Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2.Cynamonowe dziewczyny - Hanna Gren PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
PODZIĘKOWANIA
Dziękuję wszystkim, którzy zadali sobie sporo trudu, by ta powieść zyskała
obecny kształt.
Mojemu mężowi, o każdej porze dnia i nocy cierpliwie odpowiadającemu na
pytania, czy dane działanie jest możliwe w polskich realiach.
Mirkowi Kusakowi, który po przeczytaniu całego tekstu ocenił
prawdopodobieństwo zdarzeń i polecił zmienić zakończenie.
Iwonie Kusak – za pierwszą ocenę i skuteczne powstrzymanie moich
melodramatycznych zapędów.
Joannie Krystynie Radosz – za zwrócenie uwagi na kilka niezbyt fortunnych
sformułowań i walkę z moją szalejącą interpunkcją.
Wszystkim pozostałym czytelnikom testowym, nieszczędzącym mi
krytycznych uwag. Każda z nich została wykorzystana.
Wydawnictwu Replika – za udzielenie kredytu zaufania, a także za
wspaniałą współpracę podczas nadawania powieści ostatecznego szlifu.
Strona 4
Copyright © Hanna Greń
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2016
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Joanna Pawłowska
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowski
Zdjęcie na okładce
Copyright © depositphotos.com/heckmannoleg
Skład, łamanie, przygotowanie wersji elektronicznej
Strona 5
Maciej Martin
Wydanie I
ISBN 978-83-7674-361-5
Wydawnictwo Replika
ul. Wierzbowa 8, 62‒070 Zakrzewo
tel./faks 61 868 25 37
[email protected]
www.replika.eu
Strona 6
Rozdział 1
2013, wrzesień, Bielsko-Biała
„Mimozami jesień się zaczyna” – śpiewała głośno, zagłuszając warkot
wiertarki. Jesień była chłodna, lecz słoneczna, i można by się nią zachwycać,
gdyby nie góra problemów. Głównie finansowych.
W niewesołe myśli wdarł się sygnał telefonu. Wytarła ubrudzone smarem
dłonie w bawełnianą szmatę, odebrała połączenie i ze zdziwieniem rozpoznała
zdenerwowany głos kuzyna.
– Przyjedź do mnie! Pośpiesz się.
– Za dwie godziny powinnam się wyrobić – odparła, usiłując pojąć, co
skłoniło stroniącego od kontaktów z rodziną Witka do wykonania tego telefonu.
Czyżby znów miał kłopoty? Nagle uprzytomniła sobie, że jego okres odbywania
kary jeszcze nie minął. Chyba nie uciekł z więzienia? Na samą tę myśl zadrżała
z obawy. – Już wyszedłeś?
– Teraz! – warknął, ignorując jej pytanie, i zaniósł się gwałtownym kaszlem.
– Przyjedź zaraz. Proszę.
No, jeżeli Witek wymówił magiczne słowo, sprawa musiała być naprawdę
poważna.
– Jestem w warsztacie. Muszę brać prysznic czy mam przyjechać tak, jak
stoję?
– Rany boskie, nie zapraszam cię na bal! Przyjedź nawet utytłana w błocie,
ale przyjedź!
Nie próbowała już o nic pytać. W głosie kuzyna brzmiała panika, a on
naprawdę nie zwykł łatwo poddawać się emocjom. Zaciągnęła suwak kombinezonu
wysoko pod szyję i wyszła, zamykając dokładnie warsztat. Przekręciła kluczyk
w stacyjce swojego leciwego pojazdu, modląc się w duchu, by silnik zaskoczył.
Widocznie była dobrym człowiekiem, bo Pan Bóg wysłuchał modlitwy.
Odetchnąwszy z ulgą, ruszyła w stronę ulicy Komorowickiej, gdzie w obskurnej
kamienicy kuzyn wynajmował kawalerkę.
Na szczęście, największe natężenie ruchu już się przewaliło i nie musiała
czekać w korku przez kilka zmian świateł, jak to nieraz bywało na bielskich
ulicach. Gdy, dojechawszy na miejsce, wspięła się na drugie piętro, Witek już
czekał w drzwiach. Był blady, na czole wystąpiły mu krople potu.
– Co się stało? Jesteś chory? – zaniepokoiła się, gdyż kuzyn wyglądał
fatalnie. Widać było, że trawi go gorączka.
– Złapało mnie jakieś francowate przeziębienie, ledwo chodzę.
Strona 7
Gestem zaprosił ją do środka, odsuwając się od drzwi. Weszła zaciekawiona.
Zauważyła, że od ostatnich odwiedzin nic się tu nie zmieniło, mieszkanie było tak
samo ponure i zaniedbane. A właściwie wyglądało jeszcze gorzej niż wówczas,
wszędzie bowiem zalegał gromadzący się przez ponad dwa lata kurz, gruba zaś
warstwa brudu na szybach prawie całkiem zasłaniała widoczność.
– Jak możesz mieszkać w takim syfie? – wykrztusiła. Czyżby więzienie aż
tak go znieczuliło, że przestał przywiązywać wagę do czystości i porządku?
– A gdzie miałem pójść? Rodzice nie chcą mnie widzieć, koledzy zniknęli,
pieniędzy też nie mam. Gdybyś nie opłacała za mnie czynszu, musiałbym spać na
ulicy! – Oparł dłoń o ścianę i skrzywił się, gdy pod wpływem tego dotyku odpadł
wielki płat tapety i z cichym szelestem upadł mu u stóp.
Przysiadła na rozchwianym taborecie, który, oprócz zamykanej za pomocą
zagiętego gwoździa szafy i wąskiego tapczanu, pamiętającego chyba czasy
Gomułki, stanowił całe umeblowanie pokoju. Trudno by było zresztą zmieścić
w nim coś więcej.
– Co to za sprawa? – Wróciła do powodów rozpaczliwego wezwania.
– Nawet nie wiedziałam, że wyszedłeś.
– Wypuszczono mnie na warunkowe zwolnienie. Wróciłem trzy dni temu
i już mnie, psia mać, dopadli!
Witek podszedł do tapczanu, odgarnął na bok pościel i ciężko usiadł. Cała
jego poprzednia energia i nadmierne rozgorączkowanie gdzieś zniknęły, teraz
emanowała z niego apatia. Gdzie się podział ten zawsze wesoły, niefrasobliwy
chłopak?
– Przez trzy dni nie znalazłeś chwili na posprzątanie tego burdelu? –
warknęła, nie mogąc się powstrzymać. – Kto cię dopadł? Gliny?
– Żeby to gliny! Nie byłoby problemu. Odsiedziałem swoje, co mogliby mi
zrobić? Nie, to taki jeden… Słuchaj, musisz mi pomóc. Tylko ty możesz sobie
z tym poradzić.
– Co miałabym zrobić? – spytała, czując podświadomie, co usłyszy.
Nie miała ochoty słuchać, wolałaby wyjść, uciec natychmiast z tego
tchnącego beznadzieją mieszkania, zapomnieć o Witku i jego problemach, lecz
jedno spojrzenie na wychudłą, ściągniętą strachem twarz sprawiło, że pozostała na
miejscu. Dalsze słowa potwierdziły jej podejrzenia.
– Musisz wejść do pewnego mieszkania.
– Co znaczy „wejść”? Zadzwonić do drzwi i się przedstawić? – spróbowała
zażartować.
– Nie udawaj idiotki! – Znowu się zdenerwował, zbyt przejęty problemami,
by jej słowa mogły go rozbawić. – Wiesz, o co mi chodzi.
– Mam się włamać?! Czyś ty zgłupiał do reszty? Może ty lubisz siedzieć
w więziennej celi, ale ja wolę swój dom. Dopóki go jeszcze mam – dokończyła
Strona 8
ponuro.
– Masz kłopoty?
– Finansowe. Nie stać mnie dłużej na utrzymanie domu.
– To się świetnie składa! – wykrzyknął i znów dopadł go atak kaszlu, tak
gwałtowny, że spojrzała na niego z przerażeniem. Jeszcze większą obawą
napawały ją ciągłe zmiany nastroju, tak zaskakujące u zazwyczaj beztroskiego
kuzyna.
– Witek, to coś więcej niż zwykłe przeziębienie. Musisz iść do lekarza!
– Potem o tym pomyślę. Teraz powinienem załatwić tę sprawę, inaczej
lekarz nie będzie mi już potrzebny. Nie żartuję i nie przesadzam. Słuchaj,
kuzyneczko, wiesz, że nie jestem kryształowy, wiele zamków zostawiłem za sobą.
Tylko że zawsze były to czyste sprawy. Szybki włam, fanty do plecaka i w długą.
Działałem sam, bez pomocników, bez zleceniodawców. Poza jednym wyjątkiem.
Na krótko przed wpadką zaczepił mnie pewien facet i zaproponował deal, robotę
na zlecenie.
– I co, zgodziłeś się?
– Wiem, że powinienem był posłać go w diabły, ale skusiła mnie zapłata.
Proponował dużo. Naprawdę dużo, a robota nie wyglądała na skomplikowaną.
Rozkminić dwa zamki, zabrać wskazane przedmioty, dostarczyć mu i po sprawie.
Zgodziłem się. Nadał mi nawet dzień, w którym wieczorem nikogo nie będzie
w domu. Zrobiłem wszystko jak trzeba, zaniosłem w umówione miejsce fanty,
odebrałem kasę. Proste, nie?
Podniósł stojącą obok tapczanu colę i pił chciwie. Po chwili przypomniał
sobie o gościnności i wskazał kuzynce drugą butelkę. Odmówiła ruchem głowy.
– Niby proste. – Musiała się z nim zgodzić. – Gdzie był haczyk?
– Myślałem, że nie ma. Zaraz potem mnie zwinęli i przez dwa lata nawet nie
pomyślałem o tamtym zdarzeniu. Dzisiaj on do mnie zadzwonił i podał namiary na
mieszkanie. Odmówiłem, bo nie chcę już się w to bawić.
– To w czym problem? Ma coś na ciebie?
– Niestety! – Ciężko westchnął i sięgnął po telefon. – Popatrz na to zdjęcie.
Podobno jest tego więcej.
Na fotografii uwieczniony był Witek gmerający w zamku drzwi
wejściowych. Nad drzwiami widniała tabliczka z numerem domu.
– Niedobrze – stwierdziła.
– Jest gorzej, niż myślisz. Tam znaleziono martwą dziewczynę. – Głos mu
drżał, w oczach malował się lęk.
– Co?! Kiedy?! – krzyknęła, nie mogąc opanować zaskoczenia.
– Ja włamałem się po siódmej wieczorem. Właściciele wrócili o drugiej
w nocy i znaleźli zmasakrowane ciało córki.
Przełknął głośno ślinę i pochylił głowę, z taką uwagą spoglądając na ekran
Strona 9
telefonu, jakby pierwszy raz widział feralne zdjęcie.
Przestała się dziwić jego przestrachowi i rozpaczy, sama również zaczęła się
o niego bać. Jak z tego wybrnąć?
– Skąd to wiesz? Od niego? Ty, a może to ściema?
– Masz mnie za głupiego? Podzwoniłem po kumplach, pogadałem
o pierdołach i przy okazji popytałem o tamten dom. Mówili, że rzeczywiście
zamordowano tam dziewczynę i że podobno do tej pory nie wiadomo, kto to zrobił.
Umorzono z powodu niemożności wykrycia sprawcy czy jak tam gliniarze
nazywają taką sytuację. A ten mój zleceniodawca powiedział, że jeśli się zgodzę,
dostanę kasę, a jeżeli nie, policja dostanie zdjęcia. Nie mam wyjścia. Ja naprawdę
chciałem z tym skończyć!
Witek miał łzy w oczach i to przemówiło do niej dobitniej niż wszystkie
słowa. Ostatni raz widziała go płaczącego, gdy byli jeszcze dziećmi. Musiała mu
pomóc!
– Nie lepiej iść na policję i opowiedzieć im całą tę historię? – spytała, bo
takie postępowanie wydało jej się najrozsądniejsze.
– Zwariowałaś? Myślisz, że gliniarze mi uwierzą? Od razu wsadzą mnie za
to włamanie, w dodatku jako recydywistę, i pewnie jeszcze dopasują do kompletu
zabójstwo. Nigdy, wolę zdechnąć! W pierdlu przysiągłem sobie, że kończę z tym
interesem. Pomyślałem, że może znajdziesz mi robotę u siebie… Zrozum, nie chcę
tam wracać! Ja nie jestem taki twardy jak tamci. Nie dam rady.
– Chcesz żyć uczciwie i zaczynasz od przestępstwa? Zastanów się, czy to na
pewno dobre wyjście.
– Nie mogę wrócić do więzienia. Proszę cię, zrób to! Włamanie musi
nastąpić dzisiaj, o pierwszej w nocy. Takie jest polecenie. Żadnej kradzieży,
rozumiesz? Wchodzisz, zostawiasz w mieszkaniu różę i wychodzisz. Gdyby co,
pomyliłaś adres. Nie ma kradzieży, więc nie ma przestępstwa.
Ze wszystkich słów, które padły tego popołudnia, ostatnia wypowiedź
kuzyna zaskoczyła ją najbardziej.
– Nie rozumiem. Masz się włamać tylko po to, by podrzucić różę? Przecież
to kompletnie bez sensu!
– Też tego nie rozumiem. Pytałem, ale powiedział, że to nie moja sprawa.
Powinno mi wystarczyć, że za robotę dostanę tysiaka.
– Dziwne…
– Poprzednio też było dziwnie. W tamtym domu leżało pełno drogich
gadżetów, a on kazał mi zabrać tylko takie gówna.
– Czyli co? – Przechyliła głowę, by nie pominąć żadnego z wypowiadanych
cichym głosem słów. Sprawa stawała się coraz bardziej zagmatwana.
– Srebrny łańcuszek z Matką Boską, etui na wizytówki i klucze.
Z ciekawości sprawdziłem, czy klucze pasują do drzwi. Nie pasowały.
Strona 10
– Do etui zajrzałeś?
– A jak myślisz? – Witek błysnął zębami w uśmiechu, na moment stając się
dawnym, niefrasobliwym urwisem. – Nic tam nie było, tylko zdjęcie jakiejś laski.
To co, pomożesz? Nie dam rady sam tam iść, ledwo mam siłę wstać z łóżka. Proszę
cię. Tylko ty możesz mnie zastąpić. Niejednokrotnie myślałem o tym, że marnujesz
te swoje cudowne rączki. Odwdzięczę się.
– Niby jak? – Zaśmiała się, słysząc tę obietnicę, bo, wnioskując z jego
wcześniejszych słów, był w jeszcze większym dołku finansowym niż ona.
– Zacznę ci pomagać w warsztacie. Przyjmiesz więcej zleceń, będzie kasa.
Możesz mi płacić tylko tyle, żebym miał na żarcie i czynsz za tę norę, resztę
przeznaczysz na utrzymanie domu.
Podeszła do okna i, bezmyślnie kreśląc jakieś linie na zabrudzonej szybie,
próbowała zebrać myśli. Błagalne spojrzenie Witka wywoływało w niej
współczucie, a jednocześnie czuła złość, że kuzyn manipuluje jej uczuciami, chcąc
w ten sposób przerzucić na nią swoje problemy. Co ją to wszystko obchodzi?!
Potem wspomniała nie tak znów odległe czasy, gdy sama potrzebowała
pomocy. Mimo że chodziło wyłącznie o wsparcie psychiczne, nie pomógł jej nikt
z rodziny. Nikt prócz Witka. Nie pytał wówczas o nic, nie próbował jej pouczać ani
pocieszać, po prostu był przy niej i to znaczyło więcej niż zbędne słowa.
Zrozumiała, że przyszła pora na spłatę długu. Chcąc nie chcąc, musiała mu
pomóc wyjść z tej opresji.
– W porządku, zrobię to, ale tylko ten jeden jedyny raz. Odbierzesz od niego
pieniądze i poinformujesz o zakończeniu współpracy.
– Myślisz, że on na to pójdzie?
– Pewnie nie będzie zachwycony. Uprzedź, że jeśli spróbuje ponownie cię do
czegoś zmuszać, sam zgłosisz się na policję. Potem zniszcz ten telefon.
– Czemu? Jest całkiem niezły. Tu masz adres. – Podał jej kartkę papieru.
– Idiota – powiedziała bez złości. – Zniszczysz, żeby nie mógł się z tobą
skontaktować. Albo nie! Zmień numer, ale tę kartę zatrzymaj. Warto zachować ten
ślad.
Zerknęła na kartkę, lokalizując nazwę ulicy na Osiedlu Wojska Polskiego,
i bez słowa schowała ją do kieszeni.
– Wie, gdzie mieszkam – zauważył Witek. – Położył mi tę różę na
wycieraczce i zadzwonił do drzwi, więc jest świetnie zorientowany.
Znowu zaniósł się gwałtownym kaszlem, z oczu pociekły mu łzy. Otarł je
niecierpliwym gestem, zadygotał. Sięgnął po koc i zarzucił go na ramiona.
– Nie będziesz tu mieszkać – odparła zdecydowanym tonem. – Dzisiaj
załatw lekarza i czekaj na telefon od tego gnoja. Przyjadę rano, pomogę ci pakować
rzeczy. Przeprowadzisz się do mnie.
– Żartujesz?! Przecież pamiętam, że powiedziałaś ciotce, że chcesz mieszkać
Strona 11
sama.
– Nie rozumiesz. - Ta harpia zamierzała wprowadzić się do mnie ze swoim
kochasiem, córunią, zięciem i całym stadem bachorów, a mieszkanie na
Śródmiejskim wynająć i trzepać kasę. Skończyłoby się na tym, że ja płaciłabym za
wszystko, a oni panoszyliby się w całym domu. Nie znasz ciotki? Ty to co innego.
Za warsztatem jest samodzielne mieszkanie – pokój z kuchnią i łazienka. Za
dawnych, dobrych czasów zajmował je pomocnik ojca. Możesz wprowadzić się
tam albo do pokoju na górze.
– Wolę tam. Dziękuję. Dlaczego to robisz? – Nie potrafił ukryć pełnego
radości zdziwienia.
– Bo ty jeden jesteś normalny w całej tej popieprzonej rodzinie.
– Ja? Kryminalista?
– Przecież wiem, że nie robiłeś tego dla kasy, tylko po to, by popisać się
przed kumplami, bo imponował ci ich podziw. Tym właśnie się różnisz od reszty
moich sympatycznych krewnych – masz w dupie pieniądze, bardziej obchodzą cię
ludzie. Powiedz mi teraz dokładnie, co i jak. Gdzie masz tę różę?
– Tutaj, w wazonie. Nie chciałem, żeby się męczyła i więdła bez wody. –
Witek wyglądał na lekko zażenowanego okazaną słabością, lecz kuzynka tylko
uśmiechnęła się z aprobatą.
– Zawiń ją w coś – poleciła. – Tak, żeby nie było wiadomo, co wynoszę.
– Myślisz, że obserwuje dom? – Spojrzał na nią z zaskoczeniem, taka
możliwość nie przyszła mu do głowy.
– Kto to wie? – Wprawdzie nie sądziła, by tajemniczy ktoś dniem i nocą
pilnował domu, lecz wolała się zabezpieczyć. Strach Witka był zaraźliwy, czuła, że
jej również się udzielił. – Jest tu jakieś inne wyjście?
– Na podwórze, ale ja nie mam kluczy. Zgubiłem. – Bezradnie wzruszył
ramionami, czując, iż znowu swoją beztroską skomplikował sytuację.
– Ojej, a to dopiero problem! – zawołała z udawaną rozpaczą, a w jej
orzechowych oczach zabłysły iskierki wesołości. – Powtórz mi teraz wszystko, co
mówił. Dokładnie, słowo w słowo.
Daniel Laszczak wrócił do domu tuż przed pierwszą w nocy. Był potwornie
zmęczony i marzył o gorącym prysznicu. Nie zapalając światła, wszedł do pokoju.
Zaczął się rozbierać, lecz zdążył jedynie zdjąć marynarkę i koszulę, gdy usłyszał
cichutki chrobot. Znieruchomiał z ręką na guziku spodni. Chrobot się powtórzył.
To był dźwięk zamka w drzwiach. Daniel bezszelestnie przeszedł do przedpokoju
i wtopił się między wiszące na wieszaku okrycia. Odpiął kajdanki od paska
i rozpiął kaburę. Czekał.
Przez uchylone leciutko drzwi weszła ciemno odziana postać. Na chwilę
zastygła w zupełnym bezruchu, jakby próbując rozeznać się w topografii
mieszkania, potem zaczęła powoli przemykać w stronę pokoju. Jeszcze dwa kroki,
Strona 12
jeden… i znalazła się tuż koło Daniela. Nie czekał dłużej. Błyskawicznym ruchem
dopadł intruza, ciężarem ciała przycisnął do ściany. Włamywacz uniósł rękę, chcąc
go odepchnąć, a wtedy Laszczak z cichym szczękiem zatrzasnął na niej kajdanki.
Szarpnął spętaną dłoń i nie zważając na jęk bólu, który wyrwał się z ust
przeciwnika, przypiął kajdanki do metalowej ramy wieszaka.
Wiedząc, że intruz jedną rękę ma wolną, wyjął broń i sięgnął do kontaktu.
Zmrużył oczy, nie chcąc zostać oślepionym. Spojrzawszy spod na wpół
przymkniętych powiek, omal nie otworzył ust ze zdziwienia. Włamywaczem była
kobieta. Ubrana w ciasno przylegający do ciała czarny, skórzany kombinezon
i buty z sięgającymi kolan cholewkami była niesamowicie zgrabna. Wysoka
i szczupła, lecz w odpowiednich miejscach przyjemnie zaokrąglona. Miała wielkie,
bardzo teraz przerażone orzechowe oczy i gładko sczesane do tyłu brązowe włosy
z jasnym, prawie białym pasemkiem.
Na podłodze leżał opakowany w gazetę podłużny przedmiot. Nie odrywając
wzroku od dziewczyny, Daniel przeszedł nad nim i zbliżył się do swojego jeńca.
Długą chwilę przyglądał się w milczeniu. Panującą ciszę zakłócał tylko jej
przyśpieszony oddech. Opuściła głowę, wpatrując się w czubki swoich butów.
– Kim jesteś? – spytał wreszcie.
Nie odpowiedziała, jedyną reakcją było jeszcze niższe pochylenie głowy.
Daniel zrobił kolejny krok i końcem lufy uniósł jej brodę. Szarpnęła się w bok, lecz
przytrzymały ją kajdanki. Jęknęła i nerwowo oblizała usta. Ten gest wywołał
w mężczyźnie gwałtowny przypływ pożądania. Podszedł jeszcze bliżej
i przyciągnął do siebie tak, by nie mogła mieć wątpliwości co do jego reakcji na jej
obecność. Zbliżył twarz do jej twarzy tak blisko, że czuła na wargach tchnienie
jego oddechu, gdy zaczął mówić:
– Sama do mnie przyszłaś. Wiesz, co mógłbym, co chciałbym z tobą zrobić?
Co miałaś zamiar ukraść?
Miotała się, usiłując go odepchnąć, lecz on w odpowiedzi przytulił ją jeszcze
mocniej. Odkrył, że ma włosy splecione w gruby warkocz. Sięgnął do niego, zsunął
gumkę, rozplótł, a ciemnobrązowy, migotliwy gąszcz okrył jej plecy jak płaszcz.
Na ten widok wciągnął gwałtownie powietrze w płuca. Podniósł do oczu
kontrastujące z resztą włosów jasne, wyrastające nad czołem pasmo. W świetle
lampy zalśniło srebrem. Nie było białe, lecz siwe.
– Dlaczego? – zapytał.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
– Taka moda.
– Jesteś uzbrojona? Pytam o narzędzie, nie o twój wygląd – dokończył
z nieukrywanym zachwytem.
Pokręciła głową.
– Nie będę cię upokarzać obmacywaniem. Zresztą nie bardzo wiem, jak
Strona 13
w tym ubraniu mogłabyś cokolwiek ukryć.
Daniel odsunął się i ponownie zlustrował jej postać. Oprócz kilku srebrnych
ćwieków na skraju kołnierza kombinezonu cała była ubrana w czerń. Zauważył, że
na nadgarstku, gdzie pomiędzy skrajem rękawa i rękawiczki widniał pasek gołej
skóry, zaczyna pojawiać się czerwona obwódka. To kajdanki zostawiły swój ślad.
– Nie chcesz chyba tak stać całą noc? Nie wierć się, bo otrzesz nadgarstek do
krwi. Musisz mi odpowiedzieć na kilka pytań, a wtedy zastanowię się, co z tobą
zrobić. Jak masz na imię?
– Tamara – odpowiedziała ledwo słyszalnym szeptem.
– To twoje prawdziwe imię? Masz jakiś dokument?
Ponownie pokręciła głową.
– Odpowiedz.
– Nie – znów zaszeptała.
– Nie jest czy nie masz? Sprecyzuj. Możesz mówić głośno, tu wszystkie
ściany są wyłożone korkową płytą. Maksymalne wyciszenie, my nie usłyszymy
nikogo i nikt nie usłyszy nas. Więc?
– Nie mam dokumentów i to jest moje prawdziwe imię.
– Powiedzmy, że ci wierzę. Co chciałaś ukraść?
– Nic.
– Moja wiara nie jest nieograniczona, Tamaro. Włamałaś się do mojego
mieszkania, ale nie chciałaś kraść? W takim razie po co? Spodobałem ci się
i chciałaś zawrzeć ze mną znajomość?
W jej oczach przez moment rozbłysła wesołość.
– Nie chciałam niczego ukraść, wręcz przeciwnie! – Spojrzała na leżący na
podłodze pakunek.
Pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem, schylił się i podniósł paczkę. Była tak
lekka, jakby niczego nie zawierała, lecz gdy zacisnął dłoń na gazecie, wyczuł coś
cienkiego i podłużnego. Przypominało giętki pręt.
– Co to jest i po co to przyniosłaś?
Nie czekając na odpowiedź, rozwinął paczkę i ujrzał czerwoną różę na
długiej, pozbawionej kolców łodydze.
– Po co? – spytał krótko.
– Nie wiem – odparła, a widząc jego powątpiewanie, dodała szybko:
– Naprawdę nie wiem. Poproszono mnie, żebym ją podłożyła, to wszystko.
– To ma coś znaczyć?
– Tego też nie wiem! Nie męcz mnie. Chcesz, to zadzwoń na policję, już mi
wszystko jedno!
Ze słów Tamary wywnioskował, że dziewczyna nie orientuje się, kim on
jest.
– Ktoś ci zlecił to zadanie? Podał moje nazwisko?
Strona 14
Zanim zdążyła odpowiedzieć, zadzwonił telefon. Laszczak wydobył aparat
z kieszeni, spojrzał na wyświetlacz i cicho zaklął. Telefon umilkł.
– Muszę oddzwonić, potem sobie pogadamy. Uwolnię cię wtedy z kajdanek,
ale na razie muszą zostać tam, gdzie są. Gdy będę rozmawiać, przemyśl sobie coś.
– Co?
– Będziesz moja! – oznajmił zdecydowanym, niedopuszczającym
możliwości odmowy tonem i musnął wargami jej usta. Potem odwrócił się i wszedł
do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Dotknięcie warg tego niedającego się wpasować w żadne ramy mężczyzny
wstrząsnęło nią do tego stopnia, że przez chwilę stała całkowicie zdezorientowana.
Wreszcie, ocknąwszy się ze stanu dziwnego bezwładu, wolną ręką sięgnęła do
kołnierza kombinezonu. To, co Daniel wziął za ćwieki, było w istocie
zakończonymi ozdobnymi główkami szpilkami ze stalowych prętów. Wyjęła jedną
i, pomagając sobie zębami, podgięła lekko jej koniec. Sięgnęła do zapięcia
kajdanek. Kilka prawie niewidocznych ruchów i była wolna. Spojrzała na drzwi do
pokoju. Sylwetka stojącego nieruchomo mężczyzny rysowała się cieniem
w grubym szkle szyby.
Rozejrzała się wkoło i dostrzegła na półce koło wieszaka bloczek kartek.
Sięgnąwszy po leżący obok długopis, pochyliła się nad półką. Potem wyszła
z mieszkania.
Daniel zakończył rozmowę tak szybko, jak tylko to było możliwe, wrócił do
przedpokoju i zaklął. Dziewczyna zniknęła. Gdyby nie wiszące smętnie na
wieszaku kajdanki i leżąca na podłodze czerwona róża, można by pomyśleć, że
wszystko to mu się przyśniło. Z westchnieniem odpiął kajdanki. Gdy chciał
odłożyć je na półkę, zauważył na niej wyrwaną z bloczka kartkę. Na kartce
widniały tylko dwa słowa. „Znajdź mnie”.
Uśmiechnął się. Więc jednak nie pozostała obojętna. Stał w przedpokoju
i rozmyślał, jak to się mogło stać, iż widok zwykłej włamywaczki wytrącił go
z równowagi do tego stopnia, że pocałował ją, wykorzystując fakt, iż była skuta
i nie mogła go odepchnąć. To było podłe i całkowicie sprzeczne z jego zasadami.
A co najdziwniejsze, wcale nie żałował…
Tknięty nagłą myślą, podszedł do drzwi, chwycił za klamkę i ponownie się
uśmiechnął. Drzwi były zamknięte na klucz, jednakże klucz spoczywał cały czas
w jego kieszeni. Tamara nie była zwykłą włamywaczką. Była mistrzem.
Podszedł do okna, skąd miał doskonały widok na osiedlową ulicę i ze
zdziwieniem dostrzegł przed blokiem radiowozy. Czyżby Tamara włamała się nie
tylko do niego? Tylko że wówczas nie przyjechałoby tyle policyjnych pojazdów!
Musiało się stać coś innego.
Już miał odejść od okna, gdy kątem oka zauważył w oddali jakiś ruch.
Strona 15
Ubrana w czerń postać zbliżała się do zaparkowanego pod drzewem motocykla.
Zobaczył powiewające na wietrze długie, ciemne włosy. Jak się tam przedostała,
unikając zatrzymania przez policję? Z pewnością przez piwnicę, tak zwanym
wyjściem ewakuacyjnym. Wprawdzie to wyjście, wbrew swej nazwie, było stale
zamknięte na klucz, lecz zdążył już poznać próbkę jej możliwości.
Niespodziewanie poczuł ssanie w żołądku i usiłował sobie przypomnieć,
kiedy właściwie ostatni raz coś jadł. Wyszło mu, że poprzedniego dnia, koło
południa. Nic więc dziwnego, że zgłodniał.
Rezygnując chwilowo z kąpieli, poszedł do kuchni. Włączył czajnik, wyjął
z lodówki wędlinę i, obwąchawszy wpierw nieufnie, wgryzł się w lekko
podeschnięte pęto. Czekając na zagotowanie wody, położył na talerzyku nieco
czerstwą bułkę, pomidor i nadgryzioną kiełbasę. Zaparzywszy herbatę, przeniósł
się z tym wszystkim do pokoju.
Wygodny fotel, posiłek i gorąca herbata zrobiły swoje. Nagle poczuł taką
senność, że postanowił przełożyć prysznic na rano. Teraz pragnął tylko przytulić
głowę do poduszki.
Przechodząc koło okna, bezwiednie spojrzał i z zaskoczeniem skonstatował,
że nie wszystkie radiowozy odjechały. Dwa nadal stały pod blokiem.
To nie mogła być zwykła interwencja, tylko o wiele poważniejsze zdarzenie.
Westchnąwszy z rezygnacją, na powrót włożył koszulę. Jeżeli coś się stało
w jego domu, musiał tam pójść.
Drzwi do mieszkania numer trzy stały otworem; pilnował ich
umundurowany policjant.
– Cześć – powitał go Daniel. – Co się tu dzieje?
– Proszę wracać do swojego mieszkania. – Policjant zastąpił mu drogę.
– Proszę nie przeszkadzać.
Laszczak wyjął legitymację służbową. Tamten studiował ją uważnie,
wreszcie oddał dokument. W tej samej chwili z głębi mieszkania spojrzał na nich
mężczyzna ubrany w cywilne ubranie. Podkomisarz Roman Then.
– Cześć, Daniel! Co tutaj robisz? – zawołał tamten ze zdziwieniem. Znali się
dość dobrze, razem ukończyli szkołę oficerską, lecz pracowali w innych
jednostkach.
– Mieszkam na drugim piętrze. Zobaczyłem was, to zszedłem. Co się stało?
– Zabójstwo, niech to cholera! Dziwna jakaś sprawa. – Then potrząsnął
głową, a w tym geście i wyrazie twarzy widać było niepewność połączoną
z zaskoczeniem.
– Co może być dziwnego w zabójstwie?
– Zobacz sam!
Laszczak wszedł do mieszkania, rozglądając się uważnie. Wszędzie panował
zadziwiający porządek; można było odnieść wrażenie, iż nikt tu nigdy nie
Strona 16
mieszkał. W otwartych drzwiach łazienki zauważył technika pobierającego próbki
krwi ze ścianki kabiny prysznicowej i powitał go skinieniem głowy. Następne
drzwi prowadziły do pokoju, gdzie dostrzegł lekarza pochylonego nad mężczyzną
leżącym w wielkiej kałuży krwi. Denat miał poderżnięte gardło i najpierw ta
okropna rana przyciągnęła wzrok Daniela. Dopiero później spojrzał na twarz
i głośno wciągnął powietrze.
– Ożeż, kurwa! To Cholewik!
– No właśnie. Dobrze go znałeś? – spytał Then.
– Tak sobie. Mówiliśmy sobie „cześć”. Czasem pogadaliśmy i tyle. Mieszkał
tu?
– Od lat. Nie wiedziałeś?
– Wprowadziłem się dopiero miesiąc temu, nie znam nawet najbliższych
sąsiadów – wyjaśnił Laszczak. – Kto zgłosił zabójstwo?
– Był telefon. Anonimowy oczywiście. Niezidentyfikowany mężczyzna
doniósł, że do tego mieszkania dopiero co ktoś się włamał, a sprawca właśnie
morduje właściciela. Dyżurny wiedział, że pod tym adresem mieszka Cholewik,
więc wezwał, kogo się dało. Pierwszy radiowóz był tu w siedem minut od
zgłoszenia. Za późno.
Daniel zacisnął usta. Nieprzyjemne podejrzenie zaczęło kiełkować
i rozrastać się w niepokojącym tempie.
– Konkretnie o której godzinie był ten telefon?
– Za pięć pierwsza – odparł Then, przysiadając na parapecie i dając koledze
znak, by do niego dołączył. – Bez obaw, już jest zrobiony – wyjaśnił, widząc, iż ten
się waha.
– Mniej więcej o tej porze wchodziłem do domu i nie widziałem żywego
ducha. To mieszkanie jest wygłuszone? – Daniel usadowił się obok, odwracając
głowę tak, by nie musieć spoglądać na ciało.
– Nie sądzę, przynajmniej nic na to nie wskazuje. Dlaczego?
– Tuż przed tymi drzwiami przystanąłem, bo upadła mi gazeta. Nie było
słychać żadnych odgłosów. Kompletna cisza wszędzie. A gdzie prokurator? Nie
raczy się pojawić?
– Już się pojawił. Przyjechał, rzucił okiem i wybył. Nie znasz Jurzaka i jego
słynnego: „Róbcie swoje”? – Then wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu, potem
wrócił do interesującej go sprawy. – Więc mówisz, że nikt obcy się tu nie kręcił?
Laszczak zawahał się na moment, potem odparł zdecydowanie:
– Nikogo nie widziałem. Wszedłem do swojego mieszkania, które akurat jest
wyciszone na maksa, więc tam nie miałem prawa niczego usłyszeć. Nie słyszałem
nawet waszych sygnałów. Gdybym nie wyjrzał przez okno, nie miałbym o niczym
pojęcia.
– To by się zgadzało z moim podejrzeniem, że ten telefon to lipa. Nie jestem
Strona 17
fachowcem od miejsc zbrodni, ale po mojemu ta krew jest za bardzo skrzepnięta
jak na tak krótki okres. Coś mi się widzi, że on zginął wcześniej. Tylko po co ktoś
miałby nas informować o zabójstwie? Przecież im później, tym większa szansa na
uniknięcie kary.
– Czy to włamanie rzeczywiście miało miejsce? – Daniel zadał pytanie
pozornie lekkim tonem i z niepokojem oczekiwał odpowiedzi.
– Na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje. Na pewno nie było to
włamanie siłowe. Jeżeli już, musiał to być jakiś fachura od zamków. Znam tylko
jednego, który potrafiłby poradzić sobie z takimi jak te tutaj. To nie są zwykłe
łuczniki czy yale, tylko porządne antywłamaniowe zamki. Chłopaki przyjrzą się
dokładnie, ale wątpię, czy coś znajdą. Z tym byle partacz by sobie nie poradził.
Roman machnął ręką w stronę drzwi. Laszczak podszedł i przyjrzał się
z uwagą zamontowanym zamkom. Kolega miał rację, były porządne, z najwyższej
półki.
– A ten włamywacz, o którym wspomniałeś?
– Aktualnie siedzi, więc ma doskonałe alibi.
– No to chyba nie taki dobry, skoro siedzi?
Then roześmiał się, najwyraźniej z osobą genialnego włamywacza nie
wiązały się jakieś niemiłe historie.
– Wituś to rzadki talent, można powiedzieć, że zamki ma we krwi.
Terminował jako ślusarz u swojego wujka i rzekłbym, że uczeń przerósł mistrza.
Po pewnym czasie poczuł się niepokonany i zboczył z uczciwych ścieżek.
– Pieniądze?
– Nie, nigdy o to nie chodziło. Był nieuchwytny, a my dziwiliśmy się,
dlaczego ktoś, włamując się do cudzego domu, zabiera tylko jakiś nic niewarty
bibelot.
– Dlaczego? – Daniel był zaintrygowany, o takim złodzieju jeszcze nigdy nie
słyszał.
– Adrenalina. Dla niego to był sport. Włamywał się, bo cieszyło go, że może
to zrobić. Dlatego wpadł. Po pewnym czasie przestało mu wystarczać, że może
wejść, gdzie chce, i zaczął z nami pogrywać. Zrobił z tego mecz i przedobrzył.
Roman przerwał i zeskoczywszy z parapetu, podszedł do okna.
– Co robił? – nie wytrzymał Daniel. Nie znosił, kiedy rozmówca robił
przerwę, chcąc podnieść napięcie.
– Po każdym skoku wysyłał nam jeden przedmiot – kontynuował Then.
Mówił wolno, przeciągając słowa, udając przy tym, że nie zauważa irytacji kolegi.
– Jako nadawca pisał na kopertach: „Niewidzialny”. Na jednej z kopert na
wewnętrznej stronie zostawił odcisk kciuka, na innej palca wskazującego
i środkowego. Mieliśmy go na oku, bo ludzie na ulicy coś tam o nim przebąkiwali,
zawód też pasował. No i trafiliśmy. Nie próbował się wypierać, był dumny z siebie.
Strona 18
– Czyli nie przestępca, tylko jajcarz?
– Właściwie tak. Zwrócił wszystkie skradzione przedmioty, współpracował,
okazał też skruchę. Dostał trzy lata i nie sądzę, by do tego wrócił po zakończeniu
kary.
– Dziwne, że o nim nie słyszałem. Jak się nazywa?
– Witold Stec.
Laszczak zamyślił się, wspominając licznych przesłuchiwanych przez siebie
osobników. Nie, nazwisko Steca nic mu nie mówiło, ale nie było w tym nic
niezwykłego. Przecież Then pracował w innej jednostce, obejmującej swym
zasięgiem zachodnio-północny rejon, on zaś działał w południowo-wschodniej
części miasta.
– A ten wujek, który go uczył?
– Bronisław Stec. Nic z tego, co myślisz. Facet zmarł na zawał z sześć lat
temu. Synów nie miał, tylko córkę, jedynaczkę. Przejęła po nim warsztat, pewnie
zatrudniła sobie fachowców.
– Może pracuje sama? – Daniel wyraził tę supozycję obojętnym tonem,
udając lekkie znudzenie. Zaskoczony Then spojrzał na niego z niesmakiem.
– Przecież to jest warsztat ślusarski! Czy spotkałeś kiedyś dziewczynę
ślusarza? Za chwilę powiesz, że to ona się włamała i poderżnęła gardło silnemu
mężczyźnie, w dodatku policjantowi!
– Faktycznie bez sensu, tym bardziej, że istnieją też inne możliwości.
Przecież Cholewik mógł komuś pożyczyć klucze lub dać zapasowe komuś
z rodziny czy jakiejś kobiecie. To, że nie był żonaty, nie oznacza, że żył samotnie.
A może ktoś z gości kiedyś na wszelki wypadek odcisnął sobie wzór na mydle?
Ale dzięki Bogu to już nie mój problem. Gdybym mógł się jeszcze przydać, dzwoń
pod ósemkę. Cześć, idę spać.
Nawet nie próbował się kłaść do łóżka, wiedział, że i tak nie zaśnie. Zbyt był
podekscytowany zdarzeniami tej szalonej nocy. Rozmyślał o Tamarze. Czyżby
pożądanie rzuciło mu się na mózg? Nie, wcale nie to chodziło. Było w niej coś,
jakaś dziwna bezbronność. To sprawiło, że miał ochotę otoczyć dziewczynę
opieką, pilnować, by nic złego jej się nie przytrafiło… Romantyczny glina, szlag
by to! Skłamał koledze, zataiwszy obecność włamywaczki w pobliżu miejsca
zdarzenia w czasie, w którym doszło do zabójstwa, a ten fakt sytuował ją jako
potencjalną sprawczynię. Tylko że nie umiał sobie wyobrazić, by mogła komuś
podciąć gardło, poza tym, po co włamywałaby się później do kolejnego
mieszkania? Prócz tego nie istniała możliwość, by dokonując w ten sposób
zabójstwa, sprawca nie został pochlapany krwią ofiary. Tymczasem ubranie
Tamary pozostało suche i czyste.
Denat był kompletnie ubrany, leżał na środku pokoju. Co to oznaczało? Że
nie spał w chwili, gdy zadawano mu śmiertelną ranę. Może zobaczył sprawcę,
Strona 19
podszedł… W pokoju nie stwierdzono śladów walki, a przecież stary policyjny
wyga nie czekałby spokojnie na poderżnięcie gardła. Chyba że znał sprawcę.
W takim przypadku nie miał powodów do obaw, mógł nawet odwrócić się tyłem
do swojego zabójcy.
A gdzie w tym wszystkim miejsce na różę? Po co Tamara ją przyniosła? Za
dużo pytań, za mało odpowiedzi. Właściwie tych drugich nie było wcale.
Zdecydował, że musi jak najszybciej odnaleźć dziewczynę, bo tylko ona mogła
tych odpowiedzi udzielić. Daniel zdawał sobie sprawę, iż wchodzi bez pozwolenia
na cudzy teren i Then z pewnością nie będzie zachwycony jego mieszaniem się do
sprawy, ale nie widział innego wyjścia. Nie cierpiał takich zagadek i wiedział, że
nie zazna spokoju, dopóki się nie dowie, czemu miało służyć wysłanie Tamary do
jego mieszkania. W dodatku czuł wewnętrzny przymus, by chronić dziewczynę. To
było idiotyczne, przecież zupełnie nic go z nią nie łączyło i łączyć nie mogło. On
był policjantem, ona włamywaczką. Mimo to postanowił dotrzeć do niej, zanim
ktoś inny ją znajdzie.
Strona 20
ROZDZIAŁ II
2014, maj, Szopienice
Siedząc w zaparkowanym na przykościelnym parkingu samochodzie,
rozczarowany i wściekły, Milan rozpamiętywał swoją klęskę. Nie zwracał uwagi
na otoczenie, nie radował się pięknem majowego dnia. Odebrano mu jego
najnowszą zabawkę, a jeszcze w pełni się nią nie nacieszył. Nie nasycił. Nie tak
miało się to zakończyć.
Znalazł idealne miejsce – zapuszczony domek na terenie ogródków
działkowych, stojący na samym ich skraju, ukryty wśród zdziczałych krzewów
derenia i krzaków porzeczek. Za płotem była już tylko Rawa. Odkrył to miejsce
przypadkiem i zapisał w pamięci ponad dwa lata temu. Któregoś razu poszedł tam
w nocy. Rozciąwszy siatkę w płocie, przez powstałą dziurę przedostał się na
posesję. Niespokojnie zerkając na boki, przy nikłym świetle latarki odpiłował lichą
kłódkę na drzwiach i wszedł do zaniedbanego wnętrza. Rozglądał się uważnie,
notując spostrzeżenia na kartce. Wychodząc, założył nową kłódkę, a przeciętą
siatkę połączył stalowymi spinkami. Przez kilka następnych nocy wracał
i doprowadzał pomieszczenie do porządku. Posprzątał z grubsza, naprawił
zdezelowany tapczan i zaścielił kocem, drugi koc wraz z poduszką ułożył na
wezgłowiu. W oknach zawiesił grube zasłony, na szafce ustawił świecę. Lokal był
gotowy na przyjęcie specjalnego gościa.
Gdy poznał Klaudię, od razu zdecydował, że ją tam zawiezie. Przechodząc
przypadkiem koło sklepu spożywczego, wstąpił tam, by kupić mentosy i batoniki,
i za ladą zobaczył swój ideał. Miała złotobrązowe, wijące się włosy i niebieskie
oczy, a wygięte w łuk ciemne brwi nadawały jej twarzy wyraz zdziwienia. Tak
bardzo przypominała Klarę, że poczuł gwałtowną erekcję. Szybko pociągnął w dół
kurtkę, by ukryć swój stan, i podszedł do kasy. Był przystojny, potrafił też być
czarujący, gdy tego chciał, więc po krótkich namowach przystała na spotkanie po
pracy. Już na tej pierwszej randce dowiedział się o niej wszystkiego, co mogło mu
się przydać do zaplanowania udanej akcji.
Zabrał ją do kawiarni i umiejętnie skłonił do zwierzeń. Musiała być jego. Już
samo imię… Gdy, przedstawiając się, powiedziała: „Jestem Kla…”, podświadomie
oczekiwał końcówki „ra”. Klaudia też było dobrze. W końcu nie był jakimś
psycholem wmawiającym sobie, że każda z jego wybranek jest Klarą, tylko
zupełnie normalnym mężczyzną. Po prostu nienawidził podobnych do niej
dziewczyn. Nienawidził i pragnął jednocześnie. A dzięki swej mądrości i sprytowi
odkrył dawno temu, jak łatwo można zaspokoić oba te pragnienia naraz.