543

Szczegóły
Tytuł 543
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

543 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 543 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

543 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Guy N. Smith Wyspa Rozdzia� I Powoli przez g�st� mg�� b�lu, w m�k� kobiety wkrad� si� smutek. Powr�ci�o poczucie kompletnej beznadziejno�ci. Jej ciemne oczy rozszerzy�y si�, przypatruj�c badawczo pi�knie urz�dzonemu pokojowi. Patrzy�a na d�bowy kredens - owalne lustro oprawne w srebrne ramy odbi�o jej spojrzenie, zmuszaj�c le��c� do opadni�cia na poduszki. W zwierciadle ujrza�a wied�m�. Twarz czterdziestoletniej arystokratki, przedtem pi�kna, teraz naznaczona by�a pi�tnem m�czarni. Niegdy� pe�ne, czerwone usta, tworzy�y teraz w�sk�, blad� lini�, z�by przygryza�y do krwi doln� warg�. Zmusi�a si� do ponownego spojrzenia, bo i tak nie dba�a o sw�j wygl�d, w ka�dym razie nie teraz. Zdawa�a sobie spraw�, �e prze�cierad�o, na kt�rym le�y, jest mokre. Ka�dy ruch powodowa�, �e g�o�no �apa�a powietrze - tak wielki by� b�l niezagojonego po porodzie �ona. Jej cia�o wci�� krwawi�o, kobieta lekcewa�y�a to. Gdzie jest Macaulay ze swym k�aczkowatym zarostem i nienawistnym, przenikliwym spojrzeniem szarych oczu. Odszed�, dzi�ki Bogu; drwi�by tylko z niej. W jej uszach wci�� d�wi�cza�y jego szyderstwa. S�ysz�c je straci�a przytomno��, gdy dziecko ju� si� urodzi�o. Nie dawa�y jej spokoju nawet we �nie. "To dziewucha, m�j panie. Lecz nie martw si� - jest martwa!" M�� Marie, pan na Ulver, stoj�c za plecami doktora, wykrzywi� w szyderczym grymasie sw� pos�pn� twarz. Niepomny m�czarni rodz�cej i jej krzyk�w, zachowywa� si� nikczemnie. Przypomina� wodza, kt�ry, przekonany o przewadze swych wojsk, oczekuje wie�ci z pola bitwy. Do �wiadomo�ci Marie przenika�y mimo b�lu s�owa m�a: "Ch�opca! Kobieto, daj mi ch�opca, abym mia� wreszcie syna, dziedzica. Zawiod�a� mnie ju� cztery razy. Je�li to znowu dziewucha, niech zginie! Bezwarto�ciowa suka!" Dziecko zosta�o pocz�te w bezuczuciowym, prawie mechanicznym akcie, kt�ry by� jej obowi�zkiem, a jego - prawem. Od momentu narodzin pierwszej c�rki Lord Ul-ver gardzi� sw� �on�. Nocny rytua� ci�gn�� si� miesi�cami - przychodzi� do jej pokoju cuchn�c wiejskimi dziwkami i przymusza� do wstr�tnych pieszczot. ��da� od niej ch�opca. Teraz chwila zwyci�stwa lub zguby by�a bliska - ale nawet on nie mia� na to wp�ywu. - Jest martwe, m�j panie. Marie us�ysza�a w�ciek�y g�os m�a i zacz�a spada� w czarn� otch�a� bez dna. G�uchy odg�os przyprawi� j� o md�o�ci - co� stoczy�o si� z ��ka i uderzy�o o pod�og�. Potem nie s�ysza�a ju� nic, pr�cz niezrozumia�ych szept�w Macaulay'a, jakby �ci�ga� na jej g�ow� przekle�stwo, �eby uchroni� Lorda Ulvera przed jeszcze jednym zawodem. Teraz obaj odeszli. Macaulay do swoich trunk�w, Ul-ver do chichocz�cych, rozpasanych dziwek, kt�re swoimi chorobami okrada�y go z lat �ycia. Marie unios�a si� na �okciach walcz�c z zawrotem g�owy. "Gdzie jest moje dziecko? Jest martwe? Nie, nie, chc� je uko�ysa�, da� mu piersi do ssania. Nie mo�e by� martwe!" Przez wielkie okno wdar�o si� �wiat�o p�nego, zimowego dnia. Morska mg�a po omacku dotyka�a szyb, pr�buj�c dosta� si� do �rodka. Marie rozpoznawa�a kszta�ty mebli - wysokie krzes�o z oparciem rze�bionym w �by wilk�w; warcz�ce, otwarte pyski, drewniane drapie�niki szuka�y �eru. "Daj nam swoje dziecko, kobieto, �ywimy si� padlin�^czekamy na cia�o twego dziecka." "Nie!" �cisn�a kurczowo kotar� �o�a z baldachimem, szarpn�a j� i wychyli�a si� na bok. Na pod�odze le�a�o zawini�tko. Jutowy worek okrywa� ma�y, nieruchomy kszta�t. Drobne, nie�ywe ramiona z desperacj� wyci�ga�y si� ku �yciu. Za p�no. Wo� krwi i w�d p�odowych. Wyrok �mierci zosta� wydany i wykonany, zanim dziecko przysz�o na �wiat. Marie patrzy�a z przera�eniem i pr�bowa�a dosi�gn�� zawini�tka, wierz�c, �e mog�aby wr�ci� �ycie swemu dziec- ku. Osun�a si� na kraw�d� �o�a; zrobi�o jej si� niedobrze. Spr�bowa�a zwymiotowa�. Chcia�a umrze�, lecz �mier� wzgardzi�a ni� tak, jak doktor Macaulay i pan Ulveru. Jaki� czas p�niej, d�ugo po tym, jak ciemno�� skry�a kszta�t na pod�odze, d�wign�a si� z powrotem na ��ko i le�a�a, utkwiwszy wzrok w suficie. Bogate p�askorze�by rzuca�y na ni� z g�ry gro�ne spojrzenia: anio�y z milcz�cymi harfami, rze�bione s�o�ca z promieniami jak macki �ar�ocznej o�miornicy, kt�re zacisn�yby si� na niej, gdyby mog�y uwolni� si� z kaseton�w sufitu. Czu�a z�o, wilgotny ch��d i od�r �mierci. Jej nienawi�� zn�w rozgorza�a, wzbieraj�c jak nabrzmiewaj�cy wrz�d. Na dole, w ogromnej, udekorowanej chor�gwiami sali, �cian� zdobi� herb Ulver�w - tarcza z ostrymi sztyletami. Posiad�o�ci nada� im Jakub VI. Drgn�a. Unios�a rami� wolnym ruchem, zatapiaj�c wyimaginowany n� w ciele swego prze�ladowcy. Rozbrzmiewaj�cy w jej umy�le krzyk Lorda by� dla niej s�odk� muzyk�. Rozbudzona wyobra�nia Marie pracowa�a nadal - cisn�a teraz trupa w d� po schodach, rani�a i wywleka�a wn�trzno�ci, tak jak robi� to John, my�liwy, gdy upolowa� na wzg�rzu jelenia. Cia�o Lorda dr�a�o i szarpa�o si�, ale by�y to tylko po�miertne drgawki. Zerwa�a z niego ubranie, �miej�c si� op�ta�czo, gdy jej sztylet zag��bia� si� raz za razem w krwawych zw�okach. Kpi�a z wioskowych dziewuch, kt�re ju� nigdy wi�cej nie zaznaj� rozkoszy z kr�lewskim buhajem. Marie powoli wraca�a do rzeczywisto�ci. Przecie� nigdy tak nie b�dzie. Zanim jej �ono si� zagoi, on przyjdzie do niej znowu. B�dzie si� rozkoszowa� zadawaniem jej b�lu, b�dzie j� kara�, poniewa� nie da�a mu dziedzica Ulveru, ziemi i wysp wzd�u� wybrze�a. Kto� nadchodzi�. Skuli�a si�, naci�gn�a na siebie prze�cierad�o i udawa�a, �e �pi. S�ysza�a szybkie, lekkie kroki. To nie by� Macaulay, ani jej m��. Drzwi otworzy�y si� i �wiat�o rozko�ysanej latarni roz�wietli�o pok�j. Przez przymru�one powieki zobaczy�a twarze, kt�rych widok da� jej chwilowe zapomnienie o nienawi�ci i strachu. Ulga. - Matko - najstarsza z czterech dziewcz�t, ciemnow�osa, niespe�na dwudziestoletnia, u�miechn�a si� dr��cymi wargami - matko, s�ysza�y�my... - Tak, to prawda - Marie wyszepta�a chrapliwie - to by�a dziewczynka. By�a przekl�ta, nim przysz�a na �wiat, urodzi�a si� martwa. Gdyby to by� ch�opiec prze�y�by. Zapanowa�a niespokojna cisza, podczas kt�rej Marie patrzy�a na swoje c�rki. Mary, osiemnastoletnia, trzyma�a w g�rze latarni�. Elizabeth, rok m�odsza, mia�a d�ugie pi�kne w�osy. Jej narodziny rozw�cieczy�y Lorda - nie by�a ch�opcem. Szesnastoletni� Margaret, z b�yszcz�cymi, kasztanowymi lokami, kt�re opada�y, wij�c si�, na ramiona - od �lepego gniewu ojca uchroni� lekarz. Po jej narodzeniu Marie wydawa�o si�, �e jest ju� bezp�odna. Pi�� lat conoc-nych prawie m�k, zanim narodzi�a si� Edith. Miesi�ce trwogi, i niech�� lorda odrodzi�a si� na nowo - wraz z nast�pn� c�rk�. Edith, ponura, o z�o�liwym usposobieniu, cz�sto dostawa�a atak�w histerii - wrzeszcza�a, je�li nie pozwalano jej czego� zrobi�. Cztery c�rki. I pi�ta - martwa na pod�odze. Mary domkn�a drzwi. Przez kilka sekund nas�uchiwa�y, jakby ba�y si�, �e kto� je pods�uchuje. Spogl�da�y na siebie i na matk�, ale nie dostrzeg�y le��cego na pod�odze, ukrytego w cieniu, kszta�tu. - Matko - Mary post�pi�a krok naprz�d, a pozosta�e dziewcz�ta skupi�y si� wok� niej. - Opu�cimy Ul-ver, gdy tylko b�dziesz si� czu�a wystarczaj�co dobrze, by m�c jecha�. Zrobimy to skrycie, w nocy. Rozmawia�am ze stajennym, przygotuje pi�� osiod�anych koni, gotowych do drogi, gdy tylko damy mu znak. Potem musimy p�dzi�, jakby nas diabe� goni�. Na po�udnie do Anglii - tam b�dziemy b�aga� o zmi�owanie ksi�cia Cumberland. Nawet je�li jego �o�nierze nas zabij�, nie b�dzie to gorsze, ni� pozostanie tutaj. - Jeste� szalona, dziewczyno! - Nie ja, to nasz ojciec jest szalony. Jego gniew jest �lepy, nikt go nie opanuje. S�ucha�y�my jego szale�czych 10 bredze�: zabije nas wszystkie i uwolni Ulver od tych przekl�tych kobiet, jak m�wi. Marie wyra�nie zadr�a�a, wiedz�c, �e jej najstarsza c�rka m�wi prawd�. - Przez jaki� czas nie b�d� si� czu�a wystarczaj�co dobrze - jej g�os dr�a�. - Mary, musicie jecha� beze mnie, ruszajcie drog� wzd�u� wybrze�a i... - Nie, matko - dziewczyna potrz�sn�a g�ow� - nie zostawimy ci�. Gdyby ojciec zobaczy�, �e uciek�y�my, tw�j los by�by jeszcze gorszy. B�dziemy czeka�. I modli� si�. - Wi�c niech tak b�dzie. Ale tymczasem musicie trzyma� si� od niego z daleka. Kr��� pog�oski, �e Anglicy chc� odszuka� ksi�cia, stoczy� z nim bitw� i rozgromi� wszystkich, kt�rzy go popieraj�. Przed nami straszne czasy. Wszyscy jeste�my wierni naszemu umi�owanemu Karolowi - zni�y�a g�os do szeptu - ale wasz ojciec powiedzia� kiedy�, �e je�eli to ma oznacza� panowanie angielskie na jego ziemiach, zdradzi swego krewniaka - pogardliwie skrzywi�a wargi. - Wi�c jest zdrajc� - Elizabeth splun�a - i zas�uguje na �mier�! - Tak, to prawda - odrzek�a matka - ale my umrzemy wcze�niej. M�dlmy si�, �ebym wyzdrowia�a i �eby�my wkr�tce mog�y wyruszy�. Rozdzia� II Krematorium by�o przera�liwie sterylne, bezdusznie oboj�tne wobec rozpaczy. Wysoki m�czyzna sta� pochylony w pierwszej �awce przestronnej, jasnej kaplicy. Mia� szar� twarz, a ciemne w�osy - przetykane siwizn�. Silny, za�amany m�czyzna - jedyna posta� poza ostentacyjnie nieczu�ym ksi�dzem, kt�ry recytowa� modlitwy tak, jakby wcze�niej um�wi� si� na wa�ne spotkanie, a ta pos�uga by�a dla� niemo�liw� do unikni�cia przykro�ci�, kt�rej ko�ca nie m�g� si� doczeka�. �a�obnicy niepokoili si�. Mo�e mieli ochot� na papierosa - ukradkiem spogl�dali na zegarki, a wreszcie kt�ry� z nich odkaszln��, co by�o zapewne sygna�em zniecierpliwienia adresowanym do duchownego. Zimny, cho� sk�pany w s�o�cu, jesienny dzie�. Betonowe �cie�ki na zewn�trz pokryte by�y opad�ymi li��mi; promienie s�o�ca wpada�y przez wielkie okna igraj�c na b�yszcz�cej trumnie. Frank Ingram poczu� nag�y przyp�yw oburzenia: w ca�ej tej uroczysto�ci nie by�o ani krzty uczu� - pr�cz jego w�asnych. Dla innych by�a to tylko rutyna, interes, spos�b zarobienia pieni�dzy - na nieszcz�ciu innych. Pi�tna�cie minut - i to wszystko. Frank zdawa� sobie spraw�, �e na zewn�trz czeka nast�pny orszak, s�ycha� by�o czyj� szloch. Nast�pna �mier�; i jeszcze jedna. Prosz� zaj�� kolejk�. Nie by� cz�owiekiem religijnym - w przeciwie�stwie do innych farmer�w ze wzg�rz - ale w jego przekonaniu pogrzeby ko�cielne mia�y pewien rodzaj dostoje�stwa, kt�rego tutaj nie m�g� odnale��. Czu�o si� tam czyj�� trosk� - ale by� mo�e to jedynie kwestia lepszego aktorstwa. Nie pogania si� nikogo, pozwala si� do woli wy�ali�, a gdy cia�o zostanie ju� pogrzebane - co� zostaje. To tylko gr�b, ale mo�na tam chodzi�, opiekowa� si� nim, uroni� par� �ez. Tutaj nie zostawa�o nic - podpisa- 12 na kasetka z popio�ami, kt�re trzeba zabra� i gdzie� rozsypa�. Popio�y do popio��w, proch do prochu. Wiatr i deszcz zniszcz� wszystkie �lady. Gillian odesz�a na zawsze. Tydzie� temu kochali si� po lunchu. Beztroska mi�o��, bardziej chyba fizyczna ni� zmys�owa - oboje po prostu potrzebowali tego. Kochali si� na sofie w holu, ignoruj�c dzwonek telefonu. Potem ubrali si� pospiesznie - po��danie zosta�o zaspokojone. On wyszed�, �eby sko�czy� prac� w polu, a ona wzi�wszy samoch�d, pojecha�a do miasta po kaw�. Robi�c ostatnio zakupy zapomnia�a o niej. Przez ten tydzie� mogliby przecie� pi� herbat�, naprawd� nie by�o powodu, �eby jecha�a. O Bo�e, gdyby sta�o si� inaczej! W�skie, kr�te drogi - ka�dy, kto jecha� t�dy szybciej ni� 25 mil na godzin�, by� g�upcem. A ch�opak Jones�w by� g�upcem - prowadz�c czterdziestk� Volvo swojego ojca. Sta�o si� to na zakr�cie, tu� za form� Gwyther'�w. Gillian zgin�a na miejscu; trzeba by�o ci�� blach�, �eby wydosta� jej cia�o. M�ody Jones uderzy� si� w g�ow�, zabrano go do szpitala, ale wyszed� stamt�d jeszcze tego samego dnia. Jego Volvo wymaga�o niewielkiej naprawy. Za tydzie� lub dwa b�kart b�dzie znowu szala� po drogach. Niewinny zgin��, a winny �yje - zawsze tak by�o. Frank zastanawia� si�, czy rodzina by�aby dla niego pociech� w tym okropnym dniu. Nie dzieci - on i Gillian nie chcieli dzieci - mo�e rodzice albo te�ciowie. Ale �adne z nich nie mia�o �yj�cych rodzic�w, ani braci, ani si�str. Gillian mia�a tylko kuzynk�, od kt�rej nie dostali nawet kartki na Bo�e Narodzenie, i kt�ra nie zada�a sobie trudu, �eby si� dzi� pokaza�. By� sam, nie tylko dzi�, ale i ka�dego dnia. Kotary zasun�y si� automatycznie, zakrywaj�c trumn�. I to by� koniec. Grabarze pracowali, nie ukrywaj�c po�piechu. Zerkali na niego, jakby chcieli powiedzie�: "No ruszaj si� pan, id� ju�, nie mamy tyle czasu, inni czekaj�". Frank poskromi� gniewne spojrzenie. "Chc� tu pozosta�, dranie - my�la� - spr�bujcie mnie tylko powstrzyma�!" Wolno ruszy�, jakby jego cia�o nagle sparali�owa� ar-tretyzm. Wyszed� na zewn�trz. Li�cie wirowa�y wok� je- 13 go st�p, jak gdyby chcia�y go zatrzyma�, gdy pod��a� w stron� parkingu. Mia� k�opot z odnalezieniem swojego starego Landrovera, jaka� psychiczna blokada - pod�wiadomie szuka� metro, nie mog�c uwierzy�, �e ten samoch�d r�wnie� odszed� na zawsze. Razem z Gillian. Zapali� motor. �wie�y powiew wiatru poni�s� chmur� gryz�cych spalin w kierunku kaplicy. Brudny, stary, roboczy w�z; z ty�u p� beli siana, siano na siedzeniu i na pod�odze. Niezbyt dostojny w�z �a�obny, lecz kt� by zwr�ci� na to uwag�? Wszyscy byli tu poch�oni�ci przez swoje w�asne smutki. Przez g�ow� przebiega�y mu szybkie my�li; jedna z nich bardzo go niepokoi�a: czy spalili cia�o od razu po obrz�dku, czy p�niej? Dr�czy�a go te� kwestia: czy na pewno wzi�� w�a�ciwe prochy? Nikt zbytnio si� o to nie troszczy�. Nikt nie m�g� by� pewny. Ale czy to ma znaczenie? Wszystko to zdarzy�o si� zesz�ej jesieni. Potem przysz�a zima - Frank ledwie zauwa�y� jej nadej�cie. By�a �agodna, przynajmniej tutaj na wzg�rzach, tysi�c st�p nad poziomem morza. W ko�cu stycznia gruba warstwa �niegu stopnia�a w par� dni i nadesz�a wiosna. My�li Franka, jak zwykle o tej porze roku, skierowa�y si� ku owcom. Ale nie mia� motywacji, by wzi�� si� do pracy, nikt pr�cz niego nie dba� o to. Wi�c czemu�, u diab�a, si� martwi�? W kwietniu Frank Ingram postanowi� sprzeda� Guil-den Farm. Ta my�l chodzi�a mu po g�owie od pogrzebu Gillian. Przez d�ugie tygodnie wszystko by�o dla niego zbyt trudne, raczej wegetowa� ni� �y�. Zrobi� du�y zapas �ywno�ci i, kiedy by� g�odny, jad� prowizoryczne posi�ki. Mia� ochot� si� st�d ruszy�, ale wci�� to odk�ada�. P�niej, mo�e za rok, za dwa? W kwietniu Guilden zacz�o mu dzia�a� na nerwy. By�o bolesnym wspomnieniem o szcz�liwych czasach. By� mo�e gdzie indziej, daleko st�d, �atwiej by�oby zacz�� nowe �ycie. Nie zapomnia�by, to pewne, ale mo�e pami�� by�aby mniej bolesna? Musia�aby to by� farma - bo przecie� musia� pracowa� na �ycie, a nie zna� si� na ni- 14 czym, pr�cz gospodarstwa. Nowa grz�dka w innym miejscu - spodoba�a mu si� ta my�l. - Radzi�bym panu licytacj� - pan Hay z kancelarii Hay and Heller by� mile zaskoczony, gdy Frank zg�osi� si� w jego biurze - je�li pan naprawd� chce sprzeda� Guilden, to tylko licytacja. - Nie by�oby mnie tutaj, gdybym nie chcia� - warkn�� Frank z irytacj� - bez problemu mo�na za to wzi�� 40 tysi�cy. Sprzeda�� inwentarza i maszyn pan si� zajmie. - Jak pan sobie �yczy - Hay szpera� w wielkiej stercie papier�w na biurku - niew�tpliwie chcia�by pan kupi� co� innego, panie Ingram. Mo�e jaki� odosobniony bungalow? - Nic w tej okolicy - w g�osie Franka by�o wi�cej urazy ni� irytacji - znajd� to, czego szukam. Prosz� zostawi� to mnie. - Prosz� bardzo - Hay szurn�� krzes�em - nasz rzeczoznawca obejrzy Guilden jeszcze w tym tygodniu, panie Ingram. Do widzenia! Tego wieczora Frank leniwie przegl�da� pismo dla farmer�w. Nie czyta� go, nie m�g� si� skoncentrowa�. Przerzuca� jedynie strony, nigdzie nie zatrzymuj�c wzroku. Spogl�da� na zdj�cia, na krzykliwe reklamy, a� dostrzeg� rubryk� "posiad�o�ci na sprzeda�". Ma�e og�oszenie zwr�ci�o jego uwag�, zmusi�o go do przeczytania raz i jeszcze raz... NA SPRZEDA�. Wyspa w Szkocji, zachodnie wybrze�e, 3000 akr�w. 3-pokojowy dom do remontu. Zabudowania gospodarcze. 48000 funt�w. Zg�oszenia - agencja Mc Bannon i Brown, Edynburg. Frank wypr�y� si�, puls bi� mu coraz szybciej. Farma na wyspie, na zachodnim wybrze�u, za grosze. No, oczywi�cie za grosze w por�wnaniu z cenami ziemi na po�udniu. Czterdzie�ci tysi�cy za Guilden, nast�pne tyle za inwentarz i maszyny. Zdawa� si� nie pami�ta� przestrogi rzeczoznawcy, �e b�dzie to ,,bardzo znaczna suma", jak na miejsce, w kt�rym niedawno zdarzy� si� wypadek. Nie, 15 nie bra� tego pod uwag�; nie mo�na przelicza� na pieni�dze �ycia kochanej osoby. Tak czy owak, zysk�w ze sprzeda�y farmy chyba wystarczy, �eby kupi� wysp� Ul-ver. Logicznie my�l�c, by�a to beznadziejna lokata kapita�u; nikt przy zdrowych zmys�ach nie chcia�by kupowa� odleg�ej, wystawionej na wiatry wyspy. Chyba, �e zale�a�o mu na samotno�ci. Wyobrazi� sobie to miejsce: p�aska pokryta traw� ziemia bez �adnego drzewa w zasi�gu wzroku; bij�ce w skalisty brzeg fale, i on sam - walcz�cy z pot�g� rycz�cych zachodnich wiatr�w, z deszczem i �niegiem tn�cymi jego twarz. Zerwana linia energetyczna, zepsuty telefon... Siedzia�by przy ogniu, s�uchaj�c wiatru uderzaj�cego w okna - zupe�nie jak Jake, jego szkocki owczarek. Zabierze ze sob� Jake'a; nic nie wart jest cz�owiek, kt�ry sprzedaje swojego psa razem z inwentarzem. Frank wiedzia�, �e b�dzie tam ci�ko, jeszcze ci�ej ni� zim� na wzg�rzach. B�dzie �y� jak pustelnik. N�ci�a go mo�liwo�� sp�dzenia w ten spos�b reszty �ycia. Wiedzia� ju�, �e pierwsz� rzecz�, kt�r� zrobi jutro rano, b�dzie telefon do Edynburga. Cho�by po to, �eby uspokoi� sumienie. Prawdopodobnie wyspa by�a ju� sprzedana. Okaza�o si�, �e nie by�a. By� maj, cho� przypadkowy obserwator stwierdzi�by z pewno�ci�, �e to listopad. G�sta mg�a zmniejszy�a widoczno�� do dwustu jard�w; nisko nad ziemi� wisia�y ci�kie, szare chmury. Fale uderza�y w malutkie molo, usi�uj�c zamieni� je w stert� lu�nych desek. Stoj�ca u pomostu ��dka szarpa�a cum�, jakby chcia�a zerwa� si� z uwi�zi. Nie by�o wiadomo, czy ��d� pocztowa wyruszy dzi� w morze. Wszystko zale�a�o od kapitana portu. Stoj�cy na nabrze�u Frank zaczyna� w�tpi� w sens swojego przedsi�wzi�cia. Je�eli ta cholerna wyspa jest sprzedana, mo�e zerwa� si� z haczyka, na kt�ry z�apa� go los. Nie by�o ucieczki. Cho�, oczywi�cie miejsce mog�o nie by� w�a�ciwe: je�eli oka�e si�, �e dom na wyspie jest w ruinie, mog� zacz�� si� powa�ne k�opoty. "Nie mam pie- 16 ni�dzy i, je�li nie da si� tam mieszka�, to koniec" - my�la�. Wym�wki. Przecie� przyjecha� tu z daleka i musi cho�by rzuci� okiem. Mo�e wtedy uciszy swoje sumienie. - P�yniemy - siwy przewo�nik wr�ci�. Wygl�da� jak duch w swoim ��tym, nieprzemakalnym sztormiaku z kapturem os�aniaj�cym pomarszczon� twarz. - Niech pan wsiada do �odzi. Frank by� zaskoczony, �e na promie nie ma nikogo, pr�cz dw�ch ludzi z obs�ugi, wypchanych toreb pocztowych i skrzynek z �ywno�ci� w kabinie. W dziesi�� minut p�niej prom przedziera� si� przez fale, powoli posuwaj�c si� naprz�d. - Przy tej pogodzie b�dziemy p�yn�� dwie, mo�e trzy godziny. - Szyper si�owa� si� z drzwiami kabiny. Przygl�da� si� Frankowi z podejrzliwo�ci�, niemal wrogo. - Ulver, co? Nie zawijali�my tam ju� dwa lata, mimo �e latem morze by�o jak staw. Kilku turyst�w chcia�o si� dosta� na wysp�. Przekl�ci g�upcy, nie zostali tam d�u�ej ni� dziesi�� minut. Nikt nie zatrzymuje si� na Ulver. - Dlaczego? - Frank poczu�, jak ciarki przechodz� mu po plecach. - Ulver to z�e miejsce. Zawsze takie by�o. Dlatego nikt go nie chce. Pr�buj� sprzeda� wysp� od 1948. Nikt tam nie mieszka� od tego czasu. - Ale kto� kiedy� tam mieszka� - Frank zauwa�y�, �e szyper starannie unika wzroku sternika. - Tak! - odchrz�kn�� ponuro. - Kiedy� tam mieszkali. Ale po czterdziestym �smym ju� nikt. - Kto tam mieszka�? - Frank pomy�la� z irytacj�, �e stary nie powinien o tym wspomina�, je�li dok�adnie nie wie. - Greenwoodowie. Kupili t� wysp� na pr�b� i �yli tam w czasie wojny. - I po wojnie wyjechali? - Nie - przewo�nik uparcie wpatrywa� si� w smagane deszczem okno kabiny. - Dlaczego wyjechali?! - Frank krzycza� nie tylko dlatego, �e morze rycza�o w�ciekle. 2 - Wyspa l 7 - Oni nie wyjechali - s�owa by�y ledwo s�yszalne. - Oni umarli. Frank poczu�, �e lodowate ciarki zn�w przesz�y mu po plecach. - Byli starzy, nieprawda�? "Na lito�� bosk�! - my�la� - musz� wiedzie�!". - Byli m�odzi, m�odsi ni� pan. A ona by�a naprawd� �liczna. Wpad�a do morza i zabi�a si� o ska�y. Wskoczy� za ni�, ale kiedy morze jest takie jak dzi�, nikt nie wychodzi z niego �ywy. Poch�ania, zgniata cia�o na miazg� i kiedy fala powraca, wyrzuca to, co zosta�o na brzeg - mewom na po�arcie. Frank zda� sobie spraw�, �e nie�wiadomie z ca�ej si�y �ciska podtrzymuj�cy sufit s�up. Czu� lekkie nudno�ci, nigdy przedtem nie odbywa� morskich podr�y. Szyper odwr�ci� si� nagle, otworzy� drzwi i wyszed� na pok�ad. "Wypadek - pomy�la�. To zwyk�y wypadek. Mog�oby si� to zdarzy� ka�demu, nawet mnie. Frankowi Ingramowi." Zbli�ali si� do du�ej, wygl�daj�cej na g�sto zaludnion�, wyspy. Ludzie w sztormiakach pomogli im dobi� do l�du, nie mog�c si� doczeka� poczty i zaopatrzenia. Potem prom ruszy� w dalsz� drog�; w p� godziny p�niej byli u brzegu ma�ej wysepki. W�a�nie pojawi� si� pasterz z owczarkiem przy nodze. Wzi�� par� list�w �ci�ni�tych gumk� i szamota� si� ze skrzynk� pe�n� �ywno�ci. Teraz p�yniemy prosto na Ulver - przewo�nik rzuci� Frankowi oskar�ycielskie spojrzenie spode �ba. - Gdyby nie to, wracaliby�my ju� na l�d. P� godziny, d�u�ej nie b�d� czeka�. Ka�da pa�ska minuta na l�dzie wystawia nasze �ycie na niebezpiecze�stwo. Nie przyp�yn�liby�my tutaj, gdyby nie kapitan, dobrze pan wie. Wyspa Ulver by�a du�a; na pewno rozci�ga�a si� dalej, ni� si�ga� wzrok. Postrz�pione ska�y wznosi�y si� nad spienionym morzem. W ma�ej zatoczce fale rzuca�y �odzi� na wszystkie strony. Drewniane molo wygl�da�o tak, jakby w ka�dej chwili mia�o si� rozlecie� na kawa�ki. Nie bez trudno�ci zacumowano ��d�, i Frank, uchwyciwszy si� por�czy, wyskoczy� na brzeg. - P� godziny nie wi�cej! - przewo�nik wrzasn�� za 18 nim - bo inaczej zostanie tu pan do wtorku. Ja nie sp�dzi�bym nocy na Ulver nawet za roczn� pensj�! Frank pod��y� w�sk� �cie�k� w g��b l�du, zdziwiony, �e teren jest tu zupe�nie p�aski. Trawa, zaskakuj�co zielona, rozrasta�a si� swobodnie. Gdzieniegdzie ros�y k�py wrzosu i ja�owca. By�y tu te� kar�owate srebrne brzozy, kt�re jako� opar�y si� ostrym zimom. Frank dostrzeg� dom; jego kszta�t by� zatarty. W szarym mroku wydawa� si� olbrzymi i gro�ny niczym forteca. Obejrza� si� za siebie, ale ju� chwil� potem by� z�y, �e o tym pomy�la�. Psiakrew, ca�a ta podr� b�dzie kompletn� strat� czasu, je�li stch�rzy. Musia� przynajmniej obejrze� budynek i skl�� tego chorego faceta z promu. Frank u�miechn�� si� ponuro. Agenci mieli niew�tpliwie racj� w jednym punkcie - dom potrzebowa� remontu. W dachu zia�y dziury, dwa okna na pi�trze by�y wybite, m�tne jak oczy- umar�ego szyby zdawa�y si� �ledzi� ka�dy jego ruch. Kamienne �ciany by�y ca�e, ale ci�g�e deszcze i wiatr odar�y je z tynku. Niekt�re miejsca wymaga�y natychmiastowej naprawy. Ogrodu nie by�o. Trawa zarasta�a. �cie�ka prowadzi�a do drzwi, z kt�rych p�atami odpada�a farba. Frank zawaha� si�. Instynkt m�wi� mu, �eby wraca�. Spojrza� na dom: solidna konstrukcja. Guilden te� by�o w op�akanym stanie, kiedy si� tam wprowadza� z Gillian. Wszystko zaczyna�o si� od nowa. Tylko to go zach�ca�o; nie mia� nikogo, kto podzieli�by z nim samotno�� w zniszczonym domu, kto doda�by mu otuchy, gdy wszystko zdawa�o si� by� zbyt trudne do ud�wigni�cia. Klucz �atwo obraca� si� w zamku, ale drzwi by�y spaczone i musia� wypchn�� je ramieniem. Ciemne zakurzone wn�trze �mierdzia�o st�chlizn�. I z�em. "Wyobra�nia - powiedzia� sobie - ten przewo�nik zalaz� mi za sk�r�, przekl�ty facet". Frank �a�owa�, �e nie wzi�� pochodni, bo gdy wcisn�� prze��cznik, �wiat�o si� nie zapali�o. Nic dziwnego, �e nie dzia�a, generator jest pewnie wy��czony, albo - co bardziej prawdopodobne - zepsuty. Ruszy� i zauwa�y�, �e 19 wci�� sta�y tu meble: st� grubo pokryty kurzem i kilka krzese� z prostymi oparciami. Na blacie sta�y talerze. Zadr�a� odruchowo. Wygl�da�o to tak, jakby poprzedni mieszka�cy nagle wyszli, uciekaj�c przed czym� niewidzialnym w panicznym strachu. Nie, przecie� oni umarli, utopili si� w morzu, ich cia�a rozbi�y si� na miazg� o ska�y. Ta my�l wcale nie doda�a mu otuchy. Mo�e uciekli z domu, a potem biegli w �lepym strachu i woleli rzuci� si� do morza, ni� by� tu i sta� twarz� w twarz... "Na Boga, opami�taj si�, cz�owieku!" Na �cianie wisia� telefon, masywny aparat, kt�rego tarcza patrzy�a na Franka, jak pojedyncze, niech�tne oko. Cofn�� si� czuj�c, �e telefon m�g�by nagle zadzwoni�, rykn�� na niego, domagaj�c si�, �eby podni�s� s�uchawk�. Szybko ruszy� naprz�d, pokonuj�c schody. Nagie deski skrzypia�y pod jego ci�arem. Powstrzyma� ch�� obejrzenia si� za siebie. Ma�y podest mia� troje po�o�onych obok siebie drzwi. Otworzy� najbli�sze i zajrza� do sypialni. Ona te� by�a umeblowana: sta�o tam podw�jne ��ko z rozrzuconymi prze�cierad�ami, kt�re, postrz�pione i nadgni�e, podarte by�y w pasy. Tak, jakby Greenwoodowie uciekli z ��ka w �rodku nocy i zbiegli ze schod�w prosto w burzliw� noc. Teraz wiedzia�, �e by�o to ca�kiem bez sensu. Obla� si� zimnym, lepkim potem. OK, oni umarli, utopili si� - wypadek. Dlatego nie wr�cili do domu, �eby pozmywa� naczynia i po�cieli� ��ko. To by�o logiczne. Prawdopodobnie - tak jak i on - nie mieli rodziny, wi�c nikt nie pofatygowa� si� na Ulver, �eby posprz�ta� dom. Albo, je�li mieli krewnych, nie interesowa�o ich nic, pr�cz sprzeda�y wyspy. Przyleg�y pok�j by� pusty, a trzeci zawalony rupieciami - poniewa� nie by�o �wiat�a, nie wszed� tam i nie obejrza� go dok�adnie. Wracaj�c po schodach, zmusza� si� do tego, by nie biec. Gdzie� kiedy� czyta�, �e najlepiej ogl�da� posiad�o�� w niepogodny, z�y dzie�, bo wtedy widzi si� j� jak najgorzej. "Wygl�da�aby o niebo lepiej, gdyby �wieci�o s�o�ce" - zdecydowa�. Ten dom m�g�by by� ca�kiem przyjemny, 20 gdyby go odnowi�, sprz�tn��, po�o�y� �wie�� farb�, u�o�y� nowe dach�wki i wstawi� szyby w okna. By�aby kolosalna r�nica. Swoj� drog� nie musia� przecie� tego kupowa�. Przyjecha� tylko rzuci� okiem. Niekt�rzy ludzie ogl�daj� tuziny dom�w, zanim jaki� kupi�. Byli te� tacy, dla kt�rych ogl�danie posiad�o�ci stanowi�o hobby, robili to po to, �eby "mie� nosa". Na zewn�trz zrobi�o si� ja�niej. Mg�a znikn�a; Frank zobaczy� ca�� wysp� i rozpozna� pomost, przy kt�rym cumowa� prom. Dzi�ki Bogu, nie odp�yn�li bez niego. Przybud�wki tworzy�y z ty�u domu kwadrat, os�oni�t� zagrod�, w kt�rej zim� chroni�o si� byd�o. Drzwi opuszczonej stajni zwisa�y na jednym zawiasie. S�omiana pod�ci�ka przegni�a, a gruba warstwa b�ota nie pozostawia�a �adnych w�tpliwo�ci co do tego, �e nigdy nie wyschnie. U�wiadomi� sobie, �e gospodarowanie tutaj to walka, wydzieranie ja�owej ziemi �rodk�w do �ycia, po�r�d sztormu i zawieruchy. Wszystkie roboty, kt�re musia�y by� wykonane, b�dzie zmuszony zrobi� sam - nie by�o tu �adnego s�siada, kt�ry m�g�by pom�c. Nie ma Gillian, kt�ra przygotowa�aby obiad - przyjdzie przemokni�ty i zzi�bni�ty, i b�dzie musia� zabra� si� za przygotowanie posi�ku. Nikogo, kto dzieli�by z nim �o�e. Tylko praca i sen - ledwo wystarczaj�cy po wielkim wysi�ku - czy to si� powiedzie? Frank zacz�� i�� z powrotem do �odzi, zatrzyma� si� tylko raz i spojrza� na opuszczony dom: �lepe oczy okien, drzwi niczym usta, zdawa�y si� u�miecha�. W tej chwili nie wygl�da� z�owieszczo, ani te� ponuro, by� raczej wzruszaj�cy, b�aga� o towarzystwo, przyzywa� go z powrotem. Ogl�da� go w z�y dzie� i dlatego podda� si� pierwszemu wra�eniu. Czterdzie�ci lat temu zdarzy� si� tu wypadek - dwoje ludzi uton�o. Wypadki zdarzaj� si� codziennie, ludzie gin�. Ale �ycie toczy�o si� dalej, nie m�g� od niego uciec, cho�by - nie wiadomo jak - pr�bowa�. Nawet tutaj. Miejsce wytchnienia, w kt�rym m�g�by u�o�y� �ycie od nowa - w Guilden by�o zbyt wiele pami�tek. Odwr�ci� si� i odszed�. - Ju� po wszystkim? - przewo�nik chrz�kn��, gdy 21 Frank wspi�� si� na pok�ad. - Czy zobaczy� pan wszystko, co chcia� zobaczy�? - Zobaczy�em - odpowiedzia� Frank - trzeba tu odwali� kawa� roboty, ale mo�na to doprowadzi� do porz�dku. - Nie Ulver - burkni�cie spomi�dzy skrzywionych warg - tu nie mo�na �y� spokojnie. Nigdy tego nie sprzedali, ju� panu m�wi�em. Przez ostatnie sto lat. Bo Ulver nie chce by� sprzedane. Umarli chc� je zatrzyma� dla siebie. - Nonsens! - uci�� Frank - dwoje ludzi uton�o 40 lat temu i z tego powodu nikt nie kupi wyspy? Ludzie umieraj� w domach na ca�ym �wiecie i inni ludzie wprowadzaj� si� do nich. - Zrobi pan, co zechce - przewo�nik wzruszy� ramionami i otworzy� drzwi kabiny, zniecierpliwiony uporem pasa�era. - Ale opowiem panu, cho� mo�e nie powinienem... - zawaha� si� i odwr�ci� wzrok - co zdarzy�o si� na wyspie du�o dawniej ni� 40 lat temu! W tym momencie ubrany w sztormiak cz�owiek nieoczekiwanie przerwa� i wyszed� na pok�ad, jak gdyby po�a�owa� swoich s��w. Rozdzia� iii Marie le�a�a w ciemno�ci swojej sypialni. Nas�uchiwa�a, oczekuj�c odg�osu krok�w, z nadziej�, �e b�d� to lekkie, szybkie kroki jej c�rek. Ba�a si�, �e zamiast tego us�yszy ci�kie st�panie m�a. Ale od trzech dni nikt do niej nie zajrza�, z wyj�tkiem m�odej dziewczyny, kt�ra przynosi�a jej bulion i �wie�� po�ciel. Zdawa�o si�, �e Macaulay przesta� si� ni� interesowa�. Da� jej lekarstwo, kt�re mia�o pom�c w wygojeniu �ona i nie pokazywa� si� ju� od pi�ciu dni. Podobnie jak m��. By� mo�e mieli nadziej�, �e umrze i w ten spos�b zostanie ukarana za to, �e nie urodzi�a syna, dziedzica Ulveru. O Bo�e, jak bardzo nienawidzi�a lorda, czasem nawet modli�a si�, �eby Anglicy rozgromili Szkot�w pod Cullo-den. Je�li ziemie Ulveru mia�yby zosta� rozgrabione, niech tak si� stanie. Nie s� potrzebne ani jej, ani jej c�rkom. By�y tu prawdziwymi wi�niami. Dzisiaj po raz pierwszy chodzi�a, stawia�a chwiejne kroki, raz omal nie zas�ab�a - ale sz�a. Jutro, je�li B�g pozwoli jej pozosta� przy �yciu, zn�w spr�buje i mo�e za kilka dni b�dzie mog�a dosi��� konia. Nocna ucieczka, mocno chwycone cugle i ci�g�e ogl�danie si� za siebie w oczekiwaniu pogoni. Je�li ludzie lorda j� dogoni�, odbierze sobie �ycie, pchnie no�em we w�asn� pier� i b�dzie drwi� z nich, le��c we krwi na pos�aniu z wrzos�w. Nigdy nie wr�ci do zamku w Ulver. Nigdy nie zapomni tej nocy, kiedy ludzie lorda z�apali w dolinie k�usownika Macphersona. Wielki, brodaty m�czyzna zabi� jelenia, �eby prze�y�. Zabra� tylko to, co nadawa�o si� do jedzenia. Przygotowano zasadzk� i k�usownik w ni� wpad�. Kiedy, s�aniaj�c si� na nogach, wr�ci� do domu z upolowanym jeleniem na plecach ju� czeka�o czterech ludzi, kt�rzy powlekli go do zamku. 23 Nie wzywano szeryfa, gdy� lord by� sam dla siebie prawem - od zachodniego wybrze�a po kra�ce swych nowych ziem. Wrzeszcz�cego k�usownika zawleczono do lochu, rozebrano do naga i powieszono ze skr�powanymi r�kami. Taka by�a sprawiedliwo�� lorda Ulver - zmusza� ludzi do patrzenia, ��da� oklask�w, a sam �mia� si� podczas egzekucji. �o�dak uderza� batem z precyzyjnym okrucie�stwem, rani�c tak, �e z cia�a wij�cego si� z b�lu skaza�ca odrywa�y si� krwawe strz�py. Ofiara obraca�a si� zwisaj�c na sznurze, cia�o wi�o si� pod gwa�townymi uderzeniami bata, a krzyk powoli zamiera�, przechodz�c w coraz to s�abszy j�k b�lu. S�uga, kt�ry wybiera� dla lorda wiejskie dziewuchy, zamieniony zosta� w nieszcz�nika, kt�ry ju� nigdy nie m�g� dzieli� z kobiet� �o�a. Rannego, o�lepionego eunucha porzucono na pustkowiu; nieszcz�nik przez ca�� noc czo�ga� si� do swojej nory. Nast�pnego ranka stajenny znalaz� jego nagie, poszarpane cia�o sto jard�w od zamku. Marie wiedzia�a, �e to prawda. Wi�a si� w konwulsji udawanego orgazmu, gdy lord przyszed� do niej tej samej nocy. Krzyki dobiegaj�ce z loch�w odbija�y si� echem w jej uszach jeszcze kilka tygodni p�niej. I wiedzia�a a� nazbyt dobrze, �e m�� wymierzy�by t� sam� kar� swej �onie i c�rkom, gdyby tylko przysz�a mu na to ch��. Wci�� czu�a zapach �mierci w sypialni, od czasu do czasu mdl�ca wo� martwego cia�a dochodzi�a do jej nozdrzy. Zmar�e dziecko wyniesiono z pokoju nast�pnego dnia - s�u��cy po prostu wyni�s� krwawe zawini�tko. Wiedzia�a, �e nie by�o pogrzebu, cia�o prawdopodobnie rzucono na �er ogarom. Lord patrzy� z m�ciw� satysfakcj�, jak bestie rozszarpuj� krwawy och�ap. Us�ysza�a odg�os zbli�aj�cych si� krok�w. Wielka ulga - to by�y dziewcz�ta. Ostro�nie, chy�kiem wchodzi�y po schodach, �eby odwiedzi� opuszczon� matk�, kt�rej grzechem by�o wydanie na �wiat dziecka niew�a�ciwej p�ci. Wesz�y w milczeniu otaczaj�c �o�e Marie. Migocz�cy p�omie� �wiecy ukaza� przera�enie maluj�ce si� na ich twarzach. 24 - Matko, nie mog�y�my przyj�� wcze�niej - wyszepta�a wysoka dziewczyna. - S�u��cy �ledz� nasz ka�dy krok, szpieguj� nas. Mo�emy zaufa� tylko Agnusowi - jest niemy. Ma dla nas pi�� najlepszych koni, mog� by� osiod�ane w ka�dej chwili. Jak d�ugo, matko, jak d�ugo jeszcze? - Dzie� lub dwa, nie wi�cej - Marie u�miechn�a si� blado - po raz pierwszy uda�o mi si� dzi� przej�� kilka krok�w, z ka�d� godzin� jestem silniejsza. - S�ysza�y�my, �e pod Culloden rozgorza�a straszna bitwa - Mary zni�y�a g�os jeszcze bardziej - zdaje si�, �e armia ksi�cia ponosi kl�sk�. Wrzosowisko jest zalane krwi� walcz�cych. - Musimy ucieka� na po�udnie - Mary poruszy�a si�, pr�buj�c nie skrzywi� si� z b�lu - bardziej ufam mi�osierdziu Anglik�w ni� s�owom diab�a, kt�rym jest m�j m��, a wasz ojciec. B�d�cie cierpliwe, a by� mo�e za dwa dni b�d� si� czu�a na tyle dobrze, �eby jecha� z wami. Nie przychod�cie tu wi�cej, to zbyt ryzykowne. Spotkamy si� w stajni o p�nocy i... Urwa�a nagle. Na dziewcz�ta pad� blady strach - us�ysza�y g�uchy odg�os ci�kich krok�w na p�pi�trze. St�panie w�ciek�ego olbrzyma roznosi�o si� echem, wprawiaj�c w dr�enie schody zamku. - To ojciec! - EUzabeth �cisn�a Mary za rami� tak mocno, �e ta nieomal upu�ci�a �wiec�. Ogie� zamigota�, przygas�, rzucaj�c upiorne, przera�aj�ce cienie na przeciwleg�e �ciany. Drzwi otworzy�y si� gwa�townie, przeci�g zdmuchn�� �ojow� �wiec�, z kt�rej uni�s� si� ob�ok dra�ni�cego dymu. Silne �wiat�o trzymanej wysoko latarni o�lepi�o kobiety. Wyda�y z siebie st�umione, przestraszone okrzyki rozpoz-nawszy wysok� posta� lorda, z twarz� wykrzywion� w�ciek�o�ci� i nienawi�ci�. Jego szkar�atne ubranie by�o uwalane b�otem tak, jakby dopiero co wr�ci� z polowania. - A wi�c - jego cienkie wargi wykrzywi�a z�o�� - ca�y kurewski pomiot zebra� si� w burdelu. Dziwki, szumowiny, knujecie spisek! 25 - Ale� nie, m�j panie - Marie zmusza�a si�, �eby m�wi� spokojnie - c�rki przysz�y jedynie spyta� mnie o zdrowie, odwiedzi�y sw� chor� matk�. - K�amstwo, ale to nie ma znaczenia - zdawa�o si�, �e Ulver odpr�y� si� nieco. Kobiety zauwa�y�y w s�abym �wietle �wiecy, �e przez jego blad�, napi�t� twarz przebieg� nag�y skurcz. - Zdarzaj� si� gorsze rzeczy ni� narodziny dziewuchy. Armia ksi�cia Konda zosta�a rozgromiona pod Culloden, jego wojska wyr�ni�te w pie� i nie ma jeszcze wiadomo�ci o losie samego ksi�cia. Nie minie tydzie�, jak Anglicy tu b�d�. Cisza. Lord spogl�da� to na �on�, to kolejno na c�rki, przeszywaj�c je wzrokiem. Na jego w�skich wargach b��ka� si� nerwowy grymas, w oczach mia� pogard� - umy�lnie trzyma� je w niepewno�ci. W ko�cu odezwa� si�: - Anglicy to lubie�ne plemi�, szczeg�lnie �o�nierze. Obna�� ka�d� z was i b�d� gwa�ci� jedn� po drugiej, a kiedy ju� nie b�dzie po�ytku z waszych zu�ytych cia�, wypatrosz� was i rzuc� psom na po�arcie. Edith zacz�a �ka� i ukry�a twarz w sukni Mary. - Ciszej, suko! - warkn�� Ulver. - Nie mamy czasu na beczenie! Wyraz twarzy Marie by� pomieszaniem gniewu i oburzenia. Jej d�onie by�y kurczowo zaci�ni�te na zmi�tej po�cieli. Otworzy�a usta, chc�c co� powiedzie�, ale zamkn�a je na powr�t. Dziecko uciszy�o si�, ale wci�� wstrz�sa�o nim przera�enie. Utkwiwszy oczy w wysokiej gro�nej postaci ojca, dziewczynka trwa�a czekaj�c nast�pnych s��w z zapartym tchem. Cokolwiek by lord powiedzia�, nie wr�y�o to niczego dobrego kobietom z zamku Ulver. - Zamierzam was wys�a� w bezpieczne miejsce, bo tu nastan� trudne czasy. - G�os Ulvera zmieni� si�, ale �wiat�o latarni odbija�o niepokoj�ce b�yski w jego p�-przymkni�tych oczach. Serce Marie stan�o w miejscu. Splecione d�onie zacisn�a na brzuchu, znowu czu�a gwa�towne uk�ucie przeszywaj�ce jej �ono. Konie by�y gotowe - pomy�la�a, �e powinny by�y uciec ju� zesz�ej nocy. Mog�a si� przywi�za� 26 do siod�a, gdyby by�a zbyt s�aba. C�rki mia�yby szans� ucieczki nawet w przypadku jej �mierci. Usta Marie zadr�a�y; gdy spyta�a: - Dok�d? - Jest tylko jedno takie miejsce - zmarszczy� grube brwi, jakby nagle odgad�, co planowa�y i cieszy� si� bardzo, �e udaremni� ich ucieczk�. - G�ry i doliny b�d� roi� si� od angielskich �o�nierzy. Przemierz� ca�� Szkocj�, b�d� grabi�, pali� i gwa�ci� wsz�dzie, gdzie przyjd�. Nie b�dzie przed nimi ucieczki, ale my�l�, �e nie wyrusz� w morze. Przynajmniej na razie. Zamierzam was wys�a� na wysp� Ulver! - Nie! - Marie mimowolnie krzykn�a. - Nie? - grube brwi unios�y si� w udawanym zdziwieniu - mo�e powiesz mi, kobieto, dlaczego nie? - To straszne miejsce - g�os Marie zdradza� przestrach - ja�owa wyspa pozostawiona na pastw� �ywio��w. Nigdy nie mieszka� tam cz�owiek, wysp� odwiedzaj� tylko dzikie g�si i morskie ptaki. Zginiemy tam tak samo, jakby�my wpad�y w �apy Anglik�w!... - Nonsens - jego g�os by� s�odki jak mi�d, fa�szywie uprzejmy, jedynie oczy zadawa�y k�am s�owom. - Dzika owszem, ale to przecie� raj... Jest tam szopa, os�oni�ta i ciep�a. Na pla�� fale nanios�y wystarczaj�co du�o drzewa, �eby�cie mog�y nim pali� przez d�ugie zimowe miesi�ce. - Umrzemy z g�odu. - B�d� dogl�da�, �eby Zoke dostarcza� wam regularnie �ywno�� �odzi�. - Zoke! Nie, m�j panie, nie Zoke, prosz�! - A dlaczego nie, kobieto? - On jest... diab�em! Ulver odwr�ci� g�ow� i rykn�� g�o�nym �miechem. Dziewcz�ta st�oczy�y si�, kul�c ze strachu. Marie podci�gn�a prze�cierad�o pod brod�, zakrywaj�c doln� cz�� twarzy. - Zoke, przewo�nik. Zoke - czarownik Ulveru, sa-mozwa�czy magik, kt�rego wie�niacy boj� si� bardziej ni� 27 �mierci. To wierny s�uga, jeden z niewielu, kt�rym mog� ufa�. Nie mo�emy pozwoli�, �eby przeszkadza�y g�upie uprzedzenia, kiedy nasze �ycie wisi na w�osku. Do�� tych g�upstw. Ubierzcie si� natychmiast, za godzin� wszystkie macie by� na dole. Poleci�em Zoke'owi, �eby przygotowa� ��d�. Morze jest niespokojne, ale on jest doskona�ym �eglarzem. Nie ma czasu do stracenia. Wyjd� z ��ka, nieszcz�sna, niech zobacz� tw� wdzi�czno�� - ratuj� ci�, mimo �e odm�wi�a� mi syna i spadkobiercy. Obr�ci� si� i wielkimi krokami wyszed� z pokoju. Dr��ce dziewcz�ta s�ucha�y oddalaj�cych si� krok�w. Zauwa�ywszy, �e Edith zn�w p�acze, poj�kiwa�y g�o�no, przera�one, nie by�y w stanie logicznie my�le�. Bielizna zaszele�ci�a - Marie usi�owa�a wsta� z ��ka ci�ko dysz�c, jakby dosta�a nag�ej gor�czki. - Matko - Mary odezwa�a si� w ko�cu - w ka�dej chwili Angus mo�e osiod�a� konie. Jest jeszcze czas - je�li ruszymy w tej chwili. - Nie - g�os matki by� zm�czony, lecz nie by�o w nim rezygnacji. - On wie, jestem tego pewna. Wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa ma ludzi gotowych do po�cigu za nami. Mo�e nawet pu�ci�by naszym �ladem psy. Nie mamy wyboru, musimy i�� tam, gdzie rozkaza� - albo zgin�� tutaj. - Ale Zoke... - Nic nie m�w - Marie rzuci�a ostro boj�c si�, �e mog�yby jeszcze bardziej przerazi� Edith. Dziewczynka schowa�a si� za jej plecami. - Ubierzcie si� ciep�o. Pozw�lmy waszemu ojcu uczyni� z nami, co zechce, bo nic innego nie mo�emy teraz zrobi�. Na pewno nie ma innych przyczyn, dla kt�rych wysy�a nas na wysp�, ni� pr�ba uchronienia nas przed Anglikami. Gdyby chcia� nas skrzywdzi�, m�g�by to zrobi� tutaj z mniejszym dla siebie k�opotem. No, czy nie m�g�by? Ca�a czw�rka kiwn�a g�owami w mroku. S�owa matki mia�y sens. By� mo�e lord mia� na wzgl�dzie ich dobro i chcia� je uchroni� od barbarzy�stwa angielskich �o�nierzy. Pr�buj�c ukry� sw�j b�l i strach, Marie zacz�a si� 28 ubiera�. W g��bi serca wiedzia�a, �e m�� chce si� zem�ci� na niej za urodzenie pi�ciu c�rek, na dziewczynkach za to, �e o�mieli�y si� przyj�� na �wiat - co by�o osobist� zniewag� dla lubie�nika, kt�ry je sp�odzi�. Mia�a z�e przeczucie przede wszystkim z powodu Zoke'a, odra�aj�cego dozorcy, kt�ry mia� przewie�� je na samotn� wysp�. W miejsce, o kt�rym wie�niacy szeptali, �e jest mieszkaniem diab�a. Rozdzia� IV Morze by�o spokojne, prom miarowo ko�ysa� si� na falach. G��boki b��kit wody kontrastowa� z jasno upierzo-nymi mewami, kt�re co chwila przysiada�y tu� obok burty. Gdzieniegdzie g�adka powierzchnia marszczy�a si� - to poluj�ca foka poszukiwa�a �awic �ledzi. Gdyby nie ch�odna morska bryza w ma�ej �odzi by�oby niezno�nie gor�co. Stary szyper wci�� mia� na sobie ten sam wytarty, niegdy� bia�y sweter z golfem. Poczernia�a fajka stercza�a mi�dzy jego bezz�bnymi dzi�s�ami. Napastliwie utkwi� wzrok w bezchmurnym niebie, jakby �ywi� do niego jak�� sekretn� uraz�, a mo�e dlatego, �e ju� od trzech tygodni nie by�o deszczu. T�skni� do ch�oszcz�cych poryw�w wiatru i bryzg�w piany. A mo�e dlatego, �e mieli dzi� na pok�adzie pasa�era, "obcego" z po�udnia, kt�rego drogi nie by�y jego drogami i kt�ry nie rozumia� morza z jego zmiennymi nastrojami. Szyper wyj�� fajk�, splun�� za burt� i zn�w j� w�o�y� do ust. Fajka by�a wypalona, tyto� przem�k� i teraz z cybucha dobywa� si� jedynie dono�ny gulgot. Ale szyper nie usi�owa� jej zapali�, po prostu �u� z zapami�taniem ustnik. Spojrza� w kierunku ma�ej kabiny, gdzie by�y u�o�one drewniane skrzynie i kilka tekturowych pude� obwi�zanych plastikowym sznurkiem. W zesz�ym tygodniu musieli naj�� dw�ch dodatkowych ludzi do pomocy przy wysy�ce skrzynek z herbat�, a raz nawet roz�adowa� je i przenie�� w�sk� �cie�k�, kt�ra wiod�a z przystani do domu na Ulver. Dyskutowa� o tym z kapitanem portu, ale nic nie zdzia�a� - prom dostarcza� na wysp� wszystko z tego odcinka wybrze�a i, je�li nie chcia� straci� pracy, musia� to robi�. Taki by� porz�dek rzeczy i nie mia� tu nic do powiedzenia. Przewo�nik obejrza� si� zn�w, ukradkiem spogl�daj�c na pasa�era. Czy by� to ten sam cz�owiek, kt�ry p�yn�� na wysp� w kwietniu czy w maju zesz�ego roku? To by� burzliwy dzie� - w og�le nie wyp�ywaliby w morze, gdyby kapitan portu nie upiera� si� przy tym. Musieli p�yn�� na Ulver, bo jaki� pieprzony g�upek chcia� obejrze� wysp�. Przewo�nik pr�bowa� to przyjezdnemu wyperswadowa�, ale nie uda�o mu si�. By�o to kompletnie niezrozumia�e - tamten cz�owiek wr�ci� i najwyra�niej kupi� wysp�. Czy nie rozumia�, �e ten skrawek l�du dla nikogo nie jest dobrym miejscem? Stary marynarz by� przekonany, �e najlepiej by�oby pozostawi� wysp� Ulver w�asnemu losowi. Nikt nie mieszka� tu od 40 lat, a nawet przedtem ludzie, kt�rzy si� o�mielili tu pozosta�, zgin�li i tylko przypadkowo odnaleziono ich roztrzaskane o ska�y cia�a. Szyper widzia� w tej tragedii ostrze�enie - i dziwi� si�, widz�c kogo� nierozs�dnego, kto je lekcewa�y. Atmosfer� l�ku pot�gowa�y dodatkowo przekazywane z ojca na syna stare legendy o przekle�stwie, kt�re ci��y nad tym zagubionym, otoczonym morsk� kipiel� skalistym skrawkiem l�du. Przewo�nik naturalnie nie chcia�, �eby ktokolwiek mieszka� na Ulver, gdy� oznacza�o to, �e b�dzie musia� p�yn�� tam dwa razy w tygodniu z poczt� i zaopatrzeniem. A - pomijaj�c legend� - by�a to daleka droga w sztormow� pogod�. Ulver by�o z�ym miejscem, nawet dalekomorscy rybacy je omijali. A teraz wszystko wskazywa�o na to, �e historia wyspy Ulver rozwinie si� o jeszcze jeden w�tek... Frank Ingram pochyli� si� nad ruf�, patrz�c na �lad spienionej wody. W zamy�leniu g�adzi� �eb Jake'a - swojego czarno-bia�ego owczarka, kt�ry siedzia� tu� przy nim, opieraj�c si� o swego pana ca�ym ci�arem tak, jak to zwykle robi�. Jake �atwo si� adaptowa�, nie przejmowa� si�, dok�d jedzie, dop�ki by� z nim jego pan. S�o�ce iskrzy�o si� na wodzie i o�lepia�o go tak, �e gdy Frank spojrza� w g�r�, mia� przed oczami jedynie b�yszcz�ce plamy. Morze by�o dzi� spokojne, zupe�nie inne ni� owego majowego dnia, kiedy musia� chroni� si� przed �ywio�em w kabinie. Frank czu� na sobie wzrok starego szypra, oczy pa- 31 trz�ce z irytacj�, kt�ra graniczy�a ze z�o�ci�. By� obcym. Nikt si� nim nie interesowa�, asystowa� mu tylko nadgorliwy kapitan portu, kt�ry niegdy� s�u�y� w marynarce. Ale to by�a jego praca, by� zobowi�zany do wykonywania swoich obowi�zk�w. ,, Je�li chce pan mieszka� na Ulver, sir, to pa�ska sprawa" - zdawa� si� m�wi�. "Jestem tu, �eby pom�c panu jako osoba urz�dowa i me zrobi� nic ponad to, do czego jestem zobowi�zany. Prosz�, tu jest rozk�ad jazdy prom�w, oczywi�cie, zale�ny od warunk�w atmosferycznych. Przetransportujemy pa�skie baga�e, bo za to nam p�ac�, ale nie zrobimy nic wi�cej". Zimna uprzejmo��, "sir" w niemal ka�dym zdaniu. Frank obr�ci� si� w drug� stron�, chroni�c oczy przed blaskiem s�o�ca. Daleko na horyzoncie farmer rozpozna� ciemny, nieregularny kszta�t, nieznacznie wyrastaj�cy ponad lini� morza, d�ugi i p�aski. By� to wschodni brzeg wyspy Ulver. Kr�tki dreszcz przebieg� mu po plecach, poczu� lodowate dr�enie, kt�re przypomina�o mu �w pami�tny dzie� sprzed trzech miesi�cy. Ulver - to by�o co� wi�cej ni� odleg�y brzeg wyspy, to by� jego nowy dom. Dopiero teraz zacz�� to sobie u�wiadamia�, dozna� szoku, jego oddech sta� si� nier�wny, jak przy ataku astmy. Uprzytomni� sobie, �e jego stara farma odesz�a na zawsze, razem z Gillian. Straci� swoj� �on� i sw�j dom, a teraz jakby obudzi� si� ze z�ego snu i odkry�, �e to wszystko o czym �ni� zdarzy�o si� naprawd�. Przez chwil� czu� �al, Jake opiera� si� ci�ko o jego nog�, jak gdyby rozumia� i chcia� powiedzie�: "Nie powinni�my tego robi�, prosz� pana. Powinni�my poczeka� rok, zobaczy�, jak si� b�dziemy czu�. Ale teraz jest ju� za p�no". "Obawiam si�, Jake - mrukn�� Frank pod nosem - �e spalili�my ju� wszystkie mosty". Schyli� si� i poskroba� psa za uchem. "Teraz nie mamy wyboru, bo nawet gdyby�my zmienili decyzj�, nie znajdzie si� nikt inny, kto by odkupi� wysp�, skoro nikt jej nie chcia� przez czterdzie�ci lat". Collie uderzy� kilka razy ogonem w pok�ad, jakby w odpowiedzi. 32 Mogli teraz widzie� wysp� Ulver w ca�ej okaza�o�ci. Przypomina�a p�yn�cego po powierzchni wody gigantycznego jaszczura. Postrz�piona okrutna g�owa zw�a�a si� z jednej strony w wyd�u�ony, pokryty �uskami ogon, cz�ciowo zanurzony tak, �e obserwator nie m�g� okre�li� jego wielko�ci. Postrz�pione ska�y wybrze�a wygl�da�y jak olbrzymie, otwarte w ostrzegawczym warczeniu szcz�ki: "Trzymaj si� z daleka, na Ulver mieszka �mier�, zawsze tam by�a i zawsze tam b�dzie". "Pozwalamy naszej wyobra�ni na zbyt wiele, piesku" - pomy�la� Frank, g�aszcz�c Jake'a po g�owie. - Za dziesi�� minut dobijamy do brzegu - burkliwie rzuci� szyper, nie wyjmuj�c fajki z ust. �lina wycieka�a mu z k�cika warg i sp�ywa�a wolno po poro�ni�tej szczecin� szcz�ce. - Prosz� wyrzuci� wszystko na brzeg tak szybko, jak pan mo�e, nie mamy czasu, �eby si� tu wa��sa�. "Nikt nie wa��sa si� na Ulver - pomy�la� - je�li ma cho� troch� rozumu". �wietna pogoda utrzymywa�a si� do pa�dziernika. Frank pracowa� niestrudzenie od dnia, w kt�rym przyby� na wysp�. Najwa�niejsz� rzecz� by�a naprawa domu tak, aby nadawa� si� do zamieszkania. Wi�kszo�� znalezionych wewn�trz podziurawionych przez korniki mebli wykorzysta� na opa�. Wstawi� brakuj�ce dach�wki, zreperowa� najwi�ksze dziury, postanowi� poprawi� murark� na zachodnim szczycie domu. Jake spa� na macie w kuchni, wdzi�czny swemu panu, �e przez kilka pierwszych nocy pozwoli� mu pozosta� w domu. W Guilden zawsze spa� na podw�rzu, ale teraz Frankowi zale�a�o na towarzystwie psa. W drugim tygodniu prom przywi�z� wreszcie owce Franka, dwie�cie sztuk rasy shopshire. Ozi�bi�o si�, jesie� wcze�nie przysz�a na zachodnie wyspy. Praca by�a najlepsza, na wywo�an� wspomnieniami, depresj�. Frank chwali� sobie sw�j nowy dom, z wielu wzgl�d�w traktowa� przeprowadzk� na to odludzie jako swoiste wyzwanie. Powoli przyzwyczaja� si� do nowego 3 - Wyspd 33 �ycia i zacz�� ju� kr��y� my�lami wok� wiosennej pory wypasania owiec. Tylko jedno mu przeszkadza�o i nie by� w stanie tego w sobie zabi�. W przysz�ym tygodniu przypada�a rocznica �mierci Gillian. Wiedzia�, �e wtorek b�dzie ci�kim dniem, ale przyj�� to i przygotowa� si�. Przeszkoda, kt�r� musia� przej��, potem b�dzie m�g� dalej �y�, bo nie b�dzie ju� spogl�da� wstecz przypominaj�c sobie, co on i Gillian robili dok�adnie rok temu. Od wtorku zacznie si� dla niego nowe �ycie. Straszliwe liczenie godzin. W niedzieln� noc Frank nie poszed� spa� do g�ry, nie by�by w stanie znie�� samotno�ci. Brakowa�o mu si�y woli, �eby spr�bowa�. Usiad� na fotelu przy kominku, zapad� w niespokojn� drzemk� i przespa� nocne godziny. Rano obudzi� si� odr�twia�y i przygn�biony z lekkim b�lem g�owy z rodzaju tych, kt�re narastaj� w ci�gu dnia. Nie przejmowa� si� �niadaniem, nakarmi� tylko Jake'a i wyszed� na zewn�trz obejrze� swoje gospodarstwo. Powita� go szary, chmurny �wit, z mg�� nadchodz�c� znad morza. Z ka�d� mijaj�c� godzin� ros�o jego przygn�bienie. Brakowa�o mu energii, zrobi� tylko to, co niezb�dne, ale zwleka� z powrotem do domu a� do zapadni�cia ciemno�ci. Nie by� g�odny, ledwie zauwa�y�, �e ma md�o�ci i nawet, gdy zmierzch zagna� go do domu, zjad� jedynie kanapk�. Wi�kszo�� przygotowanego na kolacj� jedzenia odda� Jake'owi, kt�ry dopomina� si� o wi�cej. Rozpali� w kominku, siad� przed nim i wpatrywa� si� w p�omienie, cho� tak naprawd� ich nie widzia�. Wiedzia�, �e r�wnie� t� noc sp�dzi tutaj. Nawet owczarek zdawa� si� czu� nieswojo i le�a� z g�ow� mi�dzy �apami, wpatruj�c si� w swego pana szeroko otwartymi, rozumiej�cymi oczami. Frank ora� zn�w na szczycie wzg�rza Guilden, kt�rego stok zbiega� w d� do kr�tej wiejskiej drogi. Jake siedzia� w kabinie ci�gnika i by� ca�kiem zadowolony, �e nie musia� zagania� owiec. Kiedy Frank skr�ci�, �eby zaora� zbocze, zobaczy� b�yszcz�cy w s�o�cu samoch�d daleko w dole. Gillian 34 jecha�a do miasta, wr�ci za dwie godziny - to w�a�ciwie wycieczka, bo sprawunek by� zbyt ma�y, by usprawiedliwi� jazd�. Rz�sisty deszcz za�omota� o dach ci�gnika. Frank chcia� zapali� d�ugie �wiat�a i wrzasn��, �eby nie jecha�a. Na pr�no, s�owa zgin�yby w szumie ha�asuj�cego w kabinie radia. Zreszt� i tak