Splinter Cell II - Operacja Barakuda - CLANCY TOM

Szczegóły
Tytuł Splinter Cell II - Operacja Barakuda - CLANCY TOM
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Splinter Cell II - Operacja Barakuda - CLANCY TOM PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Splinter Cell II - Operacja Barakuda - CLANCY TOM PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Splinter Cell II - Operacja Barakuda - CLANCY TOM - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tom Clancy Splinter Cell II - OperacjaBarakuda ROZDZIAL 1 Mechaniczny alarm OPSAT-u, operacyjnego komunikatora satelitarnego na moim nadgarstku, budzi mnie punktualnie o jedenastej. Potrafie zasypiac natychmiast, wszedzie i o kazdej porze, wiec wbudowany w OPSAT szpikulec, ktory naciska na moja tetnice, jest bardzo wygodny. Dziala cicho i nie wyrywa mnie gwaltownie ze snu jak budzik.Slysze wycie wiatru na zewnatrz malego namiotu. Prognoza pogody ostrzegala przed zamiecia kolo polnocy. Zawierucha wlasnie sie zaczyna. Super. Przy temperaturze ponizej zera dawno bym zamarzl, gdyby nie kombinezon. Jest obcisly, jak dla komiksowego superbohatera. Opracowano go w Wydziale Trzecim i byl to prawdziwy technologiczny przelom. Nie tylko chroni przed upalem i mrozem, lecz rowniez, dzieki kevlarowym wloknom wplecionym w tkanine, jest kuloodporny. Przy strzale z duzej odleglosci spisuje sie calkiem dobrze. Wolalbym nie testowac go z malego dystansu. Dziekuje bardzo. Wypelzam z namiotu, wstaje i przez chwile obserwuje uwaznie ciemny las wokol mnie. Nic nie slysze oprocz wycia wiatru. Lambert ostrzegal mnie, ze tak daleko w lesie moge spotkac wilki, ale najwyrazniej mam fart. Gdybym byl wilkiem, to przy takiej pogodzie nie wylazilbym z legowiska. Przy dwudziestu trzech stopniach mrozu zaden posilek na pewno nie wloczy sie po okolicy. Z wyjatkiem dwunoznego ssaka uzbrojonego po zeby. Szybko zwijam namiot. Kiedy jest rozstawiony, wyglada jak zasniezona skala - to zasluga niezwyklego kamuflazu. Trzeba by go obejrzec z bliska, zeby sie zorientowac, co to naprawde jest. To nastepna dobrze zaprojektowana czesc ekwipunku. Zasluga NSA, Agencji Bezpieczenstwa Narodowego. Jak na ironie, tylko garstka ludzi z NSA wie o istnieniu supertajnej sekcji specjalnej nazywanej Wydzialem Trzecim. Naleze do tak elitarnej grupy pracownikow rzadu Stanow Zjednoczonych, ze mozna by policzyc na palcach obu rak ludzi, ktorzy wiedza, kto to jest Splinter Celi - "penetrator". I, prawde mowiac, nie umialbym wymienic ich wszystkich, oprocz mojego szefa, pulkownika Irvinga Lamberta, i bardzo nielicznego zespolu, ktory pracuje w niepozornym, nieoznakowanym budynku obok kwatery glownej NSA w Waszyngtonie. Nie mam pojecia, kto z senatorow lub administracji slyszal o Wydziale Trzecim. Na pewno wie o nas prezydent, ale nawet on nie przyznalby sie do mnie, gdybym zostal zlapany. Wyparliby sie mnie - umyliby rece i udawali, ze nigdy nie istnialem. Pakuje namiot i opuszczam gogle. Tryb noktowizyjny dziala calkiem dobrze mimo ukrainskiej zamieci. Czuje sie troche jak w scenie z Doktora Zywago, ale przynajmniej nie wpadne na zadne drzewo. Obuchiw lezy osiem kilometrow na poludnie. Jestem gdzies miedzy tym miasteczkiem i Kijowem, gdzie rozpoczalem moja misje. Teraz uzywa sie ukrainskiej nazwy Kyjiw, zamiast rosyjskiej Kijew. To samo z Obuchiwem, ktory dawniej byl Obuchowem. Ludzie zmienili nazwy miejscowosci z rosyjskich na ukrainskie, kiedy kraj stal sie niepodlegly w 1991 roku. Jestem prawie pewien, ze Rosjanie nadal wymawiaja je po staremu. W dzisiejszych czasach podroz przez wolna Ukraine nie stanowi problemu. Nie mialem klopotow z odbiorem mojego ekwipunku z ambasady amerykanskiej w Kijowie i dostalem SUV-a, zeby dojechac do Obuchiwa. Rozesmialem sie na widok samochodu - forda explorera XL, rocznik 1996, z przebiegiem stu dziewiecdziesieciu dwoch tysiecy kilometrow. Ale chodzi dobrze. Z miasteczka powedrowalem w las i rozbilem oboz na tym zimnie. Wywiad Wydzialu Trzeciego potwierdzil, ze trzeci hangar Sklepu dla ich niewykrywalnego samolotu - zniszczonego kilka miesiecy temu w Turcji - znajduje sie na jednej z polan za tym lasem i nadal jest uzywany. Na zdjeciach satelitarnych widac pojazdy i ludzi, ktorzy wchodza do budynku. Zlikwidowalem juz jeden z trzech hangarow - w Azerbej?dzanie, niedaleko Baku. Wojskowe sily specjalne wysadzily w powietrze drugi, w Wolowie, malenkiej wiosce na poludnie od Moskwy. Teraz musze sprawdzic, co sie dzieje tutaj, w trzecim. Zobaczyc, co kombinuja. Sklep - znana rosyjska organizacja przestepcza handlujaca bronia - poszedl w rozsypke po zeszlorocznej sprawie na Cyprze. Prawie ich zniszczylismy, ale szefowie wciaz sa wolni. Nasze dane wywiadowcze wskazuja, ze Sklep sie pozbieral i przeniosl swoja kwatere glowna z Rosji na Daleki Wschod zapewne na Filipiny lub do Hongkongu. Przekonamy sie. Od kilku miesiecy jednym z najwyzszych priorytetow Wydzialu Trzeciego jest znalezienie tak zwanych dyrektorow Sklepu i postawienie ich przed sadem. Albo zabicie - zaleznie od tego, ktora okazja nadarzy sie wczesniej. Glowna postacia jest Gruzin, Andriej Zdrok. Zajmuje pierwsza pozycje na liscie "spraw do zalatwienia". Pozostali dyrektorzy to general rosyjskiej armii, Prokofiew - watpie, zeby byl spokrewniony z kompozytorem - oraz dawny prokurator z bylej NRD, Oskar Herzog, i kolejny Rosjanin, byly oficer KGB, Anton Antipow. Jesli uda mi sie dowiedziec, gdzie sa ci faceci, zakoncze misje i wroce do domu. -Widze, ze juz wyruszyles, Sam. - To pulkownik Lambert. Slysze go przez implanty w moich uszach. Zapewniaja mi kontakt z zespolem w Waszyngtonie. Odpowiadam mu po nacisnieciu implantu w krtani. -Zblizam sie do kompleksu. Co macie na przekazie z satelity? - Zadnej aktywnosci. Mozesz spokojnie wchodzic. Staram sie isc cicho, ale moje buty skrzypia na sniegu i lodzie. Nie ma na to rady. Watpie, zeby tak gleboko w lesie byli jacys straznicy. Bede musial bardziej uwazac, kiedy dotre do hangaru, drzewa zaczynaja sie przerzedzac i widze go tuz przed soba. Kucam i sie rozgladam. Budynek, sluzacy kiedys za hangar dla samolotu, stoi na krancu pasa startowego. Ktokolwiek pilotowal niewykrywalna maszyne, musial byc naprawde dobry - kraniec lotniska znajduje sie niemal przy linii gestych drzew. Z hangarem sasiaduje mniejszy budynek - zapewne biura i kwatery ludzi, ktorzy tu pracuja. Kompleks jest otoczony ogrodzeniem pod napieciem. Przez las biegnie droga gruntowa, teraz kompletnie zasniezona, ktora prowadzi do bramy. Mozna sie nia dostac do szosy wiodacej do Obuchiwa. Tablice WSTEP WZBRONIONY trzymaja ciekawskich na dystans. Przed kompleksem stoja trzy skutery sniezne Tajga. Przed drzwiami widze samotnego wartownika. Pali papierosa. Cholera. Jesli unieszkodliwie elektryczne ogrodzenie, ktos w srodku zorientuje sie, co jest grane. Cos nadjezdza droga. Widze przez drzewa blask reflektorow i slysze silniki. -Masz towarzystwo, Sam - mowi Lambert. - To wyglada na motocykl albo skuter sniezny i samochod osobowy. Wygladaja, jakby pojawily sie znikad. -Wiem, widze je. Przedzieram sie szybko przez krzaki do krawedzi bramy i klade plasko na sniegu. Zazwyczaj mam na sobie czarny kombinezon, ale ten model przygotowano na zamowienie, biorac pod uwage rosyjska i ukrainska zime. Jest caly bialy i wtapia sie w otoczenie. Za chwile go rozepne, sciagne i zostane w ciemniejszym ubraniu, zeby moc sie ukryc w mroku. Buczenie elektrycznego ogrodzenia nagle ustaje. Gdzies wewnatrz wylaczyli prad i brama zaczyna sie otwierac. Mija mnie skuter sniezny, tajga. Wjezdza do srodka. Kilka sekund pozniej to samo robi czarny mercedes. Upewniam sie, ze to juz wszystkie pojazdy, i przetaczam za brame, gdy zaczyna sie zamykac. Leze bez ruchu i zerkam dookola, zeby sprawdzic, czy nikt mnie nie zauwazyl. Jak dotad idzie mi dobrze. Teraz trzeba sie zabawic w kameleona i zdjac bialy kombinezon zewnetrzny. Wpycham go do plecaka, wstaje i podkradam sie blizej, pozostajac w mroku. Chowam sie za studnia zabita deskami i obserwuje przybyszow. Zatrzymuja pojazdy przed malym budynkiem. Wartownik, ktorego widzialem wczesniej, podchodzi do hangaru i odryglowuje drzwi. Otwiera je i facet, ktory jechal na skuterze, wprowadza skuter do srodka. Po chwili wychodzi. Wartownik zamyka hangar, ale nie rygluje drzwi. Kierowca mercedesa nie wylacza silnika. Z samochodu wysiadaja czterej mezczyzni. Jeden z nich to oficer armii rosyjskiej. Zmieniam soczewki w moich goglach, ogniskuje na pasazerach auta i rozpoznaje generala Stefana Prokofiewa. Drugi facet wyglada na Oskara Herzoga, ale jesli to on, to zapuscil smieszna brode. Trzeciego goscia nie znam. Jest nizszy od pozostalych i ma dlugie, falujace czarne wlosy. Przypomina troche Rasputina. Czwarty mezczyzna to kolejny wojskowy, prawdopodobnie ochrona generala. Robie szybko kilka zdjec OPSAT-em i wysylam je przez satelite do Waszyngtonu, zakodowanym przekazem. Drzwi najwiekszego budynku sie otwieraja. Widze dwoch mezczyzn, stoja tuz za progiem. Machaja do gosci, a ci wchodza do srodka. Usciski dloni i drzwi sie zatrzaskuja. Kierowca samochodu wysiada i wita sie z facetem ze skutera snieznego. Rozmawiaja po rosyjsku, pewnie o pogodzie. Wartownik czestuje jednego z nich papierosem i ida za budynek. Biegne do hangaru - to jakies dwadziescia metrow - i zagladam przez drzwi. Tam, gdzie kiedys stal samolot, jest teraz pelno skrzyn, skuterow snieznych i pare samochodow osobowych. Nic ciekawego. Siegam do plecaka i wyjmuje jedno ze zmyslnych urzadzen naprowadzajacych, ktore skonstruowano dla mnie w Wydziale Trzecim; Wyglada jak zmniejszony krazek hokejowy. Jest namagnesowane, a wlacza sie je przez obrot gornej czesci. Podbiegam do mercedesa, kucam za nim i przyczepiam nadajnik do podwozia. Slychac cichy stuk, gdy magnes przywiera do metalu. Wciskam przycisk OPSAT-u, zeby sie upewnic, ze odbiera sygnal. Dobra, teraz do budynku. Poruszam klamka, ale drzwi sa zamkniete. Pukam i glosno gwizdze. Moj rosyjski nie jest doskonaly, ale wystarczy, aby zamienic z kims kilka slow. Slysze kroki i szczek zamka. Wartownik otwiera drzwi. Chwytam go, wyciagam na zewnatrz i wale bykiem. Nie zapomni tego uderzenia. Ostra krawedz moich gogli przecina mu nos, ale facet przezyje. Wloke nieprzytomnego typa za rog hangaru i ukrywam za generatorem przy scianie. Potem wracam do frontowych drzwi, wylaczam noktowizje i wchodze do srodka. Korytarz jest pusty, ale slysze gniewne glosy z pomieszczenia w glebi. Obok jest lazienka. Wchodze tam i zamykam drzwi. Otwieram kieszen na nodze i wyjmuje mikrofon z przyssawka. Lize ja i przyciskam do sciany, potem ustawiam OPSAT na odbior sygnalu. W sluchawkach slysze ich rozmowe. Trudno mi sie polapac w rosyjskim, ale czesc rozumiem. Zaczynam nagrywac, kiedy przez implanty odzywa sie Carly St. John, pelniaca czasowo obowiazki dyrektora technicznego Wydzialu Trzeciego. -Sprobuje tlumaczyc ci to na biezaco, Sam - mowi - a potem zajmiemy sie caloscia. Gada glownie general lub Herzog. Opieprza dwoch facetow z budynku. -Chodzi o to, ze cos im nie wypalilo raz i drugi - wyjasnia Carly. - I o naruszenie zasad bezpieczenstwa. Zwijaja interes. Jeden z mezczyzn protestuje. Ma przestraszony glos. Najwyrazniej moze stracic nie tylko prace. Zaskoczony slysze dwa strzaly. Potem rozlega sie odglos dwoch cial, upadajacych na podloge. Slysze, jak general lub Herzog cos mamrocze, pozniej czterej przybysze wychodza z pomieszczenia. Maszeruja korytarzem, mijaja lazienke i opuszczaja budynek. Zapada grobowa cisza. Otwieram drzwi lazienki i sprawdzam korytarz. Pusto. Sprawdzam szybko miejsce zbrodni. Jasna sprawa - dwaj ludzie, ktorzy witali generala i jego swite, leza w kaluzach krwi. Robie kilka zdjec i ruszam do drzwi frontowych. Uchylam je lekko i wygladam na zewnatrz. General wydaje przez radio rozkazy; czterej mezczyzni wsiadaja do mercedesa. Wraca kierowca ze swoim kumplem ze skutera snieznego. -Znowu masz towarzystwo, Sam - mowi Lambert. - Trzy pojazdy. Lepiej sie stamtad wynos. Ma racje - widze swiatla. Przekraczaja brame po drugiej stronie kompleksu. To pojazdy wojskowe. Dwie ciezarowki i czolg! Serce bije mi szybciej. Ciezarowki zatrzymuja sie przed budynkiem, mercedes odjezdza. Z pojazdow wyskakuje co najmniej osmiu uzbrojonych zolnierzy - rosyjskich, nie ukrainskich. Biegna do drzwi frontowych, dokladnie tam, gdzie stoje. Jasna cholera. Odwracam sie i uciekam na tyly budynku. Przebiegam obok miejsca zbrodni i wpadam do sali z kilkoma lozkami - najwyrazniej kwatery ludzi, ktorzy juz tu nie pracuja. Wysoko na scianie jest krata zaslaniajaca przewod wentylacyjny. Slysze, jak zolnierze wkraczaja do budynku i ida korytarzem. Staje na jednym z lozek, odciagam krate i wspinam sie do srodka. Za pozno. Jeden z zolnierzy wchodzi do sypialni i widzi moje nogi, znikajace w otworze. Wola innych. Ogluszajace serie rozwalaja czesc sciany za mna. Pelzne tunelem najszybciej, jak moge. Na szczescie docieram do krzyzowki w momencie, kiedy zolnierz z tylu celuje do mnie z pistoletu. Przewod wentylacyjny skreca tu w gore, skacze wiec nad pociskami i zaczynam wspinaczke na dach. Zolnierz mnie nie sciga. Na pewno uwaza, ze mnie zlapia kiedy wylonie sie na szczycie. Krata na dachu nie ustepuje latwo. Musze wyciagnac moj five-seven i przestrzelic rogi tego cholerstwa. Chowam pistolet do kabury i wale w krate piescia w rekawicy. W koncu puszcza. Podciagam sie i wylaze na zasniezony dach. Natychmiast rozpoczyna sie kanonada. Pociski mijaja moja glowe o centymetry. Zolnierze strzelaja pod niekorzystnym katem, dopoki wiec trzymam sie nisko, mam przewage. Siegam do kolejnej kieszeni spodni i wyjmuje flare alarmowa. To niewiele, ale mam nadzieje, ze bedzie dosc jasna, zeby na chwile oslepic zolnierzy. Celuje w niebo i odpalam. Flara wybucha nad kompleksem i gwaltownie rozswietla ciemnosc. Strzaly chwilowo milkna. Podnosze sie i przedostaje po dachu na druga strone, blisko hangaru. Na szczescie to niezbyt wysoko - opadam w dol i laduje w sniegu. Przetaczam sie i wychodze z tego calo. Ale tuz przede mna stoi kierowca skutera snieznego. Wyciaga makarowa. Wymierzam mu potezne kopniecie w piers. To krav maga, izraelska sztuka walki wrecz; odrzuca go do tylu. Facet upuszcza pistolet. Podchodze i kopie go w pachwine. To go calkowicie wylacza z akcji. Przyklekam obok, przeszukuje mu kieszenie i znajduje kluczyki do skutera snieznego. -Dzieki - mowie po rosyjsku. - Zwroce go. Kiedys. Wstaje i biegne do hangaru. Po drodze ogladam sie za siebie, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Czesc zolnierzy wynosi z budynku akta, dokumenty, mapy i komputery. Czyszcza kompleks. Sklep najwyrazniej zwija zagle. Rosyjski czolg, jeden ze starszych T-72, zajmuje pozycje do ostrzalu. Zamierzaja zburzyc hangar i zatrzec wszystkie slady jego istnienia. Reszta zolnierzy, oczywiscie, mnie szuka. Skuter sniezny stoi tam, gdzie zostawil go wczesniej kierowca. Wsiadam, przekrecam kluczyk. To lekki model sportowy. Wlasnie tego potrzebuje, zeby szybko uciec. Ma dwie plozy sterujace i jedna gasienice napedowa. Startuje z hangaru. Zolnierze naturalnie widza mnie i krzycza zaskoczeni. Pochylam sie, mijam w pedzie czolg, przewracam jakiegos zolnierza i kieruje sie do bramy. Seria z karabinu maszynowego dziurawi snieg wokol mnie. Pocisk trafia w tylny blotnik nad gasienica i przez moment boje sie, ze uszkodzil skuter. Silnik krztusi sie i szarpie, ale udaje mi sie odzyskac kontrole nad pojazdem. Przyspieszam do setki i mijam brame. Za soba slysze huk studwudziestopieciomilimetrowego gladkolufowego dziala czolgu, ktore robi dziure we frontowej scianie budynku. Wystrzal wstrzasa lasem wokol mnie i czuje cieplo pozaru sto metrow za mna. Nastepuje kilka slabszych eksplozji - najprawdopodobniej to materialy wybuchowe rozmieszczone przez zolnierzy. Oczywiscie kilku z nich sciga mnie juz na skuterach snieznych. Z powrotem przelaczam gogle na noktowizje i gasze reflektory mojego skutera. Zjezdzam z drogi w gesty las i zygzakiem omijam drzewa. Trzeba byc stuknietym, zeby przy tej szybkosci manewrowac miedzy nimi. Zawsze wiedzialem, ze jestem wariatem. Miedzy szalenstwem a szukaniem okazji, by szybciej umrzec, jest bardzo cienka granica. Widze przednie swiatla scigajacych mnie skuterow. Tez zjezdzaja w las. Cholera. Zorientowali sie, gdzie skrecilem. No dobra. Zobaczymy, czy mnie dogonia. Zwiekszam szybkosc do stu dwudziestu. Drzewa uciekaja w tyl w oszalamiajacym tempie. Musze zapomniec o facetach za mna i skoncentrowac sie na prowadzeniu tajgi. Wolalbym nie opasac nogami jakiegos pnia. Strzaly. Czuje cieplo pociskow przeszywajacych powietrze obok mojej glowy. Schylam sie, co utrudnia mi kierowanie pojazdem. Trach! Moja tajga zawadza o drzewo i sie przewraca. Przez sekunde czy dwie szybuje w powietrzu, potem laduje twardo na ziemi. Dziekuje mojej szczesliwej gwiezdzie, ze nie na drzewie albo kamieniu. Poscig sie zbliza. Wstaje i kustykam do przewroconego skutera. Stawiam go, wsiadam i uruchamiam silnik. Prawa ploza jest zgieta, ale chyba mozna jechac dalej. Przyspieszam i sprawdzam mechanizm kierowniczy. Nie jest zle. Jesli bede troche kontrowal w lewo, utrzymam prosty tor jazdy. Znow strzaly. Super. Zwiekszam szybkosc i znikam w ciemnosci. Slysze za soba efektowny trzask. Jeden ze scigajacych "przytulil sie" do drzewa w najbardziej nieprzyjemny sposob. Dla mnie to dobrze, ale drzewo staje w plomieniach. Jesli pozar sie rozprzestrzeni, oswietli caly las i bede widoczny. Musze zgubic tych facetow. I to szybko. Naciskam implant w krtani. -Jest tam ktos? - pytam. -Odbieramy cie, Sam - odpowiada w moim uchu Lambert. -Namierzacie mnie? -Przez satelite. Zaloze sie, ze potrzebujesz wskazowek. -Owszem. -Nie mozesz wrocic na glowna droge do Obuchiwa. Roi sie tam od wojska. Najlepiej kieruj sie do Dniepru. -Do rzeki?! -Daj spokoj, na pewno nie jest az taka zimna. Kombinezon cie ochroni. -Mam ja przeplynac? -Zostaw skuter sniezny. Albo lepiej rozwal. Twoi przesladowcy pomysla, ze nie zyjesz. Krece glowa. -Zaczynam sie czuc jak niedofinansowany kaskader. Dobra, jak daleko jestem od rzeki? Slysze, jak Lambert rozmawia z kims obok mikrofonu, zapewne z Carly albo z Mikiem Chanem. Po chwili wraca na linie. -Niecale poltora kilometra. Skrec w lewo pod katem trzydziestu stopni, to wyjedziesz prosto na nia. -Dzieki. Bez odbioru. - Wykonuje manewr, omijam kolejne drzewo i staram sie przyspieszyc, ale moja tajga nie chce teraz jechac szybciej niz osiemdziesiatka. Nagle z krzakow przede mna wypada skuter sniezny. Jego reflektor niemal mnie oslepia. Musze odwrocic wzrok, skrecic w prawo i przeskoczyc nad zwalonym pniem. Tajga laduje niezgrabnie i obraca sie dookola. Rosyjski zolnierz wyhamowuje i strzela do mnie z pistoletu. Pocisk przelatuje z gwizdem nad moim lewym ramieniem. Kule sie i, slizgajac sie, robie polobrot na skuterze, zeby wyrzucic za siebie strumien sniegu. To mi daje czas na wydobycie five-sevena. Celuje w kierunku przeciwnika i strzelam. Dwa pociski chybiaja, ale trzeci trafia zolnierza w piers i zwala z pojazdu. Chowam bron do kabury, zawracam tajga z powrotem w strone rzeki i odkrecam gaz. Slysze przed soba glosny szum wody. Wybieram ladne grube drzewo pietnascie metrow ode mnie i maksymalnie zwiekszam szybkosc. Jednoczesnie kucam na siedzeniu, gotow do skoku w ostatniej chwili. Blizej... blizej... teraz! Laduje w sniegu, przetaczam sie i czekam. Tajga uderza w drzewo i zamienia sie w kule ognia. Podnosze sie i ide w kierunku glosnego szumu. Po trzech minutach jestem na brzegu Dniepru, szerokiej i kretej rzeki, ktora plynie z zachodniej Rosji przez Bialorus i Ukraine do Morza Czarnego. W miejscu, gdzie stoje, nielatwo zejsc na dol. Oceniam, ze to co najmniej pietnastometrowa przepasc. Przyjmuje postawe, koncentruje sie, biore gleboki oddech i skacze. Przebijam zimna wode jak noz, odprezam sie i pozwalam cialu wyplynac na powierzchnie. Lambert mial racje. Kombinezon chroni mnie przed zamarznieciem, ale lodowata woda szczypie w policzki. Odwracam sie na plecy - zeby bylo mi cieplej w twarz - i dryfuje do jakiegos bezpiecznego miejsca. Silny prad niesie moje cialo w dol rzeki. Taka mam prace. Nazywam sie Sam Fisher i jestem penetratorem. ROZDZIAL 2 Andriej Zdrok nie byl rannym ptaszkiem. Gdyby mogl, sypialby do Im. poludnia i konczyl dzien po polnocy. Niestety nigdy nie mogl sobie pozwolic na ten luksus. Pochodzil z bankierskiej rodziny, ktora prowadzila interesy w dawnym Zwiazku Radzieckim, i zawsze musial wczesnie klasc sie spac i wczesnie wstawac. Nie cierpial tego. Mimo ogromnych dochodow z bankow, finalizujacych wiekszosc operacji finansowych rzadu ZSRR, Zdrok nie czul sie szczesliwy. Kiedy po upadku Zwiazku Radzieckiego zalozyl przedsiebiorstwo handlujace nielegalnie bronia, znane jako Sklep, myslal, ze bedzie inaczej. I przez jakis czas wydawalo sie, ze tak jest. Wszystko zmienilo sie rok temu. Interesy z terrorystami znanymi jako Cienie okazaly sie katastrofa. Amerykanskie sluzby specjalne - NSA i CIA - rozgromily to ugrupowanie. Efekt domina dosiegnal Sklepu. Organizacja poniosla takie straty, ze Zdrok musial sie wyniesc z Europy. Zycie w Szwajcarii bylo przyjemne, ale nigdy zbytnio go nie obchodzilo, gdzie mieszkal. Przed ucieczka byly to Rosja i Azerbejdzan - nie przepadal za nimi.Hongkongu tez nie bardzo lubil. Firme prowadzil na Dalekim Wschodzie, bo mial tam przyjaciol. Jedna z triad od lat robila interesy ze Sklepem i pomogla Zdrokowi zorganizowac baze operacyjna. Dzialali w Makau, Indonezji i na Filipinach, dopoki NSA znow nie zaczela deptac im po pietach. Ale na Dalekim Wschodzie wciaz byli ludzie Sklepu, chetni i gotowi do dalszej pracy. Terytorium mozna bylo odzyskac. Hongkong wydawal sie najlepszym miejscem na nowa baze, mimo ze dawna kolonia brytyjska rzadzili juz chinscy komunisci. Przyjaciele Zdroka zapewniali, ze po przejeciu Hongkongu przez ChRL, w 1997 roku, interesy nadal robi sie Jak zwykle", czyli w kapitalistycznym stylu. Ta filozofia ekonomiczna miala obowiazywac przez piecdziesiat lat, dopoki Hongkong bedzie "specjalnym regionem administracyjnym", podobnie jak Makau - rowniez niedawno zwrocone Chinom po latach portugalskich rzadow. Zdrok szedl na wschod Hollywood Road w dzielnicy Sheung Wan, jednej z najpopularniejszych czesci wyspy Hongkong. Zapach na ulicach, pelnych antykwariatow, sklepow z osobliwosciami, buddyjskich i taoistycznych swiatyn i - o dziwo - zakladow produkujacych trumny, nigdy sie Zdrokowi nie podobal. Jak w calym Hongkongu. Nie na darmo nazwano to miejsce "Wonnym portem". Za to na Peak, gdzie Zdrok wynajmowal skromny, lecz wygodny bungalow, powietrze bylo swieze. Jego mieszkanie daleko odbiegalo od tego, do czego przywykl - zwlaszcza ostatnio w Szwajcarii - ale nie narzekal. Nie lubil tylko chodzic do pracy w Sheung Wan. Skrecil na polnoc, potem znow na wschod w Upper Lascar Row, nazywana przez miejscowych Kocia ulica. Nie mial pojecia, dlaczego. Nigdy nie widzial tutaj zadnego kota. Tylko antykwariaty. Jeden z nich byl przykrywka dla Sklepu. Zdrok odryglowal drzwi pod szyldem ANTYKWARIAT HONGKONSKO-ROSYJSKI. Interes istnial od dawna, ale ostatnio zmienil nazwe. Czcigodny Jon Ming, przywodca triady Szczesliwe Smoki, zalatwil Zdrokowi wize i pozwolenie na dzialalnosc handlowa. Pokonal tez inne urzedowe przeszkody. Dotad wszystko szlo gladko. Gdyby jeszcze mogl sie przyzwyczaic do zapachu... Przeszedl przez sklep pelen wszelkiego rodzaju rupieci. Dziwil sie, ze ludzie chcaje kupowac, ale byli chetni i firma przynosila nawet niewielki zysk. Skrecil w drzwi za lada. Personel jeszcze nie przyszedl - bylo za wczesnie. Zdrok zatrzymal sie przed lustrem i popatrzyl na swoje odbicie. W wieku piecdziesieciu osmiu lat Andriej Zdrok wciaz byl przystojny. Lubil o siebie dbac i ubierac sie tak, jakby byl najbogatszym czlowiekiem na swiecie. Kiedys nalezal do dziesiatki najbogatszych ludzi w Rosji. Nie mial pojecia, czy nadal tak jest. Pewnie nie. Zaplecze sklepu wypelnialy kartony, zapasy i regal z ksiazkami. Specjalny mechanizm obracal go, gdy ktos wzial z polki Dziela zebrane Williama Szekspira, odlozyl je na miejsce, a potem wyciagnal tom pod tytulem Nieprawdziwy poeta: zycie Christophera Mar/owe 'a. Za regalem bylo wejscie do tajnego biura Sklepu, gdzie Andriej Zdrok spedzal wiekszosc dnia. Obrocil za soba regal, zszedl po spiralnych schodach do gabinetu w suterenie, zamknal drzwi i wlaczyl komputer. Czekal, az sie uruchomi, i zatesknil za szwajcarska kawa. Uzaleznil sie od niej, gdy mieszkal w Zurychu. W Hongkongu, oczywiscie, nie mieli takiej. Chinczycy, a przed nimi Brytyjczycy, nie umieli robic dobrej kawy. Herbata to co innego, ale gardzil tym napojem. Komputer byl gotowy do pracy, Zdrok otworzyl poczte i znalazl zaszyfrowana wiadomosc od Jona Minga. Chwile trwalo, zanim rozkodowal e-mail. To bylo zamowienie. I to duze, na osiemset tysiecy dolarow amerykanskich. Niestety Zdrok nie dostanie ani centa od Szczesliwych Smokow. Taka umowe zawarl z Mingiem ponad dwa lata temu. Triada dostarcza Sklepowi cennych informacji o Wydziale Trzecim, tajnej sekcji specjalnej NSA, i materialy do operacji "Barrakuda". W zamian Sklep zaopatruje Szczesliwe Smoki w kazda bron, o jaka poprosza. Zdrok uwazal, ze umowa jest korzystniejsza dla niego. Same informacje o operacji "Barrakuda" byly warte miliony. Zdrok czekal na to zamowienie. Oznaczalo, ze Sklep i triada sa kwita. Ostatnia partia materialow do operacji "Barrakuda" zostala dostarczona. Oczywiscie madrze byloby utrzymywac dobre stosunki z triada. W koncu Jon Ming pomogl Zdrokowi w "przeprowadzce". Zdrok byl mu duzo winien. Tylko nie chcial placic. Podniosl sluchawke telefonu i wybral numer, ktory znal na pamiec. -Da? - zglosil sie mezczyzna na drugim koncu linii. -To ja - powiedzial Zdrok. -Czesc, Andriej. -Witaj, Anton. Jak sprawy na Nowych Terytoriach? -Pewnie tak samo jak na wyspie - stwierdzil Anton Antipow, jeden z dyrektorow Sklepu i prawa reka Zdroka. - Cieplo. Duszno. Mowia, ze moze padac. - Antipow odpowiadal za magazyn Sklepu niedaleko rezydencyjnego i przemyslowego Nowego Miasta w Tai Po. -Brakuje nam rosyjskiej zimy, co? -Owszem. - Antipow takze nie przepadal za Dalekim Wschodem. Ani za chinskim jedzeniem, co w takim miejscu jak Hongkong bylo duza wada. -Dostalem ostatnie zamowienie od Szczesliwych Smokow - poinformowal go Zdrok. Przeczytal liste. - Transport musi byc wyslany jak najszybciej. -Jasne - odparl Antipow. -Wyczuwam sarkazm, Anton. -Wydaje ci sie. -Daj spokoj, mow. -Wiesz, ze nigdy nie bylem za tym, zeby rzadzila nami ta triada. To ponizajace. -Przerabialismy to juz tuzin razy, Anton. - Zdrok westchnal. - Co moglismy zrobic? Gdybysmy zostali w Europie Wschodniej lub Rosji, znalezliby nas i aresztowali. Tutaj, w ukryciu, mozemy dalej prowadzic interesy. -Jak dlugo, Andriej? Amerykanie w koncu nas wytropia. -Za bardzo sie przejmujesz. -A ty jestes wiecznie niezadowolony. -Taka mamy nature. Skoncentrujmy sie na sprawach, ktore jestesmy w stanie kontrolowac. Nasz klient w Chinach wyplaci nam piec milionow dolarow amerykanskich, jak tylko dostarczymy mu ostatnia czesc materialu do operacji "Barrakuda". -Masz to? -My to mamy. Jutro trafi do generala. -Bardzo dobrze. Bedziemy mogli zamknac ten kanal. -Owszem - przyznal Zdrok. - Juz prosilem Minga, zalatwi to. -A co bedzie, jak Ming sie dowie, dokad idzie ten caly towar dotyczacy "Barrakudy"? Zdrok poczul dreszcz. -Byloby fatalnie. Na szczescie mamy pewnosc, ze Smoki nie poznaja naszych planow. -Wiem, mowiles to juz sto razy. -Wiec to jest sto pierwszy. -Alejesli general Tun sie pochwali... -Spokojnie. Wtedy bedzie juz za pozno. Antipow westchnal. -To wszystko, Andriej? Musze zrealizowac zamowienie. Wiekszosc sprzetu trzeba bedzie sciagnac z Rosji. Przekaz Mingowi, ze dostanie to za tydzien. -To nam wlasciwie pasuje. Oskar moze sie zajac transportem. Prosze cie, zorganizuj to. -W porzadku. Zdrok wyczul, ze Antipow chce jeszcze cos powiedziec. -Tak, Anton? -Andriej, co o "Barrakudzie" mysli Dobroczynca? Wie o generale Tu-nie, tak? -Oczywiscie. Nie wyglupiaj sie. Dobroczynca jest i zawsze bedzie po naszej stronie. To on skontaktowal nas ze Szczesliwymi Smokami i polecil nas generalowi. Pietnascie procent to tyle, ile wiekszosc pisarzy i aktorow placi swoim agentom. Chyba nalezy mu sie taka prowizja, nie sadzisz? -Skoro tak twierdzisz... Zawsze byles w tych sprawach lepszy ode mnie. -Nie lam sie, Anton. Na sniadanie wypij butelke rosyjskiej wodki. Ale najpierw wyslij wiadomosc Oskarowi i przygotuj zamowienie Minga. -Milego dnia, Andriej. Zdrok odlozyl sluchawke i wrocil do sprawdzania poczty elektronicznej. Przyszedl c-mail od generala. General zostal w Rosji ze wzgledu na swoje stanowisko w armii. Byl najlepiej chronionym dyrektorem Sklepu. Nie do ruszenia. Zdrok otworzyl e-mail i przeczytal: AZ Placowka w Obuchowie zamknieta. Kierownictwo emerytowane. Wszystko poszlo gladko, ale obecna byla zachodnia konkurencja. Szukamy potwierdzenia, ze konkurencja wypadla z interesu. SP Zdrok przetarl oczy. Dobra i zla wiadomosc. Dobra byla taka, ze ostatnie slady po niewykrywalnym samolocie Sklepu zostaly zatarte. Na razie rosyjskie wladze i wojsko nie skojarzyly Prokofiewa z kradzieza maszyny. Zla wiadomosc - agent amerykanskiego wywiadu widzial zniszczenie hangaru. Ostatnie zdanie z listu wskazywalo, ze intruz najprawdopodobniej zginal, ale jeszcze nie odnaleziono ciala.Niech to szlag, pomyslal Zdrok. Wygladalo na to, ze szpieg mogl byc jednym z penetratorow Wydzialu Trzeciego. Zdrok zdobyl liste tajnych agentow w zeszlym roku. Czy byl ta sama osoba, ktora sciagnela na Sklep wszystkie klopoty? Czy to byl Sam Fisher? Zdrok walnal piescia w blat biurka. Przysiagl, ze Sklep zemsci sie na tym czlowieku. Znow podniosl sluchawke telefonu i wybral inny numer. Latwo bedzie ustalic, czy penetrator jeszcze zyje. ROZDZIAL 3 Tropilem mercedesa generala Prokofiewa do budynku na kijowskiej JM starowce, w poblizu soboru sw. Zofii. To niedaleko glownej arterii, ulicy Wolodymirskiej, i wielu historycznych miejsc w tym zmrozonym starym miescie. Pewnie byloby troche przyjemniejsze, gdyby nie zima. Teraz wszystko jest szare, biale i raczej przygnebiajace. Slyszalem, ze wiosna i latem w Kijowie jest naprawde ladnie, ale nigdy tego nie widzialem. Bylem tu kilka razy, ale zawsze zima.Choc nie znam sie dobrze na sztuce i architekturze, interesuje sie historia, a w Kijowie mozna ja napotkac na kazdym kroku. Mozna by powiedziec, ze stad wywodza sie poczatki wszystkich wschodnich Slowian. W koncu powstal tu rosyjski kosciol prawoslawny. Na zewnatrz Gornego Miasta - nazywanego przez miejscowych Starym Miastem - rozciaga sie bardzo nowoczesna i kosmopolityczna metropolia. Na Ukrainie nie ma drugiego takiego miasta. To zadziwiajace, kiedy czlowiek sie nad tym zastanowi. Kijow przetrwal najazdy Mongolow, pozary, rzady komunistow i straszliwe zniszczenia w czasie II wojny swiatowej, a jednak rozwija sie na miare XXI wieku. Po kapieli w Dnieprze zdolalem wypelznac na brzeg w dole rzeki i wrocic pieszo do miejsca, gdzie zostawilem Forda. Spacer do Obuchiwa zajal mi piec godzin. Kiedy tam doszedlem, wygladalem i czulem sie jak sniegowy balwan. Ruszylem do Kijowa, caly czas sledzac trase mercedesa Prokofiewa na wyswietlaczu mojego OPSAT-u. Urzadzenie naprowadzajace dzialalo doskonale. Prokofiew i jego swita zameldowali sie w luksusowym hotelu Dnipro, czesto odwiedzanym przez dyplomatow. Ja wybralem mniej elegancki hotel Sankt Petersburg trzy przecznice dalej. Wole tansze miejsca. Nastawilem alarm OPSAT-u, zeby sie wlaczyl, jesli mercedes odjedzie spod hotelu Dnipro. Potem polozylem sie spac. Bardzo tego potrzebowalem. Brzeczyk OPSAT-u obudzil mnie po poludniu. Spalem chyba piec godzin. Calkiem dobry wynik, cholera. Wyszedlem z pokoju w cywilnym ubraniu, wsiadlem do explorera i dojechalem wedlug wskazan pulsujacego punktu na wyswietlaczu OPSAT-u do miejsca, gdzie teraz jestem. Budynek mieszkalny jest stary jak wszystko dookola. Trudno tu zaparkowac, ale mam szczescie i po kilku minutach znajduje miejsce po drugiej stronie ulicy. Zatrzymuje sie, siadam tak, zeby moc obserwowac cala okolice, i korzystam z okazji, by skontaktowac sie z Waszyngtonem. -Halo? Jest ktos w domu? - pytam, naciskajac implant w krtani. -Czesc, Sam. - To Carly St. John, moja ulubienica w Wydziale Trzecim. Jest bystra i atrakcyjna jak cholera. Czesto sie zastanawiam, jak by to bylo, gdybysmy byli razem. Oszukuje sie, ze moze jest mna zainteresowana. Problem w tym, ze nie chce sie z nikim wiazac. Przynajmniej tak ciagle powtarzam to mojemu odbiciu w lustrze. Po smierci Regan postanowilem zapomniec o kobietach i zyc w celibacie. Bylem w tym calkiem dobry - do niedawna. Od powrotu znad Morza Srodziemnego w zeszlym roku czuje... sam nie wiem... ze mnie swierzbi. Przygladam sie niektorym kobietom na kursie krav magi w Towson, w Marylandzie, gdzie mieszkam. No i jest Katia, instruktorka. Absolutnie boska. Katia Loenstern pochodzi z Izraela. Nieraz mnie podrywala; ale bylem glupi i robilem uniki. Ostatnio mam ochote umowic sie na jakas randke, ale wszystko psuje mi swiadomosc, w jaki sposob zarabiam na zycie. Penetrator w stalym zwiazku ma slaby punkt. I naraza partnerke na niebezpieczenstwo. To cholerne ryzyko. Zbyt duze. -Sam? - odzywa sie Carly. - Jestes tam? -Jasne - odpowiadam. Przepraszam, zamyslilem sie na moment. Jest tam gdzies pulkownik? -W tej chwili nie. Mialam sie z toba skontaktowac. Zbliza sie do ciebie potezna zamiec. Co robisz? -Powinienem jesc kolacje, ale zamiast tego pilnuje Prokofiewa. Zidentyfikowalas juz ludzi na zdjeciach, ktore ci wyslalem? -Wlasnie dostalam wyniki. Miales racje. Ten facet z brodato Oskar Her?og. Chyba bardzo sie stara zmienic wyglad, ale nie wychodzi mu to za dobrze, co? -Fakt. A ten drugi, gwiazdor rocka? Uslyszalem smiech Carly. -Rozbawil mnie twoj opis Rasputina. Ale gosc jest rownie grozny jak Rasputin. To Iwan Putnik, cyngiel rosyjskiej mafii. Ma w Rosji niezla kartoteke, ale musi tez miec poteznych przyjaciol w rzadzie, bo zawsze wychodzi z pudla. -Wiadomo z kim trzyma. -Zgadza sie. Jestes kumplem generala Prokofiewa i nie musisz sie bac wielkich zlych typow, stojacych na strazy prawa. Pocieram podbrodek. -Co to znaczy? Co Putnik robi w Sklepie? -Wyglada na to, ze dla nich pracuje, nie sadzisz? -Owszem. Chodzi mi o to, jaka robote wykonuje... Zaczekaj moment. General Prokofiew wlasnie wyszedl z budynku. Jest z wysoka, wystrzalowa blondynka, co najmniej dwadziescia piec lat mlodsza od niego. Pstrykam OPSAT-em kilka zdjec. Goryl na przednim siedzeniu pasazera wysiada i otwiera im tylne drzwi. Po chwili mercedes odjezdza. -Musze jechac - mowie. - Wysylam ci kilka nowych fotek. Wlasnie zobaczylem poczciwego generala z szalowa blondynka. Sprobuj ustalic, kim jest. -To nie zona? -Nie. Generalowa jest w wieku Prokofiewa, a ta dziewczyna moglaby byc jego corka. Rozlaczamy sie i zaczynam dyskretnie sledzic mercedesa. Jedzie ruchliwa szosa Nabieriezna, wzdluz Dniepru na poludnie. Potem skreca na most Mietro. Kieruje sie prospektem Browanskim na wschod i zatrzymuje na malym parkingu przy starym drewnianym mlynie w Hydroparku. Przez chwile jestem zaskoczony, pozniej uswiadamiam sobie, ze miesci sie tu restauracja o nazwie Mlyn. Ilydropark, punkt orientacyjny w Kijowie, to park rozrywki polozony na brzegu rzeki i kilku wyspach. Z restauracji najwyrazniej rozciaga sie panoramiczny widok na Dniepr i jego plaze. Wjezdzam na plac, parkuje daleko od mercedesa, odwracam sie i obserwu?e moja ofiare. Goryl otwiera tylne drzwi, Prokofiew i dziewczyna wysiadaja. Jestem teraz blizej i widze, ze to material na modelke. Kim ona jest? Znow robie zdjecia. Para wchodzi do srodka, mercedes odjezdza. Wysiadam z SUV-a i ide do restauracji. Wita mnie kierownik sali i pyta, czy chce stolik z widokiem na rzeke. Mowie, ze wypije tylko drinka przy barze. Facet marszczy brwi, jakbym popelnil ciezki grzech. Wskazuje ruchem glowy bar i przestaje sie mna interesowac. Usadawiam sie na wyscielanym stolku, skad moge obserwowac Prokofiewa i jego towarzyszke. Siedza w drugim koncu sali, przy wielkim oknie. Barman pyta mnie, co podac. Nie chce pic alkoholu w czasie pracy, ale zdaje sobie sprawe, ze kiedy wlazlem miedzy wrony... Prosze go, zeby mi cos polecil. Odpowiada, ze specjalnosc lokalu to KGB. -Dobra, niech bedzie - mowie. Spodziewam sie koktajlu z Bailey's Irish Cream i Kahlua, ale dostaje cos z dzinem, morelowka, kminkowka i sokiem cytrynowym. Horror. Popijam to swinstwo i przygladam sie parze. Zdecydowanie maja romans. General trzyma dlon dziewczyny lezaca na blacie stolika i robi to zupelnie nie po ojcowsku. Blondynka smieje sie z jego slow, a potem... Bingo! Wyciaga sie ponad stolikiem i caluje go w czolo. Pstrykam OPSAT-em zdjecie. Przez nastepnych dziesiec minut siedze przy drinku i kilka razy fotografuje ich ukradkiem. Uwieczniam nawet moment, gdy general wsuwa reke pod spodniczke dziewczyny. Potem zaczyna sie robic jeszcze ciekawiej. General daje towarzyszce male, zapakowane pudelko. Blondynka otwiera je i piszczy z zachwytu na widok diamentowego naszyjnika w srodku. Prokofiew wstaje, podchodzi do niej z tylu i zapina jej blyskotke na szyi. Potem sie pochyla i dziewczyna caluje go namietnie w usta. W tym momencie na OPSAT przychodzi wiadomosc tekstowa: DZIEWCZYNA NA ZDJECIU TO NATALIA GROMINKO, MODELKA, SAMOTNA, LAT 24, ZAMIESZKAlA W KIJOWIE, WEDLUG NASZEJ WIEDZY NIE-NOTOWANA. CARLY Wmuszam w siebie reszte koktajlu i zostawiam na barze kilka hrywien. Kiedy szykuje sie do wyjscia, widze, wchodzacego do restauracji Rasputina czy raczej Iwana Putnika. Przyglada sie uwaznie stolikom, odnajduje generala i podbiega do niego. Siedze na stolku i obserwuje ich w lustrze za barem. Putnik szepcze cos do Prokofiewa i na twarzy starego pojawia sie niepokoj. Wyciera usta, wstaje i bierze dlon modelki. Mowi cos do niej - najwyrazniej informuje ja, ze musi natychmiast wyjsc. Dziewczyna marszczy czolo i robi niezadowolona mine. General caluje ja w policzek i wychodzi z Putnikiem z restauracji. Nadasana panna Grominko zostaje przy stoliku. Czekam kilka minut, potem ruszam za tamtymi. Super. Sypie snieg. Zadymka jak cholera. Mercedesa juz nie ma na parkingu. Biegne do SUV-a i wsiadam. Ustawiam OPSAT na tryb sledzenia i widze, ze samochod jedzie na wschod w kierunku wylotu z miasta. To rowniez droga do Moskwy. Sa trzy kilometry przede mna. Wjezdzam na prospekt Browanski i probuje ich dogonic. Nie zgubie ich, dopoki dziala urzadzenie naprowadzajace, ale lubie miec cel w zasiegu wzroku. Niestety zamiec i gololedz utrudniaja mi zadanie. Zwalniam na widok gliniarza, ktory kieruje ruchem na skrzyzowaniu, gdzie zderzyly sie dwa samochody. Kiedy znow przyspieszam, mercedes ma juz nade mna osiem kilometrow przewagi. Zdecydowanie wyjezdzaja z miasta. Nagle pulsujacy punkt przestaje sie poruszac. Mercedes gdzies sie zatrzymal. Jestem na przedmiesciu Kijowa i nie mam pojecia, co kombinuje general. Chyba nie mieszka tu jego druga kochanka? Zmniejszam szybkosc poltora kilometra od miejsca, ktore wskazuje pulsujacy punkt. Nagle sygnal zanika. Dioda gasnie. Co za cholera? - mysle. Co sie stalo? Urzadzenie naprowadzajace ma baterie, ktora wystarcza na co najmniej siedemdziesiat dwie godziny. Znalezli nadajnik? Zjezdzam na bok i studiuje plan miasta na wyswietlaczu OPSAT-u. Probuje sobie przypomniec, gdzie dokladnie byla dioda, zanim zgasla. Znajduje skrzyzowanie, ktore wydaje sie najbardziej prawdopodobne, i ruszam w tamtym kierunku. Jestem okolo pol kilometra od celu, gdy widze czarna chmure dymu unoszaca sie ku niebu. Slysze zblizajace sie syreny. Wolno dojezdzam do pustego placu przy budynku do rozbiorki, gdzie ostatnio stal mercedes. Zamiast niego zastaje plonacy wrak. Wyglada na to, ze ktos celowo podpalil samochod. Zatrzymuje SU V-a. Dwa wozy strazackie i radiowoz policyjny z wlaczonymi lampami blyskowymi przejezdzaja obok mnie. Strazacy natychmiast biora sie do gaszenia pozaru. Kiedy tlumia ogien, rozpoznaje mercedesa generala. Niech to szlag! Musieli wiedziec, ze ich namierzam! Skurwiele porzucili samochod, zniszczyli go i pojechali dalej innym. ROZDZIAL 4 Profesor Gregory Jeinsen wyszedl z samolotu, otarl pot z czola i ruszyl do hali przylotow. W miedzynarodowym porcie lotniczym w Hongkongu jak zwykle panowal duzy ruch, wiec Jeinsen czul sie stosunkowo bezpieczny. Watpil, by ktos go rozpoznal. W koncu kto moglby to zrobic? Odkad zniknal z Waszyngtonu, zmienil wyglad. U farbowal siwe wlosy na czarno, czesal sie inaczej, zgolil wasy i nosil okulary z falszywymi soczewkami. W ten sposob szescdziesiecioczterolatek wygladal dwadziescia lat mlodziej. Gdyby szukal go Pentagon, agent musialby spojrzec na niego kilka razy, zeby zauwazyc podobienstwo do naukowca, ktory zaginal dwa dni temu w tajmniczych okolicznosciach. Lacznik w Hongkongu zalatwil mu nowa tozsamosc i niezbedne dokumenty. Jeinsen trzymal w reku niemiecki paszport i wize wjazdowa na nazwisko Heinrich Lang. Nie bylo to zbyt naciagane. Kuzyn Jeinsena mial tak na imie, a jego ulubionym rezyserem filmowym byl Fritz Lang. Nowe nazwisko pasowalo mu.Zdrade planowal od lat. Wczesniej uciekl z Europy do Stanow Zjednoczonych. Urodzil sie w czasie II wojny swiatowej w Niemczech i tam sie wychowywal. Na swoje nieszczescie znalazl sie po wschodniej stronie muru berlinskiego. Zostal naukowcem i pracowal nad rozwojem broni dla NRD. W 1971 roku przemycono go w ciezarowce z praniem przez punkt kontrolny Charlie. Mial juz zalatwiona panstwowa posade w USA. Przez ponad trzydziesci lat mieszkal w Waszyngtonie i pomagal w projektowaniu i konstruowaniu uzbrojenia dla Pentagonu. Jeinsen przeszedl bez problemow przez kontrole imigracyjna i celna, odebral skromny bagaz i wyszedl na zewnatrz, zeby zlapac taksowke. Dostal jasne instrukcje: jechac prosto do hotelu, zameldowac sie pod nowym nazwiskiem i czekac na dalsze polecenia. Przed wyjazdem przezyl dwa nerwowe tygodnie. Musial byc pewien, ze nie zostawi po sobie niczego, co sugerowaloby, ze jest zdrajca. Usunal wszystkie slady kontaktow z Wongiem w Hongkongu. Uwazal, ze bedzie najlepiej, jesli po prostu zniknie. Waszyngtonska policja uzna go za zaginionego. Z powodu jego zwiazkow z Pentagonem w poszukiwania zaangazuje sie oczywiscie FBI. To nieuniknione. Ale jesli wszystko pojdzie tak, jak planowal kiedys w Niemczech Wschodnich, wladze nie znajda zadnego tropu. Byl pewien, ze zadanie w Waszyngtonie wykonal jak nalezy. Wysiadl z taksowki przed eleganckim hotelem Mandarin Oriental przy Connaught Road w dzielnicy Central na wyspie. Wiedzial, ze to najbardziej luksusowy hotel w okolicy terenie, byc moze poza hotelem Peninsula w Koulunie. Byl zadowolony, ze Wong traktuje go jak VIP-a i zapewnil mu zakwaterowanie w takim miejscu. Tak jest, pomyslal Jeinsen. Juz widac, ze decyzja o ucieczce do Chin byla sluszna. Biurokraci i wojskowi wazniacy w Pentagonie nigdy nie doceniali jego talentow. Owszem, mial stanowisko na najwyzszym szczeblu, wolna reke w projektowaniu uzbrojenia i szacunek kolegow. Ale ludzie ustalajacy jego zarobki zawsze go dolowali, kiedy innym dawali lepsze pensje. Jeinsen wciaz prosil o podwyzki. Dostawal je, ale uwazal, ze zasluguje na wiecej. Mieszkajac w Niemczech Wschodnich, zyl iluzja ze kazdy, kto ucieknie do Ameryki, moze byc bogaty. W jego przypadku tak sie nie stalo. Mial skromne dochody, zyl wygodnie, ale nigdy nie zrobil majatku. Byl swiecie przekonany, ze jest ofiara uprzedzen. Ze traktowano go tak z powodu jego enerdowskiego pochodzenia. Trzydziesci lat w Waszyngtonie okazalo sie wielkim rozczarowaniem. Kiedy Wong skontaktowal sie z nim przez lacznika w agencji rzadowej, Jeinsen byl gotow rozwazyc kazda propozycje. Wong obiecal mu fortune i bezpieczny przerzut przez Hongkong do Pekinu. Jeinsen mial tylko przekazywac informacje o pewnym projekcie, nad ktorym pracowal. Sposob lacznosci podal Wong. Wszystko mialo trwac trzy lata. Jeinsen nie chcial czekac tak dlugo, ale Wong przekonal go, ze warto byc cierpliwym. To sie oplaci. Niedawno rola Jeinsena w realizacji projektu dobiegla konca i zadanie zostalo wykonane. Reszta poszla szybko. Wong dotrzymal slowa, zorganizowal mu podroz i po cichu zabral go z kraju. Jeinsen podszedl do lady recepcyjnej i zameldowal sie pod swoim nowym nazwiskiem. -Witamy w Mandarin Oriental, panie Lang - powiedzial recepcjonista, wreczajac mu klucz do pokoju i koperte. - Ktos zostawil to rano dla pana. Naukowiec odebral przesylke. -Dziekuje - odrzekl. Fizyka niemal zatkalo, gdy zobaczyl pokoj. Dostal apartament z balkonem. Jeszcze nigdy nie mieszkal tak luksusowo. Nawet kiedy podrozowal sluzbowo w sprawach Pentagonu, lokowano go z oszczednosci w hotelach sredniej klasy. Wong byl naprawde hojny. Przed rozpakowaniem bagazu Jeinsen otworzyl koperte i sprawdzil jej zawartosc. W srodku znalazl maly srebrny klucz z wygrawerowanym numerem 139, kartke z numerem telefonu i piecdziesiat dolarow hongkonskich. Podniosl sluchawke telefonu i zadzwonil... Zglosil sie Wong. -Witam w Hongkongu, panie, hm, Lang. -Czesc. Skad pan wiedzial, ze to ja? - Jeinsen zachichotal. -Nikt inny nie zadzwonilby pod ten numer. Jaki mial pan lot? - Wong mowil dobrze po angielsku z wyraznym chinskim akcentem. -Dlugi. Bardzo dlugi. -Domyslam sie. Chce pan troche odpoczac? -Nie, nie, spalem w samolocie. Jestem... do panskiej dyspozycji. -Doskonale. Dostal pan klucz? -Tak. Do czego on jest? -Do skrytki depozytowej w Bank of China. Wie pan, gdzie to jest? -Znajde. -To bardzo blisko. Moze pan pojsc pieszo, jesli pan chce. - Wong wytlumaczyl, jak trafic do banku. - W skrytce sa dalsze instrukcje i reszta pieniedzy dla pana. Nie moge sie doczekac naszego spotkania. -Ja tez - odparl Jeinsen. - Dziekuje. Odlozyl sluchawke i z radosci zatarl rece. Znow czul sie mlody. Rozpakowal sie, odswiezyl i przebral. W ciagu pol godziny byl przygotowany do nastepnej wielkiej przygody w swoim zyciu. Wyszedl z Mandarina, skierowal sie - wedlug wskazowek Wonga - na poludnie. Przecial Chater Road i dotarl do Statue Square. Fontanny na placu zrobily na nim wrazenie, ale wokol tloczylo sie zbyt duzo azjatyckich imigrantek. Filipinki z Manili gromadzily sie tutaj w nadziei, ze dostana prace pokojowek. Na poludniu gorowal nad placem imponujacy budynek banku HSBC. Jeinsen skrecil za monumentalna budowlana wschod i poszedl Des Voeux Road na poludniowy wschod. Minal Chater Garden i dotarl do rownie imponujacego wiezowca Bank of China. Siedemdziesieciopietrowy biurowiec, zaprojektowany przez urodzonego w Chinach amerykanskiego architeka I.M. Peia, byl trzecim najwyzszym budynkiem w Hongkongu. Jeinsen wszedl do holu, skierowal sie do kasjerki i pokazal jej swoj klucz. - Chcialbym sie dostac do mojej skrytki depozytowej - powiedzial. -Moglabym poprosic o jakis dokument tozsamosci? - zapytala mloda Chinka. Jeinsen mial wrazenie, ze otaczaja go sami Chinczycy. Wiekszosc Brytyjczykow wyjechala po 1997 roku. Wreczyl kobiecie nowy paszport. Rzucila okiem na dokument, zwrocila go i podala mu formularz. - Prosze to wypelnic i zglosic sie do tamtego pracownika - wskazala. Jeinsen podziekowal jej i przeszedl do blatu. Wpisal swoje nowe nazwisko i podal jako adres hotel Mandarin Oriental. Kiedy zaniosl formularz umundurowanemu pracownikowi banku, mezczyzna poprosil o pokazanie klucza do skrytki. Potem zaprowadzil go do skarbca. Pracownik uzyl wlasnego klucza, gdy Jeinsen obrocil swoj w zamku skrytki numer 139. Mezczyzna wyjal kasetke, wreczyl Jeinsenowi i wskazal mu kabine. Jeinsen skinal glowa i wszedl do srodka. Zamknal drzwi i otworzyl kasetke. Bylo w niej sto tysiecy dolarow hongkonskich i formularz depozytowy, z ktorego wynikalo, ze na specjalnym koncie na jego nazwisko sa jeszcze dwa miliony. Jeinsen mial ochote krzyczec ze szczescia. Z emocji trzesly mu sie rece, kiedy wpychal gotowke do kilku kieszeni. Na dnie kasetki lezala biala koperta. Rozerwal ja i znalazl nastepna wiadomosc od Wonga. Polecenie, zeby natychmiast pojechal do klubu nocnego Purple Queen w Koulunie. Na kartce byly instrukcje, jak skorzystac z pro?mu przez port i adres, ktory trzeba podac taksowkarzowi po drugiej stronie. Jeinsen mial zabrac wszystko ze skrytki; klucz i wiadomosc takze. Wychodzac z banku, bujal w oblokach. Nie zawracal sobie glowy lapa?niem taksowki do przystani Star Ferry. Wolal sie przespacerowac i popatrzec na tlumy Azjatow na ulicach. Po raz pierwszy w zyciu czul sie lepszy od innych. Ci wszyscy ludzie to pospolstwo! To on jest teraz bogaty. Moze zatrudnic sluzbe! Byc wielkim panem! Zycie jest piekne! Prom przewiozl go przez port Victoria do dzielnicy Tsim Sha Tsui w Koulunie. Radosny nastroj Jeinsena zmienil sie, gdy ruszyl przez turystyczne getto Hongkongu. Zatloczona Tsim Sha Tsui promieniowala energia i blaskiem. Choc bylo jeszcze widno, swiecilo mnostwo neonow. Dzialaly na jego zmysly. Na ulicach widzial niezliczone restauracje, puby, bary, hotele, sklepy z ubraniami, sprzetem fotograficznym i elektronika. I mase ludzi. Samochody posuwaly sie zderzak przy zderzaku i panowal ogluszajacy halas. Jeinsen nagle poczul sie stary. Zatrzymal taksowke i podal kierowcy adres. Samochod pojechal na wschod, minal hotel Peninsula - latwo rozpoznawalny dzieki dwom kamiennym lwom od frontu - i zaglebil sie w Tsim Sha Tsui East, lepsza wersje zachodniej czesci tej dzielnicy. Budynki byly tu nowoczesniejsze i oddzielaly je wieksze przestrzenie. Taksowka dotarla do Purple Queen w kilka minut. Jeinsen zaplacil kierowcy, wysiadl i popatrzyl na nocny klub. Elegancki budynek, ktory mogl miec najwyzej dziesiec lat, otaczaly fontanny. Na bocznej scianie, przy drzwiach z przyciemnionego szkla, widniala sugestywna plaskorzezba nagiej kobiety. Klub byl jeszcze zamkniety. Tablica informowala, ze jest otwarty o piatej po poludniu, a zabawa trwa do piatej rano. Jeinsen spojrzal na zegarek i zdal sobie sprawe, ze nie przestawil go na czas lokalny. Obliczyl w pamieci, ze dochodzi czwarta. Sprobowal otworzyc drzwi frontowe. Bez skutku. Zapukal glosno i odczekal chwile. Nic. Zdziwiony, ruszyl wokol budynku, gdy uslyszal odglos zamka. W progu pojawil sie wielki, oniesmielaj