8415

Szczegóły
Tytuł 8415
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8415 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

W�adys�aw Umi�ski Na drug� planet� ROZDZIA� I FANTAZJA MILIONERA Dnia 15 kwietnia 189... roku pana Alvana Clarke, szefa najwi�kszej na �wiecie szlifierni szkie� optycznych, istniej�cej od wielu lat w Bostonie pod firm� �Alvan Clarke and Sons", odwiedzi� niezwyk�y go��. W jego gabinecie zjawi� si� zupe�nie niespodziewanie mister* Brighton. Nazwisko to brzmi obco w uszach mieszka�c�w Starego �wiata; zna je wszak�e ka�dy prawie obywatel Stan�w Zjednoczonych, znajduj�cy si� w jakichkolwiek b�d� stosunkach z ameryka�skimi bogaczami. W Bostonie pierwszy lepszy kupiec obja�ni�by nas z pewno�ci�, i� mister Brighton �wart jest" dwie�cie pi��dziesi�t milion�w dolar�w, kt�re zarobi� w przeci�gu dziesi�ciu lat na spekulacji akcjami kopalni srebra. Taka rekomendacja w krainie dolar�w jest najzupe�niej wystarczaj�ca; uznajemy wi�c za stosowne na niej poprzesta�. Nic wi�c dziwnego, �e pan Alvan Clarke skwapliwie powita� �kr�la srebra", na pr�no odgaduj�c, jaki interes m�g� sprowadzi� milionera do jego zak�adu, kt�ry utrzymywa� stosunki tylko ze sferami naukowymi, specjalnie za� z astronomami. � Wybacz pan � rzek� Brighton siadaj�c na podanym sobie krze�le � ale przyjecha�em, a�eby panu zabra� z p� godzinki czasu. � Cho�by dzie� ca�y � odpar� grzecznie Clarke. � Czym mog� s�u�y�? � Pragn��bym zada� panu kilka pyta�. � S�ucham z najwi�ksz� uwag�. � Zastrzegam sobie jednak z g�ry pob�a�liwo��. Wiadomo * Mister (ang.) � pan. panu, i� nie znam si� na dalekowidzach ani na ich fabrykacji nawet tak, jak pan znasz si� na obrotach gie�dowych. Moje pytania wydadz� si� mo�e naiwne... � Nie przypuszczam. M�w pan, prosz�. � Ot� pragn��bym si� dowiedzie�, czy to z pa�skich zak�ad�w wyszed� dalekowidz znajduj�cy si� obecnie w Obserwatorium Licka na G�rze Hamiltona w Kalifornii? � Tak jest. Zdaje mi si�, �e mog� bez ujmy dla siebie przyzna� si� do tego dzie�a. � Bez w�tpienia, przynosi ono panu niema�y zaszczyt. Powiedz mi pan jednak, czy refraktor ten stanowi ostatni wyraz dzisiejszej techniki? � Nie, techniki sprzed kilkunastu lat. Obecnie bowiem potrafiliby�my i�� cokolwiek dalej, czego dali�my niedawno dow�d oszlifowawszy soczewk� przedmiotow� do dalekowidza dla Obserwatorium Wilson Peak w Sierra Madre. Szk�o to liczy �rednicy ca�y metr, to jest przewy�sza �rednic� soczewki Licka o cztery centymetry. � Aha, wi�c owe cztery centymetry w �rednicy soczewki wyra�aj� dokonane przez pana w ci�gu owych lat post�py w szlifowaniu szkie�, czy tak? � Zapewne. � Powiedz mi pan jednak � rzek� po chwili milczenia milioner � czy nie potrafi�by� zbudowa� przy obecnych �rodkach technicznych- pot�niejszego jeszcze przyrz�du? � Hm, trudno mi b�dzie odpowiedzie� na to � odpar� Clarke � nie ulega jednak w�tpliwo�ci, i� za pomoc� nowych maszyn, lepszych i wi�kszych ani�eli te, jakimi dzi� rozporz�dzam, m�g�bym zrobi� bardzo du�� soczewk�. � Mianowicie! � zawo�a� milioner zrywaj�c si� z miejsca. � Prosz� tylko, nie bierz pan pod uwag� koszt�w, lecz same trudno�ci techniczne. Ot, niechaj ci si� zdaje, i� jeste� bardzo bogaty. Dobrze? Alvan u�miechn�� si� patrz�c na o�ywion� twarz �kr�la srebra". � Zgoda! � rzek�. � Ot� przypu�ciwszy, i� mam dosy� pieni�dzy, spr�bowa�bym odla� i oszlifowa� soczewk� o stu pi��dziesi�ciu i stu sze��dziesi�ciu centymetrach �rednicy. � Tylko? � zawo�a� Brighton z odcieniem zawodu w g�osie. � A gdyby� pan mia� dziesi�� milion�w dolar�w do dyspozycji?... � Jest to suma, o kt�rej nie ma co my�le�! � Jak to: nie ma co my�le�? Ja chyba mog� rozporz�dza� tak� sum�! � Hm, w takim razie posta� rzeczy zmieni�aby si� cokolwiek � odpar� Clarke. � Maj�c na wydatki dziesi�� milion�w zabra�bym si� do sporz�dzenia soczewki od stu osiemdziesi�ciu do dwustu centymetr�w, cho� nie r�czy�bym, czy mi si� to uda. Taka soczewka da�aby powi�kszenie trzy tysi�ce do trzech i p� tysi�ca razy, gdy teleskop Licka przybli�a tylko na dwa tysi�ce. By�by to wi�c post�p kolosalny. Mi�o mi bardzo, i� mog� zaspokoi� szlachetn� ciekawo�� pa�sk� uciekaj�c si� cho�by do takich fantazji. � Jestem panu niesko�czenie wdzi�czny za t� uprzejmo�� � rzek� Brighton. � Prosz� jednak, nie my�l, i� pytaniami mymi kieruje tylko ciekawo��! Te ostatnie s�owa milionera zdziwi�y s�awnego szlifierza soczewek. Spojrza� bystro na swego go�cia, chc�c odgadn�� jego zamiary. "Czy�by ten bogacz zapragn�� przypatrywa� si� niebu przez sw�j w�asny teleskop?" � pomy�la�. Przypuszczenie to wyda�o mu si� jednak niedorzeczne. Fantazje podobne, jak wiedzia�, rzadko miewaj� nawet tacy. bogacze jak Brighton. Clarke nie w�tpi�, i� Gould. Vanderbildt, Mackay lub inny jaki arcymilioner m�g�by przegra� w karty milion dolar�w, sprawi� sobie jacht spacerowy za pi��, zap�aci� za portret �ony bajeczne honorarium, ale na pewno �aden z nich nie zechcia�by po�wi�ci� kilku milion�w na teleskop, przez kt�ry dostrzeg�by nawet cuda na ksi�ycu. Taka rozrywka wyda�aby si� ka�demu z nich g�upia, bez por�wnania g�upsza ani�eli urz�dzenie w�asnego teatru, willi na szczycie G�r Skalistych lub wreszcie wystawy swych bogactw. Tote� Clarke niecierpliwie oczekiwa� ko�ca rozmowy, a wizyt� Brightona uwa�a� za strat� czasu. Korzystaj�c z tego, �e milioner wsta�, podni�s� si� tak�e, patrz�c, rych�oli Brighton wyci�gnie do� r�k� na po�egnanie. �Kr�l srebra" nie my�la� jednak odchodzi�. � M�wisz pan, �e soczewka o dw�ch metrach �rednicy powi�ksza�aby trzy i p� tysi�ca razy? � zagadn��. � Tak, zreszt� �atwo si� o tym przekona� za pomoc� prostego obliczenia. � I oszlifowanie takiego szk�a nie jest niepodobie�stwem? � Do�wiadczenie przekona o tym. � A co do koszt�w? � W �adnym razie nie przekroczy�yby one sumy o�miu milion�w dolar�w, w��czaj�c ju� w to cen� maszyn i budow� du�ych piec�w do odlania bry�y szk�a odpowiedniej wielko�ci. � O ile wiem, podejmujesz si� pan tak�e budowy teleskop�w ze wszystkimi pomocniczymi mechanizmami: zegarem i podstaw�? � Tak, jest to specjalno�� mojej firmy. Refraktor jednak, kt�rego rozmiary by�yby zastosowane do soczewki przedmiotowej o dwustu centymetrach �rednicy... � ...kosztowa�by z milion � przerwa� Brighton � czy tak? � P� miliona. � Ale� to bagatelka w por�wnaniu z cen� samej soczewki, kochany panie Clarke! � zawo�a� milioner. � Zdziwi�by� si� pan zapewne, je�elibym ci� poprosi�, a�eby� mi zrobi� teleskop, o jakim m�wimy, co? � Zapewne. Nie zajmuje si� pan badaniami astronomicznymi. � Tak, to prawda! Pomimo to chcia�bym mie� najwi�kszy w �wiecie teleskop; widzisz pan, chodzi o wyja�nienie pewnej kwestii, kt�ra bardzo mnie zainteresowa�a. Ot�, kochany panie Clarke, prosz�, zr�b mi dwustucentymetrowy refraktor jak najpr�dzej. No c�, przyjmujesz moje zam�wienie? Na koszty dam czek na cztery miliony; na pozosta�e cztery miliony pi��set tysi�cy mo�esz wystawi� na mnie weksle, kt�re natychmiast b�d� akceptowa�. �Kr�l srebra", nie czekaj�c na odpowied�, wyj�� z pugilaresu blankiet czekowy i wype�ni� go pewn� r�k�. Szanowny Alvan Clarke patrzy� na le��cy przed nim papier i nie wierzy� w�asnym oczom. Z pocz�tku my�la�, i� milioner �artuje. Czek jednak, na kt�rym po czw�rce z sze�cioma zerami widnia�y wyra�nie, zamkni�te w nawiasie, s�owa: cztery miliony dolar�w i podpis �Arthur Brighton" � �wiadczy� wymownie, �e �kr�l srebra" m�wi� zupe�nie powa�nie. W zachowaniu si� bogacza Clarke tak�e nie zauwa�y� nic, co by go mog�o naprowadzi� na przypuszczenie, i� ma do czynienia z ob��kanym. Pomimo to nie bra� podawanego sobie czeku, lecz patrzy� z widocznym zdumieniem na go�cia. � No, zgadzasz si� pan? � nalega� milioner. Alvan Clarke, zaskoczony tak niespodziewan� propozycj�, waha� si�, co odpowiedzie�; milcza� wi�c, utopiwszy wzrok w czte-romilionowym czeku, kt�rego zera zdawa�y si� do� u�miecha� zach�caj�co. Wieloletnie do�wiadczenie pozwala�o mu dok�adnie przewidzie� trudno�ci, jakie by nastr�czy�o doprowadzenie do skutku tak kolosalnego przedsi�wzi�cia. A je�eli odlanie i oszlifowanie soczewki dwumetrowej nie uda si�, pomimo ca�ej zr�czno�ci i udoskonalonych maszyn? Firma �Alvan Clarke and Sons" nie mog�a przecie� nara�a� si� lekkomy�lnie na niepowodzenie, zaszkodzi�oby to bez w�tpienia jej s�awie tak pracowicie zdobytej. Z drugiej zn�w strony, szanowny Alvan Clarke pojmowa� doskonale, �e zbudowanie olbrzymiego teleskopu, kt�ry by stanowi� epok� w historii astronomii � nada�oby nies�ychany rozg�os jego zak�adom. Kto� inny podejmuj�c si� dzie�a, kt�re on uzna� za niemo�liwe do wykonania, odebra�by mu od razu stanowisko, jakie zajmowa�. Ten ostatni wzgl�d przemawia� do szlifierza soczewek jeszcze bardziej przekonywaj�co ani�eli suma wypisana na czeku. Chwilk� namy�la� si�, po czym podni�s� g�ow�. � Podejmuj� si� zadania przechodz�cego moje si�y � rzek�. � Nie uwierzysz pan, ile ponie�li�my trud�w szlifuj�c ostatni� soczewk�. A przecie� mia�a ona zaledwie jeden metr �rednicy. � Wi�c si� pan zgadzasz?! � zawo�a� z rado�ci� Brighton. � Mia�em pana za dzielnego cz�owieka i nie omyli�em si�, jak widz�. Pozw�l pan, niech u�cisn� twoj� d�o�. Rzek�szy to, �kr�l srebra" potrz�sn�� energicznie prawic� pana Clarke'a. � Na kiedy obiecujesz mi pan przygotowa� moj� lornetk�? Mog� panu da� najwy�ej p�tora roku czasu na wszystko. Wiem, �e to troch� za ma�o, ale trudno � gwiazdy nie czekaj�... Alvan Clarke pokr�ci� g�ow�, lecz milioner nie pozwoli� mu zaprotestowa� i, o�wiadczywszy raz jeszcze, i� wszelkie nadzwyczajne koszty, wynikaj�ce z po�piechu, bierze ca�kowicie na siebie, chwyci� za kapelusz. Na progu poleci� przes�a� sobie plany jak najpr�dzej i, uk�oniwszy si� panu Clarke, opu�ci� jego gabinet wy�piewuj�c pod nosem �Jankee-Doodle". ROZDZIA� II �MIA�E ZAMIARY Zbudowanie teleskopu, kt�rego koszt mia� wynosi� dziesi�� milion�w dolar�w, z soczewk� o dwumetrowej �rednicy, jest to przedsi�wzi�cie zdolne obudzi� sensacj� nawet w krainie m�yn�w diabelskich o dziewi��dziesi�ciu pi�ciu metrach wysoko�ci, tuneli podmorskich, sztucznych deszcz�w, fonograf�w, telefon�w i innych nadzwyczajno�ci. Nie nale�y si� przeto dziwi�, i� wiadomo�� o �obstalunku" Brightona rozesz�a si� po Bostonie z tak� szybko�ci�, jak gdyby druty telefoniczne ��czy�y wszystkie domy tego pi�knego miasta. W kwadrans po przytoczonej rozmowie znali ju� jej tre�� wszyscy robotnicy w zak�adach firmy �Alvan Clarke and Sons"; w godzin� p�niej wie��, wyszed�szy ze szlifierni, dotar�a do reporter�w, a za ich po�rednictwem ukaza�a si� jeszcze tego samego wieczora w kilku dziennikach miejscowych. Nazajutrz przenikn�a ju� dzi�ki prasie do wszystkich dostrzegalni astronomicznych ca�ych Stan�w. By� mo�e, �e jedno tylko Obserwatorium Licka otrzyma�o j� r�wnocze�nie z Europ�, z powodu swego odosobnionego po�o�enia na szczycie G�ry Hamiltona. Ludzie, kt�rych dwumetrowy teleskop i astronomia nie interesuj� tak bardzo, jak na przyk�ad nowa, udoskonalona armata, przyrz�d do po�piesznego nadziewania kie�bas, nowego systemu cygarniczka, �wie�ego fasonu cylinder jedwabny lub inne jakie� ulepszenie w dziedzinie tech- niki � czytali wiadomo�� t� oboj�tnie, wzruszaj�c z politowaniem ramionami; sprytniejsi za� wpadali na przypuszczenie, i� mister Brighton, znany ze swego zmys�u do spekulacji, zamierza wybudowa� kolosalny teleskop dla cel�w zupe�nie praktycznych. Tak olbrzymie narz�dzie pozwoli niew�tpliwie dostrzec wiele ciekawych szczeg��w na powierzchni Ksi�yca i na niebie; takich za� obywateli, kt�rzy by za kilka dolar�w pragn�li zobaczy� co� nadzwyczajnego, znalaz�oby si� w Stanach niema�o, panorama niebios mog�aby wi�c nie tylko zwr�ci� wy�o�one na ni� miliony, lecz nadto da� poka�ne zyski. Na gie�dzie, gdzie oceniano cokolwiek trafniej pot�g� teleskop�w, wiadomo�� o czynie Brightona wznieci�a powa�ne obawy, a nawet wywo�a�a spadek akcji kopalni srebra o pi�� dolar�w. Koledzy milionera w tym post�pku widzieli objaw marnotrawstwa lub te�, co gorsza, niezrozumia�e dziwactwo "kr�la srebra", co, rzecz prosta, nie mog�o wp�yn�� dodatnio na papiery, kt�rymi on g��wnie obraca�. By�a to jedyna od lat kilkunastu chwila, w kt�rej zaufanie sfer finansowych do mister Brightona i do jego korzystnych interes�w zachwia�o si�. To przykre wra�enie nie trwa�o jednak d�ugo, gdy� �kr�l srebra" ani my�la� o rzuceniu na rynek akcji b�d�cych w jego posiadaniu; dowodzi�o to, �e nie potrzebowa� got�wki. Obstalu-nek, o kt�rym m�wiono jak o szale�stwie, nie nadwer�y� wi�c wcale, jak si� zdaje, jego kieszeni. Milioner, zjawiwszy si� na gie�dzie w kilka dni po swej wizycie u Alvana Clarke, nie odczu� ju� najl�ejszej nieprzychylno-�ci. Sfery finansowe oceni�y ostatecznie zam�wienie olbrzymiego teleskopu jako nieszkodliwy wybryk cz�owieka maj�cego za du�o pieni�dzy. Za to prasa i opinia publiczna przypisywa�y Brightonowi najdziwaczniejsze zamiary. Pos�dzono go nie tylko o ch�� zrobienia z�otodajnego interesu, lecz twierdzono tak�e, i� pragnie wywo�a� zazdro�� w �wiecie naukowym. O ile nam wiadomo � pisa�a �Daily Gazette" � mister Brighton nie objawi� zamiaru podarowania zam�wionego teleskopu �adnemu towarzystwu naukowemu ani uniwersytetowi. Mo�e uczyni to w niedalekiej przysz�o�ci, obecnie jednak nie s�ycha� jeszcze nic o przeznaczeniu kolosalnego narz�dzia. Prawdopodobnie zatem milioner pragnie zatrzyma� dla siebie dwumetrowy refraktor. Czy p�jdzie �ladami Herschla*? W�tpimy, albowiem mister Brighton nie zajmuje si� wcale nauk�. Czy zawezwie do za�o�onego przez siebie obserwatorium specjalist�w astronom�w i powierzy im badania w pewnym kierunku? Nie potrafimy odpowiedzie� na to. Wyobra�amy sobie jednak, jakie wra�enie w �wiecie naukowym wywo�a�by �kr�l srebra" zostawiaj�c najwi�kszy w �wiecie teleskop do swego wy��cznie rozporz�dzenia. Prze�wiadczenie, i� mister Brighton mo�e w ka�dej chwili widzie� na niebie szczeg�y niedostrzegalne nawet w Obserwatorium Licka � oddzia�a�oby przygn�biaj�co na astronom�w ca�ego �wiata. Nasz milioner, dostrzeg�szy nowego satelit� Uranusa, now� planet� lub co� podobnego, m�g�by podzieli� si� sw� zdobycz� z nami lub te�, dla prostego kaprysu, pozostawi� j� dla siebie. Ostatecznie wi�c zdoby�by sobie stanowisko wyroczni w sferze kr�lowej nauk, m�g�by odgrywa� wzgl�dem wszystkich astronom�w cywilizowanego �wiata rol� nauczyciela, zabezpieczy�by sobie pierwsze�stwo najdonio�lejszych odkry� � i to tylko dzi�ki swym milionom. Ka�dy astronom musia� przyzna� zupe�n� s�uszno�� wywodom tego dziennika; tote� w odno�nych ko�ach rodzi�o si� rozgoryczenie. Niekt�re powa�niejsze pisma domaga�y si�, a�eby rz�d bezzw�ocznie wyasygnowa� pi�tna�cie milion�w na r�wnie pot�ny albo jeszcze pot�niejszy refraktor i kaza� natychmiast przyst�pi� do rob�t, aby oszcz�dzi� astronomom Stan�w czekaj�cego ich upokorzenia. Nie brak�o tak�e g�os�w wzywaj�cych do wyw�aszczenia Brightona z przyrz�du, kt�ry powinien si� znajdowa� w posiadaniu jednej z narodowych dostrzegalni. Trafia�y si� jednak zdania przychylne dla milionera, jak na przyk�ad artyku� profesora Davisa w �Weekly Magazine". Spo�ecze�stwo nasze � pisa� szanowny dyrektor obserwatorium w Cincinnati � otrzyma z r�k znanego milionera, mister * Jan Fryderyk Wilhelm Herschel (1792�1871) � astronom i fizyk angielski. Brightona, wspania�y podarunek, kt�ry pozwoli rozszerzy� znakomicie widnokr�gi wiedzy astronomicznej. Do niedawna jeszcze teleskop o dziewi��dziesi�ciosze�ciocentymetrowej soczewce, ustawiony na G�rze Hamiltona, uchodzi� za ostatni wyraz techniki wsp�czesnej; dzi� s�awna i zas�u�ona firma Clarke zabiera si� z polecenia mister Brightona do budowy refraktora dwakro� pot�niejszego. Czy� mo�na cho� w cz�ci przewidzie� odkrycia, jakich dokonamy za pomoc� tego kolosa, kt�ry wed�ug naszych szczeg�owych oblicze� powinien zbli�a� a� cztery tysi�ce razy cia�a niebieskie? Uprzyst�pni on oku nowe, nie znane dot�d �wiaty, pozwoli zbada� dok�adniej powierzchni� planet, tajemnice Drogi Mlecznej, rozstrzygnie wiele innych, niezmiernie wa�nych kwestii. Ksi�yc, nieod��czny towarzysz Ziemi, b�dzie widzialny przez teleskop mister Brightona tak, jak gdyby znajdowa� si� tylko w odleg�o�ci pi�tnastu mil* od nie uzbrojonego oka. �aden wi�c przedmiot na jego powierzchni o �rednicy wi�kszej ni� trzydzie�ci pi�� metr�w nie ujdzie ju� naszej uwagi. B�dziemy mogli dostrzec na Ksi�ycu nie tylko rzeki, miasta i wsie, ale nawet pojedyncze domy, je�eli tylko takowe na nim istniej�. Nasz s�siad. musi nam niebawem ods�oni� ostatnie tajniki. Wydrzemy mu je dzi�ki wspania�omy�lno�ci mister Brightona, kt�ry nie waha� si� po�wi�ci� olbrzymiej sumy dziewi�ciu milion�w dolar�w w celu wzbogacenia wiedzy. Nale�y mu si� to uwielbienie od ka�dego �wiat�ego obywatela. Artyku� ten, podpisany przez znanego astronoma, sprawi� silne wra�enie. Gdyby tylko mister Brighton przeczyta� go, nie ulega w�tpliwo�ci, i� zrzek�by si� swych egoistycznych zamiar�w. Czy� jednak �Weekly Magazine" wpad� mu do r�ki? Tego nikt nie wiedzia�. Dlatego te� wp�yw wspomnianego artyku�u na jego postanowienia pozosta� zupe�nie nie znany. �Kr�l srebra" nie uzna� za stosowne wyspowiada� si� przed kimkolwiek ze swych zamiar�w i milcza� uparcie, pozostawiaj�c szerokie pole domys�om wszelkiego rodzaju. Nie protestowa� nawet przeciw naj-zjadliwszym plotkom, kt�re o nim kr��y�y. * Mila angielska = 1609 m. Ta okoliczno�� spot�gowa�a jeszcze bardziej og�lne zaciekawienie. Kilku reporter�w powa�niejszych bosto�skich dziennik�w o�mieli�o si� nawet zapuka� do drzwi wspania�ego pa�acu milionera, le��cego w po�rodku miasta. Odprawiono ich jednak stamt�d z kwitkiem. Brighton otacza� spraw� teleskopu nieprzeniknion� tajemnic�. Sam Alvan Clarke nie potrafi� tak�e da� najmniejszych wskaz�wek co do przeznaczenia budowanego przez siebie przyrz�du. By� on zreszt� pewny, i� refraktor s�u�y� b�dzie do obserwacji astronomicznych, a kwestia, kto go b�dzie u�ywa�, nie mia�a dla niego �adnego znaczenia. Chc�c wywi�za� si� z danego przyrzeczenia, zabra� si� � nadzwyczajn� energi� do pracy, kt�r� u�atwia�y mu znakomicie olbrzymie �rodki materialne, jakimi rozporz�dza�. Dowiedziawszy si� o zam�wieniu na nowy refraktor, rozmaici astronomowie starali si� zjedna� sobie wzgl�dy milionera. Wszystkim u�miecha�o si� stanowisko dyrektora lub chocia�by tylko asystenta w najwi�kszym w �wiecie obserwatorium. Mie� dost�p do dwumetrowego refraktora � to pierwszy krok do �wietnej naukowej kariery, do s�awy... Brighton obudzi� w sferach naukowych ca�� gam� pragnie�, wywo�a� niezliczone zabiegi i intrygi. Codziennie prawie otrzymywa� po kilka list�w, w kt�rych mniej lub bardziej znani astronomowie ofiarowywali mu swoje us�ugi. Wszystkie te oferty pozostawa�y jednak bez odpowiedzi, co wed�ug zdania zainteresowanych potwierdza�o z�o�liwe pog�oski o zamiarach �kr�la srebra". Niebawem utrwali�o si� powszechne przekonanie, i� Brighton knuje karygodn� intryg�, d���c widocznie do stworzenia �astronomii prywatnej". Pot�piono to rozpasanie kapita�u, lecz nie znaleziono �adnego na nie �rodka. Wrzawa wywo�ana zam�wieniem kolosalnego teleskopu ucich�aby jednak po pewnym czasie, gdyby nie inny fakt, kt�ry w oczach os�b zainteresowanych nabra� bardzo donios�ego znaczenia. Oto Brightona spotykano cz�sto w towarzystwie Edwina Har-tinga, by�ego asystenta przy bosto�skim obserwatorium. Kim jest Harting? Zadajmy to pytanie kt�remukolwiek powa�nemu astronomowi, a ten wzruszy niezawodnie z lekcewa�eniem ramionami. � Harting, autor dzie�a �S�siedzi Ziemi", hm!... To niebezpieczny dla nauki fantasta, kt�ry ca�kiem powa�nie m�wi o mieszka�cach Wenery i Marsa, a mieszaj�c fakty dowiedzione z ryzykownymi hipotezami � oba�amuca �atwowierny og�. �w oba�amucony og�, nie maj�cy nic wsp�lnego z uczonymi astronomami uznaj�cymi tylko prawdy stwierdzone rachunkiem i zmys�ami, na pewno m�wi�by nam o Hartingu jako o cz�owieku genialnym, kt�ry potrafi� dotrze� poza granice zasi�gu teleskop�w i odkry� przed swymi czytelnikami nowe �wiaty. We wspomnianym dziele Harting dowodzi�, i� Mars i Wenus s� siedliskiem istot, kt�rych organizacja musi by� bardzo podobna do ludzkiej. Wychodz�c ze znanej biologicznej zasady, i� formy organiczne musz� by� przystosowane do warunk�w swego otoczenia, odwa�y� si� on nawet opisa� hipotetycznych Marsjan�w i Weneryjczyk�w, czym �ci�gn�� na siebie gromy oburzenia ca�ego �wiata naukowego. Uczeni odwr�cili si� ode�, twierdz�c, i� fa�szuje zdobycze astronomii, �e jest spekulantem, blagierem, �e wyzyskuje nie�wiadomo�� mas... Nie by�o zarzutu, kt�rego by nie czyniono autorowi "S�siad�w Ziemi". Harting nie wypar� si� jednak swych pogl�d�w. Zra�ony prze�ladowaniami i lekcewa�eniem, usun�� si� z obserwatorium i po�wi�ci� wy��cznie badaniom spektroskopowym, kt�re prowadzi� za pomoc� w�asnych �rodk�w. By� to cz�owiek w ka�dym razie niepospolity; jego szeroka i zapalna wyobra�nia odstrasza�a astronom�w, lecz wywiera�a silny wp�yw na inteligentny og�. Czy�by i �kr�l srebra" da� si� z�apa� w siatk� fantasmagorii i po�wi�ci� swe miliony na zbudowanie teleskopu potrzebnego do sprawdzenia domys��w Hartinga? Przypuszczenie to, wielce prawdopodobne ze wzgl�du na widoczn� za�y�o�� Brightona z autorem dzie�a �S�siedzi Ziemi", rozdra�ni�o do najwy�szego stopnia wszystkich astronom�w. � Jak to � wo�ano z oburzeniem � ten blagier b�dzie sam jeden operowa� lunet�, jak� nie rozporz�dza �adne obserwato rium na ca�ym �wiecie?! Ma zmonopolizowa� dla siebie s�aw� odkry� astronomicznych?! Tego ju� za wiele, doprawdy! Kr�lowa nauk stanie si� zbiorem bajek i uroje� os�onionych urokiem kolosalnego teleskopu. Kt� je b�dzie m�g� obali�, je�li Harting nie dopu�ci �adnego kolegi do swej dostrzegalni? Ubolewaniom tym nie by�o ko�ca; powtarzano je codziennie na rozmaite tony, nie szcz�dz�c najbardziej gryz�cej ironii nieszcz�snemu autorowi �S�siad�w Ziemi". Pisma humorystyczne wzi�y niebawem udzia� w tym prze�ladowaniu. Wyobra�ano w nich Hartinga odbywaj�cego podr� balonem na Marsa; opisywano w komiczny spos�b mieszka�c�w tej planety; opowiadano przygody, jakich doznawali Brighton i jego przyjaciel w odkrytym przez siebie �wiecie... Ca�a ta sprawa dostarczy�a niewyczerpanego �r�d�a dowcip�w ci�kich i lekkich, g�upich i zr�cznych. Bawiono si� doskonale kosztem naszych bohater�w. Wszystko to jednak nie rozja�ni�o ani troch� sytuacji; nie przestawano �ama� sobie g�owy odgaduj�c cel, w jakim �kr�l srebra" wydawa� dziewi�� milion�w na teleskop. Przeczuwano wyra�nie, i� dolary mister Brightona i nieokie�znana, zuchwa�a fantazja Hartinga gotuj� ludzko�ci jak�� sensacyjn� niespodziank�. Ale jak�, jak�? Podsycana przez pras� ciekawo�� og�u ros�a ci�gle i gwa�tem dopomina�a si� zaspokojenia. ROZDZIA� III ZAPOZNAJEMY SI� Z TOMEM TABBEM Tajemniczo��, jak� �kr�l srebra" otacza� swoje zamiary, da�a si� w ko�cu we znaki dziennikom. Wszystkie redakcje zarzucone by�y tysi�cami zapyta� dotycz�cych zam�wionego teleskopu i jego przeznaczenia. Reporterzy byli w rozpaczy. Pomimo bohaterskich wysi�k�w i podst�p�w wszelkiego rodzaju nie uda�o im si� dostarczy� najdrobniejszego cho�by szczeg�u, kt�ry by mo�na by�o rzuci� chciwym wiadomo�ci czytelnikom. Wy- wiady, jak to ju� nadmienili�my, nie zda�y si� na nic, gdy� ani Brighton, ani Edwin Harting nie przyjmowali �adnego dziennikarza, trzymaj�c w naj�ci�lejszym sekrecie swe plany. W ca�ym Bostonie nie by�o opr�cz nich �adnego cz�owieka, kt�ry by m�g� cokolwiek powiedzie� w tej sprawie. Taki stan rzeczy nie m�g� trwa� d�u�ej, �eby nie przynie�� ujmy ameryka�skiemu dziennikarstwu s�yn�cemu, jak wiadomo, z szybko�ci i dok�adno�ci udzielanych informacji. �aden reporter nie bra� jednak do serca ca�ej tej historii tak bardzo, jak pan Tomasz Tabb, d�ugoletni wsp�pracownik �Echa", najpoczytniejszego dziennika w Bostonie. Pan Tabb by� reporterem z powo�ania i mia� wszystkie przymioty potrzebne w tym trudnym zawodzie. Jego spryt budzi� zazdro�� powszechn�. Nie by�o po prostu miejsca, do kt�rego Tomasz Tabb nie potrafi�by si� dosta� pomimo najwi�kszych przeszk�d. Wszystkie drogi by�y dla� dobre, kiedy chodzi�o o zdobycie sensacyjnej wiadomo�ci dla �Echa". Nie cofa� si� przed niczym. Bez wahania nadstawia� sw� sk�r�, je�eli tylko by�o to konieczne. �adna awantura, �adna b�jka nie oby�a si� bez niego, by� niezawodnie obecny przy ka�dym znaczniejszym po�arze, wybuchu, powodzi lub innej jakiej katastrofie mog�cej obudzi� zaciekawienie � bra� udzia� w poszukiwaniach g�o�nych z�oczy�c�w i nieraz odnajdywa� ich wprz�d ani�eli policja �ledcza � s�owem, nie omin�� �adnej sposobno�ci. Wyrasta� jak spod ziemi wsz�dzie, gdzie odbywa�o si� co� nadzwyczajnego, prowadzony przez sw�j fenomenalny �w�ch", kt�ry go nigdy nie zawodzi�. I rzecz dziwna: ze wszystkich najdra�liwszych i najniebezpieczniejszych sytuacji, w jakie wik�a� si� co dzie� dla dobra swego dziennika � wychodzi� ca�o. Ile� to ju� razy op�akiwano jego �mier�, s�dz�c, i� zgin�� na stanowisku, ale gdzie tam! Dzielny mister Tabb zjawia� si� w ko�cu z opisem w�asnych przyg�d, cz�sto najnieprawdopodobniejszych, i zakomunikowawszy je redakcji, powraca� do miasta, jak gdyby mu si� nic nie przytrafi�o! Gorliwy by� do tego stopnia, i� niezawodnie sam wywo�a�by jak�� katastrof�, cho�by z nara�eniem �ycia, gdyby �Echo" nie mia�o o czym pisa�. M�wiono o nim, �e jest pozbawiony ambicji i wraca oknem, kiedy go wyrzuci� drzwiami, �e nie przebiera wcale w �rodkach, byleby dopi�� celu, ale to wszystko, zdaniem redaktora, potwierdza�o tylko reporterskie zdolno�ci Tabba. To pewna, �e bez Tomasza Tabba �Echo" nie by�oby �Echem", to jest, nie mia�oby ani czwartej cz�ci czytelnik�w, kt�rymi dzi� si� szczyci. Najzdolniejszy z reporter�w bosto�skich, pan Tabb, jak to powiedzieli�my, nie mniej od swych koleg�w by� zaciekawiony post�powaniem Brightona. Kilkakrotnie pr�bowa� nawi�za� z nim rozmow� na ulicy i na gie�dzie, ale daremnie. �Kr�l srebra" albo nie odpowiada� na zadawane pytania, albo wykr�ca� si� monosylabami, z kt�rymi najsprytniejszy nawet reporter nie potrafi�by nic zrobi�. Ostatnim razem milioner odes�a� po prostu Tomasza Tabba �do wszystkich diab��w". Taka odprawa przekona�a naszego dziennikarza, i� prost� drog� niczego si� nie dowie. Brighton widocznie postanowi�, w celu jakich� niezrozumia�ych dla nikogo powod�w, trzyma� j�zyk za z�bami. Edwin Harting, jedyny, jak si� zdawa�o, jego powiernik, r�wnie� �ci�le zachowywa� tajemnic�. Do kog� wi�c mia� si� uda� Tabb? Do Alvana Clarke'a? Ale� ten nic nie wiedzia�, pr�cz tego, �e teleskop powinien by� uko�czony najp�niej w przeci�gu czternastu miesi�cy. Tabb, wiedziony swym reporterskim w�chem, przypuszcza�, i� milioner nosi si� z daleko si�gaj�cymi planami, w kt�rych teleskop b�dzie odgrywa� tylko podrz�dn� rol�, i te domys�y podnieca�y jeszcze bardziej jego gorliwo��. � Musz� si� dowiedzie� o wszystkim � powtarza� sobie co chwil� � cho�by mi przysz�o za pomoc� rewolweru wydrze� tajemnic� temu robigroszowi. Uczyniwszy takie postanowienie, pan Tomasz Tabb zamkn�� si� na ca�y dzie� w swym gabinecie, a�eby obmy�li� plan dzia�ania. Przywodzi� sobie na pami�� wszystkie podst�py, jakich ju� u�y� kiedy� w podobnych wypadkach, �aden z nich jednak nie by� pewny i nie prowadzi� do�� pr�dko do celu. � Gdyby oni przynajmniej co� robili � m�wi� sam do siebie, wymachuj�c r�kami � ale gdzie tam! Czekaj� na sw�j teleskop z za�o�onymi r�kami, poprzestaj�c na paplaninie. Nawet pod- s�ucha� ich niepodobna, zawsze je�d�� powozem i nie odwiedzaj� nigdy razem miejsc publicznych. Zakra�� si� chyba do domu, wle�� do szafy, pod ��ko lub w inn� jak�� dziur�? Ba! Pa�ac Brightona to prawdziwy labirynt strze�ony przez stu cerber�w w liberii. Harting mieszka co prawda skromnie, ale �kr�l srebra" nigdy do� nie zagl�da. Prawdopodobnie narady odbywaj� si� w gabinecie milionera. Ha, spr�bujmy jednak zbada� teren! Pan Tabb pow�drowa� tedy do pa�acu Brightona. Zamiast jednak wej�� od frontu, zakrad� si� tylnymi schodami, upatruj�c jakiegokolwiek lokaja, od kt�rego mo�na by by�o zasi�gn�� j�zyka. Dolary, kt�rymi rozporz�dza�, u�atwia�y mu niezmiernie przedsi�wzi�cie. W p� godziny potem rozmawia� ju� przy kieliszku w�dki w pobliskiej restauracji z mister Dickiem, kamerdynerem milionera. � Nie pogardzi�by� pan zapewne niez�ym i �atwym zarobkiem � rzek� po drugiej kolejce, mrugaj�c zach�caj�co oczami. Kamerdyner u�miechn�� si� rozkosznie. � To bardzo, bardzo dobrze � m�wi dalej Tabb, klepi�c po ramieniu swego towarzysza. � Znasz si�, jak widz�, na warto�ci dwudziestopi�ciodolar�wek, co jest pierwszym i najwa�niejszym warunkiem do zrobienia milion�w. Zdaje si� jednak, �e Brighton ma ich za wiele, skoro wydaje ca�y maj�tek na jaki� tam teleskop. Na co, u diab�a, przyda mu si� taki drogi grat? Kamerdyner przy�o�y� znacz�co do czo�a palec i pokiwa� z politowaniem g�ow�. � Bzik? Doprawdy? � zagadn�� ze wsp�czuciem Tabb. � No, ale w ka�dym razie teleskop musi mie� swe przeznaczenie, h�? � O tym, opr�cz pana Hartinga, nikt nie wie. � Ba, nawet pan nie wiesz?! � zawo�a� z odcieniem zawodu w g�osie reporter. � Tak, nawet i ja � odpar� kamerdyner wzdychaj�c. � Brighton zamyka na klucz pokoje przyleg�e do swego gabinetu, ilekro� przyjdzie Harting. Pods�ucha� wi�c nie spos�b. � C� u licha?! Przecie w kt�rymkolwiek z tych pokoi musi si� znajdowa� szafa, kominek, kanapa albo jaka� dziura. Zap�aci�bym ch�tnie pi��dziesi�t dolar�w za takie miejsce. � Gdzie tam! Nie ma �adnej kryj�wki, a zreszt� nie na wiele by si� ona przyda�a, bo pan Harting rozmawia z moim panem bardzo cicho. � Da�bym nawet siedemdziesi�t pi�� dolar�w. � Nie ma, doprawdy. � Sto dolar�w! � Nie ma, cho�by� pan dawa� sto tysi�cy nawet! � A w samym gabinecie? � pyta� dalej Tabb. � Da�bym dwie�cie dolar�w za miejsce pod sto�em albo w szafie. � Nie ma nigdzie �adnej dziury. Gdyby� pan by� o po�ow� mniejszy, to m�g�by� si� ukry� pod biurkiem, gdzie znajduje si� troch� wolnej przestrzeni. Reporter zerwa� si�. � Ile, ile?! � zawo�a�. � Cha, cha, cha! � za�mia� si� kamerdyner. � Przecie� pan tam nie wleziesz. Najwy�ej zmie�ci�by si� tam pies. � Zamawiam sobie jednak to miejsce za dwie�cie dolar�w! � rzek� Tabb. � Zgoda! � odpar� rozweselony kamerdyner. � Ale dla kogo? � Chc� postawi� tam ma�e pude�ko na czas, w kt�rym mister Brighton b�dzie rozmawia� z Hartingiem. � Pude�ko! Czy aby nie z machin� piekieln�?! � G�upstwo! Ma�e pude�ko, najniewinniejsze w �wiecie. Dzi� jeszcze dostarcz� je; na chwil� przed przybyciem Hartinga przy-ci�niesz pan guziczek metalowy, kt�ry znajdziesz na nim z boku. � Pan Harting ma przyj�� w pi�tek. � Tym lepiej; ode�lesz mi pan pude�ko w sobot� jak naj-raniej. � Mo�esz mi pan zar�czy�, i� pa�skie pude�ko nie wyrz�dzi �adnego figla ani Brightonowi, ani Hartingowi? � C� znowu?! Odpowiadam za ich ca�o�� swoj� w�asn� sk�r�. Oto sto dolar�w zaliczki... � Przepraszam, ale powiedz mi pan jeszcze, czy pude�ko to nie b�dzie zawiera�o czasem jakich� odurzaj�cych gaz�w lub p�yn�w? � Bro� Bo�e! � Wi�c po co chcesz je pan wstawi� pod st�? � To moja rzecz. Bierz zadatek, m�j przyjacielu, i spraw si� dobrze; pami�taj! Trzeba przycisn�� na chwilk� przed nadej�ciem Hartinga metalowy guziczek. � B�d� pami�ta�. � Dzi�kuj�. I Tabb, u�cisn�wszy r�k� kamerdynera, wybieg� z restauracji podskakuj�c z rado�ci. Znalaz�szy si� na ulicy wyj�� z kieszeni notatnik, szuka� w nim przez chwil� jakiego� adresu i znalaz�szy go nareszcie, wsiad� do elektrycznego tramwaju, kt�ry w�a�nie przeje�d�a� mu tu� pod nosem. � Ulica Dziesi�ta, numer sto siedem, trzysta dolar�w � mrucza�. � Hm, to si� policzy redakcji; nic wielkiego! Kiedy party niewidzialnym motorem tramwaj znalaz� si� na Dziesi�tej Ulicy, Tabb wyskoczy� ze�, przy czym o ma�o co nie upad�. Nie zwa�a� jednak na nic, jednym susem stan�� na chodniku przed sklepem, ponad kt�rego drzwiami widnia� napis: �Edi-son's Phonograph Company", i wszed� do �rodka. ROZDZIA� IV NOWE ZASTOSOWANIE FONOGRAFU B�onka ze sztyfcikiem kre�l�ca pod wp�ywem drga� powietrza drobniutkie punkciki na powierzchni obracaj�cego si� woskowego cylindra... czy� mo�e by� co� prostszego w zasadzie?! Chyba nie... A jednak takie urz�dzenie, nosz�ce nazw� fonografu, stanowi chlub� s�ynnego z wynalazk�w XIX wieku. Za pomoc� tego cudownego narz�dzia mo�emy uchwyci� w lot i zakl�� na zawsze niesta�e, nie uj�te d�wi�ki mowy ludzkiej i tony muzyczne, pieszcz�ce ucho, i szmery, kt�rych by�my nigdy nie zdo�ali powt�rzy�. Kawa�ek wosku, pokryty niedostrzegalnymi dla go�ego oka znakami, staje si� rzecz� prawdziwie godn� podziwu, zawiera bowiem w sobie �ywe s�owo, kt�re wysz�o z ust wczoraj, przed miesi�cem, przed rokiem nawet i w ka�dej chwili mo�e je powt�rzy� z �udz�c� dok�adno�ci�. Chcecie wskrzesi� zastyg�e na cylindrze s�owa? Nic �atwiejszego! Wprowad�cie tylko w ruch nasz fonograf. Wtedy sztyf-cik wpadaj�c w zag��bienia znajduj�ce si� w wosku wprawi w drganie b�onk� i jeste�cie �wiadkami zjawiska odwrotnego. B�onka, do kt�rej m�wili�cie kiedy�, powtarza teraz wasze w�asne s�owa. Ba, nie tylko wasze w�asne! Fonograf odtworzy wam r�wnie dok�adnie mow�, kt�r� przed nim wypowiedzia� przed paru miesi�cami, cho�by na drugiej p�kuli, kto� inny. W odtwarzanych d�wi�kach od razu poznacie g�os waszego znajomego, �piew Patti, melodi� z opery lub zgrzyt narz�dzi w fabryce, zale�nie od tego, jakie drgania wpad�y kiedy� do fonografu, kt�ry macie przed sob�. Mow� ludzk�, zakl�t� w fonografie geniuszem Edisona, mo�ecie przenosi�, przewozi�, przesy�a� komukolwiek i dok�d si� wam podoba. Postawcie niepostrze�enie to cudowne narz�dzie w pobli�u osoby m�wi�cej, a zdo�acie uchwyci� jej s�owa, nawet wbrew jej woli i pomimo jej wiedzy. Z tych wyj�tkowych zalet fonografu skorzysta� niezmiernie dowcipnie pan Tomasz Tabb w celu wykradzenia sekretu �kr�lowi srebra" i jego towarzyszowi. Nie mog�c dotrze� we w�asnej osobie do gabinetu Brightona, przebieg�y reporter powzi�� my�l przes�ania tam fonografu, kt�ry wywi�za� si� doskonale z w�o�onego na� zadania. Ani milioner, ani Harting nie przypuszczali, i� rozmowa, jak� prowadzili przy starannie zamkni�tych drzwiach, dojdzie kiedykolwiek do obcych uszu; a jednak sta�o si� tak: fonograf, zr�cznie ukryty pod biurkiem, przy kt�rym siedzieli obaj, a wprawiony w ruch w odpowiedniej chwili przez kamerdynera, chwyta� w lot ka�de ich s�owo i z najwi�ksz� dok�adno�ci� notowa� je na u�ytek Toma Tabba, kt�ry w ten spos�b pods�uchiwa� rozmow� prowadzon� w jego nieobecno�ci. W sobot� o godzinie �smej rano reporter otrzyma� z r�k kamerdynera Brightona powierzony mu przez siebie zdradziecki przyrz�d i, zap�aciwszy jeszcze sto dolar�w, z niecierpliwo�ci� zabra� si� do wys�uchania narady, kt�ra mia�a miejsce ubieg�ego dnia pomi�dzy milionerem a m�odym astronomem. Zamkn�wszy na klucz drzwi od swego pokoju, pan Tomasz Tabb postawi� fonograf na stole, przygotowa� sobie par� dobrze zatemperowanych o��wk�w, papier do notatek, nast�pnie usiad�. i za�o�y� na uszy tr�bk� do s�uchania. Teraz m�g� swobodnie pod dyktando przyrz�du zapisa� za pomoc� stenografii ca�� rozmow�. . � Ha, ha, ha! � zawo�a� naciskaj�c guzik wprawiaj�cy w ruch motor elektryczny fonografu. � Jestem ciekaw, jak� min� b�dzie mia� nasz milioner, kiedy przeczyta na szpaltach naszego dziennika t� rozmow� z najdrobniejszymi szczeg�ami. Uwierzy niezawodnie w telepati�, je�eli cho� cokolwiek o niej s�ysza�. No, ale oto zaczyna... uwaga wi�c! Zmniejszywszy szybko�� obrotu cylindra, Tabb zmusi� fonograf do wolnego m�wienia, obawia� si� bowiem, czy zd��y wszystko zanotowa�. Dok�adna znajomo�� stenografii, bez kt�rej �aden porz�dny reporter ameryka�ski obej�� si� nie potrafi, pozwoli�a mu jednak przenie�� na papier wi�ksz� cz�� rozmowy. Na nieszcz�cie w notatkach musia�y z konieczno�ci powsta� du�e luki, fonograf bowiem nie zanotowa� do�� wyra�nie tych wszystkich zda�, kt�re by�y wym�wione zbyt cicho lub zbyt daleko od niego. Natrafiwszy na takie niezrozumia�e miejsca, Tabb powtarza� je raz jeszcze, ale nie na wiele si� to przyda�o � s�ysza� bowiem tylko niejasny szmer, kt�rego znaczenia nie m�g� si� w �aden spos�b domy�li�. Dowodzi�o to, i� milioner i Harting rozmawiali przechadzaj�c si� po gabinecie. Tabb musia� si� pogodzi� z tymi brakami, mia� zreszt� nadziej�, �e uda mu si� odgadn�� co�kolwiek. Notowa� wi�c skwapliwie. W miar� tego, jak s�ucha�, twarz jego przybiera�a wyraz zdziwienia, kt�re niebawem przesz�o w prawdziwe zdumienie. � �wiat�o? � mrucza�. � Elektryczno��? Hm... lampa elektryczna o sile miliona �wiec, nie � dziesi�ciu milion�w! Co to za brednie?! Nic a nic nie rozumiem! I szanowny pan Tomasz Tabb rozk�ada� r�ce, wzrusza� ramionami, �miej�c si� z politowaniem, zupe�nie jak gdyby mia� do czynienia z kim�, kto jest niespe�na rozumu... � A to znowu co?! � zawo�a� nagle. � �wiat�o widzialne z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu milion�w kilometr�w?! Ten Harting zwariowa� chyba, tak! O sile stu milion�w �wiec! Doskonale! Brawo! Tu mister Tabb zerwa� si� gwa�townie z krzes�a i, zatrzymawszy fonograf, zacz�� biega� jak oparzony po pokoju. � Niech mnie diabli porw�, je�eli cho� troch� rozumiem, o co chodzi tym wariatom! M�wi� o konieczno�ci zapalenia lampy elektrycznej, kt�ra by dawa�a �wiat�o dziesi�ciu milion�w �wiec, a zu�ywa�aby pr�d o sile czterdziestu tysi�cy wat�w. Na co im takie kolosalne �wiat�o? Kto ma je dostrzec w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu milion�w kilometr�w?! No, ale s�uchajmy dalej, to si� wyja�ni. I pan Tabb powt�rnie zasiad� do fonografu, zaciekawiony do najwy�szego stopnia pocz�tkiem rozmowy pomi�dzy Hartingiem a Brightonem. Dalszy ci�g jej by� jednak r�wnie zagadkowy; Tabbowi wpada�y do uszu zdania najdziwaczniejszej tre�ci, pe�ne naukowych i technicznych termin�w. Harting co chwila wspomina� o ��uku elektrycznym", o �ab-sorbcyjnej zdolno�ci atmosfery", wpl�tuj�c w to wszystko jakie� kolosalne liczby... miliony kilometr�w, miliony �wiec i tym podobne, niepoj�te dla Tabba, rzeczy. Ze wszystkiego reporter nasz zrozumia� tyle tylko, i� Hartin-gowi chodzi�o o wytworzenie elektrycznego �wiat�a nies�ychanej si�y. Ale w jakim celu? Tego reporter nie m�g� dociec. Notatka stenograficzna wygl�da�a jak urywek z naukowego traktatu o �wietle, optyce i elektryczno�ci. Tabb nie traci� jednak cierpliwo�ci; odpoczywaj�c od czasu do czasu, zapisywa� wszystko, co fonograf szepta� mu do ucha, nie opuszczaj�c �adnego wyra�niejszego s�owa. � Wi�c ostatecznie dwadzie�cia milion�w �wiec w jednym punkcie uwa�asz pan za minimum? � zagadn�� Brighton. � Tak jest! � A ile� takich �wiate� potrzeba? � Chocia�by z dziesi��. � To znaczy dwie�cie milion�w �wiec razem? Zaraz zobaczymy, jakich maszyn nale�a�oby u�y� do tego. Poka� mi pan notatki Nodda. � Oto s�! W tej chwili Tabb us�ysza� w fonografie szelest przewracanych kartek, odtworzony z �udz�cym podobie�stwem. Rozmawiaj�cy przez d�ug� chwil� przegl�dali jakie� papiery, robi�c p�g�osem obliczenia, kt�re przyrz�d powtarza� niewyra�nie. Czasem tylko reporterowi wpad� w ucho wyraz �amper", �maszyna dynamo", �lokomobila" lub inny techniczny termin. � To niepodobie�stwo! � wykrzykn�� wreszcie milioner. � Na takie urz�dzenia ca�ego mego maj�tku by�oby za ma�o! � Czy�by? � zagadn�� Harting g�osem, w kt�rym d�wi�cza�o niezadowolenie. � To �atwo przecie przewidzie�. Patrz pan, machiny parowe, pod�ug oblicze� Nodda, musia�yby rozwija� si�� p�tora miliona koni. Bagatelka! � Wi�c? � Albo ja wiem! � odpar� milioner. � Zaczynam dochodzi� do wniosku, i� porwali�my si� z motyk� na s�o�ce. � Nie chcesz pan chyba cofn�� si�? � Nie, lecz wiem, i� g�ow� muru nie przebij�. Znajd� pan inn� drog� prowadz�c� do celu. � Nie znam innej. � Dlaczeg� upierasz si� pan przy �wietle elektrycznym? Zdaje mi si�, �e zwyk�e ogniska, ze smo�y na przyk�ad lub z nafty, mog�yby nam odda� tak� sam� us�ug�. - Dobrze. Zapal pan miliony beczek nafty rozlane na du�ym jeziorze, maj�cym powierzchni� kilkudziesi�ciu tysi�cy hektar�w, tak jednak, a�eby dym nie t�umi� �wiat�a. � Wymagasz pan rzeczy niewykonalnych. � W takim razie oddaj pan na pastw� po�aru dziesi�� tysi�cy hektar�w lasu. � Dajmy pok�j �arcikom, kochany panie Harting, a powiedz mi pan, czy pr�cz �wiat�a elektrycznego nie ma jakiego innego, mniej kosztownego, lecz r�wnie silnego? W tej chwili fonograf ucich�; w gabinecie panowa�o snad� milczenie. Harting namy�la� si�, co odpowiedzie�, milioner za� przechadza� si� szybkimi krokami, kt�re wprawia�y w dziwne drgania b�onk� przyrz�du. � Przyznam si� panu � zacz�� zn�w po niejakim czasie astronom � i� jestem bezradny. Nie cofn� si� jednak nigdy, nigdy, cho�by mnie to ju� nie miliony, ale �ycie kosztowa� mia�o! Spe�nienia mego planu domaga si� ludzko��, kt�ra pragnie, kt�ra musi wiedzie�, �e nie jest sama jedna we wszech�wiecie^ Ja j� o tym przekonam, ja! Harting m�wi� z zapa�em i tak g�o�no, i� ka�de jego s�owo d�wi�cza�o w fonografie jak srebrny dzwonek. Tabb, zainteresowany do najwy�szego stopnia tym, co s�ysza�, powstrzymywa� oddech... Nareszcie mia� dowiedzie� si� tego, czego pragn��. Harting mimo woli zdradza� przed nim tajemnic�, kt�rej strzeg� tak pilnie. W kilka minut potem reporter podni�s� si� gwa�townie i nie zwracaj�c uwagi na przewr�cone przez siebie krzes�o, schwyci� z b�yskawiczn� szybko�ci� sw�j kapelusz le��cy na ziemi. Zdecydowanym ruchem nacisn�� go na g�ow� i wybieg� na ulic� z szalonym po�piechem. ROZDZIA� V GENIUSZ CZY WARIAT? � No, przynosisz pan sensacyjn� wiadomo��, nieprawda�? � zagadn�� z u�miechem redaktor �Echa", ujrzawszy zadyszanego i rozczochranego Tabba, kt�ry wpad� jak bomba do jego gabinetu i rzuci� si� na aksamitn� kanapk�. � Sensacyjn�? Nie, panie, to jest wiadomo�� wi�cej ani�eli sensacyjna. To co� nies�ychanego! To niespodzianka... � Gadaj�e pan, do wszystkich diab��w, pr�dzej, o co chodzi� � To da si� kr�tko powiedzie�, panie redaktorze: Brighton dosta� pomieszania zmys��w. � Co-o-o-o? � Zwariowa�! � Co pan bredzisz? � Zwariowa�, powiadam. Mam na to dowody! Zwariowa� do sp�ki z tym Hartingiem. � Czego si� pan dowiedzia�? � Wszystkiego: ca�ego ich planu. Sami mi go opowiedzieli bez swojej wiedzy. � Nie rozumiem. � Pods�ucha�em ich za pomoc� fonografu. � Masz pan, jak widz�, pomys�y, na kt�re nikt inny nie potrafi�by si� zdoby�. � Wiesz pan, o czym oni m�wili? � No? � Ani mniej, ani wi�cej, tylko o przekazaniu telegramu na odleg�o�� pi��dziesi�ciu milion�w kilometr�w. � Pi��dziesi�ciu milion�w?! To paradne! A pod czyim adresem, je�eli wolno zapyta�? � Pod adresem Marsjan�w. � Nie s�ysza�em o takim narodzie, przyznam si� panu. � Pod adresem mieszka�c�w Marsa, planety Marsa! Ha, ha, ha! � To rzeczywi�cie zakrawa na wariactwo... � rzek� redaktor powa�nie. � Hm, wiadomo�� tego rodzaju wp�ynie na gie�d� i zrobi powszechne wra�enie. Czy znasz pan szczeg�y owego zabawnego pomys�u? � Pi�te przez dziesi�te. Wiem tyle tylko, i� Brighton razem z Hartingiem zamierzaj� podawa� sygna�y optyczne z Ziemi w kierunku Marsa i nawi�za� w ten spos�b komunikacj� z mieszka�cami tej planety. M�wili, �e do przeprowadzenia tego planu potrzeba im latarni elektrycznych o sile dwustu milion�w �wiec. � Hm, hm, to jest mniej wi�cej tyle, ile potrzeba na o�wietlenie we wszystkich stanach razem! No, a dalej co? � Harting chce wystawi� w tym celu machiny parowe, kt�re by dawa�y si�� p�tora miliona koni. Brighton odm�wi�, bo to przekracza jakoby jego �rodki. � Ale sk�d mu przysz�o do g�owy, �e na Marsie znajduj� si� jakie� �ywe istoty? To hipoteza tak samo dobra jak ta, i� z odleg�o�ci pi��dziesi�ciu milion�w kilometr�w mo�na dostrzec �wiat�o latarni elektrycznej. � Bah! Prawda, ale Harting wierzy �wi�cie i w jedno, i w drugie. � Na c� wi�c obstalowali u pana Clarke teleskop za dziesi�� milion�w dolar�w? � Narz�dzie to b�dzie prawdopodobnie odgrywa�o podrz�dn� rol� w ca�ej tej sprawie; pos�u�y zapewne do badania powierzchni planety i odszukiwania na niej Marsjan�w. � I Brighton �o�y miliony na takie rzeczy? � Otworzy� kredyt Hartingowi do wysoko�ci dwudziestu pi�ciu milion�w dolar�w na koszty urz�dzenia owego �wiat�a, kt�re maj� jakoby dostrzec na Marsie tamtejsi astronomowie. � Pomys� w ka�dym razie oryginalny! � rzek� redaktor. � Nale�y poda� go niezw�ocznie do publicznej wiadomo�ci wraz z autentyczn� rozmow� spisan� z fonografu. To b�dzie interesowa�o wszystkich. Dzi�kuj� panu! � Za dwie godziny przy�l� szczeg�ow� notatk� wraz z fonografem na dow�d, i� zamiary Brightona nie s� kaczk� dziennikarsk�. � Dobrze. Zecer b�dzie czeka�. Tomasz Tabb by� cz�owiekiem s�ownym. Nazajutrz w porannym numerze �Echa" pojawi�a si� znana nam rozmowa, jak� przed trzydziestu sze�ciu godzinami prowadzili pomi�dzy sob� Brighton i Harting, zaopatrzona w komentarze, a zako�czona ubolewaniem nad lekkomy�lno�ci� i marnotrawstwem milioner�w. Artyku� ten wywo�a�, rzecz prosta, jeszcze wi�ksz� sensacj� ani�eli wiadomo�� o kolosalnym teleskopie. Zam�wienie tak kosztownego narz�dzia by�o kaprysem, plan nawi�zania komunikacji z mieszka�cami Marsa zakrawa� ju� na wariactwo. Tote� przyjaciele Brightona kiwali ze wsp�czuciem g�owami nad numerem �Echa", w kt�rym by�a podana owa wiadomo��. Og� wzrusza� ramionami z politowaniem, astronomowie milczeli lub gniewali si� za ba�amucenie bredniami s�abych, filisterskich umys��w, sk�onnych uwierzy� wszystkiemu, co pisz� w gazetach. Znale�li si� jednak i tacy, kt�rzy wzi�li projekt Hartinga zupe�nie na serio i zacz�li rozwa�a�, czy by�by on mo�liwy do przeprowadzenia. Trudno streszcza� wszystkie oddzielne zdania, ograniczymy si� wi�c do powt�rzenia kr�tkiego, ale bardzo tre�ciwego artyku�u, kt�ry pojawi� si� w �Sun'ie". Czytelnicy nasi � pisa� �w dziennik �wiedz� ju� zapewne o oryginalnym projekcie powzi�tym przez pana Hartinga, asystenta przy bosto�skim obserwatorium astronomicznym. Nie b�dziemy si� wi�c wdawali w powtarzanie wiadomo�ci, kt�ra obieg�a ju� ca�� pras�, lecz zastanowimy si� nad owym projektem, kt�ry wszystkim prawie wyda� si� niedorzeczny. Czy rzeczywi�cie tak jest? Co do nas, �mia�o odpowiadamy, i� nie ma w nim nic niedorzecznego, przeciwnie, zas�uguje na baczn� uwag�. Pan Harting przypuszcza, i� Mars jest zamieszkany. Dlacze-g� by nie mia�o to by� s�uszne? �mieszne by�oby prze�wiadczenie, i� sama tylko nasza Ziemia � marny py�ek w systemie s�onecznym, atom niedostrzegalny we wszech�wiecie, upo�ledzony pod wieloma wzgl�dami � jest siedliskiem istot �yj�cych! �ycie przejawia si� w ty�u tak r�norodnych formach i tak rozmaitych warunkach fizycznych, i� zapewne wsz�dzie musi ono kwitn��. Czy� nie spotykamy go w przepa�ciach oceanu, gdzie ci�nienie wody wynosi tysi�ce atmosfer i gdzie panuj� nieprzeniknione ciemno�ci? Czy� nie dostrzegamy go w powietrzu na ka�dym py�ku? Warunki fizyczne panuj�ce na powierzchni Marsa nie r�ni� si� tak bardzo od warunk�w, jakie spotykamy na Ziemi: si�a ci��enia na tej planecie jest cokolwiek mniejsza, ale to nie mo�e mie� ujemnego wp�ywu na �ycie organiczne; przeciwnie, okoliczno�� ta sprzyja jego rozwojowi. Najwa�niejsz� dla wszelkich istot jest woda. Ot� p�yn ten istnieje zdaje si� na Marsie, podobnie jak i powietrze. �wiat�o Mars otrzymuje od S�o�ca wprawdzie jedn� trzeci� tej ilo�ci, co Ziemia, ale c� to znaczy? Temperatura na powierzchni tego globu mo�e pomimo to by� taka sama jak u nas w Nowym Jorku, dzi�ki atmosferze, kt�ra poch�ania i utrzymuje ciep�o. Teleskop wykazuje nam istnienie na Marsie l�d�w i ocean�w, do�� wyra�nie od siebie oddzielonych, lod�w podbiegunowych topniej�cych podczas lata, chmur unosz�cych si� tak jak u nas w atmosferze. Dostrze�ono nawet na powierzchni tej planety g�st� siatk� linii, kt�re mog� by� kana�ami urz�dzonymi r�k� rozumnych istot. Hipoteza ta nie jest jeszcze poparta �adnymi faktami, ale nie mo�na uwa�a� jej za g�upstwo. Gdyby jednak owe tajemnicze linie wcale nie istnia�y, Io i tak jeszcze niepodobna zaprzeczy�, i� powierzchnia Marsa wykazu/e wszelkie cechy �wiata mieszkalnego, na kt�rym istniej� warunki niezb�dne do �ycia organicznego. Nic nas przeto nie upowa�nia do twierdzenia, i� na Marsie nie ma istot �ywych; przeciwnie � mamy pewne dane, aby s�dzi�, i� znajduj� si� one na powierzchni s�siada Ziemi. Mars jest starszy od Ziemi; z tego wniosek, i� �ycie organiczne zacz�o si� na nim wcze�niej i dosz�o do wy�szego stopnia rozwoju ani�eli na naszym globie. Inaczej m�wi�c, gdyby ludzie mieszkali na tej planecie, to na pewno przewy�szaliby nas pod ka�dym wzgl�dem. Ich nauka by�aby g��bsza, ich technika doskonalsza od naszej. Pan Harting tedy wierzy w rzeczy zupe�nie mo�liwe i prawdopodobne. Inna jednak kwestia, czy uda mu si� wykona� plan powzi�ty. Da� zna� mieszka�com Marsa o istnieniu na Ziemi rozumnych istot � zadanie to nie�atwe; by� mo�e, i� przekracza ono nawet nasze �rodki. Zgadzamy si� wszak�e, i� mo�na by je przeprowadzi� za pomoc� �wiat�a, kt�re przebiega trzysta tysi�cy kilometr�w na sekund� i nie wymaga �adnych przewodnik�w. Za pomoc� tego lotnego pos�a�ca mo�na by zawiadomi� naszych niebieskich s�siad�w o tym, i� Ziemia jest siedzib� inteligentnych stworze�. Jak�� si�� jednak musia�oby mie� �wiat�o, a�eby Marsjanie byli w stanie dostrzec je przez teleskopy, dajmy na to, trzykro� pot�niejsze od tych, jakie my mamy dzisiaj? Pobie�ne obliczenia wskazuj� na to, i� nat�enie punktu �wietlnego nie mog�oby by� mniejsze ni� dwana�cie do dwudziestu milion�w �wiec. Chodzi w istocie o to tylko, a�eby rozja�ni� na Ziemi, zwr�conej nie o�wietlon� po�ow� swej tarczy do Marsa, przestrze� kilkudziesi�ciu kwadratowych mil geograficznych; taka jasna, okr�g�a plama b