DRZEWO ŻYCIA Christian Jacq Tajemnice Ozyrysa DRZEWO ŻYCIA z francuskiego przełożył Zygmunt Burakowski F-ll Świat Książki Książki zakupiono z do;acii Ministerstwa Kultury Tytuł oryginału LES MYSTERES D'OSIRIS. UARBRE DE VIE Projekt okładki MałgorzataKarkowska ',, J ?:. i ! I •? 1 Zdjęcie na okładce Maja Michalowska 1 i * * •<' *'? trzy dtonie ' dwa palce według Manetona. **** S-n-Useret, stąd transkrypcja Sezostris. Inna interpretacja to Brat Ozyrysa". Sezostris Trzeci wstąpit na tron około 1878 r. p.n.e. 26 - Sobek-Obrońca obawiał się ich interwencji zbrojnej. Przecież w oczach miejscowych króle wiat Sezostris był konkurentem, który wcześniej czy później zakwestionuje ich niezależność. Wyjazd faraona do Abydos, obszaru świętego, nie-mającego żadnego znaczenia gospodarczego, trzymano więc w tajemnicy. Czy jednak w pałacu memfickim można było cokolwiek utrzymać w tajemnicy? Sobek przeświadczony był o czymś wręcz przeciwnym, ale na próżno usiłował odwieść monarchę od tej podróży. - Nic nie zauważono? - Nic, komendancie - odpowiadali kolejno podwładni. - Tutaj jest pusto i spokojnie - dodał jeden z nich. - W posiadłości Ozyrysa to normalne - zauważył Sobek--Obrońca. - Ustawcie się w dobrych punktach i bezwzględnie zatrzymujcie każdego, kto spróbuje podejść bliżej. - Nawet kapłanów? - Bez wyjątku! „Wielka Ziemia" to była tradycyjna nazwa obszaru poświęconego Ozyrysowi, bogowi, który posiadł tajemnicę zmartwychwstania. Jako pierwszy władca Egiptu założył podwaliny pod cywilizację faraonów. Zamordowany, pokonał śmierć i teraz panuje nad usprawiedliwionymi głosem. Jedynie odprawianie jego misteriów zapewniało kolejnym faraonom ich nadprzyrodzony wymiar i zdolność do utrzymywania więzów z twórczymi potęgami. Gdyby Egipt nie przestrzegał rytuałów Ozyrysa, nie byłby w stanie przetrwać. Kilka żyznych poletek rodzących najlepszą w kraju cebulę, kilka skromnych domków nad kanałem, pustynia zamknięta długą skarpą, wielkie jezioro obsadzone wokół drzewami, lasek akacjowy, świątynka, kaplice, stele, grobowce pierwszych faraonów, a także grobowiec Ozyrysa - tak wyglądała miejscowość Abydos, poza czasem i poza Historią. Była tu Wyspa Sprawiedliwych oraz strzeżona przez gwiazdy Brama Niebios. 27 Sezostris wszedł do niewielkiego pomieszczenia, gdzie czekali już nań dyżurni kapłani. Wszyscy wstali i złożyli mu ukłon. - Dziękujemy ci, Najjaśniejszy Panie, za tak szybkie przybycie - odezwał się stary arcykapłan, powoli cedząc słowa. - Napisałeś mi w liście o jakimś wielkim nieszczęściu. - Za chwilę sam będziesz mógł się o tym przekonać, Najjaśniejszy Panie. Arcykapłan i faraon ruszyli w stronę wyjścia ze świątyni. So-bek-Obrońca i jeden z jego podwładnych chcieli pójść z nimi jako ochrona. - Wykluczone - sprzeciwił się arcykapłan. - Miejsce, do którego się udajemy, jest niedostępne dla niewtajemniczonych. - To wielka nieostrożność! Jeśli któregoś dnia... - Nikt nie ma prawa naruszać statusu Abydos - uciął Sezostris. Zdjął z przegubów złote bransolety i oddał je Sobkowi. Na obszar podległy Ozyrysowi nie wolno było wnosić żadnych metali. Sobek z niepokojem patrzył za odchodzącymi. Poszli brzegiem okolonego drzewami Jeziora Życia, wstąpili na dróżkę, wzdłuż której stały stele i kapliczki, i dotarli wreszcie do świętego gaju Peker, życiodajnego środka i tajemnicy kraju. Rosło tu drzewo akacjowe. Drzewo to, wyrastając na grobie Ozyrysa, dało kiedyś znać wierzącym w niego, że władca usprawiedliwionych głosem zmartwychwstał. Sezostris natychmiast dostrzegł rozmiar nieszczęścia -drzewo obumierało. - Gdy Ozyrys się odradza - przypomniał arcykapłan - akacja pokrywa się liśćmi i kraj rozkwita. Jednakże Set, zabójca i wichrzyciel, wciąż robi wszystko, by drzewo uschło. Wtedy życie ujdzie ze wszystkich żyjących. Jeśli akacja obumrze, na tej ziemi zapanują przemoc, nienawiść i siły niszczenia. Ozyrys przez swoją obecność w tym drzewie łączył niebo, 28 ziemię i świat podziemny. W bogu śmierć jednoczyła się z życiem, a obejmowało je inne, świetliste życie. - Czy podlewałeś codziennie drzewo wodą i mlekiem? - Najjaśniejszy Panie, nigdy nie zaniedbałem swoich obowiązków. - W takim razie jakaś zła istota potrafi sterować potęgą Seta i wykorzystuje ją przeciwko Ozyrysowi, a także przeciwko Egiptowi. - Pisma świadczą, że ta akacja sięga korzeniami do praoce-anu i czerpie z niego ożywczą energię. Tylko pewien specjalny rodzaj złota mógłby uleczyć to drzewo. - Czy wiadomo, gdzie znaleźć takie złoto? - Nie, Najjaśniejszy Panie. - Odkryję to. Znam również sposób na spowolnienie, jeśli nie na wstrzymanie obumierania tej akacji. Każę wznieść w Abydos świątynię i Siedzibę Wieczności. Powstaną w nich takie siły magiczne, że zahamują ten proces i zyskamy czas na znalezienie lekarstwa. - Wasza Królewska Mość, kolegium kapłańskie nie będzie dość liczne, by... - Sprawię, że przybędą znawcy obrzędów i budowniczowie, którzy zajmą się wyłącznie tym zadaniem. Wszystkich będzie obowiązywać ścisła tajemnica. Nagle przyszła królowi do głowy szaleńcza myśl. - A może ktoś zawładnął świętym naczyniem? Arcykapłan zbladł. - Wiesz przecież, Najjaśniejszy Panie, że to niemożliwe. - Mimo wszystko sprawdzimy. Sezostris stwierdził, że drzwi do grobowca Ozyrysa są szczelnie zamknięte, a królewska pieczęć nie została naruszona. Tylko on mógł pozwolić na złamanie jej i wejście do sanktuarium. - Gdyby nawet jakiś szaleniec poradził sobie z tymi drzwiami - przypomniał arcykapłan - nie zdołałby podejść do naczynia, a już w żaden sposób nie mógłby wziąć go do ręki. 29 - Abydos nie jest wystarczająco strzeżone - uznał władca. -Od dzisiaj pilnować go będą żołnierze. - Najjaśniejszy Panie, niewtajemniczeni nie mają prawa... - Znam status Abydos, gdyż jestem jego depozytariuszem i gwarantem. Niewtajemniczeni nie naruszą granic władztwa Ozyrysa, ale wszystkie wiodące do niego drogi znajdą się pod nadzorem. Z wierzchołka świętego wzgórza Sezostris wpatrzył się w święty obszar, gdzie ważyły się losy jego kraju i jego ludu, a co więcej - rozstrzygała się ostateczna wizja przyszłości. Wstępując na tron, wiedział, że nie będzie miał łatwego zadania, a to ze względu na rozmiary niezbędnych reform. Nie wyobrażał sobie jednak, że największy kłopot sprawi mu ponowna śmierć Ozyrysa. Śmiało wkroczył na teren pustyni i doszedł do ugoru oddzielającego piaszczyste wydmy od pól uprawnych. Nieczuły na palące promienie słońca, dał się ponieść wyobraźni. Widział, jak powstaje tu jego świątynia i jego Siedziba Wieczności. Wzniesienie tych budowli odsunie dzień nieuchronnej klęski i powstrzyma siły ciemności. Któż to zorganizował tę napaść, tak niespodziewaną, a groźną zarazem? Władca będzie musiał teraz działać tak stanowczo, jak tylko potrafi. Nie podda się rozpaczy i wyda bój niewidzialnemu jeszcze wrogowi. 8 Po dwóch dniach znojnej wędrówki udało się Ikerowi przyłączyć do karawany udającej się do Teb i wiozącej tam partię towaru. Jego właściciel najpierw skrzywił się na widok zbędnej gęby, ale dowiedziawszy się, że Iker umie czytać, zmienił postawę - Mam tabliczki z przyrzeczeniem zakupu. Czy mógłbyś je przejrzeć? 30 ?r - Pokaż mi je, panie. Kupiec był niecierpliwy i nie mógł powstrzymać się od zapytania o rzecz najważniejszą. - Czy to dobrze świadczy o szafarzach pałacowych, tych, co zobowiązali się mi zapłacić? - Tak, panie, uzyskałeś nawet dobre ceny. - Doświadczenie, mój chłopcze, doświadczenie. A ty gdzie mieszkasz? - W Medamud. - Wiocha, i tyle! Co robisz tu na pustyni? - Czyżbyś, panie, nie znał marynarzy nazywających się Żółwie Oko i Ostry Nóż? Kupiec pomacał się po podbródku. - Nic mi to nie mówi. Jak nazywał się ich statek? - Jastrząb. Sto dwadzieścia łokci długości i czterdzieści szerokości. - Nigdy o nim nie słyszałem. Nie poplątałeś czegoś? - Może się mylę. "' - Z pewnością. Myślisz, że gdyby taki statek istniał, to ktokolwiek by o nim wiedział? Nie sądzisz, że warto by uporządkować trochę moje rachunki? Z poborcami podatków nigdy nie za wiele ostrożności. Iker zrobił, co trzeba, ku całkowitemu zadowoleniu kupca. Szli tak szybko, jak pozwalały na to osły, a na postojach chłopak zajadał surową rybę i cebulę - było to wynagrodzenie za jego pracę. Wciąż trapiły go te same pytania i z radością przywitał chwilę, gdy karawana, zszedłszy wreszcie z pustynnej dróżki, znalazła się na obszarze pełnym zieleni i gajów palmowych. W niepamięć poszło okrutne morze, w niepamięć poszły groźne góry. Na dobrze nawodnionych poletkach chłopi zbierali jarzyny. - Powiedz, chłopcze, nie chciałbyś pracować u mnie? - zapytał kupiec. - Nie, chciałbym wrócić do swojego nauczyciela i nadal kształcić się w zawodzie pisarza. 31 - Cóż, rozumiem cię. Nie musi to dawać dużych zarobków, ale szacunek będziesz miai. W takim razie powodzenia, chłopcze! Iker wciągnął w płuca aromatyczne powietrze i miłe ciepło wiosny. Spieszno mu było do rodzinnej wioski, szedł więc szybko dróżkami, po których tyle razy biegał już w dzieciństwie. Chciał być sam i zanurzyć się wreszcie w pełnym pogody krajobrazie. Zabawy z rówieśnikami nigdy go nie odpychały, wolał jednak rozmyślać nad tajemnicami tego świata i niewidzialnymi siłami. Wioska Medamud składała się z białych domków, zbudowanych na wzniesieniu i kryjących się przed słońcem w cieniu akacji, palm i tamaryszków. Przy wejściu była studnia. Pilnującemu ją dozorcy wydało się, że ma przed sobą widmo. - Chyba... chyba nie jesteś Ikerem? - Ależ jestem! Jak najbardziej jestem! - Więc to Iker...! Co się z tobą działo? - Nic nadzwyczajnego. Iker, znając gadulstwo dozorcy, wolał odłożyć zwierzenia do spotkania ze swoim nauczycielem. - A nie powinieneś się stąd wynieść? - Wynieść się? Właśnie chcę tu wrócić i dalej się uczyć! Dozorca, widząc oburzenie chłopaka, nie nalegał. Iker pełen niepokoju, szybko ruszył w stronę domu starego pisarza, gdzie wychowywał się i uczył. Gdy szedł, dziewczynki przestawały się bawić gałgankowymi lalkami, a niosące żywność kobiety podejrzliwie na niego spoglądały. Drzwi domu były zamknięte, a okna zabite deskami. Zastukał raz i drugi. - Daj spokój - odezwała się sąsiadka. - Stary pisarz nie żyje. Ikerowi niebo zwaliło się na głowę. - Nie żyje? Kiedy zmarł? - Tydzień temu. Po twoim zniknięciu zżarła go zgryzota. Iker usiadł na progu i zapłakał. Piraci, porywając go, zabili jednocześnie jego przybranego ojca. 32 - Idź do wójta - poradziła sąsiadka. - On powie ci coś więcej. Iker, choć przygnębiony, zauważył wrogość mieszkańców wioski. Wszyscy obwiniali go tutaj o doprowadzenie do zgonu opiekuna. Chłopak po raz pierwszy w życiu poczuł, jak nieznośnie doskwiera mu taka niesprawiedliwość. Ale przecież wszystko wyjaśni i ten piekący ból zniknie. Z ciężką głową i sercem wlókł się do domu wójta. Ten wydawał właśnie polecenia robotnikom pracującym przy naprawie kanałów. - Przysiągłbym, że to... że to nasz pisarczyk! To naprawdę ty? Cóż za niespodzianka! A ja już byłem pewien, że cię więcej nie ujrzę. Wójt, pięćdziesięcioletni tłuścioch, mówił to wszystko tonem pełnym ironii i uszczypliwości. Niedbałym gestem odprawił robotników. - To przez ciebie, Ikerze, umarł ze zgryzoty twój opiekun. Jesteś zbrodniarzem i odpowiesz za to przed bogiem. Gdybym miał taką możliwość, wsadziłbym cię do więzienia. - Mylisz się, panie, jestem niewinny. Porwali mnie piraci, cudem się im wymknąłem. Wójt parsknął śmiechem. - Wymyśl coś mądrzejszego. Albo raczej milcz i wynoś się stąd! - Ależ... chciałbym wrócić do siebie. - Mówisz o tym domu? Jego właściciel nie zapisał ci go przed śmiercią, zarządziłem więc rekwizycję. Tutejsi ludzie gardzą tobą i nie zagrzejesz wśród nich miejsca. - Wierz mi, panie, naprawdę porwano mnie i... - Dość tego! Mam nadzieję, że zadręczą cię wyrzuty sumienia. Jeśli natychmiast się nie wyniesiesz, każę służbie obić cię kijami. O, właśnie... twój opiekun prosił mnie, bym przekazał ci tę szkatułkę, jeśli kiedykolwiek się tu zjawisz. Jeszcze jeden przykład jego naiwnej szczodrości, ale nie mogę nie spełnić ostatniej woli tego człowieka. Wynoś się, Ikerze, z Medamud i nie wracaj tu pod żadnym pozorem! 33 Iker szedł, przyciskając szkatułkę do piersi, i otworzy! ją dopiero wtedy, gdy byl już daleko od wioski. Zauważyi, że drewniany zamek był połamany. W środku znalazł zwinięty w rulon i opieczętowany kawałek papirusu. Również ta pieczęć została złamana i nieudolnie odtworzona. W kilku wierszach stary pisarz wyklinał wychowanka i zapowiadał mu tysięczne kary. Ale Iker dobrze znał pismo swojego nauczyciela, z łatwością więc rozpoznał nieudolną podróbkę. Dno szkatułki pokrywała cienka warstwa gipsu. Iker siadł pod tamaryszkiem i zdrapał ją patykiem. Znalazł słowa, które napełniły go otuchą. Wiem, że nie uciekłeś jak złodziej. Modlę się, byś był cały i zdrów. Moje życie dobiega końca, życzę Ci, byś został dobrym pisarzem. Jeśli wrócisz do Medamud, to mam nadzieję, że ten łajdak, wójt, przekaże Ci mój testament. Zapisuję Ci w nim dom i tę szkatułkę z najpiękniejszymi moimi przyborami do pisania. Zjawił się tu jednak jakiś obcy i wójt bardzo się z nim skumał. Czuję obok siebie ciemne siły, wolę więc przekazać Ci te słowa w ten właśnie sposób. Nie zatrzymuj się w tych stronach, ruszaj do prowincji Dżu-ka, do Wyniosłej Góry*. Będzie to pierwszy etap twojej podróży. Oby bogowie doprowadzili cię do końca twej Drogi. Nie zważaj na trudności i nigdy nie trać nadziei. Ja zawsze będę przy Tobie i pomogę Ci w spełnieniu przeznaczenia, którego jeszcze nie znasz. Podskarbi Medes wszedł do swojej wspaniałej rezydencji, wznoszącej się w samym centrum Memfisu. Dwaj służący natychmiast umyli mu ręce i nogi, włożyli na stopy domowe sandały, skropili go wonnościami i podali białe wino z oaz. * Obecnie Qau el-Kebir. 34 ? Podskarbi, często zapraszany do pałacu na wieczerze i dopuszczany nawet do stołu monarchy, był bardzo ważną figurą i jednym z najwyższych w stolicy urzędników. Ubrany w szaty z najlepszego, cienkiego lnu, nadzorował inwentaryzację dóbr, rozprowadzanych przez świątynie po uprzednim ich poświęceniu. Od chwili objęcia urzędu czerpał z tej uprzywilejowanej pozycji wszelkie możliwe profity. W pełni wykorzystując usługi pisarzy, intendentów i archiwistów, zajmujących się rachunkami, kradł niewiele, ale często. Działał z niezwykłą ostrożnością i podrabiał dokumenty tak zręcznie, że nawet wprawne oko nie mogło dostrzec fałszerstwa. A jednak Medes nie byl ani zadowolony, ani szczęśliwy. Po pierwsze - nie awansował. Faraon powierzył mu wprawdzie ważne stanowisko, ale podskarbi chciałby czegoś więcej. Nikt przecież nie byl lepszym od niego fachowcem! Medes pragnął, by wszyscy to doceniali. Skoro uparty monarcha upiera się i nie chce tego zrozumieć, należałoby działać, i to być może ostro. Sezostris miał wielu wrogów, zwłaszcza wśród przebogatych namiestników prowincji, a z nimi Medes pozostawał w jak najlepszych układach. Jeżeli faraon spróbuje ograniczyć ich przywileje, jego panowanie szybko się skończy. Czyż nie mówi się już po kątach, że jeden z jego poprzedników został zamordowany? Po drugie - Medes zastanawiał się nad prawdziwą naturą władzy i jak najlepszym sposobem jej zdobycia. Chcąc jak najskuteczniej przywłaszczać sobie niektóre dostawy przeznaczone dla świątyń, został tymczasowo kapłanem. Jako uczestnik obrzędów stykał się z tym, co święte. Obnosił się ze swoim entuzjazmem do praktyk religijnych, pochlebiał zwierzchnikom, pokazywał się jako szczodry fundator, a jednocześnie był zauroczony misteriami, do których nie miał dostępu. Prawo do uczestniczenia w nich przysługiwało tylko faraonowi i niektórym wyznaczonym do tego kapłanom. Czy przypadkiem nie stąd właśnie brała się potęga władcy? Drzwi wewnętrznej części świątyni wciąż pozostawały za- 35 mknięte dla poskarbiego i nic nie mógł na to poradzić, a rzecz była w jego oczach nie mniej ważna niż działalność gospodarcza. Nie zamierzał bowiem rezygnować ze swoich świeckich funkcji i skazywać się na zamknięcie w świątyni. Sytuacja wydawała się bez wyjścia aż do dnia, gdy pewien gadatliwy dostojnik ze świątyni bogini Hathor w Memfisie przekazał mu pewną bardzo ważną wiadomość o Ziemi Bożej, krainie Punt. Medes, tak jak wszyscy znający tę bajeczkę, śmiał się z niej. Takie baśnie dobre są dla dzieci i prostaczków, ci bowiem lubią cudowności. A tymczasem zdaniem dostojnika wcale nie była to baśń. Ziemia Boża istniała całkiem realnie i kryła w sobie niezwykłe bogactwa, w tym niezrównane złoto, używane niegdyś w największej tajemnicy przez niektóre świątynie. Dostojnik w ramach wdzięczności za otrzymane od podskarbiego drogie meble rozgadał się i nim zmarł na zawał, przekazał mu trochę dość mętnych informacji. Niewiele tego było, ale wystarczyło, by podjąć poszukiwania. - Dostojny panie - zameldował zarządca domu - przyszedł wezwany przez ciebie człowiek. - Powiedz mu, żeby poczekał. Muszę trochę odpocząć. Od pewnego czasu Medes tył. Mimo wieku, a miał już prawie czterdzieści dwa lata, wciąż rozpierała go energia, a porażki życiowe kompensował sobie nieumiarkowanym jedzeniem i piciem. Żona, tak samo tęga jak on, musiała wykazywać niemało pomysłowości i perwersji, gdy próbowali mieć przyjemność. Medes był zażywny i krępy, czarne włosy lepiły mu się do okrągłej czaszki, twarz miał jak księżyc w pełni, tors szeroki, nogi krótkie, stopy pulchne. Czasami odnosił wrażenie, że go coś dusi, zwłaszcza wtedy, gdy nie dość szybko otrzymywał to, co chciał. Jednakże jego zachłanność była tak wielka, że brał się w garść i dalej szedł naprzód. Dzisiejsza rozmowa z jednym z jego ludzi oznaczać będzie zapewne decydujący przełom. Od strony ulicy dom był dobrze zabezpieczony. Drewniane 36 okratowane okna, ciężkie drzwi główne, zbite z grubych bali i zamykane na ogromny zamek, przy wejściu dla służby zawsze czuwał stróż. Dwa piętra, piętnaście pokoi, taras, wnęka od strony ogrodu z sadzawką. Medes przyjął gościa w altanie, a tym gościem był rzekomy policjant, który przesłuchiwał kiedyś Ikera. - Mam nadzieję, że przynosisz mi doskonałe wieści. js, - Trochę tak, trochę nie... ?i - Złoto masz? : - I tak, i nie. Zresztą, być może... Y Medes poczuł wzbierający w nim gniew. - W interesach nie znoszę bałaganu. Uporządkujmy Wszystko po kolei. Kiedy Jastrząb wróci do portu? -i - Nie wróci, dostojny panie. Zatonął z załogą i ładunkiem. - Zatonął? Jesteś tego pewien? - Mam tylko jedną relację, ale chyba wiarygodną. * - Od kapitana? - Nie. Od tego chłopaka, którego kazałeś mi, panie, porwać w Medamud, a którego złapałem w małej mieścinie koło Kop-tosu. Wiesz, to ten sierota, tak bardzo kochający samotność i naukę. - Wiem, wiem! Znakomita ofiara dla uśmierzenia burzy. Wójt Medamud wskazał mi tego głuptasa i nie pożałował tego. Jakim to sposobem uratował się tylko on? - Tego nie wiem, ale fakt jest bezsporny. Powiedział mi, że statek zalała ogromna fala, a on cudem znalazł się na jakiejś bezludnej wysepce, wziął go potem na pokład inny statek, którego kapitan nie uwierzył w ani jedno słowo z jego opowiadania. Ten kapitan zabrał jednak dwie skrzynie znalezione na wysepce, a dopiero potem wysadził na ląd chłopaka, którego zresztą wszyscy mają za wariata. Czyżby ten głuptas rzeczywiście był w krainie Punt? - pomyślał Medes, a głośno zapytał: - Czy udałoby mu się trafić na tę wysepkę? - Twierdzi, że zapadła się w wodę i zatonęła. - Co było w tych skrzyniach? 37 - Wonności. v ; •-$> - I nic więcej? >i - Nie wymienił niczego więcej. 4> - I pozwoliłeś mu odejść? '? - A co miałem zrobić, panie? Jako policjant udałem, że zapisuję jego zeznania, wójt nie dopatrzył się żadnego wykroczenia i nie mieliśmy podstaw do zatrzymania tego chorego na umyśle pleciugi. - Nie przyszło ci do głowy, że cię oszukuje? - Moim zdaniem mówił szczerze. - Ja bym nie wierzył. Czy podał ci nazwę tego statku, który go wyratował? - Nie znał jej. - Ten chłopak okpił cię! - zagrzmiał Medes. - Plótł ci bajeczki, żeby tym lepiej ukryć prawdę. - Zapewniam cię, dostojny panie... - Musimy go odszukać, i to szybko! Z pewnością wrócił do Medamud. Wójt na pewno go stamtąd przepędził, ale może wie, dokąd chłopak się udał. Gdy go złapiesz, wyciśnij z niego wszystko, a potem się go pozbądź. - Masz, panie, na myśli... - Doskonale mnie zrozumiałeś. - Ależ, dostojny panie... - Ten hołysz nie ma rodziny, nikt nie zapyta o to nowe i ostateczne jego zniknięcie. Ukryj zwłoki, sępy i drapieżniki załatwią resztę. Dobrze zapłacę. Natychmiast ruszaj! Podskarbi z trudem ukrywał wściekłość. Na wyposażenie statku i zwerbowanie zgrai łotrów, którzy potrafili jednak popłynąć do krainy Punt, nie żałował pieniędzy, a musiał jeszcze dbać, by władze niczego nie zauważyły. W bliskiej przyszłości nie będzie go już stać na takie szaleństwo. Fałszywy policjant wyszedł, a Medes pomyślał, że ludzie ze statku, który wziął na pokład rozbitka, z pewnością nie będą trzymali języków za zębami. W portowych spelunkach prawdopodobnie mówi się już o tym wydarzeniu. W dodatku kapitan będzie się starał spieniężyć zawartość skrzyń. Jeśli nawet nie 38 ma w nich drogich wonności, to i tak sporo zarobi. A może ten dziwny ładunek zawiera jakieś inne jeszcze kosztowne towary? Wtedy do rozmowy z kapitanem trzeba będzie wysłać kogoś poważnego i niebiednego. Ów kapitan, jeśli rzeczywiście istnieje, nie wymknie się Medesowi. Kazał wezwać do siebie Gergu, swojego złego ducha, starego hulakę, a przy tym znanego z bezwzględności poborcę podatkowego. Ten działać będzie w całkowitej zgodzie z prawem i potrafi wypłacić się zwierzchnikowi. 10 W drodze powrotnej do Memfisu Sezostris jasno uświadamiał sobie powagę wyzwania, jakie rzucono mu w chwili, gdy próbował uderzyć w namiestników prowincji, którzy ani myśleli rezygnować choćby z cząstki swoich przywilejów. Od dnia, kiedy Ozyrys stworzył Egipt, obejmujący Deltę i dolinę Nilu, faraon był władcą dwóch ściśle ze sobą złączonych królestw. Jako Należący do Pszczoły rządził Północą, a jako Należący do Trzciny - Południem. Pszczoła dawała miód, czyli roślinne złoto, nieodzowne w leczeniu chorych. Trzcina znajdowała setki zastosowań, a papirus był materiałem, na którym kreślono hieroglify, czyli „Boskie Słowa". W ten sposób w osobie faraona - wspieranego przez Horusa, pana niebios i syna Ozyrysa, mającego obowiązek opiekowania się ojcem - łączyły się wszystkie siły stworzenia. Zjednoczenie rozproszonych części kraju było powinnością faraona. Sezostris miał co najmniej sześciu groźnych wrogów, sześciu namiestników prowincji, którzy zachowywali się jak udzielni książęta i lekceważyli rezydującego w Memfisie monarchę. Na szczęście nie myśleli o zawarciu między sobą sojuszu, każdy bowiem pilnie strzegł swojej niezależności. W wyniku tej sytuacji Egipt ubożał. Utrzymywanie dotychczasowego układu 39 pozwalało na uniknięcie konfliktów, ale prowadziło kraj do upadku. Dziwna rzecz, ale pięciu spośród sześciu wrogich faraonowi wielmożów stało na czele prowincji sąsiadujących z Abydos. Czyżby któremuś z nich udało się wykorzystać niszczycielską potęgę Seta i zaszkodzić akacji Ozyrysa? Jeśli przypuszczenie to się potwierdzi, Sezostris wyda bezlitosną walkę - zarówno o uzdrowienie drzewa, jak i ocalenie Egiptu. W pierwszej kolejności należało zdobyć jak najwięcej informacji o tej szóstce, tak by ustalić winnego. Potem trzeba będzie uderzyć, i to tak mocno, by wróg nie zdołał się już podnieść. Ko-muż jednak powierzyć tak delikatne zadanie? Na dworze w Memfisie pełno było pochlebców, intrygantów, karierowiczów, tchórzy i kłamców. Jedynie Sobek-Obrońca sercem i duszą oddany był faraonowi i nie zabiegał o korzyści osobiste. Sezostris będzie musiał wykorzystać te skromne środki, jakimi rozporządza, a przede wszystkim zawierzyć swej intuicji. Jeszcze trudniej będzie znaleźć to złoto, które ma uleczyć akację. Według podań zielone złoto z krainy Punt miało wyjątkowe własności, ale nikt już nie wiedział, gdzie leży Ziemia Boża i czy nadal kryje ona w sobie ten drogocenny metal. Pozostawały kontrolowane przez kilku namiestników prowincji kopalnie na Pustyni Wschodniej oraz leżące poza zasięgiem kopalnie nubijskie. Zadanie wyglądało na niewykonalne. Sezostris nie miał środków na podjęcie takich poszukiwań. Rozwiązanie narzucało się więc samo - środki trzeba stworzyć. Sprawa pierwsza: jak dostarczyć Drzewu Życia nowej energii? Faraon zaczął więc kreślić plany świątyni i Siedziby Wieczności. Jedno i drugie w Abydos. Na polach wrzała wytężona praca. Radowała obwitość wiosennych zbiorów. Nie wolno było niczego zmarnować. W dzień po wyjściu z Medamud Iker zgłosił się do rządcy wielkiego majątku i zaofiarował mu swoje usługi jako pisarczyk. - Z nieba mi spadłeś, chłopcze! Mam ogromnie dużo worków, trzeba je policzyć i oznakować. Potem wszystko zinwentaryzujesz. Iker przez tydzień będzie miał pracę, i to nieźle płatną. Otrzyma wyżywienie, matę, bukłak z wodą i parę sandałów. Pracował, a jednocześnie przeklinał wójta z Medamud, rozbójnika, który zniszczył testament starego pisarza, żeby ukraść dom należący się jego uczniowi. Wójt, nie przejmując się ostatnią wolą zmarłego, otworzył również szkatułkę, ukradł z niej przybory do pisania i włożył do środka pełne fałszów pismo wyklinające Ikera. Jak człowiek mógł być tak strasznie podły! Iker poznawał świat okrutny i bezlitosny, gdzie triumf odnoszą kłamstwo i przewrotność. Wszystkie niepowodzenia bladły jednak wobec radości, że stary pisarz nie wierzył w jego ucieczkę i nie stracił do niego zaufania. Chociaż... dziwny był ten list. O jakież to poszukiwania i jakie przeznaczenie w nim chodziło? Przybrany ojciec wydał się nagle Ikerowi równie tajemniczy jak olbrzymi wąż z wyspy ka. Iker chciałby wnieść skargę przeciwko wójtowi i doprowadzić do jego skazania, któż mu jednak uwierzy? Testamentu nie było, więc chłopak nie miał żadnych praw do domu swego nauczyciela. W Medamud znajdzie jedynie oskarżycieli, którzy zarzucą mu, że nic nie mówiąc, wyniósł się z wioski. Po skończeniu prac Iker szykował się do dalszej drogi. - Wydajesz mi się bardzo sumienny, chłopcze. Nie pomyślałbyś o jakimś stałym zajęciu? - Na razie nie. - Jesteś młody, ale pamiętaj, że powinieneś się ustatkować. Masz, to wystarczy ci na jakiś czas. Chleb, suszone mięso, czosnek, figi... - rządca okazał się szczodry. - Dokąd zamierzasz się udać? - W okolicę Wyniosłej Góry. 40 41 - Muszę cię uprzedzić, że tamtejszy wójt nie uchodzi za sympatycznego. Murki pomiędzy działkami zatrzymywały wodę, dopóki była potrzebna. Chłopi rozważnie i umiejętnie nawadniali pólka i wciąż bogacili się, a dla leniwych nie było świąt. Wchodząc do prowincji bogini-węża Wadżet, czyli Zieleniejącej, Iker zauważył rzecz niezwykłą. Otóż oznaczająca Wyniosłą Górę nazwa Dżu ka zawierała to samo słowo co wyspa ka, gdzie rządził olbrzymi wąż. Czy był to przypadek, czy raczej znak tego losu, o którym wspomniał stary pisarz? Ka... Do jakiegoż to tajemniczego celu zmierzać miał Iker? I czym jest owo ka, ta tajemnicza energia zapisywana hierogli-fem z wyciągniętymi w górę ramionami? Zatopiony w myślach, wpadł Iker na mężczyznę z kijem. - Ej, chłopcze! Uważaj i patrz przed siebie! - Przepraszam, ale... czy to ty, panie, jesteś tym policjantem, który przesłuchiwał mnie niedaleko od Koptos? - Tak, to ja. Miałem trochę trudności z odszukaniem cię. - Czego ode mnie chcesz? - W twoich zeznaniach są pewne braki, chciałbym więcej szczegółów. - Powiedziałem ci wszystko. Aresztować należałoby wójta z Medamud. - A to dlaczego? - Bo jest złodziejem. Zniszczył testament z zapisem dla mnie. - Potrafisz tego dowieść? - Niestety, nie. - No to wróćmy do twoich zeznań i do tych dwóch skrzynek z kosztownościami. Na pewno sprawdziłeś ich zawartość. Mów szczegółowo, co tam było. - Chyba tylko wonności. - Ej, chłopcze, to mi nie wystarczy. Wiesz więcej. - Zapewniam cię, panie, że nie wiem. 42 - Jeżeli nie okażesz się rozsądny, możesz mieć duże przykrości. I rzekomy policjant z całej siły uderzył Ikera kijem po nogach. Chłopak padł do przodu, napastnik przycisnął go do ziemi. ; - A teraz mów prawdę! ???> - Powiedziałem ci, panie! - Jak nazywał się statek, który cię wyratował? ?> - Nie wiem. i - Doprawdy nie jesteś rozsądny, chłopcze. Chcę mieć tę informację i będę ją miał. A jak nie, to cię zatłukę. i - Przysięgam, że nic nie wiem! Rzekomy policjant raz jeszcze uderzył Ikera, ale nie otrzymał żadnej innej odpowiedzi. Jasne było, że chłopak rzeczywiście mówi prawdę i nic nie da się z niego wyciągnąć. Kark, plecy i krzyż Ikera spływały krwią. Otrzymał jeszcze kilka uderzeń i stracił przytomność. Prawie już nie oddychał. Napastnik zaciągnął ciało w gąszcz papirusów porastających brzeg kanału. Iker konał i wkrótce wyzionie ducha. Umrze od ran, więc rzekomy policjant nie będzie w całości winien jego zgonu. Jeśli stanie przed sędzią - obojętnie, z tego czy z tamtego świata - to tym lepiej. 11 Najpierw był okropny ból. Potem przyszło uspokojenie i poczucie chłodu, jakiego Iker nigdy jeszcze nie zaznał. Plecy przestały go nagle boleć i otworzył oczy, chcąc zobaczyć, na jaki to świat wyprawił go napastnik. - Ocknął się! - zawołała dziewczyna. - Jesteś pewna? - zapytał szorstki męski głos. 43 - Patrzy na nas, ojcze. - Byl w takim stanie, że nie powinien by} przeżyć. Iker spróbował się unieść, ale gwałtowny ból znowu przygwoździł go do maty. - Błagam, nie ruszaj się - poprosiła dziewczyna. - Wiesz, masz dużo szczęścia! To ja znalazłam cię w gęstwinie papirusów poświęconych bogini Hathor. Zwykle zostawiam tam tylko ofiarę, ale nad zaroślami krążyły chmary krzykliwego ptactwa, więc zebrałam się na odwagę i zajrzałam w głąb. Ptaki zachowywały się tak dziwnie, że chciałam się upewnić. Zawiadomiłam ojca i chłopi przenieśli cię tutaj. Od trzech dni smaruję cię możliwie najlepszą maścią. Składa się z natronu, białej oliwy, hipopotamiego sadła, olibanu, miodu i tłuszczu z krokodyla, suma oraz tępogłowa. Naczelny lekarz prowincji dał mi nawet pigułki zawierające wyciąg z mirry na złagodzenie bólów. Ja jednak wierzyłam, że twoje rany nie są śmiertelne. Była ładną, bardzo żywą brunetką. Jej ojciec, rosły wieśniak, nie ukrywał swojego nieprzyjaznego nastawienia. - Co ci się przydarzyło, chłopcze? - Napadł na mnie jakiś mężczyzna i chciał obrabować. - A cóż tak cennego posiadałeś? - Matę, bukłak, sandały... - To wszystko? A skąd się tu wziąłeś? - Jestem sierotą i wynajmuję się jako początkujący pisarz. - Drogo mnie kosztujesz, chłopcze, bardzo drogo. Chłop odszedł. - Nie przejmuj się nim - powiedziała dziewczyna. - Mój ojciec jest szorstki i gburowaty, ale to porządny człowiek. Ja nazywam się Mały Kwiatek. A ty? - Iker. - W tym stanie nie wyglądasz pięknie, ale gdy już wyliżesz się z ran, nie będziesz chyba brzydalem. - Myślisz, że znowu będę mógł chodzić? - Jeszcze tydzień, a pójdziemy sobie razem na spacer w pole. 44 " Mały Kwiatek wcale się nie chwaliła. Maści, środki przeciwbólowe i częste masaże odniosły skutek i Iker stanął wkrótce na nogi. Wszystkie kości pozostały jakimś cudem całe, a ślady po uderzeniach kijem zaczynały się już zacierać. Z przechadzek po polach nic jednak nie wyszło, gdyż gospodarz miał inne plany. - Jesteś zdrowszy, niż się wydaje - orzekł - ale przede wszystkim jesteś zadłużony, bo twoja kuracja kosztowała majątek. - Jak mogę ci się, panie, wypłacić? - Pisarzyny w gospodarstwie nie potrzebuję. Przydałby mi się natomiast parobek. - Boję się, że nie dam rady. - No to wybieraj! Albo spłacisz mnie pracą, albo pójdziesz na kilka lat do więzienia. Nasz wójt nie lubi wydrwigroszów. Mogę cię wziąć do brygady chłopów pracujących pod nadzorem ekonoma. Będziesz miał swój domek i dostaniesz kawałek ziemi pod uprawę warzyw. Zanim jednak skorzystasz z tych dobrodziejstw, chcę poznać prawdę. Kim tak naprawdę jesteś i dlaczego ktoś na ciebie napadł? Iker, pomyślawszy, że to pułapka, a gospodarz może się okaże człowiekiem ulepionym z tej samej gliny co medamudzki wójt, wolał zachować ostrożność. - Powtarzam ci, panie, że jestem początkującym pisarzem, a pochodzę z okolic Teb. Chciałem zostać pisarzem publicznym, chodzić po wsiach i spisywać skargi ludzi pokrzywdzonych przez władze. Ten człowiek, który mnie napadł, zabrał mi materiały pisarskie. Gospodarz wyglądał na przekonanego. - Najpierw zwrócisz mi dług. Jeśli spodoba ci się praca, zostaniesz tutaj. A jeśli nie, to odejdziesz. Ekonom byl raczej sympatyczny, ale nowego pracownika nie oszczędzał. Iker musiał najpierw sprzątać podwórze, potem kazano mu zająć się zagrodą dla ptaków, mieszczącą się pod 45 daszkiem wspartym na drewnianych kolumienkach w kształcie lotosów. Były tam szare, bialoszyje gęsi, przepiórki, kaczki i kury. Dostawca przynosił wielkie kosze z ziarnem i wysypywał je do karmników. Znajdowała się tu również sadzawka z odchodzącymi od niej rowami z wodą. W trzecim dniu pracy Iker uznał, że musi zadziałać. - Chyba się trochę pomyliłeś - powiedział do przynoszącego kosze dostawcy, niedogolonego draba. - W czym? - Pierwszego dnia wsypałeś tu sześć koszy, a drugiego tylko pięć. Dzisiaj są w dodatku trochę niepełne. - Przeszkadza ci to? - Opiekuję się ptakami, a one muszą być dobrze karmione. - Trochę więcej, trochę mniej... Czy mam dzielić się z tobą różnicą? - Wolałbym, żebyś przynosił po sześć pełnych koszy. Drab zrozumiał, że Iker nie żartuje i dalsza rozmowa z nim na ten temat jest niemożliwa. - Gospodarzowi nic nie powiesz? - Jeśli naprawisz pomyłkę, to oczywiście nie powiem. Iker nie pozyskał sobie przyjaciela, ale ptaszki głośno wyraziły mu uznanie. - Zadowolony jesteś z nowej pracy? - zapytała go Mały Kwiatek, gdy głaskał właśnie wspaniałą gęś, prawie już oswojoną. - Staram się jak najlepiej. - Nic cię już nie boli? - Dzięki tobie jestem zdrów. Uratowałaś mi życie i zawsze będę ci za to wdzięczny. - Nie byłeś całkowicie martwy i bogini Hathor nie pozwoliłaby ci umrzeć. Ja zrobiłam tylko to, że szybciej wyzdrowiałeś. Zachmurzyła się. - Ojciec zabronił mi przychodzić do ciebie. - Czyżby nie był ze mnie zadowolony? 46 ;! - Wprost przeciwnie, ale niepokoi go, że nie jesteś taki jak inni. Kazał mi znaleźć sobie na męża prawdziwego rolnika, żebym urodziła mu ładne dzieci i żebyśmy razem dobrze zajmowali się gospodarstwem. - Masz na szczęście porządnego i dzielnego ojca, powinnaś więc go słuchać. - Mówisz, jakbyś był starcem. Powiedz mi, Ikerze, nie chciałbyś zostać prawdziwym rolnikiem? - Zostało mi jeszcze sporo do spłacenia, ale prawdziwy mój zawód to pisarstwo. ., - Muszę już iść. Ojciec mnie zbije, jeśli tu przyłapie. - Nigdy nie widziałem tak porządnie utrzymanego pomieszczenia dla ptaków, mój chłopcze - stwierdził gospodarz. -Lubię ludzi przykładających się do pracy. Myślę tylko, że nie powinieneś za bardzo kumać się z kolegami. - Wolę być sam, wśród zwierząt. - No ale to się zmieni. Będzie sporo owsa do zżęcia. Nauczysz się posługiwać sierpem. Iker nawet nie próbował się sprzeciwiać. Ustawicznie dręczyły go te same pytania, choć wiedział, że tutaj nawet w części nie znajdzie na nie odpowiedzi. Jeśli chce podjąć swoją wędrówkę, musi najpierw spłacić dług. Przyjdzie mu więc pracować bez wytchnienia, tak aby jak najszybciej odzyskać swobodę. Przydzielono go do brygady twardych, doświadczonych żniwiarzy. Z rozbawieniem spoglądali na żółtodzioba. - Nie bój się zmęczenia - powiedział mu jeden z nich. -Pól jest tutaj dużo. Rok mamy piękny i dobry, ziemia tu bogata, niczego nam nie brakuje, a jagnięcinie nic nie dorówna. Trzeba tylko na nią zasłużyć. Pracuj więc dzielnie i nie zatrzymuj nas. Nie znam nikogo, kto by zmarł z przepracowania. Iker szybko opalił sobie czoło. Tym, co pozwoliło mu dobrze się trzymać, była muzyka. Flecista zmieniał rytmy, ale wszystkie melodie kończył ciężkim akcentem. 47 - Twarz ci nabrzmiała - zauważył jeden z towarzyszy. - Za długo byłeś pochylony. Idź do flecisty, on cię ochłodzi. Iker czuł się źle i chętnie posłuchał tej rady. Muzykant skropił Ikerowi szyję i skroń zimną wodą, dał mu się jej trochę napić i chłopak odzyskał siły. - Ciężko pracujecie - powiedział muzykant - więc gram dla waszych ka. Dzięki temu ani tobie, ani innym nie zabraknie sił. - Co to takiego owo ka? - zapytał Iker. - Ka pozwala nam żyć i istnieć, i przetrwać. Ozyrys po to wynalazł muzykę, żeby jej harmonia wlewała się nam do serc. Muzyka uświęca czas zbiorów owsa i pszenicy, jest świętym aktem, w którym objawia się ich duch, czyli sam Ozyrys. Iker wchłaniał w siebie słowa flecisty. - Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś? - W głównej świątyni naszej prowincji. Nauczyciel muzyki nauczył mnie grać na flecie, ja tego samego wyuczę swojego następcę. Bez muzyki i jej magii żniwa byłyby wyczerpującą harówką i duch Ozyrysa opuściłby dojrzałe kłosy. - Ozyrys... Czy to on jest tajemnicą życia? - Do pracy, Ikerze! - zawołał ekonom. Flecista znowu zaczął grać. Iker wrócił do sierpa, miał jednak wrażenie, że praca ta wcale go nie męczy, ale każdy ruch dodaje mu sił. Czy to właśnie było owym ka, energią rodzącą się z dobrze wykonanej pracy? 12 Żniwiarze nie musieli zbierać zżętego zboża, Ikera jednak obarczono dodatkowo również tą niemiłą, nową dla niego pracą. Wiązał więc owies w snopki i wkładał je do worków, które przynosił mu pewien podrostek. - Długo jeszcze tak będziemy harowali? - skarżył się. - To, co już jest, dla naszej wioski wystarczy. 48 - Są jeszcze inne wioski - przypomniał mu Iker - a zbiory nie wszędzie będą obfite. Nie możemy myśleć tylko o sobie. Pomocnik spojrzał na niego spode łba. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Lubię dobrze wykonaną pracę. Chłopiec wzruszył ramionami i sięgnął po kolejny worek. - Przerwa obiadowa! - zarządził ekonom. W cieniu trzcinowego szałasu leżały na macie same smako-witości: ciepłe podpłomyki nadziewane jarzynami, złociste chrupiące chlebki, smażony w oliwie czosnek, słone i przyprawione ziołami jogurty z koziego mleka, zsiadłe mleko, suszone ryby, wołowina w marynacie, figi, granaty i chłodne piwo. Iker padał z głodu, ale drab nie pozwolił mu zasiąść do jedzenia. - Tu nie ma już miejsca. Szukaj gdzie indziej. - Przecież tu jest moja brygada! A innych robotników nie znam. - Nie chcemy cię tu widzieć! Nie lubimy kapusiów. - Ja kapusiem? - Powiedziałem kumplom, że wydałeś mnie gospodarzowi, bo przynosiłem za mało ziarna do ptaszarni. - Przecież to kłamstwo! - Cały czas boczysz się na nas, więc rób tak dalej i nie przeszkadzaj nam w czasie jedzenia. A jak się będziesz upierał, to łatwo możesz dostać po łbie. Iker nie miał ochoty do bójki. - Masz tu łyk wody i kawałek chleba - ustąpił łaskawie triumfujący drab. - Postaraj się nie zwalniać tempa po tej uczcie. Bo wtedy my doniesiemy na ciebie do gospodarza. Wygnaniec odszedł i z rozkoszą zjadł kilka kęsów chleba. Nie dadzą mu one sil do dalszej pracy. Stał, zagubiony w myślach, gdy nagle rozległy się okrzyki przerażenia. Odwrócił głowę. W środku szałasu, wypełzłszy z kryjówki, prężyła się królewska kobra. Wszyscy gwałtownie zerwali się z miejsc. 49 - Przepędzić ją w stronę Ikera! - wrzasnął drab.r <• Żniwiarze, tupiąc i rzucając bryłkami ziemi, popędzili gada wprost na chłopaka. Iker wciąż stał nieruchomo. Kobra miała ziote łuski, oczy znacznie większe niż jej krew-niaczki i poruszała się z urzekającym wdziękiem. Iker, jak zahipnotyzowany, myślał o wężu z wyspy ka. - To bogini żniw! - zawołał któryś ze żniwiarzy. - Nie krzywdźmy jej, bo zbiory się nam nie udadzą! Iker klęknął i położył przed kobrą samicą resztki chleba. Potem na znak szacunku uniósł wysoko ręce. Zapanowała głucha cisza. Gad zatrzymał się o trzy kroki od chłopaka. Oboje znieruchomieli jak posągi, ale jeszcze chwila, a gad zaatakuje. Czas stanął w miejscu. I oto wydarzył się cud, tak jak w czasach Ozyrysa, kiedy to ciernie nie kłuły, a dzikie bestie nie gryzły. Gad, jakby udobruchany błagalną postawą Ikera, zniknął na polu obok. Nie mogła istnieć lepsza wróżba obfitych zbiorów i dobrego ziarna. - My wszyscy i ja sam serdecznie cię przepraszamy - odezwał się drab. - Myślę, że nie czujesz się bardzo urażony i zgodzisz się zjeść z nami obiad. Będzie chyba również naturalne, że zostaniesz naszym brygadzistą, bo w ten sposób wszyscy będziemy mieli osłonę. Iker wściekle głodny, nie dał się prosić. - Jesteś brygadzistą - odezwał się do Ikera ekonom - więc masz prawo poprowadzić osły na klepisko. W milczeniu rozładujesz je i ustąpisz miejsca rytualistom. Nie wolno ci o nic pytać. - To jakaś uroczystość? - O nic nie pytaj. Iker poprowadził więc pięć osłów na klepisko rozciągające się obok wzniesionego naprędce stogu. Zwierzęta znały drogę lepiej niż on i po przybyciu na miejsce zatrzymały się same, Iker nie musiał nawet ruszyć kijem. 50 Byli tam już dwaj pisarze i zapisali liczbę worków. Część ziarna pójdzie na potrzeby chłopów i ich rodzin, reszta zostanie skierowana do miejscowej piekarni. Po ukończeniu pracy pisarze wyszli. Na miejscu zostało tylko dziewięciu brygadzistów, siedem kobiet do czyszczenia ziarna oraz trzech rytualistów, w tym flecista. - To klepisko wygląda na prostokątne - powiedział - ale w rzeczywistości jest okrągłe. Kryje się w nim hieroglif* oznaczający „pierwszy raz", czyli chwilę, w której przejawiło się tworzenie. Złóżmy hołd bogini żniw. Pozostali dwaj rytualiści wnieśli drewniany ołtarzyk i postawili na nim miseczkę z mlekiem oraz chleb i ciasta. - Rozpaczaliśmy na pogrzebie dobrego pasterza, Ozyrysa -ciągnął flecista. - Ziarno padło w ziemię i już myśleliśmy, że zginie raz na zawsze. Żniwa były udane, możemy się więc cieszyć. Pszenica i jęczmień wyrastają na plecach Ozyrysa, niesie on bogactwo przyrody, nigdy się nie męczy i nie skarży. Niech brygadziści wysypią zboże z worków na klepisko. Iker, uczestnicząc w tym obrzędzie, był tak szczęśliwy, że nawet nie czuł ciężaru dźwiganych worków. - Wprowadzić osły - zarządził flecista - i niech tu chodzą wkoło. - Przepędzić je! - sprzeciwił się inny rytualista. - Niech nie biją mojego ojca! Osły Seta nie mają prawa uśmiercać ziaren Ozyrysa! - Misterium trzeba odprawić aż do końca - napierał flecista. Osły raz i drugi obeszły klepisko, tak samo skupione jak ludzie wpatrzeni w tę scenę. Iker nic z tego nie rozumiał, czuł tylko, że uczestniczy w jakimś bardzo ważnym akcie. Na usta cisnęły mu się setki pytań, ale wciąż milczał. - Oczyścić ziarno! - rozkazał flecista. Dwaj pozostali rytualiści sprowadzili osły z klepiska i do akcji weszły kobiety czyszczące ziarno z plew. ' Sep tępi © „pierwszy raz". 51 Kiedy skończyły, napełniły ziarnem worki i umieściły je na grzbietach osłów. - Niech towarzysze Seta odprowadzą Ozyrysa do nieba, skąd rozsypywać on będzie swe dobrodziejstwa na tę ziemię -wydał rozkaz flecista. Utworzona procesja ruszyła w kierunku spichlerzy. - Niech brygadziści rozładują osły, wejdą na dach spichlerzy i wysypią do nich zawartość worków. A teraz - pomyślał Iker - spichlerz przynależy do nieba i żyje tam ukryty w ziarnach duch Ozyrysa. Przejęty niezwykłością tego, co widział, schodził powolutku po schodach, starając się zapamiętać każdy szczegół wydarzenia. A dotykając bosymi stopami stopni z wapienia, tym mocniej przeżywał przebieg uroczystości, która otworzyła przed nim nową rzeczywistość. Flecista, obaj pozostali rytualiści, brygadziści i kobiety czyszczące ziarno chylili się w pokłonie przed olbrzymem. Olbrzym ten miał ciężkie powieki, wystające kości policzkowe, cienki, prosty nos, łukowate usta, szeroki tors, głęboko osadzone oczy, a wzrok tak przenikliwy, że wprost sparaliżował Ikera. Wyglądał surowo, a jego ogromne uszy wychwytywały najsłabszy szmer wszechświata. Odziany był w lnianą koszulę na jednym ramiączku przechodzącym mu przez lewe ramię oraz w prostokątny fartuch, na którym widniał gryf miażdżący wrogów Egiptu. Flecista mocno chwycił Ikera i kazał mu paść na ziemię. - Oddaj pokłon faraonowi, który obdarza nas życiem. 13 Sezostris wysoko podniósł należną bogom ofiarę z pszenicy i owsa. Potem wszedł po schodach na sam wierzchołek najwyższego spichlerza i zapalił płonącą głownią ogień w kociołku, gdzie znajdowały się również kuleczki kadzidła. 52 Spełniając ten obrzęd, wciąż myślał o zauważonym po drodze chłopaku. Tak niezwykłego spojrzenia Sezostris u nikogo jeszcze nie widział. Iker z niesłabnącą uwagą wsłuchiwał się w słowa faraona. - Ozyrys umiera i ożywa, ofiaruje się, by wyżywić swój lud. Jako ojciec i matka rodu ludzkiego rodzi ziarna, a wraz z nim ukrytą w sobie tajemniczą energię, dzięki której każda żywa istota może przetrwać. Wszyscy żyjemy z jego oddechu i jego ciała, przyszedł do nas z Wyspy Płomienia i wcielił się w zboża. Zjadamy ciało Ozyrysa i dzięki roślinnemu zlotu sami możemy żyć. Mały Kwiatek wręczyła władcy uwitą z kłosów lalkę. Była to narzeczona pszenicy. Takich lalek sporządzono bardzo wiele, aż do następnych żniw będą zdobić frontową ścianę wszystkich domów. Potem flecista przyniósł wielki, piękny koszyk z giętkiego sitowia. Koszyk pomalowany był na żółto, niebiesko i czerwono, a jego dno wzmacniały dwa złączone na krzyż kawałki drewna. - Najjaśniejszy Panie, oto jest kosz tajemnic. Złączono w nim to, co było wprzódy rozłączone. - Niech powróci do świątyni - rozkazał Sezostris. Pojawił się gospodarz. Drżał z przejęcia i padł na twarz przed władcą. - Najjaśniejszy Panie, właśnie rodzi najdorodniejsza z moich krów. Raz jeszcze dokonał się cud. Wszyscy uczestnicy uroczystości udali się do obory. Flecista wypowiedział kilka magicznych formułek, mających ułatwić poród, a główny wolarz stanął przy krowie. Lizała go delikatnie po ręce. Walcząc z bólem, wyciągała szyję i odginała zad. Wolarz, chcąc uspokoić zwierzę, klepał je lekko po bokach. - Słowo znajdziecie w bykach - przypomniał faraon - a poznawczą intuicję w krowach. Odnoście się do nich z najwyższym szacunkiem. Pewny głos władcy uspokoił rodzącą krowę. Pojawiła się malutka główka. Odbierający poród wolarz 53 chwyci! ją i zaczai ciągnąć. Ciągną! również za przednie nogi. Cielę było cętkowane, miało piwne oczy i wyglądało wspaniale. Wolarz położył noworodka przed matką. Krowa długo lizała maleństwo. Wszyscy czekali, ciekawi, co nastąpi teraz. Krowa głęboko i uparcie wpatrzyła się w Ikera. - Podejdź do niej i weź na ręce to cętkowane cielątko - nakazał Ikerowi flecista. Iker dość niezręcznie podniósł maleństwo. Nie okazywało ani cienia lęku. - Pojawiło się nowe słońce - powiedział faraon. - Niech te dożynki połączą nas we wspólnej radości. Sobek-Obrońca i jego ludzie nie mogli marzyć ani o wypoczynku, ani o przyłączeniu się choćby na chwilę do rozradowanego tłumu. Uacha, namiestnik prowincji Kobry, nie mógł ze względu na stan zdrowia towarzyszyć królowi w odprawieniu obrzędu. Czy przypadkiem nie był to sprytny wybieg, pozwalający mu uniknąć odpowiedzialności w razie zamachu na władzę? Zapuszczanie się tak daleko w głąb wrogiego obszaru zakrawało na szaleństwo. A jednak Sezostris podjął taką właśnie decyzję i dowódca jego przybocznej gwardii musiał się z tym pogodzić. Dwór w Memfisie nie znał, na szczęście, prawdziwych planów monarchy. - Czego się dowiedziałeś na temat tego Uachy? - zapytał Sobka Sezostris. - Uchodzi za dobrego zarządcę, prości ludzie go lubią, nigdy nie wypowiadał się otwarcie przeciwko Waszej Królewskiej Mości. Zajęty jest głównie tym, czym zajmowali się jego poprzednicy, to znaczy wykańcza dla siebie Siedzibę Wieczności. - Czy ma jakieś siły zbrojne? - Nic oprócz nielicznych służb porządkowych i policji pustynnej, która pilnuje szlaków wiodących do oaz Dachli i El- 54 -Chargi. Obie leżą na obrzeżach tej prowincji i policja czuwa nad bezpieczeństwem karawan. - Sprawdziłeś tego chłopaka, którego ci pokazałem? - Nazywa się Iker. Jest robotnikiem rolnym, pracuje tu od niedawna. - Nie trać go z oczu. Sobkiem aż rzuciło. - A dlaczego nie kazałeś go, Wasza Królewska Mość aresztować, skoro uznałeś, że jest niebezpieczny...? - Nie stanowi zagrożenia. - No to... - Miej go na oku, ale tak, żeby o tym nie wiedział. Uacha, namiestnik prowincji, połamany przez artrozę, przy-ją! faraona przy wejściu do swojej Siedziby Wieczności. Byia istnym cudem i przypominała zespoły architektoniczne z czasów wielkich piramid. Ogromny grobowiec wznosił się aż do górnej krawędzi urwiska, nasycając się siłą Wyniosłej Góry. Poszczególne części budowli połączone były schodami. Za dolną świątynią ciągną! się długi chodnik wiodący na pierwszy dziedziniec. Potem pochylnią i portykiem z kolumnami wchodziło się na drugi dziedziniec, ogrodzony wysokim murem. Jeszcze dalej znajdowało się sanktuarium z komnatą zmartwychwstania, a wreszcie - wciąż idąc prosto - można było ujrzeć wnękę dla ka, czyli miejsce kontaktu między światem ziemskim a zaświatami. - Wspaniały pomnik, prawie królewski - powiedział Sezostris. - Wiem o tym, Najjaśniejszy Panie, ale nie traktuj go jako prowokacji. Taka była tutejsza tradycja, ale zejdzie ona do grobu wraz ze mną. - A to dlaczego? - Dlatego, że twoje panowanie będzie wielkim panowaniem, postanowiłeś bowiem położyć kres niezależności namiestników prowincji. 55 - Skąd ta pewność? -^ - Bo zjawiJeś się tu, Najjaśniejszy Panie. - A gdyby rzeczywiście tak się stało? Co byś wtedy zrobii? - Bez zastanowienia poparłbym cię, gdyż ten bezład trwa aż nazbyt długo. Na razie szkody są nieznaczne, ale teraz stanowczo trzeba by już wrócić do praw bogini Maat. Dopiero jednocząc prowincje i twardo strzegąc jedności kraju, zapewnisz Egiptowi rozkwit. Czy pozwolisz mi usiąść na tej kamiennej ławce? Sezostris zgodził się. - Szczęśliwy jestem, że dane mi było długie życie i mogłem dożyć tej chwili - przyznał stary Uacha. - Słaby król stopniowo utraciłby władzę i zniszczył kraj. - Niektórzy namiestnicy prowincji nie podzielają twojego zdania. - Najjaśniejszy Panie, doskonale o tym wiem. Jest pięciu takich, że starcie z nimi może być ostre, a nawet gwałtowne. W żadnym wypadku się nie cofaj. Wielkie rody nabrały przeświadczenia, że urzędy się dziedziczy. Zapomniały przy tym, że zalety charakteru i kompetencje są ważniejsze niż urodzenie. Ten system stał się tak skostniały, że trzeba go rozbić. To ty, Najjaśniejszy Panie, rządzisz, i nikt więcej! Monarcha, nieprzenikniony, najmniejszym gestem nie okazał zadowolenia. - Twoi przeciwnicy są bogaci, zuchwali i gotowi na wszystko - ciągnął Uacha. - Na mnie, na moich policjantów i na ludność mojej prowincji możesz, Najjaśniejszy Panie, liczyć. Będziemy cię wspierali w tym przedsięwzięciu. - Zaczęła się już inna wojna - oznajmi! Sezostris. - Któż to cię napadł? - Ktoś, kto przejął silę Seta i chce raz jeszcze uśmiercić Ozyrysa. Uacha zasępił się. - I sądzisz, Najjaśniejszy Panie, że jest to któryś z wrogich ci namiestników prowincji? - Nie mogę tego wykluczyć. - Jakim sposobem nasza ziemia miałaby wydać takiego po- 56 twora! Tym postępowaniem zniweczy on wszystko, co osiągnęliśmy od czasów bogów i pogrąży nas w ciemnościach. - Właśnie dlatego muszę tego kogoś wykryć, a jednocześnie zjednoczyć i wzmocnić nasz kraj. - Nic mi nie wiadomo o takim demonie - dorzucił Uacha. - A co wiesz o krainie Punt? - Piękna bajka, Najjaśniejszy Panie. Żeglarze już dawno zlokalizowaliby tę cudowną krainę i przywoziliby z niej złoto. - Na podległym ci obszarze nie ma żadnych złóż? - Żadnych. - Czy jesteś zadowolony ze swoich kamieniarzy, Uacho? - Świadczą o nich ich dzieła, Najjaśniejszy Panie. - Będę potrzebował tych rzemieślników, i to na długi czas. Zobowiązani będą do zachowania tajemnicy. Wkrótce Sezostris dowie się, czy namiestnik prowincji, Uacha, był naprawdę sprzymierzeńcem. - Najjaśniejszy Panie, są na twoje usługi. 14 Gergu, kontroler podatków, a zarazem ich poborca, był tęgim mężczyzną, alkoholikiem - choć upijał się rzadko - i miłośnikiem kobiet, ale traktował je wyłącznie jako coś, co miało dawać mu przyjemność. Miał za sobą już trzy rozwody, dręczenie żon sprawiało mu wielką przyjemność. Były tak zastraszone jego brutalnością, że żadna nie odważyła się nawet wnieść skargi. Jedyna córka Gergu uciekła do matki i przysięgła, że takiego tyrana nie chce więcej widzieć. Znajomość z podskarbim Medesem otworzyła przed nim nowe możliwości. Występując oficjalnie jako kontroler podatków, w rzeczywistości stal się totumfackim bardzo ważnej osobistości i to dodawało mu energii. Od tej pory mógł zgodnie ze swoją naturą całkowicie bezkarnie pastwić się nad swoimi ofiara- 57 mi, zarówno tymi, które mu wskazano, jak i tymi, które sam sobie upatrzył. Miai nie tylko dobrze piatne zajęcie, ale i widoki na znaczny awans. Medes na pewno dostanie wyższe stanowisko, więc pójdzie za nim i Gergu. Będąc z zawodu marynarzem, sam sterował urzędem podatkowym. Podróżując po suchym lądzie, czuł się mniej pewnie i bardzo się pocił. Był przesądny i nigdy nie wybierał się w podróż bez kilkunastu amuletów. Po przybyciu do Koptos poczuł ulgę. Pustynia przygniatała go i podobnie jak jego zwierzchnik źle znosił upały. Ale to tylko tutaj, w tym właśnie mieście, będzie mógł wpaść na ślad tych dwóch skrzyń, o które chodziło Medesowi. Jego instynkt tropiciela rzadko go zawodził, Gergu wytropi! już wiele dzikich bestii i czuł, że ta nikczemna banda marynarzy jest gdzieś w pobliżu. Dysponując oddziałem policjantów z kijami, nie zadał sobie specjalnego trudu. Obszedł miejscowe spelunki i przepytał właścicieli. W szóstym miejscu trafił. - To prawda - przyznał właściciel - kilku pijaczków chwaliło się, że położyło łapę na jakimś fantastycznym skarbie. Pili u mnie do rana. - Czy powiedzieli, co to za skarb? - zapytał Gergu. - Wonności i drogie maści, o ile dobrze słyszałem. - Skąd pochodziły? - O tym nie mówili. - A dokąd się potem udali? - Ten, który najgłośniej krzyczał i nazywano go kapitanem, mówił coś o gospodarstwie swoich rodziców, na południe od miasta. Tam będą mogli spokojnie czekać na ubicie interesu. A więcej naprawdę nie wiem. - To i tak dobrze, gospodarzu. O ile oczywiście nie okłamałeś mnie. - Możesz mi wierzyć. Ale przynajmniej nie przysporzę sobie kłopotów, co? 58 - Wręcz przeciwnie - zapewnił, uśmiechając się łakomie, Gergu. -Jeśli zgodzisz się wejść do siatki moich informatorów, to nawet sporo na tym zarobisz. - Mogę ci, panie, wskazać to gospodarstwo na południe od miasta. Kapitan wpatrywał się w dwie skrzynki, z których wciąż rozchodził się rozkoszny zapach. Ilekroć usiłował je otworzyć, zaczynały tak go parzyć, że w końcu zrezygnował. Wspólnicy tracili już cierpliwość, nikt jednak nie chciał wystawiać się na działanie czarów. Oczywiste było, że mają w rękach majątek, ale w jaki sposób najlepiej go spieniężyć? Należało opuścić Koptos, wynieść się do jakiegoś większego miasta, może nawet do Memfisu, i dopiero tam niepostrzeżenie załatwić sprawę. Najgorsze, że potem musi się dzielić. Chwilowo jednak kapitan pilnie potrzebował tragarzy. Później poradzi sobie inaczej. Zaniepokoiły go odgłosy walki. Na dworze trwała bójka. Powinien by wyjść, ale nie mógł oddalić się od skrzynek. Dały się słyszeć jakieś dzikie krzyki, potem na kilka chwil zapanowała cisza. Do izby wdarł się Gergu. - No, mamy tu zapewne tego sławetnego kapitana, herszta złodziejskiej szajki! I nie tylko jego... Ma dwie skrzynki, tak poszukiwane przez urząd podatkowy. - Urząd podatkowy? Przecież... - Zgłosiłeś te bogactwa władzom? - Jeszcze nie, ale... - Jeden z twoich ludzi zginął, resztę aresztowaliśmy. Są winni pobicia i uszkodzenia ciała przedstawicieli służb porządkowych, popełnili poważne przestępstwo, zagrożone ciężkimi karami. Ani oni, ani ty nie zobaczycie już morza. 59 - Przecież ja się z nikim nie biłem. ----- - Tylko tchórz wykręca się od odpowiedzialności! - rozdarł się Gergu. - Te skrzynki to wcale nie moja własność. Bierz je, panie, i wypuść mnie. - Jak je zdobyłeś? - Przez przypadek. Wziąłem na pokład rozbitka z bezludnej wyspy. - Gdzie leży ta wyspa? - Widziałem, jak zapadała się w fale. Gergu uderzył kapitana w twarz. - Nie lubię, gdy ktoś kpi sobie ze mnie. Mów, i to szybko! Z satysfakcją raz jeszcze uderzył kapitana. Kapitan miał rozbity nos i złamanych kilka żeber, twarz spływała mu krwią. Zrelacjonował wreszcie wydarzenia, zgodnie z ich przebiegiem. Gergu, przekonany o prawdomówności przesłuchiwanego, był wstrząśnięty. - Co jest w tych skrzyniach? - Nie udało mi się ich otworzyć. Ilekroć próbowałem, parzyły mnie w palce. Gergu też nie spróbował. Śmiałość nie należała do jego cech, a w dodatku nikt mu nie płacił za narażanie się. Sprawa wydawała mu się coraz dziwniejsza, niech więc to Medes się martwi o rozplatanie tego węzła. Wszedł służący i Medesowi oraz jego gościowi podał chłodne piwo. - Powiedział ci coś ten smarkacz? - z niecierpliwością zapytał podskarbi. - Wielmożny panie, on naprawdę nic nie wiedział - odparł rzekomy policjant - i tylko w kółko powtarzał te swoje bzdury. Myślę, że ten chłopak tak się wystraszył przy zatonięciu statku, iż stracił rozum. - Pozbyłeś się go? - Ściśle tak, jak kazałeś mi, panie. 60 - Dobrze, że wynosisz się z tych stron. Znalazłem ci doskonałe zajęcie w pobliżu Fajum. Niedużo pracy, ładny dom, wysokie wynagrodzenie. Zarezerwowałem ci już miejsce na statku. Rzekomy policjant skłonił się i wyszedł. Medes był zawiedziony. Wypił duszkiem dwa kubki piwa. Nie miał co prawda wątpliwości, że rzekomy policjant przeprowadził sprawę tak, jak trzeba, ale pisarczyk był obłąkany. Podskarbiemu zostawały już tylko te dwie skrzynie, o ile w ogóle gdzieś są. Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Następnego dnia wieczorem zjawił się zarumieniony i rozradowany Gergu. Zameldował się u odźwiernego i Medes natychmiast go przyjął. - Wszystko zrobione, panie. - Gdzie skrzynie? - W starym, dobrze strzeżonym magazynie. Uznałem, że za bardzo rzucają się w oczy, żeby je tutaj przewozić. - Miałeś całkowitą rację. Co z załogą statku? - Nikt już niczego się o niej nie dowie. Ci zbrodniarze zgniją w ciupie. - Co ci powiedział kapitan? - Wierzaj mi, panie, że go nie oszczędzałem. Niestety, biedak zwariował. Z tej bezludnej wysepki zabrał chłopaka i te skrzynie. Twój statek zatonął w czasie burzy, wyspa zapadła się w morze i uratował się tylko ten smarkacz. Nic więcej z niego nie wyciągnąłem. Medes nie ukrywał zawodu. - To wszystko może być prawda, Gergu. Straciliśmy Jastrzębia wraz z załogą, morze nie chciało przyjąć ofiary z tego pisarczyka. Tak starannie i z takim wysiłkiem przygotowałem tę wyprawę i wszystko na nic. - Zapominasz, panie, o skrzyniach. Wciąż jeszcze nikt ich nie otworzył. - Skąd masz tę pewność? - Chronią je czary. - Poradzimy sobie i z czarami. 61 Razem udali się niezwłocznie do starego magazynu, pilnowanego przez zbójów Gergu. Medes wciąż był pewien, że kraina Punt rzeczywiście istnie- ?* je, a ostatnie zaskakujące wydarzenia jeszcze bardziej utwierdziły go w tym przekonaniu. Przecież fala, która zniszczyła jego statek i pochłonęła ludzi, wyraźnie świadczyła, że Ziemia Boża potrafi się bronić i strzec dostępu do swoich skarbów. Skrzynie, uwzględniając ich rozmiary, musiały zawierać olbrzymie bogactwa. - To ciekawe - zauważył Gergu - teraz zupełnie nie pachną. Do tej pory wydzielały miły, niewiarygodnie upojny zapach. - Otwieraj je! - Zdaje się, parzą w ręce. - Oddaj mi nóż! Medes ze złością spróbował wsunąć ostrze w szparę między deskami. Udało mu się. - Widzisz, że nic się nie dzieje. Gergu, nieco uspokojony, dokończył pracę. W środku było tylko trochę cuchnącego błota. 15 Po bardzo męczącym dniu przyszedł sielsko przyjemny wieczór. Żniwa skończyły się, praca w polu zamarła, po południu można będzie dłużej wypoczywać. Wszystkich cieszyły nadzwyczaj obfite zbiory, co bez wątpienia należało zawdzięczać obecności faraona. Mieszkańcy prowincji, tak samo jak jej namiestnik, już wcześniej byli gorącymi zwolennikami Sezostrisa. Ostatnie blaski wieczoru zagasły, ustępując miejsca balsamicznej nocy. I ludzie, i zwierzęta byli głodni, przy ustawionych pod gołym niebem kuchniach przygotowywano radośnie wieczerzę. Iker siedział samotnie na uboczu na kamieniu granicznym. Ani trochę nie chciało mu się jeść. Nikt z miejscowych nie znał Żółwiego Oka ani Ostrego Noża. Gdy chłopak opisywał rzekomego policjanta, który usiłował go zabić, myślał, że ktoś go rozpozna. Morderca ten chyba jednak nigdy nie mieszkał w tych stronach i po dokonaniu zbrodni wyniósł się stąd. Stawianie dalszych pytań było bezcelowe. Iker zamknął się w milczeniu. Chcąc kontynuować poszukiwania, musiałby opuścić tę prowincję, dokąd jednak miałby się udać? W dodatku odpracowanie długu zajmie mu jeszcze niemało czasu. W tym przygnębieniu jedynym radosnym wydarzeniem był obrzęd dożynkowy, odprawiony w obecności faraona. Dotychczas Iker nie mógł nawet marzyć, że kiedyś spotka na swej drodze monarchę. Tak jak pozostali uczestnicy ledwie odważył się na niego spojrzeć. - Jeśli niczego nie będziesz jadł - szepnęła mu cichutkim głosikiem Mały Kwiatek - wykończysz się. - Cóż to ma za znaczenie? - Jesteś bardzo młody, Ikerze, i masz mnóstwo zalet. Dlaczego nie chcesz pogodzić się z losem, przekonać mojego ojca i objąć po nim schedy? - Dlatego, że jest zbyt wiele pytań, na które nie znajduję odpowiedzi. - Zapomnij o nich! - Nie da się. - Gmatwasz sobie życie dla głupstwa, zapewniam cię. - Ten obrzęd na klepisku wcale nie wyglądał tak prosto. - Stary wiejski obyczaj, nie przejmuj się nim. - Dlaczego faraon uświetnił to misterium swoją obecnością? ??>?' - Bo chce się upewnić, czy nasz namiestnik rzeczywiście go popiera. Jak zauważyłeś, król nie jest ułomkiem i nie zgodzi się oddać komukolwiek choćby cząstki swojej władzy. Wkrótce zetrze się z tymi możnowladcami, którzy nie zamierzają go słuchać. My przynajmniej będziemy spokojni. Uwolnij się od przeszłości, Ikerze, i myśl tylko o przyszłości. Ja jestem rzeczywistością, to gospodarstwo, te pola i spichrze to też rzeczywistość. Jeśli zechcesz, wszystko będzie twoje. - A pamiętasz, że ojciec nie pozwolił ci u mnie bywać? 62 63 Mały Kwiatek uśmiechnęła się. - Od chwili, gdy wyznaczono cię do przeniesienia małego cielątka, symbolu odradzającego się słońca, wszystko się zmieniło. Teraz już nikt u nas nie odważy się powiedzieć o tobie choćby jednego złego słowa. Tę noc będziemy już mogli spędzić razem. Trochę za bardzo się umalowała, ale nigdy jeszcze nie wyglądała tak czarująco. - Muszę się zastanowić. - A może byś się zastanowił... potem? - Pogardziłabyś mną, Mały Kwiatku, i miałabyś rację. Wzruszyły mnie twoje słowa, przyznaję, ale naprawdę muszę się zastanowić. Gospodarz, nachmurzony jak zwykle, zawołał Ikera. - Wolarz zachorował. Zaprowadź woły nad kanał, żeby mogły się napić i wykąpać. W gospodarstwie szykowano przyjęcie dożynkowe. W wioskach będzie to wielkie święto, a po nim nastąpi kilka dni wypoczynku. Czyż to spokojne szczęście mogło nie być dziełem Se-zostrisa, który po odprawieniu obrządków w głównej świątyni opuścił właśnie prowincję? Woły wiedziały, że idą się ochłodzić, nie trzeba więc było ich poganiać. Iker tylko im towarzyszył. W ulubionym przez nie miejscu brzeg obrośnięty był starymi wierzbami, dającymi przyjemny cień. Zwierzęta spokojnie schodziły kolejno po zboczu i z wyraźną przyjemnością piły wodę z kanału. Iker usiadł na skarpie. Miał za sobą bezsenną noc, rozmyślał o perspektywach spokojnego życia przy Małym Kwiatku. Niestety, obrazy, jakie stawały mu przed oczyma - on jako dobry ojciec rodziny i wzorowy gospodarz, ona jako doskonała żona i troskliwa matka, udane żniwa, dorodne bydło, pełne aż pod dach spichlerze - zupełnie nie kojarzyły mu się z radością. 64 Nie trzeba się oszukiwać! Prób, które ma za sobą, nie da się wymazać, a to, co teraz dla niego najważniejsze, to zrozumieć ich znaczenie. Zerwał się jakiś dziwny wiatr, zdawał się wiać jednocześnie ze wszystkich stron. Woły znieruchomiały. A Iker ujrzał ją. Spod wierzb wyszła kobieta o delikatnej urodzie, złotych włosach i gładkiej cerze. Z jej długiej białej sukni biło oślepiające światło. Ich spojrzenia skrzyżowały się na chwilę... Tylko na jedną krótką chwilę. To ona. Tak, ona, żadna inna nie mogłaby jej dorównać. - Jakoś dziwnie wyglądasz - zwrócił się drab do Ikera. -Skąd przyprowadzasz te woły? - Znad kanału, nad którym rosną wierzby. - Aha, rozumiem, tobie też wydawało się, że widzisz boginię. Pociesz się, nie jesteś pierwszy. Gra cieni i świateł tworzy tam obraz przepięknej kobiety, wolarze mówią o niej z zachwytem. Niestety, jest to tylko złudzenie. - Uśmiechnął się drwiąco. - Mały Kwiatek to coś rzeczywistego. Krążą plotki, że zadurzyła się w tobie. - Plotka jest jak trucizna, nie trzeba się nią opijać. - Jeszcze jedno głupie porzekadło. Jesteś na dobrej drodze, Ikerze, bo o Małym Kwiatku marzą wszyscy. Córka gospodarza, zdajesz sobie z tego sprawę? Szykujmy ucztę, rok zapowiada się wspaniale! Dla biesiadników wzniesiono kilka szałasów z trzciny, żeby mieli gdzie się schronić przed słońcem, dzieci zaś bez przerwy oblegały kucharzy, ci w końcu ustąpili i każde otrzymało po kawałku ciasta. Iker, obojętny na to poruszenie, wpędził woły do obory. Wychodząc, natknął się na Małego Kwiatka. 65 - Namyśliłeś się? - Jestem głęboko przekonany, że nie potrafię zapewnić ci szczęścia. - Mylisz się, Ikerze. - 0 wiele za wysoko mnie oceniasz, Mały Kwiatku. - Jesteś niepodobny do innych i chcę tylko ciebie. Rozgniewany, odwrócił się do dziewczyny plecami i podszedł do gospodarza, zajętego nadzorowaniem przygotowań do posiłku. Przed nakarmieniem ludzi należało oddać cześć bogom. Dwadzieścia kapłanek przybrało ołtarz ofiarami z pokarmów, poświęconych w świątyni i przeznaczonych dla niewidzialnej potęgi czuwającej nad przyjęciem. Kapłanki miały na głowach czarne peruki, ubrane były w obcisłe suknie, pokryte siatką z niebieskich pereł, przeguby i kostki przystroiły sobie bransoletami. Co jedna, to piękniejsza! Ostatnia zaćmiła je wszystkie. Była tak strojna, że zwróciła uwagę najbardziej zobojęt-niałych. Szlachetny krok, oblicze o niezrównanie delikatnych rysach, wąskie biodra - wyglądała jak istota z krainy doskonałości. Boski mistrz ukształtował jej piękność, nakreślił krzywiznę jej brwi i nadał oczom błysk gwiazdy porannej. Spokojnie i powoli, jakby była w świątyni całkiem sama, złożyła na ołtarzu rozkwitły kwiat lotosu. Teraz nad rozradowanymi ludźmi unosić się będzie zapach z zaświatów. Odeszła z nieopisanym wdziękiem, który oczarował wszystkich obecnych. Gdy mijała Ikera, musiał uznać oczywistość. To ta właśnie piękna kobieta pojawiła mu się między wierzbami. 66 16 - Iker leżał na macie, do czoła przyłożył zwilżoną chustę. - Jak się czujesz? - zapytała Mały Kwiatek. - Zamknij drzwi, razi mnie każdy promień światła. Dziewczyna zmieniła mu chustę. - Czy mam cię pomasować? - Nie trzeba. - Ta niestrawność wydaje się bardzo ostra. - Tak, rzeczywiście... - Nie potrafisz kłamać, Ikerze. Przyglądałam ci się. Prawie niczego nie jadłeś. To nie niestrawność przykuła cię do łóżka. - Nieważne. - A właśnie, że bardzo ważne. Dlaczego tak źle jest z tobą? - Nie mam pojęcia. - Ale ja wiem. Czy myślisz, że nie widziałam, jak nie mog-łeś oderwać od niej oczu? - O kim mówisz? - O tej kapłance, którą wszystkie chłopy, a także i ty, pożerały oczami. Ty ledwie się zakochasz, a od razu jesteś chory. - Nie potrafisz tego zrozumieć, Mały Kwiatku. - Wprost przeciwnie, aż za dobrze rozumiem. Źle byś zrobił, zamykając się w świecie niedostępnych urojeń. Ta dziewczyna jest kapłanką, mieszka w świątyni i wychodzi z niej tylko na czas uroczystości religijnych. Nigdy już jej nie ujrzysz. Iker uniósł się na macie. - W jakiej świątyni? - A poza tym ona cię nie obchodzi, i basta! Wyobraź sobie, że nikt o tym nie wie, i tak będzie lepiej. Czy w końcu obudzisz się i zauważysz, że ja wcale nie jestem snem? - Daj mi spokój, proszę. Iker chciałby wryć sobie głęboko w pamięć tę cudowną chwilę, kiedy młoda kapłanka zwróciła na niego uwagę. Powinien był wtedy z nią porozmawiać, zapytać o imię i zrobić jakiś gest, nawet śmieszny, żeby ją zatrzymać. 67 - Była tu pierwszy raz? - Pierwszy i ostatni. '-w: , ?. - Doskonale wiesz, że wcale nie, Mały Kwiatku. ;!. - Przykro mi, ale muszę cię rozczarować. - Ktoś zapewne ją tu zaprosił, ten ktoś mógłby mi o niej coś powiedzieć. - Nie licz na to. A teraz wstań i ruszaj do pracy! Nie możesz w nieskończoność pleść o niestrawności. Pamiętaj, że masz dług do spłacenia. Życie bez niej nie miało sensu. Niestety, jak Mały Kwiatek zapewniała, nikt nie znał imienia tej kapłanki. Była to tylko ulotna zjawa, pojawiała się na święcie dożynek i najlepiej było o niej zapomnieć. Iker kochał jednak tylko ją i nie pociągała go żadna inna. Musi ją odnaleźć bez względu na trudności. - To najcięższy dzień w roku - powiedział mu drab. - Przyszedł poborca z pisarzami, mają policzyć zwierzęta w każdym stadzie. Co do sztuki. Nie ma mowy o żadnym oszustwie, bo to oznacza kije i ogromną grzywnę. W dodatku trzeba okazywać uprzejmość tym ordynusom. Pisarze zasiedli pod daszkiem, a poborcy podsunięto nawet poduszeczkę. Iker z oburzeniem patrzył na jego chamstwo i butną minę. Bez większego zamieszania przedefilowały przed poborcą woły, krowy, osły, barany i wieprze. Iker dyskretnie usadowił się za jednym z pisarzy i śledził jego pracę. Poborca niczego nie zapisywał, ograniczając się tylko do przeliczenia zwierząt. Kilkakrotnie zażądał chłodnego piwa. Po skończeniu pracy wezwał gospodarza. - Raz jeszcze przejrzałem szacunki swoich kolegów. Masz siedemset dzbanów miodu, więc winien jesteś skarbowi siedemdziesiąt, a z siedemdziesięciu tysięcy worków zboża oddasz siedem tysięcy. 68 - Podatek wzrósł, a nikt mnie o tym nie uprzedził! - Właśnie to zrobiłem. - Wniosę skargę do sądu prowincji. - Twoje prawo, ale pamiętaj, że to ja jestem tam biegłym. Stan zdrowia twoich zwierząt nie wydaje mi się zadowalający. Jeśli odmówisz zapłaty, służba weterynaryjna wymierzy ci ogromną grzywnę. - Nie słuchajcie tego złodzieja! - wmieszał się Iker, wymachując wyrwanym pisarzowi papirusem. - Spójrzcie lepiej na te zapiski! Podwładni tego rozbójnika wpisują na jego polecenie fałszywe dane. Zawyżają liczbę zwierząt i naliczają przez to wyższy podatek. Poborca, całkowicie zaskoczony, nerwowo poruszył górną wargą. Wśród chłopów wezbrał gniew. - Aresztować tego zuchwalca! - krzyknął poborca. - Czy nie rozumiecie, że kłamie, bo chce podburzyć was przeciwko władzom?! Spróbujcie tylko mnie tknąć, a wszyscy powędrujecie do więzienia. Przez kilka chwil panowało zamieszanie. - Chłopaki, nie róbcie głupstw! - zawołał drab. - Poborca ma rację. A poza tym jest to sprawa między nim a gospodarzem. Nam nic do tego. - Zatrzymajcie tego łobuza! - nakazał poborca czterem policjantom z kijami. Iker czym prędzej rzucił się do ucieczki. -i Okolicę znał lepiej niż oni, miał więc szansę się wymknąć. Policjanci przeszukali chałupy, trzcinowe budy i obory, obeszli pola i zagajniki. Pomagał im drab, szczęśliwy, że pozbył się kłopotliwego rywala. Przestępca przepadł jak kamień w wodę. - Daleko nie ucieknie - rzekł poborca do gospodarza. - Chyba że wydostanie się z prowincji. - Czekając, niczego nie stracisz. 69 - A ty co z tym zrobisz? - ironicznie odciął się gospodarz, wymachując papirusem. - Ledwie potrafisz czytać. - Wystarczająco, żeby stwierdzić, że jesteś pospolitym złodziejem. A moi ludzie nie zostawią mnie samego. - Przypuśćmy... przypuśćmy... No, to zapomnijmy o tej sprawie, zwykły błąd w zapisie, zaraz go sprostuję. - Zapomnij również o tym bezprawnym podwyższeniu mi podatku. - Jestem wyrozumiały, więc masz szczęście. Ale nie domagaj się niczego więcej. Policja uznała, że jeszcze przez dwa dni trzeba będzie rozglądać się po okolicy. Może znajdzie się jakiś ślad albo jakiś świadek? Wracając do domu, Mały Kwiatek myślała o tym ślicznym chłopcu z wielkim czołem i cudownymi zielonymi oczyma. Uciekł od niej. Palił ją wewnętrzny ogień, ale przecież kiedyś w końcu zgaśnie. Iker tak bardzo różnił się od tych wszystkich, którzy jej nadskakiwali, miał w sobie tyle dostojeństwa i stanowczość przywódcy. Żona potrafiłaby tak nim pokierować, że dokupiłby ziemi, najął więcej robotników. Powodziłoby się im świetnie! Niestety, jej wybranek był już tylko zbiegłym przestępcą. Zamknęła drzwi do swojego pokoju, gdzie nikt, nawet jej ojciec, nie miał prawa wstępu. W wielkich koszach leżały tu starannie poukładane suknie, peruki i wierzchnie okrycia. Spora część dochodów z gospodarstwa szła na jej stroje. A w łazience stały dwa alabastrowe puzderka z kosmetykami. Ujrzała go i zdusiła w sobie krzyk. - Iker! Co tu robisz? - Przecież to najlepsza kryjówka. - Szuka cię policja i... - Nie uczyniłem nic złego, wręcz przeciwnie... 70 - Z tym poborcą nie można wdawać się w walkę. - Ależ można! Mamy dowód, że dopuszcza się szachrajstw. Trafi za to do więzienia. - To wcale nie takie proste, Ikerze. - Wezwij ojca i ustalimy, co robić dalej. Ja będę głównym świadkiem. - A ja ci powtarzam, że to wcale nie takie proste. - Co masz na myśli, Mały Kwiatku? - Wszystko da się zrobić, jeśli zgodzisz się mnie poślubić. - Sama stwierdziłaś, że nie umiem kłamać. A w tobie nie jestem zakochany. - Jakież to ma znaczenie? Najważniejsze, żebyśmy utworzyli dobrą parę i bogacili się. - Bądź pewna, że zwaliłyby się na nas nieszczęścia. - Czy twoja odmowa jest ostateczna? - Tak, Mały Kwiatku. - Nie wiesz, co tracisz. - Wybacz, ale mnie zależy na czymś innym. - Na tej kapłance, w której zadurzyłeś się jak głupek! - Chcę doprowadzić do skazania tego poborcy. Bez sprawiedliwości nie dałoby się żyć na tym świecie. Czy możesz teraz pójść po ojca? Mały Kwiatek zamyśliła się. - Zgoda. Iker delikatnie pocałował ją w czoło. - Zobaczysz, że od tej pory żaden przekupny urzędnik nie odważy się was tu nachodzić. Iker nie musiał długo czekać. - Możesz już wyjść, Ikerze - powiedziała Mały Kwiatek. Ledwie wyszedł z jej pokoju, a rzuciło się na niego trzech policjantów. Związali mu ręce z tyłu. Mały Kwiatek stała przytulona do ojca i patrzyła w inną stronę. - Dla mnie wszystko jest już załatwione - oświadczył gospodarz. - Moja córka miała rację, zawiadamiając policję, że 71 ukryłeś się tutaj i że jej groziłeś. Jesteś przecież tylko zadłużonym i bezczelnym włóczęgą. Zasługujesz na przykładną karę i nikt nie będzie cię żałował. - Żegnaj, Mały Kwiatku - rzekł Iker. - Teraz już nic nie jestem ci winien. 17 Wyrok był bezapelacyjny - rok pracy przymusowej za znieważenie urzędnika na służbie, czynny opór wobec policji i próbę ucieczki. Sąd składał się z wójtów prowincji, a sędzia przewodniczący niespecjalnie interesował się wyjaśnieniami Ikera. Poborca, pisarze, gospodarz i jego córka, a także drab złożyli zeznania obciążające oskarżonego i sąd dał im wiarę. W czasie długiej podróży do położonych na Synaju kopalni miedzi Iker nie spotkał się z szykanami. Nie brakowało mu ani wody, ani jedzenia, a policjanci pustynni odnosili się do niego przyjaźnie, choć nie ukrywali, że będzie mu ciężko. - Masz szczęście - powiedział dowódca konwoju. - Jesteś młody i zdrowy. Osłabiony organizm nie wytrzymałby roku. - W niczym nie zawiniłem! Zdemaskowałem po prostu nieuczciwego poborcę! - Wiemy o tym, chłopcze. Ale musimy słuchać rozkazów. Gdybyśmy na tej pustyni pozwolili ci uciec, mielibyśmy poważne kłopoty. A ty i tak nie miałbyś żadnych widoków na ocalenie. Lepiej odbyć karę, jeśli nawet na nią nie zasłużyłeś. Konwój znajdował się pod opieką Sopdu, „O Ostrym Końcu", boga wojownika, ostrodziobego sokoła, władcy gorącej Pustyni Wschodniej. Bóg ten - ukryty w świętym kamieniu, mającym kształt trójkąta na podobieństwo spływającego z wysokości nieba promienia świetlnego - osłaniał swoich wiernych przed napadami zbójów pustynnych, rabusiów bez czci i wiary, napadających na karawany i zabijających kupców. 72 ?• Iker, urzeczony pustynią, zapomniał o gospodarstwie i mieszkających przy nim człowieczkach. Wolny od wszelkich urazów, często widział przed sobą oblicze pięknej kapłanki. Gdy otwierała oczy i patrzyła na niego, nabierał tyle sil, że gotów był przenosić góry, i nie odczuwał zmęczenia. Gdy znikała, czuł się opuszczony, przybity i prawie niezdolny do marszu. Pragnienie powtórnego ujrzenia jej było tak silne, że odzyskiwał nadzieję. Tak, pokona tę nową przeszkodę i wyruszy na poszukiwanie tej niedostępnej kobiety. W Timnie*, na obszarze pustynnej kotliny otoczonej stromymi urwiskami, znajdowały się kopalnie miedzi. Eksploatowano je od czasów pierwszych dynastii. Karawany osłów regularnie dostarczały górnikom żywność, odzież i narzędzia. Majstrowie ze względu na trudne warunki pracy często się zmieniali, skazańcy natomiast musieli albo się dostosować, albo umrzeć. Kilku zbrodniarzy pracowało pod czujnym okiem strażników i nie pozwalano im próżnować. Musieli kopać i umacniać szyby oraz galerie, by w ten sposób ułatwiać prace majstrom. Domy, magazyny i więzienie zbudowane były z kamienia bez zaprawy. Jedyną budowlą wzniesioną z kamienia obrobionego była świątynia boga Mina, pana życia, opiekuna kamieniarzy i górników, pana piorunów i napełniających cysterny deszczów. To dzięki niemu robotnikom dobywającym miedź z wnętrza góry nigdy nie brakowało wody. Sztygar - rosłe, smagłe chłopisko o ochrypłym głosie - na widok konwoju nie ukrywał zaskoczenia. - A gdzie skazańcy? > - Jest tylko jeden - odpowiedział oficer. - Ten oto chłopak. - Żarty czy co? - Dla niego nie. - Jakiego dopuścił się przestępstwa? - Wykrył nieuczciwość jednego z poborców z prowincji Kobry. - Przecież to nie jest przestępstwo! ' 30 km na pótnoc od Ejlat. 73 - Gospodarz, jego córka i osoby z ich otoczenia świadczyły przeciwko niemu. Zapadł wyrok. Dostai rok. - Strasznie dużo. Dlaczego nie złożył apelacji? - Nie zdążył. Wszystkim najwyraźniej pilno było się go pozbyć. Sztygar podrapał się po czubku głowy. - Nie lubię tego... bardzo nie lubię. Masz dokumenty? - Są tutaj. Zostawiamy ci tego smarkacza i wracamy. Następnym razem postaram się dostarczyć ci lepszej siły roboczej. Policjanci zasiedli do posiłku, a sztygar przyjrzał się tymczasem skazańcowi. - Jak ci na imię? - Iker. - Ile masz lat? - Szesnaście. - Jesteś chłopem? - Nie, pisarczykiem. Napadnięto na mnie, obrabowano, a potem... - Nie interesuje mnie twój życiorys i w ogóle nie powinieneś się tu znaleźć. Ale jest, jak jest, i nikt nic na to nie poradzi. Obejrzał Ikera ze wszystkich stron. - No, przyjrzyjmy ci się... Jesteś za duży i w wąską kiszkę się nie zmieścisz. Mięśnie masz niewyrobione i na kopacza się nie nadajesz. Dam cię do brygady obsługującej piece. Nic więcej nie mogę dla ciebie zrobić, chłopcze. - Dziękuję ci, panie. - Staraj się jakoś to wytrzymać i nie dawaj sobie wchodzić na głowę. Dwaj dozorcy zaprowadzili Ikera do chatki z nieobrobionego kamienia. Na ziemi leżały dwie maty. - Poczekaj tu. Miejsce nie wyglądało wesoło, a góra była wyraźnie wroga. Iker czuł się tak daleko od Egiptu, że kraj ten wydał mu się wprost niedostępny. Nie chciał jednak poddawać się rozpaczy. 74 Kiedyś wyjdzie wreszcie z tego więzienia i odnajdzie młodą kapłankę. Do chatki wszedł młody mężczyzna. Miał kanciaste rysy, gęste brwi i zaokrąglony brzuch. - To ty jesteś tym nowym? - Nazywam się Iker. - A ja Sekari. Pracujemy w tej samej brygadzie. Podobno jesteś niewinny? - Istotnie. - Ja też. No to nie mówmy o przeszłości, a zajmijmy się teraźniejszością. Nasz brygadzista nazywa się Krzywogęby. Podły i parszywy typek! Recydywista, jest tu już dziesięć lat. Wytrzymał kopalnię i teraz kieruje pracą przy piecach. Żaden dozorca nie odważy się go zaczepić. Uważaj, żebyś mu nie podpadł. Co do żarcia, to uprzedzam cię, skąpe i kiepskie. Ale dobrze trafiłeś. Mam niezłe układy z kucharzem i dostaję dolew-ki. Wydajesz mi się fajny, więc dopuściłbym cię do sitwy, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze, buzia na skobel, a po drugie, ulżysz mi trochę w pracy. - Dobrze. Sekari przyklęknął i zaczął rozgarniać ziemię w najciemniejszym zakątku izdebki. Wygrzebał niewielkie alabastrowe naczyńko zatkane gałgankiem. Wysypał na dłoń kilka pastylek i podsunął Ikerowi. - Połknij to. - A co to takiego? - Mieszanka. Nasiona drzewa chlebowego i kopru. Ten lek uchroni cię przed biegunką i innymi przypadłościami z żołądkiem. Niektórzy na nie umierają. Iker połknął pigułki, a Sekari wygrzebywał tymczasem inny skarb. - Dbałość o ciało nie wystarczy, trzeba jeszcze zatroszczyć się o duszę. W przeciwnym razie ogarnie cię smutek i stracisz chęć do życia. Noś to na szyi, a będziesz miał spokój. Sekari wręczył Ikerowi sznureczek z nanizanymi nań amu- 75 lecikami z krwawnika. Przedstawiały sokoły - ptaki Horusa, oraz pawiany, czyli zwierzęta Tota, opiekuna pisarzy. Iker długo pocierał o nie palcami. - Dobra, trzeba ruszać, bo inaczej będzie kara. Krzywogęby wyglądał jak kosmaty potwór, nie przerażały go piece, gdzie wytapiano miedź z rudy i gdzie temperatura osiągała siedemset, a nawet tysiąc stopni. Od pierwszego spojrzenia znienawidził Ikera. - Tutaj, smarkaczu, nie ma niewinnych. Pracuj porządnie, bo jak nie, to cię zatłukę i nikt mi złego słowa nie powie. Jedna gęba do wyżywienia mniej byłaby to całkiem dobra nowina. Iker wytrzymał spojrzenie Krzywogębego. - Jesteś silniejszy ode mnie, ale nie boję się ciebie. - Zaczniesz od układania sztab. A potem zobaczymy. Urobek płonny zostawał na powierzchni, a roztopiona miedź spływała na dno pieca i rozchodziła się do rowków. Dobywano z nich surowy metal, powtórnie topiono go w tyglu, potem wlewano do form i na koniec utwardzano młotkowaniem. Gotową miedź w sztabach przed wysłaniem jej do Egiptu liczono i spisywano. Minął miesiąc, Iker wciąż pracował przy układaniu sztab. Krzywogęby niczego mu w tym czasie nie zarzucił. - Dziwne to - zauważył Sekari, gryząc figę. - Zwykle nie bywa taki uprzejmy. - Słucham go i nic nie mówię. To powinno mu wystarczyć. A poza tym dałeś mi skuteczne amulety. - Układa ci się dobrze, ale uważaj. - Nie słyszałeś przypadkiem czegoś o dwóch marynarzach, nazywają się Żółwie Oko i Ostry Nóż? Sekari zamyślił się. - Nie, te imiona nic mi nie mówią. - A mógłbyś popytać o to innych więźniów? 76 - Jeśli chcesz... Czy to twoi przyjaciele? - Straciłem ich z oczu i chciałbym wiedzieć, skąd pochodzą. Chciałbym również zobaczyć jeszcze kiedyś tego rzekomego policjanta, który próbował mnie zabić. - Rzekomy policjant? Czy jesteś pewien, że... Iker opisał przestępcę. - Dobra, zajmę się tym, ale niczego ci nie obiecuję. Starania Sekariego okazały się bezowocne. Nikt ze skazańców nie mógł mu podać choćby najdrobniejszej informacji. Iker przebolał jakoś ten zawód i tym staranniej przykładał się do pracy, co prawda niezbyt uciążliwej. - Dobrze się sprawujesz, mój mały - przyznał prawie przyjaźnie Krzywogęby. - Zasługujesz na coś lepszego. Niech przynajmniej ten pobyt tutaj na coś ci się przyda. Powinieneś o miedzi wiedzieć wszystko, a zaczniemy od pieców. Jutro razem je wyczyścimy. Wiedz, że jest to ogromny przywilej. Dostąpisz go, bo znasz swoje miejsce. Rzadka to zaleta i zasługuje na nagrodę. Krzywogęby odszedł swoim ciężkim krokiem. Nie wytrzymywał już z tym pętakiem. Przecież Iker najwyraźniej był szpiclem, policyjną wtyczką i miał sprawdzić, jak działa istniejąca wśród więźniów hierarchia. A głównym namierzonym był on, Krzywogęby. Ten Iker miał go zadenuncjować i wpakować przez to do pracy pod ziemią. Nie było innego wyjścia jak tylko wepchnąć chłopaka głową do pieca i przedstawić to jako wypadek. Wstało słońce. Sekari przeciągnął się i ziewnął. - Ja dzisiaj pomagam kucharzowi, a ty? - Ja czyszczę piece z Krzywogębym - odparł Iker. - Wyraźnie ma do ciebie słabość. Można by przysiąc, że chciałby cię poduczyć i zrobić z ciebie swojego następcę. 77 Wychodząc z chatki, natknęli się na kierownika. Obok stai oddziai policji pustynnej. - Wy dwaj, Krzywogęby i jeszcze trzej skazani, jesteście przeniesieni. - Dokąd? - zapyta! Sekari. - Do kopalni turkusów bogini Hathor. - A to dlaczego? - Rozkaz z góry. - Przecież zachowywaliśmy się dobrze, ani razu nie dostaliśmy nagany... - Kopalnie turkusów pilnie potrzebują ludzi do pracy. Macie być posłuszni i porządnie pracować, bo w przeciwnym razie znowu znajdziecie się tutaj. A tam przy dobrym sprawowaniu będziecie łagodniej traktowani, zapewniam was. 18 Wszystkie drogi do Abydos obstawiono wojskiem. Nie przepuszczano nikogo. Na święty obszar Ozyrysa można się było dostać tylko od strony rzeki, ale przystań bardzo starannie strzeżono. Tam właśnie zawinęła flota prowadzona przez okręt faraona. Pod jego okiem marynarze wyładowali z pokładów kamienne bloki, podstawy kolumn i płyty na posadzkę. Potem zeszła na ląd brygada rzemieślników z prowincji Kobry. Składała się z kierownika robót, rzeźbiarzy i cieśli. Przysięgli oni, że trzymać będą w tajemnicy wszystko, co dotyczy ich pracy. Wiedzieli, że dopóki jej nie zakończą, nie ujrzą swoich bliskich. Arcykapłan Abydos skłonił się przed monarchą. - Co z akacją? - Stan stabilny, Najjaśniejszy Panie. - Przybyłem tu, by wybudować świątynię, Siedzibę Wieczności i miasto - oznajmił Sezostris. - Na południe stąd stanie osiedle Uah-sut, czyli „Trwałe-Są-Siedziby". Codziennie otrzy- 78 mywać będzie mięso, ryby i warzywa. Będą tam również rzeź-nicy i kucharze, tak żeby kapłani i rzemieślnicy nie musieli się o nic troszczyć. - Czego oczekujesz, Wasza Królewska Mość, od nas? - Zgodnie z ostatnim moim dekretem żaden rytualista z Abydos nie może być przeniesiony gdzie indziej. Żaden również nie będzie zmuszony do prac polowych. Żadna instytucja nie będzie miała prawa do choćby jednej piędzi obszaru Ozyrysa. W osiedlu znajdą się dwie grupy kapłanów, stali i tymczasowi. Tymczasowym pod karą nie wolno opuścić osiedla, dopóki nie wykonają należycie swojej pracy. Dopiero wtedy na ich miejsca mogą przyjść inni. Stałymi będą: Łysy, sprawujący obrzędy w Domu Życia; Sługa ka, który będzie czci! i podtrzymywał duchową energię; Ten, który wylewa napoje na ofiarne stoły; Ten, który czuwa nad całością wielkiego ciała Ozyrysa; Ten, który działa w tajemnicy, ale tajemnicę widzi; siedem mu-zykantek, zachwycających duszę boga; Ten, który nosi złotą paletę z wypisanymi na niej formułami poznania. Wszystko to poruczam tobie. Król wręczył starcowi cenny przedmiot. - Nie zawiodę zaufania Waszej Królewskiej Mości. Kiedy zechcesz, Najjaśniejszy Panie, wyznaczyć ludzi do innych zadań? - Rytualistów wybierz spośród najlepszych. Ja zaś, nim postanowię coś więcej, muszę najpierw dowiedzieć się, czy sprzyja nam geniusz tego miejsca. Sezostris samotnie udał się na pustynię. Sobek-Obrońca wielokrotnie go ostrzegał, ale towarzyszyć mu nie mógł. Od zarania dziejów czuwał nad Abydos tajemniczy bóg, „Pierwszy z Mieszkańców Zachodu"*. Po przejściu jednak na drugą stronę ciemności, gdy otwierały się bramy niewidzialnego, poruszał się już po ziemi istot żyjących. * Chenti-Imentiu. 79 5 Bez jego przyzwolenia plany faraona nie mogły się udać. Monarcha zatrzymał się dokładnie tam, gdzie miała stanąć jego świątynia. Tu ziemia w szczególny sposób wchodziła w rezonans z niebem. W przyrodzie wszystko zamarło. Nie zaćwierkał ani jeden ptaszek, nie dmuchnął żaden wietrzyk. Nagle władca go zobaczył. Wyprostowany na całą wysokość stal czarny szakal. Miał ogromny ogon i wielkie stojące uszy. Był nieufny i trzymał się w sporej odległości od nieproszonego przybysza. Jako Wcielenie Pierwszego z Mieszkańców Zachodu chciał poznać jego zamiary. - Muszę powstrzymać obumieranie akacji - oświadczył władca. - W tym celu każę wznieść świątynię, gdzie codziennie odprawiane będą obrzędy podtrzymujące żywotność tego miejsca. Nic one jednak nie pomogą, jeśli nie zbuduję zarazem Siedziby Wieczności, gdzie dokonywać się będą boskie misteria śmierci i zmartwychwstania. To nie dla mojej chwały budowniczowie postawią te budowle, ale po to, by Ozyrys nadal był kluczem sklepienia cywilizacji egipskiej. Przeczytaj plany tego dzieła w moim sercu i przyłóż na nich pieczęć swojej mocy. Bez niej nigdy się nie ziszczą. Szakal przysiadł na tylnych łapach, podniósł łeb ku słońcu i zanucił melodię tak przejmującą i głęboką, że zadrżały od niej wszystkie żywe istoty z Wielkiej Ziemi Abydos. Zwiastun i jego uczniowie pokonali pasmo kamienistych wzniesień z rozsianymi tu i ówdzie szczytami i znowu weszli na wapienną równinę. Od czasu do czasu trafiali na wysepkę roślinności, odpoczywali tu przez kilka godzin, a potem znów ruszali w głąb pustyni. Całkowicie zdominowani przez przywódcę, szli, ledwie powłócząc nogami, on natomiast ani się nie męczył, ani nie miał 80 wątpliwości. Nie myśleli nawet, jak długo wypadnie im iść po tym rozpalonym piasku. - Nie znajdziemy ich, panie - ozwał się Szab Pokurcz. - Lepiej byłoby zrezygnować. - Czy już się do mnie zraziłeś? - Nie, ale dlaczego mam wierzyć w tę powiastkę? - Czy widziałeś już trupy rozszarpane na tej pustyni przez potwory? - Nie. - A ja widziałem. I zrozumiałem wtedy, że te stworzenia mają siłę, której potrzebujemy. Posiadłszy ją, będziemy nie-zwyciężeni. - Czy nie lepsza by była sprawna i dobrze wyszkolona milicja? - Każdą armię można pokonać, ale ta, którą ja utworzę, będzie całkiem inna. - Wybacz, mistrzu, ale jak na razie to tylko zbieranina ob-szarpańców. - Czy sądzisz, że gdyby ci nędzni obszarpańcy nie słuchali moich słów, to byliby jeszcze przy życiu? - No tak, przyznaję. Trudno uwierzyć, ale rzeczywiście wciąż trzymają się na nogach. Zostało ich już ledwie dwudziestu, ale gotowi byli iść za Zwiastunem, gdyż przyrzekł im bogactwa u kresu ciężkiej wędrówki. Jako przestępcy i recydywiści, cieszyli się, mogąc uniknąć w ten sposób kary. Ilekroć któryś z nich gotów był zrezygnować i zbuntować się, Zwiastun podchodził do niego i wzmacniał go spojrzeniem. Kilka słów wypowiedzianych spokojnym i zniewalającym głosem sprowadzało zbłąkaną owieczkę na dobrą drogę. Niestety, droga ta prowadziła daleko w głąb bezbrzeżnej pustyni. Jakoś o zmierzchu wydało się idącemu na czele, że widzi se-dżę, potwora o głowie węża i ciele lwa. - Chłopaki, mam zwidy! A jeśli to nie zwidy, to zaraz zobaczycie, co zrobię z tym straszydłem. 81 Podbiegi do bestii i chciał strzaskać jej głowę kijem, ale wężowa szyja zrobiła nagle unik, a lwie pazury wpiły się w pierś atakującego. - Więc to wcale nie zwidy - szepnął z przerażeniem Szab. Pojawił się seref- potwór z głową sokoła i ciałem lwa, oraz abu - ogromny tryk z rogiem nosorożca na łbie. Dwaj wędrowcy rzucili się do ucieczki, ale potwory dopadły ich i rozszarpały. Na pustynię spłynął rudy poblask i pojawiło się w nim sza, zwierzę Seta. Głowę miało jak u okapi i wyglądało mniej groźnie niż pozostałe trzy bestie, ale jego czerwone oczy paraliżowały patrzących. - Co robimy? - zapytał Szab, szczękając ze strachu zębami. Zwiastun wysoko uniósł ręce. - Nawiedzają mnie wszystkie bóstwa i dobre, i złe - ozwał się uroczyście. - Mam w duszy i światłość dnia, i nocne ciemności. Mówią tylko do mnie i tylko ja je rozumiem. Kto mnie nie słucha, temu biada, a kto mnie słucha, doczeka się nagrody. Z tych wielu potęg utworzę jedną i będę jedynym jej głosicielem. Ukorzy się cała ziemia, będzie już tylko jedna wiara i jeden pan. Szab Pokurcz jako jedyny nie leżał jeszcze na piasku, kryjąc się przed wzrokiem drapieżników. Nie wierzył w to, co widział na własne oczy. Zwiastun podszedł do trzech krwiożerczych potworów, spokojnie pogłaskał je po szponach, dziobie i rogu, nasycając się w ten sposób krwią ich ofiar. Potem wyrwał zwierzęciu Seta jego czarne jak węgiel oczy i nałożył je na swoje. Rozpętała się burza piaskowa i Szab musiał jednak paść na ziemię. Burza była gwałtowna, ale trwała krótko, a po niej zerwał się lodowaty wicher. Zwiastun wciąż siedział na skale. Po potworach nie było ani śladu. - Mistrzu... Byłżeby to jedynie koszmar? - Oczywiście, przyjacielu. Takie stworzenia .pojawiają >się tylko tym, którzy się ich boją. 82 - A przecież leżą tu poszarpane trupy. " 'v - To ofiary dzikich zwierząt, rozwścieczonych naszym pojawieniem się tutaj. Teraz już wiem, co chciałem wiedzieć, i wkrótce dokonamy pierwszego wielkiego czynu. Szab padł ofiarą pospolitego na pustyni mirażu. Tylko dlaczego oczy Zwiastuna stały się czerwone jak krew? 19 Sekari przed wyruszeniem na Synaj, do kopalni turkusów, położonej na południowy zachód od kopalni miedzi, sporządził lek składający się z kminku, miodu, słodkiego piwa, wapienia i rośliny, zwanej pawianią sierścią. Rozdrobniwszy i przefiltro-wawszy tę mieszankę, otrzymał płyn wzmacniający organizm i odstraszający wiele żyjących na pustyni gadów. Koniecznym środkiem zapobiegawczym było również nasmarowanie całego ciała roztartą cebulą, gdyż odstraszała ona węże i skorpiony. W dodatku lek miał tę cenną we wrogim środowisku zaletę, że wyostrzał wszystkie zmysły. Tylko Krzywogęby nie zamierzał się w ten sposób zabezpieczać, ponieważ cuchnął tak straszliwie, że nawet rogata żmija nie odważyłaby się go ukąsić. - Więc znasz tajemnice roślin, Sekari? - zdziwił się Iker. - Zanim popełniłem pewne wielkie głupstwo, byłem ogrodnikiem, łowiłem również ptaki. Spójrz na moją szyję, jest tam blizna po wrzodzie. Zrobił mi się od wielkiej żerdzi, na której nosiłem garnki z wodą, a przeniosłem ich niejeden tysiąc. Moją specjalnością było polowanie na ptaki w ogrodach. Lubię te stworzenia, ale niektóre z nich wszystko niszczą. Gdybyśmy nic nie robili, nie zjedlibyśmy ani jednego owocu. Miałem sieć ze sprężyną, chwytałem je, by zrozumiały, że powinny się wynieść i szukać pożywienia gdzie indziej. Przepiórki smażyłem albo piekłem, wszystkie inne ptaki wypuszczałem na wolność. Nauczyłem się nawet z nimi rozma- 83 wiać. Czasami wystarczało naśladować ich glos, a już z daleka omijały sad. =;; ? * -??• ?? - Na czym polegało to... wielkie głupstwo? ; Sekari zawahał się. : - Widzisz, w takich zawodach nie można urzędowi podatkowemu powiedzieć o wszystkim, bo potem już się człowiek z tego nie wypłacze. Zainteresował się mną pewien kontroler, wysoki dryblas, strasznie brzydki, nos miał cały w krostach. Na wskroś fałszywy, chciał uchodzić za nieprzekupnego, a kłamał nawet wtedy, gdy oddychał. Krótko mówiąc, wlazł kiedyś do ogrodu, którym się opiekowałem, a ja zastawiłem pułapkę. Był, dureń, taki zręczny, że zaplątał się w sieć i trochę poddusił. Nikt go nie żałował, ale sprawiedliwość mimo wszystko uznała mnie za winnego. Byl to przypadek, więc nie skazano mnie na śmierć, ale i tak nieprędko wyjdę z tych kopalń. - A nie liczysz na skrócenie kary ze względu na dobre sprawowanie? - Właśnie dlatego kładę uszy po sobie. Być cichym i usłużnym to moja zasada, więc strażnicy traktują mnie dość dobrze. - Czy znasz te kopalnie turkusów? - Nie, ale wydaje mi się, że praca jest tam lżejsza niż w kopalniach miedzi. - Po co nas tam wysyłają? - Nie mam pojęcia. A poradzić ci mogę tylko jedno. Wystrzegaj się Krzywogębego. - Wobec mnie zachowuje się dość uprzejmie. - To właśnie jest podejrzane. To zabójca, choć trafił tu za rabunek, pobicia i zranienia. Osobiście jestem przekonany, że nienawidzi cię i tylko zwodzi. Iker potarł amulety i nie zlekceważył tego ostrzeżenia. Istotnie, niepomny pierwszego wrażenia, utracił czujność. On, zwykły pisarczyk, będzie nosił w ukryciu trójkątny kamień boga Sopdu. W okolicy nie zauważono wprawdzie zbójów pustynnych, ale lepiej będzie zapewnić sobie protekcję boga. - Dochodzimy - oznajmił jeden z policjantów. 84 Miejsce wyglądało wspaniale*. Płaskowyż dominujący nad rozległą doliną i otoczony ze wszystkich stron przez wadi i ciągnące się daleko łańcuchy górskie. Poszarpane, urwiste skały, czarno-żółte piaskowce, czerwone pagórki i ostry wiatr ożywiały ten wrogi, ale i przyciągający krajobraz. Karawana, złożona z policjantów, przesiedlonych więźniów oraz osłów dźwigających wodę i żywność, weszła na stromą ścieżkę, wiodącą na płaskowyż. Przed wejściem na drogę biegnącą między stelarni i prowadzącą do świątyni czekał rosły, mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna. - Nazywam się Horure i kieruję pracą zespołu przysłanego tu przez faraona Sezostrisa. Ze względu na warunki klimatyczne zadanie mam szczególnie trudne i potrzebuję więcej górników. Właśnie dlatego skierowano was tutaj. Mamy czwarty miesiąc lata, to bardzo zły okres dla turkusów, bo nie znoszą one takich upałów i tracą wtedy swoje mocne niebieskozielo-ne zabarwienie. Mimo to zgodnie z rozkazem faraona mam obowiązek dostarczyć mu kamień piękniejszy od wszystkich dotychczas znalezionych. Musi się nam to udać. Codziennie będziemy więc modlili się do władczyni tej okolicy, bogini Ha-thor, by prowadziła nasze ramiona. Dziś odpoczynek, a jutro skoro świt przystępujemy do pracy. Pomieszczenia mieszkalne znajdowały się na wschód od świątyni. Wolni robotnicy, którzy przybyli tu, skuszeni dobrym wynagrodzeniem, z niepokojem spoglądali na przestępców, których obecność musieli znosić. W szczególności nie podobał im się z wyglądu Krzywogęby. Kilka chat, zbudowanych z kamienia bez zaprawy, zamieniono na cele. Miały zamykane drzwi i były strzeżone. Na matach leżały placuszki nadziewane zielonym groszkiem i daktyle; była również woda. * Obecnie Serabit el-Chadim. Jest to płaskowyż o powierzchni około 20 km2. 85 b - Bywało mi już gorzej - stwierdził Sekari, rzucając się na jedzenie. ?? ''?•' Więźniowie, starannie pilnowani przez dozorców, stawili się przed Horurem. Nic nie mówiąc, poprowadził ich w kierunku świątyni. Minęli kilka dziedzińców z kolumnami, na wszystkich ołtarzach leżały ofiary. Iker szedł w skupieniu i wydawało mu się, że ten święty przybytek, gdzie panuje cisza i unosi się zapach kadzideł, to całkiem inny świat. Horure wprowadził ich na dziedziniec, po którego obydwu stronach znajdowały się cysterny i sadzawki oczyszczenia. Podniósł oczy i spojrzał na góry. - Jesteście tu w świętym miejscu naszej opiekunki, bogini Hathor. Oby zechciała wesprzeć nasze poszukiwania i pomogła znaleźć ten niezrównany kamień. Na jednym z ołtarzy Horure złożył alabastrowy kielich z winem, dwa sistra i posążek kotki. - Gdy bogini się gniewa i chce ukarać ludzkość, przybiera kształt lwicy. Na pustyni morduje zbłąkanych. Gdy Oddalona wraca na ukochaną przez bogów ziemię, zmienia się w kotkę, czułą i łagodną. Ma wtedy w rękach turkus, symbol radości i odnowy, który potrafi zapanować nad nieszczęściem i upadkiem. Ten kamień przekazuje swoją siłę dzieciom światłości i budzi w nich radość. Hathor, to dzięki tobie wschodzi słońce i wskrzesza co rano nasz świat. Oby promieniowanie twoje wniknęło do naszych serc. Iker każde słowo przeżywał jak objawienie. Czuł się tak dobrze w tym świętym miejscu, że znowu ujrzał oblicze pięknej kapłanki. Była tutaj, tuż obok niego, i podzielała jego wzruszenie. Uroczystość zakończyła się dość szybko i wszyscy wyszli ze świątyni. Horure poprowadził więźniów na podnóże przerażającego urwiska. - Miejsce to jest niebezpieczne, więc wyznaczono je właśnie wam - oznajmił. - Gdy pokazaliśmy tej ścianie posąg Mina, 86 bóg się cofnął. Oznacza to, że góra jest ciężarna, ale nie chce nam wydać swojego płodu. Próba wybicia korytarza byłaby dla niej obrazą i wtedy pomściłaby się, zabijając górników. Ostrożność nakazywałaby poczekać, aż sama dopuści nas do swego wnętrza, ale, jak już mówiłem, nie mamy na to czasu. - A dlaczego nie mogli kopać gdzie indziej? - zapytał Sekari. - Bo jestem pewny, że ten jedyny, nieskazitelny turkus kryje się właśnie tutaj. Daję wam wybór. Albo podejmiecie ryzyko, albo każę was odesłać do kopalni miedzi. W razie powodzenia odzyskujecie wolność. Wolność! Słowo to do głębi wstrząsnęło Ikerem. - Ja nie chcę - oświadczył Krzywogęby. - Wolę wrócić do swoich pieców. Skoro wykręcają się fachowcy, to sprawa jest śmierdząca. Pozostali więźniowie zgodzili się z nim. - A ja spróbuję - odezwał się Iker. - Zwariowałeś?! - krzyknął Sekari. - Nie słyszałeś, co powiedział kierownik? Nawet Min się cofnął! - Dajcie mi potrzebny sprzęt. - Ikerze, bądź rozsądny i nie pchaj się do zguby! Pojedynczy człowiek nic tu nie zdziała! - To nie pójdziesz ze mną? Masz przecież wybór. Albo gnić w kopalni miedzi bez żadnych widoków na wyjście, albo już wkrótce odzyskać wolność. A ty jeszcze się wahasz? Sekari zmieszał się i zaczął oglądać ścianę. - Dobrze, idę! - Nie ma więcej chętnych? - zapytał Horure. - Nie ma - odparł Krzywogęby, uradowany, że uwolnił się od szpicla. Horure przyklęknął i na znak czci wyciągnął ręce w stronę góry. - Korytarz, który wybijecie, będzie się nazywał „Ten, Który Przynosi Górnikom Szczęście i Pozwala Ujrzeć Doskonałość Bogini Hathor". Niech ten żywy kamień serdecznie przyjmie uderzenia waszych narzędzi i niech wie, że robimy to dla światła, a nie dla nas samych. 87 3 Kierownik wręczyi ochotnikom kilofy i krzemienno-dolery-tOwe przebijaki. -;. - Gdzie zaczynamy? - zapytał Sekari. o Horure dokiadnie wskazał miejsce. Dźwięk narzędzi przerwa! milczenie góry. :>ii 20 Sapacz mógł być z siebie rad. Przez dziesięć lat uprawiał rozbój na szlakach Przesmyku Synajskiego i obrabował niezliczone mnóstwo karawan, a niedawno pozbył się bez walki swojego najgroźniejszego rywala. Herszt konkurencyjnej bandy zabił się, wpadając w rozpadlinę. Jego ludzie nie potrafili się dogadać i wybrać następcy, woleli więc iść pod komendę Sapacza, tworząc w ten sposób najgroźniejszą w okolicy bandę zbójów pustynnych. Od tej pory mieli działać o wiele skuteczniej, by nie uszedł im żaden kupiec. Niekiedy rabowali wszystko, niekiedy tylko trochę, ale grożąc zemstą, kazali przysięgać pokrzywdzonym, że nikomu się nie poskarżą. Nierzadko zdarzało im się gwałcić kobiety, również zmuszając je do milczenia. - Nadchodzi lup - zameldowała czata. - Tłusta karawana? - z zaciekawieniem zapytał Sapacz. - Chyba nie. - No to co takiego? - Dwudziestu nieboraków. - Policjanci? - Wykluczone, za bardzo się wloką. Zagubili się pewnie, frajerzy, w tych stronach. Gromadka golców, niewarta zachodu. - Może by niektórych przyjąć do nas, a resztę zlikwidować. - No to spróbujemy! Postawa przywódcy tej niewartej zachodu grupki zaimponowała zbójom. Był wysoki, szedł na kilka kroków przed resztą 88 swoich ludzi, miał wzrok drapieżnika i wściekle toczył wokół oczyma. Sapacz, wstydliwie kryjąc lęk, podszedł do niego. - Kim jesteś, przyjacielu? - Zwiastunem. - A co zwiastujesz? - Że wrogowie faraona muszą podporządkować się mojej woli i dopiero wtedy zmiażdżą tego tyrana. Sapacz wziął się pod boki. - No, no... a niby dlaczego mieliby ci pomagać? - Bo tylko ja rozumiem przesianie bogów. I tylko ja mogę zwyciężyć. - Straciłeś rozum, przyjacielu, ale bawisz mnie. - To dlaczego mówisz takim drżącym głosem? - Twoja bezczelność nie robi na mnie żadnego wrażenia. - Jeśli ci życie miłe, natychmiast podporządkuj się Zwiastunowi. Sapacz parsknął śmiechem. - Dość tej gadaniny! Zaraz się wam przyjrzę. Najsprawniejszych zatrzymam, a reszta będzie sobie tu schła na pustyni. Zwiastun wyciągnął przed siebie lewą rękę. - Ostatni raz ci mówię, poddaj się. Sapacz zamachnął się do ciosu, ale palce Zwiastuna przemieniły się nagle w szpony, a głowa - w dziób drapieżnego ptaka. - To człowiek sokół! - wykrzyknął jeden ze zbójów. - Zabije nas wszystkich! Padli na piasek, zasłaniając głowy rękami. W takiej nieruchomej pozycji może uda się im uniknąć gniewu potwora. Zerwał się lodowaty wicher i zaczęli dygotać z zimna. Któryś odważył się wszakże podnieść głowę i spojrzeć. » Ujrzał martwe ciało Sapacza z rozharatanym gardłem. - Czy ktoś jeszcze nie chce mnie słuchać? - zapytał słodziutkim głosem Zwiastun. Zbóje padli na twarze przed swoim nowym przywódcą. 89 ' - No nareszcie! - zawoiał, ocierając pot, Sekari. - Ustawiłem stemple, więc może się jakoś wygrzebiemy. Iker, zapuszczając się w głąb świeżo odkrytej galerii, nie pomyślał o tym, że jej strop może się zawalić. Gdyby nie Sekari, obaj zginęliby, przygnieceni zwałami skalnymi. - Nie jest źle - zauważył Sekari. - Kopiemy tu dopiero od kilku dni, a już dokopaliśmy się do tego tunelu głęboko w skale. Zupełnie jakby na nas czekała. no- - Przydałoby się jeszcze kilka stempli. ;ći - Masz rację. Najpierw stemple, a potem reszta. Horure raz jeszcze się zdziwił, widząc, że dwaj szaleńcy znowu wychodzą cało. - Znaleźliśmy, kierowniku, coś wspaniałego! - zawołał Sekari. - Turkusy? - Jeszcze nie, ale korytarz, który z pewnością doprowadzi nas do skarbu. Wiadomość szybko obeszła cale władztwo bogini Hathor, gdzie Krzywogęby i wszyscy ci, którzy stchórzyli, zostali przed odejściem do kopalń miedzi skierowani do pośledniejszych prac. Do ich rozgoryczenia doszła teraz zazdrość. Od początku tego niebezpiecznego przedsięwzięcia Iker i Sekari nie kontaktowali się z byłymi towarzyszami. Korzystali natomiast ze znacznie lepszego wiktu. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, dosiadł się do nich Horure. - Żadnemu z was nie brakuje odwagi. - Ja utraciłem już prawie cały jej zapas - przyznał się Sekari. - Czy nie sądzisz, panie, żeśmy już dość zrobili? - Potrzebny mi jest turkus, piękniejszy nad wszystkie inne. Znajdźcie go, a dopiero wtedy będzie to koniec waszych trudów. - Czy mogę cię o coś zapytać, panie? - zagadnął Iker. - Słucham cię. - Znasz może dwóch marynarzy, nazywają się Żółwie Oko i Ostry Nóż. A może słyszałeś coś o ich statku? Nazywa sięja-strząb. 90 - Ja zajmuję się pustynią, a nie żeglugą. Wypoczniecie sobie trochę i jutro znów udacie się do wnętrza góry. Karawana zatrzymała się nad brzegiem jedynego wadi, gdzie płynęło jeszcze trochę wody. Kupcy pod ochroną policjantów rozjuczyli osły i zwierzęta natychmiast zaczęły pić. - Jeszcze trzy dni drogi i będziemy na skraju Delty -stwierdził przewodnik. - Są tam kanały, rosną drzewa i trawa. Jakie to szczęście, że wychodzimy wreszcie z tej rozpalonej pustyni! Tym razem droga wydała mi się szczególnie długa. - Ciesz się, żeś stąd cało wyszedł - odpowiedział mu porucznik policji. - Okolica jest bardzo niebezpieczna. - Czy z powodu zbójów pustynnych? - Ostatni napad to była istna rzeź. - Więc dlaczego faraon nie działa energiczniej? - Należy sądzić, że ma inne zmartwienia. Tak czy owak, ja tu jestem, a ze mną jest dwunastu doświadczonych i znających pustynię ludzi. - Chodźmy po jeszcze kilka dzbanów z zapasami pożywienia. Należy się nam porządny posiłek. Przewodnicy znali miejsca, gdzie znajdowały się składy z żywnością. Chroniły je stele i amulety, a systematycznie uzupełniane zapasy były ratunkiem dla wędrowców, którzy źle oszacowali ilość potrzebnego im w drodze jedzenia. Stele były strzaskane, a amulety - porozrzucane. - Kto się na to odważył?! - zawołał z oburzeniem porucznik. - Ci barbarzyńcy niczego już nie szanują! Przewodnik zauważył, że zniknęła również żywność. - Natychmiast sporządzę raport i o sprawie zrobi się głośno - zapowiedział oficer. - Od tej pory terenu pilnować będzie wojsko. Zaalarmowały ich gwałtowne krzyki. - Napadają na nas! Przewodnik rzucił się do ucieczki, ale dwaj zbóje dopadli go i roztrzaskali mu głowę kijem. 91 i Porucznik próbował się opierać, ale szybko uległ przewadze liczebnej. Zdziwiony, że go oszczędzono, stanął przed obliczem przeraźliwie wysokiego i chudego człowieka z czerwonymi oczyma. - Od ilu lat pełnisz służbę na pustyni? - zapytał Zwiastun. - Od ponad dziesięciu. - No to znasz te strony. Jeśli chcesz uniknąć tortur, to musisz mi wskazać miejsca najważniejsze dla faraona i szczegółowo je opisać. - A to z jakiej racji? - Ogranicz się do odpowiedzi. I mów wszystko dokładnie. Oficer wymienił forty, miejsca postoju karawan, kopalnie miedzi i turkusów. - Turkusy... - powtórzył jakimś dziwnym głosem Zwiastun. - Czy opiekuje się nimi któryś z bogów? - Bogini Hathor. - Czy zawsze jest życzliwa ludziom? - Prócz przypadków, gdy przybiera kształt krwiożerczej lwicy, krążącej po Nubii i pożerającej buntowników. Turkusami można ją ułagodzić. - Czy miejsce ich wydobycia jest pilnowane? - Bez przerwy strzeże je policja. - Nie potrzebuję cię już, dzielny żołnierzu. Nie jesteś człowiekiem, który zdradziłby swój kraj. Zwiastun odwrócił się tyłem do porucznika. Wykończeniem go zajął się Szab Pokurcz. 21 Iker dusił się i kaszlał, wciąż jednak rył korytarz w głąb góry. Sekari umocnił stemple i wpatrywał się, zmęczony, w towarzysza niedoli. - To wszystko na nic, Ikerze. Igrając z losem, zostaniemy w końcu zmiażdżeni. - Skała jest tutaj bardzo twarda. Drążę ją, ale mam ogromne trudności. - I wciąż ani tyciutkiego turkusika! Sekari ze złością uderzył w ścianę kilofem. - O tu, spójrz!... Rozbiłeś bułę! Niebieskozielony blask. Sekari bliżej podsunął knot od specjalnej, niekopcącej lampy. - Turkusy! To turkusy! Mina Horurego nie wróżyła najlepiej. - Nienadzwyczajne są te kamienie - orzekł. - Kolor wyblakły i bez życia. Nie mogę ich posłać na dwór faraona. - Sam mówiłeś nam, panie, że to niedobra pora na kopanie turkusów - przypomniał Iker. - Odpocznijcie sobie jeden dzień, a potem drążcie dalej. Wiem, że ta góra kryje w sobie królową turkusów, a tego właśnie potrzebuję. To cena, jaką płacicie za wolność. Iker i Sekari przeboleli zawód i powrócili do pracy. Iker pracował z uporem, którego starczyłoby na dwóch. - Mam pomysł - oznajmił. - Ej, czyżbyś przypadkiem zwariował? - A może by tak kopać w nocy? Światło księżyca przenika do tego korytarza i widać, jak ściany ożywają. Jestem pewien, że skala nie oddycha wtedy tak samo jak w dzień. - A kiedy mamy spać? - Spróbujmy. Sekari wzruszył ramionami. Istotnie, coś wyraźnie się zmieniło. Iker i Sekari wyczuli, że wchodzą do świętego miejsca, gdzie działają jakieś tajemnicze siły. W skupieniu ruszyli powoli przed siebie i doszli do końca korytarza. Lampa Sekariego zgasła. - Tego tylko brakowało! Zaraz przyniosę drugą. - Poczekaj trochę. 92 93 - - Przecież tu jest ciemno. ;4j "'*'- ::' - A wcale nie. ..<> -jj - O... rzeczywiście masz rację. Ze ściany sączyło się blade światło, mocne, ale i łagodneza-razem. - Czy nie należałoby czym prędzej stąd wyjść? - zaniepokoi! się Sekari. - Podaj mi mały kilof. Iker ostrożnie zaczął rozbijać skałę wokół światła.itr Ujrzeli wspaniały turkus. Jego blask aż ich olśnił. Ze środka kamienia z uśmiechem spoglądała na niego piękna kapłanka. Iker wpatrzył się w jej twarz. - Doskonała praca - uznał kierownik Horure. - Nigdy jeszcze nie widziałem tak wspaniałego turkusa. - A więc... jesteśmy wolni? - zapytał Iker. - Danego słowa się nie cofa. Z najbliższą karawaną zabierzecie się w dolinę Nilu. ' - Potrzebne nam będą dokumenty dla władz. - Proszę, oto one. Iker przycisnął do serca drewnianą tabliczkę, zwracającą mu wolność. - Za taki wyczyn należy się nam chyba trochę wina - zauważył Sekari. Horure udał, że się zastanawia. - Bardzo wiele byś chciał... Ale już o tym pomyślałem. Sekari duszkiem wypił trzy kubki wina, potem przez pewien czas rozkoszował się wspaniałym jego smakiem, a jadł przy tym za czterech. - Szkoda, że nie ma tu kobiet. Niczego by już nie brakowało do szczęścia. No, ale czekają nas wesołe wieczory. Masz już, Ikerze, jakąś towarzyszkę? - Właśnie szukam jednej kobiety. - Tylko jednej? Gdzieś ją napotkał? - Najpierw pod wierzbą, w pobliżu kanału. 94 - Ach, to ta boginka, co pokazuje się wolarzom. Ale ja miałem na myśli prawdziwą kobietę. - Ona naprawdę istnieje. -,; - Jak to istnieje? ;, - Spotkałem ją jeszcze drugi raz. - Wciąż pod wierzbą? - Nie, w czasie święta dożynek. A teraz zobaczyłem ją po raz trzeci, wewnątrz tego turkusa. Sekari wychylił jeszcze jeden kubek wina. - Dużo pracowałeś, Ikerze, mało spałeś i wszystkie te wrażenia zmąciły ci umysł. Prześpij się kilka godzin, a wrócisz do siebie. - Nie znam jej imienia, ale wiem, że jest kapłanką. - Ach! Taka ładna czy taka nieprzystępna? - Na całym świecie nie ma piękniejszej. - Rzeczywiście wyglądasz na zakochanego. Mam nadzieję, że ta twoja kapłanka nie należy do Złotego Kręgu z Abydos. - Co masz na myśli, Sekari? - To takie wyrażenie. My, ogrodnicy, określamy w ten sposób wtajemniczonych, którzy nie opuszczają świątyń. - W jej przypadku tak nie było, gdyż pojawiła się na dożynkach i niosła ofiary. - Tym lepiej dla ciebie. Myślę jednak, że nie było to jej ostatnie pojawienie się przed powrotem do świątyni. - Dlaczego Złoty Krąg i dlaczego w Abydos? - O zbyt wiele mnie pytasz. Abydos to najbardziej tajemnicze miejsce w Egipcie i każdemu wiadomo, że Ozyrys zmartwychwstaje tam, żeby kraj wciąż mógł żyć w harmonii. A cała reszta nie dotyczy takich ludzi jak my. - Jak sądzisz, czy można wejść do tego Kręgu? - Prawdę mówiąc, zupełnie mi na tym nie zależy, a tobie w gruncie rzeczy też nie. - Dlaczego tak twierdzisz? - Bo masz do spełnienia niecierpiące zwłoki zadania. Przecież szukasz śladów tych marynarzy, którzy wyrządzili ci tyle krzywd. 95 - Dwaj marynarze, statek, rzekomy policjant, który usiłował mnie zabić - mruknął Iker. - A do tego kraina Punt. - No, no, nie wierz tak bardzo w te bajeczki. Przyjmij do wiadomości, że znalazłeś najwspanialszy na świecie turkus i wieść o tym wielkim wydarzeniu dotrze zapewne do faraona. - Zapominasz, że kierownikiem robót jest tutaj Horure. I to on będzie uznany za twórcę tego sukcesu. - W tym przypadku masz z pewnością rację - przyznał Se-kari. - W każdym razie jesteśmy już wolni. - Czy dopomożesz mi w poszukiwaniach? Sekari jakby się zakłopotał. - Widzisz, ja jestem grzecznym chłopczykiem i wzdycham do spokojnego życia bez żadnych awantur. Do walki się nie rwę. - Rozumiem. W takim razie nasze drogi się rozchodzą. Sekari był pijany. Zwalił się na matę i natychmiast twardo zasnął. Iker nie mógł usnąć, wyszedł więc z chatki i zaczął się wpatrywać w gwiazdy. Dlaczego los tak bardzo go doświadczał? I dokąd go zaprowadzi? Myślał o młodej kapłance. Uspokajało go to, ale zarazem sprawiało ból. Jeśli rzeczywiście jest niedostępna, to on nigdy nie zazna szczęścia. Czemuż jednak ma teraz rozpaczać, może wszak wrócić do swojego zawodu i swoich poszukiwań. Czyż znalezienie turkusa nie było pocieszającym znakiem? Podejmując ryzyko i pojmując tajemnicę góry, osiągnął już swój cel. Jeśli nadal będzie tak postępował, wpadnie wreszcie na trop swoich prześladowców i dowie się, dlaczego upatrzyli go na ofiarę. Mówił sobie również, że bogini Hathor też doprowadzi go w końcu do ukochanej. Wydało mu się, że słyszy zduszony krzyk. Dochodził on z miejsca, gdzie kończył się gościniec i zaczynała dróżka na płaskowyż. Stał tam zawsze wartownik. Ruszył w stronę dróżki, ale instynkt kazał mu nie ujawniać swojej obecności. Za skałami skryło się kilka postaci. 96 Wydarzenia rozegrały się tak szybko i cicho, że teraz wszystko wydawało się w porządku. Jednakże Iker wcale się nie pomylił. Jacyś nieproszeni przybysze uporali się już z wartownikiem i wtargnęli na obszar władztwa bogini Hathor. Czoło pokrył mu pot, chciał biec do domu Horurego. Kilka postaci zabiegło mu drogę. Nocną ciszę przerwał okrzyk. - Naprzód! - wrzeszczał Szab Pokurcz. - Wybić ich wszystkich! 22 Napastnicy najpierw rozprawili się z wartownikami, a potem jak fala zaleli płaskowyż. Zwiastun do niczego nie musiał się mieszać. Patrzył spokojnie, jak Szab Pokurcz i pozostali zbóje pustynni mordowali policjantów i górników. Horure próbował zorganizować coś w rodzaju obrony, ale nim zdążył, Krzywogęby strzaskał mu kark kamieniem. - Walić, przyjaciele, a mocno, ja tu z wami! - wydzierał się, by usłyszeli go napastnicy. Iker, półprzytomny, chciał rzucić się do walki, ale ktoś przygniótł go nagle do ziemi. - Udawaj zabitego - szepnął mu Sekari. - Idą tutaj. Minęło ich kilku morderców z umazanymi krwią kijami w rękach. Na Ikera i Sekariego w ogóle nie zwrócili uwagi. - Wiejemy, i to szybko! - To ty, Sekari? - Co, tak się zmieniłem? Rusz no się! - Musimy walczyć... musimy... - Nie ma szans! Iker jak pijany powlókł się za Sekarim. 97 - Jak się nazywasz? - zapyta! Zwiastun. - Krzywogęby. - Dlaczego nam pomagałeś? - Dostałem dożywocie i zesłali mnie do kopalni miedzi. Potem przeniesiono mnie tutaj i miałem szukać króla turkusów. - Udało ci się? - Nie. Ale znalazł go we wnętrzu góry policyjny kapuś, nazywa się Iker. - Gdzie jest to cudo? - Prawdopodobnie w domu kierownika robót, Horurego. Własnoręcznie go zatłukłem. Ależ to była przyjemność uwolnić się od swoich dozorców! Ukarzę ich jeszcze bardziej, tak jak przestępców. Spalę ich ciała. Nie może być większej kary! Zwiastun z przyzwoleniem kiwnął głową. Krzywogęby i Szab Pokurcz rozpalali stosy, a ich herszt wszedł tymczasem do domu Horurego. Nie musiał długo szukać, by znaleźć alabastrowe puzderko ze wspaniałym turkusem w środku. Banda, dumna z odniesienia pierwszego zwycięstwa, obżerała się, a Zwiastun wystawił tymczasem cenny kamień na światło księżyca, by naładować turkus energią. Klejnot stawał się tym sposobem rozstrzygającą bronią na drodze jego podbojów. - Kim tak naprawdę jesteś? - zapytał nieco wstawiony Krzywogęby. - Tym, kto umożliwi ci zabicie największej liczby Egipcjan. - Jesteś więc generałem! - Kimś znacznie więcej. Jestem Zwiastunem, który rozciągnie swój kult i swoją nową religię na całą ziemię. - A ja co będę z tego miał? - Moi uczniowie zdobędą sławę i bogactwa. - Sławę mam gdzieś, ale bogactwa to coś dla mnie. - Połowa turkusów ze skarbca tej kopalni jest twoja. Krzywogęby łyknął ślinkę. - Jesteś, panie, nadzwyczajnym przywódcą. Ja nie mam gło- 98 wy do dowodzenia. Ale za tę cenę pójdę z tobą. Bylebyś tylko nie zmięknął. - Nie obawiaj się. - Niepokoi mnie tylko, że nie znalazłem ciała tego Ikera. Ale te trupy palą się tak szybko, że teraz już nikogo nie da się rozpoznać. Nie pijesz, panie, z nami? - Ktoś musi zachować trzeźwą głowę. Krzywogęby zatoczył się i idąc w blasku płonących stosów, gdzie paliły się ciała policjantów i górników, doszedł do roz-wrzeszczanej hordy zwycięzców. Iker i Sekari nie pomyśleliby nawet, że mogą tak długo biec. Zziajani, przysiedli wreszcie na płaskich kamieniach. - Nie wolno nam się zatrzymywać - zauważył Sekari. - Ci zbóje naprawdę będą próbowali nas złapać. - A jak myślisz, kim są? - To prawdopodobnie zbóje pustynni. Napadają na ogół na karawany. - Pomagał im Krzywogęby. - Nie dziw się, Ikerze. To człowiek o złym sercu. Ruszyli dalej i szli, póki nie opadli z sił. Pragnienie paliło im gardła. - Gdzie tu może być woda? - zastanawiał się Iker. - Zupełnie nie mam pojęcia. - Spójrzmy prawdzie w oczy, Sekari. Chyba trudno nam będzie to przeżyć. - Bardzo mi się nie podoba ta twoja prawda. - Może lepiej było zginąć w walce. - Nie, bo przecież żyjemy. Potrzyj amuletem o amulet, a potem przytknij oba do gardła. Iker posłuchał towarzysza i uczucie pragnienia osłabło. - Teraz ja. Poczuli się lepiej i ruszyli, chcąc oddalić się od miejsca rzezi. Około południa zrobiło się tak gorąco, że piasek parzył ich 99 w stopy. Wygrzebali doiek i ułożyli się w nim. Przepaskami nakryli głowy dla ochrony przed słońcem. Gdy zrobiło się chłodniej, ruszyli w dalszą drogę. Pragnienie dokuczało im już tak bardzo, że nawet amulety nie przynosiły ulgi. Ujrzeli przed sobą dziwną, złociście połyskującą górę. - Nie starczy nam już sił na tę przeszkodę - zauważył Se-kari. - Rusza się! - Co ty gadasz! - Góra się rusza, Sekari! - Złudzenie... Nic tylko złudzenie. - Zbliża się do nas! Sekari przyjrzał się uważnie i musiał przyznać towarzyszowi rację. - Mamy już zwidy, mój biedny Ikerze. Z wierzchołka odprysło kilka kawałków skały, zsunęły się po zboczu i z hukiem rozbiły się u podnóża góry. - Trzęsienie ziemi! - krzyknął Sekari, nie wiedząc, w którą stronę uciekać. - Spójrz, jaki ma kolor - spokojnie zauważył Iker. Góra pękała i stopniowo robiła się niebieskozielona. - To bogini Hathor! Bierze nas pod opiekę! Nie odchodźmy stąd i podziękujmy jej. Słowa Ikera niezbyt przekonały Sekariego. Ukląkł jednak i zaczął się modlić do bogini. O dwa palce od jego lewej stopy otworzyła się szczelina. - To naprawdę nie jest pewne miejsce... - Spójrz, co zrobiła Hathor. Góra cała była już turkusowa, a groźne odgłosy cichły. Gdy ziemia przestała jęczeć, Sekari zajrzał do szczeliny. To, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie. - Przecież to... woda! Wsunął do szczeliny rękę. Gdy ją wyciągnął, była mokra. - Woda, Ikerze! Jesteśmy uratowani! - Pijmy małymi łyczkami. 100 Po raz pierwszy w życiu napój ten wydał się Sekariemu równie rozkoszny jak wino. Obaj skropili się, umyli i zaspokoili pragnienie. - Nie mamy bukłaka - z żalem stwierdził Sekari. -Jeśli oddalimy się od tej wody, zginiemy. Co gorsza, zaczynam naprawdę odczuwać głód. - Czuwa nad nami bogini Hathor - przypomniał Iker. - Zostańmy tu na noc i poczekajmy na jakiś znak. - Jeśli cieszysz się względami wszystkich bogiń, to uspokój mnie natychmiast. - Ja tak samo jak ty jestem głodny i czuję się zagubiony na tej pustyni. Czyż ten świat nie kryje o wiele więcej tajemnic, niż się wydaje? Jeśli uda się nam zrozumieć niektóre znaki, to znajdziemy może jakieś wyjście. - Dobra, śpimy. Sekariemu śnił się wielki kawał pieczonej wołowiny z pachnącymi ziołami i dzban chłodnego piwa, gdy Iker wyrwał go nagle ze snu. - Co się stało? Góra znowu się poruszyła? - Właśnie wzeszło słońce, w drogę, Sekari! Musimy iść, dopóki nie zrobi się za gorąco. - Jak to w drogę? Ja nie odejdę od tej wody. - Mamy przewodnika. Nie każmy mu czekać. Sekari poderwał się i rozejrzał dokoła. - Nikogo nie widzę. - Spójrz w górę, na niebo. Wysoko nad nimi powoli krążył sokół. - Kpisz sobie ze mnie, Ikerze? - Mój stary nauczyciel nauczył mnie, że imię Hathor oznacza Siedzibę Horusa*, a wcieleniem Horusa jest właśnie ten sokół. Bogini przysłała go nam jako przewodnika. * Hathor jest transkrypcją egipskiego Hut-Hor. Hut oznacza siedzibę, posiadłość, świątynię. 101 - Ta pustynia ostatecznie zmąciła ci umysł. $,;?, - Chodź, pójdziemy za nim. * - No a co z wodą? - Pokaże ją nam i w drodze. - Ja tam wolę zostać tutaj. - Wolisz, żeby zjawili się tu zbóje pustyni? Argument odniósł skutek. Sekari opierał się, ale w końcu poszedł za Ikerem. - Ten twój sokół szuka, co by tu upolować, my wcale go nie obchodzimy. Patrz, odlatuje od nas! Ptak jednak zawrócił. To odlatywał dokądś, to krążył nad głowami podopiecznych. Po kilku godzinach marszu znowu zaczęli odczuwać piekące pragnienie. - Sokół spada! - wykrzyknął, potykając się nagle o kamień, Sekari. - A ty wpadłeś właśnie na małą stelę. Spróbujmy kopać. Pod stelą znaleźli dwa dzbany z suszonymi owocami. Obok była studnia. - Nie jest to uczta - uznał Sekari - ale nam wystarczy. 23 Dwaj wędrowcy od dawna nie liczyli już dni. Szli za sokołem, on zaś najpierw prowadził ich na wschód, a potem skręcił na południe. Ilekroć siadał gdzieś na ziemi, tylekroć Iker i Sekari znajdowali tam wodę lub żywność, a czasami jedno i drugie. Po drodze nigdy nie natknęli się na zbójów pustynnych. Wkrótce pustynia stała się mniej jałowa, tu i ówdzie pojawiły się ciernie i karłowate tamaryszki. Sokół, bijąc potężnie skrzydłami, wzniósł się w oślepiającym świetle południa ku słońcu. - Przewodnik opuszcza nas - z żalem zauważył Sekari. - Spójrz no tam. Mamy następnego. 102 i Na szczycie pagórka zauważyli piękną białą gazelę. Miała rogi w kształcie lutni. - Mówił mi pewien bajarz, że jest to zwierzę Izydy i że pomaga zbłąkanym wędrowcom w odnalezieniu drogi - odezwał się Sekari. Gazela ruszyła ostrym galopem. - Niestety, takie rzeczy zdarzają się tylko w baśniach. - Wcale nie takie pewne. - To nie widziałeś, jak umyka? - Pójdziemy za nią, zostawiła ślady na piasku. Może czeka na nas gdzieś dalej? Iker nie mylił się. Nieuchwytne zwierzę wyraźnie się bawiło. To znikało, to znowu się pojawiało, raz demonstrowało wspaniałe skoki, kiedy indziej szalony bieg, wciąż jednak czuwało nad nimi i nigdy nie pozwalało im zbyt długo się trwożyć. Krajobraz zmieniał się, pustynia zostawała w tyle i pojawiała się coraz bujniejsza roślinność. - Jeśli intuicja mnie nie zawodzi - odezwał się Sekari - to zbliżamy się do płaskowyżu, który góruje nad doliną Nilu. Ileż uroku mają te kotlinki i garby! Niech tylko spadnie kilka kropel, a od razu zrobi się tu zielono. Ujrzymy wkrótce balanity i akacje. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że pokonaliśmy pustynię? - Dzięki bogini Hathor, sokołowi i gazeli - przypomniał Iker. - Ja wrócę do ogrodnictwa, a ty czy zapomniałeś już o przeszłości? - Wcale nie zapomniałem, a w dodatku czeka mnie jeszcze jedno zadanie. Muszę odnaleźć króla turkusów. To dzięki niemu ujrzałem ukochaną kobietę. Ten kamień na pewno jeszcze mi kiedyś pomoże. - Zbóje pustynni na pewno go już zabrali. Jeśli na swoje nieszczęście natkniesz się na nich, zabiją cię. A bardzo ładnych kobiet są na świecie tysiące. Iker znieruchomiał nagle i kazał Sekariemu przykucnąć. 103 -< - Dwudziestu ludzi... Mają luki i psy. Idą wprost na nas! - To na pewno myśliwi. < Gazela, wciąż nie czując zagrożenia, spokojnie żuła soczystą trawę. Iker podniósł się i energicznie zaczął na nią machać. - Uciekaj, szybko uciekaj! Zwierzę odbiegło, a zaraz potem rozległo się szczekanie psów. Nad uchem Ikera świsnęła strzała, a jednocześnie ktoś ostro krzyknął: - Nie ruszaj się, bo cię zabiję! Stojący w pozycji strzeleckiej łucznik nie żartował. Wkrótce pojawiła się reszta oddziału wraz ze sforą rozjuszonych psów. Sekari nawet nie próbował uciekać. - Jesteśmy uczciwymi ludźmi - oświadczył. - Raczej zbójami pustynnymi i polujecie na należącą do nas zwierzynę - odezwał się niedogolony oficer. Pierś miał pooraną bliznami, pozostawionymi mu na pamiątkę przez jakiegoś nieustępliwego drapieżnika. - W prowincji Oryksa* jest to surowo karane przestępstwo. Napadliście na nas, więc musieliśmy się bronić. Usprawiedliwiona obrona. Daję wam jednak małą szansę. Zmykajcie stąd co sił w nogach, a może was nie trafimy. - Nie zamierzamy uciekać - odparł Iker. - Wymknęliśmy się mordercom, którzy zniszczyli władztwo bogini Hathor, i nie myśleliśmy, że może nas spotkać śmierć z rąk jeszcze okrut-niejszych zbójów. Kilku myśliwych wyraźnie się zawstydziło. - Nie jesteśmy zbójami - zaprotestował jeden z nich - ale żołnierzami milicji pustynnej i podlegamy namiestnikowi tej prowincji, Chnum-Hotepowi. Czuwamy nad bezpieczeństwem szlaków karawanowych, a jednocześnie dostarczamy mu zwierzyny. A ty kim jesteś? II * Szesnasta prowincja Górnego Egiptu. Najważniejsze położone tu stanowisko archeologiczne to Beni-Hassan. 104 - Jestem pisarczykiem i nazywam się Iker. A to jest mój towarzysz, Sekari, ogrodnik. - Tere-fere! - przerwał oficer. - Jesteście szpiegami i złodziejami. Jeśli nie chcecie stąd zmykać, to poderżnę wam gardła. Tu i teraz! - Podwładni oskarżą cię o zbrodnię. Oficer wyjął z pochwy sztylet, ale jeden z żołnierzy zablokował mu ramię. - Nie masz do tego prawa! Decyzję podejmie namiestnik, a my doprowadzimy mu tylko tych dwóch podejrzanych, i to wszystko! Czterej tragarze postawili na ziemi lektykę. Miała wysokie ruchome oparcie, a siedział w niej Chnum-Hotep. Tragarze odetchnęli z ulgą. Namiestnik bogatej prowincji Oryksa był muskularnym, otyłym żarłokiem o potężnej wadze. Posiadał trzy lektyki, rzeźbione po bokach w kwiaty lotosu, i często zmieniał miejsce, więc jego tragarze nie mieli lekkiej pracy. Ledwie dotknął stopą ziemi, a natychmiast podbiegły do niego jego psy myśliwskie, dwie dobrze wypasione suki i pies. - Ach, moje skarby, przecież nie widzieliśmy się przez cały ranek! Pies wyprostował się i przednie łapy oparł panu na ramionach. Suki z zazdrości zaczęły ujadać. Uspokoiły się dopiero po długim głaskaniu. - Czy nakarmiono je, tak jak trzeba? - zwrócił się Chnum--Hotep do sługi trzymającego nad nim parasol. - O tak, wielmożny panie. - Mam nadzieję, że nie kłamiesz. - Gdzieżbym śmiał. Zresztą niczego nie zostawiły. - Dziś wieczorem dostaną zająca w sosie, czyli będą jadły to co ja. Kto nie dba o psy, obraża bogów. Zwrot „zając w sosie" psy doskonale rozumiały. Na myśl o uczcie oblizały sobie pyski, a potem pobiegły za panem. Na- 105 miestnik wszedł do wspaniałego pałacu. Stolica jego prowincji* była miastem, gdzie urodził się Cheops, budowniczy piramidy, największej spośród wzniesionych na równinie opodal Gizy. Chnum-Hotep wracał z obchodu bogatej wsi, gdzie chłopi ciężko pracowali, ale w zamian mieli niezłe dochody. Teraz z przyjemnością rozsiadł się w fotelu z wysokim oparciem. Mebel ten, zmontowany z dwóch wielkich płyt drewnianych, schodzących się u góry i przymocowanych do siedzenia, nawet nie skrzypiał pod ciężarem najmajętniejszego spośród namiestników prowincji. Dzięki jego talentom gospodarskim poddanym żyło się całkiem dostatnio. Nie było mowy, żeby jakiś faraon, nie wyłączając nawet Sezostrisa, mieszał się do jego zarządzeń. Gdyby rezydujący w Memfisie władca spróbował zrobić coś na siłę, spotkałby się z zaciekłym oporem. Jeden ze sług przyniósł szeroką miseczkę, a drugi - miedzianą konewkę z długim dziobkiem. Polał wodą ręce Chnum--Hotepowi. Namiestnik mył je po kilka razy dziennie roślinnym mydłem. Podano mu potem jego ulubioną maść z oczyszczonego tłuszczu, roztopionego z dodatkiem aromatycznego wina. Wydzielała przyjemny zapach, odstraszający owady. Podczaszy, nie czekając nawet na rozkaz, podał panu wspaniały puchar, pokryty złotymi listkami w kształcie płatków lotosu. Naczynie zawierało ulubiony napój namiestnika, czyli starannie skomponowaną mieszankę trzech gatunków starego wina, wzmacniającego organizm. - Wybacz, dostojny panie, że ci przerywam, ale dowódca jednego z patroli pustynnych pilnie chciałby się z tobą zobaczyć. - Niech wejdzie. Oficer wszedł i skłonił się nisko. - Zatrzymałem dwóch podejrzanych osobników. Polowali na twoich ziemiach i napadli na nas. Gdybym się nie wmieszał, moi ludzie zabiliby ich. Jak mam się ich pozbyć, wielmożny panie? * Menat-Chufu - Mamka Cheopsa. 106 - Czy są to zbóje pustynni? - Trudno powiedzieć, myślę, że... - Jak na zawodowego, doświadczonego oficera wyrażasz się bardzo mętnie. Wprowadź ich tutaj. - Nie ma takiej potrzeby, oni... - To ja decyduję, czy jest potrzeba! Iker i Sekari stanęli ze związanymi z tyłu rękami przed obliczem namiestnika prowincji Oryksa. - Głodnemu daję chleb, a spragnionemu wodę, odziewam nagiego i daję łódź temu, kto jej nie ma - powiedział dostojnik. - Ale przestępców surowo karzę. - Wielmożny panie - poważnie odezwał się Iker - nie jesteśmy rozbójnikami, lecz ofiarami. - Oficer, który was przesłuchiwał, jest innego zdania. - Spłoszyłem mu gazelę, gdyż była wysianniczką bogini, która uratowała nam życie. - Ten łobuz albo zwariował, albo kłamie! - zawołał oficer. - Rozwiąż aresztantów i wyjdź stąd! - rozkazał Chnum-Hotep. - Wielmożny panie, twoje bezpieczeństwo... - Sam się o nie zatroszczę. Sekari nie czuł się pewnie, Iker nadal był spokojny. - A teraz, gołąbeczki, gadać mi tu prawdę! Jesteście na podległym mi obszarze i chcę wszystko wiedzieć. - Pracowaliśmy w kopalniach turkusów bogini Hathor - zaczął Iker. - Jako rzemieślnicy czy więźniowie? - Jako więźniowie, przeniesiono nas tam z kopalni miedzi. - A zatem jesteście przestępcami? - Ja dostałem rok pracy przymusowej, bo sprzeciwiłem się nieuczciwemu poborcy. - A ty? - zwrócił się Chnum-Hotep do Sekariego. - Ja też, wielmożny panie - wybełkotał zapytany. - Jeśli bierzecie mnie za durnia, to się mylicie. - Polecono nam, to znaczy mojemu przyjacielowi i mnie, wkopać się do wnętrza góry. Mieliśmy znaleźć króla turku- 107 sów - ciągnął spokojnie Iker. - Pracę tę wykonaliśmy do końca i zwrócono nam wolność. - Masz zapewne jakiś dowód na potwierdzenie swoich słów? - Tak jest, wielmożny panie. Iker wyciągną! zza przepaski podpisaną przez Horurego drewnianą tabliczkę, która czyniła z niego i Sekariego ludzi wolnych i oczyszczonych ze wszystkich przewinień. Chnum-Hotep uważnie przeczytał tabliczkę, dotknął jej zębami i podrapał. - Wygląda na autentyczną. Namiestnik prowincji słyszał już o tym Horurym jako o człowieku oddanym Sezostrisowi i świetnie znającym obszary pustynne. Ten dumny i udzielający jasnych odpowiedzi chłopak nie mógł być kłamcą. - A co się stało z tym królem turkusów? - Na władztwo bogini napadła zbrojna banda, a pomógł jej jeden z więźniów, Krzywogęby. Zamordował Horurego, wymordowano również policjantów i górników, a ich ciała spalono. Poza nami z pewnością nikt się nie uratował. - Iker chciał się bić - wtrącił Sekari - ale byłoby to samobójstwo, więc uciekliśmy. - I pokonaliście pustynię? Bez wody i żywności? Iker, niczego nie ukrywając, opowiedział o kolejnych cudach, dzięki którym on i Sekari zdołali przeżyć. Prawdomówność młodego człowieka była tak oczywista, że Chnum-Hotep pozbył się wszelkich wątpliwości, zwłaszcza że na pustyni bogowie pojawiali się dość często. Po raz pierwszy zbóje pustynni odważyli się napaść na należącą do samego faraona kopalnię turkusów. Namiestnik prowincji Oryksa nie miał jednak obowiązku zawiadomienia Sezostrisa. Ktoś w końcu i tak doniesie władcy, jak bardzo podupadł jego autorytet. Osłabiony monarcha będzie wtedy musiał zająć się sprawami pilniejszymi niż walka z dostojnikami, którzy nie zamierzali pozwolić mu na rozszerzenie władzy. 108 - Co potraficie robić, jeden i drugi? . - Ja jestem ogrodnikiem - odparł Sekari. - A ja pisarczykiem. - Moja prowincja jest bogata, gdyż jej mieszkańcy dużo pracują - powiedział Chnum-Hotep. - Dodatkowy ogrodnik przyda mi się, ale dodatkowego pisarczyka nie potrzebuję. 24 - Potrzebuję więcej żołnierzy - ciągnął Chnum-Hotep - tak aby moja milicja mogła odeprzeć każdego napastnika. Jesteś młody i zdrowy, więc robota dla ciebie jak znalazł. - Wielmożny panie, ja chcę być pisarzem, a nie żołnierzem. - Posłuchaj mnie uważnie, mój chłopcze. Bogowie przysłali mnie tu, bym uczynił tę ziemię najzamożniejszą prowincją Egiptu. Toteż wdowom nie brakuje tu niczego, dziewczęta są szanowane, każdy najada się do syta i nikt nie musi żebrać. Możni nie krzywdzą słabych i nie ma sporów między bogatymi a żyjącymi w ubóstwie. Dlaczego? Dlatego że mimo wszelkich trudności jestem podporą tej ziemi. Gdy zdarzał się zły wylew, sam pokrywałem szkody rolnikom i wybaczałem im opóźnienia w płaceniu podatków. Im większe podatki, tym mniej inicjatywy. Oszuści i przekupni urzędnicy nie mogą w mojej prowincji liczyć na żadne względy. Ta szczęśliwość jest jednak bardzo krucha. Niebezpieczeństwo zbliża się, a na imię mu Sezostris. Wcześniej czy później spróbuje on zawładnąć moją prowincją. Albo jesteś ze mną, albo przeciwko mnie. Jeśli chcesz korzystać z mojej gościnności, zostań u mnie żołnierzem. Tego, czego się tu nauczysz, nie będziesz potem żałował. Chnum-Hotep sam był zdziwiony, że dla przekonania tego nieznanego mu młodzika użył aż tylu argumentów. Zwykle ograniczał się do wydawania rozkazów i nie znosił sprzeciwów. - Ufam ci, wielmożny panie. 109 Podskarbi Medes raz jeszcze wystąpił jako hojny darczyńca. Arcykapłan świątyni Ptaha serdecznie mu podziękował, nie domyślając się, że złożona w darze żywność pochodzi z kradzieży. Drzwi wewnętrznej świątyni wciąż jednak były dla Medesa szczelnie zamknięte i musiał pogodzić się z faktem, że nie zdoła nigdy kupić kluczników. Jakich sposobów powinien by użyć, żeby poznać wreszcie tajemnicę świętego miejsca? Problem ten musiał jednak Medes odłożyć na później, gdyż stolica aż huczała od plotek, których nie wolno było lekceważyć. Szeptano, że Sezostris rzeczywiście zamierza podporządkować sobie wszystkie prowincje, a zacznie od prowincji Kobry, gdzie rządy sprawował stary Uacha. Władca nie miał właściwie żadnych widoków na sukces, jednakże jego próby nie należało lekceważyć, gdyż człowieka o tak silnej osobowości jak Sezostris nie powstrzymają żadne przeszkody. A tymczasem pomyślność Medesa zależała w dużej mierze od jego układów z namiestnikami prowincji. Były doskonałe, gdyż informował ich przez pośredników, co dzieje się na dworze władcy. A kim naprawdę jest Medes i co bez przerwy knuje w cieniu, tego nie wiedział nikt z wyjątkiem Gergu, złego ducha podskarbiego. Medes od pewnego czasu miał spore kłopoty ze sprawdzaniem sprzecznych pogłosek. Było oczywiste, że Sezostris podporządkował sobie większość dworu i teraz sam podtrzymywał zamieszanie, by tym pewniej kroczyć raz wytyczoną drogą. Jeśli władcy uda się rozpętać prawdziwą zawieruchę, czy nie uniesie ona Medesa? Klęski można było uniknąć tylko w jeden sposób - należało pozbyć się przeciwnika. Zabójstwo faraona nie było jednak rzeczą łatwą, zwłaszcza że ochraniał go tak sprawny policjant jak Sobek, nieufny wobec wszystkich, a nawet - czy może raczej przede wszystkim -wobec najbliższego otoczenia władcy. Medes nie mógł więc pozwolić sobie na najmniejszą choćby nieostrożność. 110 Liczenie na przypadek byłoby mrzonką. Medes sam musiał znaleźć taki sposób działania, by uderzać na pewniaka. Instruktor podciął Ikerowi nogi i chłopak ciężko runął na wznak na ziemię. - Brak uwagi, chłopcze. Wstań i spróbuj uderzyć mnie w brzuch. Próba skończyła się bolesną porażką i chłopak z dodatkowymi siniakami znów znalazł się na ziemi. - Będzie z tobą trochę pracy... Ale przy odrobinie dobrych chęci w końcu nauczysz się bić. Iker zacisnął zęby i poderwał się do ataku, wiedząc, że upłyną tygodnie, a może nawet miesiące, zanim dorówna natrząsającym się z niego młodym rekrutom. Po pierwsze, nie skarżyć się na los, który go tu rzucił, i wyciągnąć jak najwięcej nauk z tej sytuacji. Po drugie, bez przerwy przyglądać się lepiej wyszkolonym kolegom i naśladować ich. Nie miał tu ani przyjaciela, ani sojusznika, ale okoliczność ta wcale go nie załamywała, tylko zwiększała energię. Liczyć mógł wyłącznie na siebie i to osamotnienie dodawało mu sił, by skupiać się na ćwiczeniach, i tylko na nich. Opanował wiele chwytów, takich jak skręt biodrem i podkładanie nogi, i wciąż poprawiał swoje błędy. Zrozumiał, że szybkość jest ważniejsza od brutalnej siły i że gwałtowność przeciwnika można obrócić przeciwko niemu samemu. Instruktor nie był rozmowniejszy od Ikera. Skąpił wyjaśnień i uwag i tylko kazał po sto razy powtarzać właściwe ruchy. Z bólem i zmęczeniem ucznia nie liczył się zupełnie. A ponieważ Iker ani słówkiem mu się nie sprzeciwiał, traktował go jeszcze surowiej niż innych. - Jutro - zapowiedział - odbędą się walki przed biegiem długim. Walczyć będziecie gołymi rękami. Przejdą tylko ci, którzy odniosą dwa zwycięstwa. Pierwszy przeciwnik Ikera był wyższy i lepiej zbudowany. - Chodź tu, niezdaro, zaraz cię zmiażdżę. 111 Iker przyklęknąi na jedno kolano. - Aha, poddajesz się bez walki. Wcale mnie to nie dziwi. Tylko chłopaki z naszej prowincji potrafią się dobrze bić. - Przecież ciebie to zupełnie nie dotyczy. - Jak śmiesz tak do mnie mówić! Przeciwnik z zaciśniętymi pięściami rzucił się do przodu. Iker odskoczył, wysunął nogę, przewrócił go na wznak i prawą ręką przygniótł mu kark. Pokonany osiłek uderzy! lewą ręką o ziemię i instruktor kazał Ikerowi zwolnić uścisk. Drugi przeciwnik nie był taki głupi. Skoczył znienacka i udało mu się wsunąć prawą rękę pod prawe udo Ikera. Próbował go unieść, ale Iker stawiał twardy opór, zdołał się oswobodzić, z nieprawdopodobną szybkością zaatakował przeciwnika od tyłu i chwycił go za kostki. Pokonany padł na twarz, zwycięzca przygniótł go do ziemi i przydusił. - Dobra, są dwa zwycięstwa. Napij się teraz i zjedz coś. Pięćdziesięciu młodych milicjantów wystartowało. Instruktor zapowiedział wprawdzie, że będzie to bieg na wytrzymałość, ale niektórzy, chcąc olśnić kolegów, ruszyli zbyt ostro. Iker trzymał się z tyłu, pomny doświadczeń wyniesionych z ciężkiej wędrówki przez pustynię. Biegł równo, mijał konkurentów jednego po drugim, sam dziwiąc się swojej wytrzymałości. Bieg następnego dnia miał być jeszcze cięższy. - Najlepsi z was powinni pokonać odległość w ciągu ośmiu godzin* - zapowiedział instruktor. - Pisma wysyła się zwykle drogą wodną, ale listonosze wojskowi muszą niekiedy korzystać ze szlaków lądowych. Chcę więc mieć ludzi dobrze do tego przygotowanych. * Było to ok. 100 km. Współcześnie taki dystans biegacze mogą pokonać w czasie nieco powyżej sześciu godzin. Ocena podana tu dla dawnego Egiptu uwzględnia trudności terenowe oraz wyniki uzyskiwane obecnie na przykład w Kenii. 112 Iker biegł coraz szybciej, a jednocześnie wciąż miał przed oczyma szlachetną twarz młodej kapłanki, która ukazała mu się w królu turkusów. Ten niezwykły znak dodawał wiary we własne siły. Odnajdzie ją, a także tych, którzy chcieli pozbawić go życia. Rozrzucone na trasie biegu ostre kawałki krzemienia zauważył w ostatniej chwili. Odruchowo skoczył w bok, sturlał się po zboczu i wylądował na pniu tamaryszku. Byl na pól ogłuszony, ale uniknął najgorszego, gdyż ciężko okaleczone stopy unieruchomiłyby go na długi czas. Doszedłszy do siebie, nadrabiał stopniowo dystans dzielący go od biegnącego w przodzie. Był to syn milicjanta, szczerze nienawidzący Ikera i bez przerwy oczerniający go przed kolegami. W chwili gdy Iker go mijał, tamten spróbował pchnąć go ramieniem i wywrócić, Iker zdążył się jednak uchylić. - O tych krzemieniach nic nie powiem instruktorowi. Sprawę załatwimy między sobą, w koszarach. - W walce na kije najlepiej sprawdzają się Nubijczycy -oznajmił instruktor. - To właśnie jeden z nich przekazał mi te umiejętności, których was uczę. Zastosujcie je potem w walce. Na ostro, bez markowania. Potrzebuję dwóch ochotników. - Ja - odezwał się Iker, wiedząc, że wywoła tym reakcję syna milicjanta. Ten rzeczywiście natychmiast skorzystał z okazji. Przeciwnicy byli tego samego wzrostu i jednakowo silni, ale Iker swoim zwyczajem postawił na szybkość. Udawał, że boi się rozjuszonego przeciwnika, prowokował go do młynków i nieskutecznych ataków, aż wreszcie go zmęczył. Wtedy trącił go swoim twardym, lekkim kijem w środek czoła. Tylko raz. Przeciwnik osunął się jak worek na ziemię. Instruktor obejrzał go starannie. - Gdy oprzytomnieje, poczuje, że łupie go głowa. - Mogłem go mocniej trzepnąć. 113 - Nie poznaję cię już, Ikerze. - Nie znoszę łajdaków. Instruktor spojrzał kątem oka na ucznia. - Nie masz nic do dodania? - Sprawa załatwiona. - To lubię, Ikerze. To, co się dzieje między żołnierzami, nie interesuje mnie, byleby przestrzegali dyscypliny, dobrze ćwiczyli i byli odważni. Musisz jeszcze nauczyć się skoków. Początkowo sznur między dwoma palikami rozpięty był dość nisko. Potem znalazł się tak wysoko, że przeskoczenie go wydawało się niemożliwe. Przełamanie lęku i pokonanie przeszkody wymagało i umiejętności, i silnej woli. Iker i tutaj okazał się najlepszy. Do instruktora podeszła ładna, mniej więcej czterdziestoletnia ciemnowłosa kobieta. - Ach, pani Teszat. Cóż dobrego przynosisz nam, pani? - Sery i warzywa. Powiedz mi, jak nazywa się ten chłopak. - Iker. - Tutejszy? - Nie, ale doskonale się sprawuje jako rekrut. Z pewnością wykieruję go na oficera. Kobieta interesu, podskarbi prowincji, uśmiechnęła się zagadkowo. Z jej punktu widzenia ten Iker zasługiwał na coś lepszego. 25 Kierowana osobiście przez Sezostrisa uroczystość położenia kamienia węgielnego pod budowę jego świątyni dobiegła końca i natychmiast zazieleniła się jedna gałąź akacji. Niestety, tylko jedna. Mimo to droga została przetarta i można było mieć nadzieję. Nowo wybudowana świątynia i nowa Siedziba Wieczności zwalczą ciemności grożące najazdem na władztwo Ozyrysa. 114 Sezostris zdążył już sprawdzić i ocenić wartość materiałów budowlanych. Przeprowadził także rozmowy ze wszystkimi majstrami. Musiał działać jak najszybciej, to prawda, ale nie powinna na tym ucierpieć trwałość dzieła. Wraz z rozpoczęciem robót przystąpił również do pracy nowy zespól rytualistów, powołany przez nosiciela złotej palety. Świętych archiwów Domu Życia strzegł pewien łysy kapłan i bez jego zezwolenia nikt nie miał do nich dostępu. Inny kapłan, sprawujący pieczę nad wielkim ciałem Ozyrysa, był niemniej czujny i po kilka razy dziennie sprawdzał pieczęcie do boskiego grobowca. Wtajemniczony rytualista odprawiał w imieniu faraona obrzędy, a towarzyszył mu w tym nosiciel palety. Dzięki magii Słowa więź z niewidzialnym była utrzymana. Kapłan Sługa ka oddawał cześć przodkom i duchom światłości, walnie przyczyniając się przez to do wzmocnienia ka. A ten, który codziennie lał na ofiarne stoły chłodną wodę dla bogów, uaktywniał ukryte w materii lotne substancje, tak aby bóstwa, mając pokarm, ochraniały Abydos. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę ze znaczenia ich dzieła. Kapłani stali organizowali pracę tymczasowych, starannie zilustrowanych przez siły porządku. Każdy został przesłuchany, a ich zeznania sprawdzono. Kapłan tymczasowy w razie najdrobniejszego przewinienia musiałby opuścić władztwo Ozyrysa. Powaga sytuacji nie pozwalała na żadną pobłażliwość. Ten sam rygor dotyczył siedmiu kapłanek muzykantek. Jedna z nich była tak piękna i tak uduchowiona, że nawet stary nosiciel palety nie pozostawał obojętny na jej wdzięk. Któż nie chciałby być ojcem takiej dziewczyny, tak pełnej światła, że jej spojrzenie dawało radość i nadzieję. Kiedyś z pewnością zostanie wtajemniczona i nie będzie już tylko nosiła ofiar na uroczystościach obchodzonych poza świątynią. Jednakże dla objęcia stanowiska stałego rytualisty, zwłaszcza w Abydos, należało poznać wszystkie stopnie hierarchii i przejść przez wszystkie etapy prowadzące do wewnętrznej części świątyni. Taka reguła była zawsze i taka już pozostanie. Stary kapłan, całkowicie oddany swojej pracy, przejęty za- 115 daniem, jakie powierzył mu faraon, i zdecydowany walczyć aż do końca z siłami ciemności, nie spodziewał się żadnego zagrożenia. A tymczasem jeden ze stałych kapłanów, chudy jak tyka, z niemiłą gębą i długachnym nosem, nie był zadowolony ze swego losu. Uchodził za człowieka całkowicie pochłoniętego sprawami ducha i sam nawet w to wierzył aż do chwili, gdy przejawiła się prawdziwa jego natura. Pociągała go władza. Nie władza króla, który musi dostosowywać się do różnych sytuacji, ale władza ukryta, sprawowana w cieniu. Po latach pracy dostrzegł całe znaczenie Abydos i tajemnic Ozyrysa. Zależało od nich samo istnienie instytucji faraona. To tu, w Abydos, należało więc panować, gdyż właśnie tutaj kryły się tajemnice życia i śmierci. Kapłan ten, zimny jak wiatr styczniowy, absolwent szkoły geometrów i matematyków, umyślił sobie, że przejmie stanowisko po dziekanie i zostanie arcykapłanem. Niestety, nagły przyjazd Sezostrisa i reorganizacja kolegium kapłańskiego całkowicie pokrzyżowały jego plany. Na domiar złego nosiciel złotej palety powierzył mu stanowisko dość podrzędne w jego mniemaniu i znacznie niższe od oczekiwanego. Kapłan należał oczywiście do osób wysoko postawionych, ale chciał więcej. Sprawcą niepowodzenia był ten przeklęty Sezostris i nienawiść kapłana wzrastała z dnia na dzień. Jak jednak utrącić faraona i uzyskać, co się należy? Dla liczącego już ponad dwie setki ludzi oddziału Zwiastuna przemarsz przez bagna okazał się szczególnie ciężki, a to ze względu na wilgoć, upały i bezustanne ataki owadów. Dwaj ludzie zmarli w wyniku ukąszenia przez węże, jednego porwał krokodyl. Nic jednak nie mogło zachwiać stanowczości najwyższego przewodnika, nigdy też nie wahał się on w wyborze drogi. Musieli wejść w zalane do połowy trzciny i brnąć przez mokradła. Dzięki temu mogli uniknąć spotkania z żołnierzami Sezostrisa, a co wieczór urządzali ucztę, jedząc pieczone ryby. 116 i Zwiastun, mimo ogromnych chęci Szaba Pokurcza i Krzy-wogębego, nie zezwolił na rozbój w mijanych po drodze, z rzadka rozsianych wioskach rybackich. - Nie byłoby wielkiego opóźnienia - zauważył Krzywogęby. - Łup niewart zachodu, a nie wolno nam zostawiać tu żadnych śladów. Atak na władztwo bogini Hathor to była tylko przymiarka. Wkrótce uderzymy mocniej. - Czy można wiedzieć, dokąd idziemy? - Na drugą stronę Murów Króla. Właśnie dlatego musimy być tak ostrożni i iść przez obszary uznawane za nie do przebycia. - Chyba jednak nie myślisz, mistrzu, o szturmie na forty egipskie? Każdy z idących wiedział już co nieco o systemie umocnień, zbudowanych przez pierwszego z Sezostrisów wzdłuż północ-no-wschodniej granicy państwa. Forty miały osłaniać granicę i uniemożliwiać wszelką próbę najazdu. Posterunki i punkty kontrolne utrzymywały między sobą łączność optyczną, a łucznicy mieli prawo strzelać do każdego, kto by spróbował się przedrzeć. - Chwilowo jeszcze za wcześnie - uznał Zwiastun - ale nasza godzina i tak nastąpi. Mury Króla dają Egiptowi złudne poczucie bezpieczeństwa. - Tak czy owak - zauważył Szab Pokurcz - stacjonują tam prawdziwi żołnierze. - Ufaj mi nadal, a wszystko ułoży się dobrze. Przede wszystkim musimy niezauważenie przemknąć się przez granicę. Potem znajdziemy sobie nowych sprzymierzeńców. - O kim mówisz, mistrzu? - O tych prześladowanych przez władze egipskie Azjatach i Beduinach z kraju Kanaan, którzy ledwie tam żyją. Ustawicznie poniżani, wciąż myślą o buncie, ale boją się krwawego odwetu. Czekają tylko na przywódcę, czyli na mnie, Zwiastuna. Szab Pokurcz był wprost zachwycony. Natomiast Krzywogęby, jeśli nawet uważał swojego zwierzchnika za wariata, wie- 117 rzyl, że potrafi on zorganizować śliczną serię rabunków, które wzbogacą jego zwolenników. Należało jeszcze przedrzeć się niepostrzeżenie przez granicę, ale Krzywogęby już w to nie wierzył. Mylił się. Zwiastun nie śpieszył się. Najpierw wysłał kilku zwiadowców, każąc im wypatrzyć najsłabiej strzeżone odcinki. Gdy wrócili, przez kilka dni obserwował zachowanie się żołnierzy i celników egipskich. Pewnej bezksiężycowej nocy zbudził swoich wiernych i kazał im iść za sobą. W całkowitej ciszy obeszli od tyłu fort, gdzie nie było żadnego wartownika. - Nasz mistrz to jest ktoś! - uznał Krzywogęby. - Kto ma szczęście i znajdzie sobie takiego jak on, powinien mocno się go trzymać - dodał Szab Pokurcz. - A nie jest zbyt pazerny przy podziale łupów? - W ogóle o nie nie dba. Czy zgadzasz się, żebyśmy my dwaj jako przyboczni Zwiastuna zabierali jak najwięcej, a dopiero resztę dawali do podziału? - Zgoda! A jak się to komuś nie spodoba, to porachuję mu gnaty. Dla nauczki, nic wielkiego. No, ale powiedz... czego właściwie szuka nasz mistrz? - Ma obsesję. Szuka władzy oraz absolutnej i ostatecznej prawdy. On sam jest jej depozytariuszem i musi ją narzucić całej ludzkości. Kto go nie posłucha, musi umrzeć. A głównym jego przeciwnikiem jest faraon, bo nie zgadza się na taki dog-matyzm. - Jesteś cholernie uczony, Pokurczu. - Nasłuchałem się Zwiastuna i tylko powtarzam jego słowa. - A mnie to wszystko nie obchodzi! Ważne, żeby był dobrym wodzem i żeby tę swoją nową wiarę narzucał mieczem. Im więcej krwi, im więcej wyrżniemy Egipcjan, tym będziemy bogatsi. 118 W czasie pierwszego spotkania z Azjatami, wypasającymi swoje stada, Zwiastun przedstawił się jako zajadły wróg Sezo-strisa i znalazł zrozumienie u starszyzny klanowej. Nie krzywił się na obowiązujące w takich wypadkach długie i do niczego nie prowadzące popisy pustosłowia, ale uzyskał, czego chciał. Kananejczycy dopuścili go do spotkania ze swoim tajemnym przywódcą, starym, ślepym, siwobrodym Beduinem. Człowiek ten coraz mocniej nienawidził Egipcjan, organizował napady na słabiej bronione karawany i kazał zabijać Kananejczyków podejrzanych o konszachty z wrogiem. Zwiastun wszedł do ubogiej izdebki, gdzie siedział przykuty do fotela siwobrody starzec. - No, jesteś wreszcie! - powitał go z radosnym uśmiechem Beduin. - Spodziewałem się ciebie od dawna. Ja mogę już tylko ukłuć czasami jak komar, ty obudzisz piorun i zrobisz rzeź. Czas położyć kres prawu bogini Maat i panowaniu faraona, jej syna. - Co byś mi polecił? - Otwarta wojna z góry oznacza klęskę. Znajdź kilku wiernych, gotowych oddać życie za naszą sprawę, i posiej strach na ziemi egipskiej. Niechaj od ich uderzeń zginie jak najwięcej ludzi i niech wzniecą popłoch wśród ludności. Winą za to wszyscy obciążą Sezostrisa i jego władza się rozpadnie. - Jestem Zwiastunem i od bojowników, których oddasz mi do rozporządzenia, żądam bezwzględnego posłuszeństwa. - Już je masz. Będziesz ich jednak potrzebował znacznie więcej. Pozwól mi dotknąć swoich rąk. Zwiastun podszedł bliżej. - Dziwne... można by przysiąc, że masz szpony sokoła. Jesteś taki, o jakim marzyłem. Okrutny, bezlitosny, niezniszczalny. - Gdybyś miał możliwość, od czego zacząłbyś podboje? - Z pewnością od Sychem*. Jest tam tylko niewielki garnizon egipski. Ludność łatwo będzie podburzyć. Zwycięstwo oczywiste. : Obecnie Napluz. 119 - No to będzie Sychem. - Zawołaj tu moją służbę i poproś, żeby przeniesiono mnie na próg domu. Niech zejdą się wszyscy zwolennicy walki zbrojnej. Ślepiec z gwałtownością zaskakującą jak na tak starego człowieka ogłosił totalną wojnę z Egiptem i przedstawił Zwiastuna jako swojego następcę, a zarazem jedynego wodza mogącego poprowadzić swych zwolenników do zwycięstwa. Potem w ostatnim spazmie nienawiści zmarł. 26 Słońce prażyło, miasteczko Sychem drzemało, rozleniwiony garnizon egipski zawiesił swoje codzienne zajęcia, w których zresztą ćwiczenia nie zajmowały wiele czasu. Dowódca, po dziesięciu latach spędzonych w tej zapadłej dziurze, już nawet nie próbował walczyć z machlojkami miejscowych ludzi. Sprawy załatwiali między sobą przywódcy wielkich rodzin, z kil-kanaściorgiem dzieci w każdej. Zdarzały się kradzieże, czasami zabójstwa, porachunki wyrównywano ciosami w plecy. Nie naruszało to porządku publicznego. Dowódca stosował żelazną zasadę: niczego nie wiedzieć i niczego nie widzieć. Skapitulował również w sprawach podatkowych. Kananej-czycy tak sprytnie kłamali, że nie potrafił odróżnić prawdy od fałszu. Nie miał wystarczającej liczby kontrolerów. Zadowalał się przeto ściąganiem minimum od zbiorów, które zechciano mu pokazać. Scenki wciąż były takie same. Poddani skarżyli się na upały i chłody, na komary i wiatry, na suszę, burzę i setki innych plag, które czyniły z nich nędzarzy. Oficer nawet już nie słuchał ich wyrzekań, bo były tak nudne, że uśpiłyby człowieka cierpiącego na nieuleczalną bezsenność. Codziennie modlił się do boga Mina, którego kaplica znajdowała się na północ od koszar, by jak najprędzej pozwolił mu wrócić do Egiptu. Marzył o ujrzeniu rodzinnej wioski w Delcie, 120 o drzemce w gaju palmowym, gdzie w porze upału kąpali się mieszkańcy, o zajęciu się swoją starą matką, której od bardzo dawna już nie widział. Słał pismo za pismem do Memfisu, prosząc o przeniesienie go w inne miejsce, ale władze wojskowe jakby o nim zapomniały. Cierpliwie znosił więc niewygody i jakoś ułożył sobie spokojne życie, w którym najważniejszą rolę odgrywało mocne, na ogół dość podłe piwo. - Przybyła karawana z Północy - zameldował mu zastępca. - Nie było żadnych zajść? - Jeszcze nie zacząłem przeglądu. - Daj sobie spokój. - Przecież regulamin... - Zrobią to za nas Kananejczycy. Z karawanami z Syrii porozumiewają się całkiem dobrze. - Podrobią listy przewozowe, zaniżą wartość towaru. - Tak jak zwykle - przypomniał oficer. - Podobno durzysz się w jakiejś tutejszej dziewczynie? - Bywamy u siebie, to prawda. - Ładna? - Atrakcyjna i bardzo mi oddana. - Nie żeń się z nią. Tutejsze dziewczęta są posłuszne nie tyle mężom, ile swoim przywódcom klanowym. Mężów zawsze w końcu wykańczają. - Jeden z posterunkowych zameldował mi, że przy południowym wjeździe do miasta zaczynają się jakieś rozruchy. Oficer zerwał się na równe nogi. - Żartujesz...! - Sam jeszcze tego nie sprawdziłem. - No to natychmiast sprawdź! Umowa to umowa! Jeśli Kananejczycy o tym zapomnieli, to szybko im przypomnę. Minęły dwie godziny, a zastępca wciąż nie wracał. Oficer, tknięty złym przeczuciem, kazał żołnierzom wziąć broń i ruszać za nim. Taka demonstracja siły była czasami potrzebna. A jeśli tubylcy wyrządzili podwładnemu choćby najmniejszą krzywdę, to zaraz poznają, kto w Sychem jest władcą. 121 Ś Przy południowym wejściu stal zbity tłum okoio trzystu ludzi. Egipski oficer zdziwi! się. Większości z nich nie znal. Ze swoim niezbyt licznym oddziałem nie mógł stawić czoła takiej masie, zwłaszcza że jego żołnierze, słabo przygotowani do takich starć, szczękali już zębami ze strachu. - Komendancie - szepnął mu któryś - nie lepiej byłoby się cofnąć? - Reprezentujemy w Sychem porządek i prawo bogini Ma-at i najście ludzi z zewnątrz nie zagrozi ani jednemu, ani drugiemu. Z tłumu wystąpiła młoda kobieta. - Chcesz dowiedzieć się czegoś o swoim podwładnym, komendancie? - Kim jesteś? - Kobietą, którą twój zastępca pozbawił czci i zbrukał. Myślał, że zawsze będę musiała milczeć, ale ani on, ani ty nie przewidzieliście nadejścia Zwiastuna. Dzięki niemu Kananej-czycy zmiażdżą Egipt. - Natychmiast masz uwolnić mojego zastępcę! Kobieta uśmiechnęła się dziko. - Proszę bardzo, komendancie. Krzywogęby rzucił oficerowi pod nogi trzy worki. - Zobacz, co zostało z tego gwałciciela. Drżącymi rękami oficer otworzył worki. W pierwszym znalazł głowę swojego zastępcy, w drugim ręce, a w trzecim - genitalia. Do przodu wysunął się bardzo wysoki mężczyzna ze starannie przystrzyżoną brodą i dziwnymi, czerwonymi oczyma. - Złóż broń i powiedz swoim ludziom, że mają mnie słuchać - powiedział bardzo łagodnym tonem. - Za kogo mnie masz? - Jestem Zwiastunem i musisz mi się podporządkować tak jak wszyscy mieszkańcy Sychem. - To ty powinieneś się podporządkować prawowitemu przedstawicielowi władzy. Jeśli podżegałeś do tej zbrodni, będziesz wisiał, tak samo jak jej sprawcy. 122 - Bardzo niemądrze postępujesz, komendancie. Jeśli każę swoim ludziom uderzyć, twoi zestrachani żołnierze niedługo wytrzymają. - Natychmiast masz pójść za mną! Bo jak nie... - Daję ci ostatnią szansę, Egipcjaninie. Albo będziesz mnie słuchał, albo zginiesz. - Zatrzymać tego buntownika! - rozkazał oficer żołnierzom. Wyznawcy Zwiastuna rzucili się na nich. Krzywogęby przebił oficerowi pierś, a Szab, ogarnięty szalem, dobił go i podeptał mu głowę. Żaden spośród żołnierzy nie biegł dość szybko, by ujść pogoni. Ludność Sychem entuzjastycznie przywitała swego nowego pana, on zaś przekonał ją do religii, której był jedynym głosicielem i gwarantem. Chciał obalić faraona i rozszerzyć obszar Kanaanu, toteż Kananejczycy przyjęli nową wiarę. Wśród chóru wrzasków zburzono koszary i świątynię boga Mina. Od tej pory nie stanie tu już świątynia żadnego boga, znikną również wyobrażenia wszystkich bóstw. Będą tylko, wyryte w kamieniu, słowa Zwiastuna, tak by każdy, niestrudzenie je powtarzając, mógł się nimi napełnić. Zwycięzca i jego przyboczni zamieszkali w domu burmistrza, ukamienowanego za współpracę z Egipcjanami. - Domagam się polowy ziemi - oświadczył Krzywogęby. - Jasne, ale to bardzo mało - odparł Zwiastun, wprawiając tamtego w osłupienie. - Tyle się nacierpiałeś w kopalniach miedzi, że zasługujesz na więcej. - W takim razie... co proponujesz mi, mistrzu? - Musimy przygotować nowych bojowników, takich, by zadając ciężkie rany Egiptowi, gotowi byli zginąć za naszą sprawę. Nie zająłbyś się tym? - Jakem Krzywogęby, to akurat coś dla mnie! Ale żartować nie zamierzam i nawet na ćwiczeniach będę walił, ile wlezie. - Tak to właśnie rozumiem. W bój pójdą tylko wybrańcy, 123 najlepiej zaprawieni. Z Szabem pomówimy o jego zadaniach. A ja co rano będę wyjaśniał wszystkim wiernym, o co walczymy. Szab Pokurcz rósł w dumę, że z tak bliska będzie brał udział w tej wielkiej wojnie. Proste słowa Zwiastuna całkowicie go przekonywały i czyniły zeń żarliwego orędownika nowej wiary. To właśnie tu, w Sychem, zaczynało się kształtować wielkie dzieło. 27 Na dworze w Memfisie wrzało. Według uporczywych pogłosek Sezostris natychmiast po powrocie do stolicy zwoła Dom Króla, czyli zespół wysokich dostojników tworzących symboliczne ciało królewskie. Nie byli to zwykli ministrowie. Porównywano ich do promieni słonecznych, gdyż zajmowali się przekazywaniem i wprowadzaniem w życie dekretów faraona, czyli ziemskiego wyrazu twórczej światłości. Otóż w tej dziedzinie, jak również w wielu innych, Sezostris przeprowadził właśnie głęboką reformę. Zmniejszył liczbę osób wchodzących w skład Domu Króla i zobowiązanych do utrzymania w tajemnicy wszystkiego, o czym mówiono na zebraniach tego najwyższego gremium, rozstrzygającego o przyszłości kraju. Każdy więc zastanawiał się z pożądliwością i trwogą zarazem, czy dostanie się do grona szczęśliwych wybrańców. Kilku starych dworzan ostudziło zapały ambitnych, przypominając im o ciężkim brzemieniu, jakie spadało na barki piastujących ten urząd. Medes czekał na mianowanie i szalał. Czy zachowa swoje stanowisko? A może zostanie dokądś przeniesiony albo, co gorsza, zesłany do jakiejś prowincjonalnej mieściny. Był pewien, że nie popełnił żadnego błędu, a zatem nie grożą mu żadne przykrości. Czy jednak władca potrafi docenić jego zalety? 124 Gdy zjawili się dwaj policjanci Sobka-Obrońcy i poprosili o widzenie się z gospodarzem, prawie zasłabł. Co takiego wyniuchał ten przeklęty pies policyjny, że wpadł na jego trop? Gergu? Czyżby to Gergu się wygadał? Medes oskarży go o tysiące ciemnych sprawek i ta gnida nie przeżyje swojego wiarołomstwa! - Pójdziesz z nami do pałacu, panie - oświadczył jeden z drabów. - A to dlaczego? - O tym dowiesz się od naszego naczelnika. Opór byłby daremny. Medes nie mógł w niczym okazać, że się boi, bo tylko w ten sposób zdoła być może dowieść swojej niewinności i przekonać władzę. Stanął przed Sobkiem i całkowicie stracił odwagę. Przez usta nie przecisnęło mu się ani jedno z przygotowanych uprzednio zdań. - Jego Królewska Mość polecił mi przekazać ci, panie, że nie jesteś już podskarbim. Medes już słyszał, jak zatrzaskują się za nim drzwi celi. - Od tej pory powierza ci się kierowanie kancelarią Domu Króla. Będziesz więc rejestrował dekrety królewskie i czuwał nad wykonaniem ich na całym obszarze kraju. Medesowi przez dłuższą chwilę wydawało się, że śni. Oto znalazł się w samym sercu władzy! Nie dostał się co prawda do najbliższego otoczenia monarchy, ale już się z nim stykał. Stojąc w hierarchii tuż za najważniejszymi osobistościami w królestwie, będzie mógł pierwszy poznać ich rzeczywiste zamiary. Byleby tylko w pełni wykorzystać teraz tę nową sytuację! W sali audiencyjnej pałacu królewskiego w Memfisie było ich tylko czterech: Sobek-Obrońca, Sehotep*, Senanch i generał Nesmontu. Wszyscy milczeli. Nie mieli odwagi przyjrzeć się sobie ani * Petne imię brzmiało: Sehotep-ib-Re, czyli „Ten, Który Zapewnia Obfitość Sercu Boskiego Światła". 125 pomyśleć, że król naprawdę wezwał ich tutaj, by tworzyli jego radę przyboczną. Żaden nie myślał o zaszczytach, lecz tylko 0 czekających go trudnościach, wiedząc, że Sezostris nie ścier-pi ani porażek, ani wykrętów. Wszedł faraon, symbol Jedynego porządkującego mnogość. Wszyscy wstali i skłonili mu się. Dzięki nakryciu głowy* myśl władcy przenikała niebo na podobieństwo boskiego sokoła 1 zbierała energię słoneczną, tę tajemniczą energię Ra i Ozyry-sa. Przepaska, nazywająca się podobnie jak akacja**, świadczyła, że król jest w posiadaniu wielkich tajemnic, a bransolety z masywnego złota wskazywały na symboliczną przynależność władcy do sfery bogów. Nie śpiesząc się, władca zasiadł na tronie. - Głównym naszym zadaniem jest zaprowadzenie na całej ziemi rządów bogini Maat - przypomniał. - Bez prawości i sprawiedliwości człowiek staje się drapieżnikiem dla człowieka i wśród takich ludzi nie da się żyć. Serce musimy mieć czujne, język stanowczy, a nasze wargi powinny wyrażać prawdę. Nasz obowiązek to kontynuować dzieło Boga i bogów, co dnia od rana znów zaczynać tworzenie i od nowa budować ten kraj, tak jak buduje się świątynię. Wielkim jest ten Wielki, którego wielcy są wielkimi. Nikomu z was nie wolno działać byle jak i nikt nie może osłabiać działań królewskich. Monarcha spojrzał na Sehotepa, eleganckiego i postawnego trzydziestolatka, którego twarz ożywiała para tryskających inteligencją oczu. Człowiek ten, potomek bogatej rodziny i doświadczony pisarz o tak żywym usposobieniu, że niekiedy tracił nerwy, nie cieszył się wielkim uznaniem dworu. - Mianuję cię jedynym towarzyszem, strażnikiem pieczęci królewskiej, przełożonym wszystkich prac faraona. Dbać będziesz o poszanowanie tajemnic świątynnych i o rozwój hodowli. Bądź prawy i rzetelny jak bóg Tot. Czy podejmujesz się sumiennie wypełniać te obowiązki? * Nakrycie głowy - nemes. ** Szendżył - przepaska, szendżet - akacja. 126 - Podejmuję się - drżącym głosem odpowiedział Sehotep. Sezostris zwrócił się następnie do pyzatego i brzuchatego czterdziestolatka. Człowiek ten, wyglądający z pozoru na miłośnika uciech i wykwintnej kuchni, był w rzeczywistości specjalistą od finansów publicznych. Charakter miał trudny, a jako kierownik odznaczał się nieustępliwością i mógł budzić strach. Mając nader ograniczone poczucie dyplomacji, miewał częste utarczki z pochlebcami i nierobami. - Ciebie, Senanchu, mianuję ministrem gospodarki, wielkim podskarbim królestwa i rządcą Podwójnego Białego Domu*. Będziesz czuwał nad właściwym rozdziałem bogactw, tak aby nikt nie cierpiał głodu. - Podejmuję się, Najjaśniejszy Panie. Stary generał Nesmontu, uchodzący za człowieka zbyt szorstkiego i zbyt władczego, wsławił się już za panowania Amenemhata Pierwszego. Był obojętny na zaszczyty, mieszkał po żołniersku bez żadnych wygód w centralnych koszarach memfickich i wyznawał tylko jedną zasadę - do ostatniego tchu bronić ziemi egipskiej. - Ciebie, Nesmontu, mianuję dowódcą naszych sił zbrojnych. Stary oficer, często krytykowany za nieowijanie niczego w bawełnę, okazał się godny swej reputacji. - Wasza Królewska Mość, sprawa jest oczywista. Zobowiązuję się dokładnie wykonywać każdy twój rozkaz, muszę ci jednak przypomnieć, że milicje namiestników prowincji, razem wzięte, tworzą armię większą od naszej, nie wspominając już ani o naszych brakach w wyposażeniu, ani o żałosnym stanie pomieszczeń. - Co do dwóch ostatnich punktów, to sporządź niezwłocznie dokładny raport. A jeśli chodzi o resztę spraw, to uświadamiam sobie powagę sytuacji i nie pozostanę bezczynny. - Możesz, Wasza Królewska Mość, liczyć na moje całkowite oddanie - przyrzekł generał Nesmontu. : Tak nazywał się Skarbiec Królestwa (przyp. J. Karkowski). 127 ttSobek-Obrońca, czując się w tym gronie osobą zbędną, najchętniej by wyszedł, ale władca spojrzał na niego poważnie. - Ciebie, Sobku, mianuję zwierzchnikiem caiej policji królestwa. Będziesz czuwai nad bezpieczeństwem kraju, nikomu nie pobłażając, ale i bez nadmiernej surowości. Zadbasz 0 swobodny ruch ludzi i towarów na drogach oraz o przestrzeganie zasad żeglugi; będziesz również zatrzymywać sprawców zamieszek. - Podejmuję się - oświadczył Sobek. - Czy jednak mógłbym prosić cię, Miłościwy Panie, byś nie zamykał mnie w urzędzie? Nadal wolałbym zapewniać ci bezpośrednią ochronę tylko z najbliższymi mi ludźmi. - Twoja głowa, jak pogodzić wszystkie te obowiązki. - Wasza Królewska Mość, możesz na mnie liczyć. - Tron faraonów to dla Egiptu sprawa życia - podjął Sezo-stris. - Ten, kto na nim zasiada, choćby nie był ani synem, ani bratem poprzednika, musi dla zachowania władzy kontynuować jego dzieło i wnieść do niego własny wkład. Tylko człowiek słaby nie ma wrogów, a walka bogini Maat z isefet, przemocą, kłamstwem i niegodziwością, trwać będzie wiecznie. Dziś jednak przybiera ona inną postać, gdyż niektórzy z naszych wrogów, a zwłaszcza ci, którzy chcą zniszczyć monarchię 1 sam Egipt, nie są widoczni. - Czyżbyś, Miłościwy Panie, lękał się o swoje życie? - zapytał z niepokojem Sehotep. - To nie jest tu najważniejsze. Jeśli mnie zabraknie, bogowie wskażą mojego następcę. Zagrożone jest Abydos. Ciemne siły atakują akację i drzewo usycha. Wzniosłem nowe budowle, rozchodzić się z nich będzie energia odrodzenia i liczę, że uda się przynajmniej powstrzymać ten proces. Niestety, nie znam winnego i dopóki go nie wykryjemy, możemy obawiać się najgorszego. Któż to potrafi zawładnąć potęgą Seta i zagraża teraz zmartwychwstaniu Ozyrysa? - Ja tam nie mam wątpliwości - wtrącił generał Nesmon-tu. - To na pewno jeden z tych namiestników, którzy nie chcą uznać twojej pewnej i całkowitej władzy. Któryś z tych łotrów 128 nie chce ci się podporządkować, bo utraciłby swoje przywileje, woli więc prowadzić politykę zniszczenia. - Jakiż to Egipcjanin mógłby tak bardzo oszaleć, żeby chciał zniszczyć swój własny kraj? - zapytał Senanch. - Taki mocarz jak Chnum-Hotep dla zachowania dziedzicznej władzy nie cofnie się przed niczym. I nie tylko on! - Osobiście ręczę za Uachę, namiestnika prowincji Kobry -zapewnił Sezostris ku ogromnemu zaskoczeniu starego generała. - Za pozwoleniem, Wasza Królewska Mość, a czy przypadkiem cię nie zwodził? - Jego szczerość jest poza wszelkimi podejrzeniami. Uacha wciąż chce być moim wiernym sługą. - Zostaje jeszcze pięciu innych, to buntownicy, znacznie groźniejsi od niego. - Sobek zajmuje się sprawdzaniem ich. Ja spróbuję ich przekonać. - Nie chciałbym krakać, Wasza Królewska Mość, ale co przewidujesz na wypadek niepowodzenia? - Egipt zjednoczy się, czy kto chce, czy nie chce. - Od dzisiaj przygotowuję swoich ludzi do starcia. - Nie ma rzeczy straszniejszej niż wojna domowa - zauważył Sehotep. - Toteż rozpocznę ją tylko w przypadku skrajnej konieczności - zapewnił król. - Najpierw czeka nas inne zadanie. Musimy znaleźć złoto, które może uratować akację. - Szukaj go, Miłościwy Panie, u namiestników prowincji! -rzucił generał Nesmontu. - Kontrolują szlaki pustynne wiodące do kopalń i zbijają majątek! Mają tyle bogactw, że stać ich na dobre opłacanie żołnierzy. - Prawdopodobnie masz rację - z ubolewaniem stwierdził władca - ale mimo to każę Senanchowi przejrzeć skarbce we wszystkich świątyniach, może znajdzie to, czego potrzebujemy. Monarcha wstał. Teraz każdy już znał zakres swojego działania. 129 Sobek otworzy! drzwi sali audiencyjnej i natknąi się na jednego ze swoich ludzi, wyraźnie wystraszonego. - Złe wieści, komendancie, otrzymałem właśnie ten raport. Przyniósł mi go policjant pustynny, poważny człowiek. Sobek przeczytał krótkie pismo. Było przerażające, więc uznał, że musi poprosić faraona o przedłużenie zebrania rady przybocznej. 28 Sobek był załamany. - Wasza Królewska Mość - odezwał się - według tego raportu był napad na kopalnie turkusów bogini Hathor. Górników wybito. Policjanci pustynni, patrolujący tamte strony, znaleźli tylko zwęglone ciała. Członkowie Domu Króla byli wstrząśnięci. Sezostris zachmurzył się jeszcze bardziej niż zwykle. - Któż mógł dopuścić się tak ohydnej zbrodni? - zapytał Se-hotep. - Zbóje pustynni - orzekł generał Nesmontu. - Mają się doskonale, bo poszczególni namiestnicy prowincji dbają tylko o własne bezpieczeństwo. - Zbóje napadają zazwyczaj tylko na karawany - zauważył Sobek. - Są w dodatku tchórzliwi, a wiedzą, że zniszczenie posiadłości królewskiej skończy się dla nich jak najgorzej. - To już nie pamiętasz, że są nieuchwytni? Taka rzeź to sprawa niezwykle poważna i dowodzi, że poszczególne klany zjednoczyły się i wspólnie podnoszą bunt. - W takim razie - odezwał się Sezostris - nie poprzestaną na tym. Przygotujcie mi jak najprędzej raporty dotyczące Murów Królestwa i garnizonów stacjonujących w kraju Kanaan. Senanch zlecił tę pracę Medesowi, ten zaś dowiódł, że potrafi sprawnie działać. Monarcha, zapoznawszy się z dokumentami, zauważył, że tylko jedna miejscowość nie daje znaku życia. Sychem. - Mały oddziałek, dowodzony przez zgorzkniałego oficera, który bez przerwy domaga się przeniesienia - wyjaśnił generał Nesmontu. - Zmasowanego i śmiałego uderzenia Bedui-nów nie wytrzyma. Według wszelkiego prawdopodobieństwa należy się obawiać w tamtych stronach powstania i ataków na nasze posterunki graniczne. - Trzeba je uprzedzić - zadecydował Sezostris. - Ty, generale, natychmiast postawisz w stan gotowości wszystkie nasze siły. Gdy tylko będą gotowe do drogi, ruszymy do Sychem. Krzywogęby był w swoim żywiole. Nowe dla niego zajęcie instruktora przyszłych terrorystów spodobało mu się tak bardzo, że nie liczył godzin intensywnych ćwiczeń, w czasie których wszystkie walki toczyły się na ostro. Co dnia kilku młodych ludzi rozstawało się z życiem. Dla brutalnego i wymagającego coraz więcej Krzywogębego byli to zwykli nieudacznicy. Zwiastun chciał mieć bojowników nie cofających się przed żadnym niebezpieczeństwem. Jego kazania rozpalały umysły. Wygłaszał je codziennie, przychodzić na nie musieli wszyscy mieszkańcy Sychem z wyjątkiem trzymanych w domu kobiet. Zwiastun nie ukrywał, że warunkiem osiągnięcia całkowitego zwycięstwa będzie walka na śmierć i życie. Bohaterowie, którzy padną w boju, pójdą prosto do raju, gdzie przepiękne kobiety spełniać będą wszystkie ich zachcianki, a wino lać się będzie strumieniami. Szab Pokurcz wyłapywał niedowiarków i przekazywał ich Krzywogębemu, który wykorzystywał ich jako tarcze dla swoich łuczników i nożowników. Był prawą ręką Zwiastuna i upajał się tak nieoczekiwanym zwrotem w swoim życiu, nie potrafił jednak ukryć niepokoju. - Mistrzu, obawiam się, że nasz obecny sukces jest tylko chwilowy. Czy nie sądzisz, że faraon podejmie w końcu jakieś działania? tt130 131 - Oczywiście. - Może powinniśmy zrobić się... mniej widoczni? - Na razie nie, bo interesuje mnie rodzaj i rozmach tych działań. Dadzą mi poznać prawdziwy charakter owego Sezo-strisa i wtedy będę wiedział, co robić. Egipcjanie z takim szacunkiem odnoszą się do życia, że zachowują się wprost tchórzliwie. Moi wyznawcy wiedzą natomiast, że bezbożników trzeba tępić, a o triumfie prawdziwego boga rozstrzygnie broń. Zwiastun odwiedził w Sychem rodziny największych biedaków i wyjaśnił im, że jedynym sprawcą ich nieszczęść jest faraon. Powinni więc powierzyć Zwiastunowi swe dzieci, nawet te najmłodsze, by stały się bojownikami prawdziwej wiary. W ostatniej walce na gołe pięści Iker dzięki swej szybkości powalił dwóch o wiele bardziej barczyststych od siebie przeciwników, po czym wraz z dziesięcioma kolegami został milicjantem prowincji Oryksa, w służbie Chnum-Hotepa. - Dostałeś przydział do stoczni - oznajmił mu instruktor. -Twoim zwierzchnikiem będzie pani Teszat. W żadnym wypadku nie spodziewaj się, że jako kobieta będzie cię hołubiła. Skoro namiestnik naszej prowincji mianował ją podskarbim i nadzorcą magazynów, to musi to być bardzo twarda baba. Wbrew zdaniu wszystkich doradców powierzył jej nawet zarząd swoich prywatnych majątków. Prawdę mówiąc, mój chłopcze, trafiłeś nie najgorzej. Uważaj na tę lwicę, bo ona myśli jedynie o gnębieniu mężczyzn. Instruktor zaprowadził ucznia do stoczni. Tutaj przyjął ich starszy majster, człowiek o odrażającym wyglądzie. - To co, ten pętak ma dbać o nasze bezpieczeństwo? - zapytał szyderczo. - Nie dowierzaj pozorom i nigdy nie szukaj z nim zwady. Starszy majster uważnie przyjrzał się Ikerowi. - Gdyby ostrzegał mnie ktoś inny, a nie ten instruktor naszej milicji, serdecznie bym się uśmiał. Chodź ze mną, chłop- 132 cze, pokażę ci twoje stanowisko. Mam tylko jedną uwagę. Bez mojej wiedzy nie wpuszczaj nikogo do stoczni. Iker znalazł się w nowym środowisku, gdzie rzemieślnicy wykonywali poszczególne części statków. Na jego oczach powstawały sosnowe maszty, stery, dziobnice, burty i ławy dla wioślarzy. Jedni majstrowie z niezwykłym kunsztem składali deseczki i powstawała z nich wspaniała całość, inni skręcali w tym czasie mocne liny i szyli żagle. Iker jak urzeczony śledził z najwyższą uwagą ich ruchy i utrwalał sobie w pamięci. Rzeczywistość gwałtownie przypomniała mu o sobie, gdy jakieś potężnie zbudowane chłopisko odepchnęło go i chciało przejść dalej. - Kim jesteś, panie? - zapytał Iker, chwytając przybysza za ramię. - Chcę zobaczyć się z bratem, jest tu cieślą. - Muszę zawiadomić starszego majstra. - Za kogo mnie bierzesz? Ja nie potrzebuję żadnego zezwolenia! - A ja mam rozkazy. - To co, chcesz się bić ze mną? - Jeśli trzeba... - Zaraz damy ci tu wspólnie nauczkę! Przybysz podniósł rękę, chcąc wezwać na pomoc rzemieślników, ale prawie natychmiast ją opuścił i odskoczył o krok, jakby ujrzał potwora. Iker odwrócił się i zobaczył panią Teszat. W jasnozielonej sukni wyglądała bardzo strojnie. - Wynoś się! - powiedziała do natręta. Ten, o nic nie pytając, natychmiast odszedł. Pani Teszat odwróciła się do młodego milicjanta, stojącego nieruchomo jak posąg. - Cenię ludzi, dla których obowiązki służbowe są ważniejsze od ich interesów, a nawet bezpieczeństwa. Podobno na szkoleniu wojskowym znakomicie się sprawdzałeś. Czyżbyś pochodził z rodziny oficerskiej? 133 - Jestem sierotą. - A chciałeś zostać żołnierzem? - Pragnę być pisarzem. - Czy umiesz czytać, pisać i rachować? - Umiem. - Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, to musisz mi powiedzieć coś więcej. - Zrujnowano mi życie i chciałbym wiedzieć dlaczego. Pani Teszat jakby się zaciekawiła. - Któż to chciał ci zaszkodzić? u Iker schwycił okazję. ; . -•-• - Dwaj marynarze. Żółwie Oko i Ostry Nóż. Ich statek nazywał się Jastrząb. * •*< Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. .•?:?; : ' ' - Jak wygląda ten Żółwie Oko? Chłopak podał opis. < ? - Wydaje mi się, że ta osoba nie jest mi nieznana, ale pamiętam ją bardzo mętnie. Muszę rozpocząć poszukiwania, ale z pewnością potrwają bardzo długo. Iker rozmarzył się. Nareszcie jakaś nadzieja! Wciąż jednak był nieufny. - Dlaczego miałabyś mi pomagać, pani? - Bo mi się podobasz. Och, nie pojmuj tego opacznie, mój chłopcze. Ja lubię mężczyzn w swoim wieku, o ile nie przeszkadzają mi w pracy, myśląc, że znają się na niej lepiej ode mnie. Ty, Ikerze, jesteś całkowicie niepodobny do innych ludzi. Masz w sobie jakiś ukryty żar i zazdrośnicy chcą ci go odebrać. Iker wciąż zachowywał ostrożność i powstrzymał się od zwierzeń. - Postaram się załatwić ci przeniesienie - oznajmiła pani Teszat. - Od jutra będziesz pracował jako pomocnik kierownika archiwów naszej prowincji. Wiele dokumentów czeka na uporządkowanie i może znajdziesz w tej pracy zadowolenie. 134 29 -'V!' W domu Medesa wszystko wrzało. Według złowróżbnych pogłosek były wielki podskarbi królestwa miał być zwolniony ze stanowiska i przeniesiony do jakiejś małej mieściny na Południu, gdzie w całkowitym zapomnieniu zakończy swoją karierę. Piękną rezydencję memficką trzeba będzie sprzedać, a służbę rozpuścić. Przerażona małżonka Medesa od wczesnego ranka poganiała fryzjerkę i kosmetyczkę. - Znalazłaś wreszcie ten garnuszek z pięciotłuszczowym kremem? - Jeszcze nie - odparła fryzjerka. - Nie do wytrzymania z takim bałaganem! - A nie włożyłaś go, pani, do swojej szkatułki z kości słoniowej? Pani domu, choć w najwyższym stopniu wzburzona, musiała przyznać rację służącej. Nie przeprosiła jej jednak ani słówkiem i tylko kazała namaścić sobie włosy tą cudowną maścią z tłuszczu lwa, krokodyla, węża, koziorożca i hipopotama. - Smaruj tak, żeby dobrze weszła w owłosione części skóry - powiedziała. - Zaraz potem natrzesz mi głowę olejem rycynowym. W ten sposób nigdy nie osiwieję. Po upadku Medesa jego żony nie będzie już stać na kupowanie drogich, niezbędnych jej kosmetyków. Rozwieść się? Niemożliwe, przecież właścicielem majątku jest mąż. Można by oskarżyć go o niewierność małżeńską, ale bez niepodważalnych dowodów sąd nie przyzna jej niczego. - Mocniej wcieraj! - piekliła się pani Medesowa. - Na policzkach i szyi wciąż widać czerwone płaty. Kosmetyczka nałożyła pani na twarz warstwę pudru, sporządzonego ze strąków, nasion kozieradki, miodu i alabastru. Tak spreparowana mieszanka tuszowała zmarszczki. Do pokoju wszedł Medes i gwałtownie się cofnął. 135 - Jak się czujesz, najdroższa? Małżonka odepchnęła służące i zerwała się z miejsca. - Czy... czy... straciliśmy wszystko? - Straciliśmy? Wręcz przeciwnie, awansowałem, i to znacznie. Faraon w swojej mądrości docenił moje zasługi. Pani domu jak szalona zaczęła tak gwałtownie obsypywać męża pocałunkami, że z trudem ją uspokoił. - Przeczuwałam to, wiedziałam, że tak będzie, jesteś najlepszy, największy, naj... - Kochanie, czekają mnie ciężkie obowiązki. - A będziemy jeszcze bogatsi? .? - To pewne. - Jakież to obowiązki powierzył ci król? - Jestem stałym sekretarzem Wielkiej Rady. :a - A więc będziesz miał dostęp do wielu tajemnic? A - Tak, ale jestem zobowiązany do milczenia. - Nawet wobec mnie? - Nawet wobec ciebie. Sprawy państwowe niespecjalnie interesowały małżonkę wysokiego dostojnika. Mając bogatego męża, mogła zaspokajać wszystkie swoje zachcianki, a to przecież było dla niej najważniejsze. Pomyślna wiadomość obiegła cały dom i okolice, a tymczasem Medes przeszedł do swojego gabinetu i wkrótce przyjął tam Gergu. Gergu żuł dwie pastylki z wonnej cibory i żywicy terpenty-nowca. Odkażały usta i dawały przyjemny oddech. - Gratuluję awansu. Znowu będziemy mieli trochę więcej swobody, co? Medes rozwinął papirus. - Jest skarga na ciebie. - Skarga? Kto ją złożył? - Jedna z twoich byłych żon, ta, którą pobiłeś po pijanemu. - Możliwe.- - Pewne. Był świadek. Wyłamałeś drzwi do jej pokoju, groziłeś i uderzyłeś ją w twarz. 136 - Drobiazg. * ,>? - W Egipcie to wcale nie drobiazg. » - A ten świadek... to kto? - Jej pokojówka, dziewczyna z prowincji. - Może dałoby się... - To już załatwiłem - oznajmił Medes. - Dziewczyna dostała sute odszkodowanie i wróciła do tej swojej zabitej dziury, a byłej żonie przesłałem zestaw nowych mebli wraz z przeprosinami od ciebie, choć to ja je napisałem. Skargę wycofano. Gergu opadł na niski stołeczek. - Winienem ci, wielmożny panie, przynajmniej dzban najlepszego piwa. - Zapomnij o swoich dawnych podbojach, Gergu, i trzymaj na wodzy swoją nienawiść do kobiet. Główny nadzorca spichlerzy powinien budzić szacunek. - Ja... głównym nadzorcą? - Mój bezpośredni zwierzchnik, Senanch, podpisał już nominację. - Jutro ruszam na łowy! Dostaniesz, panie, majątek! Swoich ukochanych poddanych obedrę ze skóry! - Ani się waż! Gergu aż rozdziawił usta ze zdziwienia. - Przecież mam oficjalnie władzę, przecież... - Obaj idziemy do góry. Przez kilka lat pracowaliśmy dobrze, ale na niższych szczeblach. Nowe stanowiska pozwolą nam liczyć na coś lepszego. Będziemy jednak bardziej na widoku, musimy więc podwoić ostrożność. - Niezbyt rozumiem cię, panie - przyznał Gergu, przesuwając w palcach amulety dla uspokojenia się, a zarazem rozjaśnienia umysłu. Medes nerwowo przechadzał się po gabinecie. - Teraz o wszystkich decyzjach podejmowanych na szczycie władzy najpierw dowiaduję się ja. Mam obowiązek rejestrowania i ogłaszania dekretów faraona. Jeden fałszywy krok, jedna głupia zdrada, a od razu będzie wiadomo, że to ja jestem winien. Bardzo trudno będzie cokolwiek zrobić dla siebie, bo 137 i król, i jego doradcy z bliska przyglądać się będą moim czynom i posunięciom. - W takim razie... taki awans to klęska! - Wcale nie, jeśli tylko uda mi się go należycie wykorzystać. Ty masz swobodę działania, więc pomożesz mi w utrzymaniu kontaktów, a zatem i wpływów. W dodatku znajdę sobie nowych przyjaciół wśród wysokich urzędników. - A co z naszym nowym statkiem i wyprawą po złoto do krainy Punt? - Na razie nie ma co o tym myśleć. Sezostris kazał sporządzić spis we wszystkich skarbcach świątynnych, chce wiedzieć, co rzeczywiście tam jest. Ciekawy rozkaz. - Dlaczego ciekawy? - Dlatego, że takie wiadomości król już ma. Jestem przeświadczony, że szuka czegoś innego, tylko... czego? Weźmiesz udział w tej pracy, więc postaraj się dowiedzieć czegoś więcej. Przy sposobności obejrzysz najciekawsze święte miejsca. A to jeszcze nie wszystko. Faraon zarządził powszechną mobilizację. - Zdecydował się więc uderzyć na namiestników prowincji? - Nie zgadłeś, Gergu. W kraju Kanaan doszło do jakichś zamieszek. Nie znam ani ich zasięgu, ani skali. - Byle co nie spowodowałoby aż takiej reakcji faraona. - Tak i ja sądzę. Nie wiem jeszcze, czy armię poprowadzi generał Nesmontu, czy raczej sam faraon przejmie dowództwo. - Innymi słowy nie można wykluczyć, że Sezostris zginie w walce i w Memfisie dojdzie do zamachu stanu. - Musimy być gotowi na każdy taki wstrząs - uznał Me-des. - Czterej dostojnicy, tworzący przyboczną radę faraona, uchodzą za nieprzekupnych i bezwzględnie wiernych, ale są tylko ludźmi. Spotykam się z nimi, więc wychwycę ich słabości i potrafię je wykorzystać. Sam monarcha jest pod szczególną ochroną, bo zna tajemnice wenętrznej części świątyni. Bez tego każda nowa władza byłaby niepewna i z góry skazana na porażkę. Niestety, wciąż nie wiem, jak przebić ten nieprzebijal-ny mur. 138 - Bądź pewny, panie, że i z tym sobie poradzimy. - A tymczasem, Gergu, ani jednego głupstwa! Musisz wzbudzać szacunek i być wzorem dla podwładnych. Gergu uśmiechnął się drwiąco. - Niech tylko któryś spróbuje pójść w moje ślady, a łeb mu rozwalę! Sojusznicy parsknęli śmiechem. Potem Gergu nieoczekiwanie znów spoważniał. - A może by tak poprzestać na tym, co już mamy? A mamy całkiem sporo. Ryzyko pociąga, ale nie przestaje być ryzykiem. A do krainy Punt bardzo daleko. - Nie tak bardzo, jak ci się wydaje - zauważył Medes. -Jesteś doskonałym marynarzem, najlepiej się czujesz w czasie burzy, jakże więc mógłbyś się cofnąć? To dopiero początek naszej drogi, Gergu. A poza tym jesteś do mnie podobny, lubisz władzę dla władzy, a silę dla siły. Gergu przytaknął. - Mędrcy egipscy potępiają zachłanność i ambicję - podjął Medes. - Mylą się. Są to bardzo ważne bodźce, dzięki nim człowiek nie nakłada na siebie żadnych ograniczeń. Przeczuwam rozwój wydarzeń i jeszcze bardziej umacniam się w tym przekonaniu. - Dręczy mnie pewne pytanie, ale zanim je wypowiem, daj mi, panie, napić się czegoś mocnego. Gergu duszkiem wychyli! dwa kubki daktylowego wina. - Dlaczego czynimy zło, Medesie? - Bo nas to pociąga. Zresztą cóż to jest zło? - To sprzeciwianie się bogini Maat, prawości i światłu. - Powtarzasz głupoty dawnych mędrców. Czy sądzisz, że tą drogą wzbogacisz się i zdobędziesz pożądane stanowisko? - Napiłbym się jeszcze. Medes uznał, że od czasu do czasu będzie musiał wzmacniać stan swego złego ducha. Gergu był w błędzie. Nie, jeszcze nie Wyrządzali zła, gdyż wciąż brakowało im wsparcia lub punktu Uczepienia wewnątrz świątyni. 139 30 W ciągu jednego dnia Iker wykonał więcej pracy niż dwaj urzędnicy przez tydzień, ściągając tym na siebie powszechną zawiść. Gdyby nie poparcie pani Teszat, miałby mnóstwo przykrości. Kierownik archiwów postanowił jak najbardziej skomplikować mu pracę, ale Iker wcale się tym nie przejął. Starannie i z uporem porządkował dokumenty, wciąż mając nadzieję, że znajdzie w nich jakąś wzmiankę o Żółwim Oku i Ostrym Nożu oraz o statku Jastrząb. Niestety, jego wysiłki wciąż pozostawały bezowocne. Gdy jednak wezwała go do siebie zwierzchniczka, nie wyglądał na zniechęconego. - Nic nie znalazłeś, Ikerze? - Nic. A ty, pani, też nic nie masz? - Niestety, nie - odparła z ubolewaniem. - A przecież tych ludzi i tego statku bynajmniej nie wymyśliłem! - Wcale nie kwestionuję prawdziwości twoich słów, Ikerze, ale przypomnij sobie, co ci już mówiłam. Poszukiwania mogą , potrwać bardzo długo. - Nie przypomniałaś sobie, pani, żadnych szczegółów? - Niestety, nie, ale jestem prawie pewna, że ten Żółwie Oko był kiedyś w naszej prowincji. A teraz, chłopcze, zajmiesz się czymś innym. Obchodzimy wkrótce święto bogini Pachet i będziesz trzymał nade mną parasol. Pachet, czyli „Ta, Która Drapie", była to gepardzica. Zajmowała grotę, czczoną przez kapłanki, będące w większości żonami miejscowych dostojników. Na statku wiozącym panią Teszat do świętej siedziby* bogini Iker rozkoszował się czystością niesionego przez równy * Speos Artemidos w pobliżu Beni-Hassan. 140 wiatr powietrza. Przejażdżka po Nilu była wprost cudowna. Przez kilka chwil chłopak myślał nawet, że mógłby przerwać podróż, zamieszkać w tej prowincji i wieść tu spokojny żywot. Potem jednak znów opadły go pytania bez odpowiedzi i znów poczuł się jak spragniony, mogący myśleć tylko o piciu. Nie, wydarzenia, które tak ciężko go doświadczyły, miały głęboki sens. Sam musi go dostrzec i zrozumieć, sam musi rozwikłać zagadkę swojego losu. Statek przybił do brzegu w dość dużej odległości od wspaniałego hebanowca, którego gałęzie zasłaniały wejście do świętej groty. - W żadnym wypadku nie dotykaj tego drzewa - ostrzegła Ikera pani Teszat. - Często ukrywa się tu ta gepardzica, w którą wciela się bogini. Rzuca się na każdego niewtajemniczonego, jeśli ten nie zna odpowiednich zaklęć. - A jak można je poznać? - Ależ jesteś ciekawski, chłopcze! - Powiedz przynajmniej, pani, co robi ta Pachet. Ten chłopak - pomyślała pani Teszat - nie jest ulepiony z tej samej gliny co większość ludzi. - Ta bogini ujarzmia niszczące płomienie i może przemienić się w węża, który rzuca się na wrogów słońca i nie pozwala zrobić mu nic złego. Kiedy ją widzą, jest już za późno. Toczy zwycięskie walki w obronie światła, ale to nie wszystko. Swoją magią ściąga wylewy, zapewniające dostatek całemu krajowi. - W jaki sposób? - Czy nie sądzisz, że posuwasz się za daleko, Ikerze? - Posunę się tak daleko, jak mi pozwolisz, pani. - Więc powiem ci, że ta bogini jest sprzymierzeńcem Ozy-rysa i nie pytaj mnie już o nic więcej. Patrz tylko i nie odzywaj się. Pani Teszat albo wiedziała, ale nie mówiła, albo nie wiedziała i oszukiwała. Wniosek w obydwu przypadkach był taki sam. Nagabywana, nie udzieli żadnych wyjaśnień. Chłopak osłaniał zwierzchniczkę parasolem, czyli prostokątnym kawałkiem lnianego płótna na długim drzewcu. 141 Z groty wyłoniła się starsza już kapłanka. - Niech rozewrą się bramy nieba i niech pojawi się w chwale moc boska. Wyszły cztery następne kapłanki i skłoniły się przed pierwszą. Ich zebrane do tyłu włosy tworzyły dziwne figury przypominające kształtem białą koronę faraona. Miały na sobie krótkie spódniczki na szelkach zakrywających piersi. - Tak przychodzą cztery niebiańskie wiatry - odezwała się starsza kapłanka. - Ujarzmione, zapewnią krajowi dostatek. Oto wiatr północny, chłodny i życiodajny. Pierwsza dziewczyna rozpoczęła powolny, uroczysty taniec. Jej piękne ruchy oczarowały Ikera. - A oto wiatr wschodni, ten, co otwiera wrota niebios, prostuje drogę dla boskiego światła i prowadzi z tego świata do raju. Druga tancerka była niemniej urocza od pierwszej. Tańczyła bez najmniejszego potknięcia, w cudownym rytmie. - A to jest wiatr zachodni. Wyszedł z łona Jedynego, nim jeszcze powstała Dwoistość, i wyłania się spoza śmierci. Trzecia tancerka prezentowała się jeszcze wspanialej. Wykonała układ o wiele trudniejszy i zawierający więcej dramatyzmu, jakby rzeczywiście przepełniało ją tchnienie tego wiatru, którego była symbolem. Niektóre figury ukazywały walkę ze śmiercią i wolę jej pokonania. - I na koniec wiatr południowy. Przynosi ożywczą wodę i rozsiewa życie. Iker w pierwszej chwili uznał, że się myli, zwiedziony zaskakującym podobieństwem. Potem skupił całą uwagę na twarzy młodej kapłanki. Tańczyła z niezrównanym wdziękiem. Z całej jej sylwetki promieniowało światło symbolizujące rozkwit odrodzonego życia, przyniesionego przez wiatr południowy. Ona! Tak, to była ona, poznawał ją mimo odmiennego stroju i uczesania. - Trzymaj no porządnie ten parasol! - burknęła pani Te-szat. - Jestem w słońcu. 142 Iker zrobił, co kazała, ale bez przerwy wpatrywał się w ukochaną dziewczynę. Wydało mu się, że jej taniec trwał straszliwie krótko. Cztery wiatry znieruchomiały. Mistrzyni uroczystości wszystkim młodym kapłankom przystroiła czoła kwiatami lotosu. - Tak objawiają się ukryte w przyrodzie słowa boskie. Niech te kwiaty, ożywiające swym rozkosznym zapachem światło, będą rękojmią cudu zmartwychwstania. Z każdego kwiatu wytrysnęła oślepiająca jasność. Potem wszystkie kapłanki przeszły na statek, który uniósł je daleko od świętego obszaru bogini Pachet, gdzie przygotowywano tymczasem przyjęcie dla małżonek miejscowych dostojników. Iker i reszta służby mieli wieczerzać obok. - Wyglądasz, jakbyś się czymś bardzo przejął - zauważyła pani Teszat. - Nie... a może i tak. Ten taniec był bardzo wzruszający. - Czyżbyś był wrażliwy na wdzięki tancerek? - Któż by nie był! Ta, która przedstawiała wiatr południowy, osiągnęła doskonałość. Czy wiesz, pani, kim jest i jak się nazywa? - Nie mam pojęcia. Te kapłanki przybyły tu z Abydos na obchody święta bogini Pachet, a teraz wracają do siebie do świątyni. - Nigdy dotąd nie widziałaś jej, pani? - Nie, to jakaś nowa. Zapomnij o niej, radzę ci. - Czy dlatego, że należy do Złotego Kręgu z Abydos? Pani Teszat zmarszczyła brwi. - Kto ci o tym mówił? - Pewien ogrodnik. - To tylko taki zwrot poetycki, Ikerze. Nie przywiązuj do niego żadnej wagi. Raz jeszcze powtarzam ci, zapomnij o tej dziewczynie, bo obraca się ona w świecie, którego nigdy nie poznasz. Jeśli lubisz tancerki, to znajdziesz sobie inne, jeszcze bardziej urocze, a przy tym dostępne. 143 Iker w nieprawdopodobnie krótkim czasie uporządkował archiwa prowincji Oryksa, nigdzie jednak nie natrafił na najmniejszy choćby ślad dwóch marynarzy i ich statku. Pani Teszat skierowała go więc do innej pracy, by jego umysł miał się czym zająć. Ją też spotkało rozczarowanie! Nie zdobyła żadnej wiarygodnej informacji. Teraz będzie musiała wyrwać z serca tego wyjątkowego chłopaka myśl o zemście i przekonać go, że powinien zostać na stałe tutaj i że tu właśnie czeka go kariera pisarza. Gdy tak dobierała argumenty, wciąż wpatrując się z wysokości tarasu w młody księżyc, symbolizujący triumf Ozyrysa, drgnęła nagle, usłyszawszy nieznany jej głos. - Pani Teszat, czy moglibyśmy porozmawiać? Bądź, pani, spokojna, nie mam żadnych złych zamiarów. Tylko nie odwracaj się. Jeśli spróbujesz mnie zobaczyć, zginiesz. - Czego... czego chcesz? - Ja w sprawie tych dwóch marynarzy i ich statku. Jestem chyba na tropie. Ten trop prowadzi przez prowincję wielkich kapłanów boga Tota. Poślij tam Ikera. - Kimże ty jesteś, żeby mi rozkazywać? - Sprzymierzeńcem. - Kłamiesz! Mów prawdę, bo każę cię aresztować. - Jeśli zdradzę ci ją, pani, wtrącisz mnie do więzienia. - Proponuję ci układ. Prawda w zamian za wolność. - Dajesz mi słowo, pani? - Daję. - Działam z rozkazu faraona Sezostrisa. Opiekując się Ike-rem, bardzo mi pomogłaś. Teraz musisz pozwolić mu na kontynuowanie Wędrówki. - Niech Iker zapomni o swojej przeszłości i żyje szczęśliwie. - Jeśli zdołasz go, pani, przekonać, to czemu nie? Bądź jednak wobec niego uczciwa i powiedz mu o tym tropie. - Musimy wziąć pod uwagę twoją przyszłość - zwróciła się pani Teszat do Ikera. - Nie zechciałbyś zostać tu na stałe i dalej kształcić się w zawodzie pisarza? 144 - Składasz mi, pani, bardzo szlachetną propozycję, ale nie mogę jej przyjąć. Skoro nie zdobyłaś żadnych wiadomości, to sam poszukam ich gdzie indziej. - A jeśli ta tułaczka nic ci nie da? - Zrujnowano mi życie, chcę je odtworzyć i zrozumieć swój los bez względu na wszystko. - Możesz je w końcu stracić raz na zawsze. - Nic nie robiąc, utracę je prędzej. - Skoro nie sposób cię przekonać, pomogę ci po raz ostatni. - Wypędzasz mnie pani? - Udasz się do prowincji Zająca. - Czy znaczy to... że coś wiesz? - Tak niewiele, że niczego dokładniejszego nie mogę ci powiedzieć. Udaj się tam i radź sobie. - A wielmożny pan Chnum-Hotep pozwoli mi wyjechać? - Załatwię z nim ten drobiazg. Dostaniesz oficjalne pismo do pana Dżehutiego. Przedstawię cię w nim jako pisarczyka, który pragnie dokształcać się w zawodzie. Tutaj nie mamy dla ciebie pracy, więc uprzejmie poproszę go o przychylność. Miejmy nadzieję, że się zgodzi. Jeśli tak się stanie, prowadź poszukiwania jak najostrożniej. Pan Dżehuti nie jest miły i w żaden sposób nie należy go drażnić. - Jak mam ci dziękować, pani Teszat? - Chciałabym cię zatrzymać, Ikerze, ale prowincja Oryksa jest dla ciebie za mała. A oto mój ostatni podarek. Będzie cię chronił. Podała Ikerowi coś, co wyglądało jak sierp księżyca. - Ten talizman został wycięty z kła hipopotama. Mój ojciec, dzisiaj już nieżyjący, był wielkim magiem. Wyrzeźbił tu gryfa i napis hieroglificzny. Czy potrafisz go przeczytać? - „Jestem bóstwem opiekuńczym, które ścina głowy wrogom obu płci". - Co wieczór przed zaśnięciem połóż to sobie na brzuchu. Oddali od ciebie siły niszczenia. 145 31 Kazanie wywołało jeszcze więcej oklasków niż zwykle. Zwiastun wystąpi! jako prorok głoszący wolę jedynego boga, mówił, że Kananejczycy powinni się zjednoczyć, uderzyć na Egipt, zgładzić faraona, zrzucić egipskie jarzmo i przejąć władzę. Po zwycięstwie narzucą swoją wiarę wszystkim narodom, w razie konieczności - siłą. - Zbudziłeś uśpionych, mistrzu - stwierdził Szab Pokurcz. - Wkrótce będziemy mieli potężne wojska, które runą na cały świat. - Nie byłbym tego pewien - zauważył Zwiastun, gasząc entuzjazm swojego pierwszego pomagiera. - Przecież ci ludzie wierzą w ciebie, mistrzu, i pójdą za tobą nawet w ogień. - Nie wątpię, że tak będzie, ale nie mają broni i prawdę mówiąc, nie są żołnierzami. - Czyżbyś, mistrzu, obawiał się... klęski? - Wszystko zależy od skali reakcji Egipcjan. - Jak dotychczas nie zrobili oni niczego. - Nie łudź się, przyjacielu! Faraon wyczekuje, ale z pewnością tylko po to, żeby tym silniej uderzyć. - No, to wtedy... Egipcjanie wyrżną wszystkich mieszkańców Sychem. - Przecież przynęta tak czy owak musi zginąć. Ci pierwsi wierni zginą z godnością, pewni, że pójdą do tego obiecanego im przeze mnie raju. Znaczenie mają tylko ludzie szkoleni przez Krzywogębego. Oni powinni ujść represjom, zniknąć gdzieś w cieniu, a dopiero potem, w wybranej przeze mnie chwili, uderzyć. Ruszyli razem do obozu szkoleniowego. Wynoszono właśnie stamtąd ciało młodego chłopaka, którego czaszka okazała się zbyt krucha. Krzywogęby nie oszczędzał pięści i ani na chwilę nie ustawał w hartowaniu swoich żołnierzy. - Zadowolony jesteś? - zapytał go Zwiastun. - Jeszcze nie. Większość tych pętaków to naprawdę słabe- 146 usze. Wciąż mam nadzieję, że niektórych wyszkolę, ale zajmie to sporo czasu. - Obawiam się, że nie mamy go zbyt wiele. - W razie ataku sprawdzimy ich wartość na polu bitwy. - Nie, Krzywogęby. Ty i najlepsi twoi ludzie wyjdziecie z miasta i ukryjecie się w bezpiecznym miejscu, o dwa dni marszu stąd, na północny wschód od Imetu. Okolica nie jest zamieszkana. Poczekacie tam na mnie. - Co to za kombinacje? - Czy kiedykolwiek zawiodłeś się na mnie, Krzywogęby? - No, rzeczywiście nie. - No to ufaj mi nadal. Wpadł zziajany od biegu wartownik. Stanął w należytej odległości przed Zwiastunem. - Panie, idą! Żołnierze egipscy, setki żołnierzy! - Uspokój się, dzielny chłopcze. Czyż nie zapowiadałem tego? Przekaż naszym ludziom, żeby zebrali się do obrony Sychem. Bóg będzie przy nich. Na głównym placu zebrał Zwiastun dowódców pododdziałów. Przypomniał im, że trzeba się bić do ostatniej kropli krwi. Nieważne, czy wierni zwyciężą, czy zginą, bo w każdym razie czeka ich wieczna szczęśliwość. Dowódcy fortów położonych na linii Murów Króla dziękowali bogom, że wciąż jeszcze żyją. Na odprawie, zwołanej przez samego faraona, musieli znieść jego zimny gniew, groźniejszy niż głośne wybuchy wściekłości. Władca zgromił ich, uznał za ludzi nieporadnych i niepotrzebnych, bo nie potrafili ani przewidzieć, ani stłumić buntu w Sychem. Widzieli już siebie jako, w najlepszym razie, więźniów skazanych na prace przymusowe w którejś z oaz. Ostatecznie postanowił inaczej. Zatrzymał ich na stanowiskach, ale zapowiedział, że nie zniesie już żadnego niedopatrzenia. Taka szpila, głęboko wbita w skórę zawodowym wojskowym, uśpionym złudą bezpieczeństwa, okazała się 147 skuteczna. Oficerowie, wyrwani z odrętwienia, znów tak jak niegdyś przeczesywali teren i przypominali żołnierzom, że są pierwszą zaporą powstrzymującą najazdy. Stanowczość i autorytet Sezostrisa podziałały jak balsam. Służba dla tak wielkiego władcy wywoływała entuzjazm. Po uzdrowieniu sytuacji na linii umocnień Sezostris objął dowództwo nad oddziałami maszerującymi na Sychem. - Wciąż nie ma wiadomości z tego miasta? - zwrócił się do generała Nesmontu. - Nie ma, Wasza Królewska Mość. Natomiast z pozostałymi rozmieszczonymi tutaj garnizonami utrzymujemy normalną łączność. Byłby to dowód, że ten bunt ma ograniczony zasięg. - Z wyglądu nie zawsze poznasz, czy guz jest groźny - zauważył władca. - Wyślij dziesięciu zwiadowców, niech obserwują miasto ze wszystkich stron. Raporty były zgodne. Czujki Kananejczyków stały na wszystkich kierunkach wokół Sychem. - To był zwyczajny bunt - wywnioskował generał Nesmontu. - Garnizon mieliśmy tam niewielki, więc prawdopodobnie wycięto go w pień. Tylko dlaczego przywódcy tych zamieszek nie spróbowali rozszerzyć swego ruchu? - Z prostej przyczyny. Najpierw chcieli poznać moją reakcję. Przed atakiem na Sychem obstaw wszystkie drogi, dróżki i ścieżki wychodzące z miasteczka. Chcę, by nikt nam nie uszedł. Zaatakujemy, gdy wszystkie nasze siły będą już na miejscu. Mieszkańcy Sychem, przekonani przez Zwiastuna, że dzięki pomocy boskiej odepchną wszystkie ataki, runęli z wrzaskiem na piechotę Sezostrisa. Żołnierze, początkowo zaskoczeni śmiałością uzbrojonego w sprzęt rolniczy przeciwnika, szybko 148 się otrząsnęli. Kananejczycy nie wytrzymali uderzenia generała Nesmontu i rychło zostali zmiażdżeni. Zwycięstwo przyszło tak nagle, że Sezostris nie musiał nawet do niczego się wtrącać. Jednakże utrata trzydziestu ludzi świadczyła o gwałtowności starcia. Nawet kobiety i podrostki wolały ginąć niż się poddawać. Po zdobyciu miasta spenetrowano kolejno wszystkie domy. Nigdzie nie znaleziono zapasów broni. - Czy zatrzymałeś przywódcę? - zwrócił się król do generała Nesmontu. - Jeszcze nie, Wasza Królewska Mość. - Trzeba będzie starannie przesłuchać tych, którzy ocaleli. - Padła połowa mieszkańców. Zostało tylko trochę chorych, starców, dzieci i kobiet. Te ostatnie utrzymują, że ich mężowie chcieli uwolnić się od egipskiego jarzma przy pomocy jedynego boga. - Jak go nazywają? - Bogiem Zwiastuna. Ten Zwiastun objawił mieszkańcom Sychem prawdę i wszyscy poszli za nim. - Więc to on jest sprawcą tego nieszczęścia. Zbierz jak najwięcej wiadomości o nim. - Czy mamy miasto zrównać z ziemią? - Przedsięwezmę niezbędne zabiegi magiczne, uniemożliwiające na przyszłość tego rodzaju wędrówki. Od najbliższego miesiąca przyjdą tu nowi osadnicy, a silniejszy garnizon zapewni im bezpieczeństwo. Dodatkowo, generale, pokażesz się we wszystkich miastach Kanaanu. Chciałbym, żeby mieszkańcy zobaczyli nasze wojska i wiedzieli, że one tu wkroczą i nie będą miały litości dla wrogów Egiptu. W kilku miejscach, a zwłaszcza w pobliżu zburzonej świątyni, która zresztą miała być szybko odbudowana, Sezostris kazał zakopać kilka glinianych skorupek z zaklęciami przeciwko ciemnym siłom i Kananejczykom. Jeśli raz jeszcze odważą się zakłócić pokój, zostaną przeklęci. Król zastanowił się również, czy ten Zwiastun to tylko sza- 149 lenieć opętany żądzą niszczenia, czy raczej stanowi rzeczywiste zagrożenie. Teraz Zwiastun już wiedział. Sezostris nie należał do władców miękkich i niezdecydowanych, takich, którzy płyną na fali wydarzeń i nie wiedzą, co począć. Ten faraon nie cofnął się przed użyciem siły i nie można się było spodziewać, że stchórzy. Walka o ostateczny triumf będzie przez to tym bardziej fascynująca. Czołowe uderzenie nie wchodziło jednak w rachubę. Plemiona Kananejczyków i Beduinów, nawet zjednoczone, co było zresztą całkiem nieprawdopodobne, nie utworzą siły, która mogłaby się przeciwstawić Sezostrisowi. Jedyną skuteczną metodą będzie zatem terroryzm. Zwiastun skupi wokół siebie wszystkich pokrzywdzonych, zbuntowanych i gotowych siać zniszczenie, zastraszy społeczność Egipcjan, a w końcu zatruje ich i rozsadzi. Krzywogęby i jego żołnierze wymknęli się na południe, nim jeszcze generał Nesmontu zdążył obsadzić drogi. Zwiastun, Szab Pokurcz i trzej inni doświadczeni ludzie wypatrzyli uprzednio ścieżkę wiodącą na wschód, bardzo krętą i wijącą się między spalonymi przez słońce pagórkami. - Dokąd idziemy? - zapytał Szab, zaniepokojony myślą o nowym marszu przez pustynię. - Będziemy nawracali plemiona beduińskie. Potem połączymy się z Krzywogębym. O zmierzchu grupka zatrzymała się w głębi jaru. Zwiastun wszedł na szczyt pagórka, chcąc przyjrzeć się dalszej drodze. - Nie ruszaj się! - rozległ się ochrypły glos. -Jeśli spróbujesz uciekać, zginiesz. Dwudziestu policjantów pustynnych z wielkimi psami! Wyrośli jak spod ziemi. Mieli łuki i pałki. Zwiastun, nawet wykorzystując wszystkie swoje moce, nie zdoła pokonać tych zaprawionych w bojach ludzi, nie mówiąc już o psach, które nie bały się demonów pustynnych. 150 '- Sam tu jesteś? - Tak, sam! - zawołał Zwiastun na tyle głośno, by mogli go usłyszeć towarzysze. - I jak widzicie, nie mam żadnej broni. Jestem prostym Beduinem. Kozy mi się rozbiegły, więc ich szukam. - A nie idziesz przypadkiem z Sychem? - Nie, mieszkam tutaj, razem z trzodą, daleko od tego miasta. Chodzę tam tylko po to, żeby sprzedać sery i mleko. - Dobra, pójdziesz z nami. Sprawdzimy to wszystko. Jeden z policjantów związał Zwiastunowi ręce w nadgarstkach, mocno zaciskając sznur. Drugim sznurem okręcił mu szyję, by móc go ciągnąć jak krnąbrnego zwierzaka. - Nie widać nikogo więcej? - zapytał dowódca oddziału. - Znaleźliśmy tylko tego - odpowiedział jeden z podwładnych. 32 Pani Teszat opłaciła Ikerowi podróż do „Miasta Ósemki"*, czyli Chemenu, stolicy prowincji Zająca. Chłopak, zafascynowany majestatem rzeki, podziwiał jej brzegi, gdy nagle poczuł, że ktoś uporczywie się w niego wpatruje. Odwrócił się i zauważył wysokiego, raczej szczupłego mężczyznę o władczym spojrzeniu. - Wysiadasz w Chemenu czy płyniesz dalej na południe? -usłyszał wypowiedziane oschłym tonem pytanie. - A dlaczego mam ci odpowiadać, panie? - Bo jesteś na podległym mi obszarze. - Czyżbyś był, panie, namiestnikiem tej prowincji? - Nazywam się Sępi, jestem generałem i prawą ręką namiestnika. Czuwam nad przestrzeganiem naszych praw. Każ- * Przebywała tu Ogdoada, czyli wspólnota ośmiu bóstw stworzyciel-skich, połączonych w cztery pary. 151 dy, kto tu przyjeżdża i budzi podejrzenia, zostaje natychmiast wydalony. Albo podasz mi cel swojego przybycia, albo wynosisz się stąd. - Nazywam się Iker, przybywam z prowincji Oryksa. Mam list polecający od pani Teszat z prośbą o zezwolenie mi na kontynuowanie nauki, a kształcę się na pisarza. - Pani Teszat... to ona jeszcze żyje? - Zapewniam cię, panie, że ma się jak najlepiej. - Jak wygląda? Iker opisał wygląd pani Teszat. Oblicze generała Sępiego wciąż pozostawało niewzruszone. - Ten list polecający... pokaż mi go! - Skierowany jest do wielmożnego pana Dżehutiego i do nikogo więcej. - Jesteś, miody człowieku, bardzo krnąbrny. Czyżbyś miał coś na sumieniu? - Nauczyłem się podchodzić nieufnie do obcych. Któż mi zaręczy, że istotnie jesteś, panie, generałem? - Niepokorny i nieufny... To raczej zalety. Statek dobijał do brzegu. Dwudziestu żołnierzy zrewidowało przyjeżdżających, potem długo ich przesłuchiwano. Do Sępiego podszedł oficer i pozdrowił go. - Szczęśliwy jestem, że znów cię widzę, generale. Nie mam śmiałości zapytać cię, czy... - Moja matka nie żyje. Miałem szczęście być przy niej w ostatnich chwilach jej życia i pokierować pogrzebem. Była prawą kobietą i wiem, że sąd Ozyrysa okaże się dla niej łaskawy. Iker nie odważył się odejść. - Czy ten chłopak jest z tobą, generale? - Zabieram go ze sobą do stolicy. Złóż swoje rzeczy na osła, Ikerze. Iker posłuchał. Zwierzęciu nie groziło przeciążenie. Generał Sępi ostro szedł naprzód. - Skoro pochodzisz z prowincji Oryksa, to dlaczego się z niej wyniosłeś? 152 - Wielmożny pan Chnum-Hotep nie potrzebuje nowych pisarzy. A ja urodziłem się w Medamud. - W Medamud? Naprawdę? - Naprawdę. - To dlaczego odszedłeś od rodziny? - Jestem sierotą. Stary pisarz, który uczył mnie podstaw swojego zawodu, zmarł. - I próbowałeś szczęścia w prowincji Oryksa? Z jakiego powodu? - Całkiem przypadkowo. - Całkiem przypadkowo? - powtórzył z niedowierzaniem generał. - A może jeszcze całkiem przypadkowo kogoś szukasz? - Przybyłem tu tylko po to, żeby wykształcić się na dobrego pisarza. - Wydajesz mi się tak stanowczy w dążeniu do celu, że z pewnością masz w sobie jakiś szczególny ogień. Rozumiem, że nie mówisz mi od razu prawdy, ale dlaczego chcesz robić karierę właśnie tutaj? Będziesz musiał mi się wytłumaczyć. - Kiedy będę mógł ujrzeć wielmożnego pana Dżehutiego? - Powiem mu o tobie i to on zadecyduje. Potrafisz cierpliwie czekać, Ikerze? - Tylko wtedy, gdy jest to konieczne. Namiestnik sławnej prowincji Zająca, Dżehuti*, nie pamiętał już, ile ma lat. Przewodził misteriom boga Tota, był kapłanem bogini Maat, należał do bardzo starej rodziny, sięgającej rodowodem do epoki piramid. Przeżył panowanie Amenemha-ta Drugiego i Sezostrisa Drugiego, a teraz musiał znosić rządy trzeciego z kolei Sezostrisa. Jego doradcy i informatorzy wyrażali się o tym monarsze jak najgorzej. Dlaczego nie siedzi sobie spokojnie w swoim memfickim pałacu, wśród schlebiających mu bez przerwy dworaków? Jeśli istotnie zamierza ukró- : Pełne imię brzmiało: Dżehuti-Hotep, „Tot Będący w Obfitości". 153 cić przywileje namiestników prowincji, wówczas wojny domowej nie da się uniknąć. Jakież to jednak zarzuty stawiał król urzędnikom tak sumiennym jak Chnum-Hotep lub on, Dżehuti? Prowincjami zarządzali sprawnie, bydło na podległych im obszarach było liczne i zdrowe, a rzemieślnikom wiodło się dobrze. No tak, namiestnicy rozporządzali świetnie wyposażoną milicją, czyż jednak słabe wojska faraona potrafiłyby zapewnić prowincjom bezpieczeństwo? Niczego nie trzeba zmieniać, i basta! A jego, Dżehutiego, autorytet jest tak wielki, że wystarczy do przekonania innych namiestników. Dżehuti zażywał wiele ruchu, a jedną z jego przyjemności było codzienne zmienianie lektyki. Miał ich trzy. Wszystkie szerokie, bardzo wygodne i wyposażone w parasol, można w nich było prawie leżeć. Lektykę niosło ośmiu tragarzy, pracowali na zmiany, a przy pracy chętnie śpiewali starą piosenkę: „Szczęśliwi tragarze, kiedy lektyka pełna. Gdy pan jest przy nich, śmierć ucieka, a władca głębin, Sokaris, przywraca życie i zmartwychwstają wtedy umarli". Dżehuti golił głowę i nigdy nie wkładał peruki, co zresztą wcale nie przeszkadzało mu być zalotnym. Chętnie ubierał się w elegancką, artystycznie utkaną kapę i długą przepaskę zasłaniającą nogi. Dbałość o wygląd opóźniała starzenie się. Wysłuchał pomyślnych sprawozdań dzierżawców i zamierzał właśnie wybrać się na wycieczkę po okolicy, ale wychodząc z pałacu, dostrzegł nagle swojego przyjaciela, generała Sępiego. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, a już wiedział, że Sępi ciężko przeżywa swoją boleść. - Nikt nie jest w stanie podzielić twojego bólu. Wiem, że nie oczekujesz ode mnie kojących słów. Chcesz może najpierw odpocząć, a dopiero potem złożyć mi sprawozdanie? - Mimo zgonu matki wywiązałem się z obowiązków, ale wiadomości nie są pocieszające. - Sezostris zdecydował się na próbę sił? 154 - Tego nie wiem, gdyż moje kontakty z dworem nagle się urwały. - Oznacza to, że faraon znowu wziął sprawy w swoje ręce. Zły to znak, bardzo zły. A co prócz tego? - Zbuntowało się miasteczko Sychem i mieszkańcy wyrżnęli egipski garnizon. - Czy król jakoś zareagował? - Z całkowitą bezwzględnością. Kazał generałowi Nesmon-tu przeprowadzić zmasowany atak. Teraz Sychem znowu jest pod kontrolą egipską. A zatem władca nie cofnął się przed użyciem siły! Był to wyraźny sygnał dla tych namiestników prowincji, którzy nie zechcą mu się podporządkować. Dżehuti odwrócił się tyłem do lektyki. - Chodź, napijemy się wina w altanie. Mówiłeś Sychem... z tym miastem utrzymujemy, zdaje się, jakieś stosunki handlowe? Sępi potwierdził skinieniem głowy. - Król nastrojony jest bojowo i oskarży mnie o wspólnictwo z buntownikami. Postaw natychmiast naszą milicję w stan pogotowia bojowego. - Egipcjanie, ginący z rąk Egipcjan... Straszne! - Wiem, Sępi, ale Sezostris nie pozostawia nam wyboru. Napisz do Chnum-Hotepa i wszystkich innych namiestników, że starcie jest tuż-tuż. - Uznają, że próbujesz nimi kręcić i zawrzeć z nimi sojusz, którego za żadną cenę nie chcą. - Masz rację. W takim razie nie pisz i niech każdy martwi się o siebie. Wino było znakomite, ale Dżehutiemu wydawało się liche. - Pewien przybysz chciałby się z tobą widzieć - wspomniał generał. - Mam nadzieję, że nie jest to żaden Kananejczyk z Sychem. - Nie. To młody człowiek z prowincji Oryksa. Ma list polecający od pani Teszat. 155 cić przywileje namiestników prowincji, wówczas wojny domowej nie da się uniknąć. Jakież to jednak zarzuty stawiał król urzędnikom tak sumiennym jak Chnum-Hotep lub on, Dżehuti? Prowincjami zarządzali sprawnie, bydło na podległych im obszarach było liczne i zdrowe, a rzemieślnikom wiodło się dobrze. No tak, namiestnicy rozporządzali świetnie wyposażoną milicją, czyż jednak słabe wojska faraona potrafiłyby zapewnić prowincjom bezpieczeństwo? Niczego nie trzeba zmieniać, i basta! A jego, Dżehuti ego, autorytet jest tak wielki, że wystarczy do przekonania innych namiestników. Dżehuti zażywał wiele ruchu, a jedną z jego przyjemności było codzienne zmienianie lektyki. Miał ich trzy. Wszystkie szerokie, bardzo wygodne i wyposażone w parasol, można w nich było prawie leżeć. Lektykę niosło ośmiu tragarzy, pracowali na zmiany, a przy pracy chętnie śpiewali starą piosenkę: „Szczęśliwi tragarze, kiedy lektyka pełna. Gdy pan jest przy nich, śmierć ucieka, a władca głębin, Sokaris, przywraca życie i zmartwychwstają wtedy umarli". Dżehuti golił głowę i nigdy nie wkładał peruki, co zresztą wcale nie przeszkadzało mu być zalotnym. Chętnie ubierał się w elegancką, artystycznie utkaną kapę i długą przepaskę zasłaniającą nogi. Dbałość o wygląd opóźniała starzenie się. Wysłuchał pomyślnych sprawozdań dzierżawców i zamierzał właśnie wybrać się na wycieczkę po okolicy, ale wychodząc z pałacu, dostrzegł nagle swojego przyjaciela, generała Sępiego. Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie, a już wiedział, że Sępi ciężko przeżywa swoją boleść. - Nikt nie jest w stanie podzielić twojego bólu. Wiem, że nie oczekujesz ode mnie kojących słów. Chcesz może najpierw odpocząć, a dopiero potem złożyć mi sprawozdanie? - Mimo zgonu matki wywiązałem się z obowiązków, ale wiadomości nie są pocieszające. - Sezostris zdecydował się na próbę sił? - Tego nie wiem, gdyż moje kontakty z dworem nagle się urwały. - Oznacza to, że faraon znowu wziął sprawy w swoje ręce. Zły to znak, bardzo zły. A co prócz tego? - Zbuntowało się miasteczko Sychem i mieszkańcy wyrżnęli egipski garnizon. - Czy król jakoś zareagował? - Z całkowitą bezwzględnością. Kazał generałowi Nesmon-tu przeprowadzić zmasowany atak. Teraz Sychem znowu jest pod kontrolą egipską. A zatem władca nie cofnął się przed użyciem siły! Był to wyraźny sygnał dla tych namiestników prowincji, którzy nie zechcą mu się podporządkować. Dżehuti odwrócił się tyłem do lektyki. - Chodź, napijemy się wina w altanie. Mówiłeś Sychem... z tym miastem utrzymujemy, zdaje się, jakieś stosunki handlowe? Sępi potwierdził skinieniem głowy. - Król nastrojony jest bojowo i oskarży mnie o wspólnictwo z buntownikami. Postaw natychmiast naszą milicję w stan pogotowia bojowego. - Egipcjanie, ginący z rąk Egipcjan... Straszne! - Wiem, Sępi, ale Sezostris nie pozostawia nam wyboru. Napisz do Chnum-Hotepa i wszystkich innych namiestników, że starcie jest tuż-tuż. - Uznają, że próbujesz nimi kręcić i zawrzeć z nimi sojusz, którego za żadną cenę nie chcą. - Masz rację. W takim razie nie pisz i niech każdy martwi się o siebie. Wino było znakomite, ale Dżehutiemu wydawało się liche. - Pewien przybysz chciałby się z tobą widzieć - wspomniał generał. - Mam nadzieję, że nie jest to żaden Kananejczyk z Sychem. - Nie. To młody człowiek z prowincji Oryksa. Ma list polecający od pani Teszat. 154 155 - To do niej niepodobne. Ona zwykle poleca tylko siebie. Odeślij go, dzisiaj nikogo nie przyjmuję. - Pozwolę sobie jednak powtórzyć prośbę. Dżehuti zaciekawi! się. - A cóż takiego niezwykłego ma w sobie ten twój protegowany? - Wolałbym, żebyś sam to sprawdził. Generał nie miał zwyczaju zmyślać, nigdy również nie pro-: sił o rzeczy niezgodne z prawem. - Przyprowadź mi tu tego chłopaka. Ujrzawszy Ikera, Dżehuti natychmiast zrozumiał, dlaczego' Sępi tak nastawa}. Młody gość prezentował się skromnie, ale 1 bił z niego taki żar, że nie ugasiłaby go nawet powódź. W liście pani Teszat wyrażała się o nim bardzo pochlebnie. - W obecnej sytuacji - oświadczył Dżehuti - potrzebuję raczej milicjantów niż pisarzy. - Wielmożny panie, ja jednak przybywam tu po to, żeby zo- i stać pisarzem. Gdzież lepiej można wyuczyć się tego zawodu niż w prowincji boga Tota? - Skąd takie ambitne zamiary? - Bo jestem przeświadczony, że tajemnica życia kryje siej w formułach poznania. A tylko dogłębna znajomość hieroglifów f pozwoli mi do nich dotrzeć. - A nie za bardzo zadzierasz nosa? - Gotów jestem pracować dniami i nocami. - Zaczniesz zatem natychmiast i dowiedź tego. Mój rządca! zajmie się tobą, zamieszkasz w domu dla uczniów szkoły pisar-J skiej. Staraj się nie rozrabiać, bo tego nie zniosę. Jeśli nauczy-] ciel nie będzie z ciebie zadowolony, wyniesiesz się z mojej pro- \ wincji. Iker wyszedł. - Uparty, odważny, niezależny... Nie pomyliłeś się, Sępi. To j nie jest taki sobie zwyczajny chłopak. - Zauważyłeś to samo co ja. Hartowny charakter to nie je-j dyna jego zaleta. - Czy sądzisz, że nadaje się do świątyni? - Niech spróbuje. 33 Pani Teszat, spodziewając się gniewu Chnum-Hotepa, spokojnie czekała na koniec burzy. - Dlaczego pozwoliłaś, pani, wyjechać temu chłopakowi? - A czym się tak specjalnie odznaczał? - Wyszkoliliśmy go na doskonałego milicjanta, a ja, chcąc zachować niezależność, potrzebuję dobrych żołnierzy. - Nie wątpię, ale Iker chciał być pisarzem. - Pisarze nie będą się bili z wojskami Sezostrisa. - W pojedynkę i tak by nie zwyciężył. Stary zrzęda skrzyżował ręce na piersiach. - Powtarzam pytanie. Dlaczego pozwoliłaś mu, pani, wyjechać? - Dlatego, że moim zdaniem, ma on szczególne uzdolnienia do tego zawodu, a prowincja Oryksa nie mogła mu zapewnić odpowiedniego wykształcenia. Natomiast w prowincji boga Tota znajdzie to, czego szuka. Przecież sam zapewniłeś go, panie, że nie potrzebujesz nowych pisarzy. - No, może, może... W każdym jednak razie to ja decyduję, i tylko ja. Pani Teszat uśmiechnęła się. - Gdybym nie zajmowała się drobnymi sprawami, byłbyś, panie, przywalony pracą. Wiesz zresztą, tak samo jak ja, że Iker powinien iść ku swemu przeznaczeniu. - I wiedziałaś, pani, że to przeznaczenie wiedzie przez prowincję Zająca? - Zwykła intuicja. - To bardzo dziwny chłopak. Tak bardzo upiera się przy 156 k 157 swoim, że chyba nic nie odciągnie go od wyznaczonego celu. Chętnie poznałbym go lepiej. u - Może jeszcze kiedyś go ujrzymy. Uczniowie szkoły pisarskiej wspólnie spożyli obfite śniadanie, podczas którego Iker trzymał się na uboczu, a potem przeszli do sali lekcyjnej i rozsiedli się na matach. Wszedł nauczyciel i Iker poczuł się zawiedziony i urażony zarazem. Generał Sępi! Tak więc namiestnik prowincji Zająca oszukał go i skierował do koszar, gdzie szkolono milicjantów. Wstał. - Wybacz mi, panie, ale ja nie mam tu nic do roboty. - A podobno chcesz zostać pisarzem? - odpowiedział Sępi. - Takie właśnie mam plany. - No to siadaj. - Przecież jesteś, panie, generałem, i... - ...i zarazem kierownikiem szkoły głównej pisarzy prowincji Zająca. Albo bezwzględnie mnie słuchasz, albo szukasz szczęścia gdzie indziej. Każdy, kto pracuje pod moim kierownictwem, musi być nieugięty i zdyscyplinowany. Wymagam staranności i nienagannego zachowania. Najmniejsze zaniedbanie oznacza wydalenie ze szkoły. Na początek skłońmy się naszemu boskiemu mistrzowi, Totowi, oraz mądremu Imhote-powi, protoplascie wszystkich pisarzy. Na głównej belce u sufitu Sępi zawiesił pion. - Uczniowie, spójrzcie uważnie na ten przyrząd, gdyż jest to symbol boga Tota i tkwi nieruchomo w sercu równowagi. Oddala zło, waży słowa, wiedzącemu przynosi pokój i wskrzesza rzeczy zapomniane. Z papirusowego koszyczka podszytego płótnem generał wydobył sprzęt używany przez pisarzy. Była tam paletka z sykomorowego drewna, okrągłe pudełeczko pełne rylców i pędzelków, torebka z papirusami i druga z barwnikami, mały przyrząd, mający kształt młoteczka i służący do polerowania tabliczek, gładzik potrzebny przy poprawianiu napisanych 158 tekstów, czarki na tusz, czerwone i czarne bryłki, drewniane tabliczki i drapak. - Jak nazywamy paletkę? - Widzieć i Słyszeć* - odpowiedział jeden z uczniów. - Zgadza się - potwierdził Sępi. - Nie zapominajcie, że paletka to jedno z wcieleń boga Tota. Tylko dzięki niemu będziecie mogli zrozumieć słowa boga** i przeniknąć ich znaczenie. Za pomocą takiej paletki wypisano długość życia boga Re, boską światłość i królewskość protektora faraonów, boga Horusa. Posługiwanie się paletką to czynność wielka i święta. Zacznijmy więc od modlitwy. Generał postawił na ziemi posążek pawiana o głębokim i pełnym zamyślenia spojrzeniu. Pawian, jako wcielenie Tota, dawał natchnienie skupionym pisarzom. Potem generał nalał wody do jednej z czarek. - Tę energię, ożywiającą umysł i rękę, wlewam dla ciebie, mistrzu świętej mowy. To dla twojego ka, Imhotepie, jest woda z kałamarza. Po dłuższej chwili ciszy nauczyciel poprawił postawę kilku uczniów, uznając, że siedzą zbyt swobodnie lub zbyt sztywno. Pokazał im rylce i delikatnie przycięte pędzelki***. - Czy któryś z was wie, jaki jest najlepszy materiał na te pędzelki? - Trzcina rosnąca na słonych mokradłach - odpowiedział jeden z uczniów. - A nie lepszy byłby wiciokrzew****? - podpowiedział Iker. - A to dlaczego? - zapytał Sępi. - Dlatego że jest wytrzymały i odstrasza owady. - Na razie nie będziecie pisali na papirusie - ciągnął Sępi -ale na drewnianych tabliczkach, pokrytych warstewką utwardzonego gipsu. Łatwo wam będzie wycierać błędy i wygładzać * Maa-sedżem. **Hieroglify to słowo greckie, oznaczające święte znaki. Po egipsku nazywały się medu neter, czyli słowa boga. *** Miały po 25 cm długości. *** Według badań J.C. Goyona chodzi o roślinę heden. 159 powierzchnię. Najwięksi wasi wrogowie to lenistwo, niedbalstwo i brak karności. Ogłupią was i nie pozwolą się rozwinąć. Nauczcie się słuchać ludzi, którzy wiedzą więcej niż wy, i zawsze pracujcie z zapałem. Kto nie czuje się na siłach, niech natychmiast opuści tę szkołę. Dwaj uczniowie przerazili się surowości nauczyciela i wyszli. - Tot pomieszał ludziom języki - ciągnął Sępi. - Nadając w poszczególnych krajach różne znaczenia słowom, poprzekręcał myśli ludzkie. Wtedy ludzie odwrócili się od prawdy i zeszli z właściwej drogi. W złotym wieku bogowie mówili jednym i tym samym językiem. Dziś stają naprzeciwko siebie ludzie odcięci od tego, co boskie, i już się nie rozumieją. Zarazem jednak Tot przekazał nam słowa potęgi, wy nauczycie się je poznawać i zapisywać na drewnie, skórze, papirusie i kamieniu. Musicie więc szanować podstawową zasadę, że nie należy ani wstawiać jednego słowa w miejsce drugiego, ani mieszać jednego pojęcia z drugim. Uczyć się tu będziecie pisma z Domu Życia. Składa się ono ze znaków będących zarówno składnikami poznania, jak i symbolami pełnymi magii i tajemnicy. Od prawidłowego pisma zależy promieniowanie umysłu. Jeśli sądzicie, że te hieroglify to tylko rysunki i dźwięki, nie zrozumiecie ich nigdy. W rzeczywistości bowiem mają one w sobie tajemniczą naturę żywych istot i rzeczy, czyli najsubtelniejszych bytów. Święty język to kosmiczna siła, i to on właśnie stwarza nasz świat. Panować nad tym językiem potrafi tylko faraon, pierwszy pisarz. Toteż jego tytuł per-da oznacza wielką świątynię. Hieroglify nie potrzebują ludzi, bo działają same z siebie. Będziecie więc musieli z szacunkiem odnosić się do odkrywanych przez was lub przekazywanych wam tekstów, są one bowiem znacznie ważniejsze od waszych mało znaczących postaci. Iker siedział jak urzeczony. Wszystko, co usłyszał, przeczuwał już wcześniej, ale gene rai Sępi wyraził to tak dokładnie, że kilka bram otwierało si na wiele dróg. - Pisarzami będziecie nie dla własnej chwały - do< jeszcze generał - ale po to, by kontynuować dzieło Tota. To 160 zbudował niebo, zliczył gwiazdy, ustalił czas, lata, pory roku i miesiące. Tchnienie życia spoczywa w jego pięści, a jego łokieć jest podstawą wszystkich miar. To on, nieznający ani nieporządku, ani nieprawidłowości, kreśli plany świątyń. Nauka Tota nie polega na pustych spekulacjach, gdyż nadmiar umiejętności i wiedzy tylko szkodzi. Poprzez jego słowa nauczycie się i wznosić gmachy, i prawidłowo rozdzielać żywność, i obliczać powierzchnię pól. To, co jest w górze, jest jak to, co w dole, a to, co w dole, jest jak to, co w górze, i po dwakroć wielki Tot nauczy was, jak nie oddzielać nieba od ziemi. - Czyli że pozostanie nam tylko przepisywanie gotowych formułek - zaprotestował któryś z uczniów. - Czyż nie jest to przyznanie się do własnej słabości? - Gdy chcesz być silny, zostań rzemieślnikiem słowa - odparł Sępi. - Właśnie w słowach tkwi prawdziwa potęga, gdyż, odpowiednio dobrane, działają skuteczniej niż jakakolwiek broń. Niektórzy pisarze są rzeczywiście tylko kopistami, ale i nimi nie trzeba gardzić. Inni, bardzo nieliczni, przenikają do sfer tworzenia. - Jakich cech wymaga się od tych pisarzy? - zapytał Iker. - Umiejętności słuchania, rozumienia i panowania nad światłami. Tobie i twoim kolegom na razie daleko do tego. Weźcie teraz tabliczki i rylce. Podyktuję wam Księgę Kemit, a potem poprawimy wasze błędy. Czy wiecie, co znaczy ten wyraz? - Kemit - odparł Iker - jest to słowo oparte na rdzeniu kem, oznaczającym albo czarnoziem, czyli użyźnioną nilowym mułem ziemię egipską, albo to, co jest dokończone, już gotowe. - Uwzględnić trzeba oba te znaczenia - wyjaśnił Sępi. - Ta księga rzeczywiście zawiera gotową wiedzę, przeznaczoną dla uczniów szkól pisarskich, i ma użyźnić ich mózgi. Przygotujcie swoje przybory do pisania. Iker nalał wody do dwóch kubeczków i rozrobił w nich bryłki tuszu. Nauczyciel zaczął dyktować rozdziały Księgi Kemit. Zaczynała się od życzeń dla Mistrza - życia, spójności 1 wiecznego rozkwitu. Potem była w niej mowa o konieczności 161 „sprawiedliwego głosu" wobec bogów i dusz z Heliopolis, świętego grodu boga Re. Następowały prośby do Montu, boga--byka, patrona prowincji tebańskiej, o jego silę i wsparcie, oraz do Ptaha o radość i długie życie. „Niechaj pisma uczynią cię szczęśliwym" - brzmiało życzenie skierowane do pisarza, jeśli tylko będzie słuchał mistrza i szanował starszych, nie okaże się gadatliwy, we wszystkich sprawach zachowa dokładność i przeczyta niezbędne teksty, a mianowicie te, które zawierają światło. Jedno ze zdań wstrząsnęło Ikerem. „Niech uratują dobrego pisarza wonności z Puntu". Niewiele brakowało, a straciłby wątek dyktanda. Dwie godziny wysiłków i wytężonej uwagi zmęczyły uczniów. Jedni czuli kurcze, innych bolały plecy. General Sępi zaczął przechadzać się między podopiecznymi. - Żałosne - stwierdził. - Żaden z was nie potrafił poprawnie zapisać wszystkich moich słów. Głowa wam się kiwa, a palce macie sztywne. Jutro rano zaczynamy od nowa. Kto popełni zbyt wiele błędów, zostanie przeniesiony do innej szkoły. Iker powoli zebrał swoje przybory. Gdy sala opustoszała, podszedł do nauczyciela. - Czy mogę o coś zapytać? - Tylko jedno pytanie, bo mi się śpieszy. - W tej książce jest mowa o wonnościach z Puntu. Jest to kraj bajkowy, prawda? - Tak sądzisz? - A po co przyszły pisarz miałby przepisywać zmyślenia? - Powiedziałem, że ma być jedno pytanie, Ikerze. Wracaj do kolegów. Nie przyjęli go ciepło. Wszyscy pochodzili z prowincji Zająca i okoliczność, że w klasie generała Sępiego, nie dla każdego dostępnej, znalazł się ktoś obcy, niejednego drażniła. Pierwszy zaczepił Ikera niski brunecik z wrogością w oczach. - A ty skąd się tu wziąłeś? - Jestem tutaj, a to najważniejsze - odparł Iker. 162 - Kto cię polecił? - A jakie to ma znaczenie? Niech każdy pokaże, co umie. Na sprawdzianach każdy jest sam. - Skoro tak do tego podchodzisz, to będziesz jeszcze bardziej sam. Gromadka uczniów oddaliła się od intruza, rzucając mu pełne nienawiści spojrzenia. Najchętniej przetrzepaliby mu skórę, żeby miał nauczkę, ale wtedy generał Sępi surowo by ich ukarał. Iker znowu zjadł obiad na uboczu, czytając swoją kopię Księgi Kemit. Słowo Punt wciąż nie dawało mu spokoju. Przecież to z powodu tego kraju omal nie zginął. 34 - Przygotować przybory do pisania! - rzucił oschle generał Sępi. Iker natychmiast zauważył rozmiary nieszczęścia. Ktoś zabrał mu jego tabliczkę i podrzucił na jej miejsce inną, tak zdartą, że była już prawie nie do użycia. Połamano mu rylce i pędzelki. Bryłki tuszu, twarde jak kamień, nie nadawały się do niczego. Wstał. - Ktoś zniszczył mi przybory do pisania. Koledzy spojrzeli na niego z rozbawieniem i błyskiem satysfakcji w oczach. - Czy znasz winnego? - zapytał Sępi. - Znam. W klasie podniosły się szepty. - Oskarżenie kogokolwiek to sprawa poważna - przypomniał generał. - Czy jesteś pewien, że się nie mylisz? - Jestem pewien. - Więc powiedz, kto to taki. 163 - Ja sam. Okazałem się zbyt łatwowierny i sądziłem, że nikt nie zdobędzie się na tak haniebny uczynek. Teraz pojmuję ogrom swojej głupoty, ale jest już za późno. Ciężkim krokiem i ze zwieszoną głową ruszył Iker w stronę drzwi. Odprowadzały go drwiące spojrzenia zwycięskich kolegów. - Na poprawę nigdy nie jest za późno - przypomniał generał. - Masz tu woreczek z zestawem przyborów dla zawodowego pisarza. Daję ci go, Ikerze, ale jeśli raz jeszcze stracisz czujność, nie będziesz już miał po co tu wracać. Iker z szacunkiem wziął do ręki nieoceniony skarb. Nie wiedział, w jakich słowach ma wyrazić ofiarodawcy swoją wdzięczność. - Wracaj na miejsce - rozkazał mu generał - i przygotuj się szybko! Iker zapomniał o wrogo nastawionych do niego kolegach; i skupił się na swoich nowych, wspaniałych przyborach, ofiaro- i wanych mu przez generała. Bez kłopotów uzyskał doskonały i czarny tusz. - Zapiszecie maksymy mędrca Ptahhotepa - oznajmił na-!j uczyciel. Niech serce twoje nie chełpi się wiedzą. Radź się prostaczka i wykształconego, Bo granic kunsztu nie da się osiągnąć i żaden ekspert nie sięgnął mistrzostwa -Piękną mowę, co kryje się lepiej niż szmaragd, Można napotkać nawet wśród służek przy żarnach*. Tekst nie był łatwy i okazji do popełnienia w nim błędów było sporo, ale ręka Ikera poruszała się bardzo sprawnie. Zważał na każde słowo, a jednocześnie zachowywał w pamięci znacze-| nie całego zdania. * Tekst z Nauk Ptahhotepa. Tłumaczenie z tekstu hieroglificznego /. Karkowski. Gdy Sępi skończył dyktować, Iker zupełnie nie czuł zmęczenia. Chętnie popisałby sobie coś jeszcze. Uczniowie wstrzymali oddechy, gdyż generał zaczął przeglądać tabliczki. - Połowa z was nie zasługuje na pozostanie w mojej klasie. Reszta musi jeszcze sporo popracować i z pewnością nie zatrzymam wszystkich u siebie. Jeden tylko uczeń popełnił zaledwie dwa błędy. Jest to Iker. Będzie więc dbał o wygląd klasy i ma ją codziennie zamiatać. Przekazuję mu klucze. Kolegów Ikera decyzja ta wcale nie zmartwiła. Godziła w obcego i upokarzała go. Oni nigdy nie zniżyliby się do wykonywania takich prac. Iker przyjął jednak ten obowiązek jako wyróżnienie, a nie szykanę. Był również szczęśliwy, że kazano mu spisać wszystkie tabliczki, i zabrał się do tego ze zwykłym dla siebie zapałem. Jakaż to rozkosz stykać się z przedmiotami, na których się pisze! Sklasyfikował tabliczki według materiałów, z jakich je wykonano, i każdą opatrzył numerem. Oto te z niewypalanej gliny - wymagają ostrego rylca. A tutaj tabliczki z sykomorowego lub jujubowego drewna, prostokątne, każda składa się z połączonych kółeczkami kawałków. Wreszcie tabliczki wapienne, o bardzo starannie wygładzonej powierzchni. Nieoglądanie w ciągu dnia kolegów mogło być tylko przyjemnością. Iker liczył, że generał Sępi, całkowicie niepodobny w jego oczach do innych wojskowych, nadal narzucać mu będzie bardzo wiele pracy, przedłużając tę sytuację. Gdy wyszedł z magazynu, była już noc. Udał się do jadalni, zjadł kawałek pieczonej cukinii i trochę świeżego sera. Maksymy Ptahhotepa tak głęboko wryły mu się w pamięć, że wciąż zachwycały go jak upajająca muzyka. Zauważył smużkę światła pod drzwiami do swojego pokoju. A przecież nie zostawił zapalonej lampy. Z niepokojem Pchnął łagodnie drzwi i ujrzał obraz spustoszenia. Mata podarta, przepaska w strzępach, koszyk na bieliznę Połamany na tysiąc kawałków, przybory toaletowe w okruszkach, sandały rozrzucone, na ścianach bohomazy. Jakim spo- 164 165 sobem zdoła teraz zdobyć te najpotrzebniejsze do życia rzeczy? Musiał tu jednak zostać, więc, załamany, położył się i usnął. Obudził się w ponurym nastroju i zaczął rozmyślać, czy warto nadal przebywać w tym wrogim mu środowisku i narażać się na coraz to nowe podstępne ciosy. Co jeszcze wymyślą jego koledzy, by go zniechęcić? Jest sam, a ma przeciwko sobie wszystkich; sytuacja jest tak nieprzyjemna, że chyba nie wytrzyma w niej dłużej. Przed lekcjami raz jeszcze zamiecie klasę, a potem zgłosi generałowi Sępiemu, że rezygnuje z tej szkoły. Wychodząc, ujrzał przed drzwiami paczkę. Jeszcze jedna złośliwość - pomyślał, nie mając odwagi rozwiązać sznurka. Dwie koszule i dwie nowe przepaski, para sandałów, przybory toaletowe, mocna mata. Ma więcej, niż miał. Czyżby któregoś z jego wrogów ruszyło sumienie? A może czuwa nad nim jakiś niewidzialny opiekun? W klasie, czyściutkiej jak dziewiczy papirus, przywitał nauczyciela wystrojony Iker. Koledzy osłupieli. Skąd zdobył te ubrania? Sądząc po jego spokojnym obliczu, można by przysiąc, że nie poniósł żadnej szkody. - A oto nowe maksymy Ptahhotepa - zaczął generał Sępi. -Z tej szkoły wyjdzie wkrótce kilka papirusów z pełnym tektem jego wielkiego dzieła. Kto dobrze słucha, dobrze także mówi -Kto słuchać umie, osiągnie mistrzostwo. Słuchanie świetne dla tego, kto słucha! Lepsze słuchanie jest nad wszystko inne, Z niego powstają najlepsze skłonności*. ' Wyd. cyt. Tiumaczenie z tekstu hieroglificznego -/. Karkowski. 166 Ikerowi wydało się nagle, że nie przepisuje już, ale pisze. Nie wystarczyło mu zwykłe notowanie wypowiadanych słów, uczestniczył w nadawaniu im treści. Kształtem stawianych znaków, swoistością rysunku nadawał myślom mędrca nową, nieznaną barwę. Byl to oczywiście malutki drobiazg, jednakże Iker po raz pierwszy w życiu wyczuwał potęgę pisma. Po lekcjach zamiótł klasę. Wychodząc, natknął się na małego brunecika, który ze złością w oczach podburzał pozostałych kolegów. - Przestańcie znowu coś knuć przeciwko mnie - zwrócił się do nich poważnie. - Bo tym razem już się nie powstrzymam. - Myślisz, że się ciebie boimy? Nas jest dziesięciu, a ty jesteś tu sam. - Nie znoszę przemocy. Jeśli jednak będziecie się upierali i nadal chcieli mi szkodzić, będę zmuszony dać wam nauczkę. - No to daj! Rozeźlony brunecik zamachnął się zaciśniętą pięścią na Ikera. Nim zrozumiał, co się z nim dzieje, przekoziołkował w powietrzu i ciężko spadł na plecy. Przybywający mu z odsieczą jego wierny adiutant też wylądował na ziemi. A gdy na Ikera rzucił się najsilniejszy z całej gromadki i potraktowany został podobnie, reszta chłopców cofnęła się. Po spojrzeniu Ikera poznali, że gotów jest działać jeszcze ostrzej. - On musiał przejść szkolenie wojskowe! - zawołał jakiś chudzielec. - Może połamać nam gnaty! Odczepmy się od niego, póki się nie rozeźli! Chłopcy odeszli z ponurymi minami, a Iker podziękował losowi. Gdyby byli mądrzejsi i rzucili się na niego wszyscy razem, łatwo by się z nim rozprawili. Odczuł również wdzięczność dla namiestnika prowincji, Chnum-Hotepa, że zmusił go do zostania na pewien czas wojakiem. W drodze z jadalni Iker zauważył krążącego w górze ibisa. Ptak wyglądał tak majestatycznie, że chłopak aż przystanął, by mu się przyjrzeć. Ptak Tota zaczął zataczać wielkie koła nad Ikerem, jak gdy- 167 by dawał do zrozumienia, że chce mu coś powiedzieć. Potem poszybował w stronę Nilu, zawrócił i znów poleciał w stronę rzeki. Iker ruszył za nim. Ibis kilkakrotnie latał tam i z powrotem, a Iker, korzystając z nabytej wprawy w długich biegach, błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od Nilu. Ptak czekał na niego, krążąc nad gęstą kępą papirusów. Przysiadł na kwiatostanach, dziobnął w nie ostro, a potem znowu wzbił się wysoko w górę. Nie ulegało wątpliwości, że ten wysłannik boga pisarzy ściągnął Ikera w to odludne miejsce, by coś mu pokazać. Wejście w zbitą plątaninę zieleni nie było rzeczą bezpieczną. Mogły tu być węże lub krokodyle. Iker tupnął więc najpierw w ziemię, a dopiero potem rozsunął łodygi i wcisnął się między papirusy. Nagle usłyszał jęk. Wydało mu się, że jest to jęk dziecka. Nie zważając na zagrożenie, Iker przedarł się dalej i trafił na... oślątko. Miało zranioną nóżkę, leżało zwinięte i czekało na śmierć. Iker powoli, tak by nie przestraszyć maleństwa, uwolnił je z oplatających pędów. Biedactwo wyglądało jak szkielet obciągnięty skórą, widać było wszystkie żebra. - Wezmę cię na ręce - powiedział - i zaopiekuję się tobą. Z wielkich brązowych oczu oślątka wyzierał strach, z pewnością nie miało dobrych wspomnień ze swoich dotychczasowych kontaktów z przedstawicielami rodu ludzkiego. Iker przysiadł obok, a chcąc uspokoić zwierzątko, zaczął je głaskać. Zadygotało ze strachu, wyraźnie obawiając się bicia. Łagodny i serdeczny dotyk ręki Ikera zdziwił je, ale i uspokoił -stopniowo nabrało zaufania do opiekuna. - Trzeba stąd wyjść i dać ci coś do zjedzenia. Osiołek nie był ciężki. Początkowo Iker liczył się z gwałtownym oporem, ale podopieczny wbrew jego oczekiwaniom poddał mu się bez sprzeciwu. Nareszcie czuł się bezpieczny. Byli już na drodze do pól uprawnych, gdy oślątko drgnęło i za- 168 częło jęczeć. Przyczynę obaw nietrudno było odgadnąć. Wielkimi krokami zbliżał się do nich uzbrojony w widły wieśniak. - Rzuć tego potwora w bagno - zapienił się - i niech zeżrą go krokodyle! - Gdzie tu widzisz potwora? To tylko ranny i zgłodniały osiołek. - A przyjrzałeś mu się dobrze? - Chyba tak i stwierdzam, że był źle traktowany. Jeśli to ty zawiniłeś, nie ujdziesz kary. - Czy to wina, że pozbyłem się stworzenia, które przynosi nieszczęście? Należy mi się pochwała, a nie kara. - O co obwiniasz tego osła? - Zaraz ci pokażę. - Nie, nie zbliżaj się! - To spójrz na jego kark. Widzisz tę plamkę? Iker zauważył kilka rudych kłaczków. - To bydlę jest zwierzęciem Seta i ściąga nieszczęście. - Najpierw pobiłeś to oślątko, potem porzuciłeś je tutaj, a mnie przyprowadził w to miejsce ptak Tota. Czy sądzisz, że bóg pisarzy nie potrafi dostrzec zła? - No, a ta plamka... Wszystko, co rude, jest tworem Seta. - To zwierzę odzyska zapewne siły, skoro oczyścił je ibis Tota. - A ty coś za jeden? - Jestem pisarczykiem ze szkoły generała Sępiego. Chłop spuścił z tonu. - Dobra, jakoś się pewnie ułożymy. Ten osiołek należy do mnie, ale daję ci go, o ile nie wniesiesz na mnie skargi. - Dużo byś chciał. - Posłuchaj mnie. Myślałem, że postępuję dobrze, i sąd z pewnością mnie uniewinni. Skąd mogłem wiedzieć, że wmiesza się bóg Tot? - Niech ci będzie, przyjacielu. Wieśniak, szczęśliwy, że się tak łatwo wykręcił, szybko odszedł i osiołek uspokoił się prawie natychmiast. Dmuchnął lekki wiatr z północy i zwierzę z przyjemnością 169 zaczęło go wdychać. W jego oczach pojawiło się wreszcie zaciekawienie otaczającym go światem. Na wybawiciela patrzyło wzrokiem pełnym miłości. Budziło się do życia. - Imię samo do ciebie przychodzi - odezwał się Iker. - Będziesz się nazywał Wiatr Północy. 35 Krzywogęby i jego podopieczni ukryli się w Delcie, o dwa dni drogi na północny wschód od miasta Imet. Żyli z polowania i łowienia ryb. Codziennie urządzali sobie uczty, a ich dowódca zarządził jeszcze ostrzejsze ćwiczenia. W okolicy łatwo było organizować zasadzki i planować riposty. Tylko dwaj rekruci stracili przy tym życie, więc nie było tak źle. Wkrótce żołnierze będą gotowi do akcji. Stanąć na czele największej watahy zbójeckiej, jaką kiedykolwiek widziała ziemia egipska - taki cel stawiał sobie Krzywogęby. Wrogom tak zaleje sadła za skórę, że w końcu ze zgrozą wymawiać będą jego imię. - Wodzu, czujka melduje, że ktoś się zbliża. - Niemożliwe... będziemy mieli zabawę. Wszyscy na stanowiska! Taki przypadek był oczywiście przewidziany i oddział Krzy-wogębego zdążył się już przygotować na odparcie przeciwnika. - Ilu ich jest? - Czterech mężczyzn. - Aż za łatwo! Zajmiemy się nimi we dwójkę. Dla Szaba Pokurcza był to pomyślny dzień, gdyż Krzywogęby rozpoznał go w ostatniej chwili przed rzuceniem weń nożem. Teraz, w towarzystwie przybocznego, Krzywogęby wyłonił się z trzcin na podobieństwo dzikiego zwierza. 170 - Jak się masz, kamracie, dobrze się szło? - Aleś mnie wystraszył, durniu! - żachnął się Szab. - No... a gdzie nasz mistrz? - Zgarnął go patrol policji pustynnej. Jest teraz prawdopodobnie w Sychem. - Dlaczego nie wyrżnęliście policjantów? - Bo było ich zbyt wielu. W dodatku Zwiastun dał nam sygnał do ucieczki. - Dla takiego faceta jak on to bardzo smutny koniec - z ubolewaniem stwierdził Krzywogęby. - Co ty tu gadasz! Ruszymy na Sychem i uwolnimy go. - Bredzisz, Pokurczu. Myślisz, że Egipcjanie będą tacy głupi i zostawią miasto bez osłony? Umieszczą tam nawet cały pułk wojska, a temu już nie podołamy. - Uczniów dobrze wyszkoliłeś? - Tak, ale do wypadów, a nie do czołowego uderzenia. - Toteż nie uderzymy na koszary, ale na więzienie. - Po pierwsze, więzienie będzie dobrze strzeżone i Zwiastuna raczej nie odbijemy. A po drugie, na pewno zjawimy się za późno. - A to dlaczego? - Dlatego, że do tego czasu zdążą go zlikwidować. Czy sądzisz, że faraon będzie się roztkliwiał nad prowodyrem bandy buntowników? Szab skrzywił się. - Ten twój Zwiastun już nie żyje. Wyprawa na Sychem byłaby dla nas samobójstwem, Pokurczu. - No to co proponujesz? - Pogódźmy się z losem i pomyślmy o własnej przyszłości. Z taką drużyną jak nasza zdziałamy więcej niż zbóje pustynni. - Zapewne, zapewne... A co ze Zwiastunem? - Zapomnij o nim, on smaży się już na ogniu piekielnym. - A może jednak by mu pomóc? - Pomóc? Jak? - Pomóc w ucieczce. Wiesz, że nie jest to zwykły człowiek. Może jego moce pozwolą mu wymknąć się z rąk wrogów? 171 - No, ale przecież złapano go. - A może tego wtaśnie chciai. - Po co? - Po to, żeby pokazać nam, że jego nie da się uwięzić. - Bierzesz tego swojego Zwiastuna za boga? - Ma potęgę jak pustynny demon i może potrafi ją wykorzystać. - Gadanie, i tyle! My jesteśmy wolni, żywi i gotowi do skubania Egipcjan. - Zostańmy tu do nowiu - zaproponował Szab Pokurcz. -Jeśli Zwiastun do tego czasu się nie zjawi, ruszymy. - Niech będzie - zgodzi} się Krzywogęby. - Przy okazji nieźle sobie podjemy, bo na dobrą wypitkę przyjdzie czas później. W gospodarstwach i majątkach są pewnie duże zapasy wina i piwa. Dziewuchy zostawimy sobie na zakończenie. W celi z glinianą polepą przebywało ich dziesięciu. Przygnębieni byli wszyscy z wyjątkiem Zwiastuna. Ukryty w fałdach jego płaszcza król turkusów chronił przed ciosami losu. Istotnie, odkąd Zwiastun znalazł się w tej cuchnącej norze, przyszłość rozjaśniła się przed nim, gdyż jeden ze współwięźniów był łudząco do niego podobny. Prawie tego samego wzrostu, miał wychudłą twarz i zbliżony wygląd. Jeszcze kilka dni, a i brodę będzie miał taką samą. Zwiastun był pewien, że przez ten czas zdoła go przekabacić, chwilowo bowiem egipscy oficerowie szczegółowo przesłuchiwali mieszkańców miasteczka i dopiero potem mieli się zająć złapanymi w okolicy i przetrzymywanymi tutaj pasterzami. - Nie znacie mnie - powiedział - ale ja was znam. Wszyscy spojrzeli na niego pytająco. - Uczciwie pracujecie, a zaborca wykorzystuje was i jest tak okrutny, że nawet zrezygnowaliście już z walki. Ja przybyłem tu po to, żeby wam pomóc. - To co, potrafisz rozwalić mury tego więzienia? - zapytał szyderczo właściciel stada baranów. 172 - Potrafię, ale nie tak, jak to sobie wyobrażasz. - To co zamierzasz zrobić? - Czy słyszeliście już o Zwiastunie? Tylko jeden z pasterzy coś sobie przypomniał. - To zdaje się jakiś mag, sprzymierzył się z deiaonami pustyni. - Istotnie. - Po co miałby przyjść i wyzwalać nas? - Nie przyjdzie. /" - No to nie gadaj tu byle czego. ' - Nie przyjdzie, bo już tu jest. > Zwiastun położył dłoń na ramieniu jednego*pasterzy, wysokiego przyglupa. - Oto wasz zbawca. >« - On? Przecież on ledwie potrafi mówić. - Nie rozpoznaliście go do tej pory i był to wielki błąd z waszej strony. Za niecały tydzień będzie już w stanie rozbić przeciwnika i uwolnić nas wszystkich. Pasterze wzruszyli ramionami i każdy wrócił na swoje miejsce. Zwiastun zaś przystąpił do urabiania swojego sobowtóra, każąc mu powtarzać kilka prostych zdań, które mieszkańcy Sy-chem słyszeli już tysiące razy. Przygłup, nie posiadając się ze szczęścia, że ktoś się nim zajął i uwolnił od ciężkiej atmosfery więzienia, wykazał pełnię dobrej woli. Upłynął tydzień. Drzwi celi otworzyły się z trzaskiem. - Wszyscy wychodzić! Idziecie na przesłuchanie - zapowiedział egipski oficer. - My słuchamy tylko Zwiastuna - odpowiedział jeden z pasterzy, który zgodził się uprzednio na uczestniczenie w tej grze. Oficera zatkało. - Powtórz! - Naszym przewodnikiem jest Zwiastun. To on, i tylko on, nam rozkazywać. 173 - Gdzie jest ten wasz sławetny przewodnik? "-•' - Tu, między nami. Aresztanci rozstąpili się, odsłaniając przygiupa, któremu Zwiastun włożył uprzednio na głowę swój turban i ubrał go w swoją tunikę. Oficer przyłożył przebierańcowi koniec kija do piersi. - To ty jesteś Zwiastunem? - Tak, to ja. - I to ty wywołałeś bunt w Sychem? - Bóg powołał mnie, bym rozgromił tych, co uciskają lud, i poprowadził ten lud do zwycięstwa. - Dobrze, dobrze, mój zuchu. Staniesz przed generałem Nesmontu. - Nie pokona mnie żaden wróg, gdyż jestem w przymierzu z demonami pustyni. - Związać mi tego półgłówka - zwrócił się oficer do podwładnych. Do przodu wysunął się prawdziwy Zwiastun. - Jesteśmy pasterzami - wyszeptał - i nic z tego wszystkiego nie rozumiemy. Na polu czeka bydło i jeśli natychmiast się nim nie zajmiemy, stracimy cały nasz dobytek. Oficer, chłopski syn, doskonale rozumiał ten argument. - Dobra, przesłuchamy was, a potem się zobaczy... Pasterze zgodnie z ustaleniami klęli się jeden po drugim, że są całkowicie niewinni i jeden po drugim byli zwalniani. Policja, uszczęśliwiona złowieniem grubej ryby, nie zwracała już uwagi na drobne płotki. Generał Nesmontu podejrzliwie przyjrzał się człowiekowi w turbanie. - Więc to ty jesteś tym buntownikiem, który kazał wyrżnąć garnizon egipski w Sychem? - Jestem Zwiastunem. Bóg powołał mnie, bym rozgromił tych, co uciskają lud, i... - ...poprowadził ten lud do zwycięstwa, już wiem o tym- Mówiłeś to ze dwadzieścia razy. Kto za tobą stoi? Azjaci, Libij-czycy czy tylko Kananejczycy? - Bóg powołał mnie, bym... Generał uderzył więźnia w twarz. - Czasami żałuję, że faraon zabrania stosowania tortur. Jasne pytanie, jasna odpowiedź! Działasz sam czy masz mocodawców? - Bóg powołał mnie... - Dość tego! Zabrać go i dalej przesłuchiwać! Gdy mu się mocniej zachce pić, to może w końcu coś powie. Przygłup, urobiony przez Zwiastuna, był przeświadczony, że potrafi stawić czoło Egipcjanom. Żadnemu z nich nie udało się wycisnąć z niego ani jednego słowa, prócz gotowych formułek, powtarzanych z niezmąconym spokojem. - Złapaliśmy przestępcę, ale to wariat - uznał adiutant generała. - Wydaje mi się, że należałoby to raz jeszcze sprawdzić. Przejdźcie się z nim po ulicach miasteczka. Patrol, któremu zlecono to zadanie, sądził początkowo, że więzień kłamie, gdyż po drodze nikt na niego nie reagował. Dopiero któraś z kobiet podniosła krzyk. - To on, poznaję go! Zawtórował jej jakiś starszy mężczyzna. - Zwiastun wrócił! W kilka chwil zrobiło się zbiegowisko. Policjanci siłą przedarli się przez tłum i odstawili więźnia z powrotem do koszar. - Teraz nie mamy już wątpliwości, generale - oświadczył oficer. - Ten wariat to rzeczywiście Zwiastun. Jeśli chcemy uniknąć dalszych kłopotów, to musimy jak najszybciej pokazać ludziom jego zwłoki. - Podaj mu truciznę - nakazał Nesmontu. Generał pisał długi raport dla faraona, a przygłup umierał. Był całkowicie spokojny. Przecież Zwiastun przyrzekł mu po śmierci wspaniały pałac z tłumem pięknych stworzeń spełniających wszystkie jego życzenia i służbą podającą mu najlepsze wina. 174 175 36 33 Z kolegami Iker nie nawiązał żadnych bliższych kontaktów. Praca pochłaniała go bez reszty. Wieczorami zjadał trochę zupy z soczewicy i gotowanego bobu z cebulą, a do tego kawałek chleba potartego czosnkiem. Potem zapalał kilka lampek oliwnych. Olej rycynowy nie był drogi, biedniejsi używali go jako maści, często służył również za paliwo do lampek. Wciąż przepisywał klasyczne teksty. Chciał wbić je sobie mocno w pamięć i ułożyć przy tym rękę, by pisać szybko i zarazem czytelnie. Kreśląc myśl, nadawał jej tyle życia, że prawie się z nią utożsamiał. Hieroglify nie były już tylko ciągiem znaków, stawały się odbiciem boskich aktów tworzenia i każdemu słowu nadawały całą jego głębię. Czy, pisząc, można przedłużyć życie i nadać mu blask? Iker, w miarę jak jego umysł przyswajał sobie znaki i jak zmieniał się pod ich wpływem, był coraz bardziej tego pewien. Nie pociągało go stanowisko zwykłego pisarza zajętego wyłącznie sporządzaniem urzędowych pism, chciał zgłębić tajemnicę tego języka, abstrakcyjnego i konkretnego zarazem, języka, który stworzył cywilizację egipską. O niej, pracując tak gorączkowo, starał się nie myśleć. Jej twarz pojawiała mu się jednak między wierszami i ożywiała złudną nadzieję. A przecież nigdy jej nie ujrzy, chyba że jego umiejętności pisarskie otworzą mu wrota Abydos. Może będą jeszcze jakieś święta lub uroczystości, które ona zaszczyci swoją obecnością. Nie, nie zrezygnuje. Wszak to dla niej tak uparcie uczył się gramatyki, słownictwa i prawidłowego kreślenia hieroglifów, które, odpowiednio rozmieszczone na drewnie, papirusie lub kamieniu, potrafią wyrazić harmonię, znaną jedynie mistrzom pisma. Często wychodził popatrzeć na swojego osiołka, leżącego wygodnie na zmienianej co rano podściółce. Wiatr Północy cieszył się znakomitym apetytem, rósł w oczach i już wkrótce rana będzie dla niego tylko przykrym wspomnieniem. W czasie pierwszej przechadzki po okolicy wysunął się przed Ikera i bezbłędnie odnajdował drogę. Jego oczy lśniły radością. - Jak to dobrze mieć prawdziwego przyjaciela - rzekł do niego Iker. - Tobie mogę powiedzieć wszystko. I opowiedział Wiatrowi Północy swoje dzieje. Niczego nie pominął. Wielkie uszy osiołka podnosiły się uważnie. - Ta zgraja nędznych pisarczyków może mnie nie lubić, co mi tam! Tym więcej będę miał sił! Gdy spojrzę na tych zaduf-ków, tak bardzo zajętych wyłącznie sobą, że nie szanują ani bliźnich, ani świętych znaków, mam jedno tylko życzenie. Trzymać się własnej drogi bez względu na to, co o mnie pomyślą. Jałowość, ta podstawowa cecha głupców, czyni z nich ludzi zazdrosnych i zawistnych. Chcieliby zniszczyć każdego, kto nie jest do nich podobny. My obaj naprawdę jesteśmy braćmi i razem będziemy silni. Osioł polizał rękę swemu zbawcy, ten zaś odwdzięczając się zwierzęciu, długo je głaskał. Po powrocie do domu tak jak co wieczór położył sobie na brzuchu odpędzający złe moce magiczny amulet od pani Teszat. Każdego rana, zaraz po obudzeniu się, doładowywał go energią, pocierając o niego dwa amu-leciki, przedstawiające sokoła i pawiana. - Jutro dzień wypoczynku - oznajmił generał Sępi dziesiątce kandydatów na pisarzy, tworzących jego elitarną klasę. Iker jak zwykle wychodził z klasy ostatni. - Czy mogę cię o coś prosić, generale? - Zwalniam cię na ten dzień z obowiązku zamiatania klasy. - Pozwól mi zajrzeć do archiwów prowincji. - To nie wolisz zabawić się i odpocząć? - Wcześniej czy później i tak zostanę dopuszczony do tego rodzaju dokumentów. Chciałbym zacząć jak najprędzej. - O jakie archiwa ci chodzi? - Och, po trosze o wszystkie. Wolałbym nie ograniczać się do jednej tylko dziedziny. 176 177 - Zaraz wypiszę ci przepustkę. Iker starał się nie okazać swego podniecenia. Zaopatrzony w cenny klucz, zgłosił się do kierownika archiwów. - Z jakimi dokumentami chciałbyś się zapoznać? - Interesuje mnie wszystko, co dotyczy statków i ich załóg, a także wypraw handlowych. - Od kiedy? - Powiedzmy... od trzech lat. Kierownik zaprowadził go do rozległego pomieszczenia obudowanego cegłą. Tu leżały na pólkach starannie poukładane papirusy i tabliczki. - Nie ścierpię żadnego bałaganu. Przy najdrobniejszym zaniedbaniu wystąpię do twojego nauczyciela o cofnięcie ci przepustki. - Będę ściśle trzymał się przepisów - przyrzekł Iker. On, tak niecierpliwy, miał działać metodycznie. Długość czasu potrzebnego na poszukiwania wcale go nie przerażała, wręcz przeciwnie. Przecież w takiej masie dokumentów musi się znaleźć jakaś wskazówka. Prowincja Zająca miała wiele statków, ale żaden z nich nie nazywał się Jastrząb i tu Iker doznał zawodu. Potem pomyślał, że dwaj znani mu z imienia marynarze mogli należeć do innej, zarejestrowanej w spisach załogi. Nie trafił jednak na ślad ani Żółwiego Oka, ani Ostrego Noża. A spośród wypraw handlowych żadna nie udawała się do krainy Punt. Gdyby nie dobre zdrowie osiołka, który dosłownie rósł w oczach, oraz wspaniałe lekcje generała Sępiego, Iker pogrążyłby się w rozpaczy. Starannie, nie zapominając o żadnym kąciku, zamiótł klasę, a wychodząc, natknął się na troje dziewcząt, elegancko ubranych, ale z kpiarskim uśmieszkiem na ustach. Miały na sobie leciutkie sukienki, na przegubach i kostkach bransolety, na 178 sZyi naszyjniki z pereł, a na głowach przyozdobione bławatkami przepaski. Prawdziwe księżniczki, dumne, że mogą olśniewać swoim bogactwem. _ To ty nazywasz się Iker i jesteś pisarzem? - zapytała urzekającym głosem najwyższa. _ Jestem dopiero pisarczykiem. _ Podobno zadręczasz się pracą - szepnęła najmłodsza, figlarnie spoglądając na Ikera. - Myślę, że pracy nigdy nie ma za dużo. Tyle wspaniałych tekstów trzeba poznać. - Na dłużej to chyba trochę nudne? - Wręcz przeciwnie. Im głębsza znajomość hieroglifów, tym więcej odkrywa się cudów. - A o nas co sądzisz? Iker zarumienił się aż po uszy. - No... co miałbym... Przepraszam was, ale muszę zająć się swoim osiem. - Czyżbyśmy były mniej urocze od tego zwierzaka? - zapytała ta, która dotychczas milczała. - Bardzo was przepraszam, ale naprawdę mi się śpieszy. Odszedł i udało mu się uwolnić od tych trzech gracji, podobnych do siebie jak krople wody. Wyglądały na rówieśniczki i w pierwszej chwili trudno było je rozróżnić. Ich piękność wydawała się jednak zbyt sztuczna, a zachowanie zbyt nienaturalne i Iker pragnął tylko, by jak najszybciej go opuściły. Pragnienie to nie spełniło się. Jeszcze tego samego wieczoru zapukała do jego pokoju najmłodsza. - Nie przeszkadzam ci, Ikerze? - Nie... To znaczy tak... Nie możesz do mnie wejść, bo... ~ Bo masz już u siebie jakąś inną dziewczynę? - Nie, skądże znowu! - Pozwól więc, że przekażę ci to, co sama zrobiłam. 179 Umalowana byia przesadnie. Za dużo zielonego malachitu wokół oczu, za dużo czerwonej ochry na ustach, za dużo wonności. Postawiła na ziemi dwie tacki. - Tu jest ciasto z owoców jujuby - wyjaśniła. - Moja służąca starła je na drobniutką mąkę, a ja przed włożeniem ciasta do pieca osobiście dodałam miodu. A tutaj masz ser ziołowy z mleka najpiękniejszej naszej krowy. Myślę, że chyba nigdy nie jadłeś takich smakołyków. Jeżeli będziesz dla mnie grzeczny, niczego ci już nie zabraknie. - Nie mogę tego przyjąć. - A to dlaczego? - Ty, pani, jesteś z pewnością jakąś wysoko postawioną osobą, a ja tylko zwykłym pisarczykiem. - A dlaczego sam nie miałbyś zostać wysoko postawioną osobą? Mogłabym bardzo ci pomóc, wierz mi. - Wolę radzić sobie sam. - No, no, nie udawaj takiego zucha. Powiedz wprost, że ci się nie podobam. Iker spojrzał dziewczynie w oczy. - Nie podobasz mi się, pani. - Igrasz z ogniem, Ikerze. Czyżbyś naprawdę nie wiedział, kim jestem? - Bądź, pani, kim chcesz, a ja i tak nie przyjmę od ciebie prezentów. - To może masz już kogoś w sercu? - To tylko moja sprawa. - Zapomnij o niej! Jakaż dziewczyna mogłaby się równać z córką pana Dżehutiego, namiestnika prowincji Zająca. I ja, i moje siostry dobieramy sobie mężczyzn, żeby zażywać z nimi przyjemności. Jesteś jednym ze szczęśliwych wybrańców. Powoli zaczęła zsuwać sobie po ramieniu jedno z ramiączek podtrzymujących jej sukienkę. - Proszę natychmiast wyjść! - krzyknął Iker. - Nie poniżaj mnie! Drogo za to zapłacisz! - Zostaw, pani, tę brudną grę i daj mi spokój. 180 - Czy to twoje ostatnie słowo? - Doskonale mnie, pani, zrozumiałaś. Podciągnęła ramiączko i z nienawiścią spojrzała na Ikera. Podniósł z ziemi tacki. - Nie zapomnij, pani, o swojej własności. - Nie pomieszkasz sobie w tej prowincji, bezczelny bubku! Iker nakarmił osła i przeszedł do jadalni. Przy ostatniej łyżce poczuł, że zupa ma jakiś dziwny smak. Pragnąc pozbyć się tego niemiłego odczucia, obficie popił ją wodą, ale wynik był całkiem odwrotny. Nawet woda wydawała mu się nie do picia. Chciał porozmawiać z kucharzem, ale już go nie było. Poczuł nagle, że kręci mu się w głowie. Padł na ziemię i nie mógł się podnieść. Widział jak przez mgłę, rozpoznał jednak sylwetki trzech córek pana Dżehutiego. Nad ofiarą pochyliła się najmłodsza. - Uspokój się, to nie trucizna i nie umrzesz. Dolałyśmy ci trochę środka usypiającego i jesteś teraz na naszej łasce. Zaraz spoimy cię winem daktylowym, dostaniesz dużo wina, tak żeby przesiąkły ci nim i odzież, i skóra. Służba zobaczy tu potem pijaniutkiego jak bela pisarczyka. Zabawne, co? Iker próbował protestować, ale całkowicie poplątał mu się język. - Śpij smacznie, bezczelny bubku, co ośmieliłeś się nas odepchnąć. Gdy się obudzisz, będziemy już pomszczone. A ty stracisz wszystko. - Jesteś jak skrzywiony ster - powiedział Ikerowi generał Sępi -jak kaplica bez swojego boga, jak dom bez mieszkańców. Można małpę nauczyć tańca i wytresować psa, można nawet złapać ptaka za skrzydła, ale co z tego...? Jak cię uczyć? Serce ttasz wzburzone, a uszy głuche. Ty, uczeń mojej klasy, upiłeś Sle i zbrukałeś strój pisarza. 181 - Padłem ofiarą spisku - odparł Iker, wciąż jeszcze półprzytomny. Gniew generała jakby opadł. - A któż to uknuł ten spisek? - Ktoś, kto wykorzystał moją łatwowierność. : '* - Czyli kto? - Sam sobie jestem winien, bo powinienem był wykazać więcej czujności. Dolano mi narkotyku do jedzenia i upito mnie siłą. -f- Żadne „upito"! Kto upił? ": - Gdybym powiedział ci to, panie, i tak byś nie uwierzył. A gdybyś nawet uwierzył, to i tak nic nie mógłbyś uczynić dla ukarania winnych. Chcieli, ni mniej, ni więcej, tylko skompromitować mnie w twoich oczach. Na cóż bowiem zasługuje przyłapany na pijaństwie pisarczyk, chyba tylko na usunięcie z twojej szkoły i wyrzucenie z prowincji, która udzieliła mu gościny. - Fakty są faktami, Ikerze. A twoje wyjaśnienia są zbyt mętne, by ktokolwiek w nie uwierzył. Jeśli pragniesz dowieść swojej niewinności, musisz wskazać sprawców i doprowadzić do konfrontacji. - To nic nie da, generale. - W takim razie moją decyzję może zmienić tylko znak z niebios. Sępi wezwał dwóch żołnierzy. Mieli odprowadzić Ikera do północnej granicy prowincji Zająca. Żałował, że przyszło mu się rozstać z najlepszym z uczniów, ale przewinienie było zbyt poważne. - Generale, spójrz no tutaj! - zawołał, cofając się jeden z żołnierzy. Do sali przedostał się kameleon z białym brzuszkiem. Spojrzał jakoś dziwnie na Sępiego, ten zaś natychmiast wymówi! przebłagalną formułkę. Gad wahał się przez chwilę, a potem odszedł. - Kameleon to jedno z wcieleń Anubisa - oznajmił generał, zwracając się do Ikera. - Masz, zdaje się, bardzo możnych opiekunów. 182 .; - Więc... więc nie wydalisz mnie, panie? ,,? - Któż byłby tak szalony, żeby sprzeciwić się woli Anubisa! - Czy sądzisz, generale, że kiedyś dostanę się wreszcie do Złotego Kręgu z Abydos? Sępi zamarł. Ikerowi wydało się, że ma przed sobą posąg z oczami sędziego śledczego. - Kto powiedział ci o tym kręgu? - To podobno coś więcej niż zwykła przenośnia poetycka. - Odpowiedz mi na pytanie! - Pewien ogrodnik. Nasze drogi skrzyżowały się kiedyś, potem rozstaliśmy się. - Poeci potrafią nas rozmarzyć, mój chłopcze. Ty jednak uczysz się po to, żeby zostać pisarzem i zajmować się rzeczywistością. 37 Dżehuti siedział w fotelu z wysokim oparciem, przed nim stały trzy jego córki. Kipiały z niecierpliwości. - Czy możemy ci w końcu coś powiedzieć? - zapytała najstarsza. - Chwileczkę, niech tylko przejrzę te akta. Czytał i czytał, wreszcie zwinął papirus. - Co się stało, moje perełki? - Ojcze, jesteśmy oburzone i odwołujemy się do najwyższego naszego sędziego. - Masz na myśli boginię Maat? - Nie, ciebie, ojcze. Na podległym ci obszarze dokonała się rzecz straszna, a winny uniknął kary. Dżehuti jakby się zaciekawił. - Istotnie, to bardzo poważna sprawa. Wiecie o niej coś więcej? Najmłodsza, pełna oburzenia, zaczęła opowiadać. 183 - Pisarczyk Iker skradł wino daktylowe i upił się. NiegOrj ne, haniebne zachowanie. A dziś rano znów widziałyśmy teg0 łotra, jakby nigdy nic wchodził do szkoły generała Sępiego. Po winieneś, ojcze, natychmiast wkroczyć i wydalić Ikera z naszei prowincji. Dżehuti spojrzał na córki poważnie, ale trochę ironicznie zarazem. - Uspokójcie się, perełeczki, sprawę już wyjaśniłem. - Co chcesz... przez to powiedzieć? - Ten biedny chłopak padł ofiarą złośliwości ludzkiej, ale obronił go bóg Anubis, pojawiając się pod postacią kameleona. Zrozumieliśmy wtedy, że Iker mówił prawdę. - Czy kogoś oskarżył? - Nie, i jest to jeszcze jeden dowód jego szlachetności. A ty i twoje siostry nie miałyście przypadkiem jakichś podejrzeń? - My? W jaki sposób? Nie mogłyśmy mieć. - Tak właśnie przypuszczałem. Przyjmijcie do wiadomości, że cenię Ikera jako bardzo wartościowego w przyszłości pisarza i nie ścierpię żadnych działań skierowanych przeciwko niemu. Winowajca poniesie surową karę bez względu na to, kto nim będzie. Rozumiemy się, perełeczki? Trzy córki Dżehutiego kiwnęły potakująco głowami i wyszły z sali przyjęć. Zaraz potem wsunął się do niej niski, drobny człowieczek. Miał ze sobą skórzaną torbę, która wydawała się za ciężka jak na jego wątłą posturę. - Aa, doktor Gua! Spodziewałem się, że przyjdziesz znacznie wcześniej, doktorze. - Jesteś, dostojny panie, namiestnikiem tej prowincji, ale zajmuję się nie tylko tobą - kwaśno odpowiedział lekarz. -Tu atak reumatyzmu, tam zapalenie ucha, jeszcze gdzie indziej wrzody, nie wiem już, jak temu podołać. Dziś rano mógłbym wprost pomyśleć, że wszyscy pacjenci zmówili się na mnie. Żeby chociaż moi młodsi koledzy postępowali trochę umiejętniej i bardziej przykładali się do pracy. Co dolega ci dzisiaj, panie? - Mam kłopoty z trawieniem i... 184 To już nieraz słyszałem. Jadasz, panie, za dużo, pijesz za dużo, a śpisz za mało. W dodatku masz już swoje lata, a nie chcesz się z tym pogodzić. Wobec takiego uporu medycyna ;est bezsilna. Trudno się spodziewać, żebyś zmienił swoje przyzwyczajenia. Jesteś najgorszym moim pacjentem, ale ja ; tak mam obowiązek cię leczyć. Każde spotkanie z doktorem Guą rozpoczynało się od takiego właśnie przemówienia, ale Dżehuti starannie wystrzegał się przerywania lekarzowi, ten bowiem nie tylko trafnie stawiał diagnozy, ale i skutecznie leczył. Teraz wyjął z torby garnuszek w kształcie klęczącego na jedno kolano człowieka, dźwigającego na ramieniu przytrzymywane lewą ręką naczynie. Napis, wycięty ręką lekarza, głosił: „Jestem zmęczony, bo wszystko wytrzymuję". - Oto środek przeczyszczający. Składa się z drożdży piwnych, oleju rycynowego i kilku innych składników, których nie musisz znać. Żołądek uspokoi ci się, panie, zapomnisz, że masz przewód pokarmowy, i uwierzysz, że jesteś całkiem zdrowy. No to do zobaczenia pojutrze. Niezmordowany jak mrówka, Gua pobiegł do następnego pacjenta. Przed namiestnikiem prowincji stanął z kolei generał Sępi. - Jak twoje zdrowie, dostojny panie? - Gorzej i myślę, że czas by się odrodzić. - Moi rytualiści są gotowi - oświadczył Sępi. - Woda z Aby-dos jest do twojej dyspozycji, panie. - Do pomocy potrzebny ci będzie pisarz. Może by wziąć Ikera? Generał miał wątpliwości. - Chyba za wcześnie. - Czy kiedykolwiek jest za wcześnie dla człowieka, który kroczy drogą wytyczoną przez bogów? - Wolałbym mieć więcej czasu na przygotowanie go i... - Jeśli jest taki, jak myślimy - przerwał mu Dżehuti - to uczestniczenie w tym obrzędzie jeszcze bardziej go przebudzi. A jeśli pomyliliśmy się, będzie to oznaczało, że mamy do czy- 185 nienia z samochwałem, który rozbije sobie głowę o mur swoich złudzeń. Sępi wolałby bardziej przypilnować najlepszego swego ucznia, ale pozostawało mu tylko nisko się skłonić. Iker wciąż nie utrzymywał żadnych kontaktów z kolegami, zazdroszczącymi mu znakomitych wyników w nauce. Nie ulegało wątpliwości, że ten przybysz to zdecydowanie najlepszy w klasie uczeń. Z niesłychaną łatwością rozumiał mniej lub bardziej skomplikowane teksty, a wszystkie ćwiczenia wykonywał tak, jakby nie sprawiały mu żadnej trudności. Generał Sępi powierzył mu zatem przygotowanie rozporządzenia, określającego sposób przeprowadzania pomiarów po opadnięciu wód wylewowych. Oznaczało to, że Iker był już mianowany na pisarza prowincji Zająca, niebawem skończy szkołę i obejmie pierwsze swoje stanowisko. Po swojej ostatniej, niemiłej przygodzie przepytywał kucharza przed każdym posiłkiem. Kucharz, mając świadomość, że w razie nowego takiego zajścia będzie uznany za winnego, próbował wszystkich potraw. - Dziś wieczerzać będziemy później - uprzedził Ikera generał. - Czy przygotowałeś przybory? - Tak, zawsze je mam przy sobie. - No to chodź ze mną. Iker wyczuł, że nie powinien o nic pytać. Generał był skupiony tak jak żołnierz idący do boju, który nie wiadomo, jak się skończy. Na zachodnim brzegu Nilu, na wierzchołku wzgórza, znajdowały się grobowce dostojników z prowincji Zająca. W dole z jednej strony płynął Nil, a z drugiej rozciągała się pustynia, przecięta ścieżką wijącą się między dwoma stromymi urwiskami. Przygotowywana dla Dżehutiego Siedziba Wieczności oświetlona była mnóstwem pochodni, a strzegło jej dwóch żołnierzy. Z głęboko wciętym portykiem, podtrzymywanym przez dwie kolumny z głowicami rzeźbionymi w liście palmy, wielką prostokątną komorą i kapliczką na końcu prezentowała się wspaniale. Iker zatrzymał się na progu. - Kazałem ci iść za sobą - przypomniał mu Sępi. Iker poczuł ucisk w gardle. Zawahał się i niepewnym krokiem wszedł do środka. W głębi, tuż przed kapliczką, stał Dżehuti. Odziany w zwykłą, staromodną przepaskę, wyglądał na wyższego i tęższego, niż był. Zrobił się nagle półmrok. Po obu stronach namiestnika prowincji stanęli dwaj rytuali-ści, każdy z naczyniem w ręku. Paliła się już tylko jedna lampka, trzymana przez generała Sępiego. - Wypowiedz te formuły - zwrócił się Sępi do Ikera. - Dzięki twojemu głosowi staną się rzeczywistością. Iker rozwinął połyskujący pięknym złocistym odcieniem papirus i przeczytał. - Niechaj woda życia oczyści Mistrza, niech skupi wszystkie jego energie i odrodzi mu serce. Dwaj rytualiści unieśli naczynia nad głowę Dżehutiego. Iker oczekiwał, że poleje się z nich woda, a tymczasem olśniły go promienie światła spowijające ciało starca. Musiał przymrużyć oczy i w pierwszej chwili pomyślał, że to złudzenie. Zmusił się jednak i podniósł powieki, choć mogło to grozić oślepieniem. Dżehutiego oblewało teraz łagodne światło, wyglądał o wiele lat młodziej. - Chciałeś wiedzieć, co to jest Złoty Krąg z Abydos - powiedział Ikerowi generał Sępi. - Przypatrz się więc, co potrafi. 186 187 38 Iker przez całą noc nie zmrużyi oka. Wszystkie szczegóły tej dziwnej uroczystości wryły mu się w pamięć, ale na próżno starał się zrozumieć znaczenie niezwykłych słów, wypowiedzianych przez generała Sępiego. No tak, musi odszukać ludzi, którzy chcieli go zgładzić, oraz wyjaśnić przyczyny ich postępowania. Musi jednak również zgłębić tajemnicę Złotego Kręgu z Abydos i ujrzeć tę szlachetną, coraz bardziej kochaną kapłankę. Za dużo spraw, za dużo trudnych spraw i zadań dla młodego człowieka, samotnego i bez majątku. Ale nie dla Ikera! Zapewne niejeden raz ogarnie go zwątpienie, a nawet poczucie beznadziejności, ale wytrzyma to wszystko i utoruje sobie drogę tam, gdzie jej nie ma. Kłopoty i trudności spotęgują tylko jego upór. Jeśli nie poradzi sobie z nimi, dowiedzie, że nie nadaje się do niczego i jego życie straci wtedy wszelki sens. - Pisarz Iker proszony jest do pałacu namiestnika prowincji - oznajmił posłaniec. Iker czym prędzej się ubrał, zgarnął przybory i wrzucił je do jednej z toreb. Teraz bez wysiłku mógł je nosić Wiatr Północy. Dżehuti siedział już w swojej najwspanialszej lektyce. - Ruszamy - rozkazał. Iker myślał, że znajdzie się w gromadzie pisarzy towarzyszących namiestnikowi i spisujących jego wypowiedzi. Był jednak sam i na kilka chwil ogarnęło go przerażenie. Jakże on, nowicjusz, zdoła zastąpić kilku doświadczonych zawodowców? Nie dano mu jednak wyboru, więc będzie musiał pójść. Ruszyli wzdłuż kanału przecinającego prowincję Zająca. Dżehuti obejrzał porośnięte zielenią mokradła, gdzie żyły zwierzęta łowne, a znalazłszy się na obszarze pól uprawnych, spotkał się z rolnikami, ogrodnikami, pasterzami i ludźmi pracującymi w winnicach. Potem obejrzał warsztaty garncarskie, ciesielskie i tkackie, wdał się w rozmowy z piekarzami i piwo- 188 warami. Tym ostatnim zwrócił uwagę na jakość piwa, bo w minionych tygodniach wyraźnie się pogorszyła. Energia Dżehutiego mogła zadziwiać. Znał każdego ze swoich podwładnych, więc z każdym rozmawiał właściwym językiem, a jego krytyka zawsze była konstruktywna. Ani przez chwilę nie zdradzał zmęczenia. Iker stanął na wysokości zadania, chociaż od zapisywania wszystkich rozmów mocno rozbolała go ręka. Dżehuti wrócił wreszcie do pałacu, napił się lekkiego piwa, poczęstował nim również Ikera, przejrzał zarazem jego notatki. - Radzisz już sobie całkiem nieźle - orzekł. - Zrobisz mi z tego streszczenie, tak żebym mógł sprawdzić, czy nasze decyzje okazały się trafne. Dyskusja to rzecz ważna, ale liczą się jedynie czyny. - Czy obrzęd jest aktem? - Tak, i to najwyższym, gdyż odtwarza to, co bogowie wykonali kiedyś po raz pierwszy. - To, co zdarzyło ci się wczoraj wieczorem, wielmożny panie... - Było to coś w rodzaju odrodzenia, koniecznego dla człowieka w moim wieku, obarczonego w dodatku taką masą ciężkich obowiązków. Czy zauważyłeś, jak bardzo zamożna jest ta prowincja i ile trzeba trudu, by utrzymać tę zamożność? Tutaj nikt nie wykręca się od pracy. A jeśli ktoś się leni, szybko go zauważam. Jest jednak człowiek, który chce zniszczyć tę piękną równowagę, mam na myśli faraona Sezostrisa. To nasz wróg, Ikerze. Iker był wstrząśnięty. Przecież namiestnik nie powiedział tego ot tak sobie. Czyżby chciał podać mu w ten sposób imię człowieka, który pragnął jego śmierci? Dżehuti mógł być zadowolony z rozkwitu rolnictwa w swojej prowincji, ale przerażało go, że nagle ustał dopływ wiadomości z dworu w Memfisie. Mogło to świadczyć, że król podejrzewa Dżehutiego o konszachty z buntownikami z Sychem. Trzeba więc będzie wziąć do ręki kij podróżny i ponawiązywać 189 1 sojusze z resztą namiestników, aby wspólnymi siłami odeprzeć nieuchronny atak faraona. Generał Sępi nie podzielał tej opinii. Nie wierzył w taki doraźny sojusz i twierdził, że skończy się on całkowitą klęską, ze szkodą dla wszystkich sojuszników. Należałoby raczej bezpośrednio porozumieć się z Sezostrisem i skłonić go do przyjęcia poglądów Dżehutiego. Namiestnik wciąż jednak się wahał. I właśnie to ciągłe odwlekanie sprawy, tak nie pasujące do jego charakteru, wywoływało w nim irytację. Czarny ibis przysiadł koło Ikera i zaczął się w niego wpatrywać. Potem wykonał kilka kroków do przodu i zatrzymał się, zostawiając na ziemi ślady łap. Stuknął dziobem o ziemię, zaznaczając trzeci punkt trójkąta na ziemi, po czym odleciał. - Co o tym sądzisz? - zapytał Dżehuti. - Nauczono mnie, że woda, której spróbowały ibisy, nadaje się również dla ludzi, gdyż ptaki te, kreśląc znaki, przekazują nam światłość prapoczątku. Mamy tu, dostojny panie, taki właśnie znak. Trójkąt, czyli pierwszy wyraz twórczej myśli. Wynika stąd, że powinieneś stworzyć coś wielkiego, a pozbędziesz się wszystkich kłopotów. - Ten twój nauczyciel dobrze cię wykształcił. Istotnie, mogłoby to być rozwiązanie. A w głowie Dżehutiego zrodził się właśnie niewiarygodny plan. Jeśli uda się go zrealizować, zachwycony będzie nawet Sezostris. - General Sępi mówił mi o Złotym Kręgu z Abydos - odezwał się Iker. - Chciałbym... - Generał Sępi jest w podróży i nie wiadomo, kiedy wróci. A ty będziesz miał wkrótce mnóstwo pracy. Od dzisiejszego wieczoru zamieszkasz w pałacu, masz tam już swój pokój służbowy. Zbierzesz wszystkie raporty dotyczące siły i słabości naszej prowincji i wyłowisz z nich to, co istotne. Chcę wiedzieć, co możemy zrobić w razie konfliktu. 190 Krzywogęby siedział na trzcinowym stołku i dojadał udziec z gazeli, a Szab Pokurcz wpatrywał się smętnym wzrokiem w chwiejące się na wietrze baldaszki papirusów. - Dość już naczekaliśmy się, Pokurczu. Czas by nam w drogę. Szab nie bardzo mógł się sprzeciwiać. Teraz sam już wiedział, że Zwiastun nie wróci. On zaś, nie mając takiego przewodnika, znowu zostanie drobnym złodziejaszkiem bez przyszłości. - Mamy dobrą drużynę - zauważył Krzywogęby - i nikt nam się nie oprze. Bogate pałace z Delty będą nasze! Zapomnij, przyjacielu, o tym, co było, i w drogę po majątek! Wilgotne powietrze bagienne przeszył nagle ostry krzyk bólu. - Czujka! Ktoś napadł na czujkę! Wyszkoleni przez Krzywogębego bojownicy chwycili za broń i sformowali szyk do otoczenia napastników. Na widok Zwiastuna stanęli jak wryci. - Któż to z moich wiernych chciałby się na mnie rzucić? - Panie... panie... udało ci się wymknąć? - zawołał radośnie Szab. - No, no - dodał Krzywogęby - patrzcie, patrzcie... Obaliłeś, mistrzu, mury więzienne? - Zrobiłem coś lepszego. Nasi przeciwnicy myślą, że mnie zabili. Dla Egipcjan przestałem już istnieć. Mamy zatem ogromną przewagę, bo możemy działać tak, że nikt się nie domyśli, skąd wyprowadzamy uderzenia. Szab Pokurcz chłonął z przejęciem słowa mistrza. - A nie należałoby rozszerzyć powstania na cały Kanaan, mistrzu? - zapytał Krzywogęby. - Faraon Sezostris zareagował z całą surowością i cały obszar obsadził wojskiem. Nowy garnizon w Sychem składa się ze starych żołnierzy, którzy bezlitośnie zduszą wszelką próbę odzyskania niezależności. Wędrując przez miasteczka i wioski, Przekonałem się, że ich mieszkańcy to tchórze. Te barany nie Powstaną przeciwko najeźdźcom i nie będą oddawały życia 191 w walce o królestwo prawdziwego Boga. Na nich nie ma co liczyć. - Wcale mnie to nie dziwi - przyznał Krzywogęby. - Nigdy nie dowierzałem tym błaznom. My za to nie jesteśmy strachliwi. - Masz zapewne jakiś nowy plan, mistrzu? - z niepokojem zapytał Szab. - Doświadczenia z Sychem bardzo się nam przydały - rzeki Zwiastun. - No to zaczynamy od jakiejś zagrody czy raczej od mają- teczku? - wtrącił Krzywogęby. - Poszukaj lepszego rozwiązania. - Jakaś zagroda na uboczu, niewielu mieszkańców. Przecież trzeba się wprawiać. A jeśli chodzi o zdobycz... - rozważał Krzywogęby. - Wszystko zatrzymasz dla siebie. Ja z pięcioma ludźmi wyprawię się do Memfisu. - Do Memfisu? Przecież tam wszędzie pełno policji! - Toteż nie pozwolimy sobie na nic zdrożnego. Wręcz przeciwnie. Wtopimy się w miejscową ludność jako uczciwi kupcy i postaramy się zdobyć jak najwięcej informacji. Chcąc zwyciężyć, muszę znacznie lepiej poznać faraona i jego otoczenie. Naszym celem będzie znalezienie sojusznika w samym pałacu. - Niemożliwe - zauważył Krzywogęby. - Nie mamy innego wyjścia, przyjacielu. Ty dzięki swoim wyprawom staniesz się bogaty i na żądanie będziesz nas wspierał. A o zdradzie nawet nie pomyślisz, prawda? Spojrzał wzrokiem tak strasznym, jak gdyby był czymś więcej niż demonem pustyni. Krzywogęby zrozumiał, że ten człowiek w turbanie przejrzał jego zamysły i w żaden sposób nie da się oszukać. Zwiastun położył mu dłoń na ramieniu i Krzywogęby miał wrażenie, jakby w ciało wbiły mu się szpony drapieżnego ptaka. - Dotychczas wiodłeś żywot drobnego złodziejaszka, a ja zrobię z ciebie mordercę, którego bać się będzie cały kraj-Przestań zachowywać się jak pospolity opryszek i zrozum, że najwyższa władza opiera się na dwóch filarach. Są nimi prze- 192 moc i przekupstwo. Będziesz pierwszy, a Szab drugi. Los wynagrodzi cię, wierny mój druhu, i da ci to, czego pragniesz. Musisz być jednak cierpliwy, uderzać zawsze po kryjomu i przewidywać każdy krok. Po raz pierwszy słowa Zwiastuna rzeczywiście przekonały Krzywogębego. Ten człowiek był prawdziwym dowódcą, umiał tworzyć i narzucać swoje plany. Posłuszeństwo względem niego oznaczało silę, a nie słabość. - Zgadzam się - odpowiedział Krzywogęby. 39 Majstrowie pod czujnym okiem wielkiego podskarbiego Se-nancha wydawali polecenia robotnikom zatrudnionym przy oczyszczaniu kanałów i umacnianiu tam przed zbliżającym się wylewem. Pracy było tak wiele, że zapędzono do niej i chłopów. Podwyższali wały ochronne, sypiąc na nie sterty ziemi, czyścili dna rowów i zbiorników wodnych, zasypywali szczeliny. Przy czerwcowych upałach był to ogromny wysiłek, ale każdy rozumiał, że jest on konieczny. Wszystko musiało być gotowe na przyjęcie jak największej ilości wody potrzebnej do nawadniania pól i ogrodów, a musiało jej wystarczyć aż do następnego wylewu. Inne brygady robotników zbierały zapasy chrustu na zimę, jeszcze inne" pakowały suszone owoce do dzbanów. Były to zapasy na pierwsze dni wylewu, kiedy to Nil przestaje być żeglowny. Niektóre wioski zmuszone były do samowystarczalności i ich mieszkańcy musieli mieć coś do jedzenia. Na pozór wszystko przebiegało pomyślnie, ale Senanch wciąż czekał na najważniejszą wiadomość, która miała nadejść z Południa. Przyniósł mu ją kurier wojskowy. Oblicze podskarbiego natychmiast się zasępiło. Siadł do wystawnego obiadu, a'e zupełnie nie miał apetytu. Krokiem żwawszym niż zwykle udał się do Ministerstwa 193 Robót Publicznych. Tu jego kolega, Sehotep, od razu przerwa! swoje zajęcia i natychmiast go przyjął. Senanch przekazał mu złą nowinę. - Czy powinniśmy zawiadomić Jego Królewską Mość, czy lepiej będzie ukryć przed nim prawdę? - Ważne pytanie - przyznał Sehotep. - Jeśli powiadomimy króla, to nie pozostanie on bierny i może podjąć jakieś nieprzemyślane i ryzykowne kroki. My jednak wchodzimy w skład Rady Królewskiej i milczenie byłoby przestępstwem. - I ja tak sądzę. Poprosili zatem o posłuchanie. Głos zabrał Senanch. - Wasza Królewska Mość, na podstawie szeregu obserwacji stwierdzono, że cyklameny w poszukiwaniu wody zapuszczają korzenie znacznie głębiej niż zwykle. Wynika stąd nieodparty wniosek, że przybór będzie niewystarczający. Inaczej mówiąc, po trzech latach średnich, kiedy to nie mogliśmy w dostatecznym stopniu uzupełnić zapasów zboża, teraz grozi nam głód. - Ta klęska nie przychodzi przypadkowo - powiedział Sezo-stris. - Akacja Ozyrysa w Abydos obumiera i władca przyborów zawiadamia nas w ten sposób o swoim niezadowoleniu. Muszę udać się do Elefantyny, złożyć mu hołd i przywrócić przez to harmonię. Tej właśnie decyzji obawiali się dwaj ministrowie. - Wasza Królewska Mość - przypomniał Senanch - tam nie jest bezpiecznie. Namiestnik tamtejszej prowincji jest twoim zajadłym wrogiem, a ma znaną z bezwzględności milicję. W dodatku w drodze do Elefantyny będziesz płynął przez wrogie ci okolice. Na pewno ktoś spróbuje zaatakować twój okręt. - Czy sądzisz, że nie dostrzegam tej groźby? Niestety, wisi nad nami jeszcze jedna, znacznie poważniejsza. Jest nią głód, i ja, bez względu na wszystkie zagrożenia, postaram się temu zapobiec. - W takim razie, Wasza Królewska Mość - zauważył Sehotep - trzeba będzie zmobilizować całość naszych sił zbrojnych. 194 - W żadnym wypadku nie możemy ogołacać kraju Kanaan. Przywróciliśmy w nim pokój, ale bez silnej stacjonującej tam armii nie da się go utrzymać. Mnie wystarczy flotylla lekkich okrętów. Ma być gotowa do odpłynięcia jak najszybciej. General Nesmontu osobiście wybrał dwadzieścia okrętów wraz z załogami, ale cała ta wyprawa tak bardzo mu się nie podobała, że nie wytrzymał i powiedział to faraonowi. Ten uważnie go wysłuchał. - Przypuśćmy, Wasza Królewska Mość, że twój nowy sojusznik Uacha nie jest obłudnikiem i zachowa się przyzwoicie. Nie wynika stąd, że można zapomnieć o pięciu pozostałych. Weźmy najpierw trzech, mam na myśli Chnum-Hotepa, Dżehutiego i Uachę. Owszem, mają w imieniu wyraz hotep, czyli pokój, ale każdy rozbudowuje swoją milicję, jak tylko może. Są na szczęście tak przywiązani do swoich przywilejów rodowych, że nie potrafią się zjednoczyć. Załóżmy jednak, Najjaśniejszy Panie, że jakoś pokonasz tę przeszkodę. Wpadniesz wtedy na Up-Uautę, namiestnika prowincji Asjut. To zawołany wojownik, nie zawaha się i uderzy z całą siłą. A jeśli jakimś cudem uda się nam dopłynąć do Elefantyny, będzie tam czekał już na nas najgorszy ze wszystkich Sarenput ze swoimi pułkami Nubijczyków, okrutniejszych od dzikich zwierząt. Myślę, Wasza Królewska Mość, że wypowiedziałem się jasno. - Nie można by jaśniej, generale. Czy moja eskadra już gotowa? - Ależ, Wasza Królewska Mość... - W życiu każdego człowieka, bez względu na jego stanowisko, zdarzają się chwile, gdy musi pokazać, ile naprawdę jest Wart. Dla mnie taka chwila właśnie nadeszła i wszyscy to czują. Albo uratuję Egipt od głodu, albo nie jestem godzien być władcą tego kraju. - Wiesz przecież, Wasza Królewska Mość, że jesteśmy bez szans i że ta wyprawa zakończy się klęską. 195 i - Jeśli dmuchnie pomyślny wiatr z północy, a marynarze »każą się sprawni, to już uzyskamy bardzo dużo, bo przewagę w prędkości. - Wybrałem najsprawniejszych. Strach przed śmiercią zmusi ich do jeszcze większej sprawności. Rozkaz to rozkaz, więc stary generał o nic już więcej nie pytał. Nie cofnął się również żaden z jego podkomendnych. Medesowi dokuczały ataki biegunki. Ich powodem nie były upały ani złe wyżywienie. Brały się z obawy, że za chwilę pojawią się nagle nieprzyjacielskie okręty. Burzyło mu się w żołądku na samą myśl, że padnie przeszyty strzałą lub przebity mieczem. Obecność Sobka-Obrońcy wcale go nie uspokajała. Cóż bowiem mimo wszystkich swoich kwalifikacji mógłby on zdziałać wobec zmasowanego ataku namiestników prowincji? Medes zupełnie inaczej wyobrażał sobie pierwszy swój występ w charakterze osoby oficjalnie towarzyszącej królowi w podróży, musiał jednak robić dobrą minę i wystrzegać się wszelkich krytycznych uwag na temat tej zwariowanej awantury, w której zginą niechybnie wszystkie najwyższe władze Egiptu. - Co, źle się czujesz? - ze złośliwym uśmieszkiem zapytał go strażnik pieczęci królewskiej, Sehotep. - Ależ nie, to tylko ta wstrętna pogoda źle mi wpływa na żołądek. - Coś mi mówi, że wkrótce będziemy mieli burzę. - No to trzeba będzie dobić do brzegu. Nasze okręty nie są tak mocne, żeby wytrzymać gniew Nilu. - To pewne. Napij się trochę grzanego piwa i zjedz kawałek czerstwego chleba, a kurcze ci przejdą. W chwili gdy flota wpłynęła na obszar pierwszej niebezpiecznej strefy, rozpętała się burza. Niebo rozdzierały błyskawice, a pioruny biły gęsto jak nigdy. Okręt królewski skierował się w stronę brzegu. - Płyniemy dalej! -rozkazał Sezostris. - Wasza Królewska Mość, to zbyt niebezpieczne - ostrzegł generał Nesmontu. - To najprostszy sposób na ominięcie przeszkody. Przecież wybrałeś najlepszych marynarzy. Medes osłupiał, widząc, że czołowy okręt, mimo burzy, wciąż płynie środkiem rzeki, a następne kierują się za nim. Prawie nieprzytomny, umknął do kajuty, żeby nie patrzeć na katastrofę. Pod uderzeniem rozszalałych żywiołów jęczały kadłuby, maszty gięły się jak trzciny, pękały burty. Dwóch marynarzy wpadło do wody i nikt nie zdołał im pomóc. Sezostris osobiście stał przy sterze. Umiejętnie i z niezwykłym opanowaniem niestrudzenie stawiał czoło gniewowi boga Seta. Przez gęste chmury przebiło się wreszcie światło, Nil zaczął się uspokajać i dopiero wtedy król przekazał ster kapitanowi. - Set chciał nas zniszczyć, tymczasem dopomógł nam - powiedział. - Należy mu się ofiara. Rozniecił ogień w przenośnym piecyku i wrzucił do niego wypaloną glinianą figurkę przebitego nożem samca oryksa*. To niezwykłe zwierzę wytrzymuje największe nawet upały, może więc przekaże faraonowi cząstkę swoich zdolności. - Przedarliśmy się - stwierdził generał Nesmontu. - Trzej namiestnicy nie mogą nam już szkodzić. Niestety, było to szczęście na krótki czas. - Mamy przed sobą teraz Asjut i wojowniczo nastawionego Up-Uautę - dodał król. - Czeka nas zacięta walka. Z zapadnięciem zmroku flota dotarła do drugiej niebezpiecznej strefy. Po kilku dniach nieprzerwanej żeglugi wszyscy byli zmęczeni. Nikt nie miał odwagi płynąć w ciemnościach, zwłaszcza że był to okres, kiedy rzeka mogła okazać się groźniejsza °d hipopotamów. - Proponuję dwa dni odpoczynku - odezwał się Nesmon-tu- - Trzeba przygotować się do starcia. ' Oryks - afrykańska odmiana antylopy. 196 197 - Płyniemy dalej - zadecydował Sezostris. Starego generała aż zatkało. - Jeśli zapalimy choćby najniezbędniejszą liczbę świateł, milicja z Asjut natychmiast nas zauważy. - Toteż niczego nie zapalimy. - Ależ, Wasza Królewska Mość... - Wiem, Nesmontu. Ale musimy rzucić wyzwanie losowi, bo to jedyne wyjście. Sezostris stanął na dziobie okrętu i osobiście ustalał prędkości i kurs. Księżyc był właśnie w nowiu, więc zadanie okazało się szczególnie trudne. Faraon sterował jednak bezbłędnie; w kierowaniu okrętem nie przeszkodziło mu żadne bóstwo i flota wpłynęła wreszcie na spokojne wody. Nesmontu, służąc tak nieugiętemu człowiekowi jak Sezostris, odczuwał ogromną dumę. Wprawdzie największe trudności flota miała jeszcze przed sobą, ale wśród żołnierzy i marynarzy autorytet władcy ciągle wzrastał. Czegóż się mieli obawiać pod rozkazami dowódcy, który sam włączał się do akcji? A tymczasem widok roztaczający się przed oczyma załogi nie wprawiał jej w wesoły nastrój. W pobliżu Elefantyny brzegi były spękane, ludzie i zwierzęta cierpiały od odbierających dech upałów, spalone przez słońce rośliny czekały na przybór rzeki. Osły wciąż pracowicie nosiły z wioski do wioski worki ze zbożem, chłopi kończyli młóckę, ale każdy krok, każdy ruch wymagały ogromnego wysiłku. - Wasza Królewska Mość, zauważono nas - zameldował Nesmontu. Wskazał faraonowi Nubijczyka, który, siedząc na wierzchołku palmy, dawał wyraźne znaki znajdującemu się nieco dalej koledze. Przechodząc z drzewa na drzewo, wiadomość o nadpłynięciu nieznanych okrętów szybko dotrze do namiestnika, Sarenputa. 198 — Czy nie należałoby zatrzymać się tutaj i obmyślić jakiś fortel? - zapytał Nesmontu. - Płyniemy dalej. Wiatr ucichł, wioślarze ledwie ruszali wiosłami, żołnierzom mocniej biły serca. Zetknięcie się z miejscową milicją, liczną i dobrze uzbrojoną, nie zapowiadało się optymistycznie. Walka byta z góry przegrana, chyba że zdarzyłby się cud. Medes po okresie względnego spokoju, kiedy to powróciło mu zdrowie, teraz znowu odczuwał bolesne skurcze w żołądku. Milicja Sarenputa znana była ze swego okrucieństwa. Sezostris, nieświadomy przewagi przeciwnika, skazany był na zagładę, może by więc jego klęskę zamienić na zwycięstwo Medesa? Dość będzie zeskoczyć na wybrzeże, poddać się żołnierzom Sarenputa, złożyć mu wiernopoddańczą przysięgę, odsłonić sekrety dworu memfickiego i zaproponować sojusz. Sobek gotów był bronić króla nawet za cenę własnego życia. Nerwy napięte miał do ostateczności. Nieprzyjaciel, nim dosięgnie faraona, poniesie takie straty, że może w końcu się cofnąć. Tak czy owak, należało przynajmniej w to wierzyć. Sehotep wyglądał tak swobodnie, jakby zaproszono go na przyjęcie, tak ważne, że pod żadnym pozorem nie wolno mu było go zlekceważyć. Patrząc na niego, trudno było posądzić go o strach. - Już są - oznajmił z powagą na twarzy generał Nesmontu. Namiestnik prowincji, Sarenput, nie zlekceważył groźby, gdyż na Nil wypłynęła cała jego flota. - Nie przypuszczałem, że ma aż tyle okrętów - odezwał się stary generał. - Włada największą prowincją Górnego Egiptu. Doskonale gospodaruje jej bogactwami. To jeszcze jeden znakomity zarządca, który nie dostrzega tego, co najważniejsze. Nie widzi, ze dobry zarząd nie wystarcza do utrzymania ścisłej więzi między niebem a ziemią i że gwarantem tej więzi jest faraon. - Wasza Królewska Mość, jeśli trzeba, to będziemy wal-Czyli. Czy jednak koniecznie musi dojść do tej rzezi? 199 40 Faraon Sezostris spoglądał na podpływający statek. Na dziobie stał namiestnik prowincji, Sarenput. Miejscowy władca miał okrągłą twarz, niskie czoło, szeroko rozstawione oczy, wystające policzki, mięsiste wargi, wyraźnie zaznaczony podbródek, a postawę bezwzględnego człowieka czynu. Na jego piersiach wisiał amulet w kształcie magicznego węzła, zaczepionego na sznurze pereł. Śmiało wskoczy! na pokład okrętu królewskiego. - Wasza Królewska Mość - odezwał się podniesionym głosem - przykro mi, ale nikt oficjalnie nie zawiadomił mnie o twoim przybyciu. Skoro zjawiasz się tu osobiście, wnoszę, że masz bardzo ważne po temu powody. Zapraszam cię więc do swojego pałacu, tam porozmawiamy z daleka od ciekawskich uszu. Król wyraził zgodę. Sarenput wrócił na swój statek i obie floty skierowały się w stronę głównego nabrzeża Elefantyny. - Nie zgadzaj się, Wasza Królewska Mość - szepnął generał Nesmontu. - Na lądzie nie potrafimy zapewnić ci ochrony. To na pewno pułapka. Sezostris milczał i odezwał się dopiero wtedy, gdy dopłynęli do brzegu. - Nikomu nie wolno za mną iść - powiedział, schodząc po trapie. Otoczyli ich milicjanci Sarenputa. Wzrostem faraon przewyższał ich przynajmniej o głowę. Przy wejściu do pałacu przywitały go dwa należące do namiestnika psy. Czarne, smukłe, długołape psisko z wąską głową oraz mniejsza suka, okrąglutka, z wielkimi sutkami. - Wabi się Gazela - powiedział Sarenput. - Dobry Towarzysz opiekuje się nią. Jest tak troskliwy, jakby była jego matką. Dobry Towarzysz zbliżył się do króla i polizał mu dłoń. Ga- 200 zela, wykazując ufność do monarchy, zaczęła ocierać mu się o łydkę. - Rzadko się zdarza, żeby moje psy tak łasiły się do kogoś obcego - rzekł ze zdziwieniem Sarenput. - Nie jestem kimś obcym, ale faraonem Górnego i Dolnego Egiptu. Przez krótką chwilę Sarenput musiał wytrzymywać spojrzenie króla. - Wejdź, proszę, Wasza Królewska Mość. Monarcha, poprzedzany przez dwa prowadzące go psy, wszedł do wspaniałego pałacu i znalazł się wkrótce w sali au-diencyjnej z dwiema kolumnami pomalowanymi w kwiaty. Był tu już Uacha, namiestnik prowincji Kobry. Wstał i skłonił się królowi. - Nie zniszczyłem eskadry Waszej Królewskiej Mości -odezwał się Sarenput - ale tylko dlatego, że poradził mi tak obecny tu przyjaciel. Jest przeświadczony, że chcesz, Najjaśniejszy Panie, zapobiec nieszczęściu. Prosił mnie więc, bym nie sprzeciwiał się twoim próbom wywołania dobrego wylewu. - Taki mam właśnie zamiar, Sarenpucie. - Pozwól mi, Wasza Królewska Mość, na szczerość. Ten argument to zwykła bajeczka, bo tak naprawdę, to przybyłeś tu po to, żeby podporządkować sobie moją prowincję. - I wziąłem w tym celu tylko dwadzieścia lekkich jednostek? Sarenput zmieszał się. - To niewiele, przyznaję, ale... - Zacznijmy od tego, co najważniejsze, czyli od bogini Maat, odwiecznej ostoi życia. To ona tworzy porządek świata, kolejność pór roku, sprawiedliwość, prawo, dobre rządy, sprawną gospodarkę. To dzięki bogini Maat nasze obrzędy zatrzymują boskie siły na tej ziemi. Kto pragnie szanować Maat, musi kroczyć drogą prawości w myślach, mowie i uczynkach. Czy postępujesz tak, Sarenpucie? - Jak możesz w to wątpić, Wasza Królewska Mość? 201 - Przysięgnij w takim razie na życie faraona, że nie jesteś winien zbrodni popełnianej na akacji Ozyrysa w Abydos. Namiestnik zdumiał się i widać było, że nie udaje. - A co... co się tam stało? - Na kraj spadł zły urok i akacja obumiera. Może nam więc zabraknąć Ozyrysowskiego płynu życia i w całym kraju zapanuje głód. To tu, w Elefantynie, wypływa tajemnicze źródło Nilu. To tu spoczywa jedna z postaci Ozyrysa. Tutaj przeto ktoś musiał naruszyć jego spokój, nie chcąc dopuścić, by dotarł do nas błogosławiony wylew. Argumenty monarchy wstrząsnęły Sarenputem, nie chciał się jednak z nimi zgodzić. - Niemożliwe, Wasza Królewska Mość. Moja milicja potrafi dobrze pilnować, jest czujna i nie da się jej zaskoczyć. Na świętym obszarze Biggi nie zauważyła nikogo. Któż by zresztą odważył się tam wtargnąć? - Jestem pewien, że było całkiem przeciwnie i mam obowiązek naprawić ten przerwany obwód energii. Pozwolisz mi swobodnie udać się na wysepkę? - Ależ strażnicy tamtego świata porażą Waszą Królewską Mość piorunami! - Biorę to ryzyko na siebie. Sarenput, widząc że władca o posturze olbrzyma nie ustąpi, zgodził się wyruszyć z nim i Uachą na Bigge. Popłynęli więc, mając po jednej stronie wyspę Sehel, a po drugiej ciągnące się wzdłuż brzegu kamieniołomy granitu, i zatrzymali się przed pierwszą kataraktą. O tej porze roku miała wygląd rumowiska skalnego i była nie do przebycia. Wychodziła stąd ogrodzona ceglanym murem droga do transportu towarów między portami, z których jeden leżał na północ, a drugi na południe od katarakty. - Ta przegroda umożliwia nam skuteczną kontrolę przepływu towarów, które przychodzą tu z Nubii - z dumą oświadczył Sarenput. - Cło pobierane przez moich celników wzbogaca prowincję. Sezostris był zbyt pochłonięty myślami o czekającym go za- 202 daniu, by interesować się drobiazgami natury materialnej, i namiestnik, widząc to, zmieszał się lekko i umilkł. Lekkie czółno szybko pokonało niewielką przestrzeń między brzegami a zakazaną wysepką. - Pozwól, Wasza Królewska Mość, że raz jeszcze odradzę ci tę awanturę. - Nie widzę tu twoich żołnierzy. - Pilnują drogi, posterunków celnych, a także... - Ale samej Biggi nie pilnują? - Któż odważyłby się postawić stopę na świętym obszarze Ozyrysa? - Ktoś jednak zaszkodził akacji w Abydos. Czółno dobiło do wysepki. Święte miejsce spowijała dziwna cisza. Żaden ptak nie zaśpiewał, nie powiał najsłabszy choćby wietrzyk. Król zapuścił się w zielony labirynt, między akacje, krzewy szydlicy jujuby i tamaryszku. - Jeśli Sezostrisowi uda się wywołać tak potrzebny nam obfity wylew, stanę się najwierniejszym z jego sług - powiedział Sarenput. - Przypomnę ci tę obietnicę - rzekł Uacha. W otaczającej skałę zieleni znajdowało się trzysta sześćdziesiąt pięć stołów ofiarnych, tyle co dni w roku, a w samej skale była pieczara: „Ta, w Której Mieszka Jej Pan". Chodziło oczywiście o Ozyrysa. Na każdym stole ofiarnym stało naczynie z mlekiem. Ten cenny, a pochodzący z gwiazd napój codziennie odtwarzał się za sprawą twórczych mocy, niewidzialnych dla ludzkiego oka. Pięć naczyń, odpowiadających pięciu ostatnim, poświęconym Izydzie i Ozyrysowi dniom roku, było rozbitych. Sezostris zrozumiał, dlaczego zbliżający się przybór będzie tak przerażająco niski. Ktoś naruszył świętość miejsca i energia nie mogła spokojnie krążyć. Szukając śladów, które mogłyby naprowadzić go na trop sprawcy, znalazł strzępek wełny, 203 czyli materiału zupeinie nieużywanego przez egipskich kapia-nów, gdyż wolno im było nosić wyłącznie odzież lnianą. Ten kto tu przyszedł, albo nie znał zasad sprawowania obrzędów albo je lekceważył. W ciszy rozległ się nagle łomot skrzydeł. Na szczycie skały siadły sokół i sęp i zaczęły się wpatrywać w intruza. - Jestem waszym sługą. Wskażcie mi drogę, którą mam podążać. Sokół odleciał, sęp się nie ruszył. - Dzięki ci, matko bogów! Co mam wykonać, wykonam. Sarenput nie wierzył własnym oczom. Faraon wciąż jeszcze żył! - Teraz wiem już, gdzie są korzenie zła - oznajmił Sezostris. - Czy potrafisz, Wasza Królewska Mość, je wyciąć? - Czyżbyś ośmielił się pomyśleć, że bogini opuściła faraona? Spójrz w dal, Sarenpucie, i wsłuchaj się uważnie w jej głos. Najpierw był to tylko świetlisty punkcik na horyzoncie. Wyglądał jak złuda, ale stopniowo rósł, aż wreszcie przybrał kształt łódki, małej łupinki płynącej powoli w stronę świętej wysepki. Prowadził ją zmęczony wioślarz, a obok niego siedziała dziewczyna. Była tak cudna, że zadziwiła nawet Sarenputa, choć miał w pałacu nubijskie nałożnice niezrównanej piękności. Z jakiegoż to świata przybyła tutaj ta zjawa o tak doskonałych kształtach, pogodnym obliczu i tak świetlistym spojrzeniu, że radowała dusze ludzkie? Młoda kapłanka miała na sobie długą białą suknię, przepasaną czerwoną szarfą, obszytą od góry i od dołu żółto-zielono--czerwoną taśmą. Spod długiej peruki widać było uszy. Na przeguby rąk założyła bransolety ze złota i lapis-lazuli. Z szyi zwisał jej inkrustowany złotem skarabeusz z krwawnika. - Kto to jest? - zapytał urzeczony nią Sarenput. - To kapłanka z Abydos. Potrzebuję jej pomocy - odparł monarcha. - W obrzędzie sprawdzającym dobrodziejstwo wylewu jest wcieleniem wiatru północnego. 204 j\Ia rufie widać było przenośną harfę, zwinięty i opieczętowany papirus oraz figurkę dwupłciowego boga rzeki, Hapiego. - Przygotujcie ofiary! - rzucił Sezostris dwóm namiestnikom, po czym znów wszedł w zielony labirynt. Tym razem towarzyszyła mu kapłanka. Stanęli przed pieczarą Nilu. Z wierzchołka skały przypatrywały im się sokół i sęp. - Izyda odnalazła Ozyrysa - oznajmił faraon. - Znika ostatnia przeszkoda, owoce persei dojrzały, można otwierać kanały i napełniać je świeżą wodą. Niechaj źródła Nilu dostarczą jej w obfitości, sokół niech strzeże królestwa, a sęp niechaj stanie się matką, która zwycięża śmierć. Dziewczyna zaczęła grać na czterostrunnej harfie. Umieszczony między ramą i pałąkiem kawałek sykomorowego drewna miał kształt magicznego węzła Izydy. Górną część harfy zdobiła głowa Maat - bogini czuwała, by dźwięki tego trudnego do opanowania instrumentu brzmiały przyjemnie i kojąco dla słuchacza. - Niechaj faraon spożywa chleb bogini Maat i pije jej rosę -zaśpiewała dziewczyna powoli i łagodnie. Zatrzęsła się ziemia w pieczarze. Pojawił się olbrzymi zielony wąż, zwinął się w kółko i połknął swój ogon. - Stary rok minął - powiedział władca - i rodzi się nowy. Czas pożera sam siebie i tworzy wieczność. Niechże wąż źródeł Nilu stanie się żywicielem Obydwu Krajów. Sokół i sęp wzbiły się w powietrze. Osłaniając monarchę i kapłankę, zaczęły zataczać nad nimi wielkie kręgi, ona zaś skruszyła pieczęć, rozwinęła papirus i weszła w głąb pieczary. Wrzuciła papirus do złotego naczynia. Pismo zblakło i czysty dokument rozpuścił się w kilka chwil. Dziewczyna pokazała naczynie królowi. - Wypijam te zapisane w tajemnicy wylewu słowa potęgi, by doszły do skutku za pośrednictwem mego głosu i rozsiewa-ty wokół swą energię. L 205 Sezostris w obecności Sarenputa, Uachy, miejscowych dostojników i wsłuchanego w jego słowa tłumu złożył wielką ofiarę nadciągającemu wylewowi. Wrzucił do rzeki nasączony mocą tajemnych źródeł posążek Hapiego, zapieczętowany papirus, kwiaty, owoce, chleb i placki. Na niebie błyszczała Sotis*. We wszystkich świątyniach Egiptu płonęły lampki. Nie można już było wątpić - Nil przybierał tak gwałtownie, że wylew z pewnością będzie obfity. - Hapi, któryś jest odbiciem niebieskiego fluidu, bądź znowu ojcem naszym i matką naszą. Niech nad wodę wystają tylko szczyty pagórków, tak jak rankiem pierwszego dnia stworzenia, gdyś wychodził z Nunu, oceanu energii, by dać życie temu krajowi. Ostatnie słowa Sezostrisa powitano okrzykami radości. Władca stanął na czele pochodu i poprowadził go do świątyni elefantyńskiej, gdzie przez kilka dni słowa potęgi będą rozbrzmiewać i wzmacniać wylew. - Potrafił - przyznał Sarenput. - Ten król naprawdę jest faraonem. - A ty powinieneś dotrzymać przyrzeczenia - przypomniał mu Uacha. - Teraz obie nasze prowincje są już na służbie Sezostrisa. 41 Warunki pracy były ciężkie, ale młody rolnik nie narzekał. Do pomocy miał żonę i trzech dzielnych wieśniaków, gospodarstwo nie było wielkie, ale dobrze prowadzone i dochody z niego wystarczały na żywność, zakup mebli i odzieży. Gospo- * Konstelacja Canis Major z dominującą gwiazdą Syriuszem, pojawiającą się po okresie niewidoczności, mniej więcej na początku wylewu NiW (przyp. J. Karkowski). 206 darz myślał nawet o powiększeniu go. Za jakiś rok, dwa zatrudni więcej robotników i zbuduje sobie nowy dom. A jeśli uda mu się osuszyć kawałek bagna przylegającego do jego pola, otrzyma pomoc ze strony państwa. Wszedł głodny do trzcinowej chatki, gdzie żona zostawiała mu zwykle obiad w koszyku. Nie było nic. Rozglądał się dookoła, szukał... nie znalazł nawet koszyka. Najpierw rozeźlił się, potem ogarnął go niepokój. Wyszedł z chatki i natknął się na włochatego potwora, który gwałtownie go pchnął. - Tylko nie ciskaj się, przyjacielu. Musimy porozmawiać. Gospodarz sięgnął po widły, ale dostał takiego kopniaka w bok, że ciężko runął na ziemię. Oniemiał. Chciał się podnieść, ale łapa Krzywogębego nie pozwoliła mu się ruszyć. - Spokojnie, przyjacielu, bo jak nie, to moi ludzie zabiją jednego z twoich parobków. To na początek, tak tylko na początek. - Co z moją żoną? Gdzie moja żona? - Zapewniam cię, że jest w dobrych rękach. Ale dopóki nie wydam rozkazu, nikt jej nie ruszy. - Czego chcesz? - Dobrych układów, jak mądry z mądrym - odparł Krzy-wogęby. - Twoje gospodarstwo leży na uboczu i potrzebuje ochrony. Ja dam ci taką ochronę. Nie będziesz już bał się złodziei i będziesz mógł spokojnie pracować. Powiedziałem, że dam, i jest to niemal prawda. Za pracę należy się wprawdzie zapłata, ale wezmę tylko dziesiątą część twoich dochodów. Gospodarz zbuntował się. - Już teraz uginam się pod ciężarem podatków, a mam płacić dwa razy więcej? - Nie ma ceny na bezpieczeństwo, przyjacielu. - Nie zgadzam się! - Wolno ci, ale popełniasz ogromny błąd. Wyrżniemy two-lch ludzi, a żonę zgwałcimy i spalimy. Spotkasz się z nią i swo-lrtii dziećmi, gdy będziecie razem płonęli. Rozumiesz chyba, że tego ode mnie moja reputacja. 207 - Nie róbcie tego, błagam! a Ja - Widzisz, kochasiu - powiedział Krzywogęby, podnosząc chłopa - mogę być bardzo uprzejmy, ale cierpliwość nie jest największą moją cnotą. Albo będziesz bezwzględnie mnie słuchał, albo natychmiast zaczynam działać. Wieśniak, całkowicie załamany, ustąpił. - No, ładnie, nareszcie pokazujesz, że masz trochę rozumu. Moi ludzie i ja zostaniemy tu przez kilka dni, popatrzymy, jak pracujesz i czego dokładnie mogę się spodziewać po naszej współpracy. W ten sposób nie przyjdzie ci ochota okłamywać mnie. Potem pójdę stąd, ale twoje gospodarstwo wciąż będzie pod nadzorem. Jeśli strzeli ci do głowy, żeby zawiadomić policję, to po takiej głupocie możesz pożegnać się z życiem, a twoja rodzina też. Umierać będziecie powoli, bardzo powoli, a żona w dodatku w mękach. Krzywogęby poklepał wieśniaka po ramieniu. - A teraz, aby przypieczętować umowę, napijemy się czegoś i podjemy sobie. Pierwotnie Krzywogęby myślał o mordowaniu ofiar i niszczeniu ich domostw. Potem wpadł na lepszy pomysł - wymuszanie i szantaż. Zostawiając po sobie ruiny i zgliszcza, zwróciłby w końcu na siebie uwagę władz, natomiast pobierając haracz od „podopiecznych" i zmuszając ich do milczenia, pozostanie w cieniu, a jednocześnie zapewni sobie doskonały interes. Memfis oczarował Szaba Pokurcza. Zachwycało go tu wszystko - port, rynek, kramy, dzielnice mieszkalne, rojne ulice, pełne Egipcjan i cudzoziemców. Dni wydawały mu się zbyt krótkie, potrzeba będzie miesięcy, a może nawet lat, nim zdąży poznać wszystkie uroki tej kipiącej życiem stolicy, gdzie ruch nie zamierał nigdy. Zwiastuna natomiast gwar miejski chyba w ogóle nie poruszał. Wciskał się w tłum jak niewidzialne widmo. Dzięki umiejętności zwodzenia ludzi szybko znalazł sobie mieszkanko, połączone z zamkniętym od kilku tygodni sklepikiem. 208 ?- Będziemy uczciwymi kupcami - powiedział do swojej gromadki - i zdobędziemy sobie szacunek wśród sąsiadów. Zmieszajcie się z mieszkańcami miasta, znajdźcie sobie kochanki i często zaglądajcie do piwiarń. Zainteresowanym program ten w zupełności odpowiadał. Wysprzątali mieszkania, poukładali w nich maty, poustawiali koszyki i półeczki. Zwiastun poprowadził Szaba w stronę portu. Nagle w całym mieście rozległy się krzyki radości, a ulice zapełniły się hałaśliwym tłumem. Zaczęto wznosić pieśni na cześć Sezostrisa. Zwiastun podszedł do jakiegoś starszego człowieka, który zachowywał się trochę spokojniej od innych. - Co się stało? - Obawialiśmy się słabego wylewu, a tymczasem faraon wszedł w przymierze z bogiem Nilu. Egipt będzie miał dużo wody, oddala się widmo głodu. Staruszek, pełen szczęścia, dołączył do świętujących. - Zła to wiadomość - uznał Zwiastun. - Nie przypuszczałem, że Sezostris odważy się wejść na święty obszar Biggi i zapuści się aż do ukrytych źródeł Nilu. - To ty... To ty byłeś tam, mistrzu? - zdziwił się Pokurcz. - Było tam pięć stołów ofiarnych na ostatnie dni roku. Zostały sprofanowane i krążenie energii ustało. Ten władca okazał jednak odwagę, pokonał wszystkie bariery i w miejsce chaosu wprowadził porządek. To bardzo groźny przeciwnik i niełatwo zdołamy go pokonać. Tym wspanialsze będzie nasze zwycięstwo. Szab Pokurcz przestraszył się. Bał się tego człowieka, który miał na swoje usługi takie moce, że był więcej niż człowiekiem. Nic, nawet największa świętość nie mogła go zatrzymać. Zwiastun chyba doskonale znał Memfis, gdyż bez wahania Opuścił się w labirynt uliczek dzielnicy portowej i w końcu po-^oli cztery razy zastukał do drzwi jakiegoś rozwalającego się domu. 209 Odpowiedziało mu jedno stuknięcie. Zwiastun odstukal szybko dwa razy. Drzwi otworzyły się. Wchodząc do rozległej izby, gdzie zamiast posadzki była tylko ubita ziemia, musieli nisko się schylić. Trzej brodaci mężczyźni skłonili się przed mistrzem. - Dzięki Bogu jesteś tu, panie, cały i zdrów - odezwał się jeden z nich. - Nikt nie przeszkodzi mi w wykonaniu mojego posłannictwa. Zaufajcie mi, a zwyciężymy. Wszyscy usiedli i Zwiastun zaczął nauczać. Wielokrotnie się powtarzał i z uporem akcentował wciąż te same wątki. Że rozmawiał z Bogiem i jako jedyny ma prawo przekazywać Jego słowa, że niewiernych do posłuszeństwa zmusi się silą, że nie sposób już tolerować przywilejów, jakimi cieszą się kobiety w Egipcie, że źródłem wszelkiego zła jest faraon, ponieważ potrafi ożywiać boginię Maat, gdy jednak straci tę umiejętność, nauka Zwiastuna zatrze granice i cała ziemia stanie się wtedy jedynym krajem pod władzą prawdziwej wiary. - Zgolicie sobie brody - nakazał - będziecie się ubierali jak mieszkańcy Memfisu i wtopicie się w środowisko miejskie. Potem otrzymacie następne polecenia. Szab Pokurcz był urzeczony przemową Zwiastuna, a gdy wyszli, zapytał go: - Mistrzu, czy ci ludzie są może Kananejczykami z Sychem? -Są. - Postanowiłeś ściągnąć ich do Memfisu? - Tak. Ściągnę tu wielu innych. - Więc nie zrezygnowałeś z wyzwolenia Kanaanu? - Ja nigdy z niczego nie rezygnuję, trzeba jednak umieć się przystosować. Zatrujemy społeczeństwo egipskie od środka, a trucizny dostarczy nam Memfis, gdzie mieszają się i tolerują wszelkie nacje. Potrzeba na to wiele czasu i cierpliwości, wierny mój druhu, wypadnie również sięgnąć po inną jeszcze bron- Dla Szaba Pokurcza nie była to ostatnia niespodzianka. 210 Weszli w inną uliczkę i stanęli przed wejściem do pięknego piętrowego domu. Zwiastun w nieznanym Szabowi języku zwrócił się do odźwiernego. Ten wpuścił go do środka, a razem z nim i Szaba. Gospodarz serdecznie ich przywitał. Był gadatliwy, a jego krągłe kształty świadczyły, że bardzo lubi dobrą kuchnię. - Jesteś wreszcie, mistrzu! Zaczynałem się już niepokoić. - Miałem trochę drobnych przeszkód. - Chodźmy do salonu. Mój kucharz upiekł ciasto, które zachwyci podniebienia największych smakoszów. Szab Pokurcz nie dał się prosić, natomiast Zwiastun nawet nie tknął wypieków. - Więc jak idą sprawy? - zapytał tak ostrym tonem, że w salonie natychmiast powiało chłodem. - Posuwają się, panie. - Czy jesteś tego pewien, przyjacielu? - Wiesz, panie, że nie idzie to łatwo, ale pierwsza wyprawa wkrótce wyruszy. - Nie zniosę żadnej zwłoki! - oświadczył Zwiastun. - Możesz, panie, na mnie liczyć. - Co ustaliłeś jako punkt docelowy? - Miasteczko Kahun. To bardzo ważne miejsce dla faraona Sezostrisa. Mam tam dobre kontakty i nasi ludzie bez trudu się tam zaczepią. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Wolałbym działać trochę wolniej, niż było to przewidziane, bo w ten sposób uniknąłbym błędów. Sam zobaczysz, mistrzu, że Kahun to naprawdę dobre miejsce. Ten król ma dużo sprytu, potrafi zabezpieczyć się na wszystkie strony i całkowicie nie dowierza swoim memfickim dworakom. Zwiastun jakoś dziwnie się uśmiechnął. Tak, to była właściwa droga! Jego siatka wykonała dobrą robotę! Napięcie minęło, a gospodarz, ośmielony poprawą nastroju S°ścia, zjadł kawałek ciasta z sokiem z chleba świętojańskiego; to samo zrobił Szab. 211 >j - Myślę, że faraon ograniczy! krąg osób mających do niego dostęp - rzeki Zwiastun. - Niestety, tak, panie. Według wiarygodnych raczej pogło-sek Dom Króla to już tylko kilku doradców, całkowicie mu oddanych. - Czy znasz ich imiona? - Różnie się o tym mówi. Niektórzy twierdzą nawet, jakoby król postanowi! rozprawić się z wrogimi mu namiestnikami prowincji, ale ja w to nie wierzę. Taki krok wywołałby wojnę domową. >; - Czyżbyś nie miał żadnej wtyczki w pałacu? - Panie, to sprawa bardzo delikatna i... -j - Ale potrzebna mi. - Dobrze, dobrze... zajmę się tym. - Czy mogę na ciebie liczyć, wierny mój druhu? - Och tak, bez wątpienia. & - No to do zobaczenia. Szab Pokurcz zjadł ostatni kawałek ciasta. Gospodarz miał wprawdzie doskonałego cukiernika, ale Szaba raczej nie oczarował. Gdy znaleźli się daleko od pięknego i tak wytwornego domu, Szab uznał, że swoimi spostrzeżeniami powinien podzielić się z mistrzem. - Nie podoba mi się ten człowiek. Czy jesteś, panie, pewien, że cię nie okłamuje? - To bogaty kupiec, pochodzi z Byblos, wielkiego portu libańskiego i jest urodzonym kłamcą. Jego zawód polega na oszukiwaniu klientów, oczernianiu konkurentów i wyciąganiu z każdej transakcji jak największego zysku. Ale mnie, i wyłącznie mnie, mówi prawdę. Raz, tylko jeden raz próbował mnie nabrać i ma po tej próbie pamiątkę na ciele. Sokole szpony wpiły mu się w pierś i chciały wyrwać serce, ale w porę się pokajał. Ludzie z Byblos będą nam bardzo przydatni, zacny mój przyjacielu. Dzięki nim przemycę do Egiptu wielu zwolenników naszej sprawy. Szabowi kręciło się w głowie. 212 Tak więc Zwiastun miał na swoje usługi niejedną siatkę i znał Memfis jak kieszeń swojej bawełnianej tuniki. Szab wypił potem dzban chłodnego piwa. Zwiastun ciało miał całkowicie suche, nie wypił ani kropelki i tylko mamrotał jakieś niezrozumiałe dla Szaba zdania. 42 Iker podgiął pod siebie nogę i siadł na niej, a drugą wyciągnął do przodu. Była to jedna z jego pozycji w czasie przeglądania papirusów, a zajęty był tak bardzo, że rzadko opuszczał swoje miejsce pracy, czyli pokoik przydzielony mu w lewym skrzydle pałacu namiestnika prowincji. Wszystko chciał sprawdzić osobiście. Nie wystarczały mu streszczenia, sporządzone przez innych pisarzy i mające ułatwić mu pracę, i wciąż zaglądał do oryginałów. Prawie zawsze coś znajdował. Tu i ówdzie pominięto jakieś szczegóły, gdzie indziej błędnie przepisano cyfry albo źle poza-znaczano odstępy. Iker, starając się dotrzeć w każdym przypadku do prawdy, zauważył niepokojące zjawisko. Oto wielu urzędników upiększało fakty tak, by Dżehuti sądził, że stoi na czele najbogatszej i najpotężniejszej w Egipcie prowincji. Rzeczywistość nie wyglądała aż tak pięknie. W milicji było zbyt wielu żołnierzy najemnych, a w policji pustynnej zbyt wielu weteranów. Niektóre obszary wykorzystywano niewłaściwie, nie brakowało też źle zarządzanych gospodarstw. W razie konfliktu Dżehutiemu mogło zabraknąć wojsk. Zbiorcze sprawozdanie, które Iker miał mu w najbliższych dniach przekazać, nie było więc szczególnie optymistyczne. - Chodź, popatrz! - zawołał na Ikera kolega. - Nie mam czasu. - To go znajdź, bo taki widok warto obejrzeć. Iker, zaciekawiony, wyszedł z pałacu. 213 Pisarze, dozorcy, kucharze, służba i w ogóle wszyscy pracownicy pałacu biegli w stronę Nilu. Na porośniętej trawą wysepce pośrodku rzeki tańczyły nu-midyjskie żurawie. Było ich kilkadziesiąt, miały popielate pióra, cieniutkie nogi i rytmicznie podrygiwały. To udawały, że wzbijają się w powietrze, a potem znowu opadają na ziemię, to kręciły się w kółko, to wspólnie tworzyły krąg. Zebrany tłum witał ich okrzykami radości, a Iker wraz z innymi podziwiał te niespodziewane popisy taneczne. - Doskonała wróżba - szepnął mu sąsiad, pisarz zatrudniony przy pomiarach. - Oznacza to, że faraonowi udało się wywołać wielki przybór. Nie powtarzaj tego, ale mamy tu dowód, że naprawdę jest wielkim królem. Iker w zamyśleniu poszedł nakarmić osła, rozłożonego w cieniu pod daszkiem. - Sytuacja staje się delikatna - powiedział Wiatrowi Północy. - Jeśli ludność stanie po stronie faraona, to pozycja Dżehu-tiego będzie nie do utrzymania. A Sezostris odniósł właśnie tak wielki sukces, że nie da się go zakwestionować. Osioł spokojnie sobie pojadał, jak gdyby wiadomość ta w ogóle go nie zatrwożyła. Wróciwszy do swojego pokoju, Iker znów ujrzał oblicze młodej kapłanki. Marzył o niej, widział ją po kilka razy dziennie i coraz bliżej jawiła mu się przed oczami. Jej rysy wcale się nie zacierały, były coraz wyraźniejsze, jakby stała tuż obok. Kiedyż znowu ją ujrzy? Być może kapłanka wystąpi na jakiejś uroczystości, ale musiałby o tym z góry wiedzieć. A jeśli jest członkinią Złotego Kręgu z Abydos, to wypadnie Ikerowi pójść do tego świętego miasta, niedostępnego dla takich niewtajemniczonych jak on. Jego miłość chyba nie zakończy się szczęśliwie, jednakże nie zrezygnuje, dopóki nie pomówi z ukochaną. Nie potrafi co prawda wyrazić ogromu swego uczucia, ale ona powinna przynajmniej to wiedzieć. Złoty Krąg z Abydos mimo aluzyjnych wzmianek generała Sępiego wciąż był dla Ikera tajemnicą. Czym jest? Czy jego 214 i moc polega na tym, że oblewa światłem i odmładza takich starców jak Dżehuti? Są więc istoty, które w nadzwyczajnych okolicznościach potrafią sterować energią tego światła. Namiestnik usiadł i zaczął czytać brudnopis Ikera. - Wielmożny panie, to tylko luźne notatki. - Wydają się bardzo jasne. Urzędnicy bez przerwy mi schlebiają, a moje siły zbrojne w razie poważniejszego konfliktu okażą się niezdolne do walki. Iker nie zamierzał tego ukrywać. - To całkowita prawda. - Doskonale wykonałeś tę pracę, mój chłopcze. W gruncie rzeczy te tańczące żurawie przybyły tu w samą porę. Teraz wszyscy już wiemy, że dzięki Sezostrisowi Egipt zazieleni się, a na drzewach będzie dużo owoców. Nadchodzą dobre czasy i radośnie witają je Obydwa Kraje, gdyż pojawił się prawdziwy władca. Za jego sprawą wylew nastąpi we właściwym czasie, w dzień będzie dostatek, a w nocy wiele pięknych chwil. Faraon to energia tworzenia, jego usta wyrażają obfitość, stwarza to, co być powinno, i daje życie swojemu ludowi. Godzina po godzinie, bez wytchnienia tworzy tajemnicze dzieło, kanwę i przyrody, i społeczności ludzkiej. Jest władcą o szerokim sercu, a jeśli kieruje się prawością, to zapewnia krajowi rozkwit. - Uznajesz zatem, wielmożny panie, zwierzchnictwo faraona Sezostrisa i będziesz mu wiernie służył wraz z całą swoją prowincją? - Nie mogłeś tego jaśniej wyrazić, Ikerze. - Więc już nie będzie wojny? - Nie będzie. - Cieszę się z tego, wielmożny panie, ale... - ...ale zaskakuje cię ta moja nagła decyzja, co? Widzę, że n'e w pełni dostrzegasz, jak nadprzyrodzony charakter ma działalność Sezostrisa. Jakim sposobem zdołał pokierować wylewem? Jest jak Tot, bóg poznania i opiekun pisarzy. Do-wiódł, że doskonale zna wszystkie znaki potęgi i potrafi dać sWemu ludowi nową wodę. Pamiętaj, że życiodajna fala pocho- 215 dzi od Ozyrysa. Wypływa z jego tajemniczego ciała, jest jego potem, jego osoczem, jego sokiem. Gdy woda z jego przyboru napełnia pierwsze naczynie ofiarne, król może zawołać: „Oto odnalazł się Ozyrys". Nic by jednak nie zdziałał, gdyby nie miał wsparcia Izydy, która po siedemdziesięciu dniach niewi-doczności znowu pojawia się na niebie jako konstelacja Sotis. Łączy się pierwsza para i praenergia znowu użyźnia Obydwa Kraje. Bez niej nic by nie wyrosło. Ziarno to macica, gdzie gromadzą się składniki zesłane nam z zaświatów. Pamiętaj, Ikerze, że cała przyroda jest tylko objawieniem tego, co nadprzyrodzone. Skoro Sezostris pochodzi z linii królów dziedziczących tę tajemnicę, nie pozostaje mi nic innego jak tylko pokłonić mu się i podporządkować. Nie... powinienem zrobić coś jeszcze. Dżehuti wstał. - Teraz my musimy wykazać Sezostrisowi, co potrafimy. Czy wiesz, czym naprawdę jest ka, Ikerze? - Jest to duch opiekuńczy, rodzi się wraz z człowiekiem i nie opuszcza go, o ile tylko człowiek postępuje zgodnie z naukami Mędrców. - Ka jest to energia podtrzymująca wszelkie postaci życia. Umierając, człowiek usprawiedliwiony głosem* wchodzi w swoje odziedziczone po przodkach ka. Wszystkie ofiary składamy właśnie temu ka, nie zaś człowiekowi. Jednym z najpiękniejszych symboli ka jest żywy, bo ożywiony obrzędami, posąg. Sporządzimy więc ogromny posąg królewskiego ka i ofiarujemy go faraonowi. Będziesz nadzorował plac budowy. - Boski łokieć jest miarą kamieni - powiedział główny rzeźbiarz. - To bóg rozciąga sznur na ziemi, ustawia prosto świątynie, bierze pod swój cień każdą świętą budowlę, a jego serce porusza się w niej tak, jak chce. A jego miłość ożywia pracownie budowniczych. * Maa-cheru. 216 W kamieniołomie, gdzie miano wykuć olbrzymi posąg Sezo-strisowskiego ka, rozległ się stukot drewnianych młotków i dłut. Kamieniarze wyszukali już najlepsze złoża, teraz je rozetną, nie uszkadzając kamienia, po czym do pracy przystąpią rzeźbiarze pod okiem wtajemniczonego w misteria majstra. Transport tak wielkiej bryły kamiennej - miała trzynaście łokci* wysokości i ważyła sześćdziesiąt ton - sprawi sporo kłopotów. Samo dociągnięcie jej do Nilu zajmie przynajmniej trzy godziny, jeśli zastosowana metoda okaże się skuteczna. Posąg, załadowany potem na barkę towarową, popłynie Nilem, a od brzegu znowu trzeba go będzie ciągnąć na miejsce przeznaczenia, czyli do świątyni Tota. Iker, chcąc uniknąć wszelkich niemiłych niespodzianek, starannie zbadał tę długą i trudną trasę. Można by wprawdzie wybrać jakiś inny kamieniołom, ułatwiłoby to transport, ale skoro Dżehuti wyraźnie określił rodzaj kamienia, wiadomo było, że nie zgodzi się na żaden inny. - Będzie to największe święto, jakie kiedykolwiek widziała moja prowincja - powiedział Dżehuti. - Wino i piwo popłyną strumieniami i ludność będzie szalała z radości. O tym kolosie jeszcze za tysiąc lat będzie głośno. Moi rzeźbiarze, łącząc potęgę z polotem, stworzą prawdziwe arcydzieło. Wzruszy się nawet Sezostris, gdy je ujrzy. - Nie chciałbym krakać - odparł Iker - ale trudności z transportem wcale jeszcze nie rozwiązaliśmy. - Ilu przewidziałeś ludzi? - Należałoby wziąć ponad czterystu. Utworzenie z nich zgranego zespołu będzie nie lada łamigłówką. - Nie potrzeba nawet polowy - uciął sprawę Dżehuti. -Każdy ze szczęśliwych wybrańców pracować będzie za dziesięciu. . - Twoi wojskowi, wielmożny panie, nie ułatwiają mi pracy, ^aden oficer nie chce oddać swoich żołnierzy pod moje zwierzchnictwo. ' W przybliżeniu 6,5 m. 217 - No to bierz nie tylko żołnierzy. Potrzebujesz również ludzi młodszych i silniejszych. A nie zapomnij o kapłanach. - O kapłanach? Ależ... - Transport takiego kolosa nie może się obejść bez pomocy bogów, Ikerze. Rytualiści powinni na całej trasie recytować słowa wsparcia. Jeśli uda ci się zrobić z tych ludzi zgrany zespół, zdobędziesz wielki szacunek. Pamiętaj tylko o jednym. To się nie może nie udać! Iker na całe szczęście miał za sobą zaprawę długodystansowca, teraz bowiem całymi dniami musiał biegać, by spośród tych ochotników wybrać stu siedemdziesięciu dwóch ludzi*. 0 ile dobrze policzył, tylu właśnie będzie potrzeba, by równo ciągnąć olbrzymi posąg. Kolos był wreszcie gotowy. Iker zebrał cały zespół i ustawił go w cztery rzędy. W skrajnych po jednej stronie stanęli młodzi ludzie pochodzący z zachodniej części prowincji, a z drugiej mieszkańcy wschodniej. Rzędy środkowe utworzyli żołnierze 1 kapłani. Posąg ustawiono na płozach i mocno do nich przywiązano. Cztery rzędy ciągnących chwyciły za końce sznurów i zapanował świąteczny nastrój. Iker, korzystając z pomocy majstrów, upewnił się, że wszystko jest w porządku, ale serce i tak mu biło, gdy dawał hasło do wymarszu. Błotnistą trasę majstrowie polali wodą. - Ciągnąć! - rozkazał Iker. Płozy powoli ruszyły. Obficie zlane wodą koleiny nie stawiały wielkiego oporu stu siedemdziesięciu dwóm ludziom, dumnym, że dokonują tak wielkiego dzieła, a młodzież z Zachodu śpiewała: „Zachód ma dziś święto, radują się nasze serca, widząc swojego pana". Posuwali się ani nie za wolno, ani nie za szybko, a żołnierze wachlowali ciągnących gałęziami palmy. * Szczegóły dotyczące transportu tego kolosa zostały opisane na podstawie malowideł i inskrypcji w grobowcu Dżehutiego-Hotepa w El-Berszech. 218 Trasę tę Iker obejrzał uprzednio chyba ze sto razy. Starannie ją wyrównano i teraz nie należało się obawiać żadnej niespodzianki. Iker spoglądał to na zaczepy sznurów, to na ręce i nogi ciągnących, patrzy! również, czy posąg wciąż mocno się trzyma płóz. Nagle poczuł niepokój. Porządek jakby się zachwiał i Iker sam nie wiedział dlaczego. Na pozór wszystko szło dobrze, ale przecież instynkt go nie mylił- Biegał we wszystkie strony i szukał zagrożenia. Dopiero spojrzawszy w górę, zrozumiał. Zmieniło się spojrzenie posągu. Jego kamienne oczy wyrażały niezadowolenie. - Kadzidło, szybko! - krzyknął. Nie można było wątpić, że posąg domagał się obrzędu. Na szczęście jeden z idących w tyle kapłanów miał ze sobą kadzielnicę. Iker wskoczył na kolana kolosa i na znak czci złożył ręce. Kapłan otworzył kadzielnicę, wypłynął z niej wonny dym i wzbił się aż do ust, uszu i oczu posągu. Zapach terpentynowej żywicy senter, czyli „to, co czyni boskim", nasycał kamień, a rozmodlony Iker wciąż stał zwrócony twarzą w stronę drogi i błagał ją, by się otwarła. Okadzano tak posąg aż do Nilu. Na rzece nie było kłopotów, a na ostatnim odcinku drogi posąg sunął wśród okrzyków nieopisanej radości. Nie było w prowincji nikogo, kto by nie pragnął obejrzeć tego wydarzenia, a obiecana przez Dżehutiego wielka uczta pod gołym niebem zwieńczyła ten sukces. Olbrzymi posąg stanął wreszcie przed frontonem świątyni i namiestnik prowincji serdecznie pogratulował strudzonemu Ikerowi. - Zadanie wykonałeś, młody pisarzu. Nie zapominaj jednak, że każdy hieroglif, każdy znak i każdy posąg bez względu na wielkość rzuca z jakiejś strony światło na tajemnicę stworze- 219 nia. Dzisiaj składamy hołd królewskiemu ka. Odpoczniesz sobie trochę później, bo na razie musisz napisać sprawozdanie z tych wydarzeń. 43 Uroczystości związane z ustawieniem olbrzymiego posągu zbiegły się w czasie ze świętem przyboru i oznaczały dla ludności dwa tygodnie wolne od pracy i spędzone na piciu, jedzeniu, śpiewach, tańcach oraz obchodach ku czci bogów. Dżehuti cieszył się ogromną popularnością i spędzał po kilka godzin dziennie w miejscu swojej Siedziby Wieczności, gdzie wykańczano właśnie jedną ze ścian. Malarze przedstawili na niej transport olbrzymiego posągu, a Iker sprawdził poprawność napisów hieroglificznych. Nie można już było wątpić, że wszedł do grona wysokich dostojników i budził wiele zawiści. Starzy, doświadczeni urzędnicy czuli żal do namiestnika, że tak hołubi tego smarkacza, niewiążącego się z nikim samotnika, wiecznie zajętego tylko ciężką pracą. Nikt jednak nie odważył się jeszcze zaatakować Ikera wprost, był on bowiem pod opieką Dżehutiego, a w dodatku zdążył już zebrać mnóstwo informacji o niektórych ludziach. Wszak sporządzając bilans sił i słabości prowincji, zdał sobie sprawę z nieudolności kolegów. Jedno jego słowo, a posypią się kary. Lepiej więc było schlebiać mu, ale jak to robić? Iker z pokoju pracy przechodził bezpośrednio do pokoju mieszkalnego, a z pokoju mieszkalnego szedł prosto do pokoju pracy. Nie brał udziału we wspólnych zebraniach. Gdy wyruszał na przechadzkę z osłem, minę miał tak odpychającą, że nikt nie odważył się mu przeszkadzać. Iker nawet w tych chwilach odprężenia myślał tylko o pracy. Jako kierownik, mający pod sobą znacznie starszych od siebie pisarzy, wiedział, że najmniejszy błąd będzie oznaczał jego zgu- 220 bę. Wymagając od siebie doskonałości, tylko się bronił. Była dla niego czymś takim jak wewnętrzny ogień oświetlający mu drogę. Nocami myślał o młodej kapłance. Przecież wszystko to, co robił, robił dla niej. Kiedyś ją ujrzy i nie będzie wtedy zachowywał się jak nieuk albo głupiec. Skoro los zmusił go do tej próby, to chyba tylko po to, żeby nauczył się zwyciężać samego siebie i wykazał swoje możliwości jako doskonały pisarz. Ukochanej może to jednak nie wystarczyć, musi więc ofiarować jej to, co ma w sobie najlepszego, i wykazać, że żyje tylko dla niej. Ikera nawiedzały również koszmary. Śniły mu się głowy morderców i potwory, nasuwały się pytania bez odpowiedzi oraz myśli, że musi się zemścić na tych, którzy chcieli przeciąć nić jego życia. Ta ciągła niewiedza i bezczynność stawały się nie do zniesienia. W trakcie tych majaków przyszła mu do głowy szalona myśl. Była tak nieznośna, że chciał ją odrzucić, ale uparcie wracała i Iker nie potrafił się od niej uwolnić. Stał się ponury i milczący i jeszcze bardziej stronił od ludzi. Osioł na szczęście doskonale wyczuwał wszystkie nastroje opiekuna i zawsze gotów był słuchać, ilekroć Iker go o coś pytał. Wiatr Północy strzygł lewym uchem, co oznaczało „nie", lub prawym w przypadku odpowiedzi twierdzącej. Temu wiernemu towarzyszowi Iker mógł całkowicie zaufać. Wyraził więc głośno myśl, która go tak gnębiła. I Wiatr Północy zastrzygł prawym uchem. Doktor Gua był zdruzgotany. - Dwa tygodnie ucztowania, i twoja wątroba, panie, jest bardziej napuchnięta niż wątroba tuczonej gęsi. Z lekarskiego Punktu widzenia to wprost samobójstwo. Dżehuti wzruszył ramionami. - Czuję się znakomicie. - Na nieświadomość nie mam lekarstwa. Te pigułki uregu- 221 lują ci pracę wątroby. Będziesz brał po dwadzieścia sztuk dziennie, bo inaczej za nic nie odpowiadam. Doktor Gua z trzaskiem zamknął skórzaną torbę i wyszedł z sali, gdzie tłoczyli się już nadzorcy tam i kanałów. Ich sprawozdania brzmiały pomyślnie. W sali zjawił się Iker. Wyglądał tak poważnie, że zaskoczyło to otaczających Dżehutiego dworaków. - Wszyscy wyjść! - rozkazał namiestnik. Iker stał nieruchomo i wpatrywał się w Dżehutiego. - Co się stało, mój chłopcze? - Domagam się prawdy. Namiestnik zwalił się na fotel, dłonie położył sobie na udach i głęboko westchnął. - Prawdy? Czy masz w sercu dość miejsca, żeby ją pomieścić? A może wiesz chociaż, czym jest prawdziwe serce? W sercu powstaje wszystko, jest to kaplica bogów, i to ono poznaje, myśli i rozumuje. Musi więc być pojemne i swobodne, a także łagodne. Ty zaś, Ikerze, okazujesz się zbyt surowy, zarówno dla siebie, jak i dla innych. Jeśli masz w sercu niepokój, będzie ono ciężkie i nie przyjmie bogini Maat. Duchowa energia przestanie krążyć i twoja świadomość zejdzie na manowce. - Wielmożny panie, moje doświadczenie jako pisarza nauczyło mnie nie mieszać dwóch różnych spraw i każdą rzecz widzieć jasno. Przyznasz, że jesteś moim dłużnikiem. - Wyobraźnia zaślepia cię, chłopcze. Uznałem twoje zalety, i to wszystko. Powiodło ci się tylko dlatego, że na to zasłużyłeś. - Ja tak nie sądzę, wielmożny panie. Jestem pewien, że wiesz dużo o ludziach, którzy chcieli mnie zabić, i czyniąc ze mnie jednego z ważniejszych w swojej prowincji pisarzy, chcesz tylko mnie chronić. Teraz pragnąłbym wszystko wiedzieć. Dlaczego wybrano mnie na przebłagalną ofiarę, kto za to odpowiada, czy nadal jestem igraszką kryjącego się w ciemnościach demona i gdzie leży ta kraina Punt, której wonności ratują dobrego pisarza? 222 - Nie sądzisz, że to stanowczo za dużo pytań? _ Nie, nie sądzę. Doprowadzony do rozpaczy, Dżehuti mocniej ścisnął poręcze fotela. - Z jakiej racji miałbym ci odpowiadać? - Przez umiłowanie prawdy. - A może ta prawda jest groźniejsza od niewiedzy? - Niewiele brakowało, a straciłbym życie, chcę zatem wiedzieć, dlaczego i kto temu winien. - A nie wolisz zapomnieć o tych strasznych wydarzeniach i docenić spokojne życie, w którym będziesz mógł robić to, co lubisz, czyli pisać i czytać? - Czyż istnieje większa kara niż życie w niewiedzy i ciemnościach? - Zależy dla kogo, mój chłopcze. Większość ludzi woli trwać w niewiedzy i za nic w świecie nie chciałaby się wyrwać z tego stanu. - Ale nie ja. - Tak mi się właśnie wydawało. Ostatni raz powtarzam ci, Ikerze, nie upieraj się i nie próbuj odkrywać tego, co powinno zostać w ukryciu. Teraz Iker już wiedział, że jego domysły były słuszne. Jego uparte spojrzenie przełamało ostatnie opory namiestnika. - Będzie, jak chcesz, mój chłopcze, ale możesz tego pożałować. Jeśli chodzi o krainę Punt, to nic o niej nie wiem. Wiem natomiast co nieco o tych dwóch marynarzach, Żółwim Oku i Ostrym Nożu. Iker aż poderwał się z miejsca. - To... to pracowali już u ciebie, panie? - Nie, po prostu zjawili się w głównym porcie mojej prowincji. Ich statek stal przez kilka dni przy nabrzeżu. - W archiwach nie ma śladu o tym postoju! - zaprotestował Iker. - Bo odpowiedni dokument zniszczono. - A to dlaczego, wielmożny panie? - Żeby nie dopuścić do przywidzeń. 223 - Przywidzeń? Jakich? Czy mam sądzić, że to ty, panie ukartowałeś tę intrygę? - Dość tego, Ikerze! - ostro przerwał Dżehuti. - Czy nie rozumiesz, że jestem twoim opiekunem? Nie zniósłbym, gdybyś miał rozwalić sobie głowę, idąc na przekór losowi. - Proszę, panie, powiedz mi wszystko. - Czy wiesz, na co się narażasz? - Dzięki tobie, panie, zaraz się dowiem. Dżehuti raz jeszcze rozpaczliwie westchnął. - Ci dwaj marynarze należeli do załogi statku mającego specjalne przywileje. Czy naprawdę chcesz wiedzieć jakie? - Czy muszę, panie, wyrywać z ciebie słowo po słowie? - Nie byłem zwolennikiem Sezostrisa, a ten statek osłaniała pieczęć królewska i kapitan poprosił mnie o pozwolenie na krótki pobyt dla przeprowadzenia remontu. Odmowa oznaczałaby otwarty konflikt, a wyrażając zgodę, uznałbym zwierzchnictwo władcy, choć przedtem je odrzucałem. Przyjąłem więc, że ten statek i jego załoga po prostu nie istnieją. Potem zjawiłeś się ty ze swoimi pytaniami i swoją ponadprze-ciętną osobowością. Nie jesteś podobny do innych pisarzy, Ikerze, masz w sobie ogień, choć nie uświadamiasz sobie jeszcze jego natury. Oto dlaczego spróbowałem odciąć cię od przeszłości. - Dokąd udali się ci marynarze? - Popłynęli do miasta Kahun. Dla Sezostrisa jest to bardzo ważne miejsce, gdyż znajdują się tam archiwa państwowe. - Przejrzę je i znajdę odpowiedź na swoje pytania! - Udając się tam, narazisz się faraonowi. - Z jakich przyczyn chciałby się mnie pozbyć? - Tego nie wiem, mój chłopcze, ale wiem, że każdy, kto uderza w prawdziwego króla, działa na swoją zgubę. - Dla mnie prawda znaczy więcej niż życie. Raz jeszcze pomóż mi, wielmożny panie, i wyślij mnie do tego Kahun. Pisarza z prowincji Tota każde miasto egipskie przyjmie z otwartymi ramionami. - Prosisz mnie, Ikerze, bym wysłał cię na śmierć? 224 - Jestem ci, panie, ogromnie wdzięczny. Jeśli zostanę tutaj i zasłonię sobie oczy i uszy, szybko przestanę ci dobrze służyć. - Ciężką odpowiedzialność zwalasz na moje barki. - To ja odpowiadam za wszystko. Przekonałem cię, panie, byś uchylił zasłonę i pozwolił mi pójść własną drogą. Dzięki tobie wzmocniłem się i potrafię teraz stawić czoło tej nowej próbie. 44 Na Elefantynie faraon Sezostris i jego otoczenie wzięli udział w uroczystych obchodach. Kierował nimi namiestnik prowincji, Sarenput, a poświęcone były pamięci mędrca, który nazywał się Heka-Ib i żył w czasach szóstej dynastii. W grobowej kaplicy postawiono właśnie pomnik ku jego czci, a dzięki tej kaplicy jego ka wciąż mogło pozostawać na ziemi i inspirować myśli następców. Nie wydarzyło się nic, co by mogło zaszkodzić przyjaznym stosunkom między orszakiem królewskim a milicją Sarenputa, jednak Sobek-Obrońca wciąż był zdenerwowany i niespokojny. Podobnie jak młody Sehotep żył w ciągłym napięciu, nie dowierzał gospodarzowi i obawiał się podstępu z jego strony. Generał Nesmontu gotów był bić się do ostatka o życie swego monarchy. Medes zgodnie z protokołem trzymał się na uboczu i starał się nie zwracać na siebie uwagi. Przyjmował do wiadomości teść oficjalnych wystąpień faraona, przyglądał się miejscowym dostojnikom, wypytywał ich o sprawy prowincji, a jako "% i zgodny rozmówca pozyskiwał sobie nowych przyjaciół. - Wasza Królewska Mość - zwrócił się Sarenput do farao-na - chciałbym ci pokazać, i tylko tobie, swoją Siedzibę Wieczności. Sobek i Nesmontu zagryźli wargi, nie chcąc głośno wyrażać ojego sprzeciwu, jak nakazywałaby elementarna ostroż- 225 li ność. Oto Sarenput odsłania swoje prawdziwe zamiary. W okolicach grobowca jego pachołkowie zamordują Sezostrisa. - Dobrze, idę - odpowiedział król. Sobek i Nesmontu byli chmurni i zastanawiali się, co by tu zrobić. - Czy mogę służyć ci, panie, jako wioślarz? - zapytał uprzejmie Sehotep. - Nie trzeba - odparł Sarenput - sam będę wiosłował. Wysiłek fizyczny utrzymuje mnie w dobrym zdrowiu. Dalsze naleganie byłoby zniewagą dla namiestnika. Może zresztą czeka on tylko na prowokację i zaraz da swojej milicji rozkaz do ataku? Sobek zrozumiał Sezostrisa. Władca liczy, że w razie tarapatów sam potrafi się obronić. Siłę rzeczywiście miał ogromną, ale przewadze liczebnej musiałby w końcu ulec. Sarenput ostro pociągnął wiosłami i piękna łódź z sykomorowego drewna skierowała się w stronę stromego urwiska na zachodnim brzegu, gdzie od czasów piramid kuto grobowce dla namiestników prowincji elefantyńskiej. Trzeba było iść po schodach i stromych, obrzeżonych murem podejściach. Łódź łagodnie dobiła do brzegu i dwaj mężczyźni powoli i w milczeniu zaczęli piąć się w górę. Mocno prażące słońce zupełnie im nie przeszkadzało. Stanąwszy przed Siedzibą Wieczności Sarenputa, odwrócili się i ujrzeli cudowny krajobraz. Lśniący błękitem Nil, świetli-stozielone gaje palmowe, rude piaski i białe domy. - To moje ulubione miejsce - powiedział Sarenput. - To tutaj spodziewam się zwyciężyć śmierć i przejść do życia wiecznego. Jeden z moich przodków, mający to samo imię co ja, kazał tu wyryć słowa: „Byłem pełen radości, gdy udało mi się sięgnąć nieba, głową dotykałem kopuły niebieskiej, ocierałem się o brzuchy gwiazd, sam byłem gwiazdą i tańczyłem jak pla' nety". Wejdź, Najjaśniejszy Panie, i obejrzyj najwspanialsza moją posiadłość. Sezostris zajrzał do wykutego w piaskowcu grobowca. P°' sadzka, która wznosiła się tutaj, i strop, który się obniżał, scho- 226 dziły się gdzieś poza końcową kaplicą. W pierwszej, wspanialej w swej surowości sali stało sześć kolumn. Potem schodami i korytarzem szło się do komory kultowej, gdzie znajdowało się wgłębienie z posągiem Sarenputowskiego ka. Idąc wzdłuż osi grobowca niby po smudze światła, Sezostris mógł podziwiać sześć posągów, przedstawiających namiestnika jako Ozyrysa. - Oto do czego dążę, Wasza Królewska Mość. Chcę stać się wiernym sługą boga zmartwychwstania. Czy potrzeba wyraź-niejszego dowodu mojej niewinności? Ja nigdy nie poważyłbym się szkodzić akacji Ozyrysa. A to, czegoś, Najjaśniejszy Panie, dokonał, świadczy, że masz w sobie mądrość, tak bardzo potrzebną naszemu krajowi. Gdybym się jej sprzeciwił, byłbym zbrodniarzem. Traktuj mnie więc, proszę, jako oddanego ci sługę, który nigdy cię nie zdradzi. Dobry Towarzysz dumnie i śmiało biegł na czele pochodu. Na prawo od niego, ciągnąc po ziemi wielki brzuch i obwisłe sutki, podążała za nim Gazela. Za nic w świecie nie zrezygnowałaby z udziału w tak wielkim święcie, odważnie zadzierała łeb i nikomu nie pozwalała się wyprzedzić. Psy zatrzymały się przed stelą, na której wyryte były wszystkie imiona Sezostrisa. - Pokłońcie się z głębi serc faraonowi - odezwał się Sehotep. - Dołączcie jego promieniowanie do swoich myśli i głoście wokół należny mu szacunek. To on jest dawcą życia. Okazuje szczodrość tym, co za nim idą. Jako strażnik pieczęci królewskiej oświadczam, że ta prowincja należy do Podwójnej Korony Obydwu Krajów. Sarenput z szerokim uśmiechem skłonił się przed Sezostri- Generał Nesmontu po raz pierwszy od wielu dni odetchnął 2 ulgą. Nawet Sobek ku wielkiemu swemu zdziwieniu przestał Widić wokół groźby. Król, nie przelewając ani jednej kropli i, znowu odniósł zwycięstwo. 227 - Muszę wrócić na wysepkę Biggę i sprawdzić, czy energia wciąż krąży bez zakióceń - odezwat się monarcha do Sarenpu-ta. - Zorganizujesz uroczystość i ogiosisz na niej, że zaczynamy pracę nad upiększeniem elefantyńskiej świątyni. Młoda kapłanka, stojąc przed pieczarą źródet Nilu, ujrzała wychodzącego z niej faraona. - Nadszedł czas, byś ruszyła w drogę. Czy jesteś gotowa? - Jestem, Wasza Królewska Mość. - Będziesz potrzebowała całej odwagi i stanowczości, na jaką może zdobyć się człowiek. Czy jesteś pewna, że wystarczy ci sił do podjęcia takiego zadania? - Zrobię, co tylko będę mogła. Władca pokazał dziewczynie złotego, masywnego ureusa, inkrustowanego kamieniem lapis-lazuli, turkusami i krwawnikiem. Ta kobra samica, którą faraon nosił nad czołem, rozsiewała tak potężny blask, że rozpraszała ciemności i oddalała wrogów bogini Maat. - Dotknij tego symbolu, napełnij się jego magią i poddaj się ręce, która cię poprowadzi. Kobra parzyła. Kapłanka poczuła, że energia ureusa spływa jej do krwi i dodaje sił. Król wszedł do pieczary i młoda kapłanka znowu została sama. W skupieniu nasycała się ciszą świętej wysepki, nie odczuwając już lęku przed tym, co ją czeka. Od dzieciństwa pragnęła poznać tajemnicę tej świątyni i wiedziała, że droga będzie długa i trudna. Po każdej jednak próbie budziła się w nie] ogromna radość, niosła ją gdzieś dalej i odsłaniała przed nią coraz więcej. Dotychczas nic nie przeszkadzało jej w drodze, az do chwili, gdy ujrzała młodego pisarza. Wiedziała o nim tyle tylko, że ma na imię Iker i że było to po prostu zwykle spotkanie, ale nie potrafiła tego chłopaka zapomnieć, jakby był osobą jej bliską, prawie przyjacielem, choć nigdy go już chyba nie zobaczy. 228 Otoczyło ją siedem kapłanek. Każda miała na sobie długą czerwoną suknię i każda trzymała w ręku bębenek. Potem zjawiła się ich przełożona. Przybrana była w perukę w kształcie sępa i naszyjnik menat, symbol duchowego odrodzenia. Młodą kapłankę przeniknął dreszcz. Ten rytualny strój mogła nosić tylko królowa Egiptu, władczyni Obydwu Krajów, ta która widzi złączonych w osobie faraona Horusa i Seta. Hieroglif symbolizujący sępa oznaczał również matkę, a także śmierć, gdyż dla odnalezienia niebiańskiej matki, wcielającej się w osobę królowej, należało najpierw przejść przez śmierć wtajemniczenia. - Niech siedem Hathor uwięzi zły los - rozkazała królowa. Kapłanki rytualistki rozwinęły czerwoną taśmę i okręciły nią młodą kapłankę. - Nadszedł czas i urodziłaś się na nowo - powiedziała królowa. - Przeszłaś wtajemniczenie i zostałaś kapłanką czystą*, a potem muzykantką rozsiewającą miłość**. Dzisiaj przystępujesz do nowych misteriów i stajesz się Przebudzoną***. Twoimi przodkami w linii żeńskiej są Czcigodne z domu boga Ptaha, Stare Kobiety z miasta Cusae oraz Hathory z domu Atu-ma, czyli twórczej zasady. Wszystkie one żyją we wtajemniczonych, a obecnych tu kapłankach i za chwilę dadzą ci usłyszeć muzykę nieba, gwiazd, słońca i księżyca. Rozległ się spokojny, cichy śpiew, a wtórowały mu bębenki i dwa trzymane przez królową sistra. Kapłanki wypowiedziały kolejno siedem słów tworzenia, ułożonych przez boginię Neit, w chwili gdy rodziło się z niej światło i wytryskiwało ponad wody praoceanu. Bogini ta, będąca kobietą i mężczyzną zarazem, istniała przed wszelkim stworzeniem i to z niej zrodziły się i ukształtowały wszystkie bóstwa. - Jestem wszystkim tym, co było, wszystkim tym, co jest, 1 wszystkim tym, co będzie - powiedziała królowa - i żaden * Uabet. %** Merut. *** Ureshut. 229 śmiertelnik nie ściągnął mojej zasłony, giezła spowijającego ciało Ozyrysa. Utkać je powinny wtajemniczone. Udasz się więc do Domu Akacji, a tam połączą się w twoim sercu Hathor i Ozyrys. Tu, na świętej wysepce Bigga, dom ten przyjmuje kształt pieczary Hapiego, gdzie woda z niebios łączy się z wodą ziemską. Przejdź przez tę pieczarę, niechaj nakarmią cię chłodna woda z gwiazd i ogień poznania. Rozebrano kapłankę i wpuszczono ją do pieczary. Wpatrzyła i się w płomień, przeszła potem drogą gwiazdozbiorów, przekroczyła bramy nieba, wykąpała się w jeziorze światła i rano z pierwszym promykiem słońca odrodziła się na nowo. Jedna z kapłanek kazała jej wejść na cokół symbolizujący boginię Maat i zaczęła wachlować ją strusim piórem, ofiarowując jej w ten sposób pomyślny wiatr, mający unieść świeżo wtajemniczoną do miasta szczęśliwości. Potem odziano młodą kapłankę w czerwoną suknię i zawieszono jej na szyi napierśnik z pereł. Symbolizował odrodzenie po wędrówce przez krainę ciemności, gdzie siły niszczenia nie zdołały jej zatrzymać. Królowa wręczyła jej paletkę pisarską i pędzelek, potem założyła jej na głowę siedmioramienną gwiazdę. - Jesteś już boginią Hathor, a musisz jeszcze stać się boginią Seszat, gdyż przeznaczone ci są bardzo szczególne zadania. Nie wystarczy ci wtajemniczenie wewnętrzne ani spokojne życie świątynne wśród sióstr. Masz przed sobą srogie próby i będziesz musiała poznać słowa potęgi, bo dopiero wtedy stawisz czoło widzialnym i niewidzialnym wrogom. W miarę możliwości będziemy ci pomagali, ale zwycięstwo musisz wywalczyć sama. 45 Iker wyszedł przed świtem, starając się nikogo nie obudzić, gdyż w pałacu wszyscy jeszcze spali. Poprzedniego dnia przekazał Dżehutiemu całość akt, którymi się zajmował. 230 raz jeszcze wysłuchał jego ostrzeżeń, ale pozostał na nie głuchy. Wszedł na pokład pierwszego statku płynącego na północ. Statek równo ze wschodem słońca podniósł kotwicę i popłynął, niesiony szybkim, ale kapryśnym prądem. Wąsaty kapitan miał jednak doświadczenie i doskonale nim sterował. Na pokładzie było dziesięcioro podróżnych, jeden wół, kilka gęsi i Wiatr Północy. - Dokąd się wybierasz, mój chłopcze? - zapytał kapitan. - Do Kahun. - Dwadzieścia godzin żeglugi, sporo przystani, jedna spokojna noc, o ile nie zdarzy się nic złego. Co mi zaproponujesz? - Dwie pary mocnych sandałów, sztukę lnu i jeden średniej wielkości papirus. - No, no, nieźle płacisz. Pochodzisz z dobrego rodu? - Nie, jestem zwykłym pisarzem z prowincji Zająca, w służbie wielmożnego pana Dżehutiego. - To wielka i bardzo szanowana osobistość. Po co wybierasz się do Kahun? Pytania te zaczynały drażnić Ikera, mimo to starał się być uprzejmy. - Z przyczyn zawodowych. - Poufna misja? - Jak chcesz, panie. - Kahun... Dziwne miejsce. Ja tam nie byłem, ale jest, zdaje się, pilnie strzeżone i na zamieszkanie trzeba mieć zezwolenie. Jesteś zapewne ważną figurą? - Mówiłem ci, panie, że zwykłym pisarzem. Iker, mając już dość tego śledztwa, ułożył się na macie i udał, że śpi. Kapitan wdał się w rozmowę z innym podróżnym. Widać by-'°. że jest niepoprawnym gadułą. Zgodnie z zapowiedzią kapitana przystani było sporo. Ciągle oś wsiadał, ktoś wysiadał, nawiązywano rozmowy, ludzie za- 231 jadali placuszki, cebule i suszone ryby, popijali lekkie piwo i poddawali się łagodnemu kołysaniu fal. Iker, słuchając jednym uchem, dowiedział się o drobnych kłopotach rodzinnych, o procesach i domowych sprzeczkach. Dopływali do kolejnej przystani i Wiatr Północy zaczął strzyc uszami. Coś zwietrzył. Nie było tu żadnego osiedla, lecz tylko mały gaj palmowy, poprzecinany rowami nawadniającymi. Wyszli z niego dwaj niedogoleni mężczyźni z muskularni jak u wioślarzy. Wyglądali zupełnie jak ludzie z załogi, która chciała wrzucić Ikera do morza. Zajęli miejsca na rufie. A zatem kapitan zastawił na niego pułapkę. Dla żartów wypytywał go o różne sprawy, chociaż odpowiedzi były mu znane. Ci dwaj obwiesie mieli dokończyć dzieła. Iker podszedł do drzemiącego, jak mu się zdawało, wąsacza. - To nie obserwujesz, panie, rzeki? - Dobry marynarz śpi tylko na jedno oko. - Wysadź mnie jak najprędzej na brzeg. - Do Kahun jeszcze daleko. - Zmieniłem zdanie. - Sam nie wiesz, czego pragniesz, mój chłopcze. Dokąd tak naprawdę chcesz jechać? - Wysadź mnie, panie. - Nie przewiduję tutaj postoju. Jeśli koniecznie chcesz, musisz mi coś dorzucić. - Chyba nieźle zapłaciłem ci, panie. - No tak, ale... - Nowa mata wystarczy? - Jeśli rzeczywiście nowa... Iker dał kapitanowi jedną z dwóch mat zabranych na podróż. Kapitan, zadowolony, skierował statek do brzegu. Rzucono kładkę i Iker z Wiatrem Północy natychmiast zeszli na brzeg. Iker był przeświadczony, że ruszą za nim dwaj wioślarze. Mylił się. Statek odpłynął. 232 - Mamy do pokonania dłuższą drogę, niż przewidywałem -odezwał się Iker do osła. - Przynajmniej nikt nas nie będzie ścigał. Wiatr Północy pokazał, że tak, i Ikerowi zrobiło się lżej. - Ci dwaj obwiesie mieli naprawdę podejrzane gęby. Po tym, co mi się przydarzyło, nikomu nie mogę już ufać. Sprawdził, że z przyborów pisarskich nic mu nie zginęło, a osioł tymczasem objadał się ostami. Ruszyli potem na północ ścieżką biegnącą wśród pól uprawnych. - Ileż pytań mnie dręczy! Może w Kahun znajdę na nie odpowiedzi. Dlaczego nikt nie chce mi nic powiedzieć o kraju Punt? Dżehuti wyjawił mi tylko część prawdy, ale może istotnie wie mniej, niż myślę. A człowiekiem, który chciał mnie zgubić, jest sam faraon! W czym mu przeszkadzam? Jestem niczym i w żaden sposób nie zagrażam jego władzy. Dlaczego uczepił się właśnie mnie? Gdybym był rozsądny, skryłbym się gdzieś i wszyscy zapomnieliby o mnie. Nie potrafię jednak wyrzec się prawdy, bez względu na zagrożenia. I raz jeszcze pragnę ją ujrzeć. Jeśli w ogóle chcę o coś walczyć, to tylko z myślą o niej. 0 przerwach w marszu decydował Wiatr Północy. On również wybierał ocienione miejsca na noclegi przed wyruszeniem w dalszą drogę. Na trasie spotykali tylko wieśniaków. Jedni zachowywali się gburowato, inni uprzejmie. W jednym z mijanych gospodarstw Iker zredagował kilka pism do władz, z którymi gospodarz miał zatarg. Otrzymał w zamian żywność. Dochodzili już do bogatej i żyznej prowincji Fajum, gdy nagle osioł zaczął gwałtownie ryczeć. Nie można było wątpić. Wyczuł zagrożenie. Na szczycie wzgórka stał szakal. Miał długie nogi i smukłą Szyję, wpatrywał się w przybyszy, którzy ośmielili się wtargnąć na jego obszar. Podniósł wysoko łeb i zaczął jakoś dziwnie wyć. Wiatr Północy najpierw uważnie słuchał, a potem śmiało ruszył w stronę szakala. Iker zrozumiał, że te zwierzęta rozmawiały ze sobą. Szakal był przecież wcieleniem Anubisa, boga znającego wszystkie szlaki i tego, i tamtego świata. 233 Iker i osioł ruszyli za szakalem. Biegi szybko, ale stara! się ich nie zgubić po drodze. Dotarli w końcu do miejsca zwanego Ra--henłi, czyli ujście kanału. Była tu wielka tama i śluza regulująca dopływ wody doprowadzanej do Fajum z odnogi Nilu. W okolicy, dzięki pracom inżynierów Sezostrisa Drugiego, zwiększył się obszar pól uprawnych, a nawadnianie pozostawało pod kontrolą. W poprzek drogi stało kilku policjantów. - Teren wojskowy, wstęp wzbroniony - oznajmi! podoficer. - Kim jesteś i skąd przychodzisz? - Nazywam się Iker i jestem pisarzem z miasta boga Tota. Podoficer uśmiechnął się złośliwie. - No, no, to zobaczymy. Jesteś w takim wieku, że to całkiem możliwe. A ja jestem generałem, naczelnym dowódcą wojsk królewskich i specem od wyłapywania oszustów. Prawdę mówiąc, mógłbyś wynaleźć coś lepszego. - Mówię prawdę. Pokażę ci dokument i sam się, panie, zaraz przekonasz. Iker sięgnął do jednej z leżących na grzbiecie osła toreb, ale policjanci natychmiast napięli łuki, a podoficer przytknął Ikero-wi do krzyża koniuszek krótkiego miecza. - Nie ruszaj się! Chciałeś sięgnąć po broń, co? Wstęp wzbroniony! Tylko siły bezpieczeństwa mają prawo tu wchodzić i nikt więcej. Kto ci pokazał tę drogę? - Nie uwierzysz mi, panie. - Wszystko jedno, mów! - Szakal. - Miałeś rację, że ci nie uwierzę. Przysłali cię tu pewnie jacyś zbóje! Planują kradzież w tych stronach. - Sam zajrzyj, panie, do tych toreb, a znajdziesz tam tylko mój sprzęt pisarski. Obchodź się z nim ostrożnie, błagam. Oficer wciąż nie wierzył. Pogrzebał w bagażach Ikera i zawiódł się, gdyż broni tam nie było. - Spryciarz z ciebie. A gdzie ten sławetny dokument? - To zwinięty i opieczętowany papirus, zaadresowany do burmistrza Kahun. Ma pieczęć Dżehutiego, namiestnika pr°' wincji Zająca. 234 - Jeśli ją naruszę, burmistrz zwolni mnie za otwarcie urzędowego pisma. A jeśli nie naruszę, będę musiał uwierzyć ci na słowo. Jeszcze jeden podstęp, mój zuchu. Idę o zakład, że ten papirus to oszustwo. Ale mnie nie nabierzesz. Dobrze znam takich spryciarzy jak ty. - Dajmy już spokój, panie, z tą zabawą i zaprowadź mnie do burmistrza Kahun. - Myślisz, że będzie marnował czas na przyjmowanie przestępców? - Przekonasz się, panie, że naprawdę jestem pisarzem. - Komu ukradłeś te przybory? - Dał mi je generał Sępi. - Nic mi to imię nie mówi. Mogłeś je zresztą zmyślić, dlaczego nie miałby to być generał? - Mylisz się, panie. Wszystko, co ci powiedziałem, to szczera prawda. - Ja chcę tylko wiedzieć, czy zamierzasz działać tu sam, czy może masz wspólników. Iker zaczynał tracić spokój i podoficer to wyczuł. - Tylko nie rzucaj się tu, mój zuchu, bo jak nie, to rozpruję cię tym mieczem i wszyscy moi podwładni poświadczą, że miałem prawo. Tych podwładnych było zbyt wielu, żeby Iker sam sobie z nimi poradził. Nie biegał również tak szybko, by uciec przed strzałami łuczników. - Niech burmistrz Kahun złamie pieczęć i przeczyta to polecające mnie pismo, a zrozumiesz, panie, że się mylisz. - O, zaczynasz mi grozić! No to posiedzisz sobie w kiciu. - Nie masz, panie, prawa mnie więzić. - Tak myślisz...? Założyć mu drewniane kajdanki! Trzej policjanci rzucili się na Ikera i przygnietli do ziemi, go podnieśli, miał ręce skute z tyłu. - Co zrobisz, panie, z moim osłem? - Ładne zwierzę, zdrowe i mocne. Przyda mi się. - A moje przybory? - Wymienimy je na odzież. 235 - Jesteście złodziejami! - Nie odwracaj, chłopcze, kota ogonem, bo to ty jesteś złodziejem. Władze podziękują mi za schwytanie cię w porę. po_ siedzisz sobie kilka miesięcy w śmierdzącej celi, a od razu kark ci zmięknie. Potem kilka lat prac przymusowych, a polubisz wysiłek i grzeczność. Zabrać mi go stąd, niech już na niego nie patrzę! Iker ani słowem nie odezwał się do policjantów. Zaprowadzili go do znajdującego się poza miastem więzienia i wepchnęli do celi, gdzie siedziało już trzech złodziei ptactwa - jeden młody i dwóch starych. - A ty coś zmajstrował? - zapytał młody. - Nic. - To tak jak ja. A ile ukradłeś gęsi? - Ani jednej. - Nie bój się, tu możesz śmiało mówić. My jesteśmy za tobą. - Dawno tu siedzisz? - Kilka tygodni. Czekamy, aż sędzia raczy nas zauważyć. Niestety, nie rozczula się nad nami. Może nam sporo wlepić, zwłaszcza że nie siedzimy tu pierwszy raz. Gdy dochodzi do przesłuchania i oskarżony udaje skruchę, bywa trochę łaskawszy. Jeśli jeszcze nie umiesz, podszkolimy cię. - Jestem pisarzem i nikogo nie okradłem. Któryś ze starych otworzy! jedno oko. - Pisarz w więzieniu? No to musisz być nie byle jakim przestępcą. Opowiedz nam. Iker ze zmęczenia siad! w kącie celi. - Dajmy mu spokój - powiedział młody. Iker stracił wszystko, ale wciąż nie zamierzał rozpaczać. Czyżby raz jeszcze wpadł w pułapkę? Nie, bo przecież przy' prowadził go tu szakal Anubisa. To tylko pomyłka. Jej yp śnienie może potrwać długo, ale z tym sobie poradzi. 46 Drzwi do celi otworzyły się z trzaskiem. - Wstawaj! - zwrócił się policjant do Ikera. - Pójdziesz z nami. - Dokąd mam iść? - Zobaczysz. Trzej policjanci wyprowadzili chłopaka z więzienia, ale ku wielkiemu jego zdziwieniu nie założyli mu drewnianych kajdanków. - To mam być zwolniony? - Nam kazano tylko zaprowadzić cię do pana burmistrza. Jeśli spróbujesz uciekać, zabijemy cię. Gasła nadzieja na lepszy los. Tutejszy sąd orzeknie surową karę, zapewne kilka lat pracy przymusowej w kopalniach miedzi albo w którejś z oaz na Pustyni Zachodniej. Był sam, miał przeciwko sobie trzech policjantów, mógłby więc spróbować. Byleby tylko szli dalej jeden od drugiego, a potrafi ich unieszkodliwić. Niestety, byli to starzy wyjadacze i nie dawali mu żadnych szans. Przyglądał się miastu Kahun. Miało kształt prostokąta, otaczał je wysoki i gruby mur*. W narożniku północno-wschod-nim znajdowała się główna brama wjazdowa. Pilnowało jej czterech żołnierzy. - Przyprowadzamy wam więźnia. - Zajmiemy się nim - odpowiedział podoficer, przyzywając jednocześnie do siebie dwóch żołnierzy. Wyglądali na silniejszych niż policjanci i mieli przy sobie °szczepy. Jeśli potrafią się nimi posłużyć, zbieg nie ucieknie ^leko. Iker zrezygnował. W czterech weszli w szeroką aleję, od której odchodziły "oczne uliczki do dwóch głównych dzielnic. Rzucało się w oczy, Wymiary miasta: 390 x 420 m. Mur miał ok. 6 m wysokości i ok. 236 237 że ulice przecinają się pod kątem prostym, a cale miasto powstało na podstawie starannie opracowanego planu. W tym dziwnym miejscu, gdzie panowała niezwykła jak na egipskie osiedla cisza, Iker od razu poczuł się swojsko. Niewiele kramów, śliczne białe domy, wzorowa czystość. Iker chętnie by zajrzał w ten i ów zakątek, ale żołnierze kazali mu przyśpieszyć kroku. - Szybciej, bo burmistrz bardzo nie lubi czekać. Wspaniała rezydencja głowy miasta wznosiła się na wzgórzu i dominowała nad zabudowaniami. Ogromna willa* miała siedemdziesiąt pokoi, ale bramę wąską. Po obu jej stronach widać było budki strażnicze, a w nich strażników. - To właśnie jest ten więzień, którego chce widzieć pan burmistrz - zameldował podoficer. - Chwileczkę, zaraz uprzedzę zarządcę. Ułożony z płyt chodnik na lewo prowadził do kuchni, stajen i budynków gospodarskich. Zarządca, żołnierze i Iker skierowali się jednak na prawo, przejściem do przedpokoju. Stamtąd przeszli na wielki podwórzec, zamknięty od południa portykiem. Gospodarz lubił przychodzić tu dla ochłody. Zarządca minął skrzydło, gdzie mieściły się apartamenty prywatne burmistrza, w tym sypialnie i łazienki, i poprowadził przybyłych do sali przyjęć, ze stropem wspartym na dwóch kolumnach. Przed burmistrzem stal ze zwieszoną głową włodarz Dolnej Świątyni króla Sezostrisa Drugiego i wysłuchiwał ostrych po- lajanek. Zarządca zmieszał się i cofnął. - Chodź tu! - przywołał go burmistrz, niewysoki mężczyzna z wąskim czołem i gęstymi brwiami. - Oto jest właśnie więzień, którego... - Wiem - przerwał oschle burmistrz. - Wyjdźcie wszyscy i zostawcie nas tu samych. - Ten przestępca może być niebezpieczny - zauważył po°' oficer. * Ponad 2700 m2 powierzchni. 238 - Cicho bądź i rób, co kazałem! Iker samotnie stanął przed burmistrzem. Oblicze władzy nie wróżyło nic dobrego. - Nazywasz się Iker? - Tak jest. - Skąd pochodzisz? - Z Medamud. - A skąd tu przyszedłeś? - Z miasta boga Tota. - Poznajesz te rzeczy? Burmistrz wskazał chłopakowi niski stolik, na którym leżały przybory pisarskie. - To moja własność. - Gdzie je kupiłeś? - Podarował mi je generał Sępi. Miałem szczęście być jego uczniem, a potem awansowałem na pisarza. Zatrudnił mnie namiestnik prowincji i była to pierwsza moja praca. Burmistrz raz jeszcze przeczytał rozpieczętowany już papirus, przekazany mu uprzednio przez policjantów. - Nadzór nad moim miastem pełniony jest całkiem nieźle, ale specjalnej inteligencji od stróżów porządku nie wymagam. Policja nie domyśliła się, kim jesteś. Taki młody, a już pisarz, w dodatku z uznaniem wyraża się o nim namiestnik prowincji, zwykle taki oszczędny w pochwałach. To budzi podejrzenia. A dlaczego chcesz pracować w Kahun? - Chciałbym wyuczyć się na doskonałego pisarza. Spojrzenie burmistrza trochę złagodniało. - Nie mogłeś zrobić nic lepszego, mój chłopcze. To miasto Jest dziełem geometrów i wtajemniczonych w misteria rytua-"Stów. Zbudowali oni również jedną z piramid, a potem Kahun stało się ważnym ośrodkiem administracyjnym. Mam na gło-*le gospodarstwa rolne, kamieniołomy, spichlerze i warsztaty rzemieślnicze, muszę przeprowadzać spisy i regulować prze-p'yw siły roboczej w okręgu Fajum, kontrolować dzienne zaku-Py i wydatki, sprawdzać, czy kapłani, rzemieślnicy, pisarze, grodnicy i wojskowi sumiennie wykonują swoje obowiązki. 239 Praca ta wyczerpuje mnie i nie zostawia już czasu na zajmowanie się tym, co najbardziej mnie pociąga, mam na myśli pisanie. Zauważ, że wszystko kiedyś już powiedziano, i nikt, nawet ja nie potrafi niczego wymyślić. Ach, gdybym mógł zadziwiać słowami, budować zdania, jakich nikt jeszcze nie ułożył! Z roku na rok robi się coraz gorzej, sprawiedliwość nie jest wystarczająco sprawiedliwa, a działania bogów wciąż okrywa tajemnica. Nawet władza nie budzi już należytego szacunku. Wszystko układa się na opak. A kto to dostrzega, kto podejmuje konieczne kroki, kto odważa się walczyć ze złem, kto naprawdę pomaga biednym, kto walczy z obłudą i kłamstwem? - Przecież o to troszczy się faraon - nieśmiało zauważył Iker. Burmistrz trochę się uspokoił. - Zapewne, zapewne... Ale pamiętaj, że najważniejsze jest pismo. Pisarze nie budują świątyń ani grobowców, a ich potomstwo to teksty, gdyż żyją dłużej i dają im wieczną sławę. Twoimi dziećmi są twoje pędzelki i tabliczki, a piramidą jest dla ciebie twoja książka. Ja marnotrawię swój talent na niekończące się nigdy prace urzędowe. - Czy zamierzasz, panie, powierzyć mi jakieś stanowisko? - Ostrzegam cię. Będziesz miał obok siebie najlepszych pisarzy. Nie zniosę braku fachowości i nie wybaczę ci żadnego błędu. Jeśli okaże się, że niewiele umiesz, wystąpią do mnie z wnioskiem o zwolnienie cię z pracy. Chciałbym wierzyć, że pisząc o tobie, namiestnik Dżehuti nie przesadził w pochwałach. No, już dobrze. Potrzebuję kogoś do zarządu spichlerzy. Iker starannie ukrył zawód. Nie takiej pracy się spodziewał- - Dużo pracowałem w archiwach i... - W archiwach mam dość pracowników i jestem z nich całkiem zadowolony. Czy generał Sępi nie uczył cię zarządzania spichlerzami? - Owszem, uczył także tego, i dziękuję ci, panie, za zaufanie. - Liczą się tylko fakty, mój chłopcze. Albo znasz się na 240 swojej pracy, albo nie. W pierwszym przypadku Kahun będzie dla ciebie rajem, w drugim szybko wrócisz tam, skąd przyszedłeś. - Chciałbym spełnić twe oczekiwania, panie, ale jest jedna sprawa, w której nie mogę ustąpić. - Jaka? - Chodzi o mojego osła. Jest to mój towarzysz i muszę go odnaleźć. - Zarobisz tyle, że wystarczy ci na kupno nowego. - Nie zrozumiałeś mnie, panie. Wiatr Północy jest tylko jeden, uratowałem go i służy mi teraz jako doradca. - Osioł... doradcą? - Potrafi odpowiadać mi na pytania. Przy nim będzie mi się wiodło. Bez niego nie dam sobie rady. - Czy wiesz przynajmniej, gdzie jest? - Prawdopodobnie w pobliżu więzienia, gdzie mnie przetrzymywano. - Weź w takim razie to pismo, a będziesz mógł odebrać swojego towarzysza zgodnie z prawem. Mój zarządca wskaże ci mieszkanie służbowe. Iker skłonił się z szacunkiem. - Czy generał Sępi mówił ci o wielkich pisarzach, którzy zgłębili tajemnicę tworzenia? - Trzeba w tym celu umieć słuchać i rozumieć oraz panować nad światłami. - Miałeś znakomitego nauczyciela. Musimy jeszcze pomyśleć o wyposażeniu cię. - To nie odzyskam swoich przyborów? - Ależ oczywiście, odzyskasz je. Ja mam na myśli inne wy-Posażenie. Obejmuje ono magiczne formuły, bez których nikt n'e przejdzie przez bramy, nie otrzyma łodzi od przewoźnika 1 nie uniknie zaplątania się w wielką sieć rozstawioną na dusze %ch podróżnych. Bez tej wiedzy będziesz tylko zwykłym pi-sarzyną. - Gdzie mogę się tego nauczyć? - Sam sobie radź, mój chłopcze. Nauka szkolna to jedno, 241 a opanowanie zawodu to drugie. Czyż nie mówi się, że dobry rzemieślnik sam sporządza sobie narzędzia? Iker wyszedł z Kahun i ruszył w stronę więzienia. Dręczył go niepokój. Dlaczego burmistrz wyrażał się tak zagadkowo? Dlaczego powiedział mu o istnieniu niedostępnej wiedzy? Ukrywał się za maską tak samo jak generał Sępi i namiestnik Dżehuti. Ta świadomość, poddana próbie, bynajmniej nie zniechęcała Ikera, wprost przeciwnie. Jeśli rzeczywiście ktoś rzuci mu linę, on uchwyci się jej i już nie utonie w rzece. A jeśli chodziło tu tylko o złudzenia, potrafi się ich pozbyć. Przed wejściem do więzienia drzemał strażnik. Rękę miał na temblaku. Iker poklepał go po ramieniu i policjant zerwał się na równe nogi. - Czego tu chcesz? - Przychodzę po swojego osła. - Chodzi ci o tego olbrzyma z łbem twardszym od granitu i buntem w oczach? - Opis wydaje mi się właściwy. - No to spójrz, co mi zrobił. Pokiereszował jeszcze trzech innych policjantów, bo rzucał się, wierzgał i gryzł. - To normalne. On słucha tylko mnie. Uwolnij go. - Za późno. - Jak to za późno? - zapytał Iker, czując, że coś ściska go za gardło. - Komendant postanowił, że to wściekłe bydlę trzeba zabić Przeszło dziesięciu ludzi męczyło się, żeby je związać. - Gdzie go zaprowadzono? - Na pole z tyłu za więzieniem. Iker popędził co sił w nogach. Wiatr Północy leżał na boku, nogi miał skrępowane i wiązane do kołków. Rytualista podnosił nóż ofiarny. - Zaczekaj! -wrzasnął Iker. Wszyscy odwrócili się, a osioł wydał ryk nadziei. 242 - To niebezpieczna bestia - powiedział rytualista. - Trzeba z niego wyrwać groźną moc. - To moja własność. - A prawo własności na piśmie masz? - nie bez złośliwości zapytał podoficer. - Mam! Z podpisem burmistrza Kahun. Wystarczy wam? Policjant musiał ustąpić. Iker wyrwał rytualiście nóż z ręki i oswobodził towarzysza. Wiatr Północy, świadom, że pan już drugi raz uratował mu życie, polizał go po rękach. - Chodź, Wietrze Północy, bardzo dużo mam ci do opowiedzenia. 47 Abydos, czyli duchową stolicę Egiptu, ogarniał smętek. Miasto Ozyrysa, odgrodzone od reszty kraju kordonem czujnych straży, bardzo starannie sprawdzających każdego kapłana tymczasowego, żyło jakby pozbawione łagodnego światła, ożywiającego do niedawna święte budowle. Jednakże kolegium mianowanych przez faraona stałych kapłanów nie szczędziło sił i nadal niestrudzenie wykonywało swoje zadania. Sędziwy arcykapłan, nosiciel złotej palety, choć uginał się już pod ciężarem lat, a głos jego serca wciąż słabnął, co rano przychodził do chorej akacji. Jej stan nie pogarszał się, ale oznak poprawy też nie było wi-"ać. Czy Ozyrys długo jeszcze będzie przebywał w swoim drzewie? Czy nadal łączyć ono będzie niebo z ziemią i światem Podziemnym? Czy raz jeszcze zapuści korzenie w oceanie pra-energii? Staruszek nie potrafił odpowiedzieć na żadne z tych pytań. 0 tej pory wiódł spokojny żywot rytualisty i zajęty był wyrżnie sprawowaniem i przekazywaniem misteriów, toteż nie-Zczęście zaskoczyło go i czuł się bezradny. 243 Prawdą jest, że od dnia, kiedy z rozkazu Sezostrisa ruszyła wielka budowa, zazieleniła się również jedna gałąź akacji i już nie schła. Nosiciel złotej palety uczepił się więc tego strzępka nadziei i codziennie podlewał drzewo wodą i mlekiem. Potem coraz mniej pewnym krokiem udawał się na miejsce, gdzie zobowiązani do zachowania tajemnicy majstrowie wznosili świątynię i budowali Siedzibę Wieczności Sezostrisa. Tego dnia szło mu się jeszcze ciężej niż zwykle. Zimny wiatr przewiał go do szpiku kości, piasek piekl w oczy. Kierownik robót podszedł do starca i podał mu ramię. - Może powinieneś trochę odpocząć? - W tym trudnym okresie nikt nie ma prawa myśleć wyłącznie o sobie. Czy otrzymaliście mięso, ryby i warzywa? - Rzemieślnikom nie brakuje niczego, a dostawy przychodzą punktualnie. Przydzieleni nam kucharze gotują doskonale. - Mówisz, że jest dobrze, ale glos ci drży. Jakie macie kłopoty? - Była cała seria przykrych wydarzeń - odparł kierownik robót. - Łamały się narzędzia, z kamieniołomów przychodziły niekiedy źle ociosane bloki, były powierzchowne zranienia, zdarzały się choroby. Można by przysiąc, że jakaś złowroga sita stara się zwolnić tempo pracy. - Jak walczycie z tymi przeciwnościami? - Codziennie rano odprawiamy obrzędy, tworzymy również w zespole wewnętrzne więzi. W sytuacji, jaka się wytworzyła, każdy wie, że może polegać na innych. Błędem byłoby oskarżanie kogokolwiek o uchylanie się od pracy albo o brak umiejętności. Wręcz przeciwnie, powinniśmy działać wspólnie, pod opieką króla, gdyż ta budowa wymaga znacznie większego wysiłku, niż pierwotnie sądziliśmy. Bądź spokojny, wytrzymamy- - Jeśli ustaniecie, upadnie Abydos, a wraz z nim zawali się i Egipt. - Zadanie wykonamy do końca. Nosiciel złotej palety ruszył wolno w stronę świątyń1' Sprawdził, że wykonujący tajnie swoją pracę rytualista starannie posprzątał boskie domostwo. Upewnił się również, że inny. 244 mający uzupełniać codzienne ubytki wody na ofiarnych stołach, zrobił, co do niego należało, a sługa ka odprawił obrzędy ku czci przodków, których pomoc była obecnie potrzebniejsza niż kiedykolwiek. Przez chwilę miał wrażenie, jakby serce przestało mu bić. Musiał usiąść. Odzyskawszy nieco tchu, ruszył dalej i poszedł do grobowca Ozyrysa, gdzie jeden z kapłanów czuwał nad całością boskiego ciała. - Pieczęcie w porządku? - W porządku. - Pokaż mi je. Arcykapłan obejrzał pieczęcie i nie zauważył niczego nienormalnego. - Czy ktoś próbował zbliżyć się do grobowca? - Nikt. - Nie wydarzyło się nic szczególnego, choćby jakiś drobiazg? - Zupełnie nic. Mając takiego strażnika, arcykapłan mógł być całkiem spokojny. Nieustępliwy, skrupulatny, otworzy drzwi tego święt-szego nade wszystko miejsca tylko wtedy, gdy każe mu tak zwierzchnik sprawujący misteria w Abydos. Starcowi pozostawała już tylko rozmowa z Łysym. Człowiek ten bez przerwy przesiadywał w bibliotece Domu Życia, szperał w archiwach, wyszukiwał tam opisy starych obrzędów i wybierał z nich dostosowane do pór roku słowa potęgi. Arcykapłan bardzo lubił to miejsce. Miał wrażenie, że słyszy tu zapisane na papirusach myśli mędrców, a wokół unosi się wiły zapach przeszłości i dobrych czasów. - Powinieneś trochę mniej pracować, ale o to nie warto cię nawet prosić - burknął gniewnie Łysy, wciąż skłonny do wybuchów mimo podeszłego wieku. - Rzeczywiście nie warto. Czy ostatnio był tu ktoś u ciebie? - Nie. Zresztą poza tobą nikogo bym nie wpuścił. Gdy pra-^ję, zwłaszcza nad zagadnieniem tak trudnym jak żeglowanie swiętą łodzią, nie lubię, żeby mi ktoś przeszkadzał. Myślę, że 245 wnioski z moich dociekań do czegoś się przydadzą i przyczynią do wyjaśnienia niektórych niejasności. Ciągle doskonalenie obrzędów, arcyważnych narzędzi do zrozumienia niewidzialnego, było stałym zajęciem bractwa z Abydos, a zarazem najlepszym sposobem zwalczania uroków. Ostatnim etapem obchodu była świątynia siedmiu kapłanek. Zajmowały się dostarczaniem przyjemności boskiej duszy. Muzyką, śpiewami i tańcem podtrzymywały harmonie łączące moce niebieskie z ich ziemskimi odbiciami. Kapłanki, sprawując zastrzeżone dla kobiet obrzędy, utrzymywały Ozyrysa poza zasięgiem śmierci. Bez nich Abydos w ogóle by nie istniało. Najmłodsza z siódemki wyszła przywitać nosiciela złotej palety. Biła z tej kapłanki i radość, i powaga. Od powrotu z Ele-fantyny, gdzie królowa Egiptu nadała jej stopień Przebudzonej, zdawała się jeszcze bardziej promieniować. - Czy potrzebujesz czegoś? - zwrócił się arcykapłan do dziewczyny. - Świeżego olibanu i dodatkowego stołu ofiarnego, wasza dostojność. Pozwól, że podam ci ramię, i usiądź tu sobie w cieniu. Staruszek nie odmówił. Dokuczające mu od rana uczucie ogromnego zmęczenia wciąż nie ustępowało. - Jak odczuwasz obrzęd, przez który niedawno przeszłaś? - Jak bramę otwartą na inny świat. Ujrzałam nowe rzeczywistości i inne kolory. Były tuż obok, ale przedtem ich nie widziałam. Kto wie, może my, ludzie, stanowimy przeszkodę dla światła? Wiem również, że te niezwykłe podarki będą musiały przynieść pożytek. Królowa nie ukrywała przede mną, że na drodze do wtajemniczenia czekają mnie jeszcze ciężkie próby- - Bogowie tak chcieli, a Ozyrys się zgodził. Nigdy już nie będziesz taka jak inne kapłanki. Czasami zapragniesz zrobić się do nich podobna, ale musisz wyzbyć się złudzeń. - Czy możesz udzielić mi więcej wyjaśnień? Arcykapłan poczuł nagle porażający ból w piersiach. Oczy stanęły mu w słup i upadł bokiem na ziemię. Młoda kapłanka, nie tracąc głowy, pomogła mu się ulozyc- 246 W czasie nauki zdobyła tyle wiedzy medycznej, że rozpoznała teraz atak serca. - Zaraz pójdę po wodę i poduszeczkę. - Nie, zostań, to moje ostatnie chwile. Chciałbym tylko zapamiętać twoją twarz, zanim stanę przed strażnikiem tamtego świata. Masz przed sobą zadanie... zadanie większe i niebez-pieczniejsze od wszystkiego, co mogłabyś sobie wyobrazić. Wierzę w ciebie, tak bardzo w ciebie wierzę... Uścisnął dziewczynie ręce i wydał bardzo długie westchnienie. Łysy rozpuścił w magnetyzującej wodzie kilka ziarenek na-tronu, potem ukląkł przed ociosanym kamieniem. Rytualista wylał mu trochę tej wody na dłonie. Łysy, już oczyszczony, sam z kolei oczyścił sługę ka, ten zaś ofiarował popiersiu arcykapłana mleko, wino, chleb i daktyle. Nosiciel złotej palety, zmumifikowany i złożony do grobu, stawał się od tej chwili pełnoprawnym przodkiem. Bractwo wiedziało, że zmarły go nie opuści, jeśli tylko będzie święciło jego pamięć. Sługa ka przyniósł kadzielnicę w kształcie ramienia i uniósł pokrywkę, tak aby dym kadzidła docierał aż do nieba, gdzie zmartwychwstali żywią się lotnymi zapachami. Potem podniósł przednią nogę alabastrowego byka, będącą symbolem zwycięskiej potęgi. Kapłanki wymieniły po kolei nazwy potraw przedstawionych na stole ofiarnym i złożyły przodkowi w ofierze Paski płótna. Uroczystość zakończono odczytaniem słów przemiany w światło, dzięki czemu dusza zmarłego będzie mogła wędrować po wszystkich światach. Spośród pięciu najwyższych rangą kapłanów miasta Abydos Jeden nie był w stanie się skupić. W czasie uroczystości myślał nie o zmarłym, ale o sobie jako szczęśliwym jego następcy. Nie il, że stanowisko arcykapłana i nosiciela złotej palety przy- właśnie jemu. Któż bowiem mógłby je objąć? Udawać P°trafił znakomicie, nikt więc nie zauważył, że jego myśli wca- 247 le nie biegną w stronę zmarłego starca i że ten zgon niewiele go wzrusza. Ważne, że jest stanowisko do objęcia! Kapłani tak bardzo szanują go za niezłomny charakter i mają tyle podziwu dla jego wiedzy, że nie może być dwóch zdań i ten awans dostanie. Co będzie robii, objąwszy przewodnictwo największej w Egipcie wspólnoty wtajemniczonych? Dziwne, ale o tym jeszcze nie pomyślał. Dla niego liczyło się tylko stanowisko i płynące z niego korzyści. - Przyszedł mistrz wielkich misteriów - oznajmiła młoda kapłanka. Przyszły arcykapłan spodziewał się przybycia tego człowieka i w niczym mu ono nie przeszkadzało. Przybysz był ważną figurą i uczestniczył w misteriach Ozyrysa, ale w Abydos nie mieszkał. Gdy przyjdzie do wyboru nowego arcykapłana, na pewno oprze się na zdaniu stałych kapłanów. Faraon Sezostris długo stał w skupieniu przed sarkofagiem zmarłego. Odczytał z Księgi Piramid i Księgi Sarkofagów oraz z tajemnego rytuału z Abydos formuły zmartwychwsta-' nia, a potem wezwał do świątyni pięciu kapłanów i siedem kapłanek. - Nie muszę chyba podkreślać znaczenia waszej pracy. Już w normalnych czasach jest ona bardzo ważna, a w obecnej sytuacji wręcz rozstrzyga o wszystkim. Czekają mnie ciężkie zmagania, a swoją siłę czerpię z obrzędów, jakie odprawiacie tu dla podtrzymania życia Ozyrysa i jego akacji. Jeżeli nie powiedzie się wam, runie tron faraonów, a wraz z nim upadną Obydwa Kraje. Zatriumfuje barbarzyństwo, przekupstwo, fanatyzm i przemoc. Zerwą się więzy między niebem i ziemią, bogowie opuszczą ten kraj, a może nawet cały zamieszkany świat. Jako jedni z niewielu żyjecie w tajemnicy, przez tajemnicę i dla tajemnicy. Macie obowiązek utrzymać ją poza zasięgiem zla i nikczemności, tak by ludzkość nie lała gorzkich łez na swo] nędzny los. Toczy się straszliwa walka i nie mamy pewności zwycięstwa, ale walczyć będziemy aż do końca i w niczym n'e ustąpimy wrogowi. Niech Maat będzie dla nas wzorem, prowadzi nas i strzeże. 248 Słowa królewskie poruszyły trochę przyszłego arcykapłana, za bardzo jednak czekał na tę najważniejszą dla niego decyzję, by rzeczywiście się nimi interesować. - Kapłan, który z mojego mianowania pełnił obowiązki nosiciela złotej palety i kierował tym bractwem, był prawym człowiekiem. Nim stanie przed sądem bogów, powinniśmy i my go osądzić. Ja oceniam go dobrze. Czy któryś lub któraś z was jest odmiennego zdania? Zapanowała głucha cisza. - Skoro tak, to obrzędy doprowadzimy do końca. Oby ten usprawiedliwiony głosem został za takiego uznany również w niebie i mógł wędrować przez wieczność. Przyszłemu arcykapłanowi coraz trudniej było ukrywać zniecierpliwienie. Władca doszedł wreszcie do sprawy zasadniczej. - Stan kapłański tak jak dotychczas z całą skrupulatnością wykonywać będzie swoje obowiązki. A jeśli chodzi o złotą paletę, na której zapisano formuły poznania, postanawiam, że zostanie ona przy osobie faraona. Kandydatowi na najwyższe stanowisko wydało się, że źle usłyszał. Sezostris nie zapytał nawet członków bractwa o zdanie i nikogo nie mianował. Przerażające! - Zamierzam utrzymać stały związek z Abydos - dodał król. - Reprezentować mnie będzie Łysy, on też w czasie mojej nieobecności pokieruje waszą wspólnotą, ale bez mojej wyraźnej zgody niczego nie przedsięweźmie. Regularnie wysyłać mu będę wskazówki, on zaś będzie mnie powiadamiał o wszystkich szczegółach. Najmniejsze wykroczenie, najdrobniejszy grzeszek, a winny będzie usunięty z bractwa. Mamy wojnę, a wróg jest straszniejszy niż tysiące żołnierzy. Błąd, °rak czujności i wszelkie zaniedbania traktować będę jako zdradę i tak właśnie będą karane. A teraz chodźmy na stypę ku Czci naszego brata, którego piękna bogini Zachodu przyjęła baśnie na swoje łono. Zawód był straszny. Niedoszły arcykapłan siadł do stołu ze ściśniętym żołądkiem, jadł jednak święcone potrawy i robił do- 249 brą minę. Nikt nie powinien dostrzec jego złości na Sezostrisa, na miasto Abydos, a także na kapłanki i kapłanów, którzy nawet słowem nie wspomnieli o jego zasługach. Sama zemsta mu nie wystarczy. Ważniejsze jest osiągnięcie celu. Koniecznie musi być bogaty. Wypadnie kupować sumienia ludzkie i robić z siebie najważniejszą w świętym mieście osobę, a jednocześnie knuć w ukryciu intrygi. Jak jednak zdobywać pieniądze, nie odkrywając się? Trudność wydawała się nie do przezwyciężenia. - Wyglądasz, jakby cię coś gnębiło - zauważyła jedna z kapłanek. - A kogóż by nie gnębiło? Zgon tak wspaniałego arcykapłana to bardzo ciężkie przeżycie. - Wspólnymi siłami poradzimy sobie i z tym. A twoja mądrość i doświadczenie będą nam potrzebne. - Możecie na mnie liczyć. 48 - Nazywam się Gergu i jestem naczelnym nadzorcą spichlerzy. Działam z polecenia wielkiego podskarbiego, Senan-cha. Pokaż mi wasz spichlerz. Kierownik spichlerza miasteczka Kwiatowa Górka był całkowicie zaskoczony zjawieniem się tak ważnej osobistości. - Mamy właśnie bardzo dużo pracy i... - Albo natychmiast robisz, co każę, albo wzywam policję! - Proszę, chodź, panie. Gergu w towarzystwie Senancha kontrolował wcześniej spichlerze w większych miastach. Potrafił zachowywać się z godnością, przestrzegał dyskrecji, wzbudzał szacunek, dokładnie wykonywał polecenia zwierzchnika i był w jego oczach doskonałym urzędnikiem. Gdy Senancha zatrzymano w pałacu, Gergu, korzystając z okazji, bardzo gorliwie zaczął kontrolować spichlerze na pro- 250 wincji. Tutaj nie miał już żadnych zahamowań i szeroko korzystał z uprawnień swego urzędu. Kierownik zaprowadził go na przylegające do spichlerza podwórze. Było ogrodzone murem. - Za niski - orzekł Gergu. - Przez taki mur bez trudu prze-lezie każdy złodziej. - My tutaj wszyscy się znamy i złodziei u nas nie ma. Kierownik pchnął furtkę na podwórze. - A gdzie zamek? - Nie ma potrzeby. - Zboże w spichlerzu powinno być zabezpieczone. A tutaj nie jest. - Zapewniam cię, panie, że... - Przepisy to przepisy. Kierownik ze strachem wszedł na podwórze. Były tu schody na taras, gdzie znajdowały się wloty trzech ustawionych przy ścianie pojemników na zboże. Pionowe klapy, zamontowane prawie na poziomie ziemi, służyły do wybierania ziarna. - Schody nieprzepisowe - uznał Gergu. - Za mało stopni i niedbałe wykonanie. - Nic nie wiedziałem o jakichś przepisach w tej sprawie. - To teraz już wiesz. Gergu odchylił klapę. - Drewno zużyte. Tę część dawno już należałoby wymienić. - Zapewniam cię, panie, że sprawuje się doskonale. - Na murze powinny być wypisane imiona właścicieli pól! - Spójrz, panie, w tamtą stronę. - Prawie zatarte. Cóż to, próbujecie oszukiwać urząd podatkowy? - Ależ nic podobnego, panie. Pracownicy urzędu doskonale znają tych właścicieli i z tym nigdy nie było kłopotów. Gergu wszedł na schody. Stąpał tak ostrożnie, jakby mu coś groziło. - Ten taras jest za wąski. Tu mogą się zdarzać wypadki w czasie pracy. Niezbyt dbasz o bezpieczeństwo pracowników. 251 - Wprost przeciwnie. Wszyscy w miasteczku traktujemy ich z należytą troską. Gergu zajrzał do wnętrza spichlerza. - Przydałby się kapitalny remont. To przerażające, ale ten spichlerz to rozsadnik chorób. - Przed przyjęciem ziarna wszystko kazałem tu okadzić i odmalować, a także... - Nabroileś co niemiara. Nigdzie dotychczas nie widziałem tylu zaniedbań w jednym miejscu. Moim zdaniem należałoby cię natychmiast aresztować. ; Kierownik zbladł. - Wielmożny panie, ja nie rozumiem, ja... ; - Jest wyjście. Jeśli zgodzisz się natychmiast zapłacić wysoką grzywnę, to może jakoś uda mi się uchronić cię przed więzieniem. - Jak bardzo wysoka? - Nie jest to oczywiście najlepsze wyjście, bo i tak będę musiał złożyć raport zwierzchnikowi. Istnieje chyba inna możliwość, ale strach mi o niej pomyśleć. - Może mi jednak powiesz... - Grzywnę zmniejszę ci do polowy i nie sporządzę żadnego raportu, ale to, czego zażądam, dasz mi bezpośrednio do ręki i będziesz trzymał język za zębami. Kierownik niedługo się zastanawiał. - Zgoda... jeśli doprowadzisz do umorzenia sprawy. - Już jest umorzona. Gdybyś się jednak wygadał, to moje zeznania będą przeciwko twoim. A ja oskarżę cię o usiłowanie przekupstwa, pójdziesz siedzieć i stracisz wtedy wszystko. - Będę milczał. - Jesteś całkiem pojętny. Dzięki mnie unikniesz najgorszego. Gergu nigdy nie zdoła odwdzięczyć się swemu protektorowi za powierzenie mu takiego stanowiska. Każda kontrola średnie] wielkości spichlerza oznaczała dla niego wielki zysk, darł skórę z kierowników i niczego z ich strony nie musiał się obawiać przy tym wszystkim bardzo sumiennie pisał raporty dla zwierzchnika. Przed Senanchem udawał nieposzlakowanego urzędnika, tak bardzo oddanego swojej pracy, że na sprawy osobiste niewiele już pozostawało mu czasu. - Czeka nas podróż służbowa - rzeki mu wielki podskarbi. - W jaki rejon? - Abydos. - Przecież niewtajemniczeni nie mają tam prawa wstępu. - Rozkaz faraona. - Czyżby Jego Królewska Mość domyślał się jakichś malwersacji? - Mamy sprawdzić wszystkie ważne miejsca, niczego z góry nie zakładając i wszystkie traktując tak samo. Przygotuj swoje rzeczy na jutro rano. Gergu zastanowił się. Czyżby faraon nie rozporządzał szczegółowymi spisami bogactw każdej świątyni? Biorąc na zdrowy rozum, było to mało prawdopodobne. W rzeczywistości jednak Sezostris kontrolował tylko Deltę, okolice Memfisu i północną część Górnego Egiptu, wiele prowincji było od niego niezależnych. Skoro teraz nakazuje taką podróż, to chce sprawdzić, ile naprawdę posiada zasobów, które mógłby wykorzystać dla umocnienia swojej władzy. Rzeczywiste jego cele są chyba jasne. Chce uderzyć na nieposłuszne prowincje, rozprawić się z ich namiestnikami i przejąć władzę nad całym krajem. Gergu, działając w cieniu Senancha, zbierze jak najwięcej informacji, które i Medesowi się przydadzą, i jemu samemu po-mogą w robieniu kariery. A jeśli okaże się, że Sezostris ma inne zamiary, to Gergu będzie o tym wiedział. Senanch podał wprawdzie na przystani swoje imię i godno-j|Cl> ale oficer i tak ich obu zrewidował. Zarządzenia dotyczące bezpieczeństwa były tak ostre, że musieli się im podporządkować nawet najwyżsi dostojnicy. 252 253 - Dostaniecie ochronę. Nigdy nie powinniście poruszać się sami. Jeżeli naruszycie przepisy, łucznicy mają rozkaz strzelać. - Muszę pójść do świątyni, mam się tam spotkać z jej przełożonym - oświadczył Senanch. - Mój pomocnik, Gergu, ma rozmawiać z burmistrzem grodu faraona Sezostrisa. - Każę go uprzedzić. Poczekajcie tu, proszę. Senanch i Gergu usiedli pod sykomorą na stołeczkach. Jeden z żołnierzy przyniósł im wodę. - Nie jest to bardzo przytulne miejsce - stwierdził Gergu. -Skarby i tajemnice Abydos są rzeczywiście pod dobrą strażą. Czym właściwie zajmują się kapłani? - Przyglądają się niebu, studiują medycynę, magię i w ogóle wszelkie nauki objawione nam przez boga Tota. Ich główny obowiązek, przynajmniej względem najwyższej władzy, polega na tym, że odprawiają misteria Ozyrysa. W razie jakichkolwiek zaniedbań pod tym względem w kraju zapanowałoby rozprzężenie. - Czy nie wydaje się dziwna taka koncentracja sił i takie drobiazgowe kontrole? - Abydos to najświętsze miejsce w Egipcie, Gergu. Zasługuje na szczególną uwagę. - To bóg nie potrafi sam się obronić? A poza tym któż ośmieliłby się wtargnąć na obszar podległy Ozyrysowi? - Po ludziach spodziewać się można najgorszego. - Ja w każdym razie cieszę się na widok tej świątyni. - Nie łudź się, wpuszczą cię najwyżej do pomieszczeń administracyjnych. Zapytaj tylko, czy świątynia ma wystarczające zapasy żywności, zbierz zażalenia i obiecaj, że wszystko, co trzeba, zostanie załatwione w jak najkrótszym terminie. - A ty, panie, obejrzysz tę świątynię? - Moje działania objęte są tajemnicą, Gergu. Łysy przyjął wielkiego podskarbiego w przybudówce ° świątyni Ozyrysa. Kapłani przychodzili tu dla ochłody, a taK 254 po to, by przedstawić trudności, z jakimi zetknęli się w ciągu dnia, a które należało jak najlepiej rozwiązać, by nie utrudniały normalnego przebiegu obrzędów. W Abydos panowała ciężka, przygnębiająca atmosfera i Senanch niczego tu jeszcze nie znalazł. A oblicze Łysego na pewno go nie ucieszy. - Faraon Sezostris powierzył mi pewne delikatne zadanie i muszę je wykonać. - A dlaczego sam się nie zjawił? - Dlatego, że pewne ważne przyczyny wymagają jego obecności gdzie indziej. Jako osoba należąca do Domu Króla mam prawo działać w jego imieniu. - Czy masz oficjalne pismo z jego własnoręcznym podpisem? - Czyżbyś mi nie ufał? - Istotnie, nie ufam ci. - No to spójrz tutaj. Łysy długo przyglądał się pismu. - Pieczęć jest rzeczywiście królewska, a pismo Jego Królewskiej Mości. Czegóż zatem chcesz? - Chciałbym wiedzieć, co dokładnie znajduje się w skarbcu świątynnym. - To tajemnica państwowa. - Reprezentuję tu państwo, masz więc obowiązek podać mi tę informację. Przekażę ją bezpośrednio królowi, i tylko jemu. - Niech przyjedzie i sam obejrzy skarbiec. Nie dopuścimy w ten sposób do żadnych przecieków. - Nie rozumiemy się. Otrzymałem polecenie i muszę je wykonać. A ty nie masz wyboru i powinieneś mnie słuchać. - Słuchać będę tylko Jego Królewskiej Mości. ~ Przypominam ci, że właśnie on mnie tu przysłał. - Zażądam potwierdzenia. Senanch zmienił ton. ~ Znieważasz i mnie, i Dom Króla! ~ Brak ostrożności byłby czymś jeszcze gorszym. Bądź so-le wielkim podskarbim, a tutaj niczego nie zdziałasz. Spokoju 255 tego miejsca nie mogą zakłócić żadne intrygi pałacowe. Prawo do wyjaśnienia sytuacji ma tylko faraon. A teraz przepraszam cię, ale nie mam czasu na jałowe spory. Senanch został sam. Uśmiechnął się. Sezostris, wysyłając go do Abydos, chciał wystawić Łysego na próbę. Czy nowy zwierzchnik świątyni zachowa się jak wierny sługa faraona, czy może władza uderzy mu do głowy i zacznie wierzyć, że sam, bez porozumienia z władcą, może o wszystkim rozstrzygać? Teraz odpowiedź na to pytanie była jasna. Łysy nie ulegnie żadnym naciskom, bez względu na to, skąd pochodzą. Przyrzeczenia dotrzyma i wszystkie istotne decyzje podejmować będzie faraon. Ta próba wypadła na szczęście pomyślnie. Sprawę do załatwienia miał jeszcze Gergu. Zaprowadzono Gergu do budynku administracji. Nieliczna grupa starannie wybranych przez króla urzędników zajmowała się tu organizacją zaopatrzenia dla mieszkańców osiedla „Trwałe-Są-Siedziby", Uah-sut, czyli osiedla zajmowanego przez robotników budujących świątynię i Siedzibę Wieczności Sezostrisa. W surowym wnętrzu, gdzie nikt nie podnosił głosu, Gergu nie czuł się dobrze. Jakże bardzo różniło się ono od kipiącego życiem Memfisu! Kierownik urzędu nie wyglądał na człowieka skłonnego do żartów. - Czego sobie życzysz? - Jestem pomocnikiem wielkiego podskarbiego Senancha. - Wiem o tym. - Zajmuję się spichlerzami. - U nas w Abydos są pełniutkie. - To bardzo dobrze, bardzo dobrze. Jednakże mam inne jeszcze obowiązki. - Słucham cię. 256 _ Sprawa jest bardzo prosta, ale trochę delikatna. Muszę sprawdzić, czy nikomu z was niczego nie brakuje. _ Jeśli chodzi o Uah-sut i Bractwo Budowniczych, to kłopotów nie mamy. O ile zdarzy się, że jakieś dostawy przyjdą z opóźnieniem, natychmiast cię zawiadomię. A jeśli chodzi o kolegium kapłanów, zarówno stałych, jak i tymczasowych, to do niczego nie mogę się wtrącać. Zaraz poproszę odpowiedzialnego za te sprawy i z nim sobie porozmawiasz. To pogodne miejsce zaczynało podobać się Gergu. Nigdy jeszcze nie miewał tak dziwnych odczuć, nigdy nie wydawało mu się, że patrzy na siebie z boku, a przemoc i przekupstwo nie zawsze są najlepszą metodą. Zdziwił się, stwierdzając, że marzy o jakimś świecie mniej brutalnym, gdzie niektórzy nie są zabójcami ani złodziejami, nie mają nawet zbytnich ambicji. Zły, że dał się opanować takim dobrym myślom, otrząsnął się na podobieństwo oblanego wodą psa. Jakże potężni muszą być tutejsi magowie, skoro narzucili temu miejscu swój spokój! Od tej pory będzie wystrzegał się miasta Abydos, choć z pewnością zainteresuje się jego tajemnicami, nawet nie mając wielkiej nadziei na ich przeniknięcie. Wszedł kapłan. Wyglądał dość dziwacznie. Był po prostu brzydki i raczej lodowaty w obejściu. Gergu na pierwszy rzut oka poznał, że ma do czynienia z pilą, pozbawioną wszelkiej wrażliwości. Jednocześnie mimo nie-prawdopodobieństwa takiego domysłu zauważył, że mają ze sobą coś wspólnego. - Powiedziano mi, że nazywasz się Gergu i że przysłał cię tu Urząd Gospodarki, byś sprawdził, czy niczego nam nie brakuje. - Nie mógłbyś tego lepiej wyrazić. Myślę, że przy twojej Pomocy doprowadzę sprawy do pomyślnego końca. Kapłan na widok tego ordynusa, wyraźnie lubiącego uciechy cielesne, miał ochotę ostro go odprawić i zażądać innego rozmówcy. Nawiązał się jednak między nimi jakiś dziwny kontakt. Nie 257 ulegało wątpliwości, że Gergu uprawia przekupstwo, a podłość uczynił podstawową zasadą swojego życia. Kapłan obmyślał właśnie plan zemsty za wyrządzoną mu zniewagę i szukał sposobów na wzbogacenie się, więc to spotkanie przyjął jako znak opatrzności. Należało oczywiście działać ostrożnie i wystrzegać się wszelkich uniesień, gdyż byłoby to niebezpieczne. Potrzeba będzie trochę czasu i wielu spotkań, nim przyjdzie pora na wspólne działanie. - Istotnie, mamy tu pewne trudności materialne - przyznał kapłan. - Mogą przeszkodzić nam w wykonywaniu naszych świętych obowiązków. - Jestem tu po to, żeby rozwiązywać takie trudności i zapewnić wam całkowity spokój duchowy - uroczyście zapewnił Gergu. Po namyśle, w niczym niezmieniającym pierwszego wrażenia, Łysy postanowił zgodnie z życzeniami monarchy przekazać mu swój wniosek. Tak, Złotemu Kręgowi z Abydos należy przywrócić silę i energię. Tak, wielki podskarbi Senanch zasługuje na przyjęcie do tego Kręgu. 49 Iker przetarł sobie oczy. - Więc to tutaj? - zwrócił się do rządcy, znalazłszy się przed wspaniałym domem we wschodniej dzielnicy miasta Kahun, gdzie znajdowały się najokazalsze wille. - Twój bezpośredni zwierzchnik, Heremsaf, zgodził się przyjąć cię pod swój dach. Uważaj, bo nie ma on łatwego charakteru. Willa nie była podobna do żadnej innej. Dzielnicę wschodnia.* 258 większą, odgradza! od mniejszej, zachodniej*, mur z niewypa-lanych cegieł. Miasto miało dziewięć ulic równoległych, a przecinała je biegnąca z północy na południe szeroka aleja**. Rzucało się w oczy, że urbanista, który obmyślił i opracował plan miasta, lubił ład. Rządca zapukał. Mężczyzna, który otworzył im drzwi, rzeczywiście nie wyglądał na wesołka. Miał kanciastą twarz, a zdobiły ją eleganckie, starannie przystrzyżone wąsy. - To jest właśnie Iker, ten pisarz od spichlerzy. Ma... - Wiem, co będzie miał robić, i wiem, co ja mam robić. Rządca ulotnił się, a Heremsaf wskazał palcem na osła. - Co to takiego? - To mój osioł. Jest... - Jak dotychczas potrafię jeszcze odróżniać osła od człowieka, nawet w przypadku, gdy różnica jest bardzo nieznaczna. Po co ci on? - Wiatr Północy nosi moje przybory do pisania. - Skąd je wziąłeś? - Podarował mi je generał Sępi, mój nauczyciel z prowincji... - Wiem, kim jest generał Sępi i z jakiej prowincji pochodzi. Kiedy wyrzucił cię ze swojej klasy i za co? - Wcale mnie nie wyrzucił. Byłem jego najlepszym uczniem i wielmożny pan Dżehuti zlecił mi potem trudną pracę. - Nawet najczujniejszym ludziom zdarzają się chwile nieuwagi. Co to była za praca? - Spisywałem osiągnięcia i słabości prowincji. Starannie Przejrzałem sprawozdania innych pisarzy i sporządziłem dla Pana Dżehutiego zestawienie krytyczne. Heremsaf wzruszył ramionami. * Powierzchnia dzielnicy wschodniej wynosiła ok. 10 ha, a zachodniej ? ok. 4 ha. ** O szerokości 9 m. 259 - Jesteś stanowczo zbyt miody, żeby zapędzać cię do tak skomplikowanej pracy. - Zapewniam cię, panie, że... - Ja znam ten zawód, a ty go nie znasz. Kazano ci pewnie uporządkować jakieś stare archiwa. Będziesz musiał nauczyć się siuchać, bo słuchanie liczy się nade wszystko. Kto dobrze słucha, dobrze także mówi. - A ten, kto słucha - ulubieńcem boga - dodał Iker. - Znasz maksymy Ptahhotepa. Bardzo dobrze! Najważniejsze, żebyś nie zapomniał o tej jednej: A co do głupca, który słuchać nie chce... tylko w niewiedzy widzi mądrość wszelką... życie wypełnia on tym, co śmierć niesie*. A teraz gadaj prawdę! Dlaczego chcesz pracować w Kahun? - Bo kształcili się tutaj najlepsi pisarze królestwa. - I chcesz zostać jednym z nich? Nie wiesz zapewne, że zachłanność to straszna wada, choroba nie do wyleczenia i źródło wszelkiego zła. - To pragnienie osiągnięcia doskonałości w swoim zawodzie jest zachłannością? - Zobaczymy, jak ci to pójdzie. Czy jesteś pewien, że wszystko mi powiedziałeś? - Na razie tak. - Na twoje szczęście mam jeszcze miejsce w stajni, ale wpuszczam tam tylko osły pracowite i posłuszne. Tego samego będę wymagał i od ciebie. Kucharka będzie przygotowywała ci posiłki, natomiast pokojówka nie zajmie się ani twoim pokojem, ani łazienką. O te pomieszczenia sam musisz zadbać, bo jak nie, to szybko ode mnie wylecisz. Ten dom musi lśnić czystością. Jeśli w pracy napotkasz jakieś trudności, to sam o niczym nie decyduj, tylko zwróć się do mnie i postępuj tak, jak ci powiem. A teraz szybko się rozpakuj, bo za godzinę wyrusza- my. Iker, obejrzawszy swoje nowe pomieszczenie, zapomniał * Kilka połączonych fragmentów epilogu Nauk Ptahhotepa. Tłumaczenie z tekstu hieroglificznego -/. Karkowski. 260 0 humorach gospodarza. Pokój był duży, jasny, leżały tu dwie bardzo wygodne maty, było niskie łóżko z wezgłowiem i podu-szeczką, pościel z cienkiego lnu na lato i grubsza na zimę, skrzynie na odzież i dwie lampki oliwne. Wciąż pełen zachwytu, zaprowadził osła do stajni. Znajdowała się na tyłach domu, w pobliżu urządzonej pod gołym niebem kuchni. Tu Iker też nie doznał zawodu. Wiatr Północy miał dla siebie dużo miejsca, obfity żłób i napełnione po brzegi koryto. - Wydaje mi się, że będziemy musieli zasłużyć sobie na takie szczęście. Osioł uniósł prawe ucho. - Pij, ile chcesz, i jedz do syta, Wietrze Północy, ale pośpiesz się. Jestem pewien, że nasz gospodarz nie lubi ani odrobiny się spóźniać. Iker nie mylił się, gdyż Heremsaf czekał już przy wyjściu. - Czy ten osioł udźwignie również moje przybory? - Co o tym myślisz, Wietrze Północy? - zapytał Iker. Osioł wyraził zgodę. - O ile dobrze rozumiem, to on decyduje - rzekł ze zdziwieniem Heremsaf. - To mój jedyny przyjaciel - odparł Iker. Heremsaf zacisnął usta i wrzucił do jednej z toreb swoje przybory: paletkę, tabliczki i pędzelki. - W drogę! W całym mieście panowała atmosfera pracy. Nie pokrzykiwali na siebie nawet zamiatacze sprzątający główną aleję 1 boczne uliczki. - Sytuację trzeba postawić jasno - powiedział Heremsaf. -Faraon mianował mnie nadzorcą piramidy Sezostrisa Drugiego 1 świątyni Anubisa. Muszę więc zajmować się dostawami piwa w dzbanach, chleba, zboża, tłuszczów i pachnideł, sprawdzać rachunki, kontrolować pracę urzędników, czuwać nad rozdziałem żywności, a w dodatku wszystko codziennie księgować. Praca ta przytłacza mnie i nie zostawia ani chwili wolnego cza-su. Moi pracownicy muszą więc być dobrymi fachowcami, nie-d°uczek nie zagrzeje u mnie miejsca. 261 Spichlerze zaimponowały Ikerowi. Mieszkańcowi miasta dość było na nie spojrzeć, policzyć je i oszacować ich rozmiary, a już nie obawiał się głodu. Miasteczko wyraźnie cieszyło się wielkimi względami króla. - Teraz ty zabieraj się do roboty! - burknął gniewnie He-remsaf. Iker wyjął z torby przybory. Na jednej z tabliczek zanotował liczbę spichlerzy stojących pojedynczo, potem zainteresował się tymi, które ustawione były w rzędy, a miały wysokość od dziesięciu do dwunastu metrów. Zajrzał do wnętrza każdego spichlerza, sprawdził stan cegieł, wytrzymałość sklepień i szczelność, konieczną dla ochrony przed chwastami. Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy wrócił wreszcie do zwierzchnika. - Dopiero za kilka dni będę wiedział, czy te spichlerze nie mają usterek. Muszę uporządkować swoje zapiski i sporo jeszcze obejrzeć. - Idę teraz do świątyni Anubisa. Wracaj do domu, czeka na ciebie wieczerza. Przyjdziesz tu jutro, gdy tylko się rozwidni. Pokrywy na otworach górnych, wsypowych były w porządku, ale niektóre klapy na otworach dolnych, służących do wybierania przez nie ziarna, źle przesuwały się w rowkach. Iker wykonał szkice i starannie przedstawił w sprawozdaniu, czym może to grozić. Szczegół ten był jednak mało istotny w porównaniu z najważniejszym defektem. Iker zamyślił się, rozważając, w jaki sposób najdokładniej go opisać, gdy nagle poczuł, że ktoś klepie go po ramieniu. - To ty jesteś tym nowym pisarzem od spichlerzy? - zapytał go jakiś wysoki i chuderlawy, mniej więcej pięćdziesięcioletni mężczyzna. - Jestem tylko pomocnikiem Heremsafa. - Tego starego durnia? On nienawidzi wszystkich wokol i lubi tylko gnębić porządnych ludzi. - Ja tam nie skarżę się na niego jako na zwierzchnika. 262 - Jeszcze trochę, a zaczniesz. Czym się zajmujesz? - Przyglądam się spichlerzom i sprawdzam, czy wszystko jest w porządku. - Szkoda czasu. Z tym nie ma żadnych kłopotów. - Skąd masz tę pewność? - Bo w ubiegłym roku sam wszystko posprawdzałem. Mówię ci, że z tym nie ma żadnych kłopotów. - Ja nie byłbym taki pewny jak ty. - Co ty wygadujesz, przyjacielu! Jestem doświadczonym i szanowanym pisarzem. Moich opinii nikt nie podważa. - To w takim razie dlaczego rozstałeś się z tą pracą? - No wiesz, jesteś bezczelny. Chciałbym widzieć to twoje sprawozdanie. - Mowy nie ma. Dostanie je Heremsaf i nikt więcej. - Cóż to znowu, przecież między kolegami nie ma sekretów? - Przykro mi, ale naprawdę nie mogę. - To powiedz mi przynajmniej, czy stwierdziłeś jakieś nieprawidłowości. - Takie stwierdzenia obchodzą tylko mojego przełożonego. - Przestańmy tak kręcić się w kółko. W Kahun życie płynie spokojnie i tutejsi ludzie nie lubią wścibstwa. Czy jasno się wyraziłem? - Mniej więcej. - Czy ty naprawdę chcesz napytać sobie biedy? - Chcę tylko mieć spokój przy pracy. - Rób tak dalej, a nigdy nie będziesz go miał. Posłuchaj mnie. Tymi spichlerzami ja osobiście się zajmowałem, są w doskonałym stanie i nie wymagają żadnych remontów. Jasne? - Zrozumiałe. - No właśnie. Przy odrobinie dobrej woli koledzy zawsze dojdą w końcu do porozumienia. - Brakuje mi tylko jednego, bo nie wiem, jak ci na imię, ale to drobiazg. Tego łatwo się dowiem i będę wtedy wiedział, kto odpowiada za te ogromne nadużycia, o których piszę w sprawozdaniu. 263 A - Popełniasz wielki błąd i... - Spełniam swój obowiązek i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Heremsaf przeczytał papirus i na powrót zwinął go w rulon. - Wysuwasz bardzo poważne oskarżenia, Ikerze. - Są uzasadnione. Dwa spichlerze zbudowano z gorszych, niż należałoby, cegieł i trzeba będzie je zburzyć. Mój poprzednik dopuszczał się po kryjomu oszustw ze szkodą dla bezpieczeństwa i interesu publicznego. - Czy jesteś tego całkiem pewien? - Wszystko sprawdziłem. O pogróżkach rzucanych przez tego łotra nie wspomnę, w żadnym wypadku mnie nie obchodzą. Czy są na tej ziemi miejsca, gdzie rządzi prawda i sprawiedliwość? Czy jest choćby jedno miejsce, gdzie człowiek mógłby zaufać człowiekowi? - Problem jest pozorny, a pytania źle postawione - odparł Heremsaf. - Czy znasz tajemnice boskiej księgi, sztukę rytua-listów i zaklęcia, dzięki którym dusze sprawiedliwych mogą swobodnie chodzić po świecie? Nie, oczywiście. A zatem nie buntuj się, ale uzbrój. - Uzbroić się? To samo radził mi już burmistrz. Co mam zrobić, pracując przy spichlerzach? - Jeśli w sercu jest prawość, wszystkie drogi prowadzą do niego. Tylko o jedno warto zapytać. Czy jesteś zwykłym człowiekiem, czy poszukiwaczem ducha? 50 Sezostris i członkowie jego rady przybocznej wysłuchali projektów nowych rozporządzeń. Przygotował je Medes, choc nie czul się przy tym pewnie. Chciał jak najlepiej utrafić w intencje władcy, starał się więc w niczym nie urazić ani Uachy, 264 ani Sarenputa, czyli tych namiestników, którzy od pewnego czasu znów byli wiernymi sługami faraona. - Czy ktoś ma jakieś uwagi albo chciałby wnieść jakieś poprawki? Żaden z członków Domu Króla nie poprosił o głos. - W takim razie rozporządzenia przyjmujemy. Należy je ogłosić w całym kraju. - W jaki sposób mam to zrobić, Wasza Królewska Mość? - Wracaj do Memfisu i roześlij wszystko pocztą. Medes poczuł, że strach łapie go za gardło. - A jeśli któryś z namiestników zatrzyma po drodze mój statek albo... - Popłyniesz statkiem handlowym, wynajętym przez Sarenputa, i bez przeszkód dotrzesz do stolicy. Przez większą część podróży Medes żywił się wyłącznie chlebem i pił tylko wodę. Bez przerwy bał się zbrojnego napadu lub szczegółowej kontroli ze strony przeciwników faraona. Los okazał się jednak łaskawy, zgodnie z przewidywaniami monarchy. Medes czym prędzej udał się do swego gabinetu i kazał zwołać wszystkich głównych współpracowników. Przypomniał im 0 pośpiechu i zapowiedział, że każda, choćby niewielka zwłoka będzie karana. Stanowisko urzędnika państwowego nie zapewniało pracy na całe życie, urzędnik musiał zasłużyć sobie na ten zaszczyt i zawsze wywiązywać się z obowiązków. Medes, sam bardzo pracowity, szybko zauważał nierobów 1 natychmiast ich zwalniał. Tego wieczoru tak jak zwykle wyszedł z urzędu ostatni, a przy okazji rzucił okiem na bieżące Prace. Zauważył jeden źle zwinięty papirus i plamy tuszu na kilku nowych tabliczkach. Winni od następnego dnia będą musieli szukać sobie innego zajęcia. Jeszcze kilka miesięcy, a sekretarz Domu Króla zbierze wokół siebie najlepszy w Memfi-s'e zespół pisarzy i pokaże Sezostrisowi, ile jest wart. Czy faraon będzie mógł nie zauważyć tak pilnego dostojnika? 265 Nie poszedł od razu do domu. ;! Sprawdził, że nikt za nim nie idzie, skręcił w stronę portu i zapuścił się w labirynt uliczek, gdzie łatwo mógł zauważyć każdego, kto próbowałby go śledzić. W wyniku awansu prawie całkowicie utracił swobodę działania, zwłaszcza że musiał się zająć zarządzoną przez Sezostrisa inwentaryzacją skarbów świątynnych. Urwały się nielegalne zyski i gromadzony w tajemnicy majątek przestał pęcznieć. Medes, wiedziony instynktem, szybko znalazł inne źródło, przynoszące z pewnością większe dochody, ale zarazem mniej bezpieczne, gdyż zależało od sprytnego, ale pozbawionego wszelkiej uczciwości pośrednika. Będzie musiał przywołać go do porządku, ale nie zniechęcając. Bogata jednopiętrowa willa ukrywała się w skromnej dzielnicy. Przy furtce stał odźwierny. - Chcę natychmiast widzieć się z twoim gospodarzem. - Nie ma go w domu. - Dla mnie jest. Pokaż mu to. Podał odźwiernemu kawałek cedrowego drewna z wyciętym hieroglifem przedstawiającym drzewo. Nie musiał długo czekać. Odźwierny, gnąc się nisko w ukłonach, wprowadził go do środka. Właściciel, ubrany w długą wyszywaną szatę, przesadnie wypachniony i podobny do ciężkiej amfory, wyszedł powitać gościa. - Najdroższy przyjacielu, jakże ogromną sprawiasz mi radość, zjawiając się w moim ubogim domu! Wejdź, wejdź, proszę. Libański hurtownik poszedł przodem i poprowadził Medesa do salonu zapchanego egzotycznymi meblami. Na niskich stolikach stały tu ciasta i słodkie napoje. - Siadałem właśnie do zakąski przed wieczerzą. Czy nie zechciałbyś mi towarzyszyć? - Bardzo się śpieszę. - No, dobrze, dobrze... Chciałbyś pewnie pomówić o interesach? _ Zgadłeś. Libańczyk nie lubił takiego pośpiechu, ale chcąc zadomowić się w Egipcie, musiał to jakoś znosić. - Kiedy nastąpi dostawa? - zapytał Medes. - Nasz statek ma tu przybyć w przyszłym tygodniu. Liczę, że do tego czasu będziemy już mieli wszystkie konieczne zezwolenia. - Biorę to na siebie. Co przywozi? - Najszlachetniejszy gatunek drewna cedrowego. W Egipcie brakowało niektórych odmian drewna, trzeba więc było sprowadzać je z zagranicy. Najlepsze gatunki szły po wysokich cenach. Medes od dłuższego już czasu badał łańcuszek pośredników w nadziei na duże zyski. Brakowało mu jeszcze tylko hurtownika, który podzielałby jego punkt widzenia i był wystarczająco obrotny. Przedsięwzięcie doszłoby wtedy do skutku. - Jak zorganizowałeś sobie zbyt? - Bardzo dobrze, dostojny panie, bardzo dobrze. Mam tu w okolicy kilka dobrych kontaktów, proponuję drewno za poio-wę urzędowej ceny, ale zapłatę biorę z góry. Towar nigdy nie istniał i nie ma go na żadnym kwicie, więc ani sprzedawca, ani nabywca nie muszą niczego się obawiać. Twoi ziomkowie kochają piękne drewno, nie mają więc zahamowań i gotowi są po cichu je sprowadzać. Potrzebują go do budowania sobie willi, czasami oddają je do stolarza, żeby im zrobił luksusowe meble. - Jeśli ta pierwsza wyprawa zakończy się sukcesem, zorganizujemy wiele następnych. - Ręczę za sukces! Mam doskonały zespół fachowców, są oddani i dyskretni. - A czy zdajesz sobie sprawę, że beze mnie nic nie osiągniesz? - To przecież ty, panie, jesteś twórcą tego przedsięwzięcia i doskonale o tym wiem. Wszystko zawdzięczam tobie i... - Trzy czwarte zysku dla mnie, reszta dla ciebie. Libańczyk poczuł, że serce prawie przestaje mu bić. Chęt- nie udusiłby tego rozbójnika i tylko dzięki wieloletniemu 266 267 doświadczeniu zdołał zachować na twarzy swój kupiecki uśmiech. - Zazwyczaj, dostojny panie... - Mamy tu wyjątkową sytuację, a ty wszystko zawdzięczasz mnie. To ja otworzyłem przed tobą cały egipski rynek i dzięki mnie staniesz się bardzo bogaty. Bardzo cię lubię, więc okazuję ci wiele wyrozumiałości. - Jestem ci ogromnie wdzięczny, panie - z serdecznością w glosie odpowiedział Libańczyk. - Nie mów nikomu, że mnie znasz. Jeden fałszywy krok, a każę cię aresztować za oszustwa. A twoje zeznania nie będą miały tej wagi co moje. - Pary z ust nie puszczę. - Lubię mieć do czynienia z inteligentnym rozmówcą. Do zobaczenia wkrótce, uczcimy wtedy nasz pierwszy sukces. Medes ani trochę nie dowierzał Libańczykowi, będzie kontrolował każdy etap jego działań, a przy pierwszej wpadce natychmiast je zablokuje. Chociaż... kto wie? Ten hurtownik tak bardzo chce zarobić, że może okazać się poważnym partnerem. Gergu był pijany. Czekając na Medesa, pił mocne piwo. Piwniczny przynosił mu kubek po kubku, patrzył na to krzywym okiem, musiał jednak spełniać żądania tego gbura, tak cenionego przez pana. Gdy Medes wreszcie się zjawił, Gergu wstał i usiłował trzymać się w pozycji pionowej. - Trochę pewnie wypiłem, ale umysł mam jasny. - Siadaj! Gergu wycelował ciałem w fotel i udało mu się nie chybić - Mam dobre wieści. Wielki podskarbi Senanch jest zadowolony z mojej pracy, a wbrew pozorom nie tak łatwo go zadowolić. Wydaje mi się nawet wyjątkowo nieufny, więc robi? wszystko, by nie budzić w nim żadnych podejrzeń. - Jak z kobietami? 268 - Korzystam tylko z płatnych panienek - zapewnił główny nadzorca spichlerzy. - A zatem nie grożą nam żadne skargi. _ Mów dalej. Nie chcę słyszeć o żadnym skandalu z powodu tej czy innej damy z wyższych sfer. Czy Senanch ma twoim zdaniem jakieś słabostki? - Stół. Nie lubi pospolitych potraw i nie znosi podłego wina. - To nie wystarczy, żeby go złamać. Za bardzo zajmujesz się sobą, a za mało innymi. Potrzebuję więcej informacji. No a jakie masz te dobre wieści? Gergu uśmiechnął się obleśnie. - Senanch zabrał mnie ze sobą do Abydos. Zajął się skarbcem tamtejszej świątyni, a mnie kazał zbadać warunki życia kapłanów. Medes zaciekawił się. - Czy wpuszczono cię do świątyni? - Nie, tylko do przybudówki dla pisarzy. Ale czasu i tak nie traciłem. W pierwszej kolejności zauważyłem, że teren obstawiony jest przez wojsko. - Z jakich przyczyn? - Nie mam pojęcia, w każdym razie wygląda to dość podejrzanie. Gdybym pytał, mogłoby się to dla mnie przykro skończyć. Medes nie panował już nad sobą. - Wejść na święty obszar Abydos i nie zdobyć żadnych informacji! Zastanawiam się niekiedy, Gergu, czy w ogóle zasługujesz na moją przyjaźń. - Jeszcze nie skończyłem. Rozmawiałem potem z pewnym ^planem i myślę, że kontakt z nim utrzymam. Ciekawy czło-wieczyna, pewnie by cię, panie, zainteresował. ~ Dlaczego? ~ Jakoś dziwnie spoglądaliśmy na siebie. Ten człowiek to ^oże wielki uczony, ale odniosłem wrażenie, że nie jest zado-olony ze swojego losu i chętnie by go sobie poprawił. ~ A nie mylisz się? "~ Ja z daleka wyczuwam, czy kogoś można kupić. 269 I I - Kapłana z Abydos... Niemożliwe! - Zobaczymy. Jeśli uda mi się jeszcze raz z nim pomówić, dowiem się czegoś więcej. Medes rozmarzył się. Mieć sprzymierzeńca w samym Aby. dos, duchowej stolicy Egiptu, móc nim kierować, poznać tajemnice wewnętrznej części świątyni i wykorzystać je! Nie, to mogło być tylko złudzenie! - Czy wiesz, jak ma na imię ten kapłan i jakie piastuje stanowisko? - Jeszcze nie, ale z tego, co mówił, wywnioskowałem, że zajmuje się dostawami do świątyni. Była to zwyczajna rozmowa, ale w jej trakcie wyczułem, że chodzi mu o coś więcej. - Czy powiedział coś, co potwierdzałoby to przypuszczenie? - Nie, ale... - Poniosła cię wyobraźnia, Gergu. Abydos to nie jest takie sobie zwykłe miejsce i nie licz, że znajdziesz tam takich sobie zwykłych ludzi. - Zaręczam ci, panie, że mój nos rzadko mnie zawodzi. - Tym razem cię zawiódł. - A może jednak mam rację? - Powtarzam ci, że to niemożliwe. 51 Sehotep powolutku rozbierał dziewczynę. dniego dnia wieczorem. Poznali się na ^ bez przerwy spoglądali na siebie i pod koniec się na spotkanie sam na sam. I strażnik V<< i piękna czarnulka mieli te same zamiary, me su na zbędne pogawędki. • dnalc DZ1ewczyna była wprawdzie niemal zaręczona, jak] mogła się opierać tak wytwornemu dostojnikomw k oczach widać było i inteligencję, i pożądanie? Żaden 270 cZa- nie zobowiązywał dziewcząt do trwania w dziewictwie aż do zamążpójścia, a pewna doza doświadczenia mogła okazać się nawet przydatna w pożyciu z przyszłym małżonkiem. Sehotep nie był w stanie wytrzymać bez kobiet dłużej niż kilka dni. Nie potrafił żyć bez ich magii, zapachu, zmysłowości, bez ich kocich ruchów. Nigdy się nie ożeni, gdyż musi jeszcze poznać wiele tych czarownych istot i zdobyć wiele rozkosznych ciał. Mimo napomnień ze strony tak nieustępliwego moralisty jak Sobek-Obrońca wciąż był mężczyzną wszystkich kobiet. W Elefantynie, od chwili gdy namiestnik Sarenput przyłączył się do Sezostrisa, napięcie wyraźnie opadło, więc strażnik pieczęci królewskiej znów mógł pomyśleć o przyjemnościach. Gotów był je dawać, ale chciał je również mieć. Jako odpowiedzialny za realizację wszystkich projektów faraona przejrzał właśnie plany powiększenia elefantyńskiej świątyni boga Chnuma, a od jutra będzie sprawdzał stan zdrowotny stad Sa-renputa, który, będąc wiernym poddanym Sezostrisa, bez oporów godził się na tę kontrolę. Sehotep obawiał się, żeby jakiś intruz nie popsuł mu wieczoru, ale na szczęście nie pojawiła się żadna urzędowa osoba. Z uniesieniem, ale i wyczuciem przystąpił więc do badania cudownego krajobrazu. Dołki, doliny i wzgórza nowej zdobyczy mogły uradować najbardziej zblazowanego poszukiwacza przygód. Sekretarz Sehotepa wykazał takt, poczekał, aż zwierzchnik zakończy przechadzkę, i dopiero wtedy mu przerwał. Przyniósł Pismo napisane szyfrem znanym tylko odbiorcy i faraonowi. Z treści pisma wynikało, że trzeba natychmiast zwołać radę Przyboczną. - Całkowity spokój, Wasza Królewska Mość - oznajmił So-^k-Obrońca - ale nie odwołałem żadnych zarządzeń w sprane bezpieczeństwa. ~ Nie ufam ślepo Sarenputowi - dodał generał Nesmontu - 271 ale muszę przyznać, że jego zachowanie nie budzi podejrzeń. Jego milicja jest pod moimi rozkazami i nie zauważyłem żadnych wybryków. Wydaje mi się, że przystał do nas raz na zawsze. - Niestety, wcale nie jest tak dobrze - rzeki Sezostris. -Tekst rozporządzeń otrzymali wszyscy namiestnicy prowincji i znamy już ich reakcje. Glos zabrał Sehotep. - Up-Uaut, władający częścią prowincji Drzewa Granatu i prowincji Żmii Rogatej wygłosił napastliwą mowę i obstaje przy swojej niezależności. Uch, sprawujący władzę nad innymi częściami tych prowincji, zrobił to samo. Dżehuti, namiestnik prowincji Zająca, zapowiada wielką niespodziankę, która zadziwi Jego Królewską Mość. - Inaczej mówiąc, niespodziewaną napaść - zauważył generał Nesmontu. - Natomiast Chnum-Hotep, namiestnik prowincji Oryksa, głośno podkreśla wielkość swojego rodu, twierdzi, że prowincja stanowi jego niezbywalną własność i nadal będzie nią rządził. - Ci czterej wielmoże chcą zatem wojny - podsumował generał Nesmontu. - Rozporządzając milicją Sarenputa i Uachy, mamy pewne widoki na ich pokonanie. - Tych wojsk nie można jeszcze użyć do walki - uznał Sezostris. - Ich wierność jest zbyt świeżej daty. Ale nie możemy już dreptać w miejscu. Nesmontu obawiał się nowego uderzenia, tym razem zgubnego dla króla. - Najjaśniejszy Panie, zalecałbym ci jak największą ostrożność. Wrodzy ci namiestnicy właśnie usztywnili stanowiska. Jeśli będziemy od nich słabsi, to zbrojne starcie musi zakończyć się dla nas klęską. - Obumieranie akacji to sprawka jednego z tych czterech, Up-Uauta, Ucha, Dżehutiego albo Chnum-Hotepa - przypomniał Sehotep. - Winnego musimy usunąć, obojętnie, w jak' sposób. - Łącząc prowincje, jednoczymy to, co było rozproszone, j bierzemy udział w tajemnicy Ozyrysa - oświadczył Sezostris. - Gdy Egipt jest podzielony, Ozyrys już nie rządzi i ustaje proces zmartwychwstania. Śmierć opanowuje niebo i ziemię. Dlatego to opuścimy Assuan i ruszymy na północ. - Z jakimi siłami? - z niepokojem zapytał Nesmontu. - Z flotą, która umożliwiła nam zdobycie Assuanu bez przelewu krwi. - Wasza Królewska Mość, sytuacja jest całkiem inna. Sa-renput działał w odosobnieniu, a ci czterej sąsiadują ze sobą. Z ich postępowania wynika zresztą, że działają wspólnie. Up--Uaut jest znany ze swojego napastliwego i nieustępliwego usposobienia. Ani chwili nie będzie się wahał i rzuci na nas swoją milicję. - Jutro ruszamy - rozkazał król. W domu Kananejczyków, uchodźców z Sychem, Zwiastun długo mówił o buncie przeciwko faraonowi i zapowiedział zniszczenie Egiptu. Zauroczeni uczniowie to właśnie chcieli słyszeć i chłonęli jego słowa. Przyszłym terrorystom potrzebna była taka zachęta, gdyż ich wtapianie się w społeczność egipską nie szło tak łatwo, jak pierwotnie liczyli. Znalezienie pracy nie było specjalnie trudne, ale kontakty z ludnością, a zwłaszcza z kobietami budziły odrazę. Nienawistne im były przywileje Egipcjanek, ich wpływy i swoboda wypowiedzi. Te baby powinny siedzieć w czterech ścianach domu i słuchać mężów. Co gorsza, faraon wciąż cieszył się popularnością. Kraj oczekiwał od niego sprawiedliwych rządów i rozkwitu. Sezostris wywołał właśnie doskonały przybór, na długo oddalając widmo głodu, a urzędnicy królewscy cieszyli się szacunkiem za uczciwość i sumienność. Mogło to zniechęcać i Zwiastun chyba tego nie uwzględnił. ~ Czy nie lepiej by było wrócić do domów? - zauważył pod koniec przemowy mistrza jeden z Kananejczyków. - Poderwać ^raj i uderzyć na Deltę? 272 273 Zwiastun cierpliwie, jakby miał przed sobą głupka, zaczął mu tłumaczyć. - Sam bym tak wolał. Niestety, w chwili obecnej szybkie i całkowite zwycięstwo jest niemożliwe. Każdą próbę buntu zajmujące nasz kraj wojska egipskie zdusiłyby w zarodku. Musimy więc zaatakować od środka, nauczyć się tutejszego życia, poznać przeciwnika, jego zwyczaje i słabości. Potrwa to długo i nie będzie łatwe, ale przecież pomogę wam, i tobie, i twoim towarzyszom. Od domu Kananejczyków do willi Libańczyka nie było daleko, ale Zwiastun wybrał jakąś krętą trasę, oddalającą go od celu. - Rozdzielimy się - powiedział do Szaba Pokurcza. - Pozwól, że pójdę przodem, a ty się schowaj. - Czyżby ktoś nas śledził? Bo nikogo nie zauważyłem. - Ten ktoś jest bardzo sprytny. - Czy mam się z nim rozprawić? - Przyjrzyj mu się i sprawdź, czy jest sam. Nic więcej. Szab nie wiedział, co myśleć. Któż mógłby ich śledzić? Poszczególne siatki Zwiastuna nic nie wiedziały jedna o drugiej i tylko on obejmował całość. Ludzie z tych siatek wszyscy byli zaciekłymi wrogami Egiptu i ani jeden zdrajca nie zdołałby się wcisnąć między nich. Pokurcz przysiadł pod daszkiem i udawał, że śpi. Ujrzał, że z którejś uliczki wychodzi i szuka drogi do domu Kananejczyk, ten właśnie, którego niedawno tak pokrzepia! Zwiastun. Podbiegł kawałek, potem zawrócił i wszedł w najwęższą z uliczek. Był sam. Szab poszedł za nim. Kananejczyk najwyraźniej stracił Zwiastuna z oczu, bo wahał się i nie wiedział, w którą stronę ma iść. Niepewnie skręcił w lewo. Szab usłyszał dziwny odgłos, podobny do furkotu skrzyoe rzucającego się na ofiarę sokoła. Pojawił się Zwiastun, jal wyrosły spod ziemi, położył dłoń na głowie Kananejczyka, t< 274 zaś wydał krzyk bólu, jakby w ciało wpiły mu się szpony drapieżnego ptaka. - Czy to mnie szukałeś? - Nie, panie, nie... Wyszedłem się przejść. - Nie wyłgasz mi się! Dlaczego mnie śledziłeś? - Zapewniam cię, panie, że... - Mów wszystko, bo jak nie, to wydrapię ci oko. Ból nie do wytrzymania. Potem wydrę ci i drugie. Będzie bolało jeszcze bardziej. Kananejczyk, zdjęty panicznym strachem, zaczął mówić. - Chciałem się dowiedzieć, dokąd idziesz i z kim się spotykasz. - Kto ci kazał mnie śledzić? - Nikt, panie, nikt. Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz utworzyć wojsk kananejskich. Podejrzewałem cię, że jesteś na służbie Egipcjan i zamierzasz złamać nasz ruch oporu. - Sam pewnie wysługujesz się faraonowi! - Przysięgam ci, panie, że nie. - Mów prawdę! To twoja ostatnia szansa! Szpon wpił się w oko i rozległ się przeraźliwy krzyk. - Nie, nie faraonowi, ale przywódcy klanu z Sychem. Chciał pozbyć się ciebie. Następny krzyk, krótki, ale straszny, zmroził Szabowi krew w żyłach. Kananejczyk zwalił się na ziemię. Nie miał już ani oczu, ani języka. Libańczyk powoli wszedł na schody wiodące na taras jego willi, gdzie unosił się upojny zapach. Szli za nim Zwiastun 1 Szab. Szab był nieufny i koniecznie chciał obejrzeć wszystkie zakątki domu. ~ Lubię przychodzić tu o zachodzie słońca - powiedział Libańczyk. - Widok jest wspaniały, człowiek ma wrażenie, że jest wtadcą Memfisu. Rzeczywiście w dole widać było białe domy, a w dali świąty- 275 nie, te siedziby fałszywych bogów, którzy za sprawą Zwiastuna zostaną wkrótce starci z powierzchni ziemi. Kamień na kamieniu nie zostanie z tych świątyń, a rozbite posągi pójdą w ogień. Ani jeden kapłan nie ujdzie kary. Po dawnych wierzeniach nie może zostać nawet ślad. - Nie przyszliśmy tu po to, żeby podziwiać świątynie wroga - odezwał się Zwiastun. - Czy masz jakieś wieści o Sezo- strisie? - Tylko sprzeczne pogłoski. Jedni mówią, że jest już jeńcem Sarenputa w Elefantynie, według innych zajął po bardzo krwawej bitwie całe południe Egiptu. O planach króla, o ile jeszcze żyje, nikt jednak nic nie wie. - Żyje - zapewnił Zwiastun. - Dlaczego twoja siatka wywiadowcza nie działa skuteczniej? Libańczyk dla opanowania strachu zjadł kawał ciasta. - Bo jak na razie jest słabo rozwinięta, zwłaszcza na Południu. Będę potrzebował jeszcze sporo czasu, ale przyrzekam ci... - Nie musisz się śpieszyć, bylebyś mnie nie zawiódł. Nieco uspokojony pojednawczym tonem Zwiastuna, Libańczyk wcale nie ukrył przed nim swoich kłopotów. Powiedział, w jaki sposób zdobywa wywiadowców i jak wprowadza ich w otoczenie. Najtrudniejsze było utrzymanie łączności. Informacje dochodziły z opóźnieniem, a niekiedy w ogóle nie dochodziły. Wynikało to z rodzącego się konfliktu między niektórymi namiestnikami a faraonem Sezostrisem. Nierzadko zdarzało się, że Chnum-Hotep zatrzymywał, a nawet zajmował statki. Była jeszcze jedna, dość istotna trudność. Otóż agenci Liban-czyka musieli mieć czas na poznanie miejscowych zwyczajów i doskonałe opanowanie języka, dopiero potem mogli zbliża0 się do wojskowych i urzędników i wyciągać od nich cenne W' formacje. Zwiastun słuchał z wielką uwagą. - Dobrze pracujesz, przyjacielu. Rób tak dalej. Cierpliw°s to bardzo mocna broń. - Wszedłem w spółkę z pewnym dziwnym człowiekiem -dodał Libańczyk. - Wiem o nim tylko tyle, że jest wysokim i wpływowym dostojnikiem i że chce zarobić dużo pieniędzy. Muszę dowiedzieć się o nim czegoś więcej i mam nadzieję, że za jego pośrednictwem uda mi się dotrzeć do któregoś z dostojników z pałacu królewskiego. - Bardzo trudny szczebel do pokonania - zauważył Zwiastun. - Postępuj bardzo ostrożnie. Jak ma na imię ten... ten przedsiębiorca? - Nie przedstawił mi się. Zresztą gdyby nawet to zrobił, i tak by skłamał. Zwiastun przymrużył oczy, jakby chciał wniknąć do pamięci Libańczyka i dojrzeć twarz tego dziwnego przedsiębiorcy. - Trop wydaje mi się godny uwagi - rzekł wreszcie. -Spróbuj dowiedzieć się, kto to taki, ale nie narażaj się zbytnio. Na czym polega ta wasza... spółka? - Chodzi o przemyt szlachetnych gatunków drewna. Ten przedsiębiorca otwiera przede mną rynek memficki, ale warunki postawił ledwie do przyjęcia. Prawie niczego nie zarobię. - Bylebyś tylko nie zapomniał o przekazaniu z tego prawie niczego stosownej doli mojej siatce. - Tak właśnie zamierzałem zrobić, panie. - Czy szykuje się wyprawa do Kahun? - Na to też muszę mieć czas, dużo czasu. Do osiągnięcia sukcesu potrzebny będzie cały łańcuch ludzi i żadne z ogniw tego łańcucha nie może się przerwać. Mimo to mamy już doskonałą wiadomość. Mój pierwszy agent dotarł do Kahun, znalazł tam zatrudnienie i zaczyna przyglądać się, jak pracują służby bezpieczeństwa. ~ Ktoś doświadczony? ~ Doświadczony, a do tego niewykrywalny, panie. Tego, co niernożliwe, nie można wymagać, ale to dobry początek. 276 277 52 W obecności Ikera zburzono spichlerz, zbudowany pospiesznie i z nieodpowiedniego materiału. Pisarz odpowiedzialny za to przestępstwo nie będzie już nikomu groził, gdyż skazano go na wieloletnie więzienie, a budowa nowego spichlerza zacznie się następnego dnia według planów opracowanych przez Ikera i zatwierdzonych przez burmistrza. W światku dostojników z Kahun pozycja Ikera gwałtownie wzrosła. Koledzy początkowo go lekceważyli, teraz stał się groźnym konkurentem i kandydował na wysokie stanowisko. Natychmiastowe wykrycie oszustw, jakich się dopuszczono przy budowie spichlerzy, świadczyło o jego dobrej znajomości zasad budownictwa i ten przybłęda, wykształcony w mieście boga Tota, okazywał się wart swojej reputacji. Tak błyskawiczny sukces szokował jednak i groził zachwianiem całej hierarchii urzędniczej. Iker nie zważał na plotki i szepty, z nikim się także nie wiązał. Wystarczyła mu przyjaźń z Wiatrem Północy. Nie pociągały go również pogaduszki z kolegami, tym bardziej że Herem-saf powierzył mu właśnie nowe, wcale nie proste zadanie, a mianowicie walkę z gryzoniami, które rozmnożyły się ponad miarę i wyrządzały ogromne szkody. Iker uznał, że trzeba sięgnąć po silne środki. Kazał okadzić domy i pozatykać szpary, sprowadził stare łowne koty, a także kilka kobr, dla których myszy były przysmakiem. Nie zapomniał o żadnym budynku, żadnym domu, poczynając od wielkich willi z dzielnicy wschodniej, a kończąc na ubogich domkach w zachodniej części miasta. Najmniejsze miały po trzy izby i mimo ciasnoty* mieszkało się w nich całkiem wygodnie. Kończył właśnie przegląd najmniej zamożnej dzielnicy miasta, gdy nagle zauważył śliczną czarnulkę. Między kolanaffl1 ia nie przekraczała 60 nft 278 trzymała woreczek, wyciągała z niego ziarno i mełła je na kamieniach. Jej ruchy były i zwinne, i celowe. - Wyglądasz na zmęczonego - zagadnęła. - Nie napiłbyś się trochę chłodnego piwa? - Nie chciałbym ci przerywać pracy. - Właśnie skończyłam. Miała na sobie tylko krótką przepaskę, więc widać było jej małe, krągłe piersi. Wstała z wdziękiem, weszła do kuchni i pojawiła się z pełnym po brzegi kubkiem w rękach. - Jesteś bardzo miła. - Nazywam się Bina. A ty? - Mam na imię Iker i jestem pisarzem. Spojrzała na niego z podziwem. • - A ja nie umiem ani czytać, ani pisać. - Dlaczego się nie uczyłaś? - Bo muszę pracować, żeby żyć. A poza tym nie przyjęto by mnie do szkoły, zwłaszcza że nie jestem tutejsza. - A skąd pochodzisz? - Z Azji. Umarła mi tam matka. Ojciec wyprawiał się z karawanami, umarł rok temu niedaleko stąd. I tak miałam szczęście, bo dostałam pracę w kuchni. Umiem warzyć piwo, piec chleb, a nawet ciasta, więc zatrzymano mnie. Płacą mi nie tak źle i jeść mogę do syta. Zachowywała się swobodnie, była uśmiechnięta i potrafiła podkreślać swój wdzięk. - Z pewnością znajdziesz sobie dobrego męża i założysz rodzinę. - Och, nie dowierzam chłopakom. Każdy myśli tylko o tym, żeby... no, rozumiesz mnie. Ty przynajmniej poważnie wyglądasz. - Jeśli nawet nie wyjdziesz za mąż, to i tak powinnaś nauczyć się czytać i pisać. - Dla dziewczyny mojego stanu nie jest to możliwe. ~ Całkowicie się mylisz. A bardzo byś chciała? - Na pewno nie miałabym nic przeciwko temu. ~ Porozmawiam ze zwierzchnikiem. 279 Ucałowała Ikera w oba policzki. - Przepraszam cię - powiedział jej - ale dla mnie dzień pracy wcale się jeszcze nie skończył. - Do zobaczenia - szepnęła z uroczym uśmiechem. - Doskonale uporałeś się z tą pracą - uznał Heremsaf. -Mieszkańcy Kahun są zachwyceni. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że tak szybko osiągniesz rezultat. - Podziękowania należą się przede wszystkim kotom, bo znakomicie się spisały. - Jesteś nazbyt skromny. Gdybyś nie poznał tak dokładnie miasta, niewiele byś wskórał. - O, właśnie, dokonałem pewnego spostrzeżenia i prosiłbym cię, panie, byś powiedział mi, czy mam rację. Budowa Kahun opiera się na ośmioiokciowym odcinku, a osiem to jedna ze świętych liczb boga Tota. Samo miasto dzieli się na kwadraty o boku dziesięciu łokci, a jego plan, tak samo jak plany domów, nie powstał przypadkowo*. Rzeczywiście wynika to z zasad proporcji opartych na trójkącie równoramiennym, w którym stosunek podstawy do wysokości wynosi osiem piątych. Heremsaf z podziwem spojrzał na chłopaka. - W przybliżeniu zgadza się. Kto ci to podpowiedział? - Nikt. Po prostu staram się zrozumieć to, co widziałem. - Oznacza to, że masz umysł badacza. No, ze spichlerzami skończyliśmy, więc powierzam ci następne zadanie. Chodzi o inwentaryzację starych magazynów. Sporządzisz spis wszystkich znajdujących się tam przedmiotów. Zostawimy te, które mogą się jeszcze przydać, a potem wyremontujemy budynki. - Czy mam pracować sam? - Przecież już do tego przywykłeś. - Postaram się zrobić wszystko jak najszybciej, ale te budynki są bardzo duże. - Potrzebny tu jest ktoś bardzo sumienny, taki właśnie jak ty, * Kahun rzeczywiście zbudowano zgodnie z zasadą Złotego Podziału- 280 ktoś, kto potrafi pracować bez pośpiechu, ale nie będzie marnował czasu. Niczego nie wolno ci przepuścić, rozumiesz? Niczego! - Rozumiem. A czy mogę cię, panie, o coś prosić? Heremsaf podejrzliwie spojrzał na Ikera. - Coś ci się nie podoba? - Nie chodzi ani o mnie, ani o Wiatr Północy. Poznałem pewną dziewczynę... Heremsaf uniósł ramiona ku niebu. - O, nie! Co to, to nie! Ostro idziesz do góry, wszechstronnie poznajesz swój zawód i już chcesz się żenić? - Wcale nie chcę. - Tylko mi nie mów, że... popełniłeś jakieś głupstwo. - Rozmawiałem z pewną służącą, która chciałaby nauczyć się czytać i pisać. Heremsaf zmarszczył brwi. - Gdzież więc trudność? - Bo jest to cudzoziemka, raczej nieśmiała i musiałby ją ktoś polecić. - Jak jej na imię? - Bina. Heremsaf wybuchnął. - O, nie, byle nie ona! Strzeż się tej dziewczyny, bo tak naprawdę to nikt jej nie zna. Podobna jest do głębokiej wody, gdzie grożą tysiące niebezpieczeństw. W żadnym wypadku nie zbliżaj się do niej. - Ona pracuje tu i jest... - Tylko z litości burmistrz nie kazał jej wracać do ojczystej Azji. Zabraniam ci zbliżać się do niej. Dusza ma naturę ptaka, a ciało podobne jest do ryby*. Psuje się od głowy, a ty właśnie upadłeś na głowę. Przecież jednym z twoich celów życiowych lest pisanie. Czyżbyś zapomniał, że na szacunek zasługują tyl-*° te pisma, dzięki którym możemy zrozumieć boginię Maat, Poznać prawidłowości świata i prawość ludzką? Mówiąc o Ma- Duszę ba pisano z determinatywem ptaka, a ciało Chat z determinaty-e ryby. 281 at, naśladując Maat, unikamy giupich namiętności i nieprzemyślanych uniesień. Twoje zalety, twoje wewnętrzne życie, twój zawód i zachowania powinny być w zgodzie. Jeśli sądzisz, że możesz być dobrym pisarzem i podłym człowiekiem, to uciekasz od Maat, gdyż spoistość jest jedyną drogą wiodącą do wiedzy. W żadnym wypadku nie mieszaj jej z umiejętnością. Możesz się uczyć przez cale lata i niczego nie wiedzieć. Każda bowiem wiedza jest pełna blasku, a prawdziwym jej celem jest praktykowanie tajemnic. Któż jednak, nie będąc wtajemniczonym, mógłby o nich myśleć? A teraz zostaw mnie. Muszę jeszcze przeczytać ponad dziesięć sprawozdań. Iker nie zrozumiał przyczyn gniewu Heremsafa. Co groźnego było w tym, że dziewczyna pragnie się uczyć? Nie miała majątku, nie pochodziła z dobrej rodziny, była sierotą i cudzoziemką... czyż to nie dosyć utrudnień? Po co dodatkowo je zwiększać, odmawiając jej wszelkiej możliwości poprawienia sobie losu? Heremsaf mógł się jednak mylić co do Biny, ale przecież powiedział kilka bardzo ważnych słów. Iker wyciągnął się na macie i położył sobie na brzuchu amulet z kości słoniowej strzegący jego snu. Śliczna buzia Azjatki gdzieś zniknęła, w jej miejsce pojawiło się oblicze młodej kapłanki. Iker zapomniał o zmęczeniu, o Binie i Heremsafie. Ta, którą kocha, jest tak piękna, że zaciera myśli o kłopotach i cierpieniach. W porównaniu z nią młoda Azjatka traciła cały swój czar. Iker wiedział, że młoda kapłanka jest szczęściem, ale nieosiągalnym. Nigdy jej nie odnajdzie, tak jak dotychczas nie odnalazł opłacanych przez faraona morderców. Czuł jednak, że to właśnie tutaj kryje się klucz do tej tajemnicy. Usnął i śniło mu się, że młoda kapłanka ściska go czule za rękę i idą razem przez zalane słońcem pola. Iker nie miał na razie możliwości dostania się do archiwów. Musiałby poprosić Heremsafa o specjalne pozwolenie, ale namiestnik z pewnością zapytałby go o przyczyny tej ciekawości. Iker wykonywał więc tylko zlecone mu nowe zadanie, ale ostatecznego swego celu bynajmniej nie tracił z oczu. Jeśli przeciwnicy liczą, że czas osłabi jego upór, to się przeliczą. Iker chciał mieć niepodważalne dowody. Gdy je zdobędzie, natychmiast przystąpi do działania. Idąc do starych magazynów, spotkał po drodze Binę. Niosła na głowie kosz z placuszkami. - Czy wstawiłeś się już za mną? - Rozmawiałem ze zwierzchnikiem. Bardzo stanowczo mi odmówił. - Ten człowiek musi mieć kamienne serce. Podobno jesteś najpracowitszym pisarzem w Kahun? Iker uśmiechnął się. - Staram się po prostu dobrze poznać swój zawód. - A więc nigdy nie nauczę się ani czytać, ani pisać - powiedziała, krzywiąc się z żalem. - Nie myśl tak. Heremsaf nie zawsze będzie moim zwierzchnikiem, znajdę jakiegoś mniej surowego. Daj mi trochę czasu. Postawiła kosz na ziemi i powolutku obeszła Ikera ze wszystkich stron. - A może ty byś mnie nauczył? Po kryjomu. - Mam zakaz chodzenia do ciebie. Wcześniej czy później ktoś by nas zauważył i doniósł o tym. - Zaryzykujmy. - Skończyłoby się to bardzo źle dla ciebie. Burmistrz wydaliłby cię z Kahun. A kto wie, może nawet musiałabyś opuścić Egipt. - Tak bardzo chciałabym jeszcze cię ujrzeć. A ty nie chciał-tyś się ze mną spotkać? - Tak, chciałbym, ale... - Przecież wolno ci przechodzić przed domem, gdzie pracu- 282 283 ję. Poszukam jakiegoś spokojnego miejsca i znajdę sposób, żeby cię zawiadomić. Do zobaczenia, Ikerze. Postawiła sobie kosz z placuszkami na głowie i ociągając się, odeszła. Inwentaryzacja niezliczonej masy przedmiotów zalegających stare, opuszczone już magazyny nie była lekkim zajęciem. Iker najpierw pootwierał okna, żeby wpuścić do środka potrzebne mu światło, potem, chcąc wytruć robactwo, długo okadzał pomieszczenia. Zdjął wreszcie z grzbietu Wiatru Północy torbę z narzędziami i przystąpił do pracy. Sortował, notował, opisywał... Sprzęt rolniczy, taki jak: motyki, grabie, sierpy i łopaty, narzędzia murarskie, formy na cegły, topory stolarskie, naczynia z brązu, kamienia i wypalanej gliny, noże, dłuta, kosze, sprzęty kuchenne, a nawet drewniane zabawki. Można tu było znaleźć mnóstwo potrzebnych mieszkańcom Kahun przedmiotów codziennego użytku. Wiele z nich nadawało się jeszcze do naprawy i mogły dalej służyć. Dzień kończył się i Iker ostatni raz przebierał przedmioty, gdy nagle zauważył nóż ze złamaną klingą. Głęboko wycięte w trzonku, niezdarne, ale jeszcze czytelne znaki składały się w słowo Jastrząb. Przez dłuższą chwilę stal jak zdrętwiały. Ten nóż, bez względu na to, czy należał, czy nie należał do Ostrego Noża, musiał pochodzić ze statku, który unosił go do krainy Punt. 53 - Wasza Królewska Mość, dopływamy do Asjutu - oznajmi! poważnie generał Nesmontu. - Jeszcze nie za późno, żeby się cofnąć. Trzynastą prowincją Górnego Egiptu, której godłem było drzewo granatu ze żmiją rogatą, opiekował się szakal. On również prowadził wędrowców przez wielką i straszną pustynię, wdzierającą się aż na pola uprawne. Dolina Nilu zwężała się tutaj, tworząc prawdziwy rygiel. Kto chciał władać Egiptem, musiał kontrolować to ważne strategicznie miejsce, nad którym dominowały wykute w nadrzecznej skale grobowce wielmożów. Asjut było również ważnym ośrodkiem handlowym, gdyż schodziły się tu drogi z Dachli i El Chargi. Miejscowy władca Up-Uaut tak łupił podatkami przybywających do miasta kupców, że mógł utrzymywać własną milicję. - Osoba faraona musi mieć zapewnione bezpieczeństwo -odezwał się strażnik pieczęci... - Pozwól więc, Wasza Królewska Mość, bym to ja rozpoczął pertraktacje. Eskadrę monarchy otoczyło mnóstwo statków. Jedne zagradzały jej dalszą drogę, inne nie pozwalały się cofnąć, a jeszcze inne spychały ją w stronę brzegu. Sezostris stał na dziobie flagowego okrętu. Na głowie miał nemes, pradawny strój, dzięki któremu myśl faraona mogła pokonywać przestrzeń. Pierś osłaniał mu pokryty dziwnymi wzorami pektorał. Zbliżył się Sobek-Obrońca. - Wasza Królewska Mość, to wygląda zupełnie jak aresztowanie. - Niech tylko ten buntownik Up-Uaut spróbuje tknąć króla - rzekł wojowniczo generał Nesmontu - a łeb mu rozwalę. - Sam zejdę na ląd - oznajmił Sezostris. - Jeśli nie wrócę, a was zaatakują, postarajcie się wydobyć z tego saka. Rozstawieni na brzegu milicjanci ze zdziwieniem patrzyli na schodzącego po kładce olbrzyma. Niektórzy skłonili mu się odruchowo. Szeregi milicji rozsunęły się, formując szpaler. Spośród oficerów, którym kazano Przesłuchać Sezostrisa i odprowadzić do pałacu namiestnika Prowincji, żaden nie odważył się go zatrzymać. Up-Uaut ściągnął tu wszystkie swoje siły zbrojne i król stwierdził, że nawet posiadając silne i bitne wojsko, nie mógłby być pewny zwycięstwa. 284 285 Dziwna rzecz, ale można było odnieść wrażenie, że dowódz two nad tą dobrze odżywioną i świetnie uzbrojoną milicją sprawuje Sezostris. Milicjanci patrzyli na niego tak, jakby się wsty. dzili, a zgromadzeni ludzie, mieszkańcy prowincji, nie mogl oderwać oczu od niepożądanego przybysza, wyższego o głowJ od otaczających go zwartą masą milicjantów. Sezostris zatrzymał się nagle. - Ej, ty tam, chodź no tu do mnie! Król wskazał na zabiedzonego wolarza, tak wychudłego, że widać było wszystkie jego żebra. Człowiek ten miał zmierzwione włosy, owinięty był w wytartą przepaskę i podpierał się sękatym kijem. Nieszczęśnik obejrzał się. Jeden z żołnierzy klepnął go po ramieniu. - To ciebie wołają, zuchu. Ruszaj! Wolarz postąpił niepewnie kilka kroków do przodu. - Ruszaj ze mną - nakazał mu Sezostris.- Wolarz przeżył już w swoim życiu tyle ciężkich chwil na bagnach, że ta próba nie wydawała mu się ponad siły. Ten olbrzym to z pewnością jakaś bardzo ważna figura, ale jakie to może mieć znaczenie dla człowieka, który nigdy nie najada się do syta, a każdy dzień przynosi mu nowe cierpienia? Przed wejściem do pałacu stał sztywno wyprostowany mężczyzna ze spiczastym nosem. W prawej ręce miał berło, a w lewej długą buławę. Stojący z tyłu kapłan trzymał sztandar* z wyrzeźbioną z hebanu figurką Up-Uauta, czyli Szakala-Prze-wodnika, od którego namiestnik przejął imię. - Wcale mnie nie zachwyca twój przyjazd - odezwał się namiestnik do Sezostrisa. - Otrzymałem wiadomość, że dwa] tchórze już ci się poddali, ale ani przez chwilę nie myśl, że ja zrobię to samo. Bóg, który mnie wspiera, zna tajemnice dróg niebiańskich i ziemskich. To dzięki niemu rozkwita moja prowincja-Rżądź sobie na Północy, a moją ziemię zostaw w spokoju. 286 - Nie jesteś godny sprawować władzy - oświadczył faraon. - Jak możesz... Król popchnął do przodu zabiedzonego wolarza. - A ty jak możesz pozwolić, żeby mieszkaniec twojej prowincji, choćby ten tutaj, cierpiał taką nędzę? Twojej milicji nie brakuje niczego, a twoi chłopi umierają z głodu! Czujesz się tak mocny, że rzucasz wyzwanie faraonowi, a zdradzasz boginię Maat i gardzisz poddanymi, choć powinieneś o nich dbać. Kto zechce walczyć i ginąć za takiego marnego władcę? Masz teraz jedno wyjście. Podporządkować się faraonowi Obydwu Krajów i naprawić wyrządzone zło. - Szakalu, mój opiekunie, rozpraw się z napastnikiem! - zawołał namiestnik. Sztandar ruszył wprost na Sezostrisa. Patrzącym wydawało się, że drapieżnik zaraz otworzy paszczę. Faraon dotknął jednak swego pektorału, na którym widniał gryf zwyciężający siły chaosu i powalający wrogów Egiptu. Gryf miał na głowie podwójną koronę symbolizującą zwierzchnictwo faraona nad Obydwoma Krajami, czyli Południem i Północą. Ku powszechnemu osłupieniu szakal pochylił łeb. Up-Uaut, Szakal-Przewodnik, uznawał w ten sposób Sezostrisa za swego zwierzchnika. Milicjantom wypadła broń z ręki. Namiestnik, zrozumiawszy, że żaden z jego żołnierzy nie będzie go już słuchał, wypuścił z rąk berło i buławę. - To prawda, wykorzystywałem bogactwa swojej prowincji na wyposażenie milicji, ale obawiałem się napaści. - Jakim sposobem faraon mógłby napadać na swoją własną ziemię? Jestem jednością i mnogością zarazem. Jedno nie wyklucza drugiego, a mnogość nie mogłaby istnieć bez jedności. Póki występują łącznie, żaden wolarz nie będzie miał powodów d° rozpaczy. - Oszczędź mi, Miłościwy Panie, hańby sądu i od razu mnie zabij! ~ Dlaczego miałbym zabijać wiernego sługę Królestwa? 287 BPr Up-Uaut klęknął przed faraonem, a potem na znak czci wysoko uniósł ręce. - W obecności mieszkańców tej prowincji złożyłeś mi przysięgę na wierność - rzekł Sezostris - a raz danego słowa nie można cofnąć. Nadal będziesz sprawował rządy w tej prowincji i dbał o jej rozkwit zgodnie ze wskazówkami Wielkiego podskarbiego Senancha. Twoja milicja przejdzie pod rozkazy generała Nesmontu. Od tej chwili najważniejszą dla ciebie sprawą będzie troszczenie się o pomyślność poddanych. Wstań i weź z powrotem do ręki symbole swojej godności. - Obyś żył wiecznie, Sezostrisie! - zawołał jeden z milicjantów, a okrzyk ten powtórzyli wszyscy pozostali. Wśród burzy oklasków król i namiestnik prowincji weszli do pałacu. - Nigdy bym nie sądził, Miłościwy Panie, że masz taką władzę nad szakalem Up-Uautem. - Zapominasz, że jest on jednym z bóstw uczestniczących w misteriach Ozyrysa, a misteria te sprawuje faraon. Ty zaś oddałeś mu się pod opiekę, nie znając jego prawdziwej natury, czyżbyś więc był tym przestępcą, który stara się zniszczyć akację wielkiego boga? Namiestnik był tak przybity, że Sezostris nie mógł już wątpić w jego szczerość. - Wasza Królewska Mość, imię człowieka, który zdobyłby się na tak straszliwy czyn, przepadłoby na wieki. Ja zaś pragnę, by moje się zachowało w mojej Siedzibie Wieczności, gdzie po odprawieniu obrzędów połączę się z Ozyrysem. Wiem, że jego akacja jest symbolem tego zmartwychwstania, którego oczekują sprawiedliwi. Na twoje imię i na imiona moich przodków, a wyklęliby mnie, gdybym kłamał, przysięgam ci, że nie jestem winien. W czasie wielkiej uczty, wydanej z okazji przyłączenia się prowincji namiestnika Up-Uauta do Sezostrisowskiego EgiptUi nastrój był tym swobodniejszy, że przedtem wielu ludzi oba- 288 wiało się krwawego starcia. Wychudzony wolarz, zaproszony tu wraz z wieloma biednymi chłopami, zajadał potrawy, o jakich do tej pory nawet mu się nie śniło. - Jak układają ci się stosunki z Uchem, namiestnikiem sąsiedniej prowincji? - zapytał faraon swego nowego poddanego. - Paskudnie, Wasza Królewska Mość. Dzielimy się władzą na ziemiach noszących wspólną nazwę prowincji Drzewa Granatu i Żmii Rogatej, ale nie zdołaliśmy się porozumieć i nie utworzyliśmy ani wspólnych urzędów, ani wspólnej milicji. Każdy zazdrośnie strzeże swoich posiadłości i wielokrotnie prawie dochodziło do walki między nami. - Czy jest on w stanie zrozumieć to, co ty już zrozumiałeś? - Z całą pewnością nie, Wasza Królewska Mość. To człowiek dumny i zawzięty, a ja, szczerze mówiąc, wcale nie pragnę, żeby moja milicja biła się z jego milicją. Byliby zabici, wielu zabitych. - Postaram się do tego nie dopuścić, muszę jednak nadal dążyć do zjednoczenia Egiptu. To tylko w wyniku naszego braku jedności złowrogie siły mogły zaatakować akację Ozyrysa. Gdy wszystkie prowincje znowu żyć będą w zgodzie, nasze szansę na odparcie sił ciemności wydatnie wzrosną. Up-Uaut zwiesił głowę. - Wasza Królewska Mość, o słuszności twojego postępowania nie przekonałyby mnie żadne słowa. Przekonało mnie to, że znałeś tajemne drogi, odkryte przez Szakala-Przewodnika, i że ci się powiodło. Namiestnik Uch, tak samo jak ja do niedawna, czuje się bardzo silny i jest przywiązany do swych posiadłości. - Należący do Pszczoły to jedno z imion faraona - przypomniał Sezostris - powinienem więc pamiętać, że liczy się każda jednostka, bo każdy przyczynia się do wytwarzania roślinnego złota. Nie mogę jednak zapominać, że ul jest ważniejszy od pszczoły. Bez faraona, bez Wielkiego Domu*, w którym jest miejsce dla każdego Egipcjanina, nie może żyć ani duch, ani ciało. , * Słowo „faraon" pochodzi od egipskiego Per-aa, czyli Wielki Dom lub w'elka Świątynia. 289 Generał Nesmontu zdumiony był faktem, że milicjanci Up--Uauta tak dokładnie wykonują jego rozkazy, jakby zawsze nimi dowodził. Nie zdarzały się żadne naruszenia dyscypliny, nie dochodziło nawet do protestów. Ci starzy wiarusi chcieli być dobrze dowodzeni i dobrze wypadać w oczach dowódcy. Na okręcie flagowym zebrała się przyboczna rada królewska i stary żołnierz zastanawiał się, czy ta bezsensowna pielgrzymka faraona kiedyś się wreszcie skończy. - Czy nie należałoby rozgłosić wiadomości o poddaniu się Up-Uauta? - podsunął Sehotep. - Wiem, że powinien to zrobić Medes, a on wrócił już do Memfisu. Można by jednak wysłać do niego kilku gońców, w nadziei, że przynajmniej jeden dotrze na miejsce. - Nie ma potrzeby - uznał Sezostris. - Czeka nas jeszcze przeprawa z trzema innymi namiestnikami prowincji, a żaden z nich nie będzie brał pod uwagę tego faktu. - Jestem tego samego zdania - dodał generał Nesmontu. -Uch to brutal, Dżehuti granit, a Chnum-Hotep pyszałek, który nie zrezygnuje nawet z odrobiny swoich uprawnień. Z nimi nie da się nawet rozmawiać. - Bądź co bądź sukces króla na pewno nimi potrząsnął - zauważył Sehotep - i pertraktacje wcale nie muszą się zakończyć niepowodzeniem. - Najbliższy nasz cel jest całkiem blisko - przypomniał Sezostris - gdyż chodzi mi o drugą połowę prowincji Drzewa Granatu i Żmii Rogatej. Szkoda czasu na puste gadanie. - Czy życzysz sobie, Wasza Królewska Mość, zmasowanego natarcia? - zapytał Nesmontu. - Nadal będę działał po swojemu - odparł król. 54 Młoda kapłanka miała włosy spięte siedmioramienną; zdą, a ubrana była w suknię przypominającą skórę pantery, 290 z cętkami w kształcie ujętych w koło pięcioramiennych gwiazd. Zapisywała słowa potęgi, wypowiadane przez królową Egiptu, która przybyła na tę uroczystość jako przełożona koła siedmiu bogiń Hathor. Kapłanka stawiała delikatne i wyraźne znaki, uznano również, że pisany przez nią tekst zasługuje na włączenie do skarbca tej kobiecej wspólnoty. Pismo, czyli według tradycyjnego określenia „inny sposób mówienia", będą mogły przeczytać przyszłe pokolenia, wzbogacając w ten sposób swoje myśli. Dostępna tylko wybranym tradycja żyć więc będzie dłużej niż kobiety, które zapisały ją w chwilach łaski. Wtajemniczone kapłanki ruszyły za królową i wyszły ze świątyni, a dziewczynie zaczęły przychodzić do głowy jakieś pomieszane myśli. Dlaczego Najjaśniejsza Pani przepowiedziała jej, że będzie musiała opuścić świątynię i stanąć do straszliwej walki? Dlaczego nieżyjący już arcykapłan też jej mówił o zmierzeniu się z jakimś groźnym przeciwnikiem? Świat świątyń urzekał ją od wczesnej młodości. Życie z dala od świątynnych obrzędów wydawało się jej mdłe. Hierogłifów uczyła ją pewna bardzo uczona kapłanka i uczennica z zachwytem ujrzała kryjącą się w literach matkach grę sił tworzenia. Wypisując imiona bogów, odkryła tajemniczą naturę znaków. Imię bogini Hathor znaczyło na przykład „świątynia Horusa", czyli święte miejsce, gdzie świeci potężny blask wtajemniczenia. W dodatku w sylabie Hat, czyli pierwszej części imienia, zawarte było pojęcie Twórczego i Karmiącego Słowa, pod wszystkimi jego postaciami, od obrzędowych wyrazów aż po muzykę. Każde przejście na wyższy stopień było ciężką próbą zarówno dla ciała, jak i duszy, ale młoda kapłanka nie bała się wysiłku czy też ciężkiej pracy. Droga, na którą weszła, byta dla niej niewyczerpanym źródłem radości. Pierwszy raz w życiu odczuwała taki niepokój. Nie ustępował ani w czasie snu, ani w trakcie codziennych zajęć. Co rano i co wieczór koło siedmiu kapłanek zamieniało się w zespól muzyczny. Stan akacji Ozyrysa nie poprawiał się, 291 więc muzyka miała jej pomóc. Kapłance trudno było niekiedy się skupić, opanowało ją jakieś nieznane uczucie i nie potrafiła go zwalczyć. Udała się na miejsce, gdzie kuto grobowiec Sezostrisa. Jeden z kamieniarzy zranił się tam uszkodzonym narzędziem. Był to oczywiście drobny wypadek, ale pogorszył nastrój na budowie, gdyż poszkodowany, uznawany za doskonałego rzemieślnika, poczuł się poniżony. Kapłanka odkaziła ranę stężoną nalewką z nagietka, zrobiła okład z miodu i obwiązała bolące miejsce lnianym bandażem. - Mamy coraz więcej wypadków - z niepokojem stwierdził kierownik robót. - Mimo wciąż nowych środków ostrożności nie ma pod tym względem widocznej poprawy. Niektórzy mówią, że na budowę ktoś rzucił urok. Czy mogłabyś coś zrobić dla uspokojenia ludzi? - Jeszcze dziś pomówię o tym ze zwierzchnikiem. Kopię tekstu należało przekazać do archiwów Domu Życia, zajmował się tym Łysy, więc przy okazji kapłanka poprosiła go o pomoc. - Mnie też niepokoi ta budowa - przyznał. - Najlepszym wyjściem byłoby powtórzenie obrzędu czerwonej opaski, która krępuje szkodzące nam siły. - A jeśli to nie wystarczy? - Mamy w zapasie jeszcze inne środki i będziemy walczyć aż do końca. Chodź ze mną, obejrzymy akację. Zabrał ze sobą naczynie z wodą, ona wzięła drugie, pełne mleka. Zawartość wylewali bez pośpiechu pod chorym drzewem. Jedyna zielona gałąź wyglądała na zdrową, ale wokół unosił się głęboki smutek, choć do niedawna panowała tu radość. - Trzeba będzie poszukać głębiej - rzekł Łysy. - Zajrzyj do mnie jutro do biblioteki. Przejrzymy stare pisma i może znajdziemy tam jakieś użyteczne wskazówki. Młoda kapłanka ucieszyła się z tego polecenia. Będzie przynajmniej czymś zajęta. Gdy jednak wracała do pomieszczeń zajmowanych przez koło siedmiu kapłanek, znowu wrócił do niej ten sam niepokój. - Królowa chce się z tobą widzieć - powiedziała jej jedna z sióstr. Władczyni i młoda kapłanka weszły w długą aleję, wzdłuż której po obu stronach stały stele poświęcone Ozyrysowi. - Co ci dolega? - Nic mi nie jest, Najjaśniejsza Pani, to tylko lekkie zmęczenie i... - Przede mną nie musisz niczego ukrywać. Czy prześladują cię jakieś natrętne myśli? - Zastanawiam się, czy starczy mi sił, by nie ustać na tej drodze. - Przecież sama ją wybrałaś. - Tak, Najjaśniejsza Pani, ale moje słabości są takie, że mogłyby mi przeszkodzić. - Nie będą to wielkie przeszkody. Możesz je przezwyciężyć i nie powinnaś się nimi zasłaniać. - Przecież groźne jest wszystko, co oddala mnie od świątyni. - Reguła wcale nie każe nam żyć w zamknięciu. I kapłani, i kapłanki na ogół zakładają rodziny i tylko niewielu żyje samotnie. - A czy małżeństwo z osobą żyjącą daleko od świątyni nie byłoby błędem? - Nie ma tu żadnych sztywnych zasad. Musisz wybrać to, co podsyca ogień poznania, a unikać tego, co go przygasza. W żadnym wypadku nie oszukuj samej siebie, i nawet tego nie próbuj. Wtedy bowiem znalazłabyś się na bezkresnej pustyni, byłabyś zgubiona i zamknęłyby się dla ciebie wrota świątyni. Królowa wyjechała z Abydos, a młoda kapłanka znowu zaczęła myśleć o chłopaku, którego tak krótko widziała i którego nigdy już pewnie nie ujrzy. Nie byt jej obojętny, bynajmniej, 292 293 wzbudził w niej nawet jakieś dziwne uczucie i to uczucie stawało się coraz silniejsze. Nie powinna o nim myśleć, ale nie potrafiła wymazać go ze swojej świadomości. Kto wie, może jednak z czasem jego rysy zatrą się w jej pamięci? Gergu, przybywszy do Abydos, stwierdził, że kontrola wcale tu nie osłabła. Na pokład statku weszło kilku wojskowych, kazali mu okazać polecenie wyjazdu i niezwykle drobiazgowo przejrzeli ładunek. - Wonności, sztuki lnu, sandały... wszystko to dla kolegium stałych kapłanów - wyjaśnił Gergu. - A oto szczegółowy spis z pieczęcią wielkiego podskarbiego, Senancha. - Musimy sprawdzić, czy to, co wieziesz, zgadza się ze spisem - rzekł oschle oficer. - To nie dowierzacie wielkiemu podskarbiemu ani jego oficjalnemu wysłannikowi? - Przepis to przepis. Przez tę przystań niczego nie uda mi się przemycić - pomyślał Gergu. - W dodatku za dużo tu żołnierzy i policjantów. Wszystkich nie przekupię. Zmuszony był cierpliwie czekać na zakończenie kontroli i podobnie jak za pierwszą tu bytnością musiał się poddać rewizji osobistej. - Odpływasz natychmiast? - zapytał go oficer. - Nie. Muszę jeszcze spotkać się z jednym z kapłanów, przekazać mu ten spis, dowiedzieć się, czy wszystko się zgadza, i przyjąć zamówienie na następną dostawę. - To poczekaj na wartowni. Przyjdziemy po ciebie. Tak więc i tym razem nie uda się w Abydos niczego podpatrzyć. Gergu, zostawiony pod nadzorem dwóch strażników, nawet nie próbował nawiązać z nimi rozmowy i tylko trochę się zdrzemnął. Jeżeli się spotka nie z tym samym kapłanem co poprzednio, cała ta podróż na nic się nie zda. O organizacji pracy w bractwie nie miał zielonego pojęcia, toteż obawiał się, że przyjdzie mu 294 rozmawiać z kimś zupełnie nowym, całkowicie różniącym się od poprzedniego. Na nic nie będzie można wtedy liczyć i czeka go srogi zawód. Jeśli bowiem Abydos jest tak starannie strzeżone, to muszą się tu znajdować nie byle jakie skarby. Gergu miał do siebie pretensje, że nie pomyślał o tym wcześniej. Wszak Abydos było duchową stolicą kraju, najświętszym miejscem w Egipcie i faraon stąd właśnie czerpał większą część swojej energii. Sezostris bez bardzo ważnych powodów nie ściągałby tu tyle wojska. Działo się coś niezwykle ważnego i zły duch Medesa liczył, że uda mu się wykryć to coś, byleby tylko nadal dopisywało mu szczęście. Zjawił się jakiś inny oficer. Towarzyszyło mu czterech łuczników. - Chodź za mną. Zaprowadzili Gergu do tego samego pokoju co poprzednio. Gergu, cały w nerwach, chodził tam i z powrotem. Drzwi otworzyły się wreszcie. Stanął w nich ten sam kapłan. - Miło mi, że znowu się spotykamy - powitał go z uśmiechem Gergu. - Mnie też. - Oto spis zamówionych przez ciebie towarów. Czy wszystko się zgadza? Kapłan bardzo uważnie przeczytał dokument. - Jesteś bardzo rzetelny i można na ciebie liczyć. - Zgodnie z rozkazami nie może wam tu niczego zabraknąć. Czego będziecie potrzebowali w najbliższych tygodniach? - Przygotowałem ci już nową listę. Kapłan podał rozmówcy tabliczkę. W jego oczach znowu pojawił się błysk, który tak bardzo spodobał się poprzednio Gergu. - Czy możemy tu swobodnie rozmawiać? - zapytał ściszo-nym głosem Gergu. - Chcesz wiedzieć, czy... nikt nas nie podsłuchuje? Myślę, ^e nie. A dlaczego pytasz? 295 Gergu aż trząsł się z napięcia. Byleby tylko nie zrobić teraz fałszywego kroku i nie spłoszyć ofiary. - Prócz kontaktów ściśle urzędowych moglibyśmy nawiązać jeszcze inne. - Jakiego rodzaju? Pierwsze zwycięstwo! Kapłan okazał zainteresowanie propozycją. - Moje stanowisko głównego nadzorcy spichlerzy daje mi możność pewnego przekraczania uprawnień. Mogę w ten sposób coś dodatkowo zarobić. Oczywiście w tajemnicy i bardzo ostrożnie, ale szkoda byłoby nie spróbować. Abydos to nie tylko ośrodek duchowy, ale zarazem niewielkie miasto i musi się jakoś rozwijać, bo tylko wtedy bractwa będą mogły spokojnie pracować. Dlaczego odrzucać od siebie wszelką myśl o profitach? Dlaczego kapłan, choćby najbardziej oddany służbie Ozy-rysa, nie miałby prawa do wzbogacenia się? Po tych uwagach i pytaniach nastąpiło dłuższe milczenie. Kapłan z najwyższą uwagą wpatrywał się w Gergu. - Jeśli chodzi o kapłanów tymczasowych - odezwał się wreszcie - to nie ma zakazów. Natomiast sytuacja kapłanów stałych, takich jak ja, jest całkiem inna, gdyż nigdy nie wychodzimy poza Abydos. - A ja mogę jeździć w tę i z powrotem. Jeśli zaprzyjaźnimy się, twoje widoki na przyszłość bardzo się odmienia. - O co dokładnie ci chodzi? - Jestem pewien, że w Abydos są gdzieś ukryte skarby. - To każdy wie. - Tak, ale jakie? Ty masz do nich dostęp. - Mam obowiązek zachowania tajemnicy. - Tajemnice można kupić. Jestem również przeświadczony, że masz jeszcze niejedno do sprzedania. - Jak mogłeś pomyśleć, że zdradzę swoje bractwo? - A któż mówi o zdradzie? Mnie Abydos ogromnie interesuje, a ty chciałbyś być bogaty. Mamy zatem wspólne interesy. Pomóż mi, a ja pomogę tobie. Cóż prostszego? - Raczej trudniejszego i niebezpieczniejszego. Po pierw- 296 sze, dla kogo i z kim pracujesz? Wątpię, czy twoim zleceniodawcą jest rzeczywiście wielki podskarbi Senanch, bo to jeden z wierniejszych faraonowi ludzi. - Wątpliwość bardzo zasadna. - No to kto? - Teraz jeszcze za wcześnie i nie mogę ci tego powiedzieć. Musimy wzajemnie się poznać, wspólnie coś zrobić i sobie zaufać. Tak więc będę tu jeszcze wracał, będziemy nadal odbywali oficjalne spotkania i prowadzili tę gierkę z dostawami. Pomyśl o tym, jak mógłbyś się wzbogacić, nie wychodząc poza Abydos, a zobaczymy, czy nasze plany da się zrealizować. 55 Iker sprzątał u siebie w pokoju, gdy nagle ujrzał... To była ona! Coś do niego mówiła, ale słów nie słyszał. Potem zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Olśnienie przeszło i Iker przez dłuższą chwilę nie mógł dojść do siebie. Wytłumaczenie było tylko jedno. Ona pamięta o nim, a ich myśli mogą się zejść. A jednak był to tylko sen na jawie, a do rzeczywistości przywołał Ikera władczy głos He- remsafa. - Gdy skończysz sprzątać, przyjdź do mnie do urzędu. Chłopak starannie wszystko sprzątnął, od przybycia tu nigdy jeszcze nie usłyszał żadnej wymówki, mógł więc sądzić, że gospodarz jest z niego zadowolony. Przeszedł przez nieskazitelnie biały korytarz i zapukał do drzwi z sykomorowego drewna. Pomieszczenie było przestronne, okna przepuszczały tylko tyle światła, ile wymagała praca. Na półkach panował ideal-ny porządek. Wyraz twarzy Heremsafa był jak zwykle odpychający. - Szykuj się do przeprowadzki, chłopcze. 297 f - Czy... czy coś przeskrobałem, panie? - Wprost przeciwnie, jesteś wzorowym pracownikiem. Wciąż zadziwiasz mnie dojrzałością i powagą. - W takim razie... - Dostajesz awans. Burmistrz jest bardzo zadowolony z twojej pracy i należysz w jego oczach do elity pisarzy. Przysługiwać ci więc będzie mieszkanie służbowe i służący. W za-, mian będziesz miał więcej i odpowiedzialności, i pracy. - Jakie stanowisko otrzymuję? - Najpierw musisz skończyć tę inwentaryzację, którą tak wspaniale zacząłeś. Potem samodzielnie zabierzesz się do rozdzielania tego, co jeszcze nadaje się do użytku. Dostaniesz brygadę robotników i zorganizujesz pracę tak, jak zechcesz. Oczywiście burmistrz chciałby mieć szybko wyniki, ale ja dam ci jeden dzień na odpoczynek. Iker i Wiatr Północy przechadzali się po ulicach Kahun. Chcieli zajrzeć w każdy zakątek tego miasta, zbudowanego według zasad boskiej proporcji. Opasający je mur dawał poczucie bezpieczeństwa, a dodatkowo wzmacniały je krążące po ulicach patrole policji miejskiej. Sprawnie działały służby oczyszczania miasta, toteż zarówno główna aleja, jak i boczne ulice lśniły czystością. Domy cieszyły oko - od największej, zajmowanej przez burmistrza willi, aż do najlichszej chałupki z zachodniej dzielnicy. Z frontonów nie złaził tynk, na okiennicach nie łuszczyła się farba, nigdzie nie kolebały się drzwi, ogródki były ładnie utrzymane, a kanalizacja w znakomitym stanie. Nikomu nie brakowało wody i wszędzie było czyściutko. Miasteczko nie na darmo szczyciło się swoją świętą nazwą „Sezo-stris Jest Rad". Organizacja pracy była bez zarzutu. Kapłani punktualnie sprawowali obrzędy, piekarze i piwowarzy punktualnie otrzymywali dość ziarna na chleb i piwo, w jatkach nie brakowało mięsa sprawdzonego przez weterynarza, obchodny balwierz miał zakład pod gołym niebem, a tam, gdzie sprzedawano wa- 298 rzywa i owoce, można było również kupić sandały i koszyki. W Kahun nikomu niczego nie brakowało. Iker przystanął przed straganem rzemieślnika sprzedającego drewniane zabawki. Lalki z perukami i ruchomymi kończynami, hipopotam, krokodyl, małpa, świnka... Wszystko jak żywe! Jedna z zabawek szczególnie zaciekawiła Ikera, a był to model statku. Można by przysiąc, że to Jastrząb. - Robisz przepiękne zabawki - odezwał się do rzemieślnika. - Podobają się i rodzicom, i dzieciom. Czyżbyś już był ojcem rodziny? - Jeszcze nie, ale chciałbym dać ten statek komuś w prezencie. - To jedyna zabawka nie wykonana przeze mnie. Za to najdroższa. Arcydziełko. - Kto ją zrobił? - Stary, niepracujący już cieśla. Jak twierdzą jego koledzy, najlepszy w całym Kahun. Przezwali go Toporkiem, bo mocno kojarzy się z tym narzędziem. - Jeśli tu mieszka, chciałbym mu powinszować. - Nic prostszego. Ma domek w zachodniej dzielnicy. Wskazał Ikerowi, jak tam dojść. - Jak mam ci zapłacić? W naturze? Bo mogę odpracować. Jestem pisarzem i potrafię wypisać każde pismo. - To dobrze się składa, bo muszę właśnie wysłać kilka listów do krewnych. Mieszkają w Delcie. Dziesięć listów, zgoda? - Ten model jest tak udany, że napiszę ci dwanaście. W progu domu stała sprzątaczka i energicznie machała miotłą. - Czy mógłbym zobaczyć się z Toporkiem? - Z Toporkiem? Jest chory. - To dla mnie bardzo ważna sprawa. - Chyba nie chcesz narobić mu kłopotów... - Jestem pisarzem i chciałbym wyrazić mu uznanie za jego talent. 299 - No dobrze, zżuj sandały, obmyj sobie nogi, wytrzyj je i niczego nie zabrudź. Dwa razy dziennie nie będę tu sprzątała. Iker wykonai, co kazaia mu sprzątaczka, i wszedi do domu. Pierwsza izba poświęcona była pamięci przodków. Toporek zajmował drugą izbę. Wyglądała zupełnie jak warsztat, bo były tam i klocki drewna, i narzędzia, i stół do pracy. Starzec już jednak nie pracował. Przygarbiony, ze zmierzwionymi włosami i rozdętym brzuchem, siedział na krześle z wysokim oparciem, w rękach trzymał laskę i podbródkiem opierał się na gałce. Uparcie wpatrywał się w piłę i ciosak do wygładzania desek. - Jestem pisarzem, nazywam się Iker i chciałbym z tobą porozmawiać. - Zapomnijmy lepiej o przeszłości, mój chłopcze. Na budowach byłem kiedyś niezmordowany i najzręczniejszy, a teraz... spójrz, co się ze mnie zrobiło. Starość nie radość. - Czy wciąż jeszcze rzeźbisz modele, takie jak ten? Toporek rzucił niedbale okiem na stateczek. - Dłubanina starego kaleki. Prawie się tego wstydzę. - Nie masz powodu, to przecież wspaniała robota. - Skąd to wziąłeś? - Kupiłem u sprzedawcy zabawek. - To wszystko, co mogę robić. Mam dożywocie i głodny nie jestem, ale ani głowa, ani ręce nie zgadzają się na takie poniżenie. - Czy pracowałeś kiedyś w stoczni? Pytanie prawie uraziło starca. - Jak możesz wątpić? Każdy wysoko kwalifikowany cieśla musiał kiedyś przejść przez stocznię. - W takim razie pracowałeś przy budowie wielu statków? - Robiłem i małe, i duże, i towarowe... Ile razy pojawiała się jakaś nieprzezwyciężona trudność, zawsze zwracano się do mnie. Iker podał starcowi model. - Czy ten stateczek przypomina ci coś, co budowano : twoich czasów? Toporek obejrzał model. - Oczywiście. Wspaniały statek, miał pływać po morzu, a nie tylko po Nilu. Był tak mocny, że mógł się oprzeć niejednej burzy. - Pamiętasz, jak się nazywał? - Jastrząb. Iker z trudem ukrył radość. Jest nareszcie jakiś ważny ślad! - Czy spotykałeś się z kapitanem i załogą? Starzec pokręcił przecząco głową. - Wiesz może jak się nazywali? - Nie, zupełnie mnie to nie obchodziło. Dla mnie najważniejszą rzeczą była solidność kadłuba, tak żeby wszystko wytrzymał. - Czy wiesz, co się stało z tym statkiem? - Nie mam pojęcia. - Nie mówiono ci, że ma popłynąć do krainy Punt? - Ta kraina istnieje tylko w wyobraźni bajarzy, mój chłopcze. Tam nie dopłynąłby nawet Jastrząb. - Do kogo należał? Starzec zdziwił się. - No, oczywiście do faraona. A do kogóż miałby twoim zdaniem należeć? - Czy mówią ci coś takie imiona jak Żółwie Oko i Ostry Nóż? - Nigdy się z nimi nie zetknąłem. Nie mieszkają ani w Ka-hun, ani w okolicy. Powiedz mi tylko, chłopcze, dlaczego o to pytasz. - Bo znałem marynarzy z Jastrzębia i chciałbym wiedzieć, co się z nimi dzieje. - Wystarczy ci zajrzeć do archiwów. Przypominam sobie jeden szczegół. Swoją ostatnią pracę wykonałem nie w stoczni, ale tu, w domu. Była to skrzynka z akacjowego drewna, bardzo elegancka, ale i bardzo mocna. Nabywca dokładnie wyjaśnił mi, 0 co mu chodzi, starannie wykonałem wszystko tak, jak sobie życzył. Takie cacko mogła zamawiać tylko świątynia. Gdy jednak ten człowiek przyszedł potem do mnie, powiedział, że wy- 300 301 a^l biera się w długą podróż i ta skrzynka będzie mu potrzebna. Pomyślałem o Jastrzębiu, ale pewnie się pomyliłem. - Co to byl za człowiek? - Przelotna znajomość. Zapłacił z góry i dobrze. Wydaje mi się, że był wysoki. - Byłoby dobrze, żebyś nie opowiadał nikomu o tej rozmowie - podsunął Iker. - A to dlaczego? - Przypuśćmy, że ten Jastrząb był wmieszany w jakąś... - Niczego nie będę przypuszczał i o niczym więcej nie chcę słyszeć. Domyślałem się, że te twoje pytania wcale nie są takie niewinne. Jestem stary i chciałbym spokojnie umrzeć. Wyjdź stąd i nie pokazuj się tu więcej. Jutro zastaniesz drzwi zamknięte. Iker nie nalegał, ale obiecał sobie, że jeszcze kiedyś wybada cieślę. Starzec mógł mu bardzo dużo powiedzieć. Agent Libańczyka wyśledził, że Iker spotkał się ze znanym z gadatliwości starym cieślą. W zasadzie nie było w tym nic groźnego, któż bowiem mógłby chłopakowi wskazać ten ślad? Z drugiej wszakże strony Iker z pewnością nie udał się do Toporka ze względów czysto grzecznościowych. Taką możliwość, tak mało prawdopodobną, trzeba było uwzględnić. Agent Libańczyka wiedział już więc, co robić. 56 - Na rzece pusto - stwierdził z niedowierzaniem generał Nesmontu. W pobliżu Kuzy, stolicy czternastej prowincji Górnego Egip" tu, eskadra faraona spodziewała się natknąć na przeciwnik^ Jednakże okręty wojenne Ucha, miejscowego namiestnik8' 302 stały przy nadbrzeżu i nikt nie przeszkadzał faraonowi zejść na brzeg. - To musi być pułapka - uznał Sehotep. - Pozwól, Wasza Królewska Mość, że pójdę na zwiad. Wokół nie widać było ani jednego milicjanta i miejsce wydawało się puste. - Myślę, że strażnik pieczęci ma całkowitą rację - odezwał się Sobek. - Dam mu eskortę. - A któżby szanował króla tchórza? Chodźcie za mną! Sezostris ruszył pierwszy. Sobek wciąż uważnie się rozglądał, patrząc, skąd może nastąpić atak. Aż do granicy miasta nie wydarzyło się nic. Na ulicach nie spotkali żywej duszy. Drzwi i okiennice były pozamykane. - Jakaż to klęska zwaliła się na to miasto? - z przerażeniem zapytał Sehotep. Król zauważył wreszcie pierwszych mieszkańców. Siedzieli ponuro z głowami opuszczonymi na kolana. Wyglądali na całkowicie załamanych, bezradnych i do niczego niezdolnych. W pobliżu pałacu na ziemi walała się broń. Milicjanci porzucili tu swoje Juki, strzały, oszczepy i miecze. Przed głównym wejściem siedział pogrążony w rozpaczy oficer. - Co się stało? - zapytał go Sobek. Oficer podniósł zaczerwienione od płaczu oczy. - Właśnie zmarł namiestnik naszej prowincji. - Był jakiś bunt przeciwko niemu? - Nie, bynajmniej. Któż odważyłby się zbuntować przeciwko wielmożnemu panu Uchowi? Zmarł, bo padł święty wąż naszej prowincji, bo stłukło się święte naczynie, bo na polach susza, bo choruje bydło. A wszystko to dlatego, że nasz opiekuńczy symbol nie spełnia już swoich zadań. Sezostris skierował się w stronę świątyni bogini Hathor. Przed wejściem stał tłum wojskowych i różnych gapiów. Wszys-CY czekali na jakiś znak nadziei. 303 - Oddajcie cześć faraonowi! - zawołał Nesmontu. - Tylko on położy kres naszym nieszczęściom. Wszyscy odwrócili się w stronę władcy. Podbiegł jeden z kapłanów i skłonił mu się. - Wasza Królewska Mość, dosięgła nas właśnie sroga kara za nasz bunt. Daruj nam życie, błagam. - Nikt nie musi niczego się obawiać. Na ustach niektórych mieszkańców Kuzy pojawił się uśmiech. Skoro faraon zgodził się wziąć ich pod opiekę, to zło na pewno się oddali. - Pozwól, że pokażę ci, Wasza Królewska Mość, to nieszczęście. Sezostris wszedł za kapłanem do świątyni. Tu w jednej z kaplic znajdowała się największa świętość prowincji, czyli papirus, z którego wychodziły dwa pióra obejmujące tarczę słoneczną z ureusami po obu jej stronach. Wystarczało jedno spojrzenie, by objąć rozmiary katastrofy. Papirus zmatowiał, tarcza słoneczna utraciła cały swój blask, a oko kobry przestało błyszczeć. W tym symbolu nazywającym się Uch, tak samo jak namiestnik, energia była na wyczerpaniu. - Wkrótce wszyscy zginiemy - zapowiedział kapłan. - To ' miejsce jest przeklęte. - Uspokój się! - rozkazał mu król. Już tylko w dwóch piórach widać było resztki życia i tylko one, jako wcielenie świetlistego powietrza krążącego po świecie i roznoszącego siły płodności, mogły ożyć. - Rak zżera akację i przerzucił się właśnie tutaj - zawyrokował faraon. - Skupcie swoje myśli na tarczy słonecznej, ożywcie wszystko to, co powiem, połączcie się ze Słowem i przywróćcie potędze życie. Sehotep, Nesmontu i Sobek przyłączyli się do słów królewskich i razem utworzyli istotę poznania. Sezostris potężnym głosem wyrecytował Hymn do Wschodzącego Słońca. - Pojaw się w rejonie światłości i rzuć światło na turkus Obydwu Krajów. Odegnaj ciemności, odradzaj się każdego dnia, przybywaj na głos tego, kto wypowiada twoje imię. Jedyny, który pozostajesz jedyny, zjednocz się ze swym symbolem, bo objawia on twoją naturę, ale jej nie zdradza. Stwórz to, co na dole, i to, co na górze. Płomieniu, który żyjesz we wnętrzu swego oka, stań się budowniczym i wnijdź do swojej świątyni. Powoli, powoli papirus odzyskiwał zieleń. Potem oczy kobry rozżarzyły się jak płonące węgielki. Rozbłysła na koniec tarcza słoneczna, zalewając swym blaskiem całą kaplicę. - Wezwij kapłanów - zwrócił się władca do generała Nesmontu. Rytualiści, widząc, że ich symbol wrócił do życia, skłonili się królowi i wznieśli hymn dziękczynny. - Dość pustych słów! - przerwał im Sezostris. - Nie sprawowaliście jak należy obrzędów i niewiele brakowało, a zapłacilibyście straszną cenę. Przestańcie rozczulać się nad sobą i wykonujcie pilnie swoje obowiązki, rano, w południe i wieczorem. Od tej chwili ta prowincja należy do osoby faraona. Wychodzącego ze świątyni Sezostrisa ludność przyjęła oklaskami. Nagle owacja urwała się i tłum rzucił się do ucieczki. Pojawił się oddział policjantów, było ich ze trzydziestu. Prowadzili na smyczach wielkie psy. Służyli w elitarnej jednostce nieżyjącego już Ucha, a dowodzący nimi oficer wyraźnie nie miał przyjaznych zamiarów. - My nie ugniemy się przed nikim. Nasza prowincja była niezależna i będzie niezależna! - Nie gadaj byle czego - przerwał mu Nesmontu. - Jego Królewska Mość ocalił właśnie tę prowincję od zniszczenia i od tej chwili będzie mu posłuszna. - My nie potrzebujemy władcy z zewnątrz! - zapienił się dowódca. - Ogłaszam się nowym namiestnikiem tej prowincji i przepędzę stąd każdego nieproszonego gościa. - Bunt przeciwko faraonowi to droga do śmierci - przypomniał Sezostris. - Gotów jestem puścić w niepamięć twój chwilowy wybryk, o ile natychmiast mi się podporządkujesz. - Zrób jeden krok, a spuszczę psy! 304 305 - Nie narażaj się, panie - szepnął Sehotep do władcy. - Za mało nas jest, żeby się im oprzeć. Wracajmy do świątyni. Sezostris ruszył naprzód. Dowódca oddziału i policjanci spuścili psy i zwierzęta skoczyły w stronę króla. Sobek chciał własnym ciałem osłonić monarchę, ale Sezostris jednym krótkim ruchem kazał mu się odsunąć. Tuż przed faraonem psy powpadały na siebie, zaczęły kręcić się w kółko, szczerzyć zęby i wściekle ujadać. Potem nagle się uspokoiły. Przywódca sfory najpierw zaczął się łasić do króla, a za chwilę położył się u jego stóp. - Te zwierzęta poznały, kim jestem. Nie zasługujesz, nikczemny dowódco, na to, żeby wydawać im rozkazy. Przerażony oficer chciał uciekać, ale dwaj jego ludzie rozwalili mu głowę pałkami. Znowu rozległy się oklaski, ale Sezostris myślał już o dalszej walce. Od losów akacji zależała przyszłość całego Egiptu, a można się było spodziewać nowych nieszczęść. Jedno nie ulegało wątpliwości - to nie Uch rzucił urok na drzewo Ozyrysa. I podejrzewać można było tylko dwóch ludzi: Dżehutiego, namiestnika prowincji Zająca, oraz Chnum-Hote-pa z prowincji Oryksa. Niewielki pokoik poświęcony pamięci przodków, skromny pokój przyjęć, sypialnia, łazienka, kuchnia, piwnica i taras to przydzielona Ikerowi służbówka; nie przypominała pałacu, ale mieszkało się w niej przyjemnie. Ściany pobielono niedawno wapnem, wstawiono trochę mebli. Stajnię obok zajmowała tylko jedna stara już oślica i Wiatr Północy szybko się z nią zaprzyjaźnił. Iker niewiele miał dobytku, toteż w krótkim czasie się zagospodarował. Kończył właśnie układanie swoich rzeczy, gdy w drzwiach pojawił się nagle jakiś nieborak. Miał długie włosy, był niedogolony, lekko przygarbiony i przeraźliwie chudy - istny obraz nędzy i rozpaczy. 306 - Skierowano mnie, panie, do ciebie. Mam ci usługiwać. Dwa razy w tygodniu po dwie godziny. W pierwszej chwili Iker zamierza! odprawić obdartusa i radzić sobie samemu. Przybysz wydał mu się jednak skądś znany. - Nie... To nie do wiary...! To ty, Sekari? - Eee... tak, to ja. - Nie poznajesz mnie? Nieborak odważył się spojrzeć na gospodarza. - Iker! Jakiś ty elegancki! - Co się z tobą dzieje? - Zwykłe kłopoty. Teraz jest już lepiej. Przyjmiesz mnie na służbę? - Prawdę mówiąc, trochę mnie to krępuje. - Płaci zarząd miasta. Sprzątam w dwunastu domach, robię zakupy, tu i ówdzie coś wyreperuję i jakoś żyje mi się całkiem nieźle. - Gdzie mieszkasz? - W budzie ogrodowej. Zajmuję się ogrodem i mam prawo uprawiać dla siebie jarzyny. - Wejdź, proszę, napijemy się po kubeczku. Dwaj starzy towarzysze powspominali trochę swoje dawne przejścia w kopalniach na Synaju, Iker nie powiedział jednak ani słówka o tym, co działo się z nim po rozstaniu. - Widzę, że zrobiłeś się pisarzem całą gębą - stwierdził Sekari - masz przed sobą wspaniałą karierę. - Nie dowierzaj pozorom. - Czyżbyś miał jakieś kłopoty? - O tym jeszcze sobie kiedyś pogadamy. Rozgość się tu tak, jak chcesz, ten dom będzie również twoim domem. Przepraszam cię, ale mam jeszcze sporo pracy. Iker, uparcie pracując, zdołał wreszcie odzyskać spokój. Teraz miał już dowód, że jego zły sen był jawą, a Jastrząb to dzieło szkutników z Kahun i mógł należeć tylko do faraona Sezostrisa. 307 Nikt co prawda nie wierzył w istnienie tajemniczej krainy Punt, ale Iker dobrze pamiętał, że to właśnie tam płynął statek, na którego pokładzie się znalazł i omal nie zginął. Po raz drugi wybrał się do Toporka. Tym razem dowie się wszystkiego. Drzwi zastał zamknięte. Stukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Pojawiła się za to sąsiadka. - Czego chcesz? - Chciałbym się widzieć z Toporkiem. - Nic z tego, mój chłopcze. Ubiegłej nocy zmarł. Czy jesteś jego krewnym? - Nie, ale znaliśmy się i chciałem prosić go o pewne informacje. - Nikomu już nic nie powie, stary sknera. Pod koniec życia wygadywał jakieś bzdury. - Na co zmarł? - Na starość, u licha. Miał schorowane serce i płuca, bolało go w krzyżu. Wszystko było zużyte. Niech się nie skarży, bo długo nie cierpiał. - To bywałaś u niego? - Bardzo rzadko, tak samo jak inni sąsiedzi. Zamęczał nas tymi swoimi gadkami, jaki to z niego był cieśla. Tracił już rozum. Jeśli ktoś nieuważnie go słuchał, to zaczynał się wściekać. - Nie przychodziła tu do niego ostatnio policja? - Policja? A cóż on takiego nawyrabiał? - Nic, nic... Tak tylko pytałem. Sąsiadka spojrzała ze zrozumieniem. - Aha, więc stary uwikłał się w przemyt... A ty nie jesteś przypadkowo z policji? - Nie, byłem tylko jego przyjacielem. - Przyjacielem? Na to jesteś za młody. Iker oddalił się. Chętnie wszedłby do domku Toporka i wszystko tam przejrzał, ale po co? Nie wierzył, że cieśla zmarł śmiercią naturalną. Jego zabójcy z pewnością usunęli już wszystkie kompromitujące ślady. 308 i Któż to mógł działać tak bezkarnie? Chyba tylko policjanci, wykonujący rozkazy władzy wyższej i pewni, że nikt ich nie będzie niepokoił. Burmistrz z pewnością wie o wszystkim. Nad burmistrzem stoi minister, a nad ministrem - protektor Ka-hun, czyli faraon Sezostris. Iker pragnął prawdy i sprawiedliwości. Trzonek noża byl dowodem, że Jastrząb rzeczywiście istniał, ale najważniejszy świadek nie żył i władze odpowiedzą teraz, że ten drobny kawałek drewna nie wystarczy do wszczęcia postępowania. Archiwa Kahun... Tam i tylko tam znajdują się wszystkie istotne dokumenty. Przed wejściem do budynku stało dwóch miejscowych strażników. - Imię i stanowisko? - Iker, pisarz. - Masz przepustkę na piśmie? - Chcę tylko zobaczyć się z kierownikiem archiwów. - Poczekaj chwilę. O Ikerze było w Kahun coraz głośniej, toteż kierownik zgodził się go przyjąć. Jak przystało na wysokiego urzędnika, był skrupulatny i zachowywał się z rezerwą, ale wobec Ikera okazał się życzliwy. - Czego sobie życzysz, Ikerze? - Sprawa dość delikatna... Chodzi o pewne zlecenie... no... trochę poufne. - Mogę cię zrozumieć, ale musiałbym znać szczegóły. - Mój zwierzchnik, Heremsaf, polecił mi przejrzeć niektóre dokumenty dotyczące stoczni. Bardzo chciałby sprawdzić pewien szczegół. - Dlaczego sam nie przyjdzie? - Właśnie ze względu na dyskrecję. Na moją obecność tutaj nikt nie zwróci uwagi, gdyby natomiast on sam... Kierownik dał się chyba przekonać. Nie pierwszy to przecież raz miał do czynienia z przypadkiem, gdy jakaś ważna osoba nie chciała zostawiać po sobie śladu. 309 - Rozumiem, rozumiem... Wolałbym jednak mieć jakieś pisemko z podpisem Heremsafa. - To chyba nie jest aż tak konieczne i... - W podległych mi archiwach jest. Przyjdź do mnie z takim pisemkiem, a ułatwię ci pracę. - Z kogo tu żarty sobie stroisz, Ikerze, i co się za tym kryje? - Heremsaf nie ukrywał gniewu. - Zawiadomił mnie właśnie kierownik archiwów państwowych, że chcąc wyłudzić informację, pozwoliłeś sobie powołać się na mnie. Ty, ty... a przecież tak ci ufałem! - A czy nie mógłbyś, panie, dać mi takiego zezwolenia, wyraźnego i formalnego? Heremsaf bacznie przyjrzał się Ikerowi. - Czy nie sądzisz, że powinieneś wreszcie powiedzieć mi prawdę? - O to samo chciałbym i ciebie prosić, panie. - Zbyt wiele sobie pozwalasz, Ikerze. To nie ja próbowałem wcisnąć się do archiwów. - Ale to ty, panie, kazałeś mi uporządkować wszystko, co znajduje się w starych składach, i mocno podkreśliłeś, że niczego nie wolno mi przeoczyć. - Tak, ale co z tego? - A nie pomyślałeś, panie, o trzonku noża z wyciętą nazwą statku? Heremsaf wyglądał na całkowicie zaskoczonego. - Przecież to ty, panie, kierujesz główną stocznią naszej prowincji - ciągnął Iker. - Tu mylisz się, Ikerze. Zajmuje się tym kierownik robót z Fajum. - Mylę się w sprawie tego noża? - Czego właściwie szukasz? - Bogini Maat, to oczywiste. - Oszukując kierownika archiwów, nie znajdziesz jej. 310 •••?»- Jeśli nie masz, panie, nic sobie do zarzucenia, to pozwól mi zajrzeć do archiwów. - To wcale nie takie proste, bo nie wszystko zależy ode mnie. W wielu sprawach zezwoleń może udzielać tylko burmistrz. Posłuchaj mnie, Ikerze, szybko pniesz się w górę, ale wielu przyjaciół nie masz. Sumienność i kwalifikacje przemawiają za tobą, lecz nienaganne wykonywanie obowiązków to za mało, żeby zrobić wielką karierę. Nie obejdziesz się bez mojego poparcia, a ja ci go udzielam, bo wierzę w twoją przyszłość. Gotów jestem zapomnieć o tym chwilowym oszołomieniu, o ile się nie powtórzy. Czy rozumiemy się? - Nie, nie rozumiemy się. Ja nie dążę do wielkiej kariery, szukam jedynie prawdy i sprawiedliwości i za nic w świecie nie zrezygnuję z poszukiwań. Nie przyjmuję do wiadomości, że w tym kraju wszystko jest przegniłe. Znaczyłoby to bowiem, że opuściła nas bogini Maat, a w takim razie po co mielibyśmy dalej żyć? Iker wyszedł z pokoju, choć Heremsaf wcale go nie wypraszał. Burmistrz najwyraźniej był wspólnikiem zabójców i Heremsaf, odsyłając do niego Ikera, sam dowiódł swojej współwiny. Dlaczego jednak naprowadził go na ślad w postaci tego noża? Przecież w ten sposób mu pomógł. Natomiast odmawiając prawa wstępu do archiwów, uniemożliwił mu dalsze poszukiwania. Jak wyjaśnić tak sprzeczne zachowania? Heremsaf, wierny wspólnik burmistrza, z pewnością nic nie wiedział o istnieniu tego skromnego kawałka drewna z nazwą statku. Teraz Iker utraci stanowisko i będzie musiał wynieść się z Kahun. Ale to nic, wróci tu jeszcze i jakoś zdobędzie potrzebne mu dokumenty. Mając wszakże świadomość, że będzie to zadanie prawie niewykonalne, ruszył bez celu przed siebie. - Wyglądasz na bardzo zmartwionego - szepnęła słodziutkim głosikiem Bina. - Mam kłopoty w pracy. 311 - Nawet mnie nie zauważyłeś. Może byś się trochę roze- rwai? - Nie jestem w nastroju do rozrywek. - No to spotkajmy się. Znalazłam zaciszne miejsce, pusty dom, tuż obok tego, gdzie pracuję. Wpadnij do mnie dziś wieczorem po zachodzie słońca. Pogadamy sobie i od razu poczujesz się lepiej. 57 W pobliżu stolicy prowincji Zająca krajobraz złagodniał i wypiękniał. Wszystko skłaniało tu do spokoju, odpoczynku i rozmyślań. Na pokładzie okrętu królewskiego myślano jednak tylko o starciu z groźnym Dżehutim. Wiadomości, jakie właśnie otrzymał generał Nesmontu, ani trochę nie pocieszały. - Namiestnik tej prowincji rozporządza niewielką armią, ale służą w niej zahartowani w bojach i dobrze opłacani zawodowcy - powiedział Nesmontu faraonowi. - W dodatku cieszy się sławą doskonałego dowódcy. - W takim razie nie będzie sprzeciwiał się rozmowom -uznał Sehotep. - Gdy dowie się, że faraonowi poddały się prowincje, które uchodziły dotychczas za nieprzejednane, zrozumie, że zbrojny opór na nic się nie zda. Gotów jestem udać się do niego jako wysłannik. - W dalszym ciągu postępować będziemy tak jak dotychczas - uciął sprawę Sezostris. Wszyscy trzej członkowie Domu Króla, czyli generał Nesmontu, strażnik pieczęci Sehotep i Sobek-Obrońca, byli zgodni, że władca lekceważy niebezpieczeństwo. Dżehuti nie byt byle kim i dopiero po krwawej walce może złożyć broń. Faraon zachowywał jednak niewzruszony spokój. Przypominał genialnego rzemieślnika, który zawsze wykonuje właściwy ruch we właściwej chwili. Czyż można było nie ufać temu 312 olbrzymowi, który po wstąpieniu na tron żyjących nie popełnił ani jednego błędu? Chemenu, Gród Ogdoady, czyli ośmiu twórczych potęg, było stolicą prowincji Zająca, a jednocześnie ukochaną siedzibą boga Tota. Jako pan hieroglifów, czyli słów boga, umożliwiał wtajemniczonym osiągnięcie poznania. Przejawiając się jako sierp księżyca, czyli najlepiej widoczny symbol śmierci i zmartwychwstania, podkreślał konieczność stanowczych działań, bez ustępstw i kompromisów. Dziób Ibisa, czyli ptaka Tota, nie szukał, ale trafiał. Bez podporządkowania sobie tej prowincji pełnia władzy nad krajem byłaby mrzonką, więc faraon przystępował właśnie do akcji. - Czy pozwolisz mi, Wasza Królewska Mość, pójść ze sobą? - zapytał Sobek-Obrońca. - To nie będzie potrzebne. Na rzece nie było ani jednego okrętu wojennego, a na brzegu ani jednego żołnierza. - Aż trudno uwierzyć - mruknął Sehotep. - Czyżby również Dżehuti okazał się taki uprzejmy i zechciał umrzeć? Okręt bez żadnych przeszkód dobił do brzegu, jak gdyby kapitanat portu w Chemenu nie miał nic przeciwko przybyszom. W dole, u stóp kładki, stał z poważną miną jakiś szczupły mężczyzna. Rozwinął papirus, na którym widać było kolumny hieroglifów i tylko jedną, rzadko przedstawianą postać Ozyrysa. Bóg siedział, na głowie miał koronę zmartwychwstania, w rękach trzymał Berło Potęgi* i Klucz Życia**. Na tronie widniał symbol miliona lat, a wokół rozciągały się ogniste kręgi uniemożliwiające niewtajemniczonym dostęp***. - O, generał Sępi! Na szczęście wróciłeś z Azji cały i zdrowy! *Uas. ** Anch. *** Tak właśnie przedstawiono Ozyrysa na drewnianym sarkofagu, na którym zapisano również tekst Księgi Dwóch Dróg. 313 - Wasza Królewska Mość, nie poszło mi łatwo, ale wykorzystałem ustawiczny rozgardiasz w obrębie szczepów i klanów. - Przykro byłoby, gdybyś zginął zaraz po wejściu do Złotego Kręgu z Abydos. - Dzięki wtajemniczeniu życie tak bardzo różni się od śmierci, że człowiek nie traktuje już swoich kłopotów tak jak dotychczas. Z ogromnym zdziwieniem patrzyli marynarze z eskadry królewskiej, jak faraon i jego duchowy brat serdecznie się ściskają. - Do jakich doszedłeś wniosków, Sępi? - Azja jest pod kontrolą. Nasze oddziały rozlokowane w Sy-chem odebrały Kananejczykom wszelką chęć do buntu. Ludność traktowana jest dobrze i najada się do syta. Niektórzy wzdychają za pewną dziwną postacią, znaną jako Zwiastun. Ale ten człowiek gdzieś przepadł, a wraz z nim zniknęli również jego wierni. Nie dajmy się jednak zwieść i nie traćmy czujności. Ta cała strefa wciąż musi być pod ścisłym nadzorem i wojsko tam zostanie, trzeba je będzie nawet wzmocnić. Obawiam się, że w miastach opór może się rozszerzać, a gdzieniegdzie może dochodzić do zamieszek. - To bardzo cenne uwagi, Sępi. A co dzieje się tutaj? - Wróciłem dopiero wczoraj. Wydaje mi się, że Dżehuti bardzo się zmienił. Jest wesoły, odprężony i zadowolony z życia. - Czy wydał rozkaz zaatakowania mnie? - Niezupełnie. Zwierzył mi się, że przygotował dla ciebie niespodziankę, i poprosił, bym przywitał cię tutaj sam, bez broni i bez żołnierzy. - Czyżby udało ci się skłonić go do niewchodzenia na drogę zbrojnego konfliktu? - Nie jestem tego pewien. Od początku służby przez cały czas starałem się wykazywać mu delikatnie, że jego postępowanie jest całkowicie błędne. Niestety, nie mogę się pochwalić, że mi się to udało. - Komu podlega milicja? - Jemu, a nie mnie. - No to zobaczmy tę jego niespodziankę. Na drodze do pałacu Dżehutiego stała milicja i miejscowa młodzież. Utworzyły szpaler honorowy i wymachiwały palemkami. Generał Sępi, zdziwiony niemniej niż Sezostris, wprowadził monarchę do sali przyjęć. Trzy córki Dżehutiego, wspaniale wystrojone i wypacyko-wane, ułożyły buzie w najpiękniejszy swój uśmiech i skłoniły się faraonowi. Ojciec, owinięty w płaszcz sięgający mu aż do kostek, z trudem się podniósł. - Wybacz mi, Wasza Królewska Mość, ale strasznie łupie mnie reumatyzm i bez przerwy mi zimno. Szczęściem mam jeszcze na tyle zdrowia, żeby w imieniu swojej prowincji złożyć ci hołd jako królowi Górnego i Dolnego Egiptu. Trzy lektyki uniosły faraona, namiestnika i generała Sępiego do wielkiej świątyni boga Tota. Przed wejściem do niej stał ogromny posąg. - Oto wcielenie ka Waszej Królewskiej Mości - obwieścił Dżehuti. - Udziel mu tylko jeszcze światła, a ożyje na zawsze. Sępi podał Sezostrisowi maczugę z Abydos, poświęconą na uroczystościach misteriów Ozyrysa. Król zaczął nią machać, celując w oczy, nos i uszy olbrzymiego posągu. Przy każdym ruchu z głowicy wystrzeliwał świetlisty promień. Kamienny posąg drgał i każdy czuł, że w grodzie boga Tota znajduje się teraz cząstka królewskiego ka. Uczta była wspaniała. Najwykwintniejsze w świecie potrawy, nienaganna obsługa, muzyka jak na królewskim dworze w Memfisie. Młode tancerki dokonywały cudów akrobacji, a najładniejsza z nich wymieniała porozumiewawcze spojrzenia ze strażnikiem pieczęci Sehotepem, bardzo czułym na jej wdzięki. Miała na sobie tylko sznur pereł. Dżehuti zauważył jednak, że faraona wciąż coś trapi. 314 315 - Wasza Królewska Mość, cenię sobie przyjemne życie i jestem dumny z zamożności tej prowincji. Nie przeszkadza mi to zauważać wielu spraw. Obdarzyieś nas wspaniałym przyborem i dowiodłeś przez to, że tylko ty możesz być władcą zjednoczonego Egiptu. Pozyskałeś sobie moją wierność i jestem twoim sługą. Rozkazuj, a będę ci posłuszny. - Czy wiesz, jakie nieszczęście na nas spadło? - Nie, Wasza Królewska Mość. Generał Sępi potwierdził mrugnięciem, że Dżehuti nie kłamie. - Poważnie zachorowało święte drzewo Ozyrysa - powiedział król. - Drzewo Życia? - Tak, właśnie ono, Dżehuti. Namiestnik odsunął od siebie alabastrowy talerz - wiadomość odebrała mu apetyt. - Co się z nim stało? - Ktoś rzucił na nie urok. - Czy potrafisz, Miłościwy Panie, go odczynić? - Ani na chwilę nie ustaję w tej walce. Chwilowo choroba zatrzymała się, ale na jak długo? Nowa świątynia i Siedziba Wieczności będą dostarczały bardzo dużo energii i jestem przeświadczony, że ponownie zjednoczony Egipt pomoże nam w walce. Czy możesz mi przysiąc, że jesteś niewinny i że nie należałeś do żadnego spisku zmierzającego do unicestwienia akacji? Dżehuti szczelniej owinął się płaszczem, jakby konał z zimna. - Jeśli zawiniłem, niech imię moje przepadnie, niech zginie moja rodzina, rozwali się mój grobowiec i spłonie moje ciało. Wypowiadam te słowa w obecności faraona, gwaranta bogini Maat. Mówił to wszystko drżącym z przejęcia głosem. - Wiem, że mnie nie oszukujesz - powiedział Sezostris. - Ta prowincja należy do ciebie, ze swoimi bogactwami i milicją. Ratuj Egipt, Miłościwy Panie, ratuj jego lud, chroń tajemnicę zmartwychwstania. Dżehuti, widząc stanowczość władcy, był pewny, że zaufał właściwej osobie. Jeśli ktokolwiek potrafiłby wyleczyć Drzewo Życia, to tym kimś mógł być tylko Sezostris. O głos poprosił jeden z biesiadników. - Jestem rytualistą i przy transporcie tego olbrzymiego posągu pomagałem pewnemu młodemu pisarzowi. Nie była to łatwa praca. Ten pisarz nazywa się Iker i wyniósł się już z naszej prowincji. Nie powinniśmy mimo to zapominać o jego samozaparciu, wypijmy więc za jego zdrowie. Gdyby nie on, ten posąg nigdy nie stanąłby przed tą wielką świątynią. Dżehuti wyraził zgodę i wszyscy wypili za zdrowie Ikera. Potem wśród ogólnej radości wzniesiono jeszcze wiele innych toastów. Na zebranie rady przybocznej Sezostris wezwał także Dże-hutiego i generała Sępiego. - Nie jesteście tu tylko honorowymi gośćmi - wyjaśnił. -Rada podejmuje decyzje i działa. Od wypłynięcia z Ełefantyny odzyskałem kilka wrogich mi poprzednio prowincji, nie przelewając przy tym ani kropli krwi. Zostaje już tylko jedna i muszę wyciągnąć stąd pewien wniosek. Otóż zbrodniarzem, który chce zniszczyć Drzewo Życia, jest namiestnik prowincji Ory-ksa, Chnum-Hotep. - Oryks jest zwierzęciem Seta, zabójcy Ozyrysa - przypomniał Sehotep. - O ile mogliśmy dobrze poznać Chnum-Hote-pa, to nie cofnie się on przed niczym dla utrzymania swojej prowincji. - Należy do bardzo starego rodu -dodał Dżehuti - i z uporem podkreśla swoją niezależność. Z góry odrzuca wszelkie rozmowy. Rozporządza w dodatku najlepszą chyba w Egipcie milicją. Jego ludzie intensywnie i regularnie ćwiczą, są znakomicie uzbrojeni i ślepo mu posłuszni, a on nie słucha nikogo. Szczerze mówiąc, myślę, że nawet ostatnie sukcesy Jego Królewskiej Mości nie zrobią na nim wrażenia. Jeśli poczuje, że jest sam przeciwko wszystkim, jego opór jeszcze bardziej 316 317 n' wzrośnie. Ma wielki wpływ na ludzi, więc będą bili się za niego do ostatniego tchu. - W tej sytuacji zalecałbym zmasowany atak - uznał generał Nesmontu. - Świętować zjednoczenie kraju na stosie egipskich trupów to chyba nie najlepsze rozwiązanie - zauważył Dżehuti. - Obawiam się, że jedyne - upierał się Nesmontu. - Władca nie może pozwolić, by Chnum-Hotep lekceważył go i rozbijał spoistość wzniesionej budowli. Z ciężkim sercem zgodzono się, że przygotowania do ostrego starcia są konieczne, choć pozostawi ono po sobie niezatarte ślady. - Nie będzie to wojna z obcym państwem - rozważał generał Nesmontu - nie musimy więc wypowiadać jej Chnum-Ho-tepowi. Myślę, że będzie to raczej akcja policyjna mająca przywrócić porządek na obszarze Egiptu. Należałoby zatem uderzyć znienacka. Ani generał Sępi, ani w ogóle nikt z uczestników narady nie wysunął zastrzeżeń. - Wydać odpowiednie zarządzenia! - rozkazał władca. -W czasie wieczerzy padło imię pisarza Ikera. Czy to tutaj się wykształcił? - Rzeczywiście był moim uczniem - potwierdził Sępi. -Skończył jako najlepszy w mojej klasie, i to z dużą przewagą nad innymi. - Toteż bardzo prędko zacząłem mu powierzać odpowiedzialne zadania - dodał Dżehuti. - Doskonale zorganizował transport tego olbrzymiego posągu i szybko stałby się najlepszym z moich urzędników. - Dlaczego się stąd wyniósł? - zapytał Sezostris. Dżehuti wstał. - Wasza Królewska Mość, nie zasługuję na uczestnictwo w tej naradzie, gdyż bardzo zawiniłem względem twojej osoby. - Wyjaśnij to i pozwól, że sam osądzę. Stary namiestnik usiadł. - Iker to bardzo niespokojny chłopak, ma za sobą ciężkie przejścia, w wyniku których coś popsuło mu się w głowie i wciąż stawia sobie jakieś pytania. Szuka marynarzy o imionach Żółwie Oko i Ostry Nóż. Ci dwaj zatrzymali się kiedyś w Chemenu. Wydarzenie to wymazałem z archiwów, gdyż statek, na którym pływali, miał dokumenty z pieczęcią królewską, a ja jej nie uznawałem. Moim zdaniem, Wasza Królewska Mość, ci ludzie musieli służyć w twojej flocie i nie ukrywałem tego przed Ikerem. - Z twojej winy ten pisarz traktuje teraz Jego Królewską Mość jako swego wroga - zauważył Sehotep. - To pewne. - Czy odczuwa chęć zemsty? - To też pewne. Próbowałem przekonać go, żeby zapomniał o przeszłości i został u mnie na służbie, ale jego postanowienie było niewzruszone. Jest to chłopak równie inteligentny jak odważny i mógłby się stać groźnym przeciwnikiem, doszedł bowiem, i to z mojej winy, do wniosku, że sprawcą wszystkich jego nieszczęść jest faraon. - A co dokładnie mu się przydarzyło? - Tego nie wiem, ale z pewnością ktoś próbował pozbawić go życia. - Dokąd zamierzał się udać ten Iker? - Do Kahun. Chciał tam znaleźć poszlaki i dowody, które pozwoliłyby mu ustalić prawdę. - Interesuje się również Złotym Kręgiem z Abydos - dodał generał Sępi. - Nie zrozumiał jego istoty, ale dostrzegł jego możliwości, widząc, jak obrzęd odrodzenia pomógł Dżehutie-mu. - Ten chłopak jest prawdopodobnie w zmowie z tym przestępcą, który chce zniszczyć akację Ozyrysa - zauważył Sobek. - Czy był w jakiś sposób związany z Chnum-Hotepem? - Pochodzi z jego prowincji i pracował u niego - odpowiedział Dżehuti. 318 319 58 Iker szybko spakował swój skromny dobytek. Po gwałtownej sprzeczce z Heremsafem w każdej chwili spodziewał się wiadomości o zwolnieniu z pracy. Nie zdziwił się więc na widok kudłatego pisarza, znanego jako roznosiciel złych wiadomości. Zaraz zjawią się pewnie i policjanci, odstawią Ikera poza Kahun i wręczą mu zakaz powrotu. - Jestem gotów - oznajmił Kudłacz. - Ja też. Sam przychodzisz? - Dzisiaj tak, a to dlatego, że w urzędzie burmistrza wszyscy są zawaleni pracą. Jutro dojdzie mi do pomocy kolega. - A więc zatrzymano mnie łaskawie do jutra? Kudłacz zmarszczył brwi. - Nawet w dziesięciu nie dalibyśmy rady w tydzień skończyć. Jak można było dać ci taki krótki termin! To z pewnością pomyłka. Taka robota zajmie nam przynajmniej miesiąc, a i to niepewne. - O jakiej robocie mówisz? - Ależ o tej, którą ty miałeś wykonać... inwentaryzacja i opis wszystkiego, co znajduje się w składach. - To nie przychodzisz z zawiadomieniem, że mam się wynosić? - Ty, Ikerze, miałbyś się wynosić? Co ci przyszło do głowy? Ach, domyślam się. Któryś z pomocników burmistrza głupio sobie z ciebie zażartował. Trzeba przyznać, że otoczenie najważniejszej osoby w mieście trochę boi się ciebie... może nawet bardzo się boi. Uważaj na tę klikę, bo ona potrafi być groźna. Masz na szczęście poparcie Heremsafa. Iker poczuł, że jest zgubiony. Ani burmistrz, ani Heremsaf nie uznali za stosowne wypędzić go z miasteczka. Jakąż to prowadzili gierkę jeden z drugim, albo raczej jeden przeciwko drugiemu? Na to pytanie nie było odpowiedzi. Iker zajął się więc pracą, a pomagał mu Kudłacz, niezbyt przywykły do systematycznego wysiłku. Po kilka razy na godzinę przerywał pracę, pił wodę, zagryza! świeżą cebulą, ocierał sobie pot z czoła, wychodził za potrzebą. Wciąż przy tym gadaj. Iker siuchai jednym uchem nieznośnie banalnych szczegółów z życia rodzinnego. Potem przyszła kolej na obgadywanie kolegów pracujących w urzędzie burmistrza. Same niesprawdzone plotki i mętne domysły. Gdy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi, Kudłacz zabrał swój sprzęt pisarski. - No to już, dzień wreszcie się kończy. Dam ci dobrą radę, Ikerze. Pracuj znacznie mniej, bo inaczej wszystkim nam się narazisz. Niektórzy, i to wcale nie ci najmniej ważni, czują się dotknięci, a nawet poniżeni. Pracuj wolniej, a będziesz szybko awansował. Iker wrócił do siebie. Sekari dokądś wyszedł, ale zdążył przed wyjściem posprzątać. Iker dał jeść Wiatrowi Północy, a potem poszedł na wyznaczone przez Binę spotkanie. Niczego właściwie się nie spodziewał, ale w swoim obecnym położeniu nie mógł się pozbywać jedynego sojusznika. Na miejscu nie zauważył nikogo. Wszedł po cichutku do opuszczonego domu. - Jesteś tu, Bino? - W następnym pokoju - odpowiedziała mu swoim słodziutkim głosikiem młoda Azjatka. Stąpając po kawałkach gruzu, Iker wszedł do środka. Wyczuł dziewczynę w ciemnościach i przysiadł się do niej. - To co, masz kłopoty? - Poróżniłem się ze zwierzchnikiem. - A ja jestem pewna, że chodzi o coś poważniejszego. - Dlaczego tak myślisz? - Bo się zmieniłeś. Jesteś taki poruszony, że nawet ślepy by to zauważył. Zwykłe kłopoty w pracy nie wstrząsnęłyby tobą tak mocno. 320 321 w nadziei, że ucierpią tylko ich sąsiedzi. Sezostris dobrze zrozumiał, jak łatwo jest rządzić tchórzami. Jeśli należysz, Ikerze, do tego rodzaju ludzi, to nie mamy po co się spotykać. Iker wrócił do siebie. W gardle tak mu wyschło, że natychmiast wypił wielki kubek wody. Nie potrafił się uspokoić. Chwycił za trzonek noża z wyciętym napisem Jastrząb. Groźna to byłaby broń, gdyby tylko mieć do niej długą i ostrą klingę. Zemstę należało uznać za usprawiedliwioną, a oswobodzenie Egiptu od bezlitosnego ciemięzcy byłoby przejawem wielkiej szlachetności. Iker nie dbał już o swój własny los, zajmował go już los kraju i tych nieszczęsnych, którzy musieli żyć pod jarzmem Sezostrisa. Jeśli zdoła go unicestwić, otworzy się nowa era. Czy jednak potrafi kogoś zabić? Pisarzem został po to, by uciec od gwałtu i przemocy. Zabijanie przejmowało go wstrętem. Najlepiej zrobi, wynosząc się z Egiptu. Poza krajem zapomni o prześladujących go demonach. Dzięki zdobytej wiedzy z pewnością znajdzie pracę jako zarządca w jakimś gospodarstwie rolnym i zbuduje sobie nowe życie. Postanowił, że wyjdzie wczesnym rankiem, i spakował rzeczy. Wciskał właśnie pędzelki do futerału, gdy pojawiła mu się nagle ona. Twarz miała rozpromienioną, ale i surową. W jej oczach Iker wyczytał przesłanie: „Nie uciekaj, zostań w Egipcie i walcz o prawa bogini Maat". Potem wizerunek pięknej kapłanki zamazał się w migotliwym świetle lampki oliwnej. Roztrzęsiony, poszedł spać. Wyciągając się na posłaniu, sięgnął po swój talizman. Chciał położyć go sobie na brzuchu i mieć spokojny sen. Cudowny przedmiot z kości słoniowej gdzieś zniknął. Iker na próżno przeszukał cały dom, od tarasu aż po piwnicę. Ktoś ukradł mu jego skarb. 324 W nocy dręczyły go straszne sny, obudził się gwałtownie i nie wiedział, gdzie jest. Powoli doszedł do siebie. Raz jeszcze przeszukał cały dom, ale znowu na próżno. Posłyszał czyjeś głośne chrapanie. W progu leżał Sekari. Spał z podkulonymi nogami, zaciskał pięści, rękę niby poduszkę podłożył sobie pod głowę. Iker potrząsnął nim. - Co się stało? Ach, to ty... - Dawno tu jesteś? - Nie tak bardzo. Miałem nadzwyczaj pracowity wieczór i noc... chyba rozumiesz, o czym mówię. Straszna dziewucha, nie chciała mnie wypuścić. Wiedziała, gdzie mieszkam, więc nie mogłem uciec. Jedyną możliwością było przyjść tutaj. Jeśli chcesz, to zaraz się wyniosę. - Nie trzeba, wejdź. W środku będzie ci się lepiej spało. Sekari ziewnął i przeciągnął się. - Ho, ho, ty też nie wyglądasz lepiej ode mnie. - Okradziono mnie. - Co ci zwędzono? - Ochronny amulet z kości słoniowej. Bardzo mi na nim zależało. - Łakomy kąsek, takie coś można dobrze sprzedać. - Przepraszam cię, Sekari, ale źle spałem, a chciałbym... - Boisz się zapytać, czy to nie ja cię okradłem? Nie, nie śmiałbym pokazać ci się na oczy. Ale masz rację, bo nikomu nie można dowierzać. Moim zdaniem ten dom należałoby lepiej zabezpieczyć. Przydałby się dobry zamek. Ja w dodatku spróbuję wywiedzieć się, czy ten amulet nie pojawił się gdzieś na targu. Jak wyglądał? Iker dokładnie opisał zgubiony przedmiot. - Nikogo nie podejrzewasz? - zapytał Sekari. - Nikogo. - Miejmy nadzieję, że moje wielkie uszy coś usłyszą. Czy jesteś pewien, że nikt nie próbuje ci zaszkodzić? - Może byśmy zjedli porządne śniadanie? 325 - Obawiam się, że w kuchni masz pustki. Zaraz przyniosę, co trzeba. Sekari oddali} się, a Iker myślał o można dowierzać. 1 jego radzie. Nikomu nie 59 I spokój, i swoboda Libańczyka były udawane. Panowai nad sobą, ale zjadał dwa razy więcej ciasta niż zwykle. Kiedyś będzie musiał pomyśleć o schudnięciu. Z Kahun nadeszła dobra wiadomość. Agent zrobił to, co w razie potrzeby miał zrobić, czyli załatwił zbyt rozmownego starego cieślę. Natomiast opóźniała się transakcja mająca dać Libańczykowi kluczową pozycję w wyższych sferach Memfisu. Opóźnienie było spore, a wynikało z nieudolności pośredników. Trzeba będzie niezwłocznie znaleźć innych. W memfickim porcie czekał już ładunek sprowadzonego z Libanu pięknego drewna cedrowego. Należało się tylko jeszcze dowiedzieć, czy celnicy zajmą się nim, czy nie. Libańczyk po raz trzeci tego ranka skropił się pachnącą wodą. Wkrótce będzie już wiedział, czy jego egipski rozmówca jest sojusznikiem, czy wrogiem. Gdyby to była pułapka, los Libańczyka byłby przesądzony. Dożywotnie prace przymusowe! Koniec ze zbytkiem, piękną willą i rozkoszami stołu. Takiego ciosu nie wytrzyma. Uspokoił się, myśląc, że nos nigdy go dotychczas nie zawiódł. Ten Egipcjanin był skorumpowany do szpiku kości i myślał tylko o wzbogaceniu się. Znowu się zaniepokoił, stwierdzając, że jego wysiłki mające na celu zidentyfikowanie Egipcjanina wciąż nie dają efektów. Odźwierny zameldował gościa. Libańczyk przełknął ociekające miodem ciastko z daktylami i zszedł z tarasu. Przybysz był jednym z najlepszych jego szpicli. Jako sprze- 326 dawca wody krążył bez ustanku po pięknych dzielnicach Mem-fisu, a jako człowiek bardzo uprzejmy łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. Potrafił przy tym wyciągać z nich informacje. Miał znakomitą pamięć do twarzy, i to on śledził poprzedniego dnia Egipcjanina, kiedy ten po rozmowie opuścił dom Libańczyka. - Wiesz już, kto to taki? - Myślę, że tak, wielmożny panie. Patrząc na posępną minę szpicla, Libańczyk obawiał się nieszczęścia. - To gruba ryba, bardzo gruba. - Jesteś tego pewien? - Całkowicie. Znam pewnego posłańca, pracuje dla pałacu, a często bierze u mnie wodę do bukłaka. Wczoraj kazano mu zanieść na przedmieście dekret królewski. Kończyłem właśnie nalewać mu wodę, kiedy z gmachu wyszło trzech mężczyzn, i ten posłaniec powiedział do mnie: „Patrz, ten w środku to mój zwierzchnik. Przygotowuje dla króla dekrety i urzędowe rozporządzenia". Rozpoznałem tego człowieka bez trudu, bo to właśnie jego kazałeś mi, wielmożny panie, śledzić. Libańczyk poczuł się niedobrze. Rzeczywiście za gruba ryba! Jako rybak sam wpadł w sieci osoby bliskiej Sezostrisowi. Teraz pozostało mu tylko jedno -czmychnąć przed nadejściem policji. - Czy wiesz... jak się nazywa? - Nazywa się Medes. Jest podobno pracowity, ambitny, bezlitosny i bezwzględny wobec podwładnych. Żonaty, ma dwoje dzieci. Przed objęciem obecnego, bardzo wysokiego stanowiska robił karierę w finansach. Będę dalej szukał, ale ostrożnie, bo do tak wielkiego dostojnika trudno się zbliżyć. Znowu zjawił się odźwierny. - Nowy gość, wielmożny panie. Twierdzi, że sprawa jest pilna i ważna. - Policjant? - Na pewno nie. Pomarszczony, rozczochrany, ma kłopoty z wysławianiem się. 327 L Libańczyk odetchnął. Tym kimś mógł być tylko kapitan statku, który przywiózł ładunek cennego towaru. - Niech wejdzie. A ty - zwrócił się do nosiwody - wyjdź tylnymi drzwiami. Członkowie siatki nie mogli wzajemnie się znać, był to konieczny warunek utrzymania konspiracji. Wypił kubek smakowitego, słodkiego soku z chleba szarań-czynowego. Należało mu się! Kapitan wyglądał na takiego, jaki był - doświadczony marynarz, źle się czuł na twardej ziemi, miał również kłopoty z mówieniem. - W porządku. - Co to ma znaczyć, kapitanie? - Że w porządku. - Towar wyładowany czy zajęty przez celników? - No... tak i nie. Niewiele brakowało, a Libańczyk udusiłby marynarza. - Co tak, a co nie? - Nie, celnicy nie wzięli. Tak, wyładowany i złożony w umówionym miejscu. Medes pokazał odźwiernemu cedrowy klocek z wyciętym na nim hieroglifem przedstawiającym drzewo. Sługa skłonił się i poprowadził gościa do zastawionego egzotycznymi meblami salonu. To, co leżało na niskich stolikach, przypominało wystawę wyrobów cukierniczych i amfor z winem. W powietrzu unosił się upojny zapach. Gospodarz miał umalowane na czerwono policzki, włosy lśniły mu od pomady. Gościa przywitał bardzo wylewnie. - Drogi, kochany przyjacielu, mam wspaniałą wiadomość! - Było to nasze ostatnie umówione spotkanie - sucho odparł Medes. - Jeśli nie załatwimy sprawy, nie zobaczymy się więcej. - Ależ wszystko już załatwione. - Częściowo czy całkowicie? 328 - Całkowicie. Ty, dostojny panie, wykonałeś, co miałeś wykonać, więc ja też zrobiłem, co do mnie należało. Towar w bezpiecznym miejscu. - Czyli gdzie? - Może spróbujesz, panie, tych znakomitości, przygotował je mój cukiernik. Ośmielam się również zaproponować ci te wina, skosztuj, a sprawisz mi wielką przyjemność. To najlepsze gatunki z Delty. - Przyszedłem tu na rozmowę o interesach. - Źle robisz, panie, zapewniam cię. - Nie zabieraj mi czasu. Gdzie jest ten skład? Libańczyk usiadł i nalał sobie kubek białego wina z Imau. Wspaniały aromat miło łechtał nozdrza. - Od dawna już nie jesteśmy dziećmi. Pierwszy etap współpracy mamy za sobą i mogę się cieszyć, że obaj postępowaliśmy uczciwie. Ty masz spis nabywców, a ja wiem, gdzie jest skład. Wet za wet. - Wcale nie masz nade mną przewagi. Prędzej czy później znajdę ten skład. - To oczywiste. Ale beze mnie nigdy nie zorganizujesz łańcuszka z Libanu do Memfisu. Dlaczego więc mamy się spierać? Czy nie byłoby lepiej kontynuować tę tak dobrze rozpoczętą współpracę? Mam nawet nową propozycję dla ciebie. Ja jestem kupcem, a ty nie jesteś. Nie wiem, jakie dokładnie zajmujesz stanowisko, ale musi być wysokie, skoro uzyskałeś zwolnienie mnie z odprawy celnej. Sprzedawać to drewno zamożnym nabywcom, targować się co krok, uzyskiwać najlepsze ceny... ciężka praca i chyba cię nie pociąga. Mógłbyś się nawet przy tym skompromitować. Dla mnie taka robota to rzecz zwykła, a ty dzięki temu pozostawać będziesz w cieniu. - Całkiem niezła myśl. Przypuszczam, że będzie mnie to coś kosztowało. Libańczyk wzniósł oczy ku niebu. - Niestety, na tym podłym świecie nic nie ma za darmo. - Chciałbyś zmienić podział zysków, co? - Bardzo bym o to prosił. 329 - Jak mianowicie? - Pól na pól. Ja biorę na siebie kłopoty, a ty, panie, będziesz miał spokój. - Zapominasz, że mogę wpływać na decyzje władz. - Ani na chwilę nie zapominam. Bez ciebie byłbym niczym. : Medes zastanowił się. - Dwie trzecie dla mnie, jedna trzecia dla ciebie. - Uwzględnij, panie, moje koszty. Czy zdajesz sobie sprawę, ilu muszę mieć pośredników? Szczerze mówiąc, na czysto wcale nie zarabiam tak dużo. Milo mi jednak współpracować z tobą i jestem przeświadczony, że ta współpraca jeszcze potrwa. - Masz jakieś dalsze plany? - Całkiem niewykluczone. Medes wiedział od swoich wywiadowców, że przedsiębiorstwo Libańczyka działa bardzo sprawnie. Miał zatem przed sobą doskonałego fachowca, a za współpracę z kimś takim trzeba płacić. - Zgoda. Pół na pół. - Nie rozczarujesz się, panie. Trochę wina? - Wypijmy za nasz sojusz. Medes, miłośnik dobrych win, musiał przyznać, że gospodarz wcale się nie przechwalał. - Czy nadal zależy ci, panie, na ukrywaniu swojego imienia? - zapytał Libańczyk. - Tak będzie lepiej, i dla ciebie, i dla mnie. Ile czasu zajmie ci upłynnienie zapasów? - Przekażesz mi spis nabywców, a moi agenci natychmiast ruszą w teren. - Masz tu coś do pisania? Libańczyk zrozumiał, że Medes nie chce zostawić po sobie żadnego dokumentu wypisanego własną ręką. Zanotował więc pod dyktando gościa imiona i adresy piętnastu mieszkających w Memfisie dostojników. - Mniej więcej za miesiąc - obiecał - będziemy mogli pomyśleć o następnej dostawie. 330 - No to spotkamy się za pięć tygodni, przy pełni Księżyca. Przyniosę ci nowy spis. Libańczyk zwalił się na miękkie poduszki. Zrobił właśnie jeden z najlepszych w swej karierze interesów. A był to dopiero początek. - Odłóż odpoczynek na później - odezwał się jakiś poważny głos. Libańczyk zerwał się jak oparzony. - Ależ... to ty, mistrzu? Jakim sposobem się tu dostałeś? - Czy sądzisz, że zwykłe drzwi to dla mnie przeszkoda? -pytaniem na pytanie odpowiedział Zwiastun, uśmiechając się tak, że ciarki mogły przejść po grzbiecie. - Czy uzyskałeś to, na cośmy liczyli? - Nawet więcej, mistrzu, znacznie więcej. - Nie przechwalaj się, przyjacielu. - Człowiek, który właśnie stąd wyszedł, nazywa się Medes. Jest urzędnikiem Sezostrisa, pisze mu urzędowe dekrety. Jest więc jedną z ważniejszych osobistości na dworze i mam go w garści. Zajmuje bardzo wysokie stanowisko, ale to mu nie wystarcza, chce jeszcze zrobić majątek. To właśnie on jest moim wspólnikiem w przemycie drewna cedrowego i sosnowego. - Doskonale się spisałeś - przyznał Zwiastun. - Medes nie wie, że znam jego imię - ciągnął Libańczyk. -Oczywiście o mnie wszystkiego się już dowiedział i z pewnością doszedł do wniosku, że moje przedsiębiorstwo nie ma sobie równych. Dał mi więc pierwszy spis klientów, a ja zobowiązałem się ich obsłużyć. - Przy okazji nie powinieneś zapominać o własnych zyskach. - To chyba dość naturalne, mistrzu. - Nie mogę cię za to zganić. Odpowiednio zwiększy się twoja składka na naszą rzecz. - Możesz być tego pewien, mistrzu. 331 - Staraj się pozyskać zaufanie Medesa - rzekł Zwiastun. -Jeśli ci się to uda, czeka was kilka dobrych dla niego interesów. - Możesz na mnie liczyć, mistrzu, znam swój fach. Medes wzbogaci się, i to już niebawem. - A co z tym zajściem w Kahun? - Ten gaduła nic więcej nie powie. - Czy przesłuchała go policja? - Nie, mistrzu. Ale cieśla Toporek zaczynał pleść różne rzeczy przed sąsiadami i gośćmi. Nasz agent uznał, że jego gadki stają się groźne i na wszelki wypadek podjął pewne kroki. - Doskonale, przyjacielu. Nadal rozszerzaj swoją siatkę i nie ustawaj w wysiłkach. - Tego możesz być pewien, mistrzu. - Trzymaj wagę. Obżeranie się źle wpływa na refleks, a opilstwo osłabia czujność. 60 - Inwentaryzacja skończona - oświadczył Iker. - W tydzień? - zdumiał się Heremsaf. - Pracowałeś bez przerwy dniem i nocą? Przejrzał zapisany w pośpiechu, ale czytelnie zwój papirusu i szybko stwierdził, że Iker z zadania wywiązał się znakomicie. - Kudłacz skarży się, że musiał pracować znacznie więcej godzin dziennie niż zwykle i rozchorował się przez to - powiedział Heremsaf. - Żal mi go było, toteż poradziłem mu, żeby poleżał w domu, a ja już sobie poradzę z resztą pracy. Wszak burmistrzowi się śpieszyło. - No tak, tak, ale przecież nikt z nas nie dał ci tak krótkiego terminu. - A ja chyba zrozumiałem, że... - Winszuję ci, mój chłopcze. Wyświadczyłeś miastu ogrom- 332 ną przysługę. Możemy teraz pomyśleć o następnym zadaniu dla ciebie. Co byś chciał? Heremsaf wiedział, że Iker będzie prosił o skierowanie go do archiwów. Chłopak zachował jednak spokój i udał, że się zastanawia. - Chciałbym dostać przydział do świątyni Anubisa. - Tej, która mi podlega? - Masz, dostojny panie, bardzo wiele obowiązków i mógłbym ci być pomocny. Heremsaf zastanawiał się chwilę, czy Iker nie podrwiwa sobie z niego, chłopak mówił jednak spokojnie, a zachowywał się pokornie i z szacunkiem. - Czyżbyś wreszcie zmądrzał, Ikerze? Powtarzam, że czeka cię wielka kariera, bylebyś tylko zapomniał o przeszłości i swoich urojeniach. Ja zapomniałem już o naszej niedawnej sprzeczce. - Jestem ci bardzo wdzięczny, dostojny panie. Heremsaf wciąż jeszcze nie miał pewności, czy Iker wszystko to mówi poważnie, chłopak wydawał się jednak przekonujący. - Świątynia Anubisa... hm, niezła myśl, tym bardziej że tamtejszą bibliotekę należałoby doprowadzić do porządku. Miesiąc temu zmarł poprzedni bibliotekarz, przyszedł na jego miejsce praktykant, nie bardzo umie poradzić sobie z segregowaniem i układaniem starych rękopisów według ich wartości. - Moja miłość do papirusów wreszcie się spełni - powiedział Iker. Wznosząca się w południowej części miasta i przylegająca do opasującego je muru świątynia Anubisa nie była wielka. Nie dotyczyło to biblioteki, instytucji bardzo poważnej i często odwiedzanej przez wykształconych mieszkańców miasta. Praktykant wcale nie poczuł się urażony przybyciem Ikera, wprost przeciwnie, odczuł ulgę. Mając obok siebie wytrawne- 333 go pisarza, starannie wykonywał wszystko, co zlecał mu nowy zwierzchnik. Liczba i rozmaitość papirusów oczarowały Ikera. Były tu i teksty literackie, i rozprawy prawnicze, dzieła z dziedziny medycyny i matematyki, a nawet poradniki dla weterynarzy. Większość tych prac pochodziła jeszcze z czasów piramid, ale bardzo niewiele zdążono przepisać w kilku egzemplarzach, więc Iker zaczął właśnie od tego. Ślęczenie godzinami nad ożywianiem tych hieroglifów, tak by można było przekazać je przyszłym pokoleniom, sprawiało mu ogromną radość. Jego ręka pracowała uważnie i dokładnie, a dostarczono mu wiele zwojów najlepszego papirusu. Nie można było wątpić, że burmistrz i Heremsaf, o ile rzeczywiście są wspólnikami, będą zachwyceni jego pracowitością. W pobliżu biblioteki mieścił się warsztat garncarski z kołem i piecem. Jego właściciel, w przeciwieństwie do większości garncarzy, nie ograniczał się do sporządzania naczyń codziennego użytku, ale wyrabiał również artystyczne garnki i kubki. - Dla kogo to robisz? - zapytał go Iker. - Dla świątyń w Kahun i okolicy. - A dlaczego zamieszkałeś właśnie tutaj? - Dlatego, że Anubis jest panem pieca garncarskiego. Sprawuje władzę nad ka wszystkich żyjących i rozporządza ogromną potęgą wcieloną w berle z Abydos. Nocą formuje księżyc w pełni, aby każdy, kto posiadł wtajemniczenie, odnawiał się tak jak on. Swoją srebrną tarczą przyświeca sprawiedliwym. To również Anubis kształtuje słońce, ten złoty kamień, którego promienie wprawiają w ruch energię. Jego tajemnice kryją się w akacjowej skrzyni, której nikt z niewtajemniczonych nie jest w stanie otworzyć. - Czy on sam też znajduje się w Abydos? - Nie ma świętszego miejsca nad Abydos. - Byłeś tam kiedyś? - Anubis objawił mi to, co powinienem był poznać. Tylko on jest przewodnikiem, a jego postanowienia są ostateczne. 334 - Czyli że widziałeś go? !! - Widzę słońce i księżyc. Wykonał je własnymi rękami, a ja kontynuuję jego dzieło. Jest to moje zadanie i niech każdy odnajdzie swoje. Garncarz odwrócił się tyłem do Ikera i zaczął czyścić piec przed kolejnym rozpaleniem w nim ognia. Iker w zamyśleniu wrócił do domu. Sekari piekł przepiórki. - Założyłem nowy zamek z sykomorowego drewna i wzmocniłem drzwi wejściowe. Na targu zacząłem rozpowiadać o twoim amulecie, ale nikt nie zareagował. Złodziej jest ostrożny i długo będzie zwlekał ze sprzedażą. - A może zatrzymał ten amulet dla siebie? - Prędzej czy później pochwali się takim skarbem. Może byśmy coś zjedli? Iker spróbował półgębkiem. - Co, niedobre? - Wyśmienite, ale jakoś nie chce mi się jeść. - Czym się tak zamartwiasz? Według tego, co tu i ówdzie o tobie słyszałem, stałeś się sławny. Piękna kariera pisarza z Kahun to droga do dalszych sukcesów. - Nie byłbym tego taki pewien. - Każdy ma jakieś większe czy mniejsze kłopoty, ale na ogół warto przekreślić złe dni, żeby tym mocniej rozkoszować się dobrymi. - Od pewnej chwili nie ma już powrotu, Sekari, a ja tę chwilę mam za sobą. - Czy mógłbym ci w czymś pomóc? - Nie wydaje mi się. - W każdym razie będę musiał znaleźć jakiś lepszy przepis na pieczone przepiórki. Te są trochę za suche. Jako kucharz nie jestem jeszcze mistrzem. A jeśli rzeczywiście zamierzasz rzucić wyzwanie losowi, to musisz być dobrze odżywiony. Iker wyruszył do biblioteki przy świątyni Anubisa. Zamierzał dalej przepisywać traktat okulistyczny. Myślał o słowach 335 wypowiedzianych przez garncarza. Uzyskał dzięki nim nowe spojrzenie na rzeczywistość, którą wielu ludzi znosiło bez szemrania, nie szukając ukrytego w niej sensu. Odczytywanie hieroglifów nie wystarczało, a dokładne zrozumienie ich znaczenia było zaledwie pierwszym etapem. Te znaki miały w sobie potęgę i kryły się w nich siły tworzenia. Kto wkroczył na tę drogę, musi udać się do źródła, czyli do Abydos. A jednak Iker czuł, że powinien robić coś innego. Po co jechać do Abydos, jeśli kraj jęczy pod jarzmem okrutnego władcy? Iker byt w pełni tego świadom, nie mógł więc chować głowy w piasek i nadal żyć w obłudzie. Garncarz zajęty był rozmową. Iker prawie nie zauważył jego rozmówcy i niewiele brakowało, a poszedłby dalej. Potem coś odetkało mu się w pamięci. Z niedowierzaniem zawrócił i uważnie przyjrzał się obcemu. Pomyłka była wykluczona. To był ten sam rzekomy policjant, który najpierw przesłuchiwał go w Koptos, a potem, już w prowincji Kobry, ciężko go pobił i zostawił w gąszczu papirusów, sądząc, że jest już martwy. - Ej, ty? Coś za jeden? Morderca odwrócił się. Spojrzał z osłupieniem na Ikera, a potem, ogarnięty paniką, rzucił się do ucieczki. Iker, ufny w swoje siły, popędził za nim. Nie przewidział, że uciekający jak kot przeskoczy przez mur koło jednego z domków. Z tarasu rzucił jeszcze kilka cegieł, celując prosto w Ikera, gdy zaś chłopak wdrapał się na mur, złoczyńcy już nie było. Dom był pusty. Sekari spędzał zapewne noc w towarzystwie jednej ze swoich zdobyczy, zostawił jednak świeży chleb, surówkę z ogórków i gotowany bób. Iker, wciąż pod wpływem szoku, jad! bez apetytu. Czy obecność tego mordercy w Kahun oznacza, że ktoś od miesięcy go śledzi? Nie, bo tamten, ujrzawszy go, osłupiał. 336 Z pewnością sądził, że Iker nie żyje. Co jednak knuł w tym mieście? Chłopak czym prędzej raz jeszcze poszedł w okolice świątyni Anubisa. Garncarza nie zastał w warsztacie, zapytał więc sąsiadów o jego miejsce zamieszkania. Powiedziano mu, że poza miastem. Uzyskawszy dokładne informacje, bez trudu trafił. Garncarz piekł właśnie żeberka wieprzowe. - Czy znasz tego człowieka, z którym rozmawiałeś i którego potem goniłem? - Widziałem go pierwszy raz w życiu. - O co się pytał? - Chciał, żebym opowiedział mu o Kahun, o tutejszych zwyczajach i o najważniejszych osobach w mieście. - I co mu odpowiedziałeś? - Że my nie lubimy ciekawskich. Zaczął się mętnie tłumaczyć i właśnie wtedy nadszedłeś. A teraz pozwól mi spokojnie coś zjeść. Iker zawrócił do miasta. Szedł ścieżką biegnącą wzdłuż obrzeżonego wierzbami kanału. Było przyjemnie, dokoła panował spokój. Atak rzekomego policjanta całkowicie go zaskoczył. Napastnik zarzucił mu na szyję rzemień i bezlitośnie go zacisnął. Iker w żaden sposób nie mógł wsunąć palców między rzemień a skórę. Próbował kopnąć napastnika i zwalić go z nóg, tamten jednak zdążył odskoczyć. Chciał złapać go za włosy, ale wyszkolony w walce wręcz przeciwnik zdołał się uchylić. Iker, pozbawiony powietrza, dusił się. Pomyślał jeszcze tylko o młodej kapłance. Ból nagle zelżał. Iker nieoczekiwanie złapał oddech i runął na kolana. Powoli sięgnął rękami do napuchniętej szyi. Usłyszał plusk, jakby ktoś wskoczył do wody albo wrzucił do niej jakiś ciężki przedmiot. Oczy miał wciąż zamknięte i z trudem pojmował, że żyje. Upłynęło sporo minut, nim wreszcie wstał i zorientował się, gdzie jest. 337 Ścieżka. Tak, to tędy właśnie szedł do garncarza. Na ziemi przed sobą zauważył rzemień. Rzekomy policjant zniknął bez śladu. Człowiek, który uratował Ikera, musiał go zabić, a ciało wrzucić do kanału. Któż to tak go osłaniał? Bez tej pomocy Iker już by nie żył. Na progu spał Sekari. Obok leżał pusty dzban po piwie. Iker chciał przejść nad przyjacielem, ale potrącił go w ramię. - Ach, to ty. Jakoś dziwnie wyglądasz. Powiedz no, co ci się stało w szyję. To chyba krew. Gdzieżeś się tak urządził? - Drobny wypadek... Iker sam przyłożył sobie okład z oliwy i miodu. - Co to był za wypadek? - Ot, taki jak każdy inny. Przepraszam cię, ale chce mi się spać. Dla Ikera wszystko już było jasne. Tego zabójcę nasłał na niego faraon. Chciał się go pozbyć, cichaczem i całkowicie bezkarnie. Albo od burmistrza, albo od Heremsafa dowiedział się o pobycie Ikera w Kahun i nie mógł pogodzić się z myślą, że istnieje ktoś, kto może go oskarżyć i dowieść mu niegodzi-wości. Sekari zaproponował Ikerowi świeże mleko i ciepły placuszek z bobem. - Ty spałeś, a ja połaziłem sobie tymczasem po dzielnicy. Podobno w kanale poza murami znaleziono topielca. Szczury już się do niego dobrały. Iker nie odpowiedział. - Czy nie sądzisz, że należałoby ukryć tę szramę pod chustą? Mógłbyś mówić, że masz anginę. Zrobił, jak mu doradził Sekari, i poszedł do biblioteki. Zobaczył, że garncarz nie siedzi przy kole, a piec jest wygaszony. Iker przepytał sąsiadów. Od piekarza usłyszał, że garncarz 338 wrócił na północ, w swoje strony, a warsztat przejmie po nim ktoś inny. Szczegół ten jeszcze bardziej utwierdził Ikera w jego przekonaniach. - Jesteś pewna, że nikt cię nie śledził? - Zachowywałam się bardzo ostrożnie - zapewniła Bina. -A ty, Ikerze? - Ja wiem, że nikomu nie mogę dowierzać. - Nawet mnie? - Z tobą to całkiem inna sprawa, ty jesteś moją sojuszniczką. Młoda Azjatka miała ochotę skakać z radości. - Więc zgadzasz się mi pomóc? - Ten krwawy władca nie zostawia mi wyboru. Jeden z jego zbirów chciał mnie zamordować. A uratował mnie któryś z twoich przyjaciół, nieprawdaż? - O, tak, z pewnością - żywo przytaknęła Bina. - Widzisz, jak czuwamy nad tobą? Była wstrząśnięta. Nie wiedziała, kto napadł na Ikera, nie miała również pojęcia, kto go uratował. - Podjąłem już decyzję - ciągnął Iker - i mam niespodziankę dla ciebie. Pokazał jej trzonek noża z wyciętą nazwą Jastrząb. Tym razem w drewno wprawione było długie obosieczne ostrze. - Tą właśnie bronią zabiję faraona Sezostrisa, krwawego potwora, który uciska mój kraj. 61 - Jestem gotów - zameldował faraonowi generał Nesmon-tu. - Gdy tylko otrzymam rozkaz, uderzamy od strony rzeki i od strony pustyni. Milicja Chnum-Hotepa dostanie się w kleszcze, dojdzie do tego efekt zaskoczenia i szybko zwyciężymy. 339 - Nie liczmy na zbyt wiele - zauważył Sehotep. - Według posiadanych przez nas informacji żołnierze Chnum-Hotepa będą walczyli jak lwy. Wystarczy najmniejszy przeciek z naszej strony, a będą wiedzieli, jak nas przyjąć. Możemy ponieść duże straty i będziemy musieli się wycofać. - Toteż atakować trzeba natychmiast - upierał się Nesmon-tu. - Każdy dzień zwłoki oznacza groźbę. - Wiem o tym - przyznał Sezostris - ale muszę cierpliwie czekać na przybycie wielkiego podskarbiego Senancha. Wiadomości, jakie nam przywiezie, niewątpliwie mogą zmienić bieg wydarzeń. Władca wstał, co oznaczało koniec narady. Teraz nikt już nie ośmieliłby się zabrać głosu, więc stary generał, mamrocąc coś pod nosem, wrócił na kwaterę. Przy pierwszej sposobności znowu będzie namawiał faraona do zmiany decyzji. Uderzać trzeba natychmiast! Nesmontu zgodnie ze swoim zwyczajem zakwaterował się w małym pokoiku w koszarach. Chciał być blisko żołnierzy. Jako człowiek mający dobry słuch, doskonale wychwytywał wszystkie mniej lub bardziej przytłumione narzekania i szemrania żołnierskie i natychmiast starał się usuwać ich przyczynę. Był zdania, że żołnierz nie powinien odczuwać żadnych braków, które mogłyby źle wpływać na stan jego ducha. Jeśli dostanie wygodną kwaterę, będzie dobrze żywiony i opłacany, to prawie na pewno zwycięży. Wszedł do jadalni oficerskiej i od razu wyczuł napięcie. Podszedł do niego adiutant. - Generale, zabrakło piwa i nie dano nam suszonej ryby. - Wezwałeś intendenta? - Nie mogłem, bo gdzieś przepadł. - Powołał go na to stanowisko namiestnik Dżehuti? - Tak jest! - Natychmiast przekaż Dżehutiemu, że ma go odnaleźć. Zażądaj również bezzwłocznej dostawy tego, czego nam nie dano. Aha... to już ostatni rozkaz... Oficerom nie wolno jeść niczego, co dostarczył ten intendent. 340 - Obawiasz się, generale, że... - Po dezerterze wszystkiego się można spodziewać. Chnum-Hotep spożył posiłek składający się z pieczonego okonia, żeberek wołowych, bakłażanów w oliwie, koziego sera i słodkiego deseru. Popijał to wszystko czerwonym winem z pierwszego roku panowania Sezostrisa Trzeciego. Skończywszy, poszedł obejrzeć swoją wspaniałą Siedzibę Wieczności i zaczął sprawdzać szczegół po szczególe. Malowidło przedstawiające wielobarwnego ptaka siedzącego w gałęziach akacji było na ukończeniu. Wykonał je pewien utalentowany malarz. Na widok tego arcydzieła gruby jak beczka namiestnik wzruszył się do łez. Precyzja rysunku, ciepło bijące z barw i radość promieniejąca z tego rajskiego obrazka - wszystko to urzekało go. Obok przysiadły na zadach trzy psy namiestnika i wzorem pana z podziwem wpatrywały się w ostatnie dzieło wielkiego artysty. Chnum-Hotep mógłby przez całe popołudnie przyglądać się pracom tego geniusza. Jednakże dowódca milicji po dłuższym wahaniu odważył się wreszcie mu przerwać. - Dostojny panie, zatrzymaliśmy właśnie jakiegoś obcego człowieka i moim zdaniem powinieneś go wysłuchać. - Nie zawracaj mi głowy! Sam go przesłuchaj! - Już to zrobiłem, ale to, co mówi, dotyczy, dostojny panie, bezpośrednio ciebie. Chnum-Hotep, zaintrygowany, poszedł za oficerem na wartownię, gdzie przetrzymywano podejrzanego. - Kim jesteś i skąd tu przyszedłeś? - Jestem intendentem w centralnych koszarach prowincji Zająca, a przyszedłem tu po to, żeby cię, panie, uprzedzić. Oczy Chnum-Hotepa zapłonęły gniewem. - Czy masz mnie za skończonego głupca? - Uwierz mi, panie. Sezostris podporządkował już sobie wszystkie wrogie mu dotychczas prowincje z wyjątkiem twojej. Nawet Dżehuti się ugiął. 341 - Dżehuti? Kpisz sobie! ; •: - Przysięgam ci, panie, że mówię prawdę. Chnum-Hotep usiadł na stołku, który pod jego ciężarem omal się nie zalamai, i spojrzał intendentowi prosto w oczy. - Nie gadaj mi tu głupstw, bo własnoręcznie rozwalę ci łeb. - Ja wcale nie kłamię, dostojny panie. Sezostris i jego sztab są teraz w Chemenu, a Dżehuti rzeczywiście poddał się faraonowi. - Kto dowodzi? - Nesmontu. - Ten stary łajdak... ale groźny jak kobra. A co z milicją Dże-hutiego? - Jest pod rozkazami faraona, tak samo jak milicje tych prowincji, które już się z nim pojednały. A co najważniejsze, Sezostris postanowił uderzyć na ciebie. - Uderzyć? Na mnie? - Zapewniam cię, panie, że to prawda. Chnum-Hotep wstał, złapał za stołek i roztrzaskał go na drobne kawałki. Żołnierze, nie chcąc być ofiarami jego gniewu, przywarli do ścian. Namiestnik, pieniąc się jak rozjuszony byk, nie wezwał nawet lektyki i pieszo wrócił do pałacu. Pani Teszat zamierzała właśnie przekazać zwierzchnikowi niektóre urzędowe akta, ale ujrzawszy jego niepohamowaną wściekłość, odłożyła to na później. - Zrobić mi coś takiego! Mnie! Najechać na moją prowincję! Ten król zwariował, ale ja nauczę go rozumu! - Moim zdaniem Sezostris twardo trzyma się ściśle określonego planu. Tylko pani Teszat pozwalała sobie odzywać się w taki sposób do Chnum-Hotepa. Namiestnik udał, że nie słyszy jej uwagi, i przeszedł do sali przyjęć, gdzie panował przyjemny chłód. Podczaszy natychmiast przyniósł mu piwo i wyniósł się po cichu. Pani Teszat wciąż stała w kącie sali. Namiestnik siedział w dostosowanym do jego rozmiarów fotelu i głaskał dwie suki siedzące mu na kolanach. Pies leżał u stóp pana i czuwał. 342 - Mówiłaś, pani, o jakimś ściśle określonym planie. O co w nim chodzi? - O rozciągnięcie władzy faraona na cały Egipt, a więc 0 rozbicie ostatniego wroga, który dzisiaj nie ma już ani jednego sprzymierzeńca. Sezostris usuwał kolejno wszystkich swoich przeciwników, wiedząc, że nie potrafią się zjednoczyć. - Jeśli myśli, że będę mu się kłaniał, to grubo się myli. - A byłoby to najlepsze wyjście - uznała pani Teszat. - Król występuje z pozycji siły. - Byłoby tak, gdyby jego atak mnie zaskoczył. Jestem jednak uprzedzony, więc nasze szansę są równe i tej walki wcale nie muszę przegrać. - A czy pomyślałeś, panie, ilu ludzi przy tym zginie? - Ta prowincja od wielu pokoleń należy do mojego rodu 1 nigdy nikomu jej nie oddam. Dość gadania, pani Teszat! Zgotuję najeźdźcy takie przyjęcie, że popamięta! Będzie wielu zabitych, ale głównie u niego. A potem będzie musiał zrobić to, co robili przedtem wszyscy pragnący zawładnąć moją prowincją. Wycofa się. Sezostris uważnie wysłuchał wszystkich argumentów generała Nesmontu, pozostał jednak przy swoim zdaniu. Generał zaś pomimo zawodu nie odwołał ćwiczeń w oddziałach szturmowych. Otrzymawszy złą wiadomość, natychmiast przekazał ją władcy. - Zauważono tego dezertera, jak przechodził przez granicę między nami a prowincją Oryksa. Sytuacja jest jasna. Chnum--Hotep już wie o naszych planach i nie możemy liczyć na efekt zaskoczenia. Im później zaatakujemy, tym bardziej nieprzyjaciel umocni swoje pozycje obronne i tym trudniejsza będzie walka oraz tym mniej pewny jej wynik. W razie porażki utracisz, Wasza Królewska Mość, cały swój autorytet i namiestnicy znowu poczują się niezależni. Wybacz mi tę szczerość ale nie dopuszczam do siebie myśli o przegranej. - Jakąż to pułapkę szykuje nam Chnum-Hotep? 343 c - Coś typowego, ale i podstępnego zarazem. - No to dostosuj się, generale, i pokrzyżuj mu plany. Ta propozycja zachwyciła Nesmontu. Rozstrzygnie nie brutalna silą, lecz taktyka. I jego doświadczenie weźmie wtedy górę. Senanch dotarł wreszcie wraz z eskortą do Chemenu. Wychudł i był ledwie żywy, ale nawet nie siad! do posiłku i najpierw złożył królowi sprawozdanie ze swojej wyprawy. Sezostris, patrząc na jego ponurą minę, rzadko widywaną u tego pracowitego, ale rubasznego człowieka, zrozumiał, że wieści nie są najlepsze. - Przekazałem Łysemu próbki złota ze skarbców świątynnych. Niestety, Wasza Królewska Mość, żadna nie uleczyła akacji. Sezostris wiedział już, że złoto użyte w czasie ostatnich, odległych obchodów misteriów Ozyrysa w Abydos też okazało się nieskuteczne. Pozbawione magnetyzmu i energii, a do tego dotknięte urokiem, było tylko zwykłym metalem. Skierowany na duchową stolicę Egiptu atak demonicznej postaci okazał się bardzo groźny. Sezostris uczepił się nadziei, że Senanch znajdzie zbawcze złoto i pojednanym z władzą namiestnikom będzie można przekazać wiadomość o wyzdrowieniu akacji. Wystąpiliby wtedy u jego boku jako wierni sprzymierzeńcy i Chnum-Hotep, mając przeciwko sobie tak potężną armię, pewnie by skapitulował. - Dodam jeszcze - ciągnął wielki podskarbi - że zapasy złota w naszych świątyniach są na wyczerpaniu, a w niektórych w ogóle nic już nie ma. W kopalniach z winy namiestników prowincji nie wydobywano kruszcu. Niewykluczone, że któryś z tych namiestników zgromadził ogromny jego zapas na własny użytek. - Chnum-Hotep? - W oskarżeniach często się mówi właśnie o nim, ale dowodów nie mam. 344 "Faraon znowu zwołał radę przyboczną i ponownie wezwał na nią Dżehutiego i generała Sępiego. General Nesmontu oczekiwał formalnego wypowiedzenia wojny zbuntowanemu przeciwko władcy Chnum-Hotepowi. - Dżehuti, nasza najbliższa przyszłość zależy teraz od tego, co nam powiesz. - Wasza Królewska Mość, powiem tylko jedno. Uznałem cię jako władcę Górnego i Dolnego Egiptu i prowincja Zająca podlega od tej pory twojej władzy. - Wydaje się, że starcia z Chnum-Hotepem nie da się uniknąć. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka mnie pewien święty obowiązek, a generałowie Sępi i Nesmontu będą musieli być przy mnie. Dowództwo nad oddziałami stacjonującymi w Chemenu przekazuję więc tobie, Dżehuti. Nesmontu z trudem zapanował nad sobą. Oddać dowództwo nad swoimi ludźmi byłemu przeciwnikowi? Przecież to szaleństwo! - Co rozkażesz, Wasza Królewska Mość? - W oczekiwaniu na mój powrót rozmieścisz wojska na granicach, tak aby mogły powstrzymać przeciwnika. Niezbyt, co prawda, wierzę w taki atak, ale gdyby nastąpił, ograniczysz się tylko do odparcia Chnum-Hotepa. - Wasza Królewska Mość, postąpię, jak rozkazałeś. Król spojrzał na pozostałych członków rady. - Natychmiast ruszamy do Abydos. 62 Faraon i Łysy poszli obejrzeć akację. - Postępowaliśmy zgodnie z zaleceniami Waszej Królewskiej Mości. - Czy twoi koledzy wymyślili coś? - Są tak przygnębieni, że robią tylko to, co muszą. W roz- 345 mowach wymieniają zdawkowe zdania, a potem pogrążają się w milczeniu. Wielkie drzewo, iączące w sobie tajemnice nieba, ziemi i świata podziemnego, wciąż walczyło o życie i wciąż byl w nim Ozyrys, ale jak długo jeszcze korzenie akacji będą mogły zanurzać się w wodach praoceanu i czerpać z nich potrzebną drzewu energię? - Czy znalazłeś w starych tekstach jakieś środki zaradcze? - Niestety, Wasza Królewska Mość, nie znalazłem, ale pomagają mi w tym inni, więc nie tracę nadziei. Święte drzewo owiewał chłodny wiatr. Powoli zamykały się wrota zaświatów. Sezostris w towarzystwie Sobka-Obrońcy udał się na budowę, gdzie mimo wielu nieprzewidzianych przeszkód prace wciąż się posuwały. W wyniku działań podjętych przez kapłanki bogini Hathor wypadki zdarzały się rzadziej, a narzędzia już się nie łamały. Kierownik budowy przyznał, że nadal trafiają się trudne dni, ale i on sam, i jego ludzie pracują z niesłabnącą energią. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że są żołnierzami w wojnie z siłami ciemności, i każdy nowo ustawiony kamień traktowali jako zwycięską bitwę. Przybycie faraona jeszcze bardziej zagrzało ich do pracy. Władca zapewnił załogę o swoim nieustannym poparciu, rzemieślnicy zaś przysięgli, że nie załamią ich żadne trudności. - Zwołaj Zloty Krąg z Abydos - polecił Sezostris Łysemu. W jednym z pomieszczeń świątyni Ozyrysa ustawiono cztery stoły ofiarne. Wskazywały cztery strony świata. Hieroglif czytany jako hotep oznaczał stół ofiarny, ale również pokój, dostatek, spokój ducha, czyli pojęcia bardzo bliskie celom Złotego Kręgu z Abydos. W tych strasznych czasach członkowie Kręgu stawiali sobie pytanie, czy potrafią je urzeczywistniać. Faraon i jego małżonka siedzieli po stronie wschodniej. Naprzeciwko, czyli od zachodu, zasiedli Łysy i generał Sępi. Miejsca po stronie północnej zajęli strażnik pieczęci, Sehotep, oraz 346 generał Nesmontu. Od południa siadł wielki podskarbi Se-nanch. - Jeden z nas ze względu na powierzone mu obowiązki nie mógł tu przybyć - powiedział monarcha. - Oczywiste jest, że o podjętych przez nas ustaleniach zostanie powiadomiony. Wszyscy członkowie Złotego Kręgu przeszli już kiedyś wtajemniczenie w wielkie misteria Ozyrysa. Łączące ich więzy były nierozerwalne. Podobnie jak poprzednicy mieli obowiązek bezwzględnego przestrzegania tajemnicy, a całe życie poświęcali wielkości i szczęściu Egiptu. Jedno i drugie opierało się właśnie na prawidłowym przekazie ozyriańskiego wtajemniczenia. Tutaj każdy stawał twarzą w twarz ze śmiercią. Tutaj - zgodnie z wyrytym w jednej z piramid królewskich z czasów Starego Państwa napisem - uśmiercano śmierć. Złoty Krąg z Abydos podtrzymywał nadprzyrodzony wymiar Obydwu Krajów, w których żył Lud Poznania*. - Jeśli zginie akacja - przypomniał Sezostris - ustaną obchody misteriów Ozyrysa. Wyschną soki krążące w wielkim ciele Egiptu, zerwą się więzy łączące niebo z ziemią. Oto dlaczego ciągle musimy szukać przyczyny tego przekleństwa, rzuconego zapewne przez namiestnika, Chnum-Hotepa. - Czy Wasza Królewska Mość może jeszcze w to wątpić? -zapytał generał Nesmontu. - Pozostali namiestnicy wykazali już swoją niewinność, więc zostaje tylko on. - O przyczynach, dla których dopuścił się tak odrażającej zbrodni, chciałbym usłyszeć z jego własnych ust. Trzeba będzie wydać mu bitwę i ująć żywcem. W tych tak strasznych i groźnych chwilach jedność Egiptu potrzebna jest bardziej niż kiedykolwiek. Podział ogromnie nas osłabił i między innymi dlatego właśnie złowroga siła mogła dosięgnąć drzewo Ozyrysa, boga, którego kosmiczne ciało składa się z połączonych w całość prowincji niebieskich i ziemskich. * To doskonale określenie zawdzięczam jednej ze swoich czytelniczek, pani Ingrydzie A. Składam jej serdeczne dzięki. 347 - Wypowiadane w Abydos słowa potęgi bogowie wciąż jeszcze przyjmują przychylnie - zapewnił Łysy - a kolegium stałych kapłanów bardzo ściśle wykonuje wszystkie swoje obowiązki. - A może któryś z tych kapłanów jest wspólnikiem zbrodniarza? - zauważył Senanch. - Przypuszczenia tego nie możemy wykluczyć - ze smutkiem powiedział Łysy - ale nie mamy żadnych dowodów na jego potwierdzenie. - Wybacz mi, Wasza Królewska Mość, jedno pytanie - poważnie odezwał się Sehotep - ale muszę ci je postawić. Kto zostanie twoim następcą, jeśli zginiesz w walce z Chnum-Hote-pem? - Tymczasowo rządy obejmie królowa, a nowego władcę wybiorą ci, co ocaleją. Rzecz dla nas najważniejsza to znalezienie środka na uzdrowienie akacji. Odpowiedniego złota wciąż jeszcześmy nie znaleźli. Trzeba rozszerzyć poszukiwania. - Szukanie zbawczego metalu na pustyni i przesypywanie piasku zajęłoby dużo czasu - uznał generał Sępi. - Nie wspomnę już o niebezpieczeństwie łączącym się z taką wyprawą. - Każdy z nas będzie musiał wykonać nadludzką pracę - dodał Sezostris. - Bez względu na zagrożenia i trudności przysięgnijmy, że nie ustaniemy w wysiłkach. Wszyscy zaprzysięgli. - Nadeszła chwila, by nasza wychowanka zrobiła kolejny krok na drodze tajemnic - odezwała się królowa. - Do przejścia przez ostatnie drzwi nie jest co prawda jeszcze przygotowana, ale nie należy jej popędzać, gdyż byłoby to groźne, a w dodatku niepotrzebne. Niech jednak spróbuje zrobić ten kolejny krok w drodze do Złotego Kręgu. Młoda kapłanka pokłoniła się faraonowi. - Chodź ze mną - powiedział. Była głęboka noc. Weszli do oświetlonej pochodniami kaplicy. Na środku stal relikwiarz wsparty na czterech lwach, zwró- 348 conych do siebie grzbietami. Wystawało z niego drzewce, owinięte od góry nieprzezroczystą tkaniną. - Oto czcigodny słup z czasów, gdy powstawało życie -rzekł monarcha. - To w nim odrodził się Ozyrys po zwycięstwie nad niebytem. On, Słowo i Duch, padł ofiarą napaści, zamordowano go i pocięto na kawałki. Zdążył jednak przekazać niektórym sekret wtajemniczenia, mogli więc złożyć porozrzucane kawałki jego materialnego ciała i wskrzesić jego ciało kosmiczne, z którego teraz co rano odradza się Egipt. Mądrości tej nie przewyższa żadna inna i będziesz musiała opanować wiele jej aspektów. Czy potrafisz ujrzeć to, co pozostaje w ukryciu? Kapłanka wpatrzyła się w relikwiarz, wiedząc, że nie może zachować się biernie. Przez chwilę myślała o zdjęciu zasłony pokrywającej koniec drzewca, ale instynkt podpowiedział jej, że byłaby to profanacja. Należało zwrócić się do lwów, tych czterech strażników z rozżarzonymi ślepiami. Kolejno się im przyjrzała. Otworzyły jej wrota przestrzeni i czasu i poprowadziły po rozległych krainach. Były tam i kaplice, i wzgórza, i pola złotych zbóż, i kanały, i wspaniale ogrody. Pokazały jej wreszcie dwie drogi - wodną i lądową. Obie kończyły się ognistym kręgiem, wewnątrz którego stał zapieczętowany dzban. Wizje rozmyły się i kapłanka znowu zobaczyła przed sobą relikwiarz. - Ujrzałaś już tajemnicę - powiedział król. - Czy pragniesz nadal kroczyć tą drogą? - Pragnę, Wasza Królewska Mość. - Jeżeli bogowie pozwolą ci kiedyś dojść do tego zapieczętowanego dzbana i zajrzeć do jego wnętrza, zaznasz ponad-ziemskiej radości. Przedtem jednak czekają cię ciężkie próby, o wiele cięższe od tych, które musiały przechodzić twoje poprzedniczki, nigdy bowiem nie byliśmy w takim niebezpieczeństwie jak teraz. Masz jeszcze czas i możesz się wycofać. Jesteś młoda, ale postępuj jak osoba w pełni dojrzała i nie prze- 349 ceniaj swoich sil. Droga wodna unicestwia wędrowca, lądowa pożera go, a przez ognisty krąg nie da się przejść. Jeśli podejmiesz tę próbę, to w najcięższych chwilach będziesz sama, targana strachem i wątpliwościami. - Ale chwile szczęścia nie trwają długo. Mówiłeś mi, Wasza Królewska Mość, o ponadziemskiej radości, a ja właśnie jej szukam. Jeśli moje wady nie pozwolą mi jej znaleźć, sama będę sobie winna. - Weź tę broń, dzięki niej zdołasz poradzić sobie z niektórymi przeciwnościami losu. Sezostris wręczył młodej kapłance malutkie berło z kości słoniowej. - Nazywa się heka, magia zrodzona ze światła. W środku wpisane jest Słowo wytwarzające energię, a samo berło jest słowem piorunującym i nie sięgaj po nie bez umiaru. To berło należało do Horusa-Skorpiona, faraona z pierwszej dynastii. Związał on swoje losy z Ozyrysem i tu właśnie spoczywa. Od chwili, gdy Egipt stał się ziemią ukochaną przez bogów, Złoty Krąg z Abydos zawsze dowodził, że śmierć nie jest nieodwracalna. Dziś jednak akacja obumiera i zamykają się wrota zaświatów. Jeśli dopuścimy do całkowitego ich zamknięcia, ujdzie z nas życie. Kapłanka przyłożyła sobie berło do serca i od razu poczuła, że już się nie cofnie. Myśl w zadziwiający sposób uniosła ją do młodego pisarza, który coraz częściej pojawiał się w jej snach. W tej tak uroczystej chwili wyrzucała sobie tę słabość. Czy nie jest to oznaka, że ma przed sobą bardzo niebezpieczną drogę? Niedoskonałości i wewnętrzne opory niewiele znaczą, trzeba je tylko poznać i wciąż zwalczać je w sobie. Uczucie do Ikera też raczej nie osłabi jej i nie oddali od celu. Z drugiej jednak strony mędrcy twierdzą, że namiętności nie są źródłem niebiańskiej radości, lecz doprowadzają ludzi tylko do obłędu i rozpaczy. Zbyt wiele wrażeń wstrząsnęło tej nocy kapłanką, by jej umysł zachował pełną jasność. Ścisnęła berło, tak jak ściska się ster, i ruszyła za wychodzącym z kaplicy faraonem. 350 - Zaraz odprawię obrzędy poranne - powiedział - i ofiaruję Maat bogini Maat. Niech prawość będzie ci przewodnikiem. Stanęła samotnie na placu przed świątynią Ozyrysa i patrzyła, jak rodzi się nowe słońce. Faraon raz jeszcze pokonał ciemności. Gdyby zgasła akacja, gwiazda dzienna byłaby już tylko gorącą tarczą spalającą całą przyrodę. Tej nocy życie kapłanki całkowicie zmieniło wymiar. Teraz rozkoszowała się porankiem i z zachwytem spoglądała na blask niosącej nadzieję jutrzenki. Wkrótce wraz z Łysym będzie wylewała wodę i mleko pod Drzewem Życia, a święty obszar Abydos zalewać będzie światło.