7415
Szczegóły |
Tytuł |
7415 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7415 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kate Elliott
KR�LEWSKI SMOK
T�umaczy�a Joanna Wo�y�ska
Tytu� orygina�u King�s Dragon
Wydanie oryginalne 1997
Wydanie polskie 2000; Pozna�
T� ksi��k� z mi�o�ci� dedykuj� mojej siostrze,
Ann Marie Rasmussen
Od Autorki
Prosz�, by podzi�kowania zechcia�y przyj�� nast�puj�ce osoby:
Katharine Kerr za podsuni�cie mi pomys�u na tytu�, kiedy wszystko zawiod�o,
m�j m��, Jay Silverstein, za nieustanne wspieranie mnie, chocia� sam
zaanga�owany
by� w wielkie przedsi�wzi�cie,
wielebna Jeanne Reames Zimmerman OSL, za wielk� pomoc na polu klasyki i
lingwistyki,
moja siostra, dr Ann Marie Rasmussen, kt�rej wiedza na temat �redniowiecza
okaza�a
si� bezcenna,
dr John W. Bernhardt, kt�rego wyk�ad na temat podr�uj�cego dworu kr�lewskiego w
Niemczech za czas�w Otton�w zainspirowa� sceneri�.
Widukind z Corvey, mnich i historyk, kt�rego Historia Sas�w - dost�pna mi w
angielskim t�umaczeniu Raymunda F. Wooda z 1949 roku - przem�wi�a do mnie
poprzez
tysi�clecia.
Poniewa� to jest fantastyka, wiele szczeg��w - ma�ych i du�ych - zapo�yczonych
z
naszego �redniowiecza zosta�o zmienionych, ale za wszystkie b��dy sama ponosz�
win�.
Prolog
Na wzg�rzu otoczonym z trzech stron lasem, a z czwartej ruinami fortu, sta�
kamienny
kr�g. By� jak pi�kna, sztywna korona, jak ko�ci zamku zagrzebanego tak g��boko,
�e tylko
blanki najwy�szej wie�y wystawa�y z ziemi. M�wiono, �e pod kr�giem znajduj� si�
komnaty
pe�ne skarb�w, zjaw, stwor�w o nieludzkich kszta�tach. M�wiono, �e z tych
komnat, jak rzeki
z podziemnego jeziora wybiegaj� korytarze wiod�ce ze wzg�rza hen, daleko, a� do
zimnego
morza na p�nocy, do wysokich g�r na po�udniu.
Trzeciego dnia miesi�ca Avril, gdy popo�udnie przesz�o w zmierzch, a na
ciemniej�cym niebie zal�ni� ksi�yc w pe�ni, samotna posta� sz�a poprzez ruiny
starej fortecy.
Nosi�a nogawice, prost� lnian� tunik� i sanda�y wi�zane pod kolanami, ludzkie
odzienie, do
kt�rego w obcym kraju przywyk�a, ale nie czu�a si� w nim wygodnie. Do pasa mia�a
przytroczon� sakiewk�, w d�oni trzyma�a kij; porusza�a si� w kamiennym
labiryncie, jakby go
zna�a na pami��.
Ruiny sta�y na �agodnym wzniesieniu, ci�gn�cym si� od brzeg�w w�skiej rzeki do
miejsca, w kt�rym ostatnia �ciana, nie wy�sza od rocznego dziecka, le�a�a w�r�d
trawy i
b�ota. Za ni� r�s� las. Na drugim brzegu rzeki, za zwalonymi pniami i polami
wypalonymi
pod wiosenne uprawy, p�on�� samotny ogie�, wskazuj�c jedyn� w zasi�gu wzroku
wie�.
Posta� zatrzyma�a si�, nim przekroczy�a ostatni� �cian�. Odrzuci�a kaptur. Jej
w�osy
by�y tak jasne, �e zdawa�y si� �wieci� w�asnym blaskiem. Si�gn�a do sakiewki i
wydoby�a
strz�p materia�u poznaczony czerwieni�. Krzywi�c si� z obrzydzenia, rozwar�a
palce, jakby
odrzucaj�c materi�, mog�a zerwa� wszystkie wi�zy, nim wkroczy pomi�dzy
majestatyczne
kamienie.
Zamar�a, przekrzywiaj�c g�ow�, nas�uchuj�c. Zakl�a. Zawaha�a si� i ta chwila
starczy�a, aby dostrzeg� j� pierwszy z je�d�c�w.
Jej w�osy l�ni�y nawet w ciemno�ciach, a jego oczy by�y roziskrzone: wszak jej
szuka�.
- Alia! - krzykn��. - Ukochana! - Bez zastanowienia pogna� konia naprz�d,
pomi�dzy
kamienie. Za nim pojawili si� inni; stan��, odwodz�c wierzchowca w bok, aby
piesi z
pochodniami mogli podej�� i poprowadzi� go. Trzyma� wodze w jednej r�ce, drug�
przyciska�
do piersi zawini�tko.
Odwr�ci�a wzrok od tego zawini�tka. Przysi�ga z�o�ona, wedle ludzkiego czasu,
lata
temu, zdawa�a si� teraz wstr�tna i nieroztropna. Wtedy sta�a przed zgromadzonymi
wyprostowana i m�wi�a odwa�nie, ale nie mia�a �wiadomo�ci, co j� czeka�o w�r�d
ludzi.
Jej wzrok przyku� sztandar. Do m�odego ksi�cia zbli�y� si� pokryty bliznami
m�czyzna w czarno-z�otym p�aszczu; siedzia� w siodle pewnie i butnie, a w r�ku
trzyma�
drzewce sztandaru, symbolu elitarnej stra�y broni�cej kr�la i kr�lestwa,
przedstawiaj�cego
zwini�tego czarnego smoka na z�ocistym tle. Nad jego g�ow� widnia�o siedem
b�yszcz�cych
gwiazd. Patrzy�a na konstelacj�, przypominaj�c sobie, co oznacza�a: Gwia�dzist�
Koron�
noszon� przez w�adc� starego Imperium, na wp� zapomnianego ju� w ludzkim
�wiecie, ale
maj�cego powr�ci�. Dla niego si� po�wi�ci�a.
Ksi��� wykorzysta� jej wahanie i zbli�y� si�. J�zyki �wiat�a ta�czy�y na
ruinach, a
gor�co buchaj�ce od pochodni otoczy�o j� niby ogniste wi�zienie.
- Dlaczego mnie �ledzi�e�? - spyta�a. - Wiedzia�e�, �e zamierza�am odej��.
- Jak mo�esz odej��? - �achn�� si� jak dziecko, kt�re nie chce zosta� samo. By�
taki
m�ody, mia� ledwie osiemna�cie lat wedle kalendarzy tego �wiata. Z wysi�kiem
przybra�
pyszn� wzgardliw� min� i spr�bowa� inaczej: - Na pewno zostaniesz, dop�ki
dziecko nie
sko�czy dw�ch lat, �eby dowiedzie� si�, czy prze�yje.
- �adna znana ci zaraza go nie tknie, �adna rana zadana przez samca czy samic�
go nie
zabije - rzek�a bez namys�u.
W�r�d zgromadzonych �o�nierzy poni�s� si� szept jak podmuch wiatru, stoj�cy
bli�ej
przekazywali innym s�owa jej przepowiedni. Stary wojak pchn�� swego wierzchowca
ku
ksi�ciu; smoczy sztandar za�opota� i otar� si� o rami� m�odzie�ca.
Zawini�tko zadr�a�o. Dziecko obudzi�o si� i odrzuci�o przykrycie. Ujrza�a g�szcz
czarnych w�os�w, ma�� twarzyczk� i wielkie oczy niby zielony jadeit; dziecko
mia�o jej
sk�r�, br�zow� jak mied�, w niczym nie przypominaj�c� bladych lic ksi�cia.
R�czka zacisn�a
si� na rogu chor�gwi i poci�gn�a silnie. Przyboczni zakrzykn�li, widz�c ten
znak: b�kart
zrodzony z nieludzkiej kobiety ju� zna� swe przeznaczenie, cho� nie mia� nawet
dw�ch
miesi�cy.
Ksi��� odwr�ci� twarz. Wr�czy� dziecko - jak�e ostro�nie - staremu, kt�ry odda�
chor�giew towarzyszowi. Potem zsiad�, gestem odprawi� ludzi i spojrza� na Ali�.
- Czy dziecko nic ci� nie obchodzi?
Nie patrzy�a na �o�nierza, kt�ry odprowadza� konia w miejsce, gdzie nie by�o
ostrych
kamieni mog�cych porani� zwierz�ciu p�ciny.
- Ono ju� nie jest moje.
- Jak mo�esz tak m�wi�? To najpi�kniejsze dziecko, jakie w �yciu widzia�em!
- Tylko dlatego, �e jest twoje!
- Twoje te�!
- Moje nie! Nosi�am je w sobie, urodzi�am, wyla�am tyle krwi, �e mog�aby pokry�
pola mijanej wioski! Nigdy moje nie mia�o by�. Zostaw mnie, Henri - nie nauczy�a
si�
wschodniego akcentu i nadal wymawia�a jego imi� jak Salianka. - Nigdy nie
obieca�am ci
niczego poza dzieckiem. Pozw�l mi odej�� w pokoju.
M�odzieniec d�ugo nie m�wi� ani s�owa. Mia� jednak wyrazist� twarz i dopiero
uczy�
si� nad ni� panowa�. Zastanawia�a si�, patrz�c na niego, co chcia� powiedzie� i
co powie; gdy
pozna�a go rok temu, gada�, co mu �lina na j�zyk przynios�a. Teraz, przez prawo
sp�odzenia
potomka uczyniony nast�pc� tronu, uczy� si� najpierw my�le�, a potem m�wi�.
- Nie chc�, by� odchodzi�a - rzek� w ko�cu. - Na twoje imi� zaklinam ci�, Alio,
zosta�
ze mn�.
- Alia to nie moje imi�, Henri. To ty mnie tak nazwa�e�.
- Nie wydobrza�a� jeszcze. By�a� taka chora po porodzie.
- Ju� wyzdrowia�am.
- Dlaczego wi�c do mnie przysz�a�? Czy ty mnie wcale nie kochasz? - G�os mu si�
za�ama�, gdy wypowiada� ostatnie s�owa, ale powstrzyma� si�, a twarz st�a�a mu
na kszta�t
kamiennej maski.
�T� mask�,� pomy�la�a, �b�dzie przybiera� najcz�ciej, gdy zostanie kr�lem�.
Zastanawia�a si�, co mu powiedzie�, bo nie odstr�cza� jej; by� m�ody, ci�gle
troch�
niezdarny, ale te� silny, ambitny, m�dry i na ludzki spos�b przystojny, dumny i
elegancki.
Ale ani ona nie mog�a prawdy powiedzie�, ani on jej pozna�. Ksi���, cho� stanie
si�
kr�lem, b�dzie tylko pionkiem w r�kach pot�gi wi�kszej ni� przynale�na jemu,
w�adcy dw�ch
kr�lestw. Oboje byli tylko pionkami i dlatego nieco mu wsp�czu�a.
Pochyli�a si� i poca�owa�a go w usta.
- Nie jestem oboj�tna na ludzki urok - sk�ama�a. - Ale mam inne obowi�zki. - Tym
razem powiedzia�a prawd�.
Nie mog�a ju� d�u�ej s�ucha� jego s��w. Nie mog�a zosta� d�u�ej w tym �wiecie;
przygniata� j� swym ci�arem, ukrad� tyle cennej krwi. Zmi�a strz�p
zakrwawionej materii,
oddarty z prze�cierade�, na kt�rych rodzi�a; ten strz�p - i symbolizowany przez
niego zwi�zek
z dzieckiem - by� ostatni� rzecz�, jaka j� tu trzyma�a. Pu�ci�a go.
Ksi��� ukl�kn��, by podnie�� materia�, a ona przekroczy�a zwalon� �cian�.
Wyprostowa� si�, wo�aj�c za ni�, ale nie ruszy� si� z miejsca. Ona ju� nie
zwraca�a uwagi na
jego g�os, bo wyros�y przed ni� kamienie i nareszcie us�ysza�a ich cichutki
�piew.
Obr�ci�a ku nim wewn�trzny wzrok i dotkn�a kamienia wiatru, kamienia �wiat�a,
kamienia krwi, wody, ognia i innych, zgodnie z ich w�a�ciwo�ciami. Tu, w �wiecie
ludzi, aby
dotkn�� serca jakiego� przedmiotu, odnale�� i manipulowa� jego esencj�, musia�a
najpierw
pod��a� kr�tymi �cie�kami wok� zap�r i �cian postawionych przez ludzkich mag�w,
kt�rzy
woleli si�� panowa� nad tym, czego nie potrafili poj��. Jednak tu, w�r�d g�az�w,
zapory
znikn�y. Podnios�a d�o�. Mg�a wstaje z po��czenia wody i powietrza i teraz
podnios�a si�
wok�, gdy tego za��da�a, ukrywaj�c j� przed �wiatem.
Nad ni�, nie zatarte przez mg��, �wieci�y gwiazdy. Odczyta�a ich ustawienie i
wezwa�a
�piewaj�c� w nich moc, w��czy�a j� do rz�du kamieni, aby ch�r poni�s� pie�� ku
niebiosom.
Wezwa�a serce swej krainy i na o�tarzu z ognia i krwi otwar�y si� wrota.
Nie by�y ani drzwiami, ani z�udzeniem, wygl�da�y jak z��czone pnie drzew,
wygi�te w
�uk, poro�ni�te kwitn�c� winoro�l�. Poczu�a zapach �niegu i uk�szenie zimnego
wiatru. Bez
wahania przekroczy�a bram� i porzuci�a ludzki �wiat.
* * *
Ksi��� Henryk, nast�pca tronu kr�lestw Wendaru i Varre, patrzy�, jak Alia
odchodzi�a
od niego ku kr�gowi. Zmieni� w kamie� sw� twarz, swe serce, ca�e cia�o, a gdy
mg�a si�
podnios�a i ukry�a Ali� przed jego wzrokiem, po prostu zacisn�� d�o� na szmatce,
kt�ra
zawiera�a wszystko, co pozosta�o: jej krew.
Obok sta�o trzech jego ludzi, wznosz�c pochodnie, aby odp�dzi� mg��, kt�ra si�
znienacka podnios�a, nocny opar otaczaj�cy kamienie. W kr�gu zab�ys�o �wiat�o,
usta ksi�cia
uk�si� zimny wiatr. Doskona�y kryszta�owy p�atek �niegu przywiany wiatrem opad�
na jego
but i roztopi� si�. Mg�a ci�gle wisia�a nad kr�giem.
- Panie, czy mamy i�� jej poszuka�? - zapyta� jeden z ludzi.
- Nie. Odesz�a.
Zatkn�� szmatk� za pas i zawo�a� o swego konia. Dosiad� go, wzi�� dziecko na
r�ce i
wraz ze �wit� zacz�� powoli zje�d�a� ze wzg�rza. Dziecko nie p�aka�o, ale mia�o
otwarte oczy
i patrzy�o na niebo, na ojca albo na smoczy sztandar. Kt� to wiedzia�?
Wiatr zawia� mi�dzy kamieniami i mg�a sp�yn�a na ruiny, spowi�a je g�stym
tumanem, zakry�a ksi�yc. M�czy�ni ostro�nie wybierali drog�, piesi chwytali
ko�skie uzdy,
wo�aj�c do siebie, wyznaczaj�c odleg�o��.
- Lepiej ci b�dzie bez takiej kobiety - rzek� nagle stary �o�nierz do ksi�cia,
tonem
sugeruj�cym, �e mia� prawo udzielania rad. - Ko�ci� nigdy by jej nie
zaakceptowa�. Mia�a
tak� w�adz� nad si�ami natury, z kt�r� lepiej nie zadziera�. - Smoczy sztandar
zwis�,
przemoczony przez mg��, jakby nadnaturalny opar chcia� obali� chor�giew.
Ksi��� nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� w otaczaj�ce go pochodnie, stra�nicze
ognie
rozniecone przeciw mrokom.
* * *
Kr�g siedmiu �wiec, ognie rozniecone przeciw mrokom.
Stra�nicy wpatrywali si� we mg��, kt�ra podnios�a si� z wielkiego obsydianu
ustawionego po�rodku kr�gu. Ciemno�� skrywa�a ich twarze.
We mgle widzieli ma�e figurki, m�odego szlachcica nios�cego dziecko, otoczonego
wiernymi s�ugami. Figurki powoli przesz�y przez fortec�, widzian� jednocze�nie
jako ruiny i
duch niegdysiejszej stra�nicy. Postacie przechodzi�y przez �ciany jak przez
powietrze. Tym
te� by�y: wspomnieniem ukrytym w pami�ci kilku stra�nik�w, kt�rzy stworzyli
zjawy mur�w,
odbudowali przesz�o��.
- Musimy zabi� dziecko - powiedzia� jeden z nich, gdy mg�a opad�a, wsi�kaj�c w
czarny kamie�. Obraz ksi�cia i jego �wity znik�.
- Jest zbyt dobrze chronione - odpar� drugi.
- Musimy spr�bowa�, bo zamierzaj� zniszczy� �wiat.
Pierwszy stra�nik przesun�� si�, a inni, szepcz�cy mi�dzy sob�, zamilkli.
- Niem�drze jest tylko niszczy� - rzek�a ta, kt�ra zasiada�a na pierwszym
miejscu. Jej
g�os by� niezwykle g��boki. - Na tej drodze ruina tylko. Na tej drodze ciemno��.
- C� wi�c? - zapyta� pierwszy, niecierpliwie wzruszaj�c ramionami. �wiat�o
zal�ni�o
na jego bia�ych w�osach.
- Tak jak Wr�g sprawia, �e wierny zst�puje z Drogi �wiat�a i zmierza ku
Otch�ani, tak
i niewierz�cy mog� zosta� nawr�ceni i ujrze� obietnic� Komnaty �wiat�a. Nasz�
w�asn� si��
musimy przeciwstawi� tej w�o�onej w r�ce nie�wiadomego dziecka.
- Jest pewna r�nica - odezwa� si� drugi m�wca. - My wiemy o istnieniu naszych
wrog�w, oni o naszym nie.
- Przynajmniej tak� mamy nadziej� - powiedzia� pierwszy. Siedzia� sztywno, jak
kto�
nienawyk�y do d�ugiego bezruchu.
- Musimy zaufa� Panu i Pani - odpar�a kobieta, a reszta jej przytakn�a.
Jedynymi �r�d�ami �wiat�a by�y p�omienie �wiec, rzucaj�ce jasne ostre b�yski na
obsydianowy o�tarz, gwiazdy na niebie i okr�g�y ksi�yc. Otacza�y ich bloki
olbrzymiej
szaro�ci, zgromadzenie gigant�w.
Za nimi wiatr hula� w�r�d �cian, niewidzialnych lecz wyczuwalnych,
pozosta�o�ciach
po wielkim imperium, dawno temu poch�oni�tym przez ogie�, stal, krew i magi�.
Ruiny
ko�czy�y si� nad brzegiem morza jak uci�te no�em. Piana sycza�a i wylewa�a si�
na pla��;
piasek niesiony wiatrem wpada� w kr�g, osiadaj�c na j�zykach i w zag��bieniach
ubra�.
Jedna ze stra�niczek zadygota�a i gwa�townym ruchem naci�gn�a kaptur na w�osy.
- To szale�stwo - stwierdzi�a. - I tu, i we w�asnym kraju s� silniejsi od nas.
- Musimy wi�c si�gn�� po moce jeszcze pot�niejsze - rzek�a ta, kt�ra zasiada�a
na
pierwszym miejscu.
Zapad�a pe�na oczekiwania cisza.
- Po�wi�c� si� - ci�gn�a. - Tylko ja. Oni chc� zniszczy� �wiat, podczas gdy my
pragniemy przybli�y� go do Komnaty �wiat�a, ku kt�rej d��� wszystkie dusze.
Je�li wydaj�
na ten �wiat jeden element, my musimy wyda� drugi. Sami ich nie pokonamy.
Sk�aniali g�owy, przystaj�c na jej decyzj�, a� tylko jeden pozosta�
wyprostowany.
Po�o�y� d�o� na ramieniu kobiety i rzek�:
- Nie b�dziesz sama.
Zaleg�a cisza. Wielkie ruiny sta�y wok�, odbijaj�c echem ich milczenie;
szkielet
miasta, kt�rego nie nawiedza�y ani duchy mur�w, ani wspomnienia przesz�ej
�wietno�ci.
Piasek sypa� si� po ulicach, sp�ywa� po kamieniach, ziarenko po ziarenku,
�cieraj�c freski
zdobi�ce d�ugie �ciany. Ale tam, gdzie ruiny gin�y w morzu jak uci�te no�em,
kszta�ty
dawnego miasta miesza�y si� z falami, wspomnienie tego, co ca�kowicie znikn�o.
W g�rze gwiazdy pod��a�y po odwiecznych kr�gach.
�wiat�o �wiec odbija�o si� w b�yszcz�cej powierzchni obsydianowego o�tarza. W
jego
g��bi nadal tkwi� obraz kamiennego kr�gu daleko na p�nocy, a� blask ostatnich
pochodni
niesionych przez orszak ksi�cia rozp�yn�� si� w nico�ci i znikn��.
CZʌ� PIERWSZA
SIEROTA
Rozdzia� pierwszy
Sztorm
1.
Kiedy zima zmieni�a si� w wiosn�, a wioskowa diakonisa od�piewa�a msz� za �wi�t�
Tekl� obserwuj�c� ekstaz� b�ogos�awionego Daisana, nadszed� czas, aby
przygotowa� �odzie
na sezon po�ow�w i wypraw do innych port�w.
Na jesieni Alain nasmo�owa� ojcowsk� bark�; teraz sprawdza� poszycie,
wpe�zn�wszy
pod ��d�, kt�ra zimowa�a na pla�y, u�o�ona na belach. Stara krypa przetrzyma�a
mrozy, ale
jedna klepka si� obluzowa�a. Przytwierdzi� j� wierzbowym gwo�dziem, przedtem
wypychaj�c
dziur� nasmo�owan� we�n�; potem zabezpieczy� gw�d� filcem. Poza tym ��d� by�a
nietkni�ta. Po Wielkim Tygodniu ojciec za�aduje j� beczu�kami oliwy i kamieniami
do �aren,
wydobywanymi w pobliskich kamienio�omach i obrabianych w miejscowych
warsztatach.
Alain nie pop�ynie z nim, chocia� b�aga�, aby dano mu szans� cho� ten jeden raz.
Odwr�ci� si�, s�ysz�c �miech dobiegaj�cy z nabrze�a, ko�cz�cego drog� do wioski.
Wytar� d�onie w szmat� i poczeka�, a� ojciec sko�czy rozmawia� z innymi
osna�skimi
kupcami, kt�rzy te� przyszli zrobi� przegl�d swych �odzi i przygotowa� je do
wyp�yni�cia po
Wielkim Tygodniu.
- Chod�, synu - rzek� Henri, gdy sprawdzi� ��d�. - Twoja ciotka przygotowa�a
porz�dn� wieczerz�, a o p�nocy pomodlimy si� o dobr� pogod�.
W ciszy ruszyli ku Osnie. Henri by� szerokim w barach, niewysokim m�czyzn� o
w�osach poznaczonych srebrem. Wi�kszo�� roku sp�dza� na morzu, zawijaj�c do
port�w na
ca�ym wybrze�u, a zim� siadywa� cicho w warsztacie swej siostry Bel, strugaj�c
krzes�a, sto�y
i �awy. M�wi� ma�o, a kiedy si� odzywa�, jego g�os brzmia� mi�kko, w
przeciwie�stwie do
g�osu siostry, kt�ra, jak �artowali ludzie, nawet wilka potrafi�aby zaszczeka�
na �mier�.
Alain mia� ciemniejsze w�osy i by� wy�szy, a jego d�ugie ko�czyny wskazywa�y, �e
jeszcze uro�nie; by�o to pewne jak wiosenne burze. Jak zwykle nie za bardzo
wiedzia�, co rzec
ojcu, ale dzi�, id�c z nim po piasku, spr�bowa� raz jeszcze zmieni� jego
decyzj�.
- Julien pop�yn�� z tob�, kiedy sko�czy� szesna�cie lat, zanim jeszcze ods�u�y�
sw�j
rok u hrabiego! Dlaczego ja nie mog� p�yn�� w tym roku?
- Bo nie. Przyrzek�em diakonisie zamku Lavas, kiedy� by� noworodkiem, �e oddam
ci� ko�cio�owi. Tylko dlatego pozwoli�a mi ci� wychowa�.
- Je�li musz� z�o�y� �luby i reszt� moich dni sp�dzi� w klasztornych murach,
dlaczego
nie mog� pop�yn�� z tob� na jeden sezon i zobaczy� troch� �wiata? Nie chc� by�
taki jak brat
Gilles...
- Brat Gilles to dobry cz�owiek - rzek� ostro Henri.
- Tak, oczywi�cie, ale nosa nie wystawi� poza ziemie klasztorne, odk�d jako
siedmiolatek wst�pi� do zakonu! To niesprawiedliwe skazywa� mnie na podobny los.
Jeden
sezon z tob� da�by mi przynajmniej wspomnienia.
- Brat Gilles i inni zakonnicy s� zadowoleni.
- Nie jestem bratem Gillesem!
- Ju� o tym rozmawiali�my, Alainie. Jeste� w odpowiednim wieku i przyrzeczony
ko�cio�owi. Wszystko odb�dzie si� tak, jak postanowili Pan i Pani. Nie nasz�
jest spraw�
kwestionowa� ich wyroki.
Henri zacisn�� usta i Alain wiedzia�, �e ojciec nie b�dzie z nim d�u�ej
dyskutowa�.
W�ciek�y pogna� naprz�d, d�ugimi krokami oddalaj�c si� od ojca, cho� by�o to
niegrzeczne.
Tylko jeden sezon! Jeden sezon, �eby zobaczy� kawa�ek �wiata, odleg�e porty i
nieznane
wybrze�a, porozmawia� z lud�mi z innych miast, innych kraj�w, ujrze� cho�
fragment
obcych krain, o kt�rych m�wi�a diakonisa, odczytuj�c �ywoty �wi�tych i fratr�w -
w�drownych ksi�y - kt�rzy nie�li �wi�te S�owo Jedno�ci barbarzy�com. Dlaczego
by�a to
zbyt wielka pro�ba? Przeszed� przez ogrodzenie i dotar� do domu ciotki Bel w
wyj�tkowo
z�ym humorze.
Ciotka Bel sta�a w ogr�dku, przygl�daj�c si� �wie�o posadzonej pietruszce i
chrzanowi. Wyprostowa�a si�, zmierzy�a go wzrokiem i potrz�sn�a g�ow�:
- Trzeba przynie�� wody przed wieczerz� - rzek�a.
- Dzisiaj kolej Juliena.
- Julien naprawia �agiel, a ty mi si� nie odszczekuj, dziecko. R�b, co ci ka��.
Nie k���
si� z ojcem, Alainie. Wiesz, �e jest najbardziej upartym cz�owiekiem w wiosce.
- On nie jest moim ojcem! - wrzasn�� Alain.
Oberwa� za to w twarz, a ciotka w�o�y�a w uderzenie ca�� si�� trzydziestu lat
zagniatania ciasta i r�bania drewna. Na policzku Alaina wykwit�a czerwona pr�ga.
Zamilk�.
- Nigdy wi�cej tak nie m�w o cz�owieku, kt�ry ci� wychowa�. Jazda po wod�.
Poszed�, bo nikt nie mia� odwagi k��ci� si� z Bel, starsz� siostr� kupca
Henriego,
matk� o�miorga dzieci, z kt�rych pi�cioro prze�y�o.
W milczeniu zjad� wieczerz� i w milczeniu uda� si� do ko�cio�a. Ksi�yc sta� w
pe�ni,
a jego blade �wiat�o s�czy�o si� przez nowe szklane okno, kupione dla �wi�tyni
przez kupc�w
i rolnik�w. �wiat�o ksi�yca i �wiec wystarcza�o, aby dojrze� pobielone wapnem
drewniane
�ciany, na kt�rych namalowano wielkie freski przedstawiaj�ce �ycie
b�ogos�awionego
Daisana oraz czyny dzielnych �wi�tych i m�czennik�w.
Diakonisa unios�a d�o� w ge�cie b�ogos�awie�stwa i zacz�a �piewa� liturgi�:
- B�ogos�awiony jest Kraj Matki i Ojca �ycia i �wi�te S�owo objawione w Kr�gu
Jedno�ci, teraz i zawsze, i na wieki wiek�w.
- Amen - mrukn�� Alain wraz z reszt� zgromadzonych.
- M�dlmy si� w pokoju do Pana i Pani.
- Kyrie eleison - Panie b�d� lito�ciw. - Z�o�y� d�onie i stara� si� skupi� na
diakonisie
kr���cej po ko�ciele, zatrzymuj�cej si� przy stacjach oznaczaj�cych �ycie i
s�u�b�
b�ogos�awionego Daisana, kt�ry ni�s� wiernym �wi�te S�owo zes�ane z �aski Pana i
Pani. -
Kyria eleison - Pani b�d� lito�ciwa.
Surowe malowid�a na �cianach l�ni�y w �wietle pochodni. Tam b�ogos�awiony Daisan
przy ognisku, gdzie po raz pierwszy zes�ano mu wizj� Kr�gu Jedno�ci. A tam
b�ogos�awiony
Daisan i jego uczniowie odmawiaj�cy oddawania na kl�czkach czci dariya�skiej
cesarzowej
Thaissanii. Siedem cud�w, ka�dy oddany z najdrobniejszym szczeg�em. A na ko�cu
�mier�
b�ogos�awionego Daisana przy Palenisku, sk�d jego duch zosta� uniesiony przez
siedem sfer
do Komnaty �wiat�a, podczas gdy jego wielka uczennica �wi�ta Tekla zawodzi�a w
dole, a jej
�zy wype�nia�y u�wi�cony kielich.
Ale o p�nocy w mrocznym ko�ciele oczy Alaina widzia�y inne kszta�ty podobne
cieniom, ukryte pod jasnymi freskami, l�ni�ce z�otem na konturach oczu niby
klejnoty, sw�
obecno�ci� rozpalaj�ce jego dusz�.
Zdobycie staro�ytnego miasta Dariya przez dzikich je�d�c�w, jego ostatni obro�cy
odziani w b�yszcz�ce br�zowe zbroje, z uniesionymi tarczami i oszczepami, gdy
walczyli bez
nadziei, ale jak ludzie honorowi, kt�rzy nie ugn� si� przed wrogiem bez honoru.
Nie obrazy ko�cielne, ale sceny ze wspania�ego �ycia dawnych wojownik�w
prze�ladowa�y go.
Fatalna bitwa pod Auxelles, gdzie siostrzeniec Taillefera i jego ludzie stracili
�ycie,
ale ocalili m�ode imperium przed inwazj� barbarzy�c�w.
- Za zdrowie, za obfito�� dar�w ziemi, za pok�j, m�dlmy si�.
Wielkie zwyci�stwo Henryka, pierwszego kr�la Wendaru, nad Qumanami u brzeg�w
rzeki Eldar, gdzie jego wnuk z nieprawego �o�a, Konrad Smok, powi�d� sw�j
oddzia�
kawalerii prosto w �rodek straszliwej hordy quma�skich je�d�c�w, prze�ama� front
i zmusi�
ich do ucieczki, �cigaj�c jak zwierz�ta.
- B�ogos�awieni p�acz�cy, albowiem zostan� pocieszeni. B�ogos�awieni mi�osierni,
bo
odp�aci im si� mi�osierdziem. B�ogos�awieni czystego serca, albowiem na ich
j�zykach
zago�ci �wi�te S�owo.
Ostatni rajd kr�la Ludwika z Varre, pi�tnastolatka, kt�ry nie zl�k� si�
�upie�czych
statk�w zbli�aj�cych si� ku p�nocnym wybrze�om, zabitego w bitwie pod Nys�.
Nikt nie
wie, czyja d�o� zada�a �miertelny cios. Czy byli to dow�dcy pirat�w, czy zdrajcy
s�u��cy
nowemu kr�lowi Wendaru, kt�ry wiedzia�, �e wraz ze �mierci� Ludwika jemu
przypadnie
korona Varre?�
Zamiast g�osu diakonisy czytaj�cej przypowie�� Alain s�ysza� brz�k uprz�y,
szcz�k
mieczy, �opot chor�gwi na wietrze, s�odk� si�� g�os�w zgromadzonych rycerzy
�piewaj�cych
Kyrie Eleison, gdy jechali do boju.
- Bo� Ty naszym u�wi�ceniem i Twoj� chwa�� g�osimy, Ojcze, Matko, �wi�te S�owo
w niebiosach, teraz i zawsze, i na wieki wiek�w.
- Amen - powiedzia� odruchowo, gdy zgromadzeni podnie�li g�osy. - Rozejd�my si�
w
pokoju w imi� Naszych Pana i Pani. Zmi�ujcie si� nad nami.
- Zmi�ujcie si� nad nami - zawt�rowa� jego ojciec g�osem mi�kkim jak szelest
li�ci
muskaj�cych dach.
Uj�� Alaina pod rami�, gdy w �wietle pochodni ruszyli do domu.
- Tak musi by� - powiedzia�, a Alain wyczu�, �e to by�y ostatnie s�owa Henriego
w tej
sprawie. Dawno ju� dokonano wyboru: jeden dla morza, jeden dla ko�cio�a.
- Jaka by�a moja matka? - zapyta� nagle Alain.
- By�a pi�kna - rzek� Henri. Ch�opak us�ysza� �al w g�osie ojca. Nie odwa�y� si�
pyta�
o wi�cej, aby nie j�trzy� rany.
Weszli do domu i wypili ostatni kubek grzanego przyprawionego wina. O �wicie
Alain poszed� na nabrze�e i patrzy�, jak przygotowywali si� do odp�yni�cia,
spychaj�c ��d� po
belach na pla�� i dalej, na wod�. Za�adowali j� towarem. Kuzyn Julien a� poblad�
z
podniecenia; przedtem by� tylko w pobliskim Varre. Nigdy nie pop�yn�� na
po�udnie na ca�y
sezon.
- Nie przynie� wstydu rodowi - powiedzia� Henri do Alaina. Poca�owa� ciotk� Bel
i
ostatni wskoczy� do �odzi. Wio�larze podj�li rytm, a Julien zaj�� si�
kwadratowym �aglem.
Alain sta� na brzegu d�ugo po tym, jak inni powr�cili do dom�w, dop�ki m�g�
wypatrze� na szaro-niebieskich wodach �lad �agla. W ko�cu odwr�ci� si� od morza,
bo
wiedzia�, �e u ciotki czeka go praca. Z ci�kim sercem ruszy� do wioski.
2.
Daleko, tam gdzie woda spotyka�a si� z niebem, wyrasta�y z morza wyspy
otaczaj�ce
zatok� Osna i znaczy�y horyzont jak piegi. Alain sta�, przys�aniaj�c oczy
d�oni�, i wpatrywa�
si� w nie, a woda l�ni�a jak metal. By�a g�adka i spokojna, a z wysoko�ci
Smoczego Grzbietu
nie by�o wida� fal. Nie czu� tutaj wiatru. Za wyspami ujrza� welon niskich
chmur,
zbli�aj�cych si� do brzegu. Zbiera�o si� na deszcz.
Na moment, niby zaj�czek, na morzu pojawi� si� bia�y �agiel, kt�ry szybko znik�
w�r�d chmur i stalowoszarej wody. Mo�e by� to ojciec Alaina p�yn�cy ku wyspom.
Ch�opak westchn�� i odwr�ci� si� od morza. Szarpn�� za link�, odci�gaj�c os�a od
k�py
trawy. Ten ruszy�; niech�tnie, ale ruszy�. Poszli dalej, kopi�c piach �cie�ki
ci�gn�cej si�
wzd�u� grzbietu, ��cz�cej wiosk� z klasztorem. W dole szumia�y fale.
�cie�ka schodzi�a �agodnie ku Smoczemu Ogonowi, gdzie sta� klasztor. Wkr�tce
Alain dostrzeg� budynki otaczaj�ce ko�ci� z pojedyncz� wie��. Straci� je z
oczu, kiedy
�cie�ka skr�ci�a mi�dzy g�azy po l�dowej stronie grzbietu, a potem wnikn�a do
cichego lasu.
Wyszed� z lasu na pola i wkr�tce przekroczy� otwarte bramy klasztoru, kt�ry
nied�ugo,
na �wi�tego Euzebiusza, mia� si� sta� jego domem na reszt� �ycia. Oj, Panie i
Pani! Na pewno
wina go napi�tnowa�a: ch�opak, kt�ry kocha� Ojca i Matk� �ycia, ale w g��bi
serca buntowa�
si� przeciw wst�pieniu w Ich s�u�b�. Przemykaj�c si� w�r�d budynk�w ku
skryptorium,
zawstydzony patrzy� na swe stopy.
Brat Gilles czeka� na niego, cierpliwy jak zawsze, wsparty na lasce.
- Przynios�e� �wiece z wioski - rzek� stary mnich z aprobat�. - O, widz� te�
dzban
oleju.
Alain ostro�nie wy�adowa� kosze wisz�ce na parcianej uprz�y po bokach osio�ka.
Po�o�y� �wiece, zawini�te w grube p��tno, na pod�odze skryptorium. Brat Gilles
otworzy�
drzwi. Kilka ma�ych okienek te� by�o otwartych, a okiennice przywi�zano do
�ciany, ale
nawet na centralnych pulpitach mnisi mieli niewiele �wiat�a do pracy przy
kopiowaniu
msza��w i lekcjonarzy.
- Zesz�otygodniowy po��w by� lichy - powiedzia� Alain, podnosz�c dzban z olejem.
-
Ciotka Bel obieca�a przys�a� jeszcze dwa dzbany po �rodzie.
- Naprawd� jest hojna. Pan i Pani wynagrodz� j� za s�u�b�. Mo�esz wnie�� olej do
zakrystii.
- Tak, bracie.
- P�jd� z tob�.
Wyszli na zewn�trz, okr��yli ko�ci�, id�c przy murze nowicjatu, w kt�rym Alain
nied�ugo b�dzie sp�dza� dnie i noce.
- Co� ci� gryzie, dziecko - powiedzia� �agodnie brat Gilles, ku�tykaj�c u boku
Alaina.
Ten zaczerwieni� si�, boj�c si� wyjawi� prawd�, splugawi� przymierze zawarte ju�
mi�dzy klasztorem a jego ojcem i ciotk�.
Brat Gilles zamrucza�.
- Przeznaczony jeste� ko�cio�owi, dziecko, czy tego chcesz, czy nie.
Przypuszczam, �e
nas�ucha�e� si� zbyt wielu historii o wspania�ych czynach wojownik�w cesarza
Taillefera?
Alain zaczerwieni� si� jeszcze bardziej, ale nie odpowiedzia�. Nie m�g� znie��
my�li o
ok�amaniu brata Gillesa, kt�ry zawsze traktowa� go jak krewniaka. Czy ��da� zbyt
wiele,
chc�c cho� raz pojecha� do Medemelachy albo do port�w na po�udniu, mo�e nawet do
kr�lestwa Salii? Zobaczy� na w�asne oczy te dziwne i wspania�e rzeczy, o kt�rych
opowiadali
kupcy, kt�rzy co lato wyp�ywali z zatoki Osna? Takie historie opowiadali wszyscy
za
wyj�tkiem jego ojca, kt�ry by� gadatliwy mniej wi�cej w tym samym stopniu co
ska�a.
M�g� przej�� obok salia�skich �o�nierzy, nios�cych kr�lewski sztandar. M�g�
patrze�
na hesyjskich handlarzy, ludzi z kraju tak odleg�ego, �e nikt z Osny nigdy go
nie odwiedzi�,
ludzi o niezwykle ciemnych w�osach i sk�rze, kt�rzy nosili okr�g�e czapeczki
nawet w
pomieszczeniach i kt�rzy pono� modlili si� do boga innego ni� Pan i Pani
Jedno�ci. M�g�
rozmawia� z handlarzami z wysp Alba, gdzie, jak powiadano, Zaginieni ci�gle
przemierzali
g��bokie lasy, ukryci przed ludzkim okiem. M�g� nawet s�ucha� o przygodach
fratr�w, kt�rzy
gotowi byli wyprawi� si� do barbarzy�skich krain, aby nie�� s�owo
b�ogos�awionego Daisana
i Ko�ci� Jedno�ci ludziom, kt�rzy �yli poza �wiat�em �wi�tego Kr�gu Jedno�ci.
Raz do roku latem w Medelemasze odbywa� si� wielki targ, na kt�rym mo�na by�o
kupi� i sprzeda� wszystkie znane ludziom rzeczy. Niewolnik�w z po�udniowych
krain, gdzie
s�o�ce, gor�ce jak piec kowalski (tak m�wili kupcy) spali�o im sk�r� na czarno,
i innych, z
kraj�w le��cych w�r�d lod�w, o sk�rze tak bladej, �e a� prze�roczystej. Ma�e
bazyliszki
przykute w os�oni�tych ca�unami klatkach. Goblinki z g�r Harenz, przyuczone do
chwytania
szczur�w. Bele jedwabiu z Aretuzy. Emaliowane klamry w kszta�cie wilczych g��w,
z�ote,
zielone i niebieskie, do ozdoby pas�w i spinania szat szlachcic�w. Kunsztownie
kute miecze.
Dzbany z bia�ej gliny malowane w k�ka i ptaszki. Bursztyn. Anielskie �zy jak
szklane
paciorki. Kawa�ki smoczego ognia zapieczone w obsydianie.
- Wr�� do mnie, Alainie.
Podskoczy�, u�wiadamiaj�c sobie, �e stoi jak niem�dry dziesi�� krok�w od drzwi
do
westybulu i zakrystii, gdzie trzymano �wi�te naczynia i szaty.
Brat Gilles u�miechn�� si� i poklepa� go po ramieniu.
- Musisz zaakceptowa� to, co wybrali dla ciebie Pan i Pani, moje dziecko. Bo Oni
wybrali. Tobie pozostaje zrozumie�, o co ci� prosz�, i podporz�dkowa� si�.
Alain zwiesi� g�ow�.
- Tak zrobi�, bracie.
Wni�s� do wn�trza dzban oleju i wr�czy� go jednemu z niemych asystent�w
zakrystianina. Wychodz�c w �wiat�o popo�udnia zasnute nadci�gaj�cymi chmurami,
us�ysza�
radosny gwar je�d�c�w nieskr�powanych �lubami milczenia z�o�onymi przez
wi�kszo��
mnich�w.
Wychodz�c przed ko�ci�, dostrzeg� ojca Richandera, brata Gillesa i podkomorzego
rozmawiaj�cych z grup� go�ci. Obcy byli odziani w kolorowe peleryny i tuniki
haftowane w
czerwone li�cie i niebieskie romby. W�r�d nich by�a diakonisa z fratrem, oboje w
br�zowych
sutannach, kobieta w p�aszczu obszytym futrem, dw�ch m�czyzn w wystawnych
strojach i
p� tuzina pieszych �o�nierzy w sk�rzanych kaftanach. Ach, jak�e by by�o
wspaniale m�c st�d
wyjecha�, z klasztoru, z wioski, przeby� wielki Smoczy Grzbiet, ograniczaj�cy
jego �wiat, i
wyprawi� si� w zupe�nie nowy!
Przysun�� si� bli�ej, �eby pos�ucha�.
- Zwyk�a dziesi�cina to tak�e roczna s�u�ba pi�ciorga m�odych, zdrowych ludzi,
nieprawda�, pani Dhoudo? - zapyta� ojciec Richander kobiet� w p�aszczu. - Je�li
za��dasz
wi�cej, mieszka�cy mog� zosta� zmuszeni do przys�ania na s�u�b� tych, kt�rych
tutaj
zatrudniamy, a to sprawi nam trudno�ci, szczeg�lnie teraz, w porze sadzenia.
Kobieta mimo powa�nej miny, mia�a co� aroganckiego w twarzy.
- To prawda, ojcze, ale tego roku nasili�y si� ataki na wybrze�e i hrabia
Lavastine
musi zwi�kszy� zaci�g.
Hrabia Lavastine! Pani Dhouda by�a jego kasztelank�; teraz Alain j� rozpozna�,
bo
obr�ci�a si� ku niemu, gestykuluj�c w stron� �o�nierzy. Gdy odm�wiono mu wyprawy
z
ojcem, liczy� na to, �e zostanie powo�any do hrabiowskiej s�u�by, chocia�by na
rok. Tak si�
nie sta�o; Alain wiedzia� dlaczego. Wszyscy wiedzieli. Odpowiednie miejsce dla
dziecka,
kt�re kupiec Henri uzna� i wychowa� jak w�asne, ale kt�re, jak ka�dy wiedzia�,
by�o b�kartem
dziwki, stanowi� ko�ci�.
- Niech B�g ci przydaje szybko�ci na drodze, pani - powiedzia� ojciec Richander,
kiedy kasztelanka i diakonisa dosiad�y koni. �o�nierze przygotowali si� do
wymarszu.
Brat Gilles schyli� si� ku Alainowi.
- Je�li chcesz towarzystwa na drodze, mo�esz i�� z nimi - rzek�. - Nied�ugo do
nas
wr�cisz.
- Tak.
Ruszy� za �o�nierzami. Kasztelanka Dhouda, przechylaj�c si�, by porozmawia� z
diakonis�, nawet nie zauwa�y�a jego obecno�ci na ko�cu orszaku. Nikt nie zwraca�
na niego
uwagi.
Wyszli z klasztoru i rozpocz�li mozoln� wspinaczk�. Alain us�ysza� za sob� ch�r
ko�cielny, wy�piewuj�cy godzinki na non�. G�osy towarzyszy�y mu przez chwil�;
potem
poch�on�� je las.
�o�nierze ksi�cia burczeli mi�dzy sob�.
- Klasztor kr�la, oto, czym s� - powiedzia� najm�odszy.
- Chyba kr�la Wendaru. Bo nie naszego, chocia� zasiada na naszym tronie.
- Ha! Samolubne gnoje, boj� si�, �e zaci�g zabierze im s�u�b�. Nie chc� sobie
ubabra�
r�czek przy pracy, co?
- Cicho, Heric. Nie wygaduj na �wi�tych braci.
M�ody Heric parskn�� z irytacj�.
- My�lisz, �e opat si� zastanawia, czy zaci�g ma walczy� z piratami, czy
wspiera�
rewolt� damy Sabelli?
- Zamknij si�, idioto - uci�� starszy, rzucaj�c spojrzenie do ty�u.
Alain pochyli� g�ow� i stara� si� udawa� niewini�tko. Oczywi�cie, �e go
dostrzegli,
uznali go jednak za niegro�nego. Ale nikt, nawet w Varre, nie rozmawia� o
powstaniu przeciw
kr�lowi Henrykowi w obecno�ci cz�owieka, kt�rego nie by� pewien.
Dalsz� drog� przebyli w milczeniu. Alain odmierza� j� godzinkami, kt�re nied�ugo
wyznacza� mia�y ca�y jego dzie�. Od nony do nieszporu szli przez Grzbiet Smoka
�agodnym
zboczem a� do smoczej g�owy, gdzie le�a�a zamo�na wioska Osna. Pogoda jakby
wsp�gra�a
z jego nastrojem: otoczy�a ich m�awka. Kiedy ma�y podjazd dotar� do domu ciotki
Bel, Alain
by� przemoczony.
Oczekiwano tam kasztelanki Dhoudy. Przyje�d�a�a raz do roku, aby zebra� podatki,
jakie wie� musia�a p�aci� hrabiemu Lavastine�owi. Zazwyczaj m�odzie�, kt�ra
sp�dzi�a rok w
ksi���cej s�u�bie, wraca�a wraz z ni�. Tradycja, �e na dzie� �w. Euzebiusza
idzie si� do
terminu albo bierze sierot� na wychowanie, liczy�a sobie wiele lat. Jednak tego
roku Dhouda
przyby�a sama, nie licz�c orszaku.
Alain sta� przy piecu, susz�c ubranie, i przypatrywa� si� ceremonii powitalnej.
Na
drugim ko�cu holu jego rodze�stwo, kuzynostwo i s�u�ba nakrywali st� do
wieczerzy. W
zacienionych wn�kach po obu stronach holu najm�odsze dzieci siedzia�y na
skrzyniach i
��kach, aby nie pl�ta� si� pod nogami.
Niemowl� zacz�o p�aka�. Podszed� do ko�yski i wzi�� je na r�ce. Natychmiast
ucich�o, ss�c kciuk i pogodnie przygl�daj�c si� temu, co si� dzia�o. Podobnie
jak on, to
dziecko nie mia�o matki; umar�a przy porodzie, ale nie by�o w�tpliwo�ci, �e to
jego kuzyn
Julien by� ojcem. On i tamta kobieta zadeklarowali przed obliczem diakonisy ch��
zawarcia
ma��e�stwa. A poniewa� c�rka ciotki, Stancy, niedawno urodzi�a i mia�a mleko,
ciotka Bel
przyj�a dziecko pod sw�j dach.
Kiedy nadszed� czas podawania do sto�u, Alain wr�czy� niemowl� kt�remu� z
m�odszych kuzyn�w. Przez szacunek dla rangi Dhoudy ciotka kaza�a swej rodzinie,
nie
s�u��cym, us�ugiwa� kasztelance. Alain nalewa� piwo i m�g� wiele us�ysze� z
rozmowy, kt�ra
toczy�a si� mi�dzy kasztelank�, kupcami i tymi z rolnik�w, kt�rzy byli na tyle
wa�ni, aby
zasi��� przy stole z pos�ank� hrabiego.
- Hrabia Lavastine by� zmuszony zatrzyma� na kolejny rok s�u�by ca�� m�odzie�,
kt�r� nam w zesz�ym roku pos�ali�cie - wyja�ni�a Dhouda spokojnie, chocia�
wi�kszo�� ludzi
spogl�da�a na ni� ze �le skrywanym rozdra�nieniem.
- Oczekuj� pomocy syna przy �niwach! - zaprotestowa� kto�, a drugi dorzuci�: -
Brak
umiej�tno�ci tkackich mojej c�rki daje nam si� we znaki w obej�ciu, zwa� to
pani, a poza tym
ju� j� prawie wyswatali�my.
- Czasy s� niespokojne. Na wybrze�e napadaj� piraci. Potrzeba nam wszystkich,
kt�rzy s� w zamku Lavas. Potrzebujemy wi�cej zbrojnych. Spalono klasztor w
Comeng - tu
kasztelanka urwa�a, aby obserwowa� niepok�j na twarzach s�uchaczy. - Tak,
niestety,
naje�d�cy s� coraz bardziej bezczelni. Stanowi� powa�ne zagro�enie dla
wszystkich
mieszkaj�cych nad morzem - skin�a na Alaina. - Jeszcze piwa. - Gdy nalewa�,
zwr�ci�a si�
do ciotki Bel: - Znajomo wygl�da ten m�odzik. To jeden z twoich?
- To m�j bratanek - rzek�a ch�odno Bel. - Ojciec obieca� go klasztorowi. Na
�wi�tego
Euzebiusza wst�pi do nowicjatu.
- Zadziwia mnie, �e chcesz zasili� kr�lewski klasztor takim wyro�ni�tym
ch�opcem.
- Ko�ci� s�u�y Panu i Pani. Nie obchodz� go ziemskie sprawy - odpali�a ciotka.
Dhouda u�miechn�a si� �agodnie, ale Alain dostrzeg� na jej twarzy wyraz
zarozumialstwa.
- Sprawy �wiata obchodz� ich r�wnie mocno jak nas, pani. Niewa�ne. Raz z�o�onej
przysi�gi nie mam zamiaru �ama�.
Konwersacja zboczy�a na milsze tematy, zesz�oroczne zbiory, nowo wybite scetty z
podobizn� znienawidzonego kr�la Henryka, handel z po�udniowym portem Medemelacha
i
plotki o tempestarich - zaklinaczach pogody - kt�rzy �ci�gali sztormy i zamiecie
na wybrze�e
mi�dzy Varre i Wendarem.
Alain sta� w cieniu i s�ucha� ca�y wiecz�r, zbli�aj�c si� ku kr�gom �wiat�a
rzucanym
przez lampy tylko po to, aby dola� go�ciom piwa. Diakonisa Dhoudy by�a bardzo
uczon�
kobiet� i gustowa�a szczeg�lnie w starych legendach. Ku zaskoczeniu Alaina
zgodzi�a si�
wyrecytowa� wiersz.
W tamtych dniach gdy w�adali Zaginieni
Kiedy ziemiami w�adali
Ludzie zrodzeni z kobiet i anio��w
Spomi�dzy nich pochodzi� ten, kt�ry rz�dzi�
Imperium, lud�mi i elfami pospo�u.
Potrafi� on zaplata� ni�
Potrafi� tka� ze �wiat�a gwiazd
Uczyni� m�g� pie�� mocy.
Sztuki te znamy pod mianem czar�w.
Nauczy�a go ich jego matka.
W tamtych dniach z p�nocy
W �rodku wiosny nadlecia� smok
I wszystkie kraje nad morzem
Spustoszy�.
Ale sam cesarz przyby� z nim walczy� i cho� smoczysko �miertelnie go rani�o,
ostatkiem si� rzuci� pot�ne zakl�cie i zmieni� besti� w kamie�. I tu spoczywa,
nad zatok�
Osna, a wszyscy zw� t� g�r� Smoczym Grzbietem.
Alain obserwowa� ich: aroganck� kasztelank�, jej przybocznych, uczon� diakonis�
i
m�odego fratra, kt�ry z�o�y� �luby w w�drownym zakonie, a nie w klasztorze,
kt�rego mury
uwi�zi�yby go na ca�e �ycie. Gdyby� on m�g� cho� raz wyruszy� do zamku Lavas,
jak
wcze�niej jego ojciec, gdyby� m�g� na rok p�j�� na s�u�b� do ksi�cia. Jego
ojciec pojecha�
tam siedemna�cie lat temu i sp�dzi� rok, s�u��c starszemu hrabiemu Lavastine�owi
jak by�o w
zwyczaju, ale wr�ci� do domu z dzieckiem w ramionach i smutkiem w sercu. Ku
przera�eniu
starszej siostry nigdy si� nie o�eni�; serce odda� morzu i teraz wi�cej czasu
sp�dza� w�r�d fal
ni� na l�dzie.
Bel wychowa�a dziecko, bo mia�a dobre serce, a malec by� zdrowy i silny.
Jak wygl�da�o miejsce, w kt�rym si� urodzi�? Jego matka zmar�a trzy dni po
wydaniu
go na �wiat, a przynajmniej tak twierdzi� ojciec, ale mo�e kto� j� jeszcze
pami�ta�...
Alain zamruga�, powstrzymuj�c �zy. Nigdy si� nie dowie. Jutro, w wigili�
�wi�tego
Euzebiusza, odejdzie, aby ca�� noc czuwa� u wr�t klasztoru, jak to mieli w
zwyczaju ci,
kt�rzy zamierzali wst�pi� na s�u�b� u Pana i Pani jako doro�li.
Nast�pnego dnia z�o�y �luby i na zawsze zniknie za murami klasztoru.
- Co ci jest, Alainie? - zapyta�a kuzynka Stancy, podchodz�c. Dotkn�a jego
policzka.
- P�acz, je�li musisz, ale odejd� z lekkim sercem. Pomy�l, ile dobrego twoje
modlitwy
przynios� rodzinie. W ko�cu nauczysz si� czyta� i pisa�, i mo�e staniesz si� tak
uczony jak
diakonisa. A potem b�dziesz m�g� podr�owa� do odleg�ych kraj�w...
- Tylko w wyobra�ni - rzek� gorzko.
- Oj, ma�y, znam twoje serce. Ale taki ci�ar musisz d�wiga�, wi�c d�wigaj go z
rado�ci�. - Oczywi�cie mia�a racj�. Poca�owa�a go czule i odesz�a, aby dola�
oleju do lamp.
3.
Wigilia �w. Euzebiusza wsta�a pogodna. Siatkowe drzwi skrzypia�y leniwie ca�y
poranek poruszane lekk� bryz�. Czerwone flagi pomalowane w Kr�g Jedno�ci
trzepota�y na
okapach dom�w wok� g��wnego placu.
Wszyscy mieszka�cy przybyli na plac, aby przygl�da� si�, jak kasztelanka Dhouda
zbiera podatki. Kadzie miodu. Dzbany ciemnego i jasnego piwa. Krowa albo pi��
baran�w.
G�si. Ser. Pasza. W�dzony �oso� i w�gorze. Ciotka Bel odda�a brosze,
przywiezione przez
ojca Alaina z po�udnia, aby nie p�aci� piwem i olejem. Jeden z rolnik�w odda�
syna na
pi�cioletni� s�u�b�, aby zachowa� dwie najlepsze mleczne krowy. Inna para mia�a
niewolnic�,
m�od� dziewczyn� przywiezion� z Salii, kt�rej nie mogli ju� wy�ywi�. Dhouda
obejrza�a j�,
uzna�a za zdrow� i przyj�a jako zap�at�. Stara pani Garia, kt�rej pi��
doros�ych c�rek by�o
bieg�ych w tkactwie, przynios�a jak zwykle kupony cienko utkanego samodzia�u,
kt�re
kasztelanka wzi�a z wyra�nym zadowoleniem. Kilku zap�aci�o srebrem i niewielu
ukarano za
uchylanie si� od p�acenia, bo Osna by�a zamo�n� wiosk� i Alain wiedzia� od ojca,
�e ludziom
powodzi�o si� dobrze.
Trwa�o to ca�y ranek i jeszcze popo�udnie, bo ludzie z okolicznych farm
przybyli, aby
ui�ci� op�aty.
P�nym popo�udniem Alain odszed�. Ukl�k� przed ciotk� i wypowiedzia� tradycyjn�
formu��:
- Ciociu, zwyczaj nakazuje nawr�conemu czuwa� ca�� noc przed bram�, aby dowie��
pragnienia wst�pienia na s�u�b� Pana i Pani.
- Masz b�ogos�awie�stwo moje i ojca, dziecko - ciotka poca�owa�a go w czo�o.
Wsta� i po�egna� si� z reszt� rodziny. Troje kuzyn�w by�o ju� doros�ych i mieli
w�asne
dzieci, wi�c �egna� si� d�ugo. Wreszcie poca�owa� niemowlaka, ostatni raz
u�ciska� ciotk� i
odszed�.
Zerwa� si� wiatr. Siatkowe drzwi niespokojnie uderza�y o ogrodzenie, si�pi�
deszczyk.
Obejrza� si� i zobaczy�, jak kasztelanka nakazuje przenie�� st� do domu, aby
doko�czy�
zbieranie podatk�w pod dachem.
Deszcz rozpada� si� na dobre, kiedy min�� p�ot okalaj�cy pastwiska i wolno
ruszy� w
trzygodzinn� drog� do klasztoru.
Wiatr zawia� silniej, kiedy wspina� si� na �cie�k� biegn�c� grzbietem. Py�
zmieni� si�
w b�oto i oblepi� cienkie sk�rzane buty, przemakaj�c przez szwy. Ma�y plecaczek
ledwo
starcza� za balast, kiedy dotar� do grzbietu, wystawiony teraz na porywisty
podmuch. By�
sam, widzia� tylko rozci�gaj�c� si� w dole zatok�, poznaczon� ba�wanami. Za nim
rozci�ga�y
si� lasy. Wioska i klasztor ukryte by�y za wyginaj�cym si� w �uk grzbietem
wzg�rza, wzd�u�
kt�rego prowadzi�a �cie�ka.
Alain musia� si� pochyli�, by i�� pod wiatr. Przez chwil� my�la� o widzianym
wczoraj
statku: czy burza z�apa�a go poza zatok�, czy zd��y� skry� si� w jednej z wielu
grot, aby
przeczeka� sztorm? Stan�� pod wiatr i spojrza� na morze. Zamar�; ze zdziwienia
stan�� w
miejscu.
Sztorm nadchodzi� szybko. W �yciu czego� podobnego nie widzia�.
Po�owa zatoki znikn�a jak wymazana. Posuwa� si� ku niemu g�sty k��b mg�y, za
kt�rym pod��a�y g�ste ciemne chmury, poch�aniaj�ce wszystko na swej drodze. Po
chwili
zosta� przez nie wessany; nie widzia� dalej ni� na trzy kroki. Przykucn��, zanim
uderzy�y w
niego pierwsze w�ciek�e podmuchy, odwr�ci� si� od zatoki i wcisn�� g�ow� w
ramiona.
Wicher rycza� niby skamienia�y smok wracaj�cy do �ycia. Alain pad� na kolana.
Otoczy�y go szalej�ce czarne chmury, ostry gwa�towny deszcz przemoczy� na wylot
mi�dzy
jednym oddechem a drugim.
To nie by� normalny deszcz.
Kiedy tylko tak pomy�la�, deszcz nagle usta�, cho� wiatr nadal d��. Na pewno
zes�ano
na Alaina kar� za to, �e w g��bi serca z�ama� przysi�g� dan� w jego imieniu
s�ugom Pana i
Pani. Albo by� to s�d.
Wsta� z trudem i zwr�ci� si� ku dolinie. Pomimo wszystko, mimo w�asnych pragnie�
dotrze do klasztoru. Nie okryje wstydem ojca i ciotki. Wiatr szarpa� go za
w�osy, k�u� w oczy.
Jego usta, mokre od s�onej mg�y i zimnego deszczu, spierzch�y w ostrym powietrzu
wiruj�cym wok�.
Mg�a podnios�a si�; rozmyte �wiat�o zaja�nia�o na prostej drodze prowadz�cej
przez
smoczy grzbiet. Nieziemskie zjawisko zbli�a�o si� i ros�o, rozpraszaj�c mg��...
ale tylko
wok� siebie. Ujrza� w dziwaczny dalekowzroczny spos�b, �e w miejscu, w kt�rym
przesz�o
�wiat�o, sztorm zn�w szala�. Poczu� zapach wiosennych kwiat�w i �wie�ej krwi.
Zbli�a� si� je�dziec. Odziany w b�yszcz�c� kolczug�, nie pogania� swojego
wierzchowca, nie zwraca� uwagi na szalej�c� wichur�. Alain pomy�la� o ucieczce,
ale my�l
znikn�a r�wnie szybko, jak si� pojawi�a. Musia� patrze�.
Rumak by� pi�kny, niemal o�lepiaj�co �nie�nobia�y, a dosiadaj�ca go...
Nie m�g�by si� ruszy�, nawet gdyby spr�bowa�. Osadzi�a konia tu� przy nim. By�a
kobiet� w �rednim wieku, z poznaczonymi bliznami d�o�mi i twarz�, w ub�oconych
znoszonych butach, a jej kolczug� tu i �wdzie za�atano nowymi, l�ni�cymi
k�kami. Przy
kolanie wisia�a poobijana okr�g�a tarcza, przywi�zana do siod�a. Przechyli�a si�
i obrzuci�a
Alaina spojrzeniem. Stali w martwej ciszy: trzy kroki dalej szala� sztorm.
Mia�a odleg�y i zarazem przeszywaj�cy wzrok. Nie potrafi� dostrzec, jakiego
koloru
by�y jej oczy; zdawa�o mu si�, �e s� czarne jak przekle�stwo. Gapi� si� na ni�,
a lodowaty
strach �ciska� mu serce.
- Czym ci zap�aci�, by� poszed� na wojn�? - zapyta�a. Jej usta porusza�y si�,
ale g�os,
g��boki i niski jak dzwon, rozleg� si� w jego g�owie, niemal j� rozsadzaj�c.
Nie wiedz�c, co robi�, ukl�k�. Nie opu�ci� wzroku; nawet mrugni�cie mog�o si�
�le
sko�czy�.
- Pani - jego g�os by� tak ochryp�y, jak jej d�wi�czny. Spr�bowa� raz jeszcze. -
Przyobiecali mnie ko�cio�owi.
- Twe serce nie z�o�y�o przysi�gi - odpar�a. Doby�a miecza. Wbrew jego
oczekiwaniom z klingi nie wystrzeli�a b�yskawica; nie migota�a ani nie
b�yszcza�a. Zrobiono
j� z ciemnego metalu, twardego, porz�dnego metalu, odpowiedniego do zabijania.
Zatoczy�a
mieczem wysoki �uk i wskaza�a za siebie.
Wydawa�o si�, �e znikn�o ca�e powietrze; dojrza� w dole klasztor, cho� by�o to
niemo�liwe. R�wno stoj�ce budynki, mur; widz�c je z wysoko�ci, nagle dostrzeg�
inny
wzorzec pod nimi, wzorzec staro�ytny i niepokoj�cy.
Ale jego wzrok si�ga� dalej i dalej, a� do dw�ch �odzi wyci�gni�tych na brzeg i
wyskakuj�cych z nich stwor�w. Nie mo�na ich by�o nazwa� lud�mi, ich twarze by�y
obce, o
ostrych rysach i dziwnym kolorycie. Obna�eni do pasa, mieli torsy poznaczone
bia�ymi
bliznami i jaskrawymi barwami wojennymi. Uzbrojeni byli w topory, w��cznie, �uki
i strza�y
z kamiennymi grotami, a ich sk�ra l�ni�a jak rybie �uski. Niekt�rym wyrasta�y z
k�ykci
potworne, bia�e pazury. Bieg�y z nimi psy, sfora wielkich, paskudnych brytan�w,
w kt�rych
lito�ci by�o jeszcze mniej ni� w ich panach.
Przynie�li ze sob� pochodnie, kt�rymi podpalali dachy budynk�w. Bez mi�osierdzia
szlachtowali mnich�w. Dojrza� wn�trze kaplicy. Brat Gilles, kruchy i siwow�osy,
kl�cza�
przed o�tarzem i modli� si�, �ciskaj�c sw� ukochan� z�ocon� Ksi�g� Jedno�ci,
skarb klasztoru.
Bia�ow�osy barbarzy�ca przebi� go od ty�u i wyrwa� drogocenn� ksi��k� z r�k
konaj�cego, a
potem zdar� z niej z�ot�, inkrustowan� klejnotami ok�adk�, rzucaj�c pergaminowe
stronice,
niby wyrwane wn�trzno�ci, na skrwawione zw�oki brata Gillesa.
- Jeszcze nie z�o�y�e� w�asnej przysi�gi - powiedzia�a kobieta. Alain zadr�a�;
zn�w
sta� na g�rze, otoczony przez burz�.
- Musz� i��! - krzykn��. Skoczy� w prz�d, gnany dzik� my�l� o ratowaniu brata
Gillesa.
Zatrzyma�a go trzymanym na p�ask mieczem.
- Dla nich ju� za p�no. Patrz.
I wskaza�a mieczem ku wiosce.
�wiat�a. Mokre czerwone chor�giewki uderzaj�ce o stropy. Wi�kszo�� dom�w
zamkni�to. Ale nie siedzib� ciotki Bel. Kobieta sta�a skulona w drzwiach,
patrz�c
niewidz�cym wzrokiem w stron�, w kt�r� odszed�, a na jej twarzy malowa�a si�
gorycz. Za
ni� Stancy gra�a w szachy z Agnes, sw� najm�odsz� siostr�; w jednym ruchu bia�y
smok zbi�
czerwon� wie��. Reszta dzieciak�w gra�a w serso przy palenisku, a niemowl� spa�o
w
ko�ysce. Ogie� ja�nia� i hucza�, gor�cy, dymi�cy.
Oczy Alaina zacz�y �zawi� od gor�ca, a potem rzucono go na zewn�trz, w zimny i
przeszywaj�cy wiatr. Do brzegu pod wiosk� przybija�a d�uga w�ska ��d�. Oj, Panie
i Pani!
By�o ich wi�cej! Zalali pla��, pazurza�ci, pomalowani, szykuj�cy bro�.
Mg�a przesun�a si� przed jego oczami; odgoni� j�. �zy sp�ywa�y po jego twarzy.
- Ju� za p�no. - Odwr�ci� si� ku niej, spokojnej jak �mier� na bia�ym koniu. -
Dlaczego mi to pokazujesz?
U�miechn�a si�. Straszliwe pi�kno jej twarzy wypali�a poniewierka, cierpienie i
dziki
sza� bitewny.
- S�u� mnie - rzek�a. - S�u� mnie, Alainie Henrissonie, a oszcz�dz� wiosk�.
- Jak mo�esz? - j�kn��, przypominaj�c sobie przeszytego w��czni� brata Gillesa,
klasztor w p�omieniach, widok dzikich, ��dnych krwi stwor�w zmierzaj�cych ku
chatom jego
rodziny i s�siad�w.
- S�u� mnie - powiedzia�a.
Alain run�� na kolana. Czy wiatr przyni�s� krzyk dziecka?
- Przysi�gam.
- Wsta�.
Wsta�. Zimna stal jej miecza opad�a na jego prawe rami�, potem na lewe, aby w
ko�cu, przeszywaj�c swym zimnem i wysysaj�c ca�e ciep�o z jego cia�a, a
jednocze�nie
parz�c, spocz�� na jego g�owie.
- Kim jeste�? - wyszepta�.
Podnios�a miecz. Jej odpowied� zagrzmia�a, st�umiona wyciem wiatru:
- Jestem Pani� Bitew. Zatrzymaj m�j znak.
I znikn�a. O�lepiaj�ce �wiat�o przeszy�o mu oczy, b�l �cisn�� serce. Ogarn�y
go
czarne chmury. Z oddali us�ysza� ochryp�y radosny okrzyk bojowy, a potem
zemdla�.
Zbudzi� si� nagle. Usiad� przera�ony. By� poranek, dzie� �w. Euzebiusza, jasny,
pi�kny, czysty �wit pod bezchmurnym niebem. Dzie� dobrych omen�w. Woda zatoki
marszczy�a si� w drobne fale. Drzewa, soczy�cie zielone, odbija�y si� od b��kitu
nieba.
Zakl��, otrz�saj�c si�, i wsta�.
Ujrza� na �cie�ce krwistoczerwon� r�yczk�. L�ni�a jak klejnot, ale jej p�atki
by�y
mi�kkie jak pierwsze wiosenne kwiaty. Zacisn�� pi�� i kolec przebi� sk�r�,
utaczaj�c kropl�
krwi.
- Ciocia Bel - wymrucza�. - Stancy. Niemowl�. - Wepchn�� r�yczk� za pas i
biegiem
ruszy� do Osny.
Kilku ludzi wytrzeszczy�o oczy, kiedy stan�� na skraju placu, �api�c oddech.
Dostrzeg�a go ciotka Bel: jej bia�a twarz poczerwienia�a w jedne