11981

Szczegóły
Tytuł 11981
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11981 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11981 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11981 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DRZEWO ŻYCIA Christian Jacq Tajemnice Ozyrysa DRZEWO ŻYCIA z francuskiego przełożył Zygmunt Burakowski F-ll Świat Książki Książki zakupiono z do;acii Ministerstwa Kultury Tytuł oryginału LES MYSTERES D'OSIRIS. UARBRE DE VIE Projekt okładki MałgorzataKarkowska ',, J ?:. i ! I •? 1 Zdjęcie na okładce Maja Michalowska 1 i * * •<' *'?<??? Konsultacja naukowa Janusz Karkowski Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska Redakcja merytoryczna Jadwiga Fafara Redakcja techniczna Julita Czachorowska Korekta ; .^ Maria Wlodarczyk ]' Copyright © XO editions 2003 Ali rights reserved Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o. Warszawa 2005 Świat Książki Warszawa 2005 Bertelsmann Media, sp. z o.o. ul. Rosola 10, 02-786 Warszawa Skład i łamanie DK Druk i oprawa Finidr, Czechy ISBN 83-7391-517-6 Nr 4762 Jeśli wszystko trwa i wciąż się odnawia, to dzięki temu, że słońce nigdy nie przerywa swego biegu. Jeśli każda rzecz jest doskonała i pełna, to dzięki temu, że tajemnice Abydos nigdy nie wychodzą na światło dzienne. Jamblich*, Tajemnice Egiptu, VI, 7 - Filozof neoplatoński, urodzony w drugiej połowie III wieku n.e. Morze Śródziemne oaza Baharija f#Beni-Hassan Hermopolis j Iker otworzy i oczy. Na próżno usilowai się ruszyć. Ręce i nogi miał skrępowane i przywiązany byl do głównego masztu wielkiego statku, szybko mknącego po spokojnym morzu. Pamiętał, że gdy po zakończeniu pracy przechadzał się wzdłuż brzegu, rzuciło się nań pięciu ludzi, pobili go kijami... potem pustka... Teraz ciało miał obolałe, a głowa płonęła. - Rozwiążcie mnie - odezwał się błagalnie. <:,. Podszedł do niego jakiś brodaty grubas. - Co, nie podoba ci się, chłopcze? - Dlaczegoście mnie porwali? - Bo bardzo nam się przydasz. Ładny statek, co? Nazywa się Jastrząb, ma sto dwadzieścia łokci wzdłuż i czterdzieści wszerz*. Wykonuję zadanie i właśnie czegoś takiego potrzebowałem. - Jakie zadanie? - Ależ jesteś ciekawski! Skoro jednak wiem, co cię czeka, mogę ci szepnąć, że płyniemy do krainy Punt. - Do tej ziemi bogów? Ależ to bajeczka dla dzieci! Kapitan uśmiechnął się. - Tym statkiem płynie stu dwudziestu marynarzy, a każdy ma w sercu więcej odwagi niż lew. Czy sądzisz, że wybraliby się na zdobycie czegoś, co jest bajeczką? Moi ludzie to nie marzyciele, ale twarde chłopy! Będą bogaci, bardzo bogaci... : 62,4 m i 20,8 m. - Ale mnie nie zależy na bogactwach! Chcę tylko zostać pisarzem! - Zapomnij o paletach, pędzelkach i papirusach. Widzisz, morze to wielki bóg, tak samo groźny i niezwyciężony jak Set. Gdy uderzy w nas pierwsza burza, będę wiedział, jak ją uspokoić. W drodze do krainy Punt trzeba mu będzie złożyć jakąś nielichą ofiarę, rzucimy cię więc żywego w fale. Utopisz się, ale ginąc, ocalisz nas. - Dlaczego? Dlaczego ja? Kapitan przytknął palec do ust. - Tajemnica państwowa - szepnął. - Nawet człowiekowi, któremu niewiele zostało już życia, nie mogę jej zdradzić. Kapitan odszedł, a Iker omal się nie rozpłakał. Umrzeć, mając piętnaście lat i nie wiadomo dlaczego, czyż nie jest to straszna niesprawiedliwość?! Rozwścieczony, usiłował uwolnić się z pęt. Na próżno. - Nic z tego, mój malcze, te węzły zawiązał dobry fachowiec - zauważył pomarszczony czterdziestolatek, pogryzając cebulę. - To ja cię związałem, a Żółwie Oko, jeśli coś robi, to dobrze robi. - Nie bądź zbrodniarzem, bo spotka cię kara bogów. - Twoje gadanie odbiera mi apetyt. Żółwie Oko odszedł na rufę i usiadł. Iker był sierotą, wychowankiem starego, bardzo go kochającego pisarza. Chłopak rwał się do nauki. Był wytrwały, w przyszłości mógłby znaleźć zatrudnienie przy którejś ze świątyń i żyłby sobie szczęśliwie. Wokół rozpościerał się jednak tylko ogromny bezmiar wód, które miały go pochłonąć. Minął go młody marynarz z wiosłem na ramieniu. - Ej, pomóż mi! Marynarz stanął. - Czego chcesz? - Rozwiąż mnie, błagam! - A dokąd się wybierasz, durniu? Przecie i tak umrzesz, i to wtedy, gdy będzie to potrzebne, przynajmniej do czegoś się przydasz. A teraz nie zawracaj nam głowy, bo jak nie, to ja, Ostry Nóż, utnę ci ozór. Iker przestał się miotać. Jego los był przesądzony. Tylko... dlaczego on? Nim umrze, chciałby przynajmniej usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Tajemnica państwowa... W jakiż to jednak sposób ubogi pisarczyk mógłby zagrażać potężnemu Sezostrisowi, trzeciemu tego imienia faraonowi, trzymającemu Egipt żelazną ręką? Kapitan z pewnością stroił sobie żarty. Ci jego piraci porwali pierwszego, który się nawinął. Żółwie Oko podał mu trochę wody. - Jeść niczego nie powinieneś. Nie należysz do ludzi odpornych na kołysanie statku. ?*• - Czy kapitan rzeczywiście potrafi przewidzieć burzę? ; - Pod tym względem możesz mu zaufać. - - A jeśli nic strasznego się nie wydarzy? Będziecie wtedy mogli mnie wypuścić? ??? Kapitan odsunął Żółwie Oko na bok. - Nawet o tym nie myśl, chłopcze. Przeznaczony jesteś na ofiarę. Pogódź się z tym i z przyjemnością pomyśl o tak wspaniałym widowisku. Czyż istnieje coś piękniejszego niż morze? - Moi rodzice będą mnie szukać, zostaniecie aresztowani! - Nie masz rodziców i nikt nie zauważy twego zniknięcia. Jesteś już martwy. Wiatr ustal zupełnie i upał wprost przytłaczał. Większość załogi leżała pokotem na pokładzie i drzemała. Przysnął nawet kapitan. Iker stracił już resztki nadziei. Ta banda zbirów wyrzuci go za burtę bez względu na wszystko, a on w żaden sposób nie zdoła uciec. Przerażała go myśl, że zginie w morzu, z dala od Egiptu, nie 9 będzie miai ani pogrzebu, ani grobowca. Czeka go nie tylko śmierć fizyczna, ale i unicestwienie, czyli kara, jaką wymierza się przestępcom. Jakąż to zbrodnię popełnił, że zasługuje na taki los? Nie byl ani mordercą, ani złodziejem, nie sposób go było oskarżyć o kłamstwo czy o lenistwo. A przecież jest tutaj skazany na najgorsze. W oddali na powierzchni morza zaczęło coś pobłyskiwać. Iker pomyślał, że to tylko odblyski światła, ale zjawisko przybierało na sile. Coś jak smuga rosło w oczach z szybkością rzucającego się na ofiarę drapieżnika. Jednocześnie nie wiadomo skąd pojawiły się na niebie setki chmurek i utworzyły czarną, zbitą masę. Kapitan, gwałtownie wyrwany z odrętwienia, z niedowierzaniem patrzył na to rozpętanie się żywiołów. - Zupełnie nie zanosiło się na tę burzę - szepnął w osłupieniu. - Obudź się i wydaj rozkazy - powiedział mu Żółwie Oko. - Żagle! Zwinąć żagle! Wszyscy na stanowiska! Piorun zagrzmiał tak potężnie, że większość marynarzy wprost skamieniała. - Trzeba będzie poświęcić tego smarkacza - przypomniał Ostry Nóż. - Zajmij się tym! - rozkazał kapitan. Iker, gdy tylko zostanie rozwiązany, będzie walczył. Nie ma oczywiście żadnych szans na pokonanie przeciwnika, ale przynajmniej umrze z godnością. - Na wszelki wypadek najpierw poderżnę ci gardło - rzekł marynarz. - Gdy wylecisz za burtę, będziesz jeszcze trochę żywy i bóg morza będzie zadowolony. Iker nie mógł oderwać oczu od krzemiennego ostrza, które miało pozbawić go życia. W chwili gdy nóż go dotykał, z chmury wystrzeliła błyskawica i przemieniła się w język ognia. Ogarnięty płomieniami Ostry Nóż padł, wyjąc z bólu. - Fala! - wrzasnął Żółwie Oko. - Niesamowita fala! 10 *? Załodze nie brakowało doświadczenia, ale nigdy jeszcze żaden z marynarzy nie widział czegoś równie strasznego. Sparaliżowani i świadomi, że wszelki wysiłek jest daremny, tkwili nieruchomo na miejscach, wpatrzeni w potężny wał wodny, który z przeraźliwym łoskotem zwalił się na statek. Palce prawej ręki dotknęły czegoś miękkiego i wilgotnego. Piasek... Tak, to z pewnością był piasek, o A zatem ląd na tamtym świecie jest pustynią, oblaną przez żądne ofiar morze, i zapewne mieszkają tu straszne potwory, pożerające potępionych. Skoro miał rękę, to ma pewnie i nogę, a może nawet obydwie. Jakoż drgnęły, a wraz z nimi poruszyła się i lewa ręka. Iker odważył się otworzyć oczy i unieść głowę. Plaża. Wspaniała plaża, pokryta białym piaskiem. A trochę dalej -drzewa. Mnóstwo drzew. Tylko dlaczego ciało tak bardzo mu ciąży? Zauważył, że wciąż przywiązany jest w pasie do kawałka masztu. Uwolnił się jakoś i powolutku wstai, wciąż zastanawiając się, czy już umarł, czy jeszcze żyje. Na morzu tu i ówdzie unosiły się szczątki statku. Olbrzymia fala ułamała maszt i wyrzuciła go wraz z Ikerem na tę wyspę, skąpaną w słońcu i pokrytą bujną roślinnością. Był podrapany i poobijany, ale poza tym nic złego mu się nie stało. Na uginających się nogach obszedł wkoło wyspę. Kilku marynarzy także mogło się uratować, musi więc być gotów do walki. Plaża była jednak pusta. Rozszalałe morze pochłonęło i statek, i jego załogę. Przeżył tylko on, przeznaczony na ofiarę dla żądnego ofiar żywiołu. Doskwierał mu głód. Zapuścił się w głąb wyspy i znalazł palmy daktylowe, figow- 11 ce i winną latorośl, a nawet ogródek, gdzie obok źródełka z kryształową wodą rosły ogórki. Najadł się owoców, a dopiero potem pomyślał, że nie jest jedynym mieszkańcem tego skrawka ziemi, zagubionego wśród fal. Tylko dlaczego ten człowiek - a może ci ludzie? - ukrywa się? I jak zareaguje na widok nieproszonego gościa? Ciężko przerażony, zaczął badać okolicę. Nikogo. Nawet śladu mieszkańca. Jedynym towarzyszem było jego własne serce. Ale piętnastoletniemu chłopakowi zapas wspomnień szybko by się wyczerpał. Przytłoczony nadmiarem wrażeń, usnął w cieniu sykomory. Zbudziwszy się, raz jeszcze niezwłocznie obszedł swoją posiadłość. I znowu niczego nie znalazł. Zauważył, że wielkie ryby bez obawy podpływają do plaży, łatwo więc dadzą się łowić. Z kawałka gałęzi i resztki sznura sporządził wędkę, a na przynętę założył dżdżownicę. Rzucił haczyk i od razu złapała się na niego jakaś podobna do okonia ryba. Tutaj rozbitkowi nie będzie groził głód. Należało jeszcze rozpalić ogień, ale Iker nie miał pospolitych w Egipcie narzędzi, czyli smyczka i świdra smyczkowego. Udało mu się, na szczęście, znaleźć kawałek miękkiego drewna oraz drugi kawałek, długi i szpiczasty. Ostrym końcem wcisnął go w miękkie drewienko, trzymając je między kolanami. Wprawił świder w ruch obrotowy, tak szybko, jak tylko mógł, i zdołał na tyle rozgrzać miękkie drewno, że zaczęło się żarzyć. Podtrzymał płomień dobrze wysuszonymi włóknami palmy i jakoś upiekł rybę. Przed spróbowaniem jej należało jeszcze spełnić najważniejszy obowiązek, czyli podziękować bogom za ocalenie życia. W modlitewnym geście podnosił już ręce nad płomieniem, gdy nagle rozległ się grzmot, drzewa zakołysały się, a ziemia zadrżała. 12 ;; Z przerażenia chciał uciec. Zatoczył się i uderzył gwałtownie głową w pień drzewa figowego. Błyskawice, rozżarzone niebo, olbrzymi złoty wąż z brwiami z lapis-lazuli. Tym razem Iker chyba naprawdę już nie żył, a straszliwy demon z zaświatów sunął ku niemu, by go schrupać. Gad zatrzymał się jednak i tylko na niego spoglądał. . - Dlaczego roznieciłeś ten ogień, człowieczku? " - Chciałem... chciałem ci złożyć hołd. '" - Kto cię tu sprowadził? - Nikt... to tylko fala... statek, marynarze... A potem... - Mów całą prawdę i odpowiadaj mi natychmiast, bo jak nie, to zetrę cię w proch. - Porwali mnie piraci, w Egipcie... mieli mnie wrzucić żywego do morza, żeby je uspokoić. Ale kapitan statku nie przewidział gwałtownej burzy. Statek rozleciał się i tylko ja ocalałem. - To bóg ocalił cię od śmierci - rzekł wąż. - Ta wyspa należy do ka, twórczej potęgi i esencji wszechświata. Bez ka nic nie istnieje. Ale na ten obszar spadła kiedyś ze szczytu nieba gwiazda i wszystko spłonęło. Ja, władca tej Bożej Ziemi, czarodziejskiej krainy Punt, nie mogłem zapobiec końcowi tego świata. A czy ty ocalisz swój świat? Obudziło Ikera pieczenie w nodze. Ogień przeniósł się na krzaki i płomienie lizały chłopcu łydki. Odsunął się, stwierdził, że w pobliżu nie ma żadnego węża, i przystąpił do gaszenia rozprzestrzeniającego się ognia. Jakiż dziwny sen... Iker mógłby przysiąc, że ten gad wcale nie był złudzeniem i rzeczywiście rozmawiał z nim, a mówił głosem, jakiego Iker nigdy nie słyszał i którego nigdy nie zapo- mni. 13 Zgasły ostatnie płomyki i chłopak ruszył do źródła. Na ziemi stały dwie skrzynki. Iker przetarł oczy. Skrzynki nadal były na miejscu. Podszedł do nich powoli, jakby mogły czymś grozić. Ktoś grał mu na nerwach. Ten ktoś ukrywa się obok w krzakach, przed chwilą wyciągnął z nich te skrzynki, lupy z pokładu Jastrzębia lub jakiegoś innego statku. Ten ktoś nie będzie zwlekał i spróbuje pozbyć się intruza, żeby nie dzielić się z nim swoimi skarbami. - Nie musisz się mnie bać! - wykrzyknął Iker. - Twoje bogactwa wcale mnie nie kuszą. Przerwijmy tę walkę i działajmy razem, by jakoś przeżyć. Nikt nie odpowiedział. Iker raz jeszcze spenetrował wysepkę. Co chwila zmieniał kierunek, zawracał, to przyśpieszał, to nagle zwalniał. Z napiętymi do granic nerwami szukał najmniejszych choćby śladów obecności ewentualnego przeciwnika. Daremnie! Musiał więc pogodzić się z oczywistością - jest jedynym mieszkańcem tej wyspy. Ale skąd te skrzynie? Wcześniej pewnie ich nie zauważył. Być może pochodzą z jakiegoś innego rozbitego statku, a wyrzuciły je tutaj fale. Teraz należało tylko je otworzyć. W środku znajdowały się lniane woreczki i fajansowe dzbanuszki, z których rozchodził się przyjemny zapach. To z pewnością jakieś kosztowne pachnidła, niemało warte. Czy rzeczywiście wymknął się śmierci? Tu na wyspie nie wyglądałaby ona tak okrutnie jak na pirackim statku, ale los dla Ikera nadal nie był chyba łaskawy. Wytrzyma tu oczywiście kilka miesięcy, może nawet kilka lat, czy jednak samotność nie doprowadzi go do obłędu? W dodatku źródełko może wyschnąć, a obfite połowy mogą się zakończyć. Do zbudowania porządnej 14 tratwy należałoby mieć narzędzia, a wypłynięcie w kruchej łupince na to nieznane morze byłoby wręcz samobójstwem. Wciąż nie przestawał myśleć o tym, co objawił mu wąż, władca czarodziejskiej krainy Punt. Jakimże to sposobem ta malutka wysepka mogła być ziemią bogów, pełną bajecznych i tak bardzo pożądanych skarbów? Bzdura! Ten złoty gad istnieje tylko w wyobraźni rozbitka. Po co jednak mówił, że trzeba ratować ten jego świat? Przecież faraon wciąż rządzi, więc Egiptowi nic nie zagraża. Egipt... taki daleki i taki niedostępny! Iker pomyślał o swojej wiosce, leżącej w pobliżu świątyni Medamud, w tajemniczym miejscu na północ od Teb. Dzięki staremu pisarzowi, który go przygarnął, chłopak nieczęsto musiał wychodzić do prac polowych, całkowicie pochłonięty czytaniem i pisaniem. Przywilej ten ściągnął na niego wiele zawiści, ale nie dbał o to, gdyż nauka była dla niego pokarmem duchowym. Dla powtórzenia nakreślił teraz na piasku kilka hieroglifów. Ułożyły się w zdanie wychwalające zawód pisarza. Popatrzył na zachód słońca, potem długo przyglądał się rozgwieżdżonemu niebu i usnął z nadzieją, ale i z obawą, że znów pojawi mu się olbrzymi wąż. ; Zachciało mu się pieczonej ryby. Wziął wędkę i ruszył w stronę plaży. Z osłupieniem zauważył, że wdarło się na nią morze. a Zjawisko bez wątpienia przejściowe. Mimo wszystko zarzucił kilkakrotnie wędkę, ale bez rezultatu. Zdziwiony, przez długi czas pływał i nurkował, ale nie dostrzegł ani jednej ryby. Po powrocie na ląd stwierdził, że morze nadal przybiera. O ile to wyspa się nie zapada. Stanął nieruchomo i patrzył, jak woda oblewa mu kostki, potem kolana, sięga wreszcie do ud. Przy tej prędkości przyboru wyspa ka szybko zniknie. 15 Ogarnięty paniką, wspiąi się na wierzchołek najwyższej palmy, ocierając sobie ręce i nogi. DrżaJ i ciężko dyszai, sądząc, że znowu coś mu się majaczy, gdy nagle na błękitnym bezmiarze wód ujrzał biały żagiel. Co sił w płucach wołał o pomoc, machając przy tym gwałtownie prawą ręką. Krzyk okazał się daremny, a machanie na nic się nie zdało. Statek znajdował się na pełnym morzu, o wiele za daleko, by ktoś z załogi mógł dostrzec rozbitka. Iker był jednak uparty. Jeśli wachta ma dobre oczy, to go dostrzeże. Przecież zapadająca się w morze wyspa na pewno wzbudzi ciekawość załogi. Przez chwilę wydawało mu się, że statek zmienił kurs i podpływa. Rychło się jednak rozczarował i wolał zamknąć oczy. Tym razem nie będzie zbawczej burzy. Niedługo woda dojdzie mu do piersi, potem do szyi i w końcu utonie w tym błękitnym, ciepłym całunie. Chęć życia była jednak w Ikerze tak silna, że ponownie otworzył oczy. Tym razem nie miał już wątpliwości. Statek wyraźnie kierował się w stronę wysepki. Znowu zamachał rękami i zaczął krzyczeć. Był to niewielki stateczek z dwudziestoosobową załogą na pokładzie. Gdy morze zaczęło już omywać podnóże palmy, Iker czym prędzej zszedł z wierzchołka i tak szybko, jak tylko mógł, popłynął w stronę wybawicieli. Czyjeś wielkie ramiona wciągnęły go na pokład. Stanął przed potężnie zbudowanym mężczyzną o nieprzyjemnej gębie. - Skrzynki na wodzie, o tam! Wyłowić je! A ty coś za jeden? - Nazywam się Iker i tylko ja ocalałem z katastrofy. 16 ?t- - Jak nazywał się statek? - Jastrząb... Sto dwadzieścia łokci długości, czterdzieści szerokości, stu dwudziestu ludzi załogi. - Nigdy o nim nie słyszałem. Jak do tego doszło? - Na statek zwaliła się ogromna fala. Samotnie dopłynąłem do tej wysepki, która właśnie zapada się w morze. Marynarze z osłupieniem patrzyli, jak woda pokrywa już wierzchołki palm. - Gdybym tego na własne oczy nie zobaczył, nigdy bym nie uwierzył - przyznał kapitan. - Z jakiego portu wypłynąłeś? .„ - Tego nie wiem. St - Kpisz sobie ze mnie, chłoptysiu? - Nie, porwano mnie i ogłuszono, a gdy się ocknąłem, byłem przywiązany do masztu. Kapitan powiedział mi, że mają mnie wyrzucić za burtę dla uśmierzenia burzy. - Dlaczego tego nie zrobili? - Bo burza zaatakowała znienacka. Jeden z marynarzy próbował mnie wyrzucić, ale fala była szybsza. Widząc niedowierzanie na twarzy rozmówcy, Iker wolał nie mówić mu o wężu i jego przypowieści. - Jakieś to dziwne... Jesteś pewien, że poza tobą nikt się nie uratował? - Nikt. - A co jest w tych skrzyniach? »i - Nie wiem - odparł ostrożnie Iker, widząc, że skrzynie są zamknięte. - Zobaczymy później. Uratowałem ci życie, nie zapominaj o tym. A ta twoja historia nie trzyma się kupy. Nikt nigdy nie widział statku o nazwie Jastrząb. Te skrzynki zdobyłeś już dawno temu, co, może nie? A właściciela zaszlachtowałeś! Ale sprawa przyjęła zły obrót, statek poszedł na dno, a ty okazałeś się wystarczająco sprytny, żeby się wykaraskać i zachować przy tym zdobycz. - Powiedziałem ci, panie, prawdę! Porwano mnie i... - Dość tego, mój chłopcze, nie jestem głupkiem i nie dam się nabrać. A przede wszystkim nie próbuj się opier 17 Na znak kapitana dwaj marynarze przytrzymali Ikera, związali mu ręce z tyłu i przywiązali za nogi do barierki. Port był zatłoczony. Kapitan, zręcznie manewrując, doprowadził statek do nadbrzeża. Iker wciąż nie chciał uwierzyć, że jest cały i zdrowy, choć bez wątpienia dalszy jego los nie zapowiadał się różowo. Podszedł kapitan. - Na twoim miejscu, chłopczyku, trzymałbym buzię na skobel, mocny skobel. Ocalały rozbitek, złodziej, może nawet zabójca... Całkiem sporo tego jak na jednego łotrzyka, może nie? - Jestem niewinny. Sam padłem ofiarą! - Zapewne, zapewne, ale fakty są nie do podważenia i sędzia szybko wyciągnie z nich wniosek. Kręć, kręć, a rychło będziesz dyndał. - Ależ nie mam sobie nic do zarzucenia! - Mnie nie oszukasz, pętaku! Mam dla ciebie propozycję i wybieraj. Wóz albo przewóz. Albo zostawisz mi te skrzynie i nigdyśmy się nie widzieli, albo odstawiam cię na posterunek policji i cała moja załoga będzie świadczyła przeciwko tobie. Wybieraj, i to szybko! Wybierać? Cóż za złośliwość losu! - Zabierz, panie, te skrzynie. - Ładnie, przyjacielu, jesteś rozsądny. Stracisz zdobycz, ale uratujesz życie. Jeśli kiedy w przyszłości spróbujesz zrobić coś podobnego, postaraj się uczynić to nieco lepiej. A przede wszystkim pamiętaj, że nigdyśmy się nie spotkali. Kapitan zawiązał Ikerowi oczy. Dwaj marynarze uwolnili mu tylko nogi i sprowadzili na ląd. Potem musiał szybko iść, długo, bardzo długo. - Dokąd mnie prowadzicie? - Cicho bądź, bo dostaniesz w łeb! Iker byl cały mokry od potu i z coraz większym trudem dotrzymywał kroku marynarzom. Czyżby te łotry po to prowadziły go daleko od portu, żeby gdzieś na odludziu zaciukać? 18 $• - Litości, pić! Nie odpowiedziano mu. .-; Iker nigdy by nie sądził, że okaże się aż tak wytrzymały. Jakaś nieznana siła nie pozwalała mu paść z wycieńczenia. Nagle popchnięto go mocno w plecy. Potoczył się po zboczu, kolące krzewy podrapały mu ciało. -: Wylądował wreszcie na mokrym piachu. Był wycieńczony, język miał suchy, czekała go śmierć z pragnienia. v. Coś zżerało mu włosy. Ból był tak silny, że Iker zerwał się na równe nogi. Koza z przerażeniem odskoczyła. - Odejmujesz jej chleb od ust - smutnie odezwał się pastuch, sam podobny do kozła. - Ładne zwierzątko, co? Mógłbyś poczekać, aż się naje. - Uwolnij mnie, proszę, i daj mi się czegoś napić. - Pić mogę ci dać, ale uwolnić cię? Skąd się tu wziąłeś? Nigdy cię tutaj nie widziałem. - Porwali mnie piraci. - Piraci? Tu, na tej pustyni? - Byłem na statku, zmuszono mnie do zejścia na ląd, a potem długo szliśmy. Pastuch podrapał się po głowie. - Słyszałem już mniej głupie historyjki. Jesteś pewnie zbiegłym więźniem. Ikerowi puściły nerwy i rozszlochał się. Więc nikt mu już nie uwierzy? - Zgoda - ciągnął pastuch - nie wyglądasz groźnie. Ale w tych stronach kręci się tylu rabusiów, że lepiej być ostrożnym... Masz, napij się trochę. Woda nie była chłodna, ale Iker łapczywie ją wypił. - Powoli, powoli, zaraz dostaniesz więcej. Zaprowadzę cię 19 potem do mojej wioski, a wójt będzie już wiedział, co z tobą robić. Iker szedi spokojnie za stadem kóz. Po cóż miałby uciekać? Dowiódłby tylko swojej winy. Musi przekonać urzędnika, że jest czysty. Dzieci, widząc obcego, natychmiast go obstąpiły. - To na pewno rozbójnik! - wołał jeden z chłopców. - Patrzcie, zatrzymał go nasz pastuch, będzie chciał nagrody. Pastuch w odpowiedzi na te zaczepki podniósł w górę kij, chcąc przepędzić dzieciaki, ale go nie odstąpiły. Wśród głośnych śmiechów i pisków dotarli przed dom wójta. - Co się tu dzieje? - Wypatrzyłem tego chłopaka na pustyni - wyjaśnił pastuch. - Ręce miał związane na plecach, więc byłem nieufny. Należy mi się pewnie jakaś nagroda, co? - Zobaczymy później. A ty, wejdź! Iker posłuchał. Wójt bezceremonialnie wepchnął go do niewielkiej izby, gdzie siedział jakiś szczupły mężczyzna z pałką w ręku. ~ No, mamy cię, łobuzie! Właśnie rozmawiałem z policjantem. Jak ci na imię? - Iker. - Kto ci związał ręce? ~ Marynarze, którzy zabrali mnie z bezludnej wyspy, a potem zostawili niedaleko stąd, żebym umarł z pragnienia. - Nie opowiadaj mi tu bzdur! Jesteś złodziejaszkiem i myślałeś, że wymigasz się od kary! Co takiego buchnąłeś? - Zapewniam cię, panie, że nic. - Kilka kijów zaraz przywróci ci pamięć! - Może by go jednak przesłuchać? - wtrącił policjant. - Masz widocznie za dużo czasu. Dobra, załatw tę sprawę, ja muszę zajrzeć do swoich spichlerzy. Zanim odstawisz tego opryszka, przygotuj mi dla formy protokół. ~ Jasne. Iker szykował się już na cięgi, ale cóż prócz prawdy mógł powiedzieć? &' - Podaj mi więcej szczegółów - zażądał policjant. ?; - Po co, panie, przecież i tak mi nie uwierzysz. - A co o tym wiesz? Ja mam wprawę w rozpoznawaniu kłamców. Jeśli powiesz mi szczerą prawdę, nie musisz się niczego obawiać. Niepewnym głosem opowiedział Iker o swoich perypetiach, nie wspomniał tylko o śnie, kiedy to pojawił mu się olbrzymi wąż. Policjant uważnie go wysłuchał. - Więc tylko ty się uratowałeś, a ta wyspa znikła pod wodą? - Tak jest. - A ci, co cię wyratowali, zabrali ze sobą te skrzynki? h - Tak właśnie. ?..- Jak nazywał się ich statek? - Tego nie wiem. '» - A kapitan? ! - Tego też nie wiem. Odpowiadając, Iker uświadomił sobie, że jego zeznania nie trzymają się kupy. Nikt, mający choćby odrobinę rozumu, nie mógłby mu uwierzyć. - Skąd pochodzisz? - Z okolic Medamud. - Masz tam jakąś rodzinę? - Nie. Przygarnął mnie pewien stary pisarz i nauczył podstaw swojego zawodu. - Chcesz powiedzieć, że umiesz czytać i pisać? Udowodnij mi to. Podał Ikerowi drewnianą tabliczkę i umoczony w czarnym tuszu pędzelek. - Mam związane ręce - przypomniał Iker. - Zaraz cię rozwiążę, ale pamiętaj, że potrafię posłużyć się pałką. Iker starannie wykaligrafował: „Mam na imię Iker i nie popełniłem żadnego przestępstwa". - Doskonale - rzekł policjant. - Widzę, że nie jesteś kłamcą. - Więc... więc wierzysz mi, panie? 20 21 - A czemuż by nie? Powiedziałem ci już, że mam wprawę w odróżnianiu ludzi szczerych od łgarzy. - Więc... więc jestem wolny? - Wracaj do siebie i czuj się szczęśliwy, żeś cało wyszedł z takich tarapatów. - Czy aresztujesz, panie, tych piratów, którzy chcieli mnie zgładzić? - Zajmiemy się nimi, to pewne. Iker wciąż nie miał odwagi wyjść z izby, a policjant zaczął spisywać protokół. - Cóż to, chłopcze, na co czekasz? - Trochę się boję ludzi z tej wioski. Policjant wezwał jednego z gapiów, zgromadzonych przed domem wójta. - Dasz mu matę i trochę wody - nakazał. Iker, choć należycie zaopatrzony na drogę, czuł się prawie tak samo zagubiony jak na wyspie ka. Czy naprawdę jest wolny? I czy naprawdę może wracać do swojej wioski? Policjant odprowadził go wzrokiem aż do wyjścia, a potem, nie czekając na powrót wójta, szybko wyszedł i udał się do swoich kolegów przeszukujących okolicę i zbierających informację o załodze Jastrzębia. Ani on, ani oni nie należeli do policji pustynnej. W południe piekące słońce przemienia wschodnią pustynię w palenisko. Nieliczne żywe istoty, które potrafią żyć w tym piekle, takie jak węże i skorpiony, zagrzebują się głęboko w piasku. A jednak szło tędy pięciu mężczyzn. Prowadził ich rosły brodacz, przynajmniej o głowę wyższy od podwładnych. Oczy miał głęboko osadzone, wargi mięsiste i zdawał się zupełnie nie odczuwać upału. Głowę przykrywał mu turban, długa wełniana 22 tunika spowijała go aż po kostki i równym krokiem szedł przed siebie. - Już nie mogę -jęknął jeden z idących z tyłu mężczyzn. Tak jak wszyscy pozostali był skazanym za kradzież recydywistą. Za namową wysokiego brodacza uciekł z gospodarstwa, gdzie odbywał resztę kary, wykonując przymusowo różne prace polowe. - Nie jesteśmy jeszcze w sercu pustyni - zauważył przewodnik. - Czego jeszcze od nas chcesz? - Słuchaj mnie tylko, a czeka cię promienna przyszłość. 0 - A ja zawracam. - Zatrzyma cię policja i znowu wsadzi do ciupy - ostrzegał kolegę rudzielec o imieniu Szab, inaczej Pokurcz. - Wolę ciupę niż to piekło. W ciupie dostanę jeść i pić i nie będę musiał tak iść, i to nie wiadomo dokąd. , Brodacz z pogardą spojrzał na protestującego. : - Czyżbyś zapomniał, kim jestem? - Pomyleńcem, który myśli, że ma do spełnienia świętą misję. - Rozmawiali ze mną wszyscy bogowie, to prawda, ale teraz ich głosy zlały się w jeden, gdyż tylko ja posiadłem prawdę. Każdy, kto mi się sprzeciwi, zginie. - Poszliśmy za tobą, bo przyrzekłeś nam bogactwa. Tutaj na pewno ich nie znajdziemy. - Jestem Zwiastunem. Kto we mnie wierzy, będzie bogaty 1 możny. Kto mi się sprzeciwi, zginie. - Nudzi mnie twoje gadanie. Oszukałeś nas, nie chcesz się do tego przyznać, i tyle! - Jak śmiesz znieważać Zwiastuna! Natychmiast masz się ukorzyć! - Bywaj zdrów, biedny wariacie. Mężczyzna zawrócił. - Szabie, zabij go! - rozkazał spokojnie Zwiastun. Rudzielec zakłopotał się. - Przyszedł tu z nami i... 23 - Zaduś go i zostaw jego nędzne ścierwo na żer drapieżnikom. Potem zaprowadzę was w miejsce, gdzie doznacie objawienia. Dopiero wtedy naprawdę zrozumiecie, kim jestem. Dla Pokurcza nie byioby to pierwsze zabójstwo. Atakował zawsze od tylu i wbijał ofierze w szyję ostry nóż krzemienny. Zdominowany od pierwszej chwili przez wysokiego brodacza, miał pewność, że idąc za tym przywódcą o mowie ostrej jak brzytwa, zajdzie daleko. Nie śpiesząc się, dognal dezertera, sprawnie go załatwi! i wrócił do towarzyszy. - Długo jeszcze będziemy tak szli? - zapytał. - Niczego się nie bój - odpowiedział mu Zwiastun - i tylko idź za mną. Trzej pozostali złoczyńcy, wystraszeni tym, co się wydarzyło, nie zaprotestowali ze strachu ani słówkiem. Czuli się całkowicie zdominowani przez przywódcę. Na czole Zwiastuna nie było widać ani kropelki potu, a jego chód w żaden sposób nie świadczył o zmęczeniu. Sprawiał wrażenie człowieka, który doskonale wie, dokąd idzie. Późnym popołudniem, gdy jego towarzysze już prawie padali, zatrzymał się wreszcie. - To tutaj - oznajmił. - Przypatrzcie się dobrze tej ziemi. Pustynia wyglądała już całkiem inaczej. Tu i ówdzie pokrywały ją białawe plamy. - Poskrob no i spróbuj, Szabie. Rudzielec przyklęknął. - To jest sól. - Nie, to jest piana boga Seta, wydobywająca się tu z wnętrza ziemi. Przeznaczona jest dla mnie, bym stał się silniejszy i bardziej bezlitosny niż sam Set. Ten płomień zniszczy świątynie i uprawy i unicestwi potęgę faraonów, tak by zatriumfowała prawdziwa wiara, ta, którą ja będę głosił na całej ziemi. - Pić nam się chce - upomniał się jeden ze złoczyńców -a to coś nie ugasi nam pragnienia. 24 - Szabie, daj mi tego czegoś, ale dużo - zażądał Zwiastun. Ku osłupieniu wpatrzonych w niego uczniów zjadł tyle soli, że język i całe usta musiał mieć w'ogniu. - Nie ma lepszego napoju - zapewnił. Najmłodszy z opryszków odłupał kawałeczek wykwitu solnego i zaczął go żuć. Krzyknął przeraźliwie i zwalił się na ziemię, w nadziei, że zdusi piekący go w ustach ogień. - Tylko ja mam prawo głosić wolę boga - dodał Zwiastun -i każdego, kto chciałby się ze mną zmierzyć, czeka ten sam los. Słuszne jest, by taki nikczemnik zginął. Nieszczęśnik rzucał się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie znieruchomiał. Dwaj pozostali uczniowie nisko skłonili się przed mistrzem. - Panie - pokornie odezwał się Szab - nie mamy tej mocy co ty i uznajemy twoją wielkość. Chce się nam jednak pić. Czy możesz ulżyć naszym cierpieniom? - Bóg wybrał mnie, bym pomagał tym, którzy prawdziwie wierzą. Kopcie tu, a będziecie zaspokojeni. Rudzielec i jego kompan ochoczo zabrali się do kopania. Odsłonili wkrótce krawędź studni. Zachęceni tym odkryciem, dokopali się do warstwy suchych kamieni i bardzo szybko je wyjęli. Pojawiła się woda. Z przepasek na tunikach ukręcili sznur i przywiązali do niego bukłak. Gdy wyciągnęli go, był pełen wody. Pokurcz podał ją Zwiastunowi. - Panie nasz, najpierw ty! - Ogień Seta mi wystarczy. Szab i jego towarzysz zwilżyli sobie wargi, potem popijali wodę małymi łyczkami, a na koniec oblali nią sobie włosy i karki. - Gdy tylko odzyskacie siły - zarządził Zwiastun - zaczniemy poszukiwania. Oto zaczęła się wielka wojna. 25 7 Sobek-Obrońca*, dowódca osobistej gwardii faraona, byi cały w nerwach. Dla zapewnienia monarsze bezpieczeństwa miał tylko sześciu policjantów. Ale jego zdaniem byli więcej warci niż pluton mniej lub bardziej czujnych żołnierzy, gdyż każdy z nich przypominał dzikie zwierzę, zawsze mające otwarte oczy i gotowe do skoku przy najmniejszym choćby zagrożeniu. Zresztą Sobek-Obrońca byl nie tylko dowódcą. Równie potężnie zbudowany, szybki i silny jak jego podwładni, codziennie brał udział w ćwiczeniach, w czasie których nikt nikogo nie oszczędzał. Nawet w stołecznym mieście Memfis ochrona władcy stwarzała tysiące trudności. Tu zaś, w Abydos**, na tym nieznanym obszarze, należało się liczyć z niewyobrażalnymi wprost niebezpieczeństwami. W czasie żeglugi nie wydarzyło się nic. Na brzegu przywitało faraona zaledwie kilku nieuzbrojonych kapłanów, po czym władca natychmiast udał się do świątyni Ozyrysa. Pięćdziesięcioletni monarcha, o surowym obliczu, miał przeszło dwa metry wzrostu***, był wręcz olbrzymem. Jako trzeci nosił imię Sezostris****. Nadano mu również przydomki: „Ten, Którego Przemiany Są Boskie", „Boski z Urodzenia", „Ten, Który Się Staje", „Potęga Re (boga słońca), Która Objawia Się w Chwale" oraz „Mąż Potężnej Bogini". W ciągu pierwszych pięciu lat panowania Sezostris, pomimo niekwestionowanej władzy, nie zdołał podporządkować sobie kilku namiestników prowincji, którzy dzięki swemu bogactwu mogli utrzymywać siły zbrojne i zachowywać się na podległych im obszarach jak całkowicie niezależni władcy. * Po egipsku Sobek-Chu. "Abydos leży o 485 km na południe od Kairu (w pobliżu starożytnego Memfisu) i o 160 km na północ od Luksoru (starożytne Teby). **** Cztery tokcie> trzy dtonie ' dwa palce według Manetona. **** S-n-Useret, stąd transkrypcja Sezostris. Inna interpretacja to Brat Ozyrysa". Sezostris Trzeci wstąpit na tron około 1878 r. p.n.e. 26 - Sobek-Obrońca obawiał się ich interwencji zbrojnej. Przecież w oczach miejscowych króle wiat Sezostris był konkurentem, który wcześniej czy później zakwestionuje ich niezależność. Wyjazd faraona do Abydos, obszaru świętego, nie-mającego żadnego znaczenia gospodarczego, trzymano więc w tajemnicy. Czy jednak w pałacu memfickim można było cokolwiek utrzymać w tajemnicy? Sobek przeświadczony był o czymś wręcz przeciwnym, ale na próżno usiłował odwieść monarchę od tej podróży. - Nic nie zauważono? - Nic, komendancie - odpowiadali kolejno podwładni. - Tutaj jest pusto i spokojnie - dodał jeden z nich. - W posiadłości Ozyrysa to normalne - zauważył Sobek--Obrońca. - Ustawcie się w dobrych punktach i bezwzględnie zatrzymujcie każdego, kto spróbuje podejść bliżej. - Nawet kapłanów? - Bez wyjątku! „Wielka Ziemia" to była tradycyjna nazwa obszaru poświęconego Ozyrysowi, bogowi, który posiadł tajemnicę zmartwychwstania. Jako pierwszy władca Egiptu założył podwaliny pod cywilizację faraonów. Zamordowany, pokonał śmierć i teraz panuje nad usprawiedliwionymi głosem. Jedynie odprawianie jego misteriów zapewniało kolejnym faraonom ich nadprzyrodzony wymiar i zdolność do utrzymywania więzów z twórczymi potęgami. Gdyby Egipt nie przestrzegał rytuałów Ozyrysa, nie byłby w stanie przetrwać. Kilka żyznych poletek rodzących najlepszą w kraju cebulę, kilka skromnych domków nad kanałem, pustynia zamknięta długą skarpą, wielkie jezioro obsadzone wokół drzewami, lasek akacjowy, świątynka, kaplice, stele, grobowce pierwszych faraonów, a także grobowiec Ozyrysa - tak wyglądała miejscowość Abydos, poza czasem i poza Historią. Była tu Wyspa Sprawiedliwych oraz strzeżona przez gwiazdy Brama Niebios. 27 Sezostris wszedł do niewielkiego pomieszczenia, gdzie czekali już nań dyżurni kapłani. Wszyscy wstali i złożyli mu ukłon. - Dziękujemy ci, Najjaśniejszy Panie, za tak szybkie przybycie - odezwał się stary arcykapłan, powoli cedząc słowa. - Napisałeś mi w liście o jakimś wielkim nieszczęściu. - Za chwilę sam będziesz mógł się o tym przekonać, Najjaśniejszy Panie. Arcykapłan i faraon ruszyli w stronę wyjścia ze świątyni. So-bek-Obrońca i jeden z jego podwładnych chcieli pójść z nimi jako ochrona. - Wykluczone - sprzeciwił się arcykapłan. - Miejsce, do którego się udajemy, jest niedostępne dla niewtajemniczonych. - To wielka nieostrożność! Jeśli któregoś dnia... - Nikt nie ma prawa naruszać statusu Abydos - uciął Sezostris. Zdjął z przegubów złote bransolety i oddał je Sobkowi. Na obszar podległy Ozyrysowi nie wolno było wnosić żadnych metali. Sobek z niepokojem patrzył za odchodzącymi. Poszli brzegiem okolonego drzewami Jeziora Życia, wstąpili na dróżkę, wzdłuż której stały stele i kapliczki, i dotarli wreszcie do świętego gaju Peker, życiodajnego środka i tajemnicy kraju. Rosło tu drzewo akacjowe. Drzewo to, wyrastając na grobie Ozyrysa, dało kiedyś znać wierzącym w niego, że władca usprawiedliwionych głosem zmartwychwstał. Sezostris natychmiast dostrzegł rozmiar nieszczęścia -drzewo obumierało. - Gdy Ozyrys się odradza - przypomniał arcykapłan - akacja pokrywa się liśćmi i kraj rozkwita. Jednakże Set, zabójca i wichrzyciel, wciąż robi wszystko, by drzewo uschło. Wtedy życie ujdzie ze wszystkich żyjących. Jeśli akacja obumrze, na tej ziemi zapanują przemoc, nienawiść i siły niszczenia. Ozyrys przez swoją obecność w tym drzewie łączył niebo, 28 ziemię i świat podziemny. W bogu śmierć jednoczyła się z życiem, a obejmowało je inne, świetliste życie. - Czy podlewałeś codziennie drzewo wodą i mlekiem? - Najjaśniejszy Panie, nigdy nie zaniedbałem swoich obowiązków. - W takim razie jakaś zła istota potrafi sterować potęgą Seta i wykorzystuje ją przeciwko Ozyrysowi, a także przeciwko Egiptowi. - Pisma świadczą, że ta akacja sięga korzeniami do praoce-anu i czerpie z niego ożywczą energię. Tylko pewien specjalny rodzaj złota mógłby uleczyć to drzewo. - Czy wiadomo, gdzie znaleźć takie złoto? - Nie, Najjaśniejszy Panie. - Odkryję to. Znam również sposób na spowolnienie, jeśli nie na wstrzymanie obumierania tej akacji. Każę wznieść w Abydos świątynię i Siedzibę Wieczności. Powstaną w nich takie siły magiczne, że zahamują ten proces i zyskamy czas na znalezienie lekarstwa. - Wasza Królewska Mość, kolegium kapłańskie nie będzie dość liczne, by... - Sprawię, że przybędą znawcy obrzędów i budowniczowie, którzy zajmą się wyłącznie tym zadaniem. Wszystkich będzie obowiązywać ścisła tajemnica. Nagle przyszła królowi do głowy szaleńcza myśl. - A może ktoś zawładnął świętym naczyniem? Arcykapłan zbladł. - Wiesz przecież, Najjaśniejszy Panie, że to niemożliwe. - Mimo wszystko sprawdzimy. Sezostris stwierdził, że drzwi do grobowca Ozyrysa są szczelnie zamknięte, a królewska pieczęć nie została naruszona. Tylko on mógł pozwolić na złamanie jej i wejście do sanktuarium. - Gdyby nawet jakiś szaleniec poradził sobie z tymi drzwiami - przypomniał arcykapłan - nie zdołałby podejść do naczynia, a już w żaden sposób nie mógłby wziąć go do ręki. 29 - Abydos nie jest wystarczająco strzeżone - uznał władca. -Od dzisiaj pilnować go będą żołnierze. - Najjaśniejszy Panie, niewtajemniczeni nie mają prawa... - Znam status Abydos, gdyż jestem jego depozytariuszem i gwarantem. Niewtajemniczeni nie naruszą granic władztwa Ozyrysa, ale wszystkie wiodące do niego drogi znajdą się pod nadzorem. Z wierzchołka świętego wzgórza Sezostris wpatrzył się w święty obszar, gdzie ważyły się losy jego kraju i jego ludu, a co więcej - rozstrzygała się ostateczna wizja przyszłości. Wstępując na tron, wiedział, że nie będzie miał łatwego zadania, a to ze względu na rozmiary niezbędnych reform. Nie wyobrażał sobie jednak, że największy kłopot sprawi mu ponowna śmierć Ozyrysa. Śmiało wkroczył na teren pustyni i doszedł do ugoru oddzielającego piaszczyste wydmy od pól uprawnych. Nieczuły na palące promienie słońca, dał się ponieść wyobraźni. Widział, jak powstaje tu jego świątynia i jego Siedziba Wieczności. Wzniesienie tych budowli odsunie dzień nieuchronnej klęski i powstrzyma siły ciemności. Któż to zorganizował tę napaść, tak niespodziewaną, a groźną zarazem? Władca będzie musiał teraz działać tak stanowczo, jak tylko potrafi. Nie podda się rozpaczy i wyda bój niewidzialnemu jeszcze wrogowi. 8 Po dwóch dniach znojnej wędrówki udało się Ikerowi przyłączyć do karawany udającej się do Teb i wiozącej tam partię towaru. Jego właściciel najpierw skrzywił się na widok zbędnej gęby, ale dowiedziawszy się, że Iker umie czytać, zmienił postawę - Mam tabliczki z przyrzeczeniem zakupu. Czy mógłbyś je przejrzeć? 30 ?r - Pokaż mi je, panie. Kupiec był niecierpliwy i nie mógł powstrzymać się od zapytania o rzecz najważniejszą. - Czy to dobrze świadczy o szafarzach pałacowych, tych, co zobowiązali się mi zapłacić? - Tak, panie, uzyskałeś nawet dobre ceny. - Doświadczenie, mój chłopcze, doświadczenie. A ty gdzie mieszkasz? - W Medamud. - Wiocha, i tyle! Co robisz tu na pustyni? - Czyżbyś, panie, nie znał marynarzy nazywających się Żółwie Oko i Ostry Nóż? Kupiec pomacał się po podbródku. - Nic mi to nie mówi. Jak nazywał się ich statek? - Jastrząb. Sto dwadzieścia łokci długości i czterdzieści szerokości. - Nigdy o nim nie słyszałem. Nie poplątałeś czegoś? - Może się mylę. "' - Z pewnością. Myślisz, że gdyby taki statek istniał, to ktokolwiek by o nim wiedział? Nie sądzisz, że warto by uporządkować trochę moje rachunki? Z poborcami podatków nigdy nie za wiele ostrożności. Iker zrobił, co trzeba, ku całkowitemu zadowoleniu kupca. Szli tak szybko, jak pozwalały na to osły, a na postojach chłopak zajadał surową rybę i cebulę - było to wynagrodzenie za jego pracę. Wciąż trapiły go te same pytania i z radością przywitał chwilę, gdy karawana, zszedłszy wreszcie z pustynnej dróżki, znalazła się na obszarze pełnym zieleni i gajów palmowych. W niepamięć poszło okrutne morze, w niepamięć poszły groźne góry. Na dobrze nawodnionych poletkach chłopi zbierali jarzyny. - Powiedz, chłopcze, nie chciałbyś pracować u mnie? - zapytał kupiec. - Nie, chciałbym wrócić do swojego nauczyciela i nadal kształcić się w zawodzie pisarza. 31 - Cóż, rozumiem cię. Nie musi to dawać dużych zarobków, ale szacunek będziesz miai. W takim razie powodzenia, chłopcze! Iker wciągnął w płuca aromatyczne powietrze i miłe ciepło wiosny. Spieszno mu było do rodzinnej wioski, szedł więc szybko dróżkami, po których tyle razy biegał już w dzieciństwie. Chciał być sam i zanurzyć się wreszcie w pełnym pogody krajobrazie. Zabawy z rówieśnikami nigdy go nie odpychały, wolał jednak rozmyślać nad tajemnicami tego świata i niewidzialnymi siłami. Wioska Medamud składała się z białych domków, zbudowanych na wzniesieniu i kryjących się przed słońcem w cieniu akacji, palm i tamaryszków. Przy wejściu była studnia. Pilnującemu ją dozorcy wydało się, że ma przed sobą widmo. - Chyba... chyba nie jesteś Ikerem? - Ależ jestem! Jak najbardziej jestem! - Więc to Iker...! Co się z tobą działo? - Nic nadzwyczajnego. Iker, znając gadulstwo dozorcy, wolał odłożyć zwierzenia do spotkania ze swoim nauczycielem. - A nie powinieneś się stąd wynieść? - Wynieść się? Właśnie chcę tu wrócić i dalej się uczyć! Dozorca, widząc oburzenie chłopaka, nie nalegał. Iker pełen niepokoju, szybko ruszył w stronę domu starego pisarza, gdzie wychowywał się i uczył. Gdy szedł, dziewczynki przestawały się bawić gałgankowymi lalkami, a niosące żywność kobiety podejrzliwie na niego spoglądały. Drzwi domu były zamknięte, a okna zabite deskami. Zastukał raz i drugi. - Daj spokój - odezwała się sąsiadka. - Stary pisarz nie żyje. Ikerowi niebo zwaliło się na głowę. - Nie żyje? Kiedy zmarł? - Tydzień temu. Po twoim zniknięciu zżarła go zgryzota. Iker usiadł na progu i zapłakał. Piraci, porywając go, zabili jednocześnie jego przybranego ojca. 32 - Idź do wójta - poradziła sąsiadka. - On powie ci coś więcej. Iker, choć przygnębiony, zauważył wrogość mieszkańców wioski. Wszyscy obwiniali go tutaj o doprowadzenie do zgonu opiekuna. Chłopak po raz pierwszy w życiu poczuł, jak nieznośnie doskwiera mu taka niesprawiedliwość. Ale przecież wszystko wyjaśni i ten piekący ból zniknie. Z ciężką głową i sercem wlókł się do domu wójta. Ten wydawał właśnie polecenia robotnikom pracującym przy naprawie kanałów. - Przysiągłbym, że to... że to nasz pisarczyk! To naprawdę ty? Cóż za niespodzianka! A ja już byłem pewien, że cię więcej nie ujrzę. Wójt, pięćdziesięcioletni tłuścioch, mówił to wszystko tonem pełnym ironii i uszczypliwości. Niedbałym gestem odprawił robotników. - To przez ciebie, Ikerze, umarł ze zgryzoty twój opiekun. Jesteś zbrodniarzem i odpowiesz za to przed bogiem. Gdybym miał taką możliwość, wsadziłbym cię do więzienia. - Mylisz się, panie, jestem niewinny. Porwali mnie piraci, cudem się im wymknąłem. Wójt parsknął śmiechem. - Wymyśl coś mądrzejszego. Albo raczej milcz i wynoś się stąd! - Ależ... chciałbym wrócić do siebie. - Mówisz o tym domu? Jego właściciel nie zapisał ci go przed śmiercią, zarządziłem więc rekwizycję. Tutejsi ludzie gardzą tobą i nie zagrzejesz wśród nich miejsca. - Wierz mi, panie, naprawdę porwano mnie i... - Dość tego! Mam nadzieję, że zadręczą cię wyrzuty sumienia. Jeśli natychmiast się nie wyniesiesz, każę służbie obić cię kijami. O, właśnie... twój opiekun prosił mnie, bym przekazał ci tę szkatułkę, jeśli kiedykolwiek się tu zjawisz. Jeszcze jeden przykład jego naiwnej szczodrości, ale nie mogę nie spełnić ostatniej woli tego człowieka. Wynoś się, Ikerze, z Medamud i nie wracaj tu pod żadnym pozorem! 33 Iker szedł, przyciskając szkatułkę do piersi, i otworzy! ją dopiero wtedy, gdy byl już daleko od wioski. Zauważyi, że drewniany zamek był połamany. W środku znalazł zwinięty w rulon i opieczętowany kawałek papirusu. Również ta pieczęć została złamana i nieudolnie odtworzona. W kilku wierszach stary pisarz wyklinał wychowanka i zapowiadał mu tysięczne kary. Ale Iker dobrze znał pismo swojego nauczyciela, z łatwością więc rozpoznał nieudolną podróbkę. Dno szkatułki pokrywała cienka warstwa gipsu. Iker siadł pod tamaryszkiem i zdrapał ją patykiem. Znalazł słowa, które napełniły go otuchą. Wiem, że nie uciekłeś jak złodziej. Modlę się, byś był cały i zdrów. Moje życie dobiega końca, życzę Ci, byś został dobrym pisarzem. Jeśli wrócisz do Medamud, to mam nadzieję, że ten łajdak, wójt, przekaże Ci mój testament. Zapisuję Ci w nim dom i tę szkatułkę z najpiękniejszymi moimi przyborami do pisania. Zjawił się tu jednak jakiś obcy i wójt bardzo się z nim skumał. Czuję obok siebie ciemne siły, wolę więc przekazać Ci te słowa w ten właśnie sposób. Nie zatrzymuj się w tych stronach, ruszaj do prowincji Dżu-ka, do Wyniosłej Góry*. Będzie to pierwszy etap twojej podróży. Oby bogowie doprowadzili cię do końca twej Drogi. Nie zważaj na trudności i nigdy nie trać nadziei. Ja zawsze będę przy Tobie i pomogę Ci w spełnieniu przeznaczenia, którego jeszcze nie znasz. Podskarbi Medes wszedł do swojej wspaniałej rezydencji, wznoszącej się w samym centrum Memfisu. Dwaj służący natychmiast umyli mu ręce i nogi, włożyli na stopy domowe sandały, skropili go wonnościami i podali białe wino z oaz. * Obecnie Qau el-Kebir. 34 ? Podskarbi, często zapraszany do pałacu na wieczerze i dopuszczany nawet do stołu monarchy, był bardzo ważną figurą i jednym z najwyższych w stolicy urzędników. Ubrany w szaty z najlepszego, cienkiego lnu, nadzorował inwentaryzację dóbr, rozprowadzanych przez świątynie po uprzednim ich poświęceniu. Od chwili objęcia urzędu czerpał z tej uprzywilejowanej pozycji wszelkie możliwe profity. W pełni wykorzystując usługi pisarzy, intendentów i archiwistów, zajmujących się rachunkami, kradł niewiele, ale często. Działał z niezwykłą ostrożnością i podrabiał dokumenty tak zręcznie, że nawet wprawne oko nie mogło dostrzec fałs