7415

Szczegóły
Tytuł 7415
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7415 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kate Elliott KR�LEWSKI SMOK T�umaczy�a Joanna Wo�y�ska Tytu� orygina�u King�s Dragon Wydanie oryginalne 1997 Wydanie polskie 2000; Pozna� T� ksi��k� z mi�o�ci� dedykuj� mojej siostrze, Ann Marie Rasmussen Od Autorki Prosz�, by podzi�kowania zechcia�y przyj�� nast�puj�ce osoby: Katharine Kerr za podsuni�cie mi pomys�u na tytu�, kiedy wszystko zawiod�o, m�j m��, Jay Silverstein, za nieustanne wspieranie mnie, chocia� sam zaanga�owany by� w wielkie przedsi�wzi�cie, wielebna Jeanne Reames Zimmerman OSL, za wielk� pomoc na polu klasyki i lingwistyki, moja siostra, dr Ann Marie Rasmussen, kt�rej wiedza na temat �redniowiecza okaza�a si� bezcenna, dr John W. Bernhardt, kt�rego wyk�ad na temat podr�uj�cego dworu kr�lewskiego w Niemczech za czas�w Otton�w zainspirowa� sceneri�. Widukind z Corvey, mnich i historyk, kt�rego Historia Sas�w - dost�pna mi w angielskim t�umaczeniu Raymunda F. Wooda z 1949 roku - przem�wi�a do mnie poprzez tysi�clecia. Poniewa� to jest fantastyka, wiele szczeg��w - ma�ych i du�ych - zapo�yczonych z naszego �redniowiecza zosta�o zmienionych, ale za wszystkie b��dy sama ponosz� win�. Prolog Na wzg�rzu otoczonym z trzech stron lasem, a z czwartej ruinami fortu, sta� kamienny kr�g. By� jak pi�kna, sztywna korona, jak ko�ci zamku zagrzebanego tak g��boko, �e tylko blanki najwy�szej wie�y wystawa�y z ziemi. M�wiono, �e pod kr�giem znajduj� si� komnaty pe�ne skarb�w, zjaw, stwor�w o nieludzkich kszta�tach. M�wiono, �e z tych komnat, jak rzeki z podziemnego jeziora wybiegaj� korytarze wiod�ce ze wzg�rza hen, daleko, a� do zimnego morza na p�nocy, do wysokich g�r na po�udniu. Trzeciego dnia miesi�ca Avril, gdy popo�udnie przesz�o w zmierzch, a na ciemniej�cym niebie zal�ni� ksi�yc w pe�ni, samotna posta� sz�a poprzez ruiny starej fortecy. Nosi�a nogawice, prost� lnian� tunik� i sanda�y wi�zane pod kolanami, ludzkie odzienie, do kt�rego w obcym kraju przywyk�a, ale nie czu�a si� w nim wygodnie. Do pasa mia�a przytroczon� sakiewk�, w d�oni trzyma�a kij; porusza�a si� w kamiennym labiryncie, jakby go zna�a na pami��. Ruiny sta�y na �agodnym wzniesieniu, ci�gn�cym si� od brzeg�w w�skiej rzeki do miejsca, w kt�rym ostatnia �ciana, nie wy�sza od rocznego dziecka, le�a�a w�r�d trawy i b�ota. Za ni� r�s� las. Na drugim brzegu rzeki, za zwalonymi pniami i polami wypalonymi pod wiosenne uprawy, p�on�� samotny ogie�, wskazuj�c jedyn� w zasi�gu wzroku wie�. Posta� zatrzyma�a si�, nim przekroczy�a ostatni� �cian�. Odrzuci�a kaptur. Jej w�osy by�y tak jasne, �e zdawa�y si� �wieci� w�asnym blaskiem. Si�gn�a do sakiewki i wydoby�a strz�p materia�u poznaczony czerwieni�. Krzywi�c si� z obrzydzenia, rozwar�a palce, jakby odrzucaj�c materi�, mog�a zerwa� wszystkie wi�zy, nim wkroczy pomi�dzy majestatyczne kamienie. Zamar�a, przekrzywiaj�c g�ow�, nas�uchuj�c. Zakl�a. Zawaha�a si� i ta chwila starczy�a, aby dostrzeg� j� pierwszy z je�d�c�w. Jej w�osy l�ni�y nawet w ciemno�ciach, a jego oczy by�y roziskrzone: wszak jej szuka�. - Alia! - krzykn��. - Ukochana! - Bez zastanowienia pogna� konia naprz�d, pomi�dzy kamienie. Za nim pojawili si� inni; stan��, odwodz�c wierzchowca w bok, aby piesi z pochodniami mogli podej�� i poprowadzi� go. Trzyma� wodze w jednej r�ce, drug� przyciska� do piersi zawini�tko. Odwr�ci�a wzrok od tego zawini�tka. Przysi�ga z�o�ona, wedle ludzkiego czasu, lata temu, zdawa�a si� teraz wstr�tna i nieroztropna. Wtedy sta�a przed zgromadzonymi wyprostowana i m�wi�a odwa�nie, ale nie mia�a �wiadomo�ci, co j� czeka�o w�r�d ludzi. Jej wzrok przyku� sztandar. Do m�odego ksi�cia zbli�y� si� pokryty bliznami m�czyzna w czarno-z�otym p�aszczu; siedzia� w siodle pewnie i butnie, a w r�ku trzyma� drzewce sztandaru, symbolu elitarnej stra�y broni�cej kr�la i kr�lestwa, przedstawiaj�cego zwini�tego czarnego smoka na z�ocistym tle. Nad jego g�ow� widnia�o siedem b�yszcz�cych gwiazd. Patrzy�a na konstelacj�, przypominaj�c sobie, co oznacza�a: Gwia�dzist� Koron� noszon� przez w�adc� starego Imperium, na wp� zapomnianego ju� w ludzkim �wiecie, ale maj�cego powr�ci�. Dla niego si� po�wi�ci�a. Ksi��� wykorzysta� jej wahanie i zbli�y� si�. J�zyki �wiat�a ta�czy�y na ruinach, a gor�co buchaj�ce od pochodni otoczy�o j� niby ogniste wi�zienie. - Dlaczego mnie �ledzi�e�? - spyta�a. - Wiedzia�e�, �e zamierza�am odej��. - Jak mo�esz odej��? - �achn�� si� jak dziecko, kt�re nie chce zosta� samo. By� taki m�ody, mia� ledwie osiemna�cie lat wedle kalendarzy tego �wiata. Z wysi�kiem przybra� pyszn� wzgardliw� min� i spr�bowa� inaczej: - Na pewno zostaniesz, dop�ki dziecko nie sko�czy dw�ch lat, �eby dowiedzie� si�, czy prze�yje. - �adna znana ci zaraza go nie tknie, �adna rana zadana przez samca czy samic� go nie zabije - rzek�a bez namys�u. W�r�d zgromadzonych �o�nierzy poni�s� si� szept jak podmuch wiatru, stoj�cy bli�ej przekazywali innym s�owa jej przepowiedni. Stary wojak pchn�� swego wierzchowca ku ksi�ciu; smoczy sztandar za�opota� i otar� si� o rami� m�odzie�ca. Zawini�tko zadr�a�o. Dziecko obudzi�o si� i odrzuci�o przykrycie. Ujrza�a g�szcz czarnych w�os�w, ma�� twarzyczk� i wielkie oczy niby zielony jadeit; dziecko mia�o jej sk�r�, br�zow� jak mied�, w niczym nie przypominaj�c� bladych lic ksi�cia. R�czka zacisn�a si� na rogu chor�gwi i poci�gn�a silnie. Przyboczni zakrzykn�li, widz�c ten znak: b�kart zrodzony z nieludzkiej kobiety ju� zna� swe przeznaczenie, cho� nie mia� nawet dw�ch miesi�cy. Ksi��� odwr�ci� twarz. Wr�czy� dziecko - jak�e ostro�nie - staremu, kt�ry odda� chor�giew towarzyszowi. Potem zsiad�, gestem odprawi� ludzi i spojrza� na Ali�. - Czy dziecko nic ci� nie obchodzi? Nie patrzy�a na �o�nierza, kt�ry odprowadza� konia w miejsce, gdzie nie by�o ostrych kamieni mog�cych porani� zwierz�ciu p�ciny. - Ono ju� nie jest moje. - Jak mo�esz tak m�wi�? To najpi�kniejsze dziecko, jakie w �yciu widzia�em! - Tylko dlatego, �e jest twoje! - Twoje te�! - Moje nie! Nosi�am je w sobie, urodzi�am, wyla�am tyle krwi, �e mog�aby pokry� pola mijanej wioski! Nigdy moje nie mia�o by�. Zostaw mnie, Henri - nie nauczy�a si� wschodniego akcentu i nadal wymawia�a jego imi� jak Salianka. - Nigdy nie obieca�am ci niczego poza dzieckiem. Pozw�l mi odej�� w pokoju. M�odzieniec d�ugo nie m�wi� ani s�owa. Mia� jednak wyrazist� twarz i dopiero uczy� si� nad ni� panowa�. Zastanawia�a si�, patrz�c na niego, co chcia� powiedzie� i co powie; gdy pozna�a go rok temu, gada�, co mu �lina na j�zyk przynios�a. Teraz, przez prawo sp�odzenia potomka uczyniony nast�pc� tronu, uczy� si� najpierw my�le�, a potem m�wi�. - Nie chc�, by� odchodzi�a - rzek� w ko�cu. - Na twoje imi� zaklinam ci�, Alio, zosta� ze mn�. - Alia to nie moje imi�, Henri. To ty mnie tak nazwa�e�. - Nie wydobrza�a� jeszcze. By�a� taka chora po porodzie. - Ju� wyzdrowia�am. - Dlaczego wi�c do mnie przysz�a�? Czy ty mnie wcale nie kochasz? - G�os mu si� za�ama�, gdy wypowiada� ostatnie s�owa, ale powstrzyma� si�, a twarz st�a�a mu na kszta�t kamiennej maski. �T� mask�,� pomy�la�a, �b�dzie przybiera� najcz�ciej, gdy zostanie kr�lem�. Zastanawia�a si�, co mu powiedzie�, bo nie odstr�cza� jej; by� m�ody, ci�gle troch� niezdarny, ale te� silny, ambitny, m�dry i na ludzki spos�b przystojny, dumny i elegancki. Ale ani ona nie mog�a prawdy powiedzie�, ani on jej pozna�. Ksi���, cho� stanie si� kr�lem, b�dzie tylko pionkiem w r�kach pot�gi wi�kszej ni� przynale�na jemu, w�adcy dw�ch kr�lestw. Oboje byli tylko pionkami i dlatego nieco mu wsp�czu�a. Pochyli�a si� i poca�owa�a go w usta. - Nie jestem oboj�tna na ludzki urok - sk�ama�a. - Ale mam inne obowi�zki. - Tym razem powiedzia�a prawd�. Nie mog�a ju� d�u�ej s�ucha� jego s��w. Nie mog�a zosta� d�u�ej w tym �wiecie; przygniata� j� swym ci�arem, ukrad� tyle cennej krwi. Zmi�a strz�p zakrwawionej materii, oddarty z prze�cierade�, na kt�rych rodzi�a; ten strz�p - i symbolizowany przez niego zwi�zek z dzieckiem - by� ostatni� rzecz�, jaka j� tu trzyma�a. Pu�ci�a go. Ksi��� ukl�kn��, by podnie�� materia�, a ona przekroczy�a zwalon� �cian�. Wyprostowa� si�, wo�aj�c za ni�, ale nie ruszy� si� z miejsca. Ona ju� nie zwraca�a uwagi na jego g�os, bo wyros�y przed ni� kamienie i nareszcie us�ysza�a ich cichutki �piew. Obr�ci�a ku nim wewn�trzny wzrok i dotkn�a kamienia wiatru, kamienia �wiat�a, kamienia krwi, wody, ognia i innych, zgodnie z ich w�a�ciwo�ciami. Tu, w �wiecie ludzi, aby dotkn�� serca jakiego� przedmiotu, odnale�� i manipulowa� jego esencj�, musia�a najpierw pod��a� kr�tymi �cie�kami wok� zap�r i �cian postawionych przez ludzkich mag�w, kt�rzy woleli si�� panowa� nad tym, czego nie potrafili poj��. Jednak tu, w�r�d g�az�w, zapory znikn�y. Podnios�a d�o�. Mg�a wstaje z po��czenia wody i powietrza i teraz podnios�a si� wok�, gdy tego za��da�a, ukrywaj�c j� przed �wiatem. Nad ni�, nie zatarte przez mg��, �wieci�y gwiazdy. Odczyta�a ich ustawienie i wezwa�a �piewaj�c� w nich moc, w��czy�a j� do rz�du kamieni, aby ch�r poni�s� pie�� ku niebiosom. Wezwa�a serce swej krainy i na o�tarzu z ognia i krwi otwar�y si� wrota. Nie by�y ani drzwiami, ani z�udzeniem, wygl�da�y jak z��czone pnie drzew, wygi�te w �uk, poro�ni�te kwitn�c� winoro�l�. Poczu�a zapach �niegu i uk�szenie zimnego wiatru. Bez wahania przekroczy�a bram� i porzuci�a ludzki �wiat. * * * Ksi��� Henryk, nast�pca tronu kr�lestw Wendaru i Varre, patrzy�, jak Alia odchodzi�a od niego ku kr�gowi. Zmieni� w kamie� sw� twarz, swe serce, ca�e cia�o, a gdy mg�a si� podnios�a i ukry�a Ali� przed jego wzrokiem, po prostu zacisn�� d�o� na szmatce, kt�ra zawiera�a wszystko, co pozosta�o: jej krew. Obok sta�o trzech jego ludzi, wznosz�c pochodnie, aby odp�dzi� mg��, kt�ra si� znienacka podnios�a, nocny opar otaczaj�cy kamienie. W kr�gu zab�ys�o �wiat�o, usta ksi�cia uk�si� zimny wiatr. Doskona�y kryszta�owy p�atek �niegu przywiany wiatrem opad� na jego but i roztopi� si�. Mg�a ci�gle wisia�a nad kr�giem. - Panie, czy mamy i�� jej poszuka�? - zapyta� jeden z ludzi. - Nie. Odesz�a. Zatkn�� szmatk� za pas i zawo�a� o swego konia. Dosiad� go, wzi�� dziecko na r�ce i wraz ze �wit� zacz�� powoli zje�d�a� ze wzg�rza. Dziecko nie p�aka�o, ale mia�o otwarte oczy i patrzy�o na niebo, na ojca albo na smoczy sztandar. Kt� to wiedzia�? Wiatr zawia� mi�dzy kamieniami i mg�a sp�yn�a na ruiny, spowi�a je g�stym tumanem, zakry�a ksi�yc. M�czy�ni ostro�nie wybierali drog�, piesi chwytali ko�skie uzdy, wo�aj�c do siebie, wyznaczaj�c odleg�o��. - Lepiej ci b�dzie bez takiej kobiety - rzek� nagle stary �o�nierz do ksi�cia, tonem sugeruj�cym, �e mia� prawo udzielania rad. - Ko�ci� nigdy by jej nie zaakceptowa�. Mia�a tak� w�adz� nad si�ami natury, z kt�r� lepiej nie zadziera�. - Smoczy sztandar zwis�, przemoczony przez mg��, jakby nadnaturalny opar chcia� obali� chor�giew. Ksi��� nie odpowiedzia�. Wpatrywa� si� w otaczaj�ce go pochodnie, stra�nicze ognie rozniecone przeciw mrokom. * * * Kr�g siedmiu �wiec, ognie rozniecone przeciw mrokom. Stra�nicy wpatrywali si� we mg��, kt�ra podnios�a si� z wielkiego obsydianu ustawionego po�rodku kr�gu. Ciemno�� skrywa�a ich twarze. We mgle widzieli ma�e figurki, m�odego szlachcica nios�cego dziecko, otoczonego wiernymi s�ugami. Figurki powoli przesz�y przez fortec�, widzian� jednocze�nie jako ruiny i duch niegdysiejszej stra�nicy. Postacie przechodzi�y przez �ciany jak przez powietrze. Tym te� by�y: wspomnieniem ukrytym w pami�ci kilku stra�nik�w, kt�rzy stworzyli zjawy mur�w, odbudowali przesz�o��. - Musimy zabi� dziecko - powiedzia� jeden z nich, gdy mg�a opad�a, wsi�kaj�c w czarny kamie�. Obraz ksi�cia i jego �wity znik�. - Jest zbyt dobrze chronione - odpar� drugi. - Musimy spr�bowa�, bo zamierzaj� zniszczy� �wiat. Pierwszy stra�nik przesun�� si�, a inni, szepcz�cy mi�dzy sob�, zamilkli. - Niem�drze jest tylko niszczy� - rzek�a ta, kt�ra zasiada�a na pierwszym miejscu. Jej g�os by� niezwykle g��boki. - Na tej drodze ruina tylko. Na tej drodze ciemno��. - C� wi�c? - zapyta� pierwszy, niecierpliwie wzruszaj�c ramionami. �wiat�o zal�ni�o na jego bia�ych w�osach. - Tak jak Wr�g sprawia, �e wierny zst�puje z Drogi �wiat�a i zmierza ku Otch�ani, tak i niewierz�cy mog� zosta� nawr�ceni i ujrze� obietnic� Komnaty �wiat�a. Nasz� w�asn� si�� musimy przeciwstawi� tej w�o�onej w r�ce nie�wiadomego dziecka. - Jest pewna r�nica - odezwa� si� drugi m�wca. - My wiemy o istnieniu naszych wrog�w, oni o naszym nie. - Przynajmniej tak� mamy nadziej� - powiedzia� pierwszy. Siedzia� sztywno, jak kto� nienawyk�y do d�ugiego bezruchu. - Musimy zaufa� Panu i Pani - odpar�a kobieta, a reszta jej przytakn�a. Jedynymi �r�d�ami �wiat�a by�y p�omienie �wiec, rzucaj�ce jasne ostre b�yski na obsydianowy o�tarz, gwiazdy na niebie i okr�g�y ksi�yc. Otacza�y ich bloki olbrzymiej szaro�ci, zgromadzenie gigant�w. Za nimi wiatr hula� w�r�d �cian, niewidzialnych lecz wyczuwalnych, pozosta�o�ciach po wielkim imperium, dawno temu poch�oni�tym przez ogie�, stal, krew i magi�. Ruiny ko�czy�y si� nad brzegiem morza jak uci�te no�em. Piana sycza�a i wylewa�a si� na pla��; piasek niesiony wiatrem wpada� w kr�g, osiadaj�c na j�zykach i w zag��bieniach ubra�. Jedna ze stra�niczek zadygota�a i gwa�townym ruchem naci�gn�a kaptur na w�osy. - To szale�stwo - stwierdzi�a. - I tu, i we w�asnym kraju s� silniejsi od nas. - Musimy wi�c si�gn�� po moce jeszcze pot�niejsze - rzek�a ta, kt�ra zasiada�a na pierwszym miejscu. Zapad�a pe�na oczekiwania cisza. - Po�wi�c� si� - ci�gn�a. - Tylko ja. Oni chc� zniszczy� �wiat, podczas gdy my pragniemy przybli�y� go do Komnaty �wiat�a, ku kt�rej d��� wszystkie dusze. Je�li wydaj� na ten �wiat jeden element, my musimy wyda� drugi. Sami ich nie pokonamy. Sk�aniali g�owy, przystaj�c na jej decyzj�, a� tylko jeden pozosta� wyprostowany. Po�o�y� d�o� na ramieniu kobiety i rzek�: - Nie b�dziesz sama. Zaleg�a cisza. Wielkie ruiny sta�y wok�, odbijaj�c echem ich milczenie; szkielet miasta, kt�rego nie nawiedza�y ani duchy mur�w, ani wspomnienia przesz�ej �wietno�ci. Piasek sypa� si� po ulicach, sp�ywa� po kamieniach, ziarenko po ziarenku, �cieraj�c freski zdobi�ce d�ugie �ciany. Ale tam, gdzie ruiny gin�y w morzu jak uci�te no�em, kszta�ty dawnego miasta miesza�y si� z falami, wspomnienie tego, co ca�kowicie znikn�o. W g�rze gwiazdy pod��a�y po odwiecznych kr�gach. �wiat�o �wiec odbija�o si� w b�yszcz�cej powierzchni obsydianowego o�tarza. W jego g��bi nadal tkwi� obraz kamiennego kr�gu daleko na p�nocy, a� blask ostatnich pochodni niesionych przez orszak ksi�cia rozp�yn�� si� w nico�ci i znikn��. CZʌ� PIERWSZA SIEROTA Rozdzia� pierwszy Sztorm 1. Kiedy zima zmieni�a si� w wiosn�, a wioskowa diakonisa od�piewa�a msz� za �wi�t� Tekl� obserwuj�c� ekstaz� b�ogos�awionego Daisana, nadszed� czas, aby przygotowa� �odzie na sezon po�ow�w i wypraw do innych port�w. Na jesieni Alain nasmo�owa� ojcowsk� bark�; teraz sprawdza� poszycie, wpe�zn�wszy pod ��d�, kt�ra zimowa�a na pla�y, u�o�ona na belach. Stara krypa przetrzyma�a mrozy, ale jedna klepka si� obluzowa�a. Przytwierdzi� j� wierzbowym gwo�dziem, przedtem wypychaj�c dziur� nasmo�owan� we�n�; potem zabezpieczy� gw�d� filcem. Poza tym ��d� by�a nietkni�ta. Po Wielkim Tygodniu ojciec za�aduje j� beczu�kami oliwy i kamieniami do �aren, wydobywanymi w pobliskich kamienio�omach i obrabianych w miejscowych warsztatach. Alain nie pop�ynie z nim, chocia� b�aga�, aby dano mu szans� cho� ten jeden raz. Odwr�ci� si�, s�ysz�c �miech dobiegaj�cy z nabrze�a, ko�cz�cego drog� do wioski. Wytar� d�onie w szmat� i poczeka�, a� ojciec sko�czy rozmawia� z innymi osna�skimi kupcami, kt�rzy te� przyszli zrobi� przegl�d swych �odzi i przygotowa� je do wyp�yni�cia po Wielkim Tygodniu. - Chod�, synu - rzek� Henri, gdy sprawdzi� ��d�. - Twoja ciotka przygotowa�a porz�dn� wieczerz�, a o p�nocy pomodlimy si� o dobr� pogod�. W ciszy ruszyli ku Osnie. Henri by� szerokim w barach, niewysokim m�czyzn� o w�osach poznaczonych srebrem. Wi�kszo�� roku sp�dza� na morzu, zawijaj�c do port�w na ca�ym wybrze�u, a zim� siadywa� cicho w warsztacie swej siostry Bel, strugaj�c krzes�a, sto�y i �awy. M�wi� ma�o, a kiedy si� odzywa�, jego g�os brzmia� mi�kko, w przeciwie�stwie do g�osu siostry, kt�ra, jak �artowali ludzie, nawet wilka potrafi�aby zaszczeka� na �mier�. Alain mia� ciemniejsze w�osy i by� wy�szy, a jego d�ugie ko�czyny wskazywa�y, �e jeszcze uro�nie; by�o to pewne jak wiosenne burze. Jak zwykle nie za bardzo wiedzia�, co rzec ojcu, ale dzi�, id�c z nim po piasku, spr�bowa� raz jeszcze zmieni� jego decyzj�. - Julien pop�yn�� z tob�, kiedy sko�czy� szesna�cie lat, zanim jeszcze ods�u�y� sw�j rok u hrabiego! Dlaczego ja nie mog� p�yn�� w tym roku? - Bo nie. Przyrzek�em diakonisie zamku Lavas, kiedy� by� noworodkiem, �e oddam ci� ko�cio�owi. Tylko dlatego pozwoli�a mi ci� wychowa�. - Je�li musz� z�o�y� �luby i reszt� moich dni sp�dzi� w klasztornych murach, dlaczego nie mog� pop�yn�� z tob� na jeden sezon i zobaczy� troch� �wiata? Nie chc� by� taki jak brat Gilles... - Brat Gilles to dobry cz�owiek - rzek� ostro Henri. - Tak, oczywi�cie, ale nosa nie wystawi� poza ziemie klasztorne, odk�d jako siedmiolatek wst�pi� do zakonu! To niesprawiedliwe skazywa� mnie na podobny los. Jeden sezon z tob� da�by mi przynajmniej wspomnienia. - Brat Gilles i inni zakonnicy s� zadowoleni. - Nie jestem bratem Gillesem! - Ju� o tym rozmawiali�my, Alainie. Jeste� w odpowiednim wieku i przyrzeczony ko�cio�owi. Wszystko odb�dzie si� tak, jak postanowili Pan i Pani. Nie nasz� jest spraw� kwestionowa� ich wyroki. Henri zacisn�� usta i Alain wiedzia�, �e ojciec nie b�dzie z nim d�u�ej dyskutowa�. W�ciek�y pogna� naprz�d, d�ugimi krokami oddalaj�c si� od ojca, cho� by�o to niegrzeczne. Tylko jeden sezon! Jeden sezon, �eby zobaczy� kawa�ek �wiata, odleg�e porty i nieznane wybrze�a, porozmawia� z lud�mi z innych miast, innych kraj�w, ujrze� cho� fragment obcych krain, o kt�rych m�wi�a diakonisa, odczytuj�c �ywoty �wi�tych i fratr�w - w�drownych ksi�y - kt�rzy nie�li �wi�te S�owo Jedno�ci barbarzy�com. Dlaczego by�a to zbyt wielka pro�ba? Przeszed� przez ogrodzenie i dotar� do domu ciotki Bel w wyj�tkowo z�ym humorze. Ciotka Bel sta�a w ogr�dku, przygl�daj�c si� �wie�o posadzonej pietruszce i chrzanowi. Wyprostowa�a si�, zmierzy�a go wzrokiem i potrz�sn�a g�ow�: - Trzeba przynie�� wody przed wieczerz� - rzek�a. - Dzisiaj kolej Juliena. - Julien naprawia �agiel, a ty mi si� nie odszczekuj, dziecko. R�b, co ci ka��. Nie k��� si� z ojcem, Alainie. Wiesz, �e jest najbardziej upartym cz�owiekiem w wiosce. - On nie jest moim ojcem! - wrzasn�� Alain. Oberwa� za to w twarz, a ciotka w�o�y�a w uderzenie ca�� si�� trzydziestu lat zagniatania ciasta i r�bania drewna. Na policzku Alaina wykwit�a czerwona pr�ga. Zamilk�. - Nigdy wi�cej tak nie m�w o cz�owieku, kt�ry ci� wychowa�. Jazda po wod�. Poszed�, bo nikt nie mia� odwagi k��ci� si� z Bel, starsz� siostr� kupca Henriego, matk� o�miorga dzieci, z kt�rych pi�cioro prze�y�o. W milczeniu zjad� wieczerz� i w milczeniu uda� si� do ko�cio�a. Ksi�yc sta� w pe�ni, a jego blade �wiat�o s�czy�o si� przez nowe szklane okno, kupione dla �wi�tyni przez kupc�w i rolnik�w. �wiat�o ksi�yca i �wiec wystarcza�o, aby dojrze� pobielone wapnem drewniane �ciany, na kt�rych namalowano wielkie freski przedstawiaj�ce �ycie b�ogos�awionego Daisana oraz czyny dzielnych �wi�tych i m�czennik�w. Diakonisa unios�a d�o� w ge�cie b�ogos�awie�stwa i zacz�a �piewa� liturgi�: - B�ogos�awiony jest Kraj Matki i Ojca �ycia i �wi�te S�owo objawione w Kr�gu Jedno�ci, teraz i zawsze, i na wieki wiek�w. - Amen - mrukn�� Alain wraz z reszt� zgromadzonych. - M�dlmy si� w pokoju do Pana i Pani. - Kyrie eleison - Panie b�d� lito�ciw. - Z�o�y� d�onie i stara� si� skupi� na diakonisie kr���cej po ko�ciele, zatrzymuj�cej si� przy stacjach oznaczaj�cych �ycie i s�u�b� b�ogos�awionego Daisana, kt�ry ni�s� wiernym �wi�te S�owo zes�ane z �aski Pana i Pani. - Kyria eleison - Pani b�d� lito�ciwa. Surowe malowid�a na �cianach l�ni�y w �wietle pochodni. Tam b�ogos�awiony Daisan przy ognisku, gdzie po raz pierwszy zes�ano mu wizj� Kr�gu Jedno�ci. A tam b�ogos�awiony Daisan i jego uczniowie odmawiaj�cy oddawania na kl�czkach czci dariya�skiej cesarzowej Thaissanii. Siedem cud�w, ka�dy oddany z najdrobniejszym szczeg�em. A na ko�cu �mier� b�ogos�awionego Daisana przy Palenisku, sk�d jego duch zosta� uniesiony przez siedem sfer do Komnaty �wiat�a, podczas gdy jego wielka uczennica �wi�ta Tekla zawodzi�a w dole, a jej �zy wype�nia�y u�wi�cony kielich. Ale o p�nocy w mrocznym ko�ciele oczy Alaina widzia�y inne kszta�ty podobne cieniom, ukryte pod jasnymi freskami, l�ni�ce z�otem na konturach oczu niby klejnoty, sw� obecno�ci� rozpalaj�ce jego dusz�. Zdobycie staro�ytnego miasta Dariya przez dzikich je�d�c�w, jego ostatni obro�cy odziani w b�yszcz�ce br�zowe zbroje, z uniesionymi tarczami i oszczepami, gdy walczyli bez nadziei, ale jak ludzie honorowi, kt�rzy nie ugn� si� przed wrogiem bez honoru. Nie obrazy ko�cielne, ale sceny ze wspania�ego �ycia dawnych wojownik�w prze�ladowa�y go. Fatalna bitwa pod Auxelles, gdzie siostrzeniec Taillefera i jego ludzie stracili �ycie, ale ocalili m�ode imperium przed inwazj� barbarzy�c�w. - Za zdrowie, za obfito�� dar�w ziemi, za pok�j, m�dlmy si�. Wielkie zwyci�stwo Henryka, pierwszego kr�la Wendaru, nad Qumanami u brzeg�w rzeki Eldar, gdzie jego wnuk z nieprawego �o�a, Konrad Smok, powi�d� sw�j oddzia� kawalerii prosto w �rodek straszliwej hordy quma�skich je�d�c�w, prze�ama� front i zmusi� ich do ucieczki, �cigaj�c jak zwierz�ta. - B�ogos�awieni p�acz�cy, albowiem zostan� pocieszeni. B�ogos�awieni mi�osierni, bo odp�aci im si� mi�osierdziem. B�ogos�awieni czystego serca, albowiem na ich j�zykach zago�ci �wi�te S�owo. Ostatni rajd kr�la Ludwika z Varre, pi�tnastolatka, kt�ry nie zl�k� si� �upie�czych statk�w zbli�aj�cych si� ku p�nocnym wybrze�om, zabitego w bitwie pod Nys�. Nikt nie wie, czyja d�o� zada�a �miertelny cios. Czy byli to dow�dcy pirat�w, czy zdrajcy s�u��cy nowemu kr�lowi Wendaru, kt�ry wiedzia�, �e wraz ze �mierci� Ludwika jemu przypadnie korona Varre?� Zamiast g�osu diakonisy czytaj�cej przypowie�� Alain s�ysza� brz�k uprz�y, szcz�k mieczy, �opot chor�gwi na wietrze, s�odk� si�� g�os�w zgromadzonych rycerzy �piewaj�cych Kyrie Eleison, gdy jechali do boju. - Bo� Ty naszym u�wi�ceniem i Twoj� chwa�� g�osimy, Ojcze, Matko, �wi�te S�owo w niebiosach, teraz i zawsze, i na wieki wiek�w. - Amen - powiedzia� odruchowo, gdy zgromadzeni podnie�li g�osy. - Rozejd�my si� w pokoju w imi� Naszych Pana i Pani. Zmi�ujcie si� nad nami. - Zmi�ujcie si� nad nami - zawt�rowa� jego ojciec g�osem mi�kkim jak szelest li�ci muskaj�cych dach. Uj�� Alaina pod rami�, gdy w �wietle pochodni ruszyli do domu. - Tak musi by� - powiedzia�, a Alain wyczu�, �e to by�y ostatnie s�owa Henriego w tej sprawie. Dawno ju� dokonano wyboru: jeden dla morza, jeden dla ko�cio�a. - Jaka by�a moja matka? - zapyta� nagle Alain. - By�a pi�kna - rzek� Henri. Ch�opak us�ysza� �al w g�osie ojca. Nie odwa�y� si� pyta� o wi�cej, aby nie j�trzy� rany. Weszli do domu i wypili ostatni kubek grzanego przyprawionego wina. O �wicie Alain poszed� na nabrze�e i patrzy�, jak przygotowywali si� do odp�yni�cia, spychaj�c ��d� po belach na pla�� i dalej, na wod�. Za�adowali j� towarem. Kuzyn Julien a� poblad� z podniecenia; przedtem by� tylko w pobliskim Varre. Nigdy nie pop�yn�� na po�udnie na ca�y sezon. - Nie przynie� wstydu rodowi - powiedzia� Henri do Alaina. Poca�owa� ciotk� Bel i ostatni wskoczy� do �odzi. Wio�larze podj�li rytm, a Julien zaj�� si� kwadratowym �aglem. Alain sta� na brzegu d�ugo po tym, jak inni powr�cili do dom�w, dop�ki m�g� wypatrze� na szaro-niebieskich wodach �lad �agla. W ko�cu odwr�ci� si� od morza, bo wiedzia�, �e u ciotki czeka go praca. Z ci�kim sercem ruszy� do wioski. 2. Daleko, tam gdzie woda spotyka�a si� z niebem, wyrasta�y z morza wyspy otaczaj�ce zatok� Osna i znaczy�y horyzont jak piegi. Alain sta�, przys�aniaj�c oczy d�oni�, i wpatrywa� si� w nie, a woda l�ni�a jak metal. By�a g�adka i spokojna, a z wysoko�ci Smoczego Grzbietu nie by�o wida� fal. Nie czu� tutaj wiatru. Za wyspami ujrza� welon niskich chmur, zbli�aj�cych si� do brzegu. Zbiera�o si� na deszcz. Na moment, niby zaj�czek, na morzu pojawi� si� bia�y �agiel, kt�ry szybko znik� w�r�d chmur i stalowoszarej wody. Mo�e by� to ojciec Alaina p�yn�cy ku wyspom. Ch�opak westchn�� i odwr�ci� si� od morza. Szarpn�� za link�, odci�gaj�c os�a od k�py trawy. Ten ruszy�; niech�tnie, ale ruszy�. Poszli dalej, kopi�c piach �cie�ki ci�gn�cej si� wzd�u� grzbietu, ��cz�cej wiosk� z klasztorem. W dole szumia�y fale. �cie�ka schodzi�a �agodnie ku Smoczemu Ogonowi, gdzie sta� klasztor. Wkr�tce Alain dostrzeg� budynki otaczaj�ce ko�ci� z pojedyncz� wie��. Straci� je z oczu, kiedy �cie�ka skr�ci�a mi�dzy g�azy po l�dowej stronie grzbietu, a potem wnikn�a do cichego lasu. Wyszed� z lasu na pola i wkr�tce przekroczy� otwarte bramy klasztoru, kt�ry nied�ugo, na �wi�tego Euzebiusza, mia� si� sta� jego domem na reszt� �ycia. Oj, Panie i Pani! Na pewno wina go napi�tnowa�a: ch�opak, kt�ry kocha� Ojca i Matk� �ycia, ale w g��bi serca buntowa� si� przeciw wst�pieniu w Ich s�u�b�. Przemykaj�c si� w�r�d budynk�w ku skryptorium, zawstydzony patrzy� na swe stopy. Brat Gilles czeka� na niego, cierpliwy jak zawsze, wsparty na lasce. - Przynios�e� �wiece z wioski - rzek� stary mnich z aprobat�. - O, widz� te� dzban oleju. Alain ostro�nie wy�adowa� kosze wisz�ce na parcianej uprz�y po bokach osio�ka. Po�o�y� �wiece, zawini�te w grube p��tno, na pod�odze skryptorium. Brat Gilles otworzy� drzwi. Kilka ma�ych okienek te� by�o otwartych, a okiennice przywi�zano do �ciany, ale nawet na centralnych pulpitach mnisi mieli niewiele �wiat�a do pracy przy kopiowaniu msza��w i lekcjonarzy. - Zesz�otygodniowy po��w by� lichy - powiedzia� Alain, podnosz�c dzban z olejem. - Ciotka Bel obieca�a przys�a� jeszcze dwa dzbany po �rodzie. - Naprawd� jest hojna. Pan i Pani wynagrodz� j� za s�u�b�. Mo�esz wnie�� olej do zakrystii. - Tak, bracie. - P�jd� z tob�. Wyszli na zewn�trz, okr��yli ko�ci�, id�c przy murze nowicjatu, w kt�rym Alain nied�ugo b�dzie sp�dza� dnie i noce. - Co� ci� gryzie, dziecko - powiedzia� �agodnie brat Gilles, ku�tykaj�c u boku Alaina. Ten zaczerwieni� si�, boj�c si� wyjawi� prawd�, splugawi� przymierze zawarte ju� mi�dzy klasztorem a jego ojcem i ciotk�. Brat Gilles zamrucza�. - Przeznaczony jeste� ko�cio�owi, dziecko, czy tego chcesz, czy nie. Przypuszczam, �e nas�ucha�e� si� zbyt wielu historii o wspania�ych czynach wojownik�w cesarza Taillefera? Alain zaczerwieni� si� jeszcze bardziej, ale nie odpowiedzia�. Nie m�g� znie�� my�li o ok�amaniu brata Gillesa, kt�ry zawsze traktowa� go jak krewniaka. Czy ��da� zbyt wiele, chc�c cho� raz pojecha� do Medemelachy albo do port�w na po�udniu, mo�e nawet do kr�lestwa Salii? Zobaczy� na w�asne oczy te dziwne i wspania�e rzeczy, o kt�rych opowiadali kupcy, kt�rzy co lato wyp�ywali z zatoki Osna? Takie historie opowiadali wszyscy za wyj�tkiem jego ojca, kt�ry by� gadatliwy mniej wi�cej w tym samym stopniu co ska�a. M�g� przej�� obok salia�skich �o�nierzy, nios�cych kr�lewski sztandar. M�g� patrze� na hesyjskich handlarzy, ludzi z kraju tak odleg�ego, �e nikt z Osny nigdy go nie odwiedzi�, ludzi o niezwykle ciemnych w�osach i sk�rze, kt�rzy nosili okr�g�e czapeczki nawet w pomieszczeniach i kt�rzy pono� modlili si� do boga innego ni� Pan i Pani Jedno�ci. M�g� rozmawia� z handlarzami z wysp Alba, gdzie, jak powiadano, Zaginieni ci�gle przemierzali g��bokie lasy, ukryci przed ludzkim okiem. M�g� nawet s�ucha� o przygodach fratr�w, kt�rzy gotowi byli wyprawi� si� do barbarzy�skich krain, aby nie�� s�owo b�ogos�awionego Daisana i Ko�ci� Jedno�ci ludziom, kt�rzy �yli poza �wiat�em �wi�tego Kr�gu Jedno�ci. Raz do roku latem w Medelemasze odbywa� si� wielki targ, na kt�rym mo�na by�o kupi� i sprzeda� wszystkie znane ludziom rzeczy. Niewolnik�w z po�udniowych krain, gdzie s�o�ce, gor�ce jak piec kowalski (tak m�wili kupcy) spali�o im sk�r� na czarno, i innych, z kraj�w le��cych w�r�d lod�w, o sk�rze tak bladej, �e a� prze�roczystej. Ma�e bazyliszki przykute w os�oni�tych ca�unami klatkach. Goblinki z g�r Harenz, przyuczone do chwytania szczur�w. Bele jedwabiu z Aretuzy. Emaliowane klamry w kszta�cie wilczych g��w, z�ote, zielone i niebieskie, do ozdoby pas�w i spinania szat szlachcic�w. Kunsztownie kute miecze. Dzbany z bia�ej gliny malowane w k�ka i ptaszki. Bursztyn. Anielskie �zy jak szklane paciorki. Kawa�ki smoczego ognia zapieczone w obsydianie. - Wr�� do mnie, Alainie. Podskoczy�, u�wiadamiaj�c sobie, �e stoi jak niem�dry dziesi�� krok�w od drzwi do westybulu i zakrystii, gdzie trzymano �wi�te naczynia i szaty. Brat Gilles u�miechn�� si� i poklepa� go po ramieniu. - Musisz zaakceptowa� to, co wybrali dla ciebie Pan i Pani, moje dziecko. Bo Oni wybrali. Tobie pozostaje zrozumie�, o co ci� prosz�, i podporz�dkowa� si�. Alain zwiesi� g�ow�. - Tak zrobi�, bracie. Wni�s� do wn�trza dzban oleju i wr�czy� go jednemu z niemych asystent�w zakrystianina. Wychodz�c w �wiat�o popo�udnia zasnute nadci�gaj�cymi chmurami, us�ysza� radosny gwar je�d�c�w nieskr�powanych �lubami milczenia z�o�onymi przez wi�kszo�� mnich�w. Wychodz�c przed ko�ci�, dostrzeg� ojca Richandera, brata Gillesa i podkomorzego rozmawiaj�cych z grup� go�ci. Obcy byli odziani w kolorowe peleryny i tuniki haftowane w czerwone li�cie i niebieskie romby. W�r�d nich by�a diakonisa z fratrem, oboje w br�zowych sutannach, kobieta w p�aszczu obszytym futrem, dw�ch m�czyzn w wystawnych strojach i p� tuzina pieszych �o�nierzy w sk�rzanych kaftanach. Ach, jak�e by by�o wspaniale m�c st�d wyjecha�, z klasztoru, z wioski, przeby� wielki Smoczy Grzbiet, ograniczaj�cy jego �wiat, i wyprawi� si� w zupe�nie nowy! Przysun�� si� bli�ej, �eby pos�ucha�. - Zwyk�a dziesi�cina to tak�e roczna s�u�ba pi�ciorga m�odych, zdrowych ludzi, nieprawda�, pani Dhoudo? - zapyta� ojciec Richander kobiet� w p�aszczu. - Je�li za��dasz wi�cej, mieszka�cy mog� zosta� zmuszeni do przys�ania na s�u�b� tych, kt�rych tutaj zatrudniamy, a to sprawi nam trudno�ci, szczeg�lnie teraz, w porze sadzenia. Kobieta mimo powa�nej miny, mia�a co� aroganckiego w twarzy. - To prawda, ojcze, ale tego roku nasili�y si� ataki na wybrze�e i hrabia Lavastine musi zwi�kszy� zaci�g. Hrabia Lavastine! Pani Dhouda by�a jego kasztelank�; teraz Alain j� rozpozna�, bo obr�ci�a si� ku niemu, gestykuluj�c w stron� �o�nierzy. Gdy odm�wiono mu wyprawy z ojcem, liczy� na to, �e zostanie powo�any do hrabiowskiej s�u�by, chocia�by na rok. Tak si� nie sta�o; Alain wiedzia� dlaczego. Wszyscy wiedzieli. Odpowiednie miejsce dla dziecka, kt�re kupiec Henri uzna� i wychowa� jak w�asne, ale kt�re, jak ka�dy wiedzia�, by�o b�kartem dziwki, stanowi� ko�ci�. - Niech B�g ci przydaje szybko�ci na drodze, pani - powiedzia� ojciec Richander, kiedy kasztelanka i diakonisa dosiad�y koni. �o�nierze przygotowali si� do wymarszu. Brat Gilles schyli� si� ku Alainowi. - Je�li chcesz towarzystwa na drodze, mo�esz i�� z nimi - rzek�. - Nied�ugo do nas wr�cisz. - Tak. Ruszy� za �o�nierzami. Kasztelanka Dhouda, przechylaj�c si�, by porozmawia� z diakonis�, nawet nie zauwa�y�a jego obecno�ci na ko�cu orszaku. Nikt nie zwraca� na niego uwagi. Wyszli z klasztoru i rozpocz�li mozoln� wspinaczk�. Alain us�ysza� za sob� ch�r ko�cielny, wy�piewuj�cy godzinki na non�. G�osy towarzyszy�y mu przez chwil�; potem poch�on�� je las. �o�nierze ksi�cia burczeli mi�dzy sob�. - Klasztor kr�la, oto, czym s� - powiedzia� najm�odszy. - Chyba kr�la Wendaru. Bo nie naszego, chocia� zasiada na naszym tronie. - Ha! Samolubne gnoje, boj� si�, �e zaci�g zabierze im s�u�b�. Nie chc� sobie ubabra� r�czek przy pracy, co? - Cicho, Heric. Nie wygaduj na �wi�tych braci. M�ody Heric parskn�� z irytacj�. - My�lisz, �e opat si� zastanawia, czy zaci�g ma walczy� z piratami, czy wspiera� rewolt� damy Sabelli? - Zamknij si�, idioto - uci�� starszy, rzucaj�c spojrzenie do ty�u. Alain pochyli� g�ow� i stara� si� udawa� niewini�tko. Oczywi�cie, �e go dostrzegli, uznali go jednak za niegro�nego. Ale nikt, nawet w Varre, nie rozmawia� o powstaniu przeciw kr�lowi Henrykowi w obecno�ci cz�owieka, kt�rego nie by� pewien. Dalsz� drog� przebyli w milczeniu. Alain odmierza� j� godzinkami, kt�re nied�ugo wyznacza� mia�y ca�y jego dzie�. Od nony do nieszporu szli przez Grzbiet Smoka �agodnym zboczem a� do smoczej g�owy, gdzie le�a�a zamo�na wioska Osna. Pogoda jakby wsp�gra�a z jego nastrojem: otoczy�a ich m�awka. Kiedy ma�y podjazd dotar� do domu ciotki Bel, Alain by� przemoczony. Oczekiwano tam kasztelanki Dhoudy. Przyje�d�a�a raz do roku, aby zebra� podatki, jakie wie� musia�a p�aci� hrabiemu Lavastine�owi. Zazwyczaj m�odzie�, kt�ra sp�dzi�a rok w ksi���cej s�u�bie, wraca�a wraz z ni�. Tradycja, �e na dzie� �w. Euzebiusza idzie si� do terminu albo bierze sierot� na wychowanie, liczy�a sobie wiele lat. Jednak tego roku Dhouda przyby�a sama, nie licz�c orszaku. Alain sta� przy piecu, susz�c ubranie, i przypatrywa� si� ceremonii powitalnej. Na drugim ko�cu holu jego rodze�stwo, kuzynostwo i s�u�ba nakrywali st� do wieczerzy. W zacienionych wn�kach po obu stronach holu najm�odsze dzieci siedzia�y na skrzyniach i ��kach, aby nie pl�ta� si� pod nogami. Niemowl� zacz�o p�aka�. Podszed� do ko�yski i wzi�� je na r�ce. Natychmiast ucich�o, ss�c kciuk i pogodnie przygl�daj�c si� temu, co si� dzia�o. Podobnie jak on, to dziecko nie mia�o matki; umar�a przy porodzie, ale nie by�o w�tpliwo�ci, �e to jego kuzyn Julien by� ojcem. On i tamta kobieta zadeklarowali przed obliczem diakonisy ch�� zawarcia ma��e�stwa. A poniewa� c�rka ciotki, Stancy, niedawno urodzi�a i mia�a mleko, ciotka Bel przyj�a dziecko pod sw�j dach. Kiedy nadszed� czas podawania do sto�u, Alain wr�czy� niemowl� kt�remu� z m�odszych kuzyn�w. Przez szacunek dla rangi Dhoudy ciotka kaza�a swej rodzinie, nie s�u��cym, us�ugiwa� kasztelance. Alain nalewa� piwo i m�g� wiele us�ysze� z rozmowy, kt�ra toczy�a si� mi�dzy kasztelank�, kupcami i tymi z rolnik�w, kt�rzy byli na tyle wa�ni, aby zasi��� przy stole z pos�ank� hrabiego. - Hrabia Lavastine by� zmuszony zatrzyma� na kolejny rok s�u�by ca�� m�odzie�, kt�r� nam w zesz�ym roku pos�ali�cie - wyja�ni�a Dhouda spokojnie, chocia� wi�kszo�� ludzi spogl�da�a na ni� ze �le skrywanym rozdra�nieniem. - Oczekuj� pomocy syna przy �niwach! - zaprotestowa� kto�, a drugi dorzuci�: - Brak umiej�tno�ci tkackich mojej c�rki daje nam si� we znaki w obej�ciu, zwa� to pani, a poza tym ju� j� prawie wyswatali�my. - Czasy s� niespokojne. Na wybrze�e napadaj� piraci. Potrzeba nam wszystkich, kt�rzy s� w zamku Lavas. Potrzebujemy wi�cej zbrojnych. Spalono klasztor w Comeng - tu kasztelanka urwa�a, aby obserwowa� niepok�j na twarzach s�uchaczy. - Tak, niestety, naje�d�cy s� coraz bardziej bezczelni. Stanowi� powa�ne zagro�enie dla wszystkich mieszkaj�cych nad morzem - skin�a na Alaina. - Jeszcze piwa. - Gdy nalewa�, zwr�ci�a si� do ciotki Bel: - Znajomo wygl�da ten m�odzik. To jeden z twoich? - To m�j bratanek - rzek�a ch�odno Bel. - Ojciec obieca� go klasztorowi. Na �wi�tego Euzebiusza wst�pi do nowicjatu. - Zadziwia mnie, �e chcesz zasili� kr�lewski klasztor takim wyro�ni�tym ch�opcem. - Ko�ci� s�u�y Panu i Pani. Nie obchodz� go ziemskie sprawy - odpali�a ciotka. Dhouda u�miechn�a si� �agodnie, ale Alain dostrzeg� na jej twarzy wyraz zarozumialstwa. - Sprawy �wiata obchodz� ich r�wnie mocno jak nas, pani. Niewa�ne. Raz z�o�onej przysi�gi nie mam zamiaru �ama�. Konwersacja zboczy�a na milsze tematy, zesz�oroczne zbiory, nowo wybite scetty z podobizn� znienawidzonego kr�la Henryka, handel z po�udniowym portem Medemelacha i plotki o tempestarich - zaklinaczach pogody - kt�rzy �ci�gali sztormy i zamiecie na wybrze�e mi�dzy Varre i Wendarem. Alain sta� w cieniu i s�ucha� ca�y wiecz�r, zbli�aj�c si� ku kr�gom �wiat�a rzucanym przez lampy tylko po to, aby dola� go�ciom piwa. Diakonisa Dhoudy by�a bardzo uczon� kobiet� i gustowa�a szczeg�lnie w starych legendach. Ku zaskoczeniu Alaina zgodzi�a si� wyrecytowa� wiersz. W tamtych dniach gdy w�adali Zaginieni Kiedy ziemiami w�adali Ludzie zrodzeni z kobiet i anio��w Spomi�dzy nich pochodzi� ten, kt�ry rz�dzi� Imperium, lud�mi i elfami pospo�u. Potrafi� on zaplata� ni� Potrafi� tka� ze �wiat�a gwiazd Uczyni� m�g� pie�� mocy. Sztuki te znamy pod mianem czar�w. Nauczy�a go ich jego matka. W tamtych dniach z p�nocy W �rodku wiosny nadlecia� smok I wszystkie kraje nad morzem Spustoszy�. Ale sam cesarz przyby� z nim walczy� i cho� smoczysko �miertelnie go rani�o, ostatkiem si� rzuci� pot�ne zakl�cie i zmieni� besti� w kamie�. I tu spoczywa, nad zatok� Osna, a wszyscy zw� t� g�r� Smoczym Grzbietem. Alain obserwowa� ich: aroganck� kasztelank�, jej przybocznych, uczon� diakonis� i m�odego fratra, kt�ry z�o�y� �luby w w�drownym zakonie, a nie w klasztorze, kt�rego mury uwi�zi�yby go na ca�e �ycie. Gdyby� on m�g� cho� raz wyruszy� do zamku Lavas, jak wcze�niej jego ojciec, gdyby� m�g� na rok p�j�� na s�u�b� do ksi�cia. Jego ojciec pojecha� tam siedemna�cie lat temu i sp�dzi� rok, s�u��c starszemu hrabiemu Lavastine�owi jak by�o w zwyczaju, ale wr�ci� do domu z dzieckiem w ramionach i smutkiem w sercu. Ku przera�eniu starszej siostry nigdy si� nie o�eni�; serce odda� morzu i teraz wi�cej czasu sp�dza� w�r�d fal ni� na l�dzie. Bel wychowa�a dziecko, bo mia�a dobre serce, a malec by� zdrowy i silny. Jak wygl�da�o miejsce, w kt�rym si� urodzi�? Jego matka zmar�a trzy dni po wydaniu go na �wiat, a przynajmniej tak twierdzi� ojciec, ale mo�e kto� j� jeszcze pami�ta�... Alain zamruga�, powstrzymuj�c �zy. Nigdy si� nie dowie. Jutro, w wigili� �wi�tego Euzebiusza, odejdzie, aby ca�� noc czuwa� u wr�t klasztoru, jak to mieli w zwyczaju ci, kt�rzy zamierzali wst�pi� na s�u�b� u Pana i Pani jako doro�li. Nast�pnego dnia z�o�y �luby i na zawsze zniknie za murami klasztoru. - Co ci jest, Alainie? - zapyta�a kuzynka Stancy, podchodz�c. Dotkn�a jego policzka. - P�acz, je�li musisz, ale odejd� z lekkim sercem. Pomy�l, ile dobrego twoje modlitwy przynios� rodzinie. W ko�cu nauczysz si� czyta� i pisa�, i mo�e staniesz si� tak uczony jak diakonisa. A potem b�dziesz m�g� podr�owa� do odleg�ych kraj�w... - Tylko w wyobra�ni - rzek� gorzko. - Oj, ma�y, znam twoje serce. Ale taki ci�ar musisz d�wiga�, wi�c d�wigaj go z rado�ci�. - Oczywi�cie mia�a racj�. Poca�owa�a go czule i odesz�a, aby dola� oleju do lamp. 3. Wigilia �w. Euzebiusza wsta�a pogodna. Siatkowe drzwi skrzypia�y leniwie ca�y poranek poruszane lekk� bryz�. Czerwone flagi pomalowane w Kr�g Jedno�ci trzepota�y na okapach dom�w wok� g��wnego placu. Wszyscy mieszka�cy przybyli na plac, aby przygl�da� si�, jak kasztelanka Dhouda zbiera podatki. Kadzie miodu. Dzbany ciemnego i jasnego piwa. Krowa albo pi�� baran�w. G�si. Ser. Pasza. W�dzony �oso� i w�gorze. Ciotka Bel odda�a brosze, przywiezione przez ojca Alaina z po�udnia, aby nie p�aci� piwem i olejem. Jeden z rolnik�w odda� syna na pi�cioletni� s�u�b�, aby zachowa� dwie najlepsze mleczne krowy. Inna para mia�a niewolnic�, m�od� dziewczyn� przywiezion� z Salii, kt�rej nie mogli ju� wy�ywi�. Dhouda obejrza�a j�, uzna�a za zdrow� i przyj�a jako zap�at�. Stara pani Garia, kt�rej pi�� doros�ych c�rek by�o bieg�ych w tkactwie, przynios�a jak zwykle kupony cienko utkanego samodzia�u, kt�re kasztelanka wzi�a z wyra�nym zadowoleniem. Kilku zap�aci�o srebrem i niewielu ukarano za uchylanie si� od p�acenia, bo Osna by�a zamo�n� wiosk� i Alain wiedzia� od ojca, �e ludziom powodzi�o si� dobrze. Trwa�o to ca�y ranek i jeszcze popo�udnie, bo ludzie z okolicznych farm przybyli, aby ui�ci� op�aty. P�nym popo�udniem Alain odszed�. Ukl�k� przed ciotk� i wypowiedzia� tradycyjn� formu��: - Ciociu, zwyczaj nakazuje nawr�conemu czuwa� ca�� noc przed bram�, aby dowie�� pragnienia wst�pienia na s�u�b� Pana i Pani. - Masz b�ogos�awie�stwo moje i ojca, dziecko - ciotka poca�owa�a go w czo�o. Wsta� i po�egna� si� z reszt� rodziny. Troje kuzyn�w by�o ju� doros�ych i mieli w�asne dzieci, wi�c �egna� si� d�ugo. Wreszcie poca�owa� niemowlaka, ostatni raz u�ciska� ciotk� i odszed�. Zerwa� si� wiatr. Siatkowe drzwi niespokojnie uderza�y o ogrodzenie, si�pi� deszczyk. Obejrza� si� i zobaczy�, jak kasztelanka nakazuje przenie�� st� do domu, aby doko�czy� zbieranie podatk�w pod dachem. Deszcz rozpada� si� na dobre, kiedy min�� p�ot okalaj�cy pastwiska i wolno ruszy� w trzygodzinn� drog� do klasztoru. Wiatr zawia� silniej, kiedy wspina� si� na �cie�k� biegn�c� grzbietem. Py� zmieni� si� w b�oto i oblepi� cienkie sk�rzane buty, przemakaj�c przez szwy. Ma�y plecaczek ledwo starcza� za balast, kiedy dotar� do grzbietu, wystawiony teraz na porywisty podmuch. By� sam, widzia� tylko rozci�gaj�c� si� w dole zatok�, poznaczon� ba�wanami. Za nim rozci�ga�y si� lasy. Wioska i klasztor ukryte by�y za wyginaj�cym si� w �uk grzbietem wzg�rza, wzd�u� kt�rego prowadzi�a �cie�ka. Alain musia� si� pochyli�, by i�� pod wiatr. Przez chwil� my�la� o widzianym wczoraj statku: czy burza z�apa�a go poza zatok�, czy zd��y� skry� si� w jednej z wielu grot, aby przeczeka� sztorm? Stan�� pod wiatr i spojrza� na morze. Zamar�; ze zdziwienia stan�� w miejscu. Sztorm nadchodzi� szybko. W �yciu czego� podobnego nie widzia�. Po�owa zatoki znikn�a jak wymazana. Posuwa� si� ku niemu g�sty k��b mg�y, za kt�rym pod��a�y g�ste ciemne chmury, poch�aniaj�ce wszystko na swej drodze. Po chwili zosta� przez nie wessany; nie widzia� dalej ni� na trzy kroki. Przykucn��, zanim uderzy�y w niego pierwsze w�ciek�e podmuchy, odwr�ci� si� od zatoki i wcisn�� g�ow� w ramiona. Wicher rycza� niby skamienia�y smok wracaj�cy do �ycia. Alain pad� na kolana. Otoczy�y go szalej�ce czarne chmury, ostry gwa�towny deszcz przemoczy� na wylot mi�dzy jednym oddechem a drugim. To nie by� normalny deszcz. Kiedy tylko tak pomy�la�, deszcz nagle usta�, cho� wiatr nadal d��. Na pewno zes�ano na Alaina kar� za to, �e w g��bi serca z�ama� przysi�g� dan� w jego imieniu s�ugom Pana i Pani. Albo by� to s�d. Wsta� z trudem i zwr�ci� si� ku dolinie. Pomimo wszystko, mimo w�asnych pragnie� dotrze do klasztoru. Nie okryje wstydem ojca i ciotki. Wiatr szarpa� go za w�osy, k�u� w oczy. Jego usta, mokre od s�onej mg�y i zimnego deszczu, spierzch�y w ostrym powietrzu wiruj�cym wok�. Mg�a podnios�a si�; rozmyte �wiat�o zaja�nia�o na prostej drodze prowadz�cej przez smoczy grzbiet. Nieziemskie zjawisko zbli�a�o si� i ros�o, rozpraszaj�c mg��... ale tylko wok� siebie. Ujrza� w dziwaczny dalekowzroczny spos�b, �e w miejscu, w kt�rym przesz�o �wiat�o, sztorm zn�w szala�. Poczu� zapach wiosennych kwiat�w i �wie�ej krwi. Zbli�a� si� je�dziec. Odziany w b�yszcz�c� kolczug�, nie pogania� swojego wierzchowca, nie zwraca� uwagi na szalej�c� wichur�. Alain pomy�la� o ucieczce, ale my�l znikn�a r�wnie szybko, jak si� pojawi�a. Musia� patrze�. Rumak by� pi�kny, niemal o�lepiaj�co �nie�nobia�y, a dosiadaj�ca go... Nie m�g�by si� ruszy�, nawet gdyby spr�bowa�. Osadzi�a konia tu� przy nim. By�a kobiet� w �rednim wieku, z poznaczonymi bliznami d�o�mi i twarz�, w ub�oconych znoszonych butach, a jej kolczug� tu i �wdzie za�atano nowymi, l�ni�cymi k�kami. Przy kolanie wisia�a poobijana okr�g�a tarcza, przywi�zana do siod�a. Przechyli�a si� i obrzuci�a Alaina spojrzeniem. Stali w martwej ciszy: trzy kroki dalej szala� sztorm. Mia�a odleg�y i zarazem przeszywaj�cy wzrok. Nie potrafi� dostrzec, jakiego koloru by�y jej oczy; zdawa�o mu si�, �e s� czarne jak przekle�stwo. Gapi� si� na ni�, a lodowaty strach �ciska� mu serce. - Czym ci zap�aci�, by� poszed� na wojn�? - zapyta�a. Jej usta porusza�y si�, ale g�os, g��boki i niski jak dzwon, rozleg� si� w jego g�owie, niemal j� rozsadzaj�c. Nie wiedz�c, co robi�, ukl�k�. Nie opu�ci� wzroku; nawet mrugni�cie mog�o si� �le sko�czy�. - Pani - jego g�os by� tak ochryp�y, jak jej d�wi�czny. Spr�bowa� raz jeszcze. - Przyobiecali mnie ko�cio�owi. - Twe serce nie z�o�y�o przysi�gi - odpar�a. Doby�a miecza. Wbrew jego oczekiwaniom z klingi nie wystrzeli�a b�yskawica; nie migota�a ani nie b�yszcza�a. Zrobiono j� z ciemnego metalu, twardego, porz�dnego metalu, odpowiedniego do zabijania. Zatoczy�a mieczem wysoki �uk i wskaza�a za siebie. Wydawa�o si�, �e znikn�o ca�e powietrze; dojrza� w dole klasztor, cho� by�o to niemo�liwe. R�wno stoj�ce budynki, mur; widz�c je z wysoko�ci, nagle dostrzeg� inny wzorzec pod nimi, wzorzec staro�ytny i niepokoj�cy. Ale jego wzrok si�ga� dalej i dalej, a� do dw�ch �odzi wyci�gni�tych na brzeg i wyskakuj�cych z nich stwor�w. Nie mo�na ich by�o nazwa� lud�mi, ich twarze by�y obce, o ostrych rysach i dziwnym kolorycie. Obna�eni do pasa, mieli torsy poznaczone bia�ymi bliznami i jaskrawymi barwami wojennymi. Uzbrojeni byli w topory, w��cznie, �uki i strza�y z kamiennymi grotami, a ich sk�ra l�ni�a jak rybie �uski. Niekt�rym wyrasta�y z k�ykci potworne, bia�e pazury. Bieg�y z nimi psy, sfora wielkich, paskudnych brytan�w, w kt�rych lito�ci by�o jeszcze mniej ni� w ich panach. Przynie�li ze sob� pochodnie, kt�rymi podpalali dachy budynk�w. Bez mi�osierdzia szlachtowali mnich�w. Dojrza� wn�trze kaplicy. Brat Gilles, kruchy i siwow�osy, kl�cza� przed o�tarzem i modli� si�, �ciskaj�c sw� ukochan� z�ocon� Ksi�g� Jedno�ci, skarb klasztoru. Bia�ow�osy barbarzy�ca przebi� go od ty�u i wyrwa� drogocenn� ksi��k� z r�k konaj�cego, a potem zdar� z niej z�ot�, inkrustowan� klejnotami ok�adk�, rzucaj�c pergaminowe stronice, niby wyrwane wn�trzno�ci, na skrwawione zw�oki brata Gillesa. - Jeszcze nie z�o�y�e� w�asnej przysi�gi - powiedzia�a kobieta. Alain zadr�a�; zn�w sta� na g�rze, otoczony przez burz�. - Musz� i��! - krzykn��. Skoczy� w prz�d, gnany dzik� my�l� o ratowaniu brata Gillesa. Zatrzyma�a go trzymanym na p�ask mieczem. - Dla nich ju� za p�no. Patrz. I wskaza�a mieczem ku wiosce. �wiat�a. Mokre czerwone chor�giewki uderzaj�ce o stropy. Wi�kszo�� dom�w zamkni�to. Ale nie siedzib� ciotki Bel. Kobieta sta�a skulona w drzwiach, patrz�c niewidz�cym wzrokiem w stron�, w kt�r� odszed�, a na jej twarzy malowa�a si� gorycz. Za ni� Stancy gra�a w szachy z Agnes, sw� najm�odsz� siostr�; w jednym ruchu bia�y smok zbi� czerwon� wie��. Reszta dzieciak�w gra�a w serso przy palenisku, a niemowl� spa�o w ko�ysce. Ogie� ja�nia� i hucza�, gor�cy, dymi�cy. Oczy Alaina zacz�y �zawi� od gor�ca, a potem rzucono go na zewn�trz, w zimny i przeszywaj�cy wiatr. Do brzegu pod wiosk� przybija�a d�uga w�ska ��d�. Oj, Panie i Pani! By�o ich wi�cej! Zalali pla��, pazurza�ci, pomalowani, szykuj�cy bro�. Mg�a przesun�a si� przed jego oczami; odgoni� j�. �zy sp�ywa�y po jego twarzy. - Ju� za p�no. - Odwr�ci� si� ku niej, spokojnej jak �mier� na bia�ym koniu. - Dlaczego mi to pokazujesz? U�miechn�a si�. Straszliwe pi�kno jej twarzy wypali�a poniewierka, cierpienie i dziki sza� bitewny. - S�u� mnie - rzek�a. - S�u� mnie, Alainie Henrissonie, a oszcz�dz� wiosk�. - Jak mo�esz? - j�kn��, przypominaj�c sobie przeszytego w��czni� brata Gillesa, klasztor w p�omieniach, widok dzikich, ��dnych krwi stwor�w zmierzaj�cych ku chatom jego rodziny i s�siad�w. - S�u� mnie - powiedzia�a. Alain run�� na kolana. Czy wiatr przyni�s� krzyk dziecka? - Przysi�gam. - Wsta�. Wsta�. Zimna stal jej miecza opad�a na jego prawe rami�, potem na lewe, aby w ko�cu, przeszywaj�c swym zimnem i wysysaj�c ca�e ciep�o z jego cia�a, a jednocze�nie parz�c, spocz�� na jego g�owie. - Kim jeste�? - wyszepta�. Podnios�a miecz. Jej odpowied� zagrzmia�a, st�umiona wyciem wiatru: - Jestem Pani� Bitew. Zatrzymaj m�j znak. I znikn�a. O�lepiaj�ce �wiat�o przeszy�o mu oczy, b�l �cisn�� serce. Ogarn�y go czarne chmury. Z oddali us�ysza� ochryp�y radosny okrzyk bojowy, a potem zemdla�. Zbudzi� si� nagle. Usiad� przera�ony. By� poranek, dzie� �w. Euzebiusza, jasny, pi�kny, czysty �wit pod bezchmurnym niebem. Dzie� dobrych omen�w. Woda zatoki marszczy�a si� w drobne fale. Drzewa, soczy�cie zielone, odbija�y si� od b��kitu nieba. Zakl��, otrz�saj�c si�, i wsta�. Ujrza� na �cie�ce krwistoczerwon� r�yczk�. L�ni�a jak klejnot, ale jej p�atki by�y mi�kkie jak pierwsze wiosenne kwiaty. Zacisn�� pi�� i kolec przebi� sk�r�, utaczaj�c kropl� krwi. - Ciocia Bel - wymrucza�. - Stancy. Niemowl�. - Wepchn�� r�yczk� za pas i biegiem ruszy� do Osny. Kilku ludzi wytrzeszczy�o oczy, kiedy stan�� na skraju placu, �api�c oddech. Dostrzeg�a go ciotka Bel: jej bia�a twarz poczerwienia�a w jedne