Tajemnica Shambhali - REDFIELD JAMES

Szczegóły
Tytuł Tajemnica Shambhali - REDFIELD JAMES
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Tajemnica Shambhali - REDFIELD JAMES PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Tajemnica Shambhali - REDFIELD JAMES PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Tajemnica Shambhali - REDFIELD JAMES - podejrzyj 20 pierwszych stron:

REDFIELD JAMES Tajemnica Shambhali JAMES REDFIELD W poszukiwaniu JedenastegoWtajemniczenia The Secret of Shambhala Przeklad Dagmara Chojnacka Podziekowania Historia ewolucji ludzkiej swiadomosci ma wielu bohaterow. Specjalne podziekowania naleza sie Larry'emu Dosseyowi za jego pionierska prace w zakresie popularyzacji badan nad modlitwa i intencjami; takze Marylin Schlitz, ktora wciaz dazy do rozwiniecia nowych studiow nad ludzkimi intencjami w Institute of Noetic Sciences. W sprawach zywienia nalezy uznac zaslugi prac nad kwasowoscia i zasadowoscia prowadzonych przez Theodore'a A. Baroody'ego i Roberta Younga.Osobiscie musze podziekowac Albertowi Gauldenowi, Johnowi Winthropowi Austinowi, Johnowi Diamondowi i Claire Zion, ktorzy wciaz wlaczaja sie do mej pracy. Przede wszystkim specjalne podziekowania skladam Salle Merrill Redfield, ktorej intuicja i potega wiary stale przypominaja mi o Tajemnicy. Od autora Kiedy pisalem Niebianska przepowiednie i Dziesiate Wtajemniczenie, bylem gleboko przekonany, ze kultura ludzkosci ewoluuje poprzez ciag wtajemniczen w zycie i duchowosc, wtajemniczen, ktore mozna opisac i udokumentowac. Wszystko, co sie wydarzylo od tej pory, jedynie poglebilo te wiare. Stajemy sie w pelni swiadomi wyzszego duchowego procesu, ktory kieruje naszym codziennym zyciem. Dzieki temu odchodzimy od materialistycznego swiatopogladu, ktory redukuje zycie do walki o przetrwanie, religie do koscielnych datkow, ktory podsuwa nam zabawki i rozrywki, by odsunac od nas prawdziwy zachwyt nad zyciem. Pragniemy zycia pelnego tajemniczych zbiegow okolicznosci i naglych intuicji, ktore wskaza nam wlasna, wyjatkowa sciezke, popchna do poszukiwan ciekawych informacji - jakby jakies przeznaczenie pragnelo sie ujawnic. Takie zycie przypomina udzial w detektywistycznej powiesci, a kolejne znaki prowadza nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim. Odkrywamy, ze oczekuje nas prawdziwe przezycie boskosci w sobie i jesli potrafimy odnalezc wlasciwe polaczenie, to w naszym zyciu pojawia sie jeszcze wieksza jasnosc i intuicja. Zaczynamy dostrzegac wizje wlasnego przeznaczenia, pewnej misji, ktora mozemy wypelnic, jesli tylko nauczymy sie przezwyciezac nawyki, traktowac innych z naleznym szacunkiem i zyc w zgodzie z wlasnym sercem. Wraz z Dziesiatym Wtajemniczeniem ta wizja objela takze ludzka historie i kulture. Na pewnym poziomie wszyscy wiemy, ze przybylismy do ziemskiego wymiaru z innego, niebianskiego miejsca, by wypelnic jeden nadrzedny cel: by powoli, pokolenie za pokoleniem stworzyc na tej planecie absolutnie duchowa kulture. I kiedy jeszcze uczymy sie pojmowac to wspaniale przeslanie, pojawia sie kolejne, Jedenaste Wtajemniczenie. Nasze mysli i nastawienie sprawiaja, ze marzenia sie spelniaja. Wierze, ze jestesmy o krok, aby w koncu zrozumiec, ze nasze intencje, modlitwy, mysli, nawet najskrytsze opinie i zalozenia wplywaja nie tylko na nasz wlasny zyciowy sukces, lecz takze na sukces innych ludzi. Opierajac sie na wlasnym doswiadczeniu i na tym, co sie dzieje wokol, opisalem w tej ksiazce nastepny krok w rozwoju naszej swiadomosci. Jestem przekonany, iz to wtajemniczenie juz sie objawia, ze wibruje w nocnych rozmowach o duchowosci, ze ukryte jest tuz za nienawiscia i lekiem, ktore wciaz znacza nasz czas. Tak jak wczesniej nasza jedyna odpowiedzialnosc polega na tym, by zyc zgodnie z tym, co wiemy, a potem te wiedze przekazac innym. Lato 1999 James Redfield Krol Nabuchodonozor popadl w zdumienie i powstal spiesznie. Zwrocil sie do swych doradcow, mowiac: Czyz nie wrzucilsmy trzech zwiazanych mezow do ognia? (...) Lecz widze czterech mezow rozwiazanych, przechadzajacych sie posrod ognia i nie dzieje im sie nic zlego; wyglad czwartego przypomina aniola (...) Niech bedzie blogoslawiony Bog Szadraka, Meszaka i Abed-Nega, ktory poslal swego aniola, by uratowal swoje slugi. W Nim pokladali swa ufnosc (...) Ksiega Daniela (Biblia Tyniecka, S.1037) Dla Megan i Kelly, ktorych pokolenie musi sie rozwijac swiadomie Pola intencji Telefon dzwonil, a ja sie na niego po prostu patrzylem. Ostatnia rzecza, ktorej teraz potrzebowalem, bylo kolejne rozproszenie. Probowalem wypctmac dzwiek dzwonka ze swiadomosci. Spojrzalem przez okno na drzewa i dzikie kwiaty, staralem sie rozplynac w jesiennych kolorach lasu otaczajacego moj dom. Telefon znow zadzwonil, a przed oczyma stanal mi niewyrazny, ale intensywny obraz osoby, ktora koniecznie chce ze mna porozmawiac. Szybko siegnalem po sluchawke. -Halo. -To ja, Bill - powiedzial znajomy glos. Bill byl specjalista agronomem, ktory pomagal mi w ogrodzie. Mieszkal za zakretem, kilkaset jardow ode mnie. -Sluchaj, Bill, moge do ciebie pozniej oddzwonic? Mam wazna sprawe. -Nie znasz mojej corki Natalie, prawda? -Przepraszam...? Bez odpowiedzi. -Bill? -Sluchaj - powiedzial - moja corka chce z toba porozmawiac. Mysle, ze to moze byc wazne. Nie bardzo wiem, skad, ale ona chyba zna twoje prace. Mowi, ze ma jakies informacje o miejscu, ktore cie zainteresuje. Cos polozonego na polnocy Tybetu? Mowi, ze tam ludzie maja jakies wazne informacje. -Ile ona ma lat? - spytalem. Bill zachichotal. -Ma tylko czternascie, ale ostatnio opowiada dosc niezwykle rzeczy. Miala nadzieje, ze bedzie mogla pogadac z toba dzis po poludniu, przed meczem pilki noznej. Sa jakies szanse? Juz chcialem sie wykrecic, ale wczesniejszy obraz zaczal krystalizowac sie w moich myslach. Jakbym widzial mloda dziewczyne i siebie, rozmawiajacych gdzies w poblizu zrodla, ktore wytryska niedaleko jej domu. -Dobrze - powiedzialem. - Moze o drugiej? -Swietnie - odparl Bill. Idac na spotkanie, zwrocilem uwage na budowe nowego domu po drugiej stronie doliny, na polnocnym zboczu. To juz bedzie chyba czterdziesty, pomyslalem. A wszystko w ciagu ostatnich dwoch lat. Wiedzialem, ze zaczelo byc glosno o tej pieknej dolinie w ksztalcie misy, ale jakos nie martwilem sie tym, ze miejsce sie przeludni, albo ze zostana zniszczone wspaniale naturalne widoki. Dolina sasiadowala z parkiem narodowym, bylismy dziesiec mil od najblizszego miasta - zbyt daleko dla wiekszosci ludzi. A rodzina, do ktorej nalezala ziemia i ktora teraz sprzedawala wybrane dzialki pod zabudowe, byla zdecydowana, by utrzymac nieskazony spokoj tego miejsca. Kazdy dom musial byc niski i ukryty wsrod sosen i drzew gumowca, ktore znaczyly horyzont. Bardziej martwila mnie izolacja moich sasiadow. Z tego, co wiedzialem, byli to na ogol indywidualisci, swego rodzaju uciekinierzy od karier w roznych zawodach, ktorzy znalezli sposoby, by moc pracowac jako niezalezni konsultanci i podrozowac na wlasnych warunkach. Wolnosc konieczna, gdy sie mieszka tak daleko, wsrod natury. Wspolna cecha nas wszystkich zdawal sie silny idealizm i potrzeba rozszerzenia granic wykonywanego zawodu o pewna duchowa wizje, wszystko w najlepszych tradycjach Dziesiatego Wtajemniczenia. A jednak niemal wszyscy mieszkancy doliny trzymali sie na uboczu, zadowalajac sie skupieniem na swoim wlasnym poletku i nie poswiecajac wiekszej uwagi spolecznosci ani potrzebie zbudowania wspolnej wizji. Bylo to szczegolnie widoczne wsrod osob o roznych orientacjach religijnych. Z jakiegos powodu dolina przyciagala ludzi najrozmaitszych wyznan, od katolickich i protestanckich chrzescijan, poprzez buddystow, wyznawcow judaizmu i islamu. I choc nie bylo miedzy nimi najmniejszej niecheci, nie bylo takze lacznosci. Ten brak poczucia wspolnoty martwil mnie, bo zauwazylem, ze niektore z naszych dzieci mialy podobne problemy jak te mieszkajace na przedmiesciach: zbyt wiele czasu spedzanego w samotnosci, zbyt wiele wideo, zbyt duzy nacisk na wszelkie wzloty i upadki w szkole. Zaczynalem sie zastanawiac, czy nie brakuje w ich zyciu rodziny i spolecznosci, ktora pomoglaby odsunac na bok szkolne problemy i przywrocic wszystkiemu wlasciwa perspektywe. Sciezka przede mna zwezila sie, musialem teraz przejsc pomiedzy dwoma wielkimi glazami, za ktorymi wzniesienie opadalo ostro w dol jakies dwiescie stop. Za nimi uslyszalem pierwsze odglosy Zrodla Phillipsa, nazwanego tak przez lowcow skor, ktorzy pierwsi zalozyli tu oboz pod koniec siedemnastego wieku. Woda splywala w dol po kilku skalnych polkach i zatrzymywala sie leniwie w jeziorku o srednicy dziesieciu stop, ktore kiedys wykopano ludzkimi rekoma. Kolejne pokolenia zostawialy tu swoje slady, takie jak drzewa jabloni czy przywiezione glazy w celu wzmocnienia brzegow jeziorka. Podszedlem do wody i nabralem jej troche w dlonie. Pochylajac sie, odsunalem plywajacy patyk. Patyk poplynal dalej, ale pod prad, przeslizgnal sie wzdluz skalnego brzegu i nagle zniknal w jakiejs dziurze. -Jadowity waz wodny! - powiedzialem na glos, cofajac sie o krok. Na czole poczulem krople potu. Wciaz jeszcze czyhaly tu niebezpieczenstwa dzikiej przyrody, choc moze nie byly tak wielkie jak za czasow starego Phillipsa kilka wiekow temu, gdy mozna bylo stanac nagle oko w oko z wielkim koguarem broniacym mlodych, albo jeszcze gorzej, z grupa dzikich swin o trzycalowych klach, ktorymi mogly rozorac noge kazdemu, kto dosc szybko nie wdrapal sie na drzewo. A jesli byl to szczegolnie pechowy dzien, to mozna sie bylo natknac na wscieklego Szerokeza albo Seminola, ktory mial juz dosc kolejnych osadnikow zywiacych sie na jego terenach lowieckich... i ktory mogl byc przekonany, ze solidny kes serca bialego czlowieka raz na zawsze zatrzyma te europejska powodz. Nie, w tamtych czasach biali tak samo jak Indianie narazeni byli na niebezpieczenstwa, ktore sprawdzaly ich spryt i odwage. Przed naszym pokoleniem stoja zupelnie inne problemy, ktore lacza sie z nastawieniem do zycia i ciagla walka miedzy optymizmem a rozpacza. Dzisiaj zewszad dochodza glosy o zagladzie, pokazuje sie zdarzenia, ktore dowodza, ze wspolczesnego zachodniego stylu zycia nie da sie utrzymac, ze klimat sie ociepla, ze zapelniaja sie arsenaly terrorystow, lasy umieraja, a technologia wymyka sie spod kontroli i tworzy wirtualny swiat, ktory doprowadza nasze dzieci do szalenstwa i zagraza, ze poniesie nas dalej i dalej w bezcelowy surrealizm. Temu punktowi widzenia oczywiscie sprzeciwiaja sie optymisci, ktorzy uwazaja, ze w historii zawsze bylo pelno glosicieli zaglady, ze wszystkie nasze problemy mozna rozwiazac za pomoca tej samej technologii, ktora tworzy zagrozenia, i ze ludzkosc dopiero zaczela osiagac swoj tworczy potencjal. Zatrzymalem sie i znow spojrzalem na doline. Wiedzialem, ze gdzies tutaj obecna jest takze Niebianska Wizja. Uznawala ona rozwoj technologii, ale tylko pod warunkiem, ze bedzie mu towarzyszylo intuicyjne dazenie do swietosci i optymizm oparty na duchowej wizji, w jakim kierunku ma rozwijac sie swiat. Jedno bylo pewne. Jesli ci, ktorzy wierza w moc wizji, maja cos wskorac, to musza zaczac juz teraz, kiedy jeszcze wszyscy sa pod wrazeniem nowego tysiaclecia. Fakt, ze nadeszlo, wciaz mnie zadziwial. Dlaczego akurat my mamy to szczescie, by zyc nie tylko podczas zmiany wiekow, ale i doczekac nadejscia nowego tysiaclecia? Dlaczego my? Dlaczego to pokolenie? Mialem uczucie, ze glebsze odpowiedzi sa wciaz przed nami. Przez chwile rozgladalem sie wokol zrodla, jakbym oczekiwal, ze gdzies tam powinna byc Natalie. Bylem pewien, ze taka mialem intuicje. W moich myslach pokazala sie wlasnie tu, przy zrodle, tylko ja jakby patrzylem na nia przez jakies okno. Wszystko to nie bylo zbyt jasne. Kiedy dotarlem do jej domu, wydawalo sie, ze nikogo tam nie ma. Wszedlem na taras i glosno zapukalem do drzwi. Zadnej odpowiedzi. Potem, kiedy spojrzalem na lewa strone domu, cos przyciagnelo moja uwage. Zobaczylem nagla zmiane swiatla na lace, jakby slonce skryte za chmura nagle zza niej wyszlo, oswietlajac akurat to miejsce. Ale na niebie nie bylo chmur. Poszedlem w kierunku polany i zobaczylem tam dziewczynke siedzaca na trawie. Byla wysoka, o ciemnych wlosach, miala na sobie niebieski stroj do pilki noznej. Kiedy podszedlem, wzdrygnela sie zaskoczona. -Nie chcialem cie wystraszyc - powiedzialem. Przez chwile patrzyla w bok z niesmialoscia charakterystyczna dla nastolatek, wiec przykucnalem, by nasze oczy znalazly sie na tym samym poziomie, i przedstawilem sie. Spojrzala na mnie oczyma o wiele starszymi, niz tego oczekiwalem. -Nie zyjemy tu wedlug Wtajemniczen - powiedziala. Zaskoczyla mnie tym. - Prosze? -Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich. -Co masz na mysli? Patrzyla na mnie surowo. - Mam na mysli to, ze do konca ich nie pojelismy. Musimy dowiedziec sie o wiele wiecej. -Coz, to nie takie proste... Zamilklem. Nie moglem uwierzyc, ze czternastolatka mowi do mnie w ten sposob. Przez chwile czulem, jak przeplywa przeze mnie fala zlosci. Wtedy Natalie sie usmiechnela - nie byl to szeroki usmiech, zaledwie uniesione kaciki ust, ale jej twarz stala sie pogodna. Rozluznilem sie i usiadlem obok niej. -Wierze, ze Wtajemniczenia sa prawdziwe - powiedzialem - ale nie sa latwe. To wymaga czasu. Nie poddawala sie, - Sa jednak ludzie, ktorzy wedlug nich zyja. Patrzylem na nia przez chwile. - Gdzie? - spytalem. -W centralnej Azji. W gorach Kunlun. Widzialam to na mapie - w jej glosie brzmialo podniecenie. - Musisz tam pojechac. To wazne. Cos sie zmienia. Musisz tam jechac natychmiast. Musisz to zobaczyc. Kiedy to mowila, jej twarz byla dojrzala, pelna autorytetu, jakby miala czterdziesci lat. Zamrugalem, nie wierzac w to, co widze. -Musisz tam pojechac - powtorzyla. -Natalie - powiedzialem. - Nie jestem pewien, o czym ty mowisz. Co to za miejsce? Odwrocila wzrok. -Powiedzialas, ze widzialas je na mapie. Czy mozesz mi pokazac? Zignorowala moje pytanie, jakby myslala juz o czyms innym. - Ktora... ktora godzina? - spytala powoli, jakajac sie. -Kwadrans po drugiej. -To ja musze isc. -Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o ktorym mowilas, ja... -Musze sie spotkac z moja druzyna. Nie chce sie spoznic. Teraz mowila bardzo szybko, a ja staralem sie zatrzymac jej uwage. - Ale co z tym miejscem w Azji, czy pamietasz, gdzie to dokladnie jest? Kiedy odchodzac, spojrzala na mnie przez ramie, zobaczylem juz tylko czternastoletnia dziewczynke zajeta myslami o meczu. Do domu wrocilem calkiem rozkojarzony. O co w tym wszystkim chodzi? Wbilem wzrok w biurko, nie mogac sie skupic. W koncu poszedlem na dlugi spacer i poplywalem w strumieniu. Zdecydowalem, ze rano zadzwonie do Billa i dotre do sedna tej zagadki. Polozylem sie wczesnie spac. Okolo trzeciej nad ranem cos mnie obudzilo. W pokoju bylo ciemno. Jedyne swiatlo saczylo sie spod zaluzji w oknach. Nasluchiwalem uwaznie, ale nie bylo nic poza zwyklymi odglosami nocy: chorem cykad, kumkaniem zab w dole strumienia, gdzies z oddali dochodzilo szczekanie psa. Pomyslalem, aby wstac i zaryglowac drzwi, czego prawie nigdy nie robilem. Odrzucilem jednak ten pomysl i z zadowoleniem wygodnie rozciagnalem sie na lozku. Juz mialem zapasc w sen, gdy rzucajac na pokoj ostatnie spojrzenie, zauwazylem cos dziwnego w poblizu okna. Spod zaluzji wyplywalo o wiele wiecej swiatla niz zwykle. Usiadlem i spojrzalem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnatrz musialo byc jasniej. Wciagnalem spodnie, podszedlem do okna i otworzylem drewniane okiennice. Wszystko wydawalo sie normalne. Skad pochodzilo to swiatlo? Nagle za soba uslyszalem delikatne pukniecie. Ktos byl w domu. -Kto tam? - spytalem, zanim zdazylem pomyslec. Cisza. Wyszedlem z sypialni do hollu prowadzacego do salonu, po drodze myslac, jak dostac sie do szafy i wyjac z niej strzelbe na weze. Wtedy przypomnialem sobie, ze klucz do szafy jest w szufladzie komody przy lozku. Wiec szedlem dalej. Nagle czyjas reka dotknela mego ramienia. -Ciiiiii. To ja, Wil. Rozpoznalem glos i skinalem glowa. Kiedy jednak siegnalem do wlacznika swiatla, powstrzymal mnie, potem przeszedl przez pokoj i wyjrzal przez okno. Wtedy zdalem sobie sprawe, ze cos sie w nim zmienilo od czasu, gdy widzialem go ostatni raz. Poruszal sie jakby z mniejszym wdziekiem, a jego cialo wygladalo zupelnie zwyczajnie, nie bylo ani troche tak swietliste jak dawniej. -Czego szukasz? - spytalem. - Co sie dzieje? Wystraszyles mnie na smierc. Podszedl do mnie blizej. - Musialem sie z toba zobaczyc. Wszystko sie zmienilo. Wrocilem tam, gdzie bylem kiedys. -Co masz na mysli? Usmiechnal sie. - Zdaje sie, ze tak wlasnie ma byc, ale faktem jest, ze juz nie potrafie mentalnie wchodzic do innych wymiarow, tak jak dotad. Wciaz moge do pewnego stopnia podnosic swoja energie, ale jestem teraz na dobre tutaj, w tym swiecie. - Przez chwile patrzyl w bok. - To tak, jakby wszystko, czego dokonalismy, pojmujac Dziesiate Wtajemniczenie, bylo jedynie przedsmakiem, wstepem, uchyleniem rabka tajemnicy, jak to bywa w przypadku doswiadczenia "zycia po smierci". A teraz sie skonczylo. Cokolwiek mamy teraz zrobic, musi sie to odbyc tutaj, na Ziemi. -Ja i tak nie potrafilem powtorzyc tamtego doswiadczenia - stwierdzilem. Wil spojrzal mi prosto w oczy. - Wiesz, ze otrzymalismy wiele informacji o ewolucji ludzkosci, o tym, na co zwracac uwage, o byciu prowadzonym przez intuicje i zbiegi okolicznosci. Zostalismy upowaznieni, by utrzymac wizje, my wszyscy. Tyle, ze nie czynimy tego na takim poziomie, na jakim jestesmy w stanie. W naszej wiedzy wciaz czegos brakuje. Zamilkl na chwile, potem dodal: - Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale musimy pojechac do Azji... gdzies w poblize Tybetu. Cos sie tam dzieje. Cos, o czym musimy wiedziec. Bylem zaskoczony. Natalie powiedziala to samo. Wil znow ostroznie podszedl do okna i wyjrzal na zewnatrz. -Czemu ciagle patrzysz przez to okno? - spytalem. - I czemu wslizgnales sie do domu? Dlaczego po prostu nie zapukales? Co sie dzieje? -Prawdopodobnie nic - odparl. - Chociaz dzis wydawalo mi sie, ze ktos mnie sledzi, ale nie mam pewnosci. Podszedl znow blisko mnie. - Nie moge ci teraz wszystkiego wyjasnic. Sam nie jestem pewny, co sie dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, ktore musimy odnalezc. Czy mozesz sie ze mna spotkac szesnastego w hotelu "Himalaje" w Katmandu? -Zaczekaj no chwilke, Wil! Wil, ja tu mam robote. Musze... Spojrzal na mnie z wyrazem, ktorego nigdy w zyciu nie widzialem na niczyjej twarzy. Byla to mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. - W porzadku - powiedzial. - Jesli cie tam nie bedzie szesnastego, to cie nie bedzie. Ale jesli przyjedziesz, pamietaj, badz maksymalnie czujny. Cos sie wydarzy. Rzeczywiscie dawal mi wybor, ale rownoczesnie szeroko sie usmiechal. Odwrocilem wzrok. Ja nie bylem uradowany. Nie chcialem nigdzie jechac. Nastepnego ranka zdecydowalem, ze nikomu poza Charlene nie powiem o tym, gdzie jade. Jedyny problem byl w tym, ze Charlene miala teraz zlecenie za granica i nie moglem z nia bezposrednio porozmawiac. Moglem jej najwyzej wyslac e-maila. Podszedlem do komputera i wyslalem wiadomosc, jak zwykle zastanawiajac sie przy tym nad bezpieczenstwem Internetu. Przeciez hakerzy potrafia wchodzic do najlepiej strzezonych systemow rzadu i wielkich korporacji. Jak latwe musi byc przejecie elektronicznego listu... Zwlaszcza gdy ma sie w pamieci, ze Internet powstal przy Departamencie Obrony jako lacze z ich tajnymi grupami badawczymi na wielkich uniwersytetach. Czy caly Internet jest monitorowany? Odsunalem od siebie te mysl, stwierdzajac, ze jest glupia. Przeciez moj list jest jednym z dziesiatkow milionow. Kto by sie nim interesowal? Kiedy juz bylem przy komputerze, zamowilem lot do Katmandu w Nepalu na szesnastego i pokoj w hotelu "Himalaje". Bede musial wyjechac za dwa dni, myslalem, strasznie malo czasu na jakiekolwiek przygotowania. Pokrecilem glowa. Czesc mnie byla oczywiscie zafascynowana pomyslem odwiedzenia Tybetu. Wiedzialem, ze to jeden z najpiekniejszych i najbardziej tajemniczych krajow swiata. Ale byl to tez kraj pod kontrola chinskiego rzadu i wiedzialem doskonale, ze moze tam byc niebezpiecznie. Postanowilem, ze posune sie tylko tak daleko, jak bedzie to bezpieczne. Koniec z przygodami ponad moje sily i ladowaniem sie w sytuacje, nad ktorymi nie mam kontroli. Wil opuscil moj dom tak szybko, jak sie pojawil. Nie powiedzial mi nic wiecej, a ja mialem w glowie setki pytan. Co wiedzial o tym miejscu w poblizu Tybetu? I dlaczego dorastajaca dziewczynka tez mi kazala tam jechac? Wil byl bardzo ostrozny. Dlaczego? Nie zamierzalem wychylac nosa z Katmandu, zanim sie tego nie dowiem. Kiedy nadszedl dzien wyjazdu, staralem sie byc bardzo czujny podczas lotu do Frankfurtu, dalej do New Dehli, a w koncu do Katmandu, ale nie zdarzylo sie nic specjalnego. W hotelu "Himalaje" zameldowalem sie pod wlasnym nazwiskiem, zostawilem rzeczy w pokoju i poszedlem sie rozejrzec. Wyladowalem w hotelowym lobby. Siedzialem tam, oczekujac, ze w kazdej chwili pojawi sie Wil, ale nic sie nie wydarzylo. Po godzinie pomyslalem, ze pojde na basen. Na dworze bylo dosc chlodno, ale slonce jasno swiecilo i wiedzialem, ze swieze powietrze pomoze mi przyzwyczaic sie do wysokosci. Basen znajdowal sie pomiedzy ulozonymi w ksztalcie litery L skrzydlami hotelu. Wokol niego siedzialo wiecej ludzi, niz moglem przypuszczac, choc prawie nikt ze soba nie rozmawial. Kiedy zajalem krzeslo przy jednym ze stolikow, zauwazylem, ze ludzie siedzacy wokol - w wiekszosci Azjaci, a wsrod nich kilku Europejczykow - musieli byc albo bardzo zestresowani, albo tesknili za domem. Marszczyli gniewnie brwi, nieprzyjemnie warczeli na hotelowa obsluge, zamawiajac drinki i gazety, za wszelka cene unikali wzrokowego kontaktu. Powoli wplynelo to i na moj nastroj. Prosze, no to jestem, myslalem, skulony w kolejnym hotelu gdzies w swiecie, bez chocby jednej przyjaznej duszy w poblizu. Wzialem gleboki oddech i przypomnialem sobie o napomnieniu Wila, by zachowac czujnosc. Wiedzialem, ze chodzilo mu o subtelne znaki synchronii, o owe tajemnicze zbiegi okolicznosci, ktore moga sie pojawic ni stad, ni zowad i w ciagu sekundy zmienic kierunek calego zycia. Dostrzeganie tych tajemniczych znakow i postepowanie zgodnie z nimi bylo glownym doswiadczeniem duchowym, bezposrednim dowodem na to, ze za ludzkimi losami kryje sie cos glebszego. Problemem byla dla mnie zawsze sporadyczna natura owych zjawisk; przez jakis czas prowadzily nas wyraznie, a potem znikaly rownie szybko, jak sie pojawily. Kiedy rozgladalem sie wokol, moj wzrok padl na wysokiego mezczyzne o czarnych wlosach, ktory wlasnie pojawil sie w drzwiach i szedl jakby prosto ku mnie. Ubrany byl w luzne spodnie i stylowy bialy sweter, pod pacha mial zwinieta gazete. Przeszedl wzdluz rzedu krzesel i usiadl przy stoliku tuz po mojej prawej rece. Rozkladajac gazete, rozejrzal sie, skinal mi glowa i usmiechnal sie szeroko. Potem zawolal kelnera i zamowil wode. Wygladal na Azjate, ale mowil czystym angielskim bez sladu akcentu. Kiedy przyniesiono mu wode, podpisal rachunek i zaczal czytac. Bylo w tym czlowieku cos niezwykle atrakcyjnego, ale nie potrafilem okreslic dokladnie co. Po prostu promieniowal dobrym samopoczuciem i energia. Od czasu do czasu przerywal czytanie i rozgladal sie wokol z usmiechem. W pewnej chwili napotkal wzrok skrzywionego dzentelmena, ktory siedzial na wprost mnie. Spodziewalem sie, ze ten smutny natychmiast odwroci wzrok, ale on odwzajemnil usmiech czarnowlosego mezczyzny i zaczeli ze soba rozmawiac. Wydawalo mi sie, ze po nepalsku. W pewnej chwili nawet wybuchneli smiechem. Jakby przyciagnieci ich rozmowa ludzie przy kilku sasiednich stolikach przylaczyli sie, ktos rzucil jakis dowcip, i teraz juz cale towarzystwo smialo sie w najlepsze. Przygladalem sie tej scenie z duzym zainteresowaniem. Cos sie tu dzieje, myslalem. Nastroj wokol nagle ulegl zmianie. -O moj Boze - czarnowlosy mezczyzna zwrocil sie teraz do mnie po angielsku. - Widzial pan to? Rozejrzalem sie. Wszyscy wrocili juz do czytania, a on pokazywal mi cos w swojej gazecie, rownoczesnie przysuwajac swoje krzeslo blizej mojego. -Podano wyniki kolejnych badan nad moca modlitwy. To fascynujace - powiedzial. -A co odkryto? - spytalem. -Studiowano efekty, jakie przynosi modlitwa za ludzi majacych problemy ze zdrowiem. Udowodniono, ze pacjenci, za ktorych ktos regularnie sie modli, maja mniej komplikacji i szybciej wracaja do zdrowia, nawet wtedy, gdy nie wiedza, ze w ich intencji sa odmawiane modlitwy. To niepodwazalny dowod na to, ze moc modlitwy jest autentyczna. Odkryto jednak cos jeszcze. Najbardziej "efektywne" modlitwy nie mialy formy prosby, ale stwierdzenia faktu. -Nie bardzo rozumiem, co ma pan na mysli - powiedzialem. Patrzyl na mnie krystalicznie blekitnymi oczami. - Testy przeprowadzono w dwoch modlacych sie grupach. Pierwsza po prostu prosila Boga, czy tez boska moc o interwencje, o pomoc dla chorej osoby. Druga jedynie stwierdzala z wiara, ze Bog pomoze choremu. Rozumie pan roznice? -Wciaz nie jestem pewien. -Modlitwa, ktora prosi Boga o interwencje, zaklada, ze Bog moze to uczynic, ale tylko wtedy, jesli przychyli sie do naszej prosby. Zaklada tym samym, ze nie mamy zadnej innej roli do odegrania, mozemy tylko prosic. Ta druga forma modlitwy przyjmuje, ze Bog jest gotowy i chetny nam pomoc, ale tak ustanowil prawa ludzkiej egzystencji, ze to, czy prosba zostanie spelniona, w pewnym stopniu zalezy od sily naszej wiary, iz tale sie stanie. Tak wiec modlitwa powinna byc potwierdzeniem, ktore wyraza owo przekonanie i wiare. W opisywanych badaniach wlasnie ten rodzaj modlitwy przynosil najlepsze rezultaty. Skinalem glowa. Zaczynalem wreszcie pojmowac. Mezczyzna odwrocil na chwile wzrok, jakby sie nad czyms zastanawial, potem znow sie odezwal. - Wszystkie wielkie modlitwy w Biblii to nie prosby, lecz afirmacje. Prosze sobie przypomniec Ojcze Nasz: "swiec sie wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybacz nam nasze winy". Nie mowi sie "prosze, czy moglibysmy moze dostac troche jedzenia" i nie mowi sie "prosimy, bys nam wybaczyl". Ta modlitwa jedynie potwierdza, ze tak ma sie stac, a my wierzac, iz sie stanie, sprawiamy to. Znow zamilkl, jakby oczekiwal mojego pytania. Wciaz sie usmiechal. I ja musialem sie usmiechnac. Jego dobry humor byl zarazliwy. -Niektorzy naukowcy wysuwaja teorie - mowil dalej - ze te wyniki sugeruja cos wiecej, cos, co ma glebokie znaczenie dla kazdego zyjacego czlowieka. Utrzymuja, ze jesli to nasze oczekiwania, nasza wiara sprawia, iz modlitwy sie "sprawdzaja", znaczy to, ze kazdy z nas przez caly czas wysyla w swiat energie swoich modlitw, czy sobie z tego zdaje sprawe, czy nie. Czy widzi pan, jak bardzo jest to prawdziwe? - Tym razem ciagnal dalej, nie czekajac na moja odpowiedz. - Jesli modlitwa jest afirmacja oparta na naszych oczekiwaniach, na naszej wierze, to w takim razie wszystkie nasze oczekiwania maja moc modlitwy. Tak naprawde wszyscy sie caly czas modlimy o jakas przyszlosc dla siebie i innych, tyle, ze nie jestesmy tego w pelni swiadomi. - Spojrzal na mnie, jakby wlasnie zdetonowal bombe. - Wyobraza pan sobie, co to znaczy? W tej chwili nauka potwierdza mysli najbardziej ezoterycznych mistykow wszystkich religii. Oni wszyscy twierdzili, iz posiadamy mentalny i duchowy wplyw na to, co sie dzieje w naszym zyciu. Pamieta pan ewangeliczna przypowiesc o wierze wielkosci ziarnka gorczycy, ktora potrafi przesunac gory? A jesli ta umiejetnosc to wlasnie sekret prawdziwego zyciowego sukcesu, sekret tworzenia prawdziwej wspolnoty? - Zmruzyl oczy, jakby wiedzial wiecej, niz mogl powiedziec. - Wszyscy musimy zrozumiec, jak to dziala. Najwyzszy czas. Odwzajemnilem jego usmiech zaintrygowany tym, co powiedzial. Bylem wciaz zdziwiony zmiana atmosfery wokol basenu. W pewnej chwili instynktownie spojrzalem w lewo, jak to sie czasem dzieje, gdy czujemy, ze ktos na nas patrzy. Rzeczywiscie, ktos z obslugi basenu wpatrywal sie we mnie zza wejsciowych drzwi. Gdy nasze oczy sie spotkaly, mezczyzna szybko odwrocil wzrok i zaczal isc chodnikiem prowadzacym do windy. -Przepraszam pana - uslyszalem glos tuz za soba. Gdy sie obejrzalem, stwierdzilem, ze to inny boy hotelowy. - Czy podac panu cos od picia? -Nie, dziekuje - odarlem. - Jeszcze nie teraz. Kiedy poszukalem wzrokiem tego pierwszego czlowieka, juz go nie bylo. Jeszcze przez chwile obserwowalem teren, a kiedy w koncu spojrzalem w prawo, gdzie siedzial moj czarnowlosy rozmowca, jego tez nie bylo. Wstalem i spytalem mezczyzny przy sasiednim stoliku, czy nie widzial przypadkiem, w ktora strone odszedl ten pan w bialym swetrze z gazeta. Pokrecil glowa i odwrocil wzrok. Przez reszte popoludnia nie wychodzilem z mojego pokoju. Wydarzenia przy basenie byly niejasne. Kim byl czlowiek, ktory opowiadal mi o modlitwie? Czy z ta informacja zwiazana byla jakas synchronia? 1 dlaczego ten facet z obslugi tak sie na mnie gapil? No i gdzie jest Wil? O zmierzchu, po dlugiej drzemce, znow wyszedlem. Zdecydowalem sie pojsc do oddalonej o kilka przecznic restauracji, o ktorej wczesniej wspominal jeden z gosci. -Bardzo blisko. Absolutnie bezpiecznie - zapewnil mnie portier, gdy spytalem go, jak sie tam dostac. - Bez problemu. Wyszedlem z hotelu, na dworze powoli zapadal zmrok. Wciaz rozgladalem sie za Wilem. Na ulicy byl taki tlum, ze musialem sie przepychac. W restauracji wskazano mi niewielki narozny stolik na wolnym powietrzu, tuz przy wysokim, zelaznym ogrodzeniu, ktore oddzielalo lokal od ulicy. Jadlem powoli obiad i czytalem angielska gazete, zajmujac stolik przez ponad godzine. W pewnej chwili poczulem sie nieswojo. Znow wydalo mi sie, ze ktos sie we mnie wpatruje, tyle ze nikogo nie dostrzeglem. Rozejrzalem sie po sasiednich stolikach, ale nikt nie zwracal na mnie najmniejszej uwagi. Wstajac, wyjrzalem przez ogrodzenie na ludzi na ulicy. Nic. Wciaz probujac otrzasnac sie z tego glupiego uczucia, zaplacilem rachunek i ruszylem z powrotem do hotelu. Kiedy zblizalem sie juz do wejscia, katem oka dostrzeglem sylwetke mezczyzny ukrytego za rzedem krzewow o jakies dwadziescia stop ode mnie. Nasze oczy sie spotkaly, zrobil krok w moja strone. Odwrocilem glowe i juz mialem isc dalej, gdy zdalem sobie sprawe, ze to ten sam czlowiek co wczesniej przy basenie, tyle ze teraz byl ubrany w dzinsy i gladka niebieska koszule. Mial moze trzydziesci lat, lecz bardzo powazne oczy. Ruszylem przed siebie szybkim krokiem. -Prosze pana! - zawolal za mna. Szedlem dalej. -Prosze - powiedzial. - Musze z panem porozmawiac. Przeszedlem jeszcze kilka krokow, by znalezc sie w zasiegu wzroku portiera i obslugi hotelu, potem przystanalem. - O co chodzi? - spytalem. Podszedl blizej, niemal zgial sie w uklonie. - Jest pan chyba kims, kogo mialem tu spotkac. Czy zna pan Wilsona Jamesa? -Wila? Oczywiscie. Gdzie on jest? -Nie mogl przyjechac. Poprosil mnie, zebym to ja sie z panem spotkal. - Wyciagnal reke, ktora uscisnalem z wahaniem, podalem mu swoje imie. -Ja jestem Yin Doloe - odpowiedzial. -Pracujesz w tym hotelu? - spytalem. -Nie, przepraszam. Pracuje tu moj znajomy. Pozyczylem od niego uniform, zeby sie moc rozejrzec. Chcialem sie upewnic, ze tu jestes. Przyjrzalem mu sie blizej. Instynkt podpowiadal mi, ze mowi prawde. Ale po co ta cala konspiracja? Dlaczego po prostu nie podszedl do mnie tam, przy basenie, i nie spytal, jak sie nazywam? -A co zatrzymalo Wila? - spytalem. -Nie jestem pewien. Poprosil, zebym cie odnalazl i zabral do Lhasy. Mysle, ze planuje spotkac sie z toba wlasnie tam. Odwrocilem wzrok. Sprawy znow zaczynaly wygladac niewyraznie. Spojrzalem na Yina i powiedzialem: - Nie jestem pewien, czy chce tam jechac. Dlaczego Wil sam do mnie nie zadzwonil? -Na pewno mial wazny powod - odparl Yin i podszedl do mnie jeszcze o krok. - Wil bardzo nalegal, zebym cie do niego przywiozl. On cie potrzebuje. - Oczy Yina blagaly. - Czy mozemy wyruszyc jutro? -Tak - powiedzialem. - Moze bys wszedl do hotelu, napijemy sie kawy i pogadamy? Rozgladal sie wokol, jakby sie czegos bal. - Prosze, przyjde jutro rano, o osmej. Wil juz zalatwil dla ciebie bilet i wize - usmiechnal sie i pospiesznie odszedl, zanim zdazylem zaprotestowac. O 7.55 wyszedlem na ulice tylko z jednym podroznym workiem. W hotelu zgodzono sie przechowac reszte moich rzeczy. Planowalem wrocic nie dalej jak za tydzien, jesli oczywiscie nie wydarzy sie nic nieprzewidzianego. W takim wypadku postanowilem wracac natychmiast. Punktualnie o osmej Yin podjechal stara toyota i ruszylismy w strone lotniska. Podczas calej drogi Yin byl bardzo serdeczny, ale uparcie twierdzil, ze nie wie nic wiecej o Wilu. Mialem ochote opowiedziec mu o tym, co Natalie mowila o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o tym, co Wil powiedzial tamtej nocy w moim domu, chocby po to, by zobaczyc jego reakcje. Jednak postanowilem tego nie robic. Pomyslalem, ze lepiej bacznie obserwowac Yina i poczekac, co sie bedzie dzialo na lotnisku. Okazalo sie, ze rzeczywiscie czekal wykupiony na moje nazwisko bilet na lot do Lhasy. Rozejrzalem sie, chcac wybadac sytuacje. Wszystko wygladalo najnormalniej w swiecie. Yin sie usmiechal, byl w swietnym nastroju. Niestety, nie mozna bylo tego powiedziec o kasjerce. Mowila bardzo slabo po angielsku i miala mnostwo pytan. Kiedy kazala mi po raz kolejny pokazac paszport, strasznie mnie zdenerwowala i cos niegrzecznie odburknalem. Wtedy przestala pracowac i wpatrywala sie we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby miala zamiar w ogole odmowic mi wydania tego biletu. W tym momencie do akcji wkroczyl Yin. Zaczal cos do niej mowic lagodnym tonem w jej ojczystym nepalskim. Po kilku minutach kasjerka sie rozluznila. Co prawda nie zaszczycila mnie juz chocby spojrzeniem, ale z Yinem rozmawiala bardzo milo, nawet sie w pewnej chwili rozesmiala. Kilka minut pozniej mielismy juz bilety i karty pokladowe i siedzielismy w malej kafejce w poblizu naszego wejscia do samolotu. Wszedzie czuc bylo bardzo silny zapach papierosow. -Masz w sobie wiele gniewu - powiedzial Yin. - I nie uzywasz zbyt dobrze swojej energii. Zaskoczyl mnie. - O czym ty mowisz? Spojrzal na mnie bardzo lagodnie. - Mam na mysli to, ze nie pomogles tej kobiecie przy kasie w jej zlym nastroju. Natychmiast zrozumialem, do czego zmierza. W Peru Osme Wtajemniczenie opisywalo metode wspomagania innych i podnoszenia ich energii poprzez skupianie wzroku na ich twarzy w okreslony sposob. -Znasz Wtajemniczenia? - spytalem. Yin skinal glowa, wciaz na mnie patrzac. - Tak - potwierdzil. - Jest jednak cos wiecej. -Pamietanie o tym, by wysylac energie nie jest takie proste - powiedzialem, broniac sie. Yin odezwal sie niezwykle delikatnym tonem: - Musisz jednak zdawac sobie sprawe, ze i tak na nia wplywales swoja energia, czy to swiadomie, czy nie. Wazne jest to, w jaki sposob ustawiasz swoje... pole... pole... - Yin z trudem szukal angielskiego slowa. - Pole intencji - powiedzial w koncu. - Wiesz, swoje pole modlitwy. Spojrzalem na niego zdziwiony. Yin zdawal sie opisywac modlitwe w taki sam sposob, jak robil to ciemnowlosy mezczyzna przy basenie. -A o czym dokladnie mowisz? - spytalem. -Czy byles kiedys w pokoju pelnym ludzi, gdzie energia i nastroj byly bardzo niskie, a potem nagle wszedl ktos i natychmiast i nastroj, i energia sie podniosly? Tylko przez fakt, ze ten ktos wszedl. Pole energetyczne takiej osoby poprzedza ja i wplywa na wszystkich innych. -Tak - potwierdzilem. - Wiem, co masz na mysli. Spojrzal na mnie powaznie. - Jesli chcesz znalezc Shambhale, to musisz sie nauczyc wlasnie tego. Swiadomie. -Shambhale? O czym ty mowisz? - wybuchnalem. Twarz Yina pobladla, wyraznie sie speszyl. Potrzasnal glowa, jakby sam siebie ganil za to, ze sie wygadal i ujawnil cos, czego nie powinien. -Niewazne - powiedzial w koncu. - To nie moja sprawa. To Wil musi ci wszystko wyjasnic... Zaczela sie juz ustawiac kolejka do wejscia, wiec Yin wstal i zabral swoje rzeczy. A ja lamalem sobie glowe, starajac sie sobie przypomniec, skad znam to slowo. W koncu mi sie udalo. Shambhala to byla mityczna wspolnota opisywana w buddyjskich ksiegach tybetanskich. Na tych samych legendach opieraly sie historie o krainie Shangri-La. Spojrzalem na Yina. - To miejsce to mit... prawda? - spytalem. Ale on tylko podal stewardowi swoj bilet i poszedl dalej. Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzielismy w roznych sektorach samolotu, co dalo mi czas na myslenie. Wiedzialem tylko, ze Shambhala miala wielkie znaczenie dla tybetanskich buddystow. Ich starozytne ksiegi opisywaly ja jako swiete miasto zbudowane z diamentow i zlota, pelne mnichow, lamow i adeptow wiedzy, ukryte gdzies w przepastnych, nie zamieszkanych rejonach polnocnego Tybetu czy Chin. Ostatnio jednak wiekszosc buddystow mowila o Shambhali jedynie w kategoriach symbolicznych, jako o czyms, co reprezentuje pewien duchowy stan umyslu, a nie rzeczywiste miejsce. z kieszeni na oparciu siedzenia wyciagnalem broszurke o Tybecie, majac nadzieje, ze dowiem sie czegos wiecej o jego geografii. Przeczytalem, ze graniczacy z Chinami od polnocy, a z Nepalem od poludnia Tybet to wielki plaskowyz i tylko niektore rejony sa polozone nizej niz szesc tysiecy stop nad poziomem morza. Na jego poludniowej granicy leza Himalaje, w tym Mount Everest, na granicy polnocnej zas, juz po stronie chinskiej, znajduja sie rozlegle gory Kunlun. Miedzy nimi sa glebokie doliny, rwace rzeki i setki mil kwadratowych skalistej tundry. Najzyzniejszy i najgesciej zaludniony musi byc wschodni Tybet. Polnoc i zachod sa gorzyste i dzikie, jest tam tylko kilka drog, wszystkie zwirowe. Wygladalo na to, ze do zachodniego Tybetu prowadza tylko dwie glowne trasy - droga polnocna uzywana glownie przez ciezarowki i droga poludniowa, ktora prowadzi wzdluz Himalajow, a uczeszczana jest przez pielgrzymow, ktorzy chca dotrzec do swietych miejsc jak Mount Everest, jezioro Manasarovar, Mount Kailash i jeszcze dalej, do tajemniczego Kunlunu. Podnioslem wzrok znad lektury. Lecielismy juz na wysokosci trzydziestu pieciu tysiecy stop i zaczynalem odczuwac wyrazna zmiane temperatury i energii na zewnatrz. Pode mna wyrastaly zamarzniete, skaliste szczyty Himalajow, obramowane przejrzystym blekitem nieba. Przelecielismy wlasnie nad samym szczytem Mount Everestu i znalezlismy sie nad obszarem Tybetu - kraina sniegu, dachem swiata. Ojczyzna ludzi poszukujacych duchowej prawdy. Kiedy patrzylem na dol na zielone doliny i skaliste niziny otoczone gorami, nie moglem powstrzymac zachwytu nad pieknem i tajemniczoscia tej ziemi. Jaka szkoda, ze znajduje sie teraz pod brutalna okupacja totalitarnego rzadu Chin. Co ja tu w ogole robie? - zastanawialem sie. Odwrocilem glowe i odnalazlem wzrokiem Yina, ktory siedzial cztery rzedy za mna. Niepokoilo mnie, ze byl taki skryty. Znow postanowilem, ze bede bardzo ostrozny. Nie wyjade nigdzie dalej poza Lhase, jesli nie otrzymam pelnych wyjasnien. Kiedy wyladowalismy w Lhasie, Yin wciaz odmawial jakiejkolwiek rozmowy o Shambhali, powtarzajac uporczywie, ze wkrotce spotkamy sie z Wilem i on mi wszystko opowie. Wsiedlismy do taksowki i pojechalismy do niewielkiego hoteliku w poblizu centrum, gdzie mial na nas czekac Wil. Spostrzeglem, ze Yin mi sie przypatruje. -O co chodzi? - spytalem. -Tylko sprawdzalem, jak sobie radzisz z wysokoscia - powiedzial. - Lhasa lezy dwanascie tysiecy stop nad poziomem morza. Przez jakis czas musisz na siebie uwazac. Skinalem glowa wdzieczny za jego troske, ale zwykle latwo sie przystosowywalem do duzych wysokosci. Wlasnie mialem to powiedziec, kiedy zobaczylem w oddali olbrzymia, przypominajaca fortece budowle. -To jest palac Potala - powiedzial Yin. - Chcialem, zebys go zobaczyl. To byl dom dalajlamy, zanim udal sie na wygnanie. Teraz symbolizuje walke narodu tybetanskiego z chinska okupacja. Odwrocil glowe i milczal az do chwili, gdy taksowka sie zatrzymala. Nie przed samym hotelem, ale jakies sto stop dalej, w dole ulicy. -Wil powinien juz tu byc - powiedzial Yin, otwierajac drzwi. - Poczekaj w samochodzie, a ja pojde i sprawdze. Ale zamiast isc w strone budynku, zatrzymal sie przy taksowce i uwaznie obserwowal drzwi hotelu. Dostrzeglem jego wzrok i tez spojrzalem w tym kierunku. Ulica byla pelna Tybetanczykow i turystow, ale wszystko wydawalo sie w porzadku. I wtedy moj wzrok padl na niskiego mezczyzne stojacego za rogiem. Mial przed soba jakas gazete, ale nie czytal, tylko bacznie przygladal sie okolicy. Yin spojrzal na samochody zaparkowane na zakrecie po drugiej stronie ulicy. Jego wzrok zatrzymal sie na starym brazowym sedanie, w ktorym siedzialo kilku mezczyzn w garniturach. Yin powiedzial cos szybko do kierowcy taksowki, wsiadajac znow do srodka, a ten spojrzal na nas podejrzliwie w lusterku i podjechal do nastepnego skrzyzowania. Kiedy przejezdzalismy obok zaparkowanego sedana, Yin pochylil sie nisko, by siedzacy w srodku nie mogli go zauwazyc. -O co chodzi? - spytalem. Yin zignorowal moje pytanie i kazal kierowcy skrecic w lewo i wjechac do centrum. Chwycilem go za ramie. - Yin, powiedz mi, co sie dzieje. Co to byli za faceci? -Nie wiem - powiedzial - ale Wila by tam i tak nie bylo. Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie mogl pojsc. Odwroc sie i sprawdz, czy nie jestesmy sledzeni. Spojrzalem w tyl, a Yin dawal taksowkarzowi dalsze wskazowki. Jechalo za nami kilka samochodow, ale w pewnym momencie wszystkie skrecily. Nie zauwazylem brazowego sedana. -I co, widzisz cos z tylu? - spytal Yin, sam sie odwracajac, by sprawdzic. -Raczej nie - odparlem. Mialem go znow zapytac, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy zauwazylem, ze rece mu sie trzesa. Uwaznie przyjrzalem sie jego twarzy. Byla blada i pokryta kropelkami potu. Zrozumialem, ze jest przerazony. Natychmiast i ja poczulem zimny dreszcz strachu. Zanim zdazylem sie odezwac, Yin wskazal kierowcy miejsce, gdzie ma sie zatrzymac i doslownie wypchnal mnie z samochodu razem z moim podroznym workiem. Ruszylismy szybko niewielka uliczka i skrecilismy w waska alejke. Przeszlismy moze kilkaset stop i Yin przywarl do sciany. Ja tez. Bez ruchu wpatrywalismy sie w ulice, skad wlasnie przyszlismy. Zaden z nas nie powiedzial slowa. Kiedy moglismy byc prawie pewni, ze nikt za nami nie idzie, Yin poprowadzil mnie jeszcze kawalek i zapukal do drzwi jednego z domow. Nikt sie nie odezwal, ale w zupelnej ciszy zamek w drzwiach otworzyl sie od srodka. -Zaczekaj tu - rzucil Yin. - Zaraz wroce. Szybko wszedl do domu i bezszelestnie zamknal drzwi. Kiedy uslyszalem odglos przekrecanego zamka, ogarnela mnie panika. Co teraz? Yin byl przerazony. Czy mnie tu porzucil? Spojrzalem w dol alejki w kierunku halasliwej ulicy. Tego wlasnie najbardziej sie balem. Ktos poszukiwal Yina, a moze i Wila. Nie mialem pojecia, w co sie znow pakuje! A potem pomyslalem, ze moze byloby lepiej, gdyby Yin zniknal. Wtedy wrocilbym na ulice i wmieszal sie w tlum, a potem znalazlbym droge na lotnisko. Moglbym jedynie wrocic prosto do domu. I bylbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musialbym szukac Wila i wdawac sie w jakas kolejna awanture. Drzwi nagle sie otworzyly, Yin wyslizgnal sie z nich i zamek znow przekrecono. -Wil zostawil wiadomosc - powiedzial cicho. - Idziemy. Przeszlismy jeszcze kawalek, potem przycupnelismy miedzy dwoma pojemnikami na smieci i Yin otworzyl koperte. Wyjal z niej kawalek kartki. Patrzylem, jak czyta. Zdawalo mi sie, ze jego twarz jeszcze bardziej pobladla. Kiedy skonczyl, podal mi kartke. -Co tam jest? - spytalem, siegajac po nia i w tym momencie rozpoznalem pismo Wila: Yin, jestem przekonany, ze zostaniemy wpuszczeni do Shambhali. Ale musza isc pierwszy. Jest niezwykle wazne, zebys przywiozl naszego amerykanskiego przyjaciela najszybciej, jak tylko mozesz. Wiesz, ze dakini beda cie prowadzic. Wil Spojrzalem na Yina, ktory przez chwile wytrzymal moj wzrok, potem odwrocil glowe. -Co to ma znaczyc "wpuszczeni do Shambhali?" On to rozumie doslownie, tak? Chyba nie uwaza, ze to jest realne miejsce?! Yin wpatrywal sie w ziemie. - Oczywiscie, ze Wil uwaza, iz to prawdziwe miejsce - wyszeptal w koncu. -A ty? - spytalem. Odwrocil wzrok z taka mina, jakby na ramionach dzwigal caly swiat. -Tak... tak... - powiedzial w koncu - tylko wiekszosci ludzi trudno sobie to miejsce w ogole wyobrazic, a co dopiero, zeby probowac sie tam dostac... Widac ani ja, ani ty nie mozemy... - jego szept zamarl w pol slowa. -Yin, musisz mi powiedziec, co sie dzieje, rozumiesz? Co robi Wil? Kim sa ci mezczyzni, ktorych widzielismy przed hotelem? Yin patrzyl na mnie przez chwile udreczonym wzrokiem, w koncu niechetnie powiedzial: - Mysle, ze to chinscy agenci sluzb specjalnych. -Co?! -Nie wiem, co tu robia. Wyglada na to, ze ich uwage zwrocily te pogloski o Shambhali. Wielu tutejszych lamow ma swiadomosc, ze w tym swietym miejscu zachodza jakies zmiany. Duzo sie o tym mowi. -Co sie zmienia? Powiedz. Yin wzial gleboki oddech. - Chcialem, zeby to Wil ci wytlumaczyl... ale teraz to chyba ja musze sprobowac. Musisz zrozumiec, czym jest Shambhala. Ci, ktorzy tam mieszkaja, to normalni ludzie urodzeni w tym swietym miejscu, ale sa na wyzszym stopniu ewolucyjnego rozwoju niz my. Oni pomagaja utrzymywac wizje i energie calego swiata. Pomyslalem w tym momencie o Dziesiatym Wtajemniczeniu. - Czy oni sa pewnego rodzaju przewodnikami duchowymi? -Nie w takim sensie, jak myslisz - odparl Yin. - Oni nie sa jak zmarli czlonkowie rodziny czy inne dusze w zaswiatach, ktore pomagaja nam z innego wymiaru. To ludzie, ktorzy zyja tutaj, na Ziemi. W Shambhali istnieje niezwykla wspolnota, oni zyja na wyzszym stopniu rozwoju. To oni modeluja... wymyslaja to, co w pewnym momencie ludzkosc osiagnie w rzeczywistosci. -Gdzie jest to miejsce? -Nie wiem. -A znasz kogokolwiek, kto je naprawde widzial? -Tez nie. Ale jako chlopiec bylem uczniem wielkiego lamy, ktory pewnego dnia oglosil, ze odchodzi do Shambhali i po wielu dniach uroczystosci rzeczywiscie odszedl. -A czy tam dotarl? -Tego nikt nie wie. Zniknal i nigdy wiecej nikt go juz nie widzial w Tybecie. -W takim razie nikt nie ma dowodu na to, ze miejsce naprawde istnieje. Nikt tego nie wie na pewno? Yin przez chwile milczal. - Mamy legendy... - wyszeptal w koncu. -Kto "my"? Patrzyl na mnie wymownie, bez slowa. Zrozumialem, ze obowiazuje go jakis nakaz milczenia. - Ja nie moge ci tego wyjawic - powiedzial. - Jedynie przywodca naszej sekty, lama Rigden, moze zdecydowac, czy z toba porozmawia. -Jakie to legendy? -Wolno mi powiedziec ci tylko tyle, ze legendy to opowiesci pozostawione przez tych, ktorzy w przeszlosci usilowali wejsc do Shambhali. Legendy maja setki lat. Yin zamierzal powiedziec cos jeszcze, gdy nasza uwage zwrocil dziwny dzwiek dobiegajacy od strony ulicy. Patrzylismy uwaznie, ale niczego ani nikogo nie dostrzeglismy. -Zaczekaj tu - rzucil Yin. Znow zapukal do znajomych juz drzwi i ponownie zniknal w srodku. Tym razem wrocil bardzo szybko i poprowadzil mnie do zaparkowanego z tylu domu starego, zardzewialego dzipa z podartym plociennym dachem. Otworzyl drzwi i dal mi znak, zebym wsiadl. -No chodz - ponaglil. - Musimy sie spieszyc. Wezwanie Shambhali Kiedy Yin wyjezdzal z Lhasy, siedzialem w milczeniu i zastanawialem sie, co Wil mial na mysli w swoim liscie. Dlaczego zdecydowal sie jechac sam? I kim byli owi "dakini"? Juz mialem zapytac o to Yina, gdy nagle wojskowy lazik przejechal skrzyzowanie doslownie na wprost nas. Az podskoczylem na ten widok. Poczulem, jak po plecach przebiegl mi dreszcz. Co ja wyprawiam? Przed chwila widzialem tajnych agentow zaczajonych przed hotelem, w ktorym mialem sie spotkac z Wilem. Moga nas wciaz szukac. -Zaczekaj, Yin - powiedzialem. - Chce wracac na lotnisko. To wszystko jest zbyt niebezpieczne jak na moj gust. Yin rzucil mi przestraszone spojrzenie. - Ale co z Wilem? - spytal. - Czytales jego list. On cie potrzebuje. -No coz, on jest przyzwyczajony do takich sytuacji. I wcale nie jestem pewien, czy chcialby, zebym sie narazal na takie niebezpieczenstwo. -I tak juz jestes w niebezpieczenstwie. Musimy sie wydostac z Lhasy. -A gdzie jedziesz? - spytalem. -Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi sie pozno, zanim tam dotrzemy. -A jest tam chociaz telefon? -Tak - odparl. - Mam nadzieje, ze dziala. Skinalem glowa, a Yin skupil sie na prowadzeniu. No dobrze, myslalem. Wcale nie zaszkodzi znalezc sie jak najdalej stad. A potem zaplanuje, jak wrocic do domu. Przez wiele godzin podskakiwalismy na strasznie wyboistej drodze, mijalismy ciezarowki i stare samochody. Krajobraz tworzyla mieszanka paskudnych placow budowy i przepieknych naturalnych widokow. Juz po zmroku Yin wjechal na podworko niewielkiego betonowego budynku. Ogromny kudlaty pies, przywiazany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczal na nas szczekac jak opetany. -Czy to jest siedziba lamy Rigdena? - spytalem. -Alez skad, oczywiscie, ze nie - powiedzial Yin. - Ale znam tu ludzi. Mozemy dostac benzyne i jedzenie. Zaraz wroce. Patrzylem, jak Yin wchodzi po szerokich stopniach i puka do drzwi. Pojawila sie w nich starsza tybetanska kobieta i natychmiast zamknela Yina w goracym uscisku. Yin wskazal na mnie, usmiechnal sie i cos powiedzial. Nie rozumialem. Potem skinal na mnie, wiec wysiadlem i wszedlem do domu. Po chwili uslyszelismy cichy odglos hamujacego na zewnatrz samochodu. Yin podskoczyl do okna i ostroznie wyjrzal zza zaslony. Stanalem tuz za nim. W mroku moglem dostrzec czarny, nie oznakowany samochod stojacy po drugiej stronie drogi, jakies sto jardow od domu. -Kto to? - spytalem. -Nie wiem - powiedzial Yin. - Idz do samochodu i przynies nasze rzeczy. Tylko pospiesz sie. Spojrzalem na niego zdziwiony. -W porzadku - uspokoil mnie. Idz po rzeczy. Szybko. Wyszedlem w ciemnosc i podszedlem do naszego dzipa. Staralem sie nie patrzec na zaparkowany samochod. Siegnalem przez otwarte okno, chwycilem moj worek i torbe Yina i szybkim krokiem wrocilem do do