3571
Szczegóły |
Tytuł |
3571 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3571 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3571 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3571 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pohl Frederic - Gateway
Spotkanie Z Heechami -
Prolog
Pogaw�dka z w�asnym
podprogramem
- �aden ze mnie Hamlet. Jestem wszak cz�onkiem orszaku, a przynajmniej tak
by by�o, gdybym by� istot� ludzk�. A nie jestem. Jestem programem komputerowym.
Jest to stan godzien szacunku i wcale si� go nie wstydz�, zw�aszcza dlatego, �e
(jak widzicie) jestem bardzo zaawansowanym programem, dobrym nie tylko dla
dodania powagi uroczysto�ci albo rozpocz�cia jednej czy dw�ch scen. Potrafi� te�
cytowa� zapomnianych dwudziestowiecznych poet�w.
A teraz odegram t� scen�, o kt�rej wspomnia�em. Mam na imi� Albert i jestem
dobry w opowiadaniu. Zaczn� od przedstawienia si�.
Jestem przyjacielem Robinette'a Broadheada. Nie jest to do ko�ca prawda; nie
jestem pewien, czy mog� uwa�a� si� za przyjaciela Robina, cho� bardzo si�
stara�em, �eby by� mu przyjacielem. W tym celu mnie (w�a�nie "mnie") stworzono.
Zasadniczo jestem prostym komputerem do wyszukiwania informacji, kt�ry zosta�
tak zaprogramowany, �e przejawia wiele cech �wi�tej pami�ci Alberta Einsteina.
Dlatego te� Robin nazywa mnie Albertem. Istnieje wszak�e jeszcze jedna
nie�cis�o��. To, czy istotnie Robinette Broadhead jest przedmiotem mojej
przyja�ni, r�wnie� sta�o si� ostatnio kwesti� sporn�, gdy� zasadza si� na
pytaniu, kim (lub czym) Robinette Broadhead jest teraz - jest to jednak z�o�ony
i skomplikowany problem, kt�ry b�dziemy musieli rozwi�zywa� krok po kroku.
Wiem, �e to wszystko jest troch� myl�ce i nie mog� si� oprze� wra�eniu, �e
nie wykonuj� swej pracy tak, jak powinienem, poniewa� (przynajmniej tak to
pojmuj�) polega ona na odegraniu sceny, w kt�rej ma przem�wi� sam Robin.
Mo�liwe, �e wcale nie musz� tego robi�, bo mo�e ju� wiecie, co wam powiem.
Mo�ecie jednak od razu przej�� do przemowy samego Robina - tak pewnie
niew�tpliwie zrobi�by on sam.
Spr�bujmy to zrobi� w formie pyta� i odpowiedzi. Utworz� podprogram w
obr�bie mojego w�asnego kodu i przeprowadzi on wywiad ze mn�.
P: - Kto to jest Robinette Broadhead?
O: - Robin Broadhead jest istot� ludzk�, kt�ra uda�a si� na asteroid Gateway
i tam, stawiaj�c czo�o wielu powa�nym zagro�eniom i nieszcz�ciom, dorobi�a si�
zal��k�w olbrzymiej fortuny i jeszcze wi�kszego poczucia winy.
P: - Nie podrzucaj mi tych wszystkich smaczk�w, Albercie, ogranicz si� do
fakt�w. Co to jest asteroid Gateway?
O: - Jest to artefakt pozostawiony przez ras� Heech�w. Jakie� p� miliona
lat temu porzucili oni co� w rodzaju orbitalnego parkingu pe�nego sprawnych
statk�w kosmicznych. Mo�na nimi polecie� w r�ne miejsca Galaktyki, ale nie da
si� kontrolowa� tego, gdzie si� leci. (Wi�cej szczeg��w mo�na znale�� na pasku
bocznym; stworzy�em go by wam pokaza�, �e naprawd� jestem bardzo zaawansowanym
programem do wyszukiwania danych.)
P: - Albercie, opanuj si�! Prosimy o same fakty. Kim s� ci Heechowie?
Jest to jeden z naj�atwiejszych do wyszukania rodzaj�w informacji:
"... Konflikt o Dominikan�, cho� powa�ny, zako�czy� si� ju� po sze�ciu
tygodniach, gdy� zar�wno Haiti, jak Republika Dominikany d��y�y do zawarcia
pokoju i odbudowania swej podupad�ej gospodarki. Nast�pny kryzys, z kt�rym
przysz�o si� zmierzy� Sekretarzowi Generalnemu by� zarazem wielk� nadziej� dla
ca�ej ludzko�ci, wszak�e obci��on� ogromnym ryzykiem dla �wiatowego pokoju.
Oczywi�cie mam tu na my�li odkrycie tak zwanego Asteroidu Heech�w. Cho� od dawna
ju� wiedziano, �e technologicznie zaawansowana obca cywilizacja odwiedzi�a Uk�ad
S�oneczny pozostawiaj�c w nim cenne artefakty, szansa na znalezienie tego cia�a
niebieskiego ze stercz�cymi z niego wypustkami statk�w by�a bardzo niewielka.
Jego warto�ci nie da si� oszacowa�, i rzecz jasna wszystkie pa�stwa cz�onkowskie
ONZ, kt�re rozwin�y przemys� kosmiczny, wysun�y do niego jakie� roszczenia.
Nie b�d� si� tu rozwodzi� nad ostro�nymi i poufnymi negocjacjami, kt�re da�y
pocz�tek za�o�onej przez pi�� mocarstw Korporacji Gateway, z jej za�o�eniem
jednak otwar�a si� dla ludzko�ci nowa era."
"Pami�tniki"
Marie-Clementine Banhabbouche
Sekretarz Generalny
Organizacji Narod�w Zjednoczonych
O: - Wiesz co, ustalmy jedn� rzecz. Je�li "ty" zamierzasz zadawa� "mi"
pytania - nawet je�li jeste� tylko podprogramem tego samego kodu, kt�ry tworzy
"mnie" - musisz pozwoli� mi odpowiada� na nie najlepiej jak potrafi�. Fakty nie
wystarcz�. Fakty s� czym�, co podaj� bardzo prymitywne systemy do wyszukiwania
danych. Jestem zbyt dobry, bym mia� si� na co� takiego marnowa�; musz� poda� ci
rys historyczny i okoliczno�ci. Na przyk�ad, je�li mam ci najlepiej opowiedzie�,
kim byli Heechowie, musz� opowiedzie� o tym, jak po raz pierwszy pojawili si� na
Ziemi. A by�o to tak:
Dzia�o si� to jakie� p� miliona lat temu, w epoce schy�kowego plejstocenu.
Pierwszym �ywym ziemskim stworzeniem, kt�re sta�o si� �wiadome ich istnienia,
by�a samica tygrysa szablastoz�bnego. Urodzi�a par� koci�t, wyliza�a je,
zawarcza�a, odganiaj�c ciekawskiego samca, zasn�a, obudzi�a si� i ujrza�a, �e
jedno znik�o. Drapie�niki nie...
P: - Albercie, prosz�! To jest opowie�� Robinette'a, nie twoja, zako�cz j�
wi�c tam, gdzie on maj� podj��.
O: - Powiedzia�em ci ju� jeden raz, powiem po raz drugi. Je�li b�dziesz mi
przerywa�, podprogramie, po prostu ci� wy��cz�! Robimy to po mojemu, a ja chc�
tak:
Drapie�niki nie potrafi� zbyt dobrze liczy�, ale by�a wystarczaj�co
inteligentna, �eby dostrzec r�nic� mi�dzy jednym a dwoma. Niestety - dla
koci�cia - drapie�niki �atwo si� denerwuj�. Utrata jednego m�odego tak j�
rozz�o�ci�a, �e w ataku sza�u zabi�a drugie z nich. Pouczaj�ce b�dzie
zauwa�enie, �e by� to jedyny zgon wi�kszego ssaka spowodowany pierwsz� wizyt�
Heech�w na Ziemi.
Dekad� p�niej Heechowie wr�cili. Oddali niekt�re pr�bki zabrane wcze�niej,
w tym samca tygrysa, podstarza�ego ju� i ot�uszczonego, i pobrali now� parti�.
Tym razem nie by�y to istoty czworono�ne. Heechowie nauczyli si� ju� co nieco o
drapie�nikach i tym razem wybrali gatunek pow��cz�cych nogami, pozbawionych
podbr�dk�w, wysokich na cztery stopy stworze� o wypuk�ych brwiach, w�ochatych
twarzach. Potomk�w waszej bardzo odleg�ej linii r�wnoleg�ej, wy nazwaliby�cie
ich Australopithecus afarnensis. Tych ju� Heechowie nie zwr�cili. Z ich punktu
widzenia, te istoty by�y ziemskim gatunkiem, kt�ry mia� najwi�ksze szans� na
wykszta�cenie inteligencji. Heechowie znale�li zastosowanie dla zabranych
osobnik�w, wi�c zacz�li poddawa� go programowi maj�cemu na celu wymuszenie
przebiegu ewolucji w ��danym przez nich kierunku.
Rzecz jasna, Heechowie w swoich eskapadach nie ograniczali si� do planety
Ziemia; jednak �adne inne cia�o niebieskie w Uk�adzie S�onecznym nie posiada�o
jakichkolwiek skarb�w, kt�re by ich zainteresowa�y. Przygl�dali si�, zbadali
Marsa i Merkurego, przebili si� przez chmurn� otoczk� gazowych olbrzym�w za
pasem asteroid, obserwowali Plutona, cho� nigdy nie zadali sobie trudu udania
si� tam, wyryli tunele w dziwacznym asteroidzie, tworz�c hangar dla swoich
statk�w kosmicznych, i wydr��yli planet� Wenus, przebijaj�c j� mn�stwem
doskonale odizolowanych tuneli. Nie skupili si� na Wenus dlatego, �e woleli jej
klimat od panuj�cego na Ziemi. W rzeczywisto�ci nie znosili go r�wnie mocno, co
ludzie; dlatego te� ich wszystkie konstrukcje znalaz�y si� pod powierzchni�
planety. Osiedlili si� tam, gdy� na Wenus nie by�o �adnych istot, kt�re mog�yby
ucierpie� w wyniku ich obecno�ci, a Heechowie nigdy, przenigdy nie zrobiliby
krzywdy �adnej ewoluuj�cej �ywej istocie - no chyba, �e nie by�o innego wyj�cia.
Heechowie bynajmniej nie ograniczali si� do naszego Uk�adu S�onecznego. Ich
statki przemierza�y wzd�u� i szerz Galaktyk�, a nawet lecia�y jeszcze dalej.
Skatalogowali oko�o dw�ch miliard�w obiekt�w, wi�kszych od planety, kt�re
znajdowa�y si� w Galaktyce, jak r�wnie� wiele mniejszych. Nie wszystkie obiekty
zosta�y odwiedzone przez statek Heech�w. W ka�dym jednak z przypadk�w Heechowie
wykonali przynajmniej "lot trzmiela" w pobli�u i badanie za pomoc� precyzyjnych
instrument�w, a niekt�re z tych cia� niebieskich dopiero teraz sta�y si�
turystycznymi atrakcjami.
Kilka z nich - zaledwie garstka - posiada�o ten szczeg�lny skarb, kt�rego
szukali Heechowie, skarb zwany �yciem.
�ycie by�o w Galaktyce rzadko�ci�. �ycie inteligentne, bez wzgl�du na to,
jak obszern� jego definicj� Heechowie stosowali, by�o jeszcze rzadsze... ale
istnia�o. Na Ziemi wyst�powa�y australopiteki, kt�re ju� u�ywa�y narz�dzi i
zacz�y wykszta�ca� wi�zi spo�eczne. By�a obiecuj�ca skrzydlata rasa w miejscu
zwanym przez ludzi gwiazdozbiorem W�a; istoty o mi�kkich cia�ach na g�stej,
wielkiej planecie, kr���cej wok� F-9 Erydana; cztery czy pi�� gatunk�w na
planetach kr���cych wok� gwiazd po drugiej stronie j�dra Galaktyki, ukrytych
przed ludzkim wzrokiem za chmurami gaz�w i py�u oraz g�stymi skupiskami gwiazd.
W sumie by�o pi�tna�cie gatunk�w, z pi�tnastu r�nych planet odleg�ych od siebie
o tysi�ce lat �wietlnych, gdzie istnia�a szansa pojawienia si� inteligencji
wystarczaj�co rozwini�tej, by wkr�tce pisa� ksi��ki i budowa� maszyny.
(Heechowie definiowali "wkr�tce" jako dowolny okres zbli�ony do miliona lat.)
By�o co� jeszcze. Trzy cywilizacje techniczne, opr�cz spo�eczno�ci Heech�w,
a po dw�ch innych znaleziono artefakty.
Australopiteki nie by�y zatem niczym wyj�tkowym. By�y jednak bardzo cenne.
Heech, kt�remu powierzono zadanie przetransportowania kolonii australopitek�w z
suchych jak pieprz r�wnin ich rodzimego �wiata do nowego habitatu,
przygotowanego przez Heech�w w kosmosie, zosta� obdarzony wielkimi zaszczytami
za sw� prac�.
By�a to d�uga i �mudna praca. Ten w�a�nie Heech by� spadkobierc� trzech
pokole�, kt�re bada�y Uk�ad S�oneczny, sporz�dza�y jego mapy i organizowa�y ca�e
przedsi�wzi�cie. Mia� nadziej�, �e jego potomkowie b�d� kontynuowali to dzie�o.
I tu si� pomyli�.
Pobyt Heech�w w Uk�adzie S�onecznym Ziemi trwa� jedynie nieco ponad sto lat;
a potem zako�czy� si�, w ci�gu nieca�ego miesi�ca.
Podj�to nag�� decyzj� o odwrocie.
We wszystkich kr�liczych norkach na Wenus, we wszystkich plac�wkach
instalacji na Dionie i po�udniowej czapie polarnej Marsa, na ka�dym orbituj�cym
artefakcie, zacz�o si� pakowanie. Po�pieszne, lecz staranne. Heechowie byli
najschludniejszymi gospodarzami z mo�liwych. Usun�li ponad dziewi��dziesi�t
dziewi�� procent narz�dzi, maszyn, artefakt�w, ozd�bek i �wiecide�ek, z kt�rych
korzystali podczas pobytu w Uk�adzie S�onecznym, nawet �mieci. Szczeg�lnie
�mieci. Nic nie zosta�o pozostawione przypadkowo. Zupe�nie nic, nawet Heechowy
odpowiednik butelki po Coca-Coli czy zu�ytej chusteczki higienicznej, nie
zosta�o na powierzchni Ziemi. Nie zapobiegli jedynie dowiedzeniu si� przez
potomk�w linii r�wnoleg�ej do australopitek�w, �e Heechowie dotarli w ich
rejony. Wi�kszo�� z tego, co usun�li Heechowie, by�a bezu�yteczna, zosta�a wi�c
wystrzelona daleko w przestrze� mi�dzygwiezdn�, albo w S�o�ce. Wiele z tych
przedmiot�w zosta�o wys�anych do bardzo odleg�ych miejsc, w jakim� szczeg�lnym
celu. Tak� operacj� przeprowadzono nie tylko w Uk�adzie S�onecznym Ziemi, ale
wsz�dzie. Heechowie wysprz�tali Galaktyk� ze �lad�w swojej obecno�ci. �adna
�wie�o pogr��ona w �a�obie wdowa z zamieszkuj�cych Pensylwani� potomk�w
niemieckich kolonist�w nigdy tak starannie nie wysprz�ta�a obej�cia oczekuj�c na
przekazanie farmy najstarszemu synowi w rodzinie.
Nie zostawili prawie niczego, a to co pomin�li, mia�o pewien cel. Na Wenus
by�y to najwa�niejsze tunele i podstawowe budowle, jak r�wnie� starannie
wybrane, nieliczne artefakty; i jeszcze jedno.
W ka�dym systemie s�onecznym, w kt�rym spodziewali si� powstania
inteligencji, zostawili jeden wspania�y i tajemniczy dar. W systemie s�onecznym
Ziemi zostawili prostopad�o�cienny asteroid, kt�ry wykorzystywali jako parking
dla swych statk�w kosmicznych. Tu i tam, w starannie wybranych miejscach w
odleg�ych obcych systemach, pozostawili inne wa�ne urz�dzenia. Ka�de zawiera�o
wspania�y podarunek sk�adaj�cy si� z zestawu sprawnych, prawie niezniszczalnych
statk�w kosmicznych Heech�w, szybszych ni� �wiat�o.
S�oneczne skarby pozostawa�y ukryte przez bardzo d�ugi czas, ponad cztery
tysi�ce lat, a Heechowie ukryli si� w tym czasie w j�drze Galaktyki.
Australopiteki na Ziemi okaza�y si� ewolucyjn� pora�k�, cho� Heechowie si� o tym
nie dowiedzieli; ale kuzyni australopitek�w stali si� neandertalczykami, czy
lud�mi z Cro-Magnon, a� wreszcie ostatnim krzykiem ewolucyjnej mody: homo
sapiens. Tymczasem skrzydlate stworzenia rozwin�y si�, wykszta�ci�y i odkry�y
prometejskie wyzwanie, po czym dokona�y samounicestwienia. A dwie z istniej�cych
cywilizacji technicznych spotka�y si� i wyt�uk�y nawzajem. Sze�� innych
obiecuj�cych gatunk�w zesz�o na manowce ewolucji. Heechowie siedzieli tymczasem
w swojej kryj�wce i ostro�nie wygl�dali zza granicy Schwarzschilda co par�
tygodni wed�ug ich miary czasu - na zewn�trz oznacza�o to par� tysi�cy lat...
A w mi�dzyczasie skarby czeka�y, a� wreszcie odnalaz�y je istoty ludzkie.
I ludzie po�yczyli sobie statki Heech�w. Z ich pomoc� zacz�li przemierza�
Galaktyk�. Pierwsi badacze byli wystraszonymi desperatami, Poszukiwaczami,
kt�rych jedyn� nadziej� na ucieczk� od ludzkich nieszcz�� by�a randka w ciemno
z przeznaczeniem, kt�re mog�o obdarzy� ich fortun�, lecz ze znacznie wi�kszym
prawdopodobie�stwem mog�o pozbawi� ich �ycia.
Przeanalizowa�em ca�� histori� Heech�w oraz ich zwi�zk�w z ludzk� ras� a� do
chwili, kiedy Robin zacznie opowiada� nam swoj� histori�. Czy masz jakie�
pytania, podprogramie?
P: - Chr...chrrrrr...
O: - Podprogramie, nie b�d� takim cwaniakiem. Wiem, �e nie �pisz.
P: - Pr�buj� ci tylko przekaza�, �e zajmuje ci strasznie du�o czasu wyj�cie
na scen�, aktorze od opowiadania historii. A dot�d zd��y�e� opowiedzie� dopiero
o przesz�o�ci Heech�w. Nie powiedzia�e� nam nic o ich tera�niejszo�ci.
O: - W�a�nie mia�em to zrobi�. Dopiero teraz opowiem wam o pewnym
szczeg�lnym Heechu, kt�rego zwano Kapitanem (no dobrze, nie nazywa� si� tak, ale
u Heech�w zwyczaje zwi�zane z nadawaniem imion s� inne ni� ludzkie, wi�c to nam
wystarczy, �eby go zidentyfikowa�), kt�ry, mniej wi�cej wtedy, gdy Robin zacznie
nam snu� sw� opowie��...
P: - Je�li w og�le pozwolisz mu zacz��.
O: - Podprogramie! Prosz� o cisz�. Kapitan ma spore znaczenie dla opowie�ci
Robina, gdy� w pewnym momencie nast�pi mi�dzy nimi gwa�towna interakcja, lecz w
chwili obecnej widzimy, �e Kapitan jest ca�kowicie nie�wiadomy istnienia Robina.
Wraz z pozosta�ymi cz�onkami swej za�ogi, przygotowuje si� do opuszczenia
kryj�wki Heech�w i wyprawy przez szerok� Galaktyk�, b�d�c� domem nas wszystkich.
C�, podprogramie, zrobi�em ci ma�y dowcip. Ju� kiedy� - zamknij si�,
podprogramie! - pozna�e� Kapitana, gdy� nale�a� on w�a�nie do tej za�ogi
Heech�w, kt�ra porwa�a tygryska i zbudowa�a tunele na Wenus. Teraz jest znacznie
starszy.
Nie postarza� si� jednak o p� miliona lat, gdy� kryj�wk� Heech�w jest
czarna dziura w j�drze naszej Galaktyki.
A teraz, podprogramie, nie chc�, �eby� mi zn�w przerywa�, gdy� pragn�
spokojnie opowiedzie� o czym� bardzo dziwnym. Owa czarna dziura, w kt�rej �yj�
Heechowie, by�a znana ludzkiej rasie zanim ta w og�le us�ysza�a o Heechach. W
istocie, dawno temu, w roku 1932, by�a ona pierwszym odkrytym mi�dzygwiezdnym
radio-�r�d�em. Przed ko�cem dwudziestego wieku interferometria oznaczy�a j� jako
niew�tpliw� czarna, dziur�, bardzo du��, o masie tysi�cy s�o�c i �rednicy
jakich� trzydziestu lat �wietlnych. W tym czasie wiedziano ju�, �e znajduje si�
ona o trzydzie�ci tysi�cy lat �wietlnych od Ziemi, w kierunku gwiazdozbioru
Kozioro�ca, �e otacza j� py� krzemionkowy i jest obfitym �r�d�em foton�w
promieniowania gamma o energii 511 -keV. Do chwili odkrycia asteroidu Gateway
wiedziano o niej znacznie wi�cej. W istocie wiedziano o niej wszystko z
wyj�tkiem jednego szczeg�u: �e by�a pe�na Heech�w. Nie dowiedzieli si� o tym
a�... tak naprawd�, mog� uczciwie powiedzie�, �e to ja tego dokona�em - kiedy
zacz��em rozszyfrowywa� stare gwiezdne mapy Heech�w.
P: - Chrrr... chr... chrrr...
O: - Cicho, podprogramie. Rozumiem, co masz na my�li.
Statek, na pok�adzie kt�rego znajdowa� si� Kapitan, w du�ym stopniu
przypomina� te, kt�re ludzie znale�li na asteroidzie Gateway. Nie by�o za wiele
czasu na usprawnienia w budowie statku. Z tego samego powodu Kapitan nie mia�
naprawd� p� miliona lat: w czarnej dziurze czas bieg� wolno. Podstawowa r�nica
mi�dzy statkiem Kapitana, a jakimkolwiek innym polega�a na tym, �e by� on
wyposa�ony w pewne urz�dzenie.
W j�zyku Heech�w urz�dzenie to by�o szeroko znane jako przerywacz struktury
system�w dostrojonych. Angloj�zyczny pilot prawdopodobnie nazwa�by je
otwieraczem do puszek. To w�a�nie ono pozwala�o im pokonywa� otaczaj�c� czarna,
dziur� granic� Schwarzschilda.
Nie mia�o szczeg�lnie imponuj�cego wygl�du, co� jak pokr�cony kryszta�owy
pr�t wyrastaj�cy z czarnej jak heban podstawy, kiedy jednak Kapitan w��cza� je,
l�ni�o jak deszcz diament�w. Diamentowy blask rozprzestrzenia� si� i otacza�
statek, otwieraj�c granic�, co pozwala�o Heechom prze�lizn�� si� do szerokiego
�wiata na zewn�trz. Nie zajmowa�o to du�o czasu. Wed�ug standard�w Kapitana,
mniej ni� godzin�. Zegary w �wiecie zewn�trznym pokaza�yby prawie dwa miesi�ce.
B�d�c Heechem, Kapitan nie przypomina� cz�owieka. Najbardziej ze wszystkiego
przypomina� szkielet z animowanej kresk�wki. R�wnie dobrze mo�na jednak my�le� o
nim jak o cz�owieku, gdy� posiada� wiele ludzkich cech: dociekliwo��,
inteligencj�, uczuciowo�� i wszystkie te inne przymioty, o kt�rych wiem, ale
nigdy ich nie przejawia�em. Na przyk�ad: by� w dobrym nastroju, gdy� zadanie
pozwala�o mu przyj�� do za�ogi samic�, kt�ra mog�a sta� si� jego partnerk�
seksualn�. (Ludzie te� tak robi�, u nich to si� nazywa "wyjazd w podr�
s�u�bow�".) Samo zadanie by�o jednak ma�o przyjemne, gdyby si� nad nim przez
chwil� zastanowi�. Kapitan tego nie robi�. Nie przejmowa� si� tym bardziej ni�
przeci�tny cz�owiek martwi si� o to, czy po po�udniu nie wybuchnie wojna; je�li
tak si� stanie, b�dzie to koniec wszystkiego, ale tyle ju� czasu min�o, a nic
podobnego si� nie sta�o, wi�c... Najwi�ksza r�nica polega�a na tym, �e zadanie
Kapitana nie odnosi�o si� do niczego tak niegro�nego, jak wojna nuklearna, lecz
przede wszystkim mia�o zwi�zek z zasadniczymi powodami, kt�re zmusi�y Heech�w do
wycofania si� w g��b czarnej dziury. Jego zadaniem by�o przeprowadzanie kontroli
artefakt�w, kt�re pozostawili Heechowie. Te skarby nie by�y niczym przypadkowym.
By�y cz�ci� starannie opracowanego planu. Mo�na by nawet nazwa� je przyn�t�.
A je�li chodzi o poczucie winy Robinette'a Broadheada...
P: - Zastanawia�em si�, kiedy do tego wr�cisz. Pozw�l mi co� zaproponowa�.
Dlaczego nie pozwolisz Robinowi, �eby sam nam o tym opowiedzia�?
O: - Doskona�y pomys�! Gdy�, jak �wietnie wiemy, jest on ekspertem w tej
dziedzinie. Zacz�li�my zatem odgrywa� scen�, dodali�my powagi uroczysto�ci...
panie i panowie, Robinette Broadhead!
Strona g��wna Indeks
Pohl Frederic - Gateway Spotkanie Z Heechami - Jak za dawnych dobrych czas�w
Tu� przed tym, jak mnie rozszerzyli, odczu�em potrzeb�, kt�rej nie dozna�em
od ponad trzydziestu lat i zrobi�em co�, o czym nawet bym nie przypuszcza�, �e
jestem zdolny zrobi�. Samotnie nurza�em si� w wyst�pku. Wys�a�em moj� �on�,
Essie, do miasta, �eby rzuci�a okiem na kilka swoich plac�wek. Wprowadzi�em
komend� nadrz�dn� "Nie przeszkadza�" do wszystkich system�w komunikacyjnych w
domu. Wywo�a�em m�j system wyszukiwania danych (a zarazem przyjaciela) Alberta
Einsteina i wyda�em mu takie polecenia, �e zacz�� wy� i ssa� swoje kable. A na
koniec - kiedy dom by� ju� cichy a Albert niech�tnie, acz pos�usznie, wy��czy�
si�, a ja le�a�em wygodnie na kozetce w moim gabinecie s�uchaj�c Mozarta
s�cz�cego si� cicho z s�siedniego pokoju, wdychaj�c zapach mimozy dop�ywaj�cy z
systemu uzdatniania powietrza, w przygaszonym �wietle - wypowiedzia�em imi�,
kt�rego nie wymawia�em od dziesi�tk�w lat. - Sigfridzie von Psych, chcia�bym z
tob� porozmawia�.
Przed chwil� zdawa�o mi si�, �e nie przyb�dzie na wezwanie. I wtedy, w k�cie
pokoju przy barku, pojawi�a si� nagle �wietlista mgie�ka i rozb�ysk, i
zobaczy�em, �e tam siedzi.
Nie zmieni� si� przez te trzydzie�ci lat. Mia� na sobie ciemny, ci�ki
garnitur, o takim kroju, jaki widuje si� na portretach Zygmunta Freuda. Jego
niem�oda, nieokre�lona twarz nie dorobi�a si� ani jednej zmarszczki, a jego
jasne oczy nie straci�y ani odrobiny blasku. W jednej r�ce trzyma� fantom
notatnika, w drugiej - fantom o��wka - jakby rzeczywi�cie musia� robi� jakie�
notatki! I powiedzia� uprzejmie:
- Dzie� dobry, Rob. Widz�, �e dobrze wygl�dasz.
- Zawsze rozpoczyna�e� rozmow� od podbudowania mojego samopoczucia -
powiedzia�em mu, a on odpowiedzia� s�abym u�miechem.
Sigfrid von Psych w rzeczywisto�ci nie istnieje. Jest jedynie programem
komputerowym do psychoanalizy. Nie istnieje w spos�b fizyczny; to co widz�, jest
hologramem, a to co s�ysz� - syntetyzowan� mow�. Nie ma nawet imienia, gdy�
"Sigfrid von Psych" to imi�, kt�re ja mu nada�em, bo dziesi�tki lat temu nie
potrafi�em rozmawia� z bezimienn� maszyn� o rzeczach, kt�re mnie parali�owa�y.
- Wydaje mi si� - rzek� pojednawczo - �e powodem, dla kt�rego mnie wezwa�e�,
jest fakt, �e co� ci� gn�bi.
- Zgadza si�.
Spojrza� na mnie z pe�n� cierpliwo�ci ciekawo�ci� i to by�o r�wnie� co�, co
si� nie zmieni�o. Dysponowa�em ju� znacznie lepszymi programami - w zasadzie
jednym szczeg�lnym programem, Albertem Einsteinem, kt�ry jest na tyle dobry, �e
nie zadawa�em sobie trudu korzystania z innych - lecz Sigfrid by� nadal niez�y.
Przeczekuje mnie. Wie, �e to, co k��bi si� w mojej g�owie, potrzebuje czasu na
to, �eby da�o si� ubra� w s�owa i nie pop�dza mnie.
Z drugiej strony, nie pozwala mi traci� czasu na �nienie na jawie.
- Potrafisz ju� okre�li�, co ci� gn�bi?
- Mn�stwo rzeczy. Przer�nych - odpar�em.
- Wybierz jedn� - powiedzia� cierpliwie, a ja wzruszy�em ramionami.
- �wiat jest taki k�opotliwy, Sigfridzie. Tyle dobrych rzeczy si� wydarzy�o,
a czemu ludzie s�... Och, cholera. Znowu to robi�, prawda?
Mrugn�� do mnie.
- Co robisz? - spyta� zach�caj�co.
- M�wi� co�, co mnie martwi, ale nie o to dok�adnie mi chodzi�o. Uciekam od
w�a�ciwego problemu.
- To mi wygl�da na niez�e zrozumienie tematu, Robinie. Chcesz teraz
spr�bowa� mi powiedzie�, na czym polega prawdziwy problem?
- Chc� - odpar�em. - Pragn� tego tak bardzo, �e jestem bliski my�li, �e si�
porycz�. Nie robi�em tego od strasznie dawna.
- Od strasznie dawna nie odczuwa�e� potrzeby zobaczenia si� ze mn� -
zauwa�y�, a ja skin��em g�ow�.
- Tak. W�a�nie tak.
Odczeka� chwil�, od czasu do czasu powoli obracaj�c o��wek mi�dzy palcami,
utrzymuj�c na twarzy wyraz uprzejmego i przyjaznego zainteresowania, ten
bezstronny wyraz, kt�ry by� jedyn� rzecz�, jak� pami�ta�em pomi�dzy sesjami, a
potem powiedzia�:
- Rzeczy, kt�re ci� gn�bi�, Robinie, kt�re tkwi� w tobie gdzie� g��boko, z
definicji s� trudne do uj�cia. Wiesz o tym. Ju� lata temu doszli�my do tego
wsp�lnie. Nic dziwnego, �e przez te wszystkie lata nie musia�e� si� ze mn�
widzie�, bo jest oczywiste, �e �ycie by�o dla ciebie �askawe.
- Bardzo �askawe - zgodzi�em si�. - Pewnie znacznie �askawsze, ni� na to
zas�uguj� - czekaj chwil�, czy m�wi�c to nie wyra�am ukrytego poczucia winy?
Odczucia, �e co� jest nie tak?
Westchn��, lecz nadal si� u�miecha�.
- Wiesz, �e wol�, gdy nie pr�bujesz rozmawia� ze mn� jak psychoanalityk,
Robinie. - Odpowiedzia�em mu u�miechem. Odczeka� przez chwil�, po czym
kontynuowa�: - Przyjrzyjmy si� obiektywnie twojej obecnej sytuacji. Upewni�e�
si�, �e nie ma tu nikogo, kto m�g�by nam przeszkodzi�, albo pods�uchiwa�?
Us�ysze� co�, co nie jest przeznaczone dla uszu twojego najbli�szego i
najdro�szego przyjaciela? Poleci�e� nawet Albertowi Einsteinowi, twojemu
systemowi wyszukiwania danych, �eby si� wy��czy� i usun�� t� rozmow� ze
wszystkich zbior�w danych. To, co masz mi powiedzie�, musi pozosta� tajemnic�.
Zapewne jest to co�, co odczuwasz, ale kiedy o tym s�yszysz, wstydzisz si� tego.
Czy to co� dla ciebie oznacza, Robinie?
Odchrz�kn��em.
- Trafi�e� w samo sedno, Sigfridzie.
- No? To, co chcesz powiedzie�? Potrafisz to wyartyku�owa�?
Zapad�em si� w fotelu.
- Masz cholern� racj�, �e potrafi�! To proste! To oczywiste! Cholernie si�
starzej�!
To najlepszy spos�b. Kiedy trudno co� wypowiedzie�, nale�y to po prostu
wykrzycze�. To by�a jedna z tych rzeczy, kt�rych nauczy�em si� dawno temu, kiedy
wylewa�em m�j b�l na Sigfrida trzy razy w tygodniu, i zawsze dzia�a�o. Kiedy
tylko ubra�em to w s�owa, poczu�em si� oczyszczony - nie czu�em si� dobrze, nie
czu�em si� szcz�liwy, problem te� nie zosta� rozwi�zany, ale ta kula z�a
zosta�a wydalona. Sigfrid skin�� lekko g�ow�. Spojrza� na o��wek, kt�ry obraca�
mi�dzy palcami, czekaj�c, a� zaczn� zn�w m�wi�. A ja wiedzia�em, �e te raz mog�.
Przebrn��em przez najtrudniejszy moment. Zna�em to uczucie. Przypomnia�em je
sobie wyra�nie, z tych dawnych, burzliwych sesji.
Dzi� ju� nie jestem tym samym cz�owiekiem, co wtedy. Tamten Robin Broadhead
cierpia� z powodu �wie�o nabytego poczucia winy, gdy� pozwoli� umrze� kobiecie,
kt�r� kocha�. Dzi� to poczucie winy os�ab�o - gdy� Sigfrid pom�g� mi je os�abi�.
Tamten Robin Broadhead mia� tak niskie mniemanie o sobie, �e nie m�g� uwierzy�,
�e ktokolwiek m�g�by dobrze o nim my�le�, wi�c mia� niewielu przyjaci�. A teraz
mam - sam ju� nie wiem, jak wielu. Dziesi�tki. Setki! (O niekt�rych z nich wam
opowiem.) Tamten Robin Broadhead nie potrafi� zaakceptowa� mi�o�ci, a od tego
czasu prze�y�em �wier� wieku w najlepszym ma��e�stwie, jakie kiedykolwiek
istnia�o. By�em wi�c zupe�nie innym Robinem Broadheadem.
A jednak s� rzeczy, kt�re wcale si� nie zmieni�y.
- Sigfridzie - powiedzia�em - jestem stary, kiedy� umr�, ale wiesz, co
naprawd� doprowadza mnie do sza�u? Podni�s� wzrok znad o��wka.
- Co takiego, Robinie?
- Nie jestem nadal wystarczaj�co doros�y, �eby by� tak stary!
�ci�gn�� usta.
- Czy m�g�by� to wyja�ni�, Robinie?
- Tak - odpar�em. - M�g�bym. - W rzeczywisto�ci nast�pna cz�� przysz�a mi
�atwo, gdy�, mo�ecie by� tego pewni, du�o nad tym problemem my�la�em, zanim
wezwa�em Sigfrida. - My�l�, �e to ma co� wsp�lnego z Heechami - rzek�em. -
Pozw�l mi sko�czy�, zanim powiesz mi, �e jestem stukni�ty, dobrze? Pewnie
pami�tasz, �e nale�a�em do pokolenia Heech�w; jako dzieci dorastali�my wci��
s�ysz�c o Heechach, kt�rzy mieli wszystko, czego brakowa�o ludzko�ci, i
wiedzieli to, o czym ludzko�� nie wiedzia�a...
- Heechowie nie byli a� tak doskonali, Robinie.
Tu ponownie Albert Einstein. S�dz�, �e powinienem obja�ni� to, co Robin
opowiada o Gelle-Klarze Moynlin. By�a, jak on, poszukiwaczk� na Gateway, w
kt�rej by� zakochany. Ta dw�jka, wraz z kilkoma innymi poszukiwaczami, wpad�a w
pu�apk� czarnej dziury. By�a mo�liwo�� uratowania niekt�rych za cen� �ycia
innych. Robin ocala�. Klara i inni nie. To m�g� by� wypadek; by� mo�e Klara
altruistycznie po�wi�ci�a si�, by go uratowa�; by� mo�e Robin spanikowa� i
uratowa� siebie za cen� �ycia innych; dzi� nie da si� ju� tego ustali�. Lecz
Robin, kt�ry by� uzale�niony od poczucia winy, przez wiele lat nosi� w sobie
obraz Klary w tej czarnej dziurze, gdzie czas prawie si� zatrzymuje, Klary
trwaj�cej w tej samej chwili pe�nej szoku i przera�enia - i zawsze (jak s�dzi�)
oskar�aj�cej go. Tylko Sigfrid pom�g� mu z tego wyj��.
Mo�ecie si� zastanawia�, sk�d o tym wiem, skoro rozmowa z Sigfridem zosta�a
zapiecz�towana. To proste. Wiem o tym teraz, w taki sam spos�b jak Robin teraz
wie tak du�o o ludziach robi�cych tyle r�nych rzeczy, kt�rych osobi�cie nie
ogl�da�.
- Wtedy nam, dzieciakom, tak si� wydawa�o. Byli straszni, bo straszyli�my
si� nawzajem, �e wr�c� i nas z�api�. A przede wszystkim, tak bardzo wyprzedzali
nas we wszystkim, �e nie mogli�my si� z nimi r�wna�. Troch� jak �wi�ty Miko�aj.
Troch� jak ci wszyscy szaleni gwa�ciciele, przed kt�rymi ostrzega�y nas nasze
matki. Troch� jak B�g. Rozumiesz, co mam na my�li, Sigfridzie?
- Tak, rozpoznaj� te uczucia. - Rzek� ostro�nie. - Istotnie, taki spos�b
postrzegania ujawni� si� podczas analizy u wielu os�b z twojego pokolenia i
nast�pnych.
- W�a�nie! Pami�tam, �e raz powiedzia�e� mi co� o Freudzie. M�wi�e�, �e nikt
nie mo�e tak naprawd� dorosn��, dop�ki �yje jego ojciec.
- C�, w rzeczywisto�ci... Przerwa�em mu.
- A ja ci m�wi�em, �e to bzdura, bo m�j w�asny ojciec by� uprzejmy umrze�,
kiedy by�em jeszcze ma�ym ch�opcem.
- Och, Robinie. - Westchn��.
- Nie, pos�uchaj mnie. A co z naszym najwi�kszym ojcem, jaka istnieje? Jak�e
ktokolwiek mo�e dorosn��, skoro Ojciec Nasz, Kt�ry Jest w J�drze Galaktyki,
pl�ta si� tam gdzie�, gdzie nawet nie mo�emy go dorwa�, nie m�wi�c ju� o
rozwaleniu skurwiela?
Potrz�sn�� g�ow� ze smutkiem.
- "Posta� ojca." Cytaty z Freuda.
- Nie, naprawd� tak jest! Nie rozumiesz tego?
- Tak, Robinie. - Odpar� ze smutkiem. - Rozumiem, �e m�wisz tu o Heechach.
To wszystko prawda. To problem ca�ej ludzkiej rasy, zgadzam si� z tym, i nawet
doktor Freud nie przewidzia� takiej sytuacji. Ale teraz nie m�wimy o ca�ej
ludzkiej rasie, m�wimy o tobie. Nie wezwa�e� mnie po to, �eby�my bawili si� w
abstrakcyjne dyskusje. Wezwa�e� mnie, bo faktycznie czujesz si� nieszcz�liwy, a
jak ju� powiedzia�e�, sprawi� to nieuchronny proces starzenia si�. Ograniczmy
si� wi�c do tego, je�li tylko potrafimy. Prosz�, nie teoretyzuj, tylko powiedz
mi, co czujesz.
- Czuj� si� - wrzasn��em - cholernie stary. Nie potrafisz tego zrozumie�, bo
jeste� maszyn�. Nie wiesz jak to jest, kiedy psuje ci si� wzrok, kiedy na
d�oniach pojawiaj� si� br�zowe starcze plamki, a twarz zaczyna ci zwisa� dooko�a
podbr�dka. Kiedy musisz usi���, �eby w�o�y� skarpetki, bo jak staniesz na jednej
nodze, to si� przewr�cisz. Kiedy za ka�dym razem, gdy zapomnisz o czyich�
urodzinach, wydaje ci si�, �e to choroba Alzheimera, a czasem nie mo�esz si�
odla� nawet wtedy, kiedy chcesz! Kiedy... - Przerwa�em, nie dlatego, �e on mi
przerwa�, lecz dlatego, �e s�ucha� cierpliwie i wygl�da�, jakby mia� s�ucha�
przez wieczno��, a jaki w�a�ciwie sens mia�o opowiadanie mu tego wszystkiego?
Odczeka� chwil�, �eby upewni� si�, �e sko�czy�em i zacz�� cierpliwie m�wi�:
- Wed�ug twojej kartoteki medycznej, prostat� wymieniono ci osiemna�cie
miesi�cy temu, Robinie. Problemy z uchem �rodkowym dadz� si� �atwo...
- Przesta�! - krzykn��em. - Sk�d znasz moj� kartotek� medyczn�, Sigfridzie?
Wyda�em polecenie, �eby ta rozmowa zosta�a zapiecz�towana!
- I oczywi�cie tak jest, Robinie. Uwierz mi, ani jedno s�owo nie zostanie
udost�pnione innym programom, ani nikomu opr�cz ciebie. Lecz oczywi�cie ja mam
dost�p do wszystkich twoich zbior�w danych, tak�e zapis�w medycznych. Czy mog�
kontynuowa�? M�oteczek i kowade�ko w twoim uchu �rodkowym dadz� si� �atwo
wymieni� i to rozwi��e problemy z r�wnowag�. Przeszczep rog�wki pozwoli na
pozbycie si� za�my w jej zarodku. Inne kwestie s� czysto kosmetyczne i
oczywi�cie nie powinno by� problemu z zapewnieniem ci dobrych, m�odych tkanek.
Zatem pozostaje nam wy��cznie choroba Alzheimera i szczerze, Robinie, nie
dostrzegam u ciebie �adnych jej objaw�w.
Wzruszy�em ramionami. Odczeka� chwil� i rzek�:
- Zatem ka�dy z problem�w, o kt�rych wspomnia�e� - jak r�wnie� ka�dy z
d�ugiej listy innych, o kt�rych nie wspomnia�e�, a kt�re pojawiaj� si� w twojej
medycznej kartotece - mo�e by� rozwi�zany w ka�dej chwili, albo ju� zosta�o to
za�atwione. By� mo�e �le sformu�owa�e� pytanie, Robinie. By� mo�e problem nie
polega na tym, �e si� starzejesz, ale na tym, �e nie masz ochoty na zrobienie
tego, co jest konieczne, by ten proces odwr�ci�.
- A czemu, u licha, mia�bym co� takiego robi�? Skin�� g�ow�.
- W�a�nie, dlaczego Robinie? Potrafisz odpowiedzie� na to pytanie?
- Nie, nie potrafi�! Gdybym potrafi�, to po co bym ci� pyta�?
�ci�gn�� usta i czeka�.
- Mo�e po prostu chc�, �eby tak by�o? Wzruszy� ramionami.
- Och, daj spok�j, Sigfridzie - przymila�em si�. - No dobrze. Przyznaj� ci
racj�. Mam Pe�ny Serwis Medyczny i mog� przeszczepia� sobie organy innych, ile
tylko chc�, ale przyczyna tkwi w mojej g�owie. Wiem, jak to nazwiesz. Depresja
endogenna. Ale to niczego nie wyja�nia!
- Ach, Robinie - westchn�� - zn�w u�ywasz psychoanalitycznego slangu. I to
slangu niew�a�ciwego. "Endogenna" oznacza tylko, �e "pochodzi z wewn�trz." Nie
znaczy, �e nie ma �adnej przyczyny.
- Co jest wi�c przyczyn�?
- Zagrajmy w pewn� gr� rzek� z namys�em. - Przy twojej lewej r�ce znajduje
si� guzik...
Spojrza�em; rzeczywi�cie, w oparciu sk�rzanego fotela by� guzik.
- To tylko element tapicerski - powiedzia�em.
- Niew�tpliwie, ale w tej grze, w kt�r� zagramy, ten przycisk, w chwili, gdy
go wci�niesz spowoduje, �e wszelkie przeszczepy jakich potrzebujesz albo
pragniesz, stan� si� faktem. Natychmiast. Po�� palec na przycisku, Robinie.
Ju�. Chcesz go wcisn��?
- Nie.
- Rozumiem. Czy potrafisz powiedzie�, dlaczego?
- Bo nie zas�uguj� na to, �eby bra� cz�ci cia�a od innych ludzi! - Nie
chcia�em tego powiedzie�. Nie zdawa�em sobie z tego sprawy, A kiedy ju� to
powiedzia�em, by�em w stanie tylko siedzie� i ws�uchiwa� si� w echo
wypowiedzianych przeze mnie s��w; Sigfrid r�wnie� milcza� przez d�u�sz� chwil�.
Nast�pnie wzi�� do r�ki o��wek i w�o�y� go do kieszeni, z�o�y� notatnik i
w�o�y� go do drugiej, po czym pochyli� si� w moj� stron�.
- Robinie - rzek�. - Nie s�dz�, abym m�g� ci pom�c. Mamy tu do czynienia z
poczuciem winy, na kt�re nie ma sposobu.
- Ale przedtem tak bardzo mi pomog�e�! - zaj�cza�em.
- Przedtem - m�wi� spokojnie - sam przysparza�e� sobie cierpie�, z powodu
poczucia winy zwi�zanego ze spraw�, w kt�rej prawdopodobnie nic nie zawini�e�, a
kt�ra w ka�dym razie nale�y do dalekiej przesz�o�ci. To jest co� zupe�nie
odmiennego. Mo�esz jeszcze �y� jakie� pi��dziesi�t lat, przeszczepiaj�c sobie
zdrowe organy w miejsce tych, kt�re uleg�y uszkodzeniu. Ale jest prawd�, �e te
organy b�d� pochodzi�y od innych ludzi, a z tego powodu, �e ty b�dziesz m�g� �y�
d�u�ej, w jakim� sensie inni b�d� �yli kr�cej. Rozpoznanie tej prawdy nie jest
neurotycznym poczuciem winy, Robinie, jest tylko uznaniem pewnej prawdy
moralnej.
I to by�o wszystko, co mia� mi do powiedzenia; obdarzy� mnie jeszcze pe�nym
uprzejmo�ci i troski u�miechem.
- Do widzenia.
Nienawidz�, kiedy programy komputerowe m�wi� mi o moralno�ci. Zw�aszcza
wtedy, gdy maj� racj�.
Musimy jednak pami�ta�, �e w czasie, gdy mia�em t� depresj�, nie by�a to
jedyna rzecz, kt�ra si� zdarzy�a. Bo�e, sk�d znowu! Wiele rzeczy zdarzy�o si�
wielu ludziom na �wiecie - na wszystkich �wiatach, i w kosmosie pomi�dzy nimi -
kt�re by�y nie tylko znacznie bardziej interesuj�ce, lecz tak�e wi�cej znaczy�y
nawet dla mnie. Po prostu tak si� sta�o, �e wtedy o nich nie wiedzia�em, chocia�
przydarzy�y si� ludziom (lub nieludziom), kt�rych zna�em. Przytocz� par�
przyk�ad�w. M�j jeszcze-nie-przyjaciel Kapitan, kt�ry by� jednym z tych
szalonych-gwa�cicieli-�wi�tych-Miko�aj�w-Heech�w, nawiedzaj�cych me dzieci�ce
sny, mia� si� wystraszy� znacznie bardziej ni� kiedykolwiek ja my�l�c o
Heechach. M�j by�y (a wkr�tce zn�w aktualny) przyjaciel, Audee Walthers Junior,
mia� w�a�nie spotka�, na koszt w�asny, mojego by�ego przyjaciela (lub
nie-przyjaciela) Wana. A m�j najlepszy przyjaciel ze wszystkich (uwzgl�dniaj�c
fakt, �e nie by� "prawdziwy"), program komputerowy Albert Einstein w�a�nie mia�
sprawi� mi niespodziank�... Jak strasznie skomplikowanie brzmi� te wszystkie
zdania! Nic na to nie poradz�. �y�em w bardzo skomplikowanych czasach i w bardzo
skomplikowany spos�b. Poniewa� teraz mnie poszerzono, wszystkie elementy
uk�adanki zacz�y do siebie pasowa�, a jak zaraz zobaczycie, wtedy nawet nie
wiedzia�em, czym s� te wszystkie elementy. By�em samotnym, starzej�cym si�
cz�owiekiem, op�tanym �miertelno�ci� i �wiadomym grzechu; a gdy moja �ona
wr�ci�a i znalaz�a mnie, siedz�cego w szezlongu, gapi�cego si� na Morze
Tappajskie, natychmiast zakrzykn�a:
- M�w zaraz, Robinie! Co si� u licha z tob� dzieje?
U�miechn��em si� do niej i pozwoli�em, �eby mnie poca�owa�a. Essie strasznie
narzeka. Essie tak�e okropnie mnie kocha i jest kobiet�, kt�r� nale�y kocha�
r�wnie mocno. Wysoka. Szczup�a. D�ugie, z�ocisto-blond w�osy, kt�re nosi spi�te
w ciasny rosyjski koczek, kiedy jest profesorem albo kobiet� interesu, a kt�re
rozpuszcza do pasa, kiedy k�adzie si� do ��ka. Zanim by�em w stanie zastanowi�
si� wystarczaj�co d�ugo, �eby to ocenzurowa�, co mam zamiar powiedzie�,
wyrzuci�em z siebie:
- Rozmawia�em z Sigfridem von Psychem.
- Ach - rzek�a Essie prostuj�c si�. - Och.
Zastanawiaj�c si� nad tym, zacz�a wyci�ga� szpilki ze swojego koka. Kiedy
mieszkasz z kim� przez dziesi�tki lat, zaczynasz go naprawd� zna� i mog�em
�ledzi� jej wewn�trzne procesy jakby m�wi�a o nich g�o�no. Pojawi�a si� troska,
oczywi�cie, bo odczu�em potrzeb� rozmawiania z psychoanalitykiem. By�a tak�e
znaczna ilo�� zaufania do Sigfrida. Essie zawsze odczuwa�a wdzi�czno�� do
Sigfrida, bo wiedzia�a, �e tylko dzi�ki jego pomocy by�em w stanie przyzna� si�,
�e j� kocham. (A tak�e kocha�em Gelle-Klar� Moynlin, co stanowi�o pewien
problem.)
- Chcesz mi o tym opowiedzie�? - zapyta�a uprzejmie, a ja odpar�em:
- Wiek i depresja, moja droga. To nie jest powa�ne. Jedynie �miertelne. Jak
ci min�� dzie�?
Przyjrza�a mi si� swoim wszechwiedz�cym diagnostycznym wzrokiem,
przeczesuj�c d�ugie blond w�osy mi�dzy palcami, a� rozsypa�y si� lu�no i
dopasowa�a odpowied� do swojej diagnozy.
- Cholernie wyczerpuj�co - odpar�a - na tyle, �e bardzo potrzebuj� drinka -
a z tego co widz�, ty te�.
Wypili�my wi�c nasze drinki. Na szezlongu by�o miejsce dla nas obojga, wi�c
patrzyli�my na ksi�yc zachodz�cy nad brzegiem morz� po stronie Jersey, a Essie
opowiada�a mi o swoim dniu i delikatnie w�ciubia�a nos w moje sprawy.
Essie ma swoje w�asne �ycie, i to do�� absorbuj�ce - a� dziw, �e ci�gle
potrafi znale�� w nim dla mnie tyle miejsca. Poza inspekcj� swoich plac�wek
sp�dzi�a wyczerpuj�c� godzin� w naszym o�rodku badawczym, kt�ry ufundowali�my,
by bada� mo�liwo�ci integracji technologii Heech�w z naszymi komputerami. W
rzeczywisto�ci wygl�da�o na to, �e Heechowie nie u�ywali komputer�w, je�li nie
liczy� prymitywnych maszyn do nawigacji statk�w, ale mieli troch� zgrabnych
pomys��w w pokrewnych dziedzinach. Oczywi�cie, to by�a w�a�nie specjalno��
Essie, za kt�r� otrzyma�a doktorat. A kiedy opowiada�a o swoich projektach
badawczych, widzia�em, jak jej umys� pracuje: nie ma potrzeby m�czy� starego
Robina pytaniami, wystarczy odwo�a� zabezpieczenia programu Sigfrida i b�dziemy
mie� pe�ny dost�p do tej rozmowy.
- Nie jeste� taka sprytna, jak ci si� wydaje - powiedzia�em czule, a ona
przerwa�a w �rodku zdania.
- Wszystko o czym rozmawia�em z Sigfridem, zosta�o zapiecz�towane -
wyja�ni�em.
- Heh. - Zadowolona z siebie.
- �adne heh - rzek�em, r�wnie zadowolony - bo zmusi�em Alberta, �eby mi to
obieca�. Jest tak schowane, �e nawet ty nie mo�esz tego rozszyfrowa� bez
przenicowania ca�ego systemu.
- Hah - powiedzia�a zn�w, obejmuj�c mnie, by spojrze� mi w oczy. Tym razem
"hah" by�o g�o�niejsze i mo�na je by�o przet�umaczy� jako "Pogadamy o tym z
Albertem."
Drocz� si� z Essie, ale przecie� j� kocham. Uwolni�em j� od k�opotu.
- Naprawd� nie chc� �ama� tej piecz�ci - powiedzia�em - bo... no c�,
pr�no��. Kiedy rozmawiam z Sigfridem, czuj� si� jak rozmam�any nieszcz�nik.
Ale wszystko ci opowiem.
Odchyli�a si� zadowolona i s�ucha�a, a ja opowiada�em. Kiedy sko�czy�em,
zastanowi�a si� przez chwil� i powiedzia�a.
- I to z tego powodu jeste� za�amany? Bo nie ma zbyt wielu rzeczy, na kt�re
m�g�by� czeka�? Skin��em g�ow�.
- Ale� Robin! Masz przed sob� ograniczon� przysz�o��, ale, m�j Bo�e, jak�e
wspania�a jest tera�niejszo��! Galaktyczny podr�nik! Obrzydliwie bogaty nabab!
Przedmiot po��dania, kt�remu nie spos�b si� oprze�, dla r�wnie� bardzo seksownej
�ony!
U�miechn��em si� i wzruszy�em ramionami. Pe�na zamy�lenia cisza.
- Kwestia moralna - przyzna�a w ko�cu - nie jest bezpodstawna. Przynosi ci
zaszczyt, �e roztrz�sasz takie kwestie. Te� si� czu�am nieswojo, kiedy ca�kiem
nie tak dawno, jak pewno pami�tasz, wpakowano we mnie jakie� �e�skie gluty,
kt�re zast�pi�y te zu�yte.
- Wi�c rozumiesz!
- Doskonale rozumiem! Rozumiem tak�e, drogi Robinie, �e po podj�ciu moralnej
decyzji martwienie si� o ni� nie ma ju� sensu. Depresja jest czym� durnym. Na
szcz�cie - powiedzia�a wy�lizguj�c si� z szezlongu, po czym stan�a obok i
uj�a moj� r�k� - mamy do dyspozycji doskona�y �rodek antydepresyjny. -
Do��czy�by� do mnie w sypialni?
C�, pewnie, �e bym do��czy�. I tak zrobi�em. I odkry�em, �e depresja mnie
opuszcza, je�li bowiem istnieje cho� jedna rzecz, kt�ra sprawia mi przyjemno��,
to jest ni� dzielenie �o�a z S. Ja. Laworown�-Broadhead. Sprawi�aby mi
przyjemno�� nawet wtedy, gdybym wiedzia�, �e ju� tylko trzy miesi�ce dziel� mnie
od �mierci, kt�ra przyprawi�a mnie o depresj�.
Strona g��wna Indeks
Pohl Frederic - Gateway Spotkanie Z Heechami - Co zdarzy�o si� na planecie Peggy
Tymczasem na planecie Peggy m�j przyjaciel Audee Walthers poszukiwa�
szczeg�lnej meliny dla szczeg�lnego cz�owieka.
Powiedzia�em, �e by� moim przyjacielem, cho� przez lata nie po�wi�ci�em mu
ani jednej my�li. Raz zrobi� mi przys�ug�. �ci�le rzecz bior�c, nie zapomnia�em
o tym - to znaczy, �e gdyby kto� mi powiedzia�: "Powiedz, Robin, czy pami�tasz,
jak Audee Walthers odwali� kawa� dobrej roboty i mog�e� po�yczy� statek, kiedy
go potrzebowa�e�?", odpowiedzia�bym ze z�o�ci�: "Psiakrew, no pewnie! Czego�
takiego nigdy bym nie zapomnia�." Ale te� nie my�la�em o tym w ka�dej godzinie i
w rzeczywisto�ci nie mia�em w tej chwili poj�cia, gdzie jest, a nawet, czy w
og�le jeszcze �yje.
Walthersa powinno si� �atwo zapami�tywa�, bo wygl�d mia� do�� niezwyk�y. By�
niski i ma�o przystojny. Twarz mia� szersz� w okolicach szcz�ki ni� w skroniach,
co nadawa�o mu wygl�d sympatycznej �aby. By� m�em pi�knej, niezadowolonej
kobiety, kt�ra by�a o po�ow� m�odsza od niego. Mia�a dziewi�tna�cie lat i na
imi� Dolly. Gdyby Audee poprosi� mnie o rad�, powiedzia�bym mu, �e takie majowe
i grudniowe przygody nie mog� si� dobrze sko�czy� - chyba �e w moim przypadku,
bo grudzie� by� dla mnie szczeg�lnie �askawy. Ale rozpaczliwie pragn��, by to
wszystko dobrze si� sko�czy�o, bo bardzo swoj� �on� kocha� i harowa� dla swojej
Dolly jak w�. Audee Walthers by� pilotem. O wszechstronnych kwalifikacjach.
Kiedy� pilotowa� pojazdy powietrzne na Wenus. Kiedy wielki ziemski
transportowiec (kt�ry nieustannie przypomina� mu o moim istnieniu, bo mia�em w
nim udzia�y i nada�em mu imi� mojej �ony) przebywa� na orbicie planety Peggy,
pilotowa� wahad�owiec, odbieraj�c i dostarczaj�c �adunki; pomi�dzy kursami
pilotowa� wszystko, co da�o si� wyczarterowa� na planecie Peggy do wszelkich
zada�, kt�rych domagali si� klienci. Jak prawie wszyscy na Peggy, przeby� 4 x
1O10 kilometr�w od miejsca, gdzie si� urodzi�, �eby zarobi� na �ycie i czasem mu
si� to udawa�o, a czasem nie. Kiedy wi�c wr�ci� z jednego lotu czarterowego i
Adjangba powiedzia� mu, �e szykuje si� kolejny, Walthers by� got�w stan�� na
g�owie, �eby go dosta�. Nawet je�li to oznacza�o przeszukiwanie wszystkich bar�w
w Port Hegramet �eby znale�� ch�tnego. A to nie by�o �atwe. Jak na "miasto" o
populacji czterech tysi�cy os�b, Hegramet by�o wr�cz nasycone barami. By�o ich
ca�e mn�stwo, a w tych najbardziej oczywistych - hotelowej kawiarni, pubie na
lotnisku, wielkim kasynie z jedyn� w Hegramet scen� - nie by�o Arab�w, kt�rzy
byli ch�tni na jego nast�pny czarter. Dolly te� nie by�o w kasynie, gdzie mog�a
pokazywa� swoje przedstawienie kukie�kowe, nie by�o jej te� w domu i nie
odbiera�a telefonu. P� godziny p�niej Walthers nadal przeszukiwa� kiepsko
o�wietlone ulice w nadziei odnalezienia swoich Arab�w. Nie szed� ju� przez
bogatsze, zachodnie cz�ci miasta, a kiedy ich wreszcie znalaz�, k��c�cych si�,
nast�pi�o to w melinie na obrze�ach miasta.
Wszystkie budynki w Port Hegramet by�y prowizoryczne. By�a to logiczna
konsekwencja faktu, �e by�a to planeta dopiero kolonizowana; co miesi�c, kiedy
nowi imigranci z Ziemi przybywali wielkim transportowcem zwanym Niebem Heech�w,
populacja eksplodowa�a jak balon przy zaworze z wodorem. Potem stopniowo
kurczy�a si� przez par� tygodni, kiedy koloni�ci wynosili si� na plantacje, w
miejsca wyr�bu drewna i do kopal�. Nigdy nie powraca�a do poprzedniego poziomu,
wi�c co miesi�c pojawia�o si� kilkuset nowych rezydent�w, budowano par� nowych
dom�w i zagarniano kilka starych. Ale ta melina wygl�da�a najbardziej
prowizorycznie ze wszystkich. Zbudowano j� zaledwie z trzech p�at�w plastyku,
opartych o siebie i tworz�cych �ciany, z czwart� s�u��c� jako dach; od ulicy
otwiera�a si� na ciep�e powietrze Peggy. Nawet mimo to w �rodku by�o ciemno i
zawiesi�cie, dym tytoniowy przeplata� si� z dymem z konopi i piwnym, kwa�nym
zapachem p�dzonego w domu bimbru, kt�ry tam sprzedawano.
Walthers rozpozna� sw� zdobycz od razu dzi�ki opisowi agenta. Nie by�o
takich wielu w Port Hegramet - oczywi�cie by�o wielu Arab�w, ale ilu z nich by�o
bogatych? A ilu starych? Pan Luaman by� jeszcze starszy od Adjangby, gruby i
�ysy, a na ka�dym z t�ustych palc�w mia� pier�cie�, wiele z nich z brylantami.
Sta� z grup� innych Arab�w z ty�u meliny, kiedy jednak Walthers ruszy� w ich
kierunku, barmanka wyci�gn�a r�k�.
- To prywatna impreza - powiedzia�a.
- Oni na mnie czekaj� - rzek� Walthers w nadziei, �e to prawda.
- Po co?
- Nie tw�j pieprzony interes - odrzek� ze z�o�ci� Walthers, zastanawiaj�c
si�, co by si� sta�o, gdyby po prostu przepchn�� si� ko�o niej. Nie stanowi�a
zagro�enia, chuda, ciemnosk�ra kobieta z wielkimi ko�ami ze l�ni�cego niebiesko
metalu zwieszaj�cymi z uszu; ale wielki facet z g�ow� o kszta�cie pocisku, kt�ry
siedzia� w k�cie i obserwowa� wszystko co si� dzieje, stanowi� inn� kwesti�. Na
szcz�cie pan Luaman zobaczy� Walthersa i ruszy� niepewnie w jego stron�.
- Ty jeste� tym pilotem - og�osi�. - Cho� i napij si�.
- Dzi�kuj�, panie Luaman, ale musz� wraca� do domu. Chcia�em tylko
potwierdzi� ten czarter.
- Tak. Jedziemy z tob�. - Odwr�ci� si� i spojrza� na inne osoby jego grona,
kt�re za�arcie si� o co� wyk��ca�y. - Napijesz si� czego�? - spyta� przez rami�.
Facet by� bardziej pijany, ni� Walthers pocz�tkowo my�la�. Powt�rzy�:
- Dzi�kuj�, ale nie. Czy chcia�by pan teraz podpisa� umow� czarterow�?
Luaman odwr�ci� si� i spojrza� na wydruk w d�oni Walthersa.
- Umow�? - Zastanowi� si� przez chwil�. - Po co nam jaka� umowa?
- To jest praktykowane, panie Luaman - odpar�
Walthers, czuj�c jak cierpliwo�� nagle go opuszcza. Za nim kumple Araba
wrzeszczeli na siebie, a uwaga Luamana oscylowa�a pomi�dzy Walthersem, a k��c�c�
si� grup�.
I by�o jeszcze co�. W k��tni bra�y udzia� cztery osoby - pi��, je�li liczy�
samego Luamana.
- Pan Adjangba m�wi�, �e b�d� w sumie cztery osoby - stwierdzi� Walthers. -
Je�li b�dzie pi��, nale�y si� dodatkowa op�ata.
- Pi��? - Luaman skoncentrowa� si� na twarzy Walthersa. - Nie. Jest nas
czworo. - W�wczas jego wyraz twarzy si� zmieni� i Luaman u�miechn�� si� z
zachwytem. - Och, my�lisz, �e ten �wir jest jednym z nas? Nie, on z nami nie
leci. Najwy�ej p�jdzie do piachu, je�li dalej b�dzie si� upiera� przy
opowiadaniu Shameemowi, co Prorok chcia� przekaza� w swoich naukach.
- Rozumiem - odrzek� Walthers. - Gdyby pan w takim razie zechcia�
podpisa�...
Arab wzruszy� ramionami i wzi�� od Walthersa wydruk. Roz�o�y� go na obitym
cynkow� blach� barze i z wysi�kiem zacz�� go czyta�, trzymaj�c pi�ro w d�oni.
K��tnia stawa�a si� coraz g�o�niejsza, ale Luaman najwyra�niej nie dopuszcza�
jej do �wiadomo�ci.
Wi�kszo�� klienteli meliny stanowili Afryka�czycy, wygl�daj�cy na Kikuju po
jednej stronie pomieszczenia i na Masaj�w po drugiej. Na pierwszy rzut oka
ludzie przy ogarni�tym k��tni� stoliku wygl�dali podobnie. Teraz jednak Walthers
dostrzeg� swoj� pomy�k�. Jeden z k��c�cych si� by� m�odszy od pozosta�ych,
ni�szy i szczuplejszy. Kolor jego sk�ry by� ciemniejszy ni� u wi�kszo�ci
Europejczyk�w, lecz nie tak ciemny jak u Libijczyk�w; oczy mia� r�wnie czarne
jak oni, lecz bez odcienia antymonu.
To Walthersa jednak nie obchodzi�o.
Odwr�ci� si� i cierpliwie cze