4732
Szczegóły |
Tytuł |
4732 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4732 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4732 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4732 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
FREDERIC BROWN
zwariowana planeta
Nawet gdy cz�owiek ju� do tego przywyknie, zdarza si�, �e nerwy odmawiaj�
pos�usze�stwa. Cho�by tego rana... Je�li to w og�le mo�na nazwa� ranem. Bo
tak naprawd� to by�a noc. Ale c�, na Placydzie pos�ugujemy si� czasem
ziemskim, bo czas miejscowy by�by tak pomylony jak wszystko na tej
zwariowanej planecie. Najpierw mieliby�my sze�ciogodzinny dzie�, potem
dwugodzinn� noc, potem pi�tnastogodzinny dzie�, potem jednogodzinn� noc,
potem... A, mniejsza z tym. Do�� �e niemo�liwe jest zachowanie
jakiejkolwiek rachuby czasu na planecie, kt�ra miota si� jak o�lepiony
nietoperz, kr���c po orbicie przypominaj�cej kszta�tem �semk�, doko�a dwu
niejednakowych s�o�c, kt�re z kolei wiruj� jedno dooko�a drugiego tak
szybko i stosunkowo tak niedaleko siebie, �e ziemscy astronomowie brali je
za jedn� gwiazd� a� do chwili, gdy przed dwudziestu laty wyl�dowa�a tu
ekspedycja Blakesleya.
Rozumiecie, czas obrotu Placyda doko�a osi nie mie�ci si� ca�kowit� liczb�
razy w okresie jego obiegu po orbicie, a w po�owie drogi pomi�dzy dwoma
s�o�cami znajduje si� tak zwane pole Blakesleya, przestrze�, w kt�rej
promienie �wietlne zmniejszaj� wielokrotnie swoj� szybko�� i pozostaj� w
tyle, i... no... Je�li nie czytali�cie sprawozdania Blakesleya, chwy�cie
si� czego�, zanim wam to powiem. Ot� Placyd jest jedyn� znan� planet�,
kt�ra sama sobie potrafi za�mi� obydwa s�o�ca naraz, kt�ra co czterdzie�ci
godzin p�dzi na zderzenie z sam� sob�, a potem sam� siebie goni.
Trudno wam si� dziwi�. Ja te� w to nie wierzy�em i ma�o nie umar�em ze
strachu, kiedy po raz pierwszy stan��em na Placydzie i przygl�da�em si�,
jak drugi identyczny Placyd p�dzi nam naprzeciw i lada chwila nast�pi
nieuniknione zderzenie. A przecie� zna�em sprawozdanie Blakesleya i
wiedzia�em, na czym polega zjawisko, kt�rego jestem �wiadkiem. Mimo to
do�wiadczy�em podobnych emocji jak widzowie pierwszych film�w, kiedy
kamer� ustawiano przed nadje�d�aj�cym poci�giem i potem sala, widz�c
lokomotyw�, kt�ra zaraz wpadnie w t�um, doznawa�a nieprzepartej ch�ci
ucieczki, chocia� ka�dy doskonale wiedzia�, �e naprawd� nie ma przed nim
�adnej lokomotywy.
Ale zacz��em od owego rana. Ot� siedzia�em przy swoim biurku, na kt�rym
ros�a bujna zielona trawa, a pod nogami mia�em - tak mi si� przynajmniej
zdawa�o - faluj�c� tafl� wody. Tylko �e ta woda wcale nie by�a mokra.
W trawie na biurku sta�a r�owa doniczka, z kt�rej wystawa�a wetkni�ta
nosem jaskrawozielona saturnijska jaszczurka. To w ka�dym razie widzia�em,
bo rozs�dek m�wi� mi, �e jest to po prostu m�j ka�amarz i pi�ro. Obok
le�a�a makatka z wyhaftowanym r�wniutko napisem: Bo�e, miej w opiece nasz
dom! Naprawd� by� to radiogram, kt�ry w�a�nie nadszed� z Ziemskiego
Centrum Eksploracji. Nie wiedzia�em, o czym jest w nim mowa, gdy�
przyszed�em do biura, kiedy znajdowali�my si� ju� pod dzia�aniem pola
Blakesleya. Jednak wiedzia�em oczywi�cie, �e na pewno tre�ci jego nie
stanowi� s�owa: Bo�e, miej w opiece nasz dom!, kt�re odczyta�em na
makatce. Ale by�o mi w tej chwili najzupe�niej oboj�tne, o czym naprawd�
jest mowa w radiogramie. By�em w�ciek�y i mia�em ju� tego wszystkiego
powy�ej czubka g�owy.
Mo�e jednak lepiej b�dzie, jak wyja�ni� wszystko od pocz�tku. Placyd
przecina to tak zwane pole Blakesleya, le��ce w po�owie drogi mi�dzy
Argylem I i Argylem II, dwoma s�o�cami, doko�a kt�rych zatacza �semki. Ma
to jakie� swoje naukowe wyja�nienie, ale nie spos�b go poda� samymi
s�owami, bez zastosowania formu� matematycznych. W skr�cie jednak wszystko
sprowadza si� do tego, �e Argyl I zbudowany jest z materii, a Argyl II z
antymaterii i pomi�dzy nimi rozci�ga si� owo do�� znacznych rozmiar�w
pole, w kt�rym promienie �wietlne zwalniaj� mniej wi�cej do szybko�ci
d�wi�ku i pozostaj� w tyle. Skutek jest taki, �e je�li jakie� cia�o
porusza si� z szybko�ci� wi�ksz� ni� d�wi�k - a tak w�a�nie jest w wypadku
Placyda - to obraz tego cia�a staje si� dostrzegalny dopiero w�wczas, gdy
ono samo dawno nas ju� min�o. Potrzeba ca�ych dwudziestu sze�ciu godzin,
a�eby obraz Placyda przebrn�� przez pole Blakesleya. Przez ten czas
prawdziwy Placyd zd��y� ju� okr��y� jedno ze swoich s�o�c i w drodze
powrotnej natyka si� na sw�j w�asny obraz. W pewnym miejscu dwa obrazy
poruszaj�ce si� w dwu przeciwnych kierunkach znajduj� si� w takiej
pozycji, �e w polu pomi�dzy nimi nast�puje za�mienie obydwu s�o�c. Nieco
dalej Placyd p�dzi ku niechybnemu zderzeniu z samym sob�, przyprawiaj�c o
�miertelne przera�enie ka�dego obserwatora, nawet je�li jest on w pe�ni
�wiadomy istoty zjawiska, kt�re rozgrywa si� przed jego oczyma.
Poczekajcie, wyt�umacz� wam to inaczej, je�li jeszcze nie dostali�cie
zawrotu g�owy. Wyobra�cie sobie, �e p�dzi wam naprzeciw staro�wiecka
lokomotywa, tyle tylko �e porusza si� z szybko�ci� znacznie wi�ksz� od
szybko�ci d�wi�ku. Gdy jest od was w odleg�o�ci mili, wydaje przera�liwy
gwizd. Ale dopiero kiedy was minie i zniknie, dopiero w�wczas ten gwizd
dobiegnie do was z tego miejsca oddalonego o mil�, w kt�rym lokomotywy nie
ma ju� od �wi�tej pami�ci. B�dzie to z�udzenie s�uchowe wywo�ane przez
cia�o poruszaj�ce si� z szybko�ci� wi�ksz� od d�wi�ku. Ot� to, co wam
przed chwil� opisa�em, jest z�udzeniem wzrokowym, wywo�anym przez cia�o
niebieskie kr���ce po orbicie w kszta�cie �semki z szybko�ci� wi�ksz� od
w�asnego obrazu.
Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Ostatecznie mo�na si� zamkn�� w domu i
w ten spos�b unikn�� przykrych sensacji, jakich dostarczaj� za�mienia i
pozorne zderzenia. Ale nie da si� unikn�� objaw�w psychofizycznych, jakie
oddzia�ywanie pola Blakesleya wywo�uje w organizmie ludzkim.
Owe doznania psychofizyczne to znowu co� innego. Pole Blakesleya
mianowicie dzia�a jako� zak��caj�co na nerwy wzrokowe czy te� na o�rodki
m�zgowe, z kt�rymi te nerwy s� po��czone i troch� to przypomina dzia�anie
niekt�rych narkotyk�w. Do�� �e cz�owiek ma... niezupe�nie mo�na to nazwa�
halucynacjami, bo na og� nie tyle widzi si� przedmioty, kt�rych nie ma,
ile przedmioty rzeczywi�cie istniej�ce, kt�re przybieraj� z�udne
fantastyczne kszta�ty.
Na przyk�ad teraz. Zdawa�em sobie doskonale spraw�, �e biurko, przy kt�rym
siedz�, bynajmniej nie jest poro�ni�te traw�, lecz po prostu pokryte
szk�em; �e pod nogami mam zwyk�� p�yt� z plastiplatu, a nie faluj�c� tafl�
wodn�; �e na biurku przede mn� stoi nie r�owa doniczka z saturnijsk�
jaszczurk�, tylko staro�wiecki dwudziestowieczny ka�amarz z wetkni�tym
pi�rem; i �e makatka z napisem: Bo�e, miej w opiece nasz dom! jest
radiogramem na zwyk�ym radiotypowym papierze. Mog�em si� o tym ponad
wszelk� w�tpliwo�� przekona� za pomoc� dotyku, gdy� pole Blakesleya
oddzia�uje tylko na zmys� wzroku.
Oczywi�cie, mo�na po prostu zamkn�� oczy. Ale normalnie nie robi si�
tego, bo nawet przy pe�nym nasileniu zjawiska Blakesleya wzrok pozwala si�
jednak z grubsza rozezna� w odleg�o�ci i rozmiarach przedmiot�w, a je�li
ponadto cz�owiek znajduje si� w znajomym otoczeniu, pami�� i rozs�dek
powiedz� mu, co naprawd� ma przed oczami.
Tak wi�c kiedy drzwi si� otwar�y i stan�� w nich potw�r o dw�ch g�owach,
wiedzia�em, �e jest to Reagan. Reagan nie jest potworem o dw�ch g�owach,
ale pozna�em go po krokach.
- No co, Reagan? - zagadn��em.
- Szefie, hala maszyn dr�y w posadach - powiedzia� dwug�owy potw�r. -
Zdaje si�, �e b�dziemy musieli z�ama� przepisy i wzi�� si� do roboty, mimo
�e jeste�my w polu Blakesleya.
- Ptaki?
Potw�r kiwn�� obydwiema g�owami.
- Yhm. Lataj� i lataj�. Wygl�da na to, �e podziurawi�y ju� fundamenty jak
sito. Chyba trzeba je b�dzie znowu wzmocni� betonem. Jak pan my�li, te
nowe pr�ty ze specjalnego stopu, kt�re "Arka" ma przywie��, pomog�, co?
- Jasne! - sk�ama�em. Zapomnia�em na moment o dzia�aniu pola Blakesleya i
odwr�ci�em si�, �eby spojrze� na zegar. Ale w miejscu, gdzie powinien si�
znajdowa�, wisia� na �cianie wieniec pogrzebowy z bia�ych lilii. - A ju�
mia�em nadziej�, �e fundamenty wytrzymaj�, dop�ki nie dostaniemy tych
pr�t�w. "Arka" powinna tu by� lada chwila. Pewnie depcz� nam po pi�tach i
czekaj� tylko, �eby�my wyszli z tego cholernego pola. Jak my�lisz, nie
mogliby�my poczeka�, a� tu...
Przerwa� mi przeci�g�y �oskot.
- O, �mia�o mo�emy poczeka� - powiedzia� Reagan. - Hala maszyn ju� posz�a,
teraz nie mamy si� ju� co spieszy�.
- Nie by�o nikogo w �rodku?
- Nie. Ale jeszcze sprawdz�.
Wybieg�.
Takie w�a�nie jest �ycie na tej planecie. Mia�em ju� tego do��. Mia�em ju�
tego wszystkiego powy�ej czubka g�owy. Czekaj�c na powr�t Reagana,
powzi��em postanowienie.
Zjawi� si� jako niebieskawy m�wi�cy ko�ciotrup.
- W porz�dku, szefie - zameldowa�. - Nie by�o nikogo w �rodku.
- Maszyny bardzo pogruchotane?
Roze�mia� si�.
- Co to mo�na wiedzie�? Mo�e pan potrafi odr�ni� ca�� tokark� od
po�amanej, jak pan widzi nadymanego konia w czerwone c�tki? Bo ja nie. Wie
pan, szefie, jak pan teraz wygl�da?
- Nie wa� mi si� m�wi�, bo wylecisz z posady!
Sam nie wiem, czy powiedzia�em to serio, czy nie. Ale w ka�dym razie nie
ulega w�tpliwo�ci, �e z moimi nerwami jest �le. Otworzy�em szuflad�
biurka, wrzuci�em makatk� z napisem Bo�e, miej w opiece nasz dom! i
zatrzasn��em szuflad� z powrotem. O, do�� tego! To zwariowana planeta ten
ca�y Placyd i jak cz�owiek posiedzi tu za d�ugo, sam got�w dosta�
pomieszania zmys��w. Co dziesi�ty pracownik Ziemskiego Centrum Eksploracji
po roku albo dw�ch pobytu tutaj idzie na kuracj� do szpitala dla nerwowo
chorych. A ja jestem na Placydzie ju� prawie trzy lata. M�j kontrakt
dobiega ko�ca. Zdecydowa�em si�.
- Reagan - powiedzia�em.
Reagan w�a�nie ruszy� ku drzwiom. Zatrzyma� si�.
- Co, szefie?
- Reagan - powt�rzy�em. - Nadasz zaraz radiogram do Centrali. Nied�ugi,
wszystkiego dwa s�owa. Uwa�asz? "Zg�aszam rezygnacj�".
- Dobra, szefie. - Wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi.
Poprawi�em si� na krze�le i zamkn��em oczy, �eby pomy�le�. Sta�o si�.
Je�li nie pobiegn� zaraz za Reaganem i nie zatrzymam radiogramu, sprawa
b�dzie nieodwo�alnie przes�dzona. Pod tym wzgl�dem nie ma �art�w z tymi w
Centrali - tak w og�le nie s� ma�ostkowi, ale jak ju� raz kto� z�o�y
pro�b� o zwolnienie, nie ma mowy, �eby pozwolili si� wycofa�. To �elazna
zasada i, trzeba przyzna�, w dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu wypadkach na
sto s�uszna, je�li chodzi o s�u�b� mi�dzyplanetarn� i mi�dzygalaktyczn�.
W takiej s�u�bie ka�dy musi pracowa� z ca�ym zapa�em, �eby by�a z niego
pociecha, a jak tylko zacznie mie� jakie� zastrze�enia, traci oczywi�cie
zaci�cie do pracy.
Wiedzia�em, �e ju� lada chwila powinni�my wyj�� z pola Blakesleya, ale
wci�� jeszcze siedzia�em z zamkni�tymi oczami. Chcia�em mie� pewno��, �e
jak je otworz� i spojrz� na zegar, zobacz� zegar, a nie co�, w co mu si�
akurat spodoba przemieni�. Siedzia�em wi�c z zamkni�tymi oczami i
rozmy�la�em.
Czu�em lekk� uraz� do Reagana, �e wiadomo�� o mojej rezygnacji nie wywar�a
na nim tak zupe�nie �adnego wra�enia. Znali�my si� ju� przecie� od
dziesi�ciu lat i m�g�by chyba wyrazi� przynajmniej ubolewanie, �e
odchodz�. Ma si� rozumie�, jest ca�kiem prawdopodobne, �e awansuj� go na
moje stanowisko, ale nawet je�li na to liczy, m�g�by si� zachowa� troch�
bardziej dyplomatycznie... M�g�by przynajmniej...
Och, przesta� si� ju� nad sob� rozczula�, powiedzia�em sobie. Koniec z
Placydem, koniec z Centrum Eksploracji, wr�cisz na Ziemi�, jak tylko ci�
zwolni�, poszukasz sobie zaj�cia, zaanga�ujesz si� pewnie zn�w jako
belfer...
Swoj� drog�, nie spodziewa�em si� tego po Reaganie. Studiowa� u mnie w
Terropolis, a potem, jak sko�czy� politechnik�, to ja wystara�em mu si� o
t� posad� na Placydzie, doskona�� posad� dla takiego m�odego cz�owieka -
zast�pca administratora planety o blisko tysi�cu mieszka�c�w to nie byle
co. Je�li chodzi o �cis�o��, to i ja mam wysokie stanowisko jak na sw�j
wiek - sko�czy�em dopiero trzydzie�ci jeden lat. Tak, wspania�e
stanowisko, tylko �e cz�owiek nawet domu nie jest w stanie postawi�, bo
zaraz wszystko si� wali i... Och, sko�czy�by� raz z tymi �alami,
powiedzia�em sobie. Sprawa jest przes�dzona, wracasz na Ziemi� do
belferki. Zapomnij o tym, co by�o.
Nagle poczu�em zm�czenie. Po�o�y�em r�ce na biurku, opar�em o nie g�ow� i
zdrzemn��em si�.
Poderwa�em si� na odg�os krok�w za drzwiami - nie by�y to kroki Reagana.
Nasilenie pola Blakesleya musia�o tymczasem zmale�, bo ujrza�em nie
�adnego potwora, lecz p�omiennow�os� kobiet�. Oczywi�cie, nie mog�a to by�
naprawd� kobieta. Na Placydzie jest wprawdzie troch� kobiet, przewa�nie
�ony cz�onk�w personelu technicznego, ale...
- Nie poznaje mnie pan? - odezwa�a si� przyby�a.
Najwidoczniej by�a to jednak kobieta. G�os by� ponad wszelk� w�tpliwo��
kobiecy - i bardzo przyjemny. Przy tym jakby sk�d� znajomy.
- Te� pytanie... Jak mam pozna�, kiedy znajdujemy si� w polu...
K�cikiem oka dostrzeg�em nagle zegar nad jej ramieniem, zegar, a nie
wieniec pogrzebowy lub kuku�cze gniazdo. Momentalnie zda�em sobie spraw�,
�e wszystko w pokoju ma normalny wygl�d. A wi�c wyszli�my ju� z pola
Blakesleya i to, co widz�, jest rzeczywiste.
Popatrzy�em jeszcze raz na przyby��. A wi�c to naprawd� rudow�osa kobieta,
poj��em. I nagle pozna�em j�, chocia� zmieni�a si�, i to bardzo. Trzeba
przyzna�, �e na lepsze, jakkolwiek Miguela Rez by�a bardzo �adn�
dziewczyn� ju� w�wczas, kiedy studiowa�a u mnie botanik� pozaziemsk� na
politechnice w Terropolis cztery... nie, pi�� lat temu.
Tak, ju� w�wczas by�a bardzo �adna. Teraz za� - pi�kna. Osza�amiaj�co
pi�kna. Jak to mo�liwe, �e dotychczas nie zaanga�owano jej do telefilmu? A
mo�e i zaanga�owano? Bo c� tutaj ma do roboty? Musia�a przed chwil�
przyby� "Ark�", tylko... Nagle zda�em sobie spraw�, �e gapi� si� na ni�
jak dure�. Poderwa�em si� tak gwa�townie, �e o ma�y w�os by�bym run�� na
biurko.
- Panna Rez! Oczywi�cie... �e pani�... poznaj�... - j�ka�em si�. - Niech
pani siada. Jak pani si� tutaj dosta�a? Zniesiono wreszcie ograniczenia i
przyjecha�a pani do kogo� w odwiedziny, tak?
Roze�mia�a si� i potrz�sn�a g�ow�.
- Nie, nie przyjecha�am do nikogo w odwiedziny. Po prostu przeczyta�am w
gazecie, �e Centrum poszukuje sekretarki technicznej dla pana, zg�osi�am
si� i zosta�am zaanga�owana. Oczywi�cie, je�li pan nie b�dzie mia� nic
przeciwko temu. Przyjecha�am na miesi�c na pr�b�.
- To wspaniale... - wydusi�em. By� to szczyt wstrzemi�liwo�ci z mojej
strony. Zabra�em si� do rozwijania tej przykr�tkiej wypowiedzi. - To
cudownie...
Us�ysza�em czyje� chrz�kni�cie. Obejrza�em si�. W drzwiach sta� Reagan.
Tym razem ju� nie potw�r o dw�ch g�owach ani niebieski ko�ciotrup. Po
prostu Reagan.
- Przysz�a odpowied� na ten radiogram - powiedzia�.
Przeszed� przez pok�j i po�o�y� j� na biurku. Spojrza�em. Za�atwione. 19
sierpnia, przeczyta�em. Przelotna, szalona nadzieja, �e mo�e jednak nie
przyjm� mojej rezygnacji, run�a jak domy zwalane przez ptaki widgie.
Odpowied� by�a r�wnie sucha jak pro�ba.
Dziewi�tnastego sierpnia, a wi�c za nast�pnym nawrotem "Arki". No, no,
naprawd� ceni� czas - i m�j, i sw�j. Za cztery dni!
- Uwa�a�em, �e pewno pan ciekaw odpowiedzi, co, szefie? - rzuci� Reagan.
- Tak. - �ypn��em na niego. - Dzi�kuj�.
Wi�c jednak nie dostaniesz tego awansu, bratku, pomy�la�em nie bez
szczypty z�o�liwej rado�ci; mo�e nawet wi�cej ni� szczypty. Na pewno
daliby od razu zna�, gdyby� mia� obj�� moje obowi�zki. Widocznie przy�l�
kogo� najbli�szym kursem "Arki".
Ale nie powiedzia�em tego na g�os, og�ada towarzyska by�a we mnie mimo
wszystko zbyt g��boko zakorzeniona. Powiedzia�em tylko:
- Panno Miguelo, mo�e pani pozwoli przedstawi� sobie...
Popatrzyli na siebie i obydwoje wybuchn�li �miechem. Przypomnia�em sobie.
Oczywi�cie, przecie� Reagan i Miguela byli na tym samym roku politechniki
w Terropolis; razem z nimi studiowa� r�wnie� brat Migueli, Ignacio. Tyle
tylko �e nikt nie nazywa� w�wczas pary rudow�osych bli�niak�w Miguel� i
Ignaciem. M�wi�o si� o nich po prostu - Ig i Miga.
- Spotkali�my si� z Mig�, jak tylko wysiad�a z "Arki". -Reagan zdusi�
�miech. - Wyt�umaczy�em jej, gdzie ma pana szuka�. Nie by�o pana na
miejscu, gdy "Arka" wyl�dowa�a.
- Dzi�kuj�. Przysz�y te pr�ty wzmacniaj�ce?
- Chyba tak. Wy�adowali jakie� skrzynie. Spieszyli si� cholernie i ju�
odlecieli.
Chrz�kn��em.
- No, to p�jd� obejrze� te pr�ty. Chcia�em tylko, szefie, pokaza� ten
radiogram. Uwa�a�em, �e si� pan ucieszy z dobrej wiadomo�ci. - Reagan
odwr�ci� si� i wyszed�, odprowadzony moim z�ym spojrzeniem. A to judasz. A
to...
- Chcia�by pan pewnie, �ebym si� zaraz zabra�a do pracy? - zapyta�a
Miguela.
Opanowa�em si� i u�miechn��em z wysi�kiem.
- Sk�d�e znowu. Musi si� pani najpierw troch� rozejrze�. Zobaczy�, jak
tutaj �yjemy, zaaklimatyzowa� si� troch� na Placydzie. Chce pani,
p�jdziemy do miasteczka napi� si� czego�?
- Pewnie.
Ruszyli�my �cie�k� w stron� niewielkiego skupiska domk�w. Wszystkie by�y
ma�e, parterowe, jak pude�ka.
- Przyjemnie tutaj... u was - powiedzia�a Miguela. - Czuj� si� tak lekko,
zupe�nie jakbym p�yn�a w powietrzu. Jaka tu w�a�ciwie jest si�a
ci�ko�ci?
- Zero siedemdziesi�t cztery. To znaczy, je�li na Ziemi wa�y�a pani... no,
sze��dziesi�t kilo, to tutaj wa�y pani jakie� czterdzie�ci pi��. Nawiasem
m�wi�c, bardzo pani z tym do twarzy.
Roze�mia�a si�.
- Och, panie profesorze! Dzi�kuj� za komplement... Tylko �e w�a�ciwie...
nie jest pan ju� profesorem. Jest pan teraz moim szefem. Powinnam pewnie
m�wi�: panie szefie.
- A nie wola�aby pani m�wi� mi po prostu Phil, panno Miguelo?
- Ale pod warunkiem, �e pan b�dzie... �e b�dziesz mnie nazywa� Mig�. Nie
znosz� Migueli, tak samo jak Ig nie znosi Ignacia.
- A jak tam Ig?
- Dzi�kuj�. Ma asystentur� na politechnice, ale nie bardzo mu to
odpowiada. - Popatrzy�a przed siebie, na zabudowania miasteczka. - Nie
rozumiem, dlaczego budujecie tyle male�kich domk�w zamiast postawi� kilka
wi�kszych?
- Dlatego �e �ywot budynku na Placydzie trwa przeci�tnie jakie� trzy
tygodnie. I nigdy nie wiadomo, kiedy kt�ry si� zawali i czy akurat nie
b�dzie kogo� wewn�trz. To nasz najpowa�niejszy problem. Radzimy sobie w
ten spos�b, �e budujemy domki mo�liwie ma�e i lekkie, z wyj�tkiem
fundament�w, kt�re powinny by� jak najsolidniejsze. Dzi�ki temu nikt dot�d
nie dozna� powa�niejszych obra�e� na skutek zawalenia si� domku, ale... O,
czujesz?
- Jakie� drgania? Co to, trz�sienie ziemi?
- Nie. Stado ptak�w.
- Stado ptak�w?
Nie mog�em pohamowa� �miechu na widok jej miny.
- Tak, zwariowana planeta ten nasz Placyd. Pami�tasz, przed chwil�
powiedzia�a�, �e czujesz si� tak lekko, jakby� p�yn�a w powietrzu. W
pewnym sensie tak jest naprawd�. Widzisz, Placyd to jedno z tych
wyj�tkowych cia� niebieskich, kt�re opr�cz normalnej materii zawieraj�
materi� ci�k�. Materi� o naruszonej strukturze molekularnej, tak ci�k�,
�e nie unios�aby� ma�ego kamyczka o takiej konsystencji. Ca�e j�dro
Placyda jest uformowane z materii ci�kiej i dlatego w�a�nie taka ma�a
planeta, o powierzchni wszystkiego dwa razy wi�kszej od powierzchni
Manhattanu, ma si�� ci�ko�ci r�wn� mniej wi�cej trzem czwartym si�y
ci�ko�ci Ziemi. W dodatku na owym ci�kim j�drze istniej� jakie� formy
�ycia, �ycia zwierz�cego, pozbawionego inteligencji. Mi�dzy innymi �yj�
tam ptaki o strukturze molekularnej podobnej do struktury j�dra, tak
g�stej, �e normaln� materi� przemieszczaj�c si� r�wnie �atwo jak my przez
powietrze. Po prostu fruwaj� w niej, tak jak ptaki ziemskie fruwaj� w
powietrzu. Z ich punktu widzenia my spacerujemy w�a�nie po powierzchni
atmosfery Placyda.
- I to ich przelot powoduje drgania, od kt�rych zawalaj� si� domy?
- I owszem, ale nie to jest jeszcze najgorsze... Dziurawi� fundamenty, bez
wzgl�du na to, z czego je robimy. Wszystkie materia�y, jakimi
rozporz�dzamy, to dla nich po prostu gaz. Przez �elazo czy stal przelatuj�
z tak� sam� �atwo�ci� jak przez piasek albo glin�. W�a�nie otrzymali�my z
Ziemi transport jakiego� specjalnie twardego stopu, no, te pr�ty, o kt�re
pyta�em Reagana... Ale je�li mam by� szczery, bardzo w�tpi�, czy to co�
pomo�e.
- A czy te ptaki nie s� niebezpieczne? To znaczy, pomijaj�c ju� to, �e
wywracaj� domy, czy nie zdarza si�, �e taki ptak z rozp�du wyleci z ziemi
i wzbije si� troch� w powietrze? I jak akurat napotka kogo� na swojej
drodze, to po prostu przeleci przez niego?
- Tak, teoretycznie mog�oby si� to zdarzy�. Ale si� nie zdarza. Widzisz,
one nigdy nie podlatuj� bli�ej jak na par� cali do powierzchni gruntu.
Musz� mie� jaki� zmys�, kt�ry je ostrzega, �e zbli�aj� si� do skraju
swojej atmosfery. Co� takiego jak z nietoperzami. Wiesz naturalnie, �e
nietoperze potrafi� lata� w zupe�nej ciemno�ci i nigdy na nic nie wpadn�.
- Tak, maj� co� takiego jak radar.
- Zupe�nie jak radar, tylko �e pos�uguj� si� falami d�wi�kowymi, a nie
radiowymi. Ot� ptaki widgie musz� mie� podobny zmys�, tylko wyczulony na
inne niebezpiecze�stwo: atmosfer� Placyda, kt�ra jest dla nich czym� takim
jak dla nas pr�nia. Tak, s� zbudowane z ci�kiej materii i nie mog�yby
fruwa� ani w og�le �y� w powietrzu, tak jak ziemskie ptaki nie mog�yby �y�
ani fruwa� w pr�ni.
Byli�my ju� w miasteczku. Kiedy usiedli�my przy stoliku, ka�de z koktajlem
w r�ku, Miguela napomkn�a o swoim bracie:
- Wiesz co, Phil? Ig ma ju� dosy� tego belfrowania na politechnice. Nie
m�g�by� przypadkiem wystara� si� dla niego o jakie� zaj�cie na Placydzie?
- Ju� od d�u�szego czasu molestuj� Central� o drugiego zast�pc�. Jest masa
roboty od czasu, jak powi�kszyli�my obszar upraw. Reagan nie mo�e sobie
da� rady. Zobacz�...
Jej twarz rozpromieni�a si� z rado�ci. A ja w�a�nie przypomnia�em sobie,
�e przecie� wszystko sko�czone. Z�o�y�em pro�b� o zwolnienie i moje
rekomendacje znacz� dla tych w Centrali akurat tyle, co zdanie ptaka
widgie. Doko�czy�em niepewnie:
- Zobacz�... Mo�e da si� co� zrobi�...
- Dzi�kuj�, Phil.
Moja d�o� le�a�a obok kieliszka na stole i nagle poczu�em na niej d�o�
Migueli. Tak, wiem, jakie to banalne powiedzie�, �e przeszed� po mnie
jakby pr�d elektryczny. Ale tak w�a�nie by�o. Wstrz�s by� nie tylko
fizyczny, ale i psychiczny, bo w tym jednym kr�tkim momencie zda�em sobie
spraw�, �e jestem w niej zadurzony po uszy. Zwali�o si� to na mnie
bardziej niespodzianie, ni� wal� si� domy na Placydzie. A� tchu mi
zabrak�o z wra�enia. Nie patrzy�em w twarz Migueli, ale s�dz�c po
sposobie, w jaki �cisn�a na u�amek sekundy moj� d�o�, a potem gwa�townym
ruchem cofn�a r�k�, jak gdyby dotkn�a ognia, musia�a i ona poczu� ten
pr�d.
Podnios�em si� nieco chwiejnie i zaproponowa�em, �eby�my wracali.
C� za idiotyczna sytuacja! �e te� musia�o to przyj�� akurat teraz, kiedy
z�o�y�em rezygnacj� i pozbawiony jestem jakiejkolwiek racji istnienia -
materialnej i niematerialnej. Pan B�g mi rozum odebra� i spali�em za sob�
wszystkie mosty. Tak, wszystkie mosty, bo nie by�em nawet pewien, czy
przyjm� mnie gdzie� na belfra. Ziemskie Centrum Eksploracji jest
najbardziej wp�ywow� instytucj� we wszech�wiecie i lubi wtyka� nos we
wszystko. Je�eli wpisz� mnie na czarn� list�, to...
W drodze powrotnej pozostawi�em rozmow� trosce Migueli; sam mia�em ci�ki
orzech do zgryzienia. Powinienem by� powiedzie� jej ca�� prawd�, ale jako�
nie chcia�a mi przej�� przez gard�o.
Pomi�dzy jedn� monosylabiczn� odpowiedzi� a drug� pr�bowa�em upora� si� ze
swoim problemem. A� w ko�cu uleg�em. A mo�e wyszed�em zwyci�sko. Nie
powiem jej. Dopiero przed samym przybyciem "Arki"... A� do tego czasu b�d�
udawa�, �e wszystko jest w porz�dku, �e nic nadzwyczajnego nie zasz�o.
Pozostawi� sobie t� szans�, �eby si� przekona�, czy Miguela �ywi do mnie
cho� odrobin� cieplejszego uczucia. Pozostawi� sobie t� ostatni� szans�.
Cztery dni...
Dopiero wtedy, dopiero je�eli w ci�gu tych czterech dni oka�e si�, �e
Miguela �ywi dla mnie podobne uczucia jak ja dla niej, powiem jej, jakim
by�em durniem, i powiem, �e pragn��bym... �e ca�ym sercem pragn�... Nie,
nie pozwol� jej wr�ci� ze sob� na Ziemi�, nawet je�li b�dzie chcia�a, nie
pozwol� jej wr�ci�, dop�ki nie zacznie mi �wita� przynajmniej jaka�
nadzieja. Mog� jej powiedzie� tylko tyle, �e kiedy dopracuj� si� z
powrotem jakiego� stanowiska... W ko�cu mam przecie� dopiero trzydzie�ci
jeden lat i mog�...
Co� w tym gu�cie.
W biurze czeka� na mnie Reagan z�y jak osa.
- Te ba�wany z Wydzia�u Zaopatrzenia znowu wszystko pokie�basi�y! -
wybuchn��. - Te skrzynie, w kt�rych mia�y by� pr�ty wzmacniaj�ce...
- No, co te skrzynie?
- A, nic. S� po prostu puste. Co� musia�o nawali� w maszynach, kt�re
pakowa�y, a te jo�opy nawet nie raczy�y tego zauwa�y�.
- Jeste� pewny, �e w�a�nie w tych skrzyniach mia�y by� pr�ty wzmacniaj�ce?
- Pewnie, �e jestem. Wszystko inne przysz�o. Zreszt� i wed�ug specyfikacji
w tych skrzyniach powinny by� pr�ty stalowe.
Przesun�� palcami po zmierzwionych w�osach i to, jeszcze bardziej ni�
zwykle, upodobni�o go do szkockiego teriera.
Skrzywi�em si�.
- A mo�e to niewidzialna stal?
- Tak, niewidzialna, niewyczuwalna dotykiem i pozbawiona ci�aru. Mog�
wys�a� radiogram w tej sprawie?
- R�b, co chcesz. Albo nie, poczekaj tutaj chwil�. Poka�� tylko Migueli,
gdzie mo�e si� rozgo�ci�, i zaraz wracam. Chc� z tob� porozmawia�.
Zaprowadzi�em Miguel� do najlepszego z wolnych domk�w w pobli�u g��wnej
siedziby filii Centrum. Podzi�kowa�a mi jeszcze raz za to, �e obieca�em
pomy�le� o Igu. Wracaj�c do biura czu�em, �e upad�em ni�ej, ani�eli
fruwaj� ptaki widgie.
- No co, szefie? - zagadn�� mnie Reagan.
- A propos tego radiogramu do Centrali - skrzywi�em si�. - Tego, kt�ry
kaza�em ci wys�a� dzi� rano. Nie chc�, �eby� o nim m�wi� Migueli.
Zachichota� cichutko.
- Chce jej pan sam powiedzie�, co? Dobra, trzymam buzi� na k��dk�.
- Zaczynam teraz �a�owa�, �e go w og�le wysy�a�em - dorzuci�em z krzywym
u�mieszkiem.
- Co? Ja tam si� bardzo ciesz�. To by� taaaki pomys�.
Ruszy� do drzwi. Ca�ym wysi�kiem woli opanowa�em si�, �eby czym� za nim
nie cisn��.
Nast�pnego dnia by� wtorek, je�li to ma jakie� znaczenie. Upami�tni� mi
si� jako dzie�, w kt�rym rozwi�za�em jeden z dw�ch podstawowych problem�w
Placyda. Ironia losu: dokona� tego w takim w�a�nie momencie, co?
Dyktowa�em akurat jakie� dane dotycz�ce rozwoju naszych kultur ro�linnych.
Aha, zapomnia�em powiedzie�. Znaczenie Placyda we wszech�wiecie polega
oczywi�cie na tym, �e odkryto na nim pewne ro�liny, kt�re nie przyjmuj�
si� nigdzie indziej, a okaza�y si� bardzo wa�nym surowcem farmaceutycznym.
Dyktowanie sz�o opornie, bo przede mn� siedzia�a z o��wkiem w r�ku Miguela
i trudno mi si� by�o skupi�. Miguela upar�a si�, �e rozpocznie prac� zaraz
nast�pnego dnia po przyje�dzie.
I nagle, jak grom z jasnego nieba, moj� oczadzia�� g�ow� rozja�ni� ten
pomys�. Przerwa�em dyktowanie i zadzwoni�em po Reagana.
- S�uchaj, Reagan - powiedzia�em, kiedy si� zjawi�. - Zam�wisz zaraz pi��
tysi�cy ampu�ek asymilatora J-17. Niech si� z tym pospiesz�.
- Ale�, szefie, nie pami�ta pan? Ju�e�my go pr�bowali. My�leli�my, �e
uchroni nas przed wp�ywem pola Blakesleya, ale okaza�o si�, �e nie dzia�a
na nerwy wzrokowe. Nie zapobiega� z�udzeniom. Owszem, J-17 jest doskona�y,
je�li chodzi o przystosowanie organizmu do niskich albo wysokich
temperatur, albo...
- ...albo do kr�tszych czy d�u�szych okres�w snu i czuwania - wpad�em mu w
s�owo. - O to w�a�nie chodzi, Reagan. Pos�uchaj. Placyd kr��y dooko�a
dw�ch s�o�c i ma tak kr�tkie i nieregularne okresy dnia i nocy, �e nigdy
nie brali�my ich powa�nie. Zgadza si�?
- Jasne, ale co to ma...
- Pos�uchaj. Poniewa� na Placydzie nie ma �adnego logicznego nast�pstwa
dnia i nocy, zrobili�my si� niewolnikami s�o�ca tak odleg�ego, �e nie
mo�na go st�d dostrzec. Pos�ugujemy si� dob� dwudziestoczterogodzinn�, a
przegapili�my fakt, �e w pole Blakesleya wchodzimy regularnie co
dwadzie�cia godzin. A przecie� za pomoc� asymilatora mo�emy si�
przystosowa� do doby dwudziestogodzinnej - sze�� godzin snu, czterna�cie
czuwania. W ten spos�b ka�dy b�dzie m�g� szcz�liwie przespa� okres, kiedy
wzrok p�ata cz�owiekowi figle. B�dziemy sobie spali w szczelnie
zaciemnionych pokojach, �eby nic nie widzie�, nawet jak si� przypadkiem
obudzimy. Po prostu, b�dzie wi�cej kr�tszych dni w roku i ludzie przestan�
nam wariowa�. Powiedz mi, co w tym nielogicznego?
Na twarzy Reagana malowa�o si� zdumienie i zaskoczenie. Paln�� si� g�o�no
otwart� d�oni� w czo�o.
- Takie proste, �e a� trudno w to uwierzy� - powiedzia�. - Takie diablo
proste, �e tylko geniusz m�g� na to wpa��. I pomy�le�, �e cz�owiek tu od
dw�ch lat powoli wariuje, a rozwi�zanie ma pod samym nosem, tylko �e nie
potrafi go dostrzec. Id� wys�a� radiogram. - Ruszy� do drzwi, ale zaraz
zawr�ci�. - A jak zabezpieczy� fundamenty? Szybko, niech pan odpowie, p�ki
jest pan w transie.
Roze�mia�em si�.
- Mo�e za pomoc� tych twoich niewidzialnych pr�t�w? - odpar�em.
- Wolne �arty - mrukn�� i zamkn�� za sob� drzwi.
Nast�pnego dnia by�a �roda. Machn��em r�k� na wszystkie zaj�cia i wybra�em
si� z Miguel� na wycieczk� doko�a Placyda. Obej�� Placyd to mi�a
ca�odzienna wycieczka. By�aby jeszcze rozkoszniejsza, gdyby nie my�l, �e
pozosta� mi tylko jeden dzie� z ni�. W pi�tek koniec �wiata.
Jutro "Arka" opu�ci Ziemi� z �adunkiem J-17, kt�ry ma rozwi�za� jeden z
naszych najci�szych problem�w, i - i z kim�, kogo Centrala wyznaczy�a na
moje miejsce. Wyjdzie z podprzestrzeni w bezpiecznej odleg�o�ci od uk�adu
bli�niaczych Argyl�w, po czym w��czy nap�d rakietowy. W pi�tek b�dzie
tutaj... i zabierze mnie z powrotem na Ziemi�. Ale o tym stara�em si� nie
my�le�.
Udawa�o mi si� to a� do momentu, kiedy znale�li�my si� z powrotem na
terenie Centrum. Reagan powita� nas u�miechem, kt�ry dzieli� jego dobrze
znajom� g�b� na dwie horyzontalne po��wki.
- Gratuluj�, szefie - powiedzia�.
- Dzi�kuj�. A mo�na wiedzie� czego?
- Znalaz� pan spos�b zabezpieczenia budynk�w przed ptakami. Drugi problem
rozwi�zany.
- Tak?
- Tak. Prawda, Miga?
- Ale� on tylko �artowa� - Miguela mia�a min� r�wnie g�upi� jak ja. -
Kaza� ci u�y� tych niewidzialnych pr�t�w, kt�re przysz�y w pustych
skrzynkach.
Reagan znowu pokaza� wszystkie z�by w szerokim u�miechu.
- Tylko mu si� wydawa�o, �e �artuje. Tego w�a�nie b�dziemy odt�d u�ywa�.
Niczego. Widzi pan, szefie, to by�o takie proste, �e nigdy nam nie
przysz�o do g�owy. Dopiero jak pan mi wczoraj powiedzia�, �eby u�y� tych
pr�t�w z pustych skrzynek, zacz��em si� nad tym zastanawia�.
Sta�em chwil� bez ruchu, po czym uczyni�em to samo, co Reagan poprzedniego
dnia - paln��em si� otwart� d�oni� w czo�o.
Na twarzy Migueli wci�� malowa�o si� zak�opotanie.
- Wydr��one fundamenty, rozumiesz? - powiedzia�em. - Od czego ptaki widgie
trzymaj� si� z daleka, co? Od powietrza! Mo�emy teraz budowa� domy, jakie
nam si� �ywnie podoba. Zamiast fundament�w pe�nych damy dwie stalowe
�cianki, a w �rodku zostawimy du�� pust� przestrze� wype�nion� powietrzem.
B�dziemy mogli...
Urwa�em w p� zdania. To ju� nie my b�dziemy mogli. Ci, co tu zostan�,
b�d� mogli. A ja musz� si� rozejrze� za jakim� zaj�ciem na Ziemi.
Min�� czwartek, nadszed� pi�tek.
Pracowa�em do ostatniej chwili, bo to by�o jeszcze najlepsze. Z pomoc�
Reagana i Migueli sporz�dza�em spis materia��w budowlanych potrzebnych do
realizacji naszych plan�w. W pierwszej kolejno�ci postanowili�my zbudowa�
dwupi�trowy gmach Centrum Mi�dzyplanetarnego - jakie� czterdzie�ci izb.
Spieszyli�my si�, bo Placyd by� niedaleko pola Blakesleya, a nie spos�b
przecie� wykonywa� jakiejkolwiek papierkowej roboty, kiedy cz�owiek nie
mo�e nic przeczyta�, a pisze tylko na wyczucie.
Ale moja my�l kr��y�a ci�gle wok� "Arki". W ko�cu podnios�em s�uchawk� i
po��czy�em si� z radiooperatorem.
- W�a�nie z nimi rozmawia�em - oznajmi� mi. - S� ju� niedaleko naszego
uk�adu, ale nie zd���, zanim wejdziemy w pole Blakesleya. Musz� poczeka�.
B�d� tu, jak tylko wyjdziemy z pola.
- Dobra - rzuci�em. Rozwia�a si� nadzieja, �e a nu� sp�ni� si� o dzie�.
Wsta�em i podszed�em do okna. Tak, byli�my ju� bardzo niedaleko pola
Blakesleya. Na p�nocnej cz�ci niebosk�onu pojawi� si� drugi Placyd
p�dz�cy nam na spotkanie.
- Miga - odwr�ci�em si� - chcesz zobaczy�?
Podesz�a i stan�a obok mnie przy oknie. Patrzyli�my obydwoje na niebo. I
nagle zda�em sobie spraw�, �e obejmuj� j� ramieniem. Jak do tego dosz�o,
nie wiem. Nie cofn��em jednak r�ki. Ona tak�e si� nie odsun�a.
Z ty�u dosz�o nas chrz�kni�cie Reagana.
- To ja p�jd�. Zanios� radiooperatorowi na razie t� cz�� spisu. Niech
zacznie nadawa�, jak tylko wyjdziemy z pola Blakesleya.
Wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi.
Wydawa�o mi si�, czy te� Miguela rzeczywi�cie przysun�a si� bli�ej?
Patrzyli�my obydwoje na Placyda, kt�ry p�dzi� w naszym kierunku.
- To cudowne, Phil - powiedzia�a.
- Tak - potwierdzi�em. Ale przedtem obr�ci�em si� i m�wi�c to, patrzy�em w
jej twarz. A potem, no tak, bez zastanowienia poca�owa�em j�.
P�niej odszed�em i usiad�em przy biurku.
- Phil, co ci jest? - zapyta�a. - Chyba nie zostawi�e� na Ziemi �ony z
sze�ciorgiem ma�ych dzieci, co? By�e� kawalerem, kiedy si� w tobie
zadurzy�am, jeszcze jako studentka. Czeka�am pi�� lat, my�la�am, �e mi to
minie. Ale gdzie tam! Poruszy�am niebo i ziemi�, �eby dosta� t� posad� na
Placydzie. A wszystko tylko dlatego, �eby... Phil, czy to ja mam si�
o�wiadcza�?
J�kn��em. Nie patrzy�em na ni�.
- S�uchaj, Miga. Kocham ci� do szale�stwa. Tylko widzisz... tu� przed
twoim przyjazdem wys�a�em na Ziemi� radiogram. Kr�tki, wszystkiego dwa
s�owa: "Zg�aszam rezygnacj�". I teraz musz� opu�ci� Placyda. "Arka"
nied�ugo tu b�dzie. I nie wiem nawet, czy mi dadz� z powrotem t� posad� na
politechnice. Je�li ci z Centrali zagn� na mnie parol...
- Ale�, Phil... Zrobi�a krok w moj� stron�.
Rozleg�o si� pukanie do drzwi. Wraca� Reagan. Przynajmniej raz zjawi� si�
w por�. Zawo�a�em, �eby wszed�, i drzwi si� otworzy�y.
- Co, szefie, powiedzia� pan ju� Migueli?
Kiwn��em ponuro g�ow�.
- �wierzbi� mnie j�zyk przez te wszystkie dni, ledwo wytrzyma�em - Reagan
pokaza� z�by w u�miechu. - No co, fajnie b�dzie mie� tu jeszcze Iga?
- Co? Jakiego Iga?
U�miech zamar� na wargach Reagana.
- Co pan, szefie? Niedobrze si� pan czuje? Nie pami�ta pan odpowiedzi,
kt�r� kaza� mi pan wys�a� na ten radiogram w poniedzia�ek, tu� przed
przyjazdem Migi?
Patrzy�em na niego z otwartymi ustami. Nawet nie czyta�em tego radiogramu,
wi�c jak mog�em na niego odpowiedzie�? Albo Reagan zwariowa�, albo ja.
Przypomnia�em sobie, �e schowa�em go do biurka. Jednym ruchem otwar�em
szuflad� i z�apa�em radiogram. R�ka mi troch� dr�a�a, kiedy go czyta�em.
Etat drugiego zast�pcy przyznany. Zg�osi� proponowane kandydatury.
Spojrza�em jeszcze raz na Reagana.
- Wi�c twierdzisz, �e ja ci kaza�em odpowiedzie� na ten radiogram?
Reagan by� r�wnie oszo�omiony jak ja.
- Szefie, przecie� mi pan kaza�.
- I co ci kaza�em odpowiedzie�?
- "Zg�aszam Rez Ignacia". - Reagan wpatrywa� si� we mnie nierozumiej�cym
wzrokiem. - Dobrze si� pan czuje, szefie?
Czu�em si� w tej chwili tak dobrze, �e serce o ma�o mi nie wyskoczy�o z
rado�ci. Podnios�em si� i ruszy�em w stron� Migueli.
- Miga, zostaniesz moj� �on�? - zapyta�em.
Akurat wchodzili�my w pole Blakesleya, ale zd��y�em j� jeszcze pochwyci� w
ramiona, tak �e nie zobaczy�em, jaki przybra�a wygl�d, i ona nie
zobaczy�a, jaki ja przybra�em. Zobaczy�em natomiast nad jej ramieniem co�,
co jeszcze przed chwil� by�o Reaganem.
- Wyno� si� st�d, ma�po zielona! - zawo�a�em.
Nie by�a to �adna przeno�nia, bo w�a�nie to mia�em przed oczami.
Jaskrawozielon� ma�p�.
Pod�oga dr�a�a pod moimi stopami, ale jednocze�nie dzia�y si� ze mn�
rzeczy stokro� wa�niejsze, tak �e zda�em sobie spraw�, co oznaczaj� te
wstrz�sy, dopiero wtedy, kiedy zielona ma�pa odwr�ci�a si� i wrzasn�a:
- Szefie, ptaki pod nami! Uciekajcie, p�ki...
Tyle tylko zd��y� powiedzie�, nim dom si� zawali� i blaszany dach wyr�n��
mnie w g�ow�. Straci�em przytomno��.
Zwariowana planeta ten Placyd. Ale mimo wszystko lubi� j�.
Prze�o�y� Krzysztof Zarzecki
FREDRIC WILLIAM BROWN
Urodzi� si� w 1906 r., zmar� w 1972 r. Wsp�czesny klasyk ameryka�skiej SF
i powie�ci detektywistycznej. Jego dorobek fantastyczny (5 powie�ci i 9
zbior�w opowiada�) jest bardzo skromny w por�wnaniu z kryminalnym (23
powie�ci i 22 tomy opowiada�, w kt�rych jedak wiele utwor�w si� powtarza).
Po polsku wydano trzy powie�ci: "Ten zwariowany wszech�wiat" (1949,
inteligentny pastisz SF Z�otego Wieku, czyli lat czterdziestych; najlepsza
powie�� w dorobku Browna), "Precz z Marsjanami!" (1955), "Intruz" (1961);
jeden krymina� i troch� opowiada�, m. in. Osobno "Miodowy miesi�c w
Piekle" (1950) i ma�y zbi�r "Jestem obywatelem planety Mars". W�a�nie
opowiadania by�y domen� Browna i one stanowi� o tym, �e jego nazwisko nie
zosta�o zapomniane. Humor, dowcip, dziennikarskie zaci�cie, ironiczna
swoboda w �onglowaniu znanymi motywami i nowatorstwo widoczne s� w tak
klasycznych utworach, jak "Turniej" (1944, inny tytu� "Arena") i
"Przedstawienie kukie�kowe" (1962). Te i kilka innych mo�na znale�� w
legendarnych antologiach "Kroki w nieznane" Lecha J�czmyka. Wielu nigdy
nie przet�umaczono na polski. W "Fantastyce" 1/83 zamie�cili�my anegdot�
"Odpowied�" i dwie miniatury: "To jeszcze nie koniec" i "Dow�dca".
Opowiadanie "Zwariowana planeta" ukaza�o si� po raz pierwszy w magazynie
"Astounding" w maju 1946, nast�pnie w zbiorze "Angels and Starships"
(1954, inny tytu� "Star Shine") i w wielu antologiach. W Polsce pojawi�o
si� w antologii Juliana Stawi�skiego "W stron� czwartego wymiaru" (Wiedza
Powszechna 1958), ksi��ce ju� prawie niedost�pnej.
MSN