8546

Szczegóły
Tytuł 8546
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8546 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8546 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8546 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JEAN-PAUL SARTRE "Mur" � Wepchni�to nas do wielkiej, bia�ej sali i musia�em zmru�y� oczy, bo razi�o mnie �wiat�o. Po chwili zobaczy�em st�, a za sto�em czterech facet�w w cywilu, kt�rzy przegl�dali jakie� akta. Innych wi�ni�w st�oczono w g��bi sali i musieli�my przej�� ca�y pok�j, aby do nich do��czy�. Wielu zna�em z widzenia, ale by�o tak tak�e paru obcych, chyba cudzoziemc�w. Ci dwaj blondyni o okr�g�ych czaszkach, stoj�cy przede mn�, byli do siebie podobni: pewnie Francuzi. Ni�szy bez przerwy podci�ga� spodnie: tik nerwowy.� Trwa�o to blisko trzy godziny; by�em ot�pia�y i mia�em w g�owie pustk�; ale poniewa� pok�j by� dobrze ogrzany, by�o mi nawet do�� przyjemnie: od dwudziestu czterech godzin trz�li�my si� z zimna. Stra�nicy podprowadzali wi�ni�w kolejno do sto�u. Faceci pytali ich wtedy o nazwisko i zaw�d. Najcz�ciej poprzestawali na tym albo te� rzucali od czasu do czasu pytanie: "Ty te� wysadza�e� arsena�?" albo te�: "Gdzie� by�e� dziewi�tego rano i co robi�e�?". Odpowiedzi nie s�uchali albo udawali, �e ich nie s�ysz� - milkli na chwil�, zapatrzeni t�po przed siebie, po czym zabierali si� do pisania. Spytali Toma, czy to prawda, �e s�u�y� w Brygadzie Mi�dzynarodowej, Tom nie m�g� zaprzeczy�, bo znale�li przy nim papiery. Juana o nic nie pytali, ale jak powiedzia� im swoje nazwisko, d�ugo co� pisali. - To m�j brat, Jos�, jest anarchist� - powiedzia� Juan. - Wiecie dobrze, �e jego tu ju� dawno nie ma. Ja do �adnej partii nie nale��, nie zajmowa�em si� nigdy polityk�.� Nic nie odpowiedzieli. Juan powiedzia� jeszcze: � Ja nic nie zrobi�em. Nie mam zamiaru p�aci� za innych. Wargi mu si� trz�s�y. Stra�nik uciszy� go i odprowadzi�. Kolej na mnie. � Nazywacie si� Pablo Ibbieta? Powiedzia�em, �e tak. Facet sprawdzi� co� w aktach i spyta�: � Gdzie przebywa Ramon Gris? � Nie wiem. � Ukrywa� si� w waszym domu od sz�stego do dziewi�tnastego. � Nic podobnego. Pisali przez chwil�, po czym stra�nicy wyprowadzili mnie na korytarz. Tom i Juan czekali ju� tu na mnie w asy�cie dw�ch stra�nik�w. Zacz�li�my i��. Tom spyta� jednego ze stra�nik�w: � No i co? � Z czym? � powiedzia� stra�nik. � To by�o przes�uchanie czy s�d? � S�d � powiedzia� stra�nik. � No wi�c? Co z nami zrobi�? Stra�nik odpowiedzia� oschle: � O wyroku zostaniecie powiadomieni w celi. W rzeczywisto�ci to, co nam s�u�y�o za cel�, by�o piwnic� szpitala. Wia�o tam ze wszystkich stron i zimno by�o cholernie. Dygotali�my przez ca�� noc, a w dzie� wcale nie by�o cieplej. Pi�� poprzednich dni sp�dzi�em w podziemiach arcybiskupstwa, w jakim� loszku, bodaj�e �redniowiecznym: wi�ni�w by�o du�o, a miejsca niewiele, wi�c pakowano ich, gdzie si� da�o. Nie t�skni�em za loszkiem: wprawdzie nie marz�em w mm tak strasznie, ale by�em za to sam: to troch� irytuj�ce na d�u�sz� met�. W piwnicy mia�em towarzystwo. Juan nie odzywa� si� wcale: ba� si�, a poza tym by� jeszcze zbyt wielkim smarkaczem, aby mie� co� do powiedzenia. Ale Tom gada� bez przerwy, a zna� w dodatku bardzo dobrze hiszpa�ski. W piwnicy sta�a �awka, na pod�odze le�a�y cztery sienniki. Gdy nas przyprowadzono z powrotem, usiedli�my w milczeniu i zacz�li�my czeka�. Po chwili odezwa� si� Tom: � Koniec z nami. � I ja tak s�dz� � powiedzia�em � ale my�l�, �e ma�emu nic nie zrobi�. � Nic mu nie maj� do zarzucenia � powiedzia� Tom. � Tyle, �e jego brat jest w ruchu! Patrzy�em na Juana: zdawa� si� nie s�ysze�. Tom ci�gn�� dalej: � Wiesz, co oni robili w Saragossie? Uk�adali skaza�c�w na drodze i rozje�d�ali ich ci�ar�wkami. M�wi� nam to jeden Maroka�czyk, dezerter. Powiadaj�, �e szkoda im amunicji. � A benzyny nie szkoda? � powiedzia�em. Z�y by�em na Toma, nie powinien by� o tym m�wi�. � Po szosie spaceruj� oficerowie i dogl�daj� tego z r�kami w kieszeniach, �mi�c papierosy. My�lisz, �e chocia� dobijaj� rannych? G�wno! Niech si� dr�! Czasami to trwa godzin� i wi�cej. Ten Maroka�czyk opowiada�, �e za pierwszym razem o ma�o si� nie wyrzyga�. � Nie my�l�, �eby tutaj robili takie rzeczy � powiedzia�em. � Chyba �e im rzeczywi�cie brakuje amunicji. �wiat�o dzienne przedostawa�o si� do piwnicy przez cztery lufciki i okr�g�y otw�r w suficie, po lewej stronie, przez kt�ry wida� by�o niebo. Otw�r ten, zamkni�ty zwykle klap�, s�u�y� do zsypywania w�gla. Tu� pod nim w piwnicy le�a�a kupa mia�u: przeznaczony by� zapewne do ogrzewania szpitala, ale gdy tylko wybuch�a wojna, chorych ewakuowano i w�giel tu pozosta�, bezu�yteczny; gdy pada�o, zlewa� go deszcz, bo zapomniano opu�ci� klap�. Tom zacz�� dygota�: � Kurwa jego ma�, zn�w si� trz�s� � powiedzia� � zaczyna si� na nowo. Wsta� i zacz�� si� gimnastykowa�. Za ka�dym jego ruchem koszula si� rozchyla�a ukazuj�c bia��, obro�ni�t� pier�. Po�o�y� si� na plecach, podni�s� w g�r� nogi, robi� no�yce: widzia�em, jak mu si� trz�sie pot�ny zadek. Tom by� dobrze zbudowany, ale mia� za du�o sad�a. Pomy�la�em sobie, �e wkr�tce kule karabinowe czy te� ostrza bagnet�w ugrz�zn� w jego mi�kkim mi�sie jak w beczce mas�a. Nie by�oby to dla mnie takie odra�aj�ce, gdyby by� chudszy. W�a�ciwie nie by�o mi nawet zimno, tylko nie czu�em ju� ani ramion, ani r�k. Od czasu do czasu mia�em wra�enie, �e czego� zapomnia�em, i zaczyna�em szuka� naoko�o swojej marynarki, po czym przypomina�em sobie nagle, �e mi jej nie oddali. By�o to raczej przykre. Zabrali nam nasze ubrania dla swoich �o�nierzy, a nam zostawili tylko koszule � i te spodnie p��cienne, kt�re chorzy nosz� latem w szpitalu. Po chwili Tom podni�s� si� z ziemi i zasapany przysiad� si� do mnie. � Zagrza�e� si�? � Gdzie tam! Tylko si� zdysza�em. Ko�o �smej wiecz�r wszed� do celi major z dwoma falangistami. Trzyma� w r�ce kartk� papieru. Zapyta� stra�nika: � Jak si� ci trzej nazywaj�? � Steinbock, Ibbieta i Mirbal � zameldowa� stra�nik. Major na�o�y� cwikier i zajrza� do listy: � Steinbock... Steinbock... Jest... Jeste�cie skazani na �mier�. Jutro rano zostaniecie rozstrzelani. Popatrzy� jeszcze w sw�j papierek: � Tamci dwaj te� � powiedzia�. � To niemo�liwe � powiedzia� Juan. � Ja nie. Major spojrza� na niego zdziwiony: � Jak si� nazywacie? � Juan Mirbal. � No, to zgadza si� � powiedzia� major. � Mam tu wasze nazwisko na li�cie. Jeste�cie skazani. � Ja nic nie zrobi�em � powiedzia� Juan. Major wzruszy� ramionami i odwr�ci� si� do Toma i do mnie. � Jeste�cie Baskami? � Nie ma tu �adnych Bask�w. Zez�o�ci�o go to. � Powiedziano mi, �e tu siedzi trzech Bask�w. Ale co tam, nie b�d� si� za nimi ugania�. Znaczy, �e wam ksi�dza nie trzeba? Nikt mu nawet nie odpowiedzia�. Dorzuci� wi�c: � Zaraz tu przyjdzie lekarz, Belg. Zezwolono mu na sp�dzenie z wami ostatniej nocy. Zasalutowa� i wyszed�. �- No, nie m�wi�em? � powiedzia� Tom. � Koniec, bracie. � Tak � powiedzia�em. � Ale swoj� drog� z tym ma�ym to �wi�stwo. M�wi�em tak po sprawiedliwo�ci, ale w gruncie rzeczy nie lubi�em ma�ego. Mia� zbyt delikatn� twarz, strach i cierpienie wykrzywi�y j�, zdeformowa�y mu rysy. Trzy dni temu to by� jeszcze troch� wymoczkowaty, ale mi�y ch�opiec; teraz wygl�da� jak stara ciota, i pomy�la�em sobie, �e ju� nigdy nie b�dzie m�ody, nawet je�li go wypuszcz�. W�a�ciwie przyda�oby si� okaza� mu troch� lito�ci, ale ja brzydz� si� lito�ci�, on budzi� we mnie tylko odraz�. Ju� nic nie powiedzia�, tylko zrobi� si� zupe�nie szary: jego twarz i r�ce by�y szare. Usiad� i wbi� okr�g�e oczy w pod�og�. Tom by� dobry ch�opak, chcia� go obj�� ramieniem, ale ma�y wyszarpn�� mu si� gwa�townie, krzywi�c twarz w brzydkim grymasie. � Zostaw go � powiedzia�em �ciszonym g�osem � widzisz przecie, �e zaraz si� rozbeczy. Tom us�ucha� mnie niech�tnie; z ochot� zaj��by si� pocieszaniem ma�ego; zaj�oby go to, nie musia�by o sobie my�le�. Mnie to dra�ni�o: nigdy nie my�la�em o �mierci, nie by�o jako� okazji, a teraz okazja by�a, i nie mieli�my nic innego do roboty, jak tylko o niej my�le�. Tom zacz�� m�wi�: � Ty ju� w �yciu rozwali�e� jakiego faceta? � zapyta�. Nie odpowiedzia�em. Zacz�� mi opowiada�, jak to on w tym roku ju� sze�ciu rozwali� od pocz�tku sierpnia; nie zdawa� sobie sprawy z sytuacji i widzia�em dobrze, �e nie chce sobie zda� z niej sprawy. Ja te� nie bardzo jeszcze rozumia�em, o co chodzi, zastanawia�em si�, czy to bardzo boli, my�la�em o kulach, wyobra�a�em je sobie jako gor�cy grad, kt�ry siecze moje cia�o. Wszystko to nie dotyczy�o jednak najwa�niejszego; lecz nie przejmowa�em si�: mieli�my ca�� noc przed sob� na zrozumienie wszystkiego. Po chwili Tom przesta� m�wi� i popatrzy�em na niego k�tem oka; zobaczy�em, �e on te� poszarza� i wygl�da� jak siedem nieszcz��, wi�c pomy�la�em sobie: �Zaczyna si�". Zapada�a ju� noc; nik�e �wiat�o s�czy�o si� jeszcze przez lufciki i kopiec mia�u tworzy� na jasnym tle nieba wyra�n�, ciemna plam�; przez otw�r w suficie zobaczy�em gwiazd�; noc zapowiada�a si� czysta i zimna. Drzwi si� otworzy�y, wesz�o dw�ch stra�nik�w. Za nimi jaki� blondyn w belgijskim mundurze. Zasalutowa�. � Jestem lekarzem � powiedzia�. � Zezwolono mi na przebycie z wami tych ci�kich chwil. G�os mia� przyjemny i dystyngowany. Spyta�em go: � Czego pan od nas chce? � Jestem do waszej dyspozycji. Zrobi� wszystko, co tylko w mojej mocy, �eby te godziny nie by�y dla w�s zbyt ci�kie. � Po co pan do nas przyszed�? S� inni, ca�y szpital napchany wi�niami. � Tu mnie przys�ano � odpowiedzia� wymijaj�co. � Aha, pewnie macie ochot� zapali�? Mam papierosy, a nawet cygara. Wyci�gn�� do nas papierosy i cygara, ale odm�wili�my. Spojrza�em mu w oczy, wyda�o mi si�, �e jest zmieszany. Powiedzia�em: � Pan tu nie przyszed� ze wsp�czucia. Zreszt�, znam pana. Sta� pan z faszystami na koszarowym podw�rzu tego dnia, kiedy mnie aresztowano. Mia�em zamiar m�wi� dalej, ale nag�e zdarzy�o si� co�, co mnie wprawi�o w zdumienie: obecno�� tego lekarza przesta�a mnie raptem zupe�nie obchodzi�. Zwykle, jak si� do kogo� dobior�, to go nie puszczam, p�ki mu flak�w nie wypruj�. A tu zupe�nie mi si� odechcia�o dalej m�wi�; wzruszy�em ramionami i odwr�ci�em si� do niego. W chwil� p�niej spojrza�em na niego: obserwowa� mnie, z dziwnym jakim� wyrazem twarzy. Obydwaj stra�nicy usiedli na jednym z siennik�w. Pedro, ten wysoki i chudy, kr�ci� palcami m�ynka, drugi potrz�sa� od czasu do czasu g�ow�, aby odp�dzi� sen. � Mo�e przynie�� lamp�? � zapyta� nagle Pedro lekarza. Tamten kiwn�� g�ow�; pomy�la�em sobie, �e musi by� g�upi jak sto�owa noga, ale nie taki z�y. Gdy patrzy�em na jego du�e, niebieskie i ch�odne oczy, wyda�o mi si�, �e grzeszy przede wszystkim brakiem wyobra�ni. Pedro wyszed� i wr�ci� po chwili z lamp� naftow�, kt�r� postawi� na brzegu �awki. �wieci�a marnie, ale zawsze to lepsze ni� nic; poprzedniej nocy zostawiono nas bez �wiat�a. Patrzy�em przez d�u�sz� chwil� na kr��ek �wiat�o�ci, zarysowany na suficie. By�em jak urzeczony. Potem nagle si� ockn��em, �wietlisty kr��ek zatar� si� i poczu�em, �e przygniata mnie jaki� straszliwy ci�ar. Nie by�a to my�l o �mierci, nie by� to nawet l�k: co�, czego nie spos�b nazwa�. Moje policzki pa�a�y i bola�a mnie g�owa. Otrz�sn��em si� i spojrza�em na moich towarzyszy. Tom ukry� twarz w d�oniach, widzia�em tylko jego bia�y, t�usty kark. Ma�y Juan trzyma� si� z nas wszystkich najgorzej, mia� otwarte usta i drga�y mu nozdrza. Lekarz podszed� do niego i po�o�y� mu r�k� na ramieniu, jakby chcia� go pocieszy�, ale oczy jego pozosta�y zimne. Potem spostrzeg�em, jak r�ka Belga nieznacznie opuszcza si� na ramieniu Juana, a� do przegubu. Juan poddawa� si� bezwolnie. Belg uj�� przegub w trzy palce, z min� jak najbardziej roztargnion�, a jednocze�nie cofn�� si� nieco do ty�u i ustawi� si� tak, aby mie� mnie za plecami. Ale ja przechyli�em si� i dostrzeg�em, jak wyci�gn�� zegarek i patrzy� na� przez chwil�, nie puszczaj�c r�ki ma�ego. Po chwili opu�ci� bezw�adn� r�k� ch�opca i odszed� par� krok�w, aby oprze� si� o �cian�. Po czym udaj�c, �e przypomnia� sobie co�, co musi bezzw�ocznie zanotowa�, wyj�� z kieszeni notes i co� w nim zapisa�. �A to bydl�! � pomy�la�em ze z�o�ci�. � Niech tylko podejdzie do mnie i spr�buje zbada� mi puls, to go tak wyr�n� w ten �wi�ski ryj, �e popami�ta". Nie podszed� do mnie, ale czu�em, �e na mnie patrzy. Podnios�em g�ow� i odpowiedzia�em na jego spojrzenie. Odezwa� si� jakim� neutralnym g�osem: � Nie uwa�a pan, �e tu bardzo ch�odno? �Wygl�da� na zmarzni�tego, ca�y siny. � Mnie tam nie zimno � odpowiedzia�em. � Nie spuszcza� ze mnie twardego wzroku. Nagle zrozumia�em i podnios�em r�ce do twarzy: by�em zlany potem, W ch�odnej piwnicy, w pe�ni zimy, w�r�d przeci�g�w � poci�em si� jak mysz. Przesun��em palcami po zlepionych potem w�osach i jednocze�nie poczu�em, "�e koszula moja jest mokra i lepi si� do cia�a: la�o si� tak ze mnie chyba ju� od godziny, a ja nic nie spostrzeg�em. Ale nie przeoczy�a tego ta belgijska �winia. Widzia�, �e pot ciurkiem sp�ywa mi po twarzy, i pomy�la� sobie: �To s� patologiczne objawy strachu"; ucieszy� si� od razu, �e on jest normalny, i poczu� si� dumny z tego, �e jemu jest zimno. Chcia�em wsta� i da� mu w mord�, ale ledwie si� poruszy�em, wstyd i z�o�� mnie odesz�y; oboj�tnie osun��em si� z powrotem na �awk�. Wytar�em sobie tylko szyj� chusteczk�, bo teraz czu�em, jak krople potu sp�ywaj� mi na kark, i by�o to bardzo nieprzyjemne. Wkr�tce zreszt� przesta�em si� wyciera�, by�o to zupe�nie zb�dne: chusteczk� mo�na ju� by�o wykr�ca�, a pot si� ci�gle la�. Poci�em si� tak�e na ty�ku i wilgotne spodnie przylepia�y si� do �awki. Ma�y Juan przem�wi� nagle: � Pan jest lekarzem? � Tak � odrzek� Belg. � Czy to d�ugo... boli? � Co?... Kiedy...? Eee, nie � powiedzia� lekarz ojcowskim tonem � nie, to nie trwa d�ugo. M�wi�, jakby uspokaja� p�atnego pacjenta. � Bo ja... bo mnie m�wiono... �e czasami jedna salwa nie wystarcza... � Czasami � Belg przytakn�� g�ow�. � Mo�e si�. zdarzy�, �e pierwsza salwa nie naruszy �adnego niezb�dnego do �ycia organu. � Wtedy musz� zarepetowa� i jeszcze raz wymierzy�, prawda? Pomy�la� chwil� i doda� chrapliwym g�osem: � Na to trzeba czasu! Straszliwie ba� si� b�lu i tylko o tym my�la�: w jego wieku to by�o zrozumia�e. Ja niewiele o tym my�la�em i nie strach przed b�lem wyciska� ze mnie ostatnie poty. Wsta�em i podszed�em do kupy mia�u. Tom podskoczy� i rzuci� mi nienawistne spojrzenie: denerwowa�em go, bo moje buty skrzypia�y. By�em ciekaw, czy te� mam tak� ziemist� twarz jak on: zauwa�y�em, �e te� si� poci. Niebo by�o wspania�e, �adne �wiat�o nie rozprasza�o tu mroku i wystarczy�o podnie�� g�ow� do g�ry, aby zobaczy� Wielk� Nied�wiedzic�. Ale to ju� nie by�o to, co dawniej: przedwczoraj z arcybiskupiego loszku te� mog�em ogl�da� niebo o ka�dej porze dnia i ka�da godzina przynosi�a mi inne wspomnienie. Rano, gdy niebo by�o twardoniebieskie i lekkie, my�la�em o pla�ach nad Atlantykiem; w po�udnie na widok s�o�ca przypomina�em sobie knajp� w Sewilli, gdzie popija�em manzanill� zagryzaj�c anchois z oliwkami; po po�udniu loszek znajdowa� si� w cieniu i my�la�em o g��bokim cieniu, kt�ry rozci�ga si� nad po�ow� areny, podczas gdy druga l�ni w s�o�cu: to bezustanne ogl�danie ziemi na niebie by�o naprawd� bardzo przykre. Ale za to teraz mog�em sobie patrze� w niebo ile chc�c, nic mi ono nie przywodzi�o na pami��. Z dwojga z�ego wola�em ju� to. Powr�ci�em do �awki i usiad�em obok Toma. Up�yn�a d�uga chwila ciszy. Tom zacz�� m�wi� przyciszonym g�osem. Musia� bez przerwy m�wi�, inaczej gubi� si� w�r�d swoich my�li. Zwraca� si� chyba do mnie, ale odwraca� g�ow�. Pewnie ba� si� na mnie spojrze�, nie chcia� widzie� tej szarej twarzy, zlanej potem: wygl�dali�my obydwaj tak samo i byli�my jeden dla drugiego jakim� przera�aj�cym zwierciad�em. Patrzy� na Belga, kt�ry nale�a� do �ywych. � Czy ty rozumiesz, powiedz? � m�wi�. � Bo ja nie rozumiem. Zacz��em te� m�wi� �ciszonym g�osem. Patrzy�em na Belga. � Co mam rozumie�, o co ci chodzi? � Stanie si� z nami co� takiego, czego nie mog� ani rusz zrozumie�. Wok� Toma unosi� si� dziwny jaki� od�r. Wyda�o mi si�, �e jestem bardziej ni� zwykle wyczulony na zapachy. Zadrwi�em: � Nie b�j si�, wkr�tce zrozumiesz. � Nie, to nie jest takie proste � powiedzia� z uporem. � Ja mog� by� odwa�ny, czemu nie, ale chcia�bym przynajmniej wiedzie�... S�uchaj, wyprowadz� nas na podw�rze. Ustawi� si� przed nami w szeregu. Ilu ich b�dzie? � Bo ja wiem? Sze�ciu, siedmiu, o�miu. Nie wi�cej. � Dobra. Niech b�dzie o�miu. Padnie komenda: �Cel!" i zobacz� osiem luf wycelowanych we mnie. My�l�, �e wtedy b�d� chcia� wnikn�� w mur, �e z ca�ej si�y plecami b�d� si� w niego wpiera�, ale mur nie ust�pi, tak jak to we �nie bywa. Wszystko to mog� sobie wyobrazi�. Ha, �eby� wiedzia�, jak �atwo mi to sobie wyobrazi�! � No ju� dobrze � powiedzia�em � mnie te� nie tak trudno. � To musi cholernie bole�. Wiesz, �e celuj� w oczy i usta, �eby trudniej by�o p�niej rozpozna� � dorzuci� zjadliwie. � Ja ju� czuj� rany; od godziny boli mnie g�owa i szyja. Nie tak naprawd� boli, jeszcze gorzej: czuj�, jak mnie to jutro b�dzie bola�o. Ale co potem? Rozumiem doskonale, co mia� na my�li, ale nie da�em tego pozna� po sobie. Je�eli chodzi o b�l, to mnie te� ca�e cia�o bola�o, jakbym je mia� pokryte mn�stwem male�kich blizn. Nie mog�em si� do tego przyzwyczai�, ale, tak jak on, nie przywi�zywa�em do tego wi�kszej wagi. � Potem � powiedzia�em szorstko � b�d� ci� wcina� robaki. Zacz�� m�wi� ju� tylko do siebie; nie spuszcza� z oczu Belga. Ten wydawa� si� nie s�ucha�. Wiedzia�em, po co przyszed�; nie interesowa�y go wcale nasze my�li; obchodzi�y go tylko nasze cia�a; chcia� widzie�, jak �ywcem konaj�. � To jest zupe�nie jak w koszmarnym �nie � m�wi� Tom. � Chce si� o czym� my�le�, ca�y czas ci si� wydaje, �e ju�-ju�, �e zaraz zrozumiesz, o co chodzi, i nagle wszystko ci si� z r�k wy�lizguje, wyrywa i opada na dno. M�wi� sobie: potem nie b�dzie nic. Ale nie rozumiem, co to znaczy. S� chwile, kiedy mi si� wydaje, �e ju� prawie rozumiem... a potem zn�w mi si� to wymyka i zn�w my�l� o kulach, o strza�ach, o ranach. Przysi�gam ci, jestem materialist� i jeszcze nie zwariowa�em. Widz� swojego w�asnego trupa: to nawet nie takie trudne, ale ja go widz�, widz� moimi oczyma. Musia�bym wreszcie zrozumie�... zrozumie�, �e ju� nigdy nic nie zobacz�, nigdy nic nie us�ysz� i �e dla innych dalej �wiat b�dzie istnia�. Zrozum, Pablo, to si� nam w g�owie nie mo�e pomie�ci�. Mo�esz mi wierzy�: ju� mi si� nieraz zdarza�o nie spa� przez ca�� noc w oczekiwaniu czego�. Ale tym razem rzecz ma si� inaczej: to nas zaskoczy od ty�u, Pablo, i nie zd��ymy si� do tego przygotowa�. � Stuli�by� wreszcie pysk � powiedzia�em � co, mam ci spowiednika zawo�a�? Nie odpowiedzia�. Zauwa�y�em ju�, �e lubi� pozowa� na kaznodziej� i wymawia� wtedy moje imi� � Pablo � jakim� takim natchnionym g�osem. Troch� mnie to irytowa�o, ale podobno wszyscy Irlandczycy s� tacy. Wydawa�o mi si�, �e czu� go by�o moczem. W gruncie rzeczy niewiele mia�em dla niego sympatii i nie widzia�em potrzeby, dla kt�rej � tylko dlatego, �e mieli�my razem umrze� � mia�bym jej mie� wi�cej. Z kim innym to by na pewno inaczej wygl�da�o. Chocia�by z takim Ramonem Gris, na przyk�ad. Ale pomi�dzy Tomem a Juanem czu�em si� samotny. Zreszt�, by�em nawet z tego zadowolony: gdyby tu by� Ramon, to mo�e bym si� troch� rozczuli�. A w tej chwili by�em piekielnie twardy i chcia�em pozosta� twardy. A on dalej co� tam mrucza� pod nosem, jakby w roztargnieniu. M�wi� tylko po to, aby nie musie� my�le�. Czu� go by�o uryn�, jak starca z chor� prostat�. Oczywi�cie, zgadza�em si� z ka�dym jego s�owem, m�g�bym m�wi� to wszystko, co i on: �mier� nie jest rzecz� normaln�. I odk�d wiedzia�em, �e mam umrze�, nic mi si� ju� nie wydawa�o normalne, ani ta kupa mia�u w�glowego, ani �awka, ani wredna morda Pedra. Tylko dra�ni�o mnie to, �e my�l� to samo, co Tom. A wiedzia�em, �e przez ca�� noc, z dok�adno�ci� do pi�ciu minut b�dziemy o tym samym jednocze�nie my�le�, razem b�dziemy si� poci� i razem dr�e� z zimna. Zerkn��em na niego bokiem i po raz pierwszy wyda� mi si� jaki� dziwny: �mier� mia� wypisan� na twarzy. By�em upokorzony: od dwudziestu czterech godzin przebywali�my razem, s�ucha�em jego s��w, rozmawia�em z nim, wiedzia�em dobrze, �e nie mamy z sob� nic wsp�lnego. A teraz byli�my do siebie podobni jak bracia, jak bli�niaki, jedynie dlatego, �e mieli�my razem wykitowa�. Tom, nie patrz�c na mnie, chwyci� moj� r�k�: � Pablo, powiedz mi... Pablo, czy to prawda, �e nic z nas nie zostanie? Wyrwa�em mu r�k�, powiedzia�em: � Patrz, co robisz, �winio, tu na pod�og�! Mi�dzy jego rozkraczonymi nogami sta�a ka�u�a, a ze spodni jeszcze kapa�o. � Co si� sta�o? � zapyta� zupe�nie og�upia�y. � Lejesz w portki, ot, co si� sta�o � powiedzia�em. � To nieprawda � odrzek� ze z�o�ci� � ja nie lej�, przecie� nic nie czuj�. Belg zbli�y� si� do nas. Zapyta� z fa�szyw� trosk� w g�osie: � Czy pan si� mo�e �le czuje? Tom nie odpowiedzia�. Belg bez s�owa popatrzy� na ka�u��. � Nie wiem, co to jest � powiedzia� Tom tonem pe�nym przekonania� ale ja si� nie boj�. S�owo daj�, �e si� nie boj�. Belg nie odpowiedzia�. Tom wsta� i poszed� si� odla� w k�t piwnicy. Wr�ci� do �awki zapinaj�c po drodze rozporek, usiad� i zamilk�. Belg co� tam zapisywa� w notesie. Patrzyli�my wszyscy trzej na niego, bo on by� �ywy. Mia� ruchy �ywego cz�owieka i troski �ywego cz�owieka: trz�s� si� z zimna w tej piwnicy, jak na �ywego cz�owieka przysta�o; jego dobrze od�ywione cia�o by�o mu pos�uszne. My ju� nie czuli�my swoich cia� � a przynajmniej nie czuli�my ju� ich w ten spos�b. Mia�em ochot� pomaca� swoje spodnie w kroku, ale ba�em si�; patrzy�em na Belga, swobodnie rozkraczonego, panuj�cego nad swoimi musku�ami � on m�g� my�le� o jutrze. A my byli�my tu jak trzy cienie, z kt�rych wyciek�a wszystka krew; patrzyli�my na niego i wysysali�my z niego �ycie jak wampiry. Zbli�y� si� w ko�cu do ma�ego Juana. Czy chcia� dotkn�� jego karku dla jakich�, sobie tylko wiadomych, cel�w zawodowych, czy te� uleg� odruchowi wsp�czucia? Je�eli zrobi� to pod wp�ywem wsp�czucia, by� to jeden jedyny raz tej nocy. Pog�aska� ch�opca po g�owie i karku. Ma�y pozwala� si� g�aska�, nie spuszczaj�c z niego oczu, potem nagle z�apa� go za r�k� i popatrzy� na ni� jakim� dziwnym wzrokiem. Trzyma� r�k� Belga w swoich d�oniach i doprawdy nic nie by�o zabawnego w dw�ch szarych r�kach �ciskaj�cych t� t�ust�, czerwon� d�o�. Domy�la�em si�, jak to si� sko�czy, i Tom pewnie te�: tylko Belg nic nie rozumia� i u�miecha� si� dobrotliwie. Po chwili ch�opak podni�s� do ust to czerwone �apsko i chcia� je ugry��. Belg ledwie wyrwa� mu r�k� i cofaj�c si� zatoczy� a� pod �cian�. Przez chwil� patrzy� na nas z przera�eniem, nagle musia� zrozumie�, �e nie jeste�my takimi samymi lud�mi jak on. Zacz��em si� �mia� i jeden ze stra�nik�w ockn�� si� na ten odg�os. Drugi spa� g��boko i jego szeroko otwarte oczy b�yska�y wywr�conymi bia�kami. Czu�em si� jednocze�nie bardzo znu�ony i podniecony. Nie chcia�em ju� my�le� o tym, co zdarzy si� o �wicie, nie chcia�em ju� my�le� o �mierci. To wszystko nie trzyma�o si� kupy, natyka�em si� co chwila na frazesy albo na pustk�. Ale gdy tylko usi�owa�em my�le� o czym� innym, widzia�em wycelowane we mnie lufy karabin�w. Prze�ywa�em chyba ze dwadzie�cia razy z rz�du swoj� w�asn� egzekucj�; raz nawet zdawa�o mi si�, �e to ju� na fest, musia�em si� chwilk� zdrzemn��. Ci�gn�li mnie pod mur, wyrywa�em si�; b�aga�em ich o lito��. Ockn��em si� raptownie i popatrzy�em na Belga: ba�em si�, �e krzycza�em przez sen. Ale on wyg�adza� sobie w�sy, nic nie zauwa�y�. Gdybym chcia�, my�l�, �e potrafi�bym zasn��: od czterdziestu o�miu godzin nie zmru�y�em oka, by�em strasznie zmordowany. Ale szkoda mi by�o dw�ch godzin �ycia: przyszliby mnie obudzi� o �wicie, poszed�bym za nimi, jeszcze na wp� �pi�cy, i odwali�bym kit� nawet si� nie spostrzeg�szy; nie chcia�em tego, nie chcia�em umiera� jak zwierz�, chcia�em przedtem zrozumie�. A poza tym ba�em si� koszmar�w. Wsta�em z �awki, zacz��em przechadza� si� wzd�u� i wszerz po piwnicy i rozmy�la�, dla odmiany, o moim prze�ytym �yciu. Bez�adna masa wspomnie� wr�ci�a mi na pami��. By�y w�r�d nich dobre i z�e � przynajmniej przedtem na takie je dzieli�em. Wraca�y twarze i zdarzenia. Przep�yn�a mi przed oczyma twarz m�odego naganiacza, kt�rego byk rozszarpa� na arenie podczas Ferii w Walencji, twarz jednego z moich wuj�w, twarz Ramona Gris. Przypomnia�em sobie zdarzenia: jak to w 1926 roku by�em przez trzy miesi�ce bezrobotny, jak o ma�o nie zdech�em wtedy z g�odu. Przypomnia�a mi si� pewna noc, sp�dzona na �awce w parku w Grenadzie: od trzech dni nie mia�em nic w ustach, by�em rozjuszony jak zwierz�, nie chcia�em umiera�. U�miechn��em si�. Jak�e za�arcie ugania�em si� za szcz�ciem, za kobietami, za wolno�ci�. I po co? Chcia�em wyzwoli� Hiszpani�, uwielbia�em Pi y Margalla, przysta�em do anarchist�w, przemawia�em na wiecach: wszystko traktowa�em z tak� powag�, jakbym by� nie�miertelny. Odnios�em w tej chwili wra�enie, �e mam przed sob� ca�e moje �ycie jak na d�oni, i pomy�la�em sobie: �C� za k�amstwo od pocz�tku do ko�ca!" Nic ju� nie by�o warte, bo by�o sko�czone. Zastanawia�em si�, jak mog�em spacerowa� beztrosko, �artowa� z dziewcz�tami: ma�ym palcem bym nie ruszy�, gdybym wiedzia�, �e umr� w ten spos�b. �ycie moje le�a�o przede mn� zamkni�te, sko�czone, zawi�zane jak worek, a przecie� wszystko, co by�o w nim, w �rodku, by�o niedoko�czone. Przez moment zapragn��em je os�dzi�. Chcia�bym m�c powiedzie�: to by�o pi�kne �ycie. Ale nie mo�na go by�o os�dzi�, to by� zaledwie szkic �ycia; przez ca�y czas wystawia�em tylko weksle na wieczno��, niczego nie rozumiej�c. Niczego nie �a�owa�em: by�o mn�stwo rzeczy, kt�rych m�g�bym �a�owa�, na przyk�ad smaku manzanilli czy te� wspania�ych k�pieli w ma�ej zatoczce niedaleko Kadyksu; ale �mier� wszystko odar�a z uroku. Nagle Belgowi przysz�a doskona�a my�l do g�owy. � Moi drodzy �powiedzia� � m�g�bym si� podj��, je�li oczywi�cie zezwoli na to administracja wojskowa, zanie�� od was jakie� s�owo po�egnania czy jak�� pami�tk� waszym bliskim... Tom mrukn��: - Nie mam nikogo. Ja nie odpowiedzia�em nic. Tom odczeka� chwil�, po czym spojrza� na mnie zaintrygowany: � Nie chcesz nic przekaza� dla Conchy? � Nie. Nienawidzi�em tej jego poufa�o�ci: to by�a moja wina, sam mu o niej powiedzia�em ubieg�ej nocy, powinienem by� cicho siedzie�. �y�em z ni� od roku. Jeszcze wczoraj da�bym sobie r�k� odr�ba�, byle tylko zobaczy� j� na chwil�. Dlatego mu o niej powiedzia�em, nie mog�em si� powstrzyma�. Teraz ju� nie chcia�em jej widzie�, nic jej nie mia�em do powiedzenia. Nie chcia�bym jej nawet wzi�� w ramiona: brzydzi�em si� w�asnego cia�a, bo by�o szare i zlane potem � i nie by�em pewny, czy jej bym si� te� nie brzydzi�. Concha b�dzie p�aka�a, gdy dowie si� o mojej �mierci; na dobrych par� miesi�cy straci ochot� do �ycia. Ale w ko�cu to ja mia�em umrze�, nie ona. Pomy�la�em o jej pi�knych, dobrych oczach. Gdy patrzy�a na mnie, to jakby jaki� pr�d przep�ywa� z jej cia�a do mojego. Ale pomy�la�em sobie, �e to ju� si� nigdy nie zdarzy: teraz mog�aby d�ugo na mnie patrze�, jej spojrzenie i tak nie dotar�oby do mnie. By�em sam. Tom te� by� sam, ale inaczej. Usiad� okrakiem na �awce i wpatrywa� si� w ni� z u�miechem, jakby zdumiony. Wyci�gn�� r�k� i delikatnie dotkn�� deski, jakby si� ba�, �e j� z�amie, po czym szybko cofn�� r�k� i wstrz�sn�� si� ca�y. Ja, gdybym by� Tomem, nie bawi�bym si� w dotykanie �awki, to by�y jego irlandzkie komedie, ale te� zwr�ci�em uwag�, �e wszystkie przedmioty wygl�daj� jako� dziwnie: by�y lekko zatarte, jakby straci�y na konsystencji. Wystarczy�o mi rzuci� okiem na lamp�, na kup� mia�u w�glowego, na �awk�, �ebym od razu poczu�, �e mam umrze�. Oczywi�cie, nie mog�em o mojej �mierci my�le� z ca�� jasno�ci�, ale widzia�em j� wsz�dzie, w przedmiotach, w sposobie, w jaki wszystkie przedmioty odskoczy�y nagle ode mnie, zachowuj�c dyskretny dystans, jak ludzie m�wi�cy szeptem u wezg�owia umieraj�cego: Tom dotkn�� swojej w�asnej �mierci na tej �awce. Gdyby teraz, w stanie, w jakim si� znajdowa�em, oznajmiono mi, �e mog� spokojnie wraca� do domu, �e jestem wolny, pozosta�bym nadal ca�kowicie oboj�tny: par� godzin czy par� lat czekania to w gruncie rzeczy wszystko jedno, kiedy ju� prys�o z�udzenie nie�miertelno�ci. W�a�ciwie na niczym mi ju� nie zale�a�o, by�em najzupe�niej spokojny. Ale ten spok�j by� straszny, nie do zniesienia, ze wzgl�du na moje cia�o: moje cia�o, patrzy�em jeszcze jego oczami i s�ysza�em jeszcze jego uszami, ale to ju� nie by�em ja; ono samo trz�s�o si� z zimna i samo si� poci�o, nie poznawa�em go. Musia�em dotyka� go, patrze� na nie, aby wiedzie�, co si� z nim dzieje, jakby nale�a�o do kogo� innego. Chwilami jeszcze je czu�em, czu�em, �e ze�lizguj� si�, lec� w d�, jakbym si� znajdowa� w pikuj�cym samolocie, albo te� s�ysza�em przyspieszone bicie serca. Ale to mnie bynajmniej nie uspokaja�o: wszystkie odczucia mojego cia�a wydawa�y mi si� dziwnie podejrzane. Zreszt� najcz�ciej nie reagowa�o ju� prawie zupe�nie, siedzia�o cicho i odczuwa�em wtedy tylko co� w rodzaju ci��enia, jak�� odra�aj�c� obecno�� tu� przy mnie, jakbym by� uwi�zany do plugawego, olbrzymiego robaka. W pewnej chwili pomaca�em spodnie i poczu�em, �e s� mokre; nie wiedzia�em, czy od potu, czy od moczu, ale na wszelki wypadek poszed�em si� odla� na kup� w�gla. Belg wyci�gn�� zegarek. Powiedzia�: � Wp� do czwartej. Bydl�! On to zrobi� naumy�lnie. Tom a� podskoczy�; nie zdali�my sobie sprawy, �e czas tak szybko p�ynie, noc otacza�a nas niby bezkszta�tna, ciemna masa, nawet nie mog�em sobie przypomnie�, kiedy si� zacz�a. Ma�y Juan zacz�� krzycze�. Wykr�ca� sobie r�ce, b�aga�: � Ja nie chc� umiera�, ja nie chc� umiera�! Przebieg� przez ca�� piwnic� z wzniesionymi do g�ry r�kami i rzuci� si� z p�aczem na siennik. Tom patrzy� na niego pustym wzrokiem i nie mia� ju� nawet ochoty go pociesza�. W�a�ciwie nie mia�o to najmniejszego sensu: ma�y ha�asowa� wi�cej ni� my, ale by� l�ej od nas dotkni�ty: by� jak chory, kt�ry gor�czk� broni si� przed chorob�. Kiedy nie wyst�puje ju� nawet gor�czka, choroba jest o wiele powa�niejsza. P�aka�: widzia�em, �e lituje si� nad sob�, ale nie my�li o �mierci. Przez chwil�, przez sekund� chcia�em i ja zap�aka�, zap�aka� z lito�ci nad sob�. Ale zdarzy�o si� co� wr�cz przeciwnego: rzuci�em okiem na ch�opca, zobaczy�em jego w�t�e ramiona, wstrz�sane szlochem, i poczu�em si� nagle nieludzki: nie mog�em si� zdoby� na lito�� ani w stosunku do innych, ani do siebie. Powiedzia�em sobie: �Chc� umrze� przyzwoicie". Tom podni�s� si� z �awki, stan�� pod otworem w suficie i patrzy� w niebo czekaj�c na �wit. Ja by�em uparty, chcia�em umrze� przyzwoicie i o niczym innym nie my�la�em. Ale podsk�rnie, odk�d Belg powiedzia� nam, kt�ra godzina, czu�em, jak czas up�ywa, minuta po minucie. By�o jeszcze zupe�nie ciemno, kiedy us�ysza�em g�os Toma: � S�yszysz ich? � Tak. �o�nierze chodzili po podw�rzu. � Czego oni si� tam szwendaj�? Przecie� nie b�d� strzela� po ciemku? Po chwili przestali�my s�ysze� kroki. Powiedzia�em do Toma: - �wita. Pedro wsta�, ziewn�� szeroko i podszed� zgasi� lamp�. Powiedzia� do kolegi: � Ale ch�odek! Piwnica powoli szarza�a. Z oddali dosz�y do nas odg�osy wystrza��w. � Zaczyna si� � powiedzia�em do Toma. � Zdaje si�, �e to na tamtym podw�rzu. Tom poprosi� lekarza o papierosa. Ja nie chcia�em; ani papierosa, ani alkoholu. Od tej chwili strza�y nie milk�y ju� ani na chwil�. � Kapujesz? � powiedzia� Tom. Chcia� co� doda�, ale zamilk�, patrzy� na drzwi. Drzwi si� otworzy�y i wszed� porucznik z czterema �o�nierzami. Tom upu�ci� papierosa. � Steinbock? Tom nie odpowiada�. Pedro wskaza� na niego palcem. � Juan Mirbal? � To ten na sienniku. � Wsta�! � powiedzia� porucznik. Juan nie poruszy� si�. Dw�ch �o�nierzy uj�o go pod r�ce i postawi�o na nogi. Ale gdy tylko go pu�cili, zwali� si� na ziemi� jak k�oda. �o�nierze zawahali si�. � Nie on pierwszy si� fajta � rzek� porucznik. � Musicie go zanie�� we dw�jk�; tam ju� sobie z nim poradzimy. Zwr�ci� si� do Toma: � Chod�cie ju�. Tom wyszed� pomi�dzy dwoma �o�nierzami. Dwaj pozostali szli z ty�u, nios�c ch�opca pod pachy i za nogi. Nie omdla�: oczy mia� szeroko otwarte i tylko �zy p�yn�y mu po policzkach. Gdy skierowa�em si� do wyj�cia, porucznik zatrzyma� mnie: � To wy jeste�cie Ibbieta? � Tak. � Zaczekajcie tutaj, zaraz i po was przyjd�. Wyszli. Belg i obydwaj stra�nicy te� wyszli, zosta�em sam. Nie rozumia�em, co to si� sta�o, ale wola�bym, �eby ze mn� od razu sko�czyli. Salwy dolatywa�y mnie w r�wnych mniej wi�cej odst�pach czasu; po ka�dej wzdryga�em si�. Mia�em ochot� wy� i wydziera� sobie w�osy z g�owy. Ale zagryz�em z�by i r�ce wcisn��em do kieszeni, bo chcia�em zachowa� si� przyzwoicie. Po godzinie przyszli po mnie i zaprowadzili mnie na pierwsze pi�tro, do ma�ego pokoiku, gdzie �mierdzia�o cygarem i panowa� niezno�ny upa�. W wygodnych fotelach siedzia�o tam dw�ch oficer�w. �mi�c cygara przegl�dali jakie� papiery. � Nazywasz si� Ibbieta? � Tak. � Gdzie jest Ramon Gris? � Nie wiem. Ten, kt�ry mnie pyta�, by� kr�py i gruby. Popatrzy� na mnie twardo przez szk�a. Powiedzia�: � Chod� tu bli�ej. Podszed�em bli�ej. Wsta�, wzi�� mnie za ramiona i popatrzy� na mnie takim wzrokiem, jakby mnie chcia� w ziemi� wdusi�. Jednocze�nie z ca�ej si�y wpija� mi paznokcie w mi�nie. Nie robi� tego, aby mi sprawi� b�l, nie, chodzi�o o wi�ksz� stawk�: chcia� nade mn� zapanowa�. Uwa�a� te� za stosowne chucha� mi prosto w nos, a czu� mu by�o z ust. Przez chwil� stali�my tak naprzeciw siebie, mnie to nawet �mieszy�o. Trzeba by�o znacznie wi�cej, aby onie�mieli� cz�owieka, kt�ry wiedzia� o tym, �e ma umrze�: nic z tego! Odepchn�� mnie gwa�townie i usiad�. Powiedzia�: � Twoje �ycie za jego. Darujemy ci �ycie, je�li powiesz, gdzie on si� ukrywa. Ci dwaj butni, wyszamerowani oficerowie ze swoimi szpicrutami i l�ni�cymi oficerkami to byli te� ludzie, kt�rzy mieli umrze�. Troch� mo�e p�niej ode mnie, ale nie tak znowu bardzo. A oni zajmowali si� wyszukiwaniem jakich� nazwisk w swoich papierzyskach, uganianiem si� za innymi lud�mi, kt�rych chcieli zamyka� do wi�zienia czy wr�cz likwidowa�; o�mielali si� mie� w�asne zdanie o przysz�o�ci Hiszpanii i innych sprawach. Ta ich skrz�tna pracowito�� wydawa�a mi si� ra��ca i groteskowa: nie umia�em ju� wczu� si� w ich po�o�enie, wydawali mi si� niespe�na rozumu. Ma�y grubas nie odrywa� ode mnie wzroku, uderzaj�c si� raz po raz szpicrut� po cholewach. Ka�dy jego gest obliczony by� na to, aby sprawi� na mnie wra�enie dzikiej i drapie�nej bestii. � No co? Zrozumiano? � Nie wiem, gdzie jest Gris � odpowiedzia�em. � S�dzi�em, �e wyjecha� do Madrytu. Drugi oficer z indolencj� podni�s� blad� d�o�. Ta indolencja by�a te� udawana. Zdawa�em sobie spraw� ze wszystkich ich sztuczek i zdumiewa�em si�, �e s� jeszcze ludzie, kt�rym si� chce bawi� w takie g�upstwa. � Dajemy wam kwadrans czasu do namys�u � powiedzia� z wolna. � Zabierzcie go do pralni, przyprowadzicie go za pi�tna�cie minut. Je�li do tego czasu nie zmieni zdania, rozstrzelamy go bezzw�ocznie. Wiedzieli, co robi�: ca�� noc sp�dzi�em w oczekiwaniu egzekucji; potem kazali mi jeszcze czeka� przez godzin� w piwnicy, podczas gdy rozstrzeliwali Juana i Toma, a teraz zamykali mnie w pralni; dobrze to musieli sobie obmy�li�. Wiedzieli, �e nerwy to nie postronki, i w ten spos�b spodziewali si� mnie za�ama�. Ale grubo si� mylili. W pralni usiad�em sobie na sto�eczku, bo czu�em si� bardzo zm�czony, i zacz��em si� zastanawia�. Ale nie nad ich propozycj�. Oczywi�cie, wiedzia�em, gdzie ukrywa si� Gris: u swoich kuzyn�w, cztery kilometry za miastem. Wiedzia�em te�, �e nie zdradz� jego kryj�wki, chyba �eby mnie zacz�li torturowa� (jako� o tym na szcz�cie nie my�leli). To wszystko by�o z g�ry wiadome, okre�lone i bynajmniej mnie nie interesowa�o. Chcia�em tylko zrozumie� powody swojego post�powania. Wola�em raczej umrze� ni� wyda� Ramona Gris. Dlaczego? Przecie� nic mnie ju� z nim nie ��czy�o. Moja przyja�� do niego umar�a na kr�tko przed �witem, jednocze�nie z mi�o�ci� do Conchy, jednocze�nie z ochot� do �ycia. Nie przesta�em, naturalnie, ceni� go � za t� jego twardo��. Ale przecie� nie dlatego godzi�em si� za niego umiera�: jego �ycie nie mia�o wi�kszej warto�ci od mojego, �adne �ycie nie mia�o warto�ci. Postawi� cz�owieka pod mur i b�d� do niego strzela� a� do skutku: czy to b�d� ja, czy on, nie mia�o najmniejszego znaczenia. Wiedzia�em wprawdzie, �e on lepiej mo�e s�u�y� sprawie Hiszpanii ni� ja, ale w dupie ju� mia�em i Hiszpani�, i anarchist�w, nic mnie to nie obchodzi�o. A jednak siedzia�em tu, mog�em si� uratowa� wydaj�c Grisa i nie mog�em si� na to zdoby�. Wydawa�o mi si� to �mieszne: po prostu up�r. Pomy�la�em: �Ale ze mnie uparciuch!" I ucieszy�em si� jako� serdecznie. Przyszli po mnie i zaprowadzili z powrotem do pokoiku, gdzie czekali ci oficerowie. Po drodze szczur wyskoczy� nam spod n�g i bardzo mnie to ubawi�o. Zwr�ci�em si� do jednego z prowadz�cych mnie falangist�w i powiedzia�em: � Widzieli�cie tego szczura? Nie odpowiedzia�. By� ponury i bra� siebie bardzo na serio. Mnie okropnie chcia�o si� �mia�, ale powstrzymywa�em si� w obawie, �e jak zaczn� rycze�, to ju� nie potrafi� nad sob� zapanowa�. Falangista nosi� w�siki. Powiedzia�em mu jeszcze: � W�sy by� sobie zgoli�, ty bucu! Wyda�o mi si� zabawne, �e pozwala, aby w�osy za �ycia obrasta�y mu twarz. Kopn�� mnie bez przekonania i zamilk�em. � No i co � zapyta� grubas � namy�li�e� si�? Patrzy�em na nich z ciekawo�ci�, jak na rzadkie okazy owad�w. Powiedzia�em: � Wiem, gdzie si� ukrywa. Na cmentarzu. Znajdziecie go w jakim� grobowcu albo w sza�asie grabarzy. Chcia�em im zrobi� kawa�. Zobaczy�, jak porywaj� si� z krzese�, dopinaj� po�piesznie pasy i zaaferowanym g�osem rzucaj� rozkazy. Skoczyli na r�wne nogi. � Jedziemy. Moles, we�cie pi�tnastu ludzi od porucznika Lopeza. A ty � zwr�ci� si� do mnie ma�y grubas � je�li powiedzia�e� prawd�, to zobaczysz, �e s�owa dotrzymam. Ale je�li strugasz z nas wariat�w, to mnie sobie na zawsze popami�tasz. Wyjechali w wielkim rejwachu, a ja czeka�em spokojnie pod stra�� falangist�w. Od czasu do czasu u�miecha�em si�, my�l�c o ich minach, gdy przekonaj� si�, �e ich wystrychn��em na dudk�w. Czu�em si� ot�pia�y, ale pe�en werwy. Wyobra�a�em ich sobie, jak jeden po drugim otwieraj� wszystkie grobowce. Ogl�da�em t� sytuacj� jak kto� z zewn�trz, bynajmniej w niej nie zainteresowany: bohaterski uparty wi�zie�, �miertelnie powa�ni falangi�ci z w�sami i ludzie w mundurach przeszukuj�cy gor�czkowo pusty cmentarz � by�o w tym wszystkim co� nieodparcie komicznego. Po up�ywie p� godziny ma�y grubas wr�ci� sam jeden. My�la�em, �e ka�e mnie natychmiast rozstrzela�. Tamci zostali pewnie jeszcze na cmentarzu. Oficer spojrza� na mnie. Nie wygl�da�o, �eby by� specjalnie zbity z tropu. � Zabierzcie go na dziedziniec, niech do��czy do innych � powiedzia�. � Po zako�czeniu dzia�a� wojennych oddany b�dzie pod s�d. My�la�em, �e �le go zrozumia�em. Zapyta�em: � Znaczy, �e mnie... nie rozstrzelaj�? � W ka�dym razie nie teraz. Co potem, to ju� nie moja sprawa. Ci�gle nie mog�em zrozumie�. Powiedzia�em: � Ale dlaczego? Nie odpowiedzia�, wzruszy� tylko ramionami i �o�nierze mnie wyprowadzili. Na dziedzi�cu znajdowa�o si� blisko stu wi�ni�w, kobiety, dzieci, kilku starc�w. Zacz��em kr��y� naoko�o trawnika, jak og�upia�y. W po�udnie dano nam je�� w refektarzu. Zaczepi�o mnie paru wsp�wi�ni�w. Musia�em ich zna�, ale nie odpowiedzia�em im s�owem: ju� nawet nie wiedzia�em, gdzie jestem. Pod wiecz�r wp�dzono na dziedziniec kilkunastu nowych wi�ni�w. Pozna�em w�r�d nich Garci�, piekarza. Powiedzia� do mnie: � Ty szcz�ciarzu! Nie my�la�em; �e ujrz� ciebie jeszcze przy �yciu. � Ju� mnie skazali na �mier� � powiedzia�em � ale potem co� im si� odmieni�o. Nie mam poj�cia dlaczego. � Mnie aresztowali o drugiej � powiedzia� Garcia. � Za co? Garci� nie zajmowa� si� polityk�. � Nie wiem � powiedzia�. � Aresztuj� wszystkich, co my�l� inaczej ni� oni. �ciszy� g�os. � Grisa ju� maj�.� Przeszed� mnie dreszcz. � Kiedy go...? � Rano. Jego wina. We wtorek pok��ci� si� o co� z kuzynem i wyprowadzi� si� od niego. Nie brakowa�o przecie� go�ci, co by go przechowali, ale on ju� nie chcia� nic nikomu zawdzi�cza�. Powiedzia�: �Zamieszka�bym u Ibbiety, ale skoro go wzi�li, to ukryj� si� na cmentarzu". � Na cmentarzu? � Tak. No, g�upio, nie? Sam powiedz. Oczywi�cie byli tam dzi� rano, musia�o si� tym sko�czy�. Znale�li go w sza�asie grabarzy. Zacz�� do nich strzela� i zabili go jak psa. � Na cmentarzu! �wiat zacz�� ko�owa� mi w oczach, opami�ta�em si� siedz�c na ziemi: �mia�em si� tak serdecznie, �e �zy nap�yn�y mi do oczu.� (t�umaczenie: Jerzy Lisowski)