5737

Szczegóły
Tytuł 5737
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5737 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5737 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5737 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEFAN WEIFELD POJEDYNEK - To tutaj, w tym punkcie - rzek� kapitan wskazuj�c na map�. Na mapie nie by�o nic, w tym miejscu powinien by� po prostu ocean, niespokojny Ocean Spokojny. A jednak dobijali do male�kiej wysepki, zapewne wulkanicznego pochodzenia, z wyj�tkowo ubog� jak na ten rejon �wiata ro�linno�ci�. Przy niewielkiej pla�y brzegi by�y niemal zupe�nie go�e, pokryte rzadk� traw�. Nie trzeba by�o wiele trudu, aby si� domy�li�, �e brak wody s�odkiej odstr�czy� od tej wyspy ro�linno��, zwierz�ta i ludzi. Zanim wyszli z kabiny, stateczek sta� ju� na kotwicy, a za�oga podk�ada�a �a�cuchy pod pierwsz� z dw�ch ogromnych skrzy�, umieszczonych na pok�adzie. Pada�y g�o�ne komendy, zaskrzypia� d�wig, skrzynia drgn�a i unios�a si�, aby zawisn�� nad burt� i powoli opu�ci� si� na brzeg. Druga skrzynia pow�drowa�a t� sam� drog�. Nast�pnie, na rozkaz kapitana, marynarze wynie�li i rozbili na pobliskim wzg�rzu ma�y namiot, w kt�rego cieniu postawili sk�adany stolik i dwa le�aki. W namiocie znalaz�a si� jeszcze skrzynia z lodem, do kt�rej w�o�ono kilkana�cie butelek r�nych napoj�w, a wreszcie ma�y barek i kilka drobiazg�w. - To wszystko - powiedzia� kapitan. - W porz�dku - stwierdzi� wy�szy z obu pasa�er�w. Kapitan wiedzia� o nim tylko to, �e nazywa si� Martinez. To on zawar� umow�, na podstawie kt�rej kapitan mia� dostarczy� ich obu z ich dziwnym baga�em na malutk� bezludn� wysepk� i pozostawi� na dob�, aby nast�pnie zn�w tu zawin�� i zabra� z powrotem do Chile. Ca�a ta wyprawa wydawa�a si� mocno podejrzana, ale �aden z kurs�w �gwi�tej Joanny� nie by� kryszta�owo czysty. �Pieni�dze nie �mierdz�� - zwyk� by� mawia� jej kapitan, nie podejrzewaj�c, �e dewiza ta znana by�a ju� przed dwoma prawie tysi�cami lat. Martinez odliczy� pieni�dze i wr�czy� je kapitanowi. - To po�owa nale�nej panu sumy - powiedzia� - reszt� dostanie pan jutro. Kapitan skin�� g�ow�. Nie mia� powodu do obaw. Z tej wyspy nikt nie ucieknie. By�o po�udnie i z bezchmurnego nieba la� si� po prostu na ziemi� upa�. Powietrze by�o zupe�nie nieruchome i trudno by�o oddycha�. Martinez i ten drugi, nazwiskiem Fretti, stali wszak�e na pla�y i wpatrywali si� w ocean tak d�ugo, jak d�ugo jeszcze wida� by�o na horyzoncie nik�y dymek oddalaj�cego si� parowca. Wreszcie Fretti zbli�y� si� do jednej ze skrzy�. - Ju� czas ! - rzek�. Otworzy� niewielk� klapk� i wsun�� r�k�, co� jak gdyby w �rodku skrzyni przekr�caj�c. Martinez doszed� do drugiej skrzyni i zrobi� to samo. Nie troszcz�c si� ju� o skrzynie oddalili si� w kierunku namiotu i zaj�li miejsca na le�akach. - Uff, jak gor�co! - westchn�� Fretti, ocieraj�c pot z czo�a. - Napijmy si� czego� - zaproponowa� Martinez, si�gaj�c po szklanki i butelk�. - Mo�na - zgodzi� si� Fretti i spojrza� na zegarek. - Za pi�� minut powinno si� zacz��. - To b�dzie ciekawe widowisko. Spojrzeli w kierunku pla�y. Z�oty piasek odcina� si� powyginan� lini� od wyra�nego szmaragdu wody, kt�ra nadchodz�c� fal� coraz to naciera�a na pla��, aby po chwili zn�w ust�pi�. W jednostajnym szumie morza da� si� jednak s�ysze� wyra�ny trzask. To grube deski jednej ze skrzy� p�k�y jak skorupa jajka. Ze skrzyni wysun�� si� najpierw jak gdyby ogromny stalowy �eb, a nast�pnie wype�z� z chrz�stem g�sienic kilkumetrowy metalowy potw�r. Zamar� przez chwil� w bezruchu, ale po chwili o�ywi� si�, zacz�� w oczach rosn��. Poszczeg�lne jego cz�ony, pierwotnie �ci�le przylegaj�ce do siebie, zacz�y rozci�ga� si� jak harmonia. �eb, pocz�tkowo du�y, sta� si� teraz nieproporcjonalnie ma�y w stosunku do oko�o dwudziestometrowej d�ugo�ci cielska. Jeszcze mniejsze, jak gdyby ukryte przed obserwatorem, by�y soczewki kamer telewizyjnych: dw�ch skierowanych do przodu i jednej zwr�conej do ty�u. Wyd�u�ony dzi�b i ruchliwy gi�tki silny ogon nadawa�y potworowi wygl�d mr�wkojada, gdyby nie dwie pot�ne pary �ap, umieszczone przed g�sienicami w przodzie kad�uba; patrz�c na nie chcia�oby si� por�wna� machin� raczej z potwornej wielko�ci jaszczurem kopalnianym. - Dobrze pomy�lane! - pochwali� Fretti. Martinez odpar� oboj�tnie: - Gdybym go mia� teraz projektowa� od nowa, zrobi�bym go zapewne zupe�nie inaczej. Tymczasem p�k�a z trzaskiem druga skrzynia, ukazuj�c swoj� przera�aj�c� zawarto��: obrzydliwie wygl�daj�c� konstrukcj�, kt�rej gwia�dzista kopu�a wyposa�ona w szereg dookolnie skierowanych obiektyw�w umieszczona by�a po�rodku kr�tkiego pancernego kad�uba. Jak karykaturalny owad, kad�ub unosi� si� na kilkunastu �amanych stalowych �apach, zaopatrzonych w szczypce, pi�y i r�ne zako�czenia o nieokre�lonym przeznaczeniu. Ust�puj�c mr�wkojadowi pod wzgl�dem d�ugo�ci, owad wyra�nie jednak g�rowa� nad nim wysoko�ci�: gdy teleskopy �ap rozpr�y�y si�, kopu�a wznios�a si� o ponad dwa pi�tra nad pla��. Ludzie patrzyli teraz na sztuczne monstra z wyra�nym zainteresowaniem. - Na pa�skim miejscu inaczej rozwi�za�bym rozmieszczenie kamer. Z wysoko�ci kopu�y nie maj� one zbyt dobrego pola widzenia - rzek� Martinez. - To si� oka�e - odpar� Fretti. Monstra spostrzeg�y si� ju� i zacz�y si� porusza� jak gdyby w egzotycznym ta�cu. Obchodzi�y si�, zbli�a�y si� do siebie i oddala�y, najpierw powoli, potem coraz szybciej, a� poszczeg�lne ruchy ich stalowych cz�on�w sta�y si� nie do uchwycenia i tylko b�yski s�o�ca odbijaj�ce si� od metalu �wiadczy�y o precyzyjnej wsp�pracy ze sob� poszczeg�lnych cz�ci tych skomplikowanych mechanizm�w. W pewnej chwili owad spr�y� teleskopy �ap, odbi� si� od ziemi jak konik polny i znalaz� si� w pobli�u ogona jaszczura-mr�wkojada. Dwie uzbrojone w szczypce nogi owada wyci�gn�y si� w kierunku jaszczurczego ogona, kt�ry nagle zawirowa� w powietrzu z ogromn� si��. Gdyby owad natychmiast si� nie cofn��, straci�by swoje narz�dzia. Uczyni� to jednak, a jaszczur-mr�wkojad korzystaj�c z tego odwr�ci� si� z nies�ychan� zwinno�ci� �bem w kierunku swojego przeciwnika. - Jak pan teraz ocenia pole widzenia kamer? - spyta� Fretti. - Cofam to, co powiedzia�em. Ale umie�ci� pan chyba czujniki w odn�ach? - Naturalnie. Pan te� ich zapewne nie �a�owa�, jak s�dz�. Mo�na panu co� nala�? - zapyta� Martineza. - O, z przyjemno�ci�. Jest diabelnie gor�co. Cz�owiek wypaca tu dusz�. Ca�e szcz�cie, �e dzi� si� jur ta ca�a zabawa sko�czy. - Przynajmniej dla jednego z nas - zauwa�y� Fretti. Zwr�cili zn�w uwag� na potwory. Owad cofaj�c si� i przyskakuj�c usi�owa� uchwyci� i zapewne unieruchomi� ogon jaszczura, a w ten spos�b zapewni� sobie bezpiecze�stwo. Poniewa� nie udawa�o mu si� to, w pewnej chwili zmieni� taktyk� i wyci�gni�t� �ap� opu�ci� ca�� si�� na �eb przeciwnika. Jaszczur-mr�wkojad znieruchomia� na chwil�, jak bokser zamroczony po otrzymanym ciosie; owad wykorzystuj�c ten moment zmia�d�y� obiektyw jednej z przednich kamer metalowych gada. - Dzia�a prawid�owo. Atakuje o�rodek dyspozycyjny - odezwa� si� Fretti. - Niech pan si� tym za bardzo nie cieszy. Jaszczur ma zapasow� logik� rozmieszczon� w ca�ym kad�ubie i jest zdolny do dzia�ania nawet wtedy, gdy jego o�rodek dyspozycyjny zostanie kompletnie zniszczony. - Ciekawe, jak pan to zrobi�? - zapyta� Fretti, wycieraj�c chusteczk� spocon� twarz. - Przesz�o po�owa cz�ci, nie licz�c kad�uba, zrobiona jest z wernetytu: specjalnego stopu maj�cego w�asno�ci mechaniczne stali, a elektryczne - p�przewodnika. W�a�nie dlatego pod wzgl�dem odruch�w, reakcji, umiej�tno�ci uczenia si� i przystosowania dor�wnuje prymitywnemu �ywemu zwierz�ciu. - Ja zrobi�em to inaczej : zmieni�em lokaln� mikrostruktur� siatki krystalicznej materia�u. Ale wynik jest podobny. Niech pan popatrzy: najbardziej rozbudowany program nie m�g�by da� podobnych efekt�w! Istotnie, to, co dzia�o si� na pla�y, przypomina�o do z�udzenia walk� zwierz�t, ogarni�tych determinacj�, jak� wywo�a� mo�e tylko �miertelny strach. Owad, kt�ry straci� jedn� par� swych no�yc i dwie inne �apy, wymachiwa� zgruchotanymi kikutami, jak gdyby w b�lu i przera�eniu. Nadal jednak skaka� bez ustanku, atakuj�c to �eb, to ogon jaszczura, kt�ry miota� si� woko�o, usi�uj�c - pomimo uszkodzenia jednej ze swoich g�sienic dor�wna� owadowi w ruchliwo�ci. Owad zatrzyma� si� w pewnej chwili na mgnienie oka, a w powietrzu, wype�nionym do tej pory jedynie grzechotem i �oskotem metalowych cz�ci, rozleg� si� huk kilkunastu szybko nast�puj�cych po sobie detonacji. Uniesiony w g�r� ogon jaszczura w po�owie swej d�ugo�ci za�ama� si� i upad� z trzaskiem na ziemi�. Owad skoczy� tak, �e jaszczur-mr�wkojad znalaz� si� akurat pod nim, i trzy ze swoich �ap opu�ci� na kad�ub gada akurat u nasady ogona. Dwie z �ap, zako�czone pot�nymi wiert�ami, pokona�y op�r metalowego pancerza i przedostaj�c si� na wylot przygwo�dzi�y jaszczura do ziemi, trzecia za� - b�d�ca, jak si� okaza�o m�otem - zacz�a ku� pot�nie w pancerz. - Niech pan si� napije, Martinez, niewiele panu ju� zapewne �ycia pozosta�o - odezwa� si� Fretti. - Walka jeszcze nie jest zako�czona. - Ale jej wynik jest ju� przes�dzony. dal mi pana, szczerze m�wi�c. Nie ma pan �adnych szans. W staro�wieckim pojedynku na pistolety m�g�by pan jeszcze liczy� na sztuk� lekarza, a w najgorszym przypadku na wsp�czucie sekundant�w. Gdyby pan nawet zgin��, �mier� znalaz�aby pana w jednym momencie, odszed�by pan szybko i bez cierpie�. Tu najpierw ogarnie pana przera�enie, zacznie pan w pop�ochu i bezsensownie ucieka�, a� to cybernetyczne bydl� dosi�gnie pana i zmia�d�y. Martinez, dotychczas spokojny, zadr�a�. - Pan... wiele si� po panu spodziewa�em, ale nie przypuszcza�em, �e jest pan a� takim cynikiem. - To samo mog�o spotka� mnie, drogi Martinezie - roze�mia� si� Fretti �miechem cz�owieka, kt�rego ogarn�o odpr�enie po chwili nies�ychanego napi�cia - przecie� mieli�my r�wne szanse! By�o jeszcze bardzo gor�co, ale s�o�ce pochyli�o si� ju� wyra�nie w stron� horyzontu. Obaj ludzie siedzieli w swoich le�akach, a nie opodal na pla�y dwa cybernetyczne potwory stercza�y jak symbol nowoczesnej sztuki. Pocz�tkowa ich ruchliwo�� zmieni�a si� w wysi�ek statyczny, taki jaki charakteryzuje dw�ch atlet�w, kt�rzy z�apawszy si� wzajemnie w swe chwyty napr�aj� mi�nie dla z�amania przeciwnika. Owad, unieruchomiwszy gada, ku� w dalszym ci�gu niezmordowanie rozkruszaj�c jego pancerz; gad wygi�� si�, uni�s�szy przedni� cz�� kad�uba na �apach, jak gdyby pr�buj�c unikn�� otrzymywanych cios�w. Uda�o mu si� wreszcie odbi� si� niezgrabnie w g�r�, tak �e uchwyci� przedni� par� �ap za kad�ub owada. Wygl�da�o to tak, jak gdyby uchwyci� go w przed�miertelnym skurczu, jak gdyby nast�pny moment mia� przynie�� jego przeciwnikowi ostateczne ju� zwyci�stwo. Ale rzeczywisto�� wygl�da�a inaczej. Jaszczur- mr�wkojad wpi� si� w kad�ub owada i zawis� na nim ca�ym swym ogromnym ci�arem; ocala�e i nie zaj�te zadawaniem cios�w nogi owada musia�y teraz sprosta� obci��eniu, kt�re przekracza�o wszelkie za�o�one wsp�czynniki bezpiecze�stwa. Teleskopy owadzich �ap zacz�y si� niebezpiecznie poddawa�. Wygl�da�o na to, �e owad zdaje sobie spraw� z trudnej sytuacji i pr�buje - za wszelk� cen� - jak najszybciej zniszczy� przeciwnika. Zn�w rozleg� si� szereg szybko nast�puj�cych po sobie detonacji i nagle ogon gada p�k� u samej nasady. Ale jaszczur-mr�wkojad nie potrzebowa� ju� wsparcia. Wczepiony w kad�ub owada wszystkimi swoimi czterema pot�nymi �apami, przysun�� do kad�uba owada sw�j dzi�b, z kt�rego nagle strzeli� �uk elektryczny. Wida� by�o wyra�nie, jak w pancerzu owada powstaje wypalona linia, jak zwija si� w zamkni�ty czworobok... Fretti, nagle poblad�y, przys�oni� oczy. Do ich ods�oni�cia sk�oni� go nag�y trzask. To jedna po drugiej p�ka�y cztery �apy owada. Nie mog�c utrzyma� ju� d�u�ej jaszczura-mr�wkojada, run�� na ziemi�. Gad r�wnie� nie by� w stanie utrzyma� r�wnowagi i pu�ci� na moment sw� ofiar�. Owad, pos�uguj�c si� swoimi trzema pozosta�ymi nogami, pr�bowa� ucieka�. Najwidoczniej chcia� skaka�, aby oddali� si� od swojego prze�ladowcy, ale niezgrabne utykanie nie posuwa�o go prawie do przodu. Szcz�ciem jaszczur-mr�wkojad nie by� zdolny do szybkiego po�cigu. Pozbawiony ogona, z nieczynn� g�sienic�, przebiera� niezgrabnie �apami, z trudem pokonuj�c przestrze� dziel�c� go od owada. Dop�ki ta pogo� ci�gn�a si� wzd�u� pla�y, odleg�o�� dziel�ca oba potwory prawie si� nie zmniejsza�a. Owad dotar� jednak do podn�a pag�rka i po kilkakrotnych bezskutecznych usi�owaniach stwierdzi�, �e napotka� przeszkod�, kt�rej nie jest ju� w stanie pokona�. Odwr�ci� si� wi�c i zaj�� pozycj� obronn�. Teraz wszystko by�o ju� tylko kwesti� minut. Jaszczur-mr�wkojad doczo�ga� si� do owada i, nie bacz�c na rozpaczliwe ciosy jedynej �apy, kt�rej owad m�g� u�y�, wczepi� si� potwornie w jego kad�ub. Na piasek pada�y krople topionego metalu. Konstrukcja owada przewr�ci�a si� bezw�adnie na ziemi�. Jaszczur poci�� i rozdzieli� jej cz�ci, rozrzucaj�c je wok� - jakby chcia� si� upewni�, �e gro�ny przeciwnik istotnie jest ju� unieszkodliwiony. Potem uni�s� �eb i rozejrza� si� doko�a. Kiedy soczewka ocala�ej kamery uchwyci�a ludzi, jaszczur- mr�wkojad wspi�� si� na �apy i pocz�� niezgrabnie wdrapywa� si� na pag�rek, zmierzaj�c w kierunku namiotu. Fretti zerwa� si� i z okrzykiem przera�enia pobieg� w g��b wysepki. Martinez siedzia� nadal ze szklank� w r�ce i chichota� w g�os. Oddalony ju� o dobre sto metr�w Fretti stan�� za pniem i, ci�ko dysz�c, obserwowa� potwora. Ten nie zwraca� uwagi na uciekiniera, ale kierowa� si� wci�� ku niedalekiemu ju� celowi - cz�owiekowi, kt�ry spokojnie siedzia� na le�aku. Martinez trzyma� wci�� szklank� w r�ce, ale przesta� si� �mia�. Dlaczego ta bestia nie zbacza? Dlaczego nie goni Frettiego? Dlaczego jego, Martineza, widok nie wywo�uje odruchu pokory i pos�usze�stwa? - Uciekaj, Martinez! Fretti wychyli� si� spoza swojej palmy i krzycza�, wymachuj�c r�kami. - Uciekaj, on ci� nie rozpoznaje, on atakuje ka�dego! Martinez przewr�ci� le�ak i pobieg� co si�. Jaszczur-mr�wkojad poczo�ga� si� za nim niezgrabnie. Martinez dobieg� do palmy, gdy Fretti zacz�� si� ju� na ni� wdrapywa�. - Z�a�, Fretti, to nie ma sensu! - wysapa�. - Nie dosi�gnie mnie tutaj! - Podetnie palm�, a wtedy nie uciekniesz. Pr�dzej na ska��, mo�e nie zdo�a si� na ni� wdrapa�. Fretti zeskoczy� i obaj uciekli w kierunku ska�y, wznosz�cej si� stromo nad brzegiem morza. Wdrapali si� na ni� w sam czas, aby uchroni� si� przed jaszczurem, kt�ry nieustannie posuwa� si� w �lad za nimi. Le��c na kraw�dzi ska�y, z wysoko�ci kilkunastu metr�w obserwowali potwora, kt�ry warowa� u podn�a. - Jeste�my na razie bezpieczni - wyszepta� zm�czony Fretti. - Na razie, ale co dalej ? - Chcesz mnie po�wi�ci� dla uratowania w�asnego �ycia? - Obaj jeste�my teraz w takiej samej sytuacji - rzek� Martinez. - Tak, poluje na nas obu. Mo�emy sobie poda� r�ce. Pogodzi� nas... - zakl�� Fretti. - No i co teraz zrobimy? - Nic. Tu jeste�my bezpieczni. - No, to co z tego? Jak d�ugo b�dziemy tak stercze� na skale? A� zdechniemy z g�odu? - Jutro przyp�ynie ��wi�ta Joanna�. Ale, do diab�a, co z tego? zreflektowa� si� Martinez. - Przecie� ta bestia ani nam nie da uciec, ani im wyl�dowa�. - Kapitan odp�ynie natychmiast, jak tylko zobaczy, co si� �wi�ci. Cho�by�my potem unieszkodliwili drania, zostaniemy tu jak �ywcem pogrzebani. - Wniosek z tego, �e musimy go zniszczy� bez zw�oki, i to jeszcze przed zapadni�ciem zmroku. W nocy widzi lepiej od nas, b�dzie wi�c mia� nad nami wi�ksz� przewag� ni� teraz. - Co mo�emy zrobi�? - zapyta� Fretti. - Jedyne, co wydaje mi si� mo�liwe, to uszkodzenie cz�ci zasilaj�cej. Martinez p�g�osem wyja�nia� szczeg�y. Up�yn�o jeszcze kilka minut. Nie mo�na by�o d�u�ej zwleka�. Fretti wsta� i przeszed� kilkadziesi�t krok�w, oci�gaj�c si� i spogl�daj�c na jaszczura; w pewnej chwili jednak zdecydowa� si� i ze�lizn�� ze zbocza pag�rka. Potw�r zaskrzypia� g�sienic� i ruszy� niezgrabnie w pogo� za cz�owiekiem, odcinaj�c mu drog� powrotu. Fretti skierowa� si� w stron� pla�y, a oddaliwszy si� od swojego prze�ladowcy o jakie� dwie�cie metr�w zatrzyma� si�, aby nabra� tchu i zorientowa� si� w sytuacji. Strach unieruchomi� go na d�u�sz� chwil� i nie pozwoli� ani na dalsz� ucieczk�, ani na zebranie my�li. �Czy�by jednak chcia� mnie po�wi�ci�...? To dra�, do wszystkiego zdolny! Ale to nie ma sensu, tym si� nie uratuje. Schodzi! Schodzi z pag�rka!� Z uczuciem ulgi patrzy� przez chwil�, jak Martinez pocz�� skrada� si� w kierunku jaszczura; sam pobieg� nast�pnie ku pla�y, ku miejscu, w kt�rym le�a�y szcz�tki owada. Gdy zn�w oddali� si� na bezpieczn� odleg�o�� - przystan�� i popatrzy� na gada. Martinez dogoni� go ju� i po nieczynnej g�sienicy wspi�� si� na jego grzbiet. Potw�r dostrzeg� ju� nowego cz�owieka i usi�owa� zawr�ci�, aby go pojma�, ale bezskutecznie. Martinez siedzia� na jaszczurze okrakiem jak na koniu i wspieraj�c si� r�koma przesuwa� si� w kierunku czelu�ci powsta�ej w miejscu umocowania ogona. Maszyna, pomagaj�c sobie wszystkimi czterema �apami, pr�bowa�a bezowocnie zawr�ci� w miejscu. Cz�owiek znik� wreszcie we wn�trzu potwora. Fretti spojrza� na zegarek. �Je�li w ci�gu pi�ciu minut nie wyjd� stamt�d - powiedzia� mu Martinez - ratuj si� jak potrafisz�. Fretti nie ba� si� teraz, gad najwyra�niej nie zwraca� ju� na niego uwagi, jakkolwiek ten drugi, bli�szy cz�owiek znik� z pola widzenia kamery. Jaszczur kr�ci� si� wci�� w k�ko, jak zaj�ty tylko sob� szczeniak. Up�yn�y trzy minuty... cztery minuty... �Ju� powinien wyj��... dochodzi pi�ta minuta... Co on tam robi?� Gad nadal kr�ci� si� w k�ko. Fretti chwyci� metalowy dr��ek -jak�� smutn� pozosta�o�� po �apie owada. Zbli�y� si� ostro�nie do jaszczura. Maszyna, wci�� pomagaj�c sobie �apami, zatacza�a ko�o, nie zwracaj�c uwagi na cz�owieka. �M�g�by� sobie spokojnie poczeka� na ��wi�t� Joann� nie nara�aj�c zbytnio sk�ry. Cho�by by� twoim najlepszym przyjacielem, i tak ju� mu nie pomo�esz. Po co tu leziesz?� my�la� Fretti, a jednak wdrapa� si� �ladem Martineza po nieczynnej g�sienicy na grzbiet potwora, a potem, wci�� trzymaj�c dr��ek w r�ku przesun�� si� w kierunku czelu�ci i z trudem opu�ci� si� do wn�trza. By�o ciemno, gor�co i duszno; pokryty potem, z trudem przeciskaj�c si� przez pl�tanin� r�nych cz�ci, dotar� wreszcie do komory, gdzie w s�abym oddalonym �wietle dojrza� zarysy metalowych szaf. �To chyba centrum energetyczne� - pomy�la�. Potkn�� si� o co� mi�kkiego. Bardziej domy�li� si�, ni� zobaczy� cia�o Martineza. Schyli� si�, aby go podnie��. Odrzuci� zawadzaj�cy dr��ek. O�lep� nagle od jaskrawego �wiat�a. Og�uszy� go przera�liwy syk. Stoj�c przez chwil� nieruchomo, zaszokowany nag�ym strachem, my�la� urywanymi zdaniami: ��uk elektryczny! Zrobi�em zwarcie. Dlaczego nie izolowa� przewod�w? Upiek� si� tu �ywcem...� W panice, potykaj�c si�, ruszy� ku wyj�ciu. Przed nim bieg� jego ostry cie�, zdeformowany w niekszta�tnym wn�trzu potwora. Syk nie ustawa�. Fretti odwr�ci� g�ow� w kierunku jego �r�d�a. Zmru�y� oczy, o�lepiony b��kitnym ogniem �uku. Wtedy w trupim blasku dostrzeg� cia�o Martineza. Uczyni� krok w tym kierunku, potem dobieg� nagle i, ujmuj�c swojego wroga pod pachy, zacz�� go ci�gn�� w kierunku wylotu. Wydawa�o mu si�, �e nigdy tam nie dojdzie. Dysza� g�o�no. Nie mia� ju� si� my�le�. Wiedzia� tylko, �e musi ci�gn�� to cia�o ku wyj�ciu. Za sob� mia� ci�gle syk i ostre �wiat�o �uku. Tak d�ugo to trwa�o. Dopiero p�niej, kiedy zwali� si� wraz z Martinezem z g�sienicy na ziemi�, u�wiadomi� sobie, �e wszystko to musia�o si� dzia� w ci�gu kilkudziesi�ciu sekund, najwy�ej kilku minut. Potw�r nie rusza� si� ju�, ale z jego rozwalonego wn�trza wydostawa�y si� silne b�yski. Intuicyjnie wyczuwaj�c niebezpiecze�stwo, Fretti poku�tyka� dalej, wlok�c za sob� bezw�adnego Martineza. Zapad� ju� zmrok - jak zawsze pod t� szeroko�ci� geograficzn� - nagle i bez zmierzchu. Fretti, wyczerpany do ostatka, zatrzyma� si� i u�wiadomi� sobie ni st�d, ni zow�d, �e morze �ciemnia�o. A potem dostrzeg� gwa�towny rozb�ysk, us�ysza� huk wybuchu i zaraz zapad� w ciemno��. A jeszcze potem wyszed� ksi�yc. O�wietli� ciemnogranatowe morze, fale za�amuj�ce si� srebrn� pian� o nieregularn� lini� pla�y, rozrzucone szcz�tki potwor�w i dwa cia�a nieprzytomnych ludzi.