553

Szczegóły
Tytuł 553
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

553 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 553 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

553 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger �elazny Stwory �wiat�a i ciemno�ci W DOMU �MIERCI - PRELUDIUM Cz�owiek. Idzie. To jego Tysi�cletnia Noc w Domu �mierci. Gdyby� m�g� rozejrze� si� wewn�trz olbrzymiej komnaty, kt�r� przemierza, nie dostrzeg�by� absolutnie nic. Jest zbyt ciemno, �eby oczy si� na co� przyda�y. Na ten mroczny czas nazwiemy go po prostu "cz�owiekiem". S� dwa powody, aby tak zrobi�: po pierwsze - odpowiada on og�lnie przyj�temu opisowi n iezmodyf i kowanego wzorca istoty ludzkiej p�ci m�skiej. Chodzi prosto, ma przeciwstawne kciuki i inne typowe cechy swego gatunku. - po drugie - pozbawiono go imienia. W tym miejscu nie ma powodu �eby wdawa� si� w dalsze szczeg�y. W prawej r�ce dzier�y ber�o swego Pana i W�adcy. Ber�o prowadzi go w ciemno�ci. Ci�gnie go to tu, to tam i je�eli id�cy zboczy cho�by o krok z wytyczonej trasy, parzy mu d�o�, palce i kciuk. Cz�owiek dociera do okre�lonego punktu ciemno�ci, wspina si� po siedmiu stopniach na kamienne podium i po trzykro� uderfa w nie ber�em. Wtedy pojawia si� �wiat�o. Jest md�e, pomara�czowe i wt�oczone w zau�ki. Wydobywa z mroku zarysy olbrzymiej, pustej komnaty. Cz�owiek odwraca ber�o do g�ry nogami i wkr�ca je w wydr��ony kamie�. Gdyby �ciany komnaty u�yczy�y ci swych uszu, pos�ysza�by� wtenczas szelest, jakby to zbli�aj�c si�, to oddalaj�c, jakie� skrzydlaste owady kr��y�y dooko�a. Szelest �w jednak s�yszy tylko ten jeden jedyny cz�owiek. Opr�cz niego w komnacie znajduje si� ponad dwa tysi�ce innych ludzi, ale wszyscy s� martwi. Wy�aniaj� si� teraz z prze�roczystych prostok�t�w, kt�re rozwar�y si� nagle w posadzce, wy�aniaj� si� z nieruchomymi powiekami, nie oddychaj�, by spocz�� zaraz na niewidzialnych katafalkach zawieszeni metr nad pod�og�, w r�nokolorowych strojach i o sk�rach r�nych kolor�w oblekaj�cych r�ne wiekiem cia�a. Teraz ju� wida�, �e niekt�rzy z nich maj� skrzyd�a, inni ogony i rogi, a jeszcze inni d�ugie szpony. Niekt�rzy wyposa�eni s� w to wszystko naraz, innym wbudowano w cia�o fragmenty jakich� mechanizm�w, a jeszcze innych pozostawiono takimi, jakimi byli za �ycia. Wielu wygl�da jak cz�owiek z ber�em Pana. A jest on ubrany w ��te spodnie i w ��t� koszul� bez r�kaw�w. Nosi czarny p�aszcz i czarny pas. Stoi obok ja�niej�cego ber�a Pana i W�adcy i spogl�da na zmar�ych u swych st�p. - Powsta�cie! - wo�a. - Powsta�cie wszyscy! Jego s�owa mieszaj� si� z pomrukiem hucz�cym teraz w powietrzu, s� wci�� na nowo powtarzane, ale nie tak, jak powtarza je s�abn�ce echo. Brzmi� uporczywie i powracaj�, wibruj�c z si��^ alarmowego buczka. Powietrze nas�cza si� i rozbe�tuje d�wi�kami. S�ycha� j�k, skrzypienie �amliwych ko�czyn, poruszenie. Szeleszcz�c, klekocz�c i ocieraj�c si� sk�ra o sk�r�, siadaj�, wstaj�. Nagle wszelki ruch zamiera Ha�as cichnie. Zmarli stoj� obok otwartych grob�w jak niezapalone �wiece. Cz�owiek schodzi z kamiennego podium, zatrzymuje si� na chwil� i rzecze: - P�jd�cie za mn�! Rusza z powrotem drog�, kt�r� tu przyby�, zostawiaj�c na miejscu ber�o swego Pana i W�adcy, gorej�ce w szarej po�wiacie. Idzie i podchodzi do jakiej� wysokiej i z�otow�osej kobiety - samob�jczyni. Wpatruje si� w jej niewidz�ce oczy i pyta: - Czy znasz mnie? l mimo ze trupiopomara�czowe, suche jak wi�r wargi rozchylaj� si�, szepcz�c: "Nie", on nadal wpatruje si� w kobiet� i pyta: - Czy zna�a� mnie przedtem? Powietrze drga tym zapytaniem, a� kobieta powtarza "Nie" raz jeszcze, a wtedy on idzie dalej. Zapytuje dw�ch innych: s�dziwego staruszka z zegarkiem wmontowanym w lew� r�k� i czarnosk�rego kar�a z rogami, kopytami i ogonem koz�a. Obaj jednak zaprzeczaj� i ruszaj� za nim krok w krok, wychodz� z olbrzymiej komnaty, przechodz� do drugiej, gdzie pod kamieniem grob�w le�� rzesze innych. Ale ci rye b�d� wezwani na obchody Tysi�cletniej Nocy s�u�by cz�owieka w Domu �mierci. Prowadzi ich, wiedzie zmar�ych, kt�rych przywo�a� i kt�rym nada� zdolno�� ruchu. Oni id� za nim. Id� za nim przez korytarze, galerie i sale, wspinaj� si� po schodach stromych, szerokich, id� w d� po stopniach w�skich i kr�tych, a� docieraj� w ko�cu do Sali Tronowej Domu �mierci, gdzie Pan i W�adca sprawuje urz�d. Siedzi teraz na czarnym tronie z g�adkiego kamienia, a po lewej i po prawej r�ce ma metalowe czary z p�on�cym ogniem. Na ka�dej z dwustu kolumn Sali jarzy si� pochodnia. Jarzy si�, skwierczy, migocze, dym z buchaj�cych iskier zawija si� i pe�znie w g�r�, staje si� szar�, k��bi�c� si� chmur�, kt�ra szczelnie okrywa ca�y sufit. Siedzi nieruchomo i tylko spogl�da na cz�owieka jak idzie przez Sal�, prowadz�c za sob� pi�� tysi�cy zmar�ych. Gdy cz�owiek zbli�a si� do tronu, oczy Pana rzucaj� czerwony blask na jego posta�. Cz�owiek pada na twarz i nie drgnie, p�ki Pan nie zwr�ci si� do niego: - A teraz mnie powitaj i wsta�. - Ka�de s�owo jest jak ostre, gard�owe pchni�cie no�a rozdzielone g�o�nym wydechem powietrza. - B�d� pozdrowiony, Anubisie, Panie i W�adco Domu �mierci - m�wi cz�owiek i podnosi si� z ziemi. Anubis opuszcza nieco sw�j czarny pysk i obna�a bia�e k�y. Wyrzuca ��dlasty j�zor, po czym cofa go do �rodka jak czerwon� b�yskawic�. P�niej wstaje, a d�ugi cie� przesuwa si� po jego nagim, ludzkim ciele. Unosi lew� r�k� i pomruk wpe�za do Sali, nios�c jego s�owa po�r�d migotliwego �wiat�a i dymu. - S�uchajcie, wy, kt�rzy jeste�cie martwi! - rozpoczyna. - Dzisiaj zabawicie si�, �eby mnie rozbawi�' Wasze trupie usta skosztuj� jedzenia i wina, chocia� nie poczuj� smaku! Wasze zesch�e �o��dki wype�ni� si� jedzeniem i napojami' Wasze sk�rzaste nogi p�jd� w tany! Wargi wasze u�o�� s�owa, kt�rych znaczenia nie pojmiecie, a r�ce obejmowa� b�d� cia�a innych u�ciskami bez rozkoszy! l je�eli sobie tego za�ycz�, za�piewacie mi i legniecie na powr�t, je�li taka b�dzie moja wola! - Unosi praw� r�k�. - Niech rozpocznie si� uczta! - m�wi i klaszcze w d�onie. Ob�adowane �ywno�ci� i napojami sto�y wysuwaj� si� spomi�dzy kolumn i Sal� wype�nia muzyka. Zmarli, pos�uszni W�adcy, ruszaj� do ta�ca. - Mo�esz si� do nich przy��czy� - powiada Anubis i siada na tronie. Cz�owiek podchodzi do najbli�szego sto�u, wypija kielich wina, zjada niewiele. Trupy ta�cz� wok� niego, lecz on nie ta�czy. Trupy artyku�uj� d�wi�ki, kt�re s� nic nie znacz�cymi s�owami, ale on s��w tych nie s�ucha. Nalewa sobie drugi kielich wina i pije, a Anubis patrzy na niego. Nalewa sobie trzeci kielich. Trzyma go w d�oniach i teraz s�czy trunek, wpatruj�c si� w szk�o. Nie potrafi okre�li�, ile min�o czasu, nim odezwa� si� Pan. - S�ugo! Cz�owiek wstaje i zwraca si� ku W�adcy. - Zbli� si�! - rozkazuje Anubis i cz�owiek si� zbli�a. -Wsta�! Czy wiesz, jak� to dzi� mamy noc? - Tak, Panie. To Noc Tysi�cletnia. - Twoja Tysi�cletnia Noc, s�ugo. Obchodzimy dzisiaj rocznic�. S�u�y�e� ca�e tysi�c lat w Domu �mierci. Czy jeste� z tego zadowolony? - Tak, Panie. - Czy przypominasz sobie moj� obietnic�? - Tak. Obieca�e� mi. Panie, ze zwr�cisz mi imi�, je�eli b�d� ci wiernie s�u�y� przez tysi�c lat. Obieca�e�, ze powiesz mi, kim by�em tam, w Wewn�trznych �wiatach �ycia. - Wybacz, aie tego ci nie obiecywa�em. - Nie... - Przyrzek�em, �e dam ci jakie� imi�, a to zupe�nie inna sprawa. - My�la�em, �e... - Nie obchodzi mnie, co sobie my�la�e�, s�ugo. Pragniesz dosta� imi�? - Tak, Panie. - Ale wola�by� swoje stare imi�, prawda? To chcesz powiedzie�? - Tak. - Czy rzeczywi�cie s�dzisz, �e kto� b�dzie pami�ta� twoje imi� po dziesi�ciu stuleciach? Czy my�lisz, �e w �wiatach Wewn�trznych by�e� cz�owiekiem na tyle wa�nym, by kto� upami�tni� twe imi�? �e dzi� jeszcze co� ono znaczy? - Nie wiem. - Ale chcesz je z powrotem, czy tak? - Tak, je�li b�dzie mi wolno. Panie. - Ale dlaczego? Dlaczego chcesz je z powrotem? - Poniewa� nie pami�tam niczego ani nikogo ze �wiat�w �ycia. Chcia�bym wiedzie�, kim by�em, gdy tam przebywa�em. - Dlaczego? Po co? - Nie umiem ci odpowiedzie�, bo sam nie wiem. - Wiesz, �e spo�r�d wszystkich zmar�ych tylko tobie przywr�ci�em pe�n� �wiadomo��, aby� mi s�u�y�. Czy s�dzisz, �e oznacza to, i� tkwi w tobie co� niezwyk�ego? - Cz�sto zastanawia�em si�, dlaczego post�pi�e� tak, jak post�pi�e�. 8 - Pozw�l zatem, �e u�mierz� tw�j niepok�j, cz�owiecze. Jeste� nikim i by�e� nikim. Nikt ci� nie pami�ta. Twoje przed�miertne imi� nic nie znaczy. Cz�owiek spuszcza oczy. - Czy w�tpisz w moj� prawdom�wno��? - Nie, Panie. - A dlaczego nie? - Poniewa� ty nigdy nie k�amiesz. - Udowodni� to. Odebra�em ci wspomnienia z �ycia tylko dlatego, �e tutaj, w�r�d zmar�ych, zadawa�yby ci b�l. Teraz z kolei zademonstruj� ci two|<] kompletn� bezosobowo��. W tej sali znajduje si� ponad pi�� tysi�cy trup�w. S� w r�nym wieku i pochodz� z r�nych �wiat�w. Anubis wstaje, a jego g�os dociera do ka�dego z obecnych. - Pos�uchajcie mnie, n�dzne kreatury! Skierujcie oczy na tego oto cz�owieka! Stoi przed moim tronem! Obr�� si� do nich twarz�, s�ugo. Cz�owiek obraca si� twarz� do zmar�ych. - Cz�owiecze, wiedz, �e dzisiaj obleka ci� inne cia�o! Inne ni� to, kt�re s�u�y�o ci jeszcze ubieg�ej nocy. Dzisiaj wygl�dasz dok�adnie tak samo, jak wygl�da�e� tysi�c lat temu, gdy przekroczy�e� progi Domu �mierci. Moi zmarli! Czy jest w�r�d was kto�, kto spojrzawszy na tego cz�owieka powie, �e go zna? Z�otow�osa samob�jczyni wysuwa si� do przodu. - Ja go znam - m�wi trupiopomara�czowymi wargami - gdy� m�wi� ze mn� w mojej komnacie. - O tym wiem - rzecze Anubis - ale powiedz, kim on jest? - Jest tym, kt�ry m�wi� ze mn�. - To �adna odpowied�! Id� kopulowa� z tamtym szkar�atnym jaszczurem! A ty, starcze? - On m�wi� i ze mn�. - O tym wiem. Czy znasz jego imi�? - Nie, nie znam. - Wi�c zata�cz na stole i oblej sobie g�ow� winem! A ty , czarnosk�ry? Znasz go? - Ze mn� te� m�wi�. - Czy znasz jego imi�? - Nie pami�ta�em jego imienia, gdy mnie pyta�, ale... - Wi�c niech ci� ogie� poch�onie! - wo�a Anubis, a wtenczas p�omienie opadaj� z sufitu, wyskakuj� ze �cian i po�eraj� czarnosk�rego, pozostawiaj�c jedynie popi�, kt�ry zaraz umyka po pod�odze, wiruj�c i kr���c mi�dzy stopami tancerzy i w ko�cu rozpada si� w proch. - Widzisz? - pyta Anubis. - Nikt nie zna twego starego imienia. - Tak - m�wi na to cz�owiek - ale ten ostatni rzek�by mo�e co� wi�cej, gdyby... - Bzdura! Nikt ciebie nie zna! Nikt ci� nie potrzebuje pr�cz mnie! A to> dlatego, �e jeste� wzgl�dnie bieg�y w sztuce balsamowania i czasami udaje ci si� z�o�y� zgrabne epitafium. \ - Dzi�ki/ Panie. - Na co przyda�yby ci si� tutaj [mi� i wspomnienia? - My�l�, �e na nic. - A jednak wci�� chcesz mie� jakie� imi�... Dobrze, dam ci imi�. Dob�d� sztyletu. Cz�owiek dobywa no�a, kt�ry wisi u jego boku. - A teraz odetnij sobie kciuk. - Kt�ry, Panie? - Mo�e by� lewy. Cz�owiek zagryza doln� warg� i zaciska powieki. Wbija ostrze w staw palca i na pod�og� tryska krew. P�ynie po klindze i �cieka cienkim strumyczkiem w d�. Cz�owiek osuwa si� na kolana, ale tnie dalel, chocia� policzki ma mokre od �ez, kt�re sp�ywaj�c, mieszaj� si� z krwi�. Ci�ko chwyta powietrze, a z piewi wyrywa mu si� j�k. - Uczyni�em jak chcia�e� - m�wi po chwili. - Prosz�. - Rzuca na ziemi�' sztylet i podaje Anubisowi odci�ty kciuk. - Precz z tym! Wrzu� to w ogie�! Pos�uguj�c si� praw� r�k�, cz�owiek wrzuca sw�j palec do metalpwej czary z ogniem. Kciuk skwierczy, trzeszczy, puchnie i zajmuje si� p�omieniem. - Teraz nadstaw d�o� i zbierz w ni� krew. Cz�owiek wykonuje polecenie. - Wznie� r�k� i niechaj krew �cieka ci na g�ow�. Cz�owiek unosi r�k� nad g�ow� i krew sp�ywa mu na czo�o. - Powtarzaj teraz za mn�. Chrzcz� siebie... - Chrzcz� siebie... - ...imieniem Przebudzeniec z Domu �mierci... - ...Przebudzeniec z Domu �mierci... - ...W imi� Anubisa... - ...W imi� Anubisa... - ...Przebudzeniec... - ...Przebudzeniec... - ...Emisariusz Anubisa do �wiat�w Wewn�trznych... - ...Emisariusz Anubisa do �wiat�w Wewn�trznych... - ...i poza nie. - ...i poza nie. - S�uchajcie mnie, o wy, zmarli! Nadaj� temu cz�owiekowi imi� Przebudzeniec! Powt�rzcie jego imi�! - Przebudzeniec! - wymawiaj� martwe wargi. - Niechaj tak si� stanie! Masz wreszcie imi�, Przebudze�cze - rzecze Anubis. - Powiniene� zatem odczu� swe chrzciny, o ty, imieniem nazwany! Musicz czu�, �e odchodzisz tym faktem odmieniony! Anubis wznosi r�ce ponad g�ow�, a nast�pnie opuszcza je wzd�u� bok�w. - Ta�czcie dalej! - rozkazuje zmar�ym. S�uchaj� go i podejmuj� taniec w takt muzyki. Do Sali wje�d�a maszyna do ci�cia cia�a, a za ni� sunie automatyczna protezarka. Przebudzeniec odwraca wzrok, lecz obie s� ju� blisko i zatrzymuj� si� tu� ko�o niego. Pierwsza maszyna wyrzuca ze swych wn�trzno�ci chwytaki i przytrzymuje go. - Ludzkie r�ce s� s�abe - rzecze Anubis. - Zostan� ci odj�te. Cz�owiek krzyczy przera�liwie, kiedy dostizega wiruj�ce z szumem ostrza, i traci przytomno��. Zmarli nie przestaj� ta�czy�. � Kiedy przychodzi do siebie, widzi dwa srebrzyste ramiona g�adko przytwierdzone do swoich bok�w. Ramiona s� zimne i bez czucia. Zgina pa�ce. 10 - A ludzkie nogi s� zbyt wolne, zbyt podatne na zm�czenie. Niechaj odporny metal zast�pi te, kt�re masz. Kiedy Przebudze� iec po raz wt�ry odzyskuje zmys�y, stoi na srebrzystych podporach. Kiwa wielkim palcem u sztucznej nogi. Anubis wysuwa SW�J ^�dlasty j�zor. -' W�� praw� d�o� w p�omienie i trzymaj j� w ogniu tak d�ugo, a� rozgrzeje si� do bia�o�ci - rozkazuje. Muzyka og�usza Przebudze�ca, a p�omienie pieszcz� jego r�k�, a� staje si� czerwona jak one. Zmarli tocz� martwe rozmowy i pij� wino, kt�rego smaku nie czuj�. R�ka �wieci rozpalon� biel�. - Teraz chwy� sw� m�sko�� w praw� d�o� i wypal j�! - ka�e W�adca. Przebudzeniec oblizuje wargi. - Panie... - zaczyna. - Zr�b to' N Cz�owiek wykonuje rozkaz i zapada w nie�wiadomo��, nim udaje mu si� sko�czy� dzie�o. Kiedy si� budzi i patrzy w d�, widzi, �e obleka go b�yszcz�ce srebro, �e nie ma ju� p�ci i czuje, �e jest teraz silny. Gdy dotyka czo�a, s�yszy odg�os, jaki wydaje metal pod pow�ok� z metalu. - Jak si� czujesz, Przebudze�cze? - zapytuje Anubis. - Nie wiem... - odpowiada, a g�os ma obcy, chrapliwy. Anubis kiwa g�ow� i wnet pokrywa maszyny do ci�cia cia�a staje si� lustrem. - Przyjrzyj si� sobie. Przebudzeniec widzi metalicznie l�ni�ce jajo, kt�re jest teraz jego g�ow�, ��tawe soczewki, kt�re s� jego oczami i po�yskuj�cy cylinder torsu. - Ludzie rozpoczynaj� i ko�cz� �ycie na wiele sposob�w - powiada Anubis. - Niekt�rzy s� najpierw maszynami i krok po kroku zdobywaj� cz�owiecze�stwo. Inni ko�cz� jako maszyny, wolno trac�c swe cz�owiecze�stwo za �ycia. To, co stracone, zawsze mo�na odzyska�. To, co zdobyte, zawsze mo�na straci�. Kim jeste�, Przebudze�cze? Cz�owiekiem czy maszyn�? - Nie wiem... - Wi�c pozw�l, �e pog��bi� zam�t w twej g�owie jeszcze bardziej. Anubis wykonuje gest. Ramiona i nogi Przebudze�ca rozlu�niaj� si� w stawach, odpadaj�. Metalowy tors uderza z hukiem o kamie� posadzki, toczy si� i zatrzymuje u st�p tronu. - Teraz me jeste� w stanie wykona� �adnego ruchu - m�wi Anubis. Si�ga nog� do male�kiego prze��cznika z ty�u g�owy Przebudze�ca. - A teraz zabra�em ci wszystkie zmys�y pr�cz s�uchu. - To prawda - odpowiada Przebudzeniec. - Pod��cz� ci� do maszyny. Nie czujesz nic, ale twoja g�owa jest ju� otwarta i za moment staniesz si� cz�ci� mechanizmu, kt�ry dogl�da i utrzymuje ca�y m�j �wiat. Zobacz, poznaj to wszystko! - Widz� - pada odpowied�, gdy� Przebudzeniec ma obecnie �wiadomo�� istnienia ka�dej komnaty, ka�dego korytarza, sali i izby tego wiecznie martwego, nigdy nie o�ywionego �wiata, kt�ry nigdy nie by� �wiatem, �wiatem stworzonym, pocz�tym w ogniu ze scalonego py�u gwiazd, kt�ry od samego pocz�tku by� �wiatem wykutym, zespawanym, znitowanym, po�atanym, odizolowanym i upi�kszonym nie morzami, l�dami, powietrzem i �yciem, lecz metalami, smarami, ska�� i polami* energetycznymi zawieszonymi w lodowatej otch�ani, gdzie nigdy nie �wieci s�o�ce; pojmuje ogrom odleg�o�ci, czuje napi�cie metalu, wag�, rodzaj materia��w, odczuwa ci�nienia i poznaje tajne dane o liczbie zmar�ych. Nie wie, �e jego cia�o jest biernym mechanizmem. On odbiera jedynie ruch fal uk�adu konserwuj�cego, kt�re przenikaj� Dom �mierci, on p�ynie z nimi i do�wiadcza bezbarwnych kolor�w liczebnego postrzegania. Anubis odzywa si� znowu. - Znasz teraz ka�dy zakamarek Domu �mierci Ogl�da�e� go wszystkimi utkwionymi we� oczami. - Ogl�da�em... - Zobacz teraz, co znajduje si� poza nim. Widzi gwiazdy i gwiazdki, gwiazdy i gwiazdeczki rozrzucone w bezbrze�nej czerni. Sypi� si� kaskadami, zawijaj� si�, zaginaj�, p�dz� ku niemu, omiataj� go, jarz� si� kolorami, kt�re s� czyste jak �renice anio��w, mijaj� go tu� tu�, mijaj� go hen, daleko, w wiecznej niesko�czono�ci, kt�r� zdaje si� przemierza�. Nie ma poczucia czasu ani ruchu, rejestruje tylko ci�g�e zmiany pola. Przez chwil� szybuje obok niego wielkie, niebieskie s�o�ce roz�arzone jak ofiarny stos krwio�erczego Molocha, a potem zn�w jest tylko czarna pustka i dalekie, migocz�ce plamki jasno�ci, l w ko�cu dociera do �wiata - nie�wiata mieni�cego si� barwami cytryny, b��kitu, zieleni, zielono�ci i zielonkawo�ci. �wiat ten otacza zielonkawo�wietlista korona, po trzykro� wi�ksza* od �rednicy jego tarczy, otula go i zdaje si� pulsowa� jakim� nie znanym, przyjemnym rytmem. - Oto Dom �ycia - s�ycha� odleg�y g�os Anubisa. Przebudzeniec widzi �w �wiat, wie, �e jest ciep�y, promienny i �ywy, czuje, jak jego samego ogarniaj� fale �ycia. - Panem Domu �ycia jest Ozyrys - obja�nia Anubis. l Przebudzeniec widzi ogromn� ptasi� g�ow� osadzon� na ludzkich ramionach, jasne, ��te oczy, kt�re s� �ywe, ach, jak bardzo �ywe. A stw�r ten stoi przed nim na bezkresnej r�wninie wiecznej zielono�ci przes�aniaj�cej ca�y �wiat i w jednej r�ce trzyma Ber�o, w drugiej ci��y mu Ksi�ga �ycia. Ca�a posta� zdaje si� by� �r�d�em promieniuj�cego ciep�a. - Ramiona Domu �ycia i Domu. �mierci obejmuj� wszystkie �wiaty Wewn�trzne - odzywa si� g�os Anubisa. Nag�e wra�enie opadania, wirowania i Przebudzeniec zn�w spogl�da na gwiazdy, lecz tym razem s� to gwiazdy oddzielone od innych gwiazd, gwiazdy przytwierdzone wi�zami si�, kt�re czasami wida�, czasami nie wida�, znowu je wida� i zn�w nikn�, s�abn�, odchodz� jak bia�e, wci�� zmienne, po�yskliwe linie. - Oto ogl�dasz Wewn�trzne �wiaty �ycia - rzecze Anubis. l tuzin �wiat�w przetacza si� przed nim jak dok�adnie wymierzone, wypolerowane i upstrzone drobnymi kropeczkami kule drogiego marmuru. - Le�� po�rodku - ci�gnie Anubis. -Znajduj� si� pod wp�ywem pola, kt�re otacza je zewsz�d i ��czy �ukiem jedyne dwa naprawd� znacz�ce bieguny. - Bieguny? - nie rozumie Przebudzeniec. - Dom �ycia i Dom �mierci. �wiaty Wewn�trzne.obiegaj� swe s�o�ca, lecz wraz ze s�o�cami przemierzaj� �cie�ki �ycia i �mierci. - -Nie pojmuj�... - m�wi Przebudzeniec. - Oczywi�cie, �e nie pojmujesz. Odpowiedz, co jest najwi�kszym b�ogos�awie�stwem, a zarazem najwi�kszym przekle�stwem wszech�wiata? 72 - Nie wiem. �ycie lub �mier� - wyja�nia Anubis. - Wci�� nie rozumiem - przyznaje Przebudzeniec. - Poda�e� dwie odpowiedzi chocia� rzek�e�: "najwi�kszym b�ogos�awie�stwem, a zarazem najwi�kszym przekle�stwem". Chcia�e� wi�c tylko jednego rozwi�zania. - Czy�by? - dziwi si� Anubis. - Naprawd�? Czy to, �e wypowiedzia�em dwa s�owa, bezwzgl�dnie znaczy, i� nazwa�em dwie r�ne i nie zwi�zane � sob� rzeczy? Czy� jedna rzecz nie mo�e mie� kilku nazw? A na przyk�ad ty? Kim jeste�? - Nie wiem. - Oho, to ju� zal��ek m�dro�ci! R�wnie dobrze mo�esz by� maszyn�, kt�r� tymczasem zdecydowa�em oblec w ludzkie cia�o i kt�rej teraz przywr�ci�em oryginalne, metalowe kszta�ty, jak te� i cz�owiekiem, kt�rego postanowi�em przeobrazi� w maszyn�. - Wi�c jak� to czyni r�nic�? - �adnej, absolutnie �adnej. Ty nie potrafisz tego odr�ni�, nie pami�tasz... Powiedz, czy ty �yjesz? - Tak. - Dlaczego tak s�dzisz? - My�l�, s�ysz� tw�j g�os, mam wspomnienia, umiem m�wi�. - A kt�ra z tych cech oznacza �ycie? Pami�taj, �e nie oddychasz, �e tw�j system nerwowy jest pl�tanin� metalowych drut�w, ze wypali�em ci serce. Nie zapominaj te�, �e dysponuj� urz�dzeniami, kt�re mog� ci� pozbawi� rozumu, zatrze� wspomnienia, zabra� ci mow�. l jaki w�wczas przytoczysz argument na to, �e �yjesz? Powiadasz, �e s�yszysz m�j g�os. S�uch jest zjawiskiem subiektywnym, prawda? Bardzo dobrze. Pozbawi� ci� zatem s�uchu, a ty obserwuj uwa�nie, czy przestaniesz istnie�. ... Pojedynczy p�atek �niegu opada wiruje w d� studni bez wody na dnie, bez �cian, bez dna, bez otworu na szczycie... Po czasie, kt�ry czasem nie jest, s�ycha� g�os Anubisa. - Wiesz ju�, jaka jest r�nica mi�dzy �yciem a �mierci�? - Moje "ja" jest �yciem-odpowiada Przebudzeniec.-Jakkolwiek by� mnie nie odmieni�, je�eli moje "ja" pozostanie nietkni�te, ono w�a�nie b�dzie �yciem. - Za�nij - rozkazuje Anubis i ju� nikt go nie s�yszy w Domu �mierci. Kiedy Przebudzeniec wraca do �wiadomo�ci, okazuje si�, �e usadzono go za sto�em w pobli�u tronu, �e zn�w widzi, �e patrzy, jak zmarli ta�cz� i ze s�yszy muzyk�, w takt kt�rej si� poruszaj�. - By�e� trupem? - pyta Anubis. - Nie, spa�em. - A co to za r�nica? - Moje "ja" �y�o, chocia� nie zdawa�em sobie z tego sprawy. Anubis wybucha �miechem. - A gdybym tak ci� nigdy nie obudzi�? - My�l�, �e to by�aby �mier�. - �mier�? Gdybym nie zechcia� u�y� mej mocy, �eby ci� obudzi�? Nawet gdybym wiecznie by� panem mojej mocy? Nawet gdyby twoje potencjalne "ja" zawsze by�o do mojej dyspozycji? - Wtedy bym umar�. 13 - Przed chwil� powiedzia�e�, �e sen to nie to samo, co �mier� Czy to mo�e czas, jaki up�ywa, czyni ow� r�nic�? - Nie, to kwestia istnienia. Po �mierci nadchodzi przebudzenie, a �ycie wci�� p�ynie. Kiedy istniej�, zdaj� sobie z tego spraw�. Kiedy nie istniej�, nie zdaj� sobie sprawy z niczego. - Wi�c �ycie jest nico�ci�? - Nie. - Zatem istnieniem. A ci zmarli? Oni przecie� istniej�. - �y� to wiedzie�, �e si� istnieje. Przynajmniej przez jaki� czas. - Z czego wyp�ywa ta wiedza? - Z wewn�trznego "ja" - odpowiada Przebudzeniec. - A czym�e jest owo "ja"? Kim jeste� naprawd�? - Nazywam si� Przebudzeniec. - Nazwa�em ci� tak dopiero chwil� temu I Kim by�e� przedtem?! - Nie by�em Przebudze�cem. - By�e� martwy? - Nie! Ja �y�em! - krzyczy Przebudzeniec. - Nie podno� g�osu w moim Domu - powiada Anubis. - Nie wiesz, kim ani czym jeste�, nie wiesz, jaka jest r�nica mi�dzy istnieniem a niebytem i �miesz k��ci� si� ze mn� na temat �ycia i �mierci! Nie b�d� ci� ju� pyta�, nie, sam ci powiem! Opowiem ci o �yciu i �mierci! �ycia jest jednocze�nie i za ma�o, i za du�o - rozpoczyna. - Podobnie jest ze �mierci�. Ale odrzu�my te paradoksy-Dom �ycia po�o�ony jest tak daleko st�d, �e promie� �wiat�a, kt�ry oderwa� si� ode� w momencie, kiedy ty przekracza�e� granice mego kr�lestwa, nie pokona� nawet u�amka dziel�cej nas odleg�o�ci. Mi�dzy Domem �ycia j Domem �mierci znajduj� si� �wiaty Wewn�trzne. Kr��� w obj�ciach fal �ycia i �mierci, kt�re przep�ywaj� mi�dzy moim Domem a Domem Ozyrysa. Je�li m�wi� ,, przep�ywaj�" , nie chc� przez to powiedzie�, �e fale te pe�zn� niczym jakie�, po�al si� Bo�e, n�dzne promienie �wiat�a. Uk�adaj� si� ju� raczej jak fale na oceanie o dw�ch brzegach. A my potrafimy wznieca� te fale gdziekolwiek tylko sobie za�yczymy i nie burzymy przy tym tafli ca�ego morza. Czym�e s� owe fale i czemu s�u��? Na niekt�rych �wiatach �ycie rozpleni�o si� ponad wszelk� miar�. Petz.i pulsuje, wci�� na nowo u�y�nia te �wiaty zbyt �agodne, zbyt rozbuchane wiedz�, kt�ra utrzymuje ludzi przy �yciu, �wiaty, kt�re utopi�yby si� w swym w�asnym nasieniu, zapcha�yby wszystkie l�dy t�umami brzuszastych bab, a� wreszcie zapad�yby si� w �mier� pod ci�arem p�odno�ci, l s� r�wnie� �wiaty nagie, ponure i niego�cinne. S� �wiaty, kt�re rozgniataj� �ycie jak kamienie m�y�skie rozgniataj� ziarno. Uwzgl�dniaj�c nawet modyfikacj� cia� ludzkich, bior�c pod uwag� mechaniczne transformatory planet, to i tak znalaz�oby si� tylko kilkaset �wiat�w nadaj�cych si� do zasiedlenia przez sze�� inteligentnych ras. W�a�nie te najbardziej martwe �wiaty potrzebuj� �ycia. �ycie na planetach bardziej przyjaznych jest tylko okrutnym b�ogos�awie�stwem. Kiedy m�wi�, �e potrzeba, czy te� nie potrzeba tam �ycia, rozumie si� samo przez si�, �e potrzeba, czy te� nie potrzeba tam i �mierci, l wcale nie m�wi� o dw�ch r�nych sprawach - poruszam jedn� i t� sam� kwesti�. Ozyrys i ja jeste�my ksi�gowymi. Udzielamy kredyt�w, obci��amy rachunki. Wzniecamy fale lub wyg�adzamy je. Czy mo�na liczy� na to, �e �ycie samo ograniczy sw�j rozrost? Nie. Ono jest bezmy�lnym d��eniem dw�ch jednostek do niesko�czono�ci. A czy mo�na liczy� na to, �e 14 �mier� sama ograniczy swe �niwo? Nigdy. Ona jest r�wnie bezmy�lnym wysi�kiem nico�ci pragn�cej ogarn�� niesko�czono��. Lecz musi przecie� istnie� jaki� nadz�r nad �yciem i �mierci� - ci�gnie Anubis- bo w przeciwnym razie �wiaty p�odne rozkwita�yby, a potem upada�y, znowu by rozkwita�y i zn�w obraca�yby si� w ruin�, szarpi�c si� mi�dzy pot�g� imperium i anarchi� do momentu, kiedy rozpad�yby si� w proch ju� na wieki. �wiaty martwe natomiast pozosta�yby obj�te ramionami nico�ci po wsze czasy. �ycie nie zawrze si� samo w granicach, kt�re narzuci�a mu statystyka. Dlatego musi si� je ogranicza� i ogranicza si�. Ozyrys i ja w�adamy �wiatami Wewn�trznymi. �wiaty te le�� w polu naszych wp�yw�w i rozbudzamy je, i u�mierzamy tak, jak chcemy. Czy pojmujesz to, Przebudze�cze? Czy zaczynasz teraz rozumie�? - Ograniczacie rozrost �ycia? Zsy�acie �mier�? - Potrafimy zes�a� bezp�odno�� na dowolnie wybran� lub na wszystkie sze�� ras razem wzi�tych l to na tak d�ugi CAIS jaki oka�e si� niezb�dny Mo�emy to uczyni� ca�kowicie lub cz�ciowo. Potrafimy sterowa� d�ugo�ci� ludzkiego �ycia, dziesi�tkowa� ludno�� dowolnie wybranego �wiata. - W jaki spos�b? - Przez po�ary, g��d, zarazy i wojny. - A co robicie ze �wiatami martwymi, ze �wiatami bezp�odnymi? Co robicie z nimi? - Zapewniamy tam wielor�dztwo i nie ograniczamy d�ugo�ci ludzkiego �ycia. Zmarli s� natychmiast odsy�ani do Domu �ycia, a nie tutaj. Tam reperuje si� zw�oki lub u�ywa ich do budowy nowych osobnik�w, kt�rzy p�niej mog�, ale nie musz� by� wyposa�eni w ludzkie m�zgi. - A inni zmarli? - Dom �mierci jest cmentarzem sze�ciu ras. Na �wiatach Wewn�trznych nie ma legalnych cmentarzy By�y czasy, kiedy Dom �ycia zwraca� si� do nas o zw�oki i o cz�ci zw�ok. Innym razem przesy�ali nam ich nadmiar. - Trudno jest mi zrozumie�... To wydaje si� by� takie okrutne, takie bezwzgl�dne... - To �ycie i �mier� - najwi�ksze b�ogos�awie�stwo i najwi�ksze przekle�stwo wszech�wiata. Nie musisz tego rozumie�, Przebudze�cze. Zrozumiesz, czy nie zrozumiesz, zaakceptujesz, czy pot�pisz, to i tak niczego nie zmieni. - A wy? Anubis i Ozyrys? Jak doszli�cie do w�adzy? - S� tajemnice, kt�rych nigdy nie zg��bisz. - Dlaczego �wiaty Wewn�trzne podporz�dkowa�y si� waszej w�adzy? - �yj� i umieraj� pod jej wp�ywem. Nie s� w stanie jej odrzuci�, gdy� jest niezb�dna dla ci�g�o�ci ich istnienia. Nasza w�adza sta�a si� prawem natury, jest zupe�nie bezstronna i podporz�dkowuje z jednak� si�� wszystkich, kt�rzy znajd� si� w jej zasi�gu. - Czy s� tacy, kt�rzy si� opieraj�? - Dowiesz si�, kiedy nadejdzie po temu czas. Nie w tej chwili. Uczyni�em z ciebie maszyn�, Przebudze�cze. Teraz uczyni� z ciebie cz�owieka, l kt� stwierdzi, jak i gdzie zosta�e� pocz�ty? Gdybym pozbawi� ci� wspomnie� si�gaj�cych chwili obecnej, a p�niej odda� cia�o, rzek�by�, �e zawsze by�e� maszyn�. - Czy uczynisz to? 15 - Nie. Kiedy-je�eli to w og�le nast�pi-przypisz� ci nowe obowi�zki, chc�, �eby� zachowa� wspomnienia. l Anubis unosi r�ce. Klaszcze. Maszyna zdejmuje Przebudze�ca z p�ki i opuszczaj�c na ziemi�, wy��cza jego zmys�y. Muzyka wibruje, ogarnia ta�cz�cych. Dwie�cie pochodni bucha ogniem na dwustu kolumnach, kt�re stoj� jak pomniki nie�miertelnych my�li. Anubis spogl�da na zaczernion� plam� rysuj�c� si� na pod�odze Sali Tronowej, a w g�rze baldachim dymu drga w�asnym rytmem. Przebudze� iec otwiera oczy i patrzy w szaro��. Le�y na plecach, widzi tylko sufit. Czuje ch��d kamiennej posadzki i po lewej stronie dostrzega b�ysk �wiat�a. Nagle zaciska palce lewej r�ki, szuka kciuka, odnajduje go, wzdycha. - Zgadza si� - odzywa si� Anubis. Przebudze� iec siedzi u st�p tronu. Zerka w d� na swe cia�o, a potem na Anubisa. - Zosta�e� ochrzczony. Odrodzi�e� si� w ciele. - Dzi�ki. - �aden k�opot - mam tu pe�no surowca. Wsta�. Czy pami�tasz moje nauki ? Przebudzeniec wstaje. - Jakie? - O czasoportacji. Pami�tasz? Czas ma s�ucha� my�li, a cia�o zostawi� w spokoju. - Pami�tam. - A o zabijaniu? - Pami�tam. - l o mo�liwo�ci ��czenia tych dw�ch rzeczy? - Tak. Anubis wstaje. Jest o g�ow� wy�szy od Przebudze�ca, kt�rego nowe cia�o mierzy dobrze ponad dwa metry. - Wi�c udowodnij to! - wo�a. - Niechaj muzyka zamilknie! Niech stanie przede mn� ten, kt�rego za �ycia zwano Dargotem! Zmarli przerywaj� taniec i zatrzymuj� si� w bezruchu z martwo otwartymi powiekami. Przez kilka d�ugich sekund panuje cisza nie zm�cona wypowiedzianym s�owem, krokiem, nawet oddechem. Nagle jaki� ruch. DargDt. Przepycha si� przez nie�ywy t�um, zbli�a si� w cieniu, w refleksach pochodni. Przebudzeniec prostuje si� na jego widok, gdy� t�ej� mu musku�y karku, plec�w i brzucha. Czaszk� Dargota opasuje metalowa obr�cz koloru miedzi. Chroni mu ko�ci policzkowe i znika pod siwiej�c� brod�. Inna obr�cz, poprzeczna, biegnie tu� nad brwiami, os�ania skronie i zamyka si� z,ty�u g�owy. Oczy Dargota s� szeroko rozwarte; na ��tym tle b�yskaj� czerwone t�cz�wki. Jego dolna szcz�ka porusza si� jakby bezustannie co� �u�, a z�by pojawiaj� si� i znikaj� niczym d�ugie cienie. Czaszka Dargota chwieje si� na pi��dziesi�ciocentymetrowej szyi, a jego ponad metr szerokie bary i korpus zw�aj� si� gwa�towanie ku do�owi, gdzie ��cz� si�, jak wierzcho�ek sto�ka, z pier�cie� iowatym metalem podwozia, kt�re wrasta mu w cia�o. Jego ko�a tocz� si� wolno. Lewe tylne skrzypi za ka�dym obrotem. P�torametrowej d�ugo�ci ramiona zwisaj� lu�no ku ziemi tak, �e czubkami palc�w muska pod�og�. Cztery kr�tkie, ostre, stalowe nogi podkurczy� do g�ry i u�o�y� p�asko wzd�u� bok�w. Na grzbiecie faluj� mu 16 brzytwiaste ostrza, a gdy zbli�a si� do tronu, rozwija za sob� dwuip�metrowy batog. Podje�d�a. Staje. - Na t� noc, na t� Noc Tysi�cletni� - m�wi Anubis - zwracam ci imi�, Dargocie. By�e� kiedy� jednym z najm�zniejszych wojownik�w w �wiatach Wewn�trznych. Nadszed� jednak dzie�, kiedy stan��e� twarz� w twarz z jednym z nie�miertelnych. Przegra�e� b�j i odszed�e� w otch�a� �mierci. Naprawili�my twe okaleczone cia�o i teraz u�yjesz go w bitwie raz jeszcze. Zabij tego oto cz�owieka, Dargocie, zabij Przebudze�ca w pierwszym zwarciu, a zajmiesz jego miejsce jako m�j s�uga w Domu �mierci. Dargot krzy�uje na czole wielkie d�onie i sk�ania si� do ziemi. Dotyka r�kami posadzki. - Przebudze�cze, masz dziesi�� sekund, �eby przygotowa� umys� do walki - uprzedza Anubis. - Jeste� gotowy, Dargocie? - Panie - odzywa si� Przebudze� iec -jak�e mo�na zabi� kogo�, kto ju� nie �yje? - To twoja sprawa! - odpowiada W�adca. - Zmarnowa�e� dziesi�� sekund na g�upie pytanie! Zaczynajcie! S�ycha� ostre k�apni�cie i metaliczny klekot. �elazne nogi Dargota strzelaj� w d�, prostuj� si� i dodaj� mu metr wzrostu. Dargot rozpoczyna harce. Wznosi i zgina ramiona. Przebudzeniec patrzy. Czeka. Dargot staje d�ba tak, �e jego g�owa jest teraz na wysoko�ci trzech i p� metra nad ziemi�, l wtedy rzuca si� naprz�d. Ma wyprostowane ramiona, zwini�ty ogon, wysuni�t� g�ow� i obna�one szpony. Brzytwiaste ostrza stercz� mu na grzbiecie jak l�ni�ce, tr�jk�tne p�etwy rekina, a jego podkowy wal� w posadzk� niczym m�oty. Przebudzeniec robi w ostatniej chwili unik i zadaje cios, kt�ry Dargot blokuje przedramieniem. Przebudzeniec skacze wysoko do g�ry, a ogon tamtego niemal ociera si� z trzaskiem o jego cia�o. Mimo swej ogromnej masy Dargot zatrzymuje si� prawie w miejscu i wykonuje gwa�towny obr�t. Jeszcze raz staje na tylnych nogach i uderza przednimi, okutymi w kopyta. Przebudzeniec cofa si�, ale �apy Dargota dosi�gaj� go i opadaj� mu na ramiona. Przebudzeniec chwyta je za przeguby, kopie tamtego w pier�, lecz batog chlaszcze go w prawy policzek. Przebudzeniec �amie w ko�cu u�cisk olbrzymich �ap wojownika, pochyla g�ow� i kraw�dzi� d�oni wymierza mocny cios w bok przeciwnika. Ogon trzaska ponownie, smaga tym razem plecy Przebudze�ca, a on razi w �eb Dargota. D�uga szyja wygina si�, odchyla z linii uderzenia i zn�w s�ycha� trzask bata, kt�ry tym razem chybia, ale zaledwie o kilka centymetr�w. Pi�� Dargota l�duje na szcz�ce Przebudze�ca. Ten potyka si�, traci r�wnowag� i pada. Udaje mu si� unikn�� podk�w, ale kiedy pr�buje wsta�, kolejny cios rozp�aszcza go na ziemi. Nast�pne uderzenie jednak blokuje. Obiema r�kami chwyta Dargota, wstrzymuje jego rami� ci�arem cia�a i uchyla g�ow�. Pi�� Dargota druzgocze posadzk�. Przebudzeniec wstaje i trafia przeciwnika lewym prostym. �eb Dargota odskakuje po ciosie, a batog trzaska tu� ko�o ucha Przebudze�ca. Przebudzeniec poprawia i wymierza jeszcze jedno uderzenie w �eb tamtego, 77 lecz tylne nogi Dargota prostuj� si� nagle jakby wyrzucone spr�ynami, jego bark wali si� na pier� Przebudze�ca i pozbawia oddechu. Dargot staje d�ba i odzywa si� po raz pierwszy. - Teraz, Przebudze�cze! Teraz! Tak oto staj� si� s�ug� Anubisa! Przebudzeniec widzi b�ysk spadaj�cych kopyt, chwyta je w powietrzu, w po�owie drogi i zatrzymuje. Przykuca, zapiera si� mocno, jego wargi wykrzywiaj� si� do g�ry i ods�aniaj� zaci�ni�te z�by. Dargot jakby zamar� w p� ciosu. Przebudzeniec wybucha �miechem, gwa�townie prostuje nogi i mocno odrzuca przeciwnika do ty�u, tak �e Dargot z trudno�ci� zachowuje r�wnowag�. - Ty g�upcze!-krzyczy Przebudzeniec, a g�os jego jest dziwnie odmieniony. S�owa przetaczaj� si� przez Sal� niczym d�wi�k jakiego� wielkiego dzwonu. T�um zmar�ych zawodzi cicho jak wtedy, gdy szli na wezwanie Anubisa. -"Teraz", powiadasz?! - krzyczy ze �miechem i robi krok do przodu, wprost pod spadaj�ce kopyta. - Nie wiesz, co m�wisz! Zamyka ramiona wok� stali olbrzymiego torsu. Przednie nogi wojownika m��c� bezsilnie powietrze, batog �wiszcz�, trzaska i ��obi bruzdy na karku Przebudze�ca. D�onie cz�owieka spoczywaj� mi�dzy ostrymi szpikulcami na grzbiecie Dargota. Zaciska je i gniecie niezgniatalny, pier�cieniowaty korpus wroga, opieraj�c metal o cia�o. �apy tamtego opadaj� na szyj� Przebudze�ca, ale kciuki nie si�gaj� gard�a. Cz�owiek zgina kolana, napr�a si�, musku�y nabrzmiewaj� mu jak powrozy. l stoj� tak obaj w bezruchu przez jaki� czas i tylko blask ognia zmaga si� z cieniem, igraj�c na ich cia�ach. A� wreszcie Przebudzeniec podnosi Dargota z ziemi, d�wiga go jednym gigantycznym ruchem, obraca si� i ciska od siebie. Nogi wojownika kopi� dziko, podczas gdy cia�o wiruje bezw�adnie w powietrzu. Jego grzbiet faluje ostrzami brzytwiastych kolc�w, ogon rozwija si� 1 sucho trzaska. Dargot unosi r�ce i zas�ania twarz, lecz jest ju� za p�no. Spada z og�uszaj�cym hukiem u st�p Anubisa i tam zastyga. Metalowe cielsko jest p�kni�te w czterech miejscach, a g�owa roz�upana o pierwszy stopie� tronu. Przebudzeniec staje twarz� do Pana. - Wystarczy? - pyta. - Nie u�y�e� czasoportacji -odpowiada Anubis, nie patrz�c na szcz�tki tego, co zwa�o si� niegdy� Dargotem. - Nie musia�em. Nie by� a� tak silny. - By� silny - utrzymuje Anubis. - Podczas walki �mia�e� si� i, jak mi si� zdawa�o, podawa�e� w w�tpliwo�� to, �e nazywasz si� tak, jak si� nazywasz. Dlaczego7 - Nie wiem. Przez moment, kiedy zda�em sobie spraw�, �e nie mo�e ze mn� wygra�, poczu�em si� tak, jakbym by� zupe�nie kim� innym. - Cz�owiekiem bez strachu, lito�ci i bez skrupu��w? - Tak. - Czy teraz te� tak si� czujesz? - Nie. - Dlaczego wi�c przesta�e� zwraca� si� do mnie poprawnie?^ zwiesz mnie Panem? - Ogie� walki podnieci� mnie i sprawi�, �e nie zachowuj z etykiet�. 2 - Stwory �wiat�a... 18 - Zatem napraw swe przeoczenie. Natychmiast! - Tak, Panie. - Przepro�! B�agaj o przebaczenie! B�agaj pokornie! Przebudzeniec pada na ziemi�. - B�agam ci� o wybaczenie. Panie, b�agam pokornie. - Wsta�. Mo�esz uwa�a�, �e ci wybaczy�em. Po�ywienie, kt�rym uprzednio napcha�e� sobie �o��dek, nie syci ci� ju�. Id� i zjedz co� ponownie. Niechaj zabrzmi �piew! Niechaj rozpoczn� si� tany! Pijcie i weselcie si� dla uczczenia chrztu Przebudze�ca! Dla uczczenia jego Tysi�cletniej Nocy! l zabierzcie st�d truch�o Dargota! Nie chc� na niego patrze�. Rozkazy zostaj� wykonane. Przebudzeniec ko�czy posi�ek i wydaje mu,si�, �e �piewy i hulanki zmar�ych trwa� b�d� a� do sprawiedliwie zas�u�onego ko�ca Czasu. Lecz wtedy Anubis sk�ania g�ow� najpierw w lewo, potem w prawo i co drugi p�omie� na co drugiej kolumnie zwija si� w sobie i niknie. Anubis otwiera usta i padaj� s�owa: - Zabierz ich z powrotem i przynie� moje ber�o! Przebudzeniec wstaje i rzuca niezb�dne rozkazy. P�niej wyprowadza zmar�ych z Sali Tronowej. Kiedy wychodz�, sto�y chowaj� si� mi�dzy kolumnami. Szale�cza wichura wdziera si� do �rodka i rzuca na baldachim z dym�w, zanim jednak rozedrze i rozp�dzi ich grub� warstw�', gasi pozosta�e ognie, tak �e jedynym o�wietleniem Sali s� teraz dwie p�on�ce czary po obu stronach tronu. Anubis spogl�da w ciemno��. Jego �renice chwytaj� promienie �wiat�a, kt�re, ulegaj�c woli Pana, przybieraj� uprzednie kszta�ty, l oto znowu widzi Anubis jak Dargot upada, jak le�y nieruchomo u st�p tronu, widzi, jak ten, kt�rego nazwa� Przebudze�cem, szczerzy w u�miechu z�by, a przez moment widzi nawet... Czy to refleks �wiat�a? Widzi jaki� znak na jego czole! Daleko, w olbrzymiej komnacie, gdzie �wiat�o jest przy�mione, pomara�czowe i wt�oczone w zau�ki, gdzie zmarli k�ad� si� na swych niewidzialnych katafalkach nad otwartymi grobami, Przebudzeniec s�yszy najpierw s�aby, p�niej silniejszy, a jeszcze potem jakby gasn�cy d�wi�k. Nie zna tego odg�osu, nie s�ysza� go nigdy przedtem. K�adzie r�k� na berle Pana i schodzi z podium. - Starcze - zwraca si� do zmar�ego, z kt�rym rozmawia� ju� wcze�niej, a kt�rego w�osy i broda s� teraz ochlapane winem. Zegarek wbudowany w jego lewy przegub nie chodzi. - Starcze, us�ysz me s�owa i odpowiedz, je�eli potrafisz. Co to za d�wi�k? Nieruchome oczy spogl�daj� w g�r�, omijaj� wzrok Przebudze�ca, a martwe wargi poruszaj� si�. - Panie... - m�wi�. - Nie ja jestem tu Panem. - Panie, to� to ino psa wycie. , Przebudzeniec wraca na podium i rozmieszcza zmar�ych w grobach. �wiat�o rozmywa si� i ju� tylko ber�o wskazuje Przebudze�cowi drog� w ciemno�ci, prowadz�c go po wytyczonej trasie. - Oto twe ber�o. Panie. - Wsta� i zbli� si�. - Zmarli wr�cili na miejsce. - Bardzo dobrze. Przebudze�cze, czy jeste� moim cz�owiekiem? Tak. Panie. Czy spe�nisz m� wol�? Czy b�dziesz mi wsz�dzie us�ugiwa�? Tak, Panie. Dlatego zostaniesz mym wys�annikiem do �wiat�w Wewn�trznych i poza nie. - Mam opu�ci� Dom �mierci? s - Tak. Wysy�am ci� z misj�. - Z jak� misj�? - To d�uga historia... W �wiatach Wewn�trznych �yje wielu starych ludzi. Wiesz o tym ? - Tak. - S� w�r�d nich i tacy, kt�rych ani czas, ani �mier� si� nie imaj�. - Kt�rych �mier� si� nie ima. Panie? - Takim czy innym sposobem, niekt�rzy z nich osi�gn�li rodzaj nie�miertelno�ci. Mo�e kieruj� si� pr�dami �ycia, czerpi� z nich si�y i uciekaj� przed falami �mierci...? Mo�e zmodyfikowali jako� system biochemiczny, mo�e bezustannie naprawiaj� swe cia�a, a mo�e maj� wiele cia� i ci�gle je wymieniaj�...? Mo�e kradn� pow�oki cielesne, mo�e wytapiaj� je z metalu, a mo�e wcale nie maj� cia�...? Jakimkolwiek pos�uguj� si� sposobem, kiedy zapu�cisz si� w �wiaty Wewn�trzne, us�yszysz plotki o Trzystu Nie�miertelnych. To tylko przybli�ona liczba, gdy� zaledwie kilku wie co� o nich naprawd�. W rzeczywisto�ci jest ich dok�adnie dwustu osiemdziesi�ciu trzech. Jak sam rozumiesz, nie�miertelni �eruj� na �yciu i �mierci. Ju� sam fakt, �e w og�le istniej�, zak��ca wszelk� r�wnowag�, sk�ania i inspiruje innych do p�j�cia w ich �lady, sprawia, �e ludzie traktuj� ich jak bog�w. Niekt�rzy z nie�miertelnych s� tylko nieszkodliwymi tu�aczami. Ale tylko niekt�rzy. Wszyscy natomiast s� pot�ni i chytrzy, wszyscy s� biegli w sztuce przed�u�ania �ycia. Jeden z nich jest szczeg�lnie gro�ny i wysy�am ci�, aby� go zniszczy�. - Kt� to jest. Panie? - Zw� go Ksi�ciem, Kt�ry Ma Tysi�c Lat. Bawi gdzie� poza �wiatem Wewn�trznym. Jego siedziba le�y z dala od kr�lestwa �ycia i �mierci. Spowija j� wieczny p�mrok. Trudno go tam jednak zasta�, bo cz�sto przekracza granice swego terytorium, zapuszcza si� w �wiaty Wewn�trzne lub w�druje Jeszcze gdzie� indziej. Chc�, by nadszed� jego kres, gdy� od wielu ju� lat sprzeciwia si� woli Domu �mierci i Domu �ycia. - A jak wygl�da �w Ksi���, Kt�ry Ma Tysi�c Lat? - Jak tylko zechce. - Gdzie go znajd�? - Nie wiem. Musisz poszuka�. - W jaki spos�b go rozpoznam? - Po jego czynach, s�owach... On zwalcza nas wszelkimi metodami. - Z pewno�ci� inni te� sprzeciwiaj� si� waszej woli. - Zniszcz wszystkich, kt�rzy to robi�! Zabij tych, kt�rych spotkasz! l rozpoznasz Ksi�cia, Kt�ry Ma Tysi�c Lat, gdy� on b�dzie najtrudniejszym przeciwnikiem. To w�a�nie jemu uda si� prawie zniszczy� ci� w walce. - A je�li mnie zniszczy mimo wszystko? - W�wczas strac� kolejne tysi�c lat, �eby przygotowa� do tego zadania nast�pnego emisariusza. Nie pragn� upadku Ksi�cia ju� dzi� czy jutro. Min� bez w�tpienia wieki, zanim go odnajdziesz. Czas nie gra tu roli. Up�ynie sto lat nim 20 Ksi��� zagrozi Ozyrysowi fub mnie. Poznasz go lepiej w trakcie poszukiwa�. A kiedy go w ko�cu znajdziesz, b�dziesz wiedzia�, �e to on. - Czy jestem wystarczaj�co silny, by przywie�� go do zguby? - My�l�, �e tak. - Je�eli tak, jestem got�w. - Wi�c pokieruj� tob�. Gdy znajdziesz si� w �wiatach Wewn�trznych, otrzymasz moc przyzywania mnie. Dam ci te� dar, kt�ry pozwoli ci czerpa� si�y z p�l �ycia i �mierci, kiedy tylko znajdziesz si� w potrzebie. To uczyni ci� niezwyci�onym. Gdy zechcesz podzieli� si� ze mn� nowinami, wezwij mnie. je�eli ja poczuj� takie pragnienie, sam ci� odnajd�. - Dzi�ki ci. Panie. - Masz natychmiast wykonywa� moje polecenia. - Tak, Panie. - Teraz id� i odpocznij. Kiedy prze�pisz si� i posilisz, wyruszysz w drog� i rozpoczniesz swoj� misj�. - Dzi�ki ci. Panie. - B�dzie to tw�j ostatni odpoczynek w Domu �mierci, Przebudze�cze. Pomy�l o tajemnicach, kt�re �wiat ten zawiera. - Robi� to ca�y czas, Panie. - Ja jestem jedn� z nich. - Panie... - Tak, to jest cz�� mego imienia. Zawsze o tym pami�taj. - Jak�e bym m�g� zapomnie�. Panie? KOSZMARNY SEN CZERWONEJ WIED�MY Wied�ma Balkonii rusza si� niespokojnie i krzyczy dwukrotnie przez sen. Spa�a d�ugo i g^boko. Powierniczek �pieszy j� uspokoi�, ale czyni to tak niezr�cznie i nieudolnie, �e Wied�ma budzi si� na dobre. Siada na mi�kkich poduszkach w olbrzymiej jak katedra komnacie, a Czas, st�paj�c jak bezecny Tarkwiniusz, umyka chy�kiem z jej otomany. Jest niczym duch, lecz Wied�ma dostrzega go, osadza gestem i zakl�ciem w bezdro�ach w�dr�wki, a s�ysz�c sw�j zwielokrotniony wrzask, spogl�da wstecz i widzi t� zmor� z koszmarnego snu, zmor�, kt�r� urodzi�a, to stworzenie o pomst� do nieba wo�aj�ce. l us�ysz wtenczas dziesi�� kolejnych salw armatnich, a p�niej oczy�� z ich huku powietrze i uszy, zachowuj�c jeno dziewi�� moment�w st�amszonej ciszy, kt�re salwy dziel�, l niechaj b�d� uderzeniem! serca twego i poczuj je w ciele swym mistycznym. Potem, w owym martwym �rodku, po�� wylenia�a sk�r�, kt�ra porzuci�a w�a i niechaj zamilkn� lamenty w tawernie, je�li zatopiony okr�t wraca szcz�liwie do portu. Zamiast rozpacza�, odetnij si� od zmory koszmaru, od zimnych i bajecznych kropel jej deszczu, kt�re jak r�aniec win grzechocz� o tw�j brzuch. Miast rozpacza�, pomy�l o zm�czonych wierzchowcach, o Kl�twie Lataj�cego Holendra, a mo�e przypomnij sobie jaki� werset tego szalonego poety Vramina, cho�by pojedyncz� linijk�, jak na przyk�ad; "Cebulka wskrzesi �onkil, gdy ku temu pora". Je�eli kocha�a� cokolwiek w �yciu, spr�buj to sobie przypomnie�. Je�eli zdradzi�a� cokolwiek, niech ci si� na moment wyda, ze ci wybaczono. Je�li ba�a� si� czegokolwiek, niech ci si� zdaje, �e dni strachu min�y i ju� nigdy nie wr�c�. Prze�knij k�amstwa i wierz w nie tak d�ugo, jak tylko potrafisz. Przytul powierniczka czymkolwiek on jest, przytul go do piersi i g�aszcz, a� zamruczy z zadowolenia. Przehandlujesz �ycie i �mier� za zapomnienie i co? Chy�o, czy �lamazarnie, ale w ko�cu ogarn� twe cia�o i ko�ci. Nadejdzie ranek, a z nim wr�ci pami��. Zawieszona mi�dzy przesz�o�ci� a przysz�o�ci�. Czerwona Wied�ma zasypia w olbrzymiej jak katedra komnacie. Ten, kt�ry zburzy� je} sen, pierzcha i znika gdzie� w ciemnych zau�kach, a Czas dalej odmierza histori� wok� zdarze�, i u�miecha si� Wied�ma przez sen. bo Janus zn�w bawi si� w po�owiczno��. Przywr�cona wspania�o�ci, grzeje si� w jego ciep�ym, zielonkawym spojrzeniu. �MIER�, �YCIE, CZARODZIEJ I RӯE Ws�uchaj si� w ten �wiat. Nazywa si� B�ogoria i �atwo go us�ysze�. Otaczaj� go odg�osy �miechu, westchnienia, bekni�cia syto�ci, towarzyszy mu puk--puk-puk bij�cych serc i tur-tur-tur maszynerii w ruchu. A mo�e us�yszysz oddech t�um�w lub ich s�owa? A mo�e b�dzie to stukot krok�w i kroczk�w, odg�os poca�unku, potem klaps i p�acz dziecka? Muzyka? Mo�e dojdzie ciebie i muzyka. �e co? S�yszysz tylko stukot maszyny do pisania w nie�wiadomo�ci Nocy Czarnego Luda? Czcionki muskaj�ce papier? Mo�e i tak. A je�li tak, to nie my�l ju� o d�wi�kach czy s�owach i lepiej sp�jrz na ten �wiat. Najpierw zajmiemy si� kolorami. Wymie� jaki�. Czerwony? Jest tam brzeg rzeki w tym kolorze. Rzeka p�dzi swe zielone wody mi�dzy szkar�atnymi skarpami ska�. Dalej le�y miasto. Jest ��toszare i czarne. Lecz tutaj, na przedpolu, oba brzegi rzeki usiane s� namiotami. W jakich kolorach? W jakich tylko zechcesz, we wszystkich. Jest tu ponad tysi�c namiot�w w kszta�cie balon�w, wigwam�w, grzybowatych kapeluszy i skrz� si� zwie�czone proporcami, b�yszcz� po�rodku niebieskiej ��ki zat�oczonej punkcikami ruchliwych kolor�w. Te punkciki to ludzie. Brzegi rzeki spinaj� trzy wapiennobia�e mosty. Jej wody uchodz� do �mietankowego morza, kt�re wzbiera, lecz z rzadka wylewa. Z morza w g�r� rzeki wyp�ywaj� barki, �odzie i okr�ty, kt�re cumuj� wzd�u� brzeg�w. Inne, bo napowietrzne statki, opuszczaj� si� z nieba i l�duj� gdzie si� da na niebieskim pod�o�u ��ki. Ich pasa�erowie spaceruj� w�r�d namiot�w. Pasa�erowie reprezentuj� wszystkie rasy i wszystkie gatunki. Jedz� i rozmawiaj�. Bawi� si�. Artyku�uj� d�wi�ki i obnaszaj� swoje kolory. Dobrze m�wi�? Wko�o snuje si� aromat s�odko�ci i pn�cego si� ku g�rze �ycia, a lekki wiaterek rozdaje wszystkim lekkie poca�unki. Kiedy jednak zapachy docieraj� nad targowisko, ulegaj� ledwie uchwytnej zmianie. Nad targowiskiem unosi si� bowiem nieco dra�ni�ca wo� trocin wymieszana z woni� potu. Zapach potu sam w sobie nie dra�ni ci� zbytnio, bo jest tam i tw�j w�asny pot. Do��cza do tego dym z palonego drewna, kuchenny od�r przyrz�dzanych posi�k�w i ostra 22 wo� alkoholu. Pow�chaj ten �wiat, prze�knij i zapychaj nim �o��dek tak d�ugo, a� p�kniesz. Nasy� si�... Tak, jak syci si� nim cz�owiek w opasce na oku i z d�ug� lask� w r�ku. Kr��y mi�dzy przysadzistymi handlarkami i zgrabnymi dziewczynami. Jest gruby jak eunuch, ale to tylko pozory.. Jego cia�o ma dziwny odcie� cielisto�ci, a prawe oko jest jak szare ko�o tocz�ce si� to tu, to tam. Trzydniowy zarost pokrywa mu twarz, a jego str�j ju� dawno pogubi� wszystkie kolory. St�pa pewnie, a r�ce ma silne. Przystaje, �eby kupi� sobie garniec piwa, idzie troch� dalej, na walki kogut�w. Stawia monet� na mniejszego ptaka, kt�ry rozrywa na strz�py wi�kszego i tym sposobem m�czyzna mo�e ju� zap�aci� za wypite piwo. Ogl�da pokaz defloracji, pr�buje narkotyk�w z wystawy, przechytrza jakiego� br�zowosk�rego w bia�ej koszuli, kt�ry usi�uje odgadn�� jego wag�. Wtedy z pobliskiego namiotu wy�ania si� niski cz�owiek o w�sko rozstawionych oczach. Podchodzi z boku do m�czyzny z lask� i ci�gnie go za r�kaw. - O co chodzi ? - pyta zaczepiony, a jego pot�ny g�os p�ynie jakby ze �rodka cia�a. - S�dz�c po stroju, jeste� zakonnikiem. - Zgadza si�, ale nale�� do ateist�w i asekciarzy. - Tym lepiej. Chcia�by� pan zarobi�? Zabierze to panu tylko kilka chwil. - Co mia�bym uczyni�? ^ - Jaki� facet zamierza pope�ni� samob�jstwo i chce by� pochowany w tamtym namiocie. Gr�b ju� gotowy i wszystkie bilety wysprzedane. Ale publika si� niecierpliwi, bo ten facet nie zrobi tego bez odpowiedniej oprawy religijnej, a my nie mo�emy otrze�wi� naszego kaznodziei. - Rozumiem. B�dzie to was kosztowa� dziesi�taka. - Dam pi�tk�. - To poszukajcie sobie innego kap�ana. - Dobra, niech b�dzie dycha. Le�my ju�, bo tamci zaczynaj� wy� i klaska� - m�wi i mru��c oczy wchodzi do namiotu. - Jest kaznodzieja! - wo�a. - Mo�emy zaczyna�! Jak ci� zw�. Ojczulku? - Czasami nazywaj� mnie Madrakiem. * Organizator przedstawienia zatrzymuje si� w p� kroku, odwraca i gapi si� na Madraka oblizuj�c usta. - Ja... Nie zdawa�em sobie z tego... sprawy - powiada. - Nie szkodzi. Zaczynajmy wreszcie. - Tak jest, natychmiast. Zr�bcie przej�cie! Hej, dajcie przej��! Przej�cie dla Mistrza! T�um rozst�puje si�. W namiocie znajduje si� oko�o trzystu ludzi. Jaskrawe reflektory zawieszone u g�ry celuj� w otoczony linami kr�g nagiej ziemi, gdzie wykopano gr�b. W szczeblastych wi�zkach promieni �wiat�a unosz� si� drobiny py�u i kr��� owady. Obok otwartego grobu spoczywa odkryta trumna. Na ma�ym drewnianym pode�cie stoi krzes�o. M�czyzna, kt�ry na nim siedzi, mo�e mie� z pi��dziesi�t lat. Ma blad�, p�ask�, pomarszczon� twarz i lekko wy�upiaste oczy. Jego jedynym ubiorem s� szorty. Bujne, szare w�osy, porastaj� mu pier�, ramiona i nogi. Gdy widzi dw�ch m�czyzn wynurzaj�cych si� z t�umu, pochyla si� i przymyka oczy. - Wszystko za�atwione, Dolminie - odzywa si� organizator. 23 - A m�j dziesi�tak? - domaga si� Madrak. Organizator wsuwa mu w d�o� zmi�ty banknot. Madrak ogl�da go dok�adnie i umieszcza w portfelu. Organizator wchodzi na podest i u�miecha si� do t�umu. Zsuwa s�omkowy kapelusz na ty� g�owy i zaczyna. - Uspok�jcie si�, ludzie I Jeste�my ju� gotowi! Czekali�cie, ale jestem pewien, �e nie po�a�ujecie. M�wi�em ju� wam, �e ten oto cz�owiek. Dolmin, ma zamiar pope�ni� samob�jstwo na waszych oczach. Z przyczyn osobistych postanowi� usun�� si� z szereg�w wspania�ej rasy i zgodzi� si� zarobi� przy tym troch� grosza dla swej rodziny. Zap�acimy mu za to, �