Tom Clancy Splinter Cell II - OperacjaBarakuda ROZDZIAL 1 Mechaniczny alarm OPSAT-u, operacyjnego komunikatora satelitarnego na moim nadgarstku, budzi mnie punktualnie o jedenastej. Potrafie zasypiac natychmiast, wszedzie i o kazdej porze, wiec wbudowany w OPSAT szpikulec, ktory naciska na moja tetnice, jest bardzo wygodny. Dziala cicho i nie wyrywa mnie gwaltownie ze snu jak budzik.Slysze wycie wiatru na zewnatrz malego namiotu. Prognoza pogody ostrzegala przed zamiecia kolo polnocy. Zawierucha wlasnie sie zaczyna. Super. Przy temperaturze ponizej zera dawno bym zamarzl, gdyby nie kombinezon. Jest obcisly, jak dla komiksowego superbohatera. Opracowano go w Wydziale Trzecim i byl to prawdziwy technologiczny przelom. Nie tylko chroni przed upalem i mrozem, lecz rowniez, dzieki kevlarowym wloknom wplecionym w tkanine, jest kuloodporny. Przy strzale z duzej odleglosci spisuje sie calkiem dobrze. Wolalbym nie testowac go z malego dystansu. Dziekuje bardzo. Wypelzam z namiotu, wstaje i przez chwile obserwuje uwaznie ciemny las wokol mnie. Nic nie slysze oprocz wycia wiatru. Lambert ostrzegal mnie, ze tak daleko w lesie moge spotkac wilki, ale najwyrazniej mam fart. Gdybym byl wilkiem, to przy takiej pogodzie nie wylazilbym z legowiska. Przy dwudziestu trzech stopniach mrozu zaden posilek na pewno nie wloczy sie po okolicy. Z wyjatkiem dwunoznego ssaka uzbrojonego po zeby. Szybko zwijam namiot. Kiedy jest rozstawiony, wyglada jak zasniezona skala - to zasluga niezwyklego kamuflazu. Trzeba by go obejrzec z bliska, zeby sie zorientowac, co to naprawde jest. To nastepna dobrze zaprojektowana czesc ekwipunku. Zasluga NSA, Agencji Bezpieczenstwa Narodowego. Jak na ironie, tylko garstka ludzi z NSA wie o istnieniu supertajnej sekcji specjalnej nazywanej Wydzialem Trzecim. Naleze do tak elitarnej grupy pracownikow rzadu Stanow Zjednoczonych, ze mozna by policzyc na palcach obu rak ludzi, ktorzy wiedza, kto to jest Splinter Celi - "penetrator". I, prawde mowiac, nie umialbym wymienic ich wszystkich, oprocz mojego szefa, pulkownika Irvinga Lamberta, i bardzo nielicznego zespolu, ktory pracuje w niepozornym, nieoznakowanym budynku obok kwatery glownej NSA w Waszyngtonie. Nie mam pojecia, kto z senatorow lub administracji slyszal o Wydziale Trzecim. Na pewno wie o nas prezydent, ale nawet on nie przyznalby sie do mnie, gdybym zostal zlapany. Wyparliby sie mnie - umyliby rece i udawali, ze nigdy nie istnialem. Pakuje namiot i opuszczam gogle. Tryb noktowizyjny dziala calkiem dobrze mimo ukrainskiej zamieci. Czuje sie troche jak w scenie z Doktora Zywago, ale przynajmniej nie wpadne na zadne drzewo. Obuchiw lezy osiem kilometrow na poludnie. Jestem gdzies miedzy tym miasteczkiem i Kijowem, gdzie rozpoczalem moja misje. Teraz uzywa sie ukrainskiej nazwy Kyjiw, zamiast rosyjskiej Kijew. To samo z Obuchiwem, ktory dawniej byl Obuchowem. Ludzie zmienili nazwy miejscowosci z rosyjskich na ukrainskie, kiedy kraj stal sie niepodlegly w 1991 roku. Jestem prawie pewien, ze Rosjanie nadal wymawiaja je po staremu. W dzisiejszych czasach podroz przez wolna Ukraine nie stanowi problemu. Nie mialem klopotow z odbiorem mojego ekwipunku z ambasady amerykanskiej w Kijowie i dostalem SUV-a, zeby dojechac do Obuchiwa. Rozesmialem sie na widok samochodu - forda explorera XL, rocznik 1996, z przebiegiem stu dziewiecdziesieciu dwoch tysiecy kilometrow. Ale chodzi dobrze. Z miasteczka powedrowalem w las i rozbilem oboz na tym zimnie. Wywiad Wydzialu Trzeciego potwierdzil, ze trzeci hangar Sklepu dla ich niewykrywalnego samolotu - zniszczonego kilka miesiecy temu w Turcji - znajduje sie na jednej z polan za tym lasem i nadal jest uzywany. Na zdjeciach satelitarnych widac pojazdy i ludzi, ktorzy wchodza do budynku. Zlikwidowalem juz jeden z trzech hangarow - w Azerbej?dzanie, niedaleko Baku. Wojskowe sily specjalne wysadzily w powietrze drugi, w Wolowie, malenkiej wiosce na poludnie od Moskwy. Teraz musze sprawdzic, co sie dzieje tutaj, w trzecim. Zobaczyc, co kombinuja. Sklep - znana rosyjska organizacja przestepcza handlujaca bronia - poszedl w rozsypke po zeszlorocznej sprawie na Cyprze. Prawie ich zniszczylismy, ale szefowie wciaz sa wolni. Nasze dane wywiadowcze wskazuja, ze Sklep sie pozbieral i przeniosl swoja kwatere glowna z Rosji na Daleki Wschod zapewne na Filipiny lub do Hongkongu. Przekonamy sie. Od kilku miesiecy jednym z najwyzszych priorytetow Wydzialu Trzeciego jest znalezienie tak zwanych dyrektorow Sklepu i postawienie ich przed sadem. Albo zabicie - zaleznie od tego, ktora okazja nadarzy sie wczesniej. Glowna postacia jest Gruzin, Andriej Zdrok. Zajmuje pierwsza pozycje na liscie "spraw do zalatwienia". Pozostali dyrektorzy to general rosyjskiej armii, Prokofiew - watpie, zeby byl spokrewniony z kompozytorem - oraz dawny prokurator z bylej NRD, Oskar Herzog, i kolejny Rosjanin, byly oficer KGB, Anton Antipow. Jesli uda mi sie dowiedziec, gdzie sa ci faceci, zakoncze misje i wroce do domu. -Widze, ze juz wyruszyles, Sam. - To pulkownik Lambert. Slysze go przez implanty w moich uszach. Zapewniaja mi kontakt z zespolem w Waszyngtonie. Odpowiadam mu po nacisnieciu implantu w krtani. -Zblizam sie do kompleksu. Co macie na przekazie z satelity? - Zadnej aktywnosci. Mozesz spokojnie wchodzic. Staram sie isc cicho, ale moje buty skrzypia na sniegu i lodzie. Nie ma na to rady. Watpie, zeby tak gleboko w lesie byli jacys straznicy. Bede musial bardziej uwazac, kiedy dotre do hangaru, drzewa zaczynaja sie przerzedzac i widze go tuz przed soba. Kucam i sie rozgladam. Budynek, sluzacy kiedys za hangar dla samolotu, stoi na krancu pasa startowego. Ktokolwiek pilotowal niewykrywalna maszyne, musial byc naprawde dobry - kraniec lotniska znajduje sie niemal przy linii gestych drzew. Z hangarem sasiaduje mniejszy budynek - zapewne biura i kwatery ludzi, ktorzy tu pracuja. Kompleks jest otoczony ogrodzeniem pod napieciem. Przez las biegnie droga gruntowa, teraz kompletnie zasniezona, ktora prowadzi do bramy. Mozna sie nia dostac do szosy wiodacej do Obuchiwa. Tablice WSTEP WZBRONIONY trzymaja ciekawskich na dystans. Przed kompleksem stoja trzy skutery sniezne Tajga. Przed drzwiami widze samotnego wartownika. Pali papierosa. Cholera. Jesli unieszkodliwie elektryczne ogrodzenie, ktos w srodku zorientuje sie, co jest grane. Cos nadjezdza droga. Widze przez drzewa blask reflektorow i slysze silniki. -Masz towarzystwo, Sam - mowi Lambert. - To wyglada na motocykl albo skuter sniezny i samochod osobowy. Wygladaja, jakby pojawily sie znikad. -Wiem, widze je. Przedzieram sie szybko przez krzaki do krawedzi bramy i klade plasko na sniegu. Zazwyczaj mam na sobie czarny kombinezon, ale ten model przygotowano na zamowienie, biorac pod uwage rosyjska i ukrainska zime. Jest caly bialy i wtapia sie w otoczenie. Za chwile go rozepne, sciagne i zostane w ciemniejszym ubraniu, zeby moc sie ukryc w mroku. Buczenie elektrycznego ogrodzenia nagle ustaje. Gdzies wewnatrz wylaczyli prad i brama zaczyna sie otwierac. Mija mnie skuter sniezny, tajga. Wjezdza do srodka. Kilka sekund pozniej to samo robi czarny mercedes. Upewniam sie, ze to juz wszystkie pojazdy, i przetaczam za brame, gdy zaczyna sie zamykac. Leze bez ruchu i zerkam dookola, zeby sprawdzic, czy nikt mnie nie zauwazyl. Jak dotad idzie mi dobrze. Teraz trzeba sie zabawic w kameleona i zdjac bialy kombinezon zewnetrzny. Wpycham go do plecaka, wstaje i podkradam sie blizej, pozostajac w mroku. Chowam sie za studnia zabita deskami i obserwuje przybyszow. Zatrzymuja pojazdy przed malym budynkiem. Wartownik, ktorego widzialem wczesniej, podchodzi do hangaru i odryglowuje drzwi. Otwiera je i facet, ktory jechal na skuterze, wprowadza skuter do srodka. Po chwili wychodzi. Wartownik zamyka hangar, ale nie rygluje drzwi. Kierowca mercedesa nie wylacza silnika. Z samochodu wysiadaja czterej mezczyzni. Jeden z nich to oficer armii rosyjskiej. Zmieniam soczewki w moich goglach, ogniskuje na pasazerach auta i rozpoznaje generala Stefana Prokofiewa. Drugi facet wyglada na Oskara Herzoga, ale jesli to on, to zapuscil smieszna brode. Trzeciego goscia nie znam. Jest nizszy od pozostalych i ma dlugie, falujace czarne wlosy. Przypomina troche Rasputina. Czwarty mezczyzna to kolejny wojskowy, prawdopodobnie ochrona generala. Robie szybko kilka zdjec OPSAT-em i wysylam je przez satelite do Waszyngtonu, zakodowanym przekazem. Drzwi najwiekszego budynku sie otwieraja. Widze dwoch mezczyzn, stoja tuz za progiem. Machaja do gosci, a ci wchodza do srodka. Usciski dloni i drzwi sie zatrzaskuja. Kierowca samochodu wysiada i wita sie z facetem ze skutera snieznego. Rozmawiaja po rosyjsku, pewnie o pogodzie. Wartownik czestuje jednego z nich papierosem i ida za budynek. Biegne do hangaru - to jakies dwadziescia metrow - i zagladam przez drzwi. Tam, gdzie kiedys stal samolot, jest teraz pelno skrzyn, skuterow snieznych i pare samochodow osobowych. Nic ciekawego. Siegam do plecaka i wyjmuje jedno ze zmyslnych urzadzen naprowadzajacych, ktore skonstruowano dla mnie w Wydziale Trzecim; Wyglada jak zmniejszony krazek hokejowy. Jest namagnesowane, a wlacza sie je przez obrot gornej czesci. Podbiegam do mercedesa, kucam za nim i przyczepiam nadajnik do podwozia. Slychac cichy stuk, gdy magnes przywiera do metalu. Wciskam przycisk OPSAT-u, zeby sie upewnic, ze odbiera sygnal. Dobra, teraz do budynku. Poruszam klamka, ale drzwi sa zamkniete. Pukam i glosno gwizdze. Moj rosyjski nie jest doskonaly, ale wystarczy, aby zamienic z kims kilka slow. Slysze kroki i szczek zamka. Wartownik otwiera drzwi. Chwytam go, wyciagam na zewnatrz i wale bykiem. Nie zapomni tego uderzenia. Ostra krawedz moich gogli przecina mu nos, ale facet przezyje. Wloke nieprzytomnego typa za rog hangaru i ukrywam za generatorem przy scianie. Potem wracam do frontowych drzwi, wylaczam noktowizje i wchodze do srodka. Korytarz jest pusty, ale slysze gniewne glosy z pomieszczenia w glebi. Obok jest lazienka. Wchodze tam i zamykam drzwi. Otwieram kieszen na nodze i wyjmuje mikrofon z przyssawka. Lize ja i przyciskam do sciany, potem ustawiam OPSAT na odbior sygnalu. W sluchawkach slysze ich rozmowe. Trudno mi sie polapac w rosyjskim, ale czesc rozumiem. Zaczynam nagrywac, kiedy przez implanty odzywa sie Carly St. John, pelniaca czasowo obowiazki dyrektora technicznego Wydzialu Trzeciego. -Sprobuje tlumaczyc ci to na biezaco, Sam - mowi - a potem zajmiemy sie caloscia. Gada glownie general lub Herzog. Opieprza dwoch facetow z budynku. -Chodzi o to, ze cos im nie wypalilo raz i drugi - wyjasnia Carly. - I o naruszenie zasad bezpieczenstwa. Zwijaja interes. Jeden z mezczyzn protestuje. Ma przestraszony glos. Najwyrazniej moze stracic nie tylko prace. Zaskoczony slysze dwa strzaly. Potem rozlega sie odglos dwoch cial, upadajacych na podloge. Slysze, jak general lub Herzog cos mamrocze, pozniej czterej przybysze wychodza z pomieszczenia. Maszeruja korytarzem, mijaja lazienke i opuszczaja budynek. Zapada grobowa cisza. Otwieram drzwi lazienki i sprawdzam korytarz. Pusto. Sprawdzam szybko miejsce zbrodni. Jasna sprawa - dwaj ludzie, ktorzy witali generala i jego swite, leza w kaluzach krwi. Robie kilka zdjec i ruszam do drzwi frontowych. Uchylam je lekko i wygladam na zewnatrz. General wydaje przez radio rozkazy; czterej mezczyzni wsiadaja do mercedesa. Wraca kierowca ze swoim kumplem ze skutera snieznego. -Znowu masz towarzystwo, Sam - mowi Lambert. - Trzy pojazdy. Lepiej sie stamtad wynos. Ma racje - widze swiatla. Przekraczaja brame po drugiej stronie kompleksu. To pojazdy wojskowe. Dwie ciezarowki i czolg! Serce bije mi szybciej. Ciezarowki zatrzymuja sie przed budynkiem, mercedes odjezdza. Z pojazdow wyskakuje co najmniej osmiu uzbrojonych zolnierzy - rosyjskich, nie ukrainskich. Biegna do drzwi frontowych, dokladnie tam, gdzie stoje. Jasna cholera. Odwracam sie i uciekam na tyly budynku. Przebiegam obok miejsca zbrodni i wpadam do sali z kilkoma lozkami - najwyrazniej kwatery ludzi, ktorzy juz tu nie pracuja. Wysoko na scianie jest krata zaslaniajaca przewod wentylacyjny. Slysze, jak zolnierze wkraczaja do budynku i ida korytarzem. Staje na jednym z lozek, odciagam krate i wspinam sie do srodka. Za pozno. Jeden z zolnierzy wchodzi do sypialni i widzi moje nogi, znikajace w otworze. Wola innych. Ogluszajace serie rozwalaja czesc sciany za mna. Pelzne tunelem najszybciej, jak moge. Na szczescie docieram do krzyzowki w momencie, kiedy zolnierz z tylu celuje do mnie z pistoletu. Przewod wentylacyjny skreca tu w gore, skacze wiec nad pociskami i zaczynam wspinaczke na dach. Zolnierz mnie nie sciga. Na pewno uwaza, ze mnie zlapia kiedy wylonie sie na szczycie. Krata na dachu nie ustepuje latwo. Musze wyciagnac moj five-seven i przestrzelic rogi tego cholerstwa. Chowam pistolet do kabury i wale w krate piescia w rekawicy. W koncu puszcza. Podciagam sie i wylaze na zasniezony dach. Natychmiast rozpoczyna sie kanonada. Pociski mijaja moja glowe o centymetry. Zolnierze strzelaja pod niekorzystnym katem, dopoki wiec trzymam sie nisko, mam przewage. Siegam do kolejnej kieszeni spodni i wyjmuje flare alarmowa. To niewiele, ale mam nadzieje, ze bedzie dosc jasna, zeby na chwile oslepic zolnierzy. Celuje w niebo i odpalam. Flara wybucha nad kompleksem i gwaltownie rozswietla ciemnosc. Strzaly chwilowo milkna. Podnosze sie i przedostaje po dachu na druga strone, blisko hangaru. Na szczescie to niezbyt wysoko - opadam w dol i laduje w sniegu. Przetaczam sie i wychodze z tego calo. Ale tuz przede mna stoi kierowca skutera snieznego. Wyciaga makarowa. Wymierzam mu potezne kopniecie w piers. To krav maga, izraelska sztuka walki wrecz; odrzuca go do tylu. Facet upuszcza pistolet. Podchodze i kopie go w pachwine. To go calkowicie wylacza z akcji. Przyklekam obok, przeszukuje mu kieszenie i znajduje kluczyki do skutera snieznego. -Dzieki - mowie po rosyjsku. - Zwroce go. Kiedys. Wstaje i biegne do hangaru. Po drodze ogladam sie za siebie, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Czesc zolnierzy wynosi z budynku akta, dokumenty, mapy i komputery. Czyszcza kompleks. Sklep najwyrazniej zwija zagle. Rosyjski czolg, jeden ze starszych T-72, zajmuje pozycje do ostrzalu. Zamierzaja zburzyc hangar i zatrzec wszystkie slady jego istnienia. Reszta zolnierzy, oczywiscie, mnie szuka. Skuter sniezny stoi tam, gdzie zostawil go wczesniej kierowca. Wsiadam, przekrecam kluczyk. To lekki model sportowy. Wlasnie tego potrzebuje, zeby szybko uciec. Ma dwie plozy sterujace i jedna gasienice napedowa. Startuje z hangaru. Zolnierze naturalnie widza mnie i krzycza zaskoczeni. Pochylam sie, mijam w pedzie czolg, przewracam jakiegos zolnierza i kieruje sie do bramy. Seria z karabinu maszynowego dziurawi snieg wokol mnie. Pocisk trafia w tylny blotnik nad gasienica i przez moment boje sie, ze uszkodzil skuter. Silnik krztusi sie i szarpie, ale udaje mi sie odzyskac kontrole nad pojazdem. Przyspieszam do setki i mijam brame. Za soba slysze huk studwudziestopieciomilimetrowego gladkolufowego dziala czolgu, ktore robi dziure we frontowej scianie budynku. Wystrzal wstrzasa lasem wokol mnie i czuje cieplo pozaru sto metrow za mna. Nastepuje kilka slabszych eksplozji - najprawdopodobniej to materialy wybuchowe rozmieszczone przez zolnierzy. Oczywiscie kilku z nich sciga mnie juz na skuterach snieznych. Z powrotem przelaczam gogle na noktowizje i gasze reflektory mojego skutera. Zjezdzam z drogi w gesty las i zygzakiem omijam drzewa. Trzeba byc stuknietym, zeby przy tej szybkosci manewrowac miedzy nimi. Zawsze wiedzialem, ze jestem wariatem. Miedzy szalenstwem a szukaniem okazji, by szybciej umrzec, jest bardzo cienka granica. Widze przednie swiatla scigajacych mnie skuterow. Tez zjezdzaja w las. Cholera. Zorientowali sie, gdzie skrecilem. No dobra. Zobaczymy, czy mnie dogonia. Zwiekszam szybkosc do stu dwudziestu. Drzewa uciekaja w tyl w oszalamiajacym tempie. Musze zapomniec o facetach za mna i skoncentrowac sie na prowadzeniu tajgi. Wolalbym nie opasac nogami jakiegos pnia. Strzaly. Czuje cieplo pociskow przeszywajacych powietrze obok mojej glowy. Schylam sie, co utrudnia mi kierowanie pojazdem. Trach! Moja tajga zawadza o drzewo i sie przewraca. Przez sekunde czy dwie szybuje w powietrzu, potem laduje twardo na ziemi. Dziekuje mojej szczesliwej gwiezdzie, ze nie na drzewie albo kamieniu. Poscig sie zbliza. Wstaje i kustykam do przewroconego skutera. Stawiam go, wsiadam i uruchamiam silnik. Prawa ploza jest zgieta, ale chyba mozna jechac dalej. Przyspieszam i sprawdzam mechanizm kierowniczy. Nie jest zle. Jesli bede troche kontrowal w lewo, utrzymam prosty tor jazdy. Znow strzaly. Super. Zwiekszam szybkosc i znikam w ciemnosci. Slysze za soba efektowny trzask. Jeden ze scigajacych "przytulil sie" do drzewa w najbardziej nieprzyjemny sposob. Dla mnie to dobrze, ale drzewo staje w plomieniach. Jesli pozar sie rozprzestrzeni, oswietli caly las i bede widoczny. Musze zgubic tych facetow. I to szybko. Naciskam implant w krtani. -Jest tam ktos? - pytam. -Odbieramy cie, Sam - odpowiada w moim uchu Lambert. -Namierzacie mnie? -Przez satelite. Zaloze sie, ze potrzebujesz wskazowek. -Owszem. -Nie mozesz wrocic na glowna droge do Obuchiwa. Roi sie tam od wojska. Najlepiej kieruj sie do Dniepru. -Do rzeki?! -Daj spokoj, na pewno nie jest az taka zimna. Kombinezon cie ochroni. -Mam ja przeplynac? -Zostaw skuter sniezny. Albo lepiej rozwal. Twoi przesladowcy pomysla, ze nie zyjesz. Krece glowa. -Zaczynam sie czuc jak niedofinansowany kaskader. Dobra, jak daleko jestem od rzeki? Slysze, jak Lambert rozmawia z kims obok mikrofonu, zapewne z Carly albo z Mikiem Chanem. Po chwili wraca na linie. -Niecale poltora kilometra. Skrec w lewo pod katem trzydziestu stopni, to wyjedziesz prosto na nia. -Dzieki. Bez odbioru. - Wykonuje manewr, omijam kolejne drzewo i staram sie przyspieszyc, ale moja tajga nie chce teraz jechac szybciej niz osiemdziesiatka. Nagle z krzakow przede mna wypada skuter sniezny. Jego reflektor niemal mnie oslepia. Musze odwrocic wzrok, skrecic w prawo i przeskoczyc nad zwalonym pniem. Tajga laduje niezgrabnie i obraca sie dookola. Rosyjski zolnierz wyhamowuje i strzela do mnie z pistoletu. Pocisk przelatuje z gwizdem nad moim lewym ramieniem. Kule sie i, slizgajac sie, robie polobrot na skuterze, zeby wyrzucic za siebie strumien sniegu. To mi daje czas na wydobycie five-sevena. Celuje w kierunku przeciwnika i strzelam. Dwa pociski chybiaja, ale trzeci trafia zolnierza w piers i zwala z pojazdu. Chowam bron do kabury, zawracam tajga z powrotem w strone rzeki i odkrecam gaz. Slysze przed soba glosny szum wody. Wybieram ladne grube drzewo pietnascie metrow ode mnie i maksymalnie zwiekszam szybkosc. Jednoczesnie kucam na siedzeniu, gotow do skoku w ostatniej chwili. Blizej... blizej... teraz! Laduje w sniegu, przetaczam sie i czekam. Tajga uderza w drzewo i zamienia sie w kule ognia. Podnosze sie i ide w kierunku glosnego szumu. Po trzech minutach jestem na brzegu Dniepru, szerokiej i kretej rzeki, ktora plynie z zachodniej Rosji przez Bialorus i Ukraine do Morza Czarnego. W miejscu, gdzie stoje, nielatwo zejsc na dol. Oceniam, ze to co najmniej pietnastometrowa przepasc. Przyjmuje postawe, koncentruje sie, biore gleboki oddech i skacze. Przebijam zimna wode jak noz, odprezam sie i pozwalam cialu wyplynac na powierzchnie. Lambert mial racje. Kombinezon chroni mnie przed zamarznieciem, ale lodowata woda szczypie w policzki. Odwracam sie na plecy - zeby bylo mi cieplej w twarz - i dryfuje do jakiegos bezpiecznego miejsca. Silny prad niesie moje cialo w dol rzeki. Taka mam prace. Nazywam sie Sam Fisher i jestem penetratorem. ROZDZIAL 2 Andriej Zdrok nie byl rannym ptaszkiem. Gdyby mogl, sypialby do Im. poludnia i konczyl dzien po polnocy. Niestety nigdy nie mogl sobie pozwolic na ten luksus. Pochodzil z bankierskiej rodziny, ktora prowadzila interesy w dawnym Zwiazku Radzieckim, i zawsze musial wczesnie klasc sie spac i wczesnie wstawac. Nie cierpial tego. Mimo ogromnych dochodow z bankow, finalizujacych wiekszosc operacji finansowych rzadu ZSRR, Zdrok nie czul sie szczesliwy. Kiedy po upadku Zwiazku Radzieckiego zalozyl przedsiebiorstwo handlujace nielegalnie bronia, znane jako Sklep, myslal, ze bedzie inaczej. I przez jakis czas wydawalo sie, ze tak jest. Wszystko zmienilo sie rok temu. Interesy z terrorystami znanymi jako Cienie okazaly sie katastrofa. Amerykanskie sluzby specjalne - NSA i CIA - rozgromily to ugrupowanie. Efekt domina dosiegnal Sklepu. Organizacja poniosla takie straty, ze Zdrok musial sie wyniesc z Europy. Zycie w Szwajcarii bylo przyjemne, ale nigdy zbytnio go nie obchodzilo, gdzie mieszkal. Przed ucieczka byly to Rosja i Azerbejdzan - nie przepadal za nimi.Hongkongu tez nie bardzo lubil. Firme prowadzil na Dalekim Wschodzie, bo mial tam przyjaciol. Jedna z triad od lat robila interesy ze Sklepem i pomogla Zdrokowi zorganizowac baze operacyjna. Dzialali w Makau, Indonezji i na Filipinach, dopoki NSA znow nie zaczela deptac im po pietach. Ale na Dalekim Wschodzie wciaz byli ludzie Sklepu, chetni i gotowi do dalszej pracy. Terytorium mozna bylo odzyskac. Hongkong wydawal sie najlepszym miejscem na nowa baze, mimo ze dawna kolonia brytyjska rzadzili juz chinscy komunisci. Przyjaciele Zdroka zapewniali, ze po przejeciu Hongkongu przez ChRL, w 1997 roku, interesy nadal robi sie Jak zwykle", czyli w kapitalistycznym stylu. Ta filozofia ekonomiczna miala obowiazywac przez piecdziesiat lat, dopoki Hongkong bedzie "specjalnym regionem administracyjnym", podobnie jak Makau - rowniez niedawno zwrocone Chinom po latach portugalskich rzadow. Zdrok szedl na wschod Hollywood Road w dzielnicy Sheung Wan, jednej z najpopularniejszych czesci wyspy Hongkong. Zapach na ulicach, pelnych antykwariatow, sklepow z osobliwosciami, buddyjskich i taoistycznych swiatyn i - o dziwo - zakladow produkujacych trumny, nigdy sie Zdrokowi nie podobal. Jak w calym Hongkongu. Nie na darmo nazwano to miejsce "Wonnym portem". Za to na Peak, gdzie Zdrok wynajmowal skromny, lecz wygodny bungalow, powietrze bylo swieze. Jego mieszkanie daleko odbiegalo od tego, do czego przywykl - zwlaszcza ostatnio w Szwajcarii - ale nie narzekal. Nie lubil tylko chodzic do pracy w Sheung Wan. Skrecil na polnoc, potem znow na wschod w Upper Lascar Row, nazywana przez miejscowych Kocia ulica. Nie mial pojecia, dlaczego. Nigdy nie widzial tutaj zadnego kota. Tylko antykwariaty. Jeden z nich byl przykrywka dla Sklepu. Zdrok odryglowal drzwi pod szyldem ANTYKWARIAT HONGKONSKO-ROSYJSKI. Interes istnial od dawna, ale ostatnio zmienil nazwe. Czcigodny Jon Ming, przywodca triady Szczesliwe Smoki, zalatwil Zdrokowi wize i pozwolenie na dzialalnosc handlowa. Pokonal tez inne urzedowe przeszkody. Dotad wszystko szlo gladko. Gdyby jeszcze mogl sie przyzwyczaic do zapachu... Przeszedl przez sklep pelen wszelkiego rodzaju rupieci. Dziwil sie, ze ludzie chcaje kupowac, ale byli chetni i firma przynosila nawet niewielki zysk. Skrecil w drzwi za lada. Personel jeszcze nie przyszedl - bylo za wczesnie. Zdrok zatrzymal sie przed lustrem i popatrzyl na swoje odbicie. W wieku piecdziesieciu osmiu lat Andriej Zdrok wciaz byl przystojny. Lubil o siebie dbac i ubierac sie tak, jakby byl najbogatszym czlowiekiem na swiecie. Kiedys nalezal do dziesiatki najbogatszych ludzi w Rosji. Nie mial pojecia, czy nadal tak jest. Pewnie nie. Zaplecze sklepu wypelnialy kartony, zapasy i regal z ksiazkami. Specjalny mechanizm obracal go, gdy ktos wzial z polki Dziela zebrane Williama Szekspira, odlozyl je na miejsce, a potem wyciagnal tom pod tytulem Nieprawdziwy poeta: zycie Christophera Mar/owe 'a. Za regalem bylo wejscie do tajnego biura Sklepu, gdzie Andriej Zdrok spedzal wiekszosc dnia. Obrocil za soba regal, zszedl po spiralnych schodach do gabinetu w suterenie, zamknal drzwi i wlaczyl komputer. Czekal, az sie uruchomi, i zatesknil za szwajcarska kawa. Uzaleznil sie od niej, gdy mieszkal w Zurychu. W Hongkongu, oczywiscie, nie mieli takiej. Chinczycy, a przed nimi Brytyjczycy, nie umieli robic dobrej kawy. Herbata to co innego, ale gardzil tym napojem. Komputer byl gotowy do pracy, Zdrok otworzyl poczte i znalazl zaszyfrowana wiadomosc od Jona Minga. Chwile trwalo, zanim rozkodowal e-mail. To bylo zamowienie. I to duze, na osiemset tysiecy dolarow amerykanskich. Niestety Zdrok nie dostanie ani centa od Szczesliwych Smokow. Taka umowe zawarl z Mingiem ponad dwa lata temu. Triada dostarcza Sklepowi cennych informacji o Wydziale Trzecim, tajnej sekcji specjalnej NSA, i materialy do operacji "Barrakuda". W zamian Sklep zaopatruje Szczesliwe Smoki w kazda bron, o jaka poprosza. Zdrok uwazal, ze umowa jest korzystniejsza dla niego. Same informacje o operacji "Barrakuda" byly warte miliony. Zdrok czekal na to zamowienie. Oznaczalo, ze Sklep i triada sa kwita. Ostatnia partia materialow do operacji "Barrakuda" zostala dostarczona. Oczywiscie madrze byloby utrzymywac dobre stosunki z triada. W koncu Jon Ming pomogl Zdrokowi w "przeprowadzce". Zdrok byl mu duzo winien. Tylko nie chcial placic. Podniosl sluchawke telefonu i wybral numer, ktory znal na pamiec. -Da? - zglosil sie mezczyzna na drugim koncu linii. -To ja - powiedzial Zdrok. -Czesc, Andriej. -Witaj, Anton. Jak sprawy na Nowych Terytoriach? -Pewnie tak samo jak na wyspie - stwierdzil Anton Antipow, jeden z dyrektorow Sklepu i prawa reka Zdroka. - Cieplo. Duszno. Mowia, ze moze padac. - Antipow odpowiadal za magazyn Sklepu niedaleko rezydencyjnego i przemyslowego Nowego Miasta w Tai Po. -Brakuje nam rosyjskiej zimy, co? -Owszem. - Antipow takze nie przepadal za Dalekim Wschodem. Ani za chinskim jedzeniem, co w takim miejscu jak Hongkong bylo duza wada. -Dostalem ostatnie zamowienie od Szczesliwych Smokow - poinformowal go Zdrok. Przeczytal liste. - Transport musi byc wyslany jak najszybciej. -Jasne - odparl Antipow. -Wyczuwam sarkazm, Anton. -Wydaje ci sie. -Daj spokoj, mow. -Wiesz, ze nigdy nie bylem za tym, zeby rzadzila nami ta triada. To ponizajace. -Przerabialismy to juz tuzin razy, Anton. - Zdrok westchnal. - Co moglismy zrobic? Gdybysmy zostali w Europie Wschodniej lub Rosji, znalezliby nas i aresztowali. Tutaj, w ukryciu, mozemy dalej prowadzic interesy. -Jak dlugo, Andriej? Amerykanie w koncu nas wytropia. -Za bardzo sie przejmujesz. -A ty jestes wiecznie niezadowolony. -Taka mamy nature. Skoncentrujmy sie na sprawach, ktore jestesmy w stanie kontrolowac. Nasz klient w Chinach wyplaci nam piec milionow dolarow amerykanskich, jak tylko dostarczymy mu ostatnia czesc materialu do operacji "Barrakuda". -Masz to? -My to mamy. Jutro trafi do generala. -Bardzo dobrze. Bedziemy mogli zamknac ten kanal. -Owszem - przyznal Zdrok. - Juz prosilem Minga, zalatwi to. -A co bedzie, jak Ming sie dowie, dokad idzie ten caly towar dotyczacy "Barrakudy"? Zdrok poczul dreszcz. -Byloby fatalnie. Na szczescie mamy pewnosc, ze Smoki nie poznaja naszych planow. -Wiem, mowiles to juz sto razy. -Wiec to jest sto pierwszy. -Alejesli general Tun sie pochwali... -Spokojnie. Wtedy bedzie juz za pozno. Antipow westchnal. -To wszystko, Andriej? Musze zrealizowac zamowienie. Wiekszosc sprzetu trzeba bedzie sciagnac z Rosji. Przekaz Mingowi, ze dostanie to za tydzien. -To nam wlasciwie pasuje. Oskar moze sie zajac transportem. Prosze cie, zorganizuj to. -W porzadku. Zdrok wyczul, ze Antipow chce jeszcze cos powiedziec. -Tak, Anton? -Andriej, co o "Barrakudzie" mysli Dobroczynca? Wie o generale Tu-nie, tak? -Oczywiscie. Nie wyglupiaj sie. Dobroczynca jest i zawsze bedzie po naszej stronie. To on skontaktowal nas ze Szczesliwymi Smokami i polecil nas generalowi. Pietnascie procent to tyle, ile wiekszosc pisarzy i aktorow placi swoim agentom. Chyba nalezy mu sie taka prowizja, nie sadzisz? -Skoro tak twierdzisz... Zawsze byles w tych sprawach lepszy ode mnie. -Nie lam sie, Anton. Na sniadanie wypij butelke rosyjskiej wodki. Ale najpierw wyslij wiadomosc Oskarowi i przygotuj zamowienie Minga. -Milego dnia, Andriej. Zdrok odlozyl sluchawke i wrocil do sprawdzania poczty elektronicznej. Przyszedl c-mail od generala. General zostal w Rosji ze wzgledu na swoje stanowisko w armii. Byl najlepiej chronionym dyrektorem Sklepu. Nie do ruszenia. Zdrok otworzyl e-mail i przeczytal: AZ Placowka w Obuchowie zamknieta. Kierownictwo emerytowane. Wszystko poszlo gladko, ale obecna byla zachodnia konkurencja. Szukamy potwierdzenia, ze konkurencja wypadla z interesu. SP Zdrok przetarl oczy. Dobra i zla wiadomosc. Dobra byla taka, ze ostatnie slady po niewykrywalnym samolocie Sklepu zostaly zatarte. Na razie rosyjskie wladze i wojsko nie skojarzyly Prokofiewa z kradzieza maszyny. Zla wiadomosc - agent amerykanskiego wywiadu widzial zniszczenie hangaru. Ostatnie zdanie z listu wskazywalo, ze intruz najprawdopodobniej zginal, ale jeszcze nie odnaleziono ciala.Niech to szlag, pomyslal Zdrok. Wygladalo na to, ze szpieg mogl byc jednym z penetratorow Wydzialu Trzeciego. Zdrok zdobyl liste tajnych agentow w zeszlym roku. Czy byl ta sama osoba, ktora sciagnela na Sklep wszystkie klopoty? Czy to byl Sam Fisher? Zdrok walnal piescia w blat biurka. Przysiagl, ze Sklep zemsci sie na tym czlowieku. Znow podniosl sluchawke telefonu i wybral inny numer. Latwo bedzie ustalic, czy penetrator jeszcze zyje. ROZDZIAL 3 Tropilem mercedesa generala Prokofiewa do budynku na kijowskiej JM starowce, w poblizu soboru sw. Zofii. To niedaleko glownej arterii, ulicy Wolodymirskiej, i wielu historycznych miejsc w tym zmrozonym starym miescie. Pewnie byloby troche przyjemniejsze, gdyby nie zima. Teraz wszystko jest szare, biale i raczej przygnebiajace. Slyszalem, ze wiosna i latem w Kijowie jest naprawde ladnie, ale nigdy tego nie widzialem. Bylem tu kilka razy, ale zawsze zima.Choc nie znam sie dobrze na sztuce i architekturze, interesuje sie historia, a w Kijowie mozna ja napotkac na kazdym kroku. Mozna by powiedziec, ze stad wywodza sie poczatki wszystkich wschodnich Slowian. W koncu powstal tu rosyjski kosciol prawoslawny. Na zewnatrz Gornego Miasta - nazywanego przez miejscowych Starym Miastem - rozciaga sie bardzo nowoczesna i kosmopolityczna metropolia. Na Ukrainie nie ma drugiego takiego miasta. To zadziwiajace, kiedy czlowiek sie nad tym zastanowi. Kijow przetrwal najazdy Mongolow, pozary, rzady komunistow i straszliwe zniszczenia w czasie II wojny swiatowej, a jednak rozwija sie na miare XXI wieku. Po kapieli w Dnieprze zdolalem wypelznac na brzeg w dole rzeki i wrocic pieszo do miejsca, gdzie zostawilem Forda. Spacer do Obuchiwa zajal mi piec godzin. Kiedy tam doszedlem, wygladalem i czulem sie jak sniegowy balwan. Ruszylem do Kijowa, caly czas sledzac trase mercedesa Prokofiewa na wyswietlaczu mojego OPSAT-u. Urzadzenie naprowadzajace dzialalo doskonale. Prokofiew i jego swita zameldowali sie w luksusowym hotelu Dnipro, czesto odwiedzanym przez dyplomatow. Ja wybralem mniej elegancki hotel Sankt Petersburg trzy przecznice dalej. Wole tansze miejsca. Nastawilem alarm OPSAT-u, zeby sie wlaczyl, jesli mercedes odjedzie spod hotelu Dnipro. Potem polozylem sie spac. Bardzo tego potrzebowalem. Brzeczyk OPSAT-u obudzil mnie po poludniu. Spalem chyba piec godzin. Calkiem dobry wynik, cholera. Wyszedlem z pokoju w cywilnym ubraniu, wsiadlem do explorera i dojechalem wedlug wskazan pulsujacego punktu na wyswietlaczu OPSAT-u do miejsca, gdzie teraz jestem. Budynek mieszkalny jest stary jak wszystko dookola. Trudno tu zaparkowac, ale mam szczescie i po kilku minutach znajduje miejsce po drugiej stronie ulicy. Zatrzymuje sie, siadam tak, zeby moc obserwowac cala okolice, i korzystam z okazji, by skontaktowac sie z Waszyngtonem. -Halo? Jest ktos w domu? - pytam, naciskajac implant w krtani. -Czesc, Sam. - To Carly St. John, moja ulubienica w Wydziale Trzecim. Jest bystra i atrakcyjna jak cholera. Czesto sie zastanawiam, jak by to bylo, gdybysmy byli razem. Oszukuje sie, ze moze jest mna zainteresowana. Problem w tym, ze nie chce sie z nikim wiazac. Przynajmniej tak ciagle powtarzam to mojemu odbiciu w lustrze. Po smierci Regan postanowilem zapomniec o kobietach i zyc w celibacie. Bylem w tym calkiem dobry - do niedawna. Od powrotu znad Morza Srodziemnego w zeszlym roku czuje... sam nie wiem... ze mnie swierzbi. Przygladam sie niektorym kobietom na kursie krav magi w Towson, w Marylandzie, gdzie mieszkam. No i jest Katia, instruktorka. Absolutnie boska. Katia Loenstern pochodzi z Izraela. Nieraz mnie podrywala; ale bylem glupi i robilem uniki. Ostatnio mam ochote umowic sie na jakas randke, ale wszystko psuje mi swiadomosc, w jaki sposob zarabiam na zycie. Penetrator w stalym zwiazku ma slaby punkt. I naraza partnerke na niebezpieczenstwo. To cholerne ryzyko. Zbyt duze. -Sam? - odzywa sie Carly. - Jestes tam? -Jasne - odpowiadam. Przepraszam, zamyslilem sie na moment. Jest tam gdzies pulkownik? -W tej chwili nie. Mialam sie z toba skontaktowac. Zbliza sie do ciebie potezna zamiec. Co robisz? -Powinienem jesc kolacje, ale zamiast tego pilnuje Prokofiewa. Zidentyfikowalas juz ludzi na zdjeciach, ktore ci wyslalem? -Wlasnie dostalam wyniki. Miales racje. Ten facet z brodato Oskar Her?og. Chyba bardzo sie stara zmienic wyglad, ale nie wychodzi mu to za dobrze, co? -Fakt. A ten drugi, gwiazdor rocka? Uslyszalem smiech Carly. -Rozbawil mnie twoj opis Rasputina. Ale gosc jest rownie grozny jak Rasputin. To Iwan Putnik, cyngiel rosyjskiej mafii. Ma w Rosji niezla kartoteke, ale musi tez miec poteznych przyjaciol w rzadzie, bo zawsze wychodzi z pudla. -Wiadomo z kim trzyma. -Zgadza sie. Jestes kumplem generala Prokofiewa i nie musisz sie bac wielkich zlych typow, stojacych na strazy prawa. Pocieram podbrodek. -Co to znaczy? Co Putnik robi w Sklepie? -Wyglada na to, ze dla nich pracuje, nie sadzisz? -Owszem. Chodzi mi o to, jaka robote wykonuje... Zaczekaj moment. General Prokofiew wlasnie wyszedl z budynku. Jest z wysoka, wystrzalowa blondynka, co najmniej dwadziescia piec lat mlodsza od niego. Pstrykam OPSAT-em kilka zdjec. Goryl na przednim siedzeniu pasazera wysiada i otwiera im tylne drzwi. Po chwili mercedes odjezdza. -Musze jechac - mowie. - Wysylam ci kilka nowych fotek. Wlasnie zobaczylem poczciwego generala z szalowa blondynka. Sprobuj ustalic, kim jest. -To nie zona? -Nie. Generalowa jest w wieku Prokofiewa, a ta dziewczyna moglaby byc jego corka. Rozlaczamy sie i zaczynam dyskretnie sledzic mercedesa. Jedzie ruchliwa szosa Nabieriezna, wzdluz Dniepru na poludnie. Potem skreca na most Mietro. Kieruje sie prospektem Browanskim na wschod i zatrzymuje na malym parkingu przy starym drewnianym mlynie w Hydroparku. Przez chwile jestem zaskoczony, pozniej uswiadamiam sobie, ze miesci sie tu restauracja o nazwie Mlyn. Ilydropark, punkt orientacyjny w Kijowie, to park rozrywki polozony na brzegu rzeki i kilku wyspach. Z restauracji najwyrazniej rozciaga sie panoramiczny widok na Dniepr i jego plaze. Wjezdzam na plac, parkuje daleko od mercedesa, odwracam sie i obserwu?e moja ofiare. Goryl otwiera tylne drzwi, Prokofiew i dziewczyna wysiadaja. Jestem teraz blizej i widze, ze to material na modelke. Kim ona jest? Znow robie zdjecia. Para wchodzi do srodka, mercedes odjezdza. Wysiadam z SUV-a i ide do restauracji. Wita mnie kierownik sali i pyta, czy chce stolik z widokiem na rzeke. Mowie, ze wypije tylko drinka przy barze. Facet marszczy brwi, jakbym popelnil ciezki grzech. Wskazuje ruchem glowy bar i przestaje sie mna interesowac. Usadawiam sie na wyscielanym stolku, skad moge obserwowac Prokofiewa i jego towarzyszke. Siedza w drugim koncu sali, przy wielkim oknie. Barman pyta mnie, co podac. Nie chce pic alkoholu w czasie pracy, ale zdaje sobie sprawe, ze kiedy wlazlem miedzy wrony... Prosze go, zeby mi cos polecil. Odpowiada, ze specjalnosc lokalu to KGB. -Dobra, niech bedzie - mowie. Spodziewam sie koktajlu z Bailey's Irish Cream i Kahlua, ale dostaje cos z dzinem, morelowka, kminkowka i sokiem cytrynowym. Horror. Popijam to swinstwo i przygladam sie parze. Zdecydowanie maja romans. General trzyma dlon dziewczyny lezaca na blacie stolika i robi to zupelnie nie po ojcowsku. Blondynka smieje sie z jego slow, a potem... Bingo! Wyciaga sie ponad stolikiem i caluje go w czolo. Pstrykam OPSAT-em zdjecie. Przez nastepnych dziesiec minut siedze przy drinku i kilka razy fotografuje ich ukradkiem. Uwieczniam nawet moment, gdy general wsuwa reke pod spodniczke dziewczyny. Potem zaczyna sie robic jeszcze ciekawiej. General daje towarzyszce male, zapakowane pudelko. Blondynka otwiera je i piszczy z zachwytu na widok diamentowego naszyjnika w srodku. Prokofiew wstaje, podchodzi do niej z tylu i zapina jej blyskotke na szyi. Potem sie pochyla i dziewczyna caluje go namietnie w usta. W tym momencie na OPSAT przychodzi wiadomosc tekstowa: DZIEWCZYNA NA ZDJECIU TO NATALIA GROMINKO, MODELKA, SAMOTNA, LAT 24, ZAMIESZKAlA W KIJOWIE, WEDLUG NASZEJ WIEDZY NIE-NOTOWANA. CARLY Wmuszam w siebie reszte koktajlu i zostawiam na barze kilka hrywien. Kiedy szykuje sie do wyjscia, widze, wchodzacego do restauracji Rasputina czy raczej Iwana Putnika. Przyglada sie uwaznie stolikom, odnajduje generala i podbiega do niego. Siedze na stolku i obserwuje ich w lustrze za barem. Putnik szepcze cos do Prokofiewa i na twarzy starego pojawia sie niepokoj. Wyciera usta, wstaje i bierze dlon modelki. Mowi cos do niej - najwyrazniej informuje ja, ze musi natychmiast wyjsc. Dziewczyna marszczy czolo i robi niezadowolona mine. General caluje ja w policzek i wychodzi z Putnikiem z restauracji. Nadasana panna Grominko zostaje przy stoliku. Czekam kilka minut, potem ruszam za tamtymi. Super. Sypie snieg. Zadymka jak cholera. Mercedesa juz nie ma na parkingu. Biegne do SUV-a i wsiadam. Ustawiam OPSAT na tryb sledzenia i widze, ze samochod jedzie na wschod w kierunku wylotu z miasta. To rowniez droga do Moskwy. Sa trzy kilometry przede mna. Wjezdzam na prospekt Browanski i probuje ich dogonic. Nie zgubie ich, dopoki dziala urzadzenie naprowadzajace, ale lubie miec cel w zasiegu wzroku. Niestety zamiec i gololedz utrudniaja mi zadanie. Zwalniam na widok gliniarza, ktory kieruje ruchem na skrzyzowaniu, gdzie zderzyly sie dwa samochody. Kiedy znow przyspieszam, mercedes ma juz nade mna osiem kilometrow przewagi. Zdecydowanie wyjezdzaja z miasta. Nagle pulsujacy punkt przestaje sie poruszac. Mercedes gdzies sie zatrzymal. Jestem na przedmiesciu Kijowa i nie mam pojecia, co kombinuje general. Chyba nie mieszka tu jego druga kochanka? Zmniejszam szybkosc poltora kilometra od miejsca, ktore wskazuje pulsujacy punkt. Nagle sygnal zanika. Dioda gasnie. Co za cholera? - mysle. Co sie stalo? Urzadzenie naprowadzajace ma baterie, ktora wystarcza na co najmniej siedemdziesiat dwie godziny. Znalezli nadajnik? Zjezdzam na bok i studiuje plan miasta na wyswietlaczu OPSAT-u. Probuje sobie przypomniec, gdzie dokladnie byla dioda, zanim zgasla. Znajduje skrzyzowanie, ktore wydaje sie najbardziej prawdopodobne, i ruszam w tamtym kierunku. Jestem okolo pol kilometra od celu, gdy widze czarna chmure dymu unoszaca sie ku niebu. Slysze zblizajace sie syreny. Wolno dojezdzam do pustego placu przy budynku do rozbiorki, gdzie ostatnio stal mercedes. Zamiast niego zastaje plonacy wrak. Wyglada na to, ze ktos celowo podpalil samochod. Zatrzymuje SU V-a. Dwa wozy strazackie i radiowoz policyjny z wlaczonymi lampami blyskowymi przejezdzaja obok mnie. Strazacy natychmiast biora sie do gaszenia pozaru. Kiedy tlumia ogien, rozpoznaje mercedesa generala. Niech to szlag! Musieli wiedziec, ze ich namierzam! Skurwiele porzucili samochod, zniszczyli go i pojechali dalej innym. ROZDZIAL 4 Profesor Gregory Jeinsen wyszedl z samolotu, otarl pot z czola i ruszyl do hali przylotow. W miedzynarodowym porcie lotniczym w Hongkongu jak zwykle panowal duzy ruch, wiec Jeinsen czul sie stosunkowo bezpieczny. Watpil, by ktos go rozpoznal. W koncu kto moglby to zrobic? Odkad zniknal z Waszyngtonu, zmienil wyglad. U farbowal siwe wlosy na czarno, czesal sie inaczej, zgolil wasy i nosil okulary z falszywymi soczewkami. W ten sposob szescdziesiecioczterolatek wygladal dwadziescia lat mlodziej. Gdyby szukal go Pentagon, agent musialby spojrzec na niego kilka razy, zeby zauwazyc podobienstwo do naukowca, ktory zaginal dwa dni temu w tajmniczych okolicznosciach. Lacznik w Hongkongu zalatwil mu nowa tozsamosc i niezbedne dokumenty. Jeinsen trzymal w reku niemiecki paszport i wize wjazdowa na nazwisko Heinrich Lang. Nie bylo to zbyt naciagane. Kuzyn Jeinsena mial tak na imie, a jego ulubionym rezyserem filmowym byl Fritz Lang. Nowe nazwisko pasowalo mu.Zdrade planowal od lat. Wczesniej uciekl z Europy do Stanow Zjednoczonych. Urodzil sie w czasie II wojny swiatowej w Niemczech i tam sie wychowywal. Na swoje nieszczescie znalazl sie po wschodniej stronie muru berlinskiego. Zostal naukowcem i pracowal nad rozwojem broni dla NRD. W 1971 roku przemycono go w ciezarowce z praniem przez punkt kontrolny Charlie. Mial juz zalatwiona panstwowa posade w USA. Przez ponad trzydziesci lat mieszkal w Waszyngtonie i pomagal w projektowaniu i konstruowaniu uzbrojenia dla Pentagonu. Jeinsen przeszedl bez problemow przez kontrole imigracyjna i celna, odebral skromny bagaz i wyszedl na zewnatrz, zeby zlapac taksowke. Dostal jasne instrukcje: jechac prosto do hotelu, zameldowac sie pod nowym nazwiskiem i czekac na dalsze polecenia. Przed wyjazdem przezyl dwa nerwowe tygodnie. Musial byc pewien, ze nie zostawi po sobie niczego, co sugerowaloby, ze jest zdrajca. Usunal wszystkie slady kontaktow z Wongiem w Hongkongu. Uwazal, ze bedzie najlepiej, jesli po prostu zniknie. Waszyngtonska policja uzna go za zaginionego. Z powodu jego zwiazkow z Pentagonem w poszukiwania zaangazuje sie oczywiscie FBI. To nieuniknione. Ale jesli wszystko pojdzie tak, jak planowal kiedys w Niemczech Wschodnich, wladze nie znajda zadnego tropu. Byl pewien, ze zadanie w Waszyngtonie wykonal jak nalezy. Wysiadl z taksowki przed eleganckim hotelem Mandarin Oriental przy Connaught Road w dzielnicy Central na wyspie. Wiedzial, ze to najbardziej luksusowy hotel w okolicy terenie, byc moze poza hotelem Peninsula w Koulunie. Byl zadowolony, ze Wong traktuje go jak VIP-a i zapewnil mu zakwaterowanie w takim miejscu. Tak jest, pomyslal Jeinsen. Juz widac, ze decyzja o ucieczce do Chin byla sluszna. Biurokraci i wojskowi wazniacy w Pentagonie nigdy nie doceniali jego talentow. Owszem, mial stanowisko na najwyzszym szczeblu, wolna reke w projektowaniu uzbrojenia i szacunek kolegow. Ale ludzie ustalajacy jego zarobki zawsze go dolowali, kiedy innym dawali lepsze pensje. Jeinsen wciaz prosil o podwyzki. Dostawal je, ale uwazal, ze zasluguje na wiecej. Mieszkajac w Niemczech Wschodnich, zyl iluzja ze kazdy, kto ucieknie do Ameryki, moze byc bogaty. W jego przypadku tak sie nie stalo. Mial skromne dochody, zyl wygodnie, ale nigdy nie zrobil majatku. Byl swiecie przekonany, ze jest ofiara uprzedzen. Ze traktowano go tak z powodu jego enerdowskiego pochodzenia. Trzydziesci lat w Waszyngtonie okazalo sie wielkim rozczarowaniem. Kiedy Wong skontaktowal sie z nim przez lacznika w agencji rzadowej, Jeinsen byl gotow rozwazyc kazda propozycje. Wong obiecal mu fortune i bezpieczny przerzut przez Hongkong do Pekinu. Jeinsen mial tylko przekazywac informacje o pewnym projekcie, nad ktorym pracowal. Sposob lacznosci podal Wong. Wszystko mialo trwac trzy lata. Jeinsen nie chcial czekac tak dlugo, ale Wong przekonal go, ze warto byc cierpliwym. To sie oplaci. Niedawno rola Jeinsena w realizacji projektu dobiegla konca i zadanie zostalo wykonane. Reszta poszla szybko. Wong dotrzymal slowa, zorganizowal mu podroz i po cichu zabral go z kraju. Jeinsen podszedl do lady recepcyjnej i zameldowal sie pod swoim nowym nazwiskiem. -Witamy w Mandarin Oriental, panie Lang - powiedzial recepcjonista, wreczajac mu klucz do pokoju i koperte. - Ktos zostawil to rano dla pana. Naukowiec odebral przesylke. -Dziekuje - odrzekl. Fizyka niemal zatkalo, gdy zobaczyl pokoj. Dostal apartament z balkonem. Jeszcze nigdy nie mieszkal tak luksusowo. Nawet kiedy podrozowal sluzbowo w sprawach Pentagonu, lokowano go z oszczednosci w hotelach sredniej klasy. Wong byl naprawde hojny. Przed rozpakowaniem bagazu Jeinsen otworzyl koperte i sprawdzil jej zawartosc. W srodku znalazl maly srebrny klucz z wygrawerowanym numerem 139, kartke z numerem telefonu i piecdziesiat dolarow hongkonskich. Podniosl sluchawke telefonu i zadzwonil... Zglosil sie Wong. -Witam w Hongkongu, panie, hm, Lang. -Czesc. Skad pan wiedzial, ze to ja? - Jeinsen zachichotal. -Nikt inny nie zadzwonilby pod ten numer. Jaki mial pan lot? - Wong mowil dobrze po angielsku z wyraznym chinskim akcentem. -Dlugi. Bardzo dlugi. -Domyslam sie. Chce pan troche odpoczac? -Nie, nie, spalem w samolocie. Jestem... do panskiej dyspozycji. -Doskonale. Dostal pan klucz? -Tak. Do czego on jest? -Do skrytki depozytowej w Bank of China. Wie pan, gdzie to jest? -Znajde. -To bardzo blisko. Moze pan pojsc pieszo, jesli pan chce. - Wong wytlumaczyl, jak trafic do banku. - W skrytce sa dalsze instrukcje i reszta pieniedzy dla pana. Nie moge sie doczekac naszego spotkania. -Ja tez - odparl Jeinsen. - Dziekuje. Odlozyl sluchawke i z radosci zatarl rece. Znow czul sie mlody. Rozpakowal sie, odswiezyl i przebral. W ciagu pol godziny byl przygotowany do nastepnej wielkiej przygody w swoim zyciu. Wyszedl z Mandarina, skierowal sie - wedlug wskazowek Wonga - na poludnie. Przecial Chater Road i dotarl do Statue Square. Fontanny na placu zrobily na nim wrazenie, ale wokol tloczylo sie zbyt duzo azjatyckich imigrantek. Filipinki z Manili gromadzily sie tutaj w nadziei, ze dostana prace pokojowek. Na poludniu gorowal nad placem imponujacy budynek banku HSBC. Jeinsen skrecil za monumentalna budowlana wschod i poszedl Des Voeux Road na poludniowy wschod. Minal Chater Garden i dotarl do rownie imponujacego wiezowca Bank of China. Siedemdziesieciopietrowy biurowiec, zaprojektowany przez urodzonego w Chinach amerykanskiego architeka I.M. Peia, byl trzecim najwyzszym budynkiem w Hongkongu. Jeinsen wszedl do holu, skierowal sie do kasjerki i pokazal jej swoj klucz. - Chcialbym sie dostac do mojej skrytki depozytowej - powiedzial. -Moglabym poprosic o jakis dokument tozsamosci? - zapytala mloda Chinka. Jeinsen mial wrazenie, ze otaczaja go sami Chinczycy. Wiekszosc Brytyjczykow wyjechala po 1997 roku. Wreczyl kobiecie nowy paszport. Rzucila okiem na dokument, zwrocila go i podala mu formularz. - Prosze to wypelnic i zglosic sie do tamtego pracownika - wskazala. Jeinsen podziekowal jej i przeszedl do blatu. Wpisal swoje nowe nazwisko i podal jako adres hotel Mandarin Oriental. Kiedy zaniosl formularz umundurowanemu pracownikowi banku, mezczyzna poprosil o pokazanie klucza do skrytki. Potem zaprowadzil go do skarbca. Pracownik uzyl wlasnego klucza, gdy Jeinsen obrocil swoj w zamku skrytki numer 139. Mezczyzna wyjal kasetke, wreczyl Jeinsenowi i wskazal mu kabine. Jeinsen skinal glowa i wszedl do srodka. Zamknal drzwi i otworzyl kasetke. Bylo w niej sto tysiecy dolarow hongkonskich i formularz depozytowy, z ktorego wynikalo, ze na specjalnym koncie na jego nazwisko sa jeszcze dwa miliony. Jeinsen mial ochote krzyczec ze szczescia. Z emocji trzesly mu sie rece, kiedy wpychal gotowke do kilku kieszeni. Na dnie kasetki lezala biala koperta. Rozerwal ja i znalazl nastepna wiadomosc od Wonga. Polecenie, zeby natychmiast pojechal do klubu nocnego Purple Queen w Koulunie. Na kartce byly instrukcje, jak skorzystac z pro?mu przez port i adres, ktory trzeba podac taksowkarzowi po drugiej stronie. Jeinsen mial zabrac wszystko ze skrytki; klucz i wiadomosc takze. Wychodzac z banku, bujal w oblokach. Nie zawracal sobie glowy lapa?niem taksowki do przystani Star Ferry. Wolal sie przespacerowac i popatrzec na tlumy Azjatow na ulicach. Po raz pierwszy w zyciu czul sie lepszy od innych. Ci wszyscy ludzie to pospolstwo! To on jest teraz bogaty. Moze zatrudnic sluzbe! Byc wielkim panem! Zycie jest piekne! Prom przewiozl go przez port Victoria do dzielnicy Tsim Sha Tsui w Koulunie. Radosny nastroj Jeinsena zmienil sie, gdy ruszyl przez turystyczne getto Hongkongu. Zatloczona Tsim Sha Tsui promieniowala energia i blaskiem. Choc bylo jeszcze widno, swiecilo mnostwo neonow. Dzialaly na jego zmysly. Na ulicach widzial niezliczone restauracje, puby, bary, hotele, sklepy z ubraniami, sprzetem fotograficznym i elektronika. I mase ludzi. Samochody posuwaly sie zderzak przy zderzaku i panowal ogluszajacy halas. Jeinsen nagle poczul sie stary. Zatrzymal taksowke i podal kierowcy adres. Samochod pojechal na wschod, minal hotel Peninsula - latwo rozpoznawalny dzieki dwom kamiennym lwom od frontu - i zaglebil sie w Tsim Sha Tsui East, lepsza wersje zachodniej czesci tej dzielnicy. Budynki byly tu nowoczesniejsze i oddzielaly je wieksze przestrzenie. Taksowka dotarla do Purple Queen w kilka minut. Jeinsen zaplacil kierowcy, wysiadl i popatrzyl na nocny klub. Elegancki budynek, ktory mogl miec najwyzej dziesiec lat, otaczaly fontanny. Na bocznej scianie, przy drzwiach z przyciemnionego szkla, widniala sugestywna plaskorzezba nagiej kobiety. Klub byl jeszcze zamkniety. Tablica informowala, ze jest otwarty o piatej po poludniu, a zabawa trwa do piatej rano. Jeinsen spojrzal na zegarek i zdal sobie sprawe, ze nie przestawil go na czas lokalny. Obliczyl w pamieci, ze dochodzi czwarta. Sprobowal otworzyc drzwi frontowe. Bez skutku. Zapukal glosno i odczekal chwile. Nic. Zdziwiony, ruszyl wokol budynku, gdy uslyszal odglos zamka. W progu pojawil sie wielki, oniesmielajacy Chinczyk w garniturze. -Tak? - warknal. -Ja... ja... ja do pana Wonga - wyjakal Jeinsen. Stal sie nagle bardzo nerwowy. Bramkarz mierzyl go przez kilka sekund groznym wzrokiem, potem skinal glowa. Usunal sie na bok i wpuscil Jeinsena. -Dziekuje - powiedzial fizyk. -Pan Wong jest na zapleczu - poinformowal mezczyzna. - Chodzmy. Poprowadzil Jeinsena przez nocny klub. Lokal wygladal, jakby za chwile mieli pojawic sie pierwsi goscie. Panowal tu polmrok, ale gustowne reflektory punktowe w suficie wylawialy z ciemnosci ksztalty stolikow i kanap. Sale zdobily donice z tropikalnymi roslinami i kwiatami. Pod jedna sciana stalo wielkie akwarium, srodek zajmowal parkiet taneczny podswietlony od dolu. Jeinsen szedl za bramkarzem i gapil sie na wystroj. -Bardzo tu ladnie - zauwazyl. - Pan Wong jest wlascicielem? - Mezczyzna zignorowal pytanie. Otworzyl drzwi, na ktorych widnial napis po angielsku i chinsku TYLKO DLA PERSONELU. Za progiem byl slabo oswietlony korytarz z drzwiami do czterech pomieszczen. -Ostatni pokoj na lewo - powiedzial. -Dobrze, dziekuje. - Jeinsen usmiechnal sie niesmialo i ruszyl korytarzem. Bramkarz zamknal za nim drzwi. Jeinsen zapukal do wskazanego pokoju. -Prosze. - Nie byl pewien, czy to glos Wonga. Byc moze. Otworzyl drzwi i przestapil prog. Pomieszczenie wygladalo na biuro, ale wszystko bylo okryte plastikowa folia jakiej malarze pokojowi uzywaja do zabezpieczania mebli i dywanow. Bez zadnego ostrzezenia ktos stojacy za drzwiami popchnal Jeinsena. Stary naukowiec, ktory zdradzil Stany Zjednoczone, upadl do przodu na czworaki. Poczul z tylu glowy dotyk zimnego wylotu lufy. Ostatnia rzecza, jaka zapamietal, byl odglos wystrzalu. ROZDZIAL 5 ikt juz nic nie czyta, cholera. W tym problem! ^1 Harry Dagger stawia na podlodze stos ksiazek i bada wzrokiem przepelnione polki w swojej malenkiej angielskojezycznej ksiegarni. Potem patrzy na mnie bezradnie.-Ja ci nie powiem, co robic mowie. -Mam na skladzie wiecej ksiazek, niz moge sprzedac. Przysiegam, ze wycofam sie z branzy, jesli nie uplynnie czesci tego towaru. Sam, nie chcialbys kupic paru kartonow? Chetnie wyslalbym ci je do Stanow. -Nie, dzieki Harry. Chyba mam wszystko, czego potrzebuje - odpowiadam i pociagam z kieliszka lyk rosyjskiej wodki, ktora mnie poczestowal. Wiem, ze powinno sie ja wypijac jednym haustem, ale to nie w moim stylu. Poniewaz Harry jest Amerykaninem, w jego towarzystwie nie musze pic, jak Rosjanie. Ksiegarnia Harry'ego, oddalona o kilka przecznic na polnocny wschod od Parku Gorkiego w Moskwie, jest w rzeczywistosci bezpiecznym domem dla agentow amerykanskiego wywiadu. Harry Dagger dziala w Moskwie od prawie czterdziestu lat. W latach szescdziesiatych, siedemdziesiatych i osiemdziesiatych byl w CIA. Przeszedl na emeryture tuz przez upadkiem Zwiazku Radzieckiego. W 1991 roku otworzyl swoja ksiegarnie. Nigdy nie wspominal o tym, ze chce wyjechac z Rosji. Ma wielu przyjaciol w tutejszych kregach rzadowych, prowadzi legalny interes. Wladze wiedza lub nie, ze Harry gosci rowniez zagranicznych szpiegow i dostarcza im informacji, ale jak dotad nie mial zadnych klopotow. Harry Dagger zbliza sie teraz do siedemdziesiatki. To dokladnie taki typ, jakiego mozna spotkac za lada antykwariatu ksiegarni w kazdym amerykanskim miescie. Zrzedliwy, troche zaniedbany i doskonale zorientowany w branzy wydawniczej. Wie tez cholernie duzo o rosyjskiej siatce szpiegowskiej, rosyjskiej mafii, korupcji w tutejszym rzadzie i wszystkim, co moze interesowac takiego skromnego penetratora, jak ja. Co godne uwagi, przypomina Alberta Einsteina. -To nie ma nic do rzeczy - mowi i siada przy stole roboczym naprzeciwko mnie. Bierze swoja wodke, oczywiscie czysta, i osusza kieliszek do dna. Przyglada sie, jak sacze moja. - Co ty robisz, Fisher? Tak sie nie pije rosyjskiej wodki! -Daj spokoj, Harry. Nie lubie jej bez niczego. -Wolalbys koniak? -A masz sok pomaranczowy? -Sok pomaranczowy?! Myslisz, ze jestes w Miami? Wstaje i idzie na zaplecze, gdzie jest lodowka, kuchenka i spizarnia. Harry mieszka nad sklepem i ma na gorze "prawdziwa" kuchnie, ale czesto przyjmuje gosci w ksiegarni. Wraca ze szklanka soku pomaranczowego i stawia ja przede mna. -Masz, twardzielu. I lepiej pij to wolno, bo jeszcze ci zaszkodzi - drwi. Smieje sie i dziekuje. Siada z nastepnym kieliszkiem wodki. -Jak juz mowilem, Fisher, Iwan Putnik to zla wiadomosc. Naprawde widziales go z generalem Prokofiewem? -Waszyngton zidentyfikowal go na zdjeciach, ktore wyslalem. Dagger skubie kosmyki potarganych, dlugich siwych wlosow. -Bardzo ciekawe. Zawsze podejrzewalismy, ze Prokofiew cos kombinuje z rosyjska mafia, ale to chyba przesadza sprawe. Kiedy sie dowiedzialem, ze pracuje dla Sklepu, nie mialem zadnego konkretnego dowodu. I nadal nie mam. Ale wszystkie moje zrodla twierdza, ze jest jednym z czterech dyrektorow. Przekazalem to wszystko Lambertowi w zeszlym roku, wiesz o tym. -Wiem. -Jesli Putnik przylaczyl sie do Sklepu, ty i wszyscy inni penetratorzy mozecie byc w smiertelnym niebezpieczenstwie. -To nic nowego. W zeszlym roku Sklep mial wszystkie informacje, jakich potrzebowali, zeby nas zalatwic jednego po drugim. Prawie im sie udalo. Carly wciaz probuje ustalic, w jaki sposob Sklep zdobyl nasze nazwiska. -To, ze Sklep wyniosl sie z Rosji i krajow satelickich, nie oznacza, ze przestana cie tropic. Powiedzialbym nawet, ze z takim facetem, jak Putnik, maja duzo wieksze szanse na sukces. Jest bardzo dobry w swoim fachu. Moim zdaniem kilka zabojstw politycznych, jakich probowano dokonac w tym kraju, to jego robota. Doskonale strzela i prawdopodobnie swietnie wlada nozem. Wiadomo ze uzywa rosyjskiego karabinu snajperskiego SW-98 i amunicji NATO kaliber 7,62 milimetrow. Jesli sie na niego natkniesz, uciekaj. -Nie robie tego, Harry. Wiesz o tym. -Wiem. Chodzi mi tylko o to... - Dagger wlewa w siebie wodke, ja wypijam lyk soku. -Wiec nie wiesz, gdzie jest teraz Andriej Zdrok? - pytam. Kreci glowa. -Na Dalekim Wschodzie. Tylko tego jestem pewien. W Tajlandii, Singapurze, na Tajwanie, w Hongkongu, Makau albo Dzakarcie. -Ciekawe, ze Prokofiew nadal tu jest. -Musi zachowac pozory, to general. - Dagger otwiera aktowke i wyjmuje plan miasta. - Dobra, skoro chcesz zrealizowac swoj glupi pomysl, Prokofiew mieszka tutaj. - Pokazuje miejsce we wschodniej czesci Moskwy. - W Izmajlowie. A dokladniej miedzy parkami Izmajlowskim i Kuskowo. Calkiem ladna rezydencja w bogatej dzielnicy. Mieszka z zona, Helena. Dzieci dorosly i sie wyprowadzily. -Twoi ludzie obserwuja dom? -Odkad dostalem twoja wiadomosc. General jeszcze nie wrocil z "podrozy sluzbowej". Uwazam, ze masz duza szanse zrobic to, co robisz zazwyczaj. -A co z generalowa? -Obserwatorzy twierdza, ze wczesnie chodzi spac i ma mocny sen. Moze bierze jakies srodki. Ona i maz maja oddzielne sypialnie. To kawal baby. Wyglada jak Borys Jelcyn w damskich ciuchach. Nic dziwnego, ze Prokofiew ma kochanke na Ukrainie. Gdybym ja byl mezem Heleny Prokofiew, tez niechetnie wracalbym do domu. Ta baba jest chyba bardziej niebezpieczna niz on. -Rezydencja jest strzezona? -Tylko wtedy, kiedy general jest na miejscu. Jak go nie ma, domu pilnuje bardzo dobrze wyszkolony owczarek niemiecki. -O cholera. -Wlasnie. O ile wiem, ten pies niczego sie nie boi i atakuje obcych, -0 ile nie dostanie innej komendy od zony. Przygotowalem cos, co ci pomoze. - Dagger wstaje, znow idzie na zaplecze i wraca z malym pudelkiem. W srodku sa trzy pociski w dziwnym ksztalcie. Na oko maja wielkosc amunicji do mojego five-sevena. -To trankwilizatory - wyjasnia. - Zaladuj nimi swoj pistolet, zanim wejdziesz do srodka. Nie zrobia psu krzywdy, ale szybko wylacza go z akcji. Tylko musisz do niego strzelic, zanim cie zobaczy albo uslyszy! Dagger siega do teczki na stole i wyjmuje plan domu. -Parter i pietro. Gabinet Prokofiewa jest tu, na dole. Jak widzisz, miesci sie po przeciwnej stronie, niz sypialnie, ktore sana gorze. Rozumiesz? -Uhm. -I co o tym myslisz? -Chyba najlepiej bedzie przejsc przez parkan z tylu i wlamac sie tymi drzwiami. - Wskazuje wyjscie na podworze za domem. - Co z alarmem? -Musialem dac w lape czlowiekowi z firmy, ktora go instalowala, zeby sie dowiedziec, jak go wylaczyc. W srodku za drzwiami jest klawiatura. Trzeba wprowadzic kod 5772. -Dzieki. - Studiuje rozklad domu. - Po wejsciu do srodka pojde przez salon do jadalni, a stamtad korytarzem prosto do gabinetu. -Wyglada na to, ze masz juz plan. Czym jezdzisz? -W tej chwili niczym. W Kijowie mialem samochod z tamtejszej ambasady, ale go oddalem. -Nie moge ci pozyczyc mojego. Rosjanie go znaja. Zadzwonie do kogos cos ci zalatwie. To moze byc staroc, ale na chodzie. -W Rosji chyba wszystko jest takie? - pytam. Na twarzy Daggera pojawia sie udawane oburzenie. -Ta uwaga mnie obraza! - mowi i nalewa sobie nastepny kieliszek wodki. Jak to sie dzieje, ze zadna amerykanska agencja nie dysponuje w Rosji - ani na Ukrainie - nowszym samochodem niz rocznik dziewiecdziesiaty szosty? Prowadze furgonetke marki Ford E-350 z 1995 roku. Przyjaciel Harry'ego musial nia jezdzic na Syberie przynajmniej szesc razy - na liczniku jest dwiescie szescdziesiat dziewiec tysiecy kilometrow i silnik wyraznie klekocze. Ale jade. Ta czesc stolicy Rosji jest nazywana Zewnetrzna Wschodnia Moskwa, choc lezy gleboko wewnatrz obwodnicy Moskowskaja Kolcowaja Awtomobilnaja Doroga, wyznaczajacej granice miasta. Od lat spedzam w Moskwie mnostwo czasu i podoba mi sie ta okolica. Nawet w zimie wyglada malowniczo. Park Kuskowo byl kiedys wielka wiejska posiadloscia jakiegos arystokraty. Przypomina Wersal w mniejszej skali. Jest tu mnostwo eleganckich budowli i ogrodow. Oczywiscie teraz wszystko przykrywa snieg. Czesc Moskwy, znana jako Izmajlowo, to zdecydowanie najlepsza dzielnica, zamieszkana przez dawnych radzieckich prominentow. Nic dziwnego, ze znajduje sie tu rezydencja generala Prokofiewa. Park Izmajlowski, na poludnie od tego rejonu, byl kiedys carskim terenem lowieckim obok rozleglego dziewiczego lasu. To godne uwagi, ze cos takiego istnieje w granicach miasta. Czujesz sie zupelnie jak na wsi. Poniewaz jest jeszcze widno, robie rozpoznanie w sasiedztwie domu generala. Rezydencja lezy z dala od ulicy i otoczona jest parkanem z zelaznych sztachet. Bezlistne drzewa i krzaki okrywa snieg. Wyobrazam sobie, ze wiosna i latem to miejsce wyglada wspaniale. Pietrowy budynek ma na oko jakies siedemdziesiat albo osiemdziesiat lat, ale jest dobrze utrzymany. Podjazd od bramy do garazu - dla trzech samochodow - biegnie po tej samej stronie rezydencji, po ktorej miesci sie gabinet Prokofiewa. Niestety nie moglem sprawdzic, czy ktos jest w domu. Bede musial po prostu wrocic tutaj po zmroku, znalezc jakies miejsce do zaparkowania furgonetki i - jak mowi Harry - "zrobic to, co robie zazwyczaj". Ubrany w czarny kombinezon, wspinam sie na zelazne ogrodzenie i brne cicho przez snieg na tyly rezydencji. Zostawiam slady w miekkim bialym puchu, ale nie ma na to rady. Staram sie tylko, zeby byly nierozpoznawalne przy kazdym kroku tak poruszam noga, zeby powstala bezksztaltna dziura, i ide nierowno. W ten sposob trudno bedzie powiedziec, jakie zwierze dostalo sie na teren posiadlosci. -Przekaz satelitarny jest kiepski, Sam - mowi Lambert w moim uchu. - Duze zachmurzenie. Zerkam w gore. -Wlasnie - odpowiadam. - Kiedy wejde do srodka, bedzie pan mial obraz z moich gogli. -Jak zawsze. Powodzenia. Jestem juz na podworzu i widze okna sypialni na pietrze. Doskonala koordynacja - w pokoju generalowej akurat gasnie swiatlo. Znow poruszam sie jak pokrecony kosmita, zeby zostawic tajemnicze slady, i docieram do tylnych drzwi. Wyjmuje z kieszeni na nodze komplet wytrychow, ogladam zamek i zastanawiam sie, ktore beda najlepiej pasowac. Otwieram drzwi przy drugiej probie. Szybko wchodze do srodka, znajduje klawiature i wprowadzam kod, ktory podal mi Harry. Dziala. Zamykam cicho drzwi i przez chwile stoje bez ruchu. W domu panuje cisza. Pies nie daje znaku zycia. Dzieki goglom z noktowizorem bez trudu omijam meble w salonie. Ale kiedy przekraczam prog jadalni, slysze przytlumione warkniecie w innej czesci domu. Owczarek jest na gorze. Szybko wyciagam five-sevena, z zamontowanym juz tlumikiem, i wracam do salonu. Za lukowym przejsciem w drugim koncu pokoju widze schody, wiec daje nura za kanape. Slysze wyraznie czlapanie czterech lap na stopniach. Pies jest wielki i wyglada bardziej na wilka niz na owczarka niemieckiego. Przystaje u stop schodow. Patrzy w glab salonu, ale mnie nie widzi. Wie, ze cos jest nie tak, bo warczy cicho. Rusza wolno naprzod, nie calkiem pewien, co wyczuwa. Warczy glosniej. Mam tylko jedna szanse - jesli mnie zobaczy, zaalarmuje cala okolice. Podnosze sie plynnym ruchem, celuje i naciskam spust. Pies mnie dostrzega, ale jest tak zaskoczony, ze chyba zapomina zaszczekac. Pocisk trafia go powyzej prawej przedniej lapy. Owczarek wydaje cichy skowyt, odwraca sie i pada na podloge. Ale oddycha - jest tylko oszolomiony. Po kilku sekundach smacznie spi. Carly widzi przez moje gogle to samo co ja. -Biedny piesek - mowi sarkastycznie. Kiedy chce, potrafi byc dowcipna. W domu nadal panuje cisza. Wstaje, ide z powrotem do jadalni i znajduje korytarz, prowadzacy do gabinetu generala. Pokoj jest zamkniety na klucz, wiec znow uzywam wytrychow. Ten zamek trudniej otworzyc niz tamten w drzwiach wejsciowych. Generalowi chyba bardziej zalezy na bezpieczenstwie dokumentow niz zony. Zajelo mi prawie trzy minuty, zanim uporalem sie z tym cholerstwem, bo oprocz standardowego zamka zamontowano jeszcze dwa dodatkowe rygle. W koncu dostaje sie do srodka i zamykam drzwi. Pierwsze, co widze, to imponujaca kolekcja starych pistoletow i karabinow na scianie. Rozpoznaje austriacka rusznice z XVII wieku. Jednostrzalowy pist0|et z poczatku XIX wieku, ladowany przez lufe - zapewne rosyjski - wyglada jak nowy. Jest nawet wielostrzalowy karabin winchester model z 1873roku z dzwigniowym mechanizmem wprowadzania naboju do komory. Zdumiewajace. Ten zbior broni jest wart majatek. Podchodze do biurka. Panuje na nim wzorowy porzadek. Wlaczam komputer, zeby sprawdzic zawartosc twardego dysku. Nie chce tu zabawic zbyt dlugo, wiec sprzegam OPSAT z jednym z portow szeregowych i wszystko kopiuje. Potem wysylam to do Waszyngtonu. Niech oni przejrza pliki. Otwieram szuflady i szafki na dokumenty, ale nie znajduje nic ciekawego. Obok biurka jest maly sejf scienny. Klekam i ogladam go. Normalnie, aby go otworzyc, uzylbym jednego z moich Wytrychow z Zdunkiem w?buchowym. Dzialaja szybko i skutecznie, ale glosno. Kiedy chce zachowac cisze, korzystam z urzadzenia, ktore nazywam "kasiarzem". Ma wielkosc paczki papierosow, przyssawki i nadajnik przekazujacy sygnaly do mojego OPSAT-u. Rejestruje dzwieki mechanizmu ryglujacego podaje kombinacje potrzebna do otwarcia sejfu. Nie zawsze sie to udaje. Jesli system jest naprawde skomplikowany, nie pomoze zadne zaklecie. Mocuje urzadzenie do sejfu i wlaczam. Mijaja cztery minuty zanim na wyswietlaczu OPSAT-u pojawia sie pierwsza Cyfra cholera, to za dlugo trwa. Nie jestem tu bezpieczny. Harry zapomnial mi powiedziec, ile czasu dzialaja trankwilizatory. Wolalbym, zeby pies nie przyszedl tu za mna. Nastepne trzy minuty i wyskakuje druga cyfra Jeszcze jedna i przekonam sie, czy kasiarz zrobil swoje. Moglbym Przysiac, ze kiedy licze sekundy, slysze jakis odglos na zewnatrz gabinetu. Wstrzymuje oddech, zamieram i nasluchuje. No dalej, mysle. Porusz sie jeszcze raz, zeby ITI sie upewnil, ze dobrze slyszalem. Cisza. Wypuszczam powietrze z pluc w chwili, gdy OPSAT wyswietla trzecia cyfre. Obracam szybko pokretlo, zeby wyprobowac kombinacje podana przez kasiarza. Sejf sie otwiera. W srodku lezy kilka teczek z aktami. Udaje mi sie odczytac czesc cyrylicy. W jednej z teczek znajduje dokumenty, dotyczace rosyjskiego arsenalu jadrowego. I chinskiego! -Moj Boze - mowi Lambert. Widzi papiery przez moje gogle _ To wykaz rozmieszczenia calej broni nuklearnej w Rosji i Chinach. - Nie ryzykuje odpowiedzi, tylko nadal studiuje materialy Pochodza z lat osiemdziesiatych, kiedy Rosjanie pozostawali w troche bardziej przyjaznych stosunkach ze swoimi azjatyckimi sasiadami. Teraz dane moga juz byc nieaktualne. Strona za strona to samo... O! Spis zaginionych glowic jadrowych. Dwadziescia dwie sztuki. Jasny gwint. Przy kazdej pozycji sa zaszyfrowane dopiski generala. Na tej kartce jest niedawna data. -Sfotografuj to, Sam - odzywa sie Carly. - Popracuje nad tym notatkami. Robie zdjecia OPSAT-em. W innej teczce sa informacje o generale Chinskiej Armii Ludowo-Wyzwolenczej. Gosc nazywa sie Tun. Slyszalem o nim. To kontrowersyjna postac w Chinach. Prawdziwy jastrzab. Drazni rzad plomiennymi przemowieniami, w ktorych nawoluje do podjecia dzialan przeciwko Tajwanowi. Nie wiem, jaka ten facet ma teraz wladze i wplywy, ale przez wiekszosc lat dziewiecdziesiatych byl uwazany za lekko stuknietego. Jego kartoteka w sejfie Prokofiewa jest dosc obszerna. Zdjecia, zyciorys i... o, cholera - lista uzbrojenia, ktore kupil od Rosji. Nie, zaraz. Nie od Rosji. Od Sklepu! Tak. Mam w reku zamowienia na bron warta miliony dolarow. Podpisane przez Prokofiewa. Szybko pstrykam nastepne zdjecia, potem starannie ukladam akta w sejfie. Zamykam go, obracam pokretlo szyfrowe i wstaje. -Dobra robota, Sam - chwali mnie Lambert. - A teraz wynos sie stamtad. W tym momencie otwieraja sie drzwi gabinetu. W progu staje kobieta w koszuli nocnej. Przypomina Borysa Jelcyna w damskich ciuchach. Na moj widok zaczyna wrzeszczec jak wariatka. ROZDZIAL 6 Rzucam sie w kierunku zony Prokofiewa, lapie ja za potezne ramiona, przyciagam do siebie, daje krok w bok i mocno przyciskam dlon do jej ust. To tlumi wrzask.-Prosze sie uspokoic! - mowie po rosyjsku. - Nic pani nie zrobie. I nie zamierzam. Ale kobieta jest wielka i silna. Wyrywa sie z mojego uscisku i wbija mi lokiec w brzuch. Chroni mnie kombinezon, ale z ta baba nie ma zartow. Probuje uciec z pokoju. Zwalam ja z nog. Jej wielkie cielsko pada z glosnym lomotem na dywan. Znow zaczyna krzyczec. Przygniatam ja i znow zaslaniam jej usta. -Niech pani poslucha! - krzycze po rosyjsku. - Pracuje dla rzadu! Jestem tu, zeby pomoc. Ale czuje sie tak, jakbym trzymal stutrzydziestokilogramowego dzika. Poniewaz nie zadaje ciosow, zeby nie zrobic jej krzywdy, zrzuca mnie z siebie. Udaje jej sie wstac. Chwytam ja za noge - ma srednice pnia drzewa - wlecze mnie po dywanie z powrotem do gabinetu. Idzie po bron, cholera. -Niech pani zaczeka! - krzycze, ale kobieta sciaga ze sciany winchestera, przeladowuje i celuje mi w glowe. Podnosze rece. -Pani Prokofiew - mowie - prosze sie uspokoic i wysluchac mnie. -Kim jestes? - pyta ostro. - Czego chcesz? - Ma gruby, ochryply glos. -Jestem prywatnym detektywem - wypalam. - Pracuje dla rosyjskiego rzadu. Zbieram informacje o romansie pani meza! To przykuwa jej uwage. -Cos ty powiedzial?! -Moge wstac? Nadal celuje mi w czolo. Nie watpie, ze jesli ja sprowokuje, nacisnie spust. Dopiero teraz widze, ze siwe wlosy nawinela na walki, a na twarzy ma krem. Koszmar. -Dobra, wstawaj, swinio! - krzyczy. Podnosze sie, ale nie opuszczam rak. Jestem pewien, ze gdybym chcial, moglbym ja rozbroic i poslac do krainy snow, ale mam lepszy pomysl. -Nazywam sie Wladimir Strawinski - mowie. - Pracuje dla rosyjskiego rzadu. Pani maz ma klopoty. Przyszedlem tu, zeby zobaczyc, co uda mi sie znalezc. Naprawde myslalem, ze nie ma pani w domu. -Co zrobiles Iwanowi Groznemu? - warczy. -Slucham? -Iwanowi! Mojemu psu! -Aha. Po prostu spi. To tylko trankwilizator. Nic mu nie bedzie. Przy?rzekam. Mruzy oczy i marszczy brwi. -Co to za sprawa ze Stefanem? Z jakim znow Stefanem? Aha, z jej mezem. -Pani Prokofiew, czy wie pani o romansie meza? -O czym?! -Moge opuscic rece? - pytam, najuprzejmiej jak potrafie. - Pokaze pani pewne zdjecia. Miazdzy mnie wzrokiem. Nie wie, czy moze mi zaufac. W koncu kiwa glowa, ale nadal do mnie celuje. -Co ty gadasz? - cedzi. -Pani maz ma kochanke na Ukrainie. A dokladniej, w Kijowie. - Postanawiam jej dopiec. - Dwudziestoparoletnia modelke. W oczach kobiety pojawia sie blysk wscieklosci. Przysiaglbym, ze przez moment byly czerwone. -Nie wierze! -Ale to prawda. Jego romans niepokoi Kreml. General zaniedbuje czesc swoich obowiazkow. -Klamiesz, swinio! - Unosi karabin do oka i bierze na cel moj nos. -Moge pani pokazac zdjecia! - mowie. Pani Prokofiew powoli opuszcza bron i kreci glowa. -Dobra, pokaz. Wyciagam reke i odslaniam OPSAT na nadgarstku. -Sa tutaj. To cos takiego jak cyfrowy aparat fotograficzny. Niech pani spojrzy. - Wyswietlam szybko zdjecia, ktore pstryknalem w Kijowie. Jedno po drugim. Jej blada twarz najpierw wyraza niedowierzanie, potem czerwienieje. Widac to mimo tego strasznego kremu. Gdyby mogla zionac ogniem, na pewno by to zrobila. -Zabije go - mamrocze. Opuszcza calkiem karabin i kaze mi wstac. Nogi sie pod nia uginaja, podchodzi wiec do biurka i siada w fotelu generala. - Co sie z nim stanie? - pyta. -Nie wiem. Na razie tylko zbieram informacje. -Nie musicie nic robic - mowi. - Sama go rozwale. Slysze w tych slowach zlosc i brawure. -To niepotrzebne, pani Prokofiew. Na pewno... Przerywa mi odglos samochodow, mijajacych okno gabinetu. Przypominam sobie, ze podjazd do garazu jest po tej stronie domu, tuz obok tego pokoju. -Wrocil moj maz! - mowi i wstaje. Klne w duchu. -Musze sie gdzies schowac. Macha mi palcem przed nosem. -Nie. Nigdzie sie nie chowaj. Uciekaj tylnymi drzwiami. Zajme go czyms, jak wejdzie. Szybko! Kiwam glowa, dziekuje jej i wybiegam z gabinetu. Iwan Grozny zaczyna sie budzic. Widzi mnie i warczy sennie. Przeskakuje nad nim. Zrywa sie z podlogi i szczeka. - Spokoj, Iwan! - wola kobieta. Pies skowyczy cicho i siada. Najwyrazniej wie, kto tu rzadzi. Wychodze tylnymi drzwiami, zamykam je i ide po moich wczesniejszych sladach, zeby nie zostawiac nowych. -Masz towarzystwo, Sam - ostrzega mnie Lambert. - Mezczyzna na godzinie trzeciej. Zza rogu domu wylania sie umundurowany ochroniarz. Zapewne robi rutynowy obchod, zanim general wejdzie do mieszkania. Widzi mnie i wzywa pomocy. Kiedy wyciaga pistolet, zapominam o moich odciskach stop i atakuje go. Uderzam bykiem i obaj padamy w snieg. Wale go z calej sily w twarz, ale facet jest dobrze wyszkolony i wbija mi kolano w bok. Czuje przeszywajacy bol w nerce. Staczam sie z niego i probuje wstac, ale zdaje mi potezny cios w szyje. Gdyby mnie trafil pod troche innym katem, zlamalby mi kark. Boje sie, ze mam zmiazdzona krtan. Boli jak cholera i ledwo moge oddychac. Ochroniarz wstaje, wyciaga bron i celuje mi w glowe. Klecze przed nim bezradnie, ale mam jeszcze tyle przytomnosci umyslu, ze chwytam dwie garscie sniegu i ubijam razem. -Powinienem cie od razu wykonczyc - mowi - ale zobaczymy, co powie general. Nagle w domu rozlega sie glosny strzal. Ochroniarz sztywnieje i patrzy w gore. Wykorzystuje okazje, rzucam w niego sniezna kula i trafiam go w twarz. To jedna z podstawowych zasad krav magi - uzyj czegokolwiek, co masz pod reka, zeby zdobyc przewage. Odbijam sie mocno nogami i skacze na niego, jak diabelek na sprezynce z pudelka. Uderzam go w podbrzusze i znow przewracam. Jego pistolet - makarow - szybuje w powietrzu. Tym razem nie daje mu szansy na kontratak. Skacze mu na glowe; na nogach mam ciezkie buty. Obracam sie, laduje z nogami przy jego skroniach i wymierzam mu solidnego kopniaka w prawy policzek. Przestaje sie wic. Zamieram na poltorej sekundy, zeby sie upewnic, ze niczego po sobie nie zostawie. Potem biegne w kierunku bocznej sciany domu. Kiedy mijam okno gabinetu, slysze wewnatrz wsciekle glosy, ale nie potrafie ich rozpoznac. Niewazne. Boli mnie krtan i chce sie stad wyniesc. Zrobilem swoje. Tak uwazam. Trzymajac sie w mroku, przeskakuje zelazny parkan i pedze ulica do furgonetki. ROZDZIAL 7 Pulkownik Irving Lambert mial zle przeczucia. Senator Janice Coldwater zwolala zebranie. Zly znak. Lambert uwazal, ze ta kobieta jest jak wrzod na dupie. Przewodniczyla malej grupie waszyngtonskich oficjeli, znanej jako Komitet, i mogla wydawac polecenia Lambertowi i innym wysokim oficerom sil zbrojnych i wywiadu.Lambert czul brzemie swojego wieku, gdy szedl korytarzem do wyznaczonej sali konferencyjnej w Pentagonie. To, ze zebranie odbedzie sie w centrum wszystkich wojskowych spraw, tez nie wrozylo niczego dobrego. Oznaczalo, ze Lambert spotka osoby kierujace innymi agencjami wywiadowczymi i politykow, ktorzy decyduja o potrzebach administracyjnych i budzetowych Wydzialu Trzeciego. Byl mlodym czlowiekiem, kiedy zaczal pracowac w wywiadzie wojskowym i mial dobre uklady z ludzmi w Waszyngtonie. Kiedy chcial, mogl poprosic o spotkanie z prezydentem. Prowadzil tajne operacje, o ktorych nie wiedzial - i nie musial wiedziec - nikt inny w amerykanskim rzadzie. Bezpieczenstwo Stanow Zjednoczonych czesto spoczywalo w jego rekach, co tez nie bylo powszechnie znanym ani docenianym faktem. Mimo to, a moze wlasnie dlatego, Lambert czesto czul sie tak, jakby stal na samym dole waszyngtonskiej hierarchii. Jego koledzy z FBI i CIA cieszyli sie wiekszym szacunkiem. Dowodcy sil zbrojnych patrzyli na niego z gory. 0 jego istnieniu wiedziala tylko garstka kongresmanow. Nie bylo zadna tajemnica ze los Wydzialu Trzeciego wisi na wlosku. Ubiegly rok, mimo ze zlikwidowali pewne zagrozenia dla interesow Stanow Zjednoczonych, okazal sie katastrofalny pod wzgledem strat w ludziach i kosztow. Sklep wyeliminowal kilku penetratorow. Jak zdobyl nazwiska agentow, wciaz pozostawalo zagadka. Lambertowi kazano znalezc i uszczelnic przeciek. Dotad nie udalo mu sie to. Lambert wszedl do sali i odetchnal z ulga ze nie zjawil sie ostatni. Senator Coldwater juz siedziala na swoim miejscu u szczytu stolu. Skinela Lambertowi glowa i wrocila do notatek, ktore studiowala. Obok niej stal zasloniety stojak. Po jej lewej stronie siedzial admiral Thomas Colgan z Marynarki Wojennej Stanow Zjednoczonych. Wpatrywal sie w filizanke kawy, najwyrazniej czyms zmartwiony. Lambert nie znal czlowieka obok niego. Mezczyzna byl w cywilu, wygladal na naukowca, a w kieszeni koszuli mial olowki automatyczne. Tylko on zdjal marynarke i powiesil na oparciu krzesla. Lambert zauwazyl, ze facet jest zdenerwowany i czuje sie tu nieswojo. Miejsce na prawo od senator zajmowal wicedyrektor FBI, Darrell Blake. On tez zignorowal Lamberta i nie podniosl wzroku znad lezacych przed nim wydrukow. Szef Agencji Bezpieczenstwa Narodowego i przelozony Lamberta, Howard Lewis, jako jedyny usmiechnal sie do niego. Siedzial z dala od innych i trzymal miejsce dla Lamberta. Pulkownik scisnal ramie Lewisa i usiadl obok niego. -Co jest grane'? - zapytal szeptem. -Zobaczymy - odszepnal Lewis. Lambert potarl czubek siwiejacej glowy ostrzyzonej na rekruta. Robil to bezwiednie, kiedy byl niespokojny. Na spotkanie przybyli takze przedstawiciele Departamentu Bezpieczenstwa Wewnetrznego, czlonek Kolegium Szefow Polaczonych Sztabow, dyrektor agencji antynarkotykowej DEA oraz grupa doradcow wojskowych i politycznych. Scisle tajny zespol ekspertow, nazywany Komitetem, zostal powolany przez prezydenta do nadzorowania i dyscyplinowania sluzb specjalnych, do ktorych nalezal Wydzial Trzeci. W Waszyngtonie, poza prezydentem i wiceprezydentem, o istnieniu Wydzialu Trzeciego wiedzieli tylko ludzie obecni na tej sali. Wlasciwie nikt nie powinien o nim wiedziec. Zadaniem NSA, jako narodowej organizacji kryptologicznej, bylo prowadzenie i koordynowanie wysoko wyspecjalizowanych dzialan majacych na celu ochrone amerykanskich systemow informacyjnych i sporzadzanie zagranicznych raportow wywiadowczych. Poniewaz w gre wchodzila telekomunikacja i przetwarzanie danych, operacje NSA staly na bardzo wysokim poziomic technicznym. Przez dziesiatki lat NSA zajmowala sie tak zwanym pasywnym zbieraniem ruchomych danych, czyli przechwytywaniem lacznosci. Wydzial Pierwszy byl swiatowa siecia miedzynarodowych agencji wywiadowczych i placowek, ktore przechwytywaly sygnaly telekomunikacyjne i przesylaly je do NSA do analizy. W czasach zimnej wojny siec pelnila bardzo wazna funkcje w strategii Stanow Zjednoczonych. Rozpad Zwiazku Radzieckiego i ewolucja telekomunikacji spowodowaly powstanie Wydzialu Drugiego, ktory koncentrowal sie wylacznie na nowych technologiach w tej dziedzinie. Niestety ogromna ilosc informacji i szybki rozwoj technik szyfrowania przytloczyly Wydzial Drugi. NSA doswiadczyla pierwszego zalamania systemu. Gdy w telekomunikacji rozpowszechnily sie technika cyfrowa i zaawansowana kryptografia, pasywne zbieranie danych przestalo wystarczac. Totez NSA stworzyla scisle tajna sekcje specjalna, znana jako Wydzial Trzeci, by powrocic do bardziej "klasycznych" metod szpiegostwa i, przy wsparciu najnowszej techniki, aktywnie pozyskiwac informacje. Lambert uwazal, ze Wydzial Trzeci to powrot do podstaw - swiata szpiegow, ktorzy pracuja w terenie i narazaja zycie, by zrobic zdjecie, nagrac rozmowe lub skopiowac zawartosc twardego dysku komputera. Agenci, nazywani penetratorami, pojawiali sie w niebezpiecznych i newralgicznych miejscach, zeby zdobyc potrzebne dane wywiadowcze wszelkimi srodkami, jakie okaza sie konieczne. Penetrator mial wykonac zadanie, pozostajac niewidoczny. Dzialal poza obowiazujacymi umowami miedzynarodowymi, a rzad Stanow Zjednoczonych nie przyznawal sie do niego w razie wpadki i nie wspieral go w akcji. Kiedy do sali wszedl dyrektor CIA, Morris Cooper, Lambert jeknal w duchu. On i Cooper niezbyt sie lubili, delikatnie mowiac. -Przepraszam za spoznienie - powiedzial Cooper. - Korki na korytarzach byly wieksze niz zwykle. Nikogo nie rozbawil ten zart. Cooper wzruszyl ramionami i usiadl naprzeciwko Lewisa i Lamberta. -Skoro wszyscy juz sa - zabrala glos senator Coldwater - chcialabym zaczac od spraw budzetowych i miec to za soba, zanim przejdziemy do nowego problemu, ktory sie pojawil. - Spojrzala na dwoch przedstawicieli NSA. - Panie Lewis, pulkowniku Lambert, czlonkowie Komitetu badaja obecnie finanse roznych agencji i organizacji czuwajacych nad bezpieczenstwem narodowym. Jak wiecie, nalezy do nich Departament Bezpieczenstwa Wewnetrznego, antyterrorystyczne sily specjalne i inne tajne sekcje FBI i CIA. Niestety NSA zajmuje wysoka pozycje na liscie kandydatow do obciecia funduszy, bo gdzies trzeba ruszyc z miejsca. Lewis poprawil sie na krzesle, Lambert dostal skurczu zoladka. -Mowi pani o Wydziale Trzecim? - zapytal pulkownik. - Tak. Lambert odchrzaknal. -Z calym szacunkiem, pani senator, chcialbym przypomniec Komitetowi osiagniecia Wydzialu Trzeciego od chwili jego powstania. Tylko w ubieglym roku zapobieglismy powaznemu konfliktowi na Bliskim Wschodzie, ktory grozil Izraelowi katastrofa. Rozbilismy ugrupowanie terrorystyczne znane jako Cienie. Usunelismy z Europy Wschodniej i Bliskiego Wschodu organizacje handlujaca nielegalnie bronia, czyli Sklep. Nie moze pani powiedziec, ze nie wykonujemy naszych zadan. Zakladamy, ze w przyszlosci nasza mala grupa bedzie jeszcze bardziej skuteczna. Na przyklad rozszerzamy program Asystent Terenowy. Agenci pomocniczy beda podrozowali z penetratorami do miejsc operacji i udzielali im tak bardzo potrzebnego wsparcia. Senator skinela glowa. -Komitet docenia osiagniecia Wydzialu Trzeciego, panie pulkowniku. Ale martwia mnie wasze straty w ludziach. Sa bardzo wysokie, biorac pod uwage niewielka liczbe penetratorow. W zeszlym roku stracil pan... ilu? Trzech? Czterech? -Sklep mial ich nazwiska. Rozmawialismy juz o tym na poprzednich zebraniach Komitetu, pani senator. Przeciek... -Mieliscie prawie rok na znalezienie tego przecieku - wtracil sie Cooper. - Co wy tam robicie, w tym waszym budyneczku? -Mozesz byc pewien, Morris, ze nie bawimy sie genitaliami - odparowal Lambert. Cooper parsknal, Lewis szturchnal pulkownika, zeby przywolac go do porzadku. -Panie pulkowniku - ciagnela senator - koszty rekrutacji, wyszkolenia i wynagrodzenia jednego penetratora sa ogromne. Strata takiego czlowieka w terenie rowna sie stracie kilku pociskow rakietowych za milion dolarow. Musze tez zauwazyc, ze wspomniane przez pana operacje na Bliskim Wschodzie nie zostaly przeprowadzone calkowicie bez wiedzy opinii publicznej. Wydzial Trzeci stworzono po to, zeby wykonywal swoje zadania, nie pozostawiajac sladow. Zeszloroczna akcja na Bliskim Wschodzie poszla bardzo zle. Zgineli ludzie. O waszej obecnosci w tamtym regionie do-wiedzialy sie obce rzady. Prezydent znalazl sie w bardzo trudnej sytuacji. Lambert wzial gleboki oddech. -Moge tylko powiedziec, ze osiagnelismy swietne wyniki. Cel zostal zrealizowany i zapobieglismy swiatowej katastrofie. Przykro mi, jesli prezydent musial pare razy niewinnie sklamac. - Lewis znow go szturchnal. - Co do przecieku - mowil dalej pulkownik - robimy, co mozemy. Chcialbym wszystkim przypomniec, ze o istnieniu Wydzialu Trzeciego wie tylko mala grupa moich podwladnych, prezydent, wiceprezydent i ludzie w tej sali. Morris Cooper pochylil sie do przodu. -To oskarzenie, Lambert? Uwazasz, ze ktos z nas...? -Panowie, prosze o spokoj - wlaczyla sie senator Coldwater. - Nikt tu nikogo nie wini. Lambert zaczerpnal powietrza i kontynuowal. -W tej chwili moj czlowiek tropi dyrektorow Sklepu. Zidentyfikowalismy ich i siedzimy im na karku. -Milo mi to slyszec, pulkowniku - odezwal sie Cooper. Darrell Blake wzial Lamberta w obrone. -FBI tez szuka tych ludzi. A co robi CIA? -Bez obaw, czuwamy - odrzekl Cooper. Wyciagnal sie na krzesle i skrzyzowal rece na piersi. -Doskonale - odezwala sie senator Coldwater. - W kazdym razie, panowie, nie zapadla jeszcze zadna decyzja. Budzet jest wciaz analizowany. Panie pulkowniku, wezme panskie slowa pod uwage. Przejdzmy dalej. -Skinela glowa admiralowi Colganowi. Oficer marynarki wojennej odchrzaknal. -Pani senator, panowie, dziekuje, ze zaprosiliscie tu mnie i mojego kolege, Charlesa Kaya. Wszyscy znacie Charliego, dyrektora SeaStrike Technologies? Niektorzy pokrecili glowami. Lambert slyszal o nim, ale widzial go po raz pierwszy. SeaStrike Technologies byla czescia koncernu zbrojeniowego, ktory zaopatrywal Marynarke Wojenna Stanow Zjednoczonych. -SeaStrike Technologies i nasza marynarka wojenna od kilku lat pracuja wspolnie nad projektem MRUUV. Wiecie wszyscy, o czym mowie. Lambert przytaknal; wiec o to chodzi. Program MRUUV zainicjowalo Dowodztwo Systemow Morskich Marynarki Wojennej. Skrot oznaczal wielozadaniowy bezzalogowy pojazd podwodny, ktory zamierzano stworzyc. MRUUV mial byc wystrzeliwany z piecdziesieciotrzycentymetrowych wyrzutni torpedowych, w jakie sa standardowo wyposazane wszystkie amerykanskie okrety podwodne. Lambert slyszal, ze SeaStrike jest bliska realizacji projektu. -Charlie, moze wyjasnisz wszystkim powod swojej obecnosci tutaj? -zaproponowal Colgan. Kay poprawil nerwowo kolnierzyk koszuli i zaczal tlumaczyc: -Projekt MRUUV to rozwiniecie LMRS-u, rozpoznawczego systemu dalekiego zasiegu do lokalizowania min, wykorzystujacego wyrzutnie torpedowe. Planujemy wystrzeliwanie MRUUV-a z bojowych okretow podwodnych klasy Wirginia lub Los Angeles. Bedzie uzywany do tajnych operacji 1SR oraz do neutralizacji min i taktycznej obserwacji oceanu. Zainteresowanie Lamberta wzroslo. Skrot ISR oznaczal zbieranie danych wywiadowczych, inwigilacje i rozpoznanie - cos dla Wydzialu Trzeciego. Kay wstal, podszedl do zaslonietego stojaka i sciagnal przykrycie. Ukazal sie smukly cylindryczny obiekt, z ktorego wystawaly rozne sensory i sondy. -Oto nasz MRUUV - powiedzial. - Jest wielozadaniowy, ma wiec przewage nad zwyklym UUV-em, bezzalogowym zdalnie sterowanym pojazdem podwodnym, ktory programuje sie tylko do jednego celu. Torpedownie okretow podwodnych sa za male, zeby na kazda misje zabierac oddzielne UUV-y. Rekonfigurujac pakiety sensorow i innych ladunkow nowego UUV-a na pokladzie okretu podwodnego lub w bazie pomocniczej na ladzie, mozna go zoptymalizowac tak, aby byl pomocny podczas calej misji okretu. - Kay wskazal olowkiem obiekt. - Ten MRUUV pierwszej generacji ma srednice piecdziesieciu trzech centymetrow i wazy okolo stu dwudziestu siedmiu kilogramow. Zostal wyposazony w dalekosiezny system rozpoznawania min, BLQ-11, zeby umozliwic wspolczesnym atomowym okretom podwodnym rozpoczecie ISR. Jest sterowany z macierzystego okretu i komunikuje sie bezposrednio z nim lub posrednio z innymi wezlami przez satelite. Do planowania misji pojazdu wykorzystuje sie systemy nawigacyjne macierzystego okretu. MRUUV moze tez odbierac dane z GPS-u. Najwieksza zaleta pojazdu jest mozliwosc zmiany jego ladunkow modulowych. - Kay odwrocil sie i usmiechnal do wszystkich w sali. - Mam przyjemnosc oznajmic, ze nasz prototyp jest ukonczony i gotowy do testow. Rozlegly sie pomruki uznania, ale nie bylo aplauzu. -Powiem to wprost - odezwal sie Cooper. Kay skupil swoja uwage na dyrektorze CIA. - Ten pojazd moze przenosic bron, tak? Moglibysmy go wyposazyc w glowice jadrowa i po cichu dostarczyc ja do jakiegos nadmorskiego miasta? -Teoretycznie tak - przyznal Kay. -Sprytne urzadzenie - stwierdzil Cooper. -Owszem, jestesmy z niego zadowoleni - odrzekl Kay i wrocil na swoje miejsce. - Mamy nadzieje, ze niedlugo rozpoczniemy testy. Glos zabral admiral Colgan. -Wlasnie. Przyszlismy tutaj, by uprzedzic Komitet, ze w tej chwili testy nie sa mozliwe, gdyz mozemy miec do czynienia z powaznym zagrozeniem bezpieczenstwa programu MRUUV. Wszyscy czekali na dalszy ciag. Colgan spojrzal na Kaya i skinal glowa. Kay odchrzaknal. -Problem w tym, ze przed tygodniem zaginal glowny fizyk pracujacy przy projekcie, profesor Gregory Jeinsen. W ostatni poniedzialek nie zjawil sie w pracy. Przeprowadzono sledztwo, ale nie odnaleziono go. -Nigdy nie slyszalem o tym Jeinsenie - powiedzial Morris Cooper. Kto to jest? -Wschodnioniemiecki naukowiec, uciekl do Stanow na poczatku lat siedemdziesiatych - wyjasnil Colgan. - Pracowal dla Pentagonu, glownie nad rozwojem broni. -Znam go osobiscie - dodal Kay. - 1, oczywiscie, pracowalem z nim ramie w ramie. To uczciwy i blyskotliwy czlowiek. Obywatel amerykanski. -Co zrobiono, zeby go znalezc? - zapytal Cooper. -Waszyngtonska policja przeszukala jego mieszkanie. Wygladalo zupelnie normalnie. Wszystko wskazywalo na to, ze profesor Jeinsen po prostu wstal z lozka, wyszedl i juz nie wrocil. Jego rzeczy ciagle tam sa. Nie stwierdzono, zeby czegos brakowalo. Trudno powiedziec, czy wzial ze soba jakas walizke lub ubrania. Policja umiescila Jeinsena w biuletynie osob zaginionych, ale jeszcze nie ma zadnych informacji. -Nasza agencja zostala zawiadomiona dwa dni po tym, jak profesor nie przyszedl do pracy - wlaczyl sie Darrell Blake. - FBI prowadzi dochodzenie i sprawdza rozne ewentualnosci. Nie mozemy wykluczyc, ze ktos go uprowadzil. I, niestety, na to zaczyna wygladac. -Myslisz, ze go porwano? zapytal Lewis. Blake wzruszyl ramionami. -Nie wiem. -Martwi nas nie tylko bezpieczenstwo profesora - ciagnal Colgan - ale rowniez to, ze mial pelny dostep do projektu MRUUV. Kierowal nim. Jesli jest w rekach wroga, program przestanie byc tajemnica. To bardzo powazny cios dla naszej strategii obronnej. -Dziekuje panom - zakonczyla zebranie senator. - Przygotowalismy akta profesora. Przed wyjsciem dostaniecie kopie. Chcialabym, zeby wszyscy obecni zapoznali sie z tymi dokumentami. FBI juz dziala. CIA i NSA maja nadac tej sprawie najwyzszy priorytet. To rozkaz samego prezydenta. Musimy odnalezc profesora Jeinsena. ROZDZIAL 8 Znow w domu. Nazajutrz po mojej nocnej wizycie w moskiewskiej rezydencji generala Prokofiewa Lambert kazal mi wracac do Stanow. Zakonczylem prace w Rosji i na Ukrainie.Okazalo sie, ze pani Prokofiew nie zartowala, mowiac, ze zabije meza. Probowala. Kiedy tylko wszedl frontowymi drzwiami, strzelila do niego dwa razy z karabinu. Pierwszy pocisk trafil go w szyje tuz pod jablkiem Adama, przeszedl na wylot i uszkodzil kregoslup. Drugi ciezko zranil generala w glowe. Zabrano go do szpitala, ale wyglada na to, ze mozemy go spisac na straty. Bedzie zyl, ale jak warzywo. Biedna pani Prokofiew zostala aresztowana i bez watpienia pojdzie siedziec albo nawet dostanie kare smierci. Powiedziala gliniarzom, ze "skurwiel na to zasluzyl". Przynajmniej bedzie czula satysfakcje, ze to zrobila. Oskar Herzog, dyrektor Sklepu, ktory byl z Prokofiewem w obuchiwskim hangarze, zniknal. Prawdopodobnie dolaczyl do Andrieja Zdroka i Antona Antipowa. Jestem pewien, ze kiedy Lambert ustali, gdzie sie ukrywaja, wysle mnie w nastepna "podroz sluzbowa". Na razie dobrze jest byc z powrotem w Towson w Marylandzie. Mieszkam w domu, ktory jest o wiele za duzy dla samotnego faceta grubo po czterdziestce. Mam do dyspozycji trzy pietra i musze powiedziec, ze to calkiem fajne, kiedy sie zyje samotnie. Pozwolilem sobie na kilka prostych przyjemnosci - wielki telewizor z plaskim ekranem i porzadna kolekcje DVD. Najbardziej lubie stare westerny i filmy wojenne. W suterenie znajduje sie biblioteka i jednoczesnie moj gabinet. Czytam niewiele powiesci. Studiuje glownie publikacje o roznych krajach. Staram sie nadazac za wydarzeniami politycznymi i gospodarczymi, zwlaszcza tymi z niespotykanych rejonow naszego globu. W terenie trzeba wiedziec, kto naprawde jest po twojej stronie, a kto nie. To podstawowa sprawa. Co dzien staram wiec sie uaktualniac swoje informacje. Jest mi wygodnie. Mieszkam trzy przecznice od drogi miedzystanowej 1-695, a wiekszosc artykulow spozywczych moge kupowac w markecie przy York Road, przecznice od mojego domu. W tym samym centrum handlowym trenuje krav mage. Moja instruktorka, Kalia Loenstern, zostawila mi na automatycznej sekretarce intrygujaca wiadomosc: W czwartek sa specjalne zajecia. Bardzo bym chciala, zebys przyszedl. Prosze. Jest czwartek, przebieram sie wiec w dres i biore mala torbe sportowa z recznikiem oraz zapasowym T-shirtem. W Marylandzie jest jeszcze zima, dlatego wkladam czerwona kurtke narciarska i wychodze. To piec minut drogi spacerkiem. Ale tuz przed zamknieciem i zaryglowaniem drzwi frontowych slysze telefon. Mam dwie linie. Jeden numer jest zastrzezony i sluzy do prywatnych rozmow. Korzystaja z niego moi nieliczni przyjaciele i krewni. Drugi telefon to bezpieczna linia do kontaktow z Wydzialem Trzecim. Poniewaz niewiele osob zna moj numer domowy, moge sie zalozyc, ze nie dzwoni telemarketer, tylko ktos, z kim chcialbym pogadac. Wpadam z powrotem do domu i odbieram telefon w kuchni, ktora jest na parterze obok drzwi frontowych. -Fisher - zglaszam sie. -Czesc, tato! Usmiecham sie szeroko. Warto bylo wrocic, zeby porozmawiac z moja corka, Sara. -Jak sie masz, skarbie? -Dobrze. Zimno tutaj. Jest u ciebie snieg? - Widze ja oczami wyobrazni w wieku pieciu czy szesciu lat. To juz przeszlosc. Trudno mi sie pogodzic z faktem, ze nie jest juz mala dziewczynka. -Nie, stopnial, ale na dworze jest zimno. Wlasnie wychodzilem na trening. Co na uczelni? -W porzadku. Chyba sie domyslasz, dlaczego dzwonie? Zastanawiam sie przez chwile. -Bo kochasz swojego tate i chcialas po prostu uslyszec jego glos? Smieje sie. Jej dziewczecy chichot chwyta mnie za serce. -Nie, gluptasie. To znaczy, tak, jasne, to tez, ale chcialam ci zlozyc zyczenia urodzinowe! Cholera. Prawie zapomnialem. Jutro sa moje pieprzone urodziny. Chichocze i krece glowa. "Jakos" mi to umknelo. -To moze jutro tez zadzwonisz? -Jestem caly dzien na uczelni, a wieczorem mam probe sztuki. -Rozumiem. -Wiec sluchaj! - Zaczyna mi spiewac glupia piosenke. Smieje sie. Kiedy konczy, dziekuje jej serdecznie. -Powinienes cos dostac poczta - mowi. - Musze leciec. Bedziesz przez jakis czas na miejscu? -Mam nadzieje. Przynajmniej do nastepnej zagranicznej konferencji handlowej. -Jasne, wiadomo. - Parska. - Przeciez nie mozesz nie pojechac. Sara wie, co robie. Udawalo mi sie to przed nia ukrywac przez dlugi czas, do zeszlego roku, gdy zostala porwana przez Sklep. Kiedy konczy sie nieswiadomosc, zaczyna sie odpowiedzialnosc zwiazana z tym, ze jest sie dzieckiem penetratora. Gawedzimy jeszcze chwile, mowimy sobie, ze sie kochamy i sie rozlaczamy. Po rozmowie caluje palec wskazujacy i dotykam jej zdjecia przyczepionego magnesem do drzwi lodowki. Potem wychodze. Co za szczescie, ze nie mam przydzialu na stale do jednej placowki. Wiekszosc penetratorow stacjonuje w czesciach swiata, gdzie na pewno nie chcialbym mieszkac dluzej niz minut. Chyba zajmuje wyjatkowa pozycje w Wydziale Trzecim. Bylem pierwszym penetratorem, potrafie sie przystosowac do otoczenia wszedzie, gdzie mnie wysylaja, jestem wiec bardziej przydatny jako "kontrahent". Kiedys szpiedzy byli dyplomatami lub oficerami wywiadu w ambasadach. Ale penetratorzy Wydzialu Trzeciego nie sa w zaden sposob powiazani z rzadem Stanow Zjednoczonych, przynajmniej oficjalnie. W terenie uzywam roznych tozsamosci i czasami musze sie nauczyc jakiegos zawodu lub zdobyc nowe umiejetnosci, zeby moja przykrywka byla wiarygodna. W kazdym razie przyjemnie jest moc wrocic do domu miedzy zadaniami, zeby zobaczyc sie z Sara. Wydzial Trzeci na pewno bije na glowe CIA. Pracowalem tam, dopoki nie zwerbowal mnie pulkownik Lambert. W CIA musialem szpiegowac w tradycyjny sposob - zwykle udawalem dyplomate lub jakas urzedowa osobe. Pozniej przenioslem sie do pracy w Stanach. Zajmowalem sie rozwojem broni. Uwazalem, ze jestem calkiem dobrym teoretykiem wojny informacyjnej, ale machina biurokratyczna stale ograniczala moja kreatywnosc. Zawsze bylem, jestem i bede czlowiekiem czynu. Chyba ze wiek lub stan zdrowia uniemozliwia mi wykonywanie tego, co robie. Teraz zblizam sie do piecdziesiatki. Nie wiem, jak dlugo jeszcze bede pracowal w Wydziale Trzecim, zanim zmusza mnie do przejscia na emeryture, ale chce zostac tam jak najdluzej. Nie mam pojecia, co ze soba zrobie bez tej pracy. Uwazam, ze to dzieki niej czuje sie mlodo. To dreszcz emocji, ryzyko, bardzo niebezpieczna gra. Kiedy chodzi o twoje zycie, nie mowiac o zyciu twoich rodakow, masz zapewniony staly przyplyw adrenaliny. Uzaleznilem sie od tego. Docieram do centrum handlowego i wchodze do malego studia tanca, ktore Katia wynajmuje na zajecia. Jest juz na miejscu i sie gimnastykuje. Nie jestem zaskoczony, ze poza nami jeszcze nikogo nie ma. Zwykle zjawiam sie pierwszy. -Sam! - Pochyla tulow nad lewa noga i ciagnie za stope. Jak zawsze ma na sobie trykotowy stroj bez rekawow. Podziwiam jej zgrabne dlugie nogi. - Ciesze sie, ze juz wrociles. Jak podroz? -Nie nudzilem sie - odpowiadam i stawiam torbe na podlodze obok wielkiego lustra na scianie. - Gdzie reszta? Usmiecha sie zalotnie. -Pewnie sie spoznia. Zrob rozgrzewke, a potem zaczniemy we dwoje. Rozciagam sie i obserwuje ja. Jak juz wspomnialem, Katia to Amerykanka pochodzenia izraelskiego. Jest bardzo atrakcyjna i utrzymuje swietna forme. Ma trzydziesci szesc lat, duze piwne oczy, dlugi nos, piekne usta i dlugie, ciemne krecone wlosy. Opadaja w nieladzie wokol jej glowy, chyba ze wiaze je w konski ogon. Ale nawet wtedy nie wisza jak kucyk, tylko stercza na wszystkie strony. Uwazam, ze to fajnie wyglada. Kiedy sie rozgrzewam, Katia podchodzi do swoich rzeczy i wyjmuje butelke wody. Wypija lyk, nadmiar splywa jej po brodzie, szyi i trykocie. Ma ladne, naturalne piersi. Mokry stroj podkresla ich ksztalt. Nigdy nie robila takich numerow, cholera. Zaloze sie, ze ten pokaz jest dla mnie. Co tu jest grane, jak rany? -Ptaszek mi powiedzial, ze jutro sa twoje urodziny - mowi. -Tak? Ciekawe, co to za ptaszek? -Formularz zgloszenia na kurs, sam go wypelniles. -Naprawde? I on lata? - Siedze na podlodze i rozciagam nogi. Podchodzi i staje nade mna. -Co ty na to, zebym zrobila ci jutro sniadanie? - pyta. - Co?! Katiu... -Mowie powaznie, Sam. - Kuca przy mnie. - Z nikim sie nie spotykasz, a ja mam dosyc naszych przyjacielskich wypadow na kawe. Chce ci dac cos na urodziny i mam ochote przyniesc ci sniadanie. Wiem, gdzie mieszkasz; adres jest na twoim zgloszeniu. Pasuje ci osma trzydziesci? A moze wolisz, pospac dluzej? Moge przyjsc o dziewiatej trzydziesci albo o dziesiatej. Przestaje sie rozciagac i patrze na nia. Widac, ze mowi serio. -Katiu, juz o tym rozmawialismy. Naprawde nie jestem do wziecia. Doceniam twoja propozycje, ale... -Nie chrzan, Fisher. Dosyc wykretow. Wstawaj. Czas wziac sie do roboty. Podnosi sie i odchodzi. Zaczynam rozumiec, dlaczego jestesmy sami. Zalatwila mnie. -Reszta na pewno sie spozni... - mowie. -Reszta jest niewazna, Fisher - odpowiada. - Chcialam cie miec dzisiaj tylko dla siebie. Musze ci pokazac pare nowych rzeczy. Gotowy? Wstaje i wzruszam ramionami. -Jasne. Atakuje, zanim jeszcze przyjme postawe. Wymierza mi potezne kopniecie pieta z obrotu. Padam na mate. -Jaka jest pierwsza zasada krav magi, Fisher? - pyta. Siadam znudzony. -Unikaj trafienia. Kreci glowa, cmoka z dezaprobata i pokazuje mi gestem, zebym wstal. Podnosze sie. Teraz jestem czujny. Kiedy znow naciera, blokuje jej kopniecie, lapie ja za lydke i obracam. Ale jest na to przygotowana. Robi obrot cialem w tym samym kierunku i dotyka rekami podlogi, zeby miec oparcie. Jednoczesnie kopie mnie wolna noga w podbrzusze. Musze puscic jej lydke. Cofam sie i patrze na moja instruktorke z szacunkiem. Katia wraca do pionu. -Przewroc mnie, Fisher. Jesli potrafisz. -Wiesz, ze tak - mowie. -Wiec zamknij sie i zrob to. Jesli ja cie rozloze, jutro przynosze ci do domu sniadanie, zgoda? -Zaraz, zaraz, nie tak szybko, Katiu. -Zgoda? - Tym razem usmiecha sie figlarnie. Niech bedzie, jesli jej zalezy. -Dobra, zgoda. -To mnie przewroc. Przygotowuje sie. Stoi z jedna noga wysunieta do przodu. To lewa noga, przesuwam sie wiec naprzod i w lewo. Zachodze ja od wewnetrznej, czyli z jej prawej strony. W len sposob jestem w zasiegu jej rak i nog. Chce ja sprowokowac. Wymierza mi kopniecie. Robie unik i probuje chwycic ja za noge. Odskakuje. Okraza mnie z takim wdziekiem, jakbym walczyl z baletnica. Nagle jest za mna i kopie mnie w nerki. Odwracam sie i wale ja prawym sierpowym w szczeke. Jeszcze nigdy nie uderzylem mojej instruktorki z taka sila, ale sama sie o to prosila! Cios troche ja oszalamia. Rozciera podbrodek, potrzasa glowa i patrzy na mnie wsciekle. -Nic ci sie nie stalo? - pytam. Nie chce jej zrobic krzywdy. -Zamknij sie - odpowiada. Jest teraz wkurzona. Atakuje jak tygrysica, wskakuje na mnie i opasuje mnie swoimi zgrabnymi nogami. Potem zadaje mi serie ciosow kantem dloni w nerwy z obu stron szyi. Wie, gdzie sa czule miejsca. Czuje przeszywajacy bol w rdzeniu kregowym. Nie moge ustac na nogach. Osuwam sie na kolana, z Katia owinieta wokol mojego pasa. Wali mnie prosto w nos. Widze gwiazdy. Ale mam jeszcze tyle przytomnosci umyslu, ze blokuje nastepny cios. Uderzam ja w mostek, dokladnie miedzy piersiami. To skutkuje. Uwalnia mnie z uscisku i odpycha sie ode mnie. Mam nadzieje, ze nie przylozylem jej za mocno. -Nic ci sie nie stalo? - pytam po raz drugi. -Zamknij sie, kurwa - mowi. Zanim mam szanse wstac, rzuca sie na mnie. Laduje tylem na macie. Wykorzystuje jej rozped, zeby przerzucic ja nad glowa. Upada ciezko. Odwracam sie szybko na brzuch i chwytam ja za ramiona. Nasze twarze znajduja sie tuz obok siebie. Mam brode przy jej czole, ona swoja przy moim. Wyrywa sie przez chwile, potem wyrzuca nogi go gory. Ze zdumiewajaca zwinnoscia kopie mnie dwoma stopami w twarz. Nie musze chyba mowic, ze ja puszczam. Co w nia wstapilo? Az tak bardzo chce miec ze mna randke? Przyznaje, ze ostatnio duzo o niej myslalem i zastanawialem sie, czy nie skonczyc z samotnoscia. Potrafi byc bardzo przekonujaca! Oboje juz stoimy. Naciera na mnie od zewnetrznej, nie dajac mi czasu na przyjecie odpowiedniej postawy. Mam prawa noge wysunieta do przodu, porusza sie wiec w swoja lewa strone tak, ze jest do mnie odwrocona wieksza czescia plecow. Probuje chwycic ja pod pachami, zeby zalozyc jej pelnego nelsona, ale wymyka mi sie latwo. Jednoczesnie kopie mnie w kolano i przydeptuje moja bosa stope. Cios lokciem w podbrzusze posyla mnie na podloge. Nastepne, co pamietam, to fakt, ze znow leze na plecach, a ona siedzi na mnie. Odpycham jej ramiona i wiem, ze moglbym ja z siebie zrzucic, ale nie chce. Te "cwiczenia" pobudzily mnie seksualnie. Katia pochyla sie, jej twarz jest centymetr od mojej. Juz sie nie opieram. Caluje mnie w usta. Dlugo i namietnie. Z jezyczkiem. I gryzie. Mija co najmniej minuta, zanim odrywa wargi od moich. W jej oczach blyszczy podniecenie. Ma przyspieszony oddech. Zrzucam ja z siebie. Spada na mate i patrzy na mnie, jakbym popelnil ciezki grzech. Chyba ja obrazilem. -Przepraszam, Katiu - mowie. Obojgu nam brakuje tchu. - Po prostu... -Niewazne, Sam - odpowiada. - Po prostu nie chcesz sie przyznac, ze ci sie to podobalo. Ma racje. Podobalo sie mi. Zbyt dlugo nic mialem kobiety, cholera. Juz czas? Mam zapomniec o Regan i przestac ignorowac to, co czuje w ledzwiach i sercu? 1 nikomu tym nie zaszkodze? -Rozlozylam cie - mowi Katia. - O ktorej sniadanie? Usmiecha sie. Wybucham smiechem i z rezygnacja krece glowa. ROZDZIAL 9 Sierzant Kim Lee Wei lubil poranna sluzbe w Tsim Sha Tsui East, bo mogl ogladac wschod slonca z Promenade. Z nadbrzeznego deptaka rozposcieraly sie najlepsze widoki w Hongkongu. Zwlaszcza ten na panorame miasta na wyspie, po drugiej stronie portu. Noca ta scena hipnotyzowala.Wraz z uplywem czasu na Promenade robilo sie tloczno, wiec sierzant Wei rozkoszowal sie cisza i wzgledna pustka o swicie. Oczywiscie, jak zwykle o tej porze, jedni cwiczyli tutaj tai-chi, inni uprawiali jogging, a jeszcze inni wedkowali, ale nie bylo ich wielu. Pozniej na deptaku zjawiali sie muzycy, fotografowie ze statywami, spacerujace pary, matki z dziecmi w wozkach, klauni, zonglerzy i tlumy turystow. Niedawno w chinski Nowy Rok ludzie ogladali stad pokaz sztucznych ognii w porcie. Takze czerwcowy Festiwal Smoczych Lodzi przyciagal mnostwo widzow. Sierzant Wei cieszyl sie, ze zazwyczaj pelni sluzbe rano i nie musi praco?wac w wieczornym chaosie. Patrolowanie Promenade o swicie bylo tak dobra terapia psychiczna jak tai-chi. Policjant chodzil zwykle tam i z powrotem miedzy przystania promowa Star Ferry a Hong Kong Coliseum. W ciagu dziesieciu lat sluzby nigdy nie natknal sie na zaden powazny problem. Kiedys przylapal grupe nastolatkow, ktorzy zamierzali namalowac graffiti na murze. Mial do czynienia z pijakami spedzajacymi noc na lawkach. Raz znalazl damska torebke. Poprzedniego dnia wlascicielka zglosila jej kradziez i narobila duzo szumu. W torebce niczego nie brakowalo, nawet pieniedzy i kart kredytowych. Sierzant Wei przypuszczal, ze kobieta po prostu ja zgubila i zauwazyla to dopiero po jakims czasie. Tego ranka sierzant szedl na zachod, od przystani promowej. Minal wieze zegarowa i dotarl do poludniowego kranca Koulunu. W poblizu hotelu New World Rcnaissance zwykle spotykal wedkarza, Jimmy'ego, ktory codziennie probowal zlowic cos na sniadanie. Wei nie znal jego nazwiska, ale zawsze witali sie przyjaznie i z szacunkiem. Sierzant ocenial, ze wloczega zbliza sie do siedemdziesiatki; pewnie wszystko juz w zyciu widzial. Jim-my nigdy nikomu nie przeszkadzal i znikal o siodmej. -Dzien dobry, Jimmy - powiedzial Wei po kantonsku. -Dzien dobry, panie sierzancie - odparl wloczega. - Chyba bedzie ladny dzien. -Na to wyglada. Zlowiles juz cos? -Jeszcze nie. Ryby nie biora. Cos innego przyciaga ich uwage. -Niby co? Jimmy wzruszyl ramionami. -Nie wiem. Jak pan sie dowie, niech mi pan da znac. -Dobrze. - Wei sie rozesmial. Milego dnia. -Nawzajem, panie sierzancie. Wei ruszyl dalej w kierunku przystani promowej East Feny i usmiechnal sie pod nosem. Czy Jimmy kiedykolwiek cos zlowil? Nie byl tego pewien. Sierzant dotarl do miejsca, gdzie nad deptakiem biegla obwodnica Hong Kong Bypass. Zauwazyl cos dziwnego. Na krawedzi deptaka ktos wbil w beton metalowy pret i przywiazal do niego line. Znikala w wodzie i byla naprezona. Co za cholera? - pomyslal. Nigdy nie widzial tutaj niczego podobnego. Podszedl i przyjrzal sie temu z bliska. Sznur trzymal cos, zeby nie odplynelo. Wei przysunal sie do samej krawedzi deptaka, oparl o barierke i zaczal ciagnac line. Na koncu byl jakis ciezar. Wreszcie na powierzchni ukazal sie podluzny jutowy tobol. Mial jakis metr siedemdziesiat dlugosci i okolo pol metra szerokosci. Wei ciagnal go tak dlugo, dopoki nie zdolal go uchwycic i wciagnac na deptak. Nie mial watpliwosci, ze wylowil zwloki. Godzine pozniej na Promenade roilo sie od policjantow. Sierzant Wei zlozyl zeznanie i sprawe przejeli detektywi z wydzialu zabojstw. Wei nie mogl uwierzyc, ze trafil na morderstwo. Bialego mezczyzne zabito strzalem w glowe, zawinieto w jute i wrzucono do wody. Dziwne, ze zabojcy - lub zabojcom - zalezalo na tym, zeby znaleziono zwloki; dlatego zostaly przywiazane do brzegu. Cialo oznaczono w kostnicy jako N.N. Minelo kilka dni, zanim trupa zidentyfikowano jako profesora Gregory'ego Jeinsena. Wydzial Trzeci znow przezywal trudny okres. Carly St. John czasami przynosila do pracy spiwor, kiedy sprawy szly zle. Akurat teraz pelnila obowiazki dyrektora technicznego - kiedy bylo to niezbedne, zastepowala dowodce sekcji i odpowiadala tylko przed pulkownikiem Lambertem. Anna Grimsdottir, dyrektor techniczny i jej bezposrednia przelozona, byla na corocznym obowiazkowym urlopie z Firmy, ktorego wymagali psychologowie. Niedlugo miala wrocic. Tymczasem to Carly musiala dbac o sprawne i skuteczne funkcjonowanie Wydzialu Trzeciego - bledy mogly sie odbic na niej i na wszystkich osobach zaangazowanych w ich projekty. To dlatego zeszloroczny przeciek nazwisk byl taka Katastrofa. Nie spocznie, dopoki nie ustali, jak to sie stalo. Przerwala prace o wpol do pierwszej w nocy, zeby sie troche przespac. I siadzie z powrotem przy klawiaturze komputera, zanim o siodmej przyjdzie pulkownik. Ale cos nie dawalo jej spokoju. Wiedziala, ze jest blisko. Kiedy uswiadomila sobie, ze nie zasnie, usiadla w spiworze - ciagle miala na sobie sluzbowe ciuchy. Postanowila wrocic do komputera. Zegar w jej gabinecie wskazywal trzecia nad ranem. Kiedy siadala przed monitorem, wciaz nurtowala ja jedna mysl. Co przeoczylam? Spedzila nad tym kawal czasu. Wlamala sie do komputera kazdego pracownika, przejrzala kazdy bajt firewalla i przeprogramowala system zabezpieczen. W koncu byla bliska ustalenia, w jaki sposob na zewnatrz przeciekly informacje o kluczowym znaczeniu. Ale ciagle cos jej umykalo. Westchnela i uznala, ze potrzebuje jakiegos bodzca. Wstala i poszla do kuchni po kawe. Jej umysl pracowal na pelnych obrotach, ale cialu potrzebna byla kofeina, zeby moglo za nim nadazyc. Wlasnie wlaczyla ekspres, gdy uslyszala halas w pokoju Mike'a Chana. Podeszla do drzwi i zapukala. Mike? Jestes tam? -Co? Tak. - Glos Chana brzmial sennie. Po kilku sekundach drzwi sie otworzyly. Przestraszyl ja jego wyglad. Chan byl nieogolony i nie zmienial ubrania chyba od trzech dni. -O co chodzi? - zapytal. Zadnego powitania. Zadnego usmiechu. -Nie wiedzialam, ze jeszcze pracujesz - odrzekla. - Myslalam, ze jestem tu sama, to wszystko. -Nie, ja tez tu jestem. Od wczorajszego poranka. -Nad czym pracujesz? -Jak zwykle. - Mike Chan byl jednym z analitykow Wydzialu Trzeciego. Podlegal Carlowi Brufordowi, dyrektorowi do spraw badan. Carly nigdy nie uwazala Chana za szczegolnie towarzyskiego. Byl powazny, bardzo rzeczowy i odnosil sie z szacunkiem do kolegow. Facet nie nadawal sie na kumpla. -W takim razie nie przeszkadzam - powiedziala i chciala odejsc, ale Chan ja zatrzymal. - Zaczekaj, Carly. Przepraszam. Chyba zasnalem i obudzilas mnie. Wiesz, jak to jest. Odwrocila sie i skinela glowa. -Wiem. Chcesz kawy? -Bardzo chetnie. -Wlasnie ja robie. W kuchni. Kawa juz sie zaparzyla. Carly wziela dwa kubki z suszarki przy zlewie. -Wygladaja na czyste - powiedziala. Chan wszedl za nia do kuchni i sie przeciagnal. -Jak ci idzie projekt? Mamy jeszcze firewall? -Mamy. Watpie, zeby komus znow udalo sie do nas wlamac. - Wreczyla mu kawe. Po kolei dodali smietanki i cukru. - Uwazam, ze niemal rozwiazalam nasz problem. Jestem juz tak blisko. - Uniosla palce, zeby pokazac centymetr. -Naprawde? Jak to zrobilas? - zapytal Chan. -Sama nie wiem. Moge tylko glosno myslec. -To mnie interesuje. Mow. Carly byla zaskoczona. Mike Chan nigdy przedtem nie zwracal na nia wiekszej uwagi. -Odkrylam w starym firewallu tylne drzwi, przez ktore wszedl haker. Utworzyl je ktos z naszego biura. Tyle wiem. -Jezu - powiedzial Chan. - Kto to mogl zrobic? -Wlasnie probuje to ustalic. Slady przejscia przez te drzwi prowadza do dwoch adresow internetowych. Dasz wiare, ze jeden jest w Waszyngtonie, gdzies niedaleko budynku Senatu? A drugi tutaj, w Wydziale Trzecim. -Jasny gwint - zaklal Chan. - Lambert o tym wie? -Powiem mu rano, jak przyjdzie. Mialam nadzieje, ze do tego czasu bede wiedziala wiecej. Aha, cos mi sie przypomnialo. Wiesz cos o triadach? Chan zamrugal. -O czym? -O triadach. No wiesz, chinskich organizacjach przestepczych. Wiem, co to jest. Dlaczego pytasz? -Odczytalam zaszyfrowany e-mail ze wzmianka o triadzie w Los Angeles, ktora nazywa sie Szczesliwe Smoki. Slyszales o nich? -Hm, nie, chyba nie. -Staram sie dojsc, kto byl adresatem tej wiadomosci. To moze byc czesc lamiglowki. -Myslisz, ze ci sie uda? -Zycz mi szczescia. - Carly pomachala Chanowi i wyszla z kawa. Chan popatrzyl za nia i pokrecil glowa. Carly St. John byla jak mala pradnica. Miala niewiele ponad metr szescdziesiat wzrostu, dwadziescia dziewiec lat i mozg, ktory moglby zasilac komputer. W biurze zartowano, ze powinna nosic na czole naklejke: INFORMACJE SA WEWNATRZ. Chan wrocil do pokoju, rozejrzal sie i znalazl w balaganie plecak, z ktorym zawsze przychodzil do pracy. Otworzyl go i wyjal samopowtarzalny pistolet Smith Wesson SW1911 kaliber 45. Sprawdzil, czy jest naladowany. Umocowal tlumik, zrobiony na zamowienie specjalnie do tej broni, odciagnal suwadlo i poszedl do gabinetu Carly. Nie przejmowal sie kamerami systemu bezpieczenstwa w korytarzu. Sprawy posunely sie juz tak daleko, ze mogl zrobic tylko jedno. Carly zostawila uchylone drzwi. Zajrzal do srodka i zobaczyl ja. Siedziala przy biurku. Przebiegala palcami po klawiaturze komputera i patrzyla na monitor. Wiedzial, ze Carly St. John rozwiaze zagadke - to tylko kwestia czasu. Obserwowal ja uwaznie od miesiecy i staral sie przechwytywac wszystkie informacje, jakie przekazywala Lambertowi. Skoro powiedziala, ze jest bliska wykrycia zdrajcy w Wydziale Trzecim, to na pewno tak bylo. A gdyby zdemaskowala Szczesliwe Smoki...! Chan nie mogl do tego dopuscic. Pchnal delikatnie drzwi, zeby otworzyc je szerzej, i wszedl. Uniosl pistolet, wycelowal w tyl glowy Carly i nacisnal spust. Bron wypalila cicho i kobieta osunela sie na klawiature. Gdyby nie krew dookola, mozna by pomyslec, ze zasnela. Chan skrzywil sie, podszedl blizej i wpakowal dwie kule w komputer obok biurka. Sprzet zaiskrzyl i przestal dzialac. Chan przewrocil go kopniakiem i podeptal. Obudowa odpadla i stwierdzil z satysfakcja, ze twardy dysk zostal zniszczony. Wrocil do pokoju i wepchnal swoje rzeczy do plecaka. Serce walilo mu jak szalone i musial na chwile usiasc, zeby zlapac oddech. Siegnal po komorke, wybral numer i czekal. -Lepiej niech to bedzie dobra wiadomosc - zglosil sie ktos po kantonsku. -Przepraszam, ze cie obudzilem - odrzekl Chan w tym samym jezyku - ale musze stad natychmiast zniknac. -Co sie stalo? -Jestem spalony. I zabilem kogos. -Jasna cholera. -Wynosze sie do Los Angeles. -Slusznie. Bedziemy na ciebie czekali. Jak sie tu dostaniesz? -Nie... nie wiem. -Nie lec samolotem. Zlapia cie. -No wlasnie. -I trzymaj sie z daleka od pociagow i autobusow. Bedziesz musial przyjechac samochodem. Ale nie swoim! Chan byl taki zdenerwowany, ze nie mogl jasno myslec. - A jaki mam wziac? Powiedz mi! -Kup nowy! Albo wypozycz! Na jakies inne nazwisko. Nie badz glupi. -Wywieziesz mnie z kraju, prawda? - zapytal Chan. -Oczywiscie. Tak jak uzgodnilismy. -Do Hongkongu? -Zaczne zalatwiac, co trzeba, ale bedziesz musial sam dotrzec do Los Angeles. Nie daj sie zlapac. I uspokoj sie, rozumiesz? -Tak. -No to sie rusz. Mezczyzna w Kalifornii sie wylaczyl. Chan zamknal komorke, schowal do kieszeni i chwycil plecak. Musial jeszcze usunac wszystkie dane z twardego dysku swojego komputera. Potem po raz ostatni rozejrzal sie po pokoju, zeby sprawdzic, czy nie zostawil czegos waznego, i wyszedl. Do diabla z kamerami, pomyslal. Ludzie z Wydzialu Trzeciego i tak wkrotce dowiedza sie, co zrobil. Najwazniejsze, zeby stad jak najszybciej zniknac. Idac do wyjscia, z daleka ominal gabinet Carly St. John. ROZDZIAL 10 suterenie mam sztangi, laweczke i worek bokserski. Cale najnizsze 11 pietro mojego domu sluzy mi za biblioteke, gabinet i sale cwiczen. W Baltimore chodzilem do prawdziwej sali treningowej, gdzie spotykalem bokserow, gangsterow i roznych twardzieli. Nie przeszkadzalo mi to, ale teraz wole cwiczyc w domu.Jestem w trakcie wyciskania na laweczce, gdy odzywa sie dzwonek przy drzwiach wejsciowych. Na zegarze jest osma trzydziesci. Zastanawiam sie, kto do mnie przyszedl tak wczesnie. Potem sobie przypominam - to Katia, cholera. Dzis sa moje urodziny i zgodzilem sie, zeby zrobila mi sniadanie. Jak moglem o tym zapomniec, do diabla? Wbiegam po schodach na parter i otwieram drzwi. Za progiem stoi Katia. Wyglada super. Jest w obcislych dzinsach i zimowym plaszczu - tylko tyle moge powiedziec w tym momencie - ale uczesala sie i umalowala, czego normalnie nie robi na treningach krav magi. A ja mam na sobie T-shirt i spodnie od dresu. -Katia! - wykrzykuje. - To juz osma trzydziesci? Przestaje sie usmiechac i marszczy brwi. -Tylko mi nie mow, ze zapomniales, Sam. -Nie, nie, skad. Cwiczylem i stracilem poczucie czasu, to wszystko. Wejdz. Chyba mi nie wierzy, ale nie wraca do tego. Biore jej plaszcz. Pod spodem ma czerwona sznurowana kamizelke, ktora odslania rowek miedzy piersiami. Bardzo seksy. O kurcze, mysle. Trzyma papierowa torbe z zakupami. -Gdzie jest kuchnia? - pyta. -Tutaj. - Wskazuje lukowe przejscie na lewo ode mnie. -Aha. Ladnie tu, Sam. Masz to wszystko dla siebie? - Uhm. -Musi byc fajnie. - Stawia torbe na blacie. - Dobra, idz dokonczyc cwiczenia, wez prysznic, a ja zrobie sniadanie. -Juz skonczylem. Naprawde. -To idz sie umyc. - Patrzy wprost na mnie. Lapie, o co jej chodzi; nie chce, zebym ja obserwowal w kuchni. Kiedy wracam na dol, czysty i ubrany, stol w jadalni jest nakryty dla dwoch osob. Pala sie swiece. Przyniosla wlasna porcelane i butelke szampana. Na moim miejscu lezy jeden z tych glupich kapelusikow na imprezy z napisem SOLENIZANT. -Katiu, to niesamowite. -Usiadz i wloz swoj kapelusik. -Nie bede w tym siedzial. Pokazuje mi jezyk i idzie z powrotem do kuchni. Siadam i jednak wkladam kapelusik. Czuje sie jak idiota. Kiedy Katia wraca z taca, na moj widok wybucha smiechem. -Tego sie nie da opisac slowami. -Moge to juz zdjac? -Dobrze, zdejmij. Nie chce ciagle parskac smiechem przy jedzeniu. Sniadanie jest wspaniale. Katia zrobila omlety z trzema rodzajami sera, pieprzem, cebula, grzybami i szpinakiem. Sa bajgle i losos wedzony. Na talerzu leza rozne owoce. Do picia mamy sok ze swiezych pomaranczy i szampana. -Cholera, Katiu, chyba bede musial ozenic sie z toba - zartuje. -To oswiadczyny? Nie odpowiadam. Zamiast tego wznosze moj kieliszek do toastu. Katia stuka sie ze mna swoim. -Wszystkiego najlepszego, Sam. -Dzieki. Zaczynamy jesc. Rozmowa najpierw sie nie klei. Kiedy idziemy gdzies na kawe, zwykle jest tak samo. Oboje czujemy napiecie seksualne, ktore normalnie wole ignorowac. Katia udaje, ze go nie ma, tylko dlatego ze ja tez tak robie. Gawedzimy o treningach, niektorych zdolnych uczestnikach kursu, w koncu rozmowa schodzi na to, czym sie zajmujemy w zyciu. -Jestem calkiem zadowolona z pracy instruktorki krav magi - mowi Katia. - Nigdy nie mialam wyzszych aspiracji. Pewnie jestem juz za stara na matke, a za mloda ma emerytke. -Wiazesz koniec z koncem? - pytam. - Tak na marginesie, wcale nie jestes za stara na matke, jesli naprawde chcesz miec dziecko. Kreci glowa. -Nie, jest juz za pozno. Nie chcialabym przez to przechodzic grubo po trzydziestce. Dzieci mozna miec w wieku dwudziestu paru lat. A co do twojego pytania, to za samo prowadzenie kursu nie dostaje tyle, zebym mogla zwiazac koniec z koncem. Ale mam male dochody z funduszu powierniczego, w ktory zainwestowal przed smiercia moj ojciec. Dopoki raz na miesiac nie ogarnie mnie szal zakupow, wystarcza mi to, co zarabiam. Postanawiam nie drazyc tematu dziecka. -Gdzie jest twoja matka? Masz rodzenstwo? -Mlodsza siostre. Mieszka z matka w Kalifornii. W San Diego. Wybieram sie do nich za pare dni. Wlasnie mialam ci powiedziec. W przyszlym tygodniu nie bedzie zajec. Wysle wszystkim e-maile. Mam nadzieje zostac tam okolo tygodnia. Moze po wizycie u nich zwiedze winnice? Jeszcze nie wiem. Albo wpadne do Los Angeles. -Brzmi atrakcyjnie - mowie. - Mnie tez przydalyby sie wakacje. -Tobie? Takiemu podroznikowi? -To jest praca. Mozesz mi wierzyc, ze nie podrozuje dla przyjemnosci. -Co ty wlasciwie robisz, Sam? Tylko nie chrzan, ze jestes handlowcem. Nie wierze w to. -Jestem handlowcem. A przynajmniej kims w tym rodzaju. Posrednicze w kontaktach miedzy Stanami a zagranicznymi firmami dostarczajacymi mnostwo towarow, ktorych Amerykanie nie moga dostac nigdzie indziej. Mozna powiedziec, ze zbieram informacje i rozwiazuje problemy. -Pracujesz dla rzadu. - Smieje sie i kreci glowa. Wzruszam ramionami. -A skad. -Daj spokoj, Fisher. Nie bylabym zaskoczona, gdybys byl jakims szpiegiem. Jestes muskularny i masz dobra kondycje. Wiekszosc facetow w twoim wieku sie zaniedbuje. Ty nie. Wydajesz sie sprytny i duzo podrozujesz. Czasami znikasz na cale tygodnie. I trzymasz w wielkiej tajemnicy swoje zycie prywatne. Nic o tobie nie wiem poza tym, ze masz corke i walczysz lepiej ode mnie. -Nie jestem szpiegiem, Katiu. I nie walcze lepiej od ciebie. -Wlasnie, ze tak. I wiesz o tym. Wczoraj mogles mi skopac tylek. Pozwoliles mi zwyciezyc. -Moze chcialem, zebys mnie pokonala. Patrzy na mnie z ukosa. Jej piwne oczy blyszcza w blasku swiec. -Naprawde? - pyta. Wypijam lyk szampana i staram sie zachowac kamienna twarz. Juz wiem, ze to jest to. Lata ignorowania kobiet sie skonczyly. Najwyzszy czas, zebym powrocil do swiata stosunkow mesko-damskich. Po sniadaniu wstaje i wyciagam dlon. Katia sie usmiecha i bierze mnie za reke. Chce ja odprowadzic od stolu, ale mnie zatrzymuje. -Zaczekaj! - Chwyta nasze kieliszki i butelke szampana. - To sie nam moze przydac. Prowadze ja na gore do mojej sypialni. Lozko nie jest zascielone, ale Katia nie narzeka. Stawia butelke i kieliszki i odwraca sie do mnie. Biore ja w ramiona i calujemy sie bardziej namietnie niz wczoraj, jesli to w ogole mozliwe. Kiedy wreszcie lapiemy oddech, budzik na moim nocnym stoliku pokazuje pierwsza trzydziesci. Kochalismy sie dziko co najmniej godzine, zanim zasnelismy w uscisku. Dla mnie to byla rewelacja. Dawno tego nie robilem. Podobno tych rzeczy sie nie zapomina jak jazdy na rowerze. Z Katia Loenstern to byla cholernie ostra jazda. Ona tez mnie mocno ujezdzala. Spalismy chyba pol godziny, a potem znow sie kochalismy. Mozna by pomyslec, ze zylem w celibacie sto lat. Wypilismy resztke letniego szampana, sprobowalismy innej pozycji. Katia podziwiala moja forme, a mnie sprawial przyjemnosc jej entuzjazm. To byl moj najlepszy poranek - i moje najlepsze urodziny - od lat. Wlasnie zastanawiamy sie, czy nie wziac razem prysznica, gdy odzywa sie moj pager. A to oznacza, ze musze zadzwonic do Lamberta z bezpiecznego telefonu w gabinecie na dole. Nie mam ochoty. Jestem na urlopie, do cholery. Dopiero wrocilem z zagranicy. Tak nie moze byc. Nie teraz. Nie w momencie, kiedy leze w lozku z pierwsza kobieta ktora mi sie podoba od... -To cos waznego? - pyta Katia. -Tak - odpowiadam. - Musze do kogos zadzwonic. Z gabinetu na dole. Usmiecha sie slodko. -Wiec idz. Poleze tutaj i zobacze, czy cisnienie wroci mi do normy. Dotykam lekko jej twarzy i caluje ja. -Zaraz bede z powrotem. -Przynies troche wody - wola, gdy zbiegam po schodach. Kiedy jestem sam w gabinecie, wybieram numer i lapie Lamberta w Wydziale Trzecim. -Sam, dzieki Bogu, ze jestes - mowi. -Co jest grane, pulkowniku? -Badz za godzine tam, gdzie zawsze. -Za godzine?! -A co, jestes zajety? Mam ochote powiedziec mu, zeby wsadzil sobie te robote, ale sie powstrzymuje. -Troche. -To priorytet trzeciego stopnia, Sam. Niech to szlag. Chodzi o cos bardzo waznego. Nie ma mowy, zebym sie z tego wymigal. -Bede - odpowiadam. Rozlaczamy sie i wchodze po schodach do kuchni. Nalewam dwie wysokie szklanki wody i zanosze je na gore. Katia lezy pod przykryciem i chichocze. Na moj widok odslania dluga zgrabna noge i zgina w powietrzu. -Podoba ci sie? - pyta z falszywym europejskim akcentem. - Chcesz? Siadam na lozku i delikatnie sciagam przykrycie. Katia ma figlarna mine. -Prosze. - Wreczam jej szklanke. Podnosi sie i odslania swoje piekne piersi. Wypija szybko wode i robi wydech. -Gotowy do szostej rundy? A moze do siodmej? Stracilam rachube. -Katiu, musze wyjsc. Interesy. Przepraszam. -Naprawde? - Wyglada, jakbym ja spoliczkowal. -Naprawde. -Nie probujesz sie mnie pozbyc? -Gdyby to zalezalo ode mnie, w ogole nie ruszalibysmy sie z tego pokoju. -Zaloze sie, ze mowisz to kazdej dziewczynie, ktora serwuje ci sniadanie w twoje urodziny. Pochylam sie, zeby ja pocalowac. Pozwala mi, ale wczesniejsza namietnosc zniknela. Zranilem jej uczucia. -Czy to znaczy, ze znow gdzies wyjedziesz? - pyta. -Mozliwe. -Sam, dlaczego ta twoja praca jest taka wazna? -Nie moge ci powiedziec, Katiu. -Wiec jednak pracujesz dla rzadu. Uwazam, ze tyle moze wiedziec. Nic zlego sie nie stanie. Jesli mamy byc razem... -Tak. Ale nie moge ci powiedziec, co robie. I prosze cie, nie pytaj. Zgoda? Zastanawia sie przez chwile. -Zgoda. Ale musisz mi obiecac, ze nie przestaniesz przychodzic na treningi. Smieje sie. -Oczywiscie, ze nie przestane. - Wyciagam reke i pomagam jej wstac z lozka. - Zdazymy jeszcze wziac prysznic, jesli chcesz. -Jasne. Nie zamierzam wracac do domu pachnaca seksem. Moj kot dostalby swira. Ide pierwszy do lazienki, zeby puscic wode. Widze odbicie Katii w lustrze i dostrzegam, ze pisze cos na bloczku do notatek, ktory trzymam na nocnym stoliku. Potem dolacza do mnie pod prysznicem i spedzamy przyjemne piec czy szesc minut. Namydlamy swoje ciala, a potem podnieceni robimy to jeszcze raz na stojaco w kabinie prysznicowej w strugach goracej wody. Jestesmy juz ubrani. Sprawdzam, co napisala na bloczku. Jest tam numer jej komorki i zdanie: Nie daje telefonu byle komu. Usmiecham sie i sprowadzam ja na dol. -Zawiadomisz mnie, jesli bedziesz musial wyjechac? - pyta. -Oczywiscie - odpowiadam. Tyle moge zrobic. ROZDZIAL 11 Zaczyna padac snieg. Zima w Marylandzie jest nieprzewidywalna. Nigdy nie wiesz, czy bedzie zamiec, mokro i gololedz, czy tylko mroz. Dzisiaj temperatura nie jest taka niska, ale mocno sypie. Chlopcy od pogody zapowiadaja pietnascie centymetrow bialego puchu. Sama radosc.Podkrecam ogrzewanie w moim jeepie cherokee rocznik dwa tysiace drugi. Jade droga miedzystanowa 1-95 do Waszyngtonu. Ten samochod to jeden z modeli overland, wytrzymala terenowka 4x4 z poteznym silnikiem V8 o mocy 265 koni mechanicznych. W miescie sie marnuje, ale czasami lubie sie nim wybrac w bardziej nierowny teren. Dluga jazda sprawia mi przyjemnosc, ale niezbyt czesto odbywam takie podroze. Nieraz fantazjuje, ze po odejsciu z branzy, na emeryturze, zostane kierowca ciezarowki. Moglbym "odkrywac Ameryke" jak wszyscy inni nasi bohaterowie. Lambert i ja spotykamy sie zwykle w miejscach publicznych. Unikam budynkow agencji rzadowych w Waszyngtonie i okolicach na wypadek, gdybym mial ogon. Gdyby ktos taki zobaczyl, ze wchodze do siedziby NSA czy CIA, na pewno zorientowalby sie, ze pracuje dla federalnych. Obecna kwatera glowna Wydzialu Trzeciego znajduje sie daleko od Agencji Bezpieczenstwa Narodowego, ktora ma centrale przy Savage Road w Fort Meade w Marylandzie, w polowie drogi miedzy Baltimore a Waszyngtonem. Wydzial Trzeci zajmuje maly niepozorny budynek w stolicy kraju, niedaleko Bialego Domu. Ze wzgledow bezpieczenstwa co pare lat przenosza sie pod nowy adres. Mimo ze staram sie omijac kwatere glowna, czasami mam tam cos do zalatwienia. Lambert i ja uznalismy jednak dawno temu, ze najlepiej bedzie spotykac sie gdzie indziej. Zmienialismy miejsca i zwykle umawialismy sie w roznych centrach handlowych. Wie, ze ich nie cierpie, wiec chyba wybiera je po to, zeby mnie wkurzyc. Ma spaczone poczucie humoru. Ostatnio widujemy sie stale w jednym, tym w Silver Spring, bo jest wygodne. Zjezdzam z 1-95 i kieruje sie do City Place Mail przy Colesville Road. Parkuje jeepa i wchodze do srodka. Czesc restauracyjna latwo znalezc. Lambert juz czeka na mnie przy stoliku - zawsze zjawia sie pierwszy - i ku memu zaskoczeniu nie jest sam. Siedzi z nim Frances Coen. To jedna z agentek pomocniczych Wydzialu Trzeciego. Taka osobe nazywa sie asystentem terenowym. Coen ma trzydziesci kilka lat, jest szczupla, ciemnowlosa i krotko ostrzyzona. Typ chlopczycy, ale calkiem atrakcyjna. Ma na sobie prosty, obcisly kostium biurowy. Lambert jest w czarnym swetrze z golfem i spodniach khaki. Na nasze spotkania nigdy nie przychodzi w mundurze. Przezuwa swojego ulubionego fast-fooda, big mac combo. Coen je salatke. Kiedy Lambert zauwaza moja obecnosc, ide wybrac cos dla siebie. Sniadanie bylo godziny temu. Po intensywnym seksie i szampanie potrzebuje czegos tresciwego. Biore z nibychinskiej knajpki kurczaka i brokuly. Dolaczam do Lamberta i Coen. Pulkownik juz skonczyl jesc. Kiedy sie denerwuje, ma smieszny zwyczaj pocierania czubka glowy, ostrzyzonej na rekruta. Robi to teraz, gdy siadam przy stoliku. Wydaje sie bardziej spiety, niz zwykle. Ma wielkie worki pod oczami. Nie pamietam, zeby kiedykolwiek tak zle wygladal. Lambert to bardzo energiczny gosc. Ambitny i bystry. Podejrzewam, ze w ogole nie sypia. Pije wiecej kawy, niz wdycha powietrza. To taki typ faceta, ktory zawsze jest zajety i nigdy nie odpoczywa. Sadzac po tym, jak dzis wyglada, ten tryb zycia niedlugo wpedzi go do grobu. Coen patrzy na mnie w milczeniu. Po raz pierwszy dostrzegam, ze z boku szyi ma duza blizne, ktora znika pod kolnierzykiem bluzki. Moze sluzyla w wojsku. -Cos sie stalo, pulkowniku? - pytam. -Carly St. John nie zyje. Czuje skurcz w zoladku. -Co?! -Ktos strzelil jej w tyl glowy. W naszym biurze. Nie moge w to uwierzyc. Carly jest... byla moja przyjaciolka. Jedyna osoba poza Lambertem, z ktora laczylo mnie cos, co mialo znaczenie. -Wiadomo, kto to...? -Nie jestesmy pewni - odpowiada. - Ale zniknal Mike Chan. Wszystko wskazuje na niego. Zarejestrowaly to kamery. -Mike Chan? Ten analityk? Lambert przytakuje. Widzialem Chana tylko raz. Krotko. Spokojny Amerykanin chinskiego pochodzenia. Wydawal sie w porzadku. Prawdziwy czlonek zespolu. Patrze sceptycznie na Coen. Lambert to zauwaza. -Sam, znasz Frances Coen, jedna z naszych agentek pomocniczych. -Owszem. Program Asystent Terenowy. Pamietam moja dyskusje z Lambertem na ten temat. Chce wysylac w teren nie jedna, ale dwie osoby. Asystent ma odpowiadac za transport i sprzet dla penetratora. Kiepski pomysl. Sprzeciwialem sie temu. Glosno i wyraznie. Uwazam, ze wystarczajacym ryzykiem jest wyslac jednego agenta, ktorego moga zlapac i poddac torturom. Penetrator jest przynajmniej tak wyszkolony, ze powinien wytrzymac brutalne traktowanie. A co sie stanie z asystentem, zwlaszcza kobieta? Jaka bedzie reakcja Frances Coen, kiedy zli faceci sprobuja wyciagnac z niej informacje goracym zelazem? Odkladam to na pozniej. Teraz bardziej martwi mnie to, co spotkalo Cariy. -Ten, kto zabil Carly, jest odpowiedzialny za przeciek nazwisk do Sklepu - sugeruje. -Pewnie masz racje - przyznaje pulkownik. - Jesli to rzeczywiscie Chan... -Co zrobiliscie w tej sprawie? -Musielismy zawiadomic FBI. To przestepstwo federalne. Nie moglismy wpuscic do naszego biura waszyngtonskiej policji. Oficjalnie nie istniejemy. -Fakt. -Pozostaje nam czekac, co wywesza federalni. Widze, ze Lambert nie jest tym zachwycony. -Kiedy to sie stalo? - pytam. -Dzis w nocy. Carly pracowala do pozna. Jej komputer zostal zniszczony. Wszystkie informacje, ktore znalazla, przepadly. -Mamy kopie - odzywa sie Coen. - Juz zaczelismy je przegladac. Tylko nie wiemy, czy Carly zachowala to, nad czym pracowala w ciagu ostatniego dnia czy dwoch. -Poprosilem Anne, zeby natychmiast wrocila z urlopu - mowi Lambert. - Do tego czasu stapamy po kruchym lodzie. Anna Grimsdottir jest rownie bystra jak Carly, ale do Carly mam... mialem szczegolny stosunek. Trudno bedzie ja zastapic. -Domyslam sie, ze wezwal mnie pan po to, zebym wytropil Mike'a Chana? -Niestety nie. Jak to? - mysle. Co jest, do cholery? -Chce go dopasc, szefie. -To nie twoja dzialka. Ani Wydzialu Trzeciego. To robota FBI. Przykro mi, Sam. Chce pomscic smierc Carly tak samo jak ty. Ale musimy odpuscic, zeby machina polityczna mogla funkcjonowac tak jak powinna. -Wiec co ja tu robie? -To nie ma zwiazku z tamta sprawa. Polecisz do Hongkongu, Sam. Jeszcze dzis. -Jeszcze dzis?! Pulkowniku, jak rany, dopiero wrocilem z Rosji! Nie minal nawet tydzien. Nie powinienem byc na obowiazkowym urlopie, ktorego wymagaja nasi psychologowie? -Owszem, ale w tej chwili jestes jedynym wolnym pracownikiem operacyjnym. Nie zapominaj, ze w zeszlym roku stracilismy naszego agenta na Dalekim Wschodzie, a musimy tam kogos miec, kiedy sytuacja tego wymaga. Komitet siedzi mi na karku. Chca nam obciac budzet. Z jakiegos powodu Wydzial Trzeci ma w Waszyngtonie kreche. Musimy przypomniec im, ile jestesmy warci. I to szybko. Dlatego cie potrzebuje, Sam. Mowie to niechetnie, bo nie chce, zeby woda sodowa uderzyla ci do glowy, ale jestes najlepszym czlowiekiem, jakiego mamy. Milo mi to slyszec, ale jestem za bardzo wkurzony, zeby sie wlasciwie zachowac. Nie chce leciec do zadnego pieprzonego Hongkongu! -Co takiego cholernie waznego jest w Hongkongu? - pytam. Lambert podsuwa mi duza koperte. -Slyszales o SeaStrike Technologies? -Slyszalem. -Tydzien temu zniknal jeden z ich czolowych naukowcow. Obawialismy sie, ze zostal porwany, bo kierowal jednym z naszych najwazniejszych programow obronnych. -Projektem MRUUV - odzywa sie Coen. - Wie pan, co to jest? - Nie. -Wszystkie potrzebne informacje sa w tej kopercie - mowi Lambert. -Mam znalezc tego naukowca? |* pytam. -Nie. Juz go znaleziono. Zostal zamordowany w Flongkongu. Jego cialo wylowiono w Koulunie. Wladze chinskie zidentyfikowaly zwloki w ciagu dwudziestu czterech godzin. -Kto to byl? -Gregory Jeinsen. Fizyk, ktory w 1971 roku uciekl do Stanow z Niemiec Wschodnich. Od tamtej pory pracowal dla Pentagonu. -Jakie mam zadanie? -Chce, zebys ustalil, co Jeinsen robil w Hongkongu. Jezeli zdradzil lub rzeczywiscie zostal porwany, mogl ujawnic tajemnice projektu MRUUV. Jesli tak sie stalo, Pentagon nie bedzie zachwycony. - Lambert znow potarl wlosy. -Chce pan, zebym przeprowadzil sledztwo w sprawie morderstwa?! Z calym szacunkiem, pulkowniku, nie jestem detektywem z wydzialu zabojstw. Czy to troche nie wykracza poza nasze kompetencje? -Nie to masz zrobic. Zajmiesz sie tym, co zawsze. Zbierzesz w Hongkongu informacje. Gregory Jeinsen znalazl sie tam z jakiegos powodu. Chce wiedziec, z jakiego. Jesli sprzedal tajemnice projektu MRUUV, ujawnil je dobrowolnie albo pod przymusem, pojdziesz tym tropem i zobaczysz, dokad cie zaprowadzi. Jesli przy okazji odkryjesz, kto go zabil, super. Ubiegniemy FBI i CIA. Zasluzymy sie, zanim Komitet zacznie ciecia budzetowe. Wiec w tym wszystkim chodzi tylko o fundusze?! - Znow jestem wsciekly. -Wystarczy, Sam. Przeczytaj akta. Wtedy zrozumiesz, dlaczego to takie wazne. Pienie sie jeszcze przez chwile. Przy stoliku panuje cisza. W koncu biore koperte. -Niech bedzie - mowie. -Dzieki, Sam - odpowiada Lambert. Zbywam to machnieciem reki. -Co z materialem, ktory znalazlem w domu Prokofiewa? Mial pan czas przyjrzec sie tamtej liscie zaginionych glowic jadrowych? -Nasi analitycy wlasnie rozszyfrowuja notatki generala. Powinienem wiedziec wiecej za dzien lub dwa. To byla dobra robota, Sam. -Dzieki. A co z przeciekiem, ktory probowala uszczelnic Carly? Uwazam, ze jest gorzej, niz bylo. Niech pan pomysli, co mi sie przydarzylo na Ukrainie i w Rosji. W Kijowie ktos wiedzial, ze sledze Prokofiewa. (Jeneral zniszczyl samochod, bo mial pewnosc, ze jest w nim urzadzenie naprowadzajace. Skad to wiedzial? A w Moskwie wygladalo na to, ze wrocil do domu zupelnie nieoczekiwanie. Ktos mu doniosl, ze tam jestem? Pulkowniku, moze pan policzyc na palcach jednej reki wszystkich ludzi, ktorzy wiedzieli, co robie na Wschodzie. -Zdaje sobie z tego sprawe, Sam. Jak tylko Anna wroci z urlopu, zajmie sie tym w pierwszej kolejnosci. Nie mam zadnych watpliwosci, ze ktos nas zdradzil. Moze Mike Chan? A jesli nie dzialal sam? Jezeli pomagal mu ktos z zewnatrz? Moze zdrajca jest jedna z tych niewielu osob w Waszyngtonie, ktore wiedza o naszym istnieniu? W tej chwili tego nie wiem, ale wciaz szukam odpowiedzi. I chcialbym, zebys ty tez nad tym popracowal. Wskazuje glowa Coen. Lambert lapie podtekst tego gestu. -Sam, program Asystent... -Pracuje sam, pulkowniku. Wie pan o tym. W przyszlosci moze byc inaczej, Sam. Na razie jeszcze nie, ale spotkalismy sie tu z toba oboje, zeby ci powiedziec, ze przygotowujemy Frances do tego, zeby byla twoja osobista agentka pomocnicza. W czasie tej operacji zostanie w Waszyngtonie i bedzie monitorowala twoje dzialania na odleglosc. Nastepnym razem, zobaczymy. Trzeba jeszcze dopracowac szczegoly programu. Znam twoje obiekcje; nie ukrywasz ich. Patrze na Coen. -Bez obrazy, Frances, ale watpie, zeby twoja obecnosc w terenie mogla mi ulatwic prace. Mam wystarczajaco duzo roboty z pilnowaniem wlasnego tylka. Nie usmiecha mi sie czuwac nad kims innym. -Nie bedzie pan musial pilnowac mojego tylka - odpowiada Coen. - Jestem dobrze wyszkolona. Sama potrafie sobie poradzic w niebezpiecznej sytuacji. -A tortury? - pytam. - Wytrzymasz to? Nie pekniesz, jak beda ci wyrywali paznokcie albo wsadza ci elektrody w... -Sam! - Lambert niemal krzyczy. Ludzie wokol nas podnosza wzrok, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Pulkownik zniza glos. - Wystarczy. -W porzadku. - Krzyzuje ramiona na piersi i wyciagam sie na krzesle. Coen czeka chwile, potem zaczyna mowic -Prosze byc dzis wieczorem na Dulles. Osprey przerzuci pana do jednej z naszych baz na Filipinach. Stamtad poleci pan rejsowym samolotem do Hongkongu. Na lotnisku dostanie pan ode mnie dokumenty. Informacje o panskiej podrozy sa w kopercie. Do zobaczenia wieczorem, panie Fisher. Wyciaga reke. Nie chce wyjsc na fiuta, siadam wiec prosto i sciskam jej dlon. -Mow mi Sam, Frances. Katia nie jest zadowolona, ze tak szybko musze wyjechac z kraju. Ale nie robila z tego wielkiej sprawy. Gdyby narzekala, zastanowilbym sie dwa razy, czy powinienem sie bardziej angazowac w ten zwiazek. Zaborcza dziewczyna to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje. Katia byla zla, ze wyjezdzam, ale powiedziala, zebym sie tym nie przejmowal. Zrozumiala. Przypomniala mi, ze i tak wybiera sie do Kalifornii, moze wiec oboje wrocimy w tym samym czasie. Lubie ja cholera. Wbrew temu, czego sie spodziewalem po tej misji, mam nadzieje, ze oboje wrocimy tego samego dnia. Jestem w Porcie Lotniczym Dulles. Spotykam Frances Coen przed sklepem z prasa, tak jak sie umowilismy. Idziemy do pustego wyjscia na plyte lotniska i siadamy. Coen daje mi druga koperte. -Tu sa wszystkie instrukcje dotyczace panskiego transportu i odbioru panskiego sprzetu - mowi. - Nie powinien pan miec zadnych problemow. -Ty tak uwazasz - mrucze. -Slucham? -Nie, nic. -Panie Fisher, wiem... -Powiedzialem, zebys mi mowila po imieniu. -Dobrze, Sam. Wiem, ze nie podoba ci sie koncepcja programu Asystent Terenowy. Ale jestem dobra w tym, co robie. Bedziesz musial zdobyc sie na troche wiary. Potrafisz? Wzruszam ramionami. -Nie jestem zbyt religijny. Patrzy na mnie i marszczy brwi. -Dobra, sprobuje - mowie w koncu. -Tym razem nie lece z toba. Nadal pracujesz tak jak dotad. Z ta roznica, ze wiekszosc spraw zalatwiasz ze mna. Instrukcje bedzie ci oczywiscie wydawal pulkownik Lambert. I niedlugo wraca Anna. Ale teraz ja jestem twoim glownym kontaktem. -Super - odpowiadam i szczerze zeby. Moj sarkazm na pewno jej nie umyka, ale wyciaga reke. -Powodzenia, Sam. Sciskam jej dlon i kiwam glowa. W tym momencie z wyjscia wylania sie sierzant wojsk ladowych i podchodzi do nas. -Pan Fisher? -Tak? -Mam pana zaprowadzic do samolotu. -Dobra. - Biore moja torbe podrozna i wychodze za podoficerem na zewnatrz. Nie ogladam sie na Frances Coen. Nie ogladam sie na nic. ROZDZIAL 12 Bylem w Hongkongu wiele razy, zarowno przed donioslym wydarzeniu z 1997 roku, jak i po nim. Zanim Brytyjczycy opuscili kolonie, obawiano sie, ze nastapi koniec kapitalizmu, ktorym Hongkong cieszyl sie od ponad stu lat - ze komunistyczne Chiny zniszcza te "perle w koronie". Jak dotad, tak sie nie stalo. Na moje oko niewiele sie zmienilo, moze poza tym, ze jest mniej Anglikow. Chinczycy obiecali utrzymac w Hongkongu obecny model gospodarki przez nastepnych piecdziesiat lat. A co potem?Powiedza po prostu: "No dobra, ludzie, wystarczy tej wolnej przedsiebiorczosci, odtad wszystko dzielimy rowno"? Watpie. Hongkong to dobrze naoliwiona maszyna i uwazam, ze nadal bedzie funkcjonowal tak, jak dotychczas. Rowniez w XXII wieku. Podroz na Daleki Wschod minela bez przygod. Osprey polecial najpierw na Hawaje, gdzie zrobil postoj. Mialem dwie godziny przerwy w Pearl Harbor, potem wystartowalismy do Manili. Zanim wyladowalismy na Filipinach, zrobilo sie za pozno, zeby zlapac rejsowy samolot do Hongkongu, wiec spedzilem noc w koszarach. Nie bylo zle. Poniewaz zwykle potrafie zasnac za zawolanie, nie mialem problemu nazywanego "choroba podroznikow". To akurat prawie mi nie dokucza, jedynie po powrocie do domu. Chyba mozna powiedziec, ze jestem panem mojego zegara biologicznego. Do Hongkongu przylatuje nastepnego dnia. Zastanawiam sie nad wypozyczeniem samochodu, ale rezygnuje. Podobnie jak w Londynie czy Nowym Jorku w Hongkongu samochody bardziej przeszkadzaja, niz pomagaja. Wszedzie dotre duzo szybciej komunikacja miejska lub na piechote. Jesli bede musial wybrac sie gdzies daleko, wezme taksowke. Samochod moge wypozyczyc w kazdej chwili, gdyby sie okazalo, ze jest mi potrzebny. Instrukcje Frances Coen mowia, ze mam odszukac Masona Hendricksa, dawnego oficera wywiadu stacjonujacego na Dalekim Wschodzie. Hendricks to Amerykanin, byly agent CIA. Jest na emeryturze, podobnie jak Harry Dagger w Moskwie, ale nadal dziala w branzy. Nigdy go nie spotkalem, choc mialem ku temu wiele okazji, gdy pracowalem w CIA. Ma opinie porzadnego, bardzo sprytnego i zaradnego faceta. Coen informuje mnie, ze moj sprzet zostal wyslany z Manili do Hendricksa. Nie znam sie na logistyce i nie wiem, jak on go odbierze; zostawiam to mojemu tak zwanemu asystentowi terenowemu. Hendricks mieszka w Mid-Levels, w polowic drogi na Victoria Peak. W Hongkongu o twoim statusie swiadczy dopiero rezydencja na Peak. Liczylo sie to zwlaszcza wtedy, kiedy byli tu Brytyjczycy. Im wyzej, tym drozsze nieruchomosci. Mid-Levels to cos pomiedzy dzielnica dla wyzszej klasy sredniej a dzielnica dla nizszej klasy wyzszej, jesli to w ogole ma sens. W kazdym razie jest tam cholernie drogo. Jade do Hendricksa taksowka. Jego dom przy Conduit Road sasiaduje z apartamentowcem. Kiedy Hendricks otwiera drzwi, jestem zaskoczony. Wedlug akt ma szescdziesiat jeden lat, ale wyglada na czterdziesci piec. -Sam Fisher - wita mnie i wyciaga reke. - Mason Hendricks. Sciskam mu dlon, odpowiada tym samym. Silny facet. -Milo mi pana poznac po tylu latach - mowie. -Mnie rowniez. Prosze wejsc. Mieszkanie jest gustownie urzadzone. Wystroj wnetrza to mieszanina zachodniego i wschodniego stylu. Brytyjskie wplywy sa wyraznie widoczne, ale dominuja azjatyckie. Na przyklad w pokoju od razu rzuca sie w oczy wielki posag Buddy. W powietrzu unosi sie zapach kadzidla. Na polce stoja modele zaglowcow w butelkach - same brytyjskie okrety wojenne z XVIII wieku. -Przepraszam za kadzidlo, ale po czterdziestu latach zycia w Hongkongu polubilem ten zapach - usprawiedliwia sie Hendricks. -Mnie on nie przeszkadza - zapewniam. Hendricks jest ubrany w prosta bezowa tunike i luzne spodnie w tym samym kolorze. Czulby sie jak u siebie w kazdym domu przy plazy. -Wiem, co pan mysli - mowi. - Wygladam mlodziej, niz powinienem. -Owszem - przyznaje. - Nie wyglada pan nawet na piecdziesiat lat, a jest pan po szescdziesiatce, zgadza sie? -W przyszlym miesiacu skoncze szescdziesiat dwa lata. To zasluga czystego srodowiska. I zycia bez stresow. Fakt, ze mialem drobna operacje plastyczna, farbuje wlosy i nie jadam tlustych rzeczy. Kiedy odszedlem z CIA, moj stan zdrowia znacznie sie poprawil. 1 w koncu znalazlem czas na przygody milosne z Chinkami. W ciagu ostatnich dziesieciu lat mialem chyba wiecej dziewczyn niz w college'u. To na pewno odmladza czlowieka! I miedzy innymi dlatego dbam o siebie. W kazdym razie wszystko, co robie teraz dla naszego rzadu, robie dla zabawy albo dlatego, ze to mnie interesuje. Chetnie pomoge NSA. Mam nadzieje, ze bede mogl panu dostarczyc jakichs przydatnych informacji. Napije sie pan czegos? Wzruszam ramionami. -Chetnie. -Ja szkockiej. A co dla pana? -Sok pomaranczowy, jesli pan ma. Hendricks idzie prosto do baru, ktory znajduje sie naprzeciw Buddy, i bierze dwie szklanki. Przygladam sie przez chwile polce z ksiazkami, pelnej publikacji o tematyce historyczno-wojskowej i powiesci sensacyjnych. Kiedy przynosi mi sok - morelowy - stuka sie ze mna szklanka. -Zdrowie. -Dziekuje. Zdrowie. Prowadzi mnie przez odsuwane szklane drzwi na taras. Ma stamtad przepiekna panorame na miasto. - Szkoda, ze nie mieszkam wyzej. Ten dom kupilem dwadziescia piec lat temu za bezcen. Gdybym go teraz sprzedal, pewnie dostalbym za niego majatek. A gdyby przypadkiem splonal, firma ubezpieczeniowa wyplacilaby mi fortune. - Smieje sie. - Moze wtedy byloby mnie stac na rezydencje blizej Peak. Stamtad jest duzo lepszy widok i mieszkaja tam wszystkie snoby. -Uwazam, ze tutaj jest bardzo przyjemnie, panie Hendricks. -Prosze mi mowic Mason. -W porzadku. Siadamy na lezakach i rozkoszujemy sie lekka bryza. Na wyspie jest calkiem cieplo, nie to, co w Marylandzie. Ale nie pamietam, zeby w Hongkongu kiedykolwiek bylo inaczej. -Moj sprzet dotarl bezpiecznie? - pytam. -Tak. Jest w jednej z sypialni. Ale bardzo prosze, zrelaksujmy sie troche i porozmawiajmy. Gdzie sie zatrzymasz? -Nie wiem. -Zaproponowalbym ci moj pokoj goscinny, ale co noc mam damskie towarzystwo, wiec sam rozumiesz. Usmiecham sie do niego. -Nie ma sprawy. Cos sobie znajde, nie jestem wybredny. Moge mieszkac w Koulunie. Znam tam niedrogie hotele. -Jak uwazasz. Przez chwile siedzimy w milczeniu. W koncu poruszam temat mojego obecnego zadania. -Mason, co mozesz mi powiedziec o profesorze Jeinsenie? Hendricks powtarza to, co juz wiem. Ze Jeinsen zostal zabity strzalem w glowe, zawiniety w jute, przywiazany do krawedzi Promenade w Koulunie i pozostawiony w wodzie, gdzie go znaleziono. W identyfikacji zwlok pomogla policji informacja o zaginieciu fizyka, zamieszczona w biuletynie Interpolu. Po ustaleniu tozsamosci ofiary zawiadomiono rzad USA. -Interesujace, ze to nie bylo zwykle morderstwo - mowi Hendricks. - Ktos wykonal na Jeinsenie wyrok smierci. -Kto? -Podejrzewam, ze jakas triada. Potakuje ze zrozumieniem. Triady to chinski odpowiednik wloskiej mafii, japonskiej jakuzy, rosyjskiej mafiji i innych zorganizowanych grup przestepczych. Istnieja od wiekow. Sformowano je kiedys po to, by pomogly usunac dynastie Cing i przywrocic panowanie Ming. Dopiero w XX wieku staly sie organizacjami przestepczymi. Te tajne stowarzyszenia szczyca sie tym, ze sa patriotyczne i nacjonalistyczne. Triady, sprzeciwiajace sie gwaltownie rzadom komunistow, poczatkowo mialy siedziby w brytyjskim Hongkongu i portugalskim Makau. W koncu przeniknely do chinskich spolecznosci na calym swiecie. Wiem na pewno, ze dzialaja w chinskich dzielnicach wielkich miast amerykanskich. Zajmuja sie handlem narkotykami, bronia i ludzmi, prostytucja i "ochrona". Prowadza tez domy gry. Sa zdecydowanie antyzachodnie. Ich rytualy i zgromadzenia sa swiete i biora w nich udzial wylacznie Azjaci. -Uwazam tez, ze mamy do czynienia z bardzo specyficzna triada - ciagnie Hendricks. - Wiekszosc tych grup uzywa do zabijania ostrych narzedzi; nozy, toporow, maczet. Jeinsen dostal kule w tyl glowy, w gangsterskim stylu. Tak robi mafia. Tylko jedna triada w Hongkongu wykonuje egzekucje w taki sposob. Nazywa sie Szczesliwe Smoki. -Nie slyszalem o nich. -Na pewno nie sa najwieksza triada. To bardzo mala grupa, jesli porownasz ja na przyklad z 14K czy Zwiazkiem Bambusowym. Istnieje, odkad pamietam. Glowna baze ma w Hongkongu, ale jej macki siegaja kontynentalnych Chin. -Ale triady sa antykomunistyczne - zauwazam. -Owszem. Szczesliwe Smoki tez. Mimo to jestem przekonany, ze maja wplywy w pewnych kregach rzadowych. Spodziewano sie, ze po 1997 roku chinskie wladze rozprawia sie z triadami w odwecie za wrogosc, jaka okazuja komunizmowi. Tak sie nie stalo. Triady sa teraz rownie potezne jak pod rzadami Brytyjczykow. Jasne, ze przynaleznosc do triady nadal jest nielegalna. Policja ciagle dokonuje aresztowan. Ale to tak, jak z jakuza w Japonii. Zawsze bedzie istniala. -Kto jest szefem Szczesliwych Smokow? -Facet o nazwisku Jon Ming. To Cho Kun, Glowa Smoka. Mniej wiecej w twoim wieku; ma chyba czterdziesci osiem lat. Zostal Cho Kunem jakies pietnascie lat temu po krwawym przewrocie w ich organizacji. To bogaty gangster. Mieszka w posiadlosci utrzymanej w stylu plantacji, w polnocnym Koulunie, tuz przy granicy z Nowymi Terytoriami. Zachowuje sie bardziej jak czlonek jakuzy niz triady. Popisuje sie publicznie swoim majatkiem i wladza, jak japonscy gangsterzy. To nie jest typowe dla chinskich triad. Tutaj moga cie aresztowac tylko dlatego, ze wygladasz jak czlonek triady, ale jemu jakos sie udaje unikac klopotow z prawem. Dlatego sadze, ze ma w kieszeni niektorych politykow. -Gdzie moge znalezc tego Jona Minga? -Prowadzi w Koulunie elegancki klub nocny. Purple Queen. To jeden z tych lokali z hostessami, gdzie placisz majatek za to, ze siedzisz i rozmawiasz z piekna dziewczyna. Czasami mozesz ja zabrac do domu, co kosztuje jeszcze wiecej. - Hendricks grzechocze lodem w szklance. - W ten sposob poznalem niektore z moich przyjaciolek. Bywam w takich klubach bardzo czesto. W Purple Queen tez. Ale nie moge cie tam zabrac. Bedziesz musial pojsc sam. Znaja mnie. Nie chcialbym, zeby widziano nas razem. -Slusznie. -Ming jest tez wlascicielem kilku restauracji i udzialowcem tutejszych firm. Kontroluje czesc portu kontenerowego, ma wiec dostep do towarow, ktore tu przyplywaja i stad odplywaja. W pokoju z twoim sprzetem zostawilem ci jego zdjecie, zebys mogl rozpoznac faceta, jak go zobaczysz. -A co laczylo Jeinsena ze Szczesliwymi Smokami? - pytam. Hendricks patrzy na mnie i marszczy brwi. -Tego masz sie tutaj dowiedziec, tak? -Orientujesz sie? -Nie. Ale jesli chcesz znac moje zdanie, facet po prostu zdradzil swoja druga ojczyzne, i tyle. Pierwsza tez, uciekajac do Stanow. Wzdycham. -Mamy nadzieje, ze tego nie zrobil. Myslisz, ze Ming trzyma w klubie nocnym cos, co mogloby mnie zainteresowac? -Nie wiem - odpowiada Hendricks. - Ale szczerze w to watpie. Wyobrazam sobie, ze triada zalatwia wszystkie interesy w jednej ze swoich siedzib i obawiam sie, ze w tej sprawie nie bede mogl ci pomoc. Najlepiej zrobisz, jesli przyjrzysz sie dobrze Mingowi i zaczniesz go sledzic. Moze doprowadzi cie do tego, czego szukasz. -Tak naprawde to chcialbym ustalic, czy ta triada ma powiazania ze Sklepem. Sadzisz, ze moze tak byc? Hendricks kiwa glowa. -Skads biora bron. Slyszalem pogloski, ze Sklep znow dziala na Dalekim Wschodzie. Sprobuje sie czegos dowiedziec dzis wieczorem. Wchodzimy z powrotem do domu i Hendricks prowadzi mnie do sypialni, gdzie na lozku lezy moj sprzet. Jest to, co zwykle: kombinezon, sluchawki, gogle, five-seven i kilka magazynkow po dwadziescia nabojow ss190 5,7 x 28 milimetrow oraz moja duma i radosc - modulowa bron szturmowa SC-20K. To karabinek automatyczny, ktory strzela amunicja ssl90 5,56x45 milimetrow, ogniem ciaglym i pojedynczym. W magazynku miesci sie trzydziesci nabojow. Bron ma tlumik oraz uniwersalna wyrzutnie do wystrzeliwania pierscieniowych pociskow niepenetrujacych, kamer przylepnych, paralizatorow i granatow dymnych. Reszta moich narzedzi pracy to kabel optyczny - do zagladania w ciasne otwory - zaklocacz kamer, pare min sciennych, granaty odlamkowe, flary i apteczka. -Jestem pod wrazeniem - mowie. - Udalo ci sie sprowadzic to wszystko w jednej przesylce. -Mam duze doswiadczenie, Sam. -Gdzie jest kwatera glowna tej triady? Ich "siedziba", jak to nazwales. Hendricks bierze SC-20K i wazy w rekach. -Ladna bron. - Patrzy przez celownik. - Szczesliwe Smoki nie maja glownej siedziby. Mysle raczej, ze jest ich kilka, rozrzuconych po calym tutejszym terytorium. Po prostu wybierz sie do klubu nocnego Purple Queen. Zapewniam cie, ze bedzie tam ktos z triady. Moze nawet zobaczysz Jona Minga. Wpada tam zwykle co druga noc. -Dobra. -Pamietaj, ze jestes tutaj gweilo. I chyba nie musze ci mowic, ze ci faceci sa niebezpieczni? Gweilo to "zagraniczny diabel", pogardliwe okreslenie cudzoziemca. -Znam triady - odpowiadam. - Zabija kazdego czlowieka z Zachodu, ktorego beda podejrzewali o to, ze ich szpieguje. I zgina w obronie swoich tradycji. Hendricks opuszcza SC-20K i patrzy mi w oczy. -Nie zapominaj o tym. ROZDZIAL 13 Szefie, agent FBI do pana. Pulkownik Lambert polecil swojej sekretarce, zeby wpuscila goscia. Niezadowolony wymamrotal cos pod nosem. Nie podobalo mu sie, ze FBI wtyka nos w sprawy Wydzialu Trzeciego. Panowal nad sytuacja i nie lubil, kiedy ktos obcy grzebal w jego smieciach. Carly St. John nalezala do rodziny i Lambert uwazal, ze znalezienie i postawienie przed sadem jej zabojcy to jego obowiazek. Niestety nie mial srodkow ani fachowcow, potrzebnych do wykonania tego udania. Wydzial Trzeci nic byl organem scigania. Pulkownik Lambert nie mogl nikogo aresztowac ani postawic w stan oskarzenia. Musial sie tym zajac ktos z zewnatrz. Jedynym sensownym rozwiazaniem bylo wezwac federalnych.Dochodzenie prowadzil agent specjalny Jeff Kehoe. Lambert poznal go poprzedniego dnia. Kehoe pochodzil z Teksasu, byl po czterdziestce i pracowal w FBI od szesnastu lat. Specjalizowal sie w tropieniu zabojcow i podpalaczy. Pierwsze spotkanie poszlo dobrze i Lambert mogl szczerze powiedziec, ze facet przypadl mu do gustu. Irytowalo tylko go, ze Wydzial Trzeci ma zwiazane rece. Wstepne sledztwo w sprawie zabojstwa zostalo przeprowadzone bardzo energicznie. Kehoe szybko ustalil, ze podejrzanym jest Mike Chan. Kazdy, kto chcial wejsc do siedziby Wydzialu Trzeciego, musial uzyc karty magnetycznej. Poza Carly, jedynym pracownikiem zalogowanym tamtej nocy do systemu bezpieczenstwa budynku, byl Chan. Kamery zarejestrowaly, jak szedl ze swojego pokoju do gabinetu Carly i z powrotem. Obciazal go rowniez fakt, ze twardy dysk w jego komputerze zostal wyczyszczony. Lambert czekal teraz na kolejne postepy w sledztwie. -Prosze - zawolal, kiedy uslyszal pukanie. Kehoe wszedl do pokoju i skinal mu glowa. -Dzien dobry, panie pulkowniku. -Witam. Kawy? -Nie, dziekuje. -Niech pan siada. - Lambert wskazal fotel przed biurkiem. Kehoe usiadl i wyjal z nesesera notatki. - Co pan dla mnie ma? -Calkiem sporo - odrzekl Kehoe. - Po pierwsze, jak szczegolowo sprawdziliscie przeszlosc Mike'a Chana, zanim go zatrudniliscie? Lambert wzruszyl ramionami. -Rutynowo. Pelna historia kredytowa faceta, pochodzenie, wyksztalcenie... A dlaczego? -W nocy przeszukalismy dokladnie jego mieszkanie. Badanie rentgenem ujawnilo schowek pod podloga lazienki. Byly tam papiery, ktore wskazaly nam nowy trop. Glownie listy pisane po chinsku. Od brata Chana. Dowiedzielismy sie ciekawych rzeczy. Przede wszystkim tego, ze Mike Chan naprawde nazywa sie Mike Wu. -Co?! -Podal wam falszywe dane personalne. -To niemozliwe. Sprawdzilismy jego przeszlosc w taki sam sposob, jak robia to wasi ludzie i CIA. -W tym problem - odparl Kehoe. - Zyciorys Chana zostal spreparowany. Od poczatku do konca. To byla manipulacja od wewnatrz. Innymi slowy pomogl mu ktos, pracujacy w agencji rzadowej. Wszystkie informacje o nim sfabrykowano i umieszczono we wlasciwych miejscach, zanim go sprawdziliscie. Trzeba miec niezle srodki, zeby zrobic cos takiego. Mike Chan czy raczej Mike Wu nie dziala sam. Jest czescia czegos wiekszego. Nie wiem, czego i jakie zagrozenie moze to ze soba niesc. Orientuje sie pan, co to moze byc? Lambert wypuscil glosno powietrze z pluc, potem potarl czubek glowy. -Jezu. Przychodzi mi na mysl tylko Sklep. A jesli to nie oni, to probuje nas zalatwic jakies mocarstwo. Jak panu mowilem, Carly zajmowala sie przeciekiem, ktory mielismy w zeszlym roku. Byla bliska wyjasnienia tej sprawy moze Mike polapal sie, ze lada chwila zostanie zdemaskowany. Cholera. Nie bylbym zaskoczony, gdyby sie okazalo, ze to Mike przekazal Sklepowi nazwiska wszystkich naszych agentow. To Sklep. To musza byc oni. -Ale Sklep to handlarze bronia, tak? Sa organizacja nastawiona na zyski, a nie polityczna, zgadza sie? -Owszem. -Wiec po co mieliby umieszczac u was wtyczke? Poza zdobyciem listy waszych agentow, czemu mogloby to sluzyc? Lambert zastanawial sie przez chwile. -Sprzedawali informacje. - Walnal piescia w blat. - Cokolwiek Mike im przekazywal, sprzedawali to dalej. Musialo tak byc. -To ma sens. Kehoe skinal glowa. - Jesli Wu rzeczywiscie pracuje dla Sklepu. -Co pan o nim wie? - Lambert popatrzyl na agenta zmruzonymi oczami. -Badajac zyciorys, ustalilismy, ze pochodzi z Los Angeles. Potwierdzilismy tez tozsamosc jego brata, autora listow. Facet nazywa sie Eddie Wu. To gangster z Chinatown, podejrzewany o to, ze jest wazna figura w jednej z triad, ktore dzialaja w poludniowej Kalifornii. -W jednej z triad? -Tak. W chinskim gangu, odpowiedniku mafii. -Wiem, co to jest triada. Zaraz, mysli pan, ze Mike Chan, to znaczy Mike Wu, pracuje dla swojego brata? Nie dla Sklepu? -Nie wiem. Z listow wynika, ze Eddie Wu wiedzial wszystko o falszywej tozsamosci swojego brata. Ja tylko sugeruje, ze wcale nie musi chodzic o Sklep. I mozliwe, ze tak wlasnie jest. Nie wykluczam tego. Ale mamy tez drugi trop. Triada Eddiego Wu nazywa sie Szczesliwe Smoki. To organizacja o swiatowym zasiegu, z kwatera glowna w Hongkongu. Dziala w Los Angeles, San Francisco i Nowym Jorku. Byc moze rowniez w Houston; tego jeszcze nie wiemy na pewno. W kazdym razie Szczesliwe Smoki to banda groznych przestepcow. Eddie Wu kilka razy siedzial i jest w Kalifornii na liscie obserwowanych. Ale od paru lat unika klopotow. -Wiec Mike mogl uciec do Kalifornii? -Tak uwazam - odrzekl Kehoe. - Wyobrazam sobie, ze znow zmienil tozsamosc, moze rowniez wyglad, i polecial tam. Albo wybral bezpieczniejszy srodek transportu niz samolot, na przyklad pociag lub autobus. Mogl tez pojechac samochodem. Jego auto zniknelo. To honda accord rocznik dwa tysiace drugi. Albo gdzies ja porzucil i jeszcze jej nie znalezlismy, albo jedzie nia teraz droga miedzystanowa. Jesli tak, do bylby w Los Angeles najpozniej pojutrze. Lambert pokrecil glowa. -Nie do wiary. Nie rozumiem, jak to sie moglo stac, ze przy sprawdzaniu jego zyciorysu nic nie wyplynelo. -Jak powiedzialem, mial pomocnika gdzies wysoko. Tego kogos tez chcielibysmy wytropic. -Co dalej? -Lece do Los Angeles. Tamtejsze FBI bedzie obserwowalo Eddiego. Jesli pojawi sie Mike Wu, na pewno spotka sie z bratem. Liczymy na to, ze Mike nie wie, iz znamy jego prawdziwa tozsamosc. Lambert skinal glowa. -W porzadku. Niech pan mnie informuje na biezaco, dobrze? Wiem, ze musi pan skladac raporty wlasnym szefom, ale bylbym zobowiazany, gdyby pan o mnie nie zapominal. -Bez obaw, panie pulkowniku. -To wszystko? -Chyba tak. Na razie. Lambert wstal i wyciagnal reke. -Dzieki. Dobra robota. -Dziekuje. - Kehoe podniosl sie z fotela i uscisnal mu dlon. - Bede z panem w kontakcie. Odwrocil sie i wyszedl z pokoju. Pulkownik Lambert usiadl zadowolony, ze sledztwo posuwa sie naprzod. Moglo mu sie nie podobac to, ze dochodzenie prowadzi FBI, ale przynajmniej ten Kehoe naprawde cos robil. Moze w koncu nie bylo tak zle. Pulkownik zajal sie innymi sprawami. Wcisnal przycisk interkomu. - Prosze przyslac do mnie pania Grimsdottir. Potem pobral ze swojej skrzynki odbiorczej raport Frances Coen. Informowala, ze Sam Fisher dotarl bezpiecznie do Hongkongu, skontaktowal sie z Masonem Hendricksem i pojdzie tropem, ktory moze prowadzic do chinskich triad. Czy Mike Wu moze byc zamieszany w sprawe profesora Jeinsena? - pomyslal Lambert. Zobaczymy. Co ma byc, to bedzie. Przed spotkaniem z Anna Grimsdottir otworzyl jej akta personalne i przejrzal je uwaznie jeszcze raz, choc nie bylo to konieczne. Lambert znal Anne od dawna zaczela pracowac w Wydziale Trzecim jako jedna z pierwszych. Miala trzydziesci lat i byla Amerykanka w drugim pokoleniu - jej rodzina wywodzila sie z Islandii. W latach dziewiecdziesiatych studiowala informatyke w St. John's College, ale rzucila to, kiedy sie przekonala, ze jest lepsza od swoich wykladowcow. Pracowala jako programistka w kilku firmach telekomunikacyjnych, ktore mialy kontrakty z Marynarka Wojenna Stanow Zjednoczonych. Zwerbowano ja do Wydzialu Trzeciego i w koncu zostala dyrektorem technicznym. Byla bardzo energiczna, inteligentna i oddana swojej pracy. Rozleglo sie ostrozne pukanie do drzwi. -Prosze. Do pokoju weszla Anna Grimsdottir. Kasztanowe wlosy miala, jak zwykle, sciagniete do tylu. Przypominala atrakcyjna profesorke z college'u; wygladala na intelektualistke. Czyjas matka moglaby o niej powiedziec, ze ma "mila osobowosc". Jej koledzy wiedzieli, ze jest raczej zrownowazona i zachowuje sie z niemal brytyjska rezerwa. Ale znali tez jej skrzywione poczucie humoru, choc rzadko pozwalala sobie na zarty. -Chcial mnie pan widziec, panie pulkowniku? - zapytala. -Siadaj, Anno. - Usiadla na fotelu, zalozyla noge na noge i przyjela wdzieczna poze. - Jak minal urlop? -Przyjemnie. Hawaje, wie pan. -Przepraszam, ze musialem ci skrocic odpoczynek. -Nie szkodzi. Jestem zadowolona, ze pan to zrobil. Ciesze sie, ze wrocilam. -Doskonale. Jak wiesz, stracilismy Carly. Grimsdottir uniosla glowe. -Byla bardzo dobra. Przykro mi, ze... Przykro mi z powodu tego, co sie stalo. -Nam wszystkim. - Lambert odchrzaknal i przeszedl do rzeczy. - Jestes gotowa do objecia swoich obowiazkow? -Oczywiscie. -Bedziesz musiala bardzo szybko nadrobic zaleglosci. W czasie twojej nieobecnosci sporo sie wydarzylo. -Wiec do roboty. Lambert spojrzal jej w oczy. Nie bylo w nich zadnych obaw. Tylko absolutna pewnosc siebie. -Wiec do roboty powtorzyl. Mike Wu alias Mike Chan minal tablice informujaca, ze jest trzydziesci dwa kilometry od Oklahoma City. Musial sie gdzies zatrzymac i odpoczac, zeby nie spowodowac wypadku. Od chwili zabojstwa Carly St. John i ucieczki z Waszyngtonu nie zmruzyl oka. Teraz, w drugim dniu podrozy, czul skutki braku snu i nadmiaru kofeiny. Byl zdenerwowany, nie mogl jasno myslec i bolala go glowa. Przed wyjazdem z Waszyngtonu zaparkowal swoja niebieska honde accord obok zielonej, ktora stala przed budynkiem mieszkalnym kilka przecznic od jego domu. Uzbrojony w srubokret w niecala minute zamienil tablice rejestracyjne na obu samochodach i skierowal sie na zachod droga miedzystanowa 1-70. Potem wybral 1-81, zeby pokonac Appalachy i Wirginie. W Tennessee droga laczyla sie z 1-40 - planowal dotarcie ta trasa az do Kalifornii. Wiedzial, ze ryzykuje, ale tedy bylo najszybciej. Mial nadzieje, ze policja jeszcze go nie szuka. Zamierzal sie zdrzemnac, a potem porzucic swoja honde i ukrasc jakis samochod, ktorym wyruszy w dalsza podroz. Nie mogl uwierzyc, ze tak szybko przejechal polowe Stanow. Ale rzadko sie zatrzymywal. Tylko po to, zeby zatankowac auto i cos przegryzc. Minal reklame motelu usytuowanego gdzies przy nastepnym zjezdzie z autostrady. Doskonale. Nie przy glownej drodze i tanio. Dokladnie tego potrzebowal. Wu nic mogl sie doczekac postoju. Wezmie prysznic, polozy sie spac, a za piec czy szesc godzin... Niech to szlag! W lusterku wstecznym zobaczyl tuz za soba radiowoz policyjny z wlaczonym kogutem. Skad on sie wzial? Wu spojrzal na predkosciomierz. Sto piecdziesiat kilometrow na godzine! Tak sie spieszyl do motelu, ze zapomnial o ostroznosci. Do tej pory udawalo mu sie jechac bezpiecznie. Nie przekraczal dozwolonej szybkosci, zeby nie zwracac na siebie uwagi. A teraz to! Wu zjechal na pobocze i stanal. Woz patrolowy policji stanu Oklahoma zatrzymal sie za nim. Policjant zostal w radiowozie, zrobil notatke sluzbowa i zaczal rutynowo sprawdzac w rejestrze pojazdow informacje o hondzie. Jasna cholera! Na pewno zgloszono kradziez. Co robic? Mysl, czlowieku! Niewyspany i roztrzesiony Mike Wu zrobil to, co uznal za jedyne mozliwe wyjscie. Siegnal pod siedzenie i chwycil smitha wessona SW 1911. Potem spojrzal w lusterko wsteczne, zeby zobaczyc, czy w poblizu nikt sie nie kreci. Policjant wysiadl z wozu patrolowego i ruszyl w jego kierunku. Wu opuscil szybe i sie usmiechnal. -Wiem, ze jechalem za szybko - powiedzial. - Przepraszam. -Prosze wysiasc z samochodu - polecil policjant. -Tu jest moje prawo jazdy... -Prosze wysiasc z samochodu - powtorzyl funkcjonariusz. -Dobrze, oczywiscie. - Wu wycelowal w niego przez okno i nacisnal spust. Pocisk trafil policjanta w piers i odrzucil do tylu na droge. Wu otworzyl drzwi hondy, wysiadl i wycelowal w czolo lezacego mezczyzny. Policjant z trudem lapal oddech. Pokrecil glowa i probowal krzyknac. Wu znow nacisnal spust, wrocil do samochodu i odjechal, zostawiajac martwego mezczyzne na poboczu, przed wozem patrolowym. Uznal, ze najlepiej zrobi, jesli bedzie sie trzymal swojego planu - wynajmie pokoj w motelu i troche sie przespi. Policja bedzie go szukala, to jasne, ale nie przyjdzie im do glowy, ze podejrzany moze byc tak blisko, w jakims zawszonym motelu. Musi tylko ukryc samochod. Pozniej, kiedy juz odpocznie, ukradnie inny i wyruszy w dalsza podroz do wolnosci. ROZDZIAL 14 Bez trudu odnajduje Purple Queen. Lokal jest duzy, wielkosci kina. Ta czesc Koulunu, Tsim Sha Tsui East, to centrum nocnego zycia w Hongkongu. Wszedzie wokol siebie widze nie tylko takie eleganckie kluby z hostessami, jak Purple Queen, ale rowniez bary karaoke, dyskoteki, restauracje, a nawet pozostale po Brytyjczykach angielskie puby. Neony hipnotyzuja, w powietrzu czuc podniecenie. Po zachodzie slonca Koulun moze smialo rywalizowac z Las Vegas. Trudno uwierzyc, ze teraz rzadza tu komunisci.Frontowych drzwi pilnuja dwaj potezni Sikhowie, gotowi odstraszyc kazdego, kto wyda im sie niepozadanym gosciem. Mam na sobie kombinezon, bo chce tylko zrobic rozpoznanie i zorientowac sie w terenie. Trzymam sie w mroku, zeby mnie nie zobaczyli, i okrazam budynek. Z tylu jest maly parking. Jedno z miejsc oznaczono jako: ZAREZERWOWANE; prawdopodobnie nalezy do szefa. Wszystkie pozostale stanowiska sa zajete. Nie wiem, gdzie parkingowy ustawia samochody gosci. Tutaj sie nie mieszcza, a na zatloczonych ulicach nie ma szans, aby zaparkowac. Z tylu nie ma okien, ale sa drzwi, a obok stoja smietniki. Dobrze byloby tedy wejsc. Jak na zawolanie z budynku wychodzi facet i wrzuca do pojemnika worek ze smieciami. Jest w garniturze i okularach przeciwslonecznych. Najwyrazniej pracuje w tej knajpie jako ochroniarz. Podchodze to niego. -Te smiecie cuchna - zagaduje po chinsku. - Jak czesto je wywoza? Patrzy na mnie jak na wariata. -Ze co? - pyta. -Mowie, ze te smiecie cuchna. Och, przepraszam, to nie smiecie, to ty. To wywoluje reakcje. Facet siega pod marynarke. Uderzam go szybko kantem dloni w szyje. Pistolet, sadzac na oko - walther, upada na ziemie. Wale goscia mocno w brzuch, az zgina sie wpol, potem poprawiam w tyl glowy. Kiedy pograza sie w krainie snow, zaciagam go do smietnikow, pakuje bezceremonialnie do jedynego pustego pojemnika i zamykam pokrywe. Powinien smacznie spac co najmniej pol godziny, moze dluzej. Wrzucam jego pistolet do innego smietnika i zakrywam go. Wchodze tylnym drzwiami do srodka. Przed soba mam korytarz z czworgiem drzwi. Slysze muzyke rockowa i kiepski spiew. Karaoke. Dzwieki dochodza z klubu za drzwiami na koncu korytarza. Pomieszczenie na prawo ode mnie wyglada na salke konferencyjna. Jest tam stol, szesc krzesel, biala tablica na scianie i telefon. Co dziwne, dwie sciany sa zasloniete plastikowa folia, jakiej malarze pokojowi uzywaja do zakrywania mebli, ale nie widac, zeby salka byla ostatnio odnawiana. Juz mam mszyc dalej, gdy na folii dostrzegam plamke. Kucam, zeby sie lepiej przyjrzec. To nie farba. To zaschnieta krew. Wyobrazam sobie cale to pomieszczenie zabezpieczone folia. Cos sie tu stalo i niedokladnie posprzatali. Odrywam szybko kawalek folii z plamka krwi, chowam do kieszeni i ide dalej korytarzem. Za nastepnymi drzwiami jest biuro. Panuje tu balagan. Na biurku walaja sie papiery, szuflady szafek na akta sa do polowy wysuniete, smierdzi karton po zarciu na wynos, ktory ktos tutaj zostawil. Zer?kam na dokumenty. Ledwo moge cos zrozumiec z chinskiego pisma. To rachunki, zamowienia i akta personalne pracownikow Purple Queen. Wchodze do kolejnego pokoju. W kazdej chwili spodziewam sie ujrzec czlonkow triady. Ale to kolejne biuro, tylko tutaj panuje wiekszy porzadek niz w pierwszym. Nie ma tu nic ciekawego. Dalej jest kuchnia i zmywak. Przy zlewach stoja dwaj zajeci faceci w fartuchach. Sa odwroceni do mnie tylem. Obaj maja na uszach sluchawki i walkmany przy paskach. Po drugiej stronie widze uchylne drzwi, ktore najprawdopodobniej prowadza do klubu. Nagle otwieraja sie drzwi na koncu korytarza. Wchodze do kuchni i staje za progiem. Mijaja mnie dwaj faceci w garniturach i okularach przeciwslonecznych. Ignoruja kuchnie i ida dalej korytarzem. Wychodza na dwor tylnymi drzwiami i zatrzaskuja je za soba. Nie ruszam sie przez chwile, wdzieczny losowi za to, ze pomywacze sa zbyt zapracowani, zeby sie obejrzec i zobaczyc mnie za swoimi plecami. Uznaje, ze moge bezpiecznie wyjsc, i wymykam sie z kuchni. Biegne do tylnych drzwi i uchylam je. Dwaj faceci wsiadaja do samochodu. Czekam, az wyjada z parkingu i znikna z widoku, potem wychodze z budynku. Czas przeistoczyc sie w turyste i wejsc do klubu nocnego. Znajduje w zaulku ciemny kat, zeby wlozyc na kombinezon cywilne ciuchy. Ubieram sie i zastanawiam, co moze oznaczac krew na plastikowej folii. Klub prowadzi triada, wiec to moze byc krew dowolnej osoby. Bede musial dac te probke Hendricksowi, zeby ktos sprawdzil grupe. Jesli taka sama mial Gregory Jeinsen, to moge byc na wlasciwym tropie. Wygladam juz jak przecietny gweilo, ktory chce wydac troche forsy. Podchodze do drzwi frontowych. Jeden z portierow otwiera je. W twarz uderza mnie rytm amerykanskiej muzyki rockowej. Wstep kosztuje piecset dolarow hongkonskich. Sa w to wliczone dwa pierwsze drinki. Kurcze, co za interes! Place i natychmiast cztery szalowe Chinki w strojach cheong-sam wolaja chorem: "Zapraszamy!" i odsuwaja welwetowe kotary, zebym mogl wejsc do glownej sali. W polmroku pala sie czerwone swiatla. W tuzinach donic rosna male palmy. Wzdluz jednej ze scian stoi olbrzymie akwarium. Oceniam, ze jest tu jakies piecdziesiat stolikow. W sali dominuje parkiet taneczny. Jest tez kilka kanap ze stolikami do kawy. Wiekszosc miejsc jest zajeta przez chinskich dzentelmenow w srednim wieku, zaabsorbowanych bez reszty obecnoscia hostess. Zdumiewa mnie tlok. Nie spodziewalem sie, ze w Hongkongu jest teraz tylu nadzianych gosci. Bywalcy Purple Queen najwyrazniej moga kupowac "czas" z hostessami. Dziewczyna bedzie z toba siedziala, pila, tanczyla, rozmawiala co tylko chcesz. Sa nawet pokoje goscinne, gdzie mozesz zniknac. Cokolwiek tam sie dzieje, musi byc z gory uzgodnione i zapewne kosztuje cie wiecej, niz jestes gotow zaplacic. Domyslam sie, ze naiwni klienci wychodza stad totalnie splukani. Samo wypicie drinka z hostessa moze byc bardzo drogie. Siadam przy jednym ze stolikow, blisko drzwi, z napisem po angielsku i chinsku TYLKO DLA PERSONELU. Znam chinski calkiem dobrze, wiec rozumiem inne informacje w lokalu, ktore nie sa przetlumaczone na angielski. Za estrada jest wyjscie ewakuacyjne, a obok baru toalety. Nie mija nawet dwadziescia sekund, gdy pochodzi do mnie piekna Chinka, ubrana w cheongsam. -Zyczy pan sobie kogos do towarzystwa? - pyta po angielsku z ciezkim akcentem. -Nie, dziekuje - odpowiadam. - Poprosze tylko cos do picia. Sok owocowy, jesli jest. Dziewczyna mruga oczami, jakbym palnal jakas gafe. Wreczam jej sto dolarow hongkonskich. Wydaje sie udobruchana. Odchodzi szybko drobnymi kroczkami, tak charakterystycznymi dla Azjatek. Koncentruje sie na "rozrywce". Na estradzie jest chinski - a moze japonski - biznesmen, ktory probuje spiewac w stylu karaoke We 've Only Just Began. Zgroza. Kiedy konczy, trzy hostessy, z ktorymi siedzial, bija mu z zapalem brawo. Facet schodzi z estrady i jego miejsce zajmuje czteroosobowa kapela. Gitarzysta zapowiada, jaki kawalek zagraja, i zacheca wszystkich, zeby wstali i zatanczyli. Zespol zaczyna, mozliwa do przyjecia, wersje Funkytown i dziesiec czy dwanascie osob wchodzi na parkiet. Dziewczyna przynosi mi sok i znow proponuje, ze usiadzie i pogawedzi ze mna. Odmawiam. Staram sie wygladac na niezainteresowanego. Patrzy na mnie nieprzyjemnie i odchodzi. Szepcze cos do innej hostessy i teraz tamta postanawia sprobowac szczescia. Moze gweilo woli troche wyzsza dziewczyne? Moze z wiekszym biustem? Moze w blond peruce? Nie, nie, dziekuje. Pozwolcie mi w spokoju pic sok, zebym mogl obserwowac, co sie dzieje wokol mnie. Kiedy mam wrazenie, ze wreszcie zrozumialy, dostrzegam paru ochroniarzy w sali. Licze ich. Trzej Chinczycy w typie gangsterow. Najwyrazniej czuwaja, zeby nie bylo zadnych klopotow. Mozliwe, ze mnie zauwazyli i zastanawiaja sie, dlaczego nie chce dziewczyny. Pieprze ich. Jestem ciekaw, czy brakuje im kolesia, ktory spi w smietniku na zewnatrz. Pierwsza hostessa przynosi mi drugiego drinka, wliczonego w cene wstepu, zanim koncze pierwszego. Widocznie chca sie mnie pozbyc, skoro nie mam zamiaru wydac wiecej forsy. Dziekuje jej, ale ledwo mnie dostrzega. Do klubu wchodzi grupa facetow. Paraduja przez sale, jakby byli wlascicielami lokalu. Jeden z nich na pewno nim jest - w starszym gosciu na czele ekipy rozpoznaje Jona Minga. Pozostalych szesciu to goryle lub zolnierze. Wszyscy sa ubrani w drogie garnitury i wygladaja tak, jakby wlasnie zeszli z planu filmu Johna Woo. Mijaja moj stolik, ale zaden nie zwraca na mnie uwagi. Ida prosto do drzwi z napisem TYLKO DLA PERSONELU i wchodza do korytarza, w ktorym bylem wczesniej. Zamykaja drzwi, zanim udaje mi sie zobaczyc wiecej. Nadarza sie okazja, zebym wymknal sie na dwor i przymocowal do samochodu Minga urzadzenie naprowadzajace. Jesli jego ochroniarze nie obserwuja auta zbyt uwaznie, moze bede mial to z glowy. Wypijam szybko drugi sok, klade na stoliku nastepnych sto dolarow i sciagam wzrokiem spojrzenie hostessy. Pokazuje pieniadze i mowie bezglosnie "dziekuje". Usmiecha sie, ale nie zacheca mnie zbytnio do powrotu. Wstaje i ruszam do wyjscia, gdy do knajpy wchodzi nie kto inny, tylko Mason Hendricks. Jest w bialym garniturze i wyglada bardzo elegancko. Co za cholera? Mowil, ze nie chce, zeby go widziano blisko mnie. Cos sie dzieje. Zamiast isc do drzwi, skrecam do toalety. Nie spiesze sie i obserwuje Hendricksa katem oka. Ignoruje mnie. Kilka hostess wita go jak starego znajomego. Hendricks sie usmiecha, obejmuje dwie z nich i szepcze im cos do ucha. Smieja sie i prowadza go w kierunku kanapy. Znajduje meska toalete, wchodze, zamykam sie w kabinie i czekam. Po minucie czy dwoch otwieraja sie drzwi i widze mankiety bialych spodni. Otwieram kabine. Hendricks stoi przy jednej z dwoch umywalek i myje rece. Podchodze do drugiej umywalki i puszczam wode. -Co jest grane, Mason? - szepcze. -Mam dla ciebie informacje. Pomyslalem, ze moglbys ja natychmiast wykorzystac. - Kladzie szybko na marmurowym blacie jakas wizytowke i zaczyna suszyc rece. Wiem z jednego z moich zrodel, ze Szczesliwe Smoki odbieraja dzis w nocy dostawe broni. O wpol do pierwszej. Na odwrocie wizytowki jest adres. Susze rece i jednoczesnie wsuwam wizytowke do kieszeni. -Dzieki - mrucze. Moze to jest to, czego potrzebuje, zeby ustalic, czy triada ma powiazania ze Sklepem. W zamian podaje Hendricksowi kawalek plastikowej folii z zaschnieta krwia. - Daj to do analizy - mowie. - To moze byc krew Jeinsena. Chowa folie do kieszeni i kiwa glowa. -Dobra. W tym momencie do toalety wchodzi jeden z czlonkow triady. Ledwo na nas zerka i staje przy pisuarze. Hendricks udaje towarzyskiego faceta, ktory wlasnie natknal sie przypadkiem na swojego rodaka. -A widzial pan te wszystkie damy tutaj, przyjacielu? - pyta mnie glosno. -Owszem, owszem. - Podejmuje gre. Puszcza do mnie oko. -Chyba sprobuje dzis szczescia. Udanych lowow! Wychodzi z toalety. Zostaje jeszcze chwile, zeby wysuszyc rece do konca. Potem wracam do klubu nocnego i kieruje sie do drzwi frontowych. Widze, ze Hendricks siedzi na kanapie z trzema dziewczynami i dobrze sie bawi. Wychodze na dwor i okrazam budynek w poszukiwaniu limuzyny, ktora przyjechal Jon Ming. Na zarezerwowanym miejscu stoi rolls-royce, ale myja go i poleruja dwaj faceci. Tym razem musze zapomniec o przymocowaniu nadajnika. Jedyne, co moge zrobic, to wrocic do mojego zawszonego hoteliku, zdjac cywilne ubranie, ktore mam na kombinezonie, i zaczekac na odbior transportu broni o wpol do pierwszej. Czuje, ze to bedzie dluga noc. ROZDZIAL 15 O polnocy jade taksowka do dzielnicy znanej jako Kowloon City. To blisko dawnego miedzynarodowego portu lotniczego Kai Tak. Okolica ma zla slawe. Kiedys bylo tam legendarne Miasto za Murami, centrum wszelkiej nielegalnej dzialalnosci w Hongkongu. W okresie rzadow Brytyjczykow enklawa pozostawala praktycznie czescia Chin i dlatego triady zakladaly swoje siedziby glownie na tym terenie. Mozna tam bylo znalezc wszystko: przestepczosc, prostytucje, hazard, narkotyki, biede, nielegalne gabinety lekarskie i dentystyczne, a nawet czarnorynkowy handel narzadami ludzkimi. Rozsadni Chinczycy bali sie zapuszczac do Miasta za Mu?rami, miedzy obskurne czynszowe domy w ciemnych, brudnych, waskich uliczkach. Jesli ktos z Zachodu byl na tyle glupi, zeby zaryzykowac, juz stamtad nie wracal.W 1984 roku teren wykupily wladze Hongkongu. Przesiedlily mieszkancow i zburzyly mury. Jak na ironie, teraz jest tam piekny park. Uwazam, ze zmiana byla korzystna, bo zniknela ohyda, ale z drugiej strony triady musialy sie gdzies przeniesc i zajely reszte terytorium. Kiedys przynajmniej grupowaly sie w jednym miejscu. Kowloon City do dzis pozostalo dzielnica, gdzie sa niskie czynsze. Ludzie z Zachodu powinni unikac noca tej okolicy. Magazyn, ktorego szukam, znajduje sie bardzo blisko starego portu lotniczego. Budynek jest przeznaczony do rozbiorki, okna sa zabite deskami i zaczynam sie zastanawiac, czy ktos nie wpuscil Hendricksa w maliny. Ale przyjechalem tu prawie pol godziny za wczesnie, a byc moze ludzie z triady sa punktualni do bolu. Okrazam budynek i zastanawiam sie, czy wyciagnac wytrychy i otworzyc tylne drzwi. Sa ze stali i widze na nich slady po wlamaniu. Znajduje okno zabite byle jak, tylko jedna deska. Wyglada to na niedawna robote, najwyzej sprzed paru tygodni. Pewnie wlazl tedy jakis bezdomny szukajacy cieplego noclegu. Udaje mi sie chwycic z podskoku parapetu, podciagnac cialo do gory i zajrzec przez brudna szybe do srodka. W goglach noktowizyjnych widze, ze pomieszczenie jest puste. Na podlodze wzdluz scian leza brudne kawalki jakiegos zlomu. Deska zabezpieczajaca okno i tak ledwie sie trzyma, odrywam ja wiec i rzucam na ziemie. Okno nie jest zaryglowane - odchyla sie do wewnatrz na zardzewialych, skrzypiacych zawiasach u gory ramy. Wpelzam do srodka, przytrzymuje sie parapetu, a potem robie salto i wskakuje do pomieszczenia. Cuchnie stechlizna. Nikt nie uzywal tego magazynu od lat. Wszedzie pajeczyny. Juz mam uznac, ze cynk od Hendricksa jest gowno wart, kiedy slysze na dworze samochody. Przez szpary miedzy deskami w oknach od frontu wpada blask reflektorow i tworzy upiorne smugi swiatla. Rozgladam sie szybko za jakas porzadna kryjowka i zauwazam w kacie wielki kawal zlomu oparty o sciane. Biegne tam, kucam za nim i czekam. Okna oswietla nastepna para reflektorow. Po minucie slysze chrobot klucza w zamku frontowych drzwi. Sa jakies dziesiec metrow ode mnie. Stalowe drzwi otwieraja sie i do srodka wchodza trzej Chinczycy w tanich garniturach. Jeden z nich niesie cos, co wyglada na nadajnik radiowy, wielkosci duzego radioodtwarzacza kasetowego. Wchodza trzej nastepni faceci i zamykaja drzwi. Odprezam sie troche, bo znam juz swoje szanse. Szesc do jednego - na moja korzysc, oczywiscie. Jeden z gosci siega do wlacznika na scianie i pomieszczenie zalewa swiatlo zarowek umieszczonych pod sufitem. Wiec w budynku jest prad. Magazyn wcale nie jest do rozbiorki. Moze triada stale z niego korzysta i nie chce, zeby przyciagal uwage. Wylaczam noktowizje i obserwuje facetow przez szczeline w zlomie. Typ z radiem podchodzi do sciany, znajduje gniazdko i wlacza urzadzenie. Otwiera cos na wierzchu nadajnika i wyjmuje mala antene satelitarna. Rozwija cienki przewod wychodzacy z radia i stawia antene na podlodze, jakies poltora metra od urzadzenia. Co ciekawe, inni nie przygladaja sie temu, co robi. Zamiast tego wyjmuja bron i ustawiaja sie w polkole twarzami na zewnatrz, jakby kogos sie spodziewali. Zaczynam sie obawiac, ze moja kryjowka nie jest wystarczajaco dobra i w koncu mnie zobacza. Radiowiec wraca do nadajnika i manipuluje kilkoma pokretlami z boku. Zapala sie czerwona dioda i magazyn wypelnia niskie buczenie. Co jest grane, do cholery? Nagle dzieje sie cos takiego, jakby mnie razil piorun. Moje uszy bombarduje elektroniczny wrzask, potwornie bolesny. Jasny gwint! Rany boskie, wylacz to! Cierpie, krzywie sie i mruze oczy, ale widze, ze szesciu dzentelmenow z triady ciagle tu jest. Stoja spokojnie i wypatruja jakiegos ruchu w pomieszczeniu. Halas wcale na nich nie dziala. Niech to szlag! Przestan, na litosc boska! Uswiadamiam sobie, ze kule sie na podlodze. Przyciskam dlonie do uszu, ale nie moge sie uwolnic od tej tortury. Kurwa, to najgorsza rzecz, jaka mi sie w zyciu przydarzyla! Implanty! To po to przyniesli ten nadajnik! Wysyla jakis elektroniczny sygnal do implantow w moich uszach wewnetrznych. Jestem jak pies, czuly na dzwieki nieslyszalne dla ludzi. I jak pies czolgam sie teraz po podlodze niezdolny do kontroli nad soba. Najwyrazniej zwracam na siebie uwage, bo czlonkowie triady patrza w moim kierunku i podchodza z wycelowana bronia. Jeden z nich odrywa arkusz zardzewialej blachy i odslania mnie. Jestem bezbronny u ich stop, wije sie w mekach i blagam nieistniejacych bogow, zeby w jakis sposob przerwali te katusze. Dwaj mezczyzni zabieraja mi bron, chwytaja mnie pod pachami i wloka na srodek magazynu. Zrob cos! - rozkazuje sobie. Nie mozesz sie poddac! Zostales tak wyszkolony, zeby wytrzymac najgorsze tortury, jakie mozna sobie wyobrazic, i nie rezygnowac z walki. Nie pozwol im zwyciezyc! Leze na prawym boku w pozycji embrionalnej z nogami podkurczonymi do piersi. Bardziej wyczuwam, niz widze, ze pieciu cyngli triady otacza mnie i celuje z pistoletow w moje drzace cialo. Zamierzaja mnie wykonczyc na tej zimnej, brudnej drewnianej podlodze. Przysiegam, ze jestem bliski utraty przytomnosci, gdy moja prawa reka siega instynktownie do jednej z kieszeni na mojej prawej lydce, po tej stronie, na ktorej leze. Chwytam granat odlamkowy, ktorego nie nosze w plecaku, tylko przy sobie na wypadek, gdybym go potrzebowal w sytuacji podbramkowej. Te na pewno mozna tak nazwac. Latwo go odbezpieczyc. Rzut w kierunku nadajnika to juz zupelnie inna sprawa. Zamiast tego postanawiam poslac to jajowate cholerstwo prosto miedzy nogi jednego z bandziorow. Granat toczy sie po podlodze, pieciu cyngli podaza za nim wzrokiem. Ich zaskoczone miny to niezapomniany widok. Uswiadamiaja sobie, ze nie zdaza juz nic zrobic. Slysze huk. Bol glowy nagle ustepuje. Moge jasno myslec i zebrac wszystkie sily, jakie mi zostaly, zeby odmienic moja zalosna pozycje. Zrywam sie na nogi, wale bykiem jednego z facetow, wytracam mu bron i popycham go na kolesia po prawej. Zderzaja sie i padaja na podloge. Jeszcze na niej nie wyladowali, kiedy wyrzucam do gory prawa noge i kopie najblizszego bandziora w dupe. Dym znika i widze, ze granat odlamkowy zniszczyl ich zabawke. Zginal operator i gangster stojacy najblizej miejsca wybuchu. Inny jest ciezko ranny - czolga sie w kaluzy krwi i szuka broni. Trzej pozostali, ktorych przed chwila zaatakowalem, wlasnie otrzasaja sie z zaskoczenia. Jednemu z nich udaje sie podniesc pistolet, ale wymierzam mu poteznego kopniaka w podbrodek. Glowa odskakuje mu do tylu tak mocno, ze slychac trzask pekajacych kregow szyjnych. Facet pada i juz nie wstanie. Nigdy. Jest jeszcze dwoch zadowolonych z zycia palantow. Ich spluwy sa poza zasiegiem, ale goscie sie nie wahaja. Atakuja i probuja mnie unieszkodliwic ciosami kung-fu. Sa w tym calkiem niezli. Inkasuje kopniecie w brzuch i zginam sie wpol, co umozliwia drugiemu facetowi uderzenie mnie w kark. To standardowy numer i jestem tak wyszkolony, ze umiem sie z tego wybronic. Rzucam sie naprzod i gosc trafia mnie w plecy. Boli. Taki cios moglby latwo zlamac kregoslup, ale kosci w tym miejscu sa mocniejsze niz kark. Padam na brzuch, przetaczam sie i blokuje moj prawy but za noga jednego z facetow. Zginam kolano i gosc lezy. Drugi probuje mnie kopnac, ale lapie go obiema rekami za stope i wykrecam z calej sily. Skowyczy i musi sie wygiac w kierunku obrotu, zeby nie zlamac kostki. On tez upadl, wiec mam czas sie podniesc. Wykonuje przewrot w przod z pozycji stojacej, wypychajac tulow do gory i podciagajac nogi. Fajna sztuczka. Zeby ja opanowac, trzeba cwiczyc caly dzien. Najbardziej cierpia miesnie brzucha i ud. Laduje miedzy dwoma facetami i szybko lapie rownowage. Teraz, kiedy moi sparringpartnerzy leza po obu stronach i przygotowuja sie do obrony, postanawiam zalatwic jednego na dobre, zebym nie musial dzielic miedzy nich uwagi. Odwracam sie lekko i wymierzam gosciowi z prawej miazdzacego kopniaka w mostek. Zanim jego koles jest w stanie mi przeszkodzic, przeskakuje nad oszolomionym facetem, kucam za nim i unieruchamiam mu glowe. Przekrecam ja gwaltownie, slysze slodki chrzest pekajacych kregow szyjnych i puszczam martwe cialo. Ostatni przeciwnik uswiadamia sobie teraz, ze jest w tarapatach. Zamiast mnie zaatakowac, wybiera bezpieczniejszy wariant i rzuca sie w kierunku drzwi. Potrafi myslec, bo po drodze przewraca stara drewniana drabine, stojaca przy wyjsciu. Drabina upada i blokuje drzwi. Chwytam moj pistolet, odrzucam przeszkode na bok i wybiegam za prog. Zajmuje mi to tylko poltorej sekundy, ale facet juz wsiada do jednego z samochodow - toyoty camry - i odpala silnik. Unosze w biegu mojego five-sevena i celuje w bandziora przez przednia szybe. Ale zamiast uciekac tylem, tak jak sie spodziewalem, gosc wbija pedal gazu w podloge i jedzie prosto na mnie. Musze dac nura w prawo, przy okazji gubie bron. Facet wrzuca wsteczny. Toyota mieli kolami, zwir spod opon pryska mi w twarz. Samochod sie cofa, skreca i oddala na pelnych obrotach od budynku. Podnosze pistolet, pedze do drugiego auta, nissana altimy, i nic moge uwierzyc, ze mam taki fart - zostawili kluczyki w stacyjce. Wskakuje za kierownice, uruchamiam silnik i ruszam w poscig za toyota. -Sam? - Slysze w uchu kobiecy glos. Ktos z Wydzialu Trzeciego. - Sam, jestes tam? - powtarza glos. - Wszystko w porzadku? Nic odpowiadam od razu, bo koncentruje sie na tym, zeby wyjechac szybko na ulice i nie zgubic mojej ofiary. -Tak. Kto mowi? -Frances Coen. -Racja. - Przez te kakofonie w implantach mialem chwilowe zacmienie umyslu. Nie poznalem jej. - O co chodzi? -Co sie dzieje? Co robisz? Na kilka minut stracilismy twoj sygnal naprowadzajacy. Obawialam sie, ze to awaria implantow. -Nie, sa w porzadku - odpowiadam. - Skurwiele mieli jakis nadajnik, ktory je unieszkodliwil. Nie wiem, co to bylo, ale przysiegam, ze prawie mnie zabilo. Teraz juz wszystko gra. Toyota dojezdza do drogi ekspresowej Prince Edward Road. Rozpedzona wpada na pas ruchu w kierunku wschodnim i omal nie uderza w ciezarowke wiozaca nowe samochody. Scigam uciekajace auto z szybkoscia stu dziesieciu kilometrow na godzine i sam ledwo unikam kolizji z ta sama ciezarowka, ktora zmienia pas ruchu, zeby ustapic mi miejsca. Mimo ze minela polnoc, na drodze ekspresowej jest tlok. Musze sie skoncentrowac. -Frances, nie moge teraz rozmawiac. Odezwe sie do ciebie pozniej. -Pulkownik Lambert chce miec raport. Mowi... -Powiedz pulkownikowi, ze jestem zajety i... Niech to szlag! Jakis palant w volkswagenie, ktory wlecze sie osiemdziesiatka, nagle zajezdza mi droge. Odbijam gwaltownie w lewo, zeby w niego nie walnac, ale wyskakuje tuz przed maske bmw, jadacego szybciej ode mnie. Slysze klakson i czuje uderzenie w kufer. Przyspieszam do stu trzydziestu pieciu, zeby uciec tamtemu, bo musi byc na mnie wkurzony. -Slyszalam to - mowi Coen. - Widze cie teraz na GPS-ie. Zglos sie, jak bedziesz mogl. I uwazaj, na litosc boska. Jade zygzakiem miedzy pojazdami i probuje dogonic toyote. Jest jakies dziesiec dlugosci samochodu przede mna i porusza sie niebezpiecznie szybko. Zwiekszam predkosc do stu czterdziestu pieciu. To chyba wszystko, na co moge sie odwazyc w tym gestym ruchu. Przejezdzamy przez most i kierujemy sie na wschod do San Po Kong, przedmiescia na polnoc od starego portu lotniczego. Tu droga ekspresowa sie rozwidla - mozemy zostac na trasie, ktora skreca na poludniowy wschod, albo przeskoczyc na obwodnice Kwun Tong Bypass, prowadzaca na poludnie. Toyota wybiera obwodnice i ryzykownie przecina dwa pasy ruchu. Naciskam klakson i robie to samo. Omal nie potraca mnie taksowka, ale kierowca wbija noge w pedal hamulca. Pisk opon, samochod skreca i uderza w bariere ochronna. Przepraszam, mowie w myslach. Jade teraz inna arteria, jeszcze bardziej zatloczona niz poprzednia. Ale od toyoty dzieli mnie juz tylko piec dlugosci samochodu i zblizam sie do niej. Niestety wyprzedzamy radiowoz policyjny. Gliniarz wlacza koguta i zaczyna mnie scigac. Wciskam gaz do podlogi, rozpedzam altime do stu szescdziesieciu i zostawiam za soba pare SUV-ow. W ciagu sekund zrownuje sie z toyota. Kierowca patrzy na mnie, wykrzywia sie i wystawia przez okno pistolet. Pociski trafiaja w bok mojego auta, od strony pasazera. Przednie siedzenie i mnie zasypuje szklo. Mozna sie w to bawic we dwoch, wyciagam wiec five-sevena, celuje nad fotelem pasazera i naciskam spust. Facet z triady przyspiesza na tyle, ze chybiam i rozbijam mu tylko szybe w tylnych drzwiach, po stronie kierowcy. Gliniarz za nami najwyrazniej wezwal posilki, bo tuz za zjazdem do Richland Gardens na droge ekspresowa wjezdza drugi woz patrolowy. Nie moge zawracac sobie glowy policja; skupiam sie wylacznie na tym, zeby dopasc moja ofiare. Zadnych dzialan w bialych rekawiczkach. Nie bedzie brania jencow. Zwiekszam szybkosc i znow zrownuje sie z toyota. Skrecam ostro w lewo i uderzam w nia. Auto odskakuje na skrajny, lewy pas ruchu. Zmieniam pasy, zeby pozostac obok niej, i jeszcze raz strzelam do kierowcy. Tym razem rozpryskuje sie tylna szyba i chyba trafiam faceta w ramie. Samochod wpada na bariere ochronna, odbija sie i zarzuca niebezpiecznie przede mna. Kierowcy udaje sie odzyskac kontrole nad autem. Wciska sie przed wolno jadacy autobus. Teraz to cholerstwo nas rozdziela, a tuz za mna sa dwa radiowozy. Probuje wyprzedzic autobus z prawej strony, ale blokuje mnie furgonetka. Jedyne wyjscie to wykonac ten manewr skrajnym, lewym pasem, ktory jest zatloczony pojazdami wlaczajacymi sie do mchu i zjezdzajacymi z drogi ekspresowej. Czekam, dopoki nie wyprzedze nastepnej taksowki, potem daje maksymalne obroty silnika. Altima rozpedza sie do stu siedemdziesieciu pieciu kilometrow na godzine, doganiam autobus i w koncu zostawiam go z tylu. Wozy policyjne robia to samo. Kierowca autobusu niestety ich nie widzi. Sa w jego martwym polu. Trabi, wjezdza za mnie i przyciska gliniarzy do bariery. Jeden radiowoz przebijaja i spada na ulice ponizej. Drugi zarzuca, przewraca sie i sunie na srodek drogi ekspresowej. Slysze klaksony, pisk opon i odglos miazdzonego metalu. W karambolu za moimi plecami konczy jazde co najmniej dwadziescia samochodow, ale to mnie nie obchodzi. Uciekinier zamierza opuscic obwodnice, a ja za wszelka cene chce sie mu trzymac na ogonie. Toyota zjezdza do miasta, ja za nia. Jesli facet mysli, ze mnie zgubi w waskich zatloczonych uliczkach, to jest w bledzie. Na dole natychmiast grzezniemy w korku. Gosc nie ma dokad uciec. Glupio to rozegral. Stoje tuz za nim w sznurze samochodow, czekajacych na zielone swiatlo. I co facet robi? Wyskakuje z auta i zaczyna biec. To nie moja altima, zostawiam ja wiec i ruszam w poscig. Lawirujemy miedzy pojazdami, wokol slychac klaksony. Wbiegamy na chodnik. Czlonek triady trzyma sie za prawe ramie. Jest ranny. Skreca w ciemny zaulek. Gdy docieram do wylotu uliczki, opuszczam gogle i wlaczam noktowizje. Dostrzegam go, przyklekam i celuje z five-sevena. Naciskam spust i gosc pada. Kiedy ide w kierunku rannego faceta, slysze tyle syren policyjnych, ze trudno sie zorientowac, gdzie sa gliny. Wiekszosc jest prawdopodobnie na obwodnicy przy karambolu. Ale inni moga mnie szukac, dlatego musze szybko zalatwic sprawe. Moj przyjaciel z triady czolga sie po ziemi i wykrwawia na smierc. Naciskam butem rane w jego plecach. -Gadaj - mowie po chinsku. Przeklina mnie po angielsku. To zabawne, ze niektore slowa sa takie uniwersalne. -Skad wiedzieliscie, ze bede dzis w nocy w magazynie? - pytam. Facet znow klnie, wiec mocniej naciskam na rane. Wrzeszczy. Troche odpuszczam. - No?! -Tak nam powiedziano - mowi. -Wiec mam racje, ze sie mnie spodziewaliscie? Jeczy, ale nie odpowiada. Naciskam mocniej. -Tak! - krzyczy. -Dobra. Teraz mi powiedz, czy dzis w nocy byl gdzies odbior broni? Znow mnie przeklina, wiec tym razem praktycznie staje mu na plecach. Zwykle nie torturuje przeciwnika, zeby zdobyc informacje, ale kiedy liczy sie kazda sekunda i nie ma innego wyjscia, cel uswieca srodki. Schodze z niego, przestaje wrzeszczec. -Bedzie rano. W Kwai Chung. To duzy port kontenerowy, ktory obsluguje caly Hongkong. -Gdzie? O ktorej? -O osmej. Syreny sa juz naprawde blisko. Slysze okrzyki policjantow za rogiem. Beda tu lada moment. Kucam, lapie faceta za wlosy i unosze mu glowe. -Gdzie? Mamrocze jakis numer. -To terminal? Przytakuje, kaszle i pluje krwia. -Chyba bys mnie nie oklamal, co? - pytam. Mruga, znow kaszle, potem krztusi sie krwia i sluzem w gardle. Wiem, ze juz po nim. To ostatnie sekundy jego zycia i wiecej z niego nie wycisne. Wstaje i biegne w glab zaulka. Za mna, w wylocie uliczki, pojawiaja sie dwaj policjanci. Krzycza, zebym sie zatrzymal; ukrylem sie w mroku. Nie widza mnie. Docieram do konca zaulka, przebiegam przez jezdnie i wpadam w nastepny ciemny zaulek. Powtarzam taki manewr jeszcze trzy razy i gubie gliniarzy. Jedyne, co moge teraz zrobic, to wrocic do mojego hotelu i zaczekac do rana. Mam tylko nadzieje, ze moj zmarly przyjaciel z triady mowil prawde. ROZDZIAL 16 -Ktos mnie wystawil, do cholery! - krzycze do pustego pokoju hotelowego w Koulunie. Pulkownik Lambert, Frances Coen i Anna Grimsdottir maja ze mna lacznosc przez moje implanty. Zlozylem pelny raport o tym, co sie rozegralo w magazynie, i dostaje szalu.-Uspokoj sie, Sam - mowi Lambert. - Dlaczego myslisz, ze ktos cie wystawil? -Bo wiedzieli, ze tam bede. Dlatego przyniesli to urzadzenie, ktore czasowo spieprzylo mi implanty. Facet z triady, ktorego dopadlem w zaulku, potwierdzil to. Ktos dal im cynk. Wiedzieli, ze jestem penetratorem i ze mam implanty telekomunikacyjne. Ktos mnie wystawil! -Jak wygladalo to urzadzenie, Sam? - pyta Grimsdottir. Ma cichy glos, ale mozna w nim wyczuc inteligencje. -Mniej wiecej jak radioodtwarzacz kasetowy. Wyjeli z tego mala antene satelitarna i ustawili na podlodze. -Chyba juz rozumiem - mowi Grimsdottir. - Znali konstrukcje i dzialanie implantow. Jesli masz racje, dostali informacje od kogos z Wydzialu Trzeciego. To jedyne wytlumaczenie. -Znow Mike Chan? - pyta Lambert. -Mozliwe. Jesli jest zdrajca. -To oczywiste - wtracam swoje zdanie. - Przeciez zabil Carly, tak? Zlapaliscie juz skurwiela? -Nie - odpowiada Lambert. - Ale FBI jest na jego tropie. -To nadal nie wyjasnia, skad triada wiedziala, ze bede w magazynie. Jedyna osoba, ktora znala moje plany, byl Mason Hen... - To musi byc on, mysle. Hendricks. - Chyba wybiore sie do Hendricksa, pulkowniku. - Patrze na zegarek. Mam jeszcze kilka godzin do wizyty w porcie kontenerowym Kwai Chung. -Mason Hendricks to jeden z naszych najbardziej zaufanych agentow terenowych, Sam - zwraca mi uwage Lambert. - Ma czysta kartoteke. -Wiec moze sie orientuje, co sie stalo. Korzystal z niepewnego zrodla albo cos takiego. Warto to sprawdzic. Poza tym dalem mu cos do analizy. Probke krwi, ktora znalazlem w klubie nocnym triady. Kto wie, czy to nie krew Jeinsena? -W porzadku, Sam. -Cos jeszcze, pulkowniku? -Owszem. Skonczylismy analize materialow, ktore znalazles w domu generala Prokofiewa. -Tak? -Pamietasz liste zaginionych glowic jadrowych? I jego notatki przy niektorych pozycjach? -Uhm. -To szyfr - odzywa sie Frances Coen. - Bardzo dziwny. -No i? -To przepis na barszcz rosyjski. -Co?! -Na to wyglada. Rozszyfrowane slowa oznaczaja: buraki, bulion, wode, ocet, maslo, kapuste i sos pomidorowy. To sa skladniki barszczu. Brakuje kilku przypraw i moze jakichs jarzyn, ale to jest to. -Ale co barszcz ma wspolnego z bombami jadrowymi, do cholery? -Nie wiemy. Ale wlasnie to wyszlo po zlamaniu szyfru. -Chyba cos wam sie pochrzanilo - mowie. -Mielismy nadzieje, ze moze ty wiesz, co to znaczy - wtraca sie Lambert. - W domu Prokofiewa nie bylo nic, co mogloby nam podpowiedziec, co jest grane? -Nic mi nie przychodzi do glowy. Chyba ze jego stara dodaje plutonu do zarcia. Wcale bym sie nie zdziwil. Posluchajcie, musze zdazyc do Hendricksa przed wschodem slonca. Dam wam znac, co mial do powiedzenia. -Dobra, Sam, pozniej pogadamy - konczy rozmowe Lambert i sie rozlaczamy. Ubrany w dres, z kombinezonem w torbie sportowej, plyne promem na wyspe i lapie taksowke do Mid-Levels. Wlasnie wschodzi slonce. Kierowca nie moze dojechac do ulicy, gdzie mieszka Hendricks. Policjant mowi nam, ze dozwolony jest tylko ruch lokalny. -Dlaczego? - pytam go po chinsku. -Pozar - odpowiada. Place taksiarzowi i wysiadam. Dochodze do ulicy, na ktorej mieszka Hendricks, i na wprost widze gesty dym. Jezdnie blokuje pare wozow strazackich, karetka pogotowia i dwa radiowozy. Stoja przed malym domem Hendricksa. Podchodze blizej, zeby sie przyjrzec. Czarne zgliszcza jeszcze sie tla. Musialo sie niezle palic. Jestem tuz przy policjantach, ktorzy rozmawiaja z dowodca strazakow. Mowia po chinsku, ale rozumiem kilka slow. -Bomba zapalajaca... przez okno od frontu... jedno z tylu... mozliwe, ze to robota triady... dwie ofiary... Zafascynowany przygladam sie strazakom, ktorzy wynosza na noszach dwa przykryte ciala. Spod przescieradla wystaje zweglone, czarno-czerwone ramie. "Mezczyzna i kobieta w sypialni" - slysze jeszcze. Potem zwloki zostaja zaladowane do karetki. Hendricks chwalil sie, ze bedzie mial w nocy damskie towarzystwo. Poszczescilo sie mu. Szczesliwym Smokom tez. I domyslam sie, ze jego przyjaciolka dostala wiecej, niz bylo ustalone. Szkoda. Co gorsza, nie wiem, kto mnie wystawil w magazynie. Hendricksa najwyrazniej tez ktos zdradzil. Triada musiala sie dowiedziec, co kombinowal, i przechwycic jakos informacje, ktora dostal od informatora. A moze ten ktos dal im cynk. I to tyle, jesli chodzi o dowod rzeczowy, ktory zabralem z klubu nocnego. Pewnie juz dawno przepadl. Odchodze ze swiadomoscia ze musze zapomniec o Hendricksie, dokonczyc to, po co przylecialem do Hongkongu, i wyniesc sie stad w cholere. Kiedy wschodzace slonce zaczyna ogrzewac wyspe, wracam na przystan promowa, zeby zdazyc na czas do portu kontenerowego. ROZDZIAL 17 Agent specjalny FBI Jeff Kehoe siedzial w restauracji Empress Pavi-xmlion, rozkoszowal sie prawdziwym dim sum i obserwowal Eddiego, brata poszukiwanego Mikc'a Wu alias Mike'a Chana. Kehoe przylecial do Los Angeles dzien wczesniej i z pomoca lokalnego FBI dotarl tropem Eddiego Wu do historycznego Chinatown. Zajal stanowisko przed domem Wu przy Alameda i widzial, jak facet dwa razy wychodzil i wracal. Za pierwszym razem Wu odwiedzil piekarnie Phoenix na Broadwayu, glownej arterii dzielnicy. Za drugim wybral sie do Wing Hop Fung Ginseng i China Products Center, rowniez na Broadwayu, gdzie kupil herbate i kilka produktow spozywczych. Jak dotad czlonek triady zachowywal sie zupelnie niewinnie. Ale bylo jeszcze wczesnie.Alan Nudelman, szef FBI w Los Angeles, zrobil odprawe, jak tylko Kehoe przylecial do miasta. Nudelman potwierdzil, ze Eddie Wu jest znanym czlonkiem triady. Powiedzial tez, ze nigdy nie udalo sie go powiazac z zadnym powazniejszym przestepstwem, popelnionym przez chinskie gangi dzialajace w poludniowej Kalifornii. Szczesliwe Smoki z Los Angeles to mala grupa, ktora liczy niecaly tuzin czlonkow. Wu albo stoi na jej czele, albo jest jednym z egzekutorow. Aresztowano go dwa razy za posiadanie narkotykow, ale mial bardzo dobrego adwokata, skonczylo sie wiec na grzywnach i krotkiej odsiadce. Nie udowodniono mu zamiaru sprzedazy, ale policja jest pewna, ze Wu rozprowadza narkotyki dla triady. W powazniejsze tarapaty wpadl w latach dziewiecdziesiatych, gdy oskarzono go o kradziez, miedzy innymi broni. Odsiedzial wtedy trzy lata. Od tamtej pory jest czysty, ale FBI stale go obserwuje. Nudelman dodal, ze jego zdaniem Wu to doswiadczony zlodziej, przemytnik i zabojca. Nie pracuje, ale mieszka w eleganckim apartamentowcu, jezdzi drogim samochodem i zawsze ma pieniadze. Triady w poludniowej Kalifornii dzialaja bardzo podobnie jak mniej znaczace rodziny mafijne. Kontroluja glownie chinskie spolecznosci. Specjalizuja sie w "ochronie", prowadza nielegalne domy gry i burdele, handluja bronia i narkotykami. Do przemocy uciekaja sie raczej w stosunkach z rywalizujacymi triadami niz przypadkowymi klientami. Mimo to policja w Chinatown ma pelne rece roboty z gangami. Wiekszosc bialych funkcjonariuszy nic bylaby zmartwiona, gdyby chinscy przestepcy pozabijali sie nawzajem. Ich glowna troska jest bezpieczenstwo porzadnych rodzin, ktore staraja sie uczciwie zarabiac dolary w demokratycznej Ameryce. Kehoe zjadl, polozyl przed soba "Los Angeles Times" i udawal, ze rozwiazuje krzyzowke. Eddie Wu siedzial w towarzystwie dwoch mezczyzn. Przyszli tu razem, aby sie z nim spotkac. Sprawiali wrazenie niebezpiecznych typow; byli w czarnych skorzanych kurtkach i okularach przeciwslonecznych. Ludzie z triad w Ameryce nie ubierali sie tak modnie jak czlonkowie tej organizacji z Chin. Ci w Stanach Zjednoczonych wygladali bardziej na czlonkow gangow ulicznych. Co do Eddiego Wu, to mial trzydziesci osiem lat - duzo jak na zwyklego bandziora. Po jakims czasie Wu zaplacil rachunek i wszyscy trzej wstali. Kehoe zaczekal chwile, tez zaplacil i wyszedl za nimi na Hill Street. Restauracja miescila sie przy Bamboo Plaza, gdzie bylo sporo sklepow. Mezczyzni skrecili w Bamboo Street i poszli w kierunku Broadwayu. Kehoe trzymal sie za nimi i staral zachowywac jak bialy turysta, ktory podziwia chinskie pamiatki. Przecieli Central Plaza, popularny plener filmowy, znany z charakterystycznej Bramy Matczynych Cnot, pomnika tworcy Republiki Chinskiej, doktora Sun Jat-sena, i studni zyczen z 1939 roku. Z otwartych okien i drzwi wokol placu dochodzily dzwieki chinskiej muzyki. Wu pozegnal sie z towarzyszami przy Cathay Bank, na rogu Broadwayu i Alpine. Dwaj mezczyzni poszli Alpine na wschod. Wu wszedl do banku. Kehoe zostal przed imponujacym budynkiem, siedziba pierwszego chinsko-amerykanskiego banku w poludniowej Kalifornii. Po dziesieciu minutach Wu znow sie pojawil. Poszedl Alpine na wschod, a potem przez Dynasty Plaza do swojego apartamentowca przy Alameda, przecznice na wschod od bazarow. Budynek byl jednym z nowoczesniejszych w okolicy. Na mieszkanie w tym domu z pewnoscia nie mogli sobie pozwolic zwykli chinscy imigranci. Wu zniknal w holu, a Kehoe wsiadl do wypozyczonego lexusa i czekal. Nie bylo trudno wytropic Mike'a Wu. Gdy niedaleko Oklahoma City znaleziono zastrzelonego policjanta stanowego, dowody szybko wskazaly sprawce. Funkcjonariusz zatrzymal honde accord za przekroczenie szybkosci, wprowadzil do komputera numer rejestracyjny i stwierdzil, ze tablica jest kradziona. Zanim dostal kule w piers, zawiadomil swoja centrale, ze sprawdza podejrzany pojazd. Porownanie balistyczne pociskow, od kto?rych zginal on i Carly St. John, wykazalo, ze sa identyczne. Niecale trzynascie godzin po znalezieniu zwlok policjanta natrafiono na niebieska honde accord Mike'a Wu. Stala porzucona za sklepem wielobranzowym w Oklahoma City. Dokad Wu pojechal potem, pozostawalo zagadka. Kehoe byl pewien, ze Wu przyjedzie do Los Angeles, zeby zobaczyc sie z bratem. W koncu Eddie wiedzial, ze jego brat uzywa falszywego nazwiska. Byc moze zamierzal teraz pomoc Mike'owi opuscic kraj. Wedlug Nudelmana Eddie nieraz juz zajmowal sie takimi sprawami. Totez Kehoe uwazal, ze spotkanie braci Wu jest tylko kwestia czasu. Jedyne, co musi robic, to nie spuszczac Eddiego z oka. Wczesnym popoludniem Wu wyszedl z domu. Wsiadl do bmw 745i -jeszcze jeden dowod na to, ze ma nielegalne dochody. Kehoe ocenial, ze ten samochod kosztowal jakies szescdziesiat tysiecy dolarow. Samochod pojechal na zachod do autostrady numer 110 i skierowal sie na poludnie. Kehoe trzymal sie ostroznie za nim. Jak na popoludnie w powszedni dzien panowal zadziwiajaco maly ruch. Godziny szczytu jeszcze sie nie zaczely. Kehoe lubil jazde autostradami Los Angeles. Uwazal, ze sa najlepsze w kraju. Najwyrazniej od poczatku projektowano je z mysla o duzej liczbie pojazdow - nie to, co w innych wielkich miastach. Gdzie indziej, na przyklad w Chicago czy Waszyngtonie, liczba samochodow dawno przekroczyla przepustowosc autostrad i panowal na nich tlok. Samochod wjechal na Santa Monica Freeway i pomknal na zachod. Wu nie oszczedzal silnika i Kehoe musial mocno wcisnac gaz, zeby za nim nadazyc. Obylo sie bez problemow i bmw dotarlo w koncu do skrzyzowania z trasa numer 405. Wu wybral zjazd na polnoc i przecial wzgorza. Wkrotce wydostal sie na Sunset Boulevard i skrecil na zachod do Brentwood. Siedzenie bmw stalo sie trudne. Wu jechal dziwnymi bocznymi ulicami w kierunku terenow wokol Crestwood Hills Park. Kehoe obawial sie, ze go zgubi albo Wu zorientuje sie, iz ma ogon. Na wielu odcinkach dwa samochody byly jedynymi pojazdami w ruchu. Po okolo trzydziestu minutach bmw skrecilo w pagorkowata ulice o nazwie Norman Place. W koncu Wu odbil mocno w prawo w szutrowa droge i zniknal miedzy drzewami. Kehoe zatrzymal sie na skrzyzowaniu i popatrzyl na plan miasta. Gdzie on jest, do cholery? Niedaleko bylo Getty Museum. Kilka kilometrow na polnocny wschod. W okolicy stalo troche drogich domow i pare budynkow roznych firm. Kehoe postanowil zaryzykowac i wjechac w szutrowa droge. Pokonal wolno okolo poltora kilometra i dotarl do bramy w ogrodzeniu ze stalowej siatki. Tablica informowala: GYROTECHNICS INC. TEREN PRYWATNY WSTEP WZBRONIONY. Pod angielskimi wyrazami widnial napis po chinsku. Kehoe domyslal sie, ze tresc jest taka sama. Agent FBI wysiadl z samochodu i popatrzyl przez siatke. Piecdziesiat metrow za ogrodzeniem stal nowoczesny pietrowy budynek. Nie wyroznial sie niczym szczegolnym, poza ciemnymi oknami w roznych geometrycznych ksztaltach. Przypominal kiepskie pomysly na futurystyczne budowle, jakie mieli tworcy filmow science fiction w latach piecdziesiatych. Kehoe wsiadl z powrotem do lexusa i wrocil na Norman Place. Zaparkowal przy krawezniku i zadzwonil z komorki do Ala Nudelmana. -Nudelman. -Czesc, Al, tu Jeff Kehoe. Tak, Jeff? Znasz firme GyroTechnics Inc.? -Hm, nie. A co to jest? -Mialem nadzieje, ze ty mi powiesz. Sledzilem Eddiego Wu od Chinatown do tego budynku. Jest zlokalizowany na wzgorzach, niedaleko Getty Museum. Wlasnosc prywatna. -Sprawdze i odezwe sie do ciebie. -Dzieki. Kehoe zjechal ze wzgorza i zatrzymal sie w wygodniejszym miejscu. W lusterku wstecznym widzial szutrowa droge, wiec gdyby pojawil sie Eddie, nie przeoczylby go. Dwadziescia minut pozniej oddzwonil Nudelman. -GyroTechnics to zupelnie nowa firma chinska. Elektronika, obwody drukowane, takie rzeczy. Jej specjalnosc to systemy sterujace do lodzi i statkow. Zarejestrowana trzy miesiace temu w Kalifornii. -A co Eddie Wu ma z tym wspolnego? - zdziwil sie Kehoe. -Dobre pytanie - odparl Nudelman. - Bardzo watpie, zeby byl na liscie plac. Kehoe zachichotal. -Przynajmniej oficjalnie. Zaczekam, az stamtad wyjedzie. Moze pokaze sie jego brat. W kazdym razie zamierzam sie dowiedziec, co naprawde robi ta firma. Anton Antipow otworzyl drzwi sklepu z antykami i wpuscil Andrieja Zdroka do srodka. -Lepiej, zeby to bylo cos dobrego - burknal Zdrok. - Jeszcze nawet nie wzeszlo slonce. Porzadni ludzie spia o tej porze. -Jak zobaczysz, co odpakowalismy, ucieszysz sie - odrzekl Antipow. Poprowadzil Zdroka przez ciemny antykwariat na zaplecze. Antipow byl jednym z dyrektorow Sklepu, wiedzial, jak manipulowac tomem dziel Szekspira i ksiazka o zyciu Marlowe'a, zeby otworzyc ukryte drzwi. Zeszli razem na dol do kwatery glownej Sklepu, mineli prywatny gabinet Zdroka i weszli do magazynu. Na srodku podlogi stala otwarta skrzynia wielkosci duzego telewizora. Wokol walaly sie wyjete z niej wiory. Antipow poprowadzil Zdroka do stolu roboczego obok skrzyni, gdzie w blasku lampy lezal odpakowany przedmiot. Byl oswietlony jak eksponat w muzeum. Mial srebrny kolor, ksztalt cylindra i przypominal ogromny pocisk w lusce. Dwie poduszki po obu stronach chronily go przed stoczeniem sie z blatu. Na powierzchni cylindra, zwroconej w kierunku sufitu, byla otwarta pokrywa, odslaniajaca wewnetrzne mechanizmy. -Prosto z Rosji - powiedzial z usmiechem Antipow. - Przyszlo dzis w nocy po twoim wyjsciu. Jak na ironie, dostarczyl to Federal Express. Zdrokowi opadla szczeka i na moment zapomnial o zbyt wczesnej pobudce. Piekno przedmiotu hipnotyzowalo go. Obiekt lsnil jak wypolerowany metal szlachetny, ale byl wart duzo wiecej niz zloto czy srebro. -Szkoda, ze Prokofiew jest nieprzytomny i nie moze sie dowiedziec, ze to bezpiecznie dotarlo na miejsce - dodal Antipow. - Biedak wciaz jest w spiaczce. -Pieprzyc go - odparl Zdrok. - Juz nie jest nam potrzebny. Dobrze, ze przynajmniej zalatwil wysylke tego do nas, zanim na zawsze zamienil sie w warzywo. - Podszedl do stolu i delikatnie polozyl dlon na stozkowej glowicy cylindra. Byla gladka i zimna. - Wspaniale. Pierwszy raz widze cos takiego, a ty? -Ja tez - odrzekl Antipow. - Chociaz nie; widzialem wczesniejsze modele. Ale nie takie jak ten. -Trzeba to od razu dostarczyc klientowi w Chinach - zdecydowal Zdrok. - Zajmiesz sie tym? -Sprawa juz jest w toku. - Antipow spojrzal na zegarek. - Zaraz jade do Kwai Chung. Rano bedzie tam Oskar z dostawa. -Dobra. - Zdrok jeszcze raz z podziwem dotknal obiektu. - Wiesz, niemal zaluje, ze musimy to sprzedac. Nieczesto przez Sklep przechodzi glowica jadrowa. Masz racje, Anton. Ostatnia, jaka sprzedalismy, to byl jeden ze starszych modeli z poczatkow zimnej wojny. Kurewsko duzy, wielkosci volkswagena. Wersja z lat osiemdziesiatych jest duzo bardziej kompaktowa i... mobilna. -Zgadza sie, Andriej - przytaknal Antipow. - Wszystko sie zgadza. Zdrok skinal glowa do swojego wspolnika. -Zdazysz zjesc sniadanie i wypic kawe? Ja stawiam. -Jasne. - Antipow wyszczerzyl zeby. Wyszli z magazynu. Po drodze mineli wieko skrzyni z napisem po rosyjsku, angielsku i chinsku: TOWAR LATWO PSUJACY SIE, BURAKI, CHRONIC PRZED WYSOKA TEMPERATURA. ROZDZIAL 18 Ubrany w kombinezon przyjezdzam do portu kontenerowego Kwai Chung o siodmej pietnascie. Panuje tu duzy ruch, musze wiec byc ostrozny. Nie chce, zeby ktos mnie zobaczyl w tym stroju. Moglby pomyslec, ze wybieram sie na bal kostiumowy. Zeby mniej rzucac sie w oczy, nie wkladam gogli i sluchawek. Mam nadzieje, ze wygladam na faceta w jakims ubraniu ochronnym, ktory pracuje przy niebezpiecznych materialach. Zreszta, nie mam czasu sie tym przejmowac.Kwai Chung to slynny port, zapewne najbardziej ruchliwy w calej Azji. Tedy eksportuje sie towary z kontynentalnych Chin, bo chinska infrastruktura nie jest do tego przygotowana. Port kontenerowy lezy na wschodnim brzegu Rambler Channel, na polnoc od granicy miedzy Koulunem i Nowymi Terytoriami. To tereny wylacznie przemyslowe, dlatego pelno tu ciezarowek, maszyn i furgonetek, ktore kursuja do portu i z powrotem. Sam port kontenerowy sklada sie z szesciu terminali. Piaty znajduje sie na polnocnym krancu, szosty na poludniowym. Terminale od pierwszego do czwartego sa w srodku. Bandzior z triady powiedzial mi, ze odbior broni nastapi w terminalu numer szesc. Z mojej mapy wynika, ze to miejsce lezy w pewnej odleglosci od budynkow terminalu. To by pasowalo. Triada zalatwia swoje nielegalne interesy na uboczu. Stad, gdzie stoje, widze setki kontenerow ustawionych w wysokie stosy. Wygladaja jak kolorowe klocki. Kazdy ma z boku oznaczenie i logo. Sa napisy EVERGREEN, HYUNDAI, WAN HAI, UNIGLORY i wiele innych. Nad kontenerami wznosza sie pomaranczowe zurawie rozmieszczone w strategicznych punktach portu. Przy nabrzezach cumuja rownie wysokie niebieskie barki. Po porcie sa rozrzucone biale magazyny. Kreca sie przy nich ochroniarze, pracownicy terminali i przedstawiciele roznych linii zeglugowych. Po wypadkach jedenastego wrzesnia 2001 roku w porcie zaostrzono srodki bezpieczenstwa, ale pewnie nic az tak, jak chcialyby Stany Zjednoczone. Wiem, ze amerykanskie porty nadal sa bardzo slabo zabezpieczone. Terrorysci lub inni przestepcy mogliby bez trudu ukryc w ktoryms z kontenerow bron masowej zaglady. Kontenery sa rzadko sprawdzane. A jesli, to na chybil trafil. Kiedy docieram do terminalu numer szesc, widze, ze przy pirsie, obok jednej z duzych niebieskich barek, stoi wielki rosyjski statek "Odessa". Zuraw juz wyladowuje z niego skrzynie i kontenery. Notuje szczegoly, dzieki ktorym bedzie mozna zidentyfikowac frachtowiec, a potem probuje podkrasc sie blizej do terminalu. Za budynkiem trzej robotnicy pala papierosy. Stoja przy drabince, ktora prowadzi na dach. Gdybym mogl sie tam wdrapac, mialbym swietny widok na to, co sie dzieje przy barce. Siegam do plecaka i wyjmuje jedna z kamer dywersyjnych. Zwykle wystrzeliwuje je z mojego SC-20K. Dzis nie wzialem ze soba karabinka, ale moge rzucic kamere reka. Kamera dywersyjna przykleja sie do sciany lub innego obiektu i na moje polecenie halasuje. W bazie danych jest bardzo pomyslowy zbior dzwiekow, od efektow specjalnych do roznych rodzajow muzyki. Czasem udaje mi sie przyciagnac uwage ciekawskich straznikow i odwrocic ja od siebie. Kamera robi im tez zdjecia, jesli sami potrzebne. Wlaczam generator dzwiekow w kamerze dywersyjnej i rzucam ja jakies dwadziescia metrow dalej, miedzy stosy kontenerow. Urzadzenie zaczyna brzeczec i przykuwa uwage robotnikow. Jeden z nich wskazuje kontenery i po chwili ciekawosc robi swoje. Ida sprawdzic, co to za halas. Biegne szybko do drabinki, wspinam sie po niej i docieram bezpiecznie na dach. Z gory widze cala barke i teren terminalu. Pieciu mezczyzn w garniturach rozmawia miedzy soba, robotnicy portowi przeladowuja skrzynie ze statku na dwie ciezarowki. Na bokach widnieje chinski napis: PRZEDSIEBIORSTWO RYBNI-; MINO. Klade sie plasko, wyjmuje lornetke i obserwuje biznesmenow. Jeden z nich to Jon Ming. Sa z nim dwaj twardziele - uzbrojeni, sadzac po wybrzuszeniach ich marynarek. W poblizu budynku, na ktorym leze, stoi rolls-royce Minga. Chinczykom towarzysza dwaj biali faceci, ktorzy najwyrazniej przyjechali czarnym mercem stojacym obok rollsa. No prosze, Oskar Herzog. Przebyl kawal drogi, odkad widzialem go ostatnio na Ukrainie. Ale w koncu ja tez. Okazuje sie, ze drugi facet to Anton Antipow. Mam fart - dwaj dyrektorzy Sklepu w jednym miejscu. Gada tylko Antipow. To oczywiste, ze Sklep robi interes ze Szczesliwymi Smokami. Wystarczy popatrzec na to spotkanie. Zalozylbym sie o hongkonskiego dolara, ze skrzynie sa pelne broni. Triada musi skads brac sprzet, a szefow Sklepu nie obchodzi, kto jest ich klientem. Wycelowuje w grupe cyfrowy aparat fotograficzny, wbudowany w OPSAT, i pstrykam kilka zdjec. Potem wyciagam five-sevena i wlaczam mikrofon laserowy TAK. Wkladam szybko sluchawke do prawego ucha, teraz moge ich podsluchiwac i nagrywac. Poczatkowo jestem zaskoczony, ze rozmawiaja po angielsku, ale po chwili domyslam sie, ze Chinczycy nie znaja rosyjskiego i vice versa. No tak, angielski to uniwersalny jezyk. Ten fakt cos mowi o dzisiejszym swiecie. ANTIPOW:...jak uzgodnilismy. Wasze zamowienie zrealizowalismy w calosci. MING: Dziekuje. Prosze przekazac panu Zdrokowi, ze doceniamy mozliwosc robienia z wami interesow. Oczywiscie potem bedziemy musieli sprawdzic towar w odpowiednim miejscu. ANTIPOW: Rozumiem to. Na pewno bedziecie zadowoleni. A przy okazji, pan Zdrok przeprasza, ze nie mogl tu przyjechac. Ma do zalatwienia pilne sprawy. MING: Jak my wszyscy. ANTIPOW: Zatem wszystko w porzadku, tak? Wywiazalismy sie z umowy. To ostatnia dostawa w zamian za instalacje do operacji "Barrakuda", ktore nam przekazaliscie. MING: Zgadza sie. Jak wiecie, zlikwidowalismy tez zrodlo. Wladze amerykanskie nie powinny odnalezc tropu profesora. A jesli nawet, to nic juz im nie powie! ANTIPOW: (smieje sie) Dobre, panie "Wong"! Profesor naprawde wierzyl, ze zostanie bezpiecznie przerzucony do Pekinu? MING: (smieje sie) Najwyrazniej tak. ANTIPOW: Pewnie i tak nie podobalaby mu sie praca Pekinie. MING: Mnie na pewno nie. ANTIPOW: To oczywiste. Mezczyzni milkna na chwile i obserwuja robotnikow. ANTIPOW: Wyglada na to, ze wasi ludzie prawie skonczyli. Pozwole sobie przypomniec o ostatnim elemencie projektu "Barrakuda", ktorego jeszcze nie dostalismy. MING: Bez obaw. Lada dzien zostanie dostarczony z Kalifornii. Czekam tylko na wiadomosc od moich ludzi w Los Angeles. ANTIPOW: W porzadku. Prosze nas informowac na biezaco. Nasz klient sie niecierpliwi. MING: (kaszle) Przepraszam, chyba sie przeziebilem. A skoro mowa o waszym kliencie, moge spytac, kto to jest? ANTIPOW: Panie Ming, dobrze pan wie, ze nie mozemy tego ujawnic. Sklep zawdziecza swoja reputacje dyskrecji. MING: Panie Antipow, chyba pan rozumie nasz niepokoj. Operacja "Barrakuda", jak pan to nazywa, to powazna sprawa. W gre wchodzi technologia, ktora moglaby zostac uzyta przeciwko nam, gdyby trafila w niewlasciwe rece. ANTIPOW: Rozumiem panski niepokoj, ale musze jeszcze raz podkreslic, ze nie mozemy ujawnic, kto jest naszym klientem. Ming przysuwa sie do Antipowa i Herzoga. Choc Antipow jest o piec centymetrow wyzszy, Ming zdecydowanie wyglada grozniej. Slysze zmiane w jego glosie. To nie jest ktos, kogo mozna lekcewazyc. MING: W porzadku. Niech pan mi nie zdradza waszej tajemnicy. Ale dam panu dobra rade. Nie sprzedawajcie materialu do operacji "Barrakuda" nikomu w kontynentalnych Chinach. ANTIPOW: To brzmi jak ostrzezenie, nie jak rada. MING: Moze pan to rozumiec, jak pan chce. Niektore z moich zrodel informuja, ze Sklep prowadzi interesy z tym cholernym generalem Tunem z Fuczou. Jak pan wie, Szczesliwe Smoki maja kilku przyjaciol w komunistycznym rzadzie chinskim, ale na tym sie konczy. Triady sa zacieklymi wrogami ChRL. General Tun reprezentuje najgorsza strone Chin. Oswiadczam panu tu i teraz, ze jesli sie dowiem, iz Sklep rzeczywiscie sprzedaje ten material generalowi Tunowi, Szczesliwe Smoki nie beda zadowolone z pana Zdroka. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, zeby to przerwac. Milego dnia, panowie. Zadnych usciskow dloni, zadnych przyjaznych gestow na pozegnanie. Trzej Chinczycy robia w tyl zwrot i ida do rollsa. Musze sie szybko schowac, zeby mnie nie zobaczyli. Po chwili znow wygladam poza krawedz dachu i widze, ze rolls wyjezdza z parkingu, a dwaj Europejczycy wchodza do budynku. Teraz mam szanse zejsc na dol. Kiedy jestem na ziemi, wyjmuje z plecaka urzadzenie naprowadzajace, wlaczam je i ruszam swobodnym krokiem w kierunku mercedesa. Rozgladam sie, zeby sprawdzic, czy w poblizu nie ma Rosjanina i Niemca i czy robotnicy nie zwracaja na mnie uwagi. Jednym plynnym ruchem kucam, umieszczam nadajnik pod samochodem, podnosze sie i odchodze. Sa duze szanse, ze nikt mnie nie widzial. Naciskam implant w krtani. -Anno, jestes tam? - pytam. -Czesc, Sam. -Domyslam sie, ze slyszalas rozmowe naszych przyjaciol? -Glosno i wyraznie. Wlasnie analizuje nagranie. -Frances? -Tak, Sam? - Glos Coen slysze troche lepiej. -Umiescilem nadajnik pod ich samochodem. Licze na to, ze bedziesz ich tropila i informowala mnie, dokad jada. -Juz odbieram sygnal, Sam. Zadowolony ide w strone Kwai Chung Road, ktora biegnie wzdluz portu kontenerowego. Wkladam sportowa kurtke, zeby nie bylo widac kombinezonu superbohatera, i lapie taksowke. ROZDZIAL 19 Mike Wu pokonal noca pustynie Mojave i dotarl do Los Angeles droga miedzystanowa 1-40. W Barstow wydostal sie na I-I5, pojechal na poludniowy wschod do metropolii, potem 1-10 na zachod do autostrady numer 405 i wreszcie do LAX, miedzynarodowego portu lotniczego w Los Angeles. Podroz byla fatalna i cieszyl sie, ze dobiegla konca. Niedlugo zobaczy sie ze swoim bratem Eddiem i bedzie mogl wyniesc sie w cholere ze Stanow do Hongkongu, gdzie zacznie nowe zycie z nowa tozsamoscia.Zaplanowano, ze dostarczy ostatni element projektu profesora Jeinsena bezposrednio Szczesliwym Smokom. Najwyrazniej urzadzenie mozna bylo rozmontowac i przewiezc w kontrolowanym bagazu, bez wzbudzania podejrzen ochrony lotniska. Skladalo sie z kilku mechanicznych czesci i laptopa. Eddie zalatwial dla brata nowy paszport i wize i Mike moglby sie wkrotce pozegnac z Ameryka. Najwazniejsze bylo to, ze mial dostac duza zaplate od samego Jona Minga. Przez ostatnie trzy lata pracowal w Wydziale Trzecim za gola panstwowa pensje. Jego wspolpraca ze Szczesliwymi Smokami zaczela sie od tego, ze zainkasowal z gory sporo gotowki. Po ostatniej dostawie materialow Jeinsena nalezaly mu sie trzy miliony dolarow. Mike nigdy nie rozumial, dlaczego musi czekac na swoje pieniadze do zakonczenia transakcji, ale tak chcialy Szczesliwe Smoki. Tymczasem Mike zrobil na boku drobny interes z organizacja znana jako Sklep i zgarnal niezla sume. Mike Wu lubil zycie w Stanach. On i jego brat urodzili sie i dorastali w Chinatown w Los Angeles i wczesnie zaczeli sie zadawac z okolicznymi gangami. Mike, starszy od Eddiego, wstapil do triady w wieku trzynastu lat. Eddie czekal, az skonczy szesnascie, ale wtedy Mike byl juz jedna z glownych postaci w gangu. Mike obchodzil juz swoje dwudzieste piate urodziny, kiedy obaj bracia przylaczyli sie do kalifornijskiej grupy Szczesliwych Smokow. Tuz przed zmiana wladzy w Hongkongu zlozyli tam wizyte i poznali Jona Minga. Powierzyl braciom bardzo odpowiedzialne zadanie; mieli prowadzic dzialalnosc na amerykanskim Zachodnim Wybrzezu wraz z miejscowymi czlonkami triady. Kiedy Szczesliwe Smoki nawiazaly kontakty ze Sklepem, Mike'owi polecono przeniesc sie pod falszywym nazwiskiem na Wschodnie Wybrzeze, gdzie w koncu zostal analitykiem w Wydziale Trzecim. Mike Wu watpil, zeby po luksusie, jakiego zaznal w Stanach Zjednoczonych, spodobalo mu sie zycie w komunistycznym kraju. Byl za to pewien, ze nie doswiadczy tu uprzedzen do jego osoby, ktorych nie szczedzono mu w Ameryce. Mimo ze Azjatow traktowano lepiej niz inne mniejszosci, Mike codziennie spotykal sie z nieprzychylnym nastawieniem. Nawet w Wydziale Trzecim. Uwazal, ze jest duzo lepszym analitykiem niz Carl Bruford, jego szef. Bruford rzadko przydzielal mu trudne zadania, a mimo to Mike nieraz robil wiecej, niz do niego nalezalo, zeby je dobrze wykonac. Byl przekonany, ze dyrektor Wydzialu Trzeciego, pulkownik Lambert, bardzo go ceni. No coz, szkoda. Mike "Chan" niezle ich wydymal. Dojechal ukradzionym w Oklahomie samochodem do LAX i zostawil go na parkingu dlugoterminowym, gdzie wladze znalazly go kilka dni pozniej. Potem dotarl do najblizszego terminalu i poszukal automatow telefonicznych. Swoja komorke juz dawno wyrzucil. Wiedzial, ze jesli bedzie z niej korzystal, wladze go wytropia. Kupil karte telefoniczna i kiedy potrzebowal, dzwonil z automatow. Wybral numer, ktory podal mu brat, i czekal. Usmiechnal sie szeroko, gdy uslyszal glos Eddiego. -Witaj w slonecznej poludniowej Kalifornii, wielki bracie! - wykrzyknal Eddie. Mowil prawde. Mimo zimy, pogoda byla calkiem przyjemna. Co za ulga zostawic za soba snieg i lod na Wschodnim Wybrzezu. -Nie moge sie doczekac naszego spotkania - powiedzial Mike. - Jak do ciebie trafic? Zapisal instrukcje Eddiego i obiecal, ze zobacza sie za pare godzin. Potem poszedl do strefy odbioru bagazu, wyszedl z terminalu i zlapal taksowke. Eddie wprowadzil brata do swojego gabinetu w GyroTechnics i usciskal go. -Kope lat - powiedzial. - Ciesze sie, ze cie widze. -Nawzajem - odrzekl Mike. - Dobrze wygladasz. -Za to ty wygladasz na wykonczonego. Miales ciezka podroz? -Bylo kilka problemow, ale dojechalem. Choc masz racje; jestem zmeczony. -Jak tylko skoncze tu pare rzeczy, pojedziemy do mojego mieszkania. Co zrobiles ze swoim samochodem? -Porzucilem go w Oklahomie - odparl Mike. - Ukradlem tam inny i zostawilem w LAX na parkingu dlugoterminowym. Jesli sana moim tropie, moze pomysla, ze wsiadlem do samolotu. -Dobrze kombinujesz. Przyjechales tu taksowka? - Tak. -Jestes glodny? - zapytal Eddie. - Chcesz zjesc lunch? -Brzmi zachecajaco. Potem chetnie pospalbym tydzien, ale nie moge. Przeciez jutro lece do Hongkongu! Eddie sie rozesmial. -Jeszcze nie jutro. Mam nadzieje, ze za dwa lub trzy dni. Najdalej za cztery. Na razie bedziesz mieszkal u mnie. Ochloniesz. Co ty na to? Mike zmarszczyl brwi. -Co jest grane? Myslalem, ze wszystko zalatwiles. Eddie machnal reka. -Bez obaw. Sa drobne komplikacje, ale panuje nad sytuacja. Mike nie to chcial uslyszec. Ale byl za bardzo zmeczony, zeby drazyc temat, wiec zamiast tego rozejrzal sie po gabinecie. -Naprawde tu pracujesz? -Tak i nie. Oficjalnie nie jestem na liscie plac, ale rozwiazuje problemy. Pomagam zalatwiac formalnosci imigracyjne i wizy pobytowe. -Racja. Eddie Wu, czarodziej od wiz pobytowych. Falszywych. Eddie sie rozesmial. -Cos w tym rodzaju. -A co to wlasciwie za firma? -Jedna z wielu firm Minga. GyroTechnics wspieraja finansowo Szczesliwe Smoki, ale to legalny interes w Ameryce. Pracuja tu czolowi naukowcy z Hongkongu i Chin. Szczesliwe Smoki pomagaja ich sciagnac do Stanow. Na tym polega moja robota. -Organizujecie ucieczki naukowcow z Chin? -Mozna tak powiedziec. Jak dotad, wladze chinskie nie wiedza, gdzie znikaja ich fizycy. Dlatego GyroTechnics ciagle sie przenosi i zmienia nazwe. W ten sposob robimy tez uniki przed Amerykanami. -Gdzie jest system sterujacy? Dlugo czekalem na wiadomosci o ostatnim elemencie projektu Jeinsena. -Wiem. Jest skonczony i gotowy do transportu. -Wiec w czym problem? Myslalem, ze mam go zabrac ze soba do Hongkongu. Eddie zmarszczyl czolo i odwrocil wzrok. -Jak powiedzialem, sa drobne komplikacje. Mike nie byl w nastroju do takich zagrywek. Jakie komplikacje? O co chodzi? -Ming odwolal sprzedaz tego urzadzenia Sklepowi. -Dlaczego, do cholery? Pracowalismy nad ta sprawa trzy lata. -Zgadza sie, ale Ming podejrzewa, ze Sklep chce sprzedac to urzadzenie pewnemu wojskowemu w Chinach. Generalowi Tunowi. Slyszales o nim? -Tak. Facet chce za wszelka cene zaatakowac Tajwan. To on kupuje od Sklepu ten caly towar? -Chyba tak. Nie wiem tego na pewno. Ming tak uwaza. Kazal mi zostawic urzadzenie w spokoju i czekac na dalsze instrukcje. -Ale... ale to znaczy, ze nie dostaniemy forsy! - Mike byl tak przerazony, ze zapomnial o zmeczeniu. - Musimy sfinalizowac te transakcje. Chce zaczac w Hongkongu nowe zycie! -Bez obaw, polecisz tam. Tyle ze nie zabierzesz ze soba systemu sterujacego. -To miala byc moja przykrywka! Mialem byc jednym z waszych naukowcow, ktory dostarcza to z Kalifornii. Niech to szlag. Wszystko sie zmienilo? -Ciagle nad tym pracujemy, Mike. Bez obaw! Mamy jeszcze kilka dni. Mike sie wsciekl. -Cholerny Ming! - krzyknal. - Spieprzyl mechanizm, ktory doskonale dzialal. W momencie, kiedy zaczynasz cos zmieniac, mozesz byc pewien, ze cie zlapia. Trzeba to sprzedac Sklepowi bez Minga! Eddie spojrzal na brata zaszokowany. -Co ty gadasz? Odbilo ci? -Pieprze Minga! Co on tak naprawde dla mnie zrobil? Przez trzy lata siedzialem w Waszyngtonie i dostarczalem Szczesliwym Smokom materialy Jeinsena za darmo. Wszystko bylo uzgodnione. Mialem dostac duza sume, kiedy wyladuje w Hongkongu z systemem sterujacym. Do diabla z tym! Mam wlasne kontakty ze Sklepem. W zeszlym roku sprzedalem im informacje o agentach Wydzialu Trzeciego. Moge to z nimi zalatwic bez posrednikow. Zrobimy to razem, zgarniemy kase i pojdziemy wlasna droga. Nie musimy pracowac dla triady, Eddie. Juz nie. -Mike, ty chyba nie wiesz, co mowisz! Posluchaj. Wiem, co czujesz, i rozumiem cie. Ale nie mozemy sie zwrocic przeciwko Szczesliwym Smokom. Bedzie po nas. Ming bedzie nas szukal i znajdzie. Ma na to srodki. Nie doceniasz faceta. -Czy Ming wie, jak to jest byc poszukiwanym przez policje w Waszyngtonie i Oklahomie, przez FBI i NSA, i prawdopodobnie rowniez przez CIA? Musze sie wyniesc z tego kraju, zanim mnie dopadna! Wtedy naprawde bedzie po mnie. Oni nie traktuja lekko szpiegostwa, ze nie wspomne o zabojstwie pracownika agencji rzadowej. - Mike zaczal nerwowo chodzic po pokoju. - Ed?die, jesli sie do mnie nie przylaczysz, sam to zalatwie ze Sklepem. Powiem im, ze Ming zastopowal transakcje, ale jesli moga sie tu zjawic, sprzedam im system sterujacy na moich warunkach. Moge zazadac bardzo wysokiej sumy. Za kilka milionow dolarow bez problemu zapewnimy sobie ochrone przed Szczesliwymi Smokami. - Wycelowal palec w brata. - A ty mi pomozesz! Eddie popatrzyl na starszego brata i potarl podbrodek. -Byc moze - odrzekl. - Musze to przemyslec. Pojedzmy do mojego mieszkania. Odpoczniesz i pogadamy o tym jutro, dobra? Dowiem sie, jakie plany ma wobec ciebie Ming, zgoda? Zaczekamy dzien lub dwa? Mike pokrecil glowa i klepnal sciane. -Niech to szlag, Eddie. - Wzial gleboki oddech i w koncu pogodzil sie z sytuacja. - Dobra. Ale jedzmy juz. Padam z nog. Jeff Kehoe moglby przysiac, ze to byl Mike Wu. Facet wysiadl z taksowki, ktora zatrzymala sie przed brama GyroTechnics. Nacisnal dzwonek domofonu i wszedl do srodka, zanim Kehoe zdazyl mu sie przyjrzec. Ale agent FBI nie martwil sie tym zbytnio. Kto wchodzi, ten w koncu musi wyjsc. Dopoki Kehoe siedzial w samochodzie i obserwowal jedyna droge prowadzaca do firmy, mial szanse przyjrzec mu sie jeszcze raz. Jeden z agentow terenowych FBI w Los Angeles zluzowal Kehoego w nocy, zeby ten mogl sie troche przespac. Kehoe wrocil na swoj posterunek przed domem Eddiego Wu w Chinatown tego ranka. Wkrotce potem Wu wyszedl z budynku i wsiadl do swojego bmw. Kehoe znow pojechal za nim do GyroTechnics, zaparkowal lexusa przed kompleksem, zostal w samochodzie i czekal na cos, co potwierdziloby, ze w miescie pojawil sie Mike Wu. Kiedy przed brama zatrzymala sie taksowka, ktora przywiozla do firmy Azjate, Kehoe byl niemal pewien, ze zlokalizowal poszukiwanego. Kehoe zadzwonil do terenowego biura FBI i powiedzial Nudelmanowi o swoich podejrzeniach. Potem czekal prawie dwie godziny, az w koncu z kompleksu wyjechalo bmw Eddiego Wu. Kiedy samochod mijal Kehoe'go, agent FBI przyjrzal sie dobrze dwom mezczyznom w srodku. Za kierownica siedzial Eddie. Kehoe nie mial zadnych watpliwosci, ze pasazerem jest jego brat Mike. -Bingo - rzucil w przestrzen, odpalil silnik lexusa i ruszyl w bezpiecznej odleglosci za bmw. ROZDZIAL 20 Sam, mercedes jedzie West Kowloon Highway. Slowa Frances Coen brzmia w moim uchu. Wpisuje do OPSAT-u odpowiedz dla niej: JADE TAKSOWKA I NIE MOGE ROZMAWIAC. KOMUNIKUJ SIE ZE MNA PRZEZ OPSAT.Przy porcie kontenerowym szybko zlapalem taksowke. Stale sie tam kreca. Przywoza lub zabieraja pracownikow i szefow. Domyslalem sie, dokad pojedzie mercedes, kazalem wiec taksowkarzowi jechac na poludnie w kierunku Koulunu. Teraz moge wyswietlic na ekranie OPSAT-u satelitarny plan miasta i tropic mercedesa. Wysylam do Coen krotka wiadomosc, ze mam tamten samochod na wyswietlaczu. Odmeldowuje sie, zyczy mi powodzenia i dodaje, ze pulkownik Lambert jest zadowolony z nagranej przeze mnie rozmowy miedzy dyrektorami Sklepu i Szczesliwymi Smokami. Udalo mi sie zdobyc dowod, ze profesor Jeinsen byl powiazany z triada i posrednio ze Sklepem. Teraz ludzie w Waszyngtonie zdecyduja, co robic dalej. Moze wroce do domu. Ale na ekranie OPSAT-u pojawia sie nastepna wiadomosc tekstowa: SPROBUJ USTALIC, CO SKLEP KOMBINUJE W HONGKONGU I CO TO JEST OPERACJA "BARRAKUDA", DO CHOLERY? L. Dobre pytanie. Wiedzialem, ze powrot do domu to pobozne zyczenie. Jestem ciekaw, co robi Katia. Mercedes zjezdza z drogi szybkiego ruchu do Tsim Sha Tsui, wiec kaze kierowcy taksowki zrobic to samo. Znow pyta po chinsku, dokad mnie zawiezc - moglby skorzystac ze skrotu i ominac korki. Mowie mu, ze wiem, co robie, i zeby po prostu stosowal sie do moich polecen. Doganiamy czarnego mercedesa niedaleko Harbour City. Zatrzymuje sie w poblizu Ocean Terminal. Kaze taksowkarzowi stanac i zaczekac chwile. Antipow i Herzog wysiadaja z samochodu i odchodza. Ich kierowca odjezdza, mozliwe, ze do garazu parkingowego. Postanawiam pojsc za Abbottem i Costello, bo naleza do najwyzszej szarzy w Sklepie. Place taksowkarzowi i wysiadam. Jestem calkiem dobry w sledzeniu ludzi na piechote. Byc niewidocznym w ciemnosci, kiedy jest pusto, to jedno; na zatloczonej ulicy to zupelnie co innego. Nie mozna sie wyrozniac, trzeba sie wtopic w tlo i umiec zmieniac tempo ruchu. Wazne jest, zeby utrzymywac stala odleglosc od ofiary, ale nie stwarzac wrazenia pospiechu. Czasem, gdy osoba przystaje, trzeba sie zatrzymac, udac zainteresowanie byle czym i zaczekac, az obiekt pojdzie dalej. To standardowe zachowanie. Warto tez sprawdzac, czy samemu nie jest sie sledzonym, i odpowiednio reagowac. Ale kiedy sie za kims idzie, moze to byc trudne. Teraz jestem pewien, ze nie mam ogona. Co do Antipowa i Herzoga, to zachowuja sie dosc beztrosko. Byle palant moglby ich sledzic. Ci faceci nie zwracaja uwagi na to, co sie dzieje za nimi. W ogole ich to nie obchodzi. Tak jak sie spodziewalem, ida na przystan promowa Star Ferry, zeby poplynac na wyspe Hongkong. Sa juz na pokladzie, a ja ociagam sie, zeby wmieszac sie w tlum zoltych i bialych biznesmenow, ktorzy wchodza przez bramke na statek. Antipow i Herzog schodza na dol i siadaja na lawce przy burcie. Sa pograzeni w rozmowie i obojetni na otoczenie. Zajmuje miejsce w drugim koncu kabiny pasazerskiej i biore jakas porzucona gazete, zeby sie zaslonic. Wiem, ze to sztuczka stara jak swiat, ale tak wlasnie robie. Podroz promem miedzy Koulunem a Hongkongiem zawsze jest przyjemna. Mimo odoru w porcie ten krotki, relaksujacy rejs moglby byc calkiem fajny, gdybym nie byl w pracy. W pewnym momencie Antipow wstaje i pokazuje cos za oknem. Herzog patrzy w tamtym kierunku i kiwa potakujaco glowa. Antipow siada. Obaj milcza. Herzog zamyka oczy i wyciaga sie wygodnie. Spedza w ten sposob ostatnie minuty podrozy. Na brzegu ide za nimi na postoj taksowek. Cholera. Teraz robi sie niebezpiecznie. Spiesze sie, zeby stanac w kolejce za nimi, ale manewruje tak, ze rozdzielaja nas dwie osoby. Wtykam nos w gazete na wypadek, gdyby ktorys z nich sie obejrzal. Zapamietuje numer taksowki, do ktorej wsiadaja, i czekam tak cierpliwie, jak tylko moge, na swoja kolej. Kiedy wreszcie jestem w taksowce, pokazuje tamta, ktora na szczescie utknela w korku przy nastepnej przecznicy. Kierowca rozumie i kiwa glowa. Wrzuca bieg i startuje ostro od kraweznika. Zjezdza nieprzepisowo na przeciwny pas ruchu i omija samochody stojace przed nim. To tyle, jesli chodzi o dyskretna obserwacje. Ale gosc jest dobry. Kiedy tylko sznur pojazdow rusza, wciska sie w luke dwie dlugosci samochodu za taksowka Anlipowa i Herzoga. Teraz juz prowadzi spokojnie i nie sciaga na siebie uwagi. Jedziemy na zachod Connaught Road, dopoki taksowka Rosjanina i Niemca nie skreci w Morrison Street. W koncu dociera do Upper Lascar Row, Kociej ulicy, i staje. Place mojemu kierowcy i daje mu duzy napiwek. W podziece szczerzy zepsute zeby. Antipow i Herzog ida Kocia Ulica do malego sklepu z antykami. Stoje po drugiej stronie jezdni i patrze, jak wchodza do srodka. Szyld nad drzwiami informuje, ze to antykwariat hongkonsko-rosyjski. Ciekawe. Po kilku minutach przecinam ulice i przechodze obok sklepu. Zagladam w okno wystawowe i widze Chinczyka, ktory siedzi za biurkiem na zapleczu i poleruje jakis posazek. Antipowa i Herzoga nie ma. Obok biurka sa drzwi z tabliczka TYLKO DLA PERSONELU, wyglada wiec na to, ze weszli tamtedy do innego pomieszczenia. Moze do sutereny? Dostrzegam na szybie nalepke z napisem, ze antykwariat jest chroniony przez Hong Kong Security Systems Inc. Naciskam moj implant i prosze Coen, zeby Grimsdottir wlamala sie do archiwow tej firmy i zdobyla dla mnie kod do systemu bezpieczenstwa. Potwierdza przyjecie polecenia. Wycofuje sie na druga strone ulicy. Przez nastepne pol godziny nikt nie wchodzi do sklepu ani stamtad nie wychodzi. Pstrykam kilka zdjec i uznaje, ze na razie nic tu po mnie. Lepiej wrocic tutaj po zmroku. Wtedy gdy moja robota jest zabawniejsza. Jest tuz po polnocy, gdy zjawiam sie przed antykwariatem ubrany w kombinezon. Najpierw okrazam kwartal budynkow i wchodze w zaulek na tylach sklepu. Znajduje wyjscie dla personelu, tak jak sie spodziewalem, ale dostrzegam tez dziwny zarys na chodniku przy scianie. Wyglada to tak, jakby ktos wzial patyk i wyryl w swiezo wylanym, jeszcze mokrym betonie prostokat o wymiarach trzy metry na poltora. Wlaczam termowizje i widze pod nim cieplo - rozrozniam tylko cienkie smugi swiatla. Ktos zadal sobie duzo trudu, zeby winda towarowa do sutereny antykwariatu byla niewidoczna. Czlowiek bez mojego wyszkolenia nigdy by jej nie zauwazyl. Wracam przed sklep i zagladam ostroznie przez okno wystawowe. Wewnatrz, jest ciemno, pali sie tylko lampa, ktora oswietla biurko i kase na zapleczu. Najlepiej wejsc od tylu. Ide z powrotem za budynek i wytrychem otwieram drzwi. Zajmuje mi to piec minut. Zamek w koncu ustepuje i dostaje sie do srodka. Klawiatura alarmu jest tuz za progiem na lewo ode mnie. Urzadzenie nadaje przerywany sygnal dzwiekowy i swietlny. Wiem, ze mam pietnascie czy dwadziescia sekund, zeby wprowadzic kod, ktory podala mi Anna Grimsdottir. Kiedy tylko wciskam odpowiednie przyciski, system sie wylacza. Milo. Jestem na zapleczu, pelnym pudel i zakurzonych towarow. Mnostwo rupieci, ktore ktos moglby nazwac antykami. Przy jednej scianie stoi regal z ksiazkami, obok sa drzwi do malej toalety. Ale zadnych schodow do sutereny. Musi byc inne zejscie na dol. Zagladam do sklepu. Nic ciekawego. Papiery na biurku to faktury i inne dokumenty. Starannie ulozone. Przesuwam dlonia pod lada w poszukiwaniu jakichs dzwigni lub przyciskow, ale nic takiego tam nie ma. Wracam na zaplecze i zaczynam badac sciany. Ani sladu ukrytych drzwi. Kiedy dochodze do regalu z ksiazkami, znow przydaje sie termowizja. Ze szpary miedzy dwoma segmentami saczy sie slabe swiatlo. Za nimi jest wejscie do sutereny. Ale segmenty regalu ani drgna. Ciagne je za boczne scianki, probuje uniesc i znow szukam dzwigni lub przyciskow. Nic. Przypominam sobie sztuke teatralna, w ktorej jeden z bohaterow otwieral ukryte drzwi, wyciagajac okreslona ksiazke. Taki mechanizm stosowano juz setki razy, ale wciaz sie sprawdza. Zaczynam wyjmowac z regalu ksiazki. Po jednej. Jest ich okolo piecdziesieciu, ale szybko mi to idzie. Kiedy dochodze do polki na wysokosci ramienia, zauwazam dwie ksiazki, ktore lekko wystaja, jakby ktos je ostatnio wyciagal. Jedna to dziela Szekspira, druga to biografia Christophera Marlowe'a. Domyslam sie, ze musza dzialac razem, wyjmuje wiec najpierw jedna, potem druga. Slysze trzask zamka i regal sie uchyla. Otwieram go i widze spiralne schody prowadzace w dol. Skrzypia, gdy po nich schodze. O wiele za glosno jak na moj gust. Przystaje i ruszam wolno dalej, pokonujac po jednym stopniu. Kiedy jestem w polowie drogi, slysze chrapanie. Posuwam sie w slimaczym tempie, ale sadzac po tym, jak mocno facet kima, nie mam sie czego obawiac. Gdy docieram na dol, widze go za biurkiem. Jest w marynarce i krawacie. Lezy na pasjansie, ktory stawial. Na podlodze obok krzesla stoi butelka rosyjskiej wodki. To tyle, jesli chodzi o rosyjska czujnosc. Podchodze do faceta. -Spisz? - pytam po rosyjsku. Parska, mamrocze, w koncu odwraca glowe w druga strone i znow zaczyna chrapac. Jedzie od niego gorzala, wiec uznaje, ze moja obecnosc nie bedzie mu przeszkadzala. Wyglada na to, ze potrzebuje kilku godzin, zeby odespac to, co wypil. Dwoje drzwi w korytarzu prowadzi do oddzielnych pokoi biurowych. Na koncu jest wieksze pomieszczenie, pelne pudel i skrzyn. Wchodze tam i od razu widze, ze to nie magazyn antykow. Drewniane pudlo w ksztalcie trumny wypelniaja karabiny szturmowe. Na polkach wzdluz scian lezy bron krotka wszystkich rodzajow i kalibrow. Na innej polce sa zapalniki czasowe, materialy wybuchowe, ktore okazuja sie plastikiem, i pudelka amunicji. Na srodku podlogi stoi otwarta skrzynia, najwyrazniej niedawno rozpakowana. Wokol walaja sie wiory, wieko jest oparte o sciane. Zagladam do srodka. Pusto. Ale brakujaca zawartosc pozostawila na wiorach odcisk przedmiotu o szerokosci jakichs dwudziestu centymetrow i dlugosci dziewiecdziesieciu. Ogladam skrzynie w poszukiwaniu wskazowek, co w niej bylo. Nic. Potem patrze na wieko. Jest na nim logo, miejsce pochodzenia i napis po rosyjsku, chinsku i angielsku, wypalony w drewnie: TOWAR LATWO PSUJACY SIE, BURAKI, CHRONIC PRZED WYSOKA TEMPERATURA. Skrzynia przyszla z Moskwy. Buraki? Akurat. Nagle przypominam sobie, co znalazlem w domu generala Prokofiewa - liste zaginionych glowic jadrowych. Frances Coen powiedziala mi, ze odreczna notatka generala przy jednej z pozycji to przepis na barszcz, zupe z burakow. Czy to moze byc...? Wychodze z magazynu i ide z powrotem do pierwszego pokoju biurowego. Moj przyjaciel, rosyjski straznik, nadal chrapie obojetny na swiat. Zamykam drzwi, siadam przy biurku i wlaczam komputer. Duza czesc oprogramowania jest po rosyjsku. Dochodze do poczty elektronicznej i chce ja otworzyc, ale nie moge. Naciskam moj implant. -Anno? Jest tam ktos? Ktokolwiek. -Jestem, Sam - odzywa sie Grimsdottir. - Co sie urodzilo? Podaje jej adres e-mailowy i numer serwera. -Potrzebne mi haslo, i to szybko. Czekam i przegladam zawartosc twardego dysku, pliki w Wordzie i inne programy. W Excelu jest folder z kilkoma arkuszami, ktore najwyrazniej sa zestawieniami sprzedazy i zyskow. Szukam "Jon Ming", "JonMing", "Ming", "Szczesliwe Smoki", "Sklep" i "Mike Chan", ale nic z tego nie wychodzi. Potem probuje "Barrakuda" i znajduje folder z tym oznaczeniem. Otwieram go i widze kilka zachowanych e-maili. Niektore sa od Prokofiewa. Czytam je i uswiadamiam sobie, ze znow, po raz drugi w ciagu roku, siedze przy biurku Andricja Zdroka, szefa Sklepu. Wiec facet jest teraz tutaj, w Hongkongu. Powinienem byl sie tego domyslic, kiedy zobaczylem tu jego dwoch kumpli. Wiadomosci od Prokofiewa to zas szyfrowany belkot, ale udaje mi sie zorientowac, ze chodzi o dostawy materialow z Rosji do Hongkongu. Sa tez polecenia, zeby sprawdzic, czy cos z Ameryki jest w drodze do Chin. Natrafiam na folder pod nazwa GYROTECHNICS. Zawiera e-maile od jakiegos GoFish@GyroTechnics.com. Sa napisane bardzo kiepskim angielskim albo to jakies stenogramy. Przebiegam je szybko wzrokiem i napotykam slowo "profesor". Glowna tresc wiadomosci jest taka, ze brat autora dostarcza materialy profesora jakiemus "J.M." Jon Ming? W podpisie figuruje E.W. -Sam? -Tak? -Mam cos dla ciebie. - Grimsdottir podaje mi kombinacje szesciu znakow, liter i cyfr. - Wyprobuj to. Dziala. -Chyba wysle ci kartke na urodziny, Anno - mowie. -A mnie? - pyta Coen. -Ty moze dostaniesz kartke i kawalek tortu - odpowiadam. -Wielkie dzieki. Przegladam przyslane niedawno e-maile i znajduje jeden od GoFisha. Pisze, ze jego brat jest juz na miejscu i musi szybko opuscic kraj. Nadawca ostatniej wiadomosci w skrzynce odbiorczej jest GoFish2. Otwieram ja i nie wierze wlasnym oczom. Andriej To ja, Mike Wu, dawniej Mike Chan. Jak wiesz, Eddie to moj brat. Wlasnie sie dowiedzielismy, ze JM wstrzymal sprzedaz s.s. do "Barrakudy". Chcemy ci go sprzedac bez posrednikow. Skontaktuj sie ze mna jak najszybciej. Mamy niewiele czasu. Musze sie natychmiast wyniesc z Los Angeles. Mike Laduje szybko te pliki do OPSAT-u i wylaczam komputer. Kiedy to robie, analizuje wszystkie informacje, ktore zdobylem w Rosji i Hongkongu. Wychodzi na to, ze Mike Chan byl kretem w Wydziale Trzecim. Zorganizowal przeplyw tajemnic projektu MRUU V od profesora Jeinsena do Szczesliwych Smokow. Potem ten material kupowal Sklep i sprzedawal swojemu klientowi. Mike i jego brat, ktokolwiek to jest, sa w posiadaniu jeszcze jednego fragmentu pracy Jeinsena. Jon Ming nie zgadza sie na transakcje, Mike wiec probuje sprzedac ten element Sklepowi bez posrednictwa triady. Na zewnatrz w korytarzu rozlega sie jakis halas. Zamieram, gdy uswiadamiam sobie, ze ktos schodzi po skrzypiacych schodach. Ktokolwiek to jest, krzyczy na spiacego straznika, opieprza faceta za to, ze pije i spi w pracy. Slysze, ze straznik zdezorientowany przeprasza ochryple. Nastepne kroki. Jest tam kilku facetow. Co robic, do cholery? Z tego pokoju nie ma ucieczki. Ani okien, ani przewodow wentylacyjnych, nic. Podchodze do drzwi i staje za nimi z moim five-sevenem gotowym do strzalu. Jesli beda sie musial przebic na zewnatrz, zrobie to. Gosc pyta straznika, dlaczego regal z ksiazkami na gorze byl otwarty. Pada rozkaz, zeby przeszukac wszystkie pomieszczenia. Siegam do kieszeni na nogawce spodni i chwytam granat dymny. Opuszczam gogle, sciskam go w lewej rece i przygotowuje sie do wyrwania zawleczki zebami i rzutu. Nagle drzwi pokoju otwieraja sie z rozmachem do srodka, uderzaja mnie i zdradzaja moja pozycje. ROZDZIAL 21 Wlaczam termowizje, wyciagam zawleczke granatu, siegam za otwarte drzwi i rzucam go. Tamci krzycza ostrzegawczo. W korytarzu nastepuje potezna eksplozja. To tylko granat dymny, ale ciasne pomieszczenie poteguje sile wybuchu. Na zewnatrz pokoju biurowego powstaje totalny chaos. Drzwi bombarduja pociski. Padam na podloge i czolgam sie poza linie ognia. Kiedy wystawiam glowe za prog, widze wsrod dymu cztery cieple ciala. Trzy z nich strzelaja na oslep w kierunku pokoju biurowego. Celuje spokojnie z five-sevena i zdejmuje strzelcow pierwszy, drugi, trzeci.-Przerwac ogien! - krzyczy czwarty facet. - Przestancie strzelac, idioci! Biedak nie zdaje sobie sprawy, ze jego ludzie juz nie zyja. Widze, jak posuwa sie w strone schodow, szukajac po omacku drogi wzdluz sciany. Wstaje, opasuje mu ramieniem szyje i przystawiani do glowy lufe pistoletu. To Anton Anlipow. -Powinienem cie od razu rozwalic - mowie po rosyjsku. Facet sie trzesie. -Czekaj! - blaga po angielsku. - Prosze! -Na co mam czekac? -Jesli mnie zabijesz, nigdy... nigdy sie nie dowiesz, co sie dzieje. -Wiem, co sie dzieje. -Ale nie znasz szczegolow. - Gosc jest zdesperowany. To tchorz gotow wszystko wyspiewac. Choc ma racje; nie znam szczegolow. Ciagne go w glab korytarza, poza dym. Docieramy do magazynu broni. Rzucam go na podloge i szybko przeszukuje. Nie jest uzbrojony. Staje nad nim z five-sevenem wycelowanym w jego twarz. - Dobra, Antipow. Mow - rozkazuje. - Slucham. Niczego nie ukrywaj. Facet mruzy oczy i przyglada sie mi. -Kim ty jestes? - pyta. -Konsultantka firmy Avon. Co Sklep robil z materialem oznaczonym jako MRUUV? -Fisher! Jestes penetratorem! -Zadalem ci pytanie. -Balem sie, ze sie pojawisz, i to raczej wczesniej niz pozniej. Andriej... Andriej nigdy by nie uwierzyl, ze tak szybko wpadniesz na nasz trop. -Zamierzasz mi odpowiedziec czy nie? Masz trzy sekundy. -Zaczekaj! - Antipow unosi rece w obronnym gescie. - Nie strzelaj! -Dobra, zaczekam. Gadaj. -Sprzedawalismy plany MRUUV-a chinskiemu generalowi o nazwisku Tun. Chce zaatakowac Tajwan. Mobilizuje sily w Fuczou. Wojna jest nieunikniona. Generalowi chyba odbilo. -Jest stukniety, jesli mysli, ze moze uderzyc na Tajwan. Przeciez musi sie liczyc z interwencja ONZ-u, nie wspominajac o reakcji Ameryki. Antipow przytakuje. -Ma plan na wypadek takiego scenariusza. -Jaki? -Nic wiem! Facet jest zbyt przerazony, zeby klamac. Wracam pamiecia do wiadomosci w komputerze Zdroka. -Co to jest ten ostatni element, ktory ma przyjsc z Kalifornii? -Wiesz o tym? -Mow. -To system sterujacy do MRUU V-a. Firma w Los Angeles konstruuje go wedlug specyfikacji Tuna. Wiesz, jak dziala MRUUV? Owszem, wiem. To rodzaj torpedy, ktora moze byc zdalnie sterowana z okretu podwodnego lub nawodnego. -Po cholere Tunowi cos takiego do ataku na Tajwan? Ma glowice jadrowa? Jedna z waszych, rosyjskich? To przyszlo w tej skrzyni? - Wskazuje te z napisem: BURAKI. Antipow kiwa glowa. -Tak, ma glowice. Brakuje mu juz tylko systemu sterujacego. To urzadzenie lada dzien zostanie przywiezione z Kalifornii tutaj. Moze nawet juz tu jest. Nic z tego nie rozumiem. Ten plan nie ma sensu. Dlaczego general mialby uzyc przeciwko Tajwanowi broni jadrowej? Przeciez Chinom zawsze chodzilo o aneksje tego panstwa. Eksplozja nuklearna calkowicie zniszczylaby maly kraj. I co na to chinski rzad? Wiedza, co zamierza Tun? Antipow drzy. -Prosze cie, pozwol mi odejsc. Jestesmy tylko... jestesmy tylko biz... biz... biznesmenami. Dlaczego Chiny mialyby unicestwic Tajwan, do cholery? Od kilkudziesieciu lat staraja sie narzucic swoje wplywy tej wyspie. Predzej spodziewalbym sie, ze zalezy im, zeby zajac to terytorium, zasiedlic je i wykorzystywac tamtejsze zasoby. Nie, cos tu jest nie tak. -Co jeszcze wiesz, Antipow? - pytam. - Nie mowisz mi wszystkiego. -Dogadajmy sie. - Widze w jego oczach blysk triumfu. - Wtedy moze powiem ci wiecej. - Szczerzy zeby, kiwa glowa, patrzy na mnie blagalnie jak glodny pies. - Moge ci zaplacic! Dam ci milion dolarow. Amerykanskich! Dogadajmy sie, Fisher! Rzygac mi sie chce. Sklep ma gdzies, kto zginie, byle tylko dokonali transakcji. Bez wahania sprzedadza bron jadrowa szalencowi za troche gotowki. W tym momencie nie potrafie sobie wyobrazic wiekszego zla. Proba przekupstwa jeszcze bardziej mnie wkurza. -Przykro mi - mowie - ale nic z tego. Z zimna krwia naciskam spust. Nastepna jedna czwarta kierownictwa Sklepu jest wyeliminowana. Odwracam sie i ide zascielonym trupami korytarzem do schodow. Kiedy jestem na gorze, strzelam kilka razy w szybe wystawowa. Rozpryskuje sie na kawalki. Wlacza sie alarm. W porzadku. Niech hongkonska policja zajmie sie balaganem na dole. Magazyn broni na pewno ich zainteresuje. Lambert prawdopodobnie nie pochwali tego, co zrobilem. Ale nie mam wyrzutow sumienia. Trzeba bylo usunac Antipowa ze sceny tak jak generala Prokofiewa w Moskwie. Kiedy dopadne dwoch pozostalych, Herzoga i Zdroka, zrobie z nimi to samo. Jesli Lambert odbierze mi to zadanie, trudno. Widze to tak: robota rozpoczeta ponad rok temu nie zostala zakonczona. Sklep wyrzadzil Wydzialowi Trzeciemu szkode nie do naprawienia. Zabili kilku naszych agentow. Za zabojstwo Carly St. John moga byc odpowiedzialni Mike Chan i triada, ale gdyby Sklep nie pociagal za sznurki, nie doszloby do tego. Dlatego mowie "dosyc". Wymykam sie szybko tylnymi drzwiami, trzymam w mroku i wracam na przystan promowa. ROZDZIAL 22 Jeff Kehoe spojrzal na zegarek.-Trzydziesci sekund - szepnal do mikrofonu ze sluchawka. - Na moj sygnal. -Przyjalem. Terenowe biuro FBI przydzielilo Kehoemu szesciu ludzi do szturmu na mieszkanie Eddiego Wu. Spodziewano sie, ze operacja pojdzie gladko -jesli na miejscu nie bedzie innych czlonkow triady. Kehoe zaczekal, az bracia Wu wejda do siedmiopietrowego apartamentowca, potem zajal pozycje przed domem i zostal tam do zapadniecia nocy. Tuz po pierwszej nad ranem przyjechala druzyna szturmowa. FBI skontaktowalo sie wczesniej z zarzadca budynku i uprzedzilo go o akcji. Zalatwiono nakazy i wszelkie formalnosci prawne. Na wszelki wypadek przecznice dalej zaparkowaly karetka pogotowia i woz strazacki. Mieszkanie bylo jednym z trzech apartamentow na dachu i mialo tylko jedno wejscie. Zakladano, ze bracia spia i uda sie wykorzystac element zaskoczenia. Kehoe dal sygnal i w glab korytarza ruszyli trzej ludzie z taranem i karabinami szturmowymi gotowymi do strzalu. Spojrzeli pytajaco na Kehoego. Agent specjalny skinal glowa. Pierwszy mezczyzna zapukal glosno do drzwi. -Otwierac! FBI! Druzyna nie czekala, az ktos im otworzy. Walneli taranem w drzwi i wylamali je z zawiasow. Dwaj inni agenci wpadli do salonu, za nimi Kehoe i czterej pozostali. Mike Wu spal gleboko, gdy obudzilo go uderzenie w drzwi. Federalni otoczyli go, zanim zdazyl usiasc w lozku. Zobaczyl trzy lufy wycelowane w jego glowe, uznal, ze nie ma wyboru, i podniosl rece do gory. Zdrajce Wydzialu Trzeciego zabierano do aresztu, czesc agentow przetrzasala reszte mieszkania w poszukiwaniu Eddiego Wu. Nie znaleziono go. -Gdzie jest twoj brat? - zapytal Kehoe. Na nadgarstkach Chinczyka zatrzaskiwano kajdanki. -Nie wiem! - odparl Mike. - Byl tu, kiedy kladlem sie spac. Kehoe nie widzial, zeby facet wychodzil z budynku. Nie wierzyl, ze Eddiego nie ma w mieszkaniu. Odwrocil sie gniewnie do dwoch czlonkow druzyny i kazal im przewrocic apartament do gory nogami. Potem skinal glowa ludziom, ktorzy trzymali Mike'a. -Idziemy. Agenci FBI i Mike nie wiedzieli, ze Eddie mial ukryte przejscie w podlodze szafy w swojej sypialni. Pomysl podsunal mu sam Jon Ming, gdy Eddie zamieszkal w tym apartamentowcu. Agenci w koncu znalezli zamaskowana klape, ale Wu byl juz daleko. Wlaz prowadzil do przewodu wentylacyjnego, ktorym Eddie przeczolgal sie wzdluz korytarza do klatki schodowej na siodmym pietrze. Kiedy uslyszal uderzenie w drzwi wejsciowe, natychmiast rzucil sie do szafy. Wiedzial, ze nie uda mu sie uratowac brata; wazna byla szybka ucieczka. Dotarcie do klatki schodowej zajelo mu dokladnie czterdziesci dwie sekundy. Zbiec w dol po schodach i wyjsc z budynku bylo juz latwo. Nikt z FBI go nie widzial. Udalo sie. -Zadam adwokata. Od chwili aresztowania minelo dwanascie godzin. Mike Wu siedzial w pustym pokoju przesluchan w jasnym swietle lamp. Na stole przed nim stal tylko kubek kawy. Poza lustrem na scianie, ktore sluzylo do obserwacji, o czym Wu oczywiscie wiedzial, nic nie zdobilo zimnego, betonowego pomieszczenia. Czul zmeczenie i niepokoj. Rece wciaz mial skute za plecami i byl boso. Kazano mu zdjac T-shirt i bokserki, w ktorych spal, i wlozyc stroj wiezienny. Kehoe i szef biura FBI w Los Angeles, Al Nudelman, siedzieli przy stole z aresztantem. Przesluchanie prowadzilo donikad. -Mike, zostales zatrzymany na podstawie ustawy o bezpieczenstwie wewnetrznym - powiedzial Kehoe. - Nie masz takich samych praw, jak pospolity przestepca. Gdybym mogl, zorganizowalbym tu i teraz lincz na tobie za to, co zrobiles. Zdradziles swoja ojczyzne. Przekazywales wrogim organizacjom tajemnice obronne. Zabiles pracownika federalnego i funkcjonariusza wladz stanowych Oklahomy. Tkwisz po uszy w gownie, kolego. -Zadam adwokata. I daj mi cos do jedzenia, czlowieku. Nie mozecie mnie tak traktowac. Jestem obywatelem amerykanskim. -Nie postepujesz jak Amerykanin. Rozleglo sie pukanie w stalowe drzwi. Nudelman wstal, otworzyl je i rozmawial przez chwile z innym agentem. Skinal glowa i zamknal drzwi. Podszedl do Kehoego i przekazal mu wiadomosc. -Dobre wiesci, Mike - powiedzial. - Jest tu twoj stary znajomy. Chcialby sie z toba zobaczyc i zadac ci kilka pytan. Specjalnie po to przylecial az z Waszyngtonu. Drzwi sie otworzyly i wszedl pulkownik Lambert. Mike Wu zamknal oczy i sie wzdrygnal. Naprawde szanowal szefa Wydzialu Trzeciego i obawial sie spotkania z nim. -Czesc, Mike - odezwal sie chlodno Lambert. Mike podniosl wzrok i skinal glowa. -Witam, panie pulkowniku. Lambert usiadl naprzeciwko niego i odwrocil sie do Kehoego. -Dzien dobry. -Jeszcze jest dzien? - zapytal Kehoe. - Myslalem, ze to juz wieczor. -Dzieki, ze dal mi pan znac. Przylecialem najszybciej, jak moglem. -Chyba w rekordowym czasie, pulkowniku. Oswiecili tu pana? -Ten smiec cos powiedzial? - Lambert spojrzal na Mike'a. -Nic. Ciagle zada adwokata. Lambert chrzaknal. Popatrzyl na swojego bylego podwladnego i pochylil sie do przodu. -Posluchaj, Mike. Przyznaj sie. Zloz zeznanie i podpisz je. To lezy w twoim interesie. Wiesz, co zrobiles, a my mamy na to dowody. Proces bedzie dlugo trwal i kosztowal podatnikow mnostwo pieniedzy. Po co to przeciagac? Jesli sie przyznasz, postaramy sie potraktowac cie lagodnie. -Lagodnie? Jak lagodny moze byc wyrok smierci? - zapytal Mike. -Moze dostaniesz dozywocie. Bede za tym. Choc niczego nie gwarantuje. Mike milczal. Patrzyl na Lamberta przez pelna minute, jakby uczestniczyli w zawodach, kto dluzej wytrzyma spojrzenie przeciwnika. W koncu pochylil sie do przodu i powiedzial najwolniej jak mogl: -Zadam adwokata. Lambert i Kehoe spojrzeli na siebie i westchneli. -Hej, Mike, pamietasz Sama Fishera? - zapytal Lambert. -Widzialem go tylko raz. -Ale wiesz, kim jest? 1 co potrafi? Mike wzruszyl ramionami. -Wyobraz sobie, ze jest w drodze tutaj. Zakonczyl zadanie w Hongkongu i kazalem mu wracac do Stanow. Kiedy uslyszal, ze zostales aresztowany, nie mogl sie doczekac rozmowy z toba. Bardzo lubil Carly. Postanowilem zaprosic go tutaj. Agent Kehoe i ja zostawimy was na chwile samych. Nie wiem, jak Sam zareaguje na twoj widok. Ale jestes w Osrodku Nadzoru Specjalnego nr szesc, o ktorego istnieniu nikt, kurwa, nie wie, wiec moze byc tak, ze wolalbys zginac pod gradem pociskow. Mike dobrze wiedzial, o czym mowi pulkownik. Wszyscy w Wydziale Trzecim bali sie penetratorow - zwlaszcza Sama Fishera. Facet byl niemal nadczlowiekiem, niebezpieczna maszyna. Lambert wstal. -Przemysl to, Mike. Minie co najmniej pol dnia, zanim Sam tu dotrze. To mnostwo czasu, zeby przyznac sie do winy i podpisac zeznanie. Chodzmy, agencie Kehoe. Zostawmy tego gnoja samego z jego demonami. Dwaj mezczyzni wyszli i zaryglowali drzwi. Mike Wu wylamywal nerwowo palce, ale patrzyl wyzywajaco w lustro. Wiedzial, ze tamci sa po drugiej stronie i obserwuja go. Po chwili chwycil oprozniony do polowy kubek z kawa i rzucil nim w ciemna szybe. Brazowa ciecz splynela po scianie, tworzac brzydka kaluze na podlodze sterylnego pokoju. -Zadam adwokata! - krzyknal. Andriej Zdrok byl jedynym czlonkiem kierownictwa Sklepu, ktory znal tozsamosc Dobroczyncy. Ten czlowiek reprezentowal Sklep na Dalekim Wschodzie, od dawna wspolpracowal z ta organizacja i przyszedl jej z pomoca, kiedy stracila grunt pod nogami w Europie Wschodniej. Inni dyrektorzy Sklepu znali go jedynie jako Dobroczynce, bo tak chcial. Zdrok gorliwie spelnial wszystkie jego zyczenia. Musial przyznac, choc niechetnie, ze gdyby nie Dobroczynca z jednej strony i Szczesliwe Smoki z drugiej, Sklep przestalby funkcjonowac. Teraz stosunki Sklepu z triada byly napiete. Zdrok wiedzial, ze Ming zerwie je calkowicie, kiedy general Tun dostanie system sterujacy. A katastrofa w antykwariacie jeszcze bardziej oslabi pozycje Sklepu na tym terenie. Antipow nie zyl. Ich biuro zostalo zniszczone. Przeszukiwala je teraz hongkonska policja. Bez watpienia kilka miedzynarodowych agencji wywiadowczych czyhalo na szczatki jak sepy. Wygladalo na to, ze znow trzeba bedzie sie gdzies przeniesc. Zdrok podniosl sluchawke telefonu na swoim biurku i wybral jeden z niewielu numerow, ktore znal na pamiec. -Tak, Andriej? - zglosil sie po angielsku Dobroczynca. Zdrok tez musial mowic w tym jezyku, bo jego rozmowca kiepsko znal rosyjski. -Witam pana. Jak tam sprawy w nowym... -Wszystko w porzadku, Andriej. W czym moge sluzyc? -Aresztowano jednego z naszych ludzi w Kalifornii. Mial dostarczyc system sterujacy Szczesliwym Smokom. A jak pan wie... -Jon Ming wstrzymal transakcje. Ale rozumiem, ze ludzie w Kalifornii zaproponowali ci sprzedaz bez posrednikow. Ile chca? -Jeszcze negocjujemy cene. Oskar dokona transakcji. Ale jest jeszcze cos. -Tak? -Ten facet z Agencji Bezpieczenstwa Narodowego. Sam Fisher. Penetrator. To, co sie stalo w antykwariacie, to jego robota. Czas sie go pozbyc. Raz na zawsze. Calkowicie sie z tym zgadzam. Dzialaj. Zadzwon, gdzie trzeba. Pokryje koszty. Zaproponuj wiecej niz zwykle. -Dziekuje panu. -Nie ma za co. Dobroczynca wylaczyl sie i Zdrok wybral inny numer, ktory znal na pamiec. Telefon zadzwonil piec razy, zanim ktos podniosl sluchawke. -Da? -Dzieki Bogu, ze jestes - odetchnal Zdrok. Opowiedzial mezczyznie, co sie stalo w antykwariacie. - Miarka sie przebrala. Sam Fisher musi umrzec. I ty to zalatwisz. Tylko ty mozesz to zrobic. -Chce dwa razy wiecej niz zwykle - uslyszal Zdrok po dwudziestu sekundach. - Rozumiesz, dlaczego. -Oczywiscie. Proponuje dwa i pol razy wiecej. Co ty na to? -Jestes bardzo hojny. Gdzie go znajde? -Wlasnie opuscil Hongkong i jest w drodze do Los Angeles. Tam go wytropisz. -Polece pierwszym samolotem, jaki uda mi sie zlapac. -Dzieki. -Bede w kontakcie. Rozlaczyli sie i Zdrok dostrzegl pierwszy promyk nadziei po strasznych dwudziestu czterech godzinach, ktore minely od chwili, gdy odkryl, co sie stalo z Antonem Antipowem i kwatera glowna Sklepu przy Kociej ulicy. Teraz wszystko bedzie dobrze. Do Ameryki poleci najbardziej zaufany zabojca na uslugach Sklepu, Iwan Putnik, i wyprostuje sprawy. ROZDZIAL 23 Lot ospreyem nad Pacyfikiem minal bez przygod. Spalem przez wiekszosc czasu. A mimo to, kiedy wyladowalismy w Kalifornii, nadal czulem sie zmeczony. Moglbym to przypisac temu, ze sie starzeje, ale nie zamierzam. Moze po prostu jest mi potrzebny nastepny urlop. Dwie zamorskie operacje, jedna po drugiej, potrafia wykonczyc kazdego, nawet facetow dwadziescia lat mlodszych ode mnie.Z bazy odbiera mnie Frances Coen. Jestem zaskoczony, ze widze ja na Zachodnim Wybrzezu, ale wyjasnia, ze przyleciala z Waszyngtonu z pulkownikiem Lambertem. Ona i Anna Grimsdottir uwazaja, ze rozwiazaly problem zabezpieczenia moich implantow przed emisja fal z takiego nadajnika, jakiego uzyla przeciwko mnie triada. Bede sie musial poddac drobnemu zabiegowi, ktory potrwa godzine. Tyle zajmie wprowadzenie ulepszen. Przetna mi skore, zeby sie dostac do implantow. W tej chwili nie pociaga mnie ta perspektywa, ale pewnie trzeba to zrobic. Coen zabiera mnie do Osrodka Nadzoru Specjalnego numer szesc, tajnego aresztu dla zatrzymanych, ktorzy zagrazaja bezpieczenstwu narodowemu. W takim miejscu aresztowani terrorysci i zdrajcy nie moga korzystac z porady prawnej, przynajmniej przez jakis czas. To zgodne z ustawa o bezpieczenstwie wewnetrznym. Ta polityka to czesc tak zwanej wojny z terroryzmem, prowadzonej od jedenastego wrzesnia 2001 roku. Obiekt jest zlokalizowany na wschod od Los Angeles, niedaleko San Bernardino. Z ulicy wyglada na publiczny parking podziemny, ktorym rzeczywiscie jest. Ale po wprowadzeniu w windzie kodu dostepu zjezdza sie pietnascie metrow pod ziemie. Tam sa trzymani najbardziej niebezpieczni ludzie w Ameryce. Kiedy dostaje pozwolenie na wejscie, Coen prowadzi mnie do Lamberta. Pulkownik zajmuje maly pokoj biurowy z lezanka. Wyglada, jakby sie przed chwila obudzil. - Milo cie widziec, Sam - mowi. -Dobrze byc z powrotem. - Sciskamy sobie dlonie. Lambert proponuje mi, zebym usiadl na lezance, i bierze sobie krzeslo zza biurka, na ktorym stoi jego laptop. Coen zostawia nas samych i mowi, ze wroci po mnie poznym popoludniem, by mnie zabrac na zabieg. -Przepraszam za moj wyglad, ale przez wiekszosc nocy nie spalem. Przesluchiwalem Mike'a - usprawiedliwia sie Lambert. -Ja tez jestem zmeczony - odpowiadam. - Mam juz urlop? Lambert szczerzy zeby; wie, ze zartuje. -Jeszcze nie, Sam. Mozesz odpoczac dzien lub dwa, ale jestes tu potrzebny. Pozniej ci to wyjasnie. Kawy? -Chetnie. 1 chcialbym zadzwonic do corki. Jest tu jakis telefon, z ktorego moglbym skorzystac, czy musze z komorki? Lambert wskazuje aparat na biurku. -Mozesz zadzwonic z tego. To bezpieczna linia. Zaraz wracam. - Wychodzi z pokoju, a ja wybieram numer. Zglasza sie automatyczna sekretarka Sary: Czesc, tu Sara. Zostaw wiadomosc. Patrze na zegarek. Wczesne przedpoludnie. Nic dziwnego, ze nie ma jej w domu. Pewnie jest na uczelni. -Czesc, skarbie - mowie. - Jestem juz z powrotem w Stanach. Chcialem sie tylko zameldowac. Mozesz do mnie zadzwonic na numer, ktory znasz, jak bedziesz miala okazje. Jesli nie odbiore od razu, odezwe sie do ciebie. Kocham cie. Wylaczam sie i klade na lezance. Zaczynam zasypiac, gdy wchodzi Lambert z kawa. Bardzo jej potrzebuje. Siadam i biore kubek. -Dzieki. -Czytalem twoj ostatni raport. - Lambert wraca na swoje krzeslo. Oho, zaczyna sie. Bylem brutalnie szczery, opisujac to, co sie wydarzylo w antykwariacie w Hongkongu. Lambert urwie mi jaja za to, ze zabilem Antipowa z zimna krwia. Ale przynajmniej wiem, ze mnie nie wywali, bo juz powiedzial, ze jestem tu potrzebny. -Ciesze sie, ze zlikwidowales polowe Sklepu - mowi. - Dwoch z glowy, dwoch do zalatwienia. Tego sie nie spodziewalem. -Dzieki - odpowiadam, ale czuje potrzebe wytlumaczenia sie. - Niech pan poslucha, pulkowniku. Co do Antipowa... -Zapomnij o tym, Sam. - Przerywa mi machnieciem reki. - Facet byl jednym z naszych glownych przeciwnikow. Wszyscy szefowie Sklepu to zasrancy. Wedlug naszego prawa byles w sytuacji bojowej. Nie bedziemy do tego wracali. Kiwam glowa i wypijam lyk kawy. -A co z naszym wiezniem? - pytam po chwili milczenia. -Uwazam, ze teraz bedzie mowil. Chyba czekal na ciebie. Mike Chan, a raczej Mike Wu, wyglada dosc kiepsko. Przez ostatnich czterdziesci osiem godzin nie pozwolili mu zmruzyc oka i ostro go przesluchiwali. Widzialem faceta tylko raz, w Wydziale Trzecim, i ledwo go pamietam. Podobno byl bardzo dobrym analitykiem. Dlaczego chciwosc zmienia tylu porzadnych ludzi w przestepcow? Nigdy tego nie zrozumiem. Wszyscy chcemy miec pieniadze i wygodnie zyc, ale zdrada ojczyzny, przyjaciol czy rodziny, zeby to osiagnac, nie miesci mi sie w glowie. Kiedy wchodze do pokoju przesluchan, Mike siada prosto i otwiera szeroko oczy. Musieli go niezle przygotowac na moja wizyte. Facet jest przerazony. -Odprez sie, Mike - mowie. - Z mojej strony nic ci nie grozi. Nie na dzien dobry. -Co tu robisz? - pyta. - To nie twoja dzialka. Od kiedy penetratorzy sa werbowani do przesluchiwania wiezniow? -Nie sa. Jestem tu z wlasnej woli. Dlatego ze Carly St. John byla moja przyjaciolka. Dlatego ze twoi kumple, Szczesliwe Smoki, chcieli mnie zabic. Dlatego ze jestem patriota i kocham moja ojczyzne, a ty jestes zasranym, gowno wartym skurwysynem. Wiezien wzdycha i potakuje. Pogodzil sie ze swoim losem. -Nadal zadam adwokata. -Moze go dostaniesz, jesli sie przyznasz. Nie wiem, jak to sie zalatwia w wypadku takich wyjatkowo bojowych typow jak ty. Ale wiem, ze nie wyjde stad, dopoki nie zlozysz i nie podpiszesz oficjalnego zeznania. -Chcesz mnie zmusic? Pokazac, jaki z ciebie twardziel, i zdrowo mi dolozyc? -Mam nadzieje, ze oprzytomniejesz i zrozumiesz, ze nie wywiniesz sie z tego. Jestes ugotowany. Lambert i FBI maja wystarczajace dowody, zebys zostal skazany. Nie musisz niczego podpisywac. I tak dostaniesz wyrok smierci. Chcemy temu zapobiec. Zycie jest lepsze niz smierc. -To zalezy od tego, co robisz ze swoim zyciem, prawda? -Byc moze. Szkoda, ze Carly juz nic nie moze zrobic ze swoim. Mike spuszcza wzrok. Wyczuwam, ze nie jest dumny z tego, co zrobil. Skurwiel. -Dlaczego, Mike? Dlaczego musiales ja zabic? Wiesz, Carly powiedziala mi kiedys, ze jestes doskonalym pracownikiem, najlepszym analitykiem w firmie, i na pewno szybko awansujesz. -Pieprze cie, Fisher. Cos we mnie peka. Moze jestem przemeczony. Moze przygnebiony smiercia Carly. A moze po prostu mam dosyc tego calego gowna. Wstaje, podchodze do Mike, chwytam go za cienka koszule i wale w nos. Leci do tylu i pada na podloge. Spodziewam sie, ze wejdzie Lambert lub ktos inny i ochrzani mnie, ale nic sie nie dzieje. Mike podnosi sie i patrzy na mnie. Krwawi z nosa. -Uderz mnie jeszcze raz, Fisher. -Co?! -Chce, zebys mnie uderzyl. Zebys mi dolozyl. Nalezy mi sie. -Daj spokoj, Mike. Siadaj. -Ty skurwielu! - krzyczy. - Uderz mnie! Przeciez po to przyszedles! -Siadaj, Mike! -Pieprze cie, Fisher! Wiesz co? Rozwalilem Carly leb i podobalo mi sie to. Wszedlem spokojnie do jej pokoju, wycelowalem spluwe w tyl jej glowy i nacisnalem spust. Szkoda, ze tego nie widziales, Fisher. Jej mozg opryskal caly cholerny komputer! Dobra. Facet dostanie to, czego chce. Ja tez tego chce, do cholery. Do diabla z przepisami. Poza tym zasraniec mnie wkurza. Lapie go za kolnierz i przeciagam przez stol. Facet jest lekki, wiec rzucam nim przez pokoj o sciane bez wysilku. Przez kilka nastepnych sekund zupelnie nie panuje nad soba. Nie pamietam, jak go bilem, ale musialem go walnac dwa lub trzy razy. Moze nawet raz go kopnalem. Kiedy przytomnieje, lezy na podlodze we krwi. Dzieki - mowi. Nie uwierzysz, ale potrzebowalem tego. Jak cholera - mrucze. Siegam do kieszeni, wyjmuje chustke do nosa i rzucam mu. Wyciera twarz, potem gramoli sie wolno z powrotem na swoje krzeslo. Kiedy siedzi, kladzie glowe na rekach na blacie stolu. Bierze kilka glebokich oddechow i patrzy na mnie. Niemal widze, jak obracaja sie tryby w jego mozgu, gdy zmaga sie ze soba, czy puscic farbe. Po dlugim milczeniu zaczyna gadac. -Byla bliska odkrycia, ze przeciek z Wydzialu Trzeciego to moja robota. Nareszcie rozumie sytuacje. -To, ze ja zabiles, nie przeszkodzilo nam w znalezieniu ciebie - mowie. To bylo bezmyslne, glupie posuniecie. Zabic ja, a potem uciec. Cholernie -Sprytne, Mike. Przeciez musiales zdawac sobie sprawe, ze cie dopadniemy. -Myslalem, ze zdaze wyjechac z kraju, zanim FBI mnie zlapie. Mialem juz byc w Hongkongu. Ale wszystko sie spieprzylo. Carly przede wszystkim odkrylaby moj zwiazek ze Szczesliwymi Smokami. Nie moglem do tego dopuscic. Spanikowalem. Zareagowalem odruchowo. Zabilem ja bez zastanowienia. -Mow dalej. Wyrzuc to z siebie. Cala nasza rozmowa jest nagrywana. Potem damy to na papier i bedziesz musial tylko zlozyc podpis. -W porzadku. Wiec tak - kontynuuje Mike. - Wszystko, co wiecie, to prawda. Moj brat i ja nalezymy do Szczesliwych Smokow. Przylaczylismy sie do nich szesc lat temu w Los Angeles. Triada wspolpracowala juz od jakiegos czasu ze Sklepem. Zalatwili mi zmiane tozsamosci i dostalem prace w NSA. -Jak triada to zrobila? -Nie triada. Sklep. Ale mieli jakas pomoc w Waszyngtonie. -Co masz na mysli? -Kogos wysoko na gorze. Nie wiem, kogo. Przysiegam. Tozsamosc tej osoby jest bardzo dobrze chroniona. Pocieram podbrodek. -To ktos z Kongresu? - pytam. -Naprawde nie wiem, Sam. Przysiegam. Ktokolwiek to jest, ma mnostwo znajomosci. Potrafili wyczyscic moja przeszlosc i stworzyc mi nowe zycie, Mike'a Chana. I skomunikowali sie z profesorem Jeinsenem. -Wiec twierdzisz, ze gdzies w naszym rzadzie jest zdrajca, ktory zorganizowal to wszystko wspolnie z triada i Sklepem? -Tak. -Jak sie kontaktowales z Jeinsenem? -Nigdy go nie widzialem. Zostawial skopiowane pliki w skrytce na miescie. Odbieralem je i wysylalem Jonowi Mingowi do Hongkongu. Potem Ming sprzedawal je Sklepowi. Albo mieli inny uklad. Szczesliwe Smoki dostawaly bron w zamian za informacje czy cos w tym rodzaju. -Zostal do przekazania ostatni fragment pracy Jeinsena? Mike sie waha, potem prawdopodobnie dochodzi do wniosku, ze skoro powiedzial juz tyle, nie ma sensu ukrywac reszty. -Tak. System sterujacy do MRUUV-a. To laptop. GyroTechnics skonstruowala go wedlug specyfikacji Jeinsena, uwzgledniajac potrzeby klienta Sklepu. Mialem go dostarczyc do Hongkongu, ale Ming nagle postanowil zrezygnowac z zakupu. Cos sie zepsulo miedzy nim a Sklepem. Z przyczyn politycznych. -Wiec cala sprawa upadla'.'' -Nie. W dniu, kiedy mnie aresztowaliscie, skontaktowalem sie ze Sklepem i zaproponowalem, ze sprzedam im to bez posrednikow. Eddie i ja wykolowalismy triade. Gwizdze. -Jezu, Mike, ciesz sie, ze tu siedzisz. Smoki wykonczylyby cie w bardzo nieprzyjemny sposob. Gdzie jest twoj brat? -Nie wiem. Mysle, ze sie ukrywa. Ale Sklep ma z nim kontakt. Umowilem sie z nimi, ze jesli bede nieosiagalny, sfinalizuja transakcje z nim. Sprzeda im system sterujacy lada dzien. Moze nawet juz to zrobil. -Zalatwia to ze Zdrokiem? Mike przytakuje. Patrze na zdrajce przez pelna minute, potem wstaje. -Dzieki, Mike. Wszystko, co powiedziales, bedzie na papierze. Podpiszesz to tylko. Pomogles sobie. Choc nadal uwazam cie za smiecia. Przepraszam za bajzel. Wcale nie czuje sie lepiej po tym, co powiedziales. Odwracam sie i wychodze. -Musze sie zakrasc do GyroTechnics - mowie do Lamberta po powro?ie do pokoju biurowego. -Wyprzedzilismy cie - odpowiada. - Anna Grimsdottir wlamala sie do ich serwera, sciagnela e-maile i inne pliki. Nasi analitycy juz je rozbieraja na czynniki pierwsze. Wspolpracujemy scisle z FBI. Juz wiedza, ze GyroTechnics to nic dobrego. Prowadza oficjalne sledztwo w sprawie kilku przestepstw, miedzy innymi sprzedazy obcym mocarstwom tajemnic wojskowych. Wiemy, ze GyroTechnics pracowala nad materialem MRUUV, choc nie powinna miec dostepu do tego projektu. Sledztwem przeciwko firmie kieruje agent specjalny Jeff Kehoe. Powiedzialem mu, ze zrobisz to, co robisz najlepiej - dostaniesz sie do budynku firmy i sprobujesz cos znalezc. Na razie Kehoe szuka Eddiego Wu i stara sie ustalic, gdzie facet moglby sie skontaktowac ze Sklepem. -Ma pan zdjecie Eddiego? Lambert przekopuje sterte rzeczy na biurku i wyciaga fotografie. Zapamietuje rysy faceta. Jest bardzo podobny do brata. -Trzeba zapobiec sprzedazy systemu sterujacego - kontynuuje pulkownik. Nie wiadomo, do czego general Tun chce uzyc MRUUV-a. Musimy zalozyc, ze zbudowal taki pojazd wedlug planow Jeinsena. -Co mowi nasz rzad o generale Tunie? -Sekretarz stanu jest w kontakcie z rzadem chinskim. Ostrzeglismy ich, ze Tajwan jest nie do ruszenia. Oczywiscie udaja glupich. Twierdza, ze general Tun przeprowadza zwykle manewry w rejonie Fuczou. Podobno nie ma zamiaru atakowac Tajwanu, a rzad nie wydal na to zgody. Krotko mowiac, nasz rzad przyjal strategie "czekac i obserwowac". Przeciagam sie i nie calkiem udaje mi sie stlumic ziewanie. -Nudze cie? - pyta Lambert. -Jestem wykonczony, pulkowniku. Mam za soba ciezki tydzien. A raczej pare ciezkich miesiecy. -Dobra, Sam, daje ci dwadziescia cztery godziny urlopu. Na odpoczynek, seks, cokolwiek jest ci potrzebne, zeby sie zregenerowac. W garazu na gorze jest samochod do twojej dyspozycji. -Dzieki, pulkowniku. Jak na zawolanie do pokoju wchodzi Frances Coen. Patrzy na mnie wyczekujaco. -O cholera, zapomnialem - mamrocze. - Przed wyjsciem jestem umowiony, tak? Kiwa glowa. -Lekarz juz tu jest, Sam. Obiecuje, ze zalatwimy to szybko. I bez bolu. Chyba. Lambert szczerzy do mnie zeby. -Nie bedzie gorzej niz za pierwszym razem. -To pocieszajace - mowie. Zabieg wszczepienia implantow to byl honor. Wstaje i ide za Coen do sterylnego pomieszczenia, gdzie czekaja jakis doktor Frank i piekna pielegniarka Betsy. Przynajmniej bede cos mial z tej ciezkiej proby. Juz po wszystkim. To byl pryszcz. Cos mi tylko troche przeszkadza w uszach, jakby dostala sie tam woda. Ale lekarz powiedzial, ze za kilka godzin to przejdzie i bede jak nowo narodzony. Samochod, ktory mam do dyspozycji, to nissan murano rocznik dwa tysiace piaty, przestronne auto z silnikiem V6 i automatyczna przekladnia bezstopniowa CVT. Jestem pod wrazeniem. To najlepszy pojazd sluzbowy, jaki kiedykolwiek udostepnil mi Wydzial Trzeci. Nie mam pojecia, gdzie spedze noc w Los Angeles. Kiedy wjezdzam do miasta droga miedzystanowa 1-210, dzwonie do mojego domu w Marylandzie, zeby odsluchac wiadomosci na automatycznej sekretarce, jesli jakies sa. Ku mojemu zaskoczeniu jest jedna od Katii Loenstern: Czesc, Sam, tu Katia. Wiem, ze pewnie nie ma cie w mies-cie, ale chcialam... sama nie wiem... chcialam zadzwonic i powiedziec, ze tesknie za toba. W San Diego spedzilam przyjemnie czas z mama i siostra, a teraz jestem sama w Los Angeles. Mam ochote wydac tu troche pieniedzy. Co moge powiedziec? Lubie zakupy, a Los Angeles to dobre miejsce. Wlasnie zameldowalam sie w hotelu Sofitel naprzeciwko Beverly Center i za chwile wybieram sie do centrum handlowego. Chyba zostane tu kilka dni, a potem wroce do Baltimore. Mam nadzieje, ze wtedy juz bedziesz w domu, ze teraz jestes bezpieczny i ze niedlugo porozmawiamy. Czesc Czy pulkownik Lambert nie mowil, ze jest mi potrzebny seks? Nagle musze podjac decyzje. Z jednej strony chyba powinienem trzymac sie od niej z daleka, odpoczac i skoncentrowac na pracy. Z drugiej, dalbym wszystko, zeby sie z nia zobaczyc. Ale czy jestem gotow zaangazowac sie w ten zwiazek? Bo tak bedzie, jesli do niej oddzwonie. Cholera, na sama mysl o tym jestem zdenerwowany. Pieprzyc to. Potrzebuje tego. Za dlugo bylem sam. Nazwijmy to terapia psychiczna. Nawet gonadowa, do cholery. Moge byc penetratorem, ale jestem rowniez mezczyzna. Teraz przynajmniej wiem, dokad pojechac. Droga numer 210 przechodzi w 134, docieram dwojka do sto jedynki i kieruje sie na zachod. Wkrotce potem wysiadam na Santa Monica Boulevard i ide do Beverly Boulevard i La Cienega. Prosto do Sofitelu naprzeciwko Beverly Center. ROZDZIAL 24 Melduje sie w hotelu, jade do mojego pokoju na trzecim pietrze, dzwonie do recepcji i prosze o polaczenie mnie z pokojem Katii. Nie spodziewam sie jej zastac, wiec jestem mile zaskoczony, kiedy odbiera telefon.-Halo? - Ma troche zdziwiony glos. Kto moze do niej dzwonic w Los Angeles? -Czesc, Katiu - mowie. - To ja, Sam. -O moj Boze, Sam! Co za niespodzianka! -Co slychac? -Wszystko... wszystko w porzadku! Boze, zupelnie stracilam glowe. Skad dzwonisz? Jestes juz w Stanach? -Tak. -Jaka jest pogoda w Baltimore? Nadal zimno? -Nie wiem. Jestem gdzie indziej. -Gdzie? -Dwa pietra pod toba. Nie jest pewna, czy dobrze uslyszala. -Gdzie? -W twoim hotelu. Dwa pietra pod toba. W Los Angeles. -Co ty tu robisz? - Teraz sie smieje. O moj Boze! -Odsluchalem wiadomosc, ktora mi zostawilas w domu. Bylem w Los Angeles, wiec... wpadlem tutaj. -Nie do wiary. Wlasnie myslalam o tobie. -Naprawde? Ja o tobie tez. -Chcesz... chcesz sie ze mna zobaczyc? -Pewnie. -Jestes glodny? Jeszcze nie jadlam lunchu? -Ja tez nie. Zjedzmy razem. Dwadziescia minut pozniej spotykamy sie w holu. Katia wyglada lepiej, niz pamietam. Jest w czarnych obcislych spodniach, ktore podkreslaja ksztalt jej dlugich nog, czerwonej kamizelce i krotkim czarnym zakiecie. Pytam ja, czy na lunch moze byc cos z czosnkiem. Odpowiada, ze jesli ja chce zjesc cos takiego, to ona tez. Znam fajne miejsce na La Cienega, pare przecznic od hotelu, wiec postanawiamy tam pojsc. W Los Angeles jest troche chlodno, ale to nic w porownaniu z zimowymi temperaturami na wschodzie. Zadne z nas nie musi brac plaszcza. -Co u twojej rodziny? - pytam po drodze. Bierze mnie za reke. Jest mi milo. -Wszystko w porzadku. To byly przyjemne odwiedziny, choc moja mama nie czula sie dobrze. Miala jakas paskudna infekcje pod paznokciem palca u nogi i lekarz obawial sie, ze bedzie konieczna amputacja. Palca oczywiscie. Ale po usunieciu paznokcia... Pewnie nie chcesz tego sluchac? -Nie przeszkadza mi to. Moge zniesc widok palca bez paznokcia w mojej wyobrazni. -W kazdym razie teraz juz chyba bedzie dobrze. U mojej siostry tez wszystko w porzadku. Stuknieta jak zawsze. Drugi raz sie rozwodzi. Podejrzewam, ze nigdy nie bedzie szczesliwa w malzenstwie. Jest wolnym duchem. -Jak ty? -Ja tez jestem wolnym duchem, ale nie takim jak ona. Gdyby zyla w latach szescdziesiatych, bylaby hipiska. A co u ciebie? Gdzie byles? -Za granica. Nic ciekawego. Zwykle sprawy. -A tak. Handel miedzynarodowy. Zbieranie informacji i rozwiazywanie problemow. Pamietam, Panie Tajemniczy. -To prawda! -Jasne. Wiec co robisz w Los Angeles? -Musialem sie tu zatrzymac. Sluzbowo. Ale mam dwadziescia cztery godziny dla siebie. -I postanowiles spedzic je ze mna? -Jesli chcesz. -Pewnie, ze chce. -Musze troche odpoczac. Jestem wykonczony. Wali mnie w ramie. -Nie wstawiaj mi takiej gadki, koles. Mozemy spedzic nastepne dwadziescia cztery godziny w lozku, ale na pewno nie bedziemy spali! Dochodzimy do restauracji, jednej z moich ulubionych w Los Angeles i San Francisco. Nazywa sie Stinking Rose i specjalizuje w daniach z czosnkiem. Katia nigdy tu nie byla, jest wiec moim gosciem. Lokal jest prawie pelny, jak zwykle, ale pora lunchu juz sie konczy i bez problemu dostajemy stolik. Hostessa najwyrazniej wyczuwa, co laczy Katie i mnie, bo sadza nas w slabo oswietlonym rogu sali i zapala swiece. Katia studiuje menu i stwierdza, ze wszystko brzmi zachecajaco. Zapewniam ja ze tak jest, i proponuje na zakaske bagna calda. Zamawiamy butelke domowego czerwonego wina i szykujemy sie na przyjemna godzine czy dwie. -Wiec gdzie, na Boga, byles? - pyta Katia. Jej piwne oczy blyszcza w blasku swiecy. Kusi mnie, zeby sie przed nia otworzyc. Przynajmniej raz nie przesladuje mnie duch Regan. Byc moze moja zmarla zona patrzy na mnie z nieba i dobrze mi zyczy. Na pewno chcialaby, zebym sie zajal wlasnym zyciem, znalazl sobie kogos. W koncu bylismy w separacji i nie mieszkalismy razem, kiedy zmogla ja choroba. Pozostalismy w serdecznych stosunkach glownie z powodu Sary, ale nadal laczylo nas silne uczucie. Mysle tez, ze Regan polubilaby Katie. -Na Dalekim Wschodzie - odpowiadam. Naprawde nie chce zbyt wiele zdradzac. Katia najwyrazniej sporo sie domysla. Ciagle zastanawiam sie, czy powiedziec jej cala prawde o mojej pracy. Przypuszczam, ze jesli nasz zwiazek rzeczywiscie stanie sie powazny, bede musial. -Na Dalekim Wschodzie - powtarza. - Zastanowmy sie. To musi oznaczac... Japonie? Koree? -Nie. -Filipiny? Chiny? -Nie. -Hongkong? Indonezje? -Cieplej. -Posluchaj, Sam. Prosze cie o jedno. Badz ze mna szczery. - Wypija lyk wina i wpatruje sie we mnie. - Zdaje sobie sprawe, ze boisz sie z kims zwiazac, i nie chce cie wystraszyc. Ja tez lubie byc niezalezna i zapewniam cie, ze nie jestem zaborcza. Ale myslalam o tym krotkim czasie, ktory spedzilismy razem, i uwazam, ze byloby nam dobrze ze soba. Nie prosze cie o zaangazowanie ani nic takiego, ale chcialabym, zebys mi powiedzial prawde o sobie. Zanim mam szanse cos powiedziec, dostajemy zakaske. Bagna calda to miekkie zabki czosnku zapiekane w oliwie z oliwek i masle z posmakiem anchois. Sa podawane w malym goracym naczyniu. Rozsmarowuje sie je na swiezym chlebie. -Moj Boze, to bajka! - mowi Katia. - Moglabym przy tym zostac. -Dobre, prawda? W tej restauracji mozesz kupic przepisy na ich potrawy, jesli chcesz cos przyrzadzic w domu. Zamawiany danie glowne i rozmawiamy o innych rzeczach. Kwestia mojej "szczerosci" schodzi na razie na dalszy plan. Glownym tematem jest krav maga i sposoby, dzieki ktorym utrzymujemy dobra forme. Katia opowiada mi troche o swoim zyciu w Izraelu przed przyjazdem do Stanow. Jej ojciec byl Izraelczykiem, ale matka jest Amerykanka. Dlatego Katia ma podwojne obywatelstwo. Kiedy jej rodzice sie rozwiedli, matka zabrala ja i siostre do Kalifornii. Ojciec umarl na serce szesc lat temu. Podaja jedzenie. Jest wspaniale. Katia wybrala pieczonego lososia atlantyckiego z cytryna, sosem czosnkowym i makaronem acini di pepe. Ja wzialem zeberka grillowane z czosnkiem i puree ziemniaczane, oczywiscie tez z czosnkiem. Mowie Katii, ze Stinking Rose to doskonale miejsce na randke, bo wiesz, ze potem oboje bedziecie mieli taki sam oddech. W polowie posilku wraca temat mojej pracy. Katia napomyka, ze uwielbia podrozowac, ale rzadko ma okazje. -Szczesciarz z ciebie. Czeste wyjazdy do roznych miejsc musza byc przyjemne. -Czasami sa. To zalezy. -Od czego? -Od tego, co tam musze robic. -Sam, pracujesz dla rzadu, tak? Daj spokoj, mnie mozesz zaufac. Nie potwierdzam, ale wzruszam ramionami na znak, ze jest na wlasciwym tropie. Tylko tyle moge zrobic. -Wiedzialam! Posluchaj, znam ludzi z agencji rzadowych. Kiedys spotykalam sie z facetem z CIA. Minelo bardzo duzo czasu, zanim sie dowiedzialam, jak zarabia na zycie, i naprawde sie wkurzylam. -Dlaczego? -Bo mnie oklamywal. Mowil, ze jest lobbysta. Ukrywal to, gdzie pracuje, wyjezdzal w dlugie podroze, mial niesamowita kondycje, jak na swoj wiek, i byl fanem sztuk walki. Zupelnie jak ty. Wierz mi, Sam, znam ten typ facetow. -I naleze do tego typu? -A nie? Pomijam to milczeniem. Rozkoszujemy sie posilkiem, jest przyjemnie, rozmawiamy na bezpieczne tematy. W pewnym momencie, przy deserze - oboje wzielismy irish coffee - czuje na lydce jej bosa stope. Zdjela but i pociera moja noge coraz wyzej, az w koncu jej stopa dosiega mojej pachwiny. Naciska palcami moje krocze, caly czas patrzac na mnie ze znaczacym blyskiem w oczach. Nagle jestem podniecony. Wiem, ze ta reakcja na zwiazek z powrotem z ryzykownej misji. Psychologowie NSA, ktorzy badaja mnie co roku, zawsze sa zaskoczeni, kiedy sie dowiaduja o latach mojego celibatu. Wiekszosc facetow, wykonujacych niebezpieczne zadania dla rzadu, ma niepohamowane libido. Moze u mnie tez w koncu doszlo do glosu. -Co ty na to, zebysmy zaplacili rachunek i wyniesli sie stad? - pytam. - Bylam ciekawa, kiedy to zaproponujesz - odpowiada z figlarnym usmieszkiem. Ma wilgotne wargi. Reszte popoludnia i wieczor spedzamy w moim pokoju hotelowym. Uprawiamy seks tak intensywnie jak w dniu moich urodzin. Katia wydaje sie nienasycona, a ja nie czuje zmeczenia, ktore dreczylo mnie po przylocie do Kalifornii. Moze to wplyw feromonow lub cos w tym rodzaju, jesli wierzycie w takie rzeczy. Cokolwiek to jest, reakcje chemiczne w moich ledzwiach robia swoje. O dziewiatej wieczorem znow jestesmy glodni. Zamawiam do pokoju kanapki i cos chlodnego do picia. Siedzimy nadzy na lozku, jemy kolacje i smiejemy sie z tego, jak idiotycznie musimy wygladac. Po posilku Katia proponuje mi masaz. Chetnie sie zgadzam. Kiedy ugniata mnie silnymi rekami, znow zaczynam czuc zmeczenie. Jestem cudownie zrelaksowany, mam wrazenie, ze unosze sie w wodzie. Nastepne, co pamietam, to ciemnosc w pokoju i Katie w lozku obok mnie. Musialem zasnac w czasie masazu. Budzik na stoliku nocnym wyswietla druga trzydziesci piec. Spalem dobre szesc godzin. Wysuwam sie cicho spod przykrycia. Siedze przez chwile i przygladam sie Katii. Smacznie spi. W slabym swietle jej ciemne krecone wlosy, rozrzucone na poduszce, wygladaja jak rozprysnieta farba. Tak, mysle. To mogloby byc to. Lata celibatu sie skonczyly. Moja corka, Sara, moze po prostu bedzie musiala przyzwyczaic sie do tego, ze mam nowa partnerke. Nie mysle o malzenstwie ani niczym tak drastycznym. Nie jestem nawet pewien, czy chcialbym mieszkac z Katia. Ale wiem, ze chce sie z nia nadal spotykac. Jesli to, co mowila o niezaleznosci, jest prawda, nasz zwiazek moglby byc idealny. W tej chwili czuje sie... szczesliwy. Jak na zlosc, odzywa sie moj OPSAT. Chwytam go, wylaczam cichy sygnal i widze wiadomosc tekstowa od Coen. Sa w niej wszystkie szczegoly potrzebne mi do znalezienia GyroTechnics. Agent Kehoe zameldowal, ze budynek zostal potajemnie ewakuowany i o polnocy nikogo juz tam nic bylo. Lambert podejrzewa, ze aresztowanie Mike'a Wu sklonilo dyrekcje firmy do podjecia drastycznych dzialan. Chce, zebym sie tam wybral jak najszybciej. Katia porusza sie i otwiera oczy. -Ktora godzina'? - mamrocze. -Jest srodek nocy - odpowiadam. - Spij. Wroce rano. Siada. -Dokad idziesz? -Mam robote. Ale wroce, obiecuje. -To cos niebezpiecznego? -Nie, Katiu, spij. Bede z powrotem rano. Marszczy czolo. Przez moment obawiam sie, ze moze dojsc do spiecia. Ale Katia usmiecha sie, przyciaga do siebie moja glowe i caluje mnie. -Tylko badz ostrozny - szepcze. Potem znow kladzie glowe na poduszce i zamyka oczy. Poprawia sie pod przykryciem i wtula w cieple miejsce po mnie. Wkladam kombinezon i odjezdzam murano spod hotelu. ROZDZIAL 25 GyroTechnics znajduje dosc latwo. Wybrali sobie dziwne miejsce na ~M lokalizacje firmy - odosobnione, wsrod wzgorz, otoczone drzewami, polozone na koncu nieoznakowanej szutrowej drogi - ale przeciez zajmuja sie tu jakims nielegalnym gownem. Jesli to, co odkrylo FBI, jest prawda (a nawet przez sekunde w to nie watpie), firme finansuje i prowadzi triada. To dowodzi, ze wszystkie organizacje przestepcze - triady, jakuzy, mafie - dzialaja teraz nie tylko w takich branzach, jak handel narkotykami i bronia, prostytucja i hazard. Sponsoruja rowniez rozwoj nowoczesnych technologii, by wykorzystywac je w celach przestepczych.Parkuje murano na Norman Place i ide do szutrowej drogi. Ale nie wychodze na nia, tylko przedzieram sie przez gesty las. Przy wlaczonej noktowizji to nie problem. Docieram do ogrodzenia z siatki i widze futurystyczny budynek, ktory jest siedziba GyroTechnics. Pusty parking oswietlaja dwie lampy, ale wyglada na to, ze nikogo tu nie ma. Wyciagam mojego five-sevena, montuje tlumik i celuje w zarowki. Strzelam i zapada ciemnosc. Teren jest teraz widoczny tylko w slabej poswiacie zamglonego nieba. Wspinam sie na ogrodzenie, potem biegne do drzwi dla personelu. Obok jest klawiatura. Naciskam moj implant. -Anno, jestes tam? - pytam. - Potrzebny mi kod wejsciowy do GyroTechnics. -Zaczekaj, Sam - odpowiada. - Myslalam, ze mam czas do rana. Nie wiedzialam, ze dostaniesz rozkaz tak szybko. - Wlasnie stoje tu w ciemnosci. Pospiesz sie. Przypuszczam, ze udaloby mi sie wysadzic w powietrze te cholerne drzwi, ale pewnie wlaczylyby sie rozne alarmy i zanim zdazylbym powiedziec "ups", zjawilaby sie policja. Okrazam budynek i szukam innego wejscia. Dziwne - nie ma tu frontowych drzwi dla klientow. Jedyni ludzie, ktorzy maja wstep do GyroTechnics, to pracownicy firmy. UPS musi dostarczac przesylki tylnymi drzwiami, a listonosz wrzuca poczte przez szczeline. Domyslam sie, ze dyrekcja niewiele robi, zeby przyjmowac tu klientow. Zanim Grimsdottir wraca na linie z kodem wejsciowym, w kierunku budynku skreca para reflektorow. O cholera. Pedze do ogrodzenia, ale nic mam czasu wspiac sie na siatke. Padam na brzuch i leze bez ruchu. Na parking wjezdza samochod. To corvette. Kierowca gasi swiatla i wysiada. Jest sam. W ciemnosci nie moge go rozpoznac, nawet przez noktowizor. Widze tylko, ze to Azjata. Facet idzie do wejscia dla personelu i wprowadza kod. Drzwi sie otwieraja i wchodzi do srodka. Podrywam sie szybko i biegne do drzwi. Przelaczam gogle na termowizje i widze klawisze jeszcze cieple od jego dotyku - dziewiec, siedem, dwa, zero i gwiazdka. Nie mam pojecia, jaka powinna byc kolejnosc. Robie OPSAT-em zdjecie klawiatury i wyswietlam na ekranie odczyty w termowizji. Zwykle potrafie sie zorientowac, ktory klawisz zostal wcisniety pierwszy, a ktory ostatni - pierwszy swieci najslabiej, ostatni najmocniej. Mam problem, jesli jakis klawisz wcisnieto wiecej niz raz. Ryzykuje i wybieram kombinacje, ktora wydaje mi sie wlasciwa. Przypomina to gre w ruletke w Vegas - mam taka sama szanse trafienia. Oczywiscie nic sie nie dzieje. Probuje lekko zmienionej kombinacji i tez nic. Czasami klawiatury maja taka konstrukcje, ze po trzech nieudanych probach wlacza sie alarm. Zaryzykowac? O ile wiem, w srodku jest tylko jeden facet. Pewnie bym go zalatwil, ale alarm moglby sciagnac innych. Nie mam czasu podjac decyzji, bo z szutrowej drogi skreca na parking druga para reflektorow. Niech to szlag! Chowam sie za rogiem budynku. Chyba moge tu bezpiecznie zaczekac. Obok corvetty zatrzymuje sie porsche. Ten kierowca tez jest sam. Wylacza swiatla, wysiada i idzie do drzwi. Obserwuje, jak wprowadza kod, ale drzwi sie nie otwieraja. Puka. Po chwili ktos sie odzywa przez interkom. Facet na zewnatrz nie pamieta kodu. Wyciagam szybko five-sevena i wlaczam TAK. Wycelowuje go w drzwi i slysze rozmowe po chinsku: FACET WEWNATRZ: Co to znaczy, nie pamietasz kodu? FACET NA ZEWNATRZ: Zapomnialem. Podaj mi go. FACET WEWNATRZ: Dziewiec, dziewiec, siedem, dwa, dwa, zero, gwiazdka. FACET NA ZEWNATRZ: Dzieki. Wprowadza wlasciwa kombinacje i drzwi sie otwieraja. Kiedy wchodzi do srodka, slysze w uchu Grimsdottir. -Sam? Mamy ten kod dla ciebie. -Niewazne odpowiadam. - Juz go znam. -To dziewiec, dziewiec, siedem, dwa, dwa, zero, gwiazdka. -Powiedzialem, ze juz go znam. Dzieki. -Aha. Prosze bardzo. Czekam minute, potem ide do drzwi. Wprowadzam kod i slysze klikniecie zamka. Zagladam do srodka i widze korytarz oswietlony jarzeniowkami pod sufitem. Wchodze. Z konca korytarza dobiegaja glosy. Dwaj faceci rozmawiaja po chinsku. Z tej odleglosci trudno mi ich zrozumiec. Posuwam sie dalej i wslizguje do jakiegos pomieszczenia. Okazuje sie, ze to pokoj wypoczynkowy. Sa tu automaty z roznymi produktami, pare stolikow i troche krzesel, mikrofalowka, akcesoria kuchenne oraz tablica ogloszeniowa. Jest na niej kilka tuzinow kolorowych zdjec z jakiegos pikniku dla personelu. Odreczny napis po angielsku informuje: PIKNIK SWIATECZNY, PORT MARINA DEL REY. Przygladam sie przez chwile fotografiom. Sa na nich typowe sceny, jakie mozna zobaczyc na firmowych imprezach - ludzie z piwem w rekach robia glupie miny, facet grilluje hamburgery i hot dogi, grupa gra w siatkowke. Ktos przyczepil do zdjec male karteczki z podpisami po chinsku: Ken robi kolacje, Joe i Tom upijaja sie, Kim i Chang zdobywaja punkt. Wszyscy ludzie na fotografiach to Chinczycy w roznym wieku, glownie mezczyzni. Juz mam z powrotem skoncentrowac uwage na dwoch facetach w budynku, gdy dostrzegam zdjecie Eddiego Wu. Jestem pewien, ze to on. Stoi na pokladzie jachtu motorowego, przycumowanego do jednego z nabrzezy. Statek nazywa sie "Lady Lotus". Dumna mina Eddiego sugeruje, ze jest kapitanem. Potwierdza to podpis pod fotografia: Kapitan Eddie i jego jacht. Odpinam zdjecie od tablicy, chowam do kieszeni i wracam na korytarz. Dwaj faceci ida w glab budynku. Skradam sie za nimi, przemykajac od rogu do rogu. Przechodza przez dwuskrzydlowe uchylne drzwi z napisem po chinsku i angielsku: DZIAL ROZWOJU. W kazdym skrzydle drzwi jest kwadratowe okienko. Widze przez nie jednego z facetow. Stoi tylem do mnie i majstruje przy czyms na stole roboczym. Nietrudno zgadnac, ze pomieszczenie, w ktorym teraz sa, to pracownia, gdzie personel GyroTechnics buduje caly ich szajs. Wyjmuje z plecaka kabel optyczny, wlaczam urzadzenie, klade na podlodze i wsuwam powoli pod drzwi. Koncowka miesci sie w szparze, wiec wpycham ja na odleglosc okolo trzech centymetrow. Wybieram obiektyw, tak zwane rybie oko, i reguluje ostrosc na ekranie OPSAT-u. Mam teraz dosc wyrazny obraz tego, co sie dzieje w srodku. Wlaczam mikrofon i slysze wszystko przez implanty. Dwaj faceci pracuja przy materialach wybuchowych. Jeden z nich ma blok nitrogliceryny, z ktorego wyciska male porcje jak paste do zebow. Substancja trafia do metalowych cylindrow. Drugi facet umieszcza je w pojemnikach podobnych do krazkow hokejowych. Sa polaczone z zapalnikami czasowymi typu zegarowego. Bardzo przypominaja moje miny scienne. Faceci rozmawiaja po chinsku. Mowia szybko, ale udaje mi sie zrozumiec to i owo. Zespol w Waszyngtonie przetlumaczy pozniej calosc. PIERWSZY FACET:...Eddie... w duzych tarapatach... DRUGI FACET: Nie chcialbym byc na jego miejscu. PIERWSZY FACET: I ma... DRUGI FACET: Ming go znajdzie. PIERWSZY FACET:...nie moze sie wiecznie ukrywac. DRUGI FACET: Wciaz nie rozumiem, dlaczego... zniszczyc... miejsce. PIERWSZY FACET: Rozkazy z Hongkongu. DRUGI FACET:...zatrzec slady? PIERWSZY FACET: Dokladnie. DRUGI FACET: Gdzie sie wszyscy...? PIERWSZY FACET: Zabrano ich stad. Niektorzy wroca do Hongkongu. Naukowcy, ktorzy uciekli z Chin, dostana nowe stanowiska gdzie indziej. DRUGI FACET:...jakims glupim miescie w Arkansas... (smieje sie) PIERWSZY FACET: (smieje sie) DRUGI FACET: Skonczyles? PIERWSZY FACET: Tak. Ustaw zegary. DRUGI FACET: Na ile? Na dziesiec minut? PIERWSZY FACET: Na piec. Nie, daj osiem. Na wypadek, gdyby nasze samochody nie zapalily, (smieje sie) DRUGI FACET: (smieje sie) PIERWSZY FACET: Wiec wiesz, gdzie ukrywa... Eddie? DRUGI FACET: Nie. Ale chyba wiem, gdzie bedzie jutro... na LAX. PIERWSZY FACET: Skad to wiesz? DRUGI FACET: Pomoglem to zalatwic, zanim Ming kazal mi zlikwidowac firme. PIERWSZY FACET: Rozmawiales z...? DRUGI FACET: Nie. Eddie rozmawial. Ja zalatwilem lot. Z Rosjanami trudno sie robi interesy. PIERWSZY FACET: Przylatuje ktos z Rosji? DRUGI FACET: Nie, z Hongkongu. Eddie... spotka... na LAX... American Airlines... albo wysle kogos... PIERWSZY FACET:...nagrode, wiesz? Ming tak powiedzial. DRUGI FACET: Wiem, wiem. Ale najpierw skonczmy robote tutaj. Moze jutro my tez pojedziemy na lotnisko. Jak bedziemy sledzili Rosjanina, znajdziemy Eddiego. Dwaj Chinczycy zaczynaja zbierac swoje materialy. Zrobili chyba osiem ladunkow wybuchowych. Wycofuje kabel optyczny, zwijam go i wkladam do plecaka. Jeden z gosci wychodzi z pomieszczenia i wspina sie po pobliskich schodach na pietro. Drugi rozmieszcza w pracowni dwa czy trzy ladunki. Niech to szlag. Zaraz wysadza w powietrze to miejsce. Jon Ming musial sie dowiedziec o zdradzie Eddiego i Mike'a Wu i kazal zlikwidowac GyroTechnics. Na dobre. Moze lepiej, zebym sie stad wyniosl w cholere. Kiedy dwaj pirotechnicy rozmieszczaja w budynku materialy wybuchowe, wymykam sie ta sama droga, ktora przyszedlem. Przeskok przez ogrodzenie i bieg miedzy drzewami do murano zajmuje mi trzy minuty. Dokladnie po szesciu minutach i dwudziestu sekundach widze corvette i porsche. Skrecaja z szutrowej drogi w Norman Place i zjezdzaja obok mnie ze wzgorza. Uruchamiam silnik, zawracam i jade za nimi. Po chwili slysze z tylu potworny huk. Jezdnia drzy jak podczas trzesienia ziemi. Widze w lusterku wstecznym, ze nocne niebo jest pomaranczowozolte. Od wybuchu wlaczaja sie tuziny alarmow samochodowych w okolicy. Na wzgorzach panuje halas. Kiedy zjezdzam na dol, pirotechnikow juz nie ma. Nie przejmuje sie tym. To tylko zolnierze. Interesuje mnie to, co mowili o jutrzejszym spotkaniu na LAX. Bedzie mi potrzebny pelny przeklad ich rozmowy, ale wyglada na to, ze Eddie Wu odbiera z lotniska kogos ze Sklepu. Rosjanin przylatuje po to, zeby sfinalizowac zakup systemu sterujacego. Czy to mozliwe, zeby zjawil sie tu Andriej Zdrok? A moze to bedzie Oskar Herzog? Zdrok chyba nie odwazylby sie przyleciec do Stanow. W kazdym razie musimy z tym cos zrobic. Powiem Lambertowi, zeby sie zajal logistyka. Slychac syreny. Kiedy skrecam w Sunset Boulevard, mijaja mnie dwa radiowozy policyjne z wlaczonymi lampami blyskowymi. Niedaleko za nimi jedzie na sygnale woz strazacki. Naciskam moj implant. -Frances? Jestes tam? -Jestem, Sam. -Jest w poblizu Lambert? - Nie, spi. -A ty w ogole sypiasz? -Nigdy. Asystenci terenowi poja sie kawa i sa na nogach dwadziescia cztery godziny na dobe. Wyjmuje zdjecie, ktore odpialem od tablicy ogloszeniowej, i patrze na nie podczas jazdy. -Posluchaj, znalezlismy jakies informacje o tym, ze Eddie Wu ma jacht? -Zaczekaj. Kiedy sprawdza, wjezdzam na autostrade numer 405 i kieruje sie na poludnie do Marina Del Rey. Jesli przeczucie mnie nie myli, to chyba wiem, gdzie ukrywa sie Eddie. -Sam? -Tak? -W jego kartotece nic nie ma. Ale w ostatnim meldunku agenta Kehoego z FBI byla wzmianka, ze bada slad prowadzacy do portu Marina Del Rey. Jest na tropie Eddiego Wu. -Czy FBI dzieli sie z nami swoimi ustaleniami? -Tak, tym razem naprawde wspolpracujemy. -Gdzie jest teraz Kehoe? Mozemy sie z nim skontaktowac? -Nie wiem. A dlaczego? -Bo chyba mam slad prowadzacy do Marina Del Rey. Wlasnie tam jade. Zaczekaj, skontaktuje sie z moim odpowiednikiem w Biurze. Zjezdzam na droge numer 90 i kieruje sie w strone wybrzeza, gdy Coen wraca na linie. -Sam, Kehoe zglosil sie ostatni raz dwie godziny temu. Obserwuje jacht przy nabrzezu numer 44 w porcie Marina Del Rey. Niedlugo powinien sie odezwac. -Ma ze soba partnera? - Nie. To niedobrze. W takiej sytuacji jak ta agenci FBI zawsze biora ze soba wsparcie. -Nudelman mowi, ze Kehoe wybral sie tam sam, bo Biuro w Los Angeles nie ma dzis wolnych ludzi dodaje Coen, odpowiadajac na moje niezadane pytanie. -Kehoe wyglada mi na kowboja - mowie. - Moze zginac. -Mozesz mi zdradzic, co podejrzewasz? - pyta Coen. -To tylko przeczucie. Musze cos sprawdzic. Potem odezwe sie do ciebie. Jest czwarta trzydziesci rano. Moze uda mi sie znalezc "Lady Lotus", sprawdzic, czy ktos tam jest, i wrocic do hotelu, zanim obudzi sie Katia. ROZDZIAL 26 Nabrzeze numer 44 lezy w czesci portu, ktora nazywa sie Mindanao Way. Sam port zajmuje czesc zatoki Santa Monica i jest prawdopodobnie najwiekszym na swiecie sztucznym portem dla malych statkow. Moj OPSAT automatycznie podaje te fakty, kiedy wprowadzam lokalizacje. Informuje mnie tez, ze port ma powierzchnie ponad trzystu dwudziestu czterech hektarow. Dlugosc falochronu wynosi siedemset trzynascie metrow, a glownego farwateru dwie mile morskie. To doskonaly przyklad dobrze zaplanowanego i urzadzonego terenu rekreacyjnego metropolii. Szkoda, cholera, ze nie jestem zeglarzem!Zjezdzam z drogi numer 90 na Lincoln Boulevard i skrecam w prawo w Mindanao Way. Parkuje murano na ulicy i ide w kierunku nabrzeza. Port jest w nocy oswietlony, ale wiele miejsc tonie w ciemnosci i mam gdzie sie ukryc. Kiedy przemieszczam sie od jednej plamy mroku do nastepnej, jestem widoczny przez sekunde czy dwie, ale nie zamierzam sie tym przejmowac. W koncu docieram do nabrzeza numer 44. To prywatna przystan, gdzie wynajmuja miejsca dla swoich jachtow ci, ktorych na to stac. "Lady Lotus" Eddiego Wu to dwudziestodziewieciometrowy jacht motorowy eagle/westport cockpit. W salonie i kuchni pala sie swiatla, wiec wiem, ze na pokladzie sa ludzie. Nie widze ani sladu agenta Kehoego. -Frances, jestes tam jeszcze? -Jestem, Sam. -Przeslij mi plany jachtu motorowego eagle/westport. Dwudziestodziewieciometrowego. -Znasz rocznik? - pyta po chwili Coen. -Oceniam, ze z drugiej polowy lat dziewiecdziesiatych. -Wysylam ci trzy. Przegladam plany i wybieram model z roku 1996 z dwoma silnikami Diesla. Pasuje do wygladu "Lady Lotus". Gdyby ktos potrzebowal dowodu, ze oplaca sie byc czlonkiem triady, to stoi przede mna. Nie mam pojecia, ile moze kosztowac taki jacht, ale na pewno miliony. Jest piekny. I zapewnia prywatnosc. Nadbudowe otacza odkryty poklad, ale wiekszosc przestrzeni zyciowej miesci sie w srodku. Z planow wynika, ze wewnatrz sa trzy luksusowe kabiny, trzy toalety, wielki salon glowny, duza kuchnia i wygodna sterowka. Jesli uda mi sie wspiac na jacht bez zakolysania nim i zaalarmowania wszystkich w srodku, ze maja towarzystwo... Jedyna droga z nabrzeza na poklad to trap. Zamierzam wejsc po nim najdelikatniej, jak potrafie, gdy spod pokladu wylania sie facet. To bandzior, ktory ma zadanie obserwowac port. Na pewno jest uzbrojony. Daje nura w mrok. Facet bada wzrokiem nabrzeze, dopoki nie jest pewien, ze sa sami. Wreszcie zapala papierosa i msza w slimaczym tempie wokol pokladu. Czekam, az znajdzie sie przy przeciwleglej burcie po drugiej stronie nadbudowy, potem szybko wbiegam po trapie na jacht. Licze na to, ze wszelki halas, jaki robie, zostanie przypisany wartownikowi. Skrecam w kierunku rufy i kucam gotow do skoku na faceta, kiedy tylko wyloni sie zza nadbudowy. Slysze, jak sie zbliza... Teraz. Podrywam sie i wale go w nos. Zanim wydaje z siebie dzwiek, rzucam sie naprzod, zaslaniam mu usta dlonia, zachodze go z tylu i opasuje mu szyje wolnym ramieniem. Po okolo trzydziestu sekundach traci przytomnosc. Kiedy wiotczeje mi w rekach, klade go cicho na pokladzie. Poniewaz w salonie pala sie swiatla, ludzie w srodku nie widza, co sie dzieje za oknami. Szyby sa przyciemnione, nie widze wiec zbyt dobrze wnetrza. Zeby zrekompensowac sobie te niedogodnosc, znow wyjmuje kabel optyczny i opuszczam do wejscia. Nie musze go wsuwac daleko, bo po chwili widze caly salon. Jest przestronny, z kanapa, stolem jadalnym, fotelami, telewizorem i zestawem stereo. Na scianie wisi nawet tarcza do rzucania strzalkami. Podloge przykrywa plastikowa folia, a na srodku lezy nieruchomo mezczyzna. Jest odwrocony bokiem, ma rece zwiazane za plecami, kolana podciagniete do piersi i zakrwawiona twarz. Domyslam sie, ze to agent Kehoe. Eddie Wu siedzi w fotelu i patrzy na swoja ofiare. Jest w skorzanych rekawiczkach i fartuchu, ochlapanym krwia Kehoego. Po obu stronach bezbronnego agenta stoja dwaj Chinczycy. -Teraz wiemy, co sie stalo z Kehoem - odzywa sie w moim uchu Lambert. Wynika z tego, ze juz nie spi. Coen musiala go obudzic. Widza oczywiscie to samo co ja. -Sprobuj ich zdjac, Sam - mowi pulkownik. - Ale Eddiego chcemy miec zywego. Wycofuje szybko kabel optyczny i chowam do plecaka. Potem wyciagam z kieszeni spodni granat z gazem CS. Jest dobry do wylaczenia przeciwnika z akcji w ograniczonej przestrzeni, na przyklad na jachcie. W wiekszych pomieszczeniach CS dziala bardziej jako srodek odstraszajacy niz gaz lzawiacy. Wydzial Trzeci ma tez na skladzie CS o zabojczym stezeniu, ale rzadko go nosze. Tylko wtedy, gdy wiem, ze bedzie mi potrzebny. Trzymajac granat w prawej dloni, wyciagam zawleczke w momencie, kiedy obok mojej twarzy przelatuje pocisk. Czuje jego cieplo na grzbiecie nosa, byl cholernie blisko! Strzal rozbija przyciemniona szybe i alarmuje ludzi w srodku. Padam na poklad, gdy nade mna przelatuje drugi pocisk. Ktos strzela do mnie z nabrzeza! -Skad on sie wzial, cholera? - mowi Lambert. - Musial byc dobrze ukryty przed naszym satelita. Sam, przekaz satelitarny pokazuje, ze jest tylko jeden snajper. Powtarzam, to jeden facet. Nie mam czasu zaplanowac strategii obronnej, bo na poklad wybiegaja dwaj Chinczycy. Sa uzbrojeni w pistolety samopowtarzalne i az sie pala do tego, zeby strzelic do faceta w dziwnym kombinezonie, ktory lezy u ich stop. Jedyna rzecz, jaka moge zrobic, to rzucic odbezpieczony granat w powietrze, prosto przed ich twarze. Zwijam sie w klebek i zaslaniam glowe. Cholerstwo eksploduje. Dwaj faceci wrzeszcza z bolu i zaskoczenia. Jeden wypada za burte, uderza glowa w krawedz nabrzeza i laduje w wodzie. Drugi stacza sie z powrotem do salonu. Gaz mnie poraza i trudno jest mi dopelznac po pokladzie do przeciwleglej burty. Ale przynajmniej snajper mnie tu nie trafi. Oddycham przez chwile swiezym powietrzem, czekam, az rozjasni mi sie w glowie, i staram sie ignorowac dzwonienie w uszach. W koncu wstaje, opuszczam gogle i wlaczam termowizje. Bardzo ostroznie wygladam zza nadbudowy i patrze na przystan. Widze zarys faceta przykucnietego za beczkami na nabrzezu. Ma karabin, zapewne taktyczny model snajperski, i jest gotow do oddania kolejnego strzalu. Wyciagam five-sevena i celuje, ale tamten naciska spust i zmusza mnie do cofniecia sie za oslone. W tym momencie slysze kroki na trapie. Ktos zbiega z jachtu na nabrzeze. Po kilku sekundach widze go. Ucieka w kierunku Mindanao Way. To Eddie Wu. Opuszcza statek. Lezac, biore go na cel i oddaje strzal. Pocisk odlupuje drewno pod jego stopami, ale nie wyrzadza mu zadnej krzywdy. Wu znika za rogiem, a ja nie moge go scigac. Dlaczego snajper go nie rozwalil? Moze jest po jego stronie? Obecnosc snajpera uniemozliwia mi dotarcie do trapu. Facet najwyrazniej nie zamierza sie ruszyc ze swojego miejsca. Nie mam wyjscia - siegam do plecaka po granat odlamkowy. To ostatni. Powinienem byl wczoraj uzupelnic zapas, kiedy sie widzialem z Lambertem i Coen. To jeden z problemow, jakie sie pojawiaja, gdy wracasz z misji do domu okrezna droga. Nie zawsze postepujesz rutynowo w kwestiach odprawy i wyposazenia. Dobra, ten jeden musi wystarczyc. Wyciagam zawleczke, wstaje i rzucam granat ponad nadbudowa jachtu w kierunku beczek. Snajper znow strzela i trafia w gore mojego plecaka. Na szczescie juz opadam do przysiadu. Gdybym stal wyprostowany ulamek sekundy dluzej, bylbym martwy. Granat eksploduje i na moment oswietla nabrzeze oslepiajacym blyskiem. Czekam dobrych dziesiec sekund, potem znow wygladam ostroznie zza nadbudowy. Nic sie nie dzieje. Wlaczam noktowizje i widze, ze beczki sa rozerwane na kawalki, a w pomoscie jest dziura. Ani sladu snajpera. Naciskam implant. -Widzicie strzelca na obrazie satelitarnym? - pytam. -Nie - odpowiada Coen. - Albo go zalatwiles, albo sie gdzies ukryl. - A co z Wu? Tylko mi nie mow, ze go zgubiliscie. -Niestety rozplynal sie w ruchu ulicznym. -Super. Wstaje, okrazam ostroznie nadbudowe jachtu i wchodze do srodka. Chinczyk, ktoremu granat CS wybuchnal w twarz, lezy martwy na folii obok Kchoego. Przyklekam i ogladam agenta FBI. Ostro sie do niego wzieli. Ma zakrwawione cale usta. Co oni mu zrobili? Po chwili dostrzegam szczypce na podlodze obok fotela, w ktorym siedzial Wu. Krzywie sie, gdy widze co najmniej trzy zeby Kehoego, wyrwane z korzeniami i zmiazdzone. I... o nie - na plastikowej folii, przy glowie agenta, lezy jego jezyk. Biedny facet wykrwawil sie na smierc. Na stole jadalnym stoi otwarta butelka bourbona. Nie moge sie powstrzymac, chwytam ja i wypijam lyk. Widzialem juz rozne straszne rzeczy, a ta z pewnoscia nalezy do czolowej dziesiatki. Naciskam implant. -Frances? -Tak, Sam? -Niech to szlag. Frances, powiedz FBI, ze torturowali i zabili Kehoego. -Ktore nabrzeze? -Czterdzieste czwarte, Marina Del Rey. Jestem na jachcie "Lady Lotus". Kiepsko to wyglada. -Nic ci sie nie stalo? -Nie, wszystko gra. - Jestem troche roztrzesiony atakiem snajpera i widokiem Kehoego, ale nie wspominam o tym. -Zaraz zawiadomie Biuro. Mowi, ze FBI zabierze swojego czlowieka i posprzata ten bajzel. Musze zniknac, i to szybko. Wracam na poklad, wlaczam termowizje i uwaznie przygladam sie nabrzezu. Nie widze sladu snajpera. Zapewne lada chwila beda tu gliniarze zwabieni hukiem granatow. Zbiegam po trapie i pedze do rozwalonych beczek. Kiedy szukam na pomoscie czegos, co mogloby pomoc w ustaleniu tozsamosci snajpera, znajduje trzy puste luski. Podnosze jedna z nich i rozpoznaje amunicje NATO 7,62 milimetra, powszechnie uzywana do karabinow snajperskich. Cos mi to mowi, ale w tej chwili nie wiem, co. Chowam luske do kieszeni i kieruje sie do wyjscia z przystani, zeby sie stad wyniesc, zanim przybedzie kawaleria. Caly czas mam wrazenie, ze jakis cholernie dobry strzelec trzyma mnie na celowniku. ROZDZIAL 27 Andriej Zdrok przezyl wiele wzlotow i upadkow w dlugiej karierze miedzynarodowego przestepcy. Choc caly czas byl bardzo bogatym czlowiekiem, sukcesy i porazki w interesach stale wywolywaly u niego niepokoj. Czesto sie dziwil, ze jeszcze nie ma wrzodow.Jego towarzysze wiedzieli, ze Zdrok bedzie okazywal pewnosc siebie bez wzgledu na to, jakie klopoty ma Sklep. Ta cecha byla bardzo wazna u przywodcy. Jego wspolnicy - Prokofiew, Antipow i Herzog - zdawali sobie sprawe z powaznych problemow Sklepu w ostatnim roku i wiele razy nie kryli braku nadziei w obliczu niepewnej przyszlosci. Ale nie Zdrok. Stale popychal swoj zespol naprzod, podejmowal nowe wyzwania i szukal nowych partnerow, zeby Sklep nie przestal istniec. Zdrok wiedzial, ze w oczach swoich wspolpracownikow jest zdziwaczalym i ponurym poganiaczem niewolnikow, ale to dzieki jego presji Sklep wciaz funkcjonowal. Kiedy wydawalo sie, ze organizacja odzyskala grunt pod nogami i stanie sie potezna sila w czarnorynkowym handlu bronia, Sklep poniosl kolejna porazke. Bylo jasne, ze Szczesliwe Smoki nie sa juz ich sojusznikami. Amerykanska Agencja Bezpieczenstwa Narodowego, Centralna Agencja Wywiadowcza i Federalne Biuro Sledcze weszyly wokol azjatyckiej kwatery glownej Sklepu, nie mowiac o Interpolu, hongkonskiej policji, Chinczykach, GRU, MI6 i innych niezliczonych agencjach wywiadowczych i sluzbach specjalnych z calego swiata. Krotko mowiac, Sklep znow musial zwinac zagle. Zdrok zniknal ze swojego mieszkania na Peak, zanim wladze zaczely go szukac. Antykwariat na Kociej Ulicy byl teraz dla niego niedostepny. Triada, ktora chronila Zdroka, odwrocila sie do niego plecami. Jego jedynym przyjacielem pozostal Dobroczynca. Wiec Zdrok uciekl wlasnie do niego. Zdrok wzial od Dobroczyncy szklanke bourbona i podziekowal mu za goscinnosc. -Bez obaw, Andriej - pocieszyl go gospodarz. - Bywales w gorszych tarapatach. To nie potrwa dlugo i wyniesiemy sie z Hongkongu. -Do Chin. Z deszczu pod rynne. -To dobre powiedzenie, Andriej. Twoj angielski jest coraz lepszy. - Ale moj chinski jest do dupy. Nie umiem nawet klac po chinsku. -Szybko sie nauczysz, przyjacielu. Zdrok przyjrzal sie uwaznie swojemu sojusznikowi. To byla niezwykla znajomosc. Kto by pomyslal, ze Sklep tyle skorzysta na wspolpracy z czlowiekiem tak mocno powiazanym z wrogami organizacji? -Dowiedzial sie pan czegos od policji? - zapytal. Dobroczynca pokrecil glowa. -Niczego poza tym, co ci mowilem ostatniej nocy. Wiedza, ze antykwariat byl przykrywka dla Sklepu. Pewnie rozbieraja twoje komputery na czesci i przetrzasaja obiekt na Nowych Terytoriach. Szukaja cie, ale nie znajda. A poniewaz Herzogowi udalo sie uciec, nie maja wielu tropow. Kiedy bedzie w Ameryce? -Jutro. -Miejmy nadzieje, ze przez wzglad na nas nie zawiedzie, dostanie od tamtego faceta z triady system sterujacy i dotrze z tym do Chin. -Lekko powiedziane - odparl Zdrok. - Jesli Herzog nawali, Sklep bedzie skonczony na zawsze. Wtedy rownie dobrze moglbym pojechac na Syberie, poszukac ladnej gory lodowej, usiasc na niej i zamarznac na smierc. - Wypil lyk bourbona. - Co mowi o tym wszystkim panski przyjaciel w Waszyngtonie? Dobroczynca spojrzal na niego ostro. -Nie mieszajmy go do tego. Niech ci wystarczy to, ze nasz sprzymierzeniec zna i kontroluje sytuacje. Jesli bedzie potrzebna pomoc, zapewni ja. Zdrok czesto sie zastanawial, kim naprawde jest kontakt Dobroczyncy w amerykanskim rzadzie. Ta osoba miala duze wplywy. To dzieki niej Mike Wu mogl sie przeistoczyc w Mike'a Chana i dostac prace w NSA. -Putnik sie odezwal? - zapytal Dobroczynca. -Nie. Przypuszczam, ze zlokalizowal Fishera i uklada plan, jak go zlikwidowac. -Putnik jest w tym najlepszy. Uda mu sie. Zdrok wstal z drinkiem w reku i popatrzyl przez okno pokoju hotelowego Dobroczyncy na panorame Hongkongu. - Zdaje pan sobie sprawe, jak zareaguje general Tun, jesli nie dostanie systemu sterujacego? -Owszem. Zdrok odwrocil sie do swojego przyjaciela. -Zniszczy nas. Zaalarmuje wladze chinskie o naszej obecnosci i bedziemy zalatwieni. Nie tylko ja. Pan tez. Wie pan o tym. -Oczywiscie. Od tej transakcji wiele zalezy, Andriej. General juz jest niezadowolony, ze dostawa sie opoznia. Powinien miec system kilka dni temu. MRUUV-y zostaly zbudowane i sa gotowe do uzycia. - Zdrok odwrocil sie z powrotem do okna. - Nie moge sie doczekac pokazu. To niesamowita bron. Operacja "Barrakuda", jesli do niej dojdzie, zaskoczy swiat. Kiedy wyjdzie na jaw, ze te pojazdy powstaly dzieki posrednictwu handlowemu Sklepu, znow bedziemy na szczycie. Tak, od tej transakcji wiele zalezy. Delikatnie mowiac. W innej czesci Hongkongu Jon Ming obudzil sie w swojej przestronnej sypialni. On tez czul niepokoj, choc nie obawial sie policji. Jego dom, na poludnie od granicy miedzy Koulunem a Nowymi Terytoriami, przypominal twierdze i byl zapewne najbezpieczniejsza prywatna rezydencja w kolonii. Posiadlosci, otoczonej ogrodzeniem pod napieciem, strzeglo przez cala dobe czterech uzbrojonych ochroniarzy. Wiedzial, ze nikt go nie ruszy, bo jest jednym z najpotezniejszych ludzi w Hongkongu i stoi ponad prawem. Szanuja go politycy i sedziowie. Moze im nawet rozkazywac. Jona Minga gnebilo cos innego. Chodzilo o jego przekonania polityczne. Tajwanowi grozila inwazja czerwonych. Ming, przywodca triady, byl zagorzalym wrogiem chinskiego rzadu i komunizmu. Jak wszyscy czlonkowie triad uwazal te ideologie za przeklenstwo. Nacjonalizm i niezaleznosc triad mialy dluga tradycje. W dawnych czasach triady byly tajnymi stowarzyszeniami, ktore utworzono po to, by dokonac zmiany wladzy w Chinach. Do dzis pozostaly zwolennikami cesarstwa, bo podobne do nich organizacje przestepcze mogly istniec tylko w kapitalistycznym panstwie. Jon Ming wiedzial, kim jest Lan Tun. General przypominal prawicowe jastrzebie, ktore przewazaly teraz w amerykanskim wojsku. Byl tez bigotem. Patrzyl na Tajwanczykow z gory i uwazal ich za gorszych od chinskich komunistow z kontynentu, choc nalezeli do tej samej rasy. Irytowal go fakt, ze Tajwan przez tyle lat pozostawal niezalezny od Chin. I bardzo glosno mowil, co nalezy z tym zrobic. Teraz zamierzal zrealizowac swoje grozby. Mial jeszcze jeden osobisty powod, by powstrzymac generala Tuna. Matka Jona Minga mieszkala na Tajwanie w domu opieki w Tajpej. Choc slaba fizycznie, byla w pelni wladz umyslowych. Ming czesto z nia rozmawial i obiecywal, ze jeszcze za jej zycia przeniesie swoje "interesy" na Tajwan. Wiedzial, ze to niemozliwe, ale chcial stworzyc przynajmniej iluzje, by matka wierzyla, iz syn jest blisko. Chcial ja regularnie odwiedzac, zanim staruszka odejdzie z tego swiata. Dlatego musial zapobiec atakowi generala Tuna na Tajwan. Operacja "Barrakuda", jak ja nazywali Tun i Sklep, miala umozliwic Chinom zajecie Tajwanu bez interwencji Zachodu. Ming czul sie winny, ze pomogl doprowadzic do takiej sytuacji. Kiedy sie dowiedzial, ze Sklep sprzedaje generalowi Tunowi plany i specyfikacje operacji "Barrakuda", omal nie dostal ataku serca. Jak szefowie Sklepu mogli go zdradzic po tym wszystkim, co dla nich zrobil? Pomogl im sie przeniesc do Hongkongu. Ming przeklinal Zdroka i przysiagl sobie, ze zniszczy Sklep. Musial zlikwidowac GyroTechnics, nalezaca do triady firme, ulokowana w Stanach Zjednoczonych. W ten sposob chcial przeszkodzic w sprzedazy ostatniego elementu projektu profesora Jeinsena generalowi Tunowi. System sterujacy do MRUUV-a byl najwazniejszym komponentem. A Szczesliwe Smoki omal nie dostarczyly go, nieswiadomie, smiertelnemu wrogowi triady! Gniew Minga koncentrowal sie teraz na dwoch braciach z triady w Los Angeles. Jeden z nich siedzial w areszcie i prawdopodobnie pozostanie w wiezieniu na zawsze. Bez watpienia spiewal i ujawnial wladzom wszystkie szczegoly swoich powiazan ze Szczesliwymi Smokami. Drugi z braci ukrywal sie gdzies w Los Angeles i mial system sterujacy. Ming kazal swoim ludziom w poludniowej Kalifornii znalezc Eddiego Wu i odzyskac urzadzenie, zanim zdrajca zdazy je sprzedac Sklepowi. Zdrok zapewne wyslal juz kogos do Los Angeles, zeby sfinalizowal transakcje. Gdyby Szczesliwym Smokom nie udalo sie jej zapobiec, Ming nie mialby wyboru. Musialby zebrac mala armie z lojalnych czlonkow triady, by przeszkodzic generalowi Tunowi w ataku na Tajwan. Jak na ironie, uderzenie na sily chinskie byloby mozliwe dzieki broni, ktora Szczesliwe Smoki kupowaly od Sklepu. Ming wiedzial, ze jego ludzie to waleczni i wierni zolnierze. Zrobia dla niego wszystko, bo jest Cho Kunem. Ostatniej nocy w jednej z wielu siedzib triady, rozsianych po calej kolonii, odbyla sie ceremonia inicjacji. Trzej nowi rekruci zlozyli przysiege krwi, ze beda bronili zasad Szczesliwych Smokow. Byli inni niz ci, ktorzy mieszkali w chinskich dzielnicach kalifornijskich miast. Ameryka zepsula braci Wu. Zbyt latwo zdradzili triade. Miejscowi Chinczycy nalezacy do Szczesliwych Smokow nigdy by tego nie zrobili. Staraliby sie wykonac jak najlepiej kazdy rozkaz Cho Kuna, nawet gdyby mialo to oznaczac smierc w walce. ROZDZIAL 28 Jade z powrotem do hotelu, kiedy przez implanty wywoluje mnie Lambert.-Sam? -Tak? -Mamy informacje o lotach American Airlines z Hongkongu do Los Angeles. Pierwszy samolot laduje dzis na LAX okolo trzeciej. Drugi jest o piatej. Mamy listy pasazerow, ale nie ma na nich nikogo podejrzanego. -Ten ktos zapewne uzywa falszywego nazwiska - odpowiadam. - A co z kamerami w miejscu odlotu? -Jeszcze nie mamy zdjec. Trzeba zalatwic mase formalnosci, zeby je przeslali. Powinny byc przed ladowaniem samolotow. Chcialbym, zebys byl na lotnisku przed pierwszym przylotem. Jesli nie bedziesz mial szczescia, zaczekasz na drugi. -Zalatwione, pulkowniku. Podaje mi numery lotow. -Teraz mozesz troche odpoczac. -Chce panu oddac te pusta luske. Umieram z ciekawosci, co za skurwiel do mnie strzelal. -Wloz ja do koperty, napisz na niej "Frances Coen" i zostaw w recepcji twojego hotelu. Frances wpadnie po nia rano przed naszym odlotem do Waszyngtonu. -Wyjezdzacie dzisiaj? -Tak, musimy wracac. Mike Wu siedzi i nie musimy cie tu nianczyc. -Mam taka nadzieje. Kiedy dojezdzam do Sofltelu, zaczyna wschodzic slonce. Zostawiam murano parkingowemu, wchodze do holu i prosze w recepcji o papeterie hotelowa. Wkladam luske do koperty, pisze na niej nazwisko Coen, zaklejam ja i wreczam milej recepcjonistce. Potem jade na gore do pokoju i wslizguje sie cicho do srodka. Lozko jest puste i niezascielone, ale slysze w lazience kobiecy glos, ktory cos nuci -Katiu? Drzwi otwieraja sie gwaltownie i staje przede mna naga, jak w dniu narodzin, i piekniejsza niz potrafie opisac. -O cholera, Afrodyta we wlasnej osobie! - udaje mi sie wykrztusic. -Czy to... Apollo? - pyta z udawanym zaskoczeniem. - Mars? Zeus? -Wybierz ktoregos, to nim bede. Podchodzi do mnie powoli i pomaga mi zdjac kombinezon. Zauwaza dziure po pocisku w plecaku i marszczy brwi. -Sam? -Nie przejmuj sie tym - szepcze, biore ja za kark i przyciagam do siebie. - Wszystko gra. - I caluje ja. Po paru godzinach goracej milosci znow zasypiamy. Kiedy otwieram oczy, na wyswietlaczu budzika jest prawie jedenasta. Nie jadlem sniadania i umieram z glodu. Katia najwyrazniej tez, bo porusza sie obok mnie i jej pierwsze slowa brzmia: -Gdzie sa jajka i tosty? Proponuje jej, zebysmy wyszli z pokoju, przekasili cos w jakims przyjemnym miejscu i poswiecili godzine na zakupy. Chce znalezc dla niej cos ladnego. -Nie musisz - odpowiada. -Wiem. To, co chce, i to, co musze, to zawsze sa dwie rozne rzeczy. Ale w tym wypadku chce i musze. Poza tym o trzeciej powinienem byc na LAX. Robi wielkie oczy. -Wyjezdzasz? - pyta. -Nie. Musze sie z kims spotkac. Sluzbowo. -Aha. Wiec wrocisz? -Oczywiscie. -Dobrze, w takim razie nie tracmy czasu. Bierzemy razem prysznic, namydlamy sie wzajemnie i opieramy pokusie, zeby zaczac wszystko od poczatku. Katia przez dziesiec minut stroi sie w lazience. Wyrzucam ja stamtad, zeby sie ogolic. Jedzie na gore do swojego pokoju po nowe ubrania. Pietnascie minut pozniej spotykamy sie w holu. Zeby bylo szybciej, postanawiamy pojsc do restauracji hotelowej, Gigi's Brasserie. Jest tam kuchnia francuska i duzy wybor dan sniadaniowych i lunchu. Zamawiamy jajka, owoce, ser i pieczywo. Kawa i sok sa smaczne. To byl dobry wybor. -Pojdziemy do Beverly Center - mowie. - Znajdziemy cos, co ci sie bedzie podobalo. Cos, co kobiety lubia kupowac. Buty? Bizuterie? Bielizne? Kopie mnie pod stolem. -Damska bielizne lubia kupowac mezczyzni. -Dobra, wiec ja kupimy. Podczas posilku nie moge sie powstrzymac od ciaglego obserwowania otoczenia. Paranoja? Tamten snajper jest gdzies w miescie i nie wiadomo, gdzie sie znow pojawi. Jesli rzeczywiscie bylem jego glownym celem, to skad wiedzial, ze pojade na nabrzeze? Nie mogl tego wiedziec. Pewnie polowal na Eddiego Wu. Byc moze naslala go triada, zeby wyeliminowal zdrajce, a ja po prostu wszedlem mu w droge. To najbardziej logiczne wytlumaczenie calej tej sytuacji. Im dluzej to sobie powtarzam, tym bardziej w to wierze. Jestem tak wyszkolony, ze potrafie sie zorientowac, czy cos mi grozi, a teraz moj wewnetrzny radar niczego nie sygnalizuje. To mnie uspokaja. Ja i Katia jestesmy bezpieczni w miejscach publicznych, ale ostroznosci nigdy za wiele. Musze sie po prostu trzymac zamknietych pomieszczen, unikac chodzenia po ulicach i spedzac czas w sklepach. Wtedy wszystko powinno byc dobrze. Konczymy jesc. Place rachunek, a Katia idzie do toalety. Wygladam na zewnatrz. Ruch jest duzy, jak zwykle w poludnie w srodku tygodnia. Katia wraca po chwili, usmiecha sie do mnie szeroko i wychodzimy z hotelu. Biore ja za reke. Zatrzymujemy sie na rogu, czekamy na zielone swiatlo i przecinamy bulwar. Jak juz mowilem, nie cierpie centrow handlowych. Nie znosze ich. Ale z niewiadomego powodu w towarzystwie Katii jest inaczej. Staje sie nagle jednym z normalnych Amerykanow, ktorzy nie musza codziennie myslec o bezpieczenstwie narodowym, kontrwywiadzie i terroryzmie. Moglbym byc jakims przecietnym Johnem, ktory robi z zona zakupy, jego dzieci sa w domu z opiekunka albo w szkole, a on nie ma innych problemow niz raty za samochod i podatki. Natychmiast wyrzucam te mysli z glowy. Chce sprawic Katii przyjemnosc. Wchodzimy do Adrienne Vittadini, gdzie Katia przez jakis czas oglada ubrania. Potem wstepujemy do Banana Republic, gdzie Katia przez jakis czas oglada... ubrania. Pozniej postanawia wejsc do Macy's i obejrzec inne ubrania, wpadam wiec do Niessinga, zeby zobaczyc bizuterie. Po raz pierwszy od lat mam ochote na ekstrawagancje; kupuje jej unikatowy naszyjnik z perel. Sa oprawione w hematyt, srebro, platyne i zloto. Sporo mnie to kosztuje, ale nie waham sie ani chwili. Katia jest tego warta. Kaze zapakowac prezent i nagle czuje w piersi to zabawne cieplo. Nie zdarzylo mi sie to od tak dawna, ze niemal zapomnialem, co to jest. Milosc? Zauroczenie? Po trosze jedno i drugie? Chrzan to. Przestan analizowac. Jest jak jest. Zyje wystarczajaco dlugo, by wiedziec, ze nie warto snuc planow na daleka przyszlosc. Jedno jest pewne - czuje sie wspaniale i jestem szczesliwy, ze kupilem jej prezent. Znajduje ja w Macy's przy butach i wreczam jej paczuszke. Prawie krzyczy z radosci, gdy ja otwiera i widzi, co jest w srodku. Pomagam jej zapiac naszyjnik. Obejmuje mnie mocno i caluje na srodku sklepu. -Jakie to slodkie - mruczy sprzedawczyni w starszym wieku. Chyba powinienem byc zaklopotany, ale nie jestem. Katia promienieje, gdy wychodzimy z Macy's. Prezent ja oszolomil i juz nie potrafi sie skoncentrowac na zakupach, wedrujemy wiec przez centrum handlowe i tylko ogladamy wystawy. Mam jeszcze ponad godzine do wyjazdu na LAX; proponuje, zebysmy wrocili do hotelu. Katia uwaza, ze to swietny pomysl. Zjezdzamy ruchomymi schodami na ulice i zamierzamy przeciac Beverly, ale powstrzymuje Katie na moment i sie rozgladam. -Co sie stalo? - pyta. -Po prostu jestem ostrozny - odpowiadam. - Taka mam nature. -Robisz dla rzadu cos niebezpiecznego, tak? - Brzmi to bardziej jak stwierdzenie niz pytanie. -Nie mowmy o tym, Katiu. Przechodzimy na druga strone bulwaru. Przygladam sie budynkom przed nami. Na szczycie jednego z nich, sasiadujacego z Sofitelem, jest basen hotelowy. Widze, ze cos blyszczy na krawedzi dachu. Slonce odbija sie od jakiegos metalowego przedmiotu. Przez ulamek sekundy wydaje mi sie, ze jest tam snajper. Chwytam Katie i odciagam to tylu. -Sam! - wrzeszczy, gdy ja popycham, byc moze troche za mocno, z powrotem do ruchomych schodow. - Co jest, do cholery? -Wydawalo mi sie... wydawalo mi sie, ze cos widze - mowie. Wali mi serce. Znow patrze na dach. Uswiadamiam sobie, ze to tylko jakis dzieciak w okularach przeciwslonecznych bawi sie pistoletem na wode. Klne cicho i przepraszam. -Przestraszyles mnie. -To sie juz nie powtorzy - zapewniam, ale to oczywiscie nieprawda. To sie bedzie stale powtarzalo. Nagle powracaja wszystkie moje obawy i watpliwosci co do naszego zwiazku. Katii grozi niebezpieczenstwo tylko dlatego, ze jest ze mna. Tak nie moze byc. Wszystko, co czulem przez kilka ostatnich godzin, znika w mgnieniu oka. Moje serce znow twardnieje i boje sie jej powiedziec, ze bez wzgledu na to, co jest miedzy nami, musimy z tym skonczyc. Czy moge z tym zaczekac do naszego powrotu do Marylandu? Tak zrobie. Nie ma sensu psuc jej wakacji, a sobie ostatniej godziny z nia. Niedlugo sie pozegnamy, a potem zaczekam na lepsza okazje do zerwania. W ten sposob kazde z nas bedzie moglo wrocic do swojego prywatnego zycia w Towson i zrobic to, co bedzie musialo, zeby przezyc rozstanie. Usmiecham sie i biore ja za ramie. -Chodz, sprobujemy jeszcze raz przejsc przez ulice. Smieje sie. -Podobno cwiczenia prowadza do doskonalosci - mowi. Kiedy zatrzymujemy sie na rogu Beverly i La Cienega, by zaczekac na zielone swiatlo, nagle doznaje wrazenia, ze wszystko wokol mnie dzieje sie w zwolnionym tempie. Katia odwraca sie do mnie i przysuwa, zeby mnie pocalowac. W tym samym momencie ruszaja samochody na La Cienega i dostrzegam katem oka biala furgonetke, ktora przejezdza przez skrzyzowanie stanowczo zbyt wolno. W srodku sa dwaj mezczyzni. Jeden oczywiscie prowadzi, drugi trzyma w otwartym oknie cos, co wyglada na karabin. O moj Boze, to jest karabin! Twarz Katii nagle przeslania mi widok. Nie moge jej powstrzymac, gdy mnie caluje. Odpycham ja odruchowo na bok i wtedy slysze strzal. Cialo Katii podskakuje, kiedy przewracam ja na chodnik. Rzucam sie na nia, zeby ja zaslonic przed ogniem snajpera, potem ogladam sie na furgonetke i widze twarz strzelca. Samochod przecina skrzyzowanie i znika za Beverly Center. Teraz wszystko ma sens. Zabojca to Iwan Putnik, cyngiel Sklepu. Nic dziwnego, ze luski 7,62 milimetra cos mi mowily. Patrze na Katie. -Nic ci sie nie stalo? - krzycze. - Nie uszkodzilem cie? Odwracam ja twarza do mnie. Ma otwarte oczy, ale niewidzacy wzrok. Musi byc oszolomiona upadkiem, klepie ja wiec lekko w policzek. -Katiu, juz po wszystkim. Juz ich nie ma. Nie reaguje. Wpadam w panike, odwracam ja na bok i wtedy to widze. Pocisk przeznaczony dla mnie, trafil ja miedzy lopatki. Pamietam, ze od tego momentu wszystko jest niewyrazne. Chyba placze z rozpaczy. Pare osob, wychodzacych z centrum handlowego, pyta, czy moga pomoc. Mowie im, zeby wezwali karetke. Zgodnie z regulaminem Wydzialu Trzeciego w takiej sytuacji, jak ta, musze jak najszybciej opuscic miejsce zdarzenia. Nie powinienem miec do czynienia z lokalna policja ani w kraju, ani za granica. Jestem tak wyszkolony, zeby po prostu wstac, odejsc i zostawic innym sprzatanie po mnie. Ale tym razem nie potrafie tego zrobic. Klecze przy Katii i trzymam ja w ramionach. Zamykam jej delikatnie oczy, potem przytulam jej glowe do piersi. Czuje na mostku nowy naszyjnik z perel, przyciskam ja do siebie jeszcze mocniej, byc moze po to, zeby naszyjnik zostawil trwaly slad na mojej skorze. -Sam? To glos Coen. Ignoruje ja. -Sam, musisz stamtad zniknac. Nie moge zostawic Katii. Ona zyje. Wyjdzie z tego. Gdzie ta pieprzona karetka? Odzywa sie Lambert. -Sam! Wynos sie stamtad! To rozkaz! To przywraca mi rozsadek na tyle, ze chwytam nadgarstek Katii, zeby sprawdzic tetno. Nie wyczuwam go. -Sam, masz wstac, przejsc przez ulice i wejsc do hotelu - mowi Lambert. - Idz prosto do pokoju i zbierz swoje rzeczy. Frances i ja bedziemy tam za piec minut. Rusz sie, czlowieku! Odgarniam krecone wlosy Katii z jej twarzy i caluje ja lekko. Nie jestem w stanie nic do niej powiedziec, klade ja delikatnie na chodniku i wstaje. Nie zwracajac uwagi na to, czy mam zielone swiatlo, przecinam bulwar. Wokol Katii zebral sie juz maly tlum i czesc ludzi krzyczy do mnie. Wchodze do hotelu i kieruje sie prosto do windy. W pokoju lapie sie za glowe i zaczynam klac. Niech szlag trafi Sklep, Szczesliwe Smoki, NSA, Wydzial Trzeci, pulkownika Lamberta... Ale najgorsze przeklenstwa zostawiam dla siebie. ROZDZIAL 29 Jade otepialy na fotelu pasazera lexusem Frances Coen. Jestesmy w drodze na LAX. Pulkownik Lambert siedzi z tylu. Mam wrazenie, ze pare ostatnich godzin minelo bez mojego udzialu. Pamietam, ze Coen i Lambert zjawili sie w hotelu, zeby mnie zabrac. Lambert nalegal, zebym wlozyl kamizelke kuloodporna pod cywilne ubranie na wypadek, gdyby snajper byl jeszcze w poblizu, wiec to zrobilem. Zatrzymalem tez plecak. Nie moglem go im oddac. Murano zostawilismy w garazu hotelowym. Zajmie sie nim jakis umyslny z NSA. Inni rzadowi biurokraci rozmawiaja z policja i zalatwiaja sprawe tak, zebym nie byl w zaden sposob powiazany z zabojstwem Katii. Rzad Stanow Zjednoczonych jest w tym dobry. Wszystkie agencje w porzadku alfabetycznym - CIA, FBI, NSA, jakie chcecie - maja "zespoly likwidacji szkod", ktore w takiej sytuacji jak ta natychmiast wkraczaja do akcji. Od tej chwili, jesli chodzi o policje w Los Angeles, nigdy nie mieszkalem w Sofitelu i w ogole nie znalem Katii Loenstern. Biedna kobieta najwyrazniej padla ofiara przypadkowej strzelaniny.Kiedy wreczylem Coen moja torbe podrozna i sprzet, wsadzono mnie szybko do jej samochodu. Teraz jestesmy tutaj. Coen i Lambert nie wiedza, co czuje z powodu smierci Katii, ale cos podejrzewaja. Przez, dluzszy czas jedziemy w milczeniu. Ruch na autostradzie numer 405 w kierunku poludniowym jest duzy, jak zwykle. W koncu Lambert zadaje mi pytanie: -Sam, ta kobieta byla twoja przyjaciolka? Nie odpowiadam. Nadal wpatruje sie w okno i bezmyslnie licze wszystkie czerwone samochody. -Sam? -Tak, pulkowniku? -Czy ta kobieta byla twoja przyjaciolka? -Nie - zaprzeczam. - Moja instruktorka krav magi z Towson. -Dlaczego towarzyszyla ci w Los Angeles? Wzruszam ramionami. -Tak sie zlozylo, ze mieszkala w tym samym hotelu co ja. Lambert wzdycha i po chwili milczenia mowi: -Sam, wiemy, ze sie z nia spotykales. Wiemy, ze ostatniej nocy byla w twoim pokoju hotelowym. Nasza praca wymaga, zebysmy wiedzieli takie rzeczy. -Wiem. -Wiec nie musisz przed nami niczego ukrywac. -Dlaczego mialbym cos ukrywac? - pytam. - Skoro juz wszystko wiecie, nie ma nic do ukrycia. -Sam, bardzo mi przykro z powodu smierci panny Loenstern. Naprawde. Jesli cos dla ciebie znaczyla, tym bardziej musimy kontynuowac obecne zadanie. Jestesmy bliscy jego zakonczenia. Mozemy wyeliminowac tych ludzi na dobre. Myslami jestem teraz gdzie indziej. Nie mam ochoty scigac personelu Sklepu. To znaczy chcialbym dorwac Iwana Putnika, wsadzic mu glowe do kibla i spuscic wode, zeby sie utopil we wlasnym brudach. Sam, za dziesiec minut bedziemy na LAX. W tej chwili jestes jedynym czlowiekiem, ktory moze wykonac to zadanie. W poblizu nie ma innych penetratorow; wszyscy sa za granica. Znasz sprawe i ludzi w nia zamieszanych. Wiem, jak sie czujesz, ale bedzie dla ciebie najlepiej, jesli od razu wejdziesz z powrotem do akcji. To ci pomoze oderwac mysli od... -Skad pan wie, do cholery, co bedzie dla mnie najlepsze, pulkowniku? - warcze. - Nie ma pan pojecia, co czuje! Lambert jest przyzwyczajony do okazjonalnych starc miedzy nami, ale uswiadamiam sobie, ze mnie ponioslo. Pulkownik ignoruje moja gwaltowna reakcje. -Mozliwe, ale musisz sie z tego otrzasnac, Sam. Moze psycholog wysle cie na obowiazkowy urlop, jak to skonczymy, a potem zrobisz sobie dlugie wakacje. Wtedy poczujesz sie inaczej. Zblizamy sie do LAX. Lambert oczywiscie ma racje. Ale nie potrafie tak po prostu przestac myslec o Katii i udawac, ze nic sie nie stalo. Bede za to winil siebie, do cholery. To przeciez naprawde moja wina. I musze miec czas, zeby do tego przywyknac. Z drugiej strony, jesli zamierzam pomscic jej smierc, musze isc naprzod. Chce dopasc Putnika i innych skurwieli ze Sklepu, dla ktorych pracuje. Oczekiwanie na samolot z Hongkongu to pierwszy krok do osiagniecia tego celu. -W porzadku, pulkowniku - odpowiadam. - Przepraszam. -Zapomnij o tym, Sam. -Tylko niech pan nie mowi: "Zapomnij o tym, Sam, to Chinatown". Lambert nie lapie, ale Coen chichocze. Zanim sie rozstaniemy przed terminalem miedzynarodowym Bradley, Lambert wyjmuje komorke. Bedziemy mieli wsparcie tajnych agentow FBI. Biuro najwyrazniej uwaza, ze sam nie zdolam wykonac tego zadania. Coen i Lambert przelozyli na jutro swoj powrot do Waszyngtonu, moga wiec miec mnie na oku i czuwac, zebym sie nie zalamal czy cos w tym rodzaju. Musze przyznac, ze teraz, kiedy "pracuje", czuje sie troche lepiej. W samochodzie bylem gotow zabic kazdego, kto nalezal do personelu rzadowego, lacznie z Lambertem i Coen. To typowe, ze chetnie bym sobie dokopal za smierc Katii. Tak samo bylo wtedy, gdy Regan umarla na tego pieprzonego raka. Psychologowie CIA powtarzali mi, ze to nie moja wina, ale z jakiegos powodu czulem sie lepiej, kiedy moglem sie obwiniac. Wiem, ze to zupelnie bez sensu. W kazdym razie teraz, gdy jestem tutaj, na lotnisku, w gaszczu sprawi ze sie tak wyraze, rozjasnia mi sie w glowie. Jestem prawie pewien ze moge sie skupic na zadaniu, i powiedzialem to Lambertowi, gdy wysiedlismy z samochodu. Polozyl mi reke na ramieniu i scisna! je. Ten gest znaczyl wiecej niz glupie slowa wspolczucia, ktore moglby wypowiedziec. Zdjecia z kamer na lotnisku w Hongkongu zostaja przesiane na moj OPSAT w sama pore, w momencie kiedy wchodzimy do srodka. Ogladamy je przez chwile, ale nikogo na nich nie rozpoznaje. -Moze bedzie ci latwiej, jak zobaczysz pasazerow samolotu na zywo - podsuwa Lambert. Dzieki listom uwierzytelniajacym z NSA mijam bez problemu ochrone lotniska w terminalu. Samolot przylecial o czasie ima wyladowac Za pare minut. Ide do przejsc na plyte i przygladam sie ludziom, ktorzy sa wokol. Z powodu obecnych przepisow bezpieczenstwa moga tutaj przebywac tylko pasazerowie z biletami. Przestrzega sie tego zwlaszcza w terminalu miedzynarodowym. Totez otaczajacy mnie ludzie powinni byc pasazerami, ktorzy czekaja, zeby wejsc na poklad nastepnego samolotu, a nie osobami witajacymi. W kazdym razie nie widze zadnego Azjaty. Nie ma tu nic ciekawego. -Sam? -Tak? - szepcze. To Coen. Musze subtelnie wlaczac implant w mojej krtani. Rozmawiac w miejscu publicznym przez komorke wewnatrz ucha to jedno; naciskac krtan, zeby sie z kims porozumiec, t0 zupelnie co innego. -Lacze cie z agentem FBI, Firuta. Dowodzi tutaj trzyosobowym zespolem. -Dobra. Po chwili slysze pytanie: -Agent Fisher? -Zgadza sie. -Tu agent specjalny Gary Firuta. Jest nas tutaj trzech. Dwaj moi ludzie sa przy odbiorze bagazu. Ja stoje przy cle, obok ruchomych schodow, ktore lacza kontrole imigracyjna z odbiorem bagazu. Jesli zauwazy pan kogos, kto wlasnie przylecial, i powinnismy sie nim zainteresowac, prosze dac nam znac. -Jasne. Zajmuje pozycje na koncu korytarza, zeby dobrze widziec przejscia. Wreszcie samolot laduje i zaczynaja wychodzic pasazerowie. Poniewaz to lot z Hongkongu, jest naturalna rzecza, ze przylecieli glownie Azjaci. Przygladam sie twarzom i nikogo nie rozpoznaje. Kiedy wydaje sie, ze w samolocie juz nikt nie zostal, pojawia sie samotny, starszy bialy mezczyzna. Idzie o lasce i niesie neseser. Ma siwe wlosy i starannie przystrzyzone wasy i brode. Ale jest w nim cos znajomego. Juz go gdzies widzialem. Robie mu szybko zdjecie OPSAT-em. Nawet gdy jestem w cywilnym ubraniu, nigdy nie zdejmuje OPSAT-u z nadgarstka. Starszy mezczyzna wchodzi wolno do poczekalni, patrzy na tablice informacyjne i kieruje sie w strone kontroli imigracyjnej. Ruszam za nim w bezpiecznej odleglosci i zawiadamiam agenta Firule, co sie dzieje. Tymczasem probuje sobie przypomniec, skad znam tego mezczyzne. Kolejki do kontroli imigracyjnej sa dlugie. Przechodze na druga strone. Starszy mezczyzna czeka cierpliwie w ogonku. Nie wyglada groznie. Dla zabicia czasu wyswietlam jego zdjecie na ekranie OPSAT-u i studiuje je. Powiekszam fragmenty fotografii, skupiam sie na oczach faceta, jego nosie i brodzie. Ta broda... To Oskar Herzog! Kiedy widzialem go ostatni raz, mial taka sama brode. U farbowal ja na bialo, ucharakteryzowal sie na starszego czlowieka i dobrze mu wychodzi kustykanie o lasce. Naciskam implant. -Alarm - szepcze. - Starszy facet o lasce, ktory podchodzi teraz z paszportem do kontroli imigracyjnej, to Oskar Herzog. -Zaczekaj, Sam. Widze, jak Herzog wrecza urzednikowi imigracyjnemu paszport i wize. W tym samym momencie tamten odbiera telefon. Slucha przez chwile, kiwa glowa i sie wylacza. Potem stawia pieczatke w paszporcie Herzoga i przepuszcza go. -Nie zatrzymujemy go - mowi Firuta. - Z jego paszportu wynika, ze nazywa sie Griegor Wladystok i jest Rosjaninem zamieszkalym w Hongkongu. -Ten facet naprawde jest Niemcem - odpowiadam. -Mowil do urzednika imigracyjnego przekonujacym rosyjskim. Moi dwaj ludzie przejma go na dole przy odbiorze bagazu. -Tylko nie straccie go z oczu. Na pewno spotka sie tu z kims. Zjezdzam ruchomymi schodami, jak wszyscy. Przy odbiorze bagazu panuje tlok. W ciagu ostatnich trzydziestu minut wyladowalo kilka samolotow. To nic niezwyklego na LAX. Ale panuje chaos, bo zepsulo sie kilka obrotowych transporterow tasmowych i dzialaja tylko trzy. Na dodatek obsluga naziemna biega i rozladowuje samoloty. Kiedy ide za Herzogiem w kierunku "karuzel bagazowych", dostrzegam dwoch Azjatow w garniturach biznesmenow. Stoja w poblizu stanowisk wypozyczalni samochodow. W tym miejscu moga przechwycic kazdego, kto idzie po bagaz. Od czasu do czasu szepcza miedzy soba. Mimo garniturow sprawiaja wrazenie bandziorow. Zalozylbym sie, ze to gangsterzy z triady, ktorzy chca powazne wygladac. Naciskam implant i szepcze: -Przy stanowiskach wypozyczalni samochodow stoja dwaj podejrzani Azjaci. Ale Dopey i Goofy nie zwracaja uwagi na przechodzacego obok nich Herzoga. Jest juz kilka metrow za nimi, kiedy kreca z rozczarowaniem glowami. Najwyrazniej zostali po kogos wyslani, ale sie nie zjawil. Odwracaja sie i ruszaja w kierunku transporterow obrotowych. Przy drzwiach wyjsciowych, blisko karuzeli bagazowej, obslugujacej samolot z Hongkongu, czekaja trzej kierowcy limuzyn. Trzymaja tabliczki z nazwiskami klientow. Widze, ze Herzog kiwa glowa do jednego z nich. Kierowca - Azjata - sie usmiecha. Na tabliczce w jego rekach widnieje napis P. WLADYSTOK. Bingo. Przygladam sie kierowcy limuzyny, kiedy Dopey i Goofy wywoluja zamieszanie. Wskakuja na obracajacy sie transporter i krzycza po angielsku: -Mamy bombe! Niech nikt sie nie rusza! Tlum oczywiscie panikuje. Ludzie z wrzaskiem porzucaja swoje bagaze i pedza do drzwi. Ochrona uzywa gwizdkow i wzywa do zachowania spokoju. Na prozno. -Niech to szlag! - mowi Firuta. - Co sie stalo? Nie spuszczam Herzoga z oka. Dwaj Azjaci gowno mnie obchodza. Kierowca limuzyny bierze Herzoga za ramie i prowadzi szybko do drzwi. Robie, co moge, zeby sie przepchnac przez tlum i nie zgubic ich, ale jest za duzy tlok. Zjawia sie policja, aresztuja Dopeya i Goofy'ego, ale nadal panuje chaos. -Firuta! Gdzie sa twoi ludzie? - pytam. Agenci FBI najwyrazniej zajeli sie dwoma Azjatami - dokladnie tak jak chcieli falszywi czlonkowie triady. Uswiadamiam sobie teraz, ze Dopey i Goofy dzialali na polecenie Eddiego Wu, nie Jona Minga. Mieli dokonac dywersji, zeby Herzog mogl sie wymknac niezauwazony. Pieprzyc to. Przedzieram sie przez tlum niczym rozjuszony byk, odpycham ludzi na bok bez zadnych uprzejmosci. Docieram do drzwi wyjsciowych i wypadam na zewnatrz. Widze, jak Herzog wsiada na tylne siedzenie limuzyny, ktora jest nieprzepisowo zaparkowana przy krawezniku. Kierowca wskakuje na swoje miejsce i auto odjezdza. Wybiegam na jezdnie i zatrzymuje taksowke. Otwieram drzwi, siegam do srodka, odpinam kierowcy pas bezpieczenstwa i wyciagam go z samochodu. -Hej! - krzyczy i zaczyna sie ze mna bic, ale uswiadamia sobie, ze jestem duzo wiekszy od niego. -Dostaniesz swoja bryke z powrotem w calosci - mowie. - Mam nadzieje. Siedze juz za kierownica i zatrzaskuje drzwi. Zostawiam oszolomionego faceta na ulicy i ruszam w poscig. ROZDZIAL 30 Autostrada numer 405 w kierunku polnocnym jest zatloczona, niewiele im wiec moge zrobic poza zatrzymywaniem sie i ruszaniem. Limuzyna jest cztery dlugosci samochodu przede mna. Zaczyna sie burza. Grzmi, niebo przecinaja blyskawice, chmury wygladaja groznie.Limuzyna w koncu zjezdza z autostrady na droge miedzystanowa 1-10 w kierunku wschodnim. Zmieniam gladko pasy i robie to samo. Ruch jest tutaj mniejszy, ale niedlugo tempo jazdy glownymi arteriami spowolnia godziny szczytu. Po drodze zdaje raport Lambertowi. Dowiaduje sie, ze agenci FBI sa na mnie wkurzeni za to, ze podjalem poscig za Herzogiem bez nich. -Przesrali sprawe - mowie. Byli nie tam, gdzie powinni. - Lambert informuje mnie, ze dwaj Chinczycy zostali aresztowani, choc twierdzili, ze "tylko sie wyglupiali". Lambert zgadza sie ze mna, ze najprawdopodobniej wyslano ich na lotnisko, by dokonali dywersji. Agent Firuta nie moze sobie darowac, ze nie kontroluje sytuacji. Lambert przypomina mi, zebym byl z nim w stalym kontakcie, i dodaje, ze Coen pojedzie za mna swoim samochodem. -Wiadomo cos o pogodzie? - pytam. Leje tak, ze ledwo widze przez przednia szybe. -Ostrzegaja przed obfitymi opadami - odpowiada Lambert. - Drogi na zachod od ciebie juz sa zalane. Uwazaj. Super. Myslalem, ze w Los Angeles nigdy nie pada, a tymczasem mam dzis watpliwa przyjemnosc scigac limuzyne w czasie oberwania chmury. Ale na uklady nie ma rady, ludzie. W koncu limuzyna wjezdza na droge numer 110 i kieruje sie do srodmiescia, ale potem skreca w lewo na Hollywood Freeway. Trasa numer 101 jest juz pelna samochodow. Ale limuzyna zjezdza wkrotce na Sunset Boulevard i skreca na wschod w kierunku Silver Lake. Na razie siedze jej na ogonie w rozsadnej odleglosci. Niebawem limuzyna wjezdza na parking jakiegos nedznego motelu, ktory wyglada tak, jakby pochodzil z lat trzydziestych albo czterdziestych. Zatrzymuje taksowke po drugiej stronie Sunset, gdzie szczesliwie znajduje wolne miejsce przy krawezniku. Mam stad dobry widok na motel i obserwuje, jak limuzyna parkuje niezgrabnie, zajmujac az trzy miejsca. Po chwili chinski kierowca wysiada i otwiera tylne drzwi swojemu pasazerowi. Herzog wylania sie z auta, sciska kierowcy dlon i podchodzi do drzwi jednego z pokoi motelowych. Kierowca wsiada z powrotem do limuzyny i czeka. Wyciagam szybko lunete, ktorej uzywam razem z five-sevenem, i ogniskuje na Herzogu. Puka do drzwi, rozglada sie, zeby sprawdzic, czy ktos go nie sledzi, i znow odwraca sie twarza do drzwi. Kiedy sie otwieraja, w progu widze Chinczyka. Usmiecha sie i sciska Herzogowi dlon. To Eddie Wu. Jestem tego pewien, mimo ulewy. Super, koniec biernej inwigilacji. Czas skopac komus tylek. Wyskakuje z taksowki, przecinam biegiem Sunset i zblizam sie do limuzyny od strony kierowcy. Leje tak, ze czuje sie jak pod prysznicem. Stukam w szybe. Kierowca opuszcza ja i dostaje ode mnie mocno w nos. Zanim ma czas zareagowac, siegam do srodka i dusze go. Trzydziesci sekund pozniej facet jest w krainie snow. Otwieram drzwi, rewiduje go w poszukiwaniu broni i znajduje w wewnetrznej kieszeni jego marynarki browninga kaliber dziewiec milimetrow. Zabieram pistolet, odpycham faceta i zatrzaskuje drzwi. Kiedy ide do drzwi pokoju motelowego, wrzucam spluwe do smietnika. Podchodze cicho i przyciskam ucho do drzwi. Spodziewam sie uslyszec rozmowe, ale panuje cisza. Nie ma ich tam? Do diabla z pukaniem. Rozwalam drzwi kopniakiem i wpadam do srodka z five-sevenem gotowym do strzalu. Wnetrze jest w stylu bungalowu, z sypialnia, salonem i mala kuchnia. Nikogo tu nie ma. Tylne drzwi, ktore prowadza na parking za motelem, sa szeroko otwarte. Niech to szlag! Wygladam na zewnatrz i widze druga limuzyne wyjezdzajaca z parkingu. Skurwiele zmienili samochody! Ci faceci z pewnoscia nie sa glupi. Wybiegam z pokoju i wracam do limuzyny na parkingu od frontu. Do diabla z taksowka po drugiej stronie Sunset - za bardzo leje, zeby tam leciec. Otwieram drzwi, chwytam nieprzytomnego kierowce i wyciagam na chodnik. Wskakuje do srodka i uruchamiam silnik. Nie jestem przyzwyczajony do prowadzenia limuzyny - przy cofaniu uderzam w volkswagena za mna. Wrzucam jedynke, obracam kierownica i wypadam na Sunset Boulevard. Hm, moze jednak powinienem byl wrocic do taksowki. Limuzyna jest juz daleko przede mna. Jedzie na zachod. Przyspieszam, zmieniam pasy ruchu, wyprzedzam inne samochody i zrownuje sie z nia. Ma oczywiscie przyciemnione szyby, wiec nie widze pasazerow. Ale widze kierowce, paskudnego Chinczyka z przepaska na oku. Kiedy odwraca glowe, zeby na mnie spojrzec, skrecam i wale moim autem w jego. Za nami odzywaja sie klaksony, gdy tamta limuzyna wpada na trzy samochody zaparkowane po polnocnej stronie Sunset. Kierowca szybko odzyskuje kontrole nad pojazdem i wraca na pas ruchu. Ryzykuje i dodaje gazu, zeby wysunac sie przede mnie. Zjezdza na druga polowe jezdni, zeby wyprzedzic ciezarowke, i dalej pruje na zachod z szybkoscia stu dziesieciu kilometrow na godzine. Dobra. Uwazajcie, ludzie. Przyspieszam i tez wyprzedzam ciezarowke, ochlapujac ja fontanna wody wielkosci malej fali tsunami, zawadzam tylem o bmw Z3. Kurcze, przepraszam, kolego. Niemal slysze, jak mnie przeklina, i nie dziwie sie mu. Mowi sie, ze ludzie w Los Angeles nie umieja jezdzic w deszczu, i facet na pewno mysli to samo o mnie. -Sam, co sie dzieje? - zaskakuje mnie nagle glos Coen. Zapomnialem, ze jest gdzies w poblizu. -Scigam Eddiego Wu - odpowiadam. - On i Herzog sa w limuzynie, ktora jedzie Sunset na zachod. Trzymam sie za nimi... inna limuzyna. -Boze, Sam, sa godziny szczytu. -Co ty powiesz? Wyglada na to, ze kieruja sie do autostrady przed nami. Siedze im na ogonie. Pozniej pogadamy. Teraz nie mam czasu. Nie mylilem sie. Tamta limuzyna wjezdza na trase numer 101 w kierunku polnocno-zachodnim. Jest cholerny ruch. Opieram reke na klaksonie, zeby zasygnalizowac palantom przede mna, ze zamierzam sie przebic do przodu, czy im sie to podoba, czy nie. Wyskakuje z rzedu samochodow, czekajacych na wjezdzie, omijam je po krawezniku, ochlapuje Niagara wody i wpadam na autostrade tuz przed dziesieciokolowcem, ktory pruje setka. Kierowca trabi na mnie i pewnie posyla niezla wiazanke, gdy uciekam z jego pasa. Tamta limuzyna pedzi naprzod. Jest jakies szesc dlugosci samochodu przede mna. Kierowca nie przejmuje sie ruchem. Lawiruje w potoku pojazdow i odtraca je na bok, jakby siedzial przy grze wideo. Obawiam sie, ze ten poscig moze sie zle skonczyc - jest bardziej niebezpieczny, niz sie spodziewalem. Sam nie wiem, czy to blogoslawienstwo, czy przeszkoda, kiedy slysze syreny policyjne. Naciskam moj implant. -Coen? -Tak? -Skontaktuj sie z policja. Daj im znac, co sie dzieje. Moze beda mogli skierowac ruch gdzie indziej albo cos takiego. Ten facet jedzie tak, ze zapowiada sie niezly bajzel. -Helikoptery drogowki sa uziemione z powodu burzy - mowi - ale zobacze, co da sie zrobic. Mijamy Universal City z prawej strony i zblizamy sie do rozwidlenia autostrady. Limuzyna Chinczyka zmienia pasy ruchu, jakby zamierzala zostac na Hollywood Freeway, ale w ostatnim momencie skreca poslizgiem na Ventura Freeway, potracajac dwa samochody. Jeden z nich spada z tej cholernej autostrady na dol. Chryste. Ryzykuje i udaje mi sie skrecic na zjazd. Jak grzeczny kierowca wlaczam kierunkowskaz, trabie lekko i zajmuje jeden z wlasciwych pasow ruchu. Widze tamtych pol kilometra przed soba, wciskam pedal gazu, wyprzedzam ciezarowke i doganiam moja ofiare. Jestem teraz tuz za nia, przyspieszam jeszcze troche i uderzam w tylny zderzak. Ktorys z facetow w srodku wychyla sie przez okno, celuje we mnie z pistoletu i strzela. Schylam sie, kiedy przednia szyba rozpryskuje sie z niesamowita sila. Jestem zasypany szklem i czuje na twarzy sto ukluc. Moj samochod przecina w poprzek autostrade i ledwo mam czas odzyskac nad nim kontrole, zeby nie uderzyc w bariere ochronna. Wracam na pas ruchu i sie otrzepuje. Przez dziure wali we mnie deszcz, prawie nic nie widze. Siegam jedna reka do plecaka i chwytam gogle. Teraz moge prowadzic w ulewie. Zerkam w lusterko wsteczne i widze, ze mam zakrwawiona gebe. A to skurwysyny. Wyciagam pistolet i przyspieszam. Wiekszosc kierowcow na autostradzie juz o nas wic i stara sie ustepowac nam z drogi. Zupelnie, jakby porozumiewali sie ze soba: "Trzymajcie sie z daleka od tych wariatow w limuzynach!" Hollywood. Jade teraz leb w leb z nimi, po ich lewej stronie. Opuszczam szybe, celuje z five-sevena i naciskam spust. Pocisk rozbija szybe kierowcy i urywa mu nos. Facet lapie sie za twarz, slysze jego wrzask. Ich limuzyna wpada na moja i obaj tracimy panowanie nad autami. Musze hamowac, zeby nie walnac w inna cholerna limuzyne. Wszedzie ich pelno w tym miescie! Chinczyk ma kilka sekund, zeby sie pozbierac, i przyspiesza. Prostuje kierownice i znow podejmuje poscig. Wychylam sie przez okno z pistoletem w lewej rece i strzelam im w tylne opony. Droga jest zbyt wyboista i kiepsko celuje z lewej reki. Udaje mi sie trafic w tylna lampe, ale zyskuje tylko tyle, ze przez okno znow wychyla sie facet z bronia. Tym razem trzyma karabin. To Iwan Putnik! Zabojca Katii! Byl tam caly czas. Strzela, ale szarpie kierownica w lewo i odskakuje na sasiedni pas z sila czolgu. Uderzam bokiem w taksowke i odbijam sie z powrotem. W tym momencie slysze narastajace wycie syren policyjnych. Widze w lusterku wstecznym trzy radiowozy z wlaczonymi kogutami. Przedzieraja sie przez balagan za nami. Znow zblizamy sie do autostrady numer 405. Z lewej mamy Sherman Oaks, z prawej Van Nuys. Widze przed soba tlok na drodze i boje sie, ze bedzie masakra, jesli zaraz nie przerwe tej zabawy. Tamta limuzyna jest uwieziona miedzy dziesieciokolowcem z przodu a autobusem z tylu. Mam okazje wcisnac pedal gazu do podlogi i zrownac sie z nia. Unosze pistolet, celuje przez okno pasazera w Chinczyka i naciskam spust. Tym razem nie chybiam. Glowa faceta eksploduje w masie czerwonego i czarnego swinstwa. Nie wiem, dlaczego kierowca dziesieciokolowca zmienia nagle pas ruchu, ale zajezdza mi droge. Limuzyna z trupem za kierownica skreca i po chwili jest na kursie kolizyjnym z prawa bariera ochronna. Probuje rozpaczliwie ominac durnia w dziesieciokolowcu, kiedy palant naciska hamulec. Pamietam dwie rzeczy. Po pierwsze to, ze ktos w tamtej limuzynie przelazi przez przegrode, zeby chwycic kierownice. Po drugie, tyl dziesieciokolowca tuz przed moja twarza. -SAM? Sam? Sam? Sam? Sam? Sam...? Sam...? Sam...? Wydaje mi sie, ze slysze glos Coen. To sen? Nie mam pojecia, co to jest. Bola mnie ramiona i plecy. Na twarzy czuje jakby sflaczaly balon. Uswiadamiam sobie, ze to poduszka powietrzna. Jestem zaklinowany na przednim siedzeniu limuzyny. Widze moje rece. Machaja bezladnie poza poduszka. Jest na nich krew. Pozniej dostrzegam horyzont przekrzywiony pod dziwnym katem i znieksztalcona tablice przyrzadow. Jezdnia jest prostopadla do maski limuzyny. Niech to szlag, samochod lezy na boku, a ja tkwie w srodku. I wszedzie jest woda. Potem zapada ciemnosc. ROZDZIAL 31 Otwieram oczy w karetce pogotowia. Coen siedzi przy mnie z zatroskana mina. Samochod trzesie i podskakuje na drodze. Przez ryk silnika slysze przerazliwe wycie syreny. Sprawdzam, czy jestem caly. Ciesze sie, ze nie mam maski tlenowej na twarzy. Czuje bol w boku, ale jakims cudem jeszcze zyje.-Hej - mowi Coen. - Patrzcie, kto do nas wrocil. -Co sie dzieje? - udaje mi sie zapytac. Moj glos brzmi ochryple. -Jestes w drodze do szpitala, kolego. Nie wyglada to groznie, wiec mozesz sie odprezyc. Teraz sobie przypominam. -Mialem wypadek. -Zgadza sie. Uratowala cie poduszka powietrzna. I kamizelka kuloodporna. Cholera, zupelnie o tym zapomnialem. Lambert i Coen kazali mi ja wlozyc pod cywilne ubranie, zanim opuscilismy Sofitel. -Musza cie przeswietlic - ciagnie Coen. - Jestes niezle poobijany. A twoja twarz wyglada jak pizza. Ale poza tym chyba wszystko jest w porzadku. Nagle ogarnia mnie zmeczenie. -Wiec jesli nie masz nic przeciwko temu, zdrzemne sie, zanim dojedziemy na miejsce - mowie. -Prosze bardzo. Zasypiam. Wypisuja mnie ze szpitala w porze kolacji. Coen miala racje, to nic powaznego. Mam pekniete dwa zebra, ktore powinny sie same zrosnac, jesli bede na siebie uwazal. Na lewa noge musieli mi zalozyc osiem szwow. Byla paskudnie rozcieta od uderzenia limuzyny w ciezarowke. Ramiona bola mnie jak cholera, ale na szczescie niczego sobie nie zlamalem ani nie zwichnalem. Przypuszczam, ze moglem skrecic sobie kark, ale - jak powiedzieli - mialem fart. Moja twarz wyglada tak, jakby przeszla przez perforator. Ale to nic groznego. Skaleczenia powinny sie zagoic w ciagu kilku dni, nie pozostawiajac zadnych blizn. Tylko z bolem w moim sercu po stracie Katii lekarze nie mogli nic zrobic. Rano lece ospreyem do Chin. Lambert i ja odbylismy w szpitalu dluga rozmowe. Bylismy zgodni, ze tak bedzie dla mnie najlepiej. Gdybym wrocil teraz do Marylandu, do domu, dostalbym po prostu swira. Tak by mnie zzerala zadza zemsty, ze prawdopodobnie wpadlbym w szal w jakims centrum handlowym. Pomijajac pekniete zebra, jestem w wystarczajaco dobrej formie, zeby zapolowac na tamtych skurwieli. Jestem skoncentrowany na tym zadaniu i zdeterminowany. Chce doprowadzic te sprawe do konca. Trzej faceci, jadacy limuzyna, oczywiscie uciekli, zanim na miejsce zdarzenia przybyla policja. Wyrzucili martwego kierowce na droge i ktos inny poprowadzil dalej samochod. Z powodu burzy helikoptery policyjne nie mogly wystartowac, zeby ich scigac. Ale znaleziono limuzyne. Stala porzucona przy jednym ze zjazdow z autostrady. Przypuszczamy, ze oprocz Iwana Putnika pasazerami byli Oskar Herzog i Eddie Wu. Czort wie, gdzie teraz sa, ale Lambert podejrzewa, ze juz poza krajem. Kilka godzin po wypadku na autostradzie z lotniska w Burbank odlecial samolot z trzema pasazerami, wyczarterowany przez GyroTechnics. Godzine temu, kiedy FBI ustalilo, ze firma przestala istniec, bylo juz za pozno, by ich zatrzymac. Samolot zdazyl wyladowac na Hawajach i pozostawiono go na prywatnym pasie startowym. Trzej uciekinierzy najwyrazniej zmienili srodek transportu. Moim zdaniem sa w drodze do Fuczou w Chinach na spotkanie z kontrowersyjnym generalem Tunem. I najprawdopodobniej maja ze soba system sterujacy do MRUUV-a. Co do wygadanego generala, Tun wyglasza plomienne przemowienia w chinskiej telewizji. Od dwoch dni krytykuje ostro swoj rzad. Zarzuca wladzom centralnym, ze nie maja dosc odwagi, by siegnac po to, co do nich nalezy, czyli po Tajwan. Twierdzi, ze Chiny boja sie ONZ-u i Stanow Zjednoczonych. Mowi, ze nadszedl czas, by wzial sprawy w swoje rece, nie ogladajac sie na to, czy chinski rzad go poprze, czy nie. Niepokojace jest to, ze jego armia, zmobilizowana w Fuczou na wprost Tajpej po drugiej stronie Ciesniny Tajwanskiej, jest gotowa do ofensywy. Wiceprezydent polecial do Pekinu porozmawiac z. przewodniczacym ChRL. Podobno general Tun zostal ostrzezony, ze ma stonowac swoje wypowiedzi, ale wszyscy wiemy, ze to nic nie znaczy. Tuna najwyrazniej popiera wiekszosc politbiura KPCh. Najwyzsza wladza w Chinach jest dwudziestopiecioosobowy Staly Komitet. Szczebel nizej jest Komitet Centralny zlozony z dwustu dziesieciu mlodszych czlonkow partii i prowincjonalnych przywodcow partyjnych. KPCh kontroluje tez Rade Panstwowa, ktora nadzoruje codzienne funkcjonowanie kraju. Inna niewiadoma w tym wszystkim jest stanowisko chinskich wojskowych. Blisko trzymilionowa Chinska Armia Ludowo-Wyzwolencza jest podzielona organizacyjnie na siedem regionow wojskowych. Kazdy ma wlasne dowodztwo i lacza go silne zwiazki ze swoim terenem. Sily ladowe, marynarka wojenna i lotnictwo dzialaja pod jednym sztandarem i maja bardzo duzo do powiedzenia w kwestii posuniec rzadu. General Tun jest uwazany w swoim regionie za kogos w rodzaju bohatera ludowego i udalo mu sie zwerbowac prostych ludzi - mezczyzn i kobiety - z wiejskich okolic Fuczou. Dyscyplinowanie Tuna byloby klopotliwe dla chinskiego rzadu. Jak wszyscy wiemy, tam zawsze chodzi o zachowanie twarzy. Przypuszczam, ze gdyby general Tun popelnil glupi blad, zaatakowal Tajwan i przegral, wladza moglaby go przywolac do porzadku i powiedziec: "Przeciez mowilismy, ze tak bedzie". Ale gdyby mu sie powiodlo, rzad moglby wystapic w jego obronie i rzucic wyzwanie swiatu. Sytuacja bylaby wtedy bardzo powazna. Lambert zaopatrzyl mnie w zdjecia satelitarne obozu wojskowego generala Tuna na poludniowo-wschodnim wybrzezu Chin. Jego sily licza prawie dwiescie tysiecy zolnierzy. Skladaja sie z wojsk ladowych, marynarki wojennej i lotnictwa. Na brzegu morza stoja trzy podejrzane budynki. Wygladaja na hangary lotnicze, ale mam przeczucie, ze to schrony dla okretow podwodnych. Trudno powiedziec, jaka sila ognia dysponuje Tun, ale oczywiscie wiemy, ze ma MRUUV-y. I prawdopodobnie zaginiona glowice jadrowa, ktora zostala dostarczona do Hongkongu z Rosji. Problem w tym, ze nasz wywiad nie ma pojecia, co general zamierza zrobic z MRUUV-ami. Uzycie przeciwko Tajwanowi broni nuklearnej byloby bez sensu. Ale obecnosc schronow dla okretow podwodnych przeczy takiemu rozumowaniu, czyz nie? Moim zadaniem jest ustalic, co ten facet planuje z glowica jadrowa, do cholery. Po dotarciu do bazy Sil Powietrznych Edwards Coen i ja spedzamy kilka godzin na kompletowaniu mojego ekwipunku. Coen pomaga mi uzupelnic zapasy i amunicje, lata dziure po pocisku w moim plecaku i zaopatruje mnie w mapy, dokumenty i paszporty. Wyprawa do komunistycznego kraju na zlecenie Wydzialu Trzeciego jest ryzykowna. Bede musial dostac sie lam nielegalnie i oficjalnie nie istnieje. Coen nie bedzie mi towarzyszyla; to byloby zbyt niebezpieczne. Polityczne reperkusje wpadki w Chinach bylyby katastrofalne dla NSA. Odbiore moj sprzet od pracownika Konsulatu Generalnego Stanow Zjednoczonych w Kantonie i bede z nim w bezposrednim kontakcie, ale nawet konsul nie przyzna sie do mnie, jesli zostane aresztowany. Nie zachwyca mnie ewentualna rola oskarzonego o szpiegostwo na terenie Chinskiej Republice Ludowej. Nieszczesnicy, ktorzy tego doswiadczaja, najczesciej nie zyja na tyle dlugo, zeby o tym opowiedziec. Przed pojsciem spac zalatwiam dostarczenie matce Katii kwiatow za piecset dolarow. Coen mowi mi, ze zwloki Katii zabrano do San Diego, gdzie beda pochowane po krotkim zydowskim pogrzebie. Oficjalne wyjasnienie jej smierci jest takie, ze przypadkowo padla ofiara gangsterskich porachunkow i zginela od zablakanej kuli. Nie przypuszczam, zeby jej matka pytala, dlaczego strzelanina wybuchla akurat w Beverly Center, jednym z bardziej eleganckich miejsc w Los Angeles. Pisze do mamy Katii kartke, ze bylem jednym z kursantow jej corki i bardzo ja lubilem. Dodaje informacje, jak sie ze mna skontaktowac na wypadek, gdybym mogl jakos pomoc w uregulowaniu spraw Katii w Marylandzie. Trzeba bedzie sie zajac szkola krav magi i tak dalej... Cholera, moze powinienem zaproponowac, ze ja poprowadze. Bede musial to przemyslec. To bylby dobry sposob uczczenia pamieci Katii. Przed zasnieciem mysle o Regan. Przez jakis czas nie wspominalem mojej zmarlej bylej zony i teraz probuje okreslic, co do niej czuje. Zawsze bede ja kochal, choc jest postacia z odleglej przeszlosci. Katia nigdy by jej nie zastapila. Ani nikt inny. Po kilku burzliwych i pelnych napiec latach Regan i ja w koncu nie moglismy zyc dalej razem. Odeszla, ale nadal sie kochalismy. Przynajmniej pozostal mi owoc naszej milosci, moja droga corka Sara. Bede musial zadzwonic do niej rano, zanim wyjade. Zaczynam zasypiac. Jestem ciekaw, kto mi sie przysni dzis w nocy. Regan czy Katia? Jedno i drugie byloby przyjemne. Mam tylko nadzieje, ze nie zobacze obu naraz. Nie chcialbym, zeby w tym samym snie towarzyszyly mi dwie stracone milosci. Chyba nie znioslbym poczucia winy. ROZDZIAL 32 Zanim docieram do Chin, robie sobie niezaplanowany postoj. Tylko Lambert o tym wie. Znow jestem w Koulunie. Pare godzin temu minelo poludnie. Obserwuje klub nocny Purple Queen w Tsim Sha Tsui East. Siedze w barze kawowym Chen Wing po drugiej stronie ulicy, skad widze wjazd na parking za klubem. Czekam na przyjazd Jona Minga.Przylecialem do kolonii z odpowiednio spreparowanym paszportem i wiza. Dokonalismy w dokumencie drobnych zmian, zeby wladze nie powiazaly mnie przypadkiem z aktami przemocy sprzed kilku dni. Bedzie mi o wiele latwiej dostac sie na terytorium kontynentalnych Chin z Hongkongu, niz probowac przez Szanghaj czy inne duze miasto. Z Koulunu jest prosta droga ladem do Fuczou. Zatrzymam sie w Kantonie, odwiedze konsula, wezme moj sprzet i wyrusze na wschodnie wybrzeze. To dobry plan. Teraz moj jedyny problem to brak kombinezonu i broni. Po smierci Masona Hendricksa nie mam w Hongkongu nikogo zaufanego, kto moglby mnie uzbroic. Wynik mojej pogawedki z Jonem Mingiem bedzie zalezal od resztek uroku osobistego starego Sama Fishera. Nawiazanie kontaktu z Mingiem okazalo sie duzo latwiejsze, niz sie spodziewalem. Kiedy po przylocie zameldowalem sie w zawszonym hoteliku w Koulunie, zadzwonilem do Purple Queen i poprosilem moim najlepszym kantonskim, zeby dali mi do telefonu Minga. Wymiana zdan wygladala mniej wiecej tak: -Tu nie ma zadnego Jona Minga. To pomylka. -Pan wybaczy, ale wiem, ze to jest klub nocny Minga. Chcialbym z nim mowic. -Ma pan zly numer. -Niech pan powie Mingowi, ze zadzwonie jeszcze raz za piec minut. Mam dla niego informacje o Sklepie, Andrieju Zdroku i generale Tunie. Wylaczylem sie, odczekalem zapowiedziane piec minut i zadzwonilem jeszcze raz. -Kto mowi? -Przekazal pan Mingowi wiadomosc ode mnie? -Tak, moment. - W tle rozlegly sie pomruki, potem facet wrocil na linie. - Pan Ming chcialby z panem porozmawiac. Niech pan przyjdzie do Purple Queen dzis o trzeciej. Dokladnie za piec trzecia na parking wjezdza rolls-royce Minga i znika za budynkiem. Dopijam herbate, place rachunek i przecinam ulice. Wielki Sikh, stojacy na strazy, patrzy na mnie groznie gotow uzyc sily. -Wyluzuj, duzy, jestem umowiony z Mingiem - mowie. Sikh wchodzi do srodka. Mijaja prawie trzy minuty i nic. W koncu trace cierpliwosc i przekraczam prog klubu. Czeka na mnie dwoch chinskich bandziorow w garniturach. Bez zadnych pytan chwytaja mnie z tylu grube silne ramiona i trzymaja w niedzwiedzim uscisku jak w imadle. To Sikh, chodzaca gora miesni. Kiedy jestem unieruchomiony, "Joe" i "Shmoe" wystepuja naprzod i po kolei wala mnie z obu stron w szyje. Po obrazeniach, ktore odnioslem w wypadku samochodowym w Los Angeles, bol jest straszny. -Hej! Co jest? - sapie. -Cos ty za jeden? Co tu robisz? - pyta Joe po angielsku. -Zostalem tu zaproszony. Nazywam sie Fisher. -To ty byles w magazynie - mowi bandzior. - Szczesliwe Smoki uwazaja cie za swojego wroga. - Zadaje mi jeszcze jeden cios, ktory czuje w calym kregoslupie. W pierwszej chwili nie wiem, o co mu chodzi. Bylem w zyciu w wielu magazynach. Potem kojarze. Mowi o tamtym dniu, kiedy ich urzadzenie spieprzylo mi implanty. Zabilem wtedy kilku jego kumpli. -To bylo, zanim przeszedlem na wasza strone - kaszle. -Nie wierzymy ci - wtraca sie Shmoe. Chce mnie znow uderzyc, ale opieram sie na ramionach Sikha, unosze nogi i kopie faceta w twarz. Zanim Joe i Sikh maja czas zareagowac, zginam nogi w kolanach i wale podeszwami butow w kolana Sikha. Ryczy z bolu i puszcza mnie. Joe wymierza mi z wyskoku kopniecie w mostek. Lece do tylu na Sikha i obaj sie przewracamy. Sikh jest juz raczej wylaczony z akcji - chyba roztrzaskalem mu rzepki - wiec koncentruje sie na dwoch chinskich zbirach. Kiedy Shmoe chce mnie kopnac w zebra, przetaczam sie w jego kierunku jak kloda i udaje mi sie go podciac. Wpada na swojego kolesia, a ja zrywam sie z podlogi. Natychmiast robie obrot, wyrzucam przed siebie prawa noge i trafiam Joego pieta w podbrodek. Potem staje na prawej stopie, zginam prawe kolano i wybijam sie do przodu z lewa noga wycelowana w Shmoe. Strzal w dziesiatke, prosto w splot sloneczny. Odskakuje do tylu, przyjmuje postawe obronna i czekam. -Wystarczy! - To Jon Ming. Podchodzi, patrzy na mnie i mowi: - Juz pana gdzies widzialem. -Bylem w panskim klubie - odpowiadam. Ming odwraca sie do Shmoe. -Przeszukaj go - rozkazuje. - A potem przyprowadz do sali konferencyjnej. Nie ma potrzeby rozgrywac tego tak ostro. - Przyglada sie Sikhowi, ktory zwija sie z bolu na podlodze. - I zajmij sie nim. - Kreci glowa, jakby ochroniarz nie przygotowal sie do klasowki w szkole i dostal pale. Podnosze rece i Shmoe obmacuje mnie dokladnie. Kiedy juz upewnil sie, ze nie przyszedlem tutaj zabic jego szefa, posyla mi najpaskudniejsze spojrzenie, na jakie go stac, i energicznie wskazuje glowa kierunek. -Za mna. Idziemy przez pusty klub. Dostrzegam piekna hostesse, ktora obslugiwala mnie tamtego wieczoru, kiedy tu bylem. Jest zajeta. Przeciera stoliki przed otwarciem lokalu. Patrzy na mnie i marszczy brwi. Probuje sobie przypomniec, skad mnie zna. Oczywiscie kazdy gweilo wyglada w oczach Azjatow tak samo. Wprowadzaja mnie wejsciem dla personelu do korytarza, ktory nie tak dawno potajemnie przeszukiwalem. Nie jestem zaskoczony, gdy kieruja mnie do tego samego pokoju, gdzie kiedys wszystko bylo zasloniete folia. Tutaj znalazlem krew. Ale teraz pomieszczenie jest czyste, ma folii. Jon Ming siedzi przy malym stole konferencyjnym i wskazuje mi gestem jedno z kilku wolnych krzesel. Joe i Shmoe staja za mna. Jeden z nich zamyka drzwi. -Pan Sam Fisher - mowi Ming po angielsku. - Tak zwany penetrator z sekcji specjalnej Agencji Bezpieczenstwa Narodowego, znanej jako Wydzial Trzeci. -Skad pan tyle wie? - pytam glosem ociekajacym sarkazmem. Ming sie usmiecha. -Widze, ze ma pan poczucie humoru. To dobrze. -Och, to rzeczywiscie smieszne, ze jeden z panskich ludzi przeniknal do naszej organizacji i sprzedal Sklepowi informacje. Tak, uwazamy, ze to bardzo zabawne, panie Ming. Ale nie dlatego tu jestem. Powinienem skoczyc panu do gardla. Nie dosc, ze Szczesliwe Smoki wspolpracowaly z najbardziej niebezpiecznymi handlarzami bronia na swiecie, to jeszcze kazal mnie pan niedawno zabic. -Uwazalismy, ze jest pan dla nas zagrozeniem - odpowiada. - Przepraszam. Zlikwidowal pan szesciu moich ludzi, chyba zgodzi sie pan ze mna, ze rachunki sa wyrownane. W dodatku wlasnie roztrzaskal pan rzepki jednemu z moich pracownikow. Jestesmy kwita? -Byc moze - mowie. - To bedzie zalezalo od wyniku naszej dzisiejszej rozmowy. Ming milczy przez chwile, zapala papierosa. Czestuje mnie, ale odmawiam. -Napije sie pan czegos? - pyta. - Nie, dziekuje. -W porzadku. O czym chce pan ze mna porozmawiac, panie Fisher? -Wrocmy do poczatku calej tej historii. Byl sobie raz fizyk, ktory pracowal w moim kraju nad rozwojem broni. Nazywal sie Gregory Jeinsen. Zginal tutaj, w tym pokoju. Ming nie reaguje na moje slowa. Nie potwierdza ani nie zaprzecza. Ciagne dalej: -Za posrednictwem Mike'a Wu, waszego kreta w Wydziale Trzecim, przez jakis czas dostawaliscie od profesora Jeinsena plany, specyfikacje i wszystkie inne dane potrzebne do zbudowania MRUUV-a. Jak dotad mam racje? -Operacja "Barrakuda" - odpowiada Ming. - Owszem, nie myli sie pan. -Oczywiscie, ze nie. Potem... Zaraz, dlaczego nazywacie to operacja "Barrakuda"? -Bo MRUUV jest dlugi i cylindryczny jak ta ryba. -Rozumiem. W kazdym razie potem sprzedaliscie caly material, ktory otrzymaliscie od Jeinsena, Sklepowi. -Wymienilismy na inny towar, ale to nie ma nic do rzeczy. -Jasne. Nie przekazaliscie im tylko jednego elementu, systemu sterujacego, ktory skonstruowal wasz nielegalny osrodek naukowy w Los Angeles. Zerwaliscie wspolprace ze Sklepem i zlikwidowaliscie GyroTechnics. -Jest pan bardzo dobrze poinformowany, panie Fisher. Ale nie spodziewalbym sie niczego innego po kims z panskimi uzdolnieniami i umiejetnosciami. -Wie pan, ze Eddiemu Wu udalo sie mimo wszystko sprzedac to urzadzenie Sklepowi? I ze on i Sklep dostarczyli je generalowi Lanowi Tunowi do Fuczou? Po raz pierwszy, odkad zaczelismy te rozmowe, Ming okazuje zaniepokojenie. Mruga kilka razy. Poprawia sie na krzesle. -Slucham dalej. -Stany Zjednoczone maja podstawy sadzic, ze general Tun zamierza zaatakowac Tajwan przy uzyciu broni, jadrowej. Nie wiem, dlaczego Tun chce zniszczyc Tajwan, ale wszystkie nasze dane wywiadowcze wskazuja na taki scenariusz. -Dlaczego pan mi to mowi, panie Fisher? - pyta Ming po chwili milczenia. -Bo wiem, ze nienawidzi pan generala Tuna i komunistycznych Chin. Jak wszyscy czlonkowie Szczesliwych Smokow i innych triad. -Byc moze - odpowiada Ming. - Prosi mnie pan o cos? -O pomoc. - Wreszcie to powiedzialem. Lambert i ja dyskutowalismy ponad godzine, czy powinnismy szukac sojusznika w organizacji przestepczej, ktora w przeszlosci szkodzila Stanom Zjednoczonym. W koncu przekonalem go, ze to moze byc nieglupie. -Panie Ming - tlumacze - moze pan poprowadzic ludzi do Fuczou i zrobic porzadek z generalem Tunem, zanim zaatakuje Tajwan. Ma pan srodki i ludzi, ktorzy wierza w wasza sprawe. Dysponuje pan mala armia. Czy pan wie, co sie stanie, jesli general Tun... jesli chinscy czerwoni uderza na Tajwan? To doprowadzi do wybuchu trzeciej wojny swiatowej. Pan i panskie male imperium, tu w Hongkongu, nie wyjdziecie z tego bez szwanku. Ming zaciaga sie papierosem. -Jest pan absolutnie pewien, ze system sterujacy do MRUUV-a jest w rekach generala Tuna? -Nie, ale wiem, ze to urzadzenie mial Eddie Wu i ze byl ostatnio widziany w towarzystwie personelu Sklepu. Mamy dowody, ze uciekli ze Stanow Zjednoczonych do Azji. Potrafia dostac sie do Chin i dostarczyc system sterujacy Tunowi. Wie pan o tym. Ming rozgniata papierosa w popielniczce. -Cos jeszcze, panie Fisher? Zastanawiam sie przez chwile. -Tak. Kiedy w tamtym magazynie niedaleko starego portu lotniczego natknalem sie na panskich ludzi, mieli jakis nadajnik. -Owszem. -Skad wiedzieliscie, ze bedzie skuteczny? -Pozyczyl nam go Sklep. To byla ich wlasnosc. Oni go skonstruowali i musielismy im go zwrocic. Powinien pan skierowac to pytanie do kogos z ich organizacji. -Interesujace. Sklep wiedzial, ze mam implanty i jak dzialaja. Najprawdopodobniej od swojego zrodla w naszym rzadzie. Byc moze od tajemniczego informatora, o ktorym wspominal Mike Wu. Od kogos wysoko na gorze w Waszyngtonie. -A skad wiedzieliscie, ze bede w tamtym magazynie? - pytam. - Tylko dwoch ludzi znalo moje plany tamtej nocy. Jeden z nich nie zyje. -Znow Sklep, panie Fisher. Zawsze wiedzieli, gdzie pan bedzie. -Znal pan czlowieka o nazwisku Mason Hendricks? -Tak. Byl jednym z najlepszych klientow mojego klubu nocnego. Bardzo mnie zmartwil jego nieszczesliwy wypadek. Zdaje sie, ze zginal razem z kobieta, ktora dla mnie pracowala. Straszna tragedia. -Pozar jego domu nie byl przypadkowy. Orientuje sie pan, czyja to byla robota? Ming kreci glowa. -Nie mam pojecia. Choc podejrzewam... -Wiem, Sklep. Dyzurne kozly ofiarne, zgadza sie, panie Ming? W oczach Minga pojawia sie grozny blysk. -Cos jeszcze, panie Fisher? -Nie, to wszystko. - Wyciagam sie na krzesle. -Doskonale. Przyjemnie mi sie z panem gawedzilo. Joe i Shmoe ruszaja naprzod i staja po obu moich stronach, gotowi mnie wyprowadzic. -Tylko tyle? - pytam. - Nie ma mi pan nic do powiedzenia? Rozmowa skonczona, panie Fisher. Niech panu wystarczy to, ze wezme panskie slowa pod uwage. Nadal jest pan wrogiem Szczesliwych Smokow. Nie moge panu zdradzic, co mysle. Milego dnia i powodzenia, panie Fisher. Moi ludzie odprowadza pana do wyjscia. Dobra. Zrobilem, co moglem. Wstaje i ide z powrotem droga, ktora przyszedlem. Mala Miss Hostess wciaz czysci blaty stolikow, kiedy przechodze obok. Tym razem usmiecha sie do mnie. Skoro jestem taki wazny, ze bylem na audiencji u Jona Minga, to musze byc jakims VIP-em. Ignoruje ja i kieruje sie do drzwi. Zanim do nich docieram, Joe kladzie mi dlon na ramieniu, jakby chcial mi dac jakas rade. Z szybkoscia weza chwytam go za nadgarstek, wykrecam mu reke i posylam go na kolana. Shmoe rusza mu na pomoc, ale ostrzegam go gestem, zeby sie nie zblizal. -Milo mi bylo was poznac, panowie - mowie z usmiechem, potem puszczam reke Joe. Gdyby spojrzenia mogly zabijac... Ale mam to gdzies. Odwracam sie i wychodze z lokalu. ROZDZIAL 33 Podroz do nadmorskiej prowincji Fucien minela bez przygod. Pojechalem pociagiem do Kantonu, legitymujac sie falszywym paszportem i wiza sluzbowa. Z moich papierow wynikalo, ze bede konsultowal ze szkolami srednimi program wspolpracy z zagranica. Amerykanski konsul dostal moj sprzet poczta dyplomatyczna i dal mi na wyprawe do Fuczou importowanego cadillaca. Zmieniono mi paszport i wize i konsul wykazal w dokumentacji, ze moje poprzednie,ja" opuscilo kraj. Teraz jestem amerykanskim ekologiem, ktory bada temperature na swiecie. Mam tylko nadzieje, ze nie bede musial rozmawiac o mojej "pracy", bo dalbym ciala.Wiekszosc Tajwanczykow uwaza prowincje Fucien, miejsce pochodzenia ich przodkow, za swoja druga ojczyzne. Co za ironia losu, ze wlasnie stad ma byc zaatakowany ich kraj. Jezyk, uzywany w tym regionie, jest zasadniczo taki sam jak tajwanski, choc oficjalnie powinien byc mandarynski, jak wszedzie w Chinach. Do XV wieku znajdowal sie tutaj glowny port dla podroznych udajacych sie z Chin na Tajwan, Filipiny, do Singapuru, Malezji, Indonezji i z powrotem. Dzis nadal panuje tu duzy ruch. Miasto Fuczou, stolica prowincji, powstalo okolo III wieku. Bylo podobno jednym z ulubionych miejsc postoju Marco Polo, kiedy zeglowal wokol Azji pod koniec XIII wieku. Ja nie spedze tu duzo czasu. Wybieram sie blizej wybrzeza, gdzie lezy oboz generala Tuna. Okolica jest piekna, zyzna i zielona. Odpowiada typowym wyobrazeniom o tym, jak powinny wygladac Chiny. Blizej wybrzeza teren jest plaski, pokryty polami ryzowymi i innymi uprawami, wiec gdziekolwiek spojrzysz, widzisz bosego faceta w szerokim chinskim kapeluszu, ktory prowadzi woly przez swoja ziemie gdziekolwiek. Chiny i Tajwan mozna porownac do srogiego rodzica i zbuntowanego dziecka. Po okolo szescdziesiecioletnich rzadach Japonczykow Tajwanczycy sprzeciwili sie okupacji wyspy przez Kuomintang i narzuconej im wladzy. Doszlo do niepokojow i zamieszek, zakonczonych masakra dziesiatek tysiecy cywilow. Pamiec o tym wydarzeniu jest wciaz zywa na Tajwanie. Syn i nastepca Czang Kaj-szeka w koncu doprowadzil do egzekucji dowodcy wojsk Kuomintangu, ktory byl odpowiedzialny ze te tragedie. Kiedy wybuchla wojna koreanska, Stany Zjednoczone sprzymierzyly sie z Kuomintangiem i Tajwanem przeciwko komunistycznym Chinom wspierajacym Koree Polnocna. Tajwan stal sie panstwem demokratycznym. Wladze w Pekinie tkwia w blednym przekonaniu, ze Tajwan nadal nalezy do Chin. Wyspa ma wlasny rzad od czasu, gdy w 1949 roku na Tajwan uciekli chinscy nacjonalisci. Wiekszosc mieszkancow wyspy uwaza juz Tajwan za suwerenne panstwo mimo braku formalnej deklaracji. Wladze chinskie proponuja wyspie autonomie, jesli podporzadkuje sie Pekinowi. Tajwan jest cierniem w boku Chin, gdyz maly wyspiarski kraj odnosi sukcesy ekonomiczne na arenie miedzynarodowej. Koniec rzadow wojskowych i poczatek pelnej demokracji wywolywal wrazenie, ze Chiny radzily sobie lepiej jako panstwo komunistyczne. Teraz, kiedy czescia ChRL jest kapitalistyczna kolonia Hongkong, mowi sie, ze bedzie to mialo wplyw na przyszlosc Chin. Czas pokaze. Na razie sa tam zwolennicy twardej linii tacy jak general Tun, ktorzy nawoluja do ponownego zjednoczenia Chin i zarzucenia sieci na Tajwan. Oboz wojskowy Tuna zlokalizowany jest na wybrzezu, tuz na polnoc od Fuczou. Po zapadnieciu nocy robie rozpoznanie wokol tego miejsca, zeby sie zorientowac, z czym mam do czynienia. Zdjecia satelitarne, dostarczone mi przez Wydzial Trzeci, okazuja sie bardzo pomocne. Technika poszla tak daleko naprzod, ze mozna wycelowac obiektyw w szachownice na ziemi i okreslic, jaki powinien byc nastepny ruch. Dzieki tym zdjeciom wiem, ilu ludzi stacjonuje w konkretnym miejscu, jakie maja pojazdy i jaka sila ognia. Czasami udaje sie zrobic zdjecia rentgenowskie i zajrzec do srodka namiotow lub budynkow. Termowizja pozwala stwierdzic, gdzie znajduja sie zywe istoty. Moje dane wywiadowcze wskazuja, ze zolnierze sa zakwaterowani w szesciu barakach, usytuowanych wzdluz ogrodzenia bazy. Budynek dowodztwa sasiaduje z trzema wielkimi hangarami na brzegu morza. Analitycy Wydzialu Trzeciego sa pewni, ze to schrony dla okretow podwodnych. Oboz zalozono w miejscu, gdzie woda - w przeciwienstwie do wybrzeza na wschod od Fuczou - jest wystarczajaco gleboka. To ma sens. Tuz przed moim przyjazdem do prowincji Fucien przyplynelo kilka chinskich okretow desantowych. W ciesninie prowadza manewry dwie fregaty Chengdu, dwa niszczyciele klasy Luda i jeden klasy Luhu. Z bazy lotniczej w pobliskim Cuanczou ma przybyc wsparcie powietrzne. Jesli ci faceci nie przygotowuja sie do inwazji, to ktos robi sobie jaja w zlym guscie. Nasze sily morskie zgrupowaly sie blizej Tajwanu i na zewnatrz ciesniny. Czuwaja niczym plywajacy straznicy i czekaja, co sie stanie. Sytuacja jest napieta. -Widzimy cie przez satelite, Sam - odzywa sie w moim uchu Lambert. - Mozesz wchodzic. Obserwuj patrole. Baze otacza tymczasowe ogrodzenie z drutu. Wjazd umozliwiaja dwie bramy. Jedna jest od polnocy, druga - glowna i wieksza - od poludnia. Caly czas strzega jej dwaj wartownicy, a od polnocy - zaledwie jeden. Postanawiam nie korzystac z zadnej. Zamiast tego czolgam sie miedzy rzadkimi krzewami od polnocy do punktu oddalonego o jakies dwadziescia metrow na wschod od bramy i uzywam nozyc do ciecia drutu. Dzis nie swieci ksiezyc, niebo jest zachmurzone, wiec ciemnosc zapewnia mi oslone. Ale musze byc ostrozny. Dookola nie ma drzew ani gestych zarosli, gdzie moglbym sie ukryc w razie potrzeby. Oboz oswietlaja reflektory rozmieszczone w strategicznych punktach. Tuz przede mna jest jeden z barakow koszarowych. Chowam sie za nim i slysze przez sciane chrapanie. Wszyscy spia, a przynajmniej powinni. Obserwujac wczesniej baze, zauwazylem, ze cztery jednoosobowe patrole pilnuja poszczegolnych kwadrantow. Kazdy zolnierz przemierza tam i z powrotem swoj sektor. Domyslam sie, ze zmieniaja sie co trzy, czy cztery godziny. Okrazam koszary, przemykajac od jednej plamy mroku do drugiej. Chetnie rozwalilbym te cholerne reflektory, ale to na pewno przyciagneloby czyjas uwage. Kiedy kucam za budynkiem, ktory okazuje sie stolowka, widze jasno oswietlony teren ciagnacy sie az do schronow dla okretow podwodnych. Niestety wlasnie tam musze dotrzec, zeby dowiedziec sie mozliwie jak najwiecej o operacji "Barrakuda". Jak ja sie tam dostane, cholera? -Od wschodu nadchodzi wartownik - mowi Lambert. I mam odpowiedz. Zbliza sie do mnie w postaci zolnierza patrolujacego swoj kwadrant. Facet idzie zamyslony, nie zwraca zbytniej uwagi na otoczenie i na pewno nie spodziewa sie zadnych problemow w samym srodku bazy wojskowej. Czekam, az bedzie obok mnie, potem skacze naprzod, zaslaniam mu dlonia usta i wale go w tyl glowy moim five-sevenem. Zolnierz wiotczeje w moich ramionach. Wloke go w mrok za stolowka, zdejmuje mu kurtke i helm i przymierzam. Sa dla mnie troche za ciasne, ale ujda. Biore jego karabin szturmowy - QBZ-95 - potem wstaje, wczuwam sie w role i wychodze wolno zza budynku. Jestem teraz chinskim zolnierzem na patrolu. Staram sie nie rzucac w oczy i ruszam wolnym, ale pewnym krokiem w kierunku budynku dowodztwa i schronow dla okretow podwodnych. Znajduja sie poza kwadrantem mojego przyjaciela, ale watpie, zeby ktos to zauwazyl. Nie chcialbym tylko natknac sie na faceta, ktory patroluje ten sektor, bo moglyby z tego wyjsc jakies fajerwerki. Wejscie do pierwszego schronu jest otwarte. Staje z boku i zagladam ostroznie do srodka. Widze okret podwodny. Wnetrze hangaru oswietlaja lampy robocze i widze paru zolnierzy, ktorzy siedza przy stole, na platformie obok basenu, i graja w karty. Oni tez na pewno nic spodziewaja sie zadnych problemow tak pozno w nocy. Przygladam sie okretowi i uswiadamiam sobie, ze nie znam tej klasy. Przypomina mi sie raport Pentagonu, dostarczony pracownikom operacyjnym Wydzialu Trzeciego. Czytalem w nim o okretach podwodnych nowej generacji, ktore zdaniem amerykanskich wojskowych buduja Chinczycy. W nazewnictwie Pentagonu to klasa Yuan, podobno nowy typ bojowych okretow podwodnych z napedem dieslowskim, chinskim osprzetem i rosyjskim uzbrojeniem. Robie szybko OPSAT-em kilka zdjec okretu i przemieszczam sie do nastepnego schronu. Tu dzieje sie troche wiecej, wiec nie moge sie dobrze przyjrzec wnetrzu. Ale dostrzegam, ze tutaj tez jest okret podwodny. Wyglada na atomowy, klasy Xia. Trzeci schron jest pusty. Nie ma w nim zadnego okretu. Kilku zolnierzy krzata sie przy urzadzeniach na platformach wokol basenu. Sprzataja po wyjsciu okretu w morze albo przygotowuja sie do jego przyjecia. Nagle rozpoznaje faceta po cywilnemu, ktory stoi przy pulpicie sterowniczym jakies dwanascie metrow ode mnie. To Oskar Herzog, juz bez bialej siwizny na wlosach i brodzie. Teraz wyglada mlodziej. Rozmawia z gosciem w eleganckim mundurze, ktory jest odwrocony do mnie plecami. Widze go pod takim katem, ze trudno mi rozroznic jego stopien wojskowy. Wslizguje sie ostroznie do schronu i kucam za trzema beczkami z olejem, zeby lepiej mu sie przyjrzec. W koncu facet odwraca sie od pulpitu sterowniczego i moge mu zrobic zdjecie. To general Tun we wlasnej osobie. On i Herzog odchodza od pulpitu i kieruja sie w moja strone. Przywie?ram do podlogi. Mijaja beczki i wychodza na zewnatrz. Upewniam sie szybko, ze nikt za nimi nie idzie ani na nich nie patrzy, potem wymykam sie na dwor i zaczynam ich sledzic. Ida prosto do malego tymczasowego budynku dowodztwa niedaleko schronu. Kiedy znikaja w srodku, okrazam budynek. W tylnej scianie jest okno na wysokosci ramienia. Siegam do plecaka i wyjmuje przyrzad, ktory nazywam peryskopem winklowym. Jest bardzo podobny do narzedzia dentystycznego - to cienki metalowy pret z malym okraglym lusterkiem na koncu. Pret jest gietki, moge wiec uzywac tego gadzetu prawie wszedzie. Najlepiej nadaje sie do wygladania zza rogu, kiedy nie chcesz, zeby cie zauwazono, ale teraz musze nim zajrzec przez okno. No prosze. Banda nocnych markow. Nakrylem ich wszystkich razem. General Tun, Oskar Herzog i Andriej Zdrok stoja przy stole roboczym i studiuja mapy. Eddie Wu siedzi w kacie na stolku i wyglada tak, jakby za chwile mial zasnac. A na kanapie lezy Iwan Putnik. Chyba wlasnie sie obudzil. Cholernie mnie korci, zeby wykorzystac okazje i zakonczyc to tu i teraz. Naciskam moj implant i pytam o Lamberta. -Jestem, Sam. O co chodzi? Pisze wiadomosc tekstowa: MAM ZDROKA, HERZOGA, PUTNIKA, TUNA I E. WU RAZEM W JEDNYM WYGODNYM MIEJSCU. SA LATWYM CELEM. DZIALAC? Po chwili Lambert pyta: -Wiesz juz, co zamierzaja zrobic z glowica jadrowa i MRUUV-em? Odpowiadam: JESZCZE NIE. -Wiec lepiej zaczekaj - mowi Lambert. - Prosze cie, wykonaj podstawowy plan. A potem wynos sie stamtad w cholere. Te druga sprawe zostawimy naszemu wojsku. To nie twoja dzialka, Sam. Czlowieku, ja chce dopasc Putnika! Moim najwiekszym pragnieniem jest to, zeby facet cierpial za zabojstwo Katii! Przeklinam rozkazy Lamberta, chowam peryskop winklowy do kieszeni spodni i wlaczam TAK na moim five-sevenie. Wycelowuje go w okno i slucham rozmowy. Poniewaz general nie mowi po rosyjsku, a faceci ze Sklepu nie znaja mandarynskiego, sa skazani na bardzo kiepski angielski Tuna. TUN:...mowia mi, okret podwodny "Mao" osiagnac amerykanskie zachodnie wybrzeze siedem dzien. HERZOG: Jest pan tego pewien, generale? Tylko siedem dni? TUN: "Mao" to szybki okret podwodny, jaki mamy. Klasa Xia. ZDROK: Bylem pod wrazeniem, kiedy go dzis zobaczylem poza schronem. TUN: To piekny okret. Nowy okret, napedzany dieslem, tez bardzo ladny. ONZ nic nie wiedziec. Wiedziec, wiedziec, mysle. ZDROK: A zatem, generale, uwazam, ze to konczy nasza wspolprace. Ma pan glowice jadrowa, w ktora zaopatrzyl pana moj towarzysz, general Prokofiew, ma pan wszystkie elementy do operacji "Barrakuda" i wyglada na to, ze dzialaja, wiec teraz pan Herzog i ja chcielibysmy zostawic pana z panskimi planami. A ostatnia wplata...? TUN: To jest zrobione. Tu potwierdzenie. Przelew na konto w bank szwajcarski. ZDROK: Oskar, rzuc okiem, czy wszystko jest w porzadku? HERZOG: Na to wyglada. Cyfry sie zgadzaja. TUN: Pan nie widziec "Barrakuda", panie Zdrok? ZDROK: Ee, nie, generale. Przyjechalem tu po wyjsciu panskiego okretu w morze. TUN: Prosze pozwolic mi pokazac. Pan zobaczyc przed wyjazdem. ZDROK: (glebokie westchnienie) Dobrze. Iwan, wstawaj. General chce nam zademonstrowac swoja nowa zabawke. Eddie, idziesz? WU: (mamrocze cos niezrozumiale) Slysze ich kroki w pomieszczeniu, w koncu cala piatka wychodzi z budynku i idzie w kierunku schronu numer dwa. Czekam, az wejda do srodka, potem okrazam hangar. Na bocznej scianie sa metalowe szczeble najwyrazniej po to, zeby zolnierze mogli w razie potrzeby wspiac sie na dach. Wdrapuje sie na gore i staje oko w oko z chinskim zolnierzem. Jest bardzo zaskoczony widokiem mojej osoby. -Czesc - mowie, biore zamach i uderzam go w twarz kolba QBZ-95. Facet pada na metalowy dach, troche za glosno jak na moj gust. Przetaczam go szybko pod rure wylotowa wywietrznika, zeby nie byl zbyt widoczny, i rzucam chinski karabin w mrok. Nie jest mi potrzebny, dopoki mam swoj SC-20K. W poblizu rury wentylacyjnej jest otwarty wlaz. Zagladam do srodka i widze wiazania dachowe pod sufitem. Doskonale. Wslizguje sie do wnetrza jak waz, przytrzymuje, usadawiam okrakiem na belce i odsuwam od otworu. Wokol mnie jest ciemno i moge obserwowac wszystko, co sie dzieje pode mna. General Tun doprowadzil swoich gosci do dziobu okretu podwodnego klasy Xia i teraz kaze zolnierzom przyniesc sprzet. Na platformie, ktora biegnie wzdluz kadluba, Chinczycy ustawiaja dluga skrzynie podobna do trumny. W srodku jest MRUUV. Wyglada dokladnie tak samo, jak tamten skonstruowany przez profesora Gregory'ego Jeinsena dla Pentagonu. Ma cylindryczny ksztalt, okolo dwoch metrow dlugosci i mniej wiecej metr srednicy - przypomina pojemnik na cygaro, tyle ze z plaskimi, a nie zaokraglonymi koncami. Wycelowuje w dol fivesevena, dostrajam czestotliwosc TAK i slucham. ZDROK: Wiec to jest to. Hm. 0 to bylo tyle zamieszania? HERZOG: To cudowny wynalazek, Andriej. Jest piekny. ZDROK: Ile sztuk tego czegos moga przeniesc panskie okrety podwodne? TUN: Wystrzeliwanie z wyrzutnie torpedowe. "Mao" ma trzy "Barrakuda". Jak ta. ZDROK: No dobra, wiec jeden MRUUV ma glowice bojowa. A dwa pozostale? TUN: Nic! To wabiki. HERZOG: Kiedy zamierza pan zawiadomic Stany Zjednoczone, generale? TUN: Kiedy "Mao" osiaga strefa celu. Siedem dzien. HERZOG: I naprawde chce pan tego uzyc, jesli nie pozwola panu zajac Tajwanu? TUN: (przytakuje z zapalem) Koniec z Disneyland! Bum! ZDROK: Co pan zrobi, jesli Amerykanie dobiora sie do pana wczesniej? TUN: "Dobiora sie..."? ZDROK: Zaatakuja pana. Co bedzie, jesli uderza pierwsi? TUN: (smieje sie) Pan zabawny czlowiek, panie Zdrok. Zart, tak? O kurcze. Teraz rozumiem. General wcale nie zamierza uzyc swojej glowicy jadrowej przeciwko Tajwanowi. Chce wykorzystac MRUUV-a do dostarczenia tej broni jak najblizej jakiegos duzego miasta na amerykanskim zachodnim wybrzezu. Wyglada na to, ze chodzi o Los Angeles. Bomba bedzie jego polisa ubezpieczeniowa, ktora umozliwi mu zajecie Tajwanu. Da nam znac, ze bron jest na miejscu i zostanie zdetonowana, jesli sprobujemy mu przeszkodzic w inwazji na te mala wyspe. Poniewaz planuja wystrzelenie MRUUV-a z okretu podwodnego, bedzie go cholernie trudno wytropic. O ile sie orientuje, taki pojazd, po opuszczeniu wyrzutni torpedowej, moze byc zdalnie sterowany az do celu. Okret nie musi nawet wplywac na amerykanskie wody terytorialne. Pozostanie na ich granicy i zrobi swoje. Pomyslowe. Czas stad zniknac. Zaczynam sie posuwac wzdluz belki z powrotem do wlazu, gdy slysze w dole halas. Do schronu laduje sie caly pluton uzbrojonych zolnierzy. Sierzant podbiega do jakiegos oficera, ktory po chwili szepcze cos do generala. Potem wszyscy patrza w gore na sufit, a eskorta wyprowadza Tuna na zewnatrz. Niech to szlag. Znalezli wartownika, ktorego uziemilem wczesniej? A moze faceta na dachu? Zachowuja sie tak, jakby wiedzieli, ze w hangarze jest ktos obcy. Jeden z zolnierzy przynosi szperacz, ustawia na platformie obok MRUUV-a, wlacza i kieruje w gore. Przesuwa wolno snopem swiatla po belkach. Inni przygladaja sie uwaznie sufitowi. Nie ruszam sie i modle, zeby zbyt wiele mojego ciala nie wystawalo poza belke, na ktorej leze. Dwaj inni zolnierze wnosza urzadzenie o znajomym wygladzie. To nadajnik, ktory widzialem w Hongkongu. Wlaczaja go do pradu i celuja w sufit mala antena. Slysze znajome buczenie, ale tym razem nie dziala to na moje implanty. Dzieki pracy Grimsdottir i zabiegowi, ktoremu kazala mi sie poddac w Los Angeles Coen, narzedzie tortur dzwiekowych jest juz nieskuteczne. Mezczyzni patrza na siebie pytajaco. Jeden sprawdza, czy nadajnik funkcjonuje prawidlowo. Wzrusza ramionami. Ktos wykrzykuje jakies rozkazy. Zolnierze zaczynaja biegac tam i z powrotem. Nie sa pewni, czy rzeczywiscie jestem na gorze. Zdrok, Herzog, Putnik i Wu gromadza sie przy drzwiach. Obserwuja i czekaja, czy informacja okaze sie prawdziwa. Jak dotad, nie widzieli mnie. Zostane tu caly dzien, jesli bede musial. Dopoki sie nie porusze, powinienem byc bezpieczny. Ale skad, do cholery, wiedzieli, ze tu jestem? To mnie najbardziej niepokoi. Frontowymi drzwiami wchodzi facet w cywilnym ubraniu. Zanim mam okazje dobrze mu sie przyjrzec, odwraca sie do Zdroka i jego towarzyszy, zamienia z nimi kilka slow i wspina sie na platforme obok okretu. Kiedy podnosi wzrok na sufit, na moment zamiera mi serce. Mam teraz odpowiedzi na mnostwo pytan. Juz wiem, jakim cudem przeciwnik znal kazdy moj krok w Hongkongu, Los Angeles i tutaj. Teraz jest jasne, skad Sklep wiedzial, gdzie i kiedy sie pojawie. Mason Hendricks, caly i zdrowy, krzyczy do mnie: -Fisher, lepiej zejdz grzecznie na dol, bo inaczej zestrzela cie stamtad. ROZDZIAL 34 Jakis zolnierz przynosi drugi szperacz i oswietla wlaz w dachu, nie moge wiec tamtedy wyjsc. Mowiac wprost, jestem w pulapce. Wczesniej czy pozniej ktorys snop swiatla wylowi z mroku czesc mojej nogi lub ramienia i bedzie po mnie. Jedyna rzecz, jaka moge zrobic, to utrudnic im zlokalizowanie mnie.Musze zaryzykowac i siegnac do kieszeni spodni po granaty dymne. Ruch przyciaga wzrok, wiec przesuwam reke wzdluz boku ciala tak wolno, jak to tylko mozliwe. W koncu dosiegam kieszeni i odpinam ja. Zapomnialem, ze wlozylem tam moj peryskop winklowy - luzem. Cholerny gadzet wyslizguje sie na zewnatrz i grawitacja robi reszte. Patrze ze zgroza, jak przedmiot spada na platforme i uderza w nia z metalicznym dzwiekiem. - Tam! - krzyczy Hendricks i pokazuje, gdzie jestem. Zolnierze wycelowuja w sufit karabiny szturmowe. Siegam do kieszeni i chwytam granat. Wyrywam zawleczke i puszczam go. Robi wiecej huku niz szkod, ale chmura ciemnego dymu przeslania widok moim przesladowcom. Szybko chwytam drugi granat, wyciagam zawleczke i rzucam go w dol. Zaczyna sie kanonada. Pociski trafiaja w dach wokol mnie, ale teraz moge uciec po belce poza pole ostrzalu. Nie biegne do wlazu, bo tamci spodziewaja sie tego, lecz w przeciwna strone, choc nie mam pojecia, jak sie stad wydostane. Zolnierze strzelaja we wszystkich kierunkach - pozbawiaja mnie mozliwosci manewru. Ale jest jedna szansa. Siegam do plecaka i chwytam moja jedyna mine scienna. Jej aktywacja zabiera mi piec sekund, przyczepienie do sufitu nastepnych piec. Ustawiam ja na eksplozje po dziesieciu sekundach w nadziei, ze przez ten czas zdaze sie oddalic po belce na bezpieczna odleglosc. Ludzie na dole nadal nic nie widza przez dym i strzelaja na slepo. Uzycie miny sciennej to ryzyko, ktore musze podjac. Licze na to, ze wybuch zrobi wystarczajaco duza dziure, zebym sie w niej zmiescil, a kleby dymu zamaskuja moja ucieczke. Docieram do konca belki, chroniac glowe przed pociskami trafiajacymi w sufit wokol mnie. Wybuch niemal mnie oglusza. Hangar trzesie sie z niespodziewana sila. Belka, na ktorej siedze, uwalnia sie z mocowania! Przywieram do niej calym cialem i czuje, jak sie kolysze pod moim ciezarem. Nic nie widze; hangar wypelnia dym i nie wiem, czy spadam, czy wisze na kilku stalowych srubach. Po chwili odzyskuje rownowage i dostrzegam, ze belka jeszcze sie trzyma, ale niewiele brakuje, by odpadla. Opuszczam gogle i wlaczam noktowizje - czasami pomaga przeniknac wzrokiem dym i zobaczyc zarysy niektorych obiektow. Teraz widze wyraznie duza dziure w suficie. Ma co najmniej dwa metry srednicy. Dym szybko sie przez nia ulotni, lepiej, zebym sie pospieszyl. Belka, do ktorej przywieram, jednym koncem jest nadal polaczona kilkoma srubami z sufitem. Drugi koniec przede mna celuje w przestrzen nad basenem w dole. Musze sie wolno wycofac w gore belki, do sufitu, a potem chwycic sie innej belki i dotrzec, dlon za dlonia, do dziury. Jesli bede sie poruszal za szybko, belka pode mna na pewno sie urwie. I oczywiscie zolnierze na dole ciagle strzelaja bezladnie w gore i moga mnie trafic bez wzgledu na to, jaki kierunek wybiore. To jest zycie, co? Kiedy jestem jakies poltora metra od sufitu, slysze, ze sruby zaczynaja puszczac. Za mna rozlega sie przerazajacy zgrzyt i czuje, jak belka opada o kilka centymetrow. Nie moge ryzykowac i dalej na niej siedziec, wiec skupiam uwage na nieruchomej belce nad moja glowa i probuje uniesc sie te poltora metra z pozycji siedzacej. I tu przydaje sie trening krav magi. Uzywajac miesni ud i rozciagajac bolesnie cialo miedzy pasem i ramionami, moge sie "wydluzyc" - to najlepsze okreslenie - i jednoczesnie wypchnac troche do gory. Kiedy tylko to robie, belka urywa sie i spada. Przez ulamek sekundy jestem zawieszony w powietrzu, potem czuje, jak moje rece zaciskaja sie na belce pod sufitem. Trzymam sie jej mocno, lapie oddech i zaczynam sie posuwac, dlon za dlonia, w kierunku dziury odleglej o jakies szesc metrow. Nie patrze w dol, ale slysze, jak mezczyzni krzycza do siebie. Belka musiala na nich spasc. Kiedy docieram do dziury, mam wrazenie, ze minela cala wiecznosc. Dym juz sie rozwial i slysze krzyk Hendricksa: -Jest tam! Zastrzelcie go! Nadlatuja pociski, ale juz sie wspinam przez otwor i wypelzam na dach. Przetaczam sie w strone krawedzi i serie dziurawia blache tuz za mna. Gdy tylko uznaje, ze moge bezpiecznie wstac, podrywam sie i biegne do drabinki na bocznej scianie. Wchodza po niej trzej faceci. Wyciagam five-sevena i strzelam do pierwszego. Spada i po drodze straca dwoch kolesiow za soba. Na ziemi roi sie od zolnierzy. Otaczaja hangar. Po raz drugi w ciagu dziesieciu minut jestem w pulapce. Siegam do plecaka i sprawdzam, ile mi zostalo granatow dymnych. Cholera, sa tylko dwa. Ale mam pare flar. 1 cos jeszcze, co moze sie przydac. Sciagam z plecow SC-20K i laduje do wyrzutni kamere dywersyjna. Najwazniejsza jest koordynacja. W takich sytuacjach jak ta zaluje, ze nie mam szesciu rak. Najpierw podbiegam do krawedzi dachu po tej stronie budynku, gdzie na dole jest mniej zolnierzy. To strona polnocna, miedzy hangarami numer jeden i dwa. Gdyby udalo mi sie dostac na ziemie, moglbym przynajmniej probowac przebic sie na zewnatrz bazy. Klade przed soba dwie flary i granaty dymne, potem przygotowuje dwie kamery dywersyjne -jedna w wyrzutni SC-20K, druga w reku do zaladowania. Nastepnie biore flare, zrywam zabezpieczenie, wycelowuje ja w bok od dachu budynku i odpalam nad glowami zolnierzy. Eksploduje pieknie, rozrzucajac wokol iskry i plomienie. Nie zrobi nikomu krzywdy, ale mam nadzieje, ze wywola zamieszanie. Chwytam granat dymny, wyrywam zawleczke i rzucam go w dol. Wybuch, ziemia znika za gesta ciemna zaslona. Druga flare odpalam w przeciwnym kierunku niz pierwsza. Ta rowniez eksploduje i dezorientuje ludzi przy hangarze. Ostatni granat dymny rzucam tak, zeby wybuchnal miedzy schronami dla okretow podwodnych. W koncu wystrzeliwuje kamere dywersyjna, celujac z SC-20K w bok schronu numer jeden, ktory jest najblizej brzegu morza. Kiedy tylko kamera przykleja sie do sciany, zaczyna emitowac odglosy pojedynczych strzalow. Laduje szybko do wyrzutni druga kamere dywersyjna i strzelam nia nad glowami zolnierzy w bok wojskowego dzipa, ktory stoi jakies trzydziesci metrow na zachod od hangaru numer dwa. Dla jaj ustawilem ja na bardzo glosne odtwarzanie Stars and stripes forever w wykonaniu maszerujacej orkiestry. Na dole totalny chaos. Chinscy zolnierze nie wiedza, co sie, cholera, dzieje. Mysla, ze ktos otworzyl do nich ogien od strony schronow dla okretow podwodnych, a tu nagle w innym miejscu zaczyna grac piecdziesiecioosobowa orkiestra. Nad ich glowami wciaz jasno plona flary i oswietlaja dym jak na koncercie rockowym. Postanawiam skorzystac z zamieszania i skoczyc z dachu. Z powodu dymu trudno dokladnie okreslic, gdzie jest ziemia. Wykonywalem juz takie skoki i wiem, jak trzeba upasc i przetoczyc sie, zeby uniknac obrazen - ale zwykle robie to wtedy gdy widze, co jest pode mna. Gogle noktowizyjne nie ulatwiaja mi zadania. Nie ma sie nad czym zastanawiac, do cholery. Przyjmuje postawe i skacze. Laduje na dole wczesniej, niz sie spodziewalem i czuje potworny bol w prawej kostce. Przetaczam sie, ale szkoda juz sie stala. Spadlem na ziemie jak kamien. Czekam na atak Chinczykow, ale nic sie nie dzieje. Zolnierze wciaz biegaja na oslep i nie wiedza, gdzie jestem. Udaje mi sie wstac. Krzywie sie z bolu i kustykam stamtad. Pieprzona kostka. Na pewno jej nie zlamalem, ale wiem, ze ja skrecilem. W ruchu bol stopniowo ustepuje. Nie jest tak zle. Na dole noktowizja dziala troche lepiej i moge okrazyc budynki. Mijam pierwszy schron dla okretu podwodnego i kieruje sie do polnocnej czesci obozu. Za soba wciaz slysze krzyki i strzaly, ale dym juz sie rozwiewa. Halas budzi reszte zolnierzy. Widze ich glowy w uchylonych drzwiach i oknach koszar. Kustykajac, wygladam na kogos stuknietego, kto idzie przez baze. Jeden z facetow widzi mnie, ale jest za bardzo zaspany, zeby sie zorientowac, ze jestem wrogiem. To cud, ze docieram do ogrodzenia. Klade sie na ziemi, wczolguje do dziury, ktora wycialem wczesniej, i wydostaje na zewnatrz. Jestem wolny. Jesli uda mi sie oddalic od obozu i ukryc gdzies w ciemnosci tak, zeby mnie nie znalezli, moze wyjde z tego calo. Przecinam droge i odchodze poza zasieg swiatel bazy. Przed soba mam glowna szose do Fuczou. Pewnie na razie bede musial jej unikac i schowac sie w jakims rowie. Nagle slysze, ze Chinczycy odpalaja silniki swoich pojazdow. Rozszerzaja obszar poszukiwan. Zmieniam kierunek i, oszczedzajac skrecona kostke, biegne truchtem rownolegle do szosy, ale trzymam sie w mroku. Samochody wyjezdzaja wkrotce na droge i zaczynaja powolny patrol. Najwyrazniej wiedza, ze jestem niedaleko. Kiedy jeden z dzipow nagle staje i odwraca szperacze w moja strone, padam na ziemie. Snopy swiatla krzyzuja sie nad moim lezacym cialem, potem nieruchomieja. Slysze, ze otwieraja sie i zamykaja drzwi pojazdu. Cholera. -Sam! - mowi Lambert. - Jestes otoczony! Wynos sie stamtad! Ktos sie zbliza. Zolnierze. Chwytam SC-20K, upewniam sie, ze jest ustawiony na ogien ciagly i przygotowuje sie do walki. Nie ruszam sie, czekam na wlasciwy moment, a potem strzelam seria w kierunku nadchodzacych ludzi. Moje pociski trafiaja grupe mezczyzn w momencie, gdy odnajduja mnie i oswietlaja szperacze. Zolnierze otwieraja do mnie ogien i musze znow pasc na ziemie. Po chwili jestem przygwozdzony. Nie moge nic zrobic. W moja glowe celuje tuzin luf karabinowych. Nie mam wyboru. Rzucam bron i podnosze rece do gory. ROZDZIAL 35 Wioza mnie dzipem z powrotem do obozu. Zabieraja mi plecak, YW SC-20K, five-sevena, sluchawki i OPSAT. Oprozniaja wszystkie kieszenie kombinezonu i zdejmuja mi buty. Dwa pistolety przystawione do mojej glowy zmuszaja mnie do posluszenstwa. W czasie krotkiej jazdy do bazy slysze w uszach glos Lamberta:-Sam? Co sie stalo? Jestes caly? Satelita cie zgubil. Zeby mu odpowiedziec, udaje kaszel. Unosze prawa reke do krtani, naciskam implant i mowie: -Boli mnie gardlo. Chinscy straznicy szturchaja mnie lufami pistoletow - mam opuscic reke. Kiwam glowa, usmiecham sie i robie, co kaza. Daleko w Waszyngtonie Lambert bedzie wiedzial, ze jestem wiezniem. Kiedy do standardowego wyposazenia penetratorow wlaczono implanty, opracowalismy szyfr do porozumiewania sie z centrala. Stworzylismy hipotetyczne scenariusze, do ktorych dopasowalismy odpowiednie slowa. Dopoki jestesmy w stanie naciskac implanty krtaniowe i mowic, mamy kontakt z Wydzialem Trzecim. W obecnosci wroga najlepiej robic przy tym cos naturalnego, na przyklad kichac lub kaszlec - stad moja wiadomosc dla Lamberta powiedziala mu wszystko, co musi wiedziec. Ale kiedy tylko dojezdzamy do schronow dla okretow podwodnych, zolnierz wiaze mi z tylu rece mocna nylonowa linka. Mam nadzieje, ze Lambert poczyni kroki, by sprobowac mnie stad wyciagnac. Chyba ze juz jestem skreslony. Zawsze jest taka ewentualnosc. Zasady tej niebezpiecznej gry sa takie, ze jesli wpadniemy w rece wroga, to nie istniejemy. Jeszcze nigdy nie bylem w takiej sytuacji, wiec nie wiem, jak powaznie potraktuje to Lambert. Ale wiem, ze jednego penetratora skreslono, kiedy zostal aresztowany za szpiegostwo w Korei Polnocnej. Jesli byly inne takie przypadki, to nie slyszalem o nich. Chyba bede musial przyjac, ze odtad jestem zdany na siebie. Nie ma co liczyc na ratunek. To bylaby glupota. Zolnierze prowadza mnie do tymczasowego budynku, niedaleko kwatery glownej dowodztwa. Jest zbudowany ze stali, aluminium, betonu i drewna. Okazuje sie, ze sluzy do wielu celow. Sa tu biura i magazyny. Wtracaja mnie do celi o wymiarach mniej wiecej trzy na trzy metry z prycza w scianie. Laduje na podlodze. Wychodza, zatrzaskuja drzwi i rygluja je. Zostaje sam. Podnosze sie i probuje stanac. Kostka wciaz mnie boli, ale przezyje to. Siadam na pryczy i staram sie wyrzucic z glowy wszystko, co mogloby ograniczyc moja odpornosc na tortury. Kto wie, co ze mna zrobia? Najprawdopodobniej po prostu mnie rozwala, ale nigdy nie wiadomo. Moze uzyja jakichs wymyslnych chinskich srodkow perswazji, zeby naklonic mnie do ujawnienia sekretow NSA. Niczego sie ode mnie nie dowiedza. Tak naprawde znam niewiele tajemnic, ktore moglyby zaszkodzic naszemu rzadowi. Wydzial Trzeci dba o to. Co najwyzej moglbym im opowiedziec o strukturze organizacyjnej Wydzialu Trzeciego, ale watpie - nawet tego ze mnie nie wyciagna. Zamierzam milczec bez wzgledu na to, co ze mna zrobia. Po okolo dwudziestu minutach ktos otwiera cele. Wchodza Mason Hendricks i Andriej Zdrok. Zamykaja za soba drzwi. -Widze, ze juz sie rozgosciles - zagaja Hendricks. - Przepraszamy. Nie chcielismy, zebys czekal. -Wal sie, Mason - mowie. Hendricks chichocze i odwraca sie do Zdroka. -Fisher to facet, ktory ma bogate slownictwo. - Zdrok sie usmiecha, ale patrzy na mnie lodowato. - Aha, znacie sie? Andriej Zdrok, Sam Fisher. -Otarlismy sie kiedys o siebie, ale nigdy nie bylismy sobie oficjalnie przedstawieni - odpowiadam. Prosze wybaczyc, ze nie podaje reki. -Uwazam, ze powinnismy go od razu zlikwidowac - odzywa sie Zdrok. - Jest zbyt niebezpieczny. -Zaczekaj, przyjacielu, zaczekaj. Nie chcesz zobaczyc, jak cierpi? Po tych wszystkich szkodach, ktore wyrzadzil naszej organizacji? - pyta Hendricks. Zdrok milczy, ale widze, ze sie zastanawia, czy dac mi wycisk. Hendricks opiera sie o sciane. -Pewnie chcialbys uslyszec jakies wyjasnienia, Fisher? -Mam je gdzies, Mason - mowie. - Jestes zdrajca i kupa gowna. To jest cale wyjasnienie. Hendricks marszczy brwi i ciagnie. -Daj spokoj, Fisher. Wiesz rownie dobrze jak ja, ze Stany Zjednoczone zmierzaja w zlym kierunku. Amerykanska polityka zagraniczna to szalenstwo. Po prostu przeszedlem do innego obozu. Nie mieszkam w Stanach, Fisher. Pol zycia spedzilem na Dalekim Wschodzie. Czas przestac sie oszukiwac i robic to, co ci dyktuje serce. -To znaczy przylaczyc sie do handlarzy bronia, ktorzy zaopatruja terrorystow? -Fisher, od lat pomagam Sklepowi. Robilem to, kiedy jeszcze nawet o nich nie slyszales. Andriej nazywa mnie Dobroczynca. A to dlatego, ze od dawna dostarczam Sklepowi mnostwo informacji z mysla o doborze klientow. -Ujawniasz tajemnice panstwowe. Szkodzisz naszym wlasnym agencjom wywiadowczym. -Byc moze - odpowiada Hendricks. -Teraz wiem, dlaczego Szczesliwym Smokom i Sklepowi zawsze udawalo sie byc krok przede mna bez wzgledu na to, dokad sie - wybieralem - mowie. - Miales dostep do planow Wydzialu Trzeciego. Lambert mi to powiedzial. Ufal ci. Przez caly czas wiedziales, gdzie jestem. Nawet w Los Angeles. Wasz cyngiel Putnik wiedzial dokladnie, gdzie bede. -Zgadza sie, Fisher. Oczywiscie juz nie wspolpracujemy ze Szczesliwymi Smokami. Byly miedzy nami roznice zdan. -Slyszalem. -Teraz Andriej i ja zamierzamy razem prowadzic interesy. Opuszczam Hongkong. Poniewaz Andriej stracil dwoch wspolnikow - co zawdziecza tobie - przylacze sie do niego w Sklepie. Przy moich znajomosciach na calym swiecie to bedzie madra inwestycja. Gdybym mogl ci zaufac, zaproponowalbym ci prace w naszej organizacji. Przydalby sie nam ktos taki jak ty. -Idz do diabla, Mason. -Spodziewalem sie takiej odpowiedzi, dlatego nie pytalem, co ty na to. -Wiec co sie wydarzylo w twoim domu w Hongkongu? Kto tam splonal zamiast ciebie? Flendricks kreci glowa i mlaska. -Szkoda, ze Yoshiko musiala zginac. Lubilem ja, ale po prostu byla pod reka. Pracowala w Purple Queen, wiesz. Co do zwlok mezczyzny, to dostarczyl mi je Sklep. Porwali z ulicy bialego faceta, umyli go i ubrali w moja pizame. Musialem cos zrobic, zeby Szczesliwe Smoki i Wydzial Trzeci mysleli, ze nie zyje. Rozumiesz. -Jasne. Dobra robota. -Dzieki. Teraz mam inny problem. Musze zmienic nazwisko i wyglad i sprzedac moja dawna posiadlosc przez posrednika. Nie chce mi sie. Ale nie ma na to rady. -Teraz mozesz swobodnie pomoc oblakanemu generalowi zaatakowac bezbronny kraj i zmusic Stany Zjednoczone do nieingerencji. Przedsiebiorczy z ciebie facet, Mason. -Widze, ze poznales nasz plan. Wiesz, jak zmusimy Stany Zjednoczone do nieingerencji, jak to delikatnie nazwales? -Macie rosyjska glowice jadrowa i umiescicie ja w jednym z MRUUV-ow, ktory bedzie na okrecie podwodnym skierowanym do Ameryki. -Jestem pod wrazeniem, Fisher. Jeszcze dwie godziny temu nie wiedziales tego. -Juz zawiadomilem Wydzial Trzeci, co knujecie. Nie uda wam sie to. W oczach Hendricksa pojawia sie blysk wscieklosci. -Lzesz, Fisher. Nie powiedziales Wydzialowi Trzeciemu ani slowa. Ostatni raz skontaktowales sie z nimi mniej wiecej wtedy, kiedy zostales zlapany, i nic im o tym nie mowiles. Chyba po prostu to analizowales i nie miales czasu zlozyc raportu. Monitoruje cala lacznosc Wydzialu Trzeciego, Fisher. Inaczej skad bym wiedzial o kazdym twoim kroku? Ma racje. Wierze mu. Mial pelny dostep do naszych przekazow satelitarnych i mogl sluchac moich rozmow przez implanty. Hendricks wyjmuje cos z kieszeni marynarki. Wrecza to dyskretnie Zdrokowi, ktory usmiecha sie szeroko po raz pierwszy, odkad wszedl do celi. -Andriej ma cos dla ciebie. Chce, zebys wiedzial, ze docenia to, co zrobiles dla niego i dla Sklepu. Zdrok jest w czarnych skorzanych rekawiczkach. Trzyma kastet. Wsuwa go na palce prawej dloni i robi z tego wielkie przedstawienie. Hendricks pokazuje mi, zebym wstal. Nie mam wyboru - podnosze sie z pryczy. Podchodzi do mnie z tylu, opasuje mnie w torsie ramionami i unieruchamia. -Nie probuj zadnych sztuczek z twojego repertuaru krav magi, Fisher - ostrzega. - Jestem calkiem dobry w samoobronie. - Wiem, ze mowi prawde. -Panie Fisher - odzywa sie Zdrok i zbliza do mnie - w ciagu ostatniego roku bardzo pan zaszkodzil mojej firmie. Z wielka przyjemnoscia odwdziecze sie panu. Unosi piesc, celuje starannie w moj zoladek i uderza mnie z cala sila na jaka go stac. Kiedy kastet trafia mnie w splot sloneczny, mam wrazenie, ze eksplodowal mi brzuch. Jeszcze nigdy nie czulem takiego bolu. Dostaje mdlosci i otacza mnie ciemnosc. Padam na stalowa podloge jak worek kartofli i ledwo to pamietam. Mija kilka dni. Wiem to, bo mniej wiecej co dwanascie godzin straznicy przynosza mi porcje mokrego letniego ryzu. Pora posilku to wyjatkowo przyjemne przezycie. Rece mam wciaz zwiazane za plecami i musze jesc z miski na podlodze jak pies. Dwa razy dziennie zabieraja mnie do kibla. Jesli akurat wtedy nie potrzebuje tam isc, to mam pecha. Jesli musze tam isc, kiedy nie ma ich w poblizu, zeby mnie zaprowadzic, to tez mam pecha. Ale moge powiedziec z zadowoleniem, ze jeszcze nie zrobilem z siebie kupy gowna. Wiekszosc czasu trzymaja mnie w celi. Prawie od tygodnia. Czuje sie bardzo samotny. Brzuch boli mnie jak cholera. Na splocie slonecznym mam paskudnego siniaka i obawiam sie, ze moge miec obrazenia wewnetrzne. Pierwszego dnia widzialem krew w moczu i stolcu, ale to przeszlo. Mimo to czesc ciala miedzy klatka piersiowa a koscmi biodrowymi stale mnie boli i jest bardzo wrazliwa na dotyk. Tamto pekniecie zeber, ktorego doznalem w Los Angeles, jeszcze pogarsza sprawe. Zdrok naprawde zdrowo mnie walnal kastetem. Mam nadzieje, ze nie pekla mi sledziona ani nic w tym rodzaju. Gdyby tak sie stalo, pewnie byloby ze mna duzo gorzej. Nie jestem lekarzem, ale przypuszczam, ze gdybym mial uszkodzone narzady wewnetrzne, to bylbym umierajacy. Chyba powinienem byc wdzieczny, ze jest tak, jak jest. Dlaczego jeszcze mnie nie zabili, do cholery? Za kazdym razem, kiedy przynosza mi zarcie lub zabieraja mnie do kibla, prosze o rozmowe z Hendricksem albo z kims innym. Chinscy straznicy ignoruja mnie i po prostu robia swoje. Po co tu siedze tyle czasu? Nie rozumiem tego. Nie przysylaja lekarza, zeby obejrzal moj brzuch, trzymaja mnie w izolacji, a jednak daja mi jesc. Wydzial Trzeci sie nie odzywa. Moze rzeczywiscie mnie skreslili. Myslalem, ze Lambert czy Coen lub ktos inny skontaktuje sie ze mna przez implanty i powie mi cos. A tu nic, cisza w eterze. Radiostacja milczy. Kilka razy slyszalem na zewnatrz ruch - okrzyki zolnierzy, pojazdy, nawet samoloty w powietrzu. Wczoraj brzmialo to tak, jakby cala kompania opuszczala oboz. Od tamtej pory panuje glucha cisza. Nagle drzwi sie otwieraja i wchodzi Mason Hendricks w towarzystwie Iwana Putnika, ktory trzyma sportowa torbe. Siedze na pryczy i sie nie ruszam. Hendricks wita mnie, ale nie przedstawia mi swojego kumpla. -Jak sie czujesz, Fisher? - pyta. Miazdze go wzrokiem. Parska. -Tak dobrze? Wygladasz strasznie. - Szturcha mnie w brzuch, az sie krzywie. - Masz tu paskudnego siniaka. -Czego chcesz? - pytam. -Niczego. Pomyslalem tylko, ze moze po tylu dniach samotnosci chcialbys miec towarzystwo i uslyszec jakies wiadomosci ze swiata. Czekam z ciekawoscia na dalszy ciag, ale staram sie nie okazywac zainteresowania. -W bazie zostala tylko zaloga szkieletowa. General Tun razem z reszta ludzi sa na fregacie u wybrzezy Tajwanu. Niedlugo rozpocznie sie atak. -Hendricks patrzy na zegarek. - Mniej wiecej za godzine. Najpierw bombardowanie z powietrza, potem uderzenie z morza. Wzdycham, ale wychodzi z tego jek. -Tak, wiem, Fisher. Nie jest dobrze. I wiesz co? Stany nie zrobia nic, zeby temu zapobiec. Owszem, przez kilka ostatnich dni z naszej strony padaly mocne slowa i prezydent chyba wlasnie rozmawia na osobnosci z przewodniczacym ChRL. Ale general Tun oswiadczyl dzis rano Organizacji Narodow Zjednoczonych, ze jesli Stany Zjednoczone chocby kiwna palcem w obronie Tajwanu, uzyje przeciwko nam swojej "tajnej broni". Chiny twierdza, ze nie sa za to odpowiedzialne, ale nie zamierzaja mu przeszkodzic. Hendricks zaczyna spacerowac tam i z powrotem. Ciagle mowi. Putnik stoi nieruchomo i swidruje mnie wzrokiem. Ma upiorne spojrzenie. Naprawde wyglada jak Rasputin. -Chinski okret podwodny "Mao" dotarl dzis w poblize Los Angeles. Z jego wyrzutni torpedowych wystrzelono trzy MRUUV-y. Dwa wabiki i jeden uzbrojony w glowice bojowa. Zanim Marynarka Wojenna Stanow Zjednoczonych zdazyla zlokalizowac okret, "Mao" wycofal sie na wody miedzynarodowe. Bombe mozna zdetonowac recznie z pulpitu sterowniczego na okrecie lub tutaj, z budynku dowodztwa. Andriej Zdrok, Oskar Herzog i ja bedziemy mieli przyjemnosc obserwowac rozgrywajacy sie dramat. Mielismy wyjechac w zeszlym tygodniu, ale general Tun zaproponowal nam, zebysmy zostali. Nie mamy sie gdzie podziac, wiec poczciwy general zaoferowal nam bezpieczne schronienie w tutejszej bazie przynajmniej do konca tej calej sprawy. Pomoze nam przeniesc kwatere glowna Sklepu i prawdopodobnie zastapi w naszej firmie generala Prokofiewa. -A co ze mna? - pytam. -Ach, co z toba? Pewnie jestes ciekaw, dlaczego jeszcze zyjesz. Mozesz za to podziekowac generalowi Tunowi. Kiedy tylko sie zorientowal, ze wpadl mu w rece penetrator Agencji Bezpieczenstwa Narodowego, wydal rozkaz, zeby zostawic cie przy zyciu - na razie. Chyba chcial sie zastanowic, co z toba zrobic. Moze chce zrobic z ciebie cos w rodzaju karty przetargowej w rozmowach ze Stanami Zjednoczonymi. Naprawde nie wiem. Powiedzialem generalowi, ze to glupi pomysl, ale mnie nie posluchal. W kazdym razie to wszystko jest juz niewazne. Niedawno dostalismy wiadomosc, ze juz nie interesujesz generala. W sytuacji, kiedy rozmowy miedzy Chinami i Stanami Zjednoczonymi nic nie daja i Amerykanie nie moga przeszkodzic w ataku na Tajwan, bo Los Angeles zostaloby zniszczone, gdyby to zrobili, general doszedl w koncu do wniosku, ze nie jestes mu potrzebny. Wiec obecny tu Iwan zglosil sie na ochotnika, by cie pozegnac. Na zawsze. Putnik szczerzy do mnie zeby. Wiec to tak. Trzymali mnie tu jak zwierze, a teraz czas na rzez. Dobra. Skonczmy to. -Niestety, Iwan nie zna angielskiego. Chcial, zebym ci powiedzial, ze nie bedzie sie spieszyl. Jest ciekaw, ile bolu moze zniesc taki twardy penetrator jak ty. Prowadzi badania w tej dziedzinie, rozumiesz. Zapewnilem go, ze chetnie dostarczysz mu danych statystycznych. Zostawie was teraz samych. Zegnaj, Fisher. Hendricks stuka w drzwi i straznik odryglowuje je. Zatrzaskuja sie za nim i zostaje sam z moim egzekutorem. Cholera, szkoda, ze nie moge uzyc rak. Moglbym zalatwic tego faceta, wiem to. Tylko niech to bedzie uczciwa walka. Blagam. Putnik zdejmuje wolno kurtke. Pod spodem ma T-shirt. Otwiera swoja torbe sportowa i wyjmuje rolke tasmy, jaka bokserzy owijaja dlonie przed wlozeniem rekawic. Przygladam sie, jak metodycznie owija rece i od czasu do czasu uderza piescia w otwarta dlon. Potem wyciaga dwa noze. Jeden jest dlugi i waski jak sztylet. Drugi to Rambo wielkosci amerykanskiego noza mysliwskiego. Putnik kladzie oba na podlodze obok swojej torby. Patrzy na mnie, usmiecha sie i kiwa glowa. Jest gotowy. Nie trace czasu. Skacze z pryczy i wale go bykiem w brzuch. Wpada z halasem na sciane. Nie przerywam ataku i kopie go raz za razem. W koncu udaje mu sie chwycic mnie za bosa stope i wykrecic ja gwaltownie. To akurat kostka, ktora zwichnalem tydzien temu, i bol powraca. Nie moge powstrzymac krzyku i laduje na podlodze. Putnik wstaje i juz sie nie usmiecha. Rusza naprzod i wymierza mi szybkie kopniecie w obolaly brzuch. Potworny bol paralizuje mnie skutecznie na kilka sekund. Putnik okraza mnie. Najwyrazniej chce mi dolozyc. Ale kiedy staje za mna, dochodze do siebie na tyle, ze przetaczam sie na plecy i wbijam mu stopy w krocze. Facet wrzeszczy, cofa sie i lapie za pachwine, jakbym mu ja podpalil. Usmiecham sie szeroko, z satysfakcja. Podnosze sie i probuje go kopnac w piers. Ale jest na to przygotowany i rzuca sie na mnie, ryczac jak dzikie zwierze. W wytrzeszczonych oczach ma obled i jeszcze bardziej przypomina stare zdjecia Rasputina. Skacze na mnie jak tygrys i obaj padamy na podloge. Probuje go zrzucic z siebie, ale zaciska mi palce na gardle. Ze zwiazanymi rekami moge tylko podrygiwac jak ryba wyciagnieta z wody i miec nadzieje. Nagle, zupelnie jakby chmury burzowe postanowily sie otworzyc i uwolnic ulewny deszcz, powietrze wypelnia wysoki dzwiek nadlatujacego pocisku rakietowego. Nastepuje eksplozja i budynek trzesie sie tak, ze Putnik spada ze mnie. Przez moment obaj sie nie ruszamy. Slyszymy na zewnatrz strzaly, wrzaski i okrzyki. Potem znow strzaly. Putnik wstaje i stuka w drzwi. Nikt nie przychodzi, zeby je otworzyc. Zabojca wyglada na zaniepokojonego. Drugi przerazliwy gwizd jest jeszcze glosniejszy niz pierwszy. Tym razem pocisk trafia w tymczasowy budynek, w ktorym jestesmy. Uczucie jest takie, jakbys znalazl sie w srodku prozni - masz wrazenie, ze powietrze wokol ciebie imploduje i fizyczne otoczenie traci swoja normalna konsystencje. Wydaje mi sie, ze gdzies spadam, ale nie ma dokad. Wiem tylko, ze swiat wokol mnie przestaje istniec i zastepuje go dym i plomienie. ROZDZIAL 36 Oszolomiony wierzgam nogami, odpycham od siebie gruz i probuje ocenic szkody. Najpierw czuje zapach prochu strzelniczego i plonacego metalu. Potem widze nad soba blekitne niebo i biale obloki i uswiadamiam sobie, ze budynek, w ktorym bylem, zostal rozerwany na kawalki. Jestem pokryty popiolem i odlamkami stali, aluminium i betonu, ale chyba caly. Tylko rece mam ciagle zwiazane, cholera.Wszedzie wokol mnie znow rozlegaja sie strzaly. Widze Chinczykow prowadzacych w biegu ogien do zolnierzy. Ci ludzie nie sa w mundurach. Wygladaja na jakichs partyzantow. Na glowach maja czerwone chusty. Cywile! Cywile zaatakowali baze! Przetaczam sie i trafiam na jakas poszarpana metalowa krawedz, ktora przecina mi ramie. Przez chwile klne, potem wpadam na pomysl. Usadawiam sie tak, ze opieram nadgarstki na ostrej krawedzi i bardzo ostroznie zaczynam trzec o zabkowany metal linka, ktora od tygodnia krepuje mi rece. Kalecze sobie skore, ale jestem gotow to wytrzymac przez kilka sekund, zeby sie uwolnic. Po minucie linka peka. Czuje bol w ramionach, kiedy wyciagam je zza plecow po raz pierwszy od kilku dni, ale to nic. Co za ulga. Skaleczenia na rekach krwawia, ale mam to gdzies. Odpycham reszte gruzu i siadam prosto. Wtedy dostrzegam Iwana Putnika. Lezy pod kawalkiem betonowej podpory. Nie wyglada zbyt dobrze. Strzaly sa coraz blizej. Widze oddzial wycofujacych sie zolnierzy, ktorzy prowadza ogien do nacierajacej grupy cywilow. Wojsko nie daje sobie rady z atakujacymi. Sa dobrze uzbrojeni i nieustepliwi. Jeden z nich trzyma proporzec i nagle wszystko rozumiem. Rozpoznaje chinskie pismo i godlo Szczesliwych Smokow. Jon Ming jednak mnie posluchal. Triada wreszcie probuje powstrzymac generala Tuna. Mam tylko nadzieje, ze nie jest za pozno. Putnik jeczy i sie porusza. Litosciwy ze mnie sukinsyn; zdejmuje z niego pylon i klepie go lekko w twarz. -Hej! - wolam. - Nic ci sie nie stalo? - Potem przypominam sobie, ze nie zna angielskiego, i powtarzam to po rosyjsku. Putnik otwiera oczy i patrzy na mnie niewidzacym wzrokiem. Ma trudnosci z koncentracja. W koncu mnie poznaje i warczy. W niespodziewanym wybuchu energii wbija mi brutalnie kolano w bok. Z bolu trace oddech i upadam tylem na plonace drewno i metal. Parze sobie plecy i w panice przetaczam sie w bok. Putnik wstaje, otrzepuje sie z sadzy i rusza na mnie. Krav maga uczy, zeby walczyc tak, jakby od zwyciestwa zalezalo twoje zycie. Jesli to oznacza, ze musisz stosowac chwyty ponizej pasa, rob to. W krav madze nie ma zasad. Totez lapie kawalek plonacego drewna obok mnie i rzucam Putnikowi w twarz. Drewno sie rozpada, Rosjanin sie cofa i przyciska dlonie do oczu. Ignoruje bol w boku, podnosze sie i wymierzam mu potezne kopniecie w brzuch. Zgina sie wpol, wciaz oslepiony rozzarzonymi drzazgami w oczach. Jego pozycja umozliwia mi atak z tylu. Opasuje mu szyje ramieniem i dusze go. Siluje sie ze mna, gdy unosze go do gory za glowe. Zaciesniam chwyt i szepcze po rosyjsku: -To za Katie, skurwielu. Szarpie sie i wierzga jak dzika bestia, ale nie puszczam go. Po moich cierpieniach w ciagu ostatniego tygodnia jego niezdarne proby samoobrony sa zalosne. W koncu, po trzydziestu czy czterdziestu sekundach, zabojca slabnie. Walczy wolniej i mniej skutecznie, wreszcie wiotczeje w moich ramionach. Wtedy przekrecam mu gwaltownie glowe. Trzask pekajacych kosci brzmi jak muzyka. Puszczam go i trup osuwa sie na ziemie jak szmaciana lalka. Baza jest w ruinie. Nie wiem, czego uzyla triada do ataku na oboz, ale to z pewnoscia jakas ciezka artyleria. Jak na ironie wiekszosc ich uzbrojenia pochodzi ze Sklepu. Wychodze z gruzow i uswiadamiam sobie, ze musze dziwnie wygladac. Jestem w chinskiej pizamie, bosy, zakrwawiony i posiniaczony. Przede mna wyrastaja dwaj uzbrojeni czlonkowie triady i wykrzykuja jakis rozkaz. Jestem zbyt oszolomiony, zeby go zrozumiec. Probuje im powiedziec moja najlepsza chinszczyzna, ze jestem amerykanskim jencem. Nie rozumieja. -Cho Kun, Jon Ming - mowie. Ich twarze sie ozywiaja. Kiwaja z zapalem glowami i pokazuja, zebym poszedl za nimi. Ledwo moge chodzic, wiec jeden z nich podtrzymuje mnie troche. Idziemy w kierunku plazy, gdzie plona schrony dla okretow podwodnych. Grupa czlonkow triady stoi przed nienaruszonym budynkiem dowodztwa i wymachuje w powietrzu automatami. Wydaja jakies okrzyki, zapewne zwyciestwa. Tlum mezczyzn rozstepuje sie i widze w srodku Jona Minga. Celuje z pistoletu w glowe kleczacego czlowieka. To Andriej Zdrok. Ming dostrzega mnie i usmiecha sie szeroko. Wszyscy jego ludzie odwracaja sie w moja strone. Zdrok patrzy na mnie ze strachem i nienawiscia. Jego drogi garnitur jest ubrudzony sadza, jeden rekaw marynarki ledwo sie trzyma. Zdrok ma rozciete czolo nad okiem, ale poza tym chyba nic mu sie nie stalo. -Strasznie pan wyglada, panie Fisher - mowi Ming. -I tak sie czuje odpowiadam. - Dzieki za przybycie. -Cala przyjemnosc po naszej stronie. Niech pan zobaczy, kogo tu mamy. Co z nim zrobic, panie Fisher? - pyta Ming. -Byl uzbrojony? -Tylko w to. - Ming pokazuje mi kastet, ktorym Zdrok przywalil mi w brzuch. Biore go i wkladam na prawa reke. Zdrok wytrzeszcza oczy i kreci w panice glowa. -Nie! - krzyczy. - Nie! Uderzam go z calej sily w twarz, miazdze mu nos i prawdopodobnie gruchocze kosc pod spodem. Wrzeszczy i pada na ziemie. Triada wiwatuje. -Facet jest panski - mowie do Minga i pozwalam, zeby kastet zsunal mi sie z reki. Wykonczony i slaby toruje sobie droge do budynku dowodztwa, zeby zobaczyc, co z niego zostalo. W srodku walaja sie trupy i zniszczony sprzet. Na podlodze widze wygiete zwloki Masona Hendricksa. Tulow jest podziurawiony kulami. Martwy Oskar Herzog, rowniez trafiony pociskami, lezy na roztrzaskanym pulpicie sterowniczym, ktory moglby posluzyc do unieszkodliwienia MRUUV-a. Naciskam implant w krtani. -Pulkowniku, jesli pan tam jest, musze z panem koniecznie porozmawiac. - Ale odpowiada mi cisza. - Pulkowniku Lambert? Coen? Niech ktos sie odezwie. Dostaje mdlosci i zawrotow glowy. Osuwam sie na krzeslo. Jestem bliski utraty przytomnosci, gdy wchodzi Ming i kuca przy mnie. -Panie Fisher - mowi. - Sa tu Amerykanie. Szukaja pana. ROZDZIAL 37 Znow przezywam we snie rozne rzeczy. Spie niespokojnie jak w goraczce. Sni mi sie, ze jestem z powrotem w Towson w Marylandzie, cwicze w mojej sali i trenuje z Katia krav mage. Potem ucze mala Sare plywac na basenie bazy wojskowej w Niemczech. Sielanke przerywaja obrazy Andrieja Zdroka i Iwana Putnika i nagle robie uniki przed pociskami. Ostatnia czesc tego wszystkiego jest przerazajaca. Wydzial Trzeci skreslil mnie i zostawil wlasnemu losowi, zebym zgnil w chinskim wiezieniu. Widze, jak sie starzeje, chudne i marnieje, az w koncu nie mam po co dalej zyc.A potem sie budze. Pierwsza rzecz, na ktorej skupiam wzrok, to twarz pulkownika Lamberta. Usmiecha sie glupkowato i mowi: -Witaj na pokladzie, Sam. Mam jezyk jak z olowiu i sucho w ustach. -Czesc - odpowiadam. O co mu chodzi z tym pokladem? Potem czuje lekkie kolysanie. - Gdzie ja jestem, do cholery? -Na pokladzie USNS "Fisher" - wyjasnia. "Fisher"? Stosowna nazwa. Przypominam sobie, ze to jeden z LMSR-ow Dowodztwa Transportu Morskiego Marynarki Wojennej, duzy rorowiec, rozwijajacy srednia predkosc, uzywany glownie do przewozu ludzi, ekwipunku i pojazdow. - Jak dlugo tu jestem? - pytam. -Okolo osmiu godzin. Wczoraj po poludniu przerzucilismy cie samolotem na Hawaje i dalismy ci srodek uspokajajacy, zebys lepiej spal. Kilka godzin pozniej zaladowalismy cie na "Fishera". -Dokad plyniemy? -Do Kalifornii. Bedziemy tam za trzy godziny. Jak sie czujesz? Sprawdzam, czy jestem caly. Wszystko mnie boli. Najbardziej brzuch, ale chyba jest lepiej, niz bylo. -Chyba dobrze. - Probuje usiasc i uswiadamiam sobie, ze jestem pod kroplowka i obandazowany w pasie. - Co jest grane? -Musisz odzyskac sily, Sam. Byles odwodniony i nie jadles nic tresciwego przez... ile, tydzien? -Cos kolo tego. -Na pewno ucieszy cie wiadomosc, ze twoje narzady wewnetrzne sa w porzadku. Nie ma zadnych groznych uszkodzen. Pekla ci otrzewna, ale jakims cudem nie nabawiles sie zapalenia. Lekarz powiedzial, ze to moglo sie bardzo zle skonczyc, moze nawet smiercia, ale widocznie ktos na gorze czuwa nad toba. Otrzewna zaczela sie sama zrastac i jestes na dobrej drodze do calkowitego wyzdrowienia. Lekarz powiedzial, ze najprawdopodobniej dzieki temu, ze prowadzisz zdrowy tryb zycia, masz bardzo silne miesnie brzucha i codziennie machasz milion "brzuszkow" czy co tam robisz. Jestes zywym dowodem, ze cwiczenia i dieta moga uratowac zycie. Co ci sie wlasciwie przytrafilo? -Andriej Zdrok walnal mnie w brzuch kastetem. Lambert omal nie wybucha smiechem. -Rozumiem, ze odplaciles mu z nawiazka. -Tak? Co sie z nim stalo? -Wpadl w rece Chinczykow. Jest w szpitalu w Fuczou, pewnie w jakims kiepskim. Mocno mu przylozyles, Sam. Ma peknieta czesc twarzowa czaszki i zapadniety prawy oczodol. Jesli przezyje, stanie w Chinach przed sadem oskarzony o terroryzm i szpiegostwo. Eddie Wu tez. Zlapali go, kiedy probowal uciec z bazy generala Tuna. -Zaraz. Co sie rozegralo w bazie? Triada... -Twoja rozmowa z szefem Szczesliwych Smokow najwyrazniej odniosla skutek. Z Hongkongu wyruszyl trzystuosobowy oddzial. Ostrzelali baze pociskami Stinger i mozdzierzowymi, a potem wdarli sie do srodka i zajeli ja. Oczywiscie wiekszosc ludzi Tuna byla juz gdzie indziej. Szczesliwe Smoki nie wiedzialy o tym, ale piec kilometrow dalej stala w pogotowiu chinska armia i czekala na rozkazy z Pekinu. Mieli powstrzymac generala. Takie rozkazy nie nadeszly. Kiedy nasze satelity szpiegowskie wykryly, co sie dzieje, CIA zmontowala oddzial udajacy ekipe Czerwonego Krzyza. Poprosili Chinczykow o pozwolenie na lot rozpoznawczy nad baza i dostali je. Wszystko tylko po to, zeby cie zlokalizowac. Wiedzielismy, ze zyjesz. Sygnalizowaly nam to twoje implanty. -Dlaczego sie do mnie nie odezwaliscie, pulkowniku? Myslalem, ze jestem... Myslalem, ze spisaliscie mnie na straty. -Nie bede cie oklamywal, Sam - odpowiada Lambert. - Omal cie nie skreslilismy. Gdyby Tun zaatakowal Tajwan i zmusil nas do konfrontacji z Chinami, tak by sie stalo. Nie bylibysmy w stanie wyciagnac cie stamtad. Nie moglismy sie z toba skontaktowac, bo Mason Hendricks monitorowal nasza lacznosc. Musielismy siedziec cicho. Przepraszam, Sam. Kiwam glowa i wzruszam ramionami. -A co z triada? -Wiekszosc uciekla. Kiedy zaatakowali oboz, Pekin wydal chinskim silom rozkaz do natarcia na baze. To bylo krotko po tym, jak ewakuowala cie CIA. Triada sie rozproszyla, bo praktycznie sa zdrajcami. Sytuacja jest bardzo dziwna. Uwazamy, ze Chinczycy chca, zeby general Tun poniosl porazke, zanim uderzy na Tajwan, bo wtedy nic musieliby go powstrzymywac i zachowaliby twarz. Ale jesli czegos nic spieprzy, beda zmuszeni udzielic mu poparcia. Zwolennicy twardej linii w Pekinie sa po jego stronie. W kazdym razie niektorych czlonkow triady zlapano i najprawdopodobniej zostana oskarzeni o zdrade. -A co z Jonem Mingiem? -O ile wiemy, uciekl. -I na Tajwanie nic sie nie dzieje? -Na razie nie. Ostatnie dwadziescia cztery godziny minely spokojnie. Tun grozi nam glowica jadrowa znajdujaca sie u wybrzezy Kalifornii. Nie zdradzil jej dokladnej lokalizacji. Mam nadzieje, ze ty wiesz cos wiecej. -Owszem. - Relacjonuje wszystko, czego sie dowiedzialem, ze okret podwodny Tuna wystrzelil trzy MRUUV-y w poblizu Los Angeles, ze jeden z nich jest uzbrojony w glowice jadrowa, a poniewaz pulpit sterowniczy w bazie w Fuczou zostal zniszczony, MRUUV-y sa sterowane tylko z okretu podwodnego. Lambert potwierdza, ze Stany Zjednoczone wiedzialy o obecnosci chinskiego okretu podwodnego na wodach amerykanskich, ale - dodaje - teraz plywa po wodach miedzynarodowych, gdzie nie mozna go ruszyc. Dowodztwo Systemow Morskich Marynarki Wojennej dostarczylo Annie Grimsdottir wszystkie specyfikacje MRUUV-a profesora Jeinsena. Anna pracuje teraz nad tym, zeby przekierowac sterowanie, gdyby zostala znaleziona wlasciwa "Barrakuda". W ich zlokalizowaniu pomoga satelity. -I co zrobimy z tymi gownami, jak je namierzymy? - pytam. Lambert mruga do mnie. -Zapytam lekarza, czy mozesz wstac z lozka. Chce ci cos pokazac. LMSR-y to najnowsza klasa okretow Dowodztwa Transportu Morskiego Marynarki Wojennej, ktore sluza do przemieszczania ze Stanow Zjednoczonych w rejon dzialan ciezkiego sprzetu brygady lub dywizji albo wsparcia bojowego korpusu. LMSR-y moga przerzucic do miejsca przeznaczenia caly oddzial taktyczny amerykanskich wojsk ladowych, lacznie z piecdziesiecioma osmioma czolgami i czterdziestoma osmioma innymi pojazdami gasienicowymi. Do tego ponad dziewiecset ciezarowek i innych pojazdow kolowych. Przewoza ekwipunek i pojazdy potrzebne do wypelniania misji humanitarnych, jak rowniez prowadzenia dzialan bojowych. Te jednostki plywajace nowej konstrukcji maja ladownie o powierzchni ponad trzydziesci piec tysiecy trzysta metrow kwadratowych, czyli prawie osmiu boisk futbolowych. LMSR ma pochylnie rufowa i przesuwna pochylnie do obslugi dwoch burtowych furt ladunkowych, co usprawnia wjazd i zjazd transportowanych pojazdow. Ruch kolowy wewnatrz ulatwiaja pochylnie miedzy pokladami. Dwa blizniacze zurawie obrotowe o udzwigu stu dziesieciu ton umozliwiaja zaladunek i rozladunek okretu tam, gdzie nie wystarczaja urzadzenia portowe lub w ogole ich nie ma. Komercyjne ladowisko dla helikopterow jest uzywane w dzien do awaryjnych ladowan i wlasnie w ten sposob znalazlem sie na pokladzie. "Fisher" to pokazowy egzemplarz LMSR-a. Kiedy tylko lekarz odlacza mnie od kroplowki i pozwala opuscic izbe chorych, Lambert prowadzi mnie przez tuzin korytarzy i wlazow do ladowni. Oprocz roznych pojazdow wojskowych widze trzy dziwolagi o wygladzie skuterow wodnych z przyszlosci. Lambert prosi marynarza o zapalenie swiatla, zebym mogl dokladnie obejrzec ten wehikulow. -Nasza marynarka wojenna nazywa to CHARC wyjasnia Lambert, wymawiajac to slowo, jakby chodzilo o rekina. - Skrot oznacza szybki zamaskowany rozpoznawczo-bojowy pojazd nawodny. Slyszales o nim? -Chyba cos czytalem o tym projekcie - odpowiadam. - Niech mi pan opowie wiecej. -Ten pojazd skonstruowal Lockheed-Martin do ochrony nawodnych jednostek plywajacych marynarki wojennej przed szybkimi uzbrojonymi lodziami i okretami podwodnymi. CHARC bedzie pomocniczym srodkiem reagowania na zagrozenia w pasie nabrzeznym, z ktorymi ma dzis do czynienia marynarka wojenna, miedzy innymi na zmasowane ataki malych lodzi i dzialania zaczepne okretow podwodnych o napedzie dieslowsko-elektrycznym. Pamietasz, co spotkalo USS "Cole"? CHARC powstal w odpowiedzi na tamten incydent. -Groznie wyglada - mowie. I tak jest. CHARC ma okolo dwunastu metrow dlugosci i kokpit dla jednej lub dwoch osob, umieszczony na szczycie dwoch poziomow plywakow. Pewnie jest wygodny w transporcie? -Zgadza sie. Mozna go obnizyc, zeby zmiescil sie w skrzyni o wymiarach trzy i szesc dziesiatych na trzy i szesc dziesiatych na dwanascie metrow i przewozic na pokladzie lub w ladowni. To taki helikopter szturmowy, tyle ze nie lata, a porusza sie po wodzie na platformie wykonanej w technice SWATH, czyli dwoch kadlubow o malej powierzchni plaszczyzny plywania. Jest niewielki, nie do zidentyfikowania i kuloodporny. Moze atakowac blyskawicznie. Jego uzbrojenie to pociski rakietowe Hellfire, dwudziestomilimetrowe dzialka, czterdziestomilimetrowe granatniki i torpedy. Dodalismy miny morskie, ktore opadaja na dno i rozwalaja wszystko na swojej drodze. Marynarka wojenna bedzie uzywala tego pojazdu do patrolowania plytkich wod pasa nabrzeznego. Najlepsze jest to, ze CHARC moze przez dlugi czas trzymac sie nisko w wodzie, a potem wyskoczyc do gory i szybko dotrzec do podejrzanego miejsca, jesli jest taka potrzeba. A jest naprawde szybki. Przesuwam reka po bocznej powierzchni pojazdu. -Bardzo ladny - mowie. -A teraz najciekawsze - ciagnie Lambert. - Konstruktorzy zainstalowali kilka urzadzen do zbierania danych wywiadowczych, ktore nam sie przydadza. Pojazd potrafi tez lokalizowac i niszczyc miny w plytkich wodach i wykrywac promieniowanie. Licznik Geigera i sonar informuja pilota o obecnosci niebezpiecznych materialow i obiektow. -CHARC znajdzie MRUUV-y. -Wlasnie. Inna fajna sprawa to nadajnik naprowadzajacy. Pilot nosi go przy pasie, jesli z jakiegos powodu opuszcza pojazd, na przyklad zeby zanurkowac, CHARC podaza za nim na powierzchni sterowany automatycznie. -Jak wierny pies, cholera. Super. Musze to wyprobowac - mowie. - Ma pan pod reka instrukcje obslugi? -Zaraz, zaraz, Sam, nie tak szybko. Nie jestes jeszcze w formie. Pokazalem ci to tylko... -Co to znaczy, nie jestem w formie? Zartuje pan? - Nie moze mnie wykluczyc z walki. Nie teraz. Nie po tym, co przeszedlem. -Sam, mamy na pokladzie komandosow Navy SEAL. Oni beda pilotowali pojazdy CHARC. -Ja tez jestem komandosem Navy SEAL, pulkowniku. Dobrze pan wie, ze musze to zrobic. -W Navy SEAL byles ponad dwadziescia lat temu, Sam. I dopiero co wstales ze szpitalnego lozka. Badz realista! Zamierzamy zwodowac te pojazdy o swicie. To juz za cztery godziny! -O rany, pulkowniku! Przeciez pan wie, ze moge to zrobic. Nic mi nie jest. Czuje sie doskonale. Zna mnie pan. - Czuje sie fatalnie, ale nie zamierzam pozwolic, zeby ktos inny wykonal to zadanie. -Sam, jesli znajdziemy MRUUV-y, ktos bedzie musial zanurkowac i rozbroic bombe. W pelnym oporzadzeniu nurka. Nie dasz rady. Jestes chory. Ta operacja jest zbyt wazna. Przykro mi. Sam. Nie wiem, co powiedziec. Jestem taki wkurzony, ze przylozylbym facetowi, ale oczywiscie nie zamierzam tego zrobic. W glebi duszy wiem, ze ma racje. Gdybym byl na jego miejscu, podjalbym taka sama decyzje. Kiwam z westchnieniem glowa i odchodze. -Sam... -Nie ma sprawy, pulkowniku. Niech ktos mnie zaprowadzi do mojej kwatery, jesli ja mam. Glosne pukanie do drzwi wyrywa mnie ze snu. Najpierw mam wrazenie, ze wali sie przegroda, potem przytomnieje i wracam do rzeczywistosci. Zapalam lampe nad moja koja. - Prosze - wolam. Wyswietlacz zegara pokazuje mi, ze spalem dwie godziny. Pulkownik Lambert daje krok do srodka malej kajuty. Przepraszam, ze ci przeszkadzam, Sam. Moge wejsc? Jasne. - Podnosze sie do pozycji siedzacej i przecieram oczy. - O co chodzi? Lambert siada na koncu koi. -Przyszedlem poprawic ci humor. Czekam na dalszy ciag. -Otoz jeden z naszych komandosow Navy SEAL... Krotko mowiac, facet ma, cholera, jakies pieprzone zatrucie pokarmowe. Czy cos takiego. Co pol godziny rzyga i rosnie mu goraczka. Lekarz mowi, ze zatrul sie zarciem albo zlapal jakiegos wirusa. Zwolnilo sie... eee miejsce w jednym z pojazdow CHARC. Nagle jestem calkowicie rozbudzony. -Czy to znaczy...? -Mozesz w to wejsc, Sam, jesli nadal chcesz. -Oczywiscie, ze chce! -Ubierz sie i przyjdz do tej samej ladowni, w ktorej bylismy wczesniej. Dopasujemy ci skafander pletwonurka i zapoznamy cie z podstawami obslugi pojazdu. Jestesmy godzine drogi od Los Angeles, wiec chcemy jak najszybciej zaczac operacje. - Wstaje i idzie do drzwi. - Mam tylko nadzieje, ze nie bede tego zalowal. -Bez obaw, pulkowniku - odpowiadam. - I dziekuje. Dwaj komandosi Navy SEAL, mlodzi faceci - przynajmniej w porownaniu ze mna - to podporucznik Max Carlson i chorazy Ben Stanley. Kiedy wchodze do ladowni, czuje ich sceptyzm. Patrza na mnie, jakby chcieli powiedziec: "Kim, do cholery, jest ten stary zgred?" Przedstawiam sie i sciskam im dlonie. Sa uprzejmi, ale nie wygladaja na zachwyconych, ze dolaczam do zespolu. Pulkownik Lambert stoi z boku i stara sie nie przeszkadzac. Oficer dowodzacy, porucznik Don Van Fleet, wita mnie i zwraca sie do nas: -Nie mamy duzo czasu, panowie. Wlasnie dostalem wiadomosc o ataku na Tajwan. Nasze sily czekaja, az znajdziemy i zneutralizujemy bombe. Z kazda minuta ginie coraz wiecej Tajwanczykow. O ile wiem, sily generala Tuna zbombardowaly Tajpej i zazadaly od tajwanskiego rzadu kapitulacji. Oczywiscie spotkaly sie z odmowa. Nastapil atak z morza i teraz armia Tuna prowadzi natarcie na plazach wyspy. Sytuacja jest kiepska, zwlaszcza ze nasza marynarka wojenna siedzi tutaj z palcem w dupie. Poruczniku Carlson, daje panu piec minut na przeszkolenie pana Fishera w obsludze pojazdu CHARC. Dwie minuty pozniej zaczniemy operacje. Zanim ustapie miejsca pulkownikowi Lambertowi, sa jakies pytania? Krecimy przeczaco glowami. Lambert wystepuje naprzod. -Dostaliscie schematy MRUUV-ow. Detektory pojazdow CHARC zostaly zaprogramowane na wykrywanie metalowych obiektow takiej wielkosci, jaka naszym zdaniem maja MRUUV-y. Ponadto zasieg licznikow Geigera jest ustawiony na pietnascie metrow pod powierzchnia morza. Mamy nadzieje, ze MRUUV-y nie plywaja glebiej, bo ponizej pietnastu metrow tracimy skutecznosc. Waszym najlepszym narzedziem bedzie sonar, ktory zarejestruje echo kazdego obiektu takiej wielkosci. Niestety bedziecie tez prawdopodobnie wylapywali rozne formy zycia w morzu - rekiny, moze delfiny, ale miejmy nadzieje, ze nie wieloryby. NSA monitoruje trzy podejrzane rejony przybrzezne. Na podstawie wstepnych odczytow z niektorych naszych boi rozpoznawczych zawezilismy obszar poszukiwan do Santa Monica i Venice, Marina Del Rey i Playa Del Rey. Uwazamy, ze z taktycznego punktu widzenia te trzy miejsca sa najbardziej sensownymi celami. Poruczniku Carlson, pan patroluje sektor Playa Del Rey. Chorazy Stanley, pan bierze Marina Del Rey. Fisher, ty masz Santa Monica i Venice. -Kiedy zlokalizujecie ewentualnego MRUUV-a, bedziecie musieli wlaczyc tryb czuwania w swoim pojezdzie i zanurkowac, zeby uzyskac potwierdzenie detekcji. Sprawdzcie, czy dzialaja wasze nadajniki naprowadzajace. Kiedy sie upewnicie, ze macie MRUUV-a, zameldujecie o tym i dostaniecie od nas dalsze instrukcje. Sa pytania? Zglasza sie Carlson. -Czy ta bomba moze wybuchnac, kiedy tam bedziemy? -General Tun mowi, ze zdetonuje ja tylko wtedy, jesli jego sily zostana zaatakowane przez kogos spoza Tajwanu - odpowiada Lambert. - Ale nigdy nie wiadomo. Zawsze istnieje takie ryzyko. -Bedziemy musieli rozbroic glowice? - pyta Stanley. -Moj zespol w Waszyngtonie pracuje nad tym. To, co zrobimy po znalezieniu bomby, bedzie zalezalo od wielu czynnikow. Kiedy ja zlokalizujecie, po prostu zameldujcie o tym. Nie ma wiecej pytan, wiec mozemy zaczynac. Carlson niechetnie zapoznaje mnie z tajnikami obslugi pojazdu CH ARC. Wydaje sie to dosc proste. Dalby sobie z tym rade kazdy, kto umie jezdzi na skuterze wodnym. Dostaje tez standardowe wyposazenie nurka Navy SEAL. Oprocz wojskowego skafandra z neoprenu, daja mi unowoczesniony aparat oddechowy LAR-V z zamknietym obiegiem powietrza i wielkim zbiornikiem tlenu, reflektor, glebokosciomierz, zegarek, kompas i swiatlo chemiczne. Przymierzam nowa maske Aqua Sphere, ktora podobno nie przecieka i jest zaskakujaco wygodna; wielofunkcyjne buty AMPHIB na kazdy teren, ktore sprawdzaja sie dobrze w wodzie i poza nia; pletwy Rocket II do wkladania na buty; i rekawice HellStorm NaviGunner do operacji podwodnych. Kazdy z nas ma pojedyncza butle ze sprezonym powietrzem i pas narzedziowy z tym, co moze sie przydac, kiedy napotkamy MRUUV-a. Wsiadamy do naszych pojazdow i opuszczaja nas do wody. Podobnie jak MRUUV, CHARC jest wykonany w technice SWATH. To zapewnia mu stabilnosc duzego statku, zwrotnosc malej jednostki i wysoka predkosc na wzburzonym morzu. Plaszczyzna plywania to plaszczyzna poziomego przekroju kadluba statku na powierzchni wody. CHARC ma dwa dolne kadluby, ktore przypominaja okrety podwodne i sa calkowicie zanurzone; ponad powierzchnia morza pojazd wyglada jak katamaran ze skuterem wodnym na szczycie. Ruchy statku powoduja fale na powierzchni morza, ktore wytwarzaja sily dzialajace na kadlub i rosnace wraz z glebokoscia zanurzenia jak w okrecie podwodnym. Sily te mozna ograniczyc, zmniejszajac plaszczyzne plywania na wysokosci linii wodnej. Ale celem techniki SWATH nie jest zminimalizowanie ruchow statku kosztem jego mocy i szybkosci czy ladownosci. Aby zredukowac ruchy i przyspieszenia do takiego poziomu, by ludziom nie grozila choroba morska, a sprzet nie byl narazony na uszkodzenia, dobiera sie odpowiednia powierzchnie plaszczyzny plywania i stosuje zanurzone kadluby. Kazdy statek wodny wykonany w technice SWATH bedzie mial ponad dwukrotnie mniejsza powierzchnie plaszczyzny plywania niz jednokadlubowiec o tej samej wypornosci. Kiedy ja sluzylem w Navy SEAL, nie mielismy takich zabawek! Pogoda jest typowa dla poludniowej Kalifornii - bryza, slonce, rozproszone obloki. Slonce wzeszlo niedawno i jest jeszcze zima, przy szybkiej jezdzie byloby dosc chlodno, gdyby nic mnie nie chronilo przed zywiolami. Siedze za sterami w kuloodpornym kokpicie i czuje sie troche jak w mysliwcu. Oslona kabiny jest dzwiekoszczelna, totez slychac tylko przyjemny warkot, ktory moglby mnie latwo uspic w innych okolicznosciach. Przyrzady sa jasno oswietlone i znajduje sie je intuicyjnie; malpa moglaby to pilotowac. A najlepsze, ze w srodku pachnie tak jak w nowym samochodzie. Uwielbiam to! CHARC sunie gladko. Az trudno uwierzyc, ze to Pacyfik - ocean jest wzburzony, ale pojazd wydaje sie slizgac po powierzchni. Wkrotce jestem mile od molo w Santa Monica i widze diabelski mlyn i inne atrakcje lsniace w porannym sloncu. Zmniejszam szybkosc i koncentruje sie na wskazaniach detektorow. Pode mna przeplywaja lawice ryb. Na dnie lezy nieruchomo duzy metalowy obiekt, najprawdopodobniej zatopiona motorowka. -Jestem na pozycji - mowie do interkomu. Dwaj komandosi Navy SEAL i ja jestesmy podlaczeni do systemu telekomunikacyjnego ComLink "Fishera". Lambert i zespol Wydzialu Trzeciego monitoruja tez operacje przez moje implanty. Chyba powinienem uwazac na swoj jezyk. -Przyjalem - odpowiada Carlson. - Bede ma mojej pozycji za okolo dwadziescia sekund. -Ja tez - odzywa sie Stanley. I zaczyna sie. Pracowicie przeczesujemy morze. Nudne zajecie. Po trzydziestu minutach wszyscy trzej jestesmy zgodni, ze nasze zadanie przypomina szukanie igly w stogu siana. Kazdy z nas ma do sprawdzenia od osiemdziesieciu do stu kilometrow kwadratowych oceanu. -Pulkowniku, jest jakas szansa na skierowanie do poszukiwan wiekszej liczby ludzi i pojazdow CHARC? - pytam. -Juz to zalatwilismy, Sam - odpowiada Lambert. - Sa w drodze, ale zanim tu dotra, bedzie poludnie. -Obawiam sie, ze do tego czasu nie znajdziemy nic wartego nurkowania. -Szukajcie. Na linie wchodzi Anna Grimsdottir. -Nasze boje wylapaly w waszych trzech sektorach szesnascie obiektow, ktore moga byc MRUUV-ami. Podam kazdemu z was odpowiednie wspolrzedne. W tej chwili trudno nam okreslic, czy te obiekty sa w ruchu. Bedziecie musieli to ustalic. Wszyscy trzej dostajemy od niej wspolrzedne w naszych sektorach. Po trzech minutach doplywam do pierwszego miejsca. Obiekt jest nieruchomy. To zatopiony wrak. Grimsdottir podaje mi nastepna pozycje, ktora jest o mile blizej brzegu. Docieram tam po czterdziestu sekundach i znow jestem rozczarowany. Taka zabawa trwa godzine, w koncu Stanley wola: -Hej, chyba mam jednego! Grimsdottir pyta go, co sygnalizuja detektory. Odpowiedz jest obiecujaca. Obiekt porusza sie z szybkoscia "Barrakudy", ma odpowiedni ksztalt i wielkosc. -Nurkuje - mowi Stanley. Carlson i ja kontynuujemy poszukiwania i niecierpliwie czekamy na sukces. Mija szesc minut i w koncu slyszymy meldunek Stanleya: -Potwierdzam znalezienie MRUUV-a. Grimsdottir pyta go, czy ma jakis odczyt na liczniku Geigera, ale tym razem odpowiedz jest przeczaca. To nie MRUUV z bomba. -Wysadzic go w powietrze - rozkazuje porucznik Van Fleet. Stanley potwierdza przyjecie rozkazu i informuje nas, ze uzbraja miny. To silne ladunki wybuchowe, ale nie az tak, zeby mu cos grozilo, kiedy jest nad nimi. -Zrzucam miny - mowi. Czekamy na fajerwerki. Potworny huk w naszych sluchawkach brzmi zupelnie inaczej - jest duzo glosniejszy. Po kilku sekundach slyszymy tylko zaklocenia. Potem wszyscy mowia naraz. -Stanley? Chorazy Stanley? -O moj Boze! -Co sie stalo? -Widzieliscie to? -Gejzer wody mial chyba ze dwadziescia metrow wysokosci! Porucznik Van Fleet ucisza wszystkich. Obawiam sie, ze to byla pulapka, wyladowana silnym materialem wybuchowym. Kiedy w MRUUV-a trafily miny Stanleya, eksplozja rozerwala jego pojazd na kawalki. No coz. Chyba musimy zmienic strategie. ROZDZIAL 38 Wlasnie dostalem wiadomosc z Bialego Domu - oznajmia mi pulkownik Lambert przez implanty. Podporucznik Navy SEAL nie slyszy go. - Prezydent zamierza za trzydziesci minut wydac naszym silom rozkaz wkroczenia do akcji bez wzgledu na to, czy znajdziemy te glowice jadrowa, czy nie. Na Tajwanie gina ludzie, oddzialy generala Tuna sa na przedmiesciach Tajpej. Prezydent uwaza, ze Tun blefuje.-Czy Chiny nie wystapia w obronie swojego generala? - pytam. -Tego nie wiemy. Wiceprezydent rozmawia na osobnosci z przewodniczacym ChRL. Nie jestesmy informowani, jak przebiega dialog na linii Pekin-Waszyngton. W kazdym razie mamy trzydziesci minut. -Wiec niech Anna da mnie i Carlsonowi cos do roboty. -Pracuje nad tym, Sam - wtraca sie Grimsdottir. - Sprawdzam dwie ewentualnosci w twoim sektorze i jedna w sektorze porucznika Carlsona. Daj mi jeszcze piec minut, zebym mogla to zawezic do najlepszej opcji. - Jest bardzo opanowana i skupiona w stresujacych sytuacjach, kiedy komus innemu juz by puscily nerwy. Zblizam sie do molo w Santa Monica i patrze uwaznie na ekran sonaru w poszukiwaniu czegos niezwyklego. Co kilka sekund mam slabe echo ryb. Na dole jest mnostwo smieci, a to powoduje ciagla reakcje wykrywacza metalu. Zaczynam sie orientowac, co oznaczaja rozne sygnaly, wiec nie trace zbyt wiele czasu na przygladanie sie czemus, co potem okazuje sie niewazne. -Sam, mam wspolrzedne dla ciebie - odzywa sie Grimsdottir, odczytuje je i dodaje: - Jest tam jakis ruchomy obiekt, wiekszy niz to, co widziales do tej pory. -Juz tam plyne. Pokonuje pojazdem okolo czterystu metrow w kierunku poludniowym i wypatruje na ekranach jakichs sygnalow. Na dole rzeczywiscie cos jest. Metalowy obiekt porusza sie powoli, ma mniej wiecej dwa metry dlugosci i okolo metra srednicy. Jeszcze bardziej obiecujace jest to, ze licznik Geigera zaczyna wariowac. Robie kilka zdjec sonarowych i wysylam je do Wydzialu Trzeciego. Caly czas trzymam sie nad obiektem. Oceniam jego szybkosc na jakies pietnascie wezlow. W tym tempie za niecale pol godziny bedzie bardzo blisko wybrzeza. -Nurkuj, Sam - mowi Lambert. - Anna uwaza, ze to MRUU V. -Przyjalem. Ustawiam silnik na bieg jalowy, opuszczam na twarz maske i wkladam do ust regulator aparatu oddechowego. Przewrot z pojazdu na plecy powoduje rozciagniecie miesni brzucha i bol, ale ignoruje to i opadam w dol. Minelo troche czasu, odkad ostatni raz nurkowalem. Ale to jak jazda na rowerze, tego sie nie zapomina. Pod powierzchnia jest mroczno i niezbyt czysto. Wody przybrzezne wzdluz Los Angeles naleza chyba do najbardziej skazonych na swiecie, a jednak ludzie caly czas sie tu kapia. W tej odleglosci od ladu spodziewalem sie bardziej przejrzystej wody, ale nic z tego. Wlaczam lampe, przesuwam snopem swiatla po dnie oceanu i znajduje obiekt. Zgadza sie, to MRUUV, taki sam, jaki widzialem w schronie dla okretow podwodnych w Chinach. Dziwne uczucie zobaczyc go tutaj. Lsni jak srebro, wzdluz jego korpusu swieci sie jasno kilka kontrolek. Pod woda jeszcze bardziej przypomina ogromny pojemnik na cygaro, z ktorym kojarzyl mi sie wczesniej. Wynurzam sie szybko, wdrapuje na poklad mojego pojazdu i nadaje wiadomosc. -Mialas racje, Anno. To MRUUV. A licznik Geigera o malo nie wyskoczy z obudowy. -Doskonale - mowi Lambert. - Zostan nad nim, Sam. Badz w pogotowiu, dopoki nie zdecydujemy, co zrobic z tym cholerstwem. -Dobra, ale pospieszcie sie. Nie przepadam za atomowymi zabawkami. -Sam, slyszysz mnie, kiedy jestes pod woda? - pyta po kilku minutach Anna. -Tak. -To wracaj na dol. Drugi przewrot z pojazdu na plecy i znow jestem pod powierzchnia. Zapalam swiatlo chemiczne i umieszczam w uchwycie, zeby widziec, co jest przede mna. -Sam, chcialabym, zebys poplynal wzdluz MRUUV-a i czegos poszukal - kontynuuje Anna. - Daj mi znak OPSAT-em, ze tam jestes. Doganiam pojazd podwodny, trzymam sie poltora metra nad nim i wciskam przycisk OPSAT-u. -W porzadku. Widzisz prostokatny panel na wierzchu? Powinien byc zaraz za antena na dziobie. Widze go. Pokrywa ma mniej wiecej szescdziesiat na trzydziesci centymetrow. Wpisuje do OPSAT-u: TAK. -Dobra. Teraz wsiadz na MRUUV-a jak na motocykl. Bedziesz musial odkrecic ten panel. Mam wsiasc na to cos?! Ona chyba zartuje? Takie cholerstwo eksplodowalo pod biednym chorazym Stanleyem. Skad mam wiedziec, ze to nie wybuchnie, kiedy tego dotkne? Wpisuje to pytanie do OPSAT-u. -Sam, to nie wyleci w powietrze od samego dotyku. Musi byc zabezpieczone przed lekkimi wstrzasami i uderzeniami na dole. Od chwili wystrzelenia z okretu podwodnego prawdopodobnie zawadzilo juz o skale lub dwie. Nie mowiac o rybach czy innych formach zycia. Bez obaw, nic ci sie nie stanie. W porzadku. Przyspieszam troche, zeby zrownac sie z MRUUV-em, potem siegam w dol i chwytam sie dziobu. Staram sie nie trzasc, kiedy to robie, i na szczescie "Barrakuda" plynie spokojnie dalej. Przez kilka sekund pozwalam jej ciagnac mnie przez wode, potem opuszczam sie na jej grzbiet. Jade teraz jak na delfinie. TAK. -Dobra. Teraz zdejmij te pokrywe. To jedyny sposob, zeby sie dostac do pulapki i, jesli sie nie myle, rowniez do systemu sterujacego i bomby.Wyciagam z pasa narzedziowego srubokret i zabieram sie do roboty. Panel jest przykrecony dwunastoma srubami i usuniecie wszystkich zajmuje mi kilka minut. Chowam je do sakwy przy pasie na wypadek, gdyby mialy sie jeszcze przydac. Zdejmuje pokrywe i trzymam w jednej rece. Zeby pracowac obiema, musze scisnac MRUUV-a udami. -Mozesz wyrzucic ten panel. Juz nie bedzie ci potrzebny. - Dobra, w takim razie, niech sobie plynie. Pozbywam sie go i sygnalizuje to. - W porzadku. Teraz zajrzyj ostroznie do srodka komory. Domyslam sie, ze masz swiatlo chemiczne? Powinienes zobaczyc ladunek plastiku przymocowany gdzies wewnatrz i zapewne owiniety nieprzemakalnym materialem. Ma prawdopodobnie ksztalt cegly i wychodza z niego przewody. Znalazlbym go bez jej opisu. Rozpoznawanie ladunkow wybuchowych to czesc mojej pracy. I jestem calkiem pewien, ze potrafie go rozbroic bez jej instrukcji. To dosc proste. -Musisz ustalic, ktory przewod jest dodatni, a ktory ujemny. Oba biegna do... TAK. -Aha, rozumiem, wiesz, co robisz. Przepraszam.Trzeba po prostu odlaczyc material wybuchowy od zapalnika. Gdzies pewnie jest czujnik, ktory wlacza zapalnik, ale nie musze sie tym przejmowac. Przecinam wlasciwe przewody szczypcami do ciecia drutu i powinno grac. TAK. -Dobra. Teraz powinienes miec dostep do systemu sterujacego. Widzisz wewnatrz komory cos o wygladzie zamknietego laptopa? TAK. -Sprobuj go otworzyc.Otwieram. Wyglada dokladnie tak jak laptop. Ma klawiature i monitor. Wygaszacz ekranu wyswietla chinskie pismo i pojawia sie logo GyroTechnics. -W porzadku, teraz musisz wejsc do glownego menu. Wcisnij pierwszy lepszy klawisz. TAK. Komputer zada hasla.-"TajwanOOO" - mowi Anna Grimsdottir. Jestem zaskoczony, ze to wie. Wyglada na to, ze wrocila do gry. Wpisuje haslo. -Przepraszam, ze wam przeszkadzam, ale mam wiadomosc. - To pulkownik Lambert. - Trzydziesci minut minelo i prezydent wydal zapowiedziany rozkaz. Cholera, jak to szybko zlecialo. -W tej chwili nasze sily atakuja generala Tuna. Marynarka, lotnictwo, marines - wszyscy. To bedzie prawdziwe pieklo dla jego malej armii. Niech to szlag! Co to oznacza? Czy Tun zdetonuje bombe? -Pracuj dalej, Sam - mowi spokojnie Grimsdottir. - Tun bedzie musial sie skontaktowac z okretem podwodnym i wydac rozkaz zdetonowania glowicy. Nie zrobia tego, dopoki im nie powie. Mam nadzieje, ze sie nie mylisz, siostro. Dobra, idzmy dalej. Anna instruuje mnie, jak wejsc do glownego menu. Wszystko jest po chinsku, co utrudnia mi troche zadanie. Powiedzialbym, ze Grimsdottir zna chinski "dosc dobrze", a ja "zadowalajaco", razem wiec wypadamy calkiem niezle, zgadza sie? Dokladne przetlumaczenie polecen komputera to kluczowa sprawa. Kiedy juz jestem w menu, Anna tlumaczy mi wiele zakodowanych polecen. Trudno jest pisac na klawiaturze, jadac w metnej wodzie na MRUUV-ie. Swiatlo chemiczne wystarcza, ale w rekawicach i calej reszcie latwo sie pomylic. Kilka razy musze uzywac klawisza Backspace. W koncu mam wszystko wpisane i naciskam Enter. Widok na ekranie sie zmienia i jest dostepnych kilka opcji, wszystkie po chinsku. -Bedziesz musial wybrac "Kurs" albo "Kierunek", cos w tym rodzaju. TAK. Znajduje opcje, ktora mozna przetlumaczyc jako "Kurs", i wybieram ja. Na ekranie pojawia sie informacja o obecnym kursie. Potem dzieje sie cos dziwnego. W komorze zapala sie czerwona kontrolka i zaczyna powoli blyskac. Mowie o tym Grimsdottir. -O nie - odpowiada. - Jesli to jest to, o czym mysle, to uzbroili bombe. Sam, widzisz tam jakis wyswietlacz z odczytem cyfrowym? Cos o wygladzie zegara odliczajacego? Nie cierpie zegarow, ktore odliczaja czas w dol! Tak, widze go. Musial ruszyc przy dziesiatej, bo teraz jest na nim dziewiata piecdziesiat dwie i wskazania malejaco sekunde. -Dobra, Sam, masz malo czasu i musisz pracowac szybko. Zainstalowano tam program diagnostyczny, ktory przed eksplozja bomby automatycznie sprawdza caly system. Wszystkie testy potrwaja okolo dziesieciu minut i po ich zakonczeniu nastapi wybuch. Postaraj sie zignorowac odliczanie i wroc do laptopa. Chcialabym, zebys wpisal ten nowy kurs. - Dostaje dane i probuje je wprowadzic, ale ciagle naciskam nie te klawisze. Cholerne rekawice. W koncu je sciagam, zeby moc poruszac palcami z troche wieksza precyzja. Woda jest zimna, ale mozna wytrzymac. Choc jestem pewien, ze jesli bede pod powierzchnia zbyt dlugo, zgrabieja mi rece. Wreszcie wprowadzam nowy kurs, ale nagle zmienia sie z powrotem na poprzedni! Co za cholera? Mowie o tym Grimsdottir. -Niech to szlag - odpowiada. - MRUUV jest kontrolowany z okretu podwodnego. Widza na swoim monitorze to samo, co ty, wiec wiedza, ze ktos manipuluje przy systemie sterujacym. Musze pomyslec, jak ich odciac. Zaczekaj. Zaczekaj?! Ta pieprzona bomba jadrowa niedlugo wybuchnie! Zegar pokazuje juz osma czterdziesci trzy! "Barrakuda" trzyma staly kurs prosto na molo w Santa Monica, a ja siedze na tym cholerstwie. Wpisuje do OPSAT-u pytanie: MOZNA JAKOS ROZBROIC TE BOMBE? -Nie w takim krotkim czasie, Sam - odpowiada Grimsdottir. - Cicho, daj mi pomyslec. W porzadku. Zaczynam sie zastanawiac, jakie szkody wyrzadzi ta bomba, jesli eksploduje w zatoce Santa Monica. Tylko zgaduje, ale powiedzialbym, ze natychmiast zniknie pol Los Angeles. Hollywood, Beverly Hills, Santa Monica, Venice... Puff! Miliony ofiar. W kraju chaos ekonomiczny. Efekt domina powoduje oczywiscie zamieszanie w gospodarce swiatowej. Trzecia wojna swiatowa. Z Chinami. Nie moge do tego dopuscic. -Sam! Wpisz dokladnie to, co ci podyktuje - odzywa sie Grimsdottir. - I zanim nacisniesz Enter, sprawdzimy, czy sie nie pomyliles. Dlugie to i skomplikowane, ale robie, co mi kaze. Melduje, ze skonczylem, i Grimsdottir powoli czyta wszystko jeszcze raz, zebym sie upewnil, ze dobrze to wpisalem. Wciskam Enter i na monitorze natychmiast wyswietlaja sie bardzo szybko rozne kody. Po dziesieciu sekundach wszystko znika z ekranu. Nie! Cos padlo? Co sie stalo? Zaczynam wpisywac do OPSAT-u wiadomosc, co sie dzieje, ale Grimsdottir mnie uprzedza. -Powinienes miec pusty ekran, kiedy komputer przetwarza dane. Szkoda, ze nie powiedziala mi tego wczesniej! TAK. -Dobra. Teraz wroc do menu ustawiania kursu i wprowadz jeszcze raz nowe wspolrzedne.Wykonuje jej polecenia i powtarzam to, co zrobilem wczesniej. Tym razem nowe wspolrzedne pozostaja na ekranie. Udalo nam sie odlaczyc od okretu podwodnego. Nagle MRUUV zaczyna zataczac szeroki luk. Zawraca ze mna na grzbiecie i oddala sie od wybrzeza. Ale porusza sie cholernie wolno. Mowie o tym Grimsdottir. -Bedziemy musieli zwiekszyc jego szybkosc. Wroc do glownego menu. Mozesz? Zegar pokazuje czwarta trzydziesci piec. Zaczynam sie denerwowac. Pierwsza proba mi nie wychodzi i trafiam z powrotem do menu ustawiania kursu. Za drugim razem udaje mi sie wejsc do glownego menu i jestem gotowy. Teraz ja wyprzedzam Grimsdottir. Widze opcje "predkosc" i zaczynam podnosic Scroll. -Znajdz opcje regulacji szybkosci. Potem... o, widze, ze juz tam jestes. Dobra robota, Sam. MRUUV przyspiesza i coraz trudniej utrzymac sie na nim. Zerkam w gore i widze ciemne ksztalty plywakow. To moj Cl 1ARC podaza za mna na powierzchni. Nadajnik naprowadzajacy dziala doskonale. -Sprobuj go rozpedzic do co najmniej szescdziesieciu wezlow. Z taka szybkoscia musi plynac, zeby oddalic sie w pore na bezpieczna odleglosc od miasta. Mozesz tez opuscic jego dziob o dwadziescia stopni. Chcemy, zeby zszedl glebiej. Naciskam jeden z klawiszy sterujacych i udaje mi sie wprowadzic "Barrakude" w nurkowanie, ale to cholerstwo porusza sie zbyt wolno. Komputer reaguje opornie. Zegar pokazuje trzecia dwadziescia. -Osiagnales czterdziesci wezlow, Sam. Jeszcze troche. Szybkosc daje mi sie teraz we znaki. Od mocnego sciskania MRUUV-a zaczynaja mnie bolec nogi. Musze sie tez trzymac jedna reka. Druga obsluguje komputer. -Piecdziesiat wezlow, Sam. Na zegarze jest druga czterdziesci osiem. Szybko plyne, cholera. Nie wiem, jak dlugo jeszcze sie utrzymam. A co zrobie przy szescdziesieciu wezlach? Po prostu zeskocze? I co dalej? Zegar wyswietla druga dwadziescia dziewiec. -Szescdziesiat! Uciekaj, Sam! Wynurz sie i wsiadz do swojego pojazdu! Juz! Puszczam MRUUV-a. Wyprzedza mnie i pruje dalej. Przez kilka sekund unosze sie nieruchomo w wodzie i obserwuje go. Znika w niebieskozielonej ciemnosci. -Uciekaj, Sam! Juz! Slowa Grimsdottir wyrywaja mnie z chwilowego zamroczenia. Natychmiast sie odwracam i zaczynam wznosic najszybciej jak moge. Cholera, jak daleko jestem od tego pieprzonego wybrzeza? Chce zapytac Grimsdottir, czy zna moja pozycje, ale nie moge sobie pozwolic na to, zeby sie zatrzymac i napisac pytanie. Jesli moje zycie kiedykolwiek zalezalo od mojego wyszkolenia w Navy SEAL, to na pewno teraz. Zblizam sie do powierzchni, gdzie czeka CHARC. Kiedy tylko wynurzam glowe, patrze w kierunku brzegu, zeby zobaczyc, czy w ogole jest widoczny. Owszem, pare mil ode mnie. Ale wiem, ze w wodzie odleglosci sa mylace. Chwytam sie pojazdu, wdrapuje do kokpitu, zapinam uprzaz i zamykam oslone kabiny. W ciagu pieciu sekund zawracam i rozpedzam sie do duzej predkosci. Lambert mial racje, to malenstwo jest szybkie! Wkrotce osiaga sto trzydziesci kilometrow na godzine. Brzeg jest coraz blizej. Zaciskam rece na sterach i koncentruje sie wylacznie na tym, zeby znalezc sie jak najdalej od tej cholernej bomby. CHARC dochodzi do granic swoich mozliwosci. Praktycznie slizga sie po powierzchni morza z predkoscia stu czterdziestu kilometrow na godzine. Molo w Santa Monica i diabelski mlyn rosna w oczach. Jestem prawie u celu. Nagle swiat wokol mnie jakby sie zapada. Ogluszajaca fala dzwiekowa doslownie popycha pojazd naprzod. Mam wrazenie, ze pedze z jakas nieprawdopodobna szybkoscia. Wiruje w kompletnej ciemnosci, w stanie calkowitej niewazkosci, zupelnie bezbronny. Dzwoni mi bolesnie w uszach, nie wiem, gdzie jestem, nie moge przestac sie obracac i... ROZDZIAL 39 Tak zwana bitwa o Tajwan trwala niecale cztery godziny. Pierwsze dwie nalezaly do generala Lana Tuna i jego malej, ale doskonale wyposazonej armii ladowej i floty. Choc dysponowal wystarczajaca sila ognia niszczycieli i fregat, nie doczekal sie wsparcia powietrznego z chinskiej bazy lotniczej w Cuanczou, na ktore liczyl. Swiatowe media mocno wyolbrzymily skutki zbombardowania Tajpej z jego okretow. Pierwsze doniesienia mowily o dziesiatkach tysiecy smiertelnych ofiar i zniszczeniu miasta. W rzeczywistosci zginelo kilkaset osob i ucierpiala jedna piata metropolii. Zanim wszystkie okrety desantowe generala wysadzily jego armie na wyspie, sily tajwanskie zaczely odpierac inwazje. Tun patrzyl ze zgroza z pokladu jednego z niszczycieli klasy Luda w Ciesninie Tajwanskiej, jak jego szanse na zajecie wyspy maleja z kazda minuta. Nie zostanie bohaterem narodowym Chinskiej Republiki Ludowej.Potem, mimo ostrzezen kierowanych pod adresem Stanow Zjednoczonych, ze ma potezna bron, do akcji weszli Amerykanie. Okrety US Navy stacjonowaly wokol wyspy przez caly czas. Ich dowodcy obserwowali, co sie dzieje, i czekali na chwile, kiedy decydenci w Waszyngtonie wydadza rozkaz ataku. Tun zagrozil Stanom Zjednoczonym, ze jakakolwiek proba powstrzymania go spowoduje zniszczenie duzego amerykanskiego miasta. Przez pierwsze dwie godziny inwazji Amerykanie nie robili nic. Kiedy tylko stalo sie jasne, ze armii Tuna nie uda sie zdobyc przyczolka, amerykanskie niszczyciele ruszyly i otworzyly ogien do okretow generala. W rzeczywistosci rozkaz ataku zostal wydany, zanim w zatoce Santa Monica znaleziono uzbrojonego MRUUV-a, i zbiegl sie z pierwszymi oznakami kleski Tuna. General rozkazal zalodze okretu podwodnego "Mao" zdetonowac bombe jadrowa. Glowica byla zaprogramowana na eksplozje po zakonczeniu dziesieciominutowych testow diagnostycznych. "Mao", bezpiecznie ukryty w glebinach Pacyfiku, nie mial powodu obawiac sie srodkow odwetowych. Zaloga musiala tylko dopilnowac, zeby nastapil wybuch bomby. Totez wiadomosc, ze glowica wprawdzie eksplodowala, ale mile od kalifornijskiego wybrzeza i bardzo gleboko pod woda, byla dla Tuna strasznym ciosem. Nie mogl zrozumiec, dlaczego MRUUV nie znajdowal sie blizej ladu. Co poszlo nie tak? Plan nie mial prawa sie nie powiesc. Choc wybuch wywolal w Los Angeles trzesienie ziemi, ktore spowodowalo powazne straty, nie doszlo do takiej katastrofy, jaka sobie wyobrazal Tun. General skontaktowal sie z Pekinem i poprosil o wsparcie reszty Chinskiej Armii Ludowo-Wyzwolenczej. Politbiuro odmowilo pomocy. Tun byl zdany na siebie. Chiny nie zamierzaly chocby kiwnac palcem w jego obronie. Kilku wojskowych na wysokich stanowiskach zaprotestowalo przeciwko decyzji politbiura, ale nie mogli zrobic nic wiecej. Gdyby inne niezalezne regiony wojskowe przylaczyly sie do Tuna, zaangazowani w to generalowie byliby skonczeni. W Chinach najpierw uwazano, ze arogancki syn narodu postapil ryzykownie, lecz slusznie, atakujac Tajwan, ale potem harde dziecko stalo sie klopotliwe i trzeba bylo sie go wyprzec. Tun nie wiedzial tez, ze przewodniczacy ChRL wydal Stanom Zjednoczonym pozwolenie na powstrzymanie go. Politbiuro musialo tak zrobic, zeby zachowac twarz przed reszta swiata. Detonowanie bomb jadrowych u wybrzezy innych krajow nie jest akceptowana forma dyplomacji. Chiny zgrabnie zrzucily na Tuna wine za "niefortunny incydent" i wyrzekly sie go. W czwartej godzinie konfliktu amerykanska marynarka wojenna zatopila torpedami niszczyciel klasy Ludo z Tunem na pokladzie. General i jego caly sztab poszli na dno. Krotko potem jego sily na brzegu zostaly zmuszone do poddania sie. Amerykanie i Tajwanczycy otoczyli armie inwazyjna i przekazali ja wladzom chinskim. Wiekszosc podwladnych Tuna miala stanac przed sadem za zdrade. W czasie tych wszystkich wydarzen Andriej Zdrok lezal w szpitalnym lozku w Fuczou. Od ciosu Sama Fishera pekla mu czaszka i wkrotce zapadl w spiaczke. Odtad byl w stanie krytycznym. Lekarze robili, co mogli, zeby uratowac mu zycie, ale w Fuczou nie mieli do tego odpowiednich warunkow. Wladzom chinskim bardzo zalezalo na tym, zeby Zdrok odpowiedzial za przestepstwa, ktore popelnil w ich kraju, ale nie doszlo do tego. Jak na ironie, Andriej Zdrok umarl spokojnie w lozku dokladnie w tym samym momencie, kiedy u wybrzezy Kalifornii eksplodowala glowica jadrowa, ktora dostarczyl generalowi Tunowi. Do pewnego stopnia jego ostatni wielki kontrakt na dostawe broni byl sukcesem. Tyle ze Sklep przestal zagrazac pokojowi na swiecie. ROZDZIAL 40 Znow budze sie w szpitalnym lozku. Nie mam pojecia, jak sie tu znalazlem ani ile czasu minelo, odkad dosiegnela mnie eksplozja. Szczerze mowiac, kiedy teraz o tym mysle, trudno mi uwierzyc, ze zyje. Widze, ze mam reke w gipsie i zabandazowane dlonie. Przy lozku jest kroplowka, a wokol taka sama aparatura medyczna jak zwykle. Ale o dziwo nic mnie nie boli i nic mi nie dolega. Czuje sie bardziej wypoczety niz kiedykolwiek w ciagu ostatnich tygodni. Jedyny maly problem to to, ze jestem glodny i mam sucho w ustach. W polu widzenia pojawia sie twarz ladnej pielegniarki. Usmiecha sie.-Witam! - mowi. - Obudzil sie pan! Jak sie pan czuje? Moj glos brzmi jak pocieranie garscia gwozdzi o papier scierny. - Dobrze. -Pojde po lekarza. Zaraz wroce. Po kilku minutach do sali wchodzi lekarz Sil Powietrznych Stanow Zjednoczonych. -Dzien dobry, panie Fisher - mowi. - Nazywam sie Jenkins. Jak pan sie czuje? -Dobrze - powtarzam. - Tylko chce mi sie pic. -Nie dziwie sie. Siostro, prosze dac partu Fisherowi troche wody. Pielegniarka wsuwa mi do ust rurke. Wciagam do przelyku chlodny plyn. Smakuje bosko. Sama rozkosz. -Gdzie ja jestem? - pytam. -W bazie lotniczej Edwards - odpowiada lekarz. - Jak... dlugo? -Trzy dni. -Bylem nieprzytomny przez trzy dni? -Przez wiekszosc tego czasu. Niekiedy odzyskiwal pan przytomnosc na kilka minut. W goraczce. To normalne po takim urazie. -Co sie stalo? Pamietam eksplozje... -Pancerz pojazdu CHARC i oporzadzenie pletwonurka uratowaly panu zycie. Fala tsunami niosla pana jak kawal dryfujacego drewna i wyrzucila na plaze w poblizu molo w Santa Monica. To cud, ze pan nie zginal, ale CHARC to wytrzymala maszyna. Ma pan tylko zlamana reke i mnostwo siniakow i skaleczen. -A co... co z promieniowaniem? -Wlasnie tego nie jestesmy pewni, ale uwazamy, ze wszystko bedzie w porzadku - mowi lekarz. - Bomba wybuchla gleboko pod woda. Wiekszosc promieniowania pozostala pod powierzchnia. Zginelo mnostwo stworzen morskich. Na naszych plazach leza tysiace martwych ryb, wielorybow, rekinow, delfinow. Tragedia. Przypuszczamy, ze fala, ktora pana niosla, dotarla do brzegu, zanim rozprzestrzenilo sie promieniowanie. Powietrze wcale nie jest teraz bardziej skazone niz przed eksplozja. Krece glowa. -Nie do wiary. -Wojsko zabralo pana z plazy, zanim zjawily sie tam media - ciagnie lekarz. - Nikt pana nie widzial. Niech pan teraz odpocznie, panie Fisher. Wszystko bedzie dobrze. Pielegniarka przygotuje panu niewielki posilek i zobaczymy, jak pan go przyjmie. Od chwili przywiezienia pana tutaj karmilismy pana dozylnie. Zawiadomie pulkownika Lamberta, ze wrocil pan do rzeczywistego swiata. Cieszymy sie z tego. Jest pan bohaterem. Klepie mnie po ramieniu. Po pysznym posilku, zlozonym z galaretki owocowej i piwa imbirowego, oraz obietnicach, ze troche pozniej dostane bogatszy w proteiny lunch w postaci jajek, mam goscia. Do sali wchodzi pulkownik Lambert, caly w usmiechach, i naprawde sie ciesze, ze go widze. -Jak sie czujesz, Sam? -Dobrze, pulkowniku. Jestem prawie gotowy do wyjscia stad. -Pewnie bedziesz musial tu zostac jeszcze dzien lub dwa. Trzeba cie bardzo dokladnie przebadac. Byles cholernie blisko wybuchu jadrowego, wiesz o tym. -Tak, choc niewiele pamietam. -Zaloze sie, ze masz mnostwo pytan. -A ja sie zaloze, pulkowniku, ze pan juz wie, o co chce zapytac, wiec moze mi pan po prostu opowie, co sie dzialo, kiedy bylem w krainie niebytu? Lambert bierze sobie krzeslo i siada przy lozku. -Powiem to wprost, Sam. Uratowales Los Angeles. I Wydzial Trzeci. -Jak to? -Grozilo nam obciecie funduszy. Komitet w Waszyngtonie oznajmil, ze to zrobi, ale teraz sie wycofal. Senator Coldwater i dyrektorzy innych agencji przysylaja nam gratulacje. Podejrzewam, ze FBI i CIA pluja sobie w brode, ze nie wykorzystaly szansy przechwycenia tamtych MRUUV-ow, co praktycznie powinno byc rozegrane wlasnie w ten sposob. Ale tak sie zlozylo, ze to my mielismy informacje wywiadowcze i bylismy tam pierwsi. Pokazales, co potrafimy, Sam. Dzieki. -To znaczy, ze mam z glowy ocene moich osiagniec za ten rok? Lambert sie usmiecha i kontynuuje. -Ale wybuch bomby spowodowal pewne szkody. Los Angeles przezylo trzesienie ziemi o sile pieciu i trzech dziesiatych stopnia w skali Richtera. Najwiecej zniszczen jest wzdluz morza i wokol LAX. Wladze federalne przygotowuja pomoc dla poszkodowanych. -Moglo byc gorzej. -Zdecydowanie. Dalej na polnoc tsunami uderzyla w Topange, Santa Monica, Venice i Marine Del Rey i tam tez sa duze straty. Przypuszczamy, ze wlasnie tak wyladowales na brzegu - porwala cie tsunami albo jedna z mniejszych fal, ktore ja poprzedzaly. -Kto mnie znalazl i gdzie? -Straz Przybrzezna natrafila na twoj pojazd na plazy blisko molo w Santa Monica. CIIARC byl mocno uszkodzony, ale ty tkwiles bezpiecznie w srodku. O dziwo, tsunami nie pozostawila po sobie wielkich zalewisk, z wyjatkiem Parku Stanowego Topanga dalej na polnoc. Wiekszosc terenow mieszkalnych miedzy parkiem a Santa Monica to teraz rozlegle kaluze do kolan. Liczbe ofiar smiertelnych szacuje sie na mniej wiecej piecset piecdziesiat osob. Zaginelo okolo stu malych statkow, ktore w chwili wybuchu bomby byly na morzu. Obawiam sie, ze ich zalogi tez bedziemy musieli spisac na straty. Stale sprawdza sie poziom promieniowania, ale nie jest tak zle, jakby sie moglo wydawac. Wyobrazam sobie, ze plaze beda zamkniete przez rok lub cos kolo tego. Gospodarka tez ucierpi, i to mocno. Ale, jak przed chwila powiedziales, moglo byc gorzej. To nie byla na szczescie taka tsunami, jak na Oceanie Indyjskim rok temu. Gdybys nie zmienil kursu tamtego MRUUV-a, wiele spraw wygladaloby zupelnie inaczej. Pocieszajace wiadomosci. Nie miesci mi sie w glowie, ze az tyle zalezalo ode mnie. -Jak przedstawia sie sytuacja miedzynarodowa? Lambert najpierw relacjonuje mi przebieg konfliktu na Tajwanie, potem mowi, ze stosunki miedzy wyspa i Chinami wrocily zasadniczo do poprzedniego status quo. Jak jest na linii Pekin-Waszyngton, na razie trudno powiedziec. Za wczesnie na to. -Chiny nie biora na siebie odpowiedzialnosci za cala te historie z bomba. Winia za to wylacznie generala Tuna i Sklep. Oczywiscie Tun juz nie zyje, a Sklep przestal istniec, wiec to wygodne kozly ofiarne. Przypuszczam, ze nasz rzad wyda jakies oswiadczenie potepiajace atak Tuna na Tajwan i delikatnie da do zrozumienia, ze Chiny mogly zrobic wiecej, zeby go powstrzymac. Ale to nie nasz problem. Niech zajma sie tym przedstawiciele narodu. -Sklepu naprawde juz nie ma. Trudno w to uwierzyc. -Tak, ale nie mysl, ze twoja rola sie skonczyla, Sam. Na swiecie jest mnostwo innych wrogow. -Wiem, ale mam nadzieje, ze da mi pan co najmniej polroczny urlop. -Nawet roczny, Sam. Zasluzyles na to. -Pan chyba zartuje. -Mowie powaznie. Ale jest jeden haczyk. -Jesli to nagly wypadek... -Zgadza sie. -Spodziewalem sie tego. Zawsze jest jakis nagly wypadek. Lambert sie smieje. Ja tez zdobywam sie na usmiech. -Jak ci sie pracowalo z Frances? I z Anna po jej powrocie? - pyta. Musze powiedziec prawde. -Byly wspaniale, pulkowniku. Niech pan im da podwyzki. -Juz to zrobilem. Ty tez dostaniesz ladna premie. Aha, to mi przypomnialo, ze mam dla ciebie niespodzianke. -Nie cierpie niespodzianek - mowie. -Ta ci sie spodoba. - Wstaje i idzie do drzwi. - Nigdzie nie odchodz, zaraz wracam. -A gdzie, do cholery, mialbym odejsc? Lambert znika za progiem. Mam chwile, zeby popatrzec przez okno. Na bezchmurnym niebie swieci jasne slonce. Wiosna jest tuz-tuz i moglbym przysiac, ze na dworze cwierkaja ptaki. Kto by pomyslal, ze zaledwie trzy dni temu w tym rejonie eksplodowala bomba jadrowa? Lambert zaglada do sali. -Zostawie cie teraz z twoim gosciem. Pozniej pogadamy. Trzymaj sie. Sam. -Dobra, pulkowniku. Zaraz, z jakim gosciem? Otwiera szerzej drzwi i moje serce spiewa, kiedy widze, kto to jest. -Czesc, tato! Sara podbiega do lozka i caluje mnie mocno w policzek. Obejmuje ja wolna reka i przytulam. Lambert puszcza do mnie oko i zamyka drzwi. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-05 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/