Stachowiak Katarzyna - Zapisane w gwiazdach
Szczegóły |
Tytuł |
Stachowiak Katarzyna - Zapisane w gwiazdach |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Stachowiak Katarzyna - Zapisane w gwiazdach PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Stachowiak Katarzyna - Zapisane w gwiazdach PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Stachowiak Katarzyna - Zapisane w gwiazdach - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Katarzyna Stachowiak
W kolorze krwi.
Zapisane w gwiazdach
Strona 3
Po prostu pamiętaj.
Strona 4
W DRODZE
Szara furgonetka minęła właśnie Kansas City
i zmierzała drogą numer dwadzieścia dziewięć w stronę
Sioux Falls. Kierująca pojazdem dziewczyna mocno do-
ciskała pedał gazu, aby przed świtem odjechać jak najdalej
od Elizabeth Town. Podróżowanie tylko pod osłoną nocy
było im trochę nie na rękę, ale niestety jako zwykłe wam-
piry, nie mogli poruszać się w świetle dnia. To zdecydo-
wanie mogło opóźnić ich ucieczkę, jednak Basit zadecy-
dował, że nie będą robić zbędnych przestojów, i w ciągu
dnia Justin oraz Monique po prostu schronią się z tyłu
furgonetki. Sam bardzo dobrze orientował się już
w prowadzeniu samochodu i korzystając z nawigacji, bez
problemu mógł zastąpić kierowcę.
Swoim pomysłem podzielił się w myślach z Justinem
i uzyskał jego pełną aprobatę. Monique okazała mniejszy
entuzjazm, jeśli w ogóle entuzjazmem można nazwać po-
nure spojrzenie jakim obdarzyła Justina, a następnie Basi-
ta, gdy usłyszała o tym zamiarze. Nie uśmiechało się jej
spędzać kilku godzin dziennie w bezpośrednim towarzy-
stwie jakiegoś człowieka, którego krwi nie wolno jej było
spróbować. Toż to prawie jak tortury! Jak Justin może się
zgodzić na coś takiego? Podróżować razem z człowiekiem
i nie móc zaspokoić pragnienia? I w dodatku ten czarno-
włosy wampir, którego także porwali. Wprawdzie otrzy-
mał pchnięcie srebrnym ostrzem umaczanym
w zmielonym głogu, ale nie wiadomo na jak długo pozo-
Strona 5
stanie zamroczony. Był jednym z Patronów, a to dawało
mu nad nimi przewagę. Nie mogła jednak zaprotestować,
gdyż obaj mężczyźni podjęli już decyzję i wcale nie pytali
się jej o zdanie, tylko po prostu informowali co ma zrobić.
Godziny podróży upływały w milczeniu. Jechali bez
postojów, byle jak najdalej. Nie włączali ogrzewania, gdyż
nie odczuwali mrozu panującego na zewnątrz, jednak
z tyłu furgonetki dawał się on Barbarze dotkliwie we znaki.
Skulona w rogu samochodu, z kolanami podciągnię-
tymi pod brodę, starała się opanować drżenie i chociaż
trochę rozgrzać swoje zziębnięte ciało. Delikatna, zwiewna
sukienka nie była odpowiednia na taką pogodę, a krótkie,
futrzane bolerko nie dawało zbyt dużo ciepła. Od czasu do
czasu dmuchała w skostniałe dłonie i rozcierała zdrętwiałe
stopy. Zdjęła z nóg niewygodne, lekkie pantofelki, które
pełniły bardziej funkcję dekoracyjną, niż tę przynależną
obuwiu. Były doskonałe na salę balową, ale nie na zimową
wyprawę w nieznane.
Spojrzała w stronę leżącego nieopodal Rodericka.
W ciemności panującej wewnątrz pojazdu widziała tylko
zarys jego sylwetki. Nie wiedziała czy żyje, a bała się do
niego zbliżyć, aby sprawdzić. Lękała się, że faktycznie
będzie martwy, a tak mogła się łudzić, że lada moment
otworzy te swoje piękne, czarne oczy, i spojrzy na nią.
Czas jednak mijał, a on nawet nie drgnął. Na wybojach, od
czasu do czasu, jego głowa podskakiwała do góry,
z łoskotem uderzając w podłogę furgonetki. Czy jeśliby
żył, jego ciało byłoby tak bezwładne?
Strona 6
Ostrożnie przesunęła się w jego stronę. Zauważyła, że
nawet klatka jego piersiowa nie unosiła się pod wpływem
oddechu. W pierwszej chwili spanikowała, ale szybko
ochłonęła przypominając sobie, że wampiry nie muszą
oddychać, a robią to tylko z przyzwyczajenia. Pochyliła się
nad mężczyzną i rozchyliła jego rozdartą koszulę. Na lewej
piersi wymacała ranę po pchnięciu sztyletem, z której
wolno sączyła się cienka stróżka krwi. Czuła tę ciecz pod
palcami i wiedziała co to takiego. Rany zadane wampirom
powinny momentalnie się goić, dlaczego więc ta nadal
krwawi, chociaż minęło już tyle czasu?
Oderwała kawałek materiału z dołu swojej sukni
i złożywszy go w kostkę, przyłożyła do krwawiącego
miejsca. Lekko ucisnęła ranę. Tylko tyle mogła zrobić.
Jeszcze bardziej przysunęła się do mężczyzny
i uniósłszy jego głowę, położyła ją na swoich kolanach.
– Tylko nie umieraj – szeptała, przytrzymując jedno-
cześnie jedną ręką prowizoryczny opatrunek, a drugą
głaszcząc splątane włosy mężczyzny. – Nie zostawiaj mnie
tu samej, proszę cię. Tak bardzo się boję. Nie możesz mnie
teraz zostawić. Proszę Ericku, zostań ze mną.
***
Adam wraz z Lucasem uprzątnęli rezydencję Robil-
lardów. Prochy Yadiry zostały zebrane i wsypane do nie-
wielkiej urny – to Caroline nalegała, aby jej szczątki
przechować do czasu, aż nie odwiezie ich do Benacantil.
Gorzej miała się sprawa z martwą dziewczyną z pokoju
Rodericka. Po wspólnej naradzie postanowili spalić za-
Strona 7
krwawione rzeczy, a ciało zabrać gdzieś do lasu i zakopać.
To nastręczyło im wielu trudności, gdyż wykopanie dołu
w zamarzniętej ziemi nie należy do czynności łatwych
i przyjemnych. Na szczęście Lucas, dysponując nadludzką
siła, uporał się z tym szybciej niż Adam. Specjalnie przy-
gotował głębszy dół, aby odnalezienie ciała nie było moż-
liwe. Po zasypaniu i wyrównaniu ziemi, naznosili jeszcze
śniegu i starali się rozłożyć go w miarę naturalny sposób.
Choć wybrali miejsce trudno dostępne i nieuczęszczane, to
jednak woleli dopilnować wszystkich szczegółów.
Gdy wreszcie pozbyli się obciążających dowodów,
postanowili zgłosić na policję zaginięcie Barbary.
O Rodericku i jego udziale w tym zdarzeniu, woleli nie
wspominać, słusznie biorąc pod uwagę, że gdyby policja
zaczęła grzebać w dokumentach, mogłaby się zdziwić od-
krywając niektóre fakty z przeszłości bruneta. Osoba, która
się nie urodziła, która nie ma rodziców… To na pewno
wzbudziłoby podejrzenia i mogło im zaszkodzić.
Lucas szalał z niepewności. Jeździł po okolicznych
drogach, wybrał się do Springfield oraz do Kansas City, ale
nigdzie nie trafił na ślad porywaczy. Nikt nie widział ich
samochodu i oprócz faktu, że była to furgonetka, nie wie-
dzieli o nim nic więcej. To był misternie przygotowany
plan i doskonale wybrana data jego realizacji. W taki dzień
jak koniec roku, nikt nie zwraca uwagi drobnostki, liczy się
jedynie przyszykowanie kreacji i fryzura. Porywacze mo-
gli działać zupełnie spokojnie, niezauważeni przez nikogo.
Jeśli obmyślił to Roderick, to zasługiwał na miano geniu-
Strona 8
sza. Jednak wydawało się, że mózgiem operacji był ktoś
znacznie potężniejszy – Basit.
Caroline znowu dręczyły wyrzuty, że obwiniała nie-
winną Yadirę, a nie zwróciła uwagi na jej towarzysza. No
i Roderick. Miała tyle sygnałów, że coś z nim jest nie tak,
a jednak je zlekceważyła. Tak bardzo wierzyła w siłę ro-
dziny. Wyrocznia miała rację – to nie rodzina jest jej
oparciem. To nie z nimi powinna być. Oni potrafią zranić,
odwrócić się od niej, zdradzić… Może faktycznie jej
miejscem jest Benacantil? Może wstępując w jego mury,
dałaby wolność tym, którym tak bardzo starała się pomóc?
Nie potrzebowali jej, a ona uszczęśliwiała ich na siłę. Jej
bezmyślny upór właśnie przynosił owoce.
Teraz Lucas zrozumiał, co znaczy bezsilność. Jego
nienawiść do Rodericka jeszcze bardziej się spotęgowała.
Pragnął odnaleźć bruneta i wyrwać mu serce z piersi. Już
raz stracił przez niego siostrę. Biedna Elizabeth zakochała
się w takim potworze! A teraz, po stu pięćdziesięciu latach,
ten drań, wrócił i ponownie niszczy mu życie! I dlaczego?
Z jakiej przyczyny? Dla zwykłego kaprysu? Jak można być
tak bezduszną istotą?
Najgorsza była świadomość, że może już nigdy nie
zobaczyć Barbary żywej. Jeśli Roderick ją skrzywdzi… On
jest zdolny do morderstwa, nie ma żadnych zahamowań.
Jakie cierpienia przygotował dla swojej ofiary? A może
oszczędzi ją ze względu na dziecko? Przecież to w końcu
jego potomek. Czy to dziecko, może ocalić jej życie? Ale
jeśli właśnie dlatego ją porwał?
Strona 9
Te myśli… Tak ich dużo… Kłębią się pod czaszką
i sprawiają ból. Dlaczego zostawił ją samą przed szkołą?
Dlaczego poszedł po ten głupi sok? Ściskał w dłoni pier-
ścionek zaręczynowy i raz za razem wyrzucał sobie swój
postępek. Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy by tak nie
uczynił. Byłby z nią non stop, ochraniał przed całym złem
tego świata. Och, dlaczego wtedy jej posłuchał?
***
W Sioux Falls furgonetka skręciła
w dziewięćdziesiątkę i prostą drogą, zmierzała do Seattle.
Pierwszy raz zatrzymali się na stacji benzynowej tuż za
Sioux, aby zatankować samochód i kupić coś do jedzenia
dla porwanej dziewczyny. Sami mieli przygotowany dla
siebie zapas krwi, który trzymali w kabinie, w małej, tu-
rystycznej lodówce.
Monique weszła do sklepu i na chybił trafił wybrała
garść jakichś batonów, kilka puszek z coca colą oraz dwie
paczki chipsów. Normalnie nie zapłaciłaby za te rzeczy, ale
Basit nalegał, aby zachowywali się tak jak ludzie, wbrew
więc własnym przekonaniom, rzuciła ze złością sprze-
dawcy zwitek banknotów i nie czekając na resztę wróciła
do samochodu.
Dopiero gdy odjechali ze stacji, Basit nakazał Mo-
nique zatrzymanie pojazdu na poboczu i otworzenie tyl-
nych drzwi. Powoli zaczynało świtać, więc zrozumiała co
to oznacza. Oto mieli teraz jechać razem z tymi… Tu za-
brakło jej słów na nazwanie Barbary i Rodericka. Nabur-
muszona, ale milcząca wykonała polecenie Patrona.
Strona 10
Barbara słysząc szczęk otwieranego zamka jeszcze
bardziej skuliła się w rogu auta. Roderick nadal był nie-
przytomny, ale nie wyczuwała pod palcami płynącej krwi,
znaczyło to więc, iż wreszcie rana zaczęła się zasklepiać.
– Jak się czujesz? – Usłyszała męski głos, dolatujący
od otwartych drzwi. Po chwili kucał koło niej jakiś męż-
czyzna.
– Zimno mi – wydusiła z siebie.
– Monique, przynieś koc z kabiny – rzucił mężczyzna
do kogoś na zewnątrz. Chwilę trwało zanim do środka
weszła kolejna postać i cisnęła w stronę Barbary wełniany
pled. Barbara z wdzięcznością otuliła się grubym mate-
riałem. Może pachniał niezbyt przyjemnie, ale dawał takie
błogie uczucie ciepła.
– Myślę, że powinnaś skorzystać z toalety – zauważył
mężczyzna. – Wy ludzie macie swoje potrzeby. Cóż, Mo-
nique będzie ci towarzyszyć.
– Chyba nie chcę teraz – zaczęła Barbara, ale jej
przerwał.
– Wkrótce zacznie świtać. Będziemy jechać przez cały
dzień i uwierz mi, nie zatrzymamy się na żaden postój, aż
do wieczora. Nie sądzę, abyś tak długo wytrzymała.
Bała się, ale posłusznie wstała z miejsca i przesunęła
do wyjścia. Gdy zeskoczyła na ziemię, momentalnie za
rękę złapała ją dziewczyna nazywana Monique.
– Chodź – rzuciła krótko, ciągnąc ją w śnieżne zaspy.
Barbara rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła nigdzie
żadnego budynku. Stali na poboczu drogi. – No tu możesz.
Strona 11
– Dziewczyna pchnęła ją do przodu. – Tylko szybko!
– Ale tu wszystko widać…
– Myślisz, że interesuje nas twój tyłek? Nie marudź
głupia, tylko rób, jeśli masz ochotę. Justin mówił, że nie
zatrzymamy się aż do wieczora.
Wstydziła się, tym bardziej, że dziewczyna cały czas
się jej przyglądała z sarkastycznym uśmiechem na twarzy,
ale przemyślawszy opcję spędzenia całego dnia bez do-
stępu do toalety, uznała, że musi się poddać.
Z prawdziwą ulgą wróciła do furgonetki i na powrót
okryła się ciepłym kocem, ponownie składając głowę
Rodericka na swoich kolanach Gdyby widziała
w ciemności, dostrzegłaby ironiczny uśmieszek, jaki po-
jawił się na twarzy Monique.
– Pewnie jesteś głodna. – Justin wcisnął do jej dłoni
batona i puszkę z napojem.
Była bardzo głodna. Pospiesznie rozerwała opakowa-
nie i ugryzła pierwszy kęs.
Mężczyzna odsunął się od niej i usiadł pod boczną
ścianą. Koło niego przycupnęła Monique. Drzwi zostały
zamknięte, a po chwili do uszu Barbary doleciał dźwięk
uruchamianego silnika. Zdziwiła się, że tych dwoje będzie
jej teraz towarzyszyć.
Zjadła batona, żałując, że był tak mały. Nie zaspokoiła
głodu, ale chociaż trochę go oszukała. Dobrze, że w ogóle
dali jej coś do jedzenia. Jakie mają wobec niej plany? Po co
ją porwali? Będą chcieli okupu? Od Lucasa? Dopiero teraz
spostrzegła, że zgubiła swój pierścionek zaręczynowy.
Strona 12
– Dlaczego mnie porwaliście? – zapytała, zbierając się
na odwagę. – Czego ode mnie chcecie?
– Zamknij się – warknęła dziewczyna, ale Justin ją
uciszył.
– Miałaś być dla niej miła, Monique – upomniał sta-
nowczym tonem. – To matka naszego wybawcy. Okazuj jej
trochę więcej szacunku. Dzięki temu dziecku poznamy
prawdziwą wieczność.
– Moje dziecko… – Mimowolnie dotknęła ręką swo-
jego brzucha. A więc o to im chodziło. To jest to, o czym
mówiła Caroline. To dziecko jest wyjątkowe i ma moce…
I oni je chcą… O Boże! Oni je zabiją! Nie! Nigdy do tego
nie dopuszczę!
„Och Ericku, dlaczego jesteś nieprzytomny” – pomy-
ślała. „Oni chcą skrzywdzić nasze dziecko”.
Leżał bez ruchu, nieświadomy tego, co działo się
wkoło niego. Srebrne ostrze, którym go zraniono, przebiło
aortę i wprowadziło do niej drobinki głogu, które wraz
z krwiobiegiem zostały rozprowadzone po całym ciele.
Całe szczęście, że przed wyjściem z domu posilił się
ludzką krwią – dzięki temu był silniejszy, a jego organizm
mógł zwalczać truciznę szybciej. Potrzebował wprawdzie
czasu, ale rana nie była śmiertelna.
***
Barbarę zbudziło ze snu szarpnięcie. Otworzyła oczy,
nie bardzo wiedząc gdzie jest i co się dzieje. Na wpół
przytomnym wzrokiem starała się przeniknąć ciemność,
ale nic nie widziała. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie,
Strona 13
że została porwana i wiozą ją jakąś furgonetką w bliżej
nieokreślonym kierunku. Spostrzegła także, że nie ma
wewnątrz jej towarzyszy – znowu była sama
z Roderickiem. Wywnioskowała, że jest noc, ponieważ już
dwukrotnie, za każdym razem w ciągu dnia, Justin
i Monique przebywali razem z nią. Wyglądało to trochę
tak, jakby obawiali się światła słonecznego. Czyżby byli
inni niż Lucas, Caroline i Roderick?
Zaczęła sobie przypominać wszystkie opowieści
o wampirach i powoli dotarło do niej, że to muszą być takie
istoty, jak te, które opisywano. Bojące się światła, żyjące
w mroku nocy, bezwzględne i okrutne. Ta świadomość nie
wpłynęła na poprawę jej samopoczucia. Na szczęście
wobec niej zachowywali się w sposób grzeczny, chociaż
oschły. Obserwując przez kilka dni relacje zachodzące
pomiędzy jej porywaczami, wywnioskowała, że szefem
jest Basit i to jego słuchają pozostali. Odkryła również, że
Monique darzy uczuciem Justina, ale on traktuje ją trochę
lekceważąco, jakby wstydził się, że mógłby się z nią
związać.
Nie rozmawiała z nimi. Dawali jej jeść, pić, wypro-
wadzali do toalety. To wszystko. No i dnie spędzali razem,
ale było to nader osobliwe, milczące towarzystwo.
Wysupłała się z koca i wymacała ręką, czy w pobliżu
nie leży jakiś baton. Znalazła jednego, więc zajęła się je-
dzeniem. Monotonny szum silnika działał na nią usypia-
jąco, co miała robić w tym ciemnym miejscu? Gdy zjadła,
ponownie sięgnęła po koc, ale w tej chwili usłyszała do-
Strona 14
datkowy, dziwny dźwięk. Znieruchomiała, nasłuchując
i wtedy zrozumiała, że to cichy jęk Rodericka. Pierwszy
odgłos jaki wydał od dwóch dni. Pochyliła się nad nim.
– Ericku, słyszysz mnie? – zapytała, przybliżając usta
do jego ucha.
– Barbara – wymamrotał niewyraźnie.
– Tak, to ja – odpowiedziała, głaszcząc go po twarzy. –
Wreszcie jesteś.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w nią. Dziwił się,
że trzyma go na kolanach, że tak czule gładzi jego policzek.
Podobało mu się to, ale wiedział, że coś jest nie tak. Może
to tylko sen, jakiś zwariowany, nierealny psikus umysłu.
– Gdzie jesteśmy? – Poruszył się i podpierając na
łokciach, podciągnął do góry. Oparł plecy o ścianę i zaczął
rozglądać dookoła, szacując sytuację.
– W furgonetce.
Dopiero teraz przypomniał sobie, co się stało. Dotknął
dłonią rany na piersi.
– Długo tu jesteśmy? – zapytał.
– Chyba dwa dni. – Owinęła się kocem, bo chłód pa-
nujący wewnątrz auta był przeraźliwy, mimo iż na jej
prośbę włączono ogrzewanie.
– Dwa dni – powtórzył. – Jak się czujesz? – zapytał
z troską w głosie.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała. – Dają mi jeść i pić.
I dali koc. Nie wiem, gdzie jedziemy. Im chodzi o nasze
dziecko… – dokończyła ciszej.
– Nasze dziecko?
Strona 15
No tak! Jak mogła być taka głupia, aby mówić przy
nim coś takiego! On nie chciał tego dziecka! Ono nic dla
niego nie znaczyło!
– To znaczy moje i Lucasa. Tak jakoś szybko mi się
powiedziało – wyjaśniła, próbując ukryć swoje zażeno-
wanie.
– Nie pozwolę cię skrzywdzić – zapewnił, chwytając
nagle jej dłonie. – Uwierz mi, że wszystko będzie dobrze.
– Wierzę ci – szepnęła, mimowolnie przytulając się do
niego. Była spragniona bliskości kogoś znanego. Wreszcie
przestała czuć tę paraliżującą samotność.
Jej zachowanie kompletnie go zaskoczyło, ale mimo to
nie dał tego po sobie poznać. Objął ją, mocno przyciskając
do siebie. Uratuje ją dla Lucasa i odda mu prosto
w ramiona. Już raz doprowadził do tego, że Westmoore
stracił kogoś bliskiego, drugi raz nie dopuści do takiej sy-
tuacji. Jego uczucia się nie liczą! Ważne, aby Lucas był
z osobą, którą kocha. Z Barbarą!
***
Barbara opowiedziała Roderickowi o porywaczach
i ich zwyczajach, tak iż wiedział, że nad ranem znowu
przyjdą na tył furgonetki. Rozmyślał nad sposobami
oswobodzenia Barbary i doszedł do wniosku, że najlepiej
będzie, gdy zaatakuje ich, kiedy tylko otworzą drzwi.
Prawdopodobnie nie spodziewają się, że już odzyskał siły
i element zaskoczenia, przeważyłby szalę zwycięstwa na
jego stronę. Wprawdzie nie czuł się jeszcze najlepiej
i nadal odczuwał dziwną słabość, ale musiał zaryzykować.
Strona 16
Wnioskując po tym, co powiedziała Barbara, był nieprzy-
tomny przez dwa dni, czyli przez ten czas się nie posilał.
Krew wypita tuż przed wyruszeniem na odsiecz, została
zużyta w procesie regeneracji organizmu. Sztylet najpew-
niej był czymś posmarowany i wprowadził jakąś truciznę
do krwioobiegu. Jeśli będzie czekać dłużej, osłabnie jesz-
cze bardziej, gdyż raczej wątpliwe jest, aby porywacze
mieli zamiar go karmić. Zapewne zdają sobie sprawę, że
może przetrzymać długo bez pożywienia, a dzięki temu nie
będzie sprawiał kłopotów. Tylko co się stanie, gdy do-
prowadzony do ostateczności, ogarnięty szaleńczą rządzą,
rzuci się na Barbarę, aby zaspokoić głód?
Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, gdyż wcześniej
uda mu się oswobodzić. Gdy samochód zatrzymał się,
podszedł do samych drzwi i czekał, aż te się otworzą.
Barbara skulona z tyłu, w rogu pomieszczenia, w myślach
modliła się o powodzenie tego planu. Szczęknął otwierany
zamek. Roderick rzucił się na osobę, która stała
w otwartych drzwiach i zwaliwszy się na nią, przycisnął do
ziemi. Z całej siły zadał cios prosto w twarz.
Monique zobaczyła jak z furgonetki wyskakuje jakaś
postać i przygniata Justina. Bez chwili namysłu pospie-
szyła mu na ratunek. Złapała Rodericka za ramiona
i szarpnęła. Odskoczył od Justina i wykonując półobrót,
kopnął dziewczynę prosto w brzuch. Siła uderzenia od-
rzuciła ją kilka metrów dalej, jednak przez ten ułamek
sekundy Justin zdążył się podnieść i zdzielić Rodericka
w głowę. Cios był potężny, ale Robillard go wytrzymał.
Strona 17
Mimo niewielkiego zamroczenia, przeszedł do kontrataku.
Zarzucił Justynowi ramię na szyję i zmusił go do przy-
klęknięcia. Zacisnął ucisk.
Nagle jego ręka zwiotczała, tracąc całkowicie czucie.
Jakiś dziwny paraliż objął całe jego ciało. Poczuł, że
ciemnieje mu przed oczami, a zmysły odmawiają posłu-
szeństwa. Osunął się na ziemię, niczym szmaciana lalka.
Basit wolnym krokiem zbliżył się do leżącego i kopnął
go nogą. Popatrzył na Justina, który właśnie podniósł się
z klęczek i rozcierał szyję. Monique wygramoliła się
z zaspy i otrzepawszy ubranie, podeszła do mężczyzn.
– Szybko się ocknął – zauważył Justin. – Twarda
z niego sztuka.
– Nie zapominaj, że to Patron – rzuciła zgryźliwie
dziewczyna. – Na takich trzeba uważać, bo w najmniej
oczekiwanym momencie mogą ci wbić kołek prosto
w serce. – Powiedziała to specjalnie, aby dopiec również
Basitowi, ale on udał, że nie zrozumiał aluzji. Jeszcze raz
kopnął leżącego.
– „Mamy wszystko przyszykowane”. – Ignorował
Monique i zwracał się tylko do Justina. – „Musicie go
spętać. Nie chcemy podobnych numerów.”
– Jasne. – Justin natychmiast pomaszerował do kabiny
i wkrótce przyniósł stamtąd płócienny worek.
W międzyczasie Monique wyprowadziła Barbarę na ze-
wnątrz. Przechodząc obok leżącego Rodericka, Barbara
zwolniła kroku, ale strażniczka natychmiast pchnęła ją, aby
szła szybciej, o mało jej przy tym nie przewracając.
Strona 18
Pospiesznie skorzystała z toalety pod gołym niebem,
a chociaż było bardzo zimno, nabrała trochę śniegu
w dłonie i obmyła sobie nim twarz. Monique cały czas
uśmiechała się złośliwie, widząc jej zabiegi kosmetyczne.
– No dość tego upiększania – warknęła. – Bo jeszcze
za piękna będziesz. Wracamy.
– Byłaś kiedyś człowiekiem? – zapytała cicho.
Monique zatrzymała się i spojrzała jej prosto w twarz.
– To nie twój pieprzony interes – wysyczała. – Teraz je-
stem twoim najgorszym koszmarem i niech tak pozostanie.
Nie odzywały się więcej do siebie. Gdy wróciły do
furgonetki, nie zobaczyły już leżącego przed nią Roderic-
ka. Barbara przestraszyła się, co wampiry mogły z nim
zrobić, ale gdy wepchnięto ją do środka, i gdy doczołgała
się na swoje miejsce w rogu pomieszczenia, odkryła, że
Robillard również jest wewnątrz. Podczas jej nieobecności
dwaj mężczyźni skuli ręce Rodericka kajdanami
i przeciągnąwszy przez nie łańcuch zamocowali go na
haku, wbitym w sufit furgonetki. Brunet klęczał teraz na
podłodze samochodu, z wysoko wyciągniętymi rękoma,
których przeguby ściskały żelazne obręcze. Łańcuch, na-
pięty do granic możliwości, uniemożliwiał mu jakiekol-
wiek ruchy. Nogi miał również skute.
– Ericku! – przypadła do niego i delikatnie uniosła
jego zwieszoną głowę. Spojrzał na nią tymi swoimi pięk-
nymi oczyma.
– Wszystko dobrze – wyszeptał. – Nic mi nie jest.
Przepraszam, że nie dałem rady cię uwolnić.
Strona 19
– Ależ co ty…
– Uratuję cię. Kiedyś cię uratuję…
– Cóż za urocza scena! – Monique zaklaskała
w dłonie. – Och! Bis, bis! Jakbym widziała tragicznych
kochanków. Spójrz Justin na tę scenę.
– Przymknij się – uciszył ją jej towarzysz i rzucił
w stronę Barbary papierową torebkę. – A tu masz swoje
żarcie.
Drzwi zostały zamknięte. Barbara usiadła tuż przy
Rodericku i otworzywszy pakunek, wyjęła jakąś suchą
bułkę. Była tak głodna, że właściwie nie obchodziło jej co
je, ważne, że jadła. Justin z Monique usiedli pod przeciw-
ległą ścianą i znowu zapadło kłopotliwe milczenie.
Roderick obserwował dwójkę wampirów. Widział, że
byli inni niż on. Bali się światła słonecznego, dlatego
w czasie dnia chowali się z tyłu furgonetki. To byli ci,
nazywani plebsem, żołnierze Patronów. Nie potrafili na-
rzucać swojej woli, nie potrafili przekazać daru nieśmier-
telności. Z nimi dałby sobie radę, ale Basit przewyższał go
siłą. Może gdyby udało się mu przekonać tych tutaj, że
Basit tylko ich wykorzystuje… Może wtedy mieliby szansę
na ratunek?
– Hej – zawołał. – O co wam chodzi?
Nie odpowiedzieli mu.
– Mówię do was. Czego od nas chcecie? Nigdy nie
miałem nic przeciwko takim jak wy, wręcz uważam, że to,
co wam zrobiono, jest złe. Ja też nie miałem wyboru,
przemieniono mnie w chwili, gdy umierałem. Nikt nie
Strona 20
pytał się o moje zdanie.
– Ale miałeś to szczęście, że przemieniła cię pierwsza
z pierwszych. My jak widzisz, nie mieliśmy aż tak dobrze –
odburknęła Monique, chociaż Justin próbował ją po-
wstrzymać przed zabieraniem głosu. – Jak to jest być
z klasy panów? Jak to jest posiadać moce i chodzić
w promieniach słońca? Jak to jest udawać człowieka?
– Naprawdę jest mi przykro za to, co was spotkało…
– Gówno prawda! – krzyknęła. – Skąd niby masz
wiedzieć, co my czujemy? Jesteśmy zwierzyną, która kryje
się w mroku. Znienawidzeni przez ludzi i przez naszych
stwórców. Musimy zabijać, aby żyć, i tylko to daje nam
satysfakcję. Odebrano nam wszystko, co mieliśmy, po-
zbawiono rodzin, życia, godności… A ty mówisz, że jest ci
przykro? To trochę za mało, prawda? Przybyliście nie
wiadomo skąd i zrobiliście sobie plac zabaw. Tylko po
cholerę to z nas zrobiliście zabawki? Ja miałam życie!
Może nie było idealne, ale kto takie ma? Było moje! Tylko
moje! I przestało nim być. Kim jestem teraz? Mnie nie ma!
Tylko mrok… Pieprzę ciebie i tobie podobnych! Nie mam
ochoty z wami gadać! Żyjesz tylko dlatego, że płynie
w tobie krew najwyższego! Gdy nie będziesz już nam po-
trzebny, wtedy sama, własnoręcznie wyrwę ci to twoje
patronie serce. I zdepczę je jak robaka… Tak jak wy
chcieliście zdeptać nas. A teraz zamilcz już! Bo daję słowo,
że jeszcze chwila, a nawet Justin, ani ten twój braciszek,
nie powstrzyma mnie przed skopaniem ci tyłka.
– Monique, więcej godności – upomniał ją Justin. – To