16539

Szczegóły
Tytuł 16539
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16539 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16539 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16539 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MALEPARTA Powie�� historyczna z XVIII wieku przez J. L. Kraszewskiego. Maleparta � do czarta. Przys�owie polskie. Wydanie J. N. Bobrowicza Lipsk, w Ksi�garni Zagranicznej. (Liberairie �trang?re). 1844 Druk Breitkopfa i H�rtla w Lipsku Tom I. ROZDZIA� I Znacie zapewne Lublin ? Kt�by go nie zna� dzisiaj, i komu� mile na my�l nieprzychodz� wdzi�czne jego okolice, stare ko�cio�y, malownicze dwie stare bramy, czysty Kapucy�ski ko�cio�ek, sm�tna Fara, ponury Dominika�ski, niesmacznie odnowione Jezuickie mury i Zamek? Znacie go jakim dzi� jest, spokojnym, czystym, od�wie�aj�cym si�, jak podtatusia�y staruszek co now� k�adzie peruk� i wygala siw� brod�, �eby si� wyda� m�odszym; znacie go z nowemi jego gmachami, z pi�knem krakowskiem przedmie�ciem, z czystemi placami, ogrodami, brukami i szos�. � Ale nie stary to Lublin trybunalski, nie stary to �w gr�d rokoszowy i jarmark�wy, s�awny swemi piwnicami na Winiarach, norymberskie-mi sklepami, b�otem ulic, wrzaw� �o�dak�w, palestr� z pi�rem za uchem i szerpetyn� u pasa; nie stare to miasto, co si� chlubi�o kilkudziesi�t ko�cio�ami i wskazywa�o fundacye Leszka Czarnego, co si� chlubi�o zamkiem w kt�rym D�ugosz �wiczy� Kazimierzowe dzieci, sto�em na kt�rym podpisano Unj�, szczerbami w murach, jednemi po ruskich kniaziach, drugiemi po Mindowsie, jeszcze innemi po rokoszanach Zygmuntowskich. Dzisiejszy Lublin, to jakem wam m�wi�, staruszek do niepoznania wygolony, wymuskany, wybielony i ani w nim zna� jego burzliwej przesz�o�ci. Cofnijmy si� ku niej nieco; niedalej jak ku przesz�emu wiekowi. Sta�my przeciw g��wnej budowie, przeciw gmachowi trybunalskiemu (1) i spojrzyj- ----------------- (1) Ratuszowi. my do ko�a. Co za zgie�k, wrzawa, ha�as i pl�tanina! Z Krakowskiego przedmie�cia, z Grodzkiej ulicy, z Dominika�skiej ci�gn� na s�dy karoce, kolasy, taradajki, konni i pieszaki. Deputaci, Mecenasy, palestra, pisarkowie, klienci, arbitrowie, ciekawi, przekupnie, �ydzi, mieszczanie, mieszczki, pacho�cy trybunalscy i miejscy, kozactwo i rajtary pan�w s�dzi�w, s�u�ba i dworzanie i B�g wie jeszcze kto. Godzina s�d�w; ju� JW. Marsza�ek Ja�nie o�wieconego trybuna�u, ruszy� w posz�stnej karocy, z kwatery swej na Krakowskiem, podle ko�cio�ka �wi�tego Ducha, Jch Mo�� Deputaci, ka�dy spojrzawszy na zegarek dosiedli ten konia, ten kolasy, ten skromniejszej taradajki. Boi mi�dzy JJMM. deputatami s� ubodzy, s� poczciwi, s� skromni co nie widz� potrzeby substancyi swej na dogodzenie pr�no�ci marnowa�. Ka�dy z PP. Deputat�w, dworno; czy p�atni czy tylko przyja�ni, towarzysz� mu panowie szlachta powietnicy, jedni konno, drudzy czepiaj�c si� kolasy, inni przemykaj�c si� pieszo �cieszkami po pod kamienicami. S�ycha� powitania i rozmowy, przekle�stwa i �miechy. W�r�d ulicy szaraczkowa szlachta, co do izby dost�pi� nie mog�a, wstrzymuje tryumfalny poch�d deputat�w, cisn�c si� z pro�bami, do uszu i do st�p Ja�nie Wielmo�nych. S�u�ba rozpycha, wo�nice krzycz�, szlachta g�os podnosi � i karoca rusza dalej. Najwi�kszy �cisk u forty trybunalskiej, u podn�a wschod�w wiod�cych na g�r�: tu przecisn�� si� nie mo�na, m�oda palestra zajmuje forpoczty, s�u�ba, dworscy, pacholiki wchodz� i schodz�; przekupnie z koszykami na plecach, obwo�uj�c sw�j towar wrzeszcz�; powozy zaje�d�aj� � pacho�cy rozpychaj� t�um. Ca�a przednia �ciana kilko-pi�trowego gmachu, oklejona do wysoko�ci pierwszego pi�tra, zapisanemi i zadrukowanemi og�oszeniami, zawieszona na miotami handlarzy, zastawiona straganami przekupek. Za ha�asem gawiedzi nies�ycha� dzwon�w co bij� u Fary i Dominikan�w na wotyw�; niekiedy tylko z tego szumu wyp�ynie na wierzch, wrzask jaki, przekle�stwo, ogromny �miech, stukot lub g�os dzwonu. I znowu szumi, t�tni, gwarzy, wre w tym t�umie, jak w kotle czarownic na sabbacie. Trudno rozezna� postacie, taki �cisk, tak pe�en placyk Bo�ego ludu, tylko po �bach pozna� mo�na z g�ry patrz�c, z czego si� sk�ada ta ruchaw� mass�. Nad ni� wystaj� rogatywki karmazynowe i bia�e JM. PP. Deputat�w, bobrowe czapki Jezuit�w, pi�rami strojne ko�paki wykwintnisi�w i czarne axamitne kapuzy i b�yszcz�ce szyszaki nielicznej si�y zbrojnej. Ni�ej pomi�szane lisie bramy �ydowskich czapek i kapelusze ich czarne, cz�ka pa� mieszczek, ��te stroiki �ydowic, szaraczkowe, papuzie, bia�e, czerwone nakrycia �b�w szlacheckich i go�e g�owy z rozwianemi od wiatru w�osami. Niekiedy po nad t� dziwaczn� mozajk�, wzniesie si� r�ka z pa- pierem, r�ka z szabl�, z lask�, z workiem i znowu utonie: niekiedy parskn� �by ko�skie strojne w pi�ra i z�ocone trz�sid�a, zamachnie bat stangreta, za�wiec� ga�ki mosi�ne u karety. Na wschodach jak na placu, ci�ba i zgie�k, ledwie �rodkiem zosta�o ciasne przej�cie na g�r�, co si� rozszerza uszanowaniem dla JJWW. Deputat�w; powolnie, wspaniale, dumnie d���cych na s�dy i znowu zw�a i zaliwa. Ci�gn� tym przesmykiem, po wy��obionych wschodach s�awni mecenasi, adwokaci, plenipotenci, aktorowie spraw, palestranci z tekami pod pach�. Swawolna m�odzie� rozpiera si� na balustradach i por�czach chichocz�c, �artuj�c, drwinki stroj�c z mniej zacnych przechodz�cych, a zw�aszcza z poczciwych domator�w, co z plik� papier�w i pokorn� min�, radziby si� od nich czego� dowiedzie�, w czem poinformowa�. � Na przej�cie tylko JW. Prezesa i znaczniejszych s�dzi�w, ucicha palestra; ale zaledwie za czerwon� szub� zamkn�y si� drzwi g�rne, ju�ci znowu ha�as rozpoczyna si� w najlepsze. Jedni rozprawiaj� o wczorajszych przygodach na Winiarach i na Grodzkiej lub �ydowskiem mie�cie, jak si� tam powa�nili i pokiereszowali; drudzy z pan�w Mecenas�w podkpiwaj�, inni z mieszczan szydz�, tamci o paniach mieszczkach i kupcowych �askawych na palestr� z u�miechem wspominaj�. A w�r�d rozmowy to zak�ady, to wyzwania, to umowy si� zawi�zuj�. Niechno lisia kapuza �yda uka�e si� tylko we drzwiach, ju�ci na niewiernego wszyscy, jak psy na kota i szcz�liwy je�li bez guz�w p�jdzie z kwitkiem; niedowiedziawszy si� nawet czego ��da�. Ni�ej palestry rozstawionej po wschodach, gwarz�cej w sieniach, i na placu nawet pod samemi wielkiemi drzwiami, siedz� przekupki i przekupnie. Stary, niegdy� kuchmistrz JMX. Biskupa, przedaje pampuszki ciep�e i piero�ki z serem; t�usta obok niego siedz�ca w czarnem wytartem cz�ku, wyszczekan� baba, na zydlu zawieszonym fartuchem, wystawi�a bu�eczki, pierniki, makagigi, jab�ka i inne �akocie. Pani Kasprowej ca�a ta ha�astra nie straszna, licha zjedz� �eby si� czego zarumieni�a i na co b�d� nieodpowiedzia�a. Dalej za stolikiem zamkni�tym na k��dk�, blady, wyl�k�y, rzucaj�cy ob��kanemi oczyma nieustanny kozubales p�ac�cy, siedzi stary Abraham lwowski wexlarz; a tak mu strach swego po�o�enia, tak mu nie dobrze, ciasno, tak niebezpieczno, �e pomimo kilkonastoletniego przywyknienia, jeszcze dzi� jakby pierwszy raz, siad� u wrot Trybuna�u. Na jego twarzy, czytasz wyryty na wieki, dr�cz�cy go niepok�j. Nie �mie si� odwr�ci�, boi si� obejrze�, �ciska w gar�ci worek, dusi st� nogami i truchleje, a siedzi. Pod okapem wschod�w w wytartym kontuszu niegdy granatowym, i dawniej bramowanym szychow� plecionk�, siwy, wywied�y, z bia�emi prawie oczyma, kt�re p�ywaj� w zaczerwienionych powiekach, �ci�nio- nemi usty, brudno siwym w�sem, wygolon� czupryn�, w czarnych wykrzywionych butach, siedzi nad male�kim stoliczkiem, czerwonego niegdy sukna obrywkiem os�onionym; ex-Mecenas Prozorowicz, dzi� zajmuj�cy si� pod wschodami trybunalskiemi przepisywaniem potrzebnych na pr�dce skryptur, pisaniem pr�b dla szlachty i t. p. Dawniej by� to wzi�ty prawnik, ale �ona zbyt pi�kna, nadto m�oda, potem trunek zgubili go nakonsyderacyi i fortunce. Sierota na staro��, straciwszy fertyczna ma��onk�, kt�ra w Warszawie in hospicio umar�a zjedzona chorob�; bez sposobu do �ycia wy�ebra� sobie k�tek pod wschodami i p�ki mu jeszcze oczy s�u��, pisze. A co napisze to przepije, i wytrze�wiony pisze znowu, i napisawszy znowu pije. Palestranci go nie wiem czemu szanuj�; on ich po staremu przywyk�szy troch� z g�ry traktuje. Czasem kiedy nie ma co pisa�, a stanie pod wschodami i patrzy na przechodz�cych, to mu si� nie jeden nawet z Deputat�w sk�oni a nie jeden z bundziucznych czerwononosych Mecenas�w i Patron�w, nizko cho� niech�tnie czapkuje. A Prozorowicz, ciszo pod nosem mruczy: � O! o! patrzcie no go! Sajetowy kuntusz, delja na nim rysiami podbita, a jak aplikowa� u mnie niedawno, to mu. Jmo�� stare szarawary moje na Nowy Rok dawa�a i w nogi za to ca�owa�! Na drugiego znowu: � I to to wysz�o na ludzi. Panie Jezu Chryste. A mia�o to g�ow� jak ceber wielk�, a jak ceber wywr�cony pr�n�. I patronuje to to teraz. I dmie si�! A kiedym replik� mu raz da� przygotowa�, to djabe� wie co pomata�, pokr�ci�, �em w ni� kaza� jemu samemu �wiec� potem oprawia� ! P. Prozorowicz mrucza� tak, p�ki go kto do stoliczka jego nieodwo�a�, tam je�li szlachcic chcia� dyktowa� i mi�sza� si� w uk�ad pro�by, albo poprawia� starego wyg�, gorzej jeszcze na�aja�. � Co to Wasze my�licie, �e�cie lada jakiego, lada jakiego z�apali skrybenta i mo�ecie zna� lepiej odemnie jura consuetudines et formalitates! Nie s�yszeli�cie o Prozorowiczu ? h� ? Szlachcic si� zacietrzewi�, a Prozorowicz nu� na niego. � Wiele tu jest Mecenas�w, Prokurator�w, Patron�w, wszystko to aplikowa�o przy mnie! Nie uczcie� mnie Wasze rozumu, albo nie, to piszcie sobie sami! Niedaleko od Prozorowicza, stali zawsze kilku czerwononosych, lada jako odzianych, ale pod wyszarzan� sukni� ukrywaj�cych starannie swoje ub�stwo, patron�w ni�szego rz�du, onych to patron�w, co wys�ugiwali si� renomowanym mecenasom, nosili sto�ki za JW. Deputatami, �cierali po�ami b�oto ze wschod�w przed JW. Marsza�kiem, aby gdzie po drodze schwyta� za ogon, cho� male�k� jak� spraw�. Byli to patronowie bez spraw et per consequens bez chleba. Ale niech no si� im sprawa w r�ce dosta�a! W�wczas z male�kiej, malenieczkiej, nic nie znacz�cej, ros�a w olbrzymie proporcye, przybiera�a rozmiary nie widziane, przestraszaj�ce; rozpada�a si� na kategorye, rozci�ga�a na mnogie lata i klient nieszcz�liwy, uplatany, ko�ca jej nie doczeka�. Ci Jch Mo�� patronowie czatowali tu na przesmyku, na przechodz�c� szlacht� ubog�, sk�p�, boja�liw�, co nie chcia�a lub nieumia�a dobi� si� do wysokich prog�w s�awnych i wzi�tych Mecenas�w lubelskich; a schwytawszy pastw� potrzebn�, ju� si� wi�cej nieukazywali pod wschodami; miejsce ich by�o na g�rze. Nie jednego potem w rok, we dwa widziano ci�gn�cego za sob� d�ug� delj� amarantow�, lub ogromn� nied�wiedni� karmazynem pokryt�! Na to miast biedny szlachciura co si� w jego dosta� �apy, wyci�ga� r�k� po ja�mu�n� we drzwiach i opowiada� schryp�ym g�osem, cierpliwym s�uchaczom, ca�y sw�j nieszcz�- �liwy proceder, co go osadzi� na braku i z torbami wyprawi�. W ciemnem zag��bieniu framugi, kilku obros�ych, barczystych, pos�pnych twarzy, b�yszcz�cych oczu, sta�o ludzi. M�wili cicho, a �renice ich blask jaki� z�owrogi rzucaj�ce, zwraca�y si� niespokojnie, to na wschody, to na drzwi, jakby kogo� wygl�li, jakby czekali na kogo�. Odzienie ich by�o barw� ub�stwa, co gorzej nierz�du i rozpusty; ca�e w plamy, w dziury, w nieforemne �aty. Na jednym kubrak, opo�cza na drugim, giermak stary na innym. Na przodzie jakby w�dz tej garstki ludzi, z bezwstydnem wejrzeniem, r�k� na szabli d�ugiej i prawie prostej o �elaznej r�koje�ci, o pochwach czarnych sk�rzanych, z g�ow� w g�r� zadart�, olbrzymim w�sem czarnym zakr�conym na obie strony twarzy, sta� wysoki m�czyzna, w p�aszczu cudzoziemskiego kroju na ramionach. Z jego twarzy zuchwalstwo i wzgarda ludzi, odwaga bezrozumna i bezwstyd patrza�y. Na licu jeszcze nie starem, �lady by�y wydeptane nami�tno�ciami, niepokojem, ca�em �yciem burzliwem i nierz�dnem. Oczy krwi� zabieg�e, pod oczyma si�ce nabrz�k�e, policzki blade i jakby nalane, usta sine, a warga ich wierzchnia nad�ta, skrzywiona. By� to w�dz tej ha�astry bez imienia bez czci i wiary, ha�astry co si� zaprzedawa�a niepoczciwym, potrzebuj�cym fa�szywego �wiadectwa, fa�szywej przysi�gi, lub po prostu szabli do najazdu, si�y do zemsty. Ci ludzie najmowali si� za �wiadki, lub op�aceni za burd�, napadali z szabl� na tych kt�rych im wskazywano. Garstka ich skryta w ciemno�ciach jakby si� �wiat�a l�ka�a, sk�ada�a si� zwyw�ok�w z trumy, szui r�nego pochodzenia i stanu. W niej byli i szlachta niegodna szlachty imienia, i mieszczanie i �ydzi nawet. Przechrzta sta� na jej czele. Gdzie tylko ludzkie nami�tno�ci zawo�aj� o pomoc wyci�gaj�c r�k� nie pr�n�, znajdzie si� pod�o��, co wyzwaniu, po daniem brudnej swej r�ki odpowie. Garstka ta pomna�a�a si� i coraz zmienia�a, naczelnik od dawna by� jeden. On ni� kierowa� tajemnie, on ni� przewodzi�, chocia� sam nigdy niewyst�powa� w roli wodza widocznie- Esystencya tej bandy, ma�o komu wiadom� by�a, jakby z ziemi wyrastali ci ludzie i niepotrzebni jakby w ziemi� si� kryli; dzi� inni, jutro inni. Domy�lano si� tego ohydnego zwi�zku, ale go namaca�, wyszpiegowa� go i wskaza� sprawiedliwo�ci nie mo�na by�o. Ci co znali go lepiej, bali si� zaczepia�. Wezwani na �wiadk�w w sprawie, nagle si� ukazywali gdy ich by�o potrzeba i po�o�ywszy r�k� na �wi�tej ksi�dze wyj�kn�wszy wyrazy przysi�gi, nie pokazywali si� wi�cej. W dw�ch, trzech sprawach jednej kadencyi, czarny w�dz posy�aj�c swych podw�adnych, coraz inszych ukazywa� na przemiany, tak �e nie widziano nigdy z kolei, jednego z nich �wiadkiem w dw�ch kategoryach. Prozorowicz siedz�c za swoim stoliczkiem i dmuchaj�c w czerwone przemro- �one, d�ugie, brudne i atramentem powalane palce, raz i drugi rzuci� okiem na tych ludzi; pokiwa� g�ow�, skrzywi� usta i szepn�� jednemu z patron�w bez spraw co to stali niedaleko niego. � Niechybnie dzi� s�dzi� si� musi jaka� sprawa szkaradna � jakie� mysterium iniquitatis, wynijdzie na wierzch: patrz WP. tych ludzi! to to Mosanie jak wrony na s�ot�, nie jawi� si� chyba przed jakiem� djabelstwem. S� to cyga�skie �wiadki! Patron pokiwa� g�ow� i wnet zwyczajem swoim i towarzysz�w, zwr�ci� oczy na drzwi, zk�d czatowa� przybicia upragnionej sprawy, i marzonego od lat dw�ch klijenta. Ale miasto niego ukaza�o si� wcale co innego. Ruch wielki na placyku przedgmachem ratuszowym, ruch u drzwi, ruch na wschodach, palestra si� szykuje i �ciska, zostawuj�c szerok� drog� mi�dzy sob�, ci� ba rozst�puje, czapki zmiatuj� z g��w, rozmowy ustaj�, ha�as i wrzawa ucicha. Marsza�ek trybuna�u przyjecha�. Ci�gn�a go karoca sze�ci� koni karych zaprz�ona, ca�a malowana i z�ocona. Ko�o niego hajduki, kozaki, pacho�kowie, pazie, dworzanie, przyjaciele, krewniaki, wojsko nadworne, czereda darmozjad�w, s�udzy. Zaledwie powa�na landara przestawszy si� na pasach ko�ysa�, stan�a u drzwi, ju� oczy�cili mu do przej�cia zaklapan� b�otem �cieszk�, ju� rozepchn�li lud. � Ja�nie Wielmo�ny, pan z pan�w, mo�nej i s�awnej rodziny potomek, jeden z senator�w Rzptej, ukaza� si� z powozu, podtrzymywany pod r�ce przez dw�ch barczystych hajduk�w. Na g�owie jego, chwia�a si� ogromna sobola czapka, z wierzchem axamitnym: z pod niej ukazywa�a si� twarz pi�knych, szlachetnych, arystokratycznych rys�w, ale blada i rozlana, ze zbyt pe�nemi policzkami. Oczy jej, coby mog�y ja�nie� blaskiem �ycia i zapa�em szlachetnym, okryte by�y jakby mg��, os�onione w p� przezroczystym jakime� p�ynem. Usta nabrzmia�y, czo�o si� poryso- wa�o przedwcze�nie, a silne cia�o w mi�kkiem pr�nowaniu i spoczynku gnu�nem, okry�o si� niezwyczajni na wiek oty�o�ci�. Jasno-bl�d w�sik wymuskany na wierzchniej wieszaj�cy si� wardze dodawa� niem�zkiej twarzy, nieco charakteru. Trzydzie�ci i kilka lat tylko mia� marsza�ek, a ju� lak by� ci�ki, tak stary i zu�yty; tyle prze�y� rozkoszy! I nie dziw, pan wielkich w�o�ci, a sierota, w najbli�szych coby go odwodzi� od rozpusty mogli i wskaza� mu surowy cel �ycia, znalaz� pod�egacz�w do swawoli. Matka cudzoziemka, (bo Polka inaczej by przywi�zanie swoje okaza�a dzieci�ciu) wozi�a go po obcych krajach, mi�kko wychowa�a i nauczy�a szuka� w �yciu tylko rozkoszy, tylko nasycenia, a potem spoczynku. Doros�szy, stawszy si� panem swej woli, ci�gn�� dalej pocz�te �ycie gnu�ne. Wzi�to�ci� krewnych otrzyma� senatorskie krzes�o, prawie dziedziczne w jego rodzie, bo rzadko z niego wychodz�ce, krewni wysa- dzili go teraz na pochlebiaj�ce dumie gnu�nika urz�dowanie, z kt�rego korzysta� my�leli dla swych osobistych spraw, wiedz�c jak �atwo przewodzi� temu, co sob� rz�dzi� nie umie, a cho�by potrafi� nie chce. Marsza�ek by� tylko tarcz�, za kt�r� dope�nia�y si� excessa familji mo�nej; nie wiedzia� on �e pod b�yszcz�c� obs�an� kt�r� go okryto, by�o b�oto; �e na chwil� wyniesiono go aby wszystek brud z siebie na niego zrzuci�. Tym czasem ucztowa� w Lublinie, spija� starego w�grzyna, �mia� si� do woli z pociesznej szlachty co go za kolana �ciska�a, i prawi� francuzkie, ju� w �wczas w modzie komplementa, pi�knym paniom, co na Trybuna�, jak na bal zje�d�a�y, wabi�c do swych dom�w, nieostro�n� bogat� m�odzie�. Dw�r marsza�ka by� liczny i okaza�y; uczty wystawne, st� otwarty, muzyka wyborna, worek dla przyjacio� i pochlebc�w otwarty, wszyscy te� pod niebiosa go wynosili, a nikt mu nie rzek�, w�r�d nieustaj�cej uczty, strasznych, ale potrzebnych trzech s��w Baltaza rowych. Kr�ci�o si� i szumia�o w tej g�owie i szat po szale zajmowa� miejsce, niedaj�c chwili na wytrze�wienie, na rozmys� i spojrzenie w przysz�o��. Kilku z Pan�w Deputat�w, przybyli zaraz po Marsza�ku. Pierwszy prawie w trop za nim. By� to wysoki, pi�knego oblicza, rycerskiej postawy m�czyzna, ale tak�e zna� by�o po nim, �e nie anachorety �ycie prowadzi�. Przesz�o�� nami�tna, pokazywa�a si� na twarzy znu�onej; przesz�o�� co go jednak nie uczyni�a bezmy�lnym i bez silnym jak Marsza�ka. �wiat�o�� i dowcip malowa�y si� w oczach Deputata; cia�o jego nie rozla�o si� w tej t�usto�ci obrzyd�ej, - kt�r� d�wiga� na sobie pierwszy. Wi�cej m�wi�cy, widz�cy wi�cej od niego, nie da� si� jeszcze zawojowa� jak tamten nami�tno�ciom i nie st�ka� pod ich ci�arem skurczony. Na twarzy Deputata, dwa jaskrawe rumie�ce, �wiadczy�y o dobrem �niadaniu, pokr�ca� zamaszystego w�sa i pomrukuj�c co� pod nosem, rezolutnie przebiega� wscho- dy. Kilku przyjacio� szli za nim, on si� do nich odwraca� to z konceptem, to z cichem jakiem zwierzeniem. W pierwszej izbie powita� Mecenas�w u�miechem, r�nej wagi uk�onami i wszed� na sal�. Trzeci wcale innej miny, zjawi� si� w tej chwili na wschodach. S�dzia: �redniego wieku, powa�nej postaci, surowej twarzy, w stroju obcis�ym, ciemnej barwy, bez b�yskotek �adnych, opi�ty, sztywny, z usty zaci�nionemi, podstrzy�onym w�sem, podgolonym w�osem, w prostej bia�ej wilczurze na ramionach, z karabel� nie wykwintn� na rzemiennym pasku; post�powa� po wschodach nie patrz�c, zdawa� si� zamy�lony. Ni�ej mo�e ni� przed kim innym pochyli�y si� g�owy, dalej rozst�pi�a si� palestra; boja�liwym tylko, ukradkowym wzrokiem go zmierzono. S�awny to by� z swej nieugi�tej surowo�ci, i zami�owania prawdy cz�owiek. Usta jego nigdy si� najl�ejszym niezmaza�y fa�szem, r�ka na niesprawiedliwym nie pod- pisa�a nigdy wyroku. Ka�d� spraw� przychodz�c� na st�, sumiennie, bacznie, z najwi�ksz� rozpatrywa� �cis�o�ci�; najmniejszej okoliczno�ci lekce nie wa�y� i cz�sto niecierpliwi� towarzysz�w swych, skrupulatno�ci� nieugi�t�. Na �adnych ucztach nie bywa�, znajomo�ci unika�, przyjacio� mia� ma�o lub �adnych, �y� sam z sob�, ucz�c si� nieustannie, by jak powiada�, godnym si� sta� piastowania wielkiego urz�du s�dziego, tego przedstawiciela Boskiej sprawiedliwo�ci na ziemi. Niczem go uj�� nie by�o podobna, bo pochlebstwa nienawidzi�, a czapkowaniem gardzi�, datku mr�c z g�odu by by� nie wzi��. Nikt cz�ciej od niego nie rozpisywa� si� na dekretach, i nie stawa� przeciw zdaniu wszystkich. Poczciwy a uci�niony, jakiegokolwiek stanu cz�owiek, pewien by� �e w nim znajdzie obro�c�. I nie do��, �e za nim stawa� za sto�em jako s�dzia, ale cz�sto bardzo z w�asnej kieszeni, op�aca� patrona i wi�d� spraw�, cz�sto niewaha� si�, gdy sz�o o prawd�, rzuci� s�dziom swym wsp�towarzyszom piek�c� wym�wk� przedajno�ci lub lekko�ci, w oczy. Bano si� go tez niewymownie, ale mimowolnie szanowano. Jest jaki� poczciwy instynkt nawet w zepsutym cz�owieku, co mu ka�e szanowa� cnot�, cho� jej poj�� nie umie, na�ladowa� nie chce. Nieprzyst�pny postrachom, jak pochlebstwu, S�dzia niezal�k� si� nigdy dobytej szabli, pogr�ek i rozbestwionego t�umu wichrzycieli. Raz napadni�ty, odpowiedzia� zajad�ym, rozdzieraj�c kontusz na piersi: � We�cie mi �ycie je�li chcecie, w waszej ono mocy, ale nie w waszej zrobi� mnie niepoczciwym i krzywoprzysi�zc�. Cho�bym �ycie postrada�, prawdy si� niezapr�. � I t�um rozst�pi� si�, zamilk�, szable pochowa�y, wrzawa zgas�a. S�dzia, wedle zwyczaju wszystkich Deputotat�w, nie mia� dworu licznego i przyjacio� p�atnych z ubogiej szlachty, co si� za innemi, s�u��c na ich barwie, w��czy�a dla reprezentacji. � Do czego mi to? mawia� � Przyjacio� p�atnych nie potrzebuj�, a s�uga mi jeden wystarczy! Do porady mia� rozs�dnego i znanego z swej uczciwo�ci i bieg�o�ci prawnika. Na wsp�towarzysz�w swych patrza�, z lito�ci� na jednych, z pogard� na drugich. Do p�ki nie pozna� kt�rego, usi�owa� ka�dego nawr�ci�, pr�bowa� przekona� o �wi�to�ci i wielko�ci obowi�zk�w s�dziego; a gdy nic dokona� nie m�g�, ani strasznym s�dem Boskim, kt�ren, cz�sto przypomina�, ani wzbudzonem uczuciem pi�kno�ci prawdy i wdzi�kiem cnoty: � usuwa� si� dopiero w sw� milcz�c� pogard�. Jak zapowietrzony, �y� on w mie�cie ludnem, o�ywionem, gdzie wszystko wrza�o i kipia�o przez kilka niedziel w roku, sani jeden, bez towarzystwa, bez przyjacio�, bez stosunk�w. Ledwie wiedziano, �e mieszka u ojc�w Kapucyn�w; zk�d codzie� niema�y kawa� drogi pieszo na s�dy przybywa�. Na widok jego, nie raz jakby zawstydzeni uciekli ha�asuj�cy, u�mierzyli si� za jadle nastaj�cy, surowsz� posta� przywdziali rozpustni. Taka jest, powtarzamy, sil� cnoty nawet na tych co jej si� zaparli. Kto wie, mo�e sam widok tego cz�owieka, mo�e rozwa�anie jego uczynk�w, nie jednego poprawi�o, niejednego od z�ego wstrzyma�o? A jak zgorszenie niewinnego, cho�by mimowolne, policzy s�dzia nasz kiedy�, na karb z�emu; tak mimowolna zas�uga, nie zostanie zapewne dobremu zapomnian�. Mecenasi w wi�kszej cz�ci, ju� byli uprzedzili przybycie Deputat�w, i w antikamerze s�dowej zajmowali si� przegl�daniem papier�w, konferowaniem mi�dzy sob�, uk�adaniem potrzebnych akt�w, poprawianiem g�os�w, naradami ze stron�. Tu �atwo cokolwiek wprawniejsze oko rozezna� mog�o, po spokojnych obliczach, patron�w od aktor�w. Prawnicy z niczem niezachwian� odwag�, widzieli zbli�aj�cy si� moment przywo�ania sprawy, aktorowie cho� usilnie go pragn�cy, niespokojni byli i �ywo si� troskali, maj�cym zapa�� wyrokiem. Nie jeden z nich ci�gn�� w k�t swego obro�c� i tam mu po setny raz k�ad� w ucho, wa�ne wedle siebie argumenta na sw� stron�. Ju� godzina s�d�w nadchodzi�a i miano przywo�ywa� sprawy; gdy na wschodach ukaza�a si� spiesznym d���ca na g�r� krokiem, nowa posta�, co zwr�ci�a na si� oczy wszystkich. By� to m�czy�na lat oko�o trzydziestu kilku, wysokiego wzrostu, barczysty, okryty wyszarzan� delj� amarantow� podbit� nied�wiadkami zrudzia�emi, na nim kuntusz granatowy wytarty, z p� �upanikiem ��tym atlasowym wyblak�ym, przepasany pasem starym. Karabella male�ka, jelce u niej ob�amane, i zna� dawno z pochew nie wyjmowana, bo si� do sk�ry przyklei�a. Na grubym karku pofa�dowanym, g�owa pochylona na piersi, czo�o wypuk�e ��t� sk�r� pokryte, pomarszczone, wy�ysia�e: nos ostry, spiczasty, cienki, usta wkl�s�e i w�zkie, marszczki pod oczyma, do ko�a ust, na policzkach, na skroniach. Zna� wielki} jak�� my�l� zaj�ty, bo niepatrzy na nic, na nikogo, ludzi potr�ca, t�um rozbija i �wawo idzie. Zna� droga mu wiadoma, bo si� ni razu wst�puj�c na wschody nie zawaha�, nie obejrza�. Za granatowym kontuszem plik papier�w zapisanych, laska w r�ku. Na widok jego palestra szepta� pocz�a, i wskazywa� palcami, a wejrzenia na� rzucane mia�y co� w sobie boja�liwego, i wzgardliwego razem. On przeszed� wschody krokiem szybkim i pewnym i znikn�� we drzwiach wiod�cych na s�dow� sal�. Gdy przebiega� sie�, rzuci� wzrokiem raz tylko w prawo, w ciemne zag��bienie gdzie stali cyga�scy �wiadkowie, spotka� si� wejrzeniem z wodzem tej szui i poszed� niezastanawiaj�c si� dalej. Jakkolwiek rzut ten oka by� szybki, przelotny i prawie przypadkowy, wszyscy go postrzegli, pierwszy Prozorowicz, kiwn�� g�ow� jakby do siebie m�wi�: � Rozumiem. W�a�nie przystoliku ex-Mecenasa, a teraz publicznego skribenta, sta�o kilku m�odzie�y z palestry; on wskaza� im r�k� na przechodz�cego i mrugn�� bia�emi oczyma. � Dzi� pono jego sprawa przypada ! � Dzi� podobno! � Ciekawe rozwi�zanie! � Jaka sprawa? � spyta� jeden z najm�odszych. � Niewidzia�e� WPan kto przechodzi�? spyta� po cichu Prozorowicz, �cieraj�c py� z czerwonego sukna, kt�rem stolik jego by� okryty. � Widzia�em, ale nie wiem nic o sprawie. � Ba! chyba wa� �artujesz! Wszyscy obejrzeli si� na m�odzika. By�to mo�e dwudziesto-letni ch�opak, go�ow�s jeszcze i pierwszoletni podobno aplikant, niedawno ze szk� wypuszczony. � Mo�eby� �enienie wie � ozwa� si� kt�ren� z towarzyszy � bo nowicyusz jeszcze. � Ale ju� przecie, rzeki Prozorowicz, musia� s�ysze� o tym cz�owieku ? � Ot mo�e i nie � przerwa� drugi. � Dalipan �e go nie znam, m�wi� m�ody palestrant, widzia�em przechodz�cego kilkakro� na s�dy, ale tyle tu tych pan�w ibutniejszych daleko przesuwa si� pod oczyma, �em si� o niego niepyta�. � Prozorowicz ruszy� ramionami i pog�adzi� czupryn�. � No, to si� WMo�� pewnie dowiesz co to za jeden. I na tem przerwa�a si� rozmowa, bo na wschodach w�a�nie wszcz�� si� ha�as. Powadzi�o si� dw�ch palestrant�w z jak�� szlacht� i ju� mieli si� do szabel; hamowa�o tylko zapa� przypomnienie, �e to by�o pod bokiem JO. Trybuna�u, gdzie burda in flagranti delicto, srodze mog�a by� skarana. Palestranci wyzywali na Winiary na rozpraw� krzy�ow� sztuk�, szlachta d���ca na g�r�, domaga�a si� odroczenia na wiecz�r. Jako� przecie porozumia�y si� strony i ucich�o. Ale tu� z drugiego boku, ha�as nowy. Abraham Lwowski, z zaiskrzonemi oczyma, zapienionemi usty, rozczochran� brod� i w�osem, wrzeszcza� na kogo� o dop�at� dw�ch tynf�w niedodanych przy zmianie pieni�dzy. Pr�niacy zawr�cili si� ku nowemu ha�asowi i skupili do ko�a stolika wexlarza, kt�ren tem g�o�niej krzycza�, im wi�cej mia� �wiadk�w. R�k� jedn� trzyma� za po�� ob�a�owanego, drug� wysoko podni�s�szy, jakby wzywa� ni� ratunku; z otwartych ust potokiem la�y si� krzyki, przekle�stwa, piski, �ale, narzekania. Zatrzymany wys�uchawszy wszystkiego i kilkakro� napr�no usi�uj�c wydrze� si� z r�k �yda, doby� nareszcie ze sk�rzanego worka dw�ch tynf�w, po�o�y� je na stole przed Abrahamem, a gdy �yd �apczywie je garn��, wyci�� mu ogromny policzek i znikn�� w t�umie. � �yd jedn� r�k� za pieni�dze, drug� za twarz si� schwyci� i zaskowyta� przera�liwie; a ci�ba do ko�a stoj�ca, g�o�nym �miechem applaudowa�a nieznajomego. Zaledwie to ucich�o, i kilka pojedynczych tylko g�os�w ryhota�o jeszcze serdecznie z przygody nienawistnego niewiernego, � inny ha�as zaj�� uwag� wszystkich. Stary �lepy Tatarzyn litewski, z kobz� nielito�ciwie piszcz�c� na plecach i piosenk� schrzyp�ym g�osem nucon� na ustach, da� si� s�ysze� z muzyk� i �piewem wzywaj�cemu wymownie lito�ci... Opiewa� on nie wiem jak� przygod�, nie wiem jak� dzik� nut�, i ju� pr�njacza gawied� zacz�a si� do ko�a niego gromadzi�, aby pie�ni s�ucha�, gdy z drugiej strony Serb z g�l�, z trzeciej Cygan smaglawy z dr�ml� odezwali si�. Trzej zapa�nicy spojrzeli po sobie chwil� i ka�dy co najg�o�niej, j�li si� sprzeciwia� i walczy� kto kogo zag�uszy i pokona. T�um podzieli� si� na trzy cz�ci, zatoczy� w trzy ko�a i przed wrotami trybunalskiemi troista zadzwoni�a muzyka, zlana w jeden ha�as piekielny, z kt�rego kolejno wyska- kiwa�y to g�osy kobzy tatarskiej, to g�li Serba, to cyga�skiej dr�mli. Ostatnia, weso�y jaki� ta�czyk wygrywaj�ca, najwi�cej podobno zwabi�a ku sobie, bo i Cygan m�ody co gra� na niej, sprytnemi �arcikami, podskoki, pokorno - filutern� min�, wabi� mimowolnie; a wykrzykniki jego w przestankach muzyki, ubawia�y gawied�. Pie�� za� Talarzyna by�a ponura i dzika jak d�wi�k kozy, �piew Serba �a�osny i p�aczliwy. Starzy tylko kt�rym ci�ko na sercu i chce si� zawsze powzdycha� � s�uchali dw�ch siwych �piewak�w. Tym co byli z Litwy stary Tatarzyn, przypomina� ojczyzn� i lepsze mo�e czasy. Tym czasem Cygan pstryka� na dr�mli, pota�cowywa�, �amane pokazywa� sztuki i czarnemi rzucaj�c oczyma do ko�a, zdawa� si� razem przypochlebia� si� swym s�uchaczom i drwi� z nich. Na szcz�cie Tatarzyna i Serba, kto� si� w t�umie ozwa�: � A pomacajcie no si� po kieszeniach, czy w nich tam tak�e cyga�skie r�ce nie ta�cuj�! Na te s�owa, ka�dy si� schwyci� za mieszek i jak wymi�t�, pouciekali. ROZDZIA� II. Przed stoliczkiem Prozorowicza, sta� szpakowaty ju� szlachcic, w lichym kubraku, podpasany rzemiennym okrawcem, na kt�rym wisia�a karabella pordzewia�a. Pilnowa� on cmokaj�c i mrucz�c przepisywania pro�by, kt�r� ex-Mecenas z widocznem nieukontentowaniem kopjowa� po raz trzeci, z coraz odmiennym tytu�em; napr�no usi�uj�c cokolwiek w niej poprawi�. Szlachcic s�owa wyrzuci� ani doda� nie pozwala�. � Pisz Wa� jak stoi na mojej cedule. � Ale kiedy niewy�mienicie na niej stoi. � � Nie turbuj si� Wa� o to: sam pisa�em. � To� to i bieda �e WMo�� sam pisa�e�. Szlachcic g�ow� pokiwa�. � Wiem ja co robi�. Prozorowicz sobie potrz�s� g�ow� i szepn��. � � O tem w�tpi� � a potem doda�: � Jak sobie po�cielesz, tak si� wy�pisz... Nikomu gwa�tem dobrze uczyni� nie mo�na. Ko�czy�o si� wre�cie przepisywanie, szlachcic swoje kopje za nadr� pochowa�, doby� sk�rzanego do�� p�askiego mieszka, w kt�rym ko�ata�y si� dwa bite talary i co� drobnej monety i rzuci� na st� kilka tynf�w. Prozorowicz w milczeniu schowa� je pod sukno przed sob�; potem otar� pi�ro o szpakowat� czupryn�, zatkn�� ogromny ka�amarz i podpar�szy si� �okciami, zamy�li�. Chwilka tak w dumaniu min�a, ale trudno by�o ex-Meccnasowi, pozosta� d�ugo milcz�- cym i niezatrudnionym. Otaczaj�cy jak tylko widzieli �e Prozorowicz nie ma co robi� cisn�li si� do niego na gaw�dk�. Stary i lubi� m�wi� i mia� co powiedzie�. Niegdy� w daleko lepszym bycie, zna� mn�stwo os�b, dotyka� si� wielu spraw, domaca� si� wielu prawd zakrytych dla innych. Teraz wywiedziony w gaw�d�, mimowolnie powzdychiwaj�c wywodzi� z piersi, co w nich by�o �alu, wspomnie�. Nie pytaj�c kto go s�ucha�, komu opowiada�, prawi� jak po nici wyci�gaj�c, co mu na pami�� przysz�o. To te� lubiono gaw�dki Prozorowicza i zawsze znalaz� si� taki, co ch�tnie zap�aci� garniec miodu, byle przy nim pos�ucha� relacyi ex - Mecenasa, o dawniejszych czasach trybunalskich, kiedy on jeszcze by� jednym z najwzi�tszych prawnik�w w Lublinie, �y� pa�sko i za pan brat z najznakomitszemi. Prozorowicz, zw�aszcza kiedy go rozma�y� Trunek i pami�� si� rozigra�a, opowiada� swoje dzieje i cudze dzieje (a kogo niezna�, i o kim co� nie wiedzia�!) jak zwyk�a opo- wiada� nasza szlachta; z najwi�kszemi szczeg�ami i drobnostkowo�ci� najdobitniejsz�, powtarzaj�c ka�d� rozmow� ad verbum, opisuj�c miejsca, osoby, ruchy, miny, stroje z inwentarsk� skrupulatno�ci�. Chcecieli si� przekona�, �e tak opowiada nasza szlachta, wyzwijcie kt�rego pod dobry humor, na opis jakiego zdarzenia w�asnego, lub cudzego je�li go byli �wiadkami � zobaczycie z jak� to szczeg�owo�ci�, malowa� wam b�dzie najmniejsz� rzecz � domy, ludzi, konie, stroje, miny. � Cz�sto unudzi nawet swem niesko�czonem obrazowaniem. Tak w�a�nie opisywa� zwyk� Prozorowicz, kiedy by� w dobrym humorze i rozpali� si�, w�asnem opowiadaniem. Raz pu�ciwszy si� tym bitym go�ci�cem, ma�o ju� potem zwa�a�, czy go s�uchaj� i prawi� wi�cej, my�l�, dla swojej w�asnej satysfakcyi, ni� dla po�ytku i przyjemno�ci s�uchacz�w, o kt�rych wcale zdawa� si� zapomina�. Ledwie mia� czas otrze� pi�ro i zatkn�� ka�amarz ex-Mecenas, gdy m�ody palestrant co to by� ciekawy dowiedzie� si� o przechodz�cym wschody, ostatnim z przyby�ych na s�dy, zbli�y� si� ku niemu z uk�onem. � Za pozwoleniem, rzek�: je�lim wam nie natr�tny? � � Potrzebujecie czego? � spyta� Prozorowicz, wlepiaj�c w niego bia�e swoje oczy. � Nie � chcia�em tylko popyta� was troch�, ale to teraz pono nie pora, po s�dach moie zechcecie ze mn� zej�� za Grodzk� bram� do gospody pod murzynami na przek�sk� i kubek miodu; tam bym m�g� si� rozm�wi� swobodniej. � H�? posadach? � spyta� Prozorowicz oblizuj�c si�. � Dobrze, ale pod murzynami wiem, kiepski mi�d, ja wam poka�� lepszy i bli�ej, niedochodz�c na �ydowszczyzn�. � A zatem verbum nobile? � rzek� m�ody palestrant. � Debet esse stabile � doda� u�miechaj�c si� Prozorowicz. Kiwn�li sobie g�owami. � Ale powiedzcie no, o co to mnie pyta� macie � rzek� z cicha, pochylaj�c si� przez st� ex - Mecenas � zbior�, tym czasem my�li i poszperam po starej g�owie. � Widzieli�cie tego, co to ostatni wchodzi� na wschody. � � W granatowym kuntuszu i wytartych nied�wiadkach? � Tego samego! Wszyscy go tu znaj� a ja o nim nic nie wiem. Dowiedzia�em si� jego nazwiska, powinien by mi by� krewny. Chcia�bym si� co� o nim dowiedzie�; a przytem to� to za k�ty, uwa�am ciekawa figura! � A jak�e nie! � �miej�c si� odpowiedzia� Prozorowicz � to najciekawszy cz�owiek pod nasze czasy w Lublinie! Ale o nim gada� wiele! bardzo wiele, stanie na dwa dni, i dwa garnce miodu. A lepiej Wa�� trafi� jak do mnie nie mog�e�, bo go znam jak swoj� kiesze� i wiem jego procedency�, jak nikt dok�adniej. Oj to cz�owiek! to cz�owiek! umia� sobie na �wiecie da� rady! Ju� co umia� to umia�. Sprytne licho i szcz�ci mu si� gdyby komu dobremu. Ja co go pami�tam �atano, odarto, go�o, dziurawo, ot doczeka�em si� sam n�dzy na stare lata, a jemu jak idzie tak idzie, z p�atka mosanie. Pod szcz�liw� si� gwiazd� urodzi�, ale je�li s� niepoczciwe astra, to pod najuiepoczciwsz�! � Jeden to, powiem Wa�ci, z tych �otr�w, jacy si� nie cz�sto rodz�. � Prawda �e zowie si� Jan Paprocki? � Jan Alexander Paprocki � doda� Mecenas. � A ma za sob�? � Mrozick�, rodz�c� si� z Gelbstern�wnej baronownej inflantskiej, kt�rej. � � O tem potem � rzek� m�ody. � A ma on tu krewnych jakich? � �adnych, krom �oninych, ale tych ju� si� pozby� i oto w�a�nie, dzisiejsza sprawa z niemi. � O niej Waszmo�ci rozpowiem obszerniej, wolniejsz� chwil�: zobaczycie, jest czego pos�ucha�! A wiecie � doda� siary u�miechaj�c si� � jak go przezwali tu w Lublinie ? � Nie wiem � potrz�saj�c g�ow� rzek� palestrant. Prozorowicz u�miechn�� si� z�o�liwie. � Ledwie kto zna, co to za jeden Paprocki. ale leda �yd, leda ulicznik powie wam kto to, co go nazywaj� Hale parta. � Maleparta! � doda� palestrant u�miechaj�c si�. � Tak, Maleparta, bo wszystko co ma, czem pobogacia�, nie poczciwej to pracy owoc, ale male-parta, z�y nabytek. A z�y nabytek, nie idzie w po�ytek � dorzuci� Prozorowicz � male - parta, do czarta. W tem nazwisku, straszna przepowiednia dla niego! A co Wa�� powiesz, taka twarda dusza, �e si� �mieje ze wszystkiego i jakby sobie drwi� z przysz�o�ci! To m�wi�c odwr�cili si�. Na wschodach sta� w�a�nie nad niemi, tylko co wspomniony Maleparta, szukaj�c kogo� czarnemi iskrz�cemi oczkami. Wkr�tce napo- tka� wejrzenie wodza cyga�skich �wiadk�w i na skinienie jego, kilku ludzi wyszli z framugi i skierowali si� wschodami na g�r�. Przed niemi rozst�pi� si� wzgardliwie t�um, jakby si� ka�dy l�ka� dotkn�� ich sukni nawet, otrze� si� o niepoczciwych. � To on � podnosz�c g�ow�, rzek� Prozorowicz. Palestrant ciekawie i szybko spojrza�, ale ju� nic nie zobaczy�, bo Maleparta znikn�� ze wschod�w. Wielki ha�as na g�rze, zwiastowa� zamkni�cie sessyi s�dowej, zaturkota�y powozy oczekuj�ce przed wrotami na placyku, ruszyli si� dworzanie, pacho�kowie, palestranci, naprz�d JW. Marsza�ek, podtrzymywany przez dw�ch przyjacio� stoczy� si� powolnie ze �liskich wschod�w bez �adnego szwanku; potem j�li schodzi� gwarz�c i �miej�c si�, odwracaj�c, zatrzymuj�c, Deputaci, Mecenasi, Patronowie, ciekawi, aktorowie, jedni skrobi�c si� po g�owie zamy- �leni, drudzy z podniesionem hardo czo�em. Wszystko to, ruszu�o z s�d�w z r�nemi my�lami, uczuciami, projektami. Za Mecenasami posz�a palestra, i m�odzie� po kwaterach i garkuchniach si� rozchodz�c, z t� m�odzie�cz� weso�o�ci�, tym krokiem skwapliwym, kt�ren tylko do dwudziestu kilku lat najdalej cz�owiek niesie przeciw z�emu i dobremu z r�wnym po�piechem i niecierpliwo�ci�. Nasz tylko m�ody ciekawy, nie poszed� za towarzyszami, zbieg� on ze wschod�w aby dopilnowa� Prozorowicza i z nim razem p�j�� na miodek i ciekawe opowiadanie. Ex- Mecenas ju� w�a�nie zwija� swoje manatki, zatyka� ka�amarz, zbiera� pi�ra i papiery, �ci�ga� czerwone sukno ze stoliczka i zabiera� si� do wyj�cia. Spojrza� jakby od niechcenia. � A Wa�� tu? � Czekam na verbum nobile. � Niepotrzeba mi przypomina�, Mo�ci Panie � odrzek� Prozorowicz z bolesnym u�miechem � gdybym w �yciu o verbum nobile, chcia� by� zapomnie�, nie by�bym czem jestem na staro��, biedakiem pracuj�cym reszt� niewyp�akanych ocz�w na kawa�ek chleba. Je�dzi� bym posz�stno i z hajdukami, bo� do tego szed�em za lepszych moich czas�w, ale � doda� wzdychaj�c � poczciwo�� moja, a niepoczciwo�� Jmo�ci, panie jej Bo�e odpu��, przywiod�y mnie ad hune statum. O ! gdyby si� to mia�o cokolwiek mniej skrupu��w, szersze sumienie; dalej by si� zasz�o! Na tym �wiecie, tylko �otrom p�u�y, a poczciwym �al si� Bo�e! At! at! � gdera� dalej nagle zwijaj�c sukno i uk�adaj�c papiery � mo�e� to gdzieindziej b�dzie za to lepiej. Spes unica Deus! � A widzia�e� Waszmo��, jak nasz Maleparta schodzi� ze wschod�w? h�? z jak� min�? nieuwa�a�e� pewnie? � Nie my�lcie �ebym go prze�lepi�, rzek� palestrant, sta�em umy�lnie, aby mu si� lepiej przypatrzy�. � No, i co� ? nos na kwint� ? � Gdzie za� ! �adnej zmiany! nos jak by� i mina jak by�a, niespostrzeg�em �adnej zmiany w nim, ba nawet rado�ci! � To bo to licho, m�wi� Prozorowicz, trzyma g�b� nu cuglach i niepoka�e nigdy co mu po duszy �widrzy. Musia� jednak wygra� pewnie, cho� s�dziowie byli najgorzej usposobieni o sprawie, bo gdyby klapn��, takiby mimowolnie nosa spu�ci�. Nie wylezie z r�k taka pi�kna substancy�, �eby cz�owiek nie st�kn�� przynajmniej. Prozorowicz ruszy� ramionami. W tej chwili nawin�� mu si� stary, obszarpany, jeden z patron�w bez sprawy, co zwykli czatowa� przy jego stoliczku. By�a to stara znajomo�� z p. ex-Mecenasem. � Nies�ysza�e� co Wa�� o Maleparcie? Patron kiwn�� g�ow� i machn�� r�k�. � Djabli go nie wezm� � rzek� d�awi�c si�. � Ho! i c�? � Wygra�o licho. � Do czasu dzban wod� nosi � odpowiedzia� mrucz�c Prozorowicz. � A no, chod�my! Skin�� g�ow� patronowi, kt�ry mu odda� pokornie jego uk�on i wyszed� z palestrantem. Dopiero na ulicy pokaza� si� w ca�ej swojej biedocie niezakrywaj�cej si�, nie taj�cej, widocznie; ch�odna i podarta suknia, wykrzywione b�ty, poszarpany pas stery, czapka upierzona, uderzy�y m�odego ch�opca, co z nim szed�. Do lego stroju doda� potrzeba w czerwone sukno stolik okrywaj�ce, owini�te papiery i r�ne pisarskie manatki; ka�amarz na sznurku wisz�cy u guzika, linj� pod pach�, wygl�daj�ce z kieszeni i z zanadry fascyku�y zapisane. Ex - Mecenas tak ubrany, i ob�adowany post�powa� jednak po miejskiem b�ocie, �wawo i z t� oboj�tno�ci� na oczy ludzie, kt�r� daje najwy�sza n�dza, lub najwi�ksze tylko szcz�cie. M�ody palestrant nie raz powstydzi� si� w duchu swego towarzysza, widz�c �e zwracali oba oczy, t�umnie przechodz�- cego ludu; Prozorowicz ani si� obejrza� co do ko�a si� dzia�o, ani si� zdawa� troszczy� o ciekawie pogardliwe rzucane na niego wejrzenia. On ju� oswojony by� ze swojem po�o�eniem. � Mo�ci � a � zapomnia�em popyta�, rzek� zastanawiaj�c si� w�rod ulicy Prozorowicz � jak si� Wa�pan zowiesz? � Bart�omiej Paprocki � odpowiedzia� szybko palestrant rumieni�c si� pod wejrzeniami przechodz�cych. � A! imi� i nazwisko s�awnego olim, autora Herb�w Rycerstwa Polskiego i Gniazda cnoty. Nazwisko naszego Maleparty. Ale nie my�l Wa�pan, aby� mu przeto mia� by� krewny ! � Licho to wie, zk�d si� wzi�o. Tandem, trzeba mi Wa�ci oznajmi�, �e nim p�jdziemy na ten mi�d zawo�any, musz� na kwater� odnie�� manatki. Czy chcesz poczeka� na mnie k�dy � czy ? � P�jdziemy razem; chod�my! � odrzek� palestrant, kt�remu pilno by�o ruszy� dalej, aby na� ludzie nie patrzali, bo mu si� zda�o �e wszystkich oczy zwr�cone na nich. � Ale bo to � powolnie odpowiedzia� stoj�c w miejscu Prozorowicz � Wa�� niewiesz gdzie ja mieszkam. Dla takiego jak ja chudeusza, w mie�cie lokaty nie by�o, musia�em si� wynie�� na �ydowszczyzn�, mi�dzy niewiernych ! A co� robi� z biedy! � Ale� id�my � rzek� niecierpliwi�c si� palestrant. � Tu niedaleczko za Grodzk�; tylko b�ota po uszy, a je�li masz b�ty lepsze od moich nie �ycz� si� puszcza�, bo srogie ka�u�e, mo�esz postrada� ob�wie. � Damy sobie rady! � zawo�a� ruszaj�c si� z miejsca m�ody Bartosz. � A zatem, dalej w drog�! � I Prozorowicz d�wign�� swoje zawini�tko czerwone szybko posuwaj�c si� znowu naprz�d. Min�li pe�n� zgie�ku Grodzk� ulic�, a zni�aj�c si� ku bramie, dziel�cej j� od �ydowskiego miasta, coraz pocz�li g��bszem brn�� b�otem, co bruk ca�kowicie pokrywaj�c, gdzie- niegdzie tylko wy�ej stercz�cym, dozwala�o g�owy ukaza� kamieniom. Pomimo �e wybierali �cieszki udeptane, kt�re ex-Mecenas zna� doskonale codzie� je, pokilkakro� czasem i cz�sto po pijanu przechodz�c � musieli jednak uczciwie si� zawala�, nim do�cigli ciemnej i brudnej bramy Grodzkiej, w kt�rej wrotach wiecznie czernia�a ci�ba �ydowska, wylewaj�ca si� zt�d na miasto. Za Grodzk� zmieni�a si� fizyognomja ulicy i podr� sta�a coraz niebezpieczniejsz�. Tu ju� nie by�o bruku i �cieszki wydeptane odznacza�y si� tylko rzadszem, lepiej rozklapanem, po�yskuj�cem b�otem, przez kt�re brn�� by�o potrzeba. Chocia� na Grodzkiej domy i ulica wcale nie by�y wzorowej czysto�ci i och�d�ztwa; wszed�szy jednak na �ydowsk�, czu� si� dopiero dawa�o, jak dalece tamta cz�� miasta starannie by�a utrzyman�. Wprawdzie u niejednych wr�t i na Krakowskiem nawet, kupy �miecia i nawozu wyrzucanego ze stajen wspaniale wznosi�y si� do wysoko�ci okien dolnego mie- szkania, wprawdzie i tam niepo�lednie by�o b�oto; ale co za por�wnanie do Zydowszczyzny! Tu ulica ca�a, by�a jedn� rzek� brudu, �mieci, obrzydliwo�ci wszelkiego rodzaju, kt�rych od niepami�tnych czas�w, nikt niepomy�la� wymiata�, lub wywozi�. Na rozrobionem ko�ami woz�w i nogami przechod�c�w b�ocie, p�ywa�y stare pantofle, reszty but�w, kawa�ki koszyk�w, skorupy od jaj, ko�ci od mi�s i ryby, okrawki sukna i �achman�w, ogryzki warzywa! Niemi�osierny sw�d wznosi� si� z g��bi gnij�cych wiecznie ka�u�y, na kt�rych brzegu zdech�e psy i koty, oczekiwa�y napr�no pogrzebu. � Domy tutaj stoj�ce pr�cz dw�ch czy trzech przytykaj�cych do Grodzkiej bramy i nieco porz�dniejszych, czarne by�y prawie od brudu i nie mia�y innej barwy, nad t� jak� im nada�y dymy, sadze, deszcze i pomyje, po �cianach sp�ywaj�ce. Ka�dy prawie dom otoczony by� jednym lub kilk� balkonami �ciany obejmuj�cemi, podtrzymanemi na cienkich i r�nie mniej wi�cej misternie wy- rabianych s�upkach. Z za balustrad wy�amanych, czernia�y r�nej miary, r�no szybne, cz�sta papierem zaklejone lub ga�ganami zatkane okienka. A na balaskach, na s�upach, na sznurach od dach�w wisz�cych, miljona barw rozmaitych, najdziwniejszych kszta�t�w, czepia�y si� bielizny, stroje, �achmany: podarte koszule, fartuchy, kaftany, czepce, sp�dnice, suknie w dziwne festony, unosi�y si� do g�ry i zni�a�y ku ziemi. Niekt�re domy ca�kiem by�y, zawieszone bielizn� i sukniami, widocznie �ydowskiemi. Gdzieindziej dla ozdoby balustrad, sch�y do g�ry dnem wywr�cone na ko�kach garnuszki, garnki, doniczki, h�adysze, ceberki. Od ulicy wsparte na s�upkach facyaty, drewnianych i murowanych kamienic, stroi�y si� w rozmaite szyldy. Tu by�o schronienie partaczy, co nie nale��c do cech�w miejskich, taniej od majstr�w cechowych, ale kto wie jak partolili wszystko, pocz�wszy od trzewik�w, a sko�czywszy na z�otniczych wyrobach. Liczne znaki szynk�w i winiarni, mn�stwo balwierskich miedniczek i krawieckich no�yc, waha�y si� wywieszone na d�ugich tykach z okien poddaszy i strych�w. Drzwi i okiennice dom�w malowane czerwono, zielono, ��to i niebiesko, s�u�y�y tak�e za znaki. Na nich lokatorowie stali, mieli wymalowane swoje szyldy. Tu dowcip malarzy wysila� si� na koncepta, aby zach�ci� do szynkowni lub garkuchni; zwabi� do balwierza; naiwny p�zel sztukmistrza, bi� si� nieraz z dobr� nawet, ale nieumiej�tnie wyra�on� my�l�. Ile� to razy aby by� wielkim artyst�, brak bazgraczowi, aby by� � artyst� tylko ! ! W�rod tych domostw tak brudnych, atak o�ywionych mn�stwem znak�w, draperyi improwizowanych, naczy� i t. d. snu�a si� ludno��, kt�rej by� zdaje si� �adn� si�� nie potrafi� pomie�ci� w ciasnych kamieniczkach ca�ego �ydowskiego miasta. Ulica roi�a si�, wrza�a, szumia�a i od brzasku do nocy nie by�a pr�n� na chwil�. Ruch na niej by� nieustanny, czarni �ydzi w lisich kapuzach i okr�g�ych z ogromnemi skrzyd�y kapeluszach, �ydowice pstrokate, bachury odarte, piesi, konni, brykowi, w�zkowi, wozowi, nieustannie snuli si� a snuli, potr�caj�c, mijaj�c, krzycz�c, k��c�c, witaj�c, szachruj�c, umawiaj�c, podaj�c r�ce na przebicie targu lub pokazuj�c pi�cie na gro�b�. Ciekawy by�by tu si� najrozmaitszym m�g� przypatrzy� scenom, pocz�wszy od najpospolitszej z ch�opem wioz�cym na targ n�dzny sw�j towar, a� do tajemniczego podzia�u kradzionego srebra i sukien. Pr�cz �yd�w, kt�rych tu liczba przewa�a�a, niepostrzeg�e�, chyba mieszczan znajomych, i to o bia�ym dniu, do ta�szych rzemie�lnik�w i przekupni�w przebieraj�cych si�, lub przejezdnych co t�dy w miasto d��yli, nie mog�c ulicy wymin��. Z Chrze�cian ma�o tu bardzo kto zwabiony tanio�ci� kwatery, naj�� mieszkanie, i to chyba w ostateczno�ci. Nie by�o bowiem ca�kiem bezpiecznie, w�r�d �ydowstwa zamieszka�, a nawet d�ugo lub w ciemn� noc pozosta�. Cz�- sto tu zdarza�y si� rozboje, kradzie�e, cz�sto ludzie na �ydowszczyznie znikali, kt�rych potem trupy tylko znajdowano gdzie� zamiastem odarte, albo z rzek� p�yn�ce. A gdy przysz�o do poszukiwania ( co rzadko si� trafia�o, dla trudno�ci do�ledzenia zbrodnia�y, w tym t�umie, kt�ry nigdy spisany dok�adnie by� nie m�g� ) � najcz�ciej odzienie i rzeczy zabitego, znajdowa�y si� u �yd�w. Zdziwi� si� te� nie poma�u nasz palestrant, widz�c ex-Mecenasa wst�puj�cego, po wy�amanych wschodach, na pi�tro ciemne jednej z najniechlujniejszych kamienic �ydowskiego miasta. � I Waszmo�� odwa�asz si� tu mieszka� ? � A czego� si� bym ba�? � spyta� Prozorowicz oboj�tnie. � �mierci si� dawno nie boj�, a odarcia go�y si� nie l�ka Wiesz WPan ruskie przys�owie?? To m�wi�c przez nizkie drzwiczki wdrapali si� do izdebki na pi�trze, najbiedniejszego pozoru, ciemnej: o jednem tylko oknie wychodz�cem w podw�rze i nie wszystkie szyby maj�cem. Ca�y jej sprz�t sk�ada� kulawy stoliczek, na kt�rym ex-Mecenas z�o�y� swoje zawini�tko i papiery, p�eczka z kilk� odrapanemi ksi��kami, zydel z p�askim siennikiem i czarn� ko�dr� we�nian�, garnek na wod�, bu�ka chleba zaple�nia�ego, stare b�ty i osmalony o�og do poprawienia wodddawna niepalonym, pop�kanym piecu. Palestrant na widok tej srogiej n�dzy, wzdrygn�� si�. Ub�stwo takie wyda�o mu si� przera�aj�ce, ub�stwo co si� kry� musia�o w tej niechlujnej jamie, obok plugawego �ydowstwa, kt�rego krzyki dochodzi�y ch uszu wyra�nie � ub�stwo, odra�liwe, ostateczne, nie maj�ce nawet, nic w sobie czemby potrafi�o lito�� obudzi�, tak by�o ohydne, tak spodlone. Stoj�ca na stoliku kwarta, lipka od piwa, kt�rego resztka skrzep�a w nadt�uczonej szklance, dowodzi�a �e ex-Mecenas i w domu czasem zapija� si� do reszty, aby utraci� pami�� dr�cz�c� go lepsz� przesz�o�ci�. � I jak�e tu mieszka� mo�esz? � spyta� mimowolnie m�ody. � Jak?? � powt�rzy� z u�miechem Prozorowicz, podnosz�c na� bia�e swe, ale w tej chwili zaognione oczy. � Jak?? Musz� � i mieszkam. � Prawda, to okropnie dla tego co zna� lepsze! A jednak, widzicie, mieszkam, �yj�. � Ale B�g jeden, wie to �ycie, B�g jeden, co policzy� grzechy moje policzy i cierpienie jakie z �aski jego na tym �wiecie ponosz�. Dziwujesz si� � wida� �e� m�ody... Jeszcze� nie widzia� biedy i bodaje� jej niepozna� � nigdy! A ludzie co mi b�ty czy�cili, co mi suknie ch�dorzyli, je�d�� teraz w kolasach i wyl�gaj� si� na pierzynach, a niespojrz� kiedy podle nich odarty po b�ocie si� wlok�. Taki to �wiat Mo�ci panie! At! Zachcia�e�. � Chod�my lepiej na mi�d, zapomni si� o biedzie. Kubek Mospanie, to consolator afflictorum. ROZDZIA� III. L�ej odetchn�� palestrant, kiedy nareszcie wyszli ze smrodliwego k�ta, kt�ren Prozorowicz nazywa� swoj� kwater�, i przebrn�wszy g�ste b�oto, wydobyli si� znowu na Grodzk� ulic�, gdzie mimo dymu i sw�du, l�ej