Tkaczka piesni - NORTON ANDRE

Szczegóły
Tytuł Tkaczka piesni - NORTON ANDRE
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tkaczka piesni - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tkaczka piesni - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tkaczka piesni - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andre Norton Tkaczka piesni A. C. Crispin Przelozyla EWA WITECKA Tytul oryginalu SONGSMITH Nanoszony latami przez wichury pyl wodny od morza pokryl skorupa soli mury, strzegace stromej alei prowadzacej z nabrzeza do miasta, malujac brudnobiale plamy na pociemnialych ze starosci kamieniach. W ostatnich blaskach zachodu Droga-Rybaka-Powracajacego-z-Pustymi-Sieciami byla pusta, znaczyly ja tylko gesto kladace sie cienie.Szczupla postac w ciemnej oponczy slaniala sie na nogach po dwumiesiecznej morskiej podrozy. Pod naglym, gwaltownym uderzeniem zawieruchy zachwiala sie i poslizgnela na kocich lbach zasmieconej, smierdzacej uliczki. Przed upadkiem ocalila nieszczesnego wedrowca dluga, zwienczona glowa gryfa palka, ktora sluzyla mu za laske i w razie potrzeby jako bron. Podrozny wcisnal sie do starozytnej bramy, zeby schronic sie przed nadciagajaca burza. W smuklych dloniach o dlugich palcach sciskal zniszczony futeral recznej harfy i polatana sakwe. W glebi ulicy migotalo slabe swiatelko obiecujac schronienie przed wichura i nadciagajaca sniezna burza. Kiedy harfiarz podszedl blizej do .migotliwego blasku, przekonal sie, iz byla to latarnia ze statku, wystarczajaco oslonieta, zeby jej plomyk nie zgasl. Wisiala na zewnatrz niezgrabnego budynku z ciemnych bali. Nawet przez swist wichury dobiegaly tu odglosy pijackiej hulanki. Podrozny uwaznie przyjrzal sie zajazdowi i zdal sobie sprawe, ze zaden czlowiek ze wzglednie pelna sakiewka nie bedzie szukal tutaj posilku, a tym bardziej noclegu. Pod wyblaklymi literami na kolyszacym sie szyldzie jakis nieprawdopodobny ksztalt baraszkowal wsrod rozkolysanych fal. Bard skrzywil sie, ale wspomnial prawie pusty mieszek ukryty przezornie za pazucha poplamionego morska woda skorzanego kaftana. Walczac z wichura zdolal otworzyc drzwi i potykajac sie wszedl do srodka. Ogluszyla go wrzawa, ochryple smiechy i pijacka klotnia. Nie odrywajac wzroku od plecow karczmarza ostroznie przemierzyl podloge szynku, rownie zdradliwa jak ciemna uliczka na zewnatrz, pozalewana winem i pokryta walajacymi sie poobgryzanymi koscmi. Karczmarz, chudy, lysiejacy mezczyzna (tylko nad uszami sterczaly mu kepki wlosow) o czerwonym nosie odwrocil sie, gdy nowo przybyly pociagnal go za rekaw. -Prosze o wybaczenie, panie - wymamrotal obcy. - Czy bedziesz mial cos przeciwko kilku piesniom przy ognisku dla swoich gosci? Szynkarz dorownywal wzrostem bardowi, tak ze ich oczy byly na tym samym poziomie, gdy mierzyl go spojrzeniem. Pozniej nagle skinal glowa. -Nie bede, jezeli zaplacisz za poslanie i posilek tak jak wszyscy inni, minstrelu. -To sie rozumie. - Przybysz potrzasnal glowa i zrzucil kaptur, odslaniajac mase ciemnych, krotko obcietych kedzierzawych wlosow. Male kolczyki zalsnily w blasku ogniska. -Zaraz zaczne... -Dziewka! I to urodna! Mylt, na Kly Psow z Alizo-nu, skad ja wytrzasnales? - Ciezka dlon opadla na ramie podroznej, odwracajac ja twarza do barczystego rybaka o zaczerwienionym od wina i wiatrow obliczu. Ten gwaltowny ruch rozsunal faldy oponczy, odslaniajac srebrny wisior spoczywajacy na piersiach dziewczyny. Na widok symbolu mezczyzna cofnal sie i opuscil reke. -Ja nie wiedzialem... Nie zauwazylem... -Niezdarnie dotknal palcami czola w przepraszajacym gescie. - Prosze o wybaczenie... Tkaczka piesni z wdziekiem pochylila glowe i zacisnela dlon na oznace swego zawodu, trzech przeplatajacych sie kolach o splaszczonych, ostro zakonczonych brzegach. -Zaczne teraz - powiedziala do karczmarza, jak gdyby nic sie nie stalo. Podeszla do ustawionej przy ogniu lawki, otworzyla futeral i wyjela z niego podniszczony juz instrument o starodawnym ksztalcie, sporzadzony z wiekowego drzewa wisni. Zdobiace go zawijasy i wypukle prostokaty, pokryte srebrzystoniebieskim metalem, polyskiwaly slabo w migotliwym blasku. Oparlszy harfe na kolanach wydobyla trzy prztyki z wewnetrznej kieszeni czerwonej tuniki, po czym nasunela je na kciuk, palec wskazujacy i srodkowy. Zaczela stroic instrument. Uslyszawszy miekkie dzwieki, obecnych w izbie dwunastu rybakow, sulkar-skich zeglarzy oraz dwoch siwych Sokolnikow sluzacych jako zolnierze na statkach wladcow morza, przestalo rozmawiac i w pelnym szacunku milczeniu zgromadzilo sie wokol ogniska. -Podejdzcie blizej, panowie! - ponaglil ich glosno Mylt karczmarz. - Posluchajcie wedrownej minstrelki, ktora laskawie zechciala dostarczyc nam rozrywki w ten sztormowy wieczor. Posluchajcie pani... - Zawahal sie, uswiadomiwszy sobie wlasne niedopatrzenie. Dziewczyna dokonczyla z wymuszonym usmiechem: -Eydryth z Kar Garudwyn. -...pani Eydryth z Kar Garudwyn! - dokonczyl szumnie. Zapadla gleboka cisza. Eydryth zaczela grac wesola, zachecajaca do przytupywania melodie, cwiczac zgrabiale palce, a jednoczesnie oceniajac audytorium. Sami mezczyzni i wiekszosc z nich to zeglarze lub rybacy. Morskie piesni powinny im sie spodobac, podobnie jak opowiesci o szlachetnych czynach, zaginionych kochankach i syrenach o slodkim glosie. Moze jakas sprosna piosenka na koniec, zeby pobudzic ich do smiechu, gdy beda wrzucali monety do futeralu. -Laskawi panowie, posluchajcie piesni, ktorej nauczylam sie na sulkarskim statku "Rybolow" - powiedziala z cicha nadzieja, ze nie zachrypla podczas tego zimnego, slotnego dnia. - Opowiada o zolnierzach, ktorymi dowodzil jeden z waszych legendarnych bohaterow Wojny Kolderskiej, Simon Tregarth. Zaspiewam wam Krwawiaca granice. Eydryth zaczela spiewac, najpierw cicho, a potem coraz glosniej, az jej kontralt napelnil zadymiona izbe dzwiekami czystymi jak srebro. My, Tregarthowy stawny huf, Estcarpu strzezem granic, Za krzywde sierot i Izy wdow Dzis pomste przysiegamy. Z krwi Sokolnikow wiedziem rod - Przed nami jedna droga; Jeden nas czeka krwawy trud: Z ojczyzny wygnac wroga. Kiedy skonczyla druga zwrotke i zaczela trzecia, szybko omiotla spojrzeniem twarze sluchaczy. Mezczyzni pochylili sie do przodu, zupelnie zapomniawszy o rozmowach. Eydryth odprezyla sie. Ludzie z portu Eslee byli rownie wrazliwi na "czary" rzucone przez zreczne palce i wycwiczony glos, jak mieszkancy zamorskiego High Hallacku czy przeslonietego czarodziejska mgla jej ojczystego Arvonu. Miala nadzieje, iz tak samo szczodrze zaplaca jej za wystep, gdyz dluga podroz na pokladzie "Rybolowa" pochlonela prawie wszystko, co zarobila podczas wedrowki przez Kraine Dolin. Czwarta i piata zwrotka poszly jej jeszcze lepiej. Wowczas juz wszyscy kolysali sie w rytm piesni. Eydryth zakonczyla ballade ostatnia triumfalna nuta i mezczyzni z uznaniem stukneli kubkami w stol. -Jeszcze jedna, tkaczko piesni! Jeszcze jedna! Jakis Sulkarczyk, barczysty i jasnowlosy jak wszyscy z jego rasy, ryknal zagluszajac pozostalych: -Sulkarska melodie, tkaczko! Zaspiewaj piesn dla Synow Sula! Na szczescie nasluchala sie wielu piesni od zeglarzy z "Rybolowa", ktorzy bez przerwy spiewali przy pracy, a ich melodia latwo wpadala w ucho. Eydryth zamknela oczy. Przygrywajac sobie cicho, szukala wlasciwego klucza... Tak, znalazla go. -Dobrze, laskawi panowie. Posluchajcie ballady Zaglada Sulkaru, ktora opowiada o tym, jak wielki bohater Magnis Osberik wolal raczej zniszczyc swoja twierdze niz dopuscic, zeby wpadla w rece Kolderczykow. Tym razem melodia byla smutna i przygnebiajaca, jak przystalo na tragiczna opowiesc. Eydryth zaczela: Ogien i woda, i niebo blade - Sprzegly zywioly sie wraze Na twoja kleske, twoja zaglade, Sulkarze, dumny Sulkarze. Gdy nawalnica grom sle za gromem, Osberik podwaja straze: "Ty jestes miasto niezwyciezone, Sulkarze, mezny Sulkarze!" Spiewajac zagubila sie w muzyce. Nie widziala juz brzydoty otoczenia, piesn przeniosla ja do starozytnej twierdzy i owej tragicznej nocy. Glos Eydryth nabral jekliwego brzmienia, gdy opiewala desperacki opor oblezonej fortecy: Mgla nadciagnela, zakryla niebo, Grod zniknal w bialym oparze. Z Kolderu przyszla - ginac ci trzeba, To twoja zguba, Sulkarze! Juz smierc po ciebie szponami siega, Wnet twarz swa sroga ukaze. W gruzy obroci sie twa potega, Grodzie nieszczesny, Sulkarze. Twarz marynarza posmutniala, a Eydryth zastanowila sie przez moment, czy tamtej strasznej nocy nie stracil on ojca albo stryja. Prawie widziala mocarna postac Magnisa Osberika w helmie w ksztalcie niedzwiedziego lba i jego wielki miecz ociekajacy krwia, ktora plamila posiekane na strzepy sztandary owej starozytnej fortecy. Spiewajac ostatnie smutne, ale zarazem tryumfalne strofy, podniosla glos: Rabia topory, blyskaja miecze, Dokola w dzikim rozgwarze Horda szalona morduje, siecze. Ty wciaz sie bronisz, Sulkarze. Juz sie wrogowie wdarli na zamek, Pobici sludzy i straze, Nowe watahy wala przez brame - Daremny opor, Sulkarze! Choc sprzymierzency przyszli z odsiecza, Osberik odejsc im kaze. "Sam walczyc bede - w te slowa rzecze - Grodzie zgubiony, Sulkarze! Uchodzcie z zamku, wierni obroncy, Na coz wam ginac w pozarze? My zostaniemy tutaj do konca W Sulkarze, drogim Sulkarze." W morzu huczacym ognia, kamieni Za sprawa Magnisa czarow Miasto zniknelo z powierzchni ziemi. Nie ma juz, nie ma Sulkaru. Kiedy zamarla ostatnia slabnaca nuta, w izbie przez dluga chwile panowalo milczenie. Pozniej sluchacze poruszyli sie, jakby budzac sie ze snu. Sulkarczyk odchrzaknal i rzekl: -Dobrze sie spisalas, tkaczko piesni. Nigdy nie slyszalem, by ktos zaspiewal to lepiej od ciebie. - Srebrna moneta blysnela w powietrzu i wyladowala w futerale harfy. Po nim, jakby ten gest marynarza otworzyl wrota sluzy, posypaly sie nastepne. Eydryth w podziece skinela glowa, a pozniej zaspiewala im Pakt z Mchowa Niewiasta. Lzejszy nastroj zapanowal w izbie, gdy uraczyla sluchaczy skoczna, piskliwa melodia Czarodzieja jednego czaru. Orzezwiwszy sie lykiem piwa postawionego przez Sulkarczyka (choc dokuczalo jej pragnienie, nie odwazyla sie wypic wiecej - burczalo jej w brzuchu z glodu i musiala zachowac jasnosc mysli, zeby uzyskac potrzebne jej informacje, o ktore nie smiala pytac otwarcie), zaspiewala Nie wzywaj mego imienia w boju. Tej piesni przed laty nauczyl ja ojciec... Tylko nie myslec o nim, powiedziala sobie w duchu, czujac ucisk w gardle grozacy popsuciem ostatniego wiersza ballady. Kiedy skoncze spiewac, kiedy juz bede miala pieniadze na dalsza podroz, dopiero wtedy bedzie mi wolno przypomniec sobie twarz Jervona. Dopiero wtedy pomysle o moich przybranych rodzicach, o pani Joisan i o panu Kerovanie. Wroce w mysli do Obreda, do mojej kasztanki Yyary, do Hyany, Firduna i do samego Kar Garudwyn, oby Naeve chronila jego mieszkancow! Ale przedtem musze spiewac i nawet slowem sie nie zdradzic, czego szukam i dlaczego zawedrowalam tak daleko od domu... Starajac sie zapanowac nad smutkiem, zagrala pierwsze akordy Gniewu Keylora. Czula, ze zmeczenie oplata ja jak rzucony w bitwie plaszcz, knebluje, oslepia. Jeszcze tylko dwie piesni, przyrzekla sobie. Jeszcze tylko dwie, a potem bede mogla skonczyc wystep i zebrac monety. Wiedziala, ze dala z siebie wszystko i zasluzyla na zaplate. -A teraz, laskawi panowie - powiedziala po kilku minutach, tlumiac rozwarta dlonia ostatnie dzwieki Gniewu Keylora - zaspiewam wam nowa piesn, ktora ulozylam o przekletym kolderskim grodzie Sipparze na wyspie Gorm. Posluchajcie wiec Ballady o upiornym miescie. Eydryth sciszyla glos i z gardla wydobyla dziwne, brzekliwe brzmienie. Pomyslala, ze przeciez ow Sippar - albo to, co z niego pozostalo - lezal po przeciwnej stronie zatoki, w odleglosci zaledwie jednego dnia podrozy statkiem. Zadnych dzieci dzis nie ma w Sipparze, W porcie cicho, nie widac czlowieka, W pustce ulic jedynie wiatr gwarzy - Martwe ciala usnely na wieki. Gdy Kolderu runela nan szarza, Gdy sie noc uczynila o swicie, Smiercia swoja grod Sippar oskarzal Wroga, ktory wysysal zen zycie. Tak, to miasto po dwakroc zginelo. Krew i magia demonow je plami. Kolder, straszne swe wienczac dzielo, Grod zywymi zaludnil trupami. Kiedy Tregarth pojawil sie zbrojnie, Kiedy magia sie starla z czlowiekiem, Drugi raz umarl Sippar spokojnie, Martwe dala usnely na wieki. Juz umarli zasneli w mogilach, Z jarzma cial swych nareszcie sa wolni. Niech nieczysta nie trwozy ich sila, Niech na zawsze zapomna o wojnie. Nie odwiedza juz kupcy Sipparu - W pustych domach buszuja dzis myszy, Na ulicach ni zgielku, ni gwaru - Mc upiornej nie maci tu ciszy. Kiedy umilkly ostatnie slowa piesni, jej sluchacze zadrzeli, a potem jakby zbyt szybko sie wyprostowali. Jegomosc, ktory zaczepil ja, gdy weszla do "Tanczacego Delfina", zerknal przez swoje ramie, jakby spoczela na nim widmowa dlon. Nie mozna dopuscic, zeby odeszli w nocny mrok, pomyslala. Szczypta rubasznosci pobudzi ich do smiechu i rozwiaze sakiewki. I nie ma obaw, nie zazycza sobie jakiejs piesni z High Hallacku, ktorej i tak by nie zrozumieli... Sprosnosc wszedzie jest sprosnoscia... -A teraz, panowie! - zawolala. - Zaspiewam wam ostatnia piesn tego wieczoru. Posluchajcie wiec Ballady o posagu sluzacej. Zagrala pierwsze akordy opowiesci o biednej mlodej sluzacej, ktora spotkala zeglarza czyhajacego na jej cnote i udajacego, ze zamierza sie z nia ozenic. Strofy plynely wsrod smiechu zgromadzonych. Piekna panna wysluchala pochwal swej urody i chetnie przyjela bogate dary od zalotnika, lecz nieszczesliwym trafem zdolala pozostac cnotliwa - do dnia, w ktorym pechowy zeglarz powrocil z rejsu tylko po to, by sie przekonac, ze wlasnie owa dziewczyna z innym wiaze sie slubem; jego dary staly sie jej posagiem! Eydryth sama sie usmiechala, spiewajac refren po raz ostatni: Ach, jakaz byla to slicznotka, Spotkalem ja, gdym zszedl na lad. Bodajbym nigdy jej nie spotkal, Ogolocila kiese ma! -Dziekuje, dziekuje wam za uwage. Wstala i uklonila sie, po czym saczac piwo sluchala, jak pili za jej zdrowie i klaskali. Nastepne monety zabrzeczaly w futerale harfy. Kiedy sluchacze wreszcie opuscili karczme, Eydryth policzyla nocny zarobek. Starczy na osobny pokoj, kolacje i sniadanie, pomyslala. A moze i na kilka dni podrozy? Karczmarz zaprowadzil ja do malej, pustej izdebki na poddaszu. Wsunela futeral z harfa i torbe pod drewniane lozko, umyla twarz i rece w lodowatej wodzie czekajacej na goscia w dzbanku, po czym zeszla cos zjesc. W karczmie bylo teraz prawie pusto, pozostali tylko nieliczni goscie, ktorzy tu nocowali, a i oni niebawem udali sie na spoczynek. Karczmarz Mylt przyniosl jej posilek. Przyjemnie zaskoczyla ja goraca zupa z homarow, pasztet z jarzyn i dobre wino, ktore przed nia postawil. Zjadla wszystko z apetytem. -Dziekuje ci, panie. Jadlo bylo wysmienite. Niski mezczyzna skinal z zadowoleniem glowa i rzekl: -To moje wlasne przepisy. Goscie wybacza niedostatki w obsludze, jezeli jedzenie bedzie smaczne, a piwo dobrze schlodzone. Mozesz pozostac tu jeszcze jeden dzien, tkaczko piesni. Rzadko sie zdarza, zeby jakis bard oczarowal moich klientow tak jak ty. -Dziekuje, ale nie, musze rano wyruszyc w dalsza podroz. - Wypila lyczek wina z kielicha. - Powiedz mi - dodala z udana obojetnoscia - ile jest dni drogi do samego miasta Es? Chcialabym je zobaczyc. -Pieszo? - spytal Mylt, a gdy skinela twierdzaco glowa, zastanawial sie chwile, nim odpowiedzial: - Co najmniej cztery, a raczej piec. To cale dwa dni konno. -Czy drogi sa dobre? -Tak i dobrze strzezone. Koris z Gormu to sprawiedliwy maz, nie ma w zwyczaju rozpieszczac rozbojnikow, wiec ostatnio trzymaja sie z dala od glownych szlakow. -Koris z Gormu... syn Hildera - powiedziala Eydryth, przypomniawszy sobie opowiesc, ktora uslyszala na pokladzie "Rybolowa". - Ludzie mowia, ze to on praktycznie rzadzi teraz Estcarpem razem z pania Loyse. Czarownice zajmuja sie przede wszystkim swoja slabnaca moca. Mylt znizyl glos, mimo ze poza nimi nikogo juz nie bylo w wielkiej izbie. -Tak wlasnie jest - zgodzil sie z nia - ale raczej nie powinno sie mowic o tym glosno. Przed laty, podczas Wielkiego Poruszenia, sporo z nich umarlo, niektore zas przezyly, ale sa jak wypalone skorupy. Pozostale jednak nadal wladaja moca czarodziejska. -Wielkiego Poruszenia? - odwazyla sie zapytac. -Kiedy karstenski ksiaze Pagar zapragnal najechac nasz kraj, czarownice skupily cala swoja moc i magie, zeby poruszyc sama ziemie. Gory oddzielajace Karsten od Estcarpu zatrzesly sie i runely, a jednoczesnie inne szczyty wydzwignely sie ku niebu. Najezdzcy zostali starci z powierzchni ziemi podczas jednej nocy i wszystkie drogi wiodace do Karstenu zniszczone. -To musialo byc straszne. -Tak, na pewno. Bylem wtedy jeszcze chlopcem, a mimo to pamietam ow dzien. Wydawalo sie, ze jakis cien przeslonil caly kraj... cien, ktorego sie nie widzialo, tylko czulo. Ten cien uciskal wszystko, co zyje, jak piesc, ktora chcialaby wgniesc nas w ziemie, byl taki ciezki... - Karczmarz zadrzal na to wspomnienie. Eydryth pospiesznie powrocila do tematu bardziej ja interesujacego. -Powiedziales, ze niektore czarownice zachowaly swoja moc? -Tak, jesli to, co slysze, jest prawdziwe. Jak sama stwierdzilas, czarownice odwrocily swa uwage od wladzy nad Estcarpem. Juz nie rzadza naszym krajem, rzadzi nim Koris i pani Loyse, a pomagaja im ich przyjaciele i towarzysze broni, cudzoziemiec, pan Simon Tregarth i jego zona, pani Jaelithe. - Mylt rozejrzal sie nerwowo. - Czy wiesz, ze ona kiedys byla czarownica? Eydryth wiedziala, ale udala zaskoczenie, chcac wyciagnac z niego jak najwiecej. -Naprawde? Mylt podniosl reke, jakby chcial zlozyc przysiege. -Tak. Byla czarownica, zanim zostala jego zona. Kiedy sie pobrali, urodzila swemu malzonkowi dzieci - bylo to wiec prawdziwe malzenstwo - a przeciez... - Znowu rozejrzal sie wokolo, po czym nachylil tak nisko, ze poczula jego kwasny oddech i zobaczyla czarne wagry na nosie - ...a przeciez ona nadal wlada moca! Chociaz od dawna nie jest panna! Eydryth przybrala odpowiednio zdziwiona mine, jakkolwiek wcale jej to nie zaskoczylo: jej wlasna matka, Elys, takze nie utracila swej mocy wraz z dziewictwem. -Ludzie mowia, ze pozostale czarownice nigdy nie wybaczyly pani Jaelithe tego, ze weszla do loza swego malzonka, a mimo to nie stracila swego daru. Uwazaja to za zdrade - dokonczyl Mylt. -Moze jej zazdroszcza - Eydryth zaryzykowala lekka kpine. Karczmarz zachichotal rubasznie. -Nie czarownice z Estcarpu, minstrelko! One ledwie toleruja mezczyzn, a nie pozadaja ich! -Powiedz mi, Mylcie, czy czarownice kiedykolwiek... pomagaja ludziom? - Eydryth ulomkiem chleba starannie wycierala miske z resztek zupy homarowej. -Mowia, ze tak, czasami. Blogoslawia zbiory i tym podobne, przywoluja burze podczas suszy, uspokajaja wiatr i fale, zeby chronic statki w portach. -A co z pomniejszymi czarami... uzdrawianiem, no, czyms w tym rodzaju? -Tak, tym tez niekiedy sie zajmuja. Lekarstwa, napoje, amulety przeciw chorobom... - Przelal reszte wina z dzbanka do kielicha Eydryth, a nastepnie ostroznie ustawil puste naczynia na tacy. - Czy czegos sobie jeszcze zyczysz, minstrelko? -Nie, dziekuje, nic mi juz nie trzeba. - Dziewczyna dopila wina i wstala. - Dobrej nocy. -Zycze ci milych snow, tkaczko piesni. Skinawszy glowa na pozegnanie, Eydryth weszla na schody prowadzace na poddasze. Szla powoli. Byla tak zmeczona, ze nawet te kilka lykow wina wypitych do kolacji sprawilo, iz jej czlonki wydawaly sie obciazone jaskrawymi ciezarkami od sieci rybackich, ktore zdobily sciany "Tanczacego Delfina". Podloga pod jej zniszczonymi skorzanymi butami zdawala sie kolysac rytmicznie, jakby Eydryth nadal przemierzala ocean na pokladzie "Rybolowa". Kiedy dotarla do swojej izdebki, sciagnela z siebie ubranie i wsunela sie pod szorstkie welniane koce, zbyt zmeczona, aby szukac koszuli nocnej. Sen obejmowal ja olowianymi ramionami, gdy nagle otworzyla oczy: -Zapomnialam! Na Jantarowa Pania, jestem taka zmeczona... - szepnela. Z westchnieniem odrzucila na bok koce i siegnela po lezaca na podlodze laske zwienczona figurka gryfa. Przyciagnawszy ja do siebie w ciemnosciach, druga reka odnalazla po omacku amulet, ktory nosila ukryty pod ubraniem. Poczula w dloni znajomy, cieply ksztalt z bursztynu i ametystu, przesunela palcem po symbolach Gunnory - snopie zboza oplecionego winorosla o dojrzalych gronach. -Pani - szepnela - potrzebuje Twojej pomocy w moich poszukiwaniach. Prosze cie, chron tych, ktorych kocham, tych, ktorzy mieszkaja w Cytadeli Gryfa. Chron pania Joisan i jej malzonka, pana Kerovana. Chron tez ich corke Hyane i syna Firduna. A przede wszystkim, prosze Cie, chron mego ojca. Pomoz mi znalezc kogos, kto moze go uzdrowic, tak zeby po tylu latach znow stal sie soba. I, Pani... - Jej cichy szept ginal w mroku. - Prosze... pozwol mi odnalezc moja matke, pania Elys. Tak dawno od nas odeszla... Chron ja, gdziekolwiek jest. Zacisnela mocno w dloni oba symbole, pragnac otrzymac jakis znak - jakikolwiek znak - ze jej modlitwa byla czyms wiecej niz zbiorem pustych dzwiekow. Ale niebieskie oczy gryfa z Quanstali nie rozjarzyly sie w mroku; ten blogoslawiony metal nigdy dla niej nie zaswiecil. A bursztynowy amulet Gunnory byl rownie ciemny jak otaczajaca ja noc. Zawsze tak bylo... Eydryth polozyla sie i westchnela z nadzieja, ze tej nocy bedzie zbyt zmeczona, zeby snic. Iwukolowy, ciagniety przez kucyka woz poskrzypywal na brukowanej drodze. -Pospiesz sie, Pieknisiu! - Mlody wiesniak wymachiwal wiklinowa witka nad okraglym zadem nieduzego gniadego walacha. - Masz miasto Es w zasiegu wzroku, tkaczko piesni! - zawolal przez ramie. - To juz niedaleko. Eydryth najpierw ostroznie podala jego zonie uspiona Pris, ich mala coreczke o zmierzwionych wloskach, potem podniosla sie i wyjrzala z wozu. Nawet w promieniach chylacego sie ku zachodowi slonca zblizajace sie miasto wydawalo sie pociemniale ze starosci, a jego okragle, szarozielone wieze mogly stac tam od stworzenia swiata. Es bylo duzym grodem, ktory najwyrazniej mial pelnic jednoczesnie funkcje twierdzy i stolicy Estcarpu - ze wszystkich stron otaczal go wysoki mur obronny. Kiedy woz wiesniaka podjechal do bramy, dwoch dobrze uzbrojonych wartownikow zyczliwie, ale uwaznie przyjrzalo sie zarowno pojazdowi, jak i jego pasazerom. Ustaliwszy, ze nic nie ukryto pod tkanymi recznie kilimami, ktore Catkus i Leiona przywiezli na sprzedaz, machnieciem reki pozwolili im jechac dalej. Gdy niezdarny woz telepal sie na kocich lbach waskich uliczek, Eydryth rozgladala sie ze zdumieniem. Es okazalo sie najwiekszym miastem, jakie kiedykolwiek odwiedzila. Mieszkancy Krainy Dolin z natury nie byli mieszczuchami, a podczas wszystkich wedrowek po prastarym Arvonie dziewczyna nigdy nie widziala osady wiekszej od wioski. Zbudowane z omszalych kamieni starozytne budowle strzelaly ku niebu, otaczajaca je zas patyna wiekow wydawala sie niemal tak namacalna, ze Eydryth przyszlo do glowy, iz daloby sie wyczuc ja dotykiem. Wyciagnela reke, gdy woz zwolnil na ostrym zakrecie waskiej uliczki. Nie dotknela murow. Glazy zdawaly sie odpychac ciekawskich - a moze to, co wyczula, bylo prawdziwa magia, czarem, ktory mial chronic miasto? -Jestesmy na miejscu, tkaczko piesni - oswiadczyl Catkus, sciagajac lejce u wjazdu na plac targowy. - Niech los ci sprzyja w twoich wedrowkach. - Mlody wiesniak dotknal reka postrzepionego skrzydla kapelusza w pozegnalnym pozdrowieniu. - Jeszcze raz dziekuje za uspienie piosenka malej Pris podczas ataku kolki tamtej nocy. -To ja wam dziekuje za podwiezienie i za towarzystwo - odparla na to Eydryth, gramolac sie z wozu, po czym pomachala na pozegnanie reka calej rodzinie. Mloda kobieta nie musiala pytac o droge do Cytadeli - twierdza czarownic byla bowiem najpotezniejsza budowla w Es; miala tez okragla wieze przewyzszajaca wszystkie otaczajace ja gmachy. Eydryth ruszyla wiec ku niej przez zatloczone ulice, zarzuciwszy na plecy podrozna sakwe i przenosna harfe. Po drodze przygladala sie ludziom idacym wydeptanymi przez nie- 20 zliczone lata ulicami, tym, ktorzy nazywali siebie StaraRasa. Byli wysocy i wygladali niezwykle oniesmielajaco. Trzymali sie dumnie, stapali wyprostowani jak zolnierze. Ich wlosy byly rownie czarne jak sploty Eydryth, ale ani fale, ani loki nie zmiekczaly plaszczyzn ich pociaglych twarzy o ostrych podbrodkach. Oczy o roznych odcieniach szarosci spogladaly czujnie w pozbawionych zmarszczek obliczach. Nawet w Krainie Dolin dobrze wiedziano, iz u Starej Rasy oznaki starosci pojawialy sie dopiero na kilka lat przed smiercia. Widok mieszkancow Es zywo i bolesnie przypomnial Eydryth matke. Wydalo sie jej dziwne, ze moglo ja laczyc z ktorymis sposrod nich dalekie pokrewienstwo. Elys czesto mowila corce, ze dziadkowie Eydryth uciekli z Estcarpu z jakichs nie znanych jej powodow, ktorych nigdy nie rozstrzasali. Gwardzista w noszacej slady naprawy kolczudze zastapil jej droge w bramie wiodacej na centralny dziedziniec. -W jakiej sprawie... - Rzucil bystre spojrzenie na symbol na piersi Eydryth - ...tkaczko piesni? -Pragne uzyskac posluchanie u jednej z czarownic - odparla sztywniejac i patrzac w jego obojetne oczy. - Na kilka minut, nie dluzej. -W jakiej sprawie? - Zmierzyl ja wzrokiem. -W sprawie uzdrowienia - odrzekla dziewczyna po chwili wahania, starajac sie opanowac niecierpliwosc: Dotarlam az tak daleko! Blogoslawiona Gunnoro, dodaj mi sil! - Powiedziano mi, ze kazdy moze szukac porady u czarownic w sprawie uzdrowienia. -Jak sie nazywasz? -Eydryth. -Zaczekaj tutaj. - Gwardzista odwrocil sie i zniknal w olbrzymim, pociemnialym ze starosci portalu i wrocil po kilku minutach. - Jutro rano - powiedzial. - Zanim slonce dotrze do szczytu murow miejskich. -Stokrotne dzieki - odparla, ze wszystkich sil powstrzymujac usmiech ulgi. - Bede o czasie. Tej nocy jej wystep w "Srebrnej podkowie" skladal sie glownie z lekkich ballad oraz z opowiesci o cudach, dobrej magii i milosci, totez trudno jej bylo zmienic nastroj, gdy pewien stary, posepny wiesniak zazyczyl sobie ponurej Elegii o zolnierzu. Eydryth spiewala, a kiedy rozbolalo ja gardlo, grala na flecie. Do czasu, gdy klienci gospody rozeszli sie do domow, mloda minstrelka zarobila tyle, ze powetowala sobie koszty czterodniowej podrozy do Es. Dziewczyna obudzila sie, kiedy swit ledwie zdazyl posrebrzyc niebo na wschodzie. Zaspokoiwszy glod owsianka i kozim mlekiem, chwycila laske, przewiesila przez ramie sakwe i szybko poszla kretymi uliczkami w strone Cytadeli. Slonce ledwie rozowilo niebo nad dachami, gdy przysiadla na progu jakiegos domostwa naprzeciw gwardzistow. Dwie godziny oczekiwania dluzyly sie jej niemilosiernie jak rozciagnieta ponad miare struna harfy, ale w koncu wstala, otrzepala plaszcz i obcisle spodnie, po czym przepchnela sie przez zatloczona teraz ulice. Na warcie stal obecnie inny zolnierz. Spojrzawszy na liste rozkazal jej zostawic na wartowni podrozna laske, po czym wskazal reka wejscie. Eydryth szarpnieciem otworzyla masywne drzwi i znalazla sie w dlugim korytarzu. Stanela przed nia mloda kobieta w powloczystej, srebrzystej szacie; jej spiete z tylu glowy krucze wlosy oslaniala srebrna siatka. Opusciwszy ciemnoszare oczy, bez slowa, skinieniem polecila dziewczynie isc za soba. Minstrelka wielkimi krokami stapala za dziewczyna - jedno spojrzenie na twarz przewodniczki przekonalo ja, iz czarownica byla mlodsza od niej o kilka lat - najpierw jednym korytarzem, pozniej drugim, wreszcie trzecim. Wszystkie mialy gladkie sciany z pociemnialych ze starosci kamieni i byly oswietlone slabym blaskiem kul zawieszonych w metalowych koszykach. Na widok swiecacych kul Eydryth z trudem powstrzymala okrzyk zaskoczenia. Juz kiedys widziala takie oswietlenie. Identyczne lampy zwisaly ze scian i sufitow jej domu, starozytnego Kar Garudwyn. Znala wiek tamtej twierdzy i teraz z jeszcze wiekszym lekiem rozejrzala sie wokolo. To miejsce bylo naprawde stare. Przewodniczka zatrzymala sie przed niewielkimi drzwiami. Wciaz milczac otworzyla je, machnieciem reki polecila wejsc petentce, po czym weszla za nia. W gabinecie pelnym pergaminowych zwojow siedziala za biurkiem kobieta, ktorej orle rysy twarzy nie zdradzaly prawdziwego wieku. Eydryth wzdrygnela sie pod nieruchomym spojrzeniem jej oczu. Miala ona na sobie taka sama szara niby mgla suknie jak przewodniczka Eydryth, ale nosila zawieszony na lancuszku zamglony kamien o barwie ksiezyca. Czarownica odsunela nieco krzeslo i dluga chwile siedziala nieruchomo, przygladajac sie minstrelce. Kiedy sie w koncu odezwala, przemowila z wiejskim akcentem, lecz jej wladcza postawa wskazywala, iz dawno pozostawila za soba spedzone na wsi dziecinstwo. Nie przedstawila sie, jednak jej zachowanie nie zaskoczylo Eydryth. Wiedziala bowiem, iz podanie komukolwiek 23 prawdziwego imienia oznaczalo otwarcie szczeliny w pancerzu mocy.-Tkaczka piesni Eydryth. Szukasz uzdrowienia. Dla kogo? Wyladasz na zdrowa. -Nie, nie dla mnie - odrzekla dziewczyna zmuszajac sie do patrzenia prosto w surowe i przenikliwe oczy czarownicy. - Dla kogos z mojej rodziny. -I przybylas z bardzo daleka, prawda? - Starsza kobieta wstala i podeszla do Eydryth. Byla o pol glowy nizsza, ale emanujaca od niej wladcza aura niweczyla te roznice wzrostu. - Pachniesz morzem i masz zniszczone buty. Musialas przejsc wiele mil. Czy w twojej prowincji nie ma uzdrowicielek? -To prawda, ze mamy wlasne Madre Kobiety - przyznala dziewczyna. - Lecz jak dotychczas zadna nie mogla pomoc, poniewaz jest to choroba umyslu i ducha, a nie ciala. Czarownica pokiwala lekko glowa. -To niedobrze, minstrelko. Malo kto potrafi uleczyc taka niemoc. Kogo porazila i jak to sie stalo? Eydryth az zabraklo tchu, kiedy zaczela opowiadac i opadly ja wspomnienia. -To stalo sie szesc lat temu, gdy bylam jeszcze mala dziewczynka. Podrozowalismy... do pewnego miejsca dawnej Mocy. Mial to byc rodzaj wyroczni, ktora pozwalala ujrzec to, czego sie najbardziej pragnie. Lecz kiedy Jervon tam zajrzal, porazilo go jak grom. Od tej pory jest jak male dziecko, ktore je, gdy mu sie poda jedzenie, i idzie, gdy sie je prowadzi... -On?! - W oczach czarownicy blysnal gniew. - Czy chcesz powiedziec, ze jakis mezczyzna probowal posluzyc sie zrodlem Mocy? Szukasz u mnie pomocy dla kogos, kto wtracal sie do spraw, ktorych jego plec nigdy nie zdola zrozumiec? -Tak, dla mojego ojca Jervona - wyjakala Eydryth, goraczkowo sie zastanawiajac, gdzie popelnila blad. - Powiedziano mi, ze potraficie uzdrawiac... Urwala, kiedy czarownica mocno zlapala ja za brode i w zamysleniu odwrocila jej twarz z boku na bok. -Twoje oczy... - mruknela do siebie - ...sa niebieskie... i szczeki sa szersze, lecz barwa wlosow, ksztalt podbrodka... - Spiorunowala dziewczyne spojrzeniem. - Jestes dzieckiem Starej Rasy. Po czesci. Twoja matka na pewno zdradzila swoje powolanie wybierajac malzenstwo, podczas gdy my tak potrzebowalysmy kazdej czastki mocy! Czy sadzisz, ze pomoglabym mezczyznie, ktory przespal sie z jedna z moich siostr i w ten sposob pozbawil ja daru wladania moca?! Alez ona wcale nie stracila tego talentu! Nawet nie urodzila sie w Estcarpie - zaprotestowala w duchu Eydryth. Nie ukrywana nienawisc w oczach czarownicy odebrala jej odwage; wprawdzie dowiedziala sie juz, ze kobiety wladajace moca uwazaly zwiazek z mezczyznami za jej nedzny surogat, ale nie byla przygotowana na taki wybuch gniewu i nienawisci. Silne, krotkie palce czarownicy zacisnely sie na podbrodku dziewczyny. -A co z toba? - mruknela ciszej. - Czy uniknelas testow, jakim poddawane sa wszystkie dziewczynki? Czy masz magiczny talent? Jesli tak, zobaczymy... - Urwala z sykiem i zblizyla zamglony klejnot do twarzy oszolomionej minstrelki. - Dotknij go! - rozkazala. Wola zwarla sie z wola, gdy Eydryth probowala sie cofnac, oderwac wzrok od jasnoszarych oczu, swiecacych blaskiem, ktory mial w sobie cos z szalenstwa. -Nie! -Dotknij go! Eydryth wbrew woli wyciagnela z wahaniem reke, musnela koniuszkiem palca dlon czarownicy, a potem dotknela chlodnej, sliskiej powierzchni zamglonego kamienia. Tamta zas odwrocila od niej spojrzenie i skierowala je na kamien. Ozywienie powoli gaslo na twarzy czarownicy. -Nie... - mruknela i znow utkwila wzrok w twarzy minstrelki. - Nic, klejnot pozostal martwy. A bylam taka pewna... Przekornie rozgniewana jeszcze jednym dowodem braku magicznego talentu, Eydryth cofajac reke spojrzala na klejnot i nagle zamarla. Czy zobaczyla malenka iskierke w jego szarej glebinie? Wyobrazam to sobie tylko, pomyslala z gniewem. Chwala losowi, ze nie wladam moca. W przeciwnym wypadku ta na pol oszalala kobieta probowalaby mnie tutaj zatrzymac! Cofnela sie o jeden krok. -Wiec nie mozesz mi pomoc - powiedziala. - Albo nie chcesz... Jak to naprawde jest, pani? Czarownica wzruszyla ramionami i odpowiedziala tak cicho, ze ledwie ja bylo slychac. -Kiedys, przed Wielkim Poruszeniem... byc moze, nie wiem. Ale teraz... - Potrzasnela glowa i wyciagnawszy reke chwycila sie rzezbionego oparcia krzesla, jakby bala sie, ze upadnie. Pozniej skinieniem dala znak, iz posluchanie skonczone. - Mozesz odejsc, minstrelko. -Jezeli ty nie mozesz mi pomoc, czy wiesz, kto moglby to zrobic? - zapytala Eydryth czujac, jak gasnie w niej nadzieja, ktora dodawala jej sil w minionych miesiacach. - Musze znalezc kogos, kto go uzdrowi, musze! Zrozum, to ja jestem wszystkiemu winna! Szukalismy mojej matki, ktora kochal nad... - Porwal ja szloch i odwrocila sie zawstydzona, iz czarownica zobaczyla ja w takim stanie. 26 Lecz tamta zdawala sie juz jej nie widziec. Zgarbiona, powloczac nogami Eydryth na oslep wyszla za mloda czarownica z komnaty.Szly ciemnymi korytarzami, a ich stopy szuraly o kamienne plyty. Minstrelka opanowala sie powoli i mrugajac oczami powstrzymala lzy. Ale podrozna sakwa wydala sie jej dwa razy ciezsza, a harfa w futerale, musnawszy sciane, wydala smutny, przytlumiony dzwiek. Co mam zrobic - zastanawiala sie w odretwieniu Eydryth. Dokad pojsc? Nie mogla zniesc mysli o powrocie do Kar Garudwyn z pustymi rekami, lecz coz jej pozostalo? Chyba tylko bezsensowna wedrowka po obcych krajach? Okrazyla ostatni zakret przed wyjsciowym portalem i omal nie wpadla na swoja przewodniczke. -Cicho! - szepnela czarownica, rozejrzawszy sie z lekiem wokolo. - Wejdz tutaj, musimy porozmawiac. Lodowato zimna reka zlapala Eydryth za rekaw i zaciagnela do ciemnego pomieszczenia. Po chwili minstrelka dostrzegla otaczajace je zakurzone beczki i skrzynie. To cos w rodzaju magazynu, pomyslala. Nieco zdziwiona patrzyla, jak jej towarzyszka wyjrzala ostroznie, zeby sie upewnic, czy nikt ich nie obserwuje. Pozniej zamknela drzwi i dotknela palcem swiecy, ktora wyjela z rekawa. Zablysla iskierka i knot zapalil sie. Spojrzaly na siebie w polmroku. -O co chodzi? - zaczela Eydryth, lecz tamta przylozyla palec do ust. -Cicho! - wyszeptala mloda czarownica. - Posluchaj mnie przez chwile. Znam miejsce, gdzie mozesz znalezc pomoc, ktorej szukasz, tkaczko piesni. al brugt eydryth z niewiara spojrzala na twarz dziewczyny. - Gdzie? - zapytala w koncu. - Gdzie moge znalezc pomoc dla tego, kogo porazila starozytna Moc? -Jest w Estcarpie pewien przybytek madrosci - odrzekla tamta. - Stary... moze nawet starszy od samej Cytadeli w Es. Sa tam starozytne zapiski i niektore z nich dotycza leczenia najrozniejszych chorob. Slyszalam legendy o uzdrawiajacych kamieniach i o czerwonym mule, ktory leczy nawet najciezsze rany. Moze w tych zapiskach znajdziesz wiedze o tym, gdzie znajduja sie takie lekarstwa. -Gdzie? - zapytala niecierpliwie minstrelka. - Gdzie ukryto taki kamien? Gdzie odnajde taki mul? -Nie wiem. Moze w Escore? Wiele z tego, co uwazalismy za legendy, okazalo sie prawda po tym, jak Tregarthowie odkryli te starozytna kraine, z ktorej niegdys uciekla Stara Rasa. Jezeli mowia one prawde... W tym przybytku pradawnej wiedzy mozesz znalezc odpowiedzi, ktorych szukasz. -Nie jestem uczona - mruknela Eydryth z powatpiewaniem. -Ale uczeni sa ci, ktorzy tam zyja, i na pewno ci pomoga, gdyz poza tym maja niewiele do roboty. Jest szansa, ze znajdziesz wzmianke o potrzebnym ci leku na ktoryms z postrzepionych zwojow. -Szansa - powtorzyla Eydryth, myslac szybko. - Najwyrazniej nikla szansa. -Nie sprawiasz wrazenia kogos, kto moglby sobie pozwolic na pominiecie jakiejkolwiek mozliwosci, chocby najmniejszej - odparowala czarownica. Minstrelka westchnela. -Masz racje. Co to za miejsce? Tamta podniosla ostrzegawczo reke. -Nie tak szybko. Jezeli mi pomozesz, powiem ci, gdy dotrzemy do celu. Czy przysiegniesz na blogoslawiona Gunnore, ktorej amulet nosisz, ze jesli ci pomoge, dotrzymasz danego mi slowa? Eydryth drgnela, mimo woli kladac dlon na piersi, gdzie pod skorzanym kaftanem ukrywala amulet. -Skad wiesz, co nosze pod ubraniem? - zapytala, przygladajac sie podejrzliwie czarownicy i starajac sie dostrzec jej twarz z polmroku. -Wladam tylko niewielka moca, ale wyczulam, ze nosisz na piersi symbol Gunnory - warknela niecierpliwie czarownica. - Zreszta to niewazne. Czy przysiegniesz, ze mi pomozesz, jezeli ja udziele ci pomocy? -W czym mam ci pomoc? -Chce uciec z Cytadeli, z samego Es i wrocic do mojego rodzinnego Kastrynu. Kiedy tam sie znajdziemy, wyjawie ci nazwe starozytnego przybytku madrosci i powiem, jak tam dotrzec. Kastryn, jak sama sie o tym przekonasz, znajduje sie na drodze do Lormtu. Eydryth spojrzala na mloda kobiete, badajac wzrokiem jej waska twarz o ostrym podbrodku. Dziewczyna byla piekna, choc sprawiala wrazenie zmeczonej, a rysy miala wyostrzone, jak gdyby wiele wycierpiala. -Niewykluczone, iz moglabym odnalezc ten przybytek starozytnej wiedzy bez twojej pomocy - powiedziala powoli - teraz, kiedy wiem juz, o jakie miejsce mam pytac. Jezeli mieszkaja tam ludzie, na pewno ktos gdzies cos bedzie o tym wiedzial. Czarownica zagryzla usta, tracac panowanie nad soba. -Bylam glupia - szepnela z nuta rozpaczy w glosie. - Nie zdolano wyuczyc mnie intryg, a z natury mowie szczerze. Masz racje. Jezeli dostatecznie dlugo bedziesz rozpytywac o to w Es, znajdziesz kogos, kto bedzie wiedzial o istnieniu Lormtu i znal do niego droge. Idz wiec. Zycze ci powodzenia. Odwrocila sie i zgarbila, chylac glowe i opuszczajac ramiona. Eydryth poczula do niej sympatie. Przypomniala sobie wlasna rozpacz, ktora ja ogarnela na mysl, ze chciwe mocy czarownice o zapadlych oczach moglyby zatrzymac ja w tej starozytnej twierdzy. Dotknela lekko ramienia dziewczyny. -Zaczekaj. Powiedz mi cos wiecej o sobie. Jestes jedna z nich - dlaczego chcesz stad odejsc? Tamta ani sie nie odwrocila, ani nie podniosla oczu. -Zmuszono mnie do poddania sie testowi tak jak ciebie dzisiaj - powiedziala glucho. - Ale dla mnie kamien ozyl. Wprawdzie byla to tylko iskierka, lecz czarownice sa zdesperowane. -Zauwazylam to. Dlaczego tak jest? -Musialy patrzec, jak powoli traca kontrole nad Estcarpem i jak przejmuja ja inni - Koris i pani Loyse, Simon Tregarth (ktorego nienawidza od chwili, gdy ozenil sie z jedna z nich) oraz jego zona, pani Jaelithe. Zabieraja kazda dziewczynke, ktora ma choc czastke mocy, zeby powiekszyc swoje szeregi do poprzedniej liczebnosci. Glos mlodej kobiety zadrzal. -Przez dwa lata udawalo mi sie unikac testow, poniewaz bylam jedyna opiekunka i oparciem dla mojej owdowialej matki. Ale ona umarla, wiec kiedy czarownica przybyla do Kastrynu nastepnym razem, musialam polozyc palec na jej klejnocie. Zabraly mnie, poniewaz zablysla w kamieniu iskierka, przywiozly tutaj... i zaczely mnie uczyc. -Magii? -Tyle, ile moglam sie nauczyc, a nie bylo tego wiele. Nie jestem tepa, ale serce i umysl mam czym innym zajete. Nie pragne byc Madra Kobieta, nie mam tez dosc talentu, zeby nauczyc sie czegos wiecej niz kilku pomniejszych iluzji i opanowac podstawy sztuki leczenia i wytwarzania lekow z ziol. Lecz dla innych czarownic moc jest wszystkim - miesem, chlebem, napojem, sama dusza! Nie sadze, zebys mogla to zrozumiec, minstrelko, ale ja nigdy nie stane sie taka jak one. Nigdy! Eydryth przypomniala sobie wlasne dziecinstwo spedzone w przesiaknietej czarami twierdzy... Magia przenikala nawet powietrze Kar Garudwyn i dla osob z jej otoczenia poslugiwanie sie czarami bylo rownie naturalne jak oddychanie. Ona jednak nie miala ani krzty talentu magicznego, wdala sie przeciez w ojca. Jej ojciec, porazony podmuchem niemal zapomnianej Mocy... Wzruszenie scisnelo jej gardlo. Rozumiem - powiedziala do czarownicy - nawet lepiej, niz ci sie wydaje. -I co najgorsze, zabraly mnie tak szybko, ze nawet nie mialam czasu zawiadomic Logara! - Glos dziewczyny zalamal sie. -Logara? Teraz czarownica zwrocila sie twarza do swej rozmowczyni. W polmroku rozjasnionym slabym blaskiem swiecy jej oczy blyszczaly, jakby starala sie powstrzymac lzy. -Logar to moj narzeczony. Jest w Strazy Granicznej. Wprawdzie wyrwalismy Psom czesc uzebienia, ale Alizon pozostal sztyletem, ktory coraz to rani bok Estcarpu. Ocalale Psy skradaja sie chytrzej niz przedtem i nekaja nasza polnocna granice. Dlatego kazdy zdolny do noszenia broni mlody mezczyzna musi odsluzyc w wojsku trzy lata. Sluzba Logara skonczyla sie w zeszlym miesiacu - teraz musi juz byc w domu i dowiedzial sie, ze mnie zabrano do Es! Jej usta zadrzaly, lecz zdolala sie opanowac i dodala ponuro: -Przysieglismy sobie, ze wezmiemy slub po jego powrocie. Pragne tylko jednego - zostac jego zona! Ale Logar nie moze mnie uwolnic - gdyby odwazyl sie wtargnac do Cytadeli, czeka go smierc! Obawiam sie jednak, iz moglby sie zdobyc na taki szalony postepek... dlatego musze uciec, zanim to zrobi! -Rozumiem... - odparla Eydryth. - Lecz jesli pojedziemy do Kastrynu... Mloda czarownica zlapala ja za rekaw. -Pojedziemy!? Czy chcesz powiedziec, ze mimo to pomozesz mi stad uciec? Nawet jesli nie bede mogla ci zaplacic ani cie wynagrodzic? -Tak - odrzekla Eydryth rownie uroczyscie, jakby skladala przysiege. - Pomoge ci, siostro. -Masz moja dozgonna wdziecznosc! Oby splynely na ciebie wszystkie blogoslawienstwa Gunnory... - Dziewczyna chwycila oburacz reke minstrelki. Eydryth pokrecila glowa, przerywajac ten potok slow. -Zasluze na podziekowania dopiero wtedy, gdy nam sie powiedzie, siostro. -Jestem Arvis - przedstawila sie niesmialo czarownica. Eydryth otworzyla szerzej oczy. Widzac jej zaskoczenie, dziewczyna wyzywajaco kiwnela glowa. - Nazywam sie Arvis - powtorzyla z duma, ze otwarcie lamie prawa obowiazujace w Cytadeli. - A ty? -Eydryth. Powiedz mi, jesli wyruszymy do Kastrynu, czy inne czarownice nie dowiedza sie natychmiast, dokad sie udalas, i nie beda nas tam szukac? -Moga mnie szukac, ale gdy mnie znajda, juz na nic im sie nie przydam - odpowiedziala Arvis. - Logar i ja pobierzemy sie w tej samej godzinie, w ktorej sie spotkamy i... - usmiechnela sie drwiaco - skoro tylko stane sie zona Logara i wejde do jego loza, strace wszelka moc. Nie badz taka tego pewna, pomyslala z przekasem Eydryth, kiedy przypomniala sobie swoja rodzona matke, pania Elys, i przybrana, pania Joisan. Obie byly kobietami wladajacymi moca czarodziejska, obie spaly ze swymi malzonkami i urodzily im dzieci tak jak pani Jaelithe. I podobnie jak ona nie utracily magicznych zdolnosci. Arvis prawdopodobnie ma jednak racje, wywnioskowala minstrelka. Nie zechca przyjac jej do swego grona, bo wedlug nich zostala skazona kontaktem z mezczyzna. Pozwola jej odejsc. -Poza tym - ciagnela mloda czarownica - Logar i ja nie bedziemy czekac, az nas dosiegnie ich gniew. Przekonam go, ze musimy natychmiast uciekac. Moze na wschod, do krainy za gorami, Escore? Synowie i corka Tregartha znalezli tam schronienie - dlaczego nie Logar i ja? -Dlugo ukladalas te plany - zauwazyla Eydryth. - Nie wymyslilas sobie tego w tej chwili. -Nie myslalam o niczym innym, odkad mnie zabraly - Arvis znizyla glos do szeptu. - Na pozor pogodzilam sie z losem i staralam sie przykladac do nauki najlepiej jak moglam, zeby uspic ich podejrzenia. Nigdy jednak nie zaniechalam planow ucieczki. Teraz juz nie moge czekac - w przyszlym tygodniu mam udac sie do Przybytku Madrosci, zeby po raz ostatni odbyc w odosobnieniu medytacje, a potem kaza mi zlozyc Przysiege Czarownicy. Musze uciec, zanim wlacza mnie do swego grona. -Czy masz plan ucieczki z samej Cytadeli? Dziewczyna zawahala sie. -Zastanawialam sie nad tym, ale nie chcialabym go sugerowac, gdyz jest dla ciebie bardzo niebezpieczny. Czy masz choc odrobine mocy? -Ani sladu - odparla sucho Eydryth. - Lecz mimo to przedstaw mi swoj plan. -Jak juz ci mowilam, mam niewielkie zdolnosci - odrzekla Arvis - sadze jednak, ze zdolam okryc sie zaslona iluzji na tak dlugo, zeby wyminac gwardziste strzegacego Cytadeli. Przybiore twoja postac. Bedzie sie ciebie spodziewal i dlatego nie przyjrzy ci sie zbyt uwaznie. Ale doskonala podobizna jest ponad moje sily, wiec musze miec twoje ubranie i sakwe. -A zatem przybierzesz moja postac i bedziesz nosic moje odzienie, zeby po prostu moc stad wyjsc... - rozmyslala glosno minstrelka. - To naiwny plan, lecz moj ojciec, ktory byl zolnierzem, nauczyl mnie podstepow i taktyki wojennej. Dlatego wiem, ze czesto najprostszy plan ma najwieksze szanse powodzenia. A co sie ze mna stanie? -W tym problem - odparla ponuro czarownica. - Beda cie wypytywaly i jesli dasz im choc najmniejszy powod do zwatpienia w szczerosc twoich slow, posluza sie moca, zeby wydobyc z ciebie prawde. -Moge powiedziec, ze mnie zaczarowalas, obezwladnilas swoja moca - odrzekla Eydryth, mowiac szybciej niz myslac. - Zeby wygladalo to prawdopodobnie, musisz zostawic mnie zwiazana i rozebrana. Moze jeszcze powinnas uderzyc mnie tak mocno, zebym stracila przytomnosc. -Nie moglabym zrobic ci krzywdy! - zachnela sie mloda czarownica. -Pokaze ci, jak nalezy zadac cios i gdzie. Taki, ktory pozbawi mnie przytomnosci, lecz nie narazi na szwank poza kilkugodzinnym bolem glowy. -Ale... -Zrobisz to, co powinnas zrobic - odpowiedziala stanowczo Eydryth. - Pamietaj, ze nie ma dla mnie lepszego wytlumaczenia, dlaczego nie podnioslam alarmu. Znajda mnie zwiazana i nieprzytomna, ze sporym guzem za uchem. Watpie, aby w tych okolicznosciach czarownice w ogole podejrzewaly nas o spisek. -A jesli jednak beda cie podejrzewaly? Jezeli wymusza na tobie prawde? Minstrelka zastanowila sie. -Nie sadze, zeby wyrzadzily mi wiele zlego tylko dlatego, ze pozwolilam ukrasc sobie ubranie i sakwe. Na pewno nie jest to przestepstwo, za ktore grozilaby mi szubienica, zwlaszcza ze ty wladasz moca, a ja nie. Latwo bedzie uwierzyc, iz podporzadkowalas mnie swojej woli. I jeszcze jedno: ja nie jestem obywatelka Estcarpu... Naprawde moge powolywac sie na nieznajomosc miejscowych praw. Swiadczy o tym fakt, ze poprosilam jedna z czarownic o pomoc dla pogardzanego przez nie mezczyzny. -Masz racje - zgodzila sie z nia Arvis i mowila dalej w zamysleniu: - Kazdy czlowiek, mezczyzna czy kobieta, ktory mieszka w tym kraju, musi po pewnym czasie poznac zwyczaje czarownic. - Sciagnela brwi i dodala z niepokojem: - Ale powalic cie na ziemie... Nie, nie moge! Musimy znalezc inny sposob. Eydryth chwycila ja za ramiona, bolesnie wbijajac palce w cialo czarownicy. -Chcesz znow zobaczyc swego narzeczonego, prawda? -Tak - szepnela Arvis. -Wiec postapisz tak, jak ci radze. Musisz! Kazda chwila opoznienia zwieksza szanse wykrycia. Dziewczyna pochylila ramiona. -Dobrze, lecz one mimo to beda cie wypytywac. Co wtedy? -Nie zapominaj, kim jestem. - Eydryth usmiechnela sie niewesolo. - Kazdy bard musi doskonale udawac. Uwierza mi. - A przynajmniej taka mam nadzieje, dodala w myslach. -Mam jeszcze jedno pytanie. - Odezwala sie Arvis. - Dlaczego to robisz? Moge zrozumiec, ze pomoglabys mi, gdybys nic nie ryzykowala, ale teraz grozi ci wielkie niebezpieczenstwo. Gniew czarownic to powazna sprawa. Wiec dlaczego chcesz mi pomoc? Eydryth zawahala sie. -Ja takze zylam wsrod ludzi kontrolujacych sily, ktorych nawet nie moglam dostrzec - powiedziala w koncu. - Nie zyczylabym nikomu takiego losu. I jesli ty naprawde wskazesz mi droge do owego przybytku starozytnej wiedzy, Lormtu, gdzie moge znalezc jakas wskazowke, ktora pomoze mi w moich poszukiwaniach... - Wzruszyla ramionami. - A to jest dla mnie najwazniejsze na swiecie. Arvis wyciagnela reke i po chwili Eydryth wziela ja w swoja dlon. Palce czarownicy byly zimne, lecz uscisk mocny. -Dziekuje ci... siostro. Eydryth pozostala ukryta w malym magazynie, Arvis zas odeszla pospiesznie po rzeczy potrzebne do stworzenia iluzji. Wrocila po jakims czasie ze skrzyneczka pelna leczniczych proszkow i plynow. Wystarczyla jedna chwila, zeby dziewczyna wlozyla ubranie Eydryth. Minstrelka stala drzac z zimna, czarownica zas wpatrywala sie w jej twarz, jakby chciala wryc ja w pamiec. -Moge to zrobic... - szepnela jakby do siebie. -Wiec zaczynaj - odrzekla na to Eydryth, starajac sie powstrzymac szczekanie zebow. - Ta podloga jest zzzimna... -Dobrze. - Arvis jela szukac w swojej skrzyneczce i w koncu wydobyla stamtad suchy lisc, ktory podala towarzyszce. - Bede potrzebowala twojej sliny i kilku wlosow, zywych, wyrwanych razem z cebulkami. Poloz wszystko tutaj. Eydryth od dawna oswojona z prawami magii, chociaz sama nie mogla ich stosowac, nie zadawala pytan ani nie dyskutowala. Splunela na lisc i wtarla sline w jego brazowozielona powierzchnie, po czym wyrwala kilka wlosow i polozyla na srodku liscia. -Gotowe - oswiadczyla. Czarownica wziela go bez slowa i zamknela oczy. Pozniej podniosla lisc do ust, dmuchnela nan i zwinela go w kulke, ktora poczela obwodzic kontury swojej twarzy, pocierajac lekko. Spiewala przy tym monotonna, posepna piesn. W pradawnych slowach Eydryth rozpoznala jedna z odmian Dawnej Mowy, prastarego jezyka Mocy, ktorym jeszcze od czasu do czasu poslugiwano sie w dalekim, przeslonietym mgla czarow Arvonie. Kierowana instynktem minstrelka wyjela harfe z futeralu i podjela nute. Spiewaly teraz obie, cicha, niesamowita, budzaca dreszcz melodie. Arvis nagle przerwala spie