681

Szczegóły
Tytuł 681
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

681 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 681 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

681 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Merlin" autor: Robert Nye tytu� orygina�u: "Merlin" prze�o�y�: Piotr Siemion tekst wklepa�: [email protected] drobna korekta: [email protected] Copyright by Robert Nye, 1978 Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Marabut, Gda�sk 1994 Wydanie pierwsze w j�zyku polskim Redakcja: Ma�gorzata Jaworska Korekta: Aleksandra Bednarska-Apa Opracowanie graficzne: Tomasz Bogus�awski ISBN 83-85893-09-1 Wydawnictwo MARABUT ul Franciszka Hynka 71, 80-465 Gda�sk, tel. (0-58) 56-54-75 Sk�ad: Maria Chojnicka Druk: ATEXT Sp. z o.o., ul. Za�ogowa 6, 80-557 Gda�sk, tel. 43-00-01, fax 43-10-53 * * * Fatidici vatis rabiem musamque iocosam Merlini cantare paro. Geoffrey z Monmouth, Vita Merlini Pami�ci Ronalda Firbanka, Gertrudy Stein i Sir Thomasa Mallory'ego, cz�onka stanu rycerskiego * * * B�agam was i molestuj�, szlachetni panowie i panie, kt�rzy j�li�cie czyta� t� ksi�g�, aby�cie zechcieli si� pomodli�, prosz�c Boga, by raczy� mie� pewien wzgl�d na mnie za �ywota, a kiedy sczezn�, aby�cie si� modlili za spok�j mej duszy. Le Morte Darthur, Ksi�ga XXI, Rozdzia� XIII * * * Czarna ksi�ga I Zaczynamy. Jeszcze raz. Znowu. Znowu zaczynamy, prosiaczku. Zaczniemy od tego, kim jestem, a potem opiszemy zst�pienie do piekie�. Kim jestem? Merlinem. Jestem Merlin Ambrozjusz, czyli Merlin Sylwester. Merlin czarodziej. Merlin czarnoksi�nik. Najm�drszy ze �wity kr�la Artura, a i najwi�kszy b�azen. Powiedzmy sobie od razu: jedyny doros�y w tamtym towarzystwie. Dzia�o si� to drzewiej, gdy rycerze bywali jeszcze waleczni. Merlin... Zrodzony z dziewicy. I z diab�a. Skoro tak, zacznijmy od piek�a, prosiaczku. Piek�o jak piek�o. Kraina umar�ych. Hades, Gehenna i tak dalej. Dok�adna nazwa nie ma znaczenia. Piek�o. Wiadomo, o czym mowa. Diabe� �pi. Diabe� �pi na samym dnie piek�a, a rozchrapa� si� niczym wieprzek. (Wybacz takie por�wnania, Jezusku, ale mowa jest o moim ojcu). Imperator Lucyfer, ciemno�� obdarzona wzrokiem, Nios�cy �wiat�o, Majster Popsuj, by�y archanio�, syn poranka, w�dz zbuntowanych anio��w. Ten�e sam, kt�rego na pysk wylano z nieba z przyczyny szata�skiej pychy. Lucyfer, spadaj�ca gwiazda z j�zorem jak hak. Zb��kany piorun, cie� Bo�y, kt�rego drugie imi� jest Legion. Wysoki jest i chudy, m�j wilczku. O poci�g�ej twarzy. Po jego prawicy siedzi ksi��� Belzebub. Po lewicy - hrabia Astarot. Oni dwaj tak�e chrapi�. Gdy wtem... PUK. PUK. Kto� puka we wrota! Wrota du�e, solidne. Zdaje mi si�, braciszkowie, �e z br�zu. Od�wierny dalej�e otwiera�. Do piek�a wkracza poprzez pr�g dziewczyna. I to jaka! Wysoka, o wdzi�cznej postaci, z fal� ciemnych w�os�w a� po kibi�. Dziewczyna ma na sobie sukni� miedzianej barwy, na twarzy za� czarn� mask�. Tu� za ni� post�puje ma�pa. Maska zas�ania dziewczynie ca�� twarz, lecz patrz�c na cia�o, mo�na �atwo orzec, i� jest m�oda, o piersiach bujnych i stercz�cych, a i n�k� ma w kostce tak�, �e o Jezu. W r�kach dziewczyna trzyma par� mosi�nych talerzy. A co z ma�p�? Ma�pa, s�odyczy i c�reczko moja... Ma�pa ma na szyi obr�k�, nabijan� czerwonym klejnotem, a odziana jest w niebieski surducik, ca�y w bia�e gwiazdki. Z ty�u surduta, uwa�acie, widnieje dziura, z kt�rej dynda ma�pi ogon. Szczeliny czarnej maski zwracaj� si� ku diab�u. Diabe� nic, chrapie. Po ostrej brodzie ciurka mu g�sta, czerwona plwocina. Dziewczyna unosi talerze nad g�ow� niczym cymba� brzmi�cy. Straszliwy ha�as, bolesny, nie do wym�wienia... Diabe� nic. �pi. Za to Belzebub powoli rozwiera prawe oko. Astarot rozwiera lewe. Para osobnych oczu wwierca si� w dziewczyn�. Jedno oko czerwone. Drugie, uwa�acie, zielone. Dziewczyna zn�w zderza talerze nad g�ow�, trzymaj�c je pod innym k�tem. IAIA. Na co ma�pa puszcza si� w pl�sy. Belzebub tr�ca swego w�adc� lewym �okciem. Astarot czyni to samo �okciem prawym. A tymczasem... Ma! Ma! Ihwh! laia! Imperator Lucyfer budzi si� w piekielnej chwale. Ba! Wyszczerza si� jak lis wygryzaj�cy chy�kiem g�wno z ry�owej szczotki Idozetowej. Mruga oczami i wwierca wzrok w ta�cz�c� ma�p�. Ma�pa pl�sa, chocia� za ca�� muzyk� ma huk mosi�dzu. Ma�pie nie trzeba innej muzyki ni� huk mosi�nych talerzy. Ma�pa pl�sa, w niespiesznym i skupionym, skomplikowanym ta�cu, to w k�eczko, to w boki, to z przytupem, wci�� na nowo powtarzaj�c chwiejne pas. A dziewczyna raz po raz huczy talerzami - to nad g�ow�, to zn�w przed sob�, �e ma�o ?obie piersi nie przytrza�nie. Piersi trz�s� si� pod sukni�. Jap�oneczko, rado�ci moja, �a�uj, �e nie widzisz tych sutek, stercz�cych pod miedzian� tkanin�. Oczy w szczelinach czarnej maski l�ni� niby klejnoty. (Ale jakie klejnoty Merlinie? Tkwi�c w zielonym wi�zieniu, Merlin zapomnia� nazw klejnot�w). Dziewczyna za� zaczyna �piewa�. Pos�uchajcie. La, ha, ka, ba, la.Pie�� bez s��w, prawda, Jezusiorku? Przeszywaj�ce tony pie�ni bez s��w nios� si� ra�no w powietrzu, kt�re przesyca opar straszniejszy od zwyk�ego mrozu. To samo dotyczy niskich ton�w. Lucyfer zerka pytaj�co na dziewczyn�. Ma czym, on, obdarzony trojgiem oczu To trzecie widnieje mu po�rodku czo�a. Zerka za� pytaj�co dlatego, �e g�os dziewczyny wydaje mu si� znajomy. Diabe� mia� okazj� s�ucha� wielu �piewaczek. Tej wi�c zapewne tak�e, tylko kiedy? Pr�buj�c to sobie przypomnie�, Lucyfer zapala czarnego papierosa i wydmuchuje k�ko z dymu. Doskonale koliste. Jedno, p�niej drugie. Ma�pa tymczasem fika koz�a tu� u st�p Belzebuba, tak blisko, �e potyka si� o wyci�gni�te, piernikowej barwy, ci�my diab�a. Pada, zbiera si� z ziemi i k�ania. Ma�pi uk�on jest dworny - z lew� �apk� wczepion� w czarne futerko na brzuszku, z wymachem prawej �apki w piekielnym oparze. Diab�y �miej� si� g�o�no. Hucz� i brzmi� cymba�y. Taniec trwa. Lecz c� to? Ma�pa wyci�ga �apk�, prosz�c w tany hrabiego Astarota. Ten waha si� tylko przez chwilk�, a potem podejmuje zwierza pod w�ochate rami� i w rytm ta�ca zaczyna szura� kopytami po posadzce. Na co ma�pa zn�w wyci�ga �ap�. Kog� ni� u�apia? Ksi�cia Belzebuba! A trzeba ci wiedzie�, prosiaczku, �e �w ksi��� obdarzony jest cienkimi, wielce rozci�gliwymi ustami, kt�re u�miechaj� si�, gdy ich w�a�cicielowi jest smutno. Belzebubowi tym razem daleko do smutku, wi�c nie u�miecha si� wcale, tylko w kaftanie ze srebrnego brokatu, z pohukiwaniem i przytupem, rusza do ta�ca. Teraz ju� para diab��w walcuje tam i sam pod r�k� z ma�p�, w takt muzyki cymba�u brzmi�cego w r�kach dziewczyny w czarnej masce. Diab�y ta�cz� i pohukuj� na swojego w�adc�, wywijaj� ho�ubce, fikaj�... Lucyfer przez chwil� patrzy na to wszystko. Pali papierosa i milczy. Wygl�da w tej chwili zupe�nie jak czapla zaczajona nad ryb�. Chudy, cienki i czujny - jak czapla. Zaraz jednak i on zaczyna obcasem z ko�ci s�oniowej wystukiwa� rytm. Palcami strzela w takt muzyki. Ciska papierosa w bok, �mieje si� i wije... �mieje si� z ma�pich figli ma�py, a wije r�wnie� ze �miechu, na widok wyg�up�w pary swych diabelskich pomocnik�w. Na�miawszy si�, si�ga do kuferka i wydobywa skrzypki. Skrzypki ma, powiem ci, prosiaczku, niezgorsze, bo - stradivariusa. Stroi je w mgnieniu oka. Dla niego to �aden k�opot. Lucyfer ma s�uch absolutny. A jak potrafi zagra�! Fala skrzypkowej muzyki miesza si� z muzyk� talerzy. Ma�pa ta�czy. Ta�czy Belzebub. Astarot tak�e ta�czy. Ta�czy Lucyfer, cho� nie przestaje ci�gn�� smyczkiem. Z przedsionka piekie� tanecznym krokiem wpadaj� Adam i Ewa, zwabieni muzyk�, a w �lad za nimi prorok Eliasz, za nim za� Wergiliusz i Platon. Wszyscy kolejno �ciskaj� w�ochat� d�o� ma�py w niebieskim, pstrokatym fraczku. W rytmie walca wwirowuje przez wrota kr�lowa Izis, cho� mocno nie do taktu. Na szcz�cie Arystoteles zaraz zaczyna j� uczy�, jak si� prawid�owo ta�czy walca. Izis wiruje w ta�cu i �mieje si� g�o�no, pierwszy raz od nie wiadomo jak dawna, co si� wczepiona w ma�pi ogon. Do piekie� wsuwa si� te� d�uga broda, a na jej ko�cu s�dziwy Abraham. Za Abrahamem rozp�omieniona Safona. Za ni� Homer. A tamten gruby w k�cie? Demokryt. Belzebub wskakuje na palenisko i �piewa spro�n� piosenk� na temat wyczyn�w swojej siostry ze zgraj� cherubin�w. Astarot hyc! Na katowski pieniek! I nu�e brz�ka� krowim dzwonkiem! Jaki� zgie�k, �winko moja, Jezusku! Dziewczyna popatruje na to wszystko przez szpary w masce. A ma�pa tak�e hyc! Wskakuje jej na plecy i kuli si� w futrzany k��bek. Potem podnosi do pyska pucharek. Osusza go jednym haustem, jak trzeba. Beka g�o�no. Po czym podaje kielich Ewie. Ewa za�miewa si� i kr�ci g�ow�, pewna, �e kielich jest pusty, a wszystko to jedynie ma�pie figle. Ma�pa jednak przemoc� zaciska Ewie d�o� wok� n�ki kielicha. Jeden palec po drugim. Odchyla �eb i bulgot wydaje z gardzieli, jak gdyby co� pi�a, a kiedy ko�czy, zn�w beka, na znak, �e nap�j przepyszny. Rajska pramatka Ewa wzrusza ramionami i udaje, �e pije. Nie chce robi� ma�pie przykro�ci. Nap�j rzeczywi�cie niczego. Ewa podaje kielich Adamowi. Adam pije, podaje go dalej. Pij� teraz wszyscy po kolei. A doko�a trwa taniec, pl�s z ma�pim wodzirejem. Lucyfer gra na skrzypkach i ta�cuje pod r�k� z ma�p�. Ani si� kto obejrza�, a ju� ca�e piek�o ta�czy do wt�ru diablich skrzypek i straszliwej, nie do wym�wienia, grzmi�cej muzyki talerzy w r�kach dziewczyny w masce i sukni barwy miedzi. Wszyscy lokatorzy piek�a, nawet tr�jka diab��w, poci�gaj� z kielicha, kt�ry zawsze si� wydaje pe�ny. M�wi� ci, ma�y wilczku - scena jak z wesela. Piek�o ni st�d, ni zow�d zmienia si� w izb� oblubienicy. Zapada zmrok, a oni nadal ta�cz�. Dokolusia, w k�eczko. Padaj�. Zn�w wstaj�. I pij�. Ach, jak pij�! Nie�le, jak na umar�ych. Ma�pa w b��kitnym fraczku wiedzie taneczny korow�d. Ma�pa wodzirej. Ma�pa - dusza towarzystwa. C� dalej, braciszkowie? Nastaje poranek. Hrabia Astarot tak si� rozpali� i rozochoci� w ta�cu, �e z przodu sterczy mu wzwiedziony gro�nie cz�onek, a z ty�u r�wnie twardy, zadzier�ysty ogon. Oba stercz� mu jak para dyszli. Astarot pr�buje podsun�� dziewczynie to jeden dyszel, to drugi. Podta�cowuje bli�ej i lu! Podsuwa przed oczy. Kiedy przytupuje, obie cz�ci cia�a wibruj� do taktu, a kiedy wspina si� na palce w piruecie, wygl�da niczym baletnica, kt�rej w�o�ono w d�onie par� jajec. Dziewczyna ani spojrzy. Wreszcie jednak, Jezusku, hrabia wynajduje plan i�cie szata�ski. Zakrada si� do dziewczyny od ty�u, by rzuci� si� na ni� z rozp�du, a jednocze�nie u�api� za kibi�. Kiedy ju� ma skoczy�, mosi�ne talerze zderzaj� si� w g�rze z �oskotem. JHWH. - Muzykantko nasza! - wyje hrabia Astarot. - Poka��e nam liczko! I wyj�c �apie za maseczk�. Mi�dzy dziewczyn� a hrabi� wyrasta jednak ma�pa i jednym zr�cznym ruchem odpycha diab�a na bok, okr�ca go raz i drugi, a potem puszcza. Astarot rymsa na posadzk�, przewala si� i pada, wpatrzony wzrokiem bez nadziei w dalekie gwiazdy. Belzebub pada zaraz obok niego, a po nied�ugiej chwili i Lucyfer. Wszyscy trzej gospodarze zasypiaj�, spleceni w pijackim u�cisku. Po stercie za�, kupie, ha�dzie, zwale, kopcu i piramidzie diab��w ta�cz� i przytupuj� rozradowani zmarli, korowodem umykaj�c z piek�a. Miewa�em bezlik postaci, zanim zosta�em Merlinem. By�em ju� wodn� kropelk� w przestworze. By�em puklerzem po�r�d bitewnego zgie�ku. Na d�ugi rok zaczarowano mnie w pian� z morskiego odm�tu. By�em ju� nawet strun� harfy. Wczoraj, kiedy przechodzi� t�dy jaki� cz�owiek, krzykn��em do niego. Krzyk Merlina, id�cy jak las d�ugi i szeroki. Cz�owiek przerazi� si�, pr�dko podni�s� spojrzenie na s�o�ce w konarach i czmychn��. "Merlin!" - krzycza� w ucieczce. "M�oda czarodziejka zamkn�a Merlina w pniu drzewa!" �mia�em si� tylko, prosiaczku. Przez ca�e popo�udnie moje li�cie wibrowa�y �miechem, omyte blaskiem s�o�ca. To ja by�em Balanem, kt�ry zg�adzi� brata swego, Balina. R�wnie� ja by�em mieczem tkwi�cym w skale. By�em kamieniem, co p�ywa po wodzie. By�em uciekaj�cym jeleniem. By�em te� owym niewidzialnym szachist�, kt�ry Sir Percewalowi da� mata w pojedynku na Mount Dolorous. Jestem alchemikiem Merkuriuszem... I wreszcie jestem Merlinem, synem diab�a, dzieckiem szatana. - I zn�w g�wno! - powiada m�j tata. - Fortissimo! - przytakuje mu hrabia Astarot. A robak wyje ponuro. Jak to, kt�ry robak? Izajaszowy, ten, kt�ry nie umrze. - Z tym czerwonym winem to sprytny spos�b, nie ma co - odzywa si� m�j tata. - Sk�d mog�em przewidzie� czerwone wino? - Tak gadasz, a sam im przygrywa�e� na skrzypkach! syczy m�j wujaszek Belzebub. - Co, mo�e mia�em jaki� wyb�r?! - Ciekawe... - zastanawia si� wujaszek Belzebub. - Naprawd� ciekawe pytanie. Diab�y nie roztrz�saj� jednak nowej kwestii. Zamiast dyskutowa�, m�j tatu� bierze m�otek i t�ucze nim w stradivariusa. - Od samego pocz�tku - powiada - od zarania dziej�w liczy�y si� dla mnie tylko dwie najwy�sze, �wietliste, oczywiste istoty. Ja i m�j Stw�rca. - Koniecznie w takiej kolejno�ci - dogryza m�j wujaszek Belzebub, mieszaj�c co� w swoich rozlicznych garncach z lepem na muchy. - Wiedzia�em, rzecz jasna, co si� stanie - podejmuje w�tek m�j tatu�. - Nie w szczeg�ach oczywi�cie, tylko z grubsza. Mam dar widzenia takich rzeczy. - Pewno je ogl�dasz tym swoim kaprawym trzecim oczkiem, co? - Wuj Belzebub jest w pod�ym humorze. - Niech mnie diabli! - wybucha m�j tata. - Tak wtedy powiedzia�em: niech mnie diabli, je�li mam kl�kn�� i ukorzy� si� przed cz�owiekiem! - A On na to str�ci� ci� i przekl��? Bo nie chcia�e� kl�ka�? - upewnia si� wujaszek Belzebub. - Wszechmocni tak zawsze. Typowe. - Archetypowe - wzdycha tata. - S�uchajcie no... Wypi�bym co� na klina... - be�kocze m�j wujek Astarot. (Bies t�py i wulgarny). W�r�d roz�nie�onych ogni piek�a rozkwita t�cza. Tatu� a� si� od tego rozkrochmali�, bo m�wi: - Te� pomys�, wymaga� od anio�a, by si� ukorzy� przed ni�szym rodzajem stworzenia... "Co� Ty tu nawymy�la�, Stary" - wal� Mu prosto z mostu. "Chyba niesko�czono�� rzuci�a Ci si� na m�zg". Jak si� nie zapieni! Zanim si� obejrza�em, ju� frun�. M�wi� wam. - Pi�knie� wtedy wygl�da�, gwiazdeczko! - wspomina wujaszek Astarot. - I tak by zlecia� - u�wiadamia mu wujek Belzebub. - Wiecie... Ja lubi� spadanie... - wyznaje im tatu�, chichocz�c i wywijaj�c r�kami. D�onie ma wysmuk�e i ko�ciste. Spadanie dobrze mi robi na �o��dek. - Jestem mistrzem w spadaniu! - wybucha po chwili Przy okazji, Jezusku: w piekle w�e kopuluj�ce tworz� doskona�y okr�g. M�j tatu�, imperator z�a, przygl�da si� parze takich w�y i muska wid�y. Wid�y mojego taty wygl�daj� tak: OBIT APDOSELPPP. VLIDOX FATO IMO W�� samiec jest nienasycony. Wreszcie jednak porzuca w�yc�, zwini�t� w dygotliwy, paruj�cy w�ze�. Porzuca i zaczyna dziarsko pe�zn�� ku gromadzie r�owych w�gorzyc. Wida�, �e w�gorzyce troch� si� go wstydz�, a troch� boj�. W�� samiec wyrzyguje jad, by w�r�d uciech nie skrzywdzi� w�gorzyc. W�gorzyce pokornie godz� si� na jego karesy. Wracaj�c ku samicy w�ycy, w�� samiec zlizuje i na powr�t po�yka sw�j jad. - Ta czy tamta? - zwraca si� do kompan�w m�j tata. - Ja tam nie mam ochoty z w�gorzyc� - wujaszek Astarot blednie. - Nie chodzi o w�gorze - m�wi tata. - Z w�em te� nie chc� - dodaje Astarot. - Chyba �eby� nalega�. - Drogi m�j... - syczy m�j tatu�. - Nie pytam o w�gorze ani w�e. Wi�c kt�ra z tamtych dw�ch? Dziewczyna czy ma�pa? - A wiecie - wtr�ca wujaszek Astarot - zna�em raz takiego inkuba z kutasem d�ugim akurat jak ten w��! - Bo je�li dziewczyna, niedobrze... - odzywa si� tata. I wyobra�cie sobie, by� taki leniwy - nie daje sobie przerwa� wujaszek Astarot - �e kaza� ka�dej babie, �eby sobie wetkn�a sam pocz�tek gdzie trzeba i powolutku chodzi�a w t� i nazad.A je�eli ma�pa, czy to lepiej? - snuje w�tek tatu�. - Co za r�nica? - charczy wujaszek Belzebub. - Co si� sta�o, ju� si� nie odstanie - dodaje z niemi�ym naciskiem. �zy sp�ywaj�ce tacie po twarzy pal� si�, dotykaj�c sk�ry. Wujaszek Astarot b�ka: - Wszystko przez to czerwone wino. Kto m�g� przewidzie�, Imperatorku? - Cho�by ja sam - odzywa si� tata. - Tyle �e manna mnie zmyli�a Bzdura - warczy wujaszek Astarot. A wok� czarny �nieg, prosiaczku. A wok�, przyjacielu wilczku, wije si� robactwo. A w�r�d ca�ej tej scenerii wujaszek Astarot powiada: - Moim zdaniem, wszystko przez to cholerne dziewictwo. - Jakie zn�w cholerne dziewictwo? - dziwi si� m�j tatu�. - No, �e matka by�a pann� dziewicz�, �agodn� i tak dalej - wyja�nia wujaszek Astarot. M�wi�c to, wyje, Jezusku, jak jaki� pot�pieniec. - Ginekologia raczej nie notuje przypadku, by S�owo cia�em si� sta�o - przypomina wujaszek Belzebub. Sami przyznacie, braciszkowie moi: niepodobna wygadywa� takich rzeczy, �eby nas nie zemdli�o. Zemdli�o. Wujaszek B. rzyga. Wujaszek A. zgrzyta zielonkawymi z�bami. W trzecim oku mojego tatusia migocze jednak iskra spisku. - Antychryst! - wybucha. - Na zdrowie! - �yczy mu Astarot. - Nie kicham, tylko cytuj�! - t�umaczy m�j tata, kt�ry uwielbia cytowa� wersety z Pisma �wi�tego. - List Pierwszy �w. Jana, 2,18, 22 i List Pierwszy Jana, 4, 3 - przypomina. - Tako� Drugi List Jana, 7, 2. Oczywi�cie tak�e List Drugi do Tesaloniczan, 2. Tam gdzie pisz� o odst�pstwie, cz�owieku grzechu i synu zatracenia. Na dok�adk� Mateusz, 24, 5,11 i 24, �eby nie wspomnie� o Objawieniu �w. Jana, 13, 5 i tak dalej. Tam gdzie stoi o Bestii, kt�rej liczba jest sze��set sze��dziesi�t i sze��. M�j wujaszek, ksi��� Belzebub, cho� akurat rzyga sobie na piernikowe ci�my, wykrztusza z gardzieli: - Nasza odpowied�, tak? 19 Gr�b praojca Adama znajdziecie na Golgocie, w samiutkim �rodku �wiata. Ja sam wywodz� sw�j r�d spomi�dzy roj�w letnich gwiazd. Czy moja �winka to Chrystus? Oczywi�cie, �e nie. To tylko imi� mi si� spodoba�o i ju�. Pasuje zreszt� do prosiaczka, kt�ry mi tutaj towarzyszy. Kiedy go nim wabi�, prosiaczek podbiega truchcikiem. Stary jestem i g�upi, lecz bardzo m�odzikowaty w g�upocie. Czy naprawd� dajecie wiar�, �e anio�y unios�y Adamowe cia�o i pogrzeba�y je w Jerozolimie, dok�adnie w miejscu, w kt�rym miano ukrzy�owa� Pana? A czy ja sam wierz�, �e tkwi� zatrza�ni�ty wewn�trz zielonego, p�on�cego drzewa? Pytanie. Odpowied�: Jestem cz�owiekiem, kt�rego wywr�cono na nice. Niegdy� by�em mistrzem. Sztukmistrzem. Niegdy� umia�em si� wcieli�, w co tylko zechcia�em. By�em wolny, w bezliku rozmigotanych postaci. Karta odwr�ci�a si� teraz zupe�nie, bo dzi� jestem wi�niem postaci, i to nie jednej, lecz wielu. W�a�nie z tej przyczyny, gdy m�wi�, �e jestem uwi�ziony w drzewie, kt�re od jednej strony wystrzela zielonymi li��mi, od drugiej za� p�onie, m�wi� szczer� prawd�. A je�eli m�wi�, �e w tej samej chwili jestem r�wnie� wi�niem spiralnego zamku o murach ze szk�a, co wi�cej - zamku, kt�ry stoi na wiruj�cej wyspie, otoczonej metalow� �cian� i zakotwiczonej na morzu za spraw� olbrzymiego magnesu - to tak�e jest prawd�. Nawet je�li zdradz�, kto zamkn�� mnie pod ziemi� w kamiennym grobowcu - to samo. A je�eli powiem, �e �pi� i �ni� w zakl�tym ��ku, kt�re zsy�a ob��d... I tak dalej. W k�ko. Prawda jest taka, �e nie wiem, gdzie si� znajduj�, bo cho� w ka�dej chwili got�w jestem wam opisa� to miejsce, mieni si� ono w oczach. Widz� ska��, li��, to zn�w kryszta�. Potrafi� wyczu� d�oni� te substancje, dotkn�� ich, posmakowa�, lecz ka�da z nich (na przyk�ad ska�a) pr�dko i ch�tnie przemienia si� w inn� (w li��), gdy tylko zab��dz� my�lami - a nim domy�le my�l do ko�ca, odkrywam ju� przed sob� trzeci� substancj� (kryszta�). Chc� wi�c tylko powiedzie�, �e jestem teraz na �asce i nie�asce wszystkiego, nad czym dawniej umia�em panowa�. Jest w tym oczywi�cie pewna topornawa sprawiedliwo�� dziejowa, ale nie przypuszczam, bym tkwi� tutaj jedynie gwoli tak oczywistego mora�u. Czasem wyobra�am sobie, �e w rzeczywisto�ci mieszkam teraz na dnie oceanu. B�d� co b�d� na powierzchni globu woda stanowi regu��, a suchy l�d wyj�tek, wi�c mo�e powr�ci�em na �ono najsilniejszego z �ywio��w. By� mo�e to, co bior� za bieg my�li, to morskie pr�dy, odp�ywy, przyp�ywy zwyczajne okresowe fluktuacje, powodowane przyci�ganiem s�o�ca i ksi�yca? Lecz nie. Z ca�� pewno�ci� jestem w lesie Broceliande. Inna sprawa, �e �w las zanurza swe korzenie w morzu i �e nie ma tu �cie�ek. Miejsce, w kt�rym jestem, to m�j esplumoir. Klatka pierz�cego si� jastrz�bia. Jestem duchem zamkni�tym w kamieniu. W kamieniu �wi�tego Graala, ma si� rozumie�. Kr�l Aleksander Wielki znalaz� �w kamie� u samych wr�t Raju. Jest on lekarstwem na �wiat. Patrzcie: musia�a mnie przemieni� w lekarstwo na �wiat. Skr�ca mnie na sam� my�l, a was? Wilczku, przyjacielu, teraz mi si� zn�w wydaje, �e pob��dzili�my w dolinie bez wyj�cia, w Val Sans Retour, po�r�d jej innych kochank�w. Nie skar� mi si� tylko, �e nie umiesz dostrzec owych innych. S�uchaj� mnie przecie�. Wszyscy ci inni kochankowie s�uchaj� krzyku Merlina. Odczytuj� moje s�owa i syc� si� mym sercem. Prosiaczku, rzuci�a na mnie zakl�cie. Rozumiem to dopiero teraz, a fakt, �e sam j� nauczy�em kl�twy, powi�ksza moj� gorycz. Z pewno�ci� zakl�a mnie po to, a�eby wytrwa� w dziewictwie. Dziwne, jak wszystko si� powtarza, nieprawda�? M�wi� tak oczywi�cie dlatego, �e moja mama przecie� tak�e by�a dziewic�. Diab�y wybieraj� dziewic� z mro��c� krew staranno�ci�. Dziewica liczy sobie pi�tna�cie wiosen i jest c�rk� z�otnika z Mons Badonicus. Jej p�owe w�osy barw� mog� i�� w zawody z ��tym kwiatem szczodrzewicy, Jezusku. Policzki ma czerwone jak kalina. Wargi niby miodek. Paluszki rozkoszne niby koniczynka, co ro�nie w�r�d kamyk�w czystych, g�rskich potok�w. A dupcia, bracie wilku! Okr�g�a i bia�a! Piersi, kt�re dopiero nie�mia�o p�czkuj� pod zielon� sukienk�. - Ale bym j� zer�n�� - szepcze m�j przysz�y wujaszek Astarot, hrabia babilo�ski, wielki skarbnik piekie�. Diab�y ca�� niewidzialn� tr�jk� przystan�y w sypialni i patrz�, jak ich ofiara rozbiera si� do snu. Jej imi� brzmi Vivien. Zupe�nie naga, nachyla si� nad srebrn� miednic�. We wn�trzu misy skacz� cienie, kt�re rzuca �wieca. Vivien myje r�owe sutki w ciep�ym mleku. Jak to, po co? �eby pr�dzej ros�y. Dlatego tak si� z nimi pie�ci. - Ale bym j�.. - powtarza m�j wujaszek A., nadzorca dom�w gry i g��wnodowodz�cy infernalnych si� zbrojnych. By doda� wagi swoim s�owom, dobywa pyt� spod kaftana. M�j tata, diabe�, r�bie go w kutasa wid�ami. - O Jezu Chryste! - skowyczy wujo Astarot. - Jeszcze jedna wzmianka na Jej temat, a pokaram ci� granatow� osp� - przyrzeka m�j tatu�. I dla dodania wagi s�owom, jeszcze raz ugadza wid�ami wypr�ony cz�onek kwatermistrza piekie�. - Schowaj�e te b�ahostki - rozkazuje wujaszkowi A. i obracaj�c si� na obcasach z ko�ci s�oniowej, ze w�ciek�� min� rzuca do wujaszka B.: - A ty zabieraj od niej brudne �apska, bo ci� przerobi� na ambr�! Belzebub, ksi��� tron�w, mruga, jakby nie rozumia�. Rozk�ada r�ce. Wcielenie czystej niewinno�ci. Tatu� unosi wid�y do ciosu. Nag�e znikni�cie dw�ch much plujek, kt�re dotychczas kr��y�y wok� ramionek Vivien. - Moja ci jest! - oznajmia m�j tatu�. Wujaszek B., w�adca much, oboj�tnie wzrusza ramionami. - To mnie tutaj nazywaj� diab�em, nie ciebie! - napiera si� dalej m�j tata. Dziewica dr�y, tkni�ta dziwnym przeczuciem. - Dawa� mi j�!!! - ko�czy wyw�d tatu�. Wujaszek Astarot kuca i przestaje oddycha�. (W tym ostatnim zrz�dzeniu, prosiaczku, pozostali obecni znajduj� pewn�, rzek�by�, ulg�, jako �e poczciwy Astarot odznacza si� zgni�ym oddechem, i to tak fatalnym, i� czarownikom, kt�rzy go przyzywaj�, zaleca si� wr�cz nie dopuszcza� hrabiego bli�ej ni� na s��e�, bo mo�e zabi� samym chuchem). M�j wujaszek Belzebub, markiz entomolog, tak�e wstrzymuje oddech. (Co jednak, braciszkowie, nie ma nic wsp�lnego z higien� jamy ustnej). Przyczyn�, dla kt�rej hrabia Astarot i ksi��� Belzebub wstrzymuj� oddech, nie jest nic innego, jak dr�enie Vivien, dotkni�tej przeczuciem. Dr�enie przebiega wzd�u� ca�ego, nie tkni�tego jeszcze grzbietu dziewczyny. Udziela si� tak�e jej udom. Na lewym po�ladku Vivien ma �liczny do�eczek. (Co, nie wiedzieli�cie o tym? Naprawd�?) Imperator Lucyfer z wysi�kiem prze�yka �lin� i m�wi: - Nie zapominajmy, co m�wi Stary Testament. Vivien wyciera sobie piersi lnianym r�czniczkiem. - Daniel, 7, 21 - dodaje Lucyfer. (Do czego ci tak spieszno, Vivien?) Vivien wcale si� nie spieszy. Prawd� m�wi�c, piersi zacz�y jej rosn�� do�� niedawno, wi�c Vivien ogromnie lubi ich dotyka�. Lubi te� owo uczucie, kt�re ogarnia j�, gdy ich dotyka. - Widzia�em - cytuje m�j tatu� - oto r�g wyda� wojn� �wi�tym i zwyci�a� ich. Vivien trze si� r�cznikiem a� mi�o. (Ale� jest szelma z tej mamusi). Ma�o tego: obejmuje sobie piersi d�o�mi i potrz�sa nimi w d� i w g�r�. Najbardziej lubi �ciska� je mocno w r�ku, przegl�daj�c si� zarazem w lustrze. Kiedy tak czyni, zawsze si� u�miecha. Tego jednak wieczora Vivien ma stale wra�enie, �e kto� za ni� stoi. Znowu przenika j� dreszcz. Vivien �egna si� znakiem krzy�a i pr�dko przek�ada przez g�ow� ko�nierz nocnej koszuli. Niezw�ocznie odmawia pacierz. (Sze�� Zdrowa� Mario i jedno Ojcze nasz). Wreszcie wskakuje do ��ka. A teraz patrzcie, braciszkowie moi: Diabe� wyci�ga d�ugi, czarny palec wskazuj�cy i czarny kciuk i gasi mi�dzy nimi �wieczk�. Chwila jest przedziwna, �winko. Ciemno�� i tylko ostra wo� zgaszonej �wieczki. Kapanie wosku. Kropla za kropl�. Jak krew. M�j tata Lucyfer szepcze: - A jednak, moi drodzy... - Co "a jednak"? - pyta ksi��� Belzebub, koronowany w�adca b�onkoskrzyd�ego robactwa. - A jednak - ucina tata. Milknie i chichocze. Ale� z niego diabe�. Chichotliwy. Chwila zmienia si� tymczasem w kilka chwil. Kilka uderze� serca. Wo� �wieczki nabiera mocy, pi�knieje, upodabnia si� wr�cz do kadzid�a. Ma�o jest miejsc ciemniejszych ni� sypialenka dziewicy. - No, jazda, Imperatorku! - ponagla Astarot. - Poka� jej, jaki z ciebie diabe�! - Jego Szata�ska Mo�� - obwieszcza ksi��� Belzebub oboj�tnym tonem - alias Jego �wi�ta Cesarska Przekl�ta i Piekielna Cudownie Choleryczna Wysoko�� zn�w nie czuje poci�gu do kobitek! - Odczep si�! - burczy m�j tata. Chwila. P� chwili. Mama zaczyna pochrapywa�. Chrapni�cie jest cichutkie. Rzekliby�cie, dziewicze. Ale niew�tpliwie jest chrapni�ciem. - Nie dam szydzi� z piek�a! - napusz� si� wujaszek A. Wujaszek B. z kolei zastanawia si�, co pocz�� i jak.Mo�e zacznij sobie wyobra�a�, �e to m�odziutki ministrancik? - proponuje. - Nie t�dy droga - gasi go m�j tata. - Nigdy nie grzeszy�em wyobra�ni�. Kiedy si� przestaj� skupia�, zaraz trac� rytm. Niestety, nie potrafi� dw�ch rzeczy naraz. - To mo�e zacznij od jej tylnych drzwiczek? - podsuwa wujek B. - Zaczniesz tam, a potem w miar� mo�liwo�ci przejdziesz do godniejszych czyn�w? Tata wzdycha gryma�nie w ciemno�ci. - M�wi� ci, �e nie t�dy droga - mruczy cierpko. (No, tatusiu! Popychaj!) - Kiedy wreszcie, g�upi widlarze, przyswoicie sobie podstawowe zasady stosunku sokratycznego? - ci�gnie tata. Wiecznie te tanie bajeczki o mistyce mi�o�ci analnej. Na m�j br�zowy kapelusz! Nigdy w ten spos�b nie potraktowa�em nawet najn�dzniejszej duszy! Diabli kwatermistrz si�ka nosem. - �adna rozmowa, jak na noc �wi�toja�sk�! - sarka. A w og�le po co te gadki? Wystarczy, �e powierzysz t� diaboliczn� inkarnacj� komu�, kto si� naprawd� zna na rzeczy. Zostawcie mnie sam na sam z dziewczynk� pod t� oto ko�dr�, a w dziesi�� minut sprawi�, �e do ko�ca �ycia b�dzie si� ironicznie �mia�a na widok zwyk�ego ludzkiego kutasa. Nie na darmo w drugim kr�gu piek�a zowi� mnie Szwancelotem. (Ostrzega�em was, �e wujaszek A. ma grubia�skie maniery). - Jeszcze jeden spro�ny dowcip - ostrzega m�j tata - a ze�l� ci� w g��b jamy Malebolge, prosto do Nemroda i Tyfona. Albo ci ka�� r�ba� lodow� kr� na Cocytusie. (Obejdzie si� chyba bez przypis�w?) - Skoro o wcielaniu si� mowa - wpada mu w s�owo wujaszek Belzebub - jak to jest, �e chocia� gardzimy Jego metod� w tym wzgl�dzie, sami pr�bujemy dok�adnie tej samej sztuki? Sk�d ten pomys�? Je�li doda� do siebie dwie ha�by, nie otrzyma si� cnoty. M�j tatu� wyg�asza na to mow� tre�ci nast�puj�cej: - Nie do mnie z uwagami o cnocie. Nie �ycz� sobie rozmawia� na ten temat! Dwie ha�by s� dok�adnie dwa razy lepsze ni� jedna, i basta. Skoro On umy�li� sobie zes�a� na �wiat Swojego Cz�owieka, musimy uczyni� to samo. Jego stworzenie b�dzie musia�o i�� w zawody z naszym. Przywr�ci si� w ten spos�b r�wnowag�. R�wno�� w skali wszech�wiata. Nareszcie b�dzie mia� niezbywalnego przeciwnika! - Diab�u syn! - m�wi uroczystym g�osem wujek B. - Chodzi wy��cznie o to, by�my odzyskali, co stracone wyja�nia m�j tata. - Ale co ma jedno do drugiego, Imperatorku? - pyta wujek A. - I tak wszystko b�dzie zale�e� od syna, nie? Astarot zaczyna sobie d�uba� ogonem w nosie, wi�c dopiero po chwili pyta: - A co b�dzie, jak si� urodzi dziewczynka? M�j tata na to: - O dziewczynce nie ma mowy! - Wyczyta�e� w gwiazdach? - pyta go Belzebub. - Jego ksi�yc stoi mi�dzy Wodnikiem i Rybami - przy�wiadcza wujaszek A. (Oho). - Oho - o�ywia si� Astarot. - Ale, ale... Co my�my takiego w og�le utracili? - Rodzaj ludzki - wyja�nia mu diabe�. - Tylko tyle? - Rodzaj ludzki - ja�niepa�skim tonem powtarza jak echo ksi��� Belzebub, pierwszy pokojowiec szata�skiej sypialni, i pi�uj�c ulubiony temat, ci�gnie: - Co dla niekt�rych z nas oznacza zarazem rodzaj niewie�ci. Czyli ten sam wyrodny rodzaj, kt�ry powije Antychrysta. - Kobiety to prawdziwe piek�o - ucina m�j tata. I dodaje: - W dodatku piek�o bez wyg�d. Mija czas, moja jab�oneczko, s�odyczy. Jezusinku, czas toczy si� jak nurt strumienia. Trzy diab�y stoj� niewidzialne w ciemno�ciach sypialni. Dziewica Vivien smacznie �pi. Nad Mons Badonicus zaczyna wschodzi� ksi�yc. Godzin� po p�nocy m�j wuj Belzebub zauwa�a: - I pomy�le�, �e ci� nazywaj� smokiem o siedmiu rogach. Co� s�aby ten ro�ek. M�j tata wije si� w ciemno�ciach. Nie wida� tego w mroku, ale zapewniam was, �e wije si� jak trzeba. A� si� powietrze zasup�uje i zawija. - Dosy� tego - ostrzega. - Do��, powiadam. Dosy�. Jeszcze jedna wzmianka o mojej s�abo�ci i pow�drujecie do Judeki. Zmieni� was w s�l na �cierwie Judasza Iskarioty. Wujaszek Astarot beztrosko d�ubie sobie w z�bach. Nie bez wsp�czucia oczywi�cie. - Ty, kusy... - zaczyna. - Co znowu? - pyta tata. - Mo�e ci niedomaga przysadka m�zgowa? - Albo co� ci si� niedobrego przytrafi�o, kiedy by�e� malutki? - podsuwa wujaszek B. - Ech, jeba� was czart! - krzyczy tatu�. Diabelscy pomocnicy patrz� po sobie, stary wilku, przyjacielu, i c�? Astarot, hrabia nieposkromionej po�ogi, wybucha gromkim �miechem. Belzebub, ksi��� nag�ej �mierci i koni, kt�re pierdz� na ulicy, �mieje si� tak�e. Imperator Lucyfer, Pan Z�a we w�asnej osobie, Im� Abaddon, m�j tatu�, w�adca wszystkich wiekuistych, a nawet drobnych doczesnych udr�k i m�k, mierzy ich w�ciek�ym wzrokiem. Trzecie oko pulsuje mu po�rodku czo�a jak ba�ka balonowej gumy do �ucia, kt�ra si� zaraz rozpry�nie. Naraz jednak gdzie� pod lew� pach� zaczyna nim wstrz�sa� chichot. Po chwili trz�sie si� ju� ca�e rami�. Od chichotu zaczyna drga� ostry diabelski podbr�dek, barwy zgliwia�ego na zielono sera, tyle �e poro�ni�tego w�osiem. Chichot przysiada na diabelskich ustach. Diabe� zn�w si� wije. Diabe�, czyli m�j tatu�. Wije si� i k��bi. M�j rodzony ojciec. Odchyla poci�g��, owaln� g�ow� do ty�u i wydaje z siebie przenikliwe, nies�yszalne r�enie. Wszystko to mo�na ogl�da� w �wietle pe�nego ksi�yca, kt�rego tarcza zawisa wysoko nad Mons Badonicus i wlewa blask do sypialenki mojej mamy. �miech, rzecz jasna, wprawia tr�jk� diab��w w lepszy nastr�j. Tata posuwa si� wr�cz do tego, �e wyci�ga ko�cist� r�k� i dotyka mojej mamy. Jego d�o� wygl�da jak rozdziobany szkielet dorsza. Diabelska d�o� zbli�a si� do mamy z nie�mia�o�ci� motyla, kt�ry si� waha, czy przysi��� na nieznanym kwiatku. Vivien �pi na wznak. Mi�o mi donie��, �e przesta�a pochrapywa�. Diabelskie szpony kr��� za�. Diabelskie szpony kr��� nad ni�. Diabelskie szpony kr��� nad aksamitn� sk�r� dziewczyny. Ostrymi pazurami diabe� drapie praw� pier� �pi�cej. Lew� pier� drapie ju� mocniej. Vivien wzdycha przez sen. (Ho, ho, ho). Lucyfer �ciska w palcach dziewicz�, wypr�on� praw� sutk�. Podobn� do ch�tnego, weso�ego ciernia. Vivien j�czy przez sen. Lucyfer ukradkiem wsuwa d�o� ni�ej, przesuwaj�c j� ku podbrzuszu �pi�cej. Jej reakcja zaciekawia go, cho� sama czynno�� wydaje mu si� ohydna. Vivien j�czy przeci�gle, zdj�ta dreszczem wieku pokwitania. Lucyfer wyczuwa pod ko�dr�, mi�dzy jej nogami, leciutki puch dziewiczych w�os�w. Lucyfer g�aszcze Vivien. Lucyfer, czyli m�j tatu�. Vivien popiskuje przez sen. Vivien, czyli moja mama. Ca�a rzuca si� po ��ku, wprost ku wypr�onym diablim szponom. - Tatusiu - mruczy s�odko. - Ach, tatusiu. Tatusiu, jeszcze! - Wszystkie �ni� tylko o ojcach - dzieli si� m�dro�ci� wujaszek Belzebub. W ciemno�ci s�ycha�, jak diabe� zgrzyta z�bami. Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt. S�ycha� te�, jak zawzi�tymi szponami g�aszcze �pi�c�. Szuruburu. Szuruburu. M�j wujaszek Astarot postanawia rozrusza� towarzystwo rozmow�. - Powiedz nam, Imperatorku - pyta - jak w tej sytuacji poradzi�e� sobie z rajsk� Ew�? M�j tatu� trze i zgrzyta z�bami. - Sprawa by�a du�o prostsza - przypomina. - Wystarczy�o, �e si� przemieni�em w w�a i j� skusi�em. Brudn� robot� odwali� za mnie ten idiota Adam. Diabe� z pogard� d�ga szponem. - We� mnie! Wypierdol mnie - odzywa si� przez sen dziewicza Vivien. Naonczas, prosiaczku, sta�o si� milczenie na niebie jakby przez p� godziny. Tak, wilczku. Ksi�yc znikn��, zakrywaj�c lico. Jasna tarcza znikn�a za zas�on� ob�oku o kszta�cie go��bicy i postaci, rzek�by�, p�achty z�otog�owiu. Cisz� przerywa wuj Astarot, komendant trz�sie� ziemi: - Czy mamy absolutn� pewno��, �e to stworzenie jest dziewic�? W s�owo wchodzi mu wujaszek Belzebub, opaskudzone przez muchy ksi���tko: - Gdzie pods�ucha�a takie s�ownictwo, do licha? - U Freuda - o�wieca go m�j tata. - U Freuda??? - zdumiewa si� wujaszek A. - U Freuda - powtarza tatu�. - A da�bym g�ow�, �e to nieobyta dziewka - dziwi si� wujek A. - C�rka z�otnika - dodaje wujek B. - Z Mons Badonicus - przekrzykuje go wujaszek A. - Wi�c gdzie to us�ysza�a, skoro Freud na razie dalej siedzi w si�dmym kr�gu i analizuje Sir Thomasa Malory'ego? ko�czy kwesti� m�j wujaszek Belzebub. - Tak si� jej plecie przez sen - wyja�nia m�j tata. - Nie zwracajcie uwagi. Szkoda zachodu. Taka ju� jest uroda pod�wiadomo�ci. Mimo wszystko jego �achotliwy palec zamiera. - Co� tu wilgotno! - o�wiadcza diabe�, pr�buj�c ukry� obrzydzenie. - Znaczy, �e dojrza�a - oddycha z ulg� wujaszek Astarot. - Wida�, gotowa - obwieszcza ze sztucznym o�ywieniem wujaszek Belzebub, schylaj�c si� nad bezw�adnym cia�em Vivien niczym alchemik nad zawarto�ci� szczeg�lnie cennej retorty. M�j tatu�, diabe�, w�szy. Kiedy mu spojrze� w trzecie oko, wida� przez nie, jak w g�owie kopuluje mu stado kr�lik�w. - Ciekaw jestem - zaczyna (kolejny kr�lik odbywa b�yskawiczn� kopulacj�) - czy si� aby nie pomyli� ten nasz Lucifuge Rofocale? - Lucifuge Rofocale nie myli si� z definicji - podsuwa wujaszek Belzebub. - Tak samo jak papie�, tylko jeszcze bardziej. - A ja mam wilgotno w z�bach - oznajmia tajemniczo wujaszek Astarot i skacz�c z nogi na nog�, wyja�nia: - Jak zaraz sobie nie ul��, to si� zeszczam. Wujaszek Belzebub nie zwraca uwagi na t� marno�� nad marno�ciami. - Cesarzu - powiada - dziewczyna nie ma braci ani tym bardziej znajomych p�ci m�skiej. Nie m�wi�c ju� o zalotnikach. Ucz� j� siostry zakonne. Zapewniam ci�, �e b�ona jest na miejscu. M�j ojciec wzdryga si�. Trzecie oko zn�w popatruje na zabawy kr�lik�w. Po chwili wzdycha: - Ech, �ebym tak sobie przypomnia�, gdzie ju� s�ysza�em ten �piew! - �piew? - pyta wujek B. - I g�os jak liliowy aksamit - dodaje tata. (Nie wiem, czy nie powiedzia� "�mijowy aksamit", ale nie dos�ysza�em). M�j wujaszek Belzebub nie u�miecha si�, wi�c ma w oczach weso�o��. - Mo�ci cesarzu - odzywa si� - g�upich sze�� Zdrowa� Mario i wyklepany byle jak Paternoster, a ty nazywasz to od razu aksamitnym �piewem? (Notabene: Byzio tak�e nie dos�ysza� przymiotnika. Prawd� m�wi�c, m�j tata jak zwykle przemawia� zduszonym, ochryp�ym szeptem. Wida� jednak, wilczku, jaki jest roztrz�siony. Wstrz��ni�ty. Roztrajtany). - Czy�by czyste uczucie �mia�o podnie�� w�r�d nas w�owy pysk? - pyta z udanym zdziwieniem wujek B. - A je�li tak, to czy twe bezprecedensowe zadurzenie nie w�aduje nam si� w �rodek �wi�tych plan�w? - Ruszaj na drzewo z t� swoj� ironi�! - piekli si� m�j tata. - Chodzi�o mi o tamt� w miedzianej sukni. - Daruj sobie wspominki - doradza mu m�j wuj, diabelski pomocnik. - Lepiej, mistrzu, skup si� nad zadaniem. Ta tutaj nie �piewa i nie ta�czy. Nie daje buziaka. Dziewica jakich ma�o. - Ale mo�e poluje? - pyta m�j tata z nadziej�, m�cz�c si� z ostatni� park� kr�lik�w. - Nawet kiedy je�dzi konno, to nigdy okrakiem - oznajmia wujaszek Belzebub. - M�wi� ci, �e jeszcze nigdy w �yciu nie rozwar�a n�t. To pewne jak Ewangelia. Wujaszek Astarot wyjmuje p�k lilii z wazonu, na kt�rym wymalowano smoka, sow� i siedz�ce pod ja�owcem pachol� z czym� w rodzaju sierpa albo haka w d�oni. - Skoro si� zgada�o o dziewicach - m�wi, wydobywaj�c kutasa i wpychaj�c go w wylot wazonu - s�yszeli�cie mo�e histori� o panu m�odym, kt�ry pyta dru�b�, jak si� najskuteczniej upewni�, �e oblubienica jest dziewic�? Dru�ba odpowiada mu, �e spos�b jest tylko jeden, a mianowicie uda� si� w podr� po�lubn� z kube�kiem farby z�otej, kube�kiem farby srebrnej i szufl� do w�gla. Wywodz�c tak, hrabia staje okrakiem i sika do wazonu. Cz�onek trzyma w prawej r�ce, lilie w lewej. - Po co szufla? - pyta oboj�tnie wujaszek Belzebub. - Pan m�ody by� artyst� - wyja�nia mu wujaszek A., szczaj�c i pogwizduj�c. - Ale po co mu ten ca�y ekwipunek?! - skowyczy m�j tata. (Oho! Bywa naprawd� nerwowy). - A, niby te farby? - upewnia si� wujaszek Astarot. - Ha, z tej prostej przyczyny, �e dru�ba udzieli� mu najstarszej porady na �wiecie. "Pomaluj sobie jedno j�dro na z�oto - doradzi� - a drugie na srebrno. Je�li twoja kochaneczka powie ci: �Ojej, jeszcze nigdy w �yciu nie widzia�am takich �miesznych jajek!, daj jej w �eb szufl� do w�gla, i spok�j!" Wujaszek Astarot strz�sa z cz�onka ostatnie kropelki. Ten�e wujaszek Astarot odstawia wazon z powrotem na nocny stolik u wezg�owia mojej mamy. Wujaszek Astarot wstawia lilie z powrotem na miejsce. Wujaszek Astarot pierdzi g�o�no i nie kr�puj�c si� o�wiadcza, �e nie ma szczyki bez pierdyki. - Gdybym to ja by� na twoim miejscu - zastanawia si� skromnie - dawno by�oby po wszystkim. To pewne jak dwa piszczele doda� dwa. Mogliby�my spokojnie zaj�� si� j�trzeniem zarobaczonych ran albo czym� r�wnie po�ytecznym. Na dobry omen m�j wujaszek Astarot pluje do kielicha lilii, dodaj�c: - Ba, gdyby to ode mnie zale�a�o, dawno by�my ju� z�apali ludzko�� za k�dzierzawy w�os. Je�eli to naprawd� takie �atwe. Albo takie wa�ne. - To naprawd� wa�ne - odyma si� m�j tata. - I naprawd� �atwe - popiera go wujaszek Belzebub. W t� stron� prze wszystko, co �ywe. - Skoro o parciu mowa - o�ywia si� wujaszek A. - Najlepsza recepta na sraczk� to potrzyma� w r�ku lili�. Z tymi s�owy galopuje wprost do okna. Otwiera je, braciszkowie. Wystawia przez nie zad. Zadziera ogon. - A skoro si� zgada�o o przywo�ywaniu i erupcji ducha - cedzi z marzycielskim u�miechem na ceglastej twarzy - nie wiem, czy wam ju� opowiada�em o Sir Gawainie i Numerku z R�kawem? M�j wujaszek Belzebub pokazuje mu plecy. M�j wujaszek Belzebub prostuje r�k� w jedwabnym mankiecie. M�j wujaszek Belzebub zach�caj�co g�adzi mego tat�. A ksi�yc �wieci. - Jazda, kosmokratorze - nagli. - Odwagi! Pami�tasz, jak tamten typek przyr�wnywa� ci� do rycz�cego lwa? - Ojej - rozpromienia si� tata. Po chwili cytuje z pami�ci: - Jam lew rycz�cy, co kr��y szukaj�c, kogo po�re�. A po chwili prosi: - Mo�e jeszcze troszk�? To takie mi�e. Ale odrobin� mocniej, co, Byziu? Masturbatorciu kochany? Wujaszek Belzebub rozp�ywa si� w u�miechach. - Czego si� nie robi dla imperium - sapie w�ciek�y. Wujaszek Astarot podciera sobie zad ogonem. Wujaszek Astarot odchyla ko�derk�. Oba diab�y pomagaj� swemu cesarzowi przybra� pozycj� kopulacyjn� ponad �pi�c� postaci� mojej mamy, bia�� jak zmro�ony �nieg. - Chcia�bym do nas przywo�a� mego wujaszka Astarota, �eby nam odpowiedzia� na pewne pytanie. ASTRACHIOSIE, ASACHU, ASARCO, ABADUMABALU, SILACIE, ABABOTASIE, JESUBILINIE, SCIOINIE, DOMOLU, Panie Bo�e, kt�ry� jest w niebie i kt�ry przepatrujesz otch�a� Swym spojrzeniem, b�agam Ci�, ze�lij na mnie moc ogl�dania w my�li i urzeczywistniania tego, co zechc�, i co mog� osi�gn�� tylko z Twoj� pomoc�, Bo�e Wszechmocny, kt�ry �yjesz i panujesz na wieki wiek�w. Amen. No, jazda. ASTAROCIE * ADORZE * CAMESJE * VALUERITUFIE * MARESIE * LODIRZE * CADOMIRZE * ALUIELU * CALNISIE * TELY * PLEDRIMIE * YIORDY * CUREYIORYASIE * CAMERONIE * YESTURIELU * YULNAYIUSZUS BENEZIE * MEUSZU *CALMIRONIE * NOARDZIE * NISO CHENIBRANBO CALELYODIUM * BR�Z * TABRASOLU * Przyb�d� * ASTAROCIE * Amen. AMEN, m�wi�! Ani dudu. AMEN. Starego kawalarza ani widu. Pytanie jest najprostsze w �wiecie: Jak to jest, �e mog� si� przygl�da� w�asnemu pocz�ciu? Odpowied�: U licha, trzeba czym� zabi� czas, kiedy si� tkwi w kryszta�owej grocie! Jakie� dwa miesi�ce p�niej moja mama, dziewicza Vivien, wstaje wczesnym rankiem, aby si� przekona�, i� jej sen wcale nie by� snem. Wstaje bowiem, Jezu�ku, i przegl�da si� w zwierciadle. Ram� zwierciad�a zdobi snycerski wizerunek potwornej bestii o mn�stwu odn�y. Niewykluczone, �e chodzi o stonog�. S�k w tym, bracie wilczku, �e mama nie pami�ta, by na ramie widnia� taki ornament. Kiedy tak mama sobie popatruje, ju� to na stonog�, ju� to na w�asne odbicie, nagle sama do siebie mruczy basem: - Patrz! Jam jest dniem wczorajszym! - Patrz! Jam dniem dzisiejszym! - Patrz! Jam wrogiem jutra! Na d�wi�k w�asnych s��w mama chwieje si� na nogach i zamyka oczy. Dwa razy odmawia pr�dko Safae Regina i oddaje si� w opiek� �wi�tej Felicji, �wi�tej Perpetui, �wi�tej Agacie, �wi�tej �ucji, �wi�tej Agnieszce, �wi�tej Cecylii i �wi�tej Anastazji. Or�downictwo �wi�tych przynosi jej niejak� pociech�. Mama wysuwa j�zyk, pragn�c si� przekona�, czy i na nim wykwit�y albo wysmali�y si� jakie� tajemnicze s�owa. J�zyk jak j�zyk. Zwyczajny i r�owy, najdro�sza moja c�reczko. Kiedy jednak mama chowa go z powrotem, zn�w s�yszy z w�asnych ust hurgot nieproszonych s��w: - Patrz! On jest we mnie, a ja jestem w nim! Mama �egna si� znakiem krzy�a, wzuwa chodaki i otula si� kud�at� czerwon� opo�cz�. B�yszcz�ce w�osy zaplata w trzy ciasne warkocze, spina je trzema srebrnymi szpilkami i co tchu spieszy przez perl�ce si� od rosy ��gi ku czarnym murom klasztoru Gorej�cego Serca. �yczy sobie s��wka z przeorysz�. S��wko sprawia, �e przeorysza, Im� Picicea, p�sowieje. - Nie wierz�, aby a� tak obra�ano Pana Boga! - wo�a i podnosi r�aniec do ust, a jednocze�nie pr�buje dopatrze� si� na twarzy mojej mamy widomych oznak piek�a. Bez skutku. Ba, przeciwnie: mama jest rumiana jak p�czek, wzrok ma roziskrzony, a cer� pyszn� jak brzoskwinia, pozostawiona letni� por� na parapecie, by dojrza�a w s�o�cu. �wiat�o �witania powleka jej w�osy blaskiem bladawego z�ota. Przeorysza klasztoru Gorej�cego Serca umie jednak dostrzec jeszcze inne znacz�ce szczeg�y. Jej podopieczna ma liczko spuchni�te od p�aczu. Kosmyki z�otawych w�os�w, �le upi�te, dyndaj� jej lu�no u czo�a i skroni. Z dygotania d�oni daje si� odczyta� pop�och. Im� Picicea, przeorysza, ma wielkie, �agodne, pe�ne weso�o�ci oczy i bardzo ciasny kwef, znaczony cieniem. Na sobie ma zakonny przyodziewek, tyle �e z najpyszniejszego bia�ego jedwabiu. Kiedy si� na ni� patrzy w przejrzystym, tkni�tym mro�nym powiewem powietrzu poranka, mo�na wr�cz uzna� - jak w�a�nie moja mama - �e siostra jest prze�liczna. Jej twarz ma w sobie wytworne, rzekliby�cie, seraficzne pi�kno, tyle na niej �agodno�ci, wra�liwo�ci, uduchowienia, tak delikatnie zaznaczone s� jej rysy. Twarz wyciosana, rzekliby�cie, z kamienia, podczas niezliczonych godzin modlitwy i cierpliwej adoracji. Nie adoracji kamienia, ma si� rozumie�, gdy� to r�wna�oby si� panteizmowi albo ba�wochwalstwu, o czym mama doskonale wie. Owa Im� Picicea, bieluchna przeorysza, sprawia wra�enie os�bki wielce sprytnej i przemy�lnej. Tak si� wydaje mojej mamie. (Mama samej siebie nie uwa�a za sprytn� czy przemy�ln�). Jest niedziela. Niedziela 4 maja. Dzie� �wi�tej Moniki. �wi�ta Monika to, jak wiadomo, patronka wyrodnych matek. Nadal (jak doskonale pami�tasz, prosiaczku) mamy wczesny poranek. Nie �piewa ani jeden ptak. Pada deszcz. A w�a�ciwie m�awka. Krople d�d�u. Uparty deszczyk, niby to mi�osierny, nikogo nie krzywdz�cy. Siwy jak go��bica, uduchowiony deszczyk. Deszczyk, kt�ry zaciera zarysy dolnej cz�ci doliny, w kt�rej wije si� rzeka. Deszczyk, kt�ry bez reszty zamaza� szczyt Mons Badonicus. Mama i m�oda przeorysza przysiadaj� na marmurowej �awie w zaciszu klasztornych mur�w, gdzie zatarte freski ukazuj� a to kr�la, kt�ry z dobytym mieczem rusza na lwa, a to mn�stwo innych r�wnie wymy�lnych scenek, teraz ju� nie do odcyfrowania. Obie niewiasty patrz�, jak z przeciwleg�ego zbocza bij� ku niebu k��by pary. Bli�ej, przed sob�, maj� klasztorny ogr�jec, zasnuty jakby srebrn� paj�czyn�, blad� i niewyra�n�. Mokre po�acie zieleni odbijaj� bladawe �wiat�o budz�cego si� ju� s�oneczka. - Wi�c powiadasz, c�rko, �e nigdy...? - zawiesza g�os przeorysza. - Nigdy! Przenigdy! - wo�a mama. Przeorysza zatrzymuje wzrok na czubkach w�asnych sanda��w, kt�re niby dwie myszki wy�ciubiaj� nosy spod r�bka jedwabnego habitu. - S�ysza�am niegdy� - odzywa si� wreszcie przeorysza o nowicjuszce, kt�ra wybra�a si� do lasu Calidon na grzybobranie... Mama pr�buje wepchn�� ma�� pi�stk� w rozdziawion� paszcz� kamiennego gargulca. - Strasznie lubi�, jak pada - oznajmia przeoryszy. A po chwili: - Jakie �adne jest to szare �wiat�o. Im� Picicea �ciska drug�, woln� d�o� podopiecznej. - Nawet w ojcowskim ogrodzie? Te� nie? - pyta natarczywie. - M�wi�am ju�, �e nie - t�umaczy mama. - To znaczy, owszem, raz mi si� zdarzy�o dotkn�� korzenia mandragory - wyznaje. Przeorysza natychmiast puszcza d�o�. - Dio! - wo�a. - Dio Santissimo! Musicie wiedzie�, �e jako m�oda mniszka Im� Picicea uko�czy�a rzymskie fakultety. Osowia�a, zapatrzona w podo�ek, siedzi, wzdycha i kr�ci w palcach koniec z�otego sznura, kt�rym si� przepasuje. - A zatem jeste� pewna, �e to diabe�? - pyta. - Chyba tylko diabe� - wzdycha mama. Przeorysza na to: - I nie w��czy�a� si� z ch�opakami ze wsi? Nie wdawa�a� si� w pogwarki z �ucznikami? Z tym brunetem, dzwonnikiem z Bretanii? Z karczmarzem? Mo�e z garbuskiem naszego biskupa? By�o co� czy nie by�o? Mama u�miecha si�, bo ra�na stru�ka wody pie�ci jej pi�stk�. Struga sika jej prosto do r�kawa i �askocze w pach�. - Przyznaj si�... - przeorysza �cisza g�os do ledwo s�yszalnego szeptu. Wzroku nie odrywa od sanda��w. - Czy mo�e jaki� w�drowny mnich podst�pem wyt�umaczy� ci, �e wol� Bo�� jest, aby� z nim zleg�a? A mo�e kt�ry� grzeszny ksi�dz ci wm�wi� w twej niewinno�ci i niewiedzy, �e musi zada� twemu cia�u rzekom� pokut�? - Nikt mnie nigdy nie rucha� - odpowiada mama. Przeorysza zas�ania sobie uszy. - Nikt mnie nigdy nie rucha� - powtarza du�o g�o�niej mama. - S�ysz� ci�, c�rko, s�ysz�! - m�wi przeorysza. - W ka�dym razie nie cz�owiek - ci�gnie mama. - I nie tak, jak si� to zwykle robi. Przy tych s�owach u�miecha si� sm�tnie i zaczyna skuba� r�bek kud�atej opo�czy. - Je�eli sobie �yczysz, mo�esz mnie wymaca�, to zobaczysz - dodaje. - Zamilcz, moje dziecko! - ostrzega Im� Picicea. - Jak mo�esz u�ywa� takich s��w? Dziw, �e nie parz� ci� w usta. Gdzie� ty je us�ysza�a? W cieniu kwefu oczy przeoryszy zmieniaj� si� w zielone szparki. - Ojciec tak m�wi - wyznaje moja mama. - Tw�j w�asny ojciec! - gorszy si� przeorysza i oblizuje wargi. J�zyczek ma jak kotka: r�owy i ostry. - Wyznaj mi, moje dziecko - zaczyna niby od niechcenia - czy to mo�e tw�j ojciec przy jakiej� okazji... Oczywi�cie, m�g� by� na przyk�ad pijany... Jak si� to zdarzy�o biblijnemu Lotowi... - Co si� zdarzy�o? - pyta z ciekawo�ci� mama, gdy� jej pobo�na opiekunka najwyra�niej nie ma zamiaru ko�czy� zdania, kt�re tak j� gorszy. Przeorysza bierze g��boki oddech. Surow� zas�on� jedwabnego habitu wzdyma jej para kszta�tnych piersi. Przeorysza wwierca p�on�ce, zielone oczy w ch�odn� kurtyn� oparu nad lasem. Wilgotny bia�y opar, pe�en per�owego cienia, coraz g�stszy, rozwijaj�cy si� sk��bionymi kolumnami na tle szarozielonego listowia na zboczu. - Mo�e ci� dotyka�? - syczy. - Mo�e tw�j ojciec ci�... Mama a� podskakuje z wra�enia. Odzyskuj�c nagle swobod� wyp�ywu, woda z paszczy gargulca sika strumieniem i obryzguje bia�y habit przeoryszy. Zupe�nie jak gdyby gargulec j� oplu�. - M�j ojciec te� mnie nie wyrucha�! - drze si� moja mama i tupie nog� w drewnianym sabocie. - Nikt mnie nie... No, wiesz. Nikt, ale to nikt - dodaje tonem skargi. - Nigdy nie polegiwa�am z m�czyzn�. Powtarzam ci to przecie� w k�ko! Mama podnosi ze �cie�ki spory kamie� i z wielkim impetem ciska go do klasztornej sadzawki. Z sadzawki tryska wielka fontanna zielonego �luzu i rz�sy, plami�c r�bek bia�ego habitu Im� Picicei. Mama odwraca si� z r�koma na biodrach i mierzy przeorysz� gniewnym wzrokiem. - A ja, g�upia, my�la�am, �e z ca�ego �wiata ty jedna b�dziesz mi chcia�a uwierzy�! - zawodzi. - M�wi� ci zupe�nie powa�nie, �e w nocy, kiedy spa�am, przyszed� do mnie diabe�. Uczyni� ze mn� mroczn� sprawk�, ale jak, nie wiem sama, bo nie zostawi� �lad�w. A teraz, chocia� jestem dziewic�, spodziewam si� dziecka! Deszcz ustaje nagle. S�o�ce ognist� w��czni� promienia d�ga z�oty krzy�, wie�cz�cy marmurow� ska�� na szczycie Mons Badonicus. Naraz jednak jego p�omienn� chwa�� przy�miewaj� szybuj�ce cienie trzech czarnych �ab�dzi. Czarne ptaki jak gdyby rozmy�lnie zaczynaj� kr��y� nad oplecion� bluszczem wie�� klasztoru Gorej�cego Serca. - Przecie� to niemo�liwe! - m�wi przeorysza. �ab�dzie odfruwaj� z ostrym krzykiem. - Gorzej! - dodaje przeorysza. - To blu�nierstwo! Mama z dzieci�c� bezradno�ci� wzrusza ramionami. - Powiedz mi, czemu ta chmura podnosi si� z lasu na wzg�rzu? - pyta przeorysz�. - To chyba niemo�liwe, �eby pod wzg�rzem p�on�� ogie�? Przeorysza podnosi si� z �awy i nadzwyczaj starannie zaciska w�ze� z�otego sznura od habitu. Poprawia fa�dy bia�ej szaty tak dok�adnie, jak gdyby przynajmniej ich nie dotyczy�a brutalno�� �wiata, �adne zaburzenie. Na tkaninie zostaje zielona plama �luzu z sadzawki. Dzwon w oplecionej bluszczem wie�y bije siedem razy. Po nim zaczyna j�cze� mniejsza, i pr�dszego serduszka sygnaturka z dzwonnicy nad kaplic�