677

Szczegóły
Tytuł 677
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

677 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 677 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 677 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

677 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

J.I. Kraszewski, Stara ba�� ROZDZIA� 1 Poranek wiosenny �wita� nad czarn� las�w �aw� otaczaj�c� widnokr�g doko�a. W powietrzu czu� by�o wo� li�ci i traw m�odych, zlanych ros�, �wie�o w ci�gu kilku takich porank�w z nabrzmia�ych p�czk�w rozwitych. Nad strumieniami wezbranymi jeszcze resztk� wiosennej powodzi z�oci�y si� �otocie jak bogate szycie na zielonym kobiercu. Wsch�d s�o�ca poprzedza�a uroczysta cisza - tylko ptastwo zaczyna�o budzi� si� w ga��ziach i niespokojnie zrywa�o si� z nocleg�w... Ju� s�ycha� by�o �wiergot i �wisty, i nawo�ywania drobnej dru�yny. Wysoko pod chmurami p�yn�� orze� siwy, ko�uj�c i upatruj�c pastwy na ziemi. Zawiesi� si� czasem w powietrzu i sta� nieruchomy, a potem dalej majestatycznie �eglowa�... W borze co� zaszele�ci�o i umilk�o... Stado dzikich k�z wyjrza�o z g�szczy na polank�, popatrza�o czarnymi oczyma i pierzchn�o... Zat�tnia�o za nimi - cicho znowu. Z drugiej strony s�ycha� �ami�ce si� ga��zie, zaszele�cia� �o� rogaty - wyjrza�, podni�s� g�ow�, powietrza poci�gn�� chrapami - zaduma� si�, potar� rogami po grzbiecie i z wolna poszed� w las nazad... I znowu s�ycha� by�o �om ga��zi i ci�kie st�panie. Spod g�stych ��z za�wieci�o ocz�w dwoje - wilk ciekawie rozgl�da� si� po okolicy... tu� poza nim, po�o�ywszy uszy, pierzchn�� przel�k�y zaj�c, skoczy� par� razy i przycupn��. I milczenie by�o, tylko z dala ozwa�a si� poranna muzyka las�w... Tr�ci�o o nie skrzyd�o wiosennego powiewu i ga��zie gra� zacz�y... Ka�de drzewo gra�o inaczej, a ucho mieszka�ca puszcz rozezna� mog�o szmer brzozy z listki m�odymi, dr�enie osiczyny boja�liwe, skrzypienie d�b�w suchych, szum sosen i �a�o�liwe jode� szelesty. Szed� wiater st�paj�c po wierzcho�kach puszczy i g�o�niej coraz odpowiada�y mu bory, coraz bli�ej, silniej coraz muzyka gra�a pie�ni� porann�. Ponad lasy p�yn�y zarumienione chmury jak dziewcz�ta, kt�re si� ze snu zerwa�y zbudzone i ucieka�y, czuj�c, �e obcy pan nadchodzi. Szare zrazu niebo b��kitnia�o u g�ry, poz�aca�o si� u do�u; ob�oczki bia�e, jak z r�bka obs�onki po�cieli, rozwiewa� wiater po lazurach. S�o�ce strzeli�o promieniami ku g�rze... noc ucieka�a. Wida� by�o ostatki cieni�w i mrok�w roztapiaj�ce si� w dnia blasku. Nad strumieniami i ��kami jak dymy ofiarne zakipia�y pary przejrzyste, ulatuj�c z wolna ku niebu i gin�c w powietrzu. Uko�ne promienie s�o�ca ciekawie zagl�da�y w g��biny, �ledz�c, co si� przez noc rozros�o, zazielenia�o, wykwit�o. Razem z szumem lasu zawt�rowa� ch�r ptak�w - wszcz�� si� gwar wielki, o�y�y w �wietle ��ki, zaro�la, puszcze i powietrzne szlaki - wraca�o �ycie. W promieniach wirowa�y, zwija�y si�, kr�ci�y niespokojnie skrzydlate dzieci powietrza... co� szczebioc�c do siebie, do chmur i do las�w. Kuku�ki odezwa�y si� z dala, dzi�cio�y kowale ju� ku�y drzewa. By� dzie�... U skraju lasu, nad rzek� leniw�, kt�ra go przerzyna�a, w�r�d g�stych drzew, gdzie cie� schowa� si� jeszcze, wida� by�o kupk� ga��zi niby sza�as napr�dce sklecony; kilka ko�k�w wbitych w ziemi�, a na nich naci�te konary jod�owe... Obok, tu�, by�o wygas�e ognisko, spopiela�e, i kilka w nim nie dopalonych g�owni. Poni�ej, w zielonych bujnych trawach, na sznurach do ko��w poprzywi�zywanych, pas�y si� dwa ma�e, grube, g�stym i naje�onym jeszcze zimowym w�osem okryte konie. Szelest jaki� w lesie zna� je nastraszy�, pozna�y nieprzyjaciela, nastawi�y uszy, rozd�y chrapy, zacz�y niecierpliwie nogami kopa� w ziemi�; jeden z nich zar�a�, a echo po lesie ponios�o ten dziki g�os, kt�ry si� rozleg� i powt�rzy� s�abiej za ��k�... Z sza�asu pokaza�a si� g�owa, ca�a w�osami okryta d�ugimi - zaros�a rudo; dwoje ocz�w ciemnych skierowa�o si� naprz�d ku koniom, potem ku niebu, ruch si� da� s�ysze� pod ga��ziami. Wkr�tce potem, rozgarniaj�c je, wydoby� si� spod nich cz�owiek s�usznego wzrostu, kr�py i barczysty. D�ugim le�eniem i snem skostnia�e wyci�gn�� cz�onki, ziewn��, strz�sn�� si�, popatrza� na niebo, potem na konie... te zobaczywszy go z wolna zacz�y si� zbli�a� ku niemu. Nadstawi� uszu bacznie. Nic s�ycha� nie by�o pr�cz szumu lasu, �piewu ptastwa, mruku strumienia. Cz�owiek wygl�da� dziko, w�os bujny, popl�tany sp�ywa� mu kud�ami na barki i os�ania� niskie czo�o, tak �e oczy wprost spod nich patrza�y. Reszta twarzy tak�e by�a zaros�a, ledwie cz�� policzk�w, zarumienionych snem i ch�odem, dobywa�a si� spod w�s�w i brody - w�r�d kt�rych ust prawie zna� nie by�o. Sukienna, we�niana, gruba odzie� brunatnego koloru okrywa�a mu ramiona, pod szyj� spi�ta na guz i p�tl�. Nogi mia� te� suknem i sk�r� poobkr�cane, a stopy obwite ni� i opasane sznurami. Spod r�kaw�w sukni kr�tkich dobywa�y si� r�ce silne, w�osem okryte i opalone. Twarz mia�a wyraz przebieg�y, na p� zwierz�cy, p� cz�owieczy, zuchwa�y razem i ostro�ny... oczy biega�y �ywo... Ruchy cia�a zr�czne i silne nie dawa�y wieku odgadn��, cho� m�odo�� ju� pozostawi� za sob�. Postawszy chwil� m�czyzna wr�ci� ku sza�asowi i nog� silnie kopn�� w �cian� jego, nie m�wi�c s�owa. Poruszy�o si� co� �ywo za ga��mi i wnet spod nich wype�z�o ch�opi�, wydoby�o si� zza li�ci - zerwa�o rze�ko na nogi... Wyrostek m�g� mie� lat z pi�tna�cie, krzepki by� i nieco do starego podobny. Twarz mu jeszcze nie porasta�a, w�osy mia� kr�tko uci�te, odzie� grub� a wyszargan�, z sukna i p��ciennych chust z�o�on�. Na nogi wstawszy, oczy przetar� ku�akami, ledwie mia� czas reszt� snu z powiek op�dzi�, gdy starszego g�os chropawy, w mowie dziwnej, obcej, kt�rej na tej ziemi nikt opr�cz nich dwu nie rozumia�, zawo�a�: - Gerda, do koni! S�o�ce wesz�o... Us�yszawszy ten rozkaz, poparty lekkim potr�ceniem w plecy, ch�opiec zbieg� ku koniom, odwi�za� sznury, skoczy� na grzbiet z nich jednemu i poprowadzi� je o kilka krok�w dalej, gdzie troch� piaszczystego, suchego brzegu do wody przyst�p dawa�o. Na piasku wida� te� by�o �lady kopyt koni, kt�re ju� tam wprz�dy napoju szuka�y. Konie zacz�y pi� chciwie. Ch�opi� siedz�ce na jednym ziewa�o, z ukosa pogl�daj�c ku staremu, kt�ry oko�o sza�asu si� krz�ta�, mrucz�c co� sam do siebie. By�ali to poranna modlitwa? Na ostatek konie napojone podnios�y g�owy i jak zadumane s�ucha�y las�w szumu. Ch�opak je sznurem pogna� ku sza�asowi. Tu ju� nagotowane le�a�y suknem i sk�rk� poobwijane juki, kt�re starszy pocz�� na konie zarzuca� i przywi�zywa�. Milcz�cy pomaga� mu wyrostek. Na grzbiety koniom zawieszono sukno grube i sk�ry... Gdy wszystko by�o w pogotowiu, stary wlaz� jeszcze pod sza�as i po chwili wyszed� z niego uzbrojony. U pasa mia� siekierk� jak m�ot grub�, kr�tki n� w pochwie sk�rzanej, na plecach �uk, przez drugie rami� proc� i kr�tk� pa�k� drewnian�, krzemieniem nabijan�, kt�r� przed sob� uczepi� na koniu. Ch�opak te� �ci�gn�� sw�j or� z ziemi, n� do pasa i siekierk�, kt�r� do r�ki wzi��, lekko na grzbiet konia wskakuj�c... Starszy si� jeszcze obejrza� na noclegowisko, patrz�c, czy czego nie zapomnia� na nim, r�kami popr�bowa� sakiew na grzbiecie powi�zanych i konia swego pod k�od� poprowadziwszy skoczy� na� zr�cznie. Ju� mieli ruszy� z miejsca i starszy si� rozgl�da�, aby wybra� drog�, gdy z g�stwiny, naprzeciw, rozgartuj�c ostro�nie leszczyn� i kaliny, niepostrze�ona, po cichu wysun�a si� g�owa ludzka. Ciekawie, zrazu z jak�� obaw�, dwoje oczu jasnych przypatrywa�o si� podr�nym. Zza ga��zi wida� tylko by�o w�os p�owy, co je otacza�, m�od� twarz ledwie zarostem pokryt�, bia�e z�by w ustach na p� podziwieniem otwartych. Podr�ny tymczasem ku s�o�cu pogl�da� i na bieg rzeki. Ponad jej brzegami drogi �adnej �ladu wida� nie by�o. Zdawa� si� chcie� upewni�, czy ma j� przebrn��, czy z ni�, czy przeciwko niej si� pu�ci�. Konie rwa�y si� ju� do pochodu niecierpliwe, obr�cone na wsch�d �bami - starszy pomy�la� troch�, oczyma ��k� zmierzy�, trz�sawiska i b�r, potem zwr�ci� si� na piaszczyste wybrze�e, k�dy konie pojono. Tu stan�wszy, my�la� pewnie, czy br�d znajdzie, bo oczy utopi� w wodzie, jakby mierzy� jej g��bin�. By�by teraz i t� g�ow� m�g� dojrze� w krzakach, co go szpiegowa�a - ale si� ostro�nie schowa�a, tylko ga��zki opad�y i dr�a�y. Powoli konie wchodzi�y w wod�, kt�ra tu nie by�a grz�sk� ni g��bok�, zanurzy�y si� po brzuchy, zdawa�o si�, �e pop�yn�, ale tu� si� znalaz�a �awa piaszczysta i oto ju� - brzeg drugi... Oba podr�ni wyl�dowali szcz�liwie, ledwie pomoczywszy nogi. Drugim brzegiem, wy�szym nieco i suchszym, wygodniej kroczy� by�o, cho� tu�, tu� za g�stwin� co� szele�cia�o dziwnie... - Zwierz sp�oszony - my�la� podr�ny. Naok� opr�cz noclegowiska �ladu cz�owieka nie dostrzeg�o oko, b�r, jak go stworzy� B�g, ku niebu wyros�y bujno, pnie grube jak s�upy proste, osch�e ga��zie od do�u, u g�ry w zielone wie�ce ubrane. Gdzieniegdzie zwalona burz� k�oda, na p� przegni�a, p� z kory opad�a, pogi�te od wichru wyrostki i posch�e od zgrzybia�o�ci, mchami jak futrem na staro�� odziane olbrzymy. Jechali. Na wzg�rzu... co� biela�o nie opodal. Pod d�bem le�a� kamie� wy��obiony jak misa, nad nim drugi sta� gruby i niezgrabny... R�ka niewprawna wyrze�bi�a na nim niby ludzk� twarz straszliw�, czapk� okryt� u g�ry... Starszy wstrzyma� si� troch�, zobaczywszy znak u drogi, obejrza� niespokojnie doko�a i mijaj�c go, splun�� na� z pogard�. W tej chwili �wist si� da� s�ysze� dziwny z krzak�w i drzewce ze strza�y utkwi�o na piersi, w grubej sukmanie starszego. ledwie poczuwszy pocisk, nie wiedz�c jeszcze, czy do broni ma si� bra�, czy do ucieczki, obraca� g�ow�, gdy ch�opak krzykn��. Druga strza�a utkwi�a mu w nodze. A z lasu da� si� s�ysze� �miech, �miech dziki jaki�, straszny niby wycie zwierz�ce, niby okrzyk cz�owieka... Zachichota�o, rozleg�o si�, zamilk�o... Sroka siedzia�a na kamieniu, na czapce, i podni�s�szy skrzyd�a krzycza�a, �miechowi wt�ruj�c... a miota�a si�, jakby i ona grozi�a. Konie g�osami tymi pod�egni�te przy�pieszy�y kroku, ale nieprzyjaciela ju� ani wida�, ani s�ycha� nie by�o... Cisza panowa�a nad lasami, drzewa tylko uroczy�cie szumia�y... Starszy m�czyzna k�usowa�, naprz�d konia p�dz�c skoro - ch�opak, kt�ry strza�� wyszarpn�� z nogi, �pieszy� za nim, pochylony na szyi swojego... przebiegli tak staj kilkoro, a� nie s�ysz�c nic, nie widz�c pogoni - zwolnili kroku... Starszy si� dopiero obejrza� na ch�opca ze zblad�� twarz�, z zaci�tymi osty, z wytrzeszczonymi oczyma przylg�ego do konia. Nie mia� nawet czasu od strza�y tkwi�cej w piersi si� uwolni�. Przebi�a ona sukno i zna� uwi�z�a w ciele, bo cho� w szybkim biegu ugi�a si� i opad�a ku do�owi, trzyma�a si� jeszcze. Tu dopiero, na polance, konia �ci�gn�wszy starszy obejrza� si� na strza�� i zr�cznie j� pocisn�wszy, cho� sykn�� z b�lu - wydoby�, obejrza� ciekawie i do sk�rzanego na plecach worka wsun��. Strza�a mia�a z ko�ci bia�ej wyrobione ostrze cienkie, na kt�rego ko�cu wida� by�o krwi kropelk�. - Pioruny by w nich bi�y... i burze! - zawo�a� warcz�c rudy. - Gdzie� si� w krzakach znalaz�o oko, co podpatrzy�o i pom�ci�o za ba�wana... Ty� rqnny w nog�, Gerda? Ch�opak, z oczyma jeszcze ob��kanymi i trwog�, milcz�c na nog� skaleczon� wskazywa�. Rana jego g��bsza by�a, bo p�achty nie wstrzyma�y strza�y. No, nic to! Jedna strza�a pola�ska - zamrucza� starszy - oni ich nie zatruwaj�. Obawia�em si�, aby ich tam wi�cej nie by�o. Zna� jeden rozb�jnik nie straszny. Nie wa�y� si� zobaczywszy, �e�my zbrojni... ale mo�e nawo�a� innych, narobi� wrzawy... uchodzi� trzeba... Spojrza� na s�o�ce. - Trzymaj si� konia, a pu�� go za mn�... �pieszy� trzeba, �eby nas w tym nie zaskoczyli lesie, p�ki nie dojedziemy do znajomych. Z po�udnia na miejscu b�dziemy. Ch�opak milcza�, starszy co� mrucza� jeszcze, ku g�rze patrza�, konia sznurem �ci�gn�� i polecieli g�stwin�, nad brzegiem si� ci�gle trzymaj�c, bez drogi - rzeka go�ciniec znaczy�a. Puszcza wci�� by�a dzika, nie zamieszka�a, milcz�ca. Raz z dala na wodzie postrzegli jakby g�ow� ludzk� z ciemnym, przylg�ym do niej w�osem i dwoje r�k wios�uj�cych oko�o niej. Lecz gdy si� t�tent da� s�ysze�, znik�a, wir tylko by�o wida� nad powierzchni� wody. Min�li j�... i wysz�a znowu z g��biny... na w�osach czarnych doko�a opleciony by� wianek z �otoci... oczyma strzela�a za nimi... Troch� dalej cz�no male�kie jak �upinka �lizga�o si� p�yn�c z biegiem, ponad nim bia�� chust� wida� by�o... Gdy t�tent da� si� s�ysze�, znik�a p�achta na dnie i cz�enko jak w�� wsun�o si� mi�dzy trzciny, �ozy, wiszary, kt�rych tylko wierzchy si� chwia�y... Kilka kaczek zerwa�o si� przestraszonych, wyci�gn�y szyje... sznurem lecia�y gdzie� dalej... plusn�y i pad�y. Podr�ni wci�� biegli brzegiem, to szybciej, to wolniej - dwa razy konie poili zm�czone i jechali dalej bez spoczynku - a s�o�ce te� podnosi�o si� coraz wy�ej, grza�o coraz mocniej. Cho� w lesie �wie�o by�o i ch�odno, od ��k i piask�w zalatywa� oddech gor�cy. Nie zmieni�a si� okolica - b�r ci�gle szumia� nad rzek�. Gdzieniegdzie w piasku mi�dzy pag�rkami �wieci�o jeziorko - szerzej rozlewa�y si� wody - to �ciska�y w�r�d parowu. Mienia�y si� tylko drzewa, sosny i jod�y, potem zielonych li�ci brzozy i lipy, i osiki, i d�by na p� jeszcze �pi�ce a g�uche na wiosn�. Gdzieniegdzie ��taw� �aw� le�a� piasek, to k�piasta trz�sawica, kt�r� okr��a� musieli. Przed nimi z dala pomyka� zwierz, z ��k pierzcha�y ca�e stada �osi i jeleni dobijaj�c si� do lasu, na kt�rego skraju stawa�y, patrza�y jeszcze ciekawie i gna�y dalej znikaj�c im z ocz�w. Na�wczas �omot stad sp�oszonych konie straszy� i p�dzi�y �ywiej, stuliwszy uszy... p�ki si� sta�o. Gerda ci�gle r�k� chwyta� za nog� zranion�, czu�, �e mu krew ciek�a jakby ciep�y sznurek wij�cy si� a� do stopy i w sk�rzanym obuwiu zbiera�a si� u nogi, czerwonymi kroplami s�cz�c szparami chodaka. Ale skar�y� si� nie �mia�, zawija� rany hub� z drzew lub li��mi, co by krew za-tamowa�y - nie by�o czasu. Starszemu te� troch� krwi pokaza�o si� mi�dzy palcami r�ki... otar� je o ko�sk� grzyw�- nie troszcz�c si� o to. Rozpatrywa� si� wci�� po okolicy, dawniej zna� sobie pami�tnej, jakby szukaj�c miejsca do spoczynku... Lecz nierych�o, nierych�o zwolnili biegu. Tu rzeka p�yn�c nizinami r�wnymi szerzej si� rozlewa�a w�r�d b�ot �wie�� zielono�ci� okrytych. Ze wzg�rza nagiego, na kt�rym stali, wida� by�o ��ki i trz�sawiska, w�r�d nich moczary i jeziorka mnogie, opasane gajami... Kilka strumieni zbiega�o si� tu z bor�w ku rzece. Las, w�r�d kt�rego stan�li, wypalony by� i zesch�y na znacznej przestrzeni. G�szcze, co go podszywa�y, sp�on�y do szcz�tu, daleko wi�c w g��b jego si�gn�� by�o mo�na okiem i dojrze� nieprzyjaciela. Tu starszy z konia si� zsun��, rzuci� go nie patrz�c i leg� na ciep�ym piasku, obu r�kami pot kroplisty ocieraj�c z czo�a. Zm�czony by� - piersi mu si� podnosi�y, a �e krwawymi palcami dotkn�� twarzy i j� te� sobie ca�� okrwawi�. Ujrzawszy to ch�opak ul�k� si� i krzykn��. - Co ci to, Gerda? Czy� ty m�czyzna? Czy si� matka twoja omyli�a, �e ci nie wdzia�a chust i sp�dnicy? Kropla krwi, a tyle strachu i wrzasku? Ch�opak mu dopiero wskaza� na w�asn� twarz jego. - Nie o moj� mi strach - rzek� - cho� sk�rznie mam jej pe�ne, ale o wasz�. Twarz, ojcze, macie we krwi ca��. Starszy na r�ce swe popatrza�, roz�mia� si� tylko i nic nie odpowiedzia�. Gerda tymczasem na ziemi sid�szy nog� rann� rozzu� i pocz�� czy�ci� obuwie, potem ran� ociera� i ok�ada� hub�. Stary patrza� na to oboj�tnym okiem. W milczeniu dobyli potem z sakiew suszone mi�so i placki, kt�re starszy na ziemi roz�o�y�. Poszed� si� wprz�d obmy� w wodzie i d�oni� jej do ust zaczerpn��. Gerda za jego przyk�adem zwl�k� si� te� do wody... siedli je�� w milczeniu... Konie na chudej trawie leniwie si� pas�y... Z lasu wylecia�a sroka... uwiesi�a si� na suchej ga��zi nad g�ow� starego, pochyli�a ku niemu i krzycza�a... Zdawa�a si� zagniewana, trzepa�a skrzyd�ami, podlatywa�a coraz bli�ej... wo�a�a co�, jakby na gwa�t zbieraj�c drugie... Nadci�gn�a w pomoc wt�ra i trzecia... i wrzaskliwie to podlatywa�y, to przysiada�y si� przy nich... Stary, kt�ry si� chcia� zdrzemn��, zniecierpliwiony, �uk napi�� i strzeli�... Nie rani� �adnej, zerwa�y si� z krzykiem... zawirowa�y w powietrzu i wr�ci�y kraka� nad nimi... Gerda z g�ow� zwieszon�, na r�kach sparty, nad ko�mi czuwa�. Las milcza� - niebo by�o czyste - owad tylko, wywo�any s�o�cem do �ycia, brz�cza� gromadami unosz�c si� w powietrzu. Po kr�tkim spoczynku na konie siedli znowu... Stary si� do ch�opca zwr�ci�. - O strza�ach, o krwi, o niczym ani s�owa tam... Najlepiej by� nie m�wi� nic i niemego udawa�... Niemcami oni nas tam zowi�, cho� my ich j�zyk rozumiemy... S�uchaj, co gada� b�d�, zda si� to zawsze, ale udawaj, �e ci ta mowa obca... Tak lepiej - milcze�. Spojrza� na� czekaj�c, by mu Gerda oczyma odpowiedzia�. Jechali dalej a dalej. S�o�ce ju� si� z wolna spuszcza� zaczyna�o ku zachodowi. Brzeg rzeki wynios�y coraz si� zni�a�, wilgotniejsze otacza�o ich powietrze - cie� zalega� boru �ciany - gdy w dali, nad zaro�lami, pokaza� si� s�up dymu siny... Stary zobaczywszy go drgn�� z rado�ci czy niepokoju - ch�opak te� we� oczy wlepi� i zwolnili koniom biegu. Doko�a si� las rozlega� stary, wysoki, g�sty, a ��ka nad rzek� zw�a�a, p�yn�c� �cie�nionym korytem. W prawo otwar�a si� ��ka, doko�a zasiekami drzew zr�banych otoczona... Poza ni� z sza�as�w jakich�, cha�up z drzewa i chrustu, opasanych tynami wysokimi - dobywa� si� �w s�up siny... Zbli�aj�c si� ku budom, coraz je lepiej rozezna� mo�na by�o. U brzegu, podniesionego troch�, rzeki sta�y w prostok�t, szczelnie zewsz�d zamkni�te. Od ��ki odgradza�y je k�ody drzew i typy, pokopane do�y i powbijane pale. Na jednym z nich tkwi�a zawieszona bia�a, od deszcz�w wyp�ukana, od s�o�ca zwapnia�a czaszka ko�ska. Dachy pokryte by�y kawa�ami dartymi drzewa, wiszarem i ga��mi - �ciany w s�upy z chrustu plecione. W po�rodku tylko z k��d ogromnych w zr�b zbudowana wznosi�a si� cha�upa-dw�r, do kt�rej szopy wko�o przytyka�y, z ni� razem obej�cie tworz�c, w �rodku kt�rego ma�e znajdowa�o si� podw�rze. Doje�d�aj�c, rudy podr�ny zwolni� koniowi biegu - oczyma szukaj�c, czy kogo nie zobaczy. Nie wida� by�o �ywej duszy. Waha� si� jeszcze, jak da� zna� o sobie, gdy u brzegu rzeki, na ogromnym, zb��kanym tu od wiek�w kamieniu ujrza� siedz�cego starca, kt�ry, nie postrze�ony, od dawna go �ledzi� oczyma. Ubrany by� ca�y w bieli, nic nie maj�c na sobie opr�cz odzie�y z p��tna grubego. Nogi mia� bose, g�ow� siw� nie okryt�. Ogromna, d�uga do pasa broda piersi mu os�ania�a. Bia�y wysoki kij trzyma� w r�ku. Koszul� na wierzch w�o�on� i do kolan spadaj�c� obejmowa� pas czerwony. �adnej zreszt� nie mia� ani ozdoby, ni broni. U n�g jego dwa psy le�a�y do wilk�w podobne, zaczajone, przypad�e do ziemi, oczyma krwawymi wiod�ce za podr�nymi... Drga�y le��c... i czekaj�c, kiedy si� nuc�... Twarz starca spokojna by�a i powa�na, ogorza�a, ze sk�r� jakby sp�kan�, tak j� fa�dy i marszczki pokry�y ca�� sieci� g�st�. Nad oczyma siwymi dwa krzaki bujnych brwi stercza�y naje�one. Such� szyj�, kt�r� obna�on� wida� by�o spod koszuli, jak twarz pokrajan�, brunatn� - niby w�e sine oplata�y �y�y, pod sk�r� nabrzmia�e. W chwili gdy podr�ny starca zobaczy�, ten w�a�nie na psy zawo�a� gro�no, r�k� im wskazuj�c w ty�, za siebie, a kij podnosz�c do g�ry... Podr�ni stan�li... rozgl�daj�c si� ciekawie. - Pok�on wam, stary Wiszu... - rzek� z konia nie zsiadaj�c podr�ny, uchyliwszy tylko g�ow� - pok�on wam. Ka�cie waszym psom do zagrody, boby nas porozdziera�y, a my starzy znajomi i dobrzy przyjaciele, cho� nie swoi - a nie wrogi. S�owa te powoli wyrzek� starszy �aman� mow� Serb�w nad�aba�skich, usi�uj�c przybra� postaw� i twarz uprzejm�. Stary patrza� nic jeszcze nie odpowiadaj�c. Na psy naprz�d zakrzycza� gro�no, aby sz�y precz, ukazuj�c im zagrod�, bo warcza�y i z�by szczerzy�y patrz�c na przybysz�w i coraz to si� ku nim targa�y. Nie chcia�y odchodzi�. Gospodarz hukn�� w d�o�... Na g�os ten zza typu ukaza�a si� ostrzy�ona g�owa parobczaka, kt�ry rozkaz zrozumiawszy psy nawo�a�, wp�dzi� do obej�cia i zamkn�� za nimi wrota... S�ycha� je by�o szczekaj�ce i wyj�ce w szopie. - Zdr�w bywaj, Hengo. C�e�cie to znowu tak daleko w nasze lasy zaw�drowali? - rzek� gospodarz. Rudy powoli z konia zlaz�szy i dawszy go ch�opcu, kt�ry na swoim pozosta� - zbli�a� si� z wolna do starego. - Ha! po �wiecie si� tak cz�ek w��czy, ciekaw zobaczy�, jak tam gdzie ludzie �yj� - pocz�� m�wi� - przy tym te� jaka� zamiana zrobi si� mo�e. Lepiej w spokoju mienia�, czego u jednych zbytek, a drugim brak, ni�eli napada� zbrojno a z �yciem razem wydziera�. Ja - wy wiecie - cz�owiek spokojny, zaopatruj�, komu czego trzeba... aby �y�... Stary si� czego� zaduma�. - Nie bardzo u nas mienia� jest na co... Sk�r i futer dosy� pewnie u siebie macie, bursztynu u nas niewiele. My�my te� nie zwykli bardzo do rzeczy, kt�re wozicie, swoim si� radzi obchodzi�... Ig�a z o�ci tak szyje jak �elazna. Popatrzy� stary na ziemi� i znowu si� w sobie zaduma�. - Zda si� to przecie, co ja wo�� - m�wi� powoli Hengo. - A sk�dby�cie wzi�li wszystko, co si� z kruszcu robi, gdyby�my wam tego nie dostawili... Do Winedy daleko... - Albo to ko�ci, rogu i kamienia nie dosy�? - rzek� stary Wisz wzdychaj�c. - By� czas, �e si� ludzie tym obchodzili i dobrze im z tym by�o... Jake�cie wy a drudzy w�drowni podwozi� zacz�li swoje b�yskotki, niewiasty nam popsuli�cie, chce im si� ziarnek �wiec�cych na szyj� i iglic g�adkich, i guz�w, i wszystkich tych zabawek... bez kt�rych teraz �adna nie st�pi. - Nic by to nie by�o - ci�gn�� dalej, patrz�c wi�cej na ziemi� ni� na przyby�ego kupca - ale wy... wy dr�g si� do nas uczycie, tajemnice nasze wywozicie st�d... i tak samo przyj�� mo�e napa��, jak przysz�y �wiecid�a. Hengo po kryjomu b�yskiem ocz�w bystrym zmierzy� starego Wisza i roz�mia� si�. - Pr�na to obawa - rzek� - nikt o napa�ciach nie my�li... Ja nie je�d�� cudzego podpatrywa�, ale swoje mienia�. Wy mnie przecie znacie, nie pierwszy raz jestem u starego Wisza... Ja przyjaciel wasz... �on� mia�em z waszej krwi, serbsk� c�rk�... a z niej oto tego ch�opca, kt�ry cho� j�zyka waszego nie umie - przecie w nim trocha tamtej krwi zosta�o. Wisz, kt�ry na kamieniu siad�, a na le��cy naprzeciw drugi wskaza� Hendze - i pokiwa� tylko g�ow�. - �on� mieli�cie Serbk� znad �aby - odezwa� si�. - M�wili�cie mi o tym. Ale jake�cie do niej przy�li? H�? Pewnie nie po jej woli? Roz�mia� si� Hengo. - Starzy jeste�cie - odpar� - wam tego m�wi� nie trzeba. A gdzie� to na �wiecie niewiast si� o ich wol� pytaj�? Gdzie si� inaczej �on� bierze jak r�k� zbrojn�? Tak jak u was, u nas i na ca�ym �wiecie, bo one woli nie maj�. - Nie wsz�dzie - wtr�ci� stary. - M�odym woli nie daj�, a stare u nas szanuj�. Cho� im rozumu odmawiaj�, przecie duchy przez nie m�wi� i wiedz� one wi�cej ni� wy... te - wied�my nasze... Potrz�sn�� g�ow�; milczeli chwil�. - Na noc was o go�cin� prosz� - odezwa� si� Hengo. - Co mam z sob� w w�ze�kach, poka��... Zechcecie co wzi�� - dobrze, a nie b�dzie zgody - nie pogniewamy si� o to. - O go�cin� prosi� nie trzeba - zawo�a� Wisz wstaj�c. - Kto raz spa� pod dachem naszym, zawsze ma pod nim spocz�� prawo. My wam radzi. Ko�acz i piwo, mi�so si� znajdzie; baby straw� wieczorn� ju� warz�. Chod�cie ze mn�. Wisz wsta� z kamienia i przodem go wiod�c, ku wrotom si� skierowa�. STARA BA�� NAST�PNY J.I. Kraszewski, Stara ba�� ROZDZIA� 2 Gdy stary na kamieniu siedz�c rozmawia� z przybylcem z tej ziemi, kt�r� krajem "niemych", j�zyka narodu nie znaj�cych zwano - zza typu i zagr�d g��w ciekawych zacz�o si� ukazywa� mn�stwo. Rzadko�ci� to by�o, a�eby w tak� las�w g��bin� i puszcz wn�trza docisn�� si� �mia� obcy cz�owiek. Wi�c gdy si� ukazali ludzie i konie nieznane, a parobczak pocz�� psy zamyka� - co �y�o w zagrodzie, cho� z dala i przez tynu wierzcho�ki, przez p�ot�w szpary bieg�o si� dziwi� obcemu. Wida� by�o bia�e chusty niewiast zam�nych, w�osy dziewcz�t z wiankami zielonymi, g�owy m�czyzn z d�ugimi w�osy i postrzy�one parobk�w, i dziecinne oczy przel�k�e spo�r�d g�stych kude�k�w, kt�rymi si� im czo�a je�y�y. Podnosi�y si� one nagie i nikn�y, ukazywa�y i pierzcha�y... Stare nawet baby dr��c wygl�da�y zza p�ota, a �e si� obcego l�ka�y, rwa�y traw� i ziemi� rzucaj�c je na wiatr i plu�y przed si�, aby im jakiego nie rzuci� czaru. Stara Wiszyna, a imi� jej by�o Jaga - zobaczywszy, �e si� wiod� ku wrotom z go�ciem rudym, wyst�pi�a, usta zakrywaj�c fartuchem, naprzeciw m�owi, daj�c mu gwa�towne znaki, aby z ni� pom�wi� na osobno�ci. Ju� si� do wr�t zbli�ali, kt�re im otwiera� miano, gdy im, zast�pi�a drog�. - Po co tu obcego, Niemca wiedziecie? - szepn�a wyl�k�a. - Mo�na� to wiedzie�, co on z sob� niesie? Jakie on uroki rzuci� mo�e? - Ten ci to sam, Hengo znad �aby, co to naszyjniki przywozi� i szpilki, i no�e... przecie si� nam nic nie sta�o... Nie ma si� go co obawia�, bo kto za zyskiem goni, temu czary nie w g�owie. - �le m�wicie, stary m�j - odpar�a Wiszowa - gorsi to ludzie od tych, co z no�ami i maczugami napadaj�. Ano wola twoja, nie moja... I szybko ust�pi�a mrucz�c, nie ogl�daj�c si� ju� za siebie, a� wesz�a do dworu wewn�trz zagrody. A �e na inne niewiasty w podw�rku po k�tach poprzytulane skin�a, pierzchn�y wszystkie, chowaj�c si�, gdzie kt�ra mog�a. Parobk�w tylko kilku i dwu syn�w gospodarza zosta�o. Hengo wszed� rozgl�daj�c si� trwo�liwie, cho� m�stwem nadrabia�. Ch�opak jego z konia nie z�a��c z nim wjecha� w podw�rze. Ludzie wszyscy stali patrz�c na nich ciekawie i szemrz�c mi�dzy sob�. Wisz prowadzi� do �wietlicy. Chata w zr�b na mech budowana, stara - w po�rodku si� wznosi�a, wy�ej nad inne szopy - drzwi do niej wiod�y z progiem wysokim, ale obyczajem starym bez zamka �adnego, bo ich nigdy nie zawierano. Z sieni w lewo by�a izba wielka. Toki w niej ubity g�adko, posypany by� zielem �wie�ym, w g��bi ognisko z kamieni sta�o, na kt�rym nigdy ogie� nie gasn��. Dym si� dobywa� z niego przez nieszczelny dach ku g�rze.. �ciany i belki, i wszystko szkli�o si� od niego czarno. Doko�a przy �cianach �awy na pniach by�y przymocowane... W rogu sta� du�y st�, a za nim dzie�a do mieszania chleba, bia�ym p��tnem okryta... Nad ni� wisia�y wianki ju� posch�e i wi�zki r�nego ziela. Na stole, r�cznikiem szytym zas�anym, chleb te� nadkrojony le�a� i n� przy nim ma�y. U drzwi na �awie sta� ceber z wod� i czerpakiem. W k�cie, w g��bi wida� by�o �arna ma�e i kilka bodni chustami poos�anianych. Niewielkie okno, zasuwane wewn�trz okiennic�, sta�o teraz otworem, tyle �wiat�a wpuszczaj�c, ile go do rozpatrzenia si� w izbie by�o potrzeba. Gdy Wisz i Hengo przest�pili pr�g, stary poda� r�k� go�ciowi i pok�oni� mu si� m�wi�c, a zarazem wskazuj�c: - Oto chleb, oto woda, oto ogie� i �awa - jedzcie, pijcie, ogrzejcie si�, spocznijcie i niech dobre duchy b�d� z wami. Hengo si� niezgrabnie pochyli�. - B�ogos�awie�stwo temu domowi - odezwa� si� krztusz�c - niech go choroba omija i smutek. To m�wi�c na �awie przysiad�, a Wisz ukroiwszy chleba kawa�ek roz�ama� go z nim i do ust podnosz�c zjad�, co te� i obcy uczyni�. Trwa�o to chwil�... go�� ju� by� uroczy�cie przyj�ty i pozyska� prawa pewne. Niewiasty si� nie ukazywa�y, ale �e na cudzoziemca przez szpary patrze� musia�y, zna� by�o z tego, �e szepty i st�umione �miechy dolatywa�y do uszu jego. - Teraz - odezwa� si� Hengo po chwili - kiedy�cie mnie przyj�li w go�cin�, p�ki jeszcze dzie� jasny, poka�� wam, co wioz� z sob�... Niech oczy widz�, �e zwodnictwa nie ma, a jest popatrze� na co! Stary nic nie m�wi�, ruszy� si� tedy ku drzwiom; jeden z czeladzi do szopy go po-prowadzi�, gdzie ju� konie z ch�opcem sta�y. Gerda spoczywa� na drzewie siad�szy, ciekawie si� rozgl�daj�c i przys�uchuj�c... Sakwy przy nim na ziemi le�a�y. Hengo uj�� z nich dwie i z tak� si�� i zr�czno�ci� zarzuci� je sobie na ramiona, jakby unika� pomocy obcej lub chcia� si� popisa� ze zr�czno�ci�. Przez podw�rze te�, nios�c je, umy�lnie zdawa� si� st�pa� lekko i zwinnie, jakby wcale obarczony nie by�. Pochyliwszy si� nieco we drzwiach, wszed� do dworu i tu, przy okienku, oko�o �awy szerokiej sznury rozpl�tywa� pocz��. Ch�opcy domowi ciekawym go otoczyli ko�em. Z wielk� wpraw� i zr�czno�ci� Niemiec sakwy otworzy�, pomy�la� chwil� i obejrzawszy si� ku staremu zaprosi� go ku sobie. - Ale, c� to?... Wy sami tylko - odezwa� si� - a niewiastom waszym ani nawet ocz�w nacieszy� nie dozwolicie? Jam ju� cz�ek niem�ody, mnie te� ani si� wstydzi�, ani l�ka� nie macie powodu. Wisz zawaha� si� nieco, potem r�k� da� znak i sam podszed� ku drzwiom bocznej komory. Tu stara Jaga na stra�y sta�a, drzwi sob� zapieraj�c, ale nie pomog�y gro�by jej i obawy; gdy stary gospodarz da� swobod�, niewiastki i dziewcz�ta t�umnie wpad�y do izby. P�dzi�a je ciekawo��, a strach hamowa�, i zaledwie wpar�y si� do �wietlicy w�skimi drzwiami, pocz�y nazad ucieka�. Pierwsza, co rudego Niemca oczy spotka�a, krzykn�a i cofn�a si�; za ni� jak pierzchliwe stado pobieg�y inne. �miechy, szepty i �ajania Jagi razem zmieszane s�ysze� si� da�y. Hengo tymczasem, kl�cz�c przy �awie, dobywa� z sakiew coraz co� nowego, ukradkiem ku drzwiom spogl�daj�c. Oczy jego tam i sam ciekawie biega�y, cho� udawa�, �e tylko towarem swym jest zaj�ty. L�kaj�c si� i pragn�c, walcz�c ze strachem i ciekawo�ci�, dziewcz�ta, jak woda na jeziorze, to si� ode drzwi na izb� posuwa�y, to cofa�y nagle, jakby do komory nazad ucieka� chcia�y. Niemiec, kt�rego bystre oczy najwi�cej sia�y trwogi, coraz mniej na poz�r zwa�a�, co si� tam za nim dzia�o, niby nie widzia�, niby si� nie zajmowa� niczym, tylko towarem, kt�ry na �awie rozk�ada�. A by�o go pod dostatek, �wieci� i porywa� oczy. Le�a�y naprz�d ig�y d�ugie do spinania chust, misternie si� zamykaj�ce, a posplatane tak z kruszcu jasnego, jak gdyby plecione by�y ze lnu lub we�ny. Niekt�re z nich mia�y guzy b�yszcz�ce, inne popl�tane by�y jak �odygi kwiat�w, gdy zwi�dn�. Do wyboru by�o dosy�. Le�a�y dalej naszyjniki bogate, obwieszane blaszkami, k�kami i dzwoneczkami. Hengo je sobie do szyi przyk�ada� nic nie m�wi�c, a pokazuj�c, jak si� na suknie bogato i pi�knie wydawa�y. Jedne naszyjniki plecione by�y jak dziewcz�t kosy, inne g�adkie, z mocnego kruszcu, szyi od pocisku i strza�y broni� mog�y. Na d�ugim sznurze ca�a kopa mo�e kolc�w kruszcowych wisia�a nanizanych jak obwarzanki, kt�re na r�kach noszono. By�y wi�ksze i mniejsze, i takie, co w�em r�k� niewie�ci� a� do �okcia opasa� mog�y. Drugie, dla m�czyzn przeznaczone, mocniejsze by�y i grubsze. Pier�cieni te� mia� Hengo do wyboru bogactwo wielkie, kowanych i plecionych, wyrzynanych m�drze i ozdobnie. Dla m�czyzn powabniejsze by�y siekierki, d�ugie no�e z pochwami, d�uta i kliny, na ramiona k�adzione kr�gi, kt�rych ani miecz, ani strza�a przebi� nie mog�y. Te gdy na �aw� wyk�ada� pocz��, rzucili si� chciwie parobcy, a� oczy im do nich za�wieci�y i r�ce zadr�a�y. Stary Wisz nawet przyst�pi� bli�ej, a temu, z pochwy sk�rzanej wydobywszy go, poda� Hengo mieczyk b�yszcz�cy, wykrojony jak li�� kosa�ca, u pi�ci pi�kn� r�koje�ci� opatrzony. Gospodarz, w praw� go r�k� uj�wszy, u�miechn�� si� rad, przypatruj�c si� ostrzu, kt�re od s�o�ca �wieci�o. - Lepsze to - zawo�a� �miej�c si� Hengo - od waszych starych ko�ci i kamieni; wi�cej wytrzyma, lepiej broni i wnukom s�u�y� b�dzie. Czy cz�owieka, czy zwierz� dzikie, byle prawica silna - zmo�e; a doma te� tym wiele zrobi� potrafi, kto umie. Gdy to m�wi�, a m�ski sprz�t �w ukazywa� parobkom, niewiasty si� powoli, jedna drug� naciskaj�c, zbli�y�y tak, i� prawie g�owami nad �aw� zawis�y, po�eraj�c oczyma spinki, pier�cienie, naszyjniki i kolce. Hengo ostro�nie zwr�ci� na nie oczy. Wszystkie odziane by�y w bieli; przecie� w�r�d czeladzi i s�u�by rozezna� by�o �atwo mi�dzy nimi dwie ho�e niewiastki gospodarza i dwie c�rki jego, w zielonych wiankach, z kosami d�ugimi. Grubszym p��tnem okryta czelad� z ty�u si� trzyma�a. Z dwojga dziewcz�t jedna, ta, kt�ra najbli�ej sta�a, pi�kn� by�a tak, �e i mi�dzy najcudniejszymi mog�a otrzyma� pierwsze�stwo. Lice te� mia�a bielsze i mniej opalone, zna� mo�e wi�cej siedz�c za tkackimi krosnami ni� po polu biegaj�c... Bia�a i rumiana, z usty r�owymi, wielkie oczy szafirowe wlepia�a z kolei w pier�cienie, to w cudzoziemca, to nimi wodzi�a po sio-strach i braciach. Lecz wzork si� jej nie pali� do tych b�yskotek. R�ce trzyma�a na piersiach z�o�one, a �mielej rozgl�da�a si� ni� towarzyszki. Na bia�ej koszuli jej sp�ywa� sznur nieforemnych ob�am�w bursztynu, do kt�rych niebieskie i czerwone ziarna si� miesza�y. Na g�owie ruciany wianuszek �wie�y zielenia� weso�o. Twarze innych �mia�y si� dziecinnie, jej lice smutno i powa�nie patrza�o. Mi�dzy wszystkimi zda-wa�a si� pani�. Hengo par� razy spojrza� ku niej; dziewcz� zarumienione cofn�o si� nieco; lecz wnet odzyskawszy �mia�o�� na pierwsze miejsce wr�ci�o. Niemiec wzi�� nieznacznie z �awy jeden z pier�cieni i na palcu go potrzymawszy przeciw oknu, wyci�gn�� ku dziewczynie. - Niech to b�dzie m�j go�ciniec za go�cin� - rzek� podaj�c go pi�knej c�rce Wisza, kt�ra zmieszana, dumnie spogl�daj�c cofn�a si� i potrz�s�a g�ow�. - Przyjmijcie go, on wam szcz�cie przyniesie - rzek� Niemiec. Nie m�wi�c nic, nie posuwaj�c r�ki dziewczyna cofn�a si� powoli. Ojciec na ni� spojrza�, potrz�s�a g�ow� i skry�a si� za inne. Hengo wi�c poda� go drugiej siostrze, kt�ra zap�on�wszy mocno r�k� wyci�gn�a fartuszkiem okryt� i podarek z rado�ci� przyj�a. Wnet bratowe i czelad� skupi�y si� oko�o niej, aby to cudo ogl�da�. Szybko pobieg�y z nim do komory... do matki... S�ycha� by�o szeptanie d�ugie, jakby gniewne... a po chwili wysz�a obdarowana, w ko�cu fartuszka nios�c zawini�ty kawa�ek bursztynu ciemnego, spojrza�a na ojca, kt�ry g�ow� skin��, i nic nie m�wi�c na �awie go przed Niemcem po�o�y�a. - We� to! - rzek� Wisz - nam si� za go�cin� podark�w bra� nie godzi. Z u�miechem Hengo zabra� bursztyn, obejrza� go i wpu�ci� do worka, kt�ry mia� pod sukni�. Nim to jednak uczyni�, splun�� na� nieznacznie, aby czary odp�dzi�. Wisz zamy�lony sta�, na kiju si� opar�szy, n� obejrzany po�o�y� i milcza� pos�pnie... Ch�opaki szepta�y mi�dzy sob�; to bior�c ostro�nie z �awy siekierki i no�e, to je z �alem nazad sk�adaj�c. W oczach ich �atwo czyta� by�o, �e si� im tych skarb�w chcia�o, ale gospodarz jeszcze si� by� nie odezwa�, a bez niego nic si� tu nie dzia�o. By� g�ow� domu i panem. Woli swej nikt tu nie mia�, je�li on mu jej nie poda�... Hengo, co mia� pod r�k� roz�o�ywszy, - patrza� zwyci�sko po otaczaj�cych. Niewiasty wr�ci�y, parobczaki sta�y... milczenie panowa�o w izbie; wtem oczy starego pad�y na co� le��cego w�r�d innych ozd�b na �awie, czego zna� nie widzia� w �yciu. By� to �wiec�cy krzy� z uszkiem do noszenia na szyi. B�yszcza� tak jako�, �e oczy wszystkich zwr�ci� na siebie... - A to co jest? - zapyta� stary wskazuj�c... Hengo zdaje si�, �e dopiero teraz spostrzeg�, i� go wydoby�, i pochwyci� skwapliwie. - A! to - zawo�a� zmieszany - to jest znak... dla ludzi innej wiary ni� wasza... kt�ry im szcz�cie przynosi... - Nam�e on by nie przyni�s� szcz�cia? - zapyta� Wisz. Hengo zamilk� i schowa� go do worka... Nast�pi�a znowu chwila milczenia. To schowane tak szybko god�o tajemnicze obudzi�o ciekawo��, lecz Niemiec ju� si� z nim ukry�. - Trudno si� to oprze� - odezwa� si� gospodarz - kiedy samo co pod dach przychodzi, a do �ycia pom�c mo�e. Za dawnych czas�w ledwie u ksi�dz�w i �upan�w co� podobnego widzie� by�o mo�na, teraz i my kmiecie wa�y� si� na to musimy. Nie wyjdzie z domu dziewka, �eby jej do wiana nie da� kolc�w i szpilek. Skin�� na starszego syna, poszepta� mu na ucho... wysz�o ich zaraz dwu z izby. Wisz na �awie siad� i po jednemu odk�ada� pocz��, co dla siebie i swoich chcia� za-trzyma� - wybra� pi�kny miecz li�ciasty, siekierek kilka, m�ot�w, no�yce, kilka pier�cieni, dwa naszyjniki z wisiad�ami... my�la� i liczy�, czy tego b�dzie dosy�. Wtem Hengo zdj�� z �awy dwa chrz�szcz�ce naramienniki i podni�s� je do g�ry. - Staremu Wiszowi by si� to zda�o - zawo�a� - i przysta�o. - Po co? - rzek� gospodarz - chyba, aby mi synowie w�o�yli do mogi�y... Na wojn� i�� ju� nie my�l�, na to s� ch�opcy doros�e, a doma - co mi po tym? - Rzekli�cie: do mogi�y - odezwa� si� Hengo - niech was bogowie d�ugo chowaj� - ano i do grobu to wzi�� nie szkodzi... wszak ci u was zwyczajem, �e na stos si� ubiera i zbroi, jak takiemu bogatemu kmieciowi przysta�o. Stary r�k� zamachn�� w powietrzu. - Co mi tam! - rzek� - chcie� i bra� �atwo, ale co da� za to? Nie bardzo�my zapa�ni. - Ju�ci cho� bursztyn i sk�ry macie, bo wam tu do morza bli�ej, a i w ziemi go tu kopiecie... Wisz patrza� na drzwi, sk�d si� powrotu syn�w spodziewa�. Ukazali si� te� wkr�tce oba, jeden d�wigaj�c w�r du�y, drugi na plecach nios�c p�k spory sk�r r�nych, powi�zanych pyskami. Roz�o�ono je na ziemi, Niemiec chciwie w worku grzeba� si� zacz��, a� mu oczy b�yszcza�y. Wydobywa� po jednemu bry�y mu�em i ziemi� okryte, gdzieniegdzie jasnymi ob�amy po�yskuj�ce... W tych zdawa� si� �wieci� jakby zamkni�ty p�yn jaki�, kt�ry st�a� i zmarz� na kamie�. Sk�ry te� zwierza zabitego zim� w�osem �wieci�y l�ni�cym, a gdy Niemiec palcami ich pr�bowa� zacz��, nic mu w nich sier�ci nie pozostawa�o. Dopiero si� targ rozpocz��, milcz�cy, bez s�owa... Hengo odk�ada�, co mie� pragn��, stary g�ow� trz�s� i odrzuca�... Razy kilka tak liczono sk�ry i to, co na stole le�a�o, wa�ono w r�kach kawa�y bursztynu, ujmowano i dodawano. Wisz, to Niemiec trz�li g�ow�. Jeden, to drugi co� ust�powa�, jeden narzuca�, to drugi... Sz�o to powoli, niekiedy przestankami dzielone d�ugimi, w ci�gu kt�rych umowa zerwan� si� zdawa�a; Hengo niby sw�j towar chcia� pakowa�, ch�opcy sk�ry bra� zaczynali. Oci�gano si� z tym jednak, a� nareszcie Hengo r�k� wyci�gn�� i stary w ni� uderzy� d�oni�. Zgoda zawart� zosta�a. Wisz zagarn�� licz�c sw�j nabytek i natychmiast rozdziela� go pocz�� w�r�d powszechnych oznak rado�ci. �ciskano go za kolana. Dw�r ca�y odzywa� si� wykrzykami... Niemiec wi�za� sk�ry i pakowa� bursztyny. Pot mu ciek� z czo�a, napi� si� wody i usiad� na �awie. - Patrzcie� no - odezwa� si� gospodarz - ile�my to wam da� musieli, a wiele od was bierzemy. We dwie gar�cie si� to zmie�ci. Czaru wasze ma by� tak drogie, a nasze tak tanie? Hengo u�miecha� si� pocz��. - Naprz�d - rzek� - tom ci ja niemal stawi� �ywe wioz�c wam tu towar do dworu. Niezdrowo to przedziera� si� lasami. A to, co ja wo��, tego ziemia nie rodzi ani ludzie robi�, ale duchy po pieczarach mieszkaj�ce, kt�re ma�ych cz�owieczk�w maj� posta�... Oni a� do wn�trzno�ci ziemi za tym kruszcem wdziera� si� musz�. Taki cz�owiek, jak ja, wiele �wiata przejecha� musi, zanim si� do nich dostanie i cokolwiek wyprosi. Ani dzie�, ani dwa, ale miesi�ce i lata w�drowa� trzeba, nim si� cz�owiek do nich dobije. �ycie si� stawi co dzie� i od dzikiego zwierza, i od obcych ludzi, kt�rzy radzi z�upi� podr�nego. Cho� si� rzeki i g�ry, i parowy zna, cz�sto si� zb��dzi, g�odem przymrze, nie do�pi... a rad, kto wyjdzie ze sk�r� ca��. Co za dziw, �e du�o wzi�� potrzeba. Wam w las p�j�� za zwierzem, kt�rego u was pe�no, to zabawka, bursztyn samo wyrzuca morze albo ziemia rodzi... Wisz milcza� s�uchaj�c. Parobcy i synowie rozst�pili si� ku ognisku i w g��b �wietlicy, ka�dy chwal�c tym, co otrzyma�. Niewiasty szepcz�c kry�y si� w komorze. Jedna tylko c�rka gospodarza, pi�kna Dziwa, w przymkni�tych drzwiach wygl�da�a ciekawie. Rozmawiali powoli, s�uchano ich pilnie. - A je�li wam tak ci�ko i niebezpieczno - m�wi� stary - po co w�drujecie? Macie swoj� chat� i pole? Hengo brwi namarszczy�. - Dlaczego wy na �owy idziecie, cho� zwierz bywa dziki? Cz�owiek si� rodzi do swojego �ycia i odmieni� go nie mo�e. Nie tyle za bogactwami goni, co za dol� swoj�, kt�ra go w �wiat p�dzi. Narody ca�e p�yn�y nieraz k�dy� ze wschodu... ze starych siedzib na nowe, albo to im tam ziemi brak�o? Tak i mnie duch m�j w��czy� si� ka�e. - A du�o�cie ju� �wiata zje�dzili? - zapyta� Wisz. Hengo si� u�miechn��. - Tak du�o, �e nie zapami�tam, z ilu rzek pi�em wod�, przez wiele g�r wierzcho�ki-m si� przedziera�, widzia�em dwa morza... a j�zyk�w, kt�rem s�ysza�, nie zlicz�... a ludzi r�nych... Przecie� ze wszystkich narod�w naszych pono najwi�cej - odezwa� si� stary. - My Polanie rozm�wi� si� mo�emy i z tymi, co tu u Odry i co nad �ab� siedz�, i z Pomorcami, i z Ranami na Ostrowiu, i z Serby, i z Chrobaty, i Morawiany, i a� do Dunaju... i dalej. A kt� policzy... jest nas jako gwiazd na niebie. - Hm! - mrukn�� Hengo - i nas te� niema�o... - A ziemi te� dla wszystkich dosy� - doko�czy� Wisz. - Ka�dy u siebie doma ma, czego mu trzeba - ziemi� matk� pod nogami, s�onko nad g�ow�, wod� w strumieniu, chleb w r�kach. Hengo s�ucha� milcz�cy. - Tak ci jest - rzek� - przecie jedni drugich nachodz� - i z g�odu, i z chciwo�ci, i dla niewolnika, gdy go zabraknie. - Dzieje si� tak u was - przerwa� stary - my wojny nie pragniemy ani w niej smakujem. Nasi bogowie pok�j mi�uj� jako my. Niemiec si� skrzywi�. - Kto wam tu co zrobi? - mrucza� - kraj szeroki, pustynie - �atwo by wej��, ale wynij�� trudno. - My�my te� - rzek� Wisz - od was si� nauczyli broni� i wojowa�, bo�my tego dawniej nie znali. Prawda, �e tam u zachodu wasze duchy lepszy or� kuj�, ale i nasz kamie� stary, i pa�ka niczego. - My�my ju� o kamieniu zapomnieli - odezwa� si� Hengo - pogrzebali�my stare m�oty po mogi�ach i ju� ich prawie nie wida�. Nie zda� si� ju� teraz kamie�, gdy o kruszce �atwo, a ludkowie nasi po pieczarach coraz wi�cej go znosz�. - My te� mamy go od morza i od l�du, z r�nych stron przywo�onego - ci�gn�� Wisz - przecie dzieci uczymy kamie� szanowa�, bo go pierwsi bogowie pokazali, jak obrabia�, praojcom naszym. I ka�demu do grobu wk�adamy m�ot - siekier� bo��, kamienn�, aby si� u swoich bog�w ni� wy�wiadczy�, kim jest i sk�d idzie. Inaczej by go nie poznali. A b�dzie tak na wiek wiek�w i u wnuk�w naszych. Hengo s�ucha� ciekawie. Wtem stary podni�s� si� z �awy i si�gn�� r�k� na p�k�, ponad dzie�� chlebn�, gdzie rz�dem le�a�y m�oty i siekiery kamienne pooprawiane w drzewo i powi�zane mocno. Uj�� ich kilka w r�k� pokazuj�c Niemcowi. - Po dziadach, pradziadach my�my je odziedziczyli - m�wi� - bi�y one ofiary bogom i �by wrogom, i zwierzom rogi. Gdyby nie kamie�, nie by�oby cz�owieka i �ycia. Z kamienia powsta� cz�owiek i kamieniem �y�. Z niego wyszed� ogie� pierwszy, �yto kamie� star� na m�k� - i b�ogos�awiony jest. Wasz kruszec zjada woda i ziemia, i powietrze, a kamienia nie�miertelnego nic nie po�re. To m�wi�c m�oty swe z poszanowaniem na p�ce po�o�y�. W ci�gu rozmowy niewiasty s�u�ebne ko�o ogniska si� kr�ci�y rozpalaj�c je. Przez drzwi od komory otwarte dozorowa�a je Jaga. Pracowa�y z nimi niewiastki i c�rki, tylko Dziwa w wianku, z za�o�onymi r�kami z dala si� temu zachodowi przypatrywa�a. Najm�odsz� by�a w domu, najpi�kniejsz� i najukocha�sz�, a pie�ni naj�liczniejsze �piewa�a. Matka j� najciekawszych ba�ni uczy�a, ojciec najstarszymi podaniami karmi�. Wiedzieli wszyscy, �e j� duchy nawiedza�y, �e we snach szepta�y jej o tym, o czym nikt: ani ojciec, ani matka, ani siostry nic nie wiedzia�y. Kto chcia� wiedzie� przysz�o��, jej pyta� - pomy�la�a, popatrza�a, powiedzia�a. A pie�ni si� u niej rodzi�y tak jak na wiosn� nad strumieniem kwiaty. Gdy na rozstajach i u �wi�tych zdroj�w ofiary sk�adano, nikt tam nie przodowa�, tylko ona jedna i szanowali j� wszyscy, a z m�odzie�y nikt nawet spojrze� na ni� nie �mia� zuchwale. Wszyscy wiedzieli, �e j� sobie duchy wybra�y za oblubienic�. Dlatego, gdy drugie siostry i bratowe same w las si� i�� l�ka�y, tam gdzie duchy lataj� unosz�c si� nad strumieniami, nad jeziory, nad g�rami i w�wozy - Dziwa sz�a �mia�o, wiedz�c, �e si� jej nic z�ego nie stanie, �e niewidzialna r�ka zwierza i wilko�aka odegna, smoka i w�a nie dopu�ci. U ogniska warzy�a si� i piek�a wieczerza, a �e go�� by� w chacie, dostatniejsza ni� powszednio. �wier� koz�owa obraca�a si� u ognia, w wielkim garncu warzy�o mi�siwo z krupami. Jaga te� zawczasu w cebrzyk drewniany utoczy� kaza�a piwa, jeden z ch�opc�w przyni�s� miodu, kt�ry tylko dla go�ci dawano. Zna� by�o dostatek w domu, bo i nabia�u nie brak�o, zwierzyny, ko�acza i chleba. Wszystko to na st� zniesiono, a Wisz skinieniem go�cia zaprosi�, sam siad�szy w rogu, gdzie jego miejsce by�o. Ni�ej na �awach synowie siedli, a ni�ej jeszcze parobcy... Dziewki i niewiasty nie �miej�c usi��� z m�czyznami, s�u�y�y. W milczeniu zabrano si� do mi�sa palcami je odrywaj�c, tylko Hengo no�a na sk�rzanym pasku dobywszy, dla siebie kraja� je zacz��. Na ten obcy zwyczaj dziwnie patrzano, bo krom chleba du�ego wszystko si� palcami bra�o i jad�o. Postawiono garnuszki i czerpaczki przed siedz�cymi, z wod�, piwem i miodem. Wisz zla� troch� na ziemi�... G�odny podr�ny raczy� si� i popija� do syta, a nierych�o mu na my�l przysz�o, i� dziecko g�odne w szopie przy koniach zostawi�. Szepn�� wi�c co� staremu Wiszowi, kt�ry g�ow� pokiwa�. - Jedzcie spokojnie - rzek� - nie zapomn� o nim - u nas obyczaj nie tylko o panu pami�ta�, ale i o s�ugach, a gdyby�cie psy mieli z sob� i te by g�odu nie zazna�y. Zwierz�ta te�, kt�rym bogowie mow� odj�y, kto wie, co w sobie nosz�? Przecie nasz� mow� rozumiej�, w �yciu nas strzeg�, a po �mierci �a�uj�. M�wi� to w�a�nie patrz�c na psy swoje, kt�re dobywszy si� z zamkni�cia, gdy zwietrzy�y wieczerz�, wcisn�y si� do chaty i pod st�, ko�ci gryz�c, kt�re im rzucano. S�o�ce si� mia�o ku zachodowi, gdy najad�szy si� i napiwszy Wisz wsta�, tu� za nim wszyscy z �aw ruszyli. Podni�s� si� i Hengo; miejsce opr�niaj�c dla niewiast wyszli na podw�rko z chaty. Stary, na kiju si� opieraj�c, Niemca z sob� powi�d� ku rzece, dawszy mu wprz�d sakwy zrzuci� w szopie, bo si� nazajutrz do dnia w drog� wybiera�. Siedli znowu oba na tych samych kamieniach nad wod�. W �ozach �piewa�y s�owiki, nad b�otami zwija�y si� czajki krzykliwe i niespokojne, w lesie kuku�ka co� liczy�a po jednemu, a na moczarach b�k kiedy niekiedy jak str� na czatach - huka� z daleka. O kilkana�cie krok�w od nich dwa bociany, kt�rych gniazda na szopie wida� by�o, wieczorn� odbywa�y przechadzk� dzi�bi�c �abki przestraszone... POPRZEDNISTARA BA�� NAST�PNY J.I. Kraszewski, Stara ba�� ROZDZIA� 3 Pomilczawszy chwil� Wisz spojrza� na Niemca. - Dostali�cie si� tu szcz�liwie - a dalej? Dok�d my�licie? - Dok�d? - z wolna powt�rzy�, jakby nie chc�c si� z tym zdradzi�, co zamierza�, Hengo. - Dok�d? Ot, sam dobrze nie wiem. Wy tu na znacznej przestrzeni sami ze swoimi siedzicie i panami jeste�cie... Ja, �em tu ju� raz si� kiedy� zab��ka�, przywlok�em si� i teraz. Dalej puszcza, i�� cho�by na rzek�, ob��ka� si� �atwo, a na z�ych ludzi trafi� gromad� - kt�rzy z �yciem nie puszcz�. Po lada jakich cha�upach w lesie t�uc si� nie my�l�, po�ytku z tego ma�o... ale... to� te� gdzie�, nie opodal kne� wasz siedzi... Gdyby do jego grodu nad jeziorami nie by�o daleko, pu�ci�bym si�... Wisz brwiami siwymi ruszy�. a r�k� w prawo, nie m�wi�c nic, pokaza�. - Jest�e ci kne�... na grodzie nad jeziorem, a do niego w dzie� niespe�na stan�� �atwo. Kne�, kne�! - powt�rzy� z przek�sem. - Ten kne� ju� sobie prawa do wszystkiej naszej ziemi ro�ci, po wszech kniejach poluje, a ze swymi zbrojnymi lud�mi czyni, co chce... To srogi cz�ek - jemu si� w paszcz� dosta�, jak wilkowi g�odnemu... Ano, i na wilki ludzie sposoby maj�. Niemiec zmilcza�. - Wasz ci to kne�, nie obcy - rzek� po chwili - trzeba przecie, �eby nar�d mia� g�ow� i wodza - a co by pocz��, gdyby go wr�g naszed�? - Niech nas od tego bogi broni� - m�wi� stary. - My to wiemy, p�ty naszej woli, dop�ki pokoju. Przyjdzie wojna, z ni� i�� musi niewola. A kto z wojny skorzysta? Nie my, ino kne� nasz i jego s�udzy. Nam wr�g chaty popali, byd�o zajmie; oni niewolnika nabior� dla siebie i �upu. Tyle z tego, �e nam dzieci pogin�; a kto pad� w wojnie, temu i mogi�y nie usypi�, krucy cia�a roznios�. I westchn��. - Pan to jest mocny, ten, co na grodzie siedzi? - spyta� Hengo. - Bogi mocniejsze od niego -- mrucza� Wisz - a i gromada siln� bywa... Ja nie wiem wi�cej, da� mu daj�, jak� ka�e - i zna� go nie chc�: ni jego, ani ca�ego ich Leszk�w plemienia. - Wy�cie u siebie panem - dorzuci� pochlebiaj�c Hengo. - A pewnie - rzek� Wisz. - Gdybym nim tu nie mia� by�, to� s� jeszcze ziemie puste, poszed�bym, jak ojcowie chadzali, z moimi gdzie indziej, gdzie wojna nie dochodzi i niewola. Zaora�bym now� granic� wo�ami czarnymi i siad�. Jaki� p�u�mieszek szyderski Niemcowi si� po ustach przesun�� i doda�: - Hej no - gdyby�cie mi rozpowiedzieli a ukazali drog� do Gop�a, a do sto�ba kneziowego - kto wie? powl�k�bym si� jeszcze... zobaczy� i tego �wiata troch�. Gospodarz pomy�la� nieco. - Czemu nie! Pr�bujcie szcz�cia - rzek�. - Z waszych tam ju� niejeden bywa�, niejednego te� mo�e znajdziecie. Kne� ma �on� z niemieckiego kraju, po niemiecku rad rz�dzi�by nami. Wsta� stary z kamienia. - S�o�ce nie zasz�o jeszcze, macie dobre nogi? - zapyta�. - P�jdziemy za las, na g�r�, sk�d �wiata wida� niema�o... Stamt�d wam drog� uka�� �atwo... Chcecie za mn�? Niemiec, kt�ry �uk i proc� zostawi� we dworze, prawie b�d�c rozbrojony zawaha� si� nieco. - Tak? z r�kami go�ymi? - spyta�. - Jam tu na mojej ziemi - odpar� stary oboj�tnie - mnie tu zwierz nawet szanuje. Innej broni nie potrzebuj� - doda�, r�g wyjm

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!