Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY |
Rozszerzenie: |
Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Wielkomiejska basn #2 Waleczna - BLACK HOLLY Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Holly Black
Wielkomiejska basn #2 Waleczna
WIELKOMIEJSKA BASN
Valiant. A Modern Tale of FaerieDla mojego meza Theo, ktory lubi waleczne dziewczyny
Prolog
Jak lisc i kwiat, co kazdej kropli Barwny potrafia nadac sens Naucze sie przemieniac w zloto Kielich goryczy mdlej.
Sara Teasdale Alchemy
riada zakrztusila sie trucizna. Zyciodajne soki palil ogien, wiekszosc lisci opadla, a te, ktore pozostaly, czernialy i wiedly na jej plecach.
Wyszarpnela z glebi ziemi korzenie, dlugie, wlochate nitki, ktore wzdrygnely
sie pod wplywem zimnego, poznojesiennego wiatru.
Zelazny plot od lat otaczal jej pien, przez co smrod metalu stal sie rownie swojski jak drobna chroniczna dolegliwosc. Gdy jednak usilowala przekroczyc plot, korzenie sie przypalily. Wytoczyla sie na chodnik, pelna bolesnych, powolnych, drzewnych mysli.
Jakis czlowiek spacerujacy z dwoma psami wpadl z wrazenia na sciane. Taksowka zahamowala z piskiem i rykiem klaksonu.
Dlugie galezie przewrocily butelke, wijac sie w goraczkowej probie stracenia metalu. Driada spogladala na toczace sie po ulicy ciemne szklo, na resztki gorzkiej trucizny wylewajace sie przez szyjke, na znajome bazgroly na przyklejonym woskiem skrawku papieru. Wedlug tych bazgrolow butelka powinna zawierac tonik.
Driada raz jeszcze sprobowala sie podniesc.
Jeden z psow zaczal ujadac.
Czula, jak trucizna trawi ja od srodka, ogluszajac i pozbawiajac tchu. Pamietala, ze sie czolgala, ale dokad - tego juz nie wiedziala. Ciemnozielone plamy wykwitaly wzdluz pnia niczym since.
-Ravus - szepnela, nie zwazajac na pekajaca kore warg. - Ravus...
Holly Bl ack
Waleczna
(Rgzdziaf 1
Bo tu, jak widzisz, trzeba biec tak szybko, jak sie potrafi, zeby zostac w tym samym miejscu. Jezeli chce sie znalezc w innym miejscu, trzeba biec co najmniej dwa razy szybciej!1
Lewis Carroll O tym, co Alicja odkryla po drugiej stronie lustra
(j alerie Russell poczula na plecach dotyk czegos zimnego i obrocila sie
v gwaltownie, uderzajac machinalnie. Cios trafil w cialo. Puszka napoju
uderzyla o podloge szafki i potoczyla sie, rozlewajac po drodze brazowy,
musujacy, kleisty plyn. Pozostale dziewczyny na chwile przerwaly przebieranie
sie w dresy, podnoszac wzrok i chichoczac.
Ruth rozesmiala sie, unoszac rece w gescie poddania.
-Zartowalam, Ksiezniczko Nerwusko z Nerwolandii.
-Przepraszam - rzekla wbrew sobie Valerie, nadal rozgniewana, a przy 3 tym zazenowana. Znow zrobila z siebie idiotke. - Co ty tu robisz? Myslalam, ze
na sam widok dresu dostajesz wysypki.
Ruth usiadla na zielonej lawce, wygladajac egzotycznie w staromodnej bonzurce i dlugiej aksamitnej spodnicy. Zamiast brwi miala namalowane kredka cienkie kreski, a oczy podkreslila czarna konturowka i czerwonym cieniem. Wygladala jak tancerka teatru kabuki. Wlosy miala lsniaco czarne, jasniejsze u nasady i poprzetykane fioletowymi warkoczykami. Zaciagnela sie gleboko indonezyjskim papierosem kretek i wydmuchnela dym w kierunku jednej z kolezanek Val z druzyny.
-Tylko swojego wlasnego dresu.
Val przewrocila oczami, ale usmiechnela sie. Musiala przyznac, ze to swietna odpowiedz. Przyjaznila sie z Ruth od tak dawna, ze przyzwyczaila sie do zycia w jej cieniu, bycia ta "normalna" - adresatka, a nie nadawczynia uszczypliwych zartow. Lubila te role; czula sie w niej bezpieczna, jak Robin przy Batmanie albo Chewbacca przy Hanie Solo.
Pochylila sie, by zdjac tenisowki, i spojrzala na swoje odbicie w niewielkim lustrze zawieszonym na drzwiach szafki. Spod zielonej chusty wysuwaly sie kosmyki pomaranczowych wlosow.
Tlum. Maciej Slomczynski.
Hotfy (B(hc^
Waleczna
Ruth od piatej klasy farbowala wlosy, najpierw kupowanymi w supermarkecie farbami z pudelek, a potem szalonymi, pieknymi kolorami w rodzaju syreniej zieleni i landrynkowego rozu. Val pofarbowala swoje tylko raz, kasztanowa farba ze sklepu dajaca barwe jedynie odrobine ciemniejsza i glebsza niz jej naturalny jasnorudy kolor, ale i tak miala z tego powodu klopoty. W tamtych czasach matka karala ja za wszystkie postepki wskazujace, ze Val dorasta. Nie chciala, zeby jej corka kupowala staniki, nosila krotkie spodniczki albo umawiala sie z chlopakami, poki nie bedzie w liceum. A teraz, gdy juz w nim byla, matka nagle zaczela ja zasypywac radami dotyczacymi makijazu i randek. Val byla skonsternowana, Przyzwyczaila sie do noszenia bandany na glowie, dzinsow i koszulek i nie miala ochoty tego zmieniac.
-Mam pewne statystyki na temat projektu "macznego dziecka"2.
Wybralam tez kilka potencjalnych imion. - Ruth zdjela z ramienia swoja wielka
torbe listonosza. Przednia klapa byla obsmarowana farba i upstrzona
plakietkami i naszywkami. Byl tam rozowy trojkat, strzepiacy sie na rogach,
plakietka z recznie naniesionym napisem "Nadal nie jestem krolem"; druga,
mniejsza, z napisem: "Pewne rzeczy istnieja, nawet jesli w nie nie wierzysz"
i mnostwo innych. - Moze przyjdziesz wieczorem i popracujemy nad tym?
-Nic moge - odparla Val. - Po treningu ide z Tomem na mecz hokeja.
-Jeszcze zrobisz z niego ludzi - powiedziala Ruth, owijajac wokol palca jeden ze swoich fioletowych warkoczykow. 4
Valerie zmarszczyla brwi. Juz dawno zauwazyla, ze Ruth mowi o Tomie jakims dziwnym tonem.
-Myslisz, ze nie chce isc? - zapytala. - Mowil cos? Ruth pokrecila glowa i zaciagnela sie szybko.
-Nie, nie. Nic z tych rzeczy.
-Moze moglibysmy pojsc po meczu do Village, jesli nie bedzie za pozno.
Przejdziemy sie wokol kosciola sw. Marka.
Zaledwie kilka miesiecy wczesniej Tom przykleil jej u nasady plecow tatuaz-kalkomanie, klekajac i lizac skore, az stala sie odpowiednio mokra. Teraz z trudem zaciagala go do lozka.
-Miasto noca. Jakiez to romantyczne. Oczywiscie miala na mysli cos wrecz przeciwnego.
-Co jest? - zapytala Val. - Co z toba?
-Nic - odparla Ruth. - Jestem jakas rozkojarzona. - Zaczela sie
wachlowac reka. - Tyle polnagich dziewczat w jednym miejscu!
Val skinela glowa, niemal w to wierzac.
2Flour baby - projekt, w mysl ktorego uczniowie przez okreslony czas opiekuja sie lalka wypchana maka, traktujac ja jak dziecko. Ma sklonic nastolatkow do refleksji nad problemem niechcianej ciazy (przyp. tlum.).
Hotfy (B(ac^
Waleczna
-Zajrzalas do archiwum czatow, jak ci mowilam? Znalazlas te
wiadomosc, w ktorej wyslalam ci statystyki na temat gospodarstw domowych
zlozonych wylacznie z kobiet?
-Nie mialam okazji. - Valerie znow przewrocila oczami. - Matka non stop
siedzi w Internecie. Znalazla sobie nowego wirtualnego faceta.
Ruth udala, ze wymiotuje.
-Co? - zdziwila sie Val. - Myslalam, ze popierasz internetowe zwiazki. Czy to nie ty powiedzialas, ze to milosc umyslow? Calkowicie duchowa, bez ograniczen zwiazanych z cialem?
-Mam nadzieje, ze tego nie powiedzialam. - Ruth przytknela grzbiet dloni do czola i osunela sie do tylu, jakby mdlala. Potem wyprostowala sie nagle. - Hej, zwiazalas wlosy gumka? Powyrywa ci je. Chodz tu, chyba mam wstazke i szczotke.
Val usiadla okrakiem na lawce przed Ruth, ktora zaczeta wyplatywac gumke.
-Au! Tylko pogarszasz sprawe!
-Myslalam, ze wy, sportsmenki, powinniscie byc bardziej wytrzymale. - Ruth przeczesala wlosy Val i sciagnela je wstazka tak mocno, ze wyrwala jej kilka krotkich wloskow z karku.
Podeszla do nich Jennifer, dziewczyna o masywnych kosciach i pospolitej urodzie, Val znala sie z nia od przedszkola, Jennifer zawsze wygladala 5 nienaturalnie czysto: lsniace wlosy, snieznobiale kolanowki, idealnie wyprasowane szorty. Byla kapitanem ich druzyny.
Wsparla sie na kiju do gry w lacrosse3.
-Hej, lesbo, spadaj stad!
-Boisz sie, ze sie zarazisz? - zapytala slodziutko Ruth.
-Odwal sie, Jen - rzucila Val, mniej dowcipna i troche spozniona.
-Tu nie wolno palic - powiedziala Jen, gapiac sie na dres Val, z jednej strony udekorowany przez Toma, ktorego narysowany markerem gargulec ciagnal sie przez cala noge. Po drugiej stronie widnialy glownie slogany i przypadkowe teksty, wypisane przez Val roznymi pisakami. Prawdopodobnie nie bylo to cos, co Jen uwazalaby za normalny stroj treningowy.
-Nie ma sprawy. I tak musze juz isc. - Ruth zgasila papierosa na lawce, wypalajac w drewnie dziure. - Zobaczymy sie pozniej, Val, kochanie.
-Co ci odbilo? - zapytala lagodnie Jen, jakby naprawde zalezalo jej na Val. - Po jakie licho sie z nia zadajesz? Nie widzisz, jaka jest kopnieta?
3 Lacrosse - gra zespolowa, w ktorej odbija sie pilke dlugim kijem zakonczonym siatka (przyp. (tum.).
Holly Black Waleczna
Val gapila sie na nia, slyszac rzeczy, ktorych Jen wcale nie mowila: Ty tez jestes lesba? Napalasz sie na mnie? Jesli sie nie poprawisz, wyrzucimy cie z druzyny!
Gdyby zycie bylo gra komputerowa, Val dwoma uderzeniami kija do lacrosse wyrzucilaby Jen w powietrze i uderzyla nia o sciane. Tyle, ze w grze prawdopodobnie bylaby ubrana w bikini i miala gigantyczne piersi, zrobione z dwoch oddzielnie animowanych wielokatow.
W prawdziwym zyciu Val przygryzla warge i wzruszyla ramionami, ale jej dlonie same zacisnely sie w piesci. Od czasu wstapienia do druzyny juz dwa razy sie bila i nie mogla sobie pozwolic na zrobienie tego po raz trzeci.
-Co? Zapominasz jezyka w gebie, gdy twojej dziewczyny nie ma
w poblizu?
Uderzyla Jen w twarz.
Z palacymi klykciami Valerie rzucila plecak i kij do lacrosse na i tak juz zagracona podloge sypialni. Pogrzebala w ciuchach i wyjela majtki oraz sportowy stanik, w ktorym prezentowala sie jeszcze bardziej plasko niz w rzeczywistosci. Potem wyciagnela ze stosu brudow czarne spodnie, ktore wygladaly na czyste, oraz zielona bluze z kapturem i podreptala na korytarz. Podbite korkami buty deptaly ksiazki bez okladek i pozostawialy slady na rozsianych po podlodze pudelkach od gier wideo. Slyszac odglos pekajacego 6 plastiku, odkopnela kilka pudelek na bok.
W lazience zdjela dres, wymyla sie gabka pod pachami i na nowo psiknela dezodorantem, po czym zaczela sie ubierac, przerywajac tylko po to, by przyjrzec sie zaczerwienionej skorze dloni.
"Miarka sie przebrala" - powiedzial trener. Czekala w jego biurze trzy kwadranse, kiedy pozostale dziewczeta trenowaly, a gdy wreszcie sie zjawil, wiedziala, co powie, nim zdazyl otworzyc usta. "Nie mozemy sobie pozwolic na trzymanie cie w druzynie. Masz zly wplyw na ducha zespolu. Musimy stanowic zwarta grupe, ktorej przyswieca jeden cel: zwyciestwo. Rozumiesz to?"
Rozleglo sie pojedyncze stukniecie w drzwi i w progu lazienki stanela jej matka, nie zdejmujac z klamki idealnie wypielegnowanej dloni.
-Co ci sie stalo?
Val przygryzla warge, przygladajac sie swojej twarzy w lustrze. Zapomniala o tym.
-Nic. Wypadek na treningu.
-Wygladasz potwornie. - Matka wcisnela sie do srodka, potrzasajac szopa wlosow ze swiezymi blond pasemkami. Jej twarz pojawila sie w lustrze obok twarzy Val. Za kazdym razem, gdy szla do fryzjera, dorabiala sobie nowe jasne pasemka, wskutek czego oryginalny braz niemal utonal w zalewie zolci.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
-Wielkie pieprzone dzieki - burknela Val, tylko odrobine zla. - Jestem
spozniona. Spozniona. Spozniona. Jak bialy krolik.
-Czekaj chwile. - Mama obrocila sie i wyszla z lazienki. Val
odprowadzila ja wzrokiem wzdluz korytarza wylozonego pasiasta tapeta
i obwieszonego rodzinnymi fotografiami. Matka jako uczestniczka konkursu
miss. Valerie z aparatem na zebach, siedzaca na kanapie obok mamy. Babcia
i dziadek przed swoja restauracja. Znow Valerie, tym razem w domu ojca,
z przyrodnia siostrzyczka. Usmiechy na nieruchomych twarzach wygladaly jak
na filmie rysunkowym, a wyszczerzone zeby byly zbyt biale.
Po kilku minutach mama wrocila z kosmetyczka w czarno-biale paski.
-Nie ruszaj sie.
Valerie skrzywila sie, podnoszac glowe znad ulubionych zielonych glanow, ktore wlasnie sznurowala.
-Nie mam czasu. Tom zaraz tu bedzie. - Zapomniala zalozyc zegarek, wiec podniosla rekaw matki, by sprawdzic godzine. Jej chlopak spoznial sie jak diabli.
-Tom umie sam wejsc. - Matka wycisnela na palec ciemny puder w kremie i zaczela go lagodnie nanosic na skore pod oczami Val.
-Mamo, mam zraniona warge! - zaoponowala Val. Nie lubila makijazu. Kiedy sie smiala, ciekly jej lzy i makijaz splywal, jakby plakala.
-Przyda ci sie troche koloru. Ludzie w Nowym Jorku porzadnie sie 7 ubieraja.
-Idziemy na mecz hokeja, a nie do opery, mamo!
Matka westchnela, jakby chciala powiedziec, ze Val kiedys zrozumie, jak bardzo sie mylila. Wklepala jej w skore ciemny, a potem jasny puder. Na koniec dodala troche na powieki. Val przypomniala sobie zeszloroczny bal szkolny. Miala nadzieje, ze matka nie bedzie probowala wypacykowac ja tak jak wtedy. Ona jednak dolozyla juz tylko szminke, pod ktorej wplywem zaczelo szczypac.
-Skonczylas? - zapytala Val, gdy matka wpatrywala sie w tusz do rzes. Zerknawszy ukradkiem na jej zegarek, stwierdzila, ze pociag, ktorym mieli pojechac, odjezdza za pietnascie minut. - Cholera! Musze isc. Gdzie on, kurde, jest?
-Wiesz, jaki potrafi byc Tom - rzekla matka.
-Niby jaki? - Dziewczyna nie miala pojecia, dlaczego jej mama zawsze zachowuje sie tak, jakby znala jej przyjaciol lepiej niz sama Val.
-Nieodpowiedzialny. - Matka pokrecila glowa. - Jak to chlopak.
Valerie wyjela z plecaka komorke i wybrala numer Toma. Od razu wlaczyla sie poczta glosowa. Val rozlaczyla sie. Wrocila do sypialni i wyjrzala przez okno, ale zobaczyla tylko dzieciaki zjezdzajace na deskorolce po rampie
Hotfy (B(ac^
Waleczna
ze sklejki na podjezdzie sasiadow. Ani sladu rozklekotanego ChevroIeta Caprice Classic Toma.
Zadzwonila ponownie. Znow poczta.
"Tu Tom. Bela Lugosi nie zyje, ale ja tak. Zostaw mi wiadomosc."
-Nie powinnas tak ciagle do niego dzwonic - zauwazyla mama, idac za nia do pokoju. - Kiedy wlaczy telefon, bedzie wiedzial, kto dzwonil i ile razy.
-Mam to gdzies - odparla Val, chwytajac kluczyki. - Tak czy owak, zadzwonie jeszcze tylko raz.
Matka pokrecila glowa, rozwalila sie na lozku corki i zaczela sobie obrysowywac usta brazowa konturowka. Znala ich ksztalt tak dobrze, ze nie musiala patrzec w lustro.
-Tom - powiedziala do telefonu Val, gdy znow wlaczyla sie poczta
glosowa - ide juz na stacje. Nie przyjezdzaj po mnie. Spotkamy sie na peronie.
Jesli sie nie znajdziemy, pojade sama i spotkamy sie w Garden.
Matka zmarszczyla brwi.
-Nie wiem, czy powinnas sama jechac do miasta. To troche
niebezpieczne.
-Jesli nie zdazymy na ten pociag, spoznimy sie na mecz.
-No to przynajmniej wez to. - Matka pogrzebala w torebce i podala dziewczynie szminke.
-Z tym bede bezpieczniejsza? - zdziwila sie Val, zarzucajac plecak na ramie. Nadal sciskala w reku telefon, rozgrzany pod wplywem jej dotyku.
Matka usmiechnela sie.
-Musze dzis pokazac dom. Masz swoje klucze?
-Jasne - odrzekla Val, po czym pocalowala matke w policzek, wdychajac zapach perfum oraz zelu do wlosow i pozostawiajac "malinke" w kolorze burgunda. - Gdyby Tom sie zjawil, powiedz mu, ze juz poszlam. I ze jest palantem.
Matka usmiechnela sie jakos niezrecznie.
-Zaczekaj - powiedziala. - Powinnas zaczekac.
-Nie moge - odparla Val. - Juz mu powiedzialam, ze ide.
Po tych slowach zbiegla ze schodow, wyleciala przez frontowe drzwi i pedem przemierzyla malenki ogrodek. Do stacji bylo niedaleko, a chlodne powietrze wywolywalo przyjemne uczucie. Zreszta wszystko bylo przyjemniejsze od czekania.
Asfaltowy parking stacji kolejowej wciaz byl mokry od wczorajszego deszczu, a zachmurzone niebo grozilo kolejnymi opadami. Gdy szla w strone stacji, zaczely mrugac swiatla i rozlegl sie ostrzegawczy dzwiek. Val dotarla na
Hotfy (B(ac^
Waleczna
peron dokladnie w momencie, w ktorym pociag zahamowal, wyrzucajac oblok goracego, cuchnacego powietrza.
Zawahala sie. A jesli Tom zapomnial komorki i pojechal jednak do jej domu? Jesli Val teraz wsiadzie, a on przyjedzie nastepnym pociagiem, moga sie nie spotkac. Tymczasem ona miala oba bilety. Moglaby wprawdzie zostawic mu jeden w kasie, ale nie wiadomo, czy przyszloby mu do glowy, by zapytac. A nawet gdyby sie udalo, i tak by marudzil. Pewnie caly czas by sie klocili. Val nie wiedziala, dokad mogliby pojsc, ale miala nadzieje, ze znajda jakies miejsce, by przez chwile pobyc sami.
Wlozyla kciuk do ust i rowniutko obgryzla paznokiec, a potem oderwala zebami malenka skorke. Odczula dziwna satysfakcje pomimo kropli krwi, ktora zgromadzila sie na powierzchni, ale gdy ja zlizala, skora miala gorzki smak.
Gdy tak stala i deliberowala, drzwi pociagu w koncu sie zamknely. Valerie patrzyla sie, jak sklad znika w oddali, po czym obrocila sie i ruszyla do domu. Widok samochodu Toma zaparkowanego obok mazdy matki na podjezdzie przyjela z ulga i gniewem. Gdzie on sie podziewal do tej pory? Val przyspieszyla i gwaltownym szarpnieciem otworzyla drzwi.
Zamarla. Drzwi wysmyknely jej sie z rak i zatrzasnely. Przez siatke widziala matke pochylona do przodu na bialej kanapie, w czysciutkiej niebieskiej koszuli rozpietej az do wysokosci biustonosza. Na podlodze pomiedzy jej nogami kleczal Tom, unoszac do gory glowe z irokezem, by ja pocalowac, a pomalowanymi na czarno paznokciami z odpryskujacym lakierem usilujac rozpiac pozostale guziki koszuli. Oboje podskoczyli na dzwiek trzaskajacych drzwi i obrocili ku nim pozbawione wyrazu twarze. Wargi Toma byly pobrudzone szminka. Nie wiadomo dlaczego wzrok Val przesliznal sie przez nich i padl na zasuszone stokrotki, ktore dostala od Toma, gdy minely cztery miesiace ich zwiazku. Staly na szafce pod telewizor, tak jak je polozyla wiele tygodni temu. Matka chciala, zeby je wyrzucila, ale Val zapomniala. Przez szklo wazonu przebijaly lodyzki, u dolu zanurzone w poczernialej wodzie i porosniete plesnia.
Matka Valerie wydala odglos, jakby sie czyms zakrztusila, i probowala wstac, pospiesznie zapinajac koszule.
-O kurwa - powiedzial Tom, opadajac na bezowy dywan.
Val chciala powiedziec cos wrednego - cos, co z miejsca spaliloby ich na popiol - ale nic nie przychodzilo jej do glowy. Odwrocila sie i odeszla.
-Valerie! - zawolala matka, ale byl to raczej krzyk rozpaczy niz rozkaz. Odwrociwszy sie, dziewczyna zobaczyla matke stojaca w drzwiach, a za nia cien Toma. Zaczela biec, uderzajac sie plecakiem o biodro. Zwolnila dopiero przy stacji. Usiadla na betonowym chodniku, wyrywajac zwiedniete chwasty, i wystukala na telefonie numer Ruth.
-Halo? - W glosie kolezanki pobrzmiewaly wesole nutki.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
-To ja - powiedziala Val. Myslala, ze glos bedzie jej drzal, ale brzmial beznamietnie.
-Hej - rzekla Ruth. - Gdzie jestes?
Val czula, ze w kacikach oczu gromadza jej sie gorace lzy, ale nadal mowila spokojnie.
-Dowiedzialam sie czegos o Tomie i mojej matce...
-O kurwa! - przerwala jej Ruth.
Valerie umilkla na moment, czujac, jak konczyny dretwieja jej z przerazenia.
-Wiesz cos? Wiesz, o czym mowie?
-Tak sie ciesze, ze sie dowiedzialas - odparla Ruth tak pospiesznie, ze slowa niemal obijaly sie o siebie. - Chcialam ci powiedziec, ale twoja mama blagala, zebym tego nie robila. Kazala mi przysiac, ze nic nie powiem.
-Powiedziala ci? - Val czula sie wyjatkowo glupio, ale jakos nic mogla przyjac do wiadomosci slow, ktore przed chwila padly. - Wiedzialas?
-Odkad sie dowiedziala, ze Tom sie wygadal, nie potrafila mowic
o niczym innym. - Ruth zasmiala sie, po czym zamilkla niezrecznie. - Nie zeby
to trwalo dlugo, czy cos. Serio. Powiedzialabym ci, ale ona obiecala, ze sama to
zrobi. Postraszylam ja nawet, ze ci powiem, ale ona odparla, ze i tak sie wyprze.
Poza tym naprawde probowalam dac ci to do zrozumienia. 10
-W jaki sposob? - Valerie nagle zakrecilo sie w glowie. Zamknela oczy.
-No, na przyklad powiedzialam, zebys zajrzala do archiwum czatow. Pamietasz? Zreszta niewazne. Ciesze sie, ze w koncu ci powiedziala.
-Nie powiedziala - wycedzila Valerie.
Zalegla dlugotrwala cisza, przerywana tylko oddechem Ruth.
-Prosze, nie wsciekaj sie - rzekla w koncu tamta. - Po prostu nie umialam
ci powiedziec. Czekalam, az ktos inny to zrobi.
Val rozlaczyla sie. Kopnela lezaca butelke, a gdy ta potoczyla sie do kaluzy, Val kopnela kaluze, jej odbicie rozmylo sie: dobrze widoczne pozostaly jedynie usta - ciemnoczerwona kreska na bladej twarzy. Val otarla szminke, ale kolor tylko sie rozmazal.
Wsiadla do nastepnego pociagu, wsliznela sie na popekane pomaranczowe krzeselko i przytknela czolo do chlodnej pleksiglasowej szyby. Telefon zabrzeczal, ale wylaczyla go, nie spojrzawszy nawet na ekran. Gdy jednak obrocila wzrok z powrotem ku szybie, zobaczyla swoja matke. Dopiero po chwili uswiadomila sobie, ze widzi odbicie wlasnej, pokrytej makijazem twarzy. Wsciekla wstala i szybkim krokiem ruszyla do ubikacji.
Pomieszczenie bylo wielkie i brudne, z lepka gumowa podloga i scianami z twardego plastiku. Zapach moczu mieszal sie z zapachem odswiezajacych kwiatkow, a sciany udekorowane byly kawalkami zuzytej gumy do zucia.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
Val usiadla na klapie i usilowala sie rozluznic, biorac glebokie wdechy smierdzacego powietrza. Wbila paznokcie w skore przedramienia i jakos zdolala sie poczuc lepiej, odzyskac panowanie nad soba.
Dziwil ja ogrom wlasnego gniewu. Byla nim przytloczona; bala sie, ze zacznie krzyczec na konduktora, na pasazerow. Nie wiedziala, jak zdola dotrwac do konca podrozy. Juz teraz byla wyczerpana z wysilku, ktorego potrzebowala, by nie rozsypac sie na kawalki.
Potarla twarz i spuscila wzrok na lekko drzaca, poplamiona burgundowa szminka dlon. Rozpiela plecak i wysypala zawartosc na brudna podloge pedzacego pociagu.
Aparat fotograficzny z trzaskiem odbil sie od gumowej plytki. Za nim wylecialo kilka filmow, "Hamlet", ktorego juz dawno miala przeczytac do szkoly, kilka wstazek do wlosow, pomieta paczka gumy do zucia i podrozny zestaw kosmetyczny, ktory matka dala jej na ostatnie urodziny. Troche potrwalo, nim go otworzyla: w slabym swietle zalsnily pinceta, nozyczki do paznokci i golarka. Valerie chwycila nozyczki i dotknela palcami malenkich, ostrych czubkow. Potem wstala i spojrzala w lustro. Zlapala kosmyk wlosow i zaczela ciac.
Gdy skonczyla, zblakane loki wily sie wokol tenisowek niczym miedziane weze. Przejechala reka po lysej glowie, sliskiej od mydla w plynie i chropawej jak koci jezyk. Wpatrywala sie we wlasne oblicze, ktore stalo sie dziwne i proste, ukazujac nieustepliwe oczy i usta zacisniete w waska linie. Kawalki wlosow przyczepione do policzkow wygladaly jak malenkie druciki. Przez chwile Val nie byla pewna, co sobie mysli ta twarz z lustra.
Golarka i nozyczki zagrzechotaly w zlewie, gdy pociag ruszyl z szarpnieciem. W klozecie zabulgotala woda.
-Halo! - zawolal ktos z drugiej strony drzwi. - Co sie tam wyrabia?
-Chwileczke! - odkrzyknela Val. Oplukala golarke pod kranem i wrzucila do plecaka, ktory zarzucila na ramie. Urwala troche papieru toaletowego, zmoczyla go i przykucnela, by sprzatnac wlosy z podlogi.
Gdy sie wyprostowala, jej uwage znow przykula twarz w lustrze. Tym razem spogladal na nia mlody mezczyzna o tak delikatnych rysach, ze wydawal sie bezbronny. Val zamrugala, otworzyla drzwi i wyszla na korytarz.
Powedrowala na swoje miejsce, czujac na sobie nieprzyjazne spojrzenia pasazerow. Wygladala przez okno, za ktorym przemykaly podmiejskie trawniki. Potem wjechali do tunelu i jedyna rzecza, jaka widziala, bylo odbicie jej nowej twarzy w szybie.
Pociag zajechal na podziemna stacje i Valerie wysiadla. Przedzierajac sie przez tlum ludzi, wsrod smrodu spalin, dotarla do ruchomych schodow, waskich i na domiar zlego zepsutych. Penn Station pelna byla osob wracajacych z pracy,
Hotfy (B(ac^
Waleczna
z pochylonymi glowami mijajacych sie nawzajem, a takze stoiska z kolczykami, szalikami i polyskujacymi kolorowo swiatlowodowymi kwiatami. Valerie trzymala sie blisko sciany. Minela brudnego mezczyzne, ktory spal przykryty gazeta, i grupke dziewczat z plecakami, krzyczacych na siebie po niemiecku.
Gniew wyparowal, ustepujac miejsca otepieniu. Val przemieszczala sie przez stacje jak lunatyczka.
Za kolejnymi ruchomymi schodami, kolejka taksowek i stoiskami sprzedajacymi orzeszki ziemne w cukrze i kielbaski znajdowal sie Madison Square Garden. Jakis czlowiek wreczyl jej ulotke. Chciala ja oddac, ale juz odszedl, pozostawiajac Val z kartka obiecujaca "DZIEWCZYNY NA ZYWO". Zmiela ja i schowala do kieszeni.
Przepchnela sie przez zatloczony, waski korytarzyk i ustawila w kolejce do kasy. Mlody chlopak za szyba podniosl wzrok, gdy polozyla na ladzie bilet Toma. Wygladal na przestraszonego. Moze z powodu jej lysiny.
-Moglabym go odsprzedac? - zapytala.
-Masz juz bilet? - zapytal, mruzac oczy, jakby sie zastanawial, co ta dziewczyna kombinuje.
-Mhm - mruknela. - Moj byly facet nie dojechal. Palant.
Twarz chlopaka rozprezyla sie w wyrazie zrozumienia.
-Aha - odparl, kiwajac glowa. - Sluchaj, nie moge ci oddac forsy, bo mecz juz sie zaczal, ale jesli dasz mi oba bilety, mozesz dostac lepsze miejsce. 12
-Jasne. - Val po raz pierwszy od poczatku wyprawy sie usmiechnela. Tom juz wczesniej dal jej pieniadze na swoj bilet i cieszyla sie, ze moze wziac malenki rewanz w postaci lepszego miejsca na widowni.
Chlopak podal jej nowy bilet. Przeszla przez bramke i zaczela sie przepychac przez tlum. Ludzie dyskutowali, zarumienieni z emocji. W powietrzu unosil sie smrod piwa.
Val od dawna cieszyla sie na ten mecz. Rangersi mieli swietny sezon. A nawet gdyby go nie mieli, uwielbiala sposob, w jaki mezczyzni poruszaja sie po lodzie - jakby nic nie wazyli i balansowali na ostrzach nozy. Przy hokeju lacrosse wygladal topornie, jakby jakies niezdary gonily sie po trawie. Szukajac dojscia do swojego miejsca, poczula jednak ucisk w zoladku. Dla tych wszystkich ludzi mecz byl tym, czym przedtem dla niej, ale ona znalazla sie w innej sytuacji: zabijala czas przed nieuchronnym powrotem do domu.
Znalazla droge i ruszyla w strone swojego krzesla. Wiekszosc miejsc byla juz zajeta. Val musiala przejsc obok grupki facetow o ogorzalych twarzach, ktorzy wyciagali szyje, by zobaczyc, co dzieje sie za nia i za szklanym przepierzeniem. Mecz juz trwal. Stadion pachnial chlodem - tak jak pachnie powietrze po sniezycy. Ale nawet patrzac, jak jej druzyna pedzi ku bramce, Val nie mogla przestac myslec o matce i Tomie. Nie powinna byla odejsc w taki sposob. Zalowala, ze nie moze cofnac czasu. Matka w ogole by sie nie
Hotfy (B(ac^
Waleczna
przejmowala, ale Toma zdzielilaby w twarz. A potem, patrzac mu prosto w oczy, powiedzialaby: "Po niej sie tego spodziewalam, ale o tobie mialam lepsze zdanie". To byloby swietne.
Albo moze roztrzaskalaby mu szyby w samochodzie. Ale po co, skoro i tak to szmelc?
Moglaby lez pojsc do domu Toma i powiedziec jego starym o woreczku z trawa, ktory przechowywal pomiedzy materacem a skrzynia lozka. Biorac pod uwage to i sprawe z jej matka, moze wystaliby go do jakiegos schroniska dla zeswirowanych, zacpanych matkojebcow.
Co do maiki, najlepszym rewanzem, jaki moglaby wziac Val, byloby zadzwonienie do ojca, poproszenie go o wlaczenie glosnika, aby jej macocha Linda tez wszystko slyszala, i opowiedzenie im calej historii. Malzenstwo ojca i Lindy bylo idealne i zaowocowalo dwojka sliniacych sie dzieciakow oraz dywanami od sciany do sciany i generalnie przyprawialo Val o mdlosci. Ale opowiadajac im wszystko, niejako dalaby im te historie na wlasnosc, pozwalajac ja przytaczac, ilekroc mieliby ochote, wykrzykiwac matce w twarz, gdy sie klocili, powtarzac ku przerazeniu znajomych od golfa. A to byla jej historia i taka miala pozostac.
Widownia oszalala. Wszyscy wokol Val zerwali sie na rowne nogi. Jeden z Rangersow przewrocil zawodnika przeciwnej druzyny i sciagal rekawice. Sedzia schwycil go, a ten posliznal sie i przejechal ostrzem lyzwy po policzku przeciwnika. Gdy walka sie skonczyla, na lodzie pozostala krew. Val nie mogla oderwac od niej wzroku. W przerwie jakis ubrany na bialo czlowiek zdrapal wiekszosc krwi, a specjalny pojazd wygladzil tafle, lecz plama czerwieni pozostala, jakby zostala wchlonieta tak gleboko, ze nie dalo sie jej usunac. Nawet kiedy jej druzyna strzelila ostatnia, zwycieska bramke i cala publicznosc zerwala sie z miejsc, Val nie mogla oderwac wzroku od krwi.
Po meczu wyszla za tlumem na ulice. Stacja kolejowa znajdowala sie o kilka krokow od stadionu, ona jednak nie mogla zniesc mysli o powrocie do domu. Chciala to odsunac, dopoki wszystkiego nie przetrawi i nie wyciagnie jakichs wnioskow. Na sama mysl o podrozy powrotnej wpadala w panike, ktora przyprawiala ja o mdlosci i palpitacje serca.
Zaczela isc przed siebie. Po jakims czasie zauwazyla, ze numery ulic staly sie nizsze, budynki starsze, uliczki wezsze, a ruch mniejszy. Skrecila w lewo, sadzac, ze dotrze tamtedy do West Village. Mijala zamkniete sklepy odziezowe i rzedy zaparkowanych samochodow. Nie wiedziala, ktora jest godzina, ale prawdopodobnie zblizala sie polnoc.
Umysl Val przywolywal z pamieci spojrzenia, jakie wymieniali Tom i matka - spojrzenia, ktore dopiero teraz nabraly sensu, choc powinna byla odkryc go juz dawno. Widziala osobliwa kombinacje winy i uczciwosci na twarzy matki, mowiacej jej, ze powinna zaczekac na Toma. Skrzywila sie, jakby jej cialo usilowalo zrzucic z siebie fizyczny ciezar.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
Zatrzymala sie i kupila kawalek pizzy w sennym sklepiku, na koncu ktorego siedziala kobieta z wozkiem pelnym butelek, pijaca sprite'a przez slomke i podspiewujaca cos pod nosem. Goracy ser parzyl w kaciki ust. Gdy Val uniosla glowe i spojrzala na zegar, uswiadomila sobie, ze wlasnie uciekl jej ostatni pociag do domu.
14
Hotfy (B(ac^
Waleczna
Rozdzial 2
Znow mecza skrzydla w beznadziejnym locie Slepe cmy, tlukac o bariere szyb Wszystko za jeden zastrzyk swiatla.
X. I. Kennedy Street Moths
(j al znow zasnela - Z glowa na niemal pustym plecaku i reszta ciala na v zimnych plytkach podlogi pod mapa metra. Wybrala sobie miejsce w poblizu kasy, dochodzac do wniosku, ze nikl nie bedzie probowal jej okrasc ani dzgnac nozem na oczach ludzi.
Wiekszosc nocy spedzila w stanie posrednim miedzy snem a jawa, na przemian zasypiajac i budzac sie gwaltownie. Niekiedy po takim przebudzeniu nie wiedziala, gdzie jest. Stacja mimo chlodu smierdziala gnijacymi smieciami i plesnia. Nad popekana farba i grzybem widac bylo rzezbiona barierke w ksztalcie skreconych tulipanow, wspomnienie innej, starej i wspanialej stacji
Spring Street. Val zasnela z wizja tej stacji w glowie.
15
Najdziwniejsze bylo to, ze sie nie bala. Czula sie oddalona od wszystkiego, jak lunatyk, ktory przeszedl przez bariere zwyklego zycia i znalazl sie w lesie, w ktorym wszystko moze sie zdarzyc. Gniew i poczucie krzywdy przeszly w letarg, a konczyny staly sie ciezkie jak olow.Gdy po raz kolejny otworzyla nieprzytomne oczy, zobaczyla stojacych nad soba ludzi. Usiadla, palce jednej dloni wbijajac w plecak, a druga zaslaniajac sie jak przed ciosem. Z gory spogladalo na nia dwoch gliniarzy.
-Dzien dobry - rzekl jeden. Mial krotkie, siwe wlosy i ogorzala twarz, jakby zbyt dlugo stal na wietrze.
-Dobry - mruknela Val, ocierajac przegubem dloni resztki snu z kacikow piekacych oczu.
-Troche kiepskie miejsce na nocleg - kontynuowal policjant. Mijali ich poranni przechodnie, ale niewielu zadawalo sobie trud spojrzenia w ich kierunku.
Val zmruzyla oczy.
-No i?
-Ile masz lat? - zapytal drugi policjant. Ten byl mlodszy, szczuply,
o ciemnych oczach i oddechu cuchnacym papierosami.
-Dziewietnascie - sklamala.
-Masz przy sobie jakis dokument?
Hotfy (B(hc^
Waleczna
-Nic - odparla, majac nadzieje, ze nie beda przeszukiwac plecaka. Miala
probne prawo jazdy - egzamin na stale oblala - ale to wystarczylo, by sie
dowiedzieli, ze ma dopiero siedemnascie lat.
Gliniarz westchnal.
-Nie mozesz tu spac. Chcesz, zebysmy cie zabrali gdzies, gdzie bedziesz
mogla sobie odpoczac?
Val wstala i zarzucila plecak na ramie.
-Wszystko w porzadku. Po prostu musialam poczekac do rana.
-Dokad jedziesz? - zapytal starszy policjant, blokujac jej droge swoim cialem.
-Do domu - odparla, myslac, ze zabrzmi to dobrze. Potem zanurkowala po jego reka i popedzila schodami do gory. Serce walilo jej jak mlotem, gdy biegla w gore Crosby Street, mijajac tlum zaspanych ludzi z aktowkami i plecakami, kurierow rowerowych i taksowki, i przechodzac przez kleby pary bijace z kratek wentylacyjnych. Zwolnila i obejrzala sie, ale wygladalo na to, ze nikt jej nie sciga. Gdy przechodzila na Bleeker, zobaczyla gromadke punkow rysujacych cos kreda na chodniku. Jeden mial teczowego irokeza z lekkim wcieciem na czubku. Val ostroznie ominela ich dzielo i szla dalej.
Nowy Jork zawsze byl dla niej miejscem, w ktorym matka mocno trzymala ja za reke; polyskujaca siatka oszklonych drapany chmur, parujacym Cup O'Noodles, grozacym wylaniem wrzacego bulionu na dzieciaki stojace w kolejce do programu MTV TRL, zaledwie o kilka przecznic od miejsca, w ktorym grano "Nedznikow" w oryginale dla uczacych sie francuskiego licealistow, przywozonych autobusami z przedmiesc. Teraz jednak, gdy szla przez Macdougal, miasto znaczylo dla niej o wiele wiecej a zarazem o wiele mniej niz dotad. Mijala budzace sie powoli do zycia, lecz wciaz zamkniete restauracje; plot lancuszkowy, udekorowany ponad tuzinem zamkow przedstawiajacych wyzlobione twarze niemowlat; sklep sprzedajacy wylacznie zabawki-roboty. Male, interesujace miejsca, dajace pojecie o wielkosci miasta i szczegolnym charakterze jego mieszkancow.
Weszla do skapo oswietlonej kawiarni o nazwie Cafe Diablo. Sciany byly wylozone czerwonym aksamitem, a przy ladzie stal drewniany diabel, wyciagajac reke z przybita do niej gwozdziami srebrna tacka. Val kupila duza kawe, niemal duszac ja mnostwem cynamonu, cukru i smietanki. Zimne palce z przyjemnoscia obejmowaly goracy kubek, ale cieplo uswiadomilo dziewczynie, jak sztywne sa jej konczyny i kark. Przeciagnela sie i wygiela szyje, po czym krecila nia tak dlugo, az cos strzyknelo.
Ruszyla ku miejscu na tylach kawiarni. Wybrala sfatygowany fotel obok stolika, przy ktorym chlopak z malenkimi dredami i dziewczyna o poplatanych wlosach w kolorze wyblaklego blekitu i w bialych, wysokich do kolan butach
Hotfy (B(ac^
Waleczna
szeptali cos do siebie. Chlopak po kolei otwiera! i wsypywal sobie do kubka kolejne torebki cukru.
Dziewczyna obrocila sie nieco i Val zauwazyla na jej kolanach jasnobrazowego kotka, jedna lapka bawiacego sie zamkiem plaszcza z pozszywanych kroliczych skorek, ktory ta miala na sobie.
Usmiechnela sie w zamysleniu. Dziewczyna zauwazyla jej wzrok i odpowiedziala usmiechem, po czym postawila kotka na stole. Ten miauknal zalosnie, wciagnal powietrze i potknal sie.
-Czekaj - powiedziala Val. Zdjela pokrywe ze swojego kubka, podeszla do baru, nalala do niej smietanki, po czym wrocila i postawila ja przed kotkiem.
-Super - powiedziala blekitno wlosa dziewczyna. Val zauwazyla, ze skora wokol lsniacej wkretki w jej nosie jest zaczerwieniona i spuchnieta.
-Jak ma na imie? - zapytala.
-Jeszcze nie ma imienia. Zastanawiamy sie. Jesli masz jakis pomysl, rzuc. Dave uwaza, ze nie powinnismy go brac.
Val pociagnela lyk kawy. Nic nie przychodzilo jej do glowy. Miala wrazenie, ze mozg jej spuchl i naciska na czaszke, i byla tak zmeczona, ze ilekroc mrugnela, nie potrafila z powrotem zogniskowac wzroku.
-Skad go wzieliscie? To przybleda? Dziewczyna otworzyla usta, ale chlopak polozyl jej reke na ramieniu.
-Lolli. - Scisnal ostrzegawczo. Wymienili wymowne spojrzenia.
-Ukradlam go - rzekla Lolli.
-Dlaczego mowisz ludziom takie rzeczy? - zapytal Dave.
-Mowie ludziom wszystko. Oni i tak wierza tylko w to, z czym potrafia sobie poradzic. Dzieki temu wiem, komu moge zaufac.
-Zwineliscie go ze sklepu? - zapytala Val, spogladajac na malenkie cialo kotka i zwiniety rozowy jezyczek.
Lolli pokrecila glowa, wyraznie zachwycona soba.
-Wybilam kamieniem szybe. W nocy.
-Po co? - Val bez trudu wcielila sie w postac zachwyconej sluchaczki, wydajacej odpowiednie odglosy i zadajacej odpowiednie pytania, jak wtedy, gdy rozmawiala z Ruth lub Tomem, tyle ze teraz oprocz przyzwyczajenia kryla sie w tym autentyczna fascynacja. Lolli byla zupelnie inna niz wszyscy. Byla kims, na kogo Ruth tylko pozowala.
Wlascicielka sklepu palila. Wyobrazasz to sobie? Nie zaslugiwala na to, by sie opiekowac zwierzakami.
-Ty tez palisz - rzekl Dave, krecac glowa.
-Ale nie prowadze sklepu zoologicznego - zauwazyla Lolli, po czym zwrocila sie do Val: - Fajna masz glowe. Moge dotknac?
17
Hotfy (B(ac^
Waleczna
Val wzruszyla ramionami i pochylila sie do przodu. Dotyk w tym miejscu byl dziwny - nie nieprzyjemny, ale nietypowy, jakby ktos glaskal cie po podeszwach stop.
-Jestem Lollipop - przedstawila sie dziewczyna. Potem spojrzala na
chlopaka. Byl szczuply i ladny, o azjatyckich oczach. - A to Ulotny Dave.
-Po prostu Dave - poprawil.
-A ja jestem po prostu Val - odparla Val, prostujac sie na krzesle. Po tylu godzinach milczenia odczuwala ulge, rozmawiajac i ludzmi, ktorzy nie wiedzieli nic o niej, o Tomie, matce ani u widnym zdarzeniu z jej przeszlosci.
-To nie jest zdrobnienie od Valentine? - zapytala Lollipop, nie przestajac sie usmiechac. Val nic byla pewna, czy dziewczyna nie kpi sobie z niej, ale czy jej imie mogloby smieszyc kogos, kto sam ma na imie Lizak?1
Pokrecila glowa.
Dave prychnal i rozdarl czubek kolejnej torebki cukru, wysypujac ziarenka na stol, dzielac na dlugie paski, nabierajac na umoczony w kawie palec i jedzac.
-Chodzicie tu do szkoly? - zapytala Val.
-Juz nie, ale mieszkamy tutaj. Mieszkamy tam, gdzie nam sie podoba. Val pociagnela kolejny lyk kawy.
-To znaczy?
-Nic - ucial Dave. - A ty?
-Jersey. - Val zerknela na mlecznoszary plyn w swoim kubku. Cukier
zazgrzytal jej miedzy zebami. - To znaczy, jesli tam wroce.
Wstala. Bylo jej glupio - zastanawiala sie, czy zartuja sobie z niej. - Przepraszam na chwile.
Poszla do lazienki i obmyla sie, dzieki czemu poczula sie nieco mniej odrazajaca. Oplukala gardlo woda z kranu, ale gdy spluwala, zbyt dokladnie zobaczyla swoje odbicie w lustrze: plamki piegow rozsiane po policzkach i wokol ust, w tym jedna zaraz pod lewym okiem, a wszystkie wygladajace jak brud wgnieciony w nierowno opalona od uprawiania sportow na powietrzu skore. Swiezo wygolona glowa byla dziwacznie blada, a skora wokol niebieskich oczu czerwona i napuchnieta. Val potarla twarz dlonia, ale nic pomoglo.
Kiedy wrocila do sali, Lolli i Dave'a juz nie bylo. Dopila kawe. Miala ochote zdrzemnac sie w fotelu, ale kawiarnia byla juz wypelniona ludzmi i gwarem, ktory przyprawial ja o jeszcze wiekszy bol glowy. Wyszla wiec ha ulice.
1 Lollipop po angielsku oznacza lizak (przyp. red.).
Holly Black Waleczna
Jakis transwestyta z przekrzywiona peruka w ksztalcie ula biegl za taksowka, trzymajac w reku but z przezroczystego akrylu. W koncu rzucil nim w oddalajacy sie samochod z taka sila, ze but z trzaskiem odbil sie od tylnej szyby.
-Pieprzony gnoj! - wrzasnal transwestyta, kustykajac w kierunku buta. Val wskoczyla na jezdnie, podniosla bul i podala wlascicielowi.
-Dzieki, kurczaczku.
Z bliska Val zauwazyla, ze sztuczne rzesy przebieranca sa przetkane srebrnymi nitkami, a na policzku polyskuje brokat.
-Bylby z ciebie uroczy ksiaze. Piekne wlosy. Moze udamy, ze jestem
Kopciuszkiem, a ty zakladasz mi but prosto na noge?
-Mmm. Nie ma sprawy - odparla Val, przyklekajac i zapinajac
plastikowy pasek, gdy transwestyta za wszelka cene staral sie utrzymac
rownowage.
-Super, laleczko - rzekl, poprawiajac peruke.
Gdy Val wstala, zobaczyla Ulotnego Dave'a, ktory smial sie, siedzac na
metalowym plotku po drugiej stronie ulicy. Lolli lezala na polowie niebieskiej
batikowej plachty, obok ksiazek, swiecznikow i ubran. W swietle slonecznym
jej blekitne wlosy lsnily jasniej niz niebo. Kociak rozlozyl sie u jej boku, jedna
lapka zabawiajac sie lezacym na ziemi papierosem.
19
-Czesc, Waleczny Ksiaze! - zawolal Dave, usmiechajac sie szeroko,jakby byli starymi przyjaciolmi. Lolli pomachala. Val wlozyla rece do kieszeni i ruszyla ku nim.
-Siadaj - powiedziala Lolli. - Myslalam, ze cie odstraszylismy.
-Idziesz gdzies? - zapytal Dave.
-Nie bardzo. - Val usiadla na zimnym betonie. Kawa w koncu zaczela krazyc w jej zylach i dziewczyna czula sie niemal przytomna. - A wy?
-Opylamy towary, ktore Dave skombinowal. Posiedz z nami. Zarobimy troche kasy i zrobimy impreze.
-Dobra. - Val nie byla pewna, czy ma ochote imprezowac, ale nie miala nic przeciwko posiedzeniu przez chwile na chodniku. Podniosla rekaw marynarki z czerwonego aksamitu. - Skad wzieliscie te rzeczy?
-Glownie ze smietnikow - odparl z powaga Dave. Val zastanawiala sie, czy widac po niej zdumienie; chciala wygladac chlodno i beznamietnie. - Zdziwilabys sie, ile ludzie sa gotowi zaplacic za rzeczy, ktore sami wyrzucaja,
-Wierze - powiedziala. - Ta marynarka na przyklad jest swietna.
Najwyrazniej udzielila wlasciwej odpowiedzi, bo Dave usmiechnal sie od ucha do ucha, ukazujac wyszczerbiony przedni zab.
-Jestes w porzadku - rzekl. - Wiec powiedzialas "jesli tam wroce"? O co
chodzi? Jestes na ulicy?
Hotfy (B(ac^
Waleczna
Val postukala w beton.
-Teraz tak.
Rozesmiali sie oboje. Mijali ich ludzie, ale spogladajac z gory, widzieli jedynie dziewczyne w brudnych dzinsach i z ogolona glowa. Nawet gdyby obok przechodzil ktos z jej szkoly - gdyby Tom zatrzymal sie, by kupic krawat, a matka potknela sie o szczeline w chodniku - zadne z nich by jej nie rozpoznalo.
Patrzac w przeszlosc, Val doszla do wniosku, ze miala tendencje do obdarzania ludzi zbytnim zaufaniem, biernosci i widzenia w innych tylko dobrych cech, a w sobie tylko zlych. Tymczasem teraz byla tutaj, z nowymi ludzmi, i dawala sie niesc wiatrom razem z nimi.
To nowe zycie w jakis sposob roznilo sie jednak od poprzedniego i dawalo jej osobliwa przyjemnosc. Bylo jak patrzenie w dol z dachu wysokiego budynku i fala adrenaliny, ktora uderza w ciebie, gdy pochylasz sie do przodu -potezne, straszne i calkiem nowe uczucie.
Spedzila caly dzien z Lolli i Dave'em, podpierajac sciany i rozmawiajac o drobiazgach, Dave opowiedzial im historyjke o znajomym, ktory tak sie spil, ze zalozyl sie, iz zje karalucha, zrobil to.
-To byl typowy nowojorski karaluch wielkosci zlotej rybki. Facet gryzl i gryzl, a ten caly czas wil mu sie w ustach. Gosc zul i zul, nim udalo mu sie przelknac. Byl przy tym moj brachol, Luis, ktory jest cholernie madry, bo 20 przeczytal cala encyklopedie, jak chorowal na ospe. No i mowi: "A wiesz, ze karaluchy skladaja jaja nawet po smierci?". Facet z poczatku nie chcial wierzyc, ale po chwili zlapal sie za brzuch i zaczal wrzeszczec, ze chcemy go zabic i ze juz czuje, jak go zzeraja od srodka.
-Ohyda - stwierdzila Val, zasmiewajac sie do lez. - Obrzydliwe.
-Zaraz bedzie jeszcze ciekawiej - ostrzegla ja Lolli.
-No - przyznal Ulotny Dave. - Facet narzygal sobie na buty. Wyrzygal calego robala, kawalek po kawalku. I tu ciekawostka: jedna z nog sie ruszala.
Val wydala okrzyk obrzydzenia i w ramach rewanzu opowiedziala im historyjke o tym, jak to ona i Ruth palily kocimietke, sadzac, ze sie nacpaja.
Po sprzedaniu torebki ze sztucznej krokodylej skory, dwoch koszulek z krotkim rekawem i marynarki z cekinami Dave kupil dla wszystkich z wozka ulicznego hot dogi wylowione z brudnej wody i przywalone kiszona kapusta, sosem i musztarda.
-Chodz. Musimy uczcic nasza nowa znajomosc - rzekla Lolli, wstajac. -
Z toba i z kotem - uscislila.
Nie przestajac jesc, pobiegla w dol ulicy, a oni ruszyli za nia. Mineli kilka przecznic i dotarli do miejsca, w ktorym starszy mezczyzna siedzial na schodach bloku, skrecajac sobie papierosy. Obok niego lezal brudny worek pelen innych workow. Mezczyzna mial rece chude jak patyki i twarz pomarszczona jak
Hotfy (B(ac^
Waleczna
rodzynek, ale pocalowal Lolli w policzek i uprzejmie przywital sie z Val. Lolli dali mu kilka papierosow i pomiety zwitek banknotow, po czym starzec wstal i przeszedl przez ulice.
-Co mu jest? - szepnela Val do Dave'a. - Dlaczego jest taki chudy?
-Po prostu sterany zyciem - odparl Dave.
Kilka minut pozniej starzec wrocil z butelka wisniowej brandy w brazowej papierowej torebce. Dave wygrzebal prawie pusta butelke po coli ze swojej kurierskiej torby i przelal do niej alkohol.
-Zeby nas gliny nie zatrzymaly - wyjasnil. - Nienawidze glin.
Val pociagnela z butelki i poczula palenie w gardle. Szli wzdluz West Third, a butelka nieustannie krazyla pomiedzy nimi. Lolli przystanela przed stolikiem, na ktorym na plastikowych drzewkach wisialy kolczyki z koralikami, dzwoniac, ilekroc obok przejezdzal samochod. Przesunela palcami po bransoletce z malenkimi srebrnymi dzwoneczkami. Val podeszla do nastepnego stolika, na ktorym lezaly paczuszki z kadzidelkiem, a probki plonely na tacce do slimakow.
-Co my tu mamy? - zapytal mezczyzna za lada. Jego skora miala kolor
polerowanego mahoniu i pachniala drzewem sandalowym.
Val usmiechnela sie niepewnie i odwrocila ku Lolli.
-Powiedz swoim przyjaciolom, zeby bardziej uwazali na to, komu sluza. - Mezczyzna mial ciemne oczy, lsniace jak u jaszczurki. - Kiedy klient jest 21 niezadowolony, obrywaja zwykle kurierzy.
-Jasne - mruknela Val, odchodzac od stolika.
Lolli podskoczyla, podzwaniajac bransoletka. Dave tymczasem usilowal naklonic kota do zlizania brandy z kapsla.
-Dziwak jakis - powiedziala Val. Kiedy obejrzala sie dyskretnie za siebie,
wydalo jej sie, ze sprzedawca kadzidelek ma na plecach dlugie jak u jeza kolce.
Siegnela po butelke.
Wloczyli sie bez celu, az dotarli do trojkatnego asfaltowego placyku otoczonego z dwoch stron lawkami, przy dobrej pogodzie prawdopodobnie sluzacymi urzednikom do spozywania lunchu i wdychania wilgotnego powietrza ze spalinami. Usiedli na jednej z nich, wypuszczajac kota, by zbadal splaszczone resztki golebia. Potem przekazywali butelke z rak do rak, az Val zdretwial jezyk, zeby zaczely bolec, a glowa sie kiwac.
-Wierzysz w duchy? - zapytala Lolli. Val zastanawiala sie przez chwile.
-Chyba bym chciala.
-A w inne rzeczy? - Lolli zamiauczala, pocierajac palcami, by przywolac
kota, ten jednak byl zajety swoimi sprawami.
Val parsknela smiechem.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
-Jakie? Znaczy, nie wierze w wampiry, wilkolaki, zombi ani nic takiego.
-A skrzaty?
-Jakie skrzaty? Dave zachichotal.
-No, takie potworki.
-Nie - odparla Val, krecac glowa. - Raczej nie.
-Zdradzic ci tajemnice? - zapytala Lolli. Val skinela glowa, pochylajac sie ku niej. Byla ciekawa jak diabli.
-Znamy tunel, w ktorym mozna spotkac potwora - powiedziala polglosem Lolli. - Skrzata. Wiemy, gdzie zyja skrzaty.
-Co? - zdziwila sie Val, myslac, ze moze sie przeslyszala.
-Lolli - rzekl ostrzegawczo Dave nieco belkotliwym glosem. - Zamknij sie. Luis dostalby szalu, gdyby to uslyszal.
-Nie mozesz mi rozkazywac, co mam mowic. - Lolli otoczyla sie ramionami, wbijajac paznokcie w skore przedramion, i odrzucila do tylu wlosy. - Zreszta kto by jej uwierzyl? Zaloze sie, ze ona tez mi nie wierzy.
-Mowicie serio? - powatpiewala Val. Byla lak pijana, ze slowu Lolli wydawaly jej sie niemal wiarygodne. Probowala sobie przypomniec bajki, ktore gromadzila od dziecinstwa i chetnie do nich wracala. Nie bylo tam zbyt wielu skrzatow. Byly matki chrzestne, ogry, trolle i male ludziki, ktore oferowaly 22 dzieciom woje uslugi, a potem wsciekaly sie, gdy odkryto ich prawdziwe imiona. Zdaje sie, ze w grach komputerowych wystepowaly jakies skrzaty - ale nie, to byly elfy. Nie byla pewna, czy to to samo.
-Powiedz jej - rzekla Lolli do Dave'a.
-O, teraz ty mi rozkazujesz? - zapytal, ale dziewczyna tylko klepnela go w reke i rozesmiala sie.
-Dobra, dobra. - Dave skinal glowa. - Przeprowadzalem z bratem pewne eksploracje miejskie. Wiesz, co to jest?
-Wlamywanie sie do miejsc, do ktorych nie powinno sie wchodzic -odparla Val. Miala kuzyna, ktory odwiedzal miejsca opisane w "Weird NJ" i publikowal ich zdjecia w Internecie. - Glownie do starych obiektow, nie? Na przyklad do opuszczonych budynkow?
-Mhm. W tym miescie jest mnostwo rzeczy, ktorych wiekszosc ludzi w ogole nie widzi.
-Jasne - podchwycila Val. - Biale aligatory. Ludzie-krety, Anakondy.
Lolli wstala i podniosla kota, ktory wciaz pastwil sie nad martwym ptakiem. Polozyla go sobie na kolanach i glaskala, przyciskajac mocno.
-Myslalam, ze potrafisz przyjac to do wiadomosci.
Hotfy (B(ac^
Waleczna
-Niby skad moglibyscie wiedziec o czyms, o czym nie wie nikt inny? - zapytala Val, starajac sie byc uprzejma.
-Stad, ze Luis ma szosty zmysl - rzekla Lolli. - Widzi ich.
-A ty? - zapytala Dave'a Val.
-Tylko kiedy mi pozwalaja. - Przez dluga chwile spogladal na Lolli. - Zaraz zamarzne.
-Chodz z nami - zaproponowala Lolli, zwracajac sie do Val.
-Luis nie bedzie zadowolony. - Dave zakrecil butem, jakby miazdzyl robaka.
-Lubimy ja. Tylko to sie liczy.
-Dokad? - zapytala Val, drzac. Krazacy w zylach trunek grzal od srodka, ale z kazdym oddechem wypuszczala kleby pary, a rece miala na przemian zimne, gdy chlodzilo je powietrze, i gorace, gdy wkladala je pod bluzke i przytykala do skory.
-Zobaczysz - rzekla Lolli.
Po krotkim spacerze zeszli na stacje metra. Lollipop wlozyla karte do czytnika i przeszla przez obrotowa barierke, po czym podala karte Dave'owi porad barierka. Zerknela na Val.
-Idziesz? Ta skinela glowa. 23
-Stan przede mna - powiedzial Dave.
Val podeszla do barierki. Dave wyciagnal reke i mocno przycisnal dziewczyne do siebie, po czym oboje razem przepchneli sie na druga strone. Val czuta na plecach ucisk jego umiesnionego ciala, wdychala zapach dymu i brudnej odziezy. Rozesmiala sie, zatacza