4797

Szczegóły
Tytuł 4797
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4797 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4797 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4797 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stanis�aw Witold Czarnecki Flamingi Stanis�aw Witold Czarnecki w fandomie bardziej znany jest jako Stan. Urodzi� si� w M�awie, przez wi�ksz� cz�� �ycia mieszka� w Inowroc�awiu. Uko�czy� fizyk� na Uniwersytecie Miko�aja Kopernika. Obecnie jest pracownikiem naukowym tej uczelni. Mieszka na wsi, z �on� i synkiem. Debiutowa� w "Fenixie" opowiadaniem "Oswojony". Nie po raz pierwszy teksty Stana trafiaj� na nasze �amy, "We �nie", "W samotno�ci" i "Jedno zwyk�e polowanie" ukaza�y si� we Framzecie. Poni�sze opowiadanie zdoby�o trzecie miejsce w konkursie literackim Esensji. "Od czego� musz� zacz��" pomy�la�, kiedy wreszcie pozna� odpowied� na najwa�niejsze pytanie swojego �ycia. Wyci�gn�� wi�c z szafy swoj� star�, ulubion�, ale niemo�liwie z�achan� kurtk� d�insow�, kt�r� ju� od lat wstydzi� si� nosi�. Wstyd nareszcie min��. Ma�o tego, na jego miejsce przysz�a odwaga. Bez wahania odpru� no�em r�kawy, nie troszcz�c si� specjalnie o estetyk� - przyci�� tylko co bardziej wystrz�pione nitki. W rupieciarni wyszuka� spor� torb� chromowanych, graniastych �wiek�w i zrobi� z nich na plecach wielk� gwiazd� szeryfa. Zawiesi� kurt� na wieszaku, wieszak zaczepi� o �yrandol i ogl�da� swoje dzie�o ze wszystkich stron. "B�dzie im u�atwia� celowanie" - zauwa�y� z rozbawieniem, kiedy przeci�g zako�ysa� kurtk� i �wieki zamigota�y odblaskami �wiat�a. By�a gotowa, dok�adnie taka jak trzeba. Pozosta�o mu na ni� zas�u�y� - cherlawy, blady i zgarbiony od �l�czenia przy komputerze, nie m�g� jej za�o�y�. Na razie zdj�� foliowy pokrowiec ze swojego najlepszego garnituru i zapakowa� w niego kurtk�. Nie wiedzia�, jak d�ugo b�dzie czeka�a - nie chcia�, �eby si� kurzy�a. Potem poszed� do sypialni, wyci�gn�� z szafki sw�j dziennik i, siedz�c na ��ku, plecami oparty o �cian�, zacz�� czyta�. Od pocz�tku, od nieregularnych zapis�w, kt�re robi� jako nastolatek, nie bardzo rozumiej�c po co. Przemierza� w�asne �ycie, wraca� do moment�w kt�re zapisa�, �eby o nich nie zapomnie�, natrafia� na dziury - puste strony przypominaj�ce dni kiedy dzia�y si� z�e rzeczy. Ich nie musia� zapisywa�, pami�ta� doskonale, wbrew swojej woli. Patrzy� na nieczytelne bazgro�y z nocy, kiedy pierwszy raz z premedytacj� upi� si� do nieprzytomno�ci. Tyle b�lu - musia� pi�, �eby znikn��, przesta� istnie� cho� na kilka godzin i uciec od cierpienia. Ale teraz nawet do tych bazgro��w potrafi� si� gorzko u�miecha�. Nareszcie mia�y sens. W pogmatwanych liniach kre�lonych pijan� d�oni� tkwi�a odpowied�. Zbli�a� si� do niej ze strony na stron�, min�y lata, zanim zacz�� podejrzewa�, �e istnieje. A dzi� j� pozna�. Kiedy sko�czy� czyta�, by� ju� �rodek nocy. Odkr�ci� nasadk� Pelikana, na pustej stronie zanotowa� dat� i godzin�. Pisa� bardzo d�ugo. Kiedy sko�czy�, przez okno wpada�o ju� pierwsze �wiat�o �witu. Potar� zm�czone oczy i rozejrza� si� po pokoju: st�, komputer, szafa, kilka p�ek, pod oknem rower treningowy. Prze�y� tu wi�kszo�� doros�ego �ycia. Nie chodzi� do pracy, bo ��czno�� z firm� zapewnia� mu komputer i sta�e ��cze. Wi�ksze zakupy i kontakty z lud�mi r�wnie� za�atwia� przez sie�. Zamiast spacer�w mia� rower, na kt�ry rzadko wsiada�. Na p�kach i w szufladach spoczywa�y wszystkie materialne �lady jego �ycia: ksi��ki, p�yty, ulubiony kubek, pami�tki ze szkolnych wycieczek, kalendarz z flamingami zawieszony nad biurkiem... Zabra� m�g� tylko najpotrzebniejsze rzeczy - reszta musia�a znikn��. Wzi�� zimny prysznic, wypi� kaw� i wyszed� poza�atwia� co trzeba, w banku i na poczcie. Potem zabra� si� za telefony: jak si� spodziewa�, ju� w pierwszym biurze podr�y czeka�a atrakcyjna oferta "last minute". Inaczej by� nie mog�o. Na koniec obszed� sklepy przemys�owe i zrobi� zakupy, zgodnie z poradnikiem "terrorist encyclopaedia" �ci�gni�tym z sieci. Nazajutrz, w samolocie, poprosi� stewardess� o piwo. Dziewczyna wprost z reklamy linii lotniczych - zgrabna, �adna, mi�a, u�miechni�ta... Przez kilka minut obserwowa� �miej�c si� w duchu, jak chodzi�a w t� i z powrotem mi�dzy rz�dami foteli szukaj�c pasa�era, dla kt�rego przynios�a na tacy litrow� puszk� Faxe'a i szklank� z grubego szk�a. Cztery razy przesz�a obok, patrz�c mu za ka�dym razem prosto w twarz, zanim si� zlitowa� i gestem da� do zrozumienia, �e piwo jest dla niego. By�a zmieszana, ale by�aby jeszcze bardziej, gdyby wiedzia�a, co si� si� naprawd� sta�o. - Mam na imi� Noah - powiedzia� odbieraj�c tac� i u�miechn�� si� do stewardessy. Nie mia�, ale zawsze chcia� mie�. Spojrza� na zegarek - od prawie trzech minut jego stare �ycie p�on�o w ogniu napalmu domowej roboty. "Mam na imi� Noah" - pomy�la� i od tej chwili by�a to prawda. * Odk�d Daniel zacz�� pracowa� w policji, mia� dziesi�tki sn�w w kt�rych wraca�y do niego rzeczy obejrzane na jawie. By�y to straszne koszmary, ale nie straszniejsze od wspomnie�. Nie znajdowa� w nich niczego dziwnego, niezrozumia�ego. Po prostu umys� pr�bowa� strawi� co� z natury rzeczy niestrawnego. I tyle. Sen, od kt�rego wszystko si� zacz�o, by� inny. W sumie, ca�kiem niez�a, przygodowa historia. - �e co? - Jacek parskn�� obryzguj�c chodnik �ykiem porannej kawy. Stali obok samochodu, zaparkowanego na niemal pustym parkingu, otoczonym �lepymi �cianami kamienic. W radiu pi�kny g�os �piewa� "jak dobrze wsta�, skoro �wit". Na masce postawili termos, styropianowe kubki i papierow� torb� z ci�gle ciep�ymi pasztecikami. Daniel opowiada� partnerowi sen, jaki mia� tej nocy. - No... by�em Terminatorem, takim jak Szwarc w pierwszej cz�ci... Cholera! - kpi�cy u�miech Jacka wyj�tkowo dzia�a� Danielowi na nerwy - Wiem, �e to g�upio brzmi, ale pos�uchaj przez chwil�... - Dobra, nawijaj, ale tak mi�dzy nami, ile razy na tym by�e� w kinie, kiedy ostatnio i czy masz na to jakich� �wiadk�w? - Jacek nale�a� do wyj�tkowo paskudnej grupy zbocze�c�w, kt�rzy uwielbiaj� poranki i tryskaj� poczuciem humoru, gdy wszystkim doko�a klej� si� oczy, a r�ce dr�� zaci�ni�te na kubkach z kaw�. - Osiem razy, dziesi�� lat temu, nie, chodz� do kina sam - tym razem Daniel zachowa� zimn� krew i spokojnie opowiada� dalej. - W tym �nie by�a podr� w czasie, i kto�, jakby Sarah Connor i ten komandos, Kyle, kt�ry mia� j� chroni�, a ja... by�em widzem, chyba wiedzia�em, �e to film, a� nagle stwierdzi�em, �e ja sam jestem androidem. Ogl�da�em wszystko z dziwnej perspektywy, mia�em bro�, jakie� wielkie giwery, i czu�em si� silny, lekki, mog�em skoczy� z dowolnej wysoko�ci, zreszt� niewa�ne. W ka�dym razie, dosz�o do takiego momentu, �e goni�em Sar� i Kyle'a w wielkim budynku, gdzie by�o du�o ludzi. On strzela�, ale nic nie m�g� mi zrobi�. By�em coraz bli�ej, a� wbiegli do pe�nej ludzi sali, kt�ra wygl�da�a jak skrzy�owanie czytelni z restauracj�. Kto� krzykn�� "Elektroniczny morderca!" i echo zwielokrotni�o ten okrzyk. Ci tutaj wiedzieli kim jestem. Ale nie uciekali, Kyle co� do nich zawo�a� i zacz�li si� t�oczy� przede mn�, wyci�gali do r�ce, jakby chcieli mnie z�apa�, popchn��. Musia�em strzela�. Strzela�em i strzela�em, padali, ale ci�gle ich przybywa�o. Patrzy�em im w oczy, widzia�em w nich �wiadomo��, tego co robi�. Po�wi�cali si�, �eby mnie zatrzyma�, da� czas uciekaj�cym. Taka zimna, przera�aj�ca determinacja: starszy pan w garniturze, m�ody ch�opak we flanelowej koszuli, dziewczyna w sukience, kobieta w garsonce... Zwykli ludzie, dziesi�tki zwyk�ych ludzi, widzia�em jak nadchodz� z r�nych korytarzy, zbli�aj� si�, pr�buj� mnie z�apa�, mo�e przewr�ci�? Nie mieli szans, strzela�em i trafia�em, padali z rozwalonymi g�owami, jakim� sposobem, jeszcze nie usypa� si� kopiec z ich cia�. I wtedy zacz��em si� ba�. Jacek spojrza� spod uniesionych brwi. - Ba�? Przecie� by�e� robotem. Nie mog�e� si� ba�. - No w�a�nie. Jednak tak by�o. Nagle zrozumia�em, �e nie przejd�. �e ta hekatomba ma sens. Nie byli w stanie mnie odepchn��, ale ich dotkni�cia sprawi�y, �e zacz��em si� cofa�. Ba�em si�. - I co z tego wynika twoim zdaniem? - Jeszcze nie wiem, ale czuj�, �e co� wa�nego. Nie mog� przesta� o tym my�le� - Daniel potar� d�o�mi policzki i zaczerwienione oczy. On bardzo nie lubi� rano wstawa�. Jacek poci�gn�� �yk kawy. Potem zrobi� zamy�lon� min�, popatrzy� na s�o�ce i pog�aska� kr�tko przyci�t� szczecin� szarych w�os�w. W ko�cu odezwa� si� obrzydliwie mentorskim tonem. - To rzeczywi�cie pasjonuj�cy problem, jestem pewien, �e twoja pod�wiadomo�� chcia�a powiedzie� co� wa�nego, daj�c ci rol� w przeboju kinowym sprzed lat. Niew�tpliwie jest to r�wnie� uk�on w stron� twojej imponuj�cej muskulatury. My�l� jednak, �e mamy na dzi� jeszcze bardziej zajmuj�cy materia� do rozwa�a�. Na przyk�ad: jak wej�� do meliny przy �r�dmiejskiej 5, przes�ucha� �wiadka i wyj�� w taki spos�b, �eby nie mie� obrzyganego p�aszcza, a but�w przesi�kni�tych moczem i oblepionych ka�em? Masz ju� mo�e pomys� na skuteczne przes�uchanie na�ogowego alkoholika, kt�ry prawdopodobnie za nie dalej ni� kwadrans wypije swoje pierwsze �niadanie? - Cholera, wszystko potrafisz sp�yci�... - Po prostu nie chc�, �eby twoje ci�ko ranne wstawanie posz�o na marne - Jacek wr�ci� do swojej zwyk�ej, przyja�nie kpi�cej intonacji. - A jak si� nie pospieszymy, to tak w�a�nie b�dzie. Zbieraj si�, mo�emy jeszcze pogada� wieczorem. Taki by� koniec rozmowy "na dzie� dobry" i pocz�tek s�u�by. Jacek wsiad� do samochodu, na miejsce kierowcy, a Daniel jeszcze raz rozejrza� si�: by�o pi�knie. W samym �rodku tej starej, �mierdz�cej, osypuj�cej si� dzielnicy, nagle by�o pi�knie b��kitem nieba, zieleni� rachitycznych drzewek, cisz� poranka, par� oddechu unosz�c� si� w powietrzu. Daniel dobrze zapami�ta� t� chwil� - by�a cz�ci� ca�ej sekwencji zdarze�, kolejn� zapowiedzi� tego co mia�o si� zdarzy�, czyteln� dopiero po fakcie. Najpierw sen, potem poranna rozmowa, przes�uchanie... Obrzydliwa nora w suterenie - co do wymiocin i fekali�w Jacek przesadzi� tylko troch� - a w niej jeszcze bardziej obrzydliwy menel, przy�apany w rzadkim momencie wzgl�dnej trze�wo�ci. Najpierw kl��, potem nieudolnie si� stawia�, po pi�ciu minutach zacz�� m�wi�, byle tylko wreszcie poszli, zostawili go sam na sam z butelk�. Po�ytku nie by�o z tego gadania �adnego. Wszystko wskazywa�o na to, �e naprawd� by� zbyt cz�sto i zbyt mocno pijany, �eby zauwa�y�, jak w pokoju obok czterech facet�w przez dwa dni mordowa�o pi�tego, robi�c sobie przerwy na picie denaturatu i dymanie dw�ch dy�urnych dziad�wek. Nagrali, spisali co trzeba, byle szybciej wyj��, bo smr�d meliny wsi�ka� w ubrania. A potem, kiedy wychodzili, spotkali tamtego... cz�owieka? Szli w stron� schod�w korytarzem bez okien, o�wietlonym jedyn� ocala�� �ar�wk�, w niemo�liwie brudnym kloszu. Daniel pomy�la�, �e to nawet lepiej, nie widzie� dok�adnie po czym idzie - czu�, jak podeszwy klei�y si� do pod�ogi. Za jej mycie pewnie kto� bra� pieni�dze. Daniel szed� przodem. Skr�ca� ju� na schody, kiedy otrzyma� pierwszy cios. Napastnik wyszed� z niszy korytarza, widocznej jako prostok�t czerni. Pojawi� si� jakby znik�d - og�lny smr�d miejsca st�umi� od�r niemytego cia�a, szmer oddechu nie przebi� si� ponad mlaszcz�cy odg�os krok�w policjant�w. Daniel upad�. Po prostu przesta� czu� praw� nog� - parali�uj�cy b�l zaczyna� si� dopiero w biodrze. Odruchowo przetoczy� si� na plecy i wyci�gn�� przed siebie r�ce, usi�uj�c przyj�� pozycj� "broni�cego si� chomika" - jak mawia� instruktor na treningach w akademii. Najpierw kolejna eksplozja b�lu i parali� odebra�y mu w�adz� w lewym ramieniu, a potem dopiero zobaczy� napastnika: niewysoka, barczysta sylwetka, przez chwil� lepiej widoczna w �wietle padaj�cym z g�ry, przez klatk� schodow�. Ciemne ubranie nieokre�lonej barwy, ciemna twarz z par� nienaturalnie b�yszcz�cych oczu, ��� wyszczerzonych z�b�w i wzniesione do ciosu r�ce, trzymaj�ce pa�k�. Gdyby uderzy�, Daniel umar�by na miejscu, z roztrzaskanym czo�em, ale pa�ka �mign�a w bok, tam sk�d nadchodzi� Jacek. Trafiona �ciana st�kn�a g�ucho, osypa� si� tynk. Niemal r�wnocze�nie m�czyzna okr�ci� si� w miejscu i pad� na pod�og�. Pa�ka upad�a z g�o�nym, metalicznym brz�kiem. Daniel nie widzia�, ale m�g� sobie wyobrazi�, co si� sta�o. Unik i sierpowy w szcz�k� wykonane "jednym tchem" to by�a specjalno�� jego partnera. Jacek pojawi� si� w polu widzenia, w jego d�oni b�ysn�y kajdanki. Dopad� le��cego, nagle j�kn�� i odskoczy� do ty�u. Praw� r�k� si�gn�� pod marynark�, do kabury pistoletu. Napastnik ju� by� na nogach. Mia� w d�oni brzytw�, trzyman� fachowo, z ostrzem opartym grzbietem o kostki palc�w. Rzuci� si� na Jacka, jakby przed chwil� nie odebra� w szcz�k� ciosu zdolnego powali� byka. Jacek nie zd��y� doby� broni. W ciasnym korytarzu nie by�o miejsca na �aden manewr, kontrol� dystansu, prac� n�g. Na oczach Daniela walcz�cy m�czy�ni obijali si� w zwarciu o �ciany, usi�uj�c skierowa� ca�y impet uderzenia na plecy i ty� g�owy przeciwnika, pr�buj�c zada� skuteczny cios r�k� lub nog�. Bandzior by� ni�szy o g�ow� od policjanta, ale mia� przewag� - ka�de, nawet lekkie mu�ni�cie ostrzem brzytwy mog�o rozstrzygn�� walk�. Daniel przezwyci�aj�c szok, si�gn�� do kieszeni p�aszcza po taser. Ba� si� wyj�� pistolet - umia� celnie strzela�, ale nie z po�amanymi ko��mi, targany b�lem i md�o�ciami, walcz�cy ca�� si�� woli, �eby nie straci� przytomno�ci. Wiedzia� ju�, �e nie mo�e zemdle�, zauwa�y� ciemn� smug� na r�kawie p�aszcza Jacka, widzia�, �e jego prawa r�ka nie spisuje si� najlepiej. Pi�� bandyty co i raz trafia�a policjanta w �ebra, niebezpiecznie blisko w�troby. - Jacek, odskocz! - krzykn�� Daniel i nacisn�� spust. M�czyzna zd��y� jeszcze odwr�ci� si� twarz� do nowego niebezpiecze�stwa i strza�ki trafi�y go prosto w pier�. Pi��dziesi�t tysi�cy wolt - dzia�a zawsze i na ka�dego. Jego cia�em wstrz�sn�y drgawki, z rozmachem uderzy� plecami i g�ow� o �cian�. Znieruchomia� w ko�cu, ale nie upad�, tylko sta�, ci�gle jeszcze sta� i trzyma� w kurczowo zaci�ni�tej d�oni brzytw�, jego wytrzeszczone oczy powoli gas�y... A potem, bez ostrze�enia spojrzenie bandyty odzyska�o ostro��. Rzuci� si� na Daniela, kt�ry w u�amku sekundy przeszed� od zdziwienia do parali�uj�cego strachu. Ju� tylko patrzy�, prosto w szeroko rozwarte, jarz�ce si� oczy, niemal pozbawione t�cz�wki, o ogromnych �renicach i bia�kach, kt�re z bliska nabiera�y sinego odcienia. Zobaczy� brzytw� wzniesion� do ci�cia - nie m�g� si� os�oni�, lewa r�ka ci�gle nie nale�a�a do niego. Trzy szybkie wystrza�y nape�ni�y piwnic� hukiem i b�yskiem. Pociski musia�y trafi� w plecy, bo korpus m�czyzny wygi�� si� do ty�u w niewiarygodny �uk. - Nie wr�c�... - dwa s�owa wypowiedziane przez cz�owieka, kt�ry przed chwil� straci� wi�kszo�� p�uc, zabrzmia�y jak g�os z za�wiat�w. A potem brzytwa spad�a na twarz Daniela. Zapadaj�c si� w czerwie�, zd��y� jeszcze us�ysze� kolejne wystrza�y. Potem by� ju� tylko b�l. * Noah szed� przej�ciem podziemnym. By�o jasno o�wietlone jarzeniowymi lampami i wykafelkowane na bia�o. W �wietle o fioletowym odcieniu szeroki korytarz wydawa� si� czysty, wr�cz sterylny. Znika� gdzie� osad kurzu naniesiony dziesi�tkami tysi�cy but�w, umyka�y pobie�nemu spojrzeniu zacieki, zdeptane niedopa�ki pod �cianami, gruby osad szlamu zebrany pod kratkami, w kana�ach, kt�rymi sp�ywa�a woda deszczowa. Tylko �ebrak w obrzydliwych, �mierdz�cych na mil� �achach, eksponuj�cy kikut nogi z doczepion�, sk�rzano-drewnian� protez�, nijak nie chcia� rozp�yn�� si� w migotliwym blasku �wietl�wek. Siedzia� naprzeciwko bocznych schod�w i atakowa� podr�nych schodz�cych z peronu widokiem wyszczerzonych, spr�chnia�ych pie�k�w, bezczelnie natarczywym spojrzeniem i smrodem niemytego cia�a. Noah, nie zwalniaj�c kroku, spojrza� mu przelotnie w oczy i zapami�ta� go sobie. O tej porze, a by�a za minut� jedenasta, przej�cie nie by�o zat�oczone. Stuk jego podkutych obcas�w ni�s� si� daleko, niewyt�umiony gwarem t�umu. Wy�apywa� z zadowoleniem rozbiegane spojrzenia, szukaj�ce �r�d�a tego d�wi�ku. Po raz pierwszy za�o�y� ubranie, kt�rego kolejne elementy wyszukiwa� i gromadzi� w ci�gu kilku ostatnich lat. Od dzi� mia� si� tak ubiera� ju� zawsze, codziennie, bez wzgl�du na deszcz, �nieg, wiatr, g�upi �miech, z�e spojrzenia i z�e czyny. Br�zowy, kowbojski kapelusz z podgi�tymi skrzyd�ami �ci�ga� spojrzenia. "A niech �ci�ga" my�la� - teraz ju� si� nie ba�. Kurtka z odci�tymi r�kawami ods�ania�a ramiona. By� silny i wiedzia�, �e to wida�. Jego bicepsy oplata�y zielono- czerwone wizerunki smok�w - dzie�a sztuki na poziomie nieosi�galnym dla Europejczyk�w. Trudno by�o zdecydowa� co budzi wi�kszy respekt: w�z�y mi�ni, czy �widruj�ce spojrzenia gadzich oczu, wyczarowane przez azjatyckiego mistrza. Pod rozpi�t� kurtk� wida� by�o czarn� koszulk� z symbolem jin-jang. Nabity srebrem pas podtrzymywa� spodnie z br�zowej sk�ry. A g�o�ny odg�os krok�w pochodzi� od obcas�w kowbojskich but�w, z niby-ostrogami z nabitych srebrnymi �wiekami pask�w t�oczonej sk�ry. Kr��y� po mie�cie od zachodu s�o�ca. Wyszed� na ulic� gdy tylko �wiat�o lamp wydoby�o prawdziwe kszta�ty rzeczy, niezafa�szowane �wiat�em dnia. Szed� prosto przed siebie, lekko, jakby p�yn�� przez materializuj�c� si� przestrze� nocy. Wymienia� spojrzenia ze swoimi odbiciami w szybach wystaw, rejestrowa� nocne zapachy i d�wi�ki. Zagl�da� w ciemne plamy bram, odstr�czaj�ce przykr� woni�, wzbudzaj�ce l�k wyobra�eniem ludzi jacy mog� nimi chodzi� do swych nor, wygryzionych w ciele topornych, brudnych kamienic. Nie zna� miasta. B��dzi�, nie maj�c �wiadomo�ci, dok�d i po co idzie, ufa� swojemu przeczuciu. Tej nocy co� musia�o si� sta�, widzia� niezwyk�o�� we wszystkich kszta�tach, blaskach i cieniach nocy, w czasie, kt�ry p�yn�� coraz wolniej w otaczaj�cej go przestrzeni, pozwalaj�c przyjrze� si� lepiej, zauwa�y� i zrozumie� drobiazgi wy�aniaj�ce si� z mroku. Dr�enie r�k m�odej dziewczyny o wychudzonej twarzy i rozbieganym spojrzeniu wielkich oczu; od�amki szk�a, po�yskuj�ce w kr�tko przyci�tej trawie i szlak znaczony ciemnymi plamami, nikn�cy w g�stych krzakach; szybki tupot trzech par adidas�w i st�umiona, chocia� wcale niedaleka syrena autoalarmu... Miasto noc�, rzeczy, kt�rych zwykli ludzie nie zauwa�aj�, aby m�c �y� normalnie. "Normalnie?" pomy�la� Noah i wiedzia� ju�, o czym b�dzie pisa�, je�li uda mu si� wr�ci� do wynaj�tego dzi� rano pokoju. Je�li... bo pewien by� tylko jednego - tej nocy nie zdejmie kapelusza. Ani na chwil�. * Jak by� si� czu�, gdyby kto� przyszed� do ciebie, do twojego domu i ci� pobi�? Nawet nie mocno, tak tylko, troch� siniak�w, jaka� rozci�ta warga, obola�a twarz. No, jak by� si� czu�, gdyby tu, do twojej sypialni, w kt�rej �pisz, czytasz, pracujesz, w kt�rej si� chowasz, kiedy ci �le, wszed� jaki� t�py, prymitywny skurwysyn, nakopa� ci i poszed� w �wiat, chwali� si�, �e do�o�y� jednemu m�drali? Wiem, jak. �le. Strasznie. Zwin��by� si� w k��bek, pop�aka� troch�... Nie jeste� z tych kt�rzy kupiliby na targu tetetk� i poszli szuka� skurwysyna, o nie. My�la�by� o tym, marzy�, wyobra�a� sobie. Pi�by�, p�aka� znowu po pijaku, odgra�a� si�... no mo�e tego ostatniego ju� nie, ale i tak burza ograniczy�aby si� do szklanki wody. Dlaczego akurat jednego drania mia�by� znale��, skoro tylu innych nawet nie zacz��e� szuka�? No tak, prawie zawsze, ka�dy kto chcia�, m�g� ci� skrzywdzi�, ale nie w twoim domu, nie w twojej norce, do kt�rej wpe�za�e�, �eby si� ukry� przed �wiatem. My�lisz, �e to by przebra�o miar�? �e tego ju� by� nie zni�s�? Mam nadziej�, �e tego si� nigdy nie dowiem. * Czterech ch�opak�w i dwie dziewczyny. Bardzo m�odzi. Zobaczy� i us�ysza� ich z daleka. W pami�taj�cej zaprzesz�e stulecie hali dworcowej, wielkiej jak hangar dla jumbo-jeta, wypatrzy� ich na przeciwleg�ym ko�cu peronu, otoczonych stref� pustki. Nikt nie przechodzi� obok nich, nikt nie dosiada� si� na �awk� zaj�t� przez dziewcz�ta, nikt nawet nie patrzy� w t� stron�. Wszyscy milcz�co zaaprobowali regu�y gry i udawali, �e nikogo tam nie ma. A Noah szed� i z ka�dym jego krokiem czas zdawa� si� zwalnia�. Gwar g�os�w zla� si� w basowy pomruk na granicy s�yszalno�ci, a ludzie na peronach jakby zastygli w bezruchu. Czu� si� jak strza�a z antycznego paradoksu, kt�ra nigdy nie doleci do celu. Ale zbli�a� si�, dostrzega� coraz wi�cej szczeg��w i ju� nie m�g� mie� w�tpliwo�ci, �e ich w�a�nie szuka� tej nocy. Dziewcz�ta by�y �adne. Kiedy b�d�c ju� bardzo blisko, zobaczy� w ich oczach t�p� bezmy�lno��, na chwil� ogarn�� go �al - nie musia�y by� takie. By�y szczup�e, ubrane w obcis�e, czarne spodnie i bardzo podobne bluzeczki ods�aniaj�ce nagie ramiona i brzuchy. Ich m�oda, g�adka sk�ra by�a opalona na ciemny br�z. Mia�y kr�tko obci�te, pofarbowane w�osy - jedna na czarno, druga na blond. Obie nosi�y mn�stwo srebrnych kolczyk�w, kt�re im ca�kiem pasowa�y i nawet bezsensowny r�owo-zielony makija� ich nie szpeci�, tylko wzrok... i gesty d�oni znaczone smugami dymu z papieros�w... i o wiele za g�o�ny �miech, przerywany r�wnie g�o�nymi przekle�stwami. Ch�opcy byli w spodniach od dresu i adidasach. Wszyscy. Ka�dy mia� kolczyk w lewym uchu, wysoko podgolone w�osy i za d�ug� grzywk�. Palili papierosy, strzykali �lin� na peron, przeklinali, wybuchali g�o�nym �miechem. Pod nogami mieli pe�no rozdeptanych niedopa�k�w. Pomimo ch�odu nocy, najwy�szy z ch�opc�w sta� nagi od pasa w g�r�. By� szczup�y i muskularny, w ten szczeg�lny spos�b wyr�niaj�cy ludzi bardzo silnych i zwinnych. Tylko jeden z nich sta� ty�em do Noaha, ale nie zauwa�yli jego nadej�cia a� do ostatniej chwili. Patrzy� w ich twarze, ogl�da� szyj� stoj�cego ty�em, poci�t� raz przy razie dziesi�tkami r�owych blizn, takich jakie prawie wszyscy mieli na ods�oni�tych przedramionach i raz na zawsze przestali by� dla niego "ch�opcami". Poci�g z �omotem wtoczy� si� na stacj�, wizg hamulc�w zag�uszy� inne d�wi�ki. Zdziwienie rozszerzy�o oczy blondynki, jej usta rozchyli�y si� do �miechu, a d�o� wskaza�a kowbojski kapelusz. Brunet z poci�t� szyj� zd��y� si� jeszcze odwr�ci�. "Tu� przed �mierci� wygl�dasz jak idiota, nie jak bestia" pomy�la� Noah patrz�c na jego oczy. Zezowa�y komicznie na luf� rewolweru, kt�rej wylot znalaz� si� w�a�nie dok�adnie pomi�dzy nimi. Kiedy poci�g stan�� i hamulce zamilk�y, pod sklepieniem hali dworca unosi� si� ju� tylko pe�en przera�enia wrzask m�odej dziewczyny. * Wezwanie dosta� po pi�tnastu minutach. Na miejsce dojecha� w nieca�e dziesi��. Przed dworcem sta�o p� tuzina radiowoz�w i dwie, lekko opancerzone ci�ar�wki, wok� kt�rych kr�cili si� faceci w czarnych kominiarkach, obwieszeni wszelk� broni�. "Po groma mnie wzywali" pomy�la� Daniel wysiadaj�c z samochodu. Zamkn�� drzwi i okulary w��czy�y si� samoczynnie, wy�wietlaj�c najnowszy komunikat operacyjny. Czyta� go id�c w stron� g��wnego wej�cia. Przej�cie blokowa�a ta�ma w bia�o-czerwone pasy i czterech mundurowych. Spora grupa ludzi t�oczy�a si� przed nimi. Krzyczeli, gestykulowali, wyzywali na w�adz� i takie porz�dki. Policjanci tylko spojrzeli na Daniela, gdy przechodzi� pod ta�m�. - Kt�ry peron? - spyta�. - Czwarty, przy tamtym ko�cu - wskaza� r�k� jeden z nich. - Ca�y dworzec tak obstawili�cie? Czyj to pomys�? Ten sam policjant wzruszy� ramionami i drwi�co �wisn�� przez z�by. - Komisarza. Wyda� dyrektywy przez telefon: obstawi�, nikogo nie puszcza� bez przes�uchania. Daniel pokr�ci� g�ow�. - Spisujcie dane z dowod�w i puszczajcie. Tutaj za dwa dni z nimi nie sko�czymy. Podaj to dalej. - Na moj� odpowiedzialno�� - doda� widz�c, �e policjant chce co� powiedzie�. Na peronie by�a ju� ca�a ekipa. Technicy zbierali �lady i robili zdj�cia, kilku funkcjonariuszy przes�uchiwa�o "na �wie�o" �wiadk�w. Przywie�li nawet sprz�t do portret�w pami�ciowych. Nie mia� tu nic do roboty. - Bierzesz to? - podszed� do niego Kreyer z wydzia�u zab�jstw. Daniel zna� go od dawna. - Ja? Czyj to by� w og�le pomys�, �eby mnie wezwa�? - wzruszy� ramionami. - Jacka nie ma? - spyta� po d�u�ej chwili milczenia. - Nie jego dy�ur. Ulga. Spotkania z by�ym partnerem, pomimo oficjalnej poprawno�ci, zawsze pogarsza�y mu nastr�j. Z czystej ciekawo�ci pod��czy� si� do bazy danych i zacz�� j� przegl�da�. Zagwizda� z podziwem. - Cztery strza�y, cztery trupy, precyzyjna robota. A ofiary... cholera, niez�y dorobek: napad, gwa�t, pobicie ze skutkiem �miertelnym dwa razy... zbiegli tydzie� temu z zak�adu poprawczego... - Ch�opcy na wakacjach. W zasadzie jeste�my komu� winni przys�ug� - widok czterech nastolatk�w z dziurami w g�owach specjalne nie wstrz�sn�� Kreyerem - tylko nie rozumiem o co tu chodzi. Bydlaki z nich by�y niezgorsze, ale to szczyle. Co mia� do nich cholerny snajper- zawodowiec? - Macie ju� jego portret? Kreyer pokr�ci� g�ow� - Nie. Dziwna sprawa, dziewczyny widzia�y go nie dalej ni� z dw�ch metr�w, ale komputer g�upieje od tego co m�wi�. Zamiast jednego, mamy ju� pi�ciu facet�w, zupe�nie niepodobnych do siebie, za to wszyscy s� w kowbojskich kapeluszach. Wyobra�asz sobie? - Za�pa�y? S� w szoku? Mo�e k�ami� ze strachu? - W szoku s�, to fakt. Ale przes�uchali�my ju� kilka innych os�b. Nikt nic nie widzia�, tylko kapelusz rzeczywi�cie wszyscy sobie przypominaj�. Dok�d zmierza ten �wiat? M�ciciel znik�d zabija na oczach setki ludzi czterech dzieciak�w i znika. Mo�e jednak to we�miesz? Znajdziesz go, w samo po�udnie, ma g��wnej ulicy miasta... - Daj spok�j - �achn�� si� Daniel - nawet nie powinienem tu by�. Kto zdecydowa�, �eby �ci�gn�� po�ow� gliniarzy z miasta, antyterror i nowego na dok�adk�? - Gazet nie czytasz? Telewizji nie ogl�dasz? Za dwa tygodnie wybory, ojcowie miasta staj� na g�owie, �eby przypodoba� si� podatnikom, a nagle taki syf. Nic dziwnego, ze im nerwy pu�ci�y. Daniel wy��czy� okulary, zostawi� tylko zegar. Do ko�ca dy�uru mia� nieca�� godzin�. Postanowi� zosta� na dworcu. Zwalnia�o go to od innych wezwa�. Chocia� raz wr�ci do domu spokojnie, o czasie. - Nie masz czasem termosu z kaw�? - spyta�. - Wiem co masz na my�li - Kreyer roze�mia� si� - W samochodzie. Chod�my, nic tu po nas. Byli przy schodach do podziemnego przej�cia, kiedy z do�u doszed� zwielokrotniony echem trzask pojedynczego wystrza�u, a zaraz potem og�uszaj�cy jazgot broni automatycznej. Gdy tylko Daniel dotkn�� r�koje�ci pistoletu, w okularach zapali�y si� czerwone wska�niki systemu bojowego. Pobieg� w stron� strza��w wyprzedzaj�c Kreyera. "Na wariata" zeskoczy� ze schod�w, prosto w jasno o�wietlony korytarz i zatoczy� luf� pistoletu �uk, od lewej do prawej. W tle kr�gu celowniczego zobaczy� kolejno: �ciany podziurawione kulami, czarny prostok�t wyj�cia, jednonogiego kalek� nieruchomo opartego plecami o �cian� i na ko�cu trzech policjant�w w czarnych mundurach, kamizelkach kuloodpornych i tytanowych he�mach. Stali nieruchomo w ka�u�ach �usek, z dymi�cymi karabinkami w d�oniach i z absolutn� pustk� w oczach. To by� absurd, zupe�ny bezsens, wi�c po prostu ruszy� w lewo, czuj�c pod stopami chrz�szcz�ce od�amki bia�ych kafli. Kreyer zatrzyma� si�, pyta� o co� oszo�omionych komandos�w, a Daniel bieg� przed siebie, omiataj�c przestrze� kr�giem celownika. W tym czasie okulary wreszcie dogrzeba�y si� do planu okolicy i na�o�y�y go na pole widzenia. Zawsze kiedy korzysta� z tej opcji, nawiedza�o go z�udzenie, �e to nie rzeczywisto�� lecz gra FPP, a on sam jest graczem, kt�ry w goglach i kombinezonie, biegnie po ruchomej pod�odze komory VR. Lubi� to uczucie - pozwala�o opanowa� l�k, zachowa� spok�j i na zimno planowa� nast�pny krok. Wiedzia�, �e na ko�cu korytarza znajdzie schody i wind� prowadz�ce do du�ego, p�askiego jak st� p�atnego parkingu, z automatycznymi szlabanami i kolczastymi blokadami. O tej porze powinien by� prawie pusty. Je�li ten, kogo goni�, mia� na g�rze samoch�d, istnia�a jeszcze szansa z�apa� go przy jednej z dw�ch bram wyjazdowych. Je�li ucieka� na piechot�, to prawdopodobnie bieg� ju� w stron� p�nocnej balustrady - wystarczy�o j� pokona�, zeskoczy� trzy metry w d� i przebiec przez ulic�, �eby skry� si� w nieo�wietlonym g�szczu ogr�dk�w dzia�kowych. Stamt�d m�g� ucieka� we wszystkie strony, zanim policja zd��y�aby zmontowa� ob�aw�. Tak czy inaczej po�piech m�g� si� Danielowi op�aci�. Nie zwa�aj�c na trzeci� mo�liwo�� - �e �cigany przyczai� si�, aby kilkoma celnymi strza�ami op�ni� po�cig - wybieg� na g�r�. W swoim s�u�bowym ubraniu nie ryzykowa� wiele. Przez chwil� obraca� si� w miejscu, troch� oszo�omiony nag�� zmian� scenerii i o�wietlenia. Z palcem na spu�cie szuka� jakiegokolwiek ruchu. To by�o niemo�liwe. Nawet gdyby tamten by� mistrzem �wiata na setk�, Daniel zd��y�by go zobaczy� cho� przez chwil�. Tymczasem parking by� pusty. Nie sta� na nim nawet jeden samoch�d, nie by�o na nim �adnego cz�owieka. Daniel opu�ci� bro� ku ziemi i sta� nieruchomo z lekko rozchylonymi ustami, nas�uchuj�c odg�os�w nocy. Wszystkie d�wi�ki wydawa�y si� niezmiernie odleg�e. Na rozleg�ej, przypominaj�cej lotnisko, p�aszczy�nie, o�wietlonej agresywnym, rt�ciowym �wiat�em, panowa�a zupe�na cisza. "Je�li go nie widz�, to znaczy, �e mo�e by� tylko w jednym, jedynym miejscu" pomy�la� Daniel, czuj�c nag�� sucho�� w ustach i skurcz gard�a. Obr�ci� si� b�yskawicznie, kl�kaj�c na jedno kolano, z pistoletem trzymanym obur�cz. - St�j! Rzu� bro� i powoli podnie� r�ce do g�ry! - zabrzmia�o to jako� nie na miejscu, wr�cz idiotycznie. M�czyzna w kowbojskim kapeluszu, przez chwil� nieruchomy jak pos�g, nagle obr�ci� si� i zacz�� biec - zupe�nie bez sensu, w stron� balustrady oddzielaj�cej parking od placu przed dworcem, kt�ry w tej chwili roi� si� od policji. "Koniec" - pomy�la� Daniel. Pistolet nowego to co� zupe�nie innego ni� zabawki zwyk�ych funkcjonariuszy, czy nawet antyterroru. Ma magazynek na pi�tna�cie naboi 10 mm, d�ug� luf� z kompensatorem, dwa lasery chwytowe i projektor halogenowy na kab��ku spustowym. Do tego sprz�enie z okularami i komputerem balistycznym, oraz najwa�niejsze: strzelca, kt�ry zna go jak w�asne pi�� palc�w. Daniel prowadzi� biegn�cego m�czyzn� w zielonym kr�gu celownika i czeka�, a� w tle zniknie mozaika ciemnych i jasnych okien, a pojawi si� �lepa, �elbetowa �ciana bloku. Kiedy kr�g zmieni� kolor na czerwony, lekko nacisn�� na spust. Potem strzela� raz za razem, coraz szybciej i w�cieklej, a� opr�ni� magazynek i zamek zatrzyma� si� z ty�u broni, obna�aj�c luf�. Podbieg� do balustrady, przez kt�r� przed chwil� przeskoczy� m�czyzna w kapeluszu i spojrza� na plac. Natychmiast pochwyci�y go �wiat�a kilku policyjnych reflektor�w. - Rzu� bro� i sta� nieruchomo z r�koma w g�rze! - zagrzmia� megafon. - Cholerni idioci, jestem z policji - wychrypia� w laryngofon, ale na wszelki wypadek zrobi� co mu kazali. Z do�u celowa�o do niego p� setki gliniarzy. Stali tam przez ca�y czas, zaalarmowani strzelanin� i celowali w balustrad�. Daniel wy��czy� wszystkie obwody okular�w i zamkn�� oczy. W g�stniej�cym zgie�ku i zamieszaniu, cho� przez chwil� musia� by� sam. * Czy jestem wariatem? Je�li tak, dlaczego jeszcze �yj�? Szale�stwo nie czyni niewidzialnym, ani kuloodpornym. Je�li nie, to dlaczego przed chwil� sko�czy�em czy�ci� rewolwer .22 cala, a na parapecie okna stoi pi�� �usek, ci�gle pachn�cych kordytem? Kto, je�li nie wariat, chodzi�by po �wiecie z broni� w r�ku, �eby strzela� do dzieci i starc�w? Dzieci... tak w�a�nie napisz� o nich w gazetach. Mo�e maj� racj�? Nie. Nie jestem jedynym, kt�ry wie, ale jedynym, kt�ry mo�e co� z tym zrobi�. I musi. Ja musz�. ... �eby s�owo "normalnie" znaczy�o wreszcie to, co znaczy� powinno. * - Jacek, musz� z tob� pogada� - powiedzia� Daniel trzy godziny temu, do s�uchawki telefonu. A teraz siedzieli przy barze, w ca�onocnym klubie i byli w po�owie du�ej butelki tequili, kt�r� barman specjalnie dla nich wyj�� z zamra�alnika. - By� na dworcu przez ca�y czas, kiedy twoi zbierali �lady, a mundurowi i komandosi obstawiali budynek. I nikt go nie widzia�. Potem przeszed� pomi�dzy trzema komandosami, kt�rym zachcia�o si� gada� z plugawym �ebrakiem i strzeli� dziadowi mi�dzy oczy, dok�adnie tak, jak p� godziny wcze�niej czterem g�wniarzom. - Daniel pokr�ci� g�ow� i potar� palcami odciski od okular�w na nosie i skroniach. Dotkn�� siatki cieniutkich blizn na lewej stronie twarzy, po czym nag�ym ruchem uni�s� kieliszek. - Skol! - wypili, stukn�li pustym szk�em o blat, a barman, kt�ry zna� ich nie od dzi�, bez s�owa nala� nast�pn� kolejk� i wr�ci� w przeciwleg�y koniec baru, sk�d nie s�ysza� o czym rozmawiaj�. - Ten stary... - Daniel zacz�� znowu m�wi� - obejrza�em jego kartotek�. Taka jak g�wniarzy, tylko pi�� razy d�u�sza. Nigdy nie pracowa�, nog� straci� po pijanemu, wpad� pod tramwaj uciekaj�c przed policj�. Wszystko pasuje. Tajemniczy m�ciciel oczyszcza miasto z m�t�w. Ale to nie ma sensu, najmniejszego z ma�ych. Bo to by� przypadek od pocz�tku do ko�ca. Dworzec, noc, data, smarkacze czekaj�cy na sp�niony poci�g nad morze, dziadyga przeganiany z k�ta w k�t dziesi�� razy na dzie�... Tego wszystkiego nie mo�na by�o zaplanowa�. On po prostu szed� i zabija� kogo chcia�. Ja... - Daniel - g�os Jacka by� bardzo spokojny i �agodny - opowiedz mi, co tam si� sta�o. - Wywalili w niego pe�ne magazynki - Daniel m�wi� wpatruj�c si� w pe�en kieliszek, wodz�c palcem po jego kraw�dzi - Trzy sekundy ognia ci�g�ego, w zamkni�tej przestrzeni, z odleg�o�ci kilku metr�w. I nawet go nie drasn�li. Potem ja... - Daniel. Czyta�em raporty. - Jacek m�wi� tak jakby t�umaczy� co� ma�emu dziecku. Obj�� d�o�mi g�ow� Daniela i zmusi� go do spojrzenia sobie w oczy - Z tob�, co si� sta�o. Przez chwil� siedzieli nieruchomo. Potem Daniel delikatnie uwolni� si� z uchwytu, wzi�� g��boki oddech, wytar� z oczu �zy, zanim sp�yn�y po policzkach i zacz�� m�wi�, patrz�c przyjacielowi prosto w oczy. - Kiedy dwa lata temu, jeszcze w szpitalu, podpisa�em aplikacj� na nowego, powiedzia�e� mi, �e �le robi�. �e nie na tym polega bycie policjantem, a mn� kieruje strach. Mia�e� racj�. Zawsze to wiedzia�em, chocia� m�wi�em co innego. Ba�em si�. I dlatego podpisa�em. Za jeden podpis dali mi wielki pistolet, wa��cy dziesi�� kilo garnitur z nomexu, gore- texu, spectry i diabli wiedz� czego jeszcze, okulary i wszczepk� z biochip�w - stukn�� si� palcem w lew� skro� - kt�ra jest bardziej kawa�kiem mojego cia�a ni� serce czy nerki, bo mo�e �y� tylko we mnie i razem ze mn� umrze. Dosta�em te� p� roku treningu za oceanem i specjalne uprawnienia z mocy ustawy. Chodzi�em po mie�cie i wmawia�em sobie, �e niczego si� nie boj�. Polowa�em na m�ty i sz�o mi �wietnie, a� do dzi�. - Daniel zamilk�. �ci�gn�� usta w w�sk�, poziom� krech� i nerwowo potar� blizny na twarzy. Przez chwil� znowu bawi� si� kieliszkiem, patrz�c w z�otawy alkohol. Wypili, poczekali, a� barman naleje i oddali si�. Ich wzrok znowu si� spotka�. - Jacek, wtedy za�atwi� mnie facet, kt�rego ledwie zabi�o sze�� grzybkuj�cych kul. Kryminalista, kt�ry nie wr�ci� z przepustki do zak�adu karnego i my�la�, �e przyszli�my po niego. Zwyk�y �mie�, na�pany ponad wszelkie wyobra�enie - a ja przez niego omal nie umar�em. Teraz po mie�cie biega "Kto�" kt�rego nie wida�, a jak wida�, to nie mo�na trafi�. Kto�, kogo ja chybi�em pi�tna�cie razy pod rz�d, a p� setki gliniarzy z reflektorami nawet nie zauwa�y�o. Kto�, kto strzela z bliska i nie chybia. Jak to dla ciebie wygl�da, co? Czy zdziwisz si�, je�li w nocy "kto�" w�amie si� do kostnicy i powyrywa nieboszczykom g�owy razem z kr�gos�upami? - Daniel roze�mia� si� spazmatycznie i ukry� twarz w d�oniach. - Znowu jawnie si� boj� - m�wi� dalej przyt�umionym g�osem - sam przed sob�. Ale najgorsze, �e tym razem wcale nie mam pewno�ci, czy jestem po w�a�ciwej stronie. "I to, �e mu zazdroszcz�"- pomy�la�, maj�c uczucie, �e Jacek s�yszy jego my�li. - Musisz go znale��, albo zmieni� prac�. Partnerze. - tym s�owem Jacek nie nazwa� go od dw�ch lat. "�egnaj partnerze" powiedzia� wtedy, w szpitalu i Daniel czu�, �e co� si� sko�czy�o. Teraz patrzy� na lekko u�miechni�t� twarz Jacka i rozumia�, �e pewne rzeczy, je�li s� - naprawd� nie ko�cz� si� nigdy. - Jasne, zostan� modelem i b�d� reklamowa� maszynki do golenia. Kawa� by� kiepski, ale �miali si� i �miali, ma�o nie pospadali z wysokich, barowych sto�k�w. Potem pu�cili sobie z szafy graj�cej kilka dobrych kawa�k�w i opr�nili butelk� do ostatniej kropli. - Znajdziesz go - powiedzia� na po�egnanie Jacek, kiedy o �wicie rozstali si� na postoju taks�wek. * Nie strzeli�em do policjanta. Nie chcia�em i nie mog�em. Nigdy nie skrzywdz� cz�owieka po to, �eby unikn�� kary. Tym w�a�nie r�ni� si� od innych, do kt�rych mnie por�wnuj�. Przyj��em to co si� sta�o, ze wszystkimi konsekwencjami. Je�li jestem �cigan� zwierzyn�, to dlatego, �e tak by� musi. Je�li mnie zabij� - niech tak b�dzie. Nic nie mo�e trwa� wiecznie. Ale nie strzel� do policjanta, aby unikn�� kary. I nie zdejm� kapelusza. * Media zamilk�y po dw�ch tygodniach - nie z w�asnej woli. Z tak� barier� informacyjn� Daniel nie zetkn�� si� jeszcze nigdy. Dyrektywy musia�y przyj�� naprawd� z samej "g�ry". Ale to, �e prasa, radio, telewizja i sie� nie wy�y dwadzie�cia cztery godziny na dob� o tajemniczym m�cicielu, niczego nie zmienia�o. Ludzie umierali z ma�a dziurk� w czole, zawsze na oczach t�umu �wiadk�w, kt�rzy �lepli i g�uchli na ten moment, a policja goni�a duchy. W ko�cu sta�o si� nieszcz�cie i dw�ch kraw�nik�w podziurawi�o kulami turyst� z Wyoming. Daniel dziwi� si� tylko, �e co� takiego nie zdarzy�o si� du�o wcze�niej. Przes�uchiwali ci�gle nowych �wiadk�w, sprowadzili najnowsz� wersj� oprogramowania, a komputer nadal wypluwa� dziesi�tki portret�w, na kt�rych byli zupe�nie r�ni ludzie, albo sygnalizowa� b��dne dane wej�ciowe. Jedyne co si� z grubsza zgadza�o, to szerokoskrzyd�y, kowbojski kapelusz, chocia� ju� z dok�adnym ustaleniem fasonu by�y problemy. Zgadza�y si� r�wnie� bry�ki o�owiu, kt�rych kolekcja ros�a w magazynie dowod�w. Kiedy ich liczba przekroczy�a pi�tna�cie, w policji zapanowa� stan dobrze skrywanej paniki. Szeroko zakrojone �ledztwo nie przynosi�o rezultat�w, wi�c tymczasem wszystkich, kt�rzy zetkn�li si� z Duchem Puszczy skierowano na badania lekarskie. Niewidzialny cz�owiek, kt�rego omijaj� kule, nie m�g� pomie�ci� si� w g�owie komu�, kto sam si� z nim nie zetkn�� i tylko czyta� raporty. Daniel mia� r�wnie� uczucie, kt�re po wezwaniu na badanie wykrywaczem k�amstw zamieni�o si� w pewno��, �e w�szy doko�a niego Wydzia� Wewn�trzny. Nie dba� o to. �y� w stanie ci�g�ego napi�cia, nieomal nie zdejmuj�c okular�w, kt�rych nie wy��cza� nawet na czas snu, �eby nie przegapi� zg�oszenia. Reagowa� na prawie wszystkie alarmy, z kt�rych wi�kszo�� by�a fa�szywa. Ale te� nie przegapi� �adnego prawdziwego, chocia� okazja do strza�u ju� si� nie nadarzy�a. Powoli, lecz skutecznie, wyka�cza� si� psychicznie i fizycznie ci�g�ym czuwaniem. Zdawa� sobie z tego spraw�, ale wiedzia�, �e musi wytrzyma� a� do skutku. To by�o jego jedyna szansa. Nieuchwytny "Kto�" nie pope�ni� jeszcze �adnego b��du, a nikt nie jest nieomylny. Pr�dzej czy p�niej zrobi fa�szywy krok, a wtedy on, Daniel, jeden z nieca�ej setki nowych dzia�aj�cych w kraju, musi by� na miejscu. Kilka razy, przy okazji kolejnych zw�ok z ran� mi�dzy oczami, spotyka� Jacka. Nie rozmawiali za wiele, ale Daniel czu�, �e nie jest sam. To na razie wystarcza�o, �eby nie oszale� ze strachu. A dni mija�y i ros�a lista martwych zwyrodnialc�w. * To dzi�, to ju�, to tutaj... Tyle jeszcze do napisania, a tak ma�o czasu.q * Id�c powoli w g�r� w�skich schod�w Daniel mia� uczucie narastaj�cego odrealnienia. - "To dzi�? To ju�? To tutaj?" - ko�ata�o mu si� po g�owie. Z trudem zbiera� my�li, �eby oceni� sytuacj� i zrobi� wszystko jak nale�y, bez pomy�ki. Od ponad pi�ciu minut wiedzia�, �e tamten pope�ni� w ko�cu b��d, ale kiedy czeka si� na co� bardzo d�ugo, trudno po prostu przyj�� do wiadomo�ci, �e "sta�o si�". M�czyzna w kapeluszu wybra� z�e podw�rko, z kt�rego uciek� przez niew�a�ciwe drzwi. Dwa b��dne wybory pod rz�d - rekompensata za dotychczasowe szcz�cie i kolejne zwyci�stwo rachunku prawdopodobie�stwa. Za drzwiami, kt�re wybra�, by�y ju� tylko stare, w�skie schody prowadz�ce na p�aski dach, z kt�rego nie by�o ucieczki. A na schodach by� ju� Daniel. Szed� ich �rodkiem, z broni� gotow� do strza�u. Nic wielko�ci cz�owieka, cho�by i niewidzialne, nie mog�o go omin��. Kiedy doszed� do najwy�szego pi�tra, zobaczy� drabin� i otwart� klap� w dachu. Wystarczy�o usi��� i zaczeka� na posi�ki, kt�re mia�y by� na miejscu za najdalej trzy minuty. Tak powinien zrobi� zgodnie z regulaminem. Serce nieomal przestawa�o mu bi� ze strachu, kiedy wspina� si� powoli, szczebel za szczeblem. - Nie ruszaj si�! R�ce do g�ry! - wrzasn��. Sta� na drabinie, oparty plecami o kraw�d� otworu. S�o�ce �wieci�o mu prosto w twarz, ale dzi�ki okularom widzia� wszystko doskonale. M�czyzna siedzia� po turecku, nie dalej ni� cztery metry od niego. Pisa� co� w grubym notatniku roz�o�onym na kolanach. By� pochylony i kapelusz zas�ania� mu twarz. Przerwa� pisanie, kiedy Daniel krzykn��. Spokojnie skr�ci� wieczne pi�ro, zamkn�� zeszyt i podni�s� g�ow�. Daniel zobaczy� jego twarz i prze�y� kolejny szok. "To niemo�liwe, to nie mo�e by� on" - pomy�la�. To by�a uczciwa twarz, oczy dobrego cz�owieka i �agodny u�miech kogo�, kto nie umie �wiadomie wyrz�dzi� krzywdy. Ale zza szerokiego, kowbojskiego pasa wystawa�a r�koje�� rewolweru, wi�c wycelowa� dok�adnie w �rodek chi�skiego symbolu na koszulce m�czyzny. - Sied� nieruchomo! Powoli wyjmij zza pasa bro� i odrzu� j� na bok, a potem podnie� r�ce do g�ry! Je�li mnie pos�uchasz, nic ci si� nie stanie! - wydawa� polecenia bezsensownie podniesionym g�osem, czuj�c si� jeszcze bardziej g�upio i nie na miejscu ni� wtedy, na pustym parkingu. M�czyzna od�o�y� zeszyt i wsta� jednym p�ynnym ruchem. Daniel poci�gn�� za spust. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Po sz�stym strzale schowa� bro� do kabury i wygramoli� si� na dach. Pomimo upa�u ca�y dygota�, czu�, �e za chwil� zacznie szcz�ka� z�bami. A tamten sta� nieruchomo, prawie w tym samym miejscu co przed chwil�, z niezmienionym wyrazem twarzy. Mo�e tylko u�miech by� nieco bardziej smutny. - Mia�em na imi� Noah - powiedzia�. Odwr�ci� si�, zrobi� kilka szybkich krok�w rozbiegu i odbi� si� od kraw�dzi dachu, szeroko rozk�adaj�c ramiona. Na oczach Daniela wzbi� si� powietrze i wznosi� szybko w stron� s�o�ca, kt�re nagle rozb�ysn�o wielk� jasno�ci�, o�lepiaj�c na moment wszystkie systemy okular�w. Daniel sta� na pustym dachu, a� us�ysza� dochodz�cy z do�u tupot nadci�gaj�cej odsieczy. Wtedy podni�s� szybko i ukry� pod marynark� zeszyt w twardej oprawie. Kilka sekund p�niej, dach zaroi� si� od policjant�w z brygady antyterrorystycznej. To�samo�� m�czyzny nigdy nie zosta�a ustalona. Jego odcisk�w palc�w, ani DNA nie by�o w kartotece, a po upadku na beton z wysoko�ci sz�stego pi�tra, �adna inna metoda identyfikacji nie wchodzi�a w gr�. * Dawno temu przeczyta�em w jakiej� ksi��ce o flamingach. �e s� pi�kne i zupe�nie bezbronne. �yj� w wielkich koloniach i ka�dy z nich mo�e tylko mie� nadziej�, �e nie on padnie ofiar� kolejnego drapie�nika. Pomy�la�em wtedy, �e to niesprawiedliwe, �e kto� powinien ich strzec od z�ego... Flamingi, to tylko ptaki. S� g�upie i o niczym nie my�l�. Dlatego �yj� normalnie. A ludzie? No w�a�nie. Przyszed�em aby chroni� flamingi przed drapie�nikami. Nie wiem sk�d pochodz�, ale chcia�bym wierzy�, �e jest nas tam wi�cej. I cho� by�em niesko�czenie samotny, nie ba�em si�. I nie zdj��em kapelusza. I mia�em na imi� Noah. * Daniel ca�a noc czyta� dziennik Noaha i sko�czy� go ju� po wschodzie s�o�ca. Potem skrajnie zm�czony usn�� na siedz�co w fotelu, ci�gle ubrany w s�u�bowy garnitur. Przespa� ca�y dzie�. Wsta� o zmierzchu, rozebra� si�, wyk�pa�, ogoli�, zjad� na kolacj� to co znalaz� w lod�wce, po czym poszed� do szafy z ubraniami. Wszystkie trzy s�u�bowe komplety wisia�y obok siebie na specjalnych wieszakach. Trzy pary s�u�bowych but�w sta�y poni�ej, a na bocznej p�ce pi�trzy� si� stos r�wnie� s�u�bowej bielizny i koszul. Na osobnej p�ce le�a�a bro� ze wszystkimi akcesoriami i okulary. Od dw�ch lat nie mia� na sobie innego ubrania ni� s�u�bowe. Zamkn�� szaf�, kt�ra r�wnie� by�a cz�ci� wyposa�enia i poszed� zajrze� do prywatnej, kupionej wieki temu na starzy�nie. Po kwadransie przerzucania starych ubra�, znalaz� ca�kiem niez�e jeansy, hawajsk� koszul� z szerokim ko�nierzem, jasn�, sportow� marynark� i par� lekko podniszczonych adidas�w. Ogl�da� si� w lustrze ze wszystkich stron i stwierdzi�, �e chyba dobrze mu b�dzie z d�ugimi w�osami, wi�c postanowi� je zapu�ci�. Potem jeszcze odnalaz� sw�j stary zegarek, kt�ry na szcz�cie ci�gle chodzi�. Zbli�a�a si� p�noc. "Idealna pora na ma�y spacer przez miasto" - pomy�la�. Zatrzasn�� za sob� drzwi od mieszkania i z r�kami w kieszeniach ruszy� w �wiat.