16513
Szczegóły |
Tytuł |
16513 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16513 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16513 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16513 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
DOLA I NIEDOLA
Tom I
W dawnej Polsce Pan B�g podejmowa� si� uczy� ludzi pokory. Jak zwykle w
spo�ecze�stwach, kt�re cz�owiek buduje po swej my�li na jakich� podstawach
niedostatecznych, los nieustannymi zwroty prostowa� b��dy instytucji i przypomina� prawa i
prawdy og�lne i wiekuiste, kt�rym wszystko ulega� musi. Szlachectwo d��y�o do
przero�nienia w pr�niaczy przywilej, ale ilekro� rodzina zapragn�a go u�ywa�, w drugim
lub trzecim pokoleniu czepia�a si� jej jaka� choroba, przychodzi� nieznacznie upadek i
zmusza� do pracy. Ilekro� nar�d zapragnie walczy� z wol� bo�� przeciw prawdzie wiekuistej,
zawsze, jak w boju tytan�w, pada na twarz zdruzgotany piorunem przed majestatem jej
zwyci�skim. Nie tylko u nas si� tak dzia�o: rozbogacone rodziny patrycjusz�w i do��w
weneckich, jeszcze przed upadkiem Rzeczypospolitej, zaczyna�y mrze� z g�odu po
opustosza�ych pa�acach.
W historii naszych rodzin szlacheckich mamy mn�stwo podobnych przyk�ad�w tej
niesta�o�ci, a raczej sprawiedliwo�ci losu. Gdy jedna klasa spo�ecze�stwa kosztem drugich
wy�ama� si� chcia�a z powszechnego prawa i podnie��, zas�ug� dawn� kupuj�c przewag�
spadkow�, sz�y wkr�tce jej tarcze herbowne nad bramy starych rozwalonych cha�up, a nie
skartabellaci i nowi ludzie z krwi powstaj�cy, ale zabieg�e nawet w��cz�gi, najlichszego
pochodzenia, zajmowa�y ich miejsca po pa�acach. Czu�o to szlachectwo nasze, �e skoro tylko
owoc�w swojego wyj�tkowego po�o�enia u�ywa� zechce nie pracuj�c, zawsze w ko�cu musi
przyp�aci� to ub�stwienie siebie najostateczniejszym upadkiem. Dlatego a� do ko�ca XVI
wieku, za Batorego i Zamojskiego, wymagano od�wie�ania krwi� starego zaple�nia�ego
szlachectwa i mo�na je by�o postrada�, przestaj�c nosi� godnie. To odnawianie herb�w na
placu boju, przypominaj�ce ich pocz�tek, posz�o potem w zapomnienie, chocia� by�o
wielkiego i pot�nego znaczenia. Tylko ludzie tacy jak Potocki, pisz�c o szlachty klejnotach,
�ywo jeszcze je przypominali, karc�c rozpieszczone dzieci. Ale prawd� ow� jak pi�k� ka�dy
odrzuca� drugiemu, nie bior�c jej dla siebie.
Kazania nie pomaga�y, cho� je cz�sto powtarzano; by�o uznanie prawdy w g��bi, ale ona
w czyn nie przechodzi�a: mimowolnie wyj�tkowe po�o�enie, do kt�rego si� nawyk�o, zdawa�o
si� ju� sprawiedliwym i koniecznym.
Na pokojach, przy kieliszku dobrego w�grzyna, m�wiono czasem z�ote prawdy o
znaczeniu stan�w, ale w ganku potem przyjmowano ch�opa z g�ry jako chamskie plemi�. Co
gorsza, gdy za �wietnych czas�w naszych najwy�ej stoj�cy ludzie krwi� i z�otem fortun
po�wi�conych w us�ugach ojczyzny op�acali wywy�szenie, p�niej ju� tytu�y i dostoje�stwa
sta�y si� pastw� dworak�w: ubo�si za nich krew przelewa� musieli. Choroba wreszcie
wydawa�a si� stanem naturalnym. Ale Pan B�g na�wczas przypomina� ob��kanym r�wno��
ludzk� w obliczu obowi�zk�w i pracy, upadkiem fortun, gorszym upadkiem charakter�w i
id�cym za nimi nieuchronnym upokorzeniem.
Przerzucaj�c karty dziej�w, spotykamy na nich co chwila nowe imiona wybijaj�ce si�
r�nymi zas�ugami ponad fale, inne ton�ce ci�arem bezmy�lnego obez�
w�adnienia. Na pr�no usi�uj� podnie�� si� dum�, chwytaj� si� pami�tek, czepiaj�
zbutwia�ych wspomnie�: musz� gin�� i ust�puj� miejsca ludziom nowym. Ten homo novus
jest na ka�dej stronicy kronik naszych, czasem istotnie wielki zas�ug�, cz�sto wynosz�cy si�
przypadkiem lub tajemniczymi wp�ywy.
Cho� stara jest rusi�ska �reniawa, Lubomirscy z niej rosn� w si�� istotn� dopiero za
Zygmunta III; cho� dawna Pilawa Potockich, rozg�os jej nie si�ga daleko, p�ki jej krwi� nie
obleli; cho� Jelita Zamojskich �okietkowych czas�w si�gaj� zas�ug�, Zamojscy do dawnego
blasku odradzaj� si� geniuszem hetmana. Wsz�dzie ka�dej rodziny patriarch� jest jaki� m��
wielki w boju lub radzie, wielki m�stwem, rozumem po�wi�ceniem. Je�eli spadkobiercy
wezm� po nim nie sam maj�tek ale i cnot� z nim razem, staj� na szczeblu, kt�ry on dla nich
wywalczy�; je�eli zgnu�niej�, wkr�tce z niego spadaj�. Gdy si�y ducha nie stanie ani
kolosalne zbiory, ani rozleg�e maj�tno�ci, ani imi� l�ni�ce, ani stosunki, koligacje i intrygi
nie starcz� na d�ugie utrzymanie familii w dawnym jej blasku. Brak ludzi pracy rozprasza
zbiory, wielko�� rodu maleje nico�ci� umys��w; nareszcie martwe lalki staj� nad grobami
bohater�w i �miesz� przechodni�w.
Po Janie 111 Sobiescy mimo swych europejskich koligacji i niezmiernych skarb�w
schodz� bezpotomnie; po Stanis�awie nie ma Leszczy�skich. Tam gdzie r�d podtrzymuje
praca, talent, charakter, ofiara, a cho�by jaka taka wsp�lno�� z narodem, trwa rodzina; jak
tylko pan wyosabnia si�, odstaje, oddziela, b�d�cie pewni, �e jego krew niedaleko pop�ynie:
�e imi� zmaleje i wielko�� si� rozproszy.
Jaki� czas �wieci zorza zgas�ych s�o�c, ale ga�nie w ko�cu i noc po niej znowu.
Tym bardzo prostym prawdom spo�ecznym nie wszy� scy wierzy� chcieli, bo ka�demu
bezm�zgowemu sybarycie zdaje si�, �e jest wielkim cz�owiekiem, gdy ma za co kupi� at�asu i
aksamitu, aby si� od siermi�nych ludzi odr�ni�. Gdy do tego jeszcze ma si� pi�kn�, bia��
twarz, a troch� powierzchownej og�ady, kt�rej nabywaj� i dobrze wychowane pieski, to ju�
dosy�, �e si� �yje i �wieci oczyma. A pr�nowanie to rzecz tak lekka i dobra, a u�ywanie bez
pracy tak smakowite, tak �atwo w na��g przechodzi!
Ale wkr�tce po tym rozpasanym mi�sopu�cie nast�puje nieunikniony popielec: post n�dzy
i osamotnienia. Mn�stwo rodzin upad�o tak, podni�s�szy si� do szczytu, gdy s�dzi�y, �e raz
osi�gni�te stanowisko ekwilibrystyczn� sztuk� na wieki utrzyma� si� mo�e, �e na nim
wytrwaj� bez potu.
Inne szcz�liwsze zachowa�y dostojno��, ale je obali�a sama wielko�� po�wi�ce� dla
kraju, bo na obywatelach w tym rozumieniu, jakie przywi�zywano do imienia
obywatelskiego, nie zbywa�o po wszystkie czasy. Civis Polonus jak Civis Romanus wysoko
patrzy� idea�em. Czu� on, �e w sobie stawi� mia� przyk�ad chrze�cija�skiej ofiary jednego za
wszystkich, i starczy� ko�ciom jego gr�b nieznany w dzikim polu, na kt�rym pisano p�niej:
Exoriare aliquis ...
Dzieje tych rodzin, co run�y rozpust�, s� niestety g�o�ne; dzieje cichych dzieci
po�wi�cenia � mniej daleko znane
Jednym razem nagle milknie naoko�o nich rozg�os, rozst�puje si� t�um pochlebc�w
szcz�cia, dworak�w powodzenia, pa�ace przechodz� w r�ce zr�cznych dorobkiewicz�w, a
potomkowie senator�w id� na zagon ostatni ora� ziemi�, kt�r� ojcowie ich krwi� oblewali, i
nie skar�� si�. Pomimo wysi�k�w mo�nych rodzin, aby si� utrzyma� na raz zdobytej
wysoko�ci, co chwila wa�� si� ich losy: wal� si� zamki, a chaty olbrzymiej� w pa�ace,
kasztela�stwa spadaj� na szaraczkowe kapoty krwi� poplamione, laski zmieniaj� si� na kije,
infu�y na lisie kapuzy. I nikt si� temu nie dziwi, bo albo to sprawiedliwo�� bo�a, albo
niesprawiedliwo�� ludzka: oboje rzecz� s� na �wiecie zwyczajn�.
Do tych rodzin, kt�re dziwne zrz�dzenia losu str�ci�y ze szczytu gorzej ni� w nico�� i
ruin�, bo w skamienia�� bezw�adno��, nale�a�a od dawna staro�ytna familia Toporczyk�w.
Zajrze� potrzeba do herbarz�w, co to by� za r�d, jakie maj�tno�ci, jaka w�adza i przewaga w
narodzie. T�czy�scy, g��wna odro�l Topora, stali jako baszta przodem od kraju do �wiata;
Topor ich, cho� niekrwawy, grozi� ka�demu, co by go �mia� si� dotkn��. Nie nowina im by�o,
cho�by i z kr�lewsk� krwi� si� brata�; pierwsze mieli krzes�a, najwy�sze dostoje�stwa w
senacie, a co wi�ksza, pierwszy i przewa�ny g�os, tak �e krzykn�wszy: S t a r � a! po�owa
szlachty lecia�a pod ich chor�giew.
Ot� ca�a ta wielko��, te dwory, w kt�rych spisywano zaginione dzi� pami�tniki rodu, te
wie�e, w kt�rych pokutowa�y dziewice, te grody, w kt�rych panowali, w�o�ci i ziemie, co
by�y ich w�asno�ci� odwieczn�, pod koniec XVI wieku posz�y rozdrobnione, podzielone w
poniewierk� po k�dzieli. G��wny szczep Toporczyk�w wygas�, a cho� teraz herbowna
pozosta�a na innych zamieszczona ga��ziach, z zamk�w w ruinie przesz�a na drzwi
szlacheckich dwor�w i bramy nowych a kruchych pa�ac�w. Topor i Star�� znalaz�e� w
sygnecie szaraczkowego szlachcica: po pa�skich dworach tylko ich dawnej wielko�ci
wspomnienie.
Najd�u�ej ocala�a ze szczepu tego rodzina O..., ale i tych du�o ju� by�o zubo�a�o pod
koniec XVIII wieku. Imi� to przej�o na si� ca�y blask dawnego T�czy�skich domu, ale nie
�wieci�o d�ugo. Jeszcze za Waz�w O... grali �wietn� rol�, ale po zamkach, pa�acach, salach, a
nie na polu bitew i znoj�w. Dalej coraz r�d poczciwy, ale s�abn�cy biela�, delikatnia�,
drobnia�, francuzia�, cywilizuj�c si�, jakby ubiera� si� do trumny.
Koronki, fryzury, z�ociste lampy, w kt�rych go wyst�puj�cego widzimy, to ju� niby str�j
jego pogrzebowy. P� �ywota za granic�, j�zyk w�asny zapomniany, a ca�a wielko�� w tytule.
To pewne, �e kt�rykolwiek z naszych pan�w wcieli� si� do cesarstwa niemieckiego,
przyjmuj�c tytu� od niego, ju� powoli sam� mistyczn� si�� tej zmiany imienia, kt�ra jest
zarazem zmian� charakteru, odstawa� od kraju i kopa� sobie mogi��.
Z Toporczyk�w O... nie wszyscy wszak�e poszli na pa�sk� pasz�, na dwory cudze i
cudzoziemszczyzn�: du�o z nich rozdrabiaj�c mienie pozosta�o przy szlacheckim ub�stwie.
Na Podlasiu zw�aszcza by�a ich mnogo�� tego samego rodu, nazwania, herbu, ale �yj�cych w
mierno�ci prawie niedostatku dochodz�cej.
Czuj�c, �e Toporczyk nie mo�e by� dusigroszem i skner�, ubodzy, rozrodzeni, w
potrzebie kraju do ostatniego si� stawili i cia�em, i workiem, aby ich Topor zawsze przodowa�
po�wi�ceniem; i tak ofiaruj�c si� dla imienia, aby godno�� jego utrzyma�, zeszli na ostatni�
prawie niemoc, ale z dum� na czole i spokojem w sumieniu.
Upadek taki mo�na by�o nazwa� triumfem, powszechna te� cze�� otacza�a t� zacn�
rodzin�, teraz szlacheck�, niegdy� pa�sk�, ale maj�c� poza sob� wieki nieprzerwanych zas�ug
i niepokalanej cnoty. Tylko mo�niejsi a zniewie�ciali krewni tego� imienia patrzyli na szare
kapoty szlacheckie z niejakim upokorzeniem; a �e do rodzinnego nazwiska przylepili tytu�y,
niech�tnie spogl�dali na tych ludzi, co je bez �adnego nosili dodatku. Kilkakro� nawet, ufni w
si�� swych stosunk�w, pr�bowali odrzuci� tych ubogich familiant�w swoich i ods�dzi� od
herbu i imienia, zadaj�c im przyw�aszczenie nazwiska i tarczy , co si� im wszak�e nie
powiod�o.
Ta cz�� kraju, w kt�r� ubogich O... losy rzuci�y, zdawa�a si� stworzon� na ten
wypoczynek cichy po wiekach trudu, na odpiel�gnowanie w rodzie iskry do nowego �ycia,
ostrym rozdmuchanej znojem.
Nadbu�na ta okolica podlaska wygl�da�a ca�a na zamkni�t� ustro� czas�w; nie jest ona ani
pi�kna, ani weso�a, ale t�sknie powa�na i pokocha� si� w niej mo�na, byle si� tu lat kilka
przeby�o. Szerokie pasy las�w odgradzaj� ten k�t od �wiata; nizina p�aska jak morza ci�gnie
si� b�otami, borami, wydmami poprzerzynana. Nigdzie oko nie mo�e z niej wybiec daleko;
niebo zdaje si� tu ni�ej opuszcza� i tuli� ten kraj ciszy, w�r�d kt�rego p�aczliwe odzywaj� si�
g�osy ptactwa wodnego i szum nieustanny pacierzy drzew, kt�re szepcz� po cichu, jakby
modlitw� ch�r zakonny.
Wzrok opiera si� wsz�dzie o ciemn� gaj�w i bor�w wst�g�; ziemia pod stopami wygl�da
jakby tylko co opad�y mu� potopu; tu i �wdzie nie zbieg�y nawet jeszcze ka�u�e, a trz�sawiska
sitowiem pokryte przeci�gaj� si� wzd�u� p�l w g��bin� las�w. Przestrzenie, kt�re w
g�rzystych krajach zdaj� si� skraca� i zbli�aj� przedmioty, tu dziwnie �udz� oddaleniami,
kt�rych nie ma. Na horyzoncie daleko ukazuje si� wie� mglisto, a za kilkana�cie minut ju� j�
masz przed sob�.
Wielkiego uciszenia tych zakl�tych ustroni nie przerywa nigdy nawet wicher gwa�towny,
bo go rozbij� i przytrzymaj� lasy, ale je�li burza spadnie na te kotliny, ju� nic jej nie
dob�dzie: wyleje si� ca�a do ostatniej kropli i wy�aduje do ostatniego pioruna, obala ca�e
las�w �any i zatapia ogromne obszary.
Za to wiosna w�r�d tych wonnych bor�w, kt�rych powietrze na wskro� przesycaj�
wyziewy drzew rozp�kaj�cych, okryta kwiat�w tysi�cem, roz�piewana tysi�cem ptasich
g�os�w, jest chwil� rajskiego uroku.
W tym to cichym zak�cie ubodzy O... w pozosta�ych im ze starych maj�tno�ci drobnych i
porozdzielanych osadach mieszkiwali w ko�cu XVIII wieku.
By�o ich tam kilku jeszcze, a najmaj�tniejszy z nich mia� ledwie dziesi�ciu poddanych i
kilkadziesi�t w��k gruntu, z kt�rego garbatszy tylko i suchszy szed� pod upraw�. Wioseczka
jego, mi�dzy Bia�� a �osicami po�o�ona, wcale by�a �adna i u szlachty okolicznej uchodzi�a
nawet za z�ote jab�ko. Tym owocem drogim uczyni�a j� praca posiadacza.
Pan Krzysztof nawet nie mia� tytu�u, zwano go tylko od ojca czy dziadka
stolnikiewiczem, by� teraz g�ow� rozrodzonej i zubo�a�ej rodziny. Do niego to nale�a�o z�ote
jab�ko, W�lka Brzozowa. Na pag�rku sta� drewniany dworek, o ganku ze s�upkami wedle
obyczaju, otoczony sadem i ogr�dkiem, z go��bnikiem na dziedzi�cu i studni� z �urawiem.
Zaraz poza nim by� brzozowy gaik, od kt�rego imi� wzi�a wioska; na jego tle malowa�o si�
ca�e to skromne, szare zabudowanko szlacheckie.
Nieco opodal, po��czona drog� obrzucon� �erdzianym p�otem i ostawion� krzy�ami
dwuramiennymi, sta�a ma�a wioseczka, z ma�� te� staruszk� � drewnian� cerkiewk� unick�.
Przyje�d�a� do niej paroch z s�siedniej wsi co drug� niedziel� dla odprawienia nabo�e�stwa.
Wie�, ca�a w gruszach i jab�oniach, ca�a w krzy�ach i ja�owcach, nisko siedzia�a na suchym,
piasz�
czystym wygonie, zaroslym pio�unami i dziewann�. Tu wida� by�o cmentarzyk ��ty z
kilku starymi sosnami, posiany k�odami oznaczaj�cymi groby.
W niewielu miejscach utrzyma� si� ten obyczaj, poga�ski zapewne, stawiania
drewnianych ma�ych chatek nad mogi�ami, kt�re ubo�si zast�powali grub� tylko k�od�, w
jednym ko�cu przyozdobion� wyci�tym z niej krzy�ykiem. Tu i �wdzie pe�za� jod�owiec
drobny po tej ziemi ja�owej, w kt�rej rzadko gdzieniegdzie porasta�a trawa.
Okolica, jak zajrze� p�aska, przeci�ta by�a tylko kilkoma nieco wy�szymi grobelkami, z
tych m�odsze zas�ania�y ju� widok dalszy: taka wsz�dzie by�a r�wnina. W prawo zalega�o
du�e b�oto a� pod las si� ci�gn�ce, a w�r�d niego gdyby rzeczka kr�ci� si� br�d zwany
Kamiennym, nie wiedzie� dlaczego, bo w nim ani jednego nie by�o kamyka. Ludzie jednak
starzy powiadali, �e niegdy� le�a�a na brzegu du�a bry�a, kt�r� na fundamenta cerkiewki
rozbiwszy, u�yto. Na lewo, poza wioseczk� w dali, druga wie� pod lasem ci�gn�a si�
sznurem chat ciemnych.
Wprost by� b�r, doko�a gaje i lasy.
Wszed�szy tu zdawa�o ci si�, �e ci� od �wiata �ciany tych drzew oddzieli�y na zawsze, �e
tu jego wrzawa i gor�tsze �ycia zapasy wnij�� nie mog�y. W istocie W�lka Brzozowa le�a�a
na uboczu od wszystkich wi�kszych trakt�w, na jej gruntach by�o si� jak w izbie zamkni�tej.
Obcy chyba tu umy�lnie przyjecha� lub zb��kany zawita�; dzieci wiejskie ucieka�y od
przechodnia: wszystkie psy zajadle szczekaj�c przeprowadza�y go daleko.
�y�o si� tu, wedle przys�owia, jak u Boga za piecem; ani �o�nierz, ani urz�dnik nie zajrza�
tu nigdy: mieszka�cy sami u siebie utrzymywali porz�dek i obchodzili si� bez ramienia
sprawiedliwo�ci. Raz w tydzie� jecha� arendarz do miasteczka po domowe zapasy i
wiadomo�ci i on stanowi� jedyny w�ze� ze �wiatem ��cz�cy W�lk� Brzozow�. S�awna by�a
ona z tego, �e si� tam od niepami�tnych czas�w ani krymina� �aden, ani wypadek tragiczny,
ani nawet wi�ksze nie przytrafi�o z�odziejstwo. Id�c na �niwa i siano��cie, rzucano chaty nie
zamkni�te, starsze psy tylko wartowa�y na przyzbach; w nocy ledwie kto drzwi zasun��, tak
si� wszyscy czuli bezpieczni. Kilka tych rodzin stanowi�o jakby jedn�, a i dw�r dla nich nie
stanowi� nic wi�cej nad g�ow� wsp�ln� rodziny.
Ojciec pana Krzysztofa i on sam �yli pod�ug starego obyczaju z ch�opem w poufa�o�ci
braci starszych, a ub�stwo i prostota �ycia jeszcze ich wzajem ku sobie zbli�a�y. Dworek by�
dawnej budowy, ale krzepko jeszeze wygl�da�, chocia� trzecie ju� pokolenie �cianami swymi
obejmowa�. Pokryty s�om�, z kilku p�niejszymi przybud�wkami, sta� os�oni�ty sadem i
gajem, gdyby spokojny cz�owiek pod piecem. W po�rodku by�o tam, jak to u nas prawie we
wszystkich takich szlacheckich dworkach bywa�o, schludno, czysto a ubogo. Sta�y proste
�awy kilimkami pokryte, sto�ki wypolturowane u�ywaniem i troch� sprz�tu wystawniejszego,
z dawnych czas�w zachowanego troskliwie.
Pierwsza wi�ksza izba od go�cia i �wi�ta nie by�a o wiele paradniejsza od drugich,
dywanik wyszarzany pokrywa� tu st� du�y, w k�tku sta�a kolbuszowska szafeczka, mi�dzy
oknami wisia� du�y obraz Chrystusa � Ecce Homo . Smutna ta twarz zdawa�a si� strzec
cichego ustronia i przypomina� mu, �e ten tylko cz�owiekiem jest, kto cierpie� umie.
Pami�tka niemal jedyna z dawnych zamo�no�ci czas�w, Chrystus �w by� pi�knego p�dzla
starej w�oskiej szko�y. Umiano go tu oceni�, bo jak �ywy Chrystus obraz ten nawet do nie
znaj�cych sztuki przemawia�. Nieraz prostym ludziom patrz�cym na� d�u�ej w oczach
stawa�y �zy; nieraz ci, co ju� si� obyli z tym wizerunkiem, pogl�daj�c na� czuli, jakby do
nich now� jak�� m�wi� bole�ci�.
By�o to arcydzie�o zagrzebane w tym k�tku, ale uznane przez wszystkich, i O... nigdy si�
go pozby� nie chcieli, cho� im po kilkakro� dosy� drogo odkupi� je chciano. Ca�a rodzina
gromadzi�a si� przed tym. obrazem na modlitwy w dni uroczyste, gdy do ko�cio�a dojecha�
nie mog�a, i czasu wielkich burz, kt�re cz�sto te niziny latem nawiedza�y. Chrystus z W�lki
Brzozowej uchodzi� nawet za cudowny obraz i nieraz si� przed nim pali�a �wieca
przyniesiona z daleka.
Stolnikiewicz dobrowolnie my�la� go par� razy ofiarowa� do ko�cio�a, ale ci�ko mu by�o
si� rozsta� z t� rodzinn� pami�tk� i opiekunem domu, kt�ry patrza� na wszystkie jego rado�ci
i niedole. Przed nim on troski wylewa� i �ale, do niego si� ucieka� w strapieniu, cz�sto w nocy
widywano go przed nim pobo�nie kl�cz�cego ze z�o�onymi r�kami. Poza obrazem stercza�y
pozatykane palmy kwietniowe, nad nim wisia�y wianuszki od �wi�ta Bo�ego Cia�a i wi�zanki
po�wi�cone na Naj�wi�ksz� Pann� Zieln�. Ram� mia� czarn�, niezdobn�; od dawna jednak
zbierano si� na kosztowniejsz�, ale malarz i poz�otnik z miasteczka chcia� tak drogo od
roboty, �e stolnikiewicz zawsze to jako� do namys�u odk�ada�.
Obraz ten by� najdro�szym klejnotem domu, reszta wi�cej ni� skromna by�a; mo�e gdzie�
w skrzyni kosztowniejsza karabela, spinka, pas lity, sygnet z herbem i kilka ksi�g, w kt�rych
si� zapisywa�y wa�niejsze sprawy, pozosta�e z dawnych rodziny splendor�w.
Mylimy si�; na czole pana Krzysztofa �wieci� najwi�kszy splendor. Mimo swojego
ub�stwa by� on postaci� jakby ze starego jakiego� portretu wykradzion�, wzbudzaj�c�
poszanowanie w tych nawet, co go bli�ej nie znali.
S�uszny, krzepki, �ylasty, ale nie oty�y, prosty jak sosna, silny jak d�b, kroczy� z
senatorsk� powag�, cho�by o kiju szed� kopy liczy� w kitlu p��ciennym. Kitel le�a� na nim
gdyby toga rzymska, a juchtowe czarne buty sta�y mu za kurdyban. Nade wszystko pi�kna
by�a jego m�ska g�owa ze spu�cistymi w�sami, wygolona, wysoka, z orlim nosem, z brwi�
zawiesist� nad oczyma �agodnymi i zawsze wypogodzonymi. W rysach jej kr�lowa� spok�j
prawdziwego chrze�cijanina, co nad sob� czuje Boga, a przed sob� widzi jasno drog� przeze�
wytkni�t�.
Pod te czasy pan Krzysztof mia� lat oko�o pi��dziesi�ciu, ale ich na nim zna� nie by�o;
cho� lica ogorza�e ju� marszczki ora� poczyna�y, to policzki krasi�o czerstwe zdrowie, w�os
ledwie si� przerzedzi�, a bia�y szereg pi�knych z�b�w �wiadczy�, �e mia� jeszcze dosy� chleba
do spo�ycia na �wiecie.
Cz�owiek by� wychowany w dobrej szkole ub�stwa i pracy, niewiele si� m�dro�ci uczy�,
ale du�o mu jej samo �ycie wpoi�o: umys� zdrowy starczy� za nauk�. Nie zwichn�y go
wp�ywy r�ne, nie zm�ci�y sprzeczne pogl�dy, widzia� jasno przed sob�, bo wci�� w jedn�
stron� patrza�.
To, co na�wczas ka�dy szlachcic pod utrat� szacunku publicznego umie� musia�, naby�
te� i pan Krzysztof w �wiat wchodz�c. �acinnik dobry, prawnik bieg�y, bo nawet przez par�
lat u mecenasa w Lublinie palestry kosztowa�, nie by� obcy dziejom krajowym ani
instytucjom, patrza� na nie ze stanowiska �wczesnego dosy� jasno i zdrowo. Czyta� ma�o, ale
rzeczy, z kt�rych si� czerpie wiele: Pismo �wi�te, kroniki, ksi�gi prawne, akta stare, troch�
staro�ytnych pisarz�w. Lubi� szczeg�lniej �w. Paw�a i Senek�. Wiar� mia� g��bok�, ser�
deczn�, ale nie przechodz�c� w mistyczne dziwactwa lub zimny racjonalizm; szanowa�
formy, obrz�dy, drobne nawet zwyczaje, przesadnej do nich nie przywi�zuj�c wagi. Wiedzia�
dobrze, i� duch i w drobnostkach si� mie�ci, ale pojmowa�, �e drobnostki ducha nie wlej�,
gdzie go nie ma. Duch swobodniejszy XVI i XVIII wieku wion�� tam nie wiedzie� sk�d i jak,
otrz�s� z drzewa li�cie suche, a zielone zostawi�. Katolik gorliwy, by� katolikiem o�wieconym,
bez fanatyzmu. Pojmowa� ju�, te najdro�szym prawem cz�owieka jest wierzy� tak, jak mu
duch w�asny natchnie, staraj�c si� o�wieci� i udoskonali�. Nigdy te� z nikim dysput o wiar�
nie prowadzi� ani sobie z cudzych przekona� �arcik�w dozwala�: wiara dla� by�a jakby ark�,
kt�rej przed t�umem ods�ania� si� nie godzi.
Wes� i pogodny, ub�stwo nosi� jak purpur�, z pewn� dum�, i nie by�by je pewnie
pomienia� na upokarzaj�ce dostatki.
Pi��dziesi�ciu lat doszed�szy, pan Krzysztof dobra� sobie suchych tarcic d�bowych,
dawno ju� w spichrzu z�o�onych, i z nich pi�kn� zawczasu zbudowa� trumn�, kt�r� nasypan�
zbo�em trzyma� na strychu, aby dom by� zawsze got�w, gdy si� do� tu�aczowi schroni�
przyjdzie.
O�eniwszy si� nie rano ani p�no, wzi�� szlacheck� dzieweczk�, do pary j� sobie
dobrawszy. P�niejsze �ycie, nawyknienie, bli�sza znajomo�� sprz�g�y ich jeszcze mocniej:
by�a to pod siwiej�cymi w�osy para go��bi.
Anna, �ona Krzysztofa, by�a z domu �az�w, �e starej ubogiej szlachty tutejszej, jedn� z
pi�ciu si�str, kt�re r�nym szcz�ciem powychodzi�y za m��.
Ma�ego wzrostu, jasnow�osa, bia�a, weso�a, �ywa i pracowita, Anna wkr�tce tak si�
ba�wochwalczo przywi�za�a do m�a, kt�ry, pod dobry humor, czasem j�
jak dziecko na r�kach nosi�, �e bez siebie wy�y� im i par� dni by�o t�skno. W domu z ni�
by�o jak z ptaszyn� szczebiotk�; nie umia�a si� rozp�aka�, a przy �zach nawet przelotnych,
wil��cych jej oczy, usta si� u�miecha�y. Serce mia�a z�ote, mo�e a� do zbytku dobre, ale
dobroci� t� �yj�ce i ni� szcz�liwe.
Dwojgu tym zacnym ludziom B�g da� jedno tylko dzieci�, syna, kt�ry na chrzcie dosta�
spadkowe imi� dziad�w i pradziad�w, Adama. I w tej, i w innych ga��ziach familii O... wielu
by�o Adam�w. Wypieszczony i wyko�ysany na kolanach matki i ojca, Adzio wyr�s� na
�liczne ch�opi� i zdawa� si� w tym dworku przybyszem pa�acowym, tak mu jako� pa�sko z
du�ych jego niebieskich oczu patrza�o. Wejrzenie �ywe i poj�tne, w�os l�ni�cy, kasztanowy,
twarz poci�g�a, pe�na wdzi�ku, usta malinowe wykrojone jak u dziewcz�cia, czo�o rozumne,
s�owem, ch�opak by� jak z obrazka. Ojca to troch� martwi�o, �e nadto mu by� pi�kny, wola�by
by� surowsze oblicze, nie tak delikatne rysy, mniej urodziw� twarzyczk�.
� Cho� to tam Pan B�g najlepiej wie, co robi � mawia� pan Krzysztof � ja, moim
rozumem, wola�bym, �eby Adamek mniej by� pi�kny; ch�opcu ta zbyteczna uroda na nic:
pokocha si� sam w sobie, pr�no�� wleci do serca. Niechby go tak nie chwalono, mniej by si�
sobie przypatrywa�, a nie tyle o siebie troszczy� Adonisom nie po tym na �wiecie, tylko to
Wenerom idzie na pastw�.
� O! � odpowiada�a �ona � poczekaj troch�, jeszcze zbrzydnie, opali si�; dajcie� mu
pok�j! Co wam to szkodzi, �e pi�kny? Zawsze to ludzi dobrze uprzedza i serca pozyskuje.
Niech no na �wiat wyjdzie, zobaczysz, jak mu si� powodzi� b�dzie: musz� go kocha�
wszyscy.
� Byle nie wszyscy � m�wi� pan Krzysztof � ju� to bardzo z�y znak i niewygodna
rzecz, kiedy ca�y �wiat
pokocha. Szacunek i mi�o�� prawych, a cho�by nienawi�� grzesznik�w i nicponi�w, to i
dosy�. Chc�c, �eby nas wszyscy kochali, trzeba nieraz te amory poczciwo�ci� op�aca�. A w
dodatku, moja jejmo��, czy ja b�d� na �wiecie, czy mi z niego Pan B�g zej�� rozka�e,
pami�tajcie to dobrze, i� dla Adama powodze� nie ehc�, kt�re by go za dom wywlok�y i
oderwa�y od zagona, do kt�rego Pan B�g stworzy�, kiedy mu si� tu da� urodzi�. Ka�dy si�
powinien trzyma� tego miejsca, z kt�rego ur�s�, a dostoje�stwa i bogactwo, je�li same nie
przyjd�, lata� za nimi nie warto.
� Ja taki zawsze swoje � ko�czy� stary wzdychaj�c � wola�bym dobr� g�ow�,
poczciwe serce ni� �adne liczko.
� Jedno przecie drugiemu nie przeszkadza � szepta�a po cichu Anna.
Adamek mia� pr�cz twarzyczki �licznej i serce dobre, i g�ow� wcale niez��, ale ojciec si�
te� nie myli�; �adne liczko troeh� mu j� zawraca�o, by�y tam ju� zarody pr�no�ci i ziarenka
pychy, cho� nie wiadomo sk�d przysz�y, jaki je wiatr tam nagania�. Adamek lubi� si� stroi�,
u�miecha� si� do ludzi zalotnie, du�o marzy� i rozpytywa� o szersze �wiaty, a ciasny mu ten
k�tek widocznie nie starczy�.
Dziwne te� to by�o ch�opi� w swoim rodzaju, gdy� to, co je otacza�o, wcale go
wyt�umaczy� nie mog�o; wyrasta� przeciwko wszelkim oczekiwaniom na paniczyka, mimo �e
ojciec, bez tyranii, trzyma� go dosy� surowo. Czy skryte pieszczoty matki, czy si� tam co
starej krwi butniejszej odezwa�o, czy my�l jaka za wczesna zalecia�a od tej pi�knej g��wki
Antinousa , dosy� �e Adam nie by� takim, jakim go chcia� mie� ojciec, wi�cej mu nie znany
�wiat smakowa� ni� nauka, i jakie� losy �wietne, o kt�rych najpocieszniej marzy�.
Pan Krzysztof, gdyby to bardzo rozbuja�a na przek�r jego woli, chcia� z niego dla
poskromnienia zrobi� �o�� nierza, s�dz�c, �e p�niej czas jeszcze b�dzie por�banemu
troch� i ostyg�emu nieco powr�ci� na sched� ojcowsk� i w cichym dworku odpocz��.
Uczy� go tymczasem tak, jak si� sam niegdy� do �ycia sposobi�: �aciny, prawa i
wszystkiego, co w�wczas by�o szlachcicowi potrzebne do spe�nienia jego pos�annictwa
spo�ecznego. Tymczasem Adam mimo to w duszy urabia� si� na panicza i twarz� na niego
wygl�da�; z nauk ssa� tylko to, co mu do jego natury przypada�o: s�odycze jak pszczo�a z
kwiatk�w. Matka by�a z niego dumna, bo przed ni� m�g� si� swobodnie z ca�ym swym
dowcipem popisa�, ojciec niespokojny, bo ch�opiec przeczuciem wiedz�c, �e szczerze z nim
obcuj�c, nie podoba�by mu si�, by� przed nim zatajony i nie sw�j.
Czasem pan Krzysztof ci�ko nad tym wzdycha�, a niekiedy przed Chrystusem modli� si�
na intencj� syna.
Do pi�tnastu lat Adzio wygl�da� prawie jak dzieweczka, ale po g�owie straszne mu ju�
nad jego wiek my�li chodzi�y. W�a�nie w tej porze powie�� si� te� nasza zaczyna.
Dworek w W�lce Brzozowej, cho� tak usuni�ty na ustroni, nie by� bez stosunk�w z
s�siednimi wioskami i dworami szlacheckimi. Szlachcic na�wczas nie m�g� si� ca�kiem od
swoich odstrychn��, tysi�ce r�nych w�z��w wsp�lnego dobra wszystkich razem ��czy�y.
Stan szlachecki zwi�zany �ci�le stanowi� jedn� wielk� ca�o��, rodzaj zakonu i regu�y,
solidarne spo�ecze�stwo w�r�d narodu: cz�onkowie jego z konieczno�ci musieli by� siebie
blisko. Ta sp�jno�� dawa�a im si��. Szlachta przy tym ca�a by�a jakby jedn� rodzin�
pokrewn�; ludzie z najdalszych okolic, gdy si� z sob� zeszli, a rozpytali o swe herby, zawsze
domacali si� jakiej� mi�dzy sob� koligacji, styczno�ci mi�dzy pozornie nieznajomy�
mi i obcymi. Pan Krzysztof czu� si� tak�e do tego obowi�zku �ycia z bra�mi, ale go
ogranicza� do pewnych wypadk�w, bo lubi� swoj� samotno��.
Samych te� imiennik�w jego siedzia�o tam jeszcze trzech na ma�ej nie opodal
wioszczynie: stryjeczni to byli pana Krzysztofa, z kt�rymi si� po trosze �y� musia�o.
Dobrzy to byli ludziska, ale du�o od pana Krzysztofa r�ni i wiele od niego ni�si;
powa�ali go wszyscy jako patriarch� rodziny.
Przez dziwne ojca tych braci nabo�e�stwo do Trzech �wi�tych Kr�l�w, kt�rych cia�a
spoczywaj� w Kolonii, z kolei przychodz�cy na �wiat synowie otrzymali imiona: Kaspra,
Melchiora i Baltazara. W s�siedztwie zwano ich �artobliwie trzema kr�lami zaborzowskimi,
siedzieli bowiem wszyscy w jednej wiosce Zaborzowie, kt�rej sp�aci� sobie nie mog�c,
podzieli� si� ni� musieli na dwie cz�ci: trzeci zawczasu swoj� straci�. Kasper, najstarszy,
mia� w niej dwie schedy, skwitowawszy drugiego brata cz�stkowymi wyp�atami powoli, z
pomoc� posagu �ony; Melchior siedzia� na trzeciej schedzie, Baltazar, jake�my m�wili,
�adnej ju� nie mia�, posia� bowiem swoj� po �wiecie, pr�buj�c na nim szcz�cia na pr�no.
S�u�y� on zrazu wojskowo i powr�ci� z szabl� poszczerbion�, twarz� pokiereszowan�,
kieszeni� ca�kowicie pr�n�, a nabranym przywyknieniem do w��cz�gi i kieliszka. Bracia
przyj�li go jak brata, ale te� im ci�ki nie by�; weso�y, my�liwiec zawo�any, na chleb sw�j
wsz�dzie zapracowa� i potrzebowa� go dla siebie bardzo ma�o. �e chodzi� wiele i d�ugo
miejsca zagrza� nie m�g�, najwi�cej si� podobno zawsze troska� o buty i przypisywa�
niegodziwo�ci szewc�w nieuchronne skutki w��cz�gi. Szuka� te� wsz�dzie owych idealnych
but�w, kt�re by si� wcale nie dar�y, ale nadaremnie. Zreszt� odziewa� si� zawsze jednakowo,
a proch kupowa� za lisie i borsucze sk�rki, kt�rych co roku dosy� upolowywa�.
Kieliszek gorza�ki, misa krupniku, garstka prostego bakunu, kt�ry na podw�rzu pali�, bo
go nikt w izbie nie zni�s�, i by�o mu dosy�.
Piosenek umia� tyle i tak r�nych, �e nimi m�g� zabawi�, kogo chcia�, bo dla ka�dego
�atwo mu by�o dobra� tak�, jaka dla� przysta�a. �piewa� je pot�nym, ale �agodnym basem,
kt�ry i w ko�ciele, i w domu jedna� mu wielkie pochwa�y; na nieszcz�cie czasami chrypka
go psu�a i ucieka� si� trzeba by�o do jaj i oliwy, aby si� jej pozby� co pr�dzej. By� to mistrz
do pie�ni, a wszystkie jego teksty by�y tak stare, serdeczne i na znan� jak�� nut�, kt�ra
ka�demu przypomina�a lata dziecinne. Spisywa� on, gdziekolwiek pos�ysza�, wszelkiego
rodzaju �piewy do jednej grubej ksi�gi w sk�rk� oprawnej, kt�r� bardzo zazdro�nie
przechowywa�. Nigdy go ona nie opuszcza�a, na pr�no nieraz na figla odkra�� mu j� si�
starano: mia� na ni� czujne oko.
� Kiedy to, panie � mawia� � b�dzie rzecz nieop�acona, bo pie�ni mr� jak ludzie...
By�y tam i wielkopolskie, i mazowieckie, i krakowskie, i litewskie, i rusi�skie, kozackie i
pokojowe, o mi�o�ci i �o�nierce, wojenne, i pobo�ne do Matki Naj�wi�tszej, a wszystko
niedrukowane i takie tylko, co z ust do ust chodz�c, przechowywa�y si�.
Ca�y ten zbi�r r�nymi atramentami przez wiele lat wpisywany do ksi�gi poplamionej i
zu�ytej, nieodst�pnie w torbie borsuczej towarzyszy� panu Baltazarowi. Pami�� starego
wojaka by�a tak szcz�liwa, �e byle jeden raz kt�r� pie�� pos�ysza�, ju� j� pochwyci� i nie
zapomnia�; a notuj�c w ksi��ce, dopisywa� zaraz, na jak� nut� �piewa� si� by�a powinna.
G�os mia� bardzo pi�kny, czysty i silny, a kiedy so�
bie nieco podochociwszy pozwoli� ca�� piersi� w kniei zanuci�, s�ycha� go by�o o p�
mili i ludzie m�wili u�miechaj�c si�:
� Oho! Jak to sobie dzi� kr�l Baltazar pozwala!
Kasper, drugi brat, by� gospodarz zawo�any, ale dzieci mia� kup�; by�o na kogo o chleb si�
stara� i �e pracowa� zabiegli wie, nie dziwota. Melchior, trzeci, cho� �onaty, dot�d by�
bezdzietny i okrutnie sk�py, cho� nie wiedzie� dla kogo oszcz�dza� i zbiera�. Rodzina patrzy�a
na� jak na przysz�� zapomog�. Kasper �y� z nim w przyja�ni i pos�ugiwa� mu, jak m�g�.
Baltazar mniej go lubi�, bo sknerstwo by�o mu obrzyd�e, a tam i jegomo��, i jejmo�� nad
ka�dym groszem si� rozpadali Znacznie m�odsza od m�a pani Melchiorowa, �ywa, s�uszna,
chuda jejmo��, dosy� jeszcze �adna, i m�em rz�dzi�a, i we wsi j� zawsze najg�o�niej by�o
s�ycha�. Brat Kasper, cho� do niej nie mia� nabo�e�stwa i po cichu j� Herodiad� nazywa�,
znosi� przecie musia� i by� dla niej bardzo grzeczny, bo si� obawia�, aby mu i serca brata, i
maj�tku sprzed nosa nie pochwyci�a. Melchior by� s�abowity, kaszl�cy; �ona sobie mog�a
�atwo testament wyrobi� i pogrzebawszy go p�j�� jeszcze za m��, bo do m�odych ch�opc�w
u�miecha�a si� dosy� zalotnie, gdy jegomo�� nie patrzy�. Szeptano nieraz wieczorami o tym,
ostro�nie wzdychaj�c i obawiaj�c si�, aby przez ludzi nie dosz�y te gaw�dy do jejmo�ci do
drugiego dworu.
Baltazar z bratow� nienawidzili si� otwarcie: ona go nazywa�a pr�niakiem i
drapichrustem, on j� g�si� sycz�c�, ale do zerwania stosunk�w jako� jeszcze nie przysz�o.
Politykowali z sob� wzajemnie sobie nadskakuj�c, Baltazar czasem nawet stroi� do niej udane
koperczaki, ale go odprawia�a okrutnie, bo si� na farbowanym lisie zna�a.
Lepiej by�o Baltazarowi z Kasprem, kt�ry by� otwartszy, �ywszy, serdeczniejszy, i z �on�
jego, kobiet� dobr�, zawsze swymi dzieciakami zaj�t�, z kt�rych jedne na �wiat przychodzi�y,
inne si� obiecywa�y, inne od��cza�y, drugie ju� dorasta�y, a co rok to prorok, m�wi�
u�miechaj�c si� brat Baltazar.
� Kogo Pan B�g stworzy�, tego nie umorzy� � odpowiada� Kasper ruszaj�c ramionami.
Stary �o�nierz zagl�da� czasami i do W�lki Brzozowej, do pana Krzysztofa. Niekiedy
nawet zabawi� tu dni kilka; ale mu jako� by�o niera�nie z tym powa�nym cz�owiekiem, dla
kt�rego nie wiedzie� by�o nawet co za�piewa�. I cho� mia� jad�a do syta, a gorza�ki staruszki
kielich spory przed ka�dym jedzeniem, �e si� musia� na wodzy trzyma�, d�ugo tu nigdy nie
wyby�. Kochali si� przecie z daleka serdecznie.
Najbli�si ci krewni pana Krzysztofa �yli z nim w dosy� �cis�ych stosunkach, szczeg�lniej
Kasper. Melchior go z dala szanowa�, Melchiorowa troch� si� obawia�a, ju� ich po cichu
zowi�c wielkimi panami, a Adasia paniczykiem.
Opr�cz tych najbli�szych krewnych rodzina �az�w, familia obu �on Kaspra i Melchiora,
inne domy podlaskie pomniejsze by�y w stosunkach z panem Krzysztofem.
Z panami, kt�rzy mieli dobra w tej okolicy i czasami tu przebywali przez letnie miesi�ce,
z Radziwi��ami, Sapiehami, z podpankami, kt�rzy na ich fortunach wyrastali jak grzyby,
coraz g�ciej w tych czasach zastaw� i kupnami szczerbi�c dawne magnackie posiad�o�ci, O...
wcale nie �yli. Drobna szlachta mog�a si� trzyma� pa�skiej klamki, ale O... z ich imieniem
lepiej przysta�o niezale�ne ub�stwo ni� dworowanie, kt�re by dogadza�o pa�skiej pr�no�ci
cudzym upokorzeniem. �yli wi�c z tej strony odosobnieni, przek�adaj�c swoje ma�e k�ko i
sw�j byt cichy. Trzeba te� doda�, �e pan�w nie lubili, bo im to fertyczne a napuszone
pa�stwo nie smakowa�o. Krzysztof na nich nigdy nic nie mawia�, ale trzej kr�lowie,
szczeg�lniej Baltazar, psy wieszali nie oszcz�dzaj�c.
I by�o tam za co ha�asowa� pod owe czasy, bo to �ycie, niby pa�skie, cudzoziemskiego
kroju, gdyby wrz�d na karku siedzia�o krajowi, nic mu pr�cz pogardy nie daj�c,
Ju� samo wychowanie niby europejskie, kt�re tylko europejski brud, lichot� i czczo��
sobie przyswaja�o, dobrego nam nic nie przynosz�c, dzieli�o pan�w od narodu; obyczaj nie
zespala� tak�e: oddala�a pogarda mniemanego barbarzy�stwa i wzajemna nieufno��.
Czas to by� rozerwania i walki wewn�trznej i og�l kraju sta� uparcie przy �redniowiecznej
swej formie spo�ecznej, zupe�nie r�nej od tej, jak� �ycie w reszcie �wiata powoli
przybiera�o; czu� ju� by�o wszak�e, i� si� przy tym utrzyma� b�dzie niepodobna. Post�p
konieczny, na chwil� wstrzymany tym uporem i bezw�adno�ci� umy�ln�, wewn�trznym
bojem i podobnym jak w Rzeczypospolitej Weneckiej obstawaniem przy nieruchomej
zachowawczo�ci, domaga� si� praw swoich. Im d�u�ej by� zaparty, tym silniejsze musia�,
odzyskuj�c swe prawa, wywo�a� wstrz��nienie.
M�ody Ada� by�, jake�my ju� m�wili, dosy� szczeg�lnym ch�opi�ciem. Sk�d mu si�
wzi�o by� wcale innym, ni� logicznie dziecko takich rodzic�w by� by�o powinno, trudno to
wyt�umaczy�. S� tajemnice niezbadane w z�em i dobrem, istoty jakby naprz�d do pewnych
los�w wyznaczone rodz� si� czasem w sferach, w kt�rych spodziewa� si� ich niepodobna.
Tak� kuku�k� w gnie�dzie skowronk�w by� �w ch�opak ani do ojca, ani do matki
niepodobny, nie daj�cy z siebie uczyni� to, co ze� zrobi� chciano.
Od dziecka by�o w nim zawsze co� dziwnie gor�czkowego, jak gdyby d�ugo u�piony duch
Toporczyk�w nagle si� w nim przebudzi�. Niecierpliwy, rozmarzony, dumny, z instynktami
pa�skimi, wygl�da� raczej na dzieci� magnata ni� na syna ubogiego szlachetki.
Ma�ym b�d�c dzieci�ciem, przy zabawkach, m�wi� tylko o tym ci�gle, jak b�dzie panem,
senatorem, nawet kr�lem; lubi� si� stroi� w b�yskotki, r�s� tylko w jakich� wielko�ciach
przysz�ych, kt�re go czeka� mia�y. Ale przy ojcu, kt�ry surowo go za to gromi�, nie odzywa�
si� ju� p�niej z podobnymi my�lami; cicho szepta� je w ucho matce, kt�rej serce niewie�cie
potajemnie radowa�o si� tym, jakby przeczuciem �wietnych los�w ukochanego jedynaka.
Anna u�miecha�a si�, s�uchaj�c jego roje�, i ca�owa�a go milcz�ca, z oczyma �ez pe�nymi,
z jak�� t�sknot� w sercu towarzysz�c� weselu. Pan Krzysztof, ilekro� pos�ysza� podobne syna
urojenia, burzy� si� mocno i fuka�, a wyt�umaczy� ich sobie nie umiej�c przypisywa� je
niezr�cznym matki pieszczotom... Ona sk�adaj�c drobne r�czki t�umaczy�a mu si� prawie z
p�aczem, �e nic a nic temu nie by�a winna. W istocie strzeg�a si� nawet s�owem potakiwa�
dzieci�ciu, cho� powstrzyma� go tak�e nie mia�a si�y. C� to komu szkodzi, �e dzieci� sobie
marzy? �wiat go a� nadto pr�dko przebudzi.
Ojciec przy ka�dej te� zr�czno�ci do syta mu powtarza�, �e jego losem nie �adne pa�stwo
i wielko��, ale cicha i poczciwa praca, �e b�yskotki nie daj� szcz�cia, �e cz�sto si� je drogo
kupuje, a oszukuje na towarze srodze itp. Ale to by� groch o �cian�. Stary sobie m�wi�
powoli, dziecko lata�o my�lami po z�ocistych pa�acach swych marze� i widzia�o si� u st�p
tronu... wysoko, wysoko; nic mu tych los�w z g��wki wybi� nie mog�o. Po� wierzchowno��
Adasia dobrze si� godzi�a z t� jego natur�: w istocie wygl�da� raczej na paniczyka
delikatnego ni� na przysz�ego szaraczka, dziedzica W�lki Brzozowej. Promienista jaka�
poga�ska pi�kno�� triumfuj�ca sob�, wdzi�k niewys�owiony, instynkt wiod�cy do elegancji
nawet, przy ograniczonych bardzo do zdobycia jej �rodkach, odznacza�y go pomi�dzy
r�wie�nikami Umys� mia� bystry, poj�tny, �atwo�� do nauki rzadk�, ale wszystko bra�
powierzchownie, lekko; brak�o mu cierpliwo�ci i ochoty do zg��biania czegokolwiek, cho� do
wszystkiego rwa� si� gor�co. Nami�tno�� ta by�a prost� ciekawo�ci� kt�ra si� natychmiast
przesyca�a. Uczy� si� wi�cej przez pr�no��, dla popisu ni� dla siebie; lubi� zaraz pochwali�
si� z tym, co umia�, a wybiera� zawsze to, co drugim by�o najmniej dost�pne.
Tak potajemnie z ksi��ek, z pomoc� staruszka ksi�dza, kt�ry go polubi�, prawie bez
wiedzy rodzic�w, dosy� dobrze wyuczy� si� by� po francusku; wiedzia� dobrze, �e ten j�zyk
potrzebny jest na wielkim �wiecie, do kt�rego wzdycha�. Za to �acina sz�a mu dosy� t�po, bo
j� mia� za starzyzn� mniej ju� potrzebn�. Matka jedna wiedzia�a o wszystkim, bo si� przed ni�
nie tai�; ojciec niespokojny domy�la� si� wiele, milcza� i by� frasobliwy o niego, a w�asn�
przypominaj�c m�odo��, nic w niej do tej nie znajdowa� podobnego. Anna nie mog�a, nie
umia�a by� surow�; czasem prosi�a go, zaklina�a, lecz pieszczoty dziecka rozbraja�y jej gniew,
rozprasza�y obaw�. Modli�a si� tylko i po cichu pop�akiwa�a.
Zrazu wychowanie to pocz�o si� w domu od czytania z kalendarza, potem dobrano mu
starego nudziarza eks�organist� �acinnika i niby teologa, kt�ry w nim wielbi� nies�ychane
zdolno�ci, na ostatek pomaga� jeszcze i ksi�dz eks�jezuita, ucz�c francuszczyzny po cichu.
Ale w chwili gdy si� powie�� poczyna, Adam, ju� odbywszy; te przygotowawcze stopnie
domowego wychowania, pocz�� ju� chodzi� do szk� i spod oka ojca wymkn�wszy si�, gra�
mi�dzy wsp�towarzyszami rol� paniczyka, mimo �e w nim t� szkodliw� sk�onno��
wszelkimi �rodkami poskromi� usi�owano. Od lat kilku umieszczony w Bia�ej nauczy� si� tu
tylko, �e rodzina O... by�a znakomit� w Rzeczypospolitej, �e on cho� ubogi, do niej
niezaprzeczenie liczy� si� mia� prawo. Podnosi� wi�c wy�ej jeszcze g�ow� wiedz�c, �e ma w
tarczy Top�r i przodk�w g�o�nych po �wiecie.
Wiadomo�� ta by�a dla� jakby potwierdzeniem przeczu� jego tajemnych, wyko�ysanych w
duszy od dzieci�stwa. Surowe, cz�sto bolesne i szyderskie obej�cie si� towarzysz�w nic na to
nie pomog�o: duma w nim ros�a, rozgor�czkowywa�a go coraz bardziej, ub�stwo spojone z
ni� dra�ni�o; my�la� tylko, jak si� ze swego po�o�enia wydoby�. Czeka�, szuka� i roi� sobie
�rodki cudowne, kt�rymi by m�g� tego dokaza�.
Ilekro� powraca� do domu pod biedn� strzech� rodzic�w, z niecierpliwo�ci� tylko
uk�ada� sobie, jak ma si� spod niej wyrwa�, oczekiwa� jakiego� wypadku, wiedzia� niemal, �e
ta zr�czno�� przyjdzie i �e j� za w�osy pochwyci� b�dzie potrzeba. W innych sprawach dosy�
boja�liwy, na taki raz zbiera� si� na zuchwalstwo, gotowa� do niego i zbroi�.
Bystre oko ojca widzia�o, odgadywa�o w nim te walki wewn�trzne; niepokoi� si� stary
nimi, czu� si� bezsilnym do przezwyci�enia natury �ywej a do skryto�ci sk�onnej i unikaj�cej
otwartego boju. W ko�cu, gdy si� �cisn�o serce, pociesza� si� jeszcze:
�Mo�e si� to przerobi, gdy do czynnego zaprz�e si� �ycia � m�wi� w sobie
stolnikiewicz � ale nie trzeba si� �udzi�, �le jest jako� z Adamem, trzeba by mu surowszego
nowicjatu."
� Ty przez mi�o�� dla niego � pociesza�a go �ona �
tworzysz sobie nadaremne troski. Dzieckiem jest, c� dziwnego, �e dziecinny?
� Niech Pan B�g z�e odwr�ci! � szepta� pan Krzysztof.
Adam by� w szko�ach w Bia�ej u niejakiego Zamszyca, kt�ry od pewnego czasu
utrzymywa� zacz�� student�w. By�a to niegdy� profesja jak inne, cz�sto z mi�o�ci� i
po�wi�ceniem pe�niona, cz�ciej jeszcze wychodz�ca na prost� spekulacj�, jakby
przekarmienie byd�a na stajni. Ubogie ludziska podejmowali si� �ywi�, opiera�, troch�
dozorowa� dzieci i rachowali, aby co� na tym zarobi�, a przynajmniej swoj� rodzin�
przekarmi� i grosik jaki� oszcz�dzi�.
JMP Zamszyc, u kt�rego postawiono Adama, nie by� ani lepszy, ani gorszy od innych
swych wsp�towarzysz�w. Rodzice dawali za ch�opca, z korepetycjami, opraniem i straw�,
kilkaset z�otych i kilkana�cie korcy ordynarii w naturze, jak to pod�wczas by�o we zwyczaju.
Sz�a tam na t� edukacj� i m�ka, i krupy, i mas�o, i ser, i s�onina, a �e got�wka by�a rzadka,
pieni�dzy co najmniej.
Zamszyc, spolacza�y Niemiec, kt�ry ju� po niemiecku by� zapomnia�, bo si� w Polsce
urodzi�, wychowa� i nazwisko swe Samsch�tz na niby krajowe przerobi� usi�owa�, by� ju�
cz�owiekiem niem�odym; niegdy� dworak, nie nadto uczony, pedagogiem a raczej
spekulantem na ch�opcach sta� si� od niedawna, gdy� wprz�dy r�nych chleb�w pr�bowa�, a
�adnym jako� naje�� si� nie m�g�. Ostatnim razem by� zawiadowc� ogrodu i pomara�czami u
Sapieh�w w Kodniu, ale tu pok��ciwszy si� z marsza�kiem dworu, kt�ry do jego apartamentu
chcia� si� wtr�ca�, poszed� na niezawis�y chleb � m�odzie� zamiast p�onek hodowa�. Sz�o
mu w istocie nie tyle o to, aby si� ch�opcy uczyli, ale �eby z nimi jak najmniej mia� biedy, a z
nich jak najwi�cej korzy�ci. Karmi� ich wedle kontraktu, ale spekulowa� na wszystkim,
zreszt� na obroty m�odzie�y, byle w�adze szkolne
o nie si� nie upomina�y, niezbyt troskliwym patrza� okiem.
M�ody Ada� nie by� utrzymywany nazbyt ostro, przy tym jako� mimo swojego ub�stwa
imponowa� imieniem
i postaw� Zamszycowi, kt�ry si� go troch� l�ka�, cho� si� do tego nie przyznawa� i
nadrabia� min�. �ycie ch�opcu sz�o dosy� swobodnie, a nauki tyle w nim by�o tylko, co z
musu nauczyciele wcisn�li. Folgowano Adasiowi widz�c, �e na uczonego nie wyjdzie, a tyle,
co szlachcicowi potrzeba, umie� b�dzie, bo ma poj�cie �atwe a ochoty niewiele. Zamszyc go
unika� czuj�c, �e go ch�opak nie lubi, przedrwiwa i drugich na niego podburza. Nie �mia� go
zbytni� �agodno�ci� o�miela� ani surowo�ci� dra�ni�, najcz�ciej naha�asowawszy z daleka,
umyka� nie czekaj�c ostatka.
Jednego pi�knego poranka jesieni, a by�o to �wi�to jakie� ko�cielne i lekcje wakowa�y,
Adam wybieg� z towarzyszami bawi� si� na cmentarz: by�o to najbli�sze miejsce sposobne do
grania w pi�k� i biegania w zawody. Cieniste stare lipy wabi�y tu Adama cz�sto z kilkoma
m�odszymi wsp�uczniami. Lubi� tu rozpowiada� towarzyszom o �nionej przysz�o�ci, o
wielkich swych losach. Gaw�dy te, pon�tne jak bajki, ubiera� w barwy �wietne, a ch�opcy
s�uchali ich z otwartymi ustami, dziwi�c si�, sk�d si� to wszystko u niego bra�o. Niekiedy te�
dawa� si� i on pochwyci� m�odo�ci, szala� razem z drugimi, ale si� im stara� przodkowa�.
Grano w pi�k� oko�o muru i dzwonnicy, zagl�dano do stoj�cej w rogu cmentarza kostnicy,
kt�rej tajemnicze g��bie, pe�ne przybor�w pogrzebowych, przera�a�y i n�ci�y. Tego dnia
Adam by� w wielkim zapale i m�odszym od siebie dzieciakom spowiada� si� weso�o ze
swych zuchwa�ych plan�w przysz�o�ci: widzia� si� dygnitarzem, ministrem u boku kr�la,
okrytym dostoje�stwy i orderami.
By�a to godzina nabo�e�stwa, ale zajrzawszy ledwie do ko�cio�a, ch�opak wyprowadzi� po
cichu towarzysz�w ku lipom i furtce od ulicy. Przypatrywali si� st�d ruchowi ulicznemu i
zaczepiali przechodni�w, sami si� kryj�c potem w g��b cmentarza, w razie pogoni maj�c
uj�cie przez dzwonnic� na tyln� uliczk�.
W�a�nie stali w bramce, wygrzewaj�c si� w ciep�ym jeszcze s�o�cu jesiennym, gdy
naprzeciw nich zatrzyma�a si� ogromna, �adowna landara podr�na, sze�ciu ko�mi
zaprz�ona.
Chocia� przez miasteczko ci�gn�y bardzo cz�sto r�ne pa�skie karawany i ch�opcy si�
nieraz z nimi spotykali, zawsze ci przybysze z innego �wiata budzili w nich niepomiern�
ciekawo��.
Ca�a kupka student�w wybieg�a cisn�c si� do furtki, aby przyjezdnych zobaczy�.
W istocie by�o to niepospolite zjawisko, wspania�e zarazem i pociesznie wygl�daj�ce.
Pow�z by� wielki, ci�ki, zab�ocony, na kt�rym spod zaskrzep�ej warstwy g�stego b�ota
wygl�da�y br�zy i ozdoby wytworne. Drzwiczki same zajmowa� prawie ca�e malowany herb
wielkich rozmiar�w, rozpo�cieraj�cy si� na gronostajowym p�aszczu, z hrabiowsk� u g�ry
koron�. Bystre oko Adama dostrzeg�o zaraz na wierzchu rodzinny Top�r... i serce mu
uderzy�o gwa�townie. Z ty�u, po bokach, od przodu poprzyczepiane i powi�zane by�y t�umoki,
skrzynki, pude�ka, a ze �rodka wygl�da� tak�e dosy� obfity pakunek, mn�stwo rzeczy, par�
twarzy niewie�cich. W tej arce Noego siedzia�y, jak wida�, same kobiety.
Za ni� szed� zaraz drugi pow�z, ma�o co mniejszy, r�wnie ci�ko ob�adowany, w kt�rym
dw�ch m�czyzn
siedzia�o; szed� jeszcze i trzeci w ko�cu, rodzaj podr�nego furgonu ze s�u�b� p�ci
obojej, dosy� weso��, razem z wozem �adownym, kuchennym, kt�remu towarzyszyli konno
dwaj kozacy dworscy w liberii granatowej z karmazynem, z czapkami o zwiesistych
wierzchach i pistoletami w olstrach siode�.
Ca�a ta kawalkata mia�a poz�r pa�ski a wspania�y; zaledwie si� zatrzyma�a, natychmiast
ciekawy t�um uliczny zbiera� si� ko�o niej i otacza� j� pocz��. Nie wiedzie� sk�d ca�e
�ebractwo miasteczka: kulawy �yd, bez r�ki ch�opak, �lepy dziadu� i kobieta na w�zku,
obst�pili przyby�ych.
Z drugiego powozu rzucono kilka groszak�w, a kozacy grzecznie, ale stanowczo zabrali
si� do oczyszczenia placu.
Z pierwszej landary wyjrza�a blada twarz kobieca, bardzo pi�knych, nieco zm�czonych
rys�w, do�� jeszcze m�oda; na widok jej szybko z drugiego powozu wysiad� m�czyzna,
kt�rego wieku trudno by�o odgadn��, upudrowany, czerwony, dosy� brzydki, w podr�nych
sukniach zapylonych, o lasce; zbli�y� si� z wolna, ziewaj�c, do drzwiczek landary.
� M on c h e r � odezwa�a si� do niego kobieta � ka�cie si� dowiedzie� w ko�ciele,
czy nie mog�abym by� na mszy? Mo�e by�my si� tu zatrzymali na p� godziny dla
wytchnienia? Bardzo si� czuj� jako� znu�on� t� nocn� jazd�... Te szkaradne podlaskie drogi,
te grobelki bez ko�ca...
� Niech�e idzie Tyrakowski � odpar� m�czyzna � kiwn�� r�k� na stoj�cego nie opodal
niepoczesnego dworaka, kt�remu wskaza� ko�ci�. � Je�eli chcesz, monange � doda�
powoli � to niech si� tu kozacy o jak�� gospod� rozwiedz� i nim ty mszy wys�uchasz,
wszystko do �niadania przygotuj�. � A, bardzo by to by�o dobrze � odpowiedzia�a kobieta
� une excellente idee.
W chwili gdy te s�owa z westchnieniem na p� do ziewania spazmatycznego podobnym
domawia�a pi�kna pani, stoj�cy w furtce pi�kny u�miechaj�cy si� Ada� wpad� jej w oczy.
Rozpar� on swych towarzysz�w i wysun�� si� naprz�d, aby by� widzianym.
� A, patrz�e, kasztelanie! � zawo�a�a kobieta wskazuj�c na niego. � C� to za �liczny
ch�opak! Un che �r u b i n o d'a m o r e !
Ada�, czy si� domy�li�, czy przeczu�, �e o nim by�a mowa, pokra�nia� ca�y, a ta krew
wytryskuj�ca mu na twarz jeszcze go uczyni�a �liczniejszym.
M�czyzna czerwony odwr�ci� si�, popatrzy� i rzek� dosy� oboj�tnie po francusku:
� Istotnie, pi�kny ch�opiec... bardzo pi�kny ch�opak; musi to by� szlacheckie dziecko.
Podr�na pani, wychyliwszy si� z powozu, topi�a w nim swe czarne oczy, a Ada�
odpowiada� jej wzrokiem tak �mia�ym, �e si� prawie w ko�cu uczu�a zmieszan�. Ta cicha
kr�tka rozmowa wejrze� mi�dzy niezbyt ju� m�od� niewiast� a wyrostkiem wymowniejsza
by�a dla obojga, ni� si� zdawa�a. M�wili sobie wyra�nie: ona, �e go znajdowa�a prze�licznym;
on, �e mu si� wydawa�a cudownie, uroczo pi�kn�.
W istocie by�a te� to niepospolitej urody kobieta, pi�kno�� gasn�ca, ale jeszcze dziwnie
pon�tna, twarzyczka Psyche trzydziestole