3470

Szczegóły
Tytuł 3470
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3470 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3470 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3470 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ivan Adamovic Johnny Erotic Jan Adamovic urodzi� si� w 1967 roku. Studiowa� bibliotekoznawstwo i informatyk�. Obecnie pracuje jako redaktor SF w miesi�czniku "Ikarie", publikuje miniatury literackie w r�nych czasopismach; by� te� redaktorem obszernej "Encyklopedii Fantastycznych Film�w" (1994). Kocha cyberpunk i postmodernistyczn� kultur�. Murzynka przy wej�ciu podci�gn�a wytrenowanym ruchem sp�dnic� i wypi�a w moj� stron� pot�ne, l�ni�ce po�ladki. - No, wsad� mi to, kochanie - zanuci�a g�osowym implantem Elvisa Presleya. Wsun��em jej do szpary kart� kredytow�. Musia�a mie� w �rodku porz�dny hardware, karta wysun�a si� z powrotem niemal natychmiast, bez tych d�ugich dialog�w z bankiem, kt�re prowadz� automaty uliczne. - Du�o ju� ci nie zosta�o, kochanie. - Wyszczerzy�a do mnie wyr�wnany rz�dek z�b�w z czarnego winylu, podczas gdy ja wyciera�em kart� o koszulk�. - W ka�dym razie mnie nic nigdzie nie brakuje, kochanie. Prze�lizgn��em si� ko�o niej, zanim zd��y�a si� zastanowi�, czy by�a to aluzja do modyfikacji jej organ�w. Ale mia�a racj�. By�em ju� prawie na dnie i gdyby si� p�aci�o tak�e za wyj�cie z tej budy, musia�bym si� wcze�niej przez d�u�szy czas przyja�ni� ze zmywark� albo miot��. Ale je�eli Larry nie narobi w portki ze strachu i dotrze tu zgodnie z umow�, mo�e wyjd� st�d jako Wielki Bogacz, a rozkrok tej czarnej od�wiernej, spragniony ka�dego kredytu, podskoczy do mnie jak magnes. Spotkanie mieli�my um�wione w znanej kawiarni. M�j pomys�. Uwielbiam stylowe wn�trza, a to najbardziej odpowiada�o naszemu interesowi. Wszed�em obiema nogami na mi�kk� pod�og� i zaczeka�em chwil�, �eby mnie obw�cha�a i zapami�ta�a zapach moich feromon�w. Kr�tkim, pe�nym ekstazy falowaniem da�a mi do zrozumienia, �e jest zadowolona i �e mog� i�� dalej. Gdy pod�oga ugina�a si� pode mn� jak �ywa, a gdzieniegdzie z jej g�adkiej powierzchni wysuwa�a si� nibyn�ka, wij�c si� przez chwil� w kr�tkim poczuciu swobody, �eby potem zosta� poch�oni�ta przez kolektywn� decyzj� pozosta�ych kom�rek, robi�o mi si� niedobrze. Niekt�rzy lubi� takie ekstremalne przypadki, ale ja nigdy nie mog�em si� przyzwyczai� do biopomocnik�w. By�o wczesne popo�udnie, sala udekorowana w stylu secesji dopiero zaczyna�a si� zape�nia�. �aluzje w oknie wystawowym kroi�y �wiat�o s�oneczne na w�skie paski i rzuca�y je na blaty sto��w z czarnego, polerowanego marmuru i na ornamenty w najlepszym belgijskim stylu. Ca�a sala by�a od pod�ogi do sufitu napchana art nouveau. Wszechobecn� atmosfer� dekadencji dope�nia�y ekrany, na kt�rych non stop lecia�y filmy hard core z ko�ca ubieg�ego stulecia. Nawet w kopulacyjnych ruchach pulchnych dziewczyn by�o co� z secesyjnego zeitgeistu. Larry siedzia� na ko�cu sali, popija� kaw� i z niesmakiem obserwowa� figle migle na ekranie. Larry nie nale�a� bynajmniej do kompletnych zer w �wiecie wirtualnych program�w pornograficznych i nie znosi�, kiedy kto� go przy�apa� na zadowoleniu z cudzego towaru. Co nie znaczy�o, �e te w�a�nie filmy nie mog�yby zosta� wyprodukowane w kt�rej� z pod��czonych pod Larry'ego wytw�rni. Tak wi�c przysiad�em si� do niego. Towarzyszy� mi M�j Problem. Dowcip polega� na tym, jak zrobi� z Mojego Problemu Nasz Interes. Ale najpierw obmaca�em d�o�mi spodni� stron� blatu naszego stolika. Nie by�bym pewien, kto da�by si� nabra� na numer ze zdalnie sterowanym neuroparalizatorem przymocowanym po mojej stronie, gdyby Larry'emu z jakich� powod�w si� przywidzia�o, �e w Naszym Interesie co� �mierdzi. Te� zam�wi�em kaw�, a potem wszystko Larry'emu opowiedzia�em. Prawd� m�wi�c, nie zamierza�em niczego ukrywa�. Wi�c po pierwsze, �e nielegalnie usi�owa�em nagrywa� z sieci publicznej oferowane programy rzeczywisto�ci wirtualnej. Potem, jak nagle zobaczy�em lec�cego po niebie s�onia i zrozumia�em, �e po�kn��em przyn�t� razem z haczykiem. T� przyn�t� by� wirus, neutralizowany za pomoc� specjalnego dekodera, kupowanego przez klienta razem z programem. No i teraz ten wirus siedzi w �rodku mojej pami�ci, szczerzy si� i od czasu do czasu przypomina o sobie jakim� szale�stwem, niezbyt pasuj�cym do tej rzeczywisto�ci, kt�r� od dzieci�stwa pami�tam. Pr�dzej czy p�niej pope�ni� jaki� b��d, dzi�ki kt�remu systemowa policja bez trudu mnie zidentyfikuje. Larry mia� znudzon� min�. Nawet gdybym mia� g�ow� tak zawirusowan�, �e by mi hucza�a, a wirusy wysypywa�yby mi si� przez uszy, nie przej��by si� tym ani troch� bardziej ni� wirtualnym po�arem przedszkola. - Antywirus? - zapyta�. Skin��em g�ow�. M�j jedyny ratunek. - Ma pan szcz�cie. Przypadkiem mam ten najnowszy. Da�oby si� co� za�atwi�. Ile p�acisz? - Jak na Larry'ego by� to niezwykle d�ugi monolog. Wyra�nie zainteresowa� si�. Prawie na pewno zna� moje dzie�a. - Wymiana - powiedzia�em. - Oryginalny program virtual reality za antywirus i tysi�c kredyt�w. Przez chwil� obserwowa� w milczeniu, jak pod�oga absorbuje zrzucone okruchy tortu. - Te tysi�c dop�aci pan? - Nie, pan. - Musia�em by� od pocz�tku nieust�pliwy, �eby Larry zrozumia�, �e ma do czynienia z profesjonalist�. Troch� mu bru�dzi�em w interesie. Konstruowa�em programy rzeczywisto�ci wirtualnej, zazwyczaj tylko pocz�tki przestrzeni i podstawy akcji, a potem sprzedawa�em wi�kszym firmom, kt�re je dorabia�y i sprzedawa�y jako w�asne. Larry skrzywi� si�. - Pa�ska bezczelno�� zaczyna mi si� podoba�. - W tym momencie jego oczy wypad�y z oczodo��w i hu�ta�y si� przez chwil� na �y�kach i w��knach nerwowych. Nareszcie odpad�y i rozprysn�y si� na pod�odze z cichym "plop". Nie da�em po sobie nic pozna�. Wirus potrafi� mi p�ata� gorsze figle. Po pi�ciu sekundach twarz Larry'ego by�a zn�w w porz�dku. - Jak si� ten pa�ski program nazywa? - "Markiz de Sade i istoty Cthulhu" - wypali�em. Zadzia�a�o. - Ma pan to przy sobie? Skin��em g�ow�. - Dobra. Rzu�my na to okiem. Pilotem po�rodku sto�u zlikwidowa�em secesyjne pi�kno�ci i wsun��em mikrochip w marmurowy blat. - Chodzi tylko o demonstracj�, w dodatku dwuwymiarow�. Bez he�mu to tylko pop�uczyny... Larry niecierpliwie machn�� r�k�. Na wszelki wypadek przyciszy�em d�wi�k i w��czy�em program. By� to monta� najlepszych i najmocniejszych scen. Markiz przyzywa na pomoc istoty z mi�dzygwiezdnych przepa�ci i z innych wymiar�w, kt�re mog� zobaczy� tylko martwi i szale�cy, a potem kontynuuje swoj� sadomasochistyczn� kawalkad�. Skoncentrowana ohyda, oceany �luzu, dziewczyny gwa�cone na najbardziej niewiarygodne sposoby i rodz�ce potem now�, jeszcze bardziej odra�aj�c� generacj� monstr�w. K�tem oka dostrzeg�em, �e jedna z kelnerek zatrzyma�a si� z tac� w r�ku obok naszego sto�u i z szeroko otwartymi ustami gapi si� w ekran jak zahipnotyzowana. Przy s�siednim stole m�oda para, kt�ra mia�a takiego pecha, �e te� widzia�a to, co si� dzia�o na naszym ekranie, szybko zap�aci�a i wysz�a. A potem... nie wierzy�em w�asnym uszom. Larry MLASN�� z zadowoleniem. - Bior� - powiedzia� tylko. - Dostanie pan sw�j antywirus. - I tysi�c. - Nie zamierza�em okaza� s�abo�ci. Twarz Larry'ego zachmurzy�a si� i zbli�y�a do mojej. - M�ody cz�owieku, przekracza pan granic� dopuszczalnej bezczelno�ci. Mn�stwo ludzi oszala�oby z rado�ci, gdyby mogli mi sw�j program ofiarowa� za darmo! Nie odpowiedzia�em. - Antywirus i pi��set - burkn��. - Antywirus i siedemset - ja na to. - By�o mi mi�o - nachmurzy� si� jeszcze bardziej Larry i zacz�� si� podnosi� od stolika. - No dobra, niech b�dzie pi��set - zatrzyma�em go po�piesznie, bo uzna�em, �e jego cierpliwo�� jest na wyczerpaniu. Larry w�a�nie si�ga� do kieszeni na piersi, kiedy drzwi kawiarni otworzy�y si� z hukiem i do sali wpad�y dwa gazowe granaty. - Bomba! - wrzasn�� jaki� kobiecy g�os. - �adna bomba - odpowiedzia� jej metalowy g�os z megafonu. - Policja obyczajowa. Prosz� ustawi� si� w kolejkach i pojedynczo poddawa� si� rewizji przy wyj�ciu. Rozejrza�em si� po secesyjnej sali. A wi�c tak wygl�daj� ostatnie minuty wolno�ci. Z mikrochipem, kt�ry w�a�nie pokaza�em Larry'emu, nie mia�em szansy. Sumienie Larry'ego te� chyba musia�o by� nie tak czyste jak lilia, bo zblad�, a na czole pojawi�y si� krople potu. Pi�kna scenka, warto by j� opracowa� wirtualnie. By�o ich dw�ch. Jeden bogaty, drugi biedny. Mimo �e dzieli�a ich taka przepa�� hierarchii, nagle obaj wyl�dowali w tym samym g�wnie. Dobranoc, dzieci. - Wy dwaj macie miny niby bli�ni�ta syjamskie pod skalpelem - rozleg�o si� tu� obok mnie. Jako� nie zauwa�yli�my, kiedy si� do nas dosiad�a. Musia�a to by� ta sama kelnerka, kt�rej przed chwil� opad�a szcz�ka, kiedy ogl�da�a moje dzie�o. Jak wszystkie tutejsze kelnerki by�a naga, g�adko wygolona, a jej sk�r� pokrywa�y secesyjne ornamenty z niezmywalnych farb. W�osy �ci�gn�a do ty�u i spi�a spink� z macicy per�owej. Jedynym odzieniem, jakie mia�a na sobie, by� szeroki pasek z maszynk� do zbierania kredyt�w na lewym boku i elektryczn� pa�k� nerwow� na prawym. Na sk�rze przewa�a�a ochra i cynober. Oczy by�y z natury pomara�czowe. - Zak�adam, �e nie jeste�cie t� kontrol� szczeg�lnie zachwyceni. Mo�e mog�abym wam pom�c. - A dlaczego zwr�ci�a� na nas uwag�, Armio Zbawienia? - Nie darowa� sobie Larry. - Czuj� od was szmal. - Unios�a dwa palce, w kt�rych trzyma�a k�ko z hu�taj�cym si� na nim metalowym paseczkiem. Przy drzwiach zgromadzi� si� t�um i na razie nikt nie zwraca� na nas uwagi. - Klucz od tylnych drzwi. - Za ile b�dzie takie wyj�cie? - A ile dasz, wujku? - spyta�a z przewag� swoich trzynastu lat. - Pi�� tysi�cy. - Czemu nie. A ty? - zwr�ci�a si� do mnie. - Za�atwi� ci� w trzy minuty jednym palcem. - Fajnie. To wiejemy. Przeszli�my mi�dzy stolikami, potem przez kuchni� i zatrzymali�my si� przy tylnym wyj�ciu. Nasza Armia Zbawienia otworzy�a i wypchn�a nas na zewn�trz. Sama chwyci�a zdart� sk�rzan� kurtk� nabit� stalowymi �wiekami, narzuci�a j� na siebie i ostro�nie rozejrza�a si� doko�a. W tej chwili Larry zatrzyma� si� i chwyci� si� za g�ow�. - Cholera. Zostawi�em tam torb�. Mam w niej wszystko. Fors� i antywirus. Dziewczyna otworzy�a jeszcze raz, nie obesz�o si� przy tym bez kilku soczystych uwag pod adresem Larry'ego. W�szy�em jaki� kant, wi�c nie spu�ci�em z Larry'ego oka, id�c dwa metry za nim na wypadek, gdyby chcia� da� nog�. Ale nie da�. Larry, kr�l pornograficznego nieba, zako�czy� swoje �ycie w marny i niesmaczny spos�b kilka krok�w przede mn�, a ja nie mog�em nic na to poradzi�. W po�piechu i zdenerwowaniu zapomnia� pozwoli� si� obw�cha� biopod�odze, kt�ra go tym samym zidentyfikowa�a jako intruza. W dodatku by�a rozdra�niona gazem �zawi�cym, wi�c Larry, gdy spostrzeg�, co si� dzieje i odwr�ci� si� z twarz� skrzywion� b�lem, mia� ju� nogi do kolan poch�oni�te przez bia�� mas�, szybko pe�zn�c� po jego ciele wzwy�. W nieca�e p� minuty zosta�o z niego tylko niewielkie wzniesienie na pod�odze, a i to szybko znik�o. Tak zgin�� Larry i moje nadzieje na uzyskanie programu antywirusowego, kt�ry zlikwidowa�by to z�o�liwe co� w mojej czaszce. Stra�nicy przy wej�ciu zauwa�yli zamieszanie i ruszyli w naszym kierunku. - W nogi. - Kelnerka chwyci�a mnie za �okie� i poci�gn�a znowu do tylnego wyj�cia. Wypadli�my na zewn�trz i w tej samej chwili rozleg� si� d�wi�k syreny i uliczk� za kawiarni� zagrodzi� z jednej strony policyjny �lizgacz. - �e mi si� w og�le chcia�o - us�ysza�em jej westchnienie, a potem pobiegli�my w stron� przeciwn� b�yskaj�cym �wiat�om. - Nazywam si� Molly. - Rzuci�a kurtk� do k�ta i wyczerpana wyci�gn�a si� w fotelu. Oboje byli�my zdyszani po biegu i oszo�omieni od miejskiego smogu. - M�wi� mi te� Rdzawa Lady. Lubi� ochr�. - Mnie m�wi� Johnny. Johnny Erotic. - Chamstwo. - Zajmuj� si� troch� programami VR. Hard core, rozumiesz. Molly sennie wpatrzy�a si� w sufit, a jej r�ka jakby mimochodem spocz�a na zdobionym ornamentami �onie. Westchn�a i popatrzy�a na mnie. - No to co b�dzie z t� zap�at�? Przez chwil� nie dotar�o do mnie, o co chodzi. Potem nareszcie przypomnia�em sobie o nagrodzie, kt�r� jej obieca�em za wyj�cie w kawiarni. Podsun��em sobie drugi fotel. Potem poda�em jej he�m VR. Najwyra�niej po raz pierwszy w �yciu widzia�a co� takiego. D�ugo z ciekawo�ci� go ogl�da�a, zanim na�o�y�a na g�ow�. - Uwielbiam perwersje - mrukn�a i zapad�a na oparcie. Jedn� nog� prze�o�y�a przez por�cz i zwr�ci�a si� w moj� stron�, tak �e zapewni�a mi cudowny widok. - No to poka�, co potrafisz. Jednym palcem w trzy minuty nawet sama sobie tego nie zrobi�. Jej naiwno�� mnie wzruszy�a. - Jeden palec, Molly, i trzy klawisze na klawiaturze wpuszcz� ci do g�owy wi�cej rozkoszy ni� zazna�a� w ci�gu ca�ego �ycia. Nie widzia�em jej oczu ukrytych za szyb� he�mu, ale k�ciki ust opu�ci�y si� z rozczarowaniem. - A nie wola�by� zrobi� mi tego osobi�cie? - Mi�o�� to wirus - odpowiedzia�em i uruchomi�em program. Wybra�em dla niej sw�j w�asny, "Niewolnicz� galer�". Na ekranie widzia�em, jak siedzi na �awce mi�dzy wio�larzami, naga i l�ni�ca od potu, i z zaskoczeniem ogl�da �a�cuchy, kt�re przykuwaj� j� za kostki do pod�ogi. Mi�dzy Murzynami haruj�cymi przy wios�ach przechadza� si� oty�y w�a�ciciel �odzi w obszernej szacie, kryj�cej jego obwis�y brzuch. Zatrzyma� si� obok wci�� jeszcze nic nie pojmuj�cej Molly i wskaza� na ni� swoim t�ustym palcem. �niady m�czyzna z mongoidalnymi rysami twarzy, id�cy za nim, zbli�y� si� i dwoma uderzeniami m�ota i d�uta uwolni� j� z kajdan. Potem, oszo�omion�, odprowadzili j� do kajuty kapitana. Kapitan osun�� si� na stos aksamitnych poduszek i znowu tylko w milczeniu skin�� r�k�. Molly otoczyli trzej ro�li Murzyni o ostro rze�bionych rysach twarzy i ze sznurami musku��w pod l�ni�c� sk�r� szczup�ych cia�. Najpierw natarli j� ca�� wonnym olejkiem, przy czym nie pomin�li ani jednego za�amania sk�ry. Molly w fotelu obok mnie poruszy�a si� i odpr�y�a. Wtedy jeden z Murzyn�w podni�s� j� jak pi�rko i poma�u opu�ci� na sw�j cz�onek, napr�ony jak struna. Potem j� pu�ci� i utrzymywa� w powietrzu tylko dzi�ki sile mi�ni miednicy. Z s�siedniego fotela us�ysza�em rozkoszny pomruk. M�skie i kobiece cia�a, jedno czarne jak heban, drugie brzoskwiniowo jasne, osun�y si� na mi�kki dywan, a Murzyn powolnymi ruchami kontynuowa� rozpocz�te dzie�o. W tym czasie jego kolega natar� sw�j przyrz�d oliw� i kiedy para na dywanie przewr�ci�a si� i Molly znalaz�a si� na g�rze, uwa�nym, ale pewnym ruchem wszed� w ni� od ty�u. Molly z he�mem na g�owie wykrzykn�a i wbi�a palce w por�cze. Trzecia minuta rzeczywistego czasu dobiega�a ko�ca, kiedy odpoczywaj�c� na dywanie Molly opu�ci� tak�e trzeci Murzyn, a kapitan wsta� ze swojego ��ka. Murzyni wiedzieli, czego si� od nich ��da i szybko opu�cili pok�j. �wi�skie oczka kapitana z upodobaniem b��dzi�y po nagim ciele Molly. Potem grubas �ci�gn�� szat� przez g�ow� i odrzuci� j� jednym ruchem, tak �e stan�� przed dziewczyn� zupe�nie nagi. Molly na ekranie otworzy�a oczy i krzykn�a z odraz�. I wtedy to si� sta�o. Ekran sykn��, straci� ostro�� i na moment pokry�y go faliste linie. Moja r�ka wystrzeli�a w stron� klawiatury, ale w ci�gu u�amka sekundy ekran zn�w si� rozja�ni�, a ja tylko patrzy�em. Patrzy�em i patrzy�em. Bo na ekranie by�a znowu Molly. I znowu w obj�ciach trzech �niadych m�czyzn. Bez kapitana. Objecha�em mysz� ca�� kajut�, ale kapitan znikn��. Przysz�o mi do g�owy przeszuka� reszt� statku. Znalaz�em go. Przykutego �a�cuchami do �awki, g�r� sad�a sapi�c� i naciskaj�c� na d�ugie wios�o, dok�adnie w rytm b�bn�w. Co to, to nie. Wy��czy�em program i zerwa�em Molly he�m z g�owy. Mia�a spocon� twarz, zamkni�te oczy, a na wargach zadowolony u�miech. - Dlaczego to zrobi�e�? - spyta�a nie otwieraj�c oczu, staraj�c si� zatrzyma� znikaj�cy �wiat. Potrz�sn��em ni�. Da�a mi po twarzy. Dobra, nareszcie dosz�a do siebie. - Molly, ty jeste� moim wybawieniem. - Dlaczego mi dzi�kujesz? Nie zrobi�am tego za darmo. - Nie m�wi� o tamtym. Wiesz, co w�a�nie zrobi�a�? Zmieni�a� bieg wirtualnego programu. W zakazany spos�b. Wys�anie kapitana do wiose� przekracza mo�liwo�ci "Niewolniczej galery". - Co chcesz przez to powiedzie�? - Nic poza tym, �e jeste� datafool, binarny idiota! - Pos�uchaj, Johnny, nie mam ci za z�e, �e jeste� w tych sprawach otrzaskany, ale nie podoba mi si�, kiedy tak do mnie m�wisz... - Zaczekaj. - Musia�em j� przytrzyma� na fotelu. - To nie obelga, nie wiem, kto tak nazwa� t� zdolno��, ale to nie ma nic wsp�lnego z prawdziwym idiotyzmem. - No to o co chodzi? Wyt�umaczy�em jej wi�c wszystko o binarnych idiotach, kt�rzy maj� wrodzon� zdolno�� do zmieniania rzeczywisto�ci program�w wirtualnych. Wam z pewno�ci� nie musz� t�umaczy� szczeg��w, ale Molly by�a w tych rzeczach zupe�nie zielona. Do diab�a z "Niewolnicz� galer�", ale mnie za�wita�a nadzieja, �e pozb�d� si� wirusa i bez programu Larry'ego. W ko�cu zgodzi�a si� na po��czenie he�m�w i zajrzenie mi do g�owy. Z tej Molly to by�a mi�a dziewczyna. Nareszcie zerwa� si� wiatr i marynarze rozpi�li �agle. Zadar�em g�ow� i przejecha�em wzrokiem wzd�u� g��wnego masztu a� do bocianiego gniazda, nad kt�rym weso�o zatrzepota�a nasza flaga. By�a to pi�kna flaga. Bia�a czaszka na czarnym tle patrzy�a pustymi oczodo�ami na horyzont, z kt�rego zacz�� si� wynurza� niebieskawy pasek l�du. Marynarze te� wyczuli blisko�� ziemi i byli ju� bardzo niecierpliwi. Wci�� od nowa czyszczono lufy dzia� i prymitywnych karabin�w maszynowych, g�bki przy wylotach miotaczy p�omieni starannie nas�czano �atwopalnym p�ynem. Tylko Molly czu�a zupe�nie inne nami�tno�ci ni� te zwi�zane z bliskim �upem. Odwr�ci�em si� w stron� tylnego pok�adu, gdzie �ka�a ze szcz�cia, ze �zami w oczach wychylona nad morze i pozwala�a poklepywa� si� po pupie m�odemu Murzynowi, kt�ry j� rytmicznie przyciska� do drewnianej por�czy. W cieniu ozdobnego baldachimu wypoczywali nast�pni, popijaj�c lekkie wino i posilaj�c si� pieczeni�, �eby godnie spe�ni� dzisiejsze obowi�zki. Wiem, �e mi�o�� to wirus, ale przyznaj�, �e w chwilach s�abo�ci zazdro�ci�em tym �niadym ch�opakom. Dlatego te� przynajmniej przygl�da�em si� jej opalonemu na br�z cia�u, kt�remu pobyt w zdrowym morskim powietrzu wyra�nie s�u�y�. To pi�kna kobieta, ta Molly. Czy mog�em mie� jej za z�e, �e nie tylko uwolni�a mnie od wirusa, ale te� dok�adnie sobie wszystko w mojej g�owie przestudiowa�a i znalaz�a spos�b, by nas oboje zamkn�� w tym wirtualnym �wiecie tak, �ebym ju� nigdy nie m�g� wy��czy� programu, kt�ry w ci�gu kilku chwil spe�ni� wszystkie jej sekretne marzenia? Pewnie wygl�dam g�upio, kiedy tam siedz� obok Molly, z he�mem na g�owie, z cia�em bezwolnym jak szmata, nie mog�c podnie�� r�ki i nacisn�� ESCAPE. Niedawno wszystko sobie wyliczy�em. Molly nastawi�a wirtualn� szybko�� tego z�udzenia rzeczywisto�ci na maksimum, tak �e tutejsze lata odpowiadaj� godzinom rzeczywistego czasu. Ale i tak b�dziemy w ko�cu musieli si� napi�, �eby w rzeczywistym �wiecie nie umrze� z pragnienia. A o tym Molly nie pomy�la�a. A mo�e jej to nie obchodzi�o. Czeka nas jeszcze wiele lat, zanim tam, na zewn�trz up�ynie tydzie�. Ja te� nie mog� si� skar�y�. Pracuj� nad przyspieszeniem rozwoju tej �redniowiecznej cywilizacji. Nikt nie mo�e mie� do mnie pretensji za to, �e zacz��em od wojskowo�ci. W tym �wiecie pokojowa dyplomacja nie nale�y do najbardziej efektywnych �rodk�w umo�liwiaj�cych szybk� karier�. Jak tylko b�d� mia� do�� �rodk�w, zaczn� spokojniejsze �ycie szalonego naukowca. Przynajmniej b�d� mia� wszelkie powody do tego, by czu� si� jak prawdziwy komputerowy pirat. Bo nied�ugo zamierzam przeprowadzi� niewielk� komputerowo- parow� rewolucj�. Je�eli dobrze p�jdzie, za dziesi�� lat b�d� ju� mie� solidny hardware, z pomoc� kt�rego spr�buj� pod��czy� si� do mojego osobistego komputera, zostawionego tam, na zewn�trz. Nie �eby mi tu czego� brakowa�o, wcale nie, ale czuj� si� troch� nieswojo w �wiecie, w kt�rym nie jestem do ko�ca panem swojej w�asnej rzeczywisto�ci. A je�eli Molly to si� nie spodoba, znajd� jej lepszy program. Mo�e trafi� jeszcze gdzie� na kopi� "Markiza de Sade i istoty Cthulhu". Ale na wszystko b�dzie czas. Na razie poma�u staj� si� najlepszym naukowcem na �wiecie. Przynajmniej w tym w�asnym.Prze�o�y�a Anna Kami�ska