8661

Szczegóły
Tytuł 8661
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8661 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8661 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8661 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

IAIN M. BANKS GRACZ Dla Jamesa S. Browna, kt�ry kiedy� wym�wi� s�owo "Azshashoshz" 1. p�yta KULTURY Oto historia cz�owieka, kt�ry wyjecha� daleko i na d�ugo tylko po to, by zagra� w gr�. Ten cz�owiek to gracz o imieniu Gurgeh. Historia za- czyna si� bitw�, kt�ra nie jest bitw�, a ko�czy si� gr�, kt�ra gr� nie jest. A ja? O sobie opowiem p�niej. Oto jak si� wszystko zacz�o. Z ka�dym krokiem wzbija� ob�oki py�u. Ku�tyka� przez pustyni� za postaci� w skafandrze. Pistolet spokojnie spoczywa� mu w d�oniach. Mu- sieli by� niemal u celu: szum odleg�ego przyboju przenika� przez pole d�wi�kowe he�mu. Podchodzili do wysokiej wydmy, z kt�rej powinni ju� zobaczy� wybrze�e. Jako� prze�y�. Nie spodziewa� si� tego. Od jasnego s�o�ca i suchego �aru izolowa� go przytulny, ch�odny ska- fander. Prawa noga wygina�a si� niezgrabnie - kula�, lecz poza tym mia� du�o szcz�cia. Przy�bica he�mu pociemnia�a w miejscu trafienia. Gdy ich ostatnio zaatakowano, byli z ty�u, kilometr st�d - teraz ju� wychodzi- li poza zasi�g strza��w. Chmara rakiet b�yszcz�cym �ukiem przemkn�a nad szczytem pobli- skiego wzg�rza. Z powodu uszkodzonej przy�bicy dostrzeg� je z op�- nieniem. Wydawa�o mu si� nawet, �e rakiety odpalaj� �adunki, ale to tyl- ko s�o�ce odbija�o si� w ich smuk�ych korpusach. Zgodnie zanurkowa�y i zakr�ci�y jak stado ptak�w. Gdy naprawd� zacz�y odpala� pociski, pojawi�o si� czerwone strobo- skopowe pulsowanie. Podni�s� pistolet, wycelowa�; inne postacie w kom- binezonach ju� strzela�y. Kto� pad� w piasek, kto� przykl�kn�� - tylko on jeden sta�. Rakiety zn�w zakr�ci�y zgoonie, potem natycnmiast si� rozuziemy i ka�da polecia�a w innym kierunku. Pod jego stopami pojawi�y si� ob�o- ki py�u, wzbijane przez padaj�ce w pobli�u pociski. Sw� du�� i niepo- r�czn� broni� wycelowa� w jedn� z tych ma�ych maszyn, jednak mkn�y zadziwiaj�co szybko. Kombinezon zapiszcza� melodyjnie na dalekie od- g�osy strza��w i na wrzaski pozosta�ych ludzi; �wiat�a wewn�trz he�mu mign�y, sygnalizuj�c uszkodzenie. Kombinezon zadr�a�; prawa noga m�czyzny nagle zdr�twia�a. - Obud� si�, Gurgeh! - wo�a�a ze �miechem Yay. Obr�ci�a si� na ko- lanie, gdy dwie rakiety skr�ci�y gwa�townie w ich kierunku, wyczuwaj�c, �e s� najs�abszym punktem ca�ej grupy. Gurgeh dostrzeg� wracaj�ce ma- szyny, ale bro� w jego r�kach w�ciekle za�piewa�a i wydawa�o si�, �e za- wsze celuje tam, gdzie rakiety znajdowa�y si� nieco wcze�niej. Dwie ma- szyny pru�y w przestrze� mi�dzy nim a Yay. Jeden pocisk b�ysn�� i rozpad� si� - Yay krzykn�a podekscytowana; drugi wpad� mi�dzy nich - wyrzuci�a stop� i pr�bowa�a go kopn��. Gurgeh obr�ci� si� niezr�cznie, wycelowa�, chc�c go unieszkodliwi�, ale niechc�cy ostrzela� jej skafan- der. Yay zakl�a g�o�no. Zatoczy�a si�, jednak zn�w wycelowa�a bro�. Fontanny py�u tryska�y wok� drugiej rakiety, kt�ra znowu ku nim zmie- rza�a; jej czerwone pulsuj�ce rozb�yski o�wietla�y jego skafander i za- ciemni�y przy�bic�. Czu�, �e dr�twieje mu ca�e cia�o - upad� na ziemi�. Zapad�a czarna cisza. - Jeste� martwy - oznajmi� mu rze�ki cichy g�os. Gurgeh le�a� na pustynnym piachu, kt�rego nie m�g� zobaczy�. Do- biega�y do niego dalekie st�umione d�wi�ki, wyczuwa� wibracje pod�o- �a. S�ysza� bicie w�asnego serca, przep�yw powietrza w p�ucach. Usi�owa� wstrzyma� oddech i zwolni� akcj� serca, by� jednak sparali�owany, uwi�- ziony, nad niczym nie panowa�. Nos go sw�dzia�, Gurgeh nie m�g� si� jednak podrapa�. Co ja tu ro- bi�? - pyta� sam siebie. Zmys�y zn�w zaczyna�y dzia�a�. S�ysza� rozmowy; przez przy�bic� pa- trzy� na piasek p�askiej pustyni, kt�ry mia� tu� przed nosem. Nim si� ru- szy�, kto� go ci�gn�� za rami�. Odpi�� he�m. Yay Meristinoux, r�wnie� bez he�mu, sta�a przy nim i kr�ci�a g�ow�. R�ce opar�a na biodrach, z nadgarstka zwisa� jej pistolet. - By�e� okropny - powiedzia�a powoli, bez z�o�liwo�ci. Mia�a twarz �licznego dziecka, lecz jej g��boki, niski g�os brzmia� rzeczowo i �obuzersko. fOZOSiail Meuz,icu wuft.ui na uiiuwuwu i u*� c�.uu. i^^*^.,."�!. Cz�� os�b wraca�a do klubu. Yay podnios�a pistolet Gurgeha i poda�a mu go, ale on drapa� si� po nosie i nie przyj�� broni. - Yay, to dziecinada - stwierdzi�. Przewiesi�a swoj� bro� przez plecy, wzruszy�a ramionami - obie lufy b�ysn�y w s�o�cu, a on ujrza� lini� nadlatuj�cych rakiet i zakr�ci�o mu si� w g�owie. - Co z tego? Nie jest nudne - odparta. - Powiedzia�e�, �e si� nudzisz, wi�c pomy�la�am, �e mo�e zechcesz sobie postrzela�. Otrzepa� si� i ruszy� do klubu. Yay sz�a przy nim. Drony-odzyskiwa- cze przelecia�y obok nich, zbieraj�c cz�ci rozbitych urz�dze�. - To dziecinada. Szkoda na to czasu - powt�rzy�. Zatrzymali si� na szczycie wydmy. Niski budynek klubu sta� sto me- tr�w dalej, przed lini� z�ocistego piasku i bia�ych fal. S�o�ce �wieci�o wy- soko nad jasnym morzem. - Nie b�d� taki nad�ty - powiedzia�a. Wiatr targa� jej kr�tkimi ciem- nymi w�osami, zdmuchiwa� wod� ze szczyt�w fal i pcha� w morze sk��bio- ne rozbryzgi. Yay pochyli�a si�, podnios�a wystaj�ce z wydmy od�amki rakiety, strzepn�a piasek z ich b�yszcz�cej powierzchni i obraca�a je w d�oni. - Mnie si� to podoba - oznajmi�a. - Odpowiadaj� mi r�wnie� te gry, kt�re ty lubisz, ale... - zamy�li�a si�. - To przecie� te� jest gra. Nie sprawia ci to przyjemno�ci? - Nie. Ciebie wkr�tce te� to przestanie bawi�. Wzruszy�a ramionami. - Zatem do zobaczenia wkr�tce. - Wr�czy�a mu szcz�tki rozbitej ra- kiety. Ogl�da� je, gdy obok przechodzi�a grupa m�odzie�y zmierzaj�ca na tereny strzeleckie. - Pan Gurgeh? - Jeden z ch�opc�w przystan�� i przygl�da� mu si� za- intrygowany. Na twarzy Gurgeha pojawi�o si� rozdra�nienie, ale szybko ust�pi�o miejsca tolerancyjnemu rozbawieniu, jakie Yay widywa�a u nie- go przedtem w podobnych sytuacjach. - Jernau Morat Gurgeh? - po- wt�rzy� m�ody m�czyzna, wci�� nie dowierzaj�c. - We w�asnej osobie - odpar� Gurgeh z przyjaznym u�miechem i, jak dostrzeg�a Yay, wyprostowa� nieco plecy, wyci�gn�� si� w g�r�. M�odzieniec poja�nia�, z�o�y� szybki, formalny uk�on. Gurgeh i Yay wymienili spojrzenia. - To zaszczyt- pana spotka�, panie Gurgeh - rzek� m�odzieniec, u�miechaj�c si� szeroko. - Nazywam si� Shuro... jestem... - za�mia� si�. - Obserwuj� wszystkie pa�skie gry. Zarejestrowa�em wszystkie pa�skie prace teoretyczne... Gurgeh kiwn�� g�ow�. - To bardzo skrupulatnie z pana strony. - Istotnie. By�bym zaszczycony, gdyby podczas pa�skiego pobytu ro- zegra� pan ze mn� parti�... oboj�tnie czego. Najbardziej lubi� Rozmiesz- czenie. Startuj� z trzema punktami, ale... - Niestety, moja s�aba strona to brak czasu - odpar� Gurgeh. - Gdy- by jednak kiedykolwiek pojawi�a si� mo�liwo��, ch�tnie zagram. - Lek- ko skin�� m�odzie�cowi. - Mi�o mi by�o pana pozna�. M�odzieniec, zaczerwieniony, cofa� si� z u�miechem. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie, panie Gurgeh. Do zobaczenia, do zo- baczenia. - U�miechn�� si� niezr�cznie, obr�ci� i do��czy� do swych towarzyszy. Yay patrzy�a za odchodz�cym. - Lubisz takie sytuacje, Gurgeh? - Wcale nie - odpar� szybko. - To irytuj�ce. Yay ca�y czas obserwowa�a m�odego m�czyzn�, brn�cego przez piach. Westchn�a. - A ty? - Gurgeh patrzy� z niesmakiem na kawa�ki rakiety, kt�re trzy- ma� w d�oniach. - Podoba ci si� ta ca�a... destrukcja? - Trudno to nazwa� destrukcj� - odpar�a. - Podczas wybuchu poci- ski s� tylko rozk�adane na cz�ci, a nie niszczone. Mog� to z�o�y� z po- wrotem w p� godziny. - Jednym s�owem to fa�sz. - A co nim nie jest? - Osi�gni�cia intelektualne. Pokaz umiej�tno�ci. Ludzkie uczucia. Yay wykrzywi�a usta ironicznie. - Widz�, �e du�o trzeba, by�my si� wzajemnie porozumieli. - Pozw�l wi�c, �e ci pomog�. - Mam zosta� twoj� protegowan�? -Tak. Yay zerkn�a na fale bij�ce o z�ocist� pla��. Wiatr wia�, morze pulso- wa�o. Powoli nasun�a he�m na g�ow� i zapi�a klamry. Gurgeh widzia� odbicie swej twarzy w przy�bicy jej he�mu. Przesun�� r�k� po swych czar- nych k�dziorach. Yay podnios�a przy�bic�. - Do zobaczenia, Gurgeh. Pojutrze zajrz� do ciebie z Chamlisem, do- brze? - Je�li chcesz. - Chc�. - Kiwn�a mu i zacz�a schodzi� z wydmy. Patrzy� jej w �lad, gdy podawa�a jego bro� mijaj�cemu j� dronie-odzyskiwaczowi, ob�ado- wanemu metalowymi szcz�tkami. Sta� przez chwil�, trzymaj�c kawa�ki zniszczonej maszyny. Potem opu�ci� je w ja�owy piasek. Czu� zapach ziemi i drzew, porastaj�cych brzeg p�ytkiego jeziora poni�ej tarasu. Niebo zasnu�y chmury; wsz�dzie panowa�a g��boka ciemno�� i tylko wysoko w g�rze odleg�e P�yty dziennej strony Orbitalu o�wietla- �y plam� jasnych ob�ok�w. Fale bi�y o burty niewidocznych �odzi. Na brzegu jeziora, gdzie w�r�d drzew sta�y niskie budynki college'u, migota- �y �wiat�a. Gurgeh nie widzia� st�d przyj�cia - dociera�o do niego od ty- �u falami d�wi�k�w, powiewem perfum, aromatem jedzenia i woni� nie- znanych mu opar�w. Nap�yw Ostrego B��kitu wezbra� w nim, zaatakowa�. W ciep�ym noc- nym powietrzu s�cz�ce si� z otwartych drzwi zapachy wraz z ha�asem go�ci sta�y si� oddzielnymi wra�eniami, jak w��kna wyci�gane ze sple- cionej liny, ka�de o w�asnej barwie. Zmienia�y si� w brykiety ziemi, daj�- ce si� rozetrze� mi�dzy palcami, poch�on��, rozpozna�. I tak: czerwonoczarny zapach sma�onego mi�sa - krew kr��y szyb- ciej, �lina nap�ywa do ust; r�ne cz�ci m�zgu oceniaj�, �e to wo� kusz�- ca, a jednocze�nie nieprzyjemna. Zwierz�cy pie� czuje paliwo, pokarm bogaty w proteiny; �r�dm�zgowie rejestruje �mier�, przypalone kom�r- ki; jednocze�nie kopu�a przodom�zgowia ignoruje oba te sygna�y, gdy� wie, �e �o��dek jest pe�ny, a sma�one mi�so - wyhodowane sztucznie. Gurgeh czu� r�wnie� morze. S�onawy zapach dociera� z odleg�o�ci dziesi�ciu kilometr�w, ponad r�wnin� i p�askimi wzg�rzami. Jeszcze jed- no w��kniste po��czenie, takie samo jak paj�czyna rzek i kana��w mi�dzy ciemnym jeziorem a niespokojnym, faluj�cym oceanem za wonnymi ��- kami i aromatycznymi lasami. Ostry B��kit to naturalna dla graczy wydzielina, produkt standardo- wych, zmienionych genetycznie przez Kultur� gruczo��w, umiejscowio- nych w czaszce Gurgeha, poni�ej pradawnych, zmienionych ewolucyj- nie zwierz�cych obszar�w m�zgu. Wi�kszo�� os�b z Kultury mog�a wy- biera� wytwarzane wewn�trz swych organizm�w narkotyki - istnia�o ponad trzysta substancji, jedne by�y bardziej wyrafinowane i popular- ne, inne mniej. Z Ostrego B��kitu korzystano do�� rzadko, poniewa� ten narkotyk nie dostarcza� bezpo�redniej przyjemno�ci, a jego wytwo- rzenie wymaga�o sporego skupienia. Przydawa� si� jednak w grach. Za- gadnienia skomplikowane zmienia�y si� w proste, nierozwi�zywalne zy- skiwa�y rozwi�zanie, niepoznawalne stawa�y si� oczywiste. Narkotyk u�yteczny, modyfikator abstrakcyjnego my�lenia; nie zaostrza� zmy- s��w, nie stymulowa� seksualnie, nie przy�piesza� proces�w fizjologicz- nych. A Gurgehowi okaza� si� niepotrzebny. Ujawni�o si� to, gdy min�� pierwszy przyp�yw i nast�pi�a faza wycisze- nia. Ch�opak, z kt�rym mia� gra� i kt�rego poprzedni� parti� Czterech Kolor�w obserwowa�, stosowa� taktyk� podst�pn�, lecz �atw� do okie�- znania. Jego styl robi� wra�enie, by� jednak g��wnie na pokaz; szpanerski i skomplikowany, ale r�wnocze�nie pusty, mia� wiele s�abych punkt�w i w konsekwencji da� si� pokona�. Gurgeh s�ucha� odg�os�w przyj�cia, odg�os�w jeziora, odg�os�w dochodz�cych z innych budynk�w uniwer- sytetu na drugim brzegu. Nadal wyra�nie pami�ta� styl gry m�odego m�- czyzny. Pozby� si� tego, postanowi�. Niech zakl�cie minie. Co� si� w nim odpr�y�o, jakby zwiotcza�a fantomowa ko�czyna; sztuczka umys�u. Zakl�cie - m�zgowy odpowiednik malutkiej, prymi- tywnej p�tli programowej - min�o, po prostu przesta�o by� wypowia- dane. Sta� przez chwil� na tarasie, potem odwr�ci� si� od widoku i z powro- tem poszed� na przyj�cie. - Jernau Gurgeh. My�la�em, �e uciek�e� - podlatuj�c, powiedzia� ma- �y drona, gdy Gurgeh wchodzi� do bogato umeblowanej sali. Wsz�dzie stali ludzie, rozmawiali lub t�oczyli si� przy planszach i sto�ach pod wiel- kimi baldachimami z zabytkowych dywan�w. W pomieszczeniu znajdo- wa�o si� r�wnie� kilkadziesi�t dron; niekt�re gra�y, inne si� tylko przygl�- da�y, jeszcze inne rozmawia�y z lud�mi; kilka z nich tworzy�o formacj� w kszta�cie kraty, co oznacza�o, �e komunikuj� si� przez nadajniki. Maw- hrin-Skel, drona, kt�ry zaczepi� Gurgeha, by� tu najmniejszy - m�g� si� wygodnie zmie�ci� w z�o�onych d�oniach. Jego aura migota�a szaro�ci� i br�zem w formalnej niebieskiej otoczce. Maszyna przypomina�a model skomplikowanego i staromodnego statku kosmicznego. Gurgeh wykrzywi� si� do maszyny, gdy sun�a za nim przez t�um go- �ci do sto�u z Czterema Kolorami. - S�dzi�em, �e mo�e ten berbe� ci� przestraszy� - powiedzia� drona, gdy Gurgeh podszed� do sto�u gry i usiad� na wysokim, rze�bionym drewnianym krze�le, opr�nionym po�piesznie przez pobitego w�a�nie poprzednika. Drona m�wi� na tyle g�o�no, �e wspomniany "berbe�" - potargany trzydziestolatek - wszystko s�ysza�. Min� mia� nieszcz�liw�. Ludzie wok� Gurgeha nieco si� uciszyli. Mawhrin-Skel zmieni� sw� aur� na mieszanin� czerwieni i br�zu - komiczna rado�� i niezadowole- nie; sprzeczny sygna� bliski po prostu zniewadze. - Nie zwracaj uwagi na t� maszyn� - rzek� Gurgeh do ch�opaka, od- powiadaj�c na jego uk�on. - Lubi dokucza� ludziom. - Podsun�� si� na krze�le, poprawi� niemodn� lu�n� marynark� o szerokich r�kawach. - Jestem Jernau Gurgeh. A ty? - Stemli Fors - odpar� m�odzian, prze�ykaj�c lekko �lin�. . - Mi�o mi. Jaki kolor wybierasz? - Aaa... zielony. - �wietnie. - Gurgeh usiad� wygodniej. Po chwili wskaza� na plan- sz�. - Tw�j ruch. Stemli Fors zrobi� pierwszy ruch. Gdy Gurgeh pochyli� si�, by wyko- na� posuni�cie, na jego ramieniu usadowi� si� Mawhrin-Skel, brz�cz�c co� do siebie. Gurgeh postuka� palcem w obudow� maszyny; odlecia�a nieco. Przez reszt� gry na�ladowa�a szcz�kanie zawias�w obracanych pi- ramidek. Gurgeh z �atwo�ci� zwyci�y�. Ko�c�wk� rozegra� nawet z pewn� fi- nezj�, wykorzystuj�c niezdecydowanie Forsa. Przy wt�rze karabinowe- go terkotu obracaj�cych si� piramid stworzy� na finiszu estetyczny uk�ad: przesun�� jedn� bierk� przez cztery diagonale, szkicuj�c na planszy zarys kwadratu czerwonego niczym rana. Kilka os�b bilo brawo, kilka po- mrukiwa�o z uznaniem. Gurgeh podzi�kowa� m�odzie�cowi i wsta�. - Tania sztuczka - stwierdzi� Mawhrin-Skel, tak by wszyscy s�yszeli. - Dzieciak by� �atwym przeciwnikiem. Tracisz bieg�o��. - Aura za�wieci- �a jasn� czerwieni�. Drona skoczy� w powietrzu, ponad g�owy go�ci, i od- lecia�. Gurgeh odszed�, kr�c�c g�ow�. Maszyna irytowa�a go i bawi�a jednocze�nie. Zachowywa�a si� jak gbur, potrafi�a obrazi�, cz�sto nawet rozz�o�ci�, ale stanowi�a od�wie�a- j�ce urozmaicenie w por�wnaniu z niezno�n� uprzejmo�ci� wi�kszo�ci ludzi. Teraz zapewne pow�drowa�a zirytowa� kogo� innego. Gurgeh kiw- n�� g�ow� kilku go�ciom. Przy d�ugim niskim stole dostrzeg� dron� Chamlisa Amalk-neya, rozmawiaj�cego zjedna z wyk�adowczy�, sympa- tyczniejsz� od koleg�w. Gurgeh podszed� do nich, bior�c drinka z prze- suwaj�cej si� w powietrzu tacy. - A, nasz przyjaciel - powiedzia� Chamlis Amalk-ney, leciwy drona metrowej wysoko�ci i ponad p�metrowej szeroko�ci. Jego prosta obudo- wa, u�ywana od tysi�cleci, zmatowia�a. Maszyna zwr�ci�a sw�j pas sen- soryczny w kierunku przybysza. - W�a�nie rozmawiali�my z pani� profe- sor o tobie. Profesor Boruelal, maj�ca przed chwil� surow� min�, u�miechn�a si� ironicznie. - Jernau Gurgeh odni�s� kolejne zwyci�stwo? - Czy to po mnie wida�? - spyta� Gurgeh, podnosz�c kieliszek do ust. - Potrafi� rozpoznawa� pewne oznaki - odpar�a profesor. Dwa razy starsza od Gurgeha, mia�a dobrze ponad setk�, nadal jednak by�a wyso- ka, przystojna i atrakcyjna. Blada cera, w�osy ostrzy�one i jak zawsze bia�e. - Jeszcze jeden z moich student�w zosta� pogn�biony? Gurgeh wzruszy� ramionami. Wys�czy� drinka i rozgl�da� si� za tac�, by odstawi� kieliszek. - Pozwolisz? - Chamlis Amalk-ney delikatnie wzi�� z jego r�k kieli- szek i umie�ci� go na tacy, sun�cej trzy metry dalej. Zabarwionym ��ta- wo polem przyni�s� pe�ny kieliszek tego samego wina o bogatym bukie- cie. Gurgeh przyj�� drinka. Boruelal mia�a na sobie ciemny kostium z mi�kkiego materia�u, roz- ja�niony przy szyi i w kolanach delikatnymi srebrnymi �a�cuszkami. Gurgeh uwa�a�, �e jej bose stopy nie pasuj� do stroju tak idealnie, jak pa- sowa�yby buty na wysokich obcasach. By�o to jednak drobne dziwactwo w por�wnaniu z ekscentryczno�ci� szat innych pracownik�w uniwersyte- tu. Gurgeh u�miechn�� si�, widz�c jej br�zowe, opalone palce u n�g na tle drewnianej be�owej pod�ogi. - Zachowujesz si� tak destruktywnie, Gurgeh - stwierdzi�a Boruelal. - Dlaczego nie chcesz nm pom�c? Prowadzisz tylko wyk�ady go�cinne i nie chcesz przyj�� sta�ej posady na wydziale. - Ju� ci m�wi�em - jestem zbyt zaj�ty. Mam mn�stwo gier do roze- grania, artyku��w do napisania, musz� odpowiedzie� na listy, przychodzi do mnie wiele zaprosze�... a poza tym... znudzi�bym si�. �atwo si� nudz�. - Gurgeh spojrza� w dal. - Jernau Gurgeh nie by�by dobrym nauczycielem - przyzna� Chamlis Amalk-ney. - Gdyby student nie od razu zrozumia� zagadnienie, nawet bardzo skomplikowane, Gurgeh natychmiast straci�by cierpliwo�� i naj- prawdopodobniej wyla� na niego swego drinka... albo zrobi�by jeszcze co� gorszego. - Dotar�y do mnie takie s�uchy. - Profesor smutno kiwa�a g�ow�. - To by�o rok temu. - Gurgeh zmarszczy� brwi. - A Yay na to zas�u- �y�a. - Skrzywi� si� do starego drony. Profesor spojrza�a przelotnie na maszyn�. - Gurgeh, znale�li�my chyba dla ciebie odpowiedniego partnera. Jest tu m�od... - Rozleg� si� odg�os uderzenia i w sali wzm�g� si� ha�as. Ca�a tr�jka spojrza�a na krzycz�cych go�ci. - Oby tylko nie by�o tu nast�pnej rozr�by - powiedzia�a profesor znu�onym tonem. Wcze�niej tego wieczora jeden z m�odych wyk�adowc�w nie m�g� opanowa� swego udomowionego ptaka, kt�ry wrzeszcza� i nurkowa� w�r�d go�ci, wpl�tuj�c si� kilku osobom we fryzury. Dopiero Mawhrin- -Skel przechwyci� zwierz� w powietrzu i og�uszy� je, co wzbudzi�o �al ze- branych. - Co tym razem? - westchn�a Boruelal. - Prosz� mi wybaczy�. - Me- chanicznie postawi�a kieliszek i zak�ski na szerokim, p�askim grzbiecie Chamlis Amalk-neya, po czym ruszy�a w kierunku rwetesu, toruj�c sobie drog� w�r�d go�ci. Aura Cham�isa mign�a szarawobia�ym niezadowoleniem. Drona g�o�no umie�ci� kieliszek na stole, a zak�ski wyrzuci� do stoj�cego dale- ko kosza na �mieci. - To ta okropna maszyna Mawhrin-Skel - rzek� Chamlis, rozdra�- niony. Gurgeh spojrza� ponad g�owami zebranych, w kierunku gdzie po- wsta� tumult. - Naprawd�? On wywo�uje to ca�e zamieszanie? - Nie rozumiem, co w tym widzisz interesuj�cego - powiedzia� stary drona. Z powrotem uni�s� drinka Boruelal i wla� z�ociste wino w pole uformowane w powietrzu na kszta�t niewidzialnego kieliszka. - Bawi mnie to - odpar� Gurgeh. Spojrza� na Cham�isa. - Boruelal wspomnia�a, �e znale�li dla mnie przeciwnika. Czy w�a�nie o tym roz- mawiali�cie? - Owszem. To jaki� nowy ucze�. Dzieciak, urwis z pok�adu WPS-u. Talent do Trafionego. Gurgeh uni�s� brew. Trafiony to jedna z najbardziej skomplikowa- nych gier w jego repertuarze, r�wnie� jedna z jego specjalno�ci. W Kul- turze �yli inni gracze, kt�rzy potrafiliby go pokona� - mistrzowie w tej konkretnej grze, nie tak wszechstronni jak on - �aden jednak nie mia� gwarantowanego zwyci�stwa. Rozproszeni, nieliczni, by�o ich mo�e z dziesi�ciu w ca�ej populacji. - Wi�c kto jest tym utalentowanym dzieciakiem? Harmider w odleg�ym kra�cu sali nieco przycich�. - To m�oda kobieta. - Chamlis przechyli� wino podtrzymywane przez pole i sprawi�, �e przecieka�o cienkimi stru�kami mi�dzy w�skimi w��k- nami niewidzialnej si�y. - Niedawno przyby�a na "Kulcie Cargo". Nadal si� tu zadomawia. Wszechstronny Pojazd Systemowy "Kult Cargo" zatrzyma� si� przy Orbitalu Chiark dziesi�� dni temu i odlecia� zaledwie przed dwoma dnia- mi. Gurgeh rozegra� na pok�adzie kilka pokazowych partii symulta- nicznych (w duchu by� zadowolony ze swych wyra�nych zwyci�stw; w �adnej z gier nie zosta� pokonany), natomiast ani razu nie gra� w Tra- fionego. Kilku przeciwnik�w wspomnia�o co� o zdolnym, cho� nie�mia- �ym graczu, przebywaj�cym na pok�adzie - a mo�e by�a to kobieta? - ten si� jednak nie pojawi� i Gurgeh s�dzi�, �e pog�oski s� mocno przesa- dzone. Cz�onkowie za�ogi demonstrowali osobliw� dum� ze swego stat- ku; cho� zostali pokonani przez znakomitego gracza, uwa�ali, �e ich okr�t ma na niego jaki� spos�b - oczywi�cie sam statek potrafi�by wy- gra�, ale to si� nie liczy�o, chodzi�o o istot� ludzk� lub dron� o wsp�- czynniku 1,0. - Jeste� psotnym i przekornym urz�dzeniem - powiedzia�a Boruelal do unosz�cego si� przy niej Mawhrin-Skela. Jego aura mia�a pomara�- czow� barw� b�ogo�ci, otoczon� jednak drobnymi fioletowymi plamka- mi nieprzekonuj�cej skruchy. - Naprawd� tak my�lisz? - spyta� Mawhrin-Skel pogodnie. - Jernau Gurgeh, porozmawiaj z t� odra�aj�c� maszyn�. - Profesor spojrza�a nachmurzona na wierzch obudowy Chamlisa, a potem wzi�a nowy kieliszek. (Chamlis wla� p�yn, kt�rym si� przedtem bawi�, do daw- nego kieliszka Boruelal i umie�ci� go na stole). - Co robi�e� tym razem? - spyta� Gurgeh Mawhrin-Skela, gdy drona podlecia� do niego bli�ej. - Lekcja anatomii - odparta maszyna. Jej pola sta�y si� mieszank� formalnego b��kitu i br�zowego niezadowolenia. - Na tarasie znaleziono rannego �wiergotka - wyja�ni�a profesor, pa- trz�c oskar�ycielsko na dron�. - Kto� go wni�s� do domu i Mawhrin- -Skel zaproponowa�, �e go wyleczy. - Nie mia�em wtedy nic innego do roboty - przerwa� rzeczowo Maw- hrin-Skel. - Na oczach wszystkich zabi� zwierz� i zrobi� mu sekcj� - westchn�a profesor. - Ludzie byli przera�eni. - I tak by zdech� wskutek szoku - utrzymywa� Mawhrin-Skel. - �wiergotki to fascynuj�ce stworzenia. Te mi�e futrzane fa�dki maskuj� ko�ci, wsparte cz�ciowo podporami, a zap�tlony uk�ad trawienny jest niezwykle interesuj�cy. - Ale nie wtedy, gdy ludzie jedz�. - Boruelal wybra�a z tacy zak�sk�. - Zwierz� wci�� si� porusza�o - doda�a ponuro. Zjad�a zak�sk�. - Resztkowe �adunki elektryczne we w��knach nerwowych - wyja- �ni� Mawhrin-Skel. - Lub "z�y smak", jak okre�lamy to my, maszyny - powiedzia� Chamlis Amalk-ney. - Jeste� w tym ekspertem, Amalk-ney? - spyta� Mawhrin-Skel. - Chyl� czo�o przed twoim znacznie wi�kszym talentem w tej dzie- dzinie - odci�� si� Chamlis. Gurgeh za�mia� si�. Chamlis Amalk-ney by� starym - i zabytkowym - przyjacielem. Zosta� skonstruowany ponad cztery tysi�ce lat temu (twierdzi�, �e nie pami�ta dok�adnej daty, a nikt nie okaza� si� na tyle nieuprzejmy, by docieka� prawdy). Gurgeh zna� maszyn� od zawsze, by- �a od wiek�w przyjacielem rodziny. Mawhrin-Skel to nowsza znajomo��. Irytuj�cy, �le wychowany ma�y drona przyby� na Orbital Chiark zaledwie przed kilkuset dniami. Jeszcze jeden osobnik zwabiony tu przesadn� reputacj� miejsca ekscentrycznego, jak� cieszy� si� ten �wiat. Mawhrin-Skela zaprojektowano jako dron� Sekcji Specjalnej S�u�by Kontaktu Kultury. W istocie by� urz�dzeniem wojskowym, wyposa�o- nym w rozmaite niezawodne, zawansowane technicznie systemy senso- ryczne i obronne - ekwipunek zupe�nie bezu�yteczny dla wi�kszo�ci dron. Jak w przypadku wszystkich rozumnych twor�w Kultury, tak i tu przed stworzeniem obiektu nie wbudowano mu dok�adnego charakteru, lecz pozwolono na samodzielny rozw�j po ostatecznym monta�u m�zgu drony. Kultura uwa�a�a, �e ten nieprzewidywalny czynnik w procesie wytwarzania rozumnych maszyn to cena p�acona indywidualizmowi; w efekcie jednak nie wszystkie drony by�y ca�kowicie zdolne do wykony- wania zada�, do kt�rych je pocz�tkowo zaprojektowano. Mawhrin-Skel by� jednym z takich dron-nieudacznik�w. Zdecydowa- no, �e jego osobowo�� nie jest przydatna dla S�u�by Kontaktu, nie m�- wi�c ju� o Sekcji Specjalnej. By� niestabilny i agresywny, brakowa�o mu wra�liwo�ci. (Takich akurat powod�w nie tai�). Dano mu wyb�r: albo ra- dykalna zmiana osobowo�ci - przy czym nie on by decydowa�, w jakim by to posz�o kierunku - albo �ycie poza S�u�b� Kontaktu, bez zmiany oso- bowo�ci, lecz z usuni�tym uzbrojeniem i znacznie zredukowanymi syste- mami ��czno�ci i zmys��w, obni�onymi do poziomu standardowego drony. Z gorycz� wybra� t� drug� mo�liwo��. Uda� si� na Orbital Chiark, gdzie, jak s�dzi�, m�g�by si� zaadaptowa�. - Zakuty �eb - powiedzia� Mawhrin-Skel do Chamlisa Amalk-neya i �mign�� ku rz�dowi otwartych okien. Aura starego drony zbiela�a ze z�o�ci, a jasne, pomarszczone plamki t�czowego �wiat�a �wiadczy�y 0 tym, �e z odlatuj�c� maszyn� prowadzi rozmow�, stosuj�c bardzo sku- pion� wi�zk� fal. Mawhrin-Skel zatrzyma� si� w p� drogi i odwr�ci�. Gurgeh wstrzyma� oddech, zastanawiaj�c si�, co takiego m�wi� Chamlis 1 jaka b�dzie odpowied� impertynenta. Gurgeh wiedzia�, �e ten nie za- chowa swych uwag w tajemnicy, jak to uczyni� Amalk-ney. - Czuj� z�o�� nie z powodu tego, co straci�em - rzek� Skel powoli z odleg�o�ci, kilku metr�w - lecz z powodu tego, co zyska�em, upodabnia- j�c si�, cho�by odrobin�, do takich zniszczonych, wytartych wapniak�w jak ty, kt�rzy nie maj� nawet tyle cz�owieczej przyzwoito�ci, by umrze�, gdy s� ju� przestarzali. Amalk-ney, jeste� odpadem. Mawhrin-Skel sta� si� zwierciadlan� sfer� i w tym ostentacyjnie nieko- munikacyjnym trybie pracy wylecia� z sali w ciemno��. - Skretynia�y szczeniak. - Pola Chamlisa mia�y barw� mro�nego b��- kitu. Boruelal wzruszy�a ramionami. - Bardzo mi go �al. * - A mnie nie - odpar� Gurgeh. - S�dz�, �e dobrze si� bawi�. - Odwr�- ci� si� do profesor.' - Kiedy spotkam si� z t� m�od� genialn� osob�? Chy- ba nie szkolisz jej potajemnie? - Nie, dajemy jej czas na przystosowanie. - Boruelal d�uba�a w z�- bach ostrym ko�cem wyka�aczki od przek�ski. - O ile si� zorientowa- �am, dziewczyn� wychowano w izolacji. Prawie nie opuszcza�a WPS-u. Tutaj na pewno czuje si� nieswojo. Ponadto nie przyby�a tu, by studio- wa� teori� gier. Ma zamiar studiowa� filozofi�. Gurgeh zrobi� odpowiednio zdziwion� min�. - Wychowanie w izolacji? - spyta� Chamlis Amalk-ney. - Na WPS- -ie? - Jego grafitowa aura oznacza�a zdziwienie. - Jest nie�mia�a. - Spodziewam si�. - Musz� j� pozna� - oznajmi� Gurgeh. - Poznasz j� - zapewni�a Boruelal. - Mo�e nawet wkr�tce. Powie- dzia�a, �e p�jdzie ze mn� na koncert do Tronze. Hafflis prowadzi tam rozgrywki, prawda? - Zazwyczaj - potwierdzi� Gurgeh. - Mo�e tam z tob� zagra. Nie zdziw si� jednak, je�li j� tylko onie- �mielisz. - B�d� wcieleniem �agodnej �askawo�ci - zapewni� Gurgeh. Boruelal zamy�lona kiwa�a g�ow�. Spojrza�a na go�ci i przez chwil� z roztargnion� min� s�ucha�a g�o�nych owacji po�rodku sali. - Przepraszam - powiedzia�a. - Chyba odkry�am zarzewie rozr�by. - Ruszy�a w g��b sali, a Chamlis Amalk-ney odsun�� si� na bok, by go zno- wu nie wykorzystano w charakterze stolika. Pani profesor zabra�a kieli- szek ze sob�. - Czy spotka�e� Yay dzi� rano? - spyta� Chamlis Gurgeha. Ten potwierdzi�. - Kaza�a mi za�o�y� skafander, wzi�� karabin i strzela� do rakiet-za- bawek, kt�re "rozmontowywa�y si� eksplozyjnie". - Nie przypad�o ci to do gustu? - Zupe�nie nie. Wi�za�em z t� dziewczyn� du�e nadzieje, ale je�li na- dal b�dzie zajmowa�a si� takimi bzdurami, jej inteligencja eksplozyjnie si� rozmontuje. - C�, to rozrywki nie dla wszystkich. Usi�owa�a ci tylko pom�c. Po- wiedzia�e� przecie�, �e czujesz niepok�j i szukasz czego� nowego. - Ale to nie by�o to - powiedzia� Gurgeh i nagle poczu� niejasny, nie- wyja�niony smutek. Wraz z Chamlisem obserwowali ludzi, zbli�aj�cych si� do d�ugiego rz�du otwartych okien wychodz�cych na taras. W g�owie Gurgeha buzo- wa�o t�pe �upanie. Zupe�nie zapomnia�, �e faza ust�powania Ostrego B��- kitu wymaga�a nieco wewn�trznego monitorowania, je�li chcia�o si� unikn�� przykrego kaca. Patrzy� na przechodz�cych ludzi i czu� lekkie md�o�ci. - To ju� chyba czas na fajerwerki - powiedzia� Chamlis. - Tak... wyjdziemy na �wie�e powietrze? - W�a�nie tego mi potrzeba - odpar� Chamlis. Aur� mia� matowo- czerwon�. Gurgeh odstawi� sw�j kieliszek i wraz z dron� do��czy� do t�umu go- �ci, sun�cego z jasnej, obwieszonej kilimami sali na zalany �wiat�em taras na brzegu ciemnego jeziora. W okna bi� deszcz, trzaska� jak bierwiona p�on�ce w kominku. Strugi wody na szybie i niskie chmury, przep�ywaj�ce niczym mokry dym wok� wie�yczek i kopu� domu Gurgeha w Ikroh, zniekszta�ca�y i rozmywa�y widok na strome, lesiste zbocze opadaj�ce ku fiordowi i na wzg�rza po jego drugiej stronie. Yay Meristinoux opar�a nog� na bogato rze�bionej podstawie ko- minka, jasn� d�o� na sznureczkowatej kraw�dzi masywnego gzymsu, wzi�a sprzed kominka du�y �elazny pogrzebacz i d�ga�a trzaskaj�ce po- lano p�on�ce na ruszcie. W wysoki komin na spotkanie z deszczem pole- cia� snop iskier. Chamlis Amalk-ney unosi� si� przy oknie, obserwuj�c szare, ponure chmury. W rogu pokoju otworzy�y si� drewniane drzwi. Wkroczy� Gurgeh, nios�c tac� z gor�cymi napojami. Mia� na sobie lekk�, lu�n� kamizel� wy�o�on� na workowate spodnie. Gdy szed�, pantofle klapa�y cicho o pod�og�. Odstawi� tac� i spojrza� na Yay. - Obmy�li�a� ju� nast�pny ruch? Yay podesz�a do planszy i popatrzy�a na ni� ponuro. - Nie - odpar�a, kr�c�c g�ow�. - S�dz�, �e wygra�e�. - Zobacz. - Gurgeh przestawi� kilka pion�w. Porusza� r�koma sprawnie jak magik, lecz Yay �ledzi�a ka�de posuni�cie. - Tak, widz� - kiwn�a g�ow� - ale... - stukn�a w sze�ciok�t, na kt�- ry Gurgeh przed chwil� przesun�� jej piona, stwarzaj�c potencjalnie zwy- ci�sk� dla niej konfiguracj� - dwa ruchy wcze�niej musia�abym podw�j- nie zabezpieczy� t� blokuj�c� bierk�. - Usiad�a na kanapie z drinkiem w d�oniach. Podnios�a szklank� ku �agodnie u�miechaj�cemu si� m�- czy�nie, siedz�cemu na kanapie naprzeciwko. - Zdrowie zwyci�zcy - po- wiedzia�a. - Prawie zwyci�y�a� - odpar� Gurgeh. - Czterdzie�ci cztery posuni�- cia. Stajesz si� bardzo dobrym graczem. - Wzgl�dnie dobrym - odpar�a, popijaj�c. - Tylko wzgl�dnie. - Roz- par�a si� w g��bokiej kanapie. Gurgeh ustawia� bierki na pozycjach wyj- �ciowych, a Chamlis Amalk-ney podlecia� i zawis� mi�dzy nimi dwojgiem. Yay patrzy�a w ornamentowany sufit. - Wiesz, Gurgeh, zawsze podoba� mi si� zapach tego domu. - Odwr�ci�a si� do drony. - A tobie, Chamlisie? Aura maszyny nachyli�a si� na chwil� w jedn� stron� - odpowiednik wzruszenia ramion. - R�wnie�. Nasz gospodarz pali tu drzewem bonise. Wyhodowano je tysi�ce lat temu w starej cywilizacji waveria�skiej, w�a�nie po to, by otrzyma� mi�y aromat przy spalaniu. - Przyjemny zapach. - Yay podesz�a do okna. Kr�ci�a g�ow�. - Leje jak cholera. - Jeste�my w g�rach - powiedzia� Gurgeh. Yay obejrza�a si�, unios�a brew. - Co ty powiesz? Gurgeh u�miechn�� si� i pog�adzi� sw� wypiel�gnowan� brod�. - Jak idzie formowanie krajobrazu? - spyta�. - Wol� o tym nie m�wi�. Co za pogoda. Nic dziwnego, �e mieszkasz tu samotnie. - Odstawi�a szklank�. - Nie chodzi o deszcz, Yay, tylko o mnie. Nikt by ze mn� d�ugo nie wytrzyma�. - Ma na my�li to - wtr�ci� Chamlis Amalk-ney - �e on sam nie m�g�- by z nikim d�u�ej wytrzyma�. - Chyba w oba stwierdzenia mo�na uwierzy�. - Yay wr�ci�a do kana- py. Usiad�a przy planszy, skrzy�owa�a nogi, bawi�a si� jedn� z bierek. - Chamlisie, co my�lisz o tej partii? - Osi�gn�a� prawdopodobnie kres swych umiej�tno�ci technicznych, ale tw�j talent si� rozwija. Cho� w�tpi�, czy kiedykolwiek pokonasz Gur- geha. - Co ty m�wisz? - Yay uda�a ura�on� dum�. - Jestem dopiero junio- rem. B�d� lepsza. - Paznokciami jednej d�oni stuka�a o palce drugiej. Po- �wistywa�a. - To samo twierdz�, je�li chodzi o formowanie krajobrazu. - Jakie� k�opoty? - spyta� Chamlis. Yay przez chwil� mia�a tak� min�, jakby nie us�ysza�a. Westchn�a i oparta si� wygodniej na kanapie. - Tak... ta j�dza Elrstrid i ta cholerna �wi�toszkowata maszyna Pre- ashipleyl. S� tacy... bez polotu. Nie chc� o tym s�ysze�. - O czym nie chc� s�ysze�? - O ideach! - krzykn�a Yay do sufitu. - O nowych pomys�ach, 0 czym� odmiennym, co nie by�oby tak strasznie konserwatywne. Nie zwracaj� na mnie uwagi tylko dlatego, �e jestem m�oda. - S�dzi�em, �e s� zadowoleni z twojej pracy - powiedzia� Chamlis. Gurgeh siedzia� rozparty na kanapie, obraca� nap�j w szklance i obser- wowa� Yay. - Odpowiada im, �e robi� t� ca�� �atwizn� - odpar�a Yay znu�onym g�osem. - Wetkn�� gdzie� pasmo g�rskie, wyd�uba� jezioro... ale mi cho- dzi o ca�o�ciowy projekt, o naprawd� radykaln� zmian� spojrzenia. Bu- dujemy po prostu jeszcze jedn� s�siedni� P�yt�. W galaktyce jest takich miliony. Jaki to ma sens? Po co? - Mo�e po to, by zamieszkali tam ludzie? - zasugerowa� Chamlis, tworz�c r�ow� aur�. - Ludzie mog� mieszka� wsz�dzie! - Unios�a si� na kanapie i jasnymi, zielonymi oczyma spojrza�a na dron�. - P�yt nie brakuje. Teraz rozma- wiamy o sztuce! - A co chcia�a� zrobi�? - spyta� Gurgeh. - Na przyk�ad pole magnetyczne pod warstw� materia�u podstawy 1 namagnesowane wyspy unosz�ce si� nad oceanami - odpar�a Yay. - W og�le zrezygnowa� ze zwyk�ego l�du. Tylko wielkie, unosz�ce si� ka- mienne bry�y z rzekami i jeziorami, z ro�linno�ci� i garstk� nieustraszo- nych os�b. Czy to nie bardziej fascynuj�ce? - Bardziej fascynuj�ce ni� co? - spyta� Gurgeh. - Ni� to! - Meristinoux poderwa�a si� z miejsca i podesz�a do okna. Postuka�a w starodawn� szyb�. - Sp�jrz na ten widok. R�wnie dobrze m�g�by� mieszka� na planecie. Morza, g�ry i deszcz. Nie wola�by� �y� na p�ywaj�cej wyspie, �egluj�cej przez powietrze ponad wod�? - A je�li wyspy si� zderz�? - chcia� wiedzie� Chamlis. - Je�li si� zderz�? - Yay spojrza�a na m�czyzn� i dron�. Na zewn�trz zapada� g�sty mrok; o�wietlenie pokoju powoli ja�nia�o. Wzruszy�a ra- mionami. - Mo�na tak to zaprojektowa�, �eby si� nie zderza�y. W ka�- dym razie, nie s�dzicie, �e to wspania�y pomys�? Dlaczego jedna stara kobieta i jaka� maszyna mog� mnie powstrzyma�? - Znam t� maszyn� Preashipleyl - powiedzia� Chamlis - i je�li uwa�a- �aby, �e twoje idee s� dobre, wzi�aby je pod uwag�. Ma wielkie do�wiad- czenie i... - Owszem, ma za wielkie do�wiadczenie - stwierdzi�a Yay. - Taka rzecz nie jest mo�liwa, m�oda kobieto - odpar� drona. Yay Meristinoux g��boko westchn�a, przygotowuj�c si� do sprzecz- ki, ale tylko roz�o�y�a ramiona, przewr�ci�a oczyma i spojrza�a w okno. - Zobaczymy - rzek�a. Do tej pory robi�o si� coraz ciemniej, ale nagle po drugiej stronie fior- du mrok rozja�ni�a plama s�onecznego �wiat�a, s�cz�cego si� przez chmu- ry i rzedn�cy deszcz. Pok�j wype�ni�a rozproszona po�wiata; lampy w domu przygas�y. Wiatr porusza� wierzcho�kami mokrych drzew- - Ach, nie ma si� czym martwi�. - Yay przeci�gn�a si�, wyginaj�c ra- miona. Krytycznie ogl�da�a widok z okna. - Pobiegam sobie - oznajmi- �a. Id�c do drzwi w rogu pomieszczenia, �ci�gn�a najpierw jeden but, potem drugi, rzuci�a �akiet na krzes�o, rozpi�a bluzk�. - Przekonacie si�. - Pokiwa�a palcem Gurgehowi i Chamlisowi. - Lataj�ce wyspy. Ich czas nadchodzi. Drona nic nie odpowiedzia�. Gurgeh patrzy� sceptycznie. Yay wysz�a. Chamlis podlecia� do okna i obserwowa�, jak dziewczyna, ubrana te- raz tylko w szorty, biegnie do lasu �cie�k� w�r�d trawnik�w. Pomacha- �a r�k�, nie odwracaj�c si�, i znikn�a w�r�d drzew. Drona mign�� w od- powiedzi swymi po�ami, cho� Yay nie mog�a tego widzie�. - Jest �adna - stwierdzi� Chamlis. - W jej obecno�ci czuj� si� stary. - Gurgeh siad� g��biej na kanapie. - Och, teraz ty dla odmiany zaczniesz si� nad sob� u�ala�. Nie r�b te- go - powiedzia� Chamlis, odlatuj�c od okna. Gurgeh wpatrywa� si� w nadpro�e kominka. - Wszystko... jest teraz takie szare. Czasami mam wra�enie, �e si� po- wtarzam, �e nawet nowe gry to po prostu stare w innej postaci. �e nicze- go ju� nie warto rozgrywa�. Drona zrobi� co�, co robi� rzadko: fizycznie usiad� na kanapie, obar- czaj�c j� swym ci�arem. - Gurgeh - zacz�� rzeczowym tonem - ustalmy, czy m�wimy o grach, czy o �yciu. M�czyzna odchyli� ciemn� k�dzierzaw� g�ow� na oparciu kanapy i za�mia� si�. - Gry sta�y si� ca�ym twoim �yciem - ci�gn�� Chamlis. - Je�li za- cz�y ci� nu�y�, zrozumia�e jest, �e odczuwasz niezadowolenie ze wszystkiego. - Mo�e tylko pozby�em si� z�udze� zwi�zanych z grami. - Gurgeh obraca� w d�oni rze�bion� bierk�. - Zawsze my�la�em, �e kontekst nie ma znaczenia, �e dobra gra to dobra gra, a dzi�ki klarowno�ci regu� ide- alnie przenosi si� z jednego spo�ecze�stwa do drugiego. Teraz jednak ogarnia mnie zw�tpienie. We� na przyk�ad "Rozmieszczenie". - Wskaza� g�ow� na plansz�. - Jest obce. Na jakiej� drugorz�dnej planecie odkryto to kilkadziesi�t lat temu. Organizuj� tam turnieje, obstawiaj� wyniki, to dla nich co� wa�nego. Ale o co my mamy si� zak�ada�? Na przyk�ad ja- ki sens mia�by zak�ad o Ikroh? - Yay z pewno�ci� nie przyj�aby tego zak�adu - odpar� Chamlis roz- bawiony. - Wed�ug niej za bardzo tu pada. - Ale rozumiesz, co chc� powiedzie�. Je�li kto� chcia�by mie� podob- ny dom, dawno by go sobie kaza� zbudowa�. Gdyby chcia� mie� te sprz�- ty - Gurgeh zatoczy� r�k� po pokoju - zam�wi�by je i dosta�. Gdy nie ma pieni�dzy i poj�cia w�asno�ci, znika znaczna cz�� uciechy, jakiej do- �wiadczali ludzie, kt�ry wynale�li t� gr�. - Nazywasz to uciech�: straci� dom, tytu�y, posiad�o��, mo�e nawet dzieci? Znale�� si� w sytuacji, gdy wszyscy oczekuj�, �e wyjdziesz na taras i strzelisz sobie w �eb? Czy to ma by� przyjemno��? Jeste�my od tego wolni. Gurgeh, pragniesz czego�, czego nie mo�esz mie�. Lubisz �y� w Kulturze, ale nie oferuje ci ona odpowiedniego poziomu zagro�enia. Prawdziwemu hazardziscie do pe�ni dozna� potrzeba podniety powstaj�cej w�wczas, gdy mo�liwa jest materialna strata, a nawet ca�kowita ruina. - Pok�j o�wietlo- ny by� teraz ogniem z kominka i ukrytymi lampami. Gurgeh milcza�. - Gdy sk�ada�e� swe nazwisko, nazwa�e� si� "Morat", mo�e jednak nie jeste� gra- czem doskona�ym, mo�e powiniene� nazywa� si� "She�ui" - ryzykant. - Prawd� m�wi�c - g�os Gurgeha by� cichy, nieco tylko mocniejszy od trzaskania polan w kominku - nieco si� obawiam gry z tym dziecia- kiem. - Spojrza� na dron�. - S�owo daj�. Poniewa� lubi� zwyci�a�, po- niewa� robi� co�, czego nikt nie potrafi skopiowa�, nikt inny tego nie ma. Ja to ja. Nale�� do najlepszych. - Znowu spojrza� przelotnie na ma- szyn�, jakby za�enowany. - Jednak od czasu do czasu rzeczywi�cie oba- wiam si� przegranej. My�l� sobie: a je�li gdzie� istnieje kto� m�odszy, ja- kie� dziecko, posiadaj�ce wrodzony talent, wi�kszy od mojego, kt�re mog�oby mi to wszystko zabra�. To mnie niepokoi. Im wi�ksze moje osi�gni�cia, tym wi�cej mam do stracenia i tym gorzej si� czuj�. - Jeste� prze�ytkiem - stwierdzi� Chamlis. - Chodzi o sam� gr�. Tak si� powszechnie s�dzi. Wa�na jest przyjemno�� gry, a nie zwyci�stwo. Rado�� z pokonania innych, wzbudzanie w sobie dumy to dowody, �e je- ste� osob� niepe�n� i niedostosowan�. Gurgeh powoli kiwa� g�ow�. - Tak m�wi�. Wszyscy tak my�l�. - Ale nie ty? - Ja... - Gurgeh mia� trudno�ci ze znalezieniem odpowiedniego okre- �lenia - Unosz� si�, gdy zwyci�am. To lepsze ni� mi�o��, lepsze od sek- su, od narkotyk�w z gruczo��w. To jedyny moment, gdy czuj� si�... - pokr�ci� g�ow�, zacisn�� wargi - rzeczywisty. Jestem. Przez reszt� cza- su... czuj� si� troch� jak ten drona usuni�ty z Sekcji Specjalnej, ten ma�y Mawhrin-Skel. Jakby zabrano mi cz�� przyrodzonych praw. - Ach, wi�c z tego w�a�nie powodu uwa�asz go za pokrewn� dusz� - oznajmi� lodowato Chamlis, wytwarzaj�c stosown� do tego aur�. - Za- wsze mnie dziwi�o, co takiego widzisz w tej odra�aj�cej maszynie. - Widz� u niego gorycz - odpar� Gurgeh. - To przynajmniej co� no- wego. - Wsta�, podszed� do kominka, pogrzebaczem posun�� polana i niezgrabnie operuj�c ci�kimi szczypcami, do�o�y� kawa�ek drewna. - To nie jest epoka bohater�w - powiedzia� do drony, patrz�c w ogie�. - Indywidualno�� to poj�cie przestarza�e. Dlatego wszyscy tak wygodnie �yjemy. Nie liczymy si�, wi�c nic nam nie zagra�a. �adna jed- nostka nie ma ju� na nic wp�ywu. - S�u�ba Kontaktu wykorzystuje jednostki - zauwa�y� Chamlis. - Umieszcza swych ludzi w m�odszych spo�ecze�stwach, a oni wywieraj� decyduj�cy wp�yw na los ca�ych metacywilizacji. To na og� "najemni- cy", nie s� z Kultury, ale to przecie� ludzie. - Wybiera si� ich i wykorzystuje. Pionki w grze. Oni si� nie licz� - odpar� Gurgeh niecierpliwie. Odszed� od wysokiego kominka. - Poza tym, nie jestem jednym z nich. - Ka� si� wi�c przechowa� do chwili, gdy nadejd� czasy bardziej he- roiczne. - Je�li w og�le kiedykolwiek nadejd�. - Gurgeh usiad� na kanapie. - Zreszt� gdybym tak post�pi�, mia�bym wra�enie, �e oszukuj�. Drona Chamlis Amalk-ney s�ucha� odg�osu deszczu i trzaskaj�cego ognia. - Je�li pragniesz urozmaicenia - rzek� powoli - to S�u�ba Kontaktu, nie m�wi�c o Sekcji Specjalnej, mo�e ci tego dostarczy�. - Nie mam zamiaru ubiega� si� o przyj�cie do S�u�by Kontaktu - od- par� Gurgeh. - By� zamkni�tym we Wszechstronnej Jednostce Kontak- towej z grup� gorliwych filantrop�w, szukaj�cych barbarzy�c�w, kt�- rych mo�na by o�wieci�... nie tak wyobra�am sobie rado�� i spe�nienie. - Nie o to mi chodzi�o. S�u�ba Kontaktu ma najlepsze Umys�y, naj- lepsze informacje. Potrafi� zaproponowa� nowe idee. Za ka�dym razem, gdy mia�em do nich jak�� spraw�, za�atwiali j�. Ale zwr�� si� do nich, kiedy ju� naprawd� b�dzie ci �le. - Dlaczego? - S� sprytni. Podst�pni. R�wnie� s� hazardzistami, przyzwyczajony- mi do wygrywania. Gurgeh pog�adzi� si� po brodzie. - Nie potrafi�bym si� w tym znale�� - powiedzia�. - Nonsens - odpar� Chamlis. - Nawiasem m�wi�c, mam tam znajo- mych. M�g�bym... Drzwi si� rozwar�y. - Cholernie zimno! Wpad�a Yay. Dygota�a, obejmowa�a si� ramionami; jej cienkie szor- ty przylega�y ciasno do ud. Gurgeh wsta� z kanapy. - Podejd� do kominka - poradzi� Chamlis dziewczynie, kt�ra sta�a przy oknie, ociekaj�c wod�. - Nie st�j tak - zwr�ci� si� do Gurgeha. - Przynie� r�cznik. Ten spojrza� krytycznie na maszyn� i wyszed� z pokoju. Tymczasem Chamlis nak�oni� Yay, by ukl�k�a przy ogniu. Zakrzy- wionym polem nagina� jej g�ow� w ciep�o kominka, a innym polem roz- czesywa� jej w�osy. Krople wody spada�y z mokrych kosmyk�w i sycza- �y na rozgrzanych kamieniach. Gdy przyszed� Gurgeh, drona wzi�� od niego r�cznik i zacz�� wyciera� cia�o dziewczyny. W pewnym momencie m�czyzna odwr�ci� wzrok, kr�- c�c g�ow�. - Ub�oci�a� stopy - powiedzia� do Yay, siadaj�c na kanapie. - Ach, tak, ale mimo to bieg by� przyjemny. - Yay �mia�a si� spod r�cznika. Przy d�wi�kach parskania, prychania i gwizd�w Yay zosta�a wysu- szona. Owini�ta r�cznikiem, usiad�a na sofie z podkurczonymi nogami. - Umieram z g�odu - oznajmi�a nagle. - Czy mog� wzi�� sobie co� do... - Pozw�l, �e ci przygotuj� - powiedzia� Gurgeh. Znikn�� w naro�- nych drzwiach, ale pojawi� si� na chwil� i zarzuci� spodnie Yay na to sa- mo krzes�o, na kt�rym po�o�y�a przedtem �akiet. - O czym rozmawiali�cie? - spyta�a Chamlisa. - O frustracjach Gurgeha. - I rozmowa pomog�a? - Nie wiem - przyzna� drona. Yay zebra�a swoje rzeczy i ubra�a si� szybko. Usiad�a przy kominku, obserwuj�c p�omienie. �wiat�o dnia blad�o, lampy w pokoju zapala�y si�. Wszed� Gurgeh z tac� pe�n� s�odyczy i napoj�w. Podczas posi�ku ca�a tr�jka gra�a w skomplikowan� karcian� gr� z rodzaju tych, jakie Gurgeh lubi� najbardziej: wymaga�y blefowania i tyl- ko troch� szcz�cia. W po�owie partii przybyli znajomi Yay i Gurgeha. Ich samolot wyl�dowa� na trawniku przed domem, z czego Gurgeh nie by� zbyt zadowolony. Weszli weseli, ha�a�liwi i roze�miani; Chamlis usu- n�� si� w r�g salonu przy oknie. Gurgeh odgrywa� rol� troskliwego gospodarza, dostarczaj�c go�ciom przek�ski i napoje. Przyni�s� nowego drinka Yay, kt�ra wraz z innymi s�ucha�a pary, spieraj�cej si� na temat edukacji. - Odejdziesz razem z go��mi, Yay? - Gurgeh opar� si� o obwieszon� kilimami �cian� i m�wi� tak cicho, �e dziewczyna musia�a si� do niego odwr�ci�. - Mo�e - odpowiedzia�a powoli. Jej twarz ja�nia�a odbitym �wiat�em ognia. - Chcesz mnie znowu poprosi�, bym zosta�a? - Obserwowa�a p�yn wiruj�cy w kieliszku. - Ooo! - Gurgeh potrz�sn�� g�ow�, patrz�c w sufit. - Chyba nie. Nu- dz� mnie te same ruchy i reakcje. - Nie wiesz, czy pewnego dnia nie zmieni� zdania - powiedzia�a Yay z u�miechem. - Nie powiniene� si� tym przejmowa�. To niemal zaszczyt. - �e traktujesz mnie wyj�tkowo? - Uhm. - Popi�a. - Nie rozumiem ci�. - Dlatego, �e ci odmawiam? - Dlatego, �e nie odmawiasz nikomu innemu. - Nie tak konsekwentnie - potwierdzi�a, wpatrzona w kieliszek. - Wi�c czemu� nie? - W ko�cu o to zapyta�. Yay wyd�a wargi. - Dlatego, �e to dla ciebie tak wa�ne. - Podnios�a na niego wzrok. - Aha. - G�aska� si� po brodzie. - Powinienem udawa� oboj�tno��. - Spojrza� prosto na ni�. - No, wiesz, Yay. - Odnosz� wra�enie, �e chcesz... mnie wzi��, jak jakiego� piona, jak jaki� obszar... posi���. - Patrzy�a zaintrygowana. - W tobie, Gurgeh, jest co� bardzo... nie wiem... pierwotnego. Nigdy nie zmienia�e� p�ci, prawda? - Zaprzeczy�. - Ani nie spa�e� z m�czyzn�? - R�wnie� pokr�ci� g�ow�. - Tak te� my�la�am - powiedzia�a Yay. - Jeste� dziwny, Gurgeh. Dopi�a drinka. - Dlatego, �e nie poci�gaj� mnie m�czy�ni? - Tak, ty jeste� m�czyzn�! - Za�mia�a si�. - Powinienem zatem poci�ga� sam siebie? Yay przygl�da�a mu si� przez chwil�, na jej ustach b��ka� si� s�aby u�mieszek. Potem roze�mia�a si� g�o�no. - No, nie w sensie fizycznym. - Odda�a mu pusty kieliszek. Gurgeh nape�ni� go ponownie. Dziewczyna wr�ci�a do go�ci. Gdy Gurgeh odchodzi�, dyskutowa�a o roli geologii w polityce eduka- cyjnej Kultury. Podszed� do Ren Myglan, m�odej kobiety, kt�r� mia� na- dziej� zaprosi� tego wieczora. Jeden z go�ci przywi�d� ze sob� zwierz� - protorozumnego liczaka styglia�skiego. Stworzenie cz�apa�o po pokoju i co� sobie liczy�o pod ry- bim nosem. Smuk�e, trzyno�ne, jasno ow�osione, si�ga�o ludziom do pa- sa. Nie mia�o wyra�nej g�owy, jedynie wiele sugestywnych wypuk�o�ci. Liczy�o obecnych - w pokoju by�y dwadzie�cia trzy osoby. Potem poli- czy�o meble, p�niej skoncentrowa�o si� na nogach. Podesz�o do Gurge- ha i Ren Myglan. Gurgeh spojrza� w d� - zwierz� przygl�da�o si� jego stopom i robi�o dziwne ruchy �ap� na jego pantoflach. Szturchn�� je pal- cem u nogi. - Powiedzmy sze�� - mamrota� liczak, odchodz�c. Gurgeh wr�ci� do rozmowy z kobiet�. Po kilku minutach przysun�� si� do niej bli�ej, szepta� do ucha, par� razy przesun�� r�k� po jej plecach, po jedwabnej sukni. - Powiedzia�am, �e pojad� ze wszystkimi - odparta cicho. Patrzy�a w d�, przygryza�a warg�; r�k� za�o�y�a z ty�u, na krzy�u, gdzie j� g�aska�. - Jaki� nudny zesp� i �piewak produkuj�cy si� dla wszystkich? - kpi� �agodnie. - Ren, zas�ugujesz na obs�ug� bardziej indywidualn�. Za�mia�a si� cicho, odsuwaj�c go �okciem. W ko�cu opu�ci�a pok�j i ju� nie wr�ci�a. Gurgeh podszed� do Yay, kt�ra gestykuluj�c zamaszy�cie, wychwala�a zalety �ycia na p�ywaj�cych magnetycznych wyspach; potem odnalaz� w k�cie Chamlisa, ostentacyj- nie ignoruj�cego trzyno�ne stworzenie, kt�re wpatrywa�o si� w niego i usi�owa�o si� podrapa� po jednej ze swych wypuk�o�ci, zachowuj�c przy tym r�wnowag�. Gurgeh odsun�� stop� zwierzaka i przez chwil� rozma- wia� z Chamlisem. Wreszcie go�cie zacz�li wychodzi�; zabierali ze sob� butelki, niekt�rzy rzucili si� na tace ze s�odyczami. Samolot sycza� w ciemno�ci. Gurgeh, Yay i Chamlis sko�czyli parti� kart. Zwyci�y� Gurgeh. - Musz� ju� i��. - Yay wsta�a i przeci�gn�a si�. - A ty Chamlisie? - Ja r�wnie�. Id� z tob�. Mo�emy pojecha� tym samym samocho- dem. Gurgeh odprowadzi� ich do windy. Yay zapi�a p�aszcz. - Chcesz, bym porozmawia� ze S�u�b� Kontaktu? - spyta� Chamlis Gurgeha. Gurgeh nieobecnym wzrokiem patrzy� w g�r� schod�w prowadz�- cych do g��wnego budynku. Spojrza� zaskoczony na dron�. - A, tak. - Wzruszy� ramionami. - Dobrze. Przekonajmy si�, co po- trafi zaproponowa� nasza elita. Niczym nie ryzykuj� - za�mia� si�. - Bardzo lubi� widzie� ci� szcz�liwego - powiedzia�a Yay i poca�o- wa�a go delikatnie. Wesz�a do windy, Chamlis za ni�. - Przeka� pozdrowienia Ren - powiedzia�a z u�miechem i pomacha- �a mu, gdy drzwi windy si� zamyka�y. Gurgeh patrzy� przez chwil� na zamkni�te drzwi, po czym pokr�ci� g�ow� z u�miechem. Wr�ci� do salonu, w kt�rym krz�ta�y si� drony- -sprz�tacze. Wszystko wydawa�o si� ju� na swoim miejscu. Gurgeh pod- szed� do planszy gry Rozmieszczenie ustawionej mi�dzy ciemnymi kana- pami i przesun�� jedn� z bierek do centrum wyj�ciowego sze�ciok�ta. Spojrza� na kanap�, gdzie usiad�a Yay po powrocie z biegu. Ci�gle by�a tam wilgotna plama, ciemna na ciemnym tle. Z wahaniem po�o�y� na niej d�o�, pow�cha� palce i za�mia� si� do siebie. Wzi�� parasol i wyszed� na zewn�trz, by sprawdzi�, jakie szkody wyrz�dzi� l�duj�cy na trawniku samolot. Nast�pnie wr�ci� do domu, w kt�rym �wiat�a w przysadzistej g��wnej wie�y �wiadczy�y o tym, �e Ren na niego czeka. Winda zjecha�a dwie�cie metr�w w d�, we wn�trzu g�ry, potem w li- tej skale pod spodem. Zwolni�a i wykona�a cykl w �luzie obrotowej, po czym �agodnie opad�a przez metrow� warstw� ultrag�stego materia�u ba- zowego i zatrzyma�a si� pod P�yt� Orbitalu w galerii tranzytowej. Sta�o tam kilka podziemnych aut, a na zewn�trznych ekranach wida� by�o go- rej�ce s�o�ce, o�wietlaj�ce sp�d P�yty. Yay i Chamlis weszli do auta, po- wiedzieli mu, dok�d chc� jecha�. Sadowili si�, a samoch�d wypi�� si� z zamocowa�, odwr�ci� i przy�pieszy�. - S�u�ba Kontaktu? - spyta�a Yay dron�. Pod�oga auta zas�oni�a s�o�ce, na bocznych ekranach ostro za�wieci�y gwiazdy. Samoch�d �mig- n�� w�r�d baterii bardzo wa�nych urz�dze� o niejasnym jednak przezna- czeniu, jakie wisia�y pod wszystkimi P�ytami. - Czy rzeczywi�cie pad�a nazwa tego wielkiego dobrocz