5737
Szczegóły |
Tytuł |
5737 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5737 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5737 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5737 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEFAN WEIFELD
POJEDYNEK
- To tutaj, w tym punkcie - rzek� kapitan wskazuj�c na map�. Na mapie nie by�o
nic, w tym
miejscu powinien by� po prostu ocean, niespokojny Ocean Spokojny. A jednak
dobijali do
male�kiej wysepki, zapewne wulkanicznego pochodzenia, z wyj�tkowo ubog� jak na
ten rejon
�wiata ro�linno�ci�. Przy niewielkiej pla�y brzegi by�y niemal zupe�nie go�e,
pokryte rzadk� traw�.
Nie trzeba by�o wiele trudu, aby si� domy�li�, �e brak wody s�odkiej odstr�czy�
od tej wyspy
ro�linno��, zwierz�ta i ludzi. Zanim wyszli z kabiny, stateczek sta� ju� na
kotwicy, a za�oga
podk�ada�a �a�cuchy pod pierwsz� z dw�ch ogromnych skrzy�, umieszczonych na
pok�adzie.
Pada�y g�o�ne komendy, zaskrzypia� d�wig, skrzynia drgn�a i unios�a si�, aby
zawisn�� nad burt� i
powoli opu�ci� si� na brzeg. Druga skrzynia pow�drowa�a t� sam� drog�.
Nast�pnie, na rozkaz
kapitana, marynarze wynie�li i rozbili na pobliskim wzg�rzu ma�y namiot, w
kt�rego cieniu
postawili sk�adany stolik i dwa le�aki. W namiocie znalaz�a si� jeszcze skrzynia
z lodem, do kt�rej
w�o�ono kilkana�cie butelek r�nych napoj�w, a wreszcie ma�y barek i kilka
drobiazg�w. - To
wszystko - powiedzia� kapitan. - W porz�dku - stwierdzi� wy�szy z obu pasa�er�w.
Kapitan
wiedzia� o nim tylko to, �e nazywa si� Martinez. To on zawar� umow�, na
podstawie kt�rej kapitan
mia� dostarczy� ich obu z ich dziwnym baga�em na malutk� bezludn� wysepk� i
pozostawi� na
dob�, aby nast�pnie zn�w tu zawin�� i zabra� z powrotem do Chile. Ca�a ta
wyprawa wydawa�a si�
mocno podejrzana, ale �aden z kurs�w �gwi�tej Joanny� nie by� kryszta�owo
czysty. �Pieni�dze nie
�mierdz�� - zwyk� by� mawia� jej kapitan, nie podejrzewaj�c, �e dewiza ta znana
by�a ju� przed
dwoma prawie tysi�cami lat.
Martinez odliczy� pieni�dze i wr�czy� je kapitanowi.
- To po�owa nale�nej panu sumy - powiedzia� - reszt� dostanie pan jutro.
Kapitan skin�� g�ow�. Nie mia� powodu do obaw. Z tej wyspy nikt nie ucieknie.
By�o po�udnie i z
bezchmurnego nieba la� si� po prostu na ziemi� upa�. Powietrze by�o zupe�nie
nieruchome i trudno
by�o oddycha�. Martinez i ten drugi, nazwiskiem Fretti, stali wszak�e na pla�y i
wpatrywali si� w
ocean tak d�ugo, jak d�ugo jeszcze wida� by�o na horyzoncie nik�y dymek
oddalaj�cego si�
parowca. Wreszcie Fretti zbli�y� si� do jednej ze skrzy�. - Ju� czas ! - rzek�.
Otworzy� niewielk�
klapk� i wsun�� r�k�, co� jak gdyby w �rodku skrzyni przekr�caj�c. Martinez
doszed� do drugiej
skrzyni i zrobi� to samo. Nie troszcz�c si� ju� o skrzynie oddalili si� w
kierunku namiotu i zaj�li
miejsca na le�akach.
- Uff, jak gor�co! - westchn�� Fretti, ocieraj�c pot z czo�a.
- Napijmy si� czego� - zaproponowa� Martinez, si�gaj�c po szklanki i butelk�. -
Mo�na - zgodzi�
si� Fretti i spojrza� na zegarek. - Za pi�� minut powinno si� zacz��.
- To b�dzie ciekawe widowisko.
Spojrzeli w kierunku pla�y. Z�oty piasek odcina� si� powyginan� lini� od
wyra�nego szmaragdu
wody, kt�ra nadchodz�c� fal� coraz to naciera�a na pla��, aby po chwili zn�w
ust�pi�.
W jednostajnym szumie morza da� si� jednak s�ysze� wyra�ny trzask. To grube
deski jednej ze
skrzy� p�k�y jak skorupa jajka. Ze skrzyni wysun�� si� najpierw jak gdyby
ogromny stalowy �eb, a
nast�pnie wype�z� z chrz�stem g�sienic kilkumetrowy metalowy potw�r. Zamar�
przez chwil� w
bezruchu, ale po chwili o�ywi� si�, zacz�� w oczach rosn��. Poszczeg�lne jego
cz�ony, pierwotnie
�ci�le przylegaj�ce do siebie, zacz�y rozci�ga� si� jak harmonia. �eb,
pocz�tkowo du�y, sta� si�
teraz nieproporcjonalnie ma�y w stosunku do oko�o dwudziestometrowej d�ugo�ci
cielska. Jeszcze
mniejsze, jak gdyby ukryte przed obserwatorem, by�y soczewki kamer
telewizyjnych: dw�ch
skierowanych do przodu i jednej zwr�conej do ty�u. Wyd�u�ony dzi�b i ruchliwy
gi�tki silny ogon
nadawa�y potworowi wygl�d mr�wkojada, gdyby nie dwie pot�ne pary �ap,
umieszczone przed
g�sienicami w przodzie kad�uba; patrz�c na nie chcia�oby si� por�wna� machin�
raczej z potwornej
wielko�ci jaszczurem kopalnianym. - Dobrze pomy�lane! - pochwali� Fretti.
Martinez odpar�
oboj�tnie:
- Gdybym go mia� teraz projektowa� od nowa, zrobi�bym go zapewne zupe�nie
inaczej.
Tymczasem p�k�a z trzaskiem druga skrzynia, ukazuj�c swoj� przera�aj�c�
zawarto��: obrzydliwie
wygl�daj�c� konstrukcj�, kt�rej gwia�dzista kopu�a wyposa�ona w szereg dookolnie
skierowanych
obiektyw�w umieszczona by�a po�rodku kr�tkiego pancernego kad�uba. Jak
karykaturalny owad,
kad�ub unosi� si� na kilkunastu �amanych stalowych �apach, zaopatrzonych w
szczypce, pi�y i r�ne
zako�czenia o nieokre�lonym przeznaczeniu. Ust�puj�c mr�wkojadowi pod wzgl�dem
d�ugo�ci,
owad wyra�nie jednak g�rowa� nad nim wysoko�ci�: gdy teleskopy �ap rozpr�y�y
si�, kopu�a
wznios�a si� o ponad dwa pi�tra nad pla��. Ludzie patrzyli teraz na sztuczne
monstra z wyra�nym
zainteresowaniem. - Na pa�skim miejscu inaczej rozwi�za�bym rozmieszczenie
kamer. Z
wysoko�ci kopu�y nie maj� one zbyt dobrego pola widzenia - rzek� Martinez. - To
si� oka�e -
odpar� Fretti.
Monstra spostrzeg�y si� ju� i zacz�y si� porusza� jak gdyby w egzotycznym
ta�cu. Obchodzi�y si�,
zbli�a�y si� do siebie i oddala�y, najpierw powoli, potem coraz szybciej, a�
poszczeg�lne ruchy ich
stalowych cz�on�w sta�y si� nie do uchwycenia i tylko b�yski s�o�ca odbijaj�ce
si� od metalu
�wiadczy�y o precyzyjnej wsp�pracy ze sob� poszczeg�lnych cz�ci tych
skomplikowanych
mechanizm�w. W pewnej chwili owad spr�y� teleskopy �ap, odbi� si� od ziemi jak
konik polny i
znalaz� si� w pobli�u ogona jaszczura-mr�wkojada. Dwie uzbrojone w szczypce nogi
owada
wyci�gn�y si� w kierunku jaszczurczego ogona, kt�ry nagle zawirowa� w powietrzu
z ogromn�
si��. Gdyby owad natychmiast si� nie cofn��, straci�by swoje narz�dzia. Uczyni�
to jednak, a
jaszczur-mr�wkojad korzystaj�c z tego odwr�ci� si� z nies�ychan� zwinno�ci� �bem
w kierunku
swojego przeciwnika. - Jak pan teraz ocenia pole widzenia kamer? - spyta�
Fretti. - Cofam to, co
powiedzia�em. Ale umie�ci� pan chyba czujniki w odn�ach? - Naturalnie. Pan te�
ich zapewne nie
�a�owa�, jak s�dz�.
Mo�na panu co� nala�? - zapyta� Martineza.
- O, z przyjemno�ci�. Jest diabelnie gor�co. Cz�owiek wypaca tu dusz�. Ca�e
szcz�cie, �e dzi� si�
jur ta ca�a zabawa sko�czy. - Przynajmniej dla jednego z nas - zauwa�y� Fretti.
Zwr�cili zn�w uwag� na potwory. Owad cofaj�c si� i przyskakuj�c usi�owa�
uchwyci� i zapewne
unieruchomi� ogon jaszczura, a w ten spos�b zapewni� sobie bezpiecze�stwo.
Poniewa� nie
udawa�o mu si� to, w pewnej chwili zmieni� taktyk� i wyci�gni�t� �ap� opu�ci�
ca�� si�� na �eb
przeciwnika. Jaszczur-mr�wkojad znieruchomia� na chwil�, jak bokser zamroczony
po
otrzymanym ciosie; owad wykorzystuj�c ten moment zmia�d�y� obiektyw jednej z
przednich
kamer metalowych gada.
- Dzia�a prawid�owo. Atakuje o�rodek dyspozycyjny - odezwa� si� Fretti. - Niech
pan si� tym za
bardzo nie cieszy. Jaszczur ma zapasow� logik� rozmieszczon� w ca�ym kad�ubie i
jest zdolny do
dzia�ania nawet wtedy, gdy jego o�rodek dyspozycyjny zostanie kompletnie
zniszczony. -
Ciekawe, jak pan to zrobi�? - zapyta� Fretti, wycieraj�c chusteczk� spocon�
twarz.
- Przesz�o po�owa cz�ci, nie licz�c kad�uba, zrobiona jest z wernetytu:
specjalnego stopu maj�cego
w�asno�ci mechaniczne stali, a elektryczne - p�przewodnika. W�a�nie dlatego pod
wzgl�dem
odruch�w, reakcji, umiej�tno�ci uczenia si� i przystosowania dor�wnuje
prymitywnemu �ywemu
zwierz�ciu. - Ja zrobi�em to inaczej : zmieni�em lokaln� mikrostruktur� siatki
krystalicznej
materia�u. Ale wynik jest podobny. Niech pan popatrzy: najbardziej rozbudowany
program nie
m�g�by da� podobnych efekt�w! Istotnie, to, co dzia�o si� na pla�y, przypomina�o
do z�udzenia
walk� zwierz�t, ogarni�tych determinacj�, jak� wywo�a� mo�e tylko �miertelny
strach. Owad,
kt�ry straci� jedn� par� swych no�yc i dwie inne �apy, wymachiwa� zgruchotanymi
kikutami, jak
gdyby w b�lu i przera�eniu. Nadal jednak skaka� bez ustanku, atakuj�c to �eb, to
ogon jaszczura,
kt�ry miota� si� woko�o, usi�uj�c - pomimo uszkodzenia jednej ze swoich g�sienic
dor�wna�
owadowi w ruchliwo�ci. Owad zatrzyma� si� w pewnej chwili na mgnienie oka, a w
powietrzu,
wype�nionym do tej pory jedynie grzechotem i �oskotem metalowych cz�ci, rozleg�
si� huk
kilkunastu szybko nast�puj�cych po sobie detonacji. Uniesiony w g�r� ogon
jaszczura w po�owie
swej d�ugo�ci za�ama� si� i upad� z trzaskiem na ziemi�. Owad skoczy� tak, �e
jaszczur-mr�wkojad
znalaz� si� akurat pod nim, i trzy ze swoich �ap opu�ci� na kad�ub gada akurat u
nasady ogona.
Dwie z �ap, zako�czone pot�nymi wiert�ami, pokona�y op�r metalowego pancerza i
przedostaj�c
si� na wylot przygwo�dzi�y jaszczura do ziemi, trzecia za� - b�d�ca, jak si�
okaza�o m�otem -
zacz�a ku� pot�nie w pancerz. - Niech pan si� napije, Martinez, niewiele panu
ju� zapewne �ycia
pozosta�o - odezwa� si� Fretti.
- Walka jeszcze nie jest zako�czona.
- Ale jej wynik jest ju� przes�dzony. dal mi pana, szczerze m�wi�c. Nie ma pan
�adnych szans. W
staro�wieckim pojedynku na pistolety m�g�by pan jeszcze liczy� na sztuk�
lekarza, a w najgorszym
przypadku na wsp�czucie sekundant�w. Gdyby pan nawet zgin��, �mier� znalaz�aby
pana w
jednym momencie, odszed�by pan szybko i bez cierpie�. Tu najpierw ogarnie pana
przera�enie,
zacznie pan w pop�ochu i bezsensownie ucieka�, a� to cybernetyczne bydl�
dosi�gnie pana i
zmia�d�y. Martinez, dotychczas spokojny, zadr�a�.
- Pan... wiele si� po panu spodziewa�em, ale nie przypuszcza�em, �e jest pan a�
takim cynikiem.
- To samo mog�o spotka� mnie, drogi Martinezie - roze�mia� si� Fretti �miechem
cz�owieka,
kt�rego ogarn�o odpr�enie po chwili nies�ychanego napi�cia - przecie� mieli�my
r�wne szanse!
By�o jeszcze bardzo gor�co, ale s�o�ce pochyli�o si� ju� wyra�nie w stron�
horyzontu. Obaj ludzie
siedzieli w swoich le�akach, a nie opodal na pla�y dwa cybernetyczne potwory
stercza�y jak
symbol nowoczesnej sztuki. Pocz�tkowa ich ruchliwo�� zmieni�a si� w wysi�ek
statyczny, taki jaki
charakteryzuje dw�ch atlet�w, kt�rzy z�apawszy si� wzajemnie w swe chwyty
napr�aj� mi�nie
dla z�amania przeciwnika. Owad, unieruchomiwszy gada, ku� w dalszym ci�gu
niezmordowanie
rozkruszaj�c jego pancerz; gad wygi�� si�, uni�s�szy przedni� cz�� kad�uba na
�apach, jak gdyby
pr�buj�c unikn�� otrzymywanych cios�w. Uda�o mu si� wreszcie odbi� si�
niezgrabnie w g�r�, tak
�e uchwyci� przedni� par� �ap za kad�ub owada. Wygl�da�o to tak, jak gdyby
uchwyci� go w
przed�miertelnym skurczu, jak gdyby nast�pny moment mia� przynie�� jego
przeciwnikowi
ostateczne ju� zwyci�stwo. Ale rzeczywisto�� wygl�da�a inaczej. Jaszczur-
mr�wkojad wpi� si� w
kad�ub owada i zawis� na nim ca�ym swym ogromnym ci�arem; ocala�e i nie zaj�te
zadawaniem
cios�w nogi owada musia�y teraz sprosta� obci��eniu, kt�re przekracza�o wszelkie
za�o�one
wsp�czynniki bezpiecze�stwa. Teleskopy owadzich �ap zacz�y si� niebezpiecznie
poddawa�.
Wygl�da�o na to, �e owad zdaje sobie spraw� z trudnej sytuacji i pr�buje - za
wszelk� cen� - jak
najszybciej zniszczy� przeciwnika. Zn�w rozleg� si� szereg szybko nast�puj�cych
po sobie
detonacji i nagle ogon gada p�k� u samej nasady. Ale jaszczur-mr�wkojad nie
potrzebowa� ju�
wsparcia. Wczepiony w kad�ub owada wszystkimi swoimi czterema pot�nymi �apami,
przysun��
do kad�uba owada sw�j dzi�b, z kt�rego nagle strzeli� �uk elektryczny. Wida�
by�o wyra�nie, jak w
pancerzu owada powstaje wypalona linia, jak zwija si� w zamkni�ty czworobok...
Fretti, nagle
poblad�y, przys�oni� oczy. Do ich ods�oni�cia sk�oni� go nag�y trzask. To jedna
po drugiej p�ka�y
cztery �apy owada. Nie mog�c utrzyma� ju� d�u�ej jaszczura-mr�wkojada, run�� na
ziemi�. Gad
r�wnie� nie by� w stanie utrzyma� r�wnowagi i pu�ci� na moment sw� ofiar�. Owad,
pos�uguj�c si�
swoimi trzema pozosta�ymi nogami, pr�bowa� ucieka�. Najwidoczniej chcia� skaka�,
aby oddali�
si� od swojego prze�ladowcy, ale niezgrabne utykanie nie posuwa�o go prawie do
przodu.
Szcz�ciem jaszczur-mr�wkojad nie by� zdolny do szybkiego po�cigu. Pozbawiony
ogona, z
nieczynn� g�sienic�, przebiera� niezgrabnie �apami, z trudem pokonuj�c
przestrze� dziel�c� go od
owada. Dop�ki ta pogo� ci�gn�a si� wzd�u� pla�y, odleg�o�� dziel�ca oba potwory
prawie si� nie
zmniejsza�a. Owad dotar� jednak do podn�a pag�rka i po kilkakrotnych
bezskutecznych
usi�owaniach stwierdzi�, �e napotka� przeszkod�, kt�rej nie jest ju� w stanie
pokona�. Odwr�ci� si�
wi�c i zaj�� pozycj� obronn�. Teraz wszystko by�o ju� tylko kwesti� minut.
Jaszczur-mr�wkojad
doczo�ga� si� do owada i, nie bacz�c na rozpaczliwe ciosy jedynej �apy, kt�rej
owad m�g� u�y�,
wczepi� si� potwornie w jego kad�ub. Na piasek pada�y krople topionego metalu.
Konstrukcja
owada przewr�ci�a si� bezw�adnie na ziemi�. Jaszczur poci�� i rozdzieli� jej
cz�ci, rozrzucaj�c je
wok� - jakby chcia� si� upewni�, �e gro�ny przeciwnik istotnie jest ju�
unieszkodliwiony.
Potem uni�s� �eb i rozejrza� si� doko�a. Kiedy soczewka ocala�ej kamery
uchwyci�a ludzi, jaszczur-
mr�wkojad wspi�� si� na �apy i pocz�� niezgrabnie wdrapywa� si� na pag�rek,
zmierzaj�c w
kierunku namiotu. Fretti zerwa� si� i z okrzykiem przera�enia pobieg� w g��b
wysepki. Martinez
siedzia� nadal ze szklank� w r�ce i chichota� w g�os. Oddalony ju� o dobre sto
metr�w Fretti stan��
za pniem i, ci�ko dysz�c, obserwowa� potwora. Ten nie zwraca� uwagi na
uciekiniera, ale kierowa�
si� wci�� ku niedalekiemu ju� celowi - cz�owiekowi, kt�ry spokojnie siedzia� na
le�aku. Martinez
trzyma� wci�� szklank� w r�ce, ale przesta� si� �mia�. Dlaczego ta bestia nie
zbacza? Dlaczego nie
goni Frettiego? Dlaczego jego, Martineza, widok nie wywo�uje odruchu pokory i
pos�usze�stwa?
- Uciekaj, Martinez!
Fretti wychyli� si� spoza swojej palmy i krzycza�, wymachuj�c r�kami. - Uciekaj,
on ci� nie
rozpoznaje, on atakuje ka�dego! Martinez przewr�ci� le�ak i pobieg� co si�.
Jaszczur-mr�wkojad
poczo�ga� si� za nim niezgrabnie. Martinez dobieg� do palmy, gdy Fretti zacz��
si� ju� na ni�
wdrapywa�. - Z�a�, Fretti, to nie ma sensu! - wysapa�. - Nie dosi�gnie mnie
tutaj! - Podetnie
palm�, a wtedy nie uciekniesz. Pr�dzej na ska��, mo�e nie zdo�a si� na ni�
wdrapa�.
Fretti zeskoczy� i obaj uciekli w kierunku ska�y, wznosz�cej si� stromo nad
brzegiem morza.
Wdrapali si� na ni� w sam czas, aby uchroni� si� przed jaszczurem, kt�ry
nieustannie posuwa� si�
w �lad za nimi. Le��c na kraw�dzi ska�y, z wysoko�ci kilkunastu metr�w
obserwowali potwora,
kt�ry warowa� u podn�a.
- Jeste�my na razie bezpieczni - wyszepta� zm�czony Fretti. - Na razie, ale co
dalej ?
- Chcesz mnie po�wi�ci� dla uratowania w�asnego �ycia? - Obaj jeste�my teraz w
takiej samej
sytuacji - rzek� Martinez.
- Tak, poluje na nas obu. Mo�emy sobie poda� r�ce. Pogodzi� nas... - zakl��
Fretti. - No i co teraz
zrobimy?
- Nic. Tu jeste�my bezpieczni.
- No, to co z tego? Jak d�ugo b�dziemy tak stercze� na skale? A� zdechniemy z
g�odu?
- Jutro przyp�ynie ��wi�ta Joanna�. Ale, do diab�a, co z tego? zreflektowa� si�
Martinez. - Przecie�
ta bestia ani nam nie da uciec, ani im wyl�dowa�. - Kapitan odp�ynie
natychmiast, jak tylko
zobaczy, co si� �wi�ci. Cho�by�my potem unieszkodliwili drania, zostaniemy tu
jak �ywcem
pogrzebani. - Wniosek z tego, �e musimy go zniszczy� bez zw�oki, i to jeszcze
przed
zapadni�ciem zmroku. W nocy widzi lepiej od nas, b�dzie wi�c mia� nad nami
wi�ksz� przewag�
ni� teraz.
- Co mo�emy zrobi�? - zapyta� Fretti.
- Jedyne, co wydaje mi si� mo�liwe, to uszkodzenie cz�ci zasilaj�cej. Martinez
p�g�osem
wyja�nia� szczeg�y. Up�yn�o jeszcze kilka minut. Nie mo�na by�o d�u�ej
zwleka�. Fretti wsta� i
przeszed� kilkadziesi�t krok�w, oci�gaj�c si� i spogl�daj�c na jaszczura; w
pewnej chwili jednak
zdecydowa� si� i ze�lizn�� ze zbocza pag�rka. Potw�r zaskrzypia� g�sienic� i
ruszy� niezgrabnie w
pogo� za cz�owiekiem, odcinaj�c mu drog� powrotu. Fretti skierowa� si� w stron�
pla�y, a
oddaliwszy si� od swojego prze�ladowcy o jakie� dwie�cie metr�w zatrzyma� si�,
aby nabra� tchu i
zorientowa� si� w sytuacji. Strach unieruchomi� go na d�u�sz� chwil� i nie
pozwoli� ani na dalsz�
ucieczk�, ani na zebranie my�li. �Czy�by jednak chcia� mnie po�wi�ci�...? To
dra�, do wszystkiego
zdolny! Ale to nie ma sensu, tym si� nie uratuje. Schodzi! Schodzi z pag�rka!� Z
uczuciem ulgi
patrzy� przez chwil�, jak Martinez pocz�� skrada� si� w kierunku jaszczura; sam
pobieg� nast�pnie
ku pla�y, ku miejscu, w kt�rym le�a�y szcz�tki owada. Gdy zn�w oddali� si� na
bezpieczn�
odleg�o�� - przystan�� i popatrzy� na gada. Martinez dogoni� go ju� i po
nieczynnej g�sienicy
wspi�� si� na jego grzbiet.
Potw�r dostrzeg� ju� nowego cz�owieka i usi�owa� zawr�ci�, aby go pojma�, ale
bezskutecznie.
Martinez siedzia� na jaszczurze okrakiem jak na koniu i wspieraj�c si� r�koma
przesuwa� si� w
kierunku czelu�ci powsta�ej w miejscu umocowania ogona. Maszyna, pomagaj�c sobie
wszystkimi
czterema �apami, pr�bowa�a bezowocnie zawr�ci� w miejscu. Cz�owiek znik�
wreszcie we wn�trzu
potwora. Fretti spojrza� na zegarek. �Je�li w ci�gu pi�ciu minut nie wyjd�
stamt�d - powiedzia� mu
Martinez - ratuj si� jak potrafisz�. Fretti nie ba� si� teraz, gad najwyra�niej
nie zwraca� ju� na
niego uwagi, jakkolwiek ten drugi, bli�szy cz�owiek znik� z pola widzenia
kamery. Jaszczur kr�ci�
si� wci�� w k�ko, jak zaj�ty tylko sob� szczeniak. Up�yn�y trzy minuty...
cztery minuty... �Ju�
powinien wyj��... dochodzi pi�ta minuta... Co on tam robi?�
Gad nadal kr�ci� si� w k�ko.
Fretti chwyci� metalowy dr��ek -jak�� smutn� pozosta�o�� po �apie owada. Zbli�y�
si� ostro�nie do
jaszczura.
Maszyna, wci�� pomagaj�c sobie �apami, zatacza�a ko�o, nie zwracaj�c uwagi na
cz�owieka.
�M�g�by� sobie spokojnie poczeka� na ��wi�t� Joann� nie nara�aj�c zbytnio
sk�ry. Cho�by by�
twoim najlepszym przyjacielem, i tak ju� mu nie pomo�esz. Po co tu leziesz?�
my�la� Fretti, a
jednak wdrapa� si� �ladem Martineza po nieczynnej g�sienicy na grzbiet potwora,
a potem, wci��
trzymaj�c dr��ek w r�ku przesun�� si� w kierunku czelu�ci i z trudem opu�ci� si�
do wn�trza. By�o
ciemno, gor�co i duszno; pokryty potem, z trudem przeciskaj�c si� przez
pl�tanin� r�nych cz�ci,
dotar� wreszcie do komory, gdzie w s�abym oddalonym �wietle dojrza� zarysy
metalowych szaf.
�To chyba centrum energetyczne� - pomy�la�. Potkn�� si� o co� mi�kkiego.
Bardziej domy�li� si�,
ni� zobaczy� cia�o Martineza. Schyli� si�, aby go podnie��. Odrzuci� zawadzaj�cy
dr��ek. O�lep�
nagle od jaskrawego �wiat�a. Og�uszy� go przera�liwy syk. Stoj�c przez chwil�
nieruchomo,
zaszokowany nag�ym strachem, my�la� urywanymi zdaniami: ��uk elektryczny!
Zrobi�em zwarcie.
Dlaczego nie izolowa� przewod�w? Upiek� si� tu �ywcem...�
W panice, potykaj�c si�, ruszy� ku wyj�ciu. Przed nim bieg� jego ostry cie�,
zdeformowany w
niekszta�tnym wn�trzu potwora. Syk nie ustawa�. Fretti odwr�ci� g�ow� w kierunku
jego �r�d�a.
Zmru�y� oczy, o�lepiony b��kitnym ogniem �uku. Wtedy w trupim blasku dostrzeg�
cia�o
Martineza. Uczyni� krok w tym kierunku, potem dobieg� nagle i, ujmuj�c swojego
wroga pod
pachy, zacz�� go ci�gn�� w kierunku wylotu. Wydawa�o mu si�, �e nigdy tam nie
dojdzie. Dysza�
g�o�no. Nie mia� ju� si� my�le�. Wiedzia� tylko, �e musi ci�gn�� to cia�o ku
wyj�ciu. Za sob� mia�
ci�gle syk i ostre �wiat�o �uku. Tak d�ugo to trwa�o. Dopiero p�niej, kiedy
zwali� si� wraz z
Martinezem z g�sienicy na ziemi�, u�wiadomi� sobie, �e wszystko to musia�o si�
dzia� w ci�gu
kilkudziesi�ciu sekund, najwy�ej kilku minut. Potw�r nie rusza� si� ju�, ale z
jego rozwalonego
wn�trza wydostawa�y si� silne b�yski. Intuicyjnie wyczuwaj�c niebezpiecze�stwo,
Fretti
poku�tyka� dalej, wlok�c za sob� bezw�adnego Martineza. Zapad� ju� zmrok - jak
zawsze pod t�
szeroko�ci� geograficzn� - nagle i bez zmierzchu. Fretti, wyczerpany do ostatka,
zatrzyma� si� i
u�wiadomi� sobie ni st�d, ni zow�d, �e morze �ciemnia�o. A potem dostrzeg�
gwa�towny rozb�ysk,
us�ysza� huk wybuchu i zaraz zapad� w ciemno��. A jeszcze potem wyszed� ksi�yc.
O�wietli�
ciemnogranatowe morze, fale za�amuj�ce si� srebrn� pian� o nieregularn� lini�
pla�y, rozrzucone
szcz�tki potwor�w i dwa cia�a nieprzytomnych ludzi.