7685

Szczegóły
Tytuł 7685
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7685 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7685 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7685 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Carr �� � �Taniec Przemieniaj�cego si� i Tr�jki � � Zdarzy�o si� to przed wiekami w otch�aniach Kosmosu rozci�gaj�cych si� za Czarn� Kraw�dzi�, tam gdzie galaktyki p�ywaj� w nico�ci niczym nieme bia�e wieloryby. By�o to tak dawno temu, �e gdy �wiat�o z galaktyki, w kt�rej znajduje si� Loarra, dotar�o po wielu milionach lat podr�y do Ziemi, nie by�o na niej jeszcze nikogo, kto m�g�by je dostrzec - mo�e z wyj�tkiem nielicznych okruch�w �ycia p�ywaj�cych w oceanach, ale te zbyt by�y zaj�te swymi monotonnymi, jednokom�rkowymi reakcjami, by zwraca� uwag� na cokolwiek poza tym. � � A jednak, chocia� historia ta zdarzy�a si� tak dawno temu, obecni mieszka�cy Loarry ci�gle jeszcze j� pami�taj� i gdy tylko poprosi o to jeden z nowo przemienionych, opowiadaj� j� swymi zawi�ymi, zmiennymi falota�cami. Falotaniec nic by dla was nie znaczy�, nawet gdyby uda�o si� wam go zobaczy�, podobnie zreszt� jak sama ta historia, gdybym opowiedzia� j� dok�adnie tak, jak w rzeczywisto�ci przebieg�a. Traktujcie wi�c j� jak t�umaczenie i nie przejmujcie si�, �e gdy m�wi� "woda", to wcale nie mam na my�li naszej tlenowo-wodorowej mieszaniny i �e "niebo" w naszym rozumieniu na Loarrze nie istnieje, czy te� �e Loarra�czycy nie byli - nie s� - istotami "czuj�cymi" i "my�l�cymi" tak, jak my to rozumiemy. W gruncie rzeczy mo�ecie nawet traktowa� t� opowie�� jak fikcj� literack�, poniewa� znajduje si� w niej diabelnie ma�o autentycznych fakt�w; ja jednak i tak na szcz�cie (albo niestety) pozostan� m�drzejszy od was, bo wiem, jak bardzo jest prawdziwa. Dlatego w�a�nie jestem z powrotem tu, na Ziemi, podczas gdy czterdzie�cioro dwoje moich przyjaci� i wsp�pracownik�w pozosta�o martwych na Loarrze. Nie dano im �adnej szansy. � � By� kiedy� Przemieniaj�cy si�, kt�ry sp�dzi� trzy pe�ne cykle �ycia planuj�c szczeg�lny spos�b zako�czenia kolejnego z nich i wreszcie uzna�, �e nadszed� odpowiedni moment, by przyst�pi� do dzia�ania. W rzeczywisto�ci wcale nie nazywa� si� Minnearo, ale ja b�d� u�ywa� tego imienia, bowiem jest ono najbli�sze temu, co zawiera�o si� w mieszance tonu, wzorca emocjonalnego i skojarze�, stanowi�cej jego jednostkow� nazw�. � � Kiedy podj�� decyzj�, zszed� ze ska�y, ze szczytu kt�rej spogl�da� na loarra�ski ocean, i uda� si� pospiesznie do osobowo�ciodom�w trzech swych najlepszych przyjaci�. � � - Zamierzam pope�ni� samob�jstwo - oznajmi� pierwszemu z nich, Asterrei, falota�cz�c t� wiadomo�� w najrado�niejszy ze znanych mu sposob�w. � � Przyjaciel roze�mia� si�, tak jak tego oczekiwa� Minnearo, ale niemal od razu odwr�ci� si� i odszed� pozostawiaj�c go samego, bowiem ostatnio mia�o ju� miejsce kilka samob�jstw i powoli robi�o si� to po prostu nudne. � � Swemu drugiemu przyjacielowi odda� Minnearo honorowy salut, z niezwyk�� staranno�ci� odtwarzaj�c ka�d� z sze��dziesi�ciu jego sekwencji, poczym zafalota�cry�: � � - Je�eli kto� mia�by ochot� popatrze�, to jutro pogr��� me cia�o w oceanie. � � Drugi przyjaciel, Fless, u�miechn�� si� wyrozumiale i odpowiedzia�, �e owszem, przyjdzie zobaczy� widowisko. � � Trzeciemu przyjacielowi Minnearo opisa� za pomoc� wielu podekscytowanych odbi� i podskok�w to, co jego zdaniem stanie si� z nim w chwili, gdy zamkn� si� nad nim rozko�ysane fale oceanu. Taniec, kt�rym stara� si� odda� swoje domniemanie, by� wymy�lny i nawet dosy� obrazowy, jako �e Minnearo znaczn� cz�� swego trzeciego cyklu sp�dzi� w�a�nie na jego obmy�laniu. Wykorzystywa� w nim ruch, barw�, d�wi�k oraz pewien nie znany nam zmys�, co� w rodzaju w�chu, a wszystko po to, by mo�liwie wiernie odda� uczucie spadania, zderzenia z wod�, a potem b�yskawicznego rozpuszczenia i zmieszania z oceanicznymi pr�dami, ogarniaj�cych go mrok�w i utraty �wiadomo�ci, nast�pnie kompletnej pustki i niebytu, a� wreszcie obudzenia i dope�nienia przemiany. Minnearo by� z natury raczej romantykiem, tote� wyobra�a� sobie, �e jego ponowne skupienie nast�pi wok� �d�b�a �ycia Krollima, jednego z wielkich bohater�w Loarry, i �e forma, jak� przybierze, b�dzie w�a�nie taka, krollimowa. Zako�czy� nawet sw�j taniec aluzjami do przysz�ej chwa�y i w konsekwencji imitowania jego, Minnearo, przez innych. By�o to ju� zdecydowanie arogancj�, jednak przyjaciel, do kt�rego taniec by� skierowany, kilkakrotnie skin�� z aprobat� g�ow�. � � - Je�eli spe�ni si� cho� po�owa tego, co przewidujesz - powiedzia� �w przyjaciel, Pur - to ci zazdroszcz�. Ale nigdy nic nie wiadomo. � � - W�a�nie - westchn�� do�� markotnie Minnearo. Zwleka� przez chwil� z odej�ciem, bowiem Pur by� czym�, co chyba lepiej b�dzie nazwa� kobiet� i Minnearo mia� nie�mia�� nadziej�, �e mo�e razem dokonaj� tego skoku. Ona jednak, nawet je�li r�wnie� o tym my�la�a, to nie da�a tego po sobie pozna�: spogl�da�a tylko ch�odno na Minnearo, czekaj�c �eby sobie poszed�; co te� wreszcie uczyni�. � � A o stosownym czasie, obserwowany przez swego przyjaciela Flessa, Minnearo wykona� sw�j ostatni falotaniec jako Minnearo -- troch� nerwowy i niezbyt dok�adnie skoordynowany, ale by�o to w tych okoliczno�ciach zrozumia�e, po czym zbli�y� si� do kraw�dzi i skoczy�, kozio�kuj�c w powietrzu. Zanim uderzy� w wod�, zd��y� wykona� pe�ne dwadzie�cia cztery obroty. � � Fless czym pr�dzej pospieszy� do Asterrei i Pur, by opisa� im ze szczeg�ami przebieg ca�ego wydarzenia. Obydwoje �miali si� i cieszyli w odpowiednich miejscach, tote� ca�o�� mo�na by�o uzna� za sukces. Potem usiedli we tr�jk� i zacz�li zastanawia� si� nad tym, jak powinni pom�ci� Minnearo. ���W porz�dku, wiem, �e wi�kszo�� z powy�szego nie ma �adnego sensu. By� mo�e dzieje si� tak dlatego, �e pr�buj� opowiedzie� wam o Loarrze u�ywaj�c naszych, ludzkich poj�� i termin�w, a to w odniesieniu do istot tak bardzo nam obcych jest powa�nym b��dem. W rzeczywisto�ci Loarra�czycy s� niemal wy��cznie �ywymi formami energii, ich �wiadomo�� za� koncentruje si� w ka�dym cyklu �ycia wok� przestrzennego o�rodka zwanego przez nich "�d�b�em �ycia", tote� gdy widzi si� przyjmowane przez nich kszta�ty (tak jak ja je widzia�em, dzi�ki specjalnym filtrom percepcyjnym opracowanym przez nasz� ekspedycj�), przypominaj� czasem spiralne ob�oczki, kiedy indziej gromadz�ce si� wok� magnesu opi�ki, czasem za� na wp� stopione p�atki �niegu (tak w�a�nie musia� owego dnia wygl�da� Minnearo, bowiem jest to forma w�a�ciwa osobnikom bardzo starym lub pope�niaj�cym samob�jstwo). Kszta�ty te, rzecz jasna, ulegaj� ci�g�ym zmianom, ale ka�dy osobnik trzyma si� z regu�y jednego podstawowego wzoru. � � Sama Loarra jest gazowym olbrzymem kr���cym tak blisko wok� jej s�o�ca, �e rok trwa na niej zaledwie trzydzie�ci siedem Ziemskich Dni Standardowych (w Uk�adzie S�onecznym jej orbita zmie�ci�aby si� swobodnie wewn�trz orbity Wenus). Planeta ma sta�e j�dro o ca�ej masie twardych wybrzusze� przypominaj�cych wyspy, ale zdecydowana wi�kszo�� jej powierzchni znajduje si� w stanie p�ynnym b�d� gazowym; wiruje, wrze i unosi si� pod wp�ywem pot�nych sztorm�w i huragan�w. Dla ka�dego, kto cho�by troch� przypomina cz�owieka, nie jest to miejsce zbyt zach�caj�ce, ale znajduje si� tu co�, co przyci�gn�o uwag� Unicentrali: bogactwa naturalne. � � Czy wyobra�acie sobie, jak mo�e wygl�da� g�rnictwo na planecie, gdzie w wyniku dzia�ania temperatury lub ci�nienia wi�kszo�� metali znajduje si� w stanie p�ynnym? Wi�kszo�� ludzi sobie tego nie wyobra�a, g��wnie dlatego, �e dosy� rzadko mamy z tak� sytuacj� do czynienia, ale na Loarrze sytuacja ta by�a faktem i to w dodatku bardzo, ale to bardzo interesuj�cym. Chocia�by dlatego, �e nasze analizy wskazywa�y na istnienie pierwiastk�w wyst�puj�cych do tej pory wy��cznie w teorii - a i to zak�adaj�c warunki panuj�ce jedynie w j�drach gwiazd. Gdyby uda�o nam si� do nich dobra�... No w�a�nie, wiecie ju�, o czym my�l�. Perspektywy surowcowe rysowa�y si� doprawdy bardzo interesuj�co. � � Jasne, wys�anie odpowiednio wyposa�onej ekspedycji poch�on�oby po�ow� zasob�w Uk�adu S�onecznego; niemniej jednak Unicentrala pomrucza�a co� do siebie przez dwie i osiem dziesi�tych sekundy, po czym przekaza�a dok�adne instrukcje, co i jak trzeba przygotowa�. I tak oto polecieli�my. � � A jeden Rok Standardowy p�niej (czyli Pi�� Lat Standardowych temu), by�em ju� na miejscu i siedzia�em we wn�trzu posadzonej na jednej z "wysp" g�ry udaj�cej Ziemi�, zastanawiaj�c si�, co te� u diab�a tu w�a�ciwie robi�. Nie jestem przecie� ani in�ynierem-g�rnikiem, ani lekarzem, ani informatykiem - szczerze m�wi�c, nie mam w og�le �adnej specjalno�ci wymagaj�cej cho� odrobiny technicznego wykszta�cenia. Jestem fachowcem od reklamy i doprawdy nie widzia�em �adnego powodu, dla kt�rego mia�bym si� znale�� na tej cholernej, nieprawdopodobnej, parszywej, a co najwa�niejsze absolutnie nie nadaj�cej si� do zamieszkania planecie. � � Taki pow�d jednak istnia�, a by�a nim, rzecz jasna, sama Loarra. Oni przecie� tutaj �yli (a raczej "�yli"), byli inteligentni, wi�c musieli�my si� z nimi dogada�. Ergo: ja. � � Tak wi�c przez nast�pnych kilka lat, dogaduj�c si� z nimi i s�u��c za swoisty pomost w kontaktach, uda�o mi si� sporo o nich dowiedzie�. W ka�dym razie wystarczaj�co du�o, �eby prze�o�y�, cho�by nieudolnie, falotaniec Przemieniaj�cego si� i Tr�jki, kt�ry jest odpowiednikiem heroicznego poematu ludowego (czy raczej m�g�by by�, gdyby cokolwiek z tego, co oni maj�, mo�na by�o uzna� za odpowiednik czegokolwiek, co jest u nas). � � Wracaj�c do rzeczy: ��� Fless postulowa� zawi�zanie mi�dzy Tr�jk� swego rodzaju Paktu, na mocy kt�rego ka�de z nich, celowo i �wiadomie rezygnuj�c z obowi�zuj�cych honor�w, pope�ni�oby samob�jstwo dok�adnie w ten sam spos�b, co Minnearo. � � - W ten spos�b uda nam si� zabi� to samob�jstwo - wyja�ni� o�ywionymi zafalowaniami. � � Pur okaza�a si� bardziej praktyczna. � � - W ten spos�b uda nam si� zabi� tylko to jedno samob�jstwo - poprawi�a go. - To nie wymaga ani krzty pomys�owo�ci, mo�na to zrobi� bez chwili namys�u. Minnearo zas�uguje na co� wi�cej. � � Asterrea, wydawa�o si�, nie mia� w�asnego zdania. Skaka� doko�a mieni�c si� najr�niejszymi barwami, to znikaj�c, to zn�w si� pojawiaj�c nieco dalej lub bli�ej. Czekali, �eby co� powiedzia�; wreszcie si� ustabilizowa�, zawis� na moment w powietrzu, po czym opad� na ziemi�, gdzie ju� pozosta�. Powolnymi, wywa�onymi poruszeniami oznajmi�: � � - Nie jestem pewien, czy zas�uguje na jak�� oryginalniejsz� zemst�. Przecie� to wcale nie by�o nowe samob�jstwo. A poza tym kto n a s pom�ci? - zapyta�, teraz ju� nieco bardziej wyrazistym zafalowaniem. � � - Je�eli to, co zrobimy, b�dzie wystarczaj�co wielkie - odpar�a ostro�nie Pur - to nie b�dziemy mo�e potrzebowa� �adnej zemsty. � � Pozosta�a dw�jka zamar�a na moment w �rodku swych falowa�, rozwa�aj�c t� ewentualno��. Fless przeszed� od b��kitu poprzez ziele� do jaskrawej czerwieni, kt�ra nast�pnie ust�pi�a miejsca przydymionej ��ci; Asterrea pulsowa� g��bokim ultrafioletem. � � - Ka�dy zawsze by� mszczony - powiedzia� wreszcie Fless. - To co m�wisz, nie ma �adnego sensu. � � - Gdyby�my jednak zrobili co� rzeczywi�cie wielkiego... - powt�rzy�a Pur i zacz�a emitowa� ciep�o, kt�re przyci�gn�o, cho� nie od razu, jej rozm�wc�w. - Co�, czego nikt nigdy wcze�niej nie dokona�, w � a d n e j postaci. Co� co nigdy nie b�dzie mog�o zosta� pomszczone, poniewa� b�dzie czym� p o z y t y w n y m - nie przemian� w �mier�, nie zniszczeniem, znikni�ciem czy zapomnieniem, ale czym� p o z y t y w n y m. � � Ultrafiolet Asterrei pog��bia� si� coraz bardziej, a� w ko�cu on sam wygl�da� tylko jak dziura w powietrzu. � � - To niebezpieczne, niebezpieczne, niebezpieczne! - zaj�cza� kiwaj�c si� apatycznie w prz�d i w ty�. - Wiesz, �e nie mo�emy si� tego podj��; musieliby�my zrezygnowa� z nast�pnych cykl�w �ycia. Przecie� to, co pozytywne... - znikn�� w ciemno�ci i nie pojawi� si� przez dobrych kilkana�cie sekund. Kiedy znowu si� pokaza�, by� zupe�nie nieruchomy, ale pulsowa� lekko i wida� by�o, �e z ka�d� chwil� odzyskuje si�y. � � Pur odczeka�a, a� jego barwa i ton powr�c� do normalnego stanu, po czym zafalowa�a w specjalny, delikatny spos�b obliczony na to, by ponownie skierowa� pozosta�ych dw�ch Loarra�czyk�w na tory ch�odnej, rozs�dnej dyskusji. � � - Zastanawia�am si� nad tym ju� od sze�ciu cykli - zata�czy�a. Z pewno�ci� musz� mie� racj�, przede mn� nikt tak d�ugo nie zajmowa� si� t� spraw�. To co pozytywne, wcale nie musi by� niebezpieczne, bez wzgl�du na to, co twierdz� teorie trzy- i czterocyklowe. Wr�cz przeciwnie, mo�e to mie� nawet dobroczynne skutki. - Przerwa�a, rozsiewaj�c pomara�czowy blask. - A poza tym to b�dzie co� n o w e g o - doda�a szybk� spiral�. Och, jak bardzo nowego! � � I tak wreszcie zgodzili si� na realizacj� jej planu. � � Przedstawia� si� on w skr�cie nast�puj�co: na odleg�ej wyspie wynurzaj�cej si� z najwi�kszych g��bin loarra�skiego oceanu, gdzie potworne, nigdy nie ustaj�ce sztormy rozbija�y p�ynne stopy metali w unosz�c� si� w powietrzu o�lepiaj�c� zawiesin�, znajdowa� si� O�rodek si�, unikany przez wszystkich mieszka�c�w Loarry ze strachu przed nieuniknion� i ostateczn� �mierteln� przemian�. Nawet najstarsze falota�ce znane od czas�w prehistorycznych utrzymywa�y, �e O�rodek �w znajdowa� si� tam zawsze i �e sami Loarra�czycy tam w�a�nie si� narodzili lub stamt�d uciekli, czy w jaki� inny spos�b oszukali panuj�ce tam niepodzielnie prawa. Jakakolwiek by�aby prawda, to O�rodek poch�ania� ogromne ilo�ci energii, przyci�gaj�c do siebie ka�dego Loarra�czyka czy jak�kolwiek inn� istot�, kt�ra mia�a nieszcz�cie znale�� si� w jego zasi�gu. (Ca�e �ycie na Loarrze zbudowane jest bowiem z czystej energii - ��cznie z pozbawionymi inteligencji, zapachu, g�osu i wolnej woli, unosz�cymi si� na falach oceanu i w powietrzu stworzeniami, kt�rych jedyne zadanie i sens istnienia polega na tym, by s�u�y� za �r�d�o po�ywienia. By�o ich mn�stwo na ca�ej planecie, ale Loarra�czycy niemal ich nie dostrzegali; jedli, gdy byli g�odni, i to wszystko.) � � - Wi�c chcesz, �eby�my zniszczyli O � r o d e k ? - wykrzykn�� Fless ta�cz�c i kiwaj�c si� na boki z podniecenia. � � - Niczego nie b�dziemy n i s z c z y � - odpar�a ch�odno Pur. - To b�dzie przemiana � y c i a; nie destrukcja. � � - Przemiana �ycia? - zapyta� s�abo Asterrea, ko�ysz�c si� w powietrzu. � � - Tak, przemiana �ycia - powt�rzy�a. Bo przecie� O�rodek �w stworzy� niegdy�, czy mo�e dopu�ci� do tego, by zostali stworzeni Najstarsi z Loarra�czyk�w, owe istoty-sprzed-wielu-cykli, kt�re nast�pnie ��czy�y si� i dzieli�y, zmienia�y i przemienia�y, by wreszcie da� pocz�tek wsp�czesnym mieszka�com planety. A skoro ju� raz tam co� powsta�o, to dlaczego nie mia�o powsta� po raz drugi? � � - Ale jak? - zapyta� Fless staraj�c si� zachowywa� maksimum rozs�dku. Zata�czy� pytanie z wielk� precyzj�, �wiec�c ca�y czas stabiln�, niewzruszon� energi�. � � - B�dziemy potrzebowa� pomocy - o�wiadczy�a Pur i zag��bi�a si� w wyja�nienia, jak to kiedy� us�ysza�a (od wiatroptaka, istoty o do�� ograniczonej inteligencji, ale za to doskona�ej pami�ci), �e jeden z Najstarszych wci�� jeszcze trwa w pierwszym cyklu �ycia w osobowo�ciodomu mieszcz�cym si� blisko O�rodka. W pradawnych czasach, kiedy to samob�jstwo uwa�ane by�o jeszcze za najbardziej ostateczny ze wszystkich sposob�w dokonania zmiany cyklu �ycia, �w Najstarszy dokona� przekszta�cenia za pomoc� czego�, co mo�na by nazwa� "samob�jstwem negatywnym"; zamar� w swym obecnym stadium, tak �e zar�wno jego �wiadomo��, jak i forma zewn�trzna powtarza�y si� bezustannie, podczas gdy wszyscy doko�a wraz z nast�puj�cymi po sobie kolejnymi przekszta�ceniami zmieniali si�, dojrzewali i doro�leli, r�ni�c si� coraz bardziej od pierwotnych postaci, a jednocze�nie maj�c coraz wi�cej wsp�lnych wspomnie�, on za�, ostami z Najstarszych, trwa� niezmiennie taki, jakim by� na samym pocz�tku. Zna�, pami�ta� i rozumia� tylko �w pocz�tek. � � Z tego w�a�nie powodu jego przemiana by�a najtragiczniejsz� ze wszystkich, jakie dokona�y si� na Loarrze (wiatroptak s�ysza� r�wnie� z o�miu niezale�nych �r�de� i ka�d� z tych relacji powt�rzy� s�owo w s�owo, �e przez wieki, jakie min�y od chwili jego przemiany, niezliczone setki Loarra�czyk�w pr�bowa�y go pom�ci�, ale nikomu si� to nie uda�o). Nikt jej r�wnie� nigdy nie powt�rzy� i dlatego ten Najstarszy by� w og�le jedynym Najstarszym na Loarrze. Z tego w�a�nie powodu odgrywa� tak wielk� rol� w ich planach, zako�czy�a Pur. � � - Ale jak on mo�e �y� w pobli�u O�rodka i nie zosta� przez niego poch�oni�ty? - zapyta� Asterrea za pomoc� zdumionej sekwencji kurczenia si�, rozrastania, przygasania i �wiecenia. � � - Tego w�a�nie musimy si� dowiedzie� - powiedzia�a Pur i po stosownych pozdrowieniach i rytua�ach ca�a tr�jka wyruszy�a na poszukiwanie Najstarszego. � � W tym miejscu ka�dy falota�cz�cy opowie�� o Przemieniaj�cym si� i Tr�jce po�wi�ca sporo czasu na to, by za pomoc� nag�ych zmian koloru, rozb�ysk�w �wiat�a, subtelnie cieniowanych ob�ok�w ciemno�ci, podskok�w, obrot�w, sk�on�w i unik�w opisa� scen�, w kt�rej Pur, Fless i Asterrea rozpoczynaj� podr� przez odwieczny ocean. Widzia�em ten taniec niezliczon� ilo�� razy i za ka�dym nast�pnym wydawa�o mi si�, �e tylko cieniutka, niemal niewyczuwalna granica dzieli mnie od tego, by w pe�ni poj�� znaczenie, jakie przedstawia on dla Loarran. Zawieszone nisko ob�oki wyrzucaj�ce z siebie nieukierunkowan�, martw� enenrgi�, w dole rycz�cy ocean, usi�uj�cy dosi�gn�� przemykaj�cych si� nad nim podr�nik�w, wiruj�cych doko�a siebie po skomplikowanych trajektoriach, jak elektrony bawi�ce si� w k�ko graniaste doko�a niewidocznego j�dra. Lamenty przemieniaj�cych si� i chichoty nowo przemienionych pozosta�y daleko za nimi, na poszarpanej wysepce. Do tego ich barwy: krwistoczerwona Asterrei, jaskrawozielona Flessa i spokojna, z�ota - Pur. Ci�gle ich widz� i s�ysz�, ale dla mnie jest to tylko obce, niezrozumia�e pi�kno, nie za� uniesienie, egzaltacja i groza, jakie obraz ten wywo�uje u Loarran. � � Kiedy w�drowcy odczuli wibracje i zawirowania powietrza �wiadcz�ce o tym, �e znajduj� si� ju� blisko O�rodka, przerwali lot i zawi�li w bezruchu nad ciemnym, wzburzonym oceanem. Porozumiewali si� tylko kr�tkotrwa�ymi migotaniami barw, bowiem znaczn� cz�� energii musieli skupi� na tym, by nie podda� si� odczuwalnemu dzia�aniu O�rodka. � � - To gdzie� tutaj? - zapyta� Asterrea b�yskiem zieleni. � � - Chyba bli�ej O�rodka - odpar�a czerwieni� i fioletem Pur. � � - Czy na pewno? - wyrazi� w�tpliwo�� Fless, ale nie otrzyma� od Pur odpowiedzi, od Asterrei za� nawet jej nie oczekiwa�. � � Ocean rycza�, wiatr wy�, a O�rodek coraz bardziej ich przyci�ga�. � � W pewnym momencie poczuli, i� wbrew ich woli zmienia si� ich wzajemne po�o�enie, i prze�yli moment strachu, �e jednak ulegli oddzia�ywaniu O�rodka. Przysun�wszy si� bardziej do siebie zacz�li wirowa� jeszcze szybciej ni� poprzednio, tworz�c coraz bardziej pogmatwany wz�r, ale nic to nie pomog�o. Jaka� przemo�na si�a uparcie stara�a si� ich rozdzieli�, przesuwaj�c ich jednocze�nie coraz bli�ej punktu, w kt�rym koncentrowa�y si� nieznane, tajemnicze moce. � � I w�a�nie wtedy poczuli, �e jest z nimi Najstarszy. � � Przy��czy� si� do ich ruchu; to chyba w�a�nie dlatego odczuli przez moment, �e co� zak��ca ich wzajemne oddzia�ywanie. Wiruj�c i migocz�c najr�niejszymi barwami Najstarszy poprowadzi� ich ponad gro�nym oceanem, promieniuj�c ca�y czas ciep�em, kt�re potrafi�o si� przebi� przez najzawzi�tsz� nawet nawa�nic�. Przygl�dali mu si� z podziwem. � � Doprawdy, nie przypomina� wcale �adnego z nich. Tak jakby... jakby nie by� wy��cznie energi�. W po�owie sk�ada� si� z materii i ten sw�j niezwyk�y ci�ar nosi� z niezgrabnym, wiekowym wdzi�kiem, napr�aj�c swe zewn�trzne kontury niemal do granic ich wytrzyma�o�ci, by tylko mog�y utrzyma� ci�ar jego materialnego �rodka i nie�� go przez powietrze. (Przypomina� nieco na wp� roztopiony p�atek �niegu, tak, nawet na pewno, tyle �e ciemny i ponury, zupe�nie jakby przysypany sadz�.) Jak na razie jeszcze si� nie odezwa�. � � Przem�wi� dopiero w�wczas, gdy doprowadzi� ca�� Tr�jk� do bezpiecznego zacisza swego osobowo�ciodomu stoj�cego na skraju niewielkiej ska�y stercz�cej z odm�t�w. Tam, w oazie ciszy i spokoju, do kt�rej nie si�ga� ryk oceanu i gdzie nie trzeba si� by�o obawia� niszcz�cego dzia�ania O�rodka, powiedzia� z wyra�nym zm�czeniem: � � - A wi�c przybyli�cie. � � M�wi� powolnym falowaniem w prz�d i w ty�, zabarwionym jednostajn�, ciemn� czerwieni�. � � Tr�jka nie mia�a poj�cia, co na to odpowiedzie�; dopiero po pewnym czasie postanowi�a zaryzykowa� Pur: � � - Czy czeka�e� na nas? � � Najstarszy raz i drugi rozb�ysn�� odrobin� intensywniejsz� czerwieni� i po d�u�szej chwili powiedzia�: � � - Ja nie c z e k a m. Nie ma na co. - A po jeszcze jednym rozb�ysku: - Czeka si� na przysz�o��. A przysz�o�ci, jak wiecie, nie ma. � � - Przynajmniej nie dla niego - powiedzia�a �agodnie Pur do swych towarzyszy. Fless i Asterrea opadli lekko na skalist� pod�og� i zacz�li si� miarowo ko�ysa�. � � Najstarszy r�wnie� osiad� na pod�odze, ale w przeciwie�stwie do nich pozosta� w bezruchu. W powietrzu unosi�a si� ju� tylko Pur, lecz i ona nie mog�a rozjarzy� si� bardziej ni� do spokojnego, niebieskozielonego blasku. � � - Ale wiedzia�e�, �e przyjdziemy - zwr�ci�a si� do Najstarszego. � � - �e przyjdziecie? Ze przyjdziecie? Owszem, a tak�e i to, �e przyszli�cie i �e przychodzicie. Dla mnie, widzicie, istnieje tylko dzisiaj. Kiedy wszyscy przemin�, ja ci�gle b�d� Najstarszym. Nigdy si� nie zmieni� - ani ja, ani m�j �wiat. � � - Inni ju� przemin�li - powiedzia� Fless. - �yjemy wiele cykli po tobie, o Najstarszy. Tak wiele, �e nie potrafi�yby ich zliczy� nawet wiatroptaki. � � Najstarszy wyprostowa� nieco sw� cz�� materialn�, dopasowuj�c do niej strannie zewn�trzny obieg energii. Do czerwieni, kt�r� promieniowa�, doda� ledwo s�yszalny, lekko wibruj�cy pomruk i powiedzia�: � � - Tu, na skale, nie ma nic po mnie. Przychodz�c tutaj znajdujecie si� poza czasem, dok�adnie tak jak ja. Wasza obecno�� tutaj oznacza, �e zawsze tu byli�cie i zawsze b�dziecie, dop�ki nie zdecydujecie si� odej��. � � Niespodziewanie Asterrea rozb�ys� o�lepiaj�cym, ��tym �wiat�em i wyprysn�� w g�r�. Fless przygl�da� si�, Pur za� pr�bowa�a go uspokoi�, Asterrea jednak stara� si� przebi� przez granic� oddzielaj�c� schronienie Najstarszego od szalej�cego za zewn�trz sztormu. Z ka�dym razem odbija� si� od niewidzialnej �ciany i za ka�dym razem powraca�, pr�buj�c j� sforsowa�. Zmienia� b�yskawicznie barwy, wydawa� niezwyk�e d�wi�ki, a� wreszcie opad� bez si� na kamienn� pod�og�. � � - Pu�apka! Pu�apka! - pulsowa� s�abo. - O�rodek jest pu�apk�, powinni�my byli o tym wiedzie�. Nigdy si� st�d nie wydostaniemy. � � Najstarszy nie zwraca� najmniejszej uwagi na to, co robi Asterrea. � � - I w�a�nie dlatego, �e jestem poza czasem, O�rodek nie mo�e mi nic zrobi� - powiedzia� powoli. - I w�a�nie dlatego, �e jestem poza czasem, znam go, poniewa� pami�tam, jak sam si� z niego narodzi�em. � � Pur zostawi�a Asterre� tam, gdzie le�a�, i zbli�y�a si� do Najstarszego. Zawis�a nad nim, zastanawiaj�c si� przez moment drganiami niebieskiej po�wiaty, po czym zapyta�a: � � - Czy mo�esz nam powiedzie�, jak si� narodzi�e�? Czym jest akt stworzenia? Jak powstaj� nowe rzeczy? - Zamilk�a, by po chwili doda�: I czym jest O�rodek? � � Najstarszy, pochylony nieco do przodu, wydawa� si� bardzo zm�czony. Jego barwa znowu si� zmieni�a, przyjmuj�c g��boki, czerwony odcie�, i Tr�jka mog�a dostrzec ka�dy z atom�w materii uwi�zionych w jego polu energetycznym. � � - Tak wiele pyta�, by zada� jedno pytanie - powiedzia� i udzieli� im na nie odpowiedzi. � � A ja nie mog� udzieli� wam na nie odpowiedzi, poniewa� sam jej nie znam. Nikt jej teraz nie zna, nawet wsp�cze�ni Loarra�czycy, kt�rzy po tysi�cach miliard�w cykli stali si� wreszcie Tr�jk�. Loarra�czycy bowiem robi� si� coraz bardziej odmienni... Przechodz�c z cyklu do cyklu staj� si� innymi "osobami" i po tak ogromnej liczbie przemian wszelkie wspomnienia i pami�� trac� wszelki sens. ("Sam si� o tym przekonaj", zafalota�czy� kiedy� do mnie pewien Loarra�czyk i nic nie wskazywa�o, �e uwa�a to za �art.) � � Do dzi� na przyk�ad ca�a Tr�jka, co prawda oddalona od tamtej niepoliczon� ilo�� cykli, a jednak ci�gle ta sama, przygl�da si� Ta�cowi Przemieniaj�cego si� i Tr�jki, i chocia� jest to przecie� o nich, to s� tym bardzo podnieceni i poruszeni, jakby by�a to zupe�nie nowa, nie znana im opowie��, jakby nigdy tego sami nie prze�yli. A mimo to je�li tancerz pomyli si� w jakim� ruchu czy opu�ci jedn� z barw lub kt�rykolwiek z d�wi�k�w, Tr�jka natychmiast go poprawia. (Sam legendarny Przemieniaj�cy si�, Minnearo, tak�e cz�sto zjawia si� podczas falota�c�w, ale najcz�ciej znika zaraz po odtworzeniu swego samob�jstwa.) � � Nawet korzystaj�c z wielkich mo�liwo�ci Unicentrali trudno jest czasem odr�ni� jednego Loarra�czyka od drugiego. A mo�liwo�ci te s� naprawd� niema�e i dzi�ki nim wyposa�ony by�em w najr�niejsze rodzaje filtr�w recepcyjnych, symulatory cz�stotliwo�ci i grawitacji oraz w zajmuj�cy wi�cej ni� po�ow� powierzchni mojej ma�ej wysepki minikomputer, kt�ry w ci�gu dw�ch sekund mo�e przemy�le� i przeanalizowa� wi�cej ni� ja w ci�gu pi��dziesi�ciu lat. Podczas czteroletniego pobytu na Loarrze pozna�em" sporo jej mieszka�c�w, ale nawet pod koniec pobytu nigdy nie by�em zupe�nie pewien, z kim akurat "rozmawiam". Oczywi�cie mog�em przeprowadzi� siedemna�cie czy osiemna�cie test�w, pod��czaj�c filtry do odpowiednich wej�� komputera, i po nied�ugim czasie otrzyma� pewn� w stu procentach odpowied�, ale Loarra�czycy nie s� zbyt cierpliwi i zanim bym z tym sko�czy�, m�j rozm�wca, kimkolwiek by nie by�, ju� gdzie� indziej ta�czy�by i podskakiwa� w tej piekielnej mieszance, kt�r� oni nazywaj� powietrzem. Tak wi�c najcz�ciej prowadzi�em moje badania, negocjacje czy po prostu zwyk�e pogaduszki z ka�dym, kto tylko zechcia� zwr�ci� uwag� na moje unosz�ce si� w powietrzu elektroniczne "oczy", i wkr�tce przekona�em si�, �e naprawd� nie ma wi�kszego znaczenia, z kim rozmawiam: �aden z nich nie m�wi� cho�by odrobin� bardziej z sensem od reszty. W mojej opinii wszyscy co do jednego byli totalnymi szale�cami, kretynami, idiotami, maniakami i w og�le wszystkim, co najgorsze. � � Je�eli sprawiam wra�enie zgorzknia�ego, to tylko dlatego, �e taki jestem w istocie. Jestem zgorzknia�y z powodu czterdziestu dw�ch zamordowanych ludzi. Ale teraz powr��my ju� do najwspanialszej legendy staro�ytnej, dumnej rasy: ��� Gdy Najstarszy powiedzia� im to, co chcieli us�ysze�, wszyscy, nie wy��czaj�c Pur, zacz�li skaka�, b�yska� i ta�czy� w powietrzu. By�o to w�a�nie to, o co im chodzi�o, a nawet wi�cej. By�a to ca�kowita, wyczerpuj�ca odpowied� na ich pytania, kt�ra pozwoli im na tw�rcze prze�ycie ka�dej z negatywnych przemian, jaka tylko mog�aby ich czeka�. � � Po pewnym czasie Tr�jka dosz�a do siebie i przypomnia�a sobie o rytua�ach. � � - Dzi�kujemy ci w imieniu Minnearo, kt�rego samob�jstwo mamy pom�ci� - zafalota�czy� pe�nymi szacunku ciemnob��kitnymi spiralami Fless. � � - Dzi�kujemy ci tak�e w naszym w�asnym imieniu - powiedzia� Asterrea. � � - Dzi�kujemy ci wreszcie w imieniu nikogo i niczego, to bowiem jest najwi�ksze z mo�liwych podzi�kowa� - zako�czy�a Pur. � � Najstarszy nie zareagowa� na ich s�owa, pulsuj�c niezmiennym rytmem g��bokiej czerwieni. Dopiero po d�u�szej chwili przem�wi�. � � - Przyj�cie podzi�kowa� r�wna si� wzi�ciu na siebie odpowiedzialno�ci, a w wiecznie trwaj�cym dzisiaj, w kt�rym si� znajduj�, o czym� takim nie mo�e by� mowy, bo nie istnieje przecie� co� takiego jak nowy czyn, wobec kt�rego zajmuje si� jakie� stanowisko. Jak wiecie, jestem poza czasem, a to znaczy niemal to samo, co by� poza �yciem. Wszystko, co wam powiedzia�em, ju� kiedy� s�yszeli�cie i us�yszycie jeszcze nie raz. � � Niemniej jednak Tr�jka z wdzi�kiem i bez najmniejszej pomy�ki odprawi�a starannie wszystkie ceremonie dzi�kczynne - barwnod�wi�kowe przedstawienia, ta�ce, ofiarowywanie w�asnej energii i tak dalej. � � - Mo�na dzi�kowa� nawet za czyn z odleg�ej przesz�o�ci lub nie�wiadomy odruch, a my dzi�kujemy przecie� za co� wi�cej - powiedzia�a Pur. Najstarszy pulsowa� tylko ciemn� czerwieni� i nic nie odpowiedzia�; po pewnym czasie Tr�jka ruszy�a w drog�. � � Uzbrojeni w wiedz�, kt�r� si� z nimi podzieli�, nie mieli �adnych k�opot�w z przebyciem bariery chroni�cej osobowo�ciodom Najstarszego i po chwili znale�li si� znowu w sercu k��bi�cego si� doko�a O�rodka sztormu. Przez d�ugie minuty wisieli tylko w powietrzu, wiruj�c wok� siebie w najcia�niejszych z mo�liwych splotach, podczas gdy huragan i przyci�ganie O�rodka czyni�y wszystko, by ich rozerwa�. Potem sami si� rozdzielili i rzucili si� prosto w serce O�rodka, w kt�rym znikn�li. � � Podczas spadania nie czuli ani ruchu, ani up�ywu czasu. Nie wiedzieli o tym, �e s� ju� po przemianie - przemianie z istnienia w nieistnienie, z bytu w niebyt. Wiedzieli tylko tyle, �e oddali si� we w�adanie O�rodka, �e s� zagubieni w ciemno�ci i bezwymiarowej pustce. Wiedzieli, �e gdyby wydali z siebie jaki� d�wi�k, nie odpowiedzia�oby im �adne echo, �e b�ysk �wiat�a zgin��by w ciemno�ci, nie mia�by bowiem od czego si� odbi�. Znajdowali si� w miejscu, z kt�rego wzi�o si� �ycie i miejsce to by�o puste. Dopiero mia�o zosta� wype�nione. Przez nich. � � Wykorzystali wi�c znajomo�� sekretu, kt�ry zdradzi� im Najstarszy, sekretu, kt�ry ci na Pocz�tku odkryli tylko przez przypadek i kt�ry m�g� zapami�ta� tylko jeden z Najstarszych. Przygotowali si� do tego jeszcze przed wnikni�ciem do O�rodka, wi�c teraz niemal automatycznie robili to, co do nich nale�a�o; by�y to czynno�ci nie�wiadome, niemal bez�adne, kt�re mog�aby wykona� nawet nieo�ywiona energia. I gdy wszystko zosta�o zrobione, tam, gdzie nale�a�o, i wtedy, kiedy akurat by�o to konieczne, nast�pi� akt stworzenia. � � By�a to istota - dostarczyciel �ywno�ci. Powstawa�a w roztaczaj�cej si� doko�a nich pustce, rosn�c i promieniuj�c coraz silniej sw� jednostajn�, szaraw� po�wiat�, a� w ko�cu by�a ju� gotowa. Unosi�a si� przez moment bez ruchu, a potem, niczym podmuchem eksplozji, zosta�a wyrzucona poza O�rodek, poza nico��, poza ciemno�� i milczenie, prosto w hucz�c� potworno�� szalej�cego na zewn�trz huraganu. A za ni�, za tym prymitywnym okruchem �ycia, kt�re uda�o im si� stworzy�, wylecia�a tak�e ca�a Tr�jka. � � Na zewn�trz skupili si� odruchowo wok� siebie i zacz�li wirowa� w najzawilszym i naj�ci�lejszym z mo�liwych wzor�w, staraj�c si� desperacko przeciwstawi� okrutnej, rozszarpuj�cej ich sile. Ponownie poczuli wszechmocny u�cisk O�rodka i zrozumieli, �e je�eli mu si� nie opr�, zostan� wci�gni�ci jeszcze raz, ale tym razem ju� na zawsze. Byli niemal zupe�nie wyczerpani; O�rodek zabra� im wi�cej, ni� przypuszczali. W�a�ciwie nie mieli pewno�ci, czy w og�le �yj�, a przecie� musieli si� jako� przeciwstawi� mia�d��cym ciosom burzy i O�rodka, i sple�� si� w wiruj�cy k��b, kt�remu uda�oby si� przedosta� tam, gdzie by�o cicho i spokojnie. � � Istnia� tylko jeden spos�b, dzi�ki kt�remu mogli to osi�gn��. � � Tkni�ci jednym impulsem rzucili si� na bezmy�ln� istot�, kt�r� dopiero co stworzyli, i po�arli j�. ��� Nie jest to w�a�ciwie koniec Ta�ca Przemieniaj�cego si� i Tr�jki - trwa on jeszcze troch�, opowiadaj�c o zaszczytach, jakie spotka�y Tr�jk� po powrocie, i o reakcji Minnearo, gdy ten zako�czy� sw� przemian� pojawiaj�c si� wok� �d�b�a �ycia pozostawionego przez umieraj�cego wiatroptaka, i o tym, jak ca�a Tr�jka zrezygnowa�a z wszelkich honor�w i niemal od razu dokona�a w�asnych przemian - ale jako� nigdy nie mog� si� nad t� reszt� skupi�. Zawsze uderza mnie ten w�a�nie moment opowie�ci, kiedy Tr�jka niszczy to, co stworzy�a, w wyniku czego wraca dok�adnie z tym, z czym wyruszy�a. Nie ma w relacji o tym nawet odrobiny ironii, a jednak, je�eli chodzi o Loarra�czyk�w, jest to emocjonalny szczyt narracji. W gruncie rzeczy jest to w og�le ca�y sens Ta�ca i jedyny pow�d jego istnienia, jak wyja�nili mi du�o jaskrawszymi barwami i gwa�towniejszymi poruszeniami ni� wtedy, gdy m�wi� o czym� nie budz�cym wi�kszych emocji. Gdyby Tr�jce uda�o si� wr�ci� bez konieczno�ci zjedzenia istoty, kt�r� stworzyli, to ich osi�gni�cie zosta�oby po prostu nale�ycie odnotowane, pochwalone, wy�miane przez nowo przemienionych i zapomniane w ci�gu dw�ch cykli �ycia. � � I takie w�a�nie s� te istoty, z kt�rymi musia�em sobie jako� radzi� i kt�rych praw mia�em broni�. By�em ambasadorem na planecie roj�cej sig od stworze�, kt�re najspokojniej mog�yby mi o�wiadczy�, �e dwa plus dwa r�wna si� kolor pomara�czowy. Tak, w�a�nie dlatego jestem z powrotem na Ziemi, i dlatego te� jest tu reszta ekspedycji; to znaczy ci, kt�rym uda�o si� prze�y�. � � Gdyby�cie mogli zapozna� si� z pi�tnastota�mowym raportem, kt�ry dostarczy�em Unicentrali (ale nie mo�ecie, bo wszystkie swoje pora�ki Unicentrala klasyfikuje jako "�ci�le tajne"), to nie dowiedzieliby�cie si� o Loarrze niczego ponad to, co wam przekaza�em relacjonuj�c Taniec Przemieniaj�cego si� i Tr�jki. Dowiedzieliby�cie si� nawet mniej, bo chocia� raport zawiera ca�� mas� fakt�w i danych oraz wszelkie mog�ce je wyja�ni� teorie, jakie tylko zdo�a�em sam wymy�li� lub jakie uda�o mi si� wycisn�� z komputera, to nie ma w nim zbyt wiele informacji o Ta�cu. A tylko w ten spos�b, na wyczucie, nie na inteligencj�, mo�na zrozumie�, z czym mieli�my tam do czynienia. Po czteroletnim (w Latach Standardowych) pobycie na Loarrze, po nawi�zaniu kontakt�w, wymianie podarunk�w, uprzejmo�ci i informacji, po rozpocz�ciu prac g�rniczych i prowadzeniu ich bez �adnych wi�kszych przeszk�d przez mniej wi�cej trzy lata, po tym wszystkim zostali�my zaatakowani. Pewnego dnia zza horyzontu wype�z�a fala ciemnofioletowego �wiat�a, a gdy si� zbli�y�a, dostrzeg�em, �e jest to olbrzymia chmara jarz�cych si� tym samym blaskiem Loarra�czyk�w. Znajdowa�em si� wewn�trz g�ry, tote� widzia�em i prze�y�em wszystko, co p�niej nast�pi�o. � � Spadli na nas jak szara�cza. Za pierwszy cel obrali sobie ci�gniki i spychacze. Metal, z kt�rego by�y wykonane, roz�arzy� si� do czerwono�ci, bia�o�ci, roztopi� si�, by wreszcie zmieni� si� w opary gazu, w kt�rym znajdowa�y si� tak�e moleku�y tworz�ce jeszcze niedawno siedemna�cie cia� ludzkich. � � W��czy�em sygna� alarmowy i wezwa�em wszystkich do �rodka, ale uda�o si� to tylko nielicznym. Reszta znalaz�a �mier� w tunelach, w kt�rych dopadli ich Loarra�czycy. Wtedy zapad�y grodzie i g�ra zosta�a odci�ta od �wiata zewn�trznego. Zosta�o nas sze�ciu obserwuj�cych na ekranach, jak Loarra�czycy ko�cz� dzie�o zniszczenia, likwiduj�c fragmenty budowli i wyposa�enia, kt�re z pocz�tku usz�y ich uwadze. � � Wys�a�em na zewn�trz troje elektronicznych "oczu", ale i one zmieni�y si� natychmiast w par�. � � A potem czekali�my, kiedy uderz� w g�r�... Sze�ciu przera�onych, milcz�cych, spoconych m�czyzn skupionych w centrali. � � Nie uderzyli. Uformowani w ciasn� spiral� okr��yli trzykrotnie g�r�, opadli w d� pi�knym, po�egnalnym ze�lizgiem i znikn�li nam z oczu. Pozosta�a ich tylko garstka. � � Po jakim� czasie wys�a�em czwarte "oko". Jeden z Loarra�czyk�w zbli�y� si� do niego, okr��y� je niczym robaczek �wi�toja�ski, rozb�ysn�� ca�� gam� barw i zawis� przed nim bez ruchu. By�a to Pur, co prawda o tysi�c milion�w cykli oddalona od tej, kt�r� znamy i kochamy, ale przecie� Pur. � � Wys�a�em sekwencj� barw i porusze�, kt�ra znaczy�a mniej wi�cej: "Dlaczego to, u diab�a, zrobili�cie?!" � � Pur przez kilka sekund �wieci�a spokojnym, ��tym blaskiem, po czym udzieli�a mi odpowiedzi niemo�liwej do przet�umaczenia. A je�li kto� by jednak pr�bowa� j� prze�o�y�, otrzyma�by w�wczas tyle, co "dlatego". � � Zapyta�em po raz drugi, tylko w inny spos�b, a ona odpowiedzia�a mi r�wnie� inaczej, ale znaczy�o to dok�adnie to samo. Zapyta�em po raz trzeci i czwarty, i za ka�dym razem otrzymywa�em t� sam� odpowied�. Wydawa�a si� zachwycona mo�liwo�ci� r�norakiego ta�czenia tej samej odpowiedzi. Mo�e my�la�a, �e si� bawimy? � � No c�... Wys�ali�my ju� wcze�niej sygna� alarmowy, wi�c nie pozosta�o nam nic innego jak czeka� na przybycie statku ratowniczego i mie� nadziej�, �e wcze�niej nie nast�pi powt�rny atak, bo przecie� nie mieli�my �adnych mo�liwo�ci obrony. Byli�my tylko g�rnikami, a nie garnizonem wojskowym. Zreszt� ciekawe, jak wojskowi poradziliby sobie z przeciwnikiem, kt�ry jest czyst� energi�. Przez ca�y czas wysy�a�em na zewn�trz "oczy" i rozmawia�em z r�nymi Loarra�czykami. Czekali�my na statek trzy tygodnie i przez ten czas z pewno�ci� uda�o mi si� rozmawia� z co najmniej setk� z nich. Oto, co uda�o mi si� ustali�: � � Przyczyna, kt�ra sk�oni�a ich do zniszczenia naszej ekspedycji, by�a dla nas nie to, �e niezrozumia�a, ale po prostu nieprzet�umaczalna. Nie, nie s� szaleni. Nie, nie chc�, �eby�my odeszli. Tak, mo�emy wywozi� z ich planety wszystko, na co tylko mamy ochot�. � � I co najwa�niejsze: Nie, nie potrafi� mi powiedzie�, czy kiedykolwiek powt�rz� atak. � � A wi�c odlecieli�my, doku�tykali�my na Ziemi� i z�o�yli�my raporty Unicentrali. Zawarli�my w nich, jak powiedzia�em, ka�d� informacj�, jak� tylko mogli�my sobie przypomnie�, ��cznie z szacunkowymi ocenami warto�ci odkrytych na Loarrze z��: jest to oko�o sze�ciu razy wi�cej, ni� warto�� wszystkich zasob�w naturalnych ca�ego Uk�adu S�onecznego. Decyzj�, czy powinni�my tam wr�ci�, pozostawili�my Unicentrali. � � Unicentrala brz�czy i mruczy ju� od dziesi�ciu miesi�cy, ale jak na razie decyzji nie podj�a. Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik ��� powr�t