2434

Szczegóły
Tytuł 2434
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2434 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2434 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2434 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andre Norton �wiat czarownic ANIELA TOMASZEK EWA WITECKA AMBER Tytu� orygina�a THE WITCH WORLD Ilustracja na ok�adce STEYE CRISP Opracowanie graficzne DARIUSZ CHOJNACKI Redaktor EWA WITECKA Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR Copyright (c) 1963 by Ace Books Inc. Ali rights rcserved For a cover illustration Copyright (c) by Steve Crisp For the Polish Edition Copyright (c) by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Pozna� 1990 ISBN 83-85079-42-4 NIEBEZPIECZNY TRON Uko�na kurtyna deszczu okrywa�a zakopcon� ulic�, wyp�ukuj�c z mur�w sadze. Jej metaliczny smak czul na wargach wysoki szczup�y m�czyzna id�cy szybkim krokiem wzd�u� �cian budynk�w, wpatruj�cy si� intensywnie w otwory bram i prze�wity bocznych uliczek. Simon Tregarth opu�ci� stacj� kolejow� dwie, a mo�e ju� trzy godziny temu. Nie mia� d�u�ej powodu, by zwraca� uwag� na mijaj�cy czas. Przesta�o to mie� jakiekolwiek znaczenie, a Simon nie zmierza� do �adnego celu. Jak �cigany, uciekinier czy mo�e... ale nie, jednak nie ukrywa� si�. Wyszed� na �rodek chodnika, czujny, gotowy, wyprostowany, z g�ow� uniesion� jak zwykle. W tych pierwszych szalonych dniach, kiedy zachowa� jeszcze iskierk� nadziei, kiedy ze zwierz�c� wprost przebieg�o�ci� stosowa� ka�dy mo�liwy wykr�t, kiedy zaciemnia� i gmatwa� w�asne �lady, kiedy kierowa� si� czasem, liczy� godziny i minuty, tak, wtedy ucieka�. Teraz po prostu szed�, i b�dzie kontynuowa� ten marsz do chwili, gdy �mier�, zaczajona w jednej z bram, szykuj�ca zasadzk� w kt�rym� z zau�k�w, wyjdzie mu na spotkanie. Ale nawet wtedy zginie pos�uguj�c si� swoj� broni�! Prawa r�ka Simona, w�o�ona g��boko do przemoczonej kieszeni p�aszcza, pie�ci�a t� bro� - g�adk� powierzchni� �miertelnie niebezpiecznego narz�dzia, kt�re pasowa�o do d�oni tak, jakby stanowi�o integraln� cz�� wspaniale wytrenowanego cia�a. Krzykliwe czerwono-��te �wiat�a neon�w rzuca�y faliste wzory na �liski od wody bruk. By� tu obcy, jego znajomo�� tego miasta ogranicza�a si� do jednego czy dw�ch hoteli w centrum, gar�ci restauracji i kilku sklep�w, oto wszystko, co bawi�cy przejazdem podr�ny pozna� podczas dw�ch wizyt, kt�re dzieli�o p� tuzina lat. Ulegaj�c nieodpartemu impulsowi trzyma� si� na otwartej przestrzeni, gdy� by� przekonany, �e kres polowania nast�pi tej nocy lub jutro rano. Simon u�wiadomi� sobie, �e jest zm�czony. Z braku snu, konieczno�ci ci�g�ego czuwania. Zwolni� kroku przed o�wietlonym wej�ciem, odczyta� napis na wilgotnej markizie. Portier otworzy� wewn�trzne drzwi i m�czyzna stoj�cy na deszczu przyj�� owo milcz�ce zaproszenie, wkraczaj�c w �wiat ciep�a i zapachu jedzenia. Z�a pogoda musia�a odstraszy� klient�w. Mo�e dlatego szef sali zaj�� si� nim tak szybko. A mo�e to kr�j ci�gle jeszcze eleganckiego garnituru chronionego przed wilgoci� przez zdj�ty w�a�nie p�aszcz, mo�e nieznaczna, ale nieomylnie wyczuwalna arogancja w sposobie bycia - cecha cz�owieka, kt�ry przyzwyczajony by� do wydawania rozkaz�w i do tego, �eby pos�usznie je wype�niano - zapewni�y Simonowi dobry stolik i us�u�no�� kelnera. Simon u�miechn�� si� kwa�no przebiegaj�c wzrokiem kart�, ale w u�miechu tym czai� si� cie� autentycznego humoru. W ka�dym razie skazaniec zje przyzwoity posi�ek. W�asne odbicie wykrzywione na wygi�ciu wypolerowanej cukiernicy u�miechn�o si� do Simona. Poci�g�a, �adnie zarysowana twarz, ze zmarszczkami w k�cikach oczu, g��bszymi liniami wok� ust, opalona, czerstwa, ale w jaki� spos�b nie zdradzaj�ca wieku. Podobnie wygl�da� maj�c lat dwadzie�cia, tak samo b�dzie si� prezentowa� ko�o sze��dziesi�tki. Tregarth jad� powoli, smakuj�c ka�dy k�sek, pozwalaj�c, by krzepi�ce ciep�o pomieszczenia i starannie wybrane wino poprawia�y samopoczucie, nawet je�li nie wp�ywa�y na uspokojenie umys�u czy nerw�w. Jednak ten pozorny relaks nie iegdzi� �adnej fa�szywej odwagi. To by� koniec, Tregarth wiedzia� o tym - i ju� si� z tym pogodzi�. - Przepraszam... Widelec z kawa�kiem befsztyka nie zatrzyma� si� w drodze do ust. Jednak mimo absolutnego panowania nad sob�, dolna powieka Simona drgn�a niepostrze�enie. Prze�kn�� k�s, a potem zapyta� spokojnie: - S�ucham? Stoj�cy przy stoliku cz�owiek m�g� by� maklerem, radc� prawnym, lekarzem. Odznacza� si� w�a�ciw� dla tych zawod�w pewno�ci� i spokojem, kt�re maj� budzi� zaufanie klient�w. Nie by� jednak tym, kogo Simon si� spodziewa�. Budzi� zbytni respekt, zachowywa� si� zbyt uprzejmie i poprawnie, aby m�g� reprezentowa� �mier�! Chocia� organizacja mia�a swoich ludzi w najr�niejszych �rodowiskach! - Czy mam przyjemno�� z pu�kownikiem Simonem Tregarthem? Simon roz�ama� bu�k� i posmarowa� j� mas�em. - Z Simonem Tregarthem, ale nie z pu�kownikiem - skorygowa� i doda� z pewno�ci� siebie: - O czym panu niew�tpliwie wiadomo. M�czyzna w pierwszej chwili wydawa� si� nieco zaskoczony, potem u�miechn�� si� tym swoim spokojnym, g�adkim, pocieszaj�cym, profesjonalnym u�miechem. - C� za niezr�czno�� z mojej strony, Tregarth. Pan wybaczy. Jednak chcia�bym od razu wyja�ni�: nie jestem cz�onkiem organizacji, jestem natomiast pa�skim przyjacielem, je�eli oczywi�cie pan sobie tego �yczy. Pozwoli pan, �e si� przedstawi�. Doktor Jorge Petromus. Niech mi wolno b�dzie doda�, ca�kowicie do pa�skich us�ug. Simon zmru�y� oczy. S�dzi�, �e ta odrobina przysz�o�ci, jaka mu jeszcze pozosta�a, nie kryje �adnych niespodzianek, nie liczy� si� jednak z takim spotkaniem. Po raz pierwszy w tych gorzkich dniach poczu� gdzie� w g��bi duszy co� z lekka przypominaj�cego nadziej�. Nie przysz�o mu nawet do g�owy w�tpi� w to�samo�� owego niskiego m�czyzny, kt�ry przygl�da� mu si� bacznie przez grube okulary w tak ci�kich i szerokich czarnych oprawkach z plastyku, �e przywodzi�y mu na my�l maseczk� osiemnastowiecznego kostiumu na bal maskowy. Doktor Jorge Petronius by� dobrze znany w owym p�wiatku, w kt�rym Tregarth prze�y� kilka gwa�townych lat. Je�eli kto� by� w opa�ach, a do tego dysponowa� funduszami, zwraca� si� do Petroniusa. Tych, kt�rzy to uczynili, nie uda�o si� nigdy p�niej odnale�� ani przedstawicielom prawa, ani ��dnym zemsty kompanom. - Sammy jest w mie�cie - ci�gn�� monotonny g�os z lekkim akcentem. Simon z wyra�n� przyjemno�ci� s�czy� wino. - Sammy? - zapyta� r�wnie oboj�tnie. - Bardzo mi to pochlebia. - No c�, panie Tregarth, cieszy si� pan niez�� reputacj�. Z pana powodu organizacja spu�ci�a swe najlepsze psy go�cze. Ale po tym, jak obszed� si� pan z Kotchevem i Lampsonem, zosta� ju� tylko Sammy. On jednak ulepiony jest z innej gliny ni� tamci. A pan, prosz� mi wybaczy� to wtr�canie si� w prywatne sprawy, od pewnego czasu ju� ucieka. Nie wp�ywa to na si�� prawicy. Simon roze�mia� si�. Sprawia�o mu przyjemno�� dobre jedzenie i trunek, nawet cieniutkie z�o�liwo�ci dra Jorgego Petroniusa. Ale nie przesta� by� czujny. - A wi�c moja prawica wymaga wzmocnienia? Jakie lekarstwo pan proponuje, doktorze? - Moje w�asne. - Simon odstawi� kieliszek. Czerwona kropla wina sp�yn�a na obrus. - M�wiono mi, �e pana us�ugi s� kosztowne, Petroniusie. Ma�y cz�owieczek wzruszy� ramionami. - Oczywi�cie. Ale w zamian przyrzekam udan� ucieczk�. Ci, kt�rzy mi zaufali, nie �a�uj� poniesionych koszt�w. Nie mia�em dotychczas �adnych reklamacji. - Niestety, nie mog� sobie pozwoli� na pa�skie us�ugi. - Czy�by ostatnie pa�skie dzia�ania tak nadwer�y�y zasoby got�wki? Niew�tpliwie. Jednak opu�ci� pan San Pedro z dwudziestoma tysi�cami. W tak kr�tkim czasie nie m�g� pan ca�kowicie wyczerpa� tej sumy. A kiedy spotka si� pan z Sammym i tak wszystko, co z niej zosta�o, powr�ci do Hansona. Simon zacisn�� wargi. Przez moment wygl�da� na cz�owieka tak niebezpiecznego, jakim by� w rzeczywisto�ci, wygl�da� tak, jak zobaczy�by go Sammy, gdyby dosz�o do ich uczciwego spotkania twarz� w twarz. - Dlaczego pan mnie �ledzi? W jaki spos�b? - zapyta�. - Dlaczego? - Petronius zn�w wzruszy� ramionami. - To zrozumie pan p�niej. Jestem na sw�j spos�b naukowcem, badaczem, eksperymentatorem. A co do tego, w jaki spos�b dowiedzia�em si�, �e jest pan w mie�cie i �e potrzebuje pan moich us�ug, no c�, Tregarth, powinien pan zdawa� sobie spraw�, w jaki spos�b rozchodz� si� wiadomo�ci. Jest pan cz�owiekiem napi�tnowanym. I niebezpiecznym. Pana poruszenia nie przechodz� nie zauwa�one. Szkoda, ze wzgl�du na pana, �e jest pan taki uczciwy. Prawa d�o� Simona zacisn�a si� w pi��. - Po moich wyczynach w ci�gu ostatnich siedmiu lat u�ywa pan takiego okre�lenia? Teraz roze�mia� si� Petronius. By� to przyt�umiony chichot, zach�caj�cy Simona do smakowania zaistnia�ej sytuacji. - Ale� Tregarth, uczciwo�� czasami niewiele ma wsp�lnego z przestrzeganiem prawa. Gdyby nie by� pan w gruncie rzeczy uczciwym cz�owiekiem, a tak�e cz�owiekiem z idea�ami, nie m�g�by pan stawi� czo�a Hansonowi. W�a�nie dlatego, �e jest pan taki, jaki jest, wiem, �e przyszed� czas na moj� pomoc. P�jdziemy? Simon zorientowa� si�, �e z niezrozumia�ych powod�w zap�aci� rachunek i idzie za doktorem Jorgem Petroniusem. Przy kraw�niku czeka� samoch�d, doktor nie poda� jednak szoferowi �adnego adresu, kiedy ruszyli w ciemno�� i deszcz. - Simon Tregarth - g�os Petroniusa by� teraz tak bezosobowy, jakby recytowa� dane istotne jedynie dla niego samego. - Pochodzi z Kornwalii. Wst�pi� do armii ameryka�skiej 10 marca 1939. Awansowa� w czasie dzia�a� ze stopnia sier�anta do porucznika, doszed� do rangi podpu�kownika. S�u�y� w si�ach okupacyjnych a� do chwili zdegradowania i uwi�zienia za... Za co w�a�ciwie, pu�kowniku? Ach tak, przy�apanie na transakcjach czarnorynkowych. Na nieszcz�cie dzielny pu�kownik nie zdawa� sobie sprawy, �e wci�gni�to go w kryminalne transakcje, a� do chwili, kiedy ju� by�o za p�no. To w�a�nie postawi�o pana poza prawem, prawda, Tregarth? A maj�c ju� tak� etykietk�, uzna� pan, �e r�wnie dobrze mo�na na ni� zas�u�y�. Od czas�w berli�skich uczestniczy� pan w kilku w�tpliwych przedsi�wzi�ciach i wreszcie okaza� si� na tyle niem�dry, by wej�� w drog� Hansonowi. Czy w to te� pana wmanewrowano? Wydaje mi si�, �e jest pan pechowcem, Tregarth. Miejmy nadziej�, �e zmieni si� to dzisiejszej nocy. - Dok�d jedziemy? Do dok�w? Zn�w us�ysza� ten st�umiony chichot. - Jedziemy w tamtym kierunku, ale nie do przystani. Moi klienci podr�uj�, ale nie morzem, powietrzem ani l�dem. Co pan wie o tradycjach swojej ojczyzny, pu�kowniku? - Nigdy nie s�ysza�em, by miejscowo�� Matacham w stanie Pensylwania mia�a jakiekolwiek tradycje... - Nie interesuje mnie n�dzne g�rnicze miasteczko na tym kontynencie. M�wi� o Kornwalii, kt�ra jest starsza ni� czas, nasz czas. - Moi dziadkowie pochodzili z Kornwalii. To wszystko, co wiem. - W �y�ach pa�skiej rodziny p�yn�a czysta kornwalijska krew, a Kornwalia jest stara, bardzo, bardzo stara. Jej legendy wi��� si� z Wali�. Znany by� tam kr�l Artur, Rzymianie z Brytanii szukali schronienia w jej granicach, dop�ki topory Saksonow nie skaza�y ich na zapomnienie. Przed Rzymianami by�o tam wielu, wielu innych, niekt�rzy z nich przynie�li z sob� strz�py dziwnej wiedzy. Tregarth, uczyni mnie pan bardzo szcz�liwym. W tym momencie opowiadaj�cy uczyni� pauz�, jakby oczekuj�c komentarza, a poniewa� Simon milcza�, podj�� dalsze rozwa�ania. - Zamierzam pozna� pana, pu�kowniku, z jedn� z pa�skich rodzimych tradycji. To bardzo interesuj�cy eksperyment. No, to jeste�my na miejscu. Samoch�d zatrzyma� si� przy wje�dzie do ciemnej uliczki. Petronius otworzy� drzwiczki. - Widzi pan jedyny minus mojej rezydencji, pu�kowniku. Ten zau�ek jest zbyt w�ski, by mo�na by�o wjecha� samochodem. Dalej musimy i��. 10 Simon przez moment wpatrywa� si� w ciemno�� alejki, zastanawiaj�c si�, czy doktor nie przywi�z� go na jakie� um�wione miejsce ka�ni. Czy czeka� tu Sammy? Ale Petronius za�wieci� ju� latark� i b�yska� ni� zach�caj�co. Tylko jeden lub dwa jardy, zapewniam pana. Prosz� tylko i�� za mn�. Alejka rzeczywi�cie by�a kr�tka i po chwili znale�li si� na pustej przestrzeni mi�dzy dwoma wysokimi budynkami. Zamkni�ty owymi gigantami przycupn�� niewielki domek. - Widzi pan tutaj ca�kowity anachronizm, Tregarth. Doktor wetkn�� klucz do zamka. - To farma z ko�ca siedemnastego wieku w sercu dwudziestowiecznego miasta. Poniewa� jej prawa s� tak niepewne, tkwi jak zmaterializowany duch przesz�o�ci, nawiedzaj�cy wsp�czesno��. Prosz� wej��. Chwil� p�niej, kiedy Simon grza� si� przy kominku, trzymaj�c w r�ku nap�j, kt�ry zaoferowa� mu gospodarz, u�wiadomi� sobie, �e opis domu widma by� bardzo s�uszny. Dla dope�nienia iluzji, �e wkroczy� z jednej epoki w drug�, wystarczy�by tylko spiczasty kapelusz z koron� na g�owie doktora i szabla u boku samego Simona. - Dok�d mam si� uda�? - zapyta�. Petronius przegarn�� pogrzebaczem polana w kominku. - Odejdzie pan o �wicie, pu�kowniku, wolny i swobodny, tak jak obieca�em. A dok�d - Petronius si� u�miechn�� - to dopiero zobaczymy. - Po c� czeka� a� do �witu? Petronius, jak gdyby przymuszony, by powiedzia� wi�cej, ni� zamierza�, od�o�y� pogrzebacz, wytar� r�ce w chusteczk� i spojrza� na swego klienta. - Poniewa� dopiero o �wicie otworz� si� drzwi, te, kt�re s� przeznaczone dla pana. Mo�e pan si� wy�miewa� z tej historii, dop�ki nie przekona si� pan naocznie o jej prawdziwo�ci. Co panu wiadomo o menhirach? Simon odczu� absurdaln� rado��, �e mo�e udzieli� odpowiedzi, jakiej jego rozm�wca najwidoczniej si� nie spodziewa�. - By�y to kamienie ustawione w kr�gi przez ludzi prehistorycznych, jak w Stonehenge. 11 - Czasami ustawiane w kr�gi, tak. Ale mia�y tak�e inne zastosowania. - Petronius m�wi� teraz z nie ukrywanym zapa�em, domagaj�c si� od s�uchacza powa�nego potraktowania. - W starych legendach wymienia si� pewne kamienie obdarzone wielk� moc�. Na przyk�ad Lia Fail Tuatha De Danaan* w Irlandii. Kiedy wst�pi� na ten kamie� prawowity w�adca, g�az wyda� g�o�ne okrzyki na jego cze��. By� to kamie� koronacyjny owej rasy, jeden z trzech jej wielkich skarb�w. A czy� kr�lowie Anglii nie czcz� do dzi� dnia g�azu ze Scone, znajduj�cego si� pod ich tronem? Ale w Konwalii znajdowa� si� inny kamie�, obdarzony moc� - Niebezpieczny Tron. M�wiono, �e g�az ten potrafi os�dzi� cz�owieka, oceni� jego warto�� i odda� go jego przeznaczeniu. Podobno kr�l Artur dzi�ki czarodziejowi Merlinowi odkry� t� moc g�azu i umie�ci� go jako jedno z siedze� przy Okr�g�ym Stole. Pr�bowa�o usi��� przy owym g�azie sze�ciu rycerzy kr�la Artura i wszyscy znikn�li. A potem przysz�o dw�ch, kt�rzy znali jego sekret, i ci pozostali. Byli to Percival i Galahad. - Prosz� pana - Simon by� tym bardziej rozczarowany, �e ju� niemal o�mieli� si� znowu �ywi� nadziej�. Petronius by� kopni�ty, mimo wszystko nie by�o szansy ucieczki. - Kr�l Artur i rycerze Okr�g�ego Sto�u to bajeczka dla dzieci. M�wi pan tak, jakby... - ...jakby by�a to historia prawdziwa? - przerwa� mu Petronius. - Ale kt� mo�e powiedzie�, co jest histori�, a co ni� nie jest. Ka�de s�owo, jakie dociera do nas z przesz�o�ci, ubarwione jest i przekszta�cone przez erudycj�, przes�dy, a nawet samopoczucie historyka, kt�ry zapisa� je dla p�niejszych pokole�. Tradycja jest matk� historii, a czym�e jest tradycja, je�li nie ustnym przekazem? Jakiemu zniekszta�ceniu mog� ulec owe przekazy w ci�gu �ycia jednego pokolenia? Nawet pa�skie �ycie uleg�o ca�kowitej zmianie w wyniku fa�szywych zezna�. A przecie� zeznania te znalaz�y si� w aktach, sta�y si� ju� histori�, mimo �e s� nieprawdziwe. Kt� mo�e powiedzie�, �e ta opowie�� jest legend�, a tamta prawd�? Sk�d mo�e mie� - Tuatha De Danaan - plemi� bogini Danu, dawni bogowie Irlandii, pokonani i zmuszeni do ukrycia si� w g��bi ziemi przez Gael�w, przodk�w wsp�czesnych Irlandczyk�w (przyp. red.). 12 pewno��, �e ma racj�? Histori� tworz� i zapisuj� istoty ludzkie, tote� jest ona pe�na b��d�w w�a�ciwych naszemu rodzajowi. We wszystkich legendach znajduje si� okruch prawdy, wiele ich jest tak�e w przyj�tej historii. Wiem o tym, poniewa� Niebezpieczny Tron istnieje! Istniej� r�wnie� teorie niezgodne z konwencjonaln� histori�, jakiej uczymy si� w dzieci�stwie. Czy s�ysza� pan kiedy� o �wiatach alternatywnych, kt�re mog� si� zrodzi� z istotnych decyzji? Mo�e w jednym z takich �wiat�w w�a�nie, pu�kowniku Tregarth, nie odwr�ci� pan oczu tamtej nocy w Berlinie? W innym nie spotka� si� pan ze mn� godzin� temu, ale stara� si� pan stawi� na spotkanie z Sammym! Doktor ko�ysa� si� na pi�tach, jakby wprawiony w ruch si�� swych s��w i przekona�. I troch� na przek�r sobie Tregarth zarazi� si� cz�ci� tego p�omiennego entuzjazmu. - Kt�r� z tych teorii zamierza pan wykorzysta� w moim przypadku? Petronius si� roze�mia�, zn�w rozlu�niony. - Prosz� wys�ucha� mnie cierpliwie do ko�ca, nie wmawiaj�c sobie, �e s�ucha pan szale�ca, a wszystko wyt�umacz�. - Doktor spojrza� na sw�j r�czny zegarek i przeni�s� wzrok na zegar �cienny. - Pozostaje nam jeszcze kilka godzin. A wi�c... Simon pos�usznie s�ucha� opowie�ci niewielkiego cz�owieczka, kt�re sprawia�y wra�enie kompletnych bredni. Ale Simonowi wystarcza�o, �e mo�e wygrzewa� si� w cieple, popija� alkohol i chwil� odpocz��. Mo�e p�niej b�dzie musia� wyj��, by spotka� si� z Sammym, ale odsuwa� w my�li t� ewentualno��, staraj�c si� skoncentrowa� na tym, co m�wi� Petronius. �agodny kurant starego zegara trzykrotnie wybi� godzin�, zanim doktor sko�czy� m�wi�. Tregarth westchn��, mo�e �w potok s��w sprawi�, �e si� podda�, ale gdyby tak, by�y to s�owa prawdziwe... A poza tym, istnia�a wszak reputacja Petroniusa. Simon rozpi�� koszul� i wyci�gn�� pas z pieni�dzmi. - Wiem, �e nikt nie s�ysza� o Sacarsim i Wolversteinie od czasu, gdy kontaktowali si� z panem - przyzna�. - Nie, poniewa� przeszli przez swoje drzwi, odnale�li �wiaty, kt�rych zawsze pod�wiadomie szukali. Tak jak panu powiedzia�em. Wystarczy usi��� na Niebezpiecznym Tronie, 13 by przed oczami roztoczy�a si� egzystencja, w jakiej umys� duch, je�li pan chce tak to nazwa� - czuje si� ca�kowicie u siebie. Tote� wkracza w ow� egzystencj� w poszukiwaniu w�asnego losu. - Dlaczego pan sam nie spr�bowa�? - To w�a�nie wydawa�o si� Simonowi s�abym punktem ca�ej historii. Je�eli Petronius mia� klucz do takich drzwi, dlaczego sam go nie wykorzysta�? - Dlaczego? - Doktor wpatrywa� si� w swoje t�u�ciutkie d�onie z�o�one na kolanach. - Poniewa� stamt�d nie ma powrotu, a tylko desperat wybiera nieodwracaln� przysz�o��. W naszym �wiecie zawsze trzymamy si� przekonania, �e mo�emy kontrolowa� swoje �ycie, samodzielnie podejmowa� decyzje. Ale tam dokonujemy wyboru, z kt�rego nie mo�na ju� zrezygnowa�. Pos�uguj� si� s�owami, wieloma s�owami, cho� w tym momencie wydaje si�, �e nie potrafi� dobra� ich odpowiednio, by wyrazi� to, co czuj�. Wielu by�o Stra�nik�w Niebezpiecznego Tronu, ale tylko nieliczni z niego skorzystali. By� mo�e... kiedy�... ale na razie nie mam jeszcze odwagi. - Wi�c sprzedaje pan swoje us�ugi �ciganym? No c�, jest to jaki� spos�b zarabiania na �ycie. Lista pana klient�w mog�aby by� interesuj�c� lektur�. - To prawda. Zwracali si� do mnie po pomoc bardzo s�awni ludzie. Zw�aszcza pod koniec wojny. Nie uwierzy�by pan, kto mnie wtedy poszukiwa�, kiedy ko�o fortuny si� obr�ci�o... Simon skin�� g�ow�. - Nie uda�o si� z�apa� wielu zbrodniarzy wojennych - zauwa�y�. - Pana kamie� musi otworzy� dziwne �wiaty, je�li ta opowie�� jest prawdziwa. Simon wsta� i przeci�gn�� si�. Podszed� do sto�u, policzy� pieni�dze, kt�re wydoby� z paska. W wi�kszo�ci by�y to stare banknoty, brudne, zat�uszczone, jak gdyby interesy, kt�rym s�u�y�y, pozostawia�y cz�� swojego brudu na ich powierzchni. W r�ku Simona znalaz�a si� pojedyncza moneta. Rzuci� j� w powietrze i poczeka�, a� spadnie na wypolerowan� powierzchni� sto�u. Opad�a or�em do g�ry. Przez chwil� Simon przygl�da� si� monecie, potem znowu wzi�� j� do r�ki. - T� zabieram ze sob�. - Na szcz�cie? - Doktor pracowicie uk�ada� banknoty w regularny stos. - Wobec tego, niech j� pan zatrzyma, cz�owiek nigdy nie ma zbyt wiele szcz�cia. A teraz, cho� nie lubi� pogania� odchodz�cego go�cia, ale moc Niebezpiecznego Tronu jest ograniczona. Najwa�niejsze jest wybranie odpowiedniego momentu. T�dy prosz�. M�g�by prowadzi� mnie do dentysty czy na zebranie zarz�du, pomy�la� Simon. Mo�e g�upot� by�o s�uchanie tego cz�owieka. Deszcz przesta� pada�, ale na niewielkim dziedzi�cu za starym domem by�o jeszcze ciemno. Petronius nacisn�� kontakt i �agodne �wiat�o zala�o dziedziniec. Trzy szare kamienie tworzy�y �uk, znajduj�cy si� zaledwie kilka cali nad g�ow� Simona. Przed �ukiem le�a� czwarty kamie�, podobnie jak inne chropowaty, niekszta�tny i kanciasty. Z drugiej strony �uku wida� by�o wysoki drewniany p�ot, nie malowany, przegni�y ze staro�ci, nasi�k�y miejskim brudem; dalej by�a ju� tylko niewielka p�aszczyzna mulistej ziemi. Simon przez d�u�sz� chwil� sta� nieruchomo, kpi�c w duchu z tego, �e przed chwil� niemal uwierzy� Petroniusowi. Teraz by�a pora na pojawienie si� Sammyego, prawdziwy pow�d honorarium Petroniusa. Ale doktor zaj�� pozycj� z jednej strony g�azu i w�a�nie wskazywa� na niego palcem. - To jest Niebezpieczny Tron. Gdyby zechcia� pan usi���, pu�kowniku. Ju� prawie pora. W�skie usta Simona wykrzywi� pozbawiony humoru u�miech, jakby podkre�laj�cy jego w�asne szale�stwo; stan�� w rozkroku nad kamieniem jak nad koniem na biegunach i sta� tak przez chwil� pod kamiennym �ukiem, zanim zdecydowa� si� usi���. Okr�g�e wg��bienie zapewnia�o miejsce na biodra. Pe�en ciekawo�ci, a tak�e z�ych przeczu�, Simon wyci�gn�� r�ce. Owszem, by�y tak�e dwa mniejsze zag��bienia, w kt�rych m�g� oprze� d�onie, tak jak obieca� Petronius. Nic si� nie wydarzy�o. Pozosta� drewniany p�ot, skrawek b�otnistej ziemi. Simon mia� ju� wsta�, kiedy... 15 - Teraz - g�os Petroniusa wym�wi� s�owo, kt�re by�o na p� wezwaniem. Wewn�trz kamiennego �uku da�o si� odczu� wirowanie, jakby topnienie. Simon spojrza� na pas wrzosowiska pod szarym niebem �witu. Jego w�osy rozwiewa� �wie�y wiatr, nios�cy o�ywczy zapach. Co� w duszy Simona zapragn�o p�j�� za tym wiatrem, a� do jego �r�d�a, pobiec po tym wrzosowisku. - To pa�ski �wiat, pu�kowniku. �ycz� panu wszystkiego dobrego. Simon skin�� g�ow�, nie zainteresowany d�u�ej niewielkim cz�owieczkiem, kt�ry wo�a� do niego. Mog�o to by� z�udzenie, ale to, co widzia� przed sob�, ci�gn�o go bardziej ni� cokolwiek w �yciu. Bez s�owa po�egnania Simon podni�s� si� i przeszed� pod kamiennym �ukiem. Poczu� strach, strach tak silny, �e nigdy nie wyobra�a� sobie, by mog�o istnie� a� tak silne uczucie paniki, gorsze ni� b�l fizyczny - jak gdyby wszech�wiat zosta� brutalnie rozerwany na cz�ci, a Simon znalaz� si� w straszliwej nico�ci. I wtedy pad� twarz� na grub�, tward� dar�. POLOWANIE NA WRZOSOWISKU �wiat�o brzasku nie zapowiada�o wschodu s�o�ca, poniewa� g�sta mg�a wype�nia�a powietrze. Simon podni�s� si� i spojrza� wstecz przez rami�. Sta�y zniekszta�cone kolumny z czerwonawej ska�y, a pomi�dzy nimi nie wida� by�o miejskiego podw�rka, jedynie to samo szarozielone wrzosowisko ci�gn�ce si� w mglist� niesko�czono��. Petronius mia� racj�, to nie by� �wiat, kt�ry Simon zna�. Zadr�a�. Cho� zabra� ze sob� p�aszcz, nie mia� kapelusza, wilgo� przykleja�a mu w�osy do czaszki, s�czy�a si� na szyj� i policzki. Potrzebowa� schronienia, jakiego� celu. Powoli rozejrza� si� doko�a. Na horyzoncie nie by�o wida� �adnej budowli. Wzruszywszy ramionami Simon postanowi� oddali� si� od skalnych kolumn, w ko�cu ka�dy kierunek marszu by� r�wnie dobry. 16 Kiedy Simon z trudem posuwa� si� po rozmok�ym torfowisku, niebo si� rozja�ni�o, mg�a si� podnios�a, charakter krajobrazu powoli ulega� zmianie. Cz�ciej wyst�powa�y odkrywki czerwonych ska�, falisty grunt wznosi� si� i opada� bardziej gwa�townie. Simon nie potrafi� oceni�, w jakiej odleg�o�ci przed nim przecina�a horyzont przerywana linia, sugeruj�ca wzg�rza. Ostatni posi�ek zjad� ju� wiele godzin temu. Zerwa� li�� z krzaka i �u� go bezmy�lnie, li�� smakowa� cierpko, ale nie�le. I wtedy us�ysza� odg�osy polowania. R�g zagra� kaskad� wznosz�cych si� d�wi�k�w. Odpowiada�o mu wrzaskliwe szczekanie i pojedynczy, przyt�umiony krzyk. Simon zacz�� biec truchtem. Kiedy dobieg� do skraju w�wozu, nabra� pewno�ci, �e odg�osy dochodz� z drugiej strony i zbli�aj� si� w jego kierunku. Refleks p�yn�cy z wyszkolenia w oddziale komandos�w kaza� mu skry� si� mi�dzy dwoma g�azami. Z g�stwiny krzak�w na przeciwleg�ym brzegu w�wozu najpierw wy�oni�a si� biegn�ca kobieta. Jej d�ugie nogi porusza�y si� spokojnym rytmem, bieg�a jak kto�, kto ma za sob� d�ugi po�cig, a przed sob� jeszcze bardziej odleg�y cel. Na skraju w�skiej doliny zawaha�a si�, by spojrze� za siebie. W s�abym �wietle brzasku jej szczup�e, o barwie ko�ci s�oniowej cia�o, ledwie przykryte strz�pami �achman�w, rysowa�o si� na szarozielonej ro�linno�ci jak w blasku reflektor�w. Niecierpliwym gestem odsun�a kosmyki d�ugich czarnych w�os�w, przeci�gn�a r�k� po twarzy i zacz�a torowa� sobie drog� na kraw�dzi w�wozu, poszukuj�c �cie�ki w d�. Zagra� r�g, odpowiedzia�o mu szczekanie ps�w. Kobieta drgn�a nerwowo, a Simon wychyli� si� ze swojej kryj�wki i nagle zda� sobie spraw�, �e to ona musi by� ofiar� owych ponurych �ow�w. Znowu przykl�kn�� na jedno kolano, kiedy kobieta niecierpliwym ruchem wyrwa�a strz�p ubrania zaczepiony na kolcach krzak�w. Szarpn�a tak mocno, �e ze�lizn�a si� z brzegu w�wozu. Nawet wtedy nie krzykn�a, szukaj�c jedynie r�kami oparcia, uda�o jej si� przytrzyma� ga��zi krzewu. Kiedy stara�a si� znale�� miejsce na postawienie nogi, pokaza�y si� psy. By�y to chude, bia�e stworzenia, a ich szczup�e cia�a porusza�y si� z niemal bezkostn� p�ynno�ci�, kiedy pojawi�y 17 si� na szczycie. Spu�ciwszy ostro zako�czone nosy w d�, w kierunku kobiety, zawy�y triumfalnym, zawodz�cym j�kiem. Kobieta obraca�a si�, dokonuj�c szale�czych pr�b znalezienia oparcia dla stopy na w�skiej p�ce po prawej stronie, kt�ra mog�a dopom�c jej w odkryciu drogi na dno doliny. I mo�e by jej si� to uda�o, gdyby nie nadjechali my�liwi. Byli na koniach, a ten, kt�ry mia� przewieszony przez rami� r�g, pozosta� w siodle, podczas gdy jego towarzysz zsiad� i szybkim krokiem zmierza� na skraj w�wozu, odkopuj�c i odpychaj�c psy znajduj�ce si� na jego drodze. Kiedy dostrzeg� kobiet�, si�gn�� r�k� do pochwy przy pasie. Kobieta na jego widok poniecha�a daremnych wysi�k�w dostania si� na wyst�p skalny i uwieszona na krzaku unios�a sw� pozbawion� wyrazu twarz do g�ry. My�liwy u�miechn�� si� szeroko. Wyci�gaj�c z pochwy bro� najwyra�niej rozkoszowa� si� bezbronno�ci� ofiary. W tym momencie kula z rewolweru Simona pozbawi�a go �ycia. Zachwia� si� i z krzykiem wpad� do w�wozu. Zanim umilk�o echo wystrza�u i krzyku, drugi my�liwy zd��y� si� ukry�, co pozwoli�o Simonowi wyrobi� sobie opini� o przeciwniku. Tymczasem psy jakby oszala�y, biegaj�c dziko we wszystkie strony, a ich wrzaskliwe ujadanie wype�ni�o okolic�. Kobieta dokona�a ostatniego wysi�ku i znalaz�a oparcie dla st�p na wyst�pie skalnym. Pospiesznie opuszcza�a si� na dno w�wozu, kryj�c si� w�r�d ska� i krzak�w porastaj�cych jego zbocza. Simon dostrzeg� b�ysk w powietrzu. Tu� obok miejsca, w kt�rym przykucn��, by odda� strza�, ko�ysa�a si� wbita w ziemi� niewielka strza�a. Drugi my�liwy podj�� walk�. Przed dziesi�cioma laty Simon uprawia� takie zabawy niemal na co dzie� i rozkoszowa� si� nimi. Teraz odkry�, �e niekt�re odruchy cia�a i mi�ni trudno jest zapomnie�. Prze�lizn�� si� w g�ciejsze zaro�la i czeka�. Psy zaczyna�y by� zm�czone, niekt�re wyci�gn�y si� na ziemi i le�a�y dysz�c ci�ko. Teraz by�a to ju� tylko sprawa cierpliwo�ci, a tej Simon mia� w nadmiarze. Zauwa�y� drgania zaro�li i wystrzeli� po raz drugi. Odpowiedzia� mu krzyk. Kilka minut p�niej, zaalarmowany trzaskiem ga��zek podpe�zn�� do skraju w�wozu i znalaz� si� twarz� w twarz 18 z nieznajom� kobiet�. Ciemne oczy, osadzone uko�nie w tr�jk�tnej twarzy, przygl�da�y mu si� z nieco pesz�c� intensywno�ci�. A kiedy zacisn�� d�o� na jej ramieniu, by poci�gn�� j� g��biej w zaro�la, odczu� ostro obecno�� niebezpiecze�stwa, nieodpart� potrzeb� ucieczki przez wrzosowisko. Bezpiecznie by�o tylko poza wrzosowiskiem, w kierunku, z kt�rego przyby�. To wewn�trzne ostrze�enie by�o tak silne, �e Simon nawet nie zdawa� sobie sprawy, kiedy przeczo�ga� si� pomi�dzy ska�ami, podni�s� si� i zacz�� biec, pr�buj�c zr�wna� sw�j krok z krokiem kobiety. Ujadanie ps�w cich�o w oddali. Cho� kobieta musia�a ju� biec wiele mil, Simon z trudem dotrzymywa� jej kroku. W ko�cu dobiegli do miejsca, gdzie wrzosowiska ust�powa�y b�otnistym jeziorkom, obwi�tym si�gaj�cymi do pasa chwastami. Poranny wiatr znowu przyni�s� daleki g�os rogu. Na ten d�wi�k kobieta roze�mia�a si� i spojrza�a na Simona tak, jakby zach�ca�a go do dzielenia z ni� jakiego� dowcipu. Wskaza�a na b�otniste k�py gestem sugeruj�cym, �e tam b�d� bezpieczni. Jakie� �wier� mili przed nimi mg�a k��bi�a si� i wirowa�a, nabiera�a g�sto�ci, rozci�ga�a si� w poprzek drogi. Simon przyjrza� si� jej uwa�nie. Za tak� zas�on� mog� by� bezpieczni, ale mog� te� zgubi� kierunek. I, o dziwo, mg�a zdawa�a si� wydobywa� jakby z jednego �r�d�a. Kobieta unios�a prawe rami�. Z szerokiej metalowej obr�czy na jej nadgarstku trysn�� w stron� tej mg�y snop �wiat�a. Drug� r�k� wskaza�a Simonowi, �eby si� nie rusza�, wpatrywa� si� wi�c w mglist� zas�on� i by� niemal pewny, �e widzi za ni� poruszaj�ce si� ciemne kszta�ty. Dobieg� do nich krzyk, trudno by�o rozr�ni� s�owa, ale brzmia� w nim ton wyzwania. Towarzyszka Simona odpowiedzia�a dwoma rytmicznymi zdaniami. Ale kiedy pos�ysza�a odpowied�, zadr�a�a. Opanowa�a si� jednak i spojrza�a na Simona, wyci�gaj�c r�k� w niemym wo�aniu. Simon schwyci� jej r�k� i ukry� w swojej ciep�ej d�oni odgaduj�c, �e zapewne odm�wiono jej pomocy. - Co teraz? - zapyta�. Mog�a nie rozumie� s��w, ale Simon nie mia� w�tpliwo�ci, �e dotar�o do niej ich znaczenie. 19 Ostro�nie poliza�a koniec palca i unios�a w g�r�, wystawiaj�c go na wiatr zwiewaj�cy w�osy z jej twarzy. W okolicy szcz�ki wida� by�o spuchni�ty purpurowy siniak, a ciemne cienie pog��bia�y wn�ki pod wystaj�cymi ko��mi policzkowymi. Nast�pnie, ci�gle z r�k� w d�oni Simona, poci�gn�a go w lewo, przedzieraj�c si� przez cuchn�ce jeziorka; zielone szumowiny ust�powa�y pod ich nogami i przylepia�y si� �luzowatymi plamami do st�p kobiety i przemoczonych spodni Simona. W ten spos�b uda�o im si� obej�� moczary, a mg�a zamykaj�ca wn�trze b�ot w�drowa�a jakby r�wnolegle z nimi, os�aniaj�c ich bezpieczn� kurtyn�. Simon odczuwa� niewypowiedziany g��d, mokre buty obciera�y mu stopy, na kt�rych tworzy�y si� p�cherze. Ale nie s�yszeli ju� d�wi�ku rogu. Mo�e droga przez bagna sprawi�a, �e psy straci�y �lad. Przewodniczka przeprowadzi�a Simona przez g�szcz trzcin i znale�li si� na skraju wy�ej po�o�onego gruntu, przez kt�ry bieg�o co� w rodzaju drogi, wprawdzie utwardzonej w wyniku u�ywania, ale niewiele szerszej od �cie�ki. Jednak teraz mogli posuwa� si� szybciej. Musia�o ju� by� p�ne popo�udnie, chocia� w owym nieokre�lonym �wietle trudno by�o okre�la� godziny, kiedy droga zacz�a si� wznosi�. Przed nimi widoczne by�y czerwone, skaliste zbocza, tak strome, jak prymitywnie skonstruowany mur, przedzielone czym� w rodzaju bramy, kt�r� przechodzi�a droga. Szcz�cie opu�ci�o ich, kiedy niemal�e dochodzili do owej przegrody. Z trawy na poboczu dr�ki wyrwa�o si� niewielkie ciemne zwierz�tko, przebieg�o mi�dzy nogami kobiety, kt�ra straci�a r�wnowag� i run�a na ubit� glin�. Wyda�a po raz pierwszy d�wi�k, krzyk b�lu, i z�apa�a si� za praw� kostk�. Simon pospiesznie odsun�� jej r�ce i pos�u�y� si� wiedz� zdobyt� na polach bitew, by oceni� rozmiary obra�e�. Nie by�o to z�amanie, ale dotyk jego palc�w sprawi�, �e kobieta w pewnym momencie gwa�townie wstrzyma�a oddech. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e nie b�dzie mog�a i�� dalej. I wtedy, po raz kolejny, odezwa� si� d�wi�k rogu. - No to koniec! -. mrukn�� Simon raczej do siebie ni� do swej towarzyszki. Podbieg� do skalistego �uku nad drog�. 20 Dalej �lad drogi wi�d� a� do rzeki po r�wnym terenie, bez mo�liwo�ci znalezienia kryj�wki. Na przestrzeni wielu mil jedynym urozmaiceniem powierzchni by�y skaliste pinakle strzeg�ce drogi. Simon uwa�nie obejrza� ska�y. Zrzuci� palto i przemoczone buty, pr�buj�c znale�� uchwyty dla r�k. Po kilku sekundach dotar� do wyst�pu skalnego, kt�ry z drogi widoczny by� jako ciemniejszy cie�. By� jednak wystarczaj�co szeroki, by zapewni� im schronienie, tote� musieli si� nim zadowoli�. Kiedy Simon zszed� na drog�, kobieta czo�ga�a si� w jego stron�. Dzi�ki sile Simona i wsp�lnej determinacji uda�o im si� wydosta� na p�k� skaln�. Przykucn�li tak blisko siebie w tej wyrobionej wod� i wiatrami szczelinie, �e Simon poczu� na policzku ciep�o przyspieszonego oddechu kobiety, kiedy odwr�ci� g�ow�, �eby obserwowa� drog�. Dostrzeg� te� dr��ce, p�nagie cia�o nieznajomej kobiety. Dr�a�a konwulsyjnie na ca�ym ciele, gdy smaga� ich zimny wiatr. Niezgrabnie otuli� j� przemoczonym p�aszczem i zobaczy�, �e si� u�miecha, chocia� naturalny �uk jej ust zniekszta�ci�a skaleczona niedawno warga. Uzna�, �e nie jest pi�kna. By�a zbyt chuda, zbyt blada i wyczerpana. I chocia� cia�o jej by�o prawie nagie, nie budzi�o w nim ani cienia po��dania. W momencie gdy sobie to u�wiadomi�, zrozumia� tak�e, �e jego towarzyszka wie, o czym my�la�, i �e to j� w jaki� spos�b bawi. Kobieta przysun�a si� do brzegu wg��bienia tak, �e dotykali si� teraz ramionami, odrzuci�a r�kaw p�aszcza i opar�a r�k� z szerok� bransoletk� na kolanie Simona. Od czasu do czasu pociera�a palcami owalny kryszta� osadzony w owej metalowej bransolecie. Poprzez zawodzenie wichru s�yszeli granie rogu i odpowiadaj�ce mu psy. Simon wyci�gn�� automat. Palce kobiety szybko dotkn�y broni, jakby chcia�a tym dotkni�ciem odkry� jej charakter. Skin�a g�ow�, kiedy spo�r�d drzew na drodze wy�oni�y si� bia�e kropki ps�w. Za psami pojawi�o si� czterech je�d�c�w, kt�rym Simon bacznie si� przygl�da�. Spos�b, w jaki si� pojawili, �wiadczy� o tym, �e nie spodziewali si� k�opot�w. Mo�e nie znali jeszcze losu swoich towarzyszy nad w�wozem, mo�e przypuszczali, �e w dal- 21 szym ci�gu �cigaj� jedn� tylko ofiar�. Mia� nadziej�, �e tak w�a�nie by�o. Je�d�cy mieli na g�owach metalowe he�my z postrz�pionymi grzebieniami, z kt�rych opuszcza�y si� dziwne przy�bice, maj�ce zakrywa� g�rn� po�ow� twarzy. Ich ubiory, sznurowane od pasa do szyi, przypomina�y zarazem koszul� i kaftan. Mieli pasy szeroko�ci dobrych dwudziestu cali podtrzymuj�ce bro� w olstrach, no�e w pochwach, a tak�e r�ne torebki i ekwipunek, kt�rego przeznaczenia Simon nie potrafi� odgadn��. Nosili dopasowane spodnie i d�ugie buty ze szpicami po zewn�trznej stronie. Ca�o�� sprawia�a wra�enie munduru, bo wszystkie ubrania, jednakowo skrojone, by�y z niebieskozielonego materia�u, a na prawej piersi koszulo-kaftan�w widnia�y te same symbole. Smuk�e psy o w�owych g�owach przemkn�y przez drog� i rzuci�y si� do podn�a ska�y, niekt�re stan�y na tylnych �apach, skrobi�c przednimi powierzchni� poni�ej skalnej p�ki. Simon, pomny na cichy lot strza�y, wypali� pierwszy. Przyw�dca my�liwych zachwia� si� i zsun�� z siod�a, ale noga pozosta�a mu w strzemieniu, tote� galopuj�cy ko� powl�k� bezw�adne cia�o wzd�u� drogi. W momencie gdy Simon oddawa� drugi strza�, rozleg� si� krzyk. M�czyzna pr�buj�cy si� skry� z�apa� si� za rami�, a tymczasem ko� ci�gle wlok�c za sob� trupa, pogalopowa� za bram� skaln� na nadrzeczn� r�wnin�. Psy przesta�y szczeka�. Leg�y zdyszane u st�p ska�y, tylko ich oczy �wieci�y ��tym p�omieniem. Simon przygl�da� si� im z rosn�cym zaniepokojeniem. Zna� psy bojowe, widzia�, jak by�y wykorzystywane w charakterze stra�nik�w oboz�w. Te olbrzymie zwierz�ta potrafi�y zabija�, wida� to by�o ze sposobu, w jaki obserwowa�y ofiar� i czeka�y. M�g�by wystrzela� je po kolei, ale nie mia� odwagi marnowa� amunicji. Dzie� chyli� si� ju� ku ko�cowi. Simon zdawa� sobie spraw�, �e w kompletnych ciemno�ciach szybko nadchodz�cej nocy sytuacja b�dzie jeszcze gorsza. Wiatr przesycony wilgoci� z bagien wdziera� si� nieprzyjemnym ch�odem na skaln� p�k�. Simon poruszy� si�, jeden z ps�w poderwa� si� gwa�townie i opar�szy si� przednimi �apami o ska�y zawy� ostrzegawczo. 22 Palce kobiety zacisn�y si� na ramieniu Simona, zmuszaj�c go do zaj�cia poprzedniej pozycji. Po raz drugi otrzyma� informacj� za pomoc� dotyku. Cho� sytuacja wydawa�a si� beznadziejna, kobieta nie traci�a odwagi. Domy�li� si�, �e na co� czeka�a. Czy zdo�aliby wdrapa� si� na szczyt skarpy? W ciemno�ci dostrzeg�, jak kobieta potrz�sn�a nie uczesan� g�ow�, jakby odgad�a jego my�l. Psy zn�w le�a�y spokojnie u st�p stromej ska�y, obserwuj�c czujnie znajduj�ce si� ponad nimi ofiary. Ich panowie musieli si� zbli�a� planuj�c okr��enie uciekinier�w. Simon wpatrywa� si� w zapadaj�cy zmierzch. Zdawa� sobie spraw�, �e jest �wietnym strzelcem, ale warunki zmienia�y si� gwa�townie na korzy�� my�liwych. Mocno �ciska� automat pr�buj�c pos�ysze� najl�ejszy d�wi�k. Kobieta poruszy�a si�, zagryzieniem warg powstrzyma�a krzyk, z trudem �apa�a oddech. Nawet gdyby nie tr�ci�a go energicznie w rami�, i tak by na ni� spojrza�. W odchodz�cym �wietle dnia jaki� cie� poruszy� si� na skraju p�ki. Kobieta wyszarpn�a Simonowi bro� i zdecydowanym ruchem przycisn�a r�koje�� do owej pe�zaj�cej rzeczy. Wysoki pisk umilk� gwa�townie. Simon wyrwa� kobiecie bro� i dopiero kiedy poczu�, �e jest bezpieczna w jego r�ku, spojrza� na wyj�ce stworzenie z przetr�conym grzbietem. Ostre jak ig�y z�by, bia�e i osadzone w p�askiej w�skiej g�owie, poro�ni�ty futrem tu��w, czerwone oczy, w kt�rych b�yszcza�o co�, co przerazi�o Simona - inteligencja w zwierz�cej czaszce. Stworzenie zdycha�o, ale jeszcze pr�bowa�o dosi�gn�� kobiety, zza b�yszcz�cych k��w wydobywa� si� ledwo dos�yszalny syk, a ka�da linia okaleczonego cia�a zdawa�a si� emanowa� jad. Simon z pe�nym obrzydzeniem wyci�gn�� nog�, przewr�ci� stworzonko na bok i zepchn�� w d�, pomi�dzy psy. Zobaczy�, jak si� rozpierzch�y i przylgn�y do ziemi, jakby rzuci� pomi�dzy nie odbezpieczony granat. Ponad ich j�kliwym szczekaniem us�ysza� bardziej krzepi�cy d�wi�k, �miech le��cej obok niego kobiety. Zobaczy� w jej oczach b�ysk triumfu. Skin�a g�ow� i zn�w si� roze�mia�a, kiedy Tregarth wychyli� si� ponad kraw�d� skalnej p�ki, by przyjrze� si� 23 morzu cienia, kt�re obmywa�o teraz podn�e pinakla, ukrywaj�c cia�o stwora. Czy by� to inny rodzaj my�liwego poszczuty na nich przez ukrytych w dole m�czyzn? Ale niepok�j ps�w... Niepok�j ps�w, ich nag�e rozpierzchni�cie si� - zgrupowa�y si� teraz o kilka jard�w dalej - zdawa�oby si� �wiadczy� o czym� przeciwnym. Je�eli nawet polowa�y z pomoc� owego zdech�ego stworzenia, to nie z w�asnego wyboru. Przyjmuj�c to jako kolejn� tajemnic� �wiata, w kt�ry dobrowolnie wkroczy�, Simon przygotowywa� si� do bezsennej nocy. Je�eli bezg�o�ny atak niewielkiego stworzenia by� nast�pnym posuni�ciem oblegaj�cych, to teraz mog� uderzy� otwarcie. Jednak w miar� g�stnienia ciemno�ci nie dochodzi�y z d� �adne odg�osy, kt�re mo�na by interpretowa� jako oznaki planowanego ataku. Psy zn�w u�o�y�y si� p�kolem u st�p ska�y, widoczne jedynie dzi�ki bia�ej sier�ci. Tregarth ponownie pomy�la� o wdrapaniu si� na szczyt ska�; mogliby nawet przeprawi� si� na drug� stron� owego rumowiska, gdyby pozwoli�a na to noga kobiety. Kobieta poruszy�a si�, kiedy by�o ju� niemal zupe�nie ciemno. Jej palce pozosta�y przez chwil� na nadgarstku Simona, potem ze�lizn�y si� i przytrzyma�a je w jego d�oni. Kiedy le�a� wyt�aj�c wzrok i s�uch, oczami wyobra�ni zobaczy� jaki� obraz. N� - kobieta prosi�a o n�! Uwolni� si� z jej u�cisku i wydoby� sk�adany n�, kt�ry natychmiast mu wyszarpa�a. Tego, co dzia�o si� potem, Simon nie rozumia�, ale mia� na tyle zdrowego rozs�dku, by si� nie wtr�ca�. Zamglony kryszta� w bransolecie kobiety rzuca� s�aby blask. W tym nik�ym �wietle Simon dostrzeg� ostrze no�a wbijaj�ce si� w opuszek: kciuka jego towarzyszki. Na sk�rze pojawi�a si� kropla krwi, kobieta potar�a ni� kryszta� i g�sty p�yn zaciemni� na moment �wiat�o rzucane przez kamie�. I wtedy w owalu kryszta�u pojawi� si� ja�niejszy b�ysk, promie� ognia. Kobieta za�mia�a si�, tym razem z wyra�n� satysfakcj�. W u�amku sekundy kryszta� znowu zmatowia�. Kobieta po�o�y�a r�ce na pistolecie Simona i z tego gestu odczyta� kolejn� informacj�. Bro� nie b�dzie ju� potrzebna, nadejdzie pomoc. 24 Wiej�cy od moczar�w wiatr ni�s� zapach zgnilizny i j�cza� wok� ska� i mi�dzy sterczynami. Kobieta zn�w zacz�a dr�e� i Simon przyci�gn�� j� do siebie, by mogli grza� si� wzajemnie. Pod kopu�� niebosk�onu rozb�ys� wyszczerbiony miecz purpurowej b�yskawicy. SIMON WST�PUJE NA S�U�B� Inny jaskrawy grot b�yskawicy rozdar� niebo tu� nad ska��. Rozleg� si� silny grzmot, zapowiadaj�cy tak dzik� walk� �ywio��w, nieba, ziemi, wiatru i burzy, jakiej Simon nie widzia� nigdy dot�d. Czo�ga� si� po polach bitew, gnany strachem rozp�tanej przez ludzi wojny, ale to w jaki� spos�b by�o gorsze, mo�e dlatego, i� wiedzia�, �e nie ma kontroli nad owymi b�yskami, grzmotami, p�omieniami. Ska�a drgn�a i jakby zapad�a si� pod nimi, kiedy przytulali si� do siebie jak przestraszone zwierz�tka, zamykaj�c oczy po ka�dym grzmocie. Ryk �ywio��w nie ustawa�, nie by� to jednak normalny �oskot burzy, ale jakby bicie ogromnego b�bna, kt�rego rytm wzburzy� krew i przyprawia� o zawr�t g�owy. Kobieta przytuli�a si� do Simona, a on obejmowa� jej dr��ce cia�o jak ostatni� obietnic� bezpiecze�stwa w wiruj�cym �wiecie. Uderzenie, trzask, b�ysk �wiat�a, zn�w. huk, podmuch wiatru - wydawa�o si�, �e nie ma temu ko�ca, ale ci�gle nie pada� deszcz. Drgania ska�y, na kt�rej si� schronili, zacz�y wt�rowa� kolejnym uderzeniom piorun�w. Wyj�tkowo silny b�ysk i huk ostatniego pioruna na sekund� og�uszy� i o�lepi� Simona. Kiedy jednak cisza zdawa�a si� ci�gn�� ju� nie sekundy, ale minuty, jakby nawet wiatr wyczerpa� swoj� si��, objawiaj�c si� tylko niewielkimi, kapry�nymi podmuchami, Simon podni�s� g�ow�. Powietrze przesyca� zapach spalonych zwierz�cych cia�. Faluj�ca w pobli�u �una wskazywa�a na po�ar krzew�w. Ale cudowna cisza ci�gle trwa�a i po chwili kobieta poruszy�a si� , i wyzwoli�a z ramion Simona. Ponownie odczu� co� w rodzaju pewno�ci siebie, pomieszanej z triumfem; jaka� gra zosta�a doprowadzona do zwyci�skiego ko�ca, ku zadowoleniu kobiety. 25 Simon marzy� o nadej�ciu dnia, aby m�c zobaczy�, co dzieje si� u st�p ska�y. Czy my�liwy albo psy prze�yli burz�? Pomara�-czowoczerwone blaski ognia o�wietla�y czasami rumowisko ska�. Na dole mo�na by�o dostrzec pl�tanin� sztywnych bia�ych cia�. Na drodze le�a� martwy ko�, na jego szyi spoczywa�a r�ka m�czyzny. Kobieta pochyli�a si� do przodu patrz�c uwa�nie. I zanim Simon zd��y� j� zatrzyma�, przerzuci�a nogi przez wyst�p skalny i znalaz�a si� na dole. Simon, przygotowany na odparcie ataku, zszed� w �lad za ni�, ale w �wietle ognia zobaczy� jedynie martwe cia�a. Teraz poczu� tak�e i ciep�o ognia. Jego towarzyszka wyci�gn�a r�ce w stron� �aru. Simon obszed� martwe psy, popalone i powykr�cane od uderzenia pioruna. Zbli�y� si� do konia pragn�c zabra� bro� je�d�ca. Dostrzeg�, �e palce, zaci�ni�te na szorstkiej ko�skiej grzywie, poruszy�y si�. My�liwy musia� by� �miertelnie ranny, a Simon z pewno�ci� nie darzy� go specjalnymi wzgl�dami od czasu n�kaj�cego po�cigu przez wrzosowiska i bagna. Ale nie m�g� te� zostawi� bezbronnego cz�owieka w podobnej pu�apce. Z trudem usun�� martwego konia i u�o�y� cia�o rannego w miejscu, gdzie w �wietle ognia m�g� dostrzec, kogo wyratowa�. W napi�tej, pokrwawionej, o grubych rysach twarzy nie by�o, �adnych oznak �ycia, a jednak przygnieciona pier� z trudem unosi�a si� i opada�a. Od czasu do czasu chory j�cza�. Simon nie potrafi� okre�li�, do jakiej rasy nale�a�. Kr�tko ostrzy�one w�osy by�y bardzo jasne, niemal srebrnobia�e. Haczykowaty nos i szerokie ko�ci policzkowe stanowi�y dziwn� kombinacj�. Simon domy�la� si�, �e ranny jest cz�owiekiem m�odym, cho� w zn�kanej twarzy niewiele by�o cech niedojrza�ego ch�opca. Na ramieniu my�liwego ci�gle jeszcze znajdowa� si� powyginany r�g. Bogate ozdoby stroju, a zw�aszcza wysadzana drogimi kamieniami brosza na piersi wskazywa�y, �e nie by� to zwyk�y �o�nierz. Simon, nie mog�c nic poradzi� na rozleg�e obra�enia, jakich dozna� my�liwy, zainteresowa� si� jego szerokim pasem i uzbrojeniem. N� zatkn�� za w�asny pas. Dziwn� kr�tk� bro� wyci�gn�� z olstr�w i uwa�nie j� ogl�da�. Mia�a luf� i co�, co mog�o 26 jedynie by� spustem. Ale nie przystawa�a do r�ki Simona, uchwyt ukszta�towano niezr�cznie, szwankowa�a r�wnowaga. Jednak schowa� j� za pazuch�. W�a�nie mia� wyci�gn�� nast�pny przedmiot, rodzaj w�skiego cylindra, kiedy wyprzedzi�a go bia�a r�ka ponad jego ramieniem. My�liwy poruszy� si�, jakby dopiero to dotkni�cie, nie obmacywanie Simona, dotar�o do jego �wiadomo�ci. Otworzy� oczy, w g��bi kt�rych czai� si� b�ysk �wiat�a, jak w oczach zwierz�t w ciemno�ci. By�o w tych oczach co�, co sprawi�o, �e Simon si� cofn��. Spotyka� ludzi niebezpiecznych, ludzi, kt�rzy pragn�li jego �mierci i mogli do niej doprowadzi� szybko i sprawnie. Potrafi� stan�� twarz� w twarz z cz�owiekiem, kt�rego charakter sprawia�, �e Simon nienawidzi� samego jego widoku. Ale nigdy dot�d nie zetkn�� si� z tak� koncentracj� uczucia, jaka czai�a si� w g��bi zielonych oczu na zmaltretowanej twarzy my�liwego. Ale Simon zda� sobie spraw�, �e oczy te nie patrz� na niego. Obok sta�a kobieta, nieco niezgrabnie, unika�a bowiem obci��ania zwichni�tej kostki, i obraca�a w r�kach r�d�k�, kt�r� wyci�gn�a zza pasa rannego. Simon spodziewa� si� dostrzec w wyrazie jej twarzy odpowied� na t� pal�c�, gryz�c� w�ciek�o��, z jak� wpatrywa� si� w ni� le��cy m�czyzna. Kobieta bacznie obserwowa�a rannego, bez �adnych oznak emocji. Usta m�czyzny drgn�y i wykrzywi�y si�. Z widocznym wysi�kiem uni�s� g�ow�, najwyra�niej sprawia�o mu to straszny b�l, i splun��. G�owa opad�a mu z powrotem, le�a� teraz nieruchomo, jakby ten ostatni gest nienawi�ci wyczerpa� wszystkie zapasy energii. W �wietle dogasaj�cego ju� ognia jego twarz nagle zwiotcza�a, usta si� otworzy�y. Simon nie potrzebowa� obserwowa� ko�ca porusze� zmia�d�onej piersi, by wiedzie�, �e m�czyzna nie �yje. - Alizon - kobieta niezwykle starannie wypowiedzia�a to s�owo, przenosz�c wzrok z Simona na le��ce cia�o. Wskaza�a na emblemat na piersi zmar�ego. - Alizon - powt�rzy�a. 27 - Alizon - zawt�rowa� Simon, podnosz�c si� z kl�czek. Nie mia� ju� ochoty na dalsze obszukiwanie zmar�ego. Teraz kobieta obr�ci�a si� twarz� do rodzaju skalnej bramy, przez kt�r� droga prowadzi�a na r�wnin� nadrzeczn�. - Estcarp - zn�w bardzo starannie wym�wi�a nazw�, ale palec jej wskazywa� r�wnin� nad rzek�. - Estcarp - powtarzaj�c to s�owo, wskaza�a tym razem na w�asn� pier�. I w tym momencie, jakby na wezwanie, po drugiej stronie skalnej bramy da� si� s�ysze� przejmuj�cy g�os. Nie przypomina� grania my�liwskich rog�w, raczej gwizd, jaki wydaje cz�owiek w oczekiwaniu na akcj�. Kobieta w odpowiedzi wykrzykn�a co�, co wiatr pochwyci� i rzuci� echem na skaln� barier�. Simon us�ysza� t�tent kopyt, szcz�k metalu o metal. Ale skoro jego towarzyszka wpatrywa�a si� wyczekuj�co w skaln� bram�, tote� Simon nie wykonywa� �adnych przygotowa� do ataku. Jedynie r�ka zacisn�a mu si� w kieszeni na automacie, wycelowanym w prze�wit mi�dzy ska�ami. Je�d�cy ukazywali si� pojedynczo. Prze�lizn�li si� mi�dzy g�azami, pierwsza dw�jka ustawi�a si� wachlarzem, z broni� gotow� do strza�u. Na widok kobiety zakrzykn�li rado�nie, najwidoczniej byli przyjaci�mi. Czwarty je�dziec podjecha� wprost do kobiety i Simona. Jego ko� by� du�y, szeroki w barach, jakby przystosowany do d�wigania ci�ar�w. Ale posta� na wysokim siodle by�a tak niewielka, �e dop�ki m�czyzna nie zeskoczy� na ziemi�, Simon uwa�a� go za ch�opca. W �wietle ognia cia�o przybysza po�yskiwa�o, a he�m, pas, szyja i nadgarstki rzuca�y ognie. M�czyzna by� niski, a wra�enie to pog��bia�a jeszcze niezwyk�a szeroko�� jego ramion; tors i ramiona zdawa�y si� nale�e� do kogo� co najmniej dwukrotnie wy�szego. Mia� na sobie rodzaj zbroi, kt�ra faktur� przypomina�a kolczug�, ale przylega�a do cia�a, jak koszula z tkaniny. He�m wojownika wie�czy�a podobizna ptaka z rozpostartymi skrzyd�ami. A mo�e by� to prawdziwy ptak zmuszony czarami do tak nienaturalnego znieruchomienia? Bo oczy b�yszcz�ce w jego lekko uniesionej g�owie wpatrywa�y si� w Simona z pos�pnym okrucie�stwem. G�adki; metalowy czepiec, na kt�rym ptak siedzia�, przechodzi� w rodzaj siatkowego szala owijaj�cego szyj� wojownika. M�czyzna niecierpliwie szarpn�� �w szal, uwalniaj�c po�ow� zas�oni�tej nim twarzy. Simon zorientowa� si�, �e jego pierwsze wra�enia nie by�y ca�kiem bezpodstawne. Wojownik z soko�em na he�mie by� rzeczywi�cie m�ody. M�ody, ale tak�e nieugi�ty. Wpatrywa� si� w kobiet� i w Simona, i kiedy zada� jej jakie� pytanie, nie spuszcza� z Tregartha badawczego wzroku. Odpowiedzia�a potokiem s��w, kre�l�c r�k� jakie� znaki w powietrzu mi�dzy Simonem a nowo przyby�ym wojownikiem, kt�ry w pewnym momencie dotkn�� r�k� he�mu najwyra�niej w pok�onie cudzoziemcowi. Ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e kobieta sprawowa�a tu rz�dy. Wskazuj�c na wojownika kontynuowa�a lekcj� j�zyka: - Koris - powiedzia�a. Mog�o to by� tylko imi�. Tote� Simon szybko podj�� decyzj�. Dotkn�� kciukiem piersi. - Tregarth. Simon Tregarth. - Czeka�, by kobieta wymieni�a swoje imi�. Ale ona jedynie powt�rzy�a "Tregarth, Simon Tregarth", jakby chcia�a dok�adnie to zapami�ta�. Poniewa� nie powiedzia�a nic wi�cej, Simon zada� nurtuj�ce go pytanie. - Kto? - wskazywa� prosto na ni�. Wojownik imieniem Koris drgn��, jego d�o� automatycznie pow�drowa�a do broni przy pasie. Kobieta tak�e najpierw zmarszczy�a brwi, zanim wyraz jej twarzy sta� si� tak obcy i daleki, �e Simon u�wiadomi� sobie, i� pope�ni� straszn� gaf�. - Przepraszam - roz�o�y� r�ce usprawiedliwiaj�cym gestem w nadziei, �e kobieta zrozumie jego intencje. W jaki� spos�b j� obrazi�, ale uczyni� to nie�wiadomie. Kobieta musia�a w�a�ciwie odebra� jego zamiary, bo t�umaczy�a co� m�odemu oficerowi, kt�ry jednak przez najbli�sze godziny nie patrzy� na Simona zbyt przyja�nie. Koris z oznakami szacunku nie pasuj�cego do �achman�w kobiety,-ale ca�kowicie licuj�cego z jej w�adczym sposobem bycia, posadzi� j� za sob� na czarnym koniu. Simon jecha� za innym wojownikiem trzymaj�c si� jego pasa. Zmierzali w stron� r�wniny w tempie, kt�re mimo kompletnych ciemno�ci niewiel