2439

Szczegóły
Tytuł 2439
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2439 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2439 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2439 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Ondaatje ANGIELSKI PACJENT (Z angielskiego prze�o�y� Wac�aw Sadkowski) Pami�ci Skipa i Mary Dickinson�w Dla Quintina i Griffina A tak�e dla Louise Dennys, z podzi�kowaniami Jestem pewien, �e wi�kszo�� z pa�stwa pami�ta tragiczne okoliczno�ci �mierci Geoffreya Cliftona w Gilf Kebir, gdzie p�niej zagin�a te� jego �ona, Katharine Clifton; wszystko to dzia�o si� w roku 1939, w czasie wyprawy maj�cej na celu odnalezienie Zerzury. Nie m�g�bym rozpocz�� dzisiejszego zebrania nie wspominaj�c z �alem tych tragicznych zdarze�. Dzisiejszego wieczoru wys�uchamy wyk�adu... Z protoko�u zebrania Geographical Society, kt�re odby�o si� w Londynie w listopadzie roku 194-. I Villa Medici Podnosi si� znad grz�dki w zapuszczonym ogrodzie - postanowi�a go stopniowo uporz�dkowa� - i spogl�da przed siebie w przestrze�. Wyczuwa zbli�aj�c� si� zmian� pogody. Wiatr ma inny dotyk, niesie z sob� jakie� inne odg�osy i mocny zapach cyprys�w. Odwraca si� i rusza w stron� domu, przeskakuj�c niski murek ogrodowy; czuje na ods�oni�tych ramionach pierwsze krople deszczu. Przebiega przez kru�ganek i wpada do wn�trza. Nie zatrzymuj�c si� w kuchni, wchodzi po pogr��onych w ciemno�ci schodach i szybkim krokiem przemierza d�ugi korytarz. U jego ko�ca �wiat�o pada na pod�og� przez otwarte drzwi. Wchodzi do pokoju, kt�ry te� jest ogrodem - tyle �e utworzonym z drzew i altan namalowanych na �cianach i suficie. Na ��ku le�y m�czyzna: wystawia cia�o na ch�odne powiewy przeci�gu. Wolno odwraca g�ow� ku wchodz�cej. Co cztery dni przemywa to sczernia�e cia�o, poczynaj�c od st�p. Nawil�a myjk� i wy�yma j� przesuwaj�c nad rannym, zrasza go wyciekaj�c� wod� ostro�nie, ws�uchuj�c si� w pomrukiwania m�czyzny, wypatruj�c jego u�miechu. Oparzeliny powy�ej goleni wygl�daj� najgorzej. S� czerwie�sze od purpury. Prze�wieca przez nie ko��. Opiekuje si� nim ju� od miesi�cy i dobrze zna jego cia�o: penisa u�pionego niczym konik morski, w�skie, ko�ciste biodra. Biodra Ukrzy�owanego, my�li. Jej �wi�ty m�czennik M�czyzna le�y na wznak, p�asko, bez poduszki i patrzy w g�r� na freski pokrywaj�ce sufit: spl�tane ga��zie, li�cie, i wy�ej jeszcze, na b��kitne niebo. Ostro�nie przemywa rivanolem te miejsca na piersiach, gdzie poparzenia s� mniejsze, gdzie mo�e go dotyka�. Lubi to wkl�ni�cie sk�ry pod ostatnim �ebrem, jej nag�y uskok. Unosz�c go pod �opatki, delikatnie ch�odzi mu oddechem kark, on co� cicho mruczy. - Co? - pyta wytr�cona ze swego skupienia. Zwraca ku niej sw� sczernia�� twarz z szarymi oczyma. Ona si�ga r�k� do kieszeni. Zdziera z�bami sk�r� ze �liwki, wyjmuje pestk� i wk�ada mu owoc do ust. On zn�w co� szepcze, wci�gaj�c m�od� piel�gniark�, ca�� w niego zas�uchan�, tam, gdzie przebywa my�lami, w t� studni� pami�ci, kt�r� b�dzie dr��y� uporczywie przez wszystkie miesi�ce, jakie poprzedz� jego �mier�. Opowie�ci, jakie m�czyzna snuje spokojnym g�osem, kr��� w przestrzeni pokoju jak ko�uj�ce jastrz�bie. Budzi si� w swej klatce, otoczony zewsz�d pl�tanin� kwiat�w, konarami pot�nych drzew. Przypominaj� mu si� dawne pikniki, kobieta, kt�ra ca�owa�a jego cia�o, teraz tak popalone, �e przypomina kolorem ober�yn�. Ca�e tygodnie przebywa�em na pustyni, m�wi, zapominaj�c nawet popatrze� na ksi�yc, tak jak m�owi zdarza si� nieraz i przez kilka dni nie spojrze� na twarz �ony. I nie jest to grzech zaniedbania, po prostu co innego go zaprz�ta. Wbija wzrok w twarz m�odej kobiety. Kiedy ona odwraca g�ow�, jego wzrok w�druje za jej spojrzeniem. Ona pochyla si� nad nim. Jak dosz�o do tego wypadku? Jest p�ne popo�udnie. On skubie brzeg prze�cierad�a, muska je wierzchem d�oni. Spad�em w p�on�cym samolocie na pustyni�. Znale�li mnie dogorywaj�cego, zrobili nosze z jakich� dr�g�w i powlekli ze sob�. To by�o gdzie� w okolicach Morza Piaskowego, przekraczali�my od czasu do czasu �o�yska wysch�ych rzek. Nomadzi, wiesz, Beduini. Samolot zary� si� w piach, kt�ry przyt�umi� ogie�. Zobaczyli, jak nagi wygrzebuj� si� z wraku. Sk�rzana pilotka tli�a mi si� na g�owie. Przywi�zali mnie do noszy, czy raczej toboganu, pi�ty obija�y mi si� o ziemi�, kiedy mnie za sob� wlekli. Przemierzyli�my w ten spos�b kawa� pustyni. Beduini znali si� na ogniu. Sporo wiedzieli o samolotach, kt�re spada�y z nieba pocz�wszy od 1939 roku. Z metalowych cz�ci rozbitych maszyn robili sobie r�ne narz�dzia. W tym czasie wojna toczy�a si� w powietrzu. Potrafili rozpoznawa� urywany warkot uszkodzonych samolot�w, umieli znale�� ich wraki. Najmniejsza nawet cz�� pulpitu sterowniczego mia�a dla nich warto�� klejnotu. By�em dla nich zapewne pierwszym cz�owiekiem, jaki wydosta� si� z p�on�cej maszyny �ywy, cho� �arzy�a si� na nim pilotka. Nic o mnie nie wiedzieli. Ja nic nie wiedzia�em o ich plemieniu. A kim jeste�? Nie wiem. Ale nie przestawaj mnie o to pyta�. M�wi�e�, �e jeste� Anglikiem. Wieczorami nigdy nie jest na tyle zm�czony, by m�g� zasn��. Ona czyta mu r�ne ksi��ki, kt�re znajduje w bibliotece na parterze. Odblask �wiecy pada na kartki, o�wietla twarz czytaj�cej na g�os piel�gniarki, czasem te� drzewa i pejza�e przedstawione na �ciennych malowid�ach. M�czyzna ws�uchuje si� w jej g�os, spijaj�c s�owa jak wod�. Kiedy wiecz�r jest zimny, ostro�nie w�lizguje si� do ��ka i uk�ada obok niego. Uwa�a aby go nie dotkn��, nie sprawi� mu b�lu, nie mo�e nawet oprze� na nim ci�aru swej drobnej d�oni. Czasem on nie zasypia a� do drugiej nad ranem, wpatruj�c si� w ciemno��. Zapach oazy wyczuwa�, jeszcze zanim m�g� j� dostrzec. Wilgo� w powietrzu. Odg�osy �ycia. Poszum palm, brz�k w�dzide�. Podzwanianie nape�nionych wod� wiader wyci�ganych z g��bi studni. Nasycali oliw� szmaty ze starych, mi�kkich turban�w i ok�adali go nimi. Zostawa� namaszczony. Stale wyczuwa� przy sobie obecno�� jakiego� milcz�cego m�czyzny, zapach jego oddechu, gdy ten pochyla� si� nad nim ka�dego wieczoru, odwija� szmaty i uwa�nie przypatrywa� si� poparzonej sk�rze. Kiedy go tak obna�ano, stawa� si� na powr�t tamtym cz�owiekiem, kt�ry nagi wydostawa� si� z p�on�cego samolotu. Rozci�gali nad nim p�achty z szarego filcu. Podziwia� m�dro�� ludu, kt�ry go odnalaz�. Sk�d, z jakiej krainy pochodz� tak mi�kkie daktyle, kt�re �w m�czyzna prze�uwa� i wk�ada� mu do ust? P�ki przebywa� z tymi lud�mi, nie musia� te� sobie przypomina�, sk�d do nich przyby�. Dla nich by� wrogiem str�conym z nieba. P�niej, ju� w szpitalu w Pizie, zwidywa�o mu si� ka�dej nocy, �e widzi obok siebie twarz cz�owieka, kt�ry prze�uwa daktyle i rozmi�kczone wk�ada mu do ust. Tamte noce nie mia�y barw. Mija�y bez s��w, bez pie�ni. Beduini milkli, kiedy si� budzi�. Spoczywa� na swych noszach niczym na o�tarzu, wyobra�aj�c sobie w swej pr�no�ci, �e otaczaj� go setki ludzi, a przecie� mog�o by� tylko tych dw�ch, kt�rzy go uratowali zrywaj�c mu z g�owy �arz�c� si� pilotk�. Tych dw�ch, kt�rych rozpoznawa� po smaku �liny, kiedy prze�yka� prze�ute daktyle, albo po odg�osie biegn�cych st�p. Usiad�a i zabra�a si� do czytania; blask �wiecy pada� na ksi��k�. Od czasu do czasu rzuca�a okiem na d�, w g��b hallu pa�acu zamienionego w szpital polowy, w kt�rym przebywa�a wraz z innymi piel�gniarkami, p�ki nie przeniesiono ich kolejno w inne miejsca, w �lad za przesuwaj�c� si� na p�noc wojn�, niemal ju� zako�czon�. Wesz�a w taki okres �ycia, w kt�rym w ksi��kach upatruje si� jedynej drogi wyj�cia na �wiat ze swej samotnej celi. Ksi��ki sta�y si� wi�c po�ow� jej �wiata. Siadywa�a przy nocnym stoliku i pochylona wczytywa�a si� w histori� hinduskiego ch�opca, kt�ry uczy� si� rozpoznawa� r�ne klejnoty i przedmioty u�o�one na tacce, odsy�any do kolejnych nauczycieli - tych, co uczyli go dialektu, tych, co �wiczyli w nim sztuk� zapami�tywania, tych, co mu pokazywali, jak unikn�� hipnozy. Ksi��k� trzyma�a na kolanach. Uzmys�owi�a sobie, �e od ponad pi�ciu minut wpatruje si� w porowaty papier, w zagi�ty r�g stronicy siedemnastej, z kt�rego kto� kiedy� zrobi� sobie zak�adk�. Wyg�adzi�a d�oni� p�aszczyzn� kartki. My�l sp�oszona jak mysz w pu�apce, �ma za ciemn� szyb�. Spojrza�a w d�, w g��b hallu, cho� nikogo nie by�o w Villa San Girolamo opr�cz niej i tego rannego Anglika. Uprawia�a kilka grz�dek w rozoranym bombami sadzie powy�ej domu, warzyw wystarcza�o dla nich obojga, a z miasta od czasu do czasu przyje�d�a� pewien cz�owiek; sprzedawa�a mu myd�o i prze�cierad�a i co tam jeszcze zosta�o z zaopatrzenia szpitala polowego w zamian za inne niezb�dne rzeczy. Troch� fasoli, czasem mi�so. M�czyzna zostawi� jej dwie butelki wina i ka�dej nocy, kiedy Anglik ju� zasypia�, wychodzi�a z pokoju pozostawiaj�c nie domkni�te drzwi, nalewa�a sobie ceremonialnie szklaneczk�, zanosi�a j� na nocny stolik i popija�a, zag��biaj�c si� w czytan� w�a�nie ksi��k�. Dla Anglika za�, niezale�nie od tego, czy s�ucha� uwa�nie, czy nie, ksi��ki zawiera�y luki w toku akcji, tak jakby pow�d� rozmy�a odcinek drogi, brakowa�o pewnych epizod�w, jakby mole wygryz�y dziury w kilimie albo te� jakby z pop�kanych od wstrz�s�w �cian wykruszy� si� noc� p�at fresku. Pa�ac, w kt�rym przebywa�a wraz z Anglikiem, tak w�a�nie wygl�da�. Do niekt�rych pokoj�w nie mo�na by�o wej��, bo zalega� je gruz. Do biblioteki na dole przez wyrw� po pocisku zagl�da� ksi�yc i wpada� deszcz - stoj�cy w pobli�u fotel by� wiecznie namok�y. Nie przejmowa�a si� tymi lukami w pami�ci Anglika, skoro i on nic sobie z nich nie robi�. Nie streszcza�a mu rozdzia��w, kt�rych nie pami�ta�. Po prostu otwiera�a ksi��k� i oznajmia�a: "strona dziewi��dziesi�ta sz�sta", albo: "strona sto jedenasta". By�y to jedyne wskazania, jakich mu udziela�a. Przyk�ada�a sobie obie jego d�onie do twarzy i w�cha�a je - ci�gle wydziela�y wo� choroby. Twoje r�ce robi� si� szorstkie, m�wi�. To przez zielsko i osty. I od �opaty. Uwa�aj na siebie. Ostrzegam ci�, tu si� kryj� r�ne niebezpiecze�stwa. Wiem. I wtedy zaczyna�a czyta�. Dzi�ki ojcu posiad�a wiedz� o d�oniach. O psich �apach. Ilekro� zostawa� w domu z psem sam, schyla� si� nad nim i w�cha� sk�r� w miejscu, gdzie sier�� styka�a si� z opuszkami palc�w psich �ap. Mawia�, �e to najpi�kniejszy zapach na �wiecie, jakby chodzi�o o aromat brandy. Ten bukiet! Wspania�e wie�ci z podr�y! Pr�bowa�a okazywa� niech��, ale psie �apy by�y naprawd� cudem, nigdy nie wydziela�y woni brudu. S� jak katedra, prawi� ojciec, jak wspania�y ogr�d, jak poro�ni�te traw� b�onie, jak przechadzka w�r�d cyklamen�w - koncentrat zapach�w ze wszystkich �cie�ek, jakimi zwierz� w�drowa�o w ci�gu dnia. Gonitwa my�li jak sp�oszonych myszy; zn�w oderwa�a wzrok od ksi��ki. Zdj�li mu z twarzy mask� z suchych traw. Dzie� za�mienia. Na ten dzie� czekali. Gdzie te� si� znalaz�? Jaka� to cywilizacja umia�a tak przewidywa� pogod� i za�mienia S�o�ca? El Ahmar albo El Abyadd, bo musia�o to by� jedno z plemion z p�nocno-zachodniej cz�ci pustyni. Takie, kt�re umia�o odnale�� cz�owieka str�conego z nieba, os�oni� mu twarz maseczk� ze splecionych trzcin oazowych. Mia� teraz wytrwa�o�� traw. Kiedy� jego najbardziej ulubionym ogrodem by� ogr�d traw w londy�skich Kew Gardens - kolory tak delikatne i urozmaicone jak odcienie kolejnych warstw popio�u na pustynnym urwisku. Przypatrywa� si� teraz krajobrazowi w czasie za�mienia. Uczyli go wznosi� ramiona i ch�on�� w cia�o si�y ze wszech�wiata, tak jak pustynia �ci�ga z nieba samoloty. Nosili go na filcowej p�achcie rozpi�tej na ga��ziach. Patrzy� na klucze flaming�w przelatuj�ce w polu jego widzenia w p�mroku przys�oni�tego s�o�ca. Sk�r� zawsze pokrywa�a mu ma�� albo os�ania� mrok. Pewnej nocy us�ysza� co�, co wyda�o mu si� gr� wichr�w gdzie� wysoko na niebie. Owo co� ucich�o po chwili, a on zasn�� czuj�c g��d tego d�wi�ku, pow�ci�ganego g�osu ptaka, mo�e flaminga, albo lisa pustynnego, kt�rego jeden z m�czyzn nosi� w zaszytej do polowy kieszeni burnusa. Nast�pnego dnia, le��c zakryty derk�, us�ysza� urwane, zgrzytliwe odg�osy. D�wi�ki wydobywaj�ce si� z ciemno�ci. O zmroku zdj�li ze� derk� i ujrza� m�czyzn� zbli�aj�cego si� do� ruchem tak posuwistym, jakby jego g�owa przesuwa�a si� po stole. Po chwili zobaczy�, �e m�czyzna ma na sobie ogromne jarzmo, z kt�rego zwisaj� setki ma�ych buteleczek na sznurkach i drucikach r�nej d�ugo�ci. Jego sylwetka poruszaj�ca si� tak p�ynnie, jakby stanowi�a cz�� tej szklanej kurtyny, by�a t� kurtyn� szczelnie zas�oni�ta. Posta� przypomina�a wi�kszo�� tych wszystkich rysunk�w przedstawiaj�cych archanio�y, kt�re pr�bowa� kopiowa� jako ucze�, nigdy nie zastanawiaj�c si� nad tym, w jaki spos�b cia�o mog�oby pomie�ci� w sobie mi�nie zdolne porusza� takimi skrzyd�ami. M�czyzna posuwa� si� wyd�u�onymi, powolnymi krokami, buteleczki wcale si� przy tym nie koleba�y. Szklana fala, archanio�, wszelakie ma�ci w buteleczkach nagrzanych s�o�cem tak, �e kiedy nak�adano mu je na sk�r�, wydawa�y si� specjalnie podgrzane dla rannego. Za m�czyzn� za�amane �wiat�o - b��kit i inne kolory rozsiane w�r�d mgie�ek i piasku. Leciutki pobrz�k szk�a i zmienno�� barw, monarszy krok i twarz jak w�skie, ciemne ostrze. Szyjki buteleczek by�y chropowate i zapiaszczone - szk�o, kt�re przeniesiono w inn� cywilizacj�. Ka�da buteleczka zatkana by�a korkiem, m�czyzna wyci�ga� go z�bami i trzyma� w wargach, gdy miesza� zawarto�� butelki z zawarto�ci� innej; drugi korek tak�e trzyma� w z�bach. Stan�� ze swymi skrzyd�ami nad nieruchomo le��cym, poparzonym cia�em, wbi� dwa kije g��boko w piasek, zdj�� z siebie owo olbrzymie jarzmo i zawiesi� je na nich. Wydosta� si� ze swego sklepiku i przykl�kn�� nad poparzonym pilotem, po�o�y� mu ch�odne d�onie na karku i przytrzyma� je tam. Znany by� wszystkim w�drowcom pod��aj�cym wielb��dzim szlakiem na p�noc, z Sudanu do Gizy, zwanym Szlakiem Czterdziestodniowym. Wychodzi� naprzeciw karawanom, sprzedawa� zio�a i napary, kr��y� mi�dzy oazami i wodopojami. Przedziera� si� przez burze piaskowe w swym p�aszczu z buteleczek, uszy mia� zatkane dwoma ma�ymi k�eczkami, tak �e sam sobie wydawa� si� zamkni�tym naczyniem, ten w�drowny lekarz, ten kr�l ma�ci i wonno�ci, kr�l panace�w, ten osobliwy chrzciciel. Wkracza� do oboz�w i rozstawia� sw� zas�on� z buteleczek przed ka�dym, kto by� chory. Przysiad� przy poparzonym m�czy�nie. Uformowa� ma�� sk�rzan� czark� ze swych zsuni�tych st�p i nawet si� nie ogl�daj�c si�gn�� poza siebie po kilka buteleczek. Kiedy je odkorkowywa�, z ka�dej wydobywa� si� szczeg�lny zapach. By�a w�r�d tych aromat�w wo� morza. By� zapach rdzy. Indygo. Atramentu. Mu�u rzecznego, formaliny, parafiny, eteru. Przyp�yw zmieszanych woni. Porykiwanie wielb��d�w sk�d� z oddali, gdzie rozbijano namioty. Zacz�� wciera� rannemu ciemnozielon� ma�� w sk�r� na klatce piersiowej. By�a to roztarta ko�� pawia - rozpowszechniony na zachodzie i po�udniu najskuteczniejszy lek na oparzenia. Drzwi znajduj�ce si� mi�dzy kuchni� a zburzon� kaplic� wiod�y do owalnej sali bibliotecznej. Wn�trze wydawa�o si� ca�e, tylko w g�rnej cz�ci �ciany przed dwoma miesi�cami pocisk artyleryjski wyrwa� wielk� dziur�. Komnata dostosowa�a si� do tego okaleczenia, godz�c si� na kaprysy pogody, nocne gwiazdy, ptasi �piew. Znajdowa�a si� w niej sofa, fortepian przykryty szarym p��ciennym pokrowcem, wypchana g�owa nied�wiedzia i wysokie rega�y zastawione ksi��kami. P�ki stoj�ce najbli�ej okaleczonej �ciany zalewane by�y deszczem, kt�ry podwaja� ci�ar ustawionych na nich ksi��ek. Przez dziur� wdziera�o si� te� �wiat�o b�yskawic, prze�lizguj�c si� po pokrowcu fortepianu i po dywanie. Po przeciwnej stronie sali znajdowa�y si� zabite deskami drzwi na taras. Gdyby da�o si� je otwiera�, mog�aby przej�� wprost z biblioteki do trzydziestu sze�ciu wyszczerbionych schodk�w obok kaplicy i wydosta� si� na co�, co by�o kiedy� ��k�, a co teraz rozora�y bomby i eksplozje. Wycofuj�ca si� armia niemiecka zaminowa�a wiele budynk�w, dlatego nie sprawdzone przez saper�w pomieszczenia zamykano, dla bezpiecze�stwa przytwierdzaj�c gwo�dziami drzwi do futryny. Zdawa�a sobie spraw� z zagro�enia, gdy wchodzi�a do tej komnaty o zmierzchu. St�pa�a ostro�nie po drewnianej pod�odze, my�l�c, �e starczy�oby ci�aru jej cia�a do uruchomienia ka�dego zapalnika, gdyby znajdowa� si� pod klepkami. Stopy w kurzu. Jedynym �r�d�em �wiat�a by�a wyrwa w �cianie, wpatrzona w niebo. Wyci�gn�a z p�ki tom Ostatniego Mohikanina - wyda� przy tym odg�os, jakby go odrywano od jakiej� zlepionej ca�o�ci - i nawet w tym nik�ym �wietle zachwyci�a si� jasnob��kitn� barw� nieba i jeziora na ok�adce ksi��ki, z Indianinem na pierwszym planie. P�niej za�, zupe�nie jakby mia� w tej komnacie przebywa� kto�, komu nie wolno przeszkadza�, wycofa�a si� z niej na palcach, st�paj�c po w�asnych �ladach - dla bezpiecze�stwa, ale tak�e prowadz�c swoj� ma�� gr�, gr� maj�c� stworzy� wra�enie, �e kto� wszed� do tej sali, a nast�pnie w niepoj�ty spos�b znikn��. Zamkn�a drzwi i zawiesi�a na klamce ostrze�enie przed minami. Przysiad�a w niszy okiennej w pokoju rannego Anglika, maj�c po jednej stronie �cienne malowid�a, a po drugiej widok na dolin�. Otworzy�a ksi��k�. Kartki by�y pozlepiane. Czu�a si� jak Robinson znajduj�cy ksi�g� wyrzucon� przez morze i schn�c� na nabrze�nym piasku. Opowie�� z roku 1757. Zilustrowa� N.C. Wyeth. Jak zawsze w dobrych ksi��kach, znajdowa� si� tam spis ilustracji; ka�dej po�wi�cono osobn� linijk�. Wkroczy�a w t� opowie�� z poczuciem, i� wdziera si� w �ycie innych, w intryg� powie�ciow�, kt�ra cofnie j� o dwie�cie lat; ca�a wype�ni�a si� zadaniami i zdarzeniami, jakby budzi�a si� ze snu przyt�oczona nie zapami�tanymi majakami. Po�o�one na wzg�rzu w�oskie miasteczko, strzeg�ce drogi na p�nocny zach�d, oblegano przez ponad miesi�c. Ostrza� artyleryjski skupia� si� na dw�ch pa�acach i klasztorze otoczonym sadem; ros�y w nim jab�onie i �liwy. W Villa Medici rezydowali genera�owie. Po�o�ona nieco wy�ej Villa Girola-mo, w kt�rej uprzednio mie�ci� si� �e�ski klasztor, dzi�ki swym przypominaj�cym zamek umocnieniom zamieniona zosta�a przez armi� niemieck� w prawdziw� twierdz�. Broni�y jej liczne oddzia�y. Kiedy miasteczko na wzg�rzu starto z powierzchni ziemi, tak jak si� zatapia okr�t na morzu, �o�nierze opu�cili namioty rozstawione w sadzie i zape�nili sypialnie dawnego konwentu �e�skiego. Kaplic� cz�ciowo wysadzono w powietrze. Cz�� g�rnej kondygnacji zburzy�y bomby i pociski. Kiedy wojska sprzymierzonych zdoby�y w ko�cu budynek i zamieni�y go w szpital, schody wiod�ce na trzecie pi�tro zabarykadowano, cho� ocala� tam kominek i strop. Zar�wno ona, jak i Anglik nalegali, by ich tu pozostawi�, gdy pozosta�e siostry i pacjent�w ewakuowano w bezpieczniejsze miejsca na po�udniu. Marzli w tym czasie, pozbawieni byli elektryczno�ci. Z niekt�rych komnat o zburzonych �cianach roztacza� si� widok wprost na dolin�. Kiedy otwiera�a drzwi i zagl�da�a do wn�trza, znajdowa�a tam co najwy�ej rozmok�e ��ko stoj�ce w k�cie, zas�ane opad�ymi li��mi. Drzwi wiod�y wprost w krajobraz na zewn�trz. Kilka takich pokoi zamieni�o si� w rodzaj ptaszarni. Dolne stopnie na klatce schodowej uleg�y zniszczeniu w czasie po�aru; ogie� pod�o�yli wycofuj�cy si� �o�nierze. Wynios�a nar�cze ksi�g z biblioteki i u�o�y�a z nich dwa najni�sze, zast�pcze schodki. Wi�kszo�� krzese� por�bano na opa�. Fotel z biblioteki ocala�, poniewa� by� zawsze mokry; wieczorne burze ustawicznie zalewa�y go wod� przez wyrw� po pocisku. W kwietniu 1945 roku spalenia unikn�o tylko to, co by�o mokre. Zachowa�o si� kilka ��ek Zasmakowa�a w nomadzkich przenosinach z pokoju do pokoju, z hamakiem lub �piworem; czasem sypia�a w pokoju rannego Anglika, czasem w hallu, w zale�no�ci od temperatury, wiatru i nas�onecznienia. Rankami zwija�a pos�anie w rulon i zwi�zywa�a sznurem. W miar� jak si� ociepla�o, wykorzystywa�a coraz to nowe pomieszczenia, wietrz�c zat�ch�e k�ty, pozwalaj�c s�o�cu osusza� zacieki. W niekt�re noce pozostawia�a drzwi otwarte i uk�ada�a si� do snu w pomieszczeniach pozbawionych w wyniku bombardowania zewn�trznych �cian. K�ad�a si� na ��ku polowym na samym skraju ocala�ej pod�ogi i wpatrywa�a w pejza� nocnego nieba, w gwiazdy i przesuwaj�ce si� ob�oki. Budzi�y j� grzmoty i b�yskawice. Mia�a dwadzie�cia lat, zatraci�a w owym czasie l�k przed niebezpiecze�stwem, nie odczuwa�a niepokoju na my�l o zagro�eniach, jakie mog�y stwarza� miny pod�o�one w sali bibliotecznej, nie ba�a si� b�yskawic, kt�re j� budzi�y po nocach. Zm�czy�y j� mro�ne miesi�ce zimowe, kiedy musia�a przebywa� w ciemnych, os�oni�tych pomieszczeniach. W�drowa�a teraz po za�mieconych przez �o�nierzy pokojach, kt�re ogrzewano pal�c por�bane meble. Wymiata�a z nich li�cie i zasch�e odchody, wynosi�a nadpalone sto�y. Wiod�a taki w��cz�gowski tryb �ycia, podczas gdy ranny Anglik wylegiwa� si� w ��ku jak kr�l. Z zewn�trz budynek sprawia� wra�enie zdewastowanego. Schody wiod�ce do drzwi wej�ciowych by�y od po�owy zerwane, zwisa�y z nich pogi�te por�cze. �ycie ich dwojga sprowadza�o si� do zdobywania po�ywienia i pr�b zapewnienia sobie bezpiecze�stwa. Wieczorami u�ywali tylko ma�ych �wieczek w obawie przed bandytami, kt�rzy grabili wszystko, co napotkali. Szans� by�o to w�a�nie, �e pa�ac wydawa� si� ruin�. Czu�a si� w nim jednak bezpiecznie - na po�y doros�a, na po�y dziecko. Maj�c za sob� to wszystko, co przydarzy�o si� jej w latach wojny, wypracowa�a sobie kilka zasad post�powania. Nigdy ju� nie podda si� �adnym nakazom ani nie podejmie �adnych obowi�zk�w w imi� wy�szego dobra. B�dzie si� opiekowa�a wy��cznie rannym Anglikiem. B�dzie mu czyta�a, obmywa�a go i podawa�a morfin� - i tylko z nim b�dzie si� porozumiewa�. Krz�ta�a si� po ogrodzie i sadzie. Wydoby�a ze zburzonej kaplicy du�y, ponad p�metrowy krucyfiks i zrobi�a z niego stracha na wr�ble, umieszczaj�c go na uprawianej grz�dce, Puste puszki po sardynkach grzechota�y zawieszone u jego ramion i dzwoni�y przy ka�dym podmuchu. W�drowa�a sobie poprzez rumowiska we wn�trzu willi ku o�wietlonej p�omykiem �wiecy alkowie, gdzie trzyma�a sw� starannie zapakowan� walizk�, w kt�rej by�o niewiele rzeczy - kilka list�w, par� zwini�tych w ruloniki ubior�w i metalowe pude�ko ze �rodkami sanitarnymi. Uporz�dkowa�a ju� cz�� pa�acu, a ca�� reszt� mog�aby spali�, gdyby zechcia�a. Stoj�c w mroku hallu zapala zapa�k� i przytyka j� do knota �wiecy. Odblask pada na jej r�ce. Kl�ka. Opiera d�onie o uda i wdycha zapach siarki. Wydaje si� jej, �e wdycha �wiat�o. Cofa si� troch� i kawa�kiem bia�ej kredy kre�li na drewnianej pod�odze prostok�t. Potem cofa si� jeszcze, dalej kre�l�c prostok�ty, tak �e tworzy si� z nich piramida, pojedynczy prostok�t nast�puje po podw�jnym. Lew� r�k� wspiera si� o pod�og�, g�ow� trzyma opuszczon�; wyraz powagi na twarzy. Oddala si� coraz bardziej od �wiat�a. A� wreszcie przysiada na pi�tach. Kred� chowa do kieszeni. Podnosi si� i zadzieraj�c sp�dnic�, owija j� sobie �ci�le wok� talii. Z drugiej kieszeni bluzy wyjmuje kawa�ek metalu i rzuca go tak, �eby upad� poza obr�bem najdalszego prostok�ta. Skacze przed siebie ze z��czonymi stopami, cie� podskakuje wraz z ni�, wyd�u�aj�c si� w g��bi hallu. Porusza si� szybko, jej tenis�wki mierz� prosto w numery, kt�re wypisa�a po�rodku poszczeg�lnych prostok�t�w, skacze to na jednej nodze, to na obu, a� dociera do ostatniego prostok�ta. Nachyla si� i podnosi z ziemi kawa�ek metalu, zastygaj�c w tej pozycji, z opuszczonymi r�koma, ci�ko oddychaj�c. Bierze g��boki wdech i zdmuchuje �wiec�. Stoi teraz w ciemno�ciach. Sw�d zgaszonej �wiecy. Wyprostowuje si� i p�skokiem odwraca, a potem rusza w drog� powrotn�, w g��b ciemnego hallu, skokami jeszcze szybszymi ni� poprzednio, wci�� opadaj�c na prostok�ty, o kt�rych wie, �e musz� by� tam, gdzie by�y; jej tenis�wki odrywaj� si� od pod�ogi i padaj� na ni� - echo roznosi d�wi�ki po ca�ym zrujnowanym w�oskim pa�acu, i dalej jeszcze, ku w�wozowi zalanemu po�wiat� ksi�yca. Niekiedy noc� ranny m�czyzna s�yszy jakie� ciche szmery dobiegaj�ce z wn�trza budynku. Nat�a s�uch, skupiaj�c na nich ca�� uwag�, ale ci�gle nie potrafi ani okre�li� charakteru tych odg�os�w, ani ustali�, sk�d si� bior�. Otwiera notatnik le��cy na stoliku przy jego ��ku. Jest to ksi��ka, wyniesiona z ognia, egzemplarz Dziej�w Herodota, w kt�ry jej pacjent wkleja� wyrwane strony innych ksi��ek, na kt�rym notowa� na marginesie swe w�asne uwagi - tak, �e wnikn�y w tekst autora. Zaczyna odczytywa� jego drobne, niezgrabne pismo. Jest taki rodzaj tr�by powietrznej w po�udniowym Maroku, aajej, przed kt�rym fellachowie broni� si� no�ami. Jest te� africo, kt�ry niekiedy dociera� a� do Rzymu. Jest alm, jesienny wiatr dm�cy z Jugos�awii. Jest arfi, zwany te� aref albo rifi, kt�ry zachowuje ten sam pal�cy �ar mimo r�nych nazw. S� to wiatry sta�e, m�wi si� o nich zawsze w czasie tera�niejszym. S� tak�e wiatry inne, uderzaj�ce znienacka, kt�re ci�gle zmieniaj� kierunek i potrafi� obr�ci� je�d�ca wraz z koniem jak wskaz�wk� wok� tarczy zegara. Taki bist roz szaleje w Afganistanie przez 170 dni i ca�e wioski obraca w perzyn�. Gor�cy, suchy ghibli dmie uparcie z Tunisu wprawiaj�c ludzi w stan rozdra�nienia. Haboob - burza piaskowa z Sudanu niesie wysok� na kilometr jasno��t� �cian�, za kt�r� idzie deszcz. Harmattan dociera a� do Atlantyku i zdaje si� w nim ton��, imbat jest bryz� morsk� z Afryki P�nocnej. Niekt�re wichry wzbijaj� si� wprost w niebo. Nocne burze piaskowe, kt�re przynosz� ch�ody. Khamsin, burza piaskowa trwaj�ca w Egipcie nieprzerwanie od marca do maja; jej nazwa pocho-dzi od arabskiego wyrazu oznaczaj�cego "pi��dziesi�t", poniewa� khamsin nie ustaje przez pi��dziesi�t dni - dziewi�ta plaga egipska. Datoo z Gibraltaru niesie z sob� r�ne wonie. Jest wreszcie tajemniczy wiatr pustynny, kt�rego nazwy zakaza� u�ywa� pewien kr�l, po tym jak wiatr �w poch�on�� jego syna. I nafhat - podmuch z Arabii. Jest mezzar-ifoullou-sen - gwa�towny i zimny wicher po�udniowo-zachodni, zwany przez Berber�w "ten, kt�ry wyrywa ptakom pi�ra". Jest tak�e beshabar, mroczny i suchy p�nocno-wschodni wiatr dm�cy z Kaukazu, "czarny" wicher. A wreszcie samiel z Turcji, "wiatr truj�cy", kt�ry cz�sto wykorzystywano w czasie wojen. S� te� inne "truj�ce wiatry", takie jak simoom z Afryki P�nocnej i solano, kt�ry niesie wraz z piaskiem p�atki kwia-t�w i powoduje zawroty g�owy. I inne jeszcze, osobliwe wiatry. Rozlewaj�ce si� po ziemi jak pow�d�. Zdzieraj�ce z przedmiot�w barwy, zrywaj�ce przewody telefoniczne, miotaj�ce kamieniami, tocz�ce pozwalane g�owy pos�g�w. Harmattan przemierza Sahar� nios�c z sob� czerwony py�, pal�cy jak ogie�, drobny jak m�ka, wciskaj�cy si� do wn�trza luf i zamk�w karabinowych. Marynarze nazywaj� ten czerwony wiatr "morzem ciemno�ci". Czerwone drobiny piasku z Sahary dociera�y a� do Kornwalii i hrabstwa Devon, zabarwiaj�c padaj�ce tam gwa�towne deszcze tak intensywnie, �e brano je za brocz�c� z nieba krew. "O krwawych deszczach donoszono z Portugalii i Hiszpanii w roku 1901". Miliony ton piasku unosz� si� w powietrzu od zawsze, tak jak od zawsze miliony metr�w sze�ciennych powietrza zawarte s� w glebie, a przebywa w niej znacznie wi�cej �ywego mi�sa (d�d�ownic, robak�w, podziemnych �yj�tek) ni� na powierzchni ziemi. Herodot opowiada o zatracie armii poch�oni�tych przez simoom, kt�rych nigdy ju� nikt nie zobaczy�. Pewne plemi� "tak rozw�cieczy� ten diabelski wicher, �e wyda�o mu wojn� i wyst�pi�o przeciw niemu w pe�nym ordynku bojowym, po to tylko, by da� mu si� ca�kowicie poch�on��". Burze piaskowe wyst�puj� w trzech postaciach. Jako wir. Jako s�up. Jako p�achta. W pierwszym przypadku niknie horyzont. W drugim otaczaj� ci� "ta�cz�ce czarty". W trzecim nakrywa ci� p�achta "koloru miedzi. Wydaje si�, �e ca�a przyroda stan�a w p�omieniach". Odrywa wzrok od ksi��ki i widzi, �e Anglik si� jej przypatruje. Odzywa si� do niej w ciemno�ciach. Beduini mieli powody, �eby mnie utrzyma� przy �yciu. By�em im potrzebny, rozumiesz. Kto� ich zapewni�, �e dowiod�em sporej zr�czno�ci, kiedy samolot spada� na pustyni�, �e umiem rozpoznawa� nie opatrzone nazwami miasta na podstawie szkic�w sytuacyjnych. Nosi�em w sobie zawsze mn�stwo informacji. Jestem kim� takim, kto pozostawiony sam sobie w obcym mieszkaniu podchodzi do p�ki z ksi��kami, wyjmuje jaki� tom i zag��bia si� w nim. Bo jeste�my przecie� przesyceni histori�. Znam si� na mapach dna morskiego, mapach geofizycznych, wyrysowanych na sk�rze mapach ukazuj�cych szlaki krucjat. Wiedzia�em wi�c, gdzie si� znajduj�, zanim spad�em, wiedzia�em, �e w dawnych wiekach przemierza� te przestrzenie Aleksander Wielki, w tym samym co i ja celu i z t� sam� pasj�. Zna�em obyczaje nomad�w ow�adni�tych nami�tno�ci� do jedwabiu. Zach�annie strzeg�cych �r�de� wody. Jedno z plemion zmieni�o zabarwienie ca�ego dna doliny, pokrywaj�c je czerni�, by zwi�kszy� konwekcj�, a tym samym prawdopodobie�stwo opad�w, i wznosi�o wysokie konstrukcje, by chwyta� od spodu w�druj�ce chmury. Inne zn�w plemiona unosi�y w stron� nadchodz�cego wiatru rozczapierzone d�onie. Wierzy�y, �e je�li zastosuj� ten spos�b we w�a�ciwym momencie, zdo�aj� skierowa� burz� w inne rejony pustyni, obr�ci� j� przeciw innym, mniej kochanym przez bog�w plemionom. Ludy te odchodzi�y w przesz�o��, stawa�y si� histori�, piasek przysypywa� ich ostatnie tchnienie. Na pustyni �atwo zatraci� zdolno�� r�nicowania przestrzeni. Kiedy spada�em z nieba na te ��te rzeczne �o�yska, jodyn� my�l�, jaka mn� ow�adn�a, by�o to, �e musz� sobie zbudowa� tratw�. Musz� zbudowa� tratw�. I tam, na tym suchym piasku, odczuwa�em, �e znalaz�em si� w�r�d ludzi zwi�zanych swym �yciem z wod�. Widzia�em w Tassili malowid�a �cienne pochodz�ce z okresu, kiedy ludy saharyjskie �owi�y z trzcinowych tratw koniki morskie. W Wadi Sura ogl�da�em jaskinie, kt�rych �ciany pokryte by�y malowid�ami przedstawiaj�cymi p�ywak�w. W pobli�u musia�o si� kiedy� znajdowa� jezioro. M�g�bym im na �cianie wyrysowa� jego kontury. M�g�bym ich zaprowadzi� nad jego brzeg, ten sprzed sze�ciu tysi�cy lat. Zapytaj marynarza, jak wygl�da� najstarszy �agiel, a opisze ci �agiel trapezoidalny, rozpi�ty na maszcie trzcinowej tratwy, takiej, jakie widzimy na malowid�ach skalnych w Nubii. Predynastycznej. Ci�gle odnajduje si� na pustyni harpuny, Zamieszkiwali j� ludzie oswojeni z wod�. Nawet dzisiejsze karawany przypominaj� swym ruchem rzek�. A dzi� woda jest tu czym� obcym. Jest wygna�cem, sprowadzanym na powr�t w ba�kach i flaszkach, jest duchem nawiedzaj�cym twe d�onie i twe usta. Kiedy trafi�em mi�dzy nich, niepewny, gdzie si� znajduj�, jedyn� rzecz�, jakiej mi by�o trzeba, by�a nazwa jakiego� niewielkiego �a�cucha wzg�rz, jaki� lokalny obyczaj, jakie� szcz�tki prehistorycznego zwierz�cia - a mapa �wiata powr�ci�aby w mej pami�ci na swoje miejsce. C� wi�kszo�� z nas wie o tych po�aciach Afryki? Armie Nilu przesuwaj�ce si� w t� i z powrotem - pole bitewne wdzieraj�ce si� na sze��set kilometr�w w g��b pustyni. Czo�gi typu Whippet, bombowce �redniego zasi�gu typu Blenheim. Dwup�atowce bojowe Gladiator. Osiem tysi�cy ludzi. Ale kt� jest przeciwnikiem? A kto sojusznikiem tych miejsc - �yznych ziem Cyrenajki, solanek El Agheila? Wszyscy Europejczycy tocz� swe wojny w p�nocnej Afryce, w Sidi Rezegh, w Bagouh. Przez pi�� dni Beduini wlekli go za sob� na noszach w ciemno�ci, nakrytego derk�. Spoczywa� pod tym nas�czonym oliw� nakryciem. A potem nagle temperatura spad�a. Doszli do doliny po�o�onej na dnie kanionu o wysokich, czerwonych �cianach, do��czaj�c tu do plemienia owych pustynnych wodniak�w, kt�rzy �eglowali po piasku i prze�lizgiwali si� po kamieniach, powiewaj�c po�ami b��kitnych szat jak skrzyd�ami. Zdj�li ze� mi�kkie okrycie, z jego ch�on�cego wilgo� cia�a. By� na dnie w�wozu. Myszo�owy wysoko ponad nimi spogl�da�y - jak od tysi�ca lat - w d�, w t� szczelin� skaln�, w kt�rej rozbili ob�z. Rankiem zanie�li go daleko w g��b siq. Wiedli przy nim g�o�ne rozmowy. Teraz rozpozna� dialekt, jakim m�wili. Sprowadzono go tutaj ze wzgl�du na bro� znajdywan� na pustyni. Po�o�ono go z zas�oni�t� twarz� skierowan� ku czemu� nieokre�lonemu, r�k� si�gn�� m�g� o jaki� metr przed siebie. Po wielu dniach podr�y ruch o jeden metr. Pochyla si� do przodu, namaca� co� wyci�gni�t� r�k�. D�o� naciska owo co� i otwiera. Rozpozna� magazynek stena, a jaka� r�ka zaraz mu go odebra�a. Glosy zamilk�y. Znalaz� si� tutaj, aby im obja�nia� r�ne typy broni. - Dwunastomilimetrowy karabin maszynowy breda. W�oski. Odci�gn�� zamek, wsadzi� do komory palec, by stwierdzi�, czy nie ma tam naboju, i nacisn�� spust. Prztyk. - S�ynna bro� - wyszepta�. Przesuni�to go dalej. - Francuski siedmioip�milimetrowy chattelerault. Lekka bro� maszynowa. Z 1924 roku. - Niemiecki siedmioip�milimetrowy MG-15, na wyposa�eniu lotnik�w. Przesuwano go kolejno do ka�dego z typ�w broni. Musia�y pochodzi� z r�nych okres�w i z wielu kraj�w, takie muzeum na pustyni. Wymacywa� kszta�t lufy i magazynka, naciska� spust. Wymienia� nazw� broni i przenoszono go do nast�pnej. Przedstawiono mu ich osiem. G�o�no wykrzykiwa� nazwy, wymienia� je po francusku, a potem w j�zyku plemienia. Ale jakie� to mog�o mie� dla nich znaczenie? By� mo�e nie byli ciekawi nazw, ale chcieli wiedzie�, jaka w�a�ciwie ta bro� jest. Uj�to go za nadgarstek i zanurzono mu d�o� w pudle z nabojami. W innym pudle po prawej stronie znajdowa�y si� kolejne naboje, siedmiomilimetrowe dla odmiany. I jeszcze inne. Kiedy by� dzieckiem, zajmowa�a si� nim ciotka; rozk�ada�a na trawniku tali� zakrytych kart i uczy�a go gry polegaj�cej na tym, �e ka�dy z graczy mia� prawo odkry� dwie karty i w pami�ci ��czy� je z kartami innych. Ale dzia�o si� to w innym otoczeniu, w�r�d strumieni pe�nych pstr�g�w, w�r�d g�os�w ptak�w, kt�re m�g� rozpozna� nawet z urywk�w trelu. By� to �wiat w pe�ni nazwany. Teraz, maj�c twarz zas�oni�t� mask� ze splecionych trzcin, wyjmowa� z pudla nab�j i wskazywa� bro�, do kt�rej pasowa�, wk�ada� go do komory, repetowa� bro� i oddawa� strza� w powietrze. Huk odbija� si� od �cian w�wozu. Albowiem echo jest jak dusza g�osu, co si� rozbudza w miejscach opustosza�ych. Pewien ponury cz�owiek uwa�any za ob��kanego zapisa� to zdanie w czasie pobytu w angielskim szpitalu. A on sam tu - na pustyni, by� w pe�ni w�adz umys�owych, jasno my�la�, rozk�ada� karty i z �atwo�ci� uk�ada� je na powr�t, posy�a� szeroki u�miech ciotce i wystrzeliwa� w niebo kolejn� szcz�liw� kombinacj�, na co niewidzialni ludzie wok� niego odpowiadali szczerym �miechem. Zwraca� si� na swym palankinie w jedn� stron�, potem ponownie pochyla�, tym razem nad bred�, a asystuj�cy mu cz�owiek no�em wydrapywa� znaki na lufie i na odpowiednim pudle z nabojami. Zasmakowa� w tym - ruch i �miech po d�ugiej samotno�ci. Odwdzi�cza� si� swymi umiej�tno�ciami ludziom, kt�rzy mu uratowali �ycie. W�druj�c z nimi trafia� do wiosek, w kt�rych nie by�o kobiet. Kolejne plemiona przekazywa�y sobie jego wiedz� jak u�yteczne narz�dzie. Plemiona sk�adaj�ce si� z o�miu tysi�cy indywidualno�ci. Styka� si� z osobliwymi obyczajami i osobliw� muzyk�. Ws�uchiwa� si�, zwykle z twarz� zas�oni�t� mask�, w przypominaj�ce przep�yw wody pie�ni plemienia Mziba, w ta�ce dahhiya, w d�wi�k flet�w u�ywanych do przekazywania wiadomo�ci w pilnej potrzebie, w d�wi�k flet�w podw�jnych makru-na (jedna rurka ustawicznie wydawa�a d�wi�k basowy). Potem dotarli na terytorium pi�ciostrunowej liry. Do wioski w oazie wype�nionej preludiami i interludiami. Klaskaniem w d�onie. Ta�cami przeplataj�cymi si� jak antyfona. Oczy ods�aniano mu dopiero po zmierzchu; wtedy m�g� obserwowa� swych porywaczy i wybawc�w. Ju� wiedzia�, gdzie si� znajduje. Niekt�rym plemionom rysowa� mapy wykraczaj�ce poza dost�pne ich wiedzy granice, innym obja�nia� mechanizmy broni. Muzycy zasiadali po drugiej stronie ogniska. D�wi�ki liry simsimiya ulatywa�y z wiatrem. Albo te� przedziera�y si� do� przez ogie�. Jaki� ch�opiec ta�czy�; w poblasku ognia wyda� mu si� najbardziej poci�gaj�cym stworzeniem, jakie w �yciu widzia�. W�skie barki blade jak papirus, b�yski �wiat�a odbijaj�ce si� w kroplach potu na brzuchu, nago�� wyzieraj�ca przez rozci�cia niebieskiej szaty - jak pokusa si�gaj�ca od karku do �ydki, jak zygzak br�zowej b�yskawicy. Otacza�a go pustynna noc, przez kt�r� przetacza�y si� w bez�adzie burze i karawany. Zawsze czai�y si� wok� niego tajemnice i zagro�enia, jak wtedy, kiedy siedz�c na piasku i po omacku przesuwaj�c r�k� po g�owie strzyg� si� obustronn� brzytw�. Nie wiedzia� wtedy, czy �ni, czyste ostrze nie sprawia�o b�lu, musia� rozmaza� sobie krew na g�owie (twarzy nadal nie m�g� nawet musn��), by wskaza� porywaczom, �e si� zrani�. Ta wioska bez kobiet, do kt�rej przyniesiono go w ca�kowitej ciszy, ca�y ten miesi�c, kiedy nie ogl�da� ksi�yca - czy wszystko to nie by�o z�udzeniem? Majakami �nionymi, kiedy pozostawa� w ciemno�ci, pod ok�adem z nasyconego oliw� filcu? Przekraczali �o�yska rzek, w kt�rych p�yn�a woda. Na otwartych przestrzeniach natrafiali niekiedy na ukryte osady; czeka�, p�ki nie dokopali si� do pokrytych piaskiem pomieszcze� albo do �r�de� wody. Czyste pi�kno owego niewinnego, ta�cz�cego ch�opca jak d�wi�k g�osu ch�rzysty, kt�ry zapami�ta� jako najczystszy z ton�w, najczystsz� �r�dlan� wod�, najprzejrzystsz� to� morsk�. Tu, na pustyni, kt�ra by�a kiedy� morzem i gdzie nic nie by�o przytwierdzone ani sta�e, wszystko si� porusza�o - jak skraj szaty na ciele ch�opca, jakby zanurzaj�cego si� i wy�aniaj�cego z oceanu czy te� z matczynego �ona. Ch�opca wpadaj�cego w podniecenie, wystawiaj�cego genitalia na poblask ognia. Potem ogie� zasypano, spowija� ich dym. Wibrowanie instrument�w muzycznych, d�wi�ki opadaj�ce jak t�tno lub deszcz. Ch�opiec wyci�gn�� r�k� ponad wygaszonym ogniskiem, by uciszy� flety. Nie by�o ju� ch�opca ani odg�osu st�p, kiedy odchodzi�. Tylko obce lachy. Jeden z m�czyzn zebra� sperm�, kt�ra rozprysn�a si� po piasku. Podszed� do bia�ego instruktora od zasad dzia�ania broni i natar� ni� jego d�onie. Na pustyni nie darzy si� czci� niczego opr�cz wilgoci. Zbli�y�a si� do lichtarza, podnios�a go i przyjrza�a si� �cianie pokrytej sztukateri�. Zebra�a przedtem wszystkie lustra i wynios�a je do jednego z pustych pokoj�w. Unios�a lichtarz i poruszy�a g�ow�, powoduj�c przesuwanie si� cienia. Nabra�a wody w d�onie i zmoczy�a ni� sobie w�osy, a� sta�y si� zupe�nie wilgotne. To j� och�adza�o, lubi�a wychodzi� potem na zewn�trz, na powiew wiatru uciszaj�cy wzburzenie. II W ruinach nieopodal M�czyzna o zabanda�owanych d�oniach przebywa� w szpitalu wojskowym od ponad czterech miesi�cy, kiedy przypadkiem dotar�a do� wie�� o poparzonym rannym i jego piel�gniarce i kiedy us�ysza� jej nazwisko. Cofn�� si� od drzwi i wr�ci� do pokoj�w lekarskich - przez kt�rych rz�d dopiero co przeszed� - aby si� dowiedzie�, gdzie ona si� znajduje. Przebywa� tam na rekonwalescencji ju� od dawna i uwa�ali go za cz�owieka nieodgadnionego. Ale oto przem�wi�, dopytuj�c si� o ni�, i tym wprawi� ich w os�upienie. Przez ca�y czas swego pobytu w szpitalu nigdy si� nie odzywa�, komunikuj�c si� z nimi jedynie za pomoc� gest�w i grymas�w, czasami - jak teraz - u�miechu. Nie ujawnia� niczego, nawet swego nazwiska, wypisa� tylko na kartce sw�j numer identyfikacyjny, kt�ry dowodzi�, �e jest �o�nierzem si� sprzymierzonych. Jego przynale�no�� badano dwukrotnie, potwierdzano j� w Londynie. Cia�o pokryte mia� sieci� blizn. Doktorzy ci�gle si� nad nim pochylali, kiwaj�c g�owami nad jego zabanda�owanymi d�o�mi. By� w ko�cu znakomito�ci� wymagaj�c� uszanowania. Bohaterem wojennym. Dzi�ki temu w�a�nie czu� si� bezpieczny. Niczego nie ujawniaj�c. Niezale�nie od tego, czy obchodzili si� z nim delikatnie, czy imali si� najr�niejszych podst�p�w, czy wr�cz zbli�ali si� do� ze skalpelem. Przez ponad cztery miesi�ce nie wyrzek� s�owa. W ich obecno�ci stawa� si� du�ym zwierz�ciem umieszczonym w ruinach nieopodal i raczonym sta�ymi dawkami morfiny maj�cymi u�mierzy� b�l d�oni. Siadywa� w mroku na fotelu i ws�uchiwa� si� w dobiegaj�ce z sal szpitalnych glosy pacjent�w i pogaw�dki piel�gniarek w s�u�b�wce. Teraz jednak, gdy przechodzi� korytarzem wzd�u� pokoj�w lekarskich i us�ysza� nazwisko kobiety, zwolni� kroku, zawr�ci�, podszed� do lekarzy i spyta�, w jakim dok�adnie szpitalu ta kobieta pracuje. Powiedzieli mu, �e jest to dawny klasztor �e�ski, zaj�ty przez wojsko niemieckie, a potem odbity po d�ugim obl�eniu i zamieniony w szpital. Mie�ci si� na jednym ze wzg�rz na p�noc od Florencji. Wi�ksz� cz�� tej budowli zniszczy�y bombardowania. Nie jest tam bezpiecznie. Tylko tymczasowo umieszczono tam lazaret polowy. Ale zar�wno piel�gniarka, jak i ranny odm�wili przeniesienia ich w inne miejsce. Dlaczego nie zmusili�cie tych dwojga do przeprowadzki? Utrzymywa�a, �e stan pacjenta jest zbyt ci�ki, aby go przenosi�. Mogliby�my oczywi�cie go przenie�� bez nara�ania jego �ycia na szwank, ale nie by�o czasu na dyskusje z t� piel�gniark�. Jej stan te� by� kiepski. Czy by�a ranna? Nie. By� mo�e dozna�a szoku w czasie ostrza�u. Powinno si� j� odes�a� do domu. K�opot w tym, �e wojna tutaj ju� si� zako�czy�a. Nikogo nie mo�na ju� do niczego zmusi�. Pacjenci opuszczaj� samowolnie szpital. Oddzia�y kierowane s� do oboz�w demobilizacyjnych, zanim �o�nierzy porozsy�a si� do dom�w. Gdzie oni s�, w jakim pa�acu? W tym, o kt�rym si� m�wi, �e tam duch straszy w ogrodzie. San Girolamo. Ale ona ma w�asnego ducha, tego poparzonego rannego. Twarz mu ocala�a, ale nie mo�na go rozpozna�. System nerwowy uleg� ca�kowitemu rozbiciu. Mo�na przesuwa� mu tu� przy twarzy pal�c� si� zapa�k� i nie ma �adnej reakcji. Twarz ma skamienia��. Kto to taki? Nie znamy jego nazwiska. Nie chce m�wi�? Grupka lekarzy wybuchn�a �miechem. Nie, sk�d, m�wi, m�wi przez ca�y czas, ale sam nie wie, kim jest. Sk�d si� tu wzi��? Beduini przywlekli go do oazy Siwa. Potem przebywa� przez jaki� czas w Pizie, a potem... Kt�ry� z Arab�w zapewne wzi�� sobie tabliczk� z jego numerem identyfikacyjnym. Pewnie j� sprzeda i odzyskamy j� kt�rego� dnia, a mo�e i nie sprzeda. To s� cenne amulety. Z tych wszystkich pilot�w zestrzelonych nad pustyni� �aden nie odzyska� swego numeru identyfikacyjnego. Teraz przebywa w tym toska�skim pa�acu, a dziewczyna nie chce go opu�ci�. Po prostu odmawia. Sprzymierzeni umie�cili tam pocz�tkowo kilkuset rannych. A przedtem Niemcy obsadzili go ca�� armi�, by� to ostatni punkt ich oporu. Niekt�re komnaty ozdobione s� freskami, ka�dy przedstawia inn� por� roku. Willa le�y nad w�wozem. Wszystko to o jakie� trzydzie�ci kilometr�w od Florencji, na wzg�rzach. Oczywi�cie, b�dziesz musia� dosta� przepustk�. Pewnie znajdziemy kogo�, kto ci� zawiezie w tamte strony. Nadal wszystko wygl�da tam okropnie. Wsz�dzie pe�no padliny. Zastrzelone, w po�owie objedzone z mi�sa konie. Ludzkie zw�oki zwisaj�ce g�owami w d� z most�w. Ostatnie wojenne zbrodnie. Bardzo tam niebezpiecznie. Jeszcze nie dotarli do tych okolic saperzy, aby dok�adnie oczy�ci� teren. Wycofuj�cy si� Niemcy wszystko za sob� palili i zaminowywali. Straszne miejsce na szpital. Najgorszy jest trupi od�r. Trzeba by porz�dnej �nie�ycy, �eby oczy�ci� ten kraj. I przyda�yby si� kruki. Dzi�kuj� panom. Wyszed� przed szpital, na s�o�ce, na �wie�e powietrze, po raz pierwszy od kilku miesi�cy wyrwa� si� z sal o�wietlanych zielonymi lampkami, kt�re utkwi�y mu w m�zgu jak okruchy szk�a. Sta� wdychaj�c w siebie wszystko, ca�y dookolny po�piech. Przede wszystkim, pomy�la�, musz� sobie sprawi� buty na gumowej podeszwie. Musz� zdoby� gelato. W poci�gu nie m�g� zasn��, kiwa� si� na �awce z jednej strony na drug�. Pasa�erowie w przedziale palili. Uderza� skroni� o ram� okienn�. Wszyscy byli ubrani na czarno, wagon wydawa� si� p�on�� od ognik�w �arz�cych si� papieros�w. Zauwa�y�, �e ilekro� poci�g mija jaki� cmentarz, pasa�erowie wok� niego �egnaj� si� znakiem krzy�a. Jej stan te� byl kiepski. Gelato w zamian za usuni�cie migda�k�w, zapami�ta� to sobie. Towarzyszy� dziewczynie i jej ojcu do miejsca, gdzie mieli jej usun�� migda�ki. Zajrza�a do poczekalni pe�nej dzieci i po prostu odm�wi�a wej�cia. To najpos�uszniejsze i naj�agodniejsze z dzieci zamieni�o si� nagle w niewzruszony, nie daj�cy si� tkn�� g�az. Nikt nie �mie wyrwa� niczego z jej gard�a, mimo i� wiedza medyczna nakazywa�a dokonanie operacji. B�dzie �y� nadal z tym czym�, jakkolwiek by "to" mia�o wygl�da�. Nadal nie mia� poj�cia, co to takiego te migda�ki. Nie dobrali mi si� nigdy do g�owy, pomy�la�, to dziwne. Najgorsze chwile prze�ywa�, kiedy pr�bowa� sobie wyobrazi�, co byliby z nim robili p�niej, jak� kolejn� cz�� cia�a by uci�li. Zawsze wtedy my�la� o g�owie. Pop�och jak u myszy w pu�apce. Stan�� z walizk� w r�ku na przeciwleg�ym ko�cu hallu. Postawi� j� na ziemi i pomacha� r�k� poprzez mrok ku smugom �wiat�a padaj�cym z bocznych drzwi. Nie s�ycha� by�o krok�w, kiedy do niej podchodzi�, nie zaskrzypia�a pod�oga, co jej nie zdziwi�o, wyda�o si� jej znajome i mi�e, �e potrafi� wkroczy� w intymno�� jej i rannego Anglika bez zb�dnego ha�asu. Kiedy przekracza� smugi �wiat�a przecinaj�ce d�ugi hali, rzuca�y za nim jego wyd�u�ony cie�. Podkr�ci�a knot w lampie naftowej, poszerzaj�c kr�g �wiat�a. Siedzia�a spokojna, z ksi��k� na kolanach, kiedy do niej podszed� i przykucn�� przy niej jak przyjezdny wujek. - Powiedz mi, co to s� migda�ki? Jej oczy wpatrzone w niego pytaj�co. - Ci�gle mam w pami�ci to, jak wybieg�a� ze szpitala �cigana przez dw�ch dryblas�w. Potakn�a. - Czy tw�j pacjent jest tam? Czy mog� do niego zajrze�? Potrz�sn�a g�ow� przecz�co, powtarza�a ten ruch a� do chwili, kiedy si� zn�w odezwa�. - No to obejrz� go sobie jutro. Powiedz mi teraz, gdzie si� mam ulokowa�. Nie trzeba mi prze�cierad�a. Czy jest tu kuchnia? Musia�em odby� niesamowit� podr�, �eby ci� odnale��. Kiedy oddali� si� w g��b korytarza, dr��c przysiad�a na powr�t przy stole. Potrzebowa�a tego sto�u, tej doczytanej do po�owy ksi��ki, by przyj�� do siebie. Oto m�czyzna, kt�rego zna�a, d�ugo jecha� poci�giem, potem sze�� kilometr�w wspina� si� z wioski na wzg�rze, przeszed� d�ugi korytarz i dotar� do tego sto�u po to tylko, by j� ujrze�. Po kilku minutach wesz�a do pokoju rannego Anglika, zatrzyma�a si� nad jego pos�aniem i popatrzy�a na niego. Po�wiata ksi�yca w�r�d listowia odmalowanego na �cianach. By�o to jedyne �wiat�o, kt�re czyni�o owo trompe l'oeil przekonuj�cym. Mog�aby zerwa� kt�ry� kwiat i przypi�� sobie do sukni. Cz�owiek nazywany Caravaggiem otwiera wszystkie okna, by m�c ws�uchiwa� si� w odg�osy nocy. Rozbiera si�, podk�ada sobie ostro�nie d�onie pod g�ow� i k�adzie si� na nie po�cielonym ��ku. Szum drzew, �wiat�o ksi�yca za�amuj�ce si� na kszta�t srebrnych rybich �usek, odbijaj�ce si� od li�ci astr�w rosn�cych na zewn�trz. Po�wiata ksi�ycowa przylega do� jak druga sk�ra, jak op�ywaj�ca woda. W godzin� p�niej wspina si� na dach pa�acu. Z jego szczytu wida� poszczeg�lne fragmenty pochy�ego dachu, dwa akry rozrytych pociskami ogrod�w i sad�w, jakie otaczaj� pa�ac. Ogl�da miejsce, w kt�rym odnale�li si� we W�oszech. Rankiem przy fontannie prowadz� niezobowi�zuj�c� rozmow�. - Skoro znalaz�a� si� we W�oszech, powinna� dowiedzie� si� wi�cej o Verdim. - Co? - spojrza�a znad po�cieli, kt�r� pra�a w fontannie. Przypomnia� jej. - Kiedy� powiedzia�a� mi, �e go uwielbiasz. Hana pokr�ci�a g�ow� z zak�opotaniem. Caravaggio snuje si� wok�, po raz pierwszy przypatruje si� budynkowi, ogl�daj�c go od tarasu w d�, po ogr�d. - Tak, by�a� w nim rozkochana. Doprowadza�a� nas do sza�u coraz to nowymi szczeg�ami dotycz�cymi Giuseppe. C� to za cz�owiek! W ka�dym calu najwspanialszy, m�wi�a�. Wszyscy�my ci musieli przytakiwa�, tej przem�drza�ej sie-demnastolatce. - Ciekawe, co te� si� z ni� sta�o. Rozwija i p�ucze prze�cierad�o w rynience fontanny. - By�a� kim� o niebezpiecznie silnej woli. Przechodzi po p�ytach chodnika, trawa pleni si� w szczelinach. On spogl�da na jej czarno obute stopy, na obcis�� br�zow� sukni�. Ona wychyla si� przez balustrad�. - My�l�, �e si� tu wybra�am - musz� przyzna�, �e pragnienie to tkwi�o gdzie� we mnie -g��wnie ze wzgl�du na Verdiego. No i, oczywi�cie, bo ty wyjecha�e�, i m�j ojciec wyruszy� na wojn�... Sp�jrz na te jastrz�bie. Zlatuj� si� tu ka�dego ranka. Wszystko tu jest zniszczone i pogruchotane na kawa�ki. Bie��c� wod� w ca�ym pa�acu znale�� mo�na tylko w tej fontannie. Wojskowi rozmontowali wodoci�g, kiedy si� st�d wynosili. My�leli, �e mnie w ten spos�b zmusz� do wyprowadzki. - Powinna� by�a si� wynie��. Musz� jeszcze oczy�ci� ten teren. Pe�no tu wsz�dzie niewypa��w. Podchodzi do niego i k�adzie mu palec na ustach. - Ciesz� si�, �e ci� tu widz�, Caravaggio. Ciesz� si� tob� tak, jak nikim innym bym si� nie cieszy�a. Tylko mi nie m�w, �e si� tu zjawi�e� po to, �eby mnie przekona� do wyprowadzki. - Chcia�bym gdzie� znale�� cichy bar, gdzie podaj� wurlit-zera, i popija� go bez l�ku przed zasranymi bombami. S�ucha� �piewu Franka Sinatry. Musimy tu �ci�gn�� troch� jakiej� muzyki - m�wi - b�dzie dobra dla twego pacjenta. - On wci�� przebywa duchem w Afryce. Popatruje na ni�, oczekuj�c, �e b�dzie jeszcze co� mia�a do powiedzenia o rannym Angliku. Ona dorzuca: - Niekt�rzy Anglicy kochaj� Afryk�. Jaka� cz�� ich umy-s�owo�ci wiernie odzwierciedla pustyni�. Wi�c nie czuj� si� tam obco. Patrzy, jak potakuje sama sobie g�ow�. W�ska twarz pod kr�tko obci�t� czupryn�; nie ma ju� zas�ony ani tajemnicy skrywanej kiedy� za d�ugimi w�osami. Jedyne, co z niej pozosta�o, to wra�enie, �e si� ju� u�adzi�a w swym wewn�trznym wszech�wiecie. Fontanna szemrz�ca z ty�u, jastrz�bie, rozorany bombami ogr�d pa�acowy. Mo�e w ten w�a�nie spos�b wraca si� z wojny. Poparzony cz�owiek, kt�rym trzeba si� zaopiekowa�, prze�cierad�a, kt�re trzeba upra� w rynience fontanny, komnata z freskami na podobie�stwo ogrodu. Tak jakby jedyn� rzecz�, kt�ra pozostaje, by�a przesz�o�� zawarta w ma�ej kapsu�ce pochodz�cej z dawien dawna, z czas�w na d�ugo przed Verdim. Medyceu-sze zastanawiaj�cy si� nad kszta�tem balustrady lub okna, w�druj�cy noc� ze �wiec� w towarzystwie zaproszonego architekta - najlepszego architekta w ca�ym pi�tnastym stuleciu - i zamawiaj�cy u niego co� bardziej odpowiedniego do obramowania widoku. - Je�li zechcesz tu zosta� - m�wi ona - b�dziemy potrzebowali wi�cej �ywno�ci. Posadzi�am warzywa, mamy worek fasoli, ale przyda�yby si� jakie� kurczaki. Spogl�da na Caravaggia, maj�c w pami�ci jego dawn� zaradno��, ale nie wypowiada tego na g�os. - Utraci�em ju� ca�� dawn� zr�czno��. - Wybior� si� wi�c z tob�. - Hana oferuje pomoc. - Zrobimy to raz