Holly Black Wielkomiejska basn #2 Waleczna WIELKOMIEJSKA BASN Valiant. A Modern Tale of FaerieDla mojego meza Theo, ktory lubi waleczne dziewczyny Prolog Jak lisc i kwiat, co kazdej kropli Barwny potrafia nadac sens Naucze sie przemieniac w zloto Kielich goryczy mdlej. Sara Teasdale Alchemy riada zakrztusila sie trucizna. Zyciodajne soki palil ogien, wiekszosc lisci opadla, a te, ktore pozostaly, czernialy i wiedly na jej plecach. Wyszarpnela z glebi ziemi korzenie, dlugie, wlochate nitki, ktore wzdrygnely sie pod wplywem zimnego, poznojesiennego wiatru. Zelazny plot od lat otaczal jej pien, przez co smrod metalu stal sie rownie swojski jak drobna chroniczna dolegliwosc. Gdy jednak usilowala przekroczyc plot, korzenie sie przypalily. Wytoczyla sie na chodnik, pelna bolesnych, powolnych, drzewnych mysli. Jakis czlowiek spacerujacy z dwoma psami wpadl z wrazenia na sciane. Taksowka zahamowala z piskiem i rykiem klaksonu. Dlugie galezie przewrocily butelke, wijac sie w goraczkowej probie stracenia metalu. Driada spogladala na toczace sie po ulicy ciemne szklo, na resztki gorzkiej trucizny wylewajace sie przez szyjke, na znajome bazgroly na przyklejonym woskiem skrawku papieru. Wedlug tych bazgrolow butelka powinna zawierac tonik. Driada raz jeszcze sprobowala sie podniesc. Jeden z psow zaczal ujadac. Czula, jak trucizna trawi ja od srodka, ogluszajac i pozbawiajac tchu. Pamietala, ze sie czolgala, ale dokad - tego juz nie wiedziala. Ciemnozielone plamy wykwitaly wzdluz pnia niczym since. -Ravus - szepnela, nie zwazajac na pekajaca kore warg. - Ravus... Holly Bl ack Waleczna (Rgzdziaf 1 Bo tu, jak widzisz, trzeba biec tak szybko, jak sie potrafi, zeby zostac w tym samym miejscu. Jezeli chce sie znalezc w innym miejscu, trzeba biec co najmniej dwa razy szybciej!1 Lewis Carroll O tym, co Alicja odkryla po drugiej stronie lustra (j alerie Russell poczula na plecach dotyk czegos zimnego i obrocila sie v gwaltownie, uderzajac machinalnie. Cios trafil w cialo. Puszka napoju uderzyla o podloge szafki i potoczyla sie, rozlewajac po drodze brazowy, musujacy, kleisty plyn. Pozostale dziewczyny na chwile przerwaly przebieranie sie w dresy, podnoszac wzrok i chichoczac. Ruth rozesmiala sie, unoszac rece w gescie poddania. -Zartowalam, Ksiezniczko Nerwusko z Nerwolandii. -Przepraszam - rzekla wbrew sobie Valerie, nadal rozgniewana, a przy 3 tym zazenowana. Znow zrobila z siebie idiotke. - Co ty tu robisz? Myslalam, ze na sam widok dresu dostajesz wysypki. Ruth usiadla na zielonej lawce, wygladajac egzotycznie w staromodnej bonzurce i dlugiej aksamitnej spodnicy. Zamiast brwi miala namalowane kredka cienkie kreski, a oczy podkreslila czarna konturowka i czerwonym cieniem. Wygladala jak tancerka teatru kabuki. Wlosy miala lsniaco czarne, jasniejsze u nasady i poprzetykane fioletowymi warkoczykami. Zaciagnela sie gleboko indonezyjskim papierosem kretek i wydmuchnela dym w kierunku jednej z kolezanek Val z druzyny. -Tylko swojego wlasnego dresu. Val przewrocila oczami, ale usmiechnela sie. Musiala przyznac, ze to swietna odpowiedz. Przyjaznila sie z Ruth od tak dawna, ze przyzwyczaila sie do zycia w jej cieniu, bycia ta "normalna" - adresatka, a nie nadawczynia uszczypliwych zartow. Lubila te role; czula sie w niej bezpieczna, jak Robin przy Batmanie albo Chewbacca przy Hanie Solo. Pochylila sie, by zdjac tenisowki, i spojrzala na swoje odbicie w niewielkim lustrze zawieszonym na drzwiach szafki. Spod zielonej chusty wysuwaly sie kosmyki pomaranczowych wlosow. Tlum. Maciej Slomczynski. Hotfy (B(hc^ Waleczna Ruth od piatej klasy farbowala wlosy, najpierw kupowanymi w supermarkecie farbami z pudelek, a potem szalonymi, pieknymi kolorami w rodzaju syreniej zieleni i landrynkowego rozu. Val pofarbowala swoje tylko raz, kasztanowa farba ze sklepu dajaca barwe jedynie odrobine ciemniejsza i glebsza niz jej naturalny jasnorudy kolor, ale i tak miala z tego powodu klopoty. W tamtych czasach matka karala ja za wszystkie postepki wskazujace, ze Val dorasta. Nie chciala, zeby jej corka kupowala staniki, nosila krotkie spodniczki albo umawiala sie z chlopakami, poki nie bedzie w liceum. A teraz, gdy juz w nim byla, matka nagle zaczela ja zasypywac radami dotyczacymi makijazu i randek. Val byla skonsternowana, Przyzwyczaila sie do noszenia bandany na glowie, dzinsow i koszulek i nie miala ochoty tego zmieniac. -Mam pewne statystyki na temat projektu "macznego dziecka"2. Wybralam tez kilka potencjalnych imion. - Ruth zdjela z ramienia swoja wielka torbe listonosza. Przednia klapa byla obsmarowana farba i upstrzona plakietkami i naszywkami. Byl tam rozowy trojkat, strzepiacy sie na rogach, plakietka z recznie naniesionym napisem "Nadal nie jestem krolem"; druga, mniejsza, z napisem: "Pewne rzeczy istnieja, nawet jesli w nie nie wierzysz" i mnostwo innych. - Moze przyjdziesz wieczorem i popracujemy nad tym? -Nic moge - odparla Val. - Po treningu ide z Tomem na mecz hokeja. -Jeszcze zrobisz z niego ludzi - powiedziala Ruth, owijajac wokol palca jeden ze swoich fioletowych warkoczykow. 4 Valerie zmarszczyla brwi. Juz dawno zauwazyla, ze Ruth mowi o Tomie jakims dziwnym tonem. -Myslisz, ze nie chce isc? - zapytala. - Mowil cos? Ruth pokrecila glowa i zaciagnela sie szybko. -Nie, nie. Nic z tych rzeczy. -Moze moglibysmy pojsc po meczu do Village, jesli nie bedzie za pozno. Przejdziemy sie wokol kosciola sw. Marka. Zaledwie kilka miesiecy wczesniej Tom przykleil jej u nasady plecow tatuaz-kalkomanie, klekajac i lizac skore, az stala sie odpowiednio mokra. Teraz z trudem zaciagala go do lozka. -Miasto noca. Jakiez to romantyczne. Oczywiscie miala na mysli cos wrecz przeciwnego. -Co jest? - zapytala Val. - Co z toba? -Nic - odparla Ruth. - Jestem jakas rozkojarzona. - Zaczela sie wachlowac reka. - Tyle polnagich dziewczat w jednym miejscu! Val skinela glowa, niemal w to wierzac. 2Flour baby - projekt, w mysl ktorego uczniowie przez okreslony czas opiekuja sie lalka wypchana maka, traktujac ja jak dziecko. Ma sklonic nastolatkow do refleksji nad problemem niechcianej ciazy (przyp. tlum.). Hotfy (B(ac^ Waleczna -Zajrzalas do archiwum czatow, jak ci mowilam? Znalazlas te wiadomosc, w ktorej wyslalam ci statystyki na temat gospodarstw domowych zlozonych wylacznie z kobiet? -Nie mialam okazji. - Valerie znow przewrocila oczami. - Matka non stop siedzi w Internecie. Znalazla sobie nowego wirtualnego faceta. Ruth udala, ze wymiotuje. -Co? - zdziwila sie Val. - Myslalam, ze popierasz internetowe zwiazki. Czy to nie ty powiedzialas, ze to milosc umyslow? Calkowicie duchowa, bez ograniczen zwiazanych z cialem? -Mam nadzieje, ze tego nie powiedzialam. - Ruth przytknela grzbiet dloni do czola i osunela sie do tylu, jakby mdlala. Potem wyprostowala sie nagle. - Hej, zwiazalas wlosy gumka? Powyrywa ci je. Chodz tu, chyba mam wstazke i szczotke. Val usiadla okrakiem na lawce przed Ruth, ktora zaczeta wyplatywac gumke. -Au! Tylko pogarszasz sprawe! -Myslalam, ze wy, sportsmenki, powinniscie byc bardziej wytrzymale. - Ruth przeczesala wlosy Val i sciagnela je wstazka tak mocno, ze wyrwala jej kilka krotkich wloskow z karku. Podeszla do nich Jennifer, dziewczyna o masywnych kosciach i pospolitej urodzie, Val znala sie z nia od przedszkola, Jennifer zawsze wygladala 5 nienaturalnie czysto: lsniace wlosy, snieznobiale kolanowki, idealnie wyprasowane szorty. Byla kapitanem ich druzyny. Wsparla sie na kiju do gry w lacrosse3. -Hej, lesbo, spadaj stad! -Boisz sie, ze sie zarazisz? - zapytala slodziutko Ruth. -Odwal sie, Jen - rzucila Val, mniej dowcipna i troche spozniona. -Tu nie wolno palic - powiedziala Jen, gapiac sie na dres Val, z jednej strony udekorowany przez Toma, ktorego narysowany markerem gargulec ciagnal sie przez cala noge. Po drugiej stronie widnialy glownie slogany i przypadkowe teksty, wypisane przez Val roznymi pisakami. Prawdopodobnie nie bylo to cos, co Jen uwazalaby za normalny stroj treningowy. -Nie ma sprawy. I tak musze juz isc. - Ruth zgasila papierosa na lawce, wypalajac w drewnie dziure. - Zobaczymy sie pozniej, Val, kochanie. -Co ci odbilo? - zapytala lagodnie Jen, jakby naprawde zalezalo jej na Val. - Po jakie licho sie z nia zadajesz? Nie widzisz, jaka jest kopnieta? 3 Lacrosse - gra zespolowa, w ktorej odbija sie pilke dlugim kijem zakonczonym siatka (przyp. (tum.). Holly Black Waleczna Val gapila sie na nia, slyszac rzeczy, ktorych Jen wcale nie mowila: Ty tez jestes lesba? Napalasz sie na mnie? Jesli sie nie poprawisz, wyrzucimy cie z druzyny! Gdyby zycie bylo gra komputerowa, Val dwoma uderzeniami kija do lacrosse wyrzucilaby Jen w powietrze i uderzyla nia o sciane. Tyle, ze w grze prawdopodobnie bylaby ubrana w bikini i miala gigantyczne piersi, zrobione z dwoch oddzielnie animowanych wielokatow. W prawdziwym zyciu Val przygryzla warge i wzruszyla ramionami, ale jej dlonie same zacisnely sie w piesci. Od czasu wstapienia do druzyny juz dwa razy sie bila i nie mogla sobie pozwolic na zrobienie tego po raz trzeci. -Co? Zapominasz jezyka w gebie, gdy twojej dziewczyny nie ma w poblizu? Uderzyla Jen w twarz. Z palacymi klykciami Valerie rzucila plecak i kij do lacrosse na i tak juz zagracona podloge sypialni. Pogrzebala w ciuchach i wyjela majtki oraz sportowy stanik, w ktorym prezentowala sie jeszcze bardziej plasko niz w rzeczywistosci. Potem wyciagnela ze stosu brudow czarne spodnie, ktore wygladaly na czyste, oraz zielona bluze z kapturem i podreptala na korytarz. Podbite korkami buty deptaly ksiazki bez okladek i pozostawialy slady na rozsianych po podlodze pudelkach od gier wideo. Slyszac odglos pekajacego 6 plastiku, odkopnela kilka pudelek na bok. W lazience zdjela dres, wymyla sie gabka pod pachami i na nowo psiknela dezodorantem, po czym zaczela sie ubierac, przerywajac tylko po to, by przyjrzec sie zaczerwienionej skorze dloni. "Miarka sie przebrala" - powiedzial trener. Czekala w jego biurze trzy kwadranse, kiedy pozostale dziewczeta trenowaly, a gdy wreszcie sie zjawil, wiedziala, co powie, nim zdazyl otworzyc usta. "Nie mozemy sobie pozwolic na trzymanie cie w druzynie. Masz zly wplyw na ducha zespolu. Musimy stanowic zwarta grupe, ktorej przyswieca jeden cel: zwyciestwo. Rozumiesz to?" Rozleglo sie pojedyncze stukniecie w drzwi i w progu lazienki stanela jej matka, nie zdejmujac z klamki idealnie wypielegnowanej dloni. -Co ci sie stalo? Val przygryzla warge, przygladajac sie swojej twarzy w lustrze. Zapomniala o tym. -Nic. Wypadek na treningu. -Wygladasz potwornie. - Matka wcisnela sie do srodka, potrzasajac szopa wlosow ze swiezymi blond pasemkami. Jej twarz pojawila sie w lustrze obok twarzy Val. Za kazdym razem, gdy szla do fryzjera, dorabiala sobie nowe jasne pasemka, wskutek czego oryginalny braz niemal utonal w zalewie zolci. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Wielkie pieprzone dzieki - burknela Val, tylko odrobine zla. - Jestem spozniona. Spozniona. Spozniona. Jak bialy krolik. -Czekaj chwile. - Mama obrocila sie i wyszla z lazienki. Val odprowadzila ja wzrokiem wzdluz korytarza wylozonego pasiasta tapeta i obwieszonego rodzinnymi fotografiami. Matka jako uczestniczka konkursu miss. Valerie z aparatem na zebach, siedzaca na kanapie obok mamy. Babcia i dziadek przed swoja restauracja. Znow Valerie, tym razem w domu ojca, z przyrodnia siostrzyczka. Usmiechy na nieruchomych twarzach wygladaly jak na filmie rysunkowym, a wyszczerzone zeby byly zbyt biale. Po kilku minutach mama wrocila z kosmetyczka w czarno-biale paski. -Nie ruszaj sie. Valerie skrzywila sie, podnoszac glowe znad ulubionych zielonych glanow, ktore wlasnie sznurowala. -Nie mam czasu. Tom zaraz tu bedzie. - Zapomniala zalozyc zegarek, wiec podniosla rekaw matki, by sprawdzic godzine. Jej chlopak spoznial sie jak diabli. -Tom umie sam wejsc. - Matka wycisnela na palec ciemny puder w kremie i zaczela go lagodnie nanosic na skore pod oczami Val. -Mamo, mam zraniona warge! - zaoponowala Val. Nie lubila makijazu. Kiedy sie smiala, ciekly jej lzy i makijaz splywal, jakby plakala. -Przyda ci sie troche koloru. Ludzie w Nowym Jorku porzadnie sie 7 ubieraja. -Idziemy na mecz hokeja, a nie do opery, mamo! Matka westchnela, jakby chciala powiedziec, ze Val kiedys zrozumie, jak bardzo sie mylila. Wklepala jej w skore ciemny, a potem jasny puder. Na koniec dodala troche na powieki. Val przypomniala sobie zeszloroczny bal szkolny. Miala nadzieje, ze matka nie bedzie probowala wypacykowac ja tak jak wtedy. Ona jednak dolozyla juz tylko szminke, pod ktorej wplywem zaczelo szczypac. -Skonczylas? - zapytala Val, gdy matka wpatrywala sie w tusz do rzes. Zerknawszy ukradkiem na jej zegarek, stwierdzila, ze pociag, ktorym mieli pojechac, odjezdza za pietnascie minut. - Cholera! Musze isc. Gdzie on, kurde, jest? -Wiesz, jaki potrafi byc Tom - rzekla matka. -Niby jaki? - Dziewczyna nie miala pojecia, dlaczego jej mama zawsze zachowuje sie tak, jakby znala jej przyjaciol lepiej niz sama Val. -Nieodpowiedzialny. - Matka pokrecila glowa. - Jak to chlopak. Valerie wyjela z plecaka komorke i wybrala numer Toma. Od razu wlaczyla sie poczta glosowa. Val rozlaczyla sie. Wrocila do sypialni i wyjrzala przez okno, ale zobaczyla tylko dzieciaki zjezdzajace na deskorolce po rampie Hotfy (B(ac^ Waleczna ze sklejki na podjezdzie sasiadow. Ani sladu rozklekotanego ChevroIeta Caprice Classic Toma. Zadzwonila ponownie. Znow poczta. "Tu Tom. Bela Lugosi nie zyje, ale ja tak. Zostaw mi wiadomosc." -Nie powinnas tak ciagle do niego dzwonic - zauwazyla mama, idac za nia do pokoju. - Kiedy wlaczy telefon, bedzie wiedzial, kto dzwonil i ile razy. -Mam to gdzies - odparla Val, chwytajac kluczyki. - Tak czy owak, zadzwonie jeszcze tylko raz. Matka pokrecila glowa, rozwalila sie na lozku corki i zaczela sobie obrysowywac usta brazowa konturowka. Znala ich ksztalt tak dobrze, ze nie musiala patrzec w lustro. -Tom - powiedziala do telefonu Val, gdy znow wlaczyla sie poczta glosowa - ide juz na stacje. Nie przyjezdzaj po mnie. Spotkamy sie na peronie. Jesli sie nie znajdziemy, pojade sama i spotkamy sie w Garden. Matka zmarszczyla brwi. -Nie wiem, czy powinnas sama jechac do miasta. To troche niebezpieczne. -Jesli nie zdazymy na ten pociag, spoznimy sie na mecz. -No to przynajmniej wez to. - Matka pogrzebala w torebce i podala dziewczynie szminke. -Z tym bede bezpieczniejsza? - zdziwila sie Val, zarzucajac plecak na ramie. Nadal sciskala w reku telefon, rozgrzany pod wplywem jej dotyku. Matka usmiechnela sie. -Musze dzis pokazac dom. Masz swoje klucze? -Jasne - odrzekla Val, po czym pocalowala matke w policzek, wdychajac zapach perfum oraz zelu do wlosow i pozostawiajac "malinke" w kolorze burgunda. - Gdyby Tom sie zjawil, powiedz mu, ze juz poszlam. I ze jest palantem. Matka usmiechnela sie jakos niezrecznie. -Zaczekaj - powiedziala. - Powinnas zaczekac. -Nie moge - odparla Val. - Juz mu powiedzialam, ze ide. Po tych slowach zbiegla ze schodow, wyleciala przez frontowe drzwi i pedem przemierzyla malenki ogrodek. Do stacji bylo niedaleko, a chlodne powietrze wywolywalo przyjemne uczucie. Zreszta wszystko bylo przyjemniejsze od czekania. Asfaltowy parking stacji kolejowej wciaz byl mokry od wczorajszego deszczu, a zachmurzone niebo grozilo kolejnymi opadami. Gdy szla w strone stacji, zaczely mrugac swiatla i rozlegl sie ostrzegawczy dzwiek. Val dotarla na Hotfy (B(ac^ Waleczna peron dokladnie w momencie, w ktorym pociag zahamowal, wyrzucajac oblok goracego, cuchnacego powietrza. Zawahala sie. A jesli Tom zapomnial komorki i pojechal jednak do jej domu? Jesli Val teraz wsiadzie, a on przyjedzie nastepnym pociagiem, moga sie nie spotkac. Tymczasem ona miala oba bilety. Moglaby wprawdzie zostawic mu jeden w kasie, ale nie wiadomo, czy przyszloby mu do glowy, by zapytac. A nawet gdyby sie udalo, i tak by marudzil. Pewnie caly czas by sie klocili. Val nie wiedziala, dokad mogliby pojsc, ale miala nadzieje, ze znajda jakies miejsce, by przez chwile pobyc sami. Wlozyla kciuk do ust i rowniutko obgryzla paznokiec, a potem oderwala zebami malenka skorke. Odczula dziwna satysfakcje pomimo kropli krwi, ktora zgromadzila sie na powierzchni, ale gdy ja zlizala, skora miala gorzki smak. Gdy tak stala i deliberowala, drzwi pociagu w koncu sie zamknely. Valerie patrzyla sie, jak sklad znika w oddali, po czym obrocila sie i ruszyla do domu. Widok samochodu Toma zaparkowanego obok mazdy matki na podjezdzie przyjela z ulga i gniewem. Gdzie on sie podziewal do tej pory? Val przyspieszyla i gwaltownym szarpnieciem otworzyla drzwi. Zamarla. Drzwi wysmyknely jej sie z rak i zatrzasnely. Przez siatke widziala matke pochylona do przodu na bialej kanapie, w czysciutkiej niebieskiej koszuli rozpietej az do wysokosci biustonosza. Na podlodze pomiedzy jej nogami kleczal Tom, unoszac do gory glowe z irokezem, by ja pocalowac, a pomalowanymi na czarno paznokciami z odpryskujacym lakierem usilujac rozpiac pozostale guziki koszuli. Oboje podskoczyli na dzwiek trzaskajacych drzwi i obrocili ku nim pozbawione wyrazu twarze. Wargi Toma byly pobrudzone szminka. Nie wiadomo dlaczego wzrok Val przesliznal sie przez nich i padl na zasuszone stokrotki, ktore dostala od Toma, gdy minely cztery miesiace ich zwiazku. Staly na szafce pod telewizor, tak jak je polozyla wiele tygodni temu. Matka chciala, zeby je wyrzucila, ale Val zapomniala. Przez szklo wazonu przebijaly lodyzki, u dolu zanurzone w poczernialej wodzie i porosniete plesnia. Matka Valerie wydala odglos, jakby sie czyms zakrztusila, i probowala wstac, pospiesznie zapinajac koszule. -O kurwa - powiedzial Tom, opadajac na bezowy dywan. Val chciala powiedziec cos wrednego - cos, co z miejsca spaliloby ich na popiol - ale nic nie przychodzilo jej do glowy. Odwrocila sie i odeszla. -Valerie! - zawolala matka, ale byl to raczej krzyk rozpaczy niz rozkaz. Odwrociwszy sie, dziewczyna zobaczyla matke stojaca w drzwiach, a za nia cien Toma. Zaczela biec, uderzajac sie plecakiem o biodro. Zwolnila dopiero przy stacji. Usiadla na betonowym chodniku, wyrywajac zwiedniete chwasty, i wystukala na telefonie numer Ruth. -Halo? - W glosie kolezanki pobrzmiewaly wesole nutki. Hotfy (B(ac^ Waleczna -To ja - powiedziala Val. Myslala, ze glos bedzie jej drzal, ale brzmial beznamietnie. -Hej - rzekla Ruth. - Gdzie jestes? Val czula, ze w kacikach oczu gromadza jej sie gorace lzy, ale nadal mowila spokojnie. -Dowiedzialam sie czegos o Tomie i mojej matce... -O kurwa! - przerwala jej Ruth. Valerie umilkla na moment, czujac, jak konczyny dretwieja jej z przerazenia. -Wiesz cos? Wiesz, o czym mowie? -Tak sie ciesze, ze sie dowiedzialas - odparla Ruth tak pospiesznie, ze slowa niemal obijaly sie o siebie. - Chcialam ci powiedziec, ale twoja mama blagala, zebym tego nie robila. Kazala mi przysiac, ze nic nie powiem. -Powiedziala ci? - Val czula sie wyjatkowo glupio, ale jakos nic mogla przyjac do wiadomosci slow, ktore przed chwila padly. - Wiedzialas? -Odkad sie dowiedziala, ze Tom sie wygadal, nie potrafila mowic o niczym innym. - Ruth zasmiala sie, po czym zamilkla niezrecznie. - Nie zeby to trwalo dlugo, czy cos. Serio. Powiedzialabym ci, ale ona obiecala, ze sama to zrobi. Postraszylam ja nawet, ze ci powiem, ale ona odparla, ze i tak sie wyprze. Poza tym naprawde probowalam dac ci to do zrozumienia. 10 -W jaki sposob? - Valerie nagle zakrecilo sie w glowie. Zamknela oczy. -No, na przyklad powiedzialam, zebys zajrzala do archiwum czatow. Pamietasz? Zreszta niewazne. Ciesze sie, ze w koncu ci powiedziala. -Nie powiedziala - wycedzila Valerie. Zalegla dlugotrwala cisza, przerywana tylko oddechem Ruth. -Prosze, nie wsciekaj sie - rzekla w koncu tamta. - Po prostu nie umialam ci powiedziec. Czekalam, az ktos inny to zrobi. Val rozlaczyla sie. Kopnela lezaca butelke, a gdy ta potoczyla sie do kaluzy, Val kopnela kaluze, jej odbicie rozmylo sie: dobrze widoczne pozostaly jedynie usta - ciemnoczerwona kreska na bladej twarzy. Val otarla szminke, ale kolor tylko sie rozmazal. Wsiadla do nastepnego pociagu, wsliznela sie na popekane pomaranczowe krzeselko i przytknela czolo do chlodnej pleksiglasowej szyby. Telefon zabrzeczal, ale wylaczyla go, nie spojrzawszy nawet na ekran. Gdy jednak obrocila wzrok z powrotem ku szybie, zobaczyla swoja matke. Dopiero po chwili uswiadomila sobie, ze widzi odbicie wlasnej, pokrytej makijazem twarzy. Wsciekla wstala i szybkim krokiem ruszyla do ubikacji. Pomieszczenie bylo wielkie i brudne, z lepka gumowa podloga i scianami z twardego plastiku. Zapach moczu mieszal sie z zapachem odswiezajacych kwiatkow, a sciany udekorowane byly kawalkami zuzytej gumy do zucia. Hotfy (B(ac^ Waleczna Val usiadla na klapie i usilowala sie rozluznic, biorac glebokie wdechy smierdzacego powietrza. Wbila paznokcie w skore przedramienia i jakos zdolala sie poczuc lepiej, odzyskac panowanie nad soba. Dziwil ja ogrom wlasnego gniewu. Byla nim przytloczona; bala sie, ze zacznie krzyczec na konduktora, na pasazerow. Nie wiedziala, jak zdola dotrwac do konca podrozy. Juz teraz byla wyczerpana z wysilku, ktorego potrzebowala, by nie rozsypac sie na kawalki. Potarla twarz i spuscila wzrok na lekko drzaca, poplamiona burgundowa szminka dlon. Rozpiela plecak i wysypala zawartosc na brudna podloge pedzacego pociagu. Aparat fotograficzny z trzaskiem odbil sie od gumowej plytki. Za nim wylecialo kilka filmow, "Hamlet", ktorego juz dawno miala przeczytac do szkoly, kilka wstazek do wlosow, pomieta paczka gumy do zucia i podrozny zestaw kosmetyczny, ktory matka dala jej na ostatnie urodziny. Troche potrwalo, nim go otworzyla: w slabym swietle zalsnily pinceta, nozyczki do paznokci i golarka. Valerie chwycila nozyczki i dotknela palcami malenkich, ostrych czubkow. Potem wstala i spojrzala w lustro. Zlapala kosmyk wlosow i zaczela ciac. Gdy skonczyla, zblakane loki wily sie wokol tenisowek niczym miedziane weze. Przejechala reka po lysej glowie, sliskiej od mydla w plynie i chropawej jak koci jezyk. Wpatrywala sie we wlasne oblicze, ktore stalo sie dziwne i proste, ukazujac nieustepliwe oczy i usta zacisniete w waska linie. Kawalki wlosow przyczepione do policzkow wygladaly jak malenkie druciki. Przez chwile Val nie byla pewna, co sobie mysli ta twarz z lustra. Golarka i nozyczki zagrzechotaly w zlewie, gdy pociag ruszyl z szarpnieciem. W klozecie zabulgotala woda. -Halo! - zawolal ktos z drugiej strony drzwi. - Co sie tam wyrabia? -Chwileczke! - odkrzyknela Val. Oplukala golarke pod kranem i wrzucila do plecaka, ktory zarzucila na ramie. Urwala troche papieru toaletowego, zmoczyla go i przykucnela, by sprzatnac wlosy z podlogi. Gdy sie wyprostowala, jej uwage znow przykula twarz w lustrze. Tym razem spogladal na nia mlody mezczyzna o tak delikatnych rysach, ze wydawal sie bezbronny. Val zamrugala, otworzyla drzwi i wyszla na korytarz. Powedrowala na swoje miejsce, czujac na sobie nieprzyjazne spojrzenia pasazerow. Wygladala przez okno, za ktorym przemykaly podmiejskie trawniki. Potem wjechali do tunelu i jedyna rzecza, jaka widziala, bylo odbicie jej nowej twarzy w szybie. Pociag zajechal na podziemna stacje i Valerie wysiadla. Przedzierajac sie przez tlum ludzi, wsrod smrodu spalin, dotarla do ruchomych schodow, waskich i na domiar zlego zepsutych. Penn Station pelna byla osob wracajacych z pracy, Hotfy (B(ac^ Waleczna z pochylonymi glowami mijajacych sie nawzajem, a takze stoiska z kolczykami, szalikami i polyskujacymi kolorowo swiatlowodowymi kwiatami. Valerie trzymala sie blisko sciany. Minela brudnego mezczyzne, ktory spal przykryty gazeta, i grupke dziewczat z plecakami, krzyczacych na siebie po niemiecku. Gniew wyparowal, ustepujac miejsca otepieniu. Val przemieszczala sie przez stacje jak lunatyczka. Za kolejnymi ruchomymi schodami, kolejka taksowek i stoiskami sprzedajacymi orzeszki ziemne w cukrze i kielbaski znajdowal sie Madison Square Garden. Jakis czlowiek wreczyl jej ulotke. Chciala ja oddac, ale juz odszedl, pozostawiajac Val z kartka obiecujaca "DZIEWCZYNY NA ZYWO". Zmiela ja i schowala do kieszeni. Przepchnela sie przez zatloczony, waski korytarzyk i ustawila w kolejce do kasy. Mlody chlopak za szyba podniosl wzrok, gdy polozyla na ladzie bilet Toma. Wygladal na przestraszonego. Moze z powodu jej lysiny. -Moglabym go odsprzedac? - zapytala. -Masz juz bilet? - zapytal, mruzac oczy, jakby sie zastanawial, co ta dziewczyna kombinuje. -Mhm - mruknela. - Moj byly facet nie dojechal. Palant. Twarz chlopaka rozprezyla sie w wyrazie zrozumienia. -Aha - odparl, kiwajac glowa. - Sluchaj, nie moge ci oddac forsy, bo mecz juz sie zaczal, ale jesli dasz mi oba bilety, mozesz dostac lepsze miejsce. 12 -Jasne. - Val po raz pierwszy od poczatku wyprawy sie usmiechnela. Tom juz wczesniej dal jej pieniadze na swoj bilet i cieszyla sie, ze moze wziac malenki rewanz w postaci lepszego miejsca na widowni. Chlopak podal jej nowy bilet. Przeszla przez bramke i zaczela sie przepychac przez tlum. Ludzie dyskutowali, zarumienieni z emocji. W powietrzu unosil sie smrod piwa. Val od dawna cieszyla sie na ten mecz. Rangersi mieli swietny sezon. A nawet gdyby go nie mieli, uwielbiala sposob, w jaki mezczyzni poruszaja sie po lodzie - jakby nic nie wazyli i balansowali na ostrzach nozy. Przy hokeju lacrosse wygladal topornie, jakby jakies niezdary gonily sie po trawie. Szukajac dojscia do swojego miejsca, poczula jednak ucisk w zoladku. Dla tych wszystkich ludzi mecz byl tym, czym przedtem dla niej, ale ona znalazla sie w innej sytuacji: zabijala czas przed nieuchronnym powrotem do domu. Znalazla droge i ruszyla w strone swojego krzesla. Wiekszosc miejsc byla juz zajeta. Val musiala przejsc obok grupki facetow o ogorzalych twarzach, ktorzy wyciagali szyje, by zobaczyc, co dzieje sie za nia i za szklanym przepierzeniem. Mecz juz trwal. Stadion pachnial chlodem - tak jak pachnie powietrze po sniezycy. Ale nawet patrzac, jak jej druzyna pedzi ku bramce, Val nie mogla przestac myslec o matce i Tomie. Nie powinna byla odejsc w taki sposob. Zalowala, ze nie moze cofnac czasu. Matka w ogole by sie nie Hotfy (B(ac^ Waleczna przejmowala, ale Toma zdzielilaby w twarz. A potem, patrzac mu prosto w oczy, powiedzialaby: "Po niej sie tego spodziewalam, ale o tobie mialam lepsze zdanie". To byloby swietne. Albo moze roztrzaskalaby mu szyby w samochodzie. Ale po co, skoro i tak to szmelc? Moglaby lez pojsc do domu Toma i powiedziec jego starym o woreczku z trawa, ktory przechowywal pomiedzy materacem a skrzynia lozka. Biorac pod uwage to i sprawe z jej matka, moze wystaliby go do jakiegos schroniska dla zeswirowanych, zacpanych matkojebcow. Co do maiki, najlepszym rewanzem, jaki moglaby wziac Val, byloby zadzwonienie do ojca, poproszenie go o wlaczenie glosnika, aby jej macocha Linda tez wszystko slyszala, i opowiedzenie im calej historii. Malzenstwo ojca i Lindy bylo idealne i zaowocowalo dwojka sliniacych sie dzieciakow oraz dywanami od sciany do sciany i generalnie przyprawialo Val o mdlosci. Ale opowiadajac im wszystko, niejako dalaby im te historie na wlasnosc, pozwalajac ja przytaczac, ilekroc mieliby ochote, wykrzykiwac matce w twarz, gdy sie klocili, powtarzac ku przerazeniu znajomych od golfa. A to byla jej historia i taka miala pozostac. Widownia oszalala. Wszyscy wokol Val zerwali sie na rowne nogi. Jeden z Rangersow przewrocil zawodnika przeciwnej druzyny i sciagal rekawice. Sedzia schwycil go, a ten posliznal sie i przejechal ostrzem lyzwy po policzku przeciwnika. Gdy walka sie skonczyla, na lodzie pozostala krew. Val nie mogla oderwac od niej wzroku. W przerwie jakis ubrany na bialo czlowiek zdrapal wiekszosc krwi, a specjalny pojazd wygladzil tafle, lecz plama czerwieni pozostala, jakby zostala wchlonieta tak gleboko, ze nie dalo sie jej usunac. Nawet kiedy jej druzyna strzelila ostatnia, zwycieska bramke i cala publicznosc zerwala sie z miejsc, Val nie mogla oderwac wzroku od krwi. Po meczu wyszla za tlumem na ulice. Stacja kolejowa znajdowala sie o kilka krokow od stadionu, ona jednak nie mogla zniesc mysli o powrocie do domu. Chciala to odsunac, dopoki wszystkiego nie przetrawi i nie wyciagnie jakichs wnioskow. Na sama mysl o podrozy powrotnej wpadala w panike, ktora przyprawiala ja o mdlosci i palpitacje serca. Zaczela isc przed siebie. Po jakims czasie zauwazyla, ze numery ulic staly sie nizsze, budynki starsze, uliczki wezsze, a ruch mniejszy. Skrecila w lewo, sadzac, ze dotrze tamtedy do West Village. Mijala zamkniete sklepy odziezowe i rzedy zaparkowanych samochodow. Nie wiedziala, ktora jest godzina, ale prawdopodobnie zblizala sie polnoc. Umysl Val przywolywal z pamieci spojrzenia, jakie wymieniali Tom i matka - spojrzenia, ktore dopiero teraz nabraly sensu, choc powinna byla odkryc go juz dawno. Widziala osobliwa kombinacje winy i uczciwosci na twarzy matki, mowiacej jej, ze powinna zaczekac na Toma. Skrzywila sie, jakby jej cialo usilowalo zrzucic z siebie fizyczny ciezar. Hotfy (B(ac^ Waleczna Zatrzymala sie i kupila kawalek pizzy w sennym sklepiku, na koncu ktorego siedziala kobieta z wozkiem pelnym butelek, pijaca sprite'a przez slomke i podspiewujaca cos pod nosem. Goracy ser parzyl w kaciki ust. Gdy Val uniosla glowe i spojrzala na zegar, uswiadomila sobie, ze wlasnie uciekl jej ostatni pociag do domu. 14 Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 2 Znow mecza skrzydla w beznadziejnym locie Slepe cmy, tlukac o bariere szyb Wszystko za jeden zastrzyk swiatla. X. I. Kennedy Street Moths (j al znow zasnela - Z glowa na niemal pustym plecaku i reszta ciala na v zimnych plytkach podlogi pod mapa metra. Wybrala sobie miejsce w poblizu kasy, dochodzac do wniosku, ze nikl nie bedzie probowal jej okrasc ani dzgnac nozem na oczach ludzi. Wiekszosc nocy spedzila w stanie posrednim miedzy snem a jawa, na przemian zasypiajac i budzac sie gwaltownie. Niekiedy po takim przebudzeniu nie wiedziala, gdzie jest. Stacja mimo chlodu smierdziala gnijacymi smieciami i plesnia. Nad popekana farba i grzybem widac bylo rzezbiona barierke w ksztalcie skreconych tulipanow, wspomnienie innej, starej i wspanialej stacji Spring Street. Val zasnela z wizja tej stacji w glowie. 15 Najdziwniejsze bylo to, ze sie nie bala. Czula sie oddalona od wszystkiego, jak lunatyk, ktory przeszedl przez bariere zwyklego zycia i znalazl sie w lesie, w ktorym wszystko moze sie zdarzyc. Gniew i poczucie krzywdy przeszly w letarg, a konczyny staly sie ciezkie jak olow.Gdy po raz kolejny otworzyla nieprzytomne oczy, zobaczyla stojacych nad soba ludzi. Usiadla, palce jednej dloni wbijajac w plecak, a druga zaslaniajac sie jak przed ciosem. Z gory spogladalo na nia dwoch gliniarzy. -Dzien dobry - rzekl jeden. Mial krotkie, siwe wlosy i ogorzala twarz, jakby zbyt dlugo stal na wietrze. -Dobry - mruknela Val, ocierajac przegubem dloni resztki snu z kacikow piekacych oczu. -Troche kiepskie miejsce na nocleg - kontynuowal policjant. Mijali ich poranni przechodnie, ale niewielu zadawalo sobie trud spojrzenia w ich kierunku. Val zmruzyla oczy. -No i? -Ile masz lat? - zapytal drugi policjant. Ten byl mlodszy, szczuply, o ciemnych oczach i oddechu cuchnacym papierosami. -Dziewietnascie - sklamala. -Masz przy sobie jakis dokument? Hotfy (B(hc^ Waleczna -Nic - odparla, majac nadzieje, ze nie beda przeszukiwac plecaka. Miala probne prawo jazdy - egzamin na stale oblala - ale to wystarczylo, by sie dowiedzieli, ze ma dopiero siedemnascie lat. Gliniarz westchnal. -Nie mozesz tu spac. Chcesz, zebysmy cie zabrali gdzies, gdzie bedziesz mogla sobie odpoczac? Val wstala i zarzucila plecak na ramie. -Wszystko w porzadku. Po prostu musialam poczekac do rana. -Dokad jedziesz? - zapytal starszy policjant, blokujac jej droge swoim cialem. -Do domu - odparla, myslac, ze zabrzmi to dobrze. Potem zanurkowala po jego reka i popedzila schodami do gory. Serce walilo jej jak mlotem, gdy biegla w gore Crosby Street, mijajac tlum zaspanych ludzi z aktowkami i plecakami, kurierow rowerowych i taksowki, i przechodzac przez kleby pary bijace z kratek wentylacyjnych. Zwolnila i obejrzala sie, ale wygladalo na to, ze nikt jej nie sciga. Gdy przechodzila na Bleeker, zobaczyla gromadke punkow rysujacych cos kreda na chodniku. Jeden mial teczowego irokeza z lekkim wcieciem na czubku. Val ostroznie ominela ich dzielo i szla dalej. Nowy Jork zawsze byl dla niej miejscem, w ktorym matka mocno trzymala ja za reke; polyskujaca siatka oszklonych drapany chmur, parujacym Cup O'Noodles, grozacym wylaniem wrzacego bulionu na dzieciaki stojace w kolejce do programu MTV TRL, zaledwie o kilka przecznic od miejsca, w ktorym grano "Nedznikow" w oryginale dla uczacych sie francuskiego licealistow, przywozonych autobusami z przedmiesc. Teraz jednak, gdy szla przez Macdougal, miasto znaczylo dla niej o wiele wiecej a zarazem o wiele mniej niz dotad. Mijala budzace sie powoli do zycia, lecz wciaz zamkniete restauracje; plot lancuszkowy, udekorowany ponad tuzinem zamkow przedstawiajacych wyzlobione twarze niemowlat; sklep sprzedajacy wylacznie zabawki-roboty. Male, interesujace miejsca, dajace pojecie o wielkosci miasta i szczegolnym charakterze jego mieszkancow. Weszla do skapo oswietlonej kawiarni o nazwie Cafe Diablo. Sciany byly wylozone czerwonym aksamitem, a przy ladzie stal drewniany diabel, wyciagajac reke z przybita do niej gwozdziami srebrna tacka. Val kupila duza kawe, niemal duszac ja mnostwem cynamonu, cukru i smietanki. Zimne palce z przyjemnoscia obejmowaly goracy kubek, ale cieplo uswiadomilo dziewczynie, jak sztywne sa jej konczyny i kark. Przeciagnela sie i wygiela szyje, po czym krecila nia tak dlugo, az cos strzyknelo. Ruszyla ku miejscu na tylach kawiarni. Wybrala sfatygowany fotel obok stolika, przy ktorym chlopak z malenkimi dredami i dziewczyna o poplatanych wlosach w kolorze wyblaklego blekitu i w bialych, wysokich do kolan butach Hotfy (B(ac^ Waleczna szeptali cos do siebie. Chlopak po kolei otwiera! i wsypywal sobie do kubka kolejne torebki cukru. Dziewczyna obrocila sie nieco i Val zauwazyla na jej kolanach jasnobrazowego kotka, jedna lapka bawiacego sie zamkiem plaszcza z pozszywanych kroliczych skorek, ktory ta miala na sobie. Usmiechnela sie w zamysleniu. Dziewczyna zauwazyla jej wzrok i odpowiedziala usmiechem, po czym postawila kotka na stole. Ten miauknal zalosnie, wciagnal powietrze i potknal sie. -Czekaj - powiedziala Val. Zdjela pokrywe ze swojego kubka, podeszla do baru, nalala do niej smietanki, po czym wrocila i postawila ja przed kotkiem. -Super - powiedziala blekitno wlosa dziewczyna. Val zauwazyla, ze skora wokol lsniacej wkretki w jej nosie jest zaczerwieniona i spuchnieta. -Jak ma na imie? - zapytala. -Jeszcze nie ma imienia. Zastanawiamy sie. Jesli masz jakis pomysl, rzuc. Dave uwaza, ze nie powinnismy go brac. Val pociagnela lyk kawy. Nic nie przychodzilo jej do glowy. Miala wrazenie, ze mozg jej spuchl i naciska na czaszke, i byla tak zmeczona, ze ilekroc mrugnela, nie potrafila z powrotem zogniskowac wzroku. -Skad go wzieliscie? To przybleda? Dziewczyna otworzyla usta, ale chlopak polozyl jej reke na ramieniu. -Lolli. - Scisnal ostrzegawczo. Wymienili wymowne spojrzenia. -Ukradlam go - rzekla Lolli. -Dlaczego mowisz ludziom takie rzeczy? - zapytal Dave. -Mowie ludziom wszystko. Oni i tak wierza tylko w to, z czym potrafia sobie poradzic. Dzieki temu wiem, komu moge zaufac. -Zwineliscie go ze sklepu? - zapytala Val, spogladajac na malenkie cialo kotka i zwiniety rozowy jezyczek. Lolli pokrecila glowa, wyraznie zachwycona soba. -Wybilam kamieniem szybe. W nocy. -Po co? - Val bez trudu wcielila sie w postac zachwyconej sluchaczki, wydajacej odpowiednie odglosy i zadajacej odpowiednie pytania, jak wtedy, gdy rozmawiala z Ruth lub Tomem, tyle ze teraz oprocz przyzwyczajenia kryla sie w tym autentyczna fascynacja. Lolli byla zupelnie inna niz wszyscy. Byla kims, na kogo Ruth tylko pozowala. Wlascicielka sklepu palila. Wyobrazasz to sobie? Nie zaslugiwala na to, by sie opiekowac zwierzakami. -Ty tez palisz - rzekl Dave, krecac glowa. -Ale nie prowadze sklepu zoologicznego - zauwazyla Lolli, po czym zwrocila sie do Val: - Fajna masz glowe. Moge dotknac? 17 Hotfy (B(ac^ Waleczna Val wzruszyla ramionami i pochylila sie do przodu. Dotyk w tym miejscu byl dziwny - nie nieprzyjemny, ale nietypowy, jakby ktos glaskal cie po podeszwach stop. -Jestem Lollipop - przedstawila sie dziewczyna. Potem spojrzala na chlopaka. Byl szczuply i ladny, o azjatyckich oczach. - A to Ulotny Dave. -Po prostu Dave - poprawil. -A ja jestem po prostu Val - odparla Val, prostujac sie na krzesle. Po tylu godzinach milczenia odczuwala ulge, rozmawiajac i ludzmi, ktorzy nie wiedzieli nic o niej, o Tomie, matce ani u widnym zdarzeniu z jej przeszlosci. -To nie jest zdrobnienie od Valentine? - zapytala Lollipop, nie przestajac sie usmiechac. Val nic byla pewna, czy dziewczyna nie kpi sobie z niej, ale czy jej imie mogloby smieszyc kogos, kto sam ma na imie Lizak?1 Pokrecila glowa. Dave prychnal i rozdarl czubek kolejnej torebki cukru, wysypujac ziarenka na stol, dzielac na dlugie paski, nabierajac na umoczony w kawie palec i jedzac. -Chodzicie tu do szkoly? - zapytala Val. -Juz nie, ale mieszkamy tutaj. Mieszkamy tam, gdzie nam sie podoba. Val pociagnela kolejny lyk kawy. -To znaczy? -Nic - ucial Dave. - A ty? -Jersey. - Val zerknela na mlecznoszary plyn w swoim kubku. Cukier zazgrzytal jej miedzy zebami. - To znaczy, jesli tam wroce. Wstala. Bylo jej glupio - zastanawiala sie, czy zartuja sobie z niej. - Przepraszam na chwile. Poszla do lazienki i obmyla sie, dzieki czemu poczula sie nieco mniej odrazajaca. Oplukala gardlo woda z kranu, ale gdy spluwala, zbyt dokladnie zobaczyla swoje odbicie w lustrze: plamki piegow rozsiane po policzkach i wokol ust, w tym jedna zaraz pod lewym okiem, a wszystkie wygladajace jak brud wgnieciony w nierowno opalona od uprawiania sportow na powietrzu skore. Swiezo wygolona glowa byla dziwacznie blada, a skora wokol niebieskich oczu czerwona i napuchnieta. Val potarla twarz dlonia, ale nic pomoglo. Kiedy wrocila do sali, Lolli i Dave'a juz nie bylo. Dopila kawe. Miala ochote zdrzemnac sie w fotelu, ale kawiarnia byla juz wypelniona ludzmi i gwarem, ktory przyprawial ja o jeszcze wiekszy bol glowy. Wyszla wiec ha ulice. 1 Lollipop po angielsku oznacza lizak (przyp. red.). Holly Black Waleczna Jakis transwestyta z przekrzywiona peruka w ksztalcie ula biegl za taksowka, trzymajac w reku but z przezroczystego akrylu. W koncu rzucil nim w oddalajacy sie samochod z taka sila, ze but z trzaskiem odbil sie od tylnej szyby. -Pieprzony gnoj! - wrzasnal transwestyta, kustykajac w kierunku buta. Val wskoczyla na jezdnie, podniosla bul i podala wlascicielowi. -Dzieki, kurczaczku. Z bliska Val zauwazyla, ze sztuczne rzesy przebieranca sa przetkane srebrnymi nitkami, a na policzku polyskuje brokat. -Bylby z ciebie uroczy ksiaze. Piekne wlosy. Moze udamy, ze jestem Kopciuszkiem, a ty zakladasz mi but prosto na noge? -Mmm. Nie ma sprawy - odparla Val, przyklekajac i zapinajac plastikowy pasek, gdy transwestyta za wszelka cene staral sie utrzymac rownowage. -Super, laleczko - rzekl, poprawiajac peruke. Gdy Val wstala, zobaczyla Ulotnego Dave'a, ktory smial sie, siedzac na metalowym plotku po drugiej stronie ulicy. Lolli lezala na polowie niebieskiej batikowej plachty, obok ksiazek, swiecznikow i ubran. W swietle slonecznym jej blekitne wlosy lsnily jasniej niz niebo. Kociak rozlozyl sie u jej boku, jedna lapka zabawiajac sie lezacym na ziemi papierosem. 19 -Czesc, Waleczny Ksiaze! - zawolal Dave, usmiechajac sie szeroko,jakby byli starymi przyjaciolmi. Lolli pomachala. Val wlozyla rece do kieszeni i ruszyla ku nim. -Siadaj - powiedziala Lolli. - Myslalam, ze cie odstraszylismy. -Idziesz gdzies? - zapytal Dave. -Nie bardzo. - Val usiadla na zimnym betonie. Kawa w koncu zaczela krazyc w jej zylach i dziewczyna czula sie niemal przytomna. - A wy? -Opylamy towary, ktore Dave skombinowal. Posiedz z nami. Zarobimy troche kasy i zrobimy impreze. -Dobra. - Val nie byla pewna, czy ma ochote imprezowac, ale nie miala nic przeciwko posiedzeniu przez chwile na chodniku. Podniosla rekaw marynarki z czerwonego aksamitu. - Skad wzieliscie te rzeczy? -Glownie ze smietnikow - odparl z powaga Dave. Val zastanawiala sie, czy widac po niej zdumienie; chciala wygladac chlodno i beznamietnie. - Zdziwilabys sie, ile ludzie sa gotowi zaplacic za rzeczy, ktore sami wyrzucaja, -Wierze - powiedziala. - Ta marynarka na przyklad jest swietna. Najwyrazniej udzielila wlasciwej odpowiedzi, bo Dave usmiechnal sie od ucha do ucha, ukazujac wyszczerbiony przedni zab. -Jestes w porzadku - rzekl. - Wiec powiedzialas "jesli tam wroce"? O co chodzi? Jestes na ulicy? Hotfy (B(ac^ Waleczna Val postukala w beton. -Teraz tak. Rozesmiali sie oboje. Mijali ich ludzie, ale spogladajac z gory, widzieli jedynie dziewczyne w brudnych dzinsach i z ogolona glowa. Nawet gdyby obok przechodzil ktos z jej szkoly - gdyby Tom zatrzymal sie, by kupic krawat, a matka potknela sie o szczeline w chodniku - zadne z nich by jej nie rozpoznalo. Patrzac w przeszlosc, Val doszla do wniosku, ze miala tendencje do obdarzania ludzi zbytnim zaufaniem, biernosci i widzenia w innych tylko dobrych cech, a w sobie tylko zlych. Tymczasem teraz byla tutaj, z nowymi ludzmi, i dawala sie niesc wiatrom razem z nimi. To nowe zycie w jakis sposob roznilo sie jednak od poprzedniego i dawalo jej osobliwa przyjemnosc. Bylo jak patrzenie w dol z dachu wysokiego budynku i fala adrenaliny, ktora uderza w ciebie, gdy pochylasz sie do przodu -potezne, straszne i calkiem nowe uczucie. Spedzila caly dzien z Lolli i Dave'em, podpierajac sciany i rozmawiajac o drobiazgach, Dave opowiedzial im historyjke o znajomym, ktory tak sie spil, ze zalozyl sie, iz zje karalucha, zrobil to. -To byl typowy nowojorski karaluch wielkosci zlotej rybki. Facet gryzl i gryzl, a ten caly czas wil mu sie w ustach. Gosc zul i zul, nim udalo mu sie przelknac. Byl przy tym moj brachol, Luis, ktory jest cholernie madry, bo 20 przeczytal cala encyklopedie, jak chorowal na ospe. No i mowi: "A wiesz, ze karaluchy skladaja jaja nawet po smierci?". Facet z poczatku nie chcial wierzyc, ale po chwili zlapal sie za brzuch i zaczal wrzeszczec, ze chcemy go zabic i ze juz czuje, jak go zzeraja od srodka. -Ohyda - stwierdzila Val, zasmiewajac sie do lez. - Obrzydliwe. -Zaraz bedzie jeszcze ciekawiej - ostrzegla ja Lolli. -No - przyznal Ulotny Dave. - Facet narzygal sobie na buty. Wyrzygal calego robala, kawalek po kawalku. I tu ciekawostka: jedna z nog sie ruszala. Val wydala okrzyk obrzydzenia i w ramach rewanzu opowiedziala im historyjke o tym, jak to ona i Ruth palily kocimietke, sadzac, ze sie nacpaja. Po sprzedaniu torebki ze sztucznej krokodylej skory, dwoch koszulek z krotkim rekawem i marynarki z cekinami Dave kupil dla wszystkich z wozka ulicznego hot dogi wylowione z brudnej wody i przywalone kiszona kapusta, sosem i musztarda. -Chodz. Musimy uczcic nasza nowa znajomosc - rzekla Lolli, wstajac. - Z toba i z kotem - uscislila. Nie przestajac jesc, pobiegla w dol ulicy, a oni ruszyli za nia. Mineli kilka przecznic i dotarli do miejsca, w ktorym starszy mezczyzna siedzial na schodach bloku, skrecajac sobie papierosy. Obok niego lezal brudny worek pelen innych workow. Mezczyzna mial rece chude jak patyki i twarz pomarszczona jak Hotfy (B(ac^ Waleczna rodzynek, ale pocalowal Lolli w policzek i uprzejmie przywital sie z Val. Lolli dali mu kilka papierosow i pomiety zwitek banknotow, po czym starzec wstal i przeszedl przez ulice. -Co mu jest? - szepnela Val do Dave'a. - Dlaczego jest taki chudy? -Po prostu sterany zyciem - odparl Dave. Kilka minut pozniej starzec wrocil z butelka wisniowej brandy w brazowej papierowej torebce. Dave wygrzebal prawie pusta butelke po coli ze swojej kurierskiej torby i przelal do niej alkohol. -Zeby nas gliny nie zatrzymaly - wyjasnil. - Nienawidze glin. Val pociagnela z butelki i poczula palenie w gardle. Szli wzdluz West Third, a butelka nieustannie krazyla pomiedzy nimi. Lolli przystanela przed stolikiem, na ktorym na plastikowych drzewkach wisialy kolczyki z koralikami, dzwoniac, ilekroc obok przejezdzal samochod. Przesunela palcami po bransoletce z malenkimi srebrnymi dzwoneczkami. Val podeszla do nastepnego stolika, na ktorym lezaly paczuszki z kadzidelkiem, a probki plonely na tacce do slimakow. -Co my tu mamy? - zapytal mezczyzna za lada. Jego skora miala kolor polerowanego mahoniu i pachniala drzewem sandalowym. Val usmiechnela sie niepewnie i odwrocila ku Lolli. -Powiedz swoim przyjaciolom, zeby bardziej uwazali na to, komu sluza. - Mezczyzna mial ciemne oczy, lsniace jak u jaszczurki. - Kiedy klient jest 21 niezadowolony, obrywaja zwykle kurierzy. -Jasne - mruknela Val, odchodzac od stolika. Lolli podskoczyla, podzwaniajac bransoletka. Dave tymczasem usilowal naklonic kota do zlizania brandy z kapsla. -Dziwak jakis - powiedziala Val. Kiedy obejrzala sie dyskretnie za siebie, wydalo jej sie, ze sprzedawca kadzidelek ma na plecach dlugie jak u jeza kolce. Siegnela po butelke. Wloczyli sie bez celu, az dotarli do trojkatnego asfaltowego placyku otoczonego z dwoch stron lawkami, przy dobrej pogodzie prawdopodobnie sluzacymi urzednikom do spozywania lunchu i wdychania wilgotnego powietrza ze spalinami. Usiedli na jednej z nich, wypuszczajac kota, by zbadal splaszczone resztki golebia. Potem przekazywali butelke z rak do rak, az Val zdretwial jezyk, zeby zaczely bolec, a glowa sie kiwac. -Wierzysz w duchy? - zapytala Lolli. Val zastanawiala sie przez chwile. -Chyba bym chciala. -A w inne rzeczy? - Lolli zamiauczala, pocierajac palcami, by przywolac kota, ten jednak byl zajety swoimi sprawami. Val parsknela smiechem. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jakie? Znaczy, nie wierze w wampiry, wilkolaki, zombi ani nic takiego. -A skrzaty? -Jakie skrzaty? Dave zachichotal. -No, takie potworki. -Nie - odparla Val, krecac glowa. - Raczej nie. -Zdradzic ci tajemnice? - zapytala Lolli. Val skinela glowa, pochylajac sie ku niej. Byla ciekawa jak diabli. -Znamy tunel, w ktorym mozna spotkac potwora - powiedziala polglosem Lolli. - Skrzata. Wiemy, gdzie zyja skrzaty. -Co? - zdziwila sie Val, myslac, ze moze sie przeslyszala. -Lolli - rzekl ostrzegawczo Dave nieco belkotliwym glosem. - Zamknij sie. Luis dostalby szalu, gdyby to uslyszal. -Nie mozesz mi rozkazywac, co mam mowic. - Lolli otoczyla sie ramionami, wbijajac paznokcie w skore przedramion, i odrzucila do tylu wlosy. - Zreszta kto by jej uwierzyl? Zaloze sie, ze ona tez mi nie wierzy. -Mowicie serio? - powatpiewala Val. Byla lak pijana, ze slowu Lolli wydawaly jej sie niemal wiarygodne. Probowala sobie przypomniec bajki, ktore gromadzila od dziecinstwa i chetnie do nich wracala. Nie bylo tam zbyt wielu skrzatow. Byly matki chrzestne, ogry, trolle i male ludziki, ktore oferowaly 22 dzieciom woje uslugi, a potem wsciekaly sie, gdy odkryto ich prawdziwe imiona. Zdaje sie, ze w grach komputerowych wystepowaly jakies skrzaty - ale nie, to byly elfy. Nie byla pewna, czy to to samo. -Powiedz jej - rzekla Lolli do Dave'a. -O, teraz ty mi rozkazujesz? - zapytal, ale dziewczyna tylko klepnela go w reke i rozesmiala sie. -Dobra, dobra. - Dave skinal glowa. - Przeprowadzalem z bratem pewne eksploracje miejskie. Wiesz, co to jest? -Wlamywanie sie do miejsc, do ktorych nie powinno sie wchodzic -odparla Val. Miala kuzyna, ktory odwiedzal miejsca opisane w "Weird NJ" i publikowal ich zdjecia w Internecie. - Glownie do starych obiektow, nie? Na przyklad do opuszczonych budynkow? -Mhm. W tym miescie jest mnostwo rzeczy, ktorych wiekszosc ludzi w ogole nie widzi. -Jasne - podchwycila Val. - Biale aligatory. Ludzie-krety, Anakondy. Lolli wstala i podniosla kota, ktory wciaz pastwil sie nad martwym ptakiem. Polozyla go sobie na kolanach i glaskala, przyciskajac mocno. -Myslalam, ze potrafisz przyjac to do wiadomosci. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Niby skad moglibyscie wiedziec o czyms, o czym nie wie nikt inny? - zapytala Val, starajac sie byc uprzejma. -Stad, ze Luis ma szosty zmysl - rzekla Lolli. - Widzi ich. -A ty? - zapytala Dave'a Val. -Tylko kiedy mi pozwalaja. - Przez dluga chwile spogladal na Lolli. - Zaraz zamarzne. -Chodz z nami - zaproponowala Lolli, zwracajac sie do Val. -Luis nie bedzie zadowolony. - Dave zakrecil butem, jakby miazdzyl robaka. -Lubimy ja. Tylko to sie liczy. -Dokad? - zapytala Val, drzac. Krazacy w zylach trunek grzal od srodka, ale z kazdym oddechem wypuszczala kleby pary, a rece miala na przemian zimne, gdy chlodzilo je powietrze, i gorace, gdy wkladala je pod bluzke i przytykala do skory. -Zobaczysz - rzekla Lolli. Po krotkim spacerze zeszli na stacje metra. Lollipop wlozyla karte do czytnika i przeszla przez obrotowa barierke, po czym podala karte Dave'owi porad barierka. Zerknela na Val. -Idziesz? Ta skinela glowa. 23 -Stan przede mna - powiedzial Dave. Val podeszla do barierki. Dave wyciagnal reke i mocno przycisnal dziewczyne do siebie, po czym oboje razem przepchneli sie na druga strone. Val czuta na plecach ucisk jego umiesnionego ciala, wdychala zapach dymu i brudnej odziezy. Rozesmiala sie, zataczajac sie lekko. -Powiem ci jeszcze cos, o czym nie wiesz - rzekla Lolli, pokazujac karty. - To sa wykalaczkowe karty na metro. Lamiesz wykalaczki na malenkie kawalki i wpychasz do automatu. Ludzie wrzucaja pieniadze, ale maszyna nie wypluwa kart. To jak klatka na homary. Potem wracasz i sprawdzasz, co sie zlapalo. -Aha - mruknela Val, oszolomiona brandy i cala ta gadanina. Nie miala pojecia, co z tego jest prawda, a co nie. Lollipop i Ulotny Dave doszli do konca peronu, ale zamiast sie zatrzymac i czekac na pociag, Dave zeskoczyl na tory. Kilka osob zerknelo na niego, po czym szybko odwrocilo wzrok. Wiekszosc chyba niczego nie zauwazyla. Lolli niezrecznie ruszyla w slady Dave'a, siadajac na skraju peronu i pozwalajac, by sciagnal ja w dol. Przez caly czas trzymala w rekach wijacego sie kociaka. -Dokad idziecie? - zapytala Val, ale oni juz znikali w ciemnosciach. Zeskakujac na usiany smieciami beton, pomyslala, ze to idiotyczne pchac sie w tunele metra za dwojka ludzi, ktorych w ogole nie zna, ale zamiast sie bac, czula sie szczesliwa. Wreszcie mogla sama decydowac o swoim losie. Nawet Hotfy (B(ac^ Waleczna gdyby te decyzje mialy sie okazac katastrofalne, przynajmniej byly jej wlasne. Bylo to rownie przyjemne uczucie jak to, ktorego sie doznaje, drac na malenkie strzepy kawalek papieru. -Uwazaj, zeby nie dotknac trzeciej szyny, bo sie usmazysz - dobiegl z oddali glos Dave'a. Trzeciej szyny? Rozejrzala sie nerwowo. A, tej w srodku. To musiala byc ta w srodku. -A jesli pojedzie pociag? - zapytala. -Widzisz te wneki? - zawolala Lolli. - Po prostu wcisnij sie w jedna z nich. Val zlustrowala wzrokiem betonowy peron, stanowczo zbyt wysoki, by sie nan wspiac. Przed nia byla tylko ciemnosc przetkana malenkimi swiatelkami, ktore tak naprawde niczego nie oswietlaly. Bardzo blisko - zbyt blisko -pobrzmiewaly jakies szelesty, a w pewnej chwili Val wydalo sie, ze po jej tenisowce przebiegaja malenkie lapki. W koncu dopadla ja z dawna oczekiwana panika. Dziewczyna stanela jak wryta, nie majac sily zrobic kolejnego kroku. -Dalej! - wolala z oddali Lolli. - Nie zostawaj! Val slyszala w oddali stukot pociagu, ale nie miala pojecia, jak jest daleko, ani nawet, na ktorym torze. Pobiegla do przodu, by dogonic towarzyszy. Nigdy dotad nie bala sie ciemnosci, ale tu bylo inaczej. Ta ciemnosc oblepiala, pozerala. Sprawiala wrazenie zywej istoty, oddychajacej wlasnymi kanalami i wydmuchujacej do tunelu kleby dlawiacej pary. Smrod brudu i wilgoci byl nie do wytrzymania. Val wytezala sluch, by nie zgubic odglosu krokow pozostalej dwojki, i nie odrywala wzroku od swiatelek, jakby te byly slupkami znaczacymi szlak. Po sasiednim torze przejechal pociag, ogluszajac ja i oslepiajac. Poczula ped powietrza, zdajacy sie wciagac wszystko, co znajdowalo sie w tunelu. Gdyby pociag znajdowal sie na tym samym torze co ona, z pewnoscia nie zdazylaby uskoczyc do wneki. -Tutaj! - uslyszala jakis glos. Dobiegal z bardzo bliska, a jednak nie rozpoznala, czy to wola Lolli, czy Dave. Uswiadomila sobie, ze nad nia wznosi sie peron. Wygladal zupelnie jak ten na stacji, na ktorej rozpoczeli wedrowke, tyle ze wykafelkowana sciane pokrywalo graffiti, a na betonowej posadzce lezalo mnostwo materacy, kocow oraz poduszek ozdobnych i kanapowych - wiekszosc w odcieniach musztardowej zolci. Swieczki umocowane w puszkach po piwie lub wysokich sloikach z wizerunkiem Matki Boskiej na etykietce dawaly mdle swiatlo. Niedaleko piecyka na wegiel, w odleglym kacie stacji, siedzial chlopak z gestymi, zaczesanymi do tylu warkoczykami, jedno oko mial metne, bialawe i dziwne, a ciemna twarz byla poprzebijana agrafkami. Uszy az lsnily mu od kolczykow - niektore byly grube jak gasienice - A z obu policzkow wystawaly Hotfy (B(ac^ Waleczna metalowe preciki, jakby chcial w ten sposob uwypuklic kosci policzkowe. Mial tez po kolczyku w nosie i dolnej wardze. Gdy wstal, Val zobaczyla, ze jest ubrany w wybrzuszona czarna kurtke i szerokie, podziurawione dzinsy. Ulotny Dave zaczal sie wspinac po prowizorycznej drabince, na ktorej widnial zrobiony sprayem napis: "Na wieki wiekow". -Zrobilismy na niej wrazenie - powiedziala Loli. Jej glos rozlegl sie echem w tunelu. Dave prychnal i podszedl do plomienia. Wyjal z kurierskiej torby splaszczone niedopalki i wrzucil do jednego z wyszczerbionych kubkow, po czym wyjal puszki brzoskwin i kawy. Chlopak z kolczykami zapalil jeden z niedopalkow i zaciagnal sie gleboko. -Kto to jest, do kurwy nedzy? -Val - odparla Val, nim Lolli zdazyla sie odezwac. Przestapila z nogi na noge, bolesnie swiadoma faktu, ze nie zna drogi powrotnej. -Moja nowa kumpela - dodala Lollipop, siadajac na stercie kocow. Chlopak skrzywil sie. -Co sie stalo z jej wlosami? Raka ma, czy co? -Zgolilam - rzekla Val, co z jakiegos powodu rozsmieszylo obu chlopakow. Lolli natomiast wydawala sie zadowolona z jej odpowiedzi. -Na wypadek, gdybys sie nie domyslila, to jest Luis - powiedziala. -Nie wystarczy wam, ze tyle osob trafia tu bez niczyjej pomocy? Musicie robic za przewodnikow? - burknal Luis, ale nikt mu nic odpowiedzial, wiec moze tylko tak sobie gadal. Val nie miala juz sily walczyc z wyczerpaniem. Polozyla sie na materacu i naciagnela koc na glowe. Jak przez mgle slyszala glos Lolli, ale brandy, ustepujacy strach i zmeczenie wziety gore. Do domu mogla wrocic pozniej -jutro, za kilka dni, kiedykolwiek. Tylko nie teraz. Gdy zasypiala, wspial sie na nia walczacy z cieniami kot Lolli. Val wyciagnela reke i zanurzyla palce w krotkiej, miekkiej siersci. Byl to w zasadzie drobiazg, ale juz wystarczajaco szalony. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 3 znalazlam w lesie cieple jaskinie, nanioslam rondli, rzezb i polek, szafek, jedwabi, niezliczonych dobr, i gotowalam kolacje dla robakow i elfow Anne Sexton Her Kind (J al napiela miesnie i wysilkiem woli w jednej chwili strzasnela z siebie caly v sen. Serce walilo jej w piersiach. Omal nie krzyknela, nim przypomniala sobie, gdzie sie znajduje. Przypuszczala, ze jest popoludnie, choc w tunelu panowal mrok, rozswietlany jedynie przez watle plomyczki swiec. Na sasiednim materacu lezala zwinieta w klebek Lollipop, oparta plecami o Luisa, a po jej drugiej stronie owiniety w brudny koc Dave, z glowa pochylona ku dziewczynie w taki sposob, w jaki wyrastajaca z pnia galaz wychyla sie ku sloncu. Val naciagnela mocniej koc na glowe, nie przejmujac sie zapachem kociego moczu. Nadal byla senna, ale juz bardziej wypoczeta. 26 Przypomniala sobie, jak kilka tygodni wczesniej przegladala wraz z Tomem katalogi uczelni. College w Kansas mial ciekawy program zajec z pisania, poza tym nie byl az lak drogi. "No i zobacz - rzekl Tom - maja zenska druzyne lacrosse." Val usmiechnela sie i pocalowala go, nie przestajac sie usmiechac. Lubila go calowac: zawsze wiedzial, jakiego pocalunku oczekiwala w zamian. Teraz czula sie otepiala, zbolala i zdradzona.Chciala zasnac na nowo, lecz nie mogla. Lezala wiec bez ruchu tak dlugo, az poczula, ze musi isc za potrzeba. Byla tak zdesperowana, ze przykucnela nad znalezionym w kacie wiadrem, szeroko rozstawila nogi i wysikala sie do niego. Spuscila spodnie i majtki, starajac sie nie stracic rownowagi i trzymajac je jak najdalej, by ich nie opryskac. Wmawiala sobie, ze to tak samo jak wtedy, gdy jedzie sie autostrada i nigdzie nie ma ubikacji, wiec trzeba isc do lasu. Ale nie miala papieru toaletowego ani nawet lisci, wiec po prostu otrzasnela sie troche, wierzac, ze w ten sposob sie osuszy. Wracajac, zauwazyla, ze Ulotny Dave zaczyna sie poruszac. Miala nadzieje, ze go nie obudzila. Wsunela nogi pod koc. Nie potrafila zidentyfikowac zapachu unoszacego sie na stacji. Swiatlo dobiegajace przez kratke z ulicy rozjasnialo czarne, zabrudzone zelazne belki. -Hej, spalas prawie czternascie godzin - odezwal sie Dave, przewracajac sie na drugi bok i przeciagajac. Byl bez koszuli i Val mimo polmroku dostrzegla Hotfy (B(hc^ Waleczna posrodku jego piersi cos, co wygladalo jak blizna po kuli, sciagajaca otaczajaca skore jak wir, ktory wchlania wszystko do serca. Dave podszedl do piecyka i zapalil go, uzywajac zapalek i zwinnych w kulke kartek z gazety. Potem postawil na ogniu dzbanek do kawy, wczesniej wytrzasajac z niego fusy i nalewajac wody z plastikowego naczynia na mleko o pojemnosci galonu. Chyba za dlugo sie na niego gapila, bo w koncu wyszczerzyl zeby. -Chcesz troche? Nie mamy mleka, ale za to cukru ile dusza zapragnie. To kowbojska kawa. Skinela glowa i owinela sie kocem. Dave wyciagnal ku niej parujacy kubek, a dziewczyna chwycila go z wdziecznoscia, najpierw ogrzewajac sobie dlonie, a pozniej policzki. Mimowolnie przejechala rekoma po lysinie. Wymacala cienka, przypominajaca papier scierny szczecine. -Mozesz sie przejsc ze mna na lowy - rzekl Ulotny Dave, spogladajac na materac z czyms w rodzaju tesknoty, - Luis i Lolli potrafia spac w nieskonczonosc. -To po co ty wstales? - zapytala, pociagajac lyk z kubka. Kawa byla gorzka, ale Val z przyjemnoscia wchlaniala niezmacony dodatkami aromat. Fusy plywaly po powierzchni, tworzac czarna powloke. Dave wzruszyl ramionami. -Jestem smieciarzem. Musze isc na gore i zobaczyc, co garnitury wyrzucily. Pokiwala glowa. -Mam talent. Jak te swinie, ktore potrafia wyniuchac trufle. Albo sie to ma, albo nie. Raz znalazlem wsrod ulotek i spalonych tostow roleksa. Ktos musial zgarnac wszystko, co bylo na stole, i wyrzucic do kosza bez patrzenia. Jakby na przekor wczesniejszym slowom Dave'a Lolli steknela i wysliznela sie spod ramienia Luisa, w zasadzie nie otwierajac oczu. Miala na sobie brudna koszule nocna w stylu kimona, spod ktorej wystawalo wczorajsze ubranie. Wygladala pieknie, elegancko i surowo zarazem. Val nawet sie nie ludzila, ze kiedykolwiek moglaby jej dorownac. Lolli szturchnela Luisa, ktory steknal, przewrocil sie na wznak i wsparl na lokciach. Na scianie poruszyl sie jakis cien i spod koca wymaszerowal kot, ocierajac sie glowa o dlon chlopaka. -Polubil cie - zauwazyla Lolli. -Nie boicie sie, ze szczury go zagryza? - zapytala Val. - Jest taki maly. -Co ty - mruknal ponuro Luis. -Luis juz nadal mu imie - rzekla Lolli, podnoszac kota i kladac sobie na kolanach. -Mhm - mruknal Dave. - Polly i Lolli. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Polihymnia - rzekl Luis. Val pochylila sie do przodu. -Co to niby ma znaczyc? Dave nalal kubek kawy dla brata. -To jakas grecka muza. Nie wiem, od czego. Zapytaj Luisa. -Niewazne - odparl Luis, zapalajac niedopalek papierosa. Ulotny Dave wzruszyl ramionami, jakby przepraszal, ze wie az tyle. -Nasza mama byla bibliotekarka. Val nie wiedziala nawet, co to takiego ta muza; pamietala jedynie jak przez mgle, ze nauczyciel wspominal cos o nich w dziewiatej klasie, gdy przerabiali "Odyseje". -A co teraz robi? -Nie zyje - rzekl Luis. - Ojciec ja zastrzelil. Val wstrzymala oddech i juz miala wybakac przeprosiny, ale Ulotny Dave odezwal sie pierwszy. -Tak sobie myslalem, ze i ja moglbym zostac bibliotekarzem. - Zerknal na Luisa. - Biblioteka to dobre miejsce do myslenia. Troche tak, jak tutaj. - Znow odwrocil sie do Val. - Wiedzialas, ze to ja odkrylem to miejsce? Pokrecila glowa. -Wyniuchalem je. Jestem ksieciem wysypisk, lordem smietnikow. Lolli parsknela smiechem, a Dave usmiechnal sie jeszcze szerzej. Wydawal sie bardziej zadowolony ze swojego dowcipu, widzac, ze i dziewczyna jest nim rozbawiona. -Wcale nie chciales byc bibliotekarzem - rzekl Luis, krecac glowa. -Luis wie wszystko o mitologii - powiedziala Lolli, pociagajac lyk kawy. - Na przyklad o Hermesie. Opowiedz jej o Hermesie. -To psychopomp - rzeki Luis, rzucajac Val ponure spojrzenie, jakby ja prowokowal do zapytania, co to takiego. - Krazy miedzy swiatem zywych a swiatem umarlych. Taki jakby kurier. W kazdym razie to ma na mysli Lolli. Ale teraz to niewazne. Mowilas, ze szczury moga zagryzc Polly? Co ty wiesz o szczurach? Pokrecila glowa. -Niewiele. Zdaje sie, ze jeden przebiegl mi po nodze, gdy tu szlismy. Lolli parsknela, nawet Dave sie usmiechnal, ale twarz Luisa pozostala smiertelnie powazna. Gdy sie odezwal, przemawial, jakby celebrowal jakis odprawiony juz wielokrotnie rytual. -Szczury sa trute, zabijane, wiezione i bite, zupelnie tak samo jak bezdomni. Jak ludzie. Jak my. Wszyscy nienawidza szczurow. Nienawidza 28 Hotfy (B(ac^ Waleczna sposobu, w jaki te sie poruszaja, dzwieku ich lap przebiegajacych po podlodze. Szczury zawsze sa czarnymi charakterami. Val wpatrywala sie w ciemnosc. Luis chyba czekal na jej odpowiedz, ale nie wiedziala, co chcialby uslyszec. Nie byla nawet pewna, czy wie, o czym on w ogole mowi. On tymczasem kontynuowal. -Ale sa silne. Maja zeby twardsze od zelaza. Moga sie przegryzc przez wszystko: przez drewniane belki, gipsowe sciany, miedziane rury. Tylko nie przez stal. -I nie przez diament - dopowiedziala kpiaco Lolli, bynajmniej nie wyprowadzona z rownowagi jego tyrada. Luis tylko na moment umilkl, by potwierdzic, ze ja uslyszal, ale nie odrywal wzroku od Val. -Kiedys w tym miescie ludzie uzywali ich do walk. Do walk z fretkami, z psami, z innymi ludzmi. Takie sa twarde. Dave usmiechnal sie, jakby cos z tego rozumial. -No i sa sprytne. Widzialas kiedys szczura w metrze? Czasami wsiadaja na jednej stacji, a wysiadaja na nastepnej. Jezdza na gape. -Jakos nie zauwazylam - zakpila Lolli. -Nie obchodzi mnie, czy zauwazylas, czy nie. - Luis przeniosl wzrok na Dave'a, ktory przesial kiwac glowa. Potem spojrzal na Val. - Moglbym zachwalac szczury rano, w poludnie i wieczorem, a i tak nie zmienilabys o nich zdania, co? A gdybym ci powiedzial, ze istnieja stworzenia, ktore mysla o tobie tak, jak ty myslisz o szczurach? -Jakie stworzenia? - Napytala Val, myslac o tym, co Lolli powiedziala jej poprzedniego wieczoru. - Chodzi ci o skrza... - Nie dokonczyla, bo Lolli wbila jej paznokcie w ramie. Luis dlugo jej sie przygladal. -Powiem ci jeszcze jedno o szczurach. Sa neofobami. Wiesz, co to znaczy? Val pokrecila glowa. -Nie ufaja nowosciom - wyjasnil ze smiertelna powaga Luis. -My tez nie powinnismy. - Wstal, rzucil niedopalek na tory i wyszedl po schodach ze stacji. Co z palant! Valerie chwycila za zwisajaca ze spodni nitke i pociagnela, prujac material. Powinnam wracac do domu, pomyslala. Ale nie ruszyla sie. -Nie przejmuj sie nim - rzekla Lolli. - Uwaza sie za lepszego od nas tylko dlatego, ze widzi rzeczy, ktorych my nie widzimy. - Poczekala, az Luis zniknie, po czym wyjela male pudelko na kanapki z rysunkiem rozowego kotka. Otworzyla zamek, rozlozyla na ziemi koszulke z krotkim rekawem i wysypala Hotfy (B(ac^ Waleczna na nia zawartosc: strzykawke, stara posrebrzana lyzke, z ktorej czesc srebra juz sie starla, pare bezowych ponczoch i kilka zamykanych woreczkow z brazowawym proszkiem, polyskujacych lekkim blekitem w slabym swietle. Lolli uniosla rekaw nocnej koszuli i Val dostrzegla w zgieciu lokcia czarne slady, jakby skora byla przypalona. -Wyluzuj, Lolli - rzeki Ulotny Dave. - Nie przy niej. Nie to. Lolli opadla na sterte poduszek i workow. -Lubie igly. Lubie czuc dotyk stali pod skora. - Spojrzala na Val. - Mozna sie lekko nawalic, wstrzykujac wode. Mozna sobie nawet wstrzyknac wodke. Przenika prosto do krwi. Wychodzi taniej. Val potarla ramie. -To nie moze byc duzo gorsze od twojego podrapania. - Powinna byc przerazona, ale zafascynowal ja ten rytual. Przyrzady lezaly na brudnej poscieli, czekajac na uzycie. Cos jej to przypominalo, choc nie wiedziala dokladnie co. -Przepraszam! Ale on byl w tym swoim nastroju. Nie chcialam, zeby zaczal nawijac o skrzatach. - Lolli skrzywila sie, podgrzewajac proszek z odrobina wody w plomyku zapalniczki. Zawiesina na lyzce bulgotala. Nozdrza Val wypelnil slodki zapach, przywodzacy na mysl palony cukier. Lolli wciagnela roztwor do strzykawki, po czym strzepnela babelki i wystrzyknela je na zewnatrz z odrobina plynu. Zaciskajac na przedramieniu ponczoche, powoli wcisnela koniuszek igly w jeden z sincow. 30 -Teraz jestem magiem - powiedziala. Dopiero w tym momencie Val uswiadomila sobie, z czym jej sie kojarzy ta scena. Kiedy jej matka nakladala makijaz, kladla przed soba wszystkie kosmetyki i w ten sam uroczysty sposob uzywala ich po kolei: najpierw podklad, potem puder, cienie do powiek, kredka do oczu, roz. Va! nie mogla zniesc polaczenia tych dwoch obrazow. -Nie powinnas tego robic przy niej - powtorzyl Dave, robiac ruch broda w strone Val. -Ona nie ma nic przeciwko. Prawda, Val? Val sama nie wiedziala, co o tym myslec. Nigdy nie widziala, zeby ktos sam robil sobie zastrzyk w ten sposob, profesjonalnie niczym lekarz. -Nie powinna na to patrzec - rzekl Dave i zaczal sie przechadzac po peronie. Zatrzymal sie pod mozaika z napisem "WORTH"1. Za jego plecami ciemnosc jakby zmieniala ksztalt, rozprzestrzeniala sie jak kropla atramentu wpuszczona do wody. Dave chyba tez to dostrzegl. Oczy mu sie rozszerzyly. - Nie rob tego, Lolli. 1 Worth Street Station - stacja nowojorskiego metra, zamknieta w 1962 roku (przyp. tlum.). Holly Black Waleczna Mrok wydawal sie skupiac w niewyrazne formy, od ktorych wlosy na rekach Val stawaly deba. Niewyrazne rogi, usta wypelnione po brzegi zebami, pazury dlugie niczym galezie - wszystko to tworzylo sie i znikalo. -Co sie stalo? Przestraszyles sie? - Lolli zaszydzila z Dave'a. - On sie boi wlasnego cienia - zwrocila sie do Val. - Dlatego nazywamy go Ulotnym. Val milczala, wciaz wpatrzona w poruszajaca sie ciemnosc. -Chodz - rzeki Dave do Val, niepewnym krokiem ruszajac w kierunku schodow. - Pojdziemy na lowy. Lolli wygiela usta w podkowke. -Nie ma mowy. To ja ja znalazlam. Jest moja nowa kolezanka. Ma tu zostac i bawic sie ze mna. "Bawic sie"? Val nie wiedziala, co Lolli ma na mysli, ale nie brzmialo to zachecajaco. W tym momencie niczego nie pragnela bardziej niz wydostac sie z tych klaustrofobicznych tuneli i tanczacego mroku. Serce walilo jej tak mocno, ze obawiala sie, iz wyskoczy z piersi jak kukulka z zegara. Wstala. -Musze wyjsc na powietrze. -Zostan - mruknela leniwie Lolli. Jej wlosy sprawialy wrazenie bardziej niebieskich niz przed chwila, jakby pojawily sie w nich pasemka akwamaryny, a powietrze wokol dziewczyny falowalo niczym ulica w palacym sloncu. - 31 Zobaczysz, jaka bedzie zabawa. -Chodz - ponaglil Dave. -Czemu ty zawsze musisz byc taki nudny? - zapytala Lolli, przewracajac oczami i zapalajac papierosa od piecyka. Co najmniej polowa tytoniu buchnela ogniem, ale dziewczyna i tak sie zaciagnela. Mowila wolno i belkotliwie, lecz jej spojrzenie, mimo sennych oczu, bylo surowe. Dave ruszyl w gore po zoltych schodach serwisowych. Ogarnieta niejasnym przerazeniem Val szybko podazyla za nim. Gdy chlopak dotarl na gore, odsunal pokrywe, po czym oboje wyszli na chodnik. Dopiero w jasnym swietle popoludniowego slonca uswiadomila sobie, ze zostawila na peronie plecak, w ktorym miala powrotny bilet do domu. Odwrocila sie z powrotem ku pokrywie, po czym zamarla, nie mogac sie zdecydowac. Chciala odzyskac plecak, ale Lolli zachowywala sie naprawde dziwnie. Wszystko stalo sie dziwne. Czyzby juz sam zapach narkotyku mogl sprawic, ze cienie wokol ciebie zaczna sie poruszac? Przypomniala sobie wszystkie zakazane substancje, jakich kazano im unikac na lekcjach higieny: heroina, PCP, anielski pyl, kokaina, spid, ketamina. Niewiele o nich wiedziala. Jej znajomi co najwyzej palili trawe albo pili. -Idziesz? - zawolal Dave. Hotfy (B(ac^ Waleczna Widzac go po raz pierwszy w tak jasnym sloncu, zauwazyla znoszone podeszwy butow, plamy na dzinsach i twarde, napiete miesnie szczuplych ramion. -Zostawilam... - zaczela, po czym przemyslala sprawe. - Niewazne. -Ona juz taka jest - rzekl Dave ze smutnym usmiechem, nie patrzac Val w oczy, lecz kontemplujac chodnik. - Nic jej nie zmieni. Val rozejrzala sie. Stali na betonowym skwerze z wyschnieta sadzawka o popekanym dnie. W poblizu stal porzucony wozek sklepowy. Wokol wznosily sie duze budynki. -Jesli tak latwo sie tedy dostac, po co szlismy przez tunele? Dave przez chwile milczal, zazenowany. -W piatek po poludniu dzielnica finansowa jest dosc zatloczona. Nie to, co w sobote. Glupio by bylo wychodzic spod chodnika na oczach miliona ludzi. -Tylko o to chodzi? -Poza tym nie ufalem ci - dodal Dave. Probowala sie usmiechnac, bo odgadla, ze teraz ufal jej nieco bardziej. Nie mogla sie jednak opedzic od mysli, co by sie stalo, gdyby gdzies w drodze przez tunele Dave doszedl do wniosku, ze jednak nie moze jej ufac. Przedzierala sie przez gore smieci. Smrod zepsutego jedzenia wciaz ja zatykal, ale juz po "zwiedzeniu" dwoch poprzednich smietnikow powoli zaczynala sie przyzwyczajac. Odsuwala sterty podartego papieru, lecz udalo jej sie znalezc pod nimi jedynie kilka nabitych gwozdziami desek, puste pudelka po kompaktach i zlamana rame od obrazu. -Hej, patrz! - zawolal z sasiedniego kubla Ulotny Dave, po czym wylonil sie w marynarskim plaszczu z naddartym rekawem, trzymajac w reku styropianowe pudelko na potrawy, wypelnione czyms, co wygladalo na linguini w sosie alfredo. - Chcesz troche? - zapytal, nabierajac garsc klusek i wkladajac sobie do ust. Pokrecila glowa, zdegustowana, ale rozbawiona. Ludzie wracali z pracy, niosac na ramionach torby kurierskie lub aktowki. Nikt nie zwracal uwagi na Val i Dave'a, jakby ci stali sie niewidzialni, zlewajac sie ze smieciami, w ktorych grzebali. Slyszala o tym zjawisku w telewizji i czytala w ksiazkach. Podobno wskutek takiego traktowania czlowiek czul sie niewazny, ale ona czula sie wyzwolona. Nikt sie jej nie przygladal, nie ocenial, czy poszczegolne czesci jej garderoby pasuja do siebie, ani nie wytykal, ze zadaje sie z niewlasciwymi osobami. Po prostu nikt jej nie widzial. -O tej porze chyba trudno znalezc cos wartosciowego - mruknela, zeskakujac. -No, najlepiej jest rano - przyznal. - Ale o tej porze w dni robocze biura wyrzucaja wszystkie swoje smieci. No nic. Przejrzymy, co jest do wziecia, Hotfy (B(ac^ Waleczna i wrocimy okolo polnocy, gdy restauracje wywalaja wyschniety chleb i warzywa, rano znow trzeba isc do dzielnic mieszkalnych. Wczesnie, przed smieciarkami. -Ale nie robisz tego codziennie, co? - zapytala, przygladajac mu sie z niedowierzaniem. -Ludzie codziennie cos wyrzucaja. Zerknela na stos zwiazanych sznurkiem czasopism. Do tej pory nie znalazla nic, co byloby warte zabrania. -Czego konkretnie szukamy? Dave dokonczyl linguini i wrzucil pudelko z powrotem do kubla. -Bierz wszystkie pornosy. Na to zawsze znajda sie kupcy. No i wszystko, co wyda ci sie fajne. Jesli dla ciebie jest fajne, dla kogos innego pewnie tez bedzie. -Co myslisz o tym? - zapytala, pokazujac zardzewialy element zelaznej ramy lozka, ktory stal oparty o murek. -Hm... - powiedzial, jakby staral sie byc uprzejmy - moglibysmy to zawiezc do jednego z tych sklepikow, w ktorych odmalowuje sie takie rzeczy i sprzedaje za gruba forse. Ale zaplaciliby nam takie grosze, ze nie warto sie trudzic. - Zerknal na ciemniejace niebo. - Cholera. Musze cos znalezc, zanim sie sciemni. Mozliwe, ze bede musial dostarczyc towar. 33 Val podniosla zelastwo. Zdolala postawic je sobie na ramieniu, choc rdza brudzila jej rece. Dave mial racje. Za ciezkie. Odstawili je z powrotem. -Jaki towar? -Hej, zobacz! - zawolal, znow przykucajac i wyciagajac pudelko pelne romansow. - To moze sie przydac. -Komu? -Mozemy to opylic. -Serio? - Matka Val czytywala romanse, wiec dziewczyna swietnie znala ten rodzaj okladek: kobieta o dlugich, zwiewnych wlosach, odchylona w meskich ramionach, a w oddali piekny dom. Wszystkie tytuly napisane zakretasami, niektore zlota czcionka. Watpliwe, zeby ktoras z tych ksiazek opowiadala o kims, kto pieprzy sie z chlopakiem swojej corki. Swietnie by wygladala taka okladka: mlody chlopak i stara, wypacykowana baba ze zmarszczkami wokol ust. - Po co ktos mialby czytac te gowna? Dave wzruszyl ramionami, wlozyl sobie pudelko pod pache i otworzyl jedna z ksiazek. Nie czytal na glos, ale poruszal ustami, przeslizgujac sie wzrokiem po stronie. Przez chwile szli w milczeniu. W koncu Val wskazala ksiazke. -O czym to? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jeszcze nie wiem - odparl Ulotny Dave, sprawiajac wrazenie zniecierpliwionego, po czym wrocil do lektury. Znow szli w milczeniu. -Patrz! - rzekla Val, wskazujac drewniane krzeslo z wyjetym siedzeniem. Dave przyjrzal mu sie krytycznie. -Nie. Tego nie opylimy. Chyba ze chcesz je dla siebie, -Niby po co? - zapytala. Wzruszyl ramionami i przeszedl przez czarna brame z kutego zelaza, chowajac ksiazke z powrotem do pudelka. Val przystanela, by przeczytac szyld nad brama: Seward Park. Hustawki i drabinki staly w cieniu wysokich drzew; chodnik zaslany byl zoltymi i brazowymi liscmi. Mineli sucha fontanne z kamiennymi fokami, prawdopodobnie latem tryskajacymi woda, w ktorej pluskaly sie dzieciaki. Z kepy zbrazowialej trawy patrzyla na nich rzezba wilka. Ulotny Dave minal to wszystko, nie zatrzymujac sie. Szedl w strone ogrodzonego obszaru, na ktorym miescila sie filia Nowojorskiej Biblioteki Publicznej. Przesliznal sie przez dziure w plocie, Val za nim. Znalezli sie w miniaturowym japonskim ogrodzie, wypelnionym niewielkimi kopcami gladkich czarnych skalek roznej wysokosci. -Zaczekaj tu - rzekl Dave. Odsunal jeden z kopcow i wyjal mala, zlozona kartke. Potem przeszedl 34 z powrotem na druga strone plotu i rozwinal ja. -Co tam jest? - zapytala Val. Dave wyszczerzyl zeby i podal jej kartke. Byla pusta. -Patrz - powiedzial. Zgniotl papier w kulke i wyrzucil w powietrze. Doleciala do sciezki i spadla, po czym nagle zmienila kierunek, jakby dostala silny podmuch przeciwnego wiatru. Val z otwartymi ustami patrzyla, jak kulka toczy sie i w koncu zatrzymuje pod zjezdzalnia. -Jak to zrobiles? - zapytala. Dave siegnal pod zjezdzalnie i oderwal owiniety tasma przedmiot. -Nie mow nic Luisowi, dobra? -Znowu to samo. - Val przyjrzala sie temu, co trzymal w reku. Byla to zalakowana butelka od piwa. Wokol szyjki wisial na postrzepionym sznurku skrawek papieru. Wewnatrz znajdowal sie piasek w kolorze melasy, przy kazdym przechyleniu butelki zmieniajacy polozenie i polyskujacy na fioletowo. - O co tu chodzi? -Sluchaj, jesli nie wierzysz Lolli, nie bede sie z toba klocil. I tak juz za duzo ci powiedziala. Ale po prostu mow Luisowi, ze choc troche jej wierzysz i ze on widzi caly swiat, ktorego my nie widzimy, i ze pracuje dla nich. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Dla nich? - Nie miala pojecia, czy Dave mowi powaznie, czy tez po prostu chce ja nastraszyc. On zas przykucnal, zerknal w niebo, by okreslic pozycje slonca, po czym otworzyl butelke, przebijajac brzeg woskowej powloki. Przesypal odrobine zawartosci do malego woreczka, takiego jak ten, w ktorym Lolli trzymala swoj narkotyk. Potem wlozyl woreczek do przedniej kieszeni dzinsow. -Hej no, powiedz, co to jest! - poprosila przyciszonym glosem Val. -Moge uczciwie powiedziec, ze nie mam zielonego pojecia - odparl Ulotny Dave. - Sluchaj, musze jechac na przedmiescia i to zawiezc. Mozesz jechac ze mna, ale na miejscu bedziesz musiala zaczekac. -To ten sam towar, ktory Lolli sobie wstrzyknela? - zapytala. Dave zawahal sie. -Zawsze moge zapytac Lolli - powiedziala Val. -Nie wierz we wszystko, co ona mowi - rzekl Dave. -Niby ze co? - zapytala. -Nic. Dave pokrecil glowa i ruszyl przed siebie, a ona nie miala innego wyjscia, jak tylko podazyc za nim. Nie byla nawet pewna, czy sama odnalazlaby droge na opuszczony peron, a jesli chciala pojsc gdzie indziej, musiala najpierw odzyskac plecak. Pojechali linia F na Trzydziesta Czwarta Ulice, po czym przesiedli sie na B i pojechali az na Dziewiecdziesiata Szosta. Ulotny Dave trzymal sie poziomej poreczy i podciagal sie na niej, by umilic sobie podroz. Val wygladala przez okno, przygladajac sie znaczacym odleglosc swiatelkom, ale po chwili zaczela zwracac uwage na pasazerow. Zylasty mezczyzna z krotko przycietymi wlosami kiwal sie nieswiadomie w rytm muzyki plynacej z iPoda, trzymajac pod reka sterte papierow. Obok niego siedziala dziewczyna, pieczolowicie obrysowujac sobie dlon dlugopisem. Oparty o drzwi wysoki mezczyzna w pasiastym szarym garniturze przyciskal mocno aktowke i gapil sie z przerazeniem na Dave'a. Kazdy z podroznych wydawal sie dokads zmierzac - tylko Val byla kawalkiem dryfujacego drewna, pedzacym na leb, na szyje z pradem rzeki, nieswiadomym nawet kierunku, w jakim plynie. Wiedziala jednak, co robic, by krecic sie jeszcze szybciej. Ze stacji przeszli kilka przecznic i znalezli sie na skraju Riverside Park, rozleglej polaci zieleni ciagnacej sie az po autostrade i polozona w dole rzeke. Po drugiej stronie ulicy staly kamieniczki z widokiem na park i ozdobnymi zelaznymi kratami w oknach i drzwiach. Wejscia i porecze otaczaly bogato rzezbione kamienne plyty z wizerunkami fantastycznych smokow, lwow i gryfow, spogladajacych na nia szyderczo w blasku ulicznych latarn. Mineli fontanne, na ktorej kamienny orzel o peknietym dziobie spogladal gniewnie na brudnozielona, zatkana liscmi sadzawke. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Zaczekaj tu - rzeki Ulotny Dave. -Dlaczego? - zapytala. - O co tu chodzi? Powiedziales mi juz mnostwo rzeczy, ktorych nie powinienes byl mowic. -Mowilem tez, ze nie moge cie zabrac ze soba. -Dobra - ustapila Val, siadajac na obmurowaniu fontanny. - Bede w tym miejscu. -W porzadku - rzekl Dave i po truchtal przez ulice do drzwi pozbawionych zelaznych zdobien. Wszedl po bialych schodach, postawil na ziemi pudlo z romansami i nacisnal dzwonek, obok ktorego ktos namalowal sprayem grzyb. Val zerknela na wyrzezbione gargulce na krancach dachu. Miala wrazenie, ze pod wplywem jej spojrzenia jeden z nich drgnal, poruszajac skrzydlami niczym ptak siedzacy na galezi. Zamarla, wpatrzona w niego. Po chwili gargulec znieruchomial. Podskoczyla i przebiegla przez ulice, wykrzykujac imie Dave'a. Gdy dobiegla do schodow, drzwi wlasnie sie otworzyly i stanela w nich kobieta w dlugiej, bialej halce. Miala skudlone, brunatnozielone wlosy, sprawiajace wrazenie tlustych, a pod oczami czarne since. Spod halki zamiast stop wystawaly kopyta. Val zamarla. Tymczasem halka opadla, zakrywajac kopyta. Moze tylko jej sie zdawalo? Ulotny Dave obrocil sie i zmierzyl ja wscieklym spojrzeniem, po czym wyjal butelke z torby. -Wejdziecie? - zapytala kobieta. Glos miala ochryply jak od krzyku. Chyba nie zauwazyla uszkodzonej plomby. -Tak - mruknal Dave. -Kim jest twoja przyjaciolka? -Mam na imie Val - odparla Val, probujac zachowac spokoj. - Jestem nowa. Dave mnie przyucza. -Moze poczekac na zewnatrz - rzekl Dave. -Uwazasz, ze jestem taka niegoscinna? W tym chlodzie dziewczyna zmarznie na kosc. - Kobieta przytrzymala drzwi i Val z ironicznym usmieszkiem ruszyla za Dave'em. Weszli da wylozonego marmurem holu ze schodami o poreczach ze starego heblowanego drewna. Mijali slabo umeblowane pokoje, fontanne, w ktorej przemykaly srebrzyste rybki koi - tak blade, ze przez luski widac bylo rozowe wnetrznosci - I sale muzyczna z lezaca na marmurowym stole cytra akordowa. W koncu weszli do salonu. Kobieta usiadla na kremowej sofie obitej wytartym brokatem i dala im znak, by do niej dolaczyli. Obok stal niski stolik, a na nim szklanka, dzbanek do herbaty i wyblakla lyzeczka. Kobieta odmierzyla lyzeczka troche brazowego proszku i wsypala go do filizanki, po czym napelnila Hotfy (B(ac^ Waleczna ja goraca woda i wypila. Skrzywila sie na moment, ale gdy podniosla wzrok, jej oczy lsnily niesamowitym, jasnym swiatlem. Val co chwila mimowolnie spogladala na jej kopyta. Bylo cos nieprzyzwoitego w patrzeniu na krotka, gesta siersc pokrywajaca szczuple kostki, czarna, lsniaca skore i dwa plaskie palce. -Czasami lek sprawia wrazenie, jakby wywolywal inna chorobe - powiedziala kobieta o kozich stopach. - Davidzie, nie zapomnij poinformowac Ravusa, ze popelniono kolejne morderstwo. Ulotny Dave usiadl na hebanowej posadzce. -Morderstwo? -Wczoraj w nocy zmarla Dunnie Berry. Biedaczka, akurat wychodzila ze swego drzewa... To straszne. Zelazna brama uwiezila korzenie. Musialo ja parzyc za kazdym razem, gdy przez nia przechodzila. Dostarczyles jej towar? Ulotny Dave wiercil sie niespokojnie. -W zeszlym tygodniu. W srode. -Mozliwe, ze byles ostatnia osoba, ktora widziala ja zywa - kontynuowala kobieta. - Badz ostrozny. - Uniosla filizanke i wypila kolejny lyk roztworu. - Ludzie mowia, ze twoj pan sprzedaje trucizne. -On nie jest moim panem. - Ulotny Dave wstal. - Musimy juz isc. Koziostopa kobieta takze wstala. -Oczywiscie. Chodz na zaplecze, dostaniesz zaplate. -Nic nie jedz ani nie pij, bo staniesz sie jeszcze bardziej popieprzona niz jestes - szepnal Dave do Val, po czym podazyl za kobieta do innego pokoju, pozostawiajac na podlodze pudlo z romansami. Val skrzywila sie i podeszla do gabloty. W srodku znajdowala sie duza bryla czegos, co przypominalo obsydian. Obok lezaly inne, rownie dziwne przedmioty. Kawalek kory, zlamany patyk, szyszka z ostrymi jak brzytwa kolcami zamiast lusek. Po dluzszej chwili Ulotny Dave i koziostopa kobieta wrocili. Kobieta usmiechala sie. Val przygladala sie jej, unikajac kontaktu wzrokowego. Gdyby wczesniej ktos ja zapytal, co by zrobila, gdyby ujrzala nadprzyrodzona istote, nie przyszloby jej do glowy, ze nie zrobilaby zupelnie nic. Nie potrafila nawet uwierzyc wlasnym oczom; nie wiedziala, czy rzeczywiscie stoi przed nia potwor. Gdy opuszczali mieszkanie, slyszala przyspieszone bicie wlasnego serca i szum wzburzonej krwi. -Mialas tam siedziec, do cholery! - warknal Ulotny Dave, wskazujac fontanne. Val byla zbyt oszolomiona, by czuc zlosc. -Zobaczylam, jak... jak rzezba sie rusza. - Wskazala czubek dachu, niemal niewidoczny na ciemniejacym niebie. - Wiec polecialam za toba i... Hotfy (B(ac^ Waleczna -Kurwa! - Dave walnal piescia w kamienny mur, kaleczac klykcie. - Niech to szlag! Ruszyl przed siebie z pochylona glowa, jakby sie zmagal z przeciwnym wiatrem. Val dogonila go i schwycila za ramie. -Powiedz mi, kim ona jest - zazadala, sciskajac mocno. Probowal sie wyrwac, ale nie mogl. Val byla silniejsza. Spojrzal na nia dziwnym wzrokiem, jakby probowal na nowo ocenic i ja, i siebie. -Nic nie widzialas. Nic tam nie bylo. Val gapila sie na niego. -Lolli powiedzialaby co innego. Widzialam skrzata. Tyle ze zadne pieprzone skrzaty nie istnieja! Dave wybuchnal smiechem. Val puscila jego ramie, po czym pchnela go z calej sily. Pudlo wypadlo mu z rak i romanse wysypaly sie na ulice. Dave spojrzal na nie, a potem na Val. -Pieprzona dziwka - powiedzial, spluwajac na chodnik. Cala wscieklosc i frustracja, ktora nagromadzila sie w niej od poprzedniego dnia, zawrzala. Rece zacisnely sie w piesci. Val miala ochote komus przywalic. Dave schylil sie, podniosl pudlo i zaczal zbierac ksiazki. -Masz szczescie, ze jestes dziewczyna - mruknal. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 4 Nie wolno patrzec na gobliny, Owocow jesc ich drzew: Ktoz wie, czym chciwe ich korzenie Wczoraj karmily sie? Christina Rossetti Goblin Market kolejce Val siedziala na plastikowym krzesle z dala od Dave'a, opierala glowe o pokryta pleksiglasem mape sieci metra i zastanawiala sie, jak to mozliwe, by istota ludzka miala kopyta. Ona sama widziala poruszajaca sie ciemnosc i butelki brazowego piasku, ktory mial cos wspolnego z plotkami o zamordowanych driadach, opowiadanymi przez dziwaczne kobiety z Upper West Side. Jedynym, co wiedziala na pewno, bylo to, ze nie chce pozostawac slepa i niema. Nie chce juz byc ta dziewczyna, ktora nie domyslila sie, ze jej chlopak pieprzy sie z jej matka, poki nie zobaczyla tego na wlasne oczy. Chciala znac prawde. Kiedy dotarla do skweru na Leonard Street, zauwazyla Luisa, siedzacego 39 na murku i pijacego cos z niebieskiej butelki. Obok siedziala patykowata dziewczyna w dwoch roznych tenisowkach, z wydetym brzuchem i papierosem w drzacych palcach. Zblizywszy sie, Val dostrzegla na kostkach dziewczyny ropiejace rany. Ulice byly niema puste; jedyna osoba w poblizu byl ochroniarz, ktory od czasu do czasu wychodzil z budynku po drugiej stronie ulicy, podchodzil do kraweznika, po czym znow znikal w drzwiach. -Co tu jeszcze robisz? - zapytal Luis na jej widok. Nie mogla zniesc spojrzenia jego metnego oka. -Powiedz mi tylko, gdzie jest Lolli, i juz spadam - odparla. Luis wskazal broda wlaz w ziemi. Tymczasem na miejsce dotarl Dave. Nieznajoma dziewczyna upuscila papierosa i schylila sie, by go podniesc. Jej palce schwycily rozzarzony koniec, jakby nie czuly bolu, i staraly sie trafic papierosem z powrotem do ust. -Cos ty zrobil? - zapytal Dave'a Luis przez zacisniete zeby. - Co sie stalo? Dave popatrzyl na zaparkowane wzdluz ulicy samochody. -To nie moja wina. Luis zamknal oczy. -Ty pieprzony idioto! Holly Bl ack Waleczna Dave cos odpowiedzial, ale Val zdazyla juz ruszyc w kierunku wlazu serwisowego. Byl to ten sam wlaz, przez ktory ona i Dave wydostali sie kilka godzin wczesniej. Opadla na kolana, otworzyla metalowa klape i zaczela schodzic. -Lolli? - zawolala w ciemnosc. -Tu jestem - dobiegl ja senny glos, Kluczac miedzy materacami i kocami, Val dotarla do miejsca, w ktorym spedzila poprzednia noc, ale nie znalazla tam plecaka. Odkopnela na bok czesc walajacych sie po peronie brudnych rzeczy. Nadal nic. -Gdzie moj plecak? -Tak to jest, gdy powierza sie swoje rzeczy bandzie wloczegow. - Lolli zasmiala sie, podnoszac plecak. - Tu jest. Wyluzuj. Val rozpiela zamek. Wszystko bylo na swoim miejscu: zatkana wlosami golarka, trzynascie dolarow, zlozonych w portfelu obok biletu na pociag, nawet gumka... -Przepraszam - powiedziala, siadajac. Lolli wyszczerzyla zeby. -Nie ufasz nam? -Sluchaj, zobaczylam cos i nie wiem, co to bylo. Mam kompletny metlik we lbie! 40 Lolli wyprostowala sie, przyciagajac kolana do piersi, otwierajac szeroko oczy i usmiechajac sie jeszcze szerzej. -Widzialas skrzata! Val niechetnie wspomniala obraz koziostopej kobiety. -Wiem, co zaraz powiesz, ale moim zdaniem to nie byt zaden skrzat. -A co? -Nie mam pojecia. Moze cos mi sie przywidzialo. - Val usiadla na przewroconej pomaranczowej skrzynce, ktora skrzypnela, ale utrzymala jej ciezar. - To wszystko nie trzyma sie kupy. -Wierz w to, w co dasz rade wierzyc. -Ale jak? "Klasnij w dlonie, jesli wierzysz w skrzaty"? Lolli prychnela. -Przeciez sama widzialas. Opowiedz. -Juz powiedzialam. Nie wiem, co widzialam. Kobiete o kozich kopytach? Ciebie, wstrzykujaca cos sobie w ramie? Tanczaca kulke papieru? Czy to sie trzyma kupy? Lolli skrzywila sie. -A skad ty wiesz, ze to jest prawdziwe? - zapytala Val. -Tunel trolla - odparla Lolli. - Jego sie nie da wyjasnic inaczej. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Trolla? -Luis zawarl z nim uklad. To bylo wtedy, kiedy ich ojciec strzelal do mamy i Dave'a. Gdy przyjechalo pogotowie, mama juz nie zyla, a Dave'a zabrali do szpitala. Luis przyrzekl trollowi, ze bedzie mu sluzyl przez rok, jesli Dave wyzdrowieje. -To dla niego Dave nosi te przesylki? - zapytala Val. -Zabral cie na robote? - Lolli wydala z siebie cos, co moglo byc smiechem. - Rany, on naprawde jest najgorszym szpiegiem na swiecie. -Po cholere robic z tego taka tajemnice? Co Luisa obchodzi, ile wiem? Sama mowilas, ze i tak nikt mi nie uwierzy. -Luis mowi, ze nikt z nas nie powinien wiedziec, nawet Dave. Mowi, ze tamci by sie wsciekli. Ale odkad zaczal nosic przesylki dla Ravusa, inni tez wpadli na pomysl wykorzystania go. Wiec Dave pomaga w robocie dla trolla. -Moja kumpela Ruth zmyslala rozne rzeczy. Na przyklad opowiadala, ze ma w Anglii chlopaka, ktoremu na imie Zachary. Pokazywala mi listy z tesknymi wierszami. Potem sie okazalo, ze sama je pisala, drukowala i nabierala mnie. Mozna powiedziec, ze wiem wszystko o klamcach - rzekla Val. - Nie chodzi o to, ze ci nie wierze, ale moze Luis robi was w konia? -A. jesli tak, to co? - zapytala Lolli. Val poczula, jak uderza w nia fala gniewu; tym gorsza, ze pozbawiona adresata. 41 -Niewazne. Gdzie ten tunel? Same to sprawdzimy. -Znam droge - rzekla Lolli. - Sledzilam Luisa do wejscia. -Ale nie weszlas do srodka? - zapytala Val, wstajac. -Nie. - Lolli tez wstala i otrzepala spodnice z kurzu. - Dave nie chcial isc ze mna, a sama nie mialam ochoty. -Jak moze wygladac taki troll? - zapytala Val, przedzierajac sie za Lolli przez rozsiane po peronie koce i worki. Przypomniala sobie bajke o trzech kozlatkach, a potem gre WarCraft, w ktorej zielone trolle z irokezami na glowach i toporkami mowily "Chcesz kupic cygaro?" albo "Przywitaj sie z moja mala przyjaciolka", jesli sie w nie kliknelo odpowiednia liczbe razy. To wszystko bylo oczywiscie calkiem nierealne, ale swiat z pewnoscia nabralby kolorow, gdyby cos tak nierealnego naprawde moglo w nim istniec. -Jest - powiedziala Lolli, unoszac latarke swiecaca mdlym, nierownym blaskiem. - Dlugo nie wytrzyma. Val zeskoczyla na tory. -Pospieszymy sie. Lolli westchnela i ruszyla w jej slady. Hotfy (B(ac^ Waleczna Slabe swiatelko zabarwialo czarne sciany tunelu na pomaranczowo, wydobywajac z mroku sadze i kilometry ciagnacych sie przewodow elektrycznych. To bylo jak wedrowka przez zyly miasta. Minely czynny peron, pelen czekajacych na pociag ludzi. Lolli pomachala im, a Val pozbierala z ziemi zuzyte baterie od discmanow. W dalszej drodze wyprobowala wszystkie po kolei, az znalazla dwie, ktore wzmocnily swiatlo latarki. Teraz lsnilo na stertach smieci, odbijalo blask zielonych oczu szczurow i wskazywalo ruchome sciany uwielbiajacych upal i mrok karaluchow. Val uslyszala cichy gwizd. -Pociag! - krzyknela Lolli, wpychajac Val do waskiej, lepkiej od brudu szczeliny w scianie. W powietrze wzbil sie tuman pylu i po chwili przez sasiedni peron przetoczyl sie pociag. Lolli zachichotala i zblizyla twarz do twarzy Val. -"W pewien ksiezycowy dzien trupki dwa pobily sie" - wyrecytowala. -Przestan! - wzdrygnela sie Val. -"Stojac tylem twarza w twarz, dobyly mieczy, strzelily wraz. Gluchy policjant uslyszal huk, przyszedl i trupki zastrzelil znow." - Lolli rozesmiala sie. - O co chodzi? To wierszyk, ktorego nauczyla mnie mama. Nigdy go nie slyszalas? -Jest paskudny. 42 Gdy ruszyly dalej niekonczacymi sie, poskrecanymi tunelami, pod Val uginaly sie nogi. W koncu Lolli wskazala otwor, ktory wygladal na wykuty w cementowych plytach. -Tedy - powiedziala. Val zrobila krok, ale Lolli powstrzymala ja. -Val... - zaczela i umilkla. -Jesli sie boisz, mozesz tu zaczekac. Zaraz wracam. -Nie boje sie! - zaoponowala Lolli. -W porzadku. - Val przeszla przez dziure. Znalazla sie w mokrym korytarzu z osadami wapnia zwisajacymi w formie kruchych, kredowych stalaktytow. Zrobila kilka krokow, idac po kostki w wodzie. Swiatlo latarki oswietlalo podarte, postrzepione fragmenty foliowej oslony, ktore poruszaly sie z kazdym podmuchem wiatru niczym cienkie firanki albo duchy, Nie mogla na to patrzec. Podbiegla, zanurkowala pod folia i znalazla sie w komorze pelnej korzeni. Te grubsze przedzieraly sie przez beton, po czym stawaly sie ciensze i rozgalezione niczym uklad krwionosny. Dlugie, wlochate niteczki plawily sie w wodzie. Najdziwniejsze jednak byly owoce, wyrastajace z korzeni jak z galezi. Mimo braku slonca i gleby z kosmatych zwojow zwisaly blade kulki Val podeszla blizej. Mlecznobiala, Hotfy (B(ac^ Waleczna polprzezroczysta skorka minia rozowawy odcien, sugerujac, ze miazsz moze byc czerwony. Lolli dotknela jednego z owocow. -Cieply - powiedziala. Wtedy Val zauwazyla zardzewiale schody o poreczach owinietych poczernialym materialem. Podeszla do nich i zawahala sie. Raz jeszcze zerkajac na odwrocone drzewo, usilowala sobie wmowic, ze choc to dziwaczne, wcale nie musi byc nadprzyrodzone, zreszta i tak bylo juz za pozno, by sie cofnac. Ruszyla w gore. Kazdy jej krok wywolywal echo. Z gory dochodzilo rozproszone swiatlo. Gdy przetaczaly sie pociagi, na glowy dziewczat spadal niczym deszcz mieciutki pyl, przylepiajac sie do mokrych scian. Spiralne schody ciagnely sie coraz wyzej i wyzej, by w koncu dotrzec do duzego okna skrzynkowego, zaslonietego starymi, wiszacymi na gwozdziach kocami. Val przechylila przez barierke i odsunela koc. Ze zdumieniem ujrzala boisko do koszykowki, bloki, autostrade i rzeke, wygladajace jak naszyjnik ze swiatel. Znajdowaly sie wewnatrz Mostu Manhattanskiego! Szla dalej, az znalazla sie w duzym, otwartym pomieszczeniu 0 ciagnacych sie wzdluz sufitu rurach i grubych przewodach. Pod scianami staly ciezkie drewniane drabiny. Najwyrazniej sala sluzyla pracownikom obslugi. Na prowizorycznych regalach i podlodze staly zakurzone sterty starych, zniszczonych ksiazek. Na zuzlowych plytach w poblizu wejscia ulozono sklejke, tworzac cos na ksztalt biurka. Pod jedna ze scian staly sloiki po dzemie i miecz, ktory wygladal jak zrobiony ze szkla. 43 Val zrobila krok ku niemu i wyciagnela reke, gdy znienacka spadlo na nia cos ciezkiego, zimnego i bezksztaltnego - cos, co przypominalo mokry koc - 1 przykrylo ja. Wyrzucila w gore rece, zaciskajac palce na wilgotnym tworzywie i czujac, jak to cofa sie przed jej krotkimi, ostrymi paznokciami. Jak przez mgle slyszala rozdzierajacy wrzask Lolli. Przed oczyma lataly jej ciemne plamy. Siegnela na oslep po miecz. Jej palce trafily w ostrze, kaleczac sie lekko, ale zdolala odnalezc rekojesc. Napiela miesnie i zamachnela sie na wlasne ramie. Atakujace, stworzenie zesliznelo sie z niej i Val na krotki, oszalamiajacy moment odzyskala oddech. Uniosla szklany miecz najwyzej, jak potrafila, trzymajac go niczym kij do lacrosse, i uderzyla w biala, pozbawiona kosci istote o rozciagnietej twarzy i plaskich rysach, ktore upodabnialy ja do bezbarwnej, grubej, papierowej lalki. Pod wplywem ciosu istota osunela sie na ziemie i po krotkich drgawkach znieruchomiala. Val trzesly sie rece. Probowala nad nimi zapanowac, ale nie przestawaly drzec, nawet gdy zacisnela je w piesci i wbila paznokcie w nasade dloni. -Co to bylo? - zapytala Lolli. Val pokrecila glowa. -A bo ja wiem? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Musimy sie streszczac - powiedziala Lolli, podchodzac do biurka i wrzucajac kilka sloikow do swojej torby. -Co ty, kurwa, robisz? - zdziwila sie Val. - Spadajmy stad. -Dobra, dobra - mruknela Lolli, grzebiac wsrod butelek. - Juz ide. Val podeszla do biurka i przyjrzala sie sloikom. W jednym z nich znajdowaly sie powiazane w peczki ziola, w innym - zdechle osy, w trzecim zas cos, co przypominalo zwiazane w wezelek czerwone ciagutki lukrecjowe. Niektore mialy nalepki: czeremcha wirginijska, hyzop, piolun, mak. Posrodku sklejki lezala marmurowa deska do krojenia, a obok niej zielone kolczaste kulki i blaszany noz w ksztalcie polksiezyca. Do sciany przybito liczne przedmioty: papierek od cukierka, szara kulke gumy do zucia, wypalonego peta. Przed kazdym z nich wisiala lupa, powiekszajaca nie tylko obiekty, ale takze odreczne podpisy. "Oddech" - glosil jeden. "Milosc" - napisano na drugim. Lolli gwaltownie wciagnela powietrze. Val odwrocila sie, odruchowo unoszac miecz. Ktos stal w wejsciu. Byl wysoki i szczuply jak koszykarz i musial sie schylic, by wkroczyc do srodka. Gdy sie wyprostowal, oczom dziewczat ukazaly sie dlugie, cienkie, atramentowoczame wlosy i szarozielona skora. Z wystajacej dolnej szczeki wyrastaly dwa siekacze, wbijajace sie w miekka skore gornej wargi. Oczy przybysza rozszerzyly sie w czyms, co moglo byc lekiem lub nawet furia, ale Val wpadla w zachwyt na widok zlotej 44 obwodki wokol teczowek, podobnej do tej, ktora maja zaby. -No, no - odezwal sie glebokim, warczacym glosem troll. - Co my tu mamy? Dwie brudne uliczne dziewuchy. - Zrobil dwa kroki w strone Val, ktora cofnela sie w przerazeniu i potknela o wlasne nogi. Jedna obuta stopa troll szturchnal lezace nieruchomo galaretowate stworzenie. -Widze, ze dalyscie sobie rade z moim straznikiem. To niesamowite. Mial na sobie czarne spodnie i czarny, zapinany na guziki plaszcz, ktory zakrywal go od szyi po lydki, przez co zielen skory wygladajacej spod postrzepionych mankietow i znad kolnierza szokowala jeszcze bardziej. Byl to ten sam ohydny kolor, ktory czasami pojawial sie na rece, gdy zbyt dlugo nosilo sie miedziana bransoletke. -I do tego przywlaszczylyscie sobie cos, co nalezy do mnie. Panika scisnela Val za gardlo i uniemozliwila jej wszelki ruch. Dziewczyna w milczeniu patrzyla, jak po mieczu splywa mleczna krew. Rece znow zaczely jej drzec. -Tylko jeden czlowiek zna to miejsce. Co on wam powiedzial? - Troll zrobil kolejny krok ku dziewczetom. Jego glos byl teraz miekki i ociekal Hotfy (B(ac^ Waleczna wsciekloscia. - Namowil was, zebyscie tu przyszly? Powiedzial, ze zobaczycie potwora? Val zerknela na Lolli, ale ta byla rownie oszolomiona i oniemiala. Troll przesunal czubkiem jezyka po siekaczu. -Pytanie brzmi, o co naprawde chodzilo Luisowi. Chcial was porzadnie wystraszyc? A moze chcial wystraszyc mnie? Albo porzadnie nakarmic? Bardzo mozliwe, ze sadzil, iz zechce was skonsumowac. - Troll umilkl, jakby czekal, az dziewczeta zaoponuja. - A wy? Co o tym myslicie? Val uniosla ostrze miecza. -Serio? Co ty nie powiesz! - zadrwil troll, po czym nagle zagrzmial: - A moze jestescie tylko dwojka pechowych zlodziejek? Instynkt wzial gore. Val ruszyla biegiem w strone wyjscia. W strone trolla. Gdy ten wyciagnal reke, zanurkowala pod nia i wybiegla z pomieszczenia. W polowie schodow uslyszala krzyk Lolli. Zatrzymala sie, wciaz sciskajac w reku szklany miecz. Na moscie nad jej glowa dudnily pociagi. Val zawahala sie. To przez nia Lolli znalazla sie w tym miejscu. To ona wpadla na idiotyczny pomysl udowodnienia sobie, ze basniowe stworzenia istnieja naprawde. Powinna byla sie cofnac, gdy zobaczyla to drzewo. W ogole nie powinna byla tu przychodzic. Wziela gleboki oddech i pobiegla z powrotem na gore. 45 Lolli lezala na podlodze, dziwnie bezwladna, z twarza zalana lzami. Troll trzymal dziewczyne za nadgarstek. Wygladalo na to, ze probuje ja do czegos zmusic. -Pusc ja - rzekla Val, nie rozpoznajac wlasnego glosu. Brzmial bardzo odwaznie. -Obawiam sie, ze nic z tego. - Troll pochylil sie, zdarl kurierska torbe z ramienia Lolli i obrocil do gory dnem. Kilka monet odbilo sie od drewnianej posadzki i potoczylo, ladujac obok butelek wypelnionych czarnym piaskiem, igiel, zardzewialego noza, gum do zucia, niedopalkow i puderniczki, ktora pekla, rozsypujac puder po podlodze. Siegnal po jedna z butelek, niemal dotykajac szyjki dlugimi palcami. - Po co ci... -Nie mamy nic, co nalezy do ciebie - odezwala sie Val, unoszac ostrze. - Prosze. -Naprawde? - prychnal. - A co niby trzymasz w rekach? Val ze zdumieniem zerknela na miecz, lsniacy jak sopel lodu w fluorescencyjnym swietle. Zupelnie zapomniala, ze to wlasnosc trolla. Skierowala bron czubkiem do ziemi, rozwazajac zamiar upuszczenia jej, ale bala sie pozostac calkowicie nieuzbrojona. -Wez go. Wez go i pozwol nam odejsc. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Nie masz prawa mi rozkazywac - rzekl troll. - Odloz miecz. Ale ostroznie. Jest cenniejszy, niz ci sie zdaje. Val schylila sie z wahaniem, jakby chciala odlozyc miecz, lecz nadal trzymala go w rekach, obserwujac trolla. Ten niespodziewanie wykrecil palec Lolli. Dziewczyna krzyknela. -Niech ja tak boli za kazdym razem, gdy wyciagnie reke po cos, co nie nalezy do niej. - Siegnal po drugi palec. - A ciebie niech boli swiadomosc, ze jestes zrodlem tego bolu. -Przestan! - zawolala Val, upuszczajac miecz na deski podlogi. - Zostane, jesli pozwolisz jej odejsc. -Co? - Troll zmruzyl oczy i uniosl brew. - Coz za wspanialomyslnosc! -To moja przyjaciolka - rzekla Val. Troll zamilkl na chwile, a jego twarz stala sie dziwnie pozbawiona wyrazu. -Przyjaciolka? - powtorzyl bezbarwnie.- W porzadku. Zaplacisz za jej glupote, podobnie jak za wlasna. Takie jest brzemie przyjazni. Najwyrazniej Val wygladala, jakby kamien spadl jej z serca, bo na twarz trolla wpelzl okrutny usmieszek. -Ile jest warta wasza przyjazn? Miesiac sluzby? Rok? W oczach Lolli zalsnily lzy. 46 Val skinela glowa. Jasne. Obieca mu wszystko, byle tylko pozwolil im odejsc, a wtedy nie bedzie juz mialo znaczenia, co obiecala. Westchnal. -Bedziesz mi sluzyc przez miesiac, po tygodniu za kazdy skradziony przedmiot. - Zamilkl na moment, po czym dodal: - Zrobisz wszystko, czego od ciebie zazadam. Skrzywila sie, co wywolalo jego usmiech. -Kazdego dnia o zmroku przyjdziesz do Seward Park. Pod lapa wilka znajdziesz list. Jesli nie wypelnisz zawartego w nim polecenia, bedziesz miala ciezkie zycic. Zrozumiano? Skinela glowa. Troll puscil reke Lolli. Dziewczyna zaczela niezdarnie zbierac z podlogi swoje rzeczy i wrzucac z powrotem do plecaka. Troll wyciagnal dlugi palec. -Podejdz do tego stolu, znajdz wywar z napisem "sloma" i przynies mi go. Val przegladala opisane ozdobnym pismem sloje. Lnica pospolita, rdest, ruta, krwiowiec kanadyjski, bylica. W koncu znalazla gesty, metny roztwor z napisem "sloma". -Tak, to ten - rzekl troll, gdy mu go pokazala. - Przynies. Hotfy (B(ac^ Waleczna Podeszla do niego dosc blisko, by zauwazyc, ze jego plaszcz wykonany jest z postrzepionej i podziurawionej przez mole welny. Z czubkow uszu trolla wyrastaly male, zakrecone rozki, wygladajace, jakby skora po prostu stwardniala w tym miejscu na kosc. Wzial sloik z jej rak i nabral na palec troche wywaru. Val cofnela sie z obrzydzeniem, bo wywar smierdzial jak zgnile liscie. -Zostan - powiedzial troll, jakby wydawal komende psu. Wsciekla na siebie, ze jest zbyt przerazona, by sie sprzeciwic, Val znieruchomiala. Troll przesunal czubkami nasaczonych w roztworze palcow wzdluz jej ust. Przygotowala sie na dotyk czegos okropnego i kleistego, ale poczula tylko cieplo. Potem troll spojrzal jej w oczy tak intensywnie, ze zadrzala. -Powtorz warunki, na ktore sie zgodzilas. Powtorzyla. Ludzie mowia, ze gry wideo sa zle, bo czynia czlowieka obojetnym na smierc i pozwalaja uwazac rozsiane po ekranie wnetrznosci za symbol sukcesu. W tamtej chwili Val pomyslala jednak, ze prawdziwym problemem tych gier jest oczekiwanie od gracza, iz sprobuje wszystkiego. Jesli byla tam jakas jaskinia, nalezalo do niej wejsc. Gdy pojawial sie tajemniczy obcy, trzeba bylo z nim porozmawiac. Znajdujac mape, nalezalo sie nia kierowac. Tyle ze w grach mialo sie niezliczona ilosc zyc, a ona miala tylko jedno. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 5 Potem milczal dluzsza chwile - widac chcial rzec wlasnie tyle. Lecz gdym rzekl: "Czy sie nie myle? Czy zbladziles pod moj dach. By mi zdradzic, jakie szczescie znajdzie droge pod moj dach?" Kruk zakrakal "Kres i krach"1. Edgar Allan Poe Kruk dy Val i Lolli niezdarnie schodzily z mostu na ulice, miasto bylo rzesiscie oswietlone, a ulice pelne stojacych przed barami i restauracjami palaczy. Jakis czlowiek spiacy na rozklejonym kartonie obrocil sie i mocniej owinal plaszczem. Val wzdrygnela sie gwaltownie, napinajac miesnie tak mocno, ze az zabolaly ja ramiona. Lolli przytulila do siebie torbe kurierska, jakby to bylo wypchane zwierzatko. Dziwne, ze kiedy dzieja sie takie zwariowane rzeczy, trudno jest przesledzic lancuch przyczyn, impulsow i mysli, ktore cie do nich doprowadzily. Owszem, Val chciala znalezc dowod na istnienie basniowych stworzen, ale nie az tak obezwladniajacy. Ile ich istnialo na swiecie? I jakie inne straszne rzeczy sie na nim kryly? Skoro istnialy trolle, czy nie mogly rowniez istniec demony, wampiry czy potwory morskie? I jak to mozliwe, zeby ten fakt nie znalazl sie na pierwszych stronach gazet w kazdym zakatku swiata? Val przypomniala sobie bajke o trzech kozlatkach, ktora ojciec czytal jej, gdy byla mala. "Stuk - puk - stuk - puk - idzie najmniejsze kozlatko..." Jej troll zupelnie nie przypominal tego z ilustracji w ksiazce. Inne pewnie tez nie. "Kto chodzi po moim moscie?" -Spojrz na moj palec - rzekla Lolli, wyciagajac zwisajaca bezwladnie dlon. Palec byl spuchniety i odstawal pod dziwnym katem. - Ten skurwiel mi go zlamal! -Moze jest tylko zwichniety. Mialam juz takie przypadki - odparla Val, wspominajac, jak przewrocila sie podczas gry w lacrosse. Albo spadla z drzewa. Oba zdarzenia zakonczyly sie wizytami w gabinecie lekarskim, w ktorym pachnialo jodyna i cygarami. - Musisz go nastawic i usztywnic. -Sluchaj no - powiedziala ostro Lolli - nie prosilam cie, zebys byla moim rycerzem w lsniacej zbroi. Sama potrafie o siebie zadbac. Nie musialas nic obiecywac temu potworowi, a teraz nie musisz odgrywac doktora. Tlum. Stanislaw Baranczak. Holly Bl ack Waleczna -Racja. - Val kopnela zgnieciona aluminiowa puszke i patrzyla, jak ta odbija sie od nawierzchni ulicy niczym kamien od tafli wody. - Nie potrzebujesz mojej pomocy. Panujesz nad wszystkim. Lolli spojrzala badawczo w okno sklepu RTV. Ich twarze odbijaly sie w ekranach telewizorow. -Tego nie powiedzialam. Val przygryzla warge, zlizujac resztki roztworu trolla. Przypomniala sobie jego zlote oczy i gleboka, ognista furie w glosie. -Przepraszam. Szkoda, ze ci nie uwierzylam. -Szkoda, szkoda - burknela Lolli, ale usmiechnela sie. -Sluchaj, mozemy znalezc jakis kijek i zrobic szyne. Przywiazemy ja sznurowadlem. - Val przykucnela i zaczela rozwiazywac tenisowke. -Mam lepszy pomysl - rzekla Lolli, obracajac sie ku wejsciu do alejki. - Moge po prostu zapomniec o calym bolu. - Usiadla na brudnych ceglach, wyciagajac z torby lyzke, igle, zapalniczke i butelke z brazowawym proszkiem. - Daj to sznurowadlo. Val przypomniala sobie poruszajaca sie ciemnosc. Nie miala pojecia, co zdarzy sie tym razem. -Co to jest? -Luis nazywa to "kres i krach" - rzekla Lolli. - Mowi, ze sa trzy zasady: nigdy nie bierz czesciej niz raz dziennie, nigdy wiecej niz szczypte naraz, nigdy dluzej niz przez dwa dni z rzedu. -Kto je wymyslil? -Chyba on i Dave. Kiedy wyladowali na ulicy, Luis zaczal obslugiwac wieksza liczbe skrzatow, a Dave mu w tym pomagal. Pewnego razu wzial troche krachu, rozpuscil go w wodzie, tak jak to robia one, i wypil. Skrzaty maja od tego silniejszy czar, to znaczy staja sie bardziej odporne na dotyk zelaza. A my jestesmy na haju. Przez jakis czas pilismy roztwor, ale potem odkrylismy, ze jest o wiele lepiej, gdy sie go wstrzykuje w ramie albo wciaga, jak Dave. - Lolli splunela na lyzke i zapalila zapalniczke. Roztwor zamigotal, jakby obudzil sie do zycia. -Czar? -No, potrafia zmienic siebie albo inne rzeczy. To chyba jakas magia. -Jaki on jest? -Krach? Jakby ocean otwieral sie nad twoja glowa i wciagal cie w glab -rzekla Lolli. - Nic innego nie moze cie dotknac. Nic innego sie nie liczy. Lolli wciagnela wywar do strzykawki. Val zastanawiala sie, czy kiedykolwiek w zyciu bedzie czuc, ze nic jej nie moze dotknac. To by dopiero byla blogosc. To by dopiero byl spokoj. -Nie - powiedziala. Lolli zastygla. Hotfy (B(ac^ Waleczna Val usmiechnela sie -Najpierw ja. -Serio? - rozpromienila sie Lolli. - Chcesz? Val skinela glowa, prostujac reke i wyciagajac ja do przodu. Lolli zwiazala jej ramie, strzepnela babelki i wsunela igle tak elegancko, jakby skora Val byla specjalnie do tego przeznaczona. Bol byl leciutki, lzejszy niz zaciecie golarka. -Wiesz - powiedziala Lolli - Z prochami jest tak, ze pod ich wplywem rzeczy jakby zmieniaja polozenie, przesuwaja sie troche w lewo, oddalaja albo obracaja do gory nogami, ale po krachu mozna obrocic wszystkich ze soba. Znasz cos innego, co tak robi? Val w zasadzie nigdy dotad nie zauwazala wewnetrznej strony swego lokcia, ale teraz to miejsce wydalo jej sie rownie wrazliwe jak nadgarstek czy gardlo. Potarla siniec pozostawiony przez igle. Nie uronila zbyt wiele krwi. -Nie wiem. Chyba nic. Lolli pokiwala glowa, jakby ta odpowiedz ja zadowalala. Gdy przygotowywala kolejna porcje krachu, Val uslyszala skwierczenie ognia i poczula, ze jej wlasne zyly wija sie pod skora jak weze. -To... - zaczela, ale musiala zamilknac, bo euforia topila jej kosci. Swiat przeobrazil sie w gesty, slodki, przetaczajacy sie powoli miod. Nie potrafila 50 wymyslic odpowiednich slow i przez chwile zastanawiala sie, jak by to bylo, gdyby sie okazalo, ze stracila je na zawsze. -Twoje zyly spijaja magie - odezwala sie Lolli. Jej glos dobiegal z bardzo daleka. - Teraz mozesz zrobic, co zechcesz. Ogien zalal Val, polykajac chlod i uniewazniajac wszystkie drobne bolaczki: pecherz na palcu, bol brzucha, napiete miesnie ramion. Strach roztopil sie, ustepujac miejsca potedze. Potedze, ktora dudnila wewnatrz oszolomionej, uradowanej dziewczyny, otwierajac ja niczym pudelko z ukladanka, by wydobyc wszystkie ukryte smutki, gniew i konsternacje. Potedze, ktora szeptala do niej jezykiem furii i karmila obietnicami triumfu. -Widzisz? Juz nie boli - rzekla Lolli, chwytajac sie za palec i wykrecajac go. Palec pstryknal, jakby ktos strzelal klykciami, i wskoczyl na swoje miejsce. Wszystko wydawalo sie zbyt wyrazne, zbyt jasne. Val zatracala sie w liniach brudu na chodniku, w obietnicach neonow o cukierkowych barwach, w zapachu fajkowego dymu, spalin, smazacego sie oleju. Wszystko bylo dziwne i piekne - i kipialo obietnicami. Lolli wyszczerzyla zeby jak szakal. -Pokaze ci cos. Hotfy (B(ac^ Waleczna Ogien pozeral od wewnatrz rece Val, bolesnie, lecz rozkosznie, jakby zalewalo ja swiatlo. Czula, ze moglaby wzleciec w powietrze i nikt nie zdolalby jej powstrzymac. -Zawsze jest tak? - zapytala, choc jakas czesc umyslu podpowiadala jej, ze Lolli nie moze czuc tego co ona. -Tak - rzekla Lolli - o tak. Potem poprowadzila ja wzdluz ulicy. Podeszly do mezczyzny o azjatyckich rysach i siwiejacych, krotko przystrzyzonych wlosach, idacego w przeciwnym kierunku. Na ich widok poczatkowo sie cofnal, ale potem wyraznie sie uspokoil. -Potrzebuje troche pieniedzy - powiedziala Lolli. Mezczyzna usmiechnal sie i siegnal do kieszeni plaszcza. Wyjal portfel i odliczyl kilka dwudziestodolarowek. -Wystarczy? - zapytal. Jego glos brzmial dziwnie; byl miekki i przepojony zachwytem. Dziewczyna pochylila sie do przodu i ucalowala go w policzek. -Dziekuje. Val czula wiejacy znad Hudsonu wiatr, ale przenikliwy chlod nie mogl jej teraz dotknac. Nawet najpotezniejszy podmuch wydawal sie pieszczota. -Jak go zmusilas? - zapytala, bynajmniej nie zdegustowana, lecz zachwycona. -Sam chcial - odparla Lolli. - Oni wszyscy chca nam dac wszystko, czego zechcemy. Szly dalej, a kazda mijana osoba dawala im, o co tylko poprosily. Kobieta w koszuli z cekinami oddala im ostatniego papierosa, chlopak w czapce baseballowej bez slowa oddal swoja kurtke, kobieta w brazowym plaszczu wyjela sobie z uszu zlote kolczyki. Lolli siegnela do smietnika i wyjela kilka skorek od bananow, mokry papier, oslizly chleb i kubki pelne brudnej wody. -Patrz. W jej rekach odpadki zmienily sie w babeczki, tak biale i sliczne, ze Val wyciagnela reke po jedna. -Nie - powstrzymala ja Lolli. - To dla nich. Wreczyla babeczke przechodzacemu staruszkowi, a on rzucil sie na nia jak zwierze, po czym siegnal po kolejna, i jeszcze po jedna, jakby to byly najwieksze delicje swiata. Val smiala sie, po czesci z jego zachwytu, a po czesci z tego, ze mialy nad nim taka wladze. Podniosla kamyk i zrobila z niego krakersa. Mezczyzna zjadl go, zlizujac z jej reki ostatnie okruszki. Jego jezyk laskotal, a Val smiala sie jeszcze bardziej. Hotfy (B(ac^ Waleczna Minely kilka nastepnych przecznic. Dostrzegala fascynujace rzeczy, na ktore wczesniej nie zwracala uwagi: polysk pancerza biegnacego po metalowej kratce karalucha, usmieszek na wyrzezbionej na nadprozu twarzy, polamane lodyzki kwiatow przed winiarnia. -Jestesmy na miejscu - oznajmila Lolli, wskazujac zamkniety sklep. Na wystawie manekiny staly w waskich spodniczkach ukazujacych sceny z komiksow lub siedzialy na nowoczesnych, czerwonych sofach, unoszac pomalowane w groszki kieliszki do martini. - Chce wejsc. Val podeszla do wystawy i kopnela szybe, ktora popekala, ale nie ustapila. Alarm zapiszczal dwukrotnie, po czym zamilkl. -Sprobuj tym - poradzila jej Lolli, podnoszac plastikowa slomke. Na oczach Val slomka przeobrazila sie w ciezki, zimny lom. Dziewczyna usmiechnela sie z zachwytem i uderzyla w szybe, wkladajac w ten cios cala nienawisc do Toma, matki i siebie; zlosc na trolla siedzacego w swojej wiezy i na caly swiat, ktory ani na chwile nie dawal jej spokoju. Walila w szybe, dopoki ta nie zwinela sie jak wygiety metal. -Dobra robota - pochwalila ja Lolli, wczolgujac sie do srodka. Gdy tylko obie znalazly sie wewnatrz, szyba powrocila na swoje miejsce, nieuszkodzona i w idealnym stanie. W sklepie zapalily sie swiatla i zaczela grac muzyka z plyty. Kazdy nowy czar zdawal sie zwiekszac potege Val, zamiast ja uszczuplac. Z kazdym uzyciem mocy czula sie bardziej oszolomiona, bardziej szalona. Nic byla juz nawet pewna, ktore czary sa dzielem Lolli, a ktore jej wlasnym. Lolli zrzucila buty na srodku sklepu i przymierzyla zielona satynowa sukienke. Val zauwazyla, ze stopy kolezanki sa pokryte czerwonymi bablami. -Fajnie wygladam? -Jasne. - Val wybrala sobie bielizne i dzinsy, a stare ubranie rzucila na wyciagnieta reke manekina. - Zobacz, co za syf. Te spodnie kosztuja sto osiemdziesiat dolarow, a niczym sie nie roznia od normalnych dzinsow. -Teraz nic nie kosztuja - rzekla Lolli. Val przebrala sie, po czym usiadla w komiksowym fotelu i patrzyla, jak jej przyjaciolka przymierza kolejne rzeczy, Gdy Lolli tanczyla po sklepie w wysadzanej koralikami chuscie na glowie, Val zauwazyla stojaca obok fotela gablote. -Widzisz to? - zapytala, podnoszac kieliszek do wina koloru awokado. - Czy to nie jest ohydne? Kto by chcial placic za takie badziewie? Lolli wyszczerzyla zeby i siegnela po kapelusz z rozowymi piorami. -Ludzie kupuja to, co sie im kaze. Nie wiedza, ze jest brzydkie, a moze nawet wiedza, ale mysla, ze to z nimi cos jest nie tak. Hotfy (B(ac^ Waleczna -W takim razie potrzebuja ochrony przed soba - powiedziala Val, ciskajac kieliszkiem o plytki podlogi. Szklo roztrzaskalo sie, strzelajac odlamkami we wszystkich kierunkach. - Kazdy widzi, ze to jest brzydkie. Brzydkie, brzydkie i jeszcze raz brzydkie. Lolli zaczela sie smiac i nie przestala, dopoki Val nie rozbila ostatniego kieliszka. Wracajac wraz z Lolli na stacje Worth Street, Val czula sie zdezorientowana. Nie wiedziala, co wlasciwie sie wydarzylo. W miare ustepowania efektow krachu miala wrazenie, ze staje sie coraz bledsza, jakby ogien czaru pozarl jakas namacalna czesc jej jestestwa, czyniac w srodku zamet. Pamietala sklep i ludzi jedzacych z jej reki; pamietala spacer, ale nie mogla sobie przypomniec, skad wziela ubranie, ktore ma na sobie. Pamietala mase twarzy, podarkow i usmiechow, lecz cale to wspomnienie bylo rownie mgliste jak wspomnienie spotkanego w wiezy potwora. Odkryla, ze ma na sobie rzeczy, ktorych nie pamietala ze sklepu: wielkie, czarne, niesamowite glany, zdecydowanie cieplejsze niz jej tenisowki; koszulke z herbowym lwem, czarne wojskowe spodnie z mnostwem zapinanych na zamki kieszeni i czarny, o wiele za duzy plaszcz. Niepokoil ja fakt, ze zniklo gdzies jej wlasne ubranie. Czarne buty cisnely, ale z plaszcza byla zadowolona. Wygladalo na to, ze dziewczeta zbladzily w glab SoHo, i teraz, gdy magia 53 oslabla, Val byla zmarznieta na kosc. Gdy przeszly przez wlaz i zeszly po schodkach na stacje, zauwazyla w polmroku grupke osob. Migotliwy plomien swieczki oswietlal to czyjas kosc policzkowa, to luk szczeki, to owinieta w papierowa torebke butelke, ktora ktos podnosil do ust. Byla tam tez dziewczyna z wydetym brzuchem, lezaca pod kocem z kims jeszcze. -O, jestes - powiedzial Ulotny Dave. Jego glos brzmial belkotliwie, a kiedy plomien swiecy padl na twarz, Val zauwazyla obwisle miesnie zdradzajace, jak bardzo jest pijany. - Chodz i usiadz przy mnie, Lolli -wybelkotal. - Chodz do mnie. -Nie - odparla dziewczyna, zamiast tego idac w strone Luisa. - Nie bedziesz mi mowil, co mam robic. -Nie probuje ci nic mowic - rzekl placzliwie Dave. - Nie rozumiesz, ze cie kocham? Zrobilbym dla ciebie wszystko. Patrz. - Uniosl reke. Na skorze widnialy niezdarnie wydrapane, krwawiace litery: LOLLI. - Spojrz, co zrobilem. Val zamrugala, ale Lolli tylko sie rozesmiala. Luis zapalil papierosa. Zapalka na moment oswietlila jego twarz. Byl wsciekly. 2 SoHo - obszar Manhattanu, ktory "pozyczyl" nazwe od slynnej londynskie] dzielnicy Soho. Jego polnocna granice wyznacza Houston Street, stad akronim SoHo - South of Houston (przyp. tlum.). Hotfy (B(ac^ Waleczna -Dlaczego mi nie wierzysz? - zapytal natarczywie Dave. -Wierze - odparla Lolli wysokim glosem. - Po prostu mam to gdzies! Jestes nudny. Moze i bym cie kochala, gdybys nie byl taki potwornie nudny! Luis zerwal sie na rowne nogi, wymierzajac papierosa najpierw w Lolli, a potem w Dave'a. -Zamknijcie sie, kurwa, oboje! - Potem spojrzal na Val takim wzrokiem, jakby to ona byla wszystkiemu winna. -Co to za ludzie? - zapytala Val, wskazujac parke owinieta kocem. - Myslalam, ze nikt nie moze tu przebywac. -Bo nie moze - rzekl Luis, siadajac obok brata. - Ani ty, ani ja, ani oni. Val przewrocila oczami, ale chyba tego nie zauwazyl w mdlym blasku swiec. Potem podeszla do Lolli. -Czy on zawsze jest takim palantem? - zapytala szeptem. -To nie takie proste - odparla Lolli. - Oni kiedys tu mieszkali, ale Derek musial wyjechac z miasta, a Tanya przeniosla sie do opuszczonego domu w Queens. Luis tlumaczyl cos cicho bratu. Ulotny Dave wstal, zaciskajac piesci. -Tobie sie wszystko dostaje! - zawolal, zaplakany i zasmarkany. -Co sie mnie czepiasz? - zapytal gniewnie Luis.- W zyciu nie tknalem tej dziewczyny. Nie moja wina, ze ci dowalila. 54 -Nie jestem przedmiotem! - wrzasnela na nich Lolli, ciskajac gromy z oczu. - Przestancie o mnie gadac, jakbym byla przedmiotem! -Pierdol sie! - odwrzasnal Dave. - Ja jestem nudny? Ja jestem tchorzem? Kiedys pozalujesz tych slow. Dziewczyna owinieta kocem usiadla, mrugajac szybko. -Co... -Chodz - rzekl Luis, ujmujac Dave'a za ramie. - Wyjdzmy stad, Dave. Jestes po prostu pijany. Musisz sie przejsc. Dave wyrwal sie. -Spadaj. Val wstala. Dogorywajace w zylach resztki krachu sprawialy, ze ciemne kontury tunelu rozplywaly jej sie przed oczami. Nogi byly jak z gumy, a podeszwy stop piekly od dlugotrwalego chodzenia, ktore jej cialo dopiero zaczynalo odczuwac, ale nie miala zamiaru dac sie zlapac w jakas kretynska klaustrofobiczna pulapke. -Wynosmy sie stad. Lolli ruszyla za nia po schodach. -Dlaczego ty go tak lubisz? - zapytala Val. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Wcale go nie lubie. - Lolli nawet nie zapytala, kogo Val ma na mysli. - Ma kaprawe oko, jest za chudy i zachowuje sie jak stary ramol. Val wzruszyla ramionami i przejechala kciukiem po pasku nowych spodni, przygladajac sie, jak jej buty stapaja po szczelinach w chodniku, i milczac wymownie. Lolli westchnela. -Powinien mnie blagac. -Fakt - zgodzila sie Val. Szly w dol Bayard Street, mijajac sklepy spozywcze z woreczkami ryzu, stertami jasnozlotych jablek, pedami bambusa w miskach wody i wielkimi kolczastymi owocami, zwisajacymi z sufitu i przyciagajacymi roje czarnych much, oraz male sklepiki z okularami slonecznymi, papierowymi lampami, peczkami bambusa zwiazanymi zlotymi wstazkami i jasnozielonymi plastikowymi smokami, udajacymi nefrytowe rzezby. -Zatrzymajmy sie - rzekla Lolli. - Jestem glodna. Na sama wzmianke o jedzeniu Val zaburczalo w brzuchu. Strach zakwasil jej zoladek i do tej pory nie zdawala sobie sprawy z tego, ze od poprzedniego wieczora nic nie jadla. -Dobra. -Pokaze ci, jak sie oczyszcza stoly. 55 Wybrala lokal, w ktorym wisialo kilka ociekajacych czerwonym syropem kaczek z szyjami okreconymi drutem i pustymi oczodolami. Stojacy w kolejce ludzie wybierali potrawy z parujacych naczyn. Lolli zamowila po dwie herbaty i bulki z jajkiem. Czlowiek stojacy za lada sprawial wrazenie, jakby w ogole nie znal angielskiego, ale rzucil im na tace wlasciwe rzeczy, dodajac chyba z tuzin saszetek sosu. Usiadly przy oslonietym stoliku. Lolli rozejrzala sie, po czym otworzyla paczuszke z sosem z kaczki i wycisnela zawartosc na swoja bulke, na wierzch dodajac musztardy. Swobodnym ruchem glowy wskazala pusty stolik z kilkoma talerzami. -Widzisz te resztki? -Mhm. - Val ugryzla bulke. Tluszcz sciekal jej po brodzie. Pycha. -Czekaj, - Lolli wstala, podeszla do talerza, na ktorym lezalo niedojedzone lo mein, podniosla go i wrocila do stolika. - Widzisz? To jest wlasnie oczyszczanie stolow. Val prychnela, odrobine zbulwersowana. -Nie moge uwierzyc, ze to zrobilas. Lolli usmiechnela sie, ale jej usmiech przeszedl w jakis nieodgadniony wyraz twarzy. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Czasem czlowiek w pewnym momencie zaczyna robic rozne dziwne rzeczy, w ktore nawet sam nie wierzy. -Pewnie tak - odparla powoli Val. W koncu ona sama tez nie mogla uwierzyc, ze spedzila noc na opuszczonej stacji metra z grupa bezdomnych dzieciakow. Nie mogla uwierzyc, ze zamiast krzyczec i plakac, gdy zastala Toma ze swoja matka, ogolila sobie glowe i poszla na mecz hokeja. Nie wierzyla tez w to, ze siedzi tu i spokojnie zjada cudzy obiad, chociaz nie tak dawno odbywala pogawedke z potworem. -Przeprowadzilam sie do swojego chlopaka, gdy mialam trzynascie lat -powiedziala Lolli. -Serio? - zapytala Val. Pochlaniane jedzenie uspokajalo ja, pozwalajac uwierzyc, ze swiat bedzie istnial dalej, nawet jesli zyja na nim potwory. Nadal bedzie istnialo chinskie zarcie, ktore nadal bedzie gorace, tluste i smaczne, Lolli skrzywila sie. -Mial na imie Alex. Dwadziescia dwa lata. Moja stara uwazala go za zboczenca i nie pozwalala mi sie z nim spotykac. W koncu znudzilo mi sie wymykanie i po prostu sie wynioslam. -Kurde - powiedziala Val, bo nie przychodzilo jej do glowy nic innego. Kiedy ona miala trzynascie lat, chlopcy byli dla niej rownie tajemniczy i nieosiagalni jak gwiazdy na niebie. - I co dalej? 56 Lolli ugryzla pare szybkich kesow lo mein i popila je herbata. -Ciagle sie klocilismy. Alex sprzedawal w domu towar, ale mnie do niczego nie dopuszczal, nawet kiedy wstrzykiwal sobie dzialke na moich oczach. Byl gorszy od moich starych. W koncu znalazl sobie inna laske i kazal mi sie wynosic. -Wrocilas do chaty? - zapytala Val. Lolli pokrecila glowa. -Nie mozna wrocic - powiedziala. - Zmieniasz sie i juz nigdy nie wracasz. -Ja moge wrocic - odparla odruchowo Val, ale od razu przypomnial jej sie troll i zlozona obietnica. Teraz, w swietle i cieple restauracji, to wszystko zdawalo sie nierealne, a mimo to nie dawalo jej spokoju. Lolli przez chwile milczala, jakby rozwazala jej slowa. -Wiesz, co zrobilam Aleksowi? - zapytala z wrednym usmieszkiem. - Wciaz mialam jego klucze, wiec wrocilam, kiedy nikogo nie bylo, i rozpieprzylam mu chate. Wywalilam wszystko przez okno: jego ciuchy, jej ciuchy, telewizor, towar. Doslownie wszystko, co wpadlo mi w rece, skonczylo na ulicy. Val zrywala boki ze smiechu, wyobrazajac sobie mine Toma, gdyby ona zrobila mu cos takiego. Oczyma wyobrazni widziala wybebeszony na Hotfy (B(ac^ Waleczna podjezdzie nowy komputer, potrzaskanego na biale drzazgi iPoda i walajace sie po trawniku ubrania. -Hmmm - mruknela Lolli, spogladajac na nia pozornie niewinnym wzrokiem. - Sadzac po twojej reakcji, tez masz w zanadrzu jakas opowiesc o meskiej niewdziecznosci. Val otworzyla usta, nie wiedzac, co wlasciwie chce powiedziec. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia domu czula sie normalnie i nie miala ochoty tego burzyc. Slowa uwiezly jej w gardle. -Moj chlopak sypial z moja stara - wymamrotala w koncu. Lolli tak sie zasmiewala, ze nie mogla zlapac tchu. Gdy w koncu sie uspokoila, przez chwile patrzyla na Val rozszerzonymi, niedowierzajacymi oczami. -Serio? - zapytala. -Serio - powiedziala Val, dziwnie zadowolona, ze udalo jej sie zaszokowac kogos takiego jak Lolli. - Mysleli, ze wyjechalam, i gzili sie na kanapie. Mial cala gebe umazana jej szminka. -Co za ohyda! Tfu! - Lolli wykrzywila wargi w szczerym obrzydzeniu, nie przestajac sie zasmiewac. Val tez sie rozesmiala, bo nagle uswiadomila sobie, ze to rzeczywiscie jest smieszne. Smiala sie tak mocno, ze az rozbolal ja brzuch, nie mogla zlapac tchu, a po policzkach sciekaly jej lzy. Byla wyczerpana, ale miala wrazenie, ze budzi sie z jakiegos idiotycznego snu. -Naprawde chcesz do tego wrocic? - zapytala Lolli. -Chyba musze, co? - odparla Val, nadal odurzona smiechem. - Moze jeszcze troche zaczekam, ale przeciez nie moge cale zycie mieszkac w tunelu. - Uswiadomila sobie, co powiedziala, i zerknela na Lolli, bojac sie, ze ja urazila. Jednak ta tylko oparla glowe na rekach i zamyslila sie. -W takim razie powinnas zadzwonic do mamy - powiedziala, wskazujac hol. - Tam jest automat. Val byla wstrzasnieta. Wszystkiego by sie spodziewala po Lolli, tylko nie tego. -Mam komorke. -Wiec zadzwon do niej. Val wyjela telefon i wlaczyla go, czujac, jak ogarnia ja przerazenie. Liczba nieodebranych polaczen rosla i rosla, by zatrzymac sie na szescdziesieciu siedmiu. SMS byl tylko jeden, od Ruth. "Gdzie jestes? Twoja matka wariuje." Val nacisnela przycisk "odpisz". "Jestem w Nowym Jorku" - napisala i przerwala, nie wiedzac, co jeszcze dodac. I co zrobic? Czy naprawde powinna wrocic? Zebrala sie w sobie i przelaczyla na poczte glosowa. Pierwsza wiadomosc byla od matki. Hotfy (B(ac^ Waleczna "Valerie, gdzie jestes? - Mowila dziwnym, jakby zdlawionym glosem. - Chce tylko wiedziec, ze nic ci nie jest. Jest bardzo pozno. Dzwonilam do Ruth. Wiem, co ci powiedziala. N... nie wiem, jak wytlumaczyc to, co sie stalo, ani jak cie przepraszac. - Zamilkla na dluzsza chwile. - Wiem, ze jestes na mnie wsciekla. Masz prawo. Ale prosze, daj komus znac, ze nic ci nie jest." Dziwnie sie sluchalo glosu matki po tak dlugim czasie. Val poczula w zoladku ucisk bolu, furii i potwornego wstydu. Spania z tym samym chlopakiem sprawilo, ze matka kompletnie sie przed nia obnazyla. Val skasowala wiadomosc i odsluchala nastepna. Ta byla od ojca. "Valerie? Mama strasznie sie o ciebie niepokoi. Podobno sie poklocilyscie, a ty ucieklas. Wiem, jaka ona potrafi byc, ale spedzenie nocy poza domem nic nie pomoze. Myslalem, ze jestes madrzejsza." Nastepny byl nieznajomy, znudzony glos. "Valerie Russell? Nazywam sie Montgomery. Dzwonie z policji, Twoja mama zglosila zaginiecie. Wiem, ze sie poklocilyscie. Nikt nie bedzie cie do niczego zmuszal, ale bardzo chcialbym, zebys zadzwonila i dala mi znac, ze nie masz zadnych klopotow." Zostawil numer. Potem byla cisza przetykana lkaniem. "Gdzie jestes?" - zabrzmial w koncu zdlawiony glos matki. Val wylaczyla telefon. To straszne, ze doprowadzila matke do takiego stanu. Powinna wracac. Moze wszystko sie ulozy - o ile nigdy wiecej nie przyprowadzi do domu swojego chlopaka; o ile matka przez jakis czas bedzie jej schodzic z drogi. Za niecaly rok miala skonczyc liceum. Wtedy bedzie mogla sie wyniesc i nigdy nie wracac do domu. Znalazla w ksiazce telefonicznej numer domowy i wlaczyla zielony przycisk. Gdy wsluchiwala sie w sygnal po drugiej stronie, jej palce staly sie zimne jak lod. Lolli ulozyla reszte klusek na talerzu w ksztalt przypominajacy slonce, kwiat albo nieudana glowe lwa. -Halo? - odezwal sie w sluchawce cichy glos mamy. - Kochanie? Val przerwala polaczenie. Telefon zadzwonil niemal natychmiast, ale ona rownie szybko go wylaczyla. -Wiedzialas, ze nie potrafie lego zrobic - rzekla oskarzycielsko do Lolli. - Moze nie? Lolli wzruszyla ramionami. -Lepiej, jesli od razu zrozumiesz, ze powrot moze trwac bardzo, bardzo dlugo. Val pokiwala glowa, przestraszona w nowy, bardziej dojmujacy sposob. Po raz pierwszy uswiadomila sobie, ze byc moze juz nigdy nie bedzie gotowa na to, by wrocic. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 6 Rzeczywistosc to cos, co nie znika, kiedy przestaje sie w to wierzyc. Philip K. Dick budzil ja halas przejezdzajacego obok pociagu. Spocona mimo zimna skora przykleila sie do welnianego plaszcza. Val czula lupanie w glowie i ogien w ustach i mimo calej wczorajszej wyzerki miala wrazenie, ze moglaby zjesc konia z kopytami. Zziebnieta, owinela sie szczelniej kocem i podkulila kolana pod brode. Probowala przypomniec sobie wydarzenia sprzed nielegalnej wyzerki i nieudanej proby zadzwonienia do domu. Byl jakis potwor, szklany miecz, igla w przedramieniu i fala mocy, ktorej wspomnienie do tej pory budzilo w niej tesknote. Val uniosla sie do pozycji siedzacej i zlustrowala wzrokiem nowe ubranie, ktore dowodzilo, ze jej wspomnienia nie sa jedynie fragmentami na wpol zapomnianych snow. Reka Dave'a krwawila, obcy naprawde sluchali polecen Val, magia dzialala. 59 Siegnela po plecak. Cale szczescie, ze nie zostawila go gdzie razem ze starym ubraniem. Lolli wciaz spala, skulona w pozycji embrionalnej. Obok lezalo zlozone w kostke jej nowe ubranie, Dave'a i Luisa nie bylo. -Lolli? - Val podczolgala sie i potrzasnela ja za ramie. Lolli odwrocila sie, odgarnela z twarzy niebieskie wlosy i wydala gniewny pomruk. Miala kwasny oddech. -Idz sobie - wybelkotala, naciagajac na twarz poplamiony koc. Val wstala niepewnie. Wszystko wirowalo jej przed oczami. Podniosla plecak i zmusila sie do przejscia przez mrok tunelu i wydostania sie na ulice Manhattanu. Wieczorne niebo bylo jasne od chmur, a powietrze geste od ozonu, jakby nadciagala burza. Mimo strachu Val odczuwala zadowolenie. Zrobilam to, pomyslala. Sama to na siebie sciagnelam. Byla wyschnieta, popekana i krucha jak lisc - jeden z tych, ktore nadlatywaly od strony parku. Wygladalo na to, ze po odjeciu wszystkich sportow, szkoly i codziennego zycia pozostalo z niej bardzo niewiele. Czula sie poobijana, jakby poprzedniej nocy przejechal po niej walec. Nie, nie walec: cos tak strasznego i otchlannego, ze wypalilo jej wnetrznosci. Glebokie hausty powietrza uspokoily zoladek, ale palenie w ustach stalo sie jeszcze bardziej nieznosne. Holly Bl ack Waleczna Slowa potwora wrocily, choc wolalaby o nich zapomniec. "Bedziesz mi sluzyc przez miesiac. Kazdego dnia o zmroku przyjdziesz do Seward Park. Pod lapa wilka znajdziesz list. Jesli nie wypelnisz zawartego w nim polecenia, bedziesz miala ciezkie zycie." Juz byla spozniona. Pomyslala o roztworze, ktory troll rozsmarowal jej na skorze, i wzdrygnela sie, jakby ja porazil prad. Dotknela warg: byly suche i zdawaly sie napuchniete, choc nie znalazla zadnego skaleczenia, ktore mogloby za to odpowiadac. Wysuplala z dna plecaka kilka drobniakow, weszla do delikatesow i kupila kubek wody z lodem. Po wyjsciu ze sklepu usiadla na betonie i wlozyla do ust kostke lodu, majac nadzieje, ze to przyniesie ulge. Reka drzala jej tak bardzo, ze picie z kubka stanowilo nie lada wyczyn. Jakas kobieta wychodzaca z monopolowego zerknela na Val i wrzucila jej do kubka kilka monet. Dziewczyna podniosla wzrok, zaskoczona, ale nim zdazyla zaprotestowac, kobieta byla juz daleko. Gdy w koncu dotarla do wilka i wyjela spod jego lapy zlozona kurtke, cale jej usta byly jedna wielka rana, a przynajmniej takie miala wrazenie. Przykucnela w poblizu wyschnietej fontanny, oparla glowe o poobijany metalowy pret i zdretwialymi palcami rozwinela kartke. 60 Podswiadomie oczekiwala, ze kartka bedzie pusta, jak ta, ktora otrzymal Dave, a ona bedzie musiala ja zmiac i rzucic w powietrze. Ale na kartce widnialy slowa nakreslone tym samym pelnym zakretasow pismem, ktorym podpisano butelke brazowego piasku. "Przyjdz pod Most Manhattanski i trzykrotnie zapukaj w drzewo, ktore przycupnelo w niewlasciwym miejscu." Val wepchnela kartke do kieszeni. Gdy to robila, wymacala jakis przedmiot, ktory po wyjeciu okazal sie srebrna sakiewka z szorstkim turkusem posrodku. W srodku byla dwudziestka, dwie piatki i co najmniej tuzin jednodolarowek. Nie miala pojecia, skad wzieta te pieniadze. Czy to jej robota, czy Lolli? Nigdy dotad niczego nie ukradla. Pewnego razu wyszla ze Spencera z plakatem Rangersow w reku, nie zdajac sobie sprawy, ze nie zaplacila, dopoki nie znalazla sie przy schodach. Jej znajomi byli pod wrazeniem, wiec oczywiscie zaczela udawac, iz zrobila to celowo, ale pozniej czula sie z tym tak podle, ze w koncu nie powiesila plakatu. Usilowala sobie przypomniec miniona noc i te wszystkie straszne rzeczy, ktore zapewne zrobila, ale to bylo jak przypominanie sobie cudzej opowiesci. Wszystko zlalo sie w jakas wielka plame, ktora - mimo wszystko - rodzila w niej chec ponownego zazycia krachu. Hotfy (B(ac^ Waleczna Zbyl zbolala, by robic cokolwiek innego, ruszyla przed siebie, choc przerazenie sciskalo jej zoladek. Szla w dol Market Street, mijajac azjatyckie stragany i lokal serwujacy koktajle herbaciane, przed ktorym stala grupka rozgadanych i rozesmianych nastolatkow. Val czula sie tak odlegla od nich, jakby miala sto lat. Siegne la do plecaka, pragnac zadzwonic do Ruth, porozmawiac z kims, kto ja zna i moze jej przypomniec dawne "ja", ale usta za bardzo ja piekly. Szla dalej. Przeszla na druga strone i weszla w Cherry, po czym podazala dalej, az zblizyla sie do East River na tyle, by zadne budynki ni przyslanialy jej widoku. Woda lsnila odbitymi swiatlami most i drugiego brzegu. Znajdujaca sie na niej barka wygladalaby jak prostokat antymaterii, gdyby nie kilka swiatelek na dziobie. Most wznosil sie przed samym nosem Val. Podpory wygladal jak zamkowe wieze: chropawy kamien, wyrastajacy wysoko ponad ulice, rudy od rdzy opadajacej z metalowych dzwigarow. Tylko umieszczone w gorze skrzynkowe okna stanowily wylom w litej skale. Przeszla pod brzydkim lukiem przejscia podziemnego, depczac butami rozbite szklo. Chodnik smierdzial stechlym moczem i zgnilizna. Po jednej stronie postawiono prowizoryczny druciany plot, broniacy wejscia na teren budowy, na ktorym oczekiwala na rozsypanie wielka halda piachu. Po drugiej stronie widnialo cos, co przypominalo zabudowane ceglami drzwi, pod ktorymi Val ujrzala pien drzewa z wbitymi gleboko w beton korzeniami. 61 Drzewo! Kopnela lagodnie pien. Drewno bylo mokre i poczerniale brudu, ale korzenie sprawialy wrazenie tak glebokich, jakby rozciagaly sie poza tunele i rury, pelznac ku jakiejs tajemniczej, zyznej glebie. Val zastanawiala sie, czy to to samo drzewo, na ktorym rosna blade owoce. Dziwnie wygladal ten pien w takim miejscu, wsparty o beton jak o najlepszego przyjaciela. Ale chyba jeszcze dziwniejsza byla mysl, ze Val jakims cudem znalazla sie w bajce. W grze komputerowej zaraz rozpetalaby sie niesamowita burza kolorow, moze nawet pojawiloby sie slowne ostrzezenie przed opuszczeniem rzeczywistego swiata. "Portal do Krainy Bajek. Czy na pewno chcesz wejsc? Tak/Nie." Przyklekla i trzykrotnie stuknela w pien. Mokre drewno ledwie wydalo dzwiek, jakis pajak zsunal sie z niego pospiesznie i uciekl w strone ulicy. Cos zgrzytnelo i Val gwaltownie uniosla glowe. Ponad pniem w kamieniu pojawila sie rysa, jakby ktos uderzyl w sciane. Val wstala i dotknela rysy palcem, a wtedy kawalki kamienia zaczely pekac i odpadac, az pojawily sie nierowne drzwi. Hotfy (B(ac^ Waleczna Przeszla przez nie i znalazla sie na schodach, ktore ciagnely sie od tego miejsca w gore i w dol. Gdy obejrzala sie za siebie, sciana znow byla cala. Dziewczyna wpadla w panike, lecz bol zatrzymal ja w miejscu. Stuk-puk. -Halo? - zawolala, z trudem poruszajac wargami. Stuk-puk. Na polpietrze pojawil sie troll. Kto chodzi po moim moscie? -Wiekszosc ludzi przyszlaby szybciej - dobiegl ja jego szorstki, chropawy glos. - Jakze musialo cie bolec, skoro jednak w koncu sie zjawilas! -Nie bylo tak zle - odparla, starajac sie zachowac kamienna twarz. -Wejdz na gore, klamczuszko. - Ravus odwrocil sie i wrocil do swojej siedziby, a ona podazyla za nim po zakurzonych schodach. Obszerne, przypominajace strych pomieszczenie oswietlaly rozstawione na podlodze swieczki, poruszajac cieniami, ktore naraz stawaly sie wielkie i przerazajace. Gdzies w gorze przetaczaly sie pociagi, a przez zasloniete okna wlatywalo zimne powietrze. -Prosze. - Na szesciopalczastej dloni trolla spoczywal niewielki bialy kamyk. - Possij go. Porwala kamyk i wepchnela go sobie do ust, zbyt zbolala, by zadawac 62 jakiekolwiek pytania. Byl chlodny i poczatkowo slony, a pozniej juz calkiem bez smaku. Bol powoli ustepowal, a wraz z nim resztki mdlosci, ale ich miejsce zajmowalo potworne wyczerpanie. -Co mam zrobic? - zapytala, spychajac kamien do policzka, by moc mowic. -Na poczatek ustawisz na polkach kilka ksiazek. - Troll odwrocil sie, podszedl do stolika i zaczal wyciskac plyn z malego miedzianego dzbanka, pelnego slomek i lisci. - Moze powinny stac w jakims porzadku, ale poniewaz przestalem juz go rozumiec, mozesz, je ukladac wszedzie, gdzie znajdziesz miejsce. Val podniosla z zakurzonej sterty ciezka ksiege w popekanej, wyswiechtanej na grzbiecie skorze. Otworzyla ja. Strony byly zapisane recznie, a na wiekszosci z nich znajdowaly sie namalowane akwarelami lub atramentem obrazki. "Amarant - przeczytala po cichu. - Uplec go w korone i zaloz na glowe chorego, by przyspieszyc leczenie. Noszony zas jako wianek powoduje niewidzialnosc." Zamknela ksiege i postawila ja na regale zrobionym z dykty i cegiel. Potem ustawiala kolejne tomy, obracajac kamyk w ustach jak landrynke i rozgladajac sie po pomieszczeniu. Byly tam podziurawione przez mole koce Hotfy (B(ac^ Waleczna wojskowe, poplamiony dywan i porozdzierane worki na smieci, sluzace jako zaslona, przez ktora nie przenikalo nawet swiatlo lamp ulicznych. Obok zlamanego, obitego skora krzesla stala misternie wykonana filizanka w kwiatki, wypelniona jakas zalewa. Val omal nie parsknela smiechem na mysl o tak filigranowym wyrobie w szponach trolla. -Atutem wielkich klamcow jest umiejetnosc intuicyjnego rozpoznania slabosci ofiary - odezwal sie oschle jej gospodarz, nie podnoszac glowy. - Choc istoty zyjace w Podziemiu1 roznia sie bardzo od siebie, jedno je laczy: nie potrafia otwarcie glosic nieprawdy. Moze dlatego osobiscie odczuwam tak wielka fascynacje klamstwami, ze az mam ochote w nie wierzyc. Val milczala. -Uwazasz sie za dobrego klamce? - zapytal. -Nie za bardzo - odparla. - Raczej za dyplomowana frajerke. Tym razem troll nie odpowiedzial. Podnoszac kolejna ksiege, zauwazyla zawieszony na scianie szklany miecz. Przez wyglansowane ostrze przeswiecal kamien, a kazda rysa wydawala sie powiekszona i odksztalcona, jakby znajdowala sie pod lustrem wody. -Czy on jest wykonany z kandyzowanego cukru? - dobiegl z bardzo bliska glos trolla. Val uswiadomila sobie, ze od dluzszej chwili gapi sie na miecz. - Z lodu? Krysztalu? Szkla? Nad tym sie zastanawiasz, prawda? Jak to mozliwe, ze cos, co wyglada tak krucho, jest tak mocne? -Myslalam tylko o tym, jaki jest piekny - odparla Val. -Jest przeklety. -Przeklety? - powtorzyla jak echo. -Zawiodl kogos bardzo mi bliskiego. Kosztowalo go to zycie. - Troll przesunal wzdluz ostrza zakrzywionym pazurem. - Lepsze ostrze mogloby zatrzymac przeciwnika. -Kto... kto byl tym przeciwnikiem? - zapytala. -Ja - odparl troll. Nie wiedziala, co powiedziec. Ravus wydawal sie teraz spokojny, nawet zyczliwy, ale w jego glosie nadal pobrzmiewala przestroga. Val przypomniala sobie, co powiedziala jej matka, gdy zerwala z jednym ze swoich najbardziej pokreconych facetow: "Kiedy mezczyzna ci mowi, ze cie skrzywdzi, uwierz mu. Oni zawsze ostrzegaja i nigdy sie nie myla." Szybko zepchnela te slowa do podswiadomosci; nie miala zamiaru sluchac matczynych rad. Troll podszedl z powrotem do stolika i podniosl trzy zakorkowane i zalakowane butelki po piwie. Przez brazowe szklo nie bylo widac koloru 1 Mianem Podziemia okresla sie w tej powiesci wszystkie obszar) zamieszkiwane przez skrzaty, niekoniecznie de Facio lezace pod ziemia (przyp. tlum.). Hotfy (B(ac^ Waleczna zawartosci, ale mysl, ze moze to byc ten sam proszek, ktory plynal w jej zylach minionej nocy, wywolala w niej dreszcz podniecenia. -Pierwsza partie dostarczysz do trojga skrzatow mieszkajacych w Washington Square Park. - Troll wskazal zakrzywionym pazurem przyklejona do sciany mape, przedstawiajaca piec glownych dzielnic Nowego Jorku oraz wiekszosc stanow Nowy Jork i New Jersey. Podchodzac do niej, Val dopiero teraz zauwazyla cienkie czarne szpileczki, przyczepione w roznych punktach. - Druga mozesz zostawic tu, przed opuszczonym budynkiem. Ten... odbiorca moze nie chciec sie ujawniac. Trzecia zanies do opuszczonego parku, o tu. - Troll wskazal jakas uliczke w Williamsburgu. - Sa tam niewielkie, porosniete trawa wzgorza, a za nimi skalki i woda. Istota, dla ktorej przeznaczona jest przesylka, bedzie czekac na brzegu. -Co oznaczaja szpilki? - zapytala Val. Troll zerknal z ukosa na mape i zawahal sie przez moment. -Smierc - rzekl w koncu. - Nie ma nic niezwyklego w tym, ze skrzaty w miastach umieraja. Wiekszosc z nas zyje na wygnaniu i ukrywa sie przed reszta naszego ludu. Zycie w takiej bliskosci zelaza jest niebezpieczne. Uzasadnia je tylko to, ze daje ochrone. Ale te smierci to cos innego. Usiluje rozwiklac ich zagadke. -A towar, ktory dostarczam? - zapytala Val. -To lekarstwo - odparl. - Dla ciebie jest bezwartosciowe, ale skrzatom 64 sluzy do usmierzania bolu po dotyku zelaza. -Czy mam pobrac od nich jakas zaplate? -Tym sie nie klopocz- rzekl troll. -Sluchaj - powiedziala Val. - Nie zebym chciala ci utrudniac zycie, ale nigdy wczesniej nie mieszkalam w Nowym Jorku. Znaczy, przyjezdzalam tu zalatwiac rozne sprawy i krecilam sie po Village, ale nie moge znalezc tych wszystkich miejsc na podstawie jednego zerkniecia na mape. Rozesmial sie. -Jasne, ze nie. Gdybys miala wlosy, zawiazalbym ci na nich trzy supelki, po jednym na kazda dostawe, ale poniewaz ich nie masz, daj mi reke. Wyciagnela dlon i obrocila ja wnetrzem do gory, gotowa szybko cofnac, gdyby troll wyjal cos ostrego. On jednak wydobyl z kieszeni plaszcza szpulke z zielona nitka. -Lewa - zakomenderowal. Poslusznie wyciagnela lewa i przygladala sie, jak troll owija jej nitka maly, serdeczny i srodkowy palec, na kazdym z nich wiazac supelek. -Po co to? - zapytala. -Pomoze ci dostarczyc przesylki. Hotfy (B(ac^ Waleczna Pokiwala glowa, przygladajac sie palcom. Czy magia mogla tak wygladac? Val spodziewala sie czegos lsniacego i polyskujacego, i nie tak banalnego jak zielona nitka. Chciala nalegac na wyjasnienia, ale pomyslala, ze mogloby to zabrzmiec niegrzecznie, wiec zapylala o cos innego. -Dlaczego zelazo szkodzi skrzatom? -Nie mamy go we krwi, jak wasza rasa. Wiecej nie wiem. Calkiem niedawno otruto krola Niesfornego Dworu zaledwie kilkoma odlamkami. Nazywal sie Nephamael i probowal zaskarbic sobie wzgledy zelaza. Przebil sobie brew kolczykiem i pozwolil, aby ten wypalil mu skore tak mocno, ze nie mogla juz bolec i uodpornila sie. Ale jego gardlo pozostalo wrazliwe. Zmarl, zadlawiwszy sie zelazem. -Co to takiego ten dwor? - zapytala Val. -Kiedy na danym obszarze jest wystarczajaco liczna populacja skrzatow, zrzeszaja sie w grupy. Wy nazwalibyscie je gangami, ale my zwykle okreslamy je jako dwory. Maja swoje terytoria, o ktore niekiedy walcza z okolicznymi dworami. Istnieja Sforne Dwory, zwane tez jasnymi, i Niesforne, zwane mrocznymi. Mozna by pomyslec, ze jasne dwory sa dobre, a mroczne zle, ale bylby to poglad nieco, choc niecalkowicie, mylny. Val zadrzala. -Mam zanosic te przesylki sama? Czy pojdzie ze mna ktos jeszcze? Jego zlote oczy zalsnily w blasku swiecy. -Ktos jeszcze? Jedynym czlowiekiem, ktory kiedykolwiek dla mnie pracowal, jest Luis. Czyzbys myslala o kims innym? Pokrecila glowa, nie wiedzac, co odpowiedziec. -Zreszta to niewazne. Prosze cie, abys wykonala te zadania samodzielnie i nie rozmawiala o nich z... nikim innym. -W porzadku - odparla Val. -Jestes pod moja ochrona - rzekl troll, podajac jej butelke. - Sa jednak pewne rzeczy, ktore musisz wiedziec o skrzatach. Nie wchodz w bliskie kontakty z nimi i nie przyjmuj nic, co ci oferuja, a w szczegolnosci jedzenia. - Val pomyslala o magicznym kamieniu, ktory kazala zjesc staruszkowi, i z ponurym wstydem skinela glowa. - Wloz ten zywokost do buta. Pomoze ci zachowac bezpieczenstwo i przyspieszy podroz. A to jest smagliczka kielichowata, ktora ochroni cie przed opetaniem. Mozesz ja trzymac w kieszeni. Val wziela rosliny, zrzucila lewy but i umiescila w srodku zywokost. Czuta go przez skarpetke i bylo to mile, choc przez to nieco niepokojace uczucie. Gdy wyszla na ulice, poczula, ze cos ciagnie ja za nitke owinieta wokol malego palca. Magia! Val usmiechnela sie na przekor wszystkiemu i ruszyla w kierunku wskazywanym przez te sile. Hotfy (B(ac^ Waleczna Byl jeszcze wczesny wieczor, kiedy dotarla do Washington Square Park. Po drodze zatrzymala sie, by wydac skradzione pieniadze na kanapke z szynka, ale nadal nie czula sie dosc dobrze, by ja przetrawic, wiec polowe wyrzucila. Kupila nawet od ulicznego sprzedawcy nowa bluzke, zeby nie musiec chodzic w obrzyganej, i zdolala obmyc twarz w lodowatej wodzie z fontanny smierdzacej rdza i monetami. Trzy butelki czegos-tam brzeczaly w plecaku, tym ciezsze, im bardziej byla zmeczona. Miala wielka ochote odkorkowac jedna z nich i sprobowac specyfiku, by przywolac z powrotem moc i odwage poprzedniej nocy, ale nie zrobila tego, pomna, jak czula sie po przebudzeniu. Szla przez park, mijajac studentow Uniwersytetu Nowojorskiego w kolorowych chustach, ludzi spieszacych na kolacje albo spacerujacych z malenkimi pieskami w kamizelkach, i nagle uswiadomila sobie, ze nie ma pojecia, czego szuka. Nitka ciagnela ja w strone grupki dzieciakow w drogich ciuchach do jazdy na deskorolkach, ktorzy wspinali sie na jeden z wewnetrznych plotow. Najglosniej ze wszystkich zachowywal sie chlopak w spodniach z obnizonym krokiem, nakolannikach z wizerunkami czaszek i kraciastych butach Vansa, stojacy na plocie i pokrzykujacy na trzy dziewczyny, ktore staly oparte o grube drzewo. Wszystkie mialy bose stopy i miodowe wlosy. 66 Nitka niemal zaciagnela ja do tej trojki, po czym rozwinela sie.-Mmm... Czesc - mruknela Val. - Chyba mam cos, co nalezy do was. -Czuje na tobie czar - powiedziala jedna. Miala olowiane oczy. - Jest gesty i slodki. Jesli nie bedziesz uwazac, ktos moze cie porwac do Podziemia. Postawimy w tym miejscu kawalek drewna, a wszyscy beda nad nim plakac, bo sa za glupi, zeby zauwazyc roznice. -Nie badz dla niej wredna - powiedziala druga, owijajac sobie lok wokol dloni. - Nic nie poradzi na to, ze jest slepa i niema. -Prosze - rzekla Val, wtykajac butelke w dlon trzeciej dziewczyny. - Potknijcie lekarstwo jak trzy grzeczne dziewczynki. -Uuu, to cos umie mowic! - zakpila dziewczyna o olowianych oczach. Trzecia z dziewczat tylko sie usmiechnela i zerknela na stojacego na plocie chlopaka. Druga podazyla za nia wzrokiem. -Niezly jest - powiedziala. Val niemal ich nie odrozniala. Wszystkie mialy dlugie, wiotkie konczyny i wlosy, ktore zdawaly sie powiewac na najlzejszym wietrzyku. W tych cienkich ubraniach i bez obuwia powinny marznac, ale najwyrazniej bylo im calkiem cieplo. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Chcesz z nami zatanczyc? - zapytala jedna z nich. -On chce! - Olowianooka skrzatka usmiechnela sie szeroko do deskorolkarza. -Chodz i zatancz z nami, kurierko - odezwala sie po raz pierwszy trzecia dziewczyna. Miala glos jak skrzeczenie zaby, a gdy otworzyla usta, Val odniosla wrazenie, ze widzi czarny jezyk. -Nie - odparla, pamietajac o ostrzezeniach trolla i o smagliczce w kieszeni. - Musze isc. -Nie ma sprawy - odparla olowianooka, dotykajac bosa stopa betonu. - Odwiedzisz nas znowu, kiedy nie bedziesz tak nafaszerowana czarami. W kazdym razie mam nadzieje, ze to zrobisz. Jestes prawie taka ladna jak on. -Wcale nie jestem ladna - powiedziala Val. -Jak sobie chcesz - odparla dziewczyna. Mijajac zabite deskami domy czynszowe i winiarnie z powybijanymi szybami wystawowymi, nie bardzo wiedziala, czego szukac. Budynek, ku ktoremu ciagnela ja nitka zawiazana na palcu, takze byl zabity deskami, ale Val ze zdumieniem ujrzala na dachu zamkniety w aluminiowej klatce ogrod w pelnym rozkwicie, z dlugimi, zwisajacymi ze scian pnaczami i czyms, co wygladalo jak mlode drzewa. Podeszla do miejsca, w ktorym kiedys znajdowaly sie drzwi. Teraz wejscie zarastal bluszcz, a na pietrze w oknach nie bylo nawet desek, tylko dziury, przez ktore niemal dalo sie dojrzec wnetrza pokoi. Gdy Val weszla na popekane schody, nitka na srodkowym palcu rozwiazala sie i spadla na trawnik. Pamietajac wskazowki trolla, dziewczyna wyjela z plecaka butelke i postawila w progu. Cos zaszelescilo w trawie. Val przelknela gwaltownie sline, uswiadamiajac sobie, ze wokol niej panuje nienaturalna cisza. Samochody wciaz przejezdzaly ulica, a w dali pobrzmiewaly odglosy miasta, ale wszystko to jakby stracilo na sile. Z trawy wystawil lebek brazowy szczur o czarnych, paciorkowatych oczach, przywodzacych na mysl wypolerowane kamienie, i rozowym, poruszajacym sie nosku Rozesmiala sie z ulga. -Czesc - powiedziala, kucajac. - Podobno umiecie przegryzac miedz. Super. Szczur odwrocil sie i zaczal uciekac, gdy nagle z cienia wyszla jakas postac, podniosla go i polozyla sobie na szerokim ramieniu. -Z kim... - zaczela Val i umilkla. Postac ukazala jej sie w pelnym swietle. Byl to mezczyzna niemal dorownujacy wzrostem trollowi, lecz potezniejszy, z rogami wykrzywionymi Hotfy (B(ac^ Waleczna jak u barana i gesta, brazowa broda o zielonej obwodce. Mial na sobie patchworkowy plaszcz i recznie zszywane buty. -Wejdz i sie ogrzej - rzekl obcy, podnoszac zakorkowana butelke. - Chce ci zadac kilka pytan. Skinela glowa, zerkajac jednak ukradkiem ku ulicy i zastanawiajac sie, czy nie sprobowac ucieczki. Obcy polozyl jej ciezka lape na ramieniu, kladac kres tym dywagacjom. Potem poprowadzil ja na tyl domu i przeprowadzil przez wiszace na jednym zawiasie drzwi. W srodku lezalo mnostwo czesci manekinow, ulozonych w stosach pod scianami - piramida glow w jednym kacie, halda roznobarwnych rak w innym. Wygladalo to dosc makabrycznie. Posrodku pokoju niczym wielkie, spiace zwierze lezala sterta peruk. Malenkie stworzonko o skrzydlach cmy przelecialo w powietrzu, niosac igle, i przysiadlo na manekinowym torsie, by przyszyc don kamizelke. Val rozejrzala sie wokol, przestraszona, szukajac czegos, co mogloby posluzyc jako bron, i cofajac sie, by moc szybko siegnac po to za plecami. Nie miala ochoty atakowac potwora plastikowa noga, ale w ostatecznosci zrobilaby to, choc nie bardzo wierzyla w skutecznosc takiego ataku. Ledwie jednak zacisnela palce na czyms, co sprawialo wrazenie manekinowej reki, stwor ja puscil. -Co to jest? - zapytala glosno, majac nadzieje, ze gospodarz nic nie 68 zauwazyl. -Robie podrobki - odparl, siadajac na skrzynce od mleka, ktora ugiela sie pod jego ciezarem. - Ja i Igielka jestesmy najlepsi po tej stronie morza. Skrzacik o skrzydlach cmy zabzyczal. Val probowala odstawic reke manekina na stojaca z tylu polke, ale nie mogla jej wymacac, wiec wepchnela przedmiot do tylnej kieszeni i ukryla pod plaszczem. -Krolowa Sfornego Dworu, Silarial, korzysta z naszych produktow. -Wow! - rzekla Val, widzac, ze rogaty stwor bardzo chce zrobic na niej wrazenie. Zalegla niezreczna cisza. - Podrobki? - zapytala w koncu. Usmiechnal sie. Mial zolte, ostre zeby. -Cos, co zostawiamy, kiedy wykradamy kogos ze swiata. Wasze drewienka czy patyki tez sa w porzadku, ale te manekiny przewyzszaja je pod kazdym wzgledem. Sa bardziej przekonujace, nawet dla tych nielicznych ludzi, ktorzy posiadaja odrobine magii lub slaby dar widzenia. Pewnie jednak niewielka to dla ciebie pociecha. -Pewnie tak - przyznala Val, myslac o slowach dziewczyny z parku: "Postawimy w tym miejscu kawalek drewna." Czy wlasnie o to im chodzilo? -Czasem, rzecz jasna, zostawiamy kogos z naszych, zeby udawal ludzkie dziecko, ale ta glupota mnie nie dotyczy. - Zerknal na nia, a ona pomyslala, ze Hotfy (B(ac^ Waleczna nic nie moze sie przed nim ukryc. - Potrafimy byc okrutni wobec tych, ktorzy wejda nam w parade. Za najmniejszy afront infekujemy plony, wysysamy mleko z piersi matki i zsylamy uwiad konczyn. Ale czasem mysle, ze robimy jeszcze gorsze rzeczy tym, ktorych darzymy wzgledami. -A teraz powiedz - kontynuowal, prostujac sie i siegajac po buteleczke z wywarem. W blasku ognia Val zauwazyla, ze oczy mezczyzny sa rownie czarne jak oczy jego szczura. - Czy to trucizna? -Nie wiem, co to jest - odparla. - Nie ja to zrobilam. -Ostatnio wsrod skrzatow bylo wiele zgonow. -Slyszalam. Steknal. -Wszystkie te osoby uzywaly roztworu Ravusa do ochrony przed zelazna choroba. I wszystkie na krotko przed smiercia utrzymaly dostawy przez kuriera podobnego do ciebie. Val przypomniala sobie mezczyzne ze stoiska z kadzidelkami. "Powiedz swoim przyjaciolom, zeby bardziej uwazali na to, komu sluza." -Myslisz, ze Ravus... - Zrobila przerwe, jakby rozwazala to imie. - Myslisz, ze Ravus jest trucicielem? -Nie wiem, co myslec - odparl rogaty mezczyzna. - Coz, kurierko. Ruszaj w droge. Jesli bedziesz mi potrzebna, odnajde cie. 69 Przechodzac obok starego kina, Val poczula zapach popcornu i bijace ze srodka cieplo. Miala w kieszeni znacznie wiecej pieniedzy, niz bylo potrzeba, by wejsc, a jednak pomysl obejrzenia filmu wydal jej sie absurdalny, jakby musiala w tym celu przekroczyc jakas niewidzialna bariere pomiedzy swoim dawnym zyciem a tym, ktore wiodla teraz. Gdy byla mlodsza, w kazda niedziele chodzila z mama do kina. Najpierw szly na film wybrany przez Val, a potem na ten wybrany przez mame. W pierwszym przypadku byl to zwykle jakis horror o zombich, a w drugim - wyciskacz lez. Siedzialy w przyciemnionej sali i szeptaly do siebie: "Zaloze sie, ze to on to zrobil. Ona bedzie nastepna. Jak moze byc taka glupia?" Jakby na zlosc, Val podeszla do plakatow. Wyswietlano glownie ambitne dziela, o ktorych nie slyszala, ale jej wzrok przykul plakat filmu zatytulowanego "Zagrany". Rysunek przedstawial przystojnego faceta w roli waleta kier z tatuazem w ksztalcie czerwonego serca na ramieniu, trzymajacego w reku karte tarota z wizerunkiem giermka kielichow. Przypomniala sobie Toma, rozstawiajacego na kuchennym blacie swoja talie tarota. -Patrz, co cie czeka - rzekl, obracajac karte, na ktorej widniala kobieta z przepaska na oczach i mieczami w obu rekach. - Dwojka mieczy. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Nikt nie moze przewidziec przyszlosci - rzekla Val. A przynajmniej nie z czegos kupionego w Barnes Noble. Matka Val podeszla do nich i usmiechnela sie do Toma. -Postawisz mi karty? - zapytala. Tom wyszczerzyl zeby w odpowiedzi i zaczeli rozmawiac o duchach, szklanych kulach i calym tym paranormalnym syfie. Powinna byla sie domyslic juz wtedy. Ale ona tylko nalala sobie szklanke napoju gazowanego, przysiadla na stolku i patrzyla, jak Tom odczytuje jej matce przyszlosc, w ktorej sam mial miec udzial. Weszla po schodkach i kupila bilet na seans zaczynajacy sie o polnocy, po czym usiadla w kinowej kawiarence. Oprocz niej nie bylo tam nikogo; wszystkie brazowe sofy i metalowe stoliki, z marmurowymi blatami staly puste. Val siedziala i gapila sie na wiszacy posrodku pomieszczenia zyrandol. Przez chwile odpoczywala, cieszac sie blaskiem i luksusem ciepla. Potem zmusila sie, by wstac i pojsc do ubikacji. Do filmu pozostalo jeszcze pol godziny, wiec miala czas, zeby sie umyc. Umyla sie zmoczonymi papierowymi recznikami najlepiej, jak sie dalo, szorujac majtki mydlem i wkladajac wilgotne z powrotem, a potem przemywajac usta woda z kranu. Pozniej usiadla w kabinie, oparta glowe o pomalowana metalowa sciane i rozkoszowala sie goracym powietrzem z rur. Tylko na chwilke, obiecala sobie. Za chwilke wstane. jq -Halo? Ciemnooka kobieta o szczuplej twarzy pochylala sie nad nia. Val zerwala sie na rowne nogi. Sprzataczka cofnela sie, przestraszona, obronnym gestem unoszac mopa. Zawstydzona i oszolomiona Val zlapala plecak i popedzila ku wyjsciu. Przebiegla przez metalowe drzwi, nie czekajac, az dogonia ja bileterki. Zdezorientowana, zauwazyla, ze na dworze wciaz jest ciemno. Czy film juz sie skonczyl? A moze przespala tylko chwile? -Ktora godzina? - zapytala pare lapiaca taksowke. Kobieta zerknela nerwowo na zegarek, jakby sie bata, ze Val zedrze jej go z nadgarstka. -Prawie trzecia. -Dzieki - mruknela Val. W takim razie przespala w toalecie niecale cztery godziny, ale kiedy ruszyla dalej, stwierdzila, ze czuje sie znacznie lepiej. O wiele pewniej trzymala sie na nogach, a gdy poczula zapach jedzenia dochodzacy z azjatyckiej restauracji, zaburczalo jej w brzuchu. Hotfy (B(ac^ Waleczna Ruszyla w tamtym kierunku. Obok niej zatrzymal sie czarny SUV z przyciemnionymi szybami. Mial otwarte okna. Z przodu siedzialo dwoch mlodych mezczyzn. -Hej - zapytal pasazer - nie wiesz czasem, gdzie tu jest bulgarska dyskoteka? Myslalem, ze to gdzies w poblizu Canal Street, ale pogubilismy sie. Mial starannie wyzelowane wlosy z jasnymi pasemkami. Val pokrecila glowa. -Pewnie i tak juz zamkneli. Wtedy w strone okna przechylil sie kierowca, ciemnowlosy, ciemnoskory chlopak o duzych, blyszczacych oczach. -Po prostu chcemy sie zabawic. Lubisz imprezowac? -Nie - odparla Val. - Ide cos zjesc. - Wskazala glowa pseudojaponskie wnetrze restauracji, cieszac sie, ze jest tak blisko, lecz majac bolesna swiadomosc pustej ulicy dzielacej ja od tego miejsca. -Tez bym sobie zjadl zapiekanke z ryzu - rzekl blondyn. Samochod toczyl sie powoli, dotrzymujac jej kroku. - Daj spokoj, jestesmy normalnymi facetami. Nie mamy zamiaru swirowac ani nic. -Sluchaj - powiedziala Val - ja po prostu nie mam ochoty na impreze, rozumiesz? Dajcie mi spokoj. -Dobra, dobra. - Chlopak zerknal na kumpla, a ten wzruszyl ramionami. - To moze chociaz cie podwieziemy? O tej godzinie na ulicach jest niebezpiecznie. -Dzieki, ale dam sobie rade. - Zastanawiala sie, czy gdyby teraz ruszyla biegiem, ucieklaby im, ale zamiast tego szla rownym krokiem, jakby w ogole sie nie bala. Jakby to byli dwaj zwyczajni faceci, ktorzy po prostu troszcza sie o nia i chca jej wy swiadczyc przysluge. Miala w bucie zywokost, w kieszeni smagliczke, a pod bluzka plastikowa reke, ale nie bardzo wiedziala, czy ktorys z tych przed miotow zdola jej pomoc w tej konkretnej sytuacji. Samochod zatrzymal sie i Val uslyszala klikniecie otwieranych drzwi. Podejmujac blyskawiczna decyzje, odwrocila sie w stron otwartego okna. -A moze to ja jestem niebezpieczna? - zapytala z usmiechem. -Jestem pewien, ze tak - odparl z wymownym usmiechem kierowca. -Co byscie zrobili, gdybym wam powiedziala, ze przed chwil odcielam reke jakiejs lasce? -Co? - Blondyn gapil sie na nia jak sroka w gnat. -Serio. Patrzcie! - Val wrzucila przez okno reke manekina, ktora wyladowala na kolanach kierowcy. Samochod zakolysal sie, a blondyn wrzasnal. Holly Black Waleczna Val wykorzystala moment, by ruszyc biegiem przez ulice, kierujac sie w strone restauracji. -Pieprzona dziwka! - krzyknal za nia blondyn. Samochod ruszyl z piskiem opon. Serce walilo Val jak mlotem, gdy wkraczala do bezpiecznego, cieplego wnetrza restauracji Dojo. Z westchnieniem ulgi usiadla przy stoliku i zamowila wielki talerz parujacej zupy miso, zimne kluski sezamowe ociekajace lukrem orzechowym i pieczonego, kurczaka z imbirem, ktorego spalaszowala rekami. Kiedy skonczyla, zdawalo jej sie, ze za chwile usnie przy stole. Musiala jednak dostarczyc jeszcze jedna przesylke. Uliczka wygladala na wyludniona, a na poboczach zalegaly sterty smieci -rozbite szklo, wyschniete prezerwatywy, podarta para rajstop. Mimo to zapach rosy na chodniku, zardzewialych plotach i rosnacej tu i owdzie trawie oraz pustka na ulicach sprawialy, ze Williamsburg wydawal sie odlegly od Manhattanu o lata swietlne. Zanurkowala pod lancuszkowym plotem. Dzialka byla pusta, ale Val dostrzegla row przebiegajacy pomiedzy popekanym betonem a niewysokimi wzgorzami. Zeszla na dol i szla nim jak sciezka w kierunku czarnych skalek oddzielajacych plaze od rzeki. Cos tam lezalo. W pierwszej chwili sadzila, ze to kupka wysychajacych wodorostow albo przywiana przez wiatr reklamowka, ale gdy podeszla blizej, okazalo sie, ze to zielonowlosa kobieta, spoczywajaca na skalkach twarza w dol, do polowy w wodzie. Val popedzila ku niej - tylko po to, by zobaczyc krazace nad jej tulowiem muchy i unoszacy sie na wodzie ogon, ktorego luski polyskiwaly w swiatlach latarn. Stala nad trupem syreny. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 7 Brat Olow, Siostra Stal -Tylko w nich oparcie mam Siegfried Sasson The Old Huntsman and Other Poems o raz pierwszy zobaczyla trupa, gdy miala dwanascie lat. Bylo to w centrum handlowym obok domu jej ojca. Wrzucila pieniazek do fontanny obok spozywczaka, myslac, ze chcialaby dostac adidasy, Potem przemyslala sprawe i rzucila sie z powrotem do fontanny, zeby odzyskac monete i wypowiedziec inne zyczenie. Zamiast tego zobaczyla jednak plywajace po powierzchni wody cialo wrobla. Podniosla je, a wtedy woda wyplynela z malenkiego dziobka jak z filizanki. Ptak smierdzial potwornie, niczym mieso pozostawione w lodowce do rozmrozenia i zapomniane. Val gapila sie na niego przez dluzsza chwile, nim sobie uswiadomila, ze jest martwy. Teraz, biegnac ulicami, a potem Mostem Manhattanskim, i wypuszczajac 73 obloki powietrza, przypomniala sobie tamtego wrobla. A wiec widziala juz w zyciu dwa trupy. Magiczne drzwi pod mostem otworzyly sie w ten sam sposob co poprzednio, ale gdy znalazla sie na pograzonych w polmroku schodach, zauwazyla, ze nie jest sama. Ktos zbiegal w dol. Dopiero gdy swieczka, ktora trzymal, oswietlila kolczyki w jego wargach i nosie oraz bialka Oczu, Val rozpoznala Luisa. Wydawal sie rownie zaskoczony jak ona i nie mniej wyczerpany. -Luis? - odezwala sie niepewnie. -Mialem nadzieje, ze juz dawno sie wynioslas - zaszydzil. - Ze wrocilas na przedmiescia, do mamusi i tatusia. Wy, dziwki spod mostow i z tuneli, tylko to potraficie. Uciekac, kiedy sytuacja staje sie trudna. Wiac do wielkiego, zlego miasta, a potem biec z piskiem z powrotem do domu. -Pieprz sie - odparla Val. - Nic o mnie nie wiesz. -A ty moze wiesz cos o mnie? Uwazasz, ze cie zle traktuje, chociaz wyswiadczam ci same przyslugi. -Masz ze mna jakis problem? Od samego poczatku mnie nienawidzisz. -Kazda przyjaciolka Lolli predzej czy pozniej narobi gnoju. Tak jak ty teraz. Przez takie dziwki jak wy spedzilem cala noc na przesluchaniu u wscieklego trolla. Taki mam z toba problem. Holly Bl ack Waleczna Mimo panujacego na schodach zimna Val zaplonela gniewem. -Moim zdaniem twoj problem polega na czyms innym. Jedyne, co cie wyroznia, to ten twoj dar widzenia. Gadasz bzdury o skrzatach, ale uwielbiasz fakt, ze tylko ty mozesz je zobaczyc. I jestes cholernie zazdrosny o kazdego, kto ma okazje z nimi pogadac. Luis gapil sie na nia, jakby mu dala w pysk. Val usmiechnela sie wrednie. Slowa poplynely z jej ust, nim zdazyla sie zorientowac, co chce powiedziec. -I jeszcze cos. Moze i szczury potrafia sie przegryzc przez miedz, ale jedyny powod, ktory pozwala im przetrwac, jest taki, ze sa ich krocie. To wlasnie wyroznia szczury; przez caly czas sie pieprza i produkuja miliony malych szczurkow. -Przestan - rzekl Luis, unoszac dlon, jakby chcial odsunac od siebie jej slowa. Mowil cicho; gniew uszedl z niego jak powietrze z peknietego balonika. - Zgoda. Fakt. Dla Ravusa i innych magicznych istot tym wlasnie jestesmy: zalosnymi zwierzakami, ktore rozmnazaja sie jak szalone i zdychaja tak szybko, ze nie da sie ich od siebie odroznic. Sluchaj, przez ostatnie nie wiem ile godzin odpowiadalem na pytania po wypiciu jakiegos roztworu, ktory mnie zmuszal do mowienia prawdy. A wszystko przez to, ze ty i Lolli wdarlyscie sie tutaj. Jestem zmeczony i wsciekly. - Potarl twarz dlonia. - Wiesz, nie jestes pierwsza przybleda, ktora Lolli tu sprowadzila. Nie masz pojecia, z czym igrasz. 74 Nagla zmiana w jego tonie zaniepokoila Val. -Niby ze co? -Pare miesiecy temu przyprowadzila inna dziewczyne, Nancy. Mialy ochote zacpac, ale nie mialy forsy, no i wtedy Lolli po raz pierwszy wpadla na pomysl wstrzykniecia tego roztworu. Podkradly troche z butelki, ktora Dave mial dostarczyc, i nagle zaczely widziec rzeczy, ktorych w ogole tam nie bylo - A co gorsza, Dave tez zaczal je widziec. Nancy wpadla pod pociag i do ostatniej chwili szczerzyla sie jak idiotka. Val odwrocila wzrok od migoczacej swieczki i wpatrywala sie w ciemnosc. -To musial byc wypadek. -Jasne, ze wypadek, do cholery! Ale Lolli nadal uwielbia to gowno. I w dodatku wciagnela w to Dave'a. -Czy ona wiedziala, co to jest? - zapytala Val. - Wiedziala o skrzatach? O Ravusie? -Wiedziala. Opowiedzialem o wszystkim Dave'owi, bo jest moim bratem, choc to palant. A Dave opowiedzial Lolli, bo go podpuszczala, a on zrobi wszystko, zeby sie jej przypodobac. A Lolli opowiedziala Nancy, bo nie umie trzymac swojego pieprzonego jezyka za zebami. Hotfy (B(ac^ Waleczna Val slyszala w glowie przenikliwy smiech Lolli. -Co z tego, ze komus powiedziala? Luis westchnal. -Spojrz. - Wskazal metna zrenice swego lewego oka. - Ohyda, co? Pewnego dnia, gdy mialem osiem lat, mama zabrala mnie na targ rybny Fulton. Kupowala miekkomuszelkowe kraby i targowala sie ze sprzedawca, bo uwielbiala sie targowac, a ja w tym czasie zobaczylem goscia niosacego na reku pokrwawione focze skorki. Zauwazyl, ze patrze, i usmiechnal sie, a zeby mial jak rekin: malenkie, ostre i rozstrzelone. Val zacisnela dlonie na poreczy, kruszac paznokciami farbe. "Widzisz mnie?" - pyta gosc, a ja kiwam glowa, bo mnie zatkalo. Matka stoi obok, ale nic nie widzi. "Widzisz mnie obojgiem oczu?" - pyta facet, a ja robie sie nerwowy, wiec wskazuje prawe oko. Wtedy on upuszcza skorki, ktore wydaja obrzydliwy, mokry odglos. Wosk kapal ze swieczki na kciuk Luisa, ale on nawet sie nie skrzywil ani jej nie przechylil. Kolejne krople spadaly na schody, tworzac pagorek. -Facet schwycil mnie za ramie i wsadzil mi kciuk w oko, nawet na chwile nie zmieniajac wyrazu twarzy. Zaczalem wrzeszczec z bolu, a matka w koncu sie odwrocila i spojrzala na mnie. I wiesz, co stwierdzili, ona i ten facet od ryb? Ze sam zahaczylem o cos tym okiem. Ze na cos wpadlem. Ze sam sie oslepilem! Wlosy na rekach Val stanely deba, a po plecach przebiegla jej armia 75 mrowek. Dziewczyna pomyslala o foczych skorkach i zwlokach syreny, ktore widziala nad rzeka, i jedynym wnioskiem, do jakiego doszla, byl ten, ze przed strasznymi rzeczami nie ma ucieczki. -Dlaczego mi to opowiadasz? -Bo jestem w cholernie niewygodnym polozeniu - rzekl. - Jeden niewlasciwy ruch i tamci dojda do wniosku, ze drugie oko tez mi niepotrzebne. Dave i Lolli tego nie kapuja - kontynuowal ciszej, pochylajac sie ku niej. - Bawia sie narkotykiem, kradnac go Ravusowi, zamiast pozwolic mi splacic dlug. A potem sciagaja tu ciebie. - Umilkl, ale Val dostrzegla w jego oczach panike. - Wdepnelas w gowno. Lolli coraz bardziej swiruje od tego towaru. Na pietrze pojawil sie troll. Spojrzal z gory na Val i odezwal sie niskim i glebokim jak dzwiek bebna glosem. -Nie mam pojecia, po co wrocilas. Czyzbys czegos potrzebowala? -Ostatnia dostawa - rzekla Val. - Ta... syrena? Nie zyje. Troll milczal, gapiac sie na nia. Val przelknela sline. -Wyglada, jakby umarla juz jakis czas temu. Ravus ruszyl schodami w dol, powiewajac plaszczem. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Pokaz. - Gdy sie zblizal, jego rysy poczely sie zmieniac, a zielen skory niknac, az w koncu zaczal wygladac jak czlowiek: niezgrabny, niewiele starszy od Luisa chlopak o dziwnych zlotych oczach i potarganych czarnych wlosach. -Nie zmieniles... - zaczela Val. -Na tym polega czar iluzji - przerwal jej Ravus. - Zawsze pozostaje jakis slad tego, czym sie bylo. Obrocone stopy, ogon albo wklesle plecy. Jakas wskazowka co do prawdziwej natury. -To ja juz pojde - stwierdzil Luis. - Nic tu po mnie. -Luis i ja przeprowadzilismy ciekawa rozmowe o tobie i okolicznosciach naszego spotkania - rzekl troll. Dziwnie sie sluchalo tego glebokiego, dzwiecznego glosu, wydobywajacego sie z ust mlodego chlopaka. -Taa - mruknal z przekasem Luis. - On rozmawial. Ja sie plaszczylem. Ravus usmiechnal sie, ale nawet teraz, gdy przybral ludzka postac, jego siekacze byly odrobine za dlugie. -Mysle, ze ta smierc dotyczy takze ciebie, Luisie. Odloz sen na nieco pozniej, a na razie sprobujmy sie czegos dowiedziec. Jedynym dzwiekiem na brzegu byl dzwiek fal rozbijajacych sie o kamienie w miejscu, do ktorego przybyli Ravus, Val i Luis. Cialo nadal tam lezalo, z wlosami falujacymi niczym wodorosty i naszyjnikami z muszli, perel ^ i rozgwiazd, owijajacymi szyje jak sznur dusiciela. Biala twarz wygladala niczym odbicie ksiezyca w wodzie. Malenkie rybki plasaly wokol ciala, wplywajac do otwartych ust i wyplywajac z nich. Ravus przyklakl, ujal syrene za plecy dlugimi palcami i uniosl jej glowe. Usta otwarly sie szerzej, ukazujac cienkie, polprzejrzyste zeby, ktore moglyby byc zrobione z chrzastek. Ravus zblizyl twarz syreny do swojej, jakby chcial ja pocalowac. Zamiast tego dwukrotnie wciagnal powietrze, po czym znow opuscil twarz zmarlej do wody. Zerknal ponuro na Luisa, a potem zrzucil plaszcz i rozlozyl go na ziemi. Nastepnie zwrocil sie do Val. -Schwyc ja za ogon. Sprobujemy przeniesc cialo na plaszcz. Musze je zaniesc do swojej pracowni. -To trucizna? - zapytal Luis. - Wiesz, co ja zabilo? -Mam pewna teorie - powiedzial Ravus, odgarniajac mokra reka wlosy i wchodzac do East River. -Pomoge - zaoferowal Luis, robiac krok do przodu. Ravus pokrecil glowa. -Nie mozesz. Cale to zelastwo, ktore uparcie nosisz, mogloby spalic jej skore. Nie chce, zeby material dowodowy zostal jeszcze bardziej zanieczyszczony. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Zelazo mnie chroni - rzekl Luis, dotykajac kolczyka w wardze. - Przynajmniej czesciowo. Ravus usmiechnal sie. -Na razie uchroni cie od pewnego nieprzyjemnego zadania. Val weszla do wody i uniosla sliski ogon, postrzepiony na krancach niczym rozdarta tkanina. Pozostale na rece Val luski lsnily w swietle ksiezyca jak ciekle srebro. Na calej dlugosci tulowia syreny widnialy fragmenty odslonietego ciala - znak, ze ryby juz zaczely sie nia pozywiac. -A coz to za kiczowaty dramat tu wystawiacie? - zapytal jakis glos z doliny miedzy wzgorzami. Ravus spojrzal w cien. -Greyan. Val rozpoznala przybysza: byl to zielonobrody producent manekinow. Za nim staly jednak inne, nieznane jej postacie: skrzaty o dlugich rekach i poczernialych dloniach, ptasich oczach, kocich twarzach i wytartych, zwiewnych jak dym skrzydlach, lsniacych niczym neony odleglego baru. -Kolejna smierc - odezwal sie jeden z nich, a wsrod pozostalych rozlegl sie cichy szmer. -Co tym razem przyniosles? - zapytal Greyan, wzbudzajac w tlumie kilka niepewnych parskniec. 77 -Przyszedlem, zeby sie czegos dowiedziec - rzekl Ravus. Nastepnie dal Val znak i wspolnie przeniesli syrene na plaszcz. Val poczula mdlosci, uswiadamiajac sobie, ze rybi zapach dochodzi z trzymanego przez nia ciala. Greyan postapil naprzod, polyskujac rogami w swietle latarni. -Patrzcie, co my tu mamy. -Co ty insynuujesz? - zapytal gniewnie Ravus. W swojej ludzkiej postaci, szczuply i wysoki, wydawal sie zupelnie nie na miejscu obok poteznego Greyana. -Zaprzeczasz, jakobys byl morderca? -Przestan - odezwal sie jeden z pozostalych. Jego glos dobiegal z cienia, a cialo bylo zbyt dlugie i wrzecionowate, by Val mogla je rozpoznac. - Znamy go. Wszyscy otrzymujemy od niego nieszkodliwe eliksiry. -Czyzby? - Greyan podszedl blizej, wydobywajac z fald popekanego trencza z brazowej skory dwa krotkie sierpy o ciemnych ostrzach z brazu i krzyzujac je na piersi jak zmumifikowany faraon. - Zostal wygnany za morderstwo. -Uwazaj, co mowisz - rzekla drobna istotka. - Chcialbys, aby wszystkich nas sadzono na podstawie przyczyny naszego wygnania? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Wiecie, ze nie moge sie wyprzec zbrodni - dodal Ravus. - A ja wiem, ze tchorzostwem jest wymachiwac mieczem przed nosem komus, kto poprzysiagl, iz nigdy wiecej nie uzyje ostrza. -Zabawne slowa. Wydaje ci sie, ze nadal jestes dworzaninem - zadrwil Greyan. - Ale ciety jezyk nic tu nie pomoze. Jedno ze stworzen wyszczerzylo zeby do Val. Mialo papuzie oczy i wyszczerbione zeby, Val pochylila sie i podniosla lezaca wsrod kamieni rure, tak zimna, ze az ranila palce. Ravus wyciagnal rece do Greyana. -Nie chce z toba walczyc. -W takim razie zginiesz. - Po tych slowach Greyan zamachnal sie jednym z sierpow. Troll sparowal cios i wyrwal miecz z reki kolejnego napastnika, chwytajac ostry metal w dlon, z ktorej pociekla czerwona krew. Wargi Ravusa wykrzywilo cos na ksztalt rozkoszy, a czar splynal z niego, jakby nigdy go nie bylo. -Moje eliksiry sa wam potrzebne - rzucil gniewnie troll. Furia znieksztalcila mu twarz, nadajac potworne rysy. Kly wbily sie w dolna warge. Zlizal krew, rozkoszujac sie nia, ale nie tracac nic ze swej wscieklosci. Mocniej zacisnal piesc na ostrzu miecza, nie zwazajac na bol. - Rozdaje je za darmo, ale nawet gdybym byl trucicielem i dla zabawy zabijal jedno na sto stworzen, ktorym pomagam, i tak musielibyscie pozostawac na mojej lasce. -Nie mam zamiaru byc na niczyjej lasce - oznajmil Greyan i znow rzucil sie na Ravusa z sierpami. Ten zamachnal sie rekojescia miecza, blokujac uderzenie. Przeciwnicy okrazali sie nawzajem, wymieniajac ciosy. Bron Ravusa nie dorownywala broni Greyana - trzymal miecz odwrotna strona, a chwyt mial niepewny z powodu sliskiego od krwi ostrza - lecz mimo szybkosci tamtego zawsze zdazyl sparowac cios. -Dosc! - krzyknal Greyan. Skrzat o dlugim, zapetlonym ogonie podbiegl do przodu i schwycil Ravusa za ramie. Inny podszedl do nich, dzierzac w reku srebrny noz w ksztalcie liscia. Wlasnie wtedy Greyan zamachnal sie na nadgarstek Ravusa. Val zareagowala instynktownie. Wszystkie treningi lacrosse i gry wideo zlaly sie w jej pamieci w jedno. Z calej sily uderzyla rura w bok Greyana. Rozleglo sie skwierczenie i rogaty potwor na moment stracil przytomnosc, by po chwili rzucic sie na nia z oboma sierpami. Ledwie zdazyla uniesc rure i sierpy uderzyly, krzeszac snop iskier. Uskoczyla na bok. Greyan przez chwile gapil sie na nia, po czym ugodzil ja brazowymi ostrzami w noge. Hotfy (B(ac^ Waleczna Poczula fale zimna. Wszystkie dzwieki otoczenia zlaly sie w jeden cichy szum. Noga nawet tak bardzo nie bolala, ale rozdarte wojskowe spodnie nasiakly juz krwia. We wczesniejszym zyciu - gdy jeszcze byla niedoszla sportsmenka, ktora nie wierzy w magie - czesto po szkole grywala z Tomem w gry wideo i wyglupiala sie w piwnicy jego domu. Jej ulubiona gra byly Msciwe Dusze. Wcielala sie w postac Akary, kobiety z zakrzywionym bulatem, ktorym mogla sciac glowy trzech przeciwnikow naraz i zarobic mnostwo punktow. Punkty widnialy u gory ekranu w postaci niebieskich kulek, ktore z pyknieciem czerwienialy, gdy Akara zostawala zraniona. Nic wiecej sie nie dzialo. Akara nie zwalniala, gdy otrzymywala kolejny cios. Nie potykala sie, nie krzyczala ani nie mdlala. Val zas przeciwnie. Ktos zbyt mocno scisnal ja za ramie. Czula wbijajace sie w skore paznokcie. Bolalo. Wszystko ja bolalo. Otworzyla oczy. Nad nia stal jakis mlody mezczyzna. W pierwszej chwili nie rozpoznala go i probowala sie wyrwac. Potem zauwazyla atramentowoczarne wlosy, spuchniete wargi i zlote zrenice. Za jego plecami stal Luis. -Val - powiedzial - to Ravus. -Nie dotykaj mnie - rzucila Val, pragnac, by bol zelzal. Troil puscil ja z usmiechem goryczy. -Moglas umrzec - rzekl cicho. Przyjela to jako pokrzepiajacy znak, ze jednak nie umiera. Obudzila sie w cieple, powoli odzyskujac swiadomosc. Przez chwile zdawalo jej sie, ze jest z powrotem w swoim lozku. Zastanawiala sie, czy nie zaspala na lekcje. Potem pomyslala, ze moze jest chora... Ale gdy otworzyla oczy, zobaczyla migoczace swiatlo swiecy i majaczacy w gorze dach. Lezala w kokonie pachnacych lawenda kocow, na stercie poduszek i dywanikow. Nad glowa brzmial monotonny ryk ruchu ulicznego, przywodzacy na mysl deszcz. Uniosla sie na lokciach. Ravus stal za swoim warsztatem, odcinajac plat jakiejs ciemnej substancji. Przez chwile patrzyla na noz w jego dlugich, zrecznych palcach; potem wysunela spod kocow zraniona noge, ktora okazala sie naga, lecz zabandazowana liscmi na wysokosci uda i dziwnie odretwiala. Troll zerknal na dziewczyne. -Obudzilas sie. Zarumienila sie, zawstydzona, ze musial sciagnac z niej brudne spodnie. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Gdzie Luis? -Wrocil do tunelu. Robie dla ciebie napoj. Dasz rade wypic? Skinela glowa. -To jakis eliksir? Prychnal. -Zwykle kakao. Zrobilo jej sie glupio. Zlustrowala wzrokiem Ravusa. -Nie masz bandaza na rece. Ravus uniosl dlon. Nie bylo na niej nawet blizny. -Ciala trolli szybko sie goja. Trudno mnie zabic, Val. Popatrzyla na jego dlon, potem na pelen roznych substancji stol i pokrecila glowa. -Jak dziala magia? Jak to mozliwe, ze bierzesz zwykle rzeczy i czynisz je niezwyklymi? Zerknal na nia gwaltownie, po czym powrocil do krojenia brazowej sztabki. -Myslisz, ze wlasnie to robie? -A co? -Nie robie nic niezwyklego - rzekl. - Byc moze moglbym czynic czary, ale niewielkie i slabe. Prawdziwa magia jest dostepna jedynie najwyzszemu wladcy lub wladczyni Podziemia. Te rzeczy - wskazal stol, stwardniale kulki gumy do zucia, papierki, puszki, umazane szminka niedopalki - juz sa magiczne. Ludzie je takimi uczynili. - Uniosl sreberko od gumy. - Lustro, ktore nigdy sie nie zbije. - Uniosl chusteczke z pomadkowa malinka. - Pocalunek, ktory nigdy sie nie skonczy. - Uniosl papierosa. - Ludzki oddech. -Ale lustra i pocalunki nie sa zadna magia. Rozesmial sie. -Wiec nie wierzysz, ze pocalunek moze odczarowac bestie albo ozywic zmarlego? -A moze? -Nie - odparl z wlasciwym sobie przekasem. - W zasadzie masz racje. Na szczescie ten eliksir nie sluzy do wywolywania zadnej z tych rzeczy. Val usmiechnela sie. Uswiadomila sobie, ze dostrzega wszystkie jego spojrzenia, westchnienia, subtelne zmiany wyrazu twarzy. Zastanowila sie, co to moze oznaczac, i zadrzala. -Dlaczego zawsze tak wygladasz? - zapytala. - Mozesz przeciez przybierac dowolna postac. Ravus odlozyl miske, skrzywil sie i przeszedl na druga strone stolu. Val poczula dreszcz, tylko po czesci bedacy dreszczem przerazenia. Hotfy (B(ac^ Waleczna Byla swiadoma, ze najprawdopodobniej lezy w jego lozku, ale nie chciala wychodzic spod kocow, nie majac na sobie spodni. -Chodzi ci o czar iluzyjny? - Zawahal sie. - O to, ze moglbym wygladac mniej strasznie? Mniej odrazajaco? -Nie jestes... - Zaczela, ale umilkla, bo troll uniosl reke. -Moja matka byla bardzo piekna. Niewatpliwie moja koncepcja urody jest szersza niz twoja. Val skinela glowa w milczeniu. Wolala sie nie zastanawiac nad tym, czy ma szeroka koncepcje urody. Zawsze jej sie zdawalo, ze ta koncepcja jest raczej waska; miescila sie w niej matka Val i inne osoby, ktore za bardzo sie staraly. Val podchodzila do urody z pewnym lekcewazeniem, jakby sadzila, ze aby ja otrzymac, trzeba oddac cos innego - cos bardzo waznego. -Miala sople we wlosach - kontynuowal troll. - Bylo tak zimno, ze powstawal szron i spajal jej warkocze w krystaliczne klejnoty, ktore dzwonily, gdy sie poruszala. Powinnas ja zobaczyc w blasku swiecy, ktory rozswietlal lod tak, ze ten wygladal jak ogien. Dobrze, ze nie mogla przebywac na sloncu, bo podpalilaby niebo. -Dlaczego nie mogla przebywac na sloncu? -Swiatlo sloneczne zmienia moj lud w kamienie. Dopiero po zmroku odzyskujemy wlasna postac. -Czy to boli? 81 Potrzasnal glowa, ale nie odpowiedzial. -Mimo swojej urody matka nigdy nie ukazala ojcu swego prawdziwego oblicza. On byl smiertelnikiem, tak jak ty, a ona w jego obecnosci przez caly czas pozostawala spowita czarem. Och, w tej postaci tez byla piekna, ale nie az tak. Moi bracia, siostry i ja takze musielismy przywdziewac czar. -Byl smiertelnikiem? -Tak. Matka mawiala, ze jego zycie trwalo tyle, ile westchnienie trolla. -W takim razie ty jestes... -Trollem. Magiczna krew zwycieza. -Czy on wiedzial, kim ona jest? -Udawal, ze nie wie, kim jestesmy, ale z pewnoscia sie domyslal, a przynajmniej podejrzewal, ze nie jestesmy ludzmi. Mial tartak, w ktorym cial i suszyl drewno z kilkuset akrow swojego lasu. Jesion, osika, brzoza, dab, wierzba, jalowiec, sosna, cis. -Ojciec mial w miescie druga rodzine, ale matka udawala, ze o tym nie wie. Bylo mnostwo udawania. Matka dbala o to, zeby drewno ojca bylo piekne i plaskie, nie wybrzuszalo sie ani nie gnilo. My, magiczne stworzenia, niczego nie robimy z umiarem. Kiedy kochamy, cali jestesmy miloscia. Moja matka tez Hotfy (B(ac^ Waleczna taka byla. Ale w zamian zazadala od ojca, by zawsze, gdy bedzie nadchodzil, bil w dzwon stojacy na szczycie wzgorza. -Pewnego razu zapomnial to zrobic. - Troll wstal, podszedl do gotujacego sie mleka i wlal je do porcelanowej filizanki. Cynamonowo-czekoladowa won uderzyla w nozdrza Val. - Zobaczyl nas takimi, jacy naprawde bylismy. - Ravus usiadl obok niej, szurajac po podlodze czarnym plaszczem. - Uciekl i nigdy nie wrocil. Val wziela z jego rak filizanke i ostroznie pociagnela lyk, parzac sobie jezyk goracym plynem. -I co dalej? -Wiekszosc ludzi bylaby zadowolona z takiego zakonczenia. Ale byl ciag dalszy. Cala milosc mojej matki obrocila sie w nienawisc. Nawet dzieci staly sie dla niej wylacznie czyms, co przypominalo jej ojca. Val pomyslala o swojej matce i o tym, ze nigdy nie kwestionowala swojej milosci do niej. Wtedy rzeczywiscie ja kochala, teraz nienawidzila. Dziwne, jak latwo jedno potrafi przejsc w drugie. -Zemscila sie w straszny sposob. - Ravus popatrzyl na swoje dlonie, a Val przypomniala sobie, jak bardzo je poranil, trzymajac miecz za ostrze. Zastanawiala sie, czy byl tak wsciekly, ze nawet nie czul bolu. I czy potrafil kochac tak, jak jego matka. -Moja matka tez byla bardzo piekna - powiedziala. Chciala kontynuowac, ale wystarczyl ten jeden lyk czekolady, by poczula przyjemne, obezwladniajace znuzenie i ponownie zapadla w sen. Obudzily ja glosy. Otworzywszy oczy, ujrzala kobiete o kozich stopach, rozmawiajaca cicho z Ravusem. -Rozumiem, gdyby to byl bezpanski pies - mowila kobieta. - Ale to? Masz zbyt miekkie serce. -Nie, Mabry - odparl Ravus, zerkajac w strone Val. - Mysle, ze ona chce umrzec. -Wiec moze jednak zdolasz jej pomoc - rzucila z przekasem Mabry. - Umiesz pomagac ludziom w umieraniu. -Przyszlas tu tylko po to, zeby mnie obsmarowac moim wlasnym brudem? - zapytal. -To bylby wystarczajacy powod, ale tak naprawde przyszlam cie zawiadomic o kolejnym zgonie - rzekla spokojnie Mabry. - Zmarla pewna syrena z East River. Znalazl ja jakis czlowiek, ale wiekszosc ciala zdazyly zjesc kraby, wiec watpie, czy wywola to wielki skandal. -Wiem o tym - odparl Ravus. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Za duzo wiesz. Wiedziales o nich wszystkich - zauwazyla Mabry. - Czy to ty jestes morderca? -Nie - zaprzeczyl Ravus. - Wszyscy zmarli sa wygnancami ze Sfornego Dworu. Niewatpliwie ktos to zauwazyl. -Zauwaza sie glownie to, ze wszyscy zostali otruci - odparla. Skinal glowa. -W oddechu syreny byl zapach trutki na szczury. Val zdlawila okrzyk, zakrywajac glowe kocami. -Lud uwaza, ze to ty jestes winien - kontynuowala Mabry. - To zbyt niewiarygodne, zeby wszyscy zmarli byli twoimi klientami i umarli w kilka godzin po otrzymaniu dostawy od twojego kuriera. -Po tym, jak na Mrocznym Dworze nie udalo sie zaplacic daniny, dziesiatki samotnikow z terenow Niesfornego Dworu musialy opuscic ziemie Nicnevin. Nie rozumiem, dlaczego ktos mialby uwazac za szczegolnie prawdopodobne, ze to ja jestem trucicielem. -Te ziemie naleza teraz do lorda Roibena. - W glosie Mabry pobrzmiewalo cos, czego Val nie potrafila zidentyfikowac. - Na tak dlugo, jak Silarial pozwoli mu nimi rzadzic. Ravus prychnal, a Val miala wrazenie, ze dostrzega w nim cos, czego dotad nie widziala. Mial na sobie surdut, stanowczo zbyt nowy jednak, by mogl pochodzic z okresu, w ktorym noszono takie rzeczy. Nagle uswiadomila sobie, ze to kostium, i pomyslala, ze Ravus musi byc znacznie mlodszy, niz dotad sadzila. Nie wiedziala, jak starzeja sie magiczne istoty, ale pomyslala, ze troll za bardzo stara sie zrobic na Mabry wrazenie kogos niezmiernie skomplikowanego. -Nie obchodzi mnie, kto rzadzi Mrocznym Dworem - rzekl. - Najlepiej niech sie wszyscy wymorduja, zebysmy nie musieli z nimi zyc. Mabry zerknela na niego ponuro. -Nie watpie, ze tego pragniesz. -Wysle wiadomosc do krolowej Silarial. Wiem, ze ignoruje skrzaty, ktore osiedlily sie tak blisko miast, ale nawet ona nie moze pozostac obojetna na smierc wygnancow z Jasnego Dworu. To nadal sa jej ziemie. -Nie - rzekla pospiesznie Mabry, zmieniajac ton. - Nie sadze, by to bylo rozsadne. Wezwanie dworzan tylko pogorszyloby sytuacje. Ravus westchnal i zerknal w kierunku legowiska Val. -Trudno to sobie wyobrazic. -Poczekaj jeszcze troche, nim zdecydujesz sie wyslac jakiekolwiek wiadomosci - rzekla Mabry. Westchnal. -Milo, ze mnie ostrzeglas, cokolwiek o mnie myslisz. 83 Hotfy (B(ac^ Waleczna -Ostrzeglam? Przyszlam tu tylko po to, zeby sie nacieszyc twoimi klopotami. - Po tych slowach kobieta opuscila pomieszczenie i ze stukotem kopyt zbiegla po schodach. Ravus obrocil sie ku Val. -Mozesz juz przestac udawac, ze spisz. Val usiadla, marszczac brwi. -Pewnie myslisz, ze Mabry jest niezyczliwa - powiedzial Ravus, odwracajac sie do niej plecami. Zalowala, ze nie widzi wyrazu jego twarzy; trudno jej bylo zinterpretowac brzmienie glosu. - Ale to przeze mnie jest uwieziona w tym smierdzacym zelazem miescie. Ma tez inne, wazniejsze powody, by mnie nienawidzic. -Jakie? Ravus machnal reka ponad swieczka, wywolujac z dymu twarz mlodzienca zbyt pieknego, by mogl byc czlowiekiem. -Tamson - rzekl troll. Kark mlodzienca otoczyly jasnozlote wlosy, ulozone rownie niedbale jak zdobiacy jego twarz usmiech. Val wydala okrzyk zdumienia. Nigdy dotad nie widziala takiego czaru. Z nicosci wylonila sie reszta postaci Tamsona. Mial na sobie zbroje, ktora wygladala na zrobiona z kory. Byla chropawa i obrosnieta mchem. U boku mial przytroczony szklany miecz, wygladajacy jak woda, ktora zmuszono do 84 trzymania tego nieprawdopodobnego ksztaltu. -Byl moim pierwszym i najlepszym przyjacielem na Jasnym. Dworze. Nie obchodzilo go, ze nie moge przebywac na sloncu. Odwiedzal mnie w ciemnosciach i opowiadal zabawne historia o tym, co dzialo sie w ciagu dnia. - Ravus zmarszczy! brwi. - Nie wiem, czy bylem dobrym towarzyszem. -A wiec szklany miecz nalezal do niego? -Dla mnie bylby zbyt delikatny - odparl Ravus. Obok Tamsona pojawila sie kolejna mglista sylwetka, tym razem jakby znajoma. Chwile potrwalo, nim Val ja rozpoznala. W brazowych wlosach skrzaciej kobiety lsnily pasemka zieleni, przypominajace sciolke lesna, a spod czerwonej sukni wystawaly kozie kopyta. Kobieta spiewala ballade. Miala piekny, gleboki, obiecujacy glos. -Mabry, kochanka Tamsona. -Ona takze byla twoja przyjaciolka? -Sadze, ze probowala nia byc, ale nielatwo bylo na mnie patrzec - rzekl Ravus. Wyczarowany Tamson polozyl dlon na ramieniu Mabry, ktora obrocila sie ku niemu, milknac i tonac w jego objeciach. Mglisty obraz Tamsona spogladal na Ravusa plonacymi jak wegielki oczyma. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Bez przerwy o niej mowil - powiedzial Ravus, wykrzywiaja wargi w usmiechu. Wyczarowany Tamson istotnie przemowil. -Jej wlosy maja kolor dojrzalej pszenicy, skora ma barwe kosci, a wargi sa miekkie jak dym. Val zastanawiala sie, czy Ravus uwaza ten opis za scisly. Ugryzla sie w policzek. -Chcial zrobic na niej wrazenie - powiedzial Ravus. - Poprosil mnie wiec, zebym stanal z nim do pojedynku. Chodzilo o wykazanie sie umiejetnosciami. Jestem wysoki i potrafie groznie wygladac. -Krolowa Jasnego Dworu uwielbia walki najbardziej ze wszystkich sportow. Czesto organizuje turnieje, w ktorych lud moze sie popisywac swoja zrecznoscia. Ja bylem na dworze nowy i nie przepadalem za wspolzawodnictwem. Czerpalem przyjemnosc ze swojej pracy, z alchemii. -Pamietam, ze byla goraca noc. Myslalem o Islandii, o chlodnych lasach mojej mlodosci. Mabry i Tamson wciaz szeptali do siebie. Uslyszalem, jak Tamson mowi: "Widzialem cie z nim.". Chcialbym wiedziec, co wlasciwie widzial, choc domyslam sie tego. - Ravus obrocil sie ku zaslonietym oknom. - My, skrzaty, niczego nie robimy polowicznie, ale potrafimy byc kaprysne. Kazda emocja jest wywarem, ktory musimy wypic do dna. Czasem odnosze wrazenie, ze kochamy gorycz rownie mocno jak slodycz. Na Jasnym Dworze 85 nikt nie uwazal, ze skoro Mabry zadaje sie z Tamsonem, nie moze sie zadawac z innymi. -Zbroja Tamsona byla zrobiona z kory zaczarowanej w ten sposob, by byc twardsza od zelaza. - Ravus umilkl, zamknal oczy i dopiero wtedy odezwal sie ponownie. - Byl lepszym szermierzem niz ja, ale byl rozkojarzony, wiec ja uderzylem pierwszy. Miecz przebil jego zbroje jak papier. Val ujrzala w dymie swiecy uderzenie, pekajaca zbroje, zdumienie na twarzy Tamsona, przeszywajacy powietrze krzyk Mabry, wysoki i przenikliwy, jakby zorientowala sie w tym, co zaszlo, o ulamek sekundy wczesniej niz wszyscy inni. To byl tylko czar, ale dzwiek i tak odbil sie echem w zakurzonym pomieszczeniu. -Kiedy walcze, walcze jak troll. Opanowuje mnie furia. Byc moze ktos inny sprawdzilby sile swojego ciosu; ja nie potrafilem. Nadal trzymalem w reku miecz, jakby byl przyklejony. Ostrze wygladalo, jakby je pomalowano na czerwono. -Dlaczego mialby zdejmowac czar z wlasnej zbroi? - Ravus spojrzal na Val, ktora przez chwile sadzila, ze troll oczekuje odpowiedzi. Potem wlepil wzrok w pustke. Czar sie rozproszyl. - A jednak musial to zrobic. Nikt inny nie mial powodu, by mu zle zyczyc. - Ravus mowil niskim, ochryplym glosem. - Wiedzialem, ze jest zrozpaczony. Widzialem to na jego twarzy. Sadzilem, ze to Hotfy (B(ac^ Waleczna minie, tak jak wszystko inne... I w swojej samolubnosci cieszylem sie, ze Mabry go rozczarowala. Brakowalo mi go; sadzilem, ze teraz czesciej bedzie mnie odwiedzal. Chyba ujrzal we mnie te malodusznosc. W przeciwnym razie dlaczego to mnie mialby wybrac na sprawce swojej smierci? Val nie wiedziala, co powiedziec. Ukladala w glowie zdania: "To nie twoja wina." "Kazdy miewa straszne, samolubne mysli." "To z pewnoscia byl wypadek." Jednak te wszystkie slogany nic nie znaczyly, byly pustymi slowami. Gdy troll odezwal sie ponownie, uswiadomila sobie, jak dlugo musiala trwac cisza. -Smierc nie jest mile widziana w Podziemiu. - Zasmial sie gorzko. - Kiedy po smierci Tamsona zadeklarowalem, ze udam sie j na wygnanie do miasta, z przyjemnoscia mi na to pozwolili, nie tyle obwiniajac mnie o te smierc, ile uwazajac, ze zbrukalem sie nia. -Krolowa Jasnego Dworu, Silarial, nakazala Mabry towarzyszyc mi, abysmy mogli wspolnie oddac sie zalobie. Zapach smierci przylgnal takze do niej, wzbudzajac nerwowosc pozostalych dworzan. Musiala wiec odejsc wraz ze mna, z morderca ukochanego, i musi tu pozostac, dopoki nie zmecze sie swoim wygnaniem i nie umre. -To okropne - rzekla Val, dopiero po fakcie uswiadamiajac sobie, jak glupio i nieadekwatnie zabrzmialy jej slowa. - Znaczy, to tez, ale mialam na mysli wygnanie jej razem z toba. To bylo okrutne. Troll wydal z siebie ni to prychniecie, ni to smiech. -Wyrwalbym sobie serce, byle tylko to w piersi Tamsona znow moglo bic. Chocby przez chwile. Nie zmartwilbym sie zadnym wyrokiem. Ale dla niej taka kara, w polaczeniu z bolem po stracie, musiala byc niemal nie do zniesienia. -Jak to jest byc wygnancem w miescie? -Trudno. Przeszkadzaja mi zapachy i halas. Wszedzie jest pelno trucizny, a bliskosc zelaza wywoluje swedzenie skory i palenie w gardle. Moge sobie jedynie wyobrazac, co czuje Mabry. Val wyciagnela ku niemu reke, a troll ujal jej dlon i przesunal palcami po zgrubieniach. Spojrzala mu w twarz, probujac okazac wspolczucie, ale on z uwaga przypatrywal sie jej rece. -Od czego to? - zapytal. -Co? -Ta szorstkosc. Zgrubienia. -Od lacrosse - odparla. Pokiwal glowa, ale poznala po wyrazie jego twarzy, ze nie rozumie. Moglaby powiedziec cokolwiek innego, a on zareagowalby w ten sam sposob. -Masz rycerskie dlonie - rzeki w koncu, puszczajac jej reke. Hotfy (B(ac^ Waleczna Potarla skore, nie wiedzac, czy probuje wymazac pamiec jego dotyku, czy ja przywrocic. -Nie powinnas nadal dostarczac eliksiru. To niebezpieczne - dodal Ravus, po czym podszedl do jednej z gablot i wyjal sloik z trzepoczacym motylem. Nastepnie wzial malenki zwoj papieru i zaczal po nim pisac drobniutkimi literami. - Mam u ciebie dlug, ktory nielatwo bedzie splacic, ale moge przynajmniej odwolac twoja obietnice sluzby. Popatrzyla na sciane, od ktorej odcinal sie w polmroku szklany miecz, nieznacznie tylko jasniejszy od tla. Przypomniala sobie, co czula, trzymajac rure w dloni. Byl to ten sam przyplyw adrenaliny i swiadomosc celu, ktore odczuwala na boisku do lacrosse albo podczas bojki. -Chce nadal byc twoim kurierem - powiedziala. - Znam tez sposob, w ktory moglbys mi sie odwdzieczyc, choc nie wiem, czy zechcesz. Naucz mnie wladac mieczem. Podniosl glowe znad zwoju, ktory przyczepial wlasnie do lapki motyla. -Ta umiejetnosc nie przysporzyla mi wiele radosci. Val czekala w milczeniu. Troll nie powiedzial przeciez "nie". Skonczyl prace i dmuchnal, posylajac owada w powietrze. Ten lecial nieco niepewnie, jakby papier przechylal go w bok. -Chcesz kogos zabic? Kogo? Greyana? A moze sama chcesz umrzec? Val pokrecila glowa. -Po prostu chce umiec walczyc. Pokiwal wolno glowa. -Jak sobie zyczysz. To ja jestem twoim dluznikiem. -A wiec nauczysz mnie? - zapytala. Znow przytaknal. -Uczynie cie tak straszna, jak sobie zazyczysz. -Nie chce byc... - zaczela, ale on uniosl reke. -Wiem, ze jestes bardzo dzielna - rzekl. -Albo glupia. -I glupia. Dzielna i glupia. - Usmiechnal sie, lecz szybko spowaznial. - Nic jednak nie zdola cie powstrzymac od bycia straszna, gdy juz sie dowiesz, jak to zrobic. 87 Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 8 Czarne mleko switania pijemy je zmierzchem pijemy poludniem i rankiem pijemy je noca pijemy i pijemy. Paul Celar Fuga smierci ave, Lolli i Luis siedzieli na kocu na skwerze, ogladajac znaleziska Dave'a. Spod koca wystawal karton, majacy izolowac ciala od zimnego betonu. Glowa Dave'a spoczywala na kolanach Lolli, ktora bawila sie jego dredami, skrecajac i pocierajac je u nasady. Przerwala na chwile, wysuplala cos spomiedzy wlosow i zgniotla paznokciami, po czym umoczyla palce w stojacej obok puszce z woskiem. Dave otworzyl na moment oczy, po czym zamknal je z rozanielona mina. Lolli poglaskala Luisa po udzie obuta w klapek, przybrudzona, zaczerwieniona od zimna stopa. Chlopak zmruzonymi oczyma probowal czytac lezaca przed nim ksiazke. 88 -Czesc! - powiedziala Val, podchodzac do nich. Czula sie oniesmielona, jakby po dwoch czy trzech dniach nieobecnosci znow stala sie obca. -Val! - Lolli wysliznela sie spod Dave'a, ktory musial sie wesprzec na lokciach, by nie wyrznac glowa o beton. Podbiegla do Val i zarzucila jej rece na szyje. -Hej, moje wlosy! - wrzasnal Dave. Val objela Lolli, wdychajac zapach brudnego ubrania i papierosow i czujac przyplyw ulgi. -Luis nam wszystko opowiedzial. Jestes stuknieta! - wykrzyknela z entuzjazmem Lolli, jakby to byl wielki komplement. Val zerknela na Luisa, ktory uniosl glowe znad ksiazki z szerokim usmiechem sprawiajacym, ze jego twarz wydala sie nagle ladna. Pokrecil glowa. -Kompletnie stuknieta. Zeby sie rzucac na pieprzonego ogra! Kopnieta Lolli, Ulotny Dave, Stuknieta Val. Jestescie banda swirow. Val sklonila sie dworsko, po czym usiadla na kocu. -Kopniety Luis brzmi lepiej - rzekla Lolli, ciskajac w niego klapkiem. -Jednooki Luis - powiedzial Dave. Luis prychnal. -Potrzaskany Dave. Holly Bl ack Waleczna -Ksiezniczka Luis - dodal Dave. - I Ksiaze Waleczny. Val zasmiala sie, przypominajac sobie chwile, w ktorej Dave po raz pierwszy ja tak nazwal. -A co powiesz na Strasznego Dave'a? Luis pochylil sie do przodu, unieruchomil brata lokciem i obaj potoczyli sie po kocu. -A moze Maly Braciszek? Jak ci sie podoba Maly Braciszek Dave? -Hej - wtracila sie Lolli - A ja? Chce byc ksiezniczka, jak Luis. Chlopcy przestali sie szarpac i wybuchneli smiechem. Val polozyla sie na kocu, mimo plaszcza czujac, jak wlosy na rekach staja jej deba. New Jersey wydawalo sie lezec na koncu swiata, a szkola byla jakims dziwnym, bezsensownym rytualem. Dziewczyna usmiechnela sie radosnie. -Podobno ktos uwaza, ze to my trujemy skrzaty? - zapytala Lolli, narzucajac sobie na ramiona drugi koc i siegajac po wosk do wlosow. -Albo Ravus - rzekla Val. - Ravus wspomnial cos o zaprzestaniu dostaw. Uwaza, ze to moze byc dla nas zbyt niebezpieczne. -Akurat go to obchodzi - burknal Luis. - Pewnie zlozyl ci wielkie, dworskie podziekowanie, ale i tak nadal jestes dla niego szczurem. Szczurem, ktory wykonal piekna sztuczke. -Wiem - sklamala Val. -Jesli chce, zebysmy przestali nosic towar, to tylko dlatego, ze chce ratowac wlasny tylek. - Luis powiedzial to z dziwnym wyrazem twarzy, spogladajac w pustke, jakby sam nie do konca wierzyl swoim slowom. -Jestem pewien, ze to on truje - rzekl Dave - A nas zatrudnia do czarnej roboty. Nie mamy pojecia, co dostarczamy. Val obrocila sie ku niemu. -Nie sadze. Kiedy u niego bylam, przyszla ta kobieta o kozich stopach, Mabry. Ravus powiedzial jej, ze chce napisac do krolowej Sfornego Dworu. Skoro dwor jest czyms w rodzaju gangu, to miasto musi w pewnym sensie nalezec do krolowej. No a po co mialby do niej pisac, gdyby byl winny? Dave usiadl prosto, wyszarpujac wlosy spomiedzy palcow Lolli. -On chce nas wrobic. Luis ma racje: jestesmy dla niego zwyklymi szczurami. Kiedy masz z nimi problem, po prostu je trujesz i jest spokoj. Val z niepokojem pomyslala o tym, ze syrene zabila trutka na szczury. Zerknela na Luisa. Z pozornie obojetna mina odgryzal prujaca sie nitke od swojej rekawiczki bez palcow. Uniosl wzrok i zauwazyl, ze Val mu sie przyglada, ale jego twarz nadal nic nie wyrazala: ani winy, ani niewinnosci. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Dziwne - stwierdzil. - Wciagacie i wstrzykujecie sobie to gowno, a jakos jeszcze sie nie zatruliscie. -Myslisz, ze to nasza sprawka? - zapytala Lolli. -To ty nienawidzisz skrzatow - zauwazyl Dave. Odezwal sie w tym samym momencie co Lolli, wiec ich glosy nalozyly sie na siebie. - To ty widzisz te wszystkie rzeczy. Luis uniosl rece. -Chwila. Nie sadze, zeby ktores z nas trulo skrzaty. Ale Val ma racje. Ostatniej nocy Ravus zadal mi mnostwo pytan. Kazal mi... - Luis skrzywil sie, spogladajac na Val. - W kazdym razie wypytywal mnie o to, jak trafilyscie do jego pracowni, ale oprocz tego zapytal wprost, czy to ja truje, czy wiem, kto to robi, i czy ktos mnie prosil o jakas pokatna dostawe. Po co mialby o to pytac, gdyby sam wytrul te skrzaty? Val pokiwala glowa. Wciaz dreczyla ja mysl o trutce na szczury, ale pamietala, jak wygladal Luis, gdy go spotkala pod mostem. Wierzyla, ze troll go przemaglowal. Rzecz jasna, to wszystko moglo byc uknute - jesli nie przez Ravusa, to przez kogos innego. -A jesli ktos uzyl czaru iluzyjnego, zeby wygladac jak ktores z nas? -Po cholere mialby to robic? - zdziwila sie Lolli. -Zeby wygladalo na to, ze to my stoimy za tymi zbrodniami. 90 Luis przytaknal. -Powinnismy przestac nosic towar. Wtedy ten ktos bedzie musial znalezc innych frajerow do wrabiania. Dave podrapal sie po rece w miejscu, w ktorym widnialy slady po zyletce. -Nie mozemy przestac. -Nie gadaj jak pieprzony cpun - rzekl Luis. -Val moze zalatwic troche krachu. Co, Val? - zapytala Lolli, posylajac zza bladych rzes wymowne spojrzenie. -Niby jak? - bronila sie Val, wiedzac, ze robi to nieco zbyt agresywnie. Czula sie winna, choc nie umialaby podac przyczyny tego uczucia. Popatrzyla na palec Loili, tak prosty, jakby nigdy nie zostal wybity. -Troll ma dlug wobec ciebie - zauwazyla Lolli niskim, niemal zmyslowym glosem. -Niby tak. - Val przypomniala sobie zapach plonacego na lyzeczce krachu i poczula potworna tesknote. - Ale on juz splacil ten dlug. Bedzie mnie uczyl wladania mieczem. -Pieprzysz! - Dave spojrzal na nia jakos dziwnie. -Powinnas uwazac - powiedzial Luis. Jego slowa wzbudzily w Val niepokoj niemajacy wiele wspolnego z fizycznym zagrozeniem. Odwrocila Hotfy (B(ac^ Waleczna wzrok i wlepila go w lezace na kocu lusterko w peknietej ramce. Dopiero co czula sie swietnie, ale teraz wpelzla w jej serce obawa, ktora obrocila je w olow. Lolli nagle wstala. -Zrobione - oglosila, tarmoszac wlosy Dave'a, ktore zaszelescily jak spasione weze. - Zapomnijmy o tym. Czas na zabawe. -Niewiele nam zostalo - rzekl Dave, ale juz wstawal, juz zbieral rzeczy z koca. Cala czworka przeszla przez wlaz i zeszla do tunelu. Luis zmarszczyl brwi na widok brazowego proszku i sprzetu Lolli. -To nie jest przeznaczone dla smiertelnikow - stwierdzil. W polmroku Dave uniosl do nosa kawalek folii, zapalajac pod nim zapalniczke tak, by krach dymil. Potem wciagnal go gleboko w pluca i spojrzal z powaga na Lolli. -To, ze nie powinno sie czegos robic, nie znaczy, ze mozna sie temu oprzec. - Przeniosl wzrok na Luisa, a wyraz jego twarzy sprawil, ze Val zaczela sie zastanawiac, co wlasciwie mial na mysli. -Dajcie mi troche - powiedziala. Dni mijaly jak goraczkowy sen. Val dostarczala eliksir Ravusa, wieczorami chodzila do jego pograzonych w polmroku izb, w ktorych uczyl ja 91 sztuki wladania mieczem, nocami zas wstrzykiwala sobie w ramie krach, po czym wraz z Dave'em i Lolli robila to, co jej sie zywnie podobalo. Potem, gdy swiat wracal na mniej magiczne tory, spali lub popijali, by odpedzic pustke. Coraz trudniej bylo pamietac o podstawowych sprawach, takich jak jedzenie. Krach sprawial, ze okruszki chleba zmienialy sie w bankietowe stoly uginajace sie pod ciezarem potraw, ale niezaleznie od tego, ile spalaszowala, Val i tak chodzila glodna. -Pokaz mi, jak trzymasz kij - rzekl Ravus na pierwszej lekcji. Val chwycila zlamany kij od miotly tak, jak kij do lacrosse, trzymajac go obiema dlonmi oddalonymi od siebie o jakies trzydziesci centymetrow. Troll opuscil jej dlonie nizej i zblizyl je do siebie. -Gdybys trzymala tak miecz, pokaleczylabys sobie reke ostrzem. -Jasne - powiedziala. - Tylko idiota by tak robil. Powiedziala to wylacznie, by zobaczyc jego reakcje, ale Ravus jedynie lekko wygial warge. -Wiem, ze nie czujesz ciezaru, ale z mieczem bedzie inaczej. Trzymaj. - Zdjal szklany miecz i wlozyl jej w rece. - Zwaz go. Widzisz? Jest zrownowazony. Rownowaga to najwazniejsza rzecz. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Rownowaga - powtorzyla Val, kolyszac mieczem. -To glowica - wyjasnil, wskazujac dolna czesc miecza. - To trzon, to rekojesc, a to jelec. Kiedy trzymasz miecz, ostrze skierowane ku twemu przeciwnikowi jest ostrzem wlasciwym. Musisz trzymac miecz tak, aby czubek podazal za przeciwnikiem. A teraz stan tak jak ja. Usilowala to zrobic, rozstawiajac nogi, wysuwajac jedna stope do przodu i pochylajac sie lekko. -Prawie dobrze. - Zaczal ustawiac jej cialo w odpowiedniej pozycji, nie troszczac sie o to, gdzie ja dotyka. Zarumienila sie, gdy rozwarl szerzej uda, ale najbardziej z tego wszystkiego zawstydzalo ja, ze tylko ona zwrocila na to uwage. Dla niego jej cialo bylo jedynie narzedziem. -A teraz - powiedzial - pokaz mi, jak oddychasz. Czasami Val, Dave, Luis i Lolli rozmawiali o dziwnych rzeczach, ktore widuja, i stworzeniach, z ktorymi rozmawiaja. Dave opowiedzial pozostalym, jak przeszedl cala droge na Brooklyn tylko po to, zeby dac sie gonic po parku jakiemus stworowi o krotkich, wyrastajacych z brwi rozkach. Dave wrzeszczal i uciekal, upuszczajac butelke tego-czegos i nawet sie nie ogladajac. Luis z kolei opowiadal o tym, jak szukal po calym miescie niepryskanych kwiatow dla swira, ktory mieszkal w poblizu Cloisters i zamierzal sie oswiadczyc swojej wybrance. Na swoje nieszczescie dostal w zamian butelke wina, ktora nigdy sie 92 nie oprozniala, o ile nie spojrzalo sie w glab. Musiala byc naprawde zaczarowana, bo wino dzialalo - nawet na kogos takiego jak Luis. -Co jeszcze ci daja? - chciala wiedziec Val. -Szczescie - odparl Luis. - I srodki do odczyniania skrzacich czarow. Skrzaty nie zrobily nic dla mojego ojca, wiec ja zrobie cos dla siebie. -Jak sie odczynia czary? - zapytala Val. -Sola. Swiatlem. Zupa ze skorupek jajek. Wszystko zalezy od czaru. - Luis znow pociagnal z butelki i uniosl palec, by przejechac nim po agrafce na policzku. - Ale glownie zelazem. Na nastepnym treningu nadal nie uczyla sie ruchow mieczem, a jedynie postawy i pracy nog. Tupala po zakurzonych deskach do przodu i do tylu, do przodu i do tylu, trzymajac w reku zlamany kij od miotly i celujac nim w Ravusa, ktory poprawial ja, gdy zrobila zbyt duzy krok, zle balansowala cialem albo krzywo postawila palec. Sfrustrowana, gryzla sie w policzek i pracowala dalej, zachowujac wciaz te sama odleglosc od niego, jakby bitwa miala sie nigdy nie rozpoczac. Nagle Ravus skrecil w bok, zmuszajac ja, by niezdarnie podazyla za nim. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Szybkosc, wyczucie czasu i rownowaga. Te trzy rzeczy uczynia z ciebie kompetentnego szermierza. Zacisnela zeby i znow zrobila niewlasciwy krok. -Przestan myslec - rzekl troll. -Musze myslec - odparla. - Powiedziales, ze mam sie skoncentrowac. -Myslenie cie spowalnia. Musisz sie poruszac w tym samym momencie co ja. Na razie tylko podazasz za mna. -Jak moge wiedziec, w ktora strone sie przemiescisz, zanim to zrobisz? To glupie. -Tak samo, jak wiesz, w ktora strone przemiesci sie przeciwnik w kazdej innej dyscyplinie. Kiedy grasz w lacrosse, skad wiesz, w ktora strone poleci pilka? -Nie wiesz o lacrosse nic oprocz tego, co sama ci powiedzialam -zauwazyla. -Moglbym powiedziec to samo o tobie i walce na miecze. - Przerwal. - Widzisz? Udalo ci sie. Tak sie zajelas klotnia ze mna, ze nawet nie zauwazylas, jak ci wychodzi. Zmarszczyla brwi, zbyt rozgniewana, by sie cieszyc, ale zbyt zadowolona, by dalej sie odgryzac. Lolli, Dave i Val szli ulicami West Village, zmieniajac lezace liscie w miliony udekorowanych klejnotami, chaotycznie skaczacych dookola zab, czarami zmuszajac nieznajomych do calowania ich albo robiac im wszelkie psikusy, jakie tylko zdolali wymyslic. Val zerknela na druga strone ulicy, zagladajac przez cienkie zaslony do mieszkania na parterze. Byl tam zyrandol obwieszony rzezbionymi malpkami i lsniacymi krysztalkami w ksztalcie lez. -Chce tam wejsc - powiedziala. -No to chodzmy - zgodzila sie Lolli. Dave podszedl do drzwi i nacisnal dzwonek. W glosniku domofonu rozlegl sie trzask, po czym znieksztalcony glos powiedzial i cos niezrozumialego. -Poprosze o cheeseburgera - rzeki z glosnym smiechem Dave - oraz koktajl mleczny i krazki cebulowe. Glos odezwal sie ponownie, tym razem glosniej, ale Val nadal nie rozumiala slow. -Czekaj - rzucila, odsuwajac Dave'a i naciskajac przycisk tak dlugo, az do drzwi podszedl facet w srednim wieku. Mial na sobie wytarte sztruksy i luzna koszulke z krotkim rekawem, pod ktora rysowal sie lekki brzuszek. Okulary zsunely mu sie na czubek nosa. Hotfy (B(ac^ Waleczna -O co wam chodzi? - zapytal gniewnie. Val czula, jak krach pod skora buzuje niczym babelki szampana. -Chce wejsc do srodka - powiedziala. Twarz mezczyzny zlagodniala. Otworzyl drzwi szerzej. Val usmiechnela sie do niego, minela go i weszla do mieszkania. Sciany byly zolte i obwieszone malowanymi za pomoca palcow obrazami w zloconych ramkach. Na kanapie rozparla sie kobieta z kieliszkiem. Na widok Val zerwala sie, rozlewajac czerwone wino na bluzke. Na dywaniku u jej stop siedziala mala dziewczynka, ogladajac w telewizji program, w ktorym wojownicy ninja okladali sie kopniakami. Odwrocila sie i usmiechnela. -Jakie piekne miejsce - rzekla Val. - Kto moze tak mieszkac? -Nikt - odparl Dave. - Wynajmuja sprzataczy, moze nawet dekoratorow, zeby udawac, ze to ich prawdziwe zycie. Val weszla do kuchni i otworzyla lodowke. Byly tam pudelka z gotowymi daniami, kilka nadgnilych jablek i karton odtluszczonego mleka. Ugryzla owoc. Byl brazowy i maczysty, ale nadal slodki. Nie mogla pojac, dlaczego nigdy wczesniej nie jadla zgnitych jablek. Lolli podniosla z biurka butelke wina i pociagnela tyk, nie troszczac sie o to, ze czerwony sok splywa jej po policzkach i brodzie. Nadal jedzac jablko, Val podeszla do kanapy, na ktorej siedziala otepiala 94 kobieta. Piekne mieszkanie ze stylowymi meblami i szczesliwa rodzinka przywodzilo jej na mysl dom ojca. Nie pasowala do tego miejsca tak samo, jak nie pasowala do tamtego. Byla zbyt gniewna, pokrecona i niechlujna. No i niby jak mialaby powiedziec ojcu o tym, co sie wydarzylo miedzy Tomem a matka? To byloby tak, jakby sie przyznawala, ze jest kiepska w lozku. Ale znowu gdyby mu nie powiedziala, jego nowa zona okreslilaby ja jako swietny material na film z cyklu,,Prawdziwe historie": trudna nastolatka ucieka z domu w poszukiwaniu brutalnej milosci. -Widzisz - stwierdzilaby Linda - jest taka sama jak jej matka. -Nigdy mnie nie lubilas - rzekla Val do kobiety na kanapie. -Tak - odparla ta niczym robot. - Nigdy cie nie lubilam. Dave pchnal mezczyzne na krzeslo i obrocil sie ku Lolli. -Moglibysmy po prostu kazac im wyjsc - powiedzial. - To takie proste. Moglibysmy tu zamieszkac. Lolli usiadla obok dziewczynki i pociagnela ja za kosmyk ciemnych wlosow. -Co ogladasz? Dziewczynka wzruszyla ramionami. -Chcialabys pojsc i pobawic sie z nami? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jasne - przytaknela dziewczynka. - Ta bajka jest nudna. -Najpierw musimy cie ubrac - rzekla Lolli, wyprowadzajac ja do sasiedniego pokoju. Val obrocila sie ku mezczyznie. Wydawal sie posluszny i zadowolony. Co chwila spogladal w telewizor. -Gdzie twoja druga corka? - zapytala. -Mam tylko jedna - odparl z umiarkowana konsternacja. -Po prostu chcesz zapomniec o tej drugiej. Ale ona nadal tu jest. -Ja mam druga corke? Val usiadla na poreczy krzesla i nachylila sie ku niemu, znizajac glos do szeptu. -Ona jest symbolem spektakularnej kleski twojego pierwszego malzenstwa. Ilekroc widzisz, jaka jest duza, myslisz o tym, jaki jestes stary. Jej widok sprawia, ze czujesz sie winny, choc sam nie wiesz dlaczego. Myslisz, ze moze powinienes wiedziec, jakie sporty uprawia albo jak ma na imie jej najlepsza kolezanka. Ale wcale nie chcesz tego wiedziec. Gdybys to wiedzial, nie moglbys o niej zapomniec. -Hej - rzekl Dave, podnoszac prawie pelna butelke koniaku. - Luis chcialby dostac troche tego. Lolli wrocila do pokoju w skorzanej kurtce koloru przypalonego masla, z naszyjnikiem z perel. Dziewczynka miala we wlosach tuzin lsniacych krysztalkow. -Jestes przynajmniej szczesliwa? - zapytala kobiete Val. -Nie wiem - odparla kobieta. Jak mozesz nie wiedziec? - krzyknela Val, podnoszac krzeslo i rzucajac nim w telewizor. Ekran pekl z trzaskiem i wszyscy podskoczyli. - Jestes szczesliwa?! -Nie wiem - powtorzyla kobieta. Val przewrocila regal. Dziewczynka wrzasnela. Zza drzwi rozlegly sie jakies krzyki. Dave wybuchnal smiechem. Swiatlo z zyrandola odbijalo sie w krysztalkach, rzucajac blask na sciany i sufit. -Chodzmy - rzekla Val. - Oni nic nie wiedza. Kotka miauczala i miauczala, drapiac Lolli ostrymi pazurkami i skaczac po niej swoim miekkim cialkiem. -Zamknij sie, Polly - wymamrotala Lolli, przewracajac sie i naciagajac na glowe ciezki koc. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Moze sie nudzi - mruknela sennie Val. -Glodna jest - rzekl Luis. - Powinna juz dostac zarcie. Polly miauknela rozdzierajaco, skoczyla na plecy Lolli i zaczela ciagnac za wlos. -Spadaj! - burknela dziewczyna. - Idz i zapoluj na szczury, jestes dosc duza, zeby sama sobie radzic. Zgrzyt metalu uderzajacego o metal i mdle swiatelko zasygnalizowaly nadciagajacy pociag. Turkot zagluszyl krzyki kotki. W ostatniej chwili, gdy swiatlo zalalo caly peron, Lolli zepchnela Polly na peron przed samym czolem pociagu. Val zerwala sie, ale bylo za pozno. Kotka znikla, a metalowy kolos przetoczyl sie obok nich. -Pojebalo cie, kurwa? - wrzasnal Luis. - Dlaczego to zrobilas? -I tak tylko szczala na wszystko dookola - odparla Lolli, zwijajac sie w klebek i zamykajac oczy. Val zerknela na Luisa, on jednak odwrocil wzrok. Gdy juz Ravus byl zadowolony z jej postawy, zaczal ja uczyc pojedynczych ruchow, zmuszajac do powtarzania kazdego w nieskonczonosc, do bolu konczyn, i rodzac w niej przekonanie, ze uwaza ja za glupia, podczas gdy tak naprawde po prostu jest beznadziejnym nauczycielem. Cwiczyl kazde posuniecie, az stawalo sie rownie automatyczne jak obgryzanie skorek od paznokci albo wbijanie sobie igly w ramie. -Wydech! - wolal. - Zsynchronizuj wydech z uderzeniem! Kiwala glowa i starala sie zapamietac, jak to zrobic. Starala sie. Lubila przeszukiwac smietniki z Ulotnym Dave'em, chodzic po ulicach i od czasu do czasu znajdowac cos niezwyklego - na przyklad stos wypchanych kocow ze srebrna obwodka, uzytych przy przeprowadzce do ochrony mebli, ktory znalazla w poblizu smietnika, dzieki czemu cala czworka nie marzla mimo listopadowych chlodow, albo piekny stary telefon z tarcza, ktory ktos potem kupil za dziesiec dolcow. Przez wiekszosc czasu jednak byli zbyt oszolomieni krachem, by obchodzic wszystkie dotychczasowe rewiry. Latwiej bylo po prostu brac to, co im sie podobalo. Wystarczylo poprosic. O zegarek. O aparat fotograficzny. O zloty pierscionek. Te rzeczy sprzedawaly sie lepiej niz smieci. W koncu Ravus pozwolil jej polaczyc wszystkie ruchy i trenowac. Jego dlugie ramiona stanowily niezaprzeczalny, lecz zbedny atut. Troll byl bezlitosny. Uderzeniami kija zwalal ja z nog i przypieral do sciany, a gdy probowala uzyc biurka jako tarczy, przewracal je. Instynkt i lata sportowej Hotfy (B(ac^ Waleczna praktyki w polaczeniu z desperacja pozwalaly jej jednak od czasu do czasu trafic. Gdy udalo jej sie trafic go w udo, w oczarowaniu obserwowala wyraz jego twarzy, przechodzacy od wscieklosci do zdumienia, a potem do zadowolenia - wszystko w ciagu kilku sekund. Odsuneli sie od siebie i zaczeli na nowo, okrazajac sie. Ravus zaparkowal cios, a Val sparowala. Wtedy pokoj zaczal jej wirowac przed oczami. Oparla sie o sciane. Jego kij uderzyl ja w drugi bok. Jeknela z bolu. -Co jest z toba? - wrzasnal. - Dlaczego nie zablokowalas ciosu? Val zmusila sie, by stanac prosto, wbijajac paznokcie w dlon i gryzac sie w policzek. Nadal byla oszolomiona, ale zdawalo jej sie, ze moze udawac, iz wszystko jest w porzadku. -Nie wiem... Moja glowa... Ravus uderzyl kijem o sciane, lamiac go i pozostawiajac rysy na kamieniu. Potem odrzucil resztki kija i zwrocil ku niej swoje czarne oczy, rozgrzane niczym stal w kuzni. -Nie powinnas byla mnie prosic, zebym cie uczyl! Nie potrafie powsciagnac swojej sily. Moge cie zranic. Val zrobila niepewny krok do tylu. Roztrzaskany kij wirowal jej przed oczami. 97 Troll wzial gleboki, glosny oddech i troche sie uspokoil. -Byc moze to obecna w tym pokoju magia wytracila cie z rownowagi. Czesto czuje jej zapach na tobie, twojej skorze i wlosach. Pewnie spedzasz tu zbyt wiele czasu. Val pokrecila glowa i podniosla swoj kij, przyjmujac pozycje poczatkowa. -Juz wszystko w porzadku. Przyjrzal jej sie badawczo. -Czy to czar iluzyjny cie oslabia, czy cos, co robisz tam, na ulicy? -Niewazne - powiedziala. - Chce walczyc. -Kiedy bylem dzieckiem - rzekl Ravus, nic ruszajac sie z miejsca - matka nauczyla mnie walczyc rekami, nim pozwolila mi tknac jakakolwiek bron. Ona oraz bracia i siostry bili mnie miotla i obrzucali sniegiem i lodem, poki nie wpadlem w furie i nie zaatakowalem. Ani bol, ani choroba nie stanowily wymowki. Chodzilo o to, zeby jak najbardziej mnie rozwscieczyc. -Nie szukam wymowki. -Nie to mialem na mysli. Siadaj. Furia nie czyni z ciebie wielkiego szermierza. Zaburza rownowage. Powinienem byl zauwazyc, ze jestes chora, ale dostrzegalem jedynie slabosc. To moja wada i nie chce, zebys ja ode mnie przejela. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Nie moge zniesc faktu, ze nie jestem dobra - wyznala Val, opadajac na taboret. -Jestes dobra. Nie mozesz zniesc faktu, ze nie jestes doskonala. Rozesmiala sie, ale zabrzmialo to jakos sztucznie. Byla zla, ze swiat nadal sie kolysze, a jeszcze bardziej denerwowal ja wlasny gniew. -Dlaczego robisz eliksiry, skoro jestes tak swietnym szermierzem? Usmiechnal sie. Po odejsciu z ziem mojej matki probowalem zrezygnowac z poslugiwania sie mieczem. Postanowilem robic cos, co bedzie tylko moje. Pokiwala glowa. -Choc niektore skrzaty bylyby tym oburzone, nauczylem sie robienia eliksirow od ludzkiej kobiety. Warzyla lekarstwa, eliksiry, i masci dla innych smiertelnikow. Pewnie mylisz, ze ludzie juz tego nie robia, ale w pewnych regionach jest inaczej. Zawsze byla dla mnie uprzejma, ale powsciagliwa, jakby myslala, ze musi ukoic moja niespokojna dusze. Chyba sie domyslala, ze nie jestem smiertelnikiem. -A krach? - zapylala Val. -Co? Najwyrazniej nigdy dotad nie slyszal tej nazwy. Zastanawiala sie, czy w ogole ma pojecie, jak na ten specyfik reaguja ludzie. Potrzasnela glowa, jakby chciala odpedzic od siebie to pytanie. -Skrzacia magia. Jak wprowadziles do eliksirow magie? -A, to. - Usmiechnal sie jakos glupkowato. - To juz umialem robic. W tunelach Val cwiczyla ciosy, wykrecajac dlonie, jakby wyzymala scierke. Praktykowala wykreslanie w powietrzu szybkich osemek i obracanie miecza w dloniach tak, jak dziewczeta obracaly flagi w przerwie miedzy polowkami meczu. Niewidzialni przeciwnicy tanczyli w ruchomych ciemnosciach, zawsze szybsi, bardziej zrownowazeni i z lepszym wyczuciem czasu. Myslala o treningach lacrosse, odwroconych ruchach kija, sztuczkach z mieczem i ze zmiana reki. Przypominala sobie nauke odbijania pilki trzonem i bokiem kija i lapania jej za plecami albo miedzy nogami. Probowala powtarzac te ruchy ze swoja polowka kija od miotly. Ot tak, zeby sprawdzic, czy w ogole da sie je wykonac. I czy. mozna sie tak czegos nauczyc. Odbijala puszke po coli prowizoryczna rekojescia kija, a potem kopala ja bokiem stopy i posylala ku wyimaginowanym rywalom. Patrzyla na swoja twarz w oknie. Jej skora byla jak miekka glina. Mogla z nia zrobic, co zechce: powiekszyc sobie oczy, by wygladac jak postac z filmu Hotfy (B(ac^ Waleczna anime, albo sciagnac skore na kosciach policzkowych tak, by te byly ostre jak noze. Jej czolo falowalo, usta robily sie coraz wezsze, a nos stal sie dlugi i zaokraglony. Latwo bylo zrobic z siebie pieknosc - juz jej sie to znudzilo - ale nadawanie sobie groteskowego wygladu niezmiennie ja bawilo. Istniala na to niezliczona ilosc sposobow. Grala w gre, w ktorej uwieziona w wiezy nekromanty bohaterka biega po niekonczacych sie schodach, zbierajac po drodze eliksiry. Niektore ja zmniejszaly, a niektore powiekszaly, by mogla przechodzic przez najrozniejsze drzwi. Gdzies na szczycie siedzial uwieziony alchemik, ktory nie widzial, co sie dzieje w dole. Byl tez potwor. Czasami alchemik bywal potworem; a kiedy indziej potwor stawal sie alchemikiem. Ona trzymala w reku miecz, ktory jednak nie zmienial sie razem z nia, wiec raz byl ostra wykalaczka zamknieta w dloni, a kiedy indziej ogromnym dragiem, ktory musiala za soba ciagnac. Kiedy otworzyla oczy, okazalo sie, ze lezy na chodniku. Bolaly ja biodra i plecy, a w policzek wbijal sie beton. Mijal ja nieprzerwany strumien przechodniow. Znowu nie poszla na trening. -Co sie stalo tej pani? - zapytal jakis dzieciecy glos. -Po prostu jest zmeczona - odparla kobieta. Rzeczywiscie. Byla zmeczona. Zamknela oczy i powrocila do gry. Musiala przeciez znalezc potwora. 99 W niektore popoludnia przychodzila wykonczona po roznych szalenstwach, czujac jeszcze w zylach ogien krachu, z powiekami ciezkimi, jakby je posypano popiolem, i nienasyconym pragnieniem w ustach. Robila wszystko, by powstrzymac dlonie od drzenia i nie okazac slabosci. Gdy jej cios chybial celu, udawala, ze to efekt niezdarnosci, nie choroby. -Zle sie czujesz? - zapytal Ravus pewnego razu, gdy trzesla sie bardziej niz zwykle. -Nic mi nie jest - sklamala. Miala wrazenie, ze krew w jej zylach wyschla, choc slyszala jej pulsowanie w ramionach i czula pieczenie czarnych sincow w zgieciach lokci. Ravus przysiadl na skraju swego biurka i machnal kijem do cwiczen niczym rozdzka w kierunku jej twarzy. Val automatycznie zaslonila sie rekoma, ale gdyby naprawde chcial zaatakowac, nie zdazylaby go powstrzymac. -Jestes wyraznie blada, a walczysz jak... - nie dokonczyl. -Chyba jestem troche zmeczona. -Nawet wargi masz blade - powiedzial, obrysowujac je w powietrzu drewnianym "mieczem". Wpatrywal sie w nia intensywnie, bezlitosnie. Chciala otworzyc usta i opowiedziec mu o wszystkim - o kradziezach eliksiru, o tym, co Hotfy (B(ac^ Waleczna mogli robic dzieki niemu, i o wszystkich wykluczajacych sie wzajemnie uczuciach - ale zamiast tego tylko zrobila krok do przodu, zmuszajac trolla do odsuniecia ostrza na bok, by sie na nie nie nadziala. -Po prostu mi zimno - powiedziala cicho. Ostatnimi czasy wciaz bylo jej zimno. Ale coz w tym dziwnego, skoro panowala zima. -Zimno? - powtorzyl Ravus. Ujal jej ramie i pocieral dlonmi, przygladajac im sie, jak gdyby go zdradzaly. - Lepiej? - zapytal ostroznie. Nawet przez material bluzki jego skora wydawala sie goraca, a dotyk zarazem kojacy i elektryzujacy. Automatycznie wtulila sie w niego. Rozchylil uda, wpuszczajac ja miedzy dlugie nogi. Czarny plaszcz ze zgrzebnej tkaniny ocieral sie o jej dzinsy. Z przymknietymi oczami zsunal sie z biurka, przywierajac do niej i nie puszczajac jej rak. I nagle zamarl. -Co sie... - zaczela, lecz troll odepchnal ja gwaltownie. -Powinnas juz isc - rzekl, podchodzac do okna. Wiedziala, ze nie odwazy sie go odslonic, poki na zewnatrz trwa dzien. - Wroc, gdy poczujesz sie lepiej. Zadne z nas nie skorzysta na treningu, kiedy jestes chora. Gdybys czegos potrzebowala, moge... -Juz powiedzialam, ze nic mi nie jest! - powtorzyla glosniej, niz zamierzala. Pomyslala o swojej matce. Czy ta rzucila sie na Toma w podobny sposob? 100 Czy i on w pierwszej chwili ja odtracil? Ravus nadal stal przy oknie, odwrocony do niej plecami. Val zlapala butelke pelna krachu i schowala ja do plecaka. Tego wieczoru Lolli i Dave pogratulowali jej zdobyczy, wykrzykujac jej imie tak glosno, ze az ludzie przystawali nad wlazem. Tylko Luis siedzial w ciemnosciach, ssac kolczyk w wardze i nic mowiac ani slowa. Rankiem, jak zazwyczaj, Val opadla na brudny materac i zasnela glebokim, pozbawionym wizji snem, jakby nigdy nie miala innego zycia niz to. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 9 Jesli ktos powsciaga pozadanie, to znaczy, ze nie dosc mocno pozada. William Blake Zaslubiny nieba i piekla budzila sie, czujac, jak ktos ciagnie ja za guzik od spodni. Czyjes palce dotykaly ja w talii, rozpinajac guzik. -Spadaj - mruknela, nim jeszcze zorientowala sie, ze to Dave pochyla sie nad nia. Wysliznela mu sie i usiadla, nadal oszolomiona resztkami krachu. Byla spocona, choc przez wlaz nad glowa nawiewalo zimne powietrze, a usta miala suche jak pieprz. -Daj spokoj - szepnal. - Prosze. Spojrzala na swoje paznokcie i zobaczyla na nich odrapany niebieski lakier Lolli. Na nogach miala buty tamtej, a na ramiona opadaly jej wyblakle niebieskie loki. -Nie jestem nia - powiedziala zaspanym, nieprzytomnym glosem. -Mozesz udawac - rzeki Ulotny Dave. - Ja tez moge byc kazdym, kogo 101 zapragniesz. Zmien mnie, w kogo chcesz. Pokrecila glowa, uswiadamiajac sobie, ze zaczarowal ja w Lolli, i zastanawiajac sie, czy robil tak juz z kims innym i czy Lolli o tym wie. Pomysl zabawy w udawanie kogos innego byl odrazajacy, ale teraz, wciaz bedac pod wplywem eliksiru, poczula sie zaintrygowana ta potwornoscia. To byl ten sam dreszcz, ktory popchnal ja w glab tuneli - oszalamiajaca przyjemnosc plynaca z wyboru czegos, co jest tak wyraziscie zle. Moge byc kazdym... Zerknela na Lolli i Luisa, spiacych blisko siebie, lecz niedotykajacych sie. Wyobrazila sobie twarz Luisa w miejsce twarzy Dave'a. To bylo proste; nie roznili sie az tak bardzo. Mina Dave'a stala sie znudzona, zagniewana mina jego brata. -Wiedzialem, ze go wybierzesz - rzekl. Spojrzala w dol i ze zdumieniem zobaczyla opadajace jej na twarz wlosy. Dopiero teraz poczula, jak bardzo jej ich brakowalo, gdy byla lysa. -Nikogo nie wybralam. -Ale wybierzesz. Chcesz to zrobic. -Moze. - Jej umysl powedrowal ku lepiej znanej postaci. Szopa jasnych wlosow otoczyla twarz Toma, a gdy sie usmiechnal, w policzkach zrobily mu sie dziurki. Czula nawet znajomy zapach jego wody po goleniu. Zblizyla sie ku Holly Black Waleczna niemu, ogarnieta poczuciem, ze jest z powrotem w domu i ze to wszystko nigdy sie nie wydarzylo. Kleczacy nad nia Tom westchnal z czyms na ksztalt ulgi i wsunal jej rece pod bluzke. -Wiedzialem, ze jestes samotna. -Nie jestem samotna - odparla machinalnie, odsuwajac sie. Nie wiedziala, czy klamie. Czy jest samotna? Pomyslala o skrzatach i ich niezdolnosci do klamstwa. Skad w ogole wiedzialy, co jest prawda? Gdy tylko o nich pomyslala, twarz Toma zrobila sie zielona, a wlosy zaczely czerniec i opadac na ramiona, az w koncu stal sie Ravusem. Dlugimi palcami dotknal jej skory, patrzac w twarz gorejacymi oczyma. Zamarla, przerazona wlasna fascynacja. On zas pochylil glowe dokladnie tak, jak nalezalo, i spogladal na nia pytajaco. -Ty mnie nie pragniesz - powiedziala, nie wiedzac, czy mowi do iluzji Ravusa, czy do Dave'a. Pocalowal ja. Poczula uklucie zebow na wardze i zadrzala z pozadania i zgrozy. Jak mogla nie wiedziec, ze tego pragnie, skoro teraz cala byla tym pragnieniem? Wiedziala, ze to nie Ravus i ze jej udawanie jest obrzydliwe, a jednak pozwolila, by zsunal jej spodnie. Serce walilo jej, jakby uciekala przez jakims strasznym niebezpieczenstwem, ale wyciagnela rece i wplotla dlonie ____________________ w atramentowoczarne wlosy. Jego dlugie cialo spoczelo na niej, a Val zacisnela rece na miesniach plecow tamtego, skupila wzrok na zaglebieniu w jego szyi, na lsniacych, zlotych, waskich oczach i probowala ignorowac pojekiwania Dave'a. Prawie jej sie udalo. Nastepnego popoludnia, gdy Ravus stal, trzymajac sie stolu, i kazal jej cwiczyc serie ruchow mieczem, z rozpacza przygladala sie jego beznamietnej twarzy. Wczesniej potrafila siebie przekonac, ze nic do niego nie czuje, ale teraz bylo tak, jakby dano jej skosztowac wybornego jedzenia, a potem nie zaproszono na bankiet. Wracajac spod mostu, minela stojace w poblizu przystanku linii Dragon Bus prostytutki - trzy drzace z zimna dziewczyny w krotkich spodniczkach. Jedna z nich, ubrana w plaszcz ze sztucznej skory kucyka, z rozmazana pomadka na ustach, ruszyla ku niej z usmiechem, po czym odwrocila sie. Mijaly ja spore, rozesmiane grupki, wypuszczajace powietrze obloczki pary. Na kolejnej przecznicy przeszla na druga strone, by uniknac spotkania z brodatym mezczyzna w minispodniczce i sflaczalych buciorach z rozwiazanymi sznurowadlami, ktory sikal na chodnik, a spod spodnicy unosila mu sie para. Hotfy (B(ac^ Waleczna W koncu dotarla do wejscia na swoj peron. Wchodzac na skwer, zauwazyla, jak Lolli kloci sie z jakas dziewczyna o dlugich czarnych wlosach i w futrze, na ktore nalozyla nabity cwiekami plecak. Przez chwile Val byla zdezorientowana. Dziewczyna wydawala sie znajoma, ale tak bardzo nie na miejscu, ze prawie nierozpoznawalna. Lolli podniosla glowe. Wtedy tamta, podazajac za jej spojrzeniem, odwrocila sie i rozdziawila usta ze zdumienia. Ruszyla ku Val w butach na koturnach, sciskajac pod reka worek z maka. Dopiero kiedy Val zobaczyla namalowana na worku twarz, uswiadomila sobie, kogo ma przed soba. -Val? - Ruth zrobila ruch, jakby chciala wyciagnac ku niej reke, ale sie powstrzymala. - O rany. Co za fryz. Powinnas byla mi powiedziec, ze chcesz sie ogolic. Pomoglabym ci. -Jak mnie znalazlas? - zapytala oszolomiona Val. -Przez twoja kumpele. - Ruth zmierzyla Lolli sceptycznym spojrzeniem. - Odebrala telefon. Val automatycznie siegnela do plecaka, choc wiedziala, ze telefon najwyrazniej jest gdzie indziej. -Przeciez go wylaczylam. -Wiem. Dzwonilam do ciebie sto milionow razy. Masz zapchana skrzynke. Umieralam ze strachu. Val skinela glowa, nie wiedzac, co powiedziec. Zdawala sobie sprawe, ze 103 jej dzinsy sa sztywne od brudu, paznokcie czarne, a cialo wydziela smrod, ktorego nie dalo sie usunac myciem sie w umywalce bez zdejmowania wiekszosci ubran. -Posluchaj - rzekla Ruth. - Przyprowadzilam kogos, kto chce cie poznac. - Po tych slowach wyciagnela przed siebie worek maki. Ktos, prawdopodobnie ona sama, obramowal namalowane oczy gruba czarna kredka, a malenkie, wydete usta pomalowal niebieskim, blyszczacym lakierem do paznokci. - To nasze dziecko. Wiesz, jemu jest strasznie ciezko, gdy jedna z jego mam odeszla. Mnie tez jest ciezko. Jestem samotna matka. Na lekcjach higieny musialam wypelniac wszystkie formularze sama. - Usmiechnela sie niepewnie. - Przepraszam, ze bylam taka franca. Powinnam ci powiedziec o Tomie. Zaczynalam chyba z milion razy, ale jakos nigdy nie zdolalam skonczyc. -To juz niewazne - powiedziala Val. - Tom juz mnie nie obchodzi. Do ciebie tez nie mam pretensji. -Posluchaj - rzekla Ruth. - Jest cholerny mroz. Moze wejdziemy gdzies do knajpy? Widzialam tu niedaleko lokal z koktajlami herbacianymi. Mroz? Val tak sie przyzwyczaila do tego, ze jest jej zimno, gdy nie bierze krachu, ze wydawalo jej sie naturalne, iz ma zgrabiale palce, a jej szpik kostny wydaje sie zrobiony z lodu. -Dobra - odparla. Hotfy (B(ac^ Waleczna Lolli przygladala im sie z wyrazem samozadowolenia na twarzy. Zapalila papierosa i wydmuchnela nosem dwie blizniacze biale smuzki. -Powiem Dave'owi, ze niedlugo wrocisz. Zeby nie musial sie martwic o swoja nowa dziewczyne. -Co? - Val przez moment nie wiedziala, co tamta ma na mysli. Kochala sie z Dave'em w srodku nocy, tak pijana krachem i sennoscia, ze teraz zdawalo jej sie to nierealne. -Mowi, ze cie przelecial. - Lolli powiedziala to z wyzszoscia, ale nie wiedziala wszystkiego. Nie wiedziala, ze kiedy to robili, Val wygladala jak ona. Ta swiadomosc napelnila Val wstydliwa ulga. Teraz zrozumiala, skad sie tu wziela Ruth. Lolli odebrala telefon i zaaranzowala te scene, by ja ukarac. W zasadzie slusznie. -To nic wielkiego. Po prostu sie stalo. - Umilkla na moment. - Chcial, zebys byla zazdrosna. Lolli wygladala na zaskoczona i jakby zawstydzona. -Nie myslalam, ze ci sie podoba. Val wzruszyla ramionami. -Zaraz wracam. -Kto to? - zapytala Ruth, gdy szly w strone herbaciarni. 104 -Lolli - odparta Val. - Na ogol jest w porzadku. Mieszkam z nia i jej kumplami. Ruth pokiwala glowa. -Moglabys wrocic do Jersey. Jak chcesz, mozesz mieszkac u mnie. -Nie wiem, czy twojej starej by sie to spodobalo. Val otworzyla oszklone drzwi z drewniana rama i weszla do baru, wdychajac zapach slodkiego mleka. Wybraly stolik na tylach i usiadly, kolyszac sie na sluzacych za krzesla pudelkach z rozanego drewna. Ruth bebnila palcami po szklanym blacie, jakby chciala dac upust zdenerwowaniu. Podeszla kelnerka. Zamowily koktajl herbaciany, tosty z maslem orzechowym i skondensowanym mlekiem i chinskie nalesniki z warzywami. Przed odejsciem kelnerka przez dluga chwile gapila sie na Val, jakby rozwazala, czy te dziewczyny sa w stanie zaplacic. Val wziela gleboki oddech i powstrzymala sie przed obgryzieniem skorki od paznokcia. -To takie dziwaczne widziec cie tutaj. -Zle wygladasz - rzekla Ruth. - Jestes za chuda, a zamiast oczu masz jeden wielki siniec. -Ja... Hotfy (B(ac^ Waleczna Kelnerka postawila jedzenie na stole, przerywajac im. Zadowolona z tego Val wlozyla do szklanki gruba niebieska slomke i wciagnela wielki, klejacy kozuch, a po nim duzy lyk slodkiej, mlecznej herbaty. Zdawalo jej sie, ze robi wszystko w zwolnionym tempie: miala tak ociezale konczyny, ze nawet przezuwanie kozucha bylo wyczerpujace. -Na pewno powiesz, ze nic ci nie jest - rzekla Ruth. - Chce tylko uslyszec, ze mnie nie nienawidzisz. Val zawahala sie na chwile. W koncu zebrala sie w sobie i zaczela tlumaczyc. -Juz mi przeszlo. Ale czuje sie jak straszna frajerka, a moja stara... Po prostu nie moge wrocic. W kazdym razie nie teraz. Nie probuj mnie do tego namowic. -Wiec kiedy? - indagowala Ruth. - Gdzie mieszkasz? Val pokrecila glowa, zapychajac sobie usta kolejnym kawalkiem tostu. Jedzenie zdawalo sie rozplywac, znikajac, nim poczula smak. Przy sasiednim stole grupka posypanych brokatem dziewczat wybuchnela smiechem. Jakis Indonezyjczyk spojrzal na nie ze zloscia. -Jakie imie mu dalas? - zapytala Val. -Komu? -No, naszemu macznemu dzieciakowi. Temu, od ktorego ucieklam, nie 105 lozac na jego utrzymanie. Ruth wyszczerzyla zeby w usmiechu. -Sebastian. Ladne? Val skinela glowa. -No to teraz z kolei powiem ci cos, co pewnie ci sie nie spodoba - dodala Ruth. - Nie wracam do domu bez ciebie. Nijak nie zdolala jej tego wyperswadowac. W koncu, dochodzac do wniosku, ze widok obskurnej noclegowni moze przekonac Ruth, sprowadzila ja do tunelu. Teraz, gdy nie byla sama, na nowo zauwazyla smrod potu, moczu i palonego krachu, zwierzece kosci na torach i sterty ciuchow, ktorych nikt nawet nie dotykal, tyle w nich bylo robakow. Lolli siedziala nad swoim podrecznym zestawem, wytrzasajac krach na lyzke. Dave juz byl nacpany. Wypuszczal dym z papierosa, ukladajac go w ksztalty postaci z filmow rysunkowych, scigajace sie nawzajem z mlotami w rekach. -Chyba zartujesz - rzekl Luis. - Przyprowadzilas kolejna znajde, zeby Lolli wrzucila ja pod pociag? -V... Val? - odezwala sie drzacym glosem Ruth, rozgladajac sie wokol. Hotfy (B(ac^ Waleczna -To moja najlepsza przyjaciolka Ruth - powiedziala Val, poniewczasie uswiadamiajac sobie, jak dziecinnie to brzmi. - Przyjechala, zeby mnie odnalezc. -Myslalem, ze my jestesmy twoimi najlepszymi przyjaciolmi - rzucil Dave z na wpol lubieznym usmiechem, ktory sprawil, ze Val pozalowala, iz kiedykolwiek pozwolila mu sie dotknac i pomyslec, ze ma nad nia jakas wladze. -Wszyscy jestesmy najlepszymi przyjaciolmi - rzekla Lolli, spogladajac na niego spode lba i opierajac stope o udo Luisa tak, ze niemal dotykala butem jego krocza. - Najlepszymi z najlepszych. Dave spuscil nos na kwinte. -Gdybys byla jej przyjaciolka, nie wciagalabys jej w to gowno - burknal Luis, odsuwajac sie od Lolli. -Ilu was tam jest? - odezwal sie z gory ostry glos. - Stancie tak, zebym was widzial. Na schodach pojawila sie dwojka policjantow. Lolli zamarla. Zbyt dlugo trzymany nad ogniem krach zaczal sie przypalac i czerniec. Dave zas wybuchnal szalonym, ciagnacym sie w nieskonczonosc smiechem. Pograzona w polmroku stacje przeszylo swiatlo latarek. Lolli upuscila goraca lyzke. Promienie latarek padly na nia, po czym przesunely sie ku Val, ktora zakryla oczy dlonmi. Jeden z policjantow okazal sie kobieta o surowej twarzy. 106 -Stancie pod sciana z rekami na glowie! - zakomenderowala. -Jedna z latarek odnalazla Luisa. Policjant szturchnal go butem. -Ruszaj sie. Mielismy sygnaly, ze mieszkaja tu jakies dzieciaki, ale nie wierzylismy. Val wstala powoli i przesunela sie pod sciane. Patrzac na stojaca obok Ruth, czula sie tak chora ze wstydu, ze az ja mdlilo. -Przepraszam - wyszeptala. Dave stal posrodku peronu, trzesac sie. -Co z toba? - zawolala policjantka. Nie zabrzmialo to jak pytanie. - Dalej, pod sciane! W tym momencie jej glos przeszedl w szczekanie, a tam, gdzie przed chwila stala, pojawil sie czarny, wiekszy od rottweilera pies, toczacy piane z pyska. -Co jest, kurde? - Drugi gliniarz odwrocil sie, wyciagajac pistolet. - To wasz pies? Zawolajcie go! -To nie nasz pies - odparl Dave z dziwnym usmiechem. Pies obrocil sie ku niemu, szczekajac i warczac, ale Dave tylko sie rozesmial. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Masollino? - wrzasnal policjant. - Masollino? -Przestan swirowac! - krzyknal Luis. - Dave! Co ty, kurwa, robisz? Ruth opuscila rece i z calej sily wbila paznokiec w ramie Val. -Co sie dzieje? Pies zblizyl sse do policjanta, szczerzac zeby. Gdy ten wycelowal w niego pistolet, pies przystanal i zaskomlal. Policjant zawahal sie. -Gdzie moja partnerka? Lolli zachichotala, a mezczyzna gwaltownie podniosl wzrok, po czym znow przeniosl go na psa. Val zrobila krok do przodu. Ruth nadal trzymala ja za ramie tak mocno, ze az bolalo. -Dave - syknela Val. - Daj spokoj. Chodzmy stad. Tak, jak mi pokazywales. -Dave! - wrzasnal Luis. Pies skoczyl na nich z wyciagnietym jezykiem. Rozlegly sie dwa krotkie trzaski, po ktorych zalegla cisza. Val otworzyla oczy, nie wiedzac nawet, ze wczesniej je zamknela. Ruth wrzasnela. Na ziemi lezala policjantka. Krew ciekla jej z szyi i tulowia. Jej partner ze zgroza spogladal na pistolet w swojej dloni. Val zamarla, zbyt przerazona, by sie poruszyc. Nogi miala jak z olowiu, a w glowie wciaz kolatalo jej pytanie, jak 107 cofnac to, co sie stalo. To tylko iluzja, powtarzala sobie. Dave po prostu z nas zazartowal. Lolli zeskoczyla na tory i ruszyla przed siebie. Zwir zgrzytal pod jej butami. Luis schwycil Dave'a za ramie i popchnal w glab tunelu. -Musimy sie stad wydostac - rzekl. Policjant uniosl wzrok. Val zeskoczyla z peronu. Ruth za nia. Luis i Dave znikali juz z ciemnosciach. Za ich plecami rozlegl sie huk wystrzalu. Val nie obejrzala sie. Pobiegla wzdluz torow, trzymajac Ruth za reke, jakby byly dziecmi przebiegajacymi przez ulice. Ruth scisnela ja dwukrotnie, ale Val i tak slyszala, ze przyjaciolka placze. -Gliniarze nigdy niczego nie rozumieja - powiedzial Dave, idac wzdluz tunelu. - Obchodza ich tylko statystyki dotyczace aresztowan. Znalezli to miejsce i chcieli je zamknac, zeby nikt nigdy nie mogl go uzywac. Po cholere? Nikomu nie szkodzilismy. To nasze miejsce. Mysmy je odkryli. -O czym ty gadasz? - zapytal Luis. - Co ty sobie w ogole wyobrazales? Odwalilo ci kompletnie? -To nie moja wina. - Dave gadal jak nakrecony. - Ani twoja. Nikt nie jest winny. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jasne - potwierdzil drzacym glosem Luis. - Nikt nie jest winny. Dotarli na stacje Canal Street, wskoczyli na peron i wsiedli do pierwszego pociagu. Wagon byl prawie pusty, ale nawet nie usiedli, tylko stali oparci o drzwi. Ruth juz nie plakala, ale miala czerwony nos, a na policzkach ciemne smugi od rozmazanego makijazu. Dave wydawal sie wyzuty z wszelkich emocji i nie patrzyl nikomu w oczy. Val nie potrafila sobie wyobrazic, co on teraz czuje. Nie potrafila nawet nazwac wlasnych uczuc. -Mozemy przekimac w parku - rzekl Luis. - Dave i ja spalismy tam, nim znalezlismy tunel. -Odwioze Ruth na Penn Station - powiedziala nagle Val. Mysl o smierci policjantki byla jak kuta u nogi, ktora stawala sie tym ciezsza, im bardziej oddalali sie od zwlok. Val chciala oszczedzic Ruth tego wszystkiego. Luis skinal glowa. -I pojedziesz z nia? Zawahala sie. -Nie mam zamiaru wsiadac do pociagu sama - oznajmila stanowczo Ruth. -Musze sie z kims pozegnac - rzekla Val. - Nie moge tak po prostu zniknac. Wysiedli na nastepnym przystanku i przejechali na Penn Station, uzywajac wykalaczkowych kart. Potem poszli sprawdzic rozklad jazdy. Usiedli w poczekalni Amtraka, a Lolli przyniosla kawe i zupe, ktorych nikt nie chcial tknac. -Spotkajmy sie tu za godzine - zaproponowala Ruth. - Pociag odjezdza pietnascie minut pozniej. Zdazysz sie pozegnac? -Ale jesli nie zdaze, obiecaj mi, ze wsiadziesz - zazadala Val. Ruth skinela glowa, wciaz blada. -Jesli ty obiecasz, ze wrocisz. -Gdybys sie spoznila - wtracila Lolli - bedziemy przy zamku widokowym w Central Parku. -Nie spoznie sie - odparla Val, zerkajac na Ruth. Lolli wlozyla lyzke do zupy, ale nie uniosla jej do ust. -Wiem. Tak tylko gadam. Val wyszla na zewnatrz. Bylo mrozno, ale cieszyla sie, ze w koncu jest sama. Gdy dotarla do mostu, bylo jeszcze dosc jasno, by widziec East River, brazowa niczym kawa, ktora zbyt dlugo stala na kuchence. Lupalo ja w glowie Hotfy (B(ac^ Waleczna i czula skurcze miesni rak. Uswiadomila sobie, ze od poprzedniego wieczoru nie tknela krachu. "Nigdy dluzej niz przez dwa dni z rzedu." Nie pamietala, kiedy zapomniano o tej zasadzie, zastepujac ja nowa: codziennie, czasem wiecej niz raz. Zapukala w pien i znalazla sie wewnatrz mostu, ale mimo nietolerancji na swiatlo dzienne Ravus najwyrazniej gdzies sobie poszedl. Zastanawiala sie, czy nie zostawic mu wiadomosci na podartej ulotce z supermarketu, ale byla tak zmeczona, ze postanowila chwile zaczekac. Usiadla w obitym skora fotelu, lekko rozsuwajac zaslony i kladac na oparciu glowe ociezala od zapachu papieru, skory i owocow. Siedziala tak przez godzine, patrzac na zachod slonca i czerwona lune na niebie, ale Ravus nie wrocil, a ona czula sie coraz gorzej. Miesnie, ktore przedtem bolaly ja jak po treningu, teraz wprost rozdzieraly. Przetrzasnela wszystkie butelki z eliksirami i miksturami, nie troszczac sie o to, czy odklada je na wlasciwe miejsce, lecz nie znalazla ani ziarenka krachu, ktore mogloby ukoic bol. Gdy wtoczyla sie do Central Parku, jakas rodzina konczyla wlasnie piknik na skalkach. Matka pakowala niezjedzone kanapki, a patykowata corka szturchala jednego z braci. Val zwrocila uwage na fakt, ze chlopcy sa blizniakami. Zawsze odczuwala wobec blizniat pewien nieokreslony lek, jakby jgg tylko jedno z nich moglo byc prawdziwe. Wzrok przezuwajacego kanapke ojca przesliznal sie po niej, by w koncu osiasc na dlugich, golych nogach przejezdzajacej rowerzystki. Val posuwala sie wolno naprzod. Bolaly ja nogi. Minela pelne gestych wodorostow jeziorko, na ktorym kolysala sie pusta lodka. Zmierzchalo. Brzegiem spacerowala starsza para, omijana przez ubranego w spandeksowy stroj biegacza z dyndajacym na wysokosci bicepsa odtwarzaczem MP3. Normalni ludzie z normalnymi problemami. Sciezka przechodzila przez podworze o scianach z wyrzezbionymi owocami i ptakami, pnaczami tak poskrecanymi, ze wydawaly sie prawdziwe, oraz kwitnacymi rozami i mniej znanymi kwiatami, Przystanela i oparla sie o drzewo. Jego widoczne ponad ziemia korzenie byly poskrecane jak zyly pod jej skora; popielata kora byla wilgotna i pociemniala od zamarznietych sokow. Val szla juz dosc dlugo, lecz nigdzie nie bylo widac zadnego zamku. Minelo ja trzech chlopcow w spodniach do jazdy na desce. Jeden odbijal pilke do koszykowki od plecow kolegi. -Gdzie jest zamek widokowy? - zapytala. Ktorys z chlopakow pokrecil glowa. -Nie ma takiego czegos. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jej chodzi o Belweder - rzekl drugi, wskazujac mniej wiecej w kierunku, z ktorego przyszla, tylko troche w bok. - Trzeba przejsc przez most i przez Ramble. Skinela glowa. Przez most i przez tamten lasek. Wszystko ja bolalo, ale szla dalej, nie mogac sie doczekac uklucia igly i slodkiej ulgi, ktora przyjdzie wraz z nim. Pomyslala o Loli i, siedzacej przy ogniu z lyzeczka w dloni, i zaparlo jej dech na mysl, ze caly krach zostal w tunelu wraz z zabita kobieta. Skarcila sie za to, ze mysli tylko o krachu. Ramble bylo labiryntem sciezek, przecinajacych sie wzajemnie, konczacych slepymi zaulkami, powracajacych do punktu wyjscia. Niektore wydawaly sie wytyczone celowo, inne wygladaly na wydeptane przez przechodniow, ktorym znudzilo sie chodzenie serpentynami. Val brnela do przodu, gniotac butami liscie i galazki, z palcami wbitymi w skore przez cienki material kurtki, jakby karanie sie w ten sposob moglo powstrzymac caly pozostaly bol. Minela pare splecionych ze soba mezczyzn, ukrytych wsrod gestych galezi; jeden mial na sobie garnitur i plaszcz, drugi - skorzane spodnie i krotka wojskowa kurtke. Nad laskiem gorowal duzy, szary zamek z wiezyczka siegajaca wysoko ponad linie drzew i polozone w dole jezioro. Wygladal na stary i wytworny, co na tle migoczacych swiatel wieczornego miasta sprawialo osobliwe wrazenie, jakby trafil tam z jakiejs innej bajki. Podchodzac blizej, Val ujrzala w oknie rzad wypchanych zwierzakow, spogladajacych na nia czarnymi slepiami. -Hej! - zawolal znajomy glos. Odwrocila sie i zobaczyla oparta o kolumne Ruth. Nim zdazyla odpowiedziec, zauwazyla Luisa, rozciagnietego na polce z widokiem na jezioro i boisko do baseballu i obsypujacego Lolli glebokimi, wilgotnymi, miekkimi pocalunkami. -Wiedzialam, ze nie masz zamiaru przyjsc - powiedziala Ruth, krecac glowa. -Mowilas, ze wsiadziesz do pociagu nawet jesli sie nie zjawie! - Val probowala sie oburzyc, ale jej slowa zabrzmialy jak nieudolna proba obrony. Ruth skrzyzowala rece na piersiach. -Co za roznica. -Gdzie Dave? - zapylala Val, rozgladajac sie. Robilo sie coraz ciemniej, a chlopaka nigdzie nie bylo widac. Ruth wzruszyla ramionami i siegnela po stojacy u jej stop kubek. -Powiedzial, ze musi sobie cos przemyslec. Luis chcial go sprowadzic z powrotem, ale wrocil sam. Facet chyba zeswirowal. Cholera, ja tez swiruje! Daje glowe, ze ta kobieta zmienila sie w psa. Hotfy (B(ac^ Waleczna Val nie wiedziala, jak wytlumaczyc to wszystko tak, by Ruth zrozumiala. Poza tym to tylko pogorszyloby sprawe. O ilez lepiej bylo wierzyc, ze policjantka po prostu zmienila sie w psa, niz - ze zostala zmieniona w psa. -Dave nie bedzie zadowolony - rzekla, wskazujac broda Lolli i Luisa, by zmienic temat. Ruth skrzywila sie. -To obrzydliwe. Swiat sie wali, a oni sie pieprza. -Nie rozumiem tego. Tyle czasu go podrywala, a jemu wlasnie teraz sie zachcialo. - Val naprawde nic z tego nie rozumiala. Luis byl palantem, ale troszczyl sie o brata. Bylo co najmniej dziwne, ze pozwalal mu wloczyc sie samopas po Central Parku, a sam zabawial sie z dziewczyna. Ruth zmarszczyla brwi i podala Val kubek. -To twoi przyjaciele. Masz, napij sie. Obrzydliwie slodka, ale przynajmniej ciepla. Val pociagnela lyk, czujac w gardle przyjemne cieplo i udajac, ze nie zauwaza, jak drzy jej reka. Luis oderwal sie od Lolli i usmiechnal sie, wykrzywiajac wargi. -Hej! Kiedy przyszlas? Macie troche krachu? - wypalila. Czula, ze nie wytrzyma ani chwili dluzej. Nawet w szczece miala skurcze. Luis pokrecil glowa i spojrzal na Lolli. -Nie - powiedziala. - Zostal w tunelu. Nie dostalas nic od Ravusa? Val wziela gleboki oddech, starajac sie nic wpasc w panike. -Nie bylo go. -Nie widzialas gdzies po drodze Dave'a? - zapytala Lolli. Val pokrecila glowa. -Chodzmy na legowisko - zaproponowal Luis. - Jest juz tak ciemno, ze nikt nas nie zauwazy. -A Dave? - zapytala Ruth. - Znajdzie nas? -Jasne - odparl Luis. - Zna to miejsce. Juz tu spalismy. Sfrustrowana Val z zacisnietymi zebami ruszyla za pozostalymi. Przeskoczyli przez brame z boku zamku i zeszli po skalkach na ukryta, zaslonieta glazem polke. Zauwazyla, ze tamci naniesli juz troche kartonu. Luis usiadl. Lolli oparla sie o niego, przymykajac oczy. -Jutro znajde lepsze wyposazenie - powiedzial i pochylil sie, by pocalowac dziewczyne. Ruth otoczyla Val ramieniem. -Nie wierze wlasnym oczom - mruknela. 111 Hotfy (B(ac^ Waleczna -Ja tez nie - odparla Val, ktorej to wszystko wydalo sie naraz rownie surrealistyczne, bezsensowne i niewiarygodne. Fakt, iz Ruth ma spac na kartonie w Central Parku, byl jeszcze bardziej niepojety niz to, ze istnieja skrzaty. Luis wsunal rece pod spodnice Lolli, a Val pociagnela kolejny lyk stygnacej herbaty, ignorujac ich nagosc, blysk stalowych ozdob, lubiezne odglosy i chichoty. Odwrociwszy glowe, ujrzala nogawke szerokich spodni Luisa, zadarta tak wysoko, ze odslaniala przypalona skore pod kolanem - znak, ze chlopak jednak zazywal krach. Gdy Ruth zasnela, oddychajac miarowo, a oddechy pozostalej dwojki przyspieszaly coraz bardziej, Val przygryzla warge, by odeprzec atak bolu wywolanego efektem odstawienia. 112 Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 10 Choc jad jest konieczny, lecz nie jest mily. William Shakespeare Tragedia krola Ryszarda Drugiego1 oc mijala, a ona nie czula sie ani troche lepiej. Skurcze miesni narastaly, zmuszajac ja w koncu do wstania i opuszczenia obozowiska w nadziei, ze ruch poprawi jej samopoczucie. Wspiela sie po kamieniach, po czym ruszyla przed siebie przez Ramble, z furia rozgarniajac nieliczne liscie, ktore jeszcze wisialy na galeziach. Pociagnela kolejny lyk z kubka, ale herbata byla juz calkiem zimna. Val dorastala w przeswiadczeniu, ze Central Park jest jeszcze bardziej niebezpieczny niz reszta Nowego Jorku, a za kazdym krzakiem czyhaja zboczency i mordercy, by rzucic sie na niewinnego biegacza. Telewizja pelna byla wiadomosci o tym, jak to kogos tu zasztyletowano lub napadnieto. Teraz jednak park sprawial wrazenie spokojnego. Znalazla kij i wykonywala cwiczenia szermiercze, uderzajac czubkiem w sek grubego wiazu, az doszla do wniosku, ze przeploszyla juz wszystkie 113 wiewiorki. Ruch oszolomil ja i wywolal lekkie mdlosci, a gdy potrzasnela glowa, wydalo jej sie, ze widzi na pobliskiej sciezce poruszajace sie swiatla. Wiatr nagle sie wzmogl, a powietrze stalo sie ciezkie jak przed burza. Val ponownie zerknela w tamtym kierunku, lecz tym razem nic zobaczyla nic. Zmarszczyla brwi i przykucnela, by sprawdzic, czy ktos tam jest. Poryw wiatru omal nie zerwal jej plecaka z ramienia. Tym razem byla pewna, ze uslyszala cos przypominajacego smiech. Odwrociwszy sie, ujrzala jednak jedynie grube lodygi bluszczu, wspinajace sie na pobliskie drzewo. Byly zielone i zdrowe, jakby nie dostrzegaly zblizajacej sie zimy. W tym momencie w Val uderzyl kolejny podmuch, wytracajac jej z reki kubek, ktory potoczyl sie w bloto, podczas gdy zbrazowiala herbata wyladowala na ziemi, tworzac kaluze. -Przestan! - wrzasnela Val, ale w ciszy, ktora zalegla po przejsciu podmuchu, krzyk wydal jej sie jalowy. Pomyslala nawet, ze moze sprowadzic na nia niebezpieczenstwo. Uslyszala gwizd i odwrocila sie gwaltownie, by zobaczyc siedzaca na pniu kobiete, zbudowana wylacznie z bluszczu. -Czuje czar, cienki jak warstewka sniegu. Jestes jedna z nas? Tlum. Maciej Slomczynski. Holly Bl ack Waleczna -Nie - odparla Val. - Nie jestem skrzatem. Kobieta pochylila glowe w lekkim uklonie. -Chwileczke. Potrzebuje... - zaczela Val i nagle uswiadomila sobie, ze nie wie, jak skonczyc. Potrzebowala towaru, ale nie miala pojecia, jak skrzaty nazywaja krach ani czy w ogole jakos go nazywaja. -A, jestes lasuchem? Biedactwo, tak sie oddalic od uczty! - Bluszczowa kobieta minela Val i ruszyla w strone mostu. - Wskaze ci droge. Val nie miala pojecia, o co chodzi tamtej, ale poszla za nia - nie tylko dlatego, ze Lolli i Luis lamali Dave'owi serce na jakichs skalkach, a ona nie miala ochoty na to patrzec, ani tez dlatego, ze przesladowaly ja martwe oczy policjantki, ale dlatego, ze nic nie bylo w tej chwili wazniejsze od usmierzenia bolu. A tam, gdzie biesiaduja skrzaty, z pewnoscia znajdzie sie cos, co przyniesie jej ulge. Bluszczowa kobieta poprowadzila ja z powrotem ku tarasowi z wyrzezbionymi ptakami i galazkami, ku fontannie i lezacemu w dole jezioru. Plynela po plytkach chodnika niczym ruchoma kolumna zieleni. Znad wody unosila sie srebrzysta mgielka, ktora na moment zawisala w powietrzu, by nastepnie pedzic naprzod z szybkoscia rodzaca podejrzenia, ze nie jest to naturalny twor. Val czula mrowienie skory, ale byla zbyt oszolomiona i zbolala, by zrobic cos wiecej, niz tylko cofnac sie, nim mgla zalala ja niczym mroczny przyplyw. 114 Osiadla na niej, ciepla i ciezka, przynoszac ze soba osobliwa won zgnilizny i slodyczy. W powietrzu pobrzmiewala muzyka: dzwoneczki, jek, ostre dzwieki fletu. Val szla chwiejnie, otumaniona i oslepiona gesta mgla. Gdzies blisko zabrzmial choralny smiech. Obrocila sie. W kilku miejscach mgla sie cofnela, ukazujac calkiem nowy krajobraz. Taras nadal byl na swoim miejscu, ale pnacza ozyly i przeobrazily sie w dzikie, zapetlone lodygi obsypane dziwnym kwieciem, z dlugimi, cienkimi jak igielki kolcami. Ptaki wyfruwaly z wyrzezbionych gniazd, by zrywac napeczniale grona zwisajace z poreczy schodow i odpedzac pszczoly wielkosci piesci od stalowych jablek walajacych sie po pomoscie. No i byly te skrzaty. Nigdy by nie pomyslala, ze az tyle ich mieszka w pelnym zelaza i stali miescie. Skrzaty o dziwnych oczach i uszach jak noze, w spodnicach utkanych z pokrzyw lub wiazowki blotnej, w koszulkach i kamizelkach z wyhaftowanymi rozami. Niektore nie mialy na sobie zupelnie nic; ich skora lsnila w swietle ksiezyca. Val minela istote o nogach przypominajacych galezie i twarzy wyrzezbionej w korze, a takze malego czlowieczka, przygladajacego jej sie przez lornetke operowa o soczewkach z niebieskiego szkla. Nastepny byl osobnik o kolcach biegnacych przez cala dlugosc przygarbionych plecow. Pachnial drzewem sandalowym. Kazde obecne Hotfy (B(ac^ Waleczna tu stworzenie zdawalo sie jasne niczym skaczacy plomien i dzikie jak wiatr. Ich oczy plonely w swietle ksiezyca tak straszliwie, ze Val poczula nagle lek. Wzdluz brzegu jeziora scielily sie obrusy haftowane zlotem i nakryte wszelkiego rodzaju delicjami. Daktyle, pigwy i hurmy lezaly na polmiskach z suchych, popekanych lisci obok karafek z szafirowym i seledynowym winem. Ciastka udekorowane pieczonymi zoledziami sasiadowaly z golebiami z rozna i filizankami gestych syropow. Niedaleko nich lezala sterta ravusowych jablek o czerwonym, widocznym przez pergaminowa skorke wnetrzu, obiecujacych Val ulge w cierpieniu. Zapomniala o leku. Chwycila owoc i wgryzla sie w cieply, slodki miazsz, ktory splynal w glab jej gardla niczym kawal krwawego steku. Walczac z mdlosciami, ugryzla ponownie, i jeszcze raz. Sok nasaczal usta; ostre zeby bezlitosnie przegryzaly miekka skorke. Nie byl to krach, ale wystarczyl, byl znieczulic konczyny i powstrzymac drzenie. Z ulga opadla na brzeg jeziora. Spod tafli wylonila sie na moment sklejona z mchu i porostow istota ze stalowoszara ryba w pysku. Zbyt zmeczona i ukojona, by czuc cokolwiek innego niz zadowolenie, Val ograniczala sie do obserwacji tlumu, ku swemu zdumieniu widzac, ze nie jest jedyna istota ludzka bioraca udzial w uczcie. Dziewczynka w wieku gimnazjalnym lezala z glowa na kolanach blekitnej wrozki o czarnych wargach, ktora wplatala jej w warkoczyki malenkie dzwoneczki i lodyzki tanczacej rosliny. Jakis mezczyzna o siwiejacych wlosach, ubrany w tweedowy plaszcz, kleczal obok zielonej dziewczyny o mokrych, przypominajacych mech wlosach. Dwaj mlodzi mezczyzni zjadali wprost z ostrza noza plasterki bialych jablek i zlizywali sok. Czy oni wszyscy byli "lasuchami"? Niewolnikami, ktorzy zrobiliby wszystko dla odrobiny krachu, nie wiedzac nawet, jak to jest wstrzykiwac go sobie w zyly albo podpalac i wciagac do nosa? Koniec z tym, powiedziala sobie Val. Kres. Kres-i-krach. Nigdy, nigdy wiecej. Nie musiala wywolywac tanca cieni. Nie musiala wciaz wybierac zlej drogi, upajajac sie faktem, ze przynajmniej sama ja wybrala. Zadna zla decyzja nie pomagala jej zapomniec o klopotach, ktore ja tu przywiodly. Ze schodow zszedl kolejny skrzat. Polowe jego twarzy szpecil fioletowy siniec, a cala skora byla pokryta plamami i bablami. Jedno ucho i czesc szyi wygladaly, jakby zostaly prowizorycznie ulepione z gliny. Czesc biesiadnikow cofnela sie przed nim. -Zelazna choroba - powiedzial jakis glos. Val obrocila sie i zobaczyla jedna z miodowowlosych dziewczat z Washington Square Park. I tym razem dziewczyna byla bosa, choc przyozdobila noge bransoletka z owocow ostrokrzewu. Val zadrzala. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Wyglada jak poparzony. -Niektorzy mowia, ze wszystkich nas to czeka, jesli nie bedziemy siedziec w parku albo nie wrocimy tam, skad przyszlismy. -Ty tez zostalas wygnana? Dziewczyna skinela glowa. -Jeden z moich kochankow byl jednoczesnie kochankiem pewnego cieszacego sie wysoka pozycja lorda, ktory doszedl do wniosku, ze nie ma zamiaru sie nim dzielic, i oskarzyl mnie o kradziez beli magicznego materialu. Byla to kosztowna tkanina, pokazujaca historie, wiec kara musiala byc surowa, ale wykwintna. Ja i moje siostry musimy pozostawac na wygnania, dopoki nie zdolamy dowiesc swojej niewinnosci. A ty? Val tak sie rozmarzyla na wzmianke o cudownej tkaninie, ze pytanie dziewczyny zupelnie ja zaskoczylo. -Chyba mozna powiedziec, ze tez jestem na wygnaniu. - Rozejrzala sie wokol i spytala: - Czy tak jest zawsze? Czy wygnancy spotykaja sie tu co noc? Dziewczyna zasmiala sie. -O, tak. Jesli musisz przejsc na Zelazna Strone, mozesz przynajmniej przychodzic tutaj. To prawie tak, jakby sie bylo we dworze. No i mozna uslyszec rozne plotki. Val usmiechnela sie. 116 -Na przyklad jakie? Automatycznie weszla w swoja zwykla role powierniczki, zadajacej pytania, ktore rozmowca chce uslyszec, i z ulga sluchajacej odpowiedzi. Slowa dziewczyny zagluszaly jej wlasne niespokojne mysli. No, najlepsza jest ta, ze Jasna Pani, Silarial, krolowa Sfornego Dworu, pojawila sie w Zelaznym Miescie. Podobno przeprowadza sledztwo w sprawie morderstw. Spotkala sie z Mabry, jedna z wygnanych szlachcianek, ktora rzekomo cos wie. Val wbita paznokcie jednej dloni w grzbiet drugiej. Czyzby Mabry oskarzyla Ravusa? Co znaczyla jego nieobecnosc pod mostem? -O, patrz! - rzekla tymczasem dziewczyna. - Wlasnie idzie. Widzisz, jak wszyscy udaja, ze nie umieraja z ciekawosci? Zaloze sie, ze zrobiliby wszystko, by uslyszec potwierdzenie tych plotek. -Zapytam ja - oznajmila Val, wstajac. Nim jej rozmowczyni zdazyla zaprotestowac, Val przedarla sie przez tlum. Mabry miala na sobie jasnokremowa, niemal biala suknie, a zielonobrazowe wlosy upiela na czubku glowy grzebieniem zrobionym z muszli. Val miala niejasne wrazenie, ze gdzies juz go widziala. -Piekny grzebien - powiedziala, nie mogac oderwac od niej wzroku. Hotfy (B(ac^ Waleczna Mabry rozpuscila wlosy, pozwalajac, by loki opadly jej na plecy, po czym usmiechnela sie od ucha do ucha. -Znam cie. Jestes ta sluzaca, do ktorej Ravus za bardzo sie przywiazal, jesli chcesz, mozesz sobie wziac ten drobiazg. Moze dzieki niemu odrosna ci wlosy. Val pogladzila palcami chlodna powierzchnie muszli, ale nie miala zamiaru dziekowac za prezent. Mabry wyciagnela reke i dotknela kacika jej ust. -Widze, ze zasmakowalas w pewnym specyfiku. -Skad wiesz? - wykrztusila zaskoczona Val. -Lubie wiedziec rozne rzeczy - odparla Mabry, odwracajac sie i odchodzac, nim Val zdazyla ja zapytac o to, co najbardziej chciala wiedziec. Val probowala isc za nia, ale droge zagrodzil jej skrzat o dlugich wlosach z chwastow i kpiacym usmiechu. -Moja piekna, daj mi sie napic z czary swej urody. -Chyba zartujesz - odparla, usilujac go ominac. -Bynajmniej - rzekl. Niespodziewanie ogarnelo ja pozadanie, a w twarz uderzyla fala goraca. - Moge sprawic, ze bedziesz mnie pragnac nawet w snach. Czyjas dlon zlapala ja za gardlo, a przy uchu odezwal sie gleboki, szorstki, niski glos. 117 -I jaki teraz pozytek z twojego szkolenia? -Ravus? - zapytala, choc poznala po glosie, ze to on. Drugi skrzat umknal, ale Ravus nadal sciskal ja za gardlo. -Tu nie jest bezpiecznie. Powinnas bardziej uwazac. A teraz chcialbym, zebys przynajmniej sprobowala sie uwolnic. -Przeciez mnie nie uczyles... - zaczela, ale umilkla, bo jej glos brzmial jak skomlenie. To byla taka sama lekcja jak wszystkie inne. Ravus dawal jej czas na przemyslenie kolejnych ruchow. Nie dusil jej; chcial, zeby wygrala. Rozluznila sie, oparla plecami o jego piers i popchnela. Zaskoczony, oslabil chwyt, a wtedy Val sie oswobodzila. Schwycil ja za ramie, lecz wysliznela sie i przywarla ustami do jego ust. Byly szorstkie, popekane. Poczula uklucie klow na dolnej wardze. Z gardla Ravusa wydobyl sie gwaltowny dzwiek. Troll zamknal oczy i otworzyl usta. Jego zapach - zapach zimnego, wilgotnego kamienia - przyprawil ja o zawrot glowy. Jeden pocalunek przeszedl w drugi i w kolejny. To bylo cudowne, sluszne - i prawdziwe. Potem Ravus cofnal sie gwaltownie, odwracajac wzrok. -Skuteczne - powiedzial. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Zdawalo mi sie, ze chcesz, zebym cie pocalowala. Czasem mialam wrazenie, ze to dostrzegam. - Serce walilo jej jak mlotem, a policzki palily, ale byla zadowolona i jej glos brzmial pewnie. -Nie chcialem, zebys.:. - Przerwal. - Nie chcialem, zebys to dostrzegla. Omal sie nie rozesmiala. -Jestes taki wstrzasniety! Czyzby nikt nigdy cie nie pocalowal? Miala ochote zrobic to znowu, ale nie osmielila sie. -Bywalo - odparl chlodno. -Podobalo ci sie? -Wtedy czy teraz? Wziela gleboki oddech, po czym z westchnieniem wypuscila powietrze. -Wtedy i teraz. -Podobalo mi sie - potwierdzil lagodnie. Dopiero wtedy przypomniala sobie, ze skrzaty nie potrafia klamac. Pogladzila go po policzku. -Teraz ty mnie pocaluj. Schwycil ja za palce i scisnal tak mocno, ze az zabolalo. -Dosc - rzekl. - W cokolwiek grasz, zakoncz te gre. Wyrwala dlon z jego uscisku, natychmiast przytomniejac, i zrobila kilka krokow do tylu. -Przepraszam... Sadzilam... W gruncie rzeczy nie pamietala, co sadzila ani z jakiego powodu uznala ten pomysl za dobry. -Chodz - powiedzial, nie patrzac jej w twarz. - Odprowadze cie do tunelu. -Nie - rzekla. Zatrzymal sie. -Pozostawanie tu jest niemadre, niezaleznie od twoich... Pokrecila glowa. -Nie o to chodzi. Ktos znalazl nasza kryjowke. Nie mam dokad wracac. - Slyszala znuzenie w swoim glosie. Od bardzo, bardzo dawna nie miala dokad wracac. A raczej: nie miala do czego wracac. Rozlozyl rece, jakby chcial wyrazic cos niewyrazalnego. -Oboje wiemy, ze jestem potworem. -Nie jestes... -Nie ponizaj sie, smarujac zgnile mieso miodem. Wiem, kim jestem. Czego mozesz pragnac od potwora? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Wszystkiego - odparla z powaga. - Przepraszam, ze cie pocalowalam. To bylo samolubne i wytracilo cie z rownowagi. Ale nie mozesz mnie zmuszac do udawania, ze nie chcialam tego zrobic. Zerknal na nia ostroznie, a ona zrobila krok ku niemu. -Nie umiem zbyt dobrze tlumaczyc - powiedziala - ale uwazam, ze masz piekne oczy. Uwielbiam ich zlota barwe i fakt, ze sa inne niz moje. Swoje widze co chwila i juz dawno mi sie znudzily. Parsknal krotkim smiechem, ale nie ruszyl sie z miejsca. Wyciagnela reke i dotknela bladozielonego policzka. -Lubie wszystkie te rzeczy, ktore robia z ciebie potwora. Przeczesal dlugimi palcami meszek jej wlosow, ostroznie kladac na skorze szponiaste paznokcie. -Boje sie, ze wszystko, czego dotkne, zostaje skazone. -Nie przeraza mnie takie skazenie - odparla. Kacik jego ust drgnal. Tymczasem powietrze przeszyl kobiecy glos, ostry jak uderzenie dzwonu. -Wiec jednak po nia poslales! Val obrocila sie gwaltownie. Na podworzu stala Mabry. Jej dlugie wlosy powiewaly na wietrze. Wszystkie zgromadzone wokol skrzaty gapily sie na nia, czekajac na najnowsze plotki. 119 Ravus polozyl dlon na talii Val, lekko wbijajac paznokcie w kregoslup. -Milosierdzie krolowej Silarial moze byc okrutne - rzekl beznamietnie, zwracajac sie do Mabry - ale nie mam innego wyjscia, jak tylko zdac sie na nie. Wiem, ze przybyla, by porozmawiac z toba. Byc moze, gdy zobaczy, jak ci tu zle i jak bardzo okazalas sie pomocna, zabierze cie z powrotem na swoj dwor. Mabry usmiechnela sie ironicznie. -Wszyscy powinnismy skorzystac z jej milosierdzia. Na razie jednak chce ci sie odwdzieczyc za to, co dla mnie zrobiles. Val siegnela do tylnej kieszeni i wyjela grzebien Mabry. Sciskala go w dloni, az zeby wbijaly jej sie w palce. Przedstawial perly oplecione wodorostami i malenkie ptaszki wylatujace z wnetrza rozgwiazd. Nagle przypomniala sobie syrene, jej szyje otoczona naszyjnikiem z perel i rozgwiazd, jej martwe oczy i okradzione i grzebienia wlosy, unoszace sie na wodzie. Trzymajac grzebien w odretwialych palcach, uswiadomila sobie, skad sie wzial. -Mabry mi to dala - powiedziala. Ravus zerknal na nia w roztargnieniu, najwyrazniej nie przywiazujac wagi do jej slow. -To grzebien syreny - dodala Val. - Ona go jej zabrala. Hotfy (B(ac^ Waleczna Mabry prychnela. -W takim razie skad sie wzial u ciebie? -Juz mowilam - Val nadal zwracala sie do Ravusa. - Ona mi go... Mabry przerwala jej gwaltownie. -Wiedziales, ze ta mala cie okrada? Ze spija wierzchnia warstwe twoich eliksirow, tak jak hobgoblin spija smietanke z butelki mleka? - Mabry schwycila Val za ramie, podciagajac rekaw, by Ravus mogl zobaczyc czarne kropki w zgieciu lokcia, wygladajace, jakby ktos gasil w tych miejscach papierosy. - Spojrz, co i tym robila: wstrzykiwala sobie w zyly. A teraz powiedz mi, Ravusie, kto jest trucicielem. Chcesz pokutowac za jej bledy? Val wyciagnela reke ku Ravusowi, ten jednak sie cofnal. -Cos ty zrobila? - wycedzil. -Owszem, wstrzykiwalam sobie eliksir - przyznala. Nie bylo juz sensu niczego ukrywac. -Po co? - zapytal. - Myslalem, ze jest niegrozny... ze dzieki niemu skrzaty nie beda cierpiec... -Krach... - powiedziala - on... on sprawia... sprawia, ze ludzie staja sie jak skrzaty. - Niezupelnie oddala sedno sprawy, ale twarz Ravusa juz mowila: Nie przeszkadzalo ci, ze jestem potworem, bo sama nim jestes. Na glos zas troll rzeki: 120 -Mialem o tobie lepsze zdanie. Tak bardzo cie cenilem. -Przepraszam... Prosze, pozwol mi wszystko wyjasnic. -Ludzie! - rzucil z pogarda. - Klamcy co do jednego. Teraz rozumiem, dlaczego moja matka tak was nienawidzila. -Nawet jesli sklamalam w tej sprawie, to nie znaczy, ze zawsze klamie. To, co mowie o grzebieniu, jest prawda. Ravus schwycil ja za ramie. Ciezar jego palcow byl tak wielki, ze miala wrazenie, iz trzyma ja kamienna dlon. -Teraz wiem, co we mnie kochalas. Eliksiry. -Nie! - zawolala. Gdy podniosla wzrok na jego twarz, nie odnalazla w niej nic znajomego. Ani sladu dawnej zyczliwosci. Przytknal szponiasty kciuk do jej gardla. -Idz juz. Nic tu po tobie. Zawahala sie. -Pozwol mi chociaz... -Idz! - krzyknal, odpychajac ja i zaciskajac dlonie w piesci tak mocno, ze pazury wbijaly mu sie w skore. Zatoczyla sie do przodu, czujac klucie w gardle. Ravus obrocil sie ku Mabry. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Powiedz, ze czujesz sie pomszczona. Powiedz choc tyle. -Bynajmniej - odparla z krzywym usmieszkiem. - Po prostu oddalam ci przysluge. Val odeszla we mgle, starajac sie wrocic ta sama droga, ktora tu przybyla. Ze zmaconym wzrokiem i zbolalym sercem dotarla do zamku, widzac w oddali migoczace swiatla miasta. Nagle pomyslala o matce. Czy wlasnie tak czula sie matka, gdy opuscili ja Tom i Val? Czy pragnela cofnac czas i odmienic wszystko, lecz wiedziala, ze nie da sie tego zrobic? Zeszla po skalkach. Pierwszym, co zobaczyla, byl czerwony ognik indonezyjskiego papierosa Ruth. Przyjaciolka podniosla sie na jej widok. -Myslalam, ze znowu sie zmylas. Val zerknela na Lolli i Luisa, ktorzy lezeli przytuleni do siebie. Luis wygladal jakos inaczej. Mial blada cere i czarne obwodki wokol oczu. -Poszlam na spacer. Ruth zaciagnela sie mocno, a koniuszek papierosa znow rozblysnal. -Tak samo jak twoj kumpel Dave. Val pomyslala o uczcie, zastanawiajac sie, czy Dave takze tam byt. Czy i on byl lasuchem, w oszolomieniu placzacym sie miedzy kaprysnymi panami? -Ja... - Przytloczona tym wszystkim, usiadla i ukryla twarz w dloniach. - Namieszalam. Cholernie, cholernie namieszalam. -Ze niby co? - Ruth usiadla obok i otoczyla ja ramieniem. -Trudno to wytlumaczyc. Istnieja rozne basniowe stworzenia, takie jak te z Final Fantasy. I ktos je truje. A ten towar, ktory biore, to cos w rodzaju narkotyku, ale ma tez w sobie magie. - Poczula, ze po policzkach splywaja jej lzy, i otarla je gniewnie. -Wiesz - rzekla Ruth - ludzie nie placza, kiedy im smutno. Kazdy mysli, ze tak jest, ale to nieprawda. Placza, gdy sa sfrustrowani albo przytloczeni. Val uswiadomila sobie, ze wciaz trzyma w reku grzebien syreny, ale sciskala go tak mocno, ze rozpadl sie na kawalki. Teraz byl tylko pokruszona muszla i nie mogl stanowic zadnego dowodu. -Przyznaje, ze mowisz jakby troche od rzeczy - zauwazyla Ruth - ale co z tego? Nawet jesli masz jakies zwidy, musimy sie z nimi rozprawic. Wyobrazony problem wymaga wyobrazonego rozwiazania. Val oparla glowe na ramieniu Ruth, rozluzniajac sie tak, jak nigdy od momentu zobaczenia swojej matki z Tomem, a moze nawet od jeszcze dluzszego czasu. Zdazyla juz zapomniec, jak bardzo lubi rozmawiac z Ruth. -Proponuje zaczac od poczatku. Kiedy przyjechalam do miasta, zachowywalam sie, jakbym miala wlaczonego automatycznego pilota - rozpoczela opowiesc Val. - Mialam bilety na mecz, wiec poszlam. Wiem, ze to brzmi idiotycznie. Juz wtedy tak myslalam. Hotfy (B(ac^ Waleczna Zachowywalam sie jak ci ludzie, ktorzy zabijaja swojego szefa, a potem siadaja przy komputerze i koncza sprawozdanie. Kiedy spotkalam Lolli i Dave'a, chcialam w ogole zapomniec, kim jestem. Chcialam byc nikim. Nicoscia. Wiem, ze to nienormalne, ale tak wlasnie bylo. -Jakiez to poetyckie - zakpila Ruth. - Wrecz gotyckie. Val przewrocila oczami, ale usmiechnela sie. -Dzieki nim poznalam kilkoro skrzatow i od tej pory historia przestaje sie trzymac kupy. -Skrzatow? Takich jak elfy, gobliny i trolle? Jak te na gaciach Briana Frouda w sklepie Hot Topic? -Sluchaj, ja... Ruth uniosla reke. -Tylko sie upewnialam. Dobra. Skrzaty. Niech bedzie. -One maja problem z zelazem. Dlatego potrzebowaly tego towaru, ktory Lolli nazwala krachem. Dzieki niemu nie choruja. Ale kiedy biora go ludzie, moga tworzyc iluzje albo kazac innym ludziom czuc sie tak, jak sobie zyczysz. Bylismy kurierami Ravusa - to on robi krach - I zawsze podkradalismy troche. Ruth pokiwala glowa. -Aha. Wiec Ravus jest skrzatem? -Cos w tym stylu. - Val widziala w oczach Ruth kpine, ale byla jej 122 wdzieczna za to, ze nie smieje sie z niej otwarcie. - Niektore skrzaty zostaly otrute, a inne oskarzyly o to Ravusa. Mysle, ze ten grzebien nalezal do martwej syreny, ale miala go Mabry. Nie mam pojecia, co to oznacza. To wszystko jest kompletnie szalone. Dave specjalnie zmienil tamta policjantke w psa, a Mabry powiedziala Ravusowi, ze go obrabiam, zeby myslal, ze mam cos wspolnego z morderstwami. Poza tym od dwoch dni nie bralam krachu i wszystko mnie boli. Byla to prawda. Bol powrocil, na razie tepy, ale narastajacy. Najwyrazniej dzialanie owocu mijalo. Ruth scisnela ja za ramiona. -Cholera. Kompletne wariactwo. Co robimy? -Mozemy wykryc sprawce - rzekla Val. - Mam wszystkie przeslanki, tylko nie wiem, jak je pozbierac do kupy. Patrzac na resztki grzebienia, znow pomyslala o syrenie. Ravus mowil, ze zabila ja trutka na szczury, ale uzycie jej przez skrzata, a zwlaszcza przez alchemika, jakim byl on sam, byloby niebezpieczne i nieprawdopodobne. Poza tym, po co ktos mialby chciec truc nieszkodliwych pobratymcow? Mogl to zrobic czlowiek. Ludzki kurier byl oczekiwany i nie budzil podejrzen. Hotfy (B(ac^ Waleczna Przypomniala sobie pierwsza dostawe, w jakiej uczestniczyla, i butelke, ktora Dave otworzyl, kruszac wosk. Czy Mabry nie powinna byla sie zaniepokoic? Czy po tych wszystkich morderstwach nie przypominalo to kupowania aspiryny z zerwana banderola? Ale jesli ktos i tak wiedzial, kto jest trucicielem, albo sam nim byl, nie musial sie przejmowac takimi rzeczami. Poza tym Mabry wiedziala, ze Val podkrada towar. Ktos musial jej to powiedziec. -Ale dlaczego? - zapytala na glos Val. -Co dlaczego? Wstala i zaczela sie przechadzac po skalce. -Zastanawiam sie, czemu mialy sluzyc te wszystkie morderstwa. Jedno jest pewne: wpedzily Ravusa w klopoty. -No i? - zapytala Ruth. -Mabry chciala sie na nim zemscic - wyjasnila Val. - Jasne! Zemscila sie za smierc kochanka i za wlasne wygnanie. A wiec to ona. Ona i jakis czlowiek. Glownym podejrzanym byl Dave, skoro nie zadawal sobie trudu ukrywania faktu, ze podkrada jej krach. Ale wlasciwie po co Dave mialby zabijac skrzaty? Mogl to byc Luis. Nienawidzil skrzatow, bo jeden z nich wydlubal mu oko. Nosil na sobie mnostwo metalu dla ochrony. I zazywal krach - swiadczyly 123 o tym slady pod jego kolanem - choc temu zaprzeczal. Po co jednak to robil, skoro i tak nie widzial czaru? I dlaczego nie obchodzilo go zaginiecie Dave'a? Dlaczego teraz nagle spiknal sie z Lolli, choc ta przystawiala sie do niego, odkad Val ja znala? Wydawal sie taki obojetny, jakby dobrze wiedzial, gdzie jest jego brat. Val zatrzymala sie przy tej mysli. -Wiem, co musimy zrobic - powiedziala. - Pojdziemy do domu Mabry, poki ona jest na uczcie, i poszukamy dowodow na to, ze zbrodnie sa jej dzielem. Dowodow, ktore przekonaja Ravusa, ze Val jest niewinna, a pozostalym uswiadomia, iz to nie on jest morderca. Dowody, ktore go uratuja, by mogl jej przebaczyc. -Dobra - rzekla Ruth, zakladajac plecak. - Chodzmy pomoc twoim zmyslonym skrzatom. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 11 Uderz w szklanke, a nie przetrwa ani chwili; nie uderzaj w nia, a przetrwa tysiac lat. G. K. Chesterton Ortodoksja otarly do Riverside Park przed switem. Bylo zimno, niebo spowijala gleboka czern, a na ulicach panowala cisza. Serce Val walilo jak u krolika, a adrenalina i skurcze miesni sprawialy, ze w ogole nie czula chlodu. Ruth natomiast trzesla sie na wiejacym od rzeki wietrze mimo futra, ktorym sie szczelnie owinela. Policzki miala upackane rozmazanym makijazem, ale gdy usmiechnela sie do Val, wygladala jak stara, dobra, pewna siebie Ruth. Park byl niemal pusty; tylko pod jednym z murkow zebrala sie grupka osob, palacych cos, co pachnialo jak skret. Val zlustrowala wzrokiem rzad domow stojacych naprzeciw parku, ale zaden nie przypominal tego, ktorego szukala. Znalazla zatkana fontanne, przy ktorej swego czasu stala, ale drzwi po drugiej stronie ulicy mialy niewlasciwy kolor, a w oknach widnialy metalowe kraty. 124 -No? - zapytala Ruth. Val przestapila z nogi na noge. -Nie jestem pewna... -A co zrobimy, jak juz go znajdziesz? Val uniosla wzrok i ujrzala gargulca. Znajdowal sie w nieco innym miejscu niz to, ktore podpowiadala jej pamiec, ale jego widok wystarczyl, by sie upewnic, ze ma przed soba dom Mabry. Najwyrazniej po prostu zle zapamietala. -Patrz, czy nikt nie idzie - powiedziala i ruszyla przez ulice. Serce walilo jej jak mlotem. Nie miala pojecia, w co moga wdepnac. Ruth popedzila za nia. -Swietnie. Po prostu zajebiscie. Mam byc czujka. Wpisze to sobie do podania na studia. I niby co mam robic, jak kogos zobacze? Val odwrocila sie. -W sumie to nie wiem. Przez dlugi czas spogladala na budynek, po czym schwycila sie pierscienia na rynnie i podciagnela w gore. To bylo jak wchodzenie na drzewo albo wspinaczka po linie na WF-ie. -Co ty wyprawiasz? - zawolala Ruth z panika w glosie. -A jak myslisz, po co kazalam ci stac na czatach? Zamknij sie i pilnuj. Holly Bl ack Waleczna Wspiela sie wyzej, odpychajac sie nogami od sciany i wpijajac palce w metalowe kregi. Rynna trzeszczala i uginala sie pod jej ciezarem. Gdy chciala dosiegnac parapetu, zamiast tego wlozyla reke w pysk gargulca przypominajacego krzyzowke kurczaka z terierem, o przekrzywionej glowie i rozszerzonych ze zdumienia i podekscytowania oczach. Zdazyla cofnac dlon na sekunde przed tym, jak kamienne zeby zatrzasnely sie gwaltownie. Stracila rownowage i przez chwile dyndala nogami w powietrzu, calym ciezarem wiszac na pierscieniu rynny, ktory byl bliski urwania sie. Zaparla sie noga o cegle i podciagnela, usilujac dosiegnac parapetu. Dokladnie w tym momencie, w ktorym jej sie to udalo, z dolu dobiegi przenikliwy krzyk Ruth. Val przez chwile wisiala bez ruchu, po czym wciagnela sie na gzyms i pchnela okno. Zacielo sie na moment, ale w koncu ustapilo. Wsliznela sie do srodka, odgarniajac splatane firanki, i znalazla sie w sypialni Mabry. Posadzke wykonano ze lsniacego marmuru, a lozko bylo kolyska z wierzbowych witek, zarzucona zmietymi jedwabiami i atlasami. Jedna jego strona by ta czysta, druga zas powalana brudem i kolczastymi galazkami. Val przez chwile gapila sie na nie, po czym wyszla na korytarz. Byl lam szereg otwartych drzwi, prowadzacych do pustych pomieszczen, i schody z hebanowego drewna. Zeszla po nich, zaklocajac cisze skrzypieniem desek, dla ktorego jedyna konkurencja byl plusk wody w fontannie, i udala sie do salonu. Wygladal tak, jak podczas jej wizyty, choc meble zdawaly sie ustawione nieco inaczej, a jedno z wejsc bylo jakby wieksze. Val wyszla do glownego 125 holu, podpierajac drzwi mieszkania Mabry, by sie nie zamknely, Podeszla do glownego wejscia i otworzyla je. Stojaca na chodniku Ruth przez chwile gapila sie na nia. Potem wbiegla do srodka. -Zwariowalas - stwierdzila. - Wlasnie sie wlamalysmy do jakiejs luksusowej chaty. -Jest chroniona czarem - odparla Val. Po raz pierwszy przyjrzala sie dwom parom drzwi, ktore, jak sadzila, musialy prowadzic do innych mieszkan. Jedne znajdowaly sie naprzeciwko drzwi do mieszkania Mabry, na przeciwleglym koncu holu. Biorac pod uwage rozmiary pokojow i klatki schodowej w mieszkaniu Mabry i wielkosc domu ogladanego z zewnatrz, wydawalo sie niemozliwe, zeby pozostale wejscia w ogole dokads prowadzily. Pokrecila glowa, by odpedzic te mysli. To nie mialo znaczenia. Liczylo sie tylko to, by znalezc jakies dowody obciazajace Mabry i wykazac, ze to ona trula skrzaty - udowodnic to nie tylko Ravusowi, ale i wszystkim tym, ktorzy go oskarzali. -Przynajmniej tu cieplo - rzekla Ruth, wchodzac do mieszkania i obracajac sie na lsniacej marmurowej posadzce. Jej glos rozniosl sie echem po niemal pustych pokojach. - Skoro juz sie wkradlysmy, sprawdze, co jest w lodowce. - Wzruszyla ramionami, minela Val i oddalila sie. Hotfy (B(ac^ Waleczna W rogu salonu stala gablota. Val zajrzala do srodka i zobaczyla kawalek kory ozdobiony splecionymi karmazynowymi wlosami, figurke baleriny z rekami na biodrach i butami czerwonymi jak roze, szyjke rozbitej butelki i zwiedniety, zbrazowialy kwiatek. Dziwne skarby. Uswiadomilo jej to, jak niewykonalnego zadania sie podjela. Skad miala wiedziec, co stanowi dowod? Ravus moglby rozpoznac te przedmioty - znalby ich zastosowanie, moze nawet czesc historii - ale ona nie miala o nich pojecia. Trudno bylo wyobrazic sobie Mabry jako osobe sentymentalna, ale pewnie kiedys taka byla - zanim smierc Tamsona zatrula jej serce nienawiscia. -Hej! - zawolala z sasiedniego pokoju Ruth. - Patrz! Val ruszyla w kierunku, z ktorego dochodzil glos. Ruth siedziala w pokoju muzycznym obok cytry, na fotelu obitym dziwaczna, rozowawa skora. Instrument sprawial wrazenie, jakby go zrobiono z pozlacanego drewna wyzlobionego w zakretasy z motywem lisci akantu, a kazda ze strun miala inny odcien. Wiekszosc byla brazowa, zlota lub czarna, ale bylo tez kilka czerwonych i jedna zielona jak lisc. Ruth przyklekla przy cytrze. -Nie... - zaczela Val, ale przyjaciolka zdazyla juz dotknac zlotej struny. W pokoju natychmiast rozlegl sie zawodzacy glos. Bylam ja kiedys dworka lady Nicnevin - zaintonowal lzawo, z dziwnym, silnym akcentem. - Jej ulubienica, powiernica, ktora z przyjemnoscia pastwila sie nad innymi. Nicnevin miala ukochana zabawke. Byl nia rycerz ze Sfornego Dworu. Gdy lkal z nienawisci do niej, cieszyla sie, jakby krzyczal z milosci. Kiedys wezwala mnie do siebie, pytajac, czy z nim romansuje. Jednak tak nie bylo. Potem pokazala mi jego rekawice, kazac sie przyjrzec haftowi przy mankietach. Byl to skomplikowany wzor, wyhaftowany moimi wlosami. Na domiar zlego pokazywal nas dwoje razem, a w jego dloni liscik z wyrazami uwielbienia. Wszystko to bylo klamstwem. Przerazona, padlam na kolana, blagajac Nicnevin o litosc. Gdy prowadzili mnie na smierc, jedna z pozostalych dworek, Mabry, usmiechnela sie zlosliwie i wyrwala mi kosmyk wlosow. Teraz musze w nieskonczonosc opowiadac swoja historie. -Nicnevin? - zapytala Ruth. - Co to niby za jedna? -Zdaje sie, ze krolowa Niesfornego Dworu - odparla Val, po czym jednoczesnie przeciagnela palcami po kilku strunach. W powietrze uniosla sie kakofonia glosow: kazdy opowiadal jakas gorzka historie i w kazdej z nich wystepowala Mabry. - A to sa wlosy. Wlosy ofiar Mabry. -To jakis durny straszak - mruknela Ruth. -Ciii! - uciszyla ja Val. Jeden z glosow brzmial znajomo, ale nie mogla sobie przypomniec, gdzie go slyszala. Szarpnela zlota strune. Bylem niegdys dworzaninem, sluzacym krolowej Silarial - odezwal sie lagodny meski glos. - Zylem dla sportu, zagadek, pojedynkow i tanca. Potem sie Hotfy (B(ac^ Waleczna zakochalem i to wszystko przestalo sie liczyc, bo moja jedyna radoscia stala sie Mabry, Pragnalem tylko tego, co ja cieszylo. Plawilem sie w jej szczesciu. Kiedys, pewnego leniwego popoludnia, gdy zbieralismy kwiaty na girlandy, zauwazylem, ze sie oddalila. Poszedlem za nia i podsluchalem, jak rozmawia z kims z Niesfornego Dworu. Wydawalo sie, ze sa w dobrej komitywie. Mabry miekkim glosem zdradzala mu informacje, ktore mial przekazac Niesfornej Krolowej. Powinienem byc wsciekly, ale za bardzo sie o nia balem. Gdyby Silarial sie dowiedziala, konsekwencje bylyby straszne. Powiedzialem Mabry, ze zachowam to w tajemnicy pod warunkiem, iz natychmiast opusci dwor. Obiecala mi, ze to zrobi, i lkala gorzko nad swoja zdrada. Dwa dni pozniej pojedynkowalem sie z przyjacielem w turnieju. Gdy wkladalem zbroje, wydala mi sie dziwnie lekka, lecz nie zwazalem na to, Mabry powiedziala mi, ze wplotla w nia swoj wlos jako talizman. Gdy przyjaciel uderzyl, zbroja pekla i miecz przeszyl mnie na wylot. Poczulem jedwab wlosa na twarzy i zrozumialem, ze to jej sprawka. Teraz musze w nieskonczonosc opowiadac swoja historie. Val opadla na krzeslo, gapiac sie na cytre. A zatem Mabry byla szpiegiem Niesfornego Dworu i osobiscie zabila Tamsona, uzywajac Ravusa jedynie jako narzedzia zbrodni. -Kto to byl? - zapytala Ruth. - Znalas go? Val pokrecila glowa. 127 -Ale Ravus tak. To on dzierzyl miecz. Ruth przygryzla warge. -Strasznie to skomplikowane. Jak mozna cos z tego zrozumiec? -Juz cos zrozumialysmy - rzekla Val. Wstala i przeszla do sasiedniego pomieszczenia. Byla to kuchnia, pozbawiona jednak pieca czy lodowki; stal tam jedynie zlew obudowany kafelkami. Val otworzyla jeden z kredensow, ale znalazla tylko puste sloiki. Pomyslala o postaci, ktora przybieral Ravus pod wplywem czaru; postaci, ktora zdradzaly zlote oczy. Bylo cos niepokojacego w tych idealnych pokojach -ani drobiny kurzu, wlosa czy sladu brudu, zadnego dzwieku procz krokow i plusku wody. Jesli jednak byl to czar, nie miala pojecia, co skrywa. Gdy Ruth weszla do kuchni, Val zauwazyla sypiacy sie z jej plecaka bialy proszek. -A to co? - zdziwila sie. Ruth odwrocila sie, spojrzala na podloge, po czym zdjela plecak i parsknela smiechem. -Chyba rozdarlam worek i przedziurawilam nasze dziecko. -Kurde. To gorsze niz sciezka z okruszkow chleba. Mabry od razu sie polapie, ze tu bylysmy. Hotfy (B(ac^ Waleczna Ruth przykucnela i zaczela zgarniac make rekoma, ale zamiast zebrac sie w kupke, ta unosila sie i tworzyla biale obloczki, ktore nastepnie osiadaly w formie warstewki bialego pylu. Patrzac na podloge, Val wpadla nagle na pomysl. -Czekaj. Kurcze, moze bede musiala dokonac dzieciobojstwa... Ruth wzruszyla ramionami i wyjela worek. -Zawsze mozemy sobie zrobic nowe... Val rozdarla papierowa torbe i zaczela rozsypywac make po podlodze. -Tu musi cos byc! Cos, czego nie widzimy... Ruth chwycila garsc maki i rzucila na drzwi. Val cisnela kolejna. Wkrotce powietrze bylo przesycone bialym proszkiem, ktory osiadal na wlosach dziewczat, a gdy oddychaly, wpychal im sie do ust. Pokryl cale mieszkanie, ukazujac akwarium jako rure, z ktorej do wiadra i na podloge ciekla woda; odslaniajac zapadniety dach, oblupane kafelki i slady mysich odchodow na podlodze. -Patrz. - Ruth podeszla do jednej ze scian. Maka przylgnela do wiekszosci powierzchni, ale w srodku pozostala spora plama. Val obrzucila ja kolejna porcja maki, ta jednak, zamiast trafic w sciane, przeszla przez nia. -Mamy! - Val usmiechnela sie szeroko i uniosla piesc. - Aktywacja 128 mocy! Ruth odwzajemnila usmiech, uderzajac piescia w piesc przyjaciolki. -...dwoch pieprzonych wariatek! -Mow za siebie - powiedziala Val i przeszla przez sciane. W przyciemnionym, obwieszonym aksamitnymi draperiami pokoju, na dywanie z rysunkiem owocow granatu lezal Luis. Drzal, choc spowijal go welniany koc. Glowe mial zakrwawiona i brakowalo mu kilku warkoczykow. W pierwszej chwili Val po prostu gapila sie na niego. -Luis? - wyjakala wreszcie. Podniosl wzrok, mruzac oczy, jakby spogladal w ostre swiatlo. -Val? - Z wysilkiem podniosl sie do pozycji siedzacej. - Gdzie Dave? Nic mu nie jest? -Nie wiem - odparla roztargnionym glosem, nie mogac zrozumiec, co sie swieci. - Co ty tu robisz? -Nie widzisz, ze jestem przykuty do podlogi? Uniosl nadgarstki. Zobaczyla, ze sa zwiazane jego wlasnymi, scisnietymi mocno warkoczami. -Do podlogi? - powtorzyla glupio. - A dywan? Parsknal smiechem. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Pewnie to miejsce wydaje wam sie urocze. Val popatrzyla na niskie kanapy, regaly uginajace sie pod ciezarem owinietych w tkanine ksiazek z bajkami, nieco wyblakly, lecz nadal elegancki dywan i kolorowa sztukaterie na scianach. -To jedno z najpiekniejszych pomieszczen, jakie w zyciu widzialam. -Ma gipsowe, popekane sciany i dziure w suficie, ktorej zawdziecza czarnego grzyba, zajmujacego caly kat. Nic ma tu zadnych mebli i z cala pewnoscia nie ma dywanu, tylko deski z wystajacymi zardzewialymi gwozdzmi. Val zerknela na lagodne swiatlo dochodzace ze stalowoszarej lampy otoczonej kloszem z fredzlami. -To dlaczego ja widze cos innego? -Czar iluzyjny. Cozby innego? Ruth wsadzila glowe przez dziure. -Co sie... Luis? -Chwila. Skad mozemy wiedziec, ze to naprawde ty? - zapytala chlopaka Val. -A niby kto? Ruth przeszla przez dziure, ale nadal stala jedna noga w poprzednim pomieszczeniu, jakby sie bala, ze gdy przelozy ja na druga strone, dziura sie zamknie. 129 -Przed chwila byles w parku i spales! Luisowi opadla glowa. -Hm... Ostatnim razem, kiedy widzialem Ruth, miala wlasnie zamiar wsiasc do pociagu, a przynajmniej tak twierdzila. Potem poszedlem do parku z Lolli i Dave'em. Znalezlismy miejsce do spania niedaleko zamku widokowego. Lolli oparla sie o mnie i przysypiala, a Dave nagle wstal i poszedl gdzies. Wiedzialem, ze jest zdenerwowany. Kurde, ja tez swirowalem! Pomyslalem, ze widocznie chce byc sam. Ale kiedy dlugo nie wracal, zaniepokoilem sie i poszedlem go szukac. Widzialem, ze idzie przez Ramble, i to nie sam. Byl z nim jeszcze ktos. Najpierw myslalem, ze to jakis facet, ktory go podrywa, ale gdy sie zblizylem, zobaczylem, ze gosc zamiast wlosow ma piora. Ruszylem w ich strone, a wtedy jakies drobne paluszki zakryly mi usta i oko, a inne zlapaly mnie za rece i nogi. Slyszalem chichoty tych istot i glos Dave'a: "Nie martw sie. To tylko na jakis czas." Nie wiedzialem, co myslec, a juz na pewno nie spodziewalem sie, ze wyladuje tutaj. -Widziales Mabry? - zapytala Val. - Mowila ci cos? -Niewiele. Byla przejeta czyms innym. Ktos ja odwiedzil i powiedzial cos, co strasznie ja wkurzylo. -Musimy ci cos powiedziec - rzekla Val. Luis zamilkl, zaciskajac wargi w waska kreske. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Co jest? - zapytal tak cicho, ze Val scisnelo sie serce. -Myslalysmy, ze to Dave zaginal. Nie ma go. Za to ktos podszywa sie pod ciebie. -Wiec przyszlyscie tu w poszukiwaniu Dave'a? -Nie. Szukalysmy dowodow. Mysle, ze to Mabry trula skrzaty. Luis zmarszczyl brwi. -Chwila. To gdzie jest moj brat? Ma jakies klopoty? Val pokrecila glowa. -Nie sadze. To cos, co udaje ciebie, spedza wiekszosc czasu na pieprzeniu sie z Lolli. Nie wiem, czy skrzaty sa tym zainteresowane, ale Dave na pewno. Luis zmarszczyl brwi, lecz milczal. -Powinnismy sie pospieszyc - powiedziala Ruth, poklepujac Val po glowie i przesuwajac palcami po meszku. - To, ze ta dziwka zwiazala cie twoimi wlasnymi wlosami, nie znaczy, ze mamy tu siedziec w nieskonczonosc. -Racja. - Val pochylila sie nad Luisem, lustrujac wzrokiem warkocze, ktore przytwierdzaly go do podlogi. Usilowala je zerwac lub poluzowac, ale byly twarde jak stal. -Mabry obciela je nozyczkami - rzekl Luis. - A przy okazji mnie oskalpowala, kurde. no -Myslisz, ze nozyczki dadza rade? - zapytala Ruth. Val skinela glowa. -Ona tez musi miec jakis sposob na przedarcie sie przez wlasne czary, jak myslisz, gdzie one moga byc? -Nie wiem - rzekl Luis. - Moga wcale nie wygladac jak nozyczki. Val wstala i wyszla do salonu. Zatrzymala sie przy fontannie z rozpuszczona maka. Potem podeszla do gabloty. -Znalazlas cos? - zawolala. Ruth wyciagnela szuflade i wysypala zawartosc na podloge. -Nic. Val zajrzala do gabloty i przyjrzala sie balerinie. Zauwazyla, ze jej rece tworza petle, a baletki sa krwistoczerwone. Wyciagnela reke, podniosla baletnice i wlozyla palce w petle, a gdy je odepchnela, nogi figurki otworzyly sie jak nozyczki. -Wez cytre - powiedziala. - Ja zajme sie Luisem. Zblizal sie swit, gdy wracali przez Ramble do miejsca, w ktorym zostawili Lolli z rzekomym Luisem. Cytra co rusz wydawala jakies dzwieki, ale Ruth Hotfy (B(ac^ Waleczna przycisnela ja mocno do piersi, by je zagluszyc. Gdy dotarli na miejsce, okazalo sie, ze drugi Luis nie spi. -Jest tak zimno, a ty buchasz jak piec - odezwal sie drzacy glos Lolli. - Masz goraczke. Falszywy Luis uniosl wzrok. Mial czarne since wokol kacikow oczu i posiniale wargi. Blada jak papier skore pokrywala warstewka potu, nadajaca jej plastikowy polysk. Drzacymi rekami uniosl do ust papierosa, ale nie wypuscil dymu. -Dave - odezwal sie prawdziwy Luis. Mowil spokojnie, chlodno, tak jak Val, gdy nakryla swoja matke z Tomem. Tak silnych emocji nie dalo sie wykrzyczec; mozna je bylo jedynie wyrazic glosem, ktory brzmial niemal beznamietnie. Lolli spojrzala na Luisa, potem na sobowtora. -Co... co sie dzieje? -Nie zauwazylas roznicy, co? - rzekl falszywy Luis. Jego twarz zaczela sie zmieniac; wystarczylo, ze rysy tylko troche sie przeksztalcily, by znow wygladal jak Dave. Ale since wokol oczu, sine wargi i warstewka potu pozostaly. Lolli gwaltownie wciagnela powietrze. Dave smial sie jak szaleniec. 131 -Nigdy nie chcialas mi dac szansy, a teraz nawet nie zauwazylas roznicy!-zaszydzil ochryple. -Ty pieprzony gnoju! - zawolala, uderzajac go w twarz. Raz, potem drugi. Dave zaslonil sie rekami. Luis schwycil dziewczyne za ramiona, ale Dave znow wybuchnal szalenczym smiechem. -I ty uwazasz, ze mnie znasz? Jestem Ulotny Dave, Dave-tchorz, Dave-idiola? Dave, ktory potrzebuje ochrony brata? Niczego nic potrzebuje. - Spojrzal Luisowi w twarz. - Taki jestes sprytny, co? Taki sprytny, ze nawet nie zauwazyles, co sie szykuje. I kto tu jest debilem? Znasz jakies madre slowo na okreslenie swojej glupoty? -Cos ty narobil? - zapytal Luis. -Zawarl uklad z Mabry - rzekla Val. - Prawda? Dave usmiechnal sie, lecz wargi mial tak napiete, ze wyszedl z tego grymas. Gdy sie odezwal, Val zobaczyla w jego ustach tylko ciemnosc, jakby spogladala w glab nieoswietlonego tunelu. -Taa. Zawarlem uklad. Nie potrzebuje daru widzenia, zeby wiedziec, ze mam cos, czego ktos pragnie, - Otarl czolo, coraz bardziej wytrzeszczajac oczy. -Chcialem... Hotfy (B(ac^ Waleczna -Osunal sie, drzac na calym ciele. Luis opadl na kolana, odgarnal mu dredy z twarzy, po czym gwaltownie cofnal reke. -Jest strasznie rozpalony. Plonie jak ogien. -To krach - rzekla Val. - Uzywal go znacznie czesciej niz raz dziennie. Musial brac przez caly czas, zeby zachowac iluzje. -W filmach, jesli ktos ma taka straszna goraczke, wsadzaja go do wanny z lodem - powiedziala Ruth. -Jak przedawkuje skrzacie dragi? - zdziwila sie Lolli. -Podniescie go - zakomenderowala Val. - Jezioro jest wystarczajaco zimne. Luis wsunal rece pod pachy brata. -Uwazajcie. Naprawde parzy. -Wez moje rekawiczki. - Ruth zdarla je z rak i podala Val. Ta szybko wlozyla rekawiczki i chwycila Dave'a za nogi. Dotyk jego skory byl jak dotyk raczki czajnika z wrzaca woda. Podniosla. Byl tak lekki, jakby nic nie mial w srodku. Wszyscy razem zeszli w dol i sciezkami Ramble dotarli do jeziora. Skora Dave'a palila nawet przez rekawiczki, a chlopak wil sie i ciskal, jakby walczyl z jakas niewidzialna sila. Val zacisnela zeby i szla dalej. Luis wszedl do wody. Ona za nim. Lodowata temperatura potwornie 132 kontrastowala z zarem bijacym z ciala. -Dobra - rzekl Luis. - Spuszczamy go. Opuscili Dave'a do wody. Gdy cialo dotknelo powierzchni, uniosla sie z niego para. Val puscila kostki chlopaka i ruszyla w strone brzegu, ale Luis pozostal, trzymajac glowe brata ponad woda niczym kaznodzieja udzielajacy jakichs potwornych chrzcin. -Pomaga? - zapytala Ruth. Luis skinal glowa, pocierajac twarz Dave'a. Mial mocno zarozowiona dlon; trudno bylo powiedziec, czy to od oparzen, czy od zimna. -Juz lepiej, ale musimy go zawiezc do szpitala. Lolli weszla do wody i spogladala z gory na Dave'a. -Ty pieprzony debilu! - wrzasnela. - Jak mogles byc taki glupi? - Rozejrzala sie wokol z konsternacja. - Dlaczego on mi to zrobil? -Nie mozesz sie obwiniac - rzekla Val. - Na twoim miejscu mialabym ochote go zabic. -Sama nie wiem, co mam czuc - wyznala Lolli. -Val - odezwal sie Luis - musimy isc do Ravusa i prosic go o pomoc. -Do Ravusa? - zdziwila sie Lolli. -Juz raz uratowal mu zycie - zauwazyl Luis. Hotfy (B(ac^ Waleczna Val pomyslala o urazonej twarzy i plonacych gniewem oczach trolla. Myslala tez o tym, co wie o Mabry, i o walucie, ktora - jak przypuszczala - Dave zaplacil jej za pomoc. -Nie wiem, czy teraz bedzie chcial to zrobic. -Zabiore Dave'a do szpitala - rzekla Lolli. -Jedz z nia, dobrze? - zwrocila sie Val do Ruth. - Prosze. -Ja? - zdziwila sie Ruth. - Nawet go nie znam. Val pochylila sie ku niej. -Aleja znam ciebie. Ruth przewrocila oczami. -Dobra. Ale masz u mnie dlug. Powiedzmy... miesiac bezwzglednej sluzby. -Nawet rok - obiecala Val, po czym weszla do wody, by pomoc Luisowi podniesc cialo brata. Powoli przemiescili sie na ulice. Pierwsza taksowka, na ktora zamachali, zatrzymala sie, ale na widok ciala ruszyla dalej, nim Lolli zdazyla chwycic klamke. Nastepny kierowca obojetnie przyjal fakt, ze dwie dziewczyny wdrapaly sie na tylne siedzenie, a Luis ulozyl im na kolanach wijacego sie w drgawkach brata. -Wezcie to - rzekla Ruth, podajac pozostalym cytre. -Zajmiemy sie nim - obiecala Lolli. 133 -Przyjade tam, jak tylko bede mogl - rzekl Luis. Zawahal sie przed zamknieciem drzwi, ale w koncu to zrobil. Taksowka ruszyla. Ruth obrocila sie i wolala cos do Val przez tylna szybe, ale ta nie zrozumiala ani slowa. Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 12 A jej wargi czerwone, gdy - bywalo - je tule Do mej wargi, plonely, jak te ognia rubiny. Co tak krwawo sie pala w purpurowej ampule, Lub jak drzewa granatu krwawe rany, lub siny, Krwawy strumien lotosu, ktory owej godziny, Gdys go zlamal czerwonem znaczy winem swe bole.1 Oscar Wilde W zlotej komnacie od lukiem mostu, z dala od parkingow i innych miejsc, w ktorych ewentualnie mozna by sie spodziewac takiego widoku, stal powoz. W bladym swietle poranka gniady kon sprawial wrazenie niespokojnego. Woznicy nie bylo. -Myslisz, ze ktos przyjechal powozem do supermarketu? - zapytala Val. -To nie kon - rzeki Luis, odciagajac ja. Mial nabiegle krwia oczy i spierzchniete od zimna wargi. - Ciesz sie, ze nie widzisz, co to naprawde jest. Dla niej byl to typowy miejski kon z zapadnietym grzbietem i grubymi 134 kopytami. Patrzyla na niego przymruzonymi oczyma tak dlugo, az obraz sie zamazal, ale nadal nie wiedziala, co widzial Luis. Wolala nie pytac, co to takiego. -Chodzmy. Trzymajac sie blisko przeciwleglej sciany, przesliznela sie pod lukiem, Luis za nia. Val zapukala w pien. Gdy przechodzili na druga strone, uslyszala czyjs tupot na schodach. Bylo za pozno, by cos zrobic. Mogli jedynie gapic sie na Greyana. Mial rece powalane krwia, kapiaca z koniuszkow palcow i krzepnaca na zakurzonych schodach, tak jaskrawa, ze zdawala sie nieprawdziwa. Oba brazowe noze, takze powalane krwia, trzymal w jednej rece. -Zrobione - rzekl. Wygladal na zmeczonego. - Mlodzi ludzie, nauczcie sie wreszcie, zeby trzymac sie z daleka od skrzacich spraw. -Gdzie Ravus? - zapytala wojowniczo Val. - Co sie stalo? -Chcesz ze mna znow walczyc, smiertelniczko? Twoja lojalnosc jest godna podziwu, choc zle ulokowana. Zachowaj swoja odwage dla bardziej odpowiedniego przeciwnika. - Ogr minal ja i zszedl nizej. - Nie mam zamiaru dzis usmiercac nikogo wiecej. Tlum. Jan Kasprowicz. Holly Bl ack Waleczna Wszystko zawezilo sie do tej jednej chwili, jednego slowa. Usmiercac. To niemozliwe, powiedziala sobie Val, opierajac sie o chlodna sciane. Przez chwile zdawalo jej sie, ze nie zdola dojsc na szczyt schodow. Nie zniesie tego. Luis wspial sie powoli na gore, po czym wrocil po nia. Przylozyl palec do ust. -Ona tam jest. Val wyrwala do przodu. Powstrzymal ja, kladac dlon na ramieniu. -Ciszej! - syknal. Skinela glowa, nie majac odwagi zapytac o Ravusa. Razem pieli sie wolno po schodach, z kazdym krokiem wzniecajac male tumany kurzu. Zelazna obudowa zgrzytala, a struny harfy dzwieczaly. Val miala nadzieje, ze zagluszy je dobiegajacy z ulicy monotonny szum. Gdy zblizali sie do pietra, uslyszala niespokojny glos Mabry. -Gdzie ty ja trzymasz? Wiem, ze masz tu gdzies jakas trucizne. Daj spokoj, wyswiadcz mi ostatnia przysluge. Val wyczekiwala odpowiedzi Ravusa, ale ten sie nie odezwal. Luis mial posepna mine. -Kiedys tak lubiles sie wdzieczyc - kontynuowala gorzko Mabry, po czym rozlegl sie huk, jakby cos spadlo. Val miala wrazenie, ze slyszy brzek rozbijajacego sie szkla. 135 Podczolgala sie do przodu i odsunela nylonowa zaslone. Biurko Ravusa bylo przewrocone, a ksiazki i papiery rozsiane po calym pokoju. Oparcie krzesla zostalo przeciete na pol. Wylatywalo z niego pierze i pianka. Na podlodze migotalo kilka swiec, niektore w otoczeniu woskowych pierscieni. Sciany nosily glebokie slady ostrza. Ravus lezal na wznak na podlodze, trzymajac jedna dlon na piersi. Spomiedzy palcow wyplywala mu krew, a po podlodze ciagnely sie ciemne, mokre pasma, jakby troll przeczolgal sie z innego miejsca. Mabry pochylala sie nad szafka, grzebiac w srodku jedna reka, a w drugiej trzymajac naczynie z jakimis czerwonymi resztkami. Val podczolgala sie blizej, nie zwazajac na to, ze Luis ostrzegawczo wbija jej paznokcie w skore. Byla tak przerazona, ze nie czula bolu i nie widziala nic z wyjatkiem ciala Ravusa. -Wiesz, jak dlugo czekalam na twoja smierc? - zapytala Mabry glosem, w ktorym pobrzmiewala nutka szalenstwa. - W koncu bede mogla wrocic z wygnania. Wrocic na Jasny Dwor, do swojej pracy. Ale ktos ograbil mnie z przyjemnosci, ktora mialam nadzieje czerpac z twojej smierci. Trzeba jednak oskarzyc kogos o zabojstwo tych wszystkich skrzatow. Przynajmniej na cos sie przydales. Nikt nie lubi nierozwiazanych spraw. - Mabry wyjela z szafki jakas fiolke i wziela gleboki oddech. - To bedzie musialo wystarczyc. Moja nowa pani jest niecierpliwa i chce, zeby wszystko zostalo zalatwione przed przesileniem zimowym. Czyz to nie ironia, ze po tym wszystkim, po twojej przykladnej Hotfy (B(ac^ Waleczna lojalnosci, to mnie wybrala na swojego agenta na Niesfornym Dworze? Nigdy bym nic pomyslala, ze krolowa Sfornego Dworu zechce korzystac z uslug podwojnej agentki. Moze nawet spodoba mi sie praca dla Silarial. Trzeba przyznac, ze twoja krolowa okazala sie rownie bezwzgledna jak moja ukochana pani. Val odsunela nylonowa zaslone i wpelzla do pokoju. Ravus lezal z glowa zwrocona na miecz Tamsona. Jego zlote oczy byly metne, a w sercu ziala gleboka dziura, na wpol zakryta przez reke, jakby troll skladal jakas przysiege. Pokoj cuchna czyms dlawiaco slodkim. Przysiegam na swoje serce... Wstala, drzac na calym ciele. Nie przejmowala sie juz Mabry, polityka, planami ani niczym z wyjatkiem Ravusa. Nie mogla odwrocic wzroku od krwi w kacikach jego ust, na zebach. Byl stanowczo zbyt blady; ze wszystkich barw jego skora zachowala jedynie zielen. Mabry obrocila sie gwaltownie. Naczynie w jej reku zawieralo fragment ciala Ravusa. Jego serce. Val zakrecilo sie w glowie. Chciala krzyczec, ale zaschlo jej w gardle. -Luis - odezwala sie Mabry - twoj brat nie bedzie zadowolony, ze tak szybko znudzila ci sie moja goscinnosc. 136 Val obejrzala sie. Luis stal za jej plecami. Drzaly mu wargi. -Widze tez moja cytre. - W glosie Mabry pobrzmiewala kokieteria, ktora kompletnie nie pasowala do parujacego wokol pobojowiska. - Spojrz, Ravusie, co przyniesli twoi sludzy. Mozemy posluchac muzyki. -Dlaczego do niego mowisz? - krzyknela Val. - Nie widzisz, ze nie zyje? Na dzwiek jej glosu Ravus poruszyl lekko glowa. -Val? - steknal. Wzdrygnela sie i odskoczyla od ciala. Niemozliwe, zeby mowil. Mieszanka nadziei i przerazenia sprawila, ze Val znow dostala mdlosci. -Nie krepuj sie, Luisie - rzekla tymczasem Mabry. - Zagraj. Jestem pewna, ze bedzie mu latwiej umierac, gdy pozna prawde. Luis poruszyl jedna ze strun. Pomieszczenie wypelnil lzawy, miekki glos Tamsona, opowiadajacego swoja historie. W chwili, w ktorej wyrzekl slowo "zdradzony", szklany miecz spadl ze sciany i pod powierzchnia pojawily sie glebokie pekniecia, jak na zamarznietym jeziorze. -Tamson - rzekl cicho Ravus. Uniosl glowe, ukazujac plonace nienawiscia oczy, lecz sliskie od krwi ramie nie zdolalo go utrzymac. Stekajac, opadl z powrotem na podloge. Mabry usmiechnela sie i podeszla do niego. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Jakaz to byla rozkosz, widziec twa twarz w momencie, w ktorym przebiles go mieczem. Twoj wlos bedzie kolejna struna w mojej cytrze, w nieskonczonosc opowiadajaca twoja zalosna historie. -Odsun sie od niego - powiedziala Val, unoszac ulamana noge od stolu. Mabry podniosla naczynie. -Zdumiewajace, ze trolle potrafia zyc tak dlugo bez serca. Jesli nie przyspiesze biegu spraw, zostala mu moze godzina. Ale jesli nie dasz mi spokoju, cisne tym sercem o podloge. Val zamarla. Upuscila kolek. -Swietnie - pochwalila ja Mabry. - Zostawie go zatem w waszych sprawnych rekach. Zbiegla po schodach, szurajac suknia i stukoczac kopytami. Val opadla na kolana obok Ravusa, ktory uniosl dlon i dlugim palcem dotknal jej twarzy. Jego miekkie wargi i zeby mialy ciemnokarmazynowa barwe. -Chcialem, zebys przyszla. Nie powinienem, ale chcialem. -Powiedz, co mam przyniesc - rzekla. - Jakie ziola zmieszac? Pokrecil glowa. -Tego sie nie da wyleczyc - wybelkotal. -W takim razie odnajde twoje serce - powiedziala stanowczo, po czym 137 zerwala sie na rowne nogi, rozchylila zaslone i popedzila po schodach. Dobiegla do sciany, uderzyla w nia i wydostala sie na ulice. Zimne powietrze uderzylo ja w twarz, ale Mabry i powoz znikneli. To wszystko bylo tak szalone i wydarzylo sie tak szybko, ze nie potrafila ogarnac sytuacji. Nie miala zadnego planu. Nie miala wladzy nad niczym oprocz siebie samej. Mogla stad odejsc i biec, az skostnieje i nic juz nie bedzie czuc. Wtedy przynajmniej bedzie to jej decyzja. To ona bedzie kontrolowac sytuacje. Nie bedzie musiala patrzec, jak Ravus umiera. Przykucnela na chodniku i szlochala, ale jej oczy pozostawaly suche. To bylo jak proba wymiotowania przy pustym zoladku. Val wbila paznokcie w nadgarstki i zmusila sie do powrotu. Luis kleczal obok Ravusa, trzymajac go za reke. -Amarantowy sznur - rzekl ochryple troll. Na jego ustach pojawila sie krwawa banka. - Sen dziecka, zapach lata. Wplec je w korone dla swego brata i wlasnorecznie wloz mu na glowe. -Nie wiem, jak zdobyc te rzeczy - odparl lamiacym sie glosem Luis. Val gapila sie na nich. Potem jej wzrok padl na sciane i zakurzone zaslony. -Przebacz mi - powiedziala. Holly Black Waleczna Ravus obrocil sie ku niej, ale nie mogla czekac na jego odpowiedz. Pociagnela za zaslone, zrywajac ja. Swiatlo zalalo pokoj. Zakola kurzu zatanczyly w powietrzu. -Co ty wyprawiasz? - krzyknal Luis. Ignorujac go, podbiegla do nastepnego okna. Ravus uniosl sie na lokciu i otworzyl usta, lecz nim zdazyl przemowic, jego skora poszarzala, a jezyk stanal kolkiem. Troll obrocil sie w kamien -w pomnik wykonany przez szalonego rzezbiarza - a rozsmarowana krew zmienila sie w gruz. Luis podbiegl do zdzierajacej kolejne zaslony Val. -Oszalalas? -Potrzebujemy czasu, by powstrzymac Mabry! - odkrzyknela. - Ravus nie umrze, poki jest kamieniem. Nie umrze przed zmrokiem. Luis w koncu pokiwal wolno glowa. -Myslalem, ze zdolam... Nie pomyslalem o swietle. -Gdy Ravus sie obudzi, sam bedzie mogl uwic korone dla Dave'a. O to go prosiles, prawda? - Val uniosla miecz Tamsona, ktory w swietle slonecznym zalsnil tak ostrym blaskiem, ze nie mogla patrzec wprost na niego. Trzymala rekojesc dwoma rekami. - Znajdziemy Mabry i uratujemy ich obu. Luis zrobil krok w tyl. -Sadzilem, ze magiczne miecze nie pekaja. Val usiadla po turecku na podlodze, kladac sobie miecz na kolanach. Pekniecie pod szklem bylo widoczne, gdy jednak przesunela palcami po powierzchni, ta pozostawala gladka. -Mabry wspomniala cos o byciu agentka Niesfornego Dworu. -Podwojna agentka. - Luis zamyslil sie, kciukiem i palcem wskazujacym krecac kulke na kolczyku w swojej wardze. - I szukala trucizny. -Skrzaty w parku twierdzily, ze Silarial przybyla, by zobaczyc sie z Mabry. Sadzily, ze Mabry ma dowody. Moze zawarla z krolowa jakas umowe? -Umowe? Na otrucie kogos? -No dobrze - ustapila Val. - Ale jesli Silarial wiedziala, ze Mabry jest odpowiedzialna za morderstwa wygnancow ze Sfornego Dworu, miala na nia haka. Mabry musiala zrobic wszystko, co krolowa jej kaze, zeby ocalic skore. Nawet wrocic na wlasny dwor i tam kogos zabic. -To moj brat ich trul, prawda? - zapytal Luis. -Co? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Potrul te wszystkie skrzaty, zeby wrobic Ravusa, a ona w zamian za to przykula mnie do podlogi w swoim domu. To mialas na mysli, gdy mowilas, ze Mabry za tym stoi. Ona to wymyslila, ale ktos inny wykonal robote. -Tego nie wiemy. Luis uniosl reke do glowy, wyrwal kilka wlosow i w milczeniu okrecal je sobie wokol palcow. -Dziwie sie, ze w ogole cie to obchodzi - powiedziala Val, niemal krzyczac z frustracji i przerazenia. - Kto by pomyslal, ze tak sie przejmiesz zabojstwami skrzatow. -Myslalas, ze to ja jestem morderca, co? - Luis odwrocil od niej twarz. -Jasne. - Wiedziala, ze jest okrutna, ale slowa wyskakiwaly jej z ust, jakby byly zywe. Jak pajaki, gasienice czy chrzaszcze, ktorym spieszylo sie na wolnosc. - Ciagle gadasz o tym, jakie skrzaty sa niebezpieczne, a tu nagle ktos zaczyna je zabijac trutka na szczury. Co bys zrobil, gdybys sie domyslil, ze to Dave? Powstrzymalbys go? -Oczywiscie! - oburzyl sie. -Daj spokoj. Nienawidzisz skrzatow. -Boje sie ich! - wykrzyknal Luis, po czym wzial gleboki oddech i kontynuowal spokojnie: - Moj ojciec mial dar widzenia i oszalal od tego. Moja mama nie zyje, brat jest katatonikiem, a ja, w wieku siedemnastu lat, pieprzonym jednookim wloczega. W Podziemiu musi trwac nieustajace swieto. 139 -W takim razie otworzmy szampana - rzekla Val, podchodzac tak blisko, ze czula cieplo jego ciala. Zatoczyla reka krag wokol pokoju. - Kolejny skrzat nie zyje. -Nie o to mi chodzilo. - Luis odwrocil sie od niej. W dobiegajacym z zewnatrz swietle jego twarz wydawala sie bezbarwna. Podszedl do ciala Ravusa i dotknal kamienia, po czym cofnal dlon, jakby w obawie, ze sie oparzy. - Po prostu nie wiem, co mozemy zrobic. -Jak myslisz, kogo Silarial chce otruc za posrednictwem Mabry? To musi byc ktos z Niesfornego Dworu. -Ravus nazywal go Mrocznym Dworem. Val podeszla do mapy zawieszonej na scianie pokoju trolla. Na glownej czesci, z dala od szpilek wskazujacych miejsca mordow, widnialy dwie czarne kropki - jedna w stanie Nowy Jork, poza miastem, druga w New Jersey. Val dotknela tej z Jersey. -To tu. -Ale kto to moze byc? Nie jestesmy w stanie tego dociec. -Zdaje sie, ze maja jakiegos nowego krola - zauwazyla Val. - Mabry wspominala tez o przesileniu zimowym. Moze to jego chca wykonczyc? -Moze. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Nawet jesli nie jest... Niewazne. Musimy tylko sie dowiedziec, gdzie ona jest. -Ale dla ludzi nie ma miejsca na dworach, a zwlaszcza na Niesfornym Dworze. Nawet wiekszosc skrzatow tam nie bywa. -My musimy. Musimy odnalezc serce Ravusa. W przeciwnym razie on umrze. -I niby co mamy zrobic? Isc tam i poprosic, zeby je nam oddali? -Mniej wiecej - odparla. Wstajac, zauwazyla fiolke krachu lezaca obok asfodelu i owocow dzikiej rozy. Podniosla ja. -A to po co? - zapytal Luis, choc zapewne dobrze wiedzial. Mysli Val pobiegly ku Dave'owi, ale nawet wspomnienie jego papierowej skory i sinych warg nie zmniejszyly jej glodu. Mogla potrzebowac krachu, juz go potrzebowala. Wystarczyla szczypta, by caly bol ustapil. -Na razie jednak wrzucila fiolke do plecaka i wylowila z niego bilety powrotne na pociag, ktore kupila kilka tygodni wczesniej. Podala jeden Luisowi. Byly potwornie wytarte od jezdzenia w plecaku i wydawaly sie miekkie jak sciereczka, ale gdy Luis wzial bilet, przypadkiem przesunal kantem po jej dloni, kaleczac ja lekko. Skora przez chwile wydawala sie tak zdziwiona, ze az zapomniala krwawic. 140 Hotfy (B(ac^ Waleczna (Epzdzial 13 Zaraz po potworach umieraja bohaterowie. Roberto Calasso Zaslubiny Cadmosa z Harmonia (i al usiadla na chwile, ale zaraz zerwala sie i zaczela chodzic nerwowo v wzdluz przejscia. Ilekroc mijal ja konduktor, wypytywala go, jaka bedzie nastepna stacja, czy pociag ma spoznienie, czy nie moglby jechac szybciej. Odpowiadal, ze nie, po czym zerkal na owiniety brudnym kocem i powiazany sznurowadlami miecz i pospiesznie odchodzil Wczesniej musiala mu pokazac rekojesc, by dowiesc, ze bron ma jedynie wartosc dekoracyjna. Jest przeciez wykonana ze szkla. Val wyjasnila, ze poproszono ja o dostarczenie miecza. Luis tymczasem rozmawial cicho przez jej komorke, odwrocony twarza do okna. Obdzwoni wszystkie mozliwe szpitale, nim przyszlo mu do glowy, by zadzwonic na komorke Ruth. Gdy sie dodzwonil, uspokoil sie. Przestal grzebac w plecaku Val i zaciskac szczeki tak mocno, ze az miesnie twarzy podrygiwaly. Wylaczyl telefon. 141 -Bateria siada. Val pokiwala glowa. -Wiem. -Dave jest w stanie krytycznym. Lolli sie zmyla. Nie mogla wytrzymac w szpitalu. Nienawidzi tego zapachu czy cos. Ruth ma z nimi ciezka przeprawe, bo nic chce im powiedziec, co Dave wzial, no i oczywiscie nie pozwalaja jej go zobaczyc, bo nie nalezy do rodziny. Val postukiwala palcami w rozdarty skraj plastikowego siedzenia, oddychajac ciezko. Juz wczesniej miala wrazenie, ze nagromadzilo sie w niej zbyt wiele furii, by ja zniesc, a teraz jeszcze to. -Moze ty... -I tak nie moglbym nic zrobic. - Luis wyjrzal przez okno. - Nie wyjdzie z tego, prawda? -Wyjdzie - rzekla stanowczo Val. Mogla uratowac Ravusa. Ravus mogl uratowac Dave'a. To wszystko bylo jak czarne klocki domina, ulozone w serpentyny, i trzeba bylo tylko uwazac, by ich nie stracic. Patrzac na wlasne dlonie, poharatane i brudne, zastanawiala sie, czy tak moga wygladac rece, ktore kogos uratuja. Hotfy (B(ac^ Waleczna Potem pomyslala o krachu w plecaku. O tym, jak moglby spiewac w jej zylach, czyniac ja zwinniejsza, silniejsza i lepsza, niz byla teraz. Nie bedzie glupia. Nie skonczy tak jak Dave. Wezmie zaledwie szczypte. I tylko raz dziennie. Potrzebowala tego wlasnie teraz, by sie nie rozsypac, by stawic czolo Mabry i zmienic cala swoja wscieklosc i smutek w cos wiekszego niz ona sama. Luis rozparl sie na drugim krancu lawki, pollezac, z zamknietymi oczami, rekoma skrzyzowanymi na piersi i glowa ulozona na opartym o metalowa framuge okna plecaku Val. Nawet nie bedzie wiedzial, ze wymknela sie do lazienki. Wstala, ale w tym momencie cos przykulo jej wzrok. To fragment miecza wylonil sie spod odchylonego materialu i lsnil eterycznym blaskiem. Pomyslala o sopelkach zwisajacych z wlosow matki Ravusa. Rownowaga. Musi byc jak dobrze wykonany miecz: idealnie zrownowazona. Nie moglaby sobie ufac, gdyby dzialala pod wplywem krachu, stajac sie na przemian niebezpieczna i roztargniona, senna i pobudzona. Niezrownowazona. Nie wiedziala, jak dlugo jeszcze zdola sie powstrzymywac od wziecia eliksiru, ale przynajmniej troche mogla to odwlec. Przygryzla warge i znow zaczela sie przechadzac po wagonie. Wysiedli na stacji Long Branch, wyskakujac na peron, gdy tylko pociag zahamowal. W poblizu stalo kilka wolnych taksowek z zoltymi czubami. 142 -Co teraz? - zapytal Luis. - Gdzie my, U diabla, jestesmy? -Idziemy do mojego domu - odparla. Chwycila miecz za rekojesc, przerzucila opakowane ostrze przez ramie i ruszyla. - Musimy pozyczyc samochod. Niewielki ceglany dom wydawal sie mniejszy niz w jej wspomnieniach. Trawa byla brazowa i zasypana liscmi, drzewa czarne i nagie. Czerwona mazda stala na ulicy przed domem, choc o tej porze matka powinna byc w pracy. Na tablicy rozdzielczej lezaly zwiniete w kulke chusteczki i puste kubki po kawie. Val zmarszczyla brwi. Ten balagan nie pasowal do jej matki. Otworzyla drzwi i miala wrazenie, ze znalazla sie we snie: wszystko tu bylo znajome i obce zarazem. Dom byl otwarty, ale telewizor w pokoju wylaczony, a okna zasloniete, choc minelo poludnie. Trudno jej bylo zniesc widok pomieszczenia, w ktorym zobaczyla Toma pochylonego nad matka, ale teraz pokoj wydawal sie strasznie maly. Wczesniej zdazyl urosnac w jej glowie tak, ze nie wyobrazala sobie, jak zdola przejsc przez niego, by dotrzec do swojej sypialni. Zdjela miecz z ramienia i rzucila plecak na kanape. -Mamo? - zawolala cicho, ale odpowiedzialo jej milczenie. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Po prostu znajdz klucze - rzekl Luis. - Latwiej uzyskac przebaczenie niz pozwolenie. Val wlasnie sie odwracala, by go zrugac, gdy zauwazyla jakis ruch na schodach. -Val - odezwala sie matka. Zbiegla po schodach, ale zatrzymala sie na polpietrze. Miala czerwone oczy, skudlone wlosy i ani sladu makijazu na twarzy. Przez Val przelaly sie wszystkie emocje naraz: poczucie winy, ze tak zdenerwowala matke, zadowolenie, ze sie zemscila, i potworne wyczerpanie. Chciala, zeby obie przestaly sie czuc tak strasznie, ale nie miala pojecia, jak to zrobic. Matka powoli przeszla kilka ostatnich stopni i przygarnela ja mocno. Val wtulila sie w jej ramie, wdychajac zapach mydla i ledwo wyczuwalnych perfum. Odsunela sie z plonacymi oczyma. -Tak sie balam. Ciagle myslalam, ze ktoregos dnia wejdziesz jak gdyby nigdy nic. Ale nic wchodzilas. Dni mijaly, a ciebie nie bylo. - Matka mowila ochryple, az w koncu zalamal jej sie glos. -Juz jestem - rzekla Val. -Och, kochanie! - Matka z wahaniem wyciagnela dlon i poglaskala ja po glowie. - Jestes taka szczupla. I te wlosy... Val wysliznela sie. 143 -Daj spokoj, mamo. Lubie swoja fryzure.Matka zbladla. -Nie to mialam na mysli. Zawsze jestes piekna, Valerie. Tylko teraz wygladasz jakos inaczej. -Zmienilam sie - powiedziala Val. -Val - ponaglil ja Luis. - Kluczyki. Zmarszczyla brwi i wziela gleboki oddech. -Musze pozyczyc samochod. -Nie bylo cie tyle tygodni... - Matka po raz pierwszy zaszczycila Luisa spojrzeniem. - Nie mozesz znow wyjechac. -Jutro wroce. -Nie. - W glosie matki pobrzmiewala panika. - Tak mi przykro, Valerie. Przepraszam cie za wszystko. Nie masz pojecia, jak strasznie sie o ciebie martwilam i co sobie wyobrazalam. Ciagle czekalam, az policja zadzwoni i powie, ze znalazla cie martwa w rowie. Nie mozesz znowu mi tego zrobic. -Musze cos zalatwic - rzekla Val. - I nie mam wiele czasu. Sluchaj, nie rozumiem tej sprawy z toba i Tomem. Nie wiem, co sobie mysleliscie ani jak to sie stalo, ale... -Pewnie myslisz, ze ja... Hotfy (B(ac^ Waleczna -Ale juz mnie to nie obchodzi. -Wiec dlaczego... - zaczela matka. -To nie dotyczy ciebie. Nie moge wrocic do domu, zanim tego nie zalatwie. Prosze. Matka westchnela. -Oblalas egzamin na prawo jazdy. -Umiesz prowadzic? - odezwal sie po raz pierwszy Luis. -Mam probne prawko - powiedziala do matki Val, po czym zerknela na chlopaka. - Umiem jezdzic. Nie umiem tylko parkowac rownolegle. Matka podreptala do kuchni i wrocila z kluczykami i pilotem do alarmu, zawieszonymi na breloczku z krysztalowa literka "R". -Jestem ci winna troche zaufania, Valerie, wiec masz. Tylko nie kaz mi tego zalowac. -Spokojnie - odparla Val. Matka podala jej kluczyki. -Na pewno jutro wrocisz? Obiecaj. Val przypomniala sobie, jak palily ja usta, gdy nie dotrzymala obietnicy danej Ravusowi. Skinela glowa. Luis otworzyl frontowe drzwi. Val obrocila sie ku nim, nie patrzac na matke. -Nadal jestes moja mama - powiedziala. Gdy wyszla na schody, poczula promienie slonca na twarzy i pomyslala, ze przynajmniej jedna rzecz moze byc w porzadku. Jechala znajomymi drogami, starajac sie pamietac o sygnalizacji i zachowaniu dozwolonej predkosci. Miala nadzieje, ze nikt ich nie zatrzyma. -Wiesz, kiedy ostatnio jechalem samochodem? - rzekl Luis. - Jak bylismy U babci na Swiecie Dziekczynienia i jechalismy po cos do sklepu jej garbusem. Mieszkala na Long Island. Tam nie mozna sie przemieszczac inaczej, jak tylko samochodem. Zapamietalem to, bo ojciec wczesniej odciagnal mnie na bok i powiedzial, ze widzial w ogrodzie gobliny. Val milczala, koncentrujac sie na prowadzeniu. Minela filary otaczajace wejscie na cmentarz, ozdobione zlobieniami w ksztalcie wijacych sie bezlistnych lodyzek winorosli. Polozony na wzgorzu cmentarz znaczyly biale kamienie i luki pomnikow. Choc byl pozny listopad, trawa w tym miejscu zachowala zielona barwe. -Widzisz cos? - zapytala Val. - Dla mnie to wyglada na normalny cmentarz. Luis w pierwszej chwili nie odpowiedzial. Gapil sie przez okno, machinalnie unoszac jedna reke do niewidzacego oka. Hotfy (B(ac^ Waleczna -To dlatego, ze jestes slepa. Gwaltownie nacisnela hamulec. -Co tam jest? -One - wyszeptal Luis, kladac dlon na klamce. - Sa wszedzie. Wylaczyla silnik. -Luis? Mowil, jakby byl na innej planecie i rozmawial z samym soba. -Jezu, popatrz na nie. Skorzaste skrzydla. Czarne oczy. Dlugie, szponiaste palce. - Spojrzal na Val, jakby nagle sobie o niej przypomnial. - Padnij! Zanurkowala, opadajac glowa na kolana Luisa i czujac cieplo jego rak oraz ped powietrza nad glowa. -Co sie dzieje? - wrzasnela, przekrzykujac wycie wichru. Cos drapalo w obity skora dach i trzeslo maska. Potem wszystko sie uspokoilo, a wiatr ucichl do zera. Gdy Val ostroznie uniosla glowe, miala wrazenie, ze zaden listek sie nie porusza. Cmentarz zamarl. -Ta cala karoseria to zwykle wlokno szklane - powiedzial Luis, podnoszac wzrok. - Gdyby chcialy, moglyby bez trudu rozerwac dach. -Dlaczego tego nie zrobia? -Pewnie chca sprawdzic, czy nie przyjechalismy po to, zeby zlozyc kwiatki na jakims grobie. -Zaraz sie dowiedza. Wysiadamy. - Val siegnela na tylne siedzenie i rozwinela szklany miecz. Luis chwycil jej plecak i przewiesil sobie przez ramie. Val zamknela oczy i wziela gleboki oddech. Miala treme jak przed meczem lacrosse, ale czula sie inaczej. Wlasne cialo wydawalo jej sie obce, mechaniczne, a dzialanie zmyslow ograniczylo sie do odnotowywania kazdego dzwieku, kazdej zmiany koloru i ksztaltu. Poza tym nie czula prawie nic. Adrenalina burzyla w niej krew, wywolywala mrowienie w palcach i przyspieszala puls. Patrzac na miecz, otworzyla drzwiczki i wyszla na zwirowe podloze. -Przybywam w pokoju - powiedziala. - Zaprowadzcie mnie do swego przywodcy. Schwycily ja niewidzialne palce, szczypiac, targajac za wlosy, ciagnac i popychajac w glab wzgorza, gdzie kepki trawy unosily sie i odskakiwaly od brudnej ziemi. Ze zdlawionym krzykiem zaryla twarza w podloze, wdychajac silny zapach mineralow. Odepchnela sie rekoma od ziemi, usilujac wstac, ale ta zarwala sie pod nia, wciagajac w porosnieta korzeniami ciemnosc. Hotfy (B(ac^ Waleczna Zbudzila sie w sali pelnej skrzatow, zakuta w zlote lancuchy. Na postumencie usypanym z brudnej ziemi stal tron ze splecionych sosen o bladej jak kosc korze. Siedzacy na nim bialowlosy rycerz dal znak zielonoskorej skrzydlatej dziewczynie, przygladajacej sie Val obcymi, czarnymi oczyma. Na dany znak dziewczyna pochylila sie ku rycerzowi i powiedziala cicho cos, co wywolalo U niego grymas, byc moze pomyslany jako usmiech. Znajdowali sie we wnetrzu wydrazonego jak miska wzgorza. Z sufitu zwisaly dlugie korzenie, wyciagajace sie i skrecajace niczym palce, ktore nie moga czegos dosiegnac. Wszedzie dookola pelno bylo przeroznych istot, szepczacych, mrugajacych i przygladajacych sie Val. Niektore byly wysokie i chude jak patyki, inne malutkie i przemykajace w powietrzu jak Igielka. Jedne mialy rogi wyrastajace z brwi i wijace sie jak pnacza, inne - geste, zarzucone do tylu czupryny w roznych odcieniach zieleni. Byly i takie, ktore dreptaly na jakichs przedziwnych niewiarygodnych stopach. Val az sie wzdrygnela na widok dziewczyny o posypanych pylkiem skrzydlach i palcach o barwie kamienia ksiezycowego U nasady, a niebieskich na czubkach. Gdziekolwiek spojrzec, wszystko bylo kompletnie obce. Val znalazla sie na samym dnie kroliczej nory. Karlowaty czlowieczek z dlugimi, zlotymi wlosami przyklakl na jedno kolano przed siedzacym na tronie rycerzem, po czym wstal pospiesznie niczym chlopiec i niesmialo zerknal w strone Val. -Znalezli wejscie tak latwo, jakby ktos im je wskazal, ale kto chcialby tu przyprowadzac dwoje ludzi? Oto lamiglowka, nad ktora zapewne z rozkosza sie potrudzisz, panie moj, lordzie Roibenie. -Skoro tak mowisz - rzekl Roiben, kiwajac glowa. Skrzat cofnal sie. -Ja moge rozwiklac te zagadke - odezwal sie znajomy glos. Val przewrocila sie na plecy i skierowala glowe w tamta strone. Luis steknal. Mabry przeszla nad nimi, ocierajac sie rabkiem czerwonej sukni o policzek Val. Z lekkim dygnieciem wyciagnela przed siebie rzezbiona srebrzysta szkatulke. -Mam to, czego szukaja. Roiben uniosl brew. -Moj dwor nie jest zadowolony, gdy swiatlo sloneczne radosnie tancuje w jego korytarzach, chocby i po to, by dostarczyc wiezniow. Luis przewrocil sie na bok. Val spostrzegla, ze i on jest skuty lancuchami, a do tego ma zakrwawiona twarz. Powyrywano mu wszystkie kolczyki i agrafki. Mabry opuscila wzrok, ale nie wydawala sie zbyt zawstydzona. -Pozwol mi zrobic porzadek zarowno ze swiatlem, jak i z tymi, ktorzy je przyniesli. -Ty cholerna dziwko! - wykrzyknela Val, ale ktos uderzyl ja w ramie. Hotfy (B(ac^ Waleczna -O nic cie nie pytano - powiedzial zlotowlosy skrzat - wiec milcz. -Nie - odezwal sie krol Mrocznego Dworu. - Niech mowia. Tak rzadko goscimy smiertelnikow. Ostatni raz wprawdzie dobrze pamietam, ale trudno sie temu dziwic. - Niektore skrzaty zachichotaly. Val nie miala pojecia, o co chodzi. - Zdaje sie, ze chlopak ma dar widzenia. To jeden z naszych pozbawil cie oka, prawda? Luis z przerazeniem rozejrzal sie po sali, po czym zlizal krew z wargi i skinal glowa. -Ciekaw jestem, co widzisz, gdy na mnie patrzysz - rzekl Roiben. - Tymczasem jednak powiedzcie, po co tu przyszliscie i czy Mabry naprawde to ma. -Ona wyciela serce mojemu... - zaczela Val i przerwala. - Pewnemu trollowi. Przybylam, by je odzyskac. Mabry wybuchnela glebokim, zmyslowym smiechem. -Do tej pory Ravus juz dawno zdazyl umrzec. Jego cialo gnije pod mostem. Musisz to wiedziec. Po co ci teraz jego serce? -Niewazne, czy zyje, czy nie zyje - odparla Val. - Przyszlam po jego serce i odzyskam je. Roiben usmiechnal sie drwiaco, a Val poczula ciarki na plecach. Rycerz jasnymi oczyma zlustrowal dwojke smiertelnikow. 147 -Spelnienie twojej prosby nie lezy w mojej gestii, ale byc moze mojasluzebnica okaze sie hojna. -Obawiam sie, ze nic z tego - rzekla Mabry. - Spozywajac serce stworzenia, przejmuje sie czesc jego mocy. Z radoscia skonsumuje serce Ravusa. - Spojrzala najpierw na Luisa, a nastepnie na Val. - A swiadomosc, ze wy chcieliscie je miec, uczyni moja radosc jeszcze wieksza. Val mimo skutych na plecach rak zdolala sie podniesc na kolana, a nastepnie wstac. Krew bebnila jej w uszach, zagluszajac niemal wszystko inne. -Walcz ze mna. Stawiam swoje serce w zamian za serce Ravusa. -Smiertelnicy maja slabe serca. Po co mi twoje? Val zrobila krok w strone Mabry. -Skoro ja jestem taka slaba, to ty musisz byc cholernym tchorzem, jesli nie chcesz ze mna walczyc. - Zwrocila sie do skrzatow, do tych o kocich oczach, zielonej i zlotej skorze, zbyt dlugich i karykaturalnie krotkich cialach. - Jestem zwykla smiertelniczka, prawda? Jestem nikim. Zyje tyle, ile trwa westchnienie trolla. Tak mawial Ravus. Jesli zatem sie mnie boisz, jestes warta jeszcze mniej niz ja. W oczach Mabry pojawil sie niebezpieczny blysk, ale twarz pozostala spokojna. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Coz to za tupet, przemawiac tak do mnie na moim wlasnym dworze, na stopniach tronu mego nowego pana. -Nie wiem, kto ma wiekszy tupet - rzekla Val. - Czy ja, czy ty, ktora przyszlas tu tylko po to, by zamordowac go tak, jak zamordowalas Ravusa. Mabry parsknela krotkim, ostrym smiechem, ale w tlumie podniosl sie szmer. -Niech no zgadne - powiedzial leniwie Roiben. - Nie powinienem sluchac tej smiertelniczki ani chwili dluzej. Mabry otworzyla usta, po czym zamknela je z powrotem. -Przyjmij jej wyzwanie - kontynuowal Roiben. - Nie zycze sobie, by mowiono, ze czlonkini mojego dworu nie potrafila pokonac ludzkiego dziecka. Ani ze moja morderczyni byla tchorzem. -Jak sobie zyczysz - odparla Mabry, obracajac sie gwaltownie ku Val. - Gdy juz z toba skoncze, wykluje Luisowi drugie oko i zrobie nowa cytre z waszych kosci. -Wplec mnie w swoja cytre - syknela Val - A bede cie przeklinac za kazdym razem, gdy dotkniesz struny. Roiben wstal. -Czy zgadzasz sie na jej warunki? - zapytal. Val podejrzewala, ze krol daje jej szanse zrobienia czegos, lecz nie wiedziala czego. 148 -Nie - odparla tak czy owak. - Nie moge decydowac za Luisa. On nie ma nic wspolnego z moim wyzwaniem. -Ale ja moge decydowac za siebie - rzekl Luis. - Zgadzam sie na warunki Mabry, ale z jednym dodatkiem. Jesli Val wygra, oboje bedziemy mogli odejsc wolno. Val zerknela na Luisa, wdzieczna mu za rozsadek i zdumiona wlasna glupota. Roiben skinal glowa. -Zgoda. Jesli smiertelniczka wygra, udziele jej i jej towarzyszowi pozwolenia na bezpieczne przejscie przez nasze ziemie. A poniewaz nie uzgodnilyscie jeszcze zasad walki, pozwolcie, ze ja je ustale. Bedziecie walczyc do pierwszej krwi. - Westchnal. - Nie sadz, ze kieruje mna litosc. Zycie bez serc i kosci, gdyby miala je wam zabrac Mabry, raczej nie wydaje sie lepsze od spokojnej smierci. Mam natomiast kilka pytan do Mabry, na ktore nie odpowie, jesli nie bedzie zyla. Ostowa Glowko, rozkuj smiertelnikow i oddaj dziewczynie jej bron. Zlotowlosy czlowieczek przekrecil kluczyk w zamkach kajdan, a te opadly na ziemie z gluchym stukotem, ktory rozniosl sie echem w pieczarze. Luis wstal, pocierajac nadgarstki. Hotfy (B(ac^ Waleczna Kobieta o dlugiej, zaplecionej w cieniutkie warkoczyki brodzie przyniosla Val szklany miecz i przyklekla na jedno kolano, trzymajac klinge w rekach. Miecz Tamsona. Val zerknela na Mabry, ale jesli ten widok wzbudzil w kobiecie jakies uczucia lub chocby najlzejsze wspomnienie, nie okazala tego. -Dasz sobie rade - zapewnil Luis. - Co ona wie o walce? Nie jest rycerzem. Uwazaj tylko, zeby nie rzucila na ciebie czaru. Czaru! Val zerknela na swoj plecak, wciaz przewieszony przez ramie Luisa. Byla tam prawie pelna fiolka krachu. -Daj mi plecak - powiedziala. Luis zdjal go i podal jej. Wlozyla dlon do srodka i dotknela fiolki. Potem jej palce wymacaly zapalniczke. Wystarczy chwila, by zalala ja fala mocy. Odwrociwszy sie, ujrzala odbicie swojej twarzy w mieczu. W ruchomych swiatlach pieczary nabiegle krwia oczy i zabrudzona twarz wygladaly wyjatkowo potwornie. Pomyslala o Nancy, dziewczynie, ktora przejechal pociag, bo byla lak nafaszerowana krachem, ze nie zauwazyla reflektorow ani nie uslyszala pisku hamulcow. Co stracilaby Val, zyskujac mozliwosc tkania wlasnych iluzji? Odpowiedz zaciazyla jej niczym polkniety kamien: musiala odbyc te walke bez udzialu krachu. Musialy jej wystarczyc wlasne umiejetnosci: lata treningow lacrosse, tygodnie cwiczen z mieczem, walki na piesci z dzieciakami z sasiedztwa, ktore nigdy jej nie powiedzialy, ze bije sie jak dziewczyna; ciagle przesuwanie granic tego, co wydawalo jej sie mozliwe do zniesienia. Nie mogla zwalczyc ognia ogniem, ale mogla go zwalczyc lodem. Puscila zapalniczke i wziela z rak dziewczyny szklany miecz. Nie moge upasc, przypomniala sobie, myslac o Ravusie, Dave'ie i klockach domina, stojacych w rownych rzadkach. Nie moge upasc i nie moge przegrac. Dworzanie zrobili miejsce posrodku sali, tworzac pole w ksztalcie kwadratu. Val weszla do srodka, biorac gleboki oddech i zrzucajac na ziemie plaszcz. Chlodne powietrze przyprawialo ja o dreszcze. Czula zapach wlasnego potu. Mabry wystapila z tlumu, otoczona wirujaca mgielka, od czasu do czasu przybierajaca ksztalt zbroi. W reku dzierzyla bicz utkany z dymu. Jego koncowka wydawala sie ciagnac za soba szare smuzki, przywodzace na mysl plonace fajerwerki. Val zrobila krok do przodu i stanela w lekkim rozkroku, rozluzniajac kolana. Pomyslala o kiju do lacrosse, ktory trzeba trzymac mocno, ale luzno. Pomyslala tez o rekach Ravusa, ustawiajacych jej cialo w odpowiedniej pozycji. Zyly palily ja, domagajac sie krachu, ale zacisnela zeby i przygotowala sie do rozpoczecia walki. Hotfy (B(ac^ Waleczna Mabry wkroczyla w srodek pola. Val chciala zapytac, czy juz maja zaczynac, ale jej przeciwniczka przeciela biczem powietrze, nic pozostawiajac czasu na pytania, Val sparowala cios, probujac przeciac bicz na pol, ale ten zmienil sie w mgielke i ostrze przeszlo przez niego. Mabry znow uderzyla. Val zablokowala cios, po czym zamarkowala uderzenie, a potem zaatakowala, lecz zbyt plytko. Ledwie zdazyla sie uchylic przed kolejnym ciosem. Mabry zakrecila biczem nad glowa jak lassem. Usmiechnela sie do widowni, ktora zawyla w odpowiedzi. Val nie wiedziala, czy skrzaty okazuja sympatie, czy jedynie zadze krwi. Bicz znow przecial powietrze. Val uchylila sie, po czym uderzyla pod garda Mabry, usilujac zadac jeden z tych wymyslnych ciosow, ktore swietnie wygladaja, pod warunkiem, ze umie sie je wykonac. Chybila kompletnie. Pod dwoch kolejnych odpartych atakach zaczela odczuwac zmeczenie. Nie spala od dwoch dni, a jej ostatnim posilkiem bylo biale skrzacie jabluszko. Cofala sie pod naporem Mabry, a tlum rozstepowal sie przed nimi. -Myslisz, ze bylas bohaterka? - zaszydzila Mabry dostatecznie glosno, by byc slyszana w tlumie. -Nie - odparla Val. - Mysle, ze ty jestes czarnym charakterem. Przygryzla warge, probujac sie skoncentrowac. Ruchy Mabry nie mialy w sobie dosc zwinnosci, by zadac tak wyrafinowane ciosy. To wszystko dzialo sie w jej glowie. Bicz byl zludzeniem. Jak wiec Val mogla wygrac, skoro wystarczylo, by Mabry kazala biczowi uderzyc w danym kierunku lub siegnac dalej, niz pozwalala jego dlugosc? Zamachnela sie mieczem, by odeprzec kolejny cios. Mglisty sznur owinal sie wokol ostrza, a silne pociagniecie wytracilo jej z reki bron, ktora pofrunela przez sale, straszac cofajacych sie z krzykiem dworzan. W koncu miecz uderzyl o ubita ziemie i roztrzaskal sie na trzy czesci. Bicz znow uderzyl, tym razem celujac w twarz Val, ktora uchylila sie i ruszyla ku pozostalosciom miecza, scigana przez magiczna bron. -Nie przejmuj sie rychla smiercia - rzucila Mabry ze smiechem, ktory mial zachecic widzow do zawtorowania jej. - I tak mialas przed soba krotkie zycie, wiec co za roznica. -Zamknij sie! - Val usilowala sie skoncentrowac, ale byla zdezorientowana i przerazona. Walczyla kompletnie nie tak, jak nalezalo. Uderzala, jakby chciala zabic Mabry, a przeciez wystarczylo tylko raz ja ugodzic, by wygrac, lub zostac ugodzona, by przegrac. Jedno bylo oczywiste: Mabry jest prozna. Zachowywala sie arogancko i tak tez walczyla. Choc opierala sie przede wszystkim na iluzji, robila to w sposob, ktory nadawal jej pozory lepszej wojowniczki. Skoro potrafila Hotfy (B(ac^ Waleczna sprawic, by bicz wyrwal Val miecz, rownie dobrze moglaby kazac mu ciac ja w dlon albo wyczarowac noz na jej gardle. Najwyrazniej pragnela spektakularnego zwyciestwa. Jakiejs malenkiej blizny na policzku Val. Dlugiej rysy na plecach. Sznura owinietego wokol szyi. Traktowala to jak przedstawienie. Przedstawienie wspanialej aktorki przed sadem, ktory mial wydac werdykt w jej sprawie. Val zatrzymala sie zaledwie o trzydziesci centymetrow od szklanego miecza. Czubek i czesc klingi byly nieuszkodzone. Odwrocila sie. Mabry szla ku niej z wrednym usmieszkiem na ustach. Val wiedziala, ze musi zrobic cos nieoczekiwanego. Zrobila to wiec: po prostu stala i czekala. Mabry zawahala sie tylko na moment. Potem uderzyla. Val padla na ziemie, przetoczyla sie i chwycila klinge miecza, po czym - zupelnie nieelegancko, niespektakularnie i bez wdzieku - ugodzila Mabry w kolano. -Przerwac! - krzyknal zlotowlosy skrzat. Val odrzucila klinge, na ktorej czubku widniala odrobina krwi. To wystarczylo. Dopiero teraz rece zaczely jej drzec. Dymna zbroja i bicz Mabry rozwialy sie i kobieta znow stala przed nia w sukni. 151 -To i tak nie ma znaczenia - powiedziala. - Twoja krwawa pamiatka zgnije tak samo jak twoja milosc. Trup nie jest zbyt dobrym towarzyszem. Val nie zdolala powstrzymac usmiechu, ktory wykwitl jej na wargach -tak szerokiego, ze az sprawial bol. -Ravus zyje - odparla, z radoscia obserwujac niewyrazna mine Mabry. - Zerwalam zaslony i zmienilam go w kamien. Nic mu nie bedzie. -Nie moglas... - Mabry wyciagnela reke, a z dymu wylonil sie ksztalt bulata. Kobieta zamachnela sie niepewnie, celujac w glowe Val, ktora zatoczyla sie do tylu, zdazajac jedynie sie odchylic. Ostrze musnelo ja w policzek, tworzac bolesna szrame. -Powiedzialem: przerwac! - zawolal zlotowlosy, unoszac srebrna szkatulke. -Stop! - wlaczyl sie krol Niesfornego Dworu. - Trzykrotnie zawiodlas moje zaufanie, Mabry, niezaleznie od tego, Czy jestes szpiegiem, czy nie. Przez twoja lekkomyslnosc smiertelnicy wpuscili swiatlo do Mrocznego Dworu. Przez twoje tchorzostwo musimy dac smiertelniczce cenna nagrode. A przez twoja malostkowosc moja obietnica, ze smiertelnicy odejda z naszej ziemi nietknieci, zostala zlamana. Dlatego skazuje cie na wygnanie. Mabry wydala z siebie nieludzki krzyk, brzmiacy jak wycie wiatru. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Ty smiesz mnie skazywac? Mnie, zaufanego szpiega lady Nicnevin na Sfornym Dworze? Mnie, prawdziwa sluzebnice Mrocznego Dworu, a nie jakas pretendentke do tronu? Jej palce przeobrazily sie w dlugie noze, a twarz stala sie nienaturalnie wydluzona i monstrualna. Potem kreatura rzucila sie na Roibena. Cialo Val poruszalo sie automatycznie, wykonujac ruchy, ktore cwiczyla na zakurzonych deskach mostu setki razy, az weszly jej w krew. Sparowala cios Mabry i ugodzila ja w szyje. Krew splynela po czerwonej sukni i spryskala Val. Uzbrojone w noze rece schwycily dziewczyne, ryjac w jej plecach glebokie rany. Mabry przyciagnela ja ku sobie i zamknela w niby-milosnym uscisku. Val krzyczala z bolu, czujac, jak ogarnia ja paralizujacy strach, ale przeciwniczka niespodziewanie zwolnila uscisk i osunela sie na ziemie, plamiac ja gesta posoka. Nie poruszyla sie wiecej. W tlumie podniosl sie glosny szmer. Luis rzucil sie naprzod, odpychajac stojace mu na drodze skrzaty, i w ostatniej chwili zlapal padajaca Val. Jednak ona widziala tylko szklany miecz, roztrzaskany na kawalki i zalany krwia. "Nie moge upasc", pomyslala, choc te slowa nie mialy juz sensu. Swiat wirowal jej przed oczami. -Daj mi serce! - krzyknal Luis, ale w ogolnym chaosie nikt go nie uslyszal. -Dosc! - zawolal glos nalezacy prawdopodobnie do Roibena. Val nie mogla sie skupic. Widziala, ze Luis mowi cos do niej, a potem oboje przepychaja sie przez tlum. Potykala sie, a on ja podtrzymywal. Szli podziemnymi korytarzami, zostawiajac za soba gwar Mrocznego Dworu, az wydostali sie na chlodne wzgorze. -Moj plaszcz - wymamrotala Val, ale Luis nadal popychal ja w strone samochodu. Gdy dotarli, oparl ja o karoserie, a sam zlozyl fotel pasazera i wpuscil dziewczyne na tylne siedzenie. -Poloz sie na brzuchu. Jestes w szoku. Chodzilo o jakas szkatulke. Szkatulke z sercem w srodku, jak ta z bajki o krolewnie Sniezce. -Dostales ja od czlowieka z lasu? - zapytala. - On oszukal zla krolowa. Moze nas lez oszukal. Luis wzial rwany oddech, po czym gwaltownie wypuscil powietrze. -Zabieram cie do szpitala. To dotarlo do niej w wystarczajacym stopniu, by wzbudzic panike. -Nie! Ravus i Dave czekaja. Musimy tam jechac i zagrac w domino. -Przerazasz mnie jak diabli, Val - rzekl Luis. - Lez spokojnie. Jedziemy do miasta. Tylko mi tu, kurwa, nie zasnij. Blagam cie. Hotfy (B(ac^ Waleczna Wpelzla do srodka i wtulila twarz w skorzany fotel. Poczula, jak Luis otula ja swoja kurtka. Skrzywila sie. Pod wplywem lagodnego dotyku plecy zapiekly ja, jakby przypalano je ogniem. -Udalo sie! - szepnela do siebie, gdy chlopak przekrecal kluczyk w stacyjce i wyjezdzal na ulice. - Przeszlam na nastepny poziom! 153 Hotfy (B(ac^ Waleczna Rozdzial 14 Kazda istota ludzka powinna dazyc do tego, by przed smiercia dowiedziec sie, od czego ucieka, dokad biegnie i w jakim celu. James Thurber otarli do miasta o zachodzie slonca. Jechali wolno. Na drogach byly korki, a przy punktach poboru oplat tworzyly sie dlugie kolejki. Val wiercila sie na tylnym siedzeniu, trzesac sie z zimna, bo Luis uparl sie, by pozostawic otwarte okno. W dodatku kazde otarcie sie plecami o obicie fotela sprawialo jej bol, wiec nie mogla nawet sie odwrocic. -Wszystko w porzadku? - zapytal Luis. -Nie spie - odparta, przyklekajac i trzymajac sie zaglowka po stronie pasazera. Strasznie krecilo jej sie w glowie, ale udawala, ze tego nie dostrzega. Srebrna szkatulka lezala posrodku przedniego siedzenia. Slabe swiatlo dochodzace z zewnatrz uwypuklalo wyrzezbiony wieniec z kolczastych galazek, oplatajacych pojedynczy kwiat rozy. - Juz ciemno! -Nie mozemy jechac szybciej. Sa straszne korki, nawet w te strone. 154 Val przyjrzala sie Luisowi i nagle doznala wrazenia, ze widzi go po raz pierwszy w zyciu. Mial pokrwawiona twarz i rozpuszczone wlosy, ktore stworzyly rozwichrzona szope, ale na jego twarzy malowal sie spokoj, a nawet zyczliwosc. -Zdazymy na czas - powiedziala, starajac sie nadac glosowi odwazne, pewne brzmienie. -Jasne, ze tak - odparl Luis, a Val pomyslala, ze dobrze jest byc czlowiekiem i moc sie pocieszac klamstwami. W koncu dowlekli sie do tunelu i zaparkowali, wjezdzajac bocznymi kotami na chodnik. Luis wylaczyl silnik i wyskoczyl, odsuwajac siedzenie, by Val mogla wysiasc. Nim chwycila szkatulke i wysliznela sie z samochodu, chlopak juz pukal w pien. Val pognala po schodach, przyciskajac szkatulke do piersi. Gdy wpadla do ciemnego pokoju, po policzkach ciekly jej lzy. Ravus lezal na srodku podlogi. Skore mial biala jak marmur, lecz nie byl juz kamieniem. Val opadla na kolana obok niego, otwierajac szkatulke i wyjmujac z niej swoje krwawe trofeum. Bylo zimne i sliskie. Umiescila je w wilgotnej dziurze ziejacej w piersi trolla. Krew na podlodze zakrzepla, tworzac czarne smugi, poprzerywane w miejscach, po ktorych deptala Val. Na ten widok cos przewrocilo jej sie w zoladku. Holly Bl ack Waleczna Zerknela na Luisa. Chyba zrozumial wyraz jej twarzy, bo nagle kopnal stos ksiazek, posylajac w powietrze tuman pylu. Czas plynal, a oni trwali w milczeniu, wiedzac, ze przybyli za pozno. Lzy na policzkach Val wyschly, a kolejne nie chcialy poplynac. Miala ochote wrzeszczec albo szlochac, ale zadna z tych czynnosci i tak nie wyrazilaby tej potwornej pustki, ktora ja ogarniala. Pochylila sie i gladzila wlosy Ravusa, odgarniajac mu kosmyki z twarzy. Zapewne obudzil sie, gdy przestal byc kamieniem. Obudzil sie w pustym pokoju, czujac potworny bol. Czy ja wolal? Czy przeklinal ja, gdy zrozumial, ze zostawila go tu, by umieral w samotnosci? Pochylila sie jeszcze nizej, ignorujac zapach krwi, i przycisnela wargi do warg trolla. Te okazaly sie miekkie i nie tak zimne, jak sie obawiala. Ravus zakaszlal. Val cofnela sie gwaltownie i zamarla w pozycji siedzacej. Skora zarastala rane na piersi, a serce zaczelo bic stalym, wyrazistym rytmem. -Ravus? - szepnela Val. Otworzyl zlote oczy. -Wszystko mnie boli. - Rozesmial sie i znow zaczal kaszlec. - To chyba znaczy, ze jest dobrze. Skinela glowa, probujac sie usmiechnac, choc wywolywalo to bol miesni twarzy. 155 Luis przeszedl przez pokoj i przyklakl po drugiej stronie trolla. Ravus spojrzal na niego, a potem znow na Val. -To wy... wy oboje... uratowaliscie mnie? -Daj spokoj - rzeki Luis. - Mowisz, jakby to bylo dla Val cos wielkiego, pojsc na Niesforny Dwor, zawrzec uklad z Roibenem, wyzwac Mabry na pojedynek, odzyskac twoje serce, a potem dojechac tu w godzinach szczytu. Val zasmiala sie, ale nawet w jej wlasnych uszach ten smiech brzmial zbyt glosno i zbyt zgrzytliwie. Spojrzenie trolla zatrzymalo sie na niej, a dziewczyna zastanawiala sie, czy Ravus zaluje, ze to ona go ocalila. Czy czuje, ze bedzie teraz mial dlug wobec kogos, kto wzbudzil w nim obrzydzenie. Ravus steknal i probowal usiasc, ale zawiodly go sily. Opadl z powrotem na podloge. -Duren ze mnie - stwierdzil. -Nie ruszaj sie - rzucila pospiesznie Val, biegnac po koc i kladac go trollowi pod glowe. - Musisz odpoczywac. -Nic mi nie bedzie - odparl. -Na pewno? - zapylala. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Na pewno. - Wyciagnal reke, by scisnac dziewczyne za ramie. Skrzywila sie, gdy jego pola przesliznely sie po poranionych plecach. Troll przez dluzsza chwile spogladal jej w oczy, po czym uniosl rabek bluzki. Katem oka dostrzegla, ze material jest sztywny od krwi. -Odwroc sie. Zrobila to. Uklekla i uniosla bluzke nad glowe. Potrzymala ja tak przez chwile, po czym opuscila. -Zle wyglada? -Luisie - rzekl ostro Ravus. - Przynies mi kilka rzeczy ze stolu. Luis zebral skladniki i postawil je na podlodze obok trolla. Ravus pokazal mu, jak namascic plecy Val, potem jak uleczyc rany po wyrwanych kolczykach, a na koncu zrobil wieniec z amarantu z dodatkiem krysztalkow soli i dlugich zdzbel trawy i podal go Luisowi. -Zwiaz to w korone i przyloz do brwi Dave'a. Moge jedynie miec nadzieje, ze wydobrzeje. -Wez samochod - powiedziala Val - I wroc po mnie, kiedy bedziesz mogl. -Dobra. - Luis skinal glowa, podnoszac sie. - Przywioze Ruth. Nim zdazyl wstac, Ravus dotknal jego ramienia. -Myslalem o tym, co zostalo i nie zostalo powiedziane. Jesli plotki ktoregos z dworow beda wskazywaly na wine twojego brata, moze mu grozic wielkie niebezpieczenstwo. Luis wstal i wyjrzal przez okno na rozswietlone miasto. -Bede musial cos wymyslic. Zawre jakis uklad. Skoro do tej pory udawalo mi sie chronic brata, to i teraz dam rade. - Zerknal na Ravusa. - Powiesz komus? -Nie pisne slowka - odparl troll. -Sprobuje na to zasluzyc. - Luis pokrecil glowa i wyszedl przez nylonowa zaslone. Val spogladala za nim. -Jak myslisz - zapytala cicho - co sie stanie z Dave'em? -Nie wiem - odparl rownie cicho Ravus. - Ale przyznam szczerze, ze bardziej mnie obchodzi to, co sie stanie z Luisem. - Obrocil sie ku niej. - I z toba. Wygladasz okropnie. Usmiechnela sie, ale szybko spowazniala. -I tak tez sie czuje. -Wiem, ze bardzo zle cie potraktowalem. - Odwrocil glowe i patrzyl na wlasna krew na deskach podlogi. Jakie to wszystko dziwne, pomyslala. Niekiedy Ravus wydawal sie o wieki starszy od niej, a kiedy indziej Hotfy (B(ac^ Waleczna zachowywal sie, jakby byli rownolatkami. - Slowa Mabry zabolaly mnie bardziej, niz sie spodziewalem. Latwo mi bylo wierzyc, ze twoje pocalunki sa nieszczere. -Myslales, ze tak naprawde wcale cie nie lubie? - zdziwila sie Val. - A teraz? Co teraz myslisz? Obrocil sie ku niej. Na jego twarzy malowala sie niepewnosc. -Zadalas sobie wiele wysilku, zeby do tej rozmowy w ogole moglo dojsc, ale... Nie chce sobie za wiele obiecywac po tym fakcie. Polozyla sie na boku obok niego, wsparta na lokciu. -A co sobie obiecujesz? Przygarnal ja do siebie, uwazajac, by nie dotknac ran. -Mam nadzieje, ze czujesz do mnie to, co ja do ciebie - powiedzial glosem przypominajacym westchnienie. -A co czujesz? - zapytala, zblizajac usta do jego ust tak bardzo, ze czula sol na jego skorze. -Trzymalas dzis w rekach moje serce - rzekl - ale juz od dawna mi sie wydawalo, ze je tobie oddalem. Usmiechnela sie i zamknela oczy. Lezeli razem pod mostem, a za oknami swiatla miasta plonely jak niebo pelne spadajacych gwiazd. W koncu zasneli. ?"d? 157 Czarny ptak o skrzydlach mieniacych sie na fioletowo i niebiesko niczym rozlana benzyna przyniosl w dziobie liscik. Tanczyl na parapecie okna Val, postukujac lapkami w szybe, a oczy swiecily mu w blasku zachodzacego slonca jak brylki mokrego onyksu. -Dziwne - powiedziala Ruth, wstajac z miejsca, w ktorym lezala na brzuchu otoczona ksiazkami. Pracowaly nad raportem zatytulowanym "Zwiazek depresji poporodowej z dzieciobojstwem" w ramach dodatkowego projektu na lekcje higieny, majacego na celu analize spektakularnej porazki przy projekcie "macznego dziecka". Dziwnie bylo znow chodzic szkolnymi korytarzami po niemal miesiecznej nieobecnosci, czujac dotyk materialu koszulki na ledwie zabliznionych ranach i majac w nozdrzach czysty zapach szamponu i mydla, a w perspektywie obiadki zlozone z pizzy i mleka czekoladowego. Gdy mijal ja Tom, ledwie go zauwazala, zbyt zajeta bieganiem, podlizywaniem sie nauczycielom, nadrabianiem zaleglosci i obiecywaniem, ze juz nigdy w zyciu nie opusci ani jednego dnia w szkole. Podeszla do okna i otworzyla je. Ptak upuscil zrolowana kartke na dywan i odlecial z krakaniem. -Ravus przysyla mi listy. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Listy? - zapytala Ruth takim tonem, jakby wyobrazala sobie cos potwornie obscenicznego. Val przewrocila oczami. -Pisze, ze Dave w przyszlym tygodniu wychodzi ze szpitala. A Luis wprowadzil sie do dawnego mieszkania Mabry. Mowi, ze nawet jesli to ruina, to jednak ruina na Upper West Side. -A co z Lolli? Val pokrecila glowa. -Nie wiadomo. Zniknela. -Tylko o tym pisze Ravus? Val kopnela w kierunku Val lezace na dywanie kartki. -I ze za mna teskni. Ruth obrocila sie na plecy, chichoczac radosnie. -Co konkretnie napisal? Przeczytaj, przeczytaj! -Dobra, dobra. Juz otwieram. - Val rozwinela papier. - "Prosze, spotkajmy sie dzis wieczorem na placu z hustawkami za twoja szkola. Chce ci cos dac." -Skad on wie, ze za szkola jest plac z hustawkami? - zdziwila sie Ruth. Val wzruszyla ramionami. 158 -Moze wrona mu powiedziala.-Jak myslisz, co chce ci dac? - zapytala Ruth. - Troche skrzaciej milosci? -Ty obrzydliwa, wstretna babo! - zawolala Val, ciskajac w Ruth kolejnymi kartkami i rozrzucajac po pokoju cale wypracowanie. Potem usmiechnela sie od ucha do ucha. - Tak czy owak, nie mam zamiaru przedstawiac go swojej starej. Tym razem to Ruth wydala okrzyk grozy. Wieczorem, zdazajac ku drzwiom, minela matke siedzaca przed telewizorem, na ktorego ekranie jakiejs kobiecie wstrzykiwano w warge kolagen. Widok igly wywolal u Val chwilowy skurcz miesni, wspomnienie zapachu przypalanego proszku i mrowienie w zylach, ale tym wszystkim uczuciom towarzyszylo rownie silne instynktowne obrzydzenie. -Ide na spacer - powiedziala. - Wroce pozno. Matka wlepila w nia przerazony wzrok. -Chce sie tylko przejsc - wyjasnila Val, ale to nic rozwiazalo problemu niezadanych pytan i nieudzielonych odpowiedzi, ktore wciaz tkwily pomiedzy nimi. Matka wolala udawac, ze miniony miesiac w ogole nie istnial, a mowiac o nim, uzywala ogolnikow w rodzaju: "Kiedy cie nie bylo". Za tymi slowami lezaly rozlegle czarne oceany strachu, a Val nie wiedziala, jak po nich zeglowac. Hotfy (B(ac^ Waleczna -Nie wracaj zbyt pozno - rzekla cicho matka. Pierwszy snieg ubral galezie w biale rekawy i sprawil, ze niebo wydawalo sie jasne jak za dnia. Gdy Val szla przez boisko szkolne, znow zaczelo sypac. Z daleka zobaczyla czarna sylwetke Ravusa, siedzacego na zbyt malej hustawce i z koniecznosci pochylonego do przodu, bo nie miescil sie miedzy lancuchami. Byl pod wplywem czaru iluzyjnego, dzieki ktoremu zeby staly sie mniej wystajace, a skora mniej zielona, ale poza tym wygladal jak zawsze. Mial na sobie czarny plaszcz i rekawiczki, a na kolanach trzymal lsniacy miecz. Val zblizyla sie z rekoma w kieszeniach, czujac nagie oniesmielenie. -Czesc. -Pomyslalem, ze nalezy ci sie wlasna bron - powiedzial troll. Wyciagnela reke i przesunela palcem po metalu. Miecz byl cienki, mial jelec w ksztalcie splecionego bluszczu i gola rekojesc. -Jest piekny - wyszeptala Val. -To zelazo - dodal troll. - Wykute ludzkimi rekoma. Zaden skrzat nigdy nie zdola uzyc go przeciw tobie. Nawet ja. Val ujela klinge i usiadla na sasiedniej hustawce, rozgrzebujac nogami snieg i zmieniajac go w bloto. -To dopiero prezent! Ravus usmiechnal sie, wyraznie zadowolony. 159 -Mam nadzieje, ze nadal bedziesz mnie uczyl, jak go uzywac. Usmiechnal sie jeszcze szerzej. -Pewnie, ze tak. Musisz mi tylko powiedziec kiedy. -Przegladalam katalog Uniwersytetu Nowojorskiego. Ruth podoba sie wydzial filmowy, a poza tym maja druzyne szermiercza. Wiem, ze to cos calkiem innego niz walka, ktorej mnie uczyles, ale moze jednak jakies podobienstwo istnieje. Zreszta zawsze pozostaje lacrosse. -Chcesz studiowac w Nowym Jorku? -Jasne. - Wlepila wzrok w zablocone buty. - Musze skonczyc jakas szkole. Dostalam wszystkie twoje listy. - Czula, jak plona jej policzki, ale obwiniala o to mroz. - Zastanawialam sie, czy jest jakis sposob wyslania ci odpowiedzi. -Masz cos przeciwko ptakom? -Nie. Wrona, ktora do mnie przyslales, byla piekna, ale chyba jej sie nie spodobalam. -Powiem nastepnemu poslancowi, zeby zaczekal na twoja odpowiedz. Nie tak dawno temu ona sama byla jego poslancem. -Slyszales cos o Mabry? Co mowia skrzaty? Hotfy (B(ac^ Waleczna -Plotki dworskie glosza, ze byla podwojna agentka, ale oba dwory sie jej wypieraja. Wygnancy zyjacy w miescie wiedza, ze to ona mordowala. Jasny Dwor utrzymuje, ze robila to na zlecenie Mrocznego. Na razie jednak nikt nie powiazal tej sprawy z Dave'em. Niestety, obawiam sie, ze z czasem jego udzial wyjdzie na jaw. -A wtedy? -My, skrzaty, jestesmy zmiennym, grymasnym ludem. O jego losie zadecyduje kaprys, a nie sprawiedliwosc podobna do ludzkiej. -Zamierzasz wrocic na Jasny Dwor? Teraz, kiedy poznales prawde o Tamsonie? Pokrecil glowa. -Nic tam po mnie. Silarial zbyt lekko traktuje smierc swoich poddanych. -Wyciagnal reke i zatrzymal hustawke Val. - Wole pozostac blisko ciebie przez caly czas, jaki nam pozostal. -Jedno westchnienie trolla - przypomniala mu. Odziane w skore palce pogladzily ja po wlosach i dotknely policzka. -Moge wstrzymac oddech. 160 Hotfy (B(ac^ Waleczna Podziekowania Jestem niesamowicie wdzieczna mojemu Bezimiennemu Warsztatowi z Filadelfii (Ann, Gail, Judith, Ricardowi, Vicky, Efowi i Gregowi) za doprowadzenie do tego, ze hucznie rozpoczelam te opowiesc, i Druzynie Gwiazd z Massachusetts (Ellen, Delii, Kelly, Gavinowi, Dorze i Sarah) za to, ze ja zakonczylam. Kiedy brakowalo mi wiary w siebie, ich wiara we mnie byla nieoceniona. Na pewnych etapach powstawania tej ksiazki czytalo ja wiele roznych osob, udzielajac mi rad i slow zachety. Dziekuje im wszystkim, szczegolnie zas Philowi, Angeli, Jenni i Elce za mowienie wlasciwych rzeczy we wlasciwych momentach. Dziekuje tez mojemu niezmordowanemu redaktorowi Kevinowi i niezniszczalnemu agentowi Barry'emu za wiare, ze potrafie jeszcze raz wyjac krolika z kapelusza (i za ignorowanie przypadkow, w ktorych wyjmowalam stamtad cos zupelnie innego). Przede wszystkim jednak dziekuje Steve'owi, Joshowi i Cassie za znoszenie ciaglego pisania i poprawiania wraz ze mna, oraz Theo za to, ze znosil mnie podczas tego pisania. 161 Holly Bl ack Waleczna This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-26 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/