Peake Lilian - Niebezpieczna gra
Szczegóły |
Tytuł |
Peake Lilian - Niebezpieczna gra |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Peake Lilian - Niebezpieczna gra PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Peake Lilian - Niebezpieczna gra PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Peake Lilian - Niebezpieczna gra - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
LILIAN PEAKE
Niebezpieczna gra
Strona 2
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Gdyby tylko pan trochę we mnie uwierzył i dał mi tę pracę -
nalegała Sally, zalotnie odrzucając obiema rękami długie,
kasztanowate włosy - to jestem pewna, że byłabym zdolna do
napisania tekstu, o który panu chodzi.
- Pani sobie wyobraża, że ponieważ wujek jest prezesem
zarządu, powinienem panią przyjąć do zespołu na podstawie
jego jawnie stronniczej rekomendacji? - ciemnowłosy, lekko
siwiejący Derek Winterton odchylił się do tyłu w obrotowym
fotelu, dotykając ołówkiem dłoni. - Oraz pani słownego
zapewnienia, że nadaje się pani do tej pracy?
Sally skinęła głową.
- W porządku, zatem gdzie jest życiorys? Chcę mieć napisane
czarno na białym, że rzeczywiście nadaje się pani do pracy w
RS
„Star and Journal".
- Ja - odchrząknęła zwilżając wargi językiem - to znaczy mój
życiorys wiąże się jedynie z pracą, którą właśnie rzuciłam.
Zostałam nauczycielką angielskiego zaraz po zakończeniu
studiów, więc nie mogłam mieć nic wspólnego z
dziennikarstwem, prawda?
- Miała pani tylko jednego pracodawcę? - zapytał Derek
Winterton opierając łokcie na biurku.
- Tak, pracowałam jedynie w szkole.
- O, moja droga! - Redaktor zaczerpnął powietrza. -
Maximilian Mackenzie to twardy orzech do zgryzienia. Ma
jakieś trzydzieści pięć lat, jest wysoki, dobrze zbudowany i
przystojny. Nie lubi dziennikarzy, chociaż sam nim był, zanim
się wziął za pisanie
politycznych dreszczowców. Nie udziela wywiadów. Prawie
nic nie wiadomo o jego prywatnym życiu, z wyjątkiem tego, że
rzuciła go kobieta, z którą miał się ożenić. Według naszej
dokumentacji stało się to trzy lata temu.
- Ja też jestem twardym orzechem, proszę pana.
Strona 3
2
- Pani? - Derek uśmiechnął się z niedowierzaniem.
- Ile pani ma lat, dwadzieścia pięć czy sześć? Z tym gąszczem
kasztanowych włosów, jasnymi oczami, nie wspominając o tak
słodkich ustach, że pewnie nie wymówiły jeszcze
przekleństwa... to ma być twardy orzech?
- Złoszczę się, kiedy mam kłopoty z dzieciakami w szkole i to
pomaga im oprzytomnieć. Przepraszam, kiedy miewałam
kłopoty. Przed trzema tygodniami zrezygnowałam z pracy.
- A więc pani chce, bym uznał, że strata dla szkoły jest
zyskiem dla mnie?
- Niech pan pozwoli mi spróbować - powiedziała błagalnie -
proszę tylko o to.
- Jeśli nie pozwolę, pewnie będę musiał tłumaczyć się pani
wujowi. I poszukać pracy. - Spojrzał na nią badawczo. - To
trudny facet. A pani byłaby zieloną, kompletnie
RS
niedoświadczoną dziennikarką. Na dodatek
- jest pani kobietą.
- Czy to nie zaleta? Nie zagalopował się pan w tej dyskusji?
- Możliwe - przyznał niechętnie - że coś tam pani potrafi.
Jednak z drugiej strony nie mogę drukować w mojej gazecie
belferskich próbek, które - biorąc pod uwagę dotychczasowe
pani doświadczenia - są prawdopodobnie jedynymi tekstami, na
jakie panią stać. Chciała zaprotestować, ale Winterton uniósł
rękę. - To niemożliwe, Sally, niezależnie od tego, czy jest pani
siostrzenicą prezesa zarządu, czy nie. Przykro mi. - Podniósł
słuchawkę, powtórnie wydeklamował:
- Przykro mi, Sally - i zaczął z kimś rozmawiać.
- Nie rozumiem - powiedział Gerald, niezgrabnie układając
swoje długie, chude ciało w stojącym przy kominku fotelu -
dlaczego się wybierasz w tę zwariowaną podróż. Miałoby to
jakiś sens, gdyby redaktor „Star and Journal" zatrudnił cię, ale
po diabła pakować się w taki pasztet na ochotnika?
- Dla zabawy - wyjaśniła Sally i do wypchanego po brzegi
plecaka wetknęła dwa dodatkowe podkoszulki. - Nie rozumiesz?
Strona 4
3
Mam dwadzieścia pięć lat, wkrótce dwadzieścia sześć. W życiu
każdego człowieka przychodzi taki moment... - Spojrzała na
rozciągniętego w fotelu Geralda. Widziała, że trudno mu to
wszystko pojąć. Sally dodała z westchnieniem zawodu:
- Nie, nie rozumiesz, prawda?
W ciągu tych dwóch lat, kiedy najpierw poznała Geralda
Farnleya jako kolegę, a potem się z nim zaprzyjaźniła, nigdy
niczego nie rozumiał. Uklękła na podłodze, ciężko oddychając
po szamotaninie z plecakiem.
- Dlaczego - Gerald nie ustępował - musisz nagle znikać i
jechać na Bóg wie jak długo gdzieś na antypody? Dlaczego
zamiast tego nie wyjdziesz za mnie za mąż?
- Gerald - powiedziała, kładąc mu na kolanie rękę, którą on
natychmiast przykrył swoją - wiesz, że cię lubię, ale
chciałabym, żebyś zrozumiał...
RS
Jednak on wciąż nie chciał, pomyślała zasmucona. Nie mogła
mu tego powiedzieć, że chociaż był dobry i czuły, po prostu nie
darzyła go uczuciem i mało ją obchodził.
- Potrzebujesz czasu na namysł, o to ci chodzi?
- Wzywa mnie świat - próbowała mu wyjaśnić - zwłaszcza ta
druga jego strona. Wykorzystuję więc swoje oszczędności...
- Przecież mówiłaś, że płacąc sporo za wynajmowane
mieszkanie, mogłaś zaoszczędzić jedynie na bilet i już niewiele
ci zostaje na pierwsze dni pobytu - odparł zaniepokojony Gerald
- nie mówiąc...
- Nie martw się, jakoś dam sobie radę - uśmiechnęła się,
demonstrując przesadną pewność siebie.
Gerald uścisnął jej wyciągniętą rękę. Gdy wyszedł,
zostawiając na jej policzku ciepły, wilgotny pocałunek, Sally
poczuła się absolutnie wolna. Leniwie się przeciągnęła. I
chociaż nie dostała pracy w „Star and Journal", jej nieba nie
przysłaniała najmniejsza nawet chmurka.
Jeśli w momencie rezerwowania lotu wrodzony rozsądek i
zdyscyplinowany nauczycielski umysł ostrzegał ją, że
Strona 5
4
wyruszanie w tak odległą i długą podróż bez wystarczających
środków jest czystym szaleństwem, to tym razem nie chciała
słuchać żadnych przestróg.
Wróciła na chwilę do przeszłości - do długiej choroby ojca,
do poświęcającej się choremu matki, do tego, jak sama
zabiegała o to, by ojcu niczego nie brakowało.
Nie czuła wyrzutów sumienia, kiedy od czasu do czasu
spóźniała się z zakupami. Jej jedynym celem było zapewnienie
wygodnego życia ojcu i ulżenie w kłopotach matce. A dopóki
się jej nie poszczęściło, także wpatrywanie się w szare dachy
wokół. W końcu, po latach wypełnionych smutkiem z powodu
śmierci ukochanego męża, matka powtórnie wyszła szczęśliwie
za mąż.
Teraz moja kolej, pomyślała Sally. Tam daleko czeka na mnie
świat, tam jest moje miejsce!
RS
W porcie lotniczym obok Sally tłoczyli się ludzie, tak jak ona
niecierpliwie oczekujący, by wreszcie oderwać się od ziemi i
polecieć w różnych kierunkach.
Kiedy dźwiga się niewygodną torbę lotniczą, przeniesienie
pełnej tacy jest fizyczną niemożliwością.
Sally ostrożnie postawiła torbę na podłodze i usuwała ją spod
nóg przechodniów. Tutaj ją może bezpiecznie zostawić. Wróci
po bagaż, kiedy znajdzie sobie wolne miejsce. Biorąc pod pachę
mniejszą torbę, którą w czasie podróży chciała mieć przy sobie,
rozejrzała się po barze.
W pobliżu wszystkie stoliki były zajęte, ruszyła więc w głąb
sali, przechodząc nad wyciągniętymi nogami i omijając wózki
bagażowe oraz biegające dzieciaki. Wreszcie wypatrzyła w
odległości sześciu kroków narożny stolik, przy którym siedział
samotny mężczyzna. Drugie krzesło było lekko odsunięte od
stołu.
Dzięki Bogu, pomyślała, wbijając wzrok w wolne krzesełko.
Miała już siadać, gdy nagle potrąciło ją maleńkie dziecko.
Chcąc je uchronić przed oparzeniem wrzątkiem z imbryczka
Strona 6
5
Sally przechyliła tacę w drugą stronę, potykając się o nogę stołu.
Czując, że się przewraca, uniosła tacę do góry, żeby nie zrobić
krzywdy dzieciakowi.
Kanapki spadły z tacy na podłogę, a pełny imbryczek ominął
o włos nieskazitelne spodnie człowieka siedzącego przy stoliku.
Sally, upadając kolanami na podłogę z terakoty, krzyknęła z
bólu. Rozlany na tacy pomarańczowy sok zaczął spływać na
elegancką koszulę i jasnoszarą marynarkę. W mocnym uścisku
ręki przerażonej Sally pozostała jedynie taca. Po dzieciaku nie
było, na szczęście, śladu.
- Och, nie! - zawołała Sally drżącymi ustami. Gramoląc się z
podłogi rozcierała stłuczone kolano. Drugie kolano uchroniła
przed stłuczeniem, padając nim na pakunek z kanapkami.
Dopiero teraz zobaczyła szkody, jakie przypadkowo poniósł
nieznajomy mężczyzna.
RS
- O Boże, nie! - jęknęła zrozpaczona. Kosztowny materiał
szybko wchłaniał jaskrawy płyn i plamy na ubraniu mężczyzny
błyskawicznie się powiększały.
- Bardzo się pani potłukła? - zapytał mężczyzna, ku
zdziwieniu Sally wyrażający zainteresowanie samopoczuciem
winowajczyni.
- Tak. To znaczy nie... - Gwałtownie zaczęła przeszukiwać
kieszeń żakietu i wyjęła z niej garść papierowych chusteczek do
nosa.
- Proszę, niech pan weźmie - zaproponowała. Ofiara
wycierała się już własną chustką. Sally,
spiesząc z pomocą, kierowała się doświadczeniem, które
nabyła doprowadzając do porządku dzieciaki w klasie.
Wyciągając rękę z plikiem chusteczek, przycisnęła je do
marynarki mężczyzny, żeby zapobiec całkowitemu wsiąknięciu
soku w jasnoszarą tkaninę.
Nim zdążył zaprotestować, powtórzyła operację i poprzez
delikatną tkaninę koszuli wyczuła szczupłość mięśni jego ciała.
Strona 7
6
- O Boże, już wystarczy! - dotarło do Sally mruknięcie
mężczyzny.
Kiedy się uwolnił od opiekuńczych zabiegów, Sally spojrzała
pytająco. Odgarnęła włosy, żeby mu się lepiej przypatrzyć i ich
spojrzenia spotkały się; w oczach mężczyzny dojrzała tajoną
złość. Gdzieś w głębi poczuła jakby ukłucie ostrej igły, ale
mimo wszystko wciąż zależało jej na tym, by naprawić szkody,
jakie mu wyrządziła.
- Przepraszam, bardzo przepraszam - wymruczała, jakby te
słowa mogły wszystkiemu zadośćuczynić, ale mężczyzna tylko
zacisnął usta i z zimnym wzrokiem ujął Sally za przegub ręki,
odsuwając ją od siebie.
Jeśli tak zdecydowanie oponuje przeciwko mojej pomocy,
pomyślała, lepiej z niej zrezygnować. Przy stosowaniu
nieskutecznej metody plama nawet nie zaczęła blednąc, więc
RS
Sally natychmiast wstała z wypiekami na twarzy.
Przypatrzywszy się teraz mężczyźnie dokładniej, odniosła
wrażenie, że go rozpoznaje. Czy nie widziała już gdzieś tej
twarzy? Czy nie widziała tych zimnych, niebieskich oczu,
szerokiego czoła przysłoniętego gęstymi, ciemnymi włosami,
długiego, prostego nosa nad mocno zarysowanymi wargami?
Czy te oczy nie patrzyły na nią z jakiejś gazety? Albo z dodatku
do jakiegoś magazynu? Ale teraz nie czas, napominała siebie,
grzebać w pamięci w poszukiwaniu nieuchwytnej odpowiedzi.
- Naprawdę jest mi bardzo przykro - przeprosiła ponownie,
ale jej pojednawcze słowa zostały pominięte milczeniem.
- To drobiazg - odprawił ją szorstko, wciąż najwyraźniej
zirytowany. - Rachunek z pralni mnie nie zrujnuje..
- Och, proszę mi go przysłać - powiedziała błagalnie. - To
była moja wina.
- Kochanie, nie pani - powiedziała zjawiająca się, niczym
dobra wróżka, sprzątaczka ze szmatką do kurzu i ścierką. - To
przypadek. Wszystko widziałam na własne oczy. To ten
dzieciak. Wpadły tu rozdokazywane dzieci i pędziły jak burza...
Strona 8
7
Mówiąc to zabrała z rąk Sally tacę, podniosła spod stołu
imbryczek, wytarła z podłogi rozlany sok i zebrała resztki
kanapek, na których Sally niechcący uklękła.
- Już po nich - oświadczyła smutnym głosem sprzątaczka. -
Moja droga, przyniosę panience nowe kanapki, dobrze?
- To miło z pani strony - szybko podziękowała Sally - ale na
nowe nie mogę już sobie pozwolić.
- Na koszt zakładu. Niech panienka tu siada - wskazała
krzesło naprzeciw mężczyzny - a ja za momencik wracam.
Spojrzawszy z wdzięcznością na oddalającą się kobietę, Sally
odwróciła się do swojego towarzysza, który przybrudzoną
chustką wycierał zachlapaną sosem gazetę. - Ja naprawdę... -
odezwała się, ale mężczyzna jej przerwał.
- W porządku, żart się udał. Było to oryginalne zbliżenie, coś
dla mnie zupełnie nowego, na innych z pewnością robiło
RS
wrażenie. - Napisał coś na skrawku papieru. - Oto adres kobiety,
która prowadzi mój fan club. Da pani prospekt, fotografię,
wszystko, o co pani chodzi.... - Na widok zdziwionej miny Sally
mężczyzna zamilkł.
- Fan club? Jaki fan club? O czym pan mówi?
- Potknęłam się, żeby nie wpaść na dzieciaka. O Boże!
- Sally wpadając w panikę dotknęła palcami ust.
- Mój ręczny bagaż! Zostawiłam tam torbę lotniczą i gdzieś
zniknęła.
- Na miłość boską - burknął mężczyza - gdzie ją pani
zostawiła?
- Przy bufecie. Niosąc tacę nie mogłam wziąć torby, więc... -
Wstała z krzesła pokazując ręką.
- Niech pani tu poczeka - ponuro powiedział mężczyzna i
podniósł się z miejsca.
Niespokojnie oczekując na jego powrót, Sally przytuliła do
siebie plecak z osobistymi rzeczami. Była pewna, że włożyła
tam paszport i bilet lotniczy, ale nim przeszukała plecaczek,
Strona 9
8
zaczął się zbliżać mężczyzna, przestępując ludzkie nogi, bagaże
i wymijając biegające dzieci.
- Który to miał być bufet? - zapytał. - Główny, czy ten boczny
z drinkami?
- Główny - odpowiedziała z rosnącym przerażeniem. -
Sprawdzał pan tam?
- Sprawdzałem przy obu. Ani śladu. Czy jest pani pewna?
- Oczywiście. - Przycisnęła ręce do policzków, by opanować
wzrastające zdenerwowanie. To nie mogło jej się przydarzyć,
absolutnie wykluczone!
- Proszę bardzo, kochanie. - Zjawiła się sprzątaczka
przynosząc szklankę soku pomarańczowego i paczkę kanapek. -
I filiżanka herbaty. Na mój koszt.
- Bardzo miło z pani strony...
- Co to, kochana, mówiliście z panem o zostawionym bagażu?
RS
Sally jej wyjaśniła.
- Kochana, nie ma się co martwić. To chyba sprzątnął
strażnik. Ktoś musiał zauważyć podejrzaną torbę i zabrano ją do
przechowalni. Niech panienka tam pójdzie. Ale najpierw trzeba
to wypić, zanim znów się rozleje.
Sally podziękowała uśmiechem i zabrała się do jedzenia.
- Pójdę tam z panią - oświadczył nagle ożywiony mężczyzna,
przekładając stronice gazety, żeby zajrzeć na nie zaplamioną
kolumnę wewnętrzną. - Kiedy już pani zje - opuścił gazetę i
spojrzał na skromną ucztę - swój posiłek.
Z pełnymi ustami - była bardziej głodna, niż się jej wydawało
- podziękowała mu, ale dodała, że nie jest to konieczne.
Przemilczał to pogrążając się w lekturze gazety.
- No, to już skończyłam - powiedziała niepewnie i nie chcąc
sprawiać kłopotu człowiekowi, któremu zniszczyła ubranie,
dodała: - Ale, jak mówiłam, nie musi się pan fatygować.
- To żadna fatyga - odpowiedział odkładając gazetę na
krzesło. - Ale powiadomi pani mój fan club - dodał
Strona 10
9
sarkastycznie - o moim dobrym uczynku wynikającym z troski o
interesy jednej z oddanych mi wielbicielek.
Sally wstając wyprostowała się i chociaż swoim słusznym
wzrostem mogła onieśmielić niesforne kilkunastolatki,
troszeczkę jej brakowało do owych 180 centymetrów wzrostu
członków fan clubu, do którego - jak był przekonany mężczyzna
- należała Sally.
- Proszę mi wreszcie uwierzyć, że nigdy o panu nie słyszałam
i nie wiem, kim pan jest, więc nie mogę być pana wielbicielką.
Na porywczą odpowiedź dziewczyny mężczyzna zareagował
niewyraźnym uśmiechem. Sally wzięła torbę i zaczęła się za
nim przeciskać przez zbity tłum.
- Pana nazwisko? - zapytał urzędnik biura rzeczy
znalezionych.
Towarzysz Sally wskazał skinieniem głowy na nią.
RS
- Sarah Dearlove - powiedziała. - Tak, Dearlove. Może pan to
wymawiać jak się panu podoba.
- Kufer? To znaczy torba lotnicza? Zaraz sprawdzę.
- Kiedy urzędnik wrócił, przecząco potrząsając głową, Sally
serce podskoczyło do gardła. - Nic takiego nam nie przyniesiono
proszę pana, ach, proszę pani.
- O Boże - jęknęła Sally - i co ja zrobię, jeśli się nie znajdzie
przed odlotem? W torbie miałam tyle potrzebnych mi rzeczy.
Urzędnik chciał jej jakoś pomóc.
- Zanotuję pani nazwisko i adres i skontaktuję się, jeśli...
- To nic nie da - wyjaśniła Sally próbując opanować drżenie
głosu. - Przez kilka tygodni będę w podróży.
Jej towarzysz spojrzał na nią przez ramię.
- Niech pani da swój adres domowy na wypadek, gdyby to się
odnalazło później.
- Adres domowy? - cicho powtórzyła. - Nie mam w tej chwili.
Wynajmowałam mieszkanie, ale przed wyjazdem
zrezygnowałam.
Strona 11
10
Mężczyzna zmarszczył brwi, jakby się nad czymś
zastanawiał.
- Dam panu swój adres - powiedział do urzędnika.
Wsłuchując się uważnie w głos mężczyzny Sally
dosłyszała przez panujący gwar i zapowiedzi z głośników:
- Nazywam się Maximilian Mackenzie - po czym podał jakiś
adres w Surrey, którego już nie zdołała usłyszeć. - Mogę napisać
do pani Dearlove na poste restante we wcześniej ustalonym
urzędzie pocztowym. Zgoda, panno Dearlove?
Panna Dearlove nie mogła się nie zgodzić. Nagle zrobiło jej
się zimno, a potem oblała ją gorąca fala podniecenia. A więc to
był Maximilian Mackenzie - człowiek, o którym tak bardzo
pragnęła napisać jako niedoszła reporterka „Star and Journal"!
Teraz wpadł w jej ręce jak dojrzałe jabłko!
Dlaczego nie rozpoznała go na pierwszy rzut oka? Jeśli ma się
RS
spełnić ambitne marzenie o pracy w tej redakcji, musi mocno
wyostrzyć instynkt, który tym razem ją zawiódł.
Miała przecież niejasne wrażenie, że gdzieś go widziała. Od
pewnego momentu powinna się zorientować. Czy nie
spostrzegła ogromnej pewności siebie tego człowieka, nie
mówiąc o jego władczym charakterze? Wszystko to powinno jej
pomóc w rozpoznaniu mężczyzny.
Należało powiadomić redaktora „Star and Journal". On
natomiast musi się zgodzić. Gdyby tylko mogła zniknąć na kilka
minut; to wystarczy, żeby się do niego dodzwonić.
- Pan Mackenzie? - Młody damski głos wyrażał zachwyt. -
Dzięki Bogu, złapałam pana!
Drobna, ciemnowłosa kobieta zaczęła się przepychać
łokciami wśród tłumu ludzi chcących zareklamować zagubione
bagaże.
- Panie Mackenzie, wylatuje pan z kraju? Proszę mi
powiedzieć dokąd, bo nie zniosę myśli o pana nieobecności.
Panie Mackenzie, mam tu pana książkę. Będę ogromnie
wdzięczna, jeśli otrzymam autograf...
Strona 12
11
- Na miłość boską, nie! - burknął pod nosem mężczyzna ku
zdziwieniu Sally. Czy nie mruknął tak samo, gdy wylała na
niego szklankę soku? Jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy ją objął
i przytulając złożył na jej ustach namiętny, zmysłowy
pocałunek. Ledwie mogła złapać oddech.
Uniósł głowę nie odrywając od Sally oczu, w których
wyczytała zdziwienie równe swojemu.
- Panno Dearlove, ja...
- Czy to pańska żona? Przecież zawsze pan twierdził, że nie
jest żonaty? - krzyknęła młoda kobieta, najwyraźniej gotowa się
rozpłakać. - Zaskarżę... zaskarżę do sądu prowadzącą pana
fanclub Jennie Smith za ukrywanie przed nami prawdy! A może
to tylko narzeczona? To by znaczyło, że z punktu widzenia
prawa jest pan wolny?
Spojrzenie Mackenziego znów spoczęło na Sally. Pytał
RS
wzrokiem: - Chcesz się włączyć do tej gry? No cóż, była mu
winna za pranie garnituru, nie mówiąc o koszuli.
W tym czasie zgromadził się niewielki tłum ludzi, którzy
chcieli dopchać się do biura rzezy znalezionych.
Przeciągłe spojrzenie Sally mówiło jednoznacznie, że dla tego
Romea chętnie zagra rolę Julii. W końcu to mu się należało.
- To... to mój najdroższy - niepewnie mruknęła do młodej
kobiety, która wymierzyła w jej piersi grubą książkę w twardej
oprawie. - Prawda, Maximil...?
- Dla ciebie jestem Maxem - brzmiała odpowiedź
przeznaczona jedynie dla uszu Sally.
Czule wpatrując się w oczy mężczyzny, wzięła go pod rękę.
Jego uśmiech przyprawił Sally o zawrót głowy, chociaż
rozsądek jej mówił, że mężczyzna też odgrywa swoją rolę.
Natarczywa kobieta wetknęła mu do rąk książkę i pióro.
- Bardzo proszę, panie Mackenzie.
Przejechałam taki szmat drogi, żeby pana spotkać. Sekretarka
fan clubu MM powiedziała mi, że pan tu jest, więc...
Strona 13
12
Wziął książkę i pióro, choć Sally dałaby słowo honoru, że
słyszała jak odburknął: - Do diabła z fan clubem! - Podnosząc
brwi ozięble zapytał kobietę:
- Jak się pani nazywa?
- Henrietta Curzon. Henni.
- Mogę? - zapytała Sally, chcąc podtrzymać książkę do
podpisu.
- Dziękuję, panno... - w jego oczach zapalił się na moment
ognik rozbawienia - kochanie.
- Dziwne - powiedziała Henni Curzon, najpierw patrząc z
dezaprobatą na znoszone ubranie Sally, a potem na składającego
autograf Maxa. - Mam na myśli pański wybór. Ona jest taka...
- Pospolita? - z figlarnym uśmiechem wtrąciła Sally, patrząc
błyszczącymi oczami na mężczyznę i wystawiając ułożone w
ciup czerwone wargi jakby w zaproszeniu do pocałunku.
RS
Przydało się doświadczenie zdobyte przy wystawianiu
szkolnych sztuk. Umiała w pełni wykorzystać mimikę twarzy.
- W porządku. - Dziewczyna z nabożeństwem ujęła książkę. -
No cóż, myślałam, że przepada pan za dziewczynami w typie
modelek - poruszającymi się wężowymi ruchami, seksownymi,
pełnymi wie pan czego. Niemniej jednak - uśmiechnęła się z
głębokim westchnieniem - domyślam się, że nam, zwyczajnym
dziewczynom daje to pewną nadzieję, prawda?
- Och - powiedziała Sally nieco złośliwie - jeśli tylko chcę,
mogę być seksowna i pełna wie pani czego. Czyż nie tak, panie
M... Max?
W odpowiedzi Max objął Sally i przytulił do siebie.
- W każdym razie dziękuję - rzekła Henni. - Będę to
przechowywać jak prawdziwy skarb - dodała przytulając
książkę - nawet jeśli ta pani ma zostać pańską żoną. Chyba
jednak - w jej oczach znów błysnęła nadzieja, którą
najwyraźniej mogła żywić przez całą wieczność - nie jest pan
jeszcze żonaty, prawda?
Strona 14
13
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim Max Mackenzie wypuścił Sally z objęć, Henni
zniknęła. Tak się kończy, przemknęło jej po głowie, najkrótsza i
najbardziej ekscytująca znajomość w jej życiu.
- Dziękuję panu, panie Mackenzie - powiedziała zarzucając
torbę na ramię. Bezradnie rozglądała się w nadziei odzyskania
zaginionego bagażu.
- Chodźmy do naszego stolika. - Spojrzał w głąb restauracji. -
Cudem jest jeszcze wolny.
- Ale ja naprawdę powinnam... - Zerknęła na zegarek, chcąc
się upewnić, czy jeszcze zdąży zatelefonować. Zaczęła
poszukiwać wzrokiem najbliższego monitora z informacją o
odlotach. Jeśli się nie pospieszy...
Max zauważył jej spojrzenie.
RS
- Informację o odlocie samolotu podają przez głośnik, panno
Dearlove - zauważył chłodno. - Nie zgubi się pani na tak
olbrzymim lotnisku? Z jakiej planety pani spadła, że mając
dwadzieścia kilka lat - zgadłem?
Sally skinęła głową.
- ... jeszcze nie latała pani samolotem?
- A nieprawda - zaprzeczyła z uśmiechem. - Raz leciałam do
Holandii. Z rodzicami. - Zachmurzyła się. Jakże byli szczęśliwi
wówczas, gdy ojciec jeszcze nie chorował. - Oglądałam
kwitnące tulipany. Pamiętam ich cudowne kolory - dodała ze
smutkiem.
- Od tamtych czasów, gdy była pani dzieckiem - mówił z
grymasem na twarzy - latanie samolotami stało się czymś
innym. W porównaniu z tamtą podróżą - dodał zamyślony,
prowadząc ją do uprzątniętego stolika - dla osoby tak
niedoświadczonej jak pani, wybieranie się w podróż przypomina
opuszczenie gniazda i lot w nieznane.
- To gniazdo opuściło mnie - zauważyła ze smutkiem,
siadając niepewnie przy stoliku.
Strona 15
14
Ton głosu Sally najwidoczniej go zdziwił i zaintrygował.
Wydawało mu się, że mimo naiwnych reakcji, dziewczyna jest
dorosła.
Ukradkiem wypatrywała napisu „telefon". To powinno być
najlepsze wyjście z sytuacji... Jest! Nic prostszego...
- Mam nadzieję, że mi pan wybaczy, jeśli... Zrozumiał! -
Proszę iść. Jeśli nadadzą komunikat biura rzeczy znalezionych,
to z pewnością go usłyszę.
Sally zmieszała się z gęstym tłumem, a potem weszła do
budki telefonicznej, wykręciła numer i czekała bębniąc palcami
w aparat.
- Pan Winterton? - To był on. - Czy jeśli powiem panu, że
jestem na lotnisku Heathrow przed odlotem do Nowej Zelandii i
trafiłam na trop „twardego orzecha", „wysokiego, dobrze
zbudowanego i przystojnego", wie pan kogo, to przyjmie mnie
RS
pan do „Star and Journal"?
Wyglądało na to, że Wintertona kompletnie zatkało.
- Proszę o więcej szczegółów - wydusił z siebie. Sally nie
żałowała mu szczegółów, pomijając jednak
epizod z Henni Curzon i tymczasowe „zaręczyny". W końcu
nie miało to żadnego znaczenia.
- Mogę stale przysyłać ploteczki na temat jego stosunku do
kobiet, miłostek, napisać o tym, co sądzi o innych pisarzach i
krytykach. No dobrze - zakończyła entuzjastycznie - a czy
dostanę pracę?
Trochę zaniepokoiło ją przedłużające się milczenie
rozmówcy. W końcu zapytał tonem człowieka zmęczonego
życiem:
- A dokąd facet leci?
To istotne pytanie, musiała pokornie przyznać.
- Nie mam pojęcia.
- Więc jak może pani śledzić go-w jej uszach eksplodował
głos rozmówcy - jeśli facet leci na Wschód albo Zachód, a pani
Strona 16
15
na Południe? I zaufaj byłej belferce, która zapomina o
najważniejszych sprawach!
Gdyby mu wyznała, że jest to jej pierwsza prawdziwa
wyprawa w nieznane, komentarz redaktora z pewnością byłby
bardziej dosadny.
- Przykro mi, Sally, to miło, że się pani stara - usłyszała jego
głębokie westchnienie - ale może następnym razem pójdzie
trochę lepiej. I, moja droga, niech pani wyświadczy mi
grzeczność. Proszę już do mnie nie dzwonić, ja zadzwonię do
pani. Zgoda?
Sally aż za dobrze zrozumiała jego uwagę. Wzięła torbę,
odwiedziła damską toaletę i powlekła się do stolika, przy
którym ku jej zdziwieniu siedział jeszcze Max Mackenzie.
Dostrzegając Sally podniósł się i odsunął krzesełko. Może i
jest „twardym orzechem", przemknęło jej przez głowę, ale za
RS
dobre maniery należą mu się najwyższe oceny. A także za
troskliwość i okazywane jej względy - dodała w myślach.
- Wszystko w porządku? - zapytał, mierząc ją badawczym
wzrokiem.
Zauważył w niej zmianę! Musiała go zbić z tropu.
- Jestem trochę zmęczona i martwię się... - odpowiedziała z
wymuszonym uśmiechem.
- O zaginiony bagaż? Wobec tego - zaproponował podając jej
cukierniczkę - pomyślmy, co z tym zrobić...
- To miło, że się pan kłopocze, ale w końcu to nie pana
zmartwienie.
Zbył jej słowa wzruszeniem ramion.
- Główny bagaż już nadałam - wyjaśniła mu.
- To był plecak? Taki sam jak ten, tylko większy?
- O wiele większy.
- Hm. - Zerknął na nią i wydawało się, że próbuje ocenić, w
jaki sposób daje sobie radę ta delikatnie zbudowana dziewczyna,
która wzorem innych dziewczyn w jej wieku pragnęła włóczyć
się po świecie. Ich matki nawet nie wyobrażały sobie tego.
Strona 17
16
- Prosimy o uwagę panią Dearlove - zabrzmiał z głośnika
komunikat. - Pani Sarah Dearlove jest proszona o
skontaktowanie się z biurem rzeczy znale...
- Moja torba lotnicza! - krzyknęła uradowana Sally zrywając
się z krzesła. - Widzi pan, znalazła się! Muszą ją mieć!
Stał za nią przy ladzie, kiedy odbierała torbę i podpisywała
pokwitowanie. Gdy odchodzili, Sally radośnie wpatrywała się w
swego towarzysza.
- Tak się cieszę, że uścisnęłabym pa... - nie, przepraszam, nie
mogłabym - wybuchła śmiechem.
- Dlaczego nie? - zapytał. - Wcześniej bezczelnie panią
wykorzystałem do własnych celów - wyciągnął do Sally ręce. -
Proszę się nie krępować.
Była tak szczęśliwa, że ulegając impulsowi objęła go i
przytuliła policzek do jego piersi.
RS
- Dzięki, Max. Dziękuję panu za wszystko - powiedziała
wypuszczając go z objęć.
- To ja pani dziękuję, Sally - odparł, składając jej żartobliwy
ukłon z obiecującym błyskiem w oczach.
- A teraz poszukajmy wolnego miejsca - zaproponował po
chwili milczenia. Bezwiednie szła za nim, mocno ściskając
odzyskaną torbę.
Przypatrywał się jej przez dłuższy moment zagadkowym,
badawczym wzrokiem. Sally przed chwilą wstąpiła do toalety,
gdzie się trochę przypudrowała i uczesała włosy w ogon.
- A więc był to zwykły przypadek - powiedział bez
przekonania - że padła pani do moich stóp? I nie należy do tego
cholernego fan clubu?
- Daję słowo honoru, że nie. Zobaczyłam wolne krzesło, więc
rzuciłam się do krzesła, a nie do pana.
- Dziękuję za ten pokrzepiający komplement - niewyraźnie się
uśmiechnął. - Teraz wszystko jest jasne. No, a dokąd udaje się
panna Dearlove?
- W dół globusa.
Strona 18
17
- Do Australii? - uniósł w zdziwieniu brwi.
- Nie, do Nowej Zelandii. W każdym razie najpierw tam. - A
pan? - zaryzykowała pytanie.
- Do Nowej Zelandii.
- To chyba żart. Naprawdę?
- Naprawdę - odparł rozbawiony.
W oczach Sally pojawił się błysk. Gdyby o tym wiedziała,
kiedy dzwoniła do Wintertona! Mógłby nawet zaproponować jej
pracę i nie musiałaby o nią błagać.
A więc Max Mackenzie leci tam, gdzie ona. Gdy usłyszała tę
wiadomość załomotało jej serce, ale rozsądek zwyciężył.
Człowiek, który jest autorem politycznych dreszczowców
przynoszących mu światową sławę i Sarah Dearlove,
anonimowa ex-nauczycielka, która pragnie zostać dziennikarką -
mieliby się spotkać na tak odległym lądzie? Niby dlaczego?
RS
Ponadto pamiętaj, że on będzie jeździł z hotelu do hotelu, albo
odwiedzał krewnych, podczas gdy na ciebie czekają schroniska
młodzieżowe, czyż nie tak?
- He zostawia pani złamanych męskich serc? Spojrzawszy na
Maxa dostrzegła w jego oczach
zaciekawienie. - Ma pan na myśli chłopaków? No, cóż... jest
Gerald. Nie chciał, żebym wyjeżdżała.
- A nie chciał jechać z panią?
Na twarzy Sally pojawił się grymas.
- Gerald jest zwierzęciem domowym. Nie znosi podróży.
Max założył nogę na nogę, odchylił do tyłu głowę i udawał,
że obserwuje podróżnych.
- Ma pani zamiar odwiedzić krewnych - zapytał.
- A może przyjaciół czy bliższą rodzinę?
- Chcę zobaczyć Nową Zelandię. - Potrząsnęła głową.
- Pan Mackenzie. - Jak spod ziemi wyrósł młody człowiek z
notatnikiem i ołówkiem. Omiótł spojrzeniem Sally, która trochę
tym zaskoczona, zaczęła się zastanawiać, czym przyciągnęła
Strona 19
18
wzrok przybysza. Była niemal pewna, że Max zazgrzytał
zębami.
- A jeżeli nim jestem, to co? - zapytał znudzonym tonem.
- Mart Billing z „Chronicie Weekly". Do naszych, to znaczy
do moich, uszu doszła wiadomość z pana fan clubu...
- A to prawdziwy pech - mruknął wyraźnie zirytowany Max -
że też los zawsze musi rzucać mi kłody pod nogi.
- Jeśli było to poufne - łagodnie zauważyła Sally - należało o
tym powiedzieć Henni Curzon.
- Panno Dearlove, proszę nie dawać mi lekcji - wycedził przez
zaciśnięte zęby - na temat promocji i reklamy mojej osoby, gdy
wchodzą w grę fan cluby i prasa.
- ... że - kontynuował Mart Billing, nie zwracając uwagi na
wypowiadane półgłosem uwagi swego rozmówcy - pojawiła się
w pana życiu - dziennikarz odgarniając długie włosy zerknął na
RS
Sally - no...
- Tak? - Prowokujący ton głosu Sally wyraźnie go zaskoczył.
Na jej twarzy pojawił się przesłodzony uśmiech. - Niech pan
kończy, panie Billing.
- W pana życiu pojawiła się kobieta - dokończył
przytłumionym głosem dziennikarz. – Narzeczona -
sprecyzował spoglądając na Sally jak ktoś, kto się boi, że może
go pogryźć ulubiony pies - przyszła żona. Panie Mackenzie, czy
może pan to potwierdzić?
Dziennikarz zauważył bystre spojrzenie Sally, odczytując w
jej oczach nagłą niepewność i pytanie.
- Więc rozumiem, że pańska, no, prawda... - znacząco spojrzał
w kierunku Sally - narzeczona jest w tej chwili gdzie indziej?
- Proszę o to zapytać tę panią. - Max nerwowo założył ręce.
- Tę... tę panią? - Billing odnotował z reporterską
spostrzegawczością wyświecony żakiet Sally, wytarte dżinsy i
schludną, ale mocno spraną bluzkę.
Miała ochotę powiedzieć, że nikt z pewnością nie zakłada
najlepszych ubrań na podróż klasą turystyczną. Zresztą te
Strona 20
19
„najlepsze" kupiła sobie już kilka lat temu, zanim zachorował
ojciec i zanim zaczęła przeznaczać swoją skromną pensję nie
tylko na własne potrzeby, lecz także na pomoc niezamożnym
rodzicom.
- Na miłość boską, pan chce mi wmówić, że istnieje inna
kobieta, która przypisuje sobie tę rolę w moim życiu? Na tym
zwariowanym świecie nigdy za dużo ostrożności. - Max starał
się wyglądać na strapionego.
Sally wybuchnęła śmiechem, ale natychmiast się opanowała.
Maxowi Mackenzie, przemknęło jej po głowie, łatwo było się
bawić z dziennikarzem. Był kimś, był sławnym pisarzem. Ale
dlaczego nie pospieszył jej z pomocą?
Spojrzała na niego z wyrzutem. Był uśmiechnięty, ale kiedy
dostrzegł ogień w jej oczach, przybrał poważną minę. Zaczęła
się zastanawiać, czy nie wyczytał z jej twarzy, o czym myśli.
RS
To cudowny facet, przemknęło jej przez myśl. Pewnego dnia
jakaś szczęśliwa kobieta... Ma nie tylko prezencję i głowę na
karku, ale też potrafi współczuć.
Dziennikarz, biorąc słowa Maxa na serio, zwrócił się do Sally.
- Panno...
- Dearlove - podpowiedziała. - Nazywam się Sarah Dearlove.
- Jest pani narzeczoną pana Mackenzie?
Rozsądek podpowiedział jej, by udawać tajemniczość. W
końcu nie do niej należało podtrzymywanie tego kłamstwa.
Dyskretnie spoglądając na Maxa, który nie miał zamiaru
niczego udawać, położyła palec na ustach.
- Pozostawiam to bez komentarza - odparła odwracając się od
Billinga w nadziei, że zakończy rozmowę.
- Proszę przekazać swoim czytelnikom - odezwał się Max
obejmując Sally - że jestem niezwykle szczęśliwy mając tak
cudowną towarzyszkę życia.
„Cudowna towarzyszka życia" odwracając z uśmiechem
głowę przysunęła się, podejmując zaproponowaną przez niego