Szlachetko Paweł - Zabić Mona Lizę
Szczegóły |
Tytuł |
Szlachetko Paweł - Zabić Mona Lizę |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Szlachetko Paweł - Zabić Mona Lizę PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Szlachetko Paweł - Zabić Mona Lizę PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Szlachetko Paweł - Zabić Mona Lizę - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Zabić MonaLizę
Zdjęcie na okładce: Midjourney, Shutterstock
Copyright © 2023 Paweł Szlachetko i SAGA Egmont
Wszystkie prawa zastrzeżone
ISBN: 9788727138572
1. Wydanie w formie e-booka
Format: EPUB 3.0
Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do
użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.
www.sagaegmont.com
Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna,
należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych
środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.
Strona 4
Po więcej darmowych ebooków i audiobooków kliknij TUTAJ
Strona 5
Spis treści
Strona tytułowa
Karta wydawnicza
Od autora
Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Strona 6
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Część druga
Pozostało 42 dni
Pozostało 38 dni
Pozostało 31 dni
Pozostało 24 dni
Pozostało 20 dni
Pozostało 16 dni
Pozostało 8 dni
Pozostało 2 dni
Dzień ostatni
Epilog
Jedne z najbardziej poszukiwanych przez Interpol dzieł sztuki
Przypisy
Strona 7
Od autora
Wszystkie dzieła sztuki, miejsca, wydarzenia, personalia (prócz nazwisk
głównych bohaterów, jak też wątku obrazu Marca Chagalla, „Wenus z
Witebska”), informacje historyczne oraz metody fałszerstw są
autentyczne. Opisane zaś w powieści kradzieże polskich oraz
zagranicznych dzieł sztuki wydarzyły się naprawdę.
Paweł Szlachetko
Strona 8
Prolog
Mężczyzna stał samotnie na górnym pokładzie promu, który po zmroku
wypłynął ze Sztokholmu w stronę Gdańska. Nazywał się Zygmunt
Janicki i był historykiem sztuki. Mrużąc oczy przed podmuchami
wiatru, patrzył na ciemną taflę morza i mocno zaciskał dłoń na
barierce. Fale z rytmicznym pluskiem uderzały o burtę, gdzieś nad
głową słychać było gwizd wiatru w stalowym olinowaniu.
Janicki powoli uspokajał się po pełnej emocji wizycie w banku. Przez
cały czas widział przed oczami płótno Chagalla „Wenus z Witebska”,
które mu pokazano w podziemnym skarbcu. Młoda naga kobieta stała w
drewnianej balii, którą ustawiono pośrodku niewielkiego pokoju. Obok
unosiły się dwa wesołe diabełki gotowe polać ją wodą z
wyszczerbionego dzbanka. Od razu rzucało się w oczy nawiązanie do
„Narodzin Wenus” Botticellego.
Kiedy rano zejdzie na ląd, wróci pierwszym pociągiem do Warszawy.
Z pewnością zleceniodawca zechce usłyszeć jego uwagi i spostrzeżenia.
Zwłaszcza że krótka wiadomość SMS, którą wysłał w południe, dawała
do myślenia: „Bogini jest fałszywa!”.
Zszedł do baru. Tej nocy i tak nie uśnie, więc filiżanka kawy nie
miała żadnego znaczenia. Złożył zamówienie, sięgnął po serwetkę i
zaczął notować uwagi z badania autentyczności obrazu. Ten miał już
certyfikat wystawiony przez eksperta z Instytutu Chagalla w Paryżu,
Antoine’a de Lagardère’a. Rosnan, który miał zamiar kupić malowidło,
postanowił go zweryfikować i on, Janicki, został poproszony o opinię.
No właśnie, prychnął w myślach, jak to możliwe, że paryski ekspert nie
zauważył tego, co on?
Strona 9
Kiedy kończył zapisywanie pierwszej serwetki, kelner postawił przed
nim cappuccino. Upił łyka i sięgnął po następną. Przez następne pół
godziny notował z wewnętrznym zacięciem, jakby miał nadzieję
rozładować tym kłębiące się emocje.
W pierwszej chwili malowidło wywarło na nim ogromne wrażenie.
Jeszcze teraz czuł opuszkami palców chropowatą fakturę brzegów
płótna. Potem przyszło rozczarowanie. Obraz perfekcyjnie podrobiono.
Niewątpliwie był dziełem rąk i umysłu geniusza, jakby został stworzony
przez artystyczne alter ego wielkiego kubisty. „Wenus” można było
przyrównać do genialnie skomponowanej partytury muzycznej.
Perfekcja fałszerza objawiła się również w tym, że doskonale oddał
chagallowskiego ducha muzyki.
Do, re, mi, fa, sol, la, si, do – dla większości ludzi to nic nieznaczące
dźwięki, ale nie dla genialnego malarza. Kiedy Janicki dotknął „Wenus z
Witebska”, niemal usłyszał spokojne tony fortepianowego pasażu. Dla
muzyka musiał to być niemal stan mistycznego uniesienia. Może to
właśnie zmyliło eksperta z Instytutu Chagalla? Natomiast on, Janicki,
miał drewniane ucho i nie dał się porwać zapisanym w barwach nutom.
Kiedy podnosił filiżankę do ust, przypomniało mu się dawne
spotkanie z Cyganką. Miał wtedy dwadzieścia lat i potraktował jej słowa
jako żart. Kobieta odradziła „płynięcie za morze na spotkanie z wielkim
muzykiem”. Nie znał muzyków i był więcej niż pewien, że żadna ze sław
nigdy nie zaprosi go na zamorski koncert.
Dlaczego teraz wróciło tamto wspomnienie? Przecież wydawało się,
że już dawno zapomniał o wróżbie, zwłaszcza że w nią nie wierzył. A
jednak słowa Cyganki wypłynęły z głębin podświadomości. Nie był
przesądny, a jednak noc postanowił spędzić na pokładzie, a nie w
kajucie.
Po godzinie krążenia po kawiarni, salonie z automatami do gry i
sklepie wolnocłowym dał się skusić zaproszeniu do kina na nocny seans
„Titanica”. Kupił bilet za dziesięć euro i wszedł do sali. Był jedynym
widzem. Wkrótce zgasło światło i rozjaśnił się ekran.
Strona 10
Zygmunt Janicki tego wieczoru popełnił trzy błędy. Po pierwsze,
powinien był poważniej potraktować dawną wróżbę i głębiej się
zastanowić, dlaczego przypomniała mu się właśnie teraz. Przecież
Chagalla bez wątpienia można było zaliczyć do muzyków, gdyż w swej
twórczości posługiwał się nutami barw.
Po drugie, nie wziął pod uwagę faktu, że obrazu takiego mistrza nie
odnajduje się bez przyczyny. Powinien wiedzieć, że jego ekspercka
opinia miała istotny wpływ na pieniądze, które ktoś zamierzał uzyskać
ze sprzedaży.
Trzeci błąd polegał na tym, że film widział już dwa razy, zatem nie
powinien był tak bardzo angażować się w niego emocjonalnie. Zajęty
losami bohaterów, nie zwrócił uwagi, że ktoś usiadł za jego plecami,
choć przecież w sali kinowej było tyle pustych miejsc.
I ten ktoś nagle zasłonił mu usta ręką i jednocześnie wkłuł w szyję
igłę. A wciśnięty zdecydowanie tłok strzykawki ostatecznie podsumował
cygańską wróżbę. Kiedy mięśnie związał gwałtowny paraliż, dłoń
zniknęła. Janicki chciał zawołać o pomoc, ale nie mógł już wydobyć z
siebie głosu, gdyż krtań poraził skurcz. Oczy wywróciły się ku górze,
jakby próbował zajrzeć do środka czaszki.
Długa nitka śliny zawisła na końcu wysuniętego z ust sztywniejącego
języka i roziskrzyła się srebrzyście w ekranowej poświacie.
Strona 11
Rozdział pierwszy
Minęło południe, cmentarz był niemal pusty. Wiał łagodny ciepły
wiaterek. Ptaki zanosiły się na drzewach głośnymi trelami, obojętne na
kondukt pogrzebowy, który powoli przesuwał się główną aleją
cmentarza. Przodem kroczył nastoletni ministrant z krzyżem
zatkniętym na wysokiej sztycy. Tuż obok z rozłożonym modlitewnikiem
szedł ksiądz, który wypowiadał głośno słowa modlitwy. Ministrant,
oślepiany ostrym słońcem, co jakiś czas potykał się na nierównościach
drogi. Nieliczni ludzie, którzy dostrzegli przejeżdżający obok karawan,
żegnali się znakiem krzyża i wracali do porządkowania grobów.
Wiewiórka siedząca na konarze drzewa zgryzła orzech i rzuciła
łupinę w dół, pod nogi Elizy, która szła samotnie za trumną. Dziewczyna
spojrzała w górę i uśmiechnęła się na widok zwierzątka, a potem
zerknęła w bok – w jednej z alei dostrzegła przyglądającego się jej
mężczyznę. Nadmiernie napuchnięte usta, skrzywiony nos i
nienaturalnie zapadnięty prawy policzek. Z pewnością nigdy go nie
widziała. Zapamiętałaby fizjonomię przypominającą boksera po
przegranej walce. Mężczyzna skojarzył się Elizie z dr. Jekyllem. Nie, to
Hyde był koszmarem… Mr Hyde. Tak, to określenie doskonale pasowało
do nieznajomego.
Eliza wróciła wzrokiem do tabliczki doczepionej z tyłu trumny:
„Dorota Anna Daniel. Przeżyła 54 lata. Zmarła 12 maja 2014 roku. Pokój
jej pamięci”.
To stało się miesiąc temu. Czy mogła jej pomóc? Już wcześniej matka
unikała z nią kontaktu. Wielokrotnie zamykała się w sypialni i nie
odpowiadała na pukanie. Na pół roku przed śmiercią, w ataku depresji,
wykrzyczała w złości do córki, że gdyby się nie urodziła, mąż nigdy by
Strona 12
jej nie porzucił. Kiedy następnego dnia Eliza wróciła do domu, nie
mogła już kluczem otworzyć zamków w drzwiach. Matka zmieniła oba.
– Twoje rzeczy wyniosłam do garażu – usłyszała przez zamknięte
drzwi zacięty, gniewny głos. – Możesz je sobie stamtąd zabrać.
– Mamy tylko siebie.
Odpowiedzią była cisza. Eliza usiadła na schodkach przed drzwiami
i czekała. Cierpliwie.
Całą noc.
Daremnie.
Próbowała jeszcze porozumieć się przez sąsiadów, ale matka zerwała
wszystkie kontakty. Eliza była zmuszona zamieszkać u koleżanki i
szybko wynająć sobie kawalerkę.
Miesiąc temu zadzwoniła sąsiadka. Matka od dwóch tygodni nie
wychodziła do ogródka i nie widziano jej w sklepie, do którego zaglądała
każdego ranka.
Eliza dostała się do domu przez rozbitą szybę w drzwiach tarasu. W
domu unosił się ohydny odór. Już wiedziała, że stało się najgorsze.
Musiała się zmusić, by wejść na piętro. Matkę znalazła w sypialni.
Wyglądało jakby spała, przykryta aż po szyję kocem. Tylko rozrzucone
wokół puste fiolki po środkach nasennych zadawały temu kłam.
Teraz szła za trumną, na której spoczywał bukiet pięciu róż, białych
jak śnieg. Idący przodem ministrant znowu się potknął. Ksiądz w
ostatniej chwili złapał go za komżę, gdyż jak nic wyłożyłby się na
asfalcie. Krucyfiks na sztycy przekrzywił się, ale nikt, prócz Elizy, nie
zwrócił na to uwagi.
MONA KORCZYŃSKA spojrzała na przechodzący obok kondukt. Za
trumną kroczyła młoda kobieta. Jej twarz była nieruchoma, niemal
pusta. Nie płakała. Przynajmniej nie na zewnątrz. Ubrana na czarno,
niosła w dłoni kask motocyklowy, podobny do tego, który leżał obok niej
na ławce.
Strona 13
Mona przypomniała sobie pogrzeb mamy sprzed dwóch lat. Wtedy
ona też samotnie szła za trumną. Tylko że wówczas padał rzęsisty
deszcz. W pewnej chwili ulewa tak się nasiliła, że ciągnący wózek
grabarze zostawili karawan i skryli się pod pobliskim drzewem. Mona
nie ruszyła się z miejsca. Stała w strugach wody i dziękowała Bogu, że
nikt nie zobaczy jej łez. W tamtej chwili pragnęła tylko jednego: kogoś
obok niej, żeby nie czuła się tak cholernie sama.
Miała wtedy w plecaku około dwustu tysięcy złotych. Byłoby ich
więcej, ale część kasy poszła na projekt pomnika u znanego rzeźbiarza i
wykonanie nagrobka z ciemnografitowego hiszpańskiego marmuru.
Pieniądze zaraz po pogrzebie przekazała przyjaciołom z Antify. Ta forsa
niemal zaprowadziła ją do więzienia.
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Cena, którą mogła zapłacić za
grób mamy i własne przekonania, wydawała się wysoka – dwa lata
pewnego pudła. Jak nic poszłaby siedzieć, gdyby w porę nie zjawił się
obrońca, który zmienił pacana wyznaczonego jej przez sąd z urzędu. Był
świetny, ale czego oczekiwać innego, skoro nowy adwokat za godzinę
pracy brał trzy tysiące zielonych. Ktoś z grupy lewackiej zarzucił Monie,
że zgodziła się, żeby bronił jej pies kapitalistycznego państwa. Z
kamiennym spokojem odpowiedziała pyskującemu, żeby poszedł za nią
do pudła i w ramach męczeńskiej misji oferował wszystkim chętnym,
żeby go w nocy pogłąbiali w imię walki klas.
– Gdybyś nie zrozumiał słowa – dodała wówczas – to pochodzi ono
od „głąba”, a nie od „głębi”.
Adwokat rzeczywiście wart był góry szmalu. W trakcie kolejnej
rozprawy okazało się, że bankowi nagle przestało zależeć na
rozkręcaniu sprawy, która mogła przedostać się do prasy i wskazać, że
pieniądze klientów były źle chronione. Dodatkowo mecenas udowodnił,
że wina Mony jest znacznie mniejsza, niż mówiło oskarżenie. Nie było
ono poparte wiarygodnymi dowodami, a zatem nie powinny być przez
sąd brane pod uwagę. W efekcie dostała rok w zawiasach na cztery lata i
trzyletni zakaz zbliżania się do komputera.
Strona 14
Monie wydało się, że na twarzy kobiety idącej za trumną pojawił się
grymas złości. A może to był bunt? Przed trumną matki Moniki również
szedł ministrant z krzyżem. Im bliżej byli grobu, tym Mona bardziej
nienawidziła wiszącego na nim Boga.
Wstała z ławki, przeszła między mogiłami do alejki i dołączyła do
idącej za karawanem. Obie były niemal tego samego wzrostu, miały
długie włosy i trzymały w dłoniach motocyklowe kaski. Na tym jednak
podobieństwa się kończyły. Mona miała włosy rozpuszczone, a jej
postać opinał skórzany kombinezon motocyklowy. Może nawet była
zgrabniejsza? Tamta miała zwykłą prostą sukienkę, ciemny płaszcz, a na
nogach czółenka na płaskim obcasie.
Mona dostrzegła, że kobieta co raz to spogląda na przekrzywiony
krzyż. Czyżby miała nadzieję, że w końcu spadnie na asfalt?
W KAPLICY CMENTARNEJ panowała głucha cisza. Eliza siedziała na
niewygodnym drewnianym krześle tuż za trumną. Po obu stronach
miejsca zajęły dwie stare ciotki, które pachniały naftaliną. Za nimi ich
mężowie. Jeszcze dalej trzech dalekich kuzynów, którzy wspierali dłonie
na laskach. Mieli trudności z poruszaniem się, więc przywieziono ich
meleksami. Z tej podwózkowej okazji postanowiły skorzystać również
ciotki z mężami. Prócz nich w środku cmentarnej kaplicy nie było
nikogo innego. Dziewczyna, która towarzyszyła Elizie w drodze za
katafalkiem, ulotniła się przed wejściem. Kim była?
Organista nacisnął na klawisze. Ciszę zastąpiły głębokie dźwięki
fisharmonii. Wszyscy wstali na widok księdza, który miał odprawić
mszę za spokój duszy zmarłej.
Ciotki nie wiedziały o samobójstwie siostry. Czy przejęłyby się, gdyby
im o tym powiedziała? Chyba nie bardzo. Na pogrzebie spotkały się po
raz pierwszy od ośmiu lat. Kiedy obie ją sztywno uścisnęły, ta z prawej
spytała, czy świętej pamięci siostra czegoś jej nie zostawiła. Ta z lewej
również była zainteresowana odpowiedzią.
– Nie znalazłam żadnego testamentu – odparła Eliza.
Strona 15
– Ona nigdy nie była dostatecznie zorganizowana – stwierdziła
ciotka z lewej i od tej pory na twarzach obu krewniaczek zagościła
nieprzenikniona obojętność.
Ksiądz dał znak i wszyscy usiedli.
– Zebraliśmy się dzisiaj, aby po raz ostatni oddać cześć zmarłej,
świętej pamięci Dorocie Annie Daniel. Na zawsze zachowamy w sercu
jej obraz, pamiętając o jej cnotach, wspominając dobre uczynki i
przywołując w pamięci radość, którą wnosiła w nasze życie.
Eliza przypomniała sobie pewne sierpniowe popołudnie, gdy z
rodzicami pojechała pod Warszawę. Miała sześć lat. Rozbili wtedy
biwak nad niewielką rzeczką. Kiedy ojciec leżał na kocu i czytał książkę,
Eliza obserwowała, jak matka buduje z piasku niewielki zamek.
Opowiadała jej przy tym historię zamkniętej w wieży księżniczki, po
którą niedługo przybędzie rycerz na białym koniu. Mówiąc te słowa,
matka wskazała na ojca, a ten roześmiał się głośno. Pół roku później już
go nie było. A matka pozostała uwięziona w wieży.
Ciotka siedząca po lewej stronie Elizy trąciła ją w bok.
– Co z ojcem? – rzuciła szeptem.
W pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Czyim?
– Twoim. Sądziłam, że chociaż odważy się przyjść. W końcu to
pogrzeb jego żony. Przecież nie mieli formalnego rozwodu.
Stara kobieta oczekiwała, że siostrzenica podzieli jej oburzenie, ale
uwagę Elizy przyciągnął duży motyl, który niespodziewanie usiadł na
leżących na trumnie białych różach.
Może to dusza mamy, przemknęło jej przez głowę.
Kiedy motyl poderwał się do góry, Elizie wydało się, że widzi
rozpromienioną twarz matki. Właściwie to nie pamiętała, żeby przez
ostatnie lata mama się uśmiechała. A teraz widziała w jej oczach
radosne promyki.
Strona 16
Tym razem szturchnęła ją ciotka z prawej, żeby jak wszyscy uklękła
do modlitwy. Kiedy znowu usiedli, ksiądz wzniósł oczy na krzyż z
przybitym Chrystusem i zaczął mówić śpiewnie:
– I w Księdze powiedziano wyraźnie: Chociażbym chodził mroczną
doliną, zła się nie ulęknę.
Elizą wstrząsnął dreszcz.
– Co się stało? – zasyczała ciotka z lewej.
– Sed et si ambulavero in valle mortis non timebo malum... Ciemną
doliną, a nie mroczną – odparła Eliza i spojrzała na zbolałą twarz
Chrystusa, który zdawał się podzielać jej zdziwienie.
Ciotka z lewej klepnęła ją w kolano i szepnęła:
– Już czas, moja droga, żebyś skończyła z tymi dziwactwami.
– Przecież to nie są…
– Łacina nie zrobi ci dziecka – przerwała jej obcesowo starsza pani.
Potem dodała z miną wykładowcy: – Chociaż w przypadku mojej
biednej młodszej siostry… No, ale jak przewidywałam, twój tatuś potem
dał nogę. – Zagrała fisharmonia. – A właśnie, prawie bym zapomniała.
Przed wejściem na cmentarz jakiś mężczyzna prosił, żebym dała ci ten
list.
Wyjęła z torebki złożoną na pół białą kopertę.
– Jaki mężczyzna?
– Wszyscy są tacy sami – starsza dama machnęła lekceważąco ręką. –
Chyba coś miał z twarzą, ale nie miałam okularów.
Eliza wzięła do ręki kopertę. Była zaklejona, bez adresata i odbiorcy.
– Otwórz – szturchnęła ją ciotka z prawej, która przez cały czas
przysłuchiwała im się z uwagą.
Eliza rozerwała kopertę. Ze środka wyjęła kartonik z namalowaną
akwarelami malarską paletą. Kolory były rozmieszczone w dwóch
rzędach. Eliza obejrzała kartonik z obu stron, ale nic więcej na nim nie
było. Koperta też była czysta. Wzruszyła ramionami. Ktoś się
najwyraźniej pomylił co do osoby, do której miała trafić wiadomość.
Strona 17
MĘŻCZYZNA, KTÓREGO Eliza określiła mianem Mr Hyde, stał w pewnej
odległości za krzewem bzu i przypatrywał się ceremonii włożenia
trumny do grobu. Przez delikatny szelest liści przebijała się odległa
modlitwa – zaśpiew księdza i odpowiedzi ministranta i uczestników
pogrzebu.
– Za grzechy zawinione i niezawinione.
– Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie.
– Za uczynki, które smuciły i radowały duszę Pana.
– Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie.
– Za wiarę, która oświetlała jej drogę ku prawdzie.
– Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie.
Logiki w tym wszystkim nie było za grosz, ale nikt ze
zgromadzonych wokół grobu nie zwracał na to uwagi. Kiedy uroczystość
dobiegła końca, nieliczni żałobnicy ruszyli w stronę czekających
meleksów. Przy grobie została jedynie Eliza. Przez dłuższy czas stała
nieporuszona, jakby zatopiona w myślach. Potem poprawiła na grobie
kwiaty. Najwyraźniej nie chciała odchodzić, ale nie znajdowała też
powodu, żeby zostać. Wreszcie ruszyła w stronę ścieżki, którą można
było dojść do głównej alei cmentarza. Po kilkunastu krokach, kiedy
mijała metalowy śmietnik, wyjęła z kieszeni białą kopertę i wrzuciła ją
do kosza.
Kiedy Mr Hyde był już pewien, że w pobliżu nie ma nikogo, wyszedł
z ukrycia. Doszedł do świeżej mogiły. Stanął nad grobem i po chwili się
przeżegnał. Kilka minut potem podszedł do metalowego pojemnika na
śmieci, skąd wyjął kopertę.
ELIZA DANIEL powoli szła aleją w stronę bramy cmentarnej. Słońce na
krótko schowało się za chmurę. Wcisnęła głębiej dłonie w kieszenie
płaszcza.
W bocznej alei rozległ się nieoczekiwany stukot. Eliza dostrzegła
dziewczynę, która dołączyła do niej, gdy samotnie szła za trumną.
Strona 18
Nieznajoma podnosiła z ziemi kask motocyklowy. Uniosła głowę. Ich
spojrzenia się spotkały.
Po krótkim wahaniu Eliza skręciła w stronę nieznajomej. Kiedy się
zatrzymała, przeczytała napis na płycie nagrobnej: „Olga Korczyńska.
Zmarła 22 kwietnia 2007 roku. Żyła lat 39”.
– Twoja matka? – spytała Eliza, zaś Mona po chwili przytaknęła
głową. – Młoda... Rak, samobójstwo czy narkotyki? – spytała.
Mona otworzyła usta, jakby chciała coś odwarknąć, a w jej oczach
zapaliły się złe ogniki. Ale tylko odetchnęła głęboko.
– Zawsze jesteś taka obcesowa?
– Obcesowa? – Eliza zmarszczyła brwi. Sekundę potem uniosła je do
góry, gdy zrozumiała. – Przepraszam. Nie zamierzałam robić ci
przykrości.
Dziewczyna opięta w motocyklowy skórzany kombinezon
przechyliła głowę, jakby się zastanawiając, z jakim dziwadłem ma do
czynienia, po czym zdecydowała się odpuścić.
– Moje kondolencje – wstała z miejsca i wyciągnęła dłoń. – Mona.
– Przepraszam? – nie zrozumiała Eliza.
– To od Moniki.
– Eliza… Od Elizy. – Spojrzała na wysuniętą w jej stronę dłoń.
Nie lubiła dotykać osób, których nie znała. Dla niej taki dotyk był
pogwałceniem jej przestrzeni intymnej. Ale rozumiała, że są jej zasady –
i są zasady społeczne. Uścisnęła więc dłoń Mony, a potem wsunęła rękę
głęboko do kieszeni i wytarła o podszewkę, jakby ten gest mógł zetrzeć
ze skóry obcą energię dziewczyny. Tak czy inaczej, dzięki temu wracała
do równowagi.
Patrzyła, jak Mona wkłada do foliowej torby szczotkę, gąbkę oraz
płyn do mycia marmuru i chowa wszystko w siedzeniu ławki. Eliza
przeniosła wzrok na równo wycięte w marmurze litery. Przeczytała na
głos: „Byłam kim jesteś, a kim jestem ty będziesz”.
Strona 19
– Przejmujące, prawda? – Mona stanęła obok Elizy i też spojrzała na
napis.
– Od wieków.
– To znaczy?
– Na piętnastowiecznym fresku Florentine’a Tomaso w kościele
Santa Maria Novella we Florencji jest napis: Io fu’ già quel che voi sete, e
quel ch’i’ son voi anco sarete. „Byłam kim jesteś, a kim jestem
będziecie”. „Będziecie”, a nie „będziesz”. Żyjemy w czasach zamienników
i podróbek.
– Coś w tym jest.
Mona dotknęła wargami końców palców, a potem przytknęła je do
płyty nagrobnej w geście pożegnania.
Wkrótce obie szły parkową aleją w stronę wyjścia.
– Nie miałyście licznej rodziny. – Mona zerknęła na Elizę.
– Powiedzmy, że lubiłyśmy z mamą spokój.
Jakby wbrew temu, co powiedziała, zadzwonił jej telefon.
Wyciągnęła aparat. Kiedy zerknęła na wyświetlacz, podniosła telefon do
ucha.
– Tak?... – Zwolniła nieco kroku. – Pamiętam. Jutro wystawa… U
mnie? – Rozejrzała się bezradnie na boki. – Zjechało kilku krewnych…
Dziękuję. Jakoś sobie radzę… – Spojrzała na Monę. – Mam przy sobie
bliską osobę. – Rozłączyła się. – Szefowa. Martwi się, żebym nie była
sama, bo jeszcze popadnę w melancholię, a jutro mam pilną robotę.
– Oto współczucie przełożonych. – Mona uśmiechnęła się kwaśno. –
Co takiego jest jutro?
– Otwarcie wystawy o fałszerzach sztuki.
– Świat jest pełen zamienników i podróbek. Jeśli mam już wybierać,
to wolę iluzjonistów.
– Wystawa więc ci się spodoba. Jak powiedział Christian Timmann-
Delfow, kopista van Dycka: „Iluzja jest prawdą, ponieważ zmienia nasze
życie”.
Strona 20
– Może być ciekawie.
– Mam dwuosobowe zaproszenie do Zachęty.
MONA KORCZYŃSKA zmrużyła oczy przed refleksami słońca. „Dzień
dobry”, „Przepraszam”, „Byłoby mi niezmiernie miło”. Kiedyś sobie
obiecała, że zostanie taką grzeczną panienką, jak ta, która szła obok
niej. Od zawsze marzyła, żeby nosić białe bluzeczki, jasne sweterki i
granatowe spódniczki. I żeby mieć dwa warkoczyki z dużymi
kolorowymi kokardami. Ale ubrania trzeba było prać i prasować, a
warkoczyki co rano zaplatać, a jej mama nie miała do tego głowy.
Kilka minut później wyszły przez bramę cmentarza. O tej porze ulica
była niemal pusta. Przeszły pasami na drugą stronę, na przycmentarny
parking. Eliza podeszła do skutera, na którego przedniej osłonie
widniała naklejka z biedronką. Obok stał lśniący czarnym lakierem i
srebrzystym chromem motor BMW. Mona wsunęła kluczyki do stacyjki.
Eliza z uznaniem skinęła głową.
– Niezły. – Dotknęła koniuszkiem palca przedni reflektor, jakby się
bała, że zaburzy harmonię kształtów.
– Zawsze o takim marzyłam. – Mona przejechała palcem wzdłuż
baku.
– Lubisz szybkość?
– Bardziej komputery.
Eliza sięgnęła do bocznej kieszeni doczepionej do tylnego błotnika
jej skutera.
– Twoja Biedronka też jest… – Mona szukała w myślach w miarę
sensownego określenia.
– Wiem – pomogła jej Eliza. – Jestem tego samego zdania.
Obie spojrzały sobie w oczy i się roześmiały.
Eliza otworzyła zamek kieszeni i kiedy zajrzała do środka, na
sekundę się zawahała. Potem wyjęła zaproszenie i pokazała je Monie.
– Jak mówiłam, na dwie osoby.