Gee Darien - Uśmiech Madeline
Szczegóły |
Tytuł |
Gee Darien - Uśmiech Madeline |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Gee Darien - Uśmiech Madeline PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Gee Darien - Uśmiech Madeline PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Gee Darien - Uśmiech Madeline - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Gee Darien
Uśmiech Madeline
Strona 2
Dedykuję Mary Embry z miłością
Strona 3
Nic nie rozpada się, nie przemija. Rzeczy trwają, połączone ze sobą
cienkimi liniami, a nasze życie przechodzi w pokolenia utkane z
zachowanych obrazów i słów.
Lucille Clifton
Nie pamiętamy dni, pamiętamy chwile. Wartość życia
tkwi we wspomnieniach, które ulatują.
Cesare Pavese
Strona 4
Rozdział 1
Koza była pomysłem Connie.
- Niezbyt mi się to podoba - mówi Madeline Davis, marszcząc brwi.
Ponieważ ma już siedemdziesiąt pięć lat, pragnie ułatwiać sobie życie,
a nie utrudniać. Prowadzi jednak herbaciarnię, a to coś, czym w
dzisiejszych czasach zwykle nie zajmują się ludzie w jej wieku. Jest
bardzo zajęta, to prawda, ale każdego wieczoru kładzie się spać
szczęśliwa i zadowolona, z sercem pełnym wrażeń. A od roku
towarzyszy jej Connie, menedżerka herbaciarni, niespodziewany dar
niebios z nastroszonymi czarnymi włosami, która jest również jej
przyjaciółką i współlokatorką.
Teraz Connie spogląda na nią ze łzami w oczach i Madeline czuje, że
zaczyna się wahać. Connie jeszcze nigdy o nic jej nie prosiła. Widząc,
że dziewczyna za chwilę wybuchnie płaczem, Madeline całkiem traci
głowę.
- Cóż... Może na kilka dni, zanim znajdziesz jej
Strona 5
bardziej odpowiedni dom - zgadza się niechętnie. Przygląda się, jak
koza obwąchuje po kolei ogrodowe rośliny, po czym zabiera się do
skubania nasturcji.
- Och! - Connie ociera oczy i biegnie w kierunku zwierzęcia.
Wymachuje rękoma nad rabatką, usiłując odpędzić zwierzę od
kwiatów, koza jednak całkowicie ją ignoruje.
Madeline dobrze wie, co będzie dalej. Widzi, jak Connie
bezskutecznie szarpie za prowizoryczną obrożę na szyi kozy -
postrzępiony sznurek z przegryzioną końcówką. Nie ulega
wątpliwości, że zwierzak do kogoś należy. Całe szczęście. Muszą tylko
dowiedzieć się, kto to jest.
- Będę w kuchni! - woła do Connie, która usiłuje zaciągnąć kozę w
ocienione miejsce pod orzechem włoskim.
- Dzięki, Madeline - odpowiada Connie, siląc się na promienny
uśmiech. - Obiecuję, że nie będzie z nią żadnego kłopotu.
- Hm. Chyba właśnie zjada moje Double Delight. Connie odwraca się
przerażona.
- Nie! Tylko nie róże! Niedobra koza! Madeline potrząsa głową i
wchodzi tylnymi drzwiami do kuchni.
Wraz z nią dostało się do środka światło poranka. Szeroki strumień
słonecznego blasku pada na farmerski stół zajmujący centralną część
kuchni. Ciepłe bochenki Chleba Przyjaźni Amiszów, babeczki i kruche
angielskie bułeczki stygną na metalowych stojakach. W piekarniku
pieką się dwa placki quiche z rukolą
Strona 6
i bekonem. Kuchnia jest gościnna i pełna aromatów; Madeline wie, że
ma to wyjątkowy wpływ na jej klientów - uspokaja ich i relaksuje.
Odwiedzają herbaciarnię z tego właśnie powodu - zachęceni
perspektywą smacznego jedzenia i serdecznym uśmiechem
właścicielki. W zależności od nastroju, w jakim w danej chwili
znajduje się Madeline, czeka ich dodatkowo miłe słowo, a nawet żart
lub dwa.
Jeśli dopisze im szczęście, mogą liczyć na jeszcze więcej, na przykład
na improwizowany koncert Hannah Wang, młodej wiolonczelistki
mieszkającej obecnie w Avalon, która koncertowała z Filharmonikami
Nowojorskimi. Jest też Bettie Shelton ze swoim przenośnym biznesem
w postaci albumów i rozmaitych materiałów do scrapbookingu.
Udając, że wpadła jedynie po to, by zamówić dzbanek herbaty
Darjeeling, ostentacyjnie rozkłada swój towar na sąsiednim stoliku.
Gdy Bettie odwiedza herbaciarnię, nawet najmniej utalentowany
artystycznie mieszkaniec Avalon lub niczego niepodejrzewający
turysta nie wyjdzie stamtąd bez paczki wzorzystego papieru i naprędce
dobranych ozdób. Madeline dobrze pamięta zdarzenie sprzed miesiąca,
gdy w jej lokalu jadło właśnie lunch kilku mężczyzn. Pochyleni nisko
nad stołem, rozmawiali szeptem, a z ich mowy ciała można było bez
trudu wywnioskować, że nie życzą sobie, by im przeszkadzano. Bettie
wcale to jednak nie zniechęciło. Podeszła do nich i w niespełna minutę
zarzuciła ich stolik kolorowymi wstążkami i lśniącymi cekinami.
Dwóch mężczyzn kupiło zestawy dla początkujących. Gdy wręczali
Bettie pieniądze,
Strona 7
na ich twarzach malowało się oszołomienie. Bettie opuściła
herbaciarnię równie szybko, jak się w niej pojawiła, i podczas gdy
wszyscy usiłowali zrozumieć, co zdarzyło się przed chwilą, Madeline z
cichym chichotem sprzątała naczynia z jej stolika.
Nagle rozlega się dźwięk niewielkiego mosiężnego dzwonka
wiszącego nad drzwiami. Dwie kobiety wchodzą do środka,
uśmiechają się do Madeline i zajmują stolik przy oknie. Madeline wie,
że już wkrótce herbaciarnia będzie pełna roześmianych, żywo
dyskutujących gości.
Z dużej zabytkowej szafy, stanowiącej ozdobę salonu, wyjmuje kilka
puszek mieszanki herbaty rumiankowej i rooibos. Nie pamięta, co było
najpierw - odkrywanie wspaniałych rzeczy na wyprzedażach
garażowych i w sklepach ze starociami, a następnie zastanawianie się
nad ich przeznaczeniem, czy też może pragnienie sprzedawania
własnych herbacianych mieszanek i chęć ich artystycznego
eksponowania. To niewinne hobby, które pomagało jej zapełnić czas w
pierwszych miesiącach funkcjonowania herbaciarni, gdy odwiedzało
ją jeszcze niewielu gości, zaczęło jednak żyć własnym życiem. Connie
nalega, żeby otworzyły sklep internetowy, ale Madeline czuje, że
byłoby to już za wiele. Choć żyje w ciągłym pośpiechu i napięciu,
udaje jej się zachować idealną równowagę, nie chce tego zmieniać.
Connie w kuchni przy zlewie energicznie myje ręce.
- Serena uciekła na podwórko sąsiadów, ale jest już z powrotem -
mówi na widok wchodzącej Madeline,
Strona 8
a na jej twarzy maluje się wyraźne poczucie winy.
- Ona, hm, tak jakby zjadła kilka główek sałaty z ich ogródka.
Madeline unosi brew.
- Tak jakby?
Connie wydaje z siebie wymuszone kaszlnięcie.
- No cóż, zjadła je, ale potem wszystko zwymiotowała. - Wyciera ręce
w ścierkę do naczyń, unikając wzroku Madeline. - Zadzwonię później
do weterynarza, żeby zapytać, czym ją karmić. Może ma delikatny
żołądek.
Madeline nie jest pewna, co bardziej ją martwi - to, że Connie nadała
kozie imię, czy fakt, że Serena dobrała się do warzywnego ogródka
Waltera Lassitera. Podczas gdy jego żonie, Dolores, w najmniejszym
stopniu nie przeszkadzają odwiedzający tłumnie herbaciarnię goście,
on tylko wypatruje, do czego by się przyczepić. Madeline obawia się,
że zabłąkana koza może doprowadzić go do kresu wytrzymałości.
- Jestem pewna, że żołądkowi Sereny nic nie jest
- oświadcza, wręczając Connie herbatę. - Możesz to zapakować?
Dora Ponce przygotowuje koszyk z prezentami na aukcję Klubu
Rotariańskiego. Obiecałam jej, że się dołożymy.
- Jasne. - Connie wkłada fartuch przez głowę. - Wezmę ten piękny
papier, który wypatrzyłam w ubiegłym tygodniu na targu. Ruth Pavord
wyprzedaje swój cały zapas, zamierza teraz robić budki dla ptaków. -
Connie chce jeszcze coś dodać, ale w salonie rozlega się nagle głośny
krzyk, a następnie charakterystyczny odgłos tłuczonej porcelany.
Strona 9
- Ratunku! - woła jedna z kobiet. - Tu jest jakiś potwór!
Connie biegnie do salonu. Madeline słyszy jej surowy, karcący głos,
po czym jeszcze jeden rozpaczliwy krzyk i brzęk kolejnego
porcelanowego naczynia uderzającego o podłogę.
Dla postronnych osób Avalon może sprawiać wrażenie nudnego i
bezbarwnego nadrzecznego miasteczka, ale Madeline wie, że wcale tak
nie jest. Z pogodnym westchnieniem sięga po miotłę oraz szufelkę, po
czym kieruje się do salonu.
Isabel chwyta młotek i wbija tablicę z napisem NA SPRZEDAŻ w
trawnik przed swoim domem. Ziemia jest twarda i oporna, wysuszona
nadmiernym upałem, tak charakterystycznym dla stanu Illinois -
właśnie nastał kolejny długi, gorący sierpień i słońce najwyraźniej nie
zamierza odpuszczać. Może powinna była najpierw podlać trawnik.
Może powinna była poprosić o pomoc za drobną opłatą to rude dziecko
z sąsiedztwa. Może - zamiast próbować zrobić to samodzielnie, jak tyle
innych spraw w ostatnim czasie - powinna była zadzwonić do agenta
nieruchomości z prośbą, by oficjalnie wystawił jej dom na sprzedaż.
Ale nie chce czekać na czyjeś telefony, nie chce, by ktoś szukał dla
niej miejsca w swoim grafiku lub targował się z nią o pieniądze. Nie
ma ochoty rozglądać się za wężem ogrodowym... gdzie on może być?
Stuk, stuk, stuk... Tabliczka chwieje się i drży.
Strona 10
Poprzedniego dnia, po siódmej wieczorem, gdy zapadał już zmierzch,
a w telewizji szedł właśnie Człowiek z MA.KSa, Isabel, przemierzająca
samotnie ulice miasteczka, wstąpiła na chwilę do sklepu z artykułami
gospodarczymi, żeby kupić płyn do prania. I wtedy je zobaczyła, tuż
przy wejściu, końcówkę serii. Piętnaście puszek farby ustawionych we
wznoszącą się wysoko piramidę.
Pomyślała o swoim domu, o piecu i kuchennym stole, o lodówce i o
szorstkich płóciennych ścierkach. O meblach w salonie, o segmencie w
sypialni, o poobijanym stole z wiśniowego drzewa w holu. Przy-
pomniała sobie również przybrudzone ściany, sufity i drzwi. Swego
czasu marzyła, że będą mieszkać w tym domu zawsze, że w nim
wychowają dzieci i w nim się zestarzeją. Musiała porzucić swoje
marzenia. Co zatem jeszcze robi w Avalon?
- Wezmę wszystkie - oznajmiła sprzedawcy, wręczając mu
studolarowy banknot. - I jeszcze kilka pędzli.
Nie chciała kupować folii malarskiej, szpachli ani terpentyny. Zbyt
dużo zachodu. Tylko farba, postanowiła. I wtedy zobaczyła tabliczkę z
powyginanymi rogami, opartą smętnie o worki z organicznym
środkiem spulchniającym glebę: NA SPRZEDAŻ. Ją też kupiła.
Isabel robi krok w tył, żeby ocenić swoją pracę. Tablica stoi krzywo,
ale łatwo ją dostrzec z ulicy. Sąsiedzi będą zaciekawieni, może nawet
zdenerwowani sprzedażą domu. W Avalon ludzie osiedlają się na stałe,
żyją tu od pokoleń całe rodziny. Isabel sprowadziła się
Strona 11
do tego miasteczka po ślubie. Bill urodził się tutaj i wychował. I
zginął w wypadku niecałe cztery lata temu.
Z domu obok dobiega odgłos rozsuwanych zasłon. To sąsiadka,
Bettie Shelton, miejscowa specjalistka od sensacji. Isabel wie, że
między innymi Bettie rozpowszechniała informacje o odejściu Billa
oraz - dwa miesiące później - o jego śmierci, gdy nieprawidłowo
skręcił w jednokierunkową ulicę. Garnki z zapiekankami wyrastały na
jej werandzie jak grzyby po deszczu.
- Isabel! - woła Bettie z wnętrza domu. Nie zdążyła jeszcze zdjąć
papilotów ze swoich srebrzystonie-bieskich włosów. Przez chwilę
mocuje się z oknem, po czym poprzestaje na głośnym stukaniu w
szybę. Na jej twarzy maluje się oburzenie. - Co ty wyprawiasz, do
diaska?
Isabel uderza młotkiem w tablicę. ; - Isabel?! Słyszysz mnie?! Isabel
udaje, że strzepuje z tablicy pyłek kurzu. -ISABEL!
- Oczywiście, że cię słyszę! Kto by cię nie słyszał?! - krzyczy Isabel
doprowadzona do ostateczności. Widzi, że z domu naprzeciwko
wychodzi Peggy Lively w puszystym różowym szlafroku. - Słyszysz
ją, prawda, Peggy?
Peggy przez chwilę patrzy na Isabel oraz na młotek w jej dłoni, a
następnie przenosi wzrok na pustą ulicę. Nagłym ruchem porywa
poranną gazetę ze swojego podjazdu i szybko wchodzi do domu,
zatrzaskując za sobą drzwi. Słychać szczęk przesuwanego zamka.
Strona 12
Isabel posyła Bettie gniewne spojrzenie, po czym ostatni raz uderza
młotkiem w tablicę. Odwraca się i idzie do domu, czując na plecach
wzrok wścibskiej sąsiadki.
W salonie czekają na nią puszki farby rozstawione niczym labirynt.
Isabel waha się, ogarnia ją nagła niepewność. Postawienie przed
domem tabliczki NA SPRZEDAŻ nie było niczym trudnym -
wiedziała, że w każdej chwili może ją usunąć, nie niesie to żadnych
konsekwencji, niczym przelotny kaprys. Ale malowanie to coś innego.
Gdy już rozpocznie, nie będzie odwrotu.
Sięga po stojącą najbliżej puszkę i śrubokrętem podważa wieczko.
Wpatruje się w jasną zawartość, która działa na nią uspokajająco.
Odcień - Biały Szept. Kilka razy miesza farbę. Ostry zapach sprawia,
że zaczyna ją kręcić w nosie.
Pierwszy ślad farby na ścianie jest nierówny, rozmazany, drugi - nie
lepszy, ale ich zachęcający blask jaskrawo kontrastuje z
przygnębiającą szarością, która od lat gościła w tym domu. Isabel
ponownie zanurza pędzel w puszce, obraca go tak długo, aż włosie
staje się ciężkie od farby, po czym unosi rękę i próbuje jeszcze raz.
Teraz na ścianie pojawia się gruba warstwa bieli, gładka i regularna.
Isabel jeszcze śmielszym gestem nakłada kolejną.
Praca idzie nadspodziewanie szybko, już wkrótce ściana jest gotowa.
Jej biel jest jak puste, niczego nie zdadzające spojrzenie. Isabel zbliża
do niej twarz, szukajac slów przeszłości, ale nie dostrzega nic
Strona 13
poza swoim własnym cieniem. Uderza czubkiem nosa w wilgotną
ścianę. A potem przypomina sobie inne białe ściany.
„Nie było tak źle, prawda?".
„Nie, panie doktorze, nie było".
Oczywiście zadał jej to pytanie, gdy pozostawała jeszcze pod
wpływem morfiny, oszołomiona, spokojna, chętna do rozmowy. Bill
siedział przy niej, zaskoczony i smutny. Była to ich ostatnia szansa.
Nie zamierzali już więcej próbować. Odtąd każdej kolejnej nocy Bill
zapewniał Isabel, że nie ma to żadnego znaczenia. Jej poduszka robiła
się mokra od łez, on zaś powtarzał, że będzie im dobrze we dwójkę.
Przyciskał do ust koniuszki jej palców i delikatnie je całował, każdy po
kolei. Obiecywał.
Upłynęło jednak kilka lat i Bill odszedł, zapominając o swojej
obietnicy. Twierdzili, że to ich nie zmieni, ale stało się inaczej i choć
nie potrafili nawet nazwać tego, co utracili, nie umieli powrócić do
dawnego życia. Isabel nie była szczęśliwa, ale też nie mogła uznać się
za nieszczęśliwą. Można powiedzieć, że wiodła życie znośne. Wciąż
kochała Billa i wiedziała, że on również ją kocha, jednocześnie zaś
czuła, że między nimi pojawiła się przepaść, z każdym dniem
oddalając ich coraz bardziej od siebie. Gdyby musiała, mogłaby
przeżyć w ten sposób całe swoje życie; mogliby nadal pokojowo
współegzystować w tej samej przestrzeni, darząc się nawzajem
uprzejmym szacunkiem. Nie był to żaden ideał, ale nie pragnęła
niczego więcej. Bill jednak najwyraźniej był innego zdania.
Strona 14
Na czym polega fenomen dentystów i!ch asystentek? Isabel
zmuszona jest żyć z tym wstydliwym stereotypem. Mój mąż zostawił
mnie dla swojej asystentki, kobiety młodszej ode mnie o dziesięć lat.
Sądziła wówczas, że nie może wydarzyć się już nic gorszego, że nic nie
zrani jej bardziej niż odejście Billa. Myliła się.
Nie była przygotowana na wiadomość o dziecku. Otworzyła kopertę
bez zastanowienia. Myślała, że to kondolencje spóźnione o kilka
miesięcy. Wyjęła twardą, sztywną kartkę i zobaczyła pulchnego
bobasa. Miał charakterystyczne jasnoniebieskie oczy Billa i jego
odstające uszy.
Tak więc teraz, w dojrzałym wieku trzydziestu ośmiu lat, Isabel Kidd
jest sama. Nie ma męża, nie ma dzieci. Pozostała jej tylko nudna praca
w dziale obsługi klienta firmy produkującej tekturę falistą, oddalonej
od Avalon o czterdzieści pięć minut jazdy. I jeszcze pewna suma z
alimentów Billa. Jego udziały w spółce stomatologicznej przejął
Randall Strombauer, człowiek, któremu Isabel nigdy nie poświęcała
szczególnej uwagi. Podejrzewa teraz, że właśnie on zatrudnił w ich
gabinecie asystentkę, chcąc mieć ją tylko dla siebie. Randall był
samotny, podczas gdy Bill od dwunastu lat wiódł spokojne życie u
boku żony. Otwarte boisko z Randallem w charakterze jedynego
zawodnika. Wiadomo jednak, że starannie planowane przez nas
sytuacje często lubią przybierać niespodziewany obrót.
Przy świeżo pomalowanej ścianie pozostałe wyglądają szaro i
niechlujnie, jak nudni, anemiczni sąsiedzi. Isabel myśli sobie, że dla
większego kontrastu
Strona 15
mogłaby właściwie na tym poprzestać, ale żal jej tych brzydkich
ścian. One też zasługują na nowy początek. W końcu wszystkie były
tylko niewinnymi świadkami jej przegranego życia.
Tym razem zacznie inaczej - nie musi nakładać farby metodycznie,
warstwa przy warstwie. To w końcu jej dom i jej ściany. Może z nimi
zrobić, co jej się żywnie podoba.
Isabel zanurza pędzel w puszce z farbą i pracuje dalej.
Yvonne Täte ostatni raz sprawdza adres i wsuwa kawałek papieru do
kieszeni. Widzi przed sobą skromny parterowy dom otoczony płotem z
białych palików. Wzdłuż ulicy rosną platany. Yvonne otwiera furtkę i
idzie ścieżką do drzwi wejściowych. W oczy rzuca się jej trawnik
wielkości znaczka pocztowego oraz ogród, w którym tańczą motyle.
Na parapetach stoją doniczki z kwiatami geranium i niecierpka,
pyszniącymi się letnim bogactwem kolorów. Uroczy dom.
Yvonne naciska dzwonek i czeka. Ze środka dobiegają ją głosy. To
mężczyzna i kobieta, kłócą się. W następnej sekundzie ktoś otwiera
drzwi.
- W czym mogę pani pomóc? - pyta kobieta pod trzydziestkę, młoda i
ładna. Za nią stoi mąż, mniej więcej w tym samym wieku.
- Nazywam się Yvonne Täte. Firma Usługi Hydrauliczne Täte.
Państwo dzwonili do mnie w związku z jakimś kłopotem.
Para wpatruje się w nią bez słowa. Zona usiłuje sprawdzić, czy za
Yvonne nie stoi ktoś jeszcze, będący
Strona 16
zapewne „prawdziwy" hydraulikiem, p'bdczas gdy mąż przygląda się
dziewczynie z ustami otwartymi ze zdziwienia.
- To właśnie ja - oznajmia im spokojnie Yvonne. Doskonale zdaje
sobie sprawę, że w niczym nie przypomina hydraulika. Jest szczupła i
wysportowana, jasne włosy spięła w koński ogon. Ma na sobie
podkoszulek, dżinsy oraz specjalne buty robocze, a w ręce trzyma
skrzynkę z narzędziami, ale nawet w takim ubraniu i bez grama
makijażu na twarzy często mylona jest z modelką. - Godzinę temu
rozmawiałyśmy przez telefon - przypomina młodej kobiecie i wyciąga
z kieszeni kawałek papieru. - Megan i Billy Newman, prawda?
Megan Newman spogląda na nią z niedowierzaniem.
- Tak, ale myślałam, że jest pani sekretarką.
- Jestem sekretarką. Jestem również księgową, kierowniczką
sprzedaży i oczywiście hydraulikiem. Człowiek-orkiestra. - Yvonne
rzuca okiem na zegarek. - Pokażą mi państwo, co się stało?
Megan nie wygląda na przekonaną, ale Billy natychmiast usuwa się
na bok i zaprasza Yvonne do środka. Żona spogląda na niego gniewnie.
- Od jak dawna się pani tym zajmuje? - pyta ze sceptyczną miną.
- Od dziesięciu lat, ale w Avalon mieszkam dopiero pół roku.
Posiadam licencję w trzech stanach i ani razu nie miałam reklamacji. -
Yvonne widzi miodowe podłogi z twardego drewna, zasłony z
kraciastej bawełny, sofę z narzutą oraz małą dwuosobową kanapę. Tu
Strona 17
i ówdzie stoją świeże kwiaty w szklanych wazonach i wszędzie
można dostrzec ślubne fotografie. - A więc co się stało? - pyta
ponownie.
Megan i Billy wymieniają spojrzenia.
- Najlepiej będzie, jak sama pani zobaczy - mówi Billy.
Yvonne idzie za nimi do łazienki. Wchodząc do środka, chichocze
cicho, ale szybko się opanowuje.
- Och - mówi. - No tak.
W wannie piętrzą się garnki i patelnie.
- To tylko chwilowo, dopóki nie odkryjemy, co stało się w kuchni -
mówi pospiesznie Megan. - Później tam panią zaprowadzimy. W
łazience problem mamy z tym.
Umywalka jest nowa, z dwoma staromodnymi kranami. Na jednym
widnieje napis CIEPŁA, na drugim
- ZIMNA. Megan odkręca kurek po lewej stronie, ale zimna woda
zaczyna płynąć z kranu po prawej. A z ciepłą jest odwrotnie.
- Myślałem, że zainstalowałem wszystko poprawnie. - Billy drapie się
po głowie. - Najwyraźniej coś pokręciłem.
Yvonne wskazuje rury pod umywalką.
- Chciałby pan też pewnie zainstalować zawory zaporowe.
- Zamierzałem zrobić to w następnej kolejności
- mówi bez przekonania Billy.
- Tłumaczyłam mu, że do instalacji elektrycznej i
wodno-kanalizacyjnej powinniśmy zawołać specjalistów, ale nie, on
musiał zrobić to sam. - Megan rzuca
Strona 18
mężowi surowe spojrzenie. - A to jeszcze nie wszystko. Chodźmy. -
Daje znak Yvonne, by poszła za nią do kuchni.
Gdy Megan otwiera drzwi szafki pod zlewozmywakiem, Yvonne
widzi przedziwną plątaninę rur oraz przeciętą na pół plastikową
butelkę po mleku, przymocowaną do syfonu za pomocą plastikowych
zapinek oraz taśmy klejącej.
- Zlew tak bardzo przecieka, że w ogóle nie możemy go używać -
mówi Megan. - Billy sklecił to urządzenie, żeby łapać wodę, ale jest jej
tak dużo, że daliśmy sobie z tym spokój. Myśleliśmy, że to chwilowy
problem, lecz tak jest już od niemal trzech tygodni. Dłużej tego nie
zniosę!
- Nie jest tak źle... - zaczyna Billy.
- Zmywamy naczynia w wannie, Billy! To wszystko tłumaczy.
- Ach, drobnostka - uspokaja ją Yvonne i odwraca się do Billy'ego. -
Nawiasem mówiąc, dlaczego nie postawił pan pod zlewem wiadra?
Billy otwiera usta, chcąc jej odpowiedzieć, i znowu zaczyna drapać
się po głowie.
- Tak, to brzmi sensowniej. - Jest wyraźnie zmieszany.
Yvonne uśmiecha się szeroko.
- Powinnam sobie z tym wszystkim dzisiaj poradzić - oznajmia. Gdy
podaje cenę za usługę, Megan z zapałem kiwa głową.
- Zgoda. Proszę zacząć od razu.
- Myślałem, że zapłacimy więcej - mówi zdziwiony
Strona 19
Billy. - Inna firma, do której dzwoniliśmy, policzyła nam niemal dwa
razy tyle.
Yvonne wzrusza ramionami. Nie zaprząta sobie głowy konkurencją.
Zawsze była zdania, że pracy wystarczy dla każdego.
- Kiedy skończę, przekażę państwu szczegółową listę wykonanych
prac.
Nucąc coś wesoło pod nosem, Megan podchodzi do lodówki i
wyjmuje z niej dzbanek mrożonej herbaty. Nalewa trzy pełne szklanki.
- Będę w ogrodzie. - Przed wyjściem rzuca mężowi znaczące
spojrzenie.
Yvonne otwiera skrzynkę z narzędziami. Billy wsuwa ręce w
kieszenie, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
- Jest na mnie wściekła. Muszę być idiotą, skoro sam naprawiam rury.
- Wcale nie - zapewnia go Yvonne. - Świetnie, że pan próbował,
Billy.
To dla niej nic nowego. Często zmuszona jest naprawiać szkody
wyrządzone przez majsterkowiczów. Choć całym sercem popiera
ludzi, którzy pragną nauczyć się dbać o swój własny dom i wykonywać
proste prace instalacyjno-naprawcze, uważa, że w takim wypadku
powinni najpierw porządnie odrobić zadanie domowe, czyli nie
ograniczać się jedynie do obejrzenia na YouTube trzyminutowego
filmu poświęconego uszczelnianiu wanny silikonem.
- Jestem pewna, że w końcu zrobiłby pan to dobrze - mówi uprzejmie.
Strona 20
Billy uśmiecha się z wdzięcznością i spogląda tęsknie w kierunku
Megan, która siedzi oparta wygodnie na leżaku, osłaniając dłońmi oczy
od słońca.
- Proszę iść do żony - zachęca go Yvonne. - Po prostu bardzo zależy
jej na tym, żeby w państwa domu wszystko świetnie funkcjonowało.
Pobrali się państwo mniej więcej przed rokiem?
Billy spogląda na nią zaskoczony.
- Jedenaście miesięcy temu. Skąd pani wie?
Yvonne wzrusza niedbale ramionami, przetrząsając wnętrze skrzynki
z narzędziami w poszukiwaniu klucza nastawnego. Nie mówi tego
głośno, ale ma wrażenie, że Megan wije sobie gniazdko. I że na jej
zachowanie mają wpływ hormony. Widziała to już wcześniej u swoich
klientek. Nie jest pewna, czy Billy o tym wie, a nawet czy sama Megan
jest tego świadoma, ale postawiłaby ostatnie pieniądze na to, że młoda
kobieta jest w ciąży.
- Chce, żeby państwa dom ładnie wyglądał - mówi. - Proszę iść z nią
posiedzieć.
Billy uśmiecha się szeroko i długimi susami biegnie do żony. Yvonne
też się uśmiecha.
Nie nudzi się w tej pracy, to pewne. Widziała już wszystko -
mężczyzn, którzy usiłowali zjednać ją sobie czułymi słówkami,
agresywnie się targowali lub posuwali się do gróźb, żeby tylko zapłacić
mniej. Nie zdoła zliczyć, ile razy proponowali jej randkę; wśród nich
znalazła się nawet jedna kobieta. Zna wszystkie dowcipy o szczególnie
rzucającej się w oczy części ciała hydraulika, czyli o rowku między
pośladkami,