Zacisze 13 - RUDNICKA OLGA
Szczegóły |
Tytuł |
Zacisze 13 - RUDNICKA OLGA |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zacisze 13 - RUDNICKA OLGA PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zacisze 13 - RUDNICKA OLGA PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zacisze 13 - RUDNICKA OLGA - podejrzyj 20 pierwszych stron:
OLGA RUDNICKA
Zacisze 13
1
Marta spogladala groznie na dwoch uczniow w ostatniej lawce, prowadzacych wyjatkowo ozywiona dyskusje. Stojac przy tablicy, nie slyszala, czego dotyczy rozmowa, ale z pewnoscia nie wojen napoleonskich, ktore wlasnie powtarzali. Klasa maturalna byla najbardziej wymagajaca nie tylko ze wzgledu na ogrom materialu biezacego i powtorkowego, ale i ze wzgledu na nastawienie samych uczniow. Zdajacy inny przedmiot niz historie nie widzieli sensu w powtorkach. Uwazali je za strate czasu, ktory mogliby przeznaczyc na nauke czegos innego.-Dawid! - krzyknela glosno Marta. - Masz cos do powiedzenia?
-Na jaki temat, pani profesor? - Chlopak zupelnie sie nie przejal groznym wzrokiem nauczycielki.
-Na omawiany wlasnie w klasie - odpowiedziala spokojnie.
-Chyba stracilem watek - zauwazyl z usmiechem.
-To widze. Moze podzielisz sie z klasa tematem, ktory
wyjasniales koledze?
Marta nie chciala upokarzac Dawida, ale odpuscic tez nie mogla. Na ostatniej klasowce twierdzil, ze gdyby Adolf Hitler zginal pod Grunwaldem, Napoleon Bonaparte zapobieglby wybuchowi I wojny swiatowej. Pozostali uczniowie byli bardziej uswiadomieni historycznie, glownie dlatego, ze zadawali sobie przynajmniej minimum trudu, zeby uwazac na lekcji i zerknac czasem do podrecznika. Dawid zaczerwienil sie mocno.
-To nie jest dobry pomysl, pani profesor.
-Wlasnie widze. - Zmierzyla go ironicznym spojrzeniem i wrocila do tematu lekcji.
Nie minal nawet kwadrans, kiedy dyskusja w ostatniej lawce ponownie sie ozywila; tym razem rozlegl sie nawet smiech. Tego juz zignorowac nie mogla.
-Dawid. Prosze na srodek klasy. Natychmiast. - Starala sie wydac
polecenie najbardziej kategorycznym tonem, na jaki bylo ja stac,
bez podnoszenia glosu.
2
Chlopak wyszedl niechetnie z lawki i szurajac butami, jakby wazyly tone, przeszedl powoli na wskazane przez nauczycielke miejsce.-Sluchamy - powiedziala i zachecila go ruchem dloni do
mowienia.
-No bo wczoraj bylismy u cioci Marysi... - Chlopak westchnal. -
No i ona jest nie do konca w te strone co trzeba, nie? - wyjasnial,
wskazujac palcem skron, by nie bylo watpliwosci, jakiej strony
osobowosci jego uwaga dotyczyla. - No i ona rybe na obiad robila.
Kladzie ja na stole i skrobie nozem. A ryba plask ogonem, plask
ogonem... - Zgial kilkakrotnie nadgarstek, imitujac trzepot rybiego
ogona. - Bo wie pani, ciotka na zywca ja skrobala, bo zapomniala ja
w leb trzepnac najpierw.
W tym momencie cala klasa wybuchnela smiechem.
Dawid znow zrobil sie purpurowy. Marta przez chwile starala sie pohamowac wesolosc, ale bezskutecznie. Parsknela smiechem. Ocierajac lzy, kazala chlopakowi wrocic na miejsce. Oczywiscie bylo juz po lekcji historii. Co chwila rozlegal sie czyjs zdlawiony chichot. Marta starala sie nie patrzec w strone Dawida, wystarczylo bowiem jedno zerkniecie na zadowolonego z siebie chlopaka, by stracila watek i zaczynala sie smiac. Na szczescie lekcja sie zakonczyla i Marta, starajac sie opanowac rozbawienie, poszla do pokoju nauczycielskiego.
Pracowala w liceum od dwoch lat. Posluchala rady mecenasa Rakowskiego, dzieki czemu miala teraz dobra prace - uczyla historii i wiedzy o spoleczenstwie, a czasem pisala felietony do miejscowej gazety. Nie miala powodow do narzekan. Od roku nie brala juz zadnych antydepresantow. Uczeszczala regularnie na kurs samoobrony. I co najwazniejsze, byla sama. Z matka utrzymywala tylko sporadyczny kontakt telefoniczny, bardziej z poczucia obowiazku niz innych wzgledow. Nie zamierzala podawac jej swojego obecnego adresu. W poprzednim mieszkaniu Arek nachodzil ja po procesie, w nocy budzily ja gluche telefony, czula sie niemal jak
3
paranoiczka, w kazdym pojawiajacym sie w poblizu mezczyznie upatrujac bylego meza.Zyciowy zakret, na ktorym sie wowczas znalazla, uswiadomil jej, ze nie jest juz ta sama potulna Marta. Uwolnila sie od toksycznej matki, starajacej sie uksztaltowac ja na swoje podobienstwo. Wyzwolila sie od obsesyjnego kontrolowania przez meza. Nie zamierzala juz nigdy wracac do takiego zycia.
Gdy zalila sie matce, ze Arek jest wobec niej agresywny, zamiast zrozumienia i wsparcia uslyszala, ze sama jest sobie winna. Nie powinna denerwowac takiego dobrego meza, przeciwnie, powinna byc wdzieczna, ze czlowiek z jego pozycja nia sie zainteresowal. Marta teraz doskonale wiedziala, dlaczego Arek ozenil sie ze zwykla nauczycielka. Potrzebowal worka treningowego i podnozka, a nie partnerki. I taka funkcje pelnila przez dwa lata malzenstwa.
Ale skonczyla z tym. Teraz byla samodzielna, niezalezna i samotna. Na razie odpowiadala jej taka sytuacja. Nie dopuszczala do siebie mysli, ze za bardzo boi sie zaangazowania, by nie okazalo sie, ze wcale sie nie zmienila. Miala nadzieje, ze pelna kompleksow kobieta odeszla w sina dal. Wolala nie czuc nic, niz pozwolic sie ranic.
Z westchnieniem nalala kawy do filizanki i usiadla do przegladania prac zaliczeniowych. Styl i wnioski wyciagane przez uczniow pozostawialy wiele do zyczenia, ale liczylo sie to, ze zmuszajac ich do pisania prac, zmusza tym samym do zapoznania sie z materialem. W przeciwnym wypadku zajrzeliby do podrecznika dwa tygodnie przed matura i to pod warunkiem, ze by go znalezli.
-Zajeta? - Przysiadla sie do niej Aneta Majcher, nauczycielka biologii i dobra kolezanka.
-Troche. - Marta wskazala na stos prac przed soba. - Ale nie ma tu niczego, co nie mogloby zaczekac.
-No i dobrze. - Aneta spojrzala z niechecia na lezaca przy niej
torbe. - Mam to samo. Az sie boje tam zajrzec... Nie masz pojecia,
co wypisuja. I to w dodatku maturzysci.
Marta zerknela z rozbawieniem na kolezanke.
-Bez obaw. Uwierze we wszystko.
Aneta tez byla rozwiedziona, ale twierdzila, ze nie ma zadnego
problemu, jesli chodzi o nowe zwiazki. Marta wiedziala, ze to wlasnie przez jeden z takich nowych zwiazkow rozpadlo sie malzenstwo przyjaciolki. Tyle ze zwiazek ten zawarl maz Anety z kolezanka z pracy. Aneta ciezko przezyla rozwod. Ale nie poddawala sie. Mimo fiaska pierwszego malzenstwa miala ochote na kolejne, gdy tylko znajdzie wlasciwego kandydata. Rzecz w tym, ze chociaz nie przyznawala sie do tego glosno, byly maz krazyl nad nia niczym upior. Gdy tylko zauwazala, ze cos jest nie tak, rzucala nowego kandydata momentalnie i bez wyjasnien. Potrafila wyjsc nawet w polowie randki. Marta mogla zrozumiec, ze przyjaciolka woli dmuchac na zimne. Przerwanie znajomosci z facetem, ktory slini sie na widok kazdej spodniczki, jest oczywiste i nie wymaga wyjasnien. Rzucanie faceta tylko dlatego, ze brzeczy lyzeczka, mieszajac herbate, jest tylko pretekstem.
-Wybieram sie do kina w przyszlym tygodniu. Pojdziesz ze mna? - zapytala Aneta.
-Chetnie, ale pod warunkiem, ze to nie jest kolejna podwojna randka, w ktora usilujesz mnie wmanewrowac
-zastrzegla Marta.
-Ostatnim razem to bylo nieporozumienie - skwitowala Aneta, marszczac nos na wspomnienie feralnego wieczoru, kiedy zaplanowala wyjscie do eleganckiej restauracji, a niepowiadomiona o tym Marta przyszla w dzinsach i swetrze.
-Co ty powiesz? Nieporozumienie? A mowi ci cos sformulowanie "totalna porazka"?
-A mowi ci cos sformulowanie "totalny odlot"? Pewnie nie, bo od kiedy tu mieszkasz, zadnego faceta nie wpuscilas za prog domu.
5
-Moze nie interesuja mnie mezczyzni?-E tam, gadanie. - Aneta machnela lekcewazaco reka.
-Gdyby interesowaly cie kobiety, juz dawno staralabys sie mnie poderwac. Jestem wolna, seksowna i do rzeczy. Skoro nie probujesz, wolisz facetow. - Rozesmiala sie z wlasnego zartu.
Marta tez parsknela smiechem.
-Skromnoscia nie grzeszysz.
Aneta rzeczywiscie byla do rzeczy. Nie za wysoka, szczupla,
miala ciemne wlosy do lopatek; brazowe oczy podkreslaly jej oliwkowa cere. Byla pelna zycia i bez wzgledu na okolicznosci tryskala humorem. Stanowily zupelne przeciwienstwo. Marta byla wysoka i chuda. Wlosy slomiany blond, zasluga farby, obciete krotko przy karku, pazurkami nachodzily na twarz, uwydatniajac kosci policzkowe. Niebieskie oczy podkreslala tylko czarna kredka i tuszem, nie zadajac sobie trudu robienia pelnego makijazu. Szkoda bylo jej na to czasu. Spokojna i zrownowazona. Jej zycie w Sremie bylo rownie spokojne i zrownowazone, zeby nie powiedziec monotonne. Uwazala, ze wczesniej miala podniet az nadto. Jesli ma sie zachowywac jak stara panna i tak byc postrzegana, to niech tak bedzie. Czula sie w swoim miescie bezpiecznie, a to najwazniejsze. Nie miala zamiaru zrobic niczego, co mogloby zaklocic rownowage, ktora z takim trudem udalo sie jej osiagnac.
-To jak? Idziesz? Bedziemy tylko my dwie - kusila Aneta.
-No dobrze - zgodzila sie, dobrze wiedzac, ze kolezanka nie
odpusci.
Bedzie to pierwszy piatkowy wieczor od kilku miesiecy, ktorego nie spedzi w domu, zwinieta w klebek na fotelu, czytajac ksiazke. Gdyby nie Tofik, ktorego ktos jej podrzucil, wcale nie wychodzilaby z domu. Pies potrzebowal ruchu i codziennych spacerow. Niewielki ogrodek otaczajacy jej dom nie zapewnial psu wystarczajacej swobody. Dzieki ulubiencowi zaczela biegac, a takze zdecydowala sie uczeszczac na kurs samoobrony. Wieczorne spacery sa koniecznoscia, a nie mogla liczyc, ze niewielki pies od-
6
kryje w sobie zdolnosci obronne odziedziczone po ktoryms z licznych przodkow. Tofik byl wielkosci spaniela, drobny, z ogromnymi sterczacymi uszami, a jego pocieszna mordka przypominala nietoperza. Znalazla go niecaly rok temu w ogrodzie. Zwabil ja zalosny skowyt i dziki wrzask kota sasiadki, ktory znecal sie nad biednym psiakiem. Miala zamiar zostawic go w schronisku, ale gdy tam weszla, rozmyslila sie. Zwierzeta wprawdzie wydawaly sie zadbane, ale schronisko wygladalo jak betonowe pieklo. Psy stawaly na tylnych lapach, opierajac sie o kraty, skomlaly i szczekaly, a w oczach kazdego widziala blaganie o dom. Nie mogla zostawic biedaka w tym miejscu.Juz od furtki slyszala szczekanie Tofika. Wyczuwal ja bezblednie. Podeszla do drzwi i zaczela manewrowac kluczem w zamku przy akompaniamencie radosnych piskow przerywanych skomleniem, poszczekiwaniem i drapaniem. Rzucila torbe z ksiazkami w przedpokoju i schylila sie, zeby podrapac psa za uszami. Wypuscila go na dwor, gdy uspokoil sie troche, a sama zaczela sie rozbierac. Poczatek marca byl dosc cieply, czulo sie juz wiosne w powietrzu, chociaz nocami temperatura spadala ponizej zera. Za wczesnie jednak bylo na rezygnacje z cieplej kurtki i czapki.
Weszla do niewielkiej kuchni i wstawila wode na herbate.
Dom mial juz swoje lata, ale byl zadbany i co najwazniejsze wolno stojacy. Znala wprawdzie sasiadow, czego nie udalo sie uniknac, ale to nie to samo co blok z plyty, gdzie sasiedzi wiedza nawet, kiedy wchodzisz do lazienki i w jakim celu. Starsze malzenstwo, od ktorego kupila dom, nie mialo wygorowanych zadan finansowych. Na wplate poczatkowa wystarczylo pieniedzy, ktore uzyskala po rozwodzie, choc Arek kombinowal, jak mogl, zeby nie dostala nic. Pozostala czesc bedzie splacac w ratach przez trzydziesci lat miejscowemu Bankowi Spoldzielczemu. Tak naprawde stanie sie wiec wlascicielka ukochanego domku, gdy bedzie juz prawdopodobnie na emeryturze.
7
Jej parterowy dom byl ostatnim budynkiem polozonym przy zacisznej uliczce wsrod kilku podobnych. Poza niewielkim przedpokojem, kuchnia i lazienka mial trzy pokoje, z ktorych jeden przeznaczyla na niewielki salon i biblioteke. Pozostale dwa to sypialnie. Dysponowala tez spora piwnica, ktora pelnila funkcje skladziku i rupieciarni zarazem. Garaz miescil sie w niewielkiej przybudowce; poza samochodem stala tam tylko kosiarka do trawy. Dla jej skromnej osoby i Tofika, ktory wlasnie szczekaniem domagal sie wpuszczenia do domu, bylo to az nadto.-Zaczekaj - polecila psu, gdy ten grzecznie zatrzymal sie na wycieraczce i z miloscia w oczach patrzyl na swoja pania, ktora uratowala go przed glodem, chlodem i agresywnym kotem sasiadki. - Lapeczki - powiedziala, wyciagajac szmate. Pies poslusznie unosil po kolei lapy, ktore wycierala starannie, nim wpuscila pupila do domu. - Grzeczny pies - pochwalila go, drapiac za uszami, co Tofik uwielbial.
Takiemu to duzo do szczescia nie potrzeba, pomyslala, wsypujac do miski sucha karme.
Damian Gruszynski odlozyl lornetke. Zapisal starannie godzine powrotu Marty do domu. Od kilku tygodni obserwowal jej zwyczaje, notujac godziny wyjscia i powrotu, lacznie z czasem porannego joggingu i spacerow z psem. Marta Zywek zyla wedlug schematu, ktory sie nie zmienial. Wedlug jej rozkladu dnia mozna by regulowac zegarek. Poranny i popoludniowy jogging polaczony ze spacerami z psem odbywaly sie dwa razy dziennie o tej samej porze. Oprocz codziennych wyjsc do pracy, dwa razy w tygodniu chodzila na kurs samoobrony. Nie zauwazyl, zeby wychodzila wieczorami. Zakupy robila raz w tygodniu w markecie. Nikt jej tez nie odwiedzal z wyjatkiem niewysokiej brunetki, ktora byla nauczycielka w tym samym liceum. Nie utrzymywala kontaktow z sasiadami poza zwyczajowym dzien dobry. Sam nie nalezal do specjalnie towarzyskich ludzi, ale ta kobieta byla niemal srednio-
8
wieczna pustelnica. Podejrzewal, ze gdyby nie praca, nie wychodzilaby z domu.Damian wynajal poddasze w sasiednim domu po przeciwnej stronie ulicy. Mogl stad przez lornetke w miare swobodnie obserwowac Marte. Zadzwonil telefon.
-Czesc - rzucil do aparatu, zamykajac okno.
-Cos sie dzieje? - spytala rozmowczyni, nie przedstawiajac sie.
-Nic. Cisza i pustka. - Westchnal ciezko. - Dorota, gdyby cos sie dzialo, wiedzialabys pierwsza.
-Wiem - mruknela. - Nie rozumiem, co jest grane. Chrust wyszedl tydzien temu. Nie wiem, czemu sie nie pojawia.
-Moze zle obstawiamy?
-Zlapali caly gang z wyjatkiem tej kobiety. Nikt poza nia nie mogl zgarnac lupu - powiedziala z naciskiem.
-Za bardzo tez nie szukali. Poszli po linii najmniejszego oporu. Myslisz, ze ktorys z bandytow powierzylby caly lup prostytutce? Jaka mialby gwarancje, ze nie ucieknie z kasa?
-Damian, innej mozliwosci nie ma. Ustalono wszystkie ich
poczynania. Dokladnie! Nie mogli ukryc lupu. Mogli go tylko
komus przekazac.
-Ale to wcale nie musi byc ona. - Zaczal sie bawic dlugopisem, ktorym sporzadzal notatki. - Nie uwierzysz, jaka ta kobieta jest nudna i schematyczna. Jedyny interesujacy element jej zycia to pies.
-Skoncentruj sie, Damian. - Dorota ostrym tonem przywolala go do porzadku. - Adres sie zgadza. To ten dom. Wiec jesli dom sie zgadza, to reszta tez. Za duzo myslisz - zganila go. - Przyjade dzis albo jutro. Cos wymyslimy, zeby sie dostac do srodka - dodala juz lagodniej.
-Okej. Bede dalej robil swoje, ale mowie ci, ze cos jest nie tak... -Westchnal ciezko. Jakakolwiek dyskusja z Dorota byla wykluczona. Czasami zastanawial sie, kto z nich dwojga nosi spodnie. Wolal jednak nie udzielac sobie odpowiedzi na to pytanie. Mial przeczucie, ze odpowiedz nie przypadlaby mu do gustu.
9
Marta zmywala naczynia, gdy zadzwonil dzwonek do drzwi.Spojrzala zaskoczona na zegarek. Aneta? Za wczesnie... Wytarla rece i poszla otworzyc.
Za drzwiami stal Damian Gruszynski. Zamieszkal w poblizu jakis miesiac temu. Poznali sie dwa tygodnie pozniej podczas porannego joggingu i od tej pory Marta skupiala sie glownie na tym, by biegac szybciej niz sasiad. Nie miala ochoty na blizsza znajomosc, ale on nie przyjmowal tego do wiadomosci. Uprzejmy i sympatyczny, w zadnym wypadku nie byl natretny.
-Czesc. - Sprawial wrazenie zaklopotanego. - Jestes zajeta? - Przeczesal palcami wlosy, nie wiedzac, co zrobic z rekoma.
-Czesc. To zalezy, o co chodzi. - Nie kryla, ze jest zaskoczona jego wizyta. - Potrzebujesz czegos?
Widzieli sie kilka razy podczas joggingu, ale gdyby nie Tofik, nawet by do niego nie podeszla. Niestety, ten pies okazywal sympatie kazdemu, kto dal sie namowic na rzucanie patyka.
-Nie, niczego nie potrzebuje. Tak tylko sie zastanawialem, czy nie pozwolilabys gdzies sie zaprosic? - Zarumienil sie mocno.
-Ja i ty? - Na twarzy Marty widnialo takie niedowierzanie, ze Damian zmieszal sie jeszcze bardziej.
-No wiesz, jest piatkowy wieczor. Pomyslalem, ze moze... -Zaczal tracic watek i sam nie wiedzial, co powiedziec.
W gruncie rzeczy byl niesmialy i zawsze mial klopoty z nawiazywaniem znajomosci, szczegolnie z atrakcyjnymi kobietami. Marta do takich niewatpliwie nalezala, mimo ze zadawala sobie sporo trudu, by wygladac niepozornie i szaro.
-Jestem umowiona - powiedziala chlodno. Nie zamierzala
umawiac sie na randki ani z nim, ani z nikim innym. Im predzej
Damian to zrozumie, tym lepiej dla niego.
-Rozumiem. To moze innym razem? - spytal z nadzieja.
-Do widzenia - pozegnala sie oschle. Nie bedzie zadnego innego razu, pomyslala, ale juz zachowala sie
wystarczajaco nieprzyjemnie, zeby nie dobijac go wypowiadaniem
10
tego glosno. W koncu to nie jego wina... Zamknela drzwi i przez wizjer obserwowala Damiana. Stal chwile, wyraznie zaskoczony naglym i wlasciwie niegrzecznym pozegnaniem, po czym odwrocil sie i odszedl. Na chodniku obejrzal sie jeszcze na dom, ale na szczescie nie zawrocil.-Moglbys uwazniej wybierac sobie przyjaciol - powiedziala z
wyrzutem do psa, ktory siedzial przy jej nogach.
Damian wrocil do domu. Dorota spojrzala na niego z oczekiwaniem.
-Nic z tego. Splawila mnie - obwiescil.
-Za malo sie starales. - Wydela wargi, niezadowolona z
niepowodzenia.
-Przestan. Co niby mialem zrobic? Blagac na kolanach?
-W dzien nie mozemy tam wejsc. Jedyna szansa to wieczor. A sam mowiles, ze nigdzie nie wychodzi. Wiec jak to sobie wyobrazasz?
-Moim zdaniem to nie ona - mruknal, rzucajac niedbale kurtke na fotel.
-Przyznaj sie, wpadla ci w oko - zirytowala sie Dorota. -
Zwariowales chyba... To kryminalistka.
-Tego nie wiesz. - Spojrzal na nia ze zloscia.
Byla od niego dziesiec lat mlodsza. Dopiero co skonczyla studia, a
mysli, ze wszystkie rozumy pozjadala. Teraz jej drobna twarzyczka skurczyla sie w grymasie gniewu.
-Zreszta powiedziala, ze jest z kims umowiona... - dodal, sam nie wiedzac dlaczego. Bylo to jego zdaniem bez znaczenia. Znaczenie mialo tylko to, ze zostal splawiony. Przyczyny nie byly istotne.
-Naprawde? To doskonale. - Twarz Doroty rozjasnil triumfalny usmiech. - Pojdziesz za nia, a ja sprobuje dostac sie do domu. Jak bedzie wracac, zadzwonisz i mi powiesz.
-Nie jestem pewien, czy to dobry pomysl. - Spojrzal na nia z powatpiewaniem, zalujac, ze sie odezwal. - To spore ryzyko. Myslalas, co bedzie, jak nas zlapia?
11
-Idiota. Sprawa dla policji jest zamknieta - podsumowala krotko.-Nie policja sie martwie - warknal.
-Wymiekasz? - spytala zaczepnie, siadajac okrakiem na krzesle i spogladajac drwiaco.
-Wiesz, ze nie w tym rzecz, milion zlotych piechota nie chodzi. Ale co my niby wiemy? Dostali po osiem lat. Ci, co strzelali, maja dozywocie. Lupu nie znaleziono. Nie ma zadnych sladow, tylko twoje domysly. Uwazam, ze tracimy czas - wyjasnial lagodnie Dorocie, chociaz nauczony dlugoletnim doswiadczeniem, nie spodziewal sie, by najbardziej racjonalne argumenty mogly tu odniesc jakikolwiek skutek.
-Sluchaj, kochanki Chrusta nigdy nie zlapano, a tylko ona mogla byc jego wspolniczka. Nie odzyskano lupu i zaden klejnot nie trafil na rynek. Ona nadal musi to wszystko miec! - Dorota nie poddawala sie. Jesli Damian zrezygnuje, przeprowadzi swoj plan sama. Musi tylko poczekac.
-Dorota, a w twojej malej glowce nie zagoscila koncepcja, ze ta kobieta mogla wyjechac za granice i tam uplynnic bizuterie? - Nie potrafil darowac sobie kasliwego tonu. To, ze byl spokojny i flegmatyczny, nie znaczylo, ze i bezwolny.
-Moj informator znal tylko jej pseudo z ulicy. Po tej aferze powiedziala, ze wraca do rodzicow. Teraz ma kolo trzydziestki, nie wiem tylko, mniej czy wiecej, ale wszystko sie zgadza -odpowiedziala pewnym glosem. - Lacznie z adresem - dodala po chwili, widzac powatpiewanie na twarzy Damiana.
-I po osmiu latach ten twoj informator nadal pamieta adres? Mam watpliwosci co do tej sprawy...
-No tak dokladnie adresu to nie... - przyznala. - Ale ta dziwka podwozila ja wtedy do Sremu. Zapamietala miejscowosc, pokazala mi ulice. Sporo sie zmienilo od tamtego czasu i nie mogla wskazac domu, ale zapamietala numer: trzynascie. Tego byla pewna na sto procent. Bo...
12
-Jest przesadna i ta trzynastka utkwila jej w glowie. Wiem, mowilas mi to przynajmniej sto razy. Pytanie tylko, na ile mozna wierzyc zacpanej prostytutce.-Sluchaj, ja jej wierze. Niby po co mialaby zmyslac? Zreszta proponowalam, zeby sledzic Chrusta, jak wyjdzie, ale sie nie zgodziles.
-Bo to zbyt niebezpieczne. - Nie zamierzal ryzykowac bardziej niz to konieczne. Nie podobala mu sie ta zabawa, ale Dorota nie da mu zyc, jesli zrezygnuje. - Ludzie dla mniejszych pieniedzy zabijali.
-Dlatego mam to. - Wyjela z torebki pistolet. Damian westchnal.
-To mi sie jeszcze mniej podoba.
Zdazyla zjesc obiad, gdy dzwonek do drzwi obwiescil przybycie
Anety. Byla sama. Marta odetchnela z ulga. Podswiadomie zywila obawy, ze kolezanka wbrew zapewnieniom przyprowadzi kogos ze soba.
-Jeszcze niegotowa? - spytala, patrzac na dzinsy i sweter Marty.
-Cos nie tak z moim strojem? - zdziwila sie. - To tylko kino. Nawet nie zapytalam, na co idziemy.
-Na komedie romantyczna - obwiescila Aneta. Inne filmy jej nie interesowaly.
-Wiec wygladam wystarczajaco dobrze - uznala Marta. - Chyba ze zapomnialas mi o czyms powiedziec? - spytala podejrzliwie.
-Tym razem nie - radosnie oswiadczyla Aneta. - Zbieraj sie. Musimy byc wczesniej, zeby miec dobre miejsca. To nie metropolia. Mamy w miescie tylko jedno male kino i pelno randkujacej mlodziezy.
Aneta miala racje. Komedia byla calkiem sympatyczna. Dobrze sie bawily. Dochodzila dwudziesta druga, gdy wychodzily z kina. Marta z rozbawieniem spojrzala na klaniajaca sie im mlodziez. Przynajmniej tamci przyznawali sie, ze znaja nauczyciela po wyjsciu ze szkoly. Miala jednak nieodparte wrazenie, ze obecnosc dwoch nauczycielek na seansie nie byla dla nich mila
13
niespodzianka... Grzeczne ogladanie filmu nie jest glownym powodem, dla ktorego nastolatki chodza do kina.Odpowiedziala skinieniem na przywitanie Damiana. Troche ja zaskoczyl jego widok, ale moze wlasnie chcial ja zaprosic do kina. Skoro odmowila, przyszedl sam. Nie bylo w tym nic dziwnego, ze sie na siebie natkneli, analizowala sytuacje, probujac sie pozbyc podejrzen co do niego. Kino mialo tylko jedna sale, wiec inny seans nie wchodzil w gre w tym samym czasie. Dziwic moglo jedynie to, ze sasiad lubi komedie romantyczne... Przez chwile obawiala sie, ze Damian podejdzie, ale skierowal sie prosto do samochodu.
-Kto to byl? - Aneta odprowadzila go wzrokiem. Zauwazyla oczywiscie jego pozdrowienie skierowane do kolezanki. Zauwazyla rowniez, ze jest interesujacy, mimo ze nie zwalal z nog, i nie nosi obraczki, chociaz to ostatnie akurat o niczym nie swiadczylo.
-Sasiad - odparla lakonicznie Marta, mocniej owijajac szyje szalikiem.
-Znam wszystkich na twojej ulicy. - Aneta obejrzala sie przez ramie na Damiana. - A jego nie. Jakies szczegoly? Nie badz taka...
-Alez ty jestes! - westchnela Marta, udajac irytacje.
-Nazywa sie Damian. Przyjechal jakis miesiac temu. Nic wiecej nie wiem, poza tym, ze uprawia jogging. - Zaczerwienila sie gwaltownie, sama nie wiedzac dlaczego. W koncu nic w tym zlego, ze chcial z nia spedzic wieczor. Pewnie nikogo tu nie zna. Musi czuc sie samotny, pomyslala z naglym poczuciem winy, ze tak niegrzecznie go dzisiaj potraktowala.
-Ej, cos krecisz. - Aneta pogrozila jej palcem. - Wszystkie bujdy wyczuwam na kilometr. Gadaj od razu, co jest grane. Dobrze wiesz, ze i tak sie dowiem. - Zatrzymala sie i uwaznie wpatrywala w kolezanke.
-Dobrze wiem, ze nie dasz mi zyc - odgryzla sie Marta.
-Naprawde nic wiecej nie wiem. Jakis pisarz podobno. Zbiera materialy o malych miasteczkach.
14
-Pisarz? Artysta... - rozmarzyla sie Aneta. - Przedstawisz nas sobie?-Jak bedzie okazja, ale niczego nie obiecuje. - Rozesmiala sie, widzac podekscytowanie przyjaciolki.
Nic dziwnego, pomyslala. Damian byl jednym z nielicznych niezajetych mezczyzn w odpowiednim wieku. Nie wydawal sie porazajaco przystojny, ale mial mila twarz. Ostro zarysowane kosci policzkowe nadawaly mu wyraz stanowczosci i zdecydowania, ale ten twardy wizerunek lagodzily szerokie usta i odstajace uszy.
-Bedzie, bedzie. Jak bedzie trzeba, to zaczne biegac - oswiadczyla
Aneta, wsiadajac do samochodu.
Marta nic nie powiedziala, ale na jej twarzy pojawil sie wyraz niedowierzania. Aneta traktowala wysilek fizyczny jak zamach na wlasna osobe. Jedyna dopuszczalna forma cwiczen byly dla przyjaciolki zakupy w centrach handlowych. Niewiarygodne, ze to ta sama osoba, ktora wykancza uczniow ciaglymi klasowkami. Surowa pani profesor ekscytowala sie teraz nieznajomym jak nastolatka.
Marta wracala z porannego spaceru z Tofikiem, gdy z naprzeciwka wybiegl Damian. Skrecila, decydujac sie w ostatniej chwili na jeszcze jedno okrazenie. Nie miala ochoty z nim sie spotkac. Niestety, zdrajca pies w radosnych podskokach pognal do Damiana. Nie mogla zostawic To-fika. Chcac nie chcac, musiala zawrocic i sie przywitac.
-Czesc... Ten pies cie zameczy, jesli bedziesz mu na wszystko pozwalal. - Usmiechnela sie z wysilkiem.
-Lubie psy. - Rzucil Tofikowi patyk, za ktorym ten popedzil uszczesliwiony. Damian spojrzal na Marte badawczo. Widzial, ze chciala uniknac spotkania. Gdyby nie pies, udaloby sie jej. Mial nadzieje, ze nie wyglada na zboczenca. Innego wyjasnienia, dlaczego ona go unika, nie widzial. Nie jest odrazajacy, nie smierdzi, nie narzuca sie. Jest uprzejmy i kulturalny. Na poczatek powinno wystarczyc, zanim bedzie musial wykazac sie innymi
15
zaletami. Marta tez nie wygladala na kobiete, z ktora byloby cos nie tak. Chrust po osmiu latach z pewnoscia jest juz tylko wspomnieniem. Nie wierzyl, zeby pozostawala wierna kryminaliscie, ktorego ani razu nie odwiedzila w wiezieniu. Zwlaszcza ze jesli Dorota ma racje i Marta Zywek, pseudonim Barbie, byla kiedykolwiek zwiazana ze srodowiskiem przestepczym, to teraz wyszla juz na prosta.Nie wierzyl, zeby mogla wszystko zmarnowac dla trzeciorzednego gangstera, i wczoraj powiedzial to Dorocie, ale owa argumentacja nie trafila jej do przekonania.
Marta czula sie niezrecznie. Nie wiedziala, co powiedziec. Zaczela sie rozciagac, robiac zamaszyste sklony. Moze sam sobie pojdzie?
-Podobal ci sie film? - zapytal Damian, ponownie rzucajac zdyszanemu zwierzakowi obsliniony patyk.
-Tak. - Zaczela teraz biegac w miejscu. Miala nadzieje, ze ta rozgrzewka uzmyslowi Damianowi, ze jest zimno i nie powinien jej zatrzymywac.
-Mnie tez. - Odebral psu patyk i ponownie rzucil. Zerknal niepewnie na Marte. Nie patrzyla na niego, tylko obserwowala Tofika. Ewidentnie nie miala ochoty na blizsza znajomosc. Czul sie jak idiota. Marta nie zadawala sobie najmniejszego trudu kontynuowania rozmowy, jesli w ogole mozna bylo nazwac to rozmowa. Sam mial w tej kwestii watpliwosci. Niech Dorota sama ja podrywa, pomyslal z nagla uraza. Dlaczego mam sie ciagle zgadzac na wszystkie glupie pomysly?!
-Musze leciec. - Podal jej patyk przyniesiony przez Tofika. - Sorry, przyjacielu. - Podrapal psa za uszami. - Innym razem.
-Zdrajca - powiedziala z dezaprobata do psa, gdy Damian odbiegl kilkanascie metrow.
Biedny zwierzak nie rozumial, w czym rzecz, ale czul, ze pani jest z niego niezadowolona. Na wszelki wypadek pomachal przepraszajaco ogonem.
16
Wracala zdyszana do domu za Tofikiem, ktory wyrwal z radosnym szczekaniem do przodu. Przed furtka stala Aneta. Przytupywala w miejscu, zacierajac dlonie.-No, jestes nareszcie. Ale zimno! - Poglaskala dopominajacego sie piskami o pieszczote psa.
-Czesc. Chyba nie wybierasz sie na bieganie? - Zmierzyla kolezanke ironicznym spojrzeniem. Eleganckie kozaczki na szpilce i plaszcz z pewnoscia nie byly odpowiednim strojem sportowym.
-Phi - prychnela z pogarda Aneta. - Nie staram sie nawet zrozumiec twojej pasji do biegania w taka pogode.
-To co cie sprowadza o tak wczesnej porze? - Marta pchnela furtke, zapraszajac gestem Anete, by szla za nia.
-Samochod mi padl. Chcialam zapytac, czy mozemy wziac twoj i wyskoczyc do Poznania na zakupy?
-Czy ja wiem? - zastanowila sie Marta. Wlasciwie nie miala nic specjalnego do roboty, a spedzenie samej calego dnia w domu, sam na sam z myslami, tez jej nie pociagalo. Poza tym ten Damian. Obawiala sie, ze moze pojawic sie z kolejnym zaproszeniem.
-Co masz innego do roboty? - przekonywala ja Aneta. -
Klasowki? Poczekaja...
-Dlaczego nie? - uznala ostatecznie Marta.
W drodze powrotnej z zakupow Aneta probowala w samochodzie
spiewac z radiem, ale mimo wielu talentow tego jednego nie miala -dobrego glosu. Marta byla w tak wesolym nastroju, ze postanowila zniesc popisy wokalne przyjaciolki w milczeniu, mimo ze roznica miedzy godowym miauczeniem kota sasiadow a spiewem Anety nie wydawala sie zbyt wielka.
Na poboczu szosy stal jakis mezczyzna. Na widok swiatel wybiegl na droge i zaczal rozpaczliwie machac rekoma. Marta zatrzymala z niechecia samochod. Na wszelki wypadek zatrzasnela wszystkie zamki i dopiero wowczas uchylila lekko szybe. Tylko tyle, zeby slyszec glos mezczyzny. Aneta przewrocila oczami. Czasami miala wrazenie, ze Marta to paranoiczka. W koncu ile osob nosi w torebce
17
gaz, idac w bialy dzien na zakupy, albo wozi klucz francuski pod siedzeniem samochodu?-Dobry wieczor. - Nieznajomy wyraznie sie ucieszyl. -
Przepraszam, ale silnik mi zgasl. Nie rusze z miejsca. Moze mnie
pani podwiezc do miasta? - poprosil.
-Nie. - Marta nawet nie opuscila szyby. Nie zamierzala podwozic autostopowicza. Nigdy tego nie robila. - Ale jak tylko dojade, zglosze miejsce pana postoju pomocy drogowej - zaproponowala. Nie mogla go przeciez zostawic tak zupelnie bez pomocy.
-Nie mam pieniedzy na pomoc drogowa. - W tonie mezczyzny pojawily sie blagalne nuty, chociaz w pierwszej chwili odniosla wrazenie, ze raczej maskuja zlosc. - Nie moze mnie pani podrzucic chociaz kawalek?
-Marta, nie badz taka. Nie mozesz pana po ciemku tutaj zostawic. - Aneta, usmiechajac sie kokieteryjnie, tracila ja w ramie.
-Nie sprawie klopotu - przekonywal pechowy kierowca.
-Co pan zrobi na miejscu? Skoro nie stac pana na sciagniecie samochodu do warsztatu... - spytala nieufnie Marta, przygladajac sie mu z niechecia. Mezczyzna nie budzil jej zaufania. Sprawial nieprzyjemne wrazenie.
-Brat mieszka w Sremie. Wezmie mnie na hol - wyjasnil.
-To moze po prostu zadzwonie po pana brata? - zaproponowala.
-Jestes nienormalna - syknela Aneta. Odblokowala drzwi, zanim Marta zdazyla zaprotestowac. - Podrzucimy pana.
Mezczyzna szybko wsiadl do srodka. Marta tylko rzucila przyjaciolce zle spojrzenie. Nic nie mowiac, ruszyla z miejsca. Im szybciej znajda sie w miescie, tym lepiej. Zerknela we wsteczne lusterko. Mezczyzna wygladal nieciekawie. Skorzana kurtka, ogolona glowa, tatuaz na szyi, szeroki kark. Gdyby spotkala go na ulicy, przeszlaby na druga strone, a teraz dzieki kolezance wiozla to indywiduum wlasnym samochodem. Nie uwierzyla ani przez moment w historyjke o bracie. Nie ma kasy, nie ma telefonu, ale brata w Sremie ma. Ciekawe... Aneta za to nie miala najmniejszych
18
zastrzezen wobec nieznajomego. Terkotala jak najeta. Marta dziwila sie czasami, jak tak rozne osoby jak one dwie mogly sie zaprzyjaznic. Gdy tylko wjechala do miasta, zatrzymala sie przy chodniku.-Prosze, dalej pan sobie poradzi - powiedziala oschle do pasazera.
-Daj spokoj, Marta. Podwiezmy pana chociaz do centrum. - Aneta nie rozumiala zachowania przyjaciolki.
-Dziekuje, tutaj jest w sam raz. - Mezczyzna wysiadl. Widzac, jak wrogo na nia spojrzal, Marta poczula dreszcz przechodzacy jej po plecach. Aneta oczywiscie niczego nie zauwazyla. Pomachala wesolo reka nieznajomemu, ktory patrzyl za odjezdzajacym samochodem.
-Dobrze, ze chociaz adresu mu nie podalas - odezwala sie
zlosliwie Marta do zadowolonej nie wiadomo z czego kolezanki.
-Nie przesadzaj. Zwykla uprzejmosc nic nie kosztuje...
-Nie rob tego wiecej. - Marta wciaz czula sie nieswojo. - Nigdy nie zabieram nieznajomych. Nigdy! - podkreslila.
-Przeciez nic sie nie stalo... - Aneta nie rozumiala jej
rozdraznienia.
-Tym razem! - rzucila ostro Marta. - Przepraszam.
-Rozluznila dlonie zacisniete na kierownicy. - Nie chcialam na ciebie krzyczec. Po prostu jestem ostrozna. - Odetchnela gleboko. Byla bardziej poruszona, niz moglaby podejrzewac, chociaz wlasciwie nic sie nie wydarzylo.
-W porzadku. - Aneta nie wdawala sie w dyskusje. Nie rozumiala zachowania przyjaciolki, ale postanowila uszanowac jej zdanie. Widziala, ze Marta jest wytracona z rownowagi. Nie wiedziala nic o jej zyciu przed przyjazdem do Sremu. Widocznie cos musialo sie stac, myslala. To by wyjasnialo, dlaczego Marta tak dziwnie sie zachowuje. Aneta czula wyrzuty sumienia, ze swoim impulsywnym zachowaniem narazila kolezanke na stres. Jesli Marte ktos kiedys napadl, to moze ona teraz jej to przypomniala? W koncu nikt nie reaguje tak histerycznie bez powodu. Przynajmniej nikt normalny.
19
Mezczyzna w czarnej skorzanej kurtce, ukryty wsrod drzew, obserwowal dom. Kilka tygodni trwalo, az znalazl w koncu kogos, kto znal Barbie - jej kolezanka podala mu adres bez oporow. Poinformowala go nawet, ze juz wczesniej jakas kobieta takze szukala Barbie. Podejrzewal, ze dupa ktoregos z jego kumpli. Mial nadzieje, ze zdazy przed nimi. Chlopaki lada moment wyjda. Nie zamierzal z nikim sie dzielic. Lepiej dla Barbie, zeby nie zdazyla przewalic calego lupu. Mial z nia rachunki do wyrownania. Przez osiem lat ani jednej paczki, ani jednego listu. A on tak jej ufal... Jeszcze ta cholerna baba go wkurzyla. Gdyby nie to, ze Barbie jechala samochodem z kolezanka, najpewniej skonczylaby w lesie. A przeciez jego plan zakladal szybkie pojawienie sie i rownie szybkie znikniecie.W domu zgasly swiatla. Postanowil odczekac jeszcze z godzine, zeby sie upewnic, ze nie zdarzy sie nic nieprzewidzianego. Osiem lat z zyciorysu to sporo. Nie mial zamiaru wracac do pierdla. Lepiej troche odczekac, niz zawalic sprawe na poczatku. Zapalil kolejnego papierosa i zaciagnal sie gleboko.
Dochodzila trzecia, gdy zdecydowal, ze juz czas. Przeszedl powoli przez ulice, rozgladajac sie czujnie na boki. Ulica byla pograzona we snie. Zacisnal rece na furtce, by ja przeskoczyc, i omal nie upadl, gdy ta po prostu otworzyla sie pod jego ciezarem. Przykucnal pod zywoplotem i czekal. Najwyrazniej nikt niczego nie uslyszal. Upewniwszy sie, ze nic sie nie dzieje, powoli, zgiety wpol, zblizyl sie do domu. Okrazyl go i znalazl sie wsrod rosnacych gesto krzewow. Wokol domu panowala ciemnosc, nieprzycinane galazki skutecznie zaslanialy posesje przed wzrokiem przemykajacych ulica przechodniow. O tej porze wprawdzie nikogo sie nie spodziewal, ale wystarczylo sie schylic, by umknac przed ewentualnymi spojrzeniami. Nawet gdyby ktos stanal przy samym ogrodzeniu, nie powinien go dostrzec. Pochylony, mimo egipskich ciemnosci szybko znalazl niewielkie okienko do piwnicy. Na jego twarzy
20
pojawil sie pelen satysfakcji usmiech. Nie bylo kraty. Wystarczylo po prostu zbic szybe. Mial nadzieje, ze nikt nie uslyszy brzeku.Jeknal z bolu i zaskoczenia, gdy otrzymal cios w tyl czaszki. Upadl na kolana. Probowal sie odwrocic i stanac na nogi, ale stojaca nad nim postac uniosla wysoko trzymany w obu rekach owalny przedmiot i opuscila go z calej sily na jego glowe. Upadl i nie poruszyl sie wiecej. Mimo to postac uderzyla jeszcze kilka razy.
Marta spala prawie do poludnia. W nocy przewracala sie z boku na bok i budzila kilka razy. Kolo trzeciej nad ranem wyrwal ja ze snu jakis dzwiek. Nie potrafila go rozpoznac. Nasluchiwala przez chwile, ale sie nie powtorzyl. Panujaca cisza, zaklocana co jakis czas szumem przejezdzajacych niedaleko samochodow, uspokajala ja na tyle, ze ponownie zapadala w sen.
Bylo juz dobrze po jedenastej, gdy wreszcie otworzyla oczy. Gdyby nie Tofik, pewnie spalaby dalej. Biedak siedzial przy lozku, tracal swoja pania mokrym nosem i patrzyl zalosnie. Pora spaceru dawno minela, mimo to dzielnie czekal, az pani otworzy oczy, w koncu jednak potrzeba stala sie tak pilna, ze podjal probe przypomnienia o sobie. Marta wstala, narzucila stary szlafrok frotte i wypuscila psa na zewnatrz. Miala szczescie, ze Tofik juz radzi sobie jakos z pecherzem. Pare miesiecy temu musiala wyprowadzac go kilka razy w nocy albo rano sprzatac przedpokoj.
Dzieki Bogu za ten kawalek ogrodka, pomyslala. Wprawdzie miescil sie w nim tylko zywoplot i skrawek trawnika, ale na potrzeby Tofika to wystarczalo. Powoli zaczela szykowac pozne sniadanie. Nie chcialo jej sie nawet ubierac. Miala wrazenie, jakby wcale nie spala.
I jeszcze to... - pomyslala z niechecia, slyszac wycie Tofika. Pewnie znowu napadl go kot sasiadow.
Pobiegla ratowac psa. Ostatnim razem Gucio siedzial Tofikowi na plecach i szarpal go za uszy. Ten kot to sadysta. Nie mogla zrozumiec, jak wlasciciele mogli tak agresywnego stwora nazwac tym imieniem. Powinni go wykastrowac. Nie wykluczala, ze na taki
21
zabieg chetnie zrobiliby zrzutke wszyscy okoliczni mieszkancy majacy psy.-Tofik? Tofik! - nawolywala, otulajac sie szczelnie szlafrokiem.
Wial zimny wiatr. Pies sie nie pojawil, ale przestal wyc. Teraz
tylko szczekal, co uznala za znak, ze nikt go nie morduje. Szczekanie dobiegalo zza domu. Poszla sprawdzic, dlaczego pies nie zareagowal na jej wolanie. Tarmosil jakis przedmiot sporych rozmiarow lezacy w krzakach tuz przy zywoplocie.
-Zostaw! - zawolala, podchodzac blizej, by przyjrzec sie uwaznie,
co wprawia Tofika w takie zdenerwowanie. - O Matko Boska! -
wyszeptala przerazona, tlumiac cisnacy sie na usta krzyk.
Tofik ciagnal za rekaw czarnej skorzanej kurtki. Pod plotem, ukryty czesciowo w krzewach, lezal mezczyzna, ktorego wczoraj podwiozly z Aneta do Sremu. Patrzyla oniemiala. Nie poruszal sie. Lezal na boku, z twarza zwrocona do ziemi, z rozrzuconymi ramionami. Nie reagowal w zaden sposob na ataki psa.
-Zostaw... - stanowczo odepchnela zdenerwowanego Tofika i
uklekla przy lezacym.
Tracila go lekko palcem raz, potem drugi. Bezskutecznie. Mezczyzna ani drgnal. Dopiero po dluzszej chwili dotarlo do niej, ze jesli nie bronil sie przed psem, to tracanie jednym palcem niewiele pomoze. Z wysilkiem odwrocila lezace na boku cialo na wznak. Mezczyzna nie oddychal. Szkliste oczy patrzyly w niebo. Na glowie mial rane. Wygladala, jakby ktos postanowil zmiazdzyc mu czaszke, wbijajac do srodka kamien. Tofik uspokoil sie w koncu i siedzial przy pani, spogladajac na nia.
-O Matko Boska... - szepnela do siebie. W jej ogrodzie jest trup. I to trup zamordowany. Raczej mozna wykluczyc sytuacje, ze facet wlazl do jej ogrodka, zeby popelnic samobojstwo, walac sie kamieniem w leb, a nastepnie pozbyl sie narzedzia i spokojnie ulozyl w oczekiwaniu na psa, ktory znajdzie sztywne zwloki.
-O Matko Boska! - jeknela po raz drugi, gdy zadala sobie pytanie, co, u diabla, ten facet robil w jej ogrodzie.
22
-Dzien dobry!Omal nie zemdlala, slyszac meski glos. Zerwala sie przerazona na nogi. Na ulicy stal Damian i usilowal
zajrzec do ogrodka przez gesty zywoplot. Nie miala pojecia, co za krzewy posadzil przy plocie poprzedni wlasciciel, ale byly geste i zielone przez caly rok, z czego teraz niezwykle sie cieszyla.
-Co tu robisz? - spytala ostro, podchodzac jak najblizej
ogrodzenia, by uniemozliwic natretowi zajrzenie do srodka.
Miala nadzieje, ze niczego nie zauwazyl. Na wszelki wypadek stanela dokladnie naprzeciw niego, zaslaniajac soba widok na ogrod. Szczesliwie zwloki autostopowicza nie lezaly przy samej scianie budynku, gdzie kazdy moglby je zobaczyc, tylko pod plotem, zasloniete przez krzaki. Z ulicy nie powinien ich nikt zauwazyc, pod warunkiem ze nie bedzie zapuszczal zurawia.
-Przechodzilem wlasnie obok i... - zaczal i urwal nieoczekiwanie.
Nie mial dobrego wytlumaczenia, co robi w zaulku za jej domem.
Nie mial zadnego powodu, by tu przebywac. Zwabilo go wycie psa, gdy wracal z obchodu, ale nie mogl sie przeciez do tego przyznac.
-I co? - Marta popatrzyla czujnie na niego, odpychajac noga
Tofika, ktory, merdajac wesolo ogonem, usilowal przecisnac sie
przez krzaki do samego plotu.
-I zobaczylem ciebie... - odpowiedzial zmieszany. Marta
wprawiala go w zaklopotanie. Nie wiedzial tylko, czy to ona jest
dziwna, czy on sam.
-Podgladasz mnie?! - Zmruzyla podejrzliwie oczy, spogladajac
zimno na intruza.
-No co ty?! - oburzyl sie Damian. - Ja cie podgladam?!
Czul sie dotkniety do zywego. To, ze ja obserwowal, nie znaczylo,
ze jest pospolitym podgladaczem! Poza tym nie mogla wiedziec, ze ja obserwowal... A moze...
-To co tu robisz? - Nie spuszczala z niego wzroku.
-Chcialem cie zaprosic na kolacje. Mowilas, ze moze... moze
innym razem... - zajaknal sie.
23
-Nieprawda! - odparla ostro. - Niczego takiego nie mowilam.-No moze nie doslownie, ale jak ja to powiedzialem, to nie powiedzialas, ze nie... - Damian patrzyl pod nogi, coraz bardziej zmieszany.
Nie wiedzial co, ale cos sie stalo. Marta stala przed nim z rozczochranymi wlosami, w starej pizamie, ktora wygladala jak worek, i patrzyla nan z wrogoscia, na jaka z pewnoscia nie zasluzyl. Damianowi wydawalo sie, ze traci poczucie wlasnej tozsamosci. Nie byl juz niezaleznym mezczyzna w sile wieku, tylko wystraszonym uczniem przed tablica, wyszydzanym przez niemilosierna nauczycielke.
-Pani Zywek! - Z domu obok dobieglo ich wolanie sasiadki. - Nie widziala pani mojego Gucia? Gdzies sie zapodzial, lobuz jeden! Slyszalam pani psa i myslalam, ze moze do was poszedl?
-Nie ma tu zadnego kota! - odkrzyknela. Jeszcze tego brakowalo, zeby babsko przylazlo teraz szukac tego glupiego kocura! Wstretna sasiadka musiala byc w jej wieku, ale wygladala o wiele starzej. Lat dodawaly jej faldy tluszczu wylewajace sie spod zbyt dopasowanych ubran i mocny makijaz.
-A moze pani sprawdzic?! - Alicja Bednarz sie nie poddawala.
-Przeciez mowie, ze nie ma! - odparla Marta tak nieprzyjemnym tonem, ze sasiadka rzucila jej tylko dziwne spojrzenie i zatrzasnela drzwi. - No co? - Spojrzala zaczepnie na Damiana, ktory przygladal sie jej z coraz wiekszym zdziwieniem. - Mam zly dzien. Tofik! - krzyknela. Pies znowu tarmosil autostopowicza. - Wracaj tu natychmiast! Bo zaraz po ciebie pojde! - zagrozila mu.
-Moze ci pomoge? - zaoferowal sie Damian.
-Nie! - prawie krzyknela. - Nie trzeba. Wlasciwie nie ma w czym pomagac. - Opanowala sie, widzac zdumione spojrzenie mezczyzny. - Po prostu wywlokl cos ze smietnika. - klamala. - Cos... zepsutego. I nie chce, zeby smierdzial - wybrnela. - A ty lepiej juz idz. Zimno mi. Nie chce sie przeziebic...
-W porzadku, ale...
24
-No dobrze, umowie sie z toba. Bardzo chetnie. - Usmiechnela sie z wysilkiem w nadziei, ze moze w ten sposob pozbedzie sie Damiana, a co dalej, to sie pomysli pozniej.-Przed chwila mowilas... - Zamrugal zdezorientowany rozwojem sytuacji. Mial wrazenie, ze ksiazka "Mezczyzni sa z Marsa, a kobiety z Wenus", wspomagana przez poradnik Chmielewskiej "Jak wytrzymac ze wspolczesna kobieta", powinna byc lektura obowiazkowa dla wszystkich mezczyzn chcacych umowic sie z Marta.
-To bylo przed chwila - oznajmila stanowczo. - A teraz mowie, ze chetnie sie z toba spotkam. Jakis problem? Zmieniles zdanie? - spytala zaczepnie, widzac, ze Damian nie zamierza odejsc.
-Nie, skad - zaprzeczyl pospiesznie. Czytal kiedys, ze wariatom nie nalezy sie sprzeciwiac.
-No to jestesmy umowieni. - Usmiechnela sie nieoczekiwanie. - Zjemy cos razem w tygodniu. Dzisiaj jestem zajeta. Bardzo zajeta. - Przeczesala wlosy palcami, starajac sie wygladac normalnie. W srodku chichotala jak szalona. Jesli Damian zaraz nie odejdzie, ona wybuchnie histerycznym smiechem, a wtedy wszystko sie wyda.
-Idz juz - polecila ze zniecierpliwieniem.
-Dobrze. To na razie. - Pomachal jej jeszcze reka i odszedl, ociagajac sie.
Marta tylko usmiechnela sie cierpko. Czekala, az Damian sobie pojdzie.
Kiedy wreszcie skrecil w boczna uliczke, padla na kolana i zaczela sie kolysac jak autystyczne dziecko, oplatajac sie ciasno ramionami. Musiala cos zrobic i to natychmiast. Tylko co? - zastanawiala sie goraczkowo. Nie moze wezwac policji. Byla karana, i to za usilowanie zabojstwa. Nie pojdzie do wiezienia. Co to, to nie! Nie po tym wszystkim, co przezyla. Ale w jej ogrodzie lezy trup, ktorego wczoraj wiozla samochodem. To znaczy, jak go wiozla, to jeszcze zyl. Skad miala wiedziec, ze nastepnego dnia bedzie uzyznial jej trawnik? Zachichotala histerycznie. W dodatku,
25
majac pod nogami sztywniaka, umowila sie na randke z facetem, ktory uwaza ja za kompletna wariatke. Nie moze wykluczyc sytuacji, ze sama zabila tego autostopowicza. Kiedy walczyla z mezem, tez nie miala pojecia, ze kilka razy dziabnela go nozem. Stracila panowanie nad soba. Moze teraz tez? Ale cos by chyba pamietala? Tak zupelnie nic? To chyba niemozliwe. W koncu to nie ona dostala w glowe!-Okej, wszystko bedzie dobrze - szepnela do siebie. - Nie mysl o
tym, co sie stalo, tylko o tym, co trzeba zrobic.
Opanowala sie z trudem. Wiedziala juz, czego nie moze zrobic. Nie moze isc na policje, nie moze nikomu o tym powiedziec, nie moze nikogo poprosic o pomoc. Nie miala natomiast pojecia, co moze i co powinna. Wlasciwie wiedziala, co powinna, ale tego nie zamierzala uczynic. Policja odpada, i to zdecydowanie. Z goraczkowych rozmyslan wyrwal ja dzwiek telefonu dobiegajacy z domu.
Wepchnela z wysilkiem zwloki glebiej w zywoplot. Sprawdziwszy, czy za bardzo nie wystaja, chwycila pod pache psa i pobiegla do domu.
-Halo?
-Czesc, Aneta z tej strony. Nie uwierzysz, co sie stalo... Marta parsknela nieopanowanym smiechem.
-Przepraszam. To przez Tofika. - Starala sie opanowac. Ona nie uwierzy? W tej chwili uwierzy we wszystko. - Wiec co sie stalo? - spytala z powaga w glosie.
-Dobrze sie czujesz? - zaniepokoila sie Aneta.
-Doskonale - oznajmila zdecydowanie Marta. - To co mi chcialas powiedziec?
-Wyobraz sobie, ze sasiadom rura pekla. Mam kompletnie zalane mieszkanie. Jest w tragicznym stanie...
-Aneta byla zalamana. - Bez generalnego remontu sie nie obedzie. Na szczescie bylam ubezpieczona.
26
-Naprawde? - Marta ponownie parsknela smiechem. Oparla sie o sciane i ocierala lzy rozbawienia plynace jej po twarzy.-Co sie z toba dzieje? - z niesmakiem w glosie zapytala Aneta. - Mam zrujnowane mieszkanie, a ciebie to bawi? Niezla przyjaciolka...
-Sorry, to... - Marta starala sie powstrzymac kolejny wybuch smiechu... - to ze szczescia...
-Ze zalalo mi mieszkanie?
-Nie. Umowilam sie na randke...
-No tak. Wszystko jasne. Gdybym po takiej dlugiej abstynencji zdecydowala sie na randke, tez by mi odbilo - skwitowala kwasno Aneta. Znajac przekonania Marty, nie uwierzyla w ani jedno jej slowo.
-Mow, co chcialas? - Marta uznala, ze czas zakonczyc rozmowe. Przeciez musi sie umyc, ubrac, zjesc sniadanie, nakarmic psa, pozbyc sie zwlok...
-No wlasnie mowie! - oznajmila z uraza w glosie Aneta. - Nie mam gdzie sie podziac! Myslalam, ze zamieszkam u ciebie, dopoki nie doprowadze mieszkania do stanu uzywalnosci.
-Absolutnie wykluczone.
-Jak to? - Aneta byla zaskoczona. Nie spodziewala sie takiej odpowiedzi. - Dlaczego?
-To niedobry pomysl. Nie jestem przyzwyczajona do mieszkania z kims... - wymyslila Marta na poczekaniu.
-Sluchaj, ja naprawde nie mam gdzie sie podziac. Nie stac mnie na hotel - powiedziala placzliwie. - To przez tego autostopowicza? - dodala.
-Co wiesz o autostopowiczu? - spytala podejrzliwie Marta.
-Nic nie wiem. - Zdziwienie kolezanki bylo niemal namacalne. - Chodzi mi o to, ze jestes na mnie zla, ze go wczoraj zabralysmy... Ale on naprawde moim zdaniem nie stanowil zadnego zagrozenia...
27
-Nie jestem zla. - Marcie wlasnie przyszlo do glowy, ze zaistniala sytuacja to wina Anety, ale nie moze jej tego powiedziec. Zreszta, co mialaby powiedziec? "Przez ciebie mam trupa w ogrodzie"?-To moge przyjechac? - spytala blagalnie Aneta.
-Mozesz - odparla z ciezkim westchnieniem Marta. Nie miala zadnego racjonalnego powodu, by odmowic. - Ale nie teraz. Daj mi godzine.
-Jasne, jeszcze musze sie spakowac. - Aneta odetchnela z ulga. - A moglabys po mnie podjechac? Pamietasz, ze mam uszkodzone auto...
-Nie moge wychodzic z domu. Wez taksowke - oznajmila Marta i rozlaczyla sie.
Aneta spojrzala zszokowana na telefon. Przyjaciolka nigdy sie tak dziwnie nie zachowywala; i co to znaczy, ze nie moze wychodzic z domu?
Marta odlozyla sluchawke i zaczela nerwowo obgryzac paznokcie. Jesli zaraz czegos nie zrobi, to wpadnie w histerie, a wtedy Aneta znajdzie ja w stanie amoku. I z trupem w piwnicy. I to ze znajomym trupem. Gdyby to byl chociaz ktos obcy, ale tak? Co moze sobie pomyslec? Ze tak sie wkurzyla z powodu niechcianego pasazera, ze go zatlukla?! Nie ma wyjscia, musi ukryc zwloki, dopoki czegos nie wymysli. Byle szybko, zanim przyjaciolka sie o nie potknie.
Tylko gdzie?! - zastanawiala sie. Najlepsza bylaby duza zamrazarka, ale takiej nie ma. Dysponuje tylko zwykla lodowka z malym zamrazalnikiem; musialaby wiec pocwiartowac cialo. Nigdy w zyciu! Odrazajace! Nawet kurczaka kupowala w kawalkach, bo ja mierzila sama mysl o porcjowaniu. Zatem w nocy bedzie musiala zakopac trupa. Nie ma wyjscia. Tylko co zrobic teraz? Facet nie moze przeciez lezec w krzakach. Moze by i dotrwal nienaruszony do nocy, ale ten jej pies-zdrajca, jak tylko wybiegnie na dwor, znow