5775
Szczegóły |
Tytuł |
5775 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5775 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5775 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5775 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Wi�niewski
Tolkienowska opowie�� wigilijna
Zgodnie z d�ug� (ju� czteroletni�) tradycj�, Greg Wi�niewski obdarza nas opowie�ci� wigilijn� (wcze�niejsze -
Imperialn�, Matriksow� i Obc� znajdziecie w poprzednich numerach "Framzety" i "Esensji"). Mia�a sie ona pojawi� w
grudniu, kt�ry to termin wydawa� si� w�a�ciwszy, ale dystrybutor wyci�� nam numer i wprowadzi� do polskich kin
"W�adc� Pier�cieni" z dwumiesi�cznym op�nieniem. Dlatego te�, drodzy Czytelnicy, otrzymujecie Tolkienowsk�
Opowie�� Wigilijn� na ...Wielkanoc.
Tego roku, kt�ry kronikarze odnotowali jako 3021, ostatni rok Trzeciej Ery, przysz�a taka zima, jakiej najstarsi hobbici
nie pami�tali. Przydusi�a ca�y Shire niczym zbyt gruba puchowa ko�dra, zatka�a drogi zwa�ami �niegu, przeszy�a
wszystkie �wiartki lodowatym wiatrem. Jednak wbrew temu co s�dzili mieszka�cy, nie uniemo�liwi�a podr�owania.
O ile oczywi�cie kto� by� odpowiednio zdeterminowany, aby podr�owa� w tak� pogod�.
Ojcowie Bag End jak zwykle w zimowy wiecz�r zebrali si� w karczmie Bartendera Barlimana, zlokalizowanej w
Dolince. Bezpieczni za grubymi, okr�g�ymi drzwiami, przy stoliku opartym o �cian� pieca, gaw�dzili o tym, o czym
zwykle gaw�dz� w przymusowo wolnym czasie osoby takie jak oni - o zmieniaj�cym si� �wiecie. Prawd� m�wi�c
osoby tak stateczne, o tak wysokiej reputacji oczywi�cie nie potrafi� na takie tematy gaw�dzi�, robili zatem to w czym
jako decydenci byli bezkonkurencyjni - biadolili.
Ebenezer Proudfoot biadoli� najbardziej. Przez ca�y wiecz�r konstatowa� publicznie o tym, jak to �wiat schodzi na psy,
kt�re potem p�taj� si� po ca�ym Shire. Na koniec wy�o�y� s�uchaczom to, co naprawd� mu na sercu le�a�o.
- Od razu wida�, - zaci�gn�� si� g��biej dymem fajkowego ziela - �e zn�w si� Numenor w Forno�cie panoszy.
Odwiedzaj� nas tu w Shire najr�niejsze cudaki, w drodze do albo i z dworu kr�la Elessara. Nanosz� nam tu
r�nawych obyczaj�w niczym byle zimowy w�drowiec �niegu do sieni.
- Dobrze m�wicie - przytakn�� Longbottom nie wyjmuj�c fajki z ust. - B�dzie jak z tym kupcem, co to nam niedawno
nazwozi� szkaradnych laleczek z materii i dzieciom rozdawa� za kilka miedziak�w. Wszystkie teraz pachol�ta biegaj�
po domach z tymi� lalkami wrzeszcz�c na siebie "Pikaczu! Pikaczu!". Ani chybi to jakie� bezece�stwa po orkowemu...
- Tylko patrze�, - sm�tnie potwierdzi� Proudfoot - jak jaka� bieda z tego wyniknie.
- M�wi�em, m�wi�em... - Longbottom pokiwa� g�ow�. - Oczy mieli jako� podejrzanie sko�ne...
W izbie powia�o nagle zimnem i �niegiem. Drobna, zakutana w futro posta� zamkn�a z wysi�kiem szerokie drzwi
gospody i j�a otrzepywa� na wycieraczce getry ze �niegu. By� to Korneliusz Brandybuck, daleki krewny
Brandybuck�w z Dolinki, kt�ry wr�ci� w�a�nie z Michel Delving. Mocno mu si� ta podr� da�a we znaki, bo od razu
gestem poprosi� Barlimana o kufel grzanego piwa. Musia� by� niezwykle czym� zaaferowany, bo nie zd��y� jeszcze
�ci�gn�� z siebie palta, a ju� odezwa� si� do nich podniesionym g�osem:
- Nie uwierzycie mi, co widzia�em. Nie uwierzycie...
- Pewnikiem jak ostatnim razem - mrukn�� p�g�bkiem Proudfoot. - Kawa�ek zastawy sto�owej, co po niebie
ko�owa�a...
Brandybuck powiesi� palto na ko�ku przy drzwiach i przysiad� si� do ich stolika.
- Sanie widzia�em - odsapna� g��boko i potoczy� po nich wzrokiem. - Sanie na niebie, kosztownie wyko�czone,
zaprz�one w gromad� wierzchowc�w. Mkn�y mi�dzy gwiazdami jak wicher, a na ko�le siedzia�a bia�obroda posta� w
czerwonej szacie i czapce zako�czonej bia�ym pomponem...
Musia� to us�ysze� karczmarz, kt�ry w�a�nie zamierza� postawi� du�y kufel przed Brandybuckiem. Zamar� w p� ruchu.
- Korneliuszu, widzia�e� te runy nad szynkwasem? - zapyta� jowialnie.
Brandybuck obejrza� si� na niego.
- Kt�re? - zapyta� z niepokojem. - Te "Nietrze�wym i palantom piwa nie serwuje si�"?
Barliman kiwn�� g�ow�, odwr�ci� si� i z kuflem w d�oni bezlito�nie odmaszerowa� do kuchni.
- A mo�e mi si� przywidzia�o? - b�agalnie zawo�a� za nim Brandybuck.
Oczywi�cie bez skutku.
* * *
Jego przywidzenie sta�o teraz na dachu rozleg�ego domostwa im� Samwise'a Gamgee. Faktycznie by�y to sanie. D�ugie,
bogato zdobione, z miejscami dla wo�nicy, wodza i siedmiu elf�w desantu, zaprz�one w dziewi�tk� wierzchowc�w.
Przyzna� trzeba, �e wierzchowce zas�ugiwa�y na miano niesamowitych. Ka�dy z nich by� wielki, wi�kszy od
dowolnego konia, czarny jak noc po�r�d, kt�rej przysz�o galopowa�, z dziwacznym poro�em wyrastaj�cym z g�owy.
Mimo mrozu nie parska�y w og�le, raczej sycza�y, niczym stado w�ciek�ych w�y. Najdziwniejsze jednak by�y zjawy
mrocznych, zwalistych postaci - wydawa�oby si� - siedz�cych na ka�dym z wierzchowc�w. Prawie ka�dym. Ka�dego
opr�cz pierwszego, prowadz�cego zaprz�g wierzchowca, dosiada�a nakryta widmowym kapturem posta� i smutno
wodzi�a wok� par� jasnych, przenikliwie patrz�cych oczu, kt�re na tle p�przezroczystych plam, jakimi byli je�d�cy,
robi�y wra�enie podbarwionych szkar�atem gwiazd.
Zza sa� nagle wy�oni�a si� bardziej materialna, oty�a posta� w czerwonym kubraku, starannie obr�bionym bia�ym
futrem. Zapami�tale czy�ci�a �niegiem d�ug� bia�� brod�.
- Odwyk�em ju� od latania - odezwa�a si� s�abym, cho� pe�nym z�o�ci g�osem. - Lata ju� nie te... b��dnik mniej
wytrzyma�y... a obiecali�cie, �e nie b�dzie �adnych turbulencji.
Posta� na wierzchowcu drugim od czo�a, wzruszy�a widmowymi ramionami i opu�ci�a jasny wzrok.
- Dobrze, �e przy ko�le wisia�y chocia� te papirusowe torebki... - brodacz odchrz�kn��. - Ale moje eee... elfy z ty�u nie
mia�y tyle szcz�cia...
Z ty�u sa� rozleg� si� j�k i nieprzyjemnie fizjologiczne d�wi�ki.
- Kaza�em pokry� tapicerk� runami magicznych mocy. Jak j� teraz doczyszcz� na tym mrozie?
Posta� na wierzchowcu prowadz�cym zaprz�g ponownie wzruszy�a ramionami. Odezwa�a si� nawet, cichym,
zgrzytliwym g�osem.
- Ash nazg durbatuluk... - pop�yn�y s�owa w j�zyku Mordoru, nas�czone tak okropn� mroczn� moc�, �e a� �nieg
wok� pociemnia�.
Osobnik w czerwonym kubraku podskoczy� jak d�gni�ty ig�� i paln�� widmowego je�d�ca w twarz.
- Zamknij si�, idioto! Przez ciebie si� zorientuj�! Jak mog�em da� Drugi z Dziewi�ciu takiemu kretynowi! Zapominasz,
co m�wi�em? Zapominasz, kim jestem?
Widmo sk�oni�o g�ow�.
- Wybacz, Sauronie Wielki, m�j mroczny panie.
- Na razie nim nie jestem, ale to si� zmieni - brodacz w czerwieni zacisn�� z w�ciek�o�ci� pi�ci. - Niemal wszystkie
moje postacie zosta�y zniszczone, a powr�ci� mog�em jedynie jako Annatar, Pan Dar�w. Pod ostatni� postaci� i
ostatnim imieniem jakie mi zosta�y. I wykorzystam to. Na Melkora, mojego pana, wykorzystam! Hahahah... - z ust
niemal buchn�� mu z�owrogi, ponury, przyt�aczaj�cy, basowy �miech, jednak Sauron/Annatar w por� przypomnia�
sobie o ryzyku dekonspiracji. Z zamachu zas�oni� sobie usta, zakrztusi� si� i przewr�ci� w zasp�.
Gwa�townie poderwa� si� z powrotem na nogi, jeszcze bardziej w�ciek�y ni� poprzednio. Nerwowymi ruchami otrzepa�
si� ze �niegu. Spojrza� z�ym okiem (przed kt�rym nie tak zn�w dawno dr�eli ludzie, hobbity, elfowie i krasnoludy) ku
ty�owi sa� i swoim eee... elfom. Wygrzeba�y si� wreszcie z pojazdu i zbi�y w ciasn� grupk�. Nie wygl�da�y dobrze,
mimo �e kaza� je odzia� w starannie skrojone kuse zielone tuniki, jedwabne nogawice i fiku�ne czapki, przeznaczone
do zawadiackiego przekrzywiania na ucho.
Cho�by i to ucho by�o g�sto nabite kolczykami z czarnego �elaza.
Annatar ogarn�� grup� dok�adniejszym spojrzeniem. Wcze�niej zadowolony tak z w�asnego przebrania jak i z sa�, teraz
musia� przyzna�, �e eee... elfy niespecjalnie mu wysz�y. Niskie, p�kate, muskularne postacie, o ziemistej, dziobatej
sk�rze, spi�owanych w sto�ki z�bach i ��tych oczach, w kt�rych ciemnia�y kocie �renice - stanowczo nie generowa�y
takiego wra�enia na jakie liczy� ich w�adca. I tak dobrze, �e przynajmniej by�a noc, bo na s�o�cu ta ha�astra rozbieg�aby
si� we wszystkie strony wrzeszcz�c z przera�enia.
Z drugiej strony, gdy wzi�o si� pod uwag� materia� wyj�ciowy, efekt nie by� nawet taki z�y.
- No dobrze - powiedzia� do nich Annatar. Nie cierpia� u�ywania tego zwrotu, ale czasem tak by�o pro�ciej. - Wy
czterej podnie�cie worek, pozostali b�d� was ubezpiecza�. Czy plan jest jasny, czy mam wyja�ni� go jeszcze raz?
Eee... elfy potoczy�y po sobie wzrokiem.
- Jaki plan? - zagulgota� kt�ry� z ty�u.
Dla Annatara sta�o si� nagle jasne, dlaczego przegra� Wojn� o Pier�cie�.
- Wyja�niam zatem jeszcze raz - powiedzia� nienaturalnie spokojnym g�osem. - Jeste�my w kraju hobbit�w. Hobbici to
takie ma�e kurduple, kt�re znalaz�y m�j ssskarb, a nast�pnie z podszeptu moich wrog�w zanios�y go do G�ry
Przeznaczenia i wrzuci�y w jezioro lawy, aby go zniszczy�... Nad��acie?
- Co to lawa? - zagulgota� jeden z eee... elf�w, ale pozostali czym pr�dzej zakryli mu usta.
- Wyobra�cie sobie zatem hobbita wrzucaj�cego m�j pier�cie�, m�j sssskarb, w otch�a� ognia... czy jeste�cie w stanie
w to uwierzy�?
Eee... elfy jednomy�lnie i entuzjastycznie pokr�ci�y g�owami. Co wyra�nie dowodzi�o, �e nie by�y tak do ko�ca g�upie.
- Ja r�wnie�. Nikt nie by�by w stanie wyrzuci� mojego pier�cienia w�adzy ot tak, aby go zniszczy�. Nigdy. St�d
wniosek, �e to jaki� kant jest... Nikt nie wrzuci� pier�cienia w ogie�, bo nikt nie by�by w stanie tego zrobi�. S� w
�r�dziemiu cwaniacy, kt�rzy potrafiliby sfingowa� podobny numer, a nast�pnie zatrzyma� pier�cie� dla siebie. I
pewnym jest, �e tak w�a�nie zrobili. A nam nie wolno do tego dopu�ci�! Czy to jasne?
Tym razem szyje s�uchaczy energicznie zgina�y si� w energicznych potakni�ciach.
- Sk�din�d wiem, �e w domostwie na dachu kt�rego stoimy, odb�dzie si� spotkanie istot zamieszanych w t� afer�. Id�c
tropem tutejszych obyczaj�w wkradniemy si� w ich �aski, a nast�pnie wyci�gniemy z nich tajemnic� tego, co sta�o si� z
moim sssskarbem. Kluczem do tego s� dzieci. Gdy je pozyskamy, gdy zaczn� nas uwielbia�, ich rodzice zrobi� dla nas
wszystko. Wszystko! Jasne?
Jeden z eee... elf�w podni�s� r�k�.
- S�ucham? - odezwa� si� Annatar g�osem, kt�ry zatrzyma�by lodowiec.
- Dlaczygo ne... eee... dlaczygo ne zrobitz tygo kak zwykle? Z�ypa� krzywy szabel, pochlasta�, wymorda�, a potem na
turturry ich...?
Annatar z��czy� d�onie na piersi.
- Poniewa� - o�wiadczy� najspokojniejszym tonem na jaki by�o go sta�, a nie czarujmy si�, nie by�o to wiele - jest nas
siedmiu, a tych kurdupli w promieniu jednej stai mieszka sto razy wi�cej... chcia�by� przej�� do historii jako ut�uczony
przez kurduple?
- Ne, panie...
Annatar bez s�owa wskaza� mu miejsce przy worku. Machn�� r�k� i pomaszerowa� w kierunku komina domostwa
Gamgee, z kt�rego unosi� si� rzadki dym. Grupa eee... elf�w pod��a�a trop w trop za nim.
- T�dy - Annatar wskaza� komin. - T�dy dostaniemy si� do �rodka.
- Nie lepiej przez drzwi? - zapyta� g�os jednego z tragarzy.
Odpowied� pad�a tonem nie znosz�cym sprzeciwu. Innego Annatar nie zna�.
- Nie. Zaskoczymy ich. �e o unikni�ciu ewentualnej zasadzki w najbardziej oczywistym miejscu nie wspomn�...
* * *
Sam Gamgee spojrza� krytycznie na sko�czon� w�a�nie prac�. Martwi� si� tym pustym k�tem w swoim salonie.
Zaprosi� na zim� grup� swoich najlepszych przyjaci� i nie chcia�, by w g��wnym rogu najbardziej reprezentacyjnego
pomieszczenia norki, zaraz obok kominka, zia�a przerwa w secesyjnym umeblowaniu - a kredens po prapradziadku
rozpad� si� by� na jesieni...
Jego najm�odsza c�reczka zaproponowa�a, �eby zastawi� to miejsce jak�� ro�lin�. Bardzo lubi�a zapach jod�y, wi�c
przyni�s� z dworu tak� jedn�, osadzon� w wiadrze z ziemi�. Postawiona w k�ciku ko�o pieca ca�kiem nie�le zas�ania�a
blizn� po kredensie. Gdy jeszcze dzieciaki wpad�y na pomys�, �eby drzewko udekorowa� zawieszanymi na sznurku
cukierkami, orzechami, wycinankami z papieru - a na koniec tortowymi �wieczkami - efekt wygl�da� niemal na celowe
dzia�anie. Jako ostatni� Sam osadzi� na czubku papierow� gwiazd�.
Cofn�� si� i jeszcze raz spojrza� na ca�o��. Mog�o by� gorzej.
- Tatusiu! Ale to �aaadne... - zawo�a�a Fiona, podbiegaj�c do niego. - Ale �aaadne! Zrobimy tak� w przysz�ym roku te�?
Zrobimy?
- Oczywi�cie, kochanie - odpowiedzia� Sam, chocia� by�o dla niego jasne, �e podobnie krety�ska tradycja �adn� miar�
nie przyjmie si� nigdzie w cywilizowanym �wiecie.
R�a, �ona Sama, ko�czy�a w�a�nie zastawia� p�miskami porz�dny d�bowy st�, przygotowany specjalnie do tej
uroczystej kolacji.
- Sko�czyli�cie ju�? - zapyta�a z u�miechem. Podesz�a i uca�owa�a Sama. - Siadajcie zatem. Pippin i Merry wygl�daj�
na solidnie g�odnych. - doda�a wracaj�c do kuchni po ostatnie potrawy.
Sam stan�� u szczytu sto�u, wodz�c wzrokiem po go�ciach. Peregrin Tuk bawi� si� na pod�odze z czered� dzieciarni w
stra�nik�w i z�odziei. Meriadok Brandybuck w zamy�leniu pali� fajk�, odchylaj�c si� w bujanym fotelu. Frodo i Bilbo
Bagginsowie rozmawiali cicho przeciwleg�ym w rogu pokoju.
Doprawdy - norka Sama dawno ju� nie ogl�da�a tak znakomitych go�ci.
- Drodzy moi - zacz��, k�ad�c r�ce na oparciu krzes�a. - Zapraszam do pocz�stunku. Ciesz� si�, �e po tak d�ugim czasie
znale�li�cie chwil�, aby odwiedzi� moje skromne progi. Tym wi�ksza jest moja rado�� was go�ci�.
- Ja tylko jeszcze raz przypomn�, - odezwa� si� Bilbo Baggins z k�ta - �e obiecali�cie nikomu nie powiecie o tym
spotkaniu. Ani s�owa. Nikomu. Zw�aszcza kronikarzom, kt�rzy rozpaplaj� to zaraz po ca�ym �wiecie, albo nawet
utrwal� dla potomno�ci... To wizyta prywatna. Oficjalnie przyb�d� do was dopiero w przysz�ym roku.
- Nie martw si�, Bilbo - Merry podni�s� si� z fotela bujanego i przeci�gn�� pot�nie. - Twoja tajemnica jest bezpieczna.
A teraz jedzmy.
Zasiedli t�dy do sto�u, raduj�c si� w�asnym towarzystwem i tylko jeden Frodo pozosta� cichy, z rzadka przegryzaj�c
jaki� smako�yk. W po�owie uczty wydarzy�a si� jednak rzecz nies�ychana.
W powietrzu rozleg� si� nagle pot�ny okrzyk "Ho-ho-ho!" - i od komina buchn�� ob�oczek sadzy, a chwil� potem z
paleniska zst�pi� do salonu postawny jegomo�� w czerwonym kubraku obr�bionym bia�ym futrem. Posuni�ty by� w
latach, co zna� by�o po pooranej zmarszczkami twarzy i d�ugiej, zadbanej bia�ej brodzie. Potoczy� po zaskoczonych
obecnych wzrokiem, na d�u�ej zatrzymuj�c spojrzenie na obu Bagginsach i rzek�:
- Witajcie! Witajcie! Przybywam tutaj z dalekiej p�nocy, a imi� me Pan Dar�w, Annatar. W t� oto por� zjawiam si�,
aby nagrod� wszystkim grzecznym dzieciom wr�czy�, a niegrzeczne do porz�dku przywo�a�.
Odpowiedzia�a mu cisza. Nie zra�ony tym machn�� za siebie r�k�, a cztery mniejsze istoty, cztery wygl�daj�ce
znajomo szoki estetyczne, wytaszczy�y przed niego olbrzymi worek.
- Czy s� tu jakie� dzieci�tka, kt�re chc� dosta� prezent?
Niespodziewane przybycie odzianej na czerwono postaci nie�le nastraszy�o czered� dzieciak�w i przep�oszy�o j� do
sieni i dalszych pokoj�w. Jednak na d�wi�k s�owa "prezent" ma�e hobbity wyros�y przed Panem Dar�w jak spod ziemi.
Niczym Noldorowie, kt�rym zaproponowano darmowy Silmaril.
Z ty�u oniemiali doro�li po prostu wpatrywali si� w ca�e to przedstawienie. Merry nachyli� si� do Sama.
- Stary, nie wiedzia�em, �e wspierasz jaki� lokalny zesp� folklorystyczny...
- A mnie to wygl�da na jeden z twoich genialnych pomys��w - odci�� si� Sam. Annatar tymczasem oceni� jednym
spojrzeniem doros�ych wpatrzonych w niego i jego orszak, po czym pochyli� si� nad dzie�mi. Postara� si� przy tym o
sw�j najpromienniejszy u�miech i chyba nawet mu si� uda�o, bo dw�jka najmniejszych szkrab�w si� rozbecza�a.
- Jestem Annatar - przedstawi� si�. - Pan Dar�w.
Reszta dzieciak�w sta�a z wyba�uszonymi oczami i szeroko otwartmi ustami. Jeden ma�y w zielonej tunice podszed� i z
niedowierzaniem dotkn�� czerwonego kubraka. Wygl�da�o na to, �e nawi�zanie kontaktu z dzie�mi kurdupli zale�a�o
ca�kowicie od pomys�owo�ci Annatara.
- Czy kt�res z was wie, - uni�s� palec, jakby chcia�by im co� wskaza� - gdzie Pan Dar�w mieszka?
Ale maluchy milcza�y.
- No co jest, nie chcecie zgadywa�?
Cisza.
- Mieszkam daleko, naprawd� daleko na p�nocy w miejscu... - Annatar zach�caj�co zawiesi� g�os - ...w miejscu kt�re
nazywa si�... nazywa si�...
Ma�e hobbity roze�mia�y si� jak jeden.
- W Utumno!
Annatarowi niemal odebra�o g�os.
- Nie, nie! Nazywa si� inaczej... druga litera to A...
Odpowied� nadesz�a jeszcze szybciej.
- Angband!
Zacisn�� pi�� na brodzie.
- Ponownie �le. Skupcie si�. Druga litera to A. No przecie� chyba wszystkie dzieci to wiedz�?
Pochyli� si� nad malutk� dziewczynk� wgapion� z otwart� buzi� w eee... elfa, kt�remu spod tuniki wysun�a si�
kolczuga.
- A ty wiesz, malutka?
Hobbici�tko zaperzy�o si�.
- No pewnie. Chodzi o Angmar.
Annatar wyprostowa� si� ledwie hamuj�c furi�.
- A fig� - wycedzi� dzieciakom prosto w nos, a potem pokazuje d�ugi, czarny rozdwojony j�zor. - W Laponii.
- W Japonii? - maluchy przyjrza�y mu si� podejrzliwie - Kitujesz. Masz za ma�e oczy.
- Powiedzia�em: Laponia, szczeniaki - sprecyzowa� warkni�ciem Annatar - To takie miejsce na p�nocy, gdzie jest
pe�no najrozmaitszych r�nych prezent�w...kosztowno�ci... elfich mieczy... zbroi z mithrilu... - uni�s� wzrok pod
powa��. - Z�ota... balrog�w...klejnot�w... bogactw...
Fiona, najmniejsza c�rka Pippina otworzy�a szeroko oczy.
- Ballog�w? - wysepleni�a.
- Bogactw - poprawi� j� Annatar, zdenerwowany jak zwykle.
- A ballogowie?
- Nie ma �adnych balrog�w. Przej�zyczy�em si�.
Fiona wygi�a usta w podk�wk�, a oczy zasz�y jej �zami.
- Nie ma ballog�w? �eee... Ballogowie byli kuuul.
Annatar by� wstrz��ni�ty. Jak one si� wyra�a�y? Co to znaczy kuuul? I dlaczego balrogowie byli kuuul? Gdyby jego
kto� pyta�, to byli raczej skur... Zreszt�, niewa�ne.
Chcia� unikn�� niezr�cznej sytuacji i si�gn�� szybko do worka, podsuni�tego �wawo przez eee... elfy.
- Zobacz, no zobacz - powiedzia� do Fiony podstawiaj�c jej pod nos zabawk�, wielkiego paj�ka z naklejk� "Made in
Umbar". - Zobacz, jakie �adne, w�ochate zwierz�tko. Mo�esz sobie zrobi� z niego przytulank�...
Fiona obdarzy�a podarek ponurym spojrzeniem.
- Ale cha�a - podsumowa�a. Chwyci�a paj�ka za nog� i posz�a sobie, pop�akuj�c z cicha i nape�niaj�c Annatara
kiepskimi przeczuciami.
Przeczucie to okaza�o si� s�uszne. �aden dzieciak nie by� zadowolony. Annatar mia� w worku najlepsze rzeczy, jakie
zdo�a� zgarn�� w Umbarze, Mrocznej Puszczy, na bagnach Dagorladu i w Morii. Niekt�re z nich by�y co prawda nieco
nadgryzione z�bem czasu (i nie tylko czasu), ale wci�� wydawa�y mu si� interesuj�ce. Min�o sporo czasu, od kiedy
ostatni raz zetkn�� si� z jakimi� dzie�mi i teraz si� to zem�ci�o.
Gdy ostatni dzieciak opu�ci� salon, atmosfera - dot�d nieziemsk� grobowa - pogorszy�a si� o kilka rz�d�w wielko�ci.
By�a pewnie taka jak w najg��bszych lochach Barad Dur, jednak Annatar nie wiedzia� na pewno, bo nigdy nie
opuszcza� sali tronowej. Barad Dur by� po prostu zbyt straszny i zbyt ponury.
Hobbici, gromada sztywniak�w ci�gle siedz�ca za sto�em i pykaj�ca z licznych fajek, cz�stowa�a go spojrzeniami,
kt�re by�y niczym ostrza pik.
- No c�... - Sam odchrz�kn��, wreszcie budz�c si� z pe�nego zdumienia letargu. - Dobry hobbicie, bardzo dzi�kujemy
ci za tw�j trud. Nie nawykli�my tutaj do podobnych zaskocze�, ale w ten mi�y wiecz�r jeste�my w stanie cieszy� si�
ka�dymi odwiedzinami.
- Nie podoba�o wam si�, prawda? - Annatar s�ysza� w my�lach trzeszczenie fundament�w w�asnego planu. - Nie uj�o
was tak samo, jak nie uj�o waszych dzieci?
Sam wyra�nie by� w kropce.
- Nooo... wiesz...
- Mo�e nie by�o tak �le... - Pippin przyszed� mu w sukurs zza sto�u.
- Nie by�o - przytakn�� Merry. Wsta� i stan�� u boku Sama. Wskaza� worek. - A te o�owiane Nazgule to bardzo sprytny
pomys�... Dzieciak dostaje tylko kr�la Nazguli i jak chce dozbiera� pozosta�ych osiem, musi by� co roku grzeczny.
- Troch� praktyki... odrobina charyzmy... - Sam u�miechn�� si� niemal promiennie. - I kt�rego� dnia mo�na na tej
kanwie mo�na na wi�kszej liczbie dzieciak�w zrobi� naprawd� solidny szmal...
- I te kawa�ki palantiru niby z Barad Dur - pochwali� na koniec Bilbo. - Naprawd� wygl�daj� jak prawdziwe kawa�ki
palantiru. Spodobaj� si� dzieciakom. Chocia� - doda� po chwili namys�u, wspominaj�c reakcj� obdarowanego syna
Meriadoka - mo�e nie od razu...
Annatar by� w naprawd� kiepskim humorze.
- Naprawd� tak my�licie?
Sam i Merry popatrzyli po sobie.
- Oczywi�cie, m�j dobry hobbicie. Oczywi�cie - u�miech�li si� i pykn�li Annatarowi dymem fajkowym prosto w twarz.
Zakrztusi� si�, zakaszla� i kichn�� pot�nie, a� ogie� poszed�.
- Na zdrowie - grzecznie �yczy� mu Bilbo.
Ale Annatara trafi� ostateczny szlag. ��dza plugawienia wzi�a w nim g�r� nad rozs�dkiem i chlasn�� ich w twarze
najplugawszym j�zykiem na jaki by�o go sta�.
- Bagosz! Gorzale�! My�licie �e�cie tacy cwani? Jeste�cie jak krzatowe kalosze, kt�re zdepcz� kiedy tylko b�d� mia�
pragnienie!
W salonie zn�w zrobi�o si� cicho i ponuro.
- Za przeproszeniem - odezwa� si� Bilbo zza sto�u. - Chcesz w mord� za Bagosza?
- A ten Gorzale�? - zapyta� zdezorientowany Merry. - Mieszkam tu ca�e �ycie, a jako� nie znam hobbita.
Za p�no, za p�no Annatar si� opanowa�. Teraz sta� jak s�up, z g�upawym u�miechem b��kaj�cym si� wok� ust. Za
nim s�ycha� by�o st�kania jego eee... elf�w, kt�re nie upuszczaj�c worka pr�bowa�y wyci�gn�� spod swoich zielonych
kaftan�w r�ne ostre przedmioty.
R�a Gamgee wsta�a, z twarz� r�ow� z gniewu.
- Samie - powiedzia�a. - Wypro� tego go�cia.
I to by� koniec.
* * *
Szli g�siego przez zasypane �niegiem na kilka �okci pola. Annatar na przedzie, za nim sz�stka jego eee... elf�w.
Zaprz�g z saniami na ko�cu, powoli i nieco zygzakiem. �adne nieszcz�cie nie zosta�o oszcz�dzone ambitnemu Panu
Dar�w. Pozostawione bez dozoru wierzchowce z zaprz�gu zlekcewa�y�y widmowych je�d�c�w i zacz�y t�uc si� na
poro�a. Po kilku rundach popr�gi i rzemienie zaprz�gu przemieni�y si� w prawdziwy mordyjski w�ze�, a tak si�
z�o�y�o, �e �adnego miecza Annatar ze sob� nie mia�.
Wlekli si� wi�c na piechot�, a Sauron Wielki, obecnie uwi�ziony w postaci Pana Dar�w, w z�oworogim milczeniu
rozpami�tywa� sw� kl�sk�.
Po jakim� czasie jeden z eee... elf�w zdecydowa� si� (mimo, �e kompani ze wszystkich si� starali si� do tego nie
dopu�ci�) zada� swemu panu pytanie. Dogoni� Annatara i chwil� szed� r�wno z nim.
- Panie, panie... czy myg�... o cy� zapyta�?
Annatar skin�� przyzwalaj�co g�ow�.
- Panie, panie... Co w�y�ciwie pysz�o ne tak?
Eee... elf spodziewa� si� najgorszego. Gniewu. Krzyku. I w�asnej potwornej �mierci. Jednak �adna z tych rzeczy si� nie
zdarzy�a, co oznacza�o, �e wygra� zak�ad i kompani byli mu teraz winni cztery krasnoludzkie czaszki. Zamiast tego
Sauron nie zwalniaj�c spojrza� na swojego s�ug� i pozwoli� sobie na paskudny u�miech.
- To zupe�nie nieistotne. Spr�bujemy zn�w.
Przyspieszy� kroku.
- Za rok.
KONIEC