13732

Szczegóły
Tytuł 13732
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13732 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13732 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13732 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

M. Duntau, G. Curkin Cerebrowizor Prze�o�y�a Janina Dziarnowska Z j�zyka psa kapa�a krew, a jego wierne oczy pe�ne by�y smutku. Zdawa�y si� pyta� otaczaj�cych: �No i za co si� tak nade mn� pastwicie?� Nerwowa twarz in�yniera Kowdina wykrzywiona by�a w bolesnym grymasie. Zawsze stara� si� unika� tego ponurego widoku. Oburzony, stawa� przy oknie i patrza� w milczeniu na oboj�tne, zgarbione plecy profesora. A profesor usypia� psa, otwiera� czaszk� i obna�ywszy szaror�owy m�zg d�ugo grzeba� w nim swymi d�ugimi, zr�cznymi palcami. Bez po�piechu zak�ada� mikroelektrody na w�a�ciwe o�rodki podra�nienia i w dodatku nuci� przy tym jak�� dziarsk� melodi�. Profesor ko�czy� operacj�, zeszywa� sk�r� i obaj pochylali si� nad oscylografem, wpatruj�c si� w skomplikowan� pl�tanin� zielonych krzywych, wiruj�cych po ekranie. Nie tak �atwo by�o znale�� w�r�d nich interesuj�c� ich krzyw� biotoku nerwu wzrokowego. Profesor siada� przy wzmacniaczu, zapala� papierosa i zaczyna� ironizowa� wydymaj�c policzki: � Bardzo krucha nauka ta wasza radiotechnika, in�ynierze Kowdin. Spr�bujcie tylko zorientowa� si�, co si� dzieje na tym ekranie. Same zak��cenia. Zaczynali sprawdza� ekranowanie przewodnik�w i pe�zaj�c po pod�odze nie spostrzegali nawet, kiedy zjawia� si� d�ugi, ko�cisty laborant Misza i zabiera� psa, �eby go nakarmi� i da� mu odpocz��. Powtarza�o si� to prawie co dzie� i ci�gn�o si� ju� przesz�o p� roku, od czasu gdy in�ynier Kowdin zacz�� pracowa� w laboratorium profesora Malinowskiego. I prawie ka�dy dzie� ko�czy� si� d�ug� dyskusj�, kt�ra potrafi�a wybuchn�� nawet podczas czo�gania si� po pod�odze. Siedz�c w kucki Kowdin zaczyna� si� gor�czkowa�. � Zak��cenia, m�wi pan? A mo�e to pr�dy s�siednich nerw�w? Pan lepiej ode mnie wie, jak reaguje m�zg psa zm�czonego b�lem i strachem. A dzia�anie g��wnego uk�adu nerwowego, profesorze, powinno si�, moim zdaniem, bada� w jego normalnym, zwyk�ym stanie. � To znaczy wraca� do encefalogram�w, elektrokardiogram�w i innych gram�w, in�ynierze? � pyta� profesor i zaczyna� spacerowa� za�o�ywszy r�ce do ty�u. � Nie wraca�, ale i�� naprz�d � st�ka� in�ynier podnosz�c si� z pod�ogi. � Fizjolodzy powinni bardziej wykorzystywa� olbrzymie mo�liwo�ci wsp�czesnych przyrz�d�w elektronowych i... � Przyrz�d�w elektronowych? Wy, in�ynierowie, jeszcze nam bardzo ma�o pomagacie. � A co zrobili fizjolodzy, �eby przygotowa� nam pole dzia�ania? Czy mo�e pan powiedzie� co� pewnego o procesach powstawania biotok�w w uk�adzie nerwowym? A o izolowaniu ich od otaczaj�cych tkanek? Potrzebny jest �cis�y zwi�zek fizjologii z elektronik�, �eby... � Masz pan tutaj sw�j �cis�y zwi�zek... Na ekranie zak��cenia, pod nogami przewody, czego si� tylko dotkn�� r�k� wsz�dzie �apie pr�d! � profesor �ci�ga� bia�y kitel, maseczk� z gazy i zaczyna� si� ubiera�. In�ynier wy��cza� instalacj�, g��wny wy��cznik laboratorium i ubiera� si� r�wnie�. Szli przez ogr�d alejk� i dyskutowali w dalszym ci�gu, nie dostrzegaj�c wiosennego wieczoru, �wiate� miasta i niezliczonego t�umu m�odzie�y na chodnikach. Ale na rogu, gdzie si� zwykle rozstawali, in�ynier ju� ca�kiem przyja�nie kr�ci� guzik na palcie profesora. � Stosowanie metody chirurgicznej jest s�uszne na w�a�ciwym etapie. Niech pan mi da troch� czasu, to tego dowiod�. I niech pan obna�a m�zgi ps�w tylko dla sprawdzenia pewnych szczeg��w. Zgoda? � Aha! Jednak obna�a�? � pyta� profesor podnieconym tonem, ale �ciskaj�c r�k� Kowdina m�wi� ju� spokojnie i przyja�nie. � Dobrze. A pan przez ten czas niech obmy�la swoj� metod�. Tylko prosz� bez tajemnic. Mam troch� do�wiadczenia. Mo�e potrafi� panu w czymkolwiek pom�c. Rozchodzili si�. W domu profesor jeszcze d�ugo siedzia� w gabinecie ogl�daj�c przez lup� krzywe wsp�czynnik�w z ostatniego dnia, a in�ynier, k�ad�c si�, postanawia� pomy�le�, i natychmiast zasypia�. I nie wiadomo czemu, �ni�y mu si� same psy. D�ugie sznury ps�w z tryumfalnie zadartymi bia�ymi, czarnymi i ��tymi ogonami bieg�y wszystkie w jednym kierunku. A rankiem dziwi� si�: czemu wczorajsze my�li tak �atwo wcielaj� si� w sny? Mo�e przepe�niona pod�wiadomo�� pragnie uwolni� si� z nadmiaru wra�e�? �A niech to diabli! Zdaje si�, �e i ja stopniowo staj� si� fizjologiem�. U�miecha� si�, pi� kaw� i szybko szed� do laboratorium. Powoli laboratorium fizjologiczne zacz�o si� przekszta�ca� w zak�ad eksperymentalnej elektroniki. Za krzes�ami uczonych stawa� laborant Misza i przys�uchiwa� si� nieznanym s�owom: nat�enie pola, stycznik, aparat nadawczo-odbiorczy. Profesor nabiera� coraz wi�cej przekonania do pomys�u in�yniera. Praca nad tym projektem zbli�y�a ich, stawa�a si� wydajniejsza. Ze swych ostatnich pozycji profesor wycofywa� si� prawie bez walki, chocia� czasami wybucha� i atakowa� przeciwnika uszczypliwymi pytaniami: � M�wi pan, �e styczniki powinny by� umieszczone jak najbli�ej nerwu ocznego? � Tak jest � odpowiedzia� in�ynier nachylaj�c si� nad schematem przyrz�du z kolb� elektryczn� do spawania w r�ku. � Ale przecie� styczniki b�d� wzbudza� biotoki i w s�siednich o�rodkach. � Styczniki b�d� mia�y dzia�anie kierunkowe � in�ynier wskaza� na schemat. � A przy aparacie nadawczo-odbiorczym s� przewidziane filtry. Odetn� niepotrzebne pr�dy i na siatk� pierwszego wzmacniacza elektronicznego trafi� tylko pr�dy nerw�w wzrokowych. � Dobrze, zgoda. Niech pan tylko pami�ta, �e to niezwykle s�abe pr�dy. � Wiem, profesorze. � A na jakim obiekcie zamierza pan przeprowadzi� pierwsze do�wiadczenia? � S�dz�, �e na du�ych zwierz�tach. Na przyk�ad na psach. � Hm, tak! � odpar� tylko profesor i zacz�� zn�w chodzi� tam i z powrotem. Przypadkiem spojrza� w okno i zobaczy�, jak ulic� idzie wysoki, blady m�czyzna, wymacuj�c drog� lask�. Oczywi�cie jest to jeden z wielkiej armii �lepc�w, dla kt�rych oni obaj z in�ynierem pracuj�. Profesor wi�d� wzrokiem za przechodniem. Robi�o wra�enie, �e �lepiec z nat�eniem wpatruje si� w wieczny mrok otaczaj�cej go nocy. Czy nadejdzie taki dzie�, gdy b�dzie m�g� chodzi� ulicami, rozgl�daj�c si�, podnosz�c g�ow�, by spojrze� na przelatuj�cy samolot? Profesor podszed� cicho do in�yniera i stan�� za jego plecami. � A ile czasu zajm� panu te do�wiadczenia... na du�ych zwierz�tach? � zapyta�. � My�l�, �e mniej wi�cej p� roku � odpowiedzia� in�ynier. � Kochany in�ynierze. W�tpi�, czy pies zdo�a nam pom�c w korygowaniu i strojeniu przyrz�du. Niepodobna rozszyfrowa� szczekania psa. Konieczny jest cz�owiek! Przecie� go nie zabije ten n�dzny pr�dzik! In�ynier podni�s� oczy znad schematu i po�o�y� kolb� spawalnicz� na wide�kach. � Ostro�no�� nigdy nie zawadzi, profesorze. Nie wiadomo jeszcze, na jakiej dawce pr�du si� zatrzymamy. Mog� nas spotka� powa�ne niepowodzenia. � Niewiele znam si� na radiotechnice � odpar� profesor � ale my�l�, �e nie b�dzie wielkiego nieszcz�cia, je�eli cz�� pr�du trafi na s�siednie o�rodki. Cz�owiek najwy�ej zacznie m�wi� g�upstwa � i tyle. Niepotrzebnie mnie pan straszy � g�os profesora sta� si� czu�y i �agodny. Malinowski siad� w fotelu i z�o�y� r�ce na kolanach. � Tak, kochaneczku. Za pomoc� zmys��w cz�owiek stwarza sobie wyobra�enie otaczaj�cego go �wiata. Najpierw co� widzi, potem s�yszy, dotyka r�k�, maca, w�cha. I to jest ca�a gama jego odczu�. Cz�owiek pozbawiony zmys��w przypomina gmach z zabitymi na g�ucho drzwiami i oknami. Wewn�trz takiego gmachu panuj� wieczne ciemno�ci. Pewnego razu po wojnie trafi�em do przytu�ku g�uchoniemych �lepc�w. Przyjechali do nich arty�ci i urz�dzili koncert. Po�rodku sali sta� fortepian i znakomity pianista gra� Szopena. I rozumie pan, ci g�uchoniemi �lepcy s�uchali muzyki! Ale jak! Dotykali fortepianu r�kami, przyciskali do niego podbr�dki i czo�a. � To straszne, profesorze! � Nie, dlaczego? Raczej wzruszaj�ce. Ale jeszcze nie sko�czy�em. Pewnego razu zaprowadzono tych g�uchoniemych �lepc�w do k�pieliska, a jeden z nich zgubi� si� w drodze i zab��ka�. Wieczorem jednak przyszed�. Zapyta pan, w jaki spos�b trafi� do przytu�ku? Odpowiem jego w�asnymi s�owami: za pomoc� w�chu. Ka�dy dom ma swoj� odr�bn� wo�. � To jest nie do zniesienia, profesorze! � in�ynier wsta� wstrz��ni�ty i potar� r�k� czo�o. � Ludzie, odci�ci od �wiata! I na jak gigantyczny wysi�ek musz� si� zdoby�, aby osi�gn�� to, co jest tak proste dla nas, widz�cych! � No w�a�nie, drogi in�ynierze. Wi�c zacznijmy wypr�bowywa� aparat bezpo�rednio na ludziach. Najpierw zrobimy do�wiadczenie na sobie samych. S�owo daj�, to wcale nie jest takie niebezpieczne. Ale co za szcz�cie dla �lepych, gdy w mrok ich m�zgu wedrze si� nagle subtelny promie� s�o�ca, gdy ujrzy przelatuj�cego wr�bla lub wyci�gni�t� ciep�� r�k� ludzk�! � Dobrze � zgodzi� si� in�ynier. � Niech mi pan da tydzie� czasu, �ebym m�g� z grubsza wyregulowa� kompensatory na psie. A czaszk� trzeba mu b�dzie rozpi�owa�. Ale przysi�gam, profesorze, �e to ju� b�dzie ostatni! � Ale� niech pan nie b�dzie sentymentalny, kochaneczku! � profesor zacz�� zn�w spacerowa� po laboratorium jeszcze szybszym krokiem. � Ma pan nadmiern� pobudliwo�� nerwow�. Nale�a�oby odpocz��, ale nie ma czasu. Wieczorem, ju� po wyj�ciu profesora, in�ynier us�ysza� nagle za sob� niecierpliwe pochrz�kiwanie. Obejrza� si� i zobaczy� zawstydzonego Misz�. � No, Michel, teraz ju� nied�ugo. � In�ynier rozumia� niecierpliwo�� laboranta. Misza mieszka� z matk� staruszk� i doros�� siostr�, kt�ra o�lep�a w dzieci�stwie po ospie. � Siostra si� bardzo interesuje, panie in�ynierze. Nie mog�em jej sensownie opowiedzie�. Wielu rzeczy nie rozumiem. � Zaraz. � In�ynier usadowi� si� wygodnie w fotelu i zacieraj�c r�ce rzek�: � Siadaj. Wiesz, �e nasza praca zmierza do przywr�cenia wzroku �lepemu cz�owiekowi. Ale jak to zrobimy? O tak. Ot� ja, cz�owiek widz�cy, zak�adam na g�ow� taki he�m z r�kami. W tych ro�kach znajduje si� urz�dzenie nadawczo-odbiorcze. �owi ono biotoki mego nerwu wzrokowego, wzmacniacz je wzmacnia � o ten, co stoi na stole � i przekazuje w eter za po�rednictwem male�kiej antenki. Rozumiesz? � Rozumiem � Misza poruszy� si� w fotelu. � Za pomoc� fal radiowych przekazuj� w eter to, co widz�. A ty, �lepy, id�cy obok mnie, przyjmujesz te fale radiowe na sw�j he�m z r�kami. Ale twoje r�ki � to ju� s� kompensatory, przekazuj�ce biotoki twojemu nerwowi wzrokowemu. I ty widzisz za po�rednictwem moich oczu. Rozumiesz? � Rozumiem, panie in�ynierze � zerwa� si� Misza. � A ilu �lepych mo�e pan sam obs�u�y�? � Praktycznie m�wi�c � w�a�ciwie nieograniczon� ilo��. Pod warunkiem, �eby si� zbytnio nie oddalali. � Wspania�e! � krzykn�� Misza. � Zaraz jej opowiem. � Skierowa� si� do wyj�cia i ju� przy samych drzwiach zawo�a�: � Dzi�kuj�! Je�eli trzeba b�dzie zrobi� jakie� do�wiadczenie, to jestem zdr�w i je�eli tylko b�d� m�g� si� przyda�... � i wybieg�. � To dopiero! � u�miechn�� si� in�ynier, zapali� papierosa i zn�w si�gn�� po kolb�. Na r�k� spad�a mu kropla gor�cej kalafonii, zerwa� si� i zacz�� skaka�, doko�a sto�u na jednej nodze. Skonstruowanie przyrz�du posuwa�o si� opornie. Pies z przeci�tym nerwem wzrokowym kr�ci� g�ow�, macha� ogonem, z pyska ciek�a mu �lina i robi� mn�stwo nieskoordynowanych ruch�w. Profesor porusza� palcami przed jego oczami, ale pies, zw�szywszy r�k�, usi�owa� j� poliza�. In�ynier siedzia� nie ogolony przy stole i gryz� ustnik papierosa. Zdaje si�, �e z psem dzieje si� to, czego si� obawia� profesor: pr�dy �le si� filtruj� i trafiaj� w niew�a�ciwe o�rodki. Misza r�wnie� kr�ci� si� ko�o psa. Zdawa�o si�, �e got�w jest stan�� na czworakach i szczeka� �a�o�nie razem z nim. Wreszcie profesor da� spok�j psu i marszcz�c z irytacj� czo�o, powiedzia�: � S�dz�, �e wzmocnienie jest za wielkie. I pr�dy rzeczywi�cie atakuj� s�siednie nerwy. Dlatego pies jest taki podniecony. � Zgoda. Ale dlaczego nerwy reaguj� na tak nisk� cz�stotliwo��? Przecie� ona jest inna od ich w�asnej. � O to ju� niech pan mnie nie pyta, kochaneczku. Do mnie nale�y tylko paproszenie. Profesor usiad� obok in�yniera. Naradzili si� i po kr�tkiej dyskusji zanotowali wnioski: �1. Obni�y� wzmacnianie. Regulacj� nadawania przeprowadza� na zupe�nie s�abym pr�dzie. 2. Opracowa� kompensatory � induktory o ograniczonym dzia�aniu kierunkowym�. Misza, siedz�cy na pod�odze obok psa, nagle wtr�ci� si� do rozmowy. � M�wi� pan, panie profesorze, �e w przedniej cz�ci m�zgu jest du�o nerw�w i r�nych o�rodk�w. Prawda? � S�usznie. � A czy nie mo�na by biotok�w-pr�d�w czynno�ciowych kompensatora kierowa� prosto w tylny, g��wny o�rodek wzroku? Obaj, in�ynier i profesor, r�wnocze�nie zwr�cili si� w stron� Miszy i jak na komend� zerwali si� z miejsc. Profesor podszed� do Miszy i pog�aska� go po g�owie jak dziecko. � Ustami dzieci�cia nauki przem�wi�a prawda. Znalaz� to, co przegapili�my my, naukowcy. Zuch, Misza! Po chwili in�ynier w k��bach dymu tytoniowego kre�li� ju� nowy typ kompensatora. Tego samego wieczoru wsp�lnie zdecydowali si� przeprowadzi� do�wiadczenie bezpo�rednio na cz�owieku. ...Po up�ywie dalszych dw�ch miesi�cy, w najbardziej powszednich okoliczno�ciach � za�miecona pod�oga i nieporz�dek na sto�ach � uzyskali pierwsze pozytywne wyniki. In�ynier zabanda�owa� oczy Miszy, w�o�y� mu he�m i usadowi� go za kotar�, w ciemnym k�cie. Sam odszed� w najdalszy r�g pokoju, w�o�y� he�m z urz�dzeniem nadawczo-odbiorczym i w��czywszy wzmacniacze zacz�� powoli zbli�a� si� do Miszy. � M�w od razu, co widzisz! � zawo�a�. A sam kierowa� wzrok kolejno na wszystkie przedmioty w pokoju. I gdy �wiat�o stoj�cej lampy o�wietli�o twarz profesora, Misza podskoczy� na krze�le i krzykn��: � Widz� pana profesora! S�owo daj�! � A teraz? � in�ynier zmieni� wzmacniacze i zrobi� znak na podzia�ce namiernika. � Bardzo jasno. Zanadto jasno � odpar� s�abym g�osem Misza i g�owa opad�a mu na pier�. Profesor podbieg�, zdj�� mu he�m i Misza odzyska� przytomno��. Czu� si� jednak niewyra�nie, mia� lekkie md�o�ci. Po godzinie zupe�nie wydobrza� i rozpocz�to zn�w do�wiadczenia redukuj�c wzmacnianie do minimum. In�ynier spacerowa�, przesuwaj�c wzrok z przedmiotu na przedmiot, a Misza g�o�no wykrzykiwa� za kotar�: � Wzmacniacz! Ka�amarz! Papiero�nica! Kolba! Ksi��ka! A nast�pnego dnia przyprowadzi� do laboratorium swoj� siostr�. M�ode dziewcz�tko z ufno�ci� �ciskaj�c wyci�gni�te do niej r�ce, zgadza�o si� na wszelkie pr�by. Wreszcie w�o�ono jej he�m i posadzono w k�cie, a in�ynier, pragn�c jeszcze bardziej zmniejszy� pr�d, wylaz� przez okno i zacz�� chodzi� po ogrodzie, zatrzymuj�c si� przy ka�dym o�wietlonym s�o�cem drzewku. Profesor siedzia� przy stole i regulowa� wzmacnianie. Dziewczyna z pocz�tku kuli�a si� niepewnie, a� wreszcie drgn�a, jakby j� kto� uderzy� w g�ow�. � Mate�ko kochana! � krzykn�a zach�ystuj�c si� z po�piechu. � Widz�! Widz�! � I zacz�a klaska� w r�ce jak dziecko na widok nowej zabawki. � Ptaszki na ga��zi! Drzewko zielone! Trawka, kwiatki i niebo � jakie niebo! In�ynier zawo�a� Misze i w�o�y� mu he�m! � We� siostr� pod r�k� i id�cie do ogrodu. Poka� jej �ycie. Misza z siostr� wyszli do ogrodu, a profesor z in�ynierem oparci o parapet palili, s�uchaj�c radosnych okrzyk�w dziewcz�cia. Dziewczyna siada�a na trawie, g�aska�a kwiaty i m�wi�a, m�wi�a bez ko�ca. Potem Kowdin i Malinowski usiedli przy stole i zacz�li zwyk�� rozmow� o dalszych planach. I w tej rozmowie nie by�o ju� rado�ci z powodzenia. Tak bywa zawsze, gdy zbyt d�ugo czeka si� na szcz�cie. Uczeni rzeczowo omawiali spraw� automatycznego regulowania wzmacniania, sposoby wyeliminowania przewod�w do wzmacniacza i problem wi�kszej zwarto�ci ca�ej konstrukcji. In�ynier proponowa� przerobienie instalacji na triody z germanu. � To b�dzie zupe�nie inny aparat � powiedzia� profesor. � Dlaczego aparat? Wymy�li�em dla niego dok�adniejsz� nazw�. � Jak�? Radioskop? � Nie. Mamy do czynienia z m�zgiem i wzrokiem. M�zg po �acinie nazywa si� cerebrum, a patrzenie visus. Nazwijmy go �cerebrowizorem�. � Bardzo przypomina s�owo �prowizor�. Zalatuje nawet aptek�. Ale na og� dobre. Cerebrowizor! � g�o�no zaaprobowa� nowe s�owo profesor. ...Nadesz�a jesie�. W wielkiej sali kina panowa� gwar. Widzowie ze zdumieniem przygl�dali si� licznej grupie dziwnych, ma�om�wnych ludzi w jednakowych he�mach, podobnych do he�m�w czo�gist�w. Najciekawsi podchodzili, do tej grupy, kt�ra zaj�a trzy rz�dy bocznych miejsc, i po powrocie komunikowali zdziwieni: � �lepych przyprowadzili do kina. A w�r�d �lepych siedzia� m�czyzna �redniego wzrostu, z du�� g�ow�, i my�la� wci�� o tym samym. Niewidomi zachowuj� si� jako� niezwykle. Gdy si� ich prowadzi po ulicach, staraj� si� i�� za swym przewodnikiem g�siego. Wszyscy widz� �wiat jego oczami! I film zobacz� r�wnie� jego oczami, dlatego zaj�� najlepsze miejsce po�rodku sali. B�d� widzieli ekran nie podnosz�c opuszczonych g��w. B�d� go widzieli, nawet je�eli odwr�c� si� o 180 stopni. W sali zgas�o �wiat�o, zacz�� si� seans. Na ekranie rozgorza�y burze mi�o�ci i nienawi�ci, ludzie d��yli ku swemu szcz�ciu najr�niejszymi drogami. Kowdin s�ysza�, jak obok niego szeptano, wzdychano, cieszono si� i oburzano. Widzowie z zainteresowaniem spogl�dali na dziwnych �lepc�w, kt�rzy przejrzeli i prze�ywaj� dramat wraz z nimi. Film si� sko�czy�. Kowdin wyprowadzi� ca�� grup� na ulic�. Teraz jego pupile dyskutowali, �mieli si�, omawiali �wiat, kt�ry dla wielu z nich ods�oni� si� po raz pierwszy. Nie zauwa�y�, jak dw�ch niewidomych, kt�rzy si� zagadali, zosta�o w tyle i zgubi�o si�. Zacz�� pada� deszcz, asfalt nabra� po�ysku i g��bi, w kt�rej odbija�y si� latarnie, reklamy, wystawy sklepowe. Odbicia porusza�y si� jak d�ugie, �wiec�ce wodorosty. Na rogu dop�dzili ich tamci dwaj i z zadowoleniem zakomunikowali Kowdinowi, �e ca�y czas widzieli drog�, kt�r� szli pozostali. Kowdin spowa�nia� i powiedzia�: � Gdyby�cie po wyj�ciu z kina poszli nawet w przeciwn� stron�, to i tak widzieliby�cie tylko t� drog�, kt�r� prowadz� pozosta�ych. Po prostu wam si� uda�o. I schodz�c z chodnika na jezdni� powiedzia� g�o�no, �eby wszyscy s�yszeli: � Przechodzimy przez ulic�! Nie rozprasza� si�. I nie zostawa� w tyle. Niewidomi ruszyli za nim zwart� grup�, a Kowdin szed� i my�la� o tym, jakby skonstruowa� dodatkowe urz�dzenie do przyrz�du, �eby nikt nie m�g� si� zgubi�. W przeciwnym razie prowadz�cy b�dzie musia� ca�y czas pilnowa� swoich podopiecznych. Oni za� b�d� widzieli zupe�nie co innego ni� to, co si� przed nimi znajduje. Rozmy�lania tak go poch�on�y, �e syren� pogotowia ratunkowego us�ysza� dopiero wtedy, gdy l�ni�cy, d�ugi samoch�d znalaz� si� zupe�nie blisko. W�z p�dzi� wprost na niego. �lepcy zacz�li si� miota�, widz�c samoch�d, naje�d�aj�cy na ka�dego z nich. Gwa�townie zgrzytn�y hamulce i Kowdin, jeszcze w odleg�o�ci metra od ch�odnicy poczu�, jak kto� mocno popchn�� go w bok. Padaj�c zobaczy�, jak prawe ko�o przednie �agodnie wje�d�a mu na nogi. Krzykn�� z przera�enia, us�ysza� trzask �amanych ko�ci i od razu straci� przytomno��...�wiat by� m�tny, jakby przed oczyma wisia�a zas�ona z bia�ej, g�stej gazy. Kto� j�kn�� i ten j�k przywr�ci� Kowdinowi zmys�y. Dopiero p�niej, rozgl�daj�c si� po ma�ej salce szpitalnej, zrozumia�, �e to j�cza� on sam. Staruszka salowa, o twarzy zm�czonej i oboj�tnej, wyciera�a pod�og� ko�o ��ka. Podnios�a g�ow� i powiedzia�a: � No, bohaterze! Twoje szcz�cie, �e� od razu do nas trafi�. � A czy b�d� m�g� chodzi�? � B�dziesz m�g�. Najpierw troch� gorzej, a potem lepiej. I powlok�y si� bia�e godziny szpitalne z obchodami lekarskimi, niespokojnym, przerywanym snem, termometrami i nowymi przyjaci�mi. Na drugi dzie� przed wieczorem przyszli profesor i Misza. Przynie�li kwiaty i jab�ka. Na stoliku zjawi�y si� ksi��ki z dziedziny radiotechniki i fizjologii wzroku; trzeba by�o wszystko od pocz�tku przemy�le�. Przecie� katastrof� spowodowa�a w�a�nie niedoskona�o�� cerebrowizora: niedobrze, �e �lepi widz� �wiat jego oczyma. Kt�ry� z nich w panice pchn�� go pod samoch�d. I w pewn� ciemn� noc bezsenn� b�ysn�a nag�a my�l: �A gdyby tak obej�� si� zupe�nie bez przewodnika? Czy nie lepiej by�oby zamieni� jego oczy zwyk�ymi teleoczami ikonoskopu? Miniaturowymi oczami, za pomoc� kt�rych b�dzie mo�na okre�li� odleg�o�� od przedmiotu i wyczu� jego obj�to��? He�m w takim wypadku musia�by r�wnie� inaczej wygl�da�. In�ynier chwyci� o��wek i zacz�� rysowa� g�ow� w he�mie, a nast�pnie ca�y podstawowy projekt: nowej konstrukcji. Rankiem salowa zobaczy�a, �e nowy pacjent siedzi na ��ku, pod�o�ywszy sobie poduszk� pod nog�. Ko�o ��ka pe�no by�o niedopa�k�w i zgniecionych kartek papieru. Pokr�ci�a tylko g�ow�, ale nie chcia�a mu przeszkadza�. Patrzy� poprzez ni� gdzie� w k�t i zdawa� si� nic w og�le nie widzie�. Salowa mrukn�a tylko pod nosem: �Co� podobnego! Sam widz�cy, troszczy si� o niewidomych, a ludzi nie widzi�. Kowdin zauwa�y� j� dopiero, gdy pozbiera�a �mieci. � Tak, siostrzyczko. Bez nogi nie dam sobie rady. Prosz� bardzo przes�a� zaraz ten list profesorowi Malinowskiemu. � Po tych s�owach in�ynier odwr�ci� si� do �ciany i natychmiast zasn��. Obch�d lekarski zasta� go �pi�cego i gdy go obudzono, powiedzia� na wp� sennie: � Ech, profesorze! Pieska te� przecie� boli! Na to t�gi, ma�ego wzrostu lekarz o wielkich czarnych brwiach odpowiedzia� �miej�c si�: � Tak samo jak cz�owieka, kt�ry si� zagapi przechodz�c przez ulic�... W styczniu Kowdin powr�ci� do laboratorium i zn�w wzi�� do r�ki kolb� spawalnicz�.