OLGA RUDNICKA Zacisze 13 1 Marta spogladala groznie na dwoch uczniow w ostatniej lawce, prowadzacych wyjatkowo ozywiona dyskusje. Stojac przy tablicy, nie slyszala, czego dotyczy rozmowa, ale z pewnoscia nie wojen napoleonskich, ktore wlasnie powtarzali. Klasa maturalna byla najbardziej wymagajaca nie tylko ze wzgledu na ogrom materialu biezacego i powtorkowego, ale i ze wzgledu na nastawienie samych uczniow. Zdajacy inny przedmiot niz historie nie widzieli sensu w powtorkach. Uwazali je za strate czasu, ktory mogliby przeznaczyc na nauke czegos innego.-Dawid! - krzyknela glosno Marta. - Masz cos do powiedzenia? -Na jaki temat, pani profesor? - Chlopak zupelnie sie nie przejal groznym wzrokiem nauczycielki. -Na omawiany wlasnie w klasie - odpowiedziala spokojnie. -Chyba stracilem watek - zauwazyl z usmiechem. -To widze. Moze podzielisz sie z klasa tematem, ktory wyjasniales koledze? Marta nie chciala upokarzac Dawida, ale odpuscic tez nie mogla. Na ostatniej klasowce twierdzil, ze gdyby Adolf Hitler zginal pod Grunwaldem, Napoleon Bonaparte zapobieglby wybuchowi I wojny swiatowej. Pozostali uczniowie byli bardziej uswiadomieni historycznie, glownie dlatego, ze zadawali sobie przynajmniej minimum trudu, zeby uwazac na lekcji i zerknac czasem do podrecznika. Dawid zaczerwienil sie mocno. -To nie jest dobry pomysl, pani profesor. -Wlasnie widze. - Zmierzyla go ironicznym spojrzeniem i wrocila do tematu lekcji. Nie minal nawet kwadrans, kiedy dyskusja w ostatniej lawce ponownie sie ozywila; tym razem rozlegl sie nawet smiech. Tego juz zignorowac nie mogla. -Dawid. Prosze na srodek klasy. Natychmiast. - Starala sie wydac polecenie najbardziej kategorycznym tonem, na jaki bylo ja stac, bez podnoszenia glosu. 2 Chlopak wyszedl niechetnie z lawki i szurajac butami, jakby wazyly tone, przeszedl powoli na wskazane przez nauczycielke miejsce.-Sluchamy - powiedziala i zachecila go ruchem dloni do mowienia. -No bo wczoraj bylismy u cioci Marysi... - Chlopak westchnal. - No i ona jest nie do konca w te strone co trzeba, nie? - wyjasnial, wskazujac palcem skron, by nie bylo watpliwosci, jakiej strony osobowosci jego uwaga dotyczyla. - No i ona rybe na obiad robila. Kladzie ja na stole i skrobie nozem. A ryba plask ogonem, plask ogonem... - Zgial kilkakrotnie nadgarstek, imitujac trzepot rybiego ogona. - Bo wie pani, ciotka na zywca ja skrobala, bo zapomniala ja w leb trzepnac najpierw. W tym momencie cala klasa wybuchnela smiechem. Dawid znow zrobil sie purpurowy. Marta przez chwile starala sie pohamowac wesolosc, ale bezskutecznie. Parsknela smiechem. Ocierajac lzy, kazala chlopakowi wrocic na miejsce. Oczywiscie bylo juz po lekcji historii. Co chwila rozlegal sie czyjs zdlawiony chichot. Marta starala sie nie patrzec w strone Dawida, wystarczylo bowiem jedno zerkniecie na zadowolonego z siebie chlopaka, by stracila watek i zaczynala sie smiac. Na szczescie lekcja sie zakonczyla i Marta, starajac sie opanowac rozbawienie, poszla do pokoju nauczycielskiego. Pracowala w liceum od dwoch lat. Posluchala rady mecenasa Rakowskiego, dzieki czemu miala teraz dobra prace - uczyla historii i wiedzy o spoleczenstwie, a czasem pisala felietony do miejscowej gazety. Nie miala powodow do narzekan. Od roku nie brala juz zadnych antydepresantow. Uczeszczala regularnie na kurs samoobrony. I co najwazniejsze, byla sama. Z matka utrzymywala tylko sporadyczny kontakt telefoniczny, bardziej z poczucia obowiazku niz innych wzgledow. Nie zamierzala podawac jej swojego obecnego adresu. W poprzednim mieszkaniu Arek nachodzil ja po procesie, w nocy budzily ja gluche telefony, czula sie niemal jak 3 paranoiczka, w kazdym pojawiajacym sie w poblizu mezczyznie upatrujac bylego meza.Zyciowy zakret, na ktorym sie wowczas znalazla, uswiadomil jej, ze nie jest juz ta sama potulna Marta. Uwolnila sie od toksycznej matki, starajacej sie uksztaltowac ja na swoje podobienstwo. Wyzwolila sie od obsesyjnego kontrolowania przez meza. Nie zamierzala juz nigdy wracac do takiego zycia. Gdy zalila sie matce, ze Arek jest wobec niej agresywny, zamiast zrozumienia i wsparcia uslyszala, ze sama jest sobie winna. Nie powinna denerwowac takiego dobrego meza, przeciwnie, powinna byc wdzieczna, ze czlowiek z jego pozycja nia sie zainteresowal. Marta teraz doskonale wiedziala, dlaczego Arek ozenil sie ze zwykla nauczycielka. Potrzebowal worka treningowego i podnozka, a nie partnerki. I taka funkcje pelnila przez dwa lata malzenstwa. Ale skonczyla z tym. Teraz byla samodzielna, niezalezna i samotna. Na razie odpowiadala jej taka sytuacja. Nie dopuszczala do siebie mysli, ze za bardzo boi sie zaangazowania, by nie okazalo sie, ze wcale sie nie zmienila. Miala nadzieje, ze pelna kompleksow kobieta odeszla w sina dal. Wolala nie czuc nic, niz pozwolic sie ranic. Z westchnieniem nalala kawy do filizanki i usiadla do przegladania prac zaliczeniowych. Styl i wnioski wyciagane przez uczniow pozostawialy wiele do zyczenia, ale liczylo sie to, ze zmuszajac ich do pisania prac, zmusza tym samym do zapoznania sie z materialem. W przeciwnym wypadku zajrzeliby do podrecznika dwa tygodnie przed matura i to pod warunkiem, ze by go znalezli. -Zajeta? - Przysiadla sie do niej Aneta Majcher, nauczycielka biologii i dobra kolezanka. -Troche. - Marta wskazala na stos prac przed soba. - Ale nie ma tu niczego, co nie mogloby zaczekac. -No i dobrze. - Aneta spojrzala z niechecia na lezaca przy niej torbe. - Mam to samo. Az sie boje tam zajrzec... Nie masz pojecia, co wypisuja. I to w dodatku maturzysci. Marta zerknela z rozbawieniem na kolezanke. -Bez obaw. Uwierze we wszystko. Aneta tez byla rozwiedziona, ale twierdzila, ze nie ma zadnego problemu, jesli chodzi o nowe zwiazki. Marta wiedziala, ze to wlasnie przez jeden z takich nowych zwiazkow rozpadlo sie malzenstwo przyjaciolki. Tyle ze zwiazek ten zawarl maz Anety z kolezanka z pracy. Aneta ciezko przezyla rozwod. Ale nie poddawala sie. Mimo fiaska pierwszego malzenstwa miala ochote na kolejne, gdy tylko znajdzie wlasciwego kandydata. Rzecz w tym, ze chociaz nie przyznawala sie do tego glosno, byly maz krazyl nad nia niczym upior. Gdy tylko zauwazala, ze cos jest nie tak, rzucala nowego kandydata momentalnie i bez wyjasnien. Potrafila wyjsc nawet w polowie randki. Marta mogla zrozumiec, ze przyjaciolka woli dmuchac na zimne. Przerwanie znajomosci z facetem, ktory slini sie na widok kazdej spodniczki, jest oczywiste i nie wymaga wyjasnien. Rzucanie faceta tylko dlatego, ze brzeczy lyzeczka, mieszajac herbate, jest tylko pretekstem. -Wybieram sie do kina w przyszlym tygodniu. Pojdziesz ze mna? - zapytala Aneta. -Chetnie, ale pod warunkiem, ze to nie jest kolejna podwojna randka, w ktora usilujesz mnie wmanewrowac -zastrzegla Marta. -Ostatnim razem to bylo nieporozumienie - skwitowala Aneta, marszczac nos na wspomnienie feralnego wieczoru, kiedy zaplanowala wyjscie do eleganckiej restauracji, a niepowiadomiona o tym Marta przyszla w dzinsach i swetrze. -Co ty powiesz? Nieporozumienie? A mowi ci cos sformulowanie "totalna porazka"? -A mowi ci cos sformulowanie "totalny odlot"? Pewnie nie, bo od kiedy tu mieszkasz, zadnego faceta nie wpuscilas za prog domu. 5 -Moze nie interesuja mnie mezczyzni?-E tam, gadanie. - Aneta machnela lekcewazaco reka. -Gdyby interesowaly cie kobiety, juz dawno staralabys sie mnie poderwac. Jestem wolna, seksowna i do rzeczy. Skoro nie probujesz, wolisz facetow. - Rozesmiala sie z wlasnego zartu. Marta tez parsknela smiechem. -Skromnoscia nie grzeszysz. Aneta rzeczywiscie byla do rzeczy. Nie za wysoka, szczupla, miala ciemne wlosy do lopatek; brazowe oczy podkreslaly jej oliwkowa cere. Byla pelna zycia i bez wzgledu na okolicznosci tryskala humorem. Stanowily zupelne przeciwienstwo. Marta byla wysoka i chuda. Wlosy slomiany blond, zasluga farby, obciete krotko przy karku, pazurkami nachodzily na twarz, uwydatniajac kosci policzkowe. Niebieskie oczy podkreslala tylko czarna kredka i tuszem, nie zadajac sobie trudu robienia pelnego makijazu. Szkoda bylo jej na to czasu. Spokojna i zrownowazona. Jej zycie w Sremie bylo rownie spokojne i zrownowazone, zeby nie powiedziec monotonne. Uwazala, ze wczesniej miala podniet az nadto. Jesli ma sie zachowywac jak stara panna i tak byc postrzegana, to niech tak bedzie. Czula sie w swoim miescie bezpiecznie, a to najwazniejsze. Nie miala zamiaru zrobic niczego, co mogloby zaklocic rownowage, ktora z takim trudem udalo sie jej osiagnac. -To jak? Idziesz? Bedziemy tylko my dwie - kusila Aneta. -No dobrze - zgodzila sie, dobrze wiedzac, ze kolezanka nie odpusci. Bedzie to pierwszy piatkowy wieczor od kilku miesiecy, ktorego nie spedzi w domu, zwinieta w klebek na fotelu, czytajac ksiazke. Gdyby nie Tofik, ktorego ktos jej podrzucil, wcale nie wychodzilaby z domu. Pies potrzebowal ruchu i codziennych spacerow. Niewielki ogrodek otaczajacy jej dom nie zapewnial psu wystarczajacej swobody. Dzieki ulubiencowi zaczela biegac, a takze zdecydowala sie uczeszczac na kurs samoobrony. Wieczorne spacery sa koniecznoscia, a nie mogla liczyc, ze niewielki pies od- 6 kryje w sobie zdolnosci obronne odziedziczone po ktoryms z licznych przodkow. Tofik byl wielkosci spaniela, drobny, z ogromnymi sterczacymi uszami, a jego pocieszna mordka przypominala nietoperza. Znalazla go niecaly rok temu w ogrodzie. Zwabil ja zalosny skowyt i dziki wrzask kota sasiadki, ktory znecal sie nad biednym psiakiem. Miala zamiar zostawic go w schronisku, ale gdy tam weszla, rozmyslila sie. Zwierzeta wprawdzie wydawaly sie zadbane, ale schronisko wygladalo jak betonowe pieklo. Psy stawaly na tylnych lapach, opierajac sie o kraty, skomlaly i szczekaly, a w oczach kazdego widziala blaganie o dom. Nie mogla zostawic biedaka w tym miejscu.Juz od furtki slyszala szczekanie Tofika. Wyczuwal ja bezblednie. Podeszla do drzwi i zaczela manewrowac kluczem w zamku przy akompaniamencie radosnych piskow przerywanych skomleniem, poszczekiwaniem i drapaniem. Rzucila torbe z ksiazkami w przedpokoju i schylila sie, zeby podrapac psa za uszami. Wypuscila go na dwor, gdy uspokoil sie troche, a sama zaczela sie rozbierac. Poczatek marca byl dosc cieply, czulo sie juz wiosne w powietrzu, chociaz nocami temperatura spadala ponizej zera. Za wczesnie jednak bylo na rezygnacje z cieplej kurtki i czapki. Weszla do niewielkiej kuchni i wstawila wode na herbate. Dom mial juz swoje lata, ale byl zadbany i co najwazniejsze wolno stojacy. Znala wprawdzie sasiadow, czego nie udalo sie uniknac, ale to nie to samo co blok z plyty, gdzie sasiedzi wiedza nawet, kiedy wchodzisz do lazienki i w jakim celu. Starsze malzenstwo, od ktorego kupila dom, nie mialo wygorowanych zadan finansowych. Na wplate poczatkowa wystarczylo pieniedzy, ktore uzyskala po rozwodzie, choc Arek kombinowal, jak mogl, zeby nie dostala nic. Pozostala czesc bedzie splacac w ratach przez trzydziesci lat miejscowemu Bankowi Spoldzielczemu. Tak naprawde stanie sie wiec wlascicielka ukochanego domku, gdy bedzie juz prawdopodobnie na emeryturze. 7 Jej parterowy dom byl ostatnim budynkiem polozonym przy zacisznej uliczce wsrod kilku podobnych. Poza niewielkim przedpokojem, kuchnia i lazienka mial trzy pokoje, z ktorych jeden przeznaczyla na niewielki salon i biblioteke. Pozostale dwa to sypialnie. Dysponowala tez spora piwnica, ktora pelnila funkcje skladziku i rupieciarni zarazem. Garaz miescil sie w niewielkiej przybudowce; poza samochodem stala tam tylko kosiarka do trawy. Dla jej skromnej osoby i Tofika, ktory wlasnie szczekaniem domagal sie wpuszczenia do domu, bylo to az nadto.-Zaczekaj - polecila psu, gdy ten grzecznie zatrzymal sie na wycieraczce i z miloscia w oczach patrzyl na swoja pania, ktora uratowala go przed glodem, chlodem i agresywnym kotem sasiadki. - Lapeczki - powiedziala, wyciagajac szmate. Pies poslusznie unosil po kolei lapy, ktore wycierala starannie, nim wpuscila pupila do domu. - Grzeczny pies - pochwalila go, drapiac za uszami, co Tofik uwielbial. Takiemu to duzo do szczescia nie potrzeba, pomyslala, wsypujac do miski sucha karme. Damian Gruszynski odlozyl lornetke. Zapisal starannie godzine powrotu Marty do domu. Od kilku tygodni obserwowal jej zwyczaje, notujac godziny wyjscia i powrotu, lacznie z czasem porannego joggingu i spacerow z psem. Marta Zywek zyla wedlug schematu, ktory sie nie zmienial. Wedlug jej rozkladu dnia mozna by regulowac zegarek. Poranny i popoludniowy jogging polaczony ze spacerami z psem odbywaly sie dwa razy dziennie o tej samej porze. Oprocz codziennych wyjsc do pracy, dwa razy w tygodniu chodzila na kurs samoobrony. Nie zauwazyl, zeby wychodzila wieczorami. Zakupy robila raz w tygodniu w markecie. Nikt jej tez nie odwiedzal z wyjatkiem niewysokiej brunetki, ktora byla nauczycielka w tym samym liceum. Nie utrzymywala kontaktow z sasiadami poza zwyczajowym dzien dobry. Sam nie nalezal do specjalnie towarzyskich ludzi, ale ta kobieta byla niemal srednio- 8 wieczna pustelnica. Podejrzewal, ze gdyby nie praca, nie wychodzilaby z domu.Damian wynajal poddasze w sasiednim domu po przeciwnej stronie ulicy. Mogl stad przez lornetke w miare swobodnie obserwowac Marte. Zadzwonil telefon. -Czesc - rzucil do aparatu, zamykajac okno. -Cos sie dzieje? - spytala rozmowczyni, nie przedstawiajac sie. -Nic. Cisza i pustka. - Westchnal ciezko. - Dorota, gdyby cos sie dzialo, wiedzialabys pierwsza. -Wiem - mruknela. - Nie rozumiem, co jest grane. Chrust wyszedl tydzien temu. Nie wiem, czemu sie nie pojawia. -Moze zle obstawiamy? -Zlapali caly gang z wyjatkiem tej kobiety. Nikt poza nia nie mogl zgarnac lupu - powiedziala z naciskiem. -Za bardzo tez nie szukali. Poszli po linii najmniejszego oporu. Myslisz, ze ktorys z bandytow powierzylby caly lup prostytutce? Jaka mialby gwarancje, ze nie ucieknie z kasa? -Damian, innej mozliwosci nie ma. Ustalono wszystkie ich poczynania. Dokladnie! Nie mogli ukryc lupu. Mogli go tylko komus przekazac. -Ale to wcale nie musi byc ona. - Zaczal sie bawic dlugopisem, ktorym sporzadzal notatki. - Nie uwierzysz, jaka ta kobieta jest nudna i schematyczna. Jedyny interesujacy element jej zycia to pies. -Skoncentruj sie, Damian. - Dorota ostrym tonem przywolala go do porzadku. - Adres sie zgadza. To ten dom. Wiec jesli dom sie zgadza, to reszta tez. Za duzo myslisz - zganila go. - Przyjade dzis albo jutro. Cos wymyslimy, zeby sie dostac do srodka - dodala juz lagodniej. -Okej. Bede dalej robil swoje, ale mowie ci, ze cos jest nie tak... -Westchnal ciezko. Jakakolwiek dyskusja z Dorota byla wykluczona. Czasami zastanawial sie, kto z nich dwojga nosi spodnie. Wolal jednak nie udzielac sobie odpowiedzi na to pytanie. Mial przeczucie, ze odpowiedz nie przypadlaby mu do gustu. 9 Marta zmywala naczynia, gdy zadzwonil dzwonek do drzwi.Spojrzala zaskoczona na zegarek. Aneta? Za wczesnie... Wytarla rece i poszla otworzyc. Za drzwiami stal Damian Gruszynski. Zamieszkal w poblizu jakis miesiac temu. Poznali sie dwa tygodnie pozniej podczas porannego joggingu i od tej pory Marta skupiala sie glownie na tym, by biegac szybciej niz sasiad. Nie miala ochoty na blizsza znajomosc, ale on nie przyjmowal tego do wiadomosci. Uprzejmy i sympatyczny, w zadnym wypadku nie byl natretny. -Czesc. - Sprawial wrazenie zaklopotanego. - Jestes zajeta? - Przeczesal palcami wlosy, nie wiedzac, co zrobic z rekoma. -Czesc. To zalezy, o co chodzi. - Nie kryla, ze jest zaskoczona jego wizyta. - Potrzebujesz czegos? Widzieli sie kilka razy podczas joggingu, ale gdyby nie Tofik, nawet by do niego nie podeszla. Niestety, ten pies okazywal sympatie kazdemu, kto dal sie namowic na rzucanie patyka. -Nie, niczego nie potrzebuje. Tak tylko sie zastanawialem, czy nie pozwolilabys gdzies sie zaprosic? - Zarumienil sie mocno. -Ja i ty? - Na twarzy Marty widnialo takie niedowierzanie, ze Damian zmieszal sie jeszcze bardziej. -No wiesz, jest piatkowy wieczor. Pomyslalem, ze moze... -Zaczal tracic watek i sam nie wiedzial, co powiedziec. W gruncie rzeczy byl niesmialy i zawsze mial klopoty z nawiazywaniem znajomosci, szczegolnie z atrakcyjnymi kobietami. Marta do takich niewatpliwie nalezala, mimo ze zadawala sobie sporo trudu, by wygladac niepozornie i szaro. -Jestem umowiona - powiedziala chlodno. Nie zamierzala umawiac sie na randki ani z nim, ani z nikim innym. Im predzej Damian to zrozumie, tym lepiej dla niego. -Rozumiem. To moze innym razem? - spytal z nadzieja. -Do widzenia - pozegnala sie oschle. Nie bedzie zadnego innego razu, pomyslala, ale juz zachowala sie wystarczajaco nieprzyjemnie, zeby nie dobijac go wypowiadaniem 10 tego glosno. W koncu to nie jego wina... Zamknela drzwi i przez wizjer obserwowala Damiana. Stal chwile, wyraznie zaskoczony naglym i wlasciwie niegrzecznym pozegnaniem, po czym odwrocil sie i odszedl. Na chodniku obejrzal sie jeszcze na dom, ale na szczescie nie zawrocil.-Moglbys uwazniej wybierac sobie przyjaciol - powiedziala z wyrzutem do psa, ktory siedzial przy jej nogach. Damian wrocil do domu. Dorota spojrzala na niego z oczekiwaniem. -Nic z tego. Splawila mnie - obwiescil. -Za malo sie starales. - Wydela wargi, niezadowolona z niepowodzenia. -Przestan. Co niby mialem zrobic? Blagac na kolanach? -W dzien nie mozemy tam wejsc. Jedyna szansa to wieczor. A sam mowiles, ze nigdzie nie wychodzi. Wiec jak to sobie wyobrazasz? -Moim zdaniem to nie ona - mruknal, rzucajac niedbale kurtke na fotel. -Przyznaj sie, wpadla ci w oko - zirytowala sie Dorota. - Zwariowales chyba... To kryminalistka. -Tego nie wiesz. - Spojrzal na nia ze zloscia. Byla od niego dziesiec lat mlodsza. Dopiero co skonczyla studia, a mysli, ze wszystkie rozumy pozjadala. Teraz jej drobna twarzyczka skurczyla sie w grymasie gniewu. -Zreszta powiedziala, ze jest z kims umowiona... - dodal, sam nie wiedzac dlaczego. Bylo to jego zdaniem bez znaczenia. Znaczenie mialo tylko to, ze zostal splawiony. Przyczyny nie byly istotne. -Naprawde? To doskonale. - Twarz Doroty rozjasnil triumfalny usmiech. - Pojdziesz za nia, a ja sprobuje dostac sie do domu. Jak bedzie wracac, zadzwonisz i mi powiesz. -Nie jestem pewien, czy to dobry pomysl. - Spojrzal na nia z powatpiewaniem, zalujac, ze sie odezwal. - To spore ryzyko. Myslalas, co bedzie, jak nas zlapia? 11 -Idiota. Sprawa dla policji jest zamknieta - podsumowala krotko.-Nie policja sie martwie - warknal. -Wymiekasz? - spytala zaczepnie, siadajac okrakiem na krzesle i spogladajac drwiaco. -Wiesz, ze nie w tym rzecz, milion zlotych piechota nie chodzi. Ale co my niby wiemy? Dostali po osiem lat. Ci, co strzelali, maja dozywocie. Lupu nie znaleziono. Nie ma zadnych sladow, tylko twoje domysly. Uwazam, ze tracimy czas - wyjasnial lagodnie Dorocie, chociaz nauczony dlugoletnim doswiadczeniem, nie spodziewal sie, by najbardziej racjonalne argumenty mogly tu odniesc jakikolwiek skutek. -Sluchaj, kochanki Chrusta nigdy nie zlapano, a tylko ona mogla byc jego wspolniczka. Nie odzyskano lupu i zaden klejnot nie trafil na rynek. Ona nadal musi to wszystko miec! - Dorota nie poddawala sie. Jesli Damian zrezygnuje, przeprowadzi swoj plan sama. Musi tylko poczekac. -Dorota, a w twojej malej glowce nie zagoscila koncepcja, ze ta kobieta mogla wyjechac za granice i tam uplynnic bizuterie? - Nie potrafil darowac sobie kasliwego tonu. To, ze byl spokojny i flegmatyczny, nie znaczylo, ze i bezwolny. -Moj informator znal tylko jej pseudo z ulicy. Po tej aferze powiedziala, ze wraca do rodzicow. Teraz ma kolo trzydziestki, nie wiem tylko, mniej czy wiecej, ale wszystko sie zgadza -odpowiedziala pewnym glosem. - Lacznie z adresem - dodala po chwili, widzac powatpiewanie na twarzy Damiana. -I po osmiu latach ten twoj informator nadal pamieta adres? Mam watpliwosci co do tej sprawy... -No tak dokladnie adresu to nie... - przyznala. - Ale ta dziwka podwozila ja wtedy do Sremu. Zapamietala miejscowosc, pokazala mi ulice. Sporo sie zmienilo od tamtego czasu i nie mogla wskazac domu, ale zapamietala numer: trzynascie. Tego byla pewna na sto procent. Bo... 12 -Jest przesadna i ta trzynastka utkwila jej w glowie. Wiem, mowilas mi to przynajmniej sto razy. Pytanie tylko, na ile mozna wierzyc zacpanej prostytutce.-Sluchaj, ja jej wierze. Niby po co mialaby zmyslac? Zreszta proponowalam, zeby sledzic Chrusta, jak wyjdzie, ale sie nie zgodziles. -Bo to zbyt niebezpieczne. - Nie zamierzal ryzykowac bardziej niz to konieczne. Nie podobala mu sie ta zabawa, ale Dorota nie da mu zyc, jesli zrezygnuje. - Ludzie dla mniejszych pieniedzy zabijali. -Dlatego mam to. - Wyjela z torebki pistolet. Damian westchnal. -To mi sie jeszcze mniej podoba. Zdazyla zjesc obiad, gdy dzwonek do drzwi obwiescil przybycie Anety. Byla sama. Marta odetchnela z ulga. Podswiadomie zywila obawy, ze kolezanka wbrew zapewnieniom przyprowadzi kogos ze soba. -Jeszcze niegotowa? - spytala, patrzac na dzinsy i sweter Marty. -Cos nie tak z moim strojem? - zdziwila sie. - To tylko kino. Nawet nie zapytalam, na co idziemy. -Na komedie romantyczna - obwiescila Aneta. Inne filmy jej nie interesowaly. -Wiec wygladam wystarczajaco dobrze - uznala Marta. - Chyba ze zapomnialas mi o czyms powiedziec? - spytala podejrzliwie. -Tym razem nie - radosnie oswiadczyla Aneta. - Zbieraj sie. Musimy byc wczesniej, zeby miec dobre miejsca. To nie metropolia. Mamy w miescie tylko jedno male kino i pelno randkujacej mlodziezy. Aneta miala racje. Komedia byla calkiem sympatyczna. Dobrze sie bawily. Dochodzila dwudziesta druga, gdy wychodzily z kina. Marta z rozbawieniem spojrzala na klaniajaca sie im mlodziez. Przynajmniej tamci przyznawali sie, ze znaja nauczyciela po wyjsciu ze szkoly. Miala jednak nieodparte wrazenie, ze obecnosc dwoch nauczycielek na seansie nie byla dla nich mila 13 niespodzianka... Grzeczne ogladanie filmu nie jest glownym powodem, dla ktorego nastolatki chodza do kina.Odpowiedziala skinieniem na przywitanie Damiana. Troche ja zaskoczyl jego widok, ale moze wlasnie chcial ja zaprosic do kina. Skoro odmowila, przyszedl sam. Nie bylo w tym nic dziwnego, ze sie na siebie natkneli, analizowala sytuacje, probujac sie pozbyc podejrzen co do niego. Kino mialo tylko jedna sale, wiec inny seans nie wchodzil w gre w tym samym czasie. Dziwic moglo jedynie to, ze sasiad lubi komedie romantyczne... Przez chwile obawiala sie, ze Damian podejdzie, ale skierowal sie prosto do samochodu. -Kto to byl? - Aneta odprowadzila go wzrokiem. Zauwazyla oczywiscie jego pozdrowienie skierowane do kolezanki. Zauwazyla rowniez, ze jest interesujacy, mimo ze nie zwalal z nog, i nie nosi obraczki, chociaz to ostatnie akurat o niczym nie swiadczylo. -Sasiad - odparla lakonicznie Marta, mocniej owijajac szyje szalikiem. -Znam wszystkich na twojej ulicy. - Aneta obejrzala sie przez ramie na Damiana. - A jego nie. Jakies szczegoly? Nie badz taka... -Alez ty jestes! - westchnela Marta, udajac irytacje. -Nazywa sie Damian. Przyjechal jakis miesiac temu. Nic wiecej nie wiem, poza tym, ze uprawia jogging. - Zaczerwienila sie gwaltownie, sama nie wiedzac dlaczego. W koncu nic w tym zlego, ze chcial z nia spedzic wieczor. Pewnie nikogo tu nie zna. Musi czuc sie samotny, pomyslala z naglym poczuciem winy, ze tak niegrzecznie go dzisiaj potraktowala. -Ej, cos krecisz. - Aneta pogrozila jej palcem. - Wszystkie bujdy wyczuwam na kilometr. Gadaj od razu, co jest grane. Dobrze wiesz, ze i tak sie dowiem. - Zatrzymala sie i uwaznie wpatrywala w kolezanke. -Dobrze wiem, ze nie dasz mi zyc - odgryzla sie Marta. -Naprawde nic wiecej nie wiem. Jakis pisarz podobno. Zbiera materialy o malych miasteczkach. 14 -Pisarz? Artysta... - rozmarzyla sie Aneta. - Przedstawisz nas sobie?-Jak bedzie okazja, ale niczego nie obiecuje. - Rozesmiala sie, widzac podekscytowanie przyjaciolki. Nic dziwnego, pomyslala. Damian byl jednym z nielicznych niezajetych mezczyzn w odpowiednim wieku. Nie wydawal sie porazajaco przystojny, ale mial mila twarz. Ostro zarysowane kosci policzkowe nadawaly mu wyraz stanowczosci i zdecydowania, ale ten twardy wizerunek lagodzily szerokie usta i odstajace uszy. -Bedzie, bedzie. Jak bedzie trzeba, to zaczne biegac - oswiadczyla Aneta, wsiadajac do samochodu. Marta nic nie powiedziala, ale na jej twarzy pojawil sie wyraz niedowierzania. Aneta traktowala wysilek fizyczny jak zamach na wlasna osobe. Jedyna dopuszczalna forma cwiczen byly dla przyjaciolki zakupy w centrach handlowych. Niewiarygodne, ze to ta sama osoba, ktora wykancza uczniow ciaglymi klasowkami. Surowa pani profesor ekscytowala sie teraz nieznajomym jak nastolatka. Marta wracala z porannego spaceru z Tofikiem, gdy z naprzeciwka wybiegl Damian. Skrecila, decydujac sie w ostatniej chwili na jeszcze jedno okrazenie. Nie miala ochoty z nim sie spotkac. Niestety, zdrajca pies w radosnych podskokach pognal do Damiana. Nie mogla zostawic To-fika. Chcac nie chcac, musiala zawrocic i sie przywitac. -Czesc... Ten pies cie zameczy, jesli bedziesz mu na wszystko pozwalal. - Usmiechnela sie z wysilkiem. -Lubie psy. - Rzucil Tofikowi patyk, za ktorym ten popedzil uszczesliwiony. Damian spojrzal na Marte badawczo. Widzial, ze chciala uniknac spotkania. Gdyby nie pies, udaloby sie jej. Mial nadzieje, ze nie wyglada na zboczenca. Innego wyjasnienia, dlaczego ona go unika, nie widzial. Nie jest odrazajacy, nie smierdzi, nie narzuca sie. Jest uprzejmy i kulturalny. Na poczatek powinno wystarczyc, zanim bedzie musial wykazac sie innymi 15 zaletami. Marta tez nie wygladala na kobiete, z ktora byloby cos nie tak. Chrust po osmiu latach z pewnoscia jest juz tylko wspomnieniem. Nie wierzyl, zeby pozostawala wierna kryminaliscie, ktorego ani razu nie odwiedzila w wiezieniu. Zwlaszcza ze jesli Dorota ma racje i Marta Zywek, pseudonim Barbie, byla kiedykolwiek zwiazana ze srodowiskiem przestepczym, to teraz wyszla juz na prosta.Nie wierzyl, zeby mogla wszystko zmarnowac dla trzeciorzednego gangstera, i wczoraj powiedzial to Dorocie, ale owa argumentacja nie trafila jej do przekonania. Marta czula sie niezrecznie. Nie wiedziala, co powiedziec. Zaczela sie rozciagac, robiac zamaszyste sklony. Moze sam sobie pojdzie? -Podobal ci sie film? - zapytal Damian, ponownie rzucajac zdyszanemu zwierzakowi obsliniony patyk. -Tak. - Zaczela teraz biegac w miejscu. Miala nadzieje, ze ta rozgrzewka uzmyslowi Damianowi, ze jest zimno i nie powinien jej zatrzymywac. -Mnie tez. - Odebral psu patyk i ponownie rzucil. Zerknal niepewnie na Marte. Nie patrzyla na niego, tylko obserwowala Tofika. Ewidentnie nie miala ochoty na blizsza znajomosc. Czul sie jak idiota. Marta nie zadawala sobie najmniejszego trudu kontynuowania rozmowy, jesli w ogole mozna bylo nazwac to rozmowa. Sam mial w tej kwestii watpliwosci. Niech Dorota sama ja podrywa, pomyslal z nagla uraza. Dlaczego mam sie ciagle zgadzac na wszystkie glupie pomysly?! -Musze leciec. - Podal jej patyk przyniesiony przez Tofika. - Sorry, przyjacielu. - Podrapal psa za uszami. - Innym razem. -Zdrajca - powiedziala z dezaprobata do psa, gdy Damian odbiegl kilkanascie metrow. Biedny zwierzak nie rozumial, w czym rzecz, ale czul, ze pani jest z niego niezadowolona. Na wszelki wypadek pomachal przepraszajaco ogonem. 16 Wracala zdyszana do domu za Tofikiem, ktory wyrwal z radosnym szczekaniem do przodu. Przed furtka stala Aneta. Przytupywala w miejscu, zacierajac dlonie.-No, jestes nareszcie. Ale zimno! - Poglaskala dopominajacego sie piskami o pieszczote psa. -Czesc. Chyba nie wybierasz sie na bieganie? - Zmierzyla kolezanke ironicznym spojrzeniem. Eleganckie kozaczki na szpilce i plaszcz z pewnoscia nie byly odpowiednim strojem sportowym. -Phi - prychnela z pogarda Aneta. - Nie staram sie nawet zrozumiec twojej pasji do biegania w taka pogode. -To co cie sprowadza o tak wczesnej porze? - Marta pchnela furtke, zapraszajac gestem Anete, by szla za nia. -Samochod mi padl. Chcialam zapytac, czy mozemy wziac twoj i wyskoczyc do Poznania na zakupy? -Czy ja wiem? - zastanowila sie Marta. Wlasciwie nie miala nic specjalnego do roboty, a spedzenie samej calego dnia w domu, sam na sam z myslami, tez jej nie pociagalo. Poza tym ten Damian. Obawiala sie, ze moze pojawic sie z kolejnym zaproszeniem. -Co masz innego do roboty? - przekonywala ja Aneta. - Klasowki? Poczekaja... -Dlaczego nie? - uznala ostatecznie Marta. W drodze powrotnej z zakupow Aneta probowala w samochodzie spiewac z radiem, ale mimo wielu talentow tego jednego nie miala -dobrego glosu. Marta byla w tak wesolym nastroju, ze postanowila zniesc popisy wokalne przyjaciolki w milczeniu, mimo ze roznica miedzy godowym miauczeniem kota sasiadow a spiewem Anety nie wydawala sie zbyt wielka. Na poboczu szosy stal jakis mezczyzna. Na widok swiatel wybiegl na droge i zaczal rozpaczliwie machac rekoma. Marta zatrzymala z niechecia samochod. Na wszelki wypadek zatrzasnela wszystkie zamki i dopiero wowczas uchylila lekko szybe. Tylko tyle, zeby slyszec glos mezczyzny. Aneta przewrocila oczami. Czasami miala wrazenie, ze Marta to paranoiczka. W koncu ile osob nosi w torebce 17 gaz, idac w bialy dzien na zakupy, albo wozi klucz francuski pod siedzeniem samochodu?-Dobry wieczor. - Nieznajomy wyraznie sie ucieszyl. - Przepraszam, ale silnik mi zgasl. Nie rusze z miejsca. Moze mnie pani podwiezc do miasta? - poprosil. -Nie. - Marta nawet nie opuscila szyby. Nie zamierzala podwozic autostopowicza. Nigdy tego nie robila. - Ale jak tylko dojade, zglosze miejsce pana postoju pomocy drogowej - zaproponowala. Nie mogla go przeciez zostawic tak zupelnie bez pomocy. -Nie mam pieniedzy na pomoc drogowa. - W tonie mezczyzny pojawily sie blagalne nuty, chociaz w pierwszej chwili odniosla wrazenie, ze raczej maskuja zlosc. - Nie moze mnie pani podrzucic chociaz kawalek? -Marta, nie badz taka. Nie mozesz pana po ciemku tutaj zostawic. - Aneta, usmiechajac sie kokieteryjnie, tracila ja w ramie. -Nie sprawie klopotu - przekonywal pechowy kierowca. -Co pan zrobi na miejscu? Skoro nie stac pana na sciagniecie samochodu do warsztatu... - spytala nieufnie Marta, przygladajac sie mu z niechecia. Mezczyzna nie budzil jej zaufania. Sprawial nieprzyjemne wrazenie. -Brat mieszka w Sremie. Wezmie mnie na hol - wyjasnil. -To moze po prostu zadzwonie po pana brata? - zaproponowala. -Jestes nienormalna - syknela Aneta. Odblokowala drzwi, zanim Marta zdazyla zaprotestowac. - Podrzucimy pana. Mezczyzna szybko wsiadl do srodka. Marta tylko rzucila przyjaciolce zle spojrzenie. Nic nie mowiac, ruszyla z miejsca. Im szybciej znajda sie w miescie, tym lepiej. Zerknela we wsteczne lusterko. Mezczyzna wygladal nieciekawie. Skorzana kurtka, ogolona glowa, tatuaz na szyi, szeroki kark. Gdyby spotkala go na ulicy, przeszlaby na druga strone, a teraz dzieki kolezance wiozla to indywiduum wlasnym samochodem. Nie uwierzyla ani przez moment w historyjke o bracie. Nie ma kasy, nie ma telefonu, ale brata w Sremie ma. Ciekawe... Aneta za to nie miala najmniejszych 18 zastrzezen wobec nieznajomego. Terkotala jak najeta. Marta dziwila sie czasami, jak tak rozne osoby jak one dwie mogly sie zaprzyjaznic. Gdy tylko wjechala do miasta, zatrzymala sie przy chodniku.-Prosze, dalej pan sobie poradzi - powiedziala oschle do pasazera. -Daj spokoj, Marta. Podwiezmy pana chociaz do centrum. - Aneta nie rozumiala zachowania przyjaciolki. -Dziekuje, tutaj jest w sam raz. - Mezczyzna wysiadl. Widzac, jak wrogo na nia spojrzal, Marta poczula dreszcz przechodzacy jej po plecach. Aneta oczywiscie niczego nie zauwazyla. Pomachala wesolo reka nieznajomemu, ktory patrzyl za odjezdzajacym samochodem. -Dobrze, ze chociaz adresu mu nie podalas - odezwala sie zlosliwie Marta do zadowolonej nie wiadomo z czego kolezanki. -Nie przesadzaj. Zwykla uprzejmosc nic nie kosztuje... -Nie rob tego wiecej. - Marta wciaz czula sie nieswojo. - Nigdy nie zabieram nieznajomych. Nigdy! - podkreslila. -Przeciez nic sie nie stalo... - Aneta nie rozumiala jej rozdraznienia. -Tym razem! - rzucila ostro Marta. - Przepraszam. -Rozluznila dlonie zacisniete na kierownicy. - Nie chcialam na ciebie krzyczec. Po prostu jestem ostrozna. - Odetchnela gleboko. Byla bardziej poruszona, niz moglaby podejrzewac, chociaz wlasciwie nic sie nie wydarzylo. -W porzadku. - Aneta nie wdawala sie w dyskusje. Nie rozumiala zachowania przyjaciolki, ale postanowila uszanowac jej zdanie. Widziala, ze Marta jest wytracona z rownowagi. Nie wiedziala nic o jej zyciu przed przyjazdem do Sremu. Widocznie cos musialo sie stac, myslala. To by wyjasnialo, dlaczego Marta tak dziwnie sie zachowuje. Aneta czula wyrzuty sumienia, ze swoim impulsywnym zachowaniem narazila kolezanke na stres. Jesli Marte ktos kiedys napadl, to moze ona teraz jej to przypomniala? W koncu nikt nie reaguje tak histerycznie bez powodu. Przynajmniej nikt normalny. 19 Mezczyzna w czarnej skorzanej kurtce, ukryty wsrod drzew, obserwowal dom. Kilka tygodni trwalo, az znalazl w koncu kogos, kto znal Barbie - jej kolezanka podala mu adres bez oporow. Poinformowala go nawet, ze juz wczesniej jakas kobieta takze szukala Barbie. Podejrzewal, ze dupa ktoregos z jego kumpli. Mial nadzieje, ze zdazy przed nimi. Chlopaki lada moment wyjda. Nie zamierzal z nikim sie dzielic. Lepiej dla Barbie, zeby nie zdazyla przewalic calego lupu. Mial z nia rachunki do wyrownania. Przez osiem lat ani jednej paczki, ani jednego listu. A on tak jej ufal... Jeszcze ta cholerna baba go wkurzyla. Gdyby nie to, ze Barbie jechala samochodem z kolezanka, najpewniej skonczylaby w lesie. A przeciez jego plan zakladal szybkie pojawienie sie i rownie szybkie znikniecie.W domu zgasly swiatla. Postanowil odczekac jeszcze z godzine, zeby sie upewnic, ze nie zdarzy sie nic nieprzewidzianego. Osiem lat z zyciorysu to sporo. Nie mial zamiaru wracac do pierdla. Lepiej troche odczekac, niz zawalic sprawe na poczatku. Zapalil kolejnego papierosa i zaciagnal sie gleboko. Dochodzila trzecia, gdy zdecydowal, ze juz czas. Przeszedl powoli przez ulice, rozgladajac sie czujnie na boki. Ulica byla pograzona we snie. Zacisnal rece na furtce, by ja przeskoczyc, i omal nie upadl, gdy ta po prostu otworzyla sie pod jego ciezarem. Przykucnal pod zywoplotem i czekal. Najwyrazniej nikt niczego nie uslyszal. Upewniwszy sie, ze nic sie nie dzieje, powoli, zgiety wpol, zblizyl sie do domu. Okrazyl go i znalazl sie wsrod rosnacych gesto krzewow. Wokol domu panowala ciemnosc, nieprzycinane galazki skutecznie zaslanialy posesje przed wzrokiem przemykajacych ulica przechodniow. O tej porze wprawdzie nikogo sie nie spodziewal, ale wystarczylo sie schylic, by umknac przed ewentualnymi spojrzeniami. Nawet gdyby ktos stanal przy samym ogrodzeniu, nie powinien go dostrzec. Pochylony, mimo egipskich ciemnosci szybko znalazl niewielkie okienko do piwnicy. Na jego twarzy 20 pojawil sie pelen satysfakcji usmiech. Nie bylo kraty. Wystarczylo po prostu zbic szybe. Mial nadzieje, ze nikt nie uslyszy brzeku.Jeknal z bolu i zaskoczenia, gdy otrzymal cios w tyl czaszki. Upadl na kolana. Probowal sie odwrocic i stanac na nogi, ale stojaca nad nim postac uniosla wysoko trzymany w obu rekach owalny przedmiot i opuscila go z calej sily na jego glowe. Upadl i nie poruszyl sie wiecej. Mimo to postac uderzyla jeszcze kilka razy. Marta spala prawie do poludnia. W nocy przewracala sie z boku na bok i budzila kilka razy. Kolo trzeciej nad ranem wyrwal ja ze snu jakis dzwiek. Nie potrafila go rozpoznac. Nasluchiwala przez chwile, ale sie nie powtorzyl. Panujaca cisza, zaklocana co jakis czas szumem przejezdzajacych niedaleko samochodow, uspokajala ja na tyle, ze ponownie zapadala w sen. Bylo juz dobrze po jedenastej, gdy wreszcie otworzyla oczy. Gdyby nie Tofik, pewnie spalaby dalej. Biedak siedzial przy lozku, tracal swoja pania mokrym nosem i patrzyl zalosnie. Pora spaceru dawno minela, mimo to dzielnie czekal, az pani otworzy oczy, w koncu jednak potrzeba stala sie tak pilna, ze podjal probe przypomnienia o sobie. Marta wstala, narzucila stary szlafrok frotte i wypuscila psa na zewnatrz. Miala szczescie, ze Tofik juz radzi sobie jakos z pecherzem. Pare miesiecy temu musiala wyprowadzac go kilka razy w nocy albo rano sprzatac przedpokoj. Dzieki Bogu za ten kawalek ogrodka, pomyslala. Wprawdzie miescil sie w nim tylko zywoplot i skrawek trawnika, ale na potrzeby Tofika to wystarczalo. Powoli zaczela szykowac pozne sniadanie. Nie chcialo jej sie nawet ubierac. Miala wrazenie, jakby wcale nie spala. I jeszcze to... - pomyslala z niechecia, slyszac wycie Tofika. Pewnie znowu napadl go kot sasiadow. Pobiegla ratowac psa. Ostatnim razem Gucio siedzial Tofikowi na plecach i szarpal go za uszy. Ten kot to sadysta. Nie mogla zrozumiec, jak wlasciciele mogli tak agresywnego stwora nazwac tym imieniem. Powinni go wykastrowac. Nie wykluczala, ze na taki 21 zabieg chetnie zrobiliby zrzutke wszyscy okoliczni mieszkancy majacy psy.-Tofik? Tofik! - nawolywala, otulajac sie szczelnie szlafrokiem. Wial zimny wiatr. Pies sie nie pojawil, ale przestal wyc. Teraz tylko szczekal, co uznala za znak, ze nikt go nie morduje. Szczekanie dobiegalo zza domu. Poszla sprawdzic, dlaczego pies nie zareagowal na jej wolanie. Tarmosil jakis przedmiot sporych rozmiarow lezacy w krzakach tuz przy zywoplocie. -Zostaw! - zawolala, podchodzac blizej, by przyjrzec sie uwaznie, co wprawia Tofika w takie zdenerwowanie. - O Matko Boska! - wyszeptala przerazona, tlumiac cisnacy sie na usta krzyk. Tofik ciagnal za rekaw czarnej skorzanej kurtki. Pod plotem, ukryty czesciowo w krzewach, lezal mezczyzna, ktorego wczoraj podwiozly z Aneta do Sremu. Patrzyla oniemiala. Nie poruszal sie. Lezal na boku, z twarza zwrocona do ziemi, z rozrzuconymi ramionami. Nie reagowal w zaden sposob na ataki psa. -Zostaw... - stanowczo odepchnela zdenerwowanego Tofika i uklekla przy lezacym. Tracila go lekko palcem raz, potem drugi. Bezskutecznie. Mezczyzna ani drgnal. Dopiero po dluzszej chwili dotarlo do niej, ze jesli nie bronil sie przed psem, to tracanie jednym palcem niewiele pomoze. Z wysilkiem odwrocila lezace na boku cialo na wznak. Mezczyzna nie oddychal. Szkliste oczy patrzyly w niebo. Na glowie mial rane. Wygladala, jakby ktos postanowil zmiazdzyc mu czaszke, wbijajac do srodka kamien. Tofik uspokoil sie w koncu i siedzial przy pani, spogladajac na nia. -O Matko Boska... - szepnela do siebie. W jej ogrodzie jest trup. I to trup zamordowany. Raczej mozna wykluczyc sytuacje, ze facet wlazl do jej ogrodka, zeby popelnic samobojstwo, walac sie kamieniem w leb, a nastepnie pozbyl sie narzedzia i spokojnie ulozyl w oczekiwaniu na psa, ktory znajdzie sztywne zwloki. -O Matko Boska! - jeknela po raz drugi, gdy zadala sobie pytanie, co, u diabla, ten facet robil w jej ogrodzie. 22 -Dzien dobry!Omal nie zemdlala, slyszac meski glos. Zerwala sie przerazona na nogi. Na ulicy stal Damian i usilowal zajrzec do ogrodka przez gesty zywoplot. Nie miala pojecia, co za krzewy posadzil przy plocie poprzedni wlasciciel, ale byly geste i zielone przez caly rok, z czego teraz niezwykle sie cieszyla. -Co tu robisz? - spytala ostro, podchodzac jak najblizej ogrodzenia, by uniemozliwic natretowi zajrzenie do srodka. Miala nadzieje, ze niczego nie zauwazyl. Na wszelki wypadek stanela dokladnie naprzeciw niego, zaslaniajac soba widok na ogrod. Szczesliwie zwloki autostopowicza nie lezaly przy samej scianie budynku, gdzie kazdy moglby je zobaczyc, tylko pod plotem, zasloniete przez krzaki. Z ulicy nie powinien ich nikt zauwazyc, pod warunkiem ze nie bedzie zapuszczal zurawia. -Przechodzilem wlasnie obok i... - zaczal i urwal nieoczekiwanie. Nie mial dobrego wytlumaczenia, co robi w zaulku za jej domem. Nie mial zadnego powodu, by tu przebywac. Zwabilo go wycie psa, gdy wracal z obchodu, ale nie mogl sie przeciez do tego przyznac. -I co? - Marta popatrzyla czujnie na niego, odpychajac noga Tofika, ktory, merdajac wesolo ogonem, usilowal przecisnac sie przez krzaki do samego plotu. -I zobaczylem ciebie... - odpowiedzial zmieszany. Marta wprawiala go w zaklopotanie. Nie wiedzial tylko, czy to ona jest dziwna, czy on sam. -Podgladasz mnie?! - Zmruzyla podejrzliwie oczy, spogladajac zimno na intruza. -No co ty?! - oburzyl sie Damian. - Ja cie podgladam?! Czul sie dotkniety do zywego. To, ze ja obserwowal, nie znaczylo, ze jest pospolitym podgladaczem! Poza tym nie mogla wiedziec, ze ja obserwowal... A moze... -To co tu robisz? - Nie spuszczala z niego wzroku. -Chcialem cie zaprosic na kolacje. Mowilas, ze moze... moze innym razem... - zajaknal sie. 23 -Nieprawda! - odparla ostro. - Niczego takiego nie mowilam.-No moze nie doslownie, ale jak ja to powiedzialem, to nie powiedzialas, ze nie... - Damian patrzyl pod nogi, coraz bardziej zmieszany. Nie wiedzial co, ale cos sie stalo. Marta stala przed nim z rozczochranymi wlosami, w starej pizamie, ktora wygladala jak worek, i patrzyla nan z wrogoscia, na jaka z pewnoscia nie zasluzyl. Damianowi wydawalo sie, ze traci poczucie wlasnej tozsamosci. Nie byl juz niezaleznym mezczyzna w sile wieku, tylko wystraszonym uczniem przed tablica, wyszydzanym przez niemilosierna nauczycielke. -Pani Zywek! - Z domu obok dobieglo ich wolanie sasiadki. - Nie widziala pani mojego Gucia? Gdzies sie zapodzial, lobuz jeden! Slyszalam pani psa i myslalam, ze moze do was poszedl? -Nie ma tu zadnego kota! - odkrzyknela. Jeszcze tego brakowalo, zeby babsko przylazlo teraz szukac tego glupiego kocura! Wstretna sasiadka musiala byc w jej wieku, ale wygladala o wiele starzej. Lat dodawaly jej faldy tluszczu wylewajace sie spod zbyt dopasowanych ubran i mocny makijaz. -A moze pani sprawdzic?! - Alicja Bednarz sie nie poddawala. -Przeciez mowie, ze nie ma! - odparla Marta tak nieprzyjemnym tonem, ze sasiadka rzucila jej tylko dziwne spojrzenie i zatrzasnela drzwi. - No co? - Spojrzala zaczepnie na Damiana, ktory przygladal sie jej z coraz wiekszym zdziwieniem. - Mam zly dzien. Tofik! - krzyknela. Pies znowu tarmosil autostopowicza. - Wracaj tu natychmiast! Bo zaraz po ciebie pojde! - zagrozila mu. -Moze ci pomoge? - zaoferowal sie Damian. -Nie! - prawie krzyknela. - Nie trzeba. Wlasciwie nie ma w czym pomagac. - Opanowala sie, widzac zdumione spojrzenie mezczyzny. - Po prostu wywlokl cos ze smietnika. - klamala. - Cos... zepsutego. I nie chce, zeby smierdzial - wybrnela. - A ty lepiej juz idz. Zimno mi. Nie chce sie przeziebic... -W porzadku, ale... 24 -No dobrze, umowie sie z toba. Bardzo chetnie. - Usmiechnela sie z wysilkiem w nadziei, ze moze w ten sposob pozbedzie sie Damiana, a co dalej, to sie pomysli pozniej.-Przed chwila mowilas... - Zamrugal zdezorientowany rozwojem sytuacji. Mial wrazenie, ze ksiazka "Mezczyzni sa z Marsa, a kobiety z Wenus", wspomagana przez poradnik Chmielewskiej "Jak wytrzymac ze wspolczesna kobieta", powinna byc lektura obowiazkowa dla wszystkich mezczyzn chcacych umowic sie z Marta. -To bylo przed chwila - oznajmila stanowczo. - A teraz mowie, ze chetnie sie z toba spotkam. Jakis problem? Zmieniles zdanie? - spytala zaczepnie, widzac, ze Damian nie zamierza odejsc. -Nie, skad - zaprzeczyl pospiesznie. Czytal kiedys, ze wariatom nie nalezy sie sprzeciwiac. -No to jestesmy umowieni. - Usmiechnela sie nieoczekiwanie. - Zjemy cos razem w tygodniu. Dzisiaj jestem zajeta. Bardzo zajeta. - Przeczesala wlosy palcami, starajac sie wygladac normalnie. W srodku chichotala jak szalona. Jesli Damian zaraz nie odejdzie, ona wybuchnie histerycznym smiechem, a wtedy wszystko sie wyda. -Idz juz - polecila ze zniecierpliwieniem. -Dobrze. To na razie. - Pomachal jej jeszcze reka i odszedl, ociagajac sie. Marta tylko usmiechnela sie cierpko. Czekala, az Damian sobie pojdzie. Kiedy wreszcie skrecil w boczna uliczke, padla na kolana i zaczela sie kolysac jak autystyczne dziecko, oplatajac sie ciasno ramionami. Musiala cos zrobic i to natychmiast. Tylko co? - zastanawiala sie goraczkowo. Nie moze wezwac policji. Byla karana, i to za usilowanie zabojstwa. Nie pojdzie do wiezienia. Co to, to nie! Nie po tym wszystkim, co przezyla. Ale w jej ogrodzie lezy trup, ktorego wczoraj wiozla samochodem. To znaczy, jak go wiozla, to jeszcze zyl. Skad miala wiedziec, ze nastepnego dnia bedzie uzyznial jej trawnik? Zachichotala histerycznie. W dodatku, 25 majac pod nogami sztywniaka, umowila sie na randke z facetem, ktory uwaza ja za kompletna wariatke. Nie moze wykluczyc sytuacji, ze sama zabila tego autostopowicza. Kiedy walczyla z mezem, tez nie miala pojecia, ze kilka razy dziabnela go nozem. Stracila panowanie nad soba. Moze teraz tez? Ale cos by chyba pamietala? Tak zupelnie nic? To chyba niemozliwe. W koncu to nie ona dostala w glowe!-Okej, wszystko bedzie dobrze - szepnela do siebie. - Nie mysl o tym, co sie stalo, tylko o tym, co trzeba zrobic. Opanowala sie z trudem. Wiedziala juz, czego nie moze zrobic. Nie moze isc na policje, nie moze nikomu o tym powiedziec, nie moze nikogo poprosic o pomoc. Nie miala natomiast pojecia, co moze i co powinna. Wlasciwie wiedziala, co powinna, ale tego nie zamierzala uczynic. Policja odpada, i to zdecydowanie. Z goraczkowych rozmyslan wyrwal ja dzwiek telefonu dobiegajacy z domu. Wepchnela z wysilkiem zwloki glebiej w zywoplot. Sprawdziwszy, czy za bardzo nie wystaja, chwycila pod pache psa i pobiegla do domu. -Halo? -Czesc, Aneta z tej strony. Nie uwierzysz, co sie stalo... Marta parsknela nieopanowanym smiechem. -Przepraszam. To przez Tofika. - Starala sie opanowac. Ona nie uwierzy? W tej chwili uwierzy we wszystko. - Wiec co sie stalo? - spytala z powaga w glosie. -Dobrze sie czujesz? - zaniepokoila sie Aneta. -Doskonale - oznajmila zdecydowanie Marta. - To co mi chcialas powiedziec? -Wyobraz sobie, ze sasiadom rura pekla. Mam kompletnie zalane mieszkanie. Jest w tragicznym stanie... -Aneta byla zalamana. - Bez generalnego remontu sie nie obedzie. Na szczescie bylam ubezpieczona. 26 -Naprawde? - Marta ponownie parsknela smiechem. Oparla sie o sciane i ocierala lzy rozbawienia plynace jej po twarzy.-Co sie z toba dzieje? - z niesmakiem w glosie zapytala Aneta. - Mam zrujnowane mieszkanie, a ciebie to bawi? Niezla przyjaciolka... -Sorry, to... - Marta starala sie powstrzymac kolejny wybuch smiechu... - to ze szczescia... -Ze zalalo mi mieszkanie? -Nie. Umowilam sie na randke... -No tak. Wszystko jasne. Gdybym po takiej dlugiej abstynencji zdecydowala sie na randke, tez by mi odbilo - skwitowala kwasno Aneta. Znajac przekonania Marty, nie uwierzyla w ani jedno jej slowo. -Mow, co chcialas? - Marta uznala, ze czas zakonczyc rozmowe. Przeciez musi sie umyc, ubrac, zjesc sniadanie, nakarmic psa, pozbyc sie zwlok... -No wlasnie mowie! - oznajmila z uraza w glosie Aneta. - Nie mam gdzie sie podziac! Myslalam, ze zamieszkam u ciebie, dopoki nie doprowadze mieszkania do stanu uzywalnosci. -Absolutnie wykluczone. -Jak to? - Aneta byla zaskoczona. Nie spodziewala sie takiej odpowiedzi. - Dlaczego? -To niedobry pomysl. Nie jestem przyzwyczajona do mieszkania z kims... - wymyslila Marta na poczekaniu. -Sluchaj, ja naprawde nie mam gdzie sie podziac. Nie stac mnie na hotel - powiedziala placzliwie. - To przez tego autostopowicza? - dodala. -Co wiesz o autostopowiczu? - spytala podejrzliwie Marta. -Nic nie wiem. - Zdziwienie kolezanki bylo niemal namacalne. - Chodzi mi o to, ze jestes na mnie zla, ze go wczoraj zabralysmy... Ale on naprawde moim zdaniem nie stanowil zadnego zagrozenia... 27 -Nie jestem zla. - Marcie wlasnie przyszlo do glowy, ze zaistniala sytuacja to wina Anety, ale nie moze jej tego powiedziec. Zreszta, co mialaby powiedziec? "Przez ciebie mam trupa w ogrodzie"?-To moge przyjechac? - spytala blagalnie Aneta. -Mozesz - odparla z ciezkim westchnieniem Marta. Nie miala zadnego racjonalnego powodu, by odmowic. - Ale nie teraz. Daj mi godzine. -Jasne, jeszcze musze sie spakowac. - Aneta odetchnela z ulga. - A moglabys po mnie podjechac? Pamietasz, ze mam uszkodzone auto... -Nie moge wychodzic z domu. Wez taksowke - oznajmila Marta i rozlaczyla sie. Aneta spojrzala zszokowana na telefon. Przyjaciolka nigdy sie tak dziwnie nie zachowywala; i co to znaczy, ze nie moze wychodzic z domu? Marta odlozyla sluchawke i zaczela nerwowo obgryzac paznokcie. Jesli zaraz czegos nie zrobi, to wpadnie w histerie, a wtedy Aneta znajdzie ja w stanie amoku. I z trupem w piwnicy. I to ze znajomym trupem. Gdyby to byl chociaz ktos obcy, ale tak? Co moze sobie pomyslec? Ze tak sie wkurzyla z powodu niechcianego pasazera, ze go zatlukla?! Nie ma wyjscia, musi ukryc zwloki, dopoki czegos nie wymysli. Byle szybko, zanim przyjaciolka sie o nie potknie. Tylko gdzie?! - zastanawiala sie. Najlepsza bylaby duza zamrazarka, ale takiej nie ma. Dysponuje tylko zwykla lodowka z malym zamrazalnikiem; musialaby wiec pocwiartowac cialo. Nigdy w zyciu! Odrazajace! Nawet kurczaka kupowala w kawalkach, bo ja mierzila sama mysl o porcjowaniu. Zatem w nocy bedzie musiala zakopac trupa. Nie ma wyjscia. Tylko co zrobic teraz? Facet nie moze przeciez lezec w krzakach. Moze by i dotrwal nienaruszony do nocy, ale ten jej pies-zdrajca, jak tylko wybiegnie na dwor, znow zacznie go tarmosic i sciagnie wszystkich sasiadow. Jednego juz sciagnal - spojrzala z niechecia na Tofika. Bo co wlasciwie robil tu Damian? Zauwazyla, ze krecil sie kolo jej domu zdecydowanie za 28 czesto. Jakby sie tak zastanowic, to nawet codziennie. Nie uwazala sie za brzydactwo, ale za pieknosc tez nie. Na pewno nie kreci sie tu z jej powodu.A moze?... Nie, zdecydowala po chwili. Przeciez mieszka obok. Musi przejsc kolo jej domu, zeby skrecic do siebie. Wiec Damian odpada. Podejrzewala, ze zwabilo go tutaj wycie psa. Raczej watpliwe, zeby przypadkiem przechodzil wlasnie tedy. Co mialby tu robic? Chyba ze to on zabil... Nie, odrzucila szybko te mysl. Po co mialby to robic? I po co mialby przychodzic tam w ciagu dnia? Sprawdzic, czy zwloki sobie nie poszly? Nie, to zdecydowanie wina psa, uznala i spojrzala na niego z nagla uraza. -Nie mogles alarmowac, jak tu wlazil? Tylko dopiero jak lezy? Co z ciebie za pies? - Biedak nastawial uszy, zagladajac swojej pani w oczy. Jak zawsze nie mial pojecia, o co chodzi. Marta tez nie miala pojecia, o co chodzi. Po co facet sie pchal do jej domu? I kto go zabil? Jesli ona sama, to sie tylko bronila. Po chwili zastanowienia doszla do wniosku, ze ten wariant zdecydowanie odpada. Gdyby doszlo do walki, mialaby slady na ciele i ubraniu. Niemozliwe przeciez, zeby tak po prostu zabila faceta, wrocila do domu, umyla sie i polozyla spokojnie spac. Takiego zachowania nawet amnezja pourazowa nie tlumaczy. Wariant samoobrony odpada, wiec to nie ona zabila. Morderstwa z zimna krwia postanowila nie brac w ogole pod uwage. Uznala, ze nie jest do tego zdolna. Z kolei tezy, ze jest wariatka i lata z kamieniem badz innym narzedziem zbrodni po ogrodzie, wolala nie rozwazac. Wariant kolejny: zabil ktos inny. Ale kto i dlaczego? Nie dosc, ze ten oprych wlazl do jej ogrodu nie wiadomo po co, to jeszcze ktos inny mialby isc za nim, zeby go zabic. Czy to znaczy, ze w nocy pod jej domem lazilo dwoch obcych mezczyzn?! I jej pies smacznie wtedy chrapal? Nie moglo to sie stac chociaz ze dwa domy wczesniej? Na razie postanowila pozostawic ten problem. 29 Wlasciwie nie interesowalo jej juz ani kto, ani dlaczego. Interesowalo ja tylko jedno: Co zrobic teraz?Marta postanowila, ze na razie przeniesie trupa do piwnicy, a w nocy zakopie go w ogrodzie. Musi tylko sprawdzic, ktorego miejsca nie widac z ulicy. Nie chcialaby pozniej nikomu sie tlumaczyc z nocnych wykopow. Na zegarze byla juz prawie dwunasta. Za chwile bedzie tu Aneta. Marta wybiegla na dwor. Tofika zostawila w domu, tylko by jej przeszkadzal. Rozejrzala sie, ale nikogo z sasiadow nie zauwazyla. Chodnik byl pusty. Niedziela, pora obiadowa, ma szanse, ze nikt jej nie zobaczy. Skrecila za dom i po kilku krokach znalazla sie przy zywoplocie. Chwycila trupa za rece i zaczela ciagnac. Jeknela z wysilku, bo facet byl ciezki jak wszyscy diabli. W dodatku caly czas sie na nia gapil! I ta dziura w glowie... Fuj...! Z obrzydzeniem puscila go i pobiegla do domu. Nie zwracajac uwagi na podskakujacego psa, wpadla do kuchni, wysunela szuflade i zaczela goraczkowo ja przetrzasac. -Pasuje jak ulal - mruknela, z zadowoleniem spogladajac na swoje dzielo. Starannie zawinieta w czarny worek na smieci glowa mezczyzny sprawiala nieco upiorne wrazenie, ale wygladala zdecydowanie lepiej niz wylupiaste oczy, wpatrujace sie w nia oskarzycielsko. Zapierajac sie mocno stopami w ziemie, szarpnela cialo. Udalo jej sie pokonac zaledwie kilka metrow, gdy poczula, ze traci sily, a kregoslup wydal z siebie dzwiek przypominajacy chrupniecie. Facet wazyl z dziewiecdziesiat kilogramow. Nie miala szans dowlec go do wejscia i wtargac po schodach, zwlaszcza ze musiala zrobic to szybko, by nikt jej nie dostrzegl, nastepnie przeciagnac zwloki przez pol domu, a potem po schodach w dol do piwnicy. I jeszcze droga powrotna. W nocy przeciez bedzie musiala go stamtad zabrac. Nie moze trzymac go tam w nieskonczonosc. Nie miala pojecia, kiedy trup zacznie smierdziec, ale wiedziala, ze to tylko kwestia czasu. Pamietala, jak sie jej mieso zasmiardlo, kiedy zapomniala schowac je 30 do lodowki. Trzeba sie dowiedziec, ile mam czasu, pomyslala z niepokojem. Jak wytlumaczy Anecie, ze ten smrod to nic takiego? Bedzie jej wmawiac, ze nic nie czuje? Nierealne. Aneta uczy biologii i moze rozpoznac zapach zwlok. Marta czytala, ze gnijace zwloki wydzielaja bardzo specyficzny zapach, ktory trudno pomylic z czymkolwiek innym. Miala nadzieje, ze znajdzie potrzebne informacje w Internecie.-Ty pieprzony debilu! - zaklela. - Musiales dac sie zabic akurat tutaj? Opadla na kolana przy nieboszczyku i zastanawiala sie goraczkowo nad umieszczeniem go w garazu. Po chwili namyslu odrzucila jednak ten pomysl. Za blisko okien wscibskiej sasiadki od Gucia. Wygladalo na to, ze nie ma innego wyjscia. Musi zabrac faceta do domu. Jej wzrok padl nagle na okienko piwniczne. Poczula sie jak Leonardo da Vinci rysujacy machiny latajace, gdy olsnilo ja rozwiazanie kwestii transportu zwlok. Po co ma je wlec przez dom i po schodach? Wrzuci trupa po prostu do piwnicy przez okno i juz. Wowczas zostanie jej tylko problem wyciagniecia zwlok na dwor, ale to i tak zaoszczedzi jej czasu przynajmniej w tym momencie. Obawiala sie, ze lada moment moze pojawic sie Aneta. A co bedzie potem, to sie pomysli. Przyjdzie na to czas, bedzie rada, pomyslala. Pognala do domu, gdyz okno piwniczne otwieralo sie od wewnatrz. Zbiegla po schodach, potykajac sie o szlafrok, ktory sie rozwiazal; paski plataly sie jej miedzy nogami. Otworzyla okienko i ruszyla z powrotem na gore. Ostatkiem sil dowlokla oporne zwloki do okienka i zaczela wpychac. Mezczyzna byl wiekszy, niz myslala. Za nic nie chcial przejsc przez waski otwor. Zaczela wpychac cialo glowa w dol, ale zaklinowalo sie w ramionach. Usiadla przy stopach i pociagnela je mocno na siebie. Wypadlo z powrotem na trawe. Dyszac ciezko, odgiela rece nieboszczyka nad glowe i w takiej pozycji zaczela 31 ponownie wpychac przez okno. Weszly tylko rece i glowa, ale to wystarczylo. Wbiegla ponownie do piwnicy.Chwycila sterczace dlonie i zaczela ciagnac, zapierajac sie stopa o sciane. Szlo duzo latwiej, ale do czasu: cialo zaklinowalo sie ponownie. Klnac na czym swiat stoi, popedzila na dwor. Rozejrzala sie wokol, sprawdzajac, czy sytuacja sie nie zmienila i nie pojawili sie jacys gapie. Stanela okrakiem nad zwlokami, tylem do domu, i zaczela ciagnac. Autostopowicz w koncu drgnal i przesunal sie kilka centymetrow. Charczac z wysilku, przepchnela ta metoda jeszcze kilka centymetrow opornego cielska, po czym pozostala czesc mocno dopchnela noga. Po chwili uslyszala gluche lupniecie o posadzke. -O kurde! - sapnela. - Zeby tylko nic mu sie nie stalo. - Parsknela smiechem, gdy dotarla do niej absurdalnosc troski. Nieboszczykowi przeciez nic juz nie moglo sie stac. W takim stanie, na kolanach przy okienku piwnicznym, w rozchelstanym szlafroku, ze zmierzwionymi wlosami i w swietnym humorze zastala ja Aneta. -Co robisz? - spytala podejrzliwie. -Nic. - Marta sie zaczerwienila. Byla tak zajeta, ze nie uslyszala podjezdzajacej taksowki. - Myslalam, ze ten glupi kot tu wlazl. Ale wydawalo mi sie. - Z cala godnoscia, na jaka ja bylo stac, wstala i zaczela wycierac spodnie od pizamy. Rozmazala tylko mokre plamy, wiec machnela lekcewazaco reka. -Wolalam cie - powiedziala Aneta, przygladajac sie jej dziwnym wzrokiem. Marta przedstawiala osobliwy widok. Zgrzana, zaczerwieniona, rozczochrana, w starym rozchelstanym szlafroku. -Nie slyszalam... - Wzruszyla ramionami, zastanawiajac sie jednoczesnie, czy Aneta mogla cos widziec. Doszla do wniosku, ze jednak nie. W przeciwnym wypadku zapytalaby ja, co wepchnela do srodka. -Pomoc ci z bagazem? - spytala uprzejmie, starajac sie odwrocic jej uwage od siebie i swoich poczynan. 32 -Dzieki, poradze sobie. Lepiej idz, zanim sie przeziebisz.-Aneta patrzyla na nia ze zmarszczonymi brwiami. -A wiesz, ze masz racje? - Marta w tym calym zamieszaniu nie zwrocila uwagi na swoj negliz. Byla spocona i zdyszana. Biegala w takim stanie na zimnie. Mogla dostac zapalenia oskrzeli albo jeszcze gorzej. -Pojde juz - powiedziala i spacerowym krokiem ruszyla do domu. Aneta odprowadzila ja wzrokiem. Znaly sie wprawdzie zaledwie dwa lata, ale to dosc czasu, zeby kogos poznac. Przynajmniej do tej pory zyla w takim naiwnym przekonaniu. Teraz jednak nic nie rozumiala. Miala nadzieje, ze to tylko przesilenie wiosenne i Marta wkrotce wroci do rownowagi. Marta tymczasem, jak tylko weszla do domu, rzucila sie pedem do piwnicy, zbiegla jak szalona po schodach, przeskakujac po dwa stopnie na raz. Autostopowicz lezal pod sciana, tam gdzie upadl. Nie miala juz sily ciagac go po piwnicy, wiec zarzucila na niego stary dywan, ktory zostal po poprzednich wlascicielach, a na wierzch jakies worki i kartony. I tak w nocy bedzie go stad zabierac, wiec rownie dobrze moze lezec tutaj. Po chwili zastanowienia zdecydowala sie zostawic okno otwarte. Lepiej, zeby w piwnicy bylo zimno. Zwloki nie lubia ciepla. Nie chciala, zeby Aneta cos wyczula. Nie wiedziala, jak szybko nastapi rozklad, ale im pozniej, tym lepiej. Do tego czasu nieboszczyk musi stad zniknac. Musiala stlumic histeryczny smiech, ktory znow w niej narastal. Potarla mocno twarz rekoma i wybiegla na gore. W przedpokoju natknela sie na Anete stojaca wsrod walizek i pudel. Patrzyla z niedowierzaniem na czerwona i spocona przyjaciolke. -Co tam robilas? Chyba nie szykujesz mi lokum w piwnicy? -Nie, piwnica juz ma lokatora - prychnela Marta. Wysilkiem woli powstrzymala sie przed ponownym wybuchem smiechu. Ostatkiem rozsadku, jaki jeszcze w niej tkwil, zdawala sobie sprawe z tego, ze prawdopodobnie znajduje sie w szoku i stad wlasnie te irracjonalne reakcje. - Szczura - wyjasnila wstrzasnietej jej zachowaniem 33 Anecie. - Chyba widzialam tam szczura. To bylo straszne -podsumowala dramatycznie, starajac sie przybrac odpowiedni wyraz twarzy. - Chodz, pokaze ci pokoj.Zrezygnowala z dalszych prob odzyskania normalnego wyrazu twarzy. Postanowila na razie nie podejmowac dalszych prob wyjasnien. Czula bowiem, ze pograza sie coraz bardziej. Poszla przodem, niosac czesc bagazu przyjaciolki. Aneta podazyla za nia w milczeniu. Weszly do niewielkiego pokoju, w ktorym stal zwykly segment, rozkladana kanapa, lawa i dwa fotele. Marta sama odmalowala sciany, ktore mialy teraz przyjemna ciepla barwe kawy latte. -Nic wiecej nie moge ci zaoferowac. - Opanowala sie w koncu i zaczela normalnie funkcjonowac, przynajmniej na tyle, na ile bylo to mozliwe w zaistnialych okolicznosciach. -Sluchaj, Marta, jak naprawde nie chcesz, to cos wymysle... Aneta czula sie niepewnie. Hustawka nastrojow, ktorej wlasnie byla swiadkiem, kazala jej zwatpic w poczytalnosc przyjaciolki. Moze to, o czym Marta jej nie mowi, to nie jest zadna trauma zwiazana z napascia, tylko pobyt w szpitalu psychiatrycznym? -Zostan. - Marta nie dziwila sie jej watpliwosciom. Gdyby zobaczyla sama siebie w takim stanie, wialaby, gdzie kauczuk rosnie. - Sorry za moje zachowanie. Wiesz, zbliza mi sie okres. I naprawde umowilam sie na randke. To chyba szok. - Usmiechnela sie niesmialo. -Facet! - Aneta sie rozpromienila. - Wiedzialam! Mow, kto to taki... -Ten spod kina. - Marta miala nadzieje, ze to nedzne wytlumaczenie wystarczy, by Aneta przestala sie zastanawiac, jaki to demon opetal jej przyjaciolke. Wygladalo na to, ze tak. -Ciesze sie. - Aneta usciskala serdecznie Marte. - Powinnas juz dawno wyjsc z tej pustelni. Kiedy sie spotkacie? 34 -Jeszcze nie wiem. Zdzwonimy sie. Pewnie w przyszlymtygodniu. Zobaczymy jeszcze. Wiesz, bo ja dzisiaj pozno wstalam, musze sie doprowadzic do ladu. Rozpakuj sie, rozgosc... Aneta rzucila walizke na lozko. -Zobaczysz, nawet nie zauwazysz, ze tu jestem. Marta wziela szybki prysznic i zeszla do kuchni. Nie miala zamiaru zostawiac Anety samej. Nie daj Boze bedzie chciala cos zaniesc do piwnicy. Musi miec na nia oko. Teraz, gdy minal juz pierwszy szok, czula sie wykonczona. Najchetniej zagrzebalaby sie w poscieli i udawala, ze nic sie nie wydarzylo. Nie mogla jednak ignorowac faktow. Wiedziala, ze najrozsadniejszym wyjsciem byloby zawiadomienie policji. Powinna byla zrobic to od razu. Teraz na ciele autostopowicza znajduja sie jej odciski, a jego odciski sa w jej samochodzie. Ukryla zwloki, niewinny czlowiek tak nie postepuje. Miala za soba wyrok za usilowanie zabojstwa w stanie silnego wzburzenia, jak orzekl sad. Co powie prokurator? Oskarzy ja o profanacje zwlok? To oczywiste. Uzna, ze znow jej odbilo i tyle. Nawet nie zadadza sobie trudu poszukania innego sprawcy. Nie, nie bylo innego wyjscia. Musiala uporac sie z tym sama. Pokroila pospiesznie piers z kurczaka w kostke i wstawila ryz. Musi sie opanowac i dotrwac do nocy. Jak Aneta pojdzie spac... -Co robisz? - Aneta juz sie rozpakowala i przyszla do kuchni. -Curry. Mialam zamiar zrobic sniadanie, ale wlasciwie jest juz po dwunastej. Pora obiadowa. - Wlaczyla gaz. - Co z tym mieszkaniem? - spytala. Dopiero teraz do niej dotarlo, co tak naprawde spotkalo przyjaciolke. -Wlasnie. - Aneta usiadla przy stole. - Katastrofa! Wczoraj wylaczyli wode. Awaria byla, a sasiedzi balowali na weselu. I przed wyjsciem z domu nie sprawdzili kurkow. Woda lala sie cala noc. Oni tez mieli potop, tyle dobrego. - Byla tak wsciekla, ze ani odrobine nie wspolczula sasiadom. - A mnie odpadly tapety, na suficie mam purchawy... farba sie luszczy, zreszta, co ci bede mowic... - Wzruszyla z niechecia ramionami. - Jeszcze nie splacilam 35 kredytu, ktory wzielam na remont mieszkania w ubieglym roku. I teraz co? Mam brac kolejny?-Nie masz ubezpieczenia? -Mam. Ale nie jestem tak naiwna, by wierzyc, ze dostane tyle, zeby na wszystko starczylo. Jutro bede szukac firmy remontowej. Nie mam pojecia, jak dlugo to potrwa. -Spokojnie. Mozesz zostac, jak dlugo bedziesz chciala - zaproponowala wspanialomyslnie Marta. Ze zwlokami musi uporac sie natychmiast, a skoro nie ma szans, zeby Aneta natychmiast zniknela, rownie dobrze moze wprowadzic sie na stale. Jej obecnosc w niczym nie bedzie przeszkadzala za kilka dni. Przeszkadza teraz, ale trudno. -Ale zastanawia mnie jedna rzecz... -Tak? -Jak to sie stalo, ze zalewalo ci mieszkanie przez cala noc, a ty nic nie zauwazylas... Zalewalo cie wybiorczo? Sypialni nie? -Nie bylo mnie w domu - mruknela zazenowana Aneta. Wiedziala, ze Marta i tak sie domysli. -Ach tak... - Marta spojrzala na nia pytajaco. Na ogol szanowala prywatnosc innych, ale sytuacja byla raczej szczegolna. Chciala wiedziec. -Bylam u Tomka - wyznala Aneta. - Wiesz, ktorego...- dodala, widzac niedowierzajace spojrzenie przyjaciolki. -Ach tak... - Jednak byla zaskoczona. Tomek uczyl matematyki w ich szkole. Wiedziala, ze spotkali sie kilka razy, ale Aneta nie mowila, ze to cos powaznego. - Dlaczego nie zatrzymasz sie u niego? -Zwariowalas? - W glosie Anety zabrzmial niesmak. -Nie jestem gotowa na powazny zwiazek. Poza tym, jak sie zdecydujemy razem zamieszkac, to dlatego, ze bedzie mnie o to blagal na kolanach, a nie z powodu sytuacji awaryjnej. Marta przewrocila tylko oczami. Nie wyobrazala sobie Tomasza, ktory jej zdaniem wygladal jak sowa - z wiecznie nastroszonymi 36 wlosami, ogromnymi okularami, waskimi ustami i garbatym nosem - kleczacego przed kimkolwiek. Milosc jest slepa, uznala.-Ciesze sie, ze rozumiesz, bo mam mala prosbe. -Aneta usmiechnela sie do Marty. - Nie mam mieszkania, ale mam zycie prywatne. Czy nie bedzie ci przeszkadzalo, jakby on wpadl do mnie od czasu do czasu? Marta zastanawiala sie przez chwile. Nie moze powiedziec nie, bo bedzie musiala uzasadnic odmowe. Niby czym? Ze jeden mezczyzna w tym domu wystarczy? -Nie ma sprawy - oswiadczyla. Tomek przyjdzie, jak juz bedzie po klopocie, uznala. Nie zrobi jej zatem roznicy, czy bedzie goscic jedna osobe, czy dwie. -Wspaniale. - Aneta odetchnela z ulga. - Wiec nie masz nic przeciwko, ze wpadnie dzisiaj wieczorem? -Dzisiaj? - Marta omal nie krzyknela. Czula, jak panika wysysa jej powietrze z pluc. - Jasne, ze nie. Po kolacji Aneta i Tomek poszli do pokoju goscinnego i Marta mogla w spokoju zajac sie wlasna sprawa. Nie miala pojecia, w jakim stanie sa spoczywajace w piwnicy zwloki. Zeszla ostroznie po schodach. Czula, jak wloski na rekach podnosza sie, naelektryzowane. Serce lomotalo jej w piersi. Sama nie byla pewna, co jest przyczyna zdenerwowania. Trup, czekajaca ja zmudna praca czy swiadkowie nad nia, ktorzy moga ja w kazdej chwili przylapac. Cialo lezalo tam, gdzie je zostawila. Twarzy zakrytej czarnym workiem na szczescie nie widziala, ale rece byly bardzo blade. Powiedzialaby, ze trupio blade, ale ktos moglby to uznac za niesmaczny zart. Postanowila, ze rozwiaze problem dzisiejszej nocy, z calkowitym spokojem, a jutro po prostu pojdzie do pracy, jakby nigdy nic. Zapomni o tym strasznym wydarzeniu. Wypchnie je z pamieci na zawsze. Poradzila sobie z malzenstwem, poradzi i z tym. Na zawsze tu zostane - nagle dotarla do niej brutalna prawda. Z trupem w ogrodzie. Nie bedzie mogla sprzedac domu. Bo gdyby komus zachcialo sie posadzic drzewko w miejscu, gdzie zakopala 37 zwloki? Wolala sobie tego nie wyobrazac. Wziela lopate i po cichu wyszla na dwor. Zabrala tylko ze soba Tonka. Pies drapalby w drzwi, gdyby go zostawila. A to mogloby wywabic Anete i jej przyjaciela z pokoju.Dorocie nie udalo sie dostac do domu Marty, co tylko upewnilo ja w przekonaniu, ze wlasciwie wytypowala podejrzana. Po co normalnej kobiecie podwojne zamki w drzwiach. I to w drzwiach anty wlamaniowych! Przekonana o slusznosci swoich racji od kilku godzin nie opuszczala posterunku przy oknie na wynajmowanym poddaszu. Tkwila uparcie z lornetka przy oczach, nie zwazajac na zmeczenie, bolacy kregoslup i piekace oczy. -Damian! - pisnela naraz podekscytowana, odrywajac go od ksiazki. - Patrz. Cos sie dzieje! A nie mowilam? - piszczala. -Pokaz! - Zabral jej lornetke... - Nic takiego - powiedzial po chwili. - Przeciez to tylko pies. -Ale ona szla za dom i cos niosla! - upierala sie dziewczyna. - Mowie ci! Idz i sprawdz. Prosze cie! Westchnal ciezko. Wiedzial, ze Dorota nie odpusci. Z niechecia wciagnal buty i zarzucil na ramiona kurtke. -Tylko nie wypadnij przez to okno - mruknal na odchodnym. Roznili sie jak dzien i noc. Dorota byla niecierpliwa, a slowo "zaraz" w jej slowniku nie funkcjonowalo. On sam byl spokojny, mozna rzec, ze nawet flegmatyczny. Rzadko okazywal emocje skrywane pod maska opanowania. Zanim skonczy sie to prywatne dochodzenie, bede mogl startowac w maratonach, pomyslal, wybiegajac na ulice. Marta wybrala starannie miejsce z tej strony domu, gdzie roslo spore drzewo, a zywoplot mial poltora metra wysokosci. Latarnia uliczna nie rozswietlala tutaj mroku. Wlasnie miala wbic lopate w ziemie, gdy rozlegl sie tupot stop, a Tofik zaczal radosnie szczekac. Widzac wirujacy ogon, domyslila sie, ze pies wyczul Damiana, ktory pewnie wybral sie na spacer. Tofik reagowal w ten sposob tylko na nia i na Gruszynskiego. Anete tez lubil, ale jakos 38 spokojniej, zreszta to nie mogla byc przyjaciolka. Ta byla zaabsorbowana swoim chlopakiem i nie miala powodu, by wyjsc na dwor. W nadziei, ze uda jej sie uniknac spotkania z Damianem, Marta przypadla do ziemi i wstrzymala oddech. Postanowila udawac, ze jej tu nie ma. Uslyszala tupot stop. Miala wrazenie, ze biegnacy na chwile zwolnil przy jej posesji. Po chwili jej uszu dobiegl dzwiek oddalajacych sie krokow, a pies sie uspokoil. Wstala ostroznie i starajac sie opanowac wzburzony oddech, wbila lopate w ziemie. Ostrze zaglebilo sie moze na dwa centymetry i utknelo. Zaklela pod nosem i sprobowala ponownie. To samo. Sprobowala kilkanascie centymetrow dalej, ale efekt byl dokladnie taki sam, czyli zaden. Kilkakrotnie, sapiac z wysilku, z calej sily uderzala lopata. Na prozno. Oparla sie na trzonku, dyszac ciezko z wysilku i z rozpaczy. Miala wrazenie, ze za chwile wybuchnie placzem. Ziemia byla zamarznieta. Nie da rady wykopac nawet dolka, nie mowiac o glebokim dole. Nie pomyslala wczesniej, ze odwilz jeszcze nie nadeszla.Zalamana powlokla sie do domu. Zachowala dosc instynktu samozachowawczego, by najpierw ostroznie zerknac i upewnic sie, ze droga wolna, mimo ze czula ogarniajace ja wewnetrzne drzenie. Zrzucila szybko kurtke i buty, po czym zaniosla zbedna lopate do piwnicy. Lepiej, zeby nikt jej nie przylapal z narzedziem ogrodniczym w reku, bo wywolaloby to lawine pytan zwiazanych glownie ze stanem jej umyslu. Usiadla na moment na schodach i ukryla twarz w rekach. Co zrobic z trupem? Niedlugo zacznie sie rozkladac. Nie kupi przeciez zamrazarki... Podnosila sie wlasnie, gdy uslyszala glosy Anety i Tomka. Chetnie zostalaby na dole jak najdluzej, ale Tofik skomlal przy drzwiach wiodacych do piwnicy. Nie mogla ryzykowac, ze ktores z nich zechce sprawdzic, co tak poruszylo psiaka. Wybiegla pospiesznie do przedpokoju, zamykajac za soba starannie drzwi. Aneta zarumienila sie lekko na widok kolezanki. 39 -Tomek wlasnie wychodzi.-Aha. To do zobaczenia w pracy. - Marta usmiechnela sie z wysilkiem, oparta o drzwi do piwnicy. -Co tam robilas? - zainteresowala sie Aneta. -Nic takiego. - Wykonala bagatelizujacy gest dlonia... - Ten szczur... -Szczur? - Tomek zmarszczyl brwi. - Moze zajrze tam i... -Nie! - zaprotestowala gwaltownie. Widzac, ze oboje spojrzeli na nia zaskoczeni, dodala: - Zalozylam lapke, rozsypalam trutke, co wiecej mozna zrobic... Nie chce, zeby ktos sie tam krecil. Jeszcze Tofik tam wbiegnie... -Jak sobie zyczysz. Ale jakby co, to wiesz... - Tomek uznal rozumowanie Marty za sluszne. -Jasne. Zglosze sie - powiedziala, nie odrywajac sie od klamki nawet na moment. -Co sie z toba dzieje? - spytala Aneta, gdy tylko Tomek wyszedl. - Po co masz sie sama meczyc z tym szczurem? Tomek... -To moj szczur - powiadomila ja sucho Marta i nie ogladajac sie za siebie, poszla prosto do salonu. Usiadla przy biurku i wlaczyla komputer. Nie przychodzilo jej do glowy zadne sensowne rozwiazanie problemu zwlok. Postanowila poszukac czegos w Internecie. Skoro mozna tam znalezc przepis na bombe, to na pozbycie sie zwlok z pewnoscia tez. Wyswietlila sie strona Google. Po krotkim zastanowieniu wpisala: kryminalistyka zwloki. Nie mogla przeciez zadac pytania, jak ukryc trupa. Moze ktos to monitoruje? Wpisujac haslo "kryminalistyka", moze udawac studenta... Nie tak zle, uznala, gdy wyswietlila sie lista znalezionych pozycji. Tylko 7630. Zaczela je przegladac kolejno. -Prawno-kryminalistyczne aspekty identyfikacji... wystepowanie trudnosci w sferze identyfikacji... odpada... -czytala kolejno linki do hasla. - Ekspertyzy antropologiczne, identyfikacja osob i NN zwlok, progresja wiekowa, badania 40 antropologiczne, antropologia, ekspertyzy kryminalistyczne... Do kitu - zirytowala sie. Internet jest stanowczo przereklamowany.-O, moze tutaj... - ucieszyla sie, gdy wpadlo jej w oko haslo "Kryminalistyka. Medycyna sadowa". - Medycyna sadowa jest nauka stosowana... To mnie nie obchodzi. Zobaczmy dalej. - Przewinela tekst. -Smierc calkowita i nieodwracalna... To juz wiem - podsumowala kwasno. - Dalej... - Przewijala strone, szukajac czegos, co mogloby miec znaczenie w zaistnialej sytuacji. - Plamy opadowe. Stezenie... Cholera! - Uderzyla otwarta dlonia w klawiature zdenerwowana, ze nie moze znalezc nic przydatnego. A moze zle szukam? Potarla czolo. Zastanowmy sie, co mnie interesuje na poczatek. Moze rozklad zwlok? To jest to. Podniesiona na duchu wrzucila kolejne haslo. -Google: rozklad zwlok - mruczala cicho pod nosem. - Znaleziono 42 500 pozycji dla zapytania "rozklad zwlok". Zeby tylko cos tu bylo. Z uwaga przegladala kolejne linki. -Aha, jest! - Z trudem powstrzymala triumfalny okrzyk w obawie, ze zwabi kolezanke. Rozklad zaczyna sie w momencie, gdy dolne partie brzucha przybieraja kolor zielonkawy, do czego dochodzi od 24 do 36 godzin po zgonie. Zabarwienie jest intensywniejsze po prawej stronie. Nastepnie zielona staje sie glowa, szyja i barki. Po tym nastepuje nagromadzenie gazow w tkankach miekkich twarzy i wystapienie smug dyfuzyjnych, spowodowanych zabarwieniem skory wzdluz naczyn krwionosnych. Kolejny etap to rozdecie calego ciala (60 do 72 h), pojawienie sie pecherzy, a nastepnie zeslizgiwanie sie naskorka i wlosow oraz wyciekanie plynu gnilnego (ocieklin gnilnych) z jamy ustnej i nozdrzy. -Fuj, co za obrzydlistwo. Odchylila sie lekko w fotelu i zaczela na palcach obliczac, ile godzin moze sobie liczyc jej autostopowicz. Po krotkiej analizie 41 doszla do wniosku, ze jest spora szansa, ze zwloki maja juz co najmniej 18 lub 20 godzin za soba. Nie miala pojecia, czy brzuch robi sie zielonkawy. Niby jak miala to sprawdzic? Rozebrac trupa? I co to znaczy: dolne partie brzucha? Ma mu zdjac bielizne czy jak?Uznala, ze te kwestie bedzie lepiej pozostawic bez odpowiedzi. Wystarczy, ze przyjmie zalozenia ogolne, ustalajac pewne ramy czasowe. Skoro autor artykulu pisze, ze denat zielenieje w czasie od 24 do 36 godzin, to znaczy, ze on tez dokladnie nie wie. Trzeba zalozyc, ze najpozniej jutro wieczorem trzeba zalatwic problem trupa, zanim ten stanie sie jeszcze bardziej problematyczny, na przyklad zacznie wyciekac. Na razie musi wystarczyc niska temperatura. Powinna choc troche opoznic rozklad. Moglaby zapytac sie Anety. W koncu nauczyciele biologii powinni wiedziec takie rzeczy. Ale w jaki sposob mialaby uzasadnic to pytanie? Odpada. Z niechecia zerknela na zegarek. Dochodzila pierwsza. Pora spac. O osmej musi byc w pracy. Nie miala juz sily ani myslec, ani sie denerwowac. Litery rozplywaly jej sie przed oczami. Po prostu polozyla sie do lozka, nie zawracajac sobie glowy prysznicem. -Zgaslo swiatlo - poinformowala Damiana Dorota, czuwajaca nieprzerwanie przy oknie. -Najwyzsza pora - mruknal. Byl wykonczony. Mieli czuwac na zmiane, ale co z tego, skoro Dorota ciaglym gadaniem nie dawala mu oka zmruzyc. -Jestes pewien, ze nic nie zauwazyles? - Usiadla na skraju lozka. Byla pewna, ze nic sie jej nie przywidzialo, jak twierdzil Damian. -Na pewno. Wypuscila po prostu psa. Nic i nikogo tam nie bylo. A teraz daj mi spac. Przebieglem tamtedy dwa razy. -Przysieglabym, ze cos niosla. Musiales przegapic - uznala. - Slyszales, co powiedzialam? - Podniosla lekko glos. Zupelnie niepotrzebnie, jak sie okazalo. Ciche pochrapywanie bylo jedyna odpowiedzia, jaka dobiegla jej uszu. 42 -Palant - mruknela. Pochylila sie jednak i pocalowala go w policzek.Marta obudzila sie przed szosta jak co dzien. Tym razem nie miala zamiaru zwlekac sie z lozka. Nic sie nie stanie, jesli dzisiejszego ranka nie bedzie biegac. Wystarczy, ze musi isc do pracy. Nie czula sie na silach spotkac z Damianem, bo przeciez bylo oczywiste, ze sie na niego natknie. Mial obsesje na punkcie biegania. Lezala i patrzyla tepo w sufit. Tofik na szczescie jeszcze spal i nie domagal sie porannego spaceru. Nie miala pojecia, jak rozwiazac problem trupa, w dodatku teraz mieszkala z nia Aneta. Wczoraj byla przekonana, ze male prace ogrodowe zalatwia wszystko. Kopanie jednak diabli wzieli. Nie moze czekac, az sie zaczna roztopy. Do tej pory autostopowicz tez moze sie roztopic. Autostopowicz, autostopowicz... Facet musi sie jakos nazywac, przyszlo jej do glowy. Powinna sprawdzic, czy mial przy sobie dokumenty. Moze dowie sie przy okazji, czego szukal w jej ogrodzie. Zerwala sie z lozka, zdecydowana pedzic w pizamie do piwnicy, gdy dotarl do niej dzwiek otwieranych drzwi pokoju obok. Aneta wstala. Wroce wczesniej z pracy, postanowila. Trzeba sprawdzic, kto to w ogole jest. Na pewno ktos zacznie go szukac. Podejrzewala, ze samochod nadal moze stac na poboczu. Predzej czy pozniej ktos sie tym zainteresuje. Jeszcze tego brakowalo, zeby w telewizji go pokazali i Aneta przypomniala sobie, ze to wlasnie jego podwozily. Myslala, ze zaraz sie rozplacze. Nie moze isc do wiezienia, nie moze! Nie znioslaby tego. Predzej sie zabije niz... * Marta z ulga odniosla dziennik do pokoju nauczycielskiego. Byla zdekoncentrowana i nerwowa. Uczniowie tez to zauwazyli i zachowywali sie wyjatkowo spokojnie. Mieli swietnie rozwiniety instynkt samozachowawczy i woleli nie podpadac kilka tygodni przed wystawieniem ocen na swiadectwie maturalnym. 43 Przynajmniej tyle dobrego, pomyslala. Obawiala sie, ze poniosa ja nerwy i wybuchnie. Na szczescie obylo sie bez wpadek.Ubrala sie pospiesznie i wybiegla na parking przed szkola. Nie zdazyla wsiasc do samochodu, gdy dostrzegla podchodzacego Damiana. Z trudem opanowala irytacje i ukryla pod maska chlodu przyplyw zlosci. -Dzien dobry. - Przywolal na twarz usmiech. Zauwazyl niechec na twarzy Marty, gdy go dostrzegla. Czul sie zazenowany. Ostatnie spotkanie tez bylo dziwne. Mogl tylko miec nadzieje, ze ona niczego nie podejrzewa. -Co tu robisz? - spytala oschle, patrzac na niego nieufnie. Ostatnio miala wrazenie, ze Damian jest wszedzie. O ile bylo to usprawiedliwione na Zaciszu, gdzie mieszkali blisko siebie, to tutaj juz nie. Nawet sie nie silila na uprzejmosc. -Bylem w poblizu i pomyslalem sobie, ze moze cie zastane. - Usmiechnal sie, starajac wygladac sympatycznie i na luzie. -Skad wiesz, gdzie pracuje? Siedzisz mnie? -Ja?! - Damiana az zatkalo. Marta wszystkiego sie domysla! Dorota go zabije za taka wpadke. -Przeciez nie ja - odparla wrogo. - Poza tym, zeby sledzic sama siebie, musialabym kogos wynajac. Inaczej byloby to niewykonalne. - Patrzyla na niego nieustepliwie, zdajac sobie pomalu sprawe, ze nawet jesli ja sledzi, to przeciez sie do tego nie przyzna. -Marta... - Urwal i pokrecil glowa z niedowierzaniem. - Nie wiem, co mam ci powiedziec... Sama mowilas, ze uczysz historii w ogolniaku, a to jedyny ogolniak w miescie. -No tak, rzeczywiscie. Marta przypomniala sobie ich spotkanie podczas joggingu, gdy sie sobie przedstawili. Zachowywala sie jak pokrecona, ale ostatnie wydarzenia do tego stopnia zachwialy jej rownowaga emocjonalna, ze tracila jasnosc mysli. Co wiecej, czula aure zagrozenia. Nie wiedziala, czy dreczacy ja niepokoj jest skutkiem obecnosci trupa w piwnicy, czy tez poczatkiem nawracajacej depresji. 44 -Przepraszam - wyjakala czerwona ze wstydu i zlosci na siebie. - To czego chciales?-Moglibysmy wyskoczyc na obiad? - wydukal pytanie, z ktorym czekal pod szkola od godziny. -Nie dzisiaj - oznajmila stanowczo. - Musze jechac do domu. Tofik tak dlugo nie wytrzyma bez wyjscia na dwor. -Rozumiem. To moze pozniej? - nie ustepowal. Misja specjalna warta jest pewnej dozy poswiecenia, twierdzila Dorota. -Okej. Zadzwonie do ciebie. - Wsiadla do samochodu. Przemknela jej mysl, ze to zwykla dezercja, ale ostatecznie miala wazniejsze sprawy na glowie niz wymuszona randka. Nie chciala byc nieuprzejma bardziej niz dotad, ale za chwile tak wlasnie bedzie, jesli Damian sie nie odczepi. -Dam ci numer telefonu. - Wyjal pospiesznie kawalek kartki i zapisal starannie rzad cyfr. Wiedzial, ze inaczej Marta nie zadzwoni. W ten sposob przynajmniej dawal sobie szanse wielkosci bledu statystycznego. Marta wziela kartke i polozyla w samochodzie na siedzeniu obok, nawet na nia nie spojrzawszy. Usmiechnela sie tylko chlodno na pozegnanie i zatrzasnela drzwi. Damian cofnal sie, gdy wrzucila wsteczny i szybko wycofala. Mial wrazenie, ze bardzo, ale to bardzo jej sie spieszy. Moze jednak Dorota ma racje? - zastanawial sie, patrzac za znikajacym za zakretem samochodem. Od kilku dni Marta zachowuje sie bardzo dziwnie. Zawsze byla taka poukladana, schematyczna. Nigdy nie zmieniala zwyczajow. Teraz zachowywala sie jak nie ta sama. Aneta skonczyla prace wczesniej, niz myslala. Zupelnie zapomniala, ze klasa IIb pojechala na wycieczke. Nie chcialo jej sie czekac na Marte. Uznala, ze korona jej z glowy nie spadnie, jesli wroci autobusem. Z przystanku miala na Zacisze kilka minut spacerkiem. Zdazy zrobic obiad, zanim przyjaciolka wroci. Ostatnio byla czyms wyraznie rozdrazniona. Nie powinna zwalac sie jej na 45 glowe, ale nie miala wyjscia. Marta byla jej jedyna przyjaciolka, a takze jedyna osoba, ktora nie byla obciazona rodzina i mogla ja przez dluzszy czas u siebie goscic. Miala nadzieje, ze moze obiad poprawi atmosfere.Furtka byla lekko uchylona. Zaskoczylo ja to troche. Zadna z nich nie korzystala dzisiaj z tego wyjscia, wyjechaly samochodem przez brame. Czyzby Marta tez wrocila wczesniej? Zabolalo ja to troche, bo wygladalo na to, ze kolezanka przyjechala sama do domu, nie dajac jej nawet znaku. Ona zostawila jej w pokoju nauczycielskim wiadomosc, ze wraca autobusem, a Marta wyraznie ja zlekcewazyla. Aneta nie widziala samochodu przyjaciolki, ale mogl stac w garazu. Tylko jesli Marta wrocila wczesniej samochodem, po co mialaby korzystac z furtki? Moze poszla na zakupy, zastanawiala sie. Nie zmienialo to jednak faktu, ze bylo jej przykro z powodu zachowania przyjaciolki. Powinna mi chociaz powiedziec, ze wraca wczesniej, myslala, podchodzac do drzwi. Zaniepokoila sie dopiero, gdy uslyszala skowyt dochodzacy z domu. Wlozyla klucz do zamka, ale okazalo sie, ze drzwi nie sa zamkniete. Zaskoczona weszla po cichu do domu i nasluchiwala. Miala zle przeczucie. Marta zawsze zamykala za soba drzwi. Zawsze. Jednak poza zalosnym skomleniem psa nic nie zaklocalo ciszy. Nic tez nie wskazywalo na to, ze Marta jest w domu. Ale jesli to nie ona zostawila otwarte drzwi, to kto? Aneta odlozyla torebke i na wszelki wypadek wziela do reki parasol wiszacy na wieszaku na ubrania. Probujac nie robic halasu, powoli i ostroznie przekradla sie na korytarz. Tofika nigdzie nie bylo widac, ale skowyt przybral na sile. Dochodzil najwyrazniej z pokoju Marty. Skierowala sie w tamta strone, gdy nagle uslyszala glosny tupot stop na parterze. Pewnie Marta. Aneta odetchnela z ulga. A Tofik po prostu skomli, bo czuje szczura. Zachichotala cicho. Napiecie powoli ja opuszczalo. Ze zdziwieniem zauwazyla, ze jest mokra od potu. Byla solidnie przestraszona. Nabrala gleboko w pluca powietrza i odwrocila sie, by odniesc parasol na miejsce, gdy drzwi do piwnicy 46 otworzyly sie gwaltownie. W wejsciu na schodach stal nieznany jej mezczyzna z czyms podluznym w reku. Aneta wrzasnela przerazliwie i nie zastanawiajac sie ani chwili, z calej sily uderzyla faceta parasolem w twarz. Nieznajomy krzyknal z bolu i sie zachwial. Nie zdazyl chwycic sie poreczy, gdy Aneta uderzyla ponownie. Zatrzepotal szalenczo rekoma jak skrzydlami i z loskotem stoczyl sie po schodach. Dobiegl ja tylko jek, trzask i nagle zaatakowany intruz znieruchomial. Aneta stala dluzsza chwile, skamieniala ze strachu, spogladajac na lezace cialo, ale mezczyzna lezal na brzuchu, wyciagniety na dolnych stopniach. Tylko jego glowa spoczywala na kamiennej posadzce i byla wykrecona pod nienaturalnym katem.Starajac sie opanowac przyspieszony oddech, Aneta zaczela ostroznie schodzic, trzymajac parasol nad glowa, gotowa uderzyc, gdyby tylko mezczyzna sie poruszyl. Jako nauczycielka biologii zdawala sobie doskonale sprawe, ze pozycji, w jakiej znalazla sie jego glowa, daleko bylo do naturalnej. Szkliste oczy patrzyly na nia oskarzycielsko. Tracila go stopa, ale nie drgnal. Serce bilo jej jak szalone; uklekla przy lezacym i polozyla mu palce na szyi, probujac wyczuc puls, chociaz podswiadomie byla pewna, ze ta czynnosc jest zbedna. Mezczyzna byl martwy. -Jezusie Nazarenski! - jeknela, siadajac ciezko na schodach. Zabila go! Wlamywacz, nie wlamywacz, ale go abila. I co teraz? Policja? I co im powie? Ze zabila faceta parasolem? Nie bedzie miala zycia w Sremie, straci prace. Nikt nie zatrudni morderczyni. Nigdy nie wyjdzie za maz. Nigdy nie bedzie miala dzieci. A Marta? Przygarnela ja w takiej ciezkiej sytuacji, a ona jak jej sie odplaca? Marta na pewno tez straci przez nia prace. -Gnojek! - warknela w przyplywie gniewu, patrzac na lezace nieruchomo cialo. Po jaka cholere wlamywal sie wlasnie tutaj? Co on? Slepy czy jak? Nie widzial, ze to nie palac, tylko zwykla parterowka, ktorej w dodatku nowy tynk by sie przydal? Co on chcial tu znalezc? 47 A moze to zboczeniec? - przyszla jej do glowy kolejna mysl. Upatrzyl sobie samotna kobiete... Mozna by rzec, ze uratowala Marte... Moze policja to nie taki zly pomysl? - zastanawiala sie Aneta.Wyobrazila sobie jednak dochodzenie, przesluchania na posterunku i w prokuraturze, plotki, podejrzliwe spojrzenia rzucane przez sasiadow i rodzicow uczniow. Miala jechac na kolonie z dziecmi, ale w takiej sytuacji? Mowy nie ma. Nikt jej nie zatrudni. Nie ma wyjscia, uznala. Zadnej policji! Cokolwiek facet tu robil, to zwykly bandzior byl. Wiedziala juz, co zrobi. Jak Marta pojdzie spac, to zakopie go w ogrodku i bedzie po klopocie. Kolezanka nie lubila zadnych prac w ogrodzie. Z pewnoscia nie przyjdzie jej do glowy uprawianie marchewki czy czegokolwiek innego. Musi go tylko na razie gdzies schowac, zeby sie w oczy nie rzucal. Tylko gdzie? Marta na pewno zejdzie do piwnicy sprawdzic lapke na szczura. Facet jest za duzy, zeby go nie zauwazyc. Wzrok Anety padl na stary dywan lezacy pod oknem. Obok walaly sie jakies puste pudla i inne graty. Chwycila wlamywacza za rece i zaczela ciagnac. Z jej ust wyrwalo sie glosne stekniecie. Facet byl ciezki jak cholera. Sapiac z wysilku, ponowila probe. Tym razem poszlo lepiej. Cialo zsunelo sie na posadzke, a glowa z glosnym lupnieciem uderzyla o posadzke. Ponownie. Aneta starala sie nie patrzec na jego twarz, ale bylo to trudne. Wytrzeszczone oczy w wykreconej glowie zdawaly sie wpatrywac w nia uwaznie. -Cholera, cholera, cholera... - szeptala do siebie, oddychajac spazmatycznie. Nie tolerowala przeklinania, ale w skrajnie stresujacych sytuacjach paradoksalnie kilka przeklenstw dzialalo na nia uspokajajaco. Tym razem nie podzialalo. Aneta doszla do wniosku, ze to nie sytuacja ja przerasta, tylko deprymuje przekrecona glowa trupa. Chwyciwszy ja dwoma palcami, usilowala obrocic, ale za kazdym razem gdy przeciagnela faceta chociaz o kilka 48 centymetrow, glowa uparcie wracala na swoje miejsce i przyprawiala ja o mdlosci. Aneta oddychala mocno przez nos. Zimne powietrze wpadajace przez otwarte okno troche jej pomagalo, jednak nie rozwiazywalo problemu. Nie zastanawiajac sie dluzej, wbiegla na gore i popedzila do kuchni. Zaczela goraczkowo przetrzasac szuflady w kuchni Marty.-Dasz rade, kobieto - syczala do siebie, spogladajac na zegar. Marta lada moment mogla wrocic. Musi zdazyc przed nia. - Aha... -oddarla triumfalnie z rolki czarny, worek na smieci i ponownie popedzila do piwnicy. Wyobrazajac sobie, ze ma do czynienia z tlusta zaba, a nie z czlowiekiem, starannie okrecila mu glowe workiem i zawiazala na supel. Miala wrazenie, ze na gorze jak gdyby trzasnely drzwi, ale nie zastanawiala sie nad tym dluzej. - Zdecydowanie lepiej - uznala i zaczela przeciagac trupa pod sciane, przeklinajac swoj mizerny wzrost. Na szczescie sciana centymetr za centymetrem sie przyblizala. Na razie Aneta wolala nie zaprzatac sobie glowy kwestia wyciagniecia trupa na zewnatrz. -Tlusty wieprz - mruknela jeszcze z uraza, gdy dotarla pod sciane. Z ulga odchylila dywan. Marta zaparkowala samochod na chodniku. Nie chciala tracic czasu na wjazd do garazu. Stracila go dosyc na rozmowe z Damianem. Lada moment wroci przyjaciolka i juz nie bedzie mozna nic zrobic. Wyskoczyla z samochodu, pchnela furtke i dopadla drzwi wejsciowych. W przelocie zaswitala jej niespodziewana mysl, ze furtka jest otwarta, a drzwi do domu rowniez nie sa zamkniete. Aneta powinna jeszcze byc w szkole, pomyslala z niepokojem Marta, zatrzymujac sie gwaltownie. Cos bylo nie tak. Tofik strasznie skomlal, lecz chwilowo nie zawracala nim sobie glowy. Sparalizowal ja natomiast widok otwartych drzwi do piwnicy. Nie zauwazyla sladow wlamania, a to oznaczalo jedno: Aneta musiala wrocic przed nia. Tylko ona miala klucze do domu. Marta z lekiem zaczela isc po schodach. Miala nadzieje, ze cokolwiek przyjaciolka tam robi, to nie znalazla autostopowicza. 49 Na ostatnim stopniu lezal parasol, ale w piwnicy panowala cisza. Nic nie swiadczylo o czyjejs obecnosci. Kiedy Marta znalazla sie na dole, zobaczyla siedzaca na posadzce Anete, ktora wgapiala sie tepo przed siebie. Popatrzyla w kierunku jej spojrzenia i zamarla, widzac odciagniety spod okna dywan i dwa trupy! Dwa trupy z czarnymi foliowymi workami na glowach. Rozmnozyly sie czy jak? - pomyslala w oslupieniu.-Nie chcialam... - odezwala sie zalosnie Aneta, nie odrywajac wzroku od nieboszczykow. - Sam spadl. -W porzadku - odpowiedziala automatycznie Marta. Glos Anety mial dziwne brzmienie, takie gluche... Jakby dochodzil zza grobu. -Tylko go parasolem uderzylam. Ale sam spadl. Nie zepchnelam go ani nic - usprawiedliwiala sie. -W porzadku. - Marta podeszla do przyjaciolki, ktora w koncu oderwala wzrok od trupa i spojrzala na nia. -Dwa razy go uderzylam. To prawie jak premedytacja, no nie? Ale slowo, ze nie chcialam... Wierzysz mi? To niechcacy... -Niechcacy... - powtorzyla Marta jak echo, zastanawiajac sie jednoczesnie, czy pierwszy trup tez byl Anety i tez niechcacy. Nie..., uznala. Sadzac po stanie, w jakim znajdowala sie przyjaciolka, z pewnoscia nie moglaby zabic autostopowicza, a potem na spokojnie wprosic sie jej do chaty pod pretekstem zalanego mieszkania. -Nie moglam przeciez zadzwonic na policje - zalkala cicho Aneta. - Co mialam im powiedziec? Ze facet wychodzil z piwnicy, a ja mu przylozylam tak mocno, ze spadl i skrecil sobie kark? I to dwa razy? To znaczy... dwa razy mu przylozylam. Kark skrecil tylko raz. Nie mozna chyba dwa razy skrecic sobie karku, prawda? Nawet nic mi nie zrobil, byl kompletnie zaskoczony tak samo jak ja, kiedy mnie zobaczyl. Jestes na mnie zla? - belkotala bez ladu i skladu. -Ja? - zdziwila sie Marta. - Skad. - Usiadla przy niej. - Wyglada na to, ze wszyscy chca sie dostac do mojego domu. - Nie miala pojecia, skad ten pomysl przyszedl jej do glowy, ale sytuacja dokladnie tak wygladala. Najpierw autostopowicz, teraz ten... 50 -A potem ta glowa tak sie do mnie odwracala i nie chciala lezecspokojnie, jak go ciagnelam. I tak na mnie patrzyl ze zloscia, jakbym mu cos zrobila... - relacjonowala Aneta. - Wiec zalozylam mu worek na glowe, zeby na mnie nie patrzyl, bo mnie to peszylo i... nie chcialam cie denerwowac, pomyslalam, ze schowam go tutaj, a w nocy zakopie w ogrodku. I znalazlam... - Wskazala palcem na mezczyzne w czarnej skorzanej kurtce i czarnym foliowym worku na glowie. - Wiedz, ze wcale cie nie oceniam - dodala. - Nie lubisz autostopowiczow, nie ma sprawy... Nic nikomu nie powiem - zapewnila Marte. - W koncu jestesmy przyjaciolkami, prawda? I w czarnym worku nie byloby mi do twarzy, prawda? A czy on tez tak na ciebie patrzyl, jakbys cos mu zrobila? Bo wiesz, w czarnym zle wygladam. Wole zywsze kolory i... Marta wpatrywala sie w Anete nieruchomym wzrokiem. Nie miala pojecia, co jej sympatie czy tez antypatie maja wspolnego z zawartoscia piwnicy. I dlaczego tamta wciaz mowi o czarnych workach? Chyba nie mysli, ze moglabym jej cos zrobic? I ze zabilam tego autostopowicza? O czym ona wlasciwie mowi?! - zdenerwowala sie. -Zwariowalas? - odezwala sie z niesmakiem w glosie, gdy dotarlo do niej w koncu, o co chodzi przyjaciolce. -Ja go nie zabilam. -Nie? - Aneta miala oczy okragle ze zdumienia. -To skad go wzielas? -Sam przyszedl. -Martwy?! -Glupia? Jak przylazl, to musial byc zywy. Logiczne, nie? Potem dopiero umarl. -Sam? Myslalam, ze go udusilas tym workiem... -Zdumienie Anety bylo autentyczne. -Otrzasnij sie, dziewczyno! - zirytowala sie Marta. -Jakim cudem sama mialabym zabic takiego duzego faceta?! Znalazlam go, jak juz nie zyl, a wlasciwie to Tofik... 51 -Tofik go zabil?!-Nie, idiotko! Znalazl! Lezal w krzakach! -To czemu chowasz go w piwnicy? - dociekala Aneta, ktora wlasnie zaczela otrzasac sie z szoku. -A gdzie mialabym go trzymac? Na widoku? - warknela Marta. -Czemu nie zawiadomilas policji, skoro to nie ty? -Aneta patrzyla badawczo na kolezanke. -A czemu ty nie zadzwonilas?! - odgryzla sie Marta. -No racja. - Aneta wyprostowala nogi, ktore zaczely jej cierpnac w dotychczasowej pozycji. - To co z nimi zrobimy? - spytala juz spokojniej, gdy do niej dotarlo, ze czarny worek jej nie grozi. Marta byla niegrozna. -Nie wiem. - Marta zmarszczyla brwi w zamysleniu. Moze to absurdalne, ale poczula sie lepiej. Wprawdzie jej tajemnica sie wydala, ale przyjaciolka tez nie palala checia wezwania policjantow, zwlaszcza ze jeden z trupow nalezal do niej. I o ile trup Marty byl znaleziony, to trup Anety zostal wlasnorecznie przez nia zdobyty. Zaskoczona Marta odnotowala, ze kolejny nieboszczyk w piwnicy, a zatem kolejny problem, a wlasciwie problem ten sam, tyle ze podwojny, nie doprowadzil jej do ataku histerii. Wrecz przeciwnie. Poczula sie znacznie lepiej. Nie byla z tym sama. We dwie na pewno sobie poradza. -Pochowek w ogrodzie odpada. Ziemia jest jeszcze zbyt twarda przez nocne przymrozki. Nie da rady. Musimy wymyslic cos innego - poinformowala Anete. -Aha. - Ta pokiwala ze zrozumieniem glowa. - Na pewno nie jestes na mnie zla? - Spojrzala niepewnie na kolezanke. -Jeden trup to nie to samo co dwa... -Nie, prawdopodobnie uratowalas mnie przynajmniej przed wlamywaczem - oswiadczyla po chwili namyslu Marta. -A wiesz, ze masz racje? - Aneta pstryknela palcami. -Wlasnie mi sie przypomnialo, ze furtka i drzwi do domu byly otwarte. Dlatego skradalam sie z parasolem. 52 -No widzisz. Wszystko jasne. - Marta poklepala ja pocieszajaco po rece.-Czyli wszystko w porzadku? -No, tego bym nie powiedziala. - Marta uniosla brwi. -Mamy dwa trupy w piwnicy. -No tak. Przepraszam. - Aneta spojrzala na zwloki. Mimo zdenerwowania nie czula wyrzutow sumienia. Czy to znaczy, ze jest socjopatka? - Jak mozesz byc tak spokojna? -Mam go tutaj od wczoraj. - Marta wskazala palcem na swojego trupa. - Zaczynam sie chyba przyzwyczajac do takich lokatorow. -Napilabym sie herbaty rumiankowej - oswiadczyla Aneta. - Z miodem. To mi dobrze zrobi. -Zaparze. - Marta odwrocila sie i zaczela wspinac sie po schodach. -Nie zostawiaj mnie tu. - Aneta zerwala sie z posadzki. Siedzialy przy stole i popijaly w milczeniu rumianek. Tofik lezal na kolanach swojej pani i lizal ja po rece. Musialy go wyciagac spod lozka. Schowal sie tam i nie chcial wyjsc, nawet wowczas gdy uslyszal glos Marty. -Nie moge uwierzyc, ze zabilam czlowieka. Ty swojego trupa tylko znalazlas. - Aneta popatrzyla na kolezanke, w zamysleniu popijajaca ohydna herbate. -Jestem karana - oswiadczyla niespodziewanie Marta. Nie wiedziala, czemu nagle postanowila to wyznac, ale zwazywszy na sytuacje na dole, inne sekrety tracily znaczenie. - Usilowanie zabojstwa. -Nie wierze! Ty?! - Aneta byla wstrzasnieta. - Ale jak...? -Nieciekawe malzenstwo, nieciekawy rozwod - westchnela Marta, wracajac myslami do przeszlosci. Marta Zywek kurczowo zaciskala rece. Wyrok byl druzgoczacy. Adwokat, ktory ja reprezentowal, uscisnal mocno jej dlon. Nie byl to gest wspolczucia. Nie mial na celu dodania jej otuchy, lecz wyrazal ostrzezenie, zeby sie nie odzywala i spokojnie wysluchala 53 uzasadnienia. Usiadla, gdy prawnik pociagnal ja za reke, ale niewiele do niej docieralo z tego, co mowil sedzia. Jedno slowo brzeczalo jej w uszach: WINNA! Winna zarzucanego jej czynu.Jeszcze tylko uzasadnienie i kilka minut pozniej bylo po wszystkim. Sedzia wraz z lawnikami opuscil sale. Podeszla matka, ale Marta nawet na nia nie spojrzala. -Juz po wszystkim. Prosze isc do domu i ochlonac. - Adwokat zbieral dokumenty do teczki. - Prosze, pani Zywek, musimy wyjsc. Zaraz bedzie nastepna sprawa. Marta podniosla sie otepiala i poslusznie wyszla. Zatrzymala sie na korytarzu. Matka cos do niej mowila, ale Marta wbila nieruchomy wzrok w ironicznie usmiechnieta twarz bylego meza. Oprzytomniala dopiero, gdy matka objela go i uscisnela serdecznie. -Co ty robisz? - spytala zduszonym szeptem. Nie mogla uwierzyc wlasnym oczom. Jej wlasna matka dziekuje mezczyznie, ktory ja pobil i przez ktorego stracila dziecko. Spowodowal, ze postawiono ja w stan oskarzenia i jeszcze mial czelnosc twierdzic, ze jej wybacza. On! Jej! -Alez Marta... - Zdziwiona Janina Zywek spojrzala z dezaprobata na corke. - Uwazam, ze Arek wspaniale sie zachowal. -Czys ty do reszty zwariowala?! - syknela. Na szczescie podszedl do niej mecenas i powstrzymal przed wywolaniem awantury na korytarzu sadowym. -Pani Marto, naprawde pani wspolczuje, ale to wszystko, co mozna bylo uzyskac w zaistnialych okolicznosciach. -Popatrzyl w tym momencie z niechecia na matke klientki, ktora zeznajac, uparcie trzymala strone bylego ziecia i twierdzila, ze nie ma pojecia, co wstapilo w jej spokojna corke. Zawsze byla takim cichym i grzecznym dzieckiem. Wlasciwie trudno jej uwierzyc, ze mogla usilowac zabic meza, ale skoro on tak twierdzi, to ona oczywiscie mu wierzy. -Wiem, panie mecenasie. - Marta uscisnela mu dlon. 54 -Musze ochlonac. To wszystko. Nie moge w to uwierzyc. Po prostu nie moge.-Prosze posluchac. - Wzial ja delikatnie pod ramie i razem zaczeli isc po schodach. - Otrzymala pani wyrok trzech lat pozbawienia wolnosci w zawieszeniu. Ze wzgledu na szczegolne okolicznosci sedzia zastosowal nadzwyczajne zlagodzenie winy. Zwazywszy na oskarzenie o usilowanie zabojstwa, to naprawde jest dla pani dobra wiadomosc. Nie twierdze, ze bedzie pani latwo, ale moze pani normalnie zyc. Rozumie pani, pani Marto? -Normalnie? - Potrzasnela z niedowierzaniem glowa. - Czyli jak? -Pani Marto... Mecenas Rakowski nie wiedzial, co powiedziec. Taka sprawa w jego dwudziestoletniej praktyce trafila mu sie nie po raz pierwszy. Maz klientki to psychopata, jakich wielu. Problem w tym, ze zupelnie bezkarny. Marta Zywek nigdy nie zglosila, ze jest ofiara przemocy domowej. Gdy wyprowadzila sie od meza i wniosla sprawe o rozwod, nie wiedziala, ze jest w ciazy. Nie wiedzial tez o tym jej maz, kiedy spychal ja ze schodow. Swiadkow zdarzenia oczywiscie nie bylo, a Marta stracila dziecko. Wlasnie poronienie bylo okolicznoscia lagodzaca, ktore sad wzial pod uwage przy orzekaniu kary. Uznajac, ze dzialala w stanie niezwykle silnego wzburzenia etc, etc, zasadzil niska kare, zawieszajac dodatkowo jej wykonanie. Adwokat wierzyl klientce, ze tylko sie bronila przed atakiem meza. Niestety, dowody swiadczyly przeciwko niej. Wpadla w taka furie, ze ugodzila mezczyzne kilkakrotnie nozem. Mecenas wiedzial z doswiadczenia, ze kiedy maltretowana kobieta wreszcie sie odwazy przeciwstawic oprawcy, nie cofnie sie przed niczym. Prokurator dal wiare Arkadiuszowi Czajce, ktory przedstawil wiarygodna historie, potwierdzona przez tesciowa Janine Zywek, ze przyszedl pogodzic sie z zona. Poniewaz nie zastal jej w domu matki, gdzie zamieszkala po wyjsciu ze szpitala, postanowil zaczekac na nia w parku na trasie, ktora wracala z pracy. Tam 55 wlasnie Marta miala na jego widok wpasc w szal i rzucic sie na niego z nozem. Sad nie uwierzyl oskarzonej, ze noz nalezal do jej bylego meza. Nie uwierzyl rowniez w samoobrone, bo Marta nie miala dowodow, ze mezczyzna znecal sie nad nia fizycznie i psychicznie. Nigdy nie skarzyla sie nikomu z wyjatkiem matki, ktora uparcie twierdzila, ze nic takiego nie jest jej wiadome.Rakowski wierzyl klientce, ze faktycznie to ona byla ofiara napasci i tylko sie bronila. Niestety, wybuchly wszystkie hamowane dotad emocje i jak sama przyznala, przesadzila. Nie wiedziala, skad wziela tyle sily i odwagi, nie wiedziala rowniez, co dokladnie sie stalo. Kiedy sie opamietala, maz lezal, krwawiac, na parkowej alejce. Nie miala jednak zamiaru go zabijac. Mecenas Rakowski uwierzyl klientce, sad niestety nie. Arkadiusz Czajka byl szanowanym lekarzem, ordynatorem na oddziale ortopedii szpitala uniwersyteckiego, wykladowca na akademii medycznej. Pochodzil z rodziny z tradycjami lekarskimi, gdzie nikt nie mial stycznosci z prawem karnym od tej niewlasciwej strony, w przeciwienstwie do rodziny Marty; jej brat odsiadywal wyrok za handel narkotykami, ojciec zapil sie na smierc, a matka przechodzila pieklo i dokladnie to samo starala sie uczynic z zycia corki. -Prosze nic nie mowic. - Marta westchnela ciezko. - Rozumiem. Powinnam sie cieszyc, ze skonczylo sie, jak skonczylo, bo moglo byc gorzej. Wiem o tym. Ale nie wiem co dalej, panie mecenasie. Moje zycie leglo w gruzach. Nie mam z czego go odbudowywac. -Na pani miejscu zrobilbym dwie rzeczy. - Wyszli z budynku sadu i zatrzymali sie na chodniku. - Po pierwsze, wyjechalbym i znalazl sobie prace jak najdalej stad. Po drugie, poszukalbym dobrego psychologa. Prosze sie nie gniewac, ze to mowie, ale korzystanie z pomocy psychologicznej to nie wstyd. A po trzecie -dodal, pochylajac sie do ucha klientki, by jej matka nie slyszala, co mial do powiedzenia - zerwalbym kontakty z rodzina. Czasami 56 zamiast leczyc, lepiej amputowac. - Zerknal z niechecia na starsza kobiete.-Dziekuje. Przemysle to. - Probowala odpowiedziec usmiechem na zyczliwosc adwokata, ale zabraklo jej sily. Zdawala sobie sprawe z tego, ze mial racje. - Mysli pan, ze osobie karanej latwo bedzie cos znalezc? - Nie byla pewna nawet tego, czy jest do czego wracac, jesli chodzi o aktualna prace. Uczyla historii w gimnazjum. Poczatkowo dostala zwolnienie chorobowe, obecnie wziela urlop bezplatny. Nie miala pojecia, co zrobic dalej. -Pani Marto, nie powinienem tego mowic glosno, ale dobrze pani zycze, wiec prosze mnie posluchac. Czy jako nauczycielka musiala pani skladac w pracy zaswiadczenie o niekaralnosci? -Nie. - Spojrzala na niego pytajaco. Nie wiedziala, do czego zmierza adwokat. -Wiec prosze zapomniec o tej sprawie i nigdy nikomu o niej nie wspominac. Rozumie pani? -Mam klamac? - Byla zaskoczona. -Powiedzmy, ze nie musi pani odpowiadac na pytanie, ktorego pani nie zadano - wybrnal. Nie mogl przeciez oswiadczyc klientce, ze tak, ma klamac. Nie przyznawac sie, ze jest osoba karana. -Panie mecenasie, nie wiem... -Pani Marto - przerwal jej bezceremonialnie - moze pani mysli, ze nie jestem najlepszym prawnikiem, skoro nie wyciagnalem pani z tego bagna czystej jak lza, ale prosze robic, co mowie. Przeciez nie kaze pani skladac falszywych oswiadczen. Prosze po prostu o tym nie mowic... - Uscisnal jej dlon na pozegnanie. - I jeszcze jedno... Prosze unikac tej instytucji. - Skinal glowa na budynek sadu. - Zwlaszcza przez najblizsze piec lat. -Nie mam zamiaru nikogo mordowac - powiedziala sucho, wsiadajac do samochodu. - Ale dziekuje za ostrzezenie. - Usmiechnela sie smutno, opuszczajac szybe samochodu. -Czego chcial? - spytala matka z niechecia. Ten adwokat nie podobal sie jej od samego poczatku. Nie chciala, zeby corka poszla 57 do wiezienia, ale sprawy, ktore wywlekal ten mecenas? Wstyd! Jeszcze mial czelnosc twierdzic, ze ona nie jest dobra matka. Co za czlowiek!-Porozmawiac - odparla spokojnie i ruszyla samochodem. -O czym? - naciskala Janina Zywek. -O sprawie. - Marta nie zamierzala dzielic sie z matka planami na zycie. Zaraz dowiedzialby sie o nich jej byly maz. Mama nie dopuszczala do siebie mysli, ze to psychopata. -Znowu ci w glowie namiesza - stwierdzila. - Po co ci ten rozwod byl potrzebny? Arek wszystko by ci wybaczyl. Taki wstyd, taki wstyd... - narzekala. -Czy ty siebie slyszysz, mamo? - Marta zareagowala zloscia, chociaz wiedziala doskonale, ze nic, co nie zgadza sie z przekonaniami i wyobrazeniami jej matki, nie jest przyjmowane przez nia do wiadomosci. - Myslalam, ze kto jak kto, ale ty powinnas mnie zrozumiec. Ojciec zamienil ci zycie w pieklo. -Nie waz sie tak mowic o swoim ojcu! Swiec Panie nad jego dusza. - Janina Zywek przezegnala sie szybko. - Twoj ojciec byl chorym czlowiekiem i potrzebowal opieki. Powinnam bardziej sie starac... -Mamo! - W ostatniej chwili zauwazyla czerwone swiatlo. - Ojciec to byl pijak, len i damski bokser! Jak mozesz go bronic?! -Nie rozumiem, co cie naszlo. - Pani Zywek spojrzala z uraza na corke. Marta nie odpowiedziala. Wlasnie do niej dotarla prawda, ktora mecenas Rakowski widzial do samego poczatku. Moze stanac na nogi i pokierowac wlasnym zyciem albo zamienic sie we wlasna matke. Przeszlosc byla tez powodem, dla ktorego wrzucila autostopowicza do piwnicy, zamiast jak normalny czlowiek zawiadomic policje. W dodatku nie przyszlo jej do glowy, ze cos moze jej grozic. Dzialo sie cos zlego. Obawiala sie, ze Arek moze miec z tym cos wspolnego. Nie znala nikogo innego, kto chcialby ja 58 skrzywdzic. Uznala wiec, ze tym bardziej powinna wyznac Anecie prawde o sobie. Jezeli za tym stoi jej eksmaz, to przyjaciolka powinna byc swiadoma zagrozenia.-Pierwszy raz uderzyl mnie tydzien po slubie - zaczela - bo spoznilam sie do domu. Byla kolejka w sklepie, ale to go nie interesowalo. Potem robilo sie coraz gorzej. W koncu cos peklo... Wyprowadzilam sie... Zlozylam pozew o rozwod. Nie wiedzialam, ze jestem w ciazy... -Nie wyobrazam sobie, jak moglas pozwolic sie dotykac takiemu chamowi. - Aneta byla wzburzona. -Nie pozwalalam... - odpowiedziala Marta, zawieszajac glos. Nie miala sily opowiadac szczegolow tego koszmaru. -Och... - W glosie Anety bylo tyle zrozumienia i wspolczucia, ze Marta z trudem sie opanowala, by nie wybuchnac placzem. -Zrzucil mnie ze schodow - kontynuowala po chwili. -Trafilam do szpitala, ale dziecka nie udalo sie uratowac. Zalamalam sie zupelnie. Gdyby nie praca i leki... Nie wiem. Chyba bym sobie cos zrobila. - Umilkla na chwile, by opanowac drzenie glosu. Aneta czekala w milczeniu, az przyjaciolka podejmie opowiesc. - Pewnego dnia, gdy wracalam z pracy przez park, wyskoczyl na mnie z krzakow z nozem w reku. Nie wiem, jak mi sie to udalo, ale zdazylam sie cofnac, a on upadl. Noz wysunal mu sie z reki. Bylam taka przerazona, wsciekla, rozzalona... Zlapalam ten noz pierwsza. Uderzylam Arka kilka razy... Prokurator uznal, ze chcialam zabic. Nie wiem, co chcialam zrobic - wyznala zalosnie. - Nie pamietam, co wtedy myslalam, ale wiem, ze nie chcialam go zabic. W koncu to ja wezwalam policje i pogotowie. Pilnowalam, zeby sie nie wykrwawil... -Bylas w wiezieniu? - zapytala Aneta. -Na szczescie nie. Szkola za mnie poreczyla. Moja sytuacja psychiczna i opinia psychiatry... To wszystko spowodowalo, ze nie zostalam aresztowana. Odpowiadalam z wolnej stopy. Sad uznal w 59 wyroku, ze wprawdzie jestem winna, ale ze wzgledu na okolicznosci lagodzace dostalam kare w zawieszeniu.-Nikomu o tym nie mowilas - bardziej stwierdzila, niz zapytala Aneta. Teraz sytuacja byla jasna. Zarowno niechec przyjaciolki do mowienia o przeszlosci, jak i jej obsesyjna ostroznosc. -Nie. Nie powiedzialabym i teraz, gdyby nie to, ze jedziemy na tym samym wozku - odrzekla twardo Marta. -Nie chce cie teraz oklamywac, zwlaszcza ze moze byc w to zamieszany moj maz... Nie znam nikogo innego, kto chcialby mi zaszkodzic. - Westchnela ciezko. -Myslisz? - Aneta zastanawiala sie nad jej podejrzeniami. -Nie wiem, co mysle. Ale nie mozemy odrzucic takiej opcji. Teraz, kiedy ze mna mieszkasz, mozesz byc narazona... -Daj spokoj. Rownie dobrze moglabym powiedziec, ze ty mozesz byc narazona przeze mnie. Na upartego mozna powiedziec, ze trupy zaczely nam sie sypac od czasu, gdy ja tu mieszkam - zaoponowala Aneta. Nie chciala, zeby Marta sie obwiniala, zwlaszcza ze nie bylo wiadomo o co. -Znalazlam go przed twoja przeprowadzka. - Marta popukala sie w czolo. - Nie wymyslaj glupot. Wystarczy, ze dotad nie robimy nic madrego. Nie zastanawiam sie nawet nad tym, czy postepujemy dobrze, czy zle. Skupiam sie tylko na tym, zeby nie trafic do wiezienia. -Damy rade - powiedziala stanowczo Aneta. - Tylko musimy cos z nimi zrobic. -Twoj jest swiezy, ale moj lezy tu od wczoraj od poludnia. Mysle, ze mogl zginac w nocy z soboty na niedziele, wiec jest jeszcze starszy. Twoj jeszcze wytrzyma, ale moj niedlugo zacznie sie rozpadac - myslala glosno. - Jak dlugo potrwa, zanim zacznie smierdziec? -Skad mam wiedziec? -Uczysz biologii. Powinnas wiedziec takie rzeczy... 60 -Wybacz, ale na studiach nie mialam zajec z przechowywania zwlok w warunkach domowych - rozzloscila sie Aneta.-W nocy jest jeszcze mroz, zostawilam otwarte okno, wiec maja dosc chlodno. Ten moj powinien jeszcze z dzien wytrzymac, ale... -Moj, twoj... - Aneta sie skrzywila. - Mowmy po prostu nasz, dobrze? Bede czula sie mniej winna. -Jak chcesz - zgodzila sie Marta. - W takim razie co zrobimy z naszymi nieboszczykami? -Kim oni wlasciwie sa? - Aneta zdziwila sie, dlaczego ta mysl dotad nie przyszla jej do glowy. -No wlasnie, specjalnie wczesniej wrocilam, zeby to sprawdzic. Wylecialo mi z glowy... -Myslisz, ze maja dokumenty? - zastanawiala sie Aneta. -Przyszli na wlamanie z dokumentami w kieszeniach? - powatpiewala Marta, chociaz sama o tym myslala, jadac z pracy do domu. -Chodz. - Aneta zerwala sie z krzesla. - No pospiesz sie, kobieto - popedzala ociagajaca sie przyjaciolke. -Sama tam nie zejde. Ramie przy ramieniu zeszly do piwnicy. Zatrzymaly sie przy zwlokach i spojrzaly na siebie. -Bierz swojego, a ja swojego - zaproponowala Marta. -Mowilam ci, ze sa wspolni. -Dobra. Ja biore tego z wczoraj, a ty tego z dzisiaj. Moze byc? - Nie mogla darowac sobie ironii. -Bardzo smieszne - prychnela Aneta, ale poslusznie uklekla przy swoich zwlokach. Pokonujac obrzydzenie, zaczela przeszukiwac kieszenie. Znalazla dokumenty i portfel. -Patrz! - zawolala triumfalnie, pokazujac swoja zdobycz. - A ty masz cos? -Mam. - Marta z trudem powstrzymala odruch wymiotny. Autostopowicz zaczal robic sie jakis miekki. Otrzasnela sie z obrzydzenia. Na szczescie otwarte okno pomoglo wyziebic 61 pomieszczenie, tak ze nie wyczula zadnych podejrzanych zapachow. Przemogly sie na tyle, by wspolnymi silami zaciagnac oba trupy do kata i narzucic na nie dywan. Aneta na wszelki wypadek polozyla na wierzchu jeszcze kilka workow ze starymi szmatami, pozostalych po poprzednich wlascicielach.-Andrzej Szpadelek. - Marta glosno odczytala imie i nazwisko z wyciagnietego z portfela dowodu osobistego. - Dwiescie zlotych. Co zrobimy z kasa naszych chlopakow? Chyba ich nie okradniemy? - zwrocila sie do przyjaciolki. -Przeciez i tak nie zyja. Nie potrzebuja tej kasy - odrzekla rozsadnie Aneta, rozbebeszajac portfel swojego trupa. - Ten mial prawie szesc stow. Ryszard Monder - przeczytala. - To idioci. Poszli na wlamanie z kompletem dokumentow? I z kasa? -Jezu! Aneta, a jak ktos bedzie ich szukal? - Marta az sie bala wyobrazac sobie, co moga czuc bliscy obu zaginionych. -Bandytow? Rodziny beda wdzieczne losowi, ze gdzies przepadli. -Skad wiesz, ze to bandyci? -Myslisz, ze zakradali sie tu w uczciwych zamiarach? Watpie. Zobacz, co znalazlam. - Podala dokument Marcie. -Zwolnienie z zakladu karnego? - przeczytala zaskoczona. - O kurde, osiem lat! -No, za kradziez batonika w sklepie tyle nie dostal -skwitowala Aneta. -I co? Siedzial osiem lat, a zaraz po wyjsciu postanowil napasc akurat na moj dom? Dziwne to jakies... -Zobacz, czy ten twoj tez nie ma takiego dokumentu. -Aneta widac zapomniala, ze sama nalegala na wspolnote zwlok. -Czekaj, cos mam. - Marta wysuplala swistek papieru zlozony w kilkoro i wcisniety do kieszonki. - To samo - powiedziala po chwili. - Tylko inna data zwolnienia. Co to znaczy, Aneta? Umawiaja sie pod moim domem i zabijaja? A jak ich tu wiecej przyjdzie? Jesli to jakis gang? 62 -Poczula strach. Powinna poprosic policje o pomoc, ale teraz juz za pozno. Za bardzo narozrabialy.-Sluchaj, moze to jednak twoj maz ich wynajal? -Wierze, ze bylby zdolny do wszystkiego. Jezus Maria, zaczne chyba zaraz krzyczec! -Lepiej nie - poradzila Aneta. - Sasiedzi uslysza. -Wiem, wiem. Ale, Aneta...! Jesli Arek wynajal tych kryminalistow, to nie po to, zeby mnie postraszyc! Do tego wystarczyloby kilku chuliganow! -No cos w tym jest - przyznala jej racje przyjaciolka. -Zdaje sie, ze nasze chlopaki to grubszy kaliber. -Z drugiej strony nie wiem, skad moglby ich znac. -Marta starala sie rozpatrzyc wszelkie mozliwe ewentualnosci. - Musze brac pod uwage, ze ta sprawa nie ma zwiazku z Arkiem. Nie moge wszystkiego, co zle w moim zyciu, zrzucac na niego, bo inaczej nigdy sie nie uwolnie... -Sluchaj. Damy rade. - Aneta powsciagnela nerwy. - Najpierw pozbedziemy sie chlopakow, potem bedziemy ustalac, kto i dlaczego. Wszystko po kolei. - Przeciez nie moga panikowac obie naraz, chociaz czula, ze kolana zaczynaja jej ponownie drzec. -Jakich chlopakow? - Marta nie zrozumiala. -No tych tam... - Aneta popatrzyla wymownie w dol. -Nawet mam pomysl. Nic odkrywczego, ale moze bedzie skuteczne. -Dobra. - Marta popatrzyla na nia wyczekujaco. - Wal. -Zamurujemy ich. -Zwariowalas. Niby gdzie? W scianie? -W podlodze. -Gdzie w podlodze? -W piwnicy. - oswiadczyla z zadowoleniem tamta. -W czyjej piwnicy? -W twojej. -W mojej piwnicy?! - zdenerwowala sie Marta. 63 -Nie powtarzaj sie, tylko sluchaj! - Zadowolona z siebie Aneta zaczela zywo gestykulowac. - Czytalam taki artykul kiedys, ze ci policjanci z Archiwum X znalezli zamurowane szczatki meza w mieszkaniu kochanka zony, a innym razem zwloki mezczyzny z rowerem pod podloga domu jego narzeczonej. A ona sobie spokojnie wyszla za maz i mieszkala w tym domu. Nikt nic nie wiedzial.-To nie jest dobry pomysl - uznala Marta zaraz po tym, jak zalapala, ze Anecie nie chodzi o Foksa Muldera i Dane Scully, tylko o wydzial policji zajmujacy sie starymi sprawami. - Przeciez w koncu sprawa sie wydala. Inaczej nie mialabys cienia szansy, zeby przeczytac ten artykul - zadrwila. -Nic lepszego nie wymyslisz - nie poddawala sie Aneta. -Inaczej niedlugo wszyscy dookola poczuja nasz problem. Poza tym nie bedziemy musialy ich nigdzie przenosic, przewozic i dzwigac. Problem transportu mamy z glowy, bo chlopaki juz tu sa. -A jak ktos bedzie ich tu szukal? -Po co ktos mialby ich tutaj szukac? Obaj sa przeciez trzysta kilometrow od miejsca zamieszkania - przekonywala ja Aneta. -Cos w tym jest - powiedziala z ociaganiem Marta. -A jak ktos wie, ze oni tu sa? -Niby kto? -Zabojca. -Po pierwsze, zabojca jestem ja i nikomu nie powiem. Wlasciwie to slowo mi sie nie podoba, bo to byl wypadek. Nie jestem zabojca. Jesli juz, to niechcacym zabojca... -Nieumyslnym - poprawila ja automatycznie Marta. - Wlasnie. Nieumyslnym. I... -Bo ten pierwszy to nie ty? -No nie ja - przyznala Aneta. - Sluchaj, tak sobie mysle, ze zabojca przeciez sie nie przyzna i nie bedzie go szukal, tylko sie ucieszy, ze sprawa przycichla, no nie? -No niby tak... 64 -Zreszta skad wiesz, ze ten moj nie zabil tego twojego?-No dobra - poddala sie Marta. Wiedziala, ze rozwiazanie, ktore zaproponowala przyjaciolka, w tej chwili jest jedynym mozliwym, zwlaszcza ze nic innego nie przychodzilo jej do glowy. - Tylko... -urwala. -Co tylko? -Masz jakies pojecie o pracach budowlanych? Musimy wszystko zrobic same. Nie zatrudnimy przeciez firmy. -Internet. Tam mozna znalezc wszystko. - Aneta spojrzala wyczekujaco na Marte. Kiedy ta skinela glowa na zgode, poszla do salonu wlaczyc komputer. -Haslo? Mieszkasz sama i masz zahaslowany komputer?! - Aneta nie wiedziala, czy sie smiac, czy plakac. -Jestes tajnym agentem czy co? -No co? - obruszyla sie Marta. - To moj komputer. Moge z nim robic, co chce. -Nie mowie, ze nie. - Aneta zachichotala. Odwrocila jednak na wszelki wypadek wzrok, gdy Marta wstukiwala haslo. Po co mialaby je zmieniac z jej powodu? -Jak bedziesz wpisywac hasla w Google'a, to najpierw wpisz "kryminalistyka" - polecila Anecie Marta. -Po co? -Niech to wyglada, jakby ktos szukal naukowo. Student czy ktos taki... Nie wiadomo, czy tego ktos nie monitoruje. -Marta, ty mnie zaczynasz przerazac. Teorie spiskowe?! Chociaz u historyka nie powinno mnie to dziwic. Tyle spiskow bylo w historii, wiec czemu nie. Ale pamietaj, "Rok 1984" to na szczescie tylko fikcja literacka. -Daruj sobie. Ja przynajmniej mam zwloki znalezione, a nie... -Dobra. Nie denerwuj sie tak. Siedzimy w tym razem. - Aneta wrzucila do Google'a haslo "Kryminalistyka zwloki zamurowane". - Nie tak zle. Tylko szesnascie pozycji - mruknela i zaczela czytac na glos: - Joanna Chmielewska "Rzez bezkregowcow"... Co to jest? - 65 zapytala zdegustowana. - Lubie Chmielewska, ale nie o to mi chodzilo...-Ja tam wole "Harpie"... Co tam dalej? - Marta udala, ze nie widzi spojrzenia Anety i probowala przez ramie kolezanki przeczytac kolejne linki. - Epitafia? Slyszalam, ze w Internecie mozna znalezc wszystko, ale my nie potrzebujemy wszystkiego. Przesun sie - polecila. - Szukamy nie tego, co trzeba. - Wpisala haslo "Murowanie podlog". -Pieknie - ironicznie podsumowala Aneta. - Dwiescie szescdziesiat dwa tysiace wynikow pasujacych do naszego pytania. Masz zamiar czytac wszystkie? -Nie. Zobacz. Tu jest strona "Budujemy dom. Podlogi". Bedzie w sam raz. Czytaly wspolnie przez kilka minut. -Za duzo tego. - Marta zaczela trzec zmeczone oczy. - W dodatku nie rozumiem polowy. Co to jest "jastrych"? -Nie jestem pewna. - Aneta usilowala znalezc odpowiedz. - Wylewka samopoziomujaca? - zasugerowala niepewnie. -Nie, zobacz. To jakos osobno jest ujete. To musi byc cos innego. -To czym jest wylewka? -Jezu! - jeknela Marta. - Tu jest wylewka betonowa, samopoziomujaca i wylewka podkladu. Wylewka to wylewka, cokolwiek by to bylo. Po co tak komplikowac? -Bo kazda jest do czegos innego? -To nie mogli dac innych nazw? - irytowala sie Marta. - Mowie ci, takie rzeczy wymyslaja mezczyzni, bo chca czuc sie potrzebni! -Albo udowodnic, ze sa lepsi... - mruknela Aneta, przelykajac lzy. -Wiesz co? - Marta opadla bezsilnie na fotel. - W tym wypadku maja racje. Nic nie rozumiem. -Mam to samo. -Ale damy rade. Cos wymyslimy. - Starala sie zachowac optymizm, widzac, ze przyjaciolka zaczyna sie lamac. - Jestes nauczycielka biologii. Moze wrzucimy ich do czegos zracego? 66 -Do czego?-No nie wiem do czego, wlasnie ciebie sie pytam. Wiesz, zeby sie rozpuscili w jakims kwasie na przyklad albo... -Skad ja ci kwas wezme?! - zdenerwowala sie Aneta. -Predzej wapno gaszone, ale nie mam pojecia, jak dlugo beda sie w nim rozpuszczac. I musialybysmy ich wytachac na zewnatrz! A jak ktos zobaczy?! Mowy nie ma! Nigdzie ich nie wynosze i niczym nie bede polewac! Swoja droga - perorowala zdenerwowana - gdybym byla rzeznikiem, to kazalabys mi ich pocwiartowac?! -Spokojnie. Tylko glosno mysle! Myslisz, ze mnie to nie przeraza?! Ty wiesz, ze jezeli nawet uda sie ich zamurowac, to juz na zawsze bede uwieziona w tym domu?! Nigdy nie bede mogla go sprzedac, wynajac ani nic takiego! Ty wrocisz do siebie i... -Przeciez nie mam zamiaru zostawic cie z tym samej! - zdenerwowala sie Aneta. - Ja tylko mowie, ze nic nie rozumiem z tej budowlanki! Bez mezczyzny ani rusz! -Juz dwoch mamy - zauwazyla kasliwie Marta. -Malo ci? -Dobrze wiesz, o co mi chodzi! - warknela Aneta. Byla rozzalona i zla. Marta nie odpowiedziala. Zamilkly zgodnie i bily sie samodzielnie z myslami, probujac znalezc rozwiazanie. -Ile masz kasy na koncie? - przerwala milczenie Marta. -A bo co? Chcesz kogos wynajac? -Nie, kupic zamrazarke. -Jak mozesz w takiej chwili myslec o zakupach! - oburzyla sie Aneta. -Zamrazarka nie jest dla mnie, tylko dla nich. - Ruchem cesarza rzymskiego skierowala kciuk w dol, wskazujac na piwnice. -Zamierzasz ich zamrozic? - Aneta nie wierzyla wlasnym uszom. -A masz lepszy pomysl? - zirytowala sie Marta. - Nawet jak juz zalapiemy, o co chodzi z tym murowaniem, musimy kupic 67 materialy, rozebrac czesc podlogi i polozyc ja ponownie. Wiesz, ile czasu to zajmie?!-Cholera. O tym nie pomyslalam - przyznala Aneta. - Ale wiesz co? Wezmiemy te kase, co mieli w portfelach, a reszte dorzucimy. Bedzie okej. -No nie wiem. Mam opory, zeby zabierac im pieniadze. To kradziez... -Jaka kradziez?! Traktuj to jak spadek. Zreszta niech sie chlopaki dorzuca... W koncu to dla nich, no nie? -Cos sie dzieje? - spytal Damian. Dorota uparcie tkwila na posterunku. Uchylne okno bylo otwarte dwadziescia cztery godziny na dobe. Mial nadzieje, ze nie dostanie zapalenia pluc. Doroty nic nie ruszalo - ani temperatura, ani wiatr, ani nuda, ani racjonalne argumenty. -Nic. Zostawila samochod przed brama, wbiegla do srodka. Nikt od tamtej pory nie wyszedl - meldowala. -Dziwne. - Zerknal na zegarek. - Osiemnasta. Zaraz powinna wyjsc z psem. -To rusz tylek. Wkladaj buty i w trase! -Nie mam zamiaru. - Przewrocil kolejna strone ksiazki. - Nawet jesli wyjdzie z psem, to zostanie ta druga. Nie wejdziesz tam. Sama idz i biegaj w ten ziab. -Jeszcze czego - mruknela. - Mam zbyt delikatna konstrukcje. Poza tym, jaka druga? -Jej kolezanka. A co? Nie ma jej? -Marta wrocila sama. Nikogo nie widzialam. -Moze wrocila wczesniej? - zasugerowal. -Moze... - burknela, rumieniac sie gwaltownie. -Dorota... - Nie kryl podejrzliwosci. - Gdybym ja cos przeoczyl albo czegos nie wiedzial, nie dalabys mi zyc... Cos krecisz... -Ojejku... - Przewrocila oczami. - Wiedzialam, do ktorej pracuje, i zrobilam sobie mala przerwe... 68 -Pieknie! Mnie nie dajesz spac po nocy, wysylasz na zwiady, narandke, kazesz robic z siebie idiote, a sama... -Co sie tak denerwujesz? - Naburmuszyla sie. - Obiad ci ugotowalam! Moze i na chwile odeszlam od okna i co z tego? Nic sie nie stalo... -Poza tym, ze nie masz pojecia, kto jest w domu, to rzeczywiscie nic - docial jej Damian. W glebi duszy byl bardziej rozbawiony niz zly, gdyz jego wiara w sens tego calego sledztwa slabla z kazdym dniem i zdarzalo mu sie pod nieobecnosc Doroty robic krotsze czy dluzsze przerwy w obserwacji. Fakt, ze to ona dzisiaj zawalila, swiadczyl o tym, ze jej sila woli i upor tez zaczynaja slabnac. Byla szansa, niewielka wprawdzie, ale wreszcie sie pojawila, ze dziewczyna zrezygnuje i wroca do domu. W cieplym wygodnym wlasnym domu bedzie mogl spac i grzac sie przy kominku, ile dusza zapragnie. Nikt nie bedzie go zmuszal do marzniecia podczas joggingu. -Wielkie mi co! Dla naszych planow tamta kobieta nie ma znaczenia. Zreszta co sie czepiasz? Sam tez sie nie wywiazales z zadania. To nie ja mam sie umowic na randke, zeby wysondowac Barbie, tylko ty. -Slucham? - Odlozyl ksiazke. - Nowy genialny plan? Ostatnim razem mialem sie umowic, zeby wyciagnac ja z domu. Teraz mam ja sondowac. Niby jak? -Normalnie. Jak sie idzie na randke, to ludzie sie staraja lepiej poznac, no nie? Poza tym jak zostaniesz u niej na noc, to bedziesz mial okazje rozejrzec sie po domu. -Co? Zostaniesz na noc? Co ja jestem?! - zdenerwowal sie, tym razem powaznie. - Meska prostytutka?! -Bez przesady - zachnela sie, chociaz w duchu przyznala mu racje. Przesadzila. - W ostatecznosci chociaz klucze jej zwiniesz. Damy do dorobienia i... -Wiesz co? Ide pobiegac. Nie moge tego dluzej sluchac. -Damian wsunal szybko adidasy na stopy. - Zaczynasz szalec... 69 Wybiegal wlasnie zza zakretu, gdy zauwazyl odjezdzajacy samochod. Siedzialy w nim dwie osoby. Mimo poprzednich obiekcji nie wahal sie. Blyskawicznie siegnal po komorke.-Wyszly. Obie - poinformowal Dorote. -Widzialam. I co z tego? Nie wejdziemy bez kluczy. -Rozejrze sie - zaproponowal. - Zaloze sie, ze ma gdzies ukryty zapasowy klucz do domu. Na wszelki wypadek. -Jestes genialny! - pisnela Dorota. - Nie wpadlam na to. No, Damian, jeszcze beda z ciebie ludzie. -Dobra, dobra. - Z trudem opanowal rozbawienie. -Patrz lepiej, czy nikt nie nadchodzi. I zadzwon, jak przyjada. -Nie rusze sie stad na krok - obiecala solennie. Damian, pozorujac jogging, minal obojetnie dom Marty, nie zwracajac na niego uwagi, skrecil i zniknal w ulamku sekundy w pustej alejce. Wieczorami, gdy tylko zapadal mrok, nikt tamtedy nie chodzil. Nie bylo tu latarni, a swiatla z okien okolicznych willi nie rozswietlaly ciemnosci. Rozejrzal sie uwaznie na wszelki wypadek, czy nie ma w poblizu nieproszonych gosci, po czym jednym susem przesadzil plot. Od razu rzucilo mu sie w oczy otwarte okienko do piwnicy. Z ulicy nie bylo tego widac. Postanowil skorzystac z okazji i wslizgnac sie do srodka. Kiedy zeskoczyl na twarda posadzke, poczul bol promieniujacy z kostki. Nie najlepiej wyladowal, ale nie potrafil w ciemnosciach ocenic odleglosci. Dorota ma racje. Jest idiota. Nie zabral latarki. Poruszajac sie po omacku wzdluz sciany, potknal sie pare razy, nim dotarl do schodow. Sunac dlonia po poreczy, doszedl do szczytu, gdzie zatrzymaly go drzwi. Kilkakrotnie poruszyl delikatnie klamka. Daremnie. Drzwi byly z drugiej strony zamkniete na klucz. Uslyszal ciche posapywanie i skomlenie. Tofik go wyczul i okazywal radosc. To byl kolejny powod, dla ktorego Damian mial watpliwosci, czy Dorota prawidlowo wytypowala Marte Zywek jako Barbie. Byla prostytutka, zadajaca sie z najgorszym elementem, nie traktowalaby psa jak male dziecko. To, ze Marta jest zwykla, niczym 70 niewyrozniajaca sie nauczycielka, Dorota uwazala za element kamuflazu. On sam mial mieszane uczucia i nie potrafil zajac jednoznacznego stanowiska w tej sprawie.Zszedl z powrotem. Namacal wprawdzie kontakt na scianie, ale wolal nie zdradzac swojej obecnosci. Kiedy znalazl sie ponownie pod piwnicznym okienkiem, zorientowal sie, ze ma problem, i to spory. Za nic w swiecie nie da rady sie podciagnac. Do srodka po prostu zeskoczyl. Zeby wyjsc, musialby sie podciagnac na rekach, potem oprzec na lokciach, podciagnac i wyczolgac. Nie zdola tego zrobic. -Do diabla! - zaklal. - Utknalem! Zaczal rozgladac sie goraczkowo za czyms, na czym moglby stanac, po ciemku nic jednak nie widzial. Macal na oslep rekoma. Jakby tego bylo malo, zadzwonil telefon. -Wracaja! - krzyknela Dorota. -Nie wrzeszcz tak, nie jestem gluchy - warknal. -To spadaj stamtad - sciszyla poslusznie glos. -Utknalem. Nie dam rady sie podciagnac. Okienko jest za wysoko. Wlazlem do piwnicy i nie moge wyjsc... -Jezus Maria! Schowaj sie! - pisnela. - Nie wiadomo, do czego ta Barbie moze byc zdolna. Ide tam! Latwo powiedziec. Schowaj sie - ciekawe gdzie. I co to ma znaczyc, ze Dorota tu idzie?! Wyobraznia podsunela mu obraz dziewczyny terroryzujacej pistoletem obie nauczycielki. Wizja ta spowodowala takie uderzenie adrenaliny, ze Damian gotow byl dzwonic nawet na policje i zglosic, ze sie wlamal. Na szczescie nim zdazyl wprowadzic w czyn ten desperacki plan, reflektory wjezdzajacego na podjazd samochodu oswietlily przez moment pomieszczenie od frontu. Zauwazyl wtedy stos workow i kartonow pod sciana. Odczekal, az kobiety wejda do domu, i chwycil jeden z kartonow. Dzieki prowizorycznemu stolkowi udalo mu sie wydostac gorna czesc tulowia przez okienko. Reszte ciala przeciagnal w kilkanascie 71 sekund. Na kolanach, podpierajac sie lokciami, dotarl do zywoplotu. Jednym susem przeskoczyl ogrodzenie i wpadl na czajaca sie w ciemnosci postac.-Zyjesz! - Dorota rzucila mu sie na szyje. -Przestan - syknal. - Spadamy stad. - Pociagnal ja za soba. - Jak mi Bog mily, kobieto, skrece ci kiedys kark. Wiesz, ze ja na ogol jestem spokojny, ale wszystko ma swoje granice - mowil polglosem. Nie chcial, zeby ktos ich uslyszal, chociaz gotowal sie ze zlosci. Najchetniej dalby upust rozsadzajacym go emocjom, ale tego Dorota moglaby nie przezyc. -Chcialam ci pomoc - bronila sie. -Niby jak? Poprosic, zeby panie byly tak uprzejme i zechcialy wypuscic mnie z piwnicy? -Cos w tym stylu... - przyznala. -Zwariowalas. I nie mow, ze lecialas z pistoletem... -No... - powiedziala placzliwie. Nie lubila, jak Damian sie na nia wsciekal. -Ty nie zwariowalas. Ty jestes po prostu uposledzona - oswiadczyl z gniewem. -Nie mow tak do mnie - zaprotestowala, wyrywajac reke, za ktora ciagnal ja od kilku minut, prowadzac jak nieposluszne dziecko. -A jak mam mowic? Skrajny debilizm? - Zamilkl, bo wchodzili juz do domu. Nie chcial wywolywac awantury na korytarzu. Dom, w ktorym wynajmowali mieszkanie na poddaszu, wygladal jak typowa dwupietrowa willa, tyle ze podzielona na odrebne mieszkania. -Mam tego dosyc - podjal, gdy zatrzasnal za nimi drzwi. - Pakuje sie i wyjezdzam. -Ja zostaje - oswiadczyla buntowniczo Dorota. -Nie zostawie cie tu samej! -Wiem. - Usmiechnela sie czarujaco i umknela, zanim zdazyl zacisnac dlonie na jej delikatnej szyi. 72 Dochodzila dwudziesta, a one wciaz z niecierpliwoscia wypatrywaly samochodu ze sprzetem RTV i AGD. Ledwie zdazyly przed zamknieciem sklepu. Aneta prawie sie rozplakala, gdy zobaczyla, ze sa tylko lodowko-zamrazarki i zamrazarki szufladowe. Nie mialy zamiaru cwiartowac zwlok. Kiedys podczas studiow zemdlala na zajeciach, gdy krojono zabe. Marta wprawdzie miala juz noz w rece, ale to byla samoobrona. Nie potrafilaby sobie wmowic, ze zwloki stanowia bezposrednie zagrozenie i moga ja w kazdej chwili zaatakowac.-Musze przestac ogladac horrory klasy B - uznala Aneta. Marta, z trudem panujac nad ogarniajaca je rozpacza, tlumaczyla sprzedawcy, ze nie interesuja jej standardowe modele. Planuje wiekszy zakup miesa, prosto z uboju, bo jest tansze, ale musi kupic cala swinie. Normalna zamrazarka nie wchodzi w gre, gdyz najzwyczajniej w swiecie taka ilosc miesa sie nie zmiesci. Gdy Aneta uslyszala wyjasnienia przyjaciolki, miala ochote odwrocic sie na piecie i wyjsc z salonu, zanim zdjecia ich obu zostana rozwieszone we wszystkich sklepach w Sremie z napisem: TYCH PAN NIE OBSLUGUJEMY! Niemal zemdlala z ulgi, gdy uprzejmy sprzedawca powiedzial, ze interesujacy obie panie model zamrazarki jest wlasciwie zamawiany glownie przez sklepy spozywcze i nie ma go w stalej ofercie, ale jesli klientki sa zdecydowane na zakup, to jutro mozna przywiezc ja z hurtowni. Aneta nie wiedziala, czy sprzedawca z roznymi wariatami mial juz do czynienia, czy moze wyjasnienie przyjaciolki nie bylo az tak glupie, jak jej sie poczatkowo wydawalo. Marta zazadala podania dokladnych parametrow zamrazarki. Musiala miec pewnosc, ze pod wzgledem gabarytowym jest to dokladnie to, o co im chodzi. Aneta nie mogla uwierzyc ich szczesciu, gdy sprzedawca zaprowadzil je na zaplecze i pokazal ten model. Okazalo sie, ze ma jeden egzemplarz na stanie, bo ktorys z klientow nie zdazyl odebrac zakupu. Nie czekajac na decyzje Marty, Aneta wlaczyla wdziek i trzepotanie rzesami. Sila przekonywania byla spora, gdyz 73 sprzedawca zrozumial, ze absolutnie i w zadnym wypadku nie moga czekac do jutra. Wplacily zaliczke i zobowiazaly sie doplacic reszte przy dostawie, ktora miala nastapic jeszcze tego wieczoru. Marta zaplacila za transport, podala adres, a potem w milczeniu podjechaly do bankomatu i wrocily do domu. Teraz siedzialy, gapiac sie w okno. Marta nie wchodzila nawet do piwnicy w obawie, ze ewentualny trupi zapach moze przeniknac do czesci mieszkalnej. Jedynym mieszkancem posesji przy ulicy Zacisze 13, ktory nie stracil apetytu, byl Tofik.Na widok parkujacego na chodniku samochodu dostawczego opuscily posterunek przy oknie i wybiegly na dwor. -Opanujmy sie! - syknela Marta. - Nikt normalny nie wpada w euforie na widok ogromnej zamrazarki. Z pozornym spokojem pokwitowaly odbior, uregulowaly naleznosc, panowie wtachali pake do przedpokoju i panie stanely przed kolejnym problemem. Jak zniesc to urzadzenie do piwnicy po stromych schodach? Panom, oczywiscie, podziekowaly. Po co ryzykowac wykrycie chlopakow? -Dlaczego do piwnicy? - narzekala Aneta. - Nie mozemy postawic zamrazarki gdzie indziej? -Na przyklad gdzie? W mojej sypialni? - warknela Marta. Byla wsciekla. Widzac, z jaka latwoscia panowie w kombinezonach wniesli wielka pake, nie pomyslala, ze jej i Anecie nie przyjdzie to z taka sama latwoscia, zwlaszcza ze droga wiodla w dol. Byla pewna, ze nie dadza sobie rady. Ostatnie, czego bylo im potrzeba, to spadajaca zamrazarka, ktora przygniata jedna z nich. -Moze w kuchni? - zaproponowala Aneta. -Kuchnia jest za mala. Nic wiecej w niej sie nie zmiesci. Zreszta nie wyobrazam sobie, ze moglabym przelknac chociaz kes w ich obecnosci. -Garaz? -Nie... - Marta po dluzszym namysle odrzucila i ten pomysl. - Mamy dwoch sztywnych w piwnicy. Za duze ryzyko, ze znowu ktos 74 sie wlamie i ich znajdzie. Nie ma mowy. Tylko piwnica. Dzwon po Tomka - zdecydowala.-Po co? - Aneta popatrzyla na nia ze zdumieniem. -Pomoze nam. Potrzebujemy faceta. Bez tego sie nie obedzie. - Nic lepszego nie przyszlo jej do glowy. -No dobra. - Aneta wzruszyla ramionami. - A jak cos zauwazy? -Nie zostawimy go samego nawet na chwile - oswiadczyla stanowczo Marta. - Dzwon! -A jesli cos poczuje? - Aneta uzmyslowila sobie, ze zalezy jej na niepozornym matematyku. Nie chciala go mieszac w sprawy kryminalne. -Zawiniemy ich w worki foliowe i okrecimy tasma samoprzylepna - zadecydowala po chwili namyslu Marta. - I kupilam troche zawieszek na mole. Maja mocny zapach. Powinno pomoc. -Fakt. Za mocno nie smierdza. Tylko troche, a ktos, kto nie wie, jak smierdzi trup, to najwyzej bedzie nosem krecil, ale co i jak to chyba sie nie zorientuje... - zastanawiala sie Aneta. Marta zaczynala tracic cierpliwosc. -Dzwon! -To najpierw ich zawinmy - zaproponowala kolezanka. - Jak przesmierdniemy, to zdazymy wziac prysznic i zmienic ciuchy. -Jezu! Zalozymy gumowe rekawiczki i po krzyku. Nie ma czasu. Masz zamiar sciagac go tu po polnocy?! Dzwon! Dorota wychylala sie tak mocno, ze Damian mial wrazenie, iz dziewczyna za chwile wypadnie. Ryzyko zawodowe, uznal. Nie bedzie jej ratowal. Sytuacja zaczynala go przerastac. Byl spokojnym, ciezko pracujacym czlowiekiem. Samemu bedzie mu lepiej. Ojciec zawsze powtarzal, ze kobieta to klopot. Oczywiscie poglady takie wyglaszal tylko wowczas, gdy zona nie slyszala, ale teraz syn byl sklonny sie z nim zgodzic. -Damian! 75 Od strony uchylnego okna dobiegl kolejny pisk. Dwa poprzednie Damian zdolal zignorowac. Mial zamiar tylko dopilnowac, zeby Dorota nikogo nie postrzelila i nie trafila do wiezienia. Reszta go nie interesowala.-Damian! - krzyknela jeszcze glosniej. -Co jest?! - Tym razem nie mogl juz, niestety, udawac, ze nie slyszy. -Tam sie cos dzieje! -Z pewnoscia. - Westchnal. - Pewnie dokladnie to samo co wczoraj, przedwczoraj i tydzien temu. -Ale, Damian... -Daj mi spokoj, dobra? - Czytal wlasnie "Martwe Jezioro", debiut mlodej pisarki. Nie mial ochoty przerywac. - Dopiero co wrocilem! Jeszcze sie dobrze nie rozgrzalem, a... -Damian, tam naprawde cos sie dzieje! - Dorota odeszla od okna i wyrwala mu ksiazke z reki, po czym rzucila ja w kat. - Najpierw przyjechal duzy samochod i wniesli cos duzego do domu. Odjechali, a teraz przyjechal ten facet, co byl u nich w niedziele. Mowie ci, ze cos sie tam dzieje. Idz i sprawdz. -Dobra. To, co zobaczyla Dorota, rzeczywiscie dawalo do myslenia. Monotonia zycia domu przy ulicy Zacisze numer 13 najwyrazniej zostala przerwana. Jak na jedno popoludnie dzialo sie sporo. Damian wstal i zarzucil kurtke na ramiona. -Zaraz, mam tam pojsc i co dalej? - Zatrzymal sie przy drzwiach. - Z zewnatrz niczego nie zobacze. -Mieliscie sie umowic na randke, nie? A nie dala ci numeru telefonu, sama tez nie dzwoni. Wiec idz. Pretekst masz. Moze przy okazji cos wyczaisz. - Prawie wypchnela go za drzwi. Westchnela ciezko, gdy zatrzasnely sie za nim drzwi. On naprawde nie nadaje sie do takiej roboty. Mial zlote rece, jesli chodzi o bizuterie, ale na tym jego umiejetnosci sie konczyly. Niestety, inny wspolnik nie wchodzil w gre. 76 Przywitaly Tomka jak wybawce. Skromny, niepozorny matematyk przypominal raczej Don Kichota niz Lancelota, ale w chwili, gdy panie przedstawily mu swoj problem, poczul sie jak sam krol Artur. Nie znaczy to, ze nie mial watpliwosci, czy sobie poradzi, ale nie pora je wyjawiac. Jak bedzie trzeba, polegnie na polu chwaly, byle Aneta nie przestala na niego patrzec w ten sposob. Nie mial powodow, by podejrzewac, ze jej spojrzenie nie jest pelne podziwu, tylko stanowi skutek uwaznej obserwacji. Wypatrywala najmniejszych oznak, ze Tomek wyczul od niej podejrzany zapach. Co prawda z Andrzeja nic sie nie wylewalo, ale stezenie posmiertne mimo chlodu zaczelo ustepowac i jakis taki miekki zaczal sie robic. Byl to ostatni dzwonek, zeby zapakowac go do worka, zanim zacznie sie saczyc na podloge... tego smrodu nie usunelyby do konca zycia.-Do piwnicy? - spytal z nonszalancja, od ktorej tak naprawde byl najdalszy, kiedy patrzyl na pokaznych rozmiarow zamrazarke. -Pomozemy ci. - Marta w przeciwienstwie do Anety nie miala zamiaru spoczac na laurach. Nie oczekiwala, ze Tomasz sam zniesie ciezar na dol. Przed kompromitacja uratowal Tomka dzwonek przy wejsciu. Spojrzaly na siebie zdziwione. Nie spodziewaly sie nikogo. Radosne szczekanie Tofika i krecacy sie jak smigla helikoptera ogon psa nie pozostawialy watpliwosci co do osoby za drzwiami. Marta z ciezkim westchnieniem je otworzyla. -Czesc. - Damian sie zaczerwienil. - Nie dzwonilas, wiec pomyslalem, ze wpadne. -Nie mam twojego numeru. - Marta byla zdumiona nie tyle jego slowami, ile uporem. Ostatnio zachowala sie jak wariatka, jej maniery tez pozostawialy wiele do zyczenia. Desperat albo masochista. Innego wyjasnienia nie widziala. Kazdy normalny facet ucieklby z krzykiem, a ten... -Zapisalem ci... - Zaczerwienil sie jeszcze bardziej. 77 Zdarzalo mu sie, i to nieraz, jesli mial byc ze soba szczery, ze kobieta nie wykazywala zainteresowania jego osoba, ale nie do tego stopnia! Marta byla autentycznie zaskoczona. Najzwyczajniej w swiecie zapomniala i o rozmowie, i o kartce z numerem jego telefonu, i o nim. Wprawdzie podchody z jego strony nie mialy w rzeczywistosci natury romantycznej, ale ona o tym nie wiedziala. Czul sie jak ostatni idiota.-A tak, rzeczywiscie - przypomniala sobie. Zarumienila sie gwaltownie. Ale wstyd, pomyslala. W tym calym zamieszaniu zupelnie o nim zapomniala. Biedak. Spojrzala ze wspolczuciem na Damiana. -Moze wejdziesz? - zaproponowala, ignorujac zdumione spojrzenie Anety. Damian z zaskoczeniem odkryl, ze dom Marty jest po prostu przytulny. Nie byl ani luksusowy, ani ekstrawagancki. Byl calkiem zwyczajny. Nie pasowal zupelnie do wizerunku Barbie. -Ostatnio mialam duzo na glowie - wyjasnila. - Wiesz, maturzysci lada moment beda mieli wystawiane stopnie koncowe i takie tam. Praca. - Usmiechnela sie lekko do niespodziewanego goscia. - Wlasnie przywiezli nam zamrazarke ze sklepu. Pomozesz ja zniesc do piwnicy? -Tomek przyjechal nam pomoc, ale we dwoch pojdzie wam sprawniej. - Aneta rzucila kolezance spojrzenie pelne podziwu. No prosze, ta to wie, do czego uzyc niepotrzebnego mezczyzny. -Jasne, zaden problem. - Zagadka tajemniczych samochodow i pak rozwiazala sie sama. Zwykla dostawa ze sklepu zwyklej zamrazarki. Jak wroci na poddasze, wlasnorecznie wypchnie Dorote z okna, jesli do tej pory sama nie wypadnie. Upewni sie tylko, zeby poleciala glowa w dol. -Spora ta zamrazarka. - zauwazyl, podajac Marcie kurtke i zawijajac rekawy koszuli. -Czy ja wiem? - udala zastanowienie. - Moim zdaniem po prostu pojemna... 78 -W promocji byla - poratowala ja Aneta, gdy przyjaciolka rzucila jej zrozpaczone spojrzenie.-Promocja nie promocja, ale nie szkoda energii na takie duze urzadzenie? - spytal Damian sceptycznie. - Zezre pradu od groma. -Teraz wszystko jest energooszczedne... - mruknela Marta. -No tak, ale pod warunkiem, ze bedziesz ja cala uzytkowac. Zapelnisz do polowy, a pradu bedzie zarla jakby byla pelna... -Kupuje wieprzowine na wsi, ale musze wieksza ilosc od razu -sklamala. -Cala swinie? - zdziwil sie. - Dla jednej osoby? -Dla dwoch - powiedziala obronnie Aneta. - Ja tez tu mieszkam. -I pies. -O wlasnie. I pies - powtorzyla za Marta. -Hm... - mruknal Damian, zerkajac na niewielkiego psiaka. -Masz zamiar tu mieszkac? - wtracil sie do rozmowy Tomek. - Myslalem, ze to tylko na czas remontu... -Nie wiem, kiedy sie uporam z remontem... -Zaproponowalam Anecie, zeby u mnie zostala na dluzszy czas, a swoje mieszkanie wynajela - brnela w kolejne klamstwa Marta. - Musi wziac kredyt na remont i przynajmniej jej sie zwroci. -O wlasnie. Zwlaszcza ze nie splacilam poprzedniego. Z czego mam to wszystko placic? Z nauczycielskiej pensji? -Nie mowilas, ze masz zamiar tu mieszkac... - Zazenowany Tomek zaczal przecierac swetrem okulary. -Dopiero dzisiaj na to wpadlysmy. -O wlasnie. Dzisiaj. - Aneta gorliwie przytakiwala. -Zamiast wymyslac glupoty, lepiej sie przyznajcie, ze nie dacie rady zniesc jej do piwnicy. - Marta przeszla do ataku, obawiajac sie, ze jesli jeszcze raz uslyszy "o wlasnie" w ustach Anety, to wszystko sie wyda. Czy tylko ona dostrzega te klamstwa na kilometr? -O wlasnie. - Aneta popatrzyla wojowniczo na Tomka. - Jesli to problem, poprosimy kogos innego... 79 -Nie trzeba - przerwal jej Damian. - Gdzie mamy ja postawic? -spytal nonszalancko, spogladajac na strome metalowe schody. -Po prostu ja zniescie... - Marta machnela reka z pozorna obojetnoscia. - Przesunac w razie czego damy rade we dwie. -No dobra. Pojde przodem - zaoferowal sie Damian, widzac watla posture Tomasza. Gdyby puscil biedaka przodem, zamrazarka zgniotlaby go na miazge. Nie utrzymalby ciezaru. Stawiajac urzadzenie na miejscu wskazanym przez Marte, tuz pod schodami, rzucil szybkie spojrzenie w kierunku otwartego okienka. Pudlo lezalo tam, gdzie je zostawil wczorajszego wieczoru. Zadna z kobiet nie zwrocila na nie uwagi. -Zostaniesz na kolacji? - zaproponowala Aneta. -Chetnie. - Nie sadzil, zeby troje nauczycieli bylo zamieszanych w afere kryminalna, wiec wlasciwie nie mial tu czego szukac, ale pomyslal sobie, ze spedzenie czasu wsrod normalnych ludzi bedzie mila odmiana po kilkutygodniowym warowaniu na poddaszu. -Zwariowalas?! - syknela Marta, gdy zniknely w kuchni. Panowie rozsiedli sie wygodnie w salonie przed telewizorem. - Po co zapraszalas Damiana na kolacje? -Ty pierwsza wpuscilas go do domu. - Aneta patrzyla zaskoczona na wsciekla przyjaciolke. - O co ci chodzi? -Wpuscilam go, zeby pomogl! Potem bym sie z nim umowila na miescie i by sobie poszedl. - Wstawila wode na makaron. - Teraz obaj beda tu siedziec, a ci tam na dole beda sie dac! -Co beda robic?! -No, sie rozdymac... - Przeciez powinna wiedziec, o co jej chodzi. -Chodzi ci o to, ze cialo zacznie puchnac od gazow? - zalapala w koncu Aneta. - Ale to jeszcze nie teraz. Na stronie medycyny sadowej bylo napisane, ze to sie zaczyna dopiero szescdziesiat godzin po smierci. Ryszard jest swiezszy. Na razie powinien byc na etapie tezenia. -Mowisz do niego po imieniu? - Zszokowana Marta rozsypala makaron. 80 -A co? Myslisz, ze ma cos przeciwko? - Aneta zaczela trzec zolty ser. - Zreszta jak mam mowic? Trup? Zwloki? Jeszcze ktos uslyszy i zacznie sie zastanawiac. Ryszard jest bezpieczniej.-Moze i cos w tym jest. - Po chwili zastanowienia Marta musiala przyznac przyjaciolce racje. Rzeczywiscie, lepiej nie uzywac pewnych slow. - Tylko ze twoj Ryszard jest sztywny, a moj Andrzej zacznie sie niedlugo topic we wlasnych plynach ustrojowych! -Zapomnialam, ze Andrzej jest starszy. Ale spokojnie, z worka nie bedzie przeciekal. - Aneta skrzywila sie, marszczac zabawnie nos. - Zamrazarka tak od razu lodem sie w srodku nie pokryje i chlopakow nie zamrozi. Wlaczylam ja. Jak chlopaki sobie pojda -wskazala reka w kierunku salonu, by Marta nie miala watpliwosci, o ktorych mezczyznach mowa - to wszystko bedzie gotowe. Wrzucimy ich do srodka i juz. -Dobra. Dostaja kolacje i wypad. I zadnych randek. Postanowila wmowic Damianowi, ze dzisiejsze zaproszenie na kolacje to wlasciwie taka niby randka i koniec. Jak sie bedzie upieral, to trudno. Ale bedzie musial poczekac na swoja kolej. W koncu nie moze obsluzyc wszystkich facetow naraz. * Damian swietnie sie bawil. Marta tylko na pozor byla chlodna i opryskliwa. Odkryl w niej spora doze inteligencji, wiedzy o swiecie i literaturze, poczucie humoru. Wbrew sobie polubil te podejrzana kobiete. Nieoczekiwanie dla samego siebie ponowil propozycje randki. Zgodzila sie. Wydawala sie tak samo zaskoczona swoja zgoda, jak on swoja propozycja. Jednak gdy tylko wszedl na poddasze, dobry humor prysl. Dorota rzucila sie na niego jak rott-weiler i nie chciala puscic.-Zamrazarka - powiedzial spokojnie, odsuwajac ja na odleglosc umozliwiajaca zdjecie kurtki. - To byla po prostu zamrazarka. A ten koles, co przyjechal, to zwykly nauczyciel matematyki. Spotyka sie z ta druga, ktora jest zwykla nauczycielka biologii. Obawiam sie, 81 moja droga, ze najbardziej podejrzany jest pies. - Powiesil kurtke na wieszaku.-Tobie to mozna wszystko wmowic... - Dorota byla tak rozczarowana, ze prawie plakala. -Przykro mi, ale widzialem te zamrazarke na wlasne oczy. Nie tylko pomoglem ja zaniesc do piwnicy, to jeszcze osobiscie ja rozpakowalem. Nie ma zadnej tajemnicy. -Do piwnicy? Nie sadzisz, ze to dziwne? Zamrazarka w piwnicy? - Uczepila sie tej mysli jak liny ratunkowej. -Nie, nie sadze - oswiadczyl stanowczo. - Piwnica nie jest zatechlym lochem, tylko pomieszczeniem polozonym ponizej poziomu domu, wykorzystywanym jako skladzik. A sama kuchnia nie jest tak duza, zeby tam wstawic spora zamrazarke. Piwnica jest w sam raz - ironizowal. -Mieszka sama. Po co jej taka duza zamrazarka? - uparcie poszukiwala drugiego dna. -To oczywiste. Bedzie tam trzymac zwloki. W jaki inny sposob normalna kobieta moglaby uzywac domowego sprzetu o dzialaniu mrozacym? - Nawet nie staral sie ukryc drwiny. -Chcesz wyjechac? - Zrezygnowana Dorota opadla na krzeslo. Damian usiadl wygodnie w fotelu i siegnal po ksiazke. -Owszem. - Jutro? -Nie, jutro mam randke. Wyjezdzamy pojutrze. Przynajmniej ja. Ty rob, co chcesz. -Nie boisz sie zostawic mnie samej? - nadasala sie. -Ani troche... Jestem pewien, ze ta prostytutka wyprowadzila cie w pole. Dalas jej kase w zamian za informacje, to ci je podala. Tylko ze nieprawdziwe. - Wrocil do przerwanej lektury, nie zaprzatajac sobie glowy dasami Doroty ani hukiem zatrzaskiwanych drzwi do lazienki. Mieszkal z Dorota od lat i przyzwyczail sie do jej manifestacji. Juz na niego nie dzialaly. Po wyjsciu gosci wspollokatorki, a zarazem wspolniczki w przestepstwie, zeszly spiesznie do piwnicy. Nie zawracaly sobie 82 glowy sprzataniem naczyn po kolacji. Zamrazarka w srodku pokryla sie juz szronem.-Nie wierze, ze umowilas sie z nim na jutro - powiedziala Aneta, odrzucajac na bok dywan, worki i kartony, pod ktorymi lezaly ciala. -Sama w to nie wierze - mruknela Marta, szarpiac za dywan. - Fuj... - Zmarszczyla nos. - Czujesz? -No... - Aneta pomachala reka przed twarza, starajac sie odpedzic fetor. -Skad sie to wzielo? Wczesniej nie bylo tak czuc... - To chyba z dywanu... Andrzej zostawil plame... -Skrzywila sie, z trudem opanowujac odruch wymiotny. Wlasciwie nie bylo jeszcze tak zle. Wyziebione pomieszczenie troche spowolnilo rozklad. Na pierwszy ogien poszedl Andrzej, sztywniak Marty. Byl mniejszy i lzejszy. Marta uznala, ze latwiej bedzie go potem wydobyc z dna zamrazarki niz tego drugiego. Co do Ryszarda, miala spore watpliwosci, czy sie zmiesci. Wysoki byl. Aneta uznala, ze sie go po prostu zlozy na pol i najwyzej czyms docisnie. Przygladala sie kolezance, ktora pracowicie poprawiala zwloki lezace juz na spodzie. -Dobra, teraz bierzemy twojego. Marta sie wyprostowala. Mimo niskiej temperatury panujacej w pomieszczeniu byla spocona i zgrzana. Jeszcze kilka lat temu nie uwierzylaby, ze cos takiego moze ja spotkac. Malzenstwo, rozwod, wyrok karny, a teraz ci dwaj... Bredzenie wariata mialo w sobie wiecej logiki niz to, co sie teraz dzialo. Jedyny jasny punkt w tej calej sprawie to nadzieja, ze nikt wiecej nie dolaczy do tego meskiego duetu. Doszly wspolnie do wniosku, ze Ryszard zalatwil Andrzeja, po czym wystraszyl sie i uciekl. Wrocil nastepnego dnia, zeby zatrzec slady dokonanej zbrodni, ale natknal sie na Anete i dalsza akcja potoczyla sie w sposob prowadzacy do punktu, w ktorym sie wlasnie znalazly. Marta nie byla bogata, w domu tez nie miala nic wartosciowego, po dlugich rozwazaniach doszly wiec do kolejnego logicznego 83 wniosku, ze byly to porachunki wiezienne, ktore przez przypadek mialy final w ogrodzie Marty. Teze, ze Arek ma z tym cos wspolnego, zdecydowaly sie na razie odrzucic. Nie bylo zadnych dowodow, zwlaszcza ze Marta watpila, by mial znajomosci w takich kregach. Zawsze bardzo dbal o opinie i swoj idealny wizerunek. Musza tylko posprzatac i zapomniec o tym, co sie stalo.-Za sztywny. -Co ty powiesz? - Aneta oparla sie o zamrazalnik. Ze zmeczenia nie mogla zlapac powietrza. -Wsadzimy go tu jutro, jak zwiotczeje. - Marta uznala, ze tak bedzie najrozsadniej. Udalo im sie dzwignac Ryszarda, ale za nic nie mogly go zgiac. -Dobra. - Aneta machnela reka. - Wszystko mi jedno. -Musimy go z powrotem zawlec pod sciane i schowac pod dywanem. Wiesz, strzezonego Pan Bog strzeze. -Czy ktos moglby mi wyjasnic, dlaczego wspolczesny nastolatek na pytanie, kto jest premierem Polski, pyta: a kto to jest premier? - zapytala Marta zbolalym glosem, wchodzac do pokoju nauczycielskiego. Odpowiedzialy jej stlumione chichoty. -Nie zdziwilbym sie, gdyby ten, co nie wie, kto to jest premier, sam w przyszlosci zostal politykiem... - zazartowal jeden z kolegow. -Jesli do tego dojdzie, to ja sie wyprowadzam z tego kraju -oswiadczyla ktoras z nauczycielek. -Na pani miejscu juz bym sie zaczela pakowac - smiejac sie pod nosem, mruknela Aneta. -Dorosna. Pojda na studia, do pracy, wszystko sie zmieni. To jeszcze dzieci. - Z poblazliwym usmiechem na ustach wzial mlodziez w obrone stary pedagog, zdaniem Marty, juz w wieku poemerytalnym. Jesli dobrze sie orientowala, byl nauczycielem z powolania i od lat zyl tylko dla mlodziezy. Twierdzil, ze jesli zmusza go do odejscia na emeryture, to w tym samym dniu polozy sie i umrze. Czasami zalowala, ze dla niej to tylko praca. 84 -Marta, gdzie kupujesz wieprzowine? - zmienila temat Basia Maciejek, polonistka.-Wieprzowine? - Zamrugala zdezorientowana, wyrwana z mysli, ktore z miesem nie mialy nic wspolnego. -Podobno masz niezle dojscie... - Tamta patrzyla na nia wyczekujaco. Marta rzucila szybkie spojrzenie na zmieszana Anete, ktora skinela lekko broda w kierunku Tomka. -No wiesz... - Wzruszyla ramionami. - Zawsze troche taniej... -Taniej? Tomek mowil, ze oplacilo ci sie zamrazarke kupic. Taniej to chyba niedopowiedzenie - upierala sie Basia. - Wiesz, jak by sie oplacilo, to moglibysmy zrobic zrzutke. Ja sama nie potrzebuje tak duzo, ale moja siostra bylaby pewnie zainteresowana i ktos z nauczycieli chyba tez. Myslalam, ze jesli to spora roznica, to moglabym wziac pol swini na spolke z siostra, a moze ktos bylby zainteresowany tez po cwiartce i... -Tomek czasem za duzo mowi - syknela Aneta, spogladajac na speszonego matematyka zmruzonymi ze zlosci oczami. -Nie wiedzialem, ze to tajemnica... - mruknal. -Zadna tajemnica - zaprzeczyla szybko Marta, czujac struzki potu splywajace po plecach. Nie ma co, ale sie wladowaly. Tomek wygadal sie, nie majac pojecia, ze po pierwsze to tajemnica, a po drugie, ze ani jedno slowo nie bylo prawdziwe. I co teraz? Jak zaprzeczy, wyjdzie na nieuzyta zolze, a jak potwierdzi? Ma wyhodowac wlasne prosie i potem je podzielic?! -To jak bedzie? - nie odpuszczala polonistka. -Za miesem to nie przepadam, ale taka wiejska kielbasa wlasnej roboty to byloby cos - wtracila inna z obecnych w pokoju nauczycielek. -Zobacze, co da sie zrobic - obiecala Marta. - Wiecie, nie zalatwiam tego osobiscie, tylko przez moja znajoma 85 -klamala, by zyskac na czasie. - Powiem wam w przyszlym tygodniu, jak przywioza moja porcje, dobra?-Dzieki - rozpromienila sie w usmiechu Basia. - Mozesz sie tez dowiedziec o kurczaki i jajka? -Bez przesady - pospieszyla jej na ratunek Aneta. -Przeciez Marta nie ma gospodarstwa na wsi... -Ale to mieso jest chyba badane? -Zabije go! - zzymala sie Marta, dzwigajac worek z makabryczna zawartoscia. -Uspokoj sie - sapala wspomagajaca ja Aneta. - Nie mozesz zabic Tomka. Nie zmiesci sie do zamrazarki. -Bardzo zabawne! Dla niego jestem gotowa wykosztowac sie na nastepna! -Sluchaj, zakup zamrazarki i wieprzowiny nie jest tajemnica narodowa. Nawet nie moglam go poprosic, zeby nic nie mowil, bo niby z jakiego powodu mialby to trzymac w tajemnicy? -Przeciez wiem! - warknela Marta. - Swoja droga to co z niego za facet? Kobiety moga plotkowac o zakupie lodowek i miesa, ale facet? -Pochwalil sie, ze pomagal nam ja wtaszczyc do piwnicy, a potem zaczela sie debata, po co ci taka duza zamrazarka i... -Bylas przy tym i nie moglas powiedziec, ze to zwykla zamrazarka, a on przesadza? Wszystkie babki by w to uwierzyly. Wiadomo, ze faceci lubia swoje zaslugi wyolbrzymiac... - zloscila sie Marta, opierajac zwloki o zamrazarke. - Trzymaj go pionowo! -Nie pomyslalam - przyznala Aneta. - Juz go trzymam. - Podparla trupa obiema rekami. - Ale przeciez nic sie nie stalo... -Jasne, nic! Z wyjatkiem zamowienia na nieistniejace mieso od nieistniejacego gospodarza majacego nieistniejace gospodarstwo w nieistniejacej wsi! Popchnij go tak, zeby sie przewrocil do srodka! - polecila, usilujac utrzymac przelewajace sie zwloki. Cialo przeszlo juz etap stezenia i zrobilo sie miekkie. 86 -No przeciez pcham! - jeczala Aneta. - Ale on sie na mnie przewraca! Jego jest jakos wiecej!-Przestan tyle gadac! - Marta niemal sie rozplakala z ulgi, gdy gorna czesc ciala wpadla do srodka. - Trzeba teraz tylko zgiac mu nogi... I skad ja im teraz wezme swinskie mieso? Nie znam nikogo na wsi! -Juz nie moge! Zaraz zwymiotuje! Moze przez Internet? -Ani mi sie waz! Bedziesz sama sprzatac! - zagrozila jej Marta majaca juz powyzej uszu podejrzanych zapachow. Kolejnego by nie zniosla. Gdyby teraz ktos obcy wszedl do piwnicy, uznalby niewatpliwie, ze mieszkaja tu dwie wariatki, i to wcale nie z powodu zawartosci zamrazarki. Wraz z Aneta rozwiesily, gdzie tylko sie dalo, aromatyczne zawieszki na mole. Aneta wpadla na pomysl zakupu choinek samochodowych, ale Marta wolala juz smrod rozkladajacych sie cial niz duszny, przyprawiajacy o bol glowy zapach. -Jak to, przez Internet? - propozycja Anety dotarla do niej z lekkim opoznieniem. -Masz lepszy pomysl? Znajdziemy przez Internet jakies gospodarstwo w okolicy, a potem podjedziemy i zapytamy. Co to za problem? -Gdyby to bylo takie proste, wszyscy by tak robili. Poza tym ci nasi spodziewaja sie nie wiadomo jakiej okazji. Co mam zrobic? Doplacac?! Cholera! Nie chce sie zamknac! - panikowala Marta, z calej sily przyciskajac pokrywe zamrazarki. -Czekaj, kawalek zostal... - Aneta wcisnela glebiej czesc nogi, ktora wystawala z rozdartego ich zabiegami worka. - To co zrobimy? Chociaz raz trzeba cos wykombinowac... -Uff... Z glowy... Przynamniej na razie. - Marta zatrzasnela z calej sily wieko. - Moze podam cene, ktora nikogo nie zainteresuje, i powiem, ze facet sie schytrzyl, bo zwietrzyl interes. Co najwyzej beda sie smiac, ze stracilam kase na zamrazarke. 87 -Moze to i nieglupi pomysl - przyznala Aneta. - Lepiej niech sie smieja, niz mieliby cos podejrzewac.-Jestem wykonczona. Najchetniej poszlabym spac. -Nic z tego. Masz randke. -Przypomnij mi, dlaczego sie zgodzilam? - Marta patrzyla z rozpacza na przyjaciolke. -Chetnie, ale nie mam pojecia. Lepiej sie wykap. Smierdzisz -skrzywila sie Aneta. Marta wszystkie rzeczy wrzucila do pralki, a sama wskoczyla pod prysznic. Slodkawy, mdlacy zapach unoszacy sie w piwnicy przesiakl ubranie. Szorujac sie zawziecie pod prysznicem, miala wrazenie, ze trupi zapaszek wszedl nawet w jej skore. Damian bedzie za kwadrans. Musiala jeszcze wysuszyc wlosy, zrobic chocby lekki makijaz i przebrac sie. Wychodzenie z domu prosto po kapieli jest niezdrowe, ale nie miala wyjscia. Damian zjawil sie punktualnie. Nie zabral nic eleganckiego na ten wyjazd, ale na szczescie cos mu podszepnelo, zeby chociaz wrzucic do walizki marynarke. Wlozyl ja wiec do dzinsow i golfu. Mial nadzieje, ze wyglada wystarczajaco atrakcyjnie, by Marta sie nie rozmyslila i nie wystawila go do wiatru. Kiedy otworzyla drzwi, zauwazyl, ze ubrala sie podobnie. -Czesc - rzucil z wymuszona nonszalancja. - Gotowa? -Jasne. - Usmiechnela sie lekko. Damian podczas wczorajszej kolacji sprawil na niej wrazenie niekonfliktowego. Cechowal go wrecz stoicki spokoj. Nie byl specjalnie gadatliwy, choc nie okreslilaby go mianem milczka. Raczej przysluchiwal sie rozmowie, niz zabieral glos, ale milo spedzila czas w jego towarzystwie i go polubila. Nie mogla tez dluzej udawac, ze jej sie nie podoba. Moze miec dwa trupy w piwnicy, ale to nie znaczy, ze jest hipokrytka. Narzucila kurtke na ramiona, wziela torebke ze stolika i wyszli. -Aneta nie jest zla, ze zostaje sama? - zapytal Damian, gdy ruszyli do furtki. 88 -Tomek przyjdzie.Usmiechnela sie na wspomnienie przeprawy, jaka miala z przyjaciolka, ktora wpadla w panike, gdy do niej dotarlo, ze zostanie w domu sama. Radosc, ze Marta przelamala sie i idzie na randke, kompletnie uleciala. Dopiero pomysl zaproszenia Tomasza ukoil skolatane nerwy Anety. Marta wybrala niewielka restauracje przy rynku. Mily, sympatyczny lokalik nie wymagal szykownych kreacji. Dodatkowym atutem bylo smaczne jedzenie. Postanowila, ze bedzie jednak lepiej, jesli potraktuja to jako zwykle kolezenskie spotkanie. Slowo "randka" sprawialo, ze tracila rezon. Kazdy placi za siebie i nikt niczego nie oczekuje. Damian byl troche zaskoczony tak jasnym postawieniem sprawy, ale nie protestowal. Nastepnego dnia mial wyjechac z samego rana. Chcial wiec po prostu spedzic mily wieczor i to wszystko. Szkoda, ze to nie randka, ale moze to i lepiej, jesli widza sie dzisiaj po raz ostatni. -Czym sie zajmujesz? - spytala Marta, gdy kelnerka przyniosla zamowienie. -Mowilem ci. - Poczul sie zaklopotany. Nie przewidzial, ze znow bedzie musial klamac, klamac i klamac. Na szczescie ostatni raz, pomyslal z ulga. -No tak... - Pamietala, ze wspominal cos o materialach do ksiazki, ale o co dokladnie chodzilo, nie miala pojecia. Nie miala rowniez pojecia, czy jej mowil i ona nie pamieta, czy tez nie mowil, i tego tez nie pamieta. -Jak ci poszlo zbieranie materialow do... do tego, co piszesz? - wybrnela. -Mam wszystko, czego potrzebuje... - Usmiechnal sie z wysilkiem. Zapadlo nieco klopotliwe milczenie. -Jutro wyjezdzam - dodal po chwili. -Aha - mruknela. Przynajmniej jeden problem z glowy, pomyslala. 89 -Wlasnie. Urodzilas sie w Sremie? - spytal. Skoro i tak nie maja o czym rozmawiac, to moze skorzysta z okazji i czegos sie o niej dowie. Nie bylo to juz wprawdzie do niczego potrzebne, ale...-Nie. - Popatrzyla na niego zdziwiona. Nie miala pojecia, skad ten pomysl. Widocznie myslal, ze mieszka w tym miasteczku od zawsze. - Przeprowadzilam sie tutaj dwa lata temu. -Ach tak? - Odpowiedz go zaskoczyla. - Nie wiem dlaczego, ale myslalem, ze pochodzisz ze Sremu. Ty albo twoja rodzina... -Nie mam tutaj rodziny. Przyjechalam do pracy. Kuratorium mialo zapotrzebowanie na nauczyciela w tym rejonie i jestem. To wszystko. Cala historia. -Wynajmujesz dom? - Nie wyobrazal sobie, zeby z nauczycielskiej pensji stac ja bylo na wynajecie nawet skromnego domku. -Zartujesz? Z nauczycielskiej pensji? Nigdy w zyciu. Po rozwodzie... - zajaknela sie, ale dzielnie przezwyciezyla skrepowanie. - No coz, po podziale majatku zostalo mi troche kasy, starczylo na pierwsza wplate. Mam dom na spolke z bankiem, ze tak powiem. - Rozesmiala sie. -Pisze czasem felietony do miejscowej gazety i jakos sobie radze... -Nie chcialem byc wscibski. - Poczul sie zazenowany, ze wyciagnal z niej takie szczegoly. Byl raczej niesmialy, nie to, co Dorota. Zreszta tak dawno temu byl na randce, ze juz nie pamietal, co wypada, a czego absolutnie robic nie wolno. -A ty? -Co ja? - Nie zrozumial. -Byles zonaty? - Zarumienila sie lekko, zadajac to pytanie. I po co mi wiedziec, zganila sie w myslach. On i tak przeciez wyjezdza. -Nie, nie zdarzylo sie... Czy to dlatego nie chcialas sie ze mna umowic? Z powodu swojego meza? - Zdal sobie sprawe, ze poczatkowa niechec Marty do spotkania z nim nie musiala miec zwiazku z jego osoba, tylko z jej bylym mezem. 90 -To nie twoja sprawa! - Nie potrafila opanowac ostrego tonu, jaki pojawil sie w jej glosie.-Przepraszam, nie chcialem cie urazic. Drazliwy temat, pomyslal. Pewnie nadal go kocha. -To ja przepraszam. Nie chcialam byc niemila - powiedziala z poczuciem winy. Nie miala zamiaru wyladowywac na nim swoich emocji. Po rozwodach powinno sie wysylac ludzi na trening interpersonalny, pomyslala. Mnie przydalby sie na pewno. -Nie, to moja wina... - Usmiechnal sie rozbawiony, a Marta odpowiedziala mu tym samym. -Nie bedziemy sie chyba przepraszac caly wieczor. -Parsknela smiechem. - Przepraszam cie - powtorzyla i siegnela do torebki po komorke, ktora zapomniala wylaczyc. - Musze odebrac... - Wstala od stolika i przeszla do holu. Dzwonila Aneta. Musialo sie cos stac. - Halo? -Marta! Dzieki Bogu! Wracaj natychmiast! Wydaje mi sie, ze ktos obserwuje dom! Nie wiem, co robic. Nie moge przeciez zadzwonic na policje! - Glos przyjaciolki stawal sie coraz wyzszy. -Zamknij wszystkie okna i sprawdz drzwi - polecila jej. - A gdzie Tomek? -Nie przyjechal. Cos mu wypadlo. Prosze cie... - Juz jade. -Musze wracac do domu - oswiadczyla, gdy wrocila do stolika. Nawet nie usiadla, tylko przywolala kelnerke, by uregulowac rachunek. -Cos sie stalo? - zaniepokoil sie Damian. Mial nadzieje, ze Dorota nie wpadla na kolejny szalony pomysl. -Wlasciwie to nie. - Nie miala pojecia, co powiedziec. Przeciez nie prawde. - Cos z psem. Wymiotuje. Musial cos zjesc. Pewnie to nic takiego, ale Aneta wpadla w panike... -Okej, rozumiem. Staral sie dojechac szybko na miejsce. Mimo uspokajajacych slow, ze to nic takiego, pelna napiecia mina sugerowala, ze Marta 91 przejela sie stanem psa. Podziekowala uprzejmie za mily wieczor i odeszlaby, gdyby Damian nie przytrzymal jej za ramie.-Zaczekaj sekunde - poprosil. - Wiesz, rano wyjezdzam i... - Pochylil sie i pocalowal ja delikatnie w usta. Nie cofnela sie, ale nie odwzajemnila pocalunku. Spogladala na niego dziwnym wzrokiem. -Lepiej juz pojde. - Wycofal sie zazenowany. -Czesc - pozegnala go, jakby nic sie nie stalo. Wsiadl do samochodu i odjechal. Czul sie jak kretyn. Widac bylo od poczatku, ze Marta ledwie go toleruje. Zaznaczyla, ze to nie randka, a on... Sam nie wiedzial, co wlasciwie myslal, gdy ja pocalowal. To byl impuls. Nawet mu sie nie podobala. Marta nie weszla od razu do domu, tylko dotknela palcami warg, na ktorych czula jeszcze cieple usta Damiana. Usmiechnela sie lekko i dopiero wtedy pchnela furtke. Aneta wybiegla z domu zaraz po tym, jak Damian odjechal. -Co sie dzieje? - zapytala Marta zaniepokojona wygladem przyjaciolki. Aneta byla naprawde wystraszona. -Ktos sie krecil przy furtce. Tofik tez go widzial. Schowal sie pod lozko i warczal - relacjonowala. -Psem obronnym to on juz nie zostanie - powiedziala Marta z westchnieniem. - Widzialas faceta dokladnie? - Bala sie, ze Arek mogl ja znalezc. Rozejrzala sie czujnie, ale nie zauwazyla niczego podejrzanego. Wlasciwie to nie zauwazyla nikogo. Ulica byla pusta. -Nie, tylko cien. Nic wiecej - przyznala Aneta. -Moze to byl cien drzewa? -Nie wiem. Ale te telefony... -Jakie telefony? - Marta spojrzala na nia uwaznie. -Nie wiem jakie. Ktos dzwonil dwa razy. Za pierwszym razem nie zdazylam odebrac, a za drugim odlozyl sluchawke. -To mogla byc pomylka - odrzekla spokojnie Marta. - A nawet jesli nie, to nie jestes pewna, czy cos naprawde widzialas... - 92 zastanawiala sie glosno, zamykajac starannie drzwi na wszystkie zamki.-Jezu, juz sama nie wiem! - jeknela Aneta. -Zobaczylas ten cien przed telefonami czy po? - dopytywala sie Marta. -Wlasciwie to w trakcie - odparla po chwili namyslu Aneta. - Zadzwonil telefon, ale przestal dzwonic, zanim podeszlam. Tofik uciekl pod lozko, a wtedy zobaczylam przesuwajacy sie cien. I znowu zadzwonil telefon, ale ten ktos zaraz sie rozlaczyl. -Dziwne... -No. I przerazajace. Naprawde sie wystraszylam. -Miala lzy w oczach. -Chodzmy lepiej spac. I tak nic nie wymyslimy - powiedziala Marta. - Telefon nie musial miec zwiazku z cieniem. Zreszta moglo ci sie tylko wydawac, a telefony to zwykla pomylka. Albo glupi zart uczniow... -Myslisz? - spytala z nadzieja Aneta. Wolala pasc ofiara zartu niz napasci. -Dokladnie - oznajmila stanowczo Marta. - Nawet nie wiesz, czy cos widzialas. Bylas sama i wyobraznia mogla platac ci figle. Spac -zakomenderowala, zanim tamta zaczela podwazac sensownosc jej twierdzen. Gdy tylko troche uspokojona Aneta zniknela w swoim pokoju, Marta niezwlocznie sprawdzila wszystkie okna, czy sa dobrze zamkniete. Nie chciala straszyc przyjaciolki, ale miala przeczucie, ze Anecie nic sie nie przywidzialo, a gluchy telefon to nie psikus uczniow. Zastraszanie i wywolywanie stanu zagrozenia i leku bylo specjalnoscia Arka. Na wszelki wypadek wyciagnela wtyczke telefonu. Marta nie potrafila zapomniec o Damianie. Za kazdym razem, gdy wybiegala z domu, podswiadomie oczekiwala, ze i on wybiegnie zza rogu, tak jak wczesniej niejednokrotnie bywalo. Ale sie nie pojawial i nie dzwonil. Miala jego numer, jednak nie zdecydowala 93 sie na telefon. Na wszelki wypadek, zeby jej nie kusilo, wyrzucila kartke do kosza. Aneta pukala sie w glowe, dajac do zrozumienia, co mysli o postepowaniu Marty, a potem ponownie, dajac do zrozumienia, co mysli o sobie samej. Nie potrafila sobie wytlumaczyc, jak mogla sie zakochac w niepozornym sowim matematyku. Ale stalo sie. Marta zyczyla przyjaciolce wszystkiego najlepszego, jednak sama nie zamierzala ryzykowac zadnego zwiazku. To byl powod, dla ktorego nie zadzwonila do Damiana i dla ktorego nie przyjela zadnej ze skladanych jej propozycji. Bala sie.Wciaz spedzala jej sen z powiek obawa, ze Arek mogl ja odnalezc. Podejrzenia te na razie sie nie potwierdzily. Gluche telefony skonczyly sie po tym jednym wieczorze i Marta uznala, ze to po prostu byla pomylka. Nie kazdy jest na tyle uprzejmy, by powiedziec chociaz przepraszam. Od dwoch tygodni panowaly wokol taka cisza i spokoj, ze gdyby nie zawartosc zamrazarki, obie kobiety moglyby zapomniec o ostatnich wydarzeniach. Panowie nadal zazywali wiecznego odpoczynku w piwnicy. Przyjaciolki zdecydowaly, ze rzucony napredce pomysl wynajmowania mieszkania Anety nie jest w gruncie rzeczy zly. Aneta i tak musiala pozostac w domu Marty, ktora za nic nie wybaczylaby jej porzucenia w takiej chwili. Przy okazji wynajecie odremontowanego mieszkania pozwolilby im na pokrycie nakladow na prace w piwnicy, a Aneta zyskalaby srodki na splate kredytu na remont swojego mieszkania. Dopoki nie rozwiaza wszystkich problemow, beda trzymac sie razem. Potem Aneta wroci do siebie, a Marta zostanie w domku wraz z jego zawartoscia. -Jestes nareszcie! - Aneta przywitala ja w drzwiach. -Mamy problem! -Od dawna - przyznala jej racje Marta. - Cos sie zmienilo? Nie wydawala sie przejeta wiadomoscia. Na twarzy przyjaciolki nie bylo sladu histerii ani lez. Raczej podekscytowanie. Cokolwiek 94 sie stalo, nie moglo to byc nic gorszego od zwlok spoczywajacych w piwnicy domu.-No wlasnie nie wiem, ale pora, zebysmy sie wziely do chlopakow. Nie mowie tylko o murarce. Musimy ustalic, po co tu przyjechali! - Aneta szla krok w krok za Marta, niemalze depczac jej po pietach. -Ale co sie wlasciwie stalo? - Teraz Marta poczula jednak lekkie uklucie niepokoju. Byla w tak dobrym nastroju, ze nie miala ochoty dopuszczac do siebie nieprzyjemnych mysli, ale najwyrazniej cos sie wydarzylo, skoro Aneta sprawiala wrazenie bardzo przejetej. Poza tym nie mogla pozbyc sie wizji czajacego sie w ciemnosciach Arka. - Zauwazylas kogos? -Niezupelnie. Sluchalam radia i mowili o tym samochodzie, ktory znalezli. Wiesz, o ktorym... -No wiem. Ale wiadomo bylo, ze predzej czy pozniej ktos sie zainteresuje porzuconym autem. I tak cud, ze dopiero teraz. - Marta zaczela szykowac kanapki na kolacje. -Tym sie tak martwisz? -To nie wszystko. Samochod nalezal do naszego autostopowicza. -Nie mozesz powiedziec od razu, o co chodzi? Przeciez wiem, ze do niego. Podejrzewaja nas? Ktos go tu widzial? - dopytywala sie Marta. Aneta dotad nie powiedziala nic, czego by juz nie wiedzialy. -Problem polega na tym, ze Andrzej i Ryszard siedzieli za napad na sklep jubilerski. Zrabowali okolo miliona zlotych w bizuterii i gotowce. Lupu nigdy nie odnaleziono! - zakonczyla triumfalnie. -Skad o tym wiesz? -Mowie, ze z radia. Wcale mnie nie sluchasz - skarcila ja Aneta. -A co dokladnie mowili? - Tym razem Marta okazala nalezyte, pelne niepokoju zainteresowanie. -Znalezli samochod i ustalili wlasciciela. Okazalo sie, ze to czlonek gangu, skazany za udzial w tamtym napadzie. O samym napadzie duzo nie mowili. Tylko tyle, ze przestepcy zrabowali kase i bizuterie, a lupu nigdy nie odnaleziono. - Spojrzala wyczekujaco. - 95 Dalej nie lapiesz?! - zirytowala sie, widzac, ze przyjaciolka nie reaguje na jej rewelacje, tylko siedzi zamyslona.-Lapie dwie rzeczy... - zaczela powoli Marta. -Po pierwsze, moj eks nie ma z tym nic wspolnego, przynajmniej z duzym prawdopodobienstwem mozemy przyjac to zalozenie. A po drugie, o dwoch osobach nie mowi sie "gang". Tak sadze. -Oj, Marta... Chodzi mi o to, ze skoro bandziory tak ciagna do naszego domu, to maja w tym jakis cel! -Myslisz, ze schowali lup gdzies tutaj i teraz, po wyjsciu z wiezienia chca go odzyskac? - Marta zakrecila palcem koleczko na czole, dajac do zrozumienia, co o tym sadzi. -No nie wiem, ale sama musisz przyznac, ze cos w tym jest. -Masz zamiar rozwalic mi dom, szukajac skarbu? - spytala drwiaco Marta. - Daj spokoj, przez lata mieszkali tu poprzedni wlasciciele, starsi ludzie. Nie wierze, zeby mieli cos wspolnego z tym napadem. A jesli jakims cudem cos tu bylo, to oni to znalezli. -Chyba masz racje... - Aneta nie byla zadowolona z konkluzji przyjaciolki. -Mowili cos jeszcze? - dociekala Marta. -A co mieli mowic? -Bylo ich wiecej? -Wiecej czego? Kasy? A milion to malo? -Skup sie, kobieto. Ilu bylo tych bandytow? -A po co nam to wiedziec? - spojrzala zdziwiona. -Bo dwoch mamy w swojej piwnicy. Chce wiedziec, ilu ich jeszcze moze przyjsc... -Czyli mialam racje, ze lup jest ukryty tutaj... -Nie sadze. Juz ci mowilam, ze w to nie wierze. Chodzi o to, w co oni wierza. -Czyli co? - Aneta nie rozumiala, o co wlasciwie chodzi przyjaciolce. Nie wierzy, ze w domu znajduja sie zrabowane kosztownosci, ale wierzy, ze zlodzieje w to wierza, a oni wierza, bo co...? 96 -Nie wiem co! - zdenerwowala sie Marta. - Poprzedni wlasciciele to porzadni starsi ludzie. Co mogli miec wspolnego z napadem?-Oni moze nic, ale rodzina? - rzucila Aneta. -Z tego, co wiem, mieli tylko corke. Zmarla na bialaczke. Dziwne to wszystko... -To moze znajomi corki? - nie dawala za wygrana Aneta. -Odpada. Chorowala od dziecka. Nawet do szkoly nie chodzila. Indywidualny tok nauczania, szpitale, sanatoria. To cale jej zycie. Nie mieli zadnej innej rodziny. -Tak ci powiedzieli. -Nie rozumiem... - Marta zmarszczyla brwi i spojrzala pytajaco na kolezanke. -Ty tez nie mowisz ani o swoich bliskich, ani o bylym mezu. Moze i tamci dwoje mieli w rodzinie czarna owce, do ktorej nie chca sie przyznac. -I ta czarna owca to jeden z bandytow? - Marta popatrzyla na Anete z niedowierzaniem. - Wykluczone. Ktos z sasiadow by mi o tym wspomnial. -Gdybys utrzymywala z nimi kontakty, to moze i tak. -Daj spokoj, moi sasiedzi nachodzili mnie na poczatku, raczac informacjami na temat innych sasiadow. Na pewno nie pomineliby czegos takiego. Nie wierze, Aneta, ze w naszym domu jest cos ukryte. To tak samo, jak wierzyc w skarb na drugim koncu teczy -skwitowala ironicznie. - Trzeba sie jednak dowiedziec czegos o tamtym napadzie. Pojawienie sie Ryszarda i Andrzeja tutaj swiadczy o istnieniu zwiazku... chyba ze to porachunki osobiste... -Teraz ja nie rozumiem. -Andrzej mogl tu byc z jakiegokolwiek innego powodu, chocby przejazdem. Ryszard z kolei mogl go sledzic i zabic. Moze myslal, ze Andrzej wie, gdzie jest kasa... - zastanawiala sie glosno Marta. -Bzdury! Co robilby Andrzej w naszym ogrodzie, gdyby nie przyjechal tu po kase? Moge sie zgodzic, ze to Ryszard go zabil. Ale reszta to wymysl. 97 -Dobra. Dajmy temu spokoj. Lepiej sprobujmy dowiedziec sie czegos o chlopakach. Trzeba tez pozbyc sie ich ostatecznie. - Wstala i poszla prosto do salonu.-Ale jak chcesz sie dowiedziec?! - zawolala za nia Aneta. - Na policji? -Krzycz glosniej, bo moze nie wszyscy cie uslyszeli -zirytowala sie Marta. - Chodz, sprawdzimy w necie. Usiadly zgodnie przed komputerem i weszly do Google'a. Po chwili milczenia spojrzaly na siebie pytajaco. -Moze "napad jubiler"? - zasugerowala Aneta. -Trzy tysiace szescset trzydziesci pozycji - zauwazyla kwasno Marta, gdy zgodnie z sugestia kolezanki wpisala podane przez nia haslo. - Nie bedziemy przeciez czytac wszystkiego. Musimy zawezic. -Zobacz, najswiezsze informacje to z Krakowa, dziesiec kolejnych linkow - zauwazyla Aneta. -Mamy zalozyc, ze statystycznie rzecz biorac, wtedy tez napad byl w Krakowie? Bez sensu. - Popukala sie w czolo, dajac dobitnie do zrozumienia, co sadzi o tym pomysle. -No wiem, ale nie znamy miejscowosci ani daty napadu... -Nie mowili nic na ten temat w radiu? -Nie, nic. Tylko sprawcy zuchwalego napadu, Andrzej Sz... -To jest to! Wpisz tak: "napad jubiler Andrzej Sz. Ryszard M.". Pamietasz, jak sie nazywali pozostali? -Nie pomyslalam, zeby zapisac - odpowiedziala Aneta z poczuciem winy. - Nawet nie jestem pewna, czy w ogole podali... -Nie szkodzi. Wpisz, jak mowilam. Zobaczymy... -Czekaly chwile w napieciu. -Jest! - pisnela podekscytowana Aneta. - Tylko szesnascie pozycji... -Tak, ale zobacz. Wszystkie dotycza tego samego napadu. - Marta szybko rzucila okiem na naglowki. 98 -I to w Krakowie... Powinnas odkukac teraz, moja teoriastatystyczna nie byla taka glupia... -Przypadek - mruknela Marta. - Patrz, data, miejscowosc i nasi panowie. Sa w kazdym naglowku. Otworz ten artykul z gazety. Zobaczymy... ZUCHWALY NAPAD NA JUBILERA Kilku zamaskowanych mezczyzn napadlo w Krakowie na sklep jubilerski. Czterech napastnikow w kominiarkach weszlo do sklepu, piaty czekal w samochodzie.Dwoch sterroryzowalo przy uzyciu broni wlasciciela i jego zone. Pozostali dwaj sprawcy zuchwalej napasci zaczeli rozbijac gabloty mlotkiem i krasc bizuterie. "Laczna wartosc skradzionej gotowki i kosztownosci oszacowana zostala na okolo miliona zlotych" - poinformowal rzecznik policji. Podczas napasci zonie jubilera udalo sie wlaczyc system alarmowy. Doszlo do szarpaniny przy udziale wlasciciela sklepu, ktory stanal w obronie kobiety. Podczas walki mezczyzna sciagnal jednemu z bandytow kominiarke. Monitoring zarejestrowal nie tylko sam napad, ale i twarz przestepcy. Obraz z kamery zostal uzyty do sporzadzenia portretu pamieciowego sprawcy. Z nieoficjalnych zrodel wiadomo, ze gdy bandyci uciekali z miejsca przestepstwa, dwoch z nich zostalo w sklepie. Oni to wlasnie oddali smiertelne strzaly do jubilera i jego zony. Sprawcy napadu odjechali samochodem terenowym. Porzucili go i spalili kilka ulic dalej. "Apelujemy o kontakt do osob, ktore moglyby pomoc ustalic nam tozsamosc bandytow" - powiedzial rzecznik policji. -Troche malo... Zobaczmy nastepne. SUKCES KRAKOWSKIEJ POLICJI:ZATRZYMANO SPRAWCOW ZUCHWALEGO NAPADU 99 Na slad podejrzanych trafili funkcjonariusze ze specjalnej grupy, badajacej sprawe napadu na sklep jubilerski. Podczas spektakularnej akcji zatrzymano wszystkich pieciu uczestnikow przestepstwa.Prokuratura postawila Andrzejowi Sz., Ryszardowi M. i Maciejowi K. zarzut rozboju i kradziezy pieniedzy oraz bizuterii o wartosci ponad jednego miliona zlotych. Dodatkowo krakowska prokuratura postawila zarzut zabojstwa jubilera i jego zony Romualdowi K. i Zenonowi Sz. W stosunku do wszystkich zatrzymanych w zwiazku z tym napadem prokurator wystapil z wnioskiem o areszt tymczasowy i sad taki areszt zastosowal. -Jezus Maria... - szepnela Marta. - Morderstwo... -Myslisz, ze oni tu przyjda?! -Spokojnie, trzeba sprawdzic, ile dostali. - Starala sie myslec racjonalnie. -Osiem lat... -Ci, co strzelali - Marta zaczela przegladac uwaznie pozostale artykuly - na pewno dostali wiecej... -W tym kraju? - spytala z powatpiewaniem Aneta, zagladajac jej przez ramie. -Jest! - Marta czekala niecierpliwie na otwarcie sie strony. Uwage przyjaciolki pominela milczeniem, choc nie dlatego, ze sie z nia nie zgadzala. Po prostu nie bylo nic do dodania. SPRAWCY NAPADU NA JUBILERA ZA KRATKAMI Sprawcy napadu na jubilera sprzed roku uslyszeli dzisiaj wyrok. Romuald K. i Zenon Sz., ktorym prokurator udowodnil zabojstwo, zostali skazani na kare dozywotniego pozbawienia wolnosci. Przypominamy, ze ofiarami brutalnego morderstwa padli wspolwlascicielka sklepu jubilerskiego wraz z mezem, ktory stanal w jej obronie. Pozostali przestepcy otrzymali kary osmiu lat pozbawienia wolnosci... 100 -Dozywocie? To nie tak zle. - Marta nie czytala dalszej czesci artykulu. Znalazla potrzebne jej informacje. - Jest szansa, ze...-Ale Marta, ten trzeci, Maciej K., tez wlasnie wyszedl! W radiu mowili! -Dlaczego nie powiedzialas od razu? Juz myslalam, ze mamy spokoj... -Zapomnialam! Zaczelysmy rozmawiac i szukac, i zapomnialam! Sluchaj, on tutaj przyjdzie! - Aneta szarpala przyjaciolke za rekaw. -Nie rozciagaj mi bluzki... - Marta wyrwala reke. - I nie panikuj... Wcale nie musi tu przyjsc. -No nie wiem, w radiu trabili o porzuconym samochodzie, reporterzy wrocili do tej sprawy, Andrzeja uwazaja za zaginionego. -Aneta starala sie zachowac rozsadek. Nie bylo to latwe. Emocje ja ponosily. - Szukaja Ryszarda! Cos mowili o gangsterskich porachunkach! A my tkwimy w samym srodku! -Mozliwe. - Marta w zamysleniu stukala palcami o blat stolu. -Zwlaszcza ze wszyscy tu sciagaja. A ten trzeci, nawet gdyby nie wiedzial, to teraz juz wie, gdzie zniknal kumpel! -To nie znaczy, ze zna nasz adres. Ale lepiej zalozyc, ze skoro ci dwaj go znali, to on tez. - Marta wolala przygotowac sie na najgorsze. -To co robimy? - Aneta spojrzala placzliwie na przyjaciolke. -Nie wiem, po prostu nie wiem. Musimy sie pozbyc nieboszczykow i wysprzatac wszystko, co sie da. -Dobra. Czyli czas na prace podlogowe. -Glupia jestes? - Marta popukala sie w czolo. - Opcja murowania wydawala sie najlepsza, jak ziemia byla zamarznieta. Teraz smialo mozemy ich zakopac. Kwiecien mamy. Wyjdzie taniej. -O kurcze, rzeczywiscie. - Aneta rozesmiala sie histerycznie. - Tak sie uczepilam tej wylewki, ze nic innego nie bralam pod uwage. Gdzie ich zakopiemy? -Za domem. Juz wszystko obmierzylam. Posadzimy na nich drzewka owocowe. Jablonie albo grusze. Przynajmniej za kilka lat 101 nikomu nie przyjdzie do glowy wyrywac drzewa z korzeniami, zeby sprawdzic, co jest pod spodem. A co najwazniejsze, bedziemy mogly kopac w dzien. - Zadowolona z siebie spojrzala na Anete.-No, rzeczywiscie wyjdzie taniej - przyznala tamta. - Wiesz, co ostatnio zrobilam? - Zachichotala nerwowo. -Jak przechodzilam kolo budowy, to stalam z godzine i obserwowalam, jak murarze zaprawe robia... -Co sie nauczylas, to twoje - zauwazyla Marta. -Nadal pozostaje problem tego trzeciego. Co zrobimy, jak przyjdzie? - Anecie ponownie zakrecily sie lzy w oczach. -Nie wiem. Ale my jestesmy dwie, a on jeden. Poza tym, jak zakopiemy chlopakow, to bedziemy mogly legalnie zwrocic sie do policji. -Myslisz? Bo ja juz kupilam gaz obezwladniajacy, jak mi kazalas. Nawet z nim spie... Damian siedzial w kantorku na zapleczu sklepu, gdy do srodka jak wicher wpadla Dorota. Trzasnela drzwiami z takim impetem, ze powiew zdmuchnal dokumenty z biurka. -Nie uwierzysz, co sie stalo! - krzyknela, opadajac na fotel stojacy przed biurkiem. -Z pewnoscia. - Z calkowitym spokojem pozbieral dokumenty, nie zwracajac uwagi na wiercaca sie niecierpliwie dziewczyne. -Jade samochodem do galerii handlowej, stoje w korku, slucham radia i co?! -Popsulo sie? - spytal uprzejmie. O ile znal wybuchowe usposobienie Doroty, to do stanu wrzenia mogla ja doprowadzic nawet rozbryzgana mucha na karoserii nowego auta. -Twoj mozg sie popsul i nie dziala! - odgryzla sie zlosliwie. - Slucham radia, a w wiadomosciach mowia o zaginieciu dwoch czlonkow gangu, ktory osiem lat temu dokonal napadu na sklep jubilerski w Krakowie. Zaginieni to Chrust i Rysio! -Kto?! 102 -No Andrzej Szpadelek i Ryszard Monder! - Podniosla glos, ale powstrzymala sie i nie powiedziala dosadnie, co mysli o procesie myslowym i skojarzeniowym Damiana.-Pewnie zaszyli sie gdzies z kasa - orzekl po namysle. - Mowilem ci, ze ta prostytutka cie oklamala. Podala lipne namiary. My jak kretyni pilnowalismy Bogu ducha winnej nauczycielki, a oni szaleja za granica. -Watpie. - Dorota nie dopuszczala mysli, ze moze sie mylic. Wersja Damiana zdecydowanie jej nie odpowiadala. - Na poboczu znaleziono samochod zarejestrowany na Chrusta. Stal tam podobno od dluzszego czasu. - Popatrzyla na Damiana, oczekujac reakcji. -Na jakim poboczu? Moglabys opowiadac troche bardziej konkretnie? Na razie nie widze powodu... - Zaczal wpinac faktury do segregatora. Dorota jak zawsze szaleje, a nie wiadomo, z jakiego konkretnie powodu. -Nie powiedzialam? - zdziwila sie. - Trzy kilometry od Sremu! On tam jechal! Mamy dobry adres, tylko dalismy sie nabrac! Jest sprytna... - Pokiwala z uznaniem glowa, myslac o Marcie Zywek. -Mowila, ze mieszka tam dopiero od dwoch lat... -Scierna jak nic! Nawet nie popytalismy sasiadow, czy to prawda. - Dorota miala ochote rwac wlosy z glowy ze zlosci. -No nie... - przyznal jej racje. Nie chcial wierzyc, ze Marta jest zamieszana w taka afere. Z drugiej strony w zbiegi okolicznosci od dawna nie wierzyl. -Musimy wracac do Sremu. Jesli to wszystko tam jeszcze jest, nie mozemy dopuscic, zeby zdobycz wpadla w ich rece. -Dorota... Z tego, co mowisz, wynika, ze nie mamy wlasciwie po co jechac. Skoro dwoch z nich zniknelo, to nie ma innego wyjasnienia niz takie, ze zabrali lup i znikneli. - Byl sklonny przyznac racje Dorocie, ze wytypowala Srem prawidlowo, ale nie podzielal jej entuzjazmu. Uwazal, ze jest juz po wszystkim. Sprawa zakonczona. 103 -Nie wiesz tego. Musimy jechac chocby tylko po to, by sie przekonac, ze jechalismy niepotrzebnie - upierala sie Dorota. - Nie bede mogla spac po nocach, jesli nie bede wiedziec. A jesli ja nie bede spac, to ty tez! - zagrozila.-Masz szczescie, ze cie kocham. - Westchnal ciezko. Nie bylo wyjscia. Dorota nie da mu zyc. Marta z Aneta surfowaly jeszcze jakis czas w Internecie w poszukiwaniu informacji o napadzie, ale nic wiecej nie znalazly. Wiadomosci dublowaly sie, nie wynikalo z nich nic nowego. Nie znalazly rowniez najmniejszej wzmianki wskazujacej na jakikolwiek zwiazek ktoregos z bandytow ze Sremem. Wszyscy pochodzili z Krakowa. Mieszkali tam cale zycie. Po kilku dniach poszukiwan nadal nie mialy pojecia, dlaczego wszyscy ciagneli do ich domu niczym muchy do miodu. Jedyny plus studiowania materialow natury kryminalnej polegal na tym, ze podlapaly troche fachowego slownictwa. Aneta nie bardzo wiedziala, do czego taka wiedza mogla sie okazac przydatna, ale Marta uznala, ze kiedy juz trafia na lawe sadowa, to dzieki poznanej terminologii przynajmniej beda wiedzialy, o czym mowia prawnicy. Marta doszla do wniosku, ze trzeba jednak sprawdzic poprzednich wlascicieli. Nie wyobrazala sobie wprawdzie, zeby starsze malzenstwo mialo cokolwiek wspolnego z napadem czy tez dzialalnoscia paserska, ale w tej sytuacji wolala nie pominac zadnej, chocby najbardziej absurdalnej ewentualnosci. Niestety, ten trop tez prowadzil donikad. Starsi panstwo urodzili sie w Sremie i mieszkali tu do czasu sprzedazy domu. Obecnie mieszkali w zakladzie pielegnacyjno-opiekunczym. Nic nie wskazywalo na to, zeby nagle stali sie wlascicielami fortuny. Na przeprowadzke zdecydowali sie po smierci jedynej corki, ktora zmarla na bialaczke. Sasiedzi byli w tych kwestiach zgodni. Nie bylo nigdy zadnej plotki, ktora moglaby budzic zastrzezenia co do uczciwosci staruszkow. Aneta rzucila pomysl, ze moze jednak to ich corka miala cos wspolnego z napadem albo byla zwiazana z jednym z czlonkow 104 gangu. W koncu w kazdej chorobie zdarzaja sie remisje i moze wowczas dziewczyna nadrabiala wszelkie ograniczenia. Ta teoria rowniez umarla smiercia naturalna. Wedlug relacji sasiadow biedaczka od najmlodszych lat walczyla z choroba i poza wyjazdami do sanatorium albo szpitala nigdy nie opuszczala domu. W zwiazku z tym, ze zabraklo im innych pomyslow, postanowily przeswietlic chlopcow, zanim dojdzie do sytuacji, ze beda zmuszone wezwac policje na pomoc. Mialyby problem, zeby logicznie wyjasnic upiorna zawartosc ich zamrazarki. Zadna z nich nie miala ochoty na powiekszanie kolekcji o kolejne zwloki. Zreszta w zamrazarce nie bylo juz miejsca.Niestety, pojawil sie nowy problem, a wlasciwie wciaz ten sam. Musialy wrocic do koncepcji zamurowania obu panow w piwnicy. Miejsce, ktore wybraly na posadzenie kilku drzewek, okazalo sie nie tak idealne, jak myslaly. Kopac mogly tylko popoludniami, a wowczas w ogrodzie domu stojacego naprzeciwko przebywala cala rodzina sasiadow lacznie z kilkorgiem dzieci. Pod drzewko nie kopie sie dolu dlugosci dwoch metrow i glebokosci przynajmniej poltora metra. Koncepcja kopania grobu w nocy tez upadla, poniewaz burmistrz zrobil mila niespodzianke i w uliczce za domem pojawily sie lampy uliczne, o ktore okoliczni mieszkancy prosili od lat. Marta miala na posesji jasno jak w dzien. Byla wsciekla - ze tez dodatkowe oswietlenie musialo pojawic sie wlasnie teraz! Opcja zakopania nieboszczykow w ogrodku od frontu domu nie wchodzila w gre z powodu braku miejsca i nadmiaru swiadkow. Studiowaly wiec obie uwaznie metody murowania posadzek. Mialy nadzieje, ze wspolnie opracuja odpowiednia koncepcje. Moze nawet uda im sie zrozumiec, co i jak nalezy zrobic? * -Anetka, chyba udalo mi sie ustalic kolejnosc dzialan. - Marta z zadowoleniem oparla sie o fotel. Od kilku godzin siedziala zgarbiona, usilujac z lawiny informacji wybrac te konieczne i niezbedne, a nastepnie zrozumiec je na tyle, by kupic odpowiednie 105 materialy i wykonac odpowiednie prace. Aneta zostawila ja juz po trzydziestu minutach, twierdzac, ze woli kroic zabe.-Naprawde? -Powiedzmy, ze tak. - Marta potarla zmeczone oczy. - Zobacz, narysowalam schemat. Podala Anecie kartke, ktora ta z niechecia wziela do reki. Zadeklarowala kazda mozliwa pomoc ze swojej strony, zarowno finansowa, jak i fizyczna, ale umyslowej nie. Wystarczy, ze wlasnie skonczyla poprawiac kartkowki. Po rewelacjach, jakimi ja uraczono, mialaby problem z podaniem swoich danych osobowych. -Jesli dobrze rozumiem, to masz zamiar nie tylko dokopac sie do fundamentow, ale polozyc je od nowa. - Nie mogla podarowac sobie ironii po kilku minutach odcyfrowywania bazgrolow przyjaciolki. - Daruj sobie moze te wszystkie wylewki, warstwy izolacyjne i tak dalej. I tak nie wiemy, co masz pod posadzka. Moim zdaniem trzeba rozwalic czesc podlogi, wrzucic chlopakow do piachu, a potem zastosowac ostatnie trzy punkty twojej rozpiski. - Aneta oddala pokreslona kartke przyjaciolce. -To znaczy co? Podklad z betonu B10, folia izolacyjna, wylewka betonowa B15? - Marta przeczytala ostatnie trzy pozycje. -Tak mi sie wydaje... Potem tylko plytki z powrotem... -Ciekawe czemu wczesniej nie bylas taka madra - nadasala sie Marta. Po chwili jednak musiala przyznac, ze Aneta ma racje. Wyglupila sie, wpisujac na liste piasek lub zwir. Naprawde chciala zaczac od fundamentow? Parsknela smiechem. - Masz racje. Chyba upadlam na glowe. -Powiedzmy sobie szczerze, inzynierem to ty juz nie zostaniesz -podsumowala Aneta. -Wiesz... - odrzekla Marta, gdy sie uspokoila. - Nie bedzie tak zle. Zaprawy i wszystko, co trzeba, mozemy kupic gotowe. Wystarczy tylko rozmieszac i wylac. -No nie wiem, czy to bedzie takie proste. - Aneta miala watpliwosci. - Do tego trzeba bedzie klasc plytki. 106 -Ale nie na calej powierzchni, tylko w kaciku pod schodami. - Marta poczula sie podniesiona na duchu.-Zreszta do kladzenia plytek mozemy kogos wynajac. Chlopcy beda juz zalani, wiec nie bedzie problemu. -To co? Jedziemy do hurtowni? Nie ma na co czekac. -Aneta zerwala sie z krzesla. - Na miejscu policza, ile i czego dokladnie nam potrzeba. -Jutro! Zalatwimy to jutro... - Byl pozny wieczor, wiec wszystko juz zamkniete. Damian przez chwile myslal, ze maja nieprawdopodobne szczescie. Gdy przyjechali ponownie do Sremu, okazalo sie, ze poddasze, ktore wynajmowali wczesniej, wciaz bylo wolne. Dorota, nie konsultujac z nim tego, zaplacila wlascicielowi od razu az za pol roku z gory. Damian postanowil nie protestowac. Szkoda zachodu, ona i tak zrobi, co bedzie chciala. Sledzenie wymaga uporu i tej cechy charakteru dziewczynie nie brakowalo. Wymagalo tez cierpliwosci i rozsadku - w tym zakresie Dorota wykazywala spore braki, ale twierdzila, ze praktyka czyni mistrza. Nauczy sie. Do tej koncepcji tez nie mial przekonania z wiadomych wzgledow, ale postanowil zachowac milczenie. Zajal miejsce obserwacyjne przy uchylnym oknie. Teraz nie bylo tu tak przyjemnie, jak zima. Ogrzewanie zainstalowane przez wlascicieli dzialalo znakomicie, niestety, nikt nie pomyslal o systemie klimatyzacji. Nie pomagaly otwarte okna, na poddaszu bylo parno i duszno, chociaz to dopiero poczatek wiosny. Damian bal sie nawet myslec, ze moga zostac tu do lata. Przylozyl teraz lornetke do oczu. Marta i Aneta wlasnie przyjechaly, a Tofik powital je radosnym szczekaniem. Wyjmowaly z bagaznika sporych rozmiarow torby z zakupami; wygladalo na to, ze dosc ciezkie. Przygladal sie uwaznie wnoszonym do wewnatrz domu pakunkom, ale nie dal rady odczytac napisow. 107 Zauwazyl natomiast, ze Marta wyglada wspaniale. Nie ukrywala sie juz pod obszernym swetrem. Miala smukla, szczupla, niemal chuda sylwetke. Nie powinno go to dziwic, zwazywszy na jej hobby. Musial przyznac, ze sam tez mial teraz znacznie lepsza kondycje.Cofnal sie, gdy zauwazyl jakis blysk. Zmruzyl oczy i skierowal lornetke w tamta strone. Ku swemu zaskoczeniu zauwazyl mezczyzne obserwujacego ten sam dom. Facet stal za drzewem. Damian nie mogl dostrzec jego twarzy, zaslonietej lornetka. Zastanawial sie, czy nie ostrzec Marty, ale co mial jej powiedziec? "Podczas obserwowania twojego domu zauwazylem innego podgladacza"? -Widzialam, ze przyjechaly. - Do mieszkania weszla Dorota z zakupami. - Cos ciekawego? -Tak. - Przywolal ja gestem. - Tam. - Wskazal kierunek, podajac jej lornetke. - Jakis facet obserwuje jej dom. Dorota przygladala sie uwaznie wskazanemu przez Damiana mezczyznie. -To nie jest Kasprzyk - powiedziala zaskoczona, gdy tamten odsunal na moment lornetke od twarzy. -Jestes pewna? -Tak. Widzialam go setki razy. Wyglada na to, ze nasza Barbie ma wielu wielbicieli... -Nie mozesz byc pewna, ze to wlasciwa osoba... -Aten znowu swoje... - mruknela. - Czekaj! On tu idzie! -Do nas? - zdziwil sie. -Idiota! Mowiac tu, mam na mysli tam! Idzie do niej! Damian zabral jej lornetke. Rzeczywiscie, wysoki, barczysty mezczyzna przeszedl przez jezdnie i znalazl sie przed domem Marty. -Ide tam! - Rzucil lornetke na lozko. -Zwariowales?! 108 -Nie wiadomo, kto to. Jeszcze jej cos zrobi... Trzasnal drzwiami,nie czekajac na reakcje Doroty. Marta uparla sie, zeby od razu zniesc zakupione materialy do piwnicy. Nie chciala, zeby ktos potknal sie o worek z zaprawa i nie daj Boze zaproponowal pomoc. Ten ktos, kogo miala na mysli, to byl Tomek, spedzajacy ostatnio sporo czasu w ich domu. Niewatpliwie zaproponowalby pomoc, a nie mialy zadnego logicznego argumentu, zeby odmowic. Siedzialy na schodach zmeczone dzwiganiem paczek, gdy poderwal je dzwiek dzwonka do drzwi. Marta, ciezko wzdychajac, poszla otworzyc. Nie spodziewala sie nikogo, bo nikt jej nie odwiedzal. Wczesniej tylko Aneta wpadala od czasu do czasu, ale teraz mieszkala z nia i siedziala tuz obok na schodach. Jedyna odwiedzajaca je osoba byl Tomek, ale zawsze wczesniej sie z Aneta umawiali. Miala nadzieje, ze to zaden z sasiadow. Ostatnimi czasy musiala odbyc kilka rozmow na temat poprzednich wlascicieli. Nie chciala, zeby ktos sobie pomyslal, ze to z jej strony proba zaprzyjaznienia sie. Po dwoch latach mieszkania na osiedlu i unikania sasiadow mialaby zaprzepascic swoj swiety spokoj? Niedoczekanie! Z niechecia otworzyla drzwi i zamarla zaskoczona. -Witaj, nielatwo cie znalezc. Arkadiusz Czajka zmierzyl zone ironicznym spojrzeniem. Z zadowoleniem odnotowal, ze nagle pobladla. -Czego chcesz? Serce tluklo jej jak szalone. -Kiedys mialas lepsze maniery - powiedzial, opierajac sie o futryne. -I kiepski gust! - odparowala. - Czego chcesz? -Bylem w okolicy i pomyslalem, ze wpadne... Zmierzyl ja uwaznym spojrzeniem. Dopiero teraz zauwazyl, ze sie zmienila. I to bardzo. Nie tylko wygladem - miala moze troche krotsze wlosy - lecz przede wszystkim wyczuwal w niej sile, ktorej wczesniej nie 109 bylo. Marta patrzyla mu prosto w oczy. Nie odwrocila spojrzenia nawet na moment.-Kto przyszedl? - Za jej plecami pojawila sie Aneta, ktora zaniepokoilo warczenie Tofika. -To moj byly maz... - wyjasnila Marta. Nie zamierzala dokonywac oficjalnej prezentacji. -Milo mi pania poznac... - Czajka wyciagnal reke. Przyjazny usmiech zgasl na jego twarzy, gdy Aneta udala, ze nie widzi wyciagnietej do przywitania dloni. -Mam dzwonic na policje? - spytala spokojnie, patrzac zimno na mezczyzne. -Nie wiem. Ma dzwonic na policje? - Marta zwrocila sie z pytaniem do Arka. Poczerwienial, widziala zyle pulsujaca mu na szyi, sciegna karku napiely sie. Znala doskonale te oznaki. Powstrzymywal narastajaca wscieklosc. Poczula lek, ale byla pewna, ze przy swiadku jej nie zaatakuje. -Nie ma takiej potrzeby. - Z trudem zachowal spokoj. -Zdaje sie, ze nie jestem tu mile widziany. -Spodziewales sie, ze bedzie inaczej? Wiedziala, ze nie powinna go prowokowac, ale nie potrafila darowac sobie ironii. W reku trzymala pojemnik z gazem, ktory podala jej ukradkiem Aneta. Z ta bronia poczula sie troche pewniej. Naglym ruchem zatrzasnela drzwi przed nosem natreta. Tofik warczal jeszcze przez chwile, po czym zamilkl. Patrzyly na siebie w milczeniu. -Myslisz, ze sobie poszedl? - spytala szeptem Marta. -Nie wiem. Nic nie slychac. Ale pies sie uspokoil. -Aneta wskazala na Tofika, ktory patrzyl na nie, nastawiajac uwaznie wielkich uszu. Marta ostroznie zerknela przez wizjer. Nikogo nie zauwazyla. -Poszedl. - Odetchnela z ulga. -Niezle sobie poradzilas - powiedziala z uznaniem Aneta. 110 -Zaskoczyl mnie kompletnie. W pierwszej chwili mialam ochotezapasc sie pod ziemie, ale wyglada na to, ze po tym malzenstwie zostalo we mnie tyle gniewu... -Odetchnela, starajac sie opanowac nerwy. - Jezu, ale sie balam... Aneta objela przyjaciolke. -Poradzilas sobie, to najwazniejsze. -Jak mnie znalazl? Nie podawalam nikomu adresu. Zerwalam kontakt ze wszystkimi znajomymi z tamtych lat... -Mnie nie pytaj. - Aneta wzruszyla ramionami. - Lepiej zadajmy sobie pytanie, po co mu byl twoj adres? - Spojrzala znaczaco na przyjaciolke. - Sadzisz, ze jednak mogl miec cos wspolnego z... -Wskazala porozumiewawczo na schody prowadzace do piwnicy. -Nie, pojawilby sie predzej. Nie sadze, zeby tak dlugo czekal. To nie w jego stylu. -A te gluche telefony? -To juz bardziej w jego stylu, ale nie zrezygnowalby tak szybko. Gnebilby mnie... Dziwne to wszystko. Damian zbiegl po schodach, przeskakujac po kilka stopni. Wyskoczyl na ulice, gdy, trzaskajac z furia bramka, z ogrodka Marty wypadl podgladacz. Nie zdazyl nawet zareagowac, gdy nieznajomy przebiegl na skos jezdnie i zniknal miedzy drzewami. Nie zaprzatajac sobie nim glowy, Damian wbiegl przez otwarta furtke i ruszyl prosto do drzwi. Na dzwiek dzwonka Tofik zareagowal radosnym poszczekiwaniem. Po chwili rozlegl sie szczek zamka. -Wszystko w porzadku? - spytal zaniepokojony, gdy Marta otworzyla drzwi. -Tak. Skad sie tu wziales? - Nie kryla zaskoczenia. -Przyjechalem dzisiaj. Wlasnie do ciebie szedlem, kiedy minal mnie jakis wariat. Wybiegl od ciebie, wsciekly jak sam diabel. Myslalem, ze cos sie stalo... - Damian czesciowo minal sie z prawda, ale przeciez do szpiegowania nie mogl sie przyznac. 111 -Moze wejdziesz? - zaproponowala Aneta, ktora spokojnieprzysluchiwala sie wymianie zdan. Wystraszyla sie na dzwiek dzwonka. Myslala, ze maz Marty wrocil. -Chetnie. Wszedl do srodka, nie czekajac na zaproszenie. Kiedy minelo pierwsze zaskoczenie jego widokiem, na twarzy Marty pojawil sie wyraz podejrzliwosci. Damian poglaskal dopominajacego sie o pieszczote psa, ktory skomlal, uszczesliwiony jego widokiem. -Widze, ze przynajmniej pies sie cieszy - zazartowal. Ku jego zdziwieniu Marta zarumienila sie gwaltownie. Natknal sie na rozbawione spojrzenie Anety i poczul, jak rumieniec wyplywa i na jego policzki, zabarwia szyje i wciska sie pod kolnierzyk koszuli. -Zrobie kawy - zaproponowala Marta. Pospiesznie wycofala sie do kuchni. Nie wiedziala, co bardziej ja poruszylo: nieoczekiwane pojawienie sie Arka czy Damiana. Pierwszego miala nadzieje juz nigdy nie widziec, a co do drugiego zdazyla stracic nadzieje, ze jeszcze kiedys go zobaczy. Nie odzywal sie przez tyle czasu i nagle staje w progu mojego domu! - pomyslala z pretensja. Nie powinna miec do niego zalu, bo sama tez nie zabiegala o kontakt. Wspomnienie pozegnalnego pocalunku wywolalo grymas na twarzy Marty. Nie byl on spowodowany jakoscia pocalunku, ktoremu nie miala nic do zarzucenia, lecz wlasna reakcja. Zwazywszy na okolicznosci, powinna uznac, ze ponowne zjawienie sie Damiana to cud. Mimo to nie mogla sie pozbyc uczucia niepokoju. Za duzo sie dzieje naraz, myslala. Wizyta Arka, potem Damiana, w koncu mozliwosc pojawienia sie tego trzeciego bandziora, zapomniala, jak mu tam bylo. To niepokojace, ze wszyscy naraz nawiedzaja moj dom, myslala, niosac tace z filizankami i dzbankiem do salonu. -Dzieki. Damian wzial filizanke, nie patrzac na Marte. Bil sie z myslami. Zadna z kobiet nie podjela tematu furiata, ktory je odwiedzil. Nie 112 wiedzial, co o tym myslec. Powinien jakos je ostrzec, ze mezczyzna obserwowal dom, ale jak mialby to zrobic? Nie mial zamiaru sie wsypac, a przeciez nie mogl powiedziec: Wiesz, Marta, jak cie znowu podgladalem, zauwazylem jeszcze jednego faceta z lornetka. Tak sie smiesznie sklada, ze wlasnie od ciebie wyszedl...-Niezadowolony akwizytor? - zdecydowal sie poruszyc dreczacy go temat. -Nie rozumiem... - Marta postanowila udawac, ze nie wie, o kogo chodzi. Moze Damian nie bedzie nalegal. -Ten facet, ktory od ciebie wyszedl. - Zauwazyl jej zaklopotanie, co jeszcze pobudzilo jego ciekawosc. -Nie... - Marta zawahala sie na moment. - Moj byly maz... -Ach tak... - Teraz to on sie zawstydzil, nie wiedzac, jak zareagowac. Nie spodziewal sie takiej odpowiedzi. Klamstwo albo unik wydawaly sie bardziej na miejscu, gdyby byla w cos zamieszana, myslal. Zauwazyl, ze wszystkie okolicznosci traktuje jako swiadczace na korzysc Marty. Poczul, jak rumieniec powoli znow wyplywa na twarz. -Nie mialam z nim kontaktu od przyjazdu tutaj - pospieszyla z wyjasnieniem Marta, mylnie interpretujac zazenowanie Damiana. - Nie mamy juz ze soba nic wspolnego - dodala stanowczo, po czym sama sie zarumienila. Zabrzmialo to jak obrona, ale nie chciala, zeby myslal, ze zgodzilaby sie wrocic do meza. Wlasciwie czemu jednak mialoby jej zalezec na tym, co Damian sobie pomysli albo nie pomysli. Byla zla sama na siebie. Aneta nie zabierala glosu. Swietnie sie bawila. Od samego poczatku byla przekonana, ze Damian wroci. Wprawdzie miala pewne obawy, ze Marta za bardzo go nastraszyla, ale widocznie nie. Z drugiej strony facet potrzebowal sporo czasu, zeby zebrac sie na odwage i przyjechac, pomyslala kwasno. Ale moze to i lepiej, ze taki niesmialy. 113 -Wiesz - zaczal z wahaniem w glosie, zastanawiajac sie, jak powiedziec to co mial do powiedzenia i nie podpasc - wydaje mi sie, ze juz go tu widzialem...-Tak? A gdzie? - spytala Marta, patrzac na niego podejrzliwie. Nadal nie wyzbyla sie watpliwosci co do pojawienia sie obu mezczyzn w tym samym czasie. Jej zdaniem zbiegi okolicznosci nie istnialy. To tylko ludzie nie potrafili znalezc zwiazku miedzy poszczegolnymi zdarzeniami. -Wydaje mi sie, ze obserwowal dzisiaj wasz dom - wykrztusil w koncu Damian. - Nie chce sie wtracac albo wyjsc na wariata... Moze sie myle... Przyjaciolki popatrzyly na siebie w milczeniu. Zadna z nich nie wydawala sie chetna do zabrania glosu. Na szczescie zadna nie zadala na razie pytania, skad on o tym wie. -Nie myle sie? - spytal. -Obawiam sie, ze nie - odpowiedziala z glebokim westchnieniem Marta. -Dawno go zauwazyles? - spytala Aneta. -Nie, wlasciwie tuz przed przyjsciem do was. Dopiero co przyjechalem, mignal mi tylko w przelocie. Stal na skwerze przy drzewie. -To dlaczego nie przyszedles nas ostrzec? -Bo wowczas nie zwrocilem na niego uwagi. Wiesz, zwyczajny koles stojacy na skwerze. Nie sadzilem, ze to podejrzane. Dopiero jak zobaczylem, ze od ciebie wybiega, a potem powiedzialas, ze to twoj byly maz, to pomyslalem, ze moze... No wiesz... - Stracil watek. -Co ty tu wlasciwie robisz? - dociekala. -Wpadlem, zeby sie przywitac - sklamal. -Tak? To dlaczego spytales, czy wszystko w porzadku? Miales podstawy przypuszczac, ze nie? 114 -Ide, a tu wylatuje na mnie jakis wariat. Omal mnie nie stratowal, nawet mnie nie zauwazyl. Wystraszylem sie, ze stalo sie wam cos zlego - wybrnal z trudem.-Daj spokoj. - Aneta klepnela Marte w ramie. - Przesluchanie urzadzasz czy co? Za moment zaczniesz mu lampa swiecic po oczach. -Przepraszam - mruknela Marta. - Rzeczywiscie, przesadzilam. Troche zdenerwowana jestem. Mimo przeprosin nie wyzbyla sie zlych przeczuc. Za nic nie mogla uchwycic sensu w tym, co sie dzialo wokol niej. Moze to pojawienie sie Arka tak wplynelo na zdolnosc jej logicznego osadu i stan nerwow. Za duzo tego wszystkiego. Damian sie usmiechnal. -W porzadku. -A wiesz, ze Tofik na niego warczal? Madry pies. Od razu poznaje zlych ludzi. - Aneta podrapala psiaka za uszami. -Poznawac to moze i poznaje - zgodzila sie Marta. - Ale na obrone raczej nie licz. -Nie chce sie wtracac, ale zostaje na troche w Sremie. Gdyby dzialo sie cos zlego... -To bylo nieciekawe malzenstwo i nieciekawy rozwod, ale nie ma powodu do obaw - odparla ostro. Nie miala ochoty wprowadzac obcej osoby w sprawy prywatne i to jeszcze takiego kalibru. Aneta tylko przewrocila oczami. -Nie zamierzalem sie wtracac - powiedzial obronnym tonem Damian. Nie mogl nadazyc za ta kobieta. - Lepiej juz pojde. - Odstawil filizanke i wstal. -Nie chcialam byc nieuprzejma, ale mam sporo pracy. - Marta poczula wyrzuty sumienia, jednak nie na tyle duze, by zaprosic Damiana na kolacje. Lepiej bedzie, jak sobie pojdzie, dopoki ona nie upora sie ze wszystkimi problemami. -Odprowadze cie - zaproponowala Aneta, widzac, ze przyjaciolka nie grzeszy nadmiarem dobrych manier. 115 -Ona przed nim uciekla - wyjasnila, gdy znalezli sie pozazasiegiem uszu Marty. - Jest niebezpieczny. Nie wiem, co mu strzelilo do glowy, ale jesli tu jest, to ma powod. Az sie boje pomyslec jaki... - podzielila sie z nim swoimi obawami. -Aneta, jak chcesz, to moge wprowadzic sie do was na jakis czas. Bede spal na kanapie... - zaproponowal. -Swietny pomysl! - rozpromienila sie Aneta. -Bardzo zly pomysl - rozleglo sie nagle za ich plecami. Marta rzucila wymowne spojrzenie przyjaciolce. - Nie dam sie zastraszyc we wlasnym domu. Poradzimy sobie. Powinienes juz isc - zwrocila sie do Damiana. - Pewnie nawet sie nie rozpakowales... -Jasne. Nie chcialem cie urazic. Ale dzwon, jak cos sie bedzie dzialo, dobrze? Bede tu szybciej niz policja. -Nie mam twojego numeru... - przyznala sie, nagle oniesmielona. Przyczyna nie byla jednak wielkoduszna propozycja Damiana, lecz wspomnienie, co z owym numerem zrobila. -Dalem ci przeciez... -Wyrzucilam kartke - przyznala sie uczciwie, patrzac Damianowi prosto w oczy; zmieszal sie i miala wrazenie, ze w jego oczach pojawil sie cien smutku, ale znikl tak szybko, ze nie byla pewna, czy naprawde tam byl. -To nie problem. Zapisze ci. Po chwili podal jej kartke z zanotowanym numerem i adresem, a potem wyszedl. Marta dluga chwile patrzyla za nim zza firanki. Wyrwalo sie jej dlugie westchnienie. -Wzdychaj, wzdychaj... - kasliwie odezwala sie przyjaciolka. - Twoj pies jest madrzejszy od ciebie. To porzadny facet. Nie traktuj go tak. Nie moge uwierzyc, ze ty prosto w oczy walnelas mu, ze wyrzucilas jego numer, a on jakby nigdy nic dal ci go kolejny raz. Zupelnie bezinteresownie podtrzymal propozycje pomocy w razie klopotow z twoim eks, nawet gdy zrozumial, ze nic z tego nie bedzie mial. 116 -Co mam niby zrobic? - odezwala sie ze zloscia Marta.-Zaufac. - Aneta patrzyla na nia wzrokiem zarezerwowanym dla wyjatkowo tepych uczniow. -Latwo ci powiedziec... -Wcale nie latwo! - Aneta zlapala za reke Marte, gdy ta ja mijala, chcac zakonczyc rozmowe. - Damian jest w porzadku. Jesli zdecydowalas sie go odrzucic, to zrob to! Ale dlatego, ze nic do niego nie czujesz, a nie z powodu wlasnej przeszlosci. -Nie przyszlo ci do glowy, ze nie chce cierpiec, kiedy on mnie porzuci wlasnie z powodu mojej przeszlosci?! - Wyrwala sie i trzasnela drzwiami sypialni. Sytuacja zaczynala ja przerastac. Marta zeszla do piwnicy. Wziela kilof pozostawiony pod sciana, nabrala powietrza i biorac szeroki zamach, uderzyla z calej sily w posadzke. Poczula potezny prad przeplywajacy przez cialo. Przez moment wpadla w panike, myslac, ze uderzyla w przewody elektryczne. Przyczyna nie byl jednak prad, lecz sila, jaka wlozyla w uderzenie. Wziela zamach i uderzyla ponownie. Bylo lepiej. Wyrwa w posadzce, ktora udalo sie jej zrobic w ciagu ostatnich kilku popoludni, znacznie sie powiekszyla. Marta spodziewala sie, ze przez weekend uda sie posunac prace do przodu, chociaz miala powazne obawy, ze zanim dziura osiagnie odpowiednie rozmiary, mina przynajmniej dwa tygodnie. -Dawno zaczelas? - spytala Aneta, stajac w drzwiach; z lozka wyciagnely ja odglosy dobiegajace z piwnicy. -Nie, w przeciwienstwie do niektorych siedze tu od piatej rano -burknela zgryzliwie Marta. -I po co ta zlosliwosc? - Przyjaciolka wzruszyla ramionami. - Dobrze wiesz, ze z kilofem sobie nie radze. Za to wszystko ladnie sprzatam i wynosze do kontenera. -Nie mam sily. Bola mnie rece i porobilam sobie odciski -poskarzyla sie Marta zalosnie, pokazujac wnetrze dloni. -To moze ty sobie odpocznij, a ja posprzatam to, co wykulas do tej pory? - zaproponowala Aneta. 117 -Dobra - zgodzila sie po chwili namyslu Marta. - To ja zrobiesniadanie. Aneta zaczela zbierac gruz do pojemnika. -Damian sie odzywal? -Nie. A dlaczego mialby sie odzywac? -Wlasnie. Dlaczego? - zastanawiala sie z przekasem Aneta. -Nie widzialas Arka? - Marta, nie zwracajac uwagi na sarkazm przyjaciolki, poruszyla bardziej interesujacy ja temat. -Nie. Nie zauwazylam, zeby sie tu krecil ostatnimi dniami. A ty? -No wlasnie nie. I to mnie niepokoi bardziej, niz gdyby nas nekal. To do niego niepodobne... Damian obserwowal uwaznie otoczenie. Nie opuszczal go wewnetrzny niepokoj. Dorota wysmiala go, gdy zwierzyl jej sie, jak zostal odprawiony przez Marte. Uznala, ze jako prostytutka musiala radzic sobie z roznymi facetami, wiec powinna miec wprawe i dac sobie rade z bylym mezem. Pod warunkiem oczywiscie, nie omieszkala zaznaczyc zlosliwie, ze to naprawde byly maz, a nie na przyklad byly klient. Damian nie lubil klotni, ale stopniowo zaczynal miec dosc ciaglych insynuacji Doroty. Posprzeczali sie i wypadla z mieszkania jak oparzona. Nie wrocila na noc. Zjawila sie dopiero rano po swoje rzeczy. Oznajmila, ze wynajela pokoj w motelu i zamierza tam mieszkac do zakonczenia sprawy. Dowie sie, kim jest mezczyzna, ktory byl wczoraj u Marty, i Damianowi bedzie lyso. Damian wprawdzie nie mial pojecia, dlaczego mialoby byc mu lyso, ale domyslal sie, ze Dorota wyjasni mu to w stosownym czasie. Na razie milczala od kilku dni. Nie zaprzatal sobie jej kaprysami glowy. Chciala go ukarac milczeniem. Nigdy nie mial serca jej powiedziec, ze to nie kara, tylko nagroda. Zreszta im dalej stad byla, tym mniej mogla namieszac. Centrum zagrozenia mial na oku, a jesliby cos mialo zagrozic Dorocie, to tylko tutaj. W motelu jedynym zagrozeniem mogl byc natretny adorator, ale z tym umiala poradzic sobie sama. Postanowil cieszyc sie upragnionym spokojem 118 i pilnowac, zeby Marcie nic sie nie stalo. Dreczylo go jednak podejrzenie zasiane przez Dorote, ze mogl mylic sie co do tej kobiety. Tak naprawde nie wiedzial o niej nic pewnego. Nie byl pewien prawdziwosci podanych mu przez nia informacji. Jedyne co wiedzial o niej na pewno, to tylko tyle, ze jest nauczycielka w liceum ogolnoksztalcacym.Niespodziewanie posrod drzew naprzeciwko zauwazyl mezczyzne obserwujacego dom Marty. Przyjrzal mu sie uwaznie. Nie byl to ten sam facet, ktorego Marta wskazala jako bylego meza. Niestety, nie mogl przyjrzec mu sie uwazniej, by stwierdzic, czy to Kasprzyk. Czyzby Dorota miala racje? - zastanawial sie oszolomiony. Nie chodzi o bylego meza... Poprawil ostrosc lornetki w nadziei, ze to pomoze przyjrzec sie mu dokladniej, ale mezczyzna zniknal. Przejety Damian skierowal wzrok na dom Marty, ale tam rowniez nic nie zauwazyl. Obserwator najprawdopodobniej oddalil sie alejka. Widok zaslanialy gesto rosnace drzewa. Po chwili zastanowienia Damian odlozyl lornetke i wypadl z domu. Nie widzial sie z Marta od kilku dni. Unikala go. Nie bylo chyba innego powodu, dla ktorego mialaby zaprzestac joggingu. Nie wychodzila nawet na zwyczajowy spacer z psem. Chyba ze chodzi o tego faceta, a nie o mnie... - myslal, biegnac przez ulice. Pchnal furtke i wszedl na posesje. Zadzwonil do drzwi i czekal cierpliwie. Na twarzy Marty, gdy otworzyla, mignela niechec, ale mial nadzieje, ze tylko mu sie wydawalo. -Czesc. - Usmiechnal sie niezrazony chlodnym powitaniem. - Ide wieczorem do kina. Pojdziesz ze mna? Film jest o dziewietnastej. - Nie mial zamiaru umawiac sie z nia na randke. Samo wyszlo. -Dobrze - zgodzila sie nieoczekiwanie. Przypomnialy jej sie ostre uwagi Anety. Raz kozie smierc. Jak uzna, ze z facetem jest cos nie tak, to przestanie sie z nim spotykac. Proste. 119 -Wpadne po ciebie o osiemnastej, okej? - spytal niecooszolomiony. Nie spodziewal sie, ze Marta tak po prostu sie zgodzi. -Dobrze. - Nieoczekiwanie sie usmiechnela. -To... do zobaczenia... - Potknal sie na schodku. Nie potrafil nadazyc za ta kobieta. -Najwyzsza pora, zeby Bog ci przywrocil rozum. - Umorusana Aneta stala w glebi korytarza i podsluchiwala. -Chyba diabel - mruknela Marta. - Nie mam pojecia, co mnie napadlo, ale jesli Damian okaze sie wariatem, zboczencem albo oszustem, to bedzie twoja wina. -Dobra, moze byc. - Aneta sie rozesmiala. - Ale lepiej sie przyznaj, ze wolisz isc do kina niz do naszych chlopakow do piwnicy! - zawolala za Marta, ktora zbiegala juz po schodach, by wrocic do przerwanej pracy. Po pokonaniu warstw betonu, zdarciu folii i wyrwaniu styropianu trafila na kolejna warstwe betonu, ale znacznie ciensza od pierwszej. Pod spodem byl juz piasek. Jesli dobrze pojdzie, jutro wszystko skuje, a Aneta bedzie usuwac odlamki i piasek. Mialy nadzieje, ze na nic wiecej pod spodem nie trafia. Przy odrobinie szczescia juz w niedziele beda mogly pogrzebac chlopakow w podpiwnicznym grobowcu. Aneta z urazona mina przygladala sie wymachujacej kilofem przyjaciolce. -Jesli halas ci przeszkadza, to moze powinnas pojsc na gore... -zaproponowala Marta, ocierajac spocona twarz rekawem koszuli. Uprzejmy ton glosu pozostawal w jawnej sprzecznosci z pelna sarkazmu mina. -Jasne, zebys potem mowila, ze w czasie gdy ty ciezko harujesz, ja siedze i ogladam seriale. Mowy nie ma. -Przeciez nie kaze ci sprawdzac kartkowek w tym pyle! - zirytowala sie. -Ale jak je sprawdzam na gorze, to mnie podejrzewasz o leniuchowanie. Wiec prosze. Masz mnie na oku. 120 -Nie o to mi chodzilo... - mruknela zmieszana Marta. Niezamierzala zmuszac przyjaciolki do siedzenia na zimnych metalowych schodach i poprawiania prac na kolanach. Po prostu ostatnim razem troche sie zdenerwowala, gdy zrobily jej sie zakwasy. Czy Aneta musi to wiecznie wytykac? -Wiem, nie zamierzalam ci dokuczac. Wiem, ze wiekszosc pracy wykonujesz sama, wiec pilnuje chociaz mojej kolejki na sprzatanie -powiedziala ugodowo przyjaciolka. - I nie zapominaj, ze poprawiam za ciebie kartkowki z WOS-u i historii. - Pomachala nad glowa trzymanym w reku plikiem kartek. -Tylko po to, zebym miala czas na kucie. - Za to akurat Marta nie zamierzala byc wdzieczna. O wiele bardziej wolalaby miejsce na schodach. -Dochodzi piata. Lepiej doprowadz sie do ladu, a ja wezme sie do sprzatania - powiedziala Aneta, zerknawszy na zegarek. -Dobra. - Marta z ulga odlozyla kilof. - Tylko otrzep je pozniej. Poprzednio mialam zasypana cala torbe, a uczniowie dziwnie patrzyli na swoje prace. - Wbiegajac po schodach, wskazala na poprawiane przez biologiczke sprawdziany. * Film byl swietny. Nie mial zawilej intrygi, nie zmuszal do myslenia, pozwalal po prostu spedzic milo czas. Po kinie Damian odwazyl sie zaprosic Marte na kolacje. Byla w tak dobrym humorze, ze chetnie sie zgodzila.Zaczynala powoli wracac do rownowagi po nieoczekiwanych odwiedzinach Arka. Za wczesnie..., pomyslala, zatrzymujac sie raptownie i sciskajac odruchowo ramie Damiana. -Witam - powiedzial szeroko usmiechniety Arek. - Randka? Chyba nie przeszkadzam szanownemu koledze? - zwrocil sie kpiaco do Damiana. -Czego chcesz? - Marta byla z siebie dumna, ze mimo zdenerwowania glos jej nie zadrzal. 121 -Przepraszam, ale tarasuje nam pan droge do samochodu. -Damian staral sie zachowywac uprzejmie. Czul napiecie w ciele Marty. Nie bylo widac po niej strachu, lecz twarz miala zastygla jak kamien. Tylko blekitne oczy obserwowaly czujnie kazdy ruch bylego meza. - Prosze sie odsunac. Damian nie podniosl glosu, ale byl stanowczy. Odsunal lekko Marte od siebie w taki sposob, ze zaslonil ja swoim cialem. Nie podejrzewal, by byly maz mial zamiar zaatakowac ich przy swiadkach, jednak zrobilo sie nieprzyjemnie. -Bardzo prosze. - Arek odszedl od samochodu. - Nie mialem zamiaru sprawiac panu klopotu. Chcialem tylko kolege ostrzec. -Wiec jesli znajdzie pan tutaj jakiegos kolege, to prosze to zrobic - odpowiedzial uprzejmie Damian, otwierajac drzwi przed Marta i czekajac, az wsiadzie. -I po co ta zlosliwosc? - Na twarzy Arka nadal widnial usmiech. Marta znala go jednak na tyle dobrze, by zauwazyc oznaki narastajacej furii. Krople potu na czole, napiete miesnie, rozbiegane spojrzenie. -Nie prowokuj go - szepnela do Damiana, ale ten rzucil jej tylko szybkie spojrzenie, z ktorego nic nie wyczytala. Nic nie odpowiedzial. -Niech pan patrzy! - Arek podniosl dramatycznym gestem koszule do gory. Na klatce piersiowej widnialo kilka poziomych bialych blizn. - Moja byla zona to zrobila. Niech pan spyta, jaki wyrok za to dostala! - Rozesmial sie drwiaco, widzac szok na twarzy Damiana. - Prosze uwazac na ostre przedmioty... Dobrze panu radze. - Pomachal radosnie reka do Marty i odszedl z wyrazem zadowolenia na twarzy. Damian wsiadl bez slowa do samochodu i wlaczyl silnik. Wyjechali powoli z parkingu. Marta wbila wzrok w boczne okno. Nie odzywala sie. Po twarzy splywaly jej lzy. Rece Damiana zacisniete kurczowo na kierownicy byly biale. Patrzyl przed siebie. 122 Przed domem wyszedl i otworzyl jej drzwi. Marta wysiadla, nie podnoszac na niego oczu. Kiedy podeszla do furtki, z zaskoczeniem odnotowala obecnosc Damiana za swoimi plecami. Nie odjechal. Szybko otarla lzy z twarzy.-Musimy porozmawiac - powiedzial spokojnie. Skinela tylko glowa. Co mogla mu powiedziec? Prawde? Niby dlaczego mialby jej uwierzyc? W salonie Aneta ogladala z Tomkiem film. Tofik spal na jej kolanach i nie zauwazyl wejscia swojej pani. Poszli prosto do pokoju Marty. Usiadla na lozku i spuscila glowe. Czula sie tak zmeczona zyciem, jakby miala osiemdziesiat lat. Damian oparl sie o drzwi i spojrzal na nia pytajaco. -Co chcesz wiedziec? - starala sie mowic spokojnym i opanowanym glosem. -Tylko to, co zechcesz mi powiedziec. Nie mam prawa zadac od ciebie zadnych wyznan. Obserwowal ja uwaznie. Oczywiste bylo, ze chcial, zeby powiedziala mu wszystko! Ale bylo tak, jak powiedzial. Kim byl, by zadac od niej, zeby obnazala przed nim swoje zycie? -Dobrze. - Z trudem ukryla zaskoczenie. Spodziewala sie raczej pretensji i krzykow. - Na poczatek powiem, ze to prawda. - Spojrzala mu twardo w oczy. Nic w nich nie wyczytala. -Chcialas go zabic? -Nie wiem, czego wtedy chcialam. - Westchnela. - Swiadomie z pewnoscia nie. Bronilam sie tylko, ale -wykrzywila wargi w niechetnym grymasie - wpadlam w taka furie... Wszystko sie ze mnie wylalo. Caly gniew, strach, zal po stracie dziecka... -Mialas dziecko? Po raz pierwszy w jego glosie uslyszala cien emocji. -Nie, poronilam. Zamilkla. Czula dlawiace ja lzy. 123 Damian usiadl przy niej i objal ja ramieniem. W pierwszej chwili zesztywniala. Zrobila ruch, jakby chciala sie wyrwac, ale jej nie pozwolil. Przytrzymal ja mocno, choc delikatnie.-Jak to sie stalo? - spytal cicho. -Zepchnal mnie ze schodow - odparla. Milczeli oboje. Gladzil ja uspokajajaco po wlosach. Wtulila sie w niego, a slowa poplynely jak potok. -To psychopata. Myslalam, ze mnie zabije. Nie chce mowic o tym, co sie dzialo, gdy bylismy malzenstwem. Nie przejdzie mi to przez gardlo... Kiedy zdecydowalam sie odejsc... Dopiero wtedy zaczelam sie naprawde bac. Sledzil mnie, dreczyl gluchymi telefonami, podrzucal anonimy. Nic, co mozna by wykorzystac przeciwko niemu. I nagle wszystko ucichlo. Minelo kilka dni. Zaczynalam odzyskiwac spokoj. Myslalam, ze sie poddal... Wychodzilam wieczorem wyniesc smieci, gdy poczulam silne pchniecie w plecy. Bydlak zrzucil mnie ze schodow. Mysle, ze juz wtedy chcial mnie zabic. Pamietam jego twarz pochylajaca sie nade mna. Potem stracilam przytomnosc... Sploszyla go sasiadka, ktora wyjrzala na korytarz. Podobno byl taki huk... - urwala na moment. - Ocknelam sie w szpitalu. Poinformowano mnie, ze dziecka nie udalo sie uratowac. Nawet nie wiedzialam, ze bylam w ciazy. -A co z nim? Zglosilas to? -Tak, ale nikt nic nie widzial. Nikt nie uwierzyl slowom kobiety w depresji. Duzo wczesniej juz z jego powodu wpadlam w depresje. Psychiatra stwierdzil ladnie, ze to sie nazywa epizod depresyjny. Rzecz w tym, ze Arek jest lekarzem i wyciagnal moja historie choroby jak magik krolika z kapelusza. Nigdy nie leczylam sie psychiatrycznie, ale moja mama tak uwielbiala ziecia, ze az byla mu wdzieczna, ze tak sie mna opiekowal podczas mojej rzekomej choroby. O rozwod, utrate dziecka, o wszystko obwiniala mnie. -Masz z nia kontakt? -Wlasciwie nie. Dzwonie co jakis czas sprawdzic, jak sobie radzi... To poczucie obowiazku sciagnie na mnie klopoty. Nie wiem, 124 czy to od niej sie dowiedzial, gdzie jestem. Nie zostawilam jej adresu, ale miala moj numer, na wypadek gdyby zachorowala... Mogla mu podac. Sa sposoby, zeby znalezc adres.-Owszem - przytaknal. - Jak to sie stalo, ze ma te blizny? -Przyszedl do mojej matki, mowil, ze chce mi wybaczyc i dac druga szanse... Wrocilam juz wtedy do pracy. Nie wiesz, jaki to byl dla mnie szok, kiedy nagle wyskoczyl zza krzakow w parku z nozem w reku. Cofnelam sie i potknelam o kraweznik. To uratowalo mi zycie. On tez stracil rownowage i upadl. Zlapalam pierwsza noz, ktory wyslizgnal mu sie z reki. Potem juz nie wiem, co sie dzialo. Wiem tylko, ze to ja zadzwonilam po policje i pogotowie, i to ja tamowalam krew, zeby sie nie wykrwawil na smierc... Jestem glupia -zakonczyla z gorycza. -Nie mow tak. - Damian pocalowal ja delikatnie w czolo. -Zostalam skazana za usilowanie zabojstwa, ale otrzymalam wyrok w zawieszeniu. -Za usilowanie zabojstwa? - powtorzyl z niedowierzaniem. -Tak. Sedzia zastosowal jakies nadzwyczajne zlagodzenie kary. Nie wiem dokladnie. Gdyby nie moj adwokat, nie wiedzialabym w tamtym czasie nawet, jak sie nazywam. To juz cala historia. - Odetchnela z ulga, zadowolona, ze wyrzucila z siebie wszystko. -Przykro mi. Wiem, ze to banal, ale tak jest. - Pocalowal ja delikatnie w usta. Nie odsunela sie tym razem. Patrzyla na niego z niedowierzaniem. -Chcesz powiedziec, ze ci to nie przeszkadza?! -Nie jestes niczemu winna - zaopiniowal ze spokojem. - Nie jestes kryminalistka ani morderczynia, jak to usilowal przedstawic twoj maz... Rozumiem, dlaczego mi nie powiedzialas. Mialas prawo zatrzymac to dla siebie. Coz jeszcze moge powiedziec? Chyba tylko to, ze najchetniej zabilbym bydlaka. To nie pomoze jednak nikomu. -Odgarnal czule wlosy opadajace jej na oczy. - Przepraszam, ze tak zle zareagowalem na poczatku, ale bylem w szoku. Nie co dzien 125 czlowiek sie dowiaduje, ze zakochal sie w tak niebezpiecznej kobiecie.Marta pocalowala go powoli i delikatnie, a potem odsunela sie z usmiechem na twarzy. -Zostaniesz na noc? -Zostane. Ale pod warunkiem, ze tego chcesz ze wzgledu na nas, a nie ze strachu przed nim... - Spojrzal na nia z powaga. -To znaczy, ze zostajesz. - Pocalowala go mocno i zdecydowanie, rozpinajac jednoczesnie guziki bluzki. Zatrzymal sie naprzeciwko domu Marty, po drugiej stronie jezdni. Samochod faceta, z ktorym ja dzis widzial, stal caly czas przed jej furtka. Ze zloscia zapalil papierosa i zaciagnal sie gleboko. Marta nie mogla o tym wiedziec, ale od czasu rozwodu wiele sie wydarzylo w zyciu Arka. Zostal "poproszony" o odejscie z pracy na wlasna prosbe, by uniknac zwolnienia dyscyplinarnego. Nie panowal nad emocjami i w pracy, i poza nia. Jedyna osoba, ktora wydawala sie go rozumiec, byla Janina Zywek. Utrzymywal z nia staly kontakt. Doszedl do wniosku, ze wszystkie jego klopoty zaczely sie, gdy Marta od niego uciekla. Czas naprawic stare bledy i podziekowac suce za wszystko. Czul rozpierajaca go wscieklosc. Zapalil kolejnego papierosa. Nie wiedzial, ze ktos go obserwuje. Ukryty za drzewem mezczyzna nie po raz pierwszy widzial samochod parkujacy tutaj poznym wieczorem. Ten facet palacy w aucie utrudnial mu zalatwienie sprawy. Nigdzie nie bylo Chrusta i Rysia. Moze jeszcze nie dotarli. Mezczyzna wypatrzyl za to Barbie. Suka zyla jak paczek w masle i plawila sie w jego kasie. Nie po to odsiedzial osiem lat, zeby teraz zyc jak robol i tyrac za nedzne grosze. Kasa mu sie nalezala. Odszkodowanie za utracone lata mlodosci, zasmial sie, rozbawiony wlasnym zartem. Ale dopoki ten tam sterczal, lepiej nie ryzykowac wlamu. Mezczyzna nie wiedzial, czego szuka facet z auta. Musial liczyc sie 126 z tym, ze psiarnia ma Barbie na oku. A nie mial zamiaru wracac do pierdla. * Marta obudzila sie przed szosta. Damian spal wtulony w jej plecy. Przekrecila sie delikatnie na wznak i spojrzala na niego. Dawno nie czula sie tak wspaniale. Nie jak nauczycielka, samotna i porzucona ofiara losu, ale po prostu jak kobieta.Wszystko, co dobre, kiedys sie konczy, pomyslala nostalgicznie. Rozsadek nakazywal jej obudzic Damiana i odeslac go do domu. Prace w piwnicy nie moga czekac. Musza z Aneta uporac sie z kuciem. Wylewki to juz pryszcz. Moga to robic w tygodniu, ale jesli dzisiaj nie skoncza wyrabywac dziury w posadzce, wszystko przesunie sie nawet o tydzien. Marta zaczynala miec dosc niepozadanych lokatorow. Teraz pojawila sie szansa na odrobine normalnosci, a oni wszystko moga popsuc. Damian uwierzyl w to, co mu wczoraj powiedziala. Wykazal sie zrozumieniem, ktorego mogloby mu zabraknac w stosunku do Andrzeja i Ryszarda. Wstala i ubrala sie szybko, po czym tracila go w ramie. Otworzyl oczy. Zaskoczylo ja, ze wydawal sie w pelni rozbudzony. -Co sie dzieje? - spytal, szukajac u Marty oznak swiadczacych, ze stalo sie cos zlego. Zobaczyl jedynie wyraz zaklopotania. -Musisz juz isc - oswiadczyla. -Wstydzisz sie Anety? - Zdumialo go to nagle oswiadczenie Marty. - Jestesmy dorosli... -Nie chodzi o Anete. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do bycia z kims i chcialabym teraz zostac troche sama. - Zdawala sobie sprawe, ze bredzi jak potluczona, ale moze Damian wykaze sie taktem i sprobuje udawac, ze rozumie. -Nie bede udawal, ze wiem, o co chodzi. - Odrzucil koldre i wstal. - Ale nie ma sprawy. Pojde sobie. - Zaczal zbierac porozrzucane po podlodze rzeczy. Obserwowala w milczeniu, jak sie ubieral. 127 "Sumienie nie powstrzymuje grzechow, przeszkadza tylko cieszyc sie nimi" - przypomnial jej sie cytat ze sztuki, ktora ogladala dawno temu, za czasow studenckich, zanim zycie upomnialo sie o zaplate za dobre chwile. Teraz byl jak znalazl. Marta nie wiedziala, skad wyrzuty sumienia. Nie zalowala nocy spedzonej z Damianem. Wiec o co chodzilo? Poznal jedna tajemnice jej zycia, zaufal jej... A ona go oszukuje, bo ma niepogrzebana tajemnice, a wlasciwie dwie... Scisle ujmujac, to jedna nalezala do Anety, ale Marta przypuszczala, ze to nie zrobiloby juz zadnej roznicy. Byla pewna, ze gdyby Damian sie dowiedzial o tych dwoch, cale jej dotychczasowe zycie ujrzalby w zupelnie innym swietle, wcale dla niej nieprzychylnym. Wiec sumienie sie odzywa, bo ona teraz oszukuje czlowieka, ktory jej zaufal, czy tez dlatego, ze oszukuje go bez najmniejszych oporow?-Nie moglabys mnie wykopac ze dwie godziny pozniej? - spytal, wciagajac spodnie. -I tak juz nie spisz... -Zgadza sie. Niewiele tez spalem w nocy. - Pocalowal ja lekko w czubek nosa. - Moge isc... -Odprowadze cie. Byla mu wdzieczna, ze sie nie buntowal, nie zadawal pytan, tylko grzecznie wyszedl. -Mam nadzieje, ze jeszcze sie zobaczymy? - zazartowal, zatrzymujac sie na moment w drzwiach. -Kiedys na pewno... - Zmarszczyla zabawnie nos, wypychajac Damiana na prog. Slyszala jego smiech, gdy odchodzil. Nie zawracajac sobie glowy sniadaniem, pomaszerowala do piwnicy. Wykopaliska tam prowadzone teraz potraktowala jako pokute. Pracowala, nie robiac zadnych przerw, gdy Aneta zeszla po schodach, niosac na tacy sniadanie. Postawila ja na dolnym stopniu i usiadla obok. Marta rzucila narzedzia w kat i do niej dolaczyla. Z przyjemnoscia napila sie soku. 128 -Skonczysz dzisiaj? - Aneta wskazala na kopiec piasku pietrzacy sie za Marta.-Wlasnie sie zastanawiam, czy juz nie skonczylam. Spojrz, oni juz sie tu zmieszcza. Nie ma sensu wygrzebywac wiecej tego piachu. I tak zaczyna mi sie osypywac z bokow. -To co? Dzisiaj ich przenosimy? - Aneta podniosla dlon do ust. Nie ogladaly zwlok od czasu, gdy trafily do zamrazarki. Poczula lekkie mdlosci. -Zdecydowanie tak - stanowczo oznajmila Marta, zajadajac przygotowane przez przyjaciolke kanapki. -Myslisz, ze damy rade? - Aneta miala watpliwosci. Nie mogla dzwignac kilofa. Omal nie upuscila go sobie na glowe. -Jak nie my, to kto? - Marta wstala ze schodow i podeszla do zamrazarki. - Nie stoj tam tak. Pomoz mi -zarzadzila. -Nie moge na nich patrzec... - jeknela Aneta. -To nie patrz - mruknela Marta. Otworzyla wieko zamrazarki i spojrzala wyczekujaco na kolezanke. Aneta westchnela ciezko, ale bez dalszego szemrania stanela z drugiej strony i usilowala podniesc Ryszarda. Po kilku minutach bezskutecznych wysilkow popatrzyly na siebie bezradnie. -Przymarzl - skwitowala Aneta. - I co teraz? Rozmrazamy ich? -Nie... Wiesz, ile by to trwalo? W dodatku moga smierdziec... -Marta skrzywila sie z niechecia, myslac goraczkowo, jak wydobyc ciala. -Racja. - Aneta cmoknela. - Poza tym raz rozmrozonego miesa nie mozna zamrozic powtornie... -Masz zamiar ich jesc?! - Marta parsknela z niedowierzaniem. - To jadalnego miesa nie zamraza sie drugi raz! -No wiem. Tak mi sie powiedzialo. - Aneta zachichotala. - Lepiej powiedz, jak ich wyciagnac! - Opanowala rozbawienie. Sytuacja wymagala jednak powagi. -Przewrocimy zamrazarke na bok - zdecydowala Marta. - Nie mozemy ich dzwignac w gore, a w te strone bedzie lzej... 129 -Zwariowalas?! Nie damy rady jej przewrocic! - Aneta popukala sie w czolo.-Wcale nie. Zobacz. - Marta podeszla do zamrazarki od tylu. - Podlozymy kilof i lopate. Podniesiemy do gory i zadziala zasada dzwigni, czy jak to sie tam nazywa. Sama sie przewroci... -Chyba na mnie. - Aneta nie byla przekonana do pomyslu Marty. -Glupia! Ty bedziesz z tej bezpiecznej strony. Poza tym moze sie chlopaki rozruszaja podczas wstrzasu i sami wypadna. -Sami wypadna? Tez cos. - Aneta prychnela drwiaco. -To moze ich ladnie poprosimy i sami grzecznie wyjda? -Dalej, nie marudz. Przypominam, ze Ryszard jest twoj. Pomoz mi. Marta wziela kilof i podlozyla go od tylu. Po chwili wahania Aneta wziela lopate i zrobila to samo. Zaparly sie o podloge. Ku zdziwieniu Anety zamrazarka uniosla sie powoli i przechylila. Marta dodatkowo naparla ramieniem na spod urzadzenia i skrzynia z glosnym hukiem runela na bok. Pod wplywem wstrzasu Ryszard oderwal sie od scianek i wypadl na zewnatrz. -Widzisz?! - Marta sapala ciezko ze zmeczenia, ale na jej twarzy widnial wyraz ulgi i triumfu. - Udalo sie... -Bog nad nami czuwa. - Aneta przezegnala sie; miala nadzieje, ze w takiej sytuacji nie popelnia bluznierstwa. -Ales wymyslila... - Marta skrzywila sie drwiaco. -To tam na dole juz rece zacieraja i smole podgrzewaja. -Nie mow tak. - Aneta przezegnala sie ponownie. -A jesli nawet, to predzej dla nich. Co najwyzej czeka nas czysciec. - Wprawdzie nie byla praktykujaca, ale rodzice wychowali ja w wierze katolickiej i jej sumienie w najmniej odpowiednich momentach sobie o tym przypominalo. -Czysciec to nas czeka na tym swiecie, i to za kratami, jesli natychmiast nie ruszysz swojego chudego tylka i mi nie pomozesz -zagrozila Marta, usilujac wyprostowac zamarzniete zwloki. 130 -Daj spokoj. Po co go prostujesz? Wrzucimy zgietego. Jemu bez roznicy. Trzeba wyciagnac Andrzeja. Przykleil sie od spodu. - Aneta rozerwala worek, uklekla przy zamrazarce i zapierajac sie nogami, chwycila Andrzeja za reke i zaczela ciagnac. Oderwal sie od dna z cichym puff! i wypadl wprost na nia. Wrzasnela z obrzydzenia i zaczela sie szamotac z czarnym workiem.-Przestan sie zabawiac z Andrzejem i przywlecz go tutaj. - Marta popatrzyla z politowaniem na Anete. - Musimy ich jakos ulozyc. Nie mam zamiaru czekac, az sie rozmroza. Aneta przytargala trupa do Marty. Stanela nad wykopem i popatrzyla tepo. -Plecami do siebie - powiedziala nieoczekiwanie. -Co? - Marta nie zrozumiala, o co chodzi. -Wsadzmy ich tak, zeby stykali sie plecami. Bokiem, a nie na wznak. Powinni sie zmiescic. Nie beda wystawac - uznala. -Mozemy sprobowac - zgodzila sie Marta. Usiadla za zwlokami Rysia i zapierajac sie nogami o sciane, wepchnela go do wykopu. Wsunela sie za nim i zaczela ukladac cialo w odpowiedniej pozycji. -Dobra. Dawaj twojego - rozkazala Anecie, ktora wziela przyklad z przyjaciolki i wkopala drugiego trupa do prowizorycznego grobowca. Marta uklekla na zwlokach Ryszarda i zaczela ukladac Andrzeja tak, by dopasowal sie do kolegi i nie wystawal. -Jak bylo? - Aneta upojona sukcesem swojego pomyslu odwazyla sie zadac pytanie, ktore nurtowalo ja od momentu, gdy zorientowala sie, ze Damian zostal na noc. -Wszedl bez problemu - oswiadczyla z triumfem Marta, unoszac pelna satysfakcji twarz w strone przyjaciolki siedzacej na brzegu wykopu. -Domyslam sie, dziewica nie bylas - skwitowala zlosliwie Aneta. - Pytam, jak bylo? -O czym ty mowisz? -O Damianie. - Tamta przewrocila oczami. - A ty myslalas, ze o kim? 131 -O Andrzeju. - Marta wskazala zwloki spoczywajace rowniutko w grobie.-Ratujcie, wszyscy swieci... - jeknela Aneta z udawana rozpacza. - Damian zostaje u ciebie na noc, a ty masz w glowie trupa? -Nie zrozumialam, o co ci chodzi. Nie uwazasz, ze to nie miejsce i czas na takie zwierzenia? Osobiste w dodatku? -Daj spokoj. - Aneta zbyla uwage Marty lekcewazacym machnieciem reki. - Znamy nasze najgorsze sekrety. Cala reszta to tylko pogaduszki. -Cos w tym jest - przyznala Marta. - Ale nie masz pojecia, co sie wczoraj dzialo... -Cos niecos slyszalam. - Aneta usmiechnela sie po rozumiewawczo. -Ja nie o tym! Arek wczoraj czekal pod kinem. Powiedzial Damianowi o wyroku. Co ja mowie! Powiedzial?! - Marte rozzloscilo wspomnienie zachowania bylego meza. - Ten bydlak urzadzil teatr! Zadarl koszule i pokazal blizny! -Rany boskie! Naprawde?- steknela oszolomiona Aneta. - I co? -Nic. Myslalam, ze to juz koniec. Damiana zatkalo dokumentnie. Wiesz, roznych rzeczy mozna sie dowiedziec o ludziach. Ale cos takiego? Wyobrazasz sobie mine Tomka, jak mowisz mu o naszym milym sekreciku? - Wskazala na spoczywajacych w grobie gangsterow. -Wole nie - przyznala Aneta. -No wlasnie. Damian wszedl i poprosil, zebym opowiedziala moja wersje. Uwierzyl mi. - Rozluznila sie. -Wiesz - Aneta mrugnela - niektorych podnieca nie bezpieczenstwo... Noz ukryty pod poduszka... -Wariatka! Ale wiesz co? On chyba powiedzial, ze sie zakochal. -W tobie? -Nie, w Matce Teresie! Jasne, ze we mnie. Tak cie to dziwi? Ladna mi przyjaciolka! 132 -Wcale mnie to nie dziwi. Tylko jakos szybko mu poszlo. Zwlaszcza jesli wziac pod uwage jego dluga nieobecnosc... - dodala. - Pytalas, co robil w tym czasie?-Pewnie pracowal. A co? Myslisz, ze z moim szczesciem byl z zona i dziecmi na wakacjach? Wczoraj sama mialas pretensje, ze zle go traktuje, a dzisiaj wynajdujesz przeszkody - oburzyla sie Marta. -Wcale nie. - Aneta pokazala jej jezyk. - Tak tylko sobie gadam. Nie mow, ze nagle zaczelas mnie sluchac. -Nie zaczelam. Dobra. Czas na wylewke. Aneta skrzywila sie z niechecia. -Myslalam, ze zrobimy sobie przerwe na kawe. -Tak, a oni beda tajac i trupim zapaszkiem przypominac o swoim martwym istnieniu. Nie ma mowy. Bierzemy sie do pracy. Zalejemy ich pierwsza warstwa cementu. I tak musi potem postac kilka dni. Cos tam pisali, ze trzeba podlewac chyba... Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumialam. -Potem bedziemy sie martwic. - Aneta uznala slusznosc argumentacji dotyczacej tajania i zapachu unoszacego sie w powietrzu. -O, mam! "Mieszanke betonu B10 o scisle okreslonym skladzie zawartym w recepcie laboratoryjnej nalezy wytwarzac w mieszarkach zapewniajacych ciaglosc produkcji 1 gwarantujacych otrzymanie jednorodnej mieszanki". -A po naszemu? - Aneta popatrzyla z rozpacza na przyjaciolke. -Skad mam wiedziec? Czekaj, tu jest cos... "Projektowanie mieszanki betonu B10 polega na doborze kruszywa do mieszanki, doborze ilosci cementu, doborze ilosci wody". -To my nie mamy gotowej mieszanki? - Aneta zaczela odczytywac napisy na workach z hurtowni. - Na tym jest napisane, ze to mieszanka betonu B10 - oznajmila. -Aha, to tylko wode trzeba dodac - doszla do wniosku Marta. -Jaka? - Aneta probowala odczytac potrzebne informacje na opakowaniu. 133 -"Do przygotowania zapraw mozna stosowac kazda wode zdatna do picia, z rzeki lub jeziora. Niedozwolone jest uzycie wod sciekowych, kanalizacyjnych, bagiennych oraz wod zawierajacych tluszcze organiczne, oleje i mul".-A ile? -"Zawartosc wody powinna odpowiadac wilgotnosci optymalnej, okreslonej wedlug normalnej proby"... Nie, to bez sensu! - zdenerwowala sie Marta, rzucajac kartki na zwloki. - Bierzemy wiaderko, wsypujemy to paskudztwo i dolewamy wody tyle, zeby dalo sie wymieszac i wylac. I koniec! Bez roznicy w koncu, nie? To i tak piwnica. Na glowe nam nie spadnie - podsumowala. Kilka godzin pozniej ciala zostaly w calosci zalane betonem. Marta nie miala pojecia, jak gruba warstwe udalo im sie polozyc. Kleczac, starala sie wygladzic powierzchnie szpachelka. Troche opornie szlo. Chyba zrobily za gesta te mieszanke, ale co tam. Aneta z lekko wysunietym koniuszkiem jezyka pieczolowicie wygladzala beton ze swojej strony. Obie byly spocone i brudne. Nie tylko one. Balagan, jaki zrobily w piwnicy, sugerowal prawdziwe wykopaliska archeologiczne, a nie maly remont. -Nie moge sie wyprostowac - jeknela Aneta, gdy skonczyla. - Chyba cos mi sie w plecy zrobilo. Zostane tu na zawsze... -Nic ci sie nie zrobilo. Po prostu zesztywnialas. Ruszaj sie, to ci przejdzie. - Marta sama miala wrazenie, jakby ktos wbil jej korkociag w dolne partie kregoslupa i teraz krecil. - Musimy tu posprzatac, zanim stwardnieje. - Wskazala na beton, ktory rozprysnal sie na posadzce. -Wiem - westchnela Aneta. - Nie wyobrazam sobie wymiany calej posadzki. Predzej umre. - Nie starajac sie nawet wyprostowac, gdyz wymagaloby to jej zdaniem zbyt wiele wysilku, na kolanach przeszla do wskazanego przez Marte miejsca i zaczela czyscic plytki. -Koniec. 134 Marta odlozyla mop, ktorym po raz drugi przecierala zakurzona posadzke.-Kiedy reszta? Aneta siedziala na schodach. Opadla z sil juz jakis czas temu. Byla bardzo wdzieczna przyjaciolce, ze dala jej spokoj i nie zmuszala do nastepnych zadan. Czula wprawdzie niewielkie wyrzuty sumienia, ze wiekszosc pracy spadla na Marte, ale nie na tyle duze, by ruszyc tylek i jej pomoc. Wystarczy, ze obiecala, iz jak tylko zamrazarka sie rozmrozi, to ja wyszoruje i zdezynfekuje. Sama najchetniej wywiozlaby ja na wysypisko, ale Marta sie nie zgodzila. Powiedziala, ze nie bedzie tachac takiego grzmota na gore i jeszcze placic za transport. Zamrazarka nie jest winna zawartosci. Wystarczy ja tylko zdezynfekowac i bedzie sluzyla wlasciwym celom gospodarstwa domowego. -Musimy nawilzac beton przez siedem do dziesieciu dni - odczytala Marta z wydrukow, ktore Aneta uratowala przed zalaniem. - Mam lac na to wode? - Zdezorientowana spojrzala na przyjaciolke. -Dawaj to! - Aneta wyrwala jej z reki kartki i zaczela czytac. - Marta, ale ten wydruk nie dotyczy podlog, tylko podbudowy betonowej chodnika! - krzyknela. - Chodnika?! - powtorzyla, nie wierzac wlasnym oczom. -No i co z tego? Ale z betonu B10, wiec wszystko sie zgadza. - Marta nie pozwolila wyprowadzic sie z rownowagi. - Zobacz. - Wskazala palcem jeden z wydrukow. - To jest caly artykul z "Remont podlogi na gruncie", a tu masz wszystkie warstwy wypisane. Ale brakuje wielu szczegolow, wiec sciagnelam je z jakiejs specyfikacji. Przeciez beton B10 to beton B10. Bez roznicy moim zdaniem. -No nie wiem, czy tak zupelnie bez roznicy. - Aneta miala watpliwosci. - Tu sa rozne metody pielegnacji betonu, lacznie z przykryciem "nieprzepuszczalna folia z tworzywa sztucznego zabezpieczona przed zerwaniem z powierzchni podbudowy przez 135 wiatr"! - odczytala na glos niepokojacy ja fragment. - Wiatr? W piwnicy? Jak ty chcesz to zastosowac w warunkach domowych?!-Nie panikuj. Nic innego nie znalazlam. Musimy improwizowac. - Marta nie przyjmowala do wiadomosci zadnych obiekcji. Zrobi tak, jak zrozumiala, a jesli bedzie zle, to ostatecznie jej piwnica. -Nie moglas wejsc na jakies forum? Na pewno funkcjonuje forum dla majsterkowiczow albo budujacych dom amatorow. -Po pierwsze, sama moglas wejsc na takie forum - zaripostowala Marta - a po drugie, juz na nim bylam - przyznala sie. - Niestety, pytania, jakie zadalam, okazaly sie niezbyt inteligentne. Panowie od razu sie zorientowali, ze jestem kobieta, i zamiast porad naczytalam sie tylu docinkow na temat inteligencji i budowania z plyt chodnikowych karmnika dla ptakow, ze zrezygnowalam. Plus jest taki, ze mam material na kolejny felieton do gazety. -No dobra, rozumiem. - Aneta sie poddala. - Jak zamierzasz wykorzystac te ochlapy informacji dla utalentowanych pseudoinzynierow? -Bardzo prosto. Zasadniczo chodzi o nawilzanie, chociaz nie mam pojecia, po co. Sa rozne metody, ale wspolne elementy wszystkich to przykrycie i wilgoc. Przysypiemy wiec piaskiem i bedziemy pilnowac, zeby byl mokry. I juz! -I juz! - powtorzyla bezwiednie Aneta. - A jak dlugo? -Mowilam ci, ze siedem do dziesieciu dni. To kolejna cecha wspolna wszystkich metod - tlumaczyla cierpliwie Marta. -Poddaje sie. - Aneta zaczela wchodzic po schodach. - Ide robic obiad. Tyle jeszcze umiem. -Chyba kolacje... - mruknela Marta, spogladajac na zegarek. Damian tkwil na posterunku na poddaszu. Nie odrywal lornetki od oczu. Pozornie nie zauwazyl nic niepokojacego. Nie zauwazyl, zeby ktos obserwowal dom Marty. Tofik biegal po ogrodzie. Dzien jak co dzien. Niepokoj budzil jednak fakt, ze obie panie w ogole nie wychodzily z domu. Dzwonil, ale nikt nie podnosil sluchawki. Dziwilo go to troche i niepokoilo zarazem, byl bowiem pewien, ze 136 sa w srodku. Nawet gdyby Marta nie chciala z nim rozmawiac, chociaz nie przychodzil mu do glowy zaden powod, dla ktorego mialoby tak byc, pozostawala jeszcze Aneta. Z pewnoscia odebralaby telefon. Zdjety lekiem, ze moga potrzebowac pomocy, zdecydowal sie pojsc do nich nieproszony. Zadzwonil do drzwi. Niemal natychmiast otworzyla Marta.-Hej... -Fala ulgi, ktora go zalala, scisnela mu krtan. -Mogles zatelefonowac - powiedziala, zaskoczona niespodziewana wizyta. -Dzwonilem, ale nikt nie odbieral. - Reakcja na jego wizyte nie byla negatywna, co troche go pocieszylo. -Przepraszam, wyciszylam dzwonek. - Odsunela sie od drzwi, by mogl wejsc. - Mialam sporo klasowek, do tego felieton do gazety. Jakby tego bylo malo, zaczely sie gluche telefony. To nie byles ty? - zazartowala. -Nie. Nie ja. - Usmiechnal sie. Marta wydawala sie rozluzniona. Widocznie wczoraj zrzucila z siebie balast tajemnicy i dzieki temu mogla poczuc sie swobodnie. - Kiedy dzwonie do pieknych kobiet, mam zwyczaj sie przedstawiac. -No jasne. Powinnam sie domyslic. Aneta robi kolacje. Zostaniesz? - zaproponowala, prowadzac Damiana do salonu. -Chetnie. - Nie wytrzymal i lapiac za reke Marte, odwrocil ja twarza do siebie. - Nie masz zamiaru sie przywitac? - Na jego twarzy pojawil sie lobuzerski usmiech. Wycisnal jej na ustach mocny pocalunek. -Nie jestem przyzwyczajona. - Rozesmiala sie radosnie, gdy odzyskala oddech. -To lepiej zacznij sie przyzwyczajac. - Mrugnal wesolo. - Nie pozbedziesz sie mnie tak szybko. A teraz porozmawiajmy powaznie. Co mialas na mysli, mowiac o gluchych telefonach? -Dokladnie to, co powiedzialam. - Westchnela. - Ktos dzwoni i odklada sluchawke. I tak w kolko. 137 -Uwazam, ze powinnas zawiadomic policje... Takie telefony to nekanie.-Nawet mam podejrzanego. Tylko jak udowodnic, ze to jego sprawka? - Usiadla przy nim na sofie. - Nie jestem w stanie. Nikt sie nie odzywa. Dzwoni telefon, a kiedy odbieram, natychmiast slysze trzask odkladanej sluchawki. Wez poza tym pod uwage, ze to ja mam wyrok, a nie Arek. Dlaczego mialby mnie nekac? Oficjalnie to on jest ofiara. -Obserwuje cie. Aneta i ja mozemy to poswiadczyc... - argumentowal. -Nie. - Marta potrzasnela zdecydowanie glowa. -Zostawmy to, jak jest. Nie chce w to mieszac policji. Jesli sprawa sie rozniesie, strace prace. Damian nie nalegal. Zdawal sobie sprawe, ze paradoksalnie oboje maja racje. On, uwazajac, ze powinna zwrocic sie do policji o pomoc, a Marta, obawiajac sie opinii spolecznej. Nauczycielka skazana za usilowanie zabojstwa pracujaca z mlodzieza? Brzmi fatalnie. Arek nie odstepowal jej na krok. Robil zakupy w tym samym miejscu co ona, mijal ja na ulicy, krecil sie przed szkola. Nie probowal nawiazac bezposredniego kontaktu. Marta jednak byla przekonana, ze to strategia majaca na celu zastraszenie psychiczne. Za duzo kosztowal ja powrot do normalnego zycia, by teraz pozwolila zepchnac sie do tego koszmaru. Zachowanie spokoju wymagalo wiele wysilku, ale nie zamierzala sie poddac. Rzecz w tym, ze nie bardzo wiedziala, co zrobic. Zakupy w sklepie spozywczym nie sa karalne, pod warunkiem ze sie za nie placi. Kiedy probowala sie zblizyc do Arka, odchodzil. Niepokoily ja te uniki bardziej niz otwarta konfrontacja. Bila sie z myslami. Najchetniej skorzystalaby z sugestii Damiana i wzywala patrol za kazdym razem, gdy byly maz pojawil sie przed domem. Tylko co mialaby powiedziec policji? Wydaloby sie tez, ze jest karana. Informacja ta 138 roznioslaby sie z predkoscia blyskawicy. A wiec lepiej nic nie robic?-Pani profesor! - Jedna z uczennic podniosla reke. -Tak, Aniu? - Marta wziela sie w garsc i skoncentrowala na lekcji. -Mam pytanie. -Slucham. -Bo przez matury nie mamy wszystkich zajec, a tylko pani w tym czasie kaze nam pisac prace... - Patrzyla z blaganiem w oczach na nauczycielke. -Zgadza sie. Skoro odpadnie nam kilka lekcji w tym czasie, bedziecie pracowac samodzielnie - starala sie mowic stanowczo. Wiedziala, ze uczniowie nie sa z tego zadowoleni, ale trudno. Ona musi ich czegos nauczyc. Jej problemy osobiste nie moga sie odbijac na nich. -Bo my rozmawialismy na ten temat i tak sobie myslimy, prosze pani, ze skoro juz musimy pisac te prace, to moze tylko ci, ktorzy chca podniesc sobie ocene? - zasugerowala dziewczyna. -Hm... - Marta z zastanowieniem rozejrzala sie po klasie. Pomysl nie byl glupi. Ci, co uczyli sie na biezaco, nie mieli problemow z historia. Moze rzeczywiscie ograniczyc prace tylko dla chetnych? Z pewnoscia zaoszczedziloby jej to sporo czasu, ktory moglaby poswiecic na piwnice. -Bo teraz to jest prawie jak znecanie sie nad dziecmi, pani profesor! - wyrwal sie jeden z uczniow, ktorego kojarzyla glownie z popalania po katach, a nie z aktywnosci na lekcji. -Dobrze. Kazdy kto chce sie podciagnac, pisze prace, pozostali maja luz... ale pod jednym warunkiem! - Podniosla glos, by przekrzyczec choralny okrzyk radosci. -Przeczytacie zadany material i trzy brakujace lekcje przerobimy na jednej. Jesli nawalicie, dostaniecie dodatkowe prace - zagrozila. -Nie nawalimy! -Dziekujemy, pani profesor! 139 Dalsze okrzyki zostaly zagluszone przez dzwonek. Klasa opustoszala w mgnieniu oka. Marta podeszla do okna. Arek stal na szkolnym parkingu i sie rozgladal. Haslo "znecanie nad dziecmi" rzucone przez jednego z uczniow podsunelo jej pewien pomysl. To nie takie glupie. Nic nie osiagnie na dluzsza mete, ale przynajmniej da mu do zrozumienia, ze jest gotowa walczyc. Za godzine konczy zajecia. Zerknela przez okno. Siegnela po telefon i wybrala wpisany w pamieci komorki numer...Arek oparl sie o ogrodzenie szkolnego boiska i gleboko zaciagnal dymem. Koncowka papierosa rozzarzyla sie na czerwono. Na teren szkoly wjechal radiowoz, ale nie zwrocil na niego uwagi. Nic do policji nie mial. Ku jego zdziwieniu samochod zatrzymal sie przy nim. Ze srodka wysiadlo dwoje umundurowanych funkcjonariuszy. -Aspirant Piasecki - przedstawil sie starszy z nich. - Dowod osobisty prosze. -O co chodzi? - zdziwil sie Arek. -Dostalismy zgloszenie, ze od kilku dni niezidentyfikowany mezczyzna kreci sie pod szkola. Prosze nie utrudniac. -Oczywiscie, bardzo prosze. - Spokojnie podal dokumenty, chociaz wewnatrz wrzal ze zlosci. Doskonale wiedzial, kto zadzwonil na policje. Mysli, ze sie go pozbedzie. Niedoczekanie... Marta obserwowala zajscie z okna pokoju nauczycielskiego. Po kilku minutach Arek wsiadl do radiowozu. Widocznie zabrali go na komende, pomyslala z satysfakcja. Wrzucila do torby klasowki i spokojnie wyszla z pracy. Od kilku dni, mimo ze rozgladala sie uwaznie, nie zauwazyla nigdzie bylego meza. Nie wierzyla, ze zrezygnowal i wyjechal. Nie tak latwo. Byl zbyt podly, by zniechecic sie niepowodzeniami. Numer z patrolem policyjnym musial go niezle rozwscieczyc. Nie miala pojecia, co planuje. To, ze cos chodzilo mu po glowie, bylo oczywiste. Takie niepowodzenie musialo wzmoc jego zlosc. 140 -Myslisz, ze to rozsadne? - spytala Aneta, gdy opanowala rozbawienie. Numer, jaki Marta wywinela Arkowi, byl pierwsza klasa.-Nie wiem, czy to rozsadne, ale niech wie, ze nie pojdzie mu latwo. Nie dam sie zastraszyc. Wiem, ze prowokacja to nie najlepszy pomysl, ale nie mam zamiaru brac udzialu w tej grze na jego warunkach. Moze taki element zaskoczenia spowoduje, ze sobie odpusci... Sama nie wierzyla w to, co mowi. Spodziewala sie, ze jego dzialania raczej sie nasila, ale prace podlogowe dobiegaly konca i nie byloby przeszkod, by w razie czego bez obaw prosic o interwencje policyjna. W miniony weekend rozlozyly na betonie folie do izolacji przeciwwilgociowej i styropian. Nie obylo sie bez wypadku, gdy przy cieciu, by dopasowac je do rozmiarow wykopu, Anecie zeslizgnela sie reka i czubek noza wbil sie w reke Marty. Rana byla plytka i nie krwawila mocno. Wystarczyl plaster, jednak czubek noza trafil nieszczesliwie w kciuk. Rana wygladala tylko na drasniecie, ale bol promieniowal az do nadgarstka. Marta nie byla w stanie poradzic sobie z mieszaniem jastrychu. Kolejna wylewka betonowa musiala poczekac do jutra. Na szczescie byl juz piatek. Tak wiec czas, ktorego Marta nie poswiecila w tym tygodniu piwnicy, spedzila z Damianem. Nie oczekiwala od zycia niczego poza swietym spokojem, ale ostatnio zmienila zdanie. Gdyby przyjac zalozenie, ze nieboszczycy rezydujacy pod domem sa cena za milosc, to bylo warto, uznala. Marta i Aneta nie wiedzialy, ze powodem chwilowego znikniecia Arka z horyzontu byla Dorota Gruszynska. Zatrzymala sie w tym samym hotelu co on. Od razu wpadla mu w oko. Szczupla, zgrabna szatynka, samotna, jak zdolal zauwazyc. Zgodzila sie zjesc z nim kolacje. Podczas rozmowy na tematy osobiste pojawil sie watek bylej zony. Arek z pozorna niechecia zademonstrowal Dorocie blizny od noza, starajac sie, by nikt poza dziewczyna ich nie 141 zauwazyl. Nie chcial wywolywac zaciekawienia swoja osoba. Zwlaszcza teraz, gdy zainteresowala sie nim policja, a mial wobec Marty plany. Jeszcze niesprecyzowane, ale mial. Nie chcial sie afiszowac swoja obecnoscia jeszcze bardziej. Jeszcze ktos go zapamieta. Na posterunku zostal poddany upokarzajacej rewizji. Podejrzewali, ze albo handluje narkotykami, albo interesuje sie maloletnimi. Nie mogl sie przyznac, ze neka byla zone. Kiedy z nia skonczy, wyjedzie od razu. Nie chcial, by gliniarze polaczyli go ze sprawa. Ale tymczasem moze sie przeciez niezle zabawic...Po kolacji z Arkiem, podczas ktorej okazalo sie, ze to Marta Zywek byla owa niedoszla morderczynia, Dorota pojechala niezwlocznie do Damiana. Marta jest niebezpieczna wariatka, a on, jak zdolala sie zorientowac, zaangazowal sie w ten nieszczesny zwiazek. Pogodzila sie z mysla, ze Marta nie jest Barbie. Koszmarna pomylka, ktora popelnila, typujac Zacisze numer 13 w Sremie jako miejsce ukrycia lupu pochodzacego z napadu, odbila sie na niej rykoszetem. Nie dosc, ze zmarnowala tutaj mnostwo czasu, przekladajac obrone pracy magisterskiej na pazdziernik, czego nie da sie juz odwolac, stracila prace w radiu (warunkiem koniecznym bowiem byl dyplom magistra), to jeszcze pchnela Damiana w ramiona potencjalnej morderczyni. Musiala go ratowac za wszelka cene. Niestety, Damian wcale nie chcial byc uratowany. Przedstawil jej idiotyczna wersje wydarzen, w ktora nie uwierzyla ani przez chwile. Poznala Arka - milego, uprzejmego, troche niesmialego mezczyzne. Nigdy nie uwierzy, ze bylby zdolny do takich czynow. Damian probowal jej wmowic, ze to bydlak, ktory neka byla zone. Tez cos! Niewiarygodne, jak ta kobieta namieszala mu w glowie. Dorota nie miala pojecia, co robic. Damian sie wsciekl i zabronil jej sie wtracac w nie swoje sprawy. Nie pozwoli, zeby pograzal sie w tym zwiazku. Musi cos wymyslic. Arek jej pomoze. Damiana obudzilo ciche skomlenie Tofika. Pies stal pod oknem i niespokojnie strzygl uszami. 142 "Wstal ostroznie, by nie obudzic spiacej przy nim Marty. Podszedl do okna. Pies popiskiwal cicho, przyklejony do jego nogi. Damian rozgladal sie uwaznie. Zamierzal wrocic do lozka, myslac, ze Tofik reaguje w ten sposob na kota sasiadki, z ktorym mial juz okazje blizej sie poznac, gdy nagle zauwazyl cien przemykajacy przy ogrodzeniu, cien zbyt duzy nawet jak na tlustego kota. Ubral sie pospiesznie i starajac sie nie robic halasu, wyszedl z sypialni. Nasluchiwal chwile, stojac na progu, ale ciszy nocnej nie zaklocal najmniejszy dzwiek. Zamknal za soba drzwi, zeby pies za nim nie wybiegl, i zdecydowal sie rozejrzec po ogrodku. Obszedl dom, ale nic nie zauwazyl. Wokol panowal spokoj. Podszedl do furtki, by zerknac na ulice. Ku jego zaskoczeniu byla otwarta. Tak go to zdumialo, ze nie uslyszal skradajacej sie za nim postaci. Poczul silne uderzenie w glowe. Probowal sie odwrocic i chwycic opuszczajaca sie ponownie reke, ale bezskutecznie. Osiagnal tylko tyle, ze drugi cios na szczescie nie trafil w glowe, tylko zeslizgnal sie po barku. Damian upadl zamroczony na ziemie.Tofik rozszczekal sie glosno, drapal w drzwi i wyl. Marta zerwala sie z lozka. Miejsce obok bylo puste, Damian gdzies zniknal, a pies zachowywal sie, jakby dostal szalu. Ogladal sie na nia i szczekal, skaczac na drzwi. Marta narzucila na siebie szlafrok i szybko wyszla. Tofik biegl przodem, prowadzac ja do drzwi wyjsciowych. Na zewnatrz zobaczyla postac pochylajaca sie nad lezacym na sciezce Damianem. Krzyknela przerazliwie. Pies, warczac, rzucil sie na napastnika, ktory, sploszony jej krzykiem, upuscil trzymany w reku przedmiot i uciekl. Marta podbiegla do Damiana, ktory nieporadnie probowal sie podniesc, podpierajac sie na lokciach i kolanach. W drzwiach stanela obudzona halasem Aneta. -Dzwon na policje! - krzyknela Marta, ostroznie probujac podniesc lezacego. Aneta znikla bez slowa wewnatrz domu. Damian wsparl sie na Marcie. Krecilo mu sie w glowie, w czaszce czul nieznosne pulsowanie, chwial sie na nogach. Marta objela go wpol i podtrzymujac, wprowadzila do srodka. Pomogla mu polozyc 143 sie na sofie. Mial rozcieta glowe, na potylicy wyczula ogromnego guza. Szybko przyniosla miske z zimna woda i gaze. Gdy zaczela oczyszczac rane, pojawila sie krew. Marta docisnela opatrunek do skory, nie przejmujac sie, gdy Damian jeknal z bolu. Krwawienie nie bylo silne, ale przez kilka dni bedzie go solidnie bolala glowa. Zdenerwowana Marta nawet nie spytala, co sie stalo, a on tez wydawal sie zbyt oszolomiony wydarzeniami, by powiedziec cokolwiek.-Marta, pan dzielnicowy Piasecki przyjechal. Aneta wprowadzila do pokoju mezczyzne w policyjnym mundurze. -Co tu sie stalo? - spytal. - Otrzymalismy zgloszenie napasci. -Nazywam sie Marta Zywek. To moj dom. Obudzilo mnie szczekanie psa. Wyszlam na dwor i zobaczylam, jak ktos zaatakowal mojego przyjaciela - wyjasniala, starajac sie mowic skladnie. - Uderzyl go, a potem pochylil sie z jakims przedmiotem w rece... Krzyknelam, a wtedy tamten ktos uciekl. -Widziala pani, co to bylo? - spytal policjant, zapisujac wszystko starannie w notesie. -Nie, ale powinno lezec przy furtce. - Teraz dopiero Marcie przypomnialo sie, ze widziala, jak napastnik porzuca narzedzie zbrodni. -Idz i sprawdz - polecil dzielnicowy towarzyszacemu mu posterunkowemu. - Co bylo dalej? -Nic. Kazalam przyjaciolce wezwac policje, a sama pomoglam wejsc Damianowi do domu. - Wzruszyla ramionami. -Mieszkaja tu panstwo w trojke? - spytal policjant, obrzucajac spojrzeniem dwie towarzyszace rannemu mezczyznie kobiety. -Nie. Przyjaciolka zatrzymala sie u mnie na czas remontu mieszkania. - Zamilkla, nie wiedzac, jak okreslic powod obecnosci u niej Damiana. Najbardziej adekwatne byloby okreslenie: bywa. -Rozumiem. Panskie nazwisko prosze - zwrocil sie teraz do Damiana. 144 -Damian Gruszynski - przedstawil sie Damian, ktory nie zabieralwczesniej glosu. Policjant zreszta kierowal pytania tylko do Marty. Damian byl troche zaskoczony, ze nie wskazala jako potencjalnego napastnika swojego eksmeza. -Co pan robil na zewnatrz? -Pies mnie obudzil, byl niespokojny. Wyjrzalem przez okno. Wydawalo mi sie, ze cos zobaczylem. Wyszedlem sprawdzic i ktos mnie uderzyl od tylu. Potem Marta krzyknela i go sploszyla. Mial nadzieje, ze policjant poprzestanie na tych pytaniach. Nie mial ochoty skladac szczegolowych wyjasnien, kim jest i co go sprowadza do Sremu, dopoki nie powie Marcie prawdy. Nie powinna dowiadywac sie w ten sposob. -Widzial pan napastnika? -Nie, uderzyl mnie od tylu. Ale mam pewne podejrzenia... -Podniosl oczy na Marte, ktora odwrocila wzrok. -Prosze, niech pan mowi - zachecil go dzielnicowy, widzac szybkie spojrzenie, ktore poszkodowany rzucil na wlascicielke domu. -Pan Gruszynski podejrzewa mojego bylego meza -wlaczyla sie Marta. - Ale nie ma racji. To nie byl Arek. -Arkadiusz Czajka to byly maz Marty - dodala Aneta. -Rozwiedli sie dwa lata temu. -Arkadiusz Czajka? - Znajome nazwisko zaskoczylo policjanta. - Jesli dobrze pamietam zgloszenie, twierdzila pani, ze podejrzany osobnik kreci sie przed szkola i obserwuje dzieci? -Jakie zgloszenie? - spytal Damian. -Dzwonilam na policje, zeby zglosic, ze ktos obserwuje dzieci pod szkola - wyjasnila Marta, zanim Aneta zdazyla ja pograzyc. -Chyba nie zamierza mi pani wmawiac, ze nie poznala bylego meza? -Nie zamierzam niczego panu wmawiac - odparla chlodno Marta. - Widzialam z okna pokoju nauczycielskiego obcego mezczyzne, 145 ktory nie mial powodu, aby przebywac na terenie szkoly. To wszystko. - Nie sklamala, ale calej prawdy tez nie powiedziala.-Wyglada na to, ze uzywa pani policji do prywatnych porachunkow - stwierdzil niezadowolony dzielnicowy. -Pan to wie czy tylko tak mysli? - spytala, spogladajac na niego twardo. -Dlaczego mialby sie posunac do napasci? - podjal przesluchanie dzielnicowy, ignorujac pytanie. -Obserwowal Marte, nachodzil, nekal telefonami...- odezwala sie Aneta. -Grozil pani? - wtracil z zainteresowaniem posterunkowy, ktory wlasnie pojawil sie z tajemniczym przedmiotem schowanym w foliowej torbie. -Nie bezposrednio. Nie moge mu nic zarzucic poza tym, ze przyjechal. Ale to nie on napadl Damiana. -Skad ta pewnosc? Marta nie odpowiedziala od razu. Zbierala przez chwile mysli, chcac znalezc wlasciwe slowa. -To dzialo sie tak szybko... Wyszlam, krzyknelam i nagle bylo po wszystkim, ale widzialam, ze ta postac byla znacznie nizsza i drobniejsza... Miala posture Anety... - Wskazala na przyjaciolke glaszczaca wtulonego w nia psa. -No wiesz! - oburzyla sie. - Myslisz, ze nie mam co robic, tylko latam po nocach dookola twojego domu?! I wale po glowie twojego narzeczonego? Mam wlasnego! -Do walenia po glowie? - spytal zdezorientowany posterunkowy, jednak jego pytanie zostalo zignorowane. -Nie mowie przeciez, ze to ty! - Marta popukala sie palcem w czolo. - Chodzi o to, panie aspirancie - zwrocila sie do dzielnicowego - ze jestem pewna, ze napastnikiem byla kobieta. Nie mowie tego, by bronic bylego meza, bo nie mam powodow. Trudno mi w to uwierzyc, ale jestem pewna, ze to nie byl mezczyzna. Byla zbyt drobna. 146 -Moze jakis wyrostek? - zasugerowal posterunkowy. - Dzieciaki zaczynaja coraz wczesniej...-Nie - zaprzeczyla stanowczo. - To byla kobieta. Nie chodzi tylko o sylwetke, ale tez o sposob poruszania sie. Poza tym wydaje mi sie, ze kiedy Tofik rzucil sie na ratunek, uslyszalam krzyk... wlasciwie raczej pisk... Ale jestem pewna, ze byl to kobiecy glos. Trudno mi powiedziec cos dokladniej. To dzialo sie tak szybko, Tofik narobil takiego halasu... - Spojrzala bezradnie na policjantow. Zalowala, ze nie jest w stanie nic wiecej sobie przypomniec. -Czy moglaby pani wskazac kogos konkretnego, kto pani nie lubi? Albo pana? Nie jestem szowinista, ale wlamania, statystycznie rzecz ujmujac, nie sa specjalnoscia kobiet. Stawiam na to, ze to sprawa prywatna. Marta staral sie opanowac emocje. Tak ogolnie miala pojecie, kto jeszcze moglby sie tu pojawic, ale nie mogla wyjawic swoich podejrzen bez pograzania siebie i przyjaciolki. -Nikt nie przychodzi mi na mysl... - powiedziala ostatecznie. Nie sklamalam, pomyslala, zadna kobieta rzeczywiscie nie przychodzila jej do glowy. -A pani? - Policjant zwrocil sie do Anety. -Co ja? Ja tez nie mam powodu, zeby napadac na Marte! - zdenerwowala sie ponownie. -Pani tu mieszka. Moze ktos chcial pania skrzywdzic? - wyjasnil spokojnie dzielnicowy. -Nic mi o tym nie wiadomo. - Wzruszyla ramionami. -No tak... A pan? - Odwrocil sie do Damiana. -Na stale mieszkam w Krakowie. Nie znam tu zbyt wielu osob... Przykro mi. -Nie potrzebuje pan pomocy lekarza? Moge wezwac pogotowie -zaproponowal dzielnicowy. Ofiary napasci sa na ogol w stanie szoku i czesto wyolbrzymiaja zakres obrazen, ale tutaj spokoj domownikow sprawil, ze policjant zupelnie zapomnial, iz rozmawia z poszkodowanymi, a nie tylko ze swiadkami przestepstwa. 147 -Nie, nie trzeba. - Damian lekko dotknal guza na glowie. - Boli jak cholera, ale nic takiego chyba sie nie stalo. W razie czego zglosze sie sam.-Jak pan chce. - Aspirant Piasecki uznal, ze poszkodowany nie wyglada na mocno poturbowanego. Sprawcy pewnie nie zlapia, wiec opinia lekarza raczej nie bedzie potrzebna. -Przyjmijmy na moment, ze to nie byla kobieta. Czy ktos inny przychodzi panstwu na mysl? -To byla kobieta - upierala sie Marta. -Zona? Kochanka? - podrzucal propozycje posterunkowy. -Nic z tych rzeczy - zaprzeczyl zdecydowanie Damian. - Nigdy nie bylem zonaty ani zareczony. Od lat z nikim sie nie wiazalem... -Damianowi nie przychodzil na mysl nikt, kto moglby zle mu zyczyc. Dorota, choc z pewnoscia zdolna do rekoczynow, nie zakradalaby sie po nocy, tylko strzelila mu liscia prosto w twarz. -No tak - westchnal policjant. - Maja panie cos wartosciowego w domu? -Nic - zaprzeczyla Marta. -Mam debet na koncie - dodala Aneta. -Czyli jak wszyscy - podsumowal. - No coz. Na dzisiaj to wystarczy. Prosze zglosic sie w poniedzialek na komisariat. Spiszemy protokol. Na razie bedziemy czesciej patrolowac te okolice. Nic wiecej nie moge zrobic - dodal przepraszajaco. Mial powazne obawy, ze kobiety rzuca sie na niego z pretensjami, ale obie zachowaly sie nad wyraz powsciagliwie. -Rozumiem. Dziekuje panu - powiedziala do niego Marta. -Czestsze patrole? Super - ucieszyla sie Aneta. - Skoro pan mysli, ze to wystarczy, to bardzo dziekuje. Aspirant Piasecki, wsiadajac do samochodu, zwrocil sie do posterunkowego: -Slyszales? Sa nam wdzieczni! Pierwszy raz ktos nie ma pretensji, ze policja nic nie robi. Przyjezdza i odjezdza, i ma wszystko w dupie. 148 Po odjezdzie policjantow Aneta zaczela przygotowywac kawe w kuchni. Bylo oczywiste, ze nikt juz nie zasnie. Dobrze, ze zalaly chlopakow betonem. Inaczej nie potrafilaby zachowac spokoju. Nie wyobrazala sobie rozmowy z policja, majac Andrzeja i Ryszarda w zamrazarce. Chlopcy wprawdzie nie opuscili domu, ale przynajmniej nie rzucali sie w oczy.Wniosla tace z kubkami do saloniku. Marta i Damian milczeli. -Nie moge uwierzyc w to wszystko - Aneta odezwala sie pierwsza, rzucajac porozumiewawcze spojrzenie przyjaciolce. -Nie ty jedna. - Marta skrzywila sie niechetnie. Doskonale rozumiala, o co chodzi Anecie. Kolejny zbieg okolicznosci? Znowu ktos krecil sie kolo ich domu. Tym razem kobieta. Sprawa napadu sprzed osmiu lat znowu byla na tapecie. Marta tak naprawde nie brala pod uwage mozliwosci, ze w ich domu cos zostalo ukryte. Mimo to mialy natlok natretnych gosci, w dodatku Damian zostal napadniety. W tych okolicznosciach trudno jej bylo uznac Arka za glownego podejrzanego. Niewatpliwie cos kombinowal, ale napasc na Damiana nie miala zwiazku z Arkiem, tylko z dwoma bandziorami spoczywajacymi w piwnicy. Innego wyjasnienia nie widziala. Brala pod uwage opcje, ze Damian nie powiedzial calej prawdy i moze ma klopoty z natretna eks, ale bylby to zbyt duzy zbieg okolicznosci. Nie, uznala. Napasc musi miec zwiazek z tamtym napadem sprzed lat. Nie mogla tego powiedziec Piaseckiemu, bo musialaby powiedziec takze, dlaczego tak mysli. To nie wchodzilo w rachube. Cale szczescie, ze zdolala zrobic ostatnia wylewke. Uzgodnila juz wczesniej z Aneta, ze gdyby ktos wpadl na pomysl dopytywania sie, po co grzebaly w piwnicy, to beda mowic, ze pekla rura i woda sie lala. Konieczne bylo skucie posadzki, zeby naprawic uszkodzenie. Nikomu nic do tego, gdzie w jej domu sa rury, zwlaszcza ze kupila dom gotowy i tym bardziej nie mogla odpowiadac za pomysly budowlane poprzednich wlascicieli. A ze zdecydowala sie zrobic wszystko sama? Ulomna jest czy co? Bez faceta nie da rady? 149 -Jestes pewna, ze widzialas kobiete? - Damian uwaznieobserwowal pograzona w myslach Marte. -Sadzisz, ze moglabym kryc Arka? Za kogo mnie uwazasz? - Rozgniewalo ja jego pytanie. - Jest ostatnia osoba na ziemi, do ktorej wyciagnelabym reke. A na jego pogrzeb poszlabym tylko po to, by upewnic sie, ze to naprawde on lezy w trumnie! -Przepraszam. - Ujal ja delikatnie za reke. - Nie chcialem cie zdenerwowac. Niczego nie insynuuje. Po prostu nikt inny nie przychodzi mi na mysl. To klamstwo z trudem przeszlo mu przez gardlo. Nie powinien dluzej oszukiwac Marty. Nie byl jednak pewien, jak przyjmie wyznanie, ze byla przez niego podejrzewana, obserwowana i szpiegowana, ze wtargnal nawet do jej piwnicy. Byl prawie pewien, ze dzisiejsza napasc ma zwiazek z tym, co sie stalo w Krakowie. Musi ujawnic swoje podejrzenia, gdy znajdzie sie na komisariacie. Nie mogl wykluczyc, ze Dorota miala racje co do domu, chociaz nie co do osoby. Opcje, ze Marta to Barbie, zdecydowanie odrzucal. To bzdura. -Niepotrzebnie sie unioslam. To ja przepraszam. -Westchnela. -Przestancie sie przepraszac i pomyslcie, co dalej -wtracila Aneta. - Powinnismy zalozyc, ze to moze sie powtorzyc. -Dlaczego uwazasz, ze ten ktos moze tu wrocic? - spytal podejrzliwie Damian. Dotychczas nie bral pod uwage jej osoby. Moze to jednak Aneta nadepnela komus na odcisk, a jemu sie dostalo. -Nie wiem czemu. - Spanikowala, gdy Marta spojrzala na nia groznie. Jedynym powodem takiego przypuszczenia byl grob w piwnicy, a tego nie mogla powiedziec. - Boje sie po prostu... -Na poczatek przestaniemy chodzic same po nocy - oznajmila Marta. Bala sie, ze tamta za chwile sie wygada. - Powinnysmy razem wychodzic do pracy i razem wracac... Tak bedzie rozsadniej. 150 -A co ze mna? - spytal Damian. Odniosl wrazenie, ze zostal wykluczony z procesu decyzyjnego i lokalowego.-Wrocisz do siebie - postanowila Marta. -Mam was zostawic same? - oburzyl sie. - Nie ma mowy! -Nie mozemy go wyrzucic - zaprotestowala Aneta. -Moze sie zle poczuc czy cos... -I tak musimy isc do pracy. Zadna z nas nie bedzie go przeciez pilnowac. - Marta starala sie podchodzic do sprawy praktycznie. -Zrobimy tak. - Damian uznal, ze pora wziac inicjatywe w swoje rece. - Bede wychodzil z domu razem z wami. Mam wlasne zajecia. Wieczorem bede przychodzil i zostawal na noc. Tak bedzie rozsadniej. - Usmiechnal sie, slyszac pelne oburzenia sapniecie Marty, gdy uzyl jej wlasnych slow przeciwko niej. Arek byl wsciekly. Nie spodziewal sie, ze Marta znowu nasle na niego policje. Punkt szosta rano obudzilo go walenie do drzwi. Nie spodziewal sie, ze zona posunie sie do takich dzialan. Humor poprawila mu wiadomosc, ze facet Marty zostal napadniety. Nie znaczylo to, ze nie byl na nia wsciekly. Przelal sie kielich goryczy. Chcial nawet isc do szkoly i poinformowac dyrektora, ze zatrudnia niebezpieczna kryminalistke. Uznal jednak, ze w momencie kiedy sam ma klopoty z prawem, nie powinien mieszac osob trzecich w porachunki z byla zona. Musi wymyslic cos innego - prostego i genialnego. Chwilowo swoja uwage skupil na nowej znajomosci. Dziewczyna byla sporo mlodsza, ale lubil takie naiwne panienki, ktorym mogl grac na uczuciach. Problem w tym, ze coraz ich mniej. A teraz taka niemila niespodzianka. Na wszelki wypadek musi dac Marcie troche odetchnac. Nie mial pojecia, kto napadl jej faceta. Widocznie ta suka nie tylko z nim zadarla. Ubral sie i zszedl na sniadanie. Dorota siedziala przy stoliku i pila kawe. Dosiadl sie do niej. Zauwazyl ukradkowe spojrzenia rzucane w jego kierunku przez obsluge i gosci. Dorota jego powitalny usmiech potraktowala chlodno. 151 -Czego chciala od ciebie policja? - spytala bez ogrodek. Patrzyla twardo i nieustepliwie.-Nieprzyjemna sytuacja - staral sie zbagatelizowac wydarzenie. -Domyslam sie. Policja na ogol nie przynosi dobrych wiadomosci, zwlaszcza o szostej rano. -Ktos napadl nowego faceta mojej zony - powiedzial niechetnie. - Naslala na mnie policje. Nie wychodzilem w ogole z hotelu. - Wzruszyl ramionami, dajac do zrozumienia, ze po Marcie niczego lepszego nie mogl sie spodziewac. - Od razu widac, ze to podejrzane srodowisko - dodal po chwili. - Pewnie kochasia stukneli jego kolesie... Dorote w pierwszej chwili porazila wiadomosc, ze Damian zostal napadniety. Po sekundzie jednak dziewczyna odstawila z trzaskiem filizanke, wylewajac resztki kawy na obrus, i blada jak sciana wypadla z hotelu. Arek nie wiedzial, co sie dzieje. Wybrala szybko numer Damiana. Odebral juz po pierwszym sygnale. -Zyjesz! - krzyknela z ulga. - Co sie stalo?! -Nie krzycz tak. Glowa mi peka - jeknal. - Milo z twojej strony, ze raczylas sie odezwac... -Dobra, nie wypominaj mi. Jestes w szpitalu? -Nie, skad. W mieszkaniu... -U niej? - przerwala mu Dorota. -Nie, u siebie. Marta jest w pracy... -Miala cos wspolnego...? -Zwariowalas?! Czy ciebie kompletnie opetalo? -Dobrze, juz dobrze - mruknela urazona. Przeciez nigdy sie nie unosil. Widocznie ta sprawa kosztuje go wiecej nerwow, niz sie spodziewala. - Jade do ciebie... Wpadla jak burza do mieszkania. Damian siedzial przy biurku, majac przed soba raporty policyjne z napadu na sklep jubilera, a takze wycinki z gazet. Rzucila mu sie na szyje. -Zyjesz! 152 -Udowadniasz mi to kazda wyartykulowana gloska. Przestankrzyczec - jeknal, chwytajac sie za glowe. Oczywiscie musiala wycelowac idealnie w zranione miejsce. -Skad sie dowiedzialas? -Do meza Marty przyszla policja. Powiedzial mi, ze to ona naslala gliniarzy, bo ktos pobil jej faceta. Probowal mi wmowic, ze masz powiazania z polswiatkiem i dlatego zostales pobity. To jakis kretyn! - trajkotala bez tchu. -Mowilem ci - mruknal Damian udobruchany. - Nie bedziesz mi suszyc glowy o Marte, mam nadzieje? - spytal po chwili podejrzliwie. -Zobaczymy. Nadal mam co do niej watpliwosci. -Jakie? Wiadomo, ze nie jest Barbie. Co do tego nie masz juz chyba watpliwosci? -Nie, co do tego nie - musiala przyznac. - Ale co to za napad? Opowiadaj! -Wlasciwie to nie wiem. Dziwne to wszystko. Pies mnie obudzil. Wydawalo mi sie, ze kogos widze. Wyszedlem i nic. Mialem wracac do srodka, ale postanowilem jeszcze sprawdzic ulice... Wiesz, ten caly Arek nachodzil Marte, obserwowal jej dom, nekal ja gluchymi telefonami... Pomyslalem, ze moze zaparkowal gdzies w poblizu. Dochodze do furtki, a ona otwarta. Zapomnialem o tym powiedziec policji. - Pstryknal palcami. - Wiedzialem, ze mnie cos wczoraj tak zaskoczylo, ze nie slyszalem, jak ten ktos zaszedl mnie z tylu. -Moze Marta jej nie zamknela? -Nie, zamykala przy mnie. Na klucz. Skonczyloby sie o wiele gorzej, gdyby nie Tofik i Marta. Najpierw wybiegl pies, a za nim wyszla Marta. Napastnik uciekl. -To nie Arek. - Dorota pokrecila glowa. - Byl w hotelu. Recepcjonista potwierdzil, ze nie wychodzil. Oczywiscie nie daje to stuprocentowej gwarancji... 153 -Marta tez uwaza, ze to nie on - Damian podjal przerwana przez Dorote opowiesc. - Co wiecej, jest przekonana, ze to byla kobieta.-Zartujesz? - Usiadla zdumiona. - Myslisz, ze tym wlamywaczem mogla byc Barbie? -Nie wiem. Przyszlo mi to do glowy - przyznal. - Tylko ze to byloby bez sensu. Marta kupila ten dom od starszego malzenstwa, ktore po smierci jedynej corki zdecydowalo sie stad wyprowadzic. Jesli twoja informatorka powiedziala prawde i Barbie miala przy sobie lup... -Musialaby byc ta zmarla corka - dokonczyla za niego. -A ta wersja odpada, bo dziewczyna od dziecka chorowala na bialaczke i nawet do szkoly nie chodzila. Nigdy nigdzie nie wyjezdzala, z wyjatkiem sanatoriow i szpitali. Odpada. -Czyli ta prostytutka mnie oklamala... -Albo Barbie oklamala ja - zasugerowal Damian. -Co masz na mysli? -Zobacz. Zaproponowalas dziewczynie troche kasy, a natychmiast podala wszystkie namiary na Barbie. Ten sam efekt osiagnalby kazdy, kto by ja postraszyl albo sypnal forsa. Barbie musiala o tym wiedziec. - Przerwal, pewien, ze dalszego ciagu Dorota domysli sie sama. -Nie przeceniasz jej? - Miala jednak watpliwosci. -Masz jej dane? Nie! Zwiala z kasa? Tak! Ktos ja widzial? -Nie. -Wlasnie. Spryciara! Uwazam, ze Barbie kazala wysadzic sie gdziekolwiek. Udala, ze wchodzi do domu, a gdy tamta odjechala, poszla w swoja strone. Watpliwe, zeby zdolala uplynnic cala bizuterie. Znaczna czesc byla dosc charakterystyczna, wiec lup musi byc gdzies ukryty. Tylko ze mamy teraz na glowie gang, ktory obserwuje dom Bogu ducha winnej nauczycielki - podsumowal. -To co zrobimy? - Dorota popatrzyla na niego z lekiem. Chciala odzyskac pieniadze i bizuterie, ale stawania do walki z gangiem w planie nie bylo. 154 -Uwazam, ze powinnismy pojsc na policje.Po rozmowie z aspirantem Piaseckim Damian wracal do domu uspokojony. Dzielnicowy mimo poczatkowych watpliwosci potraktowal sprawe powaznie. Argumentacja przedstawiona przez Damiana w polaczeniu z wyjsciem trzech przestepcow z zakladu penitencjarnego i zaginieciem jednego z nich w poblizu Sremu wystarczaly az nadto. Napasc na Damiana tylko potwierdzala jego teorie, ze wlamanie musi miec zwiazek z tamtym napadem sprzed osmiu lat. Oprocz sciagniecia czestszych patroli aspirant Piasecki zdecydowal sie przeslac sprawe do wydzialu kryminalnego. Zapewnil Damiana, ze obejma stala obserwacja dom i okolice. Na razie musialo to wystarczyc. Uzgodnili z Dorota, ze dziewczyna przeniesie sie z hotelu z powrotem do wynajetego mieszkania. On i tak bedzie spedzal noce w domu pod numerem 13, a ona moze obserwowac teren. Powinna byc tutaj bezpieczna. Na razie nikt jej nie kojarzy ani z feralnym adresem, ani z Damianem. Damian podejrzewal, ze dom jest pod obserwacja. Napastnik lub tez napastnicy - musial przyjac najgorsza ewentualnosc, czyli ze zagraza im cala trojka przestepcow - z pewnoscia go znaja. Zmiana jego zachowania moglaby ich ostrzec. Dorota nigdy nie wchodzila do srodka, nie krecila sie w poblizu, nie znala osobiscie ani Marty, ani Anety. Byl swiadom, ze powinien porozmawiac szczerze z Marta. Przeciez lada moment i tak wszystko sie wyda. Lepiej, zeby dowiedziala sie o wszystkim od niego niz od policji. Ale brakowalo mu odwagi. Mial tylko nadzieje, ze oryginalny pierscionek zareczynowy, ktory dla niej zaprojektowal, pomoze mu ja przeblagac, gdy zajdzie taka potrzeba. Dorota byla smiertelnie znudzona. Nic sie nie dzialo. Gdyby Damian nie spedzal z nia dnia, umarlaby z nudow. -Myslisz, ze to ma sens? - spytala po raz nie wiadomo ktory. -Owszem. Musi sie cos wydarzyc. Dluzej nie moze sie to ciagnac. 155 Damian byl przekonany, ze nieudane wlamanie zostanie powtorzone, gdy tylko bandyci upewnia sie, ze sprawa przycichla. Rozmawial nawet na ten temat z dzielnicowym, ktory go poinformowal, ze od momentu, gdy sprawa zostala przejeta przez wydzial kryminalny, dom znajduje sie pod stala obserwacja, a patrole zostaly ograniczone do absolutnego minimum, by utwierdzic zloczyncow w przekonaniu, ze jest juz bezpiecznie.-Oby. Nie moge sie doczekac, kiedy wroce do domu i zaczne normalnie zyc - wzdychala ciezko Dorota. -To ty mnie tu przywloklas - wypomnial jej. -Wiem, wiem. - Przewrocila oczami. Damian mial pamiec jak slon. Pamietal jej wszystkie przewinienia. W chwili smierci rodzicow skonczyla szesnascie lat, a Damian dwadziescia piec. Opieka nad zbuntowana nastolatka w depresji nie byla latwa. Mimo to nigdy sie nie skarzyl i nigdy jej nie zawiodl. Przyjechal z nia tutaj, chociaz uwazal, ze to glupota. Nie udalo mu sie wybic jej z glowy pomyslu prywatnego dochodzenia, wiec jedyne, co mogl zrobic, to pilnowac, zeby nie wpakowala sie w klopoty. -Lepiej powiedz, co ty masz zamiar robic, gdy to sie skonczy? -To zalezy od Marty - oznajmil. Rozesmiala sie. -Co za niespodzianka. -Jesli nie zechce ze mna pojechac, zostane tutaj. -A jesli nie zechce z toba byc? - spytala. Damian zakladal wariant optymistyczny: ze najwiekszym problemem moze byc miejsce zamieszkania. -Tego nie biore pod uwage - oznajmil stanowczo. Maciej Kasprzyk czyli Szrama obserwowal Zacisze 13. Do tej pory nie zauwazyl Barbie. Zaczynal sie niecierpliwic. Lepiej, zeby jej przyjaciolka nie klamala. Z pewnoscia nie chce powtorki z rozmowy, ktora z nia odbyl po wyjsciu z zakladu. W domu przy Zaciszu 13 mieszkaly dwie zupelnie nieznane mu kobiety. Znal natomiast doskonale mezczyzne, ktory je odwiedzal. 156 Damian Gruszynski zeznawal na procesie. To nie mogl byc przypadek. Jesli on tu weszy, to znaczy, ze miejsce jest wlasciwe. Szrama widzial wozy policyjne patrolujace ulice. Musial czekac. Nie mogl sobie pozwolic na wpadke. Niepokoil go tez ten facet, ktory pojawil sie po kilkudniowej nieobecnosci i znow zaczal obserwowac dom. Szrama nie mial pojecia, kim jest mezczyzna i czego tu szuka. Trzeba uwazac, zeby tamten go nie wycyckal.Arek palil papierosa za papierosem. Dorota znikla mu z oczu, nie odbierala telefonow. Recepcjonista powiedzial tylko tyle, ze wyprowadzila sie, nie podajac adresu. Czul, jak krew gotuje mu sie w zylach. Kolejna lalunia, ktora mysli, ze wszystko jej wolno. Im dluzej myslal, tym bardziej byl przekonany, ze to przez Marte. Laleczka jadla mu z reki, dopoki ta suka nie naslala na niego policji. Zaskoczony niespodziewanym widokiem zamrugal oczami. Ulica maszerowala Dorota, wymachujac torebka. W pierwszej chwili chcial zatrabic, ale w tym samym momencie zauwazyl podjezdzajacy samochod Marty. Nie byla sama. Na miejscu pasazera siedziala jej wspollokatorka. Obie wlasnie wrocily do domu. Arek nie chcial zwracac na siebie uwagi, wiec poczekal, az Marta zaparkuje w garazu. Dopiero wtedy wyskoczyl z samochodu i pobiegl za Dorota. Na szczescie zdazyl zauwazyc, ze skierowala sie do willi po przeciwnej stronie ulicy. Ruszyl szybkim krokiem za dziewczyna. Nie zauwazyla go i weszla do srodka. Rozejrzal sie uwaznie wokol, ale nie zobaczyl nikogo. Wbiegl na ganek i pchnal drzwi wejsciowe. Znalazl sie na klatce schodowej. Nad soba uslyszal stukot obcasow. Powoli, przyklejony do sciany, starajac sie nie robic halasu, skradal sie za dziewczyna. Dorota weszla do ostatniego mieszkania na samej gorze. Arek zatrzymal sie przy drzwiach i nasluchiwal przez chwile. Nie uslyszal zadnych glosow dobiegajacych z mieszkania. Musiala byc sama. Nacisnal dzwonek i czekal. Maciej Kasprzyk z pewna doza niedowierzania i zaskoczenia odnotowal, ze facet w samochodzie czekal na inna lalunie. 157 Zadowolony, zaciagnal sie gleboko dymem. Rywal w interesach zapewne okazal sie niegroznym rogaczem. Cokolwiek go tu sprowadzilo, nie dotyczylo zadoscuczynienia Szramy za lata spedzone w wiezieniu. Uznal, ze musi dzialac juz teraz. W nocy jest tu pelno glin. Wprawdzie nie wypatrzyl Barbie, ale te dwie moga cos na jej temat wiedziec. Pobawi sie troche z kobietkami nozem, to poprzednie wcielenia sobie przypomna. Jak sie pospieszy, zdazy uzyskac potrzebne informacje, zanim ich facet wroci.Marta, manewrujac kluczem w drzwiach, slyszala dzwiek telefonu dobiegajacy z domu. Zdazyla w ostatniej chwili. Dzwonil aspirant Piasecki. Chcial koniecznie porozmawiac z Damianem. Nie udalo jej sie wyciagnac z niego zadnych informacji dotyczacych celu rozmowy. Poinformowal ja tylko, ze sprawa dotyczy pana Gru-szynskiego. Poza tym ma kilka pytan, na ktore tylko on bedzie w stanie udzielic odpowiedzi. Marta probowala dodzwonic sie do Damiana, ale za kazdym razem zglaszala sie poczta glosowa. Postanowila zajrzec do niego do mieszkania. Odniosla wrazenie, ze sprawa, z ktora dzwonil dzielnicowy, jest raczej pilna. Aneta zgodzila sie zostac w domu sama. Watpila, zeby ktos byl tak glupi, by w bialy dzien ryzykowac wlamanie. Mimo brawury, z jaka wyglosila owa opinie, zaraz po wyjsciu Marty, zamknela drzwi na wszystkie zamki i pobiegla sprawdzic okna. Tofik nie odstepowal jej na krok. Od czasu gdy tak bohatersko bronil Damiana, Aneta zaczela go darzyc wiekszym szacunkiem. Dorota, krecac z ubolewaniem glowa, podeszla do drzwi. Damian musial dostac solidniej, niz sie wydawalo, wczesniej nie zauwazyla u niego problemow z pamiecia. Nie patrzac w wizjer, otworzyla drzwi. -Zapomniales kluczy... - Urwala zaskoczona. To nie byl Damian. -Witam. - Arek oparl sie o futryne i spogladal uwodzicielsko na dziewczyne. -Co tu robisz? - Z jej twarzy nie znikal wyraz niedowierzania. Mrugala oczami, jakby chciala sie upewnic, ze to nie zludzenie. 158 -Nie cieszysz sie, ze mnie widzisz? - Nadal sie usmiechal, aleczul narastajace rozdraznienie. Dorota wcale nie wydawala sie zadowolona z jego wizyty. -Szczerze mowiac, niespecjalnie. - Spogladala na niego badawczo. Damian mial racje, z tym facetem jest cos nie tak. Mimo ze Marta uparcie powtarzala, ze napastnikiem byla kobieta, Damian nie wykluczal udzialu Arka w napasci na siebie. -Jak mnie znalazles? Sledziles mnie? -Coz za zmiana! - Dramatycznym gestem chwycil sie za serce. -Daruj sobie ten teatr... - prychnela z pogarda. -Daj spokoj, mala. - Rozesmial sie, dotykajac pieszczotliwie wlosow Doroty. -Idz sobie. - Cofnela sie, unikajac jego dotyku. - Zegnam. Chciala zamknac drzwi, ale Arek na to nie pozwolil. Pchnal je z taka sila, ze Dorota stracila rownowage i uderzona krawedzia upadla na podloge. Nie probowala wstac. Zaczela czolgac sie w kierunku torebki. Marta wbiegala po schodach po dwa stopnie na raz. Wiedziala, ze Damian wynajmuje mieszkanie na poddaszu. Drzwi byly uchylone. Uslyszala glosy kobiety i mezczyzny. Zawahala sie. Damian nie wspominal o zadnych znajomych. Uniosla reke, by zapukac, i w tym momencie rozpoznala glos mezczyzny. To byl Arek! Stala oszolomiona, nie wiedzac, co zrobic. Co on robi w mieszkaniu Damiana? Zaczelo sie w niej rodzic okropne podejrzenie... Ocknela sie dopiero, gdy dal sie slyszec odglos uderzenia i placz kobiety. Wyciagajac gaz obezwladniajacy z torebki, zdecydowanym ruchem pchnela drzwi. Zobaczyla Arka, ktory trzymal za kark mloda dziewczyne, wciskajac jej twarz w kanape. Ofiara szamotala sie desperacko, probujac wyrwac sie napastnikowi. Arek przyciskal jej plecy kolanem, wciaz zaciskajac dlonie na karku. Marta, nie zastanawiajac sie ani chwili, z calej sily uderzyla go zacisnieta piescia w nerke w 159 sposob, ktorego nauczyla sie na kursie samoobrony. Arek, jeczac z bolu, puscil swoja ofiare, ktora szlochajac, odczolgala sie jak najdalej od niego. Nie czekajac, az byly maz sie pozbiera, Marta szybkim ruchem nacisnela dozownik pojemnika, kierujac strumien gazu wprost na jego twarz. Arek krzyknal i zatoczyl sie, przyciskajac rece do oczu. Zaczal je trzec, pogarszajac tylko sprawe, a Marta precyzyjnym ruchem uderzyla go kolanem w zoladek. Zgiety wpol upadl na podloge. Trzesacymi sie palcami wybrala numer telefonu do dzielnicowego. Kiedy Piasecki odebral, zglosila napasc i podala adres. Uratowana dziewczyna wyciagnela tymczasem z torebki bron i wymierzyla w napastnika.-Nie badz glupia! - Marta zaslonila Arka, ktory lkal bezradnie, lezac na srodku pokoju. - Policja juz tu jedzie. On nic ci nie zrobi... Nie mozesz go teraz zastrzelic... - przemawiala lagodnie do roztrzesionej dziewczyny. -Nie mam zamiaru! - Dorota spazmatycznie lapala oddech. Reka, w ktorej trzymala pistolet, drgala niespokojnie. Marta obawiala sie, ze tamta moze postrzelic zupelnie niewlasciwa osobe, czyli ja. -To schowaj bron - poprosila. Nie miala pojecia, kim jest ta dziewczyna i dlaczego przebywa w mieszkaniu Damiana. Wolala jednak na razie nie denerwowac jej dodatkowymi pytaniami. -Nic mu nie zrobie, jesli nie bedzie sie ruszal - oswiadczyla Dorota. Powoli sie uspokajala. Nie mogla uwierzyc, ze byla taka glupia, zeby uwierzyc w lzawa historyjke tego faceta. Miala zamiar zostac dziennikarka sledcza, a wyglada na to, ze ma zadatki najwyzej na specjalistke od pisania nekrologow. Na poczatek moze zaczac od wlasnego. Marta usiadla ostroznie przy biurku i bacznie obserwowala sytuacje. Arek nie wydawal sie juz grozny. Byl oslepiony gazem, zaczerwienione oczy lzawily silnie. Oddychal spazmatycznie. Dziewczyna siedziala nieruchomo w kaciku, nie spuszczajac zen ogromnych oczu. Na policzku miala slad po uderzeniu, rozdarta 160 bluzka i rozmazany makijaz swiadczyly jednoznacznie o charakterze zajscia.Dorota zerknela kilka razy na Marte, ale skoncentrowala uwage na napastniku. Arek uderzyl ja i probowal zgwalcic. Facet byl nienormalny! Zupelnie nad soba nie panowal. W dodatku mial urojenia. Twierdzil, ze go sprowokowala. Ciekawe, jak tu za nia trafil, zastanawiala sie. Musial ja sledzic. To jedyne logiczne wyjasnienie. Marta milczala. Miala kilka pytan, glownie zwiazanych z obecnoscia tej kobiety w mieszkaniu Damiana, ale nie pora teraz na prywatne sprawy. Czekajac na policje, zaczela przegladac wycinki lezace na biurku. Ze zdziwieniem zauwazyla wyciete z gazet artykuly na temat napadu na sklep jubilerski w Krakowie. Tego samego napadu, o ktorym razem z Aneta szukaly informacji w Internecie! Przekladala kolejno wydruki. Wszystkie wiadomosci dotyczyly tego samego. Bylo ich znacznie wiecej, niz znalazly z Aneta. Pod spodem lezal protokol z rozprawy sadowej. Wziela go do reki. Nie miala obiekcji dotyczacych prywatnosci Damiana. Czytala oszolomiona. Poza nazwiskami dwoch spoczywajacych w piwnicy mezczyzn, w oczy rzucilo sie jej kilka innych, nalezacych do pozostalych sprawcow. Dopiero teraz dowiedziala sie, jak brzmialo nazwisko zamordowanych wlascicieli salonu jubilerskiego: Gru-szynscy. Dziennikarz rozpisywal sie lzawo, jak to starszy brat, Damian Gruszynski, zostal opiekunem prawnym osieroconej nastolatki, Doroty. Damian ja oklamal. Cokolwiek sprowadzilo tutaj bandytow, sprowadzilo i jego. 1 nie byla to ani praca pisarska, ani ona sama. -Masz na imie Dorota? - upewniala sie. - Damian to twoj brat? Dziewczyna skinela potakujaco glowa. Nie zdazyla odpowiedziec, gdy do srodka wpadlo dwoch policjantow. Ogarneli sytuacje w okamgnieniu. Lezacy na podlodze zwijajacy sie z bolu mezczyzna i mloda kobieta w podartym ubraniu, sciskajaca bron w reku - ten 161 widok nie wymagal zadnych pytan. Dzielnicowy rzucil tylko szybkie spojrzenie na Marte, po czym ostroznie zblizyl sie do Doroty.-Juz dobrze - powiedzial spokojnie. - Nic pani nie grozi. Moze mi pani to oddac? Wyciagnal wolno reke w jej kierunku. Staral sie nie wykonywac zadnych gwaltownych ruchow. Z tego, co zdolal zauwazyc, dziewczyna nie odbezpieczyla pistoletu, ale szybko mogla to niedopatrzenie nadrobic. Na szczescie bez slowa oddala mu bron. Podal ja szybko stojacemu za nim posterunkowemu. -Zabrac go! - polecil, wskazujac na lezacego Arka. -Mam nadzieje, ze ma pani pozwolenie? - zwrocil sie spokojnie do Doroty, kiedy jego podwladny wyprowadzal Arka. Dorota byla w stanie tylko skinac glowa. - Moge prosic? - Staral sie nie dotykac skulonej na podlodze dziewczyny. Sadzac na pierwszy rzut oka, nie odniosla wiekszych obrazen, ale staral sie zachowywac delikatnie. Dorota podala mu torebke. Zaklopotany, wyciagnal reke z torebka w strone Marty. -Moglaby pani...? Damskie torebki wprawiaja mnie w dziwny stan... Rzeczy, ktore mozna znalezc w damskich torebkach, nie snily sie ani filozofom, ani schizofrenikom. To bylo odrebne, jeszcze niezdiagnozowane przez naukowcow zaburzenie. Jego osobista zona miala w torebce nawet sprzet do wymiany flekow, czyli cazki do paznokci, za pomoca ktorych wyciagala zuzyte, a takze maly mloteczek, ktorym wbijala nowe. Szukajac w torebce corki kluczy, skaleczyl sie o obierak do warzyw, ktory dziewczyna nie wiadomo czemu tam nosila. Doszedl wiec teraz do wniosku, ze za malo mu placa, by mial sie narazac na stres, wkladajac reke do torebki bedacej wlasnoscia kobiety, ktora miala bron. Marta bez slowa wziela torebke i wysypala cala zawartosc na biurko. Podala aspirantowi Piaseckiemu portfel dziewczyny. 162 -Dorota Gruszynska - przeczytal. - Jest pani krewna DamianaGruszynskiego? Jego siostra? - spytal zaskoczony. Dziewczyna skinela glowa. Piasecki westchnal. Kontakt z ofiara byl utrudniony. Uznal, ze na razie nie ma sensu jej przepytywac. -Pozwoli pani, ze na razie pistolet zostanie u mnie - raczej stwierdzil, niz zapytal. Nie oczekiwal odpowiedzi. - Karetka juz jedzie - dodal po chwili. Dziewczyna byla w szoku. Patrzyla nieruchomo przed siebie. Zdawala sie juz rozumiec, co do niej mowia, o czym swiadczylo podanie torebki z potrzebnymi dokumentami, ale nie reagowala w zaden inny sposob. Na szczescie po kilku minutach do srodka weszlo dwoch sanitariuszy i lekarz. Nie bylo to ich pierwsze wezwanie do ofiary przestepstwa. Tym razem przynajmniej ofiara nie miala wiekszych widocznych obrazen. Lekarz zbadal jej tetno, sprawdzil zrenice. -Zabieramy ja - zadecydowal. - Szok - rzucil krotko do aspiranta Piaseckiego. Ten tylko skinal glowa. Sanitariusze zabrali nieopierajaca sie dziewczyne ze soba. Marta nadal siedziala przy biurku. Spogladala na lezace na nim papiery, w glowie miala metlik. Damian twierdzil, ze jest pisarzem. Bylaby sklonna mu wierzyc, nawet teraz, gdy przeczytala te materialy, gdyby nie trzy rzeczy. Po pierwsze - w jej piwnicy lezaly zamurowane zwloki przestepcow, ktorymi sie interesowal; po drugie -oklamal ja co do powodu przyjazdu i swojego zawodu; byl jubilerem, podobnie jak ojciec. Z artykulu wynikalo, ze przezyl tylko dlatego, ze podczas napadu nie bylo go w sklepie. Po trzecie -przeczytala notatki, z ktorych wynikalo, ze w napad zamieszana byla jeszcze jedna osoba, kobieta, ktora uciekla z lupem. Na stole lezal takze notatnik podpisany: "Zacisze 13" ze szczegolowymi adnotacjami dotyczacymi jej harmonogramu dnia. Wniosek byl jeden -Damian ja obserwowal. Dlaczego? Z nieznanych jej przyczyn widocznie uznal, ze to ona jest kobieta zamieszana w smierc jego 163 rodzicow. Innego wyjasnienia nie widziala. Cala reszta to po prostu klamstwo. Zblizyl sie do niej tylko po to, by dostac sie do domu i sprawdzic swoje podejrzenia.-Moze mi pani opowiedziec, co tu sie stalo? - Piasecki wyciagnal notes. Czas na obowiazki sluzbowe. -Wlasciwie to nie wiem - przyznala. - Szukal pan Damiana. Nie moglam sie dodzwonic, wiec postanowilam przyjsc tutaj. Drzwi byly otwarte. Uslyszalam krzyki i odglosy szamotaniny, wiec weszlam. - Westchnela ciezko i skierowala sie do okna. Znieruchomiala zaskoczona. Wiedziala z notatek Damiana, ze ja obserwowal, i to na zmiane z siostra, ale lornetka zawieszona przy oknie wyprowadzila ja ponownie z rownowagi. -Co bylo dalej? Piasecki starannie zapisywal slowa Marty. Opisywala wszystko bardzo konkretnie, bez zbednych ozdobnikow. Idealny swiadek, po prostu idealny. Nie trzeba sie gimnastykowac, zeby z natloku bzdur wylowic sensowne rzeczy. Co najwazniejsze, ta kobieta nie ma sklonnosci do histerii. -Arkadiusz Czajka przyciskal reka i kolanem te dziewczyne do lozka. Bronila sie, ale nie mogla sobie poradzic. Uderzylam go w nerke i uzylam gazu obezwladniajacego. Nic wiecej mu nie zrobilysmy - dodala tak na wszelki wypadek. Nie chciala miec sprawy o przekroczenie granic obrony koniecznej. - Zadzwonilam bezposrednio do pana. To wlasciwie wszystko. Nie wiem, co sie dzialo wczesniej... Nie mialam tez pojecia, ze gaz jest taki skuteczny... -Rozumiem. - Aspirant skonczyl notowac i zamknal notes. - Moge zobaczyc pojemnik? -Kupilam go legalnie, w sklepie z bronia - zaznaczyla Marta, podajac mu gaz. Domyslala sie, dlaczego policjant chce sprawdzic, czego uzyla. Nie wszystkie rodzaje gazow byly legalne. Do niedawna posiadanie gazu lzawiacego stanowilo wykroczenie. Ona sama miala gaz 164 obezwladniajacy. Zwykle gazy pieprzowe moze i byly skuteczne, ale sprzedawca w sklepie poinformowal ja, ze wylacznie jako dezodorant do ust. Predzej rozwscieczy napastnika, niz go obezwladni. Ostatnio na forum internetowym przeczytala opinie, ze gazu pieprzowego nalezy uzyc na sobie i liczyc na to, ze placzacego nie pobija.-"Gaz obezwladniajacy w postaci chmury, zawiera siedmioprocentowe stezenie olejku pieprzowego. Substancja drazniaca pozwala skutecznie bronic sie przed ludzmi i zwierzetami. Skuteczny takze na osoby od wplywem alkoholu i srodkow odurzajacych" - odczytal etykiete aspirant Piasecki. - Niebezpieczna z pani kobieta... - podsumowal. -Bez przesady - mruknela. -"Bezposrednim efektem dzialania gazu jest paraliz ukladu oddechowego, lzawienie oczu, nosa, pieczenie skory oraz dusznosci...". I cos takiego nauczycielka nosi w torebce? - zdziwil sie. - Mam nadzieje, ze to nie do obrony przez uczniami? -Jest bezpieczny - obronnym tonem stwierdzila Marta. - Nie robi dlugotrwalej krzywdy. I nie musze sie bronic przed uczniami. Prosze nie przesadzac. -Zartowalem... - mruknal zmieszany. -Uwaza pan, ze to odpowiednie miejsce i okolicznosci na zarty? -"Wystepuje dezorientacja napastnika na okres trzydziestu minut" -udajac, ze nie doslyszal uwagi, odczytywal pozostale dane z opakowania. - Prosze, moze to pani schowac. - Oddal jej pojemnik. -Prosze tylko liczyc sie z tym, ze nie na kazdego podziala rownie skutecznie, jak na pana Czajke. Mam jeszcze jedno pytanie do pani, pani Zywek. Jest pani pewna, ze to nie pani maz zaatakowal pana Gruszynskiego? -Byly maz - sprostowala. - Tak, jestem pewna. Wiem, ze chcialby pan powiazac te napasci ze soba, ale nie potrafie panu pomoc. Jestem pewna, ze widzialam kobiete. Teraz ja mam pytanie do pana. Wiedzial pan o tym? - Wskazala notatki na biurku. 165 -Od kilku dni - przyznal sie zazenowany. Gruszynski sampowinien z nia o tym porozmawiac, a nie zalatwiac sprawy prywatne przy pomocy organow scigania, zzymal sie w duchu. -A dokladnie co pan wie? -Podczas przesluchania pan Gruszynski podzielil sie ze mna swoimi podejrzeniami, ze przestepcy, ktorzy obrabowali sklep jego rodzicow, po wyjsciu z zakladu karnego moga sadzic, ze w pani domu znajduje sie skradziona bizuteria znacznej wartosci. Pani Marto, nie moge powiedziec nic wiecej. Musi pani porozmawiac z... -Rozumiem - przerwala mu. - Mogl zglosic sie od razu do pana. Dlaczego mnie obserwowal? - Wskazala na lornetke. -Chce pani zglosic popelnienie przestepstwa? - odpowiedzial pytaniem na jej pytanie. Skrzywila sie z niechecia. - Nie. Wprawdzie Damian ja oszukal i zlamal jej serce, ale nie miala zamiaru mscic sie na nim. On i jego siostra chcieli tylko odzyskac zrabowana rodzicom bizuterie. Powinien jej powiedziec i powiedzialby, gdyby nie podejrzewal jej o wspoludzial. -Nie ma takiej potrzeby. Niech pan tylko z laski swojej zlikwiduje to stanowisko obserwacyjne - mruknela, wskazujac na okno. -To nie jest dobry pomysl. W progu stal Damian. Wiedzial juz o wszystkim od policjantow stojacych przy wozie patrolowym. Serce prawie mu stanelo, gdy zobaczyl przed domem radiowoz. Na szczescie funkcjonariusze zapewnili go, ze siostrze nic powaznego sie nie stalo. Postanowil, ze pojedzie do szpitala, jak tylko zalatwi sprawy na miejscu. -Czytalas? - Wskazal na biurko. Mial nieszczesliwa mine. Nie spodziewal sie, ze Marta dowie sie o wszystkim w taki sposob. -Tak. - Patrzyla na niego ze smutkiem na twarzy. -Posluchaj, informator podal twoj adres jako miejsce ukrycia lupu. Najpierw obserwowalem cie, bo myslalem, ze masz cos wspolnego z napadem, a gdy juz zrozumialem, ze nie, wyszly takie 166 sprawy, ze bardzo martwilem sie o ciebie, i to dlatego - tlumaczyl goraczkowo.-Na pewno - powiedziala obojetnie. Martwil sie, akurat! - W moim domu nic nie ma. Przedtem wlascicielami bylo starsze malzenstwo. Ich corka zmarla na bialaczke i tez nie mogla miec nic wspolnego z tamtym rabunkiem. Czy mozecie juz sie ode mnie odczepic? - W jej glosie zabrzmiala nuta histerii. -Pani Marto, nie w tym rzecz. Pan Gruszynski ma racje. Zagrozenie jest bardzo realne - odezwal sie dzielnicowy. -Naprawde? - Tetno jej przyspieszylo. Dobrze, ze zdazyly uwinac sie z cialami, zanim policja zainteresowala sie ta sprawa. -Tak - przyznal Damian. - Twoj dom jest pod obserwacja. -To juz zdazylam zauwazyc. - Nie potrafila darowac sobie zlosliwosci. - Panie aspirancie - zwrocila sie bezposrednio do policjanta - czy chcialby pan wiedziec cos jeszcze? Zerknal do notatek. -To chyba wszystko... -Czy moge juz isc? -Tak, oczywiscie. Na razie dziekuje pani. Dostanie pani wezwanie na komisariat celem zlozenia zeznan. -Do widzenia. Na schodach dogonil ja Damian. -Marta! - zatrzymal ja. - Posluchaj... -Daj spokoj. Oboje wiemy, co jest grane. - Wyrwala reke i ruszyla w dol. -Do diabla, to wcale nie tak! - Chwycil ja za ramie, usilujac zatrzymac. -Daruj sobie! - rozzloscila sie. Miala dosc oszukiwania, ukrywania, niedopowiedzen i podejrzen. Wyzwolila sie z jednego zwiazku i bylo jej dobrze samej. Ten mezczyzna sprawil, ze znowu zaczela zyc. A teraz wszystko okazalo sie zwyklym klamstwem. - Puszczaj, bo zaczne krzyczec! - zagrozila. 167 -A krzycz sobie - zgodzil sie Damian. - Najpierw mniewysluchasz, a potem mozesz... Auuu! - jeknal z bolu, gdy Marta wbila mu lokiec w zebro. Zanim odzyskal oddech, juz jej nie bylo. Kasprzyk klal pod nosem, na czym swiat stoi. Przez tego cholernego gogusia gliny krecily sie tu teraz jak mrowki. Znowu z jego planow nici. Rzucil peta na ziemie i pelnym zlosci ruchem rozgniotl go na miazge obcasem buta. Zbieral sie do odejscia, gdy ja zauwazyl. Omalze jej nie poznal. Zmienila sie, i to bardzo. Przytyla, ale nadal nosila obcisle ciuchy. Wszystko sie z nich wylewalo. Spogladal na nia z obrzydzeniem. W swoich najlepszych latach nie byla pieknoscia, a teraz? Pierwsze, co rzucalo sie w oczy, to tlenione wlosy. Z dala porazaly ostra biela, chociaz, jak odnotowal w duchu, bylo ich wyraznie mniej. Szrama przebiegl przez ulice i spacerowym krokiem ruszyl za Barbie. Nie mial powodu sie kryc, odsiedzial swoje i odwiedza stara znajoma. Nie wolno? Dorota oprzytomniala, gdy lekarz chcial jej podac srodki uspokajajace. Koszmarnie bala sie zastrzykow. Do tego stopnia, ze wolalaby zostac ponownie napadnieta i pobita, niz pozwolic wbic sobie chocby czubek igly. Damian przyjechal do pogotowia razem z aspirantem Piaseckim. Trafili akurat na awanture. Pod wplywem perswazji brata Dorota pozwolila sie opatrzyc. Za nic nie chciala jednak zostac na noc w szpitalu. Uwazala to za niepotrzebne. Obawiala sie, ze jak tu zostanie, to straci najlepsze. Oprzytomnienie jej mialo wszakze taki plus, ze zlozyla zeznania potwierdzajace slowa Marty. -Kiedy zwrocicie mi bron? - zwrocila sie stanowczo do Piaseckiego. -Nie ma pospiechu... - wtracil Damian; wolal, zeby pistolet pozostal tam, gdzie sie w tej chwili znajdowal. Mimo ostatnich wydarzen czulby sie bezpieczniej, majac swiadomosc, ze siostra nie dysponuje bronia takiego kalibru. 168 -Mam pozwolenie, a pan nie ma podstaw, by ja przetrzymywac -twardo obstawala przy swoim Dorota. Byl to najlepszy dowod, ze nic sie jej nie stalo. Do tego samego wniosku doszedl policjant.-Moze pani przyjsc jutro - zadecydowal po chwili zastanowienia. - Zostanie na razie na posterunku w sejfie. Nikt jej stamtad nie ukradnie. - Usmiechnal sie rozbawiony wlasnym dowcipem. - No tak. - Chrzaknal zawstydzony, gdy zadne z rodzenstwa nie docenilo jego poczucia humoru. -Mysli pan, ze te napasci sa powiazane? - spytal Damian. -Trudno powiedziec. - Wzruszyl ramionami. - Zwazywszy na okolicznosci, predzej bym podejrzewal, ze pan Czajka mial powod, by zaatakowac pana, a nie panska siostre. Tymczasem pani Zywek upiera sie, ze osoba, ktora pana uderzyla, byla z pewnoscia kobieta, i innej mozliwosci nie bierze pod uwage. No coz, prowadzimy sledztwo w tej sprawie. Zobaczymy. -Ale ten Czajka cos za duzo sie tu kreci. Nie sadzi pan? - Dorota nie dala sie zbyc. -Wlasnie przestal - oznajmil aspirant. - Zegnam panstwa. Nie czekajac na kolejne pytania, odszedl szybko. Niech Gruszynski sam sie meczy z siostra. Mial w tym wprawe. Dochodzila dziesiata wieczorem, gdy Damian w towarzystwie Doroty przyszedl do Marty. Liczyl, ze mimo pozniej pory ta nie wyrzuci z domu poszkodowanej dziewczyny, ktora uparla sie podziekowac swojej wybawicielce. I rzeczywiscie, Marta zaprosila ich oboje. O ile Dorote powitala uprzejmie i z pelnym wspolczuciem, o tyle on zostal potraktowany dosc zimno i bezosobowo. Postanowil zostawic na pozniej przeprosiny i wyjasnienia. Teraz Marta byla zbyt zdenerwowana, by myslec rozsadnie. Jak troche ochlonie, poczuje sie lepiej, moze wtedy bedzie mial szanse wszystko wyjasnic. Marta skierowala rozmowe na interesujacy ja i Anete temat. -Dlaczego policja obserwuje moj dom? - Postanowila taktownie nie poruszac kwestii, czemu ci dwoje to robili. - Wlasciwie 169 domyslam sie dlaczego. Chodzi o kosztownosci zrabowane podczas napadu. Ale dlaczego mialyby znajdowac sie wlasnie tutaj? Ja nie mam z tym nic wspolnego.-Ani ja - dodala Aneta. W koncu tez tutaj mieszka. -Wiemy, ze to niemozliwe, zeby w twoim domu cos bylo -wyjasnil Damian. - Ale bandyci o tym nie wiedza. Informator prawdopodobnie powiedzial im to samo, co nam. Podal twoj adres. Trzeba sie liczyc z tym, ze nadal beda probowali dostac sie do domu. Nie mozna wykluczyc, ze atak na mnie to sprawka Chrusta i tamtych dwoch. -Damian myslal, ze nakryl ktoregos z nich na probie wlamania, ale ty twierdzisz, ze to byla kobieta... Wiec nie wiemy wlasciwie, co o tym myslec - wtracila Dorota. -Ja tym bardziej. - Marta westchnela. - Nie rozumiem, dlaczego jakas kobieta mialaby przed moim domem napadac na twojego brata. -Pod warunkiem, ze to moj brat mial byc ofiara. Ta kobieta rownie dobrze mogla probowac wlamac sie do ciebie, a Damian tylko jej sie napatoczyl. -Ale dlaczego jakas kobieta mialaby na nas napadac? - odezwala sie Aneta, siedzaca z Tofikiem na kolanach. -Zostawmy to. - Marta uznala, ze ta sprawa jest obecnie nieistotna. Bardziej martwil ja przebywajacy na wolnosci trzeci bandyta. O tym, ze zostal jeden, wiedzialy tylko ona i Aneta. I lepiej, zeby tak pozostalo. -Chcialabym wiedziec, skad ow informator mogl miec moj adres? -Jedyna osoba, ktora zdolala uciec z lupem, byla kochanka jednego z gangsterow - pospieszyla z wyjasnieniami Dorota. -Rozumiem, ale skad wiesz, ze to tu schowano zrabowane rzeczy? -Wlasciwie to nie wiem - przyznala zawstydzona Dorota. - Ja tylko znalazlam jej kolezanke, tez prostytutke, ktora ja po tamtym 170 napadzie tutaj przywiozla. Nie pamietala dokladnie adresu, ale kiedy tu przyjechalysmy, byla pewna, ze to ta ulica.-Mogla sklamac - podzielil sie swoimi watpliwosciami Damian. -Teoretycznie tak, ale wowczas podalaby mi przeciez jakikolwiek adres, a nie przyjezdzala tu ze mna, zeby mi pokazac wlasnie Zacisze - sprzeciwila sie Dorota. -Co wcale nie znaczy, ze musi chodzic o moj dom - zauwazyla Marta. -Ale ona pamietala to miejsce. Byla pewna, ze to tu - powiedziala z naciskiem. -Kiedy? - Marta zmarszczyla czolo w zamysleniu. Wyjasnienia Doroty tylko pozornie brzmialy logicznie. Cos tu nie pasowalo. -Bedzie juz ze dwa miesiace... - Dorota nie pamietala dokladnie, kiedy udalo jej sie zdobyc te informacje. -Kiedy ona przywiozla tu te kobiete? Po napadzie? -Marta uscislila pytanie. -Ponad osiem lat temu - wtracil Damian, ktory czul sie odsuniety na boczny tor, gdy panie debatowaly. -I tak dobrze zapamietala adres? - Aneta rowniez miala w tym wzgledzie spore watpliwosci. -Nie pamietala nazwy ulicy, ale ja rozpoznala - wyjasnila Dorota. - Zapamietala za to doskonale numer. Dla przesadnych trzynastka jest feralna. -I mowicie, ze to bylo osiem lat temu? -Jakos tak. Osiem lat i kilka miesiecy... - Dorota odniosla wrazenie, ze Marta jest bardzo poruszona. Czyzby dopiero teraz cala ta sytuacja do niej dotarla? Marta parsknela smiechem. Widziala zaskoczenie malujace sie na twarzach rodzenstwa i Anety, ale nie mogla sie powstrzymac. Sytuacja byla tak absurdalna, ze az niemozliwa. Damian wymienil szybkie spojrzenie z siostra. Mial nadzieje, ze Marta nie wpadla w histerie... Duzo ostatnio przeszla, ale... 171 -Dwa lata temu wyburzono budynek pod numerem jedenascie -wykrztusila Marta, starajac sie opanowac - a posesje o numerach jedenascie i trzynascie polaczono. Zmienila sie wtedy numeracja domow, poniewaz nowy wlasciciel byl bardzo przesadny i za nic w swiecie nie chcial mieszkac pod trzynastka! Troche go to kosztowa lo, by przekonac urzednikow do swojego pomyslu, ale w koncu mu sie udalo. Dom spod trzynastki otrzymal wiec numer jedenascie, a ten moj, ktory kiedys mial numer pietnascie, teraz stoi pod trzynastka - Marta opowiadala z przerazeniem i rozbawieniem zarazem. Wszystko wskazywalo na to, ze dwaj bandyci znalezli sie w jej piwnicy tylko dlatego, ze nic nie wiedzieli o zmianach numerow na ulicy Zacisze. W pokoju zapadla martwa cisza. Wszyscy zaniemowili. Dorota siedziala z szeroko otwartymi ustami. Po chwili Aneta zaczela sie histerycznie smiac. Nie mogla sie powstrzymac. Cala kolomyja, jaka stala sie ich udzialem, jest skutkiem zwyklej pomylki. Na upartego mozna by dowodzic, ze wine ponosza wladze miasta. Ocierala lzy rozbawienia. -Nie ten dom... O rany... Nie ten... -Straciles czas na nie te wlascicielke - zwrocila sie zimno Marta do Damiana. -Musze zawiadomic dzielnicowego. Damian byl ogluszony i porazony zarazem informacja. Nie skomentowal ostatniej zlosliwej wypowiedzi. Wyszedl spiesznie z domu, trzaskajac drzwiami. Musial poinformowac ekipy obserwacyjne, ze chodzi o sasiednia posesje. Marta jednak nadal jest w niebezpieczenstwie, pomyslal. Niewatpliwie bandyci nie mieli pojecia o zmianie numeracji, podobnie jak on i Dorota. Nikomu nie przyszlo do glowy, by to sprawdzic. Piaseckiemu tez. Po wyjsciu Doroty, ktora wybiegla za bratem, Marta wybuchnela placzem. Szloch wstrzasal calym jej cialem. Aneta momentalnie 172 przestala sie smiac, choc nie miala pojecia, co spowodowalo taki wybuch.Moze to opozniona reakcja na stres? - zastanawiala sie. Konfrontacja z Arkiem przepelnila kielich goryczy. Zrozumiala wszystko, gdy tylko Marta opowiedziala jej o odkryciu, ktorego dokonala na poddaszu u Damiana. Aneta byla wstrzasnieta. Ostatnie wydarzenia zdolaly uodpornic ja psychicznie. W koncu ile nauczycielek, ktore niedlugo wejda w wiek sredni, moze pochwalic sie zabojstwem, martwymi wspollokatorami i tajemnicami, ktore zabiora ze soba do grobu? Ale prawdziwym wstrzasem byla wiadomosc, ze Damian po prostu wykorzystal jej przyjaciolke. Nie mogla i nie chciala w to uwierzyc. Miala o nim takie dobre zdanie. -Nie wierze. Musi byc inne wyjasnienie - orzekla po namysle. -Niby jakie? - Marta ocierala zapuchniete od placzu oczy. - Wszystko sie zgadza. Zblizyl sie do mnie, bo myslal, ze jestem zamieszana w tamta afere. Szpiegowal mnie. - Wydmuchala glosno nos. -Nikt nie jest doskonaly. - Aneta poglaskala przyjaciolke po glowie. - Nieciekawy poczatek znajomosci, to fakt. Ale to wcale nie musi znaczyc, ze cie wykorzystal. -Nie? A co znaczy, twoim zdaniem? - zgryzliwie spytala Marta. Pierwsze emocje opadly, zaczynala sie powoli uspokajac. -Mogl sie zakochac. Jesli nie od razu, to pozniej. Ty tez nie zakochalas sie w nim od pierwszego wejrzenia - przypomniala jej Aneta. - Nie chcialas go nawet widziec. Mam ci przypomniec, jak go traktowalas? -No to co? - Wzruszyla ramionami. - Roznica jest taka, ze ja naprawde nie chcialam go widziec. A on od samego poczatku chcial mnie widziec... No wiesz. - Wykonala niezrozumialy gest. - Ide spac - oznajmila nagle, zrywajac sie z sofy. - Cokolwiek sie stalo, rano musze isc do pracy. I ty tez! Poza tym czeka nas praca w piwnicy. - 173 Wskazala kciukiem w dol. - Musimy polozyc plytki i ustawic zamrazarke. Aneta skrzywila sie z dezaprobata.-Zmieniasz temat. To ci nie pomoze. -Ale praca tak - oznajmila zdecydowanie Marta. - Nie chce myslec o Damianie. Plusy sa takie, ze pozbylam sie Arka na dobre -nieoczekiwanie wypowiedziala na glos mysl, ktora zaswitala jej w glowie. -Wiem, wiem. - Aneta byla wykonczona. - Nie moge nadazyc za zmianami tematu. Opanuj sie... -Czy ty zdajesz sobie sprawe, ze mamy zamurowanych dwoch niebezpiecznych przestepcow, a jeszcze kreci sie tu trzeci? Ty wiesz, jakie mialysmy szczescie? -Wiem, wiem. To niewiarygodne. Niemal cud! A teraz idz spac! Tak bedzie lepiej dla nas obu - zwrocila sie stanowczo Aneta do przyjaciolki, ktora po meczacym napadzie placzu sprawiala wrazenie podminowanej. Marta poszla prosto do lazienki. Zrzucila szybko ubranie i weszla pod prysznic. Odkrecila goraca wode. Skulona pod prysznicem lkala bezglosnie. Dorota spala zwinieta w klebek, a Damian obserwowal oba domy. Ci z wydzialu spraw kryminalnych postanowili czekac, by nie sploszyc przestepcow. Damian osobiscie uwazal, ze to zadna roznica. Powinni wejsc do domu numer 11, znalezc lup, jesli jeszcze tam jest, i aresztowac tamto wstretne babsko. Pozostali odsiedzieli swoje, wiec wlasciwie dlaczego ich zatrzymywac? O co mozna by ich oskarzyc? Jak sie dowiedza, ze zrabowane kosztownosci sa w rekach policji, nie beda mieli powodu, by czatowac pod domem i napadac na kogokolwiek, zwlaszcza na Marte. Zamiast pilnowac jej na odleglosc, Damian bedzie mogl rozpoczac etap blagania i przepraszania. Po wysluchaniu jego wyjasnien panowie policjanci popatrzyli tylko na siebie. Damian odniosl wrazenie, ze zaden z nich wczesniej 174 nie pomyslal, ze w Polsce nie mozna dwa razy skazac tej samej osoby za to samo przestepstwo. Uslyszal haslo: wiedza operacyjna i zostal poproszony o nieprzeszkadzanie. Tak wiec nie przeszkadzal.Mimo ze nie ruszal sie ze swojego stanowiska obserwacyjnego, nie zauwazyl, by cokolwiek zaklocalo cisze nocna. Zadnego ruchu, halasu, nic kompletnie. Ulica wygladala jak wymarla. Nie mogl tez wypatrzyc policyjnych obserwatorow, co dobrze o nich swiadczylo. Marta zasnela pozno w nocy. Miala wrazenie, ze dopiero zamknela oczy, gdy obudzilo ja skomlenie Tofika. Pies drapal pazurami w szybe, usilujac wyjrzec na zewnatrz. Wstala niechetnie i wyjrzala przez okno, ale niczego nie zauwazyla. Nauczona doswiadczeniem, wybrala na wszelki wypadek numer telefonu dzielnicowego. Odebral po kilku sygnalach. -Dobry wieczor. Marta Zywek. Wiem, ze jest pozno, ale cos sie dzieje - powiedziala. -Zauwazyla pani cos? - zaniepokoil sie Piasecki. -Nie, ale moj pies dziwnie sie zachowuje - wyjasnila Marta. -Prosze zaczekac - polecil, odkladajac sluchawke. Czekala cierpliwie. -Nic sie nie dzieje - odezwal sie ponownie po kilku minutach. - Patrole niczego nie zauwazyly, obserwatorzy rowniez. -Mowie panu... -Pani Marto - wszedl jej w slowo - to bylo kilka ciezkich dni. Atak na pana Gruszynskiego, nekanie pani przez meza, dzisiejsza napasc na pania Gruszynska. To naprawde sporo. Jest pani podenerwowana i przewrazliwiona. Prosze sie polozyc. Naprawde nic sie nie dzieje. - Rozlaczyl sie, nim Marta zdolala sie odezwac. Wybrala ponownie numer. Nie pozwoli sie tak latwo zbyc. Tofik moze byl mlody i niezbyt odwazny, ale czujny. Damiana bronil jak tygrys. -Prosze pana! - zaczela stanowczo. - Niech ktos sprawdzi moj ogrod. Pies szaleje. Cos musial uslyszec! 175 -Nikogo tam nie ma - zdecydowanie oznajmil Piasecki. - Patrole zpewnoscia by zauwazyly, gdyby cos sie dzialo. - Nie mial ochoty na wysluchiwanie babskich lamentow. - Prosze nie blokowac linii! - Ponownie, sie rozlaczyl. Patrzyla oslupiala na aparat. Takiego zachowania sie nie spodziewala, nie po aspirancie Piaseckim. Zrobil na niej raczej pozytywne wrazenie. Kolejny mezczyzna, co do ktorego sie pomylila?! Rodzinne fatum nad nia ciazy czy jak? Spojrzala na Tofika. Pies biegal w kolko. Zaczal szczekac. -Dobra, ale lepiej, zebys mial racje - powiedziala, ubierajac sie szybko. Na wszelki wypadek wlozyla do kieszeni spodni gaz, majac nadzieje, ze zostalo cos w pojemniku. Przeszla do kuchni. Zaczela szukac czegos, czego moglaby uzyc do obrony. Zawahala sie, patrzac na komplet nozy, ale szybko zrezygnowala z tego pomyslu. Z szuflady wyjela latarke i tluczek do miesa. Byl ciezki i w razie potrzeby mogl sluzyc jako palka. Wychodzac z kuchni, natknela sie na kompletnie ubrana Anete. -Co robisz? - spytala zaskoczona. -Slysze, ze gdzies sie wybierasz. Ten pies umarlego by obudzil. -Aha... Ide sprawdzic, co sie dzieje - poinformowala ja. -Nie powinnas zadzwonic do Piaseckiego? - zasugerowala Aneta. -Dzwonilam. Dwa razy. Kazal mi nie blokowac linii. Chyba mysli, ze histeryzuje - wyjasnila. - Nie rozumiem dlaczego. -Pewnie dlatego, ze dzwonilam do niego juz szesc razy -przyznala sie Aneta, spogladajac przepraszajaco. -Rozumiem. - Marta przewrocila oczami. - Nie bede tego komentowac. Ale po jaka cholere dzwonilas tyle razy?! -Mam skolatane nerwy... - mruknela przyjaciolka, nie patrzac jej w oczy. Czula sie winna. -Niewazne. Sama sprawdze, co sie dzieje. - Marta ruszyla do drzwi wyjsciowych. -Nie pojdziesz sama - zaprotestowala Aneta. - Ide z toba. 176 -Dobra. Wez komorke. - Marta nie przyznalaby sie do tegoglosno, ale czula, ze majac przy sobie przyjaciolke, nie wpadnie w panike i nie zemdleje w niefortunnej chwili. Aneta, wzdychajac ciezko, wrzucila telefon do kieszeni. Bala sie, ale nie mogla puscic Marty samej, zwlaszcza ze pewnie to przez jej histeryczne telefony Piasecki ja teraz splawil. Pierwsze dwa razy zadzwonila, zeby sie dowiedziec, czy na pewno sa na miejscu. Kolejne dwa upewniala sie, czy policjanci widza dobrze ich dom. Potem wydawalo jej sie, ze cos slyszy... W efekcie teraz musi wspomoc przyjaciolke osobiscie. Marta wymknela sie przez uchylone drzwi. Pies natychmiast rzucil sie do ogrodzenia sasiadki, Alicji Bednarz. Zaczal drapac siatke i skomlec, ogladajac sie na swoja pania. -Dzwon po dzielnicowego - polecila Anecie. - Tam sie cos dzieje. -Czy ja wiem? Slysze tylko tego koszmarnego kota. Zaraz zedrze sobie gardlo i przestanie. - Aneta nie chciala sie wyglupic, wzywajac policje do zaklocajacego cisze nocna Gucia. Zwlaszcza ze miala powazne obawy, czy Piasecki odbierze telefon, gdy zobaczy, kto dzwoni. Znowu! - Lepiej sprawdzmy, co sie tam dzieje -zaproponowala dzielnie. - Mam ze soba telefon. - Poklepala sie po kieszeni. - Jakby co, to zadzwonimy z konkretem. -No dobra - zgodzila sie Marta. Aneta miala racje. Piasecki pewnie i tak nie bedzie chcial z nimi gadac. Wymknely sie przez furtke. Nie miala pojecia, gdzie sa obserwatorzy. Jesli je widza, to pewnie wlasnie zbieraja drewno na stos dla dwoch czarownic, ktore lada chwila zepsuja im sledztwo z powodu neurotycznego kota. Tofik zatrzymal sie przy furtce posesji numer 11. Spojrzaly na siebie. Aneta byla przestraszona, ale pchnela lekko furtke. Weszla pierwsza. Marta uciszyla psa. Skryly sie w cieniu z boku domu i nasluchiwaly uwaznie. Poza kotem, koszmarem calej dzielnicy, nic nie slyszaly. Tofik wyszczerzyl zeby. Uszy sterczaly mu pionowo, ale milczal poslusznie. 177 Mamy wlasnego prywatnego Batmana, pomyslala Marta. Drobny pyszczek psiaka w polaczeniu z ogromnymi uszami tworzyl obraz gigantycznego nietoperza. Zachichotala cicho. Aneta spojrzala przerazona.-Odbija ci? Wlasnie teraz? - zasyczala. -Nie, ale Tofik wyglada jak nietoperz. - Wskazala na psa, ktory wlasnie teraz popatrzyl czarnymi slepkami na Anete. Parsknela cichym smiechem. -Co wy tu robicie?! - Damian byl wsciekly. Zauwazyl cienie wymykajace sie z domu pod trzynastka. Probowal zadzwonic po dzielnicowego, ale numer byl zajety. Kazal Dorocie dzwonic do skutku na policje, a sam spiesznie wybiegl z pokoju. Nie spodziewal sie, ze przemykajace pod plotem cienie to Marta, Aneta i pies. -A ty? - syknela Marta ze zloscia. Prawie krzyknela ze strachu, gdy uslyszala tuz za plecami jego glos. Anete wrecz sparalizowalo ze strachu. -Wyczailem was przez okno - wyjasnil szybko, uwazajac, ze nie czas i miejsce na kolejne klotnie. -Podgladacz! - z uraza w glosie odezwala sie Aneta, ktora wlasnie oprzytomniala. Dopiero teraz tez do niej dotarlo, ze slowo obserwacja, ktorego wszyscy naokolo uzywaja, to nic innego jak zwykle podgladanie, a ona nie miala w zwyczaju uzywac zaluzji. Obserwowal ja pewnie caly komisariat. -Znalazla sobie moment... - prychnal Damian. Zwariowaly obie kompletnie. Zakradaja sie w srodku nocy pod dom, gdzie moga przebywac trzej zdeterminowani bandyci, i czepiaja sie go o podgladanie! -Cicho! - Marta przylozyla palec do ust. - Slyszycie? -Tylko tego cholernego kota - odpowiedziala po chwili nasluchiwania Aneta. 178 -Wlasnie. Wlascicielka zawsze go ucisza. A on sie drze od dluzszego czasu. Mowilam, ze cos tam sie dzieje - oznajmila z triumfem Marta.-Sprawdzamy? - Aneta uznala, ze ciekawosc jest silniejsza od strachu. W towarzystwie Damiana poczula sie pewniej. Badz co badz to mezczyzna, nawet jesli oszust i klamca. Zreszta doskonale wiedziala, ze maja do czynienia najwyzej z jednym napastnikiem. Wlasciwie to same powinny sobie poradzic. -Okej. - Marta spojrzala porozumiewawczo na przyjaciolke. Dotarlo do niej wlasnie, ze wieksza czesc gangu jest unieruchomiona, i to doslownie. Jeden facet na nie dwie i psa to zadne zagrozenie. Chyba ze ma bron, pomyslala. Ale jesli ma bron, to na pierwszy ogien pojdzie Damian. -Porabalo was?! - Damian probowal je powstrzymac. Zadna nie zaszczycila go spojrzeniem. -Gdzie jest Gucio? - szepnela do psa. - Szukaj Gucia - polecila Tofikowi, ktory zerwal sie i pobiegl za dom. Obie szybko podazyly za psem. -Kogo?! - Damian, oslupialy, zostal na miejscu. Otrzasnal sie i pobiegl za kobietami. Nie mogl zostawic ich na pastwe losu. Mial tylko nadzieje, ze Dorocie udalo sie skontaktowac z policja. Tofik machal ogonem przy piwnicznym oknie. Marta i Aneta uklekly i usilowaly zajrzec do srodka. Wewnatrz bylo ciemno. Ze srodka dobiegalo tylko przerazliwe miauczenie kota. Zeby oddac zwierzakowi sprawiedliwosc, nalezaloby powiedziec, ze te dzwieki przypominaly raczej wrzask. Aneta byla nauczycielka biologii, ale nie miala pojecia, ze takie odglosy moze wydawac domowy kocur! -Rany boskie... - szepnela. - Ten zwierzak oszalal! -Tam ktos jest. Chyba lezy na podlodze... - Marta nie byla pewna, czy jej sie nie przywidzialo. Odniosla wrazenie, ze poza szalejacym kotem w srodku ktos sie porusza. Niestety, Gucio zagluszal wszystkie inne dzwieki. -Zostancie tutaj - polecil im Damian. - Sprobuje wejsc do srodka. 179 Moze nie czas na bohaterskie zagrywki, ale numer Piaseckiego caly czas byl zajety, a Damian podobnie jak Marta byl przekonany, ze zauwazyl kogos lezacego w srodku. Kobieta z pewnoscia potrzebowala pomocy.Przebiegl pochylony pod sciana w strone wejscia. Wydawalo mu sie, ze uslyszal ze srodka jakies dzwieki, zatrzymal sie wiec przy narozniku. Poczul uderzenie w plecy i wpadl na sciane. Jeknal z bolu. -Sorry - szepnela przepraszajaco Marta, ktora wpadla na niego, gdy zatrzymal sie niespodziewanie. -Kazalem wam zostac! - powiedzial ze zloscia. -No co? Nie lubimy cie - obruszyla sie Aneta, stojaca za Marta z psem przy nodze. - Dlaczego mialybysmy cie sluchac? -Nie rozumiem, czemu do tej pory nikt z policjantow sie nie pojawil - zastanawiala sie Marta, udajac, ze nie zauwaza zlosci Damiana ani nie slyszy ostatnich slow przyjaciolki. - Jak oni obserwuja dom, skoro nas nie widza? -Widza, widza! Tylko wlasnym oczom nie wierza! - prychnal rozzloszczony. -Cicho - szepnela Marta. - Ktos idzie... W tym momencie drzwi sie otworzyly. Cala trojka przy-kleila sie do sciany. Marta przygarnela do siebie psa, a Aneta zacisnela mu dlon na pysku. Miala nadzieje, ze biedak sie nie udusi. Tofik, jakby wiedzial, czego od niego oczekuja, siedzial bez ruchu, nie wydajac z siebie najmniejszego dzwieku. Patrzyl tylko swoimi czarnymi slepkami. Nim zdazyli sie zastanowic, co teraz, zadzwonila komorka Anety. Przerazona dziewczyna zamiast ja wylaczyc, zdretwiala. Wychodzacy z domu mezczyzna zatrzymal sie jak razony piorunem. Odwrocil sie w ich strone. Trzymal w reku podluzny metalowy przedmiot. Damian, nie czekajac na rozwoj wydarzen, rzucil sie na tamtego. Przewrocili sie na ziemie. Tofik wyrwal sie Marcie i gniewnie poszczekujac, biegal wokol 180 walczacych. Zawarczal zwyciesko, gdy udalo mu sie zatopic zeby w lydce nieznajomego.Na szczescie po paru sekundach na posesje wpadla grupa policjantow. Dwoch pomoglo obezwladnic mezczyzne. Pozostali wbiegli do domu. Do ogrodu wszedl dzielnicowy Piasecki. -Mowilam panu, ze cos sie dzieje - odezwala sie z pretensja w glosie Marta. Uznala, ze lepiej zaczac od razu, zanim wsciekly policjant zacznie na nich wrzeszczec. -Mowila pani, mowila. - Chcial cos jeszcze dodac, ale machnal reka. - Wracajcie do domu. Reszta to naprawde juz sie my zajmiemy. -No jasne. - Aneta odzyskala glos. - Najpierw nas pan ignoruje, potem nie odbiera telefonu, a nas mogli w tym czasie mordowac, a teraz, jak juz sie zrobilo ciekawie, to wysyla nas do domu! -Daj spokoj. Idziemy. - Marta wycofala sie pierwsza, dajac dobry przyklad. Weszla do swojego ogrodu, ale zamiast skierowac sie do domu, stanela przy parkanie i obserwowala, co sie dzieje u sasiadki. -Swietny pomysl - rozpromienila sie Aneta. - Juz myslalam, ze najlepsze nas ominie. - Dolaczyla do Marty. Piasecki poczerwienial, ale nie mogl obywatelowi zabronic przebywania we wlasnym ogrodzie. Odwrocil sie tylem i udawal, ze ich nie widzi. Policjanci wyprowadzili z domu Alicje Bednarz. Kobieta byla zaplakana. Wlosy w strakach opadaly jej na twarz. Nic wiecej nie udalo sie zobaczyc. Kasprzyk, ktorego ujal Damian przy pomocy Tofika, siedzial skuty w radiowozie i przygladal sie ponuro dzialaniom policjantow. Swoje odsiedzial, ale jak nic czeka go kolejna sprawa o wlamanie i pobicie. Nie mial pojecia, o co jeszcze oskarzy go prokurator. Damian zakonczyl skladanie wyjasnien. Zawahal sie chwile, nim ruszyl w kierunku ogrodzenia. Nie byl pewien, czy Marta zechce z nim porozmawiac, ale moze to jedyna okazja. 181 Widzac, ze sie ku niej zbliza, odwrocila sie i pomaszerowala w strone domu.-Marta! - Damian zawrocil i wybiegl na chodnik. Liczyl, ze ja dogoni, zanim zatrzasnie mu drzwi przed nosem. Marta zorientowala sie, co zamierzal, i biegiem dopadla do furtki. Szybkim ruchem wyjela z kieszeni klucz i przekrecila w zamku. Zmierzyla Damiana zimnym spojrzeniem i powoli, kroczac z godnoscia, skierowala sie ku drzwiom. Moze zachowala sie dziecinnie, ale nie miala ochoty z nim rozmawiac. -Marta! - krzyknal rozzloszczony. - Zachowujesz sie jak dziecko! -No widzisz? - Odwrocila sie na progu. - I na co ci to? Nie lepiej dac mi spokoj? -Marta, co ty, do diabla, wygadujesz? - Patrzyl na nia zdezorientowany. -Damian, mam dosc... dla mnie to za duzo wszystkiego. Dotad zylam sama i tak bylo dla mnie najlepiej. Nie wiem, co mi strzelilo do glowy, zeby to zmieniac. A ty masz to, o co ci chodzilo. Czego jeszcze ode mnie chcesz? Nie patrzac juz na niego, zatrzasnela drzwi. -Marta... Marta nie byla pewna, czy sie smiac, czy plakac, czy tez zloscic. Wychodzac z posterunku, wpadla wprost na redaktora naczelnego tygodnika, w ktorym czasami zamieszczala swoje teksty. -Co za sprawa, co za sprawa - powtarzal. - Musi pani to opisac. Koniecznie. -Ale to nie jest material na felieton - probowala sie wykrecic. Nie miala ochoty pisac reportazu o tych wydarzeniach. Za duzo by ja to kosztowalo, w dodatku musialaby skontaktowac sie z Damianem, co nie wchodzilo w gre. -Pani Marto, jaki felieton... - Rozlozyl rece udreczony. - Daje pani szanse na prawdziwe dziennikarstwo... 182 -Ale ja nie jestem prawdziwa dziennikarka. - Nawet jesli zabrzmialo to ironicznie, byla to ironia niezamierzona. Marta czula sie zbyt zmeczona, by silic sie na sarkazm.-Konkurencja nie spi, pani Marto. Musi mnie pani zrozumiec. Material z pierwszej reki i... -Panie redaktorze, jesli obiecam, ze nie bede rozmawiala o sprawie z nikim poza reporterem z panskiej gazety... -Doskonale. - Rozpromienil sie. - Jestesmy umowieni! Patrzyla z lekkim rozbawieniem za odjezdzajacym naczelnym. Prawdziwe dziennikarstwo mial w glebokim powazaniu, interesowala go tylko historia ostatnich wydarzen, a chcial sobie zapewnic wylacznosc, zlecajac Marcie napisanie artykulu o sobie samej. Nie rozumiala, dlaczego ludzie tak utrudniaja sobie zycie. Nie mogl jej po prostu poprosic, zeby nie rozmawiala z nikim spoza redakcji? Wzruszyla ramionami i poszla do samochodu. Bez wzgledu na ostatnie wydarzenia musi jechac do pracy. Prawdziwej pracy. -"Aby osiagnac pelne przyleganie plytek do podloza, najlepiej zastosowac dwustronna metode klejenia, nanoszac klej zarowno na podloze, jak i cienka warstwa na spodnia strone plytki, i dobrze docisnac. Starajmy sie kleic malymi partiami, aby nie przekraczac czasu otwartego danej zaprawy i aby nie wystepowal tzw. efekt naskorkowania. Po uplywie okolo 24 godzin mozemy przystapic do spoinowania plytek. Nalezy pamietac, aby zaprawa do spoinowania rowniez byla odporna na dzialanie czynnikow atmosferycznych. Wszystkie prace nalezy wykonywac zgodnie ze sztuka budowlana i zaleceniami producenta. Jezeli chodzi o zastosowanie cementowo- polimerowej masy tynkarskiej, to nie nalezy jej stosowac do wykonywania posadzki. Jak sama nazwa wskazuje, jest to zaprawa tynkarska, a wiec zaprawa przeznaczona do wykonywania tynku. W cementowo-polimerowych masach tynkarskich spoiwem jest cement, ktory dodatkowo modyfikowany jest specjalnymi 183 polimerami, aby poprawic wlasciwosci uzytkowe wyprawy tynkarskiej" - czytala na glos porade z forum dla majsterkowiczow.-Rozumiesz, co czytasz? - Aneta patrzyla przerazona na przyjaciolke. Marcie cos sie musialo poprzestawiac w glowie. Tyle sie ostatnio dzialo. -Nie! - przyznala sie po chwili Marta. -Bogu dzieki! - Aneta rozesmiala sie z ulga. - Czytalas to tak nauczycielskim tonem, ze juz sie balam, ze stracilam przyjaciolke. -Bardzo smieszne. Smiej sie, smiej, ale jeszcze ze dwa trupy, a moze nauczylabym sie sciany murowac! -Uchowaj Boze! - Aneta przezegnala sie zamaszyscie. - Nie wytrzymam kolejnych ekscesow tego rodzaju! Oszaleje jak nic. -Obie jestesmy zdrowo walniete - podsumowala bezlitosnie Marta. - Zastanow sie, co my wyprawiamy od trzech miesiecy! -Fakt. Lepiej powiedz, co mam robic z tymi plytkami. - Aneta postanowila wrocic do sedna sprawy. - I dlaczego czytalas cos o warunkach atmosferycznych? - spytala podejrzliwie. -Co? - Zdezorientowana Marta zajrzala do wydruku. Nie wiedziala, o co przyjaciolka pyta. - Aaaaa, niewazne. Cala reszta byla tak niezrozumiala, ze wydrukowalam kawalek z kladzenia plytek na tarasie. Plytki to plytki. Co za roznica? - Wzruszyla ramionami, mieszajac zgodnie ze wskazowkami na opakowaniu zaprawe kupiona w sklepie. Bedzie, co ma byc. -Popraw mnie, jesli sie myle, ale podloge robilysmy wedlug przepisu na chodnik, a plytki podlogowe kladziemy wedlug przepisu na taras? - Aneta chwycila sie za glowe w udanej rozpaczy. -Wlasnie tak. Chlopaki nie narzekaja i na wierzch nie wychodza, a to najwazniejsze - uznala Marta, mieszajac pracowicie klej w pojemniku. - Cos nie tak? - zaniepokoila sie na widok komicznie zdumionej miny Anety. -Skad. W koncu to twoja piwnica. -Wlasnie. A na glowe nic nam nie spadnie - podsumowala Marta. 184 Poszlo im calkiem szybko i zgrabnie, obylo sie tez bez przycinania plytek. Glownie dlatego, ze na srodku zostala szersza szpara, ale skoro ma tam stac zamrazarka, to co za roznica?Ledwie zdazyly sie umyc i zjesc sniadanie, gdy do drzwi zapukala Dorota. Przeciwko niej Marta nic nie miala. Poczula lekkie uklucie zalu na widok dziewczyny, ale postanowila wybic sobie Damiana z glowy. Widocznie nie ma szczescia do mezczyzn. Wprawdzie odniosla wrazenie, ze szczerze chcial ja przeprosic, ale wolala nie slyszec, jak mu przykro, ze udawal, ze jest w niej zakochany. Zaprosila goscia na sniadanie. -Przyszlam sie pozegnac - wyjasnila Dorota. - I podziekowac -dodala po chwili. -Nie ma za co - usmiechnela sie Marta. - Wolisz kawe czy herbate do kanapek? -Kawe. Chcialam tez cie przeprosic - powiedziala zazenowana dziewczyna. -Nie ma za co. Naprawde. Ciesze sie, ze udalo sie odnalezc skradzione waszym rodzicom kosztownosci. - Marta podala dziewczynie kubek z kawa. -Dziekuje. Nie chodzilo tylko o te rzeczy, ale o to, zeby zamknac tamten rozdzial - wyjawila Dorota. - Chcialam tez porozmawiac o bracie... -Nie ma o czym. Ten rozdzial tez jest juz zamkniety - stanowczo oswiadczyla Marta. -Nie rozumiem... - zdziwila sie Dorota. - Zrobilam dokladnie to samo co Damian i do mnie nie masz pretensji, a jego nie chcesz widziec... -Zapewniam cie, ze nie zrobilas tego samego co Damian. - Nie miala ochoty wdawac sie w szczegolowe wyjasnienia, na czym ta roznica mialaby polegac. Dorota wygladala na rozgarnieta. Powinna sama sie domyslic. -No tak, rozumiem - zalapala. - Ale i tak musze ci powiedziec kilka rzeczy. - Nie zamierzala latwo sie poddac. - Musze ci 185 powiedziec, ze on od razu nie wierzyl, ze jestes kryminalistka. Caly czas cie bronil. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie... - Zawahala sie, nie wiedzac, jak okreslic zwiazek laczacy Marte i Damiana - wtedy -dokonczyla, udajac, ze nie widzi rozbawionego spojrzenia Anety.-A kiedy sie dowiedzial o tej sprawie z twoim mezem, uwierzyl ci od razu. Ja nie. Tak sie o ciebie poklocilismy, ze sie wynioslam do hotelu i trafilam na Arka. - Zamilkla. Najchetniej by o tym wszystkim zapomniala, ale dorosli ludzie tak nie robia, zwlaszcza gdy maja zeznawac na procesie. - Reszte juz znasz. Wlasciwie wszystko to moja wina. Uwazam, ze powinnas z nim porozmawiac. Tyle mu sie chyba nalezy - dokonczyla. -Nalezy? Z jakiegos szczegolnego powodu? - spytala ironicznie Marta. -Zostal napadniety pod twoim domem. - Na drobnej twarzyczce Doroty odmalowal sie bunt. -Ale nie przez mojego bandyte. - Marta ten argument uznala za malo przekonujacy. Dziewczyna musi byc naprawde bardzo zwiazana z bratem, skoro takie bzdury wymysla, by mu pomoc. -No tak. Dorota wgryzla sie w kanapke. Trudno, Damian musi sam sie uporac z tym problemem. Nie powinien byl mieszac ich sledztwa ze sprawami osobistymi. Trzeba bylo zalatwic jedno, a potem zaczac drugie. Teraz ma za swoje. Wlasciwie rozumiala starsza od niej o ladnych kilka lat kobiete. Jesli malzenstwo Marty z Arkadiuszem Czajka wygladalo tak, jak ostatnie spotkanie z nim Doroty, to kazdy kolejny facet jest juz z gory podejrzany. Skoro Marta zdecydowala sie zaangazowac i zaufala jej bratu, a on okazal sie klamca, to nic dziwnego, ze ma opory przed wybaczeniem mu oszustwa. -Moze kiedys. - Marcie zal sie zrobilo Doroty, gdy zobaczyla, jak dziewczyna posmutniala. - Na razie mam w sobie zbyt duzo negatywnych emocji, rozumiesz? Musze troche ochlonac. - Wlasciwie wcale nie wykluczala, ze kiedys odezwie sie do Damiana. Po prostu juz nigdy nie zdecyduje sie na zaden zwiazek. 186 Nie bedzie tego mowic Dorocie, ktora sprawiala wrazenie, ze czuje sie winna zaistnialej sytuacji.-Lepiej powiedz, co sie dzialo obok? - Aneta postanowila interweniowac. Nie chciala, zeby Dorota zdenerwowala Marte, ktora dopiero co przestala plakac po nocach. - Policja nic nam nie chciala powiedziec - poskarzyla sie. -Co za historia! - Dorota odlozyla nagryziona kanapke. - Okazalo sie, ze ten zbir Kasprzyk wszedl do domu, zanim sie wydala cala sprawa ze zmiana numerow, i dlatego nikt go nie widzial! -Skad sie o tym dowiedzial? - Na twarzy Anety pojawilo sie zdziwienie. - Wszyscy pakowali sie do nas, tylko on jeden nie? Jasnowidz? -Jacy wszyscy? - podchwycila Dorota. -No bylo ich trzech, nie? Marta kopnela Anete w kostke. Miala nadzieje, ze umrze, zanim przyjaciolka zachoruje na alzheimera i zacznie wszystkich wokol informowac o zawartosci piwnicy. -Ktorys z nich zaatakowal Damiana... - kontynuowala niezrazona Aneta. -No wlasnie podobno nie! Nie wierze, ze nic wam nie powiedzieli. Kasprzyk upiera sie, ze tamtych dwoch w ogole na oczy nie widzial. Tez go to zdziwilo, ze sie nie pojawili, ale co? Mial zglosic na policji, ze kumple zgineli? - Nie zauwazyla wymiany spojrzen miedzy przyjaciolkami. - Moze tamci zabojcy z napadu kogos wynajeli, zeby stuknal tych dwoch? W koncu Chrust i Rysio zeznawali przeciwko nim. Wiecie, taka zemsta. No i Kasprzyk tez... -A jak trafil do wlasciwego domu? - Marta starala sie odwiesc Dorote od zastanawiania sie, gdzie sa pozostali czlonkowie gangu. -Wlasnie mowie. - Zamrugala zaskoczona tak bezceremonialnym przerwaniem jej w srodku zdania. Wprawdzie sama miala taki zwyczaj, ale nie lubila, gdy robili to inni. - Kasprzyk wybieral sie do 187 was, gdy zaczela sie ta afera ze mna. Uznal, ze skoro wszyscy sa zajeci ta afera, to on sie zakradnie niezauwazony tutaj.-Rany boskie! Marta! Ja wtedy bylam sama... - Aneta zbladla jak papier. -No... - Dorota byla niezadowolona, ze znow jej przerwano. - Mowi, ze byl cholernie zaskoczony, gdy nagle, po osmiu latach, zobaczyl Barbie, czyli Alicje Bednarz. A jeszcze bardziej go zdziwilo, ze babsko wchodzi do domu obok! Polazl za nia... A dom zostal objety obserwacja dopiero pozniej. -O rany! Dlatego nikt go nie widzial... - sapnela Aneta. - Wyobrazasz sobie, co by sie dzialo, gdyby przyszedl do nas? -Wole nie. - Marta nie miala zamiaru zostac zarzadca cmentarza mieszczacego sie w jej wlasnym domu. - Czyli w tym czasie, gdy wydala sie sprawa zmiany numerow, to on juz byl wewnatrz? - upewniala sie. -Tak! I sluchajcie, dziewczyny, jaki numer! Ten kot Barbie tak go zmasakrowal, ze facet dopiero teraz zasluzyl na ksywke Szrama. Piekny to on nie byl i juz nie bedzie. - Zachichotala rozbawiona wlasnym dowcipem. -Tofik musial uslyszec tego cholernego kota - uznala Marta. - Dlatego tak szalal. -No, kto by pomyslal, ze glupie futrzaki odegraja taka role. Gucio bronil swojej pani tak zaciekle, ze bandyta zamknal go w piwnicy. -A kot narobil takiego rwetesu, ze zaniepokoilo to To-fika... -Tak! - Dorota byla w swietnym humorze. Tak sie czuje ktos cudem ocalony. Zaczyna doceniac najbardziej prozaiczne rzeczy. - Ale jazda byla! I to bez trzymanki! Wszystko przez lornetke widzialam! - Oczy jej sie zaswiecily na wspomnienie niedawnych wydarzen. - Myslalam, ze Damian padnie, jak zobaczyl, ze tam wchodzicie... Reszte znacie - zakonczyla. -Wlasciwie tak - przyznala Marta. - Co bedzie z Guciem? Trafi do schroniska? -Skad! - oburzyla sie Dorota. - Zabieram go! 188 -Zwariowala! - Aneta zwrocila sie do Marty. - Ten kot to sadysta!-Wcale nie - bronila nowego pupila Dorota. - Jest kochany. Tylko psow strasznie nie lubi. -Wiemy - mruknela Marta. - Nieraz musialam ratowac Tofika. Ale sluchaj, bo jest jeszcze jedna sprawa. Wspominalas, ze Kasprzyk nie przyznal sie do napasci na Damiana? - upewnila sie, czy wlasciwie zrozumiala. -Wlasnie nie. - Dorota miala zaaferowana mine. - Uparcie zarzeka sie, ze nie mial z tym nic wspolnego. Mowil natomiast, ze widzial, jak w poblizu waszego domu krecila sie jakas kobieta. Nie widzial jej twarzy. Dzielnicowy jednak mu nie uwierzyl - zakonczyla relacje. - Sluchajcie, dzieki za sniadanie. Musze leciec. Mam cos dla ciebie. - Podala Marcie jakies papiery zwiniete w rulonik. - Zrobisz, co bedziesz chciala, ale zanim zaczniesz to przegladac, chce ci powiedziec, ze Damian zaczal przygotowywac te projekty co najmniej dwa tygodnie temu. -Projekty czego? - Marta nie rozumiala, o czym mowi dziewczyna. -Twojego pierscionka zareczynowego. - Dorota pomachala dlonia na pozegnanie i wyszla. Zrobila, co mogla. Teraz reszta zalezy od brata i Marty. Marta zamknela sie w swoim pokoju. Ogladala rysunki zrobione przez Damiana. Delikatne szkice olowkiem przypominaly dzielo rysownika albo grafika, a nie zwyklego jubilera. Musiala przyznac, ze mial nie tylko reke do rysowania, ale i wyobraznie artysty. Kazdy z rysunkow przedstawial pierscionek stanowiacy dzielo sztuki sam w sobie. Mialaby problem, zeby wybrac sposrod nich jeden. Nie potrafila odczytac znaczenia symboli nakreslonych przez Damiana na poszczegolnych rysunkach. Mogla sie tylko domyslac, ze dotycza materialow, z ktorych klejnot mial zostac wykonany. Nie wiedziala, co myslec. Tyle sie ostatnio dzialo. Czula sie bardzo zraniona przez Damiana. Czy to mozliwe, zeby mimo zachowania w tajemnicy prawdziwego powodu przyjazdu byl z nia 189 szczery w kwestii uczuc? Aneta miala racje. Na poczatku Marta unikala go jak mogla. Umowila sie z nim tylko po to, by odciagnac jego uwage od zwlok lezacych pod ich stopami. Tyle sie potem wydarzylo i miedzy nimi, i w zwiazku z napadem. Damian nie utrzymywalby z nia kontaktu, kiedy sie przekonal, ze nie jest poszukiwana flama przestepcy, gdyby tego nie chcial. Marta starala sie uporzadkowac wspomnienia w czasie. Wlasciwie zdeklarowal sie ze swymi uczuciami, gdy Arek wyjawil mu jej tajemnice. Wiekszosc mezczyzn ucieklaby od niej jak najdalej. Projekty pierscionka tez powstawaly w czasie, gdy juz wiedzial o wszystkim. Moze jednak pochopnie go osadzila...-Trudno - westchnela. Zrobi tak, jak powiedziala Dorocie. Musi ochlonac, uspokoic sie, wrocic do normalnego zycia i dopiero wowczas zastanowi sie nad swoimi uczuciami. Pod warunkiem, ze Damian wroci i bedzie sie nad czym zastanawiac, pomyslala z naglym smutkiem. Trudno sie nawet upierac, ze zawiodl jej zaufanie. Mial swoje powody, ktore potrafila zrozumiec. Sama tez trzymala w sekrecie wszystko, co dotyczylo jej przezyc. Moze wiec nie chodzi o to, czy mu ponownie zaufac, tylko czy chce zaryzykowac? Prawda, ktora uswiadamiala sobie coraz wyrazniej, nie byla dla niej mila. Marta miala powazne obawy, ze wszystko, co sie wydarzylo w ostatnich dniach, potraktowala jako pretekst, by zerwac znajomosc z Damianem. Bala sie ryzyka, jakie niesie ze soba powazny zwiazek. Zdawala sobie jednak sprawe, ze nie ma prawa porownywac Damiana i Arka. Byli rozni jak dzien i noc. Zyjac samotnie, byla bezpieczna, nikt nie mogl jej skrzywdzic ani zranic, ale czy byla szczesliwa? -Juz po wszystkim. - Zadowolona Aneta zbiegla po schodach posterunku. Wlasnie skonczyla skladac zeznania. -No nie wiem... - Marta miala watpliwosci. -Czego nie wiesz? - Aneta obejrzala sie na schodzaca powoli przyjaciolke. 190 -Moim zdaniem zostalo kilka kwestii...-Niby jakich? Co sie stalo z pozostalymi czlonkami gangu? To problem tych z kryminalnego. Nie beda zbyt intensywnie szukac, bo niby po co? Tamci odsiedzieli swoje i moga robic, co tylko zechca -powtorzyla wiernie zdanie, ktorym uraczyla policjantow okazujacych jej zdjecia Chrusta i Rysia. -To nie do konca tak - mruknela Marta, idac do samochodu. -Wiem, ale nie zamierzam ich oswiecac... -Zapewniam cie, ze jestem ostatnia osoba, ktora mialaby zamiar powiedziec szczera prawde na temat miejsca pobytu pozostalych dwoch bandziorow. Nie chodzi mi o to, co zrobia sledczy. Wiem, ze nie beda sie przemeczac. Martwi mnie cos innego. Wciaz nie wiadomo, kto napadl Damiana. -Daj spokoj... - Aneta machnela reka. - Pomylilas sie i tyle. Tak trudno przyznac sie do bledu? Tyle sie dzialo, ze moglas sie pomylic. -Moglam, ale sie nie pomylilam. Wiem, co widzialam. Nie zmienie zeznan tylko po to, zeby mogli spokojnie zamknac sprawe. Kiedy musze klamac, to musze, ale kiedy nie musze, to nie chce! Wsiadaj! - Otworzyla samochod. Byla nieprzejednana w zeznaniach. Z niezachwiana pewnoscia odrzucala wszelkie sugestie, ze mogla sie pomylic. Tlumaczyli jej, ze bylo ciemno, wszystko trwalo zaledwie kilka sekund, emocje... przeciez mogla sie pomylic co do osoby sprawcy. Moze to wcale nie byla kobieta? - sugerowal Piasecki. Im dluzej jednak Marta zastanawiala sie nad tamta scena, tym bardziej byla pewna tego, co widziala. Nie zauwazyla u siebie sklonnosci, jaka wykazuja sie niektorzy swiadkowie, by za kazdym razem inaczej widziec tamto zdarzenie. Ona widziala wciaz to samo, gdy tylko zamykala oczy. -Nikt nie kaze ci klamac wiecej niz trzeba. - Aneta podniosla dlonie, sygnalizujac, ze sie poddaje. - Ale w tej sprawie wiecej kobiet nie ma. Wiec jaka mialaby napasc Damiana? 191 -Nie wiem jaka, ale ktoras to zrobila. Zreszta skad wiesz, ze on mowi prawde i to nie jest jakas jego byla? Mogl klamac. - Marta skierowala samochod w strone domu.-Mysle, ze przesadzasz - zaprotestowala Aneta. - Teraz, jak juz znasz cala sprawe, powinnas zaczac myslec rozsadnie i zrozumiec, dlaczego nie powiedzial ci wszystkiego od razu. Mial podstawy, by cie sledzic. Marta nie odpowiedziala. Zdawala sobie sprawe, ze Aneta ma racje. Nie byla zla na Damiana. Kiedy emocje opadly i zaczela normalnie myslec, doszla do takiego samego wniosku jak przyjaciolka. Nie zmienialo to jednak sytuacji. Poza tym nie widziala Damiana od kilku dni. Nie dzwonil, nie przychodzil. Moze to i lepiej, pomyslala przygnebiona. Nie byla pewna, co by zrobila, gdyby go spotkala. Wlasciwie nie byla pewna niczego z wyjatkiem tego, ze lada moment zaczynaja sie matury, a ona zaliczyla rok nawet Dawidowi. Bardziej dla swietego spokoju niz dla jego wiedzy historycznej, ale nie miala do tego glowy, zwlaszcza ze chlopak i tak zdawal matematyke. Ostatni raz widziala Damiana na poczatku tygodnia, gdy sie mineli w komisariacie. Patrzyl jakos tak smutno, ale nic nie powiedzial. Aneta twierdzila, ze widziala na jego twarzy nadzieje i oczekiwanie, ale przyjaciolka miala sklonnosc do widzenia rzeczy, ktorych nie ma, zwlaszcza gdy chodzilo o mezczyzn. To, ze sie nie odzywal, swiadczylo samo za siebie. Polozyl krzyzyk na ich znajomosci. Marta moglaby sie zmobilizowac przynajmniej do rozmowy z nim, ale nie miala smialosci. Nie potrafila sie przelamac. Nie potrafila tez wyzbyc sie niepokoju spowodowanego tym, ze pewne sprawy nadal wymagaly wyjasnienia. Napasc na Damiana pozostala przeciez niewyjasniona, mimo ze Piasecki uznal sprawe za zamknieta. -A Arek? - zapytala Aneta. - Moze to on zaatakowal Damiana? -Po raz setny powtarzam, ze to byla kobieta! - Wytracona z rozmyslan Marta zirytowala sie na przyjaciolke. Ta, jak sie uprze, to 192 ratujcie wszyscy swieci. - Arek nie jest kobieta, zreszta nie bylo go tutaj w tym czasie... - dokonczyla juz spokojniej.-Skad wiesz? -Pytalam Piaseckiego. -Jednak masz watpliwosci, czy to byla kobieta... -Nie, nie mam - przerwala jej. - Przestan mi to wmawiac. Moze jestem glupia, ale nie slepa! Pytalam tylko po to, zeby sie upewnic, czy Arek nie mial nic wspolnego ze smiercia Andrzeja! -Ze smiercia Rysia na pewno nie mial - wyrazila przekonanie Aneta. Po chwili milczenia zapytala, zdziwiona podejrzeniami: - Ale dlaczego tak sadzilas? Myslalam, ze to Rysio zabil Andrzeja... -Bo widzisz, jak zaczelysmy uzgadniac zeznania co, gdzie i jak... i sprobowalam wszystko ulozyc w logiczna calosc... to jest kilka rzeczy, ktore sie nie zgadzaja. - Marta nie potrafila w jednym zdaniu wyrazic gnebiacych ja zlych przeczuc. -Moim zdaniem wszystko sie zgadza - powiedziala z przekonaniem Aneta. - Piaseckiemu tez sie zgadza, a to najwazniejsze. Nie znalazl zadnych nielogicznosci, bo ich nie ma. -Oj, Aneta, rusz glowa. Nie mowie o tym, co zeznalysmy, tylko o tym, co wydarzylo sie naprawde. -Czyli co? Brakuje ci jeszcze jakiegos trupa? - rozezlila sie Aneta. - Musisz szukac dziury w calym? Ciesz sie, ze problemy mamy z glowy. -Wlasnie boje sie, ze nie. Jest kilka rzeczy, ktore od paru dni mnie mecza. Kiedy znalazlam Andrzeja, furtka byla otwarta, a na noc zawsze ja zamykam na klucz. Jak ja otworzyl? -Przeciez to wlamywacz! Wytrychem czy czyms... -Po co? To wysportowany mezczyzna. Spokojnie mogl ja przeskoczyc. Ale niewazne... - Marta machnela reka. - Ogladalam zamek i nie bylo na nim zadnych rys. -Mial talent. 193 -Musial, skoro nie mial zadnych narzedzi - zadrwila Marta. - Poza dokumentami, kasa i kluczykami do samochodu Andrzej nic przy sobie nie mial. Jak wiec otworzyl furtke?-Moze Rysio mu otworzyl. Poklocili sie, zabil go i uciekl -podsunela jej Aneta. - Zreszta, czy to takie wazne? -Samo w sobie nie, ale sluchaj dalej. Kolejna rzecz, ktora mi nie pasuje... Kiedy zastalas Rysia w domu, sama powiedzialas, ze zaniepokoilo cie, ze drzwi byly otwarte. On takze nie mial przy sobie zadnych narzedzi, zeby wylamac zamek. Zreszta tez nie ma sladow, ze ktos przy nim grzebal. -Nie rozumiem, do czego zmierzasz. -To proste: ktos ma klucze do mojego domu. -Niemozliwe - wykrztusila z trudem Aneta. - Twoje drzwi to firmowka. Nie mozna dorobic kluczy... Przynajmniej nie wszedzie... -No, ale ktos zdobyl klucze do mojego domu i to nie jest ktos, z kim mialysmy dotad stycznosc... -Jestes pewna? -Nie, do cholery! - wybuchnela Marta, uderzajac otwarta dlonia w kierownice. - Niczego nie jestem pewna! Ale to jedyne logiczne wyjasnienie... - dokonczyla spokojniej. Nie chciala wystraszyc Anety, ale tylko takie wyjasnienie, choc malo prawdopodobne, bylo jej zdaniem mozliwe. -Marta, budujesz swoja teorie nie na tym, co jest, tylko na tym, czego nie ma. Upierasz sie, ze ktos zdobyl klucze do domu, bo brak sladow wlamania. To za malo. -Moze dla ciebie. - Marta nie potrafila darowac sobie zlosliwosci. - W nocy, kiedy Damian dostal po glowie, furtka tez byla otwarta. To trzeci raz! Zanim powiesz, ze to bandyci, przypominam ci, ze w tym czasie dwaj z nich lezeli martwi, a trzeci przebywal w Krakowie. Nie bylo go tutaj, Aneta. Alicja Bednarz tez odpada, bo nie miala powodu, zeby sie do mnie wlamywac. Piasecki twierdzi, ze nigdy nie widziala Damiana ani Doroty podczas tamtej sprawy. Uciekla z miasta tej samej nocy, gdy dokonano napadu. 194 -No dobrze, zalozmy, ze masz racje - poddala sie Aneta. - To znaczy, ze jest ktos jeszcze...-Tak, i to prawdopodobnie ktos, kto nie ma zadnego zwiazku z Damianem - myslala glosno Marta. - Pierwszy raz furtka byla otwarta tej nocy, gdy zginal Andrzej, drugi raz, gdy zginal Ryszard, a trzeci, gdy dostalo sie Damianowi. -Ale to znaczy, ze nie chodzi o zadnego z nich - wyciagnela prawidlowy wniosek Aneta. -Wlasnie! Obawiam sie, ze chodzi o mnie. Tylko nie wiem dlaczego. -Arek? -Raczej nie. Nie bylo go wtedy w Sremie. W tym czasie byl przesluchiwany w zwiazku z podejrzeniem o gwalt, a lepszego alibi niz policyjne nie mozna miec. - Marta zatrzymala auto przed domem i wyszla otworzyc brame. Aneta siedziala jak ogluszona w samochodzie i bila sie z myslami. Argumentacja byla niezbyt prawdopodobna, ale nie niemozliwa. Wszystkie zdarzenia, jakie mialy miejsce ostatnimi czasy, byly nieprawdopodobne, ale sie wydarzyly. I to wlasnie im! -Marta... - zaczela z wahaniem, gdy weszly do domu. Tofik obskakiwal je obie radosnie. Przyzwyczail sie, ze ma dwie panie. - Wiem, ze wciaz bronie Damiana, ale moze to jednak on? No wiesz, dorobil klucze... - Zamilkla i czekala na reakcje przyjaciolki. - W koncu to jemu zalezalo na tym, zeby sie dostac do srodka - dokonczyla mysl. Marta tylko spogladala na nia bez slowa. -Nie zapominaj, ze widzialam, jak zostal napadniety, i to nie jego cien walnal go w glowe - skwitowala z sarkazmem pomysl Anety. -Co nie znaczy, ze jest niewinny. Albo jego siostra... Przerwal jej dzwiek telefonu. Marta westchnela. -Musze odebrac. Tak, slucham - rzucila do sluchawki. -Witaj, dziecko. 195 -Mama?! - Byla zszokowana. Matka byla ostatnia osoba, ktora spodziewala sie teraz uslyszec. - Cos sie stalo?-Jak moglas mu to zrobic! -Nie rozumiem. - Pretensje ja zaskoczyly. - O co ci chodzi? -Rozmawialam z Arkiem. Dzwonil do mnie. Jest w areszcie! Przez ciebie! - Matka prawie krzyczala do sluchawki. -Tak ci powiedzial? - warknela Marta. - To do niego podobne. Mamo, on probowal zgwalcic dwie kobiety! -Co za bzdura, doprawdy... Jak mozesz opowiadac takie rzeczy? - W sluchawce rozlegl sie szloch. -Na litosc boska, mamo! Ja to widzialam! -Arek wszystko mi opowiedzial. Jak moglas to zrobic!? Sklamalas na policji przez tego mezczyzne! -Mamo! - wsciekala sie. - Tobie kompletnie odbilo! Jak mozesz wierzyc jemu, a nie mnie! -Niszczysz sobie zycie, dziecko. Bez meza, bez dzieci... Opamietaj sie... - prosila matka, lkajac spazmatycznie. -Arek chcial ci dac szanse... -Jezus Maria! - Marta miala wrazenie, ze za chwile zemdleje. - Tylko mi nie mow, ze pomoglas Arkowi mnie znalezc... -Oczywiscie. Co ze mnie bylaby za matka... -Mamo, nie dzwon do mnie wiecej! Nigdy! - Spojrzala ze lzami w oczach na Anete, ktora przysluchiwala sie rozmowie. - Nie wierze... po prostu nie wierze... tego sie nie da opisac slowami... -powtarzala w kolko. -Spokojnie. - Aneta poglaskala ja. - Zapomnij o tym wszystkim. Arek sie nie wywinie. Bedziesz miala spokoj. Zaczniesz wszystko od nowa. -Ile razy mozna zaczynac wszystko od nowa?! -Tyle, ile trzeba. Uspokoj sie, to wariatka. Nie jestes do niej podobna. -Obys miala racje... - jeknela Marta. 196 -Nie moge uwierzyc, ze po tym, co mi opowiadalas, twoja matka przyslala tu Arka - prychnela z niedowierzaniem Aneta. - Bil cie... -Urwala. Nie chciala przyjaciolce przypominac utraty dziecka, mimo ze nie sadzila, by Marta kiedykolwiek mogla o tym zapomniec. - Chcial cie zabic, a teraz jeszcze ten napad na Dorote... i tamta kobieta... Jak ona moze to wszystko ignorowac? - Mimo pozornego spokoju i lagodnosci byla wsciekla.-Zastanawiam sie, kiedy odzyskam jasnosc umyslu. Zrobil mi sie taki metlik, jakbym miala w glowie gniazdo szerszeni zamiast zwojow mozgowych - westchnela Marta. - Wiesz, ze mam jeszcze brata? - rzucila nagle. -Siedzi za handel narkotykami. Oczywiscie matka uwaza, ze to pomylka. - Wzruszyla ramionami, dajac do zrozumienia, ze nie warto tego komentowac. -No co ty? - wyjakala z trudem Aneta, kompletnie zaskoczona. -Mama nie przyjmuje do wiadomosci niczego, co jej nie odpowiada. Zachowuje sie, jakby to nie istnialo, albo szuka winy w sobie. A teraz we mnie. Gdyby Arek zatlukl mnie na smierc, jestem pewna, ze na pogrzebie powiedzialaby, ze ma nadzieje, ze Bog mi wybaczy, ze tak zdenerwowalam meza. Aneta parsknela smiechem. -Przepraszam, to bylo nie na miejscu - tlumaczyla sie zazenowana przed przyjaciolka, ktora zerknela na nia z niedowierzaniem, ale nie skomentowala jej zachowania nawet jednym slowem. -Nie ma za co - oznajmila wspanialomyslnie Marta. - To moze bawic - przyznala. - Tak samo jak moi dozywotni lokatorzy - dodala z cierpkim usmiechem. -Zawsze musze cos chlapnac - mruknela Aneta. - Polowa piwnicznych klopotow jest moja, ale za to w twojej piwnicy. Jezu! Trupy, zamrazarka, prace murarskie, akcja policyjna z nieboszczykami pod nosem, teraz twoja matka... - Krecila glowa z niedowierzaniem. 197 Glosny dzwiek telefonu wyrwal ja ze snu. Poczatkowo miala zamiar go zignorowac, ale nie chciala, by uparte dzwonienie obudzilo Anete. Wstala z niechecia. O tej porze mogl to byc tylko telefon od matki z kolejnymi pretensjami. Bylo ich juz kilka, ale Marta za kazdym razem odkladala sluchawke. Popelnila blad, utrzymujac z matka kontakt telefoniczny. Powinna posluchac rady mecenasa Rakowskiego w calosci i zupelnie zerwac kontakt. Matka i tak uznawala ja ledwie za dodatek, chociaz trudno powiedziec do czego. Poza ukochanym synem nie miala innych dzieci. Teraz oczywiscie miala jeszcze Arka!-Slucham! - odezwala sie najbardziej nieprzyjemnym tonem, na jaki bylo ja stac. -Pani Marta Zywek? - upewnil sie meski glos. - Aspirant Piasecki. -Cos sie stalo Damianowi? - zaniepokoila sie. -Panu Gruszynskiemu? Skad to podejrzenie? Ma pani jakies informacje? -Nic, czego by pan nie wiedzial - sklamala. - Dzwoni pan w srodku nocy, a ostatnie wydarzenia... -Tak, rozumiem. Myslala pani, ze znalezli sie tamci dwaj... Nic z tych rzeczy. Pani matka jest w szpitalu. -Moja matka...? A dlaczego pan do mnie dzwoni z ta informacja? -Pani matka podczas widzenia z panem Czajka stracila przytomnosc - wyjasnial. -Panie Piasecki! Jest pierwsza w nocy! Moja matka nie miala chyba tego widzenia teraz?! -Pani Marto, czy pani wszedzie musi wietrzyc podstep? Wlasnie jeden z kolegow opowiedzial mi o zajsciu, skojarzylem nazwisko, sprawdzilem i dzwonie. Pomyslalem, ze chcialaby pani wiedziec... -To zle pan pomyslal - odparowala zgryzliwie. -Och, rozumiem... -Nic pan nie rozumie! - Marta podniosla glos, ale zaraz opanowala emocje. - Przepraszam... - powiedziala, wypuszczajac 198 glosno powietrze przez usta, by sie uspokoic. - To nie pana wina. Oczywiscie jestem bardzo wdzieczna. W ktorym szpitalu lezy moja matka?-W naszym... W Sremie. Ale teraz juz za pozno na odwiedziny. -Naprawde? - zdziwila sie. - Wiec po jaka cholere budzi mnie pan po nocy, skoro i tak nie moge tam isc?! - Rzucila sluchawka. -Co sie z toba dzieje? - Aneta od dluzszej chwili przysluchiwala sie rozmowie. - Ostatnio zupelnie nad soba nie panujesz. - Nie chciala sprzeczac sie z Marta, ktora byla wyraznie wytracona z rownowagi. Moze to opozniona reakcja na stres? - zastanawiala sie. - Co masz zamiar zrobic? - spytala. -Nie wiem, po prostu nie wiem. Marta z poczucia obowiazku z samego rana pojechala do szpitala. Miala nadzieje, ze to nic groznego. Nie wyobrazala sobie, jak postapi, jesli matka bedzie wymagala opieki. Byla wdzieczna przyjaciolce za towarzystwo. Aneta sie nie odzywala. Siedziala spokojnie i probowala poukladac sobie w glowie ostatnie zdarzenia. Nie mowila tego dotad glosno, ale nie potrafila zrozumiec, jak mozna odsunac sie od wlasnej rodziny. Teraz jednak zrozumiala, ze mozna. A nawet, ze nalezy. Matka Marty byla nienormalna. Urodzona ofiara i meczennica. Aneta nie miala pojecia, czy taka jest, czy brutalny maz stworzyl z tej kobiety wymarzony ideal kobiety zahukanej i poslusznej. Po latach trwania w upiornym malzenstwie tamta mogla nie rozumiec, ze mozna zyc inaczej, normalnie. To nie powod jednak, by niszczyc zycie wlasnemu dziecku. Aneta nie byla pewna, czy na miejscu przyjaciolki pojechalaby do szpitala. -Nazywam sie Zywek. - Marta zatrzymala wychodzacego z sali lekarza. - Janina Zywek to moja matka. Czy moze mi pan powiedziec, jak ona sie czuje? -Tak, oczywiscie. To nic groznego. Nadcisnienie - wyjasnil. - Nastapil gwaltowny skok cisnienia i stad ta utrata przytomnosci. Czy matka bierze leki? 199 -Nie mam pojecia, panie doktorze. Od dwoch lat nie utrzymuje z nia kontaktu - powiedziala spokojnie. Nie miala zamiaru sie tlumaczyc.-Rozumiem - odrzekl zdawkowo. - Pacjentka zostanie jeszcze dzisiaj na obserwacji. Rano bedzie mogla wrocic do domu. -Dziekuje. Zajrzala do sali, gdzie lezala matka, ale nie weszla do srodka. Nic w ich relacjach sie nie zmienilo. Postanowila, ze jesli mama nie bedzie radzic sobie sama, poszuka odpowiedniego domu opieki. To jedyna pomoc, na jaka moze liczyc. Marta nie czula krzty zalu z powodu swojej decyzji. Wydawaloby sie, ze naturalniejsze byloby trzymanie wspolnego frontu. Obie byly kobietami po przejsciach. Ale nastawienie matki do zycia bylo niereformowalne i prowadzilo do destrukcji. Marta nie zamierzala tak skonczyc. Nie miala pojecia, czy matka zemdlala z powodu wrazen, czy tez rzeczywiscie jest powaznie chora. Z zaskoczeniem odnotowala, ze jej to nie obchodzi. Ta kobieta stala sie dla niej zupelnie obca osoba. -No nie... - jeknela Marta. - Znowu! - Ze zloscia przykryla glowe poduszka i przycisnela ja do uszu. Uparty dzwiek sie powtorzyl. Nocne telefony w tym domu zaczely stawac sie zwyczajem. Nie mogla sie wyprowadzic, ale mogla zmienic numer. Przynajmniej taka miala nadzieje. W ostatecznosci zrezygnuje z telefonu. Komorka jej wystarczy, uznala, idac do przedpokoju, gdzie na stoliku stal aparat. -Przenies to cholerstwo do siebie albo wywal! - Aneta stala wsciekla w drzwiach swojego pokoju. - Nie przespalam ostatnio spokojnie ani jednej nocy! -Popros Tomka, zeby wczesniej wychodzil - odgryzla sie Marta, siegajac po sluchawke. Swoja droga, tamten ktos byl uparty. Telefon dzwonil nieprzerwanie od kilku minut. -Lepiej, zeby bylo to cos waznego! - rzucila do sluchawki, nie przedstawiajac sie. 200 Ostatnio strasznie ja nosilo. Byla podminowana i byle co wyprowadzalo ja z rownowagi. Zwazywszy na to, co sie dzialo od trzech miesiecy, to cud, ze nerwy puscily jej dopiero teraz.-Pani Marta Zywek? Dzwonie ze szpitala. Przepraszam, ze o tej godzinie, ale pani mama opuscila niepostrzezenie oddzial. Nie ma jej tez na terenie szpitala. -Zawiadomila pani policje? -Wlasciwie nie ma powodu - odpowiedziala niesmialo pielegniarka. - Pani mama nie stanowi zagrozenia dla siebie ani dla osob trzecich, nie jest osoba psychicznie chora czy ubezwlasnowolniona. Jej zyciu nic nie zagraza. Mogla opuscic szpital w kazdej chwili. Nie rozumiem tylko, dlaczego o tej porze... -Rozumiem. Co szpital ma zamiar zrobic w tej sprawie? -Wlasnie pani tlumacze. Ochrona sprawdzila juz caly teren. To wszystko, co mozemy zrobic. -Na pewno. - Marta z trzaskiem odlozyla sluchawke. - Matka uciekla ze szpitala - poinformowala przysluchujaca sie rozmowie Anete. -Jak to, uciekla? -Po prostu. Uciekla. Zreszta nikt jej tam na sile nie trzymal. -A co na to personel? -Umywa rece. Tylko co ja mam zrobic? -Jest druga w nocy. Dokad mogla pojsc? - zapytala Aneta. -Nie wiem. - Marta wzruszyla ramionami. Zaczela obgryzac skorki wokol paznokci. -Moze jest w drodze do domu - zastanawiala sie Aneta. -Niby jakim cudem? Autobusy w nocy nie jezdza. Nie wiem, czy zna moj adres. Moze i zna... -Trzeba jej szukac - zadecydowala Aneta, widzac, ze przyjaciolka jest rozkojarzona i ma problem z zebraniem mysli, przynajmniej tych rozsadnych. -Moze zadzwonie po Piaseckiego? - rzucila mysl Marta. Aneta wydela wargi. 201 -On nas chyba nie lubi. Poza tym, co powiemy? Zaginionych tak od razu nie szukaja, chyba ze to wariaci albo dzieci. Moze lepiej po Damiana? Pomoze nam szukac.-Damian tu jest? - zdziwila sie Marta. - Myslalam, ze wrocil do Krakowa. -Przyjechal kilka dni temu - baknela Aneta, unikajac ganiacego spojrzenia przyjaciolki. -Nie powiedzialas mi... -Bo nie chcialas o nim w ogole slyszec. -Powinnas mi powiedziec. -Sluchaj, potem bedziesz miala pretensje, dobrze? Najpierw twoja matka... -No dobrze - zgodzila sie Marta. - To ty dzwon po Damiana, a ja jednak porozmawiam z dzielnicowym. Niech sie na cos przyda. Nie chciala sama rozmawiac z Damianem. Po tym wszystkim miala go nagle prosic o pomoc? Lepiej niech to zrobi Aneta. Przyjaciolka tylko spojrzala na nia dziwnie, ale uznala, ze nie ma co zaczynac tematu o tej porze i w takich okolicznosciach. Zawrocila do pokoju. Slyszala, jak Marta rozmawia z aspirantem Piaseckim. Zdaje sie, ze nie szlo jej najlepiej, sadzac po podniesionym glosie i uszczypliwych uwagach. Policjant musial sie opierac. Kilka minut pozniej dzwonek do drzwi obwiescil przybycie Damiana, ktory zarzucil na siebie dres od joggingu, nie zawracajac sobie glowy kompletowaniem stroju. Z tego, co mowila Aneta, zdolal zrozumiec, ze sprawa jest pilna. Przykro mu bylo, ze Marta sama do niego nie zatelefonowala, ale moze to i lepiej. Kiedy wszystko troche sie uspokoilo, przyjechal do Sremu. Zabraklo mu jednak smialosci, by przyjsc. Nie wiedzial, jak przekonac Marte, ze moze mu zaufac. Czekal wiec na pierscionek ze swojej pracowni, wykonany wedlug jego projektu. Lada dzien powinien go dostac. Damian mial nadzieje, ze z taka argumentacja osiagnie swoj cel, a przynajmniej zyska tyle, ze Marta mu uwierzy. To bedzie dobry poczatek. 202 -Co sie wlasciwie stalo? - spytal, gdy wyszla z pokoju ubrana.-Mama zaslabla wczoraj i trafila do szpitala. Jest srodek nocy, a ona gdzies zniknela, nic nikomu nie mowiac. Trzeba ja znalezc -starala sie mowic chlodno i bez emocji. -Twoja matka jest tutaj? -Tak, przyjechala w odwiedziny. Do Arka. - Na jej twarzy widniala uraza. -A co ona ma wspolnego z Arkiem? - zdziwil sie Damian. -Ona go tu przyslala - powiedziala. - Chciala, zebym do niego wrocila. -Jest nienormalna?! -Skad mam wiedziec? - Spojrzala na niego gniewnie. - Normalna na pewno nie jest, to oczywiste. Pomozesz nam czy nie? -Jasne. - Staral sie opanowac emocje. Na miejscu Marty palcem by nie kiwnal. Nic dziwnego, ze nie utrzymywala kontaktow z rodzina. Moglaby natomiast utrzymywac kontakt z nim. -Masz jakis pomysl, gdzie ona moze byc? -Zadnego. Logicznie zakladajac, powinna przyjsc tutaj. Adres powinna znac... - Marta potarla palcami nasade nosa. Byla wykonczona. - Zrobmy tak. Nie wiesz, jak ona wyglada, a ja nie mam zdjecia. Zostan wiec moze tutaj i rozgladaj sie po okolicy, ale staraj sie nie oddalac od domu. Samotna kobieta kolo szescdziesiatki, wlosy krotkie, farbowane na blond, krecone, niska. Nie mam pojecia, jak moze byc ubrana. -Powinienes wypatrzyc ja z daleka - doszla do wniosku Aneta. - Ile starszych pan moze wloczyc sie nad ranem po ulicach? -Wlasnie - przyznala jej racje Marta. - Aneta bedzie objezdzac okolice szpitala... Na szczescie odebrala juz samochod z warsztatu... Ja sprawdze postoje taksowek, dworzec, hotel. Nie mam innego pomyslu... - Spojrzala na Damiana i Anete z nadzieja, ze moze zaproponuja cos genialnego, ale oboje tylko skineli glowami aprobujaco. 203 -A co z Piaseckim? - przypomnialo sie Anecie, gdy wychodzily zdomu. -Mam przytoczyc cala rozmowe? - skrzywila sie Marta, otwierajac brame. -Nie trzeba. Powiedz tylko, czy nam pomoze? - Aneta otworzyla drzwi zaparkowanego przy chodniku auta. -Obiecal, ze patrole beda uwazac. To wszystko. - Marta ruszyla do garazu, by wyprowadzic samochod. -Niewiele... - mruknela ze zloscia przyjaciolka. -Nie chcial ze mna nawet gadac... Nie wymagajmy za duzo... -zawolala Marta, gdy tamta odjezdzala spod domu z piskiem opon. Marta od kilku godzin jezdzila po miescie. Dobrze, ze w Sremie jest calodobowa stacja paliw, w przeciwnym razie wracalaby do domu pieszo. Spojrzala ze zniecheceniem na zegarek. Dochodzila szosta. Aneta sie nie odezwala. Damian tez nie dzwonil. Nie miala pojecia, co matka mogla wymyslic. Zdecydowala sie wracac. Matki nikt nie widzial, nie zameldowala sie w jedynym hotelu w miescie. Marta byla glodna, miala mdlosci, krecilo jej sie w glowie. Zaparkowala przed domem. Anety jeszcze nie bylo. Pchnela furtke i weszla. Do jej stop dopadl Tofik. Mial brudne, posklejane futro, na uchu skrzep krwi. Skomlal i krecil szalenczo ogonem z radosci. -Co sie stalo, piesku? Gucia nie bylo, pojawienie sie kolejnego kota sadysty byloby zaskakujacym zbiegiem okolicznosci, chociaz natura nie lubi prozni, przemknela jej mysl. Pies byl poraniony. Pchnela drzwi do domu. Zaskoczylo ja zachowanie Tofika. Nie chcial wejsc do srodka. Warczal. Siersc na grzbiecie i karku mial zjezona. Marta zawahala sie chwile, ale nie miala wyjscia. Musialo wydarzyc sie cos zlego, skoro Tofik tak sie zachowuje. Powinna wejsc do srodka i sprawdzic, co sie dzieje. Jej niepokoj sie wzmogl, gdy zobaczyla otwarte drzwi do piwnicy. Po co Damian mialby tam schodzic? Trzymajac sie poreczy, powoli, starajac sie nie robic halasu, schodzila po stopniach. 204 To, co zobaczyla, ja zmrozilo. Lezal kolo okna. Byl bardzo blady, wydawal sie nieprzytomny. Rzucila sie do niego jak szalona, nie zastanawiajac sie nad ewentualnym niebezpieczenstwem. Klatka piersiowa Damiana unosila sie w plytkim oddechu, na skroni widniala spora rana.-Gdzie oni sa? - Marte zaskoczyl sam glos. Nie zdawala sobie sprawy, ze w piwnicy jest ktos jeszcze. -Mama?! - Oszolomiona usiadla na posadzce tuz obok Damiana. -Gdzie oni sa?! - Janina Zywek podniosla glos do histerycznego krzyku. Marta dopiero teraz zauwazyla dzikie, rozbiegane oczy i przedmiot, ktory matka trzymala w reku. Byl to spory kamien. -Cos ty zrobila? - Nie wierzyla wlasnym oczom. -Musialam ratowac twoje malzenstwo. Nie moglam dopuscic, zeby Arek ich zobaczyl u ciebie - wyjasniala Janina corce, ktora patrzyla na nia ogromnymi z przerazenia oczami. -Cos ty zrobila? - powtorzyla Marta, podnoszac sie z trudem. -Wszystko widzialam. - Matka podeszla krok blizej. Marta nie spuszczala oczu z kamienia. Mama oszalala. Innego wyjasnienia nie bylo. -Jak zakradal sie po nocy... Zostawilam go w krzakach. Co z nim zrobilas? - dopytywala sie uparcie. -Boze... - jeknela Marta. - To bylas ty... Ty go zabilas... -Yhm. Na tego drugiego tez sie zaczailam. Spadl ze schodow -mowila matka, chichoczac. - Potem ten glupi pies mi przeszkodzil, ale juz to naprawilam. Zobacz. - Wskazala na Damiana. - Nie rusza sie. Naprawilam to i Arek ci wszystko wybaczy. -Jakiego drugiego? -Tego drugiego. Bylabym z nim skonczyla, ale mi uciekl. Twoja kolezanka wrocila wczesniej do domu. Musialam sie schowac pod dywanem, zeby mnie nie zobaczyla. Na szczescie tamten sam spadl ze schodow do piwnicy, dobrze mu tak - tlumaczyla. 205 Spokojny ton nie zwiodl Marty. Matka byla szalona. Chytry usmiech na twarzy, blyszczace jak w goraczce oczy napawaly przerazeniem. Wlasnie zrozumiala, o kim tamta mowi. Bandyta, ktorego uderzyla parasolka Aneta, zostal zaatakowany wczesniej przez mame! Aneta musiala sie na niego natknac, gdy uciekal. Marta nie mylila sie tez co do plci osoby, ktora napadla na Damiana. To rzeczywiscie byla kobieta. Nie przypuszczala tylko, ze to moze byc jej wlasna matka.-Jak sie dostalas do domu? - spytala. -Zostawiasz zapasowe klucze pod marmurowa donica przy garazu. - Zachichotala, zadowolona. -Skad...? -Hi, hi - smiala sie piskliwie. - Widzialam cie... Wszystko widzialam... -Mamo, potrzebujesz pomocy. Pomoge ci. - Przemawiajac lagodnie, zaczela zblizac sie do matki. Za plecami uslyszala jek Damiana. Odzyskiwal przytomnosc... 206 -Odejdz! - Matka cofnela sie, unoszac kamien nad glowa. - Chcesz mnie oszukac! Widze to... Chcesz go ratowac! - Z wsciekloscia rzucila sie do przodu. Nie zamierzala uderzyc corki. Musiala zabic tego mezczyzne. Arek jej to wszystko wytlumaczyl. Musial ukarac Marte. Zdradzala go. Tamto dziecko nie bylo jego. Ale byl gotow znowu jej wybaczyc. Rozumiala go. Mieli slub koscielny. Rozwod w oczach jej i Arka byl niewazny. Marta rzucila sie na matke. Zaskoczyla ja jej sila. Furia i choroba zwielokrotnily moc kruchego drobnego ciala. Usilowala wyrwac jej kamien. Upadly. Marta uderzyla glowa w sciane. Zamroczylo ja na moment. Oprzytomniala w chwili, gdy mama uklekla nad Damianem, trzymajac kamien wysoko nad jego glowa. Marta zerwala sie i pchnela ja mocno w plecy. Matka przewrocila sie, upuszczajac kamien. Podniosla sie na kolana i z rozczapierzonymi jak harpia 206 palcami zblizala sie do corki. Marta nie miala pojecia, kim jest ta zmierzajaca ku niej, wyjaca istota, ale to nie byla jej mama. Nie zastanawiajac sie, uderzyla ja z calej sily w twarz. Starsza kobieta upadla. Po szyi sciekala jej krew z rozbitej wargi. Skomlac cicho, doczolgala sie do schodow. Marta pozwolila jej uciec. Matka nie stanowila juz zagrozenia. Widocznie uderzenie sprowadzilo ja ponownie do roli ofiary, ktora byla przez cale zycie. Marta z ulga zauwazyla, ze komorka nie stracila zasiegu. Zadzwonila po pogotowie. Nie zwrocila uwagi na krzyki, ktore dochodzily z zewnatrz. Do jej uszu dotarl potworny huk i trabienie samochodu, ale nie miala sily zastanawiac sie, co sie stalo. Otepiala siedziala przy Damianie, czekajac na przyjazd lekarza. Potem zemdlala.Otworzyla oczy. Bialy sufit, biale sciany, biala posciel. Przy lozku siedziala Aneta. -Gdzie jestem? - spytala niepewnie. Miala problem z zebraniem mysli. Wiedziala, ze to szpital, a nie poczekalnia do czyscca, ale pytanie zadala, nie zastanawiajac sie nad jego sensownoscia. -W szpitalu. Wszystko w porzadku. Nic ci nie jest - pospieszyla z zapewnieniami przyjaciolka, ocierajac Izy. Od wczoraj nie robila nic innego, tylko ocierala lzy. Plakala z wielu powodow - ze strachu, przygnebienia, ze zlosci, z radosci, a nawet ulgi, ze nikt z obecnych w piwnicy funkcjonariuszy nie zwrocil uwagi na podloge pod zamrazarka. -Co z Damianem? - slabym glosem spytala Marta. Strach dlawil jej krtan. -Wszystko bedzie dobrze - uspokoila ja Aneta. -Ma wstrzasnienie mozgu. Musi troche polezec, ale nic mu nie bedzie. Pozszywali mu glowe i po krzyku. -To dobrze. - Odetchnela. - A matka? -No... - Aneta zawahala sie. Nie byla pewna, czy moze to powiedziec. Sama omal nie zemdlala, gdy zobaczyla widok w piwnicy. Damian z rozbita glowa, zemdlona przyjaciolka, slady 207 krwi na schodach. O tym, co widziala na ulicy, wolala nie myslec. Jeszcze ja mdlilo na wspomnienie.-To ona zabila Andrzeja - szepnela Marta. - I Rysia tez probowala. -Co?! - krzyknela zszokowana Aneta. - Zartujesz? -Sciszyla glos. -Nie, sama mi powiedziala. Damiana takze zamierzala zabic. -Rany boskie! Ona zwariowala? -Na to wyglada. I mialam racje co do kluczy, tylko jak ostatnia idiotka nie pomyslalam, ze to moje wlasne. Jestem kompletna idiotka. -Nie, no co ty... -Powiedz, co z mama? -Nie zyje. -Jak to sie stalo? - Marta czula rozgoryczenie, ale nie zal. -Wpadla prosto pod radiowoz. Uwierzysz? - Aneta zachichotala. - Przepraszam. - Opanowala sie szybko. - To nie jest smieszne. Przepraszam. -Daj spokoj, rozumiem. - Marta oparla sie na poduszkach. - Co ja wlasciwie tu robie? -Zemdlalas. -I to ma byc powod? - Skrzywila sie z niechecia. - Musze isc do domu. Podaj mi rzeczy. -Lekarz kazal ci lezec. - Aneta spojrzala groznie. - Nie moge uwierzyc, ze mi nie powiedzialas! W twoim stanie... -Jakim moim stanie? - Marta nie rozumiala, o co Aneta ma pretensje. -Jestes w ciazy! Nie moge uwierzyc, ze mi nie powiedzialas! Po tym wszystkim, co razem przezylysmy... -Kto jest w ciazy? Ja?! -Nie wiedzialas? - Aneta nie kryla zaskoczenia. -Jak to sie moglo stac? 208 -Jak? - Aneta parsknela smiechem. - Wiem, ze to ja ucze biologii, a ty historii, ale przynajmniej podstawowa wiedze powinnas miec...-Bardzo smieszne. Jestem w ciazy. Nie moge w to uwierzyc. - Dotknela delikatnie brzucha. Byl plaski jak deska. -Dopiero piaty tydzien - powiadomila ja przyjaciolka. - Na szczescie nie pytasz, kto jest ojcem, wiec wersje z bocianem mozemy sobie darowac. -Co z dzieckiem? Wszystko w porzadku? - Strach przywrocil jej jasnosc myslenia. Nie przezylaby, gdyby je stracila. -Jest na miejscu - zapewnila ja Aneta. - Nic mu sie nie stalo -dodala po chwili. -Dlugo tu leze? - spytala Marta. -Od wczoraj, dali ci cos na uspokojenie. Caly czas spalas... -Damian wie o dziecku? -On nie, ale ktos inny tak... - Aneta miala nadzieje, ze Marta nie bedzie zla. Przeciez ona po prostu musiala zawiadomic Dorote, ze jej brat jest w szpitalu. Nowina, ze obie beda ciociami, tez musiala sie podzielic. - No dobra, to ja powiedzialam Dorocie. -A ona bratu - podsumowala Marta. -No... - przyznala Aneta. -To dobrze. Musze do niego isc... - Odrzucila koldre i wstala powoli. Czula sie dobrze. Zadowolona, ze nie ma zawrotow glowy, byla zdolna przenosic gory. -Czekaj, nie tak szybko - zatroskala sie Aneta. -Nic mi nie jest. -Jak chcesz, ale Dorota przywiozla cos dla ciebie. - Podala jej male aksamitne pudeleczko. Marta otworzyla je i nie zaprzatajac sobie glowy podziwianiem pierscionka, wsunela go na palec. -Ktora sala? - spytala Anete drepczaca obok jak kwoka, na wypadek gdyby Marta zle sie poczula. -Tu... - Przyjaciolka wskazala sale tuz obok. 209 Marta zdecydowanym krokiem weszla do srodka. Dorota pochylala sie nad Damianem, tlumaczac cos z troska. Urwala na jej widok. Damian podazyl za spojrzeniem siostry. Usmiechnal sie niesmialo do Marty.-Popatrz, jak dobrze pasuje. - Rozesmiala sie radosnie, unoszac dlon z pierscionkiem zareczynowym. Jakis czas pozniej... Marta z westchnieniem rzucila sie na kanape. Kilka godzin pracy, poniedzialek, a ona byla zmeczona niczym mityczny Syzyf. Nie to, zeby jej praca byla bezowocna. Po prostu od momentu kiedy sie dowiedziala, ze jest w ciazy, dopadly ja wszystkie mozliwe objawy. Przez moment rozwazala mysl, czy typowe dolegliwosci ciazowe nie sa natury psychologicznej. Pokrecila z irytacja glowa. Ostatnie dwa tygodnie byly wyczerpujace. Przesluchania na policji, irytujaca ja na kazdym kroku Aneta, tak przejeta jej stanem, ze Marta zaczynala czuc sie przy niej jak smiertelnie chora, Dorota przysylajaca ciuszki dla dziecka na kazda okazje, Damian kursujacy miedzy Sremem a Krakowem, ciagle mdlosci i zawroty glowy, matury, a jakby tego bylo malo, znow na tapecie pojawil sie zapomniany temat wieprzowiny. Do niedawna dreczyl ja jeszcze problem pogrzebu matki, ale ostatecznie skorzystala z pomocy zakladu pogrzebowego, ktory zajal sie wszystkim, lacznie z zapewnieniem zalobnikow, gdyz ona sama nie zamierzala uczestniczyc w tej farsie. Zbyt wiele zlego sie wydarzylo. Podejrzewala, ze przyjdzie jeszcze czas na lzy, ale nie teraz. -Marta! - Do pokoju wpadla Aneta, potykajac sie na wysokich obcasach. - Mamy problem! Chodzi o te wieprzowine, co... -Jezu! - syknela ze zloscia, otwierajac jedno oko. - Juz powiedzialam w pokoju, ze nic z tego! Poobrazaja sie troche no i co z tego? Mam to gdzies! -To nie to... - Machnela reka. - Chodzi o Damiana! -Co on ma do wieprzowiny? - zdziwila sie. 210 -Zszedl do piwnicy po mieso na obiad, bo chcial ci zrobicniespodzianke, a tam pusto. Byl zdziwiony jak cholera! -Damian przyjechal? - ozywila sie. -No przeciez mowie! "Wyszedl do sklepu. Co teraz zrobimy? -Nie mam sily myslec. - Marta opadla z powrotem na poduszki. -Ale musisz! Najpierw wcisnelysmy mu kit z ta zamrazarka, a nie zapominaj, ze dziwil sie jak wszyscy diabli, a teraz zamrazarka stoi pusta! Czy my kiedykolwiek zaczniemy zyc normalnie? Juz do konca zycia bede klamac i ogladac sie za siebie? - panikowala. -Co mu powiedzialas? - Nie miala sily na pocieszanie i uspokajanie przyjaciolki. -Nic. Wzruszylam ramionami i powiedzialam, ze nie mam pojecia, o co chodzi. I sobie poszlam. Ale on zaraz wroci! -Powiedz, ze jest zepsuta. -Nie moge... Wystarczy, ze wlaczy i okaze sie, ze dziala. -To powiemy, ze jestesmy idiotkami. - Marta z westchnieniem zamknela oczy. -No ale... - Anecie nie podobal sie ten pomysl. Tomek by sie nabral, a jesli nie, to i tak wolalby nie drazyc tematu. Nie znosil konfrontacji. Ale Damian to zupelnie inna bajka. Nie odpusci tak latwo. - Marta, ale przeciez... - urwala. Przyjaciolka spala w najlepsze. Aneta siedziala jak na szpilkach. Siedzieli przy stole we czworke. Nie planowala spotkania z Tomkiem, ale nie mogac liczyc na pomoc Marty w kwestii nieuzywanej zamrazarki, zaprosila dodatkowego goscia. Miala nadzieje, ze w ogolnej rozmowie temat wieprzowiny zostanie zapomniany. Dotad jej plan sprawdzal sie znakomicie. Panowie dyskutowali o pracy, Marta wtracala tylko od czasu do czasu jakies slowo. Aneta zaczela sie powoli odprezac. Moze przyjaciolka ma racje? A ona widzi problem tam, gdzie go nie ma? -Marta, slyszalem dzisiaj o tej aferze w pokoju nauczycielskim - powiedzial odrobine niepewnie, ze wspolczuciem Tomek. 211 -Jakiej aferze? - podchwycil Damian.-Basia rozpowiedziala wsrod znajomych, ze Marta ma dojscie do wieprzowiny bezposrednio od producenta i chcialy zlozyc zamowienie - zaczal wyjasniac Tomek, ale urwal, widzac lodowate spojrzenie Anety. Zajaknal sie i umilkl. Marta zastygla z uniesionym widelcem, z ktorego zwisal kawaleczek schabu. Zerknela w poplochu na Anete, ktora odpowiedziala jej spojrzeniem: "A nie mowilam? Teraz radz sobie sama", a potem nalozyla sobie salatki i zaczela ja z przejeciem przezuwac. -No i co? - zapytal Damian. Nie rozumial, w czym rzecz. -Marta odmowila i kilka osob sie na nia obrazilo - dokonczyl Tomek, rzucajac przepraszajace spojrzenie na Anete, chociaz nie wiedzial, o co chodzi. Przeciez nic takiego nie powiedzial. Dlaczego Aneta mialaby byc wsciekla? -No wlasnie - przypomnialo sie Damianowi. - Co z ta wieprzowina? Kupilyscie zamrazarke, mialyscie trzymac w niej mieso, a musialem isc do sklepu... -Zrezygnowalam - wyjasnila w koncu Marta w odpowiedzi na pytajacy wzrok wszystkich osob obecnych przy stole. -Dlaczego? -Dlaczego? - W poplochu usilowala znalezc wytlumaczenie na tyle logiczne, by nie budzilo watpliwosci. -Z powodu ciazy. - Przyjaciolka pospieszyla jej na ratunek. -Z powodu wlosienicy - jednoczesnie wpadla na pomysl Marta. Przy stole zapadla cisza. Tomek i Damian popatrzyli na siebie zdezorientowani. -Nie rozumiem... - przyznal Tomek. -To z powodu ciazy czy Wlosienicy? -Z obu - wykrztusila w koncu Marta. -Nadal nie rozumiem - odezwal sie Tomek. 212 -No coz... Ja tez... - przyznal Damian, patrzac podejrzliwie na zmieszane przyjaciolki. Nie mial pojecia, co je tak wyprowadzilo z rownowagi.-Od czasu ciazy zle reaguje na swieze mieso. Nie moge na nie patrzec. I boje sie chorob - tlumaczyla Marta, usilujac znalezc choc odrobine logiki w tym, co mowi. -O wlasnie - podchwycila Aneta. -A co zrobilyscie z miesem? - dociekal. -Wyrzucilysmy. - Marta brnela dzielnie w kolejne klamstwa, patrzac niewinnie na ukochanego mezczyzne, w ktorego wzroku widziala watpliwosci co do jej stanu umyslowego. A moze nie? - pomyslala z nadzieja. -O wlasnie. Wyrzucilysmy. Wiesz, Marta musi uwazac, co je. -To nie badalyscie tego miesa? - spytal poirytowany Damian. Nie posadzal Marty o taka nieostroznosc. To bylo zdecydowanie nie w jej stylu. -Jasne, ze bylo badane, tylko... - Aneta zajaknela sie, nie wiedzac, jak z tego wybrnac. -Doszlam do wniosku, ze to mieso jest za tanie i moze z nim byc cos nie tak - oswiadczyla stanowczo Marta. - Wolalam nie ryzykowac. Wlosienica jest bardzo grozna dla kobiet w ciazy, a ja musze o siebie dbac. -I wczesniej nie przyszlo ci do glowy, ze mieso pochodzi z podejrzanego zrodla? -Nie bardzo... - zaczerwienila sie Marta. Damian nawet nie mial pojecia, jak bardzo podejrzane bylo mieso przetrzymywane w zamrazarce i lepiej dla ich zwiazku, by nigdy sie nie dowiedzial. -Nie sadzisz, ze powinnas zawiadomic o czyms takim policje? Ktos mniej ostrozny moglby sie zatruc... -Nie powiedzialam, ze z miesem bylo cos nie tak, tylko ze mialam takie podejrzenia. Hustawka hormonalna. Czy ja naprawde musze sie tak tlumaczyc? - zirytowala sie w koncu. 213 -Przepraszam, nie zamierzalem cie zdenerwowac - zmieszal sie Damian. Marta rzeczywiscie zachowywala sie teraz nieracjonalnie. Niepotrzebnie dreczyl ja takimi glupotami. - Po prostu zdenerwowalem sie, ze moglo cos ci sie stac. Wlosnica to powazne zagrozenie dla zdrowia i...-Mozemy skonczyc ten temat? - wtracila sie w koncu Aneta. - Nie widzisz, ze ja denerwujesz? -Przepraszam - powtorzyl z poczuciem winy Damian. -Nie zamierzalem... -Tak sobie mysle... - odezwal sie niespodziewanie Tomek, ktory milczal od kilku minut. - Czy wlosienica to nie jest szata pokutna uzywana przez sredniowiecznych mnichow? -Erudyta sie znalazl - warknela Aneta, lypiac na niego wsciekle. Czy ten wieczor nigdy sie nie skonczy?! - wsciekala sie w myslach. -To byla wlosiennica. Przez dwa "n" - wyjasnila Marta. -Ale mowilas, ze choroba nazywala sie wlosienica i... -Wlosnica. - Aneta popatrzyla na niego z gory. - Ale mowilas... -Zle uslyszales. - Jestem pewien, ze... -Nie dyskutuj ze mna - uciela. Tomek spojrzal z prosba o ratunek na Damiana, ale spodziewana pomoc nie nadeszla. Damian tez byl przekonany, ze Tomasz sie nie przeslyszal, ale doszedl do wniosku, ze lepiej siedziec cicho. W koncu to tylko przejezyczenie. Wlosienica czy wlosnica, wszystko jedno, jesli zdecydowaly sie wyrzucic mieso. -Wlosnica to choroba pasozytnicza. Larwy... - Aneta zaczela wyklad przekonana, ze pora zasypac ich odrobina wiedzy fachowej. Moze sie odczepia. -Blagam, nie przy jedzeniu - szepnela pobladla nagle Marta. Nabrala powietrza, aby powstrzymac nudnosci, ale bez powodzenia. Przyciskajac dlon do ust, zerwala sie z krzesla i pobiegla do lazienki. -Widzisz, co narobiles? - wysyczala wsciekle Aneta do Tomka. 214 Marta ostroznie wstala z lozka, nie chcac obudzic spiacego Damiana, i wymknela sie z sypialni. Zdawala sobie sprawe, ze moze poczekac do rana, ale ze zdenerwowania nie mogla zasnac. Cichutko wsunela sie do pokoju Anety i na palcach podeszla do jej lozka. Potrzasnela ja za ramie. Aneta ocknela sie i polprzytomnym wzrokiem popatrzyla na przyjaciolke.-Co sie dzieje? - spytala sennie. -Damian chce, zebym pojechala z nim do Krakowa. -I z tego powodu mnie budzisz? - mruknela, zamykajac oczy. Marta uszczypnela ja mocno. -Au! - zawolala Aneta, siadajac na lozku. - Odbilo ci? - Ze zloscia rozcierala bolace ramie. -On chce, zebym przeprowadzila sie do Krakowa. I badz ciszej, na milosc boska! -Do Krakowa??! Nie mozesz... Nie zostawisz domu... No bo jak... -Ale chce... - powiedziala zalosnie Marta. Aneta przygladala sie jej w milczeniu. Przyjaciolka patrzyla na nia, blagajac niemo o zrozumienie. -Nie chce cie zostawiac, ale... -Wiem. - Westchnela cicho. - Co masz zamiar zrobic z domem? -No wlasnie... W tym problem. Nie moge go sprzedac. -Mozesz wynajac... -Nie, nie moglabym spac spokojnie, wiedzac, ze ktos obcy sie tu kreci. Wystarczy awaria, zeby nasza tajemnica sie wydala. Nie ma mowy - stwierdzila kategorycznie. -To co zrobimy? Zostawisz dom, zeby stal pusty... -Mam pewien pomysl... - Wahanie w glosie Marty nasunelo Anecie przypuszczenie, ze w ow pomysl bedzie zaangazowana wlasnie ona, Aneta, i zdecydowanie nie przypadnie jej to do gustu. -Nie ma mowy! Zwariowalas! Po moim trupie! I zaznaczam, ze bede sie bronic! -Jeszcze nie powiedzialam, o co mi chodzi... 215 -Juz ja dobrze wiem, o co ci chodzi! Ktos musi zamieszkac w tym domu, ale nikt obcy, bo nie bedziesz mogla spac spokojnie w nocy! - powtorzyla slowa Marty. - Nie przeprowadze sie tutaj, nie ma mowy!-Pieknie! Jeden z chlopcow jest twoj i ja moge z nim mieszkac, ale ty nie?! -Nie o to mi chodzilo... - zaczela, czujac sie jak ostatnia swinia. Rzeczywiscie, sprawa z chlopcami pod podloga sprawila, ze Marta nie moze teraz opuscic domu, a ona odmawia przyjaciolce prawa do szczescia, nie chcac sie poswiecic. Ale tak nie mogla jej pomoc. Musi istniec inny sposob. -Jasne... -Jestem pewna, ze znajdziemy jakies inne rozwiazanie, zebys mogla wyjechac - zapewnila Marte. -Pewnie, tak samo jak wymyslilas przyczyne zakupu zamrazarki. Do tej pory ta historia sie za mna wlecze! -To nie byl moj pomysl... -A czyj? Moze moj? - Postukala sie w czolo i jak furia wypadla z pokoju, w ostatniej chwili powstrzymujac sie od trzasniecia drzwiami. Marta patrzyla w sufit, nie mogac zasnac. Bila sie z myslami i starala nie plakac. Damian oczywiscie mogl sie przeniesc do Sremu. Tylko ze w Krakowie mial swoja firme, dom i cale zycie. Jej w Sremie wlasciwie nie trzymalo nic poza trupami w piwnicy. Pod powiekami zapiekly ja lzy. Prosba, by Aneta zamieszkala w tym domu, byla szczytem egoizmu. Nie powinna o to prosic, nie miala prawa pograzac przyjaciolki. Pierwszy trup jest jej i bylaby w tym samym miejscu bez wzgledu na drugiego z chlopakow. Nastepne zwloki sprawily tylko, ze miala towarzystwo w nieszczesciu. To nie Aneta sciagnela na nie ten problem. Z rozmyslan wyrwalo ja skrzypniecie drzwi. Aneta skinieniem reki wzywala ja do wyjscia na korytarz. 216 -Idz - mruknal Damian, nie otwierajac oczu. - Rozumiem, zemusisz omowic z przyjaciolka wyjazd do Krakowa, chociaz nie mam pojecia, dlaczego akurat w srodku nocy. Bylbym jednak wdzieczny, gdybyscie przestaly sie krecic po domu i daly mi spac. Marta bez slowa wyszla z pokoju. Wygladalo na to, ze Damian nie spal, gdy przed chwila wysunela sie z lozka. Pomaszerowala z przyjaciolka do kuchni, gdzie Aneta natychmiast zabrala sie do parzenia rumianku. -Mysli, ze gadamy o twojej ewentualnej przeprowadzce... -To dobrze - odpowiedziala Marta, patrzac niepewnie na przyjaciolke. -Nie chce cie zostawic z tym problemem. Ale ja tez chcialabym kiedys wyjsc za maz i miec dzieci, i to bez dwoch wujkow w piwnicy. -Wiem. Przepraszam, nie mialam prawa cie o to prosic. Zachowalam sie jak egoistka... -Rozumiem. - Aneta zbyla jej przeprosiny machnieciem reki. - Jest tylko jedno wyjscie. Musimy przeniesc zwloki. -Dokad? - spytala po chwili zastanowienia Marta. -Nie wiem jeszcze, ale nic innego nie przychodzi mi do glowy. Musimy sie dobrze zastanowic, zeby to juz bylo miejsce ostateczne i nikomu nie wpadlo do glowy tam ich szukac. Musimy wyeliminowac takze kwestie przypadku. -Przypadku? -Jak poszlas do siebie, wlaczylam komputer i troche poczytalam. Specjalisci twierdza, ze najtrudniej jest odnalezc zakopane zwloki, pod warunkiem ze nie sa ukryte na terenie posesji mieszkalnej. Wyobraz sobie, ze ktos zakopuje zwloki w lesie. Jesli nie wiesz, gdzie szukac, jakie masz szanse na ich znalezienie? W gre wchodzi wylacznie przypadek - wyjasniala Aneta. - Uwazam, ze powinnysmy wymyslic cos, co pozwoli wyeliminowac przypadek. Ewentualnie musimy wybrac takie miejsce, gdzie znalezione zwloki nie zostana powiazane z nami. 217 -Lub beda w stanie uniemozliwiajacym identyfikacje - dodala Marta.-To tez. -Masz pomysl, co z nimi zrobic? -Tego juz w Internecie nie znalazlam. Sprawca musi radzic sobie sam. -Wiesz, ze trzeba bedzie wydostac ich obu spod podlogi? Wczesniej nie dalas rady, a ja nie mam teraz zamiaru pracowac fizycznie - zastrzegla sie Marta, patrzac na filigranowa figure przyjaciolki. Aneta nie odpowiedziala. Patrzyla w kubek, obserwujac unoszaca sie pare. Marta odwrocila sie bokiem i zapatrzyla w kuchenne okno. W milczeniu pila rumianek z miodem. Jak zawsze smakowal ohydnie, ale cudownie uspokajal napiete nerwy i mdlosci. -Obiecaj, ze wrocisz za rok. -Co takiego? - Zamrugala gwaltownie wyrwana z zamyslenia. -Zamieszkam tu. Ty wyjedziesz z Damianem na rok. -Nie rozumiem... -W tym czasie obmyslimy, jak skutecznie pozbyc sie chlopakow. Obiecaj, ze wrocisz tu za rok! - powiedziala z determinacja przyjaciolka. -Och... - Dopiero teraz zrozumiala. Aneta zostanie na Zaciszu i bedzie strzegla ich tajemnicy. Przez rok. Nie miala prawa zadac od niej wiecej. -Obiecuje. Ciag dalszy nastapi... This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/