13750
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13750 |
Rozszerzenie: |
13750 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13750 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13750 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13750 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Powie�ci JOHNA le CARRE
w Wydawnictwie Amber
Budzenie zmar�ych
Druciarz, krawiec, �o�nierz, szpieg
Jego Uczniowska Mo��
Krawiec z Panamy
Ludzie Smileya
Miasteczko w Niemczech
Przyja�� absolutna
Russia House
Single & Single
Szpieg doskona�y
Tajny pielgrzym
Uciec z zimna
Wierny ogrodnik
Za p�no na wojn�
le CARRE
Uciec z zimna
Przek�ad
Jan Krasko
&
AMBER
X
I 5-
0
CD
Q>
W
n
O
B O
N O CO O r\ 7� �>
i��
C/l
i 1
o
w o
i i IZ%
illl
illlffi
"� U li i
� U li ii
� 8 I 3 o-
- Powiedzia� to pani?
- Tak. Na tym posterunku pracuje jego znajomy, syn gospodarzy domu, w kt�rym mieszka. To mo�e pom�c. Dlatego wybra� to przej�cie.
- O tym te� pani powiedzia�?
- On mi ufa. Powiedzia� mi wszystko.
- Chryste.
Da� jej klucz i wr�ci� na posterunek, �eby uciec przed zimnem. Kiedy wchodzi� do budki, policjanci co� do siebie mamrotali; wy�szy ostentacyjnie odwr�ci� si� do niego plecami.
- Przepraszam - powiedzia� Leamas. - Przepraszam, �e na pana na-wrzeszcza�em.
Otworzy� wys�u�on� teczk�, grzeba� w niej chwil�, wreszcie znalaz� to, czego szuka�: p� butelki whisky. Starszy z policjant�w kiwn�� g�ow�, rozla� trunek i uzupe�ni� kubki czarn� kaw�.
- A gdzie ten Amerykanin? - spyta� Leamas.
- Kto?
- Ten z CIA. Ten, kt�ry tu by�.
- Pewnie ju� kima - odrzek� ten wy�szy i wszyscy si� roze�miali. Leamas odstawi� kubek.
- Co robicie, je�li kto� chce przej�� na nasz� stron�? Mo�ecie otworzy� ogie�, �eby go os�oni�? Co m�wi� przepisy?
- Ogie� mo�emy otworzy� tylko wtedy, kiedy tamci zaczn� do nas strzela�.
- To znaczy, kiedy uciekinier przekroczy lini� demarkacyjn�?
- Ogie� os�onowy nie wchodzi w rachub�, panie...
- Thomas - podpowiedzia� mu Leamas. Policjanci przedstawili si� i u�cisn�li mu r�k�.
- Ogie� os�onowy nie wchodzi w gr� - powt�rzy� ten starszy. - Taka jest prawda. M�wi�, �e gdyby�my zacz�li strzela�, wybuch�aby nowa wojna.
- Bzdura. - Whisky doda�a m�odszemu �mia�o�ci. - Gdyby nie alianci, muru ju� dawno by nie by�o.
- Ani Berlina - mrukn�� ten starszy.
- M�j cz�owiek ma t�dy przej�� - rzuci� prosto z mostu Leamas. - Dzisiaj.
- T�dy? Tym przej�ciem?
- Jest dla nas bardzo cenny. Szukaj� go ludzie Mundta.
- S� jeszcze miejsca, gdzie mo�na przej�� g�r�- powiedzia� ten m�odszy.
- To nie w jego stylu. Spr�buje zablefowa�. Ma dokumenty, chyba �e s� ju� do niczego. I ma rower.
Na biurku pali�a si� tylko jedna lampa, lecz wn�trze budki ton�o w blasku reflektor�w �ukowych, kt�ry wype�nia� j� niczym �wiat�o sztucznego
8
ksi�yca. Zapad�a ciemno��, a wraz z ciemno�ci� cisza. Rozmawiali tak, jakby bali si�, �e kto� mo�e ich pods�ucha�. Leamas stan�� przy oknie. Czeka�. Przed nim by�a ulica i mur, o�wietlone md�awym, ��tym �wiat�em szka-radztwo z uwie�czonego drutem kolczastym �u�lobetonu, przypominaj�ce p�ot obozu koncentracyjnego. Na wsch�d i na zach�d od muru rozci�ga�a si� nieodbudowana cz�� Berlina, zduszony w dwa wymiary p�wiat ruin, wystrz�piony krajobraz wojny.
Przekl�ty babsztyl, pomy�la� Leamas. I ten g�upi Karl. K�ama�. K�ama� przemilczaj�c. Jak oni wszyscy, jak agenci na ca�ym �wiecie. Uczysz ich zaciera� �lady, uczysz ich oszukiwa�, wi�c oszukuj� i ciebie. A j� pokaza� tylko raz, w zesz�ym roku, po tej kolacji na Schurzstrasse. Zdoby� dla nas prawdziw� bomb� i Kontroler chcia� go pozna�. Tak, Kontroler zawsze lubi� sukcesy. Zjedli razem kolacj�, on, Kontroler i Karl. Karl uwielbia� takie bajery. Przyszed� wystrojony jak ucze� ze szk�ki niedzielnej, czy�ciutki, od-picowany, z kapeluszem w r�ku i ca�y w uk�onach. Kontroler �ciska� mu r�k� przez pi�� minut.
- Jeste�my z pana bardzo zadowoleni - powtarza�. - Cholernie zadowoleni.
Leamas patrzy� na nich i my�la�: B�dzie nas to kosztowa�o co najmniej dwie st�wy wi�cej. Kiedy sko�czyli je��, Kontroler znowu u�cisn�� mu r�k�, znacz�co pokiwa� g�ow�, daj�c im do zrozumienia, �e musi ju� i��, by ryzykowa� �ycie gdzie indziej, po czym wsiad� do samochodu z szoferem i odjecha�. Karl wybuchn�� �miechem, Leamas wybuchn�� �miechem wraz z nim i na�miewaj�c si� z Kontrolera, dopili szampana. A potem Karl wyci�gn�� go do Alter Fass, gdzie czeka�a Elwira, czterdziestoletnia blondyna, baba twarda jak stal.
- A oto moja najpilni�j strze�ona tajemnica - powiedzia� i Leamas si� w�ciek�. Potem si� pok��cili.
- Ile ona wie? Kto to jest? Gdzie j�pozna�e�? - Karl si� nad�� i nie chcia� nic powiedzie�. Od tamtej pory wszystko uk�ada�o si� coraz gorzej. Leamas pr�bowa� zmieni� ustalone procedury, punkty kontaktowe i has�a, ale Kar�owi to si� nie podoba�o. Wiedzia�, do czego to zmierza, i powiedzia� �nie".
- Nie ufasz jej, ale i tak ju� za p�no - odpar�. Leamas kupi� to i si� zamkn��. Ale od tamtej chwili zrobi� si� ostro�niej szy, m�wi� Kar�owi znacznie mniej i coraz cz�ciej si�ga� do arsena�u czarodziejskich technik szpiegowskich. A tu, prosz�, wyros�a przed nim jak spod ziemi. Siedzia�a tam i o wszystkim wiedzia�a: zna�a ca�� siatk�, wiedzia�a o ich kryj�wce, wiedzia�a dos�ownie o wszystkim, dlatego Leamas po raz kolejny poprzysi�g� sobie, �e ju� nigdy wi�cej nie zaufa �adnemu agentowi.
Podszed� do telefonu i wykr�ci� numer swego mieszkania. Odebra�a Frau Martha.
- Mamy go�ci na Durera - powiedzia�. - M�czyzn� i kobiet�.
- Ma��e�stwo? - spyta�a Martha.
- Powiedzmy - rzek� Leamas i Martha wybuch�a swoim przera�aj�cym �miechem. Kiedy odk�ada� s�uchawk�, odwr�ci� si� do niego jeden z policjant�w.
- Herr Thomas! Szybko! - Leamas podszed� do okna.
- M�czyzna - szepn�� ten m�odszy. - Z rowerem. Leamas podni�s� lornetk�.
To by� Karl, kt�rego rozpozna� nawet z tej odleg�o�ci po charakterystycznej sylwetce. Karl w starym wojskowym p�aszczu. Prowadzi� rower. Uda�o mu si�, pomy�la�. Musia�o mu si� uda�, bo przeszed� ju� przez kontrol� dokument�w, zosta�a mu tylko walutowa i celna. Patrzy�, jak Karl opiera rower o barierk� i niedba�ym krokiem wchodzi do budki. Oby� nie przedobrzy�, oby� tylko nie przedobrzy�. Wreszcie Karl wychyn�� z budki, weso�o pomacha� wartownikowi i czerwono-bia�y szlaban powoli uni�s� si� do g�ry. Tak, uda�o mu si�, jecha� ju� w ich stron�. Jeszcze tylko wartownik na �rodku jezdni, jeszcze tylko bia�a linia i b�dzie bezpieczny.
W tej samej chwili Karl chyba co� us�ysza�, wyczu� jakie� niebezpiecze�stwo, bo zerkn�� przez rami�, pochyli� si� nisko nad kierownic� i zacz�� peda�owa� jak szalony. Wci�� mia� przed sob� tego nieszcz�snego wartownika, kt�ry w�a�nie si� odwr�ci� i na niego patrzy�. I wtedy, zupe�nie nieoczekiwanie, rozb�ys�y wszystkie szperacze, jaskrawobia�e i o�lepiaj�ce, kt�re o�wietli�y Karla i przyszpili�y jak reflektory samochodowe zaj�ca na drodze. J�kliwie zawy�y syreny, posypa�y si� wrzaskliwe rozkazy. Zachodnioniemieccy policjanci przykl�kli na jedno kolano i wygl�daj�c przez szczeliny mi�dzy workami z piaskiem, sprawnie prze��czyli bro� na ogie� ci�g�y.
Enerdowski wartownik wypali�; mierzy� bardzo starannie, w sw�j sektor. Pierwszy pocisk pchn�� Karla do przodu, drugi do ty�u. Mimo to agent wci�� jecha�, wci�� peda�owa�, mijaj�c policjanta, kt�ry wci�� do niego strzela�. A potem zwiotcza�, osun�� si� na ziemi� i dobieg� ich metaliczny klekot wal�cego si� na jezdni� roweru. Leamas mia� nadziej�, �e Karl nie �yje.
Cyrk
Patrzy�, jak zapada si� pod nim past startowy lotniska Tempelhof. Nie nale�a� do ludzi oddaj�cych si� refleksji czy sk�onnych do filozofowania. Wiedzia�, �e ju� go skre�lili - by� to po prostu fakt, z kt�rym musia�
10
�y� dalej, tak jak chorzy musz� �y� z rakiem czy wi�niowie z wi�zieniem. Wiedzia� te�, �e �adne przygotowanie zawodowe nie zdo�a spi�� przepa�ci rozdzielaj�cej przesz�o�� od tera�niejszo�ci. Stawia� czo�o kl�skom tak, jak kt�rego� dnia stawi czo�o �mierci, z cyniczn� uraz� i odwag� samotnika. Wytrwa� w terenie d�u�ej ni� pozostali i wreszcie przegra�. Powiadaj�, �e pies �yje tak d�ugo jak jego z�by; ujmuj�c rzecz metaforycznie, jemu z�by wyrwano, i to Mundt mu je wyrwa�.
Przed dziesi�cioma laty m�g� wybra� inn� drog� - w anonimowym gmachu rz�dowym przy Cambridge Circus nie brakowa�o prac biurowych, kt�re m�g�by wykonywa� do B�g wie jak p�nej staro�ci. S�k w tym, �e ulepiono go z innej gliny. Mia�by zrezygnowa� z �ycia w terenie na rzecz tendencyjnego teoretyzowania i ukrytej interesowno�ci typowej dla Whitehallu? R�wnie dobrze mo�na by prosi� d�okeja, �eby zrezygnowa� z siod�a i zosta� kasjerem na torze wy�cigowym. Uparty i krn�brny, lekcewa�y� polecenia, wmawia� sobie, �e co� mu si� jeszcze trafi i pozosta� w Berlinie, zdaj�c sobie spraw�, �e ci z kadr co roku weryfikuj� jego akta. Prac� wywiadu kieruje tylko jedno prawo moralne, prawo, kt�re m�wi, �e licz� si� jedynie wyniki. Respektowali je nawet sofi�ci z Whitehallu, a on wyniki mia�. Dop�ki nie zjawi� si� Mundt.
Dziwne, jak pr�dko zrozumia�, �e Mundt jest prorocz� zapowiedzi� ostatecznej katastrofy.
Hans-Dieter Mundt urodzi� si� przed czterdziestoma dwoma laty w Lipsku. Leamas zna� jego dossier, pami�ta� zdj�cie na wewn�trznej stronie ok�adki akt, pami�ta� jego hard�, lecz pozbawion� wyrazu twarz i jego p�owe w�osy. Wiedzia�, jak Mundt doszed� do w�adzy, jak zosta� szefem wydzia�u operacyjnego i cz�owiekiem numer dwa we wschodnioniemieckim Abteilungu. Nienawidzili go nawet podw�adni. Twierdzili tak wszyscy uciekinierzy, no i Riemeck, kt�ry jako cz�onek prezydium Niemieckiej Socjalistycznej Partii Jedno�ci zasiada� z Mundtem w komitecie do spraw bezpiecze�stwa, i kt�ry bardzo si� go ba�. Wida� nie bez powodu, gdy� Mundt go w ko�cu zabi�.
Do 1959 roku Hans-Dieter Mundt by� ni�szym funkcjonariuszem Abteilungu i dzia�a� w Londynie jako pracownik misji handlowej wschodnionie-mieckiego przemys�u hutniczego. �eby ratowa� w�asn� sk�r�, zamordowa� dw�ch podlegaj�cych mu agent�w, pospiesznie wr�ci� do Niemiec i przepad� jak kamie� w wod�. Ponad rok p�niej pojawi� si� nagle w kwaterze g��wnej Abteilungu w Lipsku jako kierownik wydzia�u technicznego, odpowiedzialny za dystrybucj� �rodk�w dewizowych i sprz�tu oraz za personel do zada� specjalnych. Pod koniec tego roku dosz�o w Abteilungu do ostrej walki o w�adz�. Skutek? Drastycznie zredukowano liczb� radzieckich oficer�w ��cznikowych, znacznie ograniczono ich wp�ywy, a kilku przedstawicieli starej gwardii zwolniono, jakoby z przyczyn ideologicznych. Na szczycie
11
1 H !!!>!!*
11. �� $ i
i.icg-.g-i-i-i�ll-a.s i
i#uiUtmU
III U
i!it
Leamas bez s�owa skin�� g�ow� McCallowi i wsiad� do windy bez przepustki.
Kontroler u�cisn�� mu r�k� ostro�nie, jak lekarz sprawdzaj�cy ca�o�� ko�ci pacjenta.
- Musisz by� strasznie zm�czony - rzek� przepraszaj�co. - Siadaj, siadaj. - Ten sam ponury g�os, ten sam profesorski ton.
Leamas usiad� w fotelu naprzeciwko elektrycznego grzejnika, na kt�rym sta�a miska z wod�.
- Nie zimno tu? - Kontroler pochyla� si� nad grzejnikiem, rozcieraj�c d�onie. Mia� na sobie czarn� marynark�, a pod marynark� rozpinany sweter, gruby, br�zowy i mocno sfatygowany. Leamasowi przypomnia�a si� jego �ona,' g�upia, ma�a Mandy, kt�ra by�a przekonana, �e jej m�� pracuje w zarz�dzie' kopalnictwa. Pewnie zrobi�a mu ten sweter na drutach. - Wszystko przez to, �e tu tak sucho - ci�gn�� Kontroler. - Grzejniki bardzo wysuszaj� powietrze, to bardzo niebezpieczne. - Podszed� do biurka i wcisn�� guzik. - Spr�bujemy zorganizowa� sobie troch� kawy. Najgorsze, �e Ginnie jest na urlopie. Przydzielili mi now� dziewczyn�. Fatalnie, po prostu fatalnie.
Leamasowi wydawa�o si�, �e Kontroler by� kiedy� wy�szy, ale poza tym chyba si� nie zmieni�. Bi� z niego ten sam sztuczny ascetyzm i ta sama belferska zarozumia�o��. Tak samo jak kiedy� �miertelnie ba� si� przeci�g�w, tak samo jak kiedy� ho�dowa� poczuciu grzeczno�ci, kt�re Leamasowi by�o zupe�nie obce. U�miecha� si� te� tak samo, nijako, wodni�cie i z t� sam� wyrafinowan� bezradno�ci�, i tak samo jak kiedy� z przepraszaj�cym ugrzecz-nieniem trzyma� si� ustalonych regu� post�powania, udaj�c, �e regu�y te s� po prostu �mieszne. By� banalny i banalny pozosta�.
Wzi�� z biurka papierosy i pocz�stowa� nimi Learnasa.
- Podro�a�y - powiedzia� i Leamas us�u�nie kiwn�� g�ow�. Kontroler schowa� papierosy do kieszeni i usiad�. Zapad�a cisza.
- Riemeck nie �yje - rzek� wreszcie Leamas.
- Tak, rzeczywi�cie. - Kontroler powiedzia� to tak, jakby zaskoczono go wyj�tkowo trafn� uwag�. - To bardzo niepomy�lna wiadomo��. My�l�, �e... Wpad� przez t� dziewczyn�, prawda? Przez Elwir�, tak?
- Chyba tak. - Leamas nie zamierza� go pyta�, sk�d wie o Elwirze.
- I Mundt kaza� go zastrzeli�.
- Tak.
Kontroler wsta� i zacz�� kr��y� po pokoju w poszukiwaniu popielniczki. Znalaz� j� i niezdarnie postawi� na pod�odze mi�dzy fotelami.
- Jak si� wtedy czu�e�? To znaczy wtedy, kiedy go zastrzelono. By�e� tam, prawda?
14
Leamas wzruszy� ramionami.
- Zirytowa�em si�, i tyle.
Kontroler przekrzywi� g�ow� na bok i przymkn�� oczy.
- Tylko si� zirytowa�e�? Nie wytr�ci�o ci� to z r�wnowagi? To by�oby ca�kiem naturalne.
- Tak, to te�. Taki widok ka�dego wytr�ci�by z r�wnowagi.
- Lubi�e� go jako cz�owieka?
- Chyba tak - odrzek� bezradnie Leamas. - Nie ma sensu tego dr��y�.
- Jak sp�dzi�e� reszt� tamtej nocy?
- Zaraz, o co tu chodzi?-zacietrzewi� si� Leamas.-Do czego pan zmierza?
- Riemeck by� ostatni - odrzek� w zamy�leniu Kontroler. - Ostatni z wielu zabitych. O ile dobrze pami�tam, wszystko zacz�o si� od tej dziewczyny, tej, kt�r� zastrzelono przed kinem. Potem by� bileter z Drezna, a potem aresztowania w Jenie. Jak dziesi�ciu ma�ych Murzynk�w. Paul, Viereck, Land-ser... Wszyscy nie �yj�. I w ko�cu Riemeck. - U�miechn�� si� szyderczo. -Niez�y plon. Nie masz tego do��?
- Jak to �do��"?
- Zastanawiam si� po prostu, czy nie jeste� zm�czony. Wypalony. - Zapad�a d�uga chwila ciszy.
- To zale�y od pana - odpar� w ko�cu Leamas.
- Musimy �y� bez wsp�czucia. To oczywi�cie niemo�liwe. My tylko udajemy, �e jeste�my twardzi, przed samym sob� i przed innymi, ale tak naprawd� jeste�my inni. Chodzi mi o to, �e... �e nie mo�na ca�y czas �y� na zimnie. Widzisz, trzeba kiedy� przed tym zimnem uciec.
Leamas widzia�. Widzia� d�ug� drog� pod Rotterdamem, d�ug�, prost� drog� za wydmami i strumie� uciekinier�w na drodze. Widzia� male�ki samolot wiele kilometr�w dalej, widzia�, jak uciekinierzy zatrzymuj� si�, jak patrz� w tamt� stron�, jak samolot nadlatuje nad wydmy i zrzuca bomby, jak wybucha chaos i rozp�tuje si� piek�o.
- Nie umiem tak rozmawia� - powiedzia� w ko�cu. - Czego pan ode mnie chce?
- Chc�, �eby� jeszcze troch� wytrzyma� na zimnie. - Leamas nie odpowiedzia�, wi�c Kontroler m�wi� dalej: - O ile dobrze rozumiem, etyka naszej pracy opiera si� na jednym za�o�eniu, mianowicie na tym, �e nigdy nie b�dziemy agresorami. My�lisz, �e to uczciwe?
Leamas kiwn�� g�ow�. Wszystko, byleby tylko nic nie m�wi�.
- Dlatego robi�c rzeczy przykre i niemi�e, zawsze wyst�pujemy z pozycji defensywnych. Wed�ug mnie, to uczciwe. Robimy te rzeczy po to, �eby zwykli ludzie tutaj i gdzie indziej mogli spokojnie spa� we w�asnym ��ku. Czy to nazbyt romantyczne? Naturalnie, zdarza si�, �e robimy co� bardzo wrednego. - Kontroler u�miechn�� si� jak uczniak. -1 zastanawiaj�c si� nad
15
Leamas bez s�owa skin�� g�ow� McCallowi i wsiad� do windy bez przepustki.
Kontroler u�cisn�� mu r�k� ostro�nie, jak lekarz sprawdzaj�cy ca�o�� ko�ci pacjenta.
- Musisz by� strasznie zm�czony - rzek� przepraszaj�co. - Siadaj, siadaj. - Ten sam ponury g�os, ten sam profesorski ton.
Leamas usiad� w fotelu naprzeciwko elektrycznego grzejnika, na kt�rym sta�a miska z wod�.
- Nie zimno tu? - Kontroler pochyla� si� nad grzejnikiem, rozcieraj�c d�onie. Mia� na sobie czarn� marynark�, a pod marynark� rozpinany sweter, gruby, br�zowy i mocno sfatygowany. Leamasowi przypomnia�a si� jego �ona, g�upia, ma�a Mandy, kt�ra by�a przekonana, �e jej m�� pracuje w zarz�dzie kopalnictwa. Pewnie zrobi�a mu ten sweter na drutach. - Wszystko przez to, �e tu tak sucho - ci�gn�� Kontroler. - Grzejniki bardzo wysuszaj� powietrze, to bardzo niebezpieczne. - Podszed� do biurka i wcisn�� guzik. - Spr�bujemy zorganizowa� sobie troch� kawy. Najgorsze, �e Ginnie jest na urlopie. Przydzielili mi now� dziewczyn�. Fatalnie, po prostu fatalnie.
Leamasowi wydawa�o si�, �e Kontroler by� kiedy� wy�szy, ale poza tym chyba si� nie zmieni�. Bi� z niego ten sam sztuczny ascetyzm i ta sama belferska zarozumia�o��. Tak samo jak kiedy� �miertelnie ba� si� przeci�g�w, tak samo jak kiedy� ho�dowa� poczuciu grzeczno�ci, kt�re Leamasowi by�o zupe�nie obce. U�miecha� si� te� tak samo, nijako, wodni�cie i z t� sam� wyrafinowan� bezradno�ci�, i tak samo jak kiedy� z przepraszaj�cym ugrzecz-nieniem trzyma� si� ustalonych regu� post�powania, udaj�c, �e regu�y te s� po prostu �mieszne. By� banalny i banalny pozosta�.
Wzi�� z biurka papierosy i pocz�stowa� nimi Leamasa.
- Podro�a�y - powiedzia� i Leamas us�u�nie kiwn�� g�ow�. Kontroler schowa� papierosy do kieszeni i usiad�. Zapad�a cisza.
- Riemeck nie �yje - rzek� wreszeie Leamas.
- Tak, rzeczywi�cie. - Kontroler powiedzia� to tak, jakby zaskoczono go wyj�tkowo trafn� uwag�. - To bardzo niepomy�lna wiadomo��. My�l�, �e... Wpad� przez t� dziewczyn�, prawda? Przez Elwir�, tak?
- Chyba tak. - Leamas nie zamierza� go pyta�, sk�d wie o Elwirze.
- I Mundt kaza� go zastrzeli�.
- Tak.
Kontroler wsta� i zacz�� kr��y� po pokoju w poszukiwaniu popielniczki. Znalaz� j� i niezdarnie postawi� na pod�odze mi�dzy fotelami.
- Jak si� wtedy czu�e�? To znaczy wtedy, kiedy go zastrzelono. By�e� tam, prawda?
14
Leamas wzruszy� ramionami.
- Zirytowa�em si�, i tyle.
Kontroler przekrzywi� g�ow� na bok i przymkn�� oczy.
- Tylko si� zirytowa�e�? Nie wytr�ci�o ci� to z r�wnowagi? To by�oby ca�kiem naturalne.
- Tak, to te�. Taki widok ka�dego wytr�ci�by z r�wnowagi.
- Lubi�e� go jako cz�owieka?
- Chyba tak - odrzek� bezradnie Leamas. - Nie ma sensu tego dr��y�.
- Jak sp�dzi�e� reszt� tamtej nocy?
- Zaraz, o co tu chodzi? - zacietrzewi� si� Leamas. - Do czego pan zmierza?
- Riemeck by� ostatni - odrzek� w zamy�leniu Kontroler. - Ostatni z wielu zabitych. O ile dobrze pami�tam, wszystko zacz�o si� od tej dziewczyny, tej, kt�r� zastrzelono przed kinem. Potem by� bileter z Drezna, a potem aresztowania w Jenie. Jak dziesi�ciu ma�ych Murzynk�w. Paul, Viereck, Land-ser... Wszyscy nie �yj�. I w ko�cu Riemeck. - U�miechn�� si� szyderczo. -Niez�y plon. Nie masz tego do��?
- Jak to �do��"?
- Zastanawiam si� po prostu, czy nie jeste� zm�czony. Wypalony. - Zapad�a d�uga chwila ciszy.
- To zale�y od pana - odpar� w ko�cu Leamas.
- Musimy �y� bez wsp�czucia. To oczywi�cie niemo�liwe. My tylko udajemy, �e jeste�my twardzi, przed samym sob� i przed innymi, ale tak naprawd� jeste�my inni. Chodzi mi o to, �e... �e nie mo�na ca�y czas �y� na zimnie. Widzisz, trzeba kiedy� przed tym zimnem uciec.
Leamas widzia�. Widzia� d�ug� drog� pod Rotterdamem, d�ug�, prost� drog� za wydmami i strumie� uciekinier�w na drodze. Widzia� male�ki samolot wiele kilometr�w dalej, widzia�, jak uciekinierzy zatrzymuj� si�, jak patrz� w tamt� stron�, jak samolot nadlatuje nad wydmy i zrzuca bomby, jak wybucha chaos i rozp�tuje si� piek�o.
- Nie umiem tak rozmawia� - powiedzia� w ko�cu. - Czego pan ode mnie chce?
- Chc�, �eby� jeszcze troch� wytrzyma� na zimnie. - Leamas nie odpowiedzia�, wi�c Kontroler m�wi� dalej: - O ile dobrze rozumiem, etyka naszej pracy opiera si� na jednym za�o�eniu, mianowicie na tym, �e nigdy nie b�dziemy agresorami. My�lisz, �e to uczciwe?
Leamas kiwn�� g�ow�. Wszystko, byleby tylko nic nie m�wi�.
- Dlatego robi�c rzeczy przykre i niemi�e, zawsze wyst�pujemy z pozycji defensywnych. Wed�ug mnie, to uczciwe. Robimy te rzeczy po to, �eby zwykli ludzie tutaj i gdzie indziej mogli spokojnie spa� we w�asnym ��ku. Czy to nazbyt romantyczne? Naturalnie, zdarza si�, �e robimy co� bardzo wrednego. - Kontroler u�miechn�� si� jak uczniak. -1 zastanawiaj�c si� nad
15
ffjl ii II
S n.
~W%
s rr 3�o
?T 3. 2. g 36 j
I
- Tak, poszed�em na spacer.
- I chodzi�e� ca�� noc?
- Tak.
- Co si� sta�o z Elwir�?
- B�g raczy wiedzie�... Ch�tnie bym Mundtowi do�o�y�.
- To dobrze... to dobrze. Tak przy okazji: gdyby� spotka� kt�rego� ze starych znajomych, lepiej z nimi o tym nie rozmawiaj, to nie ma sensu. Powiem wi�cej - doda� po chwili Kontroler. - Radzi�bym ich sp�awia�. Niech my�l�, �e �le ci� potraktowali�my. Skoro chcemy w to zagra�, trzeba od czego� zacz��, prawda?
Upadek
"VTikogo zbytnio nie zdziwi�o, �e postawiono na nim kresk�. Przecie� og�lnie IN rzecz bior�c, m�wili, Berlin od lat wielu lat by� jedn� wielk� klap� i kto� musia� za to oberwa�. Poza tym Leamas by� ju� za stary do pracy operacyjnej, gdzie cz�sto trzeba mie� refleks dor�wnuj�cy refleksowi zawodowego tenisisty. Owszem, odwali� kawa� dobrej roboty podczas wojny i wszyscy o tym wiedzieli. Uda�o mu si� prze�y� i w Norwegii, i w Holandii, dlatego na koniec dali mu medal i odprawili. Oczywi�cie p�niej �ci�gn�li go z powrotem. A z emerytur� mia� pecha, zdecydowanego pecha. Wygada�a si� Elsie z wydzia�u finans�w. W kantynie powiedzia�a, �e ze wzgl�du na brak ci�g�o�ci s�u�by biedny Alec Leamas dostanie tylko czterysta funt�w rocznie. Uwa�a�a, �e powinni ten przepis zmieni�, bo ostatecznie pan Leamas ods�u�y� swoje, prawda? Ale teraz mieli na karku tych z Ministerstwa Skarbu, zupe�nie inaczej ni� kiedy�, wi�c c� mogli zrobi�? Za�atwiliby t� spraw� nawet w najgorszych czasach, za Mastona.
Nowym m�wiono, �e Leamas to stara szko�a: krew, bebechy, krykiet i matura z francuskiego. Byli niesprawiedliwi, gdy� Leamas by� dwuj�zyczny -po niemiecku m�wi� jak rodowity Niemiec - a jego znajomo�� holenderskiego by�a godna podziwu; poza tym nie lubi� krykieta. Ale fakt, wy�szych studi�w nie mia�.
Poniewa� do rozwi�zania umowy pozosta�o jeszcze kilka miesi�cy, wsadzili go do bankowego. Ci z wydzia�u bankowego robili zupe�nie co� innego ni� ci z finansowego: zajmowali si� wyp�atami zagranicznymi, finansowaniem agent�w i operacji. Gdyby nie wysoki stopie� utajnienia, wi�kszo�� tych prac m�g�by wykona� zwyk�y goniec biurowy, dlatego wydzia� bankowy,
18
podobnie jak kilka innych wydzia��w agencji, uwa�ano za przechowalni� tych, kt�rzy wkr�tce mieli odej�� ze s�u�by.
Leamas si� stoczy�.
Proces staczania si�jest zwykle d�ugotrwa�y, lecz w jego przypadku by�o inaczej. Na oczach koleg�w zmieni� si� z agenta, kt�ry mia� p�j �� w odstawk� z honorami, w ura�onego, wyniszczonego alkoholem pijaka, a wszystko to w ci�gu kilku miesi�cy. Pijak�w charakteryzuje swoiste ot�pienie, zw�aszcza kiedy s� trze�wi, rodzaj oderwania od rzeczywisto�ci, kt�re nieuwa�ny obserwator interpretuje jako brak zdecydowania i kt�re Leamas niezwykle szybko sobie przyswoi�. Zacz�� od drobnych nieuczciwo�ci: po�ycza� par� funt�w od sekretarek, zapomina� zwr�ci�, sp�nia� si� do pracy albo mamrocz�c co� pod nosem, wychodzi� wcze�niej do domu. Koledzy traktowali go pocz�tkowo do�� wyrozumiale - mo�e jego upadek przera�a� ich tak samo jak widok kalek, �ebrak�w czy inwalid�w, kt�rzy budz� w nas strach, �e sami mo�emy sta� si� takimi jak oni - jednak w ko�cu jego niechlujstwo oraz brutalna, bezsensowna zjadliwo�� sprawi�y, �e zacz�li go unika�.
Ku ich zaskoczeniu Leamas wcale nie przej�� si� tym, �e odstawiono go na boczny tor. Zdawa�o si�, �e nagle zabrak�o mu silnej woli. Nowe sekretarki, kt�re nie wierzy�y, �e w angielskiej Intelligence Service mog� pracowa� zwykli �miertelnicy, by�y wstrz��ni�te, �e Alec Leamas wyra�nie si� stacza. Przesta� dba� o sw�j wygl�d, nie zwa�a� na otoczenie, jada� w kantynie, gdzie jadali pracownicy najni�szego szczebla, poza tym kr��y�y plotki, �e pije. Sta� si� samotnikiem nale��cym do tragicznej klasy ludzi czynu, kt�rych przedwcze�nie pozbawiono mo�liwo�ci dzia�ania, takich jak pozbawieni wody p�ywacy czy przegnani ze sceny aktorzy.
Nikt nie wiedzia� tego na pewno, ale niekt�rzy twierdzili, �e w Berlinie pope�ni� jaki� b��d i dlatego musiano zwin�� jego siatk�. Jednak�e wszyscy byli zgodni co do tego, �e potraktowano go niezwykle surowo, nawet jak na tych z kadr, kt�rzy bynajmniej nie s�yn�li z filantropii. Ukradkiem wskazywali go sobie palcami, jak s�ynnego sportowca z przesz�o�ci, i m�wili: �To Leamas. Zawali� w Berlinie. �al patrze�, jak si� stacza".
A� pewnego dnia znikn��. Z nikim si� nie po�egna�, podobno nawet do Kontrolera nie poszed�. W�a�ciwie nie by�o w tym nic dziwnego. Istota tej s�u�by wyklucza�a wylewne po�egnania i uroczyste wr�czanie z�otych zegark�w, lecz nawet wed�ug obowi�zuj�cych w agencji standard�w, jego odej�cie by�o do�� nag�e. Domy�lano si� te�, �e odszed� przed wyga�ni�ciem umowy. Elsie, ta z wydzia�u finansowego, sprzeda�a im oczywi�cie kilka fragmentarycznych informacji: Leamas dok�adnie oczy�ci� swoje konto, co oznacza�o, �e ma k�opoty z bankiem. Odpraw� mieli mu wyp�aci� dopiero pod koniec miesi�ca; nie wiedzia�a, jak wysok�, w ka�dym razie nie by�a to kwota czterocyfrowa. Biedactwo. No i odes�ano jego kart� ubezpieczeniow�.
19
W kadrach mieli jego adres, doda�a z pogardliwym prychni�ciem, ale oczywi�cie nie chcieli go ujawni�. Kadry? Przenigdy.
Potem rozesz�a si� plotka o pieni�dzach. Nie wiadomo sk�d - jak zwykle - przeciek�a wiadomo��, �e nag�e odej�cie Aleca Leamasa by�o zwi�zane z mankiem w wydziale bankowym. Brakowa�o bardzo du�ej kwoty (pewna siwow�osa telefonistka z centrali utrzymywa�a, �e nie trzy-, ale nawet cztero-cyfrowej), kt�r� niemal w ca�o�ci odzyskali, a �eby odzyska� reszt�, weszli mu na emerytur�. Inni w to nie wierzyli: gdyby Alec chcia� zrobi� skok na kas�, m�wili, wymy�li�by co� lepszego ni� drobne nadu�ycia w wydziale bankowym kwatery g��wnej Intelligence Service. Nie, �eby nie by� do tego zdolny, po prostu zrobi�by to lepiej. Jednak�e ci, kt�rym mo�liwo�ci przest�pcze Leamasa imponowa�y znacznie mniej, wskazywali na to, �e du�o pi�, na wysoki koszt utrzymania samodzielnego mieszkania, na olbrzymi� r�nic� mi�dzy pensj� krajow� i funduszami dla agent�w pracuj�cych za granic�, a przede wszystkim na pokusy, jakim ulega kto�, kto obraca wielkimi sumami pieni�dzy, wiedz�c, �e jego dni w agencji s� policzone. Wszyscy byli zgodni co do tego, �e je�li Alec ukrad�, to ju� po nim: ci z reorientacji zawodowej nie zechc� na niego spojrze�, ci z kadr nie dadz� mu referencji, a je�li nawet dadz�, b�dzie to co� tak lodowatego, �e nawet najbardziej zainteresowany pracodawca zadr�y przy tym z zimna. Malwersacja by�a jedynym grzechem, o kt�rym ci z kadr nie pozwalali malwersantowi zapomnie� i o kt�rym nie zapominali sami. Gdyby Alec Leamas naprawd� obrabowa� agencj�, ich gniew towarzyszy�by mu a� do trumny-nie zap�aciliby nawet za �a�obny kir.
Przez par� tygodni po jego odej�ciu niekt�rzy zastanawiali si�, co tez mog�o si� z nim sta�. Jednak�e przyjaciele nauczyli si�juz go unikaj tta� si� obmierz�ym nudziarzem: ci�gle narzeka� na agencj�, na jej zarz�d ina zasiadaj�cych w nim �kawalerzyst�w" - tak ich nazywa� - kt�rzy, jak twierdzi�, komenderowali wszystkimi jak cz�onkami klubu pu�kowego. Wykorzystywa� ka�d� sposobno��, �eby dogry�� Amerykanom i ich s�u�bom wywiadowczym. Wygl�da�o na to, �e nienawidzi ich bardziej mz tych z wschod-nioniemieckiego Abteilungu, o kt�rym wspomina� bardzo rzadko albo wcale. Dawa� do zrozumienia, �e to w�a�nie oni, Amerykanie, spali jego siatk�; powraca� do tego tak obsesyjnie, �e nikt nie pr�bowa� go pociesza� ani z mm gada� i wkr�tce skre�lili go nawet ci, kt�rzy znali go i w duchu lubili. Jego odej�cie wywo�a�o jedynie drobn� zmarszczk� na wodzie; powia�y nowe wiatry, nadesz�a nowa pora roku i szybko o nim zapomniano.
Mieszkanie by�o ma�e i brudne; �ciany mia�o pomalowane na br�zowo i oklejone zdj�ciami z Clovelly. Roztacza� si� z niego widok na szare ty�y trzech kamiennych magazyn�w z oknami, kt�re ze wzgl�d�w estetycznych
poci�gni�to kreozotem. Nad jednym z magazyn�w mieszka�a w�oska rodzina: wieczorami si� k��ci�a, a rano trzepa�a dywany. Leamas mia� jedynie kilka drobiazg�w, kt�re mog�y o�ywi� jego zapuszczon� nor�. Kupi� par� aba�ur�w, �eby os�oni� nagie �ar�wki, oraz cztery prze�cierad�a w miejsce jutowych narzut od gospodarza domu. Na ca�� reszt� przymkn�� oko: na kwieciste zas�ony w oknach, ani nie podszyte, ani nie obr�bione, na wystrz�pione br�zowe dywany i na ci�kie, ciemne meble rodem z marynarskiego hotelu. Za szylinga kupowa� gor�c� wod� z ��tego, rozpadaj�cego si� bojlera.
Musia� znale�� jak�� prac�. Nie mia� pieni�dzy, ani miedziaka. Mo�e wi�c plotki o malwersacji by�y prawdziwe. Propozycje tych z reorientacji zawodowej wydawa�y si� nijakie i zupe�nie mu nie odpowiada�y. Najpierw szuka� pracy w handlu. Pewna firma produkuj�ca kleje przemys�owe okaza�a zainteresowanie jego podaniem o zatrudnienie na stanowisku personalnego i zast�pcy kierownika. Nie zwa�ali na sk�pe referencje z agencji, nie wymagali �adnych kwalifikacji zawodowych i od r�ki zaproponowali mu sze��set funt�w rocznie. Przepracowa� tam tydzie�, co wystarczy�o, �eby ubranie i w�osy przesi�k�y smrodem zje�cza�ego tranu, kt�ry dra�ni� mu nozdrza niczym od�r �mierci. Nie pomaga�o najintensywniejsze mycie, dlatego ostrzyg� si� w ko�cu na zero i wyrzuci� swoje dwa najlepsze garnitury. Kolejny tydzie� przepracowa�, sprzedaj�c encyklopedie podmiejskim gospodyniom domowym, lecz nie nale�a� do ludzi, kt�rych mog�yby polubi� lub zrozumie�; mia�y go gdzie�, nie wspominaj�c ju� o jego encyklopediach. Wiecz�r w wiecz�r wraca� znu�ony do domu z idiotycznym tomiszczem pod pach�. Pod koniec tygodnia zadzwoni� do firmy i o�wiadczy�, �e nic nie sprzeda�. Tamci wcale si� nie zdziwili, przypominaj�c mu tylko, �e je�li zrezygnuje z pracy, ma obowi�zek zwr�ci� egzemplarz okazowy. Rozw�cieczony Leamas wypad� z budki telefonicznej, zostawiaj�c w niej encyklopedi�, poszed� do pubu i ur�n�� si� za ostatnie dwadzie�cia pi�� szyling�w. Wyrzucili go, bo zwrzeszcza� kobiet�, kt�ra pr�bowa�a go poderwa�. Powiedzieli, �e nie chc� go tam wi�cej widzie�, lecz tydzie� p�niej o wszystkim zapomnieli. Zaczynali go ju� rozpoznawa�.
Gdzie indziej te�. Kt� nie zapami�ta�by szarego, pow��cz�cego nogami obdartusa z Mansions. Do nikogo si� nie odzywa�, nie mia� �adnego przyjaciela, ani m�czyzny, ani kobiety. Pewnie ma k�opoty, m�wili, pewnie uciek� od �ony. Nie zna� si� na cenach: je�li w og�le co� kupowa�, natychmiast zapomina� za ile. Szukaj�c drobnych, klepa� si� po wszystkich kieszeniach; nigdy nie przynosi� koszyka i zawsze kupowa� torb�. Na ulicy go nie lubiano, chocia� darzono czym� w rodzaju wsp�czucia. Uwa�ano go za abnegata, gdy� nie goli� si� w sobot� i nosi� brudne koszule. Sprz�ta�a u niego pani McCaird z Sudbury Avenue, ale poniewa� nigdy nie us�ysza�a od niego ani
21
20
jednego dobrego s�owa, po tygodniu zrezygnowa�a. By�a wa�nym �r�d�em informacji dla miejscowych sprzedawc�w i handlarzy, kt�rzy musieli wiedzie�, komu daj� kredyt. Twierdzi�a, �e do Leamasa nie przyszed� ani jeden list i wszyscy uznali, �e to powa�na sprawa. Nie mia� �adnych rodzinnych zdj��, tylko kilka ksi��ek; jedna z ksi��ek by�a �wi�ska, lecz pani McCaird nie by�a tego pewna, gdy� napisano j� w obcym j�zyku. Uwa�a�a, �e mia� troch� grosza, lecz grosz ten zaraz si� sko�czy. Wiedzia�a te�, �e w czwartki Leamas odbiera zasi�ek. No i �e pije jak smok, co potwierdzi� w�a�ciciel pubu. W�a�ciciele pub�w i sprz�taczki nie udzielaj� klientom kredytu, lecz ci, kt�rzy go udzielaj�, wielce ceni� sobie dostarczone przez nich informacje.
Liz
W ko�cu przyj�� prac� w bibliotece. Ci z po�redniaka proponowali mu j� co czwartek rano, kiedy odbiera� zasi�ek dla bezrobotnych, lecz on zawsze odmawia�.
- Nie wiem, czy to panu podejdzie - powiedzia� pan Pitt - ale nie�le p�ac�, a dla kogo� z wykszta�ceniem to �atwa robota.
- Co to za biblioteka? - spyta� Leamas.
- Przy Bayswater, Biblioteka Bada� Parapsychologicznych. Jaka� fundacja. Maj� tysi�ce tom�w z r�nych dziedzin, a dostan� jeszcze wi�cej. Szukaj� pomocnika.
Leamas wzi�� zasi�ek i skierowanie.
- S� troch� dziwni - doda� pan Pitt - ale chyba nie nale�y pan do tych, co pracuj� d�ugo w jednym miejscu, prawda? Moim zdaniem nadesz�a pora, �eby spr�bowa�.
Ten Pitt by� dziwny. Leamas nie mia� w�tpliwo�ci, �e ju� go kiedy� widzia�. W agencji, w czasie wojny.
Biblioteka przypomina�a wn�trze ko�cio�a i by�o w niej bardzo zimno. Przy wej�ciu i pod przeciwleg�� �cian� sta�y czarne piecyki olejowe i wsz�dzie zalatywa�o parafin�. Natomiast po�rodku pomieszczenia sta�o co� w rodzaju pulpitu albo miejsca dla �wiadk�w w s�dzie i siedzia�a tam panna Crail, bibliotekarka.
Nie przysz�o mu do g�owy, �e b�dzie musia� pracowa� z kobiet�. W po-�redniaku nikt go o tym nie uprzedzi�.
- Jestem ten nowy - powiedzia�. - Nazywam si� Leamas.
Panna Crail spojrza�a na niego znad katalogu tak, jakby brzydko zakl��.
- Nowy? - powt�rzy�a. - Jaki nowy?
22
- Nowy pomocnik. Z po�redniaka. Od pana Pitta. - Przesun�� po pulpicie odbity na powielaczu formularz z danymi personalnymi, wypisanymi pochy�ym pismem. Panna Crail podnios�a go i uwa�nie przeczyta�a.
- Pan Leamas. - Nie by�o to pytanie, tylko pierwsza faza szczeg�owego, bardzo rzeczowego �ledztwa. -1 jest pan z po�redniaka.
- Nie, ja tam nie pracuj�. Oni mnie tylko przys�ali. Podobno szukacie pomocnika.
- Rozumiem. - Drewniany u�miech.
W tym momencie zadzwoni� telefon. Panna Crail podnios�a s�uchawk� i zacz�a si� z kim� za�arcie wyk��ca�. Leamas domy�li� si�, �e k��ci�a si� z tym kim� nieustannie, gdy� nie zrobi�a �adnego wst�pu. Po prostu lekko podnios�a g�os i zacz�a spiera� si� o bilety na jaki� koncert. Leamas przys�uchiwa� si� temu przez chwil�, po czym niespiesznie ruszy� w stron� p�ek. W niszy za jedn� z nich zobaczy� dziewczyn�, kt�ra, stoj�c na drabinie, uk�ada�a wielkie tomy ksi��ek.
- Jestem nowym pomocnikiem - powiedzia�. - Nazywam si� Leamas. Kobieta zesz�a z drabiny i sztywno u�cisn�a mu r�k�.
- Liz Gold. Bardzo mi mi�o. Pozna� pan ju� pann� Crail?
- Tak, ale w�a�nie rozmawia przez telefon.
- Pewnie k��ci si� z matk�. Co pan b�dzie robi�?
- Nie wiem. Pracowa�.
- W�a�nie znakujemy ksi��ki. Panna Crail za�o�y�a nowy katalog. By�a wysok�, niezgrabn� dziewczyn� o d�ugiej talii i d�ugich nogach.
Nosi�a co� w rodzaju baletek na p�askiej podeszwie, �eby wyda� si� ni�sz�. Jej twarz, tak jak ca�e cia�o, sk�ada�a si� z du�ych element�w tkwi�cych niepewnie na pograniczu przeci�tno�ci i pi�kna. Leamas uzna�, �e ma dwadzie�cia dwa lub dwadzie�cia trzy lata i �e jest �yd�wk�.
- Trzeba po prostu sprawdzi�, czy wszystkie ksi��ki s� na p�kach. Prosz� spojrze�, tu jest miejsce na sygnatur�. Je�li ksi��ka jest na p�ce, wpisuj� si� nowy numer o��wkiem i odhacza si� go w katalogu.
- A potem?
- Tylko panna Crail ma prawo wpisywa� numery atramentem. Taki przepis.
- Kto go wyda�?
- Ona. Mo�e zacz��by pan od archeologii?
Leamas kiwn�� g�ow� i ruszyli ku s�siedniej niszy, gdzie sta�o pude�ko od but�w pe�ne kartonowych fiszek.
- Robi� pan to ju� kiedy�? - spyta�a dziewczyna.
- Nie. - Leamas pochyli� si�, wzi�� z pude�ka gar�� fiszek i zacz�� je przegl�da�. - Pan Pitt mnie przys�a�. Ten z po�redniaka. - Od�o�y� fiszki na miejsce. - A fiszki? - spyta�. - Atramentem wype�nia je te� tylko panna Crail?
23
- Tak.
Odesz�a i po chwili wahania Leamas zdj�� z p�ki pierwsz� ksi��k�. Spojrza� na tytu�: Odkrycia archeologiczne w Azji Mniejszej, tom IV. Wygl�da�o na to, �e pozosta�ych trzech nie maj�.
By�a pierwsza. Zg�odniawszy, zajrza� do niszy, w kt�rej pracowa�a Liz Gold, i spyta�:
- Jadacie tu lunch?
- Ja... ja przynosz� kanapki. - Robi�a wra�enie troch� za�enowanej. -Je�li pan chce, mog� si� z panem podzieli�. Najbli�sza kafejka jest kilometry st�d.
Leamas pokr�ci� g�ow�.
- Nie, dzi�ki, p�jd�. I tak musz� zrobi� zakupy. - Patrzy�a za nim, gdy przepycha� si� mi�dzy p�kami w stron� wahad�owych drzwi.
Wr�ci� o wp� do trzeciej. Zalatywa�o od niego whisky. W jednej torbie mia� warzywa, w drugiej co� ze spo�ywczego. Po�o�y� je w rogu niszy i znu�ony si�gn�� po kolejn� ksi��k� z dzia�u archeologii. Wypisywa� sygnatury przez dobrych dziesi�� minut, zanim zda� sobie spraw�, �e obserwuje go
panna Crail.
- Panie Leamas. - Sta� na �rodkowym szczeblu drabiny, wi�c zerkn��
przez rami� w d�.
- Tak?
- Sk�d si� wzi�y te torby?
- S� moje.
- Rozumiem. Pa�skie. - Leamas czeka�. - Przykro mi - kontynuowa�a panna Crail - ale do biblioteki nie wolno wchodzi� z zakupami.
- A gdzie je mo�na zostawi�? Nie ma tu ani skrawka wolnego miejsca.
- Do biblioteki nie wolno - odrzek�a. Zignorowa� j� i na powr�t zaj�� si� ksi��kami.
- Gdyby zrobi� pan sobie normaln� przerw� na lunch - kontynuowa�a -nie mia�by pan czasu na zakupy. My nie mamy. Ani ja, ani panna Gold.
- Wystarczy przed�u�y� przerw� o p� godziny - odrzek� Leamas. - Mia�yby panie czas. A gdyby co, mo�na by popracowa� d�u�ej wieczorem. W razie
nawa�u pracy.
Sta�a tam przez kilka chwil i patrzy�a na niego, najwyra�niej nie wiedz�c, co na to rzec. W ko�cu oznajmi�a:
- Porozmawiam o tym z panem Ironsidem. -1 odesz�a.
Punktualnie o wp� do sz�stej w�o�y�a p�aszcz, zjadliwie rzuci�a: �Dobranoc, panno Gold", po czym wysz�a. Leamas wiedzia�, �e przez ca�e popo�udnie my�la�a o jego torbach. Zajrza� do s�siedniej niszy, gdzie u st�p drabiny
24
siedzia�a Liz, czytaj�c jaki� traktat. Na jego widok, za�enowana wrzuci�a ksi��k� do torebki i wsta�a.
- Kto to jest pan Ironside? - spyta� Leamas.
- On chyba nie istnieje - odrzek�a. - To armata, kt�r� panna Crail wytacza, gdy nie wie, co odpowiedzie�. Kiedy� spyta�am j�, kto to jest. Popatrzy�a na mnie przebiegle, sta�a si� dziwnie tajemnicza i powiedzia�a: �Niewa�ne". Moim zdaniem on nie istnieje.
- Nie jestem pewien, czy ona te� tak my�li - odpar� i Liz si� lekko u�miechn�a.
O sz�stej zamkn�a bibliotek� i odda�a klucze portierowi, staruszkowi, kt�ry od czas�w pierwszej wojny �wiatowej cierpia� na nerwic� wojenn� i kt�ry, jak twierdzi�a, nie sypia� po nocach, boj�c si�, �e Niemcy przypuszcz� kontratak. Na dworze panowa� przejmuj�cy ch��d.
- Daleko ma pani do domu? - spyta� Leamas.
- Dwadzie�cia minut piechot�. Zawsze chodz� piechot�. A pan?
- Nie, niedaleko. Dobranoc.
Powoli wr�ci� do mieszkania. Wszed� i pstrykn�� w��cznikiem. �wiat�o si� nie zapali�o. Pstrykn�� w��cznikiem w male�kiej kuchni, pr�bowa� te� w��czy� elektryczny grzejnik przy ��ku. Na pr�no. Na wycieraczce le�a� jaki� list. Podni�s� go i wyszed� na klatk� schodow�, gdzie p�on�o blado��-te �wiat�o. To by� list z elektrowni. Z �alem stwierdzali, �e kierownik rejonu energetycznego nie ma wyboru i musi wy��czy� mu pr�d, chyba �e Leamas ureguluje zaleg�y rachunek w wysoko�ci dziewi�ciu funt�w, czterech szyling�w i o�miu pens�w.
Sta� si� wrogiem panny Crail, a panna Crail lubi�a mie� wrog�w. Albo patrzy�a na niego spode �ba, albo go ignorowa�a, a ilekro� podchodzi� bli�ej, zaczyna�a si� trz��� i zerka� na boki: pewnie szuka�a czego� do obrony albo zastanawia�a si�, kt�r�dy by przed nim uciec. Bywa�o, �e straszliwie si� obra�a�a, jak cho�by wtedy, kiedy powiesi� p�aszcz na jej ko�ku. Rozdygotana sta�a przed ko�kiem przez pe�ne pi�� minut, dop�ki nie zauwa�y�a tego Liz, kt�ra natychmiast go zawo�a�a. Leamas podszed� bli�ej i spyta�:
- Co� si� sta�o?
- Nie, nic - tchn�a kr�tko panna Crail. - Zupe�nie nic.
- Nie podoba si� pani m�j p�aszcz?
- Nie, nie.
- To �wietnie - odrzek� Leamas i wr�ci� do swojej niszy. Panna Crail trz�s�a si� do samego wieczora, a do po�udnia scenicznym szeptem gada�a z kim� przez telefon.
- Rozmawia z matk�- wyja�ni�a Liz. - Wszystko jej opowiada. O mnie te�.
25
Panna Crail rozwin�a w sobie tak wielk� nienawi�� do Leamasa, �e nie potrafi�a si� z nim porozumie�. W dniu wyp�aty wraca� z lunchu i na trzecim szczeblu drabiny znajdowa� kopert� ze swoim b��dnie wypisanym nazwiskiem. Kiedy zdarzy�o si� to pierwszy raz, zani�s� j� do panny Crail i powiedzia�:
- L-E-A, panno Crail, i tylko jedno S. Wywo�a�o to u niej co� w rodzaju napadu apopleksji, gdy� przewraca�a oczami i wygina�a w r�kach o��wek, dop�ki Leamas nie odszed�. Potem przez kilka godzin spiskowa�a z kim�
przez telefon.
Mniej wi�cej trzy tygodnie po tym, jak zacz�� pracowa� w bibliotece, Liz zaprosi�a go na kolacj�. Udawa�a, �e wpad�a na ten pomys� zupe�nie nagle, o pi�tej po po�udniu tego samego dnia; chyba wiedzia�a, �e gdyby zaprosi�a go nazajutrz albo dwa dni p�niej, pewnie by o tym zapomnia� albo po prostu nie przyszed�, dlatego zrobi�a to o pi�tej. Leamas przyj�� zaproszenie do�� niech�tnie, lecz je przyj��.
Szli przez deszcz i mogliby tak i�� chyba wsz�dzie: w Berlinie, w Londynie, w ka�dym mie�cie, gdzie uliczny bruk zmienia si� w �wietliste wodne oczka i gdzie po mokrej jezdni pos�pnie sun� samochody.
By� to pierwszy z wielu posi�k�w, kt�re zjad� w jej mieszkaniu. Przychodzi�, kiedy go zaprasza�a, a zaprasza�a cz�sto. Nigdy za wiele nie m�wi�. Upewniwszy si�, �e przyjdzie, nakrywa�a do sto�u ju� rano, przed wyj�ciem do pracy. Nawet warzywa przygotowywa�a zawczasu i stawia�a �wiece na stole, gdy� uwielbia�a �wiat�o �wiec. Od pocz�tku wiedzia�a, �e co� z nim jest nie tak i �e kt�rego� dnia, z powod�w dla niej niezrozumia�ych, Leamas mo�e po prostu odej�� i ju� si� nie pokaza�. Pr�buj�c mu powiedzie�, �e zdaje sobie z tego spraw�, pewnego wieczoru rzek�a:
- Odejdziesz, kiedy zechcesz. Na pewno za tob� nie p�jd�. Patrzy� na ni� przez chwil� swymi br�zowymi oczami i odpar�:
- Powiem ci, kiedy.
Jej mieszkanie sk�ada�o si� z pokoju i kuchni. W pokoju sta�y dwa fotele, tapczan i p�ka z ksi��kami w taniej oprawie; g��wnie klasycy, kt�rych
nie czyta�a.
Po kolacji m�wi�a do niego, a on le�a� na tapczanie i pali�. Nie wiedzia�a, ile z tego s�ysza�, ale by�o jej wszystko jedno. Czasami kl�ka�a przy tapczanie i m�wi�a, tul�c jego r�k� do policzka.
Pewnego wieczoru spyta�a:
- Alec, w co ty wierzysz? Nie �miej si�, powiedz. W ko�cu odpowiedzia�:
- W to, �e jedenastka dowiezie mnie do Hammersmith. Ale nie wierz�, �e za kierownic� siedzi �wi�ty Miko�aj.
My�la�a o tym chwil� i powt�rzy�a:
- Ale w co wierzysz?
26
Leamas wzruszy� ramionami.
- Przecie� musisz w co� wierzy� - dr��y�a - cho�by w Boga. Wiem, �e wierzysz. Czasami wygl�dasz tak, jakby� mia� do spe�nienia jak�� misj�, jak ksi�dz... Nie u�miechaj si�, to prawda.
Leamas pokr�ci� g�ow�.
- Przykro mi, Liz, ale si� mylisz. Nie lubi� Amerykan�w i prywatnych szk�. Nie lubi� wojskowych parad i tych, kt�rzy bawi� si� w �o�nierzy. I nie lubi� rozm�w o �yciu - doda� bez u�miechu.
- Ale r�wnie dobrze m�g�by� powiedzie�, �e...
- Zapomnia�em doda� - przerwa� jej Leamas - �e nie lubi� te� ludzi, kt�rzy m�wi�mi, co mam my�le�. - Czu�a, �e Alec zaraz si� rozgniewa, lecz nie mog�a si� powstrzyma�.
- To dlatego, �e nie chcesz my�le�, �e nie masz odwagi! Co� zatruwa ci umys�, jaka� nienawi��. Jeste� fanatykiem. Wiem, �e jeste� fanatykiem, nie wiem tylko na jakim punkcie. Fanatykiem, kt�ry nie chce nikogo nawraca�, a to niebezpieczne. Cz�owiekiem, kt�ry... poprzysi�g� komu� zemst�.
Spojrza� na ni�ponownie, a kiedy si� odezwa�, przestraszy�a si� zjadliwo�ci bij�cej z jego g�osu.
- Na twoim miejscu pilnowa�bym w�asnego nosa.
I nagle u�miechn�� si� szerokim, �ajdackim u�miechem. Nigdy dot�d tak si� nie u�miecha� i Liz wyczu�a, �e pr�buje j� oczarowa�. I
- A w co wierzy Liz? - spyta�.
- Alec, mnie tak �atwo nie zwiedziesz.
P�niej rozmawiali o tym ponownie. I to on do tego wr�ci�, pytaj�c, czy jest wierz�ca.
- �le mnie zrozumia�e� - odpar�a - na opak. Ja nie wierz� w Boga.
- To w co?
- W histori�.
Przez chwil� patrzy� na ni� zdumiony, a potem si� roze�mia�.
- Och, Liz... No nie. Kurcz�, chyba nie jeste� komunistk�? Kiwn�a g�ow�, rumieni�c si� jak ma�a dziewczynka, z gniewem i z ulg�,
�e wszystko mu jedno.
Tej nocy zatrzyma�a go na noc i zostali kochankami. Wyszed� o pi�tej nad ranem. Nie mog�a tego zrozumie�: ona by�a taka dumna, a on chyba si� wstydzi�.
Opustosza�� ulic� ruszy� w stron� parku. By�o mgli�cie. Na chodniku -dwadzie�cia, dwadzie�cia par� metr�w dalej - sta� niski, do�� t�gi m�czyzna w p�aszczu przeciwdeszczowym. Opiera� si� o parkan, a jego sylwetka to pojawia�a si�, to gin�a we mgle. Gdy Leamas podszed� bli�ej, mg�a jakby zg�stnia�a, szczelnie otulaj�c m�czyzn�, a gdy si� podnios�a, ju� go nie by�o.
27
Kredyt
Pewnego dnia, mniej wi�cej tydzie� p�niej, nie przyszed� do biblioteki. Panna Crail by�a zachwycona. Do wp� do dwunastej zd��y�a zawiadomi� o tym matk�, a wr�ciwszy z lunchu, stan�a przed ksi��kami, kt�re uk�ada�, odk�d zacz�� u nich pracowa�, i gapi�a si� na nie w teatralnym skupieniu, udaj�c, �e sprawdza, czy �adnej nie ukrad�.
Liz ignorowa�a j� przez reszt� dnia; nie odpowiada�a, gdy panna Crail si� do niej zwraca�a, i jak najpilniej przyk�ada�a si� do pracy. Wieczorem wr�ci�a do domu, rozp�aka�a si� i p�acz�c usn�a.
Nazajutrz przysz�a do biblioteki wczesnym rankiem. Nie wiedzie� czemu uzna�a, �e im szybciej zjawi si� tam ona, tym szybciej zjawi si� i Le-amas, lecz czas si� wl�k�, a jego wci�� nie by�o i wkr�tce straci�a nadziej�. Wiedzia�a, �e Alec ju� nie przyjdzie. Poniewa� tego dnia nie przygotowa�a sobie kanapek, postanowi�a pojecha� autobusem na Bayswater Road i wpa�� do ABC. By�o jej niedobrze, mia�a pusty �o��dek, ale nie odczuwa�a g�odu. P�j�� go poszuka�? Obieca�a, �e nigdy tego nie zrobi, ale z drugiej strony on obieca� j� uprzedzi�. Poszuka� go czy nie?
Zatrzyma�a taks�wk� i poda�a adres.
Zapuszczonymi schodami wesz�a na g�r� i wcisn�a guzik dzwonka. Dzwonek by� chyba zepsuty, bo nie us�ysza�a dzwonienia. 2ia wycieraczce sta�y trzy butelki mleka, le�a� te� list z elektrowni. Zawaha�a si�, za�omota�a do drzwi i us�ysza�a cichy j�k. Zbieg�a na d�, zadzwoni�a do drzwi mieszkania pi�tro ni�ej, a potem zacz�a t�uc w nie pi�ciami. Nikt nie otworzy�, wi�c zbieg�a schodami jeszcze ni�ej i znalaz�a si� na zapleczu sklepu spo�ywczego. W k�cie siedzia�a jaka� staruszka, kiwaj�c si� w fotelu.
- Mieszkanie na najwy�szym pi�trze. - Liz niemal krzycza�a. - Tam kto� zachorowa�. Kto ma klucz?
Staruszka patrzy�a na ni� przez chwil�, a potem odwr�ci�a g�ow� w stron� drzwi do pokoju od frontu, gdzie mie�ci� si� sklep.
- Arthur! - zawo�a�a. - Chod� tu! Przysz�a jaka� dziewczyna!
Zza drzwi wyjrza� m�czyzna w br�zowym kombinezonie i szarym filcowym kapeluszu.
- Dziewczyna?
- W mieszkaniu na g�rze kto� ci�ko zachorowa� - powt�rzy�a Liz. -Nie mo�e wsta� i otworzy� drzwi. Ma pan klucz?
- Nie - odrzek� sprzedawca - ale mam m�otek. - Pobiegli razem na g�r�, on wci�� w kapeluszu, ze �rubokr�tem i m�otkiem w r�ku. Za�omota� do drzwi i wstrzymali oddech, czekaj�c, a� kto� odpowie. Nie odpowiedzia� nikt.
28
- Przedtem s�ysza�am j�k, przysi�gam - szepn�a Liz.
- Zap�aci pani za drzwi, jak je rozwal�?
- Tak.
Za�oskota� m�otek; ha�as by� straszliwy. Sprzedawca trzema uderzeniami wy�ama� kawa�ek framugi i wraz z drewnem pu�ci� zamek. Liz wesz�a pierwsza, sprzedawca za ni�. W pokoju by�o potwornie zimno i ciemno, mimo to na ��ku w k�cie dostrzegli sylwetk� m�czyzny.
O Bo�e, pomy�la�a Liz. Je�li on nie �yje, nie b�d� w stanie go dotkn��. Ale podesz�a bli�ej i okaza�o si�, �e Alec �yje. Rozsun�a zas�ony i przykucn�a przy ��ku.
- Zawo�am pana, je�li b�d� czego� potrzebowa�a, dzi�kuj� - rzuci�a przez rami� do sprzedawcy. Ten skin�� g�ow� i zszed� na d�.
- Alec, co z tob�? Chorujesz? Co ci jest?
Leamas poruszy� g�ow�. Mia� zapadni�te oczy i zaci�ni�te powieki. Ciemny zarost kontrastowa� ostro z blado�ci�jego twarzy.
- Alec, musisz mi powiedzie�, prosz�. - Trzyma�a go za r�k�. Policzki mia�a mokre od �ez. Rozpaczliwie my�la�a, co robi�; nagle wsta�a, wbieg�a do male�kiej kuchni i nastawi�a czajnik. Nie mia�a �adnego konkretnego planu, lecz ulg� przynios�a jej sama �wiadomo�� dzia�ania. Zostawiwszy czajnik na gazie, chwyci�a torebk�, ze stolika nocnego wzi�a klucze Leamasa, zbieg�a na d�, przeci�a ulic� i wpad�a do sklepu pana Sleamana. Kupi�a n�ki ciel�ce w galarecie, kostk� bulionu i buteleczk� aspiryny. Ju� mia�a wyj��, lecz zawr�ci�a i kupi�a jeszcze paczk� s�odkich suchark�w. Za wszystko razem zap�aci�a szesna�cie szyling�w, tak �e zosta�y jej cztery szylingi w torebce i jedena�cie funt�w na pocztowej ksi��eczce oszcz�dno�ciowej, lecz pieni�dze mog�a podj�� dopiero nazajutrz. Zanim wr�ci�a do Leamasa, woda zd��y�a si� ju� zagotowa�.
Przygotowa�a bulion tak jak jej matka - w szklance z �y�eczk�, �eby szk�o nie p�k�o - co i raz zerkaj�c na Aleca, jakby ba�a si�, �e umar�.
Musia�a go posadzi�, inaczej nic by nie wypi�. Mia� tylko jedn� poduszk�, a innych w pokoju nie by�o, dlatego zdj�a z drzwi palto, zwin�a je i w�o�y�a pod poduszk�. Ba�a si� go dotkn��, bo sp�ywa� potem, a jego kr�tkie, siwawe w�osy by�y wilgotne i �liskie. Postawiwszy szklank� na stoliku, jedn� r�k� podtrzyma�a mu g�ow�, a drug� napoi�a go �y�eczk�. Potem rozgniot�a dwie aspiryny i poda�a mu je wraz z bulionem. Przemawia�a do niego jak do ma�ego dziecka, siedz�c na brzegu ��ka, patrz�c na niego, muskaj�c palcami jego g�ow� i twarz, powtarzaj�c szeptem jego imi�.
- Alec, Alec...
Stopniowo odzyska� regularny oddech, a mi�nie jego cia�a rozlu�ni�y si�, jakby bolesna gor�czka zacz�a powoli ust�powa�, jakby zapada� w spokojny sen, i patrz�c na niego, Liz wyczu�a, �e najgorsze min�o. Nagle u�wiadomi�a sobie, �e ju� niemal ciemno.
29
nie
temu
du�o
Kontakt
mmmm
MB
wtedy,
parku. To w�a�-
cudowme
, wspo-
p�16 na
dwie kategorie: na tych, kt�rzy zawstydzeni, wystraszeni lub zaszokowani czekaj� z pe�n� przera�enia fascynacj�, a� kto� wprowadzi ich w wi�zienne �ycie, oraz na nieszcz�nik�w, kt�rzy chc�c dosta� si� do wi�ziennej spo�eczno�ci, kupcz� tym, �e s� nowi. Leamas nie nale�a� ani do jednych, ani do drugich. Pogardza� nimi i robi� to chyba z lubo�ci�, a oni nienawidzili go, poniewa� ich nie potrzebowa�, tak jak nie potrzebowa� ich �wiat za murami. Po dziesi�ciu dniach mieli tego do��. Przyw�dcom nie z�o�y� ho�du, maluczkim nie da� satysfakcji, wi�c otoczyli go w kolejce po obiad i zrobili t�ok�. T�oka to wi�zienny rytua� spokrewniony z osiemnastowiecznym fryglowa-niem. Do jego niew�tpliwych zalet nale�y pozorna przypadkowo�� czynu, to znaczy wylania zaw