5699
Szczegóły |
Tytuł |
5699 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5699 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5699 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5699 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
VAN VOGT A.E.
NIE TYLKO UMARLI...
OPUSZCZONY WRAK STATKU WIELORYBNICZEGO
ZNALEZIONY U WYBRZE�Y PӣNOCNEJ ALASKI
29 czerwca 1942 roku. Zmia�d�ony do ostatniej wr�gi, bez �ladu za�ogi, statek
wielorybniczy Albatros zosta� dzi� odnaleziony w Cie�ninie Beringa przez
ameryka�ski okr�t
patrolowy. Dow�dztwo marynarki wojennej zaintrygowane jest meldunkiem, �e pok�ad
i obie
burty szkunera zosta�y zgruchotane jakby przez jakie� pot�ne uderzenia.
Uszkodze� tych nie
spowodowa�y �bomby, torpedy, ogie� artyleryjski ani �adne inne ataki
nieprzyjaciela", jak
podaje oficjalny raport. Piece w kuchni by�y jeszcze ciep�e. W rejonie tym od
trzech tygodni
nie by�o �adnego sztormu; tak wi�c zagadka pozostaje nierozwik�ana.
Albatros wyp�yn�� z ameryka�skiego portu na Zachodnim Wybrze�u na pocz�tku
marca, pod dow�dztwem kapitana Wardella i z za�og� sk�adaj�c� si� z osiemnastu
ludzi.
Wszyscy zagin�li bez �ladu.
Wardell, kapitan statku wielorybniczego Albatros, by� tak pogr��ony w ponurych
rozmy�laniach po trzech d�ugich miesi�cach bez �ladu wieloryba, �e dopiero gdy
szkuner zacz��
si� ju� w�lizgiwa� w cie�nin�, dostrzeg� le��c� blisko brzegu, na os�oni�tych
wodach tej
p�nocnej zatoki na Alasce, ��d� podwodn�.
Na moment poczu� pustk� w g�owie, ale zaraz odzyska� przytomno�� umys�u; refleks
powr�ci�. W maszynowni telegraf pok�adowy pokaza�: "ca�a wstecz". Plan Wardella
by�
zar�wno klarowny, jak i prosty.
Ju� otwiera� usta, by zawo�a� sternika, ale zmieni� zamiar: sam uj�� ster i
kiedy statek
zacz�� si� cofa�, poprowadzi� go zr�cznie poza lini� ska� Podwodnych i cypel
drzew. Kotwica
opad�a z grzechotem, plusk wody odbi� si� obcym echem w ciszy bezwietrznego
poranka.
I zn�w zaleg�a cisza; tylko w oddali s�ycha� by�o szum p�nocnego morza;
niespokojne fale uderza�y �agodnie o burty Albatrosa, przelewaj�c si� ponuro nad
ska�ami, za kt�rymi sta� szkuner; od czasu do czasu rozlega� si� ryk, gdy
pot�na fala rozbija�a
si� ze spienion� furi� o stercz�cy wyst�p skalny.
Wardell, zn�w na mostku kapita�skim, sta� teraz bez ruchu, ch�on�c zmys�ami
wra�enia i nas�uchuj�c.
Ale nie zaniepokoi� go �aden obcy d�wi�k: nie s�ycha� by�o huku silnik�w Diesla
ani
najs�abszego cho�by szumu pot�nych motor�w elektrycznych. Odetchn�� z ulg�.
Spostrzeg�, �e
pierwszy mat, Preedy, cicho stan�� za jego plecami.
- Nie s�dz�, �eby nas zauwa�yli, kapitanie - powiedzia� Preedy �ciszonym g�osem.
-
Nie wida� �ywej duszy. A poza tym, z oczywistych wzgl�d�w, ten statek nie jest
zdolny do
wyj�cia na morze.
- Dlaczego?
- Nie zauwa�y� pan, kapitanie, �e nie ma wie�yczki obserwacyjnej? Widocznie
zosta�a
odstrzelona.
Wardell sta� bez s�owa, wstrz��ni�ty faktem, �e nie zauwa�y� tego. Ledwie
uchwytny
podziw dla samego siebie, kt�ry zacz�� ju� odczuwa� w g��bi duszy za pewno��, z
jak�
prowadzi� statek, odrobin� przygas�.
Inna my�l jeszcze przysz�a mu do g�owy; nachmurzy� si� tedy z ponur� niech�ci�,
�e
b�dzie musia� ujawni� kolejne niedostatki swej spostrzegawczo�ci. Zacz�� jednak,
cho� z
oporami:
- Zabawne, z jak� �atwo�ci� umys� akceptuje istnienie rzeczy, kt�rych nie ma!
Przez
chwil� si� waha�. - Je�li chodzi o mnie, to nawet nie zauwa�y�em, czy ich dzia�o
pok�adowe
jest, czy nie jest zniszczone.
Tym razem mat milcza�. Wardell rzuci� mu szybkie spojrzenie, a widz�c jego
wyd�u�on� min� zrozumia�, �e teraz Preedy prze�ywa szok i irytacj�. Powiedzia�
wi�c szybko:
- Prosz� zwo�a� ludzi na pok�ad!
�wiadomy zn�w swej przewagi, Wardell zszed� na pok�ad. Z wielk� uwag� zacz��
ogl�da� armatk� okr�tow� stoj�c� obok dzia�ka harpunniczego. S�ysza�
gromadz�cych si� za
jego plecami m�czyzn, ale odwr�ci� si� dopiero na odg�os niecierpliwego
szurania nogami.
Zlustrowa� po kolei twarze: grubo ciosane, twarde, wygarbowane wiatrem.
Pi�tnastu
m�czyzn i ch�opiec, nie licz�c mechanika i jego pomocnika. Wszyscy oni jakby
o�yli,
wyrwani z ponurego nastroju panuj�cego na statku od trzech miesi�cy.
W pami�ci Wardella stan�y zn�w d�ugie lata sp�dzone na morzu z niekt�rymi z
tych
ludzi. Skin�� im g�ow�, a jego ci�ka twarz pociemnia�a z zadowolenia.
- Ch�opcy! - zacz�� - wygl�da na to, �e natrafili�my na uszkodzon� japo�sk� ��d�
podwodn�, kt�ra zap�dzi�a si� a� tutaj. Wiecie, co macie robi�. Przed odjazdem
marynarka
wojenna wyposa�y�a nasz statek w trzy calowe dzia�o i cztery karabiny maszynowe,
wi�c...
Przerwa�, spogl�daj�c z dezaprobat� na jednego ze starszych marynarzy.
- O co chodzi, Kenniston?
Za pozwoleniem, kapitanie, ale to wcale nie jest ��d� podwodna. S�u�y�em w
marynarce podczas tamtej wojny i na pierwszy rzut oka mog� takie co� pozna�,
oboj�tne czy
wie�yczka obserwacyjna jest odstrzelona, czy nie. Burty tamtej jednostki s�
podzielone jakby
na �uski. To wcale nie ��d� podwodna!
Z miejsca, do kt�rego wyprawi� si� z ma�� grupk� ludzi, poza lini� ska�, Wardell
ogl�da� obcy statek. D�uga, niespodziewanie ci�ka przeprawa do tego dogodnego
punktu
obserwacyjnego zaj�a mu ponad godzin�. A teraz, gdy si� ju� tu znale�li... co
to za
statek?
Przez lornetk� ten - statek? - okaza� si� metalowym kad�ubem o op�ywowych
liniach i
kszta�cie cygara, le��cym nieruchomo w�r�d drobnych fal skrz�cych si� na
powierzchni zatoki.
Poza tym ani �ladu �ycia. A jednak...
Wardell a� zesztywnia�, u�wiadamiaj�c sobie naraz jasno sw� odpowiedzialno�� za
wszystkich ludzi: tu z nim sze�ciu, d�wigaj�cych dwa bezcenne karabiny
maszynowe, i
pozosta�ych na szkunerze.
Obco�� tego statku - jego �uskowata metalowa pow�oka, olbrzymia d�ugo�� -
zmrozi�y go
przejmuj�cym ch�odem. Tu� za nim, w ciszy tego niego�cinnego, skalistego
krajobrazu,
rozleg� si� czyj� g�os:
- Gdyby�my chocia� mieli nadajnik radiowy! Bombowiec zaraz by si� rozprawi� z
takim celem! Ja...
Wardell prawie nie zwr�ci� na to uwagi, �e g�os m�czyzny dziwnie ucich�.
Pogr��ony
by� w intensywnych rozmy�laniach: dwa karabiny maszynowe przeciwko temu. Lub
nawet
ostatecznie (uznanie przewagi tamtego, cho� tylko w duchu, przysz�o mu z trudem)
cztery
karabiny i trzycal�wka. Bro� z Albatrosa te� nale�a�o uwzgl�dni�, mimo �e
szkuner
wydawa� si� teraz niebezpiecznie daleko.
Jego my�li zwolni�y bieg. Wzdrygn�� si� dostrzeg�szy na p�askim mrocznym
pok�adzie jakie� poruszenie. Olbrzymi metalowy w�az obr�ci� si�, potem raptownie
otworzy�, jakby na spr�ynach. W luku pojawi�a si� jaka� posta�.
Posta�... potwora. Monstrum stan�o na rogowatych, po�yskliwych tylnych
�apach, a jego �uski mieni�y si� w s�o�cu p�nego poranka. Z czterech �ap jedna
�ciska�a p�ask�, krystaliczn� konstrukcj�, druga trzyma�a niewielki ob�y
przedmiot -
bladopurpurowy w o�lepiaj�cych promieniach s�onecznych. Dwie pozosta�e �apy by�y
puste.
Sylwetka potwora rysowa�a si� na tle przejrzystego, niebieskozielonego morza;
sta�,
hardo zadzieraj�c g�ow� osadzon� na kr�tkiej szyi, z tak� but� i pewno�ci�
siebie, �e
Wardell poczu� sw�dzenie karku.
- Na lito�� Bosk�! - wyszepta� kto� chrapliwie - po�lijcie mu par� kulek!
D�wi�k szybciej ni� wymowa s��w dotar� do tej cz�ci m�zgu Wardella, w kt�rej
znajduj� si� o�rodki steruj�ce ruchami mi�ni.
- Ognia! - wychrypia�. - Frost! Withers!
Ta-ta-ta-ta! Zaterkota�y dwa karabiny maszynowe, budz�c tysi�ce ech w
dziewiczej ciszy zatoki.
Odwr�cony ty�em do nich stw�r, kt�ry zacz�� si� w�a�nie �wawo posuwa� po
zakrzywionej p�aszczy�nie pok�adu ukazuj�c przy ka�dym kroku p�etwiaste stopy,
odwr�ci� si� i spojrza� w ich stron�.
Jego zielone oczy, p�on�ce jak u kota noc�, zdawa�y si� mierzy� prosto w twarz
Wardella. Kapitan poczu�, jak t�ej� mu mi�nie; w pierwszym odruchu chcia� si�
szarpn�� do ty�u, ukry� poza wyst�pem skalnym, znikn�� z pola widzenia bestii,
ale nie
m�g� zrobi� ruchu, je�li chcia� zachowa� �ycie.
To parali�uj�ce uczucie zaw�adn�o wida� ka�dym z obecnych tam m�czyzn, bo
karabiny maszynowe umilk�y i zapanowa�a nienaturalna cisza.
��tozielony gad poruszy� si� pierwszy. Zacz�� biec z powrotem do luku.
Zatrzyma�
si� u wlotu w�azu i zdawa�o si�, �e zamierza tam skoczy� g�ow� w d�, jakby
chcia� si�
ukry� za wszelk� cen�.
Nie skoczy� jednak; zamiast tego poda� komu� w �rodku krystaliczny przedmiot,
kt�ry trzyma� w r�ku, a potem si� wyprostowa�.
Da� si� s�ysze� szcz�k zamykanej klapy w�azu... i gad pozosta� na pok�adzie, z
odci�t� drog� ucieczki.
Wszystko zastyg�o teraz w bezruchu na u�amek sekundy, niczym �ywy obraz:
znieruchomia�e postaci na tle spokojnego morza i ciemnego, niemal nagiego
skalistego l�du.
Potw�r sta� nieruchomo, z zadart� g�ow� i p�on�cymi oczyma utkwionymi w m�czyzn
za
kraw�dzi� skaln�.
Wardell nie przypuszcza�, �e potw�r gotuje si� do skoku; tymczasem gad
wyprostowa� si� nagle, podskoczy� do g�ry i na bok, jak �aba czy nurek
odbijaj�cy si�
od dna. Woda i bestia zetkn�y si� z cichym pluskiem. Kiedy opad� l�ni�cy welon
rozpry�ni�tej wody, potwora nie by�o ju� wida�.
Czekali.
- Co woda zabra�a - odezwa� si� w ko�cu Wardell lekko dr��cym g�osem - woda
odda. B�g jeden wie, co to takiego, ale na wszelki wypadek trzymajcie karabiny w
pogotowiu.
Minuta wlok�a si� za minut�. Cie� bryzy, co ledwie muska�a powierzchni� zatoki,
rozp�yn�� si� zupe�nie, a woda zastyg�a w p�ask� szklist� tafl�, kt�ra si�
za�amywa�a dopiero
w oddali, w pobli�u w�skiego uj�cia na bardziej wzburzone morze.
Po up�ywie dziesi�ciu minut kapitan wierci� si� ju� niespokojnie w niewygodnej
pozycji. Po dwudziestu minutach wsta�.
- Wracamy na statek - zadecydowa� nerwowo. - Ten potw�r jest dla nas za mocny.
W kilka minut p�niej posuwali si� chy�kiem wzd�u� brzegu, kiedy naraz podnios�a
si� wrzawa: krzyki w oddali, potem d�uga, ostra seria z karabinu maszynowego - i
znowu
cisza.
Odg�osy te dobieg�y od strony szkunera zakotwiczonego poza zasi�giem ich
wzroku: za rz�dem drzew, o p� mili w poprzek zatoki.
Wardell, biegn�c, pomrukiwa� z irytacj�. Ju� wystarczaj�co trudno porusza� si�
przedtem, a teraz by�a to prawdziwa udr�ka: podrygiwa� na nier�wno�ciach i
potyka� si�.
Zaraz w pierwszych minutach dwukrotnie run�� jak d�ugi.
Za drugim razem podni�s� si� bardzo powoli i czeka� na swych zdyszanych
towarzyszy, p�ki si� z nim nie zr�wnali. Dalej ju� nie biegli, poniewa� Wardell
u�wiadomi�
sobie z przenikliw� wyrazisto�ci�, �e cokolwiek sta�o si� na statku, ju� si� nie
odstanie.
Ostro�nie prowadzi� swych ludzi przez usiany ska�ami brzeg, pe�en dzikich
rozpadlin. Szed� naprz�d, w�ciek�y na siebie, �e opu�ci� Albatrosa; zw�aszcza za
ten sw�j
pomys�, �eby tak bezmy�lnie wystawi� kruchy drewniany statek na pastw�
uzbrojonej
�odzi podwodnej.
Nawet je�li - jak tutaj - nie jest to ��d� podwodna.
Wardell pod�wiadomie wzdraga� si� przed g��bszym zastanowieniem, co to mo�e by�.
Przez chwil� pr�bowa� uzmys�owi� sobie ten obraz: siebie samego zmagaj�cego si�
z pustynnym, kamienistym wybrze�em, kieruj�cego si� w stron� skalistej zatoki,
by ujrze�, co
ten... jaszczur zrobi� z jego statkiem Ale nie m�g�. Ta wizja nie da�a si�
wywo�a� w
wyobra�ni. Po prostu nie pasowa�a nawet w najmniejszym stopniu do ca�o�ci: do
tych
wszystkich spokojnych dni i wieczor�w w jego �yciu, jakie sp�dzi� na mostkach
kapita�skich r�nych statk�w, po prostu siedz�c sobie lub pal�c fajk� oboj�tnie
kontempluj�c morze.
Jeszcze bardziej mglisty i zarazem mniej pasuj�cy do tera�niejszo�ci wydawa� mu
si�
�wiat cywilizacji: gry w pokera w zaciszu klubowego gabinetu, g�o�ne �miechy,
kobiety o
zuchwa�ych spojrzeniach, wype�niaj�ce te kr�tkie okresy w jego �yciu, kiedy
przebywa� w
porcie - ca�e to osobliwe, bezcelowe �ycie, kt�re tak skwapliwie porzuca�, gdy
nadchodzi�a
zn�w pora wyj�cia w morze.
Wardell otrz�sn�� si� ze sm�tnego, pr�nego rozpami�tywania przesz�o�ci.
- Frost, we�cie ze sob� Blakemana i McCanna - rozkaza� � i przynie�cie tu jedn�
beczk� z wod�. Danny na pewno ju� je wszystkie nape�ni� do tej pory. Nie,
zatrzymajcie
karabin! Zosta�cie przy bakach, p�ki nie przy�l� wam ludzi do pomocy. Za�adujemy
wod� i
zabieramy si� st�d.
Po tej konkretnej decyzji Wardellowi poprawi�o si� samopoczucie. Udadz� si� na
po�udnie, do bazy marynarki, a potem ju� inni, lepiej wyposa�eni i wyszkoleni,
zajm� si�
obcym statkiem.
�eby tylko Albatros by� na miejscu, nienaruszony. W�a�ciwie zdawa� sobie
dok�adnie sprawy, czego si� obawia. Odczu� niewypowiedzian� ulg�, kiedy znalaz�
si� na
szczycie ostatniego ju�, najbardziej stromego wzg�rza i ujrza� szkuner. Przez
lornetk�
dostrzeg� ludzkie postaci na pok�adzie. Ci�ar spad� mu z piersi, gdy
stwierdzi�, �e wszystko
jest w porz�dku, chyba, �e zdarzy� si� jaki� pojedynczy wypadek. Co� tu si�
jednak
dzia�o. Za chwil� wszystkiego si� dowie... Przez pewien czas wydawa� si� mog�o,
�e
Wardell nie dowie si� jednak niczego. Gdy wspi�� si� na pok�ad, bardziej
znu�ony, ni�
s�dzi� ca�a za�oga st�oczy�a si� wok� niego. Wrzawa, w kt�rej uton�y
pojedyncze gniewne
g�osy, gor�czkowe podniecenie i wzburzenie ka�dego z nich tylko utrudnia�y
spraw�.
Do uszu kapitana dotar�y s�owa o stworze podobnym do �aby, wielko�ci cz�owieka,
kt�ry dosta� si� na pok�ad. I jeszcze co� o maszynowni i - ju� zupe�nie
niezrozumia�e - o
mechaniku i jego pomocniku, przebudzonych...
G�os Wardella przebi� si� przez ten harmider, k�ad�c mu kres. Kapitan zwr�ci�
si�
do Preedy'ego:
- S� jakie� uszkodzenia? - spyta� lakonicznie.
- Nie ma �adnych - odpowiedzia� oficer - poza tym, �e Rutheford i Cressy wci��
si�
nie mog� pozbiera�.
Wzmianka o mechaniku i jego pomocniku by�a niezrozumia�a, kapitan wszak�e
zignorowa� j�.
- Preedy, wy�lijcie sze�ciu ludzi na brzeg, by pomogli przynie�� wod� na statek!
Potem prosz� przyj�� na mostek.
W kilka minut p�niej Preedy zdawa� Wardellowi pe�ne sprawozdanie z tego, co si�
wydarzy�o. Na odg�os wystrza��w karabinowych z wybrze�a wszyscy na statku
st�oczyli si�
przy lewej burcie.
Mokre �lady pozostawione przez potwora �wiadczy�y, �e skorzysta� on z tej
okazji,
by wdrapa� si� na pok�ad od prawej burty. Najpierw ujrzano go stoj�cego przy
wylocie
przedniego luku, obserwuj�cego ze spokojem pok�ad dziobowy, gdzie stoj� dzia�a.
�cigany spojrzeniem dziewi�ciu par oczu potw�r szed� �mia�o, najwyra�niej w
stron�
dzia�, raptem jednak zawr�ci� i z rozbiegu skoczy� za burt�. Wtedy dano seri� z
karabin�w
maszynowych.
- Nie s�dz�, �eby�my go trafili � przyzna� Preedy. Wardell zastanawia� si� nad
czym�.
Nie jestem pewien, czy jego w og�le mog� zrani� kule. On... - powstrzyma� si�. -
Co
ja, u diab�a, m�wi�?! Przecie� zawsze ucieka�, kiedy do niego strzelali�my. Co
dalej?
Przeszukali�my ca�y statek i natkn�li�my si� na Rutheforda i Creesy'ego. Byli
kompletnie nieprzytomni, a po ocuceniu niczego nie pami�tali. Mechanik m�wi�, �e
nie ma
�adnego uszkodzenia. No i to by by�o wszystko.
Wystarczy, pomy�la� Wardell, lecz nic nie powiedzia�. Sta� przez chwil� w
miejscu,
wyobra�aj�c sobie ��tozielonego jaszczura wdrapuj�cego si� na pok�ad szkunera.
Wzdrygn��
si�. Czego ten piekielny stw�r tu szuka�?
S�o�ce sta�o wysoko na po�udniowej stronie nieba, kiedy ostatnia beczka wody
znalaz�a si� na pok�adzie i statek ruszy�.
Stoj�c na mostku kapita�skim Wardell wyda� westchnienie ulgi, kiedy szkuner
przemkn�� z dala od bia�ogrzywych ska� podwodnych i skierowa� si� na g��bok�
wod�. Kapitan
przesun�� wskaz�wk� telegrafu na �ca�a naprz�d", kiedy naraz g�uche dudnienie
silnik�w Diesla
przesz�o w odg�os podobny do kaszlu i... zamilk�o.
Albatros p�yn�� jeszcze chwil� si�� rozp�du, ko�ysz�c si� na boki. W p�mroku
maszynowni kapitan dostrzeg� Rutheforda staraj�cego si� mozolnie podpali�
zapa�k� ma��
ka�u�� ropy na pod�odze. By�a to czynno�� tak absurdalna, �e Wardell stan��
oniemia�y,
wyba�uszaj�c oczy.
Ropa nie chcia�a si� pali�! Cztery kolejne zapa�ki do��czy�y do ju� wypalonych,
kt�re
le�a�y na pod�odze obok z�ocistej ka�u�y.
- O rany boskie! - wykrzykn�� Wardell. - Ta bestia wrzuci�a nam co� do ropy...
Nie m�g� m�wi� dalej.
Odpowied� nie przysz�a natychmiast. Wreszcie mechanik, nie podnosz�c wzroku,
odezwa� si� st�umionym g�osem:
- W�a�nie si� nad tym zastanawia�em, kapitanie. Czego ta banda jaszczur�w od nas
chce?
Wardell wr�ci� na pok�ad pozostawiaj�c to pytanie bez odpowiedzi. Zdawa� sobie
spraw� z uczucia g�odu. Ale nie robi� sobie z�udze�, �e to ssanie w �o��dku
zosta�o wywo�ane
jedynie brakiem jedzenia.
Wardell jad� machinalnie. Potem wyszed� na pok�ad, odr�twia�y i senny. Wej�cie
na mostek kapita�ski poch�on�o ca�� jego energi� i si�� woli. Przystan�� na
moment i
popatrzy� na cie�nin� wiod�c� do zatoki.
Dokona� odkrycia: podczas tych kilku minut, gdy silniki Diesla pracowa�y jeszcze
na
dobrym paliwie, Albatros przybli�y� si� tak, �e od strony rufy wida� by�o teraz
w oddali
ciemny kad�ub.
Wpatrywa� si� sennym wzrokiem w nieruchomy obcy statek; potem przesun�� lornetk�
wzd�u� linii brzegu. Wreszcie przeni�s� wzrok na pok�ad szkunera. I w tym
momencie
omal nie wyskoczy� ze sk�ry.
Na pok�adzie sta� potw�r, cicho pochylony nad dzia�kiem harpunniczym. Jego
�uskowate cia�o l�ni�o niby wilgotna sk�ra wielkiej jaszczurki. U jego st�p woda
utworzy�a
ma�e ciemne ka�u�e, sp�ywaj�c a� do miejsca, gdzie le�a� bez oznak �ycia, twarz�
w d�,
harpunnik Art Zote.
Gdyby intruz by� cz�owiekiem, kapitan z pewno�ci� potrafi�by zapanowa� nad
parali�em mi�ni i si�gn�� po wisz�cy u pasa rewolwer. Albo gdyby przynajmniej
bestia by�a tak daleko jak za pierwszym razem.
Ale Wardell sta� o nieca�e dziesi�� metr�w od potwora � l�ni�cego, monstrualnego
gada, o czterech przednich �apach i dw�ch tylnych, opancerzonych �uskami. A
ponadto gdzie�
w zakamarkach m�zgu kapitana kry�a si� �wiadomo��, �e pociski karabinowe nie
zrani�y
gada...
Lekcewa��c sobie ewentualno��, �e jest obserwowany, potw�r szarpa� harpun, kt�ry
stercza� u wylotu armatki. Da� temu spok�j ju� po chwili i obszed� dooko�a zamek
dzia�ka.
Zacz�� w nim grzeba�. Szkar�atny przedmiot, kt�ry trzyma�, rozb�yskiwa�
spazmatycznym
�wiat�em - gdy naraz fala �miech�w i g�os�w strzaska�a popo�udniow� cisz�.
W chwil� potem drzwi kuchenne otwar�y si� gwa�townie i kilkunastu m�czyzn
wypad�o na pok�ad. Solidne drewniane drzwi do forkasztelu zas�ania�y besti�.
Prostacki �miech marynarzy odbi� si� echem a� pod niebiosa nad tym odwiecznie
zimnym morzem. Jakby z ogromnej oddali dolatywa�y Wardella ich wulgarne dowcipy
i
jeszcze ordynarniejsze przekle�stwa. Zupe�nie jak dzieci, pomy�la�. �wiadomo��,
�e te
dziwaczne istoty uwi�zi�y ich tutaj, na pozbawionym paliwa statku, widocznie nie
w
pe�ni do nich dotar�a - inaczej nie zachowywaliby si� jak bezmy�lni durnie...
Wardell zdziwi� si� teraz, �e da� si� bestii, cho� na chwil�, tak
zahipnotyzowa�. Z
okrzykiem schwyci� rewolwer i wymierzy� w ods�oni�ty grzbiet jaszczura, w�a�nie
pochylaj�cego si� nad mocn� link�, kt�r� harpun przymocowany by� do statku.
Dziwna rzecz: po strzale zapanowa�a na chwil� ca�kowita cisza. Gad wyprostowa�
si� i odwr�ci�, na wp� z irytacj�. I wtedy...
Ludzie krzyczeli. Karabin maszynowy na bocianim gnie�dzie zaterkota� kr�tkimi
podnieconymi salwami. Pociski chybia�y i tylko spieni�y wod� za ruf� statku.
Wardell by� w�ciek�y na tego cholernego durnia tam, na g�rze. Zadar� g�ow� i z
furi� rykn�� na�, by celowa�, jak nale�y. A kiedy zn�w spojrza� na pok�ad,
potwora ju�
tam nie by�o.
Odg�os cichego plusku przenikn�� tuzin innych d�wi�k�w; towarzyszy�o mu
zamieszanie na nadburciu, gdzie ca�a za�oga wypatrywa�a czego� w wodzie.
Wardellowi
zdawa�o si�, �e ponad ich g�owami spostrzeg� ��tozielony b�ysk w g��binie, ale
barwy te
zbyt szybko i zbyt �atwo stopi�y si� z mieni�c� si� odcieniami b��kitu, zieleni
i szaro�ci
powierzchni� p�nocnego morza.
Kapitan sta� bez ruchu. Czu� ch��d w okolicy serca - przejmuj�ce doznanie
nienormalno�ci sytuacji. R�ka z pistoletem nie drgn�a mu, nie m�g� wi�c chybi�.
A jednak
jak dot�d nic si� nie sta�o.
Obezw�adniaj�ce napi�cie zel�a�o w nim nieco, gdy ujrza� wstaj�cego na
chwiejnych
nogach z pok�adu Arta Zote, �ywego - a jednak �ywego! Naraz kapitan poczu�, �e
dr�y w nim
ka�dy nerw. Poczciwy stary Art! Trzeba czego� wi�cej ni� ten przekl�ty jaszczur,
by zabi�
takiego cz�owieka!
- Art! - rykn�� Wardell w gor�czkowym podnieceniu - Art, obr��cie trzycal�wk�
na t� ��d�. Zatopcie ten cholerny wrak! Damy nauczk� tym...
Pierwszy pocisk upad� za blisko. Rozprysn�� si� w odleg�o�ci stu metr�w od
metalowego kad�uba. Drugi - za daleko: eksplodowa� daremnie, budz�c jedynie do
kr�tkiego,
lecz gwa�townego �ycia garb szarawej ska�y na brzegu.
Trzeci grzmotn�� prosto w cel. A za nim dziesi�� kolejnych. By�a to pi�kna
seria, ale
zaraz po niej kapitan zawo�a� z niepokojem:
- Lepiej przesta�cie! Kule nie czyni� mu wcale szkody � nie wida� �adnych dziur.
Lepiej oszcz�dzajmy amunicj� na ostrza� z bliska, je�li do tego dojdzie. Poza
tym...
Zamilk�, nie kwapi�c si� z wypowiadaniem na g�os my�li, kt�ra w�a�nie przysz�a
mu
do g�owy, �e jak dot�d te tajemnicze stworzenia nie wyrz�dzi�y nikomu �adnej
krzywdy i �e to
wy��cznie za�oga Albatrosa prowadzi�a ostrza�. Co prawda wydarzy� si� ten
incydent z olejem
nap�dowym, a tak�e ten drugi, niedawno - gdy potw�r przyby� na ich statek
wy��cznie po to,
by zbada� dzia�ko harpunnicze. Ale poza tym...
Zbici z tropu, po chwili omawiali ten problem z Preedym podczas mglistego
popo�udnia i ch�odnego wieczoru, podejmuj�c ostatecznie decyzj� zamkni�cia od
wewn�trz na
k��dk� wszystkich luk�w i postawienia na bocianim gnie�dzie cz�owieka z
karabinem.
Wardella zbudzi�y podniecone okrzyki. S�o�ce wychodzi�o ju� ponad lini�
horyzontu,
kiedy na p� ubrany wypad� na pok�ad. Zauwa�y�, �e k��dka na drzwiach zosta�a
zgrabnie
przeci�ta.
W ponurym nastroju do��czy� do ma�ej grupki m�czyzn zebranych wok� dzia�ek.
Art Zote zrz�dliwym tonem rozprawia� o szkodach:
- Niech pan spojrzy, kapitanie, te cholerne dranie odci�y nam lin� od harpuna.
I
zostawi�y nam za to troch� n�dznego drutu miedzianego czy co�. Niech pan spojrzy
na ten
szmelc.
Wardell machinalnie podni�s� rozwini�ty drut. Harpunnik nadal bombardowa� go
swym g�osem:
- I tak jest ze wszystkim. Mamy dwa inne komplety harpun�w, a ka�dy z nich jest
teraz powi�zany jak g�owica masztu. Wywiercili dziury w pok�adzie, przeci�gn�li
przez nie
druty i przywi�zali je do st�pki. Nie by�oby najgorzej, ale ten cienki drucik...
Cholera!
- Podajcie mi c�gi - uciszy� go kapitan. - Trzeba to uprz�tn��... Ku swemu
zdumieniu
nie m�g� przeci�� drutu. Wyt�y� wszystkie si�y. Drut po�yskiwa� szkli�cie, co
mog�o by�
wywo�ane refleksem �wietlnym. Kto� za jego plecami powiedzia� nieswoim g�osem:
- Chyba zrobili�my niez�y interes. Tylko na co nas oni szykuj�? Na jakiego to
wieloryba mamy zapolowa�?
Wardell zastyg� w bezruchu, zaskoczony dziwacznie sformu�owanym pytaniem:... na
co nas szykuj�?
Wyprostowa� si�, na zimno powzi�wszy decyzj�.
- Ch�opcy - powiedzia� dono�nym g�osem - zjedzcie teraz �niadanie. Zbadamy t�
spraw� do ko�ca, cho�by nawet przysz�o nam zgin��!
Zaskrzypia�y dulki, woda pluska�a �agodnie o burt� �odzi. Wardellowi z ka�d�
chwil�
coraz mniej si� to wszystko podoba�o.
W pewnym momencie uderzy�o go, �e ��d� nie podp�ywa do statku prosto, ale pod
pewnym k�tem, i �e w ten spos�b mo�e widzie� z boku urz�dzenie, kt�re ju�
wcze�niej
zauwa�y� na czole metalowego pok�adu.
Podni�s� do oczu lornetk� - a potem zastyg� w tej pozie, zbyt zaskoczony, by
cho�by
krzykn��. Tak, to by�a bro� - dzia�ko harpunnicze.
Nie mog�o by� mowy o �adnej pomy�ce. Nawet nie zmienili konstrukcji: ani
d�ugo�ci
harpuna, ani... Zaraz, a lina?
Dostrzeg� przy dzia�ku niedu�y b�ben � jak u zabawki; miedziany b�ysk
dopowiedzia� mu reszt�.
Dali nam lin� tak mocn� jak ich w�asna, pomy�la�. Tak�, kt�ra utrzyma...
wszystko.
Zn�w przej�� go ch��d. Przypomnia�y mu si� s�owa jednego z za�ogi: Na jakiego
wieloryba...
- Bli�ej! - zawo�a� ochryple.
Gdzie� w g��bi duszy mia� �wiadomo��, �e powoduje nim czysta brawura. Ostro�nie,
m�wi� sobie, w piekle jest ju� dosy� durni�w. Ryzykanctwo to...
- Bli�ej! - ponagli�.
Z odleg�o�ci pi�tnastu metr�w wida� ju� by�o wyra�nie d�ugi, ciemny kad�ub,
cz�ciowo
zanurzony w wodzie. Nie dostrzeg� na nim ani �ladu dra�ni�cia, kt�re by
wskazywa�o, gdzie
eksplodowa�y pociski z trzycal�wki; nigdzie �adnego uszkodzenia.
Kapitan ju� otwiera� usta, by przem�wi�, powzi�wszy stanowcz� decyzj� wej�cia na
pok�ad pod os�on� ognia karabinu maszynowego - gdy rozleg� si� og�uszaj�cy
grzmot.
Niczym odg�os jakiego� kataklizmu lub kanonada z olbrzymich dzia� strzelaj�cych
jedno
po drugim, ryk odbi� si� od skalistych wzg�rz pot�nym echem, kt�re potoczy�o
si� i zn�w
wr�ci�o ponad naturaln� mis� utworzon� przez prawie ca�kowicie zamkni�t� l�dem
zatok�.
D�ugi, cygarowaty statek ruszy�, coraz szybciej i szybciej. Zatoczy� szerokie
p�kole;
fala ognistych b�ysk�w wylewa�a si� z rufy do wody. Potem, wyra�nie stroni�c od
ich �odzi,
skierowa� si� do cie�niny prowadz�cej na otwarte morze.
Znienacka tu� za nim rozprysn�� si� pocisk, potem drugi i trzeci. Wardell ujrza�
buchaj�c� p�omieniem luf� trzycal�wki na dalekim pok�adzie Albatrosa. Bez
w�tpienia Art
Zote i Preedy doszli do wniosku, �e nadszed� krytyczny moment.
Obcy statek nie zwa�a� jednak na to. Sun�� przez cie�nin� wzd�u� grzbietu
podwodnych ska�, a potem na g��bi�. Dudni� tak jeszcze o ca�� mil� od szkunera,
a potem jego
og�uszaj�cy ryk umilk�. Niebiosa poch�on�y ten przeci�g�y �oskot. Statek p�yn��
jeszcze
wzd�u� brzegu si�� rozp�du; wreszcie stan��.
I trwa� tak - cichy, martwy jak przedtem, ciemny kszta�t, stercz�cy ponad
niespokojna
wod�. Art Zote mia� na tyle rozs�dku, by jeszcze gdy statek p�yn��, przerwa�
zb�dn�
strzelanin�.
W ciszy s�ycha� by�o ci�kie oddechy ludzi przy wios�ach. ��d� chwia�a si� przy
ka�dym pchni�ciu i chybota�a, gdy ci�gle wzburzone wody zatoki tworzy�y wiry
przy jej
burtach.
Gdy znale�li si� ju� z powrotem na statku wielorybniczym, kapitan wezwa�
Preedy'ego
do swej kabiny. Nala� dwa mocne drinki, wychyli� sw�j jednym haustem i
powiedzia�:
- M�j plan jest nast�puj�cy: zaopatrzymy ma�� ��d� w wod� i �ywno��, i wy�lemy
trzech ludzi po pomoc. To przecie� jasne, �e nie mo�emy ju� d�u�ej bra� udzia�u
w tej
zabawie w chowanego, nie wiedz�c nawet, o co tu chodzi. My�l�, �e dotarcie do
posterunku
policji na cyplu nie powinno zaj�� trzem do�wiadczonym marynarzom wi�cej ni�
tydzie�, a
mo�e nawet i mniej. Co o tym s�dzicie?
Odpowied� Preedy'ego uton�a w stukocie but�w. Drzwi gwa�townie si� otworzy�y.
M�czyzna, kt�ry tak bezceremonialnie wtargn�� do kabiny, pokaza� dwa ciemne
przedmioty i wrzasn��:
- Niech pan patrzy, kapitanie, co jedna z tych bestii wrzuci�a nam na pok�ad:
p�ask�
metalow� p�yt� i torb� czego� - tam! Uciek�a, zanim nawet kto� j� zd��y�
zauwa�y�!
To w�a�nie p�yta przyci�gn�a uwag� Wardella, poniewa� wydawa�o si�, �e do
niczego
nie s�u�y. Mia�a centymetr grubo�ci, trzydzie�ci d�ugo�ci i dwadzie�cia
szeroko�ci. Z jednej
strony by�a srebrzystometaliczna, z drugiej - czarna.
I to by�o wszystko. Potem kapitan dostrzeg�, �e Preedy podni�s� torb� i otworzy�
j�.
- Kapitanie, niech pan spojrzy - wykrzykn�� mat - tu jest fotografia naszej
maszynowni, ze strza�k� wskazuj�c� na zbiornik paliwa. I troch� szarego proszku.
To chyba
ma uzdatni� nasze paliwo!
Wardell opu�ci� metalow� p�yt� si�gaj�c po torb�, ale zatrzyma� si� w nag�ym
odruchu,
jakby og�uszony wygl�dem czarnej strony p�yty.
Obraz by�... tr�jwymiarowy. Najpierw pojawi�o si� t�o. Niezwyk�e, ostre jak
igie�ki,
intensywnie �wiec�ce punkciki wygl�da�y z aksamitnej, g��bokiej czerni.
Gdy Wardell wpatrywa� si� we�, obraz si� zmieni�. Co� podp�yn�o do g�rnej
kraw�dzi, przybli�y�o si� i na tle czerni ukaza�o si� jako mikroskopijne
stworzenie.
Fotografia, m�j Bo�e! pomy�la� kapitan. Ruchoma fotografia!
Ale ta my�l zaraz si� zm�ci�a. Fotografia czego?
Stworzenie by�o mikroskopijne, niemniej jednak by� to najstraszliwszy potw�r,
jakiego
oczy Wardella kiedykolwiek ogl�da�y: monstrualny, wielonogi, o d�ugim ciele i
d�ugim pysku,
przera�aj�ca miniatura. Wprost karykaturalny wybryk natury, szalony wytw�r
chorej
wyobra�ni.
Wardell odskoczy� gwa�townie, gdy� stworzenie nagle uros�o. Jego sylwetka
zajmowa�a
teraz po�ow� tego fantastycznego ekranu, a wci�� mia�o si� wra�enie, �e jest to
obraz
ogl�dany z du�ej odleg�o�ci.
- Co to takiego? - us�ysza� szept Preedy'ego tu� nad swym ramieniem.
Wardell milcza�. Odpowied� przysz�a sama - z ekranu.
B�j w Kosmosie rozpocz�� si� tak jak zwykle w przypadku diab�a-Blala -
niespodziewanie. Nast�pi�a gwa�towna wymiana ognia; statek policyjny manewrowa�
rozpaczliwie, podczas gdy jego ognista bro� sia�a zniszczenie. Za p�no.
Potw�r ukaza� si� wysoko na przednim ekranie; cienki pomara�czowy promie�
wydobywa� si� z jego jajowatej g�owy.
Komandor Ral Dorno a� j�kn�� ujrzawszy, jak pomara�czowa po�wiata zatrzymuje
bia�y ogie� jednostki patrolowej - wystarczaj�co d�ugo, by zniszczy� statek.
- Na Kosmos! - wykrzykn�� - nie zniszczyli�my w por� jego Sensor�w! My nie...
Ma�y statek kosmiczny zatrz�s� si� od dziobu po ruf�. �wiat�a zamruga�y i
zgas�y, w
komunikatorze s�ycha� by�o jedynie obce szumy; potem i one ucich�y. Silniki
atomowe j�ka�y
si�, przechodz�c z pot�nego bezg�o�nego t�tnienia w chrapliwy, pulsuj�cy
chrobot. Wreszcie
stan�y
Statek zacz�� spada�.
Za plecami Dorna czyj� g�os - Senny - wykrzykn�� z ulg�:
- Jego Sensory si� obracaj�! Trafili�my go! Te� spada! Dorno nic nie
odpowiedzia�.
Wysun�wszy cztery �uskowate ramiona wygramoli� si� sprzed bezu�ytecznego ekranu
i z
ponur� min� wygl�da� przez najbli�szy iluminator.
Ledwie m�g� patrze� w silnym blasku s�o�ca tego systemu planetarnego; w ko�cu
jednak dostrzeg� d�ugiego trzydziestometrowego, cygarowatego potwora.
Przera�aj�ca
trzymetrowa paszcza otwiera�a si� i zamyka�a jak stalowe szcz�ki koparki.
Opancerzone �apy
dar�y pazurami pust� przestrze�; d�ugie ci�kie cielsko wi�o si� w skurczach
pot�nych mi�ni.
Dorno zda� sobie spraw�, �e kto� si� przemyka za jego plecami. Nie odwracaj�c
si�
powiedzia� z napi�ciem w g�osie:
- Zniszczyli�my bez w�tpienia jego Sensory. Ale on wci�� �yje! Ci�nienie
atmosferyczne tej planety pod nami umo�liwia mu opadanie na tyle powolne, by
wstrz�s przy
zetkni�ciu z powierzchni� zaledwie go oszo�omi�. Spr�bujemy u�y� silnik�w
rakietowych,
by wyl�dowa� od niego jak najdalej - przynajmniej w odleg�o�ci pi�ciuset neg�w.
B�dziemy potrzebowali co najmniej stu lan�w na naprawy...
Komandorze, co to takiego?
Szept by� cichy, prawie jak tchnienie. Dorno rozpozna� g�os nowicjuszki Carliss,
jego
�ony w czasie tej wyprawy.
Wci�� nie m�g� do tego przywykn��, �e jego �on� jest inna kobieta, nie Yarosan.
I
teraz te�, w tej krytycznej sytuacji, potrzebowa� nieco czasu, by sobie
przypomnie�, �e
jego towarzyszki z wielu wsp�lnych podr�y nie ma ju� przy nim. No c�, Yarosan
wykorzysta�a przywilej kobiety z patrolu.
�Wkr�tce osi�gn� wiek, w kt�rym kobieta pragnie mie� dzieci", powiedzia�a mu, �a
zgodnie z prawem tylko jedno z nich mo�e by� twoje. Chc�, Ral, �eby� znalaz�
sobie jak�� mi��
praktykantk� i po�lubi� j� na dwie wyprawy...".
Dorno odwr�ci� si� powoli, lekko poirytowany my�l�, �e w�r�d cz�onk�w jego
za�ogi
mo�e by� jeszcze kto�, kto nie wie natychmiast wszystkiego. Jego odpowied� by�a
lakoniczna:
- To diabe�-Blal, dzika bestia ze wsp�czynnikiem inteligencji nie wy�szym od
dziesi�ciu, nawiedzaj�ca niezbadane systemy planetarne, gdzie jeszcze takie
stwory nie
zosta�y wyt�pione. Jest wyj�tkowo drapie�na; ma w m�zgu tak zwany o�rodek
sensorowy,
kt�ry wyzwala kolosaln� energi� organiczn�.
Podstawowym zadaniem tej energii jest umo�liwienie Blalowi przenoszenia si� z
miejsca na miejsce. Niestety, kiedy �w stw�r si� porusza, ka�de znajduj�ce si� w
pobli�u
urz�dzenie mechaniczne wykorzystuj�ce energi� submolekularn� zostaje przesycone
t� energi�
organiczn�. Zneutralizowanie jej wymaga d�ugiej i �mudnej pracy, ale jest to
konieczne, by
cho� jedno urz�dzenie atomowe czy elektronowe znowu funkcjonowa�o.
Nasze automaty zdo�a�y zniszczy� Sensory Bla�a tu� przed tym, nim on nas
unieruchomi�. Musimy teraz zniszczy� jego cia�o, ale jest to niemo�liwe, dop�ki
nie
doprowadzimy do porz�dku naszej broni energetycznej. Wszystko jasne?
Stoj�ca za nim Sahfidka Carliss skin�a niepewnie g�ow�, po czym zapyta�a:
- Przypu��my, �e on �yje na tej planecie, tam, w dole? I �e s� tam jeszcze inne
podobne do niego stwory? Co wtedy?
Dorno westchn��.
- Moja droga - powiedzia� - regulamin m�wi, �e wszyscy cz�onkowie za�ogi powinni
zapozna� si� z danymi o ka�dym uk�adzie planetarnym, do kt�rego ich statek si�
zbli�a,
obok kt�rego przelatuje czy...
- Ale przecie� ujrzeli�my to s�o�ce zaledwie p� lana temu.
G��wny komputer podaje dane ju� od trzech lan�w... ale niewa�ne. Planeta pod
nami jest jedyn� zamieszkan� w tym uk�adzie. Jej l�dy, kt�rych ca�y obszar
wynosi jedn�
dwudziest� cz�� ca�o�ci lub nieco wi�cej, zosta�y skolonizowane przez
ciep�okrwiste istoty
ludzkie z Wodesk. Nazywana jest przez swych mieszka�c�w �Ziemi�" i ma jeszcze
przed
sob� er� podr�y kosmicznych.
Mog� ci poda� troch� danych astrogeograficznych, a w�r�d nich te, �e Blal nie
polecia�by z w�asnej woli na t� planet�, poniewa� on nie znosi grawitacji o
warto�ci o�miu der
i tlenu w atmosferze. Niestety, mimo tych fizycznych i chemicznych niedogodno�ci
mo�e
tam �y�, stanowi�c olbrzymie, �miertelne zagro�enie.
Umys� Blala ukierunkowany jest wy��cznie na nienawi��. Zniszczyli�my jego
g��wne �r�d�o energii organicznej, ale faktycznie ca�y jego system nerwowy jest
rezerwuarem energii Sensor�w. Poluj�c mo�e si� on przemieszcza� w Kosmosie za
�ladem
meteoryt�w, z pr�dko�ci� wielu kilometr�w na sekund�. Pod��anie ich tropem
umo�liwia mu rozwini�ta wiele wiek�w temu zdolno�� odszukiwania wszelkich cia�
materialnych.
Z powodu b�lu, jaki mu zadali�my, dostroi� si� do naszego statku ju� od
pierwszej
wymiany uderze� energetycznych. Dlatego, gdy tylko wyl�duje, zacznie nas szuka�,
bez
wzgl�du na to, jak daleko b�dziemy. Musimy mie� pewno��, �e nas nie dosi�gnie,
p�ki
nasz dezintegrator nie b�dzie gotowy. W przeciwnym razie...
- Przecie� nie uszkodzi metalitowego statku kosmicznego!
- Oczywi�cie, �e to zrobi. Jego z�by wysy�aj� cienkie wi�zki energii, mog�ce
roz�o�y� ka�dy, nawet najwytrzymalszy metal. A gdy ju� upora si� z nami -
wyobra� sobie
tylko te nieobliczalne zniszczenia na Ziemi, zanim nasz patrol wykryje, co si�
sta�o.
We�my tak�e pod uwag�, i� galaktyczni psychologowie uznaj� za absolutn�
katastrof�
fakt, �e jaka� planeta dowie si� przedwcze�nie o istnieniu pot�nej, wy�szej
cywilizacji
galaktycznej.
- Wiem! - Carliss przytakn�a �ywo. - Instrukcja m�wi, �e je�li jaki�
mieszkaniec
takiej planety ujrzy nas cho�by przelotnie, musi zosta� natychmiast
zlikwidowany.
Dorno potwierdzi�.
- Tak wi�c naszym zadaniem - podsumowa� ponuro � jest wyl�dowa� dostatecznie
daleko od tej bestii, aby si� ochroni�, zniszczy� j�, nim zdo�a wyrz�dzi� jakie�
szkody, i
wreszcie upewni� si�, �e nie widzia�a nas �adna ludzka istota.
A teraz proponuj� ci - zako�czy� - �eby� popatrzy�a, jak Senna w��cza nasze
silniki
rakietowe, by�my mogli bezpiecznie wyl�dowa� w tej sytuacji awaryjnej. On...
Za drzwiami kabiny kontrolnej zamigota�o �wiat�o gazowe. Sahfid, kt�ry wszed�,
by� jeszcze wy�szy ni� Dorno. Ni�s� kul� �wiec�c� silnym mlecznym blaskiem.
- Przynosz� z�e wie�ci - powiedzia�. - Przypomnij sobie: zu�yli�my ca�y nasz
zapas paliwa rakietowego �cigaj�c wyj�tych spod prawa Kjev�w i do tej pory nie
mieli�my okazji, by je uzupe�ni�. Musimy l�dowa�, manewruj�c jedynie w przypadku
najwy�szej konieczno�ci.
- C-co takiego?! - wykrzykn�� Dorno, wymieniaj�c przera�one spojrzenie ze sw�
towarzyszk�.
Nawet ju� po wyj�ciu Senny komandor nie mia� nic do powiedzenia; by�o
oczywiste, �e grozi im katastrofa.
Pracowali wszyscy - Dorno i Carliss, Senna i Degel, jego �ona - z cich�,
gor�czkow� pasj�. Po czterech lanach wszystkie neutralizatory energii
organicznej by�y
gotowe. Nie pozosta�o im nic innego, jak tylko oczekiwa� w ponurym nastroju, a�
nast�pi
normalizacja struktur elektronowych - co jak zwykle sz�o przera�liwie powoli.
- Kilka mniejszych silnik�w i bezu�yteczna bro� r�czna oraz narz�dzia
mechaniczne w warsztacie b�d� ju� dzia�a�y, kiedy przyb�dzie Blal -powiedzia�
Dorno. -
Ale nic, co by si� naprawd� nam przyda�o. Potrzeba nam czterech dni i czterech
nocy
wed�ug czasu tej planety na napraw� silnik�w i dezintegrator�w - wi�c sprawa
jest do��
beznadziejna.
Wydaje mi si�, �e mo�na by chyba skonstruowa� jak�� bro� odrzutow� u�ywaj�c
do nap�du resztek naszego paliwa rakietowego. Ale to mog�oby jedynie
rozw�cieczy�
besti�. - Wzdrygn�� si�. - Obawiam si�, �e to bezcelowe. Wed�ug naszych
ostatnich
obserwacji potw�r wyl�duje oko�o stu neg�w na p�noc od nas, a wi�c b�dzie tu
jutro.. My...
Rozleg� si� sygna� alarmu molekularnego. W chwil� potem obserwowali szkuner
wp�ywaj�cy do zatoki, potem po�piesznie si� wycofuj�cy. Nie mrugaj�ce,
pozbawione
powiek oczy Dorna �ledzi�y w zamy�leniu statek wielorybniczy, p�ki nie znikn�� z
pola
widzenia.
Komandor nie odezwa� si� od razu, lecz po�wi�ci� jaki� czas na badanie
automatycznie wykonanych zdj��, ca�kowicie chemicznych i dlatego nie
uszkodzonych w
czasie katastrofy, kt�ra zniszczy�a reszt� statku. Wreszcie bez po�piechu
przedstawi� sw�j
plan:
- Nie mam ca�kowitej pewno�ci, ale wydaje mi si�, �e los si� do nas u�miechn��.
Powi�kszenia wykaza�y, �e tamten statek ma dwa dzia�a na pok�adzie, a z jednego
z nich
wystaje jaki� haczykowaty przedmiot. To mi nasuwa pewien pomys�: musimy, je�li
to
b�dzie konieczne, u�y� resztek naszego paliwa rakietowego, by utrzyma� si� w
pobli�u,
do czasu, a� wejd� na pok�ad i zbadam te dzia�a.
- B�d� ostro�ny! - powiedzia�a Carliss z niepokojem.
- M�j przezroczysty pancerz - uspokoi� j� Dorno - ochroni mnie przed wszystkimi
niebezpiecze�stwami poza mo�e ci�g�ym ogniem artyleryjskim.
Ciep�e s�o�ce grza�o nad zatok�, przejmuj�cy ch��d wody by� wi�c dla Dorna
zupe�nym zaskoczeniem. Jej lodowaty dotyk w skrzelach czu� a� nadto bole�nie.
Ju� pobie�ne
ogl�dziny dzia�ka harpunniczego z luku forkasztela przekona�y go, �e mia� racj�.
- To nadzwyczajna bro� - powiedzia� swym towarzyszom po powrocie na statek
patrolowy. - Trzeba jedynie silniejszego materia�u wybuchowego, by trafi� w
Blala, i
oczywi�cie lepszego metalu w ka�dym elemencie konstrukcji. Wr�c� tam po wymiary,
a
p�niej - by zainstalowa� nowe urz�dzenie. Ale teraz nie b�dzie to ju� takie
trudne, uda�o mi
si� zneutralizowa� ich paliwo.
Trzeba je b�dzie oczywi�cie uzdatni� - zako�czy� - we w�a�ciwym czasie. Musz�
mie�
mo�liwo�� manewru, gdy Blal przyb�dzie.
- A czy oni b�d� chcieli z nim walczy�? � zapyta�a Carliss. Dorno u�miechn��
si� nieweso�o.
- Moja droga - powiedzia� - nie pozostawimy tego przypadkowi. Film
skopograficzny
opowie im ca��, do�� zatrwa�aj�c� histori�. Co do reszty, to po prostu b�dziemy
trzymali ich
statek mi�dzy naszym i Blalem. Bestia wyczuje energi� �ycia na ich statku i na
sw�j g�upi
spos�b skojarzy ich z nami... Owszem, mog� zagwarantowa�, �e b�d� walczy�.
- Blal m�g�by nam nawet oszcz�dzi� k�opotu p�niejszego ich zabicia -
podpowiedzia�a Carliss.
Dorno popatrzy� na ni� w zadumie:
- Ach, tak - powiedzia� - instrukcja. Zapewniam ci�, �e wykonamy j� co do joty.
U�miechn�� si�. - Pewnie kt�rego� dnia, Carliss, b�dziesz musia�a przeczyta� j�
w
ca�o�ci. Ci wielcy, kt�rzy j� dla nas opracowali, zrobili to bardzo szczeg�owo.
Bardzo
wszechstronnie.
Wardellowi palce zbiela�y na lornetce, gdy wpatrywa� si� w pot�ny wypuk�y
grzbiet,
kt�ry miga� niewyra�nie o p� mili na p�noc, zbli�aj�c si� wprost do statku.
Potw�r p�yn�� z
pot�n� si��, zostawiaj�c za sob� jasn� smug� na wodzie.
Z daleka, tylko cz�ciowo widoczny, przypomina� jedynie olbrzymiego wieloryba.
Wardell chwyci� si� tej szalonej nadziei; lecz w�a�nie wtedy...
Bryzn�a spieniona woda; z�udzenie zosta�o strzaskane jak kamizelka kuloodporna
przez
pocisk armatni.
Na ca�ym bo�ym �wiecie nie by�o bowiem wieloryba, kt�ry by wypluwa� wod� tak
pot�n� strug�! W umy�le kapitana zrodzi�a si� kr�tkotrwa�a, ale sugestywna
wizja
trzymetrowych szcz�k konwulsyjnie poruszaj�cych si� pod wod� i rozbryzguj�cych
wod�
niczym miechy.
Na moment ogarn�� go gniew na samego siebie, �e m�g� chocia� na u�amek sekundy
da�
si� ponie�� wyobra�ni i uwierzy�, i� jest to wieloryb. Gniew zamar�, gdy�
Wardella ol�ni�a nag�a
my�l, �e praca wyobra�ni nie posz�a na marne. Przypomnia�a mu, �e przez
wszystkie te lata
sp�dzone na morzu szcz�cie sprzyja�o zawsze odwa�nym.
Wyprostowa� si�, bardzo powoli, bardzo ostro�nie. Zawo�a� opanowanym, d�wi�cznym
g�osem:
- Ch�opcy, wdepn�li�my w to, czy nam si� to podoba, czy nie. Z �atwo�ci� sobie
poradzimy jako najlepsi w tym cholernym fachu!
Wszystkie uszkodzenia na Albatrosie powsta�y w ci�gu dw�ch pierwszych minut po
tym, jak Art Zote wystrzeli� harpun.
W odpowiedzi na ten pot�ny cios bezoki stw�r, poch�aniaj�c tony wody, stan��
d�ba;
p�niej nast�pi� atak - m��cenie opancerzonych tylnych �ap, kt�re jak oszala�e
rozdeptywa�y
wod�, podczas gdy szkuner cofa� si� zapami�tale.
Wreszcie uda�o im si� uciec. Gramol�c si� na chwiejnych nogach spod resztek
mostku
kapita�skiego Wardell dopiero teraz us�ysza� huk silnik�w jaszczurzego statku i
ujrza� d�ugi
harpun wbity w bok potwora - po�yskuj�cy miedzian� lin�, cienk� i napr�on�,
prowadz�c� do
opancerzonego �uskami kad�uba.
Wystrzelono jeszcze cztery harpuny - po dwa z ka�dego statku - p�niej za�
rozci�gni�to mi�dzy nimi potwora.
Przez pe�n� godzin� Art Zote zasypywa� reszt� pocisk�w cielsko, kt�re wi�o si� w
agonii z nieokie�znan� jednak dziko�ci�.
A potem tkwili tam przez trzy d�ugie dni i noce. Bestia, kt�ra nie chcia�a
umrze�,
szarpa�a si� i walczy�a z bezsensown�, niewyczerpan� furi�.
Nadszed� czwarty dzie�, poranek. Z roztrzaskanego pok�adu szkunera kapitan
obserwowa� scen� rozgrywaj�c� si� na drugim statku. Dwa jaszczury montowa�y
jakie�
tajemnicze po�yskuj�ce urz�dzenie, kt�re zacz�o �wieci� szarym, matowym
blaskiem.
Prawie dotykalny ob�ok pary sk��bi� si� nad besti� unosz�c� si� na morzu, a
gdzie
si�gn�� - nast�powa�a... przemiana... staj�c si�... nico�ci�.
Na Albatrosie panowa�a martwa cisza. Za�oga sta�a jak skamienia�a, przygl�daj�c
si� - w
stanie ni to parali�u, ni to fascynacji - jak stutonowy potw�r oddaje swe
sk�adniki
rozdzieraj�cej go transcedentalnej sile.
Up�yn�o ca�e p� godziny, nim wreszcie to wielkie, potworne cielsko zosta�o
ca�kowicie
roz�o�one...
Wycofano w�wczas l�ni�cy dezintegrator i przez jaki� czas panowa�a tylko...
martwota.
Delikatna mgie�ka pojawi�a si� na horyzoncie od p�nocy i przesun�a mi�dzy
obydwoma
statkami. Wardell czeka� wraz ze swymi lud�mi w napi�ciu i w... zadziwieniu.
- Zabierajmy si� st�d - powiedzia� kto�. - Nie dowierzam tym draniom, mimo �e im
pomogli�my.
Wardell wzruszy� bezradnie ramionami.
- Nie mo�emy nic zrobi�. Torba �rodka chemicznego, kt�ry nam wrzucili na pok�ad
razem z ruchom� fotografi�, uzdatni�a tylko jeden zbiornik paliwa, a i to na
wp�
opr�niony. Zu�yli�my ju� wszystko podczas manewrowania, opr�cz paru galon�w.
My...
Niech diabli wezm� tych �ajdak�w! - j�kn�� inny m�czyzna. - Nie podoba mi si�
ta ich
tajemniczo��. Je�li potrzebowali naszej pomocy - to dlaczego nie przyszli i nie
poprosili?
Wardell nie zdawa� sobie nawet sprawy, do jakiego stopnia ma napi�te nerwy.
S�owa marynarza wywo�a�y u niego nowy atak gniewu.
- No pewnie - zadrwi� - ju� to sobie wyobra�am, jak rozwijamy przed nimi dywan
na
powitanie - salw� z naszej trzycal�wki! A gdyby nawet nam powiedzieli, �e chc�
wzi��
wymiary dzia�ka harpunniczego, by zbudowa� swoje, i �eby�my im pozwolili
umocowa� nasze
tak, by utrzyma�o na raz dwadzie�cia wieloryb�w, i by�my byli tak �askawi i
zaczekali, a�
przyb�dzie ten piekielny stw�r... Na pewno by�my zaczekali. Akurat!
Ale tacy frajerzy z nich nie byli. To by�o najwi�ksze �wi�stwo, jakie mi kto�
zrobi� z
zimn� krwi� - ale wytrwali�my, bo zostali�my do tego zmuszeni. I nie chodzi tu o
�adne �prosz�"
czy �dzi�kuj�". Jedno mnie martwi: nigdy dot�d nie widzieli�my podobnych istot
ani nie
s�yszeli�my o ich istnieniu. To by mog�o �wiadczy�, �e ich zdaniem, tylko umarli
milcz�, no,
ale...
G�os mu zamar�, gdy� na jaszczurzym statku zn�w zapanowa�o poruszenie.
Wznoszono jakie� inne urz�dzenie, mniejsze, bardziej matowe ni� poprzednie,
wyposa�one w
dziwne, podobne do dzia�ek projektory.
Wardell zesztywnia�; potem jego ryk odbi� si� echem po pok�adzie:
- To mo�e by� tylko przeciwko nam! Art, zosta�y ci jeszcze trzy naboje!
Przygotuj si�
do strza�u...
Podmuch srebrzy�cie l�ni�cego dymu przerwa� mu w p� s�owa, zasnuwaj�c jego
my�li, jego �wiadomo�� - momentalnie.
Mi�kki, sycz�cy g�os Dorna rozlega� si� w ciszy kabiny statku kosmicznego:
- Instrukcja ma chroni� moraln� ci�g�o�� cywilizacji i strzec przed zbyt
dos�own�
interpretacj� przepis�w przez bezmy�lnych czy bezlitosnych administrator�w. To
s�uszne, �e
planety na ni�szym szczeblu rozwoju winny by� chronione przed kontaktem z nami,
do tego
stopnia, �e �mier� jest uzasadnionym �rodkiem wobec tych, kt�rzy cho�by na
mgnienie oka
zetkn�li si� z prawd�, ale...
Dorno u�miechn�� si�. - Je�li jaka� istotna pomoc zosta�a udzielona obywatelowi
lub
urz�dnikowi Federacji, niezale�nie od okoliczno�ci moraln� przes�ank�
cywilizowanego
post�powania w takim przypadku jest zastosowanie innych �rodk�w, by utrzyma�
ca��
spraw� w tajemnicy.
Oczywi�cie, s� precedensy - doda� cicho Dorno. - W zwi�zku z tym opracowa�em
nowy kurs dla statku. Wybierzemy si� ku dalekiemu s�o�cu Wodesk, z kt�rego
cudownych
zielonych planet nast�pi�a pierwotna kolonizacja Ziemi.
Nie ma potrzeby trzyma� naszych go�ci d�u�ej w stanie u�pienia. Gdy tylko ockn�
si� po ustaniu dzia�ania srebrnego gazu, pozw�lmy im... prze�ywa� podr� w
Kosmosie.