8661
Szczegóły |
Tytuł |
8661 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8661 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
IAIN M. BANKS
GRACZ
Dla Jamesa S. Browna,
kt�ry kiedy� wym�wi� s�owo "Azshashoshz"
1.
p�yta KULTURY
Oto historia cz�owieka, kt�ry wyjecha� daleko i na d�ugo tylko po to,
by zagra� w gr�. Ten cz�owiek to gracz o imieniu Gurgeh. Historia za-
czyna si� bitw�, kt�ra nie jest bitw�, a ko�czy si� gr�, kt�ra gr� nie jest.
A ja? O sobie opowiem p�niej.
Oto jak si� wszystko zacz�o.
Z ka�dym krokiem wzbija� ob�oki py�u. Ku�tyka� przez pustyni� za
postaci� w skafandrze. Pistolet spokojnie spoczywa� mu w d�oniach. Mu-
sieli by� niemal u celu: szum odleg�ego przyboju przenika� przez pole
d�wi�kowe he�mu. Podchodzili do wysokiej wydmy, z kt�rej powinni ju�
zobaczy� wybrze�e. Jako� prze�y�. Nie spodziewa� si� tego.
Od jasnego s�o�ca i suchego �aru izolowa� go przytulny, ch�odny ska-
fander. Prawa noga wygina�a si� niezgrabnie - kula�, lecz poza tym mia�
du�o szcz�cia. Przy�bica he�mu pociemnia�a w miejscu trafienia. Gdy
ich ostatnio zaatakowano, byli z ty�u, kilometr st�d - teraz ju� wychodzi-
li poza zasi�g strza��w.
Chmara rakiet b�yszcz�cym �ukiem przemkn�a nad szczytem pobli-
skiego wzg�rza. Z powodu uszkodzonej przy�bicy dostrzeg� je z op�-
nieniem. Wydawa�o mu si� nawet, �e rakiety odpalaj� �adunki, ale to tyl-
ko s�o�ce odbija�o si� w ich smuk�ych korpusach. Zgodnie zanurkowa�y
i zakr�ci�y jak stado ptak�w.
Gdy naprawd� zacz�y odpala� pociski, pojawi�o si� czerwone strobo-
skopowe pulsowanie. Podni�s� pistolet, wycelowa�; inne postacie w kom-
binezonach ju� strzela�y. Kto� pad� w piasek, kto� przykl�kn�� - tylko on
jeden sta�.
Rakiety zn�w zakr�ci�y zgoonie, potem natycnmiast si� rozuziemy
i ka�da polecia�a w innym kierunku. Pod jego stopami pojawi�y si� ob�o-
ki py�u, wzbijane przez padaj�ce w pobli�u pociski. Sw� du�� i niepo-
r�czn� broni� wycelowa� w jedn� z tych ma�ych maszyn, jednak mkn�y
zadziwiaj�co szybko. Kombinezon zapiszcza� melodyjnie na dalekie od-
g�osy strza��w i na wrzaski pozosta�ych ludzi; �wiat�a wewn�trz he�mu
mign�y, sygnalizuj�c uszkodzenie. Kombinezon zadr�a�; prawa noga
m�czyzny nagle zdr�twia�a.
- Obud� si�, Gurgeh! - wo�a�a ze �miechem Yay. Obr�ci�a si� na ko-
lanie, gdy dwie rakiety skr�ci�y gwa�townie w ich kierunku, wyczuwaj�c,
�e s� najs�abszym punktem ca�ej grupy. Gurgeh dostrzeg� wracaj�ce ma-
szyny, ale bro� w jego r�kach w�ciekle za�piewa�a i wydawa�o si�, �e za-
wsze celuje tam, gdzie rakiety znajdowa�y si� nieco wcze�niej. Dwie ma-
szyny pru�y w przestrze� mi�dzy nim a Yay. Jeden pocisk b�ysn��
i rozpad� si� - Yay krzykn�a podekscytowana; drugi wpad� mi�dzy nich
- wyrzuci�a stop� i pr�bowa�a go kopn��. Gurgeh obr�ci� si� niezr�cznie,
wycelowa�, chc�c go unieszkodliwi�, ale niechc�cy ostrzela� jej skafan-
der. Yay zakl�a g�o�no. Zatoczy�a si�, jednak zn�w wycelowa�a bro�.
Fontanny py�u tryska�y wok� drugiej rakiety, kt�ra znowu ku nim zmie-
rza�a; jej czerwone pulsuj�ce rozb�yski o�wietla�y jego skafander i za-
ciemni�y przy�bic�. Czu�, �e dr�twieje mu ca�e cia�o - upad� na ziemi�.
Zapad�a czarna cisza.
- Jeste� martwy - oznajmi� mu rze�ki cichy g�os.
Gurgeh le�a� na pustynnym piachu, kt�rego nie m�g� zobaczy�. Do-
biega�y do niego dalekie st�umione d�wi�ki, wyczuwa� wibracje pod�o-
�a. S�ysza� bicie w�asnego serca, przep�yw powietrza w p�ucach. Usi�owa�
wstrzyma� oddech i zwolni� akcj� serca, by� jednak sparali�owany, uwi�-
ziony, nad niczym nie panowa�.
Nos go sw�dzia�, Gurgeh nie m�g� si� jednak podrapa�. Co ja tu ro-
bi�? - pyta� sam siebie.
Zmys�y zn�w zaczyna�y dzia�a�. S�ysza� rozmowy; przez przy�bic� pa-
trzy� na piasek p�askiej pustyni, kt�ry mia� tu� przed nosem. Nim si� ru-
szy�, kto� go ci�gn�� za rami�.
Odpi�� he�m. Yay Meristinoux, r�wnie� bez he�mu, sta�a przy nim
i kr�ci�a g�ow�. R�ce opar�a na biodrach, z nadgarstka zwisa� jej pistolet.
- By�e� okropny - powiedzia�a powoli, bez z�o�liwo�ci. Mia�a twarz
�licznego dziecka, lecz jej g��boki, niski g�os brzmia� rzeczowo i �obuzersko.
fOZOSiail Meuz,icu wuft.ui na uiiuwuwu i u*� c�.uu. i^^*^.,."�!.
Cz�� os�b wraca�a do klubu. Yay podnios�a pistolet Gurgeha i poda�a
mu go, ale on drapa� si� po nosie i nie przyj�� broni.
- Yay, to dziecinada - stwierdzi�.
Przewiesi�a swoj� bro� przez plecy, wzruszy�a ramionami - obie lufy
b�ysn�y w s�o�cu, a on ujrza� lini� nadlatuj�cych rakiet i zakr�ci�o mu si�
w g�owie.
- Co z tego? Nie jest nudne - odparta. - Powiedzia�e�, �e si� nudzisz,
wi�c pomy�la�am, �e mo�e zechcesz sobie postrzela�.
Otrzepa� si� i ruszy� do klubu. Yay sz�a przy nim. Drony-odzyskiwa-
cze przelecia�y obok nich, zbieraj�c cz�ci rozbitych urz�dze�.
- To dziecinada. Szkoda na to czasu - powt�rzy�.
Zatrzymali si� na szczycie wydmy. Niski budynek klubu sta� sto me-
tr�w dalej, przed lini� z�ocistego piasku i bia�ych fal. S�o�ce �wieci�o wy-
soko nad jasnym morzem.
- Nie b�d� taki nad�ty - powiedzia�a. Wiatr targa� jej kr�tkimi ciem-
nymi w�osami, zdmuchiwa� wod� ze szczyt�w fal i pcha� w morze sk��bio-
ne rozbryzgi. Yay pochyli�a si�, podnios�a wystaj�ce z wydmy od�amki
rakiety, strzepn�a piasek z ich b�yszcz�cej powierzchni i obraca�a je
w d�oni. - Mnie si� to podoba - oznajmi�a. - Odpowiadaj� mi r�wnie� te
gry, kt�re ty lubisz, ale... - zamy�li�a si�. - To przecie� te� jest gra. Nie
sprawia ci to przyjemno�ci?
- Nie. Ciebie wkr�tce te� to przestanie bawi�.
Wzruszy�a ramionami.
- Zatem do zobaczenia wkr�tce. - Wr�czy�a mu szcz�tki rozbitej ra-
kiety. Ogl�da� je, gdy obok przechodzi�a grupa m�odzie�y zmierzaj�ca
na tereny strzeleckie.
- Pan Gurgeh? - Jeden z ch�opc�w przystan�� i przygl�da� mu si� za-
intrygowany. Na twarzy Gurgeha pojawi�o si� rozdra�nienie, ale szybko
ust�pi�o miejsca tolerancyjnemu rozbawieniu, jakie Yay widywa�a u nie-
go przedtem w podobnych sytuacjach. - Jernau Morat Gurgeh? - po-
wt�rzy� m�ody m�czyzna, wci�� nie dowierzaj�c.
- We w�asnej osobie - odpar� Gurgeh z przyjaznym u�miechem i, jak
dostrzeg�a Yay, wyprostowa� nieco plecy, wyci�gn�� si� w g�r�.
M�odzieniec poja�nia�, z�o�y� szybki, formalny uk�on. Gurgeh i Yay
wymienili spojrzenia.
- To zaszczyt- pana spotka�, panie Gurgeh - rzek� m�odzieniec,
u�miechaj�c si� szeroko. - Nazywam si� Shuro... jestem... - za�mia� si�.
- Obserwuj� wszystkie pa�skie gry. Zarejestrowa�em wszystkie pa�skie
prace teoretyczne...
Gurgeh kiwn�� g�ow�.
- To bardzo skrupulatnie z pana strony.
- Istotnie. By�bym zaszczycony, gdyby podczas pa�skiego pobytu ro-
zegra� pan ze mn� parti�... oboj�tnie czego. Najbardziej lubi� Rozmiesz-
czenie. Startuj� z trzema punktami, ale...
- Niestety, moja s�aba strona to brak czasu - odpar� Gurgeh. - Gdy-
by jednak kiedykolwiek pojawi�a si� mo�liwo��, ch�tnie zagram. - Lek-
ko skin�� m�odzie�cowi. - Mi�o mi by�o pana pozna�.
M�odzieniec, zaczerwieniony, cofa� si� z u�miechem.
- Ca�a przyjemno�� po mojej stronie, panie Gurgeh. Do zobaczenia, do zo-
baczenia. - U�miechn�� si� niezr�cznie, obr�ci� i do��czy� do swych towarzyszy.
Yay patrzy�a za odchodz�cym.
- Lubisz takie sytuacje, Gurgeh?
- Wcale nie - odpar� szybko. - To irytuj�ce.
Yay ca�y czas obserwowa�a m�odego m�czyzn�, brn�cego przez
piach. Westchn�a.
- A ty? - Gurgeh patrzy� z niesmakiem na kawa�ki rakiety, kt�re trzy-
ma� w d�oniach. - Podoba ci si� ta ca�a... destrukcja?
- Trudno to nazwa� destrukcj� - odpar�a. - Podczas wybuchu poci-
ski s� tylko rozk�adane na cz�ci, a nie niszczone. Mog� to z�o�y� z po-
wrotem w p� godziny.
- Jednym s�owem to fa�sz.
- A co nim nie jest?
- Osi�gni�cia intelektualne. Pokaz umiej�tno�ci. Ludzkie uczucia.
Yay wykrzywi�a usta ironicznie.
- Widz�, �e du�o trzeba, by�my si� wzajemnie porozumieli.
- Pozw�l wi�c, �e ci pomog�.
- Mam zosta� twoj� protegowan�?
-Tak.
Yay zerkn�a na fale bij�ce o z�ocist� pla��. Wiatr wia�, morze pulso-
wa�o. Powoli nasun�a he�m na g�ow� i zapi�a klamry. Gurgeh widzia�
odbicie swej twarzy w przy�bicy jej he�mu. Przesun�� r�k� po swych czar-
nych k�dziorach.
Yay podnios�a przy�bic�.
- Do zobaczenia, Gurgeh. Pojutrze zajrz� do ciebie z Chamlisem, do-
brze?
- Je�li chcesz.
- Chc�. - Kiwn�a mu i zacz�a schodzi� z wydmy. Patrzy� jej w �lad,
gdy podawa�a jego bro� mijaj�cemu j� dronie-odzyskiwaczowi, ob�ado-
wanemu metalowymi szcz�tkami.
Sta� przez chwil�, trzymaj�c kawa�ki zniszczonej maszyny. Potem
opu�ci� je w ja�owy piasek.
Czu� zapach ziemi i drzew, porastaj�cych brzeg p�ytkiego jeziora poni�ej
tarasu. Niebo zasnu�y chmury; wsz�dzie panowa�a g��boka ciemno��
i tylko wysoko w g�rze odleg�e P�yty dziennej strony Orbitalu o�wietla-
�y plam� jasnych ob�ok�w. Fale bi�y o burty niewidocznych �odzi. Na
brzegu jeziora, gdzie w�r�d drzew sta�y niskie budynki college'u, migota-
�y �wiat�a. Gurgeh nie widzia� st�d przyj�cia - dociera�o do niego od ty-
�u falami d�wi�k�w, powiewem perfum, aromatem jedzenia i woni� nie-
znanych mu opar�w.
Nap�yw Ostrego B��kitu wezbra� w nim, zaatakowa�. W ciep�ym noc-
nym powietrzu s�cz�ce si� z otwartych drzwi zapachy wraz z ha�asem
go�ci sta�y si� oddzielnymi wra�eniami, jak w��kna wyci�gane ze sple-
cionej liny, ka�de o w�asnej barwie. Zmienia�y si� w brykiety ziemi, daj�-
ce si� rozetrze� mi�dzy palcami, poch�on��, rozpozna�.
I tak: czerwonoczarny zapach sma�onego mi�sa - krew kr��y szyb-
ciej, �lina nap�ywa do ust; r�ne cz�ci m�zgu oceniaj�, �e to wo� kusz�-
ca, a jednocze�nie nieprzyjemna. Zwierz�cy pie� czuje paliwo, pokarm
bogaty w proteiny; �r�dm�zgowie rejestruje �mier�, przypalone kom�r-
ki; jednocze�nie kopu�a przodom�zgowia ignoruje oba te sygna�y, gdy�
wie, �e �o��dek jest pe�ny, a sma�one mi�so - wyhodowane sztucznie.
Gurgeh czu� r�wnie� morze. S�onawy zapach dociera� z odleg�o�ci
dziesi�ciu kilometr�w, ponad r�wnin� i p�askimi wzg�rzami. Jeszcze jed-
no w��kniste po��czenie, takie samo jak paj�czyna rzek i kana��w mi�dzy
ciemnym jeziorem a niespokojnym, faluj�cym oceanem za wonnymi ��-
kami i aromatycznymi lasami.
Ostry B��kit to naturalna dla graczy wydzielina, produkt standardo-
wych, zmienionych genetycznie przez Kultur� gruczo��w, umiejscowio-
nych w czaszce Gurgeha, poni�ej pradawnych, zmienionych ewolucyj-
nie zwierz�cych obszar�w m�zgu. Wi�kszo�� os�b z Kultury mog�a wy-
biera� wytwarzane wewn�trz swych organizm�w narkotyki - istnia�o
ponad trzysta substancji, jedne by�y bardziej wyrafinowane i popular-
ne, inne mniej. Z Ostrego B��kitu korzystano do�� rzadko, poniewa�
ten narkotyk nie dostarcza� bezpo�redniej przyjemno�ci, a jego wytwo-
rzenie wymaga�o sporego skupienia. Przydawa� si� jednak w grach. Za-
gadnienia skomplikowane zmienia�y si� w proste, nierozwi�zywalne zy-
skiwa�y rozwi�zanie, niepoznawalne stawa�y si� oczywiste. Narkotyk
u�yteczny, modyfikator abstrakcyjnego my�lenia; nie zaostrza� zmy-
s��w, nie stymulowa� seksualnie, nie przy�piesza� proces�w fizjologicz-
nych.
A Gurgehowi okaza� si� niepotrzebny.
Ujawni�o si� to, gdy min�� pierwszy przyp�yw i nast�pi�a faza wycisze-
nia. Ch�opak, z kt�rym mia� gra� i kt�rego poprzedni� parti� Czterech
Kolor�w obserwowa�, stosowa� taktyk� podst�pn�, lecz �atw� do okie�-
znania. Jego styl robi� wra�enie, by� jednak g��wnie na pokaz; szpanerski
i skomplikowany, ale r�wnocze�nie pusty, mia� wiele s�abych punkt�w
i w konsekwencji da� si� pokona�. Gurgeh s�ucha� odg�os�w przyj�cia,
odg�os�w jeziora, odg�os�w dochodz�cych z innych budynk�w uniwer-
sytetu na drugim brzegu. Nadal wyra�nie pami�ta� styl gry m�odego m�-
czyzny.
Pozby� si� tego, postanowi�. Niech zakl�cie minie.
Co� si� w nim odpr�y�o, jakby zwiotcza�a fantomowa ko�czyna;
sztuczka umys�u. Zakl�cie - m�zgowy odpowiednik malutkiej, prymi-
tywnej p�tli programowej - min�o, po prostu przesta�o by� wypowia-
dane.
Sta� przez chwil� na tarasie, potem odwr�ci� si� od widoku i z powro-
tem poszed� na przyj�cie.
- Jernau Gurgeh. My�la�em, �e uciek�e� - podlatuj�c, powiedzia� ma-
�y drona, gdy Gurgeh wchodzi� do bogato umeblowanej sali. Wsz�dzie
stali ludzie, rozmawiali lub t�oczyli si� przy planszach i sto�ach pod wiel-
kimi baldachimami z zabytkowych dywan�w. W pomieszczeniu znajdo-
wa�o si� r�wnie� kilkadziesi�t dron; niekt�re gra�y, inne si� tylko przygl�-
da�y, jeszcze inne rozmawia�y z lud�mi; kilka z nich tworzy�o formacj�
w kszta�cie kraty, co oznacza�o, �e komunikuj� si� przez nadajniki. Maw-
hrin-Skel, drona, kt�ry zaczepi� Gurgeha, by� tu najmniejszy - m�g� si�
wygodnie zmie�ci� w z�o�onych d�oniach. Jego aura migota�a szaro�ci�
i br�zem w formalnej niebieskiej otoczce. Maszyna przypomina�a model
skomplikowanego i staromodnego statku kosmicznego.
Gurgeh wykrzywi� si� do maszyny, gdy sun�a za nim przez t�um go-
�ci do sto�u z Czterema Kolorami.
- S�dzi�em, �e mo�e ten berbe� ci� przestraszy� - powiedzia� drona,
gdy Gurgeh podszed� do sto�u gry i usiad� na wysokim, rze�bionym
drewnianym krze�le, opr�nionym po�piesznie przez pobitego w�a�nie
poprzednika. Drona m�wi� na tyle g�o�no, �e wspomniany "berbe�" -
potargany trzydziestolatek - wszystko s�ysza�. Min� mia� nieszcz�liw�.
Ludzie wok� Gurgeha nieco si� uciszyli. Mawhrin-Skel zmieni� sw�
aur� na mieszanin� czerwieni i br�zu - komiczna rado�� i niezadowole-
nie; sprzeczny sygna� bliski po prostu zniewadze.
- Nie zwracaj uwagi na t� maszyn� - rzek� Gurgeh do ch�opaka, od-
powiadaj�c na jego uk�on. - Lubi dokucza� ludziom. - Podsun�� si� na
krze�le, poprawi� niemodn� lu�n� marynark� o szerokich r�kawach. -
Jestem Jernau Gurgeh. A ty?
- Stemli Fors - odpar� m�odzian, prze�ykaj�c lekko �lin�.
. - Mi�o mi. Jaki kolor wybierasz?
- Aaa... zielony.
- �wietnie. - Gurgeh usiad� wygodniej. Po chwili wskaza� na plan-
sz�. - Tw�j ruch.
Stemli Fors zrobi� pierwszy ruch. Gdy Gurgeh pochyli� si�, by wyko-
na� posuni�cie, na jego ramieniu usadowi� si� Mawhrin-Skel, brz�cz�c
co� do siebie. Gurgeh postuka� palcem w obudow� maszyny; odlecia�a
nieco. Przez reszt� gry na�ladowa�a szcz�kanie zawias�w obracanych pi-
ramidek.
Gurgeh z �atwo�ci� zwyci�y�. Ko�c�wk� rozegra� nawet z pewn� fi-
nezj�, wykorzystuj�c niezdecydowanie Forsa. Przy wt�rze karabinowe-
go terkotu obracaj�cych si� piramid stworzy� na finiszu estetyczny uk�ad:
przesun�� jedn� bierk� przez cztery diagonale, szkicuj�c na planszy zarys
kwadratu czerwonego niczym rana. Kilka os�b bilo brawo, kilka po-
mrukiwa�o z uznaniem. Gurgeh podzi�kowa� m�odzie�cowi i wsta�.
- Tania sztuczka - stwierdzi� Mawhrin-Skel, tak by wszyscy s�yszeli.
- Dzieciak by� �atwym przeciwnikiem. Tracisz bieg�o��. - Aura za�wieci-
�a jasn� czerwieni�. Drona skoczy� w powietrzu, ponad g�owy go�ci, i od-
lecia�.
Gurgeh odszed�, kr�c�c g�ow�.
Maszyna irytowa�a go i bawi�a jednocze�nie. Zachowywa�a si� jak
gbur, potrafi�a obrazi�, cz�sto nawet rozz�o�ci�, ale stanowi�a od�wie�a-
j�ce urozmaicenie w por�wnaniu z niezno�n� uprzejmo�ci� wi�kszo�ci
ludzi. Teraz zapewne pow�drowa�a zirytowa� kogo� innego. Gurgeh kiw-
n�� g�ow� kilku go�ciom. Przy d�ugim niskim stole dostrzeg� dron�
Chamlisa Amalk-neya, rozmawiaj�cego zjedna z wyk�adowczy�, sympa-
tyczniejsz� od koleg�w. Gurgeh podszed� do nich, bior�c drinka z prze-
suwaj�cej si� w powietrzu tacy.
- A, nasz przyjaciel - powiedzia� Chamlis Amalk-ney, leciwy drona
metrowej wysoko�ci i ponad p�metrowej szeroko�ci. Jego prosta obudo-
wa, u�ywana od tysi�cleci, zmatowia�a. Maszyna zwr�ci�a sw�j pas sen-
soryczny w kierunku przybysza. - W�a�nie rozmawiali�my z pani� profe-
sor o tobie.
Profesor Boruelal, maj�ca przed chwil� surow� min�, u�miechn�a
si� ironicznie.
- Jernau Gurgeh odni�s� kolejne zwyci�stwo?
- Czy to po mnie wida�? - spyta� Gurgeh, podnosz�c kieliszek do ust.
- Potrafi� rozpoznawa� pewne oznaki - odpar�a profesor. Dwa razy
starsza od Gurgeha, mia�a dobrze ponad setk�, nadal jednak by�a wyso-
ka, przystojna i atrakcyjna. Blada cera, w�osy ostrzy�one i jak zawsze
bia�e. - Jeszcze jeden z moich student�w zosta� pogn�biony?
Gurgeh wzruszy� ramionami. Wys�czy� drinka i rozgl�da� si� za tac�,
by odstawi� kieliszek.
- Pozwolisz? - Chamlis Amalk-ney delikatnie wzi�� z jego r�k kieli-
szek i umie�ci� go na tacy, sun�cej trzy metry dalej. Zabarwionym ��ta-
wo polem przyni�s� pe�ny kieliszek tego samego wina o bogatym bukie-
cie. Gurgeh przyj�� drinka.
Boruelal mia�a na sobie ciemny kostium z mi�kkiego materia�u, roz-
ja�niony przy szyi i w kolanach delikatnymi srebrnymi �a�cuszkami.
Gurgeh uwa�a�, �e jej bose stopy nie pasuj� do stroju tak idealnie, jak pa-
sowa�yby buty na wysokich obcasach. By�o to jednak drobne dziwactwo
w por�wnaniu z ekscentryczno�ci� szat innych pracownik�w uniwersyte-
tu. Gurgeh u�miechn�� si�, widz�c jej br�zowe, opalone palce u n�g na tle
drewnianej be�owej pod�ogi.
- Zachowujesz si� tak destruktywnie, Gurgeh - stwierdzi�a Boruelal.
- Dlaczego nie chcesz nm pom�c? Prowadzisz tylko wyk�ady go�cinne
i nie chcesz przyj�� sta�ej posady na wydziale.
- Ju� ci m�wi�em - jestem zbyt zaj�ty. Mam mn�stwo gier do roze-
grania, artyku��w do napisania, musz� odpowiedzie� na listy, przychodzi
do mnie wiele zaprosze�... a poza tym... znudzi�bym si�. �atwo si� nudz�.
- Gurgeh spojrza� w dal.
- Jernau Gurgeh nie by�by dobrym nauczycielem - przyzna� Chamlis
Amalk-ney. - Gdyby student nie od razu zrozumia� zagadnienie, nawet
bardzo skomplikowane, Gurgeh natychmiast straci�by cierpliwo�� i naj-
prawdopodobniej wyla� na niego swego drinka... albo zrobi�by jeszcze
co� gorszego.
- Dotar�y do mnie takie s�uchy. - Profesor smutno kiwa�a g�ow�.
- To by�o rok temu. - Gurgeh zmarszczy� brwi. - A Yay na to zas�u-
�y�a. - Skrzywi� si� do starego drony.
Profesor spojrza�a przelotnie na maszyn�.
- Gurgeh, znale�li�my chyba dla ciebie odpowiedniego partnera. Jest
tu m�od... - Rozleg� si� odg�os uderzenia i w sali wzm�g� si� ha�as. Ca�a
tr�jka spojrza�a na krzycz�cych go�ci.
- Oby tylko nie by�o tu nast�pnej rozr�by - powiedzia�a profesor
znu�onym tonem.
Wcze�niej tego wieczora jeden z m�odych wyk�adowc�w nie m�g�
opanowa� swego udomowionego ptaka, kt�ry wrzeszcza� i nurkowa�
w�r�d go�ci, wpl�tuj�c si� kilku osobom we fryzury. Dopiero Mawhrin-
-Skel przechwyci� zwierz� w powietrzu i og�uszy� je, co wzbudzi�o �al ze-
branych.
- Co tym razem? - westchn�a Boruelal. - Prosz� mi wybaczy�. - Me-
chanicznie postawi�a kieliszek i zak�ski na szerokim, p�askim grzbiecie
Chamlis Amalk-neya, po czym ruszy�a w kierunku rwetesu, toruj�c sobie
drog� w�r�d go�ci.
Aura Cham�isa mign�a szarawobia�ym niezadowoleniem. Drona
g�o�no umie�ci� kieliszek na stole, a zak�ski wyrzuci� do stoj�cego dale-
ko kosza na �mieci.
- To ta okropna maszyna Mawhrin-Skel - rzek� Chamlis, rozdra�-
niony.
Gurgeh spojrza� ponad g�owami zebranych, w kierunku gdzie po-
wsta� tumult.
- Naprawd�? On wywo�uje to ca�e zamieszanie?
- Nie rozumiem, co w tym widzisz interesuj�cego - powiedzia� stary
drona. Z powrotem uni�s� drinka Boruelal i wla� z�ociste wino w pole
uformowane w powietrzu na kszta�t niewidzialnego kieliszka.
- Bawi mnie to - odpar� Gurgeh. Spojrza� na Cham�isa. - Boruelal
wspomnia�a, �e znale�li dla mnie przeciwnika. Czy w�a�nie o tym roz-
mawiali�cie?
- Owszem. To jaki� nowy ucze�. Dzieciak, urwis z pok�adu WPS-u.
Talent do Trafionego.
Gurgeh uni�s� brew. Trafiony to jedna z najbardziej skomplikowa-
nych gier w jego repertuarze, r�wnie� jedna z jego specjalno�ci. W Kul-
turze �yli inni gracze, kt�rzy potrafiliby go pokona� - mistrzowie w tej
konkretnej grze, nie tak wszechstronni jak on - �aden jednak nie mia�
gwarantowanego zwyci�stwa. Rozproszeni, nieliczni, by�o ich mo�e
z dziesi�ciu w ca�ej populacji.
- Wi�c kto jest tym utalentowanym dzieciakiem?
Harmider w odleg�ym kra�cu sali nieco przycich�.
- To m�oda kobieta. - Chamlis przechyli� wino podtrzymywane przez
pole i sprawi�, �e przecieka�o cienkimi stru�kami mi�dzy w�skimi w��k-
nami niewidzialnej si�y. - Niedawno przyby�a na "Kulcie Cargo". Nadal
si� tu zadomawia.
Wszechstronny Pojazd Systemowy "Kult Cargo" zatrzyma� si� przy
Orbitalu Chiark dziesi�� dni temu i odlecia� zaledwie przed dwoma dnia-
mi. Gurgeh rozegra� na pok�adzie kilka pokazowych partii symulta-
nicznych (w duchu by� zadowolony ze swych wyra�nych zwyci�stw;
w �adnej z gier nie zosta� pokonany), natomiast ani razu nie gra� w Tra-
fionego. Kilku przeciwnik�w wspomnia�o co� o zdolnym, cho� nie�mia-
�ym graczu, przebywaj�cym na pok�adzie - a mo�e by�a to kobieta? -
ten si� jednak nie pojawi� i Gurgeh s�dzi�, �e pog�oski s� mocno przesa-
dzone. Cz�onkowie za�ogi demonstrowali osobliw� dum� ze swego stat-
ku; cho� zostali pokonani przez znakomitego gracza, uwa�ali, �e ich
okr�t ma na niego jaki� spos�b - oczywi�cie sam statek potrafi�by wy-
gra�, ale to si� nie liczy�o, chodzi�o o istot� ludzk� lub dron� o wsp�-
czynniku 1,0.
- Jeste� psotnym i przekornym urz�dzeniem - powiedzia�a Boruelal
do unosz�cego si� przy niej Mawhrin-Skela. Jego aura mia�a pomara�-
czow� barw� b�ogo�ci, otoczon� jednak drobnymi fioletowymi plamka-
mi nieprzekonuj�cej skruchy.
- Naprawd� tak my�lisz? - spyta� Mawhrin-Skel pogodnie.
- Jernau Gurgeh, porozmawiaj z t� odra�aj�c� maszyn�. - Profesor
spojrza�a nachmurzona na wierzch obudowy Chamlisa, a potem wzi�a
nowy kieliszek. (Chamlis wla� p�yn, kt�rym si� przedtem bawi�, do daw-
nego kieliszka Boruelal i umie�ci� go na stole).
- Co robi�e� tym razem? - spyta� Gurgeh Mawhrin-Skela, gdy drona
podlecia� do niego bli�ej.
- Lekcja anatomii - odparta maszyna. Jej pola sta�y si� mieszank�
formalnego b��kitu i br�zowego niezadowolenia.
- Na tarasie znaleziono rannego �wiergotka - wyja�ni�a profesor, pa-
trz�c oskar�ycielsko na dron�. - Kto� go wni�s� do domu i Mawhrin-
-Skel zaproponowa�, �e go wyleczy.
- Nie mia�em wtedy nic innego do roboty - przerwa� rzeczowo Maw-
hrin-Skel.
- Na oczach wszystkich zabi� zwierz� i zrobi� mu sekcj� - westchn�a
profesor. - Ludzie byli przera�eni.
- I tak by zdech� wskutek szoku - utrzymywa� Mawhrin-Skel. -
�wiergotki to fascynuj�ce stworzenia. Te mi�e futrzane fa�dki maskuj�
ko�ci, wsparte cz�ciowo podporami, a zap�tlony uk�ad trawienny jest
niezwykle interesuj�cy.
- Ale nie wtedy, gdy ludzie jedz�. - Boruelal wybra�a z tacy zak�sk�.
- Zwierz� wci�� si� porusza�o - doda�a ponuro. Zjad�a zak�sk�.
- Resztkowe �adunki elektryczne we w��knach nerwowych - wyja-
�ni� Mawhrin-Skel.
- Lub "z�y smak", jak okre�lamy to my, maszyny - powiedzia�
Chamlis Amalk-ney.
- Jeste� w tym ekspertem, Amalk-ney? - spyta� Mawhrin-Skel.
- Chyl� czo�o przed twoim znacznie wi�kszym talentem w tej dzie-
dzinie - odci�� si� Chamlis.
Gurgeh za�mia� si�. Chamlis Amalk-ney by� starym - i zabytkowym
- przyjacielem. Zosta� skonstruowany ponad cztery tysi�ce lat temu
(twierdzi�, �e nie pami�ta dok�adnej daty, a nikt nie okaza� si� na tyle
nieuprzejmy, by docieka� prawdy). Gurgeh zna� maszyn� od zawsze, by-
�a od wiek�w przyjacielem rodziny.
Mawhrin-Skel to nowsza znajomo��. Irytuj�cy, �le wychowany ma�y
drona przyby� na Orbital Chiark zaledwie przed kilkuset dniami. Jeszcze
jeden osobnik zwabiony tu przesadn� reputacj� miejsca ekscentrycznego,
jak� cieszy� si� ten �wiat.
Mawhrin-Skela zaprojektowano jako dron� Sekcji Specjalnej S�u�by
Kontaktu Kultury. W istocie by� urz�dzeniem wojskowym, wyposa�o-
nym w rozmaite niezawodne, zawansowane technicznie systemy senso-
ryczne i obronne - ekwipunek zupe�nie bezu�yteczny dla wi�kszo�ci
dron. Jak w przypadku wszystkich rozumnych twor�w Kultury, tak i tu
przed stworzeniem obiektu nie wbudowano mu dok�adnego charakteru,
lecz pozwolono na samodzielny rozw�j po ostatecznym monta�u m�zgu
drony. Kultura uwa�a�a, �e ten nieprzewidywalny czynnik w procesie
wytwarzania rozumnych maszyn to cena p�acona indywidualizmowi;
w efekcie jednak nie wszystkie drony by�y ca�kowicie zdolne do wykony-
wania zada�, do kt�rych je pocz�tkowo zaprojektowano.
Mawhrin-Skel by� jednym z takich dron-nieudacznik�w. Zdecydowa-
no, �e jego osobowo�� nie jest przydatna dla S�u�by Kontaktu, nie m�-
wi�c ju� o Sekcji Specjalnej. By� niestabilny i agresywny, brakowa�o mu
wra�liwo�ci. (Takich akurat powod�w nie tai�). Dano mu wyb�r: albo ra-
dykalna zmiana osobowo�ci - przy czym nie on by decydowa�, w jakim
by to posz�o kierunku - albo �ycie poza S�u�b� Kontaktu, bez zmiany oso-
bowo�ci, lecz z usuni�tym uzbrojeniem i znacznie zredukowanymi syste-
mami ��czno�ci i zmys��w, obni�onymi do poziomu standardowego drony.
Z gorycz� wybra� t� drug� mo�liwo��. Uda� si� na Orbital Chiark,
gdzie, jak s�dzi�, m�g�by si� zaadaptowa�.
- Zakuty �eb - powiedzia� Mawhrin-Skel do Chamlisa Amalk-neya
i �mign�� ku rz�dowi otwartych okien. Aura starego drony zbiela�a ze
z�o�ci, a jasne, pomarszczone plamki t�czowego �wiat�a �wiadczy�y
0 tym, �e z odlatuj�c� maszyn� prowadzi rozmow�, stosuj�c bardzo sku-
pion� wi�zk� fal. Mawhrin-Skel zatrzyma� si� w p� drogi i odwr�ci�.
Gurgeh wstrzyma� oddech, zastanawiaj�c si�, co takiego m�wi� Chamlis
1 jaka b�dzie odpowied� impertynenta. Gurgeh wiedzia�, �e ten nie za-
chowa swych uwag w tajemnicy, jak to uczyni� Amalk-ney.
- Czuj� z�o�� nie z powodu tego, co straci�em - rzek� Skel powoli
z odleg�o�ci, kilku metr�w - lecz z powodu tego, co zyska�em, upodabnia-
j�c si�, cho�by odrobin�, do takich zniszczonych, wytartych wapniak�w
jak ty, kt�rzy nie maj� nawet tyle cz�owieczej przyzwoito�ci, by umrze�,
gdy s� ju� przestarzali. Amalk-ney, jeste� odpadem.
Mawhrin-Skel sta� si� zwierciadlan� sfer� i w tym ostentacyjnie nieko-
munikacyjnym trybie pracy wylecia� z sali w ciemno��.
- Skretynia�y szczeniak. - Pola Chamlisa mia�y barw� mro�nego b��-
kitu.
Boruelal wzruszy�a ramionami.
- Bardzo mi go �al. *
- A mnie nie - odpar� Gurgeh. - S�dz�, �e dobrze si� bawi�. - Odwr�-
ci� si� do profesor.' - Kiedy spotkam si� z t� m�od� genialn� osob�? Chy-
ba nie szkolisz jej potajemnie?
- Nie, dajemy jej czas na przystosowanie. - Boruelal d�uba�a w z�-
bach ostrym ko�cem wyka�aczki od przek�ski. - O ile si� zorientowa-
�am, dziewczyn� wychowano w izolacji. Prawie nie opuszcza�a WPS-u.
Tutaj na pewno czuje si� nieswojo. Ponadto nie przyby�a tu, by studio-
wa� teori� gier. Ma zamiar studiowa� filozofi�.
Gurgeh zrobi� odpowiednio zdziwion� min�.
- Wychowanie w izolacji? - spyta� Chamlis Amalk-ney. - Na WPS-
-ie? - Jego grafitowa aura oznacza�a zdziwienie.
- Jest nie�mia�a.
- Spodziewam si�.
- Musz� j� pozna� - oznajmi� Gurgeh.
- Poznasz j� - zapewni�a Boruelal. - Mo�e nawet wkr�tce. Powie-
dzia�a, �e p�jdzie ze mn� na koncert do Tronze. Hafflis prowadzi tam
rozgrywki, prawda?
- Zazwyczaj - potwierdzi� Gurgeh.
- Mo�e tam z tob� zagra. Nie zdziw si� jednak, je�li j� tylko onie-
�mielisz.
- B�d� wcieleniem �agodnej �askawo�ci - zapewni� Gurgeh.
Boruelal zamy�lona kiwa�a g�ow�. Spojrza�a na go�ci i przez chwil�
z roztargnion� min� s�ucha�a g�o�nych owacji po�rodku sali.
- Przepraszam - powiedzia�a. - Chyba odkry�am zarzewie rozr�by. -
Ruszy�a w g��b sali, a Chamlis Amalk-ney odsun�� si� na bok, by go zno-
wu nie wykorzystano w charakterze stolika. Pani profesor zabra�a kieli-
szek ze sob�.
- Czy spotka�e� Yay dzi� rano? - spyta� Chamlis Gurgeha.
Ten potwierdzi�.
- Kaza�a mi za�o�y� skafander, wzi�� karabin i strzela� do rakiet-za-
bawek, kt�re "rozmontowywa�y si� eksplozyjnie".
- Nie przypad�o ci to do gustu?
- Zupe�nie nie. Wi�za�em z t� dziewczyn� du�e nadzieje, ale je�li na-
dal b�dzie zajmowa�a si� takimi bzdurami, jej inteligencja eksplozyjnie si�
rozmontuje.
- C�, to rozrywki nie dla wszystkich. Usi�owa�a ci tylko pom�c. Po-
wiedzia�e� przecie�, �e czujesz niepok�j i szukasz czego� nowego.
- Ale to nie by�o to - powiedzia� Gurgeh i nagle poczu� niejasny, nie-
wyja�niony smutek.
Wraz z Chamlisem obserwowali ludzi, zbli�aj�cych si� do d�ugiego
rz�du otwartych okien wychodz�cych na taras. W g�owie Gurgeha buzo-
wa�o t�pe �upanie. Zupe�nie zapomnia�, �e faza ust�powania Ostrego B��-
kitu wymaga�a nieco wewn�trznego monitorowania, je�li chcia�o si�
unikn�� przykrego kaca. Patrzy� na przechodz�cych ludzi i czu� lekkie
md�o�ci.
- To ju� chyba czas na fajerwerki - powiedzia� Chamlis.
- Tak... wyjdziemy na �wie�e powietrze?
- W�a�nie tego mi potrzeba - odpar� Chamlis. Aur� mia� matowo-
czerwon�.
Gurgeh odstawi� sw�j kieliszek i wraz z dron� do��czy� do t�umu go-
�ci, sun�cego z jasnej, obwieszonej kilimami sali na zalany �wiat�em taras
na brzegu ciemnego jeziora.
W okna bi� deszcz, trzaska� jak bierwiona p�on�ce w kominku. Strugi
wody na szybie i niskie chmury, przep�ywaj�ce niczym mokry dym wok�
wie�yczek i kopu� domu Gurgeha w Ikroh, zniekszta�ca�y i rozmywa�y
widok na strome, lesiste zbocze opadaj�ce ku fiordowi i na wzg�rza po
jego drugiej stronie.
Yay Meristinoux opar�a nog� na bogato rze�bionej podstawie ko-
minka, jasn� d�o� na sznureczkowatej kraw�dzi masywnego gzymsu,
wzi�a sprzed kominka du�y �elazny pogrzebacz i d�ga�a trzaskaj�ce po-
lano p�on�ce na ruszcie. W wysoki komin na spotkanie z deszczem pole-
cia� snop iskier.
Chamlis Amalk-ney unosi� si� przy oknie, obserwuj�c szare, ponure
chmury.
W rogu pokoju otworzy�y si� drewniane drzwi. Wkroczy� Gurgeh,
nios�c tac� z gor�cymi napojami. Mia� na sobie lekk�, lu�n� kamizel�
wy�o�on� na workowate spodnie. Gdy szed�, pantofle klapa�y cicho
o pod�og�. Odstawi� tac� i spojrza� na Yay.
- Obmy�li�a� ju� nast�pny ruch?
Yay podesz�a do planszy i popatrzy�a na ni� ponuro.
- Nie - odpar�a, kr�c�c g�ow�. - S�dz�, �e wygra�e�.
- Zobacz. - Gurgeh przestawi� kilka pion�w. Porusza� r�koma
sprawnie jak magik, lecz Yay �ledzi�a ka�de posuni�cie.
- Tak, widz� - kiwn�a g�ow� - ale... - stukn�a w sze�ciok�t, na kt�-
ry Gurgeh przed chwil� przesun�� jej piona, stwarzaj�c potencjalnie zwy-
ci�sk� dla niej konfiguracj� - dwa ruchy wcze�niej musia�abym podw�j-
nie zabezpieczy� t� blokuj�c� bierk�. - Usiad�a na kanapie z drinkiem
w d�oniach. Podnios�a szklank� ku �agodnie u�miechaj�cemu si� m�-
czy�nie, siedz�cemu na kanapie naprzeciwko. - Zdrowie zwyci�zcy - po-
wiedzia�a.
- Prawie zwyci�y�a� - odpar� Gurgeh. - Czterdzie�ci cztery posuni�-
cia. Stajesz si� bardzo dobrym graczem.
- Wzgl�dnie dobrym - odpar�a, popijaj�c. - Tylko wzgl�dnie. - Roz-
par�a si� w g��bokiej kanapie. Gurgeh ustawia� bierki na pozycjach wyj-
�ciowych, a Chamlis Amalk-ney podlecia� i zawis� mi�dzy nimi dwojgiem.
Yay patrzy�a w ornamentowany sufit. - Wiesz, Gurgeh, zawsze podoba�
mi si� zapach tego domu. - Odwr�ci�a si� do drony. - A tobie, Chamlisie?
Aura maszyny nachyli�a si� na chwil� w jedn� stron� - odpowiednik
wzruszenia ramion.
- R�wnie�. Nasz gospodarz pali tu drzewem bonise. Wyhodowano je
tysi�ce lat temu w starej cywilizacji waveria�skiej, w�a�nie po to, by
otrzyma� mi�y aromat przy spalaniu.
- Przyjemny zapach. - Yay podesz�a do okna. Kr�ci�a g�ow�. - Leje
jak cholera.
- Jeste�my w g�rach - powiedzia� Gurgeh.
Yay obejrza�a si�, unios�a brew.
- Co ty powiesz?
Gurgeh u�miechn�� si� i pog�adzi� sw� wypiel�gnowan� brod�.
- Jak idzie formowanie krajobrazu? - spyta�.
- Wol� o tym nie m�wi�. Co za pogoda. Nic dziwnego, �e mieszkasz
tu samotnie. - Odstawi�a szklank�.
- Nie chodzi o deszcz, Yay, tylko o mnie. Nikt by ze mn� d�ugo nie
wytrzyma�.
- Ma na my�li to - wtr�ci� Chamlis Amalk-ney - �e on sam nie m�g�-
by z nikim d�u�ej wytrzyma�.
- Chyba w oba stwierdzenia mo�na uwierzy�. - Yay wr�ci�a do kana-
py. Usiad�a przy planszy, skrzy�owa�a nogi, bawi�a si� jedn� z bierek. -
Chamlisie, co my�lisz o tej partii?
- Osi�gn�a� prawdopodobnie kres swych umiej�tno�ci technicznych,
ale tw�j talent si� rozwija. Cho� w�tpi�, czy kiedykolwiek pokonasz Gur-
geha.
- Co ty m�wisz? - Yay uda�a ura�on� dum�. - Jestem dopiero junio-
rem. B�d� lepsza. - Paznokciami jednej d�oni stuka�a o palce drugiej. Po-
�wistywa�a. - To samo twierdz�, je�li chodzi o formowanie krajobrazu.
- Jakie� k�opoty? - spyta� Chamlis.
Yay przez chwil� mia�a tak� min�, jakby nie us�ysza�a. Westchn�a
i oparta si� wygodniej na kanapie.
- Tak... ta j�dza Elrstrid i ta cholerna �wi�toszkowata maszyna Pre-
ashipleyl. S� tacy... bez polotu. Nie chc� o tym s�ysze�.
- O czym nie chc� s�ysze�?
- O ideach! - krzykn�a Yay do sufitu. - O nowych pomys�ach,
0 czym� odmiennym, co nie by�oby tak strasznie konserwatywne. Nie
zwracaj� na mnie uwagi tylko dlatego, �e jestem m�oda.
- S�dzi�em, �e s� zadowoleni z twojej pracy - powiedzia� Chamlis.
Gurgeh siedzia� rozparty na kanapie, obraca� nap�j w szklance i obser-
wowa� Yay.
- Odpowiada im, �e robi� t� ca�� �atwizn� - odpar�a Yay znu�onym
g�osem. - Wetkn�� gdzie� pasmo g�rskie, wyd�uba� jezioro... ale mi cho-
dzi o ca�o�ciowy projekt, o naprawd� radykaln� zmian� spojrzenia. Bu-
dujemy po prostu jeszcze jedn� s�siedni� P�yt�. W galaktyce jest takich
miliony. Jaki to ma sens? Po co?
- Mo�e po to, by zamieszkali tam ludzie? - zasugerowa� Chamlis,
tworz�c r�ow� aur�.
- Ludzie mog� mieszka� wsz�dzie! - Unios�a si� na kanapie i jasnymi,
zielonymi oczyma spojrza�a na dron�. - P�yt nie brakuje. Teraz rozma-
wiamy o sztuce!
- A co chcia�a� zrobi�? - spyta� Gurgeh.
- Na przyk�ad pole magnetyczne pod warstw� materia�u podstawy
1 namagnesowane wyspy unosz�ce si� nad oceanami - odpar�a Yay. -
W og�le zrezygnowa� ze zwyk�ego l�du. Tylko wielkie, unosz�ce si� ka-
mienne bry�y z rzekami i jeziorami, z ro�linno�ci� i garstk� nieustraszo-
nych os�b. Czy to nie bardziej fascynuj�ce?
- Bardziej fascynuj�ce ni� co? - spyta� Gurgeh.
- Ni� to! - Meristinoux poderwa�a si� z miejsca i podesz�a do okna.
Postuka�a w starodawn� szyb�. - Sp�jrz na ten widok. R�wnie dobrze
m�g�by� mieszka� na planecie. Morza, g�ry i deszcz. Nie wola�by� �y� na
p�ywaj�cej wyspie, �egluj�cej przez powietrze ponad wod�?
- A je�li wyspy si� zderz�? - chcia� wiedzie� Chamlis.
- Je�li si� zderz�? - Yay spojrza�a na m�czyzn� i dron�. Na zewn�trz
zapada� g�sty mrok; o�wietlenie pokoju powoli ja�nia�o. Wzruszy�a ra-
mionami. - Mo�na tak to zaprojektowa�, �eby si� nie zderza�y. W ka�-
dym razie, nie s�dzicie, �e to wspania�y pomys�? Dlaczego jedna stara
kobieta i jaka� maszyna mog� mnie powstrzyma�?
- Znam t� maszyn� Preashipleyl - powiedzia� Chamlis - i je�li uwa�a-
�aby, �e twoje idee s� dobre, wzi�aby je pod uwag�. Ma wielkie do�wiad-
czenie i...
- Owszem, ma za wielkie do�wiadczenie - stwierdzi�a Yay.
- Taka rzecz nie jest mo�liwa, m�oda kobieto - odpar� drona.
Yay Meristinoux g��boko westchn�a, przygotowuj�c si� do sprzecz-
ki, ale tylko roz�o�y�a ramiona, przewr�ci�a oczyma i spojrza�a w okno.
- Zobaczymy - rzek�a.
Do tej pory robi�o si� coraz ciemniej, ale nagle po drugiej stronie fior-
du mrok rozja�ni�a plama s�onecznego �wiat�a, s�cz�cego si� przez chmu-
ry i rzedn�cy deszcz. Pok�j wype�ni�a rozproszona po�wiata; lampy
w domu przygas�y. Wiatr porusza� wierzcho�kami mokrych drzew-
- Ach, nie ma si� czym martwi�. - Yay przeci�gn�a si�, wyginaj�c ra-
miona. Krytycznie ogl�da�a widok z okna. - Pobiegam sobie - oznajmi-
�a. Id�c do drzwi w rogu pomieszczenia, �ci�gn�a najpierw jeden but,
potem drugi, rzuci�a �akiet na krzes�o, rozpi�a bluzk�. - Przekonacie
si�. - Pokiwa�a palcem Gurgehowi i Chamlisowi. - Lataj�ce wyspy. Ich
czas nadchodzi.
Drona nic nie odpowiedzia�. Gurgeh patrzy� sceptycznie. Yay wysz�a.
Chamlis podlecia� do okna i obserwowa�, jak dziewczyna, ubrana te-
raz tylko w szorty, biegnie do lasu �cie�k� w�r�d trawnik�w. Pomacha-
�a r�k�, nie odwracaj�c si�, i znikn�a w�r�d drzew. Drona mign�� w od-
powiedzi swymi po�ami, cho� Yay nie mog�a tego widzie�.
- Jest �adna - stwierdzi� Chamlis.
- W jej obecno�ci czuj� si� stary. - Gurgeh siad� g��biej na kanapie.
- Och, teraz ty dla odmiany zaczniesz si� nad sob� u�ala�. Nie r�b te-
go - powiedzia� Chamlis, odlatuj�c od okna.
Gurgeh wpatrywa� si� w nadpro�e kominka.
- Wszystko... jest teraz takie szare. Czasami mam wra�enie, �e si� po-
wtarzam, �e nawet nowe gry to po prostu stare w innej postaci. �e nicze-
go ju� nie warto rozgrywa�.
Drona zrobi� co�, co robi� rzadko: fizycznie usiad� na kanapie, obar-
czaj�c j� swym ci�arem.
- Gurgeh - zacz�� rzeczowym tonem - ustalmy, czy m�wimy o grach,
czy o �yciu.
M�czyzna odchyli� ciemn� k�dzierzaw� g�ow� na oparciu kanapy
i za�mia� si�.
- Gry sta�y si� ca�ym twoim �yciem - ci�gn�� Chamlis. - Je�li za-
cz�y ci� nu�y�, zrozumia�e jest, �e odczuwasz niezadowolenie ze
wszystkiego.
- Mo�e tylko pozby�em si� z�udze� zwi�zanych z grami. - Gurgeh
obraca� w d�oni rze�bion� bierk�. - Zawsze my�la�em, �e kontekst nie
ma znaczenia, �e dobra gra to dobra gra, a dzi�ki klarowno�ci regu� ide-
alnie przenosi si� z jednego spo�ecze�stwa do drugiego. Teraz jednak
ogarnia mnie zw�tpienie. We� na przyk�ad "Rozmieszczenie". - Wskaza�
g�ow� na plansz�. - Jest obce. Na jakiej� drugorz�dnej planecie odkryto
to kilkadziesi�t lat temu. Organizuj� tam turnieje, obstawiaj� wyniki, to
dla nich co� wa�nego. Ale o co my mamy si� zak�ada�? Na przyk�ad ja-
ki sens mia�by zak�ad o Ikroh?
- Yay z pewno�ci� nie przyj�aby tego zak�adu - odpar� Chamlis roz-
bawiony. - Wed�ug niej za bardzo tu pada.
- Ale rozumiesz, co chc� powiedzie�. Je�li kto� chcia�by mie� podob-
ny dom, dawno by go sobie kaza� zbudowa�. Gdyby chcia� mie� te sprz�-
ty - Gurgeh zatoczy� r�k� po pokoju - zam�wi�by je i dosta�. Gdy nie ma
pieni�dzy i poj�cia w�asno�ci, znika znaczna cz�� uciechy, jakiej do-
�wiadczali ludzie, kt�ry wynale�li t� gr�.
- Nazywasz to uciech�: straci� dom, tytu�y, posiad�o��, mo�e nawet
dzieci? Znale�� si� w sytuacji, gdy wszyscy oczekuj�, �e wyjdziesz na taras
i strzelisz sobie w �eb? Czy to ma by� przyjemno��? Jeste�my od tego wolni.
Gurgeh, pragniesz czego�, czego nie mo�esz mie�. Lubisz �y� w Kulturze,
ale nie oferuje ci ona odpowiedniego poziomu zagro�enia. Prawdziwemu
hazardziscie do pe�ni dozna� potrzeba podniety powstaj�cej w�wczas, gdy
mo�liwa jest materialna strata, a nawet ca�kowita ruina. - Pok�j o�wietlo-
ny by� teraz ogniem z kominka i ukrytymi lampami. Gurgeh milcza�. - Gdy
sk�ada�e� swe nazwisko, nazwa�e� si� "Morat", mo�e jednak nie jeste� gra-
czem doskona�ym, mo�e powiniene� nazywa� si� "She�ui" - ryzykant.
- Prawd� m�wi�c - g�os Gurgeha by� cichy, nieco tylko mocniejszy
od trzaskania polan w kominku - nieco si� obawiam gry z tym dziecia-
kiem. - Spojrza� na dron�. - S�owo daj�. Poniewa� lubi� zwyci�a�, po-
niewa� robi� co�, czego nikt nie potrafi skopiowa�, nikt inny tego nie
ma. Ja to ja. Nale�� do najlepszych. - Znowu spojrza� przelotnie na ma-
szyn�, jakby za�enowany. - Jednak od czasu do czasu rzeczywi�cie oba-
wiam si� przegranej. My�l� sobie: a je�li gdzie� istnieje kto� m�odszy, ja-
kie� dziecko, posiadaj�ce wrodzony talent, wi�kszy od mojego, kt�re
mog�oby mi to wszystko zabra�. To mnie niepokoi. Im wi�ksze moje
osi�gni�cia, tym wi�cej mam do stracenia i tym gorzej si� czuj�.
- Jeste� prze�ytkiem - stwierdzi� Chamlis. - Chodzi o sam� gr�. Tak
si� powszechnie s�dzi. Wa�na jest przyjemno�� gry, a nie zwyci�stwo.
Rado�� z pokonania innych, wzbudzanie w sobie dumy to dowody, �e je-
ste� osob� niepe�n� i niedostosowan�.
Gurgeh powoli kiwa� g�ow�.
- Tak m�wi�. Wszyscy tak my�l�.
- Ale nie ty?
- Ja... - Gurgeh mia� trudno�ci ze znalezieniem odpowiedniego okre-
�lenia - Unosz� si�, gdy zwyci�am. To lepsze ni� mi�o��, lepsze od sek-
su, od narkotyk�w z gruczo��w. To jedyny moment, gdy czuj� si�... -
pokr�ci� g�ow�, zacisn�� wargi - rzeczywisty. Jestem. Przez reszt� cza-
su... czuj� si� troch� jak ten drona usuni�ty z Sekcji Specjalnej, ten ma�y
Mawhrin-Skel. Jakby zabrano mi cz�� przyrodzonych praw.
- Ach, wi�c z tego w�a�nie powodu uwa�asz go za pokrewn� dusz� -
oznajmi� lodowato Chamlis, wytwarzaj�c stosown� do tego aur�. - Za-
wsze mnie dziwi�o, co takiego widzisz w tej odra�aj�cej maszynie.
- Widz� u niego gorycz - odpar� Gurgeh. - To przynajmniej co� no-
wego. - Wsta�, podszed� do kominka, pogrzebaczem posun�� polana
i niezgrabnie operuj�c ci�kimi szczypcami, do�o�y� kawa�ek drewna.
- To nie jest epoka bohater�w - powiedzia� do drony, patrz�c
w ogie�. - Indywidualno�� to poj�cie przestarza�e. Dlatego wszyscy tak
wygodnie �yjemy. Nie liczymy si�, wi�c nic nam nie zagra�a. �adna jed-
nostka nie ma ju� na nic wp�ywu.
- S�u�ba Kontaktu wykorzystuje jednostki - zauwa�y� Chamlis. -
Umieszcza swych ludzi w m�odszych spo�ecze�stwach, a oni wywieraj�
decyduj�cy wp�yw na los ca�ych metacywilizacji. To na og� "najemni-
cy", nie s� z Kultury, ale to przecie� ludzie.
- Wybiera si� ich i wykorzystuje. Pionki w grze. Oni si� nie licz� -
odpar� Gurgeh niecierpliwie. Odszed� od wysokiego kominka. - Poza
tym, nie jestem jednym z nich.
- Ka� si� wi�c przechowa� do chwili, gdy nadejd� czasy bardziej he-
roiczne.
- Je�li w og�le kiedykolwiek nadejd�. - Gurgeh usiad� na kanapie. -
Zreszt� gdybym tak post�pi�, mia�bym wra�enie, �e oszukuj�.
Drona Chamlis Amalk-ney s�ucha� odg�osu deszczu i trzaskaj�cego
ognia.
- Je�li pragniesz urozmaicenia - rzek� powoli - to S�u�ba Kontaktu,
nie m�wi�c o Sekcji Specjalnej, mo�e ci tego dostarczy�.
- Nie mam zamiaru ubiega� si� o przyj�cie do S�u�by Kontaktu - od-
par� Gurgeh. - By� zamkni�tym we Wszechstronnej Jednostce Kontak-
towej z grup� gorliwych filantrop�w, szukaj�cych barbarzy�c�w, kt�-
rych mo�na by o�wieci�... nie tak wyobra�am sobie rado�� i spe�nienie.
- Nie o to mi chodzi�o. S�u�ba Kontaktu ma najlepsze Umys�y, naj-
lepsze informacje. Potrafi� zaproponowa� nowe idee. Za ka�dym razem,
gdy mia�em do nich jak�� spraw�, za�atwiali j�. Ale zwr�� si� do nich,
kiedy ju� naprawd� b�dzie ci �le.
- Dlaczego?
- S� sprytni. Podst�pni. R�wnie� s� hazardzistami, przyzwyczajony-
mi do wygrywania.
Gurgeh pog�adzi� si� po brodzie.
- Nie potrafi�bym si� w tym znale�� - powiedzia�.
- Nonsens - odpar� Chamlis. - Nawiasem m�wi�c, mam tam znajo-
mych. M�g�bym...
Drzwi si� rozwar�y.
- Cholernie zimno!
Wpad�a Yay. Dygota�a, obejmowa�a si� ramionami; jej cienkie szor-
ty przylega�y ciasno do ud. Gurgeh wsta� z kanapy.
- Podejd� do kominka - poradzi� Chamlis dziewczynie, kt�ra sta�a
przy oknie, ociekaj�c wod�. - Nie st�j tak - zwr�ci� si� do Gurgeha. -
Przynie� r�cznik.
Ten spojrza� krytycznie na maszyn� i wyszed� z pokoju.
Tymczasem Chamlis nak�oni� Yay, by ukl�k�a przy ogniu. Zakrzy-
wionym polem nagina� jej g�ow� w ciep�o kominka, a innym polem roz-
czesywa� jej w�osy. Krople wody spada�y z mokrych kosmyk�w i sycza-
�y na rozgrzanych kamieniach.
Gdy przyszed� Gurgeh, drona wzi�� od niego r�cznik i zacz�� wyciera�
cia�o dziewczyny. W pewnym momencie m�czyzna odwr�ci� wzrok, kr�-
c�c g�ow�.
- Ub�oci�a� stopy - powiedzia� do Yay, siadaj�c na kanapie.
- Ach, tak, ale mimo to bieg by� przyjemny. - Yay �mia�a si� spod
r�cznika.
Przy d�wi�kach parskania, prychania i gwizd�w Yay zosta�a wysu-
szona. Owini�ta r�cznikiem, usiad�a na sofie z podkurczonymi nogami.
- Umieram z g�odu - oznajmi�a nagle. - Czy mog� wzi�� sobie co�
do...
- Pozw�l, �e ci przygotuj� - powiedzia� Gurgeh. Znikn�� w naro�-
nych drzwiach, ale pojawi� si� na chwil� i zarzuci� spodnie Yay na to sa-
mo krzes�o, na kt�rym po�o�y�a przedtem �akiet.
- O czym rozmawiali�cie? - spyta�a Chamlisa.
- O frustracjach Gurgeha.
- I rozmowa pomog�a?
- Nie wiem - przyzna� drona.
Yay zebra�a swoje rzeczy i ubra�a si� szybko. Usiad�a przy kominku,
obserwuj�c p�omienie. �wiat�o dnia blad�o, lampy w pokoju zapala�y si�.
Wszed� Gurgeh z tac� pe�n� s�odyczy i napoj�w.
Podczas posi�ku ca�a tr�jka gra�a w skomplikowan� karcian� gr�
z rodzaju tych, jakie Gurgeh lubi� najbardziej: wymaga�y blefowania i tyl-
ko troch� szcz�cia. W po�owie partii przybyli znajomi Yay i Gurgeha.
Ich samolot wyl�dowa� na trawniku przed domem, z czego Gurgeh nie
by� zbyt zadowolony. Weszli weseli, ha�a�liwi i roze�miani; Chamlis usu-
n�� si� w r�g salonu przy oknie.
Gurgeh odgrywa� rol� troskliwego gospodarza, dostarczaj�c go�ciom
przek�ski i napoje. Przyni�s� nowego drinka Yay, kt�ra wraz z innymi
s�ucha�a pary, spieraj�cej si� na temat edukacji.
- Odejdziesz razem z go��mi, Yay? - Gurgeh opar� si� o obwieszon�
kilimami �cian� i m�wi� tak cicho, �e dziewczyna musia�a si� do niego
odwr�ci�.
- Mo�e - odpowiedzia�a powoli. Jej twarz ja�nia�a odbitym �wiat�em
ognia. - Chcesz mnie znowu poprosi�, bym zosta�a? - Obserwowa�a p�yn
wiruj�cy w kieliszku.
- Ooo! - Gurgeh potrz�sn�� g�ow�, patrz�c w sufit. - Chyba nie. Nu-
dz� mnie te same ruchy i reakcje.
- Nie wiesz, czy pewnego dnia nie zmieni� zdania - powiedzia�a Yay
z u�miechem. - Nie powiniene� si� tym przejmowa�. To niemal zaszczyt.
- �e traktujesz mnie wyj�tkowo?
- Uhm. - Popi�a.
- Nie rozumiem ci�.
- Dlatego, �e ci odmawiam?
- Dlatego, �e nie odmawiasz nikomu innemu.
- Nie tak konsekwentnie - potwierdzi�a, wpatrzona w kieliszek.
- Wi�c czemu� nie? - W ko�cu o to zapyta�.
Yay wyd�a wargi.
- Dlatego, �e to dla ciebie tak wa�ne. - Podnios�a na niego wzrok.
- Aha. - G�aska� si� po brodzie. - Powinienem udawa� oboj�tno��. -
Spojrza� prosto na ni�. - No, wiesz, Yay.
- Odnosz� wra�enie, �e chcesz... mnie wzi��, jak jakiego� piona, jak
jaki� obszar... posi���. - Patrzy�a zaintrygowana. - W tobie, Gurgeh, jest
co� bardzo... nie wiem... pierwotnego. Nigdy nie zmienia�e� p�ci, prawda?
- Zaprzeczy�. - Ani nie spa�e� z m�czyzn�? - R�wnie� pokr�ci� g�ow�. -
Tak te� my�la�am - powiedzia�a Yay. - Jeste� dziwny, Gurgeh.
Dopi�a drinka.
- Dlatego, �e nie poci�gaj� mnie m�czy�ni?
- Tak, ty jeste� m�czyzn�! - Za�mia�a si�.
- Powinienem zatem poci�ga� sam siebie?
Yay przygl�da�a mu si� przez chwil�, na jej ustach b��ka� si� s�aby
u�mieszek. Potem roze�mia�a si� g�o�no.
- No, nie w sensie fizycznym. - Odda�a mu pusty kieliszek. Gurgeh
nape�ni� go ponownie. Dziewczyna wr�ci�a do go�ci.
Gdy Gurgeh odchodzi�, dyskutowa�a o roli geologii w polityce eduka-
cyjnej Kultury. Podszed� do Ren Myglan, m�odej kobiety, kt�r� mia� na-
dziej� zaprosi� tego wieczora.
Jeden z go�ci przywi�d� ze sob� zwierz� - protorozumnego liczaka
styglia�skiego. Stworzenie cz�apa�o po pokoju i co� sobie liczy�o pod ry-
bim nosem. Smuk�e, trzyno�ne, jasno ow�osione, si�ga�o ludziom do pa-
sa. Nie mia�o wyra�nej g�owy, jedynie wiele sugestywnych wypuk�o�ci.
Liczy�o obecnych - w pokoju by�y dwadzie�cia trzy osoby. Potem poli-
czy�o meble, p�niej skoncentrowa�o si� na nogach. Podesz�o do Gurge-
ha i Ren Myglan. Gurgeh spojrza� w d� - zwierz� przygl�da�o si� jego
stopom i robi�o dziwne ruchy �ap� na jego pantoflach. Szturchn�� je pal-
cem u nogi.
- Powiedzmy sze�� - mamrota� liczak, odchodz�c.
Gurgeh wr�ci� do rozmowy z kobiet�.
Po kilku minutach przysun�� si� do niej bli�ej, szepta� do ucha, par�
razy przesun�� r�k� po jej plecach, po jedwabnej sukni.
- Powiedzia�am, �e pojad� ze wszystkimi - odparta cicho. Patrzy�a
w d�, przygryza�a warg�; r�k� za�o�y�a z ty�u, na krzy�u, gdzie j� g�aska�.
- Jaki� nudny zesp� i �piewak produkuj�cy si� dla wszystkich? - kpi�
�agodnie. - Ren, zas�ugujesz na obs�ug� bardziej indywidualn�.
Za�mia�a si� cicho, odsuwaj�c go �okciem.
W ko�cu opu�ci�a pok�j i ju� nie wr�ci�a. Gurgeh podszed� do Yay,
kt�ra gestykuluj�c zamaszy�cie, wychwala�a zalety �ycia na p�ywaj�cych
magnetycznych wyspach; potem odnalaz� w k�cie Chamlisa, ostentacyj-
nie ignoruj�cego trzyno�ne stworzenie, kt�re wpatrywa�o si� w niego
i usi�owa�o si� podrapa� po jednej ze swych wypuk�o�ci, zachowuj�c przy
tym r�wnowag�. Gurgeh odsun�� stop� zwierzaka i przez chwil� rozma-
wia� z Chamlisem.
Wreszcie go�cie zacz�li wychodzi�; zabierali ze sob� butelki, niekt�rzy
rzucili si� na tace ze s�odyczami. Samolot sycza� w ciemno�ci.
Gurgeh, Yay i Chamlis sko�czyli parti� kart. Zwyci�y� Gurgeh.
- Musz� ju� i��. - Yay wsta�a i przeci�gn�a si�. - A ty Chamlisie?
- Ja r�wnie�. Id� z tob�. Mo�emy pojecha� tym samym samocho-
dem.
Gurgeh odprowadzi� ich do windy. Yay zapi�a p�aszcz.
- Chcesz, bym porozmawia� ze S�u�b� Kontaktu? - spyta� Chamlis
Gurgeha.
Gurgeh nieobecnym wzrokiem patrzy� w g�r� schod�w prowadz�-
cych do g��wnego budynku. Spojrza� zaskoczony na dron�.
- A, tak. - Wzruszy� ramionami. - Dobrze. Przekonajmy si�, co po-
trafi zaproponowa� nasza elita. Niczym nie ryzykuj� - za�mia� si�.
- Bardzo lubi� widzie� ci� szcz�liwego - powiedzia�a Yay i poca�o-
wa�a go delikatnie. Wesz�a do windy, Chamlis za ni�.
- Przeka� pozdrowienia Ren - powiedzia�a z u�miechem i pomacha-
�a mu, gdy drzwi windy si� zamyka�y.
Gurgeh patrzy� przez chwil� na zamkni�te drzwi, po czym pokr�ci�
g�ow� z u�miechem. Wr�ci� do salonu, w kt�rym krz�ta�y si� drony-
-sprz�tacze. Wszystko wydawa�o si� ju� na swoim miejscu. Gurgeh pod-
szed� do planszy gry Rozmieszczenie ustawionej mi�dzy ciemnymi kana-
pami i przesun�� jedn� z bierek do centrum wyj�ciowego sze�ciok�ta.
Spojrza� na kanap�, gdzie usiad�a Yay po powrocie z biegu. Ci�gle by�a
tam wilgotna plama, ciemna na ciemnym tle. Z wahaniem po�o�y� na
niej d�o�, pow�cha� palce i za�mia� si� do siebie. Wzi�� parasol i wyszed�
na zewn�trz, by sprawdzi�, jakie szkody wyrz�dzi� l�duj�cy na trawniku
samolot. Nast�pnie wr�ci� do domu, w kt�rym �wiat�a w przysadzistej
g��wnej wie�y �wiadczy�y o tym, �e Ren na niego czeka.
Winda zjecha�a dwie�cie metr�w w d�, we wn�trzu g�ry, potem w li-
tej skale pod spodem. Zwolni�a i wykona�a cykl w �luzie obrotowej, po
czym �agodnie opad�a przez metrow� warstw� ultrag�stego materia�u ba-
zowego i zatrzyma�a si� pod P�yt� Orbitalu w galerii tranzytowej. Sta�o
tam kilka podziemnych aut, a na zewn�trznych ekranach wida� by�o go-
rej�ce s�o�ce, o�wietlaj�ce sp�d P�yty. Yay i Chamlis weszli do auta, po-
wiedzieli mu, dok�d chc� jecha�. Sadowili si�, a samoch�d wypi�� si�
z zamocowa�, odwr�ci� i przy�pieszy�.
- S�u�ba Kontaktu? - spyta�a Yay dron�. Pod�oga auta zas�oni�a
s�o�ce, na bocznych ekranach ostro za�wieci�y gwiazdy. Samoch�d �mig-
n�� w�r�d baterii bardzo wa�nych urz�dze� o niejasnym jednak przezna-
czeniu, jakie wisia�y pod wszystkimi P�ytami. - Czy rzeczywi�cie pad�a
nazwa tego wielkiego dobrocz