4908
Szczegóły |
Tytuł |
4908 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4908 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4908 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4908 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GRZEGORZ GORTAT
zamek
Go�a �ar�wka maluje �wietlne ko�o, a cienie ci�gn�cych do �wiat�a owad�w
przybieraj� na suficie i �cianach dziwaczne kszta�ty, jakby malowa�a je
r�ka pos�uszna rozchwianemu umys�owi. Bzykaj�ce w�ciekle muchy wpadaj�
czasem na rozgrzan� �ar�wk�. Trac� wtedy na moment r�wnowag�, trafiaj�c
cz�sto w jedn� z misternie utkanych paj�czyn.
Pok�j zasnuwa ca�a ich sie�. Hotelik jest bowiem pod�y, poros�y
wieloletnim brudem, przesi�kni�ty odorem st�chlizny. Szpary w
zagrzybionych �cianach grube na dwa palce, meble wypaczone od staro�ci i
wilgoci. Ostatnie miejsce, w kt�rym chcia�bym si� znale��.
Ma jednak wa�n� zalet�. Le�y blisko zamku.
M�j wykszta�cony przyjaciel wykaza� si� niebywa�� go�cinno�ci�,
zapraszaj�c mnie najpierw do swego pi�knego domu, a potem skazuj�c na tak
parszywy przybytek. Biedny Henryk! My�la�, �e mnie przechytrzy. Ale nikt
nie wyprowadzi w pole osoby, kt�ra ca�� si�� woli i intelektu skupia na
dotarciu do celu. A ja jestem tak bliski! Pewnie dlatego ka�da sekunda
czekania zdaje si� m�czarni�. Spokojnie jednak... Czas to sprawiedliwy
s�dzia, zawsze w por� doprowadza do mety.
Dotykam stoj�cego obok kufra. Ci�ki, solidny, z metalowymi okuciami -
prawdziwe wsparcie dla podr�nego. Wiele widzia� i niejedn� kry�
tajemnic�. Teraz towarzyszy w mej ostatniej wyprawie. W dobie walizek
Samsonite sprawia wra�enie anachronicznego cudactwa, ale kt�ra� walizka
mog�aby si� z nim r�wna�?
S�o�ce dawno ju� zasz�o, lecz up�yn� dobre dwie godziny, nim wzejdzie
ksi�yc, by wskaza� mi drog�. Jak�e d�ugo! Karc� si� w duchu za
niecierpliwo��, ale pokusa jest silniejsza. R�ka mi dr�y, gdy wyci�gam z
kieszeni niewielki pod�u�ny kszta�t owini�ty w czarny aksamit. Rozwijam
pakunek.
Czas mocno przyciemni� pokrywaj�ce przedmiot srebro. Przesuwaj�c palcami
po chropowatej powierzchni uspokajam si�, wyciszam. Jednocze�nie czuj�
przyp�yw pragnie�, krew zaczyna �ywiej kr��y�, a wargi same si�
rozchylaj�... Przymykam powieki i przywo�uj� obraz, kt�ry przywi�d� mnie
do tego zapad�ego przybytku dla zab��kanych podr�nych.
Do wczoraj nie marzy�em nawet, �e stan� przy niej blisko i b�d� dotyka�
jej smuk�ych d�oni. Nie �mia�em my�le�, �e dane mi b�dzie poczu� pulsuj�ce
ciep�em kr�g�o�ci jej cia�a. Zapach, kt�ry roztacza�a, wydawa� si�
symbolem ulotnego �wiata, kt�rego progu nigdy nie przekrocz�. Ale dzisiaj
spe�ni si� ka�de z pragnie�, kt�re od wczoraj rozpala mi wyobra�ni� i
pobudza zmys�y. Musz� tylko poczeka�, a� wzejdzie ksi�yc.
Nie cierpi� zrywa� si� przed �witem, ale nie chcia�em sprawi� Henrykowi
zawodu. Odk�d przed trzema dniami zjecha�em do jego uroczej posiad�o�ci,
nie by�o chyba rozmowy, w kt�rej nie napomkn��by o polowaniu. Niby
mimochodem powraca� uparcie do tego jednego tematu. Chcia� zapewne
pochwali� si� nowym sztucerem - bo w kwestii celno�ci oka B�g nie obdarzy�
go szczodrze.
S�o�ce zaczyna�o dopiero malowa� niebo szaror�ow� po�wiat�. Ubra�em si�
pospiesznie i zszed�em na d� do saloniku. Henryk w butach z d�ugimi
cholewami, w ciemnej flanelowej koszuli i grubych sztruksowych spodniach
przywita� mnie ponaglaj�cym spojrzeniem. Zd��y�em ledwie wypi� kubek
gor�cej kawy i zje�� dwie grzanki, a on sta� ju� w drzwiach w sk�rzanej
my�liwskiej kurtce, ze sztucerem przewieszonym przez rami�.
Wyszli�my na skrz�c� si� od rosy traw�. Daleki las ton�� jeszcze we mgle,
r�wnie nierealny, jak maskarada, w kt�rej mia�em wzi�� udzia�. Wzruszy�em
ramionami i demonstracyjnie ziewn��em. Powinienem spa� w najlepsze, m�j
drogi panie, a nie nara�a� si� na katar i trafienie przypadkow� kul� z
twojego sztucera. Obejrza�em si�. Na pierwszym pi�trze, w oknie sypialni
nale��cej do Anny, �ony Henryka, zapali�o si� �wiat�o. Od pod�wietlonych
zas�on ostrym cieniem odcina�a si� zastyg�a w bezruchu sylwetka. Naraz
cie� si� poruszy�, uwypuklaj�c zarys kobiecego cia�a: wygi�te do ty�u
plecy, napi�ty brzuch, �agodny �uk piersi. Przyspieszy�em kroku i senno��
opad�a ze mnie na dobre. Jak oczekiwa�em, Henryk okaza� si� kiepskim
dodatkiem do swego wybornego sztucera. Pozuj�c na rasowego my�liwca
strzela� szybko i fatalnie pud�owa�. Po sze�ciu godzinach zabieg�w nasze
trofea by�y imponuj�ce: kilka tuzin�w sp�oszonych cietrzewi, gar��
ba�ancich pi�r oraz jedna kuropatwa. Ta ostatnia zgin�a nie od kuli, lecz
trafiona przypadkowo zestrzelon� ga��zi�. M�j przyjaciel, u�miechaj�c si�
z min� zwyci�zcy, przytroczy� ptaka do pasa i z namaszczeniem g�adzi�
kolb� broni.
Epizod z ga��zi� mia� t� dobr� stron�, �e usatysfakcjonowany zdobycz�
Henryk zarz�dzi� powr�t do domu. Czas by� najwy�szy. S�o�ce pra�y�o
niemi�osiernie, a roje komar�w mocno dawa�y si� we znaki. Szed�em jak w
malignie, ob�ocone buciory ci��y�y niczym z kamienia. Mijaj�c krzaki
jag�d, zbuntowa�em si�. Opad�em na kolana i rozkoszuj�c si� chwil�
odpoczynku, zacz��em zrywa� owoce. Jad�em bez po�piechu, Henryk tymczasem
nie ogl�daj�c si� na mnie szed� dalej. Nagle zagwizda� cicho. Unios�em
wzrok. Po�o�y� palec na ustach i niecierpliwie kiwn�� r�k�. Podnios�em si�
niech�tnie i pocz�apa�em ku niemu.
- Schyl si� i b�d� cicho! - nakaza� szeptem. Kiedy si� zr�wnali�my,
popatrzy� na mnie z figlarnym u�miechem i ostro�nie rozchyli� krzaki.
Nie dalej ni� pi�� metr�w od nas zaczyna�o si� ma�e jeziorko. Nadbrze�ne
zaro�la skutecznie skrywa�y je przed wzrokiem przechodz�cych t�dy os�b. Na
brzegu, niemal na wyci�gni�cie r�ki, le�a�y rozrzucone cz�ci garderoby.
Nie zd��y�em si� im przyjrze�, bo Henryk szturchn�� mnie i pokaza� przed
siebie.
- Okazuje si�, �e i dla mnie las mo�e by� pe�en niespodzianek - szepn��.
Oko�o dziesi�ciu metr�w od brzegu k�pa�a si� m�oda kobieta. Odwr�cona
plecami, nabiera�a wod� w r�ce i, odchylaj�c g�ow�, powoli wylewa�a na
siebie. Patrzy�em jak zauroczony. Nachyli�a si�, by zanurzy� ko�ce d�ugich
w�os�w: widzia�em teraz jej kr�g�e po�ladki, przechodz�ce w kszta�tn�
lini� bioder. Wyprostowa�a si� i potrz�sn�a g�ow�, i rozrzucaj�c mokre
pukle. W kaskadzie roz�wietlonych kropel w�osy opad�y jej na plecy. Wzi�a
je w d�onie i zwijaj�c wprawnymi ruchami, zacz�a wyciska� z wody. Potem
odwr�ci�a si� w nasz� stron�. To by�a Anna. Wstrzyma�em oddech. R�ce wci��
mia�a wzniesione ku g�rze i nic nie przes�ania�o widoku nagich piersi.
M�j gospodarz zakl�� szpetnie i skoczy� naprz�d, taranuj�c krzaki niczym
szar�uj�cy nosoro�ec. Na widok m�a Anna drgn�a sp�oszona. Pr�bowa�em si�
wycofa�, ale zauwa�y�a mnie. Szybko opu�ci�a r�ce, usi�uj�c nieporadnie
przys�oni� nago��. Henryk wykona� w ty� zwrot i ci�gn�c mnie ze sob�,
zacz�� przedziera� si� przez las do domu. Nie odezwa� si� ani s�owem.
Szed�em w pewnej odleg�o�ci, nie mog�c pozby� si� obawy, �e odwr�ci si� i
zastrzeli mnie ze swego wybornego sztucera.
W�ciek�o�� przy�mi�a mu rozum, bo pomyli� drog� i zapu�ci� si� na moczary.
Kiedy spoceni i utyt�ani b�otem dotarli�my wreszcie do posiad�o�ci
Henryka, Anna siedzia�a ju� w pokoju jadalnym za nakrytym do obiadu
sto�em. Jej w�osy by�y ju� suche i na powr�t spi�te w misterny kok.
Za�o�y�a si�gaj�c� za kolana, sp�ywaj�c� swobodnie granatow� sukni�, kt�ra
nie pozwala�a si� domy�li�, jakie skrywa kszta�ty. Lecz ja wci�� widzia�em
upstrzone �wietlistymi kroplami piersi zar�owione od wody i s�o�ca.
Wbi�em wzrok w st� dziobi�c w talerzu zapami�tale. G�uch� cisz� przerywa�
szcz�k widelc�w i no�y.
Po obiedzie Anna wsta�a, by pokroi� ciasto. K�ad�c na moim talerzyku
porcj� sernika, nachyli�a si�. Poczu�em na policzku dotyk jej pe�nej
piersi. Trwa�o to zbyt kr�tko, by mog�o co� znaczy� i bym mia� prawo
cokolwiek roi� - ale za ten u�amek sekundy got�w by�em odda� wszystko.
Pachnia�a s�o�cem i bzem. Ten zapach przenikn�� mnie od palc�w po czubek
g�owy, odcisn�� mi si� w m�zgu r�wnie trwale, jak obraz kr�g�ych r�owych
bioder na tle ciemnej wody le�nego jeziorka.
Ha�as odsuwanego krzes�a przywr�ci� mnie rzeczywisto�ci. Henryk poderwa�
si� przywo�uj�c mrukliwie Ann�, ruszy� do drzwi. Zanim wyszli, spojrza�a
na mnie z pop�ochem jak w lesie nad jeziorkiem. Oczami wyobra�ni
widzia�em, jak krocz�c za m�em z oci�ganiem wchodzi po schodach, skr�ca
korytarzem w prawo i znika w jego sypialni. Po chwili dobieg� mnie odg�os
zamykanych drzwi i szcz�k klucza.
Wybieg�em do holu i potem na zalane popo�udniowym s�o�cem podw�rze.
Sadzi�em d�ugie susy, nie bacz�c, dok�d zmierzam. Byle znale�� si� jak
najdalej od tego domu, byle uciec od my�li, kt�re rozsadzaj� g�ow�.
Zatraci�em poczucie czasu i przestrzeni. �wiat zamkn�� si� w nier�wnym
rytmie krok�w i coraz szybszym biciu serca. Nie wiem, jak d�ugo bieg�em.
Najpierw brak�o mi tchu, potem wszystko sta�o si� ciemn� plam�, kt�ra
przes�ania oczy i parali�uje ruchy. Potkn��em si� o korze�, upad�em mocno
uderzaj�c o co� g�ow�.
Ockn��em si�, gdy by�o ju� ciemno. Le�a�em na boku, niemal zwini�ty w
k��bek, przenikni�ty nocnym ch�odem. Hucza�o mi w g�owie. D�wign��em si�
na zesztywnia�e kolana i dotkn��em czo�a. Pod palcami mia�em mi�kk�
skorup� zakrzep�ej krwi. Z trudem wsta�em i rozejrza�em si� dooko�a.
Otacza�y mnie czarne �ciany drzew. Wysokie i majestatyczne, napiera�y ze
wszystkich stron. Przez korony drzew prze�witywa� ksi�yc, a pod
blado��t� tarcz� rozb�yskiwa�y dalekie migotliwe punkciki, podobne do
robaczk�w �wi�toja�skich,. Ruszy�em w ich stron� w nadziei, �e los
wskazuje mi ludzk� siedzib�.
Las przerzedza� si�, �wiate�ka ros�y w oczach. Po dobrym kwadransie
wyszed�em wreszcie na otwart� przestrze�. �wiat�o ksi�yca dobywa�o z
mroku szerok� kamienist� drog�. Jej wst�ga bieg�a wzd�u� lasu, skr�ca�a w
prawo i prowadzi�a na szczyt �agodnego wzg�rza. Na nim za�, g�ruj�c nad
okolic� iglicami masywnych wie�yc, sta� zamek o�wietlony pochodniami.
Ciemnobrunatne mury barwione plamami pochodni, ton�ce w ciemno�ci szczyty
wie�, stercz�ce gro�nie z�biska blank�w - ta budowla pora�a�a ogromem i
surowym pi�knem.
Ostro�nie stawiaj�c stopy na kamienistym pod�o�u, ruszy�em pod g�r�. Nie
czu�em b�lu ani zm�czenia. Zamek kusi� gro�nym majestatem i mroczn�
tajemnic�. Co mog�o mnie czeka� po drugiej stronie mur�w? Zapuszczone
komnaty, pe�ne zielska i gruzu? Ekskluzywny hotel? Nowobogacka rezydencja
epatuj�ca nowoczesno�ci� wn�trza?
Nigdzie nie dostrzega�em ruchu, nocnej ciszy nie m�ci� �aden d�wi�k.
Chwyci�em ci�k� metalow� ko�atk� w kszta�cie g�owy w�a i energicznie
zastuka�em. Zamiast metalicznego pog�osu rozleg� si� d�wi�czny pomruk
dzwonu, do kt�rego zacz�y do��cza� kolejne. Jakby zwo�ywa�y si�, by
przekaza� oczekiwan� wie��. Nim przebrzmia�o echo, ci�kie metalowe wrota
uchyli�y si� nieco, a przez powsta�� szpar� wysun�� si� masywny,
srebrzy�cie po�yskuj�cy kij. Jego koniec wbi� si� tu� obok moich st�p.
- Kim jeste�? - pad�o st�umione pytanie.
Zawaha�em si�.
- Zgubi�em drog� - zacz��em niepewnie. - Chcia�em zatrzyma� si� na noc. Z
samego rana...
- Id�, sk�d przyszed�e�.
Zawrza�em. Nie spodziewa�em si� eksplozji rado�ci, ale podobne traktowanie
by�o nie do pomy�lenia. Kim jest gospodarz, �e pozwala sobie na taki ton?
- Prosz� pos�ucha� - podj��em sil�c si� na spok�j. - Nie ��dam chyba
wiele. Prze�pi� si� i rano odejd�. Nie sprawi� k�opotu, zar�czam.
Po d�ugiej ciszy us�ysza�em:
- Odejd�. Nie ka�dy mo�e si� tu zatrzyma�.
By� �rodek nocy, nie wiedzia�em, gdzie jestem, dawa�y mi si� we znaki
znu�enie i g��d. Ogarn�a mnie desperacja.
- A kt� mo�e sobie zas�u�y� na podobny zaszczyt? - rzuci�em w�ciekle. -
Ch�tnie zap�ac�, je�eli o to chodzi.
Rozleg� si� st�umiony �miech.
- Zap�acisz, powiadasz?
Wrota otworzy�y si� bezszelestnie i z mrocznego wn�trza wy�oni�a si�
wysoka, przygarbiona posta�. W jednej r�ce m�j rozm�wca trzyma� si�gaj�c�
a� nad g�ow� grub� lask�, w drugiej zapalone �uczywo.
- Nie jeste� jeszcze gotowy - powiedzia� podnosz�c �wiat�o, �eby mnie
obejrze�. - Jeszcze nie... - powt�rzy�. -On powiedzia�: Nie wlewa si�
m�odego wina do starych buk�ak�w.
Czy sprawi� to g��d, czy zm�czenie, a mo�e wzmianka o winie,
przypominaj�ca o dr�cz�cym pragnieniu - do�� �e zrobi�o mi si� s�abo.
Stara�em si� poj�� sens s��w, kt�re t�uk�y mi si� w g�owie jak rzucane bez
�adu kamyki; ale zakr�ci�o mi si� w g�owie. S�owa wirowa�y i �wiat
wirowa�, wci�gaj�c na podobie�stwo wiru w m�tnej rzece. Chwyci�em mur,
broni�c si� przed upadkiem. Na pr�no. Jakby otworzy�a si� pode mn�
ziemia, polecia�em w d� bez dna. Chcia�em krzycze�, ale d�wi�ki grz�z�y
w gardle. Lodowaty zi�b parali�owa� zmys�y i cz�onki. Przesta�em cokolwiek
czu�.
Pierwszym, co do mnie dotar�o, by� delikatny zapach kwiat�w. Koj�cy
aromat, w kt�rym dominowa� s�odki powiew bzu, otacza� mnie zwiewn�
mgie�k�. Poruszy�em si�.
- Wraca. Mo�ecie odej��.
Kobiecy g�os by� �agodny, brzmia� ciep�o i przyja�nie. Uchyli�em powieki.
- Wr�ci� - powt�rzy�a kobieta.
Nad sob� ujrza�em ogromne piwne oczy, lekko zmru�one, wpatrzone z pe�nym
zainteresowania napi�ciem. G�ow� mia�em wspart� na jej kolanach. By�o mi
dobrze, mi�kko. Wtuli�em si� instynktownie, by by� jeszcze bli�ej
balsamicznego zapachu bz�w. Przez materia� sukni mo�na by�o wyczu� mi�kk�,
pulsuj�c� ciep�em wypuk�o��. Kobieta pog�adzi�a mnie po w�osach.
- Odejd�cie - powiedzia�a. - Nic tu po was.
D�o� mia�a smuk��, ciep��, stworzon� do pieszczot, ale w g�osie wyczuwa�o
si� w�adczy ton osoby nawyk�ej do rozkazywania. Rozleg�o si� rytmiczne
stukanie o posadzk�, potem szuranie kilku ci�kich bucior�w. Spojrza�em w
lewo, sk�d dochodzi�y odg�osy. Wysoki, przygarbiony m�czyzna kroczy� na
czele czterech postaci, podpieraj�c si� podobn� do pastora�u lask�. To
ten, kt�ry tak niech�tnie powita� mnie u bram zamku. Odziany w czarn�,
si�gaj�c� ziemi peleryn� z szerokim, kryzowatym ko�nierzem, na g�owie
nosi� czarn� sk�rzan� czapk� o ostro zakrzywionym ku do�owi daszku, kt�ry
czyni� go podobnym do olbrzymiego kruka. Czterej m�czy�ni o czarnych,
sp�ywaj�cych na ramiona w�osach pod��ali za nim ci�gn�c po ziemi po�y
ciemnobrunatnych szat. W blasku rozmieszczonych na �cianach �uczyw
widzia�em, jak wchodz� za swym przewodnikiem na pi�� kamiennych stopni i
zatrzymuj� si� przed masywnymi drzwiami. Cz�owiek-kruk pochyli� lask� i
zastuka� trzy razy. Ci�kie odrzwia otworzy�y si� natychmiast. Przewodnik
odczeka�, a� czw�rka znikn�a za progiem, a kiedy drzwi si� zatrzasn�y,
powoli wr�ci� do nas.
Z g�ow� wspart� na kolanach opiekunki musia�em mocno wykr�ci� szyj�, �eby
go dojrze�. G�rowa� nade mn� niczym gigantyczny pos�g, nieruchomy i
milcz�cy. Na grubym drzewcu laski osadzony by� przedmiot o zadziwiaj�cym
kszta�cie, ca�y pokryty sczernia�ym srebrem. Od zmatowia�ej powierzchni
odcina�y si� dwa bli�niacze, ziej�ce czerni� otwory, nieprzeniknione i
ponure, poni�ej wyszczerzone w upiornym u�miechu pie�ki z�b�w. Zadr�a�em.
W tym momencie zn�w poczu�em na czole mi�kki dotyk. Od d�oni bi�o ciep�o,
kt�re przynosi�o uspokojenie. Przymkn��em oczy, odwr�ci�em g�ow� i
wtuli�em si� na powr�t w �agodne zag��bienie pomi�dzy smuk�ymi udami pani
z zamku. Srebrny czerep odp�yn��, wraz z nim znikn�y trwo�ne my�li. Ka�de
mu�ni�cie by�o najczulsz� pieszczot�, nios�o zapowied� spe�nienia
nieznanych obietnic. Powoli zapada�em w przedziwny p�sen, w kt�rym
rozmywa�y si� kszta�ty, lecz wyostrza�y zmys�y. Czu�em najl�ejsze
drgnienie pi�knej nieznajomej, oczami wyobra�ni widzia�em ka�dy sekretny
zakamarek jej cia�a, z bezwstydn� uleg�o�ci� odkrywaj�cego wszystkie
tajemnice.
Westchn��em. Po�o�y�a mi palec na ustach. Musn��em go wargami, zacz��em
delikatnie ca�owa�. Naraz poczu�em, jak jej cia�o sztywnieje. Raptownie
cofn�a r�k�. Przestraszony, otworzy�em oczy i spojrza�em przepraszaj�co.
Odpowiedzi� by� smutny u�miech. Wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a powr�ci� do
przerwanych pieszczot, ale zastyg�a z d�oni� uniesion� na wysoko�ci mych
oczu. Przez w�skie okienka rozmieszczone u sklepienia komnaty wpada�y
pierwsze promienie s�o�ca. Przez kr�tk� chwil� widzia�em pier�cie�
zdobi�cy serdeczny palec jej d�oni: krwawy rubin, wok� kt�rego okr�ca�
si� srebrny w�� z uniesionym �bem. Klejnot przykuwa� wzrok, hipnotyzowa�.
Zamruga�em powiekami. Opu�ci�a r�k� i w tym momencie w�� o�y�, odbijaj�c
s�oneczne refleksy zdawa� si� rosn�� w oczach. Pr�bowa�em si� poruszy�,
lecz srebrne zwoje otacza�y mnie coraz cia�niej, zaciska�y na szyi
niewidzialn� spiral�.
Zza mych plec�w wy�oni� si� milcz�cy kruk-przewodnik. Pochyli� si�, obj��
mnie jedn� r�k� i wspieraj�c na lasce uni�s� bez wysi�ku. Szeleszcz�c
skrzyd�ami peleryny, posadzi� mnie pod �cian� na kamiennej posadzce.
Niezdolny si� poruszy�, patrzy�em, jak moja opiekunka podnosi si� z
kl�czek. D�uga czarna suknia przetykana srebrn� nitk� opina�a j� w talii,
podkre�laj�c smuk�o�� sylwetki i delikatny zarys piersi. Zebrane w
cieniutk� siatk� w�osy ods�ania�y szyj� g�adk� i blad� jak alabaster. Jej
ogromne piwne oczy by�y teraz lekko zamglone, nadaj�c pi�knej twarzy wyraz
nostalgii. Obrzuci�a mnie smutnym spojrzeniem, jej wzrok przenikn�� mnie,
dr���c w sercu bolesne tunele i oplataj�c dusz� sieci� t�sknoty. Odwr�ci�a
si�. Odp�yn�a po p�ytach posadzki. Wesz�a na kamienne schody i stan�a
przed masywnymi drzwiami. Unios�a r�k� i ulotnym gestem, kt�ry tylko ja
mog�em odczyta�, pos�a�a mi poca�unek.
Ci�kie wrota dawno ju� si� zatrzasn�y, a wci�� mia�em przed oczami
dziewcz�c� twarz i nie�mia�y ruch d�oni. Rzeczywisto�� wr�ci�a silnym
szturchni�ciem w bok. Kruk przewodnik lask� przynagla� mnie do powstania.
- Ju� dzie� - przypomnia� matowym g�osem. - Odejd�. Nie mo�esz d�u�ej
zosta�.
Poruszy�em palcami u r�k, rozprostowa�em nogi - zn�w mia�em w�adz� w
cz�onkach! Poderwa�em si� niezdarnie i nim cerber zdo�a� zareagowa�,
rzuci�em si� ku kamiennym stopniom po drugiej stronie komnaty. Dopad�em
ich w kilku susach, rzuci�em si� do g�ry i ca�ym ci�arem cia�a napar�em
na ci�kie drzwi. Nie ust�pi�y, za to ja odbi�em si� od przeszkody i
stoczy�em po schodach.
Le�a�em twarz� na kamiennych p�ytach posadzki, s�ysz�c zn�w rytmiczny
stukot laski. Wprost czu�em, jak d�ugi cie� str�a pokrywa mnie zimn�
smug�.
- Dok�d si� spieszysz? - w jego g�osie zabrzmia�a kpina. - Jeste� jak
�lepiec, co maca r�kami drog�. Nie zawsze to, co widzisz, jest tym, na co
spogl�dasz. Dwa �wiaty biegn� obok siebie jak dwie rzeki. Zdarza si�, �e
przerw� brzeg, zmyl� drog�, by po��czy� koryta cienk� stru�k�. Wtedy
wszystko mo�e si� zdarzy�. Dlatego powiadam: nie pr�buj pi� wody z obcego
�r�d�a. Cofnij si�, p�ki pora. Tw�j czas nie nadszed�.
Nie nadszed�... Nie nadszed�... S�owa, my�li t�uk�y si� echem w mej
sko�atanej g�owie, rozbiegane i niespokojne jak moje serce. Poczu�em na
plecach dotyk laski. Zimna i ci�ka niczym stal, przesuwa�a si� powoli
wzd�u� kr�gos�upa, pozostawiaj�c po sobie wra�enie ch�odu. Lodowaty j�zor
rozlewa� si� coraz szerzej. Raptem serce zabi�o mi �ywiej. Zbieraj�c
resztki si�, odchyli�em si� na bok i pomaca�em r�k� kiesze� spodni. Nie
myli�em si�: przez warstw� materia�u wyra�nie dawa� si� wyczu� przedmiot o
pod�u�nym kszta�cie. Posadzka wirowa�a przed oczami, wszystko stawa�o si�
wielk� plam�, lecz mnie ogarnia� spok�j. Tajemniczy przedmiot emanowa�
pulsuj�cym ciep�em, przynosz�c wspomnienie mi�kkiego dotyku, ulotny zapach
kwiat�w, spojrzenie rozmarzonych oczu. Niemal czu�em delikatne mu�ni�cia
palc�w, smuk�ych i g�adkich jak aksamit. U�miechn��em si�.
- Wraca do siebie.
Otworzy�em oczy. Le�a�em w ��ku, a nade mn� pochyla� si� nieznany
m�czyzna. Kr�tko ostrzy�one w�osy, okulary w z�oconych oprawkach, wyraz
troski na twarzy.
- Chwa�a Bogu! S�dzi pan, doktorze, �e kryzys min��?
Pozna�em g�os Henryka. Przyjaciel sta� w nogach ��ka i przygl�da� mi si�
z napi�ciem.
- Rana na czole wskazuje, �e uderzenie by�o silne. Straci� przytomno��,
ale nie dozna� trwa�ych uraz�w. Teraz musi du�o wypoczywa�. Je�eli nie
nast�pi� komplikacje, za dwa, trzy dni powinien wr�ci� do zdrowia.
Le�a�em spokojnie, czekaj�c, a� lekarz przerwie tyrad� i wraz z Henrykiem
wyjdzie z pokoju. Pi�� minut p�niej Henryk powr�ci�. Usiad� na niskim
taborecie, zwil�y� chusteczk� wod� z butelki i przetar� mi czo�o.
- Nap�dzi�e� nam stracha! Anna przesiedzia�a przy tobie p� nocy. Jakie
licho zagna�o ci� a� na stary zamek? Mo�esz m�wi� o szcz�ciu. Gdyby nie
przypadkowi wycieczkowicze, by�oby z tob� krucho.
Nadstawi�em uszu. Westchn��em bole�ciwie i przybieraj�c oboj�tny ton
powiedzia�em:
- Nic nie pami�tam. W g�owie mi huczy... Jestem taki zm�czony... -
Przymkn��em powieki.
- Sen dobrze ci zrobi. - Henryk podni�s� si� z taboretu. -To najlepsze
lekarstwo.
Gdy zamkn�� za sob� drzwi, odczeka�em z pi�� minut i cicho zsun��em si� z
��ka. Niespokojnie rozejrza�em si� po pokoju. Na fotelu pod oknem,
z�o�one ze staranno�ci� zdradzaj�c� r�k� kobiety, le�a�o moje ubranie.
Serce wali�o jak m�otem, kiedy chwyci�em spodnie i zacz��em obszukiwa�
kieszenie. Omal nie krzykn��em z rado�ci. Dr��cymi r�kami wydoby�em
pod�u�ne zawini�tko w czarnym, pachn�cym kwiatami aksamicie.
D�ugi ci�ki klucz pokryty sczernia�ym srebrem, znaczony drobnymi �y�kami
p�kni�� i szczelin, musia� by� bardzo stary. Zawin��em go z powrotem w
mi�kki aksamit i schowa�em g��boko w kiesze�. W dwie minuty by�em ubrany i
gotowy do drogi. Ostro�nie otworzy�em drzwi. Z salonu na dole dochodzi�y
�ciszone g�osy Anny i Henryka; nie spos�b by�o us�ysze�, o czym
rozmawiaj�. Zszed�em cicho po schodach, bezszelestnie przemkn��em przez
hol, przez kuchenne okno wyskoczy�em na ty�y domu. Biegiem ruszy�em ku
furtce dla s�u�by. Znajdowa�em si� w po�owie podw�rza, kiedy pilnuj�cy
posiad�o�ci bernardyn szczekaniem zdradzi� moj� obecno��. Nie zwalniaj�c,
obejrza�em si� w stron� budynku: Henryk wyjrza� przez frontowe drzwi i na
m�j widok skoczy� ku g��wnej bramie. Mija�em j�, kiedy wypad� z krzykiem i
pr�bowa� zabiec mi drog�. Odepchn��em go.
- Na Boga, co ty wyprawiasz! - wychrypia�. Sapa� ci�ko, lecz zmniejsza�
dziel�cy nas dystans. Poczu�em, jak chwyta mnie za rami�. Szarpn�� z ca�ej
si�y, pr�buj�c osadzi� w miejscu. Dure�! Sk�d m�g� wiedzie�, �e chuderlawy
mizerota, kt�ry w uniwersyteckiej dru�ynie koszyk�wki nadawa� si� tylko do
podawania pi�ki, znajdzie tyle si�y. Zamachn��em si� i r�bn��em go prosto
w szcz�k�. Run�� na ziemi� z j�kiem. Kiedy dwie�cie metr�w dalej
spojrza�em za siebie, z trudem d�wiga� si� na kolana.
Zwolni�em kroku dopiero pod zamkowym wzg�rzem. Zawaha�em si� przez moment.
Ostre s�o�ce bezlito�nie obna�a�o sypi�ce si� mury. Poro�ni�te k�pami traw
wie�yce by�y �a�o�nie poszczerbione. Przymkn��em oczy - i znowu ujrza�em
strzeliste wie�e, mury mocne jak ska�a. Ruszy�em tam, dok�d prowadzi�
instynkt.
Wysoka komnata, zalana �wiat�em wpadaj�cym przez dziury w sypi�cym si�
sklepieniu, wyda�a mi si� mniejsza ni� ostatniej nocy. Przeskakuj�c kupy
gruzu i kamieni, dobieg�em do zrujnowanych schod�w, ostro�nie wszed�em na
g�r� i przekroczy�em pozbawion� drzwi wyrw�. Min�o kilkana�cie sekund,
nim wzrok przywyk� do panuj�cego wewn�trz p�mroku. Znajdowa�em si� w
w�skim, niskim korytarzyku, wype�nionym odorem zgnilizny i szczurzych
odchod�w. W oddali rozb�yskiwa�o blade �wiate�ko. Skierowa�em si� w jego
stron�.
Po dobrych pi�tnastu minutach �wietlny drogowskaz przywi�d� mnie do celu.
Promienie s�o�ca dociera�y przez wybite w murze okienko i dobywa�y z
p�mroku szerok� na dwana�cie st�p piwnic�. Po�rodku pustego
pomieszczenia, na rze�bionym kamiennym podwy�szeniu sta�a zmursza�a d�bowa
skrzynia o znajomym kszta�cie.
Po�r�d kurzu zbutwia�ych koronek biela�y w niej ludzkie ko�ci, obci�gni�te
strz�pami czarnej, przetykanej srebrem materii. Pomi�dzy nimi co�
pob�yskiwa�o matow� czerwieni�. Oto na jednym ze splecionych palc�w
szkieletu tkwi� oprawny w srebro pier�cie� z rubinem. Wok� kamienia
okr�ca� si� srebrny w�� z �bem uniesionym do ataku. Zamruga�em powiekami.
Snop s�onecznego �wiat�a rozta�czy� si� niespodzianie, krzesz�c z kamienia
czerwonokrwiste refleksy. Potem zapad�a ciemno��.
Durny Henryk! Uznawszy mnie za wariata, powinien by� post�pi�, jak zwyk�o
si� czyni� w podobnych przypadkach. Co nim kierowa�o? Troska o mnie? A
mo�e raczej obawia� si� sensacji, jak� m�g� wywo�a� widok go�cia
miejscowego notabla w kaftanie bezpiecze�stwa? Tak czy inaczej postanowi�
za�atwi� wszystko po cichu. Ann� wyekspediowa� do ciotki w s�siedniej
miejscowo�ci, �eby samemu odwie�� mnie do domu. Chcia� mie� pewno��, �e
dotr� na miejsce, a odpowiedzialno�� za mnie spadnie na rodzin�. A mo�e
uwa�a�, �e tak naj�atwiej pozb�dzie si� k�opotu, kt�ry m�g�by grozi�
dalszymi komplikacjami? Bez wzgl�du na to, jakie intencje nim kierowa�y,
dobrze mi si� przys�u�y�. Winienem mu wdzi�czno��.
Wariat? Dobre sobie! Czy kto� zdolny wywie�� w pole p� tuzina os�b
uznanych za zdrowe na umy�le zas�uguje na takie miano? A je�li si�a
geniuszu to�sama jest z szale�stwem, to wypada mi tylko �a�owa�, �e
wcze�niej nie odkry�em w sobie tego boskiego pierwiastka.
Robi si� ch�odno. To dobrze - znak, �e lada moment na niebie pojawi si�
Ksi�yc. Na razie metalowe okucia kufra odbijaj� tylko mizerne �wiat�o
�ar�wki.
Przesuwam pieszczotliwie d�oni� po solidnych klamrach. Nieoceniony sprz�t,
godny swej nazwy i przeznaczenia. Masywny i trwa�y, nigdy mnie jeszcze nie
zawi�d� - zw�aszcza dzisiaj, w najwa�niejszej dla nas dwojga godzinie
pr�by.
M�j czcigodny przyjaciel my�la�, �e zdo�a mnie przechytrzy�! Dure�! Z
miejsca przejrza�em jego zamiary. Kiedy Anna w asy�cie s�u��cych wyjecha�a
i zostali�my sami, wiedz�c, �e mam niewiele czasu, od razu przyst�pi�em do
dzie�a. Dwaj baga�owi, kt�rych Henryk naj�� do przewiezienia moich rzeczy
na dworzec kolejowy, zjawili si� kwadrans p�niej. Bez s�owa zanie�li
ci�ki kufer do furgonetki, nie zadaj�c �adnych pyta� wsadzili go do
poci�gu. Ich koledzy po fachu, kt�rzy pomogli mi wysi��� na nast�pnej
stacji, okazali si� r�wnie sprawni i ma�o dociekliwi. Wynaj��em konny w�z,
kaza�em za�adowa� kufer i zawie�� si� do zajazdu po�o�onego najbli�ej
miejsca, kt�re stanowi�o cel mej w�dr�wki. Nie mog�em trafi� lepiej.
Hotelik jest brudny i obskurny, lecz z okna pokoju wida� rozleg�e wzg�rze
i zarys g�ruj�cej nad nim budowli. Ten widok wynagradza wszelkie
niedogodno�ci.
Serce mi podpowiada, �e czas jest ju� bliski. Kto� taki jak ja ma prawo
polega� na g�osie serca. Podchodz� do okna, odchylam wystrz�pion�
zas�onk�. Wzruszenie �ciska mi gard�o: ogromna tarcza ksi�yca zawis�a na
nocnym firmamencie i �wiat nabiera nowych kszta�t�w. Sk�pane w ksi�ycowej
po�wiacie strzeliste coko�y zamku zdaj� si� rosn�� w oczach, niemal
si�gaj� nieba. Pod blankami wie�yc d�ugie w�skie okienka �arz� si�
blaskiem �uczyw o�wietlaj�cych zamkowe wn�trza. Prawie czuj� ich mi�e
ciep�o, tak jak �ar bij�cy od klucza, kt�ry owini�ty w czarny aksamit
spoczywa bezpiecznie w mej kieszeni.
Pora rusza�. �wiat budzi si� do �ycia.
Grzegorz Gortat
GRZEGORZ GORTAT
Urodzi� si� w 1957 roku w �odzi, warszawiak, absolwent Filologii
Angielskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Cz�onek Stowarzyszenia T�umaczy
Polskich (sekcja literacka). Opublikowa� w Siedmiorogu dwie powie�ci
fantasy z zakrojonego na trzy tomy cyklu: "�wit Kambrid�w" i "Cie� Kwapry"
(projektowany tytu� cz�ci ostatniej "Nowe przymierze"). Zainteresowania
literackie Gortata oscyluj� wok� �agodnie rozumianych niesamowito�ci,
st�d cykl fantasy i utrzymany w klasycznych klimatach horroru prezentowany
"Zamek".
(mp)