REDFIELD JAMES Tajemnica Shambhali JAMES REDFIELD W poszukiwaniu JedenastegoWtajemniczenia The Secret of Shambhala Przeklad Dagmara Chojnacka Podziekowania Historia ewolucji ludzkiej swiadomosci ma wielu bohaterow. Specjalne podziekowania naleza sie Larry'emu Dosseyowi za jego pionierska prace w zakresie popularyzacji badan nad modlitwa i intencjami; takze Marylin Schlitz, ktora wciaz dazy do rozwiniecia nowych studiow nad ludzkimi intencjami w Institute of Noetic Sciences. W sprawach zywienia nalezy uznac zaslugi prac nad kwasowoscia i zasadowoscia prowadzonych przez Theodore'a A. Baroody'ego i Roberta Younga.Osobiscie musze podziekowac Albertowi Gauldenowi, Johnowi Winthropowi Austinowi, Johnowi Diamondowi i Claire Zion, ktorzy wciaz wlaczaja sie do mej pracy. Przede wszystkim specjalne podziekowania skladam Salle Merrill Redfield, ktorej intuicja i potega wiary stale przypominaja mi o Tajemnicy. Od autora Kiedy pisalem Niebianska przepowiednie i Dziesiate Wtajemniczenie, bylem gleboko przekonany, ze kultura ludzkosci ewoluuje poprzez ciag wtajemniczen w zycie i duchowosc, wtajemniczen, ktore mozna opisac i udokumentowac. Wszystko, co sie wydarzylo od tej pory, jedynie poglebilo te wiare. Stajemy sie w pelni swiadomi wyzszego duchowego procesu, ktory kieruje naszym codziennym zyciem. Dzieki temu odchodzimy od materialistycznego swiatopogladu, ktory redukuje zycie do walki o przetrwanie, religie do koscielnych datkow, ktory podsuwa nam zabawki i rozrywki, by odsunac od nas prawdziwy zachwyt nad zyciem. Pragniemy zycia pelnego tajemniczych zbiegow okolicznosci i naglych intuicji, ktore wskaza nam wlasna, wyjatkowa sciezke, popchna do poszukiwan ciekawych informacji - jakby jakies przeznaczenie pragnelo sie ujawnic. Takie zycie przypomina udzial w detektywistycznej powiesci, a kolejne znaki prowadza nas do odkrywania jednego wtajemniczenia za drugim. Odkrywamy, ze oczekuje nas prawdziwe przezycie boskosci w sobie i jesli potrafimy odnalezc wlasciwe polaczenie, to w naszym zyciu pojawia sie jeszcze wieksza jasnosc i intuicja. Zaczynamy dostrzegac wizje wlasnego przeznaczenia, pewnej misji, ktora mozemy wypelnic, jesli tylko nauczymy sie przezwyciezac nawyki, traktowac innych z naleznym szacunkiem i zyc w zgodzie z wlasnym sercem. Wraz z Dziesiatym Wtajemniczeniem ta wizja objela takze ludzka historie i kulture. Na pewnym poziomie wszyscy wiemy, ze przybylismy do ziemskiego wymiaru z innego, niebianskiego miejsca, by wypelnic jeden nadrzedny cel: by powoli, pokolenie za pokoleniem stworzyc na tej planecie absolutnie duchowa kulture. I kiedy jeszcze uczymy sie pojmowac to wspaniale przeslanie, pojawia sie kolejne, Jedenaste Wtajemniczenie. Nasze mysli i nastawienie sprawiaja, ze marzenia sie spelniaja. Wierze, ze jestesmy o krok, aby w koncu zrozumiec, ze nasze intencje, modlitwy, mysli, nawet najskrytsze opinie i zalozenia wplywaja nie tylko na nasz wlasny zyciowy sukces, lecz takze na sukces innych ludzi. Opierajac sie na wlasnym doswiadczeniu i na tym, co sie dzieje wokol, opisalem w tej ksiazce nastepny krok w rozwoju naszej swiadomosci. Jestem przekonany, iz to wtajemniczenie juz sie objawia, ze wibruje w nocnych rozmowach o duchowosci, ze ukryte jest tuz za nienawiscia i lekiem, ktore wciaz znacza nasz czas. Tak jak wczesniej nasza jedyna odpowiedzialnosc polega na tym, by zyc zgodnie z tym, co wiemy, a potem te wiedze przekazac innym. Lato 1999 James Redfield Krol Nabuchodonozor popadl w zdumienie i powstal spiesznie. Zwrocil sie do swych doradcow, mowiac: Czyz nie wrzucilsmy trzech zwiazanych mezow do ognia? (...) Lecz widze czterech mezow rozwiazanych, przechadzajacych sie posrod ognia i nie dzieje im sie nic zlego; wyglad czwartego przypomina aniola (...) Niech bedzie blogoslawiony Bog Szadraka, Meszaka i Abed-Nega, ktory poslal swego aniola, by uratowal swoje slugi. W Nim pokladali swa ufnosc (...) Ksiega Daniela (Biblia Tyniecka, S.1037) Dla Megan i Kelly, ktorych pokolenie musi sie rozwijac swiadomie Pola intencji Telefon dzwonil, a ja sie na niego po prostu patrzylem. Ostatnia rzecza, ktorej teraz potrzebowalem, bylo kolejne rozproszenie. Probowalem wypctmac dzwiek dzwonka ze swiadomosci. Spojrzalem przez okno na drzewa i dzikie kwiaty, staralem sie rozplynac w jesiennych kolorach lasu otaczajacego moj dom. Telefon znow zadzwonil, a przed oczyma stanal mi niewyrazny, ale intensywny obraz osoby, ktora koniecznie chce ze mna porozmawiac. Szybko siegnalem po sluchawke. -Halo. -To ja, Bill - powiedzial znajomy glos. Bill byl specjalista agronomem, ktory pomagal mi w ogrodzie. Mieszkal za zakretem, kilkaset jardow ode mnie. -Sluchaj, Bill, moge do ciebie pozniej oddzwonic? Mam wazna sprawe. -Nie znasz mojej corki Natalie, prawda? -Przepraszam...? Bez odpowiedzi. -Bill? -Sluchaj - powiedzial - moja corka chce z toba porozmawiac. Mysle, ze to moze byc wazne. Nie bardzo wiem, skad, ale ona chyba zna twoje prace. Mowi, ze ma jakies informacje o miejscu, ktore cie zainteresuje. Cos polozonego na polnocy Tybetu? Mowi, ze tam ludzie maja jakies wazne informacje. -Ile ona ma lat? - spytalem. Bill zachichotal. -Ma tylko czternascie, ale ostatnio opowiada dosc niezwykle rzeczy. Miala nadzieje, ze bedzie mogla pogadac z toba dzis po poludniu, przed meczem pilki noznej. Sa jakies szanse? Juz chcialem sie wykrecic, ale wczesniejszy obraz zaczal krystalizowac sie w moich myslach. Jakbym widzial mloda dziewczyne i siebie, rozmawiajacych gdzies w poblizu zrodla, ktore wytryska niedaleko jej domu. -Dobrze - powiedzialem. - Moze o drugiej? -Swietnie - odparl Bill. Idac na spotkanie, zwrocilem uwage na budowe nowego domu po drugiej stronie doliny, na polnocnym zboczu. To juz bedzie chyba czterdziesty, pomyslalem. A wszystko w ciagu ostatnich dwoch lat. Wiedzialem, ze zaczelo byc glosno o tej pieknej dolinie w ksztalcie misy, ale jakos nie martwilem sie tym, ze miejsce sie przeludni, albo ze zostana zniszczone wspaniale naturalne widoki. Dolina sasiadowala z parkiem narodowym, bylismy dziesiec mil od najblizszego miasta - zbyt daleko dla wiekszosci ludzi. A rodzina, do ktorej nalezala ziemia i ktora teraz sprzedawala wybrane dzialki pod zabudowe, byla zdecydowana, by utrzymac nieskazony spokoj tego miejsca. Kazdy dom musial byc niski i ukryty wsrod sosen i drzew gumowca, ktore znaczyly horyzont. Bardziej martwila mnie izolacja moich sasiadow. Z tego, co wiedzialem, byli to na ogol indywidualisci, swego rodzaju uciekinierzy od karier w roznych zawodach, ktorzy znalezli sposoby, by moc pracowac jako niezalezni konsultanci i podrozowac na wlasnych warunkach. Wolnosc konieczna, gdy sie mieszka tak daleko, wsrod natury. Wspolna cecha nas wszystkich zdawal sie silny idealizm i potrzeba rozszerzenia granic wykonywanego zawodu o pewna duchowa wizje, wszystko w najlepszych tradycjach Dziesiatego Wtajemniczenia. A jednak niemal wszyscy mieszkancy doliny trzymali sie na uboczu, zadowalajac sie skupieniem na swoim wlasnym poletku i nie poswiecajac wiekszej uwagi spolecznosci ani potrzebie zbudowania wspolnej wizji. Bylo to szczegolnie widoczne wsrod osob o roznych orientacjach religijnych. Z jakiegos powodu dolina przyciagala ludzi najrozmaitszych wyznan, od katolickich i protestanckich chrzescijan, poprzez buddystow, wyznawcow judaizmu i islamu. I choc nie bylo miedzy nimi najmniejszej niecheci, nie bylo takze lacznosci. Ten brak poczucia wspolnoty martwil mnie, bo zauwazylem, ze niektore z naszych dzieci mialy podobne problemy jak te mieszkajace na przedmiesciach: zbyt wiele czasu spedzanego w samotnosci, zbyt wiele wideo, zbyt duzy nacisk na wszelkie wzloty i upadki w szkole. Zaczynalem sie zastanawiac, czy nie brakuje w ich zyciu rodziny i spolecznosci, ktora pomoglaby odsunac na bok szkolne problemy i przywrocic wszystkiemu wlasciwa perspektywe. Sciezka przede mna zwezila sie, musialem teraz przejsc pomiedzy dwoma wielkimi glazami, za ktorymi wzniesienie opadalo ostro w dol jakies dwiescie stop. Za nimi uslyszalem pierwsze odglosy Zrodla Phillipsa, nazwanego tak przez lowcow skor, ktorzy pierwsi zalozyli tu oboz pod koniec siedemnastego wieku. Woda splywala w dol po kilku skalnych polkach i zatrzymywala sie leniwie w jeziorku o srednicy dziesieciu stop, ktore kiedys wykopano ludzkimi rekoma. Kolejne pokolenia zostawialy tu swoje slady, takie jak drzewa jabloni czy przywiezione glazy w celu wzmocnienia brzegow jeziorka. Podszedlem do wody i nabralem jej troche w dlonie. Pochylajac sie, odsunalem plywajacy patyk. Patyk poplynal dalej, ale pod prad, przeslizgnal sie wzdluz skalnego brzegu i nagle zniknal w jakiejs dziurze. -Jadowity waz wodny! - powiedzialem na glos, cofajac sie o krok. Na czole poczulem krople potu. Wciaz jeszcze czyhaly tu niebezpieczenstwa dzikiej przyrody, choc moze nie byly tak wielkie jak za czasow starego Phillipsa kilka wiekow temu, gdy mozna bylo stanac nagle oko w oko z wielkim koguarem broniacym mlodych, albo jeszcze gorzej, z grupa dzikich swin o trzycalowych klach, ktorymi mogly rozorac noge kazdemu, kto dosc szybko nie wdrapal sie na drzewo. A jesli byl to szczegolnie pechowy dzien, to mozna sie bylo natknac na wscieklego Szerokeza albo Seminola, ktory mial juz dosc kolejnych osadnikow zywiacych sie na jego terenach lowieckich... i ktory mogl byc przekonany, ze solidny kes serca bialego czlowieka raz na zawsze zatrzyma te europejska powodz. Nie, w tamtych czasach biali tak samo jak Indianie narazeni byli na niebezpieczenstwa, ktore sprawdzaly ich spryt i odwage. Przed naszym pokoleniem stoja zupelnie inne problemy, ktore lacza sie z nastawieniem do zycia i ciagla walka miedzy optymizmem a rozpacza. Dzisiaj zewszad dochodza glosy o zagladzie, pokazuje sie zdarzenia, ktore dowodza, ze wspolczesnego zachodniego stylu zycia nie da sie utrzymac, ze klimat sie ociepla, ze zapelniaja sie arsenaly terrorystow, lasy umieraja, a technologia wymyka sie spod kontroli i tworzy wirtualny swiat, ktory doprowadza nasze dzieci do szalenstwa i zagraza, ze poniesie nas dalej i dalej w bezcelowy surrealizm. Temu punktowi widzenia oczywiscie sprzeciwiaja sie optymisci, ktorzy uwazaja, ze w historii zawsze bylo pelno glosicieli zaglady, ze wszystkie nasze problemy mozna rozwiazac za pomoca tej samej technologii, ktora tworzy zagrozenia, i ze ludzkosc dopiero zaczela osiagac swoj tworczy potencjal. Zatrzymalem sie i znow spojrzalem na doline. Wiedzialem, ze gdzies tutaj obecna jest takze Niebianska Wizja. Uznawala ona rozwoj technologii, ale tylko pod warunkiem, ze bedzie mu towarzyszylo intuicyjne dazenie do swietosci i optymizm oparty na duchowej wizji, w jakim kierunku ma rozwijac sie swiat. Jedno bylo pewne. Jesli ci, ktorzy wierza w moc wizji, maja cos wskorac, to musza zaczac juz teraz, kiedy jeszcze wszyscy sa pod wrazeniem nowego tysiaclecia. Fakt, ze nadeszlo, wciaz mnie zadziwial. Dlaczego akurat my mamy to szczescie, by zyc nie tylko podczas zmiany wiekow, ale i doczekac nadejscia nowego tysiaclecia? Dlaczego my? Dlaczego to pokolenie? Mialem uczucie, ze glebsze odpowiedzi sa wciaz przed nami. Przez chwile rozgladalem sie wokol zrodla, jakbym oczekiwal, ze gdzies tam powinna byc Natalie. Bylem pewien, ze taka mialem intuicje. W moich myslach pokazala sie wlasnie tu, przy zrodle, tylko ja jakby patrzylem na nia przez jakies okno. Wszystko to nie bylo zbyt jasne. Kiedy dotarlem do jej domu, wydawalo sie, ze nikogo tam nie ma. Wszedlem na taras i glosno zapukalem do drzwi. Zadnej odpowiedzi. Potem, kiedy spojrzalem na lewa strone domu, cos przyciagnelo moja uwage. Zobaczylem nagla zmiane swiatla na lace, jakby slonce skryte za chmura nagle zza niej wyszlo, oswietlajac akurat to miejsce. Ale na niebie nie bylo chmur. Poszedlem w kierunku polany i zobaczylem tam dziewczynke siedzaca na trawie. Byla wysoka, o ciemnych wlosach, miala na sobie niebieski stroj do pilki noznej. Kiedy podszedlem, wzdrygnela sie zaskoczona. -Nie chcialem cie wystraszyc - powiedzialem. Przez chwile patrzyla w bok z niesmialoscia charakterystyczna dla nastolatek, wiec przykucnalem, by nasze oczy znalazly sie na tym samym poziomie, i przedstawilem sie. Spojrzala na mnie oczyma o wiele starszymi, niz tego oczekiwalem. -Nie zyjemy tu wedlug Wtajemniczen - powiedziala. Zaskoczyla mnie tym. - Prosze? -Wtajemniczenia. Nie praktykujemy ich. -Co masz na mysli? Patrzyla na mnie surowo. - Mam na mysli to, ze do konca ich nie pojelismy. Musimy dowiedziec sie o wiele wiecej. -Coz, to nie takie proste... Zamilklem. Nie moglem uwierzyc, ze czternastolatka mowi do mnie w ten sposob. Przez chwile czulem, jak przeplywa przeze mnie fala zlosci. Wtedy Natalie sie usmiechnela - nie byl to szeroki usmiech, zaledwie uniesione kaciki ust, ale jej twarz stala sie pogodna. Rozluznilem sie i usiadlem obok niej. -Wierze, ze Wtajemniczenia sa prawdziwe - powiedzialem - ale nie sa latwe. To wymaga czasu. Nie poddawala sie, - Sa jednak ludzie, ktorzy wedlug nich zyja. Patrzylem na nia przez chwile. - Gdzie? - spytalem. -W centralnej Azji. W gorach Kunlun. Widzialam to na mapie - w jej glosie brzmialo podniecenie. - Musisz tam pojechac. To wazne. Cos sie zmienia. Musisz tam jechac natychmiast. Musisz to zobaczyc. Kiedy to mowila, jej twarz byla dojrzala, pelna autorytetu, jakby miala czterdziesci lat. Zamrugalem, nie wierzac w to, co widze. -Musisz tam pojechac - powtorzyla. -Natalie - powiedzialem. - Nie jestem pewien, o czym ty mowisz. Co to za miejsce? Odwrocila wzrok. -Powiedzialas, ze widzialas je na mapie. Czy mozesz mi pokazac? Zignorowala moje pytanie, jakby myslala juz o czyms innym. - Ktora... ktora godzina? - spytala powoli, jakajac sie. -Kwadrans po drugiej. -To ja musze isc. -Zaczekaj, Natalie, to miejsce, o ktorym mowilas, ja... -Musze sie spotkac z moja druzyna. Nie chce sie spoznic. Teraz mowila bardzo szybko, a ja staralem sie zatrzymac jej uwage. - Ale co z tym miejscem w Azji, czy pamietasz, gdzie to dokladnie jest? Kiedy odchodzac, spojrzala na mnie przez ramie, zobaczylem juz tylko czternastoletnia dziewczynke zajeta myslami o meczu. Do domu wrocilem calkiem rozkojarzony. O co w tym wszystkim chodzi? Wbilem wzrok w biurko, nie mogac sie skupic. W koncu poszedlem na dlugi spacer i poplywalem w strumieniu. Zdecydowalem, ze rano zadzwonie do Billa i dotre do sedna tej zagadki. Polozylem sie wczesnie spac. Okolo trzeciej nad ranem cos mnie obudzilo. W pokoju bylo ciemno. Jedyne swiatlo saczylo sie spod zaluzji w oknach. Nasluchiwalem uwaznie, ale nie bylo nic poza zwyklymi odglosami nocy: chorem cykad, kumkaniem zab w dole strumienia, gdzies z oddali dochodzilo szczekanie psa. Pomyslalem, aby wstac i zaryglowac drzwi, czego prawie nigdy nie robilem. Odrzucilem jednak ten pomysl i z zadowoleniem wygodnie rozciagnalem sie na lozku. Juz mialem zapasc w sen, gdy rzucajac na pokoj ostatnie spojrzenie, zauwazylem cos dziwnego w poblizu okna. Spod zaluzji wyplywalo o wiele wiecej swiatla niz zwykle. Usiadlem i spojrzalem jeszcze raz. Zdecydowanie na zewnatrz musialo byc jasniej. Wciagnalem spodnie, podszedlem do okna i otworzylem drewniane okiennice. Wszystko wydawalo sie normalne. Skad pochodzilo to swiatlo? Nagle za soba uslyszalem delikatne pukniecie. Ktos byl w domu. -Kto tam? - spytalem, zanim zdazylem pomyslec. Cisza. Wyszedlem z sypialni do hollu prowadzacego do salonu, po drodze myslac, jak dostac sie do szafy i wyjac z niej strzelbe na weze. Wtedy przypomnialem sobie, ze klucz do szafy jest w szufladzie komody przy lozku. Wiec szedlem dalej. Nagle czyjas reka dotknela mego ramienia. -Ciiiiii. To ja, Wil. Rozpoznalem glos i skinalem glowa. Kiedy jednak siegnalem do wlacznika swiatla, powstrzymal mnie, potem przeszedl przez pokoj i wyjrzal przez okno. Wtedy zdalem sobie sprawe, ze cos sie w nim zmienilo od czasu, gdy widzialem go ostatni raz. Poruszal sie jakby z mniejszym wdziekiem, a jego cialo wygladalo zupelnie zwyczajnie, nie bylo ani troche tak swietliste jak dawniej. -Czego szukasz? - spytalem. - Co sie dzieje? Wystraszyles mnie na smierc. Podszedl do mnie blizej. - Musialem sie z toba zobaczyc. Wszystko sie zmienilo. Wrocilem tam, gdzie bylem kiedys. -Co masz na mysli? Usmiechnal sie. - Zdaje sie, ze tak wlasnie ma byc, ale faktem jest, ze juz nie potrafie mentalnie wchodzic do innych wymiarow, tak jak dotad. Wciaz moge do pewnego stopnia podnosic swoja energie, ale jestem teraz na dobre tutaj, w tym swiecie. - Przez chwile patrzyl w bok. - To tak, jakby wszystko, czego dokonalismy, pojmujac Dziesiate Wtajemniczenie, bylo jedynie przedsmakiem, wstepem, uchyleniem rabka tajemnicy, jak to bywa w przypadku doswiadczenia "zycia po smierci". A teraz sie skonczylo. Cokolwiek mamy teraz zrobic, musi sie to odbyc tutaj, na Ziemi. -Ja i tak nie potrafilem powtorzyc tamtego doswiadczenia - stwierdzilem. Wil spojrzal mi prosto w oczy. - Wiesz, ze otrzymalismy wiele informacji o ewolucji ludzkosci, o tym, na co zwracac uwage, o byciu prowadzonym przez intuicje i zbiegi okolicznosci. Zostalismy upowaznieni, by utrzymac wizje, my wszyscy. Tyle, ze nie czynimy tego na takim poziomie, na jakim jestesmy w stanie. W naszej wiedzy wciaz czegos brakuje. Zamilkl na chwile, potem dodal: - Jeszcze nie jestem pewny dlaczego, ale musimy pojechac do Azji... gdzies w poblize Tybetu. Cos sie tam dzieje. Cos, o czym musimy wiedziec. Bylem zaskoczony. Natalie powiedziala to samo. Wil znow ostroznie podszedl do okna i wyjrzal na zewnatrz. -Czemu ciagle patrzysz przez to okno? - spytalem. - I czemu wslizgnales sie do domu? Dlaczego po prostu nie zapukales? Co sie dzieje? -Prawdopodobnie nic - odparl. - Chociaz dzis wydawalo mi sie, ze ktos mnie sledzi, ale nie mam pewnosci. Podszedl znow blisko mnie. - Nie moge ci teraz wszystkiego wyjasnic. Sam nie jestem pewny, co sie dzieje. Jednak jest takie miejsce w Azji, ktore musimy odnalezc. Czy mozesz sie ze mna spotkac szesnastego w hotelu "Himalaje" w Katmandu? -Zaczekaj no chwilke, Wil! Wil, ja tu mam robote. Musze... Spojrzal na mnie z wyrazem, ktorego nigdy w zyciu nie widzialem na niczyjej twarzy. Byla to mieszanina pragnienia przygody i absolutnego zdecydowania. - W porzadku - powiedzial. - Jesli cie tam nie bedzie szesnastego, to cie nie bedzie. Ale jesli przyjedziesz, pamietaj, badz maksymalnie czujny. Cos sie wydarzy. Rzeczywiscie dawal mi wybor, ale rownoczesnie szeroko sie usmiechal. Odwrocilem wzrok. Ja nie bylem uradowany. Nie chcialem nigdzie jechac. Nastepnego ranka zdecydowalem, ze nikomu poza Charlene nie powiem o tym, gdzie jade. Jedyny problem byl w tym, ze Charlene miala teraz zlecenie za granica i nie moglem z nia bezposrednio porozmawiac. Moglem jej najwyzej wyslac e-maila. Podszedlem do komputera i wyslalem wiadomosc, jak zwykle zastanawiajac sie przy tym nad bezpieczenstwem Internetu. Przeciez hakerzy potrafia wchodzic do najlepiej strzezonych systemow rzadu i wielkich korporacji. Jak latwe musi byc przejecie elektronicznego listu... Zwlaszcza gdy ma sie w pamieci, ze Internet powstal przy Departamencie Obrony jako lacze z ich tajnymi grupami badawczymi na wielkich uniwersytetach. Czy caly Internet jest monitorowany? Odsunalem od siebie te mysl, stwierdzajac, ze jest glupia. Przeciez moj list jest jednym z dziesiatkow milionow. Kto by sie nim interesowal? Kiedy juz bylem przy komputerze, zamowilem lot do Katmandu w Nepalu na szesnastego i pokoj w hotelu "Himalaje". Bede musial wyjechac za dwa dni, myslalem, strasznie malo czasu na jakiekolwiek przygotowania. Pokrecilem glowa. Czesc mnie byla oczywiscie zafascynowana pomyslem odwiedzenia Tybetu. Wiedzialem, ze to jeden z najpiekniejszych i najbardziej tajemniczych krajow swiata. Ale byl to tez kraj pod kontrola chinskiego rzadu i wiedzialem doskonale, ze moze tam byc niebezpiecznie. Postanowilem, ze posune sie tylko tak daleko, jak bedzie to bezpieczne. Koniec z przygodami ponad moje sily i ladowaniem sie w sytuacje, nad ktorymi nie mam kontroli. Wil opuscil moj dom tak szybko, jak sie pojawil. Nie powiedzial mi nic wiecej, a ja mialem w glowie setki pytan. Co wiedzial o tym miejscu w poblizu Tybetu? I dlaczego dorastajaca dziewczynka tez mi kazala tam jechac? Wil byl bardzo ostrozny. Dlaczego? Nie zamierzalem wychylac nosa z Katmandu, zanim sie tego nie dowiem. Kiedy nadszedl dzien wyjazdu, staralem sie byc bardzo czujny podczas lotu do Frankfurtu, dalej do New Dehli, a w koncu do Katmandu, ale nie zdarzylo sie nic specjalnego. W hotelu "Himalaje" zameldowalem sie pod wlasnym nazwiskiem, zostawilem rzeczy w pokoju i poszedlem sie rozejrzec. Wyladowalem w hotelowym lobby. Siedzialem tam, oczekujac, ze w kazdej chwili pojawi sie Wil, ale nic sie nie wydarzylo. Po godzinie pomyslalem, ze pojde na basen. Na dworze bylo dosc chlodno, ale slonce jasno swiecilo i wiedzialem, ze swieze powietrze pomoze mi przyzwyczaic sie do wysokosci. Basen znajdowal sie pomiedzy ulozonymi w ksztalcie litery L skrzydlami hotelu. Wokol niego siedzialo wiecej ludzi, niz moglem przypuszczac, choc prawie nikt ze soba nie rozmawial. Kiedy zajalem krzeslo przy jednym ze stolikow, zauwazylem, ze ludzie siedzacy wokol - w wiekszosci Azjaci, a wsrod nich kilku Europejczykow - musieli byc albo bardzo zestresowani, albo tesknili za domem. Marszczyli gniewnie brwi, nieprzyjemnie warczeli na hotelowa obsluge, zamawiajac drinki i gazety, za wszelka cene unikali wzrokowego kontaktu. Powoli wplynelo to i na moj nastroj. Prosze, no to jestem, myslalem, skulony w kolejnym hotelu gdzies w swiecie, bez chocby jednej przyjaznej duszy w poblizu. Wzialem gleboki oddech i przypomnialem sobie o napomnieniu Wila, by zachowac czujnosc. Wiedzialem, ze chodzilo mu o subtelne znaki synchronii, o owe tajemnicze zbiegi okolicznosci, ktore moga sie pojawic ni stad, ni zowad i w ciagu sekundy zmienic kierunek calego zycia. Dostrzeganie tych tajemniczych znakow i postepowanie zgodnie z nimi bylo glownym doswiadczeniem duchowym, bezposrednim dowodem na to, ze za ludzkimi losami kryje sie cos glebszego. Problemem byla dla mnie zawsze sporadyczna natura owych zjawisk; przez jakis czas prowadzily nas wyraznie, a potem znikaly rownie szybko, jak sie pojawily. Kiedy rozgladalem sie wokol, moj wzrok padl na wysokiego mezczyzne o czarnych wlosach, ktory wlasnie pojawil sie w drzwiach i szedl jakby prosto ku mnie. Ubrany byl w luzne spodnie i stylowy bialy sweter, pod pacha mial zwinieta gazete. Przeszedl wzdluz rzedu krzesel i usiadl przy stoliku tuz po mojej prawej rece. Rozkladajac gazete, rozejrzal sie, skinal mi glowa i usmiechnal sie szeroko. Potem zawolal kelnera i zamowil wode. Wygladal na Azjate, ale mowil czystym angielskim bez sladu akcentu. Kiedy przyniesiono mu wode, podpisal rachunek i zaczal czytac. Bylo w tym czlowieku cos niezwykle atrakcyjnego, ale nie potrafilem okreslic dokladnie co. Po prostu promieniowal dobrym samopoczuciem i energia. Od czasu do czasu przerywal czytanie i rozgladal sie wokol z usmiechem. W pewnej chwili napotkal wzrok skrzywionego dzentelmena, ktory siedzial na wprost mnie. Spodziewalem sie, ze ten smutny natychmiast odwroci wzrok, ale on odwzajemnil usmiech czarnowlosego mezczyzny i zaczeli ze soba rozmawiac. Wydawalo mi sie, ze po nepalsku. W pewnej chwili nawet wybuchneli smiechem. Jakby przyciagnieci ich rozmowa ludzie przy kilku sasiednich stolikach przylaczyli sie, ktos rzucil jakis dowcip, i teraz juz cale towarzystwo smialo sie w najlepsze. Przygladalem sie tej scenie z duzym zainteresowaniem. Cos sie tu dzieje, myslalem. Nastroj wokol nagle ulegl zmianie. -O moj Boze - czarnowlosy mezczyzna zwrocil sie teraz do mnie po angielsku. - Widzial pan to? Rozejrzalem sie. Wszyscy wrocili juz do czytania, a on pokazywal mi cos w swojej gazecie, rownoczesnie przysuwajac swoje krzeslo blizej mojego. -Podano wyniki kolejnych badan nad moca modlitwy. To fascynujace - powiedzial. -A co odkryto? - spytalem. -Studiowano efekty, jakie przynosi modlitwa za ludzi majacych problemy ze zdrowiem. Udowodniono, ze pacjenci, za ktorych ktos regularnie sie modli, maja mniej komplikacji i szybciej wracaja do zdrowia, nawet wtedy, gdy nie wiedza, ze w ich intencji sa odmawiane modlitwy. To niepodwazalny dowod na to, ze moc modlitwy jest autentyczna. Odkryto jednak cos jeszcze. Najbardziej "efektywne" modlitwy nie mialy formy prosby, ale stwierdzenia faktu. -Nie bardzo rozumiem, co ma pan na mysli - powiedzialem. Patrzyl na mnie krystalicznie blekitnymi oczami. - Testy przeprowadzono w dwoch modlacych sie grupach. Pierwsza po prostu prosila Boga, czy tez boska moc o interwencje, o pomoc dla chorej osoby. Druga jedynie stwierdzala z wiara, ze Bog pomoze choremu. Rozumie pan roznice? -Wciaz nie jestem pewien. -Modlitwa, ktora prosi Boga o interwencje, zaklada, ze Bog moze to uczynic, ale tylko wtedy, jesli przychyli sie do naszej prosby. Zaklada tym samym, ze nie mamy zadnej innej roli do odegrania, mozemy tylko prosic. Ta druga forma modlitwy przyjmuje, ze Bog jest gotowy i chetny nam pomoc, ale tak ustanowil prawa ludzkiej egzystencji, ze to, czy prosba zostanie spelniona, w pewnym stopniu zalezy od sily naszej wiary, iz tale sie stanie. Tak wiec modlitwa powinna byc potwierdzeniem, ktore wyraza owo przekonanie i wiare. W opisywanych badaniach wlasnie ten rodzaj modlitwy przynosil najlepsze rezultaty. Skinalem glowa. Zaczynalem wreszcie pojmowac. Mezczyzna odwrocil na chwile wzrok, jakby sie nad czyms zastanawial, potem znow sie odezwal. - Wszystkie wielkie modlitwy w Biblii to nie prosby, lecz afirmacje. Prosze sobie przypomniec Ojcze Nasz: "swiec sie wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj i wybacz nam nasze winy". Nie mowi sie "prosze, czy moglibysmy moze dostac troche jedzenia" i nie mowi sie "prosimy, bys nam wybaczyl". Ta modlitwa jedynie potwierdza, ze tak ma sie stac, a my wierzac, iz sie stanie, sprawiamy to. Znow zamilkl, jakby oczekiwal mojego pytania. Wciaz sie usmiechal. I ja musialem sie usmiechnac. Jego dobry humor byl zarazliwy. -Niektorzy naukowcy wysuwaja teorie - mowil dalej - ze te wyniki sugeruja cos wiecej, cos, co ma glebokie znaczenie dla kazdego zyjacego czlowieka. Utrzymuja, ze jesli to nasze oczekiwania, nasza wiara sprawia, iz modlitwy sie "sprawdzaja", znaczy to, ze kazdy z nas przez caly czas wysyla w swiat energie swoich modlitw, czy sobie z tego zdaje sprawe, czy nie. Czy widzi pan, jak bardzo jest to prawdziwe? - Tym razem ciagnal dalej, nie czekajac na moja odpowiedz. - Jesli modlitwa jest afirmacja oparta na naszych oczekiwaniach, na naszej wierze, to w takim razie wszystkie nasze oczekiwania maja moc modlitwy. Tak naprawde wszyscy sie caly czas modlimy o jakas przyszlosc dla siebie i innych, tyle, ze nie jestesmy tego w pelni swiadomi. - Spojrzal na mnie, jakby wlasnie zdetonowal bombe. - Wyobraza pan sobie, co to znaczy? W tej chwili nauka potwierdza mysli najbardziej ezoterycznych mistykow wszystkich religii. Oni wszyscy twierdzili, iz posiadamy mentalny i duchowy wplyw na to, co sie dzieje w naszym zyciu. Pamieta pan ewangeliczna przypowiesc o wierze wielkosci ziarnka gorczycy, ktora potrafi przesunac gory? A jesli ta umiejetnosc to wlasnie sekret prawdziwego zyciowego sukcesu, sekret tworzenia prawdziwej wspolnoty? - Zmruzyl oczy, jakby wiedzial wiecej, niz mogl powiedziec. - Wszyscy musimy zrozumiec, jak to dziala. Najwyzszy czas. Odwzajemnilem jego usmiech zaintrygowany tym, co powiedzial. Bylem wciaz zdziwiony zmiana atmosfery wokol basenu. W pewnej chwili instynktownie spojrzalem w lewo, jak to sie czasem dzieje, gdy czujemy, ze ktos na nas patrzy. Rzeczywiscie, ktos z obslugi basenu wpatrywal sie we mnie zza wejsciowych drzwi. Gdy nasze oczy sie spotkaly, mezczyzna szybko odwrocil wzrok i zaczal isc chodnikiem prowadzacym do windy. -Przepraszam pana - uslyszalem glos tuz za soba. Gdy sie obejrzalem, stwierdzilem, ze to inny boy hotelowy. - Czy podac panu cos od picia? -Nie, dziekuje - odarlem. - Jeszcze nie teraz. Kiedy poszukalem wzrokiem tego pierwszego czlowieka, juz go nie bylo. Jeszcze przez chwile obserwowalem teren, a kiedy w koncu spojrzalem w prawo, gdzie siedzial moj czarnowlosy rozmowca, jego tez nie bylo. Wstalem i spytalem mezczyzny przy sasiednim stoliku, czy nie widzial przypadkiem, w ktora strone odszedl ten pan w bialym swetrze z gazeta. Pokrecil glowa i odwrocil wzrok. Przez reszte popoludnia nie wychodzilem z mojego pokoju. Wydarzenia przy basenie byly niejasne. Kim byl czlowiek, ktory opowiadal mi o modlitwie? Czy z ta informacja zwiazana byla jakas synchronia? 1 dlaczego ten facet z obslugi tak sie na mnie gapil? No i gdzie jest Wil? O zmierzchu, po dlugiej drzemce, znow wyszedlem. Zdecydowalem sie pojsc do oddalonej o kilka przecznic restauracji, o ktorej wczesniej wspominal jeden z gosci. -Bardzo blisko. Absolutnie bezpiecznie - zapewnil mnie portier, gdy spytalem go, jak sie tam dostac. - Bez problemu. Wyszedlem z hotelu, na dworze powoli zapadal zmrok. Wciaz rozgladalem sie za Wilem. Na ulicy byl taki tlum, ze musialem sie przepychac. W restauracji wskazano mi niewielki narozny stolik na wolnym powietrzu, tuz przy wysokim, zelaznym ogrodzeniu, ktore oddzielalo lokal od ulicy. Jadlem powoli obiad i czytalem angielska gazete, zajmujac stolik przez ponad godzine. W pewnej chwili poczulem sie nieswojo. Znow wydalo mi sie, ze ktos sie we mnie wpatruje, tyle ze nikogo nie dostrzeglem. Rozejrzalem sie po sasiednich stolikach, ale nikt nie zwracal na mnie najmniejszej uwagi. Wstajac, wyjrzalem przez ogrodzenie na ludzi na ulicy. Nic. Wciaz probujac otrzasnac sie z tego glupiego uczucia, zaplacilem rachunek i ruszylem z powrotem do hotelu. Kiedy zblizalem sie juz do wejscia, katem oka dostrzeglem sylwetke mezczyzny ukrytego za rzedem krzewow o jakies dwadziescia stop ode mnie. Nasze oczy sie spotkaly, zrobil krok w moja strone. Odwrocilem glowe i juz mialem isc dalej, gdy zdalem sobie sprawe, ze to ten sam czlowiek co wczesniej przy basenie, tyle ze teraz byl ubrany w dzinsy i gladka niebieska koszule. Mial moze trzydziesci lat, lecz bardzo powazne oczy. Ruszylem przed siebie szybkim krokiem. -Prosze pana! - zawolal za mna. Szedlem dalej. -Prosze - powiedzial. - Musze z panem porozmawiac. Przeszedlem jeszcze kilka krokow, by znalezc sie w zasiegu wzroku portiera i obslugi hotelu, potem przystanalem. - O co chodzi? - spytalem. Podszedl blizej, niemal zgial sie w uklonie. - Jest pan chyba kims, kogo mialem tu spotkac. Czy zna pan Wilsona Jamesa? -Wila? Oczywiscie. Gdzie on jest? -Nie mogl przyjechac. Poprosil mnie, zebym to ja sie z panem spotkal. - Wyciagnal reke, ktora uscisnalem z wahaniem, podalem mu swoje imie. -Ja jestem Yin Doloe - odpowiedzial. -Pracujesz w tym hotelu? - spytalem. -Nie, przepraszam. Pracuje tu moj znajomy. Pozyczylem od niego uniform, zeby sie moc rozejrzec. Chcialem sie upewnic, ze tu jestes. Przyjrzalem mu sie blizej. Instynkt podpowiadal mi, ze mowi prawde. Ale po co ta cala konspiracja? Dlaczego po prostu nie podszedl do mnie tam, przy basenie, i nie spytal, jak sie nazywam? -A co zatrzymalo Wila? - spytalem. -Nie jestem pewien. Poprosil, zebym cie odnalazl i zabral do Lhasy. Mysle, ze planuje spotkac sie z toba wlasnie tam. Odwrocilem wzrok. Sprawy znow zaczynaly wygladac niewyraznie. Spojrzalem na Yina i powiedzialem: - Nie jestem pewien, czy chce tam jechac. Dlaczego Wil sam do mnie nie zadzwonil? -Na pewno mial wazny powod - odparl Yin i podszedl do mnie jeszcze o krok. - Wil bardzo nalegal, zebym cie do niego przywiozl. On cie potrzebuje. - Oczy Yina blagaly. - Czy mozemy wyruszyc jutro? -Tak - powiedzialem. - Moze bys wszedl do hotelu, napijemy sie kawy i pogadamy? Rozgladal sie wokol, jakby sie czegos bal. - Prosze, przyjde jutro rano, o osmej. Wil juz zalatwil dla ciebie bilet i wize - usmiechnal sie i pospiesznie odszedl, zanim zdazylem zaprotestowac. O 7.55 wyszedlem na ulice tylko z jednym podroznym workiem. W hotelu zgodzono sie przechowac reszte moich rzeczy. Planowalem wrocic nie dalej jak za tydzien, jesli oczywiscie nie wydarzy sie nic nieprzewidzianego. W takim wypadku postanowilem wracac natychmiast. Punktualnie o osmej Yin podjechal stara toyota i ruszylismy w strone lotniska. Podczas calej drogi Yin byl bardzo serdeczny, ale uparcie twierdzil, ze nie wie nic wiecej o Wilu. Mialem ochote opowiedziec mu o tym, co Natalie mowila o tajemniczym miejscu w centralnej Azji i o tym, co Wil powiedzial tamtej nocy w moim domu, chocby po to, by zobaczyc jego reakcje. Jednak postanowilem tego nie robic. Pomyslalem, ze lepiej bacznie obserwowac Yina i poczekac, co sie bedzie dzialo na lotnisku. Okazalo sie, ze rzeczywiscie czekal wykupiony na moje nazwisko bilet na lot do Lhasy. Rozejrzalem sie, chcac wybadac sytuacje. Wszystko wygladalo najnormalniej w swiecie. Yin sie usmiechal, byl w swietnym nastroju. Niestety, nie mozna bylo tego powiedziec o kasjerce. Mowila bardzo slabo po angielsku i miala mnostwo pytan. Kiedy kazala mi po raz kolejny pokazac paszport, strasznie mnie zdenerwowala i cos niegrzecznie odburknalem. Wtedy przestala pracowac i wpatrywala sie we mnie z takim wyrazem twarzy, jakby miala zamiar w ogole odmowic mi wydania tego biletu. W tym momencie do akcji wkroczyl Yin. Zaczal cos do niej mowic lagodnym tonem w jej ojczystym nepalskim. Po kilku minutach kasjerka sie rozluznila. Co prawda nie zaszczycila mnie juz chocby spojrzeniem, ale z Yinem rozmawiala bardzo milo, nawet sie w pewnej chwili rozesmiala. Kilka minut pozniej mielismy juz bilety i karty pokladowe i siedzielismy w malej kafejce w poblizu naszego wejscia do samolotu. Wszedzie czuc bylo bardzo silny zapach papierosow. -Masz w sobie wiele gniewu - powiedzial Yin. - I nie uzywasz zbyt dobrze swojej energii. Zaskoczyl mnie. - O czym ty mowisz? Spojrzal na mnie bardzo lagodnie. - Mam na mysli to, ze nie pomogles tej kobiecie przy kasie w jej zlym nastroju. Natychmiast zrozumialem, do czego zmierza. W Peru Osme Wtajemniczenie opisywalo metode wspomagania innych i podnoszenia ich energii poprzez skupianie wzroku na ich twarzy w okreslony sposob. -Znasz Wtajemniczenia? - spytalem. Yin skinal glowa, wciaz na mnie patrzac. - Tak - potwierdzil. - Jest jednak cos wiecej. -Pamietanie o tym, by wysylac energie nie jest takie proste - powiedzialem, broniac sie. Yin odezwal sie niezwykle delikatnym tonem: - Musisz jednak zdawac sobie sprawe, ze i tak na nia wplywales swoja energia, czy to swiadomie, czy nie. Wazne jest to, w jaki sposob ustawiasz swoje... pole... pole... - Yin z trudem szukal angielskiego slowa. - Pole intencji - powiedzial w koncu. - Wiesz, swoje pole modlitwy. Spojrzalem na niego zdziwiony. Yin zdawal sie opisywac modlitwe w taki sam sposob, jak robil to ciemnowlosy mezczyzna przy basenie. -A o czym dokladnie mowisz? - spytalem. -Czy byles kiedys w pokoju pelnym ludzi, gdzie energia i nastroj byly bardzo niskie, a potem nagle wszedl ktos i natychmiast i nastroj, i energia sie podniosly? Tylko przez fakt, ze ten ktos wszedl. Pole energetyczne takiej osoby poprzedza ja i wplywa na wszystkich innych. -Tak - potwierdzilem. - Wiem, co masz na mysli. Spojrzal na mnie powaznie. - Jesli chcesz znalezc Shambhale, to musisz sie nauczyc wlasnie tego. Swiadomie. -Shambhale? O czym ty mowisz? - wybuchnalem. Twarz Yina pobladla, wyraznie sie speszyl. Potrzasnal glowa, jakby sam siebie ganil za to, ze sie wygadal i ujawnil cos, czego nie powinien. -Niewazne - powiedzial w koncu. - To nie moja sprawa. To Wil musi ci wszystko wyjasnic... Zaczela sie juz ustawiac kolejka do wejscia, wiec Yin wstal i zabral swoje rzeczy. A ja lamalem sobie glowe, starajac sie sobie przypomniec, skad znam to slowo. W koncu mi sie udalo. Shambhala to byla mityczna wspolnota opisywana w buddyjskich ksiegach tybetanskich. Na tych samych legendach opieraly sie historie o krainie Shangri-La. Spojrzalem na Yina. - To miejsce to mit... prawda? - spytalem. Ale on tylko podal stewardowi swoj bilet i poszedl dalej. Podczas lotu do Lhasy Yin i ja siedzielismy w roznych sektorach samolotu, co dalo mi czas na myslenie. Wiedzialem tylko, ze Shambhala miala wielkie znaczenie dla tybetanskich buddystow. Ich starozytne ksiegi opisywaly ja jako swiete miasto zbudowane z diamentow i zlota, pelne mnichow, lamow i adeptow wiedzy, ukryte gdzies w przepastnych, nie zamieszkanych rejonach polnocnego Tybetu czy Chin. Ostatnio jednak wiekszosc buddystow mowila o Shambhali jedynie w kategoriach symbolicznych, jako o czyms, co reprezentuje pewien duchowy stan umyslu, a nie rzeczywiste miejsce. z kieszeni na oparciu siedzenia wyciagnalem broszurke o Tybecie, majac nadzieje, ze dowiem sie czegos wiecej o jego geografii. Przeczytalem, ze graniczacy z Chinami od polnocy, a z Nepalem od poludnia Tybet to wielki plaskowyz i tylko niektore rejony sa polozone nizej niz szesc tysiecy stop nad poziomem morza. Na jego poludniowej granicy leza Himalaje, w tym Mount Everest, na granicy polnocnej zas, juz po stronie chinskiej, znajduja sie rozlegle gory Kunlun. Miedzy nimi sa glebokie doliny, rwace rzeki i setki mil kwadratowych skalistej tundry. Najzyzniejszy i najgesciej zaludniony musi byc wschodni Tybet. Polnoc i zachod sa gorzyste i dzikie, jest tam tylko kilka drog, wszystkie zwirowe. Wygladalo na to, ze do zachodniego Tybetu prowadza tylko dwie glowne trasy - droga polnocna uzywana glownie przez ciezarowki i droga poludniowa, ktora prowadzi wzdluz Himalajow, a uczeszczana jest przez pielgrzymow, ktorzy chca dotrzec do swietych miejsc jak Mount Everest, jezioro Manasarovar, Mount Kailash i jeszcze dalej, do tajemniczego Kunlunu. Podnioslem wzrok znad lektury. Lecielismy juz na wysokosci trzydziestu pieciu tysiecy stop i zaczynalem odczuwac wyrazna zmiane temperatury i energii na zewnatrz. Pode mna wyrastaly zamarzniete, skaliste szczyty Himalajow, obramowane przejrzystym blekitem nieba. Przelecielismy wlasnie nad samym szczytem Mount Everestu i znalezlismy sie nad obszarem Tybetu - kraina sniegu, dachem swiata. Ojczyzna ludzi poszukujacych duchowej prawdy. Kiedy patrzylem na dol na zielone doliny i skaliste niziny otoczone gorami, nie moglem powstrzymac zachwytu nad pieknem i tajemniczoscia tej ziemi. Jaka szkoda, ze znajduje sie teraz pod brutalna okupacja totalitarnego rzadu Chin. Co ja tu w ogole robie? - zastanawialem sie. Odwrocilem glowe i odnalazlem wzrokiem Yina, ktory siedzial cztery rzedy za mna. Niepokoilo mnie, ze byl taki skryty. Znow postanowilem, ze bede bardzo ostrozny. Nie wyjade nigdzie dalej poza Lhase, jesli nie otrzymam pelnych wyjasnien. Kiedy wyladowalismy w Lhasie, Yin wciaz odmawial jakiejkolwiek rozmowy o Shambhali, powtarzajac uporczywie, ze wkrotce spotkamy sie z Wilem i on mi wszystko opowie. Wsiedlismy do taksowki i pojechalismy do niewielkiego hoteliku w poblizu centrum, gdzie mial na nas czekac Wil. Spostrzeglem, ze Yin mi sie przypatruje. -O co chodzi? - spytalem. -Tylko sprawdzalem, jak sobie radzisz z wysokoscia - powiedzial. - Lhasa lezy dwanascie tysiecy stop nad poziomem morza. Przez jakis czas musisz na siebie uwazac. Skinalem glowa wdzieczny za jego troske, ale zwykle latwo sie przystosowywalem do duzych wysokosci. Wlasnie mialem to powiedziec, kiedy zobaczylem w oddali olbrzymia, przypominajaca fortece budowle. -To jest palac Potala - powiedzial Yin. - Chcialem, zebys go zobaczyl. To byl dom dalajlamy, zanim udal sie na wygnanie. Teraz symbolizuje walke narodu tybetanskiego z chinska okupacja. Odwrocil glowe i milczal az do chwili, gdy taksowka sie zatrzymala. Nie przed samym hotelem, ale jakies sto stop dalej, w dole ulicy. -Wil powinien juz tu byc - powiedzial Yin, otwierajac drzwi. - Poczekaj w samochodzie, a ja pojde i sprawdze. Ale zamiast isc w strone budynku, zatrzymal sie przy taksowce i uwaznie obserwowal drzwi hotelu. Dostrzeglem jego wzrok i tez spojrzalem w tym kierunku. Ulica byla pelna Tybetanczykow i turystow, ale wszystko wydawalo sie w porzadku. I wtedy moj wzrok padl na niskiego mezczyzne stojacego za rogiem. Mial przed soba jakas gazete, ale nie czytal, tylko bacznie przygladal sie okolicy. Yin spojrzal na samochody zaparkowane na zakrecie po drugiej stronie ulicy. Jego wzrok zatrzymal sie na starym brazowym sedanie, w ktorym siedzialo kilku mezczyzn w garniturach. Yin powiedzial cos szybko do kierowcy taksowki, wsiadajac znow do srodka, a ten spojrzal na nas podejrzliwie w lusterku i podjechal do nastepnego skrzyzowania. Kiedy przejezdzalismy obok zaparkowanego sedana, Yin pochylil sie nisko, by siedzacy w srodku nie mogli go zauwazyc. -O co chodzi? - spytalem. Yin zignorowal moje pytanie i kazal kierowcy skrecic w lewo i wjechac do centrum. Chwycilem go za ramie. - Yin, powiedz mi, co sie dzieje. Co to byli za faceci? -Nie wiem - powiedzial - ale Wila by tam i tak nie bylo. Jest jeszcze jedno miejsce, gdzie mogl pojsc. Odwroc sie i sprawdz, czy nie jestesmy sledzeni. Spojrzalem w tyl, a Yin dawal taksowkarzowi dalsze wskazowki. Jechalo za nami kilka samochodow, ale w pewnym momencie wszystkie skrecily. Nie zauwazylem brazowego sedana. -I co, widzisz cos z tylu? - spytal Yin, sam sie odwracajac, by sprawdzic. -Raczej nie - odparlem. Mialem go znow zapytac, o co w tym wszystkim chodzi, kiedy zauwazylem, ze rece mu sie trzesa. Uwaznie przyjrzalem sie jego twarzy. Byla blada i pokryta kropelkami potu. Zrozumialem, ze jest przerazony. Natychmiast i ja poczulem zimny dreszcz strachu. Zanim zdazylem sie odezwac, Yin wskazal kierowcy miejsce, gdzie ma sie zatrzymac i doslownie wypchnal mnie z samochodu razem z moim podroznym workiem. Ruszylismy szybko niewielka uliczka i skrecilismy w waska alejke. Przeszlismy moze kilkaset stop i Yin przywarl do sciany. Ja tez. Bez ruchu wpatrywalismy sie w ulice, skad wlasnie przyszlismy. Zaden z nas nie powiedzial slowa. Kiedy moglismy byc prawie pewni, ze nikt za nami nie idzie, Yin poprowadzil mnie jeszcze kawalek i zapukal do drzwi jednego z domow. Nikt sie nie odezwal, ale w zupelnej ciszy zamek w drzwiach otworzyl sie od srodka. -Zaczekaj tu - rzucil Yin. - Zaraz wroce. Szybko wszedl do domu i bezszelestnie zamknal drzwi. Kiedy uslyszalem odglos przekrecanego zamka, ogarnela mnie panika. Co teraz? Yin byl przerazony. Czy mnie tu porzucil? Spojrzalem w dol alejki w kierunku halasliwej ulicy. Tego wlasnie najbardziej sie balem. Ktos poszukiwal Yina, a moze i Wila. Nie mialem pojecia, w co sie znow pakuje! A potem pomyslalem, ze moze byloby lepiej, gdyby Yin zniknal. Wtedy wrocilbym na ulice i wmieszal sie w tlum, a potem znalazlbym droge na lotnisko. Moglbym jedynie wrocic prosto do domu. I bylbym absolutnie usprawiedliwiony. Nie musialbym szukac Wila i wdawac sie w jakas kolejna awanture. Drzwi nagle sie otworzyly, Yin wyslizgnal sie z nich i zamek znow przekrecono. -Wil zostawil wiadomosc - powiedzial cicho. - Idziemy. Przeszlismy jeszcze kawalek, potem przycupnelismy miedzy dwoma pojemnikami na smieci i Yin otworzyl koperte. Wyjal z niej kawalek kartki. Patrzylem, jak czyta. Zdawalo mi sie, ze jego twarz jeszcze bardziej pobladla. Kiedy skonczyl, podal mi kartke. -Co tam jest? - spytalem, siegajac po nia i w tym momencie rozpoznalem pismo Wila: Yin, jestem przekonany, ze zostaniemy wpuszczeni do Shambhali. Ale musza isc pierwszy. Jest niezwykle wazne, zebys przywiozl naszego amerykanskiego przyjaciela najszybciej, jak tylko mozesz. Wiesz, ze dakini beda cie prowadzic. Wil Spojrzalem na Yina, ktory przez chwile wytrzymal moj wzrok, potem odwrocil glowe. -Co to ma znaczyc "wpuszczeni do Shambhali?" On to rozumie doslownie, tak? Chyba nie uwaza, ze to jest realne miejsce?! Yin wpatrywal sie w ziemie. - Oczywiscie, ze Wil uwaza, iz to prawdziwe miejsce - wyszeptal w koncu. -A ty? - spytalem. Odwrocil wzrok z taka mina, jakby na ramionach dzwigal caly swiat. -Tak... tak... - powiedzial w koncu - tylko wiekszosci ludzi trudno sobie to miejsce w ogole wyobrazic, a co dopiero, zeby probowac sie tam dostac... Widac ani ja, ani ty nie mozemy... - jego szept zamarl w pol slowa. -Yin, musisz mi powiedziec, co sie dzieje, rozumiesz? Co robi Wil? Kim sa ci mezczyzni, ktorych widzielismy przed hotelem? Yin patrzyl na mnie przez chwile udreczonym wzrokiem, w koncu niechetnie powiedzial: - Mysle, ze to chinscy agenci sluzb specjalnych. -Co?! -Nie wiem, co tu robia. Wyglada na to, ze ich uwage zwrocily te pogloski o Shambhali. Wielu tutejszych lamow ma swiadomosc, ze w tym swietym miejscu zachodza jakies zmiany. Duzo sie o tym mowi. -Co sie zmienia? Powiedz. Yin wzial gleboki oddech. - Chcialem, zeby to Wil ci wytlumaczyl... ale teraz to chyba ja musze sprobowac. Musisz zrozumiec, czym jest Shambhala. Ci, ktorzy tam mieszkaja, to normalni ludzie urodzeni w tym swietym miejscu, ale sa na wyzszym stopniu ewolucyjnego rozwoju niz my. Oni pomagaja utrzymywac wizje i energie calego swiata. Pomyslalem w tym momencie o Dziesiatym Wtajemniczeniu. - Czy oni sa pewnego rodzaju przewodnikami duchowymi? -Nie w takim sensie, jak myslisz - odparl Yin. - Oni nie sa jak zmarli czlonkowie rodziny czy inne dusze w zaswiatach, ktore pomagaja nam z innego wymiaru. To ludzie, ktorzy zyja tutaj, na Ziemi. W Shambhali istnieje niezwykla wspolnota, oni zyja na wyzszym stopniu rozwoju. To oni modeluja... wymyslaja to, co w pewnym momencie ludzkosc osiagnie w rzeczywistosci. -Gdzie jest to miejsce? -Nie wiem. -A znasz kogokolwiek, kto je naprawde widzial? -Tez nie. Ale jako chlopiec bylem uczniem wielkiego lamy, ktory pewnego dnia oglosil, ze odchodzi do Shambhali i po wielu dniach uroczystosci rzeczywiscie odszedl. -A czy tam dotarl? -Tego nikt nie wie. Zniknal i nigdy wiecej nikt go juz nie widzial w Tybecie. -W takim razie nikt nie ma dowodu na to, ze miejsce naprawde istnieje. Nikt tego nie wie na pewno? Yin przez chwile milczal. - Mamy legendy... - wyszeptal w koncu. -Kto "my"? Patrzyl na mnie wymownie, bez slowa. Zrozumialem, ze obowiazuje go jakis nakaz milczenia. - Ja nie moge ci tego wyjawic - powiedzial. - Jedynie przywodca naszej sekty, lama Rigden, moze zdecydowac, czy z toba porozmawia. -Jakie to legendy? -Wolno mi powiedziec ci tylko tyle, ze legendy to opowiesci pozostawione przez tych, ktorzy w przeszlosci usilowali wejsc do Shambhali. Legendy maja setki lat. Yin zamierzal powiedziec cos jeszcze, gdy nasza uwage zwrocil dziwny dzwiek dobiegajacy od strony ulicy. Patrzylismy uwaznie, ale niczego ani nikogo nie dostrzeglismy. -Zaczekaj tu - rzucil Yin. Znow zapukal do znajomych juz drzwi i ponownie zniknal w srodku. Tym razem wrocil bardzo szybko i poprowadzil mnie do zaparkowanego z tylu domu starego, zardzewialego dzipa z podartym plociennym dachem. Otworzyl drzwi i dal mi znak, zebym wsiadl. -No chodz - ponaglil. - Musimy sie spieszyc. Wezwanie Shambhali Kiedy Yin wyjezdzal z Lhasy, siedzialem w milczeniu i zastanawialem sie, co Wil mial na mysli w swoim liscie. Dlaczego zdecydowal sie jechac sam? I kim byli owi "dakini"? Juz mialem zapytac o to Yina, gdy nagle wojskowy lazik przejechal skrzyzowanie doslownie na wprost nas. Az podskoczylem na ten widok. Poczulem, jak po plecach przebiegl mi dreszcz. Co ja wyprawiam? Przed chwila widzialem tajnych agentow zaczajonych przed hotelem, w ktorym mialem sie spotkac z Wilem. Moga nas wciaz szukac. -Zaczekaj, Yin - powiedzialem. - Chce wracac na lotnisko. To wszystko jest zbyt niebezpieczne jak na moj gust. Yin rzucil mi przestraszone spojrzenie. - Ale co z Wilem? - spytal. - Czytales jego list. On cie potrzebuje. -No coz, on jest przyzwyczajony do takich sytuacji. I wcale nie jestem pewien, czy chcialby, zebym sie narazal na takie niebezpieczenstwo. -I tak juz jestes w niebezpieczenstwie. Musimy sie wydostac z Lhasy. -A gdzie jedziesz? - spytalem. -Do klasztoru lamy Rigdena, niedaleko Shigatse. Zrobi sie pozno, zanim tam dotrzemy. -A jest tam chociaz telefon? -Tak - odparl. - Mam nadzieje, ze dziala. Skinalem glowa, a Yin skupil sie na prowadzeniu. No dobrze, myslalem. Wcale nie zaszkodzi znalezc sie jak najdalej stad. A potem zaplanuje, jak wrocic do domu. Przez wiele godzin podskakiwalismy na strasznie wyboistej drodze, mijalismy ciezarowki i stare samochody. Krajobraz tworzyla mieszanka paskudnych placow budowy i przepieknych naturalnych widokow. Juz po zmroku Yin wjechal na podworko niewielkiego betonowego budynku. Ogromny kudlaty pies, przywiazany do drzwi warsztatu samochodowego, zaczal na nas szczekac jak opetany. -Czy to jest siedziba lamy Rigdena? - spytalem. -Alez skad, oczywiscie, ze nie - powiedzial Yin. - Ale znam tu ludzi. Mozemy dostac benzyne i jedzenie. Zaraz wroce. Patrzylem, jak Yin wchodzi po szerokich stopniach i puka do drzwi. Pojawila sie w nich starsza tybetanska kobieta i natychmiast zamknela Yina w goracym uscisku. Yin wskazal na mnie, usmiechnal sie i cos powiedzial. Nie rozumialem. Potem skinal na mnie, wiec wysiadlem i wszedlem do domu. Po chwili uslyszelismy cichy odglos hamujacego na zewnatrz samochodu. Yin podskoczyl do okna i ostroznie wyjrzal zza zaslony. Stanalem tuz za nim. W mroku moglem dostrzec czarny, nie oznakowany samochod stojacy po drugiej stronie drogi, jakies sto jardow od domu. -Kto to? - spytalem. -Nie wiem - powiedzial Yin. - Idz do samochodu i przynies nasze rzeczy. Tylko pospiesz sie. Spojrzalem na niego zdziwiony. -W porzadku - uspokoil mnie. Idz po rzeczy. Szybko. Wyszedlem w ciemnosc i podszedlem do naszego dzipa. Staralem sie nie patrzec na zaparkowany samochod. Siegnalem przez otwarte okno, chwycilem moj worek i torbe Yina i szybkim krokiem wrocilem do domu. Yin wciaz patrzyl przez okno. -O rany! - krzyknal nagle. - Jada tu! Blask reflektorow oswietlil okno i samochod podjechal niemal pod same drzwi. Yin blyskawicznie wyrwal mi swoj bagaz i pociagnal mnie za soba do tylnego wyjscia. Wybieglismy w ciemnosc. -Tedy, musimy isc tedy - rzucil Yin, biegnac w gore kreta sciezka. Odwrocilem sie i spojrzalem na dom. Ku swemu przerazeniu dostrzeglem agentow w cywilu, ktorzy juz wyszli z samochodu i teraz otaczali budynek. Z drugiej strony pojawil sie nastepny samochod, ktorego wczesniej nie widzielismy. Wyskoczylo z niego jeszcze kilku mezczyzn. Zaczeli biec w gore wzniesienia po naszej prawej stronie. Zrozumialem, ze jesli nie zmienimy kierunku, to za chwile przetna nam droge. -Yin, zaczekaj - powiedzialem glosnym szeptem. - Oni nas wyprzedzaja. Zatrzymal sie i w ciemnosci zblizyl swoja twarz do mojej. -Na lewo - szepnal. - Obejdziemy ich. Kiedy to mowil, dostrzeglem kolejnych agentow biegnacych tam, gdzie Yin chcial isc. Jesli pojdziemy w lewo, zlapia nas na pewno. Spojrzalem w gore, na najbardziej niedostepna czesc wzniesienia. Cos przykulo moj wzrok: waziutka sciezka pnaca sie stromo w gore byla wyraznie oswietlona! -Nie. Musimy isc prosto do gory - powiedzialem niemal instynktownie i natychmiast ruszylem w tym kierunku. Yin przez chwile sie wahal, ale zaraz mnie dogonil. Wdrapywalismy sie pod gore, a agenci z prawej strony byli coraz blizej. Tuz przed szczytem jeden z nich pojawil sie nagle niemal przed nami. Przywarlismy do ziemi, kryjac sie za wielkimi glazami. Wyraznie widzialem, ze przestrzen wokol nas byla wciaz jasniejsza niz otaczajacy nas mrok. Agent stal teraz nie dalej niz trzydziesci stop od nas. Zrobil kilka krokow przed siebie i bylo pewne, ze za chwile nas zobaczy. I wtedy, gdy prawie doszedl na skraj tej dziwnej poswiaty, doslownie sekundy przed tym, zanim mogl nas dostrzec, nagle sie zatrzymal. Po chwili ruszyl i znow stanal, jakby przyszedl mu do glowy jakis pomysl. Nie zrobil juz ani kroku do przodu, ale odwrocil sie na piecie i szybko zbiegl w dol zbocza. Po kilku minutach zapytalem Yina szeptem, czy mysli, ze ten agent nas zobaczyl. -Nie - odpowiedzial. - Chyba nie. Ruszamy. Wspinalismy sie na wzgorze przez nastepne dziesiec minut. Zatrzymalismy sie w koncu na skalistym wystepie, by raz jeszcze spojrzec z gory na dom. Podjezdzaly nastepne samochody. Byl wsrod nich stary policyjny woz patrolowy z migajacym na dachu czerwonym swiatlem. Ten widok mnie przerazil. Teraz nie mialem juz zadnych watpliwosci. Ci ludzie nas scigali. Yin tez nerwowo obserwowal dom, rece znow mu sie trzesly. -Co oni zrobia z twoimi przyjaciolmi? - spytalem przerazony na mysl, co moge uslyszec w odpowiedzi. Yin tylko na mnie spojrzal. W oczach mial lzy i wscieklosc. Potem bez slowa ruszyl w gore. Szlismy jeszcze kilka godzin. Droge oswietlal nam skapo ksiezyc w pierwszej kwadrze, ktory od czasu do czasu przeslanialy chmury. Chcialem wypytac Yina o legendy, o ktorych wczesniej wspominal, ale byl wciaz zly i zamkniety w sobie. Na szczycie kolejnego wzgorza zatrzymal sie i oznajmil, ze musimy odpoczac. Usiadlem na ziemi plecami oparty o skale, a Yin odszedl kilka krokow dalej i stal w ciemnosci, odwrocony do mnie tylem. -Dlaczego byles taki pewien - spytal, nie odwracajac sie - tam pod domem, ze mamy sie wspinac prosto na wzgorze? Z trudem lapalem oddech. - Cos zobaczylem... - zaczalem niepewnie. - Ta sciezka byla jakos tak... jasniejsza. Wydalo mi sie, ze to najlepsza droga. Odwrocil sie w koncu, podszedl blizej i usiadl na ziemi naprzeciw mnie. - Czy juz wczesniej zdarzalo ci sie widziec cos podobnego? Staralem sie opanowac strach i zdenerwowanie. Serce walilo mi w piersi i ledwo moglem mowic. - Tak. Widzialem. Ostatnio nawet kilka razy. Odwrocil wzrok i znow zamilkl. -Yin, czy ty wiesz, co sie dzieje? -Legendy by powiedzialy, ze otrzymujemy pomoc. -Pomoc? Ale od kogo? Znow odwrocil wzrok. -Yin, powiedz mi, co wiesz. Nie odezwal sie. -Czy to ci dakini, o ktorych Wil wspominal w liscie? Cisza. Poczulem, jak wzbiera we mnie gniew. - Yin! Natychmiast mi powiedz, co wiesz! Wstal szybko i wbil we mnie wzrok. - O niektorych sprawach nie wolno mi mowic. Nie rozumiesz tego? Samo wymienianie ich imienia bez naleznego szacunku moze sprawic, ze oslepniesz albo odbierze ci mowe. To sa straznicy Shambhali. Podbiegl do plaskiej skaly, rozlozyl na niej swoja kurtke i polozyl sie. Ja tez bylem wykonczony, nie moglem zebrac mysli. -Musimy sie przespac - powiedzial Yin. - Prosze cie, jutro dowiesz sie wiecej. Spogladalem na niego jeszcze przez chwile, a potem polozylem sie pod skala, tam, gdzie siedzialem, i natychmiast gleboko zasnalem. Obudzily mnie promienie slonca przeswitujace pomiedzy dwoma osniezonymi szczytami widocznymi w oddali. Rozejrzalem sie dokola i spostrzeglem, ze Yina nie ma. Skoczylem na rowne nogi i sprawdzilem w najblizszej okolicy. Bolalo mnie cale cialo. Yina nigdzie nie bylo. Cholera, pomyslalem. Nie mialem bladego pojecia, gdzie jestem. Znow ogarnal mnie strach. Czekalem jeszcze pol godziny, przygladajac sie widocznym w dole brazowym, skalistym wzgorzom poprzecinanym dolinkami porosnietymi zielona trawa. Yin nie wrocil. Znow wstalem i wtedy po raz pierwszy zauwazylem, ze doslownie o czterysta stop ponizej wzgorza biegnie kamienista droga. Chwycilem swoj worek i niemal zbieglem w dol po skalach. W koncu dotarlem do drogi i ruszylem na polnoc. Z tego, co pamietalem z mapy, powinien byc to kierunek z powrotem do Lhasy. Nie uszedlem nawet pol mili, gdy zauwazylem, ze jakies sto krokow za mna w tym samym kierunku idzie czworka czy piatka ludzi. Natychmiast zszedlem z drogi i wdrapalem sie na zbocze miedzy skaly, tak zeby byc niewidocznym, ale zebym ja mogl ich obserwowac, gdy beda mnie mijac. Kiedy podeszli blizej, zobaczylem, ze to pewnie rodzina: starszy czlowiek, mezczyzna w sile wieku, kobieta okolo trzydziestki i dwoch nastoletnich chlopcow. Dzwigali duze tobolki, a mlodszy z mezczyzn ciagnal wozek zaladowany rzeczami. Wygladali jak uchodzcy. Pomyslalem, zeby do nich podejsc i przynajmniej zorientowac sie, w ktora strone powinienem isc, ale stwierdzilem, ze lepiej tego nie robic. Balem sie, ze pozniej moga na mnie doniesc, tak wiec pozwolilem, zeby przeszli. Odczekalem jeszcze dwadziescia minut i ostroznie ruszylem za nimi. Przez prawie dwie mile droga wila sie miedzy skalistymi wzgorzami, az w koncu w oddali, na szczycie jednego z nich ujrzalem klasztor. Zszedlem z drogi i poszedlem na skroty, wdrapujac sie po zboczu, az znalazlem sie o jakies dwiescie jardow pod klasztorem. Byl zbudowany z piaskowozoltych cegiel, plaski dach pomalowany byl na brazowo. Od glownego budynku odchodzily dwa skrzydla. Nie dostrzeglem zadnego ruchu i najpierw pomyslalem, ze miejsce jest opustoszale. Jednak w pewnej chwili drzwi sie otworzyly i zobaczylem mnicha ubranego w jasnoczerwona szate. Obserwowalem, jak zaczal pracowac w ogrodzie polozonym na prawo od glownego budynku. Wygladal nieszkodliwie, ale wolalem nie ryzykowac. Wrocilem na droge, przecialem ja i obszedlem klasztor szerokim lukiem z drugiej strony. Potem znow wrocilem na droge. Zatrzymalem sie tylko na chwile, by zdjac kurtke. Slonce stalo juz wysoko i zrobilo sie cieplo. Po prawie mili, kiedy droga prowadzila na niewielkie wzniesienie, cos uslyszalem. Ukrylem sie w skalach i nasluchiwalem. Najpierw myslalem, ze to tylko ptak, ale po chwili rozpoznalem, ze ktos rozmawia. Ale kto? Bardzo powoli i ostroznie wdrapalem sie wyzej na skaly, zeby miec lepszy punkt obserwacyjny. Widzialem teraz niewielka doline w dole. Serce mi zamarlo. Zobaczylem skrzyzowanie drog, przy ktorym staly zaparkowane trzy wojskowe dzipy. A przy nich moze z tuzin zolnierzy. Rozmawiali i palili papierosy. Wycofalem sie pochylony jak najnizej i wrocilem ta sama droga az do miejsca, gdzie znalazlem schronienie miedzy dwiema skalami. Ze swojej kryjowki uslyszalem cos jeszcze poza rozmowami przy drogowej blokadzie. Na poczatku byl to niski dzwiek, ktory narastal i zmienil sie w znajomy klekotliwy warkot. Helikopter. Przerazony rzucilem sie biegiem przed siebie wsrod skal i kamieni, byle jak najdalej od drogi. Przeskakujac przez niewielki strumyk, poslizgnalem sie na mokrym kamieniu. Sturlalem sie jak worek w dol zbocza, podarlem spodnie i pokaleczylem noge. Podnioslem sie jak najszybciej i z trudem utrzymujac sie na nogach, bieglem dalej. Szukalem lepszego miejsca na kryjowke. Kiedy warkot helikoptera zblizyl sie, przywarlem do skalki. Odwrocilem glowe, by sprawdzic, jak jest daleko. I wtedy ktos chwycil mnie od tylu i mocno pociagnal. Wpadlem do niewielkiej jamy. To byl Yin. Lezelismy obok siebie bez ruchu, a wielki helikopter przelecial tuz nad naszymi glowami. -To Z-9 - powiedzial Yin. Twarz mial zalekniona, ale widzialem, ze jest tez wsciekly. -Dlaczego odszedles z miejsca, gdzie spalismy? - niemal krzyknal. -To ty mnie zostawiles! -Nie bylo mnie dluzej niz godzine. Powinienes poczekac. Moja zlosc i strach wybuchly rownoczesnie. - Poczekac?! Dlaczego mi nie powiedziales, ze odchodzisz? Jeszcze nie skonczylem, gdy uslyszalem, ze helikopter w oddali zawraca. -Co teraz zrobimy? - spytalem juz spokojniej. - Nie mozemy tu przeciez wiecznie lezec? -Zawrocimy i pojdziemy do klasztoru. Tam wlasnie bylem. Wstalem ostroznie i rozejrzalem sie co z helikopterem. Na szczescie lecial teraz dalej na polnoc. W tym samym momencie moja uwage zwrocilo cos innego. To byl mnich, ktorego widzialem wczesniej. Szedl w naszym kierunku. Gdy podszedl blizej, powiedzial cos do Yina po tybetansku, a potem spojrzal na mnie. -Prosze, chodz - zwrocil sie do mnie po angielsku, chwycil mnie za ramie i delikatnie pociagnal w kierunku klasztoru. Kiedy tam dotarlismy, najpierw przeszlismy przez boczna brame na dziedziniec. Bylo tam wielu Tybetanczykow z tobolami, wozkami, calym dobytkiem. Wiekszosc wygladala na bardzo biednych. Potem doszlismy do glownego budynku, mnich otworzyl ciezkie, drewniane drzwi i poprowadzil nas przez przedsionek, gdzie siedzialo jeszcze wiecej tubylcow. Kiedy przechodzilismy, rozpoznalem rodzine, ktora minela mnie wczesniej na drodze. Patrzyli na mnie przyjaznie i cieplo. -Byli tam, zeby cie przyprowadzic do klasztoru - powiedzial Yin. - Ale ty zbyt sie bales, by to zauwazyc i wykorzystac synchronie. Spojrzal na mnie twardo i znow ruszylismy za mnichem, ktory teraz wprowadzil nas do niewielkiego gabinetu. Byly tam polki z ksiazkami, kilka biurek i mlynkow modlitewnych. Usiedlismy wszyscy przy pieknie rzezbionym, drewnianym stole. Mnich i Yin wdali sie w dluga rozmowe po tybetansku. -Pozwol, ze obejrze twoja noge - odezwal sie inny mnich, ktory stanal za naszymi plecami. Mial przy sobie koszyk wypelniony bandazami i roznej wielkosci buteleczkami. Twarz Yina pojasniala. -Wy sie znacie? - spytalem Yina. -Prosze - powiedzial mnich, wyciagajac do mnie dlon i skladajac lekki uklon. - Jestem Jampa. Yin nachylil sie do mnie. - Jampa jest z lama Rigdenem od ponad dziesieciu lat. -A kim wlasciwie jest lama Rigden? Obaj Yin i Jampa spojrzeli na siebie niepewnie, jakby nie wiedzieli, jak wiele moga mi powiedziec. W koncu odezwal sie Yin. - Wspomnialem ci juz wczesniej o legendach. Lama Rigden rozumie te legendy lepiej niz ktokolwiek inny. Jest jednym z najwiekszych ekspertow w sprawach Shambhali. -Opowiedz mi dokladnie, co sie wydarzylo - powiedzial Jampa, pochylajac sie i nakladajac jakas masc na moja poraniona noge. Spojrzalem na Yina, ktory zachecal mnie skinieniem glowy. -Musze przedstawic wasz przypadek lamie - wyjasnil Jampa. Zaczalem mu opowiadac wszystko, co sie dzialo od momentu naszego przyjazdu do Lhasy. Kiedy skonczylem, Jampa spojrzal na mnie uwaznie. -A zanim przyjechales do Tybetu? Co sie dzialo? Opowiedzialem mu wiec o corce mojego sasiada i o spotkaniu z Wilem. Jampa i Yin spojrzeli na siebie wymownie. -A co myslales? - spytal Jampa. -Mysle, ze sie po uszy wpakowalem w niezla kabale - powiedzialem szczerze. - Mam zamiar jak najszybciej dostac sie na lotnisko. -Nie, nie to mialem na mysli - Jampa przerwal mi szybko. - Chodzilo mi o dzisiaj rano, kiedy zobaczyles, ze Yina nie ma. Jak bys opisal stan twego umyslu... -To jasne, bylem przerazony. Wiedzialem, ze w kazdej chwili moga mnie dopasc Chinczycy. Staralem sie wykombinowac, jak wrocic do Lhasy. Jampa zmarszczyl brwi i spojrzal na Yina. - On nic nie wie 0 polach modlitwy - powiedzial zdziwiony. Yin potrzasnal glowa i odwrocil wzrok. -Rozmawialismy o tym - wtracilem sie. - Ale nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Wiesz cos o tych helikopterach? Czy to nas szukaja? Jampa usmiechnal sie tylko i powiedzial, zebym sie nie martwil, ze tu jestem bezpieczny. Przerwali nam kolejni mnisi, ktorzy przyniesli zupe, chleb i herbate. Kiedy jadlem, umysl mi sie troche przejasnil i moglem trzezwiej spojrzec na cala sytuacje. Powinienem dowiedziec sie wszystkiego, co sie tu dzieje. 1 to natychmiast. Spojrzalem na Jampe twardo, ale on odwzajemnil moje spojrzenie z niezwyklym cieplem. -Wiem, ze masz wiele pytan - powiedzial. - Pozwol, ze wyjasnie ci tyle, ile mi wolno. Jestesmy tu w Tybecie szczegolna sekta. Nietypowa. Od wielu wiekow wierzymy, ze Shambhala jest realnym miejscem na Ziemi. Przechowujemy tez wiedze ze starych legend. Jest to przekazywana ustnie madrosc stara jak Kalachakra, ktora poswiecona jest zespoleniu wszelkiej prawdy... Wielu z naszych lamow utrzymuje kontakt z Shambhala poprzez sny. Kilka miesiecy temu twoj przyjaciel Wil zaczal ukazywac sie w snach lamy Rigdena o Shambhali. Krotko po tym Wil osobiscie pojawil sie w tym wlasnie klasztorze. Lama Rigden zgodzil sie z nim rozmawiac i okazalo sie, ze Wil takze ma sny o Shambhali. -Co Wil mu powiedzial? - spytalem. - I gdzie teraz jest? Jampa pokrecil glowa. - Obawiam sie, ze musisz zaczekac, az sie dowiemy, czy lama Rigden zechce udzielic ci tej informacji osobiscie. Spojrzalem na Yina. Usilowal sie usmiechnac. -A co z Chinczykami? - spytalem Jampy. - Co oni maja z tym wspolnego? Wzruszyl ramionami. - Nie wiemy. Moze wiedza cos o tym, co sie dzieje. Ale jest inna wazna sprawa - dodal. - Okazalo sie, ze we wszystkich tych snach pojawiala sie jeszcze jedna osoba. Amerykanin. - Jampa przerwal i delikatnie sie sklonil. - Twoj przyjaciel Wil nie byl pewien, ale uwazal, ze to mogles byc ty. Wykapalem sie i zmienilem ubranie w pokoju, ktory wskazal mi Jampa. Potem wyszedlem na tylny dziedziniec klasztoru. Kilku mnichow pracowalo w ogrodzie warzywnym, jak gdyby Chinczycy w ogole nie byli problemem. Spojrzalem w strone gor i sprawdzilem niebo. Nigdzie zadnego helikoptera. -Mozemy usiasc na tamtej lawce? - uslyszalem glos za soba. Odwrocilem sie i ujrzalem idacego w moja strone Yina. Skinalem glowa i razem weszlismy w gore drozka wzdluz tarasow, na ktorych kwitly ozdobne rosliny i rosly warzywa. Doszlismy do lawki zwroconej w strone pieknego buddyjskiego oltarza. Horyzont za nami wyznaczal szczyt wielkiej gory, ale przed soba, na poludnie, mielismy panoramiczny widok rozciagajacy sie na kilka mil. Widzialem, jak po kamienistych drogach idzie wielu ludzi, ciagnac wozki i niosac tobolki. -Gdzie jest lama? - spytalem. -Nie wiem - odparl Yin. - Jeszcze sie nie zgodzil z toba spotkac. -A to dlaczego? Yin pokrecil glowa. - Naprawde nie wiem. - Myslisz, ze on wie, gdzie jest Wil? Znow zaprzeczyl ruchem glowy. -Myslisz, ze Chinczycy jeszcze ciagle nas szukaja? - wypytywalem dalej. Szybko wzruszyl ramionami i zapatrzyl sie w dal. - Przepraszam, ze mam taka niska energie - powiedzial w koncu. - Prosze, nie pozwol, zeby to na ciebie wplynelo. Chodzi o to, ze moj gniew mnie przytlacza. Od 1954 roku Chinczycy systematycznie niszcza tybetanska kulture. Spojrz na tych wszystkich ludzi na drogach. Wielu z nich to rolnicy, ktorzy musza sie przenosic w inne miejsca z powodu "ekonomicznych inicjatyw" Chinczykow. Inni to nomadzi, ktorzy teraz gloduja, bo polityka okupanta zniszczyla ich zycie - mowiac to, Yin zacisnal dlonie w piesci. - Chinczycy robia to samo, co robil Stalin w Mandzurii, sprowadzajac tysiace imigrantow. W tym wypadku etnicznych Chinczykow sprowadza sie do Tybetu, zeby zmienic rownowage kulturowa i wprowadzic chinskie zwyczaje. Oni zadaja, by w naszych szkolach uczono wylacznie po chinsku. -A ci ludzie, ktorych widzielismy na dziedzincu, po co tu przyszli? - spytalem. -Lama Rigden i mnisi probuja pomagac ubogim, ktorzy najgorzej znosza te kulturowe zmiany. To dlatego Chinczycy zostawili klasztor w spokoju. Lama pomaga rozwiazywac problemy, nie podburzajac ludzi przeciw nim. Yin powiedzial to w taki sposob, ze wyczulem jego zal do lamy o to, ze zgadza sie na taka wspolprace. Yin natychmiast zaczal sie tlumaczyc. -Nie zrozum mnie zle, nie chcialem sugerowac, ze lama jest zbyt chetny do wspolpracy. Chodzi tylko o to, ze to, co robia Chinczycy, jest podle. - Dlonmi zwinietymi w piesci uderzyl w kolana. - Na poczatku wielu ludzi myslalo, ze Chinczycy uszanuja nasz sposob zycia, ze bedziemy mogli zyc obok narodu chinskiego, nie tracac wszystkiego. Ale ten rzad sie zawzial, zeby nas zniszczyc. To zupelnie jasne. Musimy im to utrudnic, jak sie da. -Masz na mysli walke z nimi? - spytalem. - Yin, wiesz doskonale, ze nie macie szans. -Wiem, wiem... Tylko nie moge powstrzymac gniewu, kiedy mysle o tym, co robia. Pewnego dnia jezdzcy Shambhali wyruszana nich i zniszcza to diabelskie nasienie. -Co? -To takie proroctwo wsrod mojego ludu... - Spojrzal na mnie i pokiwal glowa. - Wiem, ze musze pracowac nad swoim gniewem. To niszczy moje pole modlitwy. - Nagle przerwal, jakby bal sie powiedziec wiecej. - Pojde spytac Jampe, czy juz rozmawial z lama. Przepraszam na chwile - rzucil szybko, sklonil sie lekko i odszedl. Przez chwile patrzylem na tybetanski krajobraz, starajac sie w pelni zrozumiec spustoszenie, jakie zrobila tu chinska okupacja. W pewnej chwili wydalo mi sie nawet, ze znow slysze helikopter, ale to bylo zbyt daleko, by miec pewnosc. Wiedzialem, ze gniew Yina jest calkowicie usprawiedliwiony i jeszcze przez jakis czas rozmyslalem o politycznej sytuacji i losach Tybetu. Przypomnialem sobie, ze dotad nie zapytalem o telefon. Zastanawialem sie, czy w ogole mozna stad zamowic rozmowe miedzynarodowa. Mialem juz wstac i wrocic do srodka, ale poczulem sie bardzo zmeczony, wiec wzialem kilka glebokich oddechow i staralem sie skupic na pieknie przyrody. Przykryte snieznymi czapami szczyty gor, brazowo-zielone wzgorza byly surowe, lecz malownicze, niebo mialo kolor glebokiego blekitu, jedynie na zachodnim horyzoncie plynelo kilka chmur. Kiedy spojrzalem w dol, zauwazylem, ze kilku mnichow pracujacych na dolnych tarasach z uwaga patrzy w moim kierunku. Obejrzalem sie za siebie, by sprawdzic, czy cos sie tam nie dzieje, ale nie dostrzeglem niczego nadzwyczajnego. Usmiechnalem sie wiec do nich. Po kilku minutach jeden wszedl po kamiennych schodkach na moj poziom. W reku niosl koszyk z narzedziami. Kiedy doszedl do mnie, sklonil sie uprzejmie i zaczal spokojnie wyrywac chwasty z grzadki jakies dwadziescia stop po mojej prawej rece. Kilka minut pozniej dolaczyl do niego kolejny mnich, ktory zaczal tam kopac. Co jakis czas odwracali glowy, spogladali na mnie z zaciekawieniem i sklaniali glowy z szacunkiem. Wzialem jeszcze kilka glebokich oddechow i znow sprobowalem sie skupic na pejzazu. Myslalem o tym, co Yin mowil o polach modlitwy. Obawial sie, ze gniew na Chinczykow obniza jego energie. Co dokladnie mial na mysli? Zaczalem nagle bardzo wyraznie odczuwac cieplo i blask promieni slonecznych. Wypelnil mnie absolutny spokoj, jakiego nie czulem od chwili przyjazdu tutaj. Zamknalem oczy i wzialem kolejny gleboki oddech. Wtedy poczulem cos jeszcze - niezwykly, slodki zapach, jakbym pod nosem mial caly bukiet kwiatow. W pierwszej chwili pomyslalem, ze mnisi ucieli kilka kwitnacych roslin i polozyli gdzies obok mnie. Otworzylem oczy, ale w poblizu nie bylo kwiatow. Pomyslalem, ze to powiew wiatru przyniosl zapach z dalszych klombow, ale nie czulem najlzejszego nawet wiatru. Za to mnisi odlozyli swoje narzedzia i wpatrywali sie we mnie z na wpol otwartymi ustami, jakby zobaczyli cos zadziwiajacego. Znow obejrzalem sie za siebie, starajac sie odgadnac, o co im chodzi. Kiedy mnisi zrozumieli, ze przerwali mi medytacje, szybko zebrali swoje rzeczy do koszykow i niemal biegiem ruszyli w dol do klasztoru. Patrzylem przez chwile, jak powiewaja ich czerwone szaty, a oni odwracali co chwila glowy, jakby sprawdzajac, czy na nich patrze. Kiedy wrocilem do klasztoru, wyczulem dziwna atmosfere. Mnisi krzatali sie wszedzie i poszeptywali miedzy soba. Przeszedlem przez dziedziniec i udalem sie do swojego pokoju. Zamierzalem znalezc Jampe i zapytac o telefon. Czulem sie lepiej, ale wciaz watpilem w swoj zdrowy rozsadek i instynkt samozachowawczy. Przeciez znow pakuje sie coraz dalej w kolejna awanture, zamiast starac sie jak najszybciej wydostac z tego kraju! Kto wie, co Chinczycy moga ze mna zrobic, jesli mnie zlapia? Czy wiedza, kim jestem? Moze juz byc nawet za pozno, zeby wyleciec stad samolotem. Mialem wlasnie wstac i isc szukac Jampy, kiedy sam wpadl do mojego pokoju. -Lama zgodzil sie z toba rozmawiac! - powiedzial podniecony. - To wielki zaszczyt. Nie martw sie, on mowi plynnie po angielsku. Skinalem glowa. Poczulem lekkie zdenerwowanie. Jampa stal w drzwiach i patrzyl wyczekujaco. - Mam cie zaprowadzic. Natychmiast - powiedzial. Wstalem i ruszylem za Jampa, ktory prowadzil mnie przez kilka wielkich sal o wysokich sufitach, potem weszlismy do mniejszego pokoju po drugiej stronie klasztoru. W srodku siedzialo pieciu czy szesciu mnichow. W rekach trzymali modlitewne mlynki, na szyjach mieli biale szale. Patrzyli w napieciu, kiedy podeszlismy na drugi koniec pokoju. Jampa wskazal, zebym usiadl. Z przeciwnej strony pokoju pomachal do mnie Yin. -To pokoj powitalny - powiedzial Jampa. Wnetrze wylozone bylo drewnem pomalowanym na blekitny kolor. Sciany zdobily freski i mandale. Czekalismy kilka minut. W koncu wszedl lama. Byl wyzszy niz wiekszosc mnichow, ale mial na sobie identyczna czerwona szate jak wszyscy. Spojrzal uwaznie na kazda z osob po kolei. Potem gestem przywolal do siebie Jampe. Zetkneli sie czolami, lama szepnal cos do ucha Jampy. Jampa natychmiast sie odwrocil i dal znak pozostalym mnichom, by wyszli za nim z pokoju. Yin tez zbieral sie do wyjscia, ale jeszcze zdazyl skinac mi porozumiewawczo glowa. Wzialem to za gest otuchy przed czekajaca mnie rozmowa. Kilku mnichow wreczylo mi swoje szale i sklonilo sie z szacunkiem. Kiedy wszyscy wyszli, lama skinal, bym podszedl blizej. Wskazal mi malenkie krzeselko z oparciem po swojej prawicy. Podchodzac, sklonilem sie lekko. -Dziekuje za przyjecie - powiedzialem. Skinal glowa i usmiechnal sie. Przez dluga chwile przygladal mi sie uwaznie, bez slowa. -Czy moge zapytac o mojego przyjaciela Wilsona Jamesa? - zaczalem w koncu. - Gdzie on teraz jest? -Jakie jest twoje pojmowanie Shambhali? - lama odpowiedzial pytaniem na pytanie. -Mysle, ze zawsze uwazalem ja za miejsce mityczne. Fantazje. No, cos takiego jak Shangri-La. Przechylil glowe i odparl z przekonaniem. - To prawdziwe miejsce na Ziemi, ktore istnieje jako czesc ludzkiej wspolnoty. -To dlaczego nikt nigdy nie odkryl, gdzie jest? I dlaczego tyle autorytetow buddyzmu mowi o Shambhali jedynie jako o sposobie zycia, kondycji umyslu? -Dlatego, ze Shambhala reprezentuje pewien sposob bycia i zycia. Mozna wiec o niej mowic w taki wlasnie sposob. Ale jest to rowniez rzeczywiste miejsce, gdzie prawdziwi ludzie osiagneli ten wlasnie poziom wspolistnienia. -A pan tam byl? - spytalem wprost. -Nie, jeszcze nie zostalem wezwany. -To jak pan moze byc taki pewien? -Poniewaz wiele razy snilem o Shambhali jak wielu innych adeptow na Ziemi. Porownujemy nasze sny, a sa one tak podobne, ze wiemy, iz musi to byc rzeczywiste, prawdziwe miejsce. Mamy tez tajna wiedze, nasze legendy, ktore tlumacza nasz zwiazek z ta wspolnota. -A jaki to zwiazek? -Mamy zachowywac i przekazywac wiedze, czekajac na czas, gdy Shambhala ujawni sie i stanie sie dostepna dla wszystkich. -Yin powiedzial mi, ze niektorzy wierza, iz pewnego dnia nadejda wojownicy Shambhali i pokonaja Chinczykow. -Gniew Yina jest dla niego bardzo niebezpieczny. -A wiec nie ma racji? -On mowi z punku widzenia ludzi, ktorzy postrzegaja zwyciestwo w kategoriach wojny i fizycznej walki. To, w jaki sposob dokona sie ta przepowiednia, wciaz nie jest wiadome. Najpierw musimy w pelni zrozumiec Shambhale. Ale wiemy, ze to bedzie zupelnie inny rodzaj bitwy. Ostatnie zdanie zabrzmialo bardzo niejasno, ale lama byl tak mily i wyrozumialy, ze czulem jedynie podziw i spokoj. -Wierzymy - mowil dalej lama Rigden - ze czas, kiedy tajemnice Shambhali stana sie znane calemu swiatu, jest juz bardzo blisko. -Lamo, skad to wiesz? -Takze ze snow. Twoj przyjaciel Wil byl tutaj, jak juz niewatpliwie slyszales. Odczytalismy jego przybycie jako niezwykle wazny znak, bo wczesniej o nim snilismy. A on poczul zapach i uslyszal dzwiek. Zaskoczylo mnie to. - Jaki zapach? Lama sie usmiechnal. - Ten sam, ktory i ty dzisiaj poczules. Teraz wszystko zrozumialem. To, jak przygladali mi sie mnisi i to, ze lama nagle zdecydowal sie ze mna rozmawiac. -Ty tez zostales wezwany - dodal lama. - Poslanie zapachu to rzecz niezwykle rzadka. Bylem swiadkiem takiego zdarzenia tylko dwa razy w zyciu. - Raz, gdy bylem z moim nauczycielem, a drugi raz, gdy byl tu twoj przyjaciel Wil. A teraz to samo wydarzylo sie tobie. Nie wiedzialem, czy mam sie z toba zobaczyc. Mowienie o tych tajemnicach bez powaznego powodu jest bardzo niebezpieczne. Czy slyszales takze krzyk? -Nie - odparlem. - W ogole nie wiem, o co chodzi. -To rowniez wezwanie z Shambhali. Po prostu czekaj na wyjatkowy dzwiek. Kiedy go uslyszysz, sam bedziesz wiedzial, co to jest. -Lamo, ale ja nie jestem pewien, czy chce gdziekolwiek isc. To mi sie wydaje bardzo niebezpieczne. Chinczycy chyba wiedza, kim jestem. Raczej chcialbym wrocic do Stanow najszybciej, jak to mozliwe. Czy mozesz mi powiedziec, gdzie znajde Wila? Czy jest gdzies niedaleko? Lama pokrecil glowa. Byl bardzo smutny. - Nie, tego nie wiem. Obawiam sie, ze Wil postanowil tam isc. Milczalem. Przez dluga chwile Lama patrzyl na mnie uwaznie. -Jest jeszcze cos, o czym musisz wiedziec - powiedzial w koncu. - Ze snow wynika bardzo jasno, ze bez ciebie Wil nie przezyje tej proby. Zeby jemu sie udalo, ty tez musisz tam byc. Przeszyl mnie lek. Odwrocilem wzrok. Nie takie wiesci chcialem uslyszec. -Legendy mowia - ciagnal lama - ze w Shambhali kazde pokolenie ma swoje specjalne przeznaczenie, ktore jest tam powszechnie znane i omawiane. To samo dotyczy ludzkich kultur poza Shambhala. Czasami wielka sile i jasnosc mozna uzyskac, przygladajac sie odwadze i przeznaczeniu pokolenia, ktore bylo przed nami. Nie rozumialem, o czym on mowi. -Czy twoj ojciec jeszcze zyje? - spytal lama. Zaprzeczylem ruchem glowy. - Nie, umarl kilka lat temu. -A czy byl na wielkiej wojnie w latach czterdziestych? -Tak - odparlem. - Byl. -Czy bral udzial w walkach? -Tak i to przez wiekszosc wojny. -Czy opowiadal ci o swoich najbardziej przerazajacych przezyciach? Jego pytanie przenioslo mnie w przeszlosc, w lata mojej mlodosci. Przypomnialem sobie rozmowy z ojcem. -Tak, najbardziej wstrzasnelo nim chyba ladowanie w Normandii w 1944, na plazy w Omaha. -A tak - potaknal lama - widzialem wasze amerykanskie filmy o tej bitwie. A ty widziales? -Tak - odparlem - bardzo mnie poruszyly. -Mowily o strachu i o odwadze zolnierzy - ciagnal lama. -Tak. -Czy myslisz, ze ty moglbys dokonac czegos takiego? -Nie wiem. Nie pojmuje, jak oni to zrobili. -Moze im bylo latwiej, bo to bylo wyzwanie dla calego pokolenia. Na pewnym poziomie wszyscy to wyczuwali: ci, ktorzy sie bili, i ci, ktorzy produkowali bron, ci, ktorzy dostarczali zywnosc. Ratowali swiat w czasie wielkiego zagrozenia. - Przerwal, jakby czekal, ze zadam jakies pytanie, ale ja tylko na niego patrzylem. - Wyzwanie twojego pokolenia jest inne - powiedzial. - Wy tez musicie ocalic swiat, ale musicie to zrobic w inny sposob. Musicie zrozumiec, ze posiadacie w sobie ogromna moc, ktora mozna rozwinac, o ktora trzeba dbac. To energia, ktora zawsze nazywano modlitwa. -Tak mi mowiono - potwierdzilem. - Ale chyba wciaz nie wiem, jak sie nia poslugiwac. W tym momencie lama usmiechnal sie i wstal, patrzac na mnie z iskierka rozbawienia w oczach. -O tak, wiem o tym, wiem. Ale sie nauczysz. Lezalem na poslaniu w swoim pokoju i myslalem o tym, co powiedzial mi lama. Zakonczyl rozmowe tak nagle, ze nie mialem szans zadac mu wszystkich pytan. -Teraz idz i odpocznij - powiedzial po prostu i dzwoneczkiem wezwal kilku mnichow. - Porozmawiamy znow jutro. Pozniej Yin i Jampa kazali mi powtorzyc sobie wszystko, co mowil lama. Prawda byla taka, ze rozmowa z nim wzbudzila we mnie wiecej watpliwosci, niz dala odpowiedzi. Wciaz nie wiedzialem, gdzie poszedl Wil, ani co tak naprawde oznaczalo owo "wezwanie Shambhali". Wszystko to brzmialo niejasno i niebezpiecznie. Yin i Jampa zgodnie odmowili dyskusji o nurtujacych mnie pytaniach. Reszte wieczoru spedzilismy na jedzeniu i ogladaniu pieknych widokow. Polozylismy sie wczesnie. Lezalem, wpatrujac sie w sufit. Nie moglem zasnac, w glowie wirowaly mi mysli. Kilka razy odtworzylem w pamieci wszystko, co sie wydarzylo podczas mojej podrozy do Tybetu i w koncu udalo mi sie zapasc w plytki, niespokojny sen. Snilo mi sie, ze biegne po zatloczonych uliczkach Lhasy i probuje sie schronic w jednym z klasztorow. Jednak mnisi przy bramie rzucaja mi tylko spojrzenie i bez slowa zatrzaskuja drzwi przed nosem. A zolnierze sa tuz za mna. Biegne dalej bez tchu po jakichs mrocznych zaulkach i bramach i juz calkowicie trace nadzieje. I nagle, dobiegajac do konca kolejnej uliczki, spogladam w prawo i widze swiatlo podobne do tego, jakie widywalem wczesniej. Kiedy sie tam zblizam, swiatlo niknie, ale przed soba mam furtke. Zolnierze juz wybiegaja zza rogu, sa tuz za mna, a ja rzucam sie do tej furtki i nagle znajduje sie w srodku zimowego krajobrazu... Obudzilem sie przerazony. Gdzie ja jestem? Po chwili rozpoznalem pokoj, wstalem i podszedlem do okna. Na wschodzie juz sie powoli rozwidnialo. Probowalem strzasnac z siebie ten sen. Wrocilem do lozka, ale nie zdolalem zasnac, bylem calkowicie rozbudzony. Wlozylem szybko spodnie, chwycilem kurtke i zbieglem na parter, przeszedlem przez dziedziniec. Minalem ogrod warzywny i usiadlem na jednej z lawek z gietego metalu. Kiedy patrzylem na wschod slonca, uslyszalem za soba jakis dzwiek. Odwrocilem sie i zobaczylem sylwetke mezczyzny, ktory szedl w moja strone od bram klasztoru. Byl to lama Rigden. Wstalem, a on gleboko sie poklonil. -Wczesnie wstales - powiedzial. - Mam nadzieje, ze dobrze spales? -Tak - odparlem, patrzac, jak podchodzi do niewielkiego jeziorka i sypie garsc ziaren dla ryb. Woda zawirowala, kiedy rybki podplynely do jedzenia. -A jakie byly twoje sny? - spytal, nie patrzac na mnie. Opowiedzialem mu o poscigu i o tym, jak uratowalo mnie swiatlo. Patrzyl na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. -A czy miales podobne doswiadczenia w normalnym zyciu, nie tylko w snach? - spytal. -Juz kilka razy podczas tej podrozy - przyznalem. - Lamo, co sie dzieje? Usmiechnal sie i przysiadl na lawce obok mnie. - Coz, pomagaja ci dakini. -Nie rozumiem! Kim sa dakini? Wil zostawil Yinowi list, w ktorym wspominal o dakini, ale ja nigdy wczesniej o nich nie slyszalem. -To sa byty ze swiata duchowego. Zwykle pojawiaja sie jako kobiety, ale moga przybrac kazda forme, jaka chca. Na zachodzie znane sa jako anioly, ale sa nawet bardziej tajemnicze, niz wiekszosc ludzi moze sobie wyobrazic. Obawiam sie, ze ich nature w pelni znaja tylko mieszkancy Shambhali. Legendy mowia, ze dakini poruszaja sie wraz ze swiatlem Shambhali. Zamilkl i spojrzal mi gleboko w oczy. - Zdecydowales juz, czy odpowiesz na wezwanie? -Nawet bym nie wiedzial, od czego zaczac... -Legendy cie poprowadza. Mowia, ze czas, kiedy Shambhala ujawni sie swiatu, rozpoznamy po tym, iz coraz wiecej ludzi zacznie rozumiec, w jaki sposob zyja jej mieszkancy, pojma tez prawde ukryta w energii modlitwy. Modlitwa nie jest sila, ktora dziala tylko wtedy, gdy siadziemy i zdecydujemy sie modlic w jakiejs konkretnej sytuacji. Wtedy modlitwa tez dziala, oczywiscie, ale dziala takze kiedy indziej. -Lamo, czy chodzi ci o stale pola modlitwy? -Tak. Wszystko, czego oczekujemy, dobre czy zle, swiadome czy nieswiadome, wszystkiemu pomagamy sie stac. Nasza modlitwa to energia, czy tez moc, ktora emanuje z nas we wszystkich kierunkach. U wiekszosci ludzi, ktorzy rozumuja w zwykly sposob, ta energia jest bardzo slaba i sama sie znosi. Ale u innych, ktorzy zwykle wiele w zyciu osiagaja, ktorzy sa bardzo tworczy, odnosza sukcesy, to pole energii jest silne, choc zwykle jest nieswiadome. Wiekszosc takich ludzi ma mocne pole energetyczne dlatego, ze dorastali w warunkach, ktore nauczyly ich oczekiwac sukcesu i uwazac go nawet za cos calkiem oczywistego. Mieli silne wzorce, ktore nasladowali. Jednak legendy mowia, ze wkrotce wszyscy pojma istnienie tej energii i zrozumieja, ze umiejetnosc jej uzywania mozna opanowac i rozwinac. Opowiedzialem ci o tym, by wytlumaczyc, jak masz odpowiedziec na wezwanie Shambhali. By odnalezc to swiete miejsce, musisz systematycznie podnosic swoja energie, az bedziesz emanowal dostateczna tworcza sila, by moc tam wejsc. Legendy opisuja, co nalezy czynic. Mowia o trzech waznych krokach. Jest jeszcze czwarty krok, ale ten w pelni znany jest tylko mieszkancom Shambhali. To dlatego odnalezienie Shambhali jest takie trudne. Nawet, jesli ktos podniesie i rozwinie swa energie wedle trzech pierwszych krokow, wciaz bedzie potrzebowal pomocy, by moc znalezc droge do Shambhali. To dakini musza otworzyc mu przejscie. -Nazwales dakini bytami duchowymi. Czy masz na mysli dusze, ktore sa w zaswiatach i ktore sluza nam za przewodnikow? - spytalem. -Nie, dakini to inny rodzaj bytow, ktore maja strzec ludzi i pomagac im w duchowym przebudzeniu. One nie sa i nigdy nie byly istotami ludzkimi. -Sa tym samym co anioly? Lama sie usmiechnal. - Sa tym, czym sa. Jedna rzeczywistoscia. Kazda religia ma dla nich inne imie, tak jak kazda religia ma swoj sposob na opisywanie Boga i tego, jak ludzie powinni zyc. Ale w kazdej religii doswiadczenie Boga, tej energii milosci, jest dokladnie takie samo. Kazda religia ma swoja wlasna historie relacji z Bogiem i sposob opowiadania o tym, ale boskie zrodlo jest tylko jedno. Tak samo jest z aniolami. -To ty nie jestes wylacznie buddysta? Lama o malo sie nie rozesmial. - Nasza sekta i legendy, ktorych strzezemy, maja swoje podloze w buddyzmie, ale my opowiadamy sie za zjednoczeniem, za synteza wszystkich religii. Wierzymy, ze kazda ma swoja prawde, ktora powinna byc polaczona z pozostalymi. I mozna to zrobic, nie tracac podstawowych prawd i tradycji swojej religii. Ja na przyklad moge sie rownie dobrze nazwac chrzescijaninem co zydem czy muzulmaninem. Wierzymy, ze ci, ktorzy zyja w Shambhali, rowniez pracuja nad polaczeniem prawd wszystkich religii. Pracuja nad tym w tym samym duchu, w jakim dalajlama dopuszcza do inicjacji Kalachakry kazdego, kto ma szczere serce. Patrzylem i sluchalem uwaznie, starajac sie wszystko pojac. -Nie probuj od razu zrozumiec wszystkiego - powiedzial lama. - Pamietaj tylko, ze polaczenie wszystkich religijnych prawd jest wazne, jesli moc energii modlitwy ma wzrosnac na tyle, by pokonac niebezpieczenstwa wywolywane przez tych, ktorzy sie lekaja. Pamietaj tez, ze dakini sa prawdziwe. -A co sprawia, ze nam pomagaja? - spytalem. Lama wzial gleboki oddech, zamyslil sie. Wydalo mi sie, ze to pytanie jest dla niego klopotliwe. -Pracowalem cale zycie, by zrozumiec ten problem - powiedzial w koncu. - Ale musze przyznac, ze nadal nie wiem. Mysle, ze to wielka tajemnica Shambhali i nie zostanie zrozumiana, dopoki cala Shambhala nie bedzie zrozumiana. -Czy uwazasz - wtracilem - ze dakini mi pomagaja? -Tak - odparl z przekonaniem. - I twojemu przyjacielowi Wilowi rowniez. -A co z Yinem? Co on w tym wszystkim robi? -Yin poznal twojego przyjaciela tutaj, w klasztorze. Yin takze snil o tobie, ale w innym kontekscie niz ja czy inni lamo-wie. Yin zdobyl wyksztalcenie w Anglii i zna zachodni sposob zycia. Ma byc twoim przewodnikiem, choc sie przed tym wzbrania, jak bez watpienia zauwazyles. Ale to tylko dlatego, ze tak bardzo nie chce nikogo zawiesc. Bedzie twoim przewodnikiem i zaprowadzi cie tak daleko, jak tylko bedzie mogl. Znow przerwal i patrzyl na mnie wyczekujaco. -A co z chinskim rzadem? Z agentami? - spytalem. - Co oni tu robia? Czemu tak sie nami interesuja? Lama spuscil wzrok. - Nie wiem. Wydaje sie, ze wyczuwaja, iz cos sie dzieje z Shambhala. Zawsze starali sie stlumic tybetanska duchowosc, ale teraz chyba odkryli istnienie naszej sekty. Musisz byc bardzo ostrozny. Oni sie nas bardzo boja. Odwrocilem wzrok, wciaz myslac o Chinczykach. -Zdecydowales sie? - spytal w koncu lama. -Czy pojde? Usmiechnal sie wyrozumiale. - Tak. -Nie wiem. Nie jestem pewien, czy mam odwage ryzykowac, ze wszystko strace. Lama tylko patrzyl na mnie i kiwal glowa. -Lamo, mowiles cos o wyzwaniu dla mojego pokolenia - powiedzialem po chwili. - Wciaz tego nie rozumiem. -Druga wojna swiatowa podobnie jak zimna wojna - zaczal lama - byly wyzwaniami, przed ktorymi stanelo poprzednie pokolenie. Ogromny postep technologii dal narodom do reki bron do masowego zabijania. W swoim nacjonalistycznym zapamietaniu totalitarne sily probowaly podbic demokratyczne kraje. I to zagrozenie nadal by istnialo, gdyby zwykli ludzie nie walczyli i nie gineli w obronie wolnosci, zapewniajac swiatu zwyciestwo demokracji... Jednak twoje zadanie jest inne niz zadanie twoich rodzicow. Misja twojego pokolenia ma zupelnie inna nature niz ta, ktora mialo pokolenie drugiej wojny. Oni walczyli z tyrania, uzywajac broni i przemocy. Ty musisz walczyc z calym pojeciem wojny i wrogow. To jednak wymaga takiego samego bohaterstwa. Rozumiesz? Wydawalo sie, ze to, co zrobili twoi rodzice, bylo niewykonalne. A jednak przetrwali. Ty takze musisz. Sily totalitaryzmu wcale nie zniknely; po prostu nie przejawiaja sie juz w postaci narodow chcacych tworzyc imperia. Moce tyranii sa teraz miedzynarodowe i dzialaja subtelniej, wykorzystuja nasze uzaleznienie od technologii, nasze dazenie i pragnienie wygody, lepszego zycia. Ze strachu usiluja skupic postep techniczny w rekach nielicznych jednostek tak, by ich ekonomiczna pozycja byla niezachwiana, by mogli kontrolowac rozwoj swiata. Przeciwstawienie sie im za pomoca sily jest niemozliwe. Demokracji trzeba teraz strzec, wykorzystujac nastepny krok w ewolucji wolnosci. Musimy uzywac mocy naszej wizji i sily oczekiwan, ktore z nas emanuja jako nieprzerwana modlitwa. To moc silniejsza niz jakakolwiek inna znana ludzkosci, musimy ja opanowac i nauczyc sie nia poslugiwac, zanim bedzie za pozno. Sa znaki, ze cos sie zmienia w Shambhali. Ona sie otwiera, przesuwa. - Lama wpatrywal sie we mnie z zelazna determinacja. - Musisz odpowiedziec na wezwanie Shambhali. To jedyny sposob, by oddac czesc temu, co zrobilo pokolenie twego ojca. Ta ostatnia uwaga napelnila mnie lekiem. -Od czego mialbym zaczac? - spytalem. -Uzupelnic i opanowac rozszerzanie swej energii - odparl lama. - To nie bedzie latwe, bo masz w sobie wiele gniewu i strachu. Ale jesli bedziesz wytrwaly, przejscie sie ukaze. -Przejscie? -Tak. Legendy mowia, ze istnieje kilka przejsc do Shambhali: jedno jest we wschodnich Himalajach w Indiach, jedno na polnocnym zachodzie na granicy Chin, a jedno na dalekiej polnocy, w Rosji. Znaki poprowadza cie do wlasciwego przejscia. Kiedy wszystko wyda ci sie stracone, szukaj pomocy dakini. Kiedy lama to mowil, z klasztoru wyszedl Yin, niosac nasze bagaze. -No dobrze - powiedzialem, czujac coraz wiekszy strach. - Sprobuje. Kiedy to mowilem, nie moglem uwierzyc, ze te slowa wychodza z moich ust. -Nie martw sie - powiedzial lama Rigden - Yin ci pomoze. Pamietaj tylko, ze zanim bedziesz mogl odnalezc Shambhale, musisz najpierw podniesc poziom energii, ktora z ciebie emanuje i plynie w swiat. Dopoki tego nie zrobisz, nie uda ci sie. Musisz tez opanowac moc swoich oczekiwan. Spojrzalem na Yina. Niepewnie sie usmiechal. -Juz czas - powiedzial. Pielegnowanie energii Wyszlismy na zewnatrz. Zobaczylem starego, brazowego, moze dziesiecioletniego dzipa, zaparkowanego przy drodze. Kiedy podeszlismy blizej, zauwazylem, ze byly w nim pudla z suchym prowiantem, spiwory, grube kurtki. Do bagaznika przytroczonych bylo kilka zapasowych kanistrow paliwa. -A skad sie to wszystko wzielo? - spytalem. Yin mrugnal do mnie. - Przygotowywalismy sie do tej wyprawy juz od dawna. Z klasztoru lamy Rigdena Yin pojechal kilka mil na polnoc, a potem skrecil z szerokiej kamienistej drogi na waski trakt, niewiele szerszy od sciezki dla pieszych. Jechalismy kilka mil, nie mowiac slowa. Prawda byla taka, ze nie wiedzialem, co powiedziec. Zgodzilem sie na te podroz wylacznie z powodu tego, co powiedzial lama, i tego, co Wil zrobil dla mnie w przeszlosci. Jednak teraz niepokoj wywolany ta decyzja zaczynal brac gore. Probowalem strzasnac z siebie strach i skupic sie na tym, co mowil lama Rigden. Co mial na mysli poprzez "opanowanie mocy moich oczekiwan"? Spojrzalem na Yina. Patrzyl w skupieniu na droge. -Dokad jedziemy? - spytalem. Odpowiedzial, nie patrzac na mnie. - To jest skrot do autostrady Przyjazni. Musimy pojechac na poludniowy zachod, do Tingri, niedaleko Mount Everestu. Podroz zajmie prawie caly dzien. I znajdziemy sie na znacznej wysokosci. -Czy ten teren jest bezpieczny? Yin rzucil mi teraz szybkie spojrzenie. - Bedziemy bardzo ostrozni. Musimy znalezc pana Hanha. -A kto to? -On wie najwiecej o Pierwszym Rozwinieciu energii modlitwy, ktorego musisz sie nauczyc. Pochodzi z Tajlandii i jest bardzo wyksztalcony. -Pokrecilem glowa i odwrocilem wzrok. - Nie jestem pewien, czy rozumiem, o co chodzi w tych "rozwinieciach". Co to wlasciwie jest? -Wiesz, ze masz swoje pole energetyczne. Tak? To pole modlitwy, ktore przez caly czas z ciebie emanuje. -No tak. -I wiesz, ze to pole wplywa na swiat, na to, co sie wydarza? Wiesz, ze ono moze byc albo male i slabe, albo rozlegle i silne. -No tak, chyba tak. -Sa bardzo konkretne, precyzyjne metody powiekszania i wzmacniania twojego pola, tak zebys stal sie bardziej tworczy i silniejszy. Legendy mowia, ze w koncu wszyscy ludzie beda wiedzieli, jak to robic. Ale ty musisz sie nauczyc juz teraz, jesli chcesz odnalezc Shambhale i pomoc Wilowi. -A ty umiesz juz robic te "rozwiniecia"? - spytalem. Yin zmarszczyl brwi. - Tego nie powiedzialem. Spojrzalem na niego wymownie. No pieknie! W jaki sposob mialem opanowac cos takiego, skoro nawet Yin mial z tym klopoty? Przez wiele godzin jechalismy w milczeniu, po drodze pojadajac orzechy i warzywa. Zatrzymalismy sie tylko raz, zeby zatankowac. Dobrze po zmroku wjechalismy do Tingri. -Tu musimy byc bardzo ostrozni - powiedzial Yin. - Jestesmy w poblizu klasztoru Rongphu i bazy noclegowej Everestu. Chinczycy obserwuja tu turystow i alpinistow. Zobaczysz tu niesamowite widoki polnocnej strony Everestu. Yin skrecil kilka razy i wjechal miedzy stare, drewniane domy. Za nimi stala prosta chata z glinianych cegiel. Teren wokol domku pana Hanha byl pieknie utrzymany, na wypielegnowanych klombach i w malych skalnych ogrodkach kwitly kwiaty. Kiedy podjezdzalismy, przed chata pojawil sie duzy mezczyzna w kolorowej, recznie haftowanej szacie. Mogl byc po szescdziesiatce, ale poruszal sie jak osoba znacznie mlodsza. Glowe mial ogolona. Yin pomachal reka, gdy mezczyzna mruzac oczy, probowal rozpoznac, kto nadjezdza. Poznal Yina, usmiechnal sie szeroko i podszedl do nas, gdy wysiadalismy z dzipa. Przez chwile rozmawiali po tybetansku, potem Yin wskazal na mnie i powiedzial: - To wlasnie jest moj amerykanski przyjaciel. Przedstawilem sie Hanhowi, a on sklonil sie nieznacznie i uscisnal moja dlon. -Witam. Prosze, wejdzcie. Kiedy Hanh wrocil do domu, Yin wyjal z dzipa swoj plecak. - Wez swoj worek - powiedzial. Wnetrze domku bylo skromne, ale pelne kolorowych tybetanskich malowidel i chodnikow. Weszlismy do niewielkiego saloniku i stad moglem widziec inne pomieszczenia. Na lewo byla malutka kuchnia i sypialnia, a na prawo pokoj, ktory wygladal jak gabinet przyjec. Na srodku stal tam stol do masazu, przy jednej ze scian staly szafki z buteleczkami, byl tez niewielki zlew. Yin powiedzial do Hanha cos po tybetansku, uslyszalem, ze kilkakrotnie powtorzyl moje imie. Hanh pochylil sie z uwaga. Rzucil mi uwazne spojrzenie i wzial potezny oddech. -Jestes bardzo zalekniony - powiedzial Hanh, przypatrujac mi sie teraz bardzo dokladnie. -Zartuje pan? - rzucilem z kwasnym usmiechem. Hanh rozesmial sie z mojego sarkazmu. - Musimy cos z tym zrobic, jesli masz wypelnic swoja misje. Obszedl mnie dookola, bacznie ogladajac moje cialo. -Mieszkancy Shambhali - zaczal - zyja w inny sposob niz pozostali ludzie. Zawsze tak zyli. Przez wieki roznica energii miedzy tymi w Shambhali a zwyklymi ludzmi byla zawsze wielka. Ale w ostatnim czasie reszta ludzkosci rozwinela sie i podniosla swoja swiadomosc, wiec ta roznica sie zmniejszyla, ale wciaz jest duza. Kiedy Hanh mowil, spojrzalem na Yina. Wydal mi sie rownie zdenerwowany jak ja. Hanh jakby to wyczul. - Yin jest tak samo pelen leku jak ty - powiedzial. - Ale on wie, ze moze poskromic swoj strach. Mysle, ze ty jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Musisz zaczac myslec i dzialac podobnie jak mieszkancy Shambhali. Musisz sie najpierw nauczyc pielegnowac, a potem utrzymywac swoja energie. - Hanh zamilkl na chwile i znow skupil sie na obserwacji mojego ciala. Usmiechnal sie. - Masz za soba wiele doswiadczen - powiedzial w koncu. - Powinienes byc silniejszy. -Moze nie pojmuje energii we wlasciwy sposob? - spytalem. -Alez skad, pojmujesz dobrze - Hanh usmiechnal sie szeroko. - Po prostu nie chcesz zmienic swojego sposobu zycia. Podniecasz sie i fascynujesz jakas idea, a potem wolisz dalej zyc nieswiadomie, mniej wiecej tak, jak zyles zawsze. Ta rozmowa nie przebiegala tak, jakbym sobie tego zyczyl. Moj strach zastapila teraz narastajaca irytacja. Stalem, a Hanh obchodzil mnie wkolo jeszcze kilka razy, wciaz uwaznie przypatrujac sie calemu mojemu cialu. -Na co pan tak patrzy? - nie wytrzymalem. -Kiedy oceniam poziom czyjejs energii, zawsze najpierw przygladam sie postawie - powiedzial rzeczowo i spokojnie. - Twoja nie jest taka najgorsza, ale musiales nad tym pracowac, prawda? Ta uwaga byla bardzo trafna. Kiedy bylem nastolatkiem, uroslem bardzo szybko w ciagu jednego roku i w rezultacie strasznie sie garbilem. Zawsze bolaly mnie plecy. Poprawilo mi sie dopiero, kiedy zaczalem regularnie co rano wykonywac kilka podstawowych cwiczen jogi. -Energia wciaz nie plynie zbyt dobrze w gore twojego ciala - zauwazyl Hanh. -Moze pan to stwierdzic, jedynie na mnie patrzac? - zdziwilem sie. -I czujac cie. Ilosc i sile twojej energii mozna wyczuc tak samo jak stopien twojej obecnosci w pokoju. Z pewnoscia sam nieraz byles swiadkiem, ze ktos wchodzi do pomieszczenia i od razu sie czuje, ze ma silna obecnosc, nawet charyzme? -O tak, oczywiscie - mowiac to, natychmiast pomyslalem o mezczyznie z hotelu w Katmandu. -Im wiecej ktos ma energii, tym bardziej inni odczuwaja obecnosc takiej osoby. Czesto jest to jednak energia, przez ktora popisuje sie ego, na poczatku wydaje sie silna, a potem bardzo szybko sie rozprasza. U niektorych osob jest to prawdziwa i stala energia, ktora pozostaje niezmienna. Potaknalem. -Na twoja korzysc dziala to, ze jestes otwarty - ciagnal dalej Hanh. - Doswiadczyles mistycznego otwarcia, naglego przeplywu boskiej energii, cos takiego zdarzylo ci sie w przeszlosci, mam racje? -Tak - potwierdzilem, myslac o swoim przezyciu na gorskim szczycie w Peru. Nawet w tej chwili wspomnienie bylo zywe w mej pamieci. Doszedlem wtedy do kresu drogi, bylem pewien, ze za chwile zabija mnie peruwianscy zolnierze i wtedy nagle ogarnal mnie nieziemski spokoj, a rownoczesnie euforia, poczucie lekkosci. Wtedy po raz pierwszy doswiadczylem tego, co mistycy roznych religii nazywaja stanem transcendentnym. -W jaki sposob wypelniala cie wtedy energia? - spytal Hanh. - Jak to sie dzialo? -To bylo jak fala spokoju, caly moj lek zniknal. -A jak ta energia sie poruszala? To bylo zagadnienie, nad ktorym nigdy sie nie zastanawialem, ale teraz zaczalem sobie wszystko przypominac. - Wydaje mi sie, ze ta fala plynela w gore mojego kregoslupa i jakby wychodzila czubkiem glowy... unosila cale cialo do gory. Czulem sie, jakbym plynal w powietrzu. Tak, jakby jakas lina ciagnela mnie w gore. Hanh pokiwal glowa, potem spojrzal mi w oczy. -A jak dlugo to trwalo? -Niedlugo - przyznalem. - Ale potem nauczylem sie wdychac w siebie otaczajace mnie piekno, zeby przywolac to uczucie. -To, czego brakuje w twojej praktyce - powiedzial Hanh -to umiejetnosc nie tylko "wdychania" energii, ale swiadomego utrzymywania jej na wysokim poziomie. To pierwszy krok, ktorego musisz sie teraz nauczyc. Musisz sprawic, by energia pelniej w ciebie wplywala. To trzeba robic w bardzo precyzyjny sposob, biorac pod uwage wszystkie inne dzialania tak, zeby nie zniszczyc raz nabudowanej energii. - Zamilkl na chwile. -Rozumiesz mnie? Calym zyciem musisz podtrzymywac wysoka energie. Musisz byc... spojny. - Spojrzal na mnie z chytrym usmieszkiem. - Musisz zyc madrze. No, zjedzmy cos. Zniknal w kuchni i wrocil z polmiskiem warzyw i miseczka jakiegos sosu. Posadzil mnie i Yina przy stole i rozdzielil warzywa na trzy miski. Wkrotce stalo sie jasne, ze jedzenie to czesc nauki, ktorej mi udzielal. Zaczelismy jesc, a Hanh mowil dalej. - Utrzymywanie wyzszej energii w ciele nie jest mozliwe, jesli ktos je martwa zywnosc. Odwrocilem wzrok i westchnalem. Jesli ma to byc lekcja zdrowego zywienia, to moze sobie darowac. Moje podejscie rozwscieczylo Hanha. -Czys ty zwariowal? - niemal krzyknal. - Twoje zycie moze zalezec od tych informacji, a ty nie robisz najmniejszego wysilku, zeby sie czegos nauczyc. Co ty sobie wyobrazasz? Ze mozesz zyc, jak ci sie podoba i dokonywac waznych rzeczy? Zamilkl i spogladal na mnie z ukosa. Wyczulem, ze choc jego gniew byl prawdziwy, to byl rowniez czescia calej nauki. Mialem wrazenie, ze przekazuje mi informacje na kilku poziomach. Kiedy na niego spojrzalem, nie potrafilem sie nie usmiechnac. Hanha po prostu nie sposob bylo nie lubic. Poklepal mnie po ramieniu i odwzajemnil usmiech. -Wiekszosc ludzi - zaczal znowu - jest w mlodosci pelna energii i entuzjazmu, a potem dochodza do wieku sredniego i zaczynaja sie powoli zapadac i zwalniac, ale udaja, ze tego nie widza. No bo przeciez wszyscy ich przyjaciele tez zwalniaja, za to dzieci sa aktywne, tak wiec spedzaja coraz wiecej czasu, siedzac i jedzac to, co im smakuje... I po jakims czasie zaczynaja narzekac i miec problemy, na przyklad z trawieniem albo ze skora. Klada to na karb wieku, ale pewnego dnia pojawia sie powazna choroba, ktora nie chce zniknac. Wtedy zwykle ida do lekarza, ktory nie zajmuje sie ich stresem, tylko przepisuje lekarstwa. I czasem to pomaga, a czasem nie. A potem, kiedy mijaja kolejne lata, zapadaja na jakas chorobe, ktora staje sie coraz powazniejsza, i wtedy zdaja sobie sprawe, ze umieraja. Jedynym pocieszeniem jest dla nich to, ze mysla, iz to co im przytrafia sie w koncu wszystkim, ze to nieuniknione. Straszne, ze taki spadek energii przydarza sie nawet ludziom, ktorzy uwazaja sie za bardzo "uduchowionych"... - Pochylil sie do mnie i rozejrzal wokol, jakby sprawdzajac, czy nikt nie podsluchuje. - To dotyczy rowniez niektorych bardzo szanowanych lamow. Chcialem sie rozesmiac, ale sie powstrzymalem. -Jesli dazymy do wyzszej energii, a rownoczesnie spozywamy jedzenie, ktore nas z tej energii okrada, to nigdzie nie dojdziemy. Musimy brac pod uwage wszystkie energie, ktorym po prostu pozwalamy przeniknac do naszego pola, zwlaszcza zjedzenia, i wystrzegac sie wszystkiego, co zle, jesli nasze pole energetyczne ma byc silne. - Przysunal sie do mnie jeszcze blizej. - To bardzo trudne dla wiekszosci ludzi, bo jestesmy uzaleznieni od jedzenia, ktore zwykle spozywamy, a ogromna czesc tych pokarmow to prawdziwe trucizny. Odwrocilem wzrok. -Wiem, wiem, ze na swiecie krazy bardzo wiele sprzecznych informacji na temat jedzenia - mowil dalej Hanh. - Ale wsrod nich jest tez prawda. Kazdy musi to sam zbadac, zobaczyc to z szerszej perspektywy. Jestesmy bytami duchowymi, ktore pojawily sie na tym swiecie, by podnosic poziom swej energii. A jednak wiekszosc rzeczy, ktore tu znajdujemy, sluzy glownie zmyslowym przyjemnosciom i rozrywce, i wiekszosc zywi sie nasza energia i popycha nas ku fizycznemu rozkladowi. Jesli ktos naprawde wierzy, ze jest bytem energetycznym, to musi zmniejszyc swoj dostep do tych pokus... Kiedy spojrzysz wstecz na ewolucje, zobaczysz, ze od samego poczatku musielismy probowac roznego pozywienia metoda prob i bledow, i zrozumiec, ktore pokarmy sa dla nas dobre, a ktore nas zabijaja. Zjesz te rosline, przezyjesz, zjesz tamta umrzesz. W tym momencie ewolucji zrozumielismy, co nas fizycznie zabija, ale dopiero teraz zaczynamy zdawac sobie sprawe, jakie jedzenie moze nam zapewnic dlugowiecznosc i wysoki poziom energii, a jakie nas po prostu "zuzywa". Przerwal na chwile, jakby chcial sie upewnic, czy go rozumiem. -W Shambhali to rozumieja. Wiedza, kim naprawde jestesmy jako ludzie. Wygladamy, jakbysmy skladali sie jedynie z materii, z ciala i krwi, ale w gruncie rzeczy jestesmy przeciez zbiorem atomow! Czysta energia! Wasza zachodnia nauka potwierdzila ten fakt. Kiedy spojrzymy na poziom atomow, najpierw widzimy czasteczki, a potem, na wyzszych poziomach, nawet te czasteczki znikaja i zostaje czysta energia, ktora wibruje na pewnych czestotliwosciach. I jesli z tej perspektywy spojrzymy na to, co jemy, zrozumiemy ze to, co wkladamy do naszego ciala, bezposrednio wplywa na poziom owych wibracji. Niektore pokarmy podwyzszaja energie i wibracje, a inne zmniejszaja. Prawda jest tak prosta... Wszystkie choroby sa skutkiem spadku poziomu wibracji, a kiedy energia spada do pewnego poziomu, istnieja naturalne sily, ktore sa tak zaprogramowane, by niszczyc nasze ciala. Spojrzal na mnie tak, jakby powiedzial cos niezwykle glebokiego. -Masz na mysli, niszczyc fizycznie? - spytalem. -Oczywiscie. Spojrz na to znow z szerszej perspektywy. Kiedy cos umiera, pies potracony przez samochod albo czlowiek po dlugiej chorobie, poszczegolne komorki ciala natychmiast traca swoje wibracje i chemicznie staja sie bardzo kwasne. Ten poziom zakwaszenia jest z kolei sygnalem dla mikrobow, ktore mamy na ziemi, dla wirusow, dla bakterii i grzybow, ze nadszedl czas, by zdekomponowac te materie. To jest ich zadanie w swiecie fizycznym, po to istnieja. By zwrocic fizyczne cialo ziemi. Powiedzialem wczesniej - ciagnal - ze kiedy przez to, co jemy, spada poziom energii w naszych cialach, to czyni nas podatnymi na choroby. To dziala w ten sposob: kiedy cos jemy, pozywienie zostaje strawione, przechodzi przez procesy metabolizmu, a w naszym ciele pozostaja odpady. Te odpady maja albo odczyn zasadowy, albo kwasny, to zalezy od pokarmu. Jesli jest to odczyn alkaliczny, czyli zasadowy, nasz organizm bardzo latwo sie ich pozbywa i zuzywa przy tym niewiele energii. Jednak jesli te odpady sa kwasne, to system krwionosny i limfatyczny ma wielkie problemy, by je usunac, zostaja wiec jako zlogi w naszym organizmie, przyjmuja krystaliczne formy o niskiej wibracji, tym samym tworza blokady i obnizaja poziomy wibracji naszych komorek. Im wiecej w ciele takich kwasnych odpadow, tym bardziej kwasne staja sie cale tkanki. I zgadnij, co wtedy? - Rzucil mi znow to swoje dramatyczne spojrzenie. - Pojawia sie taki czy inny mikrob i od razu wyczuwa ten caly kwas i mowi sobie "O! To cialo jest gotowe, zeby je rozlozyc!" Pojmujesz to? Kiedy jakikolwiek organizm umiera, bardzo szybko materia staje sie wysokokwasowa i zostaje skonsumowana, rozlozona przez mikroby. Jesli za zycia zaczynamy przypominac taka kwasna materie, czy tez stan smiertelny, to stajemy sie celem ataku mikrobow. Wszystkie ludzkie choroby to wlasnie skutek takich atakow. Musialem przyznac, ze to, co mowil Hanh, mialo sens. Jakis czas temu w Internecie natknalem sie na naukowe materialy o odczynie ph naszego ciala. Co wiecej, jakby intuicyjnie sam o tym wiedzialem. -Twierdzisz wiec, ze to, co jemy, bezposrednio moze nas narazac na choroby? - spytalem. -Tak, nieodpowiednie jedzenie moze obnizyc poziom naszych wibracji do tego stopnia, ze sily natury rozpoczynaja proces przywracania naszego ciala ziemi. -A co z chorobami, ktorych nie wywoluja zadne mikroby? -Wszystkie choroby tak czy inaczej pojawiaja sie poprzez dzialanie mikrobow. To potwierdzaja wlasnie wasze, zachodnie badania. Odkryto rozmaite mikroby, ktore teraz kojarzy sie z zatorami naczyn krwionosnych przy chorobach wiencowych, a nawet z tworzeniem zlosliwych nowotworow. Ale pamietaj, mikroby po prostu robia to, co maja do zrobienia. To dieta moze stworzyc kwasowe srodowisko, ktore jest prawdziwa przyczyna choroby. Zrobil sobie krotka przerwe, ale po chwili znow sie odezwal: -Pomysl nad tym. Musisz to w pelni pojac. My, ludzie, znajdujemy sie albo w stanie zasadowym, alkalicznym, to znaczy mamy wysoka energie, albo jestesmy w stanie kwasowym, ktory daje sygnal zyjacym w nas mikrobom, albo tym w najblizszym otoczeniu, ze jestesmy gotowi do rozkladu. Choroba to doslownie gnicie jakiejs czesci naszego ciala, bo mikroby dostaly sygnal, ze jest to juz martwa materia. Znow spojrzal na mnie, jakby dzielil sie waznym sekretem. -Przepraszam, ze mowie tak bez ogrodek. Ale nie mamy zbyt wiele czasu. Jedzenie, ktore spozywamy, decyduje o tym, w ktorym z tych stanow jestesmy. Zwykle pokarmy, ktore pozostawiaja najwiecej kwasowych odpadow, sa ciezkie, przegotowane, zmienione chemicznie, slodkie. Na przyklad miesa, slodycze, maki, makarony, alkohol, kawa, a nawet slodsze owoce. Pokarmy zasadowe sa zwykle bardziej zielone, swiezsze i bardziej "zywe", jak na przyklad swieze warzywa, jarzyny, salaty czy rosliny straczkowe, owoce takie jak awokado, pomidory, grejpfruty, cytryny. To bardzo proste. Jestesmy energetycznymi bytami w energetycznym swiecie. Wy, tam na Zachodzie, mogliscie dorastac, myslac, ze gotowane czy smazone mieso, albo chemicznie zmienione i przetworzone jedzenie jest dla was dobre. Ale teraz juz wiadomo, ze taka zywnosc tworzy srodowisko powolnego rozkladu, ktore z czasem zbiera swoje zniwo... Wszystkie straszne choroby, ktore przesladuja ludzkosc: arterioskleroza, wylewy, artretyzm, AIDS, a zwlaszcza nowotwory istnieja dlatego, ze zanieczyszczamy nasze ciala, co z kolei sygnalizuje mikrobom, ze jestesmy gotowi do rozkladu, dekompozycji, do smierci. Zawsze sie zastanawiano, dlaczego niektorzy ludzie narazeni na dzialanie tych samych mikrobow nie zapadaja na takie same choroby co inni. Roznica polega na innym srodowisku wewnatrz ich ciala. Dobra wiadomosc jest taka, ze nawet jesli mamy wysoki odczyn kwasowosci w organizmie i zaczynamy sie rozkladac, to mozna ten proces odwrocic, jesli poprawimy sposob zywienia, zmienimy odczyn na zasadowy i tym samym podwyzszymy poziom energetycznych wibracji. Teraz mowiac, wymachiwal rekoma, wzrok mu plonal, co chwila mrugal z przejecia. -Jesli chodzi o zasady utrzymania zdrowego, pelnego energii ciala, to ciagle tkwimy w sredniowieczu! Istoty ludzkie powinny zyc ponad sto piecdziesiat lat. Ale jemy w ten sposob, ze natychmiast zaczynamy sami siebie niszczyc. Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ludzi, ktorzy na twoich oczach sie rozkladaja! Jednak wcale nie musi tak byc. - Zatrzymal sie, by nabrac powietrza. - W Shambhali jest zupelnie inaczej. Po chwili Hanh zaczal przechadzac sie wokol mnie, znow z uwaga ogladajac moje cialo. -No wiec teraz juz wiesz - zakonczyl. - Legendy mowia, ze ludzie najpierw poznaja prawdziwa nature pozywienia i naucza sie, co powinni jesc. Potem, jak mowia legendy, bedziemy mogli w pelni sie otworzyc na wewnetrzne zrodla energii, ktore jeszcze bardziej podniosa nasze wibracje. - Znow usiadl na krzesle przy stole i spojrzal na mnie. - Bardzo dobrze znosisz wysokosc, na ktorej jestesmy, ale mimo to chcialbym, zebys teraz odpoczal. -To by bylo mile - powiedzialem. - Jestem wykonczony. -Tak - przyznal Yin. - Mielismy bardzo dlugi dzien. -Upewnij sie, zeby oczekiwac snu - powiedzial Hanh, prowadzac mnie do sypialni. -Oczekiwac snu? -O tak, masz wiecej mocy, niz myslisz. Rozesmialem sie. Obudzilem sie nagle i spojrzalem przez okno. Slonce stalo juz wysoko na niebie. Nie mialem snow. Wlozylem buty i poszedlem do saloniku. Hanh i Yin siedzieli przy stole i rozmawiali. -Jak spales? - spytal Hanh. -W porzadku - odparlem i opadlem na wolne krzeslo. - Ale nie mialem snow, a przynajmniej ich nie pamietam. -To dlatego, ze masz za malo energii - powiedzial Hanh troche nieobecnym glosem, bo znow intensywnie wpatrywal sie w moje cialo. Zauwazylem, ze skupia sie szczegolnie na tym, w jaki sposob siedze. -Na co teraz patrzysz? - spytalem. -Czy zawsze w ten sposob wstajesz rano? - odpowiedzial pytaniem. Podnioslem sie z krzesla. - O co chodzi? -Po przebudzeniu trzeba najpierw obudzic swoje cialo i zaczac akceptowac energie, zanim zrobi sie cokolwiek innego. Hanh stanal naprzeciw mnie w szerokim rozkroku z dlonmi na biodrach. Szybko zsunal stopy razem i uniosl ramiona. Cale jego cialo unioslo sie jednym plynnym ruchem, az stal na czubkach palcow z rekoma wyprostowanymi nad glowa i zlaczonymi dlonmi. Zamrugalem. W ruchu jego ciala bylo cos niezwyklego, ale nie moglem sobie uswiadomic, co. Wydawalo sie, jakby unosil sie nad ziemia, w ogole nie uzywajac miesni. Trudno mi bylo skupic na nim wzrok. Kiedy znow odzyskalem ostrosc widzenia, Hanh stal z promiennym, szerokim usmiechem. I znow jego cialo wykonalo kilka niezwykle plynnych ruchow, jakby szedl, a moze plynal w moim kierunku. Znow zamrugalem. -Wiekszosc ludzi budzi sie powoli - powiedzial Hanh. - A potem sie snuja i w koncu dodaja sobie sily filizanka kawy lub herbaty. Ida do pracy, w ktorej znow sie snuja, albo uzywaja tylko niektorych partii swoich miesni. Wzorce sie ustalaja, i tak, jak powiedzialem, na drodze, ktora przez nasze ciala plynie energia, tworza sie blokady. Zeby pobierac cala dostepna energie, musisz sie najpierw upewnic, ze twoje cialo jest calkowicie otwarte. Robisz to, poruszajac kazdym miesniem, co rano zaczynajac od centrum ciala. Wskazal na punkt tuz ponizej swojego pepka. - Jesli skupisz sie na ruchu od tego miejsca, to twoje miesnie beda wolne, by moc dzialac na najwyzszym poziomie koordynacji. To podstawowa zasada wszystkich sztuk walki i sztuki tanca. Mozesz nawet stworzyc swoje wlasne ruchy. To powiedziawszy, rozpoczal serie ruchow, ktorych nie widzialem wczesniej nigdy w zyciu. Przypominalo to uklady, jakie mozna zaobserwowac w tai chi. Hahn wykonywal teraz jakas bardzo skomplikowana odmiane tych ruchow. -Twoje cialo - rzucil - samo bedzie wiedzialo, jak sie poruszac, zeby sie rozluznic i zlikwidowac swoje blokady. Stanal na jednej nodze, pochylil sie do przodu i wykonal zamach rekoma, jakby gotowal sie do rzutu pileczka softballowa, tyle ze w czasie tego ruchu jedna z jego dloni omal nie dotknela podlogi. A potem wykonal w miejscu szybki obrot na drugiej nodze. Nie zauwazylem, jak zmienia sie jego srodek ciezkosci, znow mialem wrazenie, jakby plynal w powietrzu. Potrzasnalem glowa i probowalem skupic wzrok, ale on nagle znieruchomial, jakby fotograf zatrzymal jego ruch w stop-klatce. Wydawalo sie to fizycznie niewykonalne. W nastepnej chwili znow szedl w moim kierunku. -Jak ty to robisz? - spytalem. -Zaczynalem powoli, pamietalem o podstawowych zasadach. Jesli twoj ruch zaczyna sie od srodka ciala, a ty oczekujesz, ze energia przez ciebie przeplynie, to bedziesz sie poruszac z coraz wieksza i wieksza lekkoscia. Oczywiscie, zeby to opanowac, musisz umiec sie otwierac na cala boska energie, ktora w tobie jest. - Zamilkl i spojrzal na mnie. - Czy dobrze pamietasz swoje mistyczne doswiadczenie? Pomyslalem znow o Peru i przezyciach na gorskim szczycie. -Dosc dobrze, tak mi sie wydaje. -To swietnie, wyjdzmy na dwor. Yin dolaczyl do nas z usmiechem. Wyszlismy za Hanhem do niewielkiego ogrodka, po kilku schodach dotarlismy na otwarta przestrzen porosnieta brazowa trawa. Bylo tu tez kilka wielkich, postrzepionych glazow. Skaly mialy na sobie niezwykle ciekawy desen czerwonych i brazowych paskow i plam. Przez dziesiec minut Hanh prowadzil mnie przez kilka ruchow, ktore sam wykonywal wczesniej, a potem wskazal mi miejsce, zebym usiadl na ziemi. Sam usiadl po mojej prawej rece. Yin przysiadl za nami. Poranne slonce obmywalo cieplym, zoltym swiatlem gorskie szczyty widoczne w oddali. Uderzylo mnie ich piekno. -Legendy mowia - zaczal Hanh - ze otwieranie sie na wyzsza energie to umiejetnosc, ktora w pewnym momencie posiada wszyscy ludzie. To sie zacznie od wiedzy, ze taki poziom swiadomosci jest mozliwy do osiagniecia. Wtedy przejdziemy do zrozumienia wszystkich faktow zwiazanych z pielegnowaniem i utrzymywaniem wyzszych poziomow energii. - Przerwal i spojrzal na mnie. - Ty juz znasz podstawy, ale musisz rozwinac swoje zmysly. Legendy mowia, ze najpierw trzeba sie uspokoic i rozejrzec wokol siebie. Wiekszosc z nas rzadko sie dokladnie przyglada temu, co nas otacza. Otoczenie jest zwykle jedynie tlem dla tego, co akurat zaprzata nasz umysl. Musimy pamietac, ze wszystko we wszechswiecie zyje, jest pelne duchowej energii i jest czescia Boga. Musimy swiadomie poprosic o polaczenie z tym boskim zrodlem wewnatrz nas. Jak juz wiesz, oznaka tego, ze laczymy sie z ta energia, jest poczucie piekna. Zadawaj sobie zawsze pytanie: Jak pieknie wszystko wyglada? Niewazne, jakie sie wydaje na poczatku, zawsze mozemy ujrzec wiecej piekna, jesli sprobujemy. Poziom piekna, ktore widzimy, jest miara boskiej energii, ktora otrzymujemy. Hanh dal mi troche czasu, bym patrzyl, naprawde patrzyl na wszystko, co mnie otacza. -Kiedy juz zaczniemy ustanawiac polaczenie - powiedzial po chwili - i doswiadczac wewnatrz siebie boskiej energii, wszystko, co dostrzegamy, wydaje sie miec mocniejsza obecnosc. Zauwazamy wyjatkowe ksztalty i kolory poszczegolnych rzeczy. Kiedy tak sie stanie, mozemy wdychac jeszcze wiecej energii. Bo widzisz, w rzeczywistosci ta energia pochodzi nie tylko z tego, co nas otacza, choc oczywiscie mozna wchlaniac ja bezposrednio z niektorych roslin czy swietych miejsc. Swieta energia pochodzi glownie z polaczenia sie z tym, co boskie w nas samych. Wszystko wokol, i to, co stworzyla natura, i to, co stworzyl czlowiek, czyli kwiaty, skaly, trawa, gory, sztuka, juz jest majestatycznie piekne i obecne w sposob, ktorego czlowiek nie jest w stanie odebrac. Kiedy otwieramy sie na boska energie, jedynie podnosimy swoje wibracje. Dzieki temu podnosimy tez mozliwosci swojej percepcji, zeby moc ujrzec swiat taki, jaki rzeczywiscie jest. Rozumiesz to? Ludzie juz zyja w swiecie niebywalej pieknosci, koloru, formy. Niebo jest wlasnie tutaj. My tylko nie potrafilismy jeszcze dostatecznie otworzyc sie na energie, by to zobaczyc. Sluchalem go zafascynowany. Teraz bylo to dla mnie jasniejsze niz kiedykolwiek wczesniej. -Skup sie na pieknie - polecil Hanh - i zacznij wdychac w siebie energie. Wzialem gleboki oddech. -A teraz, oddychajac, zauwaz, czy piekno nie staje sie wyrazistsze... Znow spojrzalem na skaly i gory i ku mojemu zaskoczeniu dopiero teraz spostrzeglem, ze najwyzszy ze szczytow widocznych w oddali to Mount Everest. Z jakiegos powodu wczesniej nie rozpoznalem jego ksztaltu. -Tak, tak dobrze, patrz na Everest - prowadzil mnie Hanh. Kiedy wpatrywalem sie w masyw, zauwazylem tez, ze pokryte sniegiem skalne tarasy maja ksztalt schodow, ktore prowadza na szczyt w ksztalcie korony. To jeszcze wyostrzylo moja percepcje i w tej chwili najwyzsza gora swiata wydala mi sie bardzo bliska, byla jakby czescia mnie, tak jakbym mogl wyciagnac reke i jej dotknac. -Ciagle oddychaj - przypomnial Hanh. - Twoje wibracje i percepcja jeszcze sie podniosa. Wszystko stanie sie jasne; blyszczace, jakby rozswietlone od srodka. Wzialem kolejny oddech i zaczalem sie fizycznie czuc lzejszy. Bez trudu calkowicie wyprostowalem plecy. To nie do wiary, ale czulem sie dokladnie tak, jak podczas mojego doswiadczenia w Peru! Hanh kiwal glowa z aprobata. - Pamietaj, twoja umiejetnosc postrzegania i odbierania piekna to znak, ze wypelnia cie boska energia. Ale sa tez inne znaki... Poczujesz sie lzejszy. Energia przeplynie przez ciebie i uniesie cie tak, jak sam powiedziales, jakby lina ciagnela cie do gory... Poczujesz tez glebsza madrosc, wiedze o tym, kim jestes i co robisz. Otrzymasz intuicje i sny o tym, co cie czeka na sciezce zycia. - Zamilkl i spojrzal na moje cialo. Siedzialem prosto bez najmniejszego wysilku. - A teraz przejdziemy do czesci najwazniejszej - powiedzial Hanh. - Musisz sie nauczyc, jak utrzymywac te energie, jak sprawic, by wciaz przez ciebie plynela. Tutaj musisz uzyc mocy swoich oczekiwan, mocy energii swojej modlitwy. I znow pojawilo sie to slowo "oczekiwanie". Nigdy wczesniej nie slyszalem, by uzywano go w takim kontekscie. -Ale jak mam to zrobic? - spytalem zbity z tropu. Moje cialo stracilo energie, a ksztalty i kolory wokol pobladly. Hanh wybuchnal glosnym smiechem. Kilka razy probowal sie powstrzymac, ale w koncu zatoczyl sie na trawe i skrecal w nie kontrolowanych spazmach. Pare razy udalo mu sie odzyskac powage, ale kiedy tylko na mnie spojrzal, natychmiast znow zaczynal sie smiac. Slyszalem tez, jak za moimi plecami chichocze Yin. W koncu Hanh wzial kilka glebokich oddechow i po chwili sie uspokoil. -Bardzo cie przepraszam - powiedzial. - Ale miales tak niesamowicie komiczna mine! Ty naprawde nie wierzysz, ze masz jakakolwiek moc, prawda? -Nie o to chodzi - zaprotestowalem. - Nie wiedzialem tylko, co masz na mysli przez "oczekiwania". Hanh wciaz sie usmiechal. - Przeciez zawsze masz w sobie jakies oczekiwania wobec zycia, prawda? No chocby to, iz spodziewasz sie, ze slonce wzejdzie. Spodziewasz sie, ze twoja krew bedzie krazyc, tak? -Oczywiscie. -Coz, ja tylko prosze, zebys stal sie swiadomy swoich oczekiwan. To jedyny sposob, zeby utrzymac i poszerzyc ten wyzszy poziom energii, ktorego wlasnie doswiadczyles. Musisz sie nauczyc, by oczekiwac tego poziomu w swoim zyciu. Trzeba to robic z premedytacja, swiadomie. To jedyny sposob, by osiagnac Pierwsze Rozwiniecie energii. Chcesz znowu sprobowac? Odwzajemnilem jego usmiech i spedzilismy kilka minut, znow oddychajac i nabudowujac energie. Kiedy widzialem juz wyzszy poziom piekna, do ktorego doszedlem wczesniej, dalem Hanhowi znak skinieniem glowy. -Teraz - powiedzial - musisz oczekiwac, ze energia, ktora cie wypelnia, dalej bedzie cie wypelniac i wyplywac z ciebie we wszystkich kierunkach. Zwizualizuj sobie, ze tak sie dzieje. Staralem sie utrzymac poziom energii tak, jak mowil Hanh. -A to wyplywanie? - spytalem. - Skad mam wiedziec, ze to sie naprawde dzieje? -Sam to poczujesz. Na razie tylko wizualizuj. Wzialem kolejny oddech i wyobrazilem sobie, ze energia wypelnia mnie, a potem emanuje we wszystkie strony swiata. -Wciaz nie wiem, czy to sie naprawde dzieje - powtorzylem. Hanh spojrzal na mnie z lekka niecierpliwoscia. - Wiesz, ze energia z ciebie wyplywa, bo sie utrzymuje, to znaczy kolory i ksztalty wciaz widzisz wyrazniej, czujesz, jak energia cie wypelnia, a potem sie przelewa i wyplywa na zewnatrz. -Ale jakie to uczucie? - spytalem. Spojrzalem znow na gory, wyobrazajac sobie, ze strumien energii emanuje ze mnie w ich kierunku. Nadal byly piekne, ale teraz staly sie tez niezwykle pociagajace. I wtedy poczulem niesamowity przyplyw emocji, przypomnialem sobie, co dokladnie czulem w Peru. Hanh pokiwal glowa. -Oczywiscie! - powiedzialem. - Oznaka tego, ze energia wyplywa, jest uczucie milosci! Hanh usmiechnal sie szeroko. - Tak, milosc jest uczuciem, ktore pozostaje z toba tak dlugo, jak energia twojej modlitwy emanuje na swiat. Musisz pozostawac w stanie milosci. -To raczej idealistyczne podejscie dla zwyklego czlowieka -powiedzialem. Hanh zachichotal. - Ale ja cie nie ucze, jak byc zwyklym czlowiekiem. Ja ci mowie, jak byc na skraju ewolucyjnego skoku. Ja ci mowie, jak byc bohaterem. Pamietaj, ze musisz oczekiwac, iz boska energia wypelni cie i wyplynie z ciebie jak z naczynia, ktore sie przelewa. Kiedy stracisz polaczenie, przypomnij sobie to uczucie milosci. Staraj sie swiadomie przywolac ten stan. - Znow zamrugal oczami. - Twoje oczekiwania to klucz do tego, czy uda ci sie utrzymac to doswiadczenie. Musisz najpierw sobie zwizualizowac, ze tak sie dzieje. Musisz wierzyc, ze bedzie ci ono dostepne w kazdej sytuacji. To oczekiwanie i doswiadczenie nalezy pielegnowac i powtarzac kazdego dnia. Skinalem glowa. -A teraz - powiedzial - czy rozumiesz wszystkie kroki, o ktorych mowilem? Zanim zdazylem odpowiedziec, ciagnal dalej: -Kluczem do tego jest sposob, w jaki sie budzisz rano. To dlatego kazalem ci isc spac, zebym mogl zobaczyc, jak wstajesz. To trzeba robic swiadomie, z dyscyplina. Budz swoje cialo na przyplyw energii w taki sposob, jak ci pokazalem. Zaczynaj ruch z centrum ciala, natychmiast czuj energie. Oczekuj jej natychmiast. Poza tym jedz tylko pozywienie, ktore jest wciaz zywe, a po niedlugim czasie wewnetrzna boska energia z wieksza latwoscia bedzie wypelniac twoja istote. Codziennie poswiec czas, by nasycic sie ta energia. Budz sie ruchem. Pamietaj o wszystkich oznakach. Wizualizuj, ze przepelnia cie energia, a potem, ze wyplywa z ciebie na swiat. Rob to, a osiagniesz Pierwsze Rozwiniecie. Bedziesz wtedy w stanie nie tylko doswiadczac energii od czasu do czasu, ale pielegnowac ja i utrzymywac na wyzszym poziomie. Sklonil sie nisko i nie mowiac nic wiecej, odszedl w kierunku domu. Yin i ja ruszylismy za nim. Kiedy weszlismy, Hanh juz szykowal prowiant i ukladal go w duzym koszu. -A co z przejsciem? - spytalem. Spojrzal na mnie uwaznie. - Jest wiele przejsc. -Chcialem zapytac, czy wiesz, gdzie mozemy znalezc wejscie do Shambhali? -Na razie poznales jedno Rozwiniecie swojej energii modlitwy. Teraz musisz sie nauczyc, co robic z ta energia, ktora z ciebie wyplywa. A jestes bardzo uparty, do tego podatny na strach i gniew. Bedziesz musial sie uporac z tymi emocjami, zanim dostaniesz sie w ogole w poblize Shambhali. To mowiac, Hahn skinal na Yina, wreczyl mu koszyk, a potem wyszedl do drugiego pokoju. swiadoma czujnosc Podszedlem do dzipa. Czulem sie wspaniale. Powietrze bylo rzeskie, a szczyty gorskie widoczne z kazdej strony wciaz wydawaly sie jasniec. Obaj wsiedlismy do samochodu i Yin ruszyl. -Wiesz, gdzie teraz jechac? - spytalem. -Wiem, ze musimy sie kierowac na polnocny zachod Tybetu. Wedlug legend tam jest najblizsze przejscie. Lama Rigden powiedzial, ze ktos musi nam je wskazac. - Yin zamilkl i spojrzal na mnie uwaznie. - Juz czas, zebym ci powiedzial o moim snie... -Tym, o ktorym wspominal lama Rigden? - spytalem. - O tym snie, ktory byl o mnie? -Tak, w tym snie razem podrozujemy przez Tybet i szukamy przejscia, ale nie mozemy go znalezc. Jedziemy bardzo daleko, krecimy sie w kolko, w koncu sie gubimy. Jednak w chwili najwiekszego zwatpienia spotykamy kogos, kto wie, gdzie powinnismy pojechac. -I co dalej? -Sen sie skonczyl. -A kim byla ta osoba? Czy to byl Wil? -Nie, nie wydaje mi sie. -A jak myslisz, co ten sen oznacza? -Oznacza, ze musimy byc bardzo czujni. Przez kilka chwil jechalismy w milczeniu, potem spytalem: - Czy w polnocno-zachodnim Tybecie stacjonuje wielu chinskich zolnierzy? -Zazwyczaj nie - odparl Yin. - Z wyjatkiem granicy i baz wojskowych. Problemem bedzie przejechanie najblizszych trzystu czy czterystu mil, zeby minac Mount Kailash i jezioro Manasarovar. Tam jest kilka wojskowych posterunkow. Cztery godziny jechalismy bez przeszkod, troche po kamienistych drogach, troche po ubitych traktach. Bez problemu dotarlismy do Sagi i wjechalismy, jak powiedzial Yin, na poludniowa droge prowadzaca do zachodniego Tybetu. Mijalismy glownie duze ciezarowki transportowe albo miejscowych Tybetanczykow w starych samochodach lub na wozach. Na postojach dla ciezarowek zauwazylem kilku obcokrajowcow, autostopowiczow. Po kolejnej godzinie jazdy Yin skrecil z glownej szosy na droge, ktora wygladala na trakt dla koni. Dzip podskakiwal i przechylal sie w glebokich koleinach. -Zwykle na szosie stoi w tym miejscu chinski patrol - wytlumaczyl Yin. - Musimy go objechac. Wjezdzalismy na spore wzniesienie, a kiedy juz bylismy niemal na szczycie, Yin zatrzymal samochod i podprowadzil mnie na skraj urwiska. Pod nami, kilkaset stop w dole moglem dostrzec dwie duze wojskowe ciezarowki z chinskimi znakami. Prawie tuzin zolnierzy stalo przy drodze. -Niedobrze - powiedzial Yin. - Na tym skrzyzowaniu zazwyczaj stoi tylko kilku zolnierzy. Byc moze wciaz nas szukaja. Staralem sie nie dopuscic do siebie strachu i utrzymac wysoki poziom energii. Wydalo mi sie, ze kilku zolnierzy podnioslo glowy i spogladaja w nasza strone, wiec przywarlem nisko do ziemi. -Cos sie dzieje - szepnal Yin. Kiedy znow spojrzalem na droge, wojskowi przeszukiwali samochod terenowy, ktory wlasnie nadjechal. Jasnowlosy mezczyzna w srednim wieku stal z boku i odpowiadal na ich pytania. W samochodzie byla jeszcze jedna osoba. Ledwo slyszelismy, jak blondyn zwracal sie do niej w jakims europejskim jezyku, wydawalo mi sie, ze w holenderskim. -Dlaczego ich zatrzymano? - spytalem Yina. -Nie wiem. Moze nie maja odpowiednich zezwolen, a moze zadali nieodpowiednie pytanie... Ociagalem sie, zalujac, ze nie moge im pomoc. -Prosze cie - szepnal Yin - musimy jechac. Wrocilismy do dzipa i Yin ostroznie zjechal w dol druga strona wzgorza. Tu wjechalismy na kolejny waski trakt i skrecilismy w prawo, oddalajac sie od skrzyzowania, ale wciaz trzymalismy sie kierunku na polnocny zachod. Przejechalismy ta droga kolejne piec mil, zanim znow znalezlismy sie na glownej drodze i dotarlismy do Zongba, malego miasteczka, w ktorym bylo kilka hoteli i sklepow. Miasteczko bylo pelne ludzi. Chodzili, prowadzili jaki i inne zwierzeta, obok nas przejechalo kilka duzych, terenowych samochodow. -Tutaj jestesmy tylko kolejnymi pielgrzymami, ktorzy jada na Mount Kailash - powiedzial Yin. - W tlumie bedziemy mniej widoczni. Nie bylem jednak spokojny. Rzeczywiscie, jakies pol mili dalej chinski wojskowy samochod wjechal na droge tuz za nami. Poczulem kolejne uklucie strachu. Yin skrecil w boczna uliczke, wojskowy lazik wyprzedzil nas, pojechal prosto i zniknal nam z oczu. -Musisz byc silny - powiedzial Yin. - Czas, zebys sie nauczyl Drugiego Rozwiniecia. Przeprowadzil mnie kolejny raz przez Pierwsze Rozwiniecie, az do momentu, kiedy moglem juz zwizualizowac i poczuc energie emanujaca ze mnie na zewnatrz. -Teraz, kiedy energia z ciebie wyplywa, musisz tak ustawic to pole energii, by wywolalo konkretny efekt. Ta uwaga mnie zafascynowala. - Ustawic pole? -Tak. Mozemy skierowac swoje pole energetyczne, by wplywalo na swiat w okreslony sposob. Robimy to, wykorzystujac swoje oczekiwania. Juz raz to zrobiles, pamietasz? Hanh uczyl cie, bys oczekiwal, ze energia bedzie z ciebie emanowala. Teraz musisz "ustawic" swoje pole na inne oczekiwania i zrobic to z pelna kontrola i dyscyplina. Inaczej cala twoja energia bardzo szybko moze zostac zniszczona przez strach i zlosc. Spojrzal na mnie z takim smutkiem, jakiego jeszcze u niego nie widzialem. -Co sie stalo? - spytalem. -Kiedy bylem maly, widzialem jak chinski zolnierz morduje mojego ojca. Od tego czasu bardzo sie ich boje i z calego serca ich nienawidze. I musze ci cos wyznac, sam jestem w polowie Chinczykiem... To jest dla mnie najgorsze. To wlasnie wspomnienia i poczucie winy niszcza moja energie tak, ze zwykle spodziewam sie najgorszego. Przekonasz sie, ze na tych wyzszych poziomach energetycznych nasze pola modlitwy dzialaja bardzo szybko i sprowadzaja dokladnie to, czego oczekujemy. Jesli sie boimy, sprowadzaja to, czego sie boimy. Kiedy nienawidzimy, przynosza to, co jest powodem nienawisci... Na szczescie, kiedy wpadniemy w takie negatywne oczekiwania, nasze pola modlitwy rozpraszaja sie dosc szybko, bo tracimy wtedy polaczenie z boskim zrodlem energii i juz nie emanuje z nas milosc. Mimo to oczekiwanie pelne leku moze wciaz miec wielka moc. To dlatego musisz koniecznie kontrolowac swoje mysli i to, czego sie spodziewasz, oraz swiadomie ustawiac swoje pole. Usmiechnal sie w koncu i dodal. - Poniewaz ty nie nienawidzisz chinskiego wojska tak bardzo jak ja, masz przewage. Ale i tak jest w tobie wiele strachu i zdaje mi sie, ze jestes tez zdolny do wielkiego gniewu... dokladnie jak ja. Moze dlatego jestesmy razem... Ruszylismy. Patrzylem wprost na droge i rozmyslalem o tym, co powiedzial Yin. Nie wierzylem, ze nasze mysli moga miec taka moc. Przerwalo mi nagle szarpniecie dzipem. Yin zahamowal i stanal przed rzedem zakurzonych budynkow. -Dlaczego stajesz? - spytalem. - Czy w ten sposob nie zwrocimy na siebie uwagi? -Tak - odparl. - Ale musimy zaryzykowac. Wojsko ma wszedzie szpiegow, nie mamy jednak wyboru. Nie jest bezpiecznie zapuszczac sie do zachodniego Tybetu tylko jednym samochodem. Nie ma tam gdzie zrobic napraw, gdyby cos wysiadlo. Musimy znalezc jeszcze kogos, kto z nami pojedzie. -A jesli na nas doniosa? Yin spojrzal na mnie przerazony. - Tak sie nie stanie, jesli znajdziemy wlasciwych ludzi. Uwazaj na swoje mysli! Mowilem ci, ze musimy wokol siebie zbudowac wlasciwe pole. To naprawde bardzo wazne. Chcial juz wysiadac z samochodu, ale sie zawahal. - W tym wzgledzie musisz sobie radzic lepiej ode mnie, bo inaczej nie mamy szans. Skup sie i ustaw swoje pole na rten brel. Przez chwile milczalem. - Rten brel A co to takiego? -To tybetanskie slowo na okreslenie synchronii, jednosci. Musisz ustawic swoje pole tak, by sprowadzic wlasciwe intuicje i zbiegi okolicznosci, ktore nam pomoga. Yin spojrzal szybko na budynek i wysiadl z dzipa. Ruchem dloni pokazal, ze ja mam sie nie ruszac. Czekalem ponad godzine, obserwujac przechodzacych Tybetanczykow. Od czasu do czasu trafial sie ktos, kto wygladal na Hindusa albo Europejczyka. W pewnej chwili wydalo mi sie nawet, ze w oddali dostrzeglem tego Holendra, ktorego widzielismy zatrzymanego przez patrol na skrzyzowaniu. Wytezylem wzrok, ale nie mialem pewnosci, czy to on. Gdzie jest Yin? - zastanawialem sie. Tylko tego brakuje, zebysmy sie znow rozdzielili. Wyobrazilem sobie, ze musze jechac przez to miasto sam, zagubiony, nie majac pojecia co dalej. Co bym wtedy zrobil? W koncu Yin wyszedl na zewnatrz. Zatrzymal sie i przez chwile ostroznie rozgladal na boki, zanim podszedl do dzipa. -Znalazlem dwie osoby, ktore znam - oznajmil, wdrapujac sie za kierownice. - Mysle, ze sie nadaja. - Staral sie mowic z przekonaniem, ale ton glosu zdradzal jego watpliwosci. Uruchomil silnik i ruszylismy. Piec minut pozniej minelismy niewielka restauracje sklecona z falistej blachy. Yin zaparkowal samochod okolo dwustu stop od tej konstrukcji. Znalazl swietna kryjowke za kilkoma starymi cysternami. Bylismy juz teraz na przedmiesciach miasteczka i ulica byla prawie opustoszala. Restauracja skladala sie z jednego pomieszczenia z szescioma chwiejacymi sie stolikami. Waski, wyszorowany do czysta bar dzielil nas od czesci kuchennej, w ktorej pracowalo kilka kobiet. Jedna z nich zauwazyla, ze siadamy i podeszla do stolika. Yin powiedzial cos szybko po tybetansku, zrozumialem slowo oznaczajace zupe. Kobieta skinela glowa i spojrzala na mnie. -To samo - powiedzialem do Yina. Zdjalem kurtke i powiesilem na oparciu krzesla. - A, i jeszcze wode - dodalem. Yin przetlumaczyl, kobieta usmiechnela sie i odeszla. Yin spowaznial. - Czy zrozumiales wszystko, o czym mowilem wczesniej? Musisz koniecznie ustawic pole, ktore sprowadzi wieksza synchronie. Skinalem glowa. - Dobrze, ale jak sie ustawia pole? -Pierwsza rzecz, ktora musisz zrobic, to upewnic sie, ze zbudowales Pierwsze Rozwiniecie. Badz pewien, ze energia cie wypelnia i emanuje na swiat. Sprawdz wszystkie znaki. Potem ustaw swoje oczekiwanie na to, ze ta energia ma byc stala, silna. A teraz musisz zaczac oczekiwac, ze twoje pole modlitwy zadziala tak, ze sprowadzi jedynie wlasciwe mysli i wydarzenia konieczne, by wypelnilo sie twoje prawdziwe przeznaczenie. Zeby ustawic wokol siebie takie pole, musisz sie utrzymywac w stanie ciaglej czujnosci. -Na co mam byc czujny? -Na synchronie. Musisz utrzymywac sie w stanie, w ktorym caly czas szukasz nastepnej wskazowki, informacji, zbiegu okolicznosci, ktory pomoze ci wypelnic przeznaczenie. Czasem synchronia pojawia sie niezaleznie od tego, co robisz, ale mozesz sprawic, by pojawiala sie o wiele czesciej, jesli ustawisz stale pole, wciaz jej oczekujac. Siegnalem do tylnej kieszeni spodni po notes. Choc wczesniej tego nie robilem, teraz pomyslalem, ze powinienem zapisac to, co powiedzial Yin. Wtedy przypomnialem sobie, ze zostawilem notes w samochodzie. -Jest zamkniety - powiedzial Yin, wreczajac mi kluczyki. - Nie odchodz nigdzie dalej. Poszedlem prosto do dzipa i znalazlem notes. Wlasnie mialem wracac, gdy uslyszalem dzwiek samochodow podjezdzajacych pod restauracje. Wycofalem sie z powrotem za cysterny i ostroznie wyjrzalem. Przed restauracja staly dwie szare ciezarowki. Wygladaly na chinskie. Wyszlo z nich pieciu czy szesciu cywili. Weszli do srodka. Ze swojego miejsca moglem przez okna obserwowac wnetrze. Cywile ustawili wszystkich, ktorzy byli w srodku wzdluz sciany i zaczeli ich przeszukiwac. Staralem sie dostrzec Yina, ale nigdzie go nie widzialem. Czyzby zdazyl uciec? Podjechal kolejny samochod i wysiadl z niego wysoki, szczuply oficer w wojskowym mundurze. To z pewnoscia byl dowodca. Przy drzwiach zatrzymal sie, zajrzal tylko do srodka, ale nie wchodzil. Zaczal sie bacznie rozgladac po obu stronach ulicy, jakby cos wyczuwal. Odwrocil sie w moja strone. Szybko przywarlem za cysterna, serce walilo mi w piersiach. Po chwili zaryzykowalem i wyjrzalem. Chinczycy wyprowadzali wszystkich na zewnatrz i kazali im wsiadac do samochodow. Yina miedzy nimi nie bylo. Jedna z ciezarowek odjechala, a oficer mowil cos do pozostalych cywili. Kazal im chyba przeszukac ulice. Znowu sie schowalem i wzialem gleboki oddech. Wiedzialem, ze jesli tu zostane, to tylko kwestia czasu, zanim mnie znajda. Szukajac wyjscia, zauwazylem waska alejke, ktora prowadzila za cysternami na inna ulice. Wskoczylem do dzipa, wrzucilem luz i dzieki lagodnemu spadkowi alejki wjechalem w nia bez uruchamiania silnika. Zaraz za zakretem skrecilem. Wlaczylem silnik, ale nie mialem pojecia, gdzie jechac. Chcialem tylko jak najszybciej znalezc sie jak najdalej od tych Chinczykow. Minalem kilka przecznic i skrecilem w lewo w waska uliczke, przy ktorej stalo juz tylko kilka domow. Jeszcze troche, a zupelnie wyjade z miasta. Po jakiejs mili zjechalem z drogi i zaparkowalem za kilkoma zwalistymi glazami. Kazdy byl wielkosci sporego domku. I co teraz? Bylem zupelnie zagubiony, nie mialem bladego pojecia, gdzie jechac, co robic. Ogarniala mnie wscieklosc i poczucie bezsilnosci. Yin powinien mnie przygotowac na taka mozliwosc. Pewnie w miescie ktos, kogo on zna, mogl mi pomoc, ale jak mialem kogokolwiek znalezc? Na glazie na prawo ode mnie przysiadlo stado wron, a potem nagle poderwaly sie, nadlecialy nad dzipa i zatoczyly kilka kolek, glosno kraczac. Wyjrzalem przez okno. Bylem pewien, ze cos musialo wystraszyc ptaki, ale nikogo nie zauwazylem. Po kilku minutach wrony wciaz kraczac, odlecialy na zachod. Ale jedna zostala. Usiadla na kamieniu i patrzyla w moja strone. To dobrze, pomyslalem. To moze byc znak. Moze powinienem tu zostac, az nie zdecyduje, co dalej robic. Na tylnym siedzeniu znalazlem suszone owoce i kilka krakersow. Jadlem je bezmyslnie, popijajac woda z buklaka. Wiedzialem, ze musze opracowac jakis plan. Przyszlo mi do glowy, zeby pojechac ta droga dalej na zachod, ale zrezygnowalem z tego pomyslu. Zaczynal mnie ogarniac wielki strach i chcialem juz tylko tego, na co bylem zdecydowany od poczatku: zapomniec o calej tej awanturze, dostac sie z powrotem do Lhasy, a potem na lotnisko. Wiedzialem, ze pamietam czesc drogi i zakretow, ale duzej czesci musialbym sie domyslec. Nie moglem uwierzyc, ze w klasztorze lamy Rigdena, a potem w domu Hanha nawet nie sprobowalem zapytac o telefon i zadzwonic do kogos, zeby przygotowac sobie plan odwrotu! Kiedy tak rozmyslalem, serce mi nagle zamarlo. Uslyszalem daleki odglos samochodu nadjezdzajacego w moim kierunku. Najpierw chcialem natychmiast zapalic silnik, wrocic na szose i szybko uciec, ale zdalem sobie sprawe, ze ten pojazd zbliza sie zbyt szybko. Chwycilem wiec w poplochu buklak z woda i torbe zjedzeniem, wyskoczylem z samochodu, podbieglem do najdalszego z glazow i ukrylem sie w miejscu, gdzie sam bylem niewidoczny, ale moglem obserwowac droge. Pojazd zwolnil. Kiedy niemal sie ze mna zrownal, rozpoznalem terenowy samochod wczesniej zatrzymany przez drogowy patrol. Kierowca byl jasnowlosy mezczyzna, ktorego przesluchiwali chinscy zolnierze. Obok niego siedziala kobieta. Zatrzymali samochod i zaczeli rozmawiac. Juz chcialem do nich podejsc, ale natychmiast sparalizowal mnie lek. A jesli zolnierze powiedzieli im o nas i kazali dac sobie znac, gdy tylko nas zobacza? Czy ci ludzie by mnie wydali? Kobieta uchylila drzwi, jakby chciala wysiasc. Wciaz rozmawiali. Czy zauwazyli mojego dzipa? Mysli przelatywaly mi przez glowe jak szalone. Zadecydowalem, ze jesli kobieta podejdzie zbyt blisko, to po prostu poderwe sie i zaczne biec. W ten sposob zobacza tylko dzipa, nie mnie, a ja zdaze stad uciec, zanim nadjada zolnierze. Z ta mysla raz jeszcze spojrzalem na samochod. Oboje patrzyli teraz w kierunku glazow, twarze mieli zafrasowane. Spojrzeli na siebie bez slowa, a potem kobieta zdecydowanym ruchem zatrzasnela drzwi i szybko odjechali na zachod. Widzialem, jak wjezdzaja na niewielkie wzgorze i po chwili znikneli mi z oczu. Poczulem nagly zawod. A moze byli w stanie mi pomoc? Chcialem juz nawet pobiec do dzipa i dogonic ich, ale zrezygnowalem. Lepiej nie kusic losu. Bardziej roztropnie bedzie trzymac sie pierwszego planu i znalezc droge powrotna do Lhasy, a potem do domu. Po polgodzinie wrocilem do dzipa i zapalilem silnik. Wrona, ktora wciaz siedziala na glazie, poderwala sie teraz i kraczac glosno, odleciala w kierunku, gdzie zniknal samochod Holendrow. A ja wybralem kierunek przeciwny i pojechalem z powrotem do miasta. Kilka razy skrecalem w male, boczne uliczki, majac nadzieje ominac glowna szose i restauracje. Przejechalem tak kilka mil i chyba minalem miasto. Znalazlem sie na niewielkim wzgorzu, skad mialem szerszy widok na inne drogi. Zamarlem! Nie tylko w dole, o niecala mile ode mnie, dwunastu zolnierzy blokowalo droge, ale cztery wielkie wojskowe ciezarowki i dwa dzipy jechaly prosto w moim kierunku. Blyskawicznie zawrocilem i pojechalem z powrotem, majac cicha nadzieje, ze mnie nie dostrzegli. Stwierdzilem, ze powinienem jechac jak najdalej na zachod, a potem skrecic na poludnie i dopiero potem na wschod. Moze jest tu na tyle duzo bocznych drog, ze jakos dojade nimi do Lhasy? Przecialem teraz glowna szose i wjechalem w boczna droge. Kierowalem sie na poludnie. Jednak po kolejnym zakrecie zdalem sobie sprawe, ze kompletnie sie pogubilem i jade w zlym kierunku. Niechcacy znow znalazlem sie na glownej szosie. I zanim zdazylem sie zatrzymac i zawrocic, bylem o jakies sto jardow od chinskiego patrolu! Wszedzie bylo pelno zolnierzy. Zjechalem szybko na pobocze, zaciagnalem reczny hamulec, a potem opuscilem sie maksymalnie w dol na siedzeniu. No i co teraz? Wiezienie? Co oni mi zrobia? Czy mysla, ze jestem szpiegiem? Po chwili stwierdzilem z ulga, ze Chinczycy w ogole nie zwracaja na mnie uwagi, chociaz dzip byl doskonale widoczny. Mijaly mnie stare samochody, wozy, a nawet piesi, a zolnierze zatrzymywali wszystkich po kolei i kazali im sie legitymowac, sprawdzali dokumenty, czasem przeszukiwali ludzi i bagaze. A na mnie nie zwracali uwagi! Spojrzalem na prawo i dopiero wtedy zobaczylem, ze w panice zatrzymalem samochod tuz przy podjezdzie, ktory prowadzil do niewielkiego murowanego domu, stojacego kilkaset stop dalej. Po lewej stronie domu byl nieduzy trawnik porosniety bujna, niestrzyzona trawa, a za nim biegla juz inna ulica. W tym momencie nadjechala duza ciezarowka, zatrzymala sie na poboczu tuz przede mna i zaslonila mi widok na patrol. Za chwile niebieska toyota ostro zahamowala przed ciezarowka. Potem uslyszalem glosna rozmowe i krzyki po chinsku. Toyota cofnela, jakby kierowca chcial zawrocic, ale blyskawicznie otoczyli ja zolnierze. Nie widzialem, co sie dzieje, wciaz slyszalem ostre chinskie okrzyki, przerywane pelnymi leku prosbami po angielsku, ale z holenderskim akcentem. -Prosze, nie - blagal glos. - Przykro mi. Jestem tylko turysta, tylko turysta. O, tu mam zezwolenie na jazde po tej drodze. Podjechal jeszcze jeden samochod. Serce podskoczylo mi do gardla. To byl ten sam chinski oficer, ktorego wczesniej widzialem w restauracji. Zsunalem sie jeszcze nizej, prawie pod kierownice, zeby mnie nie zauwazyl, kiedy przechodzil obok. -Pokaz dokumenty! - wrzasnal do Holendra czysta angielszczyzna. W tym momencie cos po prawej stronie zwrocilo moja uwage. Delikatnie wyjrzalem przez okno od strony pasazera. Podjazd przed stojacym w glebi domem zdawal sie skapany w jasnej poswiacie. To bylo identyczne swiatlo jak to, ktore widzialem podczas naszej pieszej ucieczki w gory. Dakini. Dzip stal pochylony, wiec tylko zwolnilem reczny hamulec, delikatnie skrecilem w prawo i zjechalem w dol. Wstrzymalem oddech. Minalem dom, przejechalem przez trawnik i dostalem sie na tylna uliczke. Natychmiast skrecilem w lewo, po jakiejs mili znow w lewo. Teraz wyjezdzalem z miasta ta sama droga, ktora jechalem juz wczesniej. Dziesiec minut pozniej bylem z powrotem przy wielkich glazach i znow zastanawialem sie, co robic. I wtedy w dole szosy, w kierunku zachodnim, znowu uslyszalem glosne krakanie wrony. Tym razem bez namyslu zdecydowalem sie ruszyc w tym kierunku, czyli dokladnie tam, gdzie moglem jechac od samego poczatku. Droga prowadzila dosc ostro w gore, skrecala lukiem i dalej prosto przecinala skalista rownine. Jechalem tak kilka godzin, az popoludniowe swiatlo zaczelo gasnac. Nigdzie nie bylo ani samochodow, ani ludzi, prawie zadnych domow. Pol godziny pozniej zrobilo sie zupelnie ciemno. Zaczalem sie rozgladac za miejscem, gdzie moglbym zjechac na noc. Zauwazylem waska zwirowa droge po prawej stronie glownej szosy. Zwolnilem i lepiej sie jej przyjrzalem. Tuz przy skrecie na te droge cos lezalo. Wygladalo jak porzucone ubranie. Zatrzymalem dzipa i przez okno poswiecilem latarka. To byla kurtka. Moja kurtka! Zostawilem ja w restauracji tuz przed tym, zanim przyjechali Chinczycy. Z usmiechem zgasilem latarke. To Yin musial ja tutaj zostawic. Wysiadlem z samochodu, podnioslem kurtke, a potem z wylaczonymi swiatlami pojechalem dalej zwirowa drozka. Droga wiodla lekko w gore prawie pol mili i dochodzila do niewielkiego domku i obory. Jechalem bardzo ostroznie. Zza plotu przygladalo mi sie ciekawie kilka koz. Na ganku domu zauwazylem mezczyzne siedzacego na stolku. Zatrzymalem dzipa. On wstal. Rozpoznalem sylwetke. To byl Yin. Wyskoczylem z wozu i podbieglem do niego. Zamknal mnie w mocnym uscisku, szeroko sie usmiechal. -Ciesze sie, ze jestes - powiedzial. - Widzisz, mowilem, ze otrzymujesz pomoc. -Prawie mnie zlapali - odparlem. - Ale jak ty sie im wymknales? Na jego twarz powrocil nerwowy wyraz. - Kobiety w restauracji byly bardzo sprytne. Pierwsze zobaczyly Chinczykow i ukryly mnie... w piecu. Tam na szczescie nikt nie zajrzal. -Czy tym kobietom cos grozi? - spytalem. Spojrzal mi w oczy, ale przez dluga chwile nic nie mowil. -Nie wiem - szepnal w koncu. - Wielu ludzi placi wysoka cene za to, ze nam pomagaja. Odwrocil wzrok i wskazal na samochod. - Pomoz mi przyniesc prowiant, przygotujemy cos do jedzenia. Yin rozpalil ogien i dopiero wtedy opowiedzial, ze kiedy Chinczycy juz poszli, wrocil do domu swoich znajomych, a oni podwiezli go do tego starego gospodarstwa i radzili tu zaczekac, az nie zalatwia drugiego samochodu. -Wiedzialem, ze mozesz spanikowac, poddac sie lekowi i starac sie dostac z powrotem do Lhasy - dodal Yin. - Ale wiedzialem tez, ze jesli zdecydujesz sie kontynuowac nasza podroz, to w pewnym momencie postanowisz pojechac znow na polnocny zachod. To jest jedyna droga w tym kierunku, wiec polozylem przy niej twoja kurtke, majac nadzieje, ze to ty pierwszy ja zauwazysz, nie wojsko. -To bylo spore ryzyko - powiedzialem. Skinal tylko glowa i wlozyl warzywa do grubego, mosieznego garnka, w ktorym bylo tylko kilka cali wody. Powiesil garnek na metalowym haku nad ogniem, zeby warzywa doszly na parze. To, ze znow bylem z Yinem, uspokoilo mnie. Kiedy siedzielismy przy palenisku na starych, powyginanych krzeslach, powiedzialem: - Musze ci sie przyznac, ze rzeczywiscie chcialem stad zwiac. Myslalem, ze to moja jedyna szansa na przezycie. Opowiedzialem mu dokladnie wszystko, co sie wydarzylo, wszystko, z wyjatkiem tego, ze na podjezdzie przed domem w miasteczku znow zobaczylem swiatlo. Kiedy mowilem, jak schowalem sie za wielkie glazy i nadjechal terenowy samochod, Yin wyprostowal sie na krzesle. -Jestes pewien, ze to byl ten sam samochod, ktory widzielismy na skrzyzowaniu przy blokadzie? - spytal z niedowierzaniem. -Absolutnie, widzialem ich - potwierdzilem. Yin mial zrozpaczona mine. - Chcesz powiedziec, ze po raz drugi zobaczyles ludzi, ktorych widzielismy wczesniej, i nie porozmawiales z nimi?! - Byl chyba autentycznie zly. - Nie pamietasz, co ci opowiadalem o moim snie, o tym, ze spotykamy w nim kogos, kto moze nam pomoc odnalezc przejscie do Shambhali? -Nie chcialem ryzykowac, przeciez mogli mnie zadenuncjowac - zaprotestowalem. -Co?! - Patrzyl na mnie przez chwile z niedowierzaniem, a potem pochylil sie do przodu i ukryl twarz w dloniach. -Bylem przerazony - tlumaczylem. - Nie moglem uwierzyc, ze sie sam wkopalem w taka sytuacje. Chcialem sie tylko stamtad wydostac. I przezyc. -Posluchaj mnie teraz bardzo uwaznie - powiedzial Yin. - Twoje szanse na wydostanie sie z Tybetu sa w tej chwili naprawde marne. Twoja jedyna szansa na przetrwanie jest dazenie naprzod, a zeby moc to zrobic, musisz po prostu uzywac synchronii. Odwrocilem glowe. Wiedzialem, ze prawdopodobnie ma racje. -Powiedz mi dokladnie, co sie stalo, kiedy ten samochod podjechal - powiedzial Yin cicho. - Kazda twoja mysl, kazdy szczegol. Powiedzialem mu, ze gdy samochod sie zatrzymal, poczulem straszny lek. Opisalem, ze kobieta zachowywala sie tak, jakby chciala wysiasc, ale zmienila zdanie i odjechali. Yin pokiwal glowa ze smutkiem. - Zniszczyles synchronie, niewlasciwie uzywajac swojego pola modlitwy. Nastawiles je na oczekiwania pelne leku, spodziewales sie najgorszego i w ten sposob wszystko zatrzymales. Ucieklem wzrokiem w bok. -Pomysl o tym, co sie dzialo - ciagnal dalej Yin - kiedy uslyszales, ze cos nadjezdza. Miales do wyboru: albo pomyslec o tym jako o potencjalnym zagrozeniu, albo jako o nadchodzacej pomocy. I oczywiscie musiales wziac pod uwage obie mozliwosci. Ale kiedy juz rozpoznales samochod, powinno ci to cos podpowiedziec. Juz sam fakt, ze ten sam pojazd widzielismy wczesniej na skrzyzowaniu, jest bardzo wazny, co wiecej, to przeciez ci sami ludzie stworzyli sytuacje, ktora odwrocila wtedy uwage wojska i pomogla nam uciec. Z tego punktu widzenia oni juz raz ci pomogli i oto nadarzala sie okazja, by znow uzyskac pomoc. Kiwalem glowa. Mial racje. Skopalem to. Yin patrzyl chwile w dal, zatopiony w myslach. Po chwili znow sie odezwal: - Kompletnie straciles swoja energie i pozytywne oczekiwania. Pamietasz, co ci mowilem w restauracji? Ustawianie pola na synchronie to sprawa swiadomego kontrolowania swoich mysli, oczekiwan. Bardzo latwo dyskutowac o synchronii, ale jesli nie uzyskasz takiego stanu umyslu, ze pole modlitwy bedzie ci pomagac, to bedziesz tylko od czasu do czasu dostrzegal przeblyski zbiegow okolicznosci. Nic wiecej. Oczywiscie w niektorych sytuacjach to zupelnie wystarczy i nawet przez pewien czas te zbiegi okolicznosci moga cie prowadzic, ale w pewnym momencie zgubisz droge. Jedynym sposobem, by zapewnic staly poziom synchronii, jest pozostawac w stanie, w jakim twoje pole modlitwy powoduje, ze synchronia plynie w twoim kierunku. I to jest stan swiadomej czujnosci. -Wciaz nie jestem pewien, jak mam osiagnac taki stan umyslu... -W kazdej chwili trzeba wciaz pamietac, by byc czujnym. Trzeba sobie wizualizowac, ze twoja energia jak poslaniec emanuje w swiat i przyciaga do ciebie z powrotem tylko wlasciwe intuicje, wlasciwe zdarzenia. Musisz oczekiwac, ze w kazdej chwili sie wydarza, objawia. Ustawiamy nasze pola na synchronie, bedac czujni i otwarci, zawsze spodziewamy sie kolejnego znaczacego spotkania. Za kazdym razem, kiedy zapominasz utrzymywac ten stan pozytywnego oczekiwania, musisz sam sie na tym przylapac i przypomniec sobie... Ale im dluzej pozostajesz w takim stanie umyslu, tym bardziej podnosi sie poziom synchronii. I w koncu, jesli wciaz utrzymujesz wysoka energie, stan swiadomej czujnosci stanie sie twoim naturalnym nastawieniem do zycia. Legendy mowia, ze wszystkie Rozwiniecia Energii w pewnym momencie stana sie nasza druga natura. Bedziemy je ustawiac co rano tak automatycznie, jak dzisiaj sie ubieramy. To jest miejsce, do ktorego musisz dojsc: stan umyslu, w ktorym przez caly czas masz pozytywne oczekiwania. Przerwal i patrzyl na mnie dluzsza chwile. -Kiedy uslyszales nadjezdzajacy samochod, natychmiast sie wystraszyles. Z tego, co opowiadasz, tych dwoje poczulo, ze powinni sie zatrzymac przy kamieniach, choc prawdopodobnie nie mieli pojecia dlaczego. Ale kiedy calkowicie poddales sie strachowi, myslac, ze oni sa niebezpieczni, twoje pole zadzialalo na zewnatrz i oni odczuli jego skutki. Twoje pole przeniknelo do ich pol energetycznych i wtedy prawdopodobnie poczuli, ze cos jest nie w porzadku, ze cos zle robia, wiec szybko odjechali. To, co mowil Yin, z jednej strony brzmialo nieprawdopodobnie, ale z drugiej czulem, ze to prawda. -Opowiedz wiecej o tym, jak nasze pole wplywa na innych ludzi - poprosilem. Yin potrzasnal glowa. - Za bardzo wybiegasz do przodu. Skutki dzialania naszego pola na innych to juz Trzecie Rozwiniecie. Na razie skup sie na tym, zebys umial ustawic swoje pole na synchronie i nie myslec negatywnie. Masz tendencje do oczekiwania najgorszego. Pamietasz, jak szlismy do lamy Rigdena, a ja zostawilem cie samego? Spotkales wtedy grupe uchodzcow, ktorzy by cie zaprowadzili prosto do klasztoru, gdybys tylko z nimi porozmawial. Ale ty oczywiscie wymysliles sobie, ze oni na pewno na ciebie doniosa. I przegapiles synchronie. Negatywne oczekiwania to juz u ciebie prawie nawyk. Patrzylem na niego bez slowa. Czulem sie zmeczony. Usmiechnal sie i wiecej nie wspominal o moich bledach. Przez wiekszosc wieczoru rozmawialismy o Tybecie, wyszlismy tez na zewnatrz, zeby popatrzec na gwiazdy. Niebo bylo czyste, ale w powietrzu czulo sie przymrozek. Nad nami blyszczaly najjasniejsze gwiazdy, jakie w zyciu widzialem. Powiedzialem o tym Yinowi. -Oczywiscie, ze sa wielkie i jasne - potwierdzil. - Przeciez stoisz na dachu swiata. Nastepnego ranka spalem dlugo, po przebudzeniu wykonalem z Yinem serie cwiczen tai chi. Czekalismy z niecierpliwoscia na znajomych Yina, ale sie nie pojawili. Stwierdzilismy, ze trudno, musimy zaryzykowac i mimo wszystko jechac jednym samochodem. Zaladowalismy dzipa i wyruszylismy rowno w samo poludnie. -Cos sie musialo stac - powiedzial Yin, odwracajac sie do mnie. Staral sie dzielnie trzymac, ale doskonale widzialem, ze jest zmartwiony. Jechalismy znow glowna szosa. Gesta mgla spowijala wszystko wokol i zaslaniala widok na gory. -Chinczykom bedzie nas trudniej zauwazyc - skomentowal to Yin. -To dobrze - potwierdzilem. Zastanawialem sie, skad Chinczycy wiedzieli, ze zatrzymalismy sie w tej malej restauracji w Zongba. Spytalem Yina, co o tym mysli. -Jestem pewien, ze to byla moja wina - powiedzial od razu. - Mowilem ci, ile do nich czuje nienawisci i jak sie ich boje. Jestem przekonany, ze to moje pole modlitwy sciagnelo to, o co prosilem, o czym myslalem. Popatrzylem na niego z niesmakiem. Tego bylo juz za wiele. -Chcesz powiedziec, ze dlatego, ze ty sie bales, twoja energia powedrowala sobie w swiat i przyprowadzila do nas Chinczykow? -Nie, nie chodzi tylko o strach - odparl Yin zupelnie powaznie. - Wszyscy sie przeciez czegos boimy. Nie to mialem na mysli. Chodzilo mi o to, ze pozwolilem, by moj umysl stworzyl z tego strachu wizje tego, co moze sie stac, co Chinczycy moga zrobic. Od tak dawna obserwuje, co wyprawiaja w Tybecie, znam dokladnie ich metody. Wiem, jak zmuszaja ludzi do posluszenstwa przez zastraszenie. I pozwolilem sobie w myslach zobaczyc, jak po nas przychodza. To byla taka krotka wizja, ale nie zrobilem nic, by ja zrownowazyc czyms pozytywnym... A powinienem byl przylapac sie na tych myslach i wyobrazic sobie, ze Chinczycy nie beda juz wystepowac przeciw nam, i potem utrzymac to oczekiwanie. I nie chodzi o to, ze moj strach ich "przyprowadzil", jak powiedziales. W swojej podswiadomosci utworzylem bardzo wyrazny obraz, bardzo konkretne oczekiwanie, ze oni wejda i nas zaaresztuja. I to byl problem. Bo jesli zbyt dlugo utrzymujesz negatywna wizje, to moze sie ona zrealizowac. Wciaz bylem sceptycznie nastawiony do takiego myslenia. Czy to moze byc prawda? A jednak od dluzszego czasu obserwowalem, ze ludziom, ktorzy bardzo sie boja jakiegos konkretnego zdarzenia - na przyklad obrabowania domu albo zapadniecia na jakas chorobe, albo utraty ukochanej osoby - wydarza sie dokladnie wlasnie to. Czy chodzi o to samo zjawisko, ktore opisywal Yin? Przypomnialem sobie, jak w Zongba, kiedy Yin poszedl zalatwiac drugi samochod, ja wyobrazilem sobie, co by bylo, gdyby on nie wrocil. Widzialem siebie, jak jade sam, kompletnie zagubiony. I dokladnie tak sie stalo! Przebiegl mnie dreszcz. Robilem te same bledy co Yin. -Czy to znaczy, ze wszystkie zle rzeczy, ktore nas spotykaja, to skutek naszych wlasnych mysli? - spytalem. Yin zmarszczyl brwi. - Oczywiscie, ze nie. Wiele spraw sie wydarza zupelnie naturalnie, jako normalna kolej rzeczy. Zyjemy wsrod innych ludzi. Ich oczekiwania i dzialania tez na nas wplywaja. Jednak mamy pewien tworczy wplyw na rzeczywistosc, czy chcemy w to wierzyc, czy nie. Musimy sie przebudzic i zrozumiec, ze w kategoriach energii modlitwy oczekiwanie jest oczekiwaniem niezaleznie od tego, czy jego zrodlem jest wiara czy strach. W moim wypadku po prostu nie pilnowalem sie dostatecznie. Mowilem ci juz, ze moja nienawisc do Chinczykow to powazny problem. Odwrocil glowe, nasze oczy sie spotkaly. -Pamietaj tez, co ci mowilem - dodal - ze na tych wyzszych poziomach energetycznych skutek dzialania twojego pola modlitwy jest bardzo szybki. W zwyczajnym swiecie ludzie maja zwykle mieszane uczucia: pozytywne obrazy, obrazy powodowane strachem i obrazy sukcesu. One sie w sumie nawzajem znosza i ich efekt jest niewielki. Ale na wyzszych poziomach mozemy bardzo szybko wplynac na to, co sie dzieje, mimo ze taka wizja powodowana strachem i tak w pewnym momencie zniszczy sile naszego pola. Kluczem jest to, zebys zawsze byl pewien, iz twoj umysl jest skupiony na pozytywnej sciezce zycia, a nie na jakichs oczekiwaniach pelnych strachu. Dlatego Drugie Rozwiniecie jest takie wazne. Bo jedno wynika z drugiego: jesli caly czas bedziemy w stanie swiadomej czujnosci i bedziemy oczekiwac kolejnej synchronii, to nasz umysl bedzie nastawiony pozytywnie i nie dopusci do siebie leku ani watpliwosci. Rozumiesz, co mam na mysli? Skinalem glowa, ale nic nie odpowiedzialem. Yin znow skupil sie na prowadzeniu. - Musimy tej sily uzyc wlasnie teraz. Badz tak czujny, jak tylko potrafisz. W tej mgle mozemy nie zauwazyc wozu tych Holendrow, a nie wolno nam ich przeoczyc. Jestes pewien, ze kierowali sie w te strone? -Tak - rzucilem krotko. -Wiec jesli zatrzymali sie na noc tak jak my, to nie moga byc zbyt daleko. Jechalismy wciaz na polnocny zachod. I choc staralem sie, jak moglem, nie potrafilem bez przerwy utrzymywac tego stanu swiadomej czujnosci, ktory opisywal Yin. Cos bylo nie tak... Yin to zauwazyl i od czasu do czasu spogladal na mnie z uwaga. W koncu nie wytrzymal i zapytal wprost: -Jestes pewien, ze oczekujesz calego procesu synchronii? -No tak... chyba tak - odparlem. - Tak mi sie wydaje. Lekko zmarszczyl brwi i dalej rzucal mi od czasu do czasu badawcze spojrzenia. Wiedzialem, o co mu chodzi. Najpierw w Peru, a potem w Apallachach, podczas zdobywania Dziesiatego Wtajemniczenia doswiadczylem procesu synchronii. Kazdy z nas, w kazdym momencie zycia, ma w sobie glowne, zasadnicze pytanie o swoje zycie, cos, do czego zmierza, co pragnie zglebic akurat w danej sytuacji. W naszym przypadku pytanie brzmialo: jak mozemy odnalezc najpierw furgonetke Holendrow, a potem Wila i przejscie do Shambhali. Idealna sytuacja wyglada tak, ze kiedy rozpoznamy to glowne pytanie, otrzymamy pomoc, jakas intuicje co do tego, jak na owo pytanie odpowiedziec. Na przyklad pojawi sie nam wizja, ze gdzies idziemy, ze cos robimy albo ze rozmawiamy z kims nieznajomym. I znow - w idealnej sytuacji - jesli podazymy za ta intuicja, to pojawia sie zbiegi okolicznosci, ktore z kolei dostarcza nam informacji dotyczacych naszego pytania. I ta synchronia prowadzi nas dalej wlasciwa nam droga... ktora z kolei wiedzie do kolejnego pytania. -A co o procesie synchronii mowia legendy? - spytalem. -Mowia, ze ludzkosc w koncu zrozumie, iz moc modlitwy moze naprawde wplynac na bieg naszego zycia. Uzywajac sily oczekiwan, mozemy o wiele czesciej sprowadzac proces synchronii... Musimy jednak przez caly czas zachowywac czujnosc, przez caly czas oczekiwac kolejnej intuicji. Czy teraz swiadomie oczekujesz intuicji? -Niczego sie jeszcze nie doczekalem - odparlem. -Ale czy sie jej spodziewasz? - naciskal Yin. -Sam juz nie wiem... Chyba rzeczywiscie nie myslalem 0 intuicjach. Yin skinal glowa. - Musisz pamietac, ze to tez jest czescia ustawiania twojego pola modlitwy na synchronie. Musisz byc czujny i oczekiwac, spodziewac sie, ze objawi sie caly proces: pytanie, intuicja i postepowanie zgodnie z nia, szukanie zbiegow okolicznosci. Przypominaj sobie, zeby caly czas oczekiwac tego wszystkiego, a kiedy to osiagniesz, twoja energia podazy przed toba i pomoze sprowadzic caly nurt wydarzen. Blysnal krotkim usmiechem, ktory chyba mial mnie podniesc na duchu. Wzialem kilka glebokich oddechow. Poczulem, jak powraca moja energia. Nastroj Yina byl zarazliwy. Moja czujnosc faktycznie sie wyostrzyla. Odwzajemnilem jego usmiech. 1 po raz pierwszy dostrzeglem, kim Yin jest naprawde. Czasami byl tak pelen strachu jak ja, jeszcze czesciej byl az nazbyt uparty, ale calym sercem oddany tej misji i tak bardzo, bardzo pragnal, zeby sie nam udalo. Kiedy o tym myslalem, zapadlem w rodzaj plytkiej drzemki, czy tez transu. Zobaczylem Yina i siebie, jak idziemy noca przez piaszczysto-skaliste wydmy, gdzies w poblizu rzeki. W oddali byla jakas poswiata... Tak, to bylo ognisko, chcielismy do niego dojsc. Yin prowadzil, a ja bylem szczesliwy, ze za nim ide. Spojrzalem na Yina. Wpatrywal sie we mnie z uwaga. Zrozumialem, cos sie wlasnie stalo. -Mysle, ze nareszcie cos mam - powiedzialem. - Myslalem o nas, widzialem, jak idziemy w kierunku ogniska. Czy to moze cos znaczyc? -To tylko ty mozesz wiedziec. -Ale nie wiem. I jak mam sie dowiedziec? -Jesli twoja wizja byla prowadzaca intuicja, to powinna miec cos wspolnego z szukaniem tego holenderskiego samochodu. Kto siedzial przy ognisku? Jakie miales uczucia? -Nie wiem, kto tam byl. Ale bardzo chcielismy dotrzec do tego ogniska. Czy tu gdzies w poblizu moze byc piaszczysta okolica? -Przez nastepne sto mil sa tu tylko skaly i piasek - odparl Yin z usmiechem. Wzruszylem ramionami. - A rzeka? Czy jest tu blisko jakas rzeka? Oczy Yina pojasnialy. - Tak, tak. Zaraz za nastepnym miasteczkiem, Paryang, jakies sto piecdziesiat mil stad. Zamilkl, ale szeroko sie usmiechal. -Musimy byc czujni - powtorzyl po raz nie wiem ktory. - To nasz jedyny trop. Jechalismy ostro i juz o zachodzie slonca dotarlismy do Paryang. Minelismy miasto, nie zatrzymujac sie, i jechalismy glowna droga jeszcze okolo pietnastu mil. Potem Yin skrecil w boczny trakt. Bylo juz prawie ciemno, ale pol mili przed nami widac bylo rzeke. -Na glownej drodze jest tu posterunek. Musimy go objechac - wyjasnil Yin. W miare jak dojezdzalismy do rzeki, droga zwezala sie i stala sie straszliwie wyboista. -A to co takiego? - spytal Yin, zatrzymujac dzipa i cofajac go. Po naszej prawej stronie, miedzy skalami, stal ledwo widoczny, zaparkowany samochod. Opuscilem szybe, zebysmy mieli lepszy widok. -To nie jest ich samochod - powiedzial Yin. - To wyraznie niebieska toyota Land Cruiser. Wytezalem wzrok. - Poczekaj - przypomnialem sobie. - To wlasnie ja widzialem przy blokadzie, kiedy sie rozdzielilismy i o malo mnie nie zlapali. Yin wylaczyl swiatla. Otulila nas ciemnosc. - Podjedzmy jeszcze kawalek - zaproponowal, wlaczajac silnik. Przejechalismy po kamienistych wybojach kolejne kilkaset stop. -Patrz! - wskazalem na lewo. Stala tam furgonetka. Nikogo nie bylo w poblizu. Juz mialem wyskoczyc z dzipa, kiedy Yin nagle ruszyl i zaparkowal dopiero o kilkaset jardow dalej w miejscu niewidocznym z drogi. -Lepiej ukryc nasz samochod - rzucil, zamykajac dzipa. Wrocilismy do miejsca, gdzie stala furgonetka i rozgladalismy sie wokol. -Slady stop prowadza w tym kierunku - powiedzial Yin, wskazujac na poludnie. -Chodzmy. Szedlem za nim pomiedzy wielkimi skalami i piaszczystymi wydmami. Droge oswiecal nam ksiezyc w trzeciej kwadrze. Po jakichs dziesieciu minutach marszu Yin spojrzal na mnie i pociagnal nosem. Ja tez to poczulem; zapach dymu. Szlismy w ciemnosciach kolejne piecdziesiat jardow, zanim zobaczylismy ognisko. Siedzieli przy nim przytuleni do siebie mezczyzna i kobieta. To byla para Holendrow, ktorych widzialem w furgonetce. Rzeka plynela tuz za nimi. -I co teraz robimy? - szepnalem. -Musimy jakos dac o sobie znac - powiedzial Yin. - Lepiej ty to zrob, to mniej sie przestrasza. -Ale przeciez nawet nie wiemy, kim oni sa - wciaz sie wzbranialem. -No dalej, idz i powiedz im, ze tu jestesmy - ponaglal mnie Yin. Przyjrzalem sie im bardziej uwaznie. Byli ubrani w spodnie z demobilu i grube bawelniane bluzy. Wygladali na zwyklych turystow przemierzajacych Tybet. -Witam! - powiedzialem na caly glos. - Milo was widziec. Yin spojrzal na mnie spode lba. Oboje zerwali sie na rowne nogi i uwaznie wypatrywali, jak wychodze z ciemnosci. Usmiechajac sie szeroko, wystartowalem bez ogrodek: - Potrzebujemy waszej pomocy. Yin wylonil sie tuz za mna, lekko sie sklonil i powiedzial: - Przepraszamy, ze przeszkadzamy, ale szukamy naszego przyjaciela, Wilsona Jamesa. Mamy nadzieje, ze mozecie nam pomoc. Oboje byli w szoku, chyba nie mogli uwierzyc, ze tak po prostu pojawilismy sie przed nimi. Kobieta pierwsza musiala zrozumiec, ze jestesmy niegrozni i zaproponowala nam miejsce przy ognisku. -Nie znamy Wilsona Jamesa - powiedziala po chwili. - Ale czlowiek, z ktorym mamy sie tu w nocy spotkac, zna go. Slyszalam, jak wymienial jego imie. Jej towarzysz potwierdzil to skinieniem glowy. Byl bardzo zdenerwowany. - Mam nadzieje, ze Jacob nas znajdzie. Jest juz wiele godzin spozniony - dodal. Mialem mu wlasnie powiedziec, ze widzielismy drugi samo-chod zaparkowany niedaleko stad, kiedy twarz mezczyzny nagle zamarla z przerazenia. Wzrok mial utkwiony w cos za moimi plecami. Instynktownie sie odwrocilem. Wydmy ozyly odglosem samochodow, swiatel i glosami pokrzykujacych po chinsku. Jechali w naszym kierunku. Mezczyzna skoczyl na rowne nogi i blyskawicznie zgasil ogien. Chwycil bagaze i wraz z kobieta pobiegli w ciemnosc. -Ruszaj! - krzyknal do mnie Yin, starajac sie ich dogonic. Jednak znikneli nam z oczu. Yin dal w koncu za wygrana. Swiatla za nami zblizaly sie niebezpiecznie blisko. Przycupnelismy nad sama rzeka. -Chyba sprobuje sie przedostac do naszego dzipa - szepnal Yin. - Jesli mamy szczescie, to go jeszcze nie znalezli. A ty idz w gore rzeki jakas mile i staraj sie zwiekszyc dystans do tych samochodow. Dojdziesz do starej drogi, ktora prowadzi do brzegu rzeki. Nasluchuj. Stamtad cie zabiore. -Ale dlaczego nie moge isc z toba? - spytalem. -Bo to zbyt niebezpieczne. Jeden czlowiek moze sie przemknac, ale dwoch zauwaza. Zgodzilem sie, choc niechetnie. Przy blasku ksiezyca przyswiecajac sobie latarka tylko w razie koniecznosci, zaczalem sie przedzierac przez skaly i wystepy. Wiedzialem, ze plan Yina jest szalony, ale to rzeczywiscie byla nasza jedyna szansa. Zastanawialem sie, czego moglismy sie dowiedziec, gdybysmy porozmawiali dluzej z para Holendrow albo z tym trzecim mezczyzna. Po dziesieciu minutach wytezonego marszu musialem sie na chwile zatrzymac. Bylem zziebniety i zmeczony. Przed soba uslyszalem chrzest kamykow. Wytezylem sluch. Ktos szedl. Pomyslalem, ze to z pewnoscia Holendrzy. Powoli posuwalem sie do przodu w ciemnosci, az niemal zrownalem sie z tym dzwiekiem. Dwadziescia stop ode mnie, z boku, dostrzeglem sylwetke jednej osoby. Mezczyzny. Wiedzialem, ze musze sie odezwac albo za chwile strace go z oczu. -Czy... czy jestes Holendrem? - wyjakalem, myslac, ze to moze byc facet, na ktorego czekala tamta para. -Kto to? - padlo pytanie. -Jestem Amerykaninem. Spotkalem twoich przyjaciol. Odwrocil sie i patrzyl na mnie, gdy z trudnoscia przedzieralem sie po skalach w jego kierunku. Byl mlody, mial nie wiecej niz dwadziescia piec lat. I byl przerazony. -Gdzie widziales moich przyjaciol? - zapytal drzacym glosem. Dopiero kiedy sie zblizylem, zrozumialem, jak bardzo sie boi. Fala paniki przebiegla takze przez moje cialo, ale staralem sie jednak utrzymac energie. -W dole rzeki - odpowiedzialem. - Powiedzieli, ze na ciebie czekaja. -Czy byli tam Chinczycy? - spytal. -Tak, ale wydaje mi sie, ze twoim znajomym udalo sie uciec. Byl coraz bardziej przerazony. -Powiedzieli mi - rzucilem szybko - ze ty znasz czlowieka, ktorego szukam, Wilsona Jamesa. Cofnal sie o kilka krokow. - Musze sie stad wydostac - powiedzial i odwrocil sie, chcac odejsc. -Juz cie widzialem - probowalem dalej - zatrzymal cie patrol w Zongba. -Tak - potwierdzil. - Ty tez tam byles? -W samochodzie niedaleko za toba. Przesluchiwal cie chinski oficer. -Zgadza sie - odparl, nerwowo rozgladajac sie na wszystkie strony. -A co z Wilem? - spytalem znowu, ze wszystkich sil starajac sie zachowac spokoj. - Wilson James. Czy go znasz? Czy mowil ci cokolwiek o przejsciu? Mlody czlowiek nie odpowiedzial ani slowem. Oczy mial zaslepione strachem. Odwrocil sie na piecie i pobiegl przez skaly w gore rzeki. Bieglem za nim przez chwile, ale wkrotce zniknal w ciemnosciach. W koncu stanalem i spojrzalem w kierunku, gdzie byla zaparkowana furgonetka i nasz dzip. Z oddali widzialem wciaz swiatla i slyszalem niewyrazne ludzkie glosy. Zawrocilem i szedlem dalej, zdajac sobie doskonale sprawe, ze stracilem wielka szanse. Nie uzyskalem od niego informacji. Probowalem otrzasnac sie z tej porazki. Wazniejsze teraz bylo znalezienie Yina i wydostanie sie stad. W koncu dotarlem do tej starej drogi i kilka minut pozniej uslyszalem nadjezdzajacego dzipa. Zarazliwa swiadomosc Probowalem jakos rozprostowac cialo w ciasnym dzipie. Bylem kompletnie wykonczony i zastanawialem sie, skad Yin ma jeszcze sily, zeby prowadzic. Wiedzialem, ze mielismy prawdziwe szczescie. Tak, jak przypuszczal Yin, wojsko nie bylo zbyt dobrze zorganizowane i nie chcialo im sie przykladac do poscigu. Przy furgonetce Holendrow postawili tylko jednego straznika, a reszta rozeszla sie na wszystkie strony. W ogole nie zauwazyli naszego dzipa. Yin zdolal zapalic silnik, nie robiac zbyt wielkiego halasu i jakos przejechal miedzy nimi, odnalazl stara droge i zabral mnie znad rzeki. Jechal teraz z wylaczonymi swiatlami i z nosem niemal przyklejonym do szyby, starajac sie w ciemnosci zobaczyc droge. Na chwile odwrocil sie do mnie. -Ten mlody Holender naprawde nic ci nie powiedzial? -Zgadza sie - potwierdzilem. - Byl za bardzo przerazony. Po prostu zwial. Yin potrzasal glowa z dezaprobata. - To znow moja wina, moja wina. Gdybym tylko powiedzial ci o nastepnym Rozwinieciu Energii, o Trzecim, mialbys wieksze szanse, zeby wydobyc od niego informacje. Juz otworzylem usta, by zapytac, o co mu chodzi, ale niecierpliwie machnal reka. - Pamietaj tylko, w jakim punkcie jestes - powiedzial z naciskiem. - Doswiadczyles Pierwszego Rozwiniecia: laczysz sie z energia i pozwalasz, by przez ciebie plynela, wizualizujac, ze tworzy pole energetyczne, ktore wyplywa z ciebie i poprzedza cie, gdziekolwiek jestes. Drugie Rozwiniecie, tak, jak ci tlumaczylem, to ustawienie pola w ten sposob, by pomagalo spelnic sie biegowi twego zycia. Zeby to zrobic, masz byc caly czas czujny i tego oczekiwac. Natomiast Trzecie Rozwiniecie to takie ustawienie pola energetycznego, by dzialalo na zewnatrz i podnosilo poziom wibracji innych ludzi. Kiedy twoje pole dosiega innych, oni czuja nagly przyplyw duchowej energii, jasnosc, intuicje i wtedy jest im o wiele latwiej udzielic ci wlasciwej informacji. I znow doskonale wiedzialem, o co mu chodzi. W Peru, pod okiem ojca Sancheza i Wila nauczylem sie wysylac energie innym ludziom. To byla nowa etyczna postawa w stosunku do innych. Teraz Yin wyjasnial, jak to robic bardziej skutecznie. -Wiem, co masz na mysli - powiedzialem. - Nauczono mnie, ze na twarzy kazdego czlowieka mozna ujrzec wyraz jego wyzszego, ja". Jesli bedziemy zwracac sie wlasnie do tego wyzszego "ja" danej osoby, to nasza energia pomoze jej wzniesc sie na wyzszy poziom samoswiadomosci. -Tak - potwierdzil Yin - ale ten efekt mozna poglebic, kiedy sie wie, jak rozszerzac swoje pole w sposob, o ktorym mowia legendy. Trzeba oczekiwac, ze nasze pole wyjdzie przed nas i podniesie wibracje danej osoby na odleglosc, nawet zanim bedziemy na tyle blisko, zeby w ogole zobaczyc jej twarz. Rzucilem mu pytajace spojrzenie. -Popatrz na to w ten sposob: jesli naprawde praktykujesz Pierwsze Rozwiniecie, to wypelnia cie energia i dzieki temu widzisz swiat bardziej zblizony do tego, jaki jest naprawde, to znaczy kolorowy, wibrujacy, przepiekny, jak jakis magiczny las albo wielobarwna pustynia. A teraz, zeby prawidlowo wykonac Trzecie Rozwiniecie, musisz sobie swiadomie wyobrazic, zwizualizowac, ze twoja energia wyplywa z ciebie, dosiega innych ludzi i podnosi ich wibracje tak, ze oni takze zaczynaja widziec swiat taki, jaki jest. I kiedy to sie stanie, oni beda umieli zwolnic, poczuc synchronie. Jesli odpowiednio sie ustawi swoje pole, to o wiele latwiej jest zauwazyc wyraz wyzszego "ja" na twarzach innych ludzi. Zamilkl i spojrzal na mnie tak, jakby cos zupelnie innego przyszlo mu nagle do glowy. -Pamietaj tez, ze sa pulapki, ktorych trzeba unikac, kiedy kogos "podnosisz" energetycznie. Kazda twarz to zbior cech, to jak... jak taki kleks atramentowy w testach psychologicznych, kiedy patrzysz, moze ci sie skojarzyc w rozny sposob. Mozesz w czyjes twarzy zobaczyc gniew ojca, ktory cie ranil, albo beztroske matki, ktora o ciebie nie dbala, albo twarz kogos, kto ci zagrazal. To jest projekcja z twojej przeszlosci, percepcja stworzona przez jakas traumatyczna sytuacje, ktora jednak wplywa na to, jakich reakcji oczekujesz od takiej osoby teraz. I kiedy widzisz kogos, kto chocby troche przypomina ci kogos innego, kto cie skrzywdzil, podswiadomie oczekujesz, ze ta osoba zachowa sie tak samo. To jest bardzo wazny problem. Trzeba go zrozumiec i ciagle na niego uwazac. Musimy sie wzniesc ponad oczekiwania, podejrzenia, ktore podpowiada nam przeszlosc, ponad nasze dotychczasowe doswiadczenia. Rozumiesz? Szybko skinalem glowa. Z niecierpliwoscia oczekiwalem dalszego ciagu. -A teraz przypomnij sobie dokladnie, co sie wydarzylo w hotelu w Katmandu. Musimy sie temu blizej przyjrzec. Czy sam nie mowiles, ze ten nieznajomy zmienil nastroj wszystkich ludzi przy basenie, kiedy tylko tam usiadl? Znow potaknalem, wracajac myslami do tamtej chwili. Bylo dokladnie tak, jak mowil Yin. Ten facet przyniosl ze soba zupelnie nowy nastroj, nawet zanim jeszcze powiedzial chocby slowo. -Tak sie stalo - ciagnal Yin - bo jego pole juz bylo ustawione tak, by przeniknac pola pozostalych ludzi i dac im dawke dobrego nastroju. Przypomnij sobie, co dokladnie wtedy czules. Odwrocilem wzrok, starajac sie odtworzyc te chwile. W koncu powiedzialem: - Wszyscy wokol przeszli jakby od irytacji i niezadowolenia do stanu umyslu, w ktorym byli bardziej otwarci i rozmowni. Trudno to wytlumaczyc... -To jego energia otworzyla was na poznanie czegos nowego - powiedzial Yin - zamiast pozostawania w nudzie, otepieniu czy cokolwiek tam jeszcze czuliscie. Yin rzucil mi krotkie spojrzenie znad kierownicy. -Ale oczywiscie - mowil dalej - moglo byc odwrotnie. Gdyby ten nieznajomy nie byl na tyle silny, nie mial tak wysokiej energii, kiedy usiadl nad tym basenem, mogl zostac pokonany przez niska energie wszystkich pozostalych i sciagniety do waszego poziomu. Tak wlasnie stalo sie z toba, kiedy spotkales tego mlodego Holendra. On byl przerazony, a jego strach wplynal na ciebie. Pozwoliles, zeby zwyciezyly jego emocje... Bo widzisz, pola energetyczne nas wszystkich mieszaja sie ze soba, nachodza na siebie, a zwyciezaja najsilniejsze. To podswiadoma dynamika, ktora charakteryzuje ludzki swiat. Nasza energia, nasze oczekiwania - niewazne, jakie sa - ale oddzialuja na zewnatrz i wplywaja na nastroj i nastawienie innych ludzi. Poziom ludzkiej swiadomosci, oczekiwania, ktore sa z tym zwiazane, to wszystko jest zarazliwe... Ten fakt wyjasnia wielka tajemnice zachowania tlumu, kiedy porzadni ludzie pod wplywem kilku takich, ktorzy czuja wielki strach albo gniew, moga sie stac uczestnikami linczow, zamieszek albo popelniac niegodne czyny. To tlumaczy takze, dlaczego dziala hipnoza i dlaczego filmy i telewizja maja tak wielki wplyw na ludzi o slabej woli. Pole modlitwy kazdego czlowieka nachodzi na pola innych ludzi, tworzac w ten sposob wszystkie normy, grupy spoleczne, nacjonalizmy i nienawisci etniczne. Yin sie usmiechnal. - Kultura jest zarazliwa. Wystarczy pojechac do obcego kraju, by zobaczyc, ze ludzie nie tylko inaczej tam mysla, ale tez inaczej czuja, maja inne nastroje, nastawienie. To rzeczywistosc, ktora musimy zrozumiec i nad nia zapanowac. Musimy pamietac, by swiadomie uzywac Trzeciego Rozwiniecia. Kiedy na przyklad rozmawiasz z ludzmi i czujesz, ze zaczynasz przejmowac ich nastroj, ze poddajesz sie ich oczekiwaniom, musisz swiadomie napelnic sie energia i wizualizowac jej dzialanie na zewnatrz az do chwili, gdy ogolny nastroj sie podniesie. Gdybys umial tak postapic z tym mlodym Holendrem, moze bys sie dowiedzial czegos o Wilu. Bylem pod wrazeniem. Wydawalo sie, ze Yin doskonale opanowal te wiedze. -Yin - powiedzialem - jestes uczonym. Jego usmiech zgasl. -Niestety, jest roznica pomiedzy wiedza o tym, jak to wszystko dziala-odparl smutno-a tym, czy jest sie w stanie to zrobic... Musialem spac kilka godzin, bo kiedy sie obudzilem, slonce juz bylo na niebie, a dzip stal zaparkowany na plaskim miejscu w oddali od drogi. Przeciagnalem sie i znow opadlem na siedzenie. Przez kilka minut gapilem sie na skaliste wzgorza i widoczna w dole szose. Szedl po niej czlowiek prowadzacy konia i przejechal niewielki woz. Poza tym droga byla pusta. Niebo bylo krystalicznie czyste, gdzies z tylu slyszalem swiergot ptaka. Wzialem oddech. Napiecie z poprzedniego dnia troche ustapilo. Yin poruszyl sie powoli, a potem usiadl i spojrzal na mnie z usmiechem. Wysiadl z samochodu, przeciagnal sie, z tylnego siedzenia wyjal turystyczny palnik i postawil na nim garnek z woda na owsianke i herbate. Dolaczylem do niego i tak jak poprzednio staralem sie dotrzymac mu kroku w wykonywaniu ukladu trudnych cwiczen tai chi. Za soba uslyszelismy odglos bardzo szybko jadacego samochodu. Przyczailismy sie za skala. Minal nas niebieski Land Cruiser. Rozpoznalismy go rownoczesnie. -To ten mlody Holender - powiedzial Yin, biegnac do dzipa. Szybko chwycilem kuchenke i wrzucilem ja do tylu. Wskoczylem do wozu, kiedy Yin juz zawracal, by wjechac na droge. -Przy tej predkosci trudno go bedzie dogonic - jeknal Yin, ruszajac pelnym gazem. Wjechalismy najpierw na niewielkie wzniesienie, potem w dol, w waska doline. W koncu na moment udalo nam sie dostrzec ten samochod, jak pedzil kilkaset jardow przed nami. -Musimy go dosiegnac naszym polem modlitwy - stwierdzil Yin. Wzialem gleboki oddech. Wyobrazilem sobie moje pole energetyczne wyplywajace na droge i doganiajace Land Cruisera, a potem dzialajace na mlodego mezczyzne. Wyobrazilem sobie, ze najpierw zwalnia, a potem sie zatrzymuje. Ale kiedy przesylalem ten obraz, samochod jeszcze przyspieszyl, zupelnie sie od nas oddalajac. Nie rozumialem. -Co ty najlepszego wyrabiasz?! - wrzasnal Yin. -Uzywam mojego pola, zeby go zatrzymac. -Nie wolno uzywac energii w ten sposob - powiedzial szybko. - To przynosi odwrotny skutek. Patrzylem na niego zbity z tropu. -A ty co robisz, kiedy ktos manipulacja chce cie do czegos zmusic? - spytal juz spokojniej. -Stawiam opor - odpowiedzialem bez wahania. -No wlasnie. Na poziomie podswiadomosci ten chlopak czuje, ze ktos chce mu kazac, co ma robic. Czuje, ze jest manipulowany i to mu podpowiada, ze cokolwiek jest z tylu za nim, nie przyniesie niczego dobrego. To wzbudza w nim jeszcze wiekszy lek i dodaje mu motywacji do ucieczki. Jedyne, co wolno nam zrobic, to wyobrazic sobie, ze nasza energia do niego dociera i podnosi poziom jego wibracji. To mu pozwoli przezwyciezyc strach i wejsc w kontakt z intuicjami jego wyzszego ja", a to z kolei moze sprawic, ze bedzie sie nas mniej bal i moze nawet zaryzykuje rozmowe. Tylko tak mozemy sie posluzyc energia modlitwy. Bo gdybysmy zrobili cokolwiek innego, to by zakladalo, ze wiemy, co jest dla niego najlepsze, a to wie tylko on sam. A moze przeciez byc tak, ze kiedy juz nawet dodamy mu energii, jego wyzsza intuicja podpowie mu, zeby nas unikal i uciekal z tego kraju. Na to tez musimy byc otwarci. I jedyne, co mozemy uczynic, to pomoc mu podjac wlasna decyzje z mozliwie najwyzszego poziomu energii. Mijalismy szeroki zakret, niebieski Land Cruiser zupelnie zniknal nam z oczu. Yin zwolnil. Z prawej strony odchodzila od szosy boczna droga, ktora wydala mi sie wyjatkowo wyrazista. -Tedy! - rzucilem zdecydowanie. Yin skrecil. Sto jardow dalej, u podnoza niewielkiego wzgorza bylo szerokie, ale plytkie rozlewisko rzeki. W srodku stal samochod Holendra i buksowal w miejscu, rozpryskujac na boki bloto. Ugrzazl. Mezczyzna dostrzegl nas i otworzyl drzwi, gotowy do ucieczki. Ale kiedy mnie rozpoznal, zgasil silnik i wysiadl prosto w siegajaca kolan wode. Kiedy podjezdzalismy, Yin spojrzal na mnie znaczaco. Zrozumialem, ze przypomina mi, zebym uzyl energii. Skinalem glowa. -Mozemy ci pomoc - powiedzialem do mlodego czlowieka. Przez chwile przygladal sie nam podejrzliwie, ale rozluznial sie coraz bardziej, kiedy wraz z Yinem wysiedlismy i zaczelismy pchac jego samochod, kazac mu zapalic silnik. Kola przez chwile krecily sie w miejscu, opryskujac nas blotem, ale w koncu samochod wydostal sie z dziury i przejechal na druga strone rzeki. Pojechalismy za nim. Mlody mezczyzna patrzyl na nas przez chwile, jakby zastanawiajac sie, czy jednak nie odjechac, ale wysiadl i podszedl do nas. Przedstawilismy mu sie. Powiedzial, ze ma na imie Jacob. Kiedy rozmawialismy, zaczalem szukac na jego twarzy najglebszego wyrazu, jaki moglem dostrzec. Jacob co chwila potrzasal glowa, wciaz przerazony, wypytywal nas kim jestesmy i co wiemy o jego znajomych, ktorych zgubil. -Nawet nie wiem, po co przyjechalem do Tybetu - powiedzial w koncu. - Zawsze uwazalem, ze to zbyt niebezpieczne. Ale moi przyjaciele nalegali, zebym z nimi pojechal. Nie mam pojecia, dlaczego sie zgodzilem. Moj Boze, tam bylo pelno chinskich zolnierzy. Skad mogli wiedziec, ze akurat tam sie mamy spotkac? -A czy pytales o droge kogos nieznajomego? - przerwal mu Yin. Spojrzal na nas zaskoczony. - No tak. Myslicie, ze powiedzieli wojsku? Yin skinal glowa bez slowa, a Jacob byl chyba coraz bardziej przerazony. Rozgladal sie nerwowo na wszystkie strony. -Jacob - spytalem spokojnie. - Musze to wiedziec. Czy spotkales Wilsona Jamesa? Ale on jakby nie slyszal. - Skad wiecie, czy Chinczycy nie sa teraz tuz za nami? Staralem sie spotkac jego wzrok i w koncu udalo mi sie sprawic, ze na mnie spojrzal. - To bardzo wazne, Jacob. Czy widziales Wila? Wyglada na Peruwianczyka, ale mowi z amerykanskim akcentem. Jacob wciaz byl zdezorientowany, - A dlaczego to wazne? Wazne jest, zeby sie stad wydostac. Sluchalismy cierpliwie, jak Jacob rzuca rozne pomysly, gdzie mozemy przeczekac, zanim Chinczycy nie opuszcza tego rejonu, albo jeszcze lepiej, jak powinnismy na wariata przejechac Himalaje i uciec do Indii. Kiedy mowil, caly czas wizualizowalem, ze moja energia go dosiega. Szukalem w jego twarzy oznak spokoju i madrosci, skupialem sie zwlaszcza na oczach. W koncu zaczal na mnie patrzec. -Czemu chcesz odnalezc tego czlowieka? - spytal nagle. -To moj przyjaciel. Moze potrzebowac naszej pomocy. To wlasnie on poprosil mnie, zebym przyjechal do Tybetu. Patrzyl na mnie przez chwile, jakby bardzo staral sie skupic. -Tak - powiedzial w koncu. - Spotkalem twojego przyjaciela. W holu hotelu w Lhasie. Siedzielismy naprzeciw siebie i zaczelismy rozmawiac o chinskiej okupacji Tybetu. Od dawna jestem o to wsciekly na Chinczykow i wydaje mi sie, ze przyjechalem tu glownie po to, zeby cos zrobic, sam nie wiem co, cokolwiek. Wil powiedzial, ze widzial mnie tego dnia juz trzy razy w roznych miejscach w hotelu, i ze to mialo cos znaczyc. Nie mialem pojecia, o czym mowi. -A czy wspomnial ci cos o miejscu zwanym Shambhala? -spytalem. Jacob spojrzal na mnie z nowym zainteresowaniem. - Nie doslownie. Cos powiedzial przy okazji tego, ze Tybet nie bedzie wolny do czasu, az Shambhala nie zostanie zrozumiana. Cos w tym rodzaju. -A czy mowil cos o przejsciu? -O przejsciu? Nie, nie sadze. Nie pamietam dobrze tej rozmowy. Zreszta, byla bardzo krotka. -A moze wspomnial cos o tym, gdzie ma zamiar jechac? -spytal Yin. Jacob myslal chwile w skupieniu. - Zdaje mi sie, ze wymienil miejsce o nazwie Dormar, tak... mysle, ze to wlasnie ta nazwa... i mowil cos jeszcze... a ze sa tam ruiny klasztoru. Spojrzalem na Yina. -Znam to miejsce - powiedzial szybko. - To daleko na polnocnym zachodzie. Cztery albo i piec dni drogi. Bedzie ciezko... i zimno. Sama mysl o tak dalekiej podrozy w najdziksze zakatki Tybetu sprawila, ze moja energia prysnela w mgnieniu oka. -Chcesz jechac z nami? - Yin spytal Jacoba. -O nie, nie. Musze sie stad jak najszybciej wydostac. -Jestes pewien? Akurat teraz Chinczycy sa bardzo aktywni. -Nie, nie moge - powiedzial Jacob, odwracajac wzrok. -Jestem ostatni, tylko ja zostalem, zeby powiadomic nasz rzad i kazac szukac moich przyjaciol, oczywiscie jesli sam znajde pomoc. Yin napisal cos na kartce papieru i wreczyl ja Jacobowi. -Znajdz telefon i zadzwon pod ten numer - powiedzial. -Podaj moje imie i numer, na ktory do ciebie mozna bedzie zadzwonic. Kiedy cie sprawdza, oddzwonia do ciebie i powiedza ci, co masz robic. Yin wytlumaczyl jeszcze Jacobowi, jak moze najbezpieczniej wrocic do Sagi. Odprowadzilismy go do samochodu. Kiedy juz wsiadl, odwrocil sie jeszcze do mnie: - Powodzenia... Mam nadzieje, ze odnajdziesz swojego przyjaciela. Skinalem glowa. -Jesli go znajdziesz - dodal Jacob - to moze sie okaze, ze wlasnie tylko po to przyjechalem do Tybetu, co ty na to? Zebym mogl pomoc. Uruchomil silnik, rzucil nam ostatnie spojrzenie i odjechal. Yin i ja wrocilismy szybko do dzipa. Kiedy wracalismy na glowna droge, zauwazylem, ze Yin sie usmiecha. -Mysle, ze teraz zrozumiales Trzecie Rozwiniecie, czy tak? - spytal. - Pomysl o wszystkich jego aspektach. Patrzylem na niego przez chwile, zastanawiajac sie nad tym pytaniem. Kluczem do tego Rozwiniecia byla mysl, ze nasze pola energetyczne moga dawac sile innym ludziom, podnosic ich na wyzszy poziom swiadomosci, gdzie moga wejsc w kontakt ze swymi intuicjami. To, co bylo w tym wszystkim dla mnie najbardziej fascynujace i wykraczalo poza to, czego sie dowiedzialem w Peru, to idea, ze nasze pole niejako wychodzi przed nas, rozprzestrzenia sie dokola i ze mozna go uzywac, by podniesc nastroj innych osob, choc wcale z nimi nie rozmawiamy, nawet nie musimy widziec ich twarzy! Wystarczy, ze w pelni zwizualizujemy sobie, iz tak sie dzieje i ze bedziemy tego oczekiwac. Oczywiscie trzeba absolutnie zrezygnowac z checi kontrolowania innych, bo wtedy energia zadziala odwrotnie, o czym sam sie najlepiej przekonalem, kiedy staralem sie zmusic Jacoba, by zatrzymal samochod. To wszystko powiedzialem Yinowi. -To, co opisales, to zarazliwy aspekt ludzkiego umyslu - odparl. - W pewnym sensie wszyscy dzielimy umysly. Oczywiscie, mamy nad soba kontrole i mozemy sie z takiego "wspolnego" umyslu wycofac, odciac sie, myslec niezaleznie. Ale jak ci to juz mowilem wczesniej, przewazajacy wsrod ludzi poglad na swiat tworzy zwykle gigantyczne pole przekonan i oczekiwan. Kluczem do rozwoju ludzkosci jest to, by byla dostateczna liczba osob, ktore potrafia "nadawac" wyzsze oczekiwania milosci, emitowac je do tego wspolnego pola. Taki wysilek pozwala nam budowac coraz wyzsze poziomy energii i inspirowac sie wzajemnie do osiagania najwiekszych mozliwosci. Yin zamilkl na chwile, rozluznil sie i usmiechnal do mnie. -Kultura i spolecznosc Shambhali - powiedzial w koncu - jest zbudowana wokol takiego wlasnie pola. Nie moglem nie odwzajemnic jego usmiechu. Ta podroz zaczynala miec sens, choc jeszcze nie potrafilem ujac tego w slowa. Dwa kolejne dni minely gladko. Ani sladu wojska. Wciaz trzymajac sie poludniowej szosy, kierowalismy sie na polnocny zachod, przekroczylismy kolejna rzeke w poblizu szczytu Mayun-La, na wysokim, gorskim przesmyku. Krajobraz byl niesamowity - po obu stronach drogi wyrastaly pokryte lodem szczyty gor. Pierwsza noc spedzilismy w Hor Qu w opuszczonym przydroznym domu, o ktorego istnieniu wiedzial wczesniej Yin. Nastepnego ranka wyruszylismy w kierunku jeziora Mana-sarovar. Kiedy zblizalismy sie do jeziora, Yin powiedzial: - Tutaj znow musimy byc bardzo ostrozni. Jezioro i lezaca dalej Mount Kailash to glowne cele wypraw ludzi z calego regionu: z Indii, Nepalu, Chin i oczywiscie Tybetu. To miejsce jest swiete, jak zadne inne. Bedzie tu wielu pielgrzymow i wiele chinskich patroli. Kilka mil pozniej Yin zjechal na stara boczna droge i w ten sposob objechalismy jeden z posterunkow. Dojrzalem w oddali jezioro. Spojrzalem na Yina, a on sie usmiechnal. Widok byl nieprawdopodobnie pielcny: wsrod brazowooliwkowych skal polyskiwala turkusowa perla. Wszystko otoczone osniezonymi gorami. Yin wskazal jeden ze szczytow - to byl Kailash. Kiedy podjechalismy blizej jeziora, widzialem wyraznie grupy pielgrzymow stojace nad woda wokol wysokich masztow udekorowanych sztandarami. -Co to jest? - spytalem Yina. -Flagi modlitewne - odparl. - Umieszczanie flag symbolizujacych modlitwy to tradycja, ktora mamy w Tybecie od stuleci. Flagi zostawia sie, by lopotaly na wietrze, a to wysyla zawarte w nich modlitwy prosto do Boga. Modlitewne flagi daje sie takze w prezencie. -Ajakie to modlitwy? -Modlitwy o to, by wsrod calej ludzkosci zapanowala milosc. Milczalem. -Coz za ironia, prawda? - spytal Yin. - Cala kultura Tybetu jest zbudowana wokol zycia duchowego. Jestesmy chyba najbardziej religijnym z narodow. I zostalismy zaatakowani przez najbardziej ateistyczny rzad na Ziemi, przez wladze Chin. To idealny kontrast, ktory swiat powinien dostrzec. Przetrwa i zwyciezy tylko jedna wizja. Nie rozmawiajac wiecej, przejechalismy przez kolejne niewielkie miasteczko, a potem dotarlismy do Darchen, miasta najblizszego Mount Kailash. Tam dwoch mechanikow, ktorych znal Yin, sprawdzilo naszego dzipa przed dalsza podroza. Rozlozylismy sie na noc z innymi pielgrzymami tak blisko swietej gory, jak tylko moglismy bez wzbudzania podejrzen. Nie moglem oderwac oczu od oblodzonych szczytow. -Z tego miejsca Kailash wyglada jak piramida - powiedzialem. Yin potaknal. - A wiesz, co to oznacza? Ze ma moc. Kiedy slonce splywalo za horyzont, obserwowalismy niewiarygodny wrecz widok. Cudowny zachod wypelnil niebo warstwami brzoskwiniowych chmur, a w tym samym momencie slonce, choc juz za horyzontem, wciaz oswietlalo szczyt Kailash, zmieniajac jego osniezone zbocza w feerie zolci i oranzy. -Od tysiecy lat - powiedzial Yin - wszyscy wielcy wladcy przemierzali tysiace mil na koniach lub w lektykach, by podziwiac te wlasnie widoki Tybetu. Uwazano, ze pierwsze swiatlo poranka i ostatnie swiatlo dnia maja ogromna moc odmladzania i zsylania wizji. Kiwalem tylko glowa niezdolny, by oderwac wzrok od tego magicznego swiatla. Czulem sie pelen sily i niemal spokojny. Rozciagajace sie u stop gory doliny i niskie wzgorza skapane byly w ukladajacych sie naprzemiennie warstwach cienia i ja-snobrazowych odblaskow, tworzac niesamowity kontrast ze skapanymi wciaz w sloncu wysokimi szczytami, ktore zdawaly sie swiecic od srodka. W swym pieknie ten widok byl wrecz nierealny i po raz pierwszy pojalem, dlaczego Tybetanczycy sa tak uduchowionym narodem. Samo tylko swiatlo tej ziemi wiodlo ich wprost do pelniejszej swiadomosci. Wczesnym rankiem nastepnego dnia znow bylismy w drodze i po pieciu godzinach dotarlismy do przedmiesc Ali. Niebo bylo zachmurzone, temperatura gwaltownie spadala. Yin wykonal kilka skretow w niemal nieprzejezdne, waziutkie uliczki, by ominac centrum miasta. -To jest teraz glownie teren Chinczykow - powiedzial. - Sa tu bary i kluby ze striptizem dla wojska. Najlepiej tak przejechac, zeby nikt nas nie zauwazyl. Kiedy znow wjechalismy na porzadna droge, bylismy juz na polnocnych przedmiesciach. W pewnej chwili dostrzeglem nowo wybudowany biurowiec, przed ktorym stalo kilka nowych ciezarowek. Ale w poblizu nikogo nie bylo. Yin zauwazyl budynek w tym samym momencie i szybko skrecil z drogi w jakis stary podjazd. Stanal. -To zupelnie nowy chinski budynek - powiedzial. - Nie wiedzialem, ze tu jest. Patrz uwaznie, czy ktokolwiek stamtad nas obserwuje, kiedy bedziemy przejezdzac. W tym momencie zerwal sie nagly wiatr i zaczal padac gesty snieg, co nam pomoglo. Kiedy jechalismy, uwaznie obserwowalem budynek i podjazd. Wiekszosc okien byla zaslonieta. -Co tu jest? - spytalem. -Mysle, ze stacja wydobycia ropy, ale kto to wie? -Co jest z pogoda? -Wyglada na to, ze idzie burza. To moze nam pomoc. -Myslisz, ze moga nas szukac nawet tutaj? - spytalem. Spojrzal na mnie z glebokim smutkiem, ktory w mgnieniu oka zmienil sie we wsciekly gniew. -To jest miasto, gdzie zamordowano mojego ojca - powiedzial tylko. Potrzasnalem glowa. - To straszne, ze musiales na to patrzec... -To doswiadczenie tysiecy Tybetanczykow - rzucil, wpatrujac sie w droge przed soba. Az czulem jego nienawisc. Po chwili sie otrzasnal. - Wazne, by o tym nie myslec. Musimy unikac takich obrazow. Zwlaszcza ty. Uprzedzalem cie wczesniej, ze ja moge nie dac rady, zeby kontrolowac swoj gniew. Ty musisz byc w tej kwestii lepszy ode mnie, zebys mogl jechac dalej nawet sam, jesli bedzie trzeba. -Co? -Posluchaj mnie uwaznie - powiedzial. - Musisz dokladnie zrozumiec swoja pozycje. Opanowales trzy pierwsze rozwiniecia. Jestes w stanie utrzymywac ciagly, wysoki poziom energii i tworzyc silne pole, ale tak jak ja wciaz jeszcze wpadasz w strach lub gniew. Jest jeszcze kilka rzeczy, ktore moge ci powiedziec o tym, jak ugruntowac emitowanie energii. -Co rozumiesz przez ugruntowanie? -Musisz lepiej ustabilizowac wyplywajaca z ciebie energie, tak by emanowala na swiat z cala moca niezaleznie od tego, w jakiej jestes sytuacji. Kiedy to opanujesz, wszystkie trzy rozwiniecia, ktore juz znasz, stana sie dla ciebie stalym stanem umyslu, sposobem zycia. -Czy to jest juz Czwarte Rozwiniecie? - spytalem. -To tylko poczatek Czwartego. To, co ci za chwile powiem, jest ostatnia informacja, ktora jak dotad mamy o rozwinieciach. Reszta Czwartego Rozwiniecia jest w pelni znana tylko tym, ktorzy sa w Shambhali. W idealnej sytuacji rozwiniecia powinny pracowac razem w nastepujacy sposob: twoja energia modlitwy powinna pochodzic z twojego wewnetrznego polaczenia z boskim zrodlem i emanowac z ciebie, wyplywac na zewnatrz i sprowadzac oczekiwana przez ciebie synchronie, a takze podnosic kazdego, kogo dosiegnie, na poziom jego wyzszego,ja". W ten sposob energia poteguje tajemnicza ewolucje naszego zycia, podnosi nasza swiadomosc i pozwala wypelniac nasze indywidualne misje na tej planecie. Niestety, na tej drodze napotykamy wyboje, wyzwania, ktore przynosza ze soba strach, ktory z kolei sprowadza zwatpienie i w ten sposob niszczy nasze pola energetyczne. Co gorsza, strach moze wywolac negatywne obrazy, zle oczekiwania, co z kolei moze sprowadzic na nas dokladnie to, czego sie boimy. Teraz musisz sie koniecznie nauczyc, jak kotwiczyc, czyli ugruntowac swa wyzsza energie, zebys czesciej i dluzej umial pozostawac w pozytywnym nurcie. Problem ze strachem - mowil dalej Yin - polega na tym, ze dziala bardzo perfidnie i bardzo szybko sie w nas wkrada. Widzisz, lek zawsze powoduje powstanie obrazu czegos, czego nie chcemy. Boimy sie porazki, boimy sie tego, ze zawiedziemy swoja rodzine, ze sie osmieszymy, ze utracimy wolnosc albo kogos, kogo kochamy, albo nawet wlasne zycie. Podstepne jest to, ze kiedy zaczynamy czuc taki lek, bardzo czesto zmienia sie on w gniew czy zlosc i wtedy uzywamy tego gniewu, by zebrac sily i walczyc przeciw kazdemu, kto w naszym pojeciu stanowi zagrozenie. A kiedykolwiek czujemy strach lub gniew, musimy zdawac sobie sprawe, ze te emocje pochodza z jednego zrodla: z tych aspektow naszego zycia, ktore za wszelka cene chcemy utrzymac. Legendy mowia, ze skoro strach i gniew pochodza z troski o to, ze mozemy cos utracic, jedynym sposobem, by uniknac tych emocji, jest bycie "oderwanym", obojetnym na wszelkie skutki wydarzen. Bylismy teraz daleko na polnoc od miasta, a snieg padal jeszcze mocniej. Yin wytezal wzrok, by widziec droge i tylko od czasu do czasu rzucal mi szybkie spojrzenia. -Wez na przyklad nasz przypadek - powiedzial. - Szukamy Wila i przejscia do Shambhali. Legendy by powiedzialy, ze aby ustawic nasze pola tak, by oczekiwac odpowiednich intuicji i wydarzen, ktore nas poprowadza, powinnismy calkowicie odciac sie od tego, jaki nasze poszukiwanie bedzie mialo skutek. Dokladnie to mialem na mysli, kiedy cie ostrzegalem, zebys nie przywiazywal tak wielkiej wagi do tego, czy Jacob sie zatrzyma czy nie. Idea "oderwania" jest wielkim przeslaniem Buddy i darem dla ludzkosci od wszystkich religii Wschodu. Tak, znalem to pojecie, ale w tej chwili mialem klopoty, by docenic jego wartosc. -Yin - zaprotestowalem - jak mozna sie zupelnie odciac? To brzmi dla mnie jak bajka o wiezy z kosci sloniowej. To, czy pomozemy Wilowi, moze byc przeciez sprawa zycia lub smierci. Jak mozemy sie o to nie martwic? Yin zjechal na pobocze i stanal. Widocznosc byla w tej chwili bliska zeru. -Nie powiedzialem, ze nie trzeba sie martwic - mowil spokojnie dalej. - Powiedzialem, by nie byc przywiazanym do zadnego z mozliwych rozwiazan. To, co w zyciu dostajemy, jest i tak zawsze troche inne niz to, czego chcemy. Bycie oderwanym oznacza zrozumienie, ze zawsze istnieje jakis wyzszy cel, ktory mozna odnalezc w kazdym wydarzeniu, w kazdym rozwiazaniu. Zawsze mozemy znalezc ukryte dobrodziejstwo, pozytywne znaczenie, na ktorym mozna budowac dalej. Skinalem glowa. Ten koncept znalem juz z Peru. -Rozumiem wartosc ogolnego postrzegania swiata w ten sposob - powiedzialem - ale czy nie istnieja jednak pewne granice? A co, jesli grozi nam smierc lub tortury? Bardzo ciezko jest sie od czegos takiego "oderwac" albo dostrzec w tym ukryte dobrodziejstwo. Yin spojrzal na mnie twardo. - A co, jesli owe tortury zawsze sa rezultatem tego, ze nie jestesmy dostatecznie "oderwani" podczas zdarzen, ktore prowadza do takiej krytycznej sytuacji? Nasze legendy mowia, ze kiedy w pelni oduczymy sie przywiazania, nasza energia pozostanie wciaz na tyle silna, by unikac takich wyjatkowo negatywnych wydarzen. Jesli bedziemy caly czas silni, jesli zawsze bedziemy oczekiwac tylko pozytywnych rzeczy, to niezaleznie od tego, co juz sie wydarzylo, zaczynaja dziac sie cuda. Nie moglem w to uwierzyc. - Chcesz powiedziec, ze kazde zlo, ktore nas spotyka, pochodzi stad, ze nie wykorzystalismy jakiejs synchronii, jakiejs mozliwosci, by go uniknac? Tym razem Yin spojrzal na mnie z usmiechem. - Tak, dokladnie to powiedzialem. -Alez to straszne. Czy to nie obarcza wina kogos, kto na przyklad jest smiertelnie chory? Czy to nie znaczy, ze jest chory, bo "nie wykorzystal" okazji, by znalezc sposob na swoje uzdrowienie? -Nie. Nie ma winy. Kazdy robi przeciez wszystko, co moze. Ale to, co ci powiedzialem, to prawda, ktora musimy zaakceptowac, jesli mamy osiagnac wyzsze poziomy energii modlitwy. Musimy utrzymywac nasze pola na tak wysokim poziomie, jaki tylko jest mozliwy, a zeby to uczynic, musimy zawsze wierzyc, z cala moca, ze zostaniemy ocaleni. Czasem sie zdarzy, ze cos nam umknie - kontynuowal. - Ludzka wiedza jest niedoskonala, mozemy nawet zginac lub zostac poddani torturom z powodu braku wlasciwych informacji. Ale prawda jest taka, ze gdybysmy mieli cala wiedze, ktora ludzkosc kiedys w koncu posiadzie, bylibysmy zawsze wyprowadzani z groznych sytuacji. A najwieksza moc osiagamy, zakladajac, ze juz tak sie dzieje. To jest sposob na to, by byc "oderwanym", a takze otwartym i budowac silne pole oczekiwan. To wszystko zaczynalo miec sens. Yin mowil, ze musimy zalozyc, iz proces synchronii zawsze uchroni nas przed zlem, ze zawczasu bedziemy wiedziec, jaki wykonac ruch, bo taka zdolnosc jest naszym ostatecznym przeznaczeniem. Jesli wiec uwierzymy w to juz teraz, to predzej czy pozniej stanie sie to oczywistoscia dla wszystkich ludzi. -Wszyscy wielcy mistycy - zaczal znow Yin - mowia, ze wazne jest dzialanie z perspektywy absolutnej wiary. W waszej zachodniej Biblii apostol Jan opisuje skutki takiej wiary. Wsadzono go do kotla z wrzacym olejem i nic mu sie nie stalo. Inni byli rzucani na pozarcie glodnym lwom, a jednak ocaleli. Czy to moga byc tylko mity? -Jak silna musi byc nasza wiara, by osiagnac az taki poziom obojetnosci na zagrozenie? - spytalem. -Musimy osiagnac poziom bliski temu, jaki maja mieszkancy Shambhali - odparl Yin. - Czy nie widzisz, jak to wszystko doskonale do siebie pasuje? Jesli energia naszych oczekiwan jest dostatecznie silna, to oczekujemy synchronii i rownoczesnie wysylamy energie innym, tak by oni takze mogli oczekiwac synchronii. I ogolny poziom energii wciaz sie podnosi. A poza tym nie zapominaj, ze sa jeszcze dakini... Szybko odwrocil wzrok wyraznie przerazony, ze znow wymienil imie tych istot. -No i co z dakini? - spytalem. Milczal. -Yin - naciskalem. - Musisz mi powiedziec, co miales na mysli. Jaka role graja w tym wszystkim dakini? Westchnal gleboko. - Mowie tylko to, co sam rozumiem. Legendy mowia, ze dakini sa w pelni pojmowane tylko przez tych, co sa w Shambhali, i ze musimy byc bardzo ostrozni. Nie moge nic wiecej powiedziec. Patrzylem na niego ze zloscia. - No coz, przekonamy sie o tym pozniej, prawda, kiedy juz odnajdziemy Shambhale? - spytalem z przekasem. Spojrzal na mnie z wielkim smutkiem. - Powtarzalem ci juz tyle razy, ze mialem zbyt wiele zlych doswiadczen z chinskim wojskiem. Moja nienawisc i gniew niszcza moja energie. I jesli w jakimkolwiek momencie zauwaze, ze cie powstrzymuje, to bede cie musial opuscic, a ty bedziesz musial isc sam. Przygladalem mu sie, nie chcac nawet myslec o takiej ewentuakiosci. -Pamietaj - mowil dalej - co ci mowilem o byciu oderwanym i o tym, ze trzeba ufac, iz zawsze zostaniesz ocalony z kazdego niebezpieczenstwa. Milczal przez chwile, a potem zapalil silnik i ruszyl w padajacy snieg. -Mozemy sie zalozyc - powiedzial w koncu - ze twoja wiara zostanie poddana probie. Przejscie Jechalismy na polnoc jeszcze przez czterdziesci minut, a potem Yin skrecil w wysluzona droge dla ciezarowek i skierowal sie w strone wysokiego lancucha gorskiego oddalonego o jakies dwadziescia czy trzydziesci mil. Padal coraz gestszy snieg. Najpierw cicho, a potem coraz glosniej, przez lialas naszego silnika zaczal sie przebijac niski, wibrujacy dzwiek. Kiedy stal sie rozpoznawalny, rownoczesnie spojrzelismy na siebie. -Helikoptery! - krzyknal Yin, natychmiast zrobil ostry skret, zjechal z traktu i wjechal miedzy skaly. Dzip niebezpiecznie sie przechylil. - Wiedzialem. Znaja jakis sposob, zeby latac nawet przy takiej pogodzie. -Co znaczy, ze wiedziales? W miare, jak warkot nad nami narastal, wydalo mi sie, ze slysze dwa silniki. Jeden krazyl dokladnie nad nami. -To moja wina! - Yin przekrzykiwal halas. - Musisz uciekac! Natychmiast! -Co?! - wrzasnalem. - Zwariowales?! Gdzie pojde? Teraz lcrzyczal mi prosto do ucha: - Nie zapomnij, badz ciagle czujny! Slyszysz? Idz ciagle na polnocny zachod, do Dormaru! Musisz sie dostac do Kunlunu! Jednym zwinnym ruchem otworzyl drzwi po mojej stronie i wypchnal mnie na zewnatrz. Wyladowalem na obu nogach, a potem sturlalem sie kilka stop w dol po sniegu. Usiadlem i probowalem zlokalizowac dzipa, ale on juz odjezdzal, a zamiec sniezna utrudniala widok. Przebiegla mnie fala czystego przerazenia. W tym momencie moja uwage zwrocil jakis ructi po prawej strome. Dziesiec stop ode mnie poprzez padajacy snieg ledwo widzialem sylwetke mezczyzny. Byl wysoki, ubrany w czarne spodnie ze skory jaka, w owcza kurtke i czape. Stal bez ruchu i patrzyl na mnie, ale jego twarz byla czesciowo zakryta welniana chusta. Rozpoznalem te oczy. Skad je znalem? Po kilku sekundach spojrzal w gore, w kierunku helikoptera, ktory zatoczyl luk i odlecial. Nagle z kierunku, w ktorym odjechal dzip, dobiegly trzy czy cztery wybuchy. Tak silne, ze posypaly sie na mnie odlamki skal i fala sniegu, a powietrze wypelnilo sie duszacym dymem. Wstalem i kustykajac, probowalem uciekac, a kolejne mniejsze eksplozje odbijaly sie echem wokol mnie. Powietrze pelne bylo teraz jakiegos duszacego gazu. Zaczelo mi sie krecic w glowie. Uslyszalem muzyke, jeszcze zanim kompletnie oprzytomnialem. Klasyczny chinski kompozytor, ktorego juz kiedys slyszalem. Otrzasnalem sie i rozbudzilem. Stwierdzilem, ze jestem w wytwornej sypialni urzadzonej w chinskim tradycyjnym stylu. Usiadlem na rzezbionym lozu i odrzucilem jedwabna narzute. Ubrany bylem tylko w szpitalna koszule. Zostalem wykapany. Pokoj mial co najmniej dwadziescia stop na dwadziescia, a kazda sciane zdobil inny fresk. Przez szpare w drzwiach spogladala na mnie chinska kobieta. Drzwi otworzyly sie szeroko i do pokoju wszedl wyprostowany jak struna wysoki oficer w pelnym umundurowaniu. Przebiegl mnie dreszcz. To byl ten sam, ktorego w cywilu widzialem juz kilkakrotnie. Serce walilo mi w piersi. Staralem sie podniesc swoja energie, ale widok tego oficera calkiem mnie powalil. -Dzien dobry - powital mnie grzecznie. - Jak sie pan czuje? -Zwazywszy, ze zostalem zagazowany, to calkiem niezle - odparlem. Usmieclmal sie. - To szybko mija i nie ma skutkow ubocz-nych, zapewniam pana. -Gdzie jestem? - spytalem. -W Ali. Lekarze pana zbadali, nic panu nie jest. Ale musze panu zadac kilka pytan. Dlaczego podrozuje pan w towarzystwie Yina Doloe'a i dokad jechaliscie? -Chcielismy zwiedzic niektore ze starych klasztorow. -Dlaczego? Zdecydowalem nic wiecej mu nie mowic. - Bo jestem turysta. Mam wize. Dlaczego zostalem napadniety? Czy amerykanska ambasada wie o tym, ze jestem zatrzymany? Usmiechnal sie zimno i spojrzal mi gleboko w oczy. - Jestem pulkownik Chang. Nikt nie wie, ze pan tu jest, i jesli zlamal pan nasze prawo, nikt nie moze panu pomoc. A pan Doloe to przestepca, czlonek nielegalnej religijnej organizacji, ktora dopuszcza sie oszustwa na terenie Tybetu. Jakby spelnialy sie moje najgorsze leki. -Nic o tym nie wiem - odparlem. - Chcialbym do kogos zadzwonic. -Dlaczego Yin Doloe i inni szukaja Shambhali? -Nie wiem, o czym pan mowi. Zrobil krok w moim kierunku. - Kim jest Wilson James? -To moj przyjaciel - powiedzialem. -Czy on jest w Tybecie? -Tak mysle, ale go nie widzialem. Chang spojrzal na mnie z wyraznym niesmakiem i nie mowiac nic wiecej, odwrocil sie na piecie i wyszedl z pokoju. Jest niedobrze, myslalem, bardzo niedobrze. Juz mialem wstac z lozka, kiedy wrocila pielegniarka z tuzinem zolnierzy. Jeden z nich pchal przed soba urzadzenie, ktore wygladalo jak ogromne zelazne pluco, tyle ze bylo o wiele wieksze i stalo na wysokich, szerokich nogach. Najwyrazniej tak je skonstruowano, by mozna je bylo nasunac na kogos, kto lezy w lozku. Zanim zdolalem cokolwiek powiedziec, zolnierze przytrzymali mnie i naprowadzili machine nad moje cialo. Pielegniarka wlaczyla urzadzenie, ktore wydalo cichy pomruk. Prosto w twarz zaswiecilo mi jasne swiatlo. Nawet z zamknietymi oczyma czulem, jak to punktowe swiatlo porusza sie od prawej do lewej strony mojej glowy, jak skaner w fotokopiarce. Kiedy tylko maszyna sie zatrzymala, zolnierze zsuneli ja ze mnie i wywiezli z pokoju. Pielegniarka zostala jeszcze chwile i przygladala mi sie. -Co... co to bylo? - wyjakalem. -To tylko encefalograf - powiedziala niepewna angiel-szczyznEi, po czym pochylila sie nad jedna z szuflad komody i wyjela moje ubranie. Wszystkie rzeczy zostaly wyprane i troskliwie zlozone. -Ale po co to bylo? - nalegalem. -Zeby wszystko sprawdzic, zeby sie upewnic, ze nic panu nie jest. W tej chwili drzwi znow sie otworzyly i wrocil pulkownik Chang. Wzial stojace pod sciana krzeslo i ustawil je obok mojego lozka. -Moze powinienem panu uswiadomic, jak wyglada sytuacja - powiedzial, siadajac na krzesle. Wydawal sie zmeczony. - W Tybecie jest wiele religijnych sekt i wielu z ich wyznawcow stara sie robic wrazenie na reszcie swiata, ze sa tylko wierzacymi ludzmi, przesladowanymi przez Chinczykow. Sam musze przyznac, ze nasza wczesna polityka w latach piecdziesiatych i podczas rewolucji kulturalnej byla dosc ostra, ale w ostatnich latach to sie radykalnie zmienilo. Staramy sie byc tak tolerancyjni, jak tylko mozna, biorac pod uwage fakt, ze oficjalna polityka rzadu chinskiego jest ateizm. Te sekty powinny jednak pamietac, ze zmienil sie takze Tybet. Mieszka tu teraz wielu Chinczykow, wielu mieszkalo tu od zawsze, i oczywiscie wielu nie jest buddystami. Musimy wszyscy zyc tu razem. Nie ma mowy o tym, by Tybet kiedykolwiek powrocil pod wladanie lamow. Czy rozumie pan, o czym mowie? Swiat sie zmienil. Nawet gdybysmy chcieli dac Tybetowi wolnosc, to przeciez nie byloby w porzadku wobec mieszkajacych tu Chinczykow. Czekal chwile, az cos na to odpowiem, a ja rozwazalem, czy nie przypomniec mu o polityce Chin polegajacej na osiedlaniu tu Chinczykow, by oslabic kulture Tybetu. Ale zamiast tego powiedzialem: - Mysle, ze oni chca tylko bez przeszkod wyznawac swoja religie. -Zezwolilismy na to do pewnego stopnia, ale im nie mozna ufac. Kiedy myslimy, ze wiemy, kto stoi na czele danej grupy, wszystko sie zmienia. Mysle, ze udalo nam sie osiagnac calkiem dobre stosunki z czescia buddyjskiej religijnej hierarchii, ale sa wciaz tybetanscy separatysci w Indiach, potem ta nastepna grupa, do ktorej nalezy pan Doloe, ta sekta, ktora wyznaje jakis tajemniczy ustny przekaz i rozpowszechnia wszystkie te informacje o Shambhali. To przeszkadza ludziom spokojnie zyc. W Tybecie jest wiele do zrobienia. Ludzie tu sa bardzo biedni. Trzeba podniesc jakosc zycia. - Spojrzal na mnie i rzucil mi krotki usmiech. - Dlaczego oni tak powaznie traktuja te legende o Shambhali? Przeciez to infantylne jak bajka dla dzieci. -Tybetanczycy wierza, ze istnieje inna, bardziej duchowa rzeczywistosc poza naszym fizycznym swiatem, ktory mozemy widziec, i ze Shambhala, choc znajduje sie tu, na Ziemi, nalezy do rzeczywistosci duchowej. - Nie wierzylem wlasnym uszom, ze w ogole zaczalem z nim te rozmowe! -Jak moga myslec, ze takie miejsce naprawde istnieje? - pytal z usmiechem. - Przeczesalismy kazda piedz Tybetu z powietrza za pomoca satelity i niczego nie znalezlismy. Milczalem. -Czy wie pan, gdzie to miejsce ma niby byc? - naciskal. -Czy to dlatego pan tu przyjechal? -Strasznie chcialbym wiedziec, gdzie to jest - powiedzialem - albo chociaz, co to jest, ale obawiam sie, ze niestety nie wiem. Ale tez nie chce sie narazac chinskim wladzom. -Sluchal uwaznie, wiec mowilem dalej. - Tak naprawde, to cholernie sie boje tej sytuacji i najchetniej bym stad natychmiast wyjechal. -Alez nie, my chcemy tylko, zeby pan podzielil sie z nami tym, co pan wie - powiedzial. - Jesli takie miejsce istnieje, jesli to jakas ukryta kultura, to chcemy o niej wiedziec. Prosze podzielic sie z nami swoja wiedza i pozwolic, ze my z kolei pomozemy panu. Moze dojdziemy do jakiegos kompromisu. Patrzylem na niego przez chwile, a potem powiedzialem wprost: - Chce sie skontaktowac z ambasada amerykanska, jesli pan pozwoli. Staral sie ukryc zniecierpliwienie, ale widzialem je wyraznie w jego oczach. Wpatrywal sie we mnie jeszcze przez chwile, potem podszedl do drzwi i odwrocil glowe. -To nie bedzie konieczne. Jest pan wolny. Kilka minut pozniej szedlem uliczkami Ali, szczelnie zapinajac kurtke. Snieg juz nie padal, ale bylo bardzo zimno. Wczesniej zostalem zmuszony do ubrania sie w obecnosci pielegniarki, potem wyprowadzono mnie z budynku. Idac, sprawdzalem zawartosc swoich kieszeni. O dziwo, wszystko bylo na miejscu: noz, portfel, niewielka torebka migdalow. Czulem sie zmeczony, w glowie mi sie krecilo. Czy to ze zdenerwowania? A moze jednak byl to skutek dzialania gazu? A moze wysokosc? Staralem sie otrzasnac i wziac w garsc. Ali bylo nowoczesnym miastem. Ulice byly pelne zarowno Tybetanczykow, jak i Chinczykow. Wszedzie duzo pojazdow. Dobrze utrzymane budynki i sklepy mogly wprawic w konsternacje, jesli porownalo sie je z fatalnymi drogami i warunkami zycia, ktore widzielismy, jadac tutaj. Rozgladalem sie wokol, ale na razie nie dostrzeglem nikogo, kto na oko moglby mowic po angielsku. Po przejsciu kilku przecznic zaczalem sie czuc coraz dziwniej, a w glowie krecilo mi sie mocniej. Musialem przysiasc na skraju chodnika na starym murku. Narastajacy strach zmienil sie niemal w panike. Co mam teraz zrobic? Co sie stalo z Yinem? Dlaczego ten chinski pulkownik tak po prostu pozwolil mi odejsc? To wszystko nie trzymalo sie kupy. W tym momencie w myslach pojawil sie przede mna wyrazny obraz Yina. Odebralem to jak upomnienie. Pozwolilem sobie na zupelny spadek energii. Strach mnie przytlaczal, a ja zapomnialem, zeby cokolwiek z tym zrobic. Wzialem gleboki oddech i sprobowalem podniesc poziom energii. Kilka minut pozniej poczulem sie lepiej. Moj wzrok padl na duzy budynek stojacy kilka przecznic dalej. Przy wejsciu mial chinski znak, ktorego nie umialem odczytac, ale kiedy skupilem sie na ksztalcie budynku, mialem wyrazne wrazenie, ze musi to byc jakas noclegownia albo hotel. Poczulem blysk nadziei. Moze bedzie tam telefon, a moze nawet inni zagraniczni turysci, z ktorymi bede sie mogl porozumiec albo do nich przylaczyc? Wstalem i ruszylem w tym kierunku, wciaz uwaznie obserwujac ulice. Kilka minut pozniej bylem juz niedaleko tiotelu Sliing Shui, ale poczulem obawe. Rozejrzalem sie ostroznie wokol. Wygladalo na to, ze jednak nikt mnie nie sledzi. Kiedy bylem juz niemal przy drzwiach, uslyszalem halas. Cos upadlo w snieg. Rozejrzalem sie. Stalem na ulicy dokladnie naprzeciw niewielkiego przejscia miedzy budynkami. Bylem sam, nie liczac kilku starszych osob idacych w przeciwnym kierunku dosc daleko ode mnie. Znow uslyszalem halas. Dzwiek byl teraz blizej mnie. Spojrzalem pod nogi i dostrzeglem niewielki kamyk, ktory wylecial z przejscia i wyladowal w sniegu. Postapilem krok naprzod, by lepiej zajrzec w to miejsce. Wszedlem w ciemne przejscie. Staralem sie przyzwyczaic oczy do braku swiatla. -To ja - powiedzial jakis glos. Natychmiast rozpoznalem Yina. Wbieglem glebiej. Stal przytulony do sciany. -Skad wiedziales, ze tu jestem? - spytalem. -Wcale nie wiedzialem - padla odpowiedz. - Po prostu zgadywalem. Osunal sie wzdluz sciany i usiadl na ziemi. Zauwazylem, ze jego kurtka ma spalone plecy. Kiedy poruszyl reka, na ramieniu zobaczylem plame krwi. -Jestes ranny! Co sie stalo? -Nie jest tak zle. Zrzucili ladunek wybuchowy i uderzylem o skaly, kiedy wyrzucilo mnie z dzipa. Ale udalo mi sie stamtad odczolgac, zanim wyladowali. Widzialem, jak cie zabieraja i laduja do ciezarowki, ktora tam podjechala. Pomyslalem, ze jesli sie wydostaniesz, to skierujesz sie do najwiekszego hotelu. A co sie z toba dzialo? Opowiedzialem mu o przebudzeniu w chinskiej sypialni, o tym, jak pulkownik mnie przesluchiwal, a potem wypuscil. -Dlaczego wypchnales mnie z dzipa? - spytalem na koniec. -Juz ci mowilem - odparl Yin. - Nie umiem kontrolowac swoich oczekiwan zrodzonych ze strachu. Moja nienawisc do Chinczykow jest zbyt wielka. Tak silna, ze oni sa w stanie mnie wysledzic... - zamilkl na chwile. - Ale dlaczego cie wypuscili? -Nie wiem - odparlem. Yin poruszyl sie lekko i natychmiast skrzywil z bolu. - Pewnie dlatego, ze Chang czuje, iz ciebie tez bedzie umial wysledzic. Potrzasnalem glowa. Czy to mogla byc prawda? -On oczywiscie nie ma pojecia, jak to sie dzieje - mowil Yin - ale kiedy spodziewasz sie, ze nadejda zolnierze, twoje oczekiwanie daje mu podswiadomy znak, by udac sie tam, gdzie jestes. On pewnie uwaza, ze ma taka wyjatkowa moc. - Spojrzal na mnie powaznie. - Musisz sie uczyc na moich slabosciach. Musisz zapanowac nad swoimi myslami. Yin patrzyl na mnie jeszcze przez chwile, a potem trzymajac sie za chore ramie, wyprowadzil mnie tym waskim przejsciem na podworko miedzy budynkami. Doszlismy do domu, ktory wygladal na opuszczony. -Musimy znalezc dla ciebie lekarza - powiedzialem. -Nie - odparl zdecydowanie. - Posluchaj. Nic mi nie bedzie. Znam tu ludzi, ktorzy mi pomoga. Ale nie bede mogl jechac z toba do ruin starego klasztoru. Musisz tam dotrzec sam. Odwrocilem wzrok. Czulem, jak puchnie we mnie strach. - Chyba nie dam rady - powiedzialem cicho. Yin wyraznie sie przestraszyl. - Kontroluj strach! Pamietaj o filozofii "oderwania". Jestes potrzebny, by pomoc odnalezc Shambhale. Musisz jechac dalej. Z trudem usiadl. Grymas bolu wykrzywil jego twarz, kiedy probowal sie przysunac blizej mnie. - Nie rozumiesz, jak wiele Tybetanczycy wycierpieli? A jednak czekaja na dzien, az Sham-bhala stanie sie znana calemu swiatu. - Zmruzyl oczy, kiedy odnalazl moj wzrok. - Pomysl, jak wiele osob pomagalo nam, bysmy dostali sie az tutaj. Wielu z nich ryzykowalo doslownie wszystkim. Niektorzy sa moze teraz w wiezieniu albo nawet zostali zastrzeleni. Wyciagnalem dlon i podsunalem mu przed oczy. Silnie drzala. - Popatrz na mnie - powiedzialem. - Z trudem sie moge ruszac. Yin przeszyl mnie wzrokiem. - A nie wydaje ci sie, ze twoj ojciec tez byl przerazony, kiedy desantowal sie i biegl po plazy we Francji? Ze nie byl przerazony tak jak cala reszta? Ale zrobil to! A gdyby tego nie zrobil? I gdyby wszyscy inni tez nic nie zrobili? Wojna mogla byc przegrana. Wolnosc wszystkich ludzi mogla zostac utracona. My tu, w Tybecie, utracilismy nasza wolnosc, ale to, co sie dzieje w tej chwili dotyczy nie tylko Tybetu. Tu chodzi o cos wiecej niz Tybet, niz ja i ty. Tu chodzi o to, co musi sie wydarzyc, by wszystkie poswiecenia wszystkich pokolen ludzi nie poszly na marne. Zrozumienie Shambha-li, nauczenie sie, jak uzywac pol modlitwy wlasnie w tym momencie historii to nastepny krok w ewolucji ludzkosci. To ogromne zadanie dla calego naszego pokolenia. Jesli nam sie nie uda, to zawiedziemy wszystkich, ktorzy byli przed nami. Yin skrzywil sie z bolu i odwrocil wzrok. Jego oczy napelnily sie lzami. -Ja bym pojechal, gdybym mogl - dodal. - Ale mysle, ze teraz ty jestes nasza jedyna szansa. Uslyszelismy warkot silnikow i zobaczylismy przejezdzajace dwie duze ciezarowki pelne wojska. -Nie wiem, gdzie mam isc - powiedzialem. -Klasztor nie jest az tak daleko - odparl Yin. - Mozna tam dotrzec w ciagu jednego dnia. Moge zalatwic kogos, kto cie zawiezie. -I co mialbym tam robic? Sam wczesniej powiedziales, ze bede poddany probie. Co miales na mysli? -By odnalezc przejscie, bedziesz musial w pelni pozwolic boskiej energii, aby przez ciebie przeplywala, i ustawic swoje pole w ten sposob, jak sie uczyles. I pamietac, ze to pole cie poprzedza i ma wplyw na to, co sie wydarza. Ale najwazniejsze, kontroluj swoj strach i zrodzone z niego obrazy. I badz "oderwany". Wciaz boisz sie tego, co nastapi. Nie chcesz utracic zycia. -Oczywiscie, ze nie chce stracic zycia! - prawie krzyknalem. - Mam po co zyc! -Tak, tak, wiem - powiedzial uspokajajaco. - Ale to sa bardzo niebezpieczne mysli. Musisz porzucic wszelkie mysli o porazce. Ja tego nie potrafie, ale mysle, ze ty mozesz to zrobic. Musisz byc pewien, z cala moca, ze zostaniesz uratowany, ze ci sie uda. Przerwal, zeby sprawdzic, czy zrozumialem. -Cos jeszcze? - spytalem. -Tak - powiedzial. - Jesli wszystko inne zawiedzie, intensywnie mysl o tym, ze Shambhala ci pomaga. Szukaj... Przerwal, ale wiedzialem juz, co mial na mysli. Nastepnego ranka siedzialem w szoferce starej ciezarowki z napedem na cztery kola, wcisniety miedzy pasterza i jego czteroletniego synka. Yin wiedzial dokladnie, co zrobic. Mimo bolu przeprowadzil mnie bezpiecznie tylnymi podworkami do starego domu z palonej cegly, gdzie dano nam goracy posilek i miejsce do spania. Yin dlugo w noc rozmawial z kilkoma mezczyznami. Moglem tylko przypuszczac, ze byli to czlonkowie tajnej sekty Yina, ale nie zadawalem pytan. Wstalismy bardzo wczesnie, a kilka minut pozniej stara farmerska ciezarowka podjechala pod dom i musialem do niej wsiasc. Jechalismy teraz po pokrytej sniegiem zwirowej drodze, ktora prowadzila coraz wyzej w gory. Samochod podskakiwal na wybojach. Mijalismy zakret, skad widac bylo miejsce, w ktorym pozegnalem sie z Yinem. Poprosilem kierowce, zeby zwolnil. Chcialem tam spojrzec. Ku memu przerazeniu, caly teren w dole pelen byl wojskowych pojazdow i zolnierzy. -Zaczekaj - powiedzialem kierowcy. - Yin moze potrzebowac naszej pomocy. Musimy sie zatrzymac. Stary czlowiek potrzasnal glowa. - Trzeba jechac! Trzeba jechac! On i jego synek mowili cos do siebie po tybetansku, spogladajac na mnie od czasu do czasu, jak gdyby wiedzieli cos, czego ja nie wiedzialem. Mezczyzna przyspieszyl, szybko minelismy przesmyk i teraz zjezdzalismy w dol. w zoladku poczulem skurcz strachu. Bylem rozdarty - co robic? A jesli Yin uciekl i teraz mnie potrzebuje? Z drugiej strony - mowilem sobie - wiem doskonale, czego chcialby Yin. Upieralby sie, zebym jechal dalej. Staralem sie utrzymac energie, ale w duchu zastanawialem sie rowniez, czy te wszystkie historie o przejsciu i o Shambhali nie okaza sie tylko legenda. A nawet, gdyby byly prawda, to dlaczego wlasnie mnie, a nie komus innemu pozwolono by tam wejsc? Dlaczego ja, a nie ktos taki jak Jampa, albo lama Rigden? Nic tu nie mialo sensu. Otrzasnalem sie z tych mysli i staralem sie trzymac wysoki poziom energii, wpatrujac sie w pokryte sniegiem szczyty. Przygladalem sie wszystkiemu dokladnie, gdy przejezdzalismy przez kilka malych miasteczek. W koncu, po zjedzeniu zimnej zupy i suszonych pomidorow, zapadlem w dlugi sen. Kiedy sie obudzilem, bylo juz pozne popoludnie, a z nieba padaly znow duze platki sniegu, wkrotce pokrywajac droge swieza warstwa bieli. Teren wciaz sie wznosil, czulem, jak powietrze robi sie coraz rzadsze. Przed nami rozciagal sie kolejny masyw wysokich szczytow. To musi byc juz masyw Kunlunu, pomyslalem, ten, o ktorym wspominal Yin. Caly czas nie moglem do konca uwierzyc, ze to wszystko dzieje sie naprawde. Z drugiej strony wiedzialem, ze tak jest i ze jestem teraz sam, stoje twarza w twarz z cala ogromna sila Chinczykow, z ich wojskiem i ateickim sceptycyzmem. Z tylu uslyszalem gleboki warkot helikoptera. Serce zaczelo mi mocniej bic, ale utrzymalem czujnosc. Kierowca zdawal sie nie zwracac uwagi na to zagrozenie i jechal spokojnie przez nastepne trzydziesci minut, potem usmiechnal sie i wskazal przed siebie. Przez padajacy wciaz snieg zobaczylem ciemniejszy zarys wielkiej kamiennej budowli stojacej niemal na szczycie jednego z pierwszych zboczy. Kilka scian z lewej strony budowli bylo zawalonych. Za plecami klasztoru wyrastaly ogromne wlocznie pokrytych sniegiem skal. Klasztor mial wysokosc trzech lub nawet czterech pieter, mimo ze jego dach dawno juz przegnil i zapadl sie. Uwaznie wypatrywalem jakiegokolwiek sladu ludzi, jakiegos ruchu. Nie dostrzeglem niczego. Klasztor zdawal sie zupelnie opuszczony i to od bardzo dawna. U stop gory, jakies piecset stop pod klasztorem, furgonetka zatrzymala sie i kierowca wskazal na zrujnowana budowle. Zawahalem sie, patrzylem na sypiacy ciezko snieg. Znow wskazal reka. Jego podniecona twarz ponaglala mnie do otworzenia drzwi. Siegnalem do tylu po plecak, ktory przygotowal dla mnie Yin. Wysiadlem i ruszylem w gore zbocza. Temperatura caly czas spadala, ale mialem nadzieje, ze w namiocie i w spiworze nie zamarzne na smierc. Co jednak z wojskiem? Patrzylem, jak furgonetka znika mi z oczu. Nasluchiwalem przez chwile, ale dochodzil do mnie tylko swist wiatru. Rozejrzalem sie wokol i znalazlem stare kamienne schody prowadzace do klasztoru. Zaczalem wspinaczke. Po przejsciu prawie polowy drogi zatrzymalem sie i spojrzalem na poludnie. Ze swego miejsca widzialem jedynie rozciagajace sie wokol biale gory. Kiedy dotarlem do klasztoru, stwierdzilem, ze nie zostal zbudowany na odrebnym szczycie, lecz stal na wielkim skalnym tarasie przylegajacym do zbocza za jego tylna sciana. Sciezka wiodla wprost do otworu w murze, gdzie kiedys byly glowne drzwi. Ostroznie wszedlem do srodka. Na golej ziemi lezaly porozrzucane ogromne, gladkie kamienie. Stalem u szczytu dlugiego korytarza, ktory biegl wzdluz calej budowli. Idac tym korytarzem, minalem kilka pokoi, ktore znajdowaly sie po obu stronach. W koncu doszedlem do wiekszej komnaty, ktora miala drzwi wychodzace na tyly klasztoru. Pol tylnej sciany bylo zawalone, na zewnatrz lezaly ogromne kamienie, niektore wielkosci stolowych blatow. W poblizu tej zawalonej sciany katem oka dostrzeglem jakis ruch. Zamarlem. Co to moglo byc? Ostroznie podszedlem do wyrwy w murze i rozejrzalem sie na zewnatrz we wszystkich kierunkach. Od tylnych drzwi do litej skaly bylo moze ze sto stop. W poblizu nie bylo nikogo. Kiedy tak sie rozgladalem, znow katem oka zarejestrowalem jakis ruch. Tym razem dalej, prawie przy samej scianie gory. Przebiegl mnie dreszcz. Co sie tu dzieje? Co widze? Pomyslalem, zeby chwycic swoj bagaz i uciekac w dol, ale postanowilem, ze zostane. Bylem zdecydowanie przerazony, ale o dziwo, moja energia nadal pozostawala na wysokim poziomie. Wytezylem wzrok i podszedlem w kierunku, skad pochodzil ruch. Kiedy tam dotarlem, niczego nie znalazlem. Skalna sciana poorana byla podluznymi bruzdami, jedna byla nawet tak duza, ze wygladala jak wejscie do jaskini. Kiedy zbadalem ja blizej, okazalo sie jednak, ze miala tylko kilka stop glebokosci i byla zbyt plytka, by ktos mogl sie w niej ukryc, do tego pelna sniegu. Szukalem wokol sladow stop, ale choc snieg byl gleboki, widzialem jedynie wlasne slady. Snieg padal teraz o wiele mocniej, wiec wrocilem do klasztoru i znalazlem rog komnaty, ktory wciaz mial nad soba kawalek dachu i moglem sie tam ukryc przed sniegiem i wiatrem. Poczulem nagly glod, wiec pogryzajac marchewki, wydostalem z bagazu niewielki gazowy palnik i podgrzalem troche zupy z suszonych warzyw, ktora Yin dla mnie zapakowal. Kiedy zupa sie grzala, ja rozmyslalem o swojej sytuacji. Do zmroku zostala jeszcze tylko godzina, a ja nie mialem pojecia, co tu robie. Przeszukalem plecak i nie znalazlem w nim zadnej latarki. Dlaczego Yin o tym nie pomyslal? Gazu w palniku nie starczy na cala noc; musze znalezc jakies drewno albo wyschniete lajno jaka. Umysl juz mi plata figle, myslalem. Co sie moze wydarzyc, jesli spedze tu noc w calkowitych ciemnosciach? A jesli te stare mury zaczna sie walic pod naporem wiatru? I kiedy tylko o tym pomyslalem, uslyszalem loskot w oddalonej czesci klasztoru. Wrocilem do korytarza i na moich oczach ogromny glaz upadl na ziemie. -O Jezu! - powiedzialem na glos. - Musze stad uciekac. Wylaczylem palnik, szybko pozbieralem reszte rzeczy i tylnym wyjsciem wybieglem w sniezna zamiec. Szybko zrozumialem, ze musze znalezc kryjowke, podbieglem wiec do skalnej sciany z nadzieja, ze moze wczesniej przeoczylem jakas jaskinie albo jakis wiekszy nawis, pod ktorym bede mogl sie schronic. Jednak zadna z bruzd nie byla na tyle duza. Wiatr zawodzil. W pewnym momencie wielka sniezna czapa oderwala sie od skaly i wyladowala u moich stop. Spojrzalem w gore na tony sniegu, ktore pokrywaly zbocze nade mna. A jesli tedy zejdzie lawina? W wyobrazni zobaczylem toczacy sie w dol snieg. I znowu, kiedy tylko o tym pomyslalem, uslyszalem gluchy loskot nad soba, po prawej stronie. Zlapalem plecak i zaczalem biec z powrotem w kierunku klasztoru akurat w momencie, gdy powietrze wypelnil huk silny jak grzmot i o piecdziesiat stop dalej zwalil sie snieg. Bieglem najszybciej, jak moglem. W polowie drogi przerazony upadlem w zaspe. Dlaczego to wszystko sie dzieje? I wraz z tym pytaniem na mysl przyszedl mi Yin. Mowil: "Na tych poziomach energii skutek twoich oczekiwan jest natychmiastowy. Bedziesz poddany probie". Usiadlem. Oczywiscie! To wlasnie byl test. Nie kontrolowalem obrazow wywolanych strachem. Pobieglem do klasztoru i zaszylem sie w srodku. Temperatura wciaz spadala i wiedzialem, ze musze zaryzykowac i zostac wewnatrz. Rozkladajac znow rzeczy, wyobrazalem sobie, ze kamienie spokojnie stoja na swoim miejscu. Zadrzalem z zimna. A teraz, myslalem, musze cos zrobic z tym zimnem. Wyobrazilem sobie, ze siedze przy cieplym ognisku. Opal. Tak, musze znalezc jakis opal. Wyszedlem rozejrzec sie po reszcie klasztoru. Doszedlem jednak tylko do polowy korytarza, kiedy stanalem jak wryty. Poczulem dym. Dym z palonego drewna. Co teraz? Powoli szedlem dalej, zagladajac do wszystkich pokoi, ale nic nie znalazlem. Kiedy zostal mi juz tylko jeden pokoj, ostroznie zajrzalem do srodka. W rogu palilo sie ognisko i lezal stos drzewa. Zatrzymalem sie i rozejrzalem dokola. Nikogo nie bylo. Ten pokoj mial jeszcze jedne drzwi prowadzace na zewnatrz i dosc duzy kawalek ocalalego dachu. Poczulem przyjemne cieplo. Kto rozpalil ognisko? Wyszedlem dziura po tylnych drzwiach i wyjrzalem na dwor. Zadnych sladow na sniegu. Wlasnie sie odwracalem, zeby wrocic do srodka, kiedy w cieniu drzwi dostrzeglem wysoka postac. Staralem sie skupic na niej wzrok, ale o dziwo, moglem ja zobaczyc jedynie, gdy patrzylem katem oka. Zdalem sobie sprawe, ze to ten sam mezczyzna, ktorego widzialem przez padajacy snieg, gdy Yin wypchnal mnie z dzipa. Znow sprobowalem spojrzec prosto na niego, ale zniknal. Przeszedl mnie dreszcz. Nie wierzylem wlasnym oczom. Ostroznie przeszedlem przez drzwi i rozejrzalem sie po obu stronach korytarza, ale nic nie zobaczylem. Znow pomyslalem o tym, by uciec z klasztoru i zbiec na dol, ale wiedzialem, ze temperatura spada zbyt gwaltownie i jesli to zrobie, to pewnie zamarzne na smierc. Jedynym wyjsciem bylo przeniesienie rzeczy i spedzenie nocy przy ognisku. Tak tez zrobilem, w czasie tej przeprowadzki wciaz nerwowo zagladajac we wszystkie katy. Kiedy tylko usiadlem, podmuch wiatru rozwial plomien i rozsypal wszedzie popiol. Patrzylem, jak ogien wije sie i przygasa, a potem na nowo sie pali. Wyobrazilem sobie ognisko i ono sie zmaterializowalo. Nie moglem jednak uwierzyc w to, by moje pole energetyczne bylo az takie silne. Istnialo tylko jedno wytlumaczenie. Otrzymalem pomoc. Postac, ktora zobaczylem, to dakini. Choc brzmialo to niesamowicie, jednak to stwierdzenie mnie uspokoilo. Dorzucilem drew do ogniska i skonczylem jesc zupe, a potem rozwinalem spiwor. Po chwili juz lezalem i zapadalem w gleboki sen. Kiedy sie obudzilem, rozejrzalem sie wokol w panice. Ognisko zgaslo, na zewnatrz zaczynalo switac. Snieg padal tak mocno jak poprzedniej nocy. Cos mnie obudzilo. Ale co? Uslyszalem niski dzwiek nadlatujacych w moim kierunku helikopterow. Podskoczylem na rowne nogi i zebralem rzeczy. W kilka sekund helikoptery byly tuz nade mna, ich warkot laczyl sie z jekiem szalejacego wiatru. Nagle polowa klasztoru zaczela sie trzasc i zapadac do srodka. Wznosily sie tumany przeslaniajacego widok pylu. Niemal po omacku dotarlem do tylnego wyjscia i wybieglem jak oszalaly, porzucajac sprzet. Zamiec wciaz przeslaniala widok, ale wiedzialem, ze jesli bede biegl dalej w tym kierunku, to znajde sie przy skalnej scianie, ktora badalem wczoraj. Nie ustawalem, az zobaczylem skalista skarpe. Byla dokladnie naprzeciw mnie, jakies piecdziesiat stop, ale wiedzialem, ze II uu-rinni-7rt>>AmM w niklym swietle switu nie powinna byc tak wyraznie widoczna. Wygladalo to tak, jakby gora byla skapana w delikatnej bursztynowej poswiacie, zwlaszcza w poblizu jednej z wiekszych szczelin, tej, ktora widzialem wczesniej. Patrzylem jeszcze chwile i zrozumialem, co to oznacza. Z nowa sila pobieglem w kierunku swiatla, a klasztor zapadal sie w gruzy za moimi plecami. Kiedy dotarlem do skaly, helikoptery byly chyba dokladnie nade mna. Resztki murow klasztoru runely z hukiem, skalna plyta, na ktorej stal, zatrzesla sie, a ze szczeliny w zboczu gory posypal sie snieg i odkryl wieksze wejscie. To jednak byla jaskinia! Potykajac sie, zrobilem krok do srodka i znalazlem sie w zupelnej ciemnosci. Posuwalem sie po omacku, rekoma wyczuwajac skaly. Dotarlem do tylnej sciany jaskini i tu znalazlem drugie wyjscie. Bylo niskie, mialo mniej niz piec stop. Pochylilem sie i niemal wczolgalem w nie, widzac daleko przed soba malenki promyk swiatla. Z trudem posuwalem sie do przodu. W pewnej chwili potknalem sie o duzy kamien i runalem jak dlugi, ocierajac bolesnie lokiec i ramie, ale oddalajacy sie, lecz wciaz slyszalny warkot helikopterow popychal mnie naprzod. Otrzasnalem sie z bolu i dalej przesuwalem sie w kierunku swiatla. Po przejsciu kilkuset stop wciaz widzialem malenki przeswit, ale wcale sie do niego nie zblizylem. Szedlem tak niestrudzenie przez ponad godzine, wymacujac rekami droge, prowadzony przez watle, odlegle swiatelko. W koncu swiatlo zaczelo sie zblizac i kiedy doszedlem do niego na odleglosc moze dziesieciu stop, uderzyl mnie nagle powiew cieplego powietrza i slodki zapach, ktory czulem w klasztorze Rigdena. I gdzies w oddali uslyszalem glosny, melodyjny ludzki okrzyk, ktory wibrowal w moim ciele, przynoszac wewnetrzne cieplo i uczucie euforii. Czyzby to byl dzwiek, o ktorym mowil lama Rigden? Wolanie Shambhali. Wdrapalem sie po kilku ostatnich kamieniach i wystawilem glowe przez otwor. Przede mna rozciagal sie zupelnie nieprawdopodobny widok. To byla ogromna, kwitnaca dolina, a nad nia krysztalowo czyste, blekitne niebo. Doline otaczaly monumentalne, pokryte sniegiem gorskie szczyty. W jasnych promieniach slonca wszystko to bylo urzekajaco piekne. Powietrze bylo rzeskie, ale nie mrozne, a wszedzie wokol rosly zielone rosliny. Przede mna zbocze wzgorza lagodnie schodzilo ku dolinie. Kiedy wydostalem sie z jaskini i zaczalem schodzic w dol, energia tego miejsca przytloczyla mnie do tego stopnia, ze mialem trudnosci ze skupieniem wzroku. W oczach wirowaly mi kolory i blyski swiatla, opadlem na kolana. Nie kontrolujac wlasnego ciala, zaczalem sie staczac po zboczu. Toczylem sie, toczylem i toczylem, niemal w polsnie, tracac zupelnie poczucie czasu. Wejscie do Shambhali Czulem, jak ktos mnie dotyka, jak ludzkie rece owijaja mnie w cos, a potem gdzies niosa. Czulem sie bezpieczny, a nawet szczesliwy. Po chwili znow doszedl mnie ten slodki zapach, ale teraz byl wszechobecny, wypelnial moja swiadomosc. -Postaraj sie otworzyc oczy - uslyszalem kobiecy glos. Usilujac skupic wzrok, rozpoznalem sylwetke bardzo wysokiej kobiety, miala chyba szesc i pol stopy wzrostu. Przytykala do mojej twarzy czarke. -Prosze - powiedziala. - Wypij to. Otworzylem usta i skosztowalem cieplej, smacznej zupy z pomidorow, cebuli i jakiejs odmiany slodkich brokulow. Nagle zdalem sobie sprawe z tego, ze wyostrzylo mi sie poczucie smaku. Moglem precyzyjnie odroznic kazdy skladnik zupy, kazdy posmak. Wypilem prawie cala czarke i w ciagu kilku sekund w glowie mi sie przejasnilo i moglem swiadomie sie zastanowic, gdzie jestem. Bylem w domu albo w czyms, co sluzylo za dom. Bylo tu cieplo, lezalem na poslaniu przykrytym zielononiebieska tkanina. Podloga byla z gladkich, brazowych, kamiennych kafelkow, wszedzie staly rosliny w ceramicznych doniczkach. A jednak nad soba mialem niebieskie niebo i kilka zwisajacych, duzych galezi drzew. Ten dom najwyrazniej nie mial dachu ani zewnetrznych scian! -Powinienes sie teraz poczuc lepiej, ale musisz oddychac - kobieta mowila biegla angielszczyzna. Patrzylem na nia jak urzeczony. Wygladala na Azjatke, byla ubrana w kolorowa, haftowana, uroczysta tybetanska szate i miekkie domowe obuwie. Sadzac po glebi jej spojrzenia i rozwagi w glosie, powinna miec okolo czterdziestu lat, ale jej cialo i ruchy nadawaly jej o wiele mlodszy wyglad. I choc to cialo bylo idealnie proporcjonalne i pieknie uksztaltowane, to kazda jego czesc byla wyjatkowo duza. -Musisz oddychac - powtorzyla. - Wiem, ze wiesz, jak to robic, bo inaczej nie byloby cie tutaj. W koncu zrozumialem, o co jej chodzi i zaczalem wdychac piekno wszystkiego, co mnie otacza i wyobrazac sobie wypelniajaca mnie energie. -Gdzie jestem? - spytalem po chwili. - Czy to jest Shambhala? Usmiechnela sie potwierdzajaco i nie moglem uwierzyc, jak jej twarz jest piekna. Emanowala z niej lekka poswiata. -Tylko czesc - powiedziala. - To, co my nazywamy pierscieniami Shambhali. Dalej na polnoc sa swiatynie. Powiedziala mi, ze ma na imie Ani, ja tez jej sie przedstawilem. -Opowiedz, jak sie tu dostales - poprosila. W troche nieskladny sposob przedstawilem cala historie, poczawszy od rozmowy z Natalie i Wilem, wspomnialem o Wtajemniczeniach, opowiedzialem o podrozy do Tybetu, o tym, jak spotkalem Yina i lame Rigdena i jak uslyszalem o legendach, a w koncu o tym, jak znalazlem przejscie. Wspomnialem jej nawet o tym dziwnym swietle, ktore czasem widzialem, a ktore uwazalem za pomoc dakini. -A czy wiesz, dlaczego tutaj jestes? - spytala. Patrzylem na nia przez chwile. - Wiem jedynie, ze to Wil poprosil mnie, zebym tu przyjechal i ze znalezienie Shambhali bylo dla wszystkich bardzo wazne. Powiedziano mi, ze jest tu wiedza, ktora jest nam koniecznie potrzebna. Skinela glowa i w zamysleniu odwrocila wzrok. -Gdzie sie nauczylas tak wspaniale mowic po angielsku? - spytalem. Znow poczulem oslabienie. Usmiechnela sie. - Mowimy tu wieloma jezykami. -A czy spotkalas czlowieka o nazwisku Wilson James? -Nie - odparla. - Ale sa inne przejscia, ktore prowadza do pierscieni. Moze gdzies tam jest. - Mowiac to, podeszla do doniczek i przysunela jedna z roslin blisko mnie. - Mysle, ze powinienes chwile odpoczac. Staraj sie wchlonac troche energii z tych roslin. Wprowadz w swoje pole intencje, ze ich energia cie zasila, a potem usnij. Zamknalem oczy i wykonujac jej polecenia, po chwili odplynalem w sen. Po jakims czasie obudzil mnie syczacy dzwiek. Kobieta znow stala naprzeciw mnie. Usiadla na brzegu poslania. -Co to za halas? - spytalem. -Dochodzi tu z zewnatrz - odparla. -Przez szklo? -To nie jest szklo. To pole silowe, ktore wyglada jak szklo, ale nie mozna go stluc. W zewnetrznych kulturach jeszcze go nie wynaleziono. -Jak to jest zrobione? Elektronicznie? -Po czesci, ale musimy w tym procesie uczestniczyc mentalnie. Spojrzalem na krajobraz otaczajacy dom. Posrod lagodnych pagorkow i zielonych lak, az do plaskiej czesci doliny widzialem podobne "mieszkadla", ktore mialy przezroczyste sciany zewnetrzne, tak jak dom Ani. Ale byly tez domy zbudowane z drewna w typowym tybetanskim stylu. Wszystkie idealnie wkomponowane w krajobraz. -A te domy, o tam, maja inna architekture? -Wszystkie sa zbudowane za pomoca pola energii - odparla. - My juz nie uzywamy drewna ani metali. Za pomoca pol tworzymy to, co jest nam potrzebne. Sluchalem zafascynowany. - A co z calym wewnetrznym wyposazaniem, a woda, prad? -Mamy wode, ale ona powstaje bezposrednio z pary w powietrzu, a pola zasilaja wszystko inne, czego potrzebujemy. Patrzylem na zewnatrz, wciaz nie mogac uwierzyc. - Opowiedz mi o tym miejscu? Ile osob tu mieszka? -Tysiace. Shambhala jest bardzo duza. Podnioslem sie i postawilem stope na ziemi, ale natychmiast zakrecilo mi sie w glowie, swiat przed oczyma zaczal wirowac. Ani siegnela za poslanie i podala mi czarke z zupa. -Wypij, a potem znow wdychaj energie roslin - powiedziala. Posluchalem i po chwili poczulem sie lepiej. W miare jak wdychalem powietrze, wszystko wydalo mi sie jeszcze wyrazniejsze i piekniejsze niz przedtem, nie wylaczajac Ani. Jej twarz stala sie jeszcze jasniejsza, jakby swiecila od srodka, dokladnie tak, jak w przeszlosci widywalem to u Wila. -Moj Boze - powiedzialem, rozgladajac sie wokol. -Tutaj jest o wiele latwiej podniesc swoj poziom energii niz w kulturach zewnetrznych - zauwazyla. - Dlatego, ze wszyscy daja energie wszystkim i ustawiaja pole na wyzszy poziom rozwoju. Slowa "wyzszy poziom rozwoju" powiedziala z naciskiem, jakby mialy specjalne znaczenie. Nie moglem oderwac oczu od otoczenia. Kazda rzecz - od roslin w doniczkach, poprzez kamienna podloge, az po bujna zielen na zewnatrz - wszystko wydawalo sie jasniec od srodka. -To po prostu niewiarygodne - wyjakalem. - Jakbym byl w filmie fantastycznonaukowym... Spojrzala na mnie z powaga. - Wiekszosc fantastyki naukowej jest prorocza. To, co widzisz, to po prostu postep. Jestesmy ludzmi takimi jak ty i rozwijamy sie w taki sam sposob, w jaki wy w zewnetrznych kulturach w pewnym momencie bedziecie sie takze rozwijac, jesli przestaniecie sami siebie sabotowac. W tym momencie do pokoju wszedl mlody, moze czternastoletni chlopiec. Skinal mi glowa i powiedzial: - Pema znow cie wzywa. Ani odwrocila sie do niego. - Tak, slyszalam. Czy mozesz przyniesc moja kurtke i jeszcze jedna dla naszego goscia? Nie moglem oderwac oczu od chlopca. Jego zachowanie bylo o wiele bardziej dojrzale, niz na to wygladal, a poza tym wydal mi sie znajomy. Kogos mi przypominal, ale nie pamietalem kogo. -Czy mozesz isc z nami? - spytala Ani, przerywajac moje spojrzenie. - Moze byc wazne, zebys to zobaczyl. -Gdzie idziemy? -Do domu sasiadow. Tylko cos sprawdzimy. Pema mysli, ze kilka dni temu poczela dziecko i chce, zebym ja obejrzala. -Jestes lekarzem? -Nie mamy tu wlasciwie lekarzy, bo juz nie ma tu chorob, jakie ty znasz. Nauczylismy sie, jak utrzymywac energie ponad poziomem choroby. Ja pomagam ludziom w sprawdzaniu zdrowia, w rozwijaniu energii i utrzymywaniu tego stanu. -Dlaczego powiedzialas, ze to moze byc dla mnie wazne? -Dlatego, ze akurat w tej chwili tu jestes. - Spojrzala na mnie, jakbym byl wyjatkowo tepy. - Z pewnoscia rozumiesz proces synchronii...? Chlopiec wrocil i zostalismy sobie przedstawieni. Mial na imie Tashi. Wreczyl mi jasna kurtke. Wygladala dokladnie tak jak zwyczajna kurtka, z wyjatkiem szwow. Po prostu w ogole nie miala szwow. Tak, jakby kawalki materialu byly do siebie przytkniete. I ku memu zdziwieniu, choc material w dotyku do zludzenia przypominal bawelne, kurtka prawie nic nie wazyla. -Jak one zostaly zrobione? - spytalem. -To tez sa pola silowe - powiedziala Ani, po czym ona i Tashi z lekkim swistem wyszli prosto przez sciane. Chcialem zrobic to samo, ale odbilem sie jak od twardego pleksiglasu. Chlopiec sie rozesmial. Z kolejnym swistem Ani wrocila do pokoju. Tez sie usmiechala. -Przepraszam, powinnam ci powiedziec, co masz robic. Musisz sobie wyobrazic, ze pole sie przed toba otwiera. Po prostu musisz tego chciec. Spojrzalem na nia sceptycznie. -W myslach zobacz, jak sie otwiera i zwyczajnie przejdz. Zrobilem, jak kazala, i ruszylem do przodu. I naprawde zobaczylem, ze pole sie otwiera. Wygladalo to jak zawirowanie, jak drganie cieplego powietrza, ktore czasem mozna obserwowac nad rozgrzana sloncem asfaltowa droga. Z takim samym swistem jak oni przedostalem sie na druga strone. Ani wyszla tuz za mna. Pokrecilem glowa z niedowierzaniem. Gdzie ja jestem? Idac za Tashim, podazalismy kreta sciezka, ktora stopniowo schodzila w dol wzgorza. Kiedy sie odwrocilem, zauwazylem, ze dom Ani jest prawie zupelnie ukryty wsrod drzew, a potem moja uwage zwrocilo cos innego. Obok domu stala kwadratowa, czarna metalowa skrzynka wielkosci duzej walizki. -Co to jest? - spytalem Ani. -To nasz zasilacz mocy - powiedziala. - Pomaga nam ogrzewac albo klimatyzowac dom i ustawiac nasze pola. Bylem zupelnie zbity z tropu. - Co to znaczy, ze wam pomaga? Szla wciaz przede mna, schodzilismy ze zbocza. Teraz zwolnila tak, zebym mogl sie z nia zrownac. -Zasilacz mocy przy domu sam z siebie niczego nie tworzy. On tylko podnosi pole modlitwy, ktore juz znasz, na wyzszy poziom, zebysmy mogli stwarzac to, co jest nam potrzebne. Spojrzalem na nia z ukosa. -Dlaczego wydaje ci sie to takie niewiarygodne? - spytala Ani z usmiechem. - Mowilam ci, ze to tylko postep. -Sam nie wiem - odparlem. - Przez caly czas, kiedy probowalem odnalezc Shambhale, chyba nie bardzo sie zastanawialem nad tym, jak ona moze wygladac. Mysle, ze wyobrazalem sobie, ze spotkam grupe wielkich lamow pograzonych w glebokiej medytacji... A to jest cala kultura z wlasna technologia. To fantastyczne... -To nie technologia jest wazna. Istotne jest to, w jaki sposob uzywamy technologii, by pomagala rozwijac nasze umyslowe mozliwosci. -Co masz na mysli? -To wszystko nie jest az tak niesamowite czy obce, jak ci sie wydaje. My jedynie odkrylismy lekcje, jakich udzielila historia. Kiedy przyjrzysz sie blizej historii czlowieka, to zobaczysz, ze teclmologia zawsze byla tylko prekursorem tego, co mozna uzyskac jedynie za pomoca ludzkiego umyslu. Tylko pomysl. W calej historii ludzie tworzyli technologie, by zwiekszyc mozliwosci swojego dzialania i zyc wygodniej. Na poczatku to byly tylko garnki, zeby w nich trzymac jedzenie, czy narzedzia, by nimi kopac ziemie, potem powstaly bardziej skomplikowane domy i budowle. By te wszystkie rzeczy stworzyc, kopalismy mineraly i topilismy je, by robic narzedzia, ktore wczesniej powstaly w naszej wyobrazni. Chcielismy szybciej podrozowac, wiec wynalezlismy kolo, a potem rozmaite pojazdy. Chcielismy latac, wiec zbudowalismy samoloty. Chcielismy sie szybciej porozumiewac na wielkie odleglosci, o kazdej porze, wiec wynalezlismy druty i telegrafy, telefony, radia i telewizje, by widziec, co sie dzieje w innych miejscach. Spojrzala na mnie pytajaco. - Widzisz juz wzor? Ludzie wynalezli technologie, bo chcieli dotrzec do roznych miejsc i polaczyc sie z innymi ludzmi, a w sercu wiedzieli, ze jest to osiagalne. Technologia byla zawsze jedynie poczatkiem tego, co potrafimy zrobic sami, o czym wiedzielismy, ze jest naszym prawem. Prawdziwa rola technologii polega na tym, ze ona buduje w nas wiare, ze sami potrafimy to wszystko osiagnac nasza wewnetrzna moca. Tak wiec juz we wczesnej historii Shambhali zaczelismy tak rozwijac technologie, by sluzyla rozwojowi ludzkiego umyslu. Zrozumielismy prawdziwy potencjal naszych pol modlitwy i zaczelismy tak dostosowywac technologie, by wzmacniala te pola. Tu, w pierscieniach, wciaz uzywamy tych wzmacniaczy, ale jestesmy juz niemal gotowi do tego, zeby je wylaczyc i poslugiwac sie tylko polami modlitwy, by otrzymywac wszystko, czego potrzebujemy, lub co chcemy robic. Chcialem zadac jej wiecej pytan, ale kiedy wyszlismy zza zakretu, po prawej stronie zobaczylem szeroki strumien. A inny dzwiek - rwacej, spadajacej wody - odbijal sie echem z oddali. -Co to za dzwiek? - spytalem. -Tam na gorze jest wodospad. Czujesz, ze powinienes go zobaczyc? Nie bardzo rozumialem, o co jej chodzi. -To znaczy, czy mam taka intuicje? - spytalem. -Oczywiscie, ze tak - odparla z usmiechem. - My zyjemy wedlug intuicji. Taslii zatrzymal sie i spogladal na nas. Ani zwrocila sie do niego: - Czy mozesz pojsc przodem i powiedziec Pemie, ze zaraz bedziemy? Usmiechnal sie i szybko pobiegl przed siebie. My wdrapalismy sie na skaliste zbocze po prawej, zblizajac sie do strumienia. Przeszlismy miedzy gestymi krzewami i drzewami, az znalezlismy sie na samym skraju wody. Strumien mial okolo dwudziestu pieciu stop szerokosci i rwacy nurt. Przez galezie widzialem, jak w oddali woda znika za skalnym progiem. Ani skinela, bym szedl za nia. Szlismy wzdluz strumienia, minelismy kilka wiekszych skal, az znalezlismy sie dokladnie nad wodospadem. Woda spadala piecdziesiat stop w dol do duzego jeziora. Jakis ruch przyciagnal moj wzrok, wiec podszedlem na sam skraj wodospadu i spojrzalem w dol. Ku memu zdziwieniu przez bryzgi wody i mgielke unoszaca sie nad jeziorem, na jego drugim brzegu zobaczylem dwoje idacych ku sobie ludzi. Oboje otoczeni byli miekkim, rozowobialym swiatlem. I choc to swiatlo nie bylo zbyt jasne, to bylo nieprawdopodobnie geste, zwlaszcza wokol ich ramion i bioder. Wytezylem wzrok, by dokladniej zobaczyc sylwetki obojga, i wtedy zdalem sobie sprawe, ze sa nadzy. -A wiec po to mnie tu sprowadziles? Zebym to zobaczyla? - spytala rozbawiona Ani. Aleja nie moglem oderwac oczu od tego, co sie dzialo. Wiedzialem, ze obserwuje pola energetyczne mezczyzny i kobiety. Kiedy zblizyli sie do siebie, ich pola sie zlaly, a oni sie objeli. Az w koncu zobaczylem formujace sie bardzo, bardzo powoli trzecie swiatlo, w polowie wysokosci ciala kobiety. Po kilku minutach rozlaczyli sie, a kobieta polozyla dlon na swoim brzuchu. Malenkie swiatelko stawalo sie coraz jasniejsze, a oni znow sie objeli i teraz chyba rozmawiali, ale nic nie slyszalem przez huk wodospadu. I nagle obie postacie po prostu zniknely. -Kto to byl? - spytalem. -Nie rozpoznalam ich - powiedziala Ani. - Ale pewnie gdzies tu mieszkaja. -To... to wygladalo, jakby poczeli dziecko. Myslisz, ze tego chcieli? Ani zachichotala. - Nie jestes w zewnetrznych kulturach. Oczywiscie, ze chcieli poczac. Na tych poziomach energii i intuicji sprowadzanie duszy na Ziemie to bardzo swiadomy i rozwazny proces. -Ale w jaki sposob tak po prostu znikneli? -Przybyli tu, projektujac sie mentalnie przez pole podrozy. Urzadzenie wzmacniajace pozwala nam to robic. Odkrylismy, ze to samo pole elektromagnetyczne, ktore na przyklad przesyla obraz telewizyjny, moze byc uzyte, by polaczyc przestrzen jakiegos oddalonego miejsca z przestrzenia, w ktorej jestesmy. Kiedy to robimy, mozemy zobaczyc kazde miejsce, ktore chcemy, albo wejsc do niego, uzywajac wzmocnionego pola modlitwy. W zewnetrznych kulturach naukowcy, ktorzy wymyslili teorie tuneli czasoprzestrzennych, pracuja tak naprawde nad takim rozwiazaniem, tylko nie sa jeszcze w pelni swiadomi, do czego ich odkrycie moze prowadzic. Sluchalem jej w napieciu, starajac sie ogarnac wszystkie te informacje. -Wydajesz sie przytloczony - powiedziala Ani. Potaknalem i zdobylem sie na usmiech. -Chodz, zaprowadze cie do Pemy. Dom, do ktorego przyszlismy, byl taki jak dom Ani, z ta roznica, ze przylegal do zbocza wzgorza i byl inaczej umeblowany. Na zewnatrz zauwazylem identyczna "czarna skrzynke". Weszlismy przez pole silowe, jak przedtem. Czekal na nas Tashi i kobieta, ktora przedstawila mi sie jako Pema. Pema byla jeszcze wyzsza od Ani i szczuplejsza. Miala kruczoczarne, dlugie wlosy. Ubrana byla w dluga, biala suknie. Usmiechala sie, ale wyczulem, ze cos jest nie tak. Poprosila Ani o rozmowe na osobnosci i obie zniknely w innym pokoju. Ja i Tashi zostalismy w salonie. Juz mialem go zapytac, jaki Pema ma problem, gdy w powietrzu tuz za soba poczulem jakby prad elektryczny. Odwrocilem sie i zobaczylem drgajace powietrze jak przy przechodzeniu przez "sciany", tyle ze tym razem pole otworzylo sie na srodku pokoju! Zamrugalem, chcac zrozumiec, co sie dzieje. Przez ten otwor, zupelnie jak przez okno, zobaczylem zielona lake. Po chwili przez te "furtke" do pokoju wszedl mezczyzna. Tashi wstal i przedstawil nas sobie. Mezczyzna mial na imie Dorjee. Uprzejmie skinal mi glowa i spytal, gdzie jest Pema. Tashi wskazal w strone sypialni. -Co to bylo? - spytalem Tashiego, kiedy Dorjee wyszedl. Patrzyl na mnie z usmiecham. - Maz Pemy przybyl ze swojej farmy. Czy w zewnetrznych kulturach nie potraficie tego? Opowiedzialem mu pokrotce o mitach, przekazach i historiach o joginach, ktorzy potrafia sie przenosic w odlegle miejsca. - Osobiscie nigdy czegos takiego nie widzialem - dodalem, starajac sie przyjsc do siebie po szoku. - Jak to sie dokladnie robi? -Wizualizujemy miejsce, do ktorego chcemy sie przeniesc, a wzmacniacz pomaga nam stworzyc okno, przejscie do tego miejsca. Tworzy tez przejscie powrotne w odwrotnym kierunku. Dlatego widzielismy, gdzie on jest, zanim sie jeszcze pojawil. -Wzmacniacz to ta czarna skrzynka na zewnatrz, tak? -Zgadza sie. -I wy wszyscy potraficie to robic? -Tak. A naszym przeznaczeniem jest, by robic to bez wzmacniacza. Zamilkl i przygladal mi sie przez chwile, po czym spytal: - Czy mozesz mi opowiedziec o kulturze, z ktorej przybywasz, tej w zewnetrznym swiecie? Zanim zdazylem otworzyc usta, z pokoju obok uslyszelismy glos, ktory stwierdzil: - To znowu sie wydarzylo. Tashi i ja spojrzelismy na siebie. Po kilku minutach Ani wyprowadzila Peme i jej meza z sypialni. Wszyscy usiedli w salonie razem z nami. -Bylam pewna, ze jestem w ciazy - powiedziala Pema. - Widzialam przeciez energie, natychmiast ja poczulam, a potem, po kilku minutach, zniknela. To musi byc przez te przemiane. Tashi wpatrywal sie w nia w skupieniu, widocznie zafascynowany tym, co ona mowi. -Jak myslisz, co sie stalo? - spytalem. -Intuicja nam mowi - powiedziala Ani - ze to jakis rodzaj rownoleglej ciazy i ze dziecko odeszlo gdzie indziej. Dorjee i Pema patrzyli na siebie przez dluga chwile. -Znowu sprobujemy - powiedzial Dorjee. - To niemal nigdy nie zdarza sie dwukrotnie w jednej rodzinie. -Musimy juz isc - powiedziala Ani, wstajac i obejmujac kolejno kazde z nich. Tashi i ja wyszlismy za nia przez pole silowe. Wciaz bylem przytloczony nowymi wrazeniami. W pewnym sensie tutejsza kultura wydawala sie zwyczajna; pod innymi wzgledami - zupelnie fantastyczna, nierealna. Staralem sie to wszystko uporzadkowac w myslach, kiedy Ani prowadzila nas na piekny skalny taras polozony jakies dwanascie jardow dalej. Widac bylo z niego cala zielona doline. -Jak to mozliwe, ze w tym miejscu Tybetu jest tak ogromny obszar z umiarkowana temperatura? - wyrwalo mi sie. Ani znow sie usmiechnela. - Kontrolujemy temperature za pomoca naszych pol. Dla ludzi, ktorzy nie maja wystarczajaco wysokiej energii, jestesmy niewidzialni, tak jak cala Shambhala. Choc legendy mowia, ze to sie zacznie zmieniac, kiedy bedzie sie zblizala przemiana. Bylem zaszokowany. -Wy znacie legendy? - spytalem. Ani potaknela. - Oczywiscie. To przede wszystkim w Shambhali sa przechowywane, tak zreszta jak wiele innych historycznych przepowiedni. My pomagamy w przedostaniu sie duchowej informacji do zewnetrznych kultur. Wiedzielismy tez, ze to tylko kwestia czasu, zanim zaczniecie nas odnajdywac. -Masz na mysli mnie? - spytalem. -Nie, kazdego, kto przychodzi z zewnetrznych kultur. Wiedzielismy, ze w miare, jak rosnie ogolny poziom waszej energii i swiadomosci, zaczniecie traktowac Shambhale powaznie, jako cos realnego, i wtedy niektorzy z was beda w stanie tu przyjsc. Tak mowia legendy. Ze w czasie przemiany, czy tez "przesuniecia" Shambhali nadejda ludzie z zewnetrznych kultur. I nie tylko pojedynczy adepci ze Wschodu, ktorzy od wiekow nas odnajdywali, ale takze ludzie z Zachodu, ktorzy otrzymaja pomoc, by sie tu dostac. -Mowisz, ze legendy przepowiadaja przemiane, przesuniecie. Co to oznacza? -Legendy podaja ze kiedy zewnetrzne kultury zaczna pojmowac wszystkie kroki rozwijania pola modlitwy, naucza sie, jak sie laczyc z boska energia, napelniac sie nia z miloscia, jak ustawiac swoje pola, by sprowadzaly proces synchronii i podnosic energie innych ludzi, i jak kotwiczyc swoje pole poprzez filozofie "oderwania" od doczesnych lekow. Wtedy wszystko inne, co robimy tu, w Shambhali, stanie sie powszechnie znane. -Czy mowisz o pozostalej czesci Czwartego Rozwiniecia? Spojrzala na mnie uwaznie. - Oczywiscie. W koncu po to wlasnie tu przyszedles, prawda? -Czy mozesz mi powiedziec, co to jest? Potrzasnela glowa. - Musisz te wiedze zdobywac krok po kroku. Najpierw musisz w pelni zdac sobie sprawe z tego, dokad podaza ludzkosc. Ale pojac nie intelektualnie, lecz zobaczyc to i odczuc. Bo Shambhala to model tej przyszlosci. Sluchalem, kiwajac glowa. -Juz czas, aby swiat sie dowiedzial, do czego sa zdolne istoty ludzkie, w jakim kierunku podaza ewolucja. I kiedy juz w pelni to zrozumiesz, bedziesz mogl jeszcze mocniej rozwinac swoje pole, staniesz sie jeszcze silniejszy. - Po chwili dodala: - Musisz jednak pamietac, ze ja tez nie mam pelnej informacji o Czwartym Rozwinieciu. Bede mogla przeprowadzic cie przez kilka nastepnych krokow, ale jest jeszcze wiedza dostepna tylko tym, ktorzy sa w swiatyniach. -Czym sa te swiatynie? - spytalem. -Sa sercem Shambhali. Mistycznym miejscem, ktore sobie wyobrazales. To tam dokonuje sie prawdziwa praca Shambhali. -Gdzie one sa? Wskazala na polnoc, ku drugiej stronie doliny, na dziwna, okragla grupe gor widocznych w oddali. -Tam, za tymi szczytami - powiedziala. Kiedy rozmawialismy, Tashi milczal, sluchal uwaznie kazdego naszego slowa. Ani spojrzala na niego i zmierzwila mu dlonia wlosy. -Zgodnie z moja intuicja Tashi powinien juz byc powolany do swiatyn... ale zdaje sie, ze jego bardziej interesuje zycie w twoim swiecie. Obudzilem sie nagle caly spocony. Snilo mi sie, ze ide przez swiatynie z Tashim i kims jeszcze. Ze jestem na skraju zrozumienia calego Czwartego Rozwiniecia. Idziemy przez labirynt kamiennych budowli, w wiekszosci koloru piaskowego brazu, ale w oddali widze swiatynie, ktora ma odcien jakby niebieskawy. Przed nia stoi ktos ubrany w oficjalny, uroczysty stroj tybetanski. Wtedy zaczynam uciekac przed tym wysokim chinskim oficerem, ktory mnie przesluchiwal. On sciga mnie przez labirynt swiatyn, ktore sa niszczone, zmieniaja sie w gruzy. Nienawidze go za to, co robi. Usiadlem i staralem sie skupic mysli. Ledwo pamietalem, jak wrocilismy do domu Ani. Teraz bylem w jednej z jej sypialni. Byl ranek. Naprzeciw lozka siedzial Tashi i patrzyl na mnie w skupieniu. Wzialem gleboki oddech i staralem sie uspokoic. -Co sie stalo? - spytal Tashi. -Tylko przerazajacy sen. -Czy opowiesz mi o zewnetrznych kulturach? -A nie mozesz tam po prostu przejsc przez to okno, tunel czasoprzestrzenny czy jak wy to nazywacie? Potrzasnal glowa. - Nie, to niemozliwe, nawet w swiatyniach. Moja babcia miala intuicje, ze to bedzie kiedys mozliwe, ale na razie to sie nikomu nie udalo ze wzgledu na roznice w poziomie energii. Ci w swiatyniach potrafia widziec to, co sie dzieje w zewnetrznych kulturach, ale to wszystko. -Twoja mama chyba wiele wie o zewnetrznym swiecie? -Nasze informacje pochodza od tych, ktorzy przebywaja w swiatyniach. Oni czesto tu wracaja, zwlaszcza kiedy czuja, ze ktos jest gotow, by sie do nich przylaczyc. -Przylaczyc? -Prawie kazdy tutaj ma nadzieje, ze uda mu sie zdobyc miejsce w swiatyniach. To najwiekszy zaszczyt, a takze mozliwosc, by wplywac na kultury zewnetrzne. Kiedy Tashi mowil, jego glos i dojrzalosc przypominala kogos co najmniej trzydziestoletniego. Mimo ze byl wysoki, dziwne bylo tego wszystkiego sluchac, bo mial twarz czternastolatka. -A ty? - spytalem. - Ty tez chcesz sie znalezc w swiatyniach? Usmiechnal sie i rzucil okiem w strone drugiego pokoju, jakby nie chcial, by matka go slyszala. - Nie. Wciaz mysle o tym, by jakos dostac sie do zewnetrznych kultur. Czy mi o nich opowiesz? Przez pol godziny opowiedzialem mu tyle, ile zdolalem o tym, jak w tej chwili wyglada swiat: jak zyje wiekszosc ludzi, co zwykle jedza, o walce, by wprowadzic demokracje na calym swiecie, o korumpujacym wplywie, jaki pieniadze maja na rzady, o problemach z zanieczyszczeniem srodowiska. Tashi nie byl ani zawiedziony, ani przerazony, wrecz przeciwnie, chlonal to wszystko z entuzjazmem. Ani wyczula zapewne, ze toczy sie tu jakas wazna rozmowa, weszla do sypialni i zatrzymala sie. Zadne z nas nie powiedzialo slowa, opadlem z powrotem na poduszki. Spojrzala na mnie z troska. -Trzeba ci podwyzszyc energie - stwierdzila. - Chodz ze mna. Ubralem sie, poszedlem do salonu, gdzie na mnie czekala i razem wyszlismy na tyly domu. Rosly tu wielkie drzewa oddalone od siebie o trzydziesci stop. Miedzy nimi byla gesta trawa i tuziny jakichs roslin, ktore wygladaly jak ogromne szparagi. Ani poradzila, zebym rozruszal cialo, wiec sprobowalem cwiczen, ktore wykonywalem z Yinem. -A teraz usiadz tutaj - powiedziala, kiedy skonczylem. - 1 podnies swoja energie. Usiadla przy mnie, a ja zaczalem gleboko oddychac i skupiac sie na otaczajacym mnie pieknie. Wizualizowalem, jak wypelnia mnie energia. Wlcrotce ksztalty i kolory staly sie o wiele wyrazniejsze. Spojrzalem na Ani i dostrzeglem na jej twarzy wyraz glebokiej madrosci. -Teraz jest lepiej - powiedziala. - Wczoraj, kiedy odwiedzalismy Peme, jeszcze nie calkiem byles tu z nami. Pamietasz w ogole, co sie dzialo? -Pewnie - odparlem. - Chyba wiekszosc... -A pamietasz, co sie stalo, kiedy Pema myslala, ze zaszla w ciaze? -Tak. -W jednej chwili wydawalo sie, ze dziecko juz jest, a potem zniknelo. -Jak myslisz, co sie stalo? - spytalem. -Nikt tak naprawde nie wie. Te znikniecia zdarzaja sie juz od bardzo dawna. Wlasciwie to sie zaczelo ode mnie, czternascie lat temu. W tym czasie bylam pewna, ze jestem w ciazy z blizniakami, dziewczynka i chlopcem. A potem w jednej chwili jedno z dzieci zniknelo. Urodzilam Tashiego, ale do dzis mam uczucie, ze to drugie gdzies zyje... Od tamtej pory wielu parom przydarza sie dokladnie to samo. Sa absolutnie pewni, ze poczeli, a potem stwierdzaja, ze lono jest puste. Wszyscy potem szczesliwie maja inne dzieci, ale nigdy nie zapominaja, co sie stalo. To zjawisko powtarza sie regularnie w calej Shambhali od czternastu lat. - Przerwala na chwile, potem mowila dalej: -To ma cos wspolnego z przemiana, a moze nawet z twoja obecnoscia tutaj. Odwrocilem wzrok. - Nic o tym nie wiem. -A nie masz zadnej intuicji? Myslalem przez chwile i wtedy przypomnial mi sie dzisiejszy sen. Juz mialem jej o nim powiedziec, ale sam nie wiedzialem, co oznaczal, wiec zdecydowalem sie jednak nic nie mowic. -Nie, raczej nie mam zadnych intuicji - powiedzialem. -Tylko bardzo wiele pytan. Skinela glowa i czekala. -Jak funkcjonuje wasza gospodarka? Co ludzie robia ze swoim czasem? -Jestesmy juz na poziomie, na ktorym nie musimy uzywac pieniedzy - tlumaczyla Ani. - Poza tym nie budujemy ani niczego nie wytwarzamy jak w zewnetrznych kulturach. Dziesiatki tysiecy lat temu przybylismy z cywilizacji, ktore musialy wytwarzac rzeczy potrzebne do zycia, tak jak teraz wy. Ale jak juz mowilam, stopniowo zrozumielismy, ze prawdziwym przeznaczeniem technologii jest takie jej wykorzystanie, by rozwijala nasze mozliwosci umyslowe i duchowe. Dotknalem delikatnego rekawa mojej kurtki. - To znaczy, ze wszystko, co macie, jest w gruncie rzeczy polem silowym? -Dokladnie tak. -A co sprawia, ze to sie nie... rozlatuje. -Raz stworzone pola trwaja tak dlugo, az energia nie zostanie zaburzona przez jakis negatywny wplyw. -A jedzenie? -Jedzenie mozna otrzymywac dokladnie tak samo, ale stwierdzilismy, ze najlepiej jest samemu uprawiac rosliny w naturalny sposob. Jadalne rosliny odpowiadaja na nasza energie, a potem zwracaja ja nam z powrotem. Oczywiscie, by utrzymac zyciowe wibracje, nie musimy duzo jesc. Wiekszosc tych, ktorzy sa w swiatyniach, w ogole nie je. -A co z zasilaniem? Skad czerpia moc wasze wzmacniacze? -Energia jest wszedzie. Dawno temu wymyslilismy urzadzenie dzialajace na zasadzie procesu, ktory ty moglbys nazwac zimna fuzja. Ono dalo nieograniczona energie naszej cywilizacji, uwolnilo nas tez od zatruwania srodowiska, poza tym umozliwilo zautomatyzowanie produkcji wszystkich dobr. I stopniowo caly nasz czas zaczelismy poswiecac rozwojowi duchowemu, percepcji synchronii, odkrywaniu nowych prawd naszego istnienia i przekazywaniu tych informacji innym. Kiedy to mowila, zdalem sobie sprawe, ze opisuje przyszlosc ludzkosci, o jakiej mowilo Dziewiate i Dziesiate Wtajemniczenie. -W miare, jak rozwijalismy sie duchowo, tutaj, w Shambhali - ciagnela dalej Ani - zaczelismy rozumiec, ze celem ludzkosci jest stworzenie kultury, ktora jest duchowa we wszystkich aspektach. Wtedy tez pojelismy, ze mamy w sobie moc, ktora pomoze nam w wykonywaniu wszystkiego. Nauczylismy sie Rozwiniec Energii i uzylismy ich, by jeszcze bardziej udoskonalic technologie, tak by wspomagala nasza tworcza moc. W tej chwili zyjemy wsrod natury, a jedyna technologia, jaka jeszcze pozostala, sa te wzmacniacze, ktore pomagaja nam w mentalnym tworzeniu wszystkiego, co jest nam potrzebne. -Czy cala ta ewolucja odbywala sie wlasnie tutaj, w tym miejscu? - spytalem. -Alez skad, wcale nie. Shambhala przenosila sie wiele razy. To stwierdzenie mnie zaszokowalo. Chcialem wiedziec wiecej. -A wiec - mowila Ani - nasze legendy sa bardzo stare i pochodza z wielu zrodel. Wszystkie mity o Atlantydzie czy hinduskie legendy o Meru wywodza sie z cywilizacji, ktore naprawde istnialy w przeszlosci, kiedy nastepowala rowniez wczesna ewolucja Shambhali. Najtrudniejszym krokiem byl moment rozwiniecia naszej technologii, bo zeby w pelni uzywac technologii jedynie w celu duchowego rozwoju, kazdy musial dojsc do takiego punktu, w ktorym duchowe poznanie jest dla niego wazniejsze od pieniedzy i kontroli nad innymi. To zabiera troche czasu, bo ludzie, ktorzy wciaz zamknieci sa w swoim leku i mysla, ze osobiscie musza manipulowac rozwojem ludzkosci, bardzo czesto pragna uzywac zdobyczy techniki w negatywny sposob, by uzyskac kontrole nad innymi. W wielu wczesnych cywilizacjach kilku takich "kontrolerow" staralo sie wykorzystac maszyny wzmacniajace energie po to, by sledzic i kontrolowac mysli innych ludzi. Czesto takie proby konczyly sie wojnami i masowa zaglada, i ludzkosc musiala zaczynac wszystko od poczatku. Zewnetrzne kultury stoja przed tym problemem wlasnie teraz. Sa tacy, ktorzy chca kontrolowac wszystkich przy uzyciu kamer, satelitow, implantow elektronicznych i skanerow fal mozgowych. -Czy cokolwiek zostalo po tych cywilizacjach, o ktorych mowisz? Dlaczego nie odnaleziono zadnych sladow? -Zostaly pogrzebane przez ruchy plyt tektonicznych i lodowce. A poza tym, kiedy cywilizacja dochodzi do punktu, w ktorym dobra materialne sa tworzone mentataie, to jesli cos pojdzie nie tak i fala negatywnych mysli obnizy energie, wszystkie te dobra po prostu znikaja. Wzialem oddech i wzruszylem ramionami. Wszystko, co mowila, mialo sens, ale rownoczesnie bylo trudne do uwierzenia. Co innego hipotetycznie myslec o ludzkiej cywilizacji, ktora rozwija sie w duchowa kulture, a co innego znalezc sie nagle w kulturze, ktora juz ten poziom osiagnela! Ani przysunela sie blizej mnie. - Pamietaj prosze, ze to, do czego doszlismy, to naturalna kolej rzeczy, kolejny etap ewolucji. Wyprzedzamy was, to prawda, ale dzieki temu, do czego my juz doszlismy, wam w zewnetrznych kulturach bedzie o wiele latwiej. Przerwala, a mnie udalo sie usmiechnac. -Twoja energia ma sie teraz o wiele lepiej - powiedziala. -Chyba nigdy w zyciu nie czulem sie tak przytomnie. Potaknela. - Tak, jak ci mowilam, to poziom energii, ktory utrzymuja wszyscy w Shambhali. On jest zarazliwy. Jest tu tak wielu ludzi, ktorzy wiedza, w jaki sposob podnosic swoja energie i wysylac ja innym, ze daje to zwielokrotniony efekt, gdzie kazdy pobiera pole modlitwy od innych i wysyla je dalej. Rozumiesz, jak ono wtedy rosnie? Wszystkie oczekiwania i pragnienia kazdego czlowieka nalezacego do tej kultury plyna razem i tworza jedno ogromne pole modlitwy. Ogolny poziom, jaki osiagaja poszczegolne kultury, jest prawie wylacznie zalezny od tego, w jakim stopniu czlonkowie tej kultury swiadomi sa po pierwsze, istnienia pol modlitwy, a po drugie, jak dalece potrafia je rozwijac. Kiedy rozwiniecia sa praktykowane, poziom energii wydatnie sie podnosi. Gdyby wszyscy w zewnetrznych kulturach wiedzieli, jak budowac w sobie energie i wysylac ja na swiat, gdyby rozwiniecia energii potraktowali jako rzecz najwazniejsza, mogliby osiagnac poziom, jaki mamy tu, w Shambhali, o tak! - mowiac to, pstryknela palcami. Po chwili dodala: - Nad tym wlasnie pracujemy w swiatyniach. Uzywamy naszych pol modlitwy, by podniesc poziom swiadomosci w kulturach zewnetrznych. Robimy to juz od tysiecy lat. Uwaznie sluchalem jej slow, po czym poprosilem: - Powiedz mi wszystko, co wiesz o Czwartym Rozwinieciu. Zamilkla na dluzsza chwile, przypatrujac mi sie bardzo uwaznie. -Wiesz, ze musisz postepowac krok po kroku - odparla w koncu. - Otrzymales pomoc, ale zeby sie tu dostac, musiales znac trzy pierwsze rozwiniecia i czesc czwartego. Teraz powinienes sie zatrzymac, by w pelni pojac, jak dokladnie te rozwiniecia dzialaja. Kiedy jedno z rozwiniec jest opanowane, energia takiej osoby siega dalej i staje sie silniejsza. Dzieje sie tak dlatego, ze kiedy wysylasz energie w swiat, by sprowadzic synchroniczne doswiadczenia, a takze podniesc poziom innych ludzi, i kiedy kotwiczysz te energie wiara i oderwaniem od leku, to pozwalasz, by wypelnial sie boski plan, a im bardziej potrafisz myslec i dzialac w harmonii z tym planem, tym wieksza staje sie twoja sila. Rozumiesz? To jak wbudowany system bezpieczenstwa, jak juz bez watpienia zauwazyles. Bog nie da ci mocy, jesli nie jestes w zgodzie z intencjami wszechswiata. Dotknela mojego ramienia. - Tak wiec teraz powinienes przede wszystkim wyjasnic sobie, zrozumiec, w jakim kierunku ma podazac ludzkosc, w jaki sposob musi sie rozwinac cala ludzka kultura. Juz czas, by to nastapilo. To dlatego ty i inni w koncu widzicie i rozumiecie Shambhale. To nastepny krok Czwartego Rozwiniecia: prawdziwe zrozumienie przeznaczenia ludzkosci. Juz wiesz, jak opanowalismy technologie i sprawih-smy, ze sluzy naszemu wewnetrznemu rozwojowi duchowemu. To doswiadczenie dalej rozwija twoja energie, bo teraz ty tez juz mozesz ustawic swoje pole modlitwy na takie oczekiwanie. Wazne, bys rozumial, jak to dziala. Wiesz juz, jak wysylac swoje pole energetyczne przed siebie, na zewnatrz, wiesz, jak je ustawic, by podwyzszyc energie i synchronie u siebie i innych. Rozwiniesz swoje pole o kolejny stopien, jesli bedziesz wizualizowal nie tylko to, ze podwyzszasz energie innych, by mieli dostep do wyzszych intuicji, ale jesli zrobisz to z przekonaniem, do czego te wszystkie intuicje, twoje i ich, maja ostatecznie prowadzic, a mianowicie do idealnej duchowej kultury, takiej, jaka poznales w Shambhali. Kiedy to zrobisz, pomozesz innym odnalezc role, jakie maja do odegrania w tej ewolucji. Skinalem glowa, niecierpliwie oczekujac dalszych informacji. -Nie spiesz sie - ostrzegla Ani. - Jeszcze nie widziales wszystkiego, nie poznales do konca naszego zycia tutaj. Nie tylko opanowalismy technologie, ale przede wszystkim przebudowalismy caly nasz swiat w ten sposob, by skupic sie calkowicie na duchowej ewolucji... na tajemnicach istnienia... na samym procesie zycia. Proces zyciowy Tuz za domem Ani i Tasliiego skrecilem w lewa odnoge sciezki, ktora prowadzila niemal mile pod gore miedzy drzewami i skalami. Ani nagle urwala nasza rozmowe, mowiac, ze musi zrobic pewne przygotowania, o ktorych opowie mi pozniej. Zdecydowalem sie wiec isc na samotny spacer. Kiedy patrzylem na zielone liscie, w glowie klebily mi sie setki pytan. Ani powiedziala, ze musze zrozumiec, jak Sham-bliala stworzyla kulture skupiona na procesie zycia. Co to znaczy? Kiedy glowilem sie nad tym pytaniem, zobaczylem idacego w moim kierunku mezczyzne. Byl starszy, mogl miec okolo piecdziesiatki, szedl szybkim, sprezystym krokiem. Kiedy sie zblizyl, jego oczy spoczely na mnie przez chwile, a potem minal mnie bez slowa. Katem oka dostrzeglem, ze raz sie odwrocil i na mnie popatrzyl. Poszedlem jeszcze troche dalej, zly na siebie, ze sie nie zatrzymalem i nie porozmawialem z nim. W koncu zawrocilem i skierowalem sie w jego strone, majac nadzieje, ze go dogonie. Zobaczylem tylko, jak znika za kolejnym zakretem. Kiedy znalazlem sie na tym zakrecie, jego juz nie bylo. Bylem zawiedziony, wiec wrocilem do domu i wiecej o tym nie myslalem. Ani powitala mnie "w drzwiach", wreczajac pare dzinsow i koszule. -Bedzie ci to potrzebne - powiedziala. -Niech zgadne... uzylas swojego pola, by to zrobic? Skinela glowa. - Zaczynasz nas rozumiec. Usiadlem na krzesle i spojrzalem na nia. Wcale nie czulem, zebym cokolwiek rozumial. -Przybyl ojciec Tasliiego - powiedziala. -Gdzie jest? -W pokoju, z synem - wskazala w kierunku sypialni. -Skad przybyl? -Byl przez jakis czas w swiatyniach. Az podskoczylem na krzesle. - Czy on dopiero co tu wszedl? -Tak, chwile przed toba. -To chyba minalem sie wlasnie z nim na sciezce za domem. Ani potaknela. - Mysle, ze jest tu, zeby nas przygotowac. -Na co? -Na przemiane. On uwaza, ze zbliza sie chwila, gdy Shambhala sie przemiesci. Juz mialem jej zadac kolejne pytanie, gdy zauwazylem, ze patrzy gdzies w dal i jest gleboko pograzona w myslach. -A wiec widziales ojca Tashiego na sciezce? - spytala po chwili. Potwierdzilem. -W takim razie wiadomosc, jaka przynosi, musi byc wazna takze dla ciebie. Musimy byc nadzwyczaj swiadomi calego procesu, ktory tu zachodzi. Patrzyla na mnie wyczekujaco. -Skoro mowisz o procesie... wczesniej wspomnialas proces zyciowy - powiedzialem. - Czy mozesz mi wyjasnic, co dokladnie mieszkancy Shambhali przez to rozumieja? -Spojrzmy na caly obraz tego, w jaki sposob spolecznosc moze sie rozwijac, kiedy juz zacznie podnosic poziom swej energii. Pierwsze, co nastapi, to ludzie, ktorzy tworza technologie, zaczna tworzyc ja coraz lepsza, bardziej wydajna i zautomatyzowana. W ten sposob dobra materialne, jakich potrzebuje ta spolecznosc, beda w coraz wiekszym stopniu tworzone przez maszyny, przez roboty. To juz sie dzieje niemal w kazdej dziedzinie przemyslu w kulturach zewnetrznych i jest to rozwoj pozytywny, mimo ze jest wyjatkowo niebezpieczny. Moze bowiem umiescic zbyt wielka sile i wplywy w rekach kilku jednostek lub korporacji, chyba ze sie go zdecentralizuje. Poza tym powoduje utrate miejsc pracy i wiele osob musi sie przystosowac i znalezc inne sposoby zarabiania na zycie. Jednak te zagrozenia lagodzi fakt, ze kiedy produkcja dobr zostaje zautomatyzowana, cala gospodarka zaczyna sie zmieniac w kierunku uslug i dostarczania informacji, a to, ze ludzie otrzymuja wlasciwa informacje we wlasciwym czasie, sprawia, ze z koniecznosci staja sie bardziej wyczuleni na intuicje, bardziej czujni i skupieni na percepcji synchronii. W miare, jak rosnie duchowa wiedza, a ludzie staja sie bardziej swiadomi swych tworczych mocy, ktore moga osiagnac dzieki polom modlitwy, technologia rozwija sie o kolejny krok. To moment, kiedy w waszym swiecie zostana odkryte wzmacniacze fal myslowych, tak by ludzie mentalnie mogli tworzyc wszystko, czego potrzebuja. Kiedy to sie stanie, cywilizacja bedzie mogla sie skupic wylacznie na sprawach duchowych, na tym, co my nazywamy procesem zyciowym. W Shambhali znajdujemy sie wlasnie w tym punkcie i do niego dazy cala ludzka kultura. Cale nasze spoleczenstwo jest swiadome szerszej rzeczywistosci ducha. W pewnym momencie kazda kultura musi zrozumiec, ze jestesmy bytami duchowymi i ze nasze ciala to jedynie atomy wibrujace w specyficzny sposob, a poziom tych wibracji mozna podwyzszyc w miare, jak rosnie nasze polaczenie z boska energia i moc modlitwy. My w Shambhali w pelni pojmujemy ten fakt, rozumiemy tez, ze przyszlismy tutaj z czysto duchowego wymiaru po to, by czegos dokonac. Przyszlismy tu z misja, by caly swiat doprowadzic do pelnej duchowej swiadomosci, pokolenie po pokoleniu, i ze musimy to czynic na tyle swiadomie, jak tylko potrafimy. To dlatego w pelni uczestniczymy w procesie zyciowym od samego jego poczatku, a tak naprawde, jeszcze przed narodzinami. Spojrzala na mnie, by sprawdzic, czy rozumiem, a potem mowila dalej. -Zawsze istnieje intuicyjny zwiazek pomiedzy matka, ojcem a jeszcze nie narodzonym dzieckiem. -Jaki zwiazek? - spytalem. -Tutaj kazdy wie, ze dusze zaczynaja sie kontaktowac z przyszlymi rodzicami jeszcze przed poczeciem - powiedziala z usmiechem. - Ujawniaja swoja obecnosc, zwlaszcza matce. To czesc procesu, ktory ma zdecydowac o tym, czy przyszli rodzice beda tymi wlasciwymi. Spojrzalem na nia z niedowierzaniem. -To juz sie rowniez dzieje w zewnetrznych kulturach - powiedziala Ani. - Tylko ze dopiero teraz ludzie zaczynaja o tym otwarcie mowic i rozwijac swoje intuicje. Spytaj kilku matek i posluchaj, co ci powiedza. Taka sama intuicja jest zaangazowana w malzenstwo. W miare jak ludzie ucza sie swiadomie szukac zyciowych partnerow, oczywiscie podstawowa miara jest uczucie, ale to nie jedyny czynnik. Intuicyjnie wiemy takze, jak nasze zycie bedzie wygladalo u boku akurat tej osoby. Bierzemy pod uwage to, calkiem swiadomie czy nie, czy zycie z ta osoba pozwoli nam na dalszy rozwoj, na wyjscie poza poglady i przekonania, w jakich wzrastalismy. Czy rozumiesz, do czego zmierzam? Wybor odpowiedniego zyciowego partnera jest bardzo wazny z punktu widzenia ewolucji. Bo w miare, jak sie rozwijamy duchowo, ludzkim przeznaczeniem jest dobierac sie w pary swiadomie, by zalozyc dom lub zwiazek, ktory bedzie reprezentowal prawdziwszy sposob zycia w porownaniu do tego, jaki wiodlo poprzednie pokolenie. Intuicyjnie wiemy, ze powinnismy zbudowac zycie, ktore doda cos do madrosci, jaka zastalismy w swiecie, na ktory przyszlismy. Rozumiesz? A potem, kiedy przychodza do nas intuicje o dziecku, ktore chce sie nam urodzic, zawsze przynosza pytania: Dlaczego to dziecko chce sie urodzic w naszej rodzinie? Kim zechce zostac, kiedy dorosnie? W jaki sposob poszerzy rozumienie swiata, ktore w nas znalazlo? -Chwileczke - przerwalem. - Czy nie powinnismy byc bardzo ostrozni, kiedy tak zakladamy, ze wiemy, kim nasze dziecko chce byc? A jesli sie mylimy i staramy sie przymusic dziecko do naszej wlasnej wizji, ktora wcale nie musi byc dla niego dobra? Moja mama uwazala na przyklad, ze powinienem zostac kaznodzieja i sie mylila. -Oczywiscie, masz racje, to tylko intuicje. Rzeczywistosc moze co najwyzej byc zblizona do tego, co myslimy. Nigdy nie bedzie identyczna. Przez cale wieki aranzowano malzenstwa i zmuszano dzieci, by wykonywaly zawody wybrane dla nich przez rodzicow. To bylo jedynie bledne wykorzystanie prawdziwej intuicji. Mozemy sie uczyc na ich bledach. Nie dostajemy ostatecznej wiedzy o naszych dzieciach, nie wolno nam tez sprawowac nad nimi calkowitej kontroli. My jedynie dostajemy intuicje, szerokie obrazy tego, co moga chciec uczynic ze swoim zyciem. Zaloze sie, ze twoja mama wcale tak bardzo sie wobec ciebie nie mylila. Rozesmialem sie. Oczywiscie, Ani miala racje. -Widzisz wiec, do czego to wszystko zmierza. Wiemy, ze kiedy matka i ojciec staraja sie intuicyjnie odgadnac, w jaki sposob dziecko wykorzysta madrosc, ktora wsrod nich znajdzie i rozwinie ja dalej, to z kolei jeszcze nie narodzona dusza robi to samo i dzieki swej Wizji Narodzin wie, co pragnie osiagnac. Potem nastepuje proces zaplodnienia. Ani patrzyla na mnie przez chwile. - Pamietasz pare, ktora widzielismy przy wodospadzie? -Oczywiscie. -I co o tym myslisz? -To wydawalo sie bardzo "celowe". -Masz racje, tak wlasnie bylo. Kiedy para decyduje sie juz sprobowac zaplodnienia i chce sprowadzic na swiat dusze, ktora intuicyjnie wyczula, sam fizyczny akt jest pewnego rodzaju polaczeniem ich pol energetycznych, co w bardzo realny sposob otwiera brame do nieba i pozwala tej duszy przeniknac do naszego wymiaru. Myslalem o tym, co zobaczylem przy wodospadzie. Rzeczywiscie, energie tej pary zlaly sie i widzialem, jak zaczyna rosnac nowa energia. -W materialistycznym swiatopogladzie zewnetrznych kultur - mowila dalej Ani - akt seksualny zostal zredukowany do czystej biologii, do fizycznej czynnosci. Tutaj jednak znamy duchowa energie tego, co sie wtedy dzieje. Dwie osoby lacza swoje pola energetyczne w jedno, a dziecko jest efektem tego polaczenia. Wasza nauka woli myslec o poczeciu jako o przypadkowej kombinacji genow i rzeczywiscie tak to wyglada, jesli obserwowac proces w laboratoryjnych warunkach, w probowce. Jednak tak naprawde to geny matki i ojca lacza sie w taki sposob, by powstalo dziecko, ktore jest w jak najlepszej synchronii z przeznaczeniem calej trojki. Pojmujesz? Dziecko ma swoje zaplanowane przeznaczenie, ktore wizualizuje sobie w przedna-rodzeniowej wizji, a geny lacza sie tak, by dac temu dziecku cechy i talenty potrzebne do zrealizowania tej wizji. Naukowcy w zewnetrznych kulturach wkrotce znajda sposob, by to potwierdzic. To dlatego sztuczna manipulacja genami przez lekarzy i naukowcow jest tak niebezpieczna. Pomoc w zwalczeniu choroby to jedno, ale zmiana genow po to, by zwiekszyc talent czy inteligencje tylko dlatego, ze takie sa zachcianki czyjegos ego, moze byc fatalne. Podobne praktyki wystarczyly, by doprowadzic do zaglady niektore wczesniejsze cywilizacje. Chodzi o to - mowila dalej - ze tutaj, w Shambhali, traktujemy proces rodzicielski bardzo powaznie. W swej idealnej postaci wyglada to tak, ze intuicje rodzicow i dziecka sa ze soba zgodne i daja dziecku najlepsze przygotowanie do tego, by osiagnelo zamierzony cel swojego zycia. Jej slowa przypomnialy mi o problemie znikajacych w Shambhali poczec. -A co sie dzieje z poczetymi duszami, ktore tu, u was, znikaja? - spytalem. Wzruszyla bezradnie ramionami i spojrzala na zamkniete drzwi sypialni Tashiego. - Nie wiem, ale byc moze dowiemy sie czegos od ojca Tashiego. Przyszlo mi do glowy kolejne pytanie. - Nie bardzo rozumiem, kto z was idzie do swiatyn, a kto zostaje w pierscieniach? Rozesmiala sie. - Tak, to moze byc trudne. Nasza kultura jest podzielona miedzy tych, ktorzy nauczaja, i tych, ktorzy zostaja wezwani do swiatyn. Ale wielu z tych, ktorzy sa w swiatyniach, co kilka dni wraca tutaj, by utrzymywac zwiazki, zwlaszcza jesli maja dzieci. I to moze sie zmienic w kazdej chwili, wszystko zalezy od intuicji. Ci, ktorzy pracuja w swiatyniach, moga wrocic, by nauczac, ci zas, ktorzy dotad nauczali, moga isc do swiatyn. To wszystko jest bardzo plynne, zgodne z synchronia. Przerwala, wiec skinieniem glowy poprosilem, by mowila dalej. -Nastepnym krokiem w procesie zyciowym jest pomoc dziecku w przebudzeniu. Pamietasz zapewne, ze kazdy z nas do pewnego stopnia zapomina o tym, dlaczego przyszedl na Ziemie, o tym, co mial uczynic ze swoim zyciem, tak wiec dziecko musi poznac okolicznosci i wydarzenia, jakie towarzyszyly jego narodzinom. Bardzo wazne jest, aby ukazac dziecku kontekst jego zycia, by wiedzialo, co sie dzialo przed jego pojawieniem sie, i jakie jest w tym wszystkim jego miejsce. W to wchodzi historia calej rodziny, kilka pokolen wstecz. My mamy to nagrane na urzadzeniu przypominajacym wasze tasmy wideo, tylko ze zapis jest elelctroniczny. Na przyklad Taslii mogl zobaczyc, jak jego przodkowie do siedmiu pokolen wstecz opowiadaja o swoim zyciu, o tym, co chcieliby zmienic, co zrobiliby inaczej. To sa niezwykle wazne informacje, jakie mlody czlowiek moze otrzymac od krewnych. To pomaga mlodziezy wyznaczyc kurs ich wlasnego zycia, kiedy moga sie uczyc na bledach i budowac na madrosci tych, ktorzy byli przed nimi. Tashi nauczyl sie wiele od swoich przodkow, choc jego ulubiona krewna jest jego babcia. Bylem pod wrazeniem. - Nagrywanie krewnych to kapitalny pomysl. Ciekawe, dlaczego my nie znajdujemy na to czasu... -Nie robicie tego, bo wy wciaz odkladacie myslenie o smierci na ostatnia chwile, a potem czesto jest juz za pozno. Poza tym zycie w zewnetrznych kulturach wciaz jest jeszcze za bardzo skupione na aspekcie materialnym, a nie na procesie zyciowym. Ale z czasem stanie sie to latwiejsze, w miare jak sie nauczycie podtrzymywac poziom wibracji i rozwijac pola modlitwy. W tej chwili wciaz jeszcze sprowadzacie zycie do przyziemnosci, zwyczajnosci, a przeciez jest to niezwykle tajemniczy proces zdobywania wiedzy. Spojrzala na mnie tak, jakby za tym ostatnim zdaniem krylo sie glebsze znaczenie. -Ty sam musisz zwalczyc to nastawienie i skupic sie na samym procesie tego, co ci sie wydarza. Odnalazles Shambhale w chwili, gdy jest ona gotowa do zmiany. Przybyl ojciec Tashiego, by porozmawiac z nim o jego przyszlosci i o sytuacji w swiatyniach. A jednak Tashi nie ma intuicji, ze powinien isc do swiatyni. Jest raczej zainteresowany dostaniem sie do twojego swiata. I w samym srodku tej sytuacji ty sie nagle pojawiasz. To wszystko cos oznacza. Jakby na podkreslenie ostatnich slow Ani oboje uslyszelismy dochodzacy z oddali, ledwo slyszalny, huczacy dzwiek. Szybko ucichl. Ani byla zaskoczona. - Niczego takiego w zyciu nie slyszalam. Po plecach przeszedl mi dreszcz. - Mysle, ze to mogl byc helikopter - powiedzialem. Juz mialem jej opowiedziec o swoim dzisiejszym snie, ale zanim zdazylem sie odezwac, Ani znow zaczela mowic. -Musimy sie spieszyc - powiedziala. - Musisz dokladnie wiedziec, kim jestesmy, poznac kulture, ktora stworzylismy. Mowilam ci juz o tym, jak wazne jest, by mlodzi ludzie zrozumieli dziedzictwo przeszlych pokolen, ktore zyly tu przed nimi. Tu, w zewnetrznych pierscieniach, dzieci staja sie swiadome tej historii bardzo wczesnie, w miare jak budzi sie w nich wlasna duchowosc i zaczynaja rozumiec, czego przyszly dokonac. Ani uniosla palec. - Kazdy tutaj wie, ze ludzki swiat ewoluuje poprzez kolejne pokolenia. Jedno pokolenie ustala pewien sposob zycia i pokonuje swoje problemy, po nim przychodzi nastepne, ktore rozszerza widzenie i rozumienie swiata. Niestety w zewnetrznych kulturach ta ewolucja dopiero od niedawna jest traktowana powaznie. O wiele czesciej zdarza sie, ze rodzice chca, by ich dzieci byly dokladnie takie jak oni, zeby widzialy swiat w ten sam sposob, mialy takie same poglady. W pewnym sensie takie pragnienie jest naturalne, bo wszyscy chcemy, zeby nasze dzieci byly potwierdzeniem wyborow, jakich sami dokonalismy. Czesto jednak proces ewolucji prowadzi do konfliktow. Rodzice krytykuja zainteresowania dzieci, dzieci zas krytykuja przestarzale poglady i sposob zycia rodzicow. I to tez jest czescia procesu: dzieci patrza na rodzicow i mysla "do pewnego stopnia podoba mi sie, jak zyja, ale niektore rzeczy zrobilbym inaczej". Wszystkie dzieci czuja, czego brakuje w zyciu ich rodzicow. W koncu jest to czesc calego systemu: wybralismy naszych rodzicow takze po to, by zdac sobie sprawe z tego, czego brakuje, co trzeba dodac do ludzkiego rozumienia swiata. A zaczynamy od tego, ze jestesmy niezadowoleni z tego, co znajdujemy w naszym wspolnym zyciu z rodzicami. Tyle, ze nie musi to wcale prowadzic do konfliktow. Bo kiedy wiemy, na czym polega proces zyciowy, mozemy w nim uczestniczyc swiadomie. Rodzice moga byc otwarci na krytyczne uwagi dzieci i wspierac ich marzenia. Oczywiscie, zeby to zrobic, sami rodzice musza stac sie bardziej elastyczni w swoim mysleniu i rozwijac sie wraz ze swymi dziecmi, a to niekiedy bywa trudne. Juz to slyszalem. Ani robila wszystko, by jak najlepiej wyjasnic mi proces ewolucji. Zadalem jej jeszcze kilka pytan, na ktore szczegolowo odpowiadala przez kolejne dziesiec minut. Wytlumaczyla mi, ze kiedy juz dzieci zrozumieja historie rodziny, nastepnym krokiem jest nauczenie ich, jak rozwijac tworcze pole modlitwy - dokladnie tak, jak ja sie tego uczylem. Potem znajduja swoj wlasny sposob na uczestniczenie w ewolucji kultury - albo nauczaja w zewnetrznych pierscieniach, albo uzywaja swojego pola modlitwy w swiatyniach. -W pewnym momencie tak samo bedzie wygladalo zycie rowniez w kulturach zewnetrznych - dodala Ani. - Niektorzy poswieca sie uczeniu dzieci, a inni beda pracowac w roznych instytucjach, ktore beda prowadzily ludzka kulture w kierunku duchowego idealu. Chcialem ja bardziej szczegolowo wypytac o to, co sie dzieje w swiatyniach, kiedy drzwi sie otworzyly. Pojawil sie Tashi, a za nim jego ojciec. -Ojciec chce z toba rozmawiac - powiedzial Tashi, patrzac na mnie. Starszy mezczyzna sklonil sie lekko, a Tashi nas sobie przedstawil. Potem oboje usiedli przy stole. Ojciec Tashiego mial na sobie tradycyjne spodnie z owczej skory i kamizelke tybetanskiego pasterza, tyle ze jego ubranie bylo nienagannie czyste i jasniejsze w kolorze. Byl dosc niski, mocno zbudowany, patrzyl na mnie lagodnymi oczyma z wyrazem chlopiecej ciekawosci. -Wiesz, ze Shambhala bedzie przechodzila przemiane? - spytal. Spojrzalem na niego, potem na Ani. - Wiem tylko tyle, co mowia stare legendy. -Legendy mowia - odparl ojciec Tashiego - ze w dokladnie wyznaczonym momencie ewolucji Shambhali i zewnetrznych kultur wydarzy sie wielka przemiana. Moze sie ona dokonac tylko pod warunkiem, ze poziom swiadomosci w zewnetrznych kulturach osiagnie okreslony punkt. A kiedy tak sie stanie, Shambhala sie przesunie. -Gdzie przesunie? - spytalem. - Czy to wiadomo? Usmiechnal sie. - Nikt dokladnie nie wie. Z jakiegos powodu jego oswiadczenie napelnilo mnie dziwnym niepokojem, poczulem tez lekki zawrot glowy. Przez chwile nie moglem skupic wzroku, nie widzialem wyraznie. -Wciaz jeszcze nie jest dosc silny - skomentowala Ani. Ojciec Tashiego spojrzal na mnie z uwaga. - Przybylem tu, bo mialem intuicje, ze Tashi podczas przemiany powinien dolaczyc do nas w swiatyniach. Legendy mowia, ze bedzie to czas wielkich mozliwosci, ale takze wielkiego niebezpieczenstwa. Na jakis czas przerwane zostanie to, nad czym pracujemy w swiatyniach. Nie bedziemy juz mogli tak bardzo pomagac. - Spojrzal teraz na syna. - To stanie sie wtedy, gdy sytuacja w zewnetrznych kulturach osiagnie punkt krytyczny. W ukrytej historii ludzkosci ludzie wiele juz razy rozwijali sie duchowo do tego pimktu, a potem gubili droge i znowu cofali sie do niewiedzy. Blednie wykorzystywali technologie, zaklocali naturalny bieg ewolucji. Na przyklad teraz w zewnetrznych kulturach niektorzy zaburzaja naturalny proces produkcji zywnosci i sztucznie manipuluja genetyka nasion, by mialy nadzwyczajne wlasciwosci. A czynia to, by opanowac i kontrolowac rynek. Dokladnie to samo dzieje sie w przemysle farmaceutycznym, kiedy jakis znany ziolowy lek, dostepny wszystkim za darmo, jest genetycznie zmieniany, by lepiej sie sprzedawal. Takie manipulacje moga miec fatalne skutki dla zdrowia, bo zaburzaja energetyczny system ciala. To samo dotyczy nasion naswietlanych promieniowaniem radioaktywnym, dodawania chloru i innych substancji do wody pitnej, ze juz nie wspomne o tak zwanych narkotykach rekreacyjnych. Rownoczesnie technologia przekazu osiagnela punkt, w ktorym media moga miec niebywaly wplyw. Jesli beda sluzyly jedynie interesom wielkich koncernow i skorumpowanych politykow, to moga wykreowac zupelnie wypaczony i nienaturalny obraz rzeczywistosci, a co za tym idzie moga taka rzeczywistosc stworzyc. W miare jak koncerny sie lacza, by moc kontrolowac coraz wieksza czesc technologii i atakowac ludzi coraz wieksza iloscia reklam, tworzac za ich pomoca sztuczne, falszywe potrzeby, problem bedzie narastal. Kluczowe jest jednak to, jaka wladze i kontrole maja rzady, nawet w krajach demokratycznych. Powolujac sie na koniecznosc walki z handlarzami narkotykow czy terrorystami, rzady coraz bardziej i bardziej ingeruja w prywatnosc zwyklych ludzi. Juz teraz coraz mniej jest transakcji gotowkowych, a platnosci kartami czy przelewami mozna monitorowac. Tak samo jak monitorowany jest Internet. Nastepnym krokiem bedzie wprowadzenie spoleczenstwa "bezgotowkowego" calkowicie kontrolowanego przez centralna wladze. Taki ped w kierunku bezdusznej, scentralizowanej wladzy w wysoko rozwinietym technologicznie, niemal wirtualnym swiecie odcietym od naturalnych procesow, gdzie zywnosc, woda i sposob zycia jest trywializowany, wypaczony, prowadzi do nieszczescia. Kiedy zdrowie jest narazane przez kolejny komercyjny proces technologiczny niszczacy zywnosc, przez nowe choroby i nowe lekarstwa, rezultatem tego bedzie Armagedon. Tak sie juz zdarzalo wielokrotnie w prehistorii ludzkosci. I moze sie zdarzyc znowu, tylko ze tym razem na wiele wieksza skale. Usmiechnal sie do Ani. - Ale tak nie musi sie stac. Jestesmy teraz o jeden maly krok, ktory trzeba zrobic w poziomie swiadomosci, zeby przejsc przez punkt krytyczny. Gdybysmy tylko mogli w pelni zrozumiec, ze jestesmy istotami duchowymi w duchowym swiecie, wtedy zywnosc, zdrowie, technologie, media i rzady - wszystko by pelnilo swoja wlasciwa funkcje w ewolucji i ulepszaniu swiata. Jednak aby tak sie stalo, rozwiniecie pol modlitwy musi zostac calkowicie zrozumiane w kulturach zewnetrznych. Ludzie musza sie tam dowiedziec i zrozumiec to, co my robimy w swiatyniach. Przesuniecie sie, transformacja Shambhali jest czescia tego procesu, ale szanse trzeba wykorzystac. Teraz spojrzal gleboko w oczy Tashiego. - By tak sie stalo, twoje pokolenie musi dolaczyc do poprzednich dwoch i stworzyc zintegrowane pole modlitwy, takie, ktore bedzie zawieralo ostateczna jednosc wszystkich religii. Tashi wydawal sie zaklopotany. Ojciec przysunal sie blizej niego. -Na calym swiecie pokolenie urodzone w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, ktore nasz przyjaciel z Zachodu nazwalby pokoleniem drugiej wojny swiatowej, posluzylo sie technologia i swoja odwaga, by ratowac demokracje i wolnosc przed zagrozeniem dyktatorow, ktorzy chcieli stworzyc imperia. Wygrali, a potencjalu technologicznego uzyli do dalszej budowy swiatowej ekonomii. A potem przybyla na Ziemie kolejna generacja, ktora Amerykanie nazywaja pokoleniem wyzu demograficznego. Ich intuicje mowily, ze skupianie sie jedynie na materializmie, na technice, nie jest calkiem w porzadku. Ze powstaje zbyt duzo zanieczyszczen, ze zbyt silny jest wplyw wielkich korporacji na rzady, a ludzie zbyt mocno kontrolowani sa przez sluzby specjalne. Ten krytycyzm byl naturalnym sposobem, w jaki nowe pokolenie rozwijalo sie i szlo do przodu. Wyrastali w materializmie albo w niektorych krajach w samym tylko pragnieniu dobr materialnych i zaczeli na to reagowac, glosno wyrazac swoje zdanie, ze zycie polega na czyms wiecej. Ze istnieje takze duchowy cel istnienia, ktory mozna przesledzic w historii ludzkosci. To wlasnie stalo za wszystkim, co sie dzialo na Zachodzie w latach szescdziesiatych i siedemdziesiatych: odrzucenie pozycji wyznaczonej przez status materialny, odkrywanie i rozumienie innych religii, popularnosc filozofii, wybuch wolnego myslenia w Ruchu Rozwoju Ludzkiego Potencjalu. To byl efekt calej serii intuicji i wtajemniczen, ktore wskazywaly. ze zycie to cos wiecej niz znany nam materialistyczny punkt widzenia. Spojrzal na mnie i lekko mrugnal, jakby wiedzial doskonale o wszystkich moich doswiadczeniach z Wtajemniczeniami w Peru. -Te intuicje pokolenia wyzu byly bardzo wazne - mowil dalej - bo zaczely umieszczac technologie i dostatek materialny w pewnej perspektywie i przyczynily sie do zrozumienia, ze teclmologia rozwija sie po to, by wspierac kulture, w ktorej nie musimy juz jedynie walczyc o przetrwanie, lecz mozemy takze skupic sie na rozwoju duchowym. Zrobil sobie chwile przerwy. - A teraz, liczac od poznych lat siedemdziesiatych i przez lata osiemdziesiate pojawila sie nowa generacja, ktorej zadaniem jest dalsze rozwiniecie kultury na Ziemi - wymownie spojrzal na Tashiego. - Ty i twoi rowiesnicy jestescie ostatnimi przedstawicielami tej generacji. Czy rozumiesz, jaka nauke przynosicie swiatu? Kiedy Tashi zastanawial sie nad odpowiedzia, i ja zaczalem rozwazac to pytanie. Synow i corki pokolenia wyzu zwykle opisywano jako generacje odreagowujaca idealizm swoich rodzicow poprzez o wiele bardziej praktyczne nastawienie do swiata, a przede wszystkim jako generacje ponad wszystko kochajaca rozwoj technologiczny. Wszyscy troje popatrzyli na mnie, jakby slyszeli moje mysli. Tashi nawet kiwal glowa na znak, ze sie ze mna zgadza. -Czulismy, ze technologia ma duchowy cel - powiedzial. -Teraz - zaczal znow jego ojciec, patrzac na nas wszystkich - czy widzicie, jak te wszystkie trzy generacje sie dopelniaja? Ci, ktorzy zyli w czasie drugiej wojny, walczyli przeciw tyranii i udowodnili, ze demokracja nie tylko moze kwitnac w nowoczesnym swiecie, lecz takze rozwinac sie w wielu krajach i polaczyc swiatowa gospodarke. Ale wlasnie w czasie, gdy gospodarka kwitla, nadeszlo pokolenie wyzu, by powiedziec, ze jednak istnieja problemy, ze zanieczyszczamy naturalne srodowisko i gubimy kontakt z natura, a takze z rzeczywistoscia duchowa, ktora istnieje, tylko trzeba spojrzec glebiej, poza materialna historie. A teraz przyszla kolejna generacja, by znow sie skupic na gospodarce, by przemienic technologie w ten sposob, zeby mogly swiadomie wspomagac nasze umiejetnosci umyslowe i duchowe tak, jak to stalo sie tutaj, w Shambhali, zamiast pozwolic, by technika wpadla w rece tych, ktorzy uzyja jej wylacznie po to, zeby ograniczyc wolnosc innych ludzi i sprawowac nad nimi kontrole. -Tyle, ze ta nowa generacja nie jest w pelni swiadoma tego, co robi - wtracilem. -Nie, jeszcze nie calkiem - odparl. - Ale ich samoswiadomosc i intuicja z kazdym dniem rozwija sie coraz bardziej. Musimy ustawic pole modlitwy tak, by nioslo ich we wlasciwym kierunku. To musi byc ogromne i mocne pole, bo mlode pokolenie musi nam pomoc w zjednoczeniu religii... To bardzo wazne, bo zawsze znajda sie ludzie gotowi manipulowac mlodymi, by kusic ich do blednego uzycia technologii lub wykorzystac ich poczucie wyobcowania. W tym momencie wszyscy uslyszelismy niski dzwiek heH-kopterow, jeszcze niezbyt glosny, gdzies z oddali. -Rozpoczyna sie przemiana - powiedzial spokojnie ojciec Tashiego, patrzac na syna. - Trzeba sie zajac wieloma przygotowaniami. Chcialem ci tylko przypomniec, ze pokolenie, ktore reprezentujesz, musi teraz pomoc swiatu w przejsciu tego zakretu. Ty osobiscie masz do odegrania wazna role w rozszerzaniu na zewnetrzne kultury tego, co robimy w Shambhali. Jednak sam musisz zadecydowac o tym, co powinienes zrobic. Chlopak odwrocil glowe. Ojciec podszedl do niego i przez chwile obejmowal go ramieniem. Potem ucalowal Ani i opuscil dom. Tashi patrzyl za nim przez chwile, po czym samotnie wrocil do swojego pokoju. Wyszedlem za Ani do ogrodu za domem. W glowie mialem mnostwo pytan. - Dokad poszedl ojciec Tashiego? - zaczalem. -Przygotowuje sie do przemiany - odpowiedziala Ani, odwzajemniajac moje spojrzenie. - To moze nie byc latwe. Na jakis czas mozemy zostac rozdzieleni, rozproszeni. Wiele osob powraca teraz ze swiatyn, by pomoc. Potrzasnalem z niedowierzaniem glowa. - Co sie wlasciwie moze stac? -Tego nikt nie wie - odparla. - Legendy nie podaja szczegolow. Wszystko co wiemy, to tyle, ze nastapi przemiana. Ta niepewnosc znow wplynela na obnizenie mojej energii. Usiadlem ciezko na jednej z lawek. Ani przysiadla obok mnie. - Wiem, co ty masz robic - powiedziala. - Ty musisz dalej szukac reszty Czwartego Rozwiniecia, a wszystko inne jakos samo sie rozwiaze. Skinalem glowa bez przekonania. -Skup sie na tym, czego sie tutaj nauczyles. Widziales, w jaki sposob musi sie rozwinac i zmienic technologia, zaczales juz rozumiec, jak nasza kultura przede wszystkim skupia sie na procesie zyciowym, na cudzie narodzin i swiadomym rozwoju. Wiesz juz, ze takie nastawienie jest zrodlem najwiekszej inspiracji i daje najwiecej radosci. W porownaniu z tym materialistyczne zycie w zewnetrznych kulturach wyglada blado. Jestesmy istotami duchowymi i nasze zycie musi sie toczyc wokol tajemnic rodziny i talentow, i poszukiwania osobistego przeznaczenia. Wiesz juz teraz, jak taka kultura wyglada, jak czlowiek sie w niej czuje. Legendy mowia, ze jesli ktos wie z cala pewnoscia, w jaki sposob kultury moga ewoluowac, to niezwykle rozwija sie jego pole modlitwy, ma wieksza moc. I kiedy teraz bedziesz sie laczyl ze zrodlem energii, ktore jest w tobie, i bedziesz sprawial, by ta energia emanowala na swiat, przyciagajac synchronie i pomagajac innym ludziom byc w tej synchronii, bedziesz to mogl robic z silniejszym oczekiwaniem, bo juz wiesz z cala pewnoscia, do czego ten proces prowadzi, co jest na koncu drogi, jesli bedziemy temu procesowi wierni i bedziemy unikac leku i nienawisci. Miala racje. Wszystkie Rozwiniecia skladaly sie teraz dla mnie w spojna calosc. -Ale przeciez nie widzialem jeszcze wszystkiego - powiedzialem. Spojrzala mi gleboko w oczy. - Nie. Teraz musisz starac sie pojac reszte Czwartego Wtajemniczenia, bo jest jeszcze wiecej wiedzy. Twoje pole modlitwy moze sie stac jeszcze silniejsze. W tym momencie znow doszedl do nas warkot helikopterow. Ten dzwiek napelnil mnie zloscia. Wydawalo sie, jakby sie zblizaly. Jak to mozliwe? Skad mogli wiedziec, gdzie jest Shambliala? -Do diabla z nimi - syknalem przez zeby i zobaczylem wyraz przerazenia na twarzy Ani. -Masz w sobie wiele gniewu - powiedziala. -No coz, trudno sie nie wsciekac, kiedy sie wie, co wyrabiaja chinskie wojska. -Gniew to u ciebie nawyk. Jestem pewna, ze ostrzegano cie, jaki przynosi skutek. Przypomnialo mi sie wszystko, co usilowal mi wytlumaczyc Yin. - Tak, wiem, tylko wciaz nad tym nie panuje. Widzialem, ze jest wyraznie zaniepokojona. - Musisz nad tym zapanowac - powiedziala po chwili. - Ale nie miej o to do siebie pretensji, bo to tylko wysyla negatywna modlitwe, ktora utrzymuje cie w stanie, w jakim jestes. Z drugiej strony nie mozesz ignorowac swojej zlosci. Musisz byc tego problemu swiadomy, pamietac o nim, byc przytomnym i ustawiac swoje pole modlitwy na pozytywne oczekiwanie, ze przelamiesz w sobie ten nawyk. Wiedzialem doskonale, ze to dla mnie nie lada zadanie i bede sie musial porzadnie nad nim napocic. -Co mam wiec robic teraz? - spytalem. -AjakmysHsz? -Mam isc do swiatyn? -A czy taka jest twoja intuicja? Znow pomyslalem o swoim snie i tym razem w koncu jej o nim opowiedzialem. Oczy Ani zrobily sie okragle. -Sniles, ze idziesz do swiatyn z Tashim? - spytala. -No tak. -No coz - odparla surowo - a nie wydaje ci sie, ze powinienes mu o tym powiedziec? Podszedlem do pokoju Tasliiego i dotknalem sciany. -Wejdz - powiedzial i w tym momencie ukazalo sie przejscie. Taslii lezal wyciagniety na lozku. Natychmiast sie podniosl i wskazal krzeslo. Usiadlem naprzeciw niego. Przez chwile milczal, jakby na ramionach dzwigal caly swiat. W koncu powiedzial z westchnieniem: -Ciagle nie wiem, co powinienem zrobic. -A jak myslisz? -No nie wiem, jestem zdezorientowany. Nie moge myslec o niczym innym tylko o tym, jak sie dostac do zewnetrznych kultur. Mama mowi, ze musze znalezc swoja wlasna droge. Szkoda, ze nie ma tu mojej babci. -A gdzie jest twoja babcia? -Jest gdzies w swiatyniach. Dlugo patrzylismy na siebie bez slowa, az w koncu Tashi powiedzial: - Zebym tylko mogl zrozumiec ten sen... Wyprostowalem sie na krzesle. - Jaki sen? -Jestem z jakas grupa ludzi, innych niz tutaj. Nie widze ich twarzy, ale wiem, ze wsrod nich jest moja siostra... - przerwal na chwile. - Widze tez jakies miejsce nad woda. Wiem, ze w koncu dostalem sie do zewnetrznych kultur... -Ja tez mialem sen - powiedzialem. - Byles w nim ze mna. Bylismy w jednej ze swiatyn... takiej niebieskiej... i tam spotkalismy jeszcze kogos... Przez twarz Tashiego przebiegl cien usmiechu. -Co chcesz powiedziec? - spytal. - Ze jednak powinienem isc do swiatyn, zamiast starac sie dostac do zewnetrznych kultur? -Nie - odparlem. - Nie to mialem na mysli. Sam mi powiedziales, ze wszyscy uwazaja, iz przejscie do zewnetrznego swiata przez swiatynie jest niemozliwe. A jesli to nieprawda? Jego twarz sie rozjasnila. - To znaczy, zeby isc do swiatyn i wlasnie stamtad probowac przedostac sie do zewnetrznych kultur? Patrzylem na niego bez slowa. -Tak, to musi byc to - powiedzial w koncu, wstajac. - Wiec moze jednak zostalem wezwany, mimo wszystko. Energia zla Kiedy tylko wyszlismy z sypialni, dzwiek helikopterow sie nasilil. Ani ze schowka wyjela trzy wyladowane plecaki. Wreczyla je nam, dodajac do tego kurtki. Zauwazylem, ze byly "normalnie" zrobione, mialy szwy, byly z materialu. Juz mialem o to zapytac, ale Ani pospiesznie wyprowadzila nas z domu i skierowala na sciezke po lewej stronie. Kiedy szlismy, Ani zrownala sie z Tashim. Slyszalem, jak mowil jej o swojej decyzji pojscia do swiatyn. Warkot helikopterow zblizal sie coraz bardziej, a blekitne niebo pokryla teraz gruba warstwa chmur. W pewnej chwili spytalem Ani, dokad idziemy. -Do jaskin - odparla. - Bedzie ci potrzeba troche czasu na przygotowania. Schodzilismy w dol skalista sciezka ktora przecinala gole zbocze, a prowadzila na druga strone plaskowyzu. Tu Ani skierowala nas do niewielkiego wawozu. Przykucnelismy, nasluchujac. Helikoptery przez chwile krazyly nad skalami, a potem polecialy naszym sladem i w koncu znalazly sie nad naszymi glowami. Ani byla na przerazona. -Co sie dzieje?! - wrzasnalem. Nie odpowiedziala, tylko wyszla z wawozu i skinela, zebysmy szli za nia. Bieglismy moze mile przez plaskowyz az do kolejnych wzgorz. Tu zatrzymalismy sie, czekajac. I znow helikoptery krazyly przez chwile i nadlecialy wprost na nas. Uderzyl nas powiew lodowatego powietrza. Niemal zwalil mnie z nog. W tym momencie zniknely wszystkie nasze ubrania. Zostaly tylko grube kurtki. -Myslalam, ze tak wlasnie moze sie stac - powiedziala Ani, wyciagajac z plecakow inne rzeczy. Ja wciaz mialem na sobie buty, ale obuwie Ani i Tashiego zniknelo. Wreczyla synowi pare skorzanych butow, sama tez wlozyla podobne. Kiedy skonczylismy sie ubierac, wdrapalismy sie na zbocze, znajdujac droge miedzy skalami. Wyszlismy na bardziej plaski teren. Zaczal padac gesty snieg, temperatura wyraznie spadala. Wydawalo sie przez chwile, ze helikoptery zgubily nas. Spojrzalem na jeszcze przed chwila zielona doline. Snieg pokrywal juz niemal wszystko, a rosliny zaczynaly wiednac z zimna. -To skutek energii tych zolnierzy - powiedziala Ani. - Niszcza pole naszego srodowiska. Spojrzalem tam, skad dochodzil warkot helikopterow i ponownie poczulem fale gniewu. Helikoptery natychmiast zawrocily i znow lecialy na nas. -Idziemy! - krzyknela Ani. Przysunalem sie blizej niewielkiego ogniska. Czulem chlod poranka. Szlismy jeszcze godzine, a noc spedzilismy w malej jaskini. Mimo kilku warstw grubych ubran wciaz bylo mi zimno. Tashi siedzial skulony obok mnie, Ani wygladala na zamrozony swiat. Snieg padal od wielu godzin. -Wszystko zniknelo - powiedziala Ani. - Nie ma juz nic oprocz lodu. Przysunalem sie do otworu jaskini i tez wyjrzalem. Tam, gdzie byla pelna drzew dolina z tysiacem domow, teraz nie bylo nic oprocz sniegu i strzepiastych gor. Tu i owdzie widzialem jeszcze pochylone pnie drzew, ale nigdzie nie dostrzeglem chocby plamki koloru. Wszystkie domy po prostu zniknely, a rzeka, ktora plynela srodkiem doliny, zamarzla. -Temperatura musiala spasc o kilkadziesiat stopni - zauwazyla Ani. -Co sie wlasciwie stalo? - spytalem. -Kiedy Chinczycy nas znalezli, ich oczekiwania zimnego klimatu, ktorego sie tu spodziewali, zaburzyly stworzone przez nas pole, ktore utrzymywalo umiarkowana temperature. Normalnie sila pol dostarczanych przez tych, ktorzy sa w swiatyniach, powinna byc tak duza, by w ogole nie dopuscic tu Chinczykow, ale ci ze swiatyn wiedzieli, ze nadszedl czas przemiany. -Co? Wpuscili tu Chinczykow specjahiie? -To byl jedyny sposob. Skoro ty i inni, ktorzy przyszli przed toba, mieli byc wpuszczeni, nie bylo mozliwosci, by powstrzymac zolnierzy. Nie jestes jeszcze dosc silny, by pozbyc sie z umyslu wszystkich negatywnych mysli. I Chinczycy przyszli tu za toba. -To znaczy... ze to moja wina? - jeknalem. -Ale to w porzadku. To czesc przemiany. Nie pocieszyla mnie. Wrocilem do ogniska, Ani za mna. Tashi przygotowal zupe z suszonych warzyw. -Musisz wiedziec - powiedziala Ani - ze mieszkancom Shambhali nic sie nie stalo. Oczekiwalismy tego. Wszyscy, ktorzy tu byli, maja sie dobrze. Ze swiatyn przybylo dosc osob, by przeprowadzic ich przez okna przestrzenne do nowego, bezpiecznego miejsca. Legendy dobrze nas przygotowaly. - Wskazala dlonia na doline. - Ty musisz sie skupic na tym, co robisz. Ty i Tashi musicie sie dostac do swiatyn i nie dac sie pojmac zolnierzom. To, co Shambhala czyni dla reszty ludzkosci, musi sie stac znane. Umilkla, bo oboje uslyszelismy odlegly warkot helikoptera. Dzwiek slabl, az zupelnie ucichl. -Musisz byc bardziej ostrozny. Myslalam, ze wiesz o tym, by nie dopuszczac do umyslu negatywnych obrazow, a szczegolnie mysli pelnych nienawisci czy pogardy. Wiedzialem, ze Ani ma racje, ale wciaz nie bylem pewien, jak dac sobie z tym rade. Spojrzala na mnie twardo. - Predzej czy pozniej bedziesz musial poradzic sobie z tym gniewem. Wlasnie mialem zadac jej pytanie, kiedy przez wejscie do jaskini zobaczylem kilka tuzinow ludzi schodzacych po oblodzonym zboczu po naszej prawej stronie. Ani wstala i spojrzala na Tashiego. - Nie mamy juz czasu - powiedziala - Musze isc. Musze pomoc tym ludziom znalezc przejscie. Twoj ojciec na mnie czeka. -Nie mozesz isc z nami? - spytal Tashi, przysuwajac sie do niej blizej. Widzialem, ze chlopiec ma lzy w oczach. Ani patrzyla na niego, a potem znow spojrzala na idacych zboczem ludzi. -Nie moge - odparla, przytulajac mocno syna. - Moje miejsce jest tutaj, musze pomagac przy przemianie. Ale nie martw sie, znajde cie, gdziekolwiek bedziesz. - Podeszla do wyjscia jaskini i odwrocila sie. - Wszystko bedzie dobrze - powiedziala. - Badzcie jednak ostrozni. Nie utrzymasz wysokiego poziomu energii, jesli dasz sie poniesc zlosci. Nie wolno ci miec wrogow. - Zamilkla, spojrzala na mnie i powiedziala cos, co slyszalem tak wiele razy podczas tej podrozy. - I pamietaj - pouczyla mnie z usmiechem - otrzymujesz pomoc. Tashi spojrzal przez ramie i usmiechnal sie do mnie. Brnelismy przez gesty snieg. Robilo sie coraz zimniej, walczylem, by utrzymac energie. Zeby dostac sie do szczytow, za ktorymi byly swiatynie, musielismy najpierw zejsc ze zbocza, na ktorym bylismy, przeciac zmrozona doline, potem wspiac sie niemal pionowo na przeciwlegle zbocze. Bez wiekszych przeszkod zeszlismy juz w dol jakies cwierc mili, ale teraz stanelismy na brzegu urwiska. Pod nami byla sciana o wysokosci prawie piecdziesieciu stop. Tashi znow sie odwrocil i spojrzal na mnie. - Musimy sie zeslizgnac. Nie ma innej drogi. -To zbyt niebezpieczne - zaprotestowalem. - Tuz pod sniegiem moga byc ostre skaly. Jesli zaczniemy zjezdzac, stracimy kontrole, mozemy sie poranic... Moja energia gwaltownie spadala. Taslii usmieclmal sie nerwowo. - Nic nie szkodzi - powiedzial. - Mozna sie bac. Tylko utrzymuj wizualizacje pozytywnego zakonczenia. Tak naprawde to strach moze nawet sprowadzic dakini blizej. -Zaczekaj - powiedzialem. - Nikt mi o tym wczesniej nie wspominal. Co masz na mysli? -Czy do tej pory nikt ci niespodziewanie, w cudowny sposob nie pomagal? -Yin mowil, ze to Shambhala mi pomaga. -I? -Nie rozumiem zwiazku. Staram sie dowiedziec, co sprawia, ze dakini nam pomagaja. -To wiedza jedynie ci w swiatyniach. Ja wiem tylko, ze strach zawsze przybliza dakini, jesli mimo leku potrafimy do pewnego stopnia wciaz utrzymac wiare. To nienawisc je odpycha. Tashi delikatnie pchnal mnie na skraj urwiska i zaczelismy zjezdzac w dol po miekkim sniegu. Stopa uderzylem w skale, co obrocilo cale cialo. Zaczalem szalencza jazde glowa w dol. Wiedzialem, ze jesli glowa uderze w skale, bedzie po mnie. Na szczescie mimo strachu udalo mi sie utrzymac obraz bezpiecznego ladowania. Wraz z ta mysla zaczelo mnie ogarniac dziwne uczucie, przepelnil mnie calkowity spokoj. Przerazenie minelo. Po chwili uderzylem w ziemie na dole urwiska i powoli potur-lalem sie juz po plaskim, az sie zatrzymalem. Tashi uderzyl w moje plecy. Lezalem przez chwile z zamloiietymi oczyma. Otwieralem je powoli, przypominajac sobie inne grozne chwile w moim zyciu, kiedy nagle ogarnial mnie niewytlumaczalny spokoj. Tashi gramolil sie ze snieznej zaspy. Usmiechnalem sie do niego. -Co? - spytal. -Ktos tu byl. Tashi wstal, otrzepal snieg z ubrania i ruszyl przed siebie. - Widzisz, co sie dzieje, kiedy myslisz pozytywnie? Sila, ktora na jakis czas moze dac gniew, jest niczym w porownaniu z ta tajemnica. Potaknalem. Mialem nadzieje, ze potrafie o tym pamietac. Przez dwie godziny szlismy w poprzek doliny. Przekroczylismy zamarznieta rzeke i teraz wchodzilismy na wzniesienie u podnoza stromych gor. Snieg padal coraz mocniej. Nagle Tashi stanal. - Tam w gorze przed nami cos sie poruszylo - powiedzial. Wytezylem wzrok. - Co to bylo? -Wygladalo jak czlowiek, chodz. Wspinalismy sie dalej. Szczyt gory zdawal sie byc jakies dwa tysiace stop ponad nami. -Gdzies musi byc przelecz. Nie damy rady wspiac sie na sam szczyt. Uslyszelismy przed soba dzwiek spadajacych skal i sniegu. Spojrzelismy po sobie i powoli ruszylismy w gore, omijajac wielkie glazy. Kiedy wyszlismy zza ostatniego z nich, zobaczylismy mezczyzne, ktory otrzasal z siebie snieg. Wygladal na wycienczonego. Jedno kolano mial obwiazane bandazem przesiaknietym krwia. Nie wierzylem wlasnym oczom. To byl Wil. -W porzadku - rzucilem szybko Tashiemu. - Znam go. Szybko ruszylem w jego strone. Wil uslyszal kroki i rzucil sie w bok, gotow pomimo rannej nogi szybko zbiec waska sciezka. -To ja! - krzyknalem. Wil na chwile stanal, a potem znow upadl w snieg. Mial na sobie gruba biala kurtke i ocieplane spodnie. -Najwyzszy czas - powiedzial z usmiechem. - Spodziewalem sie ciebie wczesniej. Tashi podbiegl i patrzyl na noge Wila. Przedstawilem ich sobie. Tak szybko, jak moglem, opowiedzialem Wilowi wszystko, co sie ze mna dzialo: jak spotkalem Yina, uciekalem przed Chinczykami, jak sie uczylem rozwiniec energii, a w koncu jak odnalazlem przejscie i dotarlem do pierscieni Shambhali. -Nie wiedzialem, gdzie mam cie szukac. - Teraz wszystko zniszczone. To przez Chinczykow. -Wiem - powiedzial Wil. - Juz sie na nich natknalem. Wil opowiedzial nam o swoich doswiadczeniach. Tak jak ja rozwinal wlasna energie modlitwy, jak mogl, i zostal wpuszczony do Sliambliali. Byl w innej czesci pierscieni, gdzie pewna rodzina przekazywala mu wiedze o legendach. -Do swiatyn bardzo ciezko sie dostac - powiedzial na koniec. - Zwlaszcza teraz, kiedy nadchodzi chinskie wojsko. Musimy byc absolutnie pewni, ze nie dopuszczamy do siebie negatywnej modlitwy. -Pod tym wzgledem nie idzie mi najlepiej - odparlem. Spojrzal na mnie ostro, zmartwiony. - Przeciez po to byles z Yinem. Czy on ci nie pokazal, co sie moze stac? -Mysle, ze wiem, jak unikac ogolnych obrazow wywolanych lekiem. To moja zlosc na Chinczykow wciaz mi przeszkadza. Wil byl teraz jeszcze bardziej zaniepokojony i juz mial cos powiedziec, kiedy uslyszelismy zblizajacy sie warkot helikopterow. Zaczelismy wspinac sie pod gore, kluczac pomiedzy skalami i glebokimi zaspami. Snieg byl swiezy, niestabilny. Przez dwadziescia minut szlismy, nic nie mowiac. Wiatr sie wzmagal, snieg sypal prosto w oczy. Wil zatrzymal sie i opadl na jedno kolano. - Sluchajcie - wyszeptal. - Co to? -Znowu helikopter - powiedzialem, walczac z irytacja. I rzeczywiscie helikopter wynurzyl sie z niskich chmur i lecial wprost na nas. Lekko utykajac, Wil dalej wspinal sie po oblodzonym zboczu, ale ja jeszcze chwile stalem w miejscu, bo uslyszalem cos poza warkotem helikoptera. To brzmialo jak pociag towarowy. -Uwazaj! - krzyknal Wil znad mojej glowy. - To lawina! Staralem sie uskoczyc w bok, ale bylo za pozno. Spadajacy snieg calym ciezarem uderzyl mnie w twarz i przewrocil na plecy. Turlalem sie i zjezdzalem w dol zbocza, czasem bylem calkowicie przykryty lawina czasem jechalem na powierzchni spadajacej snieznej masy. Po czasie, ktory wydal mi sie wiecznoscia, w koncu sie zatrzymalem. Bylem calkowicie uwieziony, moje cialo w wykreconej pozycji tkwilo w sniegu. Chcialem wziac oddech, ale nie bylo powietrza. Wiedzialem, ze za chwile umre. Nagle ktos pochwycil moje wyciagniete ramie i zaczal mnie odkopywac. Czulem, ze wiecej osob kopie wokol mnie i w koncu moja glowa byla wolna. Zlapalem powietrze, wolna reka otarlem snieg z oczu. Spodziewalem sie zobaczyc Wila. Jednak zamiast niego ujrzalem tuzin chinskich zolnierzy. Jeden z nich wciaz trzymal moja druga reke, a z oddali w moim kierunku nadchodzil pulkownik Chang. Bez slowa pokazal zolnierzom, ze maja mnie przeniesc do helikoptera. Spuszczono sznurowa drabinke, kilku zolnierzy zwinnie wdrapalo sie na poklad, zrzucili stamtad uprzaz, w ktora mnie zapieto. Pulkownik dal rozkaz i sprawnie wciagnieto mnie na poklad. Za mna wszedl on i pozostali zolnierze. W kilka minut juz stamtad odlatywalismy. Stalem, wygladajac przez niewielkie okienko duzego, ocieplanego wojskowego namiotu. Doliczylem sie co najmniej siedmiu duzych namiotow i trzech malych, skladanych domkow, ktore mozna latwo przeniesc samolotem. W srodku obozu szumial generator na rope, a z lewej strony widzialem kilka stojacych helikopterow. Snieg przestal padac, ale na ziemi lezala juz warstwa dwunastu czy czternastu cali. Probowalem dojrzec, co jest na prawo. Po linii gorskich szczytow i ich odleglosci poznalem, ze przywiezli mnie nie dalej jak do centrum doliny. Wyl nocny wiatr, lopoczac zewnetrznymi polami namiotu. Kiedy przyjechalismy, nakarmiono mnie, zmuszono do wziecia letniego prysznica. Dano mi grube wojskowe spodnie i ocieplana bielizne. Przynajmniej bylo mi cieplo. Odwrocilem sie i spojrzalem na uzbrojonego Chinczyka strzegacego wyjscia z namiotu. Jego oczy sledzily kazdy moj ruch przeszywajacym, lodowatym spojrzeniem, ktore mrozilo mi dusze. Zmeczony usiadlem na jednej z wojskowych pryczy ustawionych w rogu. Staralem sie ogarnac swoje polozenie, ale w ogole nie moglem myslec. Bylem odretwialy, przerazony, tak przerazony, ze wiedzialem, iz zupelnie stracilem czujnosc. Nie potrafilem zrozumiec, dlaczego tak sie czuje. Takiego ataku paralizujacej paniki chyba dotad jeszcze nigdy nie doswiadczylem. Staralem sie wziac gleboki oddech i podniesc swoja energie, ale tez sie nie udalo. Gola zarowka wiszaca u sufitu namiotu dawala mdle, mrugajace swiatlo, ktore tworzylo makabryczne cienie. Nigdzie wokol siebie nie potrafilem dostrzec nic pieknego. Pola namiotu odchylila sie, a wartownik stanal na bacznosc. Pulkownik Chang wszedl do srodka, zdjal gruba kurtke i skinal zolnierzowi. Potem skierowal sie do mnie. Odwrocilem wzrok. -Musimy porozmawiac - powiedzial, przysuwajac sobie skladane krzeslo. Usiadl jakies cztery stopy ode mnie. - Musze dostac odpowiedzi na swoje pytania. Teraz. - Przez chwile zimno sie we mnie wpatrywal. - Co tu robisz? Postanowilem, ze bede mowil prawde na tyle, na ile moge. - Studiuje tybetanskie legendy. Juz panu mowilem. -Nie. Ty szukasz tu Shambhali. Milczalem. -Czy to tutaj? - spytal. - Czy to w tej dolinie? Zoladek skurczyl mi sie ze strachu. Co on zrobi, jesli mu nie odpowiem? -A pan tego nie wie? - spytalem. Usmiechnal sie kwasno. - Przypuszczam, ze ty i reszta twojej nielegalnej sekty uwaza, ze to Shambhala. - Wygladal na zdziwionego, jakby nagle cos mu sie przypomnialo. - Zauwazylismy tu innych ludzi, ale udalo im sie zgubic nas w tym sniegu. Gdzie oni sa? Dokad poszli? -Nie wiem - odparlem. - Nie wiem nawet, gdzie my jestesmy. Pochylil sie do mnie. - Znalezlismy tez szczatki roslin, ktore jeszcze niedawno kwitly. Jak to mozliwe? Jak mogly tu w ogole rosnac? Patrzylem na niego bez slowa. Rzucil mi zimny, krotki usmiech. - Ile naprawde wiesz o tych legendach Shambhali? -Troche - wyjakalem. -A ja wiem bardzo duzo. Masz pojecie? Do tej pory zdobylem dostep do starozytnych pism i musze przyznac, ze jako mitologia sa uroczo frapujace. Sam pomysl: idealne spoleczenstwo skladajace sie z oswieconych ludzi, ktorzy sa o wiele bardziej zaawansowani umyslowo niz jakakolwiek inna kultura na tej planecie. Znam tez cala reszte, ten pomysl, ze osobniki z Sliambhali w jakis sposob posiadaja sekretna moc dobra, ktore przenika do reszty ludzkosci i popycha ja w tym samym kierunku. Fascynujace, prawda? Starozytne mity, ktore nawet mozna docenic, jesli o to chodzi... gdyby nie byly takie niebezpieczne i zwodnicze dla obywateli Tybetu. Nie wydaje ci sie, ze gdyby cos takiego naprawde istnialo, juz dawno bysmy to odkryli? Bog, duch, to wszystko dziecinne mrzonki. Wez chocby tybetanski mit o dakini, pomysl, ze to anielskie istoty, ktore sie z nami kontaktuja i moga nam pomagac. -A w co pan wierzy? - przerwalem mu, probujac rozladowac sytuacje. Wskazal palcem swoja glowe. - Ja wierze w moc umyslu. To dlatego powinienes ze mna rozmawiac, pomoc nam. Najbardziej interesuja nas zagadnienia mocy psychicznych, zwiekszony zasieg fal mozgowych i to, jak moga one oddzialywac na urzadzenia elektroniczne i ludzi na duze odleglosci. Ale nie myl tego z duchowoscia. Sily umyslu to naturalne zjawisko, ktorego mozna dowiesc i badac je metodami naukowymi. Zakonczyl zdanie gniewnym ruchem reki, ktory spowodowal kolejny skurcz strachu w moim zoladku. Wiedzialem, ze ten czlowiek jest niezwykle niebezpieczny i calkowicie bezlitosny. Patrzyl na mnie, ale moja uwage zwrocilo cos przy scianie namiotu za jego plecami, dokladnie po przeciwnej stronie drzwi, przy ktorych stal straznik. To miejsce nagle stalo sie jasniejsze. Zarowka nad nami slabiutko drgnela, wiec wzialem to, co zobaczylem, za przyplyw mocy z generatora. Pulkownik wstal i zrobil kilka krokow w moja strone. Byl coraz bardziej zly. - Myslisz, ze usmiecha mi sie podrozowanie az tutaj, na to pustkowie? Nie pojmuje, jak ktokolwiek mogl tu w ogole przezyc. Ale my nie odejdziemy. Powiekszymy oboz, az bedzie tu dosc wojska, by przeczesac cala doline. Ktokolwiek sie tu ukrywa, zostanie odnaleziony, a wtedy rozprawimy sie z nim surowo. - Poslal mi wymuszony polusmiech. - Ale nasi przyjaciele zostana rownie hojnie nagrodzeni. Rozumiemy sie? I w tym momencie przeszyla mnie kolejna fala strachu, ale tym razem byl to inny strach. To byl lek zmieszany z pogarda. Zaczynalem nienawidzic ogromu zla, jakie ten czlowiek w sobie mial. Spojrzalem znow za niego, na to miejsce, ktore wydalo mi sie jasniejsze, ale bylo tam teraz pusto i ciemno. Jasnosc zniknela. Poczulem sie calkowicie opuszczony. -Dlaczego pan to robi? - spytalem. - Tybetanczycy maja prawo do swoich religijnych wierzen. Pan chce zniszczyc ich kulture. Jak pan moze to robic? - Czulem, jak gniew mnie wzmacnia. Ale moj wybuch tylko dodal mu energii. -O! Masz nawet wlasne zdanie - zasyczal. - Ich strata, ze sa tacy naiwni. Wydaje ci sie, ze to, co robimy, jest jakies wyjatkowe. Twoj rzad tez pracuje nad sposobami, by was kontrolowac. Na przyklad implanty, czipy elektroniczne, ktore mozna umieszczac w cialach zolnierzy albo osob, ktore sprawiaja klopoty. A to nie wszystko - teraz juz prawie krzyczal. - Wiadomo juz, ze kiedy czlowiek mysli, to na zewnatrz promieniuje specyficzny wzor jego fal mozgowych. Wszystkie rzady pracuja nad urzadzeniami, ktore beda umialy zidentyfikowac te fale, zwlaszcza zle mysli skierowane przeciw wladzy. To wyznanie calkowicie mnie zmrozilo. Mowil przeciez o takim niewlasciwym wykorzystaniu wzmocnionych fal mozgowych, przed ktorym ostrzegala mnie Ani, a ktore doprowadzilo do zaglady wczesniejsze cywilizacje. -A wiesz, dlaczego te wasze tak zwane demokratyczne rzady to robia? - ciagnal dalej. - Bo boja sie ludzi o wiele bardziej niz my. Nasi obywatele wiedza, ze rola wladzy jest rzadzic. Wiedza, ze pewne wolnosci musza byc ograniczone. Wasi ludzie uwazaja, ze moga sami soba kierowac. Coz, nawet jesli to byla prawda w przeszlosci, to teraz, w technicznie rozwinietym swiecie, gdzie bomba wielkosci walizki moze zniszczyc cale miasto, tak juz byc nie moze. Z taka wolnoscia ludzkosc nie przetrwa. I spoleczenstwa trzeba kontrolowac, trzeba nimi kierowac dla ludzkiego dobra. To dlatego ta legenda Shambhali jest tak niebezpieczna. Opiera sie na absolutnym samostanowieniu o swoim losie. Kiedy mowil, wydawalo mi sie, ze slysze, jak poly namiotu za mna sie otwieraja, ale sie nie odwrocilem. Calkowicie skupilem sie na tym, w co ten czlowiek wierzy. Oto wyrazal najwieksza z nowoczesnych tyranii. Im dluzej mowil, tym bardziej rosla moja odraza do niego. -Nie rozumie pan jednak - przerwalem mu - ze ludzie moga miec wewnetrzna motywacje, by tworzyc dobro. Rozesmial sie cynicznie. - Chyba w to nie wierzysz? Nic w historii nie wskazuje na to, by ludzie byli inni niz tylko samolubni i chciwi. -Gdyby mial pan wlasna duchowosc, umialby pan dostrzec dobro - takze podnioslem glos. -Nie! - warknal, prawie krzyczac. - Duchowosc jest problemem. Tak dlugo, jak istnieja religie, nie moze byc jednosci miedzy ludzmi. Nie rozumiesz tego? Kazda instytucja religijna to jak nieusuwalna zapora na drodze rozwoju. Kazda religia walczy z innymi. Chrzescijanie spedzaja caly czas i traca pieniadze, chcac nawrocic wszystkich na swoja doktryne. Zydzi chca pozostac w izolacji w swoim marzeniu o narodzie wybranym. Muzulmanie mysla, ze chodzi o braterstwo i zbiorowa sile, i swieta nienawisc. A my, tu na Wschodzie, my jestesmy najgorsi. My odrzucamy prawdziwy swiat na rzecz wymyslonego wewnetrznego zycia, ktorego nikt nie rozumie. W tym calym chaosie i metafizyce nikt nie moze sie skupic na rozwoju, na polepszeniu sytuacji ubogich, na tym, by kazde tybetanskie dziecko dostalo wyksztalcenie. Ale nie martw sie - ciagnal. - Juz my dopilnujemy, by rozwiazac ten problem. A wy nam pomogliscie. Od chwili, kiedy Wilson James odwiedzil cie w Stanach, sledzilismy kazdy wasz ruch i calej tej holenderskiej grupy. Wiedzialem, ze tu przyjedziesz, ze zostaniesz w to wmieszany. Musialem wygladac na zaskoczonego. -O tak, wiemy o tobie wszystko - mowil tymczasem pulkownik. - W Ameryce mamy o wiele wieksza swobode dzialania, niz mozesz sobie wyobrazic. Wasze sluzby umieja monitorowac Internet. A myslisz, ze my tego nie potrafimy? Ty i ta sekta nigdy mnie nie zwiedziecie. Jak myslisz, jak nam sie udalo wysledzic cie przy tej pogodzie? To dzieki mocy umyslu. Mojego umyslu. Samo do mnie przyszlo to, gdzie jestes. Nawet kiedy sie zgubilismy w tej dziczy, ja wiedzialem. Czulem twoja obecnosc. Na poczatku moglem lepiej isc sladem twojego kolegi Yina. Ale teraz twoim. To nie wszystko. Juz nawet nie musze poslugiwac sie swoim instynktem, zeby cie odnalezc. Mam ze-skanowane twoje fale mozgowe. Najpierw nie moglem skojarzyc, o co mu chodzi, ale potem przypomnialem sobie pobyt w chinskim domu w Ali, gdzie mnie zabrano uspionego gazem. Zolnierze nasuneli na mnie wtedy jakas maszyne. Poczulem nowa fale strachu, ale natychmiast zmienilem ja w jeszcze glebszy gniew. -Jestes szalony! - wrzasnalem. -Masz racje, dla ciebie jestem wariatem. Ale to ja jestem przyszloscia. - Stal teraz nade mna z czerwona twarza, doslownie kipial zloscia. - Co za duma niewinnosc! Powiesz mi wszystko! Rozumiesz! Wszystko! Wiedzialem, ze nie przekazalby mi tych wszystkich informacji, gdyby planowal mnie kiedykolwiek wypuscic, ale w tej chwili bylo mi wszystko jedno. Rozmawialem z potworem i wypelniala mnie nieopanowana wscieklosc. Juz mialem wykrzyczec swoja pogarde, kiedy jakis glos z drugiej strony namiotu zawolal: - Nie rob tego! To cie oslabia! Pulkownik natychmiast sie odwrocil, poszedlem za jego wzrokiem. Przy drzwiach pojawil sie jeszcze jeden wartownik, a u jego boku, opierajac sie o niewielki stolik, stal Yin. Straznik popclmal go na podloge. Przypadlem do niego, a pulkownik powiedzial cos do straznikow i szybko wyszedl. Yin byl posiniaczony i pokaleczony. -Yin, nic ci nie jest? - spytalem, pomagajac mu wstac i przejsc do pryczy. -W porzadku - powiedzial, pociagajac mnie, zebym usiadl obok niego. - Przyszli po nas, jak tylko odjechales. - Jego oczy blyszczaly z podniecenia. - Powiedz, co sie dzialo? Znalazles Shambhale? Spojrzalem mu w oczy i przytknalem palec do ust. - Pewnie nas tu posadzili razem, zeby sie dowiedziec, o czym mowimy - wyszeptalem. - Zaloze sie, ze maja tu zalozony pod-sluch. Nie powinnismy mowic. -Musimy zaryzykowac. Chodz tu, blizej grzejnika, on halasuje. No powiedz, co sie stalo. Przez nastepne pol godziny opowiadalem mu wszystko o swiecie, jaki odnalazlem w Shambhali, a potem, najcichszym szeptem, wspomnialem o swiatyniach. Oczy mu sie rozszerzyly. - Wiec nie znalazles calosci Czwartego Rozwiniecia? -Jest w swiatyniach - szepnalem. Opowiedzialem mu tez o Tashim i Wilu, i o tym, co Ani mowila o koniecznosci poznania pracy w swiatyniach. -I co jeszcze ci powiedziala? - dopytywal Yin. -Mowila, ze nie wolno nam miec wrogow - odparlem. Yin skrzywil sie z bolu. - Ale ty wlasnie dokladnie to robisz z pulkownikiem - powiedzial po chwili. - Uzywales swojego gniewu i pogardy, zeby poczuc sie silniejszym. Ja popelnilem te same bledy. Miales szczescie, ze cie od razu nie zabil. Skulilem sie, wiedzac, ze nie kontrolowalem swoich emocji. -Nie pamietasz juz, jak twoje negatywne oczekiwania ode-pclmely te holenderska pare, a ty straciles wazna synchronie? Wtedy bales sie, ze moze zrobia ci cos zlego. Oni wyczuli twoje negatywne oczekiwanie i sami zaczeli myslec, ze zostajac w tamtym miejscu, robia cos niedobrego, wiec odjechali. -Tak, tak, pamietam. -Kazde negatywne zalozenie czy oczekiwanie - mowil Yin - jakie mamy wobec innego czlowieka, to modlitwa, ktora emanuje z nas i tworzy taka rzeczywistosc w tej osobie. Pamietaj, ze nasze umysly sie lacza, nasze mysli i oczekiwania emanuja na zewnatrz i wplywaja na innych, a oni zaczynaja myslec w taki sam sposob jak my. I to wlasnie robiles z pulkownikiem. Oczekiwales, ze on bedzie zly. -Zaczekaj. Przeciez ja go tylko widzialem takiego, jaki jest. -Naprawde? A jaka jego czesc widziales? Jego ego czyjego wyzsze, duchowe,Ja"? Yin mial racje. Przeciez uczylem sie tego w Dziesiatym Wtajemniczeniu. Tak, ale nie umialem tej wiedzy wykorzystac. -Kiedy przed nim uciekalem - powiedzialem - on byl w stanie mnie sledzic. Powiedzial, ze umie to robic swoim umyslem i intuicja. -A czy ty nie myslales o nim? Nie spodziewales sie, ze bedzie cie szukal? -Pewnie tak. -Nie pamietasz? Dokladnie tak samo bylo wczesniej ze mna. A teraz ty robisz to samo. Twoje oczekiwania tworzyly w umysle Changa obraz tego, gdzie jestes. To byla mysl na poziomie ego, ale mogla mu sie pojawic, bo ty tego oczekiwales, tak naprawde to modliles sie, by cie znalazl. Jeszcze nie pojmujesz? - mowil dalej Yin. - Przeciez tyle razy o tym rozmawialismy. Nasze pole modlitwy bez przerwy oddzialuje na swiat, wysyla nasze oczekiwania, a jesli one dotycza drugiej osoby, to skutek jest niemal natychmiastowy. Na szczescie, jak ci juz tlumaczylem, taka negatywna modlitwa nie jest tak silna jak pozytywna, bo wtedy od razu odcinasz sie od energii wyzszego,ja", ale wciaz moze wywolywac skutki. To jest proces ukryty pod wasza zlota zasada. Przez chwile patrzylem na niego, nie rozumiejac, o co mu chodzi. Zabralo mi dobra minute, by skojarzyc, do czego sie odnosil: do biblijnego nakazu, by nie czynic innym tego, czego nie chcialbys, by inni czynili tobie. Nie bardzo jednak widzialem zwiazek. Porosilem, by wytlumaczyl. -Ta regula brzmi tak - kontynuowal Yin - jakby trzeba jej przestrzegac, bo tworzy dobre spoleczenstwo. Zgadza sie? W sensie etycznym. Ale prawda jest tez, ze za ta madroscia kryje sie prawdziwie duchowa, energetyczna, karmiczna przyczyna, ktora siega o wiele dalej. Nalezy przestrzegac tej reguly, bo ona dotyczy cie osobiscie, - Zrobil dramatyczna pauze, potem dodal: - Bardziej rozwinieta wersja tej zasady powinna brzmiec tak: nie czyn drugiemu, czego nie chcesz, by czynil on tobie, bo tak, jak traktujesz innych i jak o nich myslisz, oni w identyczny sposob beda traktowac ciebie. Modlitwa, ktora wysylasz wraz ze swoim uczuciem czy dzialaniem, wywoluje w nich dokladnie to, czego sie spodziewasz. Skinalem glowa. Zaczynalem pojmowac. -w przypadku pulkownika, to jesli zakladasz, ze on jest zly, energia twojej modlitwy emanuje na zewnatrz, dziala na jego energie i wydobywa jego sklonnosci. Tak wiec zaczyna zachowywac sie tak, jak ty tego oczekujesz, jest zly, bezwzgledny. A poniewaz on nie ma polaczenia z boska energia, wiec energia jego ego jest slaba i podatna na wplywy. Gra role, ktorej sie po nim spodziewasz. Pomysl, jak to wyglada w szerszej skali. Ten efekt obecny jest wszedzie. Pamietaj, ze my, ludzie, podzielamy swoje poglady i nastawienia. One sa bardzo zarazliwe. Kiedy patrzymy na innych i ferujemy sady, myslimy na przyklad, ze ktos jest gruby albo chudy, jest nieudacznikiem czy zle sie ubiera, albo jest brzydki, w rzeczywistosci wysylamy nasza energie tym ludziom i oni czesto zaczynaja sami zle myslec o sobie. Bierzemy udzial w czyms, co mozna jedynie nazwac energia zla. To zaraza negatywnej modlitwy. -Co wiec powinnismy robic? - zaprotestowalem. - Czy nie wolno widziec rzeczy takimi, jakie sa? -Oczywiscie, ze powinnismy widziec rzeczy takimi, jakie sa, ale potem musimy natychmiast zmienic swoje oczekiwania z tego co jest, na to, co moze byc. W przypadku pulkownika powinienes byl zdac sobie sprawe z tego, ze chociaz zachowuje sie jak ktos zly, odciety calkowicie od duchowosci, to jego wyzsze,ja" moze w mgnieniu oka ujrzec swiatlo. I takie musisz miec oczekiwanie, bo wtedy naprawde wysylasz swoja energie modlitwy, by podniesc jego energie i swiadomosc w tym wlasnie kierunku. Musisz utrzymywac taka myslowa dyscypline zawsze, niezaleznie od tego, co widzisz. Znow zrobil dramatyczna pauze, do tego sie usmiechal, co bylo dosc dziwne, biorac pod uwage nasza sytuacje i siniaki na jego twarzy. -Bili cie? - spytalem. -Nie robili nic, czego bym sam od nich nie chcial - powiedzial, przypieczetowujac tym swoja nauke. - Czy juz rozumiesz, jakie to wazne? - spytal z powaga. - Nie mozesz isc dalej w opanowaniu Rozwiniec Energii, az tego nie pojmiesz. Gniew zawsze bedzie pokusa. Daje dobre samopoczucie. Twoje ego mysli wtedy, ze stajesz sie silniejszy. Ale musisz byc od niego sprytniejszy. Nie osiagniesz najwyzszych poziomow tworczej energii tak dlugo, az nie nauczysz sie unikac wszelkiej negatywnej modlitwy. Tam na zewnatrz jest juz dostatecznie wiele zla, nie trzeba sie do niego swiadomie dokladac. I to jest wielka prawda, ktora stoi za tybetanska zasada wspolczucia. Odwrocilem wzrok, wiedzac, ze to, co mowil Yin, jest prawda. Znow poddalem sie nawykowi zlosci. Dlaczego wciaz od nowa to robie? Yin spojrzal mi w oczy. -A oto zwienczenie tej mysli. Korygujac jakis szkodliwy nawyk, w twoim przypadku gniew i pogarde, konieczne jest, zeby nie wysylac negatywnej modlitwy na temat wlasnych mozliwosci. Rozumiesz, co mam na mysli? Kiedy krytykujmy samych siebie, mowiac na przyklad "nie umiem sobie dac rady z tym problemem", albo,Juz zawsze taki bede", tak naprawde modlimy sie o to, by sie nie zmienic. Musimy utrzymywac wizje, ze znajdziemy wyzsza energie i zwalczymy swoje nawyki. Musimy sami siebie podniesc na wyzszy poziom wlasna energia modlitwy. - Polozyl sie znow na pryczy. - To jest lekcja, ktorej ja sam musialem sie nauczyc. Nigdy nie potrafilem zrozumiec tej wyrozumialosci i spokoju, z jakim lama Rigden traktowal chinski rzad. Oni niszczyli nasz kraj i chcialem po prostu, zeby znikneli. Nigdy nie znalem blizej zadnego zolnierza, by moc spojrzec mu w oczy, zeby zobaczyc w Chinczykach ludzi spetanych systemem tyranii. Kiedy w koncu spojrzalem ponad ich ego, ponad ich warunkowanie, moglem nareszcie sie nauczyc nie dodawac juz do energii zla swoimi negatywnymi myslami. W koncu moglem utrzymac wyzsza wizje dla nich i dla siebie samego. Byc moze dlatego, ze mnie sie udalo, moge teraz utrzymac wizje, ze tobie tez sie uda. Obudzilem sie wraz z pierwszymi odglosami obozu. Ktos przetaczal beczki albo duze pojemniki. Wstalem szybko, ubralem sie i spojrzalem w strone drzwi. Poprzednich straznikow zastapilo dwoch nowych zolnierzy. Patrzyli na mnie zaspanym wzrokiem. Podszedlem do okna. Dzien byl ciemny, zaclmiurzony, wiatr wyl nieustannie. W jednym z namiotow zauwazylem jakis ruch. Wyszedl z niego pulkownik. Kierowal sie w nasza strone. Podszedlem do pryczy, na ktorej spal Yin. Byl odwrocony plecami, probowal dalej spac. Twarz mial spuchnieta, zmruzyl oczy, kiedy chcial na mnie spojrzec. -Wraca pulkownik - powiedzialem. -Pomoge na tyle, na ile bede mogl - obiecal. - Ale to ty musisz teraz wyslac mu zupelnie inne pole modlitwy. To twoja jedyna szansa. Poly namiotu otwarly sie, zolnierze staneli na bacznosc. Pulkownik wszedl i gestem kazal im czekac na zewnatrz. Spojrzal na Yina tylko raz, a potem zblizyl sie do mnie. Oddychalem gleboko i staralem sie rozwinac swoje pole najbardziej, jak moglem. Wizualizowalem, ze energia wyplywa ze mnie i skupilem sie na tym, zeby widziec w nim nie oprawce, ale zalekniona dusze. -Chce wiedziec, gdzie sa te swiatynie - powiedzial cichym, zlowieszczym glosem, zdejmujac plaszcz. -Moze je pan zobaczyc tylko wtedy, kiedy pana energia bedzie dostatecznie wysoka - wypowiedzialem glosno pierwsza mysl, ktora przyszla mi do glowy. Wydawal sie zbity z tropu. - O czym ty mowisz? -Mowil mi pan, ze wierzy w moc umyslu. A jesli jedna z jego mozliwosci jest podnoszenie poziomu energii? -Jakiej energii? -Powiedzial pan, ze fale mozgowe sa prawdziwe i ze mozna nimi manipulowac za pomoca roznych urzadzen. A co jesli mozna nimi takze manipulowac od wewnatrz poprzez intencje, mozna je wzmocnic, podnoszac poziom swojej energii? -Ale jak to mozliwe? - spytal. - Nic podobnego nie zostalo nigdy wykazane przez nauke. Nie moglem uwierzyc. Wydawalo sie, ze zaczal otwierac umysl. Skupilem sie na wyrazie jego twarzy, ktory swiadczyl, ze powaznie zastanawia sie nad tym, co powiedzialem. -To naprawde jest mozliwe - kontynuowalem. - Fale mozgowe, a moze jakis inny rodzaj fal, ktore maja wiekszy zasieg, moga zostac wzmocnione do takiego poziomu, ze mozna wplywac na to, co sie dzieje. Ozywil sie. - Chcesz powiedziec, ze wiesz, jak uzywac fal mozgowych, by sprawic, ze cos sie stanie? Kiedy to mowil, znow zobaczylem poswiate za jego plecami, przy tylnej scianie namiotu. -Tak - odpowiedzialem - ale mozna sprowadzic tylko takie rzeczy, ktore zgadzaja sie z kierunkiem, w jakim ma podazac nasze zycie. Inaczej energia w pewnym momencie zanika. -W jakim "zycie ma podazac"? - spytal, mruzac oczy. Obszar z tylu namiotu stawal sie coraz jasniejszy, nie moglem sie powstrzymac, by nie spogladac w tamta strone. Odwrocil sie i tez tam popatrzyl. -Na co tak patrzysz? - zapytal. - Powiedz, co miales na mysli, mowiac ze zycie "ma podazac w jakims kierunku". Uwazam sie za czlowieka wolnego. Moge zrobic ze swoim zyciem, co chce. -Tak, to oczywiscie prawda, ale zawsze jest taki kierunek, ktory wydaje sie najlepszy, ktory daje wiecej satysfakcji niz inne, bardziej inspiruje, prawda? Nie wierzylem wlasnym oczom, jak bardzo przestrzen za jego plecami jasniala, ale nie wazylem sie patrzec wprost na nia. -Nie wiem, o czym mowisz - powiedzial. Byl zbity z tropu, ale ja skupialem sie caly czas na tej czesci jego twarzy, ktora wciaz sluchala. -Jestesmy wolni - powiedzialem - ale jestesmy rowniez czescia planu, ktory pochodzi z wyzszej czesci nas samych, z ktora mozemy sie polaczyc. Nasze prawdziwe, ja" jest o wiele wieksze, niz myslimy. Patrzyl na mnie bez slowa. Gdzies gleboko w swiadomosci chyba mnie rozumial. Straznicy stojacy na dworze zalomotali w poly namiotu. Dopiero wtedy zdalem sobie sprawe, ze wiatr zmienil sie w zamiec. Slychac bylo loskot przewracanego w calym obozie sprzetu. Jeden z zolnierzy otworzyl namiot i krzyczal cos glosno po chinsku. Pulkownik pobiegl w jego strone. Zobaczylem, ze wichura wyrywa z ziemi kolejne namioty. Pulkownik odwrocil sie. spojrzal na mnie i Yina i wtedy potezny podmuch wiatru uniosl lewa czesc naszego namiotu i rozdarl ja na pol, przykrywajac pulkownika i straznikow masztami i plotnem i powalajac ich na ziemie. We mnie i Yina tez uderzyl wiatr. -Yin! - krzyknalem. - To dakini! Yin podniosl sie z trudem. - To twoja szansa! Uciekaj! -Chodz - powiedzialem, lapiac go za ramie. - Przeciez mozemy isc razem. Odepchnal mnie. - Ja nie dam rady. Tylko bym cie opoznial. -Uda nam sie - blagalem. Krzyczal przez wyjacy wiatr. - Zrobilem, co do mnie nalezalo. Teraz ty musisz zrobic swoje. Wciaz nie znamy reszty Czwartego Rozwiniecia. Skinalem glowa, uscisnalem go szybko, chwycilem gruby plaszcz pulkownika i wybieglem przez dziure w namiocie w szalejaca zamiec. Uznajac swiatlo Odbieglem na polnoc jakies sto stop i dopiero wtedy sie zatrzymalem, zeby spojrzec w kierunku obozu. Wciaz slyszalem dzwiek rozrzucanego sprzetu miotanego wiatrem oraz odglosy krzykow. Przede mna rozciagala sie czysta, niezmacona biel. Z trudem brnalem w kierunku gor, gdy nagle uslyszalem za soba wrzask pulkownika. -Znajde cie! - Jego wsciekly glos przenosil sie ponad wiatrem. - Nie uda ci sie! Szedlem dalej, najszybciej jak moglem w tym glebokim sniegu. Pokonanie stu jardow zabralo mi pietnascie minut. Na szczescie wiatr nie ustawal, wiedzialem, ze minie troche czasu, zanim Chinczycy beda mogli uruchomic helikoptery. Uslyszalem cichy dzwiek. Najpierw pomyslalem, ze to wiatr, ale dzwiek stopniowo narastal. Pochylilem sie. Ktos wolal moje imie! W koncu zobaczylem sylwetke brnaca przez sniezna zamiec. To byl Wil. Uscisnelismy sie. - Boze, jak sie ciesze, ze cie widze. Jak mnie znalazles? -Obserwowalem, w ktorym kierunku odlecial helikopter. I szedlem w ta strone tak dlugo, az zobaczylem oboz. Bylem tu cala noc. Gdybym nie mial ze soba swojej turystycznej kuchenki, zamarzlbym na smierc. Staralem sie wykombinowac, jak cie stamtad wydostac. Na szczescie zamiec rozwiazala problem. Chodz, musimy znow probowac dotrzec do swiatyn. Zawahalem sie. -O co chodzi? - spytal Wil. -Tam zostal Yin - odparlem. - Jest ranny. Wil myslal przez chwile, kiedy obaj patrzylismy na oboz. - Zorganizuja poscig - powiedzial w koncu. - Nie mozemy tam wrocic. Bedziemy musieli postarac sie pomoc mu pozniej. Jesli stad nie uciekniemy i nie znajdziemy swiatyn, zanim zrobi to pulkownik, to wszystko stracone. -A co sie stalo z Tashim? - spytalem. -Rozdzielila nas lawina. Ale widzialem go potem z daleka, jak samotnie wspinal sie na gore. Szlismy dwie godziny, i co dziwne, kiedy tylko oddalilismy sie od obozu Chinczykow, wiatr zaczal slabnac, choc snieg wciaz mocno padal. W czasie marszu powtorzylem Wilowi wszystko, co Yin mowil w namiocie i co sie stalo podczas rozmowy z pulkownikiem. W koncu doszlismy do tego samego miejsca, gdzie zlapala nas lawina. Obeszlismy je i wspinalismy sie coraz wyzej po zboczu. Nie rozmawialismy. Wil prowadzil w gore przez kolejne dwie godziny. W koncu zatrzymalismy sie na odpoczynek. Usiedlismy za wielka sniezna zaspa. Patrzylismy na siebie przez chwile, obaj ciezko oddychajac. Wil usmiechnal sie i zapytal: -Czy teraz wreszcie rozumiesz, o czym mowil Yin? Milczalem. Choc na wlasne oczy widzialem, jak to zadzialalo w przypadku pulkownika, wciaz trudno bylo mi w to uwierzyc. -Pozwalalem sobie na negatywna modlitwe - powiedzialem w koncu. - Dzieki temu pulkownik mogl mnie sledzic. -Nie mozemy isc dalej, az obaj nie bedziemy absolutnie pewni, ze umiemy tego uniknac - powiedzial Wil. - Nasza energia musi byc na niezmiennie wysokim poziomie, jesli mamy przejsc przez pozostala czesc Czwartego Rozwiniecia. Musimy bardzo uwazac, by nie wizualizowac zla w ludziach, ktorzy sie boja. Musimy patrzec na nich realistycznie i zachowac ostroznosc, ale jesli zatrzymamy sie na ich zachowaniu albo wyobrazimy sobie, ze maja zamiar nas skrzywdzic, to tylko doda energii ich paranoi i naprawde moze im przyjsc do glowy zrobienie tego, czego sie spodziewamy. To dlatego tak bardzo jest wazne. by nie pozwolic swojemu umyslowi wyobrazac sobie zlych rzeczy, ktore ewentualnie moga sie nam przytrafic. Bo to modlitwa, ktora rzeczywiscie tworzy takie wydarzenia. Kiwalem glowa, wiedzac jednak, ze w duchu wciaz opieram sie tej koncepcji. Bo jesli to prawda, to sklada na nas wielki ciezar pilnowania kazdej swojej mysli. Powiedzialem Wilowi o swoich obawach. Niemal sie rozesmial. - Oczywiscie, ze musimy kontrolowac kazda mysl. I trzeba to tak robic, zeby nie pominac jakiejs waznej intuicji. Wystarczy wiec pamietac o swiadomej czujnosci i zawsze wizualizowac, ze podnosi sie nasza swiadomosc. Legendy mowia o tym bardzo wyraznie. By jak najlepiej utrzymywac rozwiniecia swojej energii modlitwy, nigdy nie wolno uzywac tej energii w sposob negatywny. Nie mozemy posunac sie dalej, zanim nie nauczymy sie calkowicie unikac tego problemu. -Ile legend ci opowiedziano? - spytalem. Odpowiadajac na moje pytanie. Wil zaczal opisywac swoje doswiadczenia i przygody bardziej szczegolowo, niz mogl to zrobic kiedykolwiek wczesniej. -Kiedy sie pojawilem w twoim domu - zaczal - bylem oszolomiony tym, ze moja energia spadla tak nisko w porownaniu do poziomu, jaki miala, kiedy zdobywalismy Dziesiate Wtajemniczenie. Zaczalem miec powracajace mysli o Tybecie, az w koncu znalazlem sie w klasztorze lamy Rigdena, gdzie poznalem Yina i uslyszalem o ich snach. Nie wszystko rozumialem, ale sam mialem podobne sny. Wiedzialem, ze ty tez jestes tego czescia i masz tutaj cos do zrobienia. Wtedy wlasnie zaczalem studiowac legendy i uczyc sie Rozwiniec energii modlitwy. Bylem przygotowany, by spotkac sie z toba w Katmandu, ale zauwazylem, ze Chinczycy mnie sledza, wiec wyslalem po ciebie Yina. Musialem wierzyc, ze w koncu jakos sie odnajdziemy. Wil przerwal na chwile, wyciagnal z plecaka bialy podkoszulek i zaczal zmieniac opatrunek na kolanie. Patrzylem na nie konczace sie biale szczyty, ktore wznosily sie za nami. Na chwile chmury sie rozstapily i poranne slonce stworzylo zapierajacy dech obraz blyszczacych wierzcholkow gor i cienistych przeleczy. Ten widok napawal zachwytem i w jakis dziwny sposob zaczalem sie tutaj czuc jak w domu, jakby jakas czesc mojego,Ja" w koncu zrozumiala te ziemie. Kiedy znow spojrzalem na Wila, wpatrywal sie we mnie intensywnie. -A moze - powiedzial - powinnismy powtorzyc sobie wszystko, co legendy mowia o polu modlitwy? Musimy zrozumiec, jak to wszystko sie ze soba laczy. Potaknalem. -Zaczyna sie od tego - mowil dalej Wil - ze zdajemy sobie w pelni sprawe z tego, iz energia naszej modlitwy jest rzeczywista, ze emanuje z nas i wplywa na swiat. Kiedy to juz pojmiemy, mozemy zrozumiec, ze to pole, ten efekt, jaki wywolujemy w swiecie, moze zostac rozszerzone. I wtedy zaczynamy od Pierwszego Rozwiniecia. Najpierw musimy polepszyc,jakosc" energii, ktora fizycznie pobieramy. Ciezkie i sztucznie przetworzone pokarmy buduja w naszym ciele kwasowe zlogi w strukturach komorkowych, co obniza nasze wibracje i w koncu powoduje choroby. Zywe pokarmy maja natomiast odczyn zasadowy i tym samym podwyzszaja nasze wibracje. Im czysciej wibrujemy, tym latwiej jest sie nam polaczyc z subtelnymi energiami, ktore sa nam dostepne. Legendy mowia, ze nauczymy sie nieustannie wdychac, pobierac ten wyzszy rodzaj energii, gdy jako wyznacznik potraktujemy podwyzszona wrazliwosc na piekno. Im wyzszy jest poziom naszej energii, tym wiecej piekna postrzegamy. Mozemy sie nauczyc wizualizowac, jak ta energia po wypelnieniu nas "przelewa" sie na zewnatrz i emanuje na swiat. Znakiem, ze tak sie naprawde dzieje, jest z kolei to, ze odczuwamy stan bezwarunkowej milosci. Jestesmy wiec polaczeni z wewnetrznym zrodlem energii, jak sie tego nauczylismy w Peru. Ale teraz wiemy rowniez, ze wizualizujac, iz ta energia jest polem, ktore wykracza poza nasze cialo, poprzedza nas, gdziekolwiek pojdziemy, mozemy ja wciaz utrzymywac na wysokim poziomie. Drugie Rozwiniecie zaczyna sie od tego, ze ustawiamy owo rozszerzone pole modlitwy tak, by wzmocnilo dzialanie synchronii w naszym zyciu. Czynimy to, pozostajac wciaz w stanie swiadomej czujnosci i oczekiwania na kolejna intuicje czy zbieg okolicznosci, ktore skieruje nasze zycie we wlasciwa strone. To oczekiwanie pozwala na wysylanie naszej energii jeszcze dalej i czyni ja jeszcze silniejsza, bo teraz laczymy swoje intencje z wyzszym procesem rozwoju i ewolucji wpisanym w wszechswiat. Trzecie Rozwiniecie wymaga kolejnego oczekiwania, a mianowicie ze nasze pole modlitwy dzialajac na zewnatrz, podnosi poziom energii innych ludzi, pomaga im polaczyc sie z boskim pierwiastkiem w sobie i z intuicjami ich wyzszego,ja". To oczywiscie zwieksza prawdopodobienstwo, ze otrzymamy od nich intuicyjne informacje, ktore pozwola nam jeszcze bardziej podniesc poziom naszej synchronii. To jest wlasnie etyka miedzyludzka, o ktorej uczylismy sie w Peru, ale teraz wiemy juz, w jaki sposob uzywac pola modlitwy, by byla silniejsza. Czwarte Rozwiniecie zaczyna sie od tego, ze uczymy sie, jak wazne jest kotwiczenie i utrzymywanie poziomu emanacji naszej energii, mimo sytuacji wywolujacych gniew czy strach. Zeby to osiagnac, musimy zawsze utrzymywac odpowiednie nastawienie, byc niejako oderwanym od skutkow zdarzen, ktore nastepuja, mimo ze oczekujemy, by caly proces trwal dalej. Musimy zawsze szukac pozytywnego znaczenia i zawsze, zawsze oczekiwac, ze zostaniemy ocaleni bez wzgledu na to, co sie akurat dzieje. Taka postawa pozwala sie skupiac na przeplywie energii i chroni przed zatrzymywaniem sie na negatywnych obrazach tego, co moze sie stac, jesli sie nam nie uda. Mowiac ogolnie, kiedy zauwazymy, ze do glowy przychodzi nam negatywny obraz czy mysl, musimy rozstrzygnac, czy jest to intuicyjne ostrzezenie, a jesli tak, to musimy podjac odpowiednie kroki. Zawsze jednak powinnismy powracac do oczekiwania, ze wyzsza synchronia przeprowadzi nas przez ten problem. To kotwiczy nasze pole, nasz przeplyw energii, silnym oczekiwaniem, ktore zawsze nazywane bylo wiara. Reasumujac, w pierwszej czesci Czwartego Rozwiniecia chodzi o to, jak przez caly czas utrzymywac silna energie. Kiedy to opanujemy, mozemy isc dalej i jeszcze bardziej te energie rozszerzyc. Nastepny krok Czwartego Rozwiniecia zaczyna sie wtedy, gdy rzeczywiscie oczekujemy, iz ludzki swiat moze sie rozwinac w kierunku idealu opisanego przez Dziesiate Wtajemniczenie, a zrealizowanego w Shambhali. By w tym kierunku wysylac i umacniac swoja energie, trzeba w to naprawde mocno wierzyc. To dlatego zrozumienie Shambhali jest tak wazne. Wiedza o tym, ze w Shambhali osiagnieto ten poziom, wzmacnia nasza wiare, nasze oczekiwanie, ze reszta ludzkosci tez moze to uczynic. Mozemy sie spodziewac, ze ludzie opanuja technologie i uzyja ich w sluzbie naszego duchowego rozwoju, a potem zaczna sie skupiac na samym procesie zyciowym, na prawdziwym celu naszej obecnosci tutaj, na tej planecie, a jest nim stworzenie na Ziemi kuhury, ktora jest swiadoma naszej roli w duchowej ewolucji i uczy tego swoje dzieci. Przerwal i patrzyl na mnie przez chwile. -A teraz nadchodzi czesc najtrudniejsza - powiedzial. - By rozwinac sie jeszcze bardziej, musimy uczynic cos wiecej, niz tylko myslec pozytywnie i unikac obrazow negatywnych wydarzen. Musimy takze powstrzymac wszelkie negatywne mysli dotyczace innych ludzi. Jak sam sie niedawno przekonales, kiedy strach zmienia sie w gniew i zaczynasz myslec o innych jak najgorzej, emanuje z ciebie negatywna modlitwa, ktora moze wywolac u tych ludzi wlasnie takie zachowania, jakich sie po nich spodziewasz. To dlatego, kiedy nauczyciele oczekuja od swoich uczniow swietnych wynikow, zwykle je otrzymuja, ale kiedy oczekuja zlych, to tez staje sie prawda. Wiekszosc ludzi wierzy, ze niedobrze jest mowic zle o innych, ale myslec, owszem, mozna. Teraz juz wiemy, ze tak nie jest, mysli tez maja znaczenie. Kiedy Wil to powiedzial, przypomnialem sobie niedawne wypadki strzelaniny w szkolach w Stanach. Powiedzialem o tym Wilowi. -Dzieciaki wszedzie na Ziemi maja w tej chwili wieksza moc niz kiedykolwiek przedtem - odparl. - Nauczycielom nie wolno ignorowac sprzeczek czy konfliktow, jakie zawsze zdarzaly sie w szkolach. Kiedy niektore dzieci wyszydzaja inne, robia z nich kozly ofiarne, to te "ofiary" podatne sa na negatywna modlitwe bardziej niz przedtem. I czasem gwaltownie wybuchaja. To nie dotyczy jedynie dzieci; tak sie dzieje w calej ludzkiej kulturze. Jedynie rozumiejac skutek wywolywany przez pola modlitwy, mozemy ogarnac to, co sie dzieje. Wszyscy stajemy sie stopniowo coraz silniejsi i jesli nie nauczymy sie kontrolowac swoich oczekiwan, mozemy niechcacy robic innym krzywde. Wil przestal mowic i uniosl brew. - I tak chyba doszlismy do punktu, w ktorym teraz jestesmy - zakonczyl. Skinalem glowa. Zdalem sobie sprawe, jak bardzo mi go brakowalo. -A jaki wedlug legend jest kolejny etap? - zapytalem. -To cos, co mnie osobiscie najbardziej fascynuje - odparl. - Legendy mowia, ze nie mozemy dalej rozwijac swoich pol, jesli w pelni nie pojmiemy i nie uznamy istnienia dakini. Szybko opowiedzialem mu o wszystkich swoich doswiadczeniach z tajemniczymi postaciami i pojawianiem sie swiatla, ktore przydarzaly mi sie od chwili przyjazdu do Tybetu. -Miales takie przygody juz przed Tybetem - stwierdzil Wil. Mial racje. Podczas poszukiwan Dziesiatego Wtajemniczenia pomagaly mi dziwne zjawiska swietlne. -Zgadza sie - potwierdzilem. - Kiedy razem bylismy w Apallachach. -W Peru tez. Wytezylem pamiec, ale nic takiego nie moglem sobie przypomniec. -Sam mi opowiadales, jak stales na rozstaju drog i nie wiedziales, ktora wybrac - powiedzial. - I wtedy jedna z nich wydala ci sie jakby rozswietlona, blyszczaca, i to ja wybrales. -A tak, rzeczywiscie - odparlem. Teraz wyraznie to widzialem. - Myslisz, ze to byly dakini? Wil wstal i zaczal zakladac plecak. -O tak - odparl. - To te swietlne zjawiska, ktore nas prowadza. Bylem zaszokowany. To by znaczylo, ze kiedykolwiek zdarza nam sie widziec jakies rozswietlone miejsce, obiekt albo droge, ktora wydaje sie jasniejsza i bardziej pociagajaca, albo ksiazke, ktora nagle przyciaga nasza uwage, to dzialanie tych istot. -Co jeszcze legendy mowia o dakini? - spytalem. -ze sa takie same w kazdej kulturze, w kazdej religii, niezaleznie od tego, jak je nazywamy. Rzucilem mu pytajace spojrzenie. -Mozemy je zwac aniolami - mowil dalej Wil - ale niewazne, czy sa nazwane aniolami czy dakini, sa to te same istoty... i dokladnie tak samo dzialaja. Chcialem mu zadac nastepne pytanie, ale Wil szybko ruszyl pod gore, szukajac przejscia tam, gdzie lezalo mniej sniegu. Poszedlem za nim, a do glowy przychodzily mi tuziny pytan. Nie chcialem konczyc tej rozmowy. W pewnej chwili Wil odwrocil sie przez ramie i spojrzal na mnie. - Legendy mowia, ze te istoty pomagaly ludziom od poczatku swiata, i jest o nich mowa w mistycznych tekstach wszystkich religii. Zgodnie z tym, co mowia legendy, kazdy z nas zacznie je stopniowo postrzegac. Jesli rzeczywiscie uznamy ich istnienie, to dakini dadza sie lepiej poznac. Wypowiedzial slowo "uznamy" w taki sposob, jakby mialo ono specjalne znaczenie. -Jak mamy to zrobic? - spytalem, wspinajac sie na skalke, ktora przecinala droge. Wil przystanal, zebym mogl sie z nim zrownac. - Wedlug legend musimy w pelni uznac, ze one sa obecne. A to jest bardzo trudne zadanie dla naszych racjonalnych, nowoczesnych umyslow. Co innego myslec, ze dakini, czy tez anioly, to fascynujacy temat, a zupelnie co innego spodziewac sie, ze beda naprawde postrzegane w naszym zyciu. -I co w zwiazku z tym mamy robic? -Byc bardzo wyczulonym na kazdy najmniejszy blysk jasnosci. -A wiec jesli utrzymamy wysoka energie i uznamy dakini, to bedziemy zauwazac wiecej takich swietlnych zjawisk? -Masz racje - potwierdzil. - Trudno jest przede wszystkim nauczyc sie dostrzegac subtelne, delikatne zmiany w natezeniu swiatla wokol nas. Ale im bardziej to cwiczymy, tym wiecej widzimy. Myslalem o tym, co wlasnie powiedzial, i jak dotad wszystko rozumialem, ale wciaz mialem pytania. - A co w przypadkach -spytalem - kiedy dakini czy anioly interweniuja, pomagaja nam, mimo ze ani sie ich nie spodziewamy, ani ich nie "uznajemy"? Bo tak wlasnie mnie sie zdarzylo. Opowiedzialem Wilowi o postaci, ktora pojawila sie u mego boku, kiedy Yin wypchnal mnie z dzipa na polnoc od Ali, a potem znow, kiedy w cudowny sposob pojawilo sie ognisko w ruinach klasztoru, zanim wszedlem do Shambhali. Wil kiwal glowa. - Wyglada na to, ze twoj aniol stroz sie ukazal. Legendy mowia ze kazdy z nas ma wlasnego. Spojrzalem na niego wymownie. -A wiec to prawda - powiedzialem w koncu. - Kazdy z nas ma swojego aniola stroza. Tysiac mysli naraz kolatalo mi po glowie. Prawdziwosc tych istot nigdy nie byla dla mnie jasniejsza. -Co jednak sprawia - pytalem dalej - ze czasami nam pomagaja, a innym razem nie? Wil znow uniosl brew. - To - powiedzial - jest tajemnica, ktora mamy tutaj odkryc. Dochodzilismy juz niemal do szczytu. Za naszymi plecami slonce przedzieralo sie przez gruba warstwe chmur. Robilo sie cieplej. -Powiedziano mi - zaczal Wil, zatrzymujac sie niedaleko szczytu - ze swiatynie sa po drugiej stronie tego grzbietu. - Milczal przez chwile, potem dodal: - To moze byc najtrudniejsze zadanie. Jego slowa zabrzmialy groznie. -Dlaczego? Co masz na mysli? -Musimy polaczyc wszystkie Rozwiniecia i utrzymywac nasza energie na najwyzszym mozliwym poziomie. Legendy mowia ze tylko przy odpowiednio wysokim poziomie energii mozna zobaczyc swiatynie. Dokladnie w tym momencie uslyszelismy w oddali dzwiek helikopterow. -I nie zapominaj, czego sie wlasnie nauczyles - przypomnial Wil. - Jesli zaczniesz myslec o tym, jakie zle jest chinskie wojsko, jesli poczujesz gniew albo odraze, to natycluniast musisz skupic swoja uwage na duszy kazdego indywidualnego zolnierza. Wizualizuj, ze twoja energia emanuje z ciebie i dosiega ich pol energetycznych, ze podwyzsza poziom ich energii i umozliwia lacznosc z wewnetrznym swiatlem, tak by mogli odkryc swoje wyzsze intuicje. Jesli zrobisz inaczej, to wyslesz do nich modlitwe, ktora da im wiecej energii do czynienia zla. Potaknalem i spuscilem glowe. Tym razem bylem zdecydowany utrzymac swoje pozytywne pole. -A teraz idz dalej, uznaj dakini i oczekuj swiatla. Spojrzalem w gore na lezacy wprost przed nami szczyt. Wil skinal glowa i ruszyl. Kiedy weszlismy na grzbiet, po drugiej stronie nie zobaczylismy niczego, poza kolejnymi osniezonymi gorami i dolinami. Dokladnie rozgladalismy sie po okolicy. -Tam! - wrzasnal radosnie Wil, wskazujac na lewo. Wytezylem wzrok. Cos zdawalo sie swiecic na krawedzi grzbietu. Kiedy jednak probowalem skupic na tym wzrok, wszystko, co moglem dostrzec, to tyle, ze tamten obszar wydawal sie jasniejszy. Ale kiedy znow spojrzalem, tym razem katem oka, bylem pewien, ze cale to miejsce wydziela swiatlo, drga i blyszczy. -Idziemy - zakomenderowal Wil. Podal mi reke, kiedy przedzieralismy sie przez gesty snieg, idac do miejsca, ktore spostrzegl. W miare, jak podchodzilismy blizej, swiatlo sie nasilalo. Przed nami wyrastal rzad ogromnych, postrzepionych skalnych wiez, ktore z daleka wygladaly tak, jakby do siebie przylegaly. Kiedy jednak podeszlismy blizej, stwierdzilismy, ze jedna z nich jest lekko odsunieta, co pozostawia waskie przejscie, ktorym mozna sie dostac na druga strone grzbietu. Kiedy sie tam znalezlismy, okazalo sie, ze sa tam kamienne schodki, wykute w skale, ktore prowadza w dol gory. Schody takze zdawaly sie jasniec i nie bylo na nich sniegu! -Dakini pokazuja nam, ktoredy mamy isc - powiedzial Wil i zdecydowanie pociagnal mnie za soba. Przecisnelismy sie przez przesmyk i zaczelismy schodzic w dol. Po obu stronach schodkow wznosily sie ogromne, nagie skalne sciany. Przeslanialy niemal cale swiatlo. Schodzilismy ponad godzine, az ostatnie skaly rozstapily sie ponad naszymi glowami. Kilka jardow dalej podloze sie wyrownalo, a schody sie skonczyly. Mielismy przed soba plaski taras, ktory otaczal skalna sciane po lewej stronie. -Tedy - powiedzial Wil i wskazal reka. Dwiescie jardow przed nami stal klasztor, calkowicie zrujnowany, jakby mial tysiace lat. W miare, jak do niego podchodzilismy, robilo sie coraz cieplej, a nad skalami podnosila sie mgla. Tuz przed klasztorem taras zmienial sie w szeroka skalna polke, ktora wcinala sie w zbocze gory. Weszlismy w ruiny i ostroznie szukalismy drogi wsrod zwalonych scian i wielkich kamieni, az w koncu wyszlismy po drugiej stronie budowli. I tu stanelismy jak wryci. Skaliste podloze, po ktorym szlismy, zmienilo sie w podloge z gladkich, precyzyjnie ulozonych kamieni w kolorze jasnego bursztynu. Spojrzalem na Wila, ale on patrzyl prosto przed siebie. Przed nami stala nienaruszona, ogromna swiatynia wysoka na piecdziesiat stop i dwa razy tak szeroka. Byla koloru rdzawego brazu, tylko w miejscach, gdzie stykaly sie ze soba ogromne kamienie, z ktorych byla zbudowana, przeswiecala szarosc. Z przodu miala gigantyczne, dwuskrzydlowe drzwi, wysokie na prawie pietnascie stop. We mgle otaczajacej swiatynie cos sie poruszylo. Spojrzalem na Wila, ale tylko skinal glowa, zebym szedl za nim. Zatrzymalismy sie jakies dwadziescia jardow od budowli. -Co to byl za ruch? - spytalem. Wskazal glowa przed siebie. Niecale dziesiec stop przed nami jakby cos stalo. Wytezylem wzrok i w koncu bylem w stanie rozroznic bardzo niewyrazny zarys ludzkiej sylwetki. -To musi byc jeden z adeptow, ktorzy mieszkaja w swiatyniach - powiedzial spokojnie Wil. - Ta osoba wibruje wyzej od nas, to dlatego widzimy tylko zamazany ksztalt. W tym momencie ksztalt ten zblizyl sie do drzwi swiatyni i zniknal. Wil pierwszy ruszyl do drzwi. Wygladaly na zrobione z jakiegos kamienia, ale kiedy Wil pociagnal za rzezbiona galke, otworzyly sie plynnie, jakby nic nie wazyly. w srodku byla wielka, okragla sala. Kamienne schody schodzily tarasowo w dol, otaczajac plaski okrag na samym jej srodku, jakby scene. W polowie odleglosci od tej sceny zobaczylem kolejna postac, ale tym razem widzialem ja wyraznie. Odwrocila sie, zebysmy mogli zobaczyc twarz. To byl Tashi. Wil juz do niego szedl. Zanim jednak dotarlem do Tashiego, w powietrzu, tuz ponad srodkiem sali, otworzylo sie przestrzenne okno. Obraz w nim powoli nabieral ostrosci, calkowicie skupiajac nasza uwage. Stal sie tak jasny, ze juz nie widzielismy Tashiego, ktory byl po drugiej stronie sali. Byl to obraz Ziemi widzianej z kosmosu. Scena zmieniala sie w krotkich migawkach - zobaczylismy jakies miasto, gdzies w Europie, potem wielkie centrum miejskie w Stanach, a w koncu podobne w Azji. W kazdej scenie wyraznie widac bylo ludzi idacych po zatloczonych ulicach, a nawet kilka wnetrz biur i innych miejsc pracy. Kiedy sceny pokazywaly kolejne miasta w roznych zakatkach Ziemi, widoczne bylo, ze rozmawiajacy ze soba czy pracujacy ludzie powoli podnosza poziom swojej energii. Ogladalismy i slyszelismy sytuacje, w ktorych ludzie idac za swoimi intuicjami, zmieniali wykonywane zawody, a w rezultacie stawali sie silniejsi, tworzyli nowe, efektywniejsze technologie i sprawniejsze uslugi. Obserwowalismy tez sceny z ludzmi, ktorzy wciaz zyja w strachu, opieraja sie zmianom i staraja sie zdobyc oraz zachowac kontrole. Potem ukazala sie sala konferencyjna jakiegos instytutu badawczego. Grupa kobiet i mezczyzn prowadzila zajadla dyskusje. W miare, jak to ogladalismy, zaczynalo byc jasne, o co chodzi. Wiekszosc z tych ludzi byla za polaczeniem sie wielkich koncernow komputerowych i komunikacyjnych oraz miedzynarodowej grupy sluzb specjalnych. Przedstawiciele tych sluzb tlumaczyli, ze walka z terroryzmem wymaga dostepu do kazdego polaczenia telefonicznego, wlaczajac w to komunikacje internetowa, a w kazdym komputerze powinny zostac zamontowane tajne urzadzenia identyfikacyjne tak, aby mozna bylo do nich wejsc i monitorowac osobiste pliki. Ale to jeszcze nie bylo wszystko. Chcieli zwiekszenia systemow kontroli. Kilkoro z tych ludzi zastanawialo sie nawet, ze jesli problem wirusow komputerowych sie nasili, to trzeba bedzie objac kontrola caly Internet, wlaczajac wszystkie polaczone z nim uslugi i gospodarke. Dostep powinien byc monitorowany dzieki specjalnym numerom identyfikacyjnym, ktore bylyby konieczne przy wszelkich transakcjach i handlu elektronicznym. Ktos rzucil pomysl, ze taki nowy system identyfikacyjny moglby byc bezpieczny, jesli opieralby sie na skanerach zrenicy oka albo linii papilarnych, a moze nawet na jakims urzadzeniu odczytujacym wprost fale mozgowe. Dwie inne osoby, kobieta i mezczyzna, zaczeli z zapalem agitowac przeciwko takim systemom. Jedno z nich przytoczylo nawet ksiege Apokalipsy i wspomniany w niej znak bestii. Kiedy tak sluchalismy i ogladalismy to wszystko, zauwazylem, ze widze tez to, co jest za oknem owej sali konferencyjnej. Jakis samochod przejezdzal ulica. W dali widzialem kaktusy i ciagnaca sie po horyzont pustynie. Spojrzalem na Wila. -Ta dyskusja odbywa sie dokladnie w tej chwili gdzies na Ziemi - powiedzial. - Wyglada mi to na poludniowo-zachodnie Stany. Tuz za stolem, przy ktorym siedziala dyskutujaca grupa, dostrzeglem cos jeszcze. Przestrzen stawala sie jakby wieksza... nie - stawala sie jasniejsza. -Dakini! - powiedzialem do Wila. Obserwowalismy, jak rozmowa zaczyna sie zmieniac. Tych dwoje, ktorzy wytaczali argumenty przeciw nowym systemom kontroli, skupialo teraz wieksza uwage calej grupy. Ich przeciwnicy zaczeli sie zastanawiac. Nagle przerwala nam nagla wibracja, ktora zatrzesla scianami i podloga swiatyni. Pobieglismy z Wilem w kierunku drugich drzwi, po przeciwnej stronie sali. W tumanach kurzu i pylu z trudem widac bylo droge. Za soba slyszelismy odglos walacych sie scian, spadajacych kamieni. Kiedy bylismy jakies trzydziesci stop od drzwi, te otwarly sie i przeszla przez nie postac, ktorej jednak nie widzielismy wyraznie. -To pewnie byl Tashi - powiedzial Wil, podbiegajac do drzwi. Ledwo zdazylismy przez nie wybiec, kiedy kolejny potezny wstrzas wypelnil powietrze. To stary zrujnowany klasztor, przez ktory tu przyszlismy, zapadal sie, tworzac lawine pylu i kamieni. A ponad tym wszystkim slychac bylo warkot helikopterow. -Pulkownik chyba znow nas sciga - powiedzialem. - Tym razem mam w myslach tylko pozytywne obrazy, wiec jak on to robi? Wil spojrzal na mnie zdziwiony, a ja przypomnialem sobie, ze przeciez sam Chang mowil mi, iz dysponuje taka technika, przed ktora nigdy nie uciekne. Zeskanowal moj mozg. Szybko opowiedzialem o tym Wilowi i zakonczylem propozycja: - Moze powinienem isc w innym kierunku, odciagnac zolnierzy od swiatyn. -Nie - powiedzial Wil. - Ty musisz byc tutaj. Bedziesz potrzebny. Musimy tylko trzymac sie przed wojskiem i odnalezc Tashiego. Bieglismy kamienna drozka, minelismy kilka kolejnych swiatyn, w pewnym momencie moj wzrok zatrzymal sie na drzwiach po lewej stronie. Wil odwrocil sie i to zauwazyl. -Dlaczego tak patrzysz na te drzwi? - spytal. -Sam nie wiem - odparlem. - Zwrocily moja uwage. Rzucil mi wymowne spojrzenie. -No dobra, dobra - powiedzialem. - Lepiej to sprawdzmy. Wbieglismy do srodka. Byla tu kolejna okragla sala, tym razem jeszcze wieksza, mogla miec nawet sto stop srednicy. I znow ponad pustym okregiem posrodku unosilo sie okno przestrzenne. Natychmiast zobaczylem Tashiego, siedzial po prawej stronie o kilka jardow dalej. Skinalem na Wila. -Widze go - powiedzial i ruszyl w niemal calkowitej ciemnosci w kierunku chlopca. Tashi odwrocil sie i zobaczyl nas. Usmiechnal sie z ulga i ponownie skupil sie na ogladaniu sceny widocznej przez okno. Tym razem widac bylo typowy pokoj nastolatka: plakaty, pilki, rozne gry, porozrzucane ubrania. W kacie nie poscielone lozko. na stole nie dojedzona pizza na zamowienie, wciaz w pudelku. Po drugiej stronie stolu okolo pietnastoletni chlopak pracowal nad czyms, nad jakims aparatem, z ktorego wystawaly przewody. Mial na sobie tylko szorty, byl bez koszuli. Twarz mial zagniewana i zacieta. Teraz scena w oknie przestrzennym ukazala inny pokoj, gdzie inny nastolatek, ubrany w bawelniana bluze i dzinsy, siedzial na lozku i patrzyl na telefon. Wstal i kilka razy przeszedl po pokoju, a potem znow usiadl. Mialem wrazenie, ze walczy z podjeciem jakiejs decyzji. W koncu chwycil sluchawke i wybral numer. W tym momencie okno poszerzylo sie tak, ze moglismy widziec obie sceny naraz. Ten pierwszy chlopak, bez koszuli, odebral telefon. Rozmawiali. Ten w bluzie o cos blagal, przekonywal, a ten pierwszy robil sie coraz bardziej zly. W koncu ten bez koszuli rzucil sluchawka, wrocil do stolu i znow zaczal majstrowac przy swoim urzadzeniu. Ten w bluzie narzucil plaszcz i pospiesznie wybiegl z pokoju. Po kilku minutach chlopak przy stole uslyszal pukanie do drzwi, podszedl do nich i otworzyl. Za drzwiami stal ten, z ktorym rozmawial przez telefon. Gospodarz chcial przed nim zatrzasnac drzwi, ale tamten zdolal wejsc do srodka. Caly czas mowil cos do niego, jakby prosil, i pokazywal na urzadzenie na stole. Drugi chlopak odepclmal go od stolu, wyciagnal z szuflady bron i wymierzyl w goscia. Ten cofhal sie o krok, ale nie przestal prosic. Ten z bronia wybuclmal gniewem, mocno pchnal kolege na sciane i przylozyl mu lufe pistoletu do skroni. W tym momencie w przestrzeni za nimi oboma zauwazylem wyrazna zmiane. Zaczynalo sie tam robic coraz jasniej. Spojrzalem na Tashiego, nasze oczy przez moment sie spotkaly, potem obaj wrocilismy do sceny. Obaj wiedzielismy, ze znow jestesmy swiadkami dzialania dakini. Teraz jeden z chlopcow wciaz o cos blagal, a ten drugi trzymal go przypartego do sciany. Chlopak z bronia zaczal sie powoli rozluzniac. W koncu rzucil pistolet, puscil kolege i opadl ciezko na brzeg lozka. Ten drugi usiadl na krzesle naprzeciw niego. Teraz moglismy juz slyszec szczegoly rozmowy. Stalo sie jasne, ze chlopiec, ktory mial bron, bardzo chcial byc zaakceptowany przez rowiesnikow w szkole, a nie byl. Wielu uczniow chodzilo na zajecia pozalekcyjne, nalezalo do druzyn sportowych, rozwijalo swoje zdolnosci, ale on nie mial dosc pewnosci siebie, zeby dotrzymac im kroku. Zartowali sobie z niego, nazywali go nieudacznikiem, a on naprawde czul, ze jest nikim... Ta sytuacja przepelnila go zloscia i falszywym poczuciem sily. I zdecydowal, ze sie zemsci. To urzadzenie, nad ktorym pracowal, to byla bomba. I znow, podobnie jak przedtem, podskoczylismy, cala budowla sie zatrzesla. Rzucilismy sie do drzwi i ledwo przez nie przebieglismy, polowa swiatyni zawalila sie tuz za naszymi plecami. Tashi dal znak, zeby biec za nim. Zatrzymalismy sie dopiero po kilkuset jardach przyjakiejs scianie. -Czy widzieliscie ludzi w swiatyni? - spytal Tashi. -Tych, ktorzy wysylali chlopcom energie modlitwy? Obaj z Wilem zaprzeczylismy. -Byly ich tam setki - powiedzial Tashi. - Pracowali nad problemem gniewu mlodziezy. -Co dokladnie robili? - spytalem. Tashi przysunal sie blizej. - Rozszerzali swoja energie, wizualizowali, ze chlopcy, ktorych widzieliscie, wznosza sie na poziom wyzszych wibracji, by moc pokonac strach i zlosc i znalezc swoje wyzsze intuicje do rozwiazania sytuacji. To energia ze swiatyni pomogla jednemu z tych chlopcow znalezc najlepsze, najbardziej przekonujace slowa. W przypadku tego drugiego dodatkowa energia modlitwy podniosla go do poziomu tozsamosci ponad i poza owo spoleczne,ja" odrzucone przez kolegow. Przestal czuc, ze aby byc kims, potrzebuje ich akceptacji. To zlagodzilo jego gniew. -I to samo robiono w tej pierwszej swiatyni? - zapytalem. -Pomagano przeciwstawic sie tym, ktorzy chcieli wszystko kontrolowac? Wil spojrzal na mnie. - Ludzie w swiatyniach wysylaja pole modlitwy skierowane na pomoc wszystkim: w tym wypadku zmniejszalo ono poziom leku tych, ktorzy naciskali na zwiekszenie systemow kontroli i pomoglo tym, ktorzy sie temu opierali, by znalezli odwage sprzeciwienia sie nawet tak ogromnej organizacji. Tashi potakiwal. - Powinnismy byli to zobaczyc, bo to sa niektore z kluczowych sytuacji, ktore trzeba wygrac, jesli duchowa ewolucja ma sie dalej toczyc, jesli mamy przejsc przez ten krytyczny punkt w historii. -A co z dakini? - spytalem. - Co one robily? -Takze pomagaly podnosic poziom energii - powiedzial Tashi. -No tak - nalegalem - ale wciaz nie wiemy, co sprawia, ze spiesza z pomoca. Ci w swiatyniach robili cos innego, czego tez jeszcze nie znamy. W tym momencie kolejny halas wypelnil powietrze i zawalila sie druga polowa swiatyni. Tashi az mimowolnie podskoczyl i natychmiast ruszyl z miejsca. -Chodzmy - powiedzial. - Musimy znalezc moja babcie. Tajemnica Shambhali Przez wiele godzin chodzilismy po swiatyniach, szukajac babci Tashiego i wciaz starajac sie wyprzedzac chinskie wojska. Obserwowalismy prace w swiatyniach. W kazdej z nich przygladano sie jakims krytycznym sytuacjom w kulturach zewnetrznych. Jedna ze swiatyn skupiala sie na innych problemach zwiazanych z mlodzieza - z gwaltownym wzrostem przemocy spowodowanej filmami i brutalnymi grami wideo, ktore tworza zludzenie, ze w gniewie mozna popelniac akty przemocy, a potem je po prostu wymazywac bez zadnych konsekwencji. Ta falszywa rzeczywistosc lezala u zrodel uzywania broni w szkolach. Widzielismy, jak kazdemu z tworcow takich gier wysylano energie, ktora pozwalala im spojrzec na wszystko z wyzszej perspektywy, tak ze mogli przemyslec, jaki wplyw ich gry maja na dzieci. W tym samym czasie podnoszono tez poziom energii rodzicow, by mogli dostrzec, co robia ich dzieci i znalezc wiecej czasu, by stworzyc im inna rzeczywistosc. W innej swiatyni skupiano sie nad trwajaca aktualnie dyskusja w medycynie nad podejsciem prewencyjnym, alternatywnym -podejsciem, ktore okazalo sie skuteczne w walce z wieloma chorobami i w przedluzaniu zycia. Jednak "straznicy medycyny", czyli rozmaite organizacje w roznych krajach, szefowie instytutow badawczych i klinik, agencje rzadowe przyznajace ogromne finansowe dotacje, a takze koncerny farmaceutyczne -wszyscy oni wciaz opierali sie na osiemnastowiecznym zalozeniu, ze nalezy leczyc symptomy choroby, niewiele uwagi poswiecajac jej zapobieganiu. Atakowali wiec przerozne mikroby, uszkodzone geny i komorki nowotworowe - a i tak wiekszosc twierdzila, ze te problemy sa nieodwracalnym skutkiem procesu starzenia. Zgodnie z ta teza ogromna wiekszosc dotacji trafiala do wielkich instytucji badawczych, ktore szukaly "magicznych kul": lekow, ktore mozna opatentowac i sprzedawac, a ktore zabijaja mikroby, niszcza zlosliwe komorki albo prze-programowujageny. Prawie w ogole nie kierowano pieniedzy na badania, ktore odkrylyby, jak wzmocnic system odpornosciowy i zapobiec takim chorobom. W jednej ze scen obserwowalismy ogromna konferencje, na ktorej byli przedstawiciele wielu dziedzin medycyny. Niektorzy naukowcy dowodzili, ze jesli kiedykolwiek mamy rozwiazac zagadke ludzkich chorob, wlaczajac w to problemy z krazeniem, nowotwory czy przewlekle choroby, takie jak artretyzm lub stwardnienie rozsiane, to cala medycyna musi zmienic swoje podejscie. Ci naukowcy tlumaczyli - tak jak Hanh tlumaczyl to mnie i Yinowi - ze prawdziwa przyczyna wszelkich chorob jest zanieczyszczanie naturalnego srodowiska ludzkiego organizmu przez pokarm i inne toksyny, ktore zmieniaja cialo ze zdrowego, pelnego energii, zasadowego stanu mlodosci w ociezaly, pozbawiony energii stan kwasowy, co z kolei tworzy srodowisko, w ktorym doskonale rozwijaja sie mikroby i zaczynaja proces dekompozycji. Kazde schorzenie - mowili - jest skutkiem tego powolnego rozkladu naszych komorek przez mikroby, ale one nie atakuja nas bez przyczyny. To pokarmy, ktore spozywamy, sprzyjaja takiej sytuacji. Inni uczestnicy konferencji z trudem przyjmowali takie tezy. Uwazali, ze to cos bardziej powaznego musi byc przyczyna choroby. Bo jakze ludzkie dolegliwosci moglyby miec taki prosty powod? Byli zwiazani z "przemyslem ochrony zdrowia", gdzie miliony ludzi wydaje miliardy dolarow na kosztowne lekarstwa i skomplikowane operacje. Wysokiej rangi urzednicy obecni w sali obrad musieli miec pewnosc, ze te wydatki sa konieczne. Niektorzy nawet bardzo mocno popierali propozycje, ktora w wielu krajach byla juz bliska akceptacji, by w ciele kazdego czlowieka zainstalowac czip elektroniczny, na ktorym zapisywano by wszelkie informacje o stanie zdrowia. Chodzilo o ten sam patent kontroli i identyfikacji, ktorego pragnely rowniez sluzby specjalne. Byli oddani temu programowi. Od jego powodzenia zalezaly ich pozycje i kariery. W gre wchodzilo ich wlasne zycie. A poza tym osobiscie uwielbiali to, co jedza. Jak mogliby zalecac, zeby ludzie zmieniali diete w taki sposob, jakiego sami nie mogli sobie wyobrazic? Nie, nie, nie moga tego zaakceptowac. Mimo to lekarze i naukowcy optujacy za nowym podejsciem wciaz dowodzili swoich racji. Wiedzieli, ze ogolny klimat sprzyja zmianie pogladow. Zobaczcie, jak zniszczono lasy zwrotnikowe po to, by wypasac tam bydlo na mieso dla zachodnich krajow - mowili - dopiero teraz ludzie uswiadamiaja sobie, co zrobili. Wykorzystywali takze fakt, ze pokolenie wyzu demograficznego osiagalo wlasnie wiek, w ktorym zaczynaja atakowac choroby, a widzieli juz, jak medycyna zawiodla ich rodzicow. Szukali nowych rozwiazan. Widzielismy, jak konflikt w sali konferencyjnej powoli slabnie. Ci, ktorzy namawiali do podejscia alternatywnego, zdobywali sluchaczy. W innej swiatyni bylismy swiadkami podobnej debaty, ale wsrod prawnikow. Grupa adwokatow ponaglala, by przedstawiciele ich zawodu zaczeli wymagac od siebie przestrzegania etyki. Przez lata wielu uczciwych prawnikow przygladalo sie z boku, jak ich koledzy prokurowali sprawy, namawiali swiadkow do ukrywania prawdy, manipulowali dowodami i omoty-wali przysieglych. Teraz powstal ruch na rzecz podwyzszenia zawodowych standardow. Niektorzy prawnicy dowodzili, iz trzeba zrozumiec szersza wizje tego, co robia, ze trzeba zrozumiec prawdziwa role prawnikow: zmniejszanie konfliktow, a nie wywolywanie ich. W podobny sposob w innych swiatyniach rozpatrywano korupcje polityczna w roznych krajach. Widzielismy sceny, w ktorych urzednicy panstwowi w Waszyngtonie debatowali za zamknietymi drzwiami nad tym, czy popierac reforme finansowania kampanii wyborczych. Dyskutowano, czy partie polityczne powinny miec mozliwosc otrzymywania nieograniczonych darowizn od roznych grup interesow, a potem wykorzystywania tych pieniedzy na produkcje politycznych reklam telewizyjnych, ktore wypaczaja prawde. Taka finansowa zaleznosc od wielkich korporacji oczywiscie zobowiazuje politykow danej partii do pozniejszych "przyslug". I o tym wiedza wszyscy. Politycy nie zgadzali sie z argumentami reformatorow, iz demokracja nigdy nie osiagnie swego ideahi, jesli bedzie sie opierala na zmanipulowanych telewizyjnych reklamach wyborczych, a nie na publicznych debatach, podczas ktorych obywatele sami moga osadzac prawdomownosc, szczerosc oraz sprawnosc kandydata i kierujac sie intuicja, oddac na niego glos. W miare jak przechodzilismy do kolejnych swiatyn, stalo sie dla mnie jasne, ze kazda z nich skupia sie na jakiejs dziedzinie zycia. Widzielismy, jak wielu swiatowych przywodcow pelnych leku, w tym takze ci z chinskiego rzadu, otrzymuja ze swiatyn pomoc, by moc przylaczyc sie do globalnej spolecznosci, wprowadzic zmiany socjalne i gospodarcze. W kazdym przypadku obszar za plecami obserwowanych przez nas ludzi zaczynal w pewnej chwili jasniec, a ci najbardziej zaleknieni, ktorzy dzialali tak, by manipulacja i kontrola zapewnic sobie zyski czy wladze, zaczynali byc bardziej otwarci na dyskusje. Kiedy tak przemierzalismy labirynt swiatyn w poszukiwaniu babci Tashiego, caly czas powracaly do mnie te same pytania. Co tu sie tak naprawde dzieje? Jaki jest z zwiazek pomiedzy dakini, czy tez aniolami, a dzialaniem Rozwiniec pol modlitwy? Co wiedza ci w swiatyniach, czego my nie wiemy? W pewnym momencie stalismy w takim punkcie, ze przed nami swiatynie ciagnely sie calymi kilometrami, jak okiem siegnac. Sciezki rozchodzily sie w kazda strone, a w tle wciaz slychac bylo helikoptery. Kiedy tam stalismy, kolejna swiatynia, jakies piecset stop za nami, legla w gruzach. -Co sie dzieje z ludzmi w swiatyniach, kiedy one sie zawalaja? - spytalem Tashiego. Patrzyl na tuman pylu unoszacy sie ponad ruina. - Nie martw sie, nic im nie jest. Potrafia sie przenosic w inne miejsca i sa niewidoczni. Problem jest w tym, ze ich praca wysylania energii zostaje przerwana. Spojrzal na nas obu. - Jesli oni nie beda mogli pomagac, to kto to zrobi? Wil podszedl do Tashiego. - Musimy sie zdecydowac, w ktora strone idziemy. Nie mamy wiele czasu. -Moja babcia gdzies tu jest - odparl spokojnie Tashi. - Ojciec mi mowil, ze jest w jednej z centralnych swiatyn. Spojrzalem na ogrom kamiennych budowli. - Ale tu nie ma fizycznego srodka, centrum, przynajmniej ja nie widze. -Ojciec nie to mial na mysli - powiedzial Tashi. - Chodzilo mu o to, ze babcia jest w swiatyni, ktora skupia sie na centralnych, kluczowych zagadnieniach ludzkiej ewolucji. - Mowiac to, Tashi ogarnial wzrokiem bezmiar swiatyn. -Ty widzisz tutejszych ludzi lepiej od nas - powiedzialem. - Czy nie mozesz kogos zapytac, gdzie mamy isc? -Probowalem juz z nimi rozmawiac, ale moja energia jest zbyt slaba. Moze gdybym mogl tu pobyc troche dluzej... Tashi nie zdazyl dokonczyc zdania, bo wlasnie runela kolejna swiatynia, tym razem o wiele blizej. -Musimy wyprzedzac energie wojska - przypomnial Wil. -Zaczekaj chwilke - powiedzial Tashi - chyba cos widze. Wciaz patrzyl na labirynt swiatyn. Ja tez je obserwowalem, ale niczego nowego nie dostrzeglem. Kiedy spojrzalem na Wila, tylko wzruszyl ramionami. -Gdzie? - spytalem Tashiego. Ale on juz ruszyl sciezka odchodzaca w prawo, kiwnal tylko na nas, bysmy szli za nim. Szlismy szybkim krokiem przez dwadziescia minut i zatrzymalismy sie przed swiatynia, ktorej architektura przypominala pozostale, tyle ze ta byla znacznie wieksza, a ciemnobrazowe kamienie mialy lekko blekitny odblask. Tashi stal bez ruchu i wpatrywal sie w wielkie, masywne drzwi. -Tashi, o co chodzi? - spytal Wil. Daleko za nami znow uslyszelismy liuk i runela kolejna swiatynia. Tashi odwrocil sie do mnie. - Ta swiatynia w twoim snie, ta, w ktorej kogos spotykasz... Czy nie mowiles, ze byla niebieska? Spojrzalem ponownie na budowle. - Tak. Taka wlasnie byla! Wil podszedl do drzwi i popatrzyl na nas pytajaco. Tashi skinal glowa i Wil pchnal ogromne skrzydlo drzwi. Swiatynia byla pelna ludzi. Oczywiscie, tak jak wczesniej, widzialem zaledwie nikle zarysy postaci. Jednak tym razem wszyscy byli w ruchu, otaczali nas, i poczulem sie skapany w uczuciu czystej radosci. Teraz mialem wrazenie, ze zgromadzeni zwracaja sie ku srodkowi swiatyni. Ja tez skierowalem tam wzrok. Zobaczylem, jak przedtem, otwierajace sie okno przestrzenne. Zaczelismy ogladac rozne sceny ze srodkowego wschodu Stanow, potem z Watykanu i z Azji. Wszystkie ukazywaly rozwijajacy sie dialog pomiedzy najwiekszymi religiami. Ogladalismy sytuacje, ktore pokazywaly, jak rosnie tolerancja. W chrzescijanstwie, zarowno w tradycji katolickiej, jak i protestanckiej zaczynano rozumiec, ze prawdziwe jadro doswiadczenia religijnego i w chrzescijanstwie, i w religiach Wschodu, w judaizmie i w islamie, polega dokladnie na tym samym. Tyle tylko, ze kazda religia podkresla inny aspekt mistycznego kontaktu z Bogiem. Religie Wschodu koncentruja sie na swiadomosci, na doswiadczeniu swiatla, poczuciu jednosci ze wszechswiatem, uwolnieniu sie od pozadan ego i na szczegolnym "oderwaniu". Islam akcentuje uczucie jednosci, ktore pochodzi ze wspolnego doswiadczania religii i z mocy, jaka daje zbiorowe dzialanie. Judaizm podkresla wage tradycji opartej na szczegolnym zwiazku z Bogiem, ktory bierze sie z doswiadczenia bycia wybranym, i to, ze kazda zywa istota jest odpowiedzialna za postep w ewolucji ludzkiej duchowosci. Chrzescijanstwo kladzie nacisk na idee, ze duch manifestuje sie w istotach ludzkich nie tylko jako stan podwyzszonej swiadomosci bycia czescia Boga, lecz takze jako wyzsze,Ja" -jakbysmy sie stawali rozszerzona wersja tego, kim jestesmy, bardziej pelni, zdolni, wiedzeni wewnetrzna madroscia, ktora prowadzi nas do dzialania, tak jakby poprzez nasze oczy patrzyla ludzka osoba Boga - Chrystus. W scenie przed soba widzielismy skutki tej nowej tolerancji i jednosci. Coraz wiecej wagi przykladano do samego doswiadczenia polaczenia z Bogiem, a nie do roznic w ideach. Widoczna byla rosnaca wola, by rozwiklac konflikty etniczne i religijne, osiagnac lepsze porozumienie pomiedzy przywodcami religijnymi i nowe zrozumienie tego, jak wielka moc moze miec modlitwa, jesli wszystkie religie polacza swoje pola. Patrzac na to, zrozumialem w pelni, co lama Rigden i Ani mowili o polaczeniu sie religii, ze bedzie to znak, iz tajemnice Shambhali staja sie znane. W tym momencie scena w oknie przestrzennym ulegla zmianie. Widac bylo teraz grupe ludzi, ktorzy rozmawiali i radosnie swietowali narodziny dziecka. Wszyscy sie usmiechali i podawali sobie noworodka z rak do rak. Ludzie ci bardzo sie od siebie roznili, jakby kazdy byl innej narodowosci. Mialem wrazenie, ze maja takze rozne pochodzenie religijne. Kiedy przyjrzalem sie uwazniej, rozpoznalem rodzicow dziecka. Wydali mi sie znajomi. Wiedzialem, ze to nie moga byc oni, ale twarze tej pary bardzo przypominaly Peme i jej meza. Wytezalem wzrok, bo mialem uczucie, ze to, co w tej chwili widzimy, ma ogromna wage. O co chodzilo? Scena znow sie zmienila. Teraz widac bylo typowy tropikalny rejon poludniowo-wschodniej Azji, a moze byly to Chiny. Tak jak przedtem widok przeszedl do sceny w domu, gdzie kilka osob, rozniacych sie wygladem, po kolei bralo na rece nowo narodzone dziecko i gratulowalo rodzicom. -Nie rozumiesz, co teraz widzimy? - spytal Tashi. - To tam wlasnie wedruja zaginione poczecia. Przechodza do roznych rodzin na calym swiecie. To musi byc proces channelingu. W jakis sposob te dzieci najpierw zdobywaja wyzsza genetycznie energie Shambhali, a potem przechodza dalej. Wil stal zamyslony, po chwili odwrocil sie do nas. -To jest ta przemiana, transformacja - powiedzial. - To o tym mowily legendy. Shambhala nie przenosi sie do jakiegos jednego miejsca; jej energia przemieszcza sie do wielu roznych miejsc na calym globie. -Co? - zapytalem. Tashi spojrzal na mnie z usmiechem. - Znasz legende, ktora mowi, ze pewnego dnia wojownicy Shambhali przybeda ze wschodu i zwycieza moce zla, i stworza idealne spoleczenstwo? To nie dzieje sie za pomoca mieczy i koni. To sie dzieje dzieki naszym rozwinietym polom energii, w ten sposob wiedza Shambhali dociera do swiata. I jesli wszyscy ludzie wszystkich religii, ktorzy mocno wierza w polaczenie z boskim zrodlem, beda unikac negatywnej modlitwy i pracowac razem, to mozemy uzyc rozwiniec modlitwy, by przejac role, jaka teraz odgrywa Sham-bhala. -Alez my nie znamy wszystkiego, co oni tu robia - powiedzialem. - Nie znamy reszty tajemnicy! W chwili, kiedy to powiedzialem, scena w oknie przestrzennym znow sie zmienila. Teraz widzielismy ogrom osniezonych gor i grupe chinskich helikopterow lecacych w nasza strone. Kiedy helikoptery sie zblizaly, kolejne swiatynie walily sie w gruzy, i najpierw przybieraly postac starych ruin, a potem calkowicie zmienialy sie w pyl. Scena pokazywala teraz na zewnatrz budowle, w ktorej bylismy, po chwili przeniosla sie do srodka. Zobaczylismy samych siebie stojacych w swiatyni, a wokol nas byly juz nie mgliste zarysy postaci, ale wyrazne obrazy ludzi. Wielu z nich mialo na sobie bogate, uroczyste szaty tybetanskich mnichow, ale wielu bylo ubranych inaczej. Niektorzy nosili szaty roznych wschodnich religii, inni byli w tradycyjnych strojach hasydzkich zydow, a jeszcze inni byli w sutannach i mieli krzyze chrzescijanstwa. Rowniez wielu bylo ubranych jak muzulmanscy mullowie. Co ciekawe, jedna z kobiet przypominala mi moja sasiadke z doliny, gdzie mieszkam. Zatrzymalem na niej dluzej wzrok. Nagle w moich myslach pojawil sie obraz domu. Byl bardzo wyrazny: gory widziane z frontowego okna domu, a potem ten sam widok od strony strumienia. Pomyslalem o smaku jego wody. Wyobrazilem sobie, ze pochylam sie nad strumieniem i pije. Znow uslyszelismy warkot helikopterow, bardzo blisko, i dzwiek rozpadania sie innej swiatyni. Taslii odwrocil sie do nas i podszedl na prawo. W przestrzennym oknie moglismy obserwowac, co robi. Stal naprzeciw jednej z tybetanskich mniszek. -Kto to jest? - spytalem Wila. -To pewnie jego babcia - powiedzial. Najwyrazniej rozmawiali ze soba, ale nie slyszalem slow. W koncu usciskali sie i Tashi pospiesznie wrocil do nas. Wciaz obserwowalem go w "oknie", ale kiedy znalazl sie z nami, scena zniknela. Okno wciaz tam bylo, ale obraz stal sie zamazany, jak w telewizorze nastawionym na nie istniejacy kanal. Tashi promienial. - Nie rozumiesz? - spytal. - To jest wlasnie swiatynia, w ktorej obserwowano ciebie i Wila przez caly czas, kiedy probowaliscie odnalezc Shambhale. To ci ludzie uzywali swoich pol modlitwy, by wam pomoc. Bez nich nikogo z nas by tu nie bylo. Rozejrzalem sie i stwierdzilem, ze nie moge juz dostrzec nawet zarysow postaci. -Gdzie oni poszli!? - wrzasnalem. -Musieli odejsc - powiedzial Tashi, ktory teraz wpatrywal sie w puste okno unoszace sie nad srodkiem sali. - Teraz nasza kolej. W tym momencie potezny huk zatrzasl swiatynia i kilka kamieni potoczylo sie ze scian na zewnatrz. -To zolnierze - stwierdzil Tashi. - Sa juz tutaj. Spogladal w strone, skad dochodzil warkot helikopterow. Nagle okno przestrzenne rozjasnilo sie i widzielismy w nim teraz, jak Chinczycy wysiadaja z helikopterow przed swiatynia. Na przodzie szedl pulkownik Chang i wydawal polecenia. Wyraznie widac bylo jego twarz. -Musimy podniesc jego energie za pomoca naszych pol - powiedzial Wil. Tashi skinal glowa i szybko przeprowadzil nas przez kolejne Rozwiniecia. Wizualizowalismy, ze nasza energia wypelnia nas, potem wyplywa na zewnatrz i dosiega pol chinskich zolnierzy, zwlaszcza Changa, podnoszac ich na poziom wyzszej swiadomosci i intuicji. Obserwowalem w olcnie twarz Changa. Zatrzymal sie i spojrzal w gore, jakby czul energie. Szukalem na jego twarzy wyrazu wyzszego,ja" i dostrzeglem lekka zmiane w jego oczach, a moze nawet i polusmiech. Rozgladal sie po swoich oddzialach. -Skupcie sie na jego twarzy - powiedzialem. - Na jego twarzy. Kiedy to zrobilismy, znow sie zatrzymal. Jeden z zolnierzy, najwyrazniej zastepca, podszedl do niego i zaczal o cos pytac. Przez chwile Chang ignorowal mlodszego oficera, ale powoli podwladnemu udalo sie pozyskac jego uwage. Wskazywal teraz na swiatynie, w ktorej bylismy. Na twarz Changa powrocil zaciety wyraz. Kazal zolnierzom isc za soba, a sam ruszyl w naszym kierunku. -Nie dziala - powiedzialem. Wil spojrzal na mnie. - Nie ma tu dakini. -Musimy juz isc! - krzyknal Tashi. -Ale jak? Gdzie? - spytal Wil. Tashi odwrocil sie do nas. - Musimy przejsc przez okno przestrzenne. Babcia powiedziala, ze tak mozemy sie przedostac do zewnetrznych kultur. Uda nam sie tylko wtedy, jesli otrzymamy pomoc z tego miejsca, gdzie idziemy, gdy tam, po drugiej stronie, podniesie sie poziom energii. -Co miala na mysli, mowiac "pomoc"? - spytalem. - Kto ma pomoc? Tashi potrzasnal glowa. - Nie wiem. -No coz, musimy sprobowac - krzyknal Wil. - Teraz! Tashi wygladal na zdezorientowanego. -W jaki sposob przechodziliscie przez te okna u siebie, w pierscieniach? - zapytalem. -Tam mielismy wzmacniacze energii - odparl. - Nie jestem pewien, czy potrafie to zrobic bez nich. Dotlaialem jego ramienia. - Ani mowila, ze wszyscy w pierscieniach sa u progu radzenia sobie bez technologii. Mysl. Jak to zrobic? Tashi wciaz sie wahal. - Nie wiem, naprawde. To bylo takie, no, automatyczne... - zastanawial sie chwile. - Mysle, ze po prostu oczekiwalismy, ze to sie stanie, i po prostu to sie natychmiast dzialo. -Zrob tak, Tashi - powiedzial Wil, wskazujac na okno. - Zrob to teraz. Widzialem, ze Tashi calkowicie sie koncentruje. Po chwili spojrzal na mnie. - Musze wiedziec, gdzie chce sie przeniesc, zebym mogl to zwizualizowac. Gdzie mamy isc? -Zaczekaj - powiedzialem. - A ten sen, ktory miales? Czy nie bylo w nim wody? Tashi myslal przez chwile. - Tak, to bylo miejsce, z ktorego wyplywala woda... moze to byla studnia albo... -Zrodlo?! - krzyknalem. - Zrodlo z otoczonym kamieniami jeziorkiem? Wpatrywal sie we mnie intensywnie. - Tak mysle. Spojrzalem na Wila. - Wiem, gdzie to jest. To zrodlo na polnocnym zboczu doliny, tam gdzie mieszkam. To tam musimy isc. W tym momencie swiatynia znow sie gwaltowanie zatrzesla. Moje mysli zapelnily obrazy walacych sie scian i wybuchy, i musialem cala sila woli wyrzucic je z umyslu, a zamiast tego wyobrazic sobie, ze udaje nam sie uciec. Czulem sie jak moj ojciec walczacy w bitwie, na ktora wcale nie chcial isc, ale ktorej nie mogl uniknac, bo stawka byla zbyt wysoka. Tyle ze teraz byla to bitwa umyslu. -Skupcie sie! - wrzasnalem przez huk. - Co robimy? -Najpierw wizualizujemy, dokad chcemy isc - powiedzial Tashi. - Opisz nam to miejsce. Jak najszybciej przekazalem im kazdy szczegol: gorska sciezke, drzewa, sposob, w jaki plynie woda, kolor lisci o tej porze roku. Potem wszyscy probowalismy pomoc Tashiemu, ktory koncentrowal sie na tym obrazie. W pewnej chwili scena w oknie pokazala dokladnie miejsce, ktore opisalem. Wyraznie widzielismy zrodlo. -Jest! To jest to! - krzyknalem uradowany. Wil zwrocil sie do Tashiego. - I co teraz? Twoja babcia mowila, ze potrzebujemy pomocy. Przez okno zobaczylismy niewyraznie jakas postac, wszyscy skupilismy sie na tym zamazanym obrazie. Staralem sie rozpoznac, kto to jest. To byl ktos mlody, moze w wieku Tashiego. W koncu obraz zrobil sie wyrazny i poznalem, kto to. -To Natalie, corka mojego sasiada! - krzyknalem, przypominajac sobie moja pierwsza intuicje o niej. To byl obraz tej sceny! Tashi usmieclmal sie szeroko. - To moja siostra! Kolejny ogromny fragment swiatyni spadl z liukiem na ziemie. -Ona nam pomaga! - krzyknal Wil, popychajac nas wszystkich w kierunku okna. - Idziemy! Z charakterystycznym swistem Tashi wszedl do srodka, Wil za nim. Kiedy ja podchodzilem do przestrzennego okna, zawalila sie tylna sciana budowli, a po drugiej stronie stal pulkownik Chang. Odwrocilem sie, spojrzalem na niego, a potem wszedlem w okno. Jego twarz wciaz miala ten zaciety wyraz. Wyciagnal zza pasa krotkofalowke. -Wiem, gdzie idziesz! - krzyknal za mna, a reszta swiatyni walila sie w gruzy. - Wiem! Kiedy przeszedlem przez okno, moje stopy wyladowaly na znajomej ziemi, na twarzy poczulem cieple powietrze. Wrocilem do domu. Rozejrzalem sie wokol. Tashi i Natalie stali razem, patrzyli sobie w oczy i bardzo szybko rozmawiali. Ich twarze jasnialy, jakby wlasnie cos odkryli. Wil stal obok nich. Byl tu tez Bill, ojciec Natalie, i kilku innych sasiadow, w tym ojciec Brannigan i Sri Devo, i Julie Carmichael, i protestancki pastor. Wszyscy byli lekko zszokowani. Pierwszy podszedl do mnie Bill. -Nie mam pojecia, skad sie wziales, ale dzieki Bogu, ze jestes. Wskazalem na duchownych. - Co oni tu robia? -Natalie kazala im przyjsc. Mowila o legendach i uczyla nas, jak tworzyc pola modlitwy, takie rozne rzeczy. Twierdzila, ze to wszystko po prostu jej sie zjawilo. Mowila, ze widzi, co sie z toba dzieje. Poza tym zauwazylismy, ze ktos obserwuje twoj dom. Spojrzalem w gore zbocza i juz mialem cos powiedziec, ale Bill byl szybszy. - Natalie powiedziala tez cos strasznie dziwnego. Powiedziala, ze ma brata. Co to za dzieciak, z ktorym teraz rozmawia? -Pozniej ci wytlumacze - powiedzialem. - A kto obserwuje moj dom? Bill nie odpowiedzial, bo patrzyl, jak Wil i cala reszta ida w nasza strone. Wtedy uslyszelismy odglos samochodow. Pod moj dom zajechala niebieska furgonetka. Wysiadlo z niej dwoch ludzi, zauwazyli nas i podeszli do skraju skarpy jakies sto stop nad nami. -To chinskie sluzby specjalne - powiedzial Wil. - Chang ich pewnie zawiadomil. Musimy stworzyc pole. Spodziewalem sie, ze duchowni zapytaja, o co chodzi, ale tylko zgodnie skineli glowami. Natalie prowadzila nas przez Rozwiniecia. Tashi stal u jej boku. -Zacznij od energii stworcy - mowila. - Poczuj ja w sobie, niech napelni twoje cialo. Pozwol, by wyplynela przez czubek twojej glowy i przez twoje oczy. Niech emanuje na swiat jako ciagle pole modlitwy, az bedziesz widziec jedynie piekno i czuc tylko milosc. W stanie podwyzszonej czujnosci oczekuj, ze pole to zasili duchowe pole tych stojacych na skarpie ludzi, dajac im dostep do wyzszych intuicji. Mezczyzni na skarpie patrzyli zlowieszczo i zaczeli schodzic sciezka w nasza strone. Tashi spojrzal na Natalie i skinal glowa. -Teraz - powiedziala - mozemy dac moc aniolom. Spojrzalem na Wila. - Co? -Najpierw - ciagnela Natalie - musisz sie upewnic, ze twoje pole jest calkowicie ustawione na to, by wejsc w pola tych mezczyzn. Zobacz, jak to sie dzieje. To nie sa wrogowie, to sa ludzie, dusze, ktore sie boja. Teraz musisz w pelni uznac anioly i bardzo wyraznie zwizualizowac, ze podchodza do tych mezczyzn. Teraz, z cala moca swojego oczekiwania, wizualizuj, ze anioly wzmacniaja twoje pole modlitwy. Popros, aby dodaly energii wyzszemu "ja" tych mezczyzn daleko mocniej, niz my jestesmy w stanie sami to zrobic, aby wzniosly tych mezczyzn do poziomu swiadomosci, w ktorym zlo jest niemozliwe. Wpatrywalem sie w tych dwoch na zboczu, szukalem jasniejszego miejsca, ktore wskazywaloby na obecnosc dakini. Wytezalem wzrok, ale niczego nie widzialem. -To nie dziala - powiedzialem do Wila. -Patrz! - krzyknal cicho. - Tam w gorze, na prawo. Teraz powoli dostrzeglem zblizajace sie swiatlo, po chwili zrozumialem, ze otacza ono postac, ktora idzie w strone mezczyzn. Czlowiek otoczony swiatlem mial na sobie... mundur okregowego szeryfa. -Kim jest ten facet? - spytalem Bila. - Wyglada znajomo. -Poczekaj - rzucil Wil. - To nie jest czlowiek. Z zapartym tchem patrzylem, jak szeryf rozmawia z tamtymi dwoma. Swiatlo otoczylo ich i w koncu odwrocili sie i zaczeli isc w kierunku swojego samochodu. I choc szeryf nie ruszyl sie z miejsca, to swiatlo rozciagnelo sie i caly czas ich otaczalo, az dosieglo takze samochodu. Szybko odjechali. -Rozwiniecia zadzialaly - stwierdzil Wil. Nie sluchalem go jednak, wzrok mialem utkwiony w szeryfie, ktory teraz odwrocil sie twarza do nas. Byl wysoki, mial czarne wlosy. Gdzie ja go juz wczesniej widzialem? Dotarlo to do mnie dopiero, gdy znow sie odwrocil i odszedl. To byl ten sam czlowiek, ktorego spotkalem nad basenem w hotelu w Katmandu, ten, ktory pierwszy opowiedzial mi o badaniach nad modlitwa, i ten sam, ktorego widywalem chwilami przy kilku innych okazjach, ten, ktorego Wil nazwal moim aniolem strozem. -One zawsze wystepuja jako ludzie, jesli jest to konieczne - powiedzial Tashi, ktory podszedl teraz do mnie razem z Natalie. -Wlasnie ukonczylismy Czwarte Rozwiniecie - dodal Tashi. - Nareszcie znamy tajemnice Shambhali. Teraz mozemy zaczac robic to samo, co robiono w Shambhali. Oni przygladali sie swiatu, znajdowali kluczowe sytuacje i pomagali im nie tylko moca wlasnych pol modlitwy, lecz takze moca sfer anielskich. Taka jest rola aniolow, wzmacnianie mocy. -Nie rozumiem - powiedzialem. - Dlaczego to nie podzialalo, kiedy usilowalismy zatrzymac Changa, tuz przed tym, zanim przeszlismy przez okno? -Bo nie znalem ostatniego kroku - przyznal Tashi. - Nie rozumialem do konca, co robiono w swiatyniach, zanim nie porozmawialem z Natalie. Dawalismy Changowi energie, co bylo konieczne, ale nie wiedzielismy, ze mamy przywolac anioly, by wzmocnily nasza energie i zainterweniowaly. Trzeba zaczac od pelnego uznania aniolow, ale potem, na tych poziomach energii, musimy upowaznic je do dzialania. Musimy to zrobic z pelna swiadomoscia i intencja. Poprosic je, by przyszly. Tashi zamilkl i w zamysleniu spogladal na horyzont. Na jego twarzy blakal sie usmiech. -O co chodzi, Tashi? - spytalem. -To Ani i reszta tych z Shambhali - powiedzial. - Lacza sie z nami. Czuje ich. - Poprosil wszystkich o uwage. - Jest jeszcze cos, co mozemy zrobic. Mozemy poprosic anioly, by caly czas strzegly tej doliny. Znow podazalismy za Natalie, ktora prowadzila nas przez proces ustawiania specjalnego pola, ktore mialo siegac we wszystkich kierunkach az po szczyty porosnietych drzewami grzbietow, obejmowac cala doline. Nastepnie prowadzila nas przez proces "upowazniania", proszenia aniolow, by nas chronily. -Zwizualizujcie aniola, ktory stoi na kazdym z tych szczytow - powiedziala. - Shambhala zawsze byla strzezona. My tez mozemy byc chronieni. Przez kilka minut wszyscy skupialismy sie na gorach. Potem Tashi i Natalie zaczeli z ozywieniem rozmawiac. Przysluchiwalismy sie temu. Mowili o innych dzieciach, ktore przeszly przez Shambhale przed narodzeniem, i o tym, ze musza sie obudzic, gdziekolwiek sa. Powiedzieli, ze dzieci, ktore teraz przychodza na swiat, maja wieksza moc niz kiedykolwiek przedtem. Sa wieksze, mocniejsze, bardziej inteligentne w zupelnie nowy sposob. Spiewaja, tancza, uprawiaja wiecej sportowych dyscyplin, komponuja, pisza. Coraz wiecej z nich rozwija swe talenty w o wiele mlodszym wieku, niz to sie dzialo w poprzednich pokoleniach. Jest tylko jeden problem. Sila ich oczekiwan jest o wiele wieksza, jednak nie umieja w pelni kontrolowac skutkow swoich mysli, ale moga sie nauczyc, w jaki sposob dzialaja pola modlitwy. A my mozemy im pomoc. Duchowni wraz z Tashim i Natalie skierowali sie w strone domu jej ojca, Billa. Mlodzi wciaz z ozywieniem rozmawiali. Przez chwile ogarnely mnie watpliwosci. Mimo tego wszystkiego, czego sie nauczylem, wciaz nie moglem uwierzyc, ze ludzie moga "upowazniac" anioly do dzialania. -Naprawde myslisz, ze mozemy wzywac anioly, by pomagaly nam i innym? - spytalem Wila. - Czy to mozliwe, bysmy mieli az taka moc? -To nie takie proste - odparl. - Ktos, kto ma negatywne intencje, nawet nie ma co probowac. To w ogole nie dziala, jesli nie jestesmy w pelni polaczeni z energia stworcy i nie wysylamy swojej energii, by pomagala innym. Jesli w gre wchodzi chocby najmniejszy cien ego albo gniew, to cala energia znika i anioly nie moga odpowiedziec. Rozumiesz, o czym mowie? Jestesmy wyslannikami Boga. Mozemy uznawac i utrzymywac wizje boskich zamiarow i jezeli naprawde jestesmy w zgodzie z jego wola, to bedziemy miec dosc energii modlitwy, by skierowac anioly do dzialania. Potaknalem. Wiedzialem, ze ma racje. -Rozumiesz, co my tu mamy? - spytal. - Wszystkie te informacje, to przeciez Jedenaste Wtajemniczenie. Wiedza o polach modlitwy posuwa ludzka kulture o krok naprzod. Kiedy zrozumielismy Dziesiate, ze celem naszego istnienia na tej planecie jest stworzenie idealnej duchowej kultury dzieki urzeczywistnieniu wizji, wciaz czegos jeszcze brakowalo. Nie wiedziehsmy, w jaki sposob te wizje utrzymac. Nie znalismy szczegolow, jak uzywac naszej wiary i oczekiwan na poziomie energetycznym. Teraz wiemy. Dala nam to rzeczywistosc Shambhali, tajemnica pol modlitwy. Mozemy teraz utrzymywac wizje duchowego swiata i dzialac tak, by przez nasza tworcza energie te wizje urzeczywistnic. Ludzka kultura nie rozwinie sie dalej, dopoki swiadomie nie uzyjemy tej mocy w sluzbie duchowej ewolucji. Musimy robic to, co czyniono w swiatyniach, czyli metodycznie ustawiac swoje pola modlitwy na wszelkie te kluczowe sytuacje, ktore moga wprowadzic zmiany. Prawdziwa rola mediow, zwlaszcza telewizji, polega na wskazywaniu glownych problemow. Musimy zauwazyc kazda dyskusje, kazda naukowa debate, kazda walke, ktora toczy sie pomiedzy mrokiem i swiatlem, i poswiecic czas, by uzyc swojego pola. Rozejrzal sie wokol. - Mozemy to robic w malych spolecznosciach, w kosciolach, w grupach przyjaciol, na calym swiecie. A gdyby tak moc wszystkich religii polaczyc w jedno gigantyczne, jednorodne pole modlitwy? W tej chwili to pole jest podzielone, a nawet niszczone przez nienawisc i negatywna modlitwe. Dobrzy ludzie pozwalaja, by ich mysli zasilaly zlo, myslac, ze to nie ma znaczenia. Ale gdyby to sie zmienilo? Gdybysmy ustawili pole wieksze, niz swiat to dotad widzial, pole ogarniajace cala planete, by podniesc na wyzszy poziom tych wszystkich, ktorzy chca miec wladze i kontrole nad innymi? Gdyby grupa reformatorow w kazdej profesji, w kazdym zawodzie, umiala to zrobic? Gdyby swiadomosc tego pola miala taki ogromny zasieg? Wil zatrzymal sie na chwile. - I gdybysmy wszyscy naprawde wierzyli w anielskie istoty - ciagnal dalej - i wiedzieli, ze mamy naturalne prawo, by je prosic o interwencje? Nie ma takiej sytuacji, na ktora wtedy nie moglibysmy wplynac. Nowe milenium moze wygladac calkiem inaczej od mijajacego. Bylibysmy prawdziwymi wojownikami Shambhali wygrywajacymi bitwe o to, jak ma wygladac przyszlosc. Przestal mowic i spojrzal na mnie powaznie. - To prawdziwe wyzwanie tego pokolenia. Jesli nam sie nie uda, to wszystkie poswiecenia poprzednich pokolen pojda na marne. Mozemy nie przetrwac skutkow wyniszczenia srodowiska albo zdradzieckich dzialan "kontrolerow". Wazne jest - mowil dalej - by zaczac od stworzenia "sieci" swiadomego myslenia. Od polaczenia ze soba wojownikow... Kazda osoba, ktora wie, powinna sie polaczyc ze wszystkimi, ktorych zna, a ktorzy chca wiedziec. Milczalem. Slowa Wila sprawily, ze pomyslalem o Yinie i wszystkich ludziach zyjacych pod chinska tyrania. Co sie z nim stalo? Nie dalbym rady bez jego pomocy. Powiedzialem Wilowi, o czym mysle. -Wciaz jeszcze mozemy go odnalezc - odparl. - Pamietaj, ze telewizja to tylko pierwszy krok w doskonaleniu oka umyslu. Postaraj sie odnalezc obraz tego, gdzie jest Yin. Potaknalem. Staralem sie, by zupelnie wyciszyc swoj umysl, i myslec tylko o Yinie. Zamiast niego pojawila mi sie twarz pulkownika Changa. Wzdrygnalem sie. Powiedzialem Wilowi, co sie stalo. -Przypomnij sobie, jak pulkownik wygladal tam w gorach, kiedy zaczynal sie budzic. Znajdz ten wyraz w obrazie jego twarzy. Odnalazlem to w umysle i nagle obraz zmienil sie i zobaczylem Yina w wieziennej celi, otoczonego przez straze. -Widze Yina - powiedzialem, rozwijajac energie modlitwy i wzywajac na pomoc wyzsze sfery, az obszar wokol Yina stal sie jasniejszy. Wtedy zwizualizowalem, ze swiatlo sie rozszerza i obejmuje wszystkich, ktorzy go trzymaja w wiezieniu. -Ujrzyj aniola u boku Yina - podpowiedzial Wil - i u boku pulkownika. Skinalem glowa. Myslalem o tybetanskiej regule wspolczucia. Wil uniosl brew i usmiechnal sie, gdy wciaz skupialem sie na obrazach. Yin bedzie bezpieczny. Tybet w koncu bedzie wolny. Tym razem nie mialem watpliwosci. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2011-02-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/