573

Szczegóły
Tytuł 573
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

573 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 573 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

573 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON Mistrz zwierz�t ROZDZIA� 1 - Panie Komandorze, jutro wyrusza transport do tego sektora. Moje dokumenty s� w porz�dku, prawda? Mam chyba wszystkie niezb�dne zezwolenia i za�wiadczenia... M�ody m�czyzna w zielonym mundurze Komanda Galaktycznego, z rzucaj�cym si� w oczy emblematem przedstawiaj�cym rycz�cego lwa, u�miecha� si� �agodnie. Oficer westchn�� w duchu. Dlaczego takie sprawy trafia�y zawsze na jego biurko? By� cz�owiekiem nad wyraz sumiennym, a teraz znalaz� si� w k�opotliwej sytuacji. Przedstawiciel czwartego pokolenia kolonizator�w Syriusza, kosmopolita, w kt�rego �y�ach p�yn�a krew wielu ras, w g��bi serca by� przekonany, �e nie uda�o si� rozgry�� tego ch�opaka nikomu, nawet psychiatrom, kt�rzy wystawili mu pozytywn� opini�. Jeszcze raz prze�o�y� papiery i zerkn�� na ten le��cy na wierzchu. Nie musia� czyta� - zna� go ju� na pami��. Hosteen Storm. Stopie�: Mistrz Zwierz�t. Rasa: Indianin ame-| ryka�ski. Planeta: Ziemia, Uk�ad S�oneczny... To w�a�nie by�o przyczyn� jego rozterki. Po ostatnim, desperackim ataku naje�d�c�w Xik z Ziemi - ojczyzny Konfederacji - r pozosta� tylko przera�liwie niebieski, radioaktywny kope�, a Centrum musia�o boryka� si� z problemem bezdomnych weteran�w. Przyznawano im tereny na innych planetach, spotykali si� z po-loc� wszystkich skonfederowanych �wiat�w, ale nic nie mog�o wy-laza� z ich pami�ci widoku mordowanych ludzi, nic nie mog�o przywr�ci� im spokoju. Niekt�rzy postradali zmys�y ju� tu, w Centrum, t kierowali bro� przeciw swoim sojusznikom. Inni pope�nili samob�j-|two. W ko�cu wszystkie ziemskie oddzia�y rozbrojono si��. Koman-|or w ci�gu ostatnich paru miesi�cy by� �wiadkiem wielu okrutnych pozdzieraj �cych serce scen. ' Naturalnie Storm by� przypadkiem wyj�tkowym - tak jakby ni wszyscy nie byli wyj�tkowymi przypadkami. Takich jak on by�a |flko garstka. Z tego, co wiedzia� Komandor, kwalifikacje tego ro-fcaju posiada�o nie wi�cej ni� pi��dziesi�ciu ludzi. A z tych pi��-liesi�ciu prze�y�o niewielu. Kombinacja szczeg�lnych cech umys�u i j^arakteru, jak� powinien posiada� .prawdziwy Mistrz Zwierz�t, zdar�a si� niezwykle rzadko. Ludzie ci byli wprost bezcenni w ostatnich lesi�cach szale�czej walki przed spektakularnym upadkiem impe-im Xik�w. - Moje dokumenty, panie Komandorze - zn�w ten sam, �agodny g�os. Ale Komandor nie lubi�, gdy go przynaglano. Storm nigdy nie okazywa� wzburzenia. Nawet gdy pr�bowali go sprowokowa�, jak wtedy, kiedy dor�czyli mu przesy�k� z Ziemi, kt�ra zosta�a dostarczona do jego bazy za p�no, ju� po tym, jak wyruszy� na swoj� ostatni� misj�. Zawsze stara� si� wsp�pracowa� z personelem Centrum, pomagaj�c w opiece nad tymi, kt�rzy wed�ug lekarzy mogli jeszcze by� uratowani. Nalega� tylko, by pozwolono mu zatrzyma� zwierz�ta, ale nie spowodowa�o to �adnych k�opot�w. Obserwowano go uwa�nie przez wiele miesi�cy, oczekuj�c objaw�w op�nionego szoku, kt�ry wed�ug nich musia� wyst�pi�. Ale w ko�cu lekarze niech�tnie przyznali, �e nie mog� d�u�ej odk�ada� jego zwol nienia. Indianin ameryka�ski czystej krwi. Mo�e rzeczywi�cie by� inny, lepiej przygotowany na taki cios? Ale Komandor ci�gle mia� w�tpliwo�ci. Ch�opak by� zbyt opanowany.. Co b�dzie, je�li wypuszcz� go, a za�amanie nast�pi p�niej i poci�gnie za sob� inne ofiary? Je�li... je�li... - Widz�, �e zdecydowali�cie osiedli� si� na Arzorze - ci�gn�� rozmow� odwlekaj�c podj�cie decyzji. - Materia�y Sekcji Badawczej wskazuj�, �e klimat na Arzorze jest podobny do klimatu mojego kraju, a g��wnym zaj�ciem jest hodowla frawn�w. W Urz�dzie do Spraw Osadnictwa zapewniono mnie, �e jako wykwalifikowany Mistrz Zwierz�t nie b�d� mia� k�opot�w ze znalezieniem tam pracy... Prosta, logiczna, zadowalaj�ca odpowied�. Dlaczego mu si� nie podoba�a? Znowu westchn��. Przeczucie? Nie mo�e odm�wi� Ziemianinowi z powodu przeczucia. Niech�tnie przesun�� zezwolenie na podr� w kierunku piecz�ci. Storm wzi�� dokument i wyprostowa� si�, lekko si� u�miechaj�c. Grymas ko�czy� si� na ustach, nie zmieniaj�c ani na jot� wyrazu ciemnych oczu. - Dzi�kuj� za pomoc, panie Komandorze. Naprawd� j� doceniam. - Zasalutowa� i wyszed�. Komandor pokr�ci� g�ow�, wci�� niepewny, czy post�pi� s�usznie. Storm po wyj�ciu z budynku nie zatrzyma� si� nawet na chwil�. By� pewien, �e otrzyma to zezwolenie. Tak pewien, �e przygotowa� si� ju� do drogi. Jego baga� by� w punkcie za�adunkowym. By�a tam te� jego dru�yna, jego prawdziwi towarzysze, kt�rzy nie wystawiali go nigdy na pr�b� ani nie analizowali jego zachowania. Tylko przy nich m�g� poczu� si� zn�w sob�, a nie przypadkiem poddawanym wnikliwej obserwacji. Hosteen Storm z plemienia Dineh, czyli Ludzi, chocia� ci, kt�rych sk�ra by�a bia�a, nadali jego braciom inn� nazw� - Nawajowie. Byli to je�d�cy, arty�ci tworz�cy w Jnetalu i we�nie, pie�niarze zamieszkuj�cy pustyni�. Z t� surow�, lecz barwn� krain� ��czy�a ich mocna wi�. Przemierzali j� niegdy� jako my�liwi i hodowcy. Wygnaniec odepchn�� wspomnienia. Wszed� do magazynu, kt�ry przeznaczono dla niego i jego ma�ego, osobliwego oddzia�u. Zamkn�� drzwi, a na twarzy pojawi�o si� o�ywienie. - Ssst... - na syk, b�d�cy jednocze�nie wezwaniem przysz�a skwapliwa odpowied�. Rozleg� si� �opot skrzyde� i szpony, mog�ce rozszarpa� cia�o na strz�py, �agodnie spocz�y na ramieniu cz�owieka. Czarny orze� afryka�ski, b�d�cy oczami Czwartej Grupy Dywersyjnej potar� w pieszczotliwym ge�cie dziobem o brunatny policzek Storma. Dwa ma�e meerkaty zacz�y si� wspina� po jego spodniach. Pazurami, kt�rymi niszczy�y wielekro� sprz�t wroga, chwyta�y lekko materia� nogawek. Baku, Ho, Hing i wreszcie Surra. Orze� - kr�lewski i wielkoduszny - by� uosobieniem majestatycznej pot�gi. Meerkaty - dwoma weso�kami, par� zabawnych �otr�w, kochaj�c� nade wszystko dobr� kompani�. Ale Surra - Surra by�a cesarzow� odbieraj�c� nale�ne jej ho�dy. Jej przodkami by�y ma�e, tch�rzliwe, p�owe koty zamieszkuj�ce tereny pustynne. Mia�y �apy pokryte d�ug� sier�ci� zapobiegaj�c� zapadaniu si� w sypki piasek, ostre lisie pyszczki i szpiczaste uszy. Obdarowane przez natur� nadzwyczajnym s�uchem, �y�y w ukryciu, nie znane niemal cz�owiekowi. Kiedy rozpocz�to eksploracj� nowo odkrytych �wiat�w, okaza�o si�, �e instynkt dzikich zwierz�t bywa niejednokrotnie bardziej przydatny od stworzonych przez cz�owieka maszyn i urz�dze�. Za pomoc� hodowli i krzy��wek tworzono nowe gatunki, o cechach najbardziej po��danych. Surra - tak jak jej przodkowie - mia�a p�owe futro, lisie uszy i pysk oraz d�ug� sier�� na �apach. By�a jednak czterokrotnie wi�ksza - wielko�ci pumy - a jej inteligencja przeros�a oczekiwania ho- dowc�w. Storm po�o�y� d�o� na jej g�owie, a ona �askawie przyj�a pieszczot�. Dla postronnego obserwatora mogli by� teraz grupk� zadumanych, odpoczywaj�cych istot. Ale ��czy�a ich �wiadomo��, b�d�ca niczym innym, jak rozmow� bez s��w. Nie m�g� si� w ni� w��czy� nikt spoza ich grona. To ona jednoczy�a ich w harmonijn� ca�o��. Je�li trzeba by�o, byli niebezpiecznym przeciwnikiem, ale dla siebie byli zawsze najwierniejszymi towarzyszami. Baku zatrzepota� niespokojnie skrzyd�ami. Nie znosi� klatki i zgadza� si� na ni� tylko w ostateczno�ci. A podr�, kt�rej obraz przekaza� im Storm, oznacza�a w�a�nie klatk�. �eby go uspokoi�, Indianin przedstawi� im teraz my�lowy obraz tego, co na nich czeka: g�ry, doliny i prawdziwa, niczym nie skr�powana wolno��. Orze� uspokoi� si�. Meerkaty pomrukiwa�y, zadowolone. Dop�ki s� wszyscy razem, nic nie zm�ci ich rado�ci. Najd�u�ej zastanawia�a si� Surra. Musia�aby zgodzi� si� na to, co zawsze wywo�ywa�o w niej zaciek�y op�r - na obro�� i smycz. Ale obraz przekazany przez Storma by� tak obiecuj�cy, �e przesz�a przez ca�y pok�j i wr�ci�a trzymaj�c w pysku znienawidzon� smycz i obro��. - Yat-ta-hay - wyszepta� w staro�ytnym j�zyku swego plemienia Storm. - Yat-ta-hay... dobrze, bardzo dobrze. Promem, na kt�ry wsiad�a dru�yna, wracali na swe ojczyste planety weterani Konfederacji. Wracali po wyniszczaj�cej wojnie pod swe nieba o�wietlone ��tymi, niebieskimi i czerwonymi s�o�cami, z��czeni jednym uczuciem: pragnieniem pokoju. Kiedy Storm zapina� pasy przed startem, us�ysza� ciche warkni�cie Surry. Odwr�ci� si� i spojrza� w ��te oczy. U�miechn�� si�. - Jeszcze nie teraz, Biegn�ca po Piasku - zn�w u�y� j�zyka, kt�ry umar� razem z jego planet�. - Raz jeszcze musimy napi�� strza��, wznie�� mod�y do Duch�w Przodk�w i Odleg�ych Bog�w. Nie zeszli�my ze �cie�ki wojennej! W jego oczach malowa�a si� determinacja, kt�rej domy�la� si� Komandor. W ma�ej galaktyce panowa� ju� pok�j, ale Hosteen Storm zn�w wyrusza� do walki. Na statku spotka� mieszka�c�w planety Arzor. By�o to trzecie lub czwarte pokolenie potomk�w zdobywc�w kosmosu. Przys�uchiwa� si� ich g�o�nej paplaninie, staraj�c si� wy�owi� z niej informacje, kt�re mog�yby mu si� przyda� w przysz�o�ci. Byli to ludzie z Pogranicza, pionierzy w tym p�dzikim jeszcze �wiecie. Na ich planecie nie by�o w�a�ciwie niczego, co mog�oby zainteresowa� cz�owieka. Niczego, z wyj�tkiem frawn�w. Zwierz�ta te cenione by�y ze wzgl�du na swoje mi�so i we�n�, z kt�rej produkowano nieprzemakaln� tkanin� o po�ysku jedwabiu. Dzi�ki nim na Arzorze mo�na by�o zbi� niez�� fortunk�. Stada frawn�w zamieszkiwa�y rozleg�e r�wniny planety. Ich grzbiety, pokryte g�st�, niebiesk� we�n�, opada�y ku ty�owi w w�skie, niemal zupe�nie nagie zady. �by wie�czy�y korony silnych, zakrzywionych rog�w. Sprawia�y wra�enie przyci�kich i niezdarnych, co by�o jednak dalekie od prawdy. Frawny doskonale potrafi�y si� broni�. Ich mi�so stanowi�o przysmak w ca�ej galaktyce. Nic nie mog�o si� r�wna� ze �wie�ym stekiem z frawna. Podobnie �adna tkanina nie wytrzymywa�a konkurencji z frawni� we�n�. - Mam dwie�cie kwadrat�w ziemi od Vakind a� do wzg�rz. Dajcie mi dobrych poganiaczy i... - perorowa� z przej�ciem jasnow�osy m�czyzna nosz�cy, jak si� Stormowi zdawa�o, nazwisko Ransford. - We� Norbis�w - w��czy� si� jego towarzysz. - Nie zgubisz z nimi ani jednej sztuki. Zap�acisz im ko�mi. Quade zawsze ich zatrudnia... - Ja tam wol� naszych ch�opak�w ni� te dziwol�gi - wtr�ci� si� trzeci z weteran�w. Storm na chwil� straci� w�tek my�l�c intensywnie. "Quade" to nie by�o popularne nazwisko. Przez ca�e �ycie s�ysza� je tylko raz. - Nie m�w, �e wierzysz w te �garstwa! - Drugi z rozm�wc�w zwr�ci� si� ostro do trzeciego. - Wrogo nastawieni, te� co�! My z bratem zawsze bierzemy Norbis�w do p�dzenia frawn�w. I mamy zawsze najmniejszy zesp� w okolicy. Dw�ch tubylc�w pracuje lepiej ni� tuzin naszych. Ransford wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Nie wym�drzaj si�, Dort. Wszyscy wiedz�, co wy, Lancinowie, my�licie o Norbisach. S� nie�li, zgoda, ale jak wiesz, jest jeszcze problem z tymi znikaj�cymi sztukami... - Pewnie. Ale nikt nie udowodni�, �e to robota Norbis�w. Jak ich kto� zechce wykiwa�, to dadz� mu nauczk�, ale je�li b�dziesz w porz�dku, to zawsze mo�esz na nich liczy�. Rze�nicy z G�r to nie Norbisowie... - Rze�nicy z G�r s� z�odziejami byd�a, prawda? - spyta� Storm pr�buj�c skierowa� rozmow� na interesuj�cy go temat. - Tak - potwierdzi� Ransford - s� z�odziejami. S�uchaj, to ty jeste� tym Mistrzem Zwierz�t, kt�ry chce si� u nas osiedli�. No, je�li te historie, kt�re o was opowiadaj�, s� prawdziwe, to szybko znajdziesz robot�. A Rze�nicy to prawdziwy problem. P�osz� stada, a potem zgarniaj� tyle sztuk, �e robi� na tym niez�y interes. Cz�owiek przecie� wszystkiego nie upilnuje. Dlatego op�aca si� zatrudnia� Norbis�w - znaj� ka�dy k�t, ka�d� �cie�k�... - A gdzie Rze�nicy .sprzedaj� swoje �upy? - spyta� Storm. Ransford zmarszczy� brwi. - Ka�dy chcia�by to wiedzie�. Jest tu tylko jeden port kosmiczny, a w nim celnicy sprawdzaj� wszystko cztery razy. Chyba, �e maj� drugi port gdzie� w g�rach i tamt�dy idzie przemyt. Wiem tyle samo co ty. W ka�dym razie kradn�... - Albo to Norbisowie kradn�, a potem zwalaj� wszystko na bandyt�w - wtr�ci� kwa�no trzeci rozm�wca. - Przesta�, Balvin! - zaperzy� si� Lancin. - Brad Quade przecie� zatrudnia tubylc�w. On i jego rodzina rz�dz� Dorzeczem od Pierwszego Statku i dobrze znaj� Norbis�w. To przez wybuch w Limpiro Rang� zmieni� zamiar... Storm spojrza� na swoje r�ce spoczywaj�ce na stole. Szczup�e, br�zowe, ze star� blizn� na grzbiecie lewej d�oni. Nie drgn�y. Jego rozm�wcy nie zauwa�yli te� nag�ej zmiany w wyrazie oczu Ziemianina. Us�ysza� to, na co czeka�. Brad Quade - �eby spotka� tego cz�owieka, wyruszy� w t� dalek� drog�. Brad Quade, kt�ry zaci�gn�� krwawy d�ug wobec ludzi ze �wiata zmar�ych. D�ug, kt�ry Storm mia� odebra�. Jako ma�y ch�opiec z�o�y� przysi�g� przed cz�owiekiem o mocy i wiedzy przewy�szaj�cej wiedz� ras zw�cych siebie dumnie "cywilizowanymi". Potem wybuch�a wojna, walczy� w niej, a teraz lecia� na drugi koniec galaktyki... - Yat-ta-hay - szepn�� do siebie. - Dobrze, bardzo dobrze. Odprawa celna i imigracyjna by�a - z jego dokumentami - tylko formalno�ci�. Ziemianin i jego zwierz�ta wzbudzili jednak du�e zainteresowanie w�r�d pracownik�w portu. Opowie�ci o zwierz�cych dru�ynach docieraj�ce na Arzor by�y tak przesadne, �e z pewno�ci� nikt nie zdziwi�by si�, gdyby Surra przem�wi�a ludzkim g�osem, a Baku zamacha� emiterem promieni obezw�adniaj�cych, trzymanym w szponiastej �apie. Arzorczycy nosili bro�, ale posiadanie �mierciono�nych rozpylaczy i igielnik�w by�o zabronione. R�nice zda� by�y wi�c rozstrzy- 10 gane za pomoc� pi�ci lub emiter�w, kt�re - zatkni�te za pasem - nosili wszyscy m�czy�ni. Skupisko betonowych budowli st�oczonych wok� portu kosmicznego nie by�o tym, czego szuka� Storm. Kopu�a liliowego, tak niepodobnego do ziemskiego, nieba i wiatr od rdzawoczerwonych g�r obiecywa�y jednak upragnion� wolno��. Surra zwr�ci�a g�ow� w stron�, z kt�rej wia� wiatr, jej oczy otwar�y si� szeroko, a Baku rozpostar� skrzyd�a. Nagle Storm zatrzyma� si�, rozejrza� i g��boko wci�gn�� zapach przyniesiony z wiatrem. Wo� by�a tak obiecuj�ca, �e nie m�g� si� jej oprze�. Stada frawn�w pas�y si� na rozleg�ych przestrzeniach, a ludzie, kt�rzy na swych macierzystych planetach korzystali z mechanicznych �rodk�w transportu, pr�dko odkryli, �e tutaj nie zdaj� one egzaminu. Maszyny wymaga�y fachowej obs�ugi i cz�ci zapasowych, kt�re trzeba by�o sprowadza� za bajo�skie sumy z innych planet. By� jednak nie psuj�cy si� �rodek transportu, nie u�ywany od dawna w codziennym �yciu, ale zachowany przez sentyment dla jego pi�kna i wdzi�ku - ko�. Pierwsza grupa, sprowadzona na Arzor w ramach eksperymentu, znalaz�a tu doskona�e warunki i w ci�gu �ycia trzech pokole� ludzkich osadnik�w zwierz�ta rozprzestrzeni�y si� i zadomowi�y zmieniaj�c �ycie i gospodark� zar�wno przybysz�w, jak i tubylc�w. �ycie Dineh�w by�o od stuleci zwi�zane z ko�mi, a mi�o�� do tych zwierz�t sta�a si� ich cech� wrodzon�. Zapach koni, niesiony przez wiatr, przypomnia� Stormowi dzie�, kiedy wsadzono go - trzyletniego brzd�ca - na grzbiet statecznej, starej koby�y, by wzi�� sw� pierwsz� lekcj� jazdy. Wierzchowce, kt�re zobaczy� w korralu w okolicy portu kosmicznego, nie przypomina�y ma�ych, silnych kuc�w, jakie zna� z rodzinnych stron. By�y wi�ksze, dziwnie umaszczone: z czerwonymi lub czarnymi plamami na bia�ym lub szarym tle i czerwonymi grzywami albo te� o jednolitej ciemnej ma�ci z kontrastuj�cymi jasnymi grzywami i ogonami. Storm poruszy� r�k� i Baku wzbi� si� w powietrze, by po chwili przysi��� na ga��zi drzewa o bulwiastym pniu. Surra i meerkaty u�o�y�y si� pod drzewem, a Storm zbli�y� si� do zagrody. - Niez�e stadko, co? - m�czyzna stoj�cy obok przesun�� na ty� g�owy p�aski, s�omkowy kapelusz z szerokim rondem i u�miechn�� si� przyja�nie do Ziemianina. - Przywioz�em je z Cardol cztery czy 11 pi�� dni temu. Dosz�y ju� do siebie i jutro wyruszamy. Faceci na aukcji zd�biej� na ich widok. - Na aukcji? - uwag� Storma przyku� m�ody ogier k�usuj�cy wok� korralu. Ka�dy ruch sprawia� mu rado��, wida� j� by�o w uniesieniu ogona i w ta�cz�cych kopytach. Jego l�ni�ca, jasnoszara sier�� usiana by�a rudymi okr�g�ymi plamami wielko�ci monety, najwyra�-niejszymi na zadzie. Rude by�y te� grzywa i ogon konia. Zapatrzony w zwierz�, Storm nie zauwa�y� zainteresowania, z jakim przygl�da� mu si� osadnik. Zielony mundur m�g� by� nie znany mieszka�com Arzoru - komandosi stanowili niewielk� cz�� wojsk Konfederacji, a Ziemianin by� zapewne jedynym cz�owiekiem w tej cz�ci galaktyki, nosz�cym na piersiach podobizn� lwa. Ale to nie ubi�r interesowa� osadnika. - To sztuki rozp�odowe, przybyszu. Trzeba je sprowadza� z planet, gdzie hoduj� konie d�u�ej ni� u nas. Nie kupisz ju� ogiera czystej ziemia�skiej krwi. Pop�dzimy to stado do Krzy��wki Irra-wady na wielk� wiosenn� aukcj�... - Krzy��wka Irrawady? To gdzie� w Dorzeczu, prawda? - Zgadza si�. Szukasz pracy czy w�asnych kwadrat�w? - Pracy. Znajdzie si� co�? - Jeste� pewnie weteranem? Przyjecha�e� tym promem, co? Ale chyba nie pochodzisz st�d. Je�dzisz konno? - Jestem z Ziemi. Nagle zapad�a cisza. Konie w korralu r�a�y, wierzga�y i stawa�y d�ba. Storm nie odrywa� wzroku od rudo-szarego ogiera. - Tak, je�d�� konno. M�j nar�d hodowa� konie. A ja jestem Mistrzem Zwierz�t. - Ach tak? - wolno powiedzia� tamten. - No to poka�, �e umiesz je�dzi�, a masz prac� u mnie. Jestem Put Larkin, a to moje stado. Zap�ac� ci ko�mi i do�o�� tego, na kt�rym b�dziesz jecha�. Storm wspina� si� ju� na ogrodzenie. Dawno nie by� tak podekscytowany. Larkin chwyci� go za rami�. - Hej, one wcale nie s� �agodne! Storm roze�mia� si�. - Nie? Ale musz� pokaza�, co jestem wart. Przechyli� si�, szukaj�c wzrokiem ogiera, kt�rego zd��y� ju� przeznaczy� dla siebie. ROZDZIA� 2 Storm przechyli� si� przez ogrodzenie i szarpn�� rygiel bramy korralu w momencie, w kt�rym zwierz� si� do niej zbli�y�o. Rudo-szary ko� wybieg� k�usem. Nie zd��y� poczu�, �e przez chwil� by� wolny. Ziemianin skoczy� ku wahaj�cemu si� zwierz�ciu tak szybko, �e Larkin zamruga� ze zdumienia. Szybkie r�ce chwyci�y kasztanow� grzyw� �ci�gaj�c g�ow� zaskoczonego ogiera w d�, ku twarzy cz�owieka. Oddech Storma po��czy� si� z oddechem rozd�tych nozdrzy. Nie zwolni� u�cisku czuj�c, �e ko� usi�uje stan�� d�ba. Zwierz� sta�o dr��c, a r�ce cz�owieka przesun�y si� po wygi�tej szyi, pog�adzi�y nos, przykry�y na moment szeroko otwarte oczy i pow�drowa�y dalej przez grzbiet, brzuch, nogi, a� ka�dy skrawek cia�a m�odego konia do�wiadczy� spokojnej pieszczoty �agodnych, br�zowych d�oni. - Masz kawa�ek liny? - cicho zapyta� Storm. Wok� zebra�a si� ju� grupka gapi�w. Handlarz ko�mi wzi�� od jednego z nich zw�j mocnego sk�rzanego powrozu i poda� Mistrzowi Zwierz�t. Ten przerzuci� go przez grzbiet konia tworz�c p�tl� tu� za przednimi nogami, potem jednym zwinnym ruchem dosiad� go, wcisn�� kolana pod p�tl�, a d�o�mi chwyci� lekko za grzyw�. Ogier drgn�� i zar�a� czuj�c u�cisk n�g je�d�ca. - Uwaga! Na g�os Storma ko� obr�ci� si� w ko�o i skoczy� do przodu. Ziemianin pochyli� si� nad grzyw�, kt�rej ostre w�osy wiatr ciska� mu w twarz. Mrucza� stare s�owa, kt�re kiedy�, w przesz�o�ci zwi�za�y konie z jego w�asn� ras� na niezliczone lata. Pozwoli� zwierz�ciu biegiem wyrazi� ca�y l�k i zaskoczenie. Port gwiezdny zosta� daleko za nimi. Wygl�da� jak sznur bia�ych paciork�w rozsypanych na czerwono��tej ziemi tej planety. �ci�gn�� konia kolanami, zmuszaj�c do zwolnienia kroku, jednocze�nie g�osem i dotkni�ciem uspokaja� go, a� zwierz� truchtem zawr�ci�o do korralu. Nie zatrzyma� si� jednak przy grupie oczekuj�cych - skierowa� konia do drzewa o bulwiastym pniu, gdzie wylegiwa�a si� jego dru�yna. Ogier sp�oszy� si� czuj�c obcy i przera�aj�cy zapach dzikiego kota. Storm szepn�� co� �agodnie. Surra podnios�a si� i powoli podesz�a do nich ci�gn�c za sob� smycz. Kiedy cz�owiek poczu�, �e ko� jest bliski paniki, znowu �cisn�� go kolanami, zamrucza� co� i si�� 13 woli narzuci� mu pos�usze�stwo tak, jak to robi� ze swoimi zwierz�tami. Wtedy kot uni�s� przednie �apy i przysiad� na zadzie, a jego ��te oczy si�gn�y prawie pokrytych pian� chrap. Ogier kilkakrotnie podrzuci� trwo�liwie g�ow� i nagle uspokoi� si�. Storm za�mia� si�. - No, dasz mi prac�? - zawo�a� do Larkina. - Ch�opie! - handlarz koni nie m�g� si� otrz�sn�� ze zdumienia. - Masz u mnie posad� uje�d�acza od zaraz! Gdybym nie widzia� tego na w�asne oczy, nigdy bym nie uwierzy�. Je�li chcesz, mo�esz jecha� na nim a� do Krzy��wki. A to co za cudaki? - Baku, czarny orze� afryka�ski - ptak na d�wi�k swojego imienia roz�o�y� skrzyd�a przeszywaj�c dumnym wzrokiem Larkina. - Ho i Hing, meerkaty - b�aze�ska para zadar�a nosy do g�ry w�sz�c ostentacyjnie. - Wreszcie Surra, kot pustynny. Wszystkie pochodz� z Ziemi. - Hm, koty i konie to niespecjalnie zgrane towarzystwo... - Tak. Widzia�e� ich spotkanie - odpar� Storm. - Surra nie jest dzikim zwierz�ciem, jest starannie wyszkolona, pracowa�a jako zwiadowca. - W porz�dku - Larkin u�miechn�� si�. - Wierz� ci na s�owo, synu. W ko�cu jeste� Mistrzem Zwierz�t. Wyruszamy dzisiaj. Masz ca�e wyposa�enie? - B�d� mia� - Storm zawr�ci� konia do korralu, �eby odpocz�� z reszt� stada. Wida� by�o, �e konw�j by� zorganizowany przez cz�owieka znaj�cego si� na rzeczy. Wymagania Storma by�y wysokie, ale doceni� to, co ujrza� po jakich� dw�ch godzinach, gdy do��czy� do reszty. Ransford i Lancin towarzyszyli mu od punktu demobilizacyj-nego. Chcieli naj�� si� jako poganiacze, by jak najszybciej wr�ci� do zwyk�ego dla nich trybu �ycia. Razem z Ziemianinem kupili ma�y dwuko�owy w�zek na baga�e - mo�na go by�o potem przyczepi� do wozu z �ywno�ci�. Kiedy ju� go za�adowali, meerkaty wgramoli�y si� na g�r� tobo��w, aby za�y� przeja�d�ki. Baku i Surrze pozostawiono wolny wyb�r sposobu podr�owania. Storm skorzysta� z rad Larkina gromadz�c sw�j ekwipunek. Zanim opu�ci� Centrum, pos�usznie wymieni� sw�j �mierciono�ny rozpylacz, pochodz�cy z czas�w wojny, na dozwolony tu emiter promieni obezw�adniaj�cych i n� my�liwski, jakiego u�ywali osadnicy. Zmieni� ubranie na bryczesy ze sk�ry joris�w podszytej tkanin� z we�ny 14 frawn�w, mocne jak stal i prawie jak ona wytrzyma�e. W�o�y� wysokie buty z tego samego materia�u, tyle �e podw�jnej grubo�ci. Ciep�� zielon� bluz� zamieni� na koszul� z niebarwionej frawniej we�ny w kolorze srebrzystoniebieskim. Na�laduj�c towarzyszy nie zawi�za� jej na piersiach - czu� si� dobrze w tym swobodnym stroju. Ca�o�ci dope�nia� kapelusz z tradycyjnym szerokim rondem. Przejrza� si� w lustrze i zaskoczy�a go przemiana, jakiej dokona� str�j. Zreszt� Larkin nie rozpozna� go, kiedy Storm do��czy� do reszty. Ziemianin u�miechn�� si�: -Toja... Larkin zachichota�. - Ch�opie, wygl�dasz jakby� si� urodzi� w �rodku Dorzecza! To ca�y tw�j baga�? Bez siod�a? - Bez siod�a. - Lekki pled i prost� uzd� zrobi� sam. Nikt, kto widzia� go na koniu, nie dziwi� si� temu wyposa�eniu, gdy dosiada� rudo-szarego ogiera. Na Arzorze cywilizacja galaktyczna skupi�a si� wok� portu gwiezdnego, jak wok� oazy. Pozostawili budynki za sob� i ruszyli naprz�d w mgie�ce p�nego popo�udnia. Storm odetchn�� g��boko, patrz�c na odleg�y �a�cuch g�r. Baku wzni�s� si� spiral� w liliowe niebo, ciesz�c si� z odzyskanej wolno�ci. Surra wylegiwa�a si� na w�zku i, ziewaj�c, oczekiwa�a nadej�cia swojego czasu - nocy. Droga przesz�a nagle w kamienisty trakt, ale Storm wiedzia�, �e Larkin chce jecha� na prze�aj przez step pas�c stado szybko rosn�c� traw� pory deszczowej. By�a wiosna i ��to-zielona ro�linno�� by�a wci�� g�sta i delikatna. Za mniej wi�cej trzy miesi�ce p�yn�ce z g�r rzeki mia�y wyschn��, kobierce soczystej trawy obumrze�, a stada czeka� na jesie�, gdy pora deszczowa znowu o�ywi ziemi� na kilka kr�tkich tygodni. Kiedy wieczorem rozbili ob�z, Larkin wyznaczy� warty. Zmiany mia�y nast�powa� co cztery godziny. - Po co warty? - spyta� Ransdorfa Storm. - Pewnie tak blisko miasta s� niepotrzebne - zgodzi� si� weteran - ale Put chce, by wszyscy dograli si�, zanim wejdziemy na dzikie tereny. To stado to dobre sztuki, warte maj�tek w Dorzeczu. Niech tylko Rze�nicy sp�osz� je nam, a b�d� mogli wy�apa� mn�stwo rozproszonych po stepie zwierz�t. Poza tym, niezale�nie, co o tym m�wi Dort Lancin, jest sporo szczep�w Norbis�w, kt�rzy niekoniecznie chc� pracowa�, �eby zdoby� konie. Prowadz�c takie stado 15 na pewno �ci�gniemy ich sobie na kark. No i wreszcie jorisy - to dla nich smaczny k�sek - ajoris, kiedy jest podniecony, zabija wi�cej ni� jest w stanie po�re�. Pozw�l temu �mierdz�cemu jaszczurowi zbli�y� si� do konia, a za�atwi go w mgnieniu oka. Surra otworzy�a oczy, przeci�gn�a si� po kociemu i podesz�a do Storma. Przykucn�wszy spojrza� jej w oczy i okre�li� telepatycznie niebezpiecze�stwa, jakich nale�a�o si� spodziewa�. Wiedzia�, �e pozna�a ju� zapach ka�dego cz�owieka i ka�dego konia w stadzie. Je�li w nocy pojawi si� kto� lub co� obcego, z pewno�ci� Surra si� tym zainteresuje. Ransford popatrzy� za odchodz�cym kotem. - Wys�a�e� j� na patrol? - Tak. Nie s�dz�, �eby Surra przegra�a z jorisem. Ssst... - sycz�ce wezwanie sprowadzi�o Ho i Hing w kr�g �wiat�a ogniska. Wspi�y si� po nogach Ziemianina a� do piersi i zacz�y si� czule do niego �asi�. - Po co ci one? - spyta� Ransford. - Maj� spore pazury, ale s� zbyt ma�e na wojownik�w. Storm pog�adzi� siwe �by. Sier�� na pyskach zwierz�t by�a czarna, wygl�da�o to, jakby nosi�y maski na oczach. - By�y naszymi dywersantami - odpar�. - Tymi pazurami odkopywa�y rzeczy, kt�re wed�ug innych powinny by� ukryte. Przynosi�y te� do bazy sporo �up�w. To urodzeni z�odzieje, �ci�gaj� wszystko do swych legowisk. Mo�esz sobie wyobrazi�, jak wygl�da�y po ich przej�ciu polowe instalacje wrog�w... Ransford gwizdn��. - Ach, wi�c to one odci�y dop�yw energii do posterunk�w na Saltarze i nasi ch�opcy mogli si� tam przedrze�! S�uchaj, powiniene� wyruszy� z nimi do Zamkni�tych Grot. Mo�e uda�oby si� wam tam dosta� i zdoby�by� nagrod� rz�dow�. - Zamkni�te Groty? - w Centrum Storm dowiedzia� si� tyle, ile m�g� o Arzorze, ale z tak� nazw� na pewno si� nie zetkn�� w archiwach Agencji Emigracyjnej. - To jedna z tych g�rskich legend - wyja�ni� Ransford. - Powiniene� pos�ucha�, jak Quade o tym opowiada. On doskonale zna Norbis�w, zawar� braterstwo krwi z jednym z ich wielkich wodz�w. No i opowiadali mu o Grotach. Albo Norbisowie kiedy� byli bardziej. cywilizowani, albo nie jeste�my pierwszymi przybyszami z kosmosu. kt�rzy wyl�dowali na Arzorze. Tutejsi m�wi�, �e gdzie� w g�rach 16 s� miasta lub co�, co kiedy� nimi by�o, i �e Dawni Ludzie, kt�rzy je zbudowali, zst�pili do tych grot i zasypali za sob� wej�cia. M�zgowcy z Galwadi strasznie si� tym kiedy� podniecili i wys�ali w g�ry kilka ekspedycji. Ale w g�rach jest ci�ko o wod�, potem wybuch�a wojna i nic z tego nie wysz�o. Wyznaczyli jednak nagrod� dla faceta, kt�ry je znajdzie: ca�ych czterdzie�ci kwadrat�w i czteroletnie zezwolenie na import. Ransford owin�� si� kocami i wsadzi� siod�o pod g�ow�. - No, masz o czym pomarzy� po drodze. Storm pozwoli� meerkatom w�lizn�� si� do swojego �piworu. Baku pozosta� na brzegu dwuk�ki w ulubionej pozycji ptak�w drapie�nych: z jedn� nog� schowan� w pi�rach. Cz�owiek wiedzia�, �e b�d� spokojne, chyba �e wezwie je na pomoc. Ogier, kt�rego nazwa� Krople-Deszczu-Na-Drodze z powodu ubarwienia, by� jeszcze zbyt niepewny na nocn� stra�. Osiod�a� wi�c drugiego z koni wyznaczonych mu przez Larkina i wjecha� bez wahania w ciemno��. Przez ostatnie lata zbyt cz�sto noc by�a mu schronieniem, by mia� si� jej obawia�. Ko�czy� ju� prawie sw� wacht�, gdy odebra� bezg�o�ny sygna� od kota: impuls ostry jak jego pazury. Co� zbli�a�o si� od p�nocnego wschodu. Ale co czy mo�e kto...? Skierowa� tam wierzchowca! wtedy us�ysza� ryk Surry. Teraz ostrzega�a ju� g�o�no, a z obozu dobieg� g�os Baku. Chwyci� latark� i w jej �wietle ujrza� przed sob� g�ow� gada gotowego do ataku. Joris! Ko� pod nim przysiad� i usi�owa� wyrwa� si�, r��c z przera�enia, gdy dobieg� ich pi�mowy zapach wielkiej jaszczurki, a jej ostry syk przeszy� uszy. Nic nie mog�o zmusi� go do zbli�enia do pokrytego �usk� potwora. Storm zeskoczy� wi�c prosto w smug� gadziego smrodu, kt�ry ni�s� si� z wiatrem w kierunku stada, sk�d dobiega� t�tent rozbiegaj �cych si� w panice koni. Skupiony na walce, rozwa�a� jednocze�nie dziwaczno�� ataku. Z ca�� pewno�ci� jorisy by�y przebieg�ymi k�usownikami, atakuj�cymi zawsze z zaskoczenia. �aden nie m�g�by dogna� przera�onego konia. Dlaczego wi�c stw�r podchodzi� stado z wiatrem, p�osz�c zapachem w�asn� kolacj�? Teraz osaczony jaszczur przysiad� na zadzie i m��c�c zawzi�cie �apami o wielkich pazurach usi�owa� dosi�gn�� Surry. By� on uosobieniem brutalnej si�y, kot za� porusza� si� jak w ta�cu, atakowa�, cofa� si�, dra�ni� i prowokowa�, zawsze poza zasi�giem potwornych szpon�w. 17 Storm gwizdn�� przenikliwie, staraj�c si� przedrze� przez syk gada. Nie musia� d�ugo czeka�. Chocia� noc nie by�a ulubion� por� polowania dla Baku, wielki orze� nadlatywa� ju�, by zaprezentowa� sw�j zab�jczy cios. Spad� na �eb potwora wbijaj�c si� we� pazurami i bij�c skrzyd�ami po oczach. Jaszczur podrzuci� g�ow�, by chwyci� intruza, ukazuj�c na moment mi�kkie podgardle. Na t� chwil� czeka� Storm. Pos�a� w to miejsce pe�ny �adunek obezw�adniaj�cy, kt�ry zadzia�a� jak nagle zaci�gni�ty stryczek: jaszczur zacharcza�, przez chwil� bi� powietrze �apami i upad�. Indianin skoczy� ku niemu z no�em w r�ku. Lepka krew sp�yn�a mu po palcach - tenjoris ju� na pewno nie zapoluje. Jaszczur by� martwy, lecz �y� wystarczaj�co d�ugo, by doprowadzi� do nieszcz�cia. Gdyby zdarzy�o si� to kilka dni p�niej, mieliby ma�e szans� na odzyskanie koni, kt�re rozbieg�y si� w panice. Teraz by�y tak s�abo zaaklimatyzowane i tak niepewnie czu�y si� w nowym �wiecie, �e je�d�cy mieli nadziej�, i� uda si� je otoczy�, chocia� zajmie to pewnie kilka cennych dni. Zbli�a�o si� po�udnie nast�pnego dnia. Larkin podjecha� do wozu z �ywno�ci�. By� ponury i zm�czony. - Dort! - pozdrowi� weterana, kt�ry przyby� chwil� wcze�niej. - S�ysza�em, �e gdzie� nad Talarpemjest ob�z my�liwski Norbis�w. Kilku, ich tropicieli bardzo by si� nam przyda�o - zsiad� z zaje�d�onego wierzchowca i z trudem podszed� do wozu. - Znasz mow� palc�w. M�g�by� ich odszuka�. Powiedz wodzowi, �e za pomoc dostanie ogiera albo dwie roczne klacze. Westchn�� i chciwie �ykn�� z podanego mu przez kucharza kubka. - Ile koni uda�o si� ch�opcom sprowadzi�? - spyta� po chwili. Storm wskaza� na sklecony napr�dce korral. - Siedem. Trzeba b�dzie kilka uje�dzi�, je�li nie uda si� odnale�� wi�cej koni pod wierzch. Tych par�, kt�re mamy, to za ma�o... - Wiem! - warkn�� Larkin. - Nie przypu�ci�by�, �e te czworonogie g�upki mog� p�dzi� tak szybko i tak daleko, nie? - Owszem, je�li by�y sp�oszone celowo. - Ziemianin czeka� na efekt tych s��w. Obaj m�czy�ni patrzyli na niego w os�upieniu. - Tenjoris atakowa� z wiatrem... Dort Lancin chrz�kn�� z uznaniem. - Ch�opak ma racj�, Put! Mo�na, pomy�le�, �e ten gad chcia� narobi� takiego zamieszania. 18 Spojrzenie Larkina stwardnia�o, zacisn�� usta. - Gdybym w to uwierzy�... - r�ka pow�drowa�a do emitera. Dort za�mia� si� z�o�liwie. - Kogo chcesz u�pi�, Put? Je�li jaki� go�� to zaplanowa�, nie czeka tu, �eby� go z�apa�. Ty�e� go widzia�... - Ja nie, ale mo�e Norbisowie. Storm, jeste� zielony i jeste� przybyszem, ale masz g�ow� na karku. Pojedziesz z Dortem. Je�eli z�apiecie jeszcze jakie� konie, we�cie je ze sob�. Mo�e ten tw�j koci m�drala je przypilnuje. Chc� tu mie� Norbisa zwiadowc�, kt�ry wy-niucha�by, co to za historia z tymjorisem. Surra z �atwo�ci� dotrzymywa�a kroku zm�czonym koniom. Baku szybowa� w g�rze - czwarta, bystra para oczu. Zbli�ali si� do �o�yska rzeki. Konie, czuj�c wod�, przyspieszy�y kroku, lawiruj�c mi�dzy k�pami bladych krzak�w, na kt�rych bezlistnych ga��ziach zwisa�y niezwyk�e bia�e kwiaty wygl�daj�ce jak k��bki waty. Futro Surry mia�o kolor tutejszej trawy i trudno by�o j� odr�ni� od otoczenia, gdy bieg�a przodem, p�osz�c dziwaczne gryzonie zamieszkuj�ce t� ubog� okolic�. Dort gwa�townie �ci�gn�� cugle, unosz�c ostrzegawczo r�k�. Storm natychmiast zatrzyma� konia. Surra przypad�a do ziemi, niewidoczna w�r�d traw, a Baku zni�y� lot wydaj�c ostry natarczywy krzyk. - Zdaje si�, �e nas dostrze�ono? - spyta� Storm. - Tak, ale my nie zobaczymy Norbisa, dop�ki on tego nie zechce - odpar� Dort. - Heeej! - zawo�a� puszczaj�c cugle i podnosz�c obie r�ce do g�ry, d�o�mi do przodu. Odmienno�� budowy krtani Norbis�w uniemo�liwia�a porozumiewanie si� z nimi za pomoc� g�osu. Ale wykszta�cono inny spos�b komunikacji, kt�ry zastosowa� Dort. Jego palce porusza�y si� tak szybko, �e Storm z trudno�ci� rozr�nia� poszczeg�lne znaki. Ten, dla kt�rego wiadomo�� by�a przeznaczona, zrozumia� jednak, bo nagle zza pnia drzewa wynurzy� si� cie�. Storm po raz pierwszy zobaczy� tubylca, nie licz�c oczywi�cie hologram�w, z kt�rymi zapozna� si� w Centrum. By�y one dok�adne i barwne - mia�y zach�ca� do osiedlenia si� na Pograniczu. Ale nie ma por�wnania mi�dzy hologramem, nawet najlepszym technicznie, a rzeczywisto�ci�. Ten Norbis by� wysoki w rozumieniu ziemskim, mia� dobrze po- 21 nad dwa metry, przerasta� Storma o g�ow�. By� bardzo szczup�y. Mia� dwie nogi, dwie r�ce, regularne, nawet �adne rysy twarzy. Sk�ra by�a czerwonawo��ta, zbli�ona kolorem do gleby Arzoru. By� jednak jeden szczeg� zwracaj�cy uwag� przybyszy od pierwszego wejrzenia- rogi. Barwy ko�ci s�oniowej, d�ugo�ci oko�o pi�tnastu centymetr�w, wyrasta�y z czo�a wyginaj�c si� �ukowato ku ty�owi nad bezw�os� czaszk�. Storm stara� si� na nie nie patrze� i skoncentrowa� si� na ruchach palc�w Dorta. Pomy�la�, �e musi si� jak najszybciej nauczy� tego j�zyka. Potem, zak�opotany, zacz�� si� przygl�da� strojowi i uzbrojeniu tubylca. Szeroki pas ze sk�ry jorisa tworzy� rodzaj puklerza pokrywaj�cego tu��w Norbisa. Rozci�cia na biodrach umo�liwia�y swobodne ruchy. Na nogach mia� buty z wysokimi cholewami, ca�kiem podobne do tych, kt�re nosili osadnicy chroni�c si� przed ciernistymi krzakami. Powy�ej bioder puklerz wzmocniony by� dodatkowym pasem z jaszczurczej sk�ry, z kt�rego zwisa�o kilka sakiewek wyszywanych czerwonymi, z�otymi i srebrnymi paciorkami oraz wzorzysta pochwa z no�em o d�ugo�ci zbli�onej do miecza. W d�oni o sze�ciu palcach my�liwy trzyma� bro� dobrze znan� Stormowi. D�u�szy ni� te, kt�re dot�d widzia�, by� to na pewno jednak �uk. Ostatni element stroju pe�ni� jednocze�nie funkcj� ubrania, zbroi i ozdoby. By� to szeroki, wykonany z wyg�adzonych z�b�w jorisa ko�nierz, kt�ry si�ga� z bok�w do ramion, a z przodu zwisa� prawie do pasa. Je�eli wszystkie te z�by zdoby� sam, uzbrojony jedynie w �uk i n�, to z pewno�ci� by� to �owca, kt�remu nale�a� si� szacunek ka�dej my�liwskiej kompanii w galaktyce. Dort opu�ci� r�ce na siod�o i tubylec odpowiedzia� co� w mowie palc�w. Nagle Lancin zesztywnia�. - Uwa�aj na kota! - krzykn��. Norbis napi�� �uk z szybko�ci�, kt�ra zadziwi�a Ziemianina. Storm sykn�� wzywaj�c Surr�. Wychyn�a z kryj�cych j� traw i podbieg�a do niego. Norbis nie opuszcza� �uku. Dort co� szale�czo sygnalizowa�, ale Storm mia� w�asn� metod� przekonywania. Zeskoczy� z siod�a. Surra podesz�a i z koci� czu�o�ci� zacz�a ociera� si� o jego nogi. Wtedy przykl�kn��, a kot wspi�� si� przednimi �apami na ramiona swego pana i przytuli� nos do jego policzka. ROZDZIA� 3 Us�ysza� �piew ptaka. Uni�s� wzrok i napotka� par� zdumionych oczu o kocich, pionowych �renicach. Tubylec odezwa� si�. By� to ostry �wiergot, g�os nie pasuj�cy zupe�nie do postury. Palce zasygnalizowa�y pytanie. - Wezwij te� or�a, je�li potrafisz. Zrobi�e� na nim wra�enie, a to mo�e si� nam przyda�. Ziemianin podrapa� Surr� za uchem i podni�s� si�. Rozstawi� nogi i napi�� kark przygotowuj�c si� na przyj�cie ci�aru ptaka. Gwizdn��. Wielki orze� z �opotem sfrun�� na rami� Storma. W bezlitosnym, po�udniowym blasku arzorskiego s�o�ca jego czarnogranatowe pi�ra l�ni�y metalicznie, a pas jasno��tego puchu wok� gro�nego haczykowatego dzioba wygl�da� jak namalowany farb�. - Ssst...- Na wezwanie pana obie g�owy: ta pokryta sier�ci� i ta upierzona, obr�ci�y si� ku nieznajomemu, a dwie pary b�yszcz�cych, drapie�nych oczu spojrza�y na niego z zainteresowaniem. - Nie�le! - powiedzia� Dort z ulg�. - Ale pilnuj ich, kiedy b�dziemy wchodzi� do obozu. Storm skin�� g�ow� wpatruj�c si� w miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� sta� tubylec. Ziemianin by� dumny ze swoich talent�w zwiadowcy, potrafi� stopi� si� w jedno z otoczeniem, ale ten Norbis bi� najlepszych na g�ow�. - Ob�z jest nad rzek�. - Dort zsiad� z konia. - P�jdziemy pieszo i... - wyci�gn�� emiter promieni obezw�adniaj�cych i wypali� w powietrze. - Nie wchodzi si� z nabit� broni�, to niegrzeczne. I tym razem Storm zastosowa� si� do rady osadnika. Baku wzi�cia! w g�r�, a Surra sz�a przed nimi i tylko czasem drgnienie ogona zdradza�o jej zaciekawienie otoczeniem. Czu�a dziwne wonie gotowanego po�ywienia i jeszcze dziwniejsze �ywych istot, a kiedy zbli�yli si� do szczytu wzg�rza, jej uszu dobieg� cichy gwar. Ob�z Norbis�w nie mia� regularnej zabudowy. Kopulaste namioty zbudowane by�y na szkieletach z drzewa kalmowego, elastycznego, gdy mokre, ale twardego jak stal po wyschni�ciu. Na takiej ramie rozpi�te by�y przemy�lnie po��czone trofea my�liwskie ka�dej rodziny: b��kitne futra frawn�w i czerwone rzecznych gryzoni s�siadowa�y ze srebrzysto��tymi sk�rami j oris�w. Najwi�kszy namiot by� oblamowany na dole, a u wej�cia wisia�a zas�ona z ptasich sk�rek u�o�onych w barwny wz�r. 23 Nie widzieli ani jednej kobiety, za to przed ka�dym namiotem stali m�czy�ni. Starzy i m�odzi, wszyscy uzbrojeni. Zwiadowca, kt�ry ich spotka�, czeka� przed wzorzyst� zas�on�. Przybysze podeszli do tego namiotu, jak gdyby nie dostrzegaj�c milcz�cych wojownik�w i zatrzymali si� przed wodzem. Storm trzyma� si� o krok z ty�u, przygl�daj�c si� spod oka otoczeniu. Naliczy� oko�o dwudziestu namiot�w. Wiedzia�, �e ka�dy z nich zamieszkiwa�o pi�tnascioro-lub wi�cej Norbis�w. M�czyzna, �eni�c si�, wchodzi� do klanu swej �ony jako m�odszy syn do czasu, kiedy doczeka� si� tylu dzieci, �e m�g� usamodzielni� si� jako g�owa w�asnej rodziny. By�o to wi�c, jak na tutejsze warunki, �redniej wielko�ci miasteczko. Jego totemem by� Zaml, stylizowany rysunek tego drapie�nego ptaka widnia� na tarczy przed siedzib� wodza. - Storm - mrukn�� Dort, witaj�c jednocze�nie mow� palc�w niepokornych tubylc�w. - Przywo�aj swojego ptaka. Oni s�... - Z klanu Zamla - skin�� g�ow� Ziemianin. - Wi�c m�j ptasi totem zrobi na nich wra�enie? Znowu gwizdn��, wzywaj�c Baku, i napi�� mi�nie w przygotowaniu jego l�dowania. Tym razem jednak nadlatuj�cy orze� nie przysiad� na jego ramieniu, ale nagle wyda� okrzyk wojenny, za�opota� skrzyd�ami i, podaj�c tu��w ku ty�owi, wyci�gn�� szpony w kierunku namiotu, jak gdyby ta budowla ze sk�ry i futra by�a nieprzyjacielem. Storm rzuci� si� do przodu. Baku siad� na ziemi i przechadza� si� teraz gniewnie przed wodzem Norbis�w z na wp� roz�o�onymi skrzyd�ami. Co mog�o go tak rozdra�ni�? Nagle, od namiotu oderwa�a si� zielona b�yskawica i pomkn�a ku ptakowi. Na szcz�cie, Storm by� szybszy i z�apa� za nogi or�a, zanim ten zd��y� uderzy� na napastnika. Baku skrzecza� i bi� skrzyd�ami, ale cz�owiek trzyma� z ca�ej si�y, staraj�c si� jednocze�nie narzuci� zwierz�ciu telepaty cznie swoj� wol�. W�dz Norbis�w toczy� podobny pojedynek ze swoim pierzastym wojownikiem. Wreszcie kt�ry� z tubylc�w zarzuci� ma�� sie� na rozw�cieczonego Zamla i, zwi�zanego, ukry� we wn�trzu namiotu. Baku uspokoi� si� i Storm umie�ci� go na grzbiecie konia przymocowuj�c tak, aby ptak nie m�g� si� sam uwolni�. Ci�ko dysz�c odwr�ci� si� i zobaczy�, �e w�dz stoi obok, przygl�daj�c si� Baku. Tubylec poruszy� palcami. - Krotag pyta, czy ten ptak jest twoim totemem - przet�umaczy� Dort. 24 - Tak - Storm kiwn�� g�ow� w nadziei, �e ten gest znaczy na | Arzorze to samo, co na Ziemi. l - Storm! - W g�osie Dorta s�ycha� by�o skrywane podniecenie. - Mo�esz pokaza� im jak�� blizn�? To wa�ne. Udowodni�by� im, �e jeste� prawdziwym wojownikiem. Mo�e nawet w�dz uzna�by ci� za r�wnego sobie. Je�eli to mia�o pom�c... Ziemianin szarpn�� za troczek bluzy i obna�y� nieregularn� bia�aw� blizn� na lewym ramieniu. By�a to pami�tka po spotkaniu z pewnym zbyt czujnym wartownikiem na planecie, kt�rej s�o�ce by�o na niebosk�onie Arzoru ledwie widoczn� gwiazdk�. - Jestem wojownikiem, a m�j wojenny totem uratowa� mi �ycie. - M�wi� wprost do wodza, jak gdyby tamten m�g� go zrozumie�. Norbis odpowiedzia� w swojej �wiergocz�cej mowie i poruszy� r�kami. Dort wyszczerzy� z�by. - Uda�o ci si�, ch�opie. Uwierzyli ci i chc� nas przyj�� jak przyjaci�. Krotag przys�a� im pi�ciu tropicieli. Larkin by� zachwycony, chocia� by�o jasne, �e tubylcy uwa�aj� sp�oszenie stada za dar bog�w: Wysokich-Kt�rzy-Ciskaj�-Pioruny-w-G�rach. Dzi�ki nim ich szczep wzbogaci si� w konie. Pracowali teraz w parach z Norbisami, wyszukuj�c zagubione konie. Sugestia Storma potwierdzi�a si�. Chocia� nawet tropiciele nie znale�li �lad�w je�d�c�w, by�o jasne, �e konie dzielono na ma�e grupy, a nast�pnie ukrywano w jarach i w�wozach. Brak danych dla ustalenia, kto by� sprawc� paniki, by� zreszt� tak zupe�ny, �e s�ysza�o si� pog�oski, jakoby mieli si� za tym kry� ludzie Krotaga. Mogli ukry� wierzchowce, �eby teraz ich dzielnie poszukiwa�, za co czeka�a ich nagroda w postaci ogiera i trzech czy czterech klaczy z chorymi kopytami, kt�re obieca� im Larkin. Dzie� lub dwa p�niej Storm zastanawia� si� nad tym, jad�c w chmurze rudego py�u wzbitego kopytami grupki zwierz�t, kt�r� pomaga� odstawi� do punktu zbi�rki. Chust�, kt�r� mia� na szyi, naci�gn�� na nos i usta, chroni�c je przed kurzem. W dali ujrza� je�d�ca. Pozna� go po bia�ym wierzchowcu - by� to Coli Bister. Storm winien by� mu wdzi�czno��, bo to w�a�nie on odnalaz� De-szcza, konia, na kt�rym Ziemianin teraz jecha�. Ale by�y komandos nie czu� do niego sympatii. Bister nale�a� do grupy, kt�ra otwarcie 25 wyst�powa�a przeciwko Norbisom, a poza tym wida� by�o, �e jest wrogo nastawiony do Storma z nieznanych temu ostatniemu powod�w. W obozie Ziemianin trzyma� si� zwykle na uboczu, korzystaj�c z wym�wki, jak� by�y jego zwierz�ta. Mimo to zosta� zaakceptowany �atwiej, ni� m�g� tego oczekiwa� jako przybysz. Zawdzi�cza� to w znacznej mierze swojej umiej�tno�ci obchodzenia si� z ko�mi. Larkin zleci� mu uje�d�anie dodatkowych wierzchowc�w, kt�re mia�y zast�pi� konie robocze utracone po ataku jorisa, i zazwyczaj ci, kt�rzy nie wyje�d�ali akurat na poszukiwania, zbierali si�, aby popatrze�, jak je ob�askawia. Gdyby tylko chcia�, �atwo zdoby�by uprzywilejowan� pozycj�. Jego szczeg�lne uzdolnienia, zr�wnowa�enie, rzetelno��, z jak� wykonywa� wraz z nimi nudne zaj�cia, by�y cechami, kt�re poganiacze doceniali. Akceptowali jego pow�ci�gliwo��, kt�ra podczas pobytu w Centrum wzros�a do tego stopnia, �e zamkn�� si� w sobie jak w skorupie. Dla ludzi z Pogranicza staro�ytna planeta, z kt�rej pochodzili, by�a egzotyczn� tajemnic�. To, �e Ziemia ju� nie istnia�a, by�o tragedi� i nie dziwi�o nikogo, �e Ziemianin bardzo to prze�ywa. �mier� rodzinnego �wiata przydawa�a Stormowi w oczach Arzorzan majestatu wygna�ca. Jedynie z Larkinem i Dortem Lancinem ��czy�o go co� wi�cej ni� wsp�lna praca na szlaku. Dort uczy� go mowy palc�w i wszystkiego, czego zdo�a� dowiedzie� si� od Norbis�w. W stosunku do Ziemianina by� wr�cz zaborczy, jak nauczyciel wobec zdolnego ucznia. Z Larkinem za� ��czy�y Storma konie, temat, na kt�ry obydwaj mogli godzinami m�wi� przy nocnym ognisku. Tych dw�ch pozna� i troch� polubi�, nie sta� go by�o teraz na silniejsz� wi�. Ale Bister zaczyna� by� problemem i to problemem, przed kt�rym Storm nie chcia� stan��. Nie, �eby ba� si� walki, gdyby tamten posun�� sw� niech�� a� tak daleko. Bister by� pot�nym m�czyzn� o niew�tpliwie ci�kiej r�ce, ale w czystej walce, pomimo �e wag� ani wzrostem mu nie dor�wnywa�, Storm by� pewien zwyci�stwa. W czystej walce - obliza� zakurzone wargi - dlaczego mu to przysz�o do g�owy? I dlaczego w�a�nie teraz tak si� przej�� na widok oczekuj�cego go Bistera. Chocia� nigdy nie sprowokowa� b�jki, nigdy te� nie unika� k�opot�w, je�eli trzeba by�o stan�� z nimi twarz� w twarz. Dlaczego wi�c nie chcia� upora� si� z problemem, jakim, wcze�niej czy p�niej, stanie si� ten typ? 26 Inny je�dziec zr�wna� si� z Deszczem i ��tawa d�o� unios�a si� |w pozdrowieniu. Norbis te� naci�gn�� chust� na doln� cz�� twarzy, |ale Ziemianin rozpozna� Gorgola, najm�odszego z tropicieli. r - Du�o kurzu - tubylec sygnalizowa� powoli do pocz�tkuj�cego w nauce Storma. - Droga sucha. - Chmury... nad g�rami... idzie deszcz? - nada� Ziemianin. Norbis spojrza� przez rami� na czerwone niebo. - Idzie deszcz... potem b�oto... Storm wiedzia�, �e Larkin ba� si� b�ota. Deszcz, a raczej ci�kie, | wiosenne ulewy mog�y z dnia na dzie� zamieni� step w niebezpieczne | trz�sawisko. | - Ty wojownik z totemem ptaka - to by�o stwierdzenie, nie pytanie. M�odzieniec jecha� z naturaln� gracj�. Dostosowywa� krok swojego niedu�ego, czarno-bia�ego wierzchowca do kroku konia Storma, a� cwa�owali obok siebie, r�wno, jak na paradzie. Ziemianin kiwn�� g�ow�. Gorgol si�gn�� lew� r�k� do rzemyka na szyi, na kt�rym wisia�y dwa zakrzywione, czarne i b�yszcz�ce przedmioty. W postawie tubylca by�a jaka� nie�mia�o�� i za�enowanie, kiedy podni�s� zn�w r�k�, aby nada�: - Ja jeszcze nie wojownik... tylko my�liwy... by�em w wysokich g�rach... zabi�em z�ego lotnika... Storm w odpowiedzi zada� stosowne pytanie: - Z�y lotnik?... Ja przybysz... nie wiem, co to z�y lotnik... - Wielki! - Palce Norbisa rozpostar�y si� w ge�cie oznaczaj�cym co� ogromnego. - Ptak... z�y ptak... poluje na konie... poluje na Norbis�w... zabija! - Palec wskazuj�cy i kciuk przeci�y powietrze ruchem oznaczaj�cym nag�� i gwa�town� �mier�, a potem podnios�y si� znowu do zawieszonych na szyi trofe�w. Storm wyci�gn�� r�k� w ge�cie uprzejmego zapytania, a ch�opiec zdj�� naszyjnik i poda� go przybyszowi. Przedmioty zawieszone na rzemyku by�y ptasimi pazurami. Por�wnuj�c je ze szponami Baku, Storm stwierdzi�, �e nieznane zwierz� musia�o by� rzeczywi�cie ogromne, bo ka�dy pazur by� d�ugo�ci jego d�oni, od nadgarstka do ko�ca �rodkowego palca. Zwr�ci� wisior dumnemu w�a�cicielowi. - Ty wielki my�liwy - Storm energicznie skin�� g�ow� dla podkre�lenia tego, co sygnalizowa�. - Pewnie trudno zabi� z�ego lotnika... Twarz Gorgola by�a ukryta, ale ca�ym sob� pokazywa�, �e te s�owa sprawi�y mu przyjemno��. 27 - Zabi�em... czyn m�czyzny... jeszcze nie wojownik... ale my�liwy - tak... Storm pomy�la�, �e ch�opiec ma prawo si� chwali�. Je�eli rzeczywi�cie zabi� tego potwora poluj�c samotnie, a Ziemianin dowiedzia� si� ju� o zwyczajach Norbis�w wystarczaj�co wiele, �eby wiedzie�, �e czcze przechwa�ki nie le�a�y w ich naturze, to mia� pe�ne prawo nazywa� siebie my�liwym. - Ty hodowca frawn�w?... - ci�gn�� Norbis. - Nie... nie mam ziemi... ani stada... - Ty my�liwy... zabijasz z�ego lotnika... zabijasz jorisa... sprzedajesz sk�ry... - Ja przybysz...- Storm nadawa� poma�u, bo porwa� si� na wyra�anie bardziej z�o�onych my�li. - Norbisowie poluj� na ziemi Norbis�w... Przybysze tak nie poluj�... Prawo �owieckie by�o jednym z niewielu �ci�le przestrzeganych praw ustanowionych przez swobodnie zawi�zany rz�d Arzoru. Uprzedzono go o tym ju� w Centrum i ponownie w porcie gwiezdnym. Chroni�o ono Norbis�w. Hodowcy mogli zabija� jorisy lub inne stworzenia drapie�ne atakuj�ce stado, ale polowania na zwierz�ta zamieszkuj�ce g�ry lub tereny zajmowane przez tubylc�w by�y zakazane. Gorgol sprzeciwi� si�: - Ty wojownik z totemem ptaka... ptak totem ludu Krotaga... ty polujesz na ziemi Krotaga... nikt nie m�wi nie... Co� drgn�o w Stormie. Jakie� uczucie, umar�e od dnia, kiedy wr�ci� z trzymiesi�cznego, ryzykownego wypadu poza linie wroga i odkry�, �e jest bezdomny. Poruszy� si� niespokojnie na koniu. Deszcz parskn�� nerwowo, jak gdyby poczu� to samo. Ziemianin walczy� ze sob�, ze swoj� reakcj� na �yczliw� propozycj� ch�opaka, ale twarz jego pozosta�a nieporuszona. - Co� p�no dzisiaj - ochryp�y od kurzu g�os Bistera podra�ni� nie tylko uszy. Storm czu� go wszystkimi, przebudzonymi w�a�nie nerwami. - P�dzicie niez�� gromadk�. Pewno ten kozio� zaprowadzi� ci� tam, gdzie je sam przedtem pi�knie zapuszkowa�, co? - Wrogo�� w jego g�osie by�a nowym bod�cem dla przemiany, kt�ra zachodzi�a w Stormie. Nie lubi� Bistera i nie mia� zamiaru d�u�ej znosi� jego z�o�liwo�ci. Musi mu da� nauczk�. Nie wiedzia�, �e oczy, zwykle lepiej kontrolowane, tym razem go zdradzi�y. Coli Bister by� bardziej wyczulony na drobiazgi, ni� na to wygl�da�. 28 Osadnik �ci�gn�� chust� z twarzy i splun��. - A mo�e nie wierzysz, �e te koz�y maj� tyle oleju w g�owach, �eby to sobie zaplanowa�? Storm s�ucha� jednym uchem, obserwuj�c z uwag� leniwy, wahad�owy ruch prawej r�ki Bistera. Wok� nadgarstka owini�ty by� d�ugi harap ze sk�ry jorisa. - Nie znale�liby�my po�owy koni, gdyby nie ludzie Krotaga. Storm siedzia� na koniu swobodnie, z r�kami daleko od broni". Czu� jednak, co wisi w powietrzu, i wiedzia�, co robi�. Rozhu�tane rami� wznios�o si� w momencie, kiedy mija� ich ostatni z p�dzonych koni. By� mo�e, Bister chcia� pop�dzi� strudzonego roczniaka, ale Storm w to nie wierzy�. Nag�ym �ci�ni�ciem kolan poderwa� konia do przodu i bicz, zamiast spa�� na nagie udo Gorgola, ze �wistem chlasn�� w sk�rzan� nogawic� Ziemianina. Napastnik nie by� na to przygotowany. Nie by� te� przygotowany na uderzenie, jakie otrzyma� w odwecie. Wielki m�czyzna zwali� si� na ziemi� z r�k� zdr�twia�� do �okcia. Z rykiem w�ciek�o�ci poderwa� si� na nogi tylko po to, �eby run�� znowu pod ciosem otwartej d�oni. Storm przemy�la� swoj� strategi� z wyprzedzeniem. Ale ku jego zaskoczeniu Bister nie zaatakowa� ponownie. Sta� dysz�c ci�ko, twarz mia� purpurow� z gniewu. - Jeszcze nie sko�czyli�my - splun�� - S�ysza�em o was, komandosach. Potraficie zabi� cz�owieka go�ymi r�kami. Dobra. Poczekaj, a� b�dziemy w Krzy��wce, wtedy zobaczymy, jak sobie poradzisz w walce na emitery! Nie sko�czy�em jeszcze z tob�... ani z twoimi kozimi kumplami! Storm by� zdumiony i zbity z tropu. Nag�y odwr�t Bistera nie pasowa� do tego, co o nim dotychczas my�la�. Te gro�by nie by�y na pewno rzucane na wiatr. Patrz�c w ciemne z w�ciek�o�ci oczy osadnika, Ziemianin zastanawia� si�, czy to mo�liwe, �eby go tak nieprawid�owo oceni�. Ten cz�owiek w �adnym razie si� nie ba�, by� pewny siebie i pe�en nienawi�c