Strasser Dirk - Patrząc na żołnierzy

Szczegóły
Tytuł Strasser Dirk - Patrząc na żołnierzy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Strasser Dirk - Patrząc na żołnierzy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Strasser Dirk - Patrząc na żołnierzy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Strasser Dirk - Patrząc na żołnierzy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DIRK STRASSER patrząc na żołnierzy Po raz pierwszy zjawili się w porze złotego nieba. Mikhael zobaczył, jak maszerują po bezchmurnym nieboskłonie: jasna skóra lśniąca niczym mleczne szkło, stopy wybijające buńczuczny rytm z każdym krokiem, włosy falujące jak smugi słonecznego blasku. A obok nich maszerowały wielkie bestie o łuskach z grubej skóry i ślepiach z płynnego złocistego ognia, bestie o potężnie umięśnionych cielskach i łagodnych twarzach. Chociaż wydawali się niemożliwie oddaleni, jak gwiazdy, Mikhael czuł na twarzy lekki powiew ich oddechów i słyszał ich dziwaczne, niezrozumiałe okrzyki przesączone przez powietrze. - Kto to jest?! - zawołał. Adam będzie wiedział. Adam był przecież jego starszym bratem i pracował na polach jak mężczyzna, odkąd Mikhael pamiętał. - Żołnierze - odpowiedział Adam i pociągnął za lejce, żeby zatrzymać konia, ciągnącego pług. - Jest wojna i wróg zagraża naszej granicy. - Gdzie jest ta granica? - Mikhael osłonił oczy, żeby lepiej widzieć żołnierzy. - Nie wiem. Daleko stąd. Ojciec tam był. On ci opowie. - A wróg... kim jest wróg? - Braciszku, to nie są tacy sami mężczyźni jak my. - Ale ja nie jestem mężczyzną - zaprotestował Mikhael. - Nie - przyznał Adam i po namyśle dodał: - Ale wyrośniesz na mężczyznę; a wtedy będziesz inny dla wroga. - Jak to? - Mikhael, czasami zadajesz za dużo pytań. Żołnierze są nad nami, a ty potrafisz tylko zadawać pytania. Nie wystarczy ci, że tam są? Mikhael wstrzymał oddech, aż zakręciło mu się w głowie. Wiedział, że tylko w ten sposób może się powstrzymać od kolejnego pytania. Adam nie lubił zbyt wielu pytań. Wolał spokojnie pracować na polach, pod koniec długiego dnia pokazywać ojcu, czego dokonał, i dobrze spać w nocy. Mikhael lubił spędzać wczesne poranki w matczynej kuchni, a popołudniami buszować po ojcowskiej farmie: skrzypiące stare stodoły, rdzawe stogi siana. Najbardziej lubił zwiedzać zakątki lasu otaczającego farmę, wspinać się na sękate stare drzewa i znajdować mroczne kryjówki, gdzie obmyślał nowe pytania. Wiedział, że różni się od starszego brata. Po nocach, kiedy rzucał się i wiercił na posłaniu, kiedy myśli i pytania bez odpowiedzi kłębiły mu się w głowie, często żałował, że nie może spać tak spokojnie jak Adam. Żołnierze maszerowali przez resztę złotego popołudnia. Adam w końcu oderwał się od tego widoku, bo pamiętał, że ma robotę, ale Mikhael wciąż patrzył. Widział, że jego brat od czasu do czasu zatrzymywał się, spoglądał w górę i przekrzywiał głowę, jakby usiłował złowić jakiś szept, a kiedy przyłapywał się na tym, potrząsał głową. W końcu Mikhaela rozbolała szyja. Znalazł spłachetek miękkiego mchu i położył się, żeby patrzeć w niebo. Drobne kłaczki chmur przesuwały się po twarzach niektórych żołnierzy. Mikhael zastanawiał się, dlaczego ich nie odpędzą jak natrętne owady. Lecz oni nawet się nie skrzywili. Pochód ciągnął się pozornie bez końca i dopiero kiedy zapadł zmierzch, szeregi przerzedziły się i żołnierze zaczęli znikać z nieba... - Mikhael! - Głos matki dźwięczał ostrą nutą, co świadczyło, że wołała go od dawna. Powoli podniósł się i ruszył w stronę świateł farmy. - Oglądałem żołnierzy - powiedział, kiedy wszedł do domu. Zauważył, że matka dziwnie na niego patrzy. - Widzisz, co się dzieje? - zapytała i Mikhael już chciał odpowiedzieć, kiedy zorientował się, że mówiła do ojca. - Elika - mruknął ojciec - za bardzo się przejmujesz. - Jesteś tak samo niedobry jak on, Pavl - oświadczyła matka. - Ile dzisiaj zrobiłeś? Mikhael pokręcił głową i poszedł umyć się przed wieczornym posiłkiem, wytrząsnąć z włosów rzepy i nasiona. Po raz pierwszy słyszał, jak rodzice mówią do siebie po imieniu. Różowe i fiołkowe snopy słonecznego blasku przeszywały powietrze tego dnia, kiedy żołnierze wrócili. Tym razem maszerowali niżej, bliżej ziemi, a ich okrzyki spływały w dół jak opadające liście. Mikhael widział teraz, że to, co brał za błyszczącą skórę, w rzeczywistości było zbroją z jasnego metalu. Bestie wydawały się mniej liczne niż poprzednio, miały oczy nabiegłe czerwienią i cętkowaną skórę. Sami żołnierze maszerowali jak przedtem, z zaciśniętymi szczękami, nie spoglądając ani w lewo, ani w prawo. W ich dłoniach Mikhael zobaczył błyski srebra. - Co to jest? - zapytał. - Żołnierze - odparł Adam. - Na granicy jest wojna. Przecież wiesz. Otarł pot z czoła wierzchem dłoni, chociaż lato już dawno minęło i skończyły się upały. - Nie, to pamiętam. Pytałem o srebro w ich rękach. - Braciszku, to broń. Żołnierze zawsze noszą broń. Mikhael wydawał się zmieszany. - Nie pamiętam, żeby ostatnim razem mieli broń. Adam zniecierpliwił się. - Ostatnim razem też mieli broń. Nie widziałeś jej, bo żołnierze byli dalej. - A po co im ta broń? Adam rzucił motykę na ziemię. Twarz miał zarumienioną, kiedy spoglądał w niebo. - Broń - powtórzył Mikhael. - Powiedz mi, po co jest broń. Adam głęboko zaczerpnął tchu. - Oni nas chronią - oznajmił. - Pomagają nam pokonać wroga. Tego wieczoru po kolacji Mikhaela wcześnie odesłano do łóżka, a Adam i rodzice rozmawiali przyciszonymi głosami. W nocy Mikhael nie mógł spać. Zdawało mu się, że żołnierze maszerują tuż za ścianą jego pokoju. Odrzucił koc i podszedł do okna. Wyjrzał w bezksiężycową ciemność. Zerwał się wiatr, gałęzie drzew trzeszczały i jęczały w dziwacznym rytmie. Po niebie usianym gwiazdami przemykały ulotne półcienie. - Ciągle maszerują? - Adam nagle znalazł się obok Mikhaela. - Czemu się zbudziłeś, Adamie? Zawsze śpisz tak mocno. - To prawda, braciszku, ale tym razem nie mogłem zasnąć. - Adam zniżył głos do szeptu: - Słyszę żołnierzy. - Ja też, ale nie rozumiem, co mówią. - Ja rozumiem. - I co...? - Mikhael poczuł na ramieniu mocny uścisk dłoni Adama i wiedział, że brat nie chce, żeby dokończył pytanie. Zawahał się, potem powiedział: - Tym razem nie zatrzymali się o zmierzchu. - Nie. - Dlaczego nie, Adamie? Mikhael odwrócił się i popatrzył na brata. Jeszcze nigdy nie widział na jego twarzy takiego wyrazu: twardego, z mocnym zarysem szczęki. - Nie zadawaj tylu pytań - poradził mu Adam. - Pytania bywają niebezpieczne. - Powiedz mi, to nie będę już pytał. Adam westchnął. - Wróg, który zagraża naszym granicom, rośnie w siłę. Potrzeba więcej żołnierzy. Mikhael spojrzał w gwiazdy. Coś srebrnego błysnęło na niebie i znikło. Wstrzymał oddech. Po wyjeździe Adama na granicę Mikhael musiał pracować na polu przez całe dnie, chociaż jeszcze nie dorósł. Nie mógł już spędzać poranków w kuchni z matką, co mu nawet odpowiadało, ponieważ ona ostatnio tyle płakała, że rozmowa z nią nie sprawiała żadnej przyjemności. Szybko jednak zmęczył się monotonną harówką na polach i coraz głębiej zapuszczał się w lasy wokół farmy. Codziennie wędrował trochę dalej i napotykał drzewa coraz starsze, coraz bardziej sękate. - Powiedz mi, ile masz lat - zapytał pewnego masywnego dębu. Cichy szelest stanowił jedyną odpowiedź, lecz chłopiec wyobraził sobie, że słyszy szept starca: "Jestem starszy od twoich żołnierzy. Jestem starszy od twoich żołnierzy". - Nie rozumiem cię. - Mikhael zapłakał, a liście ogromnego dębu śmiały się z niego. Ale Mikhael wiedział jedno: chciał wędrować ponad ziemią, jak żołnierze. Zaczął wspinać się po węźlastym pniu. Stłumione śmiechy trzepotały wokół niego, a kiedy dotarł na najwyższe gałęzie, liście zakryły go i łaskotały po twarzy z każdym powiewem wiatru. - Chcę maszerować po niebie jak żołnierze - oznajmił, a liście przestały szeptać. - Przemów do mnie, dębie! - zawołał. - Powiedz mi, jak wejść na niebo. Nie było odpowiedzi. Mikhael powoli przesunął się wzdłuż gałęzi, aż zaczęła uginać się pod jego ciężarem. Podniósł wzrok na niebo przeświecające spomiędzy liści nad jego głową. - Nie musisz mi mówić - powiedział, kiedy nie mógł już znieść ciszy. - Chyba wiem. Nie patrząc w dół, odepchnął się od gałęzi. - Jesteś głupi - mówił głos ojca. - Czemu nie możesz być podobny do brata? - Daj mu spokój, Pavl. On musi odpocząć. I tak jest za młody, żeby pracować cały dzień na polu. Pierwsze, co zobaczył Mikhael, kiedy odzyskał wzrok, to były załzawione, zaczerwienione oczy matki. Potem dostrzegł twarz ojca, czerwoną z gniewu. - Powinieneś pracować, a nie spadać z drzew. Mikhael poczuł ból promieniujący z prawego biodra, kiedy poruszył się w łóżku. - Ale ojcze, ja chciałem chodzić po niebie. - Co? Coś ty powiedział?! - Pavl spiorunował wzrokiem syna. - Zostawmy go teraz, Pavl. Powinien zasnąć. - Czekajcie - zawołał Mikhael. - Proszę... powiedzcie mi, dokąd pojechał Adam. Ojciec pokręcił głową. - Chłopak jest półprzytomny, ale ciągle zadaje pytania. - Pojechał na granicę - powiedziała matka. - Przecież wiesz. - Tak - przyznał Mikhael - wiem. Ale... gdzie jest ta granica? - Daleko stąd - ojciec wciąż kręcił głową - ale się zbliża. - Dlaczego? Ojciec parsknął krótkim, ponurym śmiechem. - Tak już jest z granicami, Mikhael. Ciągle się przesuwają. - A co tam się dzieje? Ojciec uśmiechał się nieznacznie, prowadząc matkę do drzwi. - Bardzo dużo tam się dzieje - powiedział. - Jest dużo płaczu i ludzie spadają z drzew. Następnym razem, kiedy pojawili się żołnierze, wiatr szary jak popiół smagał ziemię i pędził przed sobą chmury brązowych i żółtych liści. Tym razem maszerowali bardzo blisko, tuż nad wierzchołkami drzew. Mikhael nie nakładając kurtki wyskoczył z ciepłej matczynej kuchni i wybiegł przed dom. Ale tym razem żołnierze wyglądali zupełnie inaczej - może tylko dlatego, że maszerowali tak nisko. Widział, że byli nieogoleni, że włosy mieli zmierzwione i matowe, nosy duże i rozdymali nozdrza. Ich zbroje były równie szare jak chmury, które przyciskały ich do ziemi, równie poskręcane i powyginane. Bestie kroczące obok nich, jak teraz zobaczył, to nie były wcale bestie, tylko dziwne metalowe maszyny, które wydawały jękliwe odgłosy zagłuszane przez wiatr. - Wejdź do domu! - krzyknęła matka, która wyszła za nim. - Ale żołnierze - zaprotestował Mikhael - oni wrócili. - Nie patrz na nich, Mikhaelu. Zabraniam ci patrzeć na żołnierzy. - Wejdź do środka, Eliko. - Mikhael odwrócił się i zobaczył, że ojciec nadszedł z pola. - Mikhael i ja popatrzymy razem. - Nie! - zawołała. - Nie pozwolę na to drugi raz. - Eliko, wejdź do środka, dobrze? Zajmę się chłopcem. - Ale... pola... nie możesz po prostu zostawić... - Eliko, zostaw nas, powiedziałem! - rozkazał ojciec twardym głosem. - Pola prawie obumarły. Jedyna nadzieja, że zima nie potrwa długo i żołnierze wkrótce przestaną maszerować. Elika próbowała chwycić Mikhaela, ale Pavl pchnął ją na ziemię. Spróbowała po raz drugi, a on uderzył ją w twarz. Kiedy znowu chciała spróbować, uniósł rękę do ciosu. Tym razem podniosła wzrok na niebo i splunęła w stronę żołnierzy. Krzyknęła, kiedy wiatr cisnął jej plwocinę z powrotem w twarz. Nie mówiąc już ani słowa, wstała, odwróciła się i weszła do domu. Mikhael obejrzał się i przez chwilę widział zgarbioną sylwetkę matki na tle ognia. Potem znowu podniósł wzrok na żołnierzy. Ojciec położył mu rękę na ramieniu i nawet w porywistym wietrze Mikhael słyszał jego głęboki oddech. - Słyszysz, jak mnie wzywają? Mikhael wytężył słuch i w szumie wiatru rozpoznał odległy zgiełk głosów, ale nic więcej. - Nie - odpowiedział wreszcie. - Ja słyszę - szepnął ojciec tak cicho, że podmuch wiatru niemal porwał te słowa, zanim dotarły do uszu Mikhaela. Odwrócił się do syna i mocniej uścisnął jego ramię. - Mam nadzieję, że przestaną maszerować, zanim wezwą ciebie. Mikhael spojrzał na nieogoloną twarz ojca, na jego ciemne, zmierzwione włosy rozwiewane szarym wiatrem. Zadrżał przez chwilę, ponieważ wyglądał dokładnie tak jak twarze na niebie. Tylko oczy miał wilgotne. - Ojcze, czy odejdziesz na granicę? - Tak. Zanim granica przyjdzie tutaj. Mikhael znowu popatrzył na żołnierzy. Ciemne chmury zdawały się przygniatać ich jeszcze mocniej do ziemi. Pochylali głowy i garbili się, żeby ich nie dotknąć. - Oni nie wyglądają jak tamci pierwsi żołnierze - powiedział Mikhael. - Wyglądają jak ludzie, którzy... - daremnie szukał słów. - Wiem. Jak ludzie, którzy musieli zostać żołnierzami. Mikhael kiwnął głową. Patrzył, jak ludzie i maszyny zostają zepchnięci niżej. Teraz ledwie unosili się nad ziemią, a chmury przypominały ciemny koc grożący im zaduszeniem. Rozległ się krzyk bólu, kiedy jeden z żołnierzy dotknął stopą gruntu. Wiatr przywiał do nozdrzy Mikhaela kwaśny odór. Mikhael zakrztusił się i mało nie zwymiotował. - Co to jest? - zapytał. Ojciec również się wzdrygnął. - Pot, zmieszanie i... strach. Mikhael znowu poczuł ucisk na ramieniu. - Chodź, pora wejść do domu. Kiedy odwrócili się do drzwi, Mikhael uświadomił sobie, że czuje ten odór od ojca. W pierwszych dniach po odejściu Pavla na granicę Elika sama próbowała obrabiać pola. Próbowała zmusić starego konia, żeby ciągnął pług, ale ziemia jakby broniła się przed orką. Pavl miał rację: pola obumarły. Mikhael spędzał więcej czasu w lesie ze starymi drzewami. Odkrył, że im głębiej się zapuszczał, tym lepiej stare dęby osłaniały go przed ostrym wiatrem, który teraz bezustannie smagał ziemię. Chłopiec nie pamiętał zimy równie ponurej i mroźnej, a po odejściu ojca dom nigdy już nie był równie ciepły jak dawniej. Wdrapywał się na kolejne drzewa, ale stwierdził, że żadne do niego nie przemawia. Lubił zamykać oczy i siadywać wysoko na gałęzi, poddawać się pieszczocie liści i wyobrażać sobie, że jest w niebie, maszeruje raźnie i rytmicznie jak pierwsi żołnierze, których zobaczył tamtego odległego letniego dnia. Prawie w to uwierzył, dopóki silniejszy podmuch nie zachwiał wierzchołkiem drzewa; wtedy musiał otworzyć oczy i mocniej chwycić się gałęzi. W końcu Elika zarzuciła pracę na polach, ale odtąd nalegała, żeby Mikhael spędzał całe dnie razem z nią w kuchni. Wyglądał przez okno na czarne chmury, które kłębiły się na niebie jak tysiące zdychających wężów, na gęste mgły płynące po ziemi jak melasa. Tydzień po tygodniu patrzył, jak krajobraz pęka i rozpada się pod naporem. Przestał już pytać matkę, czy żołnierze kiedyś wrócą. Gniewała się, kiedy o nich wspominał, i zawsze odsyłała go do łóżka. "Kiedy to się skończy?" - chciał wiedzieć. "Oby jak najszybciej" - odpowiadała. "To już trwa przez całą wieczność". Potem nadszedł dzień, kiedy żołnierze wrócili. - Matko! - krzyknął Mikhael. - Żołnierze znowu przyszli. Elika rzuciła się do okna. Mikhael czuł, jak matka drży obok niego, kiedy patrzyli na żołnierzy powoli wyłaniających się z mgły. Zadygotał, jakby udzieliło mu się to drżenie. To było nie tak. Wszystko było nie tak. Żołnierze szli po ziemi jak zwykli ludzie. I już nie maszerowali. Nie trzymali rytmu. Powłóczyli nogami jak starcy: zgarbieni, pochyleni, o niepewnych, sztywnych ruchach. I szli w niewłaściwym kierunku. - Matko, granica jest po drugiej stronie - powiedział Mikhael. Elika jeszcze silniej zadrżała. - Żołnierze wracają. Oni wracają. Chyba już się skończyło. - Czy to znaczy, że ojciec i Adam wrócą? - Mam nadzieję, Mikhaelu. - Ale tak musi być. Jeśli się skończyło, oni muszą wrócić do domu. Elika nie odpowiedziała. W milczeniu wytężała wzrok, żeby dojrzeć przez zasłonę mgły twarze powracających żołnierzy. Nagle mgła zaczęła się podnosić i jakiś blask przebił szarość. Przez chwilę Mikhael myślał, że powróci złociste niebo pierwszego marszu, ale potem zobaczył, że ten blask jest inny. Ten blask był czerwony i mroźny. Kiedy mgła się rozwiała, Mikhael zobaczył rzekę krwi rozciągającą się aż po horyzont. Widział żołnierzy przez opary krwi. Byli tam mężczyźni z połową twarzy, mężczyźni z bliznami jak bruzdy na polu, mężczyźni bez nóg, bez rąk, bez ust i nosów, mężczyźni z kończynami wykręconymi pod dziwacznym kątem, mężczyźni o ciałach jak worki kartofli, mężczyźni z opadającymi szczękami, mężczyźni z wnętrznościami wylewającymi się przez otwarte rany, mężczyźni z pasami ciała zwisającymi jak mokre łachmany; spaleni mężczyźni ze skórą jak popiół, połamani mężczyźni z kośćmi sterczącymi jak zwapniałe włócznie, ślepi mężczyźni z pustymi oczodołami zamiast oczu, głusi mężczyźni z dziurami po bokach głowy, półmężczyźni, ćwierćmężczyźni i mężczyźni całkiem niepodobni do ludzi. Mikhael wrzasnął i odwrócił się do matki. - To nie żołnierze! - zaszlochał. - Gdzie są żołnierze? Elika stała w milczeniu i badała wzrokiem kolejne twarze podobne trupim czaszkom. Mikhael chciał się odwrócić, ale chwyciła go za ramię. - Patrz na nich. - Splunęła. - Teraz na nich patrz. Tak wyglądają żołnierze. Mikhael zwymiotował. Mijał dzień za dniem, a Pavl i Adam nie wracali. Elika robiła się coraz bardziej milcząca. Mikhael próbował z nią rozmawiać, ale rzadko wypowiadała więcej niż dwa słowa, więc zostawił ją w spokoju. Żołnierze przechodzili teraz sporadycznie, zawsze po ziemi i w kierunku przeciwnym do granicy. Nie maszerowali już długą procesją, przecinali pola na skraju farmy pojedynczo lub w małych grupkach. Wielu z nich wcale nie mogło chodzić, tylko czołgali się na czworakach po zimnej, twardej ziemi. Kilkakrotnie Elika wybiegała z domu wołając imię Pavla lub Adama, kiedy zdawało jej się, że zobaczyła któregoś z nich. Ale za każdym razem to była pomyłka i witały ją tylko zimne, puste spojrzenia. W końcu zrezygnowała i zupełnie przestała wychodzić z domu. Siedziała przy stole tyłem do okna i wpatrywała się w pustą ścianę. Potem pewnego popołudnia usłyszała, że ktoś woła jej imię. Najpierw myślała, że jej się przyśniło, ale potem usłyszała to znowu: wyraźnie, chociaż z wysiłkiem wymówione jej imię i niczyje inne. Głosem mężczyzny. Otworzyła drzwi i wybiegła w szarą, targaną wiatrem mgłę, która teraz ciągle otaczała dom. - Elika! Wołanie dochodziło z pola, więc pobiegła w tamtą stronę. Na ziemi leżał mężczyzna. Palce i kolana mu krwawiły, dygotał niepowstrzymanie. Spojrzała na jego pobliźnioną twarz i zobaczyła oczy wyprane ze wszystkiego prócz szarej pustki. - Pavl! - krzyknęła. - Wróciłeś do domu. - Elika... usłyszałaś mnie - powiedział obcym głosem. - Wiedziałem, że jestem blisko, ale myślałem, że umrę tutaj samotnie. - Nie umrzesz, Pavl. - Zapłakała. - Wróciłeś do domu. Nachyliła się i delikatnie przyłożyła policzek do jego pokiereszowanej twarzy. - Granica jest jak zwierzę, które ożywiliśmy - Pavl zadrżał pod dotykiem Eliki. - A teraz sięga po nas. - A Adam? - szepnęła, odsuwając się lekko. - Żałuję... - wydusił z siebie Pavl po chwili milczenia. - Naprawdę żałuję. Ale nie mogłem go powstrzymać, nawet gdybym chciał. To był zew, rozumiesz... Nagle zesztywniał. - Mikhael... gdzie on jest? - zapytał natarczywie. - No... nie wiem. - Elika przegarnęła włosy palcami. - Ostatnio nie bardzo się nim zajmowałam... on... - Kiedy widziałaś go ostatni raz? Elika rozpłakała się. - Nie... nie wiem. Ból przemknął przez twarz Pavla. - Znajdź go. Musisz go znaleźć. Jej oczy biegały na wszystkie strony jak w ataku paniki. - On pewnie jest w łóżku... albo pracuje gdzieś daleko na polu... albo... Pavl wbił palce w ciało Eliki. Zdziwiła się, że zostało mu jeszcze tyle siły. - Musisz go znaleźć. On musi tutaj być. - Przysunął twarz bliżej do twarzy Eliki. - Teraz wzywają dzieci. Elika potrząsnęła głową, nie rozumiejąc, o czym mówił. - Elika, słyszysz mnie? Powiedziałem, że teraz wzywają dzieci... na granicę. Tylko one im zostały. Elika zamknęła oczy, jakby ogarnęły ją mdłości. - Nie! - krzyknęła. - Nie Mikhael. Nie on. Nie Mikhael. Pavl próbował się podnieść, ale był za słaby. - Znajdź go! Zostaw mnie tutaj i znajdź go! Może jeszcze nie odpowiedział na wezwanie. Elika wstała i pobiegła z powrotem do domu. - Mikhael! - wołała i nasłuchiwała odpowiedzi. Wbiegła do jego sypialni, ale łóżko wyglądało tak, jakby od dawna nikt w nim nie spał. - Mikhael! - krzyczała, aż echo odbijało się od ścian. - Mikhael! - krzyczała, wybiegając z powrotem w zimną szarą mgłę. Tylko wiatr świstał jej w uszach. Potem coś do niej przemówiło, dźwięk, który wkradł się w świst wiatru, dźwięk, jakiego nie słyszała jeszcze nigdy. Drzewo. Pobiegła przez rozorane, wyboiste pola, aż dotarła do lasu. Wiatr ucichł, jak tylko weszła pomiędzy drzewa, łagodne szepty spłynęły ku niej spomiędzy liści. Im głębiej wchodziła w las, tym głośniej rozbrzmiewały szepty. Dotarła do wiekowego dębu i podniosła wzrok na najwyższe gałęzie, na skuloną tam postać. - Mikhael? Postać poruszyła się lekko, potem ożyła. To był jej syn. Przeciągnął się jakby przebudzony z długiego snu, potem zaczął schodzić na ziemię. Kiedy stanął obok niej, Elika chwyciła go w ramiona i przycisnęła mocno do piersi. - Mikhaelu, nie słyszałeś wezwania. - Słyszałem, ale drzewo powiedziało mi, żebym nie szedł. Wiesz, jest starsze od żołnierzy. Elika pogładziła go po twarzy i przeczesała palcami strzechę jego brązowych włosów. - I wiesz, co jeszcze mi powiedziało? Elika pokręciła głową. - Nie ma granicy - oznajmił. - Nie ma żadnej granicy. Mocno trzymając się za ręce, wyszli z lasu na pole, gdzie leżał Pavl. Przełożyła Danuta Górska DIRK STRASSER Urodził się w 1959 r. w Offenbach w Niemczech, ale niemal całe życie spędził w Australii. Do tej pory opublikował 13 książek, głównie z dziedziny SF, oraz dziesiątki opowiadań, które ukazywały się w czasopismach i antologiach na całym świecie. Jest współwydawcą profesjonalnego australijskiego pisma SF "Aurealis". Opowiadaniem "Patrząc na żołnierzy" debiutuje na łamach "NF". (anak)