13691

Szczegóły
Tytuł 13691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joseph Conrad Sze�� opowie�ci A set of six OD AUTORA Sze�� opowiada� zebranych w tym tomie jest wynikiem czterech lat dorywczej pracy. Daty ich powstania s� odleg�e, a pochodzenie r�norodne. �adne z nich nie jest zwi�zane bezpo�rednio z osobistymi doznaniami. We wszystkich fakty s� z za�o�enia prawdziwe, przez co rozumiem, �e nie tylko mog�y si� zdarzy�, lecz �e si� rzeczywi�cie zdarzy�y. Na przyk�ad ostatnia opowie�� tego tomu, ta, kt�r� nazwa�em patetyczn�, a kt�rej pierwotny tytu� jest Il Conde (nawiasem m�wi�c z b��dn� pisowni�), jest prawie dos�own� transkrypcj� historii opowiedzianej mi przez pewnego czaruj�cego starego d�entelmena, kt�rego spotka�em we W�oszech. Nie chc� przez to powiedzie�, �e jest tam tylko to. Ka�dy mo�e dostrzec, �e jest tam co� wi�cej ni� dos�owne sprawozdanie, ale rozeznanie, gdzie on sko�czy�, a ja zacz��em, trzeba pozostawi� wnikliwo�ci czytelnika, dla kt�rego problem ten mo�e by� interesuj�cy. Nie chcia�bym twierdzi�, �e problem ten bezwarunkowo jest wart zachodu. Natomiast jestem pewien, �e jest nie do rozwi�zania, bowiem dotychczas nie mog�em go sobie zupe�nie wyja�ni�. Wszystko, co mog� powiedzie�, to to, �e osobowo�� opowiadaj�cego by�a wyj�tkowo sugestywna niezale�nie od historii, kt�r� mi opowiada�. Dowiedzia�em si� kilka lat temu, �e umar� daleko od swojego ukochanego Neapolu, gdzie rzeczywi�cie przytrafi�a mu si� owa ,.ohydna awantura�. Tak to wi�c genealogia Il Conde jest prosta. W wypadku innych opowie�ci jest inaczej. R�norodne elementy z�o�y�y si� na ich kompozycj�. Charakteru wielu z nich zapomnia�em, nie maj�c zwyczaju robi� notatek przed lub po fakcie. Mam na my�li fakt pisania opowie�ci. Z Gaspara Ruiza pami�tam najlepiej to, co napisa�em, a w ka�dym razie zacz��em, w miesi�c po sko�czeniu Nostromo. Lecz poza terytorium, i to nie�le rozleg�ym (ca�y kontynent po�udniowo� ameryka�ski), powie�� i opowiadanie nie maj� z sob� nic wsp�lnego ani w nastroju, ani w zamierzeniu i z pewno�ci� nie w stylu. Stylem po wi�kszej cz�ci jest tu styl genera�a Sattttier� ry, a stary wojak, stwierdzam to z zadowoleniem, jest przez ca�y czas bardzo wierny sobie. Patrz�c teraz beznami�tnie na r�norakie drogi, jakimi ta opowie�� mog�a si� potoczy�, nie mog� uczciwie stwierdzi�, �e obesz�oby si� bez genera�a Santienry. To w�a�nie on, stary cz�owiek m�wi�cy o dniach swojej m�odo�ci, nadaje charakter i posmak prawdy ca�emu opowiadaniu, czego prawdopodobnie nie uzyska�bym bez jego pomocy. W samym tworzeniu jego osoba oczywi�cie nie mog�a si� na nic przyda�, poniewa� rzecz ca�� trzeba by by�o utrzyma� w ramach jego prostego umys�u. Wszystko to jest tylko �mudnym grzebaniem we wspomnieniach. Obecnie wydaje mi si�, �e historii nie mo�na by�o opowiedzie� inaczej. Wzmiank� o cz�owieku nazwiskiem Gaspar Ruiz znalaz�em w ksi��ce kapitana Basila Hall z floty kr�lewskiej, kt�ry przez pewien czas w latach 1824�28 by� starszym oficerem ma�ego brytyjskiego szwadronu na zachodnim wybrze�u Ameryki Po�udniowej. Jego ksi��ka opublikowana w latach trzydziestych odnios�a pewien sukces i przypuszczam, �e do dzi� mo�na j� znale�� w niekt�rych czytelniach. Kto ciekawy, a nie ufaj�cy mojej wyobra�ni, niech zajrzy do tego drukowanego dokumentu, tom drugi, zapomnia�em jaka strona, ale jest to gdzie� pod koniec. Inny dokument zwi�zany z t� opowie�ci� to list, utrzymany w zgry�liwym, ironicznym tonie, od pewnego przyjaciela z Burmy; znajduj� si� tam uwagi krytyczne o �d�entelmenie z dzia�em na plecach�; tego jednak nie zamierzam udost�pni� publiczno�ci, a jednak historia z owym dzia�em rzeczywi�cie si� zdarzy�a lub przynajmniej musz� temu wierzy�, bo j� pami�tam, opisan� rzeczowym tonem w pewnej ksi��ce, kt�r� czyta�em jako ch�opiec, a dla nikogo w �wiecie nie zamierzam porzuci� wierze� mojego ch�opi�ctwa. Bestia, jedyna opowie�� marska tego tomu, podobnie jak Il Conde wi��e si� z bezpo�rednim opowiadaniem i opiera si� na wra�eniach zebranych niemal na gor�co z ludzkich warg. Nie wyjawi� rzeczywistej nazwy zbrodniczego statku; po raz pierwszy dowiedzia�em si� o jego zbrodniczych obyczajach od p�niejszego kapitana Blake�a, dowodz�cego pewnym angielskim, statkiem, na kt�rym s�u�y�em w roku 1884 jako drugi oficer. Kapitan Blake by� tym w�a�nie z moich dow�dc�w, kt�rego wspominam z najg��bsz� czci�. Nakre�li�em jego sylwetk�, nie wymieniaj�c nazwiska, w pierwszym eseju Zwierciad�a morza. W swoich m�odych latach zetkn�� si� sam z besti� i to jest, by� mo�e, powodem, dla kt�rego w�o�y�em opowie�� w usta m�odego cz�owieka i zrobi�em z tego to, co czytelnik sam zobaczy. Istnienie bestii by�o faktem. Koniec bestii, tak jak zosta� opisany, r�wnie� jest faktem, dobrze znanym w swoim czasie, chocia� rzeczywi�cie przydarzy� si� innemu statkowi, wielkiej pi�kno�ci kszta�t�w i nieposzlakowanego charakteru, kt�ry na pewno zas�u�y� na lepszy los. Bez skrupu��w przystosowa�em to do potrzeb mojej opowie�ci, my�l�c, �e jest w tym pewna przeno�nia o wyr�wnaniu krzywd. Ufam, �e to ma�e szachrajstwo nie rzuci cienia na moj� pisarsk� uczciwo�� nowelisty. O Szpiegu i Anarchi�cie nie powiem z kolei nic. Pochodzenie tych opowie�ci jest tak beznadziejnie skomplikowane, �e z takiego dystansu czasu nie warto tego pr�bowa� rozwik�a�. Znalaz�em je i tu umie�ci�em. Dociekliwy czytelnik odgadnie, �e znalaz�em je w sobie, lecz jak do tego dosz�o, po wi�kszej cz�ci zapomnia�em; a co do reszty, doprawdy nie wiem, dlaczego mia�bym si� bardziej obna�a�, ni� to ju� zrobi�em. Pozostaje mi tylko teraz wspomnie� o Pojedynku, najd�u�szej opowie�ci w ksi��ce. Dost�pi�a ona sama jedna zaszczytu publikacji w ilustrowanym tomiku pod tytu�em Punkt honoru. By�o to wiele lat temu. Teraz przeniesiono j� na w�a�ciwe miejsce, miejsce, kt�re zajmuje w tej ksi��ce, wraz z ca�� moj� p�niejsz� prac� redakcyjn�. Pochodzenie opowiadania jest niezwykle proste. Wyrasta z dziesi�ciu linijek zaczerpni�tych z pewnej prowincjonalnej gazety wydawanej na po�udniu Francji. Wzmianka ta, wywo�ana pojedynkiem, kt�ry zako�czy� si� fatalnie, mi�dzy dwiema znanymi paryskimi osobisto�ciami, odnosi si� w pewnym sensie i do innego �dobrze znanego faktu� o dw�ch oficerach z wielkiej armii napoleo�skiej, kt�rzy stoczyli z sob� seri� pojedynk�w w przerwach mi�dzy wojnami. Pow�d by� b�ahy, ale nigdy nie zosta� wyja�niony. Musia�em wi�c go wymy�li�; s�dz�, �e charaktery dwu oficer�w, kt�rych wymy�li�em, s� dosy� przekonywaj�ce przez sam� si�� absurdu. Prawd� jest, �e dla mnie historia ta jest niczym innym, jak tylko powa�n� i gorliw� pr�b� stworzenia opowiadania historycznego. S�ysza�em wiele w dzieci�stwie o wielkiej epopei napoleo�skiej. Naprawd� odnosi�em wra�enie, �e czu�bym si� w tej epoce jak u siebie, i w�a�nie Pojedynek jest rezultatem tego uczucia lub � je�li czytelnik woli � tego zarozumia�ego przypuszczenia. Nie zazna�em niepokoj�w sumienia z powodu tego utworu. Oczywi�cie, opowiadanie mog�oby by� lepiej zrobione. Ka�da praca mog�aby by� lepiej zrobiona. Lecz jest to ten rodzaj refleksji, kt�ry nale�y odwa�nie odrzuci�, je�li nie zamierza si� ka�dego swojego pomys�u pozostawi� na zawsze w sferze jaki� osobistych wizji i nietrwa�ych uroje�. Jak�e wiele z tych wizji ulatywa�o mi z pami�ci! Ta jednak pozosta�a � jako �wiadectwo odwagi lub � je�li wolicie � jako dow�d porywczo�ci. Najch�tniej wspominam opini� pewnych francuskich czytelnik�w, kt�rzy zaryzykowali twierdzenie, �e na tych oko�o stu stronach odda�em �cudownie� ducha epoki. Zbytek �askawo�ci, oczywi�cie; lecz nawet gdyby tak by�o, tul� j� do piersi, bowiem naprawd� jest to w�a�nie to, co usi�owa�em z�apa� w swoj� ma�� siatk�: Duch Epoki � w szcz�ku zbroi, nigdy czysto wojskowy, m�odzie�czy, prawie dziecinny w egzaltacji uczu�, naiwnie heroiczny w swej wierze. J. C. 1920 Les petites marionettes Font, font, font, Trois petits tours, Et puis s�en vont! Nursery Rhyme Ma�e marionetki Zmieniaj� szyk, Jeszcze trzy k�eczka, A potem � myk! Rymy dzieci�ce PANNIE M.H.M. CAPES OPOWIE�� ROMANTYCZNA Gaspar Ruiz GASPAR RUIZ I Rewolucja wydobywa wiele dziwnych postaci z ukrycia, kt�re w okresach niezak��conego porz�dku spo�ecznego jest zwyk�ym losem istnie� prostych. Niekt�re jednostki staj� si� s�awne dla swych wyst�pk�w i cn�t czy te� po prostu dla swych czyn�w, kt�re chwilowo mog� mie� znaczenie; potem zapomina si� o nich. Tylko imionom nielicznych przyw�dc�w dane jest przetrwa� koniec zbrojnej walki, aby potem przej�� do historii i znik�szy z �ywej pami�ci ludzkiej �y� nadal w ksi��kach. Imi� genera�a Santierry dost�pi�o tej zimnej, papierowo�atramentowej nie�miertelno�ci. By� to po�udniowy Amerykanin z dobrej rodziny, a dzie�a, kt�re ukaza�y si� za jego �ycia, zalicza�y go do oswobodzicieli tej ziemi spod ciemi�skich rz�d�w hiszpa�skich. D�uga ta wojna, prowadzona z jednej strony o niepodleg�o��, z drugiej za� o w�adz�, nabra�a z biegiem lat i przy zmiennych kolejach losu dziko�ci i bezwzgl�dno�ci walki na �mier� i �ycie. Wszelkie uczucie mi�osierdzia i lito�ci znikn�o w powodzi nami�tno�ci politycznych. I, jak zwykle na wojnie, masy, kt�re przy ostatecznym wyniku maj� najmniej do zyskania, ucierpia�y najwi�cej, zar�wno w osobach swych nieznanych przedstawicieli, jak i na ubogim siwym dobytku. Genera� Santierra rozpocz�� s�u�b� jako porucznik armii patriotycznej, stworzonej i dowodzonej przez s�awnego San Martina, p�niejszego zdobywc� Limy i oswobodziciela Peru. W�a�nie odby�a si� wielka bitwa nad brzegami rzeki Bio�Bio. Pomi�dzy wzi�tymi do niewoli rozbitkami wojsk rojalistycznych by� �o�nierz nazwiskiem. Gaspar Ruiz. Jego ogromna posta� i pot�na g�owa wyr�nia�y go w�r�d wsp�je�c�w. Osoba tego cz�owieka nie pozostawia�a �adnych w�tpliwo�ci. Przed kilkoma miesi�cami znikn�� z szereg�w armii republika�skiej po jednej z wielu potyczek, kt�re poprzedzi�y wielk� bitw�. Teraz, schwytany z, broni� w r�ku w�r�d rojalist�w, nie m�g� oczekiwa� innego losu jak tego tylko, �e jako dezerter zostanie rozstrzelany. Mimo to Gaspar Ruiz nie by� dezerterem; nie posiada� on umys�u do�� �ywego, by oceni� dodatnie strony i niebezpiecze�stwa zdrady. Dlaczego mia�by przej�� na stron� przeciwn�? W�a�ciwie wzi�to go do niewoli, gdzie musia� cierpie� wiele brak�w i z�e obchodzenie. �adna z obydwu stron nie odznacza�a si� wzgl�dno�ci� wobec siwych przeciwnik�w. Przyszed� wi�c w ko�cu dzie�, kiedy kazano mu razem z innymi schwytanymi powsta�cami maszerowa� w pierwszym szeregu oddzia��w kr�lewskich. W r�ce wci�ni�to mu muszkiet. Wzi�� go i maszerowa�. Wcale nie mia� ochoty da� si� zabi� w spos�b szczeg�lnie okrutny za to, �e nie wzbrania� si� maszerowa�. Nie wiedzia�, co to jest bohaterstwo, ale mia� zamiar rzuci� muszkiet przy pierwszej sposobno�ci. Tymczasem �adowa� i strzela� ze strachu, aby za pierwsz� oznak� niezadowolenia kt�rykolwiek z niep�atnych oficer�w kr�la hiszpa�skiego nie strzeli� mu w �eb. Te swoje prymitywne my�li pr�bowa� wyt�umaczy� sier�antowi, komendantowi stra�y, strzeg�cej jego i oko�o dwudziestu podobnych mu dezerter�w, kt�rych razem skazano na rozstrzelanie. By�o to w czworoboku fortu, na tyle baterii, kt�re panowa�y nad przystani� Valparaiso. Oficer, kt�ry stwierdzi� jego to�samo��, odszed� nie zwracaj�c uwagi na jego sprzeciwy. Los jego by� przypiecz�towany, r�ce mocno zwi�zane na plecach, a ca�e cia�o obola�e od licznych raz�w kija i kolby muszkietu, kt�rymi pop�dzano ich przez ca�� bolesn� drog�, ad miejsca pojmania do bramy fortu. By�o to zreszt� jedynym dowodem sta�ego zainteresowania, jakim wi�ni�w darzy�a eskorta w czasie czterodniowego pochodu przez s�abo nawodnion� cz�� kraju. Przy przechodzeniu nielicznych strumieni pozwalano im zaspokaja� pragnienie, co czynili ch�epc�c wod� skwapliwie jak psy. Wieczorem, gdy na postoju, skatowani na �mier�, padali na kamienisty grunt, rzucano pomi�dzy nich par� och�ap�w mi�sa. Gdy wi�c wczesnym rankiem stan�li w podw�rzu kasztelu po wyt�onym marszu ca�onocnym, gard�o Gaspara Ruiza by�o wyschni�te, a usta wype�nia� mu j�zyk wielki i wysch�y. Ale opr�cz pragnienia nurtowa�a Gaspara Ruiza g�ucha z�o��, kt�rej co prawda nie potrafi� da� w�a�ciwego wyrazu, gdy� jego si�y umys�owe nie mog�y �adn� miar� r�wna� si� z jego si�� fizyczn�. Inni skaza�cy pospuszczali g�owy uporczywie patrz�c w ziemi�. Lecz Gaspar Ruiz powtarza� nieustannie: �Dlaczego mia�bym dezerterowa� do rojalist�w? Dlaczego mia�bym dezerterowa�? Powiedzcie mi, Estaban!� Zwr�ci� si� z tym do sier�anta, kt�ry przypadkowo pochodzi� z tej samej okolicy co on. Ale sier�ant wzruszy� tylko chudymi ramionami i nie zwraca� wi�cej uwagi na basowy szept za swymi plecami. I rzeczywi�cie, trudno zrozumie�, dlaczego Gaspar Ruiz mia�by dezerterowa�. Takim jak on nazbyt �le si� wiod�o, by mogli odczu� ujemne strony jakiejkolwiek formy rz�du. Nie by�o �adnego powodu, dla kt�rego Gaspar Ruiz mia�by sobie �yczy�, by utrzyma�o si� panowanie kr�la hiszpa�skiego. Ale r�wnie mia�o troszczy� si� o jego upadek. Po stronie niepodleg�o�ciowc�w znalaz� si� w spos�b bardzo zrozumia�y a prosty. Pewnego poranku zjawi�a si� banda patriot�w, otoczy�a w oka mgnieniu rancho* jego ojca, zak�u�a psy i okulawi�a t�ust� krow�, wszystko w�r�d okrzyk�w: Viva la Libertad*. Oficer ich po d�ugim a orze�wiaj�cym �nie prawi� o wolno�ci z zapa�am i wymownie. Gdy wieczorem odeszli bior�c najlepsze konie Ruiza� ojca w zamian za swe kulawe szkapy, Gaspar Ruiz poszed� z nimi, zach�cony do tego w spos�b stanowczy przez wymownego oficera. Nied�ugo potem zjawi� si� oddzia� wojsk rojalistycznych celem uspokojenia okr�gu, spali� rancho, uprowadzi� reszt� koni i byd�a, a pozbawiwszy staruszk�w wszelkiego dobra ziemskiego zostawi� ich siedz�cych pod krzakami, by mogli rozkoszowa� si� bezcenn� rado�ci� istnienia. II Gaspar Ruiz, skazany na �mier� jako dezerter, nie my�la� ani o swej wiosce rodzinnej, ani o rodzicach, dla kt�rych by� zawsze dobrym synem, gdy� by� cz�owiekiem �agodnego charakteru i wielkiej si�y fizycznej. Praktyczne znaczenie tej ostatniej cechy dla jego ojca podnosi�o to Jeszcze, �e syn odznacza� si� pos�usze�stwem. Gaspar Ruiz by� pokojowo usposobion� istot�. Me teraz doprowadzono go do pewnego rodzaju g�uchego buntu, gdy� bynajmniej nie mia� ochoty zgin�� �mierci� zdrajcy. Nie by� przecie� zdrajc�. Raz jeszcze odezwa� si� do sier�anta: � Wy wiecie, �e nie zdezerterowa�em, Estaban. Wiecie, �e wraz z trzema innymi zosta�em mi�dzy drzewami, by powstrzyma� nieprzyjaciela, gdy patrol ociek�. Podporucznik Santierra, w�wczas nieomal ch�opak jeszcze, nieprzyzwyczajony do krwawych g�upstw wojny, przystan�� w pobli�u, jakby przyci�gni�ty widokiem tych, kt�rzy mieli by� rozstrzelani � �dla przyk�adu� � jak powiedzia� commandante. Z u�miechem wy�szo�ci zwr�ci� si� sier�ant do m�odego oficera, nie radz�c nawet spojrze� na je�ca: � Dziesi�ciu ludzi nie wystarczy�o, by go wzi�� do niewoli, mi teniente*. Poza tym trzej inni powr�cili do oddzia�u, gdy si� �ciemni�o. Dlaczeg�by on, nie ranny i z nich wszystkich nasilniejszy, nie m�g� zrobi� tego samego? � Moja si�a nic nie znaczy wobec je�d�ca z lassem � �ywo zaoponowa� Gaspar Ruiz. � Z jakie p� mili ci�gn�� mnie za swym koniem. Na to doskona�e wyja�nienie sier�ant tylko u�miechn�� si� pogardliwie. M�ody oficer odszed� szybko, aby odnale�� swego commandante. W chwil� potem adiutant wyszed� z kasztelu i przechodzi� tamt�dy. By� to nieokrzesany cherlak, w obszarpanym mundurze, z g�osem chrapliwym, a twarz� bezmy�ln� i ��t�. Od niego to dowiedzia� si� sier�ant, �e skaza�cy nie b�d� rozstrzelani przed zachodem s�o�ca. Wobec tego prosi� o wskaz�wki, co ma z nami robi� do tego czasu. Adiutant rozejrza� si� gniewnie po dziedzi�cu, potem wskaza� na drzwi ma�ej wartowni, podobnej nieco do celi wi�ziennej, do kt�rej powietrze i �wiat�o dochodzi�o przez mocno zakratowane okno, i rzek�: � Wsad�cie tam tych �ajdak�w. Sier�ant �cisn�� silniej kij, kt�ry nosi� z mocy swego urz�du, i wykona� rozkaz ochoczo i z zapa�em. Gaspara Ruiza, kt�ry rusza� si� powoli, pocz�� ok�ada� po g�owie i plecach. Gaspar sta� przez chwil� cicho pod gradem uderze�, w zamy�leniu przygryzaj�c wargi, jakby poch�ania� go jaki� skomplikowany proces my�lowy, potem powoli (ruszy� za innymi. Drzwi zamkni�to, adiutant wzi�� klucz. Gdy nadesz�o po�udnie, w nisko sklepionej izbie zape�nionej tak, �e mo�na si� by�o udusi�, gor�co sta�o si� wprost nie do zniesienia. Wi�niowie cisn�li si� do okna b�agaj�c stra� o kropl� wody; lecz �o�nierze pozostawali w swych leniwych pozycjach roz�o�ywszy si� pod �cian�, gdzie by�o jeszcze troch� cienia, stra�nik za� usiad�szy ty�em do drzwi pali� papierosa i od czasu do czasu filozoficznie wznosi� brwi. Gaspar Ruiz utorowa� sobie drog� do okna przy pomocy nieodpartej si�y. Jego pot�na pier� potrzebowa�a wi�cej powietrza ni� inne; wielka twarz, wsparta brod� ma parapecie i przyci�ni�ta mocno do krat, wygl�da�a tak, jakby d�wiga�a na sobie wszystkie inne twarze cisn�ce si� do powietrza. J�kliwe b�aganie zmieni�o si� niebawem w rozpaczliwy wrzask, a gromadne wycie tych spragnionych ludzi sprawi�o, �e m�ody oficer, kt�ry w�a�nie przechodzi� przez podw�rze, zmuszony by� wprost krzycze�, aby go us�yszano. � Dlaczego nie dacie wi�niom wody? Sier�ant usprawiedliwia� si� z min� bolej�cej niewinno�ci, �e przecie� wszyscy skazani s� ma to, by za kilka godzin umrze�. Porucznik Santierra tupn�� nog�. � S� skazami na �mier�, ale nie na tortury! � krzykn��. � Dajcie im natychmiast wody. Pod wp�ywem widocznego gniewu porucznika �o�nierze pocz�li si� krz�ta�, a wartownik podni�s� muszkiet i stan�� na baczno��. Gdy jednak znaleziono kilka dzbank�w i nape�niono je u studni, okaza�o si�, �e nie mo�na ich pada� przez krat�, poniewa� by�a zbyt g�sta. Wobec nadziei, �e b�dzie mo�na zaspokoi� pragnienie, krzyki ludzi tratowanych w walce o to, by znale�� si� jak najbli�ej okna, brzmia�y rozdzieraj�co. Lecz gdy �o�nierze, kt�rzy podnie�li dzbany dla okna, bezradnie postawili je zn�w na ziemi, wrzaski z powodu doznanego zawodu sta�y si� jeszcze straszniejsze. �o�nierze armii niepodleg�o�ciowej nie byli zaopatrzeni w manierki. Znalaz� si� ma�y kubek cynowy, ale samo zbli�anie go do okna sta�o si� przyczyn� takiego wycia b�lu i w�ciek�o�ci, wydobywaj�cego si� z niewyra�nej masy cia� za twarzami przywartymi w napr�eniu do krat, �e porucznik Santierra zawo�a�: � Nie, nie! musicie im otworzy�, sier�ancie! Sier�ant wzruszy� ramionami i wyja�ni�, �e nie ma prawa otworzy� drzwi, nawet gdyby mia� klucz. Lecz klucza nie posiada. Adiutant garnizonu zabra� go. Ci ludzie robi� zreszt� zbyt wiele niepotrzebnego ha�asu, gdy� po zachodzie s�o�ca musz� tak czy owak umrze�. Dlaczego nie rozstrzelano ich zaraz rano, tego nie rozumie. Porucznik Santierra gwa�townie odwr�ci� si� plecami do okna. Na jego gor�ce przedstawienia commandante od�o�y� egzekucj�. To ust�pstwo zrobiono mu z uwagi na jego rodzin� oraz wysokie stanowisko jego ojca w�r�d przyw�dc�w partii republika�skiej. Porucznik Santierra mia� nadziej�, �e komenderuj�cy genera� przyb�dzie w godzinach przedpo�udniowych do fortu, a w szlachetno�ci swej mniema�, �e naiwne jego wstawiennictwo sk�oni tego surowego cz�owieka do u�askawienia kilku przynajmniej wi�ni�w. Po d wp�ywem zmiany uczu� krok ten wyda� mu si� teraz karygodnym i pr�nym mieszaniem si� w nie swoje sprawy. Nagle u�wiadomi� sobie, �e genera� nie b�dzie chcia� nawet s�ucha� jego pro�by. Nie m�g� tych ludzi uratowa� i tylko �ci�gn�� na siebie odpowiedzialno�� za cierpienia, przydane teraz do ich okrutnego losu. � Id� zaraz i przynie� klucz od adiutanta � rzek�. Sier�ant potrz�sn�� g�ow� z nie�mia�ym u�miechem, podczas gdy jego oczy zwr�cone by�y w bok na twarz Gaspara Ruiza, kt�ry nieporuszony i milcz�cy patrza� przez okno pod zwa�em innych twarzy krzycz�cych, zn�dznia�ych i wykrzywionych. � Ja�nie wielmo�ny pan adiutant de Plaza � wyszepta� sier�ant � odbywa w�a�nie sjest�. A nawet gdyby on, sier�ant, uzyska� teraz dost�p do niego, to jedynym spodziewanym wynikiem widzenia by�by fakt, i� wyp�dzono by mu kijami dusz� z cia�a za to, i� wa�y� si� przeszkodzi� ja�nie wielmo�nemu panu adiutantowi w czasie odpoczynku. Tu zrobi� przepraszaj�cy ruch, potem stan�� wyprostowany jak kij, skromnie spogl�daj�c na br�zowe palce swych n�g. Porucznik Santierra dr�a� z oburzenia, ale oci�ga� si�. Pi�kna, okr�g�a twarz oficera, g�adka jak u dziewczyny, p�on�a wstydem bezradno�ci, kt�ra go upokarza�a. Bezw�sa g�rna warga drga�a: zdawa�o si�, �e chwila jeszcze, a wybuchnie albo paroksyzmem w�ciek�o�ci, albo �zami rozpaczy. W pi��dziesi�t lat potem genera� Santierra, czcigodny �wiadek czas�w rewolucji, m�g� jeszcze dok�adnie przypomnie� sobie uczucia m�odego porucznika. Odk�d zaprzesta� jazdy konnej, a nawet chodzenie poza granicami w�asnego ogrodu sta�o mu si� uci��liwe, najwi�ksz� przyjemno�ci� genera�a by�o to, �e m�g� u siebie przyjmowa� oficer�w cudzoziemskich armii, kt�rzy przybywali do portu. Anglik�w, jako dawnych towarzyszy broni, lubi� wi�cej od innych. Marynarze angielscy wszystkich stopni przyjmowali jego go�cinno�� z zaciekawieniem, gdy� zna� on lorda Cochrana, a na pok�adzie patriotycznej floty, stoj�cej pod rozkazami tego znakomitego �eglarza, bra� udzia� w odci�ciu i operacjach blokadowych pod Callao � w jednym z najs�awniejszych epizod�w walk o niepodleg�o�� i najzaszczytniejszych kart angielskiej tradycji bojowej. Ten s�dziwy weteran armii wolno�ciowej by� doskona�ym znawc� j�zyk�w. A spos�b, w jaki g�aska� sw� d�ug�, bia�� brod�, ilekro� zabrak�o mu francuskiego lub angielskiego s�owa, nadawa� wspomnieniom jego co� ze swobodnej godno�ci. III � Tak, moi przyjaciele � mawia� do swych go�ci � czeg� chcecie? By�em m�ody, nie mia�em do�wiadczenia, a m�j stopie� zawdzi�cza�em jedynie wielkiemu patriotyzmowi mego ojca, Panie �wie� nad jego dusz�. Czu�em si� nies�ychanie upokorzony, nie tylko niepos�usze�stwem mego podw�adnego, kt�ry, koniec ko�c�w, by� odpowiedzialny za wi�ni�w, ale tym, �e b�d�c nieomal ch�opcem ba�em si� p�j�� do adiutanta po klucz. Ju� przedtem da� mi si� we znaki jego j�zyk rubaszny i z�o�liwy. Poniewa� by� cz�owiekiem prostym i nie posiadaj�cym �adnych zas�ug pr�cz zalet swej dziko�ci, dawa� mi odczu� sw� pogard� i niech�� od pierwszego dnia mego pobytu w batalionie, kt�ry sta� w forcie. A up�yn�o zaledwie czterna�cie dni! Ch�tnie by�bym spotka� si� z nim z broni� w r�ku, ale przed dra�ni�c� brutalno�ci� jego drwin wzdryga�em si�. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek przedtem albo potem czu� si� r�wnie n�dznie jak w�wczas. Dra�liwo�� moja dr�czy�a mnie tak, �e pragn��em, aby sier�ant na miejscu skona�, by t�pi �o�nierze, wpatruj�cy si� we armie, trupem padli, a nawet tych biedak�w, kt�rym za moim wstawiennictwem odroczono wykonanie wyroku, pragn��em widzie� ju� nie�ywych, gdy� nie mog�em bez wstydu spojrze� im w oczy. Cuchn�cy �ar niby oddech piek�a wychodzi� z ciemnej izby, w kt�rej zamkni�ci byli wi�niowie. Ci, kt�rzy znajdowali si� przy oknie, s�ysz�c, co si� dzieje, szydzili ze mnie w ostatniej rozpaczy; jeden z nich, niew�tpliwie ob��kany, ��da� nieustannie, bym kaza� �o�nierzom strzela� przez okno. Jego chorobliwa wymowno�� rozdziera�a mi serce, a nogi moje sta�y si� ci�kie jak o��w. W pobli�u nie by�o �adnego wy�szego oficera, do kt�rego m�g�bym si� zwr�ci�. Nie mog�em zdoby� si� nawet na tyle energii, by odej��. Zdr�twia�y od wyrzut�w sumienia, sta�em obr�cony ty�em do okna. Prosz� nie wyobra�a� sobie, �e trwa�o to d�ugo. Ile to trwa� mog�o? Minut�? Je�li czas ten mierzy� cierpieniem duchowym, to chyba sto lat, d�u�ej, ni� wynosi ca�e moje �ycie od tego czasu. Nie, na pewno nie trwa�o to nawet minuty. Ochryp�y ryk zamiera� nieszcz�liwcom w wyschni�tych gard�ach; nagle rozleg� si� g�os m�wi�cy spokojnym szeptem. G�os �w wzywa� mnie, bym si� odwr�ci�. G�os ten, se?ores, wychodzi� z ust Gaspara Ruiza. Nie mog�em widzie� jego cia�a: kilku wsp�wi�ni�w wlaz�o mu na plecy, a on trzyma� ich na sobie. Mru�y� oczy nie patrz�c na mnie. Wydawa�o si�, �e to oraz ruch jego warg by�o wszystkim, co m�g� zrobi� przywalony takim ci�arem. Gdy si� odwr�ci�em, g�owa ta, kt�ra zda�a si� nadludzka, gdy pod zwa�em innych g��w wspar�a si� brod� na parapecie, zapyta�a mnie, czy rzeczywi�cie chc� ugasi� pragnienie wi�ni�w. Odpar�em �ywo: �Tak, tak!�, i podszed�em bli�ej okna. By�em jak dziecko i nie wiedzia�em, co z tego wyniknie. Pragn��em tylko, alby kto� doda� mi otuchy w mej bezradno�ci i cierpieniu. � Czy mo�e wasza wielmo�no��, se?or teniente, uwolni� r�ce moje z wi�z�w? � zapyta� mnie Gaspar Ruiz. Rysy jego nie wyra�a�y ani Obawy, ani nadziei; ci�kie powieki przys�ania�y mu oczy, a wzrok przechodzi� tu� obok mnie, w g��b podw�rzy. Odpowiedzia�em, j�kaj�c si�, jak w z�ym �nie: � Czego chcesz? Jak mog� si� dosta� do wi�z�w na twych r�kach? �Spr�buj�, co b�d� m�g� zrobi� � odpar�; i nagle ta wielka, nieruchomo patrz�ca g�owa poruszy�a si�, a wykrzywione twarze, cisn�ce si� w oknie, run�y w d� i znikn�y. Jednym ruchem strz�sn�� z siebie ca�y ci�ar � taka by�a jego si�a. Ale nie tylko str�ci� ich z siebie, lecz uwolni� si� od ich naporu i na chwil� znik� mi z oczu. Przez jaki� czas w oknie nie by�o nikogo. On tymczasem rozbija� si� wewn�trz, a kopi�c i potr�caj�c barkami, robi� dla siebie wolne miejsce w ten jedyny dost�pny mu spos�b, gdy� r�ce mia� zwi�zane na plecach. W ko�cu odwr�ci� si� ty�em do okna i przez krat� wyci�gn�� do mnie swoje r�ce, wielokrotnie okr�cone lin�. R�ce te, opuchni�tej z nabrzmia�ymi �y�ami, by�y ogromne i nieforemne. Widzia�em jego pochylone plecy. By�y bardzo szerokie. G�os jego podobny by� do pomruku byka. � Tnij, se?or teniente! Tnij! Wyci�gn��em szabl�, kt�r� nowa, nieskalana klinga nie pe�ni�a dot�d �adnej s�u�by, i przeci��em liczne zwoje sk�rzanego stryka. Czyni�em to nie zdaj�c sobie sprawy, dlaczego i po co to robi�, lecz jakby pod wp�ywem wiary w tego cz�owieka. Sier�ant wykona� ruch, jakby chcia� krzycze�, ale zdumienie pozbawi�o go g�osu, sta� wi�c z otwartymi ustami, jak gdyby nagle zidiocia�. W�o�y�em szabl� do pochwy i zwr�ci�em si� do �o�nierzy. Miejsce ich zwyk�ej, t�pej martwoty zaj�� wyraz przera�onego oczekiwania. S�ysza�em g�os Gaspara Ruiza, kt�ry krzycza� wewn�trz, ale s��w jego zrozumie� nie mog�em. Przypuszczam, i� to, �e mia� r�ce wolne, podnios�o znacznie jego si�y; mam na my�li duchowy wp�yw., jaki na ludzi ciemnych ma wyj�tkowa si�a fizyczna. W rzeczywisto�ci bowiem nie nale�a�o go si� obawia� wi�cej ni� przedtem, gdy� odr�twienie ramion i r�k musia�o potrwa� czas jaki�. Sier�ant odzyska� wreszcie mow�. � �wi�ci niebiescy! � zawo�a� � b�dzie nam potrzeba konnego z lassem, aby go zn�w unieszkodliwi�, gdy przyjdzie go prowadzi� na miejsce stracenia. Nic, tylko wprawny enlazador* na dobrym koniu mo�e da� mu rad�. Pan porucznik by� �askaw zrobi� co� bardzo niem�drego! Mc nie mog�em mu na to odpowiedzie�. Sam by�em tym zaskoczony, a teraz czu�em dziecinn� ciekawo��, co z tego wyniknie. Ale sier�ant my�la� o trudno�ciach przy obezw�adnianiu Gaspara Ruiza, gdy przyjdzie czas, by �da� przyk�ad�. �A mo�e � niespokojnie ci�gn�� sier�ant � b�dziemy musieli go zastrzeli�, je�li si� wyrwie, gdy otworzy si� drzwi? Chcia� rozwodzi� si� dalej na temat swych obaw o w�a�ciwe wykonanie wyroku, ale przerwa� to nag�ym okrzykiem, po czym jednemu z �o�nierzy wyrwa� z r�k muszkiet i stan�� w oczekiwaniu ze wzrokiem utkwionym w okno. IV Gaspar Ruiz wylaz� na parapet a usiad� tam opar�szy nagi o gruby mur i podni�s�szy nieco kolana. Okno nie by�o dostatecznie szerokie, by nogi jego mog�y si� na nim pomie�ci� w ca�ej swej d�ugo�ci. W pomieszaniu wydawa�o mi si�, �e chce mie� ca�e okno dla siebie. Wygl�da� tak, jakby chcia� zaj�� wygodn� pozycj�. Nikt z przebywaj�cych wewn�trz nie wa�y� si� zbli�y� do niego, odk�d m�g� bi� r�kami. � Por Dios! *� zamrucza� sier�ant za mn�. � Zaraz strzel� mu w �eb i b�dzie wszystkiemu koniec. Przecie� on jest skazany. Na to gniewnie spojrza�em na niego. � Genera� nie zatwierdzi� jeszcze wyroku � rzek�em, chocia� wiedzia�em doskonale, �e s� to puste s�owa. Wyrok nie potrzebowa� zatwierdzenia. � Nie macie prawa strzela� do niego, jak d�ugo nie pr�buje ucieka� � doda�em mocnym g�osem. � Ale, sangre de Dios*! � rykn�� sier�ant i przy�o�y� muszkiet do ramienia � on chce ucieka�. Patrzcie! Lecz ja, jakby Gaspar Ruiz rzuci� by� czar na mnie, podbi�em muszkiet, a kula przelecia�a gdzie� nad dachami. Sier�ant postawi� bro� na ziemi i wytrzeszczy� oczy. M�g� �o�nierzom rozkaza� strzela�, ale nie uczyni� tego. A gdyby by� to uczyni�, to zdaje mi si�, �e w�wczas by go nie us�uchano. Z nogami wspartymi o grube mury, obejmuj�c �elazn� krat� ow�osionymi r�kami, Gaspar siedzia� cicho. Przez jaki� czas nic si� nie dzia�o. Ale nagle za�wita�o nam, �e prostuje swe pochylone plecy i kurczy ramiona. Wargi jego wykrzywi�y si� ukazuj�c z�by. A potem, ujrzeli�my, jak kuta sztaba �elazna pocz�a wygina� si� powoli pod naporem tego ci�nienia. S�o�ce o�wieca�o ca�� jego skr�con� i nieruchom� posta�. Na czo�o wyst�pi�y mu krople potu niby rosa. Gdy patrza�em, jak sztaba wygina si�, zauwa�y�em, �e pod paznokciami wyst�pi�o mu nieco krwi. W ko�cu przystan��. Jaki� czas siedzia� zupe�nie skr�cony, potem zwiesi� g�ow� i leniwie spojrza� na zwr�con� do g�ry powierzchni� swych ogromnych d�oni. Zdawa�o si� niemal, �e zasn��. Nagle zerwa� si� i usiad� na parapecie w przeciwnym kierunku, a wspar�szy stopy bosych n�g o inn� sztab� �rodkow�, wygi�� i t�, lecz w przeciwn� stron� ni� pierwsz�. Tak wielka by�a jego si�a, �e tym razem uwolni�a mnie od bolesnych moich my�li. Ale on wygl�da� tak, jakby niczego nie dokona�. Pomin�wszy zmian� pozycji, by m�c u�y� n�g, co wszystkich nas zaskoczy�o sw� nag�o�ci�, we wspomnieniu moim pozosta�o wra�enie nieruchomo�ci. Ale sztaby by�y wygi�te bardzo szeroko. Teraz m�g� wyj��, gdyby zechcia�; lecz on opu�ci� nogi do �rodka, spojrza� przez rami� i skin�� na �o�nierzy: � Podajcie wad� � rzek�. � Dam wszystkim pi�. Us�uchano go. Przez chwil� zdawa�o mi si�, �e cz�owiek i dzbanek znikn� zmia�d�eni impetem rozw�cieczenia. My�la�em, �e z�bami �ci�gn� go na d�. I rzeczywi�cie, nast�pi� szturm, ale on trzyma� dzbanek wysoko na piersi i tylko nogami odpiera� atak tych nieszcz�liwc�w. Za ka�dym uderzeniem odbiegali w k�t wyj�c z b�lu, a �o�nierze patrzyli w okno i zanosili si� od �miechu. Wszyscy �miali si� trzymaj�c si� za boki, tylko sier�ant zrz�dzi� pos�pnie. Obawia� si�, �e wi�niowie zbuntuj� si� i wydostan� z aresztu, co da�oby z�y przyk�ad. Ale tego nie nale�a�o si� obawia�, a ja sam sta�em przy oknie z wyci�gni�t� szabl�. Gdy wreszcie si�a Gaspara Ruiza uspokoi�a ich dostatecznie, przyst�powali jeden po drugim, wyci�gali szyj�, przyk�adali usta do dzbanka, kt�ry tan osi�ek nachyla� im, trzymaj�c go na kolanach z szczeg�lnym wyrazem lito�ci, przychylno�ci i wsp�czucia. Przyczyn� tego wygl�du dobroczy�cy by�a oczywi�cie jego troska o to, by nie rozlewano wody, jak te� jego siedz�ca pozycja na parapecie; bo je�eli kt�ry z nich na d�u�ej przywar� ustami do brzegu dzbanka, mimo �e Gaspar Ruiz powiedzia�: �mia�e� dosy�, w�wczas nie by�o nic z delikatno�ci czy lito�ci w kopni�ciu, kt�re odrzuca�o natr�ta, wyj�cego i bezsilnego, daleko w g��b wi�zienia, gdzie powali� jeszcze dwu albo trzech innych, zanim sam upad�. Cisn�li si� do niego bez przerwy, jakby chcieli studni� wypi� do dna, zanim p�jd� na �mier�; ale �o�nierze tak si� bawili systematyczno�ci� Gaspara Ruiza, �e ch�tnie przynosili wod� pod okno. Gdy adiutant wyszed� po sje�cie, by�o z powodu ca�ej tej sprawy troch� krzyku, mo�ecie by� tego pewni. A co najgorsze, �e genera�, kt�rego oczekiwali�my, w dniu tym nie przyby� do twierdzy. Go�cie genera�a Santierry wyra�ali zgodnie swe ubolewanie, �e cz�owiek takiej si�y cielesnej i cierpliwo�ci nie zosta� uratowany. � Moje wstawiennictwo nie uratowa�o go � rzek� genera�. � Wi�niowie zostali wyprowadzeni na stracenie na jakie p� gadziny przed zachodem s�o�ca. Wbrew obawom sier�anta Gaspair Ruiz nie robi� �adnych trudno�ci. Nie potrzeba by�o je�d�ca z lassem, alby go obezw�adni�, jakby by� dzikim bykiem z prerii. Przypuszczam, �e maj�c r�ce wodne maszerowa� razem z innymi, kt�rzy byli zwi�zani. Nie widzia�em tego. Nie by�em przy tym. Skazano mi� na areszt aa mieszanie si� do s�u�by wartowniczej przy wi�niach. O zmroku, gdy smutny siedzia�em w swej kwaterze, us�ysza�em trzy salwy i pomy�la�em sobie, �e nigdy ju� nie us�ysz� o Gasparze Ruizie. Zgin�� wraz z innymi. Mimo to dane nam by�o jeszcze s�ysze� o nim, chocia� sier�ant przechwala� si�, �e szabl� ci�� go w szyj�, gdy pod stosem trup�w, nie�ywy czy konaj�cy, le�a� twarz� do ziemi. Zrobi� to, jak twierdzi�, dlatego, aby ju� na pewno uwolni� �wiat od tak niebezpiecznego zdrajcy. Musz� wyzna� wam se?ores, �e o tym silnym cz�owieku my�la�em z wdzi�czno�ci� i pewnego rodzaju podziwem. Si�y swojej u�ywa� rzetelnie, gdy� w sercu jego nie mieszka�a dziko��, kt�ra odpowiada�aby jego sile cielesnej. V Gaspar Ruiz, kt�ry bez trudu m�g� wygina� masywne kraty wi�zienne, zosta� wraz z innymi wyprowadzony na masow� egzekucj�. �Ka�da kula ma sw�j cel�, powiada przys�owie. Ca�a warto�� przys��w polega na ich trafnej i obrazowej wyrazisto�ci. Ich moc przekonywaj�ca opiera si� na zdolno�ci zadziwiania nas. Innymi s�owy, zostajemy wyprowadzeni z r�wnowagi i przekonani za pomoc� pewnego rodzaju wstrz�su. Uderza nas forma � nie tre��. Przys�owia s� sztuk�, tani� sztuk�. Og�em bior�c, nie s� one prawdziwe; zdarza si� nieraz, �e s� po prostu banalne, jak na przyk�ad przys�owie: �Lepszy wr�bel w gar�ci, ni� s�owik na dachu�, lub �Na bezrybiu i rak ryba�; niekt�re z przys��w s� po prostu g�upie, inne zn�w niemoralne. Jedno z nich, kt�re zrodzi�o si� w naiwnym sercu wielkiego ludu rosyjskiego: �Cz�owiek strzela, Pan B�g kule nosi�, ma w sobie co� z pobo�nego okrucie�stwa i jest sm�tn� odmian� powszechnego wyobra�enia o mi�osiernym Bogu. Bo by�oby to najzupe�niej nieodpowiednie zaj�cie dla obro�cy biednych, uci�nionych i bezbronnych, gdyby na przyk�ad skierowa� kul� w serce ojca. Gaspar Ruiz nie mia� dzieci, nie mia� �ony i nie wiedzia�, co to mi�o��. Zapewne nie rozmawia� nigdy z �adn� kobiet� opr�cz swej matki i starej s�ugi. Murzynki, kt�rej pomarszczona sk�ra nabra�a koloru popio�u, a chude cia�o zgi�o si� we dwoje ze staro�ci. Je�li kt�ra z kul, wystrzelonych z muszkiet�w na pi�tna�cie krok�w, przeznaczona by�a specjalnie dla serca Gaspara Ruiza, to wszystkie omin�y cel. Tylko jedna urwa�a mu kawa�ek ucha, inna za� strz�p cia�a na ramieniu. Czerwone i czyste s�o�ce zapada�o w ocean i ognistym wzrokiem patrzy�o na ogromny wa� Kordylier�w, godnego �wiadka tego wspania�ego przygasania. By�oby niezrozumia�e, gdyby patrzy�o na podobnych do mr�wek ludzi przy ich g�upim, ma�oznacznym zaj�ciu, jakim jest zabijanie i mordowanie bli�nich z powod�w, kt�re pomin�wszy �e, og�em bior�c, s� dziecinne, s� jeszcze niedostatecznie rozumiane. W ka�dym razie �wieci�o ono w plecy strzelaj�cego oddzia�u i w twarze skaza�c�w. Niekt�rzy padli na kolana, inni stali prosto, a nieliczni odwr�cili g�owy od linii podniesionych luf muszkiet�w. Gaspar Ruiz, najwy�szy z nich wszystkich, sta� prosto ze zwieszon� g�ow�. Nisko stoj�ce s�o�ce o�lepi�o go nieco; on sam zalicza� siebie do nie�ywych. Upad� po pierwszej salwie. Upad�, gdy� by� przekonany, �e nie �yje. Ci�ko zwali� si� na ziemi�. Si�a upadku zdziwi�a go. �Widocznie nie jestem zabity� � pomy�la�, gdy us�ysza�, jak na odg�os komendy pluton egzekucyjny zn�w �aduje bro�. I w�wczas po raz pierwszy za�wita�a w nim nadzieja ratunku. Wyci�gn�wszy sztywno cz�onki, le�a� pod ci�arem dwu cia�, kt�re zwali�y si� na niego padaj�c na krzy�. Gdy �o�nierze dali trzeci� salw� do prawie nieruchomego, stosu trup�w, s�o�ce znik�o, a niemal w chwil� po �ciemnieniu si� oceanu noc zapad�a na wybrze�a m�odej republiki. Nad mrokiem nizin stercza�y tylko o�nie�one szczyty Kordylier�w, przez jaki� czas jeszcze karmazynowe i �wiec�ce. Przed powrotnym marszem do fortu �o�nierze usiedli i pocz�li pali�. Sier�ant, ju� z w�asnego pop�du, przechadza� si� z obna�on� szabl� wzd�u� szeregu trup�w. By� to cz�owiek ludziki, patrza� wi�c, czy gdzie nie zadrga kto lub nie poruszy si� jeszcze, a czyni� to w tym mi�osiernym zamiarze, by, w razie gdyby kt�re z cia� dawa�o cho�by najs�absze oznaki �ycia, przebi� je ostrzem swego or�a. Ale �adne z nich nie da�o mu sposobno�ci do wprowadzenia w czyn tych litosnych intencji. �aden musku� nie drgn��, nawet pot�ne ramiona Gaspara Ruiza, kt�ry, zalany krwi� swych s�siad�w, udawa� zabitego i stara� si� wygl�da� bardziej nie�ywe ni� wszyscy inni. Le�a� twarz� do ziemi. Sier�ant pozna� go po jego kszta�tach, a �e sam by� cz�owiekiem ma�ego wzrostu, patrza� z zazdro�ci� i pogard� na t� wielk� si��, kt�ra tu le�a�a. W�a�nie tego �o�nierza nie znosi�. Kieruj�c si� niejasn� niech�ci� wymierzy� Gasparowi Ruizowi pot�ne ci�cie w kark, mo�e tak�e i w tym mglisto u�wiadamianym sobie celu, by upewni� si� o �mierci tego silnego cz�owieka, jak gdyby jego pot�ne cia�o mia�o moc oprze� si� kulom. Gdy� sier�ant nie w�tpi�, �e Gaspar Ruiz zosta� wielokrotnie podziurawiony kulami. Potem poszed� dalej, a po chwili odmaszerowa� wraz ze swymi lud�mi pozostawiaj�c cia�a krukom i s�pom. Gaspar Ruiz powstrzyma� si� od krzyku, chocia� zdawa�o mu si�, �e naraz odr�bano mu g�ow�; gdy si� �ciemni�o, zrzuci� z siebie trupy, kt�re uciska�y go swym ci�arem, i na czworakach wype�zn�� na r�wnin�. Gdy jak ranny zwierz napi� si� w p�ytkim potoku do syta, wsta� i chwiej�c si� pocz�� i��, z pustk� w g�owie i bez celu, jakby zab��kany w�r�d gwiazd jasnej nocy. Wtem zda�o mu si�, �e jakby z ziemi wyr�s� przed mim ma�y domek. Potykaj�c si� wszed� do przedsionka i pocz�� pi�ciami bi� w drzwi. Z wn�trza nie wydostawa� si� ani jeden promyk. Gaspar Ruiz m�g� by� przypuszcza�, �e mieszka�cy uciekli, jak tylu innych z s�siednich dom�w, gdyby nie g�o�ne obelgi b�d�ce odpowiedzi� na jego stukanie. W stanie gor�czkowego os�abienia, w jakim si� znajdowa�, �w gniewny krzyk wydawa� mu si� z�udzeniem, jakby dalszym ci�giem piekielnego snu o niespodziewanym skazaniu na �mier�, o pragnieniu, jakie cierpia�, o salwach, kt�re dano do� z odleg�o�ci pi�tnastu (krok�w, o swej g�owie, nieomal odr�banej. � Otw�rzcie drzwi! � krzykn��. � Otw�rzcie, w imi� Bo�e! Rozsierdzony g�os odskrzecza� mu z �rodka: � Wejd�, wejd�. Dom ten do was nale�y. Ca�y kraj do was nale�y. Wejd� i zabierz go sobie. � Na mi�o�� bosk� � wyszepta� Gaspar Ruiz. � Czy ca�y kraj nie nale�y do was, patriot�w? � skrzecza� dalej g�os po drugiej stronie drzwi. � Nie jeste� patriot�? Gaspar Ruiz nie wiedzia� tego. � Jestem ranny � rzek� bezwolnie. Wewn�trz wszystko ucich�o. Gaspar Ruiz straci� nadziej�, by go wpuszczono, i po�o�y� si� w przedsionku tu� pod progiem. By�o mu najzupe�niej oboj�tne, co si� z nim teraz stanie. Ca�a jego �wiadomo�� zdawa�a si� koncentrowa� w karku, gdzie odczuwa� straszliwy b�l. Jego oboj�tno�� na to, jaki los go spotka, by�a szczera. Dnia�o ju�, gdy ockn�� si� z gor�czkowego p�snu; drzwi, do kt�rych puka� w nocy, by�y szeroko otwarte, a jaka� dziewczyna z roz�o�onymi r�kami sta�a w nich opieraj�c si� o odrzwia. Gaspar Ruiz le�a� na wznak i patrza� na ni�. Twarz jej by�a blada, ale oczy g��bokie i ciemne; w�osy jej opada�y czerni�c si� jak heban przy bia�ych policzkach, a usta by�y pe�ne i czerwone. Za ni� wida� by�o inn� g�ow� z d�ugimi, siwymi w�osami i chud�, star� twarz� oraz par� r�k, boja�liwie przytulonych do podbr�dka. VI � Zna�em tych ludzi z widzenia � opowiada� genera� Santierra swoim go�ciom przy stole. � Mam na my�li ludzi, u kt�rych Gaspar Ruiz znalaz� schronienie. Ojciec by� starym Hiszpanem, cz�owiekiem zasobnym, lecz zrujnowanym przez rewolucj�. Jego posiad�o�ci, dom w mie�cie, pieni�dze i wszystko, co posiada�, skonfiskowano proklamacj�, gdy� by� nieprzejednanym wrogiem naszej niepodleg�o�ci. Ongi� piastowa� wielce wp�ywowe stanowisko w radzie wicekr�la, teraz nie mia� znaczenia wi�kszego ni� jego w�a�ni niewolnicy murzy�scy, kt�rych nasza s�awna rewolucja uczyni�a wolnymi. Nie mia� nawet �rodk�w, by uciec z kraju, jak to czynili inni Hiszpanie. Zapewne w czasie swej w��cz�gi, pozbawiony mienia i ogniska domowego, obarczony jedynie �yciem, kt�re pozostawi�a mu �askawo�� Rz�du Prowizorycznego, wszed� pod ten zmursza�y dach, pokryty star� dach�wk�. By�o to miejsce ustronne. Zdawa�o si�, �e nawet psa tu nie by�o. Dach by� dziurawy, jakby przebi�a go jedna albo dwie kule armatnie, a drewniane okiennice by�y grube i przez ca�y czas szczelnie zamkni�te. Droga moja wiod�a nieraz �cie�k� obok tego n�dznego rancho. Co wiecz�r je�dzi�em z fortu do miasta, by wzdycha� pod oknami pewnej damy, w kt�rej si� wtenczas kocha�em. Gdy si� jest m�odym, rozumiecie� By�a ona dobr� patriotk�, mo�ecie mi da� wiar�. Caballeros, wierzcie mi lub nie, w tych czasach nami�tno�ci polityczne tak g�rowa�y nad wszystkim, �e nie mog� wyobrazi� sobie, bym m�g� podda� si� czarom kobiety o rojalistycznych przekonaniach! Szept weso�ego niedowierzania, obiegaj�cy st�, przerwa� genera�owi, kt�ry tymczasem g�adzi� powa�nie sw� siw� brod�. � Se?ores � zapewnia� � rojalista by� potworem dla naszych przeczulonych uczu�. Powiadam wam to, by�cie mnie nie podejrzewali o cho�by najmniejsz� s�abo�� dla c�rki starego rojalisty. Poza tym uczucia moje, jak wiecie, zwraca�y si� w innym kierunku. Lecz nie mog�em jej nie zauwa�y� w tych rzadkich wypadkach, gdy drzwi frontowe by�y otwarte, a ona sta�a w przedsionku. Musicie wiedzie�, �e �w stary rojalista by� cz�owiekiem zupe�nie ob��kanym. Niepowodzenie polityczne, ca�kowity upadek i ruina zm�ci�y mu umys�. Aby pokaza� pogard� dla wszystkiego, co my, patrioci, mogliby�my zrobi�, udawa� �miech, gdy go uwi�ziono, gdy skonfiskowano jego dobra, gdy spalono jego domy, gdy wreszcie on i jago kobiety skazani zostali na n�dz�. Zwyczaj �miania si� tak si� w nim zakorzeni�, �e poczyna� �mia� si� i krzycze�, ilekro� ujrza� kogo� nieznajomego. Tak wygl�da�o jego ob��kanie. Ja nie dba�em, oczywi�cie, o wrzaski wariata kieruj�c si� uczuciem przewagi, jakie da�o nam, Amerykanom, powodzenie naszej sprawy. My�l�, �e pogardza�em nim rzeczywi�cie, gdy� by� to stary Kastylijczyk, urodzony w Hiszpanii, i rojalista. Nie by�y to z pewno�ci� powody, dla kt�rych wolno mi by�o cz�owieka tego lekcewa�y�. Ale urodzeni Hiszpanie przez ca�e wieki okazywali wzgard� nam, Amerykanom, ludziom r�wnie dobrego pochodzenia jak oni sami, i to jedynie dlatego, �e byli�my czym�, co oni nazywali kolonistami. Byli�my upokorzeni, i nasz� ni�szo�� pod dym wzgl�dem spo�ecznym dawano nam odczu�. Teraz na nas przysz�a kolej. S�uszne wi�c by�o, �e my, patrioci, okazywali�my obecnie te same uczucia; dlatego te� ja, jako m�ody patriota, syn patrioty, pogardza�em starym Hiszpanem, a pogardzaj�c nim lekcewa�y�em oczywi�cie jego wrzaski, chocia� nie by�y mi one do smaku. Inni nie byliby zapewne tak wzgl�dni. Zaczyna� zazwyczaj g�o�nym krzykiem: �Widz� patriot�! Jeszcze jeden!�, gdy by�em jeszcze daleko od domu. Ton jego bezsensownych �aja�, przeplatanych wybuchami �miechu, by� czasami przejmuj�co ostry, czasem za� g��boki. Wszystko to razem by�o zupe�nie wariackie; lecz ja uwa�a�em za uw�aczaj�ce mej godno�ci, by zatrzyma� konia cho� na chwil� lub przynajmniej spojrze� na dom, jak gdyby obel�ywe wrzaski tego cz�owieka, rzucane z przedsionka, obchodzi�y mnie mniej od warczenia jakiego� kundla. Przeje�d�a�em mimo zachowuj�c zawsze wyraz dumnej oboj�tno�ci na twarzy. Niew�tpliwie by�o to bardzo dostojnie, ale lepiej by�bym uczyni�, gdybym mia� oczy otwarte. �o�nierz w czasie wojny nigdy nie powinien mniema�, �e jest kiedykolwiek poza s�u�b�, szczeg�lnie gdy chodzi o rewolucj�, kiedy nieprzyjaciel nie stoi przed drzwiami, ale �yje niejako w twoim w�asnym domu. W takich czasach �arliwa nami�tno�� przekona� przechodzi w nienawi�� i rozlu�nia wi�zy honoru i humanitarno�ci u wielu m�czyzn, a delikatno�ci i l�kliwo�ci u niejednej kobiety. Te za�, gdy raz odrzuc� wstydliwo�� i skromno�� w�a�ciwe ich p�ci, staj� si�, dzi�ki �ywo�ci swej inteligencji i gwa�towno�ci swej bezlitosnej ��dzy odwetu, niebezpieczniejsze od ca�ego wojska zbrojnych olbrzym�w. G�os genera�a zabrzmia� dono�niej, a wielka jego r�ka dwukrotnie przesun�a si� po siwej brodzie z wyrazem dostojnego spokoju. � Si, se?ores! Kobiety umiej� wznie�� si� na takie wy�yny po�wi�cenia, jakie niedost�pne s� nam, m�czyznom, albo spa�� na samo dno poni�enia, niepoj�te dla naszych m�skich przes�d�w. M�wi� o wyj�tkowych kobietach, rozumiecie. W�wczas jeden z go�ci zauwa�y�, �e nie spotka� kobiety, kt�ra by nie by�a zdolna do nies�ychanego rozwoju w�wczas, gdy uczucia jej zosta�y z pewnych powod�w wci�gni�te w gr�. �Ta wy�szo�� w bezwzgl�dno�ci, czym g�ruj� nad nami � zako�czy� � czyni je bardziej interesuj�c� cz�ci� ludzko�ci.� Genera�, kt�ry do dygresji tej odni�s� si� powa�nie, uprzejmie skin�� g�ow�. � Si, si. Z pewnych powod�w, by� mo�e� S� one w stanie sprowadzi� ca�� mas� nieszcz�� w spos�b najzupe�niej nieoczekiwany. Bo kt� m�g�by by� przypu�ci�, �e ta dziewczyna, c�rka zrujnowanego rojalisty, kt�ry �ycie swe zawdzi�cza� tylko pogardzie nieprzyjaci�, b�dzie mog�a szerzy� �mier� i spustoszenie w dwu kwitn�cych, prowincjach, a jeszcze w godzinie Zwyci�stwa da przyw�dcom rewolucji tyle przyczyn do powa�nych obaw! Tu przerwa�, aby dziwno�� tego faktu przenikn�a nas do g��bi. � �mier� i spustoszenie? � szepn�� kto� zdziwiony. � To dziwne! Stary genera� rzuci� okiem w tym kierunku, sk�d doszed� go szept, po czym ci�gn�� dalej: � Tak. Tak jest: Wojn� � nieszcz�cie. Ale sposoby, do jakich uciek�a si�, by m�c sprawi� t� rze� u po�udniowych naszych granic, wydaj� si� mnie, kt�ry j� zna�em i rozmawia�em z ni�, jeszcze bardziej dziwne. Zdarzenie to wywar�o na m�j umys� szczeg�lnie g��bokie wra�enie, kt�rego ca�e p�niejsze �ycie, przesz�o pi��dziesi�t lat, zatrze� nie mog�o. Obejrza� si� doko�a, jakby chcia� si� upewni�, �e s�uchamy go z uwag�, i zni�onym g�osem m�wi� dalej: � Jestem, jak wiadomo, republikaninem, synem oswobodziciela � o�wiadczy�. � Moja niepor�wnana matka, Panie �wie� nad jej dusz�, by�a Francuzk� i c�rk� zapalonego republikanina. B�d�c jeszcze ch�opcem bi�em si� za wolno��, zawsze wierzy�em w r�wno�� �udzi, a �e wszyscy s� bra�mi, to zdaniem moim, jest jeszcze pewniejsze. Lecz przyjrzyjcie si� ich okrutnej nienawi�ci, do jakiej zdolni s� w swych zwadach. A c� na �wiecie jest bardziej okrutnego nad zwad� bratersk�? Brak wszelkiego cynizmu wyklucza� sk�onno�� do traktowania z u�miechem tego pogl�du na �wiat. Przeciwnie, brzmia� w tym ton melancholii, naturalnej u cz�owieka w gruncie rzeczy �agodnego, kt�ry z obowi�zku, z przekonania i z konieczno�ci bra� udzia� w aktach, bezlitosnego gwa�tu. Genera� widzia� niema�o z morderczej zwady braterskiej. � Oczywi�cie. Braterstwo ich nie ulega�o w�tpliwo�ci � obstawa�. � Wszyscy ludzie s� bra�mi i jako tacy zbyt wiele wiedz� jeden o drugim. Ale � tu czarne oczy w s�dziwej, patriarchalnej, bia�ej jak srebro g�owie starca pocz�y mruga� weso�o � je�li my wszyscy jeste�my bra�mi, to nie wszystkie kobiety s� naszymi siostrami. Jeden z m�odszych go�ci wyrazi� szeptem swoje zadowolenie z tego powodu. Ale genera� ci�gn�� dalej ostro�nie i powa�nie. � S� one tak r�ne! Bajka o kr�lu, kt�ry wybra� m�od� �ebraczk�, by z ni� dzieli� tron, jest mo�e bardzo pi�kna, o ile wyra�a zapatrywanie m�czyzn na nas samych i na mi�o��. Ale to, �e m�oda dziewczyna, znana ze swej pi�kno�ci i niedawno jeszcze podziwiana przez wszystkich na balach w pa�acu wicekr�la, oddaje r�k� jakiemu� guasso*, zwyk�emu ch�opu, to nie da si� po��czy� z naszymi wyobra�eniami o kobietach i ich mi�o�ci. Jest to szale�stwo; a jednak tak si� sta�o. Lecz przyzna� trzeba, �e w tym wypadku by�o to szale�stwo nienawi�ci � nie mi�o�ci! Wypowiedziawszy to usprawiedliwienie w duchu rycerskiej sprawiedliwo�ci, genera� zamilk� na chwil�. � Prawie co dzie� przeje�d�a�em mimo tego domu � rozpocz�� na nowo � gdy si� to dzia�o wewn�trz niego. Ale jak si� to sta�o, tego nie pojmie rozum �adnego m�czyzny. Jej rozpacz musia�a by� bezgraniczna, a Gaspar Ruiz by� poj�tnym uczniem, tak jak przedtem by� pos�usznym �o�nierzem. Jego si�a fizyczna podobna by�a do ogromnego kamienia le��cego na ziemi i czekaj�cego na r�k�, kt�ra go podni