5539
Szczegóły |
Tytuł |
5539 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5539 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5539 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5539 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
CLIFFORD SIMAK
ustrojstwo
Trafi� na to ustrojstwo w je�ynowych chaszczach, kiedy szuka� kr�w. Przez k�p�
wysokich topoli przesiewa� si� ju� mrok, wi�c nie m�g� przyjrze� mu si� zbyt
dok�adnie i nie m�g� r�wnie� przygl�daniu si� po�wi�ca� zbyt wiele czasu,
poniewa� wuj Eb by� okropnie z�y na niego, �e przegapi� gdzie� te dwie m�ode
kr�wki i je�eli szukanie ich potrwa za d�ugo, to wuj Eb najpewniej znowu
przy�o�y mu pasem, a on ju� wi�cej chyba jednego dnia nie zniesie. I tak b�dzie
si� musia� obej�� bez kolacji, bo zapomnia� p�j�� do �r�d�a po wiadro zimnej
wody. A ciotka Em czepia�a si� go przez ca�y dzie�, �e do pielenia ogr�dka ma
dwie lewe r�ce.
- W �yciu nie widzia�am dzieciaka, kt�ry by tak ba�amuci� czas - piszcza�a na
niego przera�liwie, a potem m�wi�a dalej, �e s�dzi�aby, i� powinien okaza�
troch� wdzi�czno�ci za to, �e ona i wuj Eb wzi�li go do siebie i uratowali z
sieroci�ca, ale nie, on nigdy nie czuje najmniejszej wdzi�czno�ci, tylko robi,
co mo�e, �eby ich martwi�, a na dodatek jest leniwy, i Boga bra�a na �wiadka, �e
nie wie, co z niego wyro�nie.
Znalaz� obydwie kr�wki w samym naro�niku pastwiska, w pobli�u zagajnika z
w�oskimi orzechami, i pop�dzi� je do domu; wl�k� si� za nimi i znowu zastanawia�
si�, czy nie uciec, ale wiedzia�, �e nie ucieknie, poniewa� nie ma dok�d.
Chocia�, przekonywa� sam siebie, niemal wsz�dzie by�oby lepiej ni� tu, razem z
ciotk� Em i wujem Ebem, kt�rzy tak naprawd� nie byli wcale jego wujem i ciotk�,
tylko po prostu dwojgiem ludzi, co go wzi�li do siebie.
Kiedy ch�opiec wszed� do obory, p�dz�c przed sob� obie kr�wki, wuj Eb ko�czy�
w�a�nie dojenie i wci�� jeszcze by� okropnie z�y, �e ch�opiec tak je przegapi�,
kiedy przyprowadza� pozosta�e krowy.
- No - powiedzia� wuj Eb - tak spraw� za�atwi�e�, �e musia�em wydoi� to, co
przypada i na mnie, i na ciebie, a wszystko dlatego, �e nie policzy�e� kr�w, co
zawsze ci ka�� robi�, �eby� mia� pewno��, �e s� wszystkie. Nale�y ci si�
nauczka, wi�c mo�esz wydoi� te dwie, kt�re przyprowadzi�e�.
Tak wi�c Johnny wzi�� sw�j tr�jno�ny zydelek do dojenia i wiadro, i doi� kr�wki,
a m�ode kr�wki ci�ko si� doi, i do tego s� p�ochliwe, i ta czerwona wierzgn�a,
a Johnny wpad� do �cieku, i mleko, kt�re ju� mia� w wiadrze, wyla�o si�.
Na ten widok wuj Eb si�gn�� po pas wisz�cy za drzwiami i przy�o�y� Johnny'emu
par� razy, �eby si� nauczy�, �e ma bardziej uwa�a� i �e mleko to pieni�dz, a
potem kaza� mu doko�czy� dojenie.
P�niej poszli razem do domu, a wuj Eb przez ca�� drog� narzeka� na dzieciaki,
kt�re wi�cej sprawiaj� k�opot�w, ni� same s� warte. Ciotka Em wysz�a im do drzwi
na spotkanie i zapowiedzia�a Johnny'emu, �eby przypadkiem nie zapomnia�
porz�dnie umy� n�g, zanim si� po�o�y, bo nie chce, �eby pobrudzi� jej �liczne,
czyste prze�cierad�a od g�ry do do�u.
- Ciociu Em - poprosi� Johnny - jestem strasznie g�odny.
- Ani k�sa - odpar�a; w �wietle kuchennej lampy wida� by�o, jak ponuro zaciska
usta. - Mo�e jak si� troch� przeg�odzisz, nie b�dziesz tak ci�gle o wszystkim
zapomina�.
- Chocia� kromeczk� chleba. Wcale bez mas�a i w og�le. Chocia� kromeczk�.
- M�ody cz�owieku - str�ci� si� wuj Eb - s�ysza�e�, co powiedzia�a ciotka. Myj
te swoje nogi i do ��ka.
- I �eby� mi je porz�dnie umy� - do�o�y�a ciotka Em.
Tak wi�c umy� sobie nogi i poszed� do ��ka, i le�a�, przypominaj�c sobie, co
takiego widzia� w je�ynowych chaszczach, i przypomnia� sobie te�, �e s�owa o tym
nie pisn��, poniewa� nie mia� okazji tego zrobi�, kiedy wuj Eb i ciotka Em
uje�d�ali go przez ca�y bo�y dzie�.
Postanowi�, �e nie powie im, co znalaz�, bo gdyby powiedzia�, odebraliby mu to
tak samo, jak zawsze mu wszystko odbierali. A gdyby nawet nie odebrali i tak
wszystko by zepsuli i ju� nie mia�by ani rado�ci, ani nic.
By�a tylko jedna rzecz, kt�ra nale�a�a naprawd� do niego, stary scyzoryk z
od�amanym czubkiem ma�ego ostrza. Niczego na �wiecie tak nie pragn�� jak nowego
no�yka, na kt�ry m�g�by wymieni� ten stary, ale by� zbyt m�dry, by znowu o niego
prosi�. Raz ju� poprosi�, a wuj Eb i ciotka Em rozwodzili si� nad tym ca�ymi
dniami i m�wili, jaki to z niego niewdzi�cznik, jaki chciwiec, przecie� oni
wzi�li go z ulicy, a on wci�� by� niezadowolony, tylko chcia�, �eby wydawali
uczciwe pieni�dze na jaki� tam scyzoryk. Johnny d�ugo trapi� si� tym, �e
powiedzieli, �e wzi�li go z ulicy, poniewa� jak wiedzia�, nigdy na �adnej ulicy
nie by�.
Le�a� w ��ku, wygl�da� przez okno na gwiazdy i zacz�� zastanawia� si�, co
w�a�ciwie zobaczy� w je�ynowych chaszczach i nie m�g� sobie za dobrze
przypomnie�, poniewa� wcale tego dok�adnie nie widzia�, a nie by�o czasu, �eby
przystan�� i popatrze�. Ale to co� by�o takie jakie� �mieszne i im wi�cej si�
zastanawia�, tym bardziej chcia� si� temu czemu� dobrze przyjrze�.
Jutro, pomy�la� sobie, porz�dnie si� temu przyjrz�. Jak tylko b�d� mia� okazj�,
jutro. I wtedy u�wiadomi� sobie, �e jutro nie b�dzie okazji, bo jak tylko
sko�czy porann� robot�, ciotka Em zagoni go do pielenia ogrodu i nie spu�ci z
niego oka, i nie b�dzie �adnej okazji, �eby si� wymkn��.
Le�a� w ��ku i zastanawia� si� nad tym jeszcze przez chwil�, i sta�o si� dla
niego jasne jak s�o�ce, �e je�eli chce si� temu czemu� przyjrze�, musi p�j��
dzi� w nocy.
Po chrapaniu na dole orientowa� si�, �e wuj Eb i ciotka Em zasn�li, wi�c wsta� z
��ka, w�o�y� koszul� i spodnie, i ukradkiem zszed� po schodach, starannie
omijaj�c skrzypi�ce deski. W kuchni wlaz� na krzes�o, �eby dosi�gn�� pude�ka z
zapa�kami nad szaba�nikiem przy starym piecu na drewno. Wzi�� gar�� zapa�ek, a
potem zastanowi� si� i od�o�y� z powrotem wszystkie, poza p�tuzinem, poniewa�
ba� si�, �e ciotka Em zauwa�y ich brak.
Na dworze trawa by�a mokra i zimna; ch�opiec starannie podwin�� nogawki spodni,
�eby nie przemok�y i ruszy� przez pastwisko.
Po drodze przez las by�o kilka strasznych miejsc; ba� si�, ale nie za bardzo,
zreszt� nikt nie m�g�by i�� noc� przez las i nie ba� si� chocia� troszeczk�.
W ko�cu doszed� do je�ynowych chaszczy i przystan��. Zastanawia� si�, jak uda mu
si� po ciemku przej�� przez je�yny i nie podrze� ubrania, i nie powbija� sobie
kolc�w w bose stopy. I stoj�c tam zastanawia� si�, czy to co�, co wcze�niej
widzia�, wci�� jeszcze tam jest, i nagle wiedzia�, �e tak, bo poczu�, jak
nap�ywa od tego czego� fala �yczliwo�ci, ca�kiem jakby ono m�wi�o mu, �e wci��
jeszcze tam jest i �e nie musi si� ba�.
Poczu� si� odrobink� zaniepokojony, bo nie by� przyzwyczajony do �yczliwo�ci.
Mia� tylko jednego przyjaciela, Benny'ego Smitha, kt�ry by� mniej wi�cej w jego
wieku, ale z Bennym widywa� si� tylko podczas szko�y, i nie przez ca�y czas, bo
Benny du�o chorowa� i musia� ca�ymi dniami siedzie� w domu. A poniewa� Benny
mieszka� daleko, po drugiej stronie rejonu szkolnego, w czasie wakacji nigdy si�
z nim wcale nie widywa�.
Tymczasem oczy przyzwyczai�y si� troch� do panuj�cego w je�ynowych chaszczach
mroku i wyda�o mu si�, �e dostrzega ciemniejszy zarys tego czego�, co tam
le�a�o, i pr�bowa� zrozumie�, jak to mo�liwe, �e czuje, �e ono jest �yczliwe,
skoro jest ca�kiem pewny, �e to tylko jaka� rzecz, tak jak w�z, albo nape�niacz
silosowy, i �e wcale nie jest �ywe. Gdyby my�la�, �e jest, toby si� naprawd�
wystraszy�.
A to co� nadal objawia�o mu swoj� �yczliwo��.
Wyci�gn�� wi�c do przodu r�ce i pr�bowa� rozepchn�� krzaki, �eby si� tam wcisn��
i zobaczy�, co to jest. Gdyby uda�o mu si� do tego czego� zbli�y�, m�g�by
zapali� zapa�k�, kt�r� mia� w kieszeni, i lepiej si� przyjrze�.
- St�j - odezwa�a si� �yczliwo�� i na to s�owo zatrzyma� si�, chocia� wcale nie
by� ca�kiem pewien, �e je us�ysza�. - Nie przypatruj si� nam z tak bliska -
ci�gn�a dalej �yczliwo��, a Johnny poczu� si� tym troszk� oburzony, bo przecie�
wcale si� niczemu nie przygl�da�, a przynajmniej nie z bliska.
- W porz�dku - powiedzia� - nie b�d� na was patrzy�. - I zastanawia� si�, czy to
jaka� zabawa, taka jak w chowanego, w kt�r� bawi� si� w szkole.
- Kiedy ju� zostaniemy dobrymi przyjaci�mi - rzek�o to co� do Johnny'ego -
b�dziemy mogli na siebie patrze� i wtedy nie b�dzie to mia�o znaczenia, bo
wiedz�c, jacy jeste�my w �rodku, nie b�dziemy zwracali uwagi, jak wygl�damy na
zewn�trz.
A Johnny, stoj�c w mroku, pomy�la�, �e oni musz� wygl�da� ca�kiem okropnie,
skoro nie chc�, by ich zobaczy�, a to co� powiedzia�o do niego:
- Dla ciebie wygl�daliby�my okropnie. Dla nas ty wygl�dasz okropnie.
- No to mo�e dobrze - stwierdzi� Johnny - �e mnie nie mo�ecie zobaczy� w
ciemno�ciach.
- To ty nie widzisz w ciemno�ciach? - zapyta�o, i Johnny powiedzia�, �e nie, i
przez chwil� panowa�o milczenie, chocia� Johnny s�ysza�, jak ono usi�uje
zrozumie�, dlaczego on nie widzi, kiedy jest ciemno.
A potem zapyta�o, czy potrafi zrobi� co� innego, a on nawet nie potrafi�
zrozumie�, co ono pr�buje powiedzie� i w ko�cu jako� poj�o, �e on nie potrafi
zrobi� tego, o co prosi�o.
- Boisz si� - powiedzia�o. - Nie ma powodu, �eby� nas si� ba�.
A Johnny wyja�ni�, �e nie boi si� ich, wszystko jedno czym s�, poniewa� oni s�
�yczliwi, ale �e boi si� tego, co mog�oby si� sta�, gdyby wuj Eb i ciotka Em
dowiedzieli si�, �e si� wymkn�� z domu. Na to oni zadali mu du�o pyta� o wuja
Eba i ciotk� Em, a on usi�owa� wyja�nia�, ale wydawali si� nie rozumie�, tylko
chyba my�leli, �e m�wi o rz�dzie. Pr�bowa� im wyt�umaczy�, jak to naprawd� jest,
ale by� pewien, �e wcale nie zrozumieli.
W ko�cu, zachowuj�c wielk� uprzejmo��, nie chc�c urazi� ich uczu�, powiedzia�,
�e musi i��, a poniewa� zatrzyma� si� tam du�o d�u�ej, ni� planowa�, to ca��
drog� do domu przeby� biegiem.
Dosta� si� do domu i do ��ka bez k�opot�w i wszystko by�o wspaniale, tylko �e
nast�pnego ranka ciotka Em znalaz�a zapa�ki w jego kieszeniach i wyg�osi�a
kazanie na temat niebezpiecze�stwa zapr�szenia ognia w oborze. Do pokre�lania
swoich s��w u�ywa�a r�zgi i chocia� ze wszystkich si� stara� si� okaza�
m�czyzn�, tak mocno siek�a go po nogach, �e raz za razem podskakiwa� i
krzycza�.
Przez ca�y dzie� pracowa� przy pieleniu ogrodu, a tu� przed zmrokiem poszed�
przyprowadzi� krowy.
Nie musia� nak�ada� drogi, by przej�� obok je�ynowych chaszczy, bo krowy
znajdowa�y si� w tamtej okolicy, ale bardzo dobrze wiedzia�, �e gdyby tak nie
by�o, to na�o�y�by drogi, bo przez ca�y dzie� pami�ta� �yczliwo��, kt�r� tam
znalaz�.
Tym razem wci�� jeszcze by�o jasno, dopiero zaczyna�o si� zmierzcha� i widzia�,
�e to co�, wszystko jedno co to by�o, nie jest �ywe, �e to tylko kawa� metalu,
troch� jak dwa z�o�one razem talerze do zupy, ze stercz�c� na obwodzie
kraw�dzi�, tak� sam�, jaka stercza�aby, gdyby z�o�y� razem talerze. Metalowa
rzecz wygl�da�a na star�, jakby le�a�a tu ju� od dawna, i wida� by�o na niej
w�ery, takie, jakie robi� si� na maszynie, kt�ra d�ugo stoi na dworze.
To co� zmia�d�y�o niema�y pas je�ynowych chaszczy i przeora�o ziemi� na d�ugo�ci
jakich� dwudziestu st�p, i patrz�c wzd�u� drogi, kt�r� przylecia�o, Johnny
widzia� miejsce, w kt�rym uderzy�o w czub wysokiej topoli i roztrzaska�o go.
Odezwa�o si� do niego bez s��w, tak samo jak poprzedniej nocy, z �yczliwo�ci� i
kole�e�stwem, chocia� tego ostatniego s�owa Johnny nie m�g� zna�, bo nigdy nie
trafi� na nie w podr�cznikach szkolnych.
- Mo�esz teraz na nas troszk� popatrzy� - powiedzia�o. - Rzu� szybciutko okiem,
a potem odwr�� wzrok. Nie przygl�daj nam si� d�ugo. Tylko szybkie spojrzenie i
ju� nie patrzysz. W ten spos�b si� do nas przyzwyczaisz. Po troszeczku.
- A gdzie jeste�cie? - zapyta� Johnny.
- Tutaj - odpowiedzieli.
- Tam w �rodku?
- Tu w �rodku - potwierdzili.
- No to nie mog� was zobaczy�. Ja nie potrafi� widzie� przez metal.
- On nie potrafi widzie� przez metal - powt�rzy� jeden z nich.
- On nie potrafi widzie�, kiedy gwiazda zajdzie - powiedzia� drugi.
- A wi�c nie mo�e nas zobaczy� - orzekli obydwaj.
- Mogliby�cie wyj�� - zasugerowa� Johnny.
- Nie mo�emy wyj�� - odpowiedzieli. - Umarliby�my, gdyby�my wyszli na zewn�trz.
- No to nigdy nie b�d� m�g� was zobaczy�.
- Tak, Johnny, nigdy nie b�dziesz nas m�g� zobaczy�.
Johnny sta� i czu� si� straszliwie samotny, bo nigdy nie b�dzie m�g� zobaczy�
swoich przyjaci�.
- Nie rozumiemy, kim jeste� - odezwali si�. - Powiedz nam, kim jeste�.
I poniewa� byli tacy �yczliwi i mili, opowiedzia� im, kim jest, i �e jest
sierot�, i �e wzi�li go do siebie wuj Eb i ciotka Em, kt�rzy tak naprawd� nie
byli jego wujostwem. Nie m�wi� im, jak go oboje traktuj�, �e ci�gle daj� mu
lanie i �e na niego krzycz�, i �e go wysy�aj� do ��ka bez kolacji, ale wszystko
to tkwi�o w nim, podobnie jak sprawy, o kt�rych im opowiada�, wi�c potrafili je
wyczu� i teraz czu� ju� co� wi�cej ni� tylko �yczliwo��, ni� sam� sympati�.
Teraz by�o jeszcze wsp�czucie i co�, co by�o ich odpowiednikiem matczynej
mi�o�ci.
- On jest jeszcze malutki - m�wili do siebie.
Wyci�gn�li si� w jego stron�, a jemu si� zdawa�o, �e bior� go w ramiona, �e tul�
go mocno do siebie, i sam tego nie wiedz�c, osun�� si� na kolana, i wyci�gn��
r�ce do tej rzeczy, kt�ra le�a�a w�r�d po�amanych krzak�w, i wo�a� do nich,
jakby by�o tam co�, co m�g�by uchwyci� i zatrzyma�, jaka� pociecha, kt�rej
zawsze mu brakowa�o, za kt�r� zawsze t�skni� i kt�r� w ko�cu odnalaz�. Sercem
wykrzycza� to, czego nie potrafi� powiedzie�, owo b�aganie, kt�re nie chcia�o
przej�� przez usta, a oni mu odpowiedzieli.
- Nie, Johnny, nie zostawimy ci�. Nie mo�emy ci� zostawi�.
- Obiecujecie? - zapyta� Johnny.
Ich g�osy troch� spos�pnia�y.
- Nie musimy obiecywa�, Johnny. Nasza maszyna jest zepsuta i nie potrafimy jej
naprawi�. Jeden z nas ju� umiera, drugi umrze niebawem.
Johnny kl�cza�, s�owa zapada�y w niego, ich sens i znaczenie, i wydawa�o mu si�,
�e tego nie zniesie. Znalaz� dw�ch przyjaci�, a oni zaraz mieli umrze�.
- Johnny - odezwali si� do niego.
- Tak - mrukn��, staraj�c si� nie p�aka�.
- Czy wymienisz si� z nami?
- Wymieni�?
- Taki mamy zwyczaj w przyja�ni. Ty nam co� dasz i my damy co� tobie.
- Ale... Ale ja nie mam...
I nagle przypomnia� sobie, �e ma. Mia� scyzoryk. Nie by�o to wiele, przecie�
jedno ostrze si� u�ama�o, lecz nic wi�cej nie mia�.
- Wspaniale - odrzekli. - Chodzi�o nam o co� takiego. Po�� go na ziemi, blisko
maszyny.
Ch�opiec wyj�� scyzoryk z kieszeni i opar� go o maszyn�. Co� si� sta�o, a
chocia� patrzy� uwa�nie, wydarzy�o si� to tak szybko, �e nie uda�o mu si�
zobaczy�, jakim cudem, ale tak czy owak scyzoryka ju� nie by�o, a na jego
miejscu le�a�o co� innego.
- Dzi�kujemy ci, Johnny. To mi�o, �e si� z nami wymieni�e�.
Johnny wyci�gn�� r�k� i wzi�� rzecz, na kt�r� si� z nim wymienili, a ona w
ciemno�ciach b�ysn�a ukrytym ogniem. Obr�ci� j� w d�oni i zobaczy�, �e to jaki�
klejnot o wielu �ciankach, kt�ry jarzy si� od wewn�trz i p�onie wieloma r�nymi
kolorami.
I dopiero kiedy zobaczy�, ile �wiat�a si� z niego wydobywa, u�wiadomi� sobie,
jak d�ugo tu przebywa, i jak jest p�no, a kiedy to zrozumia�, zerwa� si� na
nogi i pobieg�, nie czekaj�c, �eby si� po�egna�.
By�o ju� zbyt ciemno, �eby szuka� kr�w, ale mia� nadziej�, �e same ruszy�y do
domu i �e je dogoni, i zap�dzi do obory. Powie wujowi Ebowi, �e ci�ko by�o mu
je zagoni� w jedno miejsce. Powie, �e dwie m�ode kr�wki uciek�y za p�ot i musia�
je sprowadzi� z powrotem. Powie wujowi Ebowi... powie... powie...
Od biegu brakowa�o mu tchu, �omotanie serca wstrz�sa�o nim ca�ym, a na jego
ramionach przycupn�� strach, strach przed tym okropnym post�pkiem, kt�ry
pope�ni� - przed tym ostatnim, niewybaczalnym post�pkiem po tylu wcze�niejszych,
jak nie poszed� po wod�, jak przegapi� dwie kr�wki wczorajszego wieczora, jak
zabra� zapa�ki.
Nie trafi� na id�ce samotnie do domu krowy - znalaz� je na podw�rzu przed obor�
i zrozumia�, �e zosta�y ju� wydojone, i poj��, �e zrobi�o si� du�o p�niej, i
jest du�o gorzej, ni� sobie wcze�niej wyobra�a�.
Wspinaj�c si� po wzniesieniu do domu, ju� trz�s� si� ze strachu. W kuchni pali�o
si� �wiat�o. Czekali na niego oboje.
Wszed� do kuchni, a oni siedzieli przy stole, przodem do niego, �wiat�o lampy
pada�o na ich twarze, twarde jak rze�bione w kamieniu.
Wuj Eb wsta�, wznosz�c si� ku sufitowi jak wie�a, r�kawy mia� podwini�te do
�okci i wida� by�o stercz�ce na przedramionach mi�nie.
Wyci�gn�� po Johnny'ego r�k�, a Johnny uchyli� si�, ale d�o� wuja zamkn�a si�
na jego karku, palce owin�y si� wok� szyi, podnios�y go i potrz�sa�y nim z
milcz�c� w�ciek�o�ci�.
- Ja ci� naucz� - wydusi� wuj Eb przez zaci�ni�te z�by. - Ja ci� naucz�, ja ci�
naucz�...
Co� wypad�o na pod�og� i potoczy�o si� do k�ta. Zostawia�o za sob� ognisty �lad,
turlaj�c si� po pod�odze.
Wuj Eb przesta� nim potrz�sa� i na moment zamar�, i tylko go trzyma�, a potem
upu�ci� na pod�og�.
- To wypad�o z twojej kieszeni - powiedzia� wuj Eb. - Co to jest?
Johnny cofa� si�, potrz�saj�c g�ow�.
Nie powie im, co to jest. Nigdy im nie powie. Oboj�tne, co wuj Eb mo�e mu
zrobi�, nigdy nie powie. Nawet gdyby mia� go zabi�.
Wuj Eb podszed� do klejnotu, potem szybko si� schyli� i podni�s� go. Przeni�s�
na blat sto�u i pochyli� si�, obserwuj�c, jak skrzy si� w �wietle.
Ciotka Em pochyli�a si� do przodu na krze�le i patrzy�a, patrzy�a.
- A c� to mo�e by�? - rzuci�a w ko�cu.
Na chwil� zgarbili si� oboje nad sto�em, zagapieni na klejnot, oczy mieli
po�yskliwe i l�ni�ce, cia�a napi�te, w ciszy s�ycha� by�o ich chrapliwe oddechy.
�wiat m�g� si� w tym momencie sko�czy�, a oni nie zauwa�yliby niczego.
Potem wyprostowali si� i odwr�cili, by spojrze� na Johnny'ego; odwr�cili si� od
klejnotu, jakby ich ju� nie interesowa�, jakby mia� jakie� zadanie do wykonania
i ju� je wykona�, i przesta� by� wa�ny. Co� by�o z nimi nie w porz�dku... nie,
nie "nie w porz�dku", tylko byli jacy� inni.
- Musisz umiera� z g�odu - powiedzia�a ciotka Em do Johnny'ego. - Podgrzej� ci
co� na kolacj�. Mia�by� ochot� na jajka?
Johnny prze�kn�� �lin� i kiwn�� g�ow�.
Wuj Eb usiad�, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na klejnot.
- Wiesz... - U�miechn�� si�. - Widzia�em par� dni temu w centrum miasteczka
scyzoryk. Dok�adnie taki, jak chcia�e�...
Johnny niemal go nie s�ysza�.
Po prostu sta� i przys�uchiwa� si� mi�o�ci i �yczliwo�ci, od kt�rych a� hucza�
ca�y dom.
Prze�o�y�a Anna Wojtaszczyk
CLIFFORD DONALD SIMAK
Ur. 3 VIII 1904, zm. 25 IV 1988. Jeden z najwi�kszych tw�rc�w ameryka�skiej SF
Z�otego Wieku lat pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych, a tak�e dziennikarz i
popularyzator nauki. Z Bradburym dzieli� niech�� do cywilizacji industrialnej i
umi�owanie sielskich krajobraz�w, ma�ych miasteczek (troch� jak z obraz�w
Normana Rockwella) i �ycia prostego, godnego, w harmonii z przyrod�. Stworzy�
ca�� galeri� fascynuj�cych postaci Obcych i robot�w. Debiutowa� opowiadaniem
"�wiat czerwonego s�o�ca" (1931), a ws�awi� si� ju� w 1935 "blu�nierczym"
opowiadaniem "The Creator", opublikowanym przez p�profesjonalny magazyn "Marvel
Tales", w kt�rym przedstawi� wszech�wiat bez Boga, b�d�cy cudem in�ynierii
Obcych. B�g pojawia si� dopiero w ostatnich najs�abszych powie�ciach Simaka.
Jego najlepsze dzie�o to cykl opowiada� "Miasto" (1944-1952, wyd. 1952, World
Fantasy Award 1953, rozsz. 1981), a najlepsza powie�� to "Stacja tranzytowa"
(1963, Hugo 1964), najbardziej znane opowiadanie za� nosi tytu� "Wielkie
podw�rze frontowe" (1958, Hugo 1959). W Polsce ukaza�o si� 15 z 26 powie�ci
Simaka (wszystkie najwa�niejsze, pocz�wszy od "W pu�apce czasu", 1951, a
sko�czywszy na "Rezerwacie goblin�w", 1968; zabrak�o tylko interesuj�cych "The
Visitors" 1980), a tak�e 4 tomy opowiada� i jedno osobno ("Imigrant", 1954). W
"F" 5-7/84 drukowali�my powie�� "Czas jest najprostsz� rzecz�" (1961). Simak
jest autorem prawie dw�ch setek opowiada� i laureatem kilkunastu presti�owych
nagr�d, m. in. Nebula Grand Master Award (1976). Amerykanie nie pokusili si�
dot�d o edycj� jego opowiada� zebranych. W latach 1986-1997 brytyjski redaktor
Francis Lyall doprowadzi� do wydania 7 zbior�w Simaka w Anglii.
Opowiadanie "Ustrojstwo" ukaza�o si� po raz pierwszy w magazynie "Astounding
SF" w 1953 r.; w��czy� je do zbioru "The Autumn Land and Other Stories" (1990)
Francis Lyall.
(MSN)
14