Stephen Kraus Białe ściany - Jeszcze raz tamto ujęcie - powiedział Jacobson. System zareagował natychmiast. Na monitorze ponownie pojawił się pierwszy punkt kontrolny. Rybie oko kamery obserwowało przestrzeń za szklanymi drzwiami, rozległy plac okolony drzewami oliwkowymi. Tafla drzwi rozsunęła się i niepewnie weszła przez nie jakaś postać. Wykonując zbliżenie, obiektyw automatycznie ustawił się tuż nad ziemią: obserwowana osoba widoczna była teraz w żabiej perspektywie, zwężając się ku górze tak, że jej twarz była jednym wielkim nosem. Kamera odjechała do tyłu, przesuwając się na gumowych paskach. Widoczna teraz pod bardziej naturalnym kątem postać okazała się kobietą. Robot wydał jej polecenie, które następnie powtórzył. Ruszyła do przodu z wahaniem, co chwila spoglądając za siebie, na punkt kontrolny i szklane drzwi, za którymi świeciło słońce. Układ sterowania robota wydał z siebie cichutki pisk. Przez chwilę ciemne, przerażone oczy kobiety były skierowane prosto w obiektyw. Jacobson wzdrygnął się, ulegając złudzeniu, że ona może go dostrzec. Obserwowana przeczesywała nerwowo palcami swoje długie, czarne włosy, jakby szukając otuchy w ich gęstości i znajomym dotyku. Uwagę patrzącego zwróciła jej twarz - delikatne rysy o wystających kościach policzkowych i smutne, zamyślone oczy. Ale jeszcze bardziej urzekł Jacobsona sposób, w jaki się poruszała: płynnie, z dystynkcją, jakby kontrolowała każdy swój ruch. Wyjątkowa precyzja, z jaką stawiała kroki, towarzyszące temu kołysanie ramion i bioder uświadomiły mu, jak złożonym mechanizmem jest chodzenie, i że większość ludzi porusza się bardzo brzydko. Gdy skręciła w następny korytarz, letnie popołudnie, wciąż widoczne zza przeszklonych drzwi wejściowych, zniknęło z jej pola widzenia. Posuwała się teraz wzdłuż białych ścian, rozjaśnionych mocnym, fluorescencyjnym światłem. Ostry blask rozproszył delikatne kolory zabarwiające jej szczupłą twarz; na policzkach rysował się mocny światłocień. Jacobson odchylił się do tyłu na krześle, składając dłonie w daszek. W gabinecie było ciemno, jarzył się tylko ekran komputera. Pomieszczenie nie miało okien ani dywanów, tylko gołe białe ściany, zbyt oddalone, aby mogły przyjąć nieco światła płynącego z monitora. - Jak nazywa się obiekt? - zapytał Jacobson. Jednocześnie zastanawiał się, dlaczego właściwie ogląda to nagranie. Natknął się na nie przypadkowo, przeskakując z programu na program. To, jak nazywa się ta kobieta, nie powinno go obchodzić - Podaj powód, dla którego chcesz to wiedzieć. - Nie mam żadnego. Ale powiedz mi. Automat odpowiedział dopiero po dłuższej chwili. - Julia Sholokov. - Dlaczego jest tutaj? - Ma być modelem do badań nad konstrukcją stawów u robotów. Przeniesiona z Santa Clara. - Aha - mruknął Jacobson. - Czyj to projekt? - Kirkendahla. Kobieta dotarła do drugiego punktu kontrolnego. Krzepki pracownik obsługi technicznej wyszczotkował jej ubranie, a następnie kazał założyć specjalne, białe buty. Później przeszła przez komorę powietrzną i znalazła się w pomieszczeniu, w którym wzdłuż jednej ściany stały metalowe szafki na ubranie. Następny pracownik obsługi sprawdził jej identyfikator i wskazując na szereg wykładanych lśniącymi kafelkami kabin prysznicowych pokazał jej na migi, aby przebrała się w czysty, biały kombinezon. Przez cały czas nie odezwał się do niej ani słowem. Zewnętrzny personel ograniczał do minimum kontakty z nowymi pracownikami. Jacobson nigdy nie mógł zrozumieć dlaczego. Być może, nie mieli ochoty przekrzykiwać ciągłego ryku filtrów powietrznych. Albo z góry zakładali, że przybysz nie jest w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, speszony ciągłą obecnością pilnującego go robota. Julia powoli zdejmowała służbowy strój, wahając się chwilę przed każdym rozsunięciem zamka błyskawicznego i spoglądając z niepokojem na towarzyszącego jej pracownika technicznego. Niepotrzebnie się krępowała; stał odwrócony do niej plecami. Personel z zewnątrz nigdy nie zagląda do środka. Za to oko kamery robota cały czas spoczywało na jej szczupłym ciele o drobnych piersiach. W tej niebiesko - białej poświacie i unoszącej się wszędzie parze wodnej kobieta wydawała się odrealniona i aseksualna. Ale nawet naga zachowała w ruchach precyzję i płynną grację. W następnym pomieszczeniu inny pracownik wyczyścił dokładnie jej kombinezon, polecił też nałożyć kaptur i maskę z filtrem zakrywającą niemal zupełnie usta. - Po co to wszystko? - zapytała kobieta. Głos miała niższy, niż Jacobson przypuszczał, napięty, z wyczuwalną nutą niepokoju. Z powodu maski był też nieco chrapliwy. - Czy jest tu jakieś zanieczyszczenie? Techniczny potrząsnął głową, był bardziej przyjazny niż poprzednik. To typowe dla personelu wewnętrznego. - Tutaj zaczyna się stuprocentowo czyste, sterylne środowisko. Teraz ty jesteś zanieczyszczeniem. Kobieta weszła do kolejnej komory powietrznej, wewnątrz na moment straciła orientację, ale już po chwili zwróciła się w kierunku wyjącego strumienia powietrza, który zmiótł najdrobniejsze nawet pyłki z jej skóry. - Dokąd ona idzie? - zapytał Jacobson. W jej postaci, w jej oczach dostrzegł coś rzadkiego i niezwykle delikatnego, co przyciągało jego uwagę. Coś, co spowodowało, że zaczął się o nią niepokoić. - Na rozmowę z dyrektorem - odpowiedział system. Jacobson, pocierając koniuszek nosa, zastanawiał się po co. W krystalicznie czystym płynie leżał szablon, wycięty w krzemie z doskonałą precyzją. Obok przepływały kolejno zasady: guanina, cytozyna, adenina. Wreszcie pojawiła się ta właściwa - tymina. Zafalowała nad lustrzaną powierzchnią, zawirowała, zakręciła się spiralnie i w końcu spadła do wyżłobionego w matrycy wgłębienia o kształcie litery L. Cząsteczki połączyły się. Krępa, czterdziestoletnia kobieta pokiwała głową i przesunęła dłońmi po pulpicie sterowania. - To już ostatni. Jacobson stąpał cicho między białymi ścianami, starając się nie szurać butami po czystych kafelkach. - Dobrze, Alice. Wyłącz to. Był roztargniony, nie mógł się skupić na pracy. Jego myśli krążyły ciągle wokół szczupłej, młodej kobiety o harmonijnych ruchach. Na skutek elektrycznej wibracji powstała pionowa fala, która obmyła szablon. Przez chwilę powierzchnia cieczy była lekko pofalowana, ale zaraz ponownie się wygładziła. - Włóż to do pojemnika - powiedział. - Zabezpiecz osłoną T-4 z bakteriofagiem. Bedę w swoim biurze. Daj mi znać, gdy skończysz. Jego asystentka odwróciła się od komputera. Zawsze siadała zbyt blisko monitora i jej twarz tonęła w przyćmionej, bursztynowej poświacie. - Nie będziesz tego obserwował? Ale Jacobson znikał już w komorze powietrznej. - Przełącz na audio. System operacyjny posłusznie spełnił polecenie. Julia przeszła przez rozsuwane drzwi i znalazła się w pustym pokoju. Z sufitu padało jasne, do bólu oślepiające światło. Dyrektor stał przy ścianie na wprost drzwi, trzymając ręce skrzyżowane na piersiach. Jego głowę zasłaniał kulisty, odblaskowy hełm, a drobna postać ukryta była w luźnym, białym stroju. Komora powietrzna zamknęła się. Robot towarzyszący Julii dyskretnie usunął się w kąt pomieszczenia. W przestrzeni ograniczonej obiektywem kamery pozostały dwie osoby. Dyrektor ruszył do przodu, z rękoma wciąż skrzyżowanymi przed sobą. - Julia Sholokov? - Mówił piskliwym tenorem castrata, który zabarwiał każde słowo nieuzasadnionym entuzjazmem. Kobieta potwierdziła ruchem głowy i nerwowo rozejrzał się dookoła, być może szukając czegoś do siedzenia. Ale wewnątrz nie było żadnych mebli. - Jesteś tancerką, prawda? - Tak. Nie. Byłam. Teraz jestem poborową Stowarzyszenia Municypiów. Dyrektor puścił mimo uszu ostatnią informację. - Dobrze tańczysz? Przez chwilę panowało milczenie. - Tak mi się wydaje... proszę pana. Zrobił krok w jej kierunku. - Zdejmij ubranie. - Słucham? - Zdejmij kombinezon. Jacobson wstrzymał oddech z twarzą niemal przyklejoną do ekranu. Jego palce zacisnęły się na krawędzi biurka. Do czego ten człowiek zmierza? Musiał przyznać, że dyrektor był dziwny: dość ograniczony w swoich poglądach, nieprzewidywalny, łatwo ulegający wzruszeniom. Ale w tym wypadku to coś innego. Nigdy przedtem nie wykazywał zainteresowania kobietami... Obraz na chwilę się rozmył, ale ostrość zaraz wróciła. Julia ściągała swój biały kombinezon, starając się opanować widoczne drżenie rąk. Podniosła je na moment do góry, aby uspokoić się, poprawiając włosy, ale dotknęła tylko plastykowego hełmu. - Tańcz - usłyszała polecenie. Zakryła twarz dłońmi. Być może płakała; jakość obrazu nie pozwalała Jacobsonowi na lepszą obserwację. Dyrektor postąpił jeszcze krok bliżej. - W laboratorium, gdzie pracują nad konstrukcjami stawów, będziesz musiała być rozebrana. Spojrzała na niego. - Naprawdę? - Oczywiście. Pracujemy nad budową robotów, które naśladują ruchy człowieka. Twoje ciało ma służyć za podstawę ich działania, będziesz ich nauczycielką. A roboty nie noszą ubrań. Pokiwała głową bez przekonania. - Tańcz - powtórzył polecenie. Upłynęła minuta, zanim wyciągnęła w bok wyprostowaną rękę. Następnie uniosła się wysoko na palcach i powoli uklękła. Zamknęła oczy, próbując odnaleźć rytm w jednostajnym szumie wentylatorów. Wyprostowałą jedną nogę i zamarła w bezruchu, aby po chwili zgiąć ją ponownie i powrócić do wcześniejszej pozycji. Oczy miała cały czas zamknięte. Dyrektor obserwował jej taniec przez kilka minut. - W porządku - rzucił nagle. - Bardzo dobrze. Zamarła w bezruchu. - Miesiąc temu była tu inna kobieta. Bardzo nerwowa. Nie mogła opanować dygotania. Ty zachowujesz się stosunkowo naturalnie. Julia znowu dotknęła ręką hełmu. - Co się z nią stało? - Nie żyje. Jacobson próbował wywnioskować coś więcej z tej lakonicznej informacji. Zupełnie nie pamiętał tamtej kobiety, nigdy jej nawet nie spotkał. Ale w głosie dyrektora nie było ani żalu, ani ironii, ani ostrzeżenia. Suche stwierdzenie faktu. Wzrok dyrektora zawisł nieruchomo w przestrzeni, nie sposób było stwierdzić, gdzie dokładnie patrzy. Julia czuła się niepewnie i zastanawiała się zapewne, czy już może się ubrać. - Jak długo mam tu zostać? - zapytała wprost, zdając sobie sprawę, że zasłużyła na odpowiedź. Dyrektor wydawał się zaskoczony. - Myślę, że kilka miesięcy. Musisz zapytać Kirkendahla. On będzie wiedział najlepiej. Splótł ręce z tyłu i znowu utkwił wzrok gdzieś daleko. - Potrafię sobię wyobrazić, że osoba, która przychodzi tu po raz pierwszy, czuje się nieswojo. Te wszystkie procedury, dyscyplina. Tu jest zupełnie inaczej niż na zewnątrz, nieprawdaż? Mandatowa decentralizacja, wiele różnych rządów rywalizujących o poborowych. Jak oni to nazywają? Chaos? Tutaj tego nie ma. Jest czysto i panuje porządek. Tu jesteś bezpieczna. Bezpieczniejsza niż gdziekolwiek na Ziemi. Nie znajdziesz tu śladu najmniejszego zanieczyszczenia, substancji rakotwórczych czy promieniowania jonizującego. W powietrzu nie ma cząsteczki, która byłaby większa od wirusa. Nie wyobrażam sobie, że musiałbym opuścić to miejsce i wyjść na zewnątrz. Żaden z nas sobie tego nie wyobraża. Spojrzał jej prosto w twarz. Sprawiał wrażenie, że uśmiecha się pod hełmem. - Możesz się już ubrać. Przykro mi, jeśli cię zdenerwowałem. Masz tu do wykonania ważną pracę. Nie mogę mieć co do ciebie żadnych wątpliwości. - Wyłącz to - powiedział Jacobson. Musiał chwilę poczekać, aż jego głos się uspokoi. - Do cholery, wyłącz to. Jacobson wstał, gwałtownie odstawiając krzesło od końca długiego stołu. Spotkania zawsze go irytowały. - Jakieś pytania? - rzucił krótko. - Co dzieje się z projektem energii mikrofalowej? Spojrzał na siedzącego przy stole młodego realizatora wspomnianego projektu. - Departament Błędów wciąż go analizuje; to wszystko, co wiem. - Sprawdzają to już trzy miesiące. Od lipca nie mam nic do roboty. Jacobson westchnął. - Wiem o tym. Asystentka Jacobsona, Alice Freeman, podniosła rekę. - Zredukowano nam ostatnio sześć projektów, nad którymi pracowaliśmy i zwolniono część personelu pomocniczego. Jak mamy utrzymać to miejsce w aktywności? Rozległy się nerwowe pomrukiwania reszty zebranych pracowników. Jacobson potarł czoło. Alice miała rację. Ostatnio kontrakty nie napływały ze zwykłą częstotliwością. Tam na zewnątrz musiało się coś zmienić; w Chaosie można było wyczuć niewielkie jeszcze, ale dające się zauważyć przeobrażenie. - Bywaliśmy już w podobnych sytuacjach wcześniej - powiedział Jacobson. - Dyrektor zawsze potrafił wyczuć zmiany, dostosowując do nich naszą pozycję i udawało mu się utrzymać niezależność tego miejsca. Robi to od dziesięciu lat. - Pokładasz zbyt dużą wiarę w kogoś, kogo twarzy nikt z nas nigdy nie widział - cicho skomentowała Alice. - Jakie są jego plany? Czy wiesz coś? Jacobson podniósł głowę. Nie był pewien, kto zadał to pytanie. Mogło paść z ust każdego z dwunastu zgromadzonych tu, zdenerwowanych ludzi. Nie było wśród nich nikogo, nawet biorąc pod uwagę tych, co przybyli tu niedawno, kto wyobrażałby sobie życie na zewnątrz, w chaosie panującym poza białymi ścianami. A szczególnie daleki był od tego sam Jacobson. - Dyrektor nie ma do mnie zaufania. Monitor na ścianie rozjaśnił się nagle , ukazując hełm dyrektora, powiększony do rozmiarów ekranu. W głębi bardzo niewyraźnie widać było rysy jego twarzy. Dzięki Bogu, pomyślał Jacobson. Z głośników rozległ się podobny w brzmieniu do fletu głos, oznajmiając bez najmniejszego wstępu: - Wiem, że niektórzy z was są niezadowoleni z jakości powietrza znajdującego się w laboratorium. Kilka osób z personelu zaczęło mówić naraz: - Kiedy dostaniemy jakąś nową pracę? - Co się dzieje na zewnątrz? Mamy z nimi coraz mniej kontaktów. Dyrektor cofnął się krok od kamery. Ręce trzymał splecione z tyłu. - Chciałem przedstawić wam swoje plany dotyczące przeniesienia ośmiu środkowych poziomów z klasy 100 do klasy 10. - To jest taśma - jęknął Kirkendahl. - Z tym człowiekiem nie można nawet normalnie porozmawiać. To zupełna dehumanizacja. Jacobson przesuwał wzrok od jednej napiętej twarzy do drugiej czekając, aż ktoś wybuchnie i atmosfera się rozładuje. Doskonale wiedział, co ma powiedzieć. Powinien im oznajmić, że dyrektor jest geniuszem, potrafiącym ochronić swoje królestwo przed wtargnięciem Chaosu. Uwierzyliby mu, przyjęliby wszystko, cokolwiek by im powiedział. Nie mieli żadnego wyboru. Tysiąc laserowych promieni skupiło się w jednym miejscu, zielone punkciki pędziły jak ławica spłoszonych ryb. W pracowni, oddalonej od głównego kompleksu, konstruktorzy obserwowali monitory komputerów, na których osobne wiązki lasera odtwarzały kształty rąk, nóg, piersi, pleców. Jacobson przyglądał się bacznie formie o świetlistych konturach, miniaturowej galaktyce jarzących się, zielonych gwiazdek. - W porządku - powiedział Kirkendahl - odwróć się teraz do mnie i unieś w górę rękę. Łokieć zgięty. W jego głosie dawało się wyczuć zmęczenie. Wypowiedziane jednym ciągiem słowa brzmiały bezbarwnie i jednostajnie. Julia odwróciła się lekko, podnosząc ramię. - Nie tak. Próbuję uchwycić zasadę koordynacji bicepsu i kości ramienia. Postaraj się jeszcze bardziej zgiąć rękę. Tak, teraz lepiej. Dobrze. Jeszcze raz. Kirkendahl wstał; wysoki, kanciasty mężczyzna, sztywny jak spinacz biurowy. - No dobrze. To na razie tyle. Przerwijmy na moment. Lasery zniknęły, a świetlista forma przybrała kształt kobiety ubranej w czarny, obcisły trykot, obszyty, niczym kabaretowy kostium, rzędami zielonych lampeczek. Nerwowo mrugała powiekami, starając się przyzwyczaić do zmienionego nagle oświetlenia. Jacobson patrzył jej prosto w oczy, ale nie podał ręki. Tutaj unikało się takich kontaktów. - Nazywam się Alex Jacobson. Lekko skinęła głową. Z jej obojętnego wyrazu twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Widać, że odebrała już pierwszą lekcję, jak chronić samą siebie. - Jak długo trwała ta sesja? - Dokładnie nie wiem. Cztery, pięć godzin. Z bliska wyglądała inaczej; kamera nie oddawała delikatności rysów jej twarzy. Na czole połyskiwały kropelki potu. - Kirkendahl jest kompletnie pochłonięty swoim projektem, najwyraźniej stracił poczucie czasu. Powiem mu, żeby nieco zwolnił tempo. - Czuję się świetnie - poinformowała go chłodno. Spojrzał jej prosto w oczy, zmuszając do odwrócenia wzroku. - Wcale nie jestem tego pewien. Nie uważam też, aby "świetnie" było tu odpowiednim określeniem na cokolwiek. Przez chwilę przyglądała mu się czujnie, zastanawiając się, czy można mu ufać. - Masz ochotę czegoś się napić? - zapytał. Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - O tak, z przyjemnością. To nie była taka sobie propozycja. Aby przynieść dwie porcje soku, musiał przejść przez komorę powietrzną i punkt oczyszczania. Julia wypiła płyn zachłannie jednym długim łykiem. - Dziękuję. Jesteś tu kimś ważnym? Jacobson pokręcił głową. - Odpowiadam za program naukowy. To wszystko. - A więc szefem jest ten dziwny, mały człowieczek, prawda? - Tak, to dyrektor. Nazywa się Blankman, ale chyba tylko ja jeden tak na niego mówię. - Spotkałam go pierwszego dnia... - Przez jej ciało przebiegło drżenie. - Mogę już pójść do swojego pokoju? - Oczywiście. Odprowadzę cię. W czasie, gdy przebierała się z powrotem w swój kombinezon, Jacobson rozmawiał z Kirkendahlem. Wysoki mężczyzna pokiwał kilka razy nerwowo głową i wrócił do swoich monitorów. Przeszli przez trzy poziomy odkażania i znaleźli się w długim, białym korytarzu. - Dlaczego tu nic nie wisi na ścianach? - zapytała Julia. - Wszystkie wyglądają identycznie. Idziemy, idziemy, a czuję się tak, jakbyśmy stali w miejscu. Robot pilnujący jej sunął za nimi, leciutko poświstując. Jego głowa-kamera obracała się zgodnie z ruchami Julii. - Wszystkie drobiazgi i rzeczy zbędne trzymamy na dole. Nie możemy pozwolić, aby kurz miał się na czym gromadzić. - Czemu wszyscy tak przejmujecie się kurzem? Nikt mu jeszcze nie zadał takiego pytania. Przez chwilę przypominał sobie odpowiedź. - Wytwarzamy tutaj dużo elementów z krzemu. Na powierzchni płytek krzemowych żłobimy zagłębienia mikroskopijnej wielkości. Najmniejsza nawet drobina kurzu wygląda w tej molekularnej skali jak asteroid. Julia wskazała dłonią gołe ścieny. - Ale czy wszędzie tak musi być? Zatrzymał się. Długi korytarz przed nimi zbiegał się w oddali w jeden punkt. - Nie, nie musi. Ale w pewien sposób jesteśmy do tego zobowiązani. - Ciągle mówisz my. Każdy z was? - Nie. Zasady ustala dyrektor. Szczególnie dba o... czystość powietrza w laboratoriach. - Znowu dyrektor. - Zamknęła oczy. - Coraz mniej przypomina mi człowieka. Powiedział, że będę pracować nago w tych... laboratoriach wytwarzających roboty, jeżeli tak to się nazywa. Jacobson potrząsnął głową. - To nie miałoby sensu. Potrzebny jest kontrast pomiędzy światłem laserowym a tłem. - A zatem to z jego strony okrucieństwo czy po prostu ignoracja? Robot kołysał się niecierpliwie w miejscu. Jacobson ruszył do przodu. - Pomówmy o czymś innym. Dziewczyna westchnęła. - Co on może mi zrobić? Jacobson także się nad tym zastanawiał. On sam ułożył sobie jakoś życie pomiędzy tymi białymi ścianami - może był to kompromis, ale w gruncie rzeczy, co nim nie jest? Łatwo mógłby wyobrazić sobie gorsze miejsce, gorsze sytuacje. Nie było z tym żadnego problemu. Odpowiedział ostrożnie: - Powinnaś przestać wyobrażać sobie, do czego może się posunąć dyrektor. Uśmiechnęła się lekko pod aseptyczną maską i szła dalej obok. Co kilka kroków ich ramiona dotykały się. Za każdym razem przez ciało Jacobsona przebiegał dreszcz. - Konstruujecie tutaj broń, mam rację? Tym właśnie będą wasze roboty? - Roboty nie są bronią. - Ale ją noszą. W obozie, gdzie przedtem byłam, widziałam roboty patrolujące teren. Co to za różnica? - Wystarczająca. - Ten temat najwyraźniej go zirytował. - A może rzeczywiście niewielka. Nie ma to dla nas żadnego znaczenia. Jesteśmy tutaj odizolowani. Żadnych związków ze światem zewnętrznym. Chaos nas nie dosięgnie. - Dyrektor mówił niemal dokładnie to samo. Spojrzała na niego... nie był pewien. Ze współczuciem? Przerażeniem? Maska zasłaniała jej twarz. Mógł jedynie zgadywać, co myślała. Każdy musiał się jakoś bronić przed Chaosem, przed stopniowym niszczeniem infrastruktury. Jacobson schronił się pomiędzy białymi ścianami. Zatrzymała się znowu, patrząc na uciekający w nieskończoność koniec korytarza. Miała rację, pomyślał Jacobson. Rzeczywiście wydawało się, że stoją w miejscu. Jakby poruszali się we śnie. Gdy odezwała się ponownie, jej głos brzmiał głucho, jakby wydobywał się ze studni. - To miejsce to moje prywatne piekło. Wydaje mi się, że już jestem martwa. Robot zniecierpliwiony pomknął do przodu, kamera podskakiwała jak na sprężynie. Julia zwróciła się w stronę swojego towarzysza: - Za tobą nie sunie żaden z tych potwornych małych mechanizmów. Mam wrażenie, że łażą tu za wszystkimi. Jacobson uśmiechnął się, mrużąc oczy ponad brzegiem maski. - To ja je zaprojektowałem. Służba bezpieczeństwa wie dobrze, że nie może im ufać, jeżeli chodzi o raporty na mój temat. Po kilku minutach dotarli do drzwi pomieszczenia sypialnego dla kobiet. Przeszli przez komorę powietrzną i znaleźli się w długiej, wąskiej salce, z łóżkami ustawionymi wzdłuż ściany. W części wypoczynkowej kilka kobiet wpatrywało się w monitor. Julia zdjęła maskę i usiadła na jednym z łóżek. Była bardzo blada; intensywnie czerwone usta stanowiły dysonans w zestawieniu z kredowobiałą skórą. Odsłonięcie twarzy było tutaj traktowane jako coś bardzo intymnego. Jacobson zastanawiał się, czy wiedziała o tym? - Czy są tu jakieś książki? - zapytała. - Nigdy nie nauczyłam się czytać z monitora. - Przykro mi, ale nie. Oczywiście z powodu kurzu. Pokiwała głową, ale jej ciemne oczy wydawały się obce i zagubione. Królik przycupnął w zaplombowanej klatce i spoglądał przez kraty łagodnymi, wodnistymi oczami. - Jest gotowy - powiedziała Alice. Uniosła do góry fiolkę z przezroczystym płynem. - Chyba coś czuje, bo jest bardzo niespokojny. Dokładnie zapoznali się z niezbędnymi szczegółami: wykonali symulację reakcji systemu odpornościowego królika na przygotowanego do wszczepienia wirusa. Reakcji kinetycznej. Sprawdzili wymagania pokarmowe. - Zróbmy to wreszcie - niecierpliwił się Jacobson. Alice kiwnęła głową. - Chcesz sam zrobić zastrzyk? Jacobson zaśmiał się. - Nie wiedziałbym jak się do tego zabrać.. Jedyne, na czym się znam, to programy komputerowe. Alice ze zdziwieniem pokręciła głową i przygotowała strzykawkę. Na monitorze w laboratorium pojawiła się ważna dla niego informacja. Jacobson zaklął cicho. Numer 24 - alarm włączający się, jeżeli Julia zostałaby wezwana do dyrektora. Przeprosił wszystkich i popędził do swojego gabinetu, po drodze przestępując nerwowo z nogi na nogę w komorze powietrznej. Dziewczyna była jeszcze o dwa poziomy odkażania od pokoju dyrektora. Przyjmowała jakąś szczepionkę. Na następnym poziomie z ponurym wyrazem twarzy wyszorowała odkryte partie swojego ciała. Wreszcie znalazła się w niewielkim, pustym pomieszczeniu. Dyrektor stał oparty plecami o ścianę. Zdawało się, że drży. - Chciał mnie pan widzieć? - W jej głosie słychać było źle skrywane przerażenie. - Tak. Chciałem. - Przez chwilę nic nie mówił. - Pamiętasz, jak tańczyłaś dla mnie ostatnim razem? Skinęła głową. - Bardzo mi się podobało. Przyznaję. Może nie powinienem tego mówić... Julia nie odzywała się. - Postaraj się mnie zrozumieć, spędzam tu cały dzień, wśród tych pustych ścian i monitorów... - Wydawało mi się, że te ściany to pana pomysł. - Tak, oczywiście. To konieczność. Ale niezależnie od tego moje zmysły są w pewien sposób wyjałowione... czy mnie rozumiesz? Zaprzeczyła. - Nie wiem, o czym pan mówi. Wydawało się, że w ogóle jej nie słucha. - Czy mogłabyś pomóc samotnemu mężczyźnie, na którego głowie spoczywa tak wielka odpowiedzialność? - Jak? - Zatańcz dla mnie jeszcze raz. Stała nieruchomo, jej oczy błądziły w przestrzeni bez celu. Jacobson wstrzymał oddech i zacisnął kurczowo palce na blacie biurka. - Mam się rozebrać? - zapytała. Jej głos brzmiał bardzo cicho w porównaniu z dźwiękiem wydawanym przez wentylatory. - Proszę. Jacobson zacisnął usta, zastanawiając się, czy nie powinien wyłączyć monitora, ale nie był w stanie tego zrobić. Julia rozpięła kombinezon, który opadł jej do nóg, a następnie to samo stało się z bielizną. Wyciągnęła przed siebie ręce, powoli je rozprostowując. - Zdejmij też maskę - powiedział dyrektor. Wolno ściągała ją przez głowę. Zdołała ją rozpiąć dopiero za trzecim razem. - Oddychaj płytko - powiedział, kierując się w stronę odległego kąta pokoju. - Bierz płytkie wdechy. Zaczęła się poruszać; najpierw powolne ruchy na rozgrzewkę, później luźno ze sobą powiązane, stylizowane układy, pełne dramatycznego napięcia, oddzielane ostrymi przejściami. Jacobson był pewien, że swoim tańcem starała się coś wyrazić. Paniczny strach? Beznadziejność? Gniew? Dyrektor stał wyprostowany, z rękami wyciągniętymi sztywno wzdłuż boków. - Wystarczy - powiedział po kilku minutach. Zwolniła, kierując się do kąta pokoju, aby odpocząć. Czoło zraszał jej pot, płynął po karku i pomiędzy piersiami. Jednak nieustanny przepływ powietrza w pomieszczeniu szybko go wysuszył i już po chwili Julia zaczęła drżeć z zimna. Dyrektor zbliżył się do niej. Teraz widać było wyraźnie, że cały się trzęsie. Zatrzymał się pół metra przed nią, podniósł do góry rękę w rękawiczce i dotknął policzka dziewczyny. Julia odwróciła od niego głowę; Jacobson nie widział jej twarzy. Ręka dyrektora zsunęła się w dół po szyi, zatrzymała się na chwilę na piersi, ześlizgując się wreszcie do biodra. Po kilku sekundach dyrektor cofnął się do środka pokoju. - Dziękuję - powiedział trochę niezgrabnie. - Możesz już iść. Julia dygocąc coraz bardziej, pozbierała ubranie i potykając się weszła do komory powietrznej. W ciągu osiemnastu dni królik stracił prawie całe futro. Jego nagie ciało było żyłkowane i półprzezroczyste. Przypominał Jacobsonowi obdarte ze skóry gryzonie, jakie na początku Chaosu widywał w jatkach rzeźniczych. - Jest naprawdę piękny - powiedział dyrektor, którego głos dochodził nie wiadomo skąd. - Wspaniały. Jacobson kiwnął głową. - Zwierzę wygląda zdrowo, jest nawet agresywne. Jakby na potwierdzenie tego królik zaatakował szklaną ścianę głową w kształcie naboju, a następnie obnażył w ataku wściekłości kły - zalśniły jakby wykonane były z nierdzewnej stali. - Może nauczymy go używać broni automatycznej. Zaoszczędziłoby to nam wielu kłopotów z doświadczeniami na ludziach. - Co takiego? - Głos dyrektora zabrzmiał piskliwiej niż zwykle. - Już nic. - Jacobson chciał jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. - Nigdy dotąd nie słyszałem od ciebie takich słów. - Dyrektor znowu przemawiał swoim głosem. - Czy coś się stało? Jacobson starał się, aby jego głos brzmiał pewnie. - Tak. Chcę, żebyś zostawił Julię Sokolov w spokoju. Przez długą chwilę słyszał tylko oddech dyrektora, a później zapadła cisza i połączenie zostało przerwane. - Chodź ze mną - powiedział Jacobson. - Zaprowadzę cię tam, gdzie będziesz mogła zobaczyć słońce. Julia szła za nim posłusznie jak automat. Przeszli jeden z niekończących się korytarzy, pojechali windą na górę i znaleźli się w pokoju, w którym stał stół i kilka prostych krzeseł. W jednej ze ścian znajdowało się kwadratowe okno, szerokości około metra, o potrójnych szybach, dokładnie zaplombowane wzdłuż wszystkich krawędzi. Julia podbiegła i przywarła do szyby dłońmi i twarzą w masce. Robot pośpieszył za nią zygzakowatymi zakosami, starając się nie stracić dziewczyny z pola widzenia. Za oknem rzeczywiście widać było słońce, prześwitujące zza gęstych chmur. Wisiało nad grzbietami brązowych, łagodnie pofalowanych pagórków. - To poranek czy wieczór? - zapytała. - Wieczór. - Czy są tu gdzieś drzwi? Możemy wyjść na zewnątrz? Jacobson potrząsnął głową. - Znajdujemy się głęboko wewnątrz. Dziewięć poziomów odkażania od wyjścia. Wydawało się, że dziewczyna wciąż nie rozumiała, co znaczy wewnątrz. To był stan umysłu. W laboratoryjnej hierarchii najwyżej stali ci, którzy najskuteczniej wyeliminowali potrzebę związku ze światem zewnętrznym, budując iluzję poczucia bezpieczeństwa i odosobnienia. Administracja walczyła o to, aby otrzymać biura po drugiej stronie komór powietrznych. Zamontowano kilka kompletnie bezużytecznych stacji odkażania tylko po to, aby zwiększyć prestiż pracujących tam w głębi ludzi. Rozczarowanie malujące się na twarzy Julii ściemniło jej rysy. - Możemy zostać tu jeszcze chwilę? - Tak długo, jak tylko zechcesz. Ale mów coś do mnie. Martwię się o ciebie. - Dlaczego? Czemu tak się mną interesujesz? Sam sobie zadawał to pytanie od pewnego czasu. Ale na razie znał tylko część odpowiedzi: - Wciąż drzemie w tobie instynkt wolności. To było coś, co Jacobson utracił już na zawsze, całkiem niepostrzeżenie w czasie tych lat spędzonych między białymi ścianami. - Co robiłaś przed przyjściem tutaj? Cały czas patrzała na niebo. - Byłam zwerbowana przez Stowarzyszenie Municypiów. Sprzątałam kuchnię w jednym z ich baraków. - A wcześniej? Przez chwilę zastanowiała się, o co ją pyta. - Mieszkałam z moim chłopakiem i paru innymi znajomymi w Cupertino. Studiowałam terapię tańcem. Właściwie nie wiem dlaczego. Chyba już mnie to nie interesuje. Jacobson wyobraził sobie jej mieszkanie: mnóstwo półek z książkami, poduszki na podłodze, wiszące na ścianach kwiaty w doniczkach. - Po stronie jakiego rządu byłaś? - Dopóki nie zmieniły się granice, należeliśmy do Autonomicznego Górskiego Widoku. Potem znaleźliśmy się w strefie walki, w każdym razie oficjalnie. Praktycznie znaczyło to niewiele - była godzina policyjna, czasami widywaliśmy też patrole. Autonomiczny Górski Widok nie mógł się nami zaopiekować, ponieważ była to organizacja o statusie neutralnym - dostarczali nam tylko energię elektryczną i wywozili śmiecie w ciągu tych sześćdziesięciu dni, jakie były nam potrzebne, aby przenieść się do Wolnego Państwa Santa Clara... Jej głos powoli stawał się monotonny. Nawet ona była znudzona. - Jeden z naszych sąsiadów doniósł na nas - okazało się, że nasza obecność była pogwałceniem warunków o neutralności wynikających z Artykułów o Decentralizacji. Według tego dokumentu oba rządy musiały zawiesić swoją działalność. Oficjalnie nie było nam wolno używać nawet ulicy. W końcu musieliśmy podpisać czasowy kontrakt ze Stowarzyszeniem Municypiów - oni bowiem obsługiwali obszar po obu stronach linii walki. Dzięki temu nasza sytuacja unormowała się, ale później SM zawiesiło wszystkie umowy i zostaliśmy zwerbowani. Jacobson kiwał głową, nie całkiem rozumiejąc, co mówiła. Była to typowa opowieść z Chaosu. Każdy, kogo spotykał, miał jakąś opowieść. Po kilku latach wydawało się, że wszyscy opowiadają o tym samym. - Co stało się z twoim chłopakiem? Wzruszyła ramionami. - Dał się przekonać tym z SM. Mieli w stosunku do niego wielkie plany - kierował jakimś obszarem czy coś w tym rodzaju. Cały czas powtarzał mi, jaki jest ważny. Jacobson znowu pokiwał głową. Pracownicy Zarządu poświęcali mnóstwo czasu na przekonywanie samych siebie o własnym znaczeniu. A często nie było to łatwe zadanie. - Do czasu mojego przeniesienia tutaj jego pozycja mogła nieco spaść. Mam na myśli to, że widywanie kogoś z pomocą kuchenną nie dodaje w oczach innych wartości. Po raz pierwszy od wejścia do tego pokoju odwróciła się plecami do okna. Gasnące słońce dotykało grzbietów pagórków na horyzoncie. Jej skóra zabarwiła się na kolor miodu. - A ty czym się zajmujesz? - zapytała. Jacobson wzruszył ramionami. - Konstruuję roboty - mechaniczne, biologiczne. Wszystkie, na jakie tylko dostajemy zamówienia. Oparł się o okno obok niej. Pomimo częstych kąpieli, środków dezynfekcyjnych i antybiotykow skóra Julii wciąż wydzielała delikatny zapach piżma. Zapragnął pogładzić ją po twarzy, dotknąć łagodnej linii policzków, ucałować smutne oczy. Ale pamiętał rękę dyrektora, błądzącą po jej drżącym ciele i trzymał się z daleka. - Z uwagi na Chaos staje się to coraz trudniejsze - powiedział. - Robotów używa się zazwyczaj do produkcji przedmiotów. Obecnie zaś służą głównie do ich niszczenia. - Jego głos brzmiał tak, jakby wydobywał się z jakiegoś innego miejsca, był niepewny i piskliwy. - Nie wiem, co innego jeszcze mógłbym robić. Julia gwałtownie odwróciła się do niego. - To właśnie zakłada plan. Niszczy wszystko, co kochasz, pozbawia cię miłości. Ja kochałam kiedyś taniec. Moje ciało potrzebowało tego. Teraz już podczas rozgrzewki czuję się chora. Spojrzała mu prosto w oczy. - Kiedy pozwolą mi stąd wyjść? Nikt mi nic nie mówi. Nikt poza tobą nie rozmawia tu ze mną. Jacobson odwrócił oczy i spojrzał przed siebie. Czuł, że maska zaczyna go dusić. Przez moment sądził, że dzieje się z nim coś niedobrego. - Powiedz mi! - Niemal wpiła paznokcie w jego ramię. - Nie wiem - wydusił z siebie żałośnie. - Nigdy nie słyszałem, aby ktokolwiek stąd wyszedł. Później sama nie będziesz tego chciała. Zaczniesz myśleć o Chaosie... - To samo mówił dyrektor. Powiedział, że po dłuższym pobycie tutaj mój system odpornościowy zwyrodnieje, zdegeneruje się. Jeżeli pomimo wszystko opuszczę to miejsce i wyjdę na zewnątrz, będę potrzebowała bardzo intensywnej opieki medycznej, jaka nie należy się poborowym. Najprawdopodobniej w ciągu kilku miesięcy umrę. Zacisnęła ręce wokół swoich ramion. - To, co usłyszałam od niego, brzmiało bardzo rozsądnie. Ale to kłamstwa, prawda? - Nie jestem pewien. Nie znam się na systemach odpornościowych... Dyrektor rozpoznaje od razu ludzkie słabości. - Jak możesz pracować dla niego? Przez minutę się zastanawiał. - Stwarza mi warunki do budowania robotów. Daje mi wszystko, czego potrzebuję. Julia pokiwała głową, a Jacobson był jej wdzięczny, że go rozumie. Przysunęła się do niego jeszcze bliżej, jej pozbawiona ekspresji twarz była już tylko kilka centymetrów od niego. - Słyszałam o króliku - powiedziała - którego zamieniacie w robota. Chciałabym go zobaczyć. - Słyszałaś o tym? - Czuję się tu trochę jak niewidzialna. Słyszę wszystko. To prawda, pomyślał. W laboratorium nie robiło się z niczego tajemnic. To nie miałoby najmniejszego sensu. - Nie przypuszczałem, że moja praca może cię interesować. - Po prostu chciałabym to zobaczyć. - Mówiła wyraźnie, ale z lekkim drżeniem w głosie. - Dobrze. Możemy zejść tam nawet teraz, jeśli chcesz. O tej porze w laboratorium nie powinno już być nikogo. Julia skierowała sie ku drzwiom, rzucając jeszcze długie spojrzenie na zapadający za oknem zmierzch. Królik krążył jednostajnie po klatce. Co pewien czas spoglądał na obserwujących go ludzi. Jego skóra była doskonale gładka, niemal wypolerowana. - Wygląda jak zabawka do kapieli - powiedziała Julia. Jacobson zaśmiał się. - Chciałbym tak na to patrzeć. Tak naprawdę sam jeszcze nie wiedział, jak na to patrzeć. Było coś szokująco nienaturalnego w metamorfozie tego zwierzęcia. Z drugiej strony uważał ten eksperyment za największe osiągnięcie w całej swojej karierze. - Czy to był normalny królik, zanim go ...? - Tak. - I co się z nim stało? - Wyhodowaliśmy wirusa. Bardzo prostego. Ma za zadanie zamieniać stopniowo skórę i mięśnie zwierzęcia na polimer, a węglan wapniowy i fosforan w jego kościach na nierdzewną stal. Jacobson przeszedł na drugi koniec gabinetu i otworzył szufladę. Wyjął z niej plastykowe pudełko, w którym znajdował się mały szkielet z doskonale ukształtowanych stalowych kości. - To wcześniejsza próba. Mysz. Popełniłem w jej przypadku cały tuzin błędów. W pewien sposób była ona zbyt doskonała. Wirus usunął cały wapień. Nie zostało ani trochę do regulacji systemu hormonalnego. Julia wpatrywała się jak zahipnotyzowana w delikatne, metalowe kości. - Jak może ten... drugi żyć? - Centralny system nerwowy pozostał nienaruszony, tak samo wątroba, szpik kostny i tym podobne. Jeden gatunek polimeru odtwarza czynności włókien aktynowo-miazynowych podczas skurczu muskułów - u człowieka zwijają się w spirale. Włókna polimerowe są pięć razy mocniejsze niż prawdziwe mięśnie. Kości muszą być stalowe, bo w przeciwnym wypadku złamałyby się na pół. - Czy metal nie zatruje organizmu? Potrząsnął głową. - Chirurdzy ortopedzi od pięćdziesięciu lat wszczepiają ludziom stalowe gwoździe i stawy. Wiadomo już, że ten materiał jest obojętny. System trawienny przyswaja zaledwie kilka atomów z wszczepionego metalu. Oczywiście zwierzęta doświadczalne karmimy pokarmem bogatym w żelazo i chrom, ale nie przekracza to poziomu toksycznego. Julia przyglądała się spokojnym, wyważonym ruchom królika. - Zrób to dla mnie - powiedziała nagle. - Zrób co? - Wstrzyknij mi ten wirus. Jacobson poczuł nagle, że kark drętwieje mu z przeraźliwego zimna, a ręce kostnieją. - Daj spokój. Efekt jest nieodwracalny. Nie mam pojęcia, jak długo taki przeobrażony królik może pożyć. A poza tym nie wiem, czy wirus zadziałałby u człowieka. Przygotowywaliśmy go w oparciu o strukturę genetyczną królika. Twój system odpornościowy może zniszczyć go, zanim w ogóle rozpocznie działanie. Dziewczyna wciąż przyglądała się królikowi, jakby upewniając się co do swoich racji. Pomimo całej niewinności, jaką posiadała, spędziła jednak w Chaosie piętnaście lat. - Powiedziałeś, że ta istota jest pięć razy silniejsza niż normalne zwierzę. Wkrótce będziesz musiał zacząć pracować także nad ludzką wersją tej transformacji. Czyż nie taki jest ostateczny cel tego projektu? Jacobson zwrócił się ku drzwiom. - Nie powinienem był pozwolić ci tu przyjść. To szalony pomysł. Nie możesz brać udziału w tym projekcie... Julia myślała o czymś innym, w ogóle go nie słuchała. - Będziesz potrzebował ludzi, aby przeprowadzić testy. Ktokolwiek by to był, musi wyrazić na to zgodę. Poborowi? - nie znajdziesz wśród nich ochotników. Chociaż twój projekt podlega pod SM. Zresztą nic dziwnego. Ale ja też jestem poborową z SM i zgadzam się brać w tym udział; możemy przeprowadzić to oficjalnie. W laboratorium zapanowała niemal całkowita cisza. Słychać było tylko szum wentylowanego powietrza. Kanty sprzętów rzucały ostre cienie. Dziewczyna powoli zdjęła z twarzy Jacobsona maskę i rzuciła ją na podłogę. Po chwili to samo zrobiła ze swoją. Ujęła w dłonie jego twarz. - Spójrz na mnie, Alex. Jej ręce były zimne, miękkie i spokojne. Wzdrygnął się lekko. - Zabiję się - powiedziała. - Prędzej czy później zrobię to. Nie zostanę tutaj. Jacobson zamknął oczy. Czy naprawdę? Zaczerwienił się, gdy go dotknęła. Mogła to zrobić. A nawet gorzej, pomyślał. Mogłaby skończyć tak jak ja. - Znajdę jakiś sposób, aby cię stąd wydostać - zaczął mówić bardzo szybko. - Załatwię jakoś, żeby przeniesiono cię z SM... - Naprawdę zrobisz to? Wciąż trzymała w dłoniach jego twarz. Nie mógł się ruszyć. - Nie. Najprawdopodobniej nie. Królik przestał krążyć po klatce. Patrzył na nich wyczekująco, jakby domyślając się czegoś. - Julio, proszę, wysłuchaj mnie. Odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy - ty mnie wtedy nie widziałaś... próbowałem cię chronić... - Tak czy nie, Alex - z jej oczu popłynęły łzy. - Zanim dyrektor znów mnie poprosi, abym zatańczyła dla niego. Patrzył na jej śliczną, szczerą twarz, bez śladu fałszu, udawania czy cynizmu. Pomimo całej technologii, jaką dysponował, nie znał innego sposobu, aby ją ratować przed dziwacznym okrucieństwem dyrektora, przed białymi ścianami. Doszło do tego, że wirus był jedyną ochroną, jaką mógł jej oferować. Dopiero za drugim razem udało mu się wydobyć z siebie głos. - Sam proces trwa miesiącami. A nawet latami. Być może jest bardzo bolesny. Nie wiemy nic na pewno. Nie odpowiedziała. - Będę cię obserwował. Jeżeli cokolwiek zacznie mnie niepokoić, cokolwiek, natychmiast podam ci antidotum, które zabije wirusa. Julia kiwała głową, ale myślami była już gdzie indziej. Obserwowała królika; swojego współtowarzysza podróży. - Alice zajmie się wszystkim - kontynuował Jacobson. - Musisz jej zaufać. Może jej się uda odwieść cię od tej decyzji. Odbicie Julii w szklanej klatce było bielsze niż plastykowe ciało królika. - Czy moje zęby także staną się stalowe? Jacobson przytaknął już bez emocji. - Tak. Ale to nie ma żadnego znaczenia. - Dlaczego? Cofnął się, uwalniając twarz od elektryzującego kontaktu z jej dłońmi. - Ponieważ nigdy nie będziesz się śmiała. Napędzany niepohamowaną furią, dyrektor na sztywnych nogach i z rękoma założonymi na plecach przemierzał swój gabinet o pustych, białych ścianach. Podłoga w tym pokoju wznosiła się pod niewielkim kątem, sufit się zniżał, a boczne ściany zbiegały się lekko do środka. W wyniku tego powstało delikatne zniekształcenie perspektywy. Gdy dyrektor stał przy tylnej ścianie gabinetu, wydawał się wyższy. I to sporo. Chociaż Jacobson nie był pewien, czy ktoś poza nim to zauważył. - Alex, czy wiesz, ile energii zużywamy? Było to pytanie retoryczne. Jacobson nie trudził się nawet, aby zgadnąć. - Trzysta pięćdziesiąt jeden gigawatogodzin każdego dnia. - Następny tuzin krótkich, ciężkich kroków. - Możliwości naszego wewnętrznego zasilania wynoszą mniej niż jedna dziesiąta tego. Być może wkrótce będziemy musieli ograniczyć się wyłącznie do zasilania procesów podtrzymujących życie. - Czy grozi nam limitowanie energii? - Poniekąd. Należymy do sieci wysokiego napięcia Uniwersytetu. Reaktory w Berkeley przekazują nam energię poprzez sieć Contra Costa, która pobiera opłatę w twardej walucie, 0.03 za każdą kilowatogodzinę, przeznaczając to na pokrycie kosztów życia swoich obywateli. Teraz zamierzają podnieść opłatę do 0.60. Jacobson nerwowo przytakiwał. Rozwiązywanie tego rodzaju problemów należało do obowiązków dyrektora. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć. - To dużo twardej waluty, Alex. Znacznie więcej niż potrzebujemy, aby przeprowadzić nasze długoterminowe projekty. Dyrektor zawsze myślał w kategoriach długoterminowych. To była jedna z jego największych zalet. - Kto zarządza siecią wysokiego napięcia w Contra Costa? Dyrektor zatrzymał się i spojrzał na niego. - Zarządzanie jest kolektywne. Głównymi partnerami są Departament Błędów i Stowarzyszenie Municypiów. - To nasi klienci. - Tak, nasi klienci. - Dyrektor znowu zaczął przemierzać pokój. - To dziwne. Nigdy przedtem nie stawiali nas w takiej sytuacji. Tam się coś zmieniło, układ sił jest inny. Ale pomimo wszystko powinni wiedzieć, co robią. Obsługujemy ich główną stację przełącznikową i wiele innych podległych. Mam nadzieję, że wciąż jeszcze należymy do tej sieci. Jacobson potwierdzająco kiwał głową, teraz dopiero zaczynał rozumieć, do czego zmierzał dyrektor. - Chcesz, aby zaczęli odczuwać pewne trudności techniczne? - Ale bez żadnych katastrof. Jacobson zawsze czuł się nieswojo w tym pustym pokoju. Nie wiedział, co ma robić z rękami. Stojąc, próbował złożyć je przed sobą. - Nie pochwalam tego. - Dlaczego? - Nie zaakceptuję sytuacji, w której twoje wpływy sięgną poza ten budynek. Dyrektor przymknął oczy. Wydawało się, że liczy do dziesięciu. Jego odpowiedź była przekonująco łagodna. - Albo moje wpływy sięgną na zewnatrz, albo Chaos wejdzie tu do środka. Jacobson poczuł pulsujące na skroni naczynko krwionośne. Co byłoby gorsze? Głos dyrektora wciąż brzmiał łagodnie, chociaż jego ciało zesztywniało. - Wyślij im wiadomość w moim imieniu, zgoda? Jacobson westchnął. - Jak sobie życzysz. Czy jeszcze coś? Nie było odpowiedzi. Jacobson skierował się do komory powietrznej. Tuż przy drzwiach dobiegł go ostry głos dyrektora. - Alex. Odwrócił się. - Słucham. - Pamiętaj, że tylko ja stoję pomiędzy nami tutaj a Chaosem. Zawsze o tym pamiętaj. Komora powietrzna zamknęła się i ze wszystkich stron zaczęło napływać mocnymi strumieniami powietrze. Jej skóra połyskiwała łagodnie w zielonym świetle laserów. Wyglądała nienaturalnie gładko, była przezroczysta, miękka. Julia pracowała bez śladu zmęczenia, przez wiele godzin powtarzając setki różnych póz. Jacobson zaczekał, aż ledwo żywy ze zmęczenia personel Kirkendahla opuści pracownię i wtedy zapalił normalne światło. Julia pozostała na swoim miejscu, siedząc z szeroko rozstawionymi nogami. - Wymęczyłaś ich - powiedział. Patrząc przed siebie, powoli ruszyła ku niemu. - Jestem robotem, który uczy ich, jak budować roboty. Nie przypuszczam, aby coś takiego zdarzyło się komuś przede mną. - Kirkendahl nie ma pojęcia, co się z tobą dzieje. Myślę, że nikt tego nie wie. W każdym razie jeszcze nie. Julia potrząsnęła głową. - Ślepy prowadzi ślepców. - Wyprostowała się. - Chcesz wykonać kolejne badanie? - Tak. Dla twojego dobra. Zmieniła swój połyskujący, czarny trykot i poszli do laboratorium Alice. Kroki Julii były inne, bardziej sprężyste, jakby wystudiowane. Polimer był mniej elastyczny niż skóra. To stąd prawdopodobnie brała się różnica. A może nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowego ciała. - Zmysł dotyku wydaje mi się jakiś dziwny - powiedziała. - Zakończenia nerwów są niezmienione - zaczął wyjaśniać Jacobson. - Ale pracują teraz w nowym środowisku. Mam jednak nadzieję, że twój ośrodek nerwowy w mózgu to zaakceptuje. Przytaknęła nieco zbyt gwałtownie i zaraz potem odpłynęła gdzieś myślami. Po dwóch miesiącach proces przemiany mięśni i ciała był dokonany w połowie. Transformacja kości to sprawa o wiele dłuższa, może zająć rok lub nawet nieco więcej. Wszystko przebiegało lepiej niż Jacobson mógł się spodziewać. Według jej własnych relacji, nie czuła niczego niepokojącego poza tępym bólem stawów, chociaż przyglądając się jej twarzy można by odnieść wrażenie, że czasami naprawdę cierpiała. Ciągle oczekiwał z jej strony jakiejś gwałtowniejszej reakcji na skutki kolejnych transformacji, ale następujące zmiany sprawiały tylko, że częściej popadała w zamyślenie. Za to Jacobson wydawał się coraz bardziej przerażony. Przeszli przez komorę powietrzną i znaleźli się w laboratorium. Julia zdjęła nakrycie głowy i jego oczom ukazała się kompletnie łysa, idealnie gładka czaszka. Jacobson nie mógł oderwać od niej oczu. - A twoje piękne, czarne włosy... Zaśmiała się. - Wypadły w ciągu ostatniego tygodnia. Teraz czuję się dużo lżej. Przypomniał sobie, jak pierwszego dnia pobytu tutaj dotykała grubego, czarnego warkocza, aby dodać sobie odwagi. - Spójrz na to! - Podbiegła do ściany i pomiędzy laboratoryjnymi stołami wykonała cztery skoki do przodu. Następnie zrobiła młynek, popłynęła dwa metry w powietrzu, spadając jak nurek, z plecami i nogami wygiętymi w łagodny łuk. Wylądowała nieco chwiejnie, ale szybko złapała równowagę. - Nigdy przedtem nie byłam w tym dobra. - Uśmiechnęła się szeroko. - Za parę tygodni stanę się najlepszą gimnastyczką na świecie. To nie będzie miało wtedy najmniejszego znaczenia, pomyślał Jacobson. Aby cieszyć się z tego, trzeba być człowiekiem. - A teraz zobacz to. - Chwyciła metalową szufladę i rozpłaszczyła ją jednym uderzeniem dłoni. - Wiesz co, Alex? - Jej twarz stała się nagle pogodna i spokojna, wzrok bładził gdzieś ponad stołami, szkłem laboratoryjnym i centryfugami. - Myślę, że nigdy już nie będę się bała. Światła pogasły. Maszyny zatrzymywały się ociężale. Monitory wyciemniły się aż do całkowitej czerni. Podmuch krążącego w wentylatorach powietrza zamarł, dookoła panowała absolutna cisza. Wszyscy stali jak sparaliżowani, słuchając bicia własnych serc i czekając na duchy, które lada moment mogły się pojawić na tle białych ścian. Mijały sekundy. Światła alarmowe mrugały jednostajnie. Wentylatory pojękiwały, nie mogąc wykonać żadnego obrotu. Jacobson siedział przed monitorem w swoim gabinecie, czekając na wezwanie od dyrektora. Nadeszło dopiero po pół godzinie. - Myślałem, że to, co mówiłeś o Contra Costa i zasilaniu to blef - powiedział spokojnie. - Nie mogę uzyskać połączenia z ich przewodniczącym. Co ty zrobiłeś? Wydawało się, że dyrektor ma zadyszkę, połykał końcówki wyrazów. - Nic specjalnego. Zmniejszyłem napięcie w różnych otaczających nas strefach. Na mapie geograficznej spadek zużycia mocy uformował się w obraźliwe słowo pod adresem matki przewodniczącego. Minęła długa chwila i nagle dyrektor zaczął wydawać z siebie powtarzające się, wysokie dźwięki. Mój Boże, pomyślał Jacobson. On płacze. Jacobson był zdumiony, jak puste wydawało mu się laboratorium bez oślepiającego światła na korytarzach i odgłosu pracującego sprzętu. Kilka osób z młodszego personelu siedziało w sali sypialnej. Wpatrywali się w monitory połączone z kamerami na zewnątrz, które pokazywały tłum ludzi spoglądajacy w milczeniu na budynek. Po holu od czasu do czasu przemykały pojedyncze postacie. Ale większość miejsc pracy i biura wyglądały tak, jakby od wieków były opuszczone. Nikt jeszcze nie opuścił budynku - system nie zarejestrował żadnych danych - ale kiedy Jacobson przemierzał niespokojnym krokiem laboratoria i pokoje wypoczynkowe, dobiegały do niego fragmenty wielu rozmów toczonych przytłumionymi głosami. Wszystkie dotyczyły tylko jednego. Posiłki w restauracjach były jeszcze mniej urozmaicone niż zwykle, przygotowywano je bowiem głównie z produktów trwałych. Czyżby zaopatrzenie w żywność także zostało przerwane? W swoim gabinecie, samotny jak w klasztorze, również i on zastanawiał się, co będzie dalej. - Jak długo już tu siedzisz pogrążony w ciemnościach? - zapytała Julia. Bez zdziwienia uniósł w górę oczy. Jej nagłe pojawienie się ani trochę go nie zdziwiło. Zdał sobie sprawę, że właściwie czekał tu na nią. Czekał też na coś więcej. - Drzwi do twojego gabinetu były otwarte. Stała pomiędzy biurkiem i światełkiem alarmowym, bez maski na twarzy. Pilnujący ją robot czaił się w niewyraźnych cieniach, rzucanych przez jej nogi. Skóra Julii była teraz przeźroczysta, a światło rozjaśniające kontury jej sylwetki sprawiało wrażenie, jakby wydobywało się od środka. - Jakie masz plany? - zapytał Jacobson, starając się ukryć przed nią swoje obawy. - Wychodzę stąd. Proces przemiany wyraźnie się spowolnił; tak mi się przynajmniej wydaje. Nie czuję już głodu, gdy patrzę na zardzewiały metal lub chromowane narzędzia. - A więc opuszczasz to miejsce? - zapytał. Wydawało się, że nie słyszał reszty tego, co mówiła. - Nikt mnie nie zatrzyma. Wątpię zresztą, aby ktoś chciał. - Ale twoje kości będą zmieniać się jeszcze przez co najmniej kilka miesięcy. - Wiem. Ale to nie jest ważne. Jestem gotowa. Jej głos brzmiał monotonnie, metalicznie - czyżby to efekt zmniejszenia elastyczności strun głosowych? - przebijała z niego wyraźnie pewność siebie. I wtedy dotarło do Jacobsona, że stracił ją na zawsze. Julia uśmiechała się, plastykowe kąciki ust wyginały się mocniej niż pozwalałaby na to skóra, uwypuklając malujący się na jej twarzy wyraz determinacji. - Chodź ze mną, Alex. Wolno potrząsnął głową. - Po tych wszystkich latach, jakie tu spędziłem, nie sądzę, abym umiał żyć gdzie indziej. - Powiem ci, jak to zrobić. - Pochyliła się nad nim, kładąc dłonie na biurku. - Wszczep sobie wirusa. Widzisz już, jak on działa. Wiesz, że jest bezpieczny. Odwrócił się, zaskoczony. - Posłuchaj mnie, Alex. Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja czuję - to jak prąd elektryczny, jak ogień. - Jej głos napastował go, kusił. - Wyjdź razem ze mną - powtórzyła. - Ty i ja - możemy żyć wiecznie. Przez jedną szaloną chwilę zaczął to sobie wyobrażać: ich dwoje grasujących na krańcach Chaosu, dających początek nowej rasie. Gładkoskórzy, stalowokostni, niezwyciężeni. Możemy żyć wiecznie. Zmrużył oczy, aby nie widzieć ciemnego pomieszczenia, monitora i Julii w aureoli światła. Nie miał żadnych doświadczeń, które pomogłyby mu żyć jako człowiekowi wyjętemu spod prawa. To prawda, wybrał izolację tutaj. Ale to co innego - klasztorny tryb życia, spokój i porządek gwarantował mu ratunek przed nawałnicami Chaosu. Jacobson wstał i ujął ją za ręce. Skóra Julii była gładka, wydzielała słodko-gorzki zapach węglowodoru lub smarów. Zdecydowanie potrząsnął głową. Lekko wysunęła swoje ręce z jego dłoni. Pilnujący ją robot wydał z siebie przywołujący pisk. - Julia Sokolov. Rozdrażniona odwróciła się w jego stronę. - Słucham? - Dyrektor chciałby się z tobą widzieć. Jej odpowiedź brzmiała stanowczo: - Powiedz mu, aby poszukał sobie kogoś innego. Robot przez chwilę przyswajał jej odpowiedź. - Idź za mną, proszę. Maszyna ruszyła wolno ku drzwiom. Julia zignorowała go. Robot zatrzymał się, odwrócił i potoczył znowu w jej stronę, zatrzymując się tuż przy nogawce jej kombinezonu. - Idź za mną, proszę. - Tym razem jego głos zabrzmiał odrobinę ostrzej. Przez chwilę patrzyła wprost w obiektyw jego kamery. Następnie, jakby przypadkowym gestem podniosła nogę, trafiając maszynę w sam środek korpusu. Robot zatoczył w powietrzu łagodny łuk i rozbił się z trzaskiem o framugę drzwi. Opadł na podłogę, przekręcił się do tyłu i wirował z lekkim chrzęstem aż do całkowitego zatrzymania. Julia stała nieruchomo, wyprostowana jak strzała, z rękami wyciągniętymi wzdłuż boków. Spojrzała z uznaniem na swoje nogi i zapytała: - Co o tym sądzisz, Alex? Jacobson wyczuł w jej głosie cień dawnej bezbronności. To wyzwoliło w nim nagły przypływ dumy ze swojego dzieła. - Wspaniałe - powiedział. - Po prostu niesłychane. Uśmiechnęła się, stojąc jeszcze przez chwilę w świetle drzwi i zniknęła. - Chcę zobaczyć twoją twarz - powiedział Jacobson. Dyrektor odwrócił się od kamery, splatając ręce na plecach. - Co się z nią stało? - zapytał. - Dziwnie wyglądała, gdy odchodziła. Wydarzenia ostatnich dni zmieniły go. Mówił z roztargnieniem; głowa podrygiwała mu nerwowo. - Teraz to już nie ma znaczenia - stwierdził Jacobson beznamiętnym głosem - Powiedz mi! Jacobson wzruszył ramionami. - Wszczepiłem jej mojego wirusa. Byłeś z nią... blisko. Powinieneś to zauważyć. Dyrektor słuchał jak sparaliżowany. - Nie masz wielkiego doświadczenia z kobietami, prawda? Dyrektor znowu odzyskał głos: - Zamknij się, Jacobson. - Zastanawiałem się, czemu wybrałeś właśnie ją. Nigdy przedtem nie interesowały cię żadne kobiety z laboratorium. Sprawiałeś wrażenie człowieka, który się ich boi. Ale Julia miała ciało tancerki jak młoda dziewczyna. Dyrektor odszedł od monitora, kierując się w kąt pokoju, gdzie nie sięgało oko kamery. - Wracaj tutaj - zawołał Jacobson. - Chcę zobaczyć twoją twarz. Z daleka dobiegł go piskliwy głos: - Muszę ci pogratulować, Alex. Twój sukces przeszedł najśmielsze oczekiwania. Ten wirus jest... znakomity! Technologia jako katalizator dla ewolucji... - Nie zmieniaj tematu, Blankman. Odgłos kroków umilkł. - Potrzebuję twojego wirusa, Alex. Chcę, żebyś mnie nim zaraził. - Co? Głos dyrektora dyszał z podniecenia: - Chcę opuścić laboratorium. Muszę ją znaleźć. Jacobson poczuł, że coś ściska go za gardło. Wyobraził sobie dyrektora, który jako robot, plastykowo-stalowy minotaur, uwolniony ze swojego labiryntu, przemierza wszerz i wzdłuż cały świat... - Pokaż mi swoją twarz - powtórzył. Ociągając się, dyrektor podszedł bliżej. Położył ręce na hełmie i powoli uniósł go w górę. Pojawił się wąski, blady podbródek, bez cienia zarostu. Następnie zapadnięte, anemiczne policzki. I w końcu przestraszone, niebieskie oczy, z opadającym na nie kosmykiem włosów w kolorze piasku. To była twarz dwunastoletniego lub trzynastoletniego chłopca. - Nigdy nie... dorosłem - powoli wyjaśniał dyrektor. - Może to skutek stresu wywołanego pierwszymi latami Chaosu. Może zbyt uboga dieta. Nie wiem. Jacobson kiwał głową, czując jak ogarnia go potworne zmęczenie. Hełm był lepszy. Mógł go nienawidzić. Teraz nie potrafił odczuwac tego samego w stosunku do twarzy, jaką skrywał. - Będziesz musiał przyjść do laboratorium Alice Freeman. Dyrektor nie oponował. - Kiedy? - Spotkajmy się o szóstej. Zostały mu dwie godziny; wystarczająco dużo czasu, aby coś wymyślić. Jacobson nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio zawędrował tak daleko na zewnątrz. Przez otwartą komorę powietrzną i długi korytarz widać było szklane drzwi głównego wejścia do budynku. Teraz komora nie spełniała już swojego zadania, korzystał z niej siłą przyzwyczajenia. Jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było nikogo z personelu. Po korytarzach włóczyli się jacyś obszarpani ludzie z zewnątrz, gapiąc się na pootwierane drzwi i białe ściany. Jacobson wyszczotkował rękawy swojego kombinezonu. Cofnął się, aby dać przejście staremu człowiekowi w znoszonym kombinezonie, który ciągnął coś za sobą, powłócząc nogami. Gdy tylko skończyła się twarda waluta, pomocniczy personel opuścił budynek, nie akceptując zapłaty w obligacjach państwowych. Ale głębiej, w laboratoriach warunki właściwie się nie zmieniły. Im większa spadała teraz na niego odpowiedzialność, tym bardziej Jacobson doceniał talenty organizatorskie dyrektora. Skierował się z powrotem w głąb budynku, idąc tym samym korytarzem, który pierwszego dnia przemierzała Julia. Teraz ta trasa wydawała mu się mniej surrealistyczna, było tu po prostu sterylnie i monotonnie. Dotarł do laboratorium Kirkendahla, przechodząc przez dwie nieczynne komory powietrzne i jedną, która jeszcze działała. Duch Julii wciąż władał tym pomieszczeniem, ukazując się na kilkunastu zielonkawych monitorach. Jacobson przemierzał labirynt pustych pracowni i pokojów wypoczynkowych, mijał ciemne stacje rozdzielcze i pomieszczenia do odkażania. W ostatniej komorze powietrznej spotkał kobietę z obsługi technicznej. Skinął jej głową i poszedł dalej. Dyrektor stał oparty o ścianę, z głową zwieszoną na piersi. Jego ciało miejscami było zupełnie przezroczyste. Poprzez skórę na twarzy i na jednej ręce można było zauważyć srebrzyste kości i pulsujące naczynia krwionośne. Nawet o tym nie wiedząc, stał się fascynujący niczym okaz muzealny. - Powietrze jest bardzo nieświeże - powiedział. Słowa wymawiał bardzo wolno, wydając przy tym dźwięczne odgłosy, podobne do jakiejś muzyki. - Z trudem można oddychać. - To tylko twoja wyobraźnia - uspokoił go Jacobson. - Ilość zanieczyszczeń jest wciąż w normie. Dyrektor zaprzeczył ledwo zauważalnym ruchem głowy. Widać było, że każdy gest sprawia mu duży ból. - Jest ich za dużo. Zarodki Chaosu dostają się tu poprzez komory powietrzne i rozprzestrzeniają się jak infekcja. To doprowadzi do wewnętrznego bałaganu. Nie ma ratunku. Zobaczysz. Jacobson smutno pokiwał głową, życząc sobie także, aby filtry mogły powstrzymać Chaos. - Co ty mi zrobiłeś, Alex? Pytanie zabrzmiało tak, jakby nagle spłynęło na niego objawienie. - Zaszczepiłem cię wcześniejszą wersją wirusa. Polimer, który dokonuje syntezy, staje się kruchy i łamliwy jak szkło. Oczy dyrektora otworzyły się szeroko. Z wielkim wysiłkiem zdołał podnieść do góry rękę i wyciągnąć przed siebie palec wskazujący. W kącikach jego nieruchomiejących oczu pojawiły się łzy. - Ale dlaczego, Alex? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. - Nie mogłem pozwolić, abyś opuścił to miejsce. Abyś odnalazł Julię. Wyciagnięta dłoń dyrektora zaczęła się zwijać w pięść. Palec wskazujący powoli się zginał i nagle pękł, wydając przy tym delikatny trzask. Przez moment zawisł w podmuchu ˙ wentylowanego powietrza, ale zaraz upadł na posadzkę i ˙ roztrzaskał się na drobniutkie kawałeczki, które leżały tam, połyskując w fluorescencyjnym świetle odbijającym się od ˙ białych ścian.