8488
Szczegóły |
Tytuł |
8488 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8488 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8488 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8488 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT JORDAN
CONAN NIEZWYCIʯONY
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE INVINCIBLE
PRZE�O�Y� A. G.
1
Lodowaty wiatr hucza� w�r�d bezdennych przepa�ci brunatnych G�r Kezankijskich. Najzimniej by�o tam, gdzie rozbija� si� o ponury kamienny bastion wyrastaj�cy w sercu masywu ze zbocza pot�nej bezimiennej g�ry. Zuchwali g�rscy wojownicy, nie znaj�cy strachu przed cz�owiekiem ni zwierzem, szerokim �ukiem omijali t� nieprzyst�pn� fortec� i czynili magiczne znaki, by odegna� z�o.
Czarownik Amanar ruszy� przez wydr��ony pod g�r� korytarz, a za nim poszli jego upiorni towarzysze. By� szczup�ym i na sw�j spos�b przystojnym m�czyzn�, z elegancko przystrzy�on� czarn� brod�. W�r�d jego kr�tkich w�os�w wi�y si� na podobie�stwo w�y bia�e kosmyki, w oczach za� iskrzy�y si� czerwone punkciki, kt�re nadawa�y jego wzrokowi niesamowity wyraz i zniewala�y ka�dego, kto nie mia� na tyle rozs�dku, by natychmiast znikn�� mu z pola widzenia.
Jego pomocnicy � widziani z pewnej odleg�o�ci � mogli na pierwszy rzut oka uchodzi� za zwyk�ych ludzi. Ich twarze mia�y jednak dziwnie ostre rysy, oczy b�yska�y czerwono spod grzebieniastych he�m�w, sk�r� pokrywa�a w�owa haska, a palce d�ugich, zbrojnych w dzidy r�k ko�czy�y si� szponami. Ka�dy z nich, z wyj�tkiem tego, kt�ry szed� bezpo�rednio za Amanarem, mia� u boku krzyw� szabl�. Sitha, najwierniejszy ze s�ug czarownika, ni�s� obosieczny top�r. Oddzia� dotar� do dwuskrzyd�owych wysokich drzwi w skalnej �cianie pokrytej reliefami wyobra�aj�cymi w�e.
� Sitha � rzek� Amanar i nie zatrzymuj�c si�, wszed� do �rodka.
Cz�ekojaszczur ruszy� za nim i zamkn�� drzwi za swym panem, kt�ry ledwie raczy� to zauwa�y�. Nie zwr�ci� te� uwagi na dwoje nagich wi�ni�w, m�czyzn� i kobiet�, kt�rzy � zwi�zani i zakneblowani � le�eli za kolumnad� wielkiej komnaty.
Mozaika na pod�odze przedstawia�a wielkiego w�a otoczonego czym�, co mog�o by� promieniami s�o�ca. Spl�tane w�e na plecach szaty Amanara obejmowa�y jego ramiona. Ich g�owy wydawa�y si� porusza� na jego piersi, oczy za� iskrzy�y si� jak �ywe.
� M�czyzn�, Sitha � rozkaza� czarownik. Wi�niowie rozpaczliwie pr�bowali zerwa� wi�zy. Lecz pokryty �usk� pomocnik kat, o mi�niach kowala, by� wielokrotnie silniejszy od skaza�ca, tote� w mgnieniu oka nieszcz�nik leg� z rozkrzy�owanymi r�kami i nogami na czerwonobr�zowym marmurowym bloku.
W�skie wy��obienie biegn�ce wok� o�tarza ko�czy�o si� odp�ywem, pod kt�rym sta�a z�ota czara. Sitha wyrwa� wi�niowi knebel z ust i odszed�.
Przywi�zany do o�tarza skazaniec � blady Ofita � zgrzytn�� z�bami.
� Kimkolwiek jeste�, synu ciemno�ci, nic ze mnie nie wydob�dziesz, nie b�d� skamla� o �ycie! S�yszysz? S�owo skargi nie skala mych ust, parszywy psie! Nie b�d�
Amanar wydawa� si� go nie zauwa�a�. Pod sw� szat� namaca� amulet: z�otego w�a w �apach srebrnej �asicy. Ten amulet go chroni�, i nie tylko on. Czarownik troszczy� si� o swoje bezpiecze�stwo, lecz � jak dot�d � zawsze spotyka� si� z si�ami, kt�rym m�g� stawi� czo�o i kt�re pokonywa�.
Stygijscy prostacy, nazywaj�cy siebie Magami Czarnego Kr�gu, tak beztrosko pozwolili mu zdobywa� wiedz� pod swoim nosem, gdy� z pewno�ci� wierzyli w jego szacunek i oddanie. Nie domy�lali si� � dop�ki nie by�o ju� za p�no � jak nimi w g��bi duszy pogardza�. Che�pili si� swoj� w�adz� w s�u�bie Seta, boga ciemno�ci, lecz �aden z nich nie odwa�y� si� cho�by zajrze� do strasznej Ksi�gi Tajfunu. A on si� odwa�y�.
Teraz zacz�� od egzorcyzm�w. Za o�tarzem buchn�� dym, czerwonoz�oty jak ogie�. Dalej otwar�a si� czarna otch�a� bez ko�ca. Zdj�ty przera�eniem Ofita dzwoni� z�bami, lecz milcza�.
Wszyscy wiedzieli, �e umys� ludzki nie mo�e poj�� strasznej Ksi�gi, cho�by jednego jej s�owa. �mia�ek, kt�ry by si� na to powa�y�, je�liby nie zgin��, na pewno by oszala�. Lecz Amanarowi si� uda�o. Co prawda zd��y� si� nauczy� tylko jednej jedynej strony. Potem nadprzyrodzone si�y Ksi�gi, opanowawszy jego rozum i zamieniwszy jego ko�ci w galaret�, bole�nie go zrani�y. Na podobie�stwo wyj�cego wilka musia� uchodzi� z miasta Khemi na pustyni�. Targany ob��dem na spalonym s�o�cem bezwodnym pustkowiu, na wieki zachowa� ow� stron� w pami�ci. �mier� nie mia�a ju� do� przyst�pu. Dym ukszta�towa� si� w posta�. Milcz�cemu Oficie oczy zacz�y wychodzi� z orbit. Kobieta pr�bowa�a krzycze� poprzez knebel. Nad nimi w faluj�cym dymie porusza�a si� z�ocista czaszka � ni to w�a, ni jaszczura � otoczona wie�cem dwunastu wysokich na ch�opa macek. Z�oto�uski korpus w�a gin�� w mroku, si�gaj�c dalej, ni� oko mog�o dojrze�. Rozwidlony j�zyk ko�ysa� si� pomi�dzy ostrymi k�ami. Oczy � iskrz�ce si� ogniem wszystkich ku�ni �wiata � spogl�da�y na czarownika chciwie, jak mu si� wydawa�o. Pospiesznie po�o�y� r�k� na amulecie.
Umieraj�c z pragnienia, wl�k� si� przed laty poprzez spalony s�o�cem piach i � niezdolny umrze� � przypomnia� sobie stron� Ksi�gi. Wreszcie dotar� do Pteion � nawiedzonych przez duchy ruin miasta, opuszczonego jeszcze w czasach ponurego Acheronu, gdy Stygia by�a tylko piaszczyst� pustyni�.
W jego bezimiennych, zapomnianych podziemiach odnalaz� Morath�Aminee. Wtr�cono go tam, gdy� wyst�pi� przeciwko Setowi w�wczas, gdy ci, kt�rzy dzi� zw� si� lud�mi, chodz�c na czworakach, szukali p�drak�w pod kamieniami. Owa strona � czy� nigdy nie przestanie go pali� jak napisana �ywym ogniem? � pozwoli�a mu uwolni� boga demon�w, uczyni� go sobie powolnym � cho� wi�zy by�y kruche � i ustrzec si� niebezpiecze�stwa.
Znalaz� Moc.
� Morath�Aminee! � zawo�a� g�osem podobnym do syku i �piewu zarazem. � O, Po�eraczu Dusz, kt�rego trzecim imieniem jest �mier�. ,Ty, kt�ry i zsy�asz �mier�, i s�uchasz o �mierci. Tw�j s�uga Amanar przynosi ci t� ofiar�!
Wyci�gn�� r�k�. Sitha poda� mu sztylet o z�otej r�koje�ci i z�oconej klindze. Ofita rozwar� usta do krzyku, ale zdo�a� tylko zacharcze�, gdy czarownik podrzyna� mu gard�o.
Z�ote macki boga demon�w wyci�gn�y si� po cz�owieka na o�tarzu, starannie omijaj�c Amanara.
� Tw�j pokarm, o Morath�Aminee! � za�piewa� czarownik. Patrzy� ofierze w oczy i czeka� na w�a�ciwy moment. Groza odmalowa�a si� na twarzy Ofity, gdy sta�o si� dla� jasne, �e umiera. A wszak nie odnalaz� jeszcze �mierci. Nie mia� tyle szcz�cia.
Amanar w duchu us�ysza�, jak b�g demon�w cmoka z zadowoleniem. Z oczu Ofity bi�a rozpacz. Poj�� oto, �e zabrano mu wi�cej ni� �ycie. Czarownik patrzy�, jak oczy te trac� �ycie, lecz nie staj� si� martwe � jak zmieniaj� si� w puste okna do bezdusznej g��biny. � Pro� mnie o �mier�! � rozkaza�.
Zrozpaczony skazaniec pr�bowa� to uczyni�, lecz nie zdo�a� doby� z siebie g�osu.
Amanar si� u�miechn��. Pier� wi�nia si� otwar�a i czarownik wyj�� z niej pulsuj�ce serce. Porusza�o si� jeszcze, gdy trzyma� je przed oczami Ofity.
� Gi�! � rozkaza�.
B�g demon�w uwolni� cz�owieka, kt�rego cia�o wreszcie pogr��y�o si� w �mierci.
Sitha podszed� do mistrza ze z�ot� tac�. Czarownik po�o�y� na niej serce; mia�o ono znale�� zastosowanie w jego tajemnym rzemio�le. Lnian� chustk�, podan� przez cz�ekojaszczura, osuszy� zakrwawione r�ce.
� Amanarze! � Sycz�cy g�os boga demon�w odbija� si� od �cian. � O, bezduszny. U�ywasz mego daru ofiarnego do w�asnych cel�w!
Amanar rozejrza� si� pospiesznie.
Kobieta wi�a si�, bliska ob��du, i nie s�ysza�a nic opr�cz w�asnego, t�umionego kneblem krzyku. Sitha wr�ci� do drzwi komnaty, jakby nic do niego nie dotar�o. Jak inni, S�tarra by� w zasadzie niezdolny do samodzielnego my�lenia � potrafi� tylko wykonywa� rozkazy. Po�o�y� wi�c serce w zakl�tej czarze, aby zachowa�o �wie�o��. Dopiero wykonawszy rozkaz, m�g� zwr�ci� uwag� na co� poza nim � o ile oczywi�cie jego bezduszny umys� zdo�a�by cokolwiek zarejestrowa�.
Czarownik, okazuj�c pokor�, spu�ci� g�ow� na piersi.
� O, Wielki Morath�Aminee, jestem twoim uni�onym s�ug�. S�ug�, kt�ry ci� uwolni� z wi�zienia ciemno�ci.
Bogowie�demony nie zapominaj�, w ka�dym razie nie tak jak ludzie. Je�li jednak s� ludziom co� winni, cz�sto wol� o tym nie pami�ta�.
Z�oto�uska macka wyci�gn�a si� po Amanara. Ten, by nie uciec, przywo�a� na pomoc ca�� swoj� si�� woli. Macka si� cofn�a.
� Nadal nosisz amulet?!
� O, Najwi�kszy, pot�niejszy od ludzi i nadludzkich mocy! Wobec ciebie jestem tak ma�y i s�aby, �e m�g�by�, nawet tego nie zauwa�ywszy, zgnie�� mnie niczym chrz�szcza na drodze. Amulet nosz� tylko dlatego, �eby� mnie nie zapomnia� i oszcz�dzi�, abym m�g� ci nadal s�u�y� i g�osi� chwa�� twoj�.
� S�u� mi wiernie. Wtedy w owym dniu, kiedy pojm� Seta, jak ongi� on mnie, zapanuj� nad krain� ciemno�ci, a tobie dam w�adz� nad tymi, kt�rzy zw� si� lud�mi. Ty za� b�dziesz sprowadza� ich do mnie, abym si� nimi po�ywia�.
� Twoje s�owo jest dla mnie rozkazem, o Wielki Morath�Aminee!
Amanar zauwa�y�, �e Sitha wr�ci� z dwoma innymi S�tarra. Czarownik uczyni� w�adczy gest i tamci dwaj pospieszyli do zakrwawionego o�tarza. Jeszcze zanim doszli do bloku marmuru, upadli na kolana i pochylili g�owy. Tak skuleni odwi�zali ofiar� od o�tarza i wynie�li, nie �mi�c podnie�� oczu w obliczu boga demon�w.
Rozleg�o si� pukanie do wr�t. Zdumiony czarownik odwr�ci� si�. Kto si� o�miela przeszkadza� w ceremonii?!
Pukanie si� powt�rzy�o. Amanar wzdrygn�� si�, s�ysz�c szept boga demon�w:
� Id�, Amanarze. To bardzo wa�ne.
Czarownik rzuci� jeszcze przez rami� niespokojne spojrzenie na z�ocist� w�owat� posta�, nieruchomo trwaj�c� nad o�tarzem. Ogniste oczy obserwowa�y go � czy�by z rozbawieniem?
� Przygotuj nast�pn� ofiar�, Sitha.
�uskowate r�ce podnios�y z ziemi rozpaczliwie wij�c� si� kobiet�.
Naprzeciwko S�tarra sta� zdenerwowany oty�y Tura�czyk ze spiczast� brod�. Jako �e by� w faluj�cej ��tej szacie, wyr�nia� si� w�r�d uzbrojonych po z�by stra�nik�w o pustych czerwonych oczach. Amanar szybko zamkn�� drzwi, nie pozwalaj�c przybyszowi zajrze� w g��b komnaty. Wielu ludzi mu s�u�y�o, lecz ma�o komu m�g� ufa�. Nie nadszed� jeszcze czas, aby dowiedzieli si�, kim jest ten, kt�remu s�u��.
� Jak �mia�e� opu�ci� Aghrapur, Tewfiku? � sapn��. T�u�cioch u�miechn�� si� przymilnie i skrzy�owa� r�ce na piersi.
� To nie moja wina, mistrzu. B�agam, miej to na uwadze.
� Co tam be�koczesz, cz�owieku?
� O, mistrzu! Tego, czego mia�em pilnowa�, nie ma ju� w skarbcu kr�la Yildiza.
Amanar zblad�; Tewfik, pomy�lawszy, �e to z gniewu, wzdrygn�� si� przera�ony. Stra�nicy niepewnie przest�powali z nogi na nog�.
Nie gniew jednak ow�adn�� czarownikiem, lecz strach. Amanar z�apa� Tura�czyka za fa�dy szaty i uni�s� w g�r�.
� Gdzie to teraz jest? Gadaj, cz�owieku, je�li ci �ycie mi�e!
� W Shadizar, mistrzu! Przysi�gam!
Amanar prychn�� gniewnie i zamy�li� si�. Skoro Morath�Aminee wiedzia�, jak wa�n� wiadomo�� przyni�s� przybysz, to wiedzia� te�, co znalaz�o si� w Shadizar. Potrzebna by�a nowa skrytka � ale wpierw musia� odzyska� to, co zgin�o, i za wszelk� cen� chroni� przed Morath�Aminee. Musia� zatem wej�� z tym w zasi�g dzia�ania boga demon�w. Co za ryzyko!
Wcale nie by� pewien, �e jeszcze trzyma w r�ce rytualny sztylet, dop�ki nie wbi� go w pier� Tura�czyka. Spojrza� w patrz�ce na� z nienawi�ci� oczy i poczu� �al. Do tylu spraw u�ywa� ludzi� Doprawdy, byli zbyt po�yteczni, by ich tak po prostu wyrzuca� na �mietnik.
Czarownik poczu� lekki ucisk na piersi. Spojrza� � i ujrza� r�koje�� sztyletu, wbitego r�k� Tewfika. Z pogard� odepchn�� od siebie konaj�cego, wyci�gn�� wbity sztylet i przysun�� do oczu rz꿹cego w ostatnich drgawkach cz�owieka kling�, na kt�rej nie by�o kropli krwi.
� G�upcze! � rzuci�. � Dop�ki nie zabijesz mej duszy, �adna ludzka bro� nie b�dzie mi straszn�!
Odwr�ci� si�. Bior�c pod uwag� wieczny apetyt stra�nik�w na �wie�e mi�so, niewiele zostanie z Tewfika. Przede wszystkim jednak trzeba dobrze zaopatrzy� Morath�Aminee, by mie� do�� czasu na zrobienie tego, co konieczne. Trzeba za�atwi� wi�cej wi�ni�w � Po�eracz Dusz ��da ofiar.
Wr�ci� do komnaty ofiarnej.
2
Shadizar ze swymi purpurowymi kopu�ami i spiczastymi wie�ami nie bez powodu zwany by� �bezecnym miastem�. To okre�lenie w pe�ni uzasadnia�y wszetecze�stwa jego mieszka�c�w � zarozumia�ych arystokrat�w, ich cynicznych ma��onek i obwieszonych per�ami c�rek. Ale ich wyst�pki by�y niczym w por�wnaniu z codziennym �yciem cz�ci miasta zwanej Sheddomem. Jej ciasne ulice i brudne zau�ki by�y siedliskiem z�odziei, bandyt�w, handlarzy �ywym towarem, p�atnych morderc�w i wszelkiego �miecia ludzkiego. �ycie cz�owieka by�o tam warte najwy�ej par� miedziak�w, a dusza po nim nie mia�a �adnej warto�ci.
Zwalisty m�odzian, przeci�gaj�cy si� w ��ku na pi�trze ober�y Abuletesa w samym sercu Sheddomu, najwyra�niej nie zaprz�ta� sobie g�owy my�leniem o tych, kt�rzy by� mo�e w tej samej chwili oddawali ducha na �mierdz�cym bruku. Jego lodowate b��kitne oczy spoczywa�y na siedz�cej naprzeciw niego kobiecie o oliwkowej sk�rze. Za ca�� odzie� s�u�y� jej z�ocony mosi�ny napier�nik, kt�ry raczej uwypukla�, ni� zas�ania� jej piersi. Cienkie jak welon spodnie, rozci�te od talii po kostki, i szeroki na dwa palce z�ocony pas na kr�g�ych biodrach dope�nia�y stroju. Na palcach mia�a cztery pier�cionki, ka�dy z innym kamieniem: zielony perydot i czerwony granat na lewej, a bladoniebieski topaz i czerwono�zielony aleksandryt � na prawej r�ce.
� Nie m�w tak, Conanie � mrukn�a, nie patrz�c na niego.
� Nie m�w jak? � warkn��.
O ile jego twarz, jeszcze bez �ladu zarostu, zdradza�a, �e liczy� sobie nie wi�cej ni� dwadzie�cia wiosen, o tyle z oczu wida� by�o, �e nie przesiedzia� tych wiosen za piecem.
Zrzuci� z siebie futrzan� ko�dr� i zacz�� si� ubiera�. Jak zawsze, najpierw zatroszczy� si� o bro�. Zawiesi� przy boku stary, szeroki miecz w pochwie z ko�skiej sk�ry, a na lewym przedramieniu � czarny karpazyjski sztylet.
� Za to, co innym sprzedaj� za dobr� cen�, od ciebie nie chc� ani grosza. Ma�o ci?
� Nie ma potrzeby, �eby� to sprzedawa�a, Semiramis. Jestem najlepszym z�odziejem w Shadizar, a mo�e i w ca�ej Zamorze.
Za�mia�a si�. Jego palce kurczowo zacisn�y si� na r�koje�ci miecza. W rzeczy samej nie przechwala� si�, cho� ona mog�a o tym nie wiedzie�. Czy� nie zabija� czarownik�w, nie wyka�cza� nie�miertelnych? Czy nie uratowa� jednego tronu, a innego nie obali�? Kt� z jego r�wie�nik�w zd��y� tyle dokona�? Lecz nigdy z ni� o tym nie rozmawia�, bo dla z�odzieja s�awa jest pocz�tkiem ko�ca.
� Jeste� wspania�y! � za�mia�a si� drwi�co. � Ale co z tego masz? Wszystko, co ukradniesz, przecieka ci przez palce!
� O, Cromie! Czy to z powodu pieni�dzy nie chcesz by� moja?
� G�upi�! � prychn�a. I zanim zd��y� cokolwiek powiedzie�, wysz�a z pokoju z dumnie uniesion� g�ow�.
Przez chwil� patrzy� t�po w �cian�. Semiramis nie mia�a poj�cia, w jak� kaba�� si� wpakowa�. Naprawd� by� najzr�czniejszym w�amywaczem w Shadizar i w�a�nie to �ci�gn�o na� niebezpiecze�stwo. Brzuchaci kupcy i nad�ci arystokraci, kt�rych pi�kne komnaty nie mia�y przed nim tajemnic, postanowili wyznaczy� nagrod� za jego g�ow�. Pr�bowali te� wci�gn�� go w zasadzk�, proponuj�c mu wysok� sum� za odzyskanie zdradzieckiego listu czy te� podarku przes�anego nie tej kobiecie, dla kt�rej by� przeznaczony.
Wyznaczyli nagrod� zapewne nie tyle z powodu kradzie�y, ile dlatego, �e za du�o wiedzia� o ich tajemnicach. Nie m�wi�c ju� o sympatii, jak� ich gor�cokrwiste c�rki, ku w�ciek�o�ci ojc�w, darzy�y silnego i przystojnego barbarzy�c�.
Rozdra�niony, zarzuci� sobie na szerokie ramiona czarn� chauria�sk� peleryn� ze z�otym ornamentem. Do�� rozmy�la� � jest z�odziejem i czas si� zabra� do pracy.
Po zniszczonych schodach zszed� do przepe�nionej izby go�cinnej.
Z w�ciek�o�ci� zgrzytn�� z�bami. Semiramis siedzia�a na kolanach w�satego kothyjskiego handlarza niewolnik�w, odzianego w pasiast� peleryn�. Na jego t�ustych r�kach b�yszcza�y z�ote bransolety, a z ciemnego ucha zwisa� du�y z�oty kolczyk. Prawa r�ka ciemnosk�rego handlarza spoczywa�a na �onie Semiramis, lewa myszkowa�a pod sto�em. Kothyjczyk szepta� co� dziewczynie do ucha, ona za� chichota�a, pr꿹c si� zalotnie.
Conan podszed� do szynkwasu i udawa�, �e nie widzi radosnej parki.
� Wina! � rzuci�.
Pogrzeba� chwil� w sk�rzanej sakiewce i wyci�gn�� par� miedziak�w.
T�usty Abuletes zgarn�� pieni�dze i postawi� przed Conanem buk�ak kiepskiego wina. T�uste, brudne podgardle wylewa�o mu si� z ko�nierzyka sp�owia�ego ��tego kitla. G��boko osadzone oczy mog�y co do grosza oceni� zawarto�� sakiewki go�cia na dwadzie�cia krok�w. W milczeniu sta� za szynkwasem. Z nieruchom� twarz� taksowa� wzrokiem Conana.
Wo� cienkiego wina i przypalonej w kuchni pieczeni miesza�a si� z ulicznym fetorem, wdzieraj�cym si� do izby w �lad za ka�dym wchodz�cym. Noc mia�a nadej�� niepr�dko, lecz przy sto�ach t�oczyli si� ju� kieszonkowcy, uliczni �otrzykowie i str�czyciele. Piersiasta dziwka z mosi�nymi dzwoneczkami u �ydek i dwoma pasami ��tego jedwabiu zamiast spodni wdzi�czy�a si� z uwodzicielskim u�mieszkiem. Conan prze�lizgn�� si� wzrokiem po obecnych, bacz�c, co si� tu mog�o zdarzy�.
Kezankijczyk w turbanie przygl�da� si� dziwce, oblizuj�c si� �akomie. R�wnie chciwie spogl�dali na ni� dwaj ciemnosk�rzy Persowie w pludrach i sk�rzanych kaftanach. B�jka wisia�a w powietrzu.
Tura�ski fa�szerz pieni�dzy mamrota� co� do siebie nad dzbanem wina. By�o publiczn� tajemnic�, �e niedawno strasznie go oszukano. W napadzie w�ciek�o�ci m�g� poszuka� odwetu na kimkolwiek. Jego d�ugi na trzy stopy ilbarzyjski miecz doskonale si� do tego nadawa�.
Wr�ka przepowiada�a przysz�o�� z kart trzeciemu Persowi. Ten, odziany jak pozostali dwaj, mia� jeszcze dodatkowo srebrny �a�cuch na piersi.
� Co� nowego, Conan? Jak b�dzie? � zagadn�� nagle Abuletes.
� Jak b�dzie? � powt�rzy� jak echo m�odzieniec. Nie my�la� o s�owach gospodarza. Wr�ka nie by�a ohydn� staruch�, jakich wiele w tym zawodzie. Kasztanowe w�osy, wymykaj�ce si� spod kaptura szerokiej br�zowej peleryny, zgrabnie obejmowa�y sercowat� twarz. Znad szerokich ko�ci policzkowych lekkim zezem spogl�da�y szmaragdowozielone oczy. Ubrana by�a niebogato, lecz r�ce mia�a wypiel�gnowane.
� Czy ciebie naprawd� nie obchodzi nic, co nie dotyczy twoich kradzie�y? � warkn�� Abuletes. � W ci�gu ostatnich miesi�cy na tura�skim szlaku zgin�o bez �ladu siedem karawan. Tiridates wys�a� wojsko w po�cig za Czerwon� Sokolic�, ale mimo najszczerszych ch�ci nie zdo�ali nie tylko jej schwyta�, lecz nawet chocia�by z daleka j� zobaczy�. Wkr�tce ma wyruszy� nast�pna wyprawa. Czy si� powiedzie? Je�li zn�w wr�c� z pustymi r�kami, to dla uspokojenia kupc�w kr�l b�dzie musia� przynajmniej zrobi� porz�dek w Sheddomie.
� Par� razy ju� pr�bowa� � za�mia� si� Conan. � I, jak dot�d, nic si� nie zmieni�o.
Pers powiedzia� co�, szczerz�c z�by w brzydkim u�miechu. Pomy�la� to samo co ja � przemkn�o m�odzie�cowi przez g�ow�. Semiramis jest sama sobie winna. Nie musia�a tak ostentacyjnie na moich oczach�
Nie spogl�daj�c na park� po drugiej stronie izby, zapyta�:
� Sk�d wiesz, �e to Czerwona Sokolica? M�wi�e�, �e zgin�o siedem karawan. Nie za du�o jak na ni� jedn�?
Abuletes wzruszy� ramionami.
� Jak nie ona, to kto? Kezankijczycy? Widzia�e� kiedy w tamtych stronach Kezankijczyk�w? Zostaje tylko ona. W ko�cu nie wiadomo, ilu ma ludzi. M�wi si�, �e do pi�ciuset, wytresowanych i pos�usznych jak sfora ps�w.
Conan mia� ju� na ko�cu j�zyka ci�t� odpowied�, ale przy stoliku wr�ki zacz�o si� robi� gor�co. Pers po�o�y� na jej ramieniu r�k�, kt�r� ona strz�sn�a. Wtedy z�apa� j� za peleryn� i podniecony szepn�� jej co� do ucha, brz�cz�c sakiewk�.
� Poszukaj sobie ch�opca! � prychn�a. Wierzchem d�oni uderzy�a go w twarz, a� posz�o echo. Pers si� zatoczy�. Z czerwonym obliczem chwyci� szeroki tura�ski sztylet.
� Ty dziwko! � rykn��.
Dwa tygrysie skoki� i Conan by� przy nich. Zacisn�� r�k� na ramieniu Persa i podni�s� go z krzes�a. Ten zamierzy� si�, by pchn�� m�odzie�ca sztyletem� nagle sztylet wy�lizgn�� si� ze zwiotcza�ych palc�w. �elazny uchwyt Conana przerwa� dop�yw krwi do d�oni.
Barbarzy�ca pogardliwie cisn�� Persa pomi�dzy sto�y.
� Odczep si� od niej! � rzuci� ostro.
� Ty draniu! � zawy� Pers.
Lew� r�k� wyrwa� tura�skiemu fa�szerzowi ilbarzyjski miecz i ruszy� na Conana.
M�odzieniec zahaczy� stop� o przewr�cone krzes�o i pchn�� je pod nogi napastnika. Pers wpad� na nie i si� przewr�ci�. Pr�bowa� si� podnie��, lecz jego szcz�ka spotka�a si� z ci�kim butem Conana. Leg� bez ruchu na ziemi obok st�p Tura�czyka. Ten odebra� mu sw�j miecz i po��dliwie wpatrywa� si� w nabit� sakiewk� Persa.
Conan zwr�ci� si� do pi�knej wr�ki (czy mu si� tylko zdawa�o, czy naprawd� widzia� sztylet znikaj�cy pod jej faluj�c� peleryn�?).
� Skoro mamy ju� spok�j z tym go�ciem, czy pozwolisz zaprosi� si� na wino?
Wyd�a wargi.
� Obesz�abym si� bez pomocy barbarzy�c�w.
Spojrza�a w lewo, a Conan rzuci� si� w prawo. Zakrzywiona perska szabla zamiast w jego szyj� trafi�a w blat sto�u.
M�odzieniec pochyli� si�, zerwa� na nogi i wyci�gn�� z pochwy sw�j miecz. Dwaj Persowie stali naprzeciwko, o d�ugo�� sto�u od niego. Wygl�dali na do�wiadczonych wojownik�w. Przy s�siednich sto�ach nagle zrobi�o si� pusto, lecz przy pozosta�ych go�cie nadal zajmowali si� swoimi sprawami. Krwawe b�jki by�y przecie� w szynkach Sheddomu na porz�dku dziennym i rzadko si� zdarza�o, by nikt w nich nie zgin��.
� Ty blade szczeni�! Twoja matka nie zna�a imienia twojego ojca! � zacz�� go l�y� jeden z nich. � Poci��e� naszego i my�lisz, �e to prze�yjesz? Ty b�karcie z P�nocy�
Conan mia� do�� tej rozmowy. Wyda� z siebie dziki okrzyk bojowy Cymmeryjczyk�w, wzni�s� miecz ponad g�ow� i ruszy� do ataku. Stoj�cy najbli�ej Pers z ironicznym u�miechem tak wymierzy� pchni�cie, by przebi� barczystego ch�opaka, nim ten zada pot�ny cios. Lecz Conan przewidzia� to. W ostatniej chwili uchyli� si� i przykucn�� z lew� nog� wysuni�t� w bok.
Zobaczy� �mier� w wytrzeszczonych ciemnych oczach swego przeciwnika. Gdy tylko b�yszcz�ca klinga szabli Persa ze �wistem przeci�a powietrze nad jego g�ow�, ostrze miecza Conana obr�ci�o si�, przeci�o kaftan i zag��bi�o w piersi napastnika.
Czuj�c, jak pod morderczym ciosem rozst�puj� si� ko�ci, barbarzy�ca k�tem oka dojrza� ostatniego Persa, kt�ry naciera� na niego z w�ciekle wyszczerzonymi z�bami. Wbi� r�ce w brzuch konaj�cego, wyprostowa� si� i rzuci� nim w napastnika. Trup wyl�dowa� pod nogami towarzysza. Ten przeskoczy� przez niego. B�ysn�a zakrzywiona klinga. Miecz Conana odbi� jednak szabl�, a wracaj�c ugodzi� przeciwnika w szyj�.
Pers z niedowierzaniem wyba�uszy� oczy. Zatoczy� si� do ty�u i pad� na wznak, przewracaj�c na siebie st�, kt�rego pr�bowa� si� przytrzyma�.
Semiramis sz�a na g�r�, a ci�ka r�ka Kothyjczyka w�adczo spoczywa�a na jej kr�g�ym po�ladku.
Conan wzruszy� ramionami i wytar� kling� miecza w pludry ostatniego przeciwnika. Czort z ni�, skoro jeszcze nie zauwa�y�a, �e mia�a lepszego! Odwr�ci� si� do stolika wr�ki � by� pusty. Zakl�� w�ciekle.
� Kolejny trup � warkn�� Abuletes.
T�usty gospodarz kl�cza� nad Persem, trzymaj�c w r�ku jego srebrny �a�cuch � d�u�szy, ni� si� to wcze�niej wydawa�o.
� Skr�ci�e� mu kark. Na kamienie Hanumana, Conanie, zabi�e� mi trzech kolejnych go�ci. Lepiej by�oby, gdyby� w przysz�o�ci nie zaszczyca� tego lokalu swoj� obecno�ci�.
� Odczep si�! � rzuci� rozdra�niony m�odzieniec. � Przynajmniej nie b�d� musia� pi� tych pomyj, kt�re nazywasz winem. A teraz przynie� mi najlepszego wina, jakie masz. Na ich koszt!
Usiad� przy stole pod �cian� i ponuro si� zamy�li�. My�la� o kobietach. Ta ruda mog�a okaza� troch� wdzi�czno�ci. Ostatecznie uchroni� j� co najmniej przed paroma guzami, a mo�e i przed czym� du�o gorszym. A Semiramis�
Abuletes postawi� przed nim gliniany dzban i wyci�gn�� brudn� r�k�. Conan spojrza� znacz�co na ostatniego z trzech zabitych Pers�w, kt�rego dwaj ulicznicy, zarabiaj�cy w szynku takimi i podobnymi pos�ugami, w�a�nie wyci�gn�li za drzwi. Barbarzy�ca widzia� wyra�nie, jak wszystkie trzy sakiewki znikn�y pod poplamionym fartuchem Abuletesa. Po chwili namys�u karczmarz wytar� r�ce w fartuch i odszed�.
Conan utopi� swe troski w winie.
Stoliki, opuszczone przez go�ci w czasie walki, wkr�tce zn�w si� zape�ni�y. Nikt nawet nie spojrza� na wywleczone z sali zw�oki, a karczemny gwar nie umilk� ani na chwil�. Pomaga dziewka z zachwytem spojrza�a na szerokie bary barbarzy�cy, lecz widz�c jego w�ciek�� min�, zwr�ci�a si� ku innym.
Conan zastanawia� si�, co dalej. Wypi� czwarty dzbanek s�odkawego wina. Normalna z�odziejska zdobycz, nawet troch� lepsza, nie zmieni jego po�o�enia. Wszak gdyby by� bogatszy, ruda na pewno popatrzy�aby na niego �askawiej i z wi�ksz� wdzi�czno�ci�, a i Semiramis nie spieszy�aby si� tak bardzo do pracy.
Za z�ote kielichy ze skarbc�w t�ustych kupc�w i per�owe naszyjniki z nocnych stolik�w pysznych szlachcianek z�odzieje otrzymywali jedn� dziesi�t� ich rzeczywistej warto�ci. A gospodarowa� pieni�dzmi Conan nie potrafi� � czego nie wyda� na dziwki, to przepija� albo przegrywa�. Je�li mia� do czego� doj��, musia� dobrze zarobi� na jednym w�amaniu. Tylko gdzie?
Oczywi�cie w pa�acu. Kr�l Tiridates mia� nieprzebrane skarby, ka�de dziecko o tym wiedzia�o. Podobnie jak o tym, �e kr�l du�o pi�, odk�d ponury czarownik Yara sta� si� faktycznym w�adc� Zamory. Sprawiedliwo�� wymaga�a, by Tiridates obdarzy� odrobin� swego maj�tku cz�owieka, kt�ry doprowadzi� do upadku Yary. Kr�l jednak nic nie wiedzia� o czynach tego cz�owieka. A nawet gdyby wiedzia�, to i tak nie pozby�by si� dobrowolnie cz�ci swego bogactwa.
Co� jest mi przecie� winien, pomy�la� Conan. I nie b�dzie kradzie��, je�eli wezm�, co moje. Nawet bez wiedzy Tiridatesa.
Poza tym niedaleko Shadizar le�a�a Larsha � prastare zakl�te miasto. Pochodzenie tych zniszczonych wie� i przegni�ych mur�w gin�o w mrokach niepami�ci, ale ka�dy wiedzia�, �e s� tam skarby. I �e na tych skarbach ci��y kl�twa.
Przed dziesi�ciu laty, gdy Tiridates by� jeszcze zdrowym, przedsi�biorczym monarch�, wys�a� � w bia�y dzie�! � za mury Larshy kompani� wojska. Nie wr�ci� nikt, a krzyki gin�cych wprawi�y dw�r i gwardi� przyboczn� w takie przera�enie, �e wszyscy uciekli na �eb, na szyj�, kr�l za� nie mia� innego wyj�cia, jak ucieka� razem z nimi.
Trudno powiedzie�, czy kto� od tamtego czasu pr�bowa� szcz�cia w zakl�tych ruinach. Pewne by�o, �e nikt stamt�d nie wr�ci�.
Conan nie ba� si� kl�twy. Czy� nie okaza� si� ju� postrachem czarownik�w? Nie mia� te� opor�w przed w�amaniem do kr�lewskiego pa�acu. Ale co by�o lepsze? Wyniesienie wystarczaj�cej ilo�ci skarb�w z pa�acu wcale nie by�o prostsze od ich wydobycia z zakl�tych ruin. Co si� bardziej op�aca�o?
Poczu�, �e kto� na niego patrzy. Podni�s� wzrok. Ko�cisty ciemnow�osy m�czyzna o orlim nosie przygl�da� mu si� uwa�nie. Odziany by� w purpurowy jedwab, a r�wnie purpurowy turban spina�a z�ota brosza. Wspiera� si� na d�ugiej lasce z g�adkiego drewna. Cho� nie mia� innej broni, najwyra�niej nie obawia� si� rabunku. W og�le nie wygl�da�o, �eby ba� si� czegokolwiek.
� Nazywasz si� Conan i jeste� Cymmeryjczykiem. � Nie brzmia�o to jak pytanie. � M�wi�, �e jeste� najlepszym z�odziejem w Shadizar.
� A ty kim jeste�? � spyta� Conan ostro�nie. � I dlaczego podejrzewasz w szanowanym obywatelu z�odzieja? Jestem �o�nierzem Gwardii Kr�lewskiej.
Przybysz bez zaproszenia usiad� naprzeciw niego. Ca�y czas trzyma� w d�oni lask�, kt�r� najwyra�niej uwa�a� za bro�.
� Jestem kupcem, kt�ry handluje bardzo dziwnym towarem. Potrzebuj� pomocy najlepszego z�odzieja w Shadizar. Zw� si� Ankar.
U�miechaj�c si� zarozumiale, Conan rykn�� nieco wina. By� na bezpiecznym gruncie.
� C� to za nietypowy towar chcesz zdoby�?
� Najpierw najwa�niejsze: jestem got�w za to zap�aci� dziesi�� tysi�cy sztuk z�ota.
Conan odstawi� szklank� tak gwa�townie, �e troch� wina wyla�o mu si� na r�k�. Dziesi�� tysi�cy?! Na Croma! Z tak� sum� w r�ku nie musia�by kra��, tylko samemu dobrze si� zabezpieczy� przed z�odziejami!
� Co mam dla ciebie ukra��?
Przez cienkie wargi Ankara przemkn�� s�aby u�miech.
� A wi�c przynajmniej jedno jest pewne: z�odziej Conan to ty. Czy wiesz, �e Yildiz z Turanu i Tiridates zawarli uk�ad o zwalczaniu napad�w na wyprawy kupieckie wzd�u� granicy mi�dzy Turanem a Zamor�?
� Mo�e i wiem, ale co to obchodzi z�odzieja?
� Tak ci si� zdaje? To s�uchaj dalej: dla przypiecz�towania tego paktu, wa�nego przez pi�� lat, kr�lowie obdarowali si� nawzajem prezentami. Yildiz przes�a� Tirida � tesowi pi�� tancerek oraz z�ote puzdro, kt�rego pokryw� zdobi pi�� ametyst�w, pi�� szafir�w i pi�� topaz�w, a znajduje si� w nim pi�� medalion�w, ka�dy z kamieniem, jakiego ludzkie oko nie widzia�o.
Conan by� zm�czony mentorskim tonem obcego. Go�� uwa�a� go za ciemnego, nieokrzesanego barbarzy�c�. Mo�e i mia� racj�, ale w ka�dym razie nie powinien traktowa� go jak p�g��wka.
� Kr�tko: mam ukra�� medaliony, ale nie puzdro? � Widok rozszerzonych oczu Ankara sprawi� mu niema�� satysfakcj�.
Kupiec wzi�� lask� w obie r�ce.
� Jak na to wpad�e�, Cymmeryjczyku? � Jego g�os brzmia� z�owieszczo.
� S�dz�c z opisu, puzdro nie jest warte jednej setnej sumy, kt�r� mi proponujesz. Pozosta�y tylko medaliony. � Zawaha� si� przez chwil�, my�l�c o wieku rozm�wcy, i doda� z u�miechem: � Chyba �e chodzi o tancerki�
Ankar si� nie roze�mia�. Patrzy� na m�odzie�ca spod p�przymkni�tych powiek.
� Nie jeste� g�upi� � przerwa� nagle.
Conan spowa�nia�. Nie jestem g�upi jak na barbarzy�c�! � pomy�la�. Poka�e jeszcze temu idiocie barbarzy�c�!
� Gdzie one s�? � warkn��. � Je�eli w skarbcu, to potrzebuj� troch� czasu na opracowanie planu i�
� Tiridates chce, by i na niego sp�yn�o nieco s�awy kr�la Turanu. Ten prezent jest jawnym dowodem, �e Yildiz zawar� z nim uk�ad. Puzdro stoi w przedsionku sali tronowej, tak aby ka�dy, kto przybywa na audiencj�, m�g� podziwia� ten wspania�y dar.
� Mimo to potrzebuj� czasu � o�wiadczy� Conan. � Dziesi�� dni na niezb�dne przygotowania.
� Wykluczone. Skr�� okres przygotowa�. Trzy dni!
� Je�li si� dobrze nie przygotuj�, nigdy nie dostaniesz tych medalion�w, a moja g�owa, zatkni�ta na oszczepie, znajdzie si� ko�o Zachodniej Bramy. Osiem dni!
Ankar obliza� czubkiem j�zyka cienkie wargi. Pierwszy raz w �yciu dzia�a� niepewnie. Jego oczy zasz�y mg��, jakby gubi� si� we w�asnych my�lach.
� Phi� Cztery dni, ani chwili d�u�ej!
� Pi�� dni! � Conan poszed� mu na r�k�. � Jeszcze mi �ycie mi�e.
Oczy Ankara zn�w si� zamgli�y.
� Dobrze, pi�� � zgodzi� si� wreszcie.
� No, to umowa stoi.
Conan z trudem st�umi� chichot. Mia� zamiar zdoby� te medaliony jeszcze tej nocy, a certowa� si� o czas, �eby kupiec doceni� jego wysi�ek. Skoro ��da� dziesi�ciu dni na przygotowanie akcji i po d�ugich targach raczy� zadowoli� si� pi�cioma, to ten cz�owiek uzna go za cudotw�rc�, je�li otrzyma kosztowno�ci jutro rano.
� Dziesi�� tysi�cy, Ankar.
Ciemnosk�ry m�czyzna wyci�gn�� sakiewk� i po�o�y� j� na blacie sto�u.
� Dwadzie�cia sztuk teraz. Sto, kiedy poznam plan.
� N�dzna zaliczka, jak na tak� sum� � mrukn�� Conan, lecz w g��bi duszy by� zdumiony: nawet dwadzie�cia sztuk z�ota stanowi�o jego najwi�kszy jednorazowy zarobek. A jutro rano reszta b�dzie jego.
Si�gn�� po sakiewk�. Nagle Ankar wyci�gn�� r�k� i po�o�y� swoj� d�o� na jego d�oni. M�odzieniec odruchowo zadr�a�. R�ka kupca by�a zimna jak u trupa.
� Zaprawd� powiadam ci, Conanie z Cymmerii � sykn�� ciemnosk�ry � �e je�li mnie oszukasz, b�dziesz b�aga� twych bog�w, by twoja czaszka istotnie ozdobi�a Zachodni� Bram�.
Conan wyrwa� r�k� z ko�cistej d�oni kupca. Mia� ch�� sprawdzi�, czy ma jeszcze palce � lodowata ki�� rozm�wcy zabra�a chyba jego d�oni ca�e ciep�o.
� Um�wili�my si� � powiedzia� ostro � a ja nie jestem a� tak cywilizowany, �eby nie dotrzymywa� danego s�owa.
Przez chwil� my�la�, �e us�yszy szyderczy �miech � i wiedzia�, �e je�li to nast�pi, przybysz zginie. Lecz Ankar skrzywi� si� nieznacznie i skin�� g�ow�.
� Uwa�aj wi�c, Cymmeryjczyku, aby� nie zapomnia� o danym s�owie!
Wsta� i odszed�, nie czekaj�c na odpowied�.
Jeszcze d�ugo po odej�ciu dziwnego przybysza Conan siedzia� zamy�lony przy stole. W�a�ciwie ten g�upiec zas�u�y� na to, by nigdy nie zobaczy� z bliska medalion�w� Ale s�owo si� rzek�o. Losy prezentu przeznaczonego dla kr�la by�y ju� przes�dzone. Wytrz�sn�� na szynkwas zawarto�� sakiewki. Grube z�ote kr��ki o z�batych brzegach, z profilem Tiridatesa, potoczy�y si� po blacie. Z�y nastr�j prysn�� jak ba�ka mydlana.
� Abuletes! � rykn��. � Wina dla wszystkich! Ech, mie� ju� te dziesi�� tysi�cy�
3
Cz�owiek, kt�ry przedstawi� si� jako Ankar, opu�ci� Sheddom, �ledzony przez ludzkie hieny. Nieproszeni towarzysze szli za nim przez zaniedbane, �mierdz�ce ulice, lecz nie odwa�yli si� zbli�y� do niego. Widocznie czuli instynktownie, z kim maj� do czynienia. On za� nie przejmowa� si� ich obecno�ci�, gdy� w razie potrzeby m�g� samym wzrokiem podporz�dkowa� cz�owieka swej woli lub gestem pozbawi� go �ycia. Jego prawdziwe imi� by�o Imhep�Aton, a kto je zna�, truchla� na samo jego brzmienie.
Wr�ci� do domu w Hafirze, jednej z lepszych dzielnic Shadizar. Drzwi otworzy� mu muskularny Shemita, r�wnie silny jak Conan, z mieczem u boku. Kupiec, handluj�cy rzadkimi kamieniami szlachetnymi � tyle wiedzieli o nim mo�ni Shadizar � potrzebowa� obstawy. Shemita uwa�a�, by nie zbli�a� si� zbytnio do ko�cistego czarownika.
Pospiesznie zamkn�� i zaryglowa� za nim drzwi.
Imhep�Aton szybko uda� si� w g��b domu i zszed� do g��bokiej piwnicy. Wynaj�� ten dom w�a�nie ze wzgl�du na jego g��bokie i rozleg�e podziemia. S� bowiem rzeczy, kt�re wymagaj� takich miejsc, gdzie nigdy nie go�ci s�o�ce.
W przedsionku jego komnaty pad�y przed nim na kolana dwie dziewczyny o bujnych kszta�tach. Mog�y mie� po szesna�cie lat. Za ca�� odzie� s�u�y�y im z�ote �a�cuszki na przegubach r�k i n�g, w talii i na szyi. Z uwielbieniem patrzy�y na niego wielkimi, okr�g�ymi oczami, bez reszty podporz�dkowane jego woli. Sensem ich n�dznej egzystencji by�o spe�nianie ka�dego �yczenia czarownika.
Czar, kt�ry je doprowadzi� do takiego stanu, odebra� im dusze przed dwoma laty. Ich pan troch� tego �a�owa�, gdy� wymaga�o to sprowadzenia nowych s�u�ebnic, do kt�rych musia� si� przyzwyczai�.
Dziewczyny pad�y przed nim na twarze, on za� zatrzyma� si� i opar� lask� o futryn�. Laska skurczy�a si� i zmieni�a w w�a, kt�ry zwin�� si� w k��bek i czujnie zacz�� lustrowa� otoczenie swymi zimnymi, p�inteligentnymi oczami. Maj�c takiego obro�c�, Imhep�Aton nie musia� si� ba� nieproszonych go�ci, w ka�dym razie ludzkich.
Jak na pracowni� czarownika, pok�j by� pusty. Nie by�o tam stos�w ludzkich ko�ci, s�u��cych magom do podsycania nieczystego ognia, ani zasuszonych mumii, kt�rych starte na proszek fragmenty s� przydatne do czarnoksi�skich praktyk. Ale i te nieliczne drobiazgi, kt�re tu by�y, wprawi�yby zwyk�ego �miertelnika w ob��dny strach.
Na dw�ch ko�cach d�ugiego czarnego sto�u unosi�y si� k��by smolistego dymu z dw�ch rze�bionych lamp oliwnych, nape�nionych �ojem z dziewicy zha�bionej przez w�asnego ojca, a wcze�niej uduszonej w�osami swej matki. Po�rodku le�a�a oprawny w ludzk� sk�r� ksi�ga, wype�niona tajemnicami bardziej ponurymi ni� wszystko to, co mog�o istnie� poza Stygi�, oraz przypominaj�ce kszta�tem �ono matki naczynie, w kt�rym w m�tnej cieczy p�ywa� ludzki p��d. Imhep�Aton uczyni� kilka magicznych gest�w i wypowiedzia� zakl�cie, kt�re ma�o kto spo�r�d �miertelnych m�g�by zrozumie�. Homunkulus poruszy� si� w przezroczystym �onie. Male�kie powieki unios�y si� z wysi�kiem. Przez zniekszta�con� twarzyczk� przebieg� skurcz b�lu.
� Kto mnie wzywa�?
Gard�owy, ochryp�y, niewyra�ny, a przecie� niezwykle w�adczy g�os przypomnia� Imhep�Atonowi, �e oto poprzez setki mil ze starodawnego miasta Khemi w Stygii przem�wi� do niego Tot�Amon, najwy�szy z czarownik�w Czarnego Kr�gu.
� Jam jest Imhep�Aton. Wszystko gotowe. Wkr�tce Amanar pogr��y si� w mroku.
� A wi�c Amanar jest jeszcze w�r�d �ywych. Ten za�, kt�rego imi� niechaj b�dzie zapomniane, nadal blu�ni chwale Seta. Czy� sw� powinno��. Je�li zawiedziesz, biada ci!
Zimny pot obla� czo�o Imhep�Atona. To on wprowadzi� Amanara do Czarnego Kr�gu. Zakrztusi� si�, pr�buj�c odpowiedzie�. Przypomnia� sobie, jak na jego oczach sk�adano wiaro�omnego kap�ana Setowi w ofierze.
� Nie zawiod� � zamrucza�. Zebra� wszystkie si�y, by homunkulus us�ysza� jego s�owa i przekaza� je dalej. � Nie zawiod�. To, po co przyby�em do Shadizar, osi�gn� w ci�gu pi�ciu dni, a Amanar i ten, kt�rego imi� niechaj b�dzie zapomniane, znajd� si� w mocy Seta.
� Nie mnie zawdzi�czasz szans� poprawy. Je�li zawiedziesz�
� Nie zawiod�. Z�odziej, ciemny barbarzy�ca, nie znaj�cy prawdziwej warto�ci tego, co ukradnie�
Straszny metaliczny g�os ze szklanego �ona przerwa� mu:
� Nie interesuj� mnie twoje metody, Seta tym bardziej! Dopilnuj za�atwienia sprawy! Je�li ci si� nie uda, zap�acisz za swoje winy!
Male�kie powieki zamkn�y si� i homunkulus zwin�� si� cia�niej. Po��czenie zosta�o przerwane.
Imhep�Aton wytar� spocone d�onie w purpurow� szat�. Rozmowa kosztowa�a go troch� nerw�w, ale odbije to sobie z dziewczynami. Tyle �e to nie wszystko. Dziewcz�ta zna�y swoje miejsce � cho� mo�e nie przeczuwa�y, jak kr�tko je b�d� zajmowa�. Tu wiele nie zyska.
Z�odziej� o, to inna sprawa. Cymmeryjczyk czu� si� r�wny jemu, Imhep�Atonowi, a mo�e nawet s�dzi�, �e go przewy�sza. Sama �wiadomo��, �e kto� taki chodzi po �wiecie, sp�dza�aby czarownikowi sen z oczu. Przypomina�aby mu, �e kiedy� m�g� zgin��, gdyby nie otrzyma� pomocy od zwyk�ego cz�owieka.
Je�li dostanie do r�ki medaliony, uwolni Conana nie tylko od trosk finansowych, ale i od wszelkich trosk. Na zawsze.
4
Po blankach wysokich na pi�� s��ni alabastrowych mur�w przypominaj�cego zamek pa�acu Tiridatesa, w z�oconych napier�nikach i grzebieniastych he�mach z pi�ropuszami, przechadza�y si� patrole kr�lewskich gwardzist�w. Za dnia dumnie paradowa�y na dziedzi�cu pawie, a gibkie dziewoje w�r�d zamorskich kwiat�w radowa�y swym ta�cem oczy pijanego w�adcy.
W blasku ksi�yca zdobione wie�e o barwie ko�ci s�oniowej i z�ocone kopu�y pa�acu wyra�nie odcina�y si� od granatowego nieba.
W cieniu zamkowych mur�w Conan uwa�nie liczy� kroki wartownik�w, kt�rzy to szli sobie naprzeciw, to zn�w si� rozchodzili. Buty i peleryn� schowa� do torby, by narz�dzia, w kt�re si� zaopatrzy�, nie uderza�y o siebie. Miecz przewiesi� przez plecy, a jego r�koje�� wystawa�a mu sponad prawego ramienia. Nie zapomnia� te� o karpazyjskim sztylecie, kt�ry tkwi� na swoim miejscu na lewym przedramieniu.
Wartownicy spotkali si� w po�owie drogi i zn�w si� rozeszli. Conan wydoby� z torby czarn� jedwabn� lin� z kotwic� i wypad� ze swej kryj�wki. Bezg�o�nie przebieg� po kamiennych p�ytach, jednocze�nie rozkr�caj�c lin�. Mia� ma�o czasu. Je�eli stra�e zd��� zawr�ci�
Nie zd��y�y. Zarzuciwszy czteroramienn� kotwic� na gzyms i ostro�nie poci�gn�wszy za lin�, Conan wdrapa� si� na mur. Po schodach wchodzi�by du�o d�u�ej.
U�o�y� si� p�asko na szerokim wyst�pie i spojrza� na kotwic�. W mur wbi�o si� tylko jedno ostrze, i to nie do ko�ca. Jeszcze cal� Nie mia� czasu na rozmy�lania. Str�ci� kotwic� do ogrodu. Prawie bezg�o�nie spad�a na sk��bion� w krzakach lin�.
Wartownicy spotkali si� niemal tu� nad nim. Kamienny mur odbija� ich kroki. Conan wstrzyma� oddech. Je�eli zauwa�yli na murze �lad po kotwicy, niezawodnie podnios� alarm.
Zamienili p�g�osem par� s��w i si� rozeszli. Conan poczeka�, a� ich kroki ucich�y, i zeskoczy� do ogrodu.
Sk��bione p�dy os�abi�y jego upadek. Zerwa� si� i pu�ci� biegiem wzd�u� kryj�cego go szpaleru paproci.
Gdzie� w oddali, jak skrzywdzone dziecko, zaskrzecza� paw. Conan w duchu skl�� nieznajomego, kt�ry w �rodku nocy wpakowa� si� do ogrodu i sp�oszy� ptaka. To na pewno wzbudzi podejrzenia stra�nik�w� Przyspieszy� kroku. Za wszelk� cen� musi si� znale�� w pa�acu, zanim ktokolwiek przyjdzie sprawdzi�, co si� dzieje.
Z do�wiadczenia wiedzia�, �e im dalej od g��wnego wej�cia, tym �atwiej kto�, kto go spotka, uwierzy, �e ma on prawo przebywa� noc� w pa�acu. Cz�owieka id�cego z ni�szego pi�tra na wy�sze m�g� kto� zatrzyma�, lecz schodz�cego z g�ry raczej nie. Gdyby faktycznie kto� go zobaczy�, niew�tpliwie uzna�by, �e jest s�u��cym czy gwardzist�, kt�ry wraca od pana do swej kwatery, i nie zwr�ci�by na niego �adnej uwagi. Nie zatrzymuj�c si� tedy, lustrowa� bia�� marmurow� �cian� pa�acu, szukaj�c nie o�wietlonego balkonu. W ko�cu znalaz� go blisko dachu, ze sto st�p od ziemi.
Blad� marmurow� �cian� pokrywa�y p�askorze�by, co dawa�o palcom dobre oparcie. Dla Conana, kt�ry ju� jako dziecko wspina� si� po strzelistych skalnych �cianach Cymmerii, wdrapanie si� na balkon by�o jak spacer zwyczajn� le�n� �cie�k�. Wkr�tce ju� na nim by�.
Znowu odezwa� si� paw. Nagle jego krzyk zamilk�. Conan spojrza� na przechadzaj�cych si� w dole stra�nik�w. Nie zwr�cili uwagi na wrzask ptaka albo go zlekcewa�yli. Niemniej nale�a�o jak najszybciej zdoby� medaliony i znikn�� z pa�acu. Kimkolwiek bowiem by� cz�owiek, kt�ry kr�ci� si� po ogrodzie i zdaje si� zabi� pawia, pr�dzej czy p�niej wartownicy wreszcie si� nim zainteresuj�.
Odsun�wszy adamaszkow� kotar�, wszed� do komnaty i by� ju� w po�owie drogi, gdy stwierdzi�, �e nie jest sam. W wielkim �o�u z baldachimem kto� niespokojnie poruszy� si� pod ko�dr�. Conan b�yskawicznie z�apa� sztylet i przyskoczy� do �o�a. Jedwabne firanki opad�y i m�odzieniec razem z kim�, kto le�a� na �o�u, wyl�dowa� po jego drugiej stronie, na marmurowej posadzce. Dopiero teraz zauwa�y� mi�kkie kr�g�o�ci osoby, na kt�r� si� rzuci�, i poczu� bij�c� od niej s�odk� wo�. By dok�adnie zobaczy�, z kim ma do czynienia, odrzuci� na bok jedwabn� ko�dr�. Ujrza� szczup�e nogi, kt�re rozpaczliwie pr�bowa�y go kopn��, potem kszta�tne biodra, w�sk� kibi�, wreszcie �adn� twarz z ciemnymi oczami, patrz�cymi z obaw� na jego d�o�, kt�r� zatyka� dziewczynie usta. Mi�dzy piersiami mia�a czarny kamie�, oprawny w srebro. Jej nagie cia�o pokrywa�y tylko d�ugie do bioder, ciemne w�osy.
� Kto� ty? � Rozlu�ni� d�o�, �eby mog�a odpowiedzie�. W ka�dej chwili by� got�w zakneblowa� j� na powr�t, gdyby przysz�o jej do g�owy wo�a� o pomoc.
� Zw� mnie Velita, szlachetny panie. Jestem tylko niewolnic�. � G�os jej dr�a� z przera�enia. � Nie czy� mi krzywdy�
� Nie mam zamiaru. � Rozejrza� si� za czym�, czym m�g�by j� zwi�za�.
Niech sobie �yje, byleby nie podnios�a alarmu. Nagle przysz�o mu do g�owy, �e ta obszerna komnata obwieszona kosztownymi dywanami bynajmniej nie wygl�da na pok�j niewolnicy.
� Co tu robisz, Velito? Czekasz na kogo�? Tylko m�w prawd�!
� Nikt tu nie przyjdzie, przysi�gam � powiedzia�a cicho, ze spuszczon� g�ow�. � Kr�l wybra� mnie, ale potem wezwa� ch�opca z Koryntu. Do haremu wr�ci� nie mog�am. Ach, tak chcia�abym ju� by� w Aghrapurze�
� W Aghrapurze? Czy jeste� jedn� z tych tancerek, kt�re Yildiz przys�a� Tiridatesowi?
Podnios�a z dum� kszta�tn� g�ow�.
� Jestem najlepsz� tancerk� tura�skiego dworu. Kr�l nie mia� prawa robi� ze mnie prezentu. � Nagle zach�ysn�a si� ze strachu. � Panie, ale� ty nie jeste� z pa�acu! Czy jeste� w�amywaczem? B�agam, zabierz mnie st�d. B�d� twoja, je�li tylko uwolnisz mnie od tego pijaka, kt�ry przedk�ada ch�opc�w nad pi�kne kobiety.
Conan si� u�miechn��. Owszem, w czasie rozmowy z Ankarem przyszed� mu do g�owy pomys�, �eby wykra�� tancerki, ale tylko jako �art! Velita by�a �adna i mi�a, lecz przechodzi� z takim baga�em przez mur� Przewa�y�a jednak m�ska ambicja.
� Wezm� ci� ze sob�, Velito, ale nie mam zamiaru trzyma� niewolnicy. Mo�esz i��, dok�d zechcesz, na drog� dam ci jeszcze sto sztuk z�ota. Przysi�gam na Croma i na Bela, boga z�odziei.
Szeroki gest, pomy�la�, ale sta� mnie na to. Zostanie mi i tak dziewi�� tysi�cy dziewi��set. Oczy Velity zamgli�y si� ze szcz�cia.
� Nie drwisz ze mnie? Ach, znowu by� woln�! � Zarzuci�a mu r�ce na szyj�. � B�d� ci s�u�y�, przysi�gam, i b�d� dla ciebie ta�czy� i�
Przez chwil� jeszcze Conan rozkoszowa� si� mi�ym dotykiem jej j�drnych piersi, ale w ko�cu uzna�, �e czas za�atwi� pilniejsze sprawy.
� Dosy�, male�ka. Na razie pom� mi zdoby� to, po co tu przyszed�em. Czy znasz medaliony, kt�re Tiridates dosta� od Yildiza?
� Pewnie, �e znam. Jeden nawet mam przy sobie. � Zdj�a przez g�ow� srebrny �a�cuszek i poda�a mu.
Przyjrza� si� medalionowi z zainteresowaniem. Jako do�wiadczony z�odziej umia� oceni� warto�� klejnot�w. Opraw� i �a�cuszek wykonano solidnie: zna� by�o r�k� dobrego rzemie�lnika, ale nie by�y szczeg�lnie wymy�lne. Co za� do kamienia�
By� to czarny owal, g�adki w dotyku jak per�a, wielko�ci najwy�szego cz�onu jego palca wskazuj�cego. Nie by�a to jednak czarna per�a. Na per�ach nie widzi si� czerwonych punkcik�w, kt�re to znikaj� w g��bi kamienia, to wracaj� na powierzchni� Oderwa� raptownie oczy od klejnotu.
� Sk�d to masz, Velito? S�ysza�em, �e medaliony s� wystawione w z�otym puzdrze w przedsionku sali tronowej?
� Puzdro jest tam stale, lecz Tiridates pragn��, by�my nosi�y te klejnoty ilekro� dla niego ta�czymy. Dzi� w nocy wszystkie je mamy.
Conan schowa� sztylet i przykucn��.
� Mo�esz tu sprowadzi� reszt� dziewcz�t, Velito? Pokr�ci�a g�ow�.
� Yasmen i Zuzi s� u dow�dc�w Gwardii, Consuela u ochmistrza, a Aramit u jednego z jego doradc�w. Kr�l ma�o si� interesuje kobietami, wi�c inni korzystaj� z okazji� Czy� czy to znaczy, �e ju� nie chcesz mnie st�d zabra�?
� Obieca�em, wi�c dotrzymam s�owa � mrukn��. Obraca� niepewnie medalion w d�oni. Za jeden klejnot nie dostanie ani grosza, ale jak dotrze� po kolei do pozosta�ych tancerek, z kt�rych ka�da jest u kogo� bardzo wa�nego i pewnie dobrze chronionego? Po chwili wahania zawiesi� srebrny �a�cuszek na jej szyi.
� Zabior� ci� st�d, jak obieca�em, lecz jeszcze jedn� noc musisz wytrzyma�.
� O bogowie! Nie mo�na inaczej� Ale dlaczego?
� Wr�c� tu jutro w nocy o tej samej porze. Do tego czasu musisz zebra� medaliony, z dziewcz�tami czy bez, to nieistotne. Zabra� st�d mog� tylko jedn�, �adnej jednak nie zrobi� krzywdy, obiecuj�.
Velita zagryz�a wargi.
� Im wszystko jedno. Mog�yby siedzie� w klatce, byleby by�a z�ota � mrukn�a. � To, o co prosisz, nie jest zbyt bezpieczne�
� Doskonale o tym wiem. Je�eli nie mo�esz si� tego podj��, powiedz mi to teraz. W takim razie zabior� ci� st�d zaraz i zobacz�, co dostan� za jeden medalion.
Ze zmarszczonym czo�em kl�cza�a na pomi�tej ko�drze.
� Ty ryzykujesz �ycie, a mnie grozi najwy�ej ch�osta. Zrobi�, co chcesz. Co�
Zatka� jej usta d�oni�, bo oto otworzy�y si� drzwi komnaty.
M�czyzna w ciemnej kolczudze, z czerwonym pi�ropuszem na he�mie, wskazuj�cym na stopie� kapitana, wpatrywa� si� w p�mrok. By� wy�szy od Conana, lecz nie tak dobrze zbudowany.
� Gdzie jeste�, panienko? � Kapitan za�mia� si� g�o�no i ruszy� w g��b komnaty. Conan czeka�, a� si� zbli�y. � Wiem, �e tu jeste�, �liczne male�stwo. Lokaj widzia�, jak z wypiekami na twarzy wybieg�a� z komnaty naszego dobrego kr�la. Potrzebujesz odpowiedniego m�czyzny� Co�
Conan skoczy� na kapitana, gdy� ten si� odwr�ci� i si�gn�� po miecz. Jedn� d�oni� wykr�ci� zbrojn� w miecz r�k� gwardzisty, a drug� zacisn�� na jego gardle. Byle nie zd��y� krzykn��, zanim dostanie no�em mi�dzy �ebra! Pr�buj�c zaprze� si� nogami o posadzk�, starli si� piersi� o pier�. Przeciwnik woln� r�k� uderzy� Conana w kark. Barbarzy�ca pu�ci� gard�o Zamorianina i obj�� go ramieniem. Zwolniwszy przegub wroga, wsun�� mu r�k� pod prawe rami� i przez prawy bark usi�owa� z�apa� go za zaro�ni�t� szcz�k�. Jego bicepsy wydawa�y si� trzeszcze� z wysi�ku, gdy powoli wykr�ca� g�ow� kapitana do ty�u. Ros�y gwardzista nie pr�bowa� ju� odzyska� miecza. Nagle chwyci� Conana obur�cz za g�ow� i stara� si� j� obr�ci�.
Oddech �wiszcza� m�odzie�cowi w gardle, puls �omota� w uszach, a oczy zalewa� pot � jego i kapitana. St�kn�� ci�ko i jeszcze troch� przekr�ci� g�ow� niefortunnego zalotnika. Rozleg� si� trzask� i gwardzista opad� na jego piersi.
Conan sapn�� i rzuci� cia�o z nienaturalnie przekrzywion� g�ow� na ziemi�.
� Zabi�e� go! � szepn�a z przera�eniem Velita. � Teraz� Ja go znam. To jest Mariates, kapitan Gwardii. Jak go tu znajd��
� Nie znajd� � przerwa� jej Conan.
Zawl�k� trupa na balkon i wyj�� z torby czarn� lin�. Si�ga�a gdzie� do po�owy wysoko�ci muru. Przymocowa� kotwic� do kamiennego parapetu i spu�ci� lin�.
� Jak gwizdn�, odczep lin�, Velito.
Zwi�za� przeguby r�k gwardzisty jego w�asnym pasem i w tak powsta�y uchwyt wsun�� g�ow� i prawe rami�. Gdy wsta�, trup zwisa� mu na plecach jak torba. Lekka ta torba nie by�a, ale szed� z ni� po dziesi�� tysi�cy sztuk z�ota.
� Co chcesz zrobi�? � zapyta�a dziewczyna. � I jak si� nazywasz? Nie znam nawet twojego imienia.
� Sama m�wi�a�, �e lepiej, by nie znaleziono tu trupa. � Przeszed� przez parapet i upewni� si�, czy kotwica mocno tkwi w murze. Velita, na kt�rej piersi po�yskiwa� medalion, spojrza�a na niego z trosk�. � Jestem Conan z Cymmerii � powiedzia� dumnie i zacz�� si� opuszcza� po linie.
Baga� na plecach ci��y� mu, jakby trup dawa� do zrozumienia: �Chod� ze mn�!� Conan by� silny, ale i zabity Zamorianin nie by� pi�rkiem. Zwi�zane r�ce uciska�y gard�o Cymmeryjczyka, lecz balansuj�c wraz z �adunkiem nad pi��dziesi�ciostopow� przepa�ci�, nie m�g� go sobie poprawi�.
Wprawnym okiem g�rala oszacowa� odleg�o�� i k�t. Zatrzyma� si� na pozbawionym balkon�w odcinku mur�w. Silnymi nogami odepchn�� si� od �ciany i zrobi� dwa kroki w bok. Zawis� na linie, przelecia� na drug� stron�. Jeszcze dwa kroki po �cianie� i znowu wahni�cie, z odpowiednio wi�kszym wychyleniem. Trup mu tro