TEN MĘŻCZYZNA 2.JEGO KŁAMSTWA - JODIELLEN MALPAS

Szczegóły
Tytuł TEN MĘŻCZYZNA 2.JEGO KŁAMSTWA - JODIELLEN MALPAS
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

TEN MĘŻCZYZNA 2.JEGO KŁAMSTWA - JODIELLEN MALPAS PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie TEN MĘŻCZYZNA 2.JEGO KŁAMSTWA - JODIELLEN MALPAS PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

TEN MĘŻCZYZNA 2.JEGO KŁAMSTWA - JODIELLEN MALPAS - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rozdział 1 Daję Jessemu buziaka i zostawiam go z niepokojem na jego pięknej twarzy. – Zadzwonię. Zatrzaskuję drzwi samochodu i nie oglądając się za siebie, biegnę ścieżką do domu Kate. Szybko zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie plecami. – Hej! – Na szczycie schodów staje Kate owinięta ręcznikiem. – Wszystko w porządku? Nie udaje mi się przykleić do twarzy sztucznego uśmie chu. – Nie. Kate patrzy na mnie z mieszaniną konsternacji i współ czucia. – Herbaty? Kiwam głową i odklejam się od drzwi. Wiedziałam, że do tego dojdzie. Może nie tak prędko, ale ten paskudny ból serca był nieunikniony. Wlokę się na górę po scho dach i opadam na krzesło. Kate parzy herbatę. – Sam już poszedł? Kate wsypuje do swojego kubka trzy łyżeczki cukru; choć stoi plecami do mnie, wiem, że się uśmiecha. – Tak – odpowiada zdawkowo. – Udana noc? Odwraca się, mrużąc jasnoniebieskie oczy, po czym wyszczerza zęby w uśmiechu. – Ten facet to zwierzak! Prycham drwiąco. Jest ktoś jeszcze, do kogo pasuje ten opis. – Niezły jest? Nalewa do kubków wrzątku i dodaje mleko. – Jest w porządku. – Wzrusza ramionami. – Dość gadania o mnie. Dlaczego wyszłaś dziś rano z domu cała w skowronkach, a wracasz kilka godzin później z taką miną, jak gdybyś dostała w twarz? – Siada i podaje mi moją herbatę. Wzdycham. – Więcej się z nim nie spotkam. – Dlaczego? – Dlatego, Kate, że nie mam nawet cienia wątpli wości, że paskudnie się sparzę. Ten facet jest bardzo nie bezpieczny. – Skąd wiesz? – Jest dojrzałym biznesmenem, bajecznie bogatym i pewnym siebie. Jestem dla niego tylko zabawką. Gdy się znudzi, wyrzuci mnie i znajdzie sobie kogoś inne go. – Wzdycham z przygnębieniem. – Uwierz mi, nie zabraknie kobiet gotowych rzucić mu się do stóp. Wi działam, jakie wzbudza reakcje, sama tego doświadczy łam. W sypialni jest niesamowicie gwałtowny i cholernie dobry w te klocki, o czym świadczą jego liczne podboje. – Nabieram powierza, a Kate patrzy na mnie z otwartymi ustami. – Działa na kobiety jak magnes, pewnie miał ich na pęczki. Już zdążyłam spiąć się z Sarą, kobietą, którą wzięłam za jego dziewczynę. – Osuwam się na oparcie krzesła i biorę swój kubek herbaty. – Chyba nie myślisz poważnie o zerwaniu z powo du kilku wrednych słów wzgardzonej kobiety? Każ jej się odwalić! – Nie, nie chodzi tylko o to, choć gdyby mogła, wbi łaby mi nóż w plecy. Kate przewraca oczami. – Kochana, jesteś ślepa! – Nieprawda. Jestem rozsądna – bronię się. – Dlacze go tak go lubisz? – Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Ma w sobie coś, zgodzisz się? – Tak, coś groźnego. – Nie, chodzi mi o to, jak na ciebie patrzy, jak gdybyś była centrum jego wszechświata. – Nie bądź głupia! Jestem centrum jego życia seksu alnego – poprawiam ją, uświadamiając sobie nagle, że być może jestem tylko jedną z wielu kobiet, z którymi dobrze się bawi. To bolesna myśl i kolejny powód, żeby odejść, dopóki jeszcze się jakoś trzymam. Kogo chcę oszukać? Już jestem w rozsypce, ale będzie jeszcze gorzej, jeśli te go nie przerwę. – Avo, jesteś mistrzynią wyparcia – drwi Kate. – Niczego nie wypieram. – Owszem – oświadcza stanowczo Kate. – Zakochałaś się w nim. To widać na pierwszy rzut oka. Czy to takie oczywiste? Powinnam zaprzeczyć, ale nie będę obrażać jej inteligencji. – Idę się położyć. – Odsuwam do tyłu krzesło i aż się wzdrygam od świdrującego uszy zgrzytu, z jakim przesuwa się po drewnianej podłodze. Kac wrócił ze zdwojoną siłą. – Okej – wzdycha Kate. Zostawiam ją w kuchni i idę się zaszyć w swoim po koju. Padam na łóżko i naciągam poduszkę na głowę. Z niechęcią przyznaję, że zdzira o odętych usteczkach miała rację. Nie mogę wiązać swoich marzeń z Jessem Wardem i ta myśl jest jak nóż wbijający się w moje roz darte serce. Rozpoczynam nowy tydzień pracy, ale nie czuję się wcale jak nowo narodzona. – Dzień dobry, kwiatuszku! – woła ze swojego gabi netu Patrick. – Dzień dobry. – Silę się na radosny ton, ale próba wypada żałośnie. Rzucam torbę obok biurka i siadam, żeby odpalić komputer. Pięć sekund później moje biurko skrzypi na znak protestu pod ciężarem Patricka. – Jak sytuacja z Van Der Hausem? Sięgam pod biurko, żeby wydobyć pudełko z próbka mi materiałów, które zostawiłam tu w piątek. – Przyszły w piątek – mówię, rozkładając część z nich na biurku. – Wysłał mi mejlem wytyczne i rysunki. Patrick przegląda stertę próbek – wszystkie są w neu tralnych odcieniach beżu i kremowego, niektóre wzo rzyste, inne nie, – Trochę nudne, co? – burczy z dezaprobatą. – Nie zgadzam się. – Wyciągam skrawek pięknego materiału w grube pasy. — Spójrz. Kręci nosem. – Nie w moim guście. – Nie musi ci się podobać – przypominam mu. To nie on będzie kupował ekskluzywny apartament w Life Building. – Pan Van Der Haus wraca dziś z Danii. Powie dział, że zadzwoni w sprawie mojej wizyty na budowie. Wezmę się do pracy, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Patrick wstaje, a ja jak zwykle krzywię się, gdy biur ko skrzypi. – Tak, oczywiście. – Przygląda mi się podejrzliwie. – To nie moja sprawa, ale chyba jesteś dziś nie w sosie. Czy coś się stało? – Nic mi nie jest, daję słowo. – Jesteś pewna? – Tak, Patricku. – Nie zabrzmiało to przekonująco. Moja komórka zaczyna skakać po biurku, wygrywając na całe biuro Black and Gold Sama Sparro. Marszczę brwi, bo wyświetlacz pokazuje imię Jessego. Znów majstrował przy moim telefonie. Serce trzepocze mi w piersi, ale nie jest to miłe uczucie. Nie mogę z nim rozmawiać. Dźwięk jego głosu sprawi, że wrócę do punktu wyjścia. – Pozwolę ci odebrać, kwiatuszku. Uszy do góry. To polecenie służbowe! Patrick odchodzi, a ja ściszam telefon, ale chwilę póź niej znów zaczyna podskakiwać. Odrzucam połączenie, kładę komórkę na biurku i zabieram się do roboty. Od najduję mejl od Mikaela – jest krótki, ale zawiera dość informacji, żebym mogła rozpocząć projektowanie. Piętnaście minut później mój telefon wciąż dzwo ni, słyszę też sygnał przychodzącej wiadomości, ale za miast ją skasować, jak nakazywałby zdrowy rozsądek, otwieram ją. „Odbierz telefon!‖ Znowu rozlega się Sam Sparro, a ja po raz kolejny od rzucam połączenie. W takim tempie nie uda mi się nic zrobić. Zaraz potem dostaję kolejną wiadomość. „Avo, porozmawiaj ze mną, proszę. Co ja takiego zrobiłem?‖ Wyciszam telefon i próbuję o nim zapomnieć. Co takiego zrobił? Właściwie nic, ale jestem pewna, że coś zrobi, jeśli tylko dam mu szansę. A może nie? Och, nie wiem. Ale instynkt każe mi odejść. – Sal, gdyby ktoś chciał się ze mną skontaktować, niech dzwoni na moją komórkę, okej? – Wiem, że to bę dzie jego kolejny ruch. – Okej, Avo. Zabieram się do planszy z inspiracjami i rysunków dla Mikaela. Nie widziałam jeszcze apartamentów, ale wiem dobrze, co chcę osiągnąć, i ku własnemu zaskoczeniu je stem podekscytowana tym projektem. W porze lunchu wyskakuję do delikatesów po kanap kę i wracam do biura, żeby ją zjeść. Sally informuje mnie, że pod moją nieobecność dzwonił jakiś mężczyzna, ale nie zostawił wiadomości. Oczywiście wiem, kto to był. Uparcie ignoruję swój telefon, robię wyjątek tylko dla Mikaela, który dzwoni, żeby umówić się na jutro. Zostaje w Danii do końca tygodnia, więc o dziewiątej rano mam się spotkać w Life Building z jego osobistą asystentką. Gdy wybija szósta, jestem zadowolona z pracowicie spę dzonego dnia i poczynionych postępów. Dzień minął mi jak z bicza strzelił. Następnego dnia wchodzę do Life Building punktu alnie o umówionej godzinie, choć jestem nieco zdysza na, bo rano zaspałam. Niepotrzebnie się tak spieszyłam. Asystentka Mikaela jest spóźniona, więc siadam i korzy stam z okazji, żeby zadzwonić do mamy i sprawdzić, czy w Newquay wszystko w porządku. Dowiaduję się, że Dan przylatuje w poniedziałek, co poprawia mi humor. Po rozmowie z mamą wreszcie zdobywam się na odwagę, żeby przejrzeć wszystkie nieodebrane połączenia i wia domości – wszystkie od Jessego, jeśli nie liczyć esemesa od Kate, która napisała wczoraj wieczorem, że zostaje na noc u Sama. Rano tak się spieszyłam, że nawet nie za uważyłam, że jej nie ma. Szybko odpisuję, wyjaśniając, że spałam jak zabita. Ale w myślach wciąż słyszę jego uporczywe łomotanie do drzwi, gdy chowałam się pod kołdrą jak wystraszone dziecko. – Panna O’Shea? – Podnoszę wzrok i widzę drobną blondynkę, wyciąga do mnie rękę. – Jestem Ingrid. Mikael uprzedził panią, że się pojawię, tak? – Ma bardzo silny duński akcent. – Ingrid, proszę, mów mi po imieniu. – Wstaję i po trząsam lekko jej dłonią. Wygląda tak krucho. Ingrid uśmiecha się i kiwa głową. – Oczywiście, Avo. – Mikael dzwonił do mnie wczoraj, mówił, że coś go zatrzymało w Danii. – Tak, to prawda. Oprowadzę cię. Budynek nie jest jeszcze wykończony, więc musisz to włożyć. – Wręcza mi żółty kask i odblaskową kamizelkę. Zakładam odzież ochronną, a ona wciska guzik, żeby przywołać windę. – Zaczniemy od penthousea. Rozkładem przypomina ten w Lusso. – Wchodzimy do windy. – Znasz, oczywiście, Lusso – mówi z uśmiechem. – Tak, znam Lusso. – I to lepiej niż sądzisz! – dodaję w myślach, odwzajemniając jej przyjazny uśmiech. Natych miast przywołuję się do porządku i szukam w torebce teczki. – Jesteśmy na miejscu. – Drzwi windy otwierają się bezpośrednio w penthousie. – Zapraszam do środka, Avo. – Dziękuję. – Wychodzę na otwartą przestrzeń i od razu zauważam, że penthouse musi być zbliżony rozmia rami do tego w Lusso. – Jak widzisz, użyliśmy dębu. Wszystkie okna i drzwi były robione na zamówienie z ekologicznego drewna. Jestem pewna, że Mikael wspomniał ci o tym w mejlu z wytycznymi. – Zerkam na nią, a ona zauważa moje pu ste spojrzenie, bo wybucha śmiechem i kręci głową. – Nie wspomniał o tym w mejlu? – Nie. – Mam nadzieję, że czegoś nie przeoczyłam. – Musisz mu wybaczyć. Jest trochę rozkojarzony z powodu rozwodu. Rozwodu? A więc to go zatrzymało w Danii? Moim zdaniem to trochę niestosowne, że wtajemnicza mnie w życie osobiste Mikaela. – Wezmę to pod uwagę – zapewniam z uśmiechem. Przez kilka następnych godzin Ingrid oprowadza mnie po całym budynku. Po drodze robię zdjęcia i notatki. Mi kael i jego partner bez wątpienia znają się na nowocze snym, luksusowym budownictwie. Widoki na Holland Park i miasto zapierają dech w piersi. – Dziękuję za wycieczkę, Ingrid. – Zdejmuję szykow ną kamizelkę i kask. – Nie ma za co, Avo. Wiesz już wszystko, co trzeba? – Tak. Będę czekała na telefon od Mikaela. – Powiedział, że zadzwoni do ciebie w poniedziałek – mówi Ingrid, podając mi rękę. Żegnamy się i ruszam do biura. Po drodze dzwonię do swojego ginekologa, potrzebuję recepty na nowe pigułki. Udaje mi się umówić wizytę o czwartej po południu, co za ulga. Nie żebym w najbliższej przyszłości planowała uprawiać seks. Kilka ostatnich dni wystarczy mi na długo. – Cześć! – wołam do Toma i Victorii, wchodząc do biura. Tom marszczy brwi i zerka na zegar. – Ojej! Spóźnię się do pani Baines. Będzie miała ko cięta! Wrócę, jak spacyfikuję tę starą wariatkę – trajko cze, pakując swoją męską torbę, po czym opuszcza biuro tanecznym krokiem. – Wszystko gra, Yictorio? – pytam, siadając za biur kiem. Vietoria buja myślami w obłokach. – Halo?! – wołam. – Hę? O przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłaś? – Wszystko gra? Victoria uśmiecha się promiennie i odrzuca przez ra mię blond loki. – Lepiej być nie może. – A to czemu? – pytam, unosząc brew. Victoria chichocze jak mała dziewczynka. – Umówiłam się z Drew na randkę w piątek wie czorem. Wiem o tym, ale ta trzpiotka nadał nie pasuje mi do poważnego Drew. – W jakimś fajnym miejscu? Wzrusza ramionami. – Nie powiedział mi. Zapytał tylko, czy może mnie gdzieś zaprosić. – Dzwoni jej komórka, więc Victoria koń czy rozmowę i w tej samej chwili mój telefon obwieszcza nadejście wiadomości. Od Kate. „Właśnie włączyliśmy komórki. Byliśmy... zajęci. Widziałaś się z Jessem?‖ Zajęci? W ich przypadku bycie „zajętym‖ to pewne niedopowiedzenie. „Nie‖. Nie muszę pisać nic więcej i mam nadzieję, że Kate nie odpisze, bo i tak wiem, co chce mi powiedzieć. Ma rzenie ściętej głowy. „OK. Łapię. Ale tak między nami... 30 nieodebranych połączeń. Sam z nim rozmawiał. Nie jest zachwycony, ale przynajmniej wie, że żyjesz.:)‖ A co jego zdaniem mogło mi się stać? Spoglądam na ekran komputera, po raz kolejny ściszając telefon, który znów wygrywa Black and Gold, ale po trzech kolejnych dzwonkach zupełnie go wyciszam. Co za upierdliwy dupek. – Wychodzę! – woła Victoria, wstając zza biurka. Macham jej na pożegnanie i zaczynam przeglądać pocztę, a potem kopiuję kilka rysunków, które mam wy słać kontrahentom. Równo o trzeciej idę zrobić sobie kawę. – Avo? – słyszę głos Sally. Wystawiam głowę zza ku chennych drzwi i widzę, jak macha do mnie ze słuchawką przy uchu. – Dzwoni do ciebie jakiś mężczyzna, ale nie chce się przedstawić. Serce podchodzi mi do gardła. Doskonale wiem kto to. – Prosiłaś, żeby zaczekał? – Tak. Mam go przełączyć? – Nie! – wrzeszczę, aż biedna Sally podskakuje. – Przepraszam. Powiedz mu, że wyszłam z biura. – Aha, okej. – Sprawia wrażenie zdezorientowanej, kiedy wciska guzik, wznawiając połączenie z Jessem. – Przykro mi, proszę pana. Ava wyszła z biu... – Podskakuje na metr w górę, z hukiem upuszczając telefon na biurko. Niezdarnie podnosi go do ucha. – Przy...przy...przykro mi, pro... proszę pana. – Biedna Sal jąka się okropnie, co oznacza, że Jesse ochrzania ją przez telefon. Czuję się win na, że ją na to naraziłam. – Proszę pana...zapewniam... pana.. .że.. .że jej tu nie ma. Spanikowana i oszołomiona, patrzy na mnie wielkimi oczami, znosząc werbalny atak tego neurotyka. Uśmie cham się przepraszająco. Kupię jej kwiaty. Odkłada telefon na podstawkę i spogląda na mnie w szoku. – Kto to był? – Jest bliska łez. – Sally, tak mi przykro. – Łapię stojące w kuchni kawy i w geście pojednania zanoszę jedną z nich na jej biurko. Sally wzdycha z irytacją. – Ktoś powinien go przytulić! – oświadcza i zaczyna chichotać. Staję jak wryta. Spodziewałam się łez i załamania ner wowego, ale nudna jak flaki z olejem Sally właśnie za żartowała. Patrzę, jak ta szara myszka chichocze, i sama zaczynam się śmiać – zginam się wpół i zanoszę śmiechem, aż łzy mi stają w oczach. Sally wtóruje mi histerycznie, obie dosłownie pokładamy się ze śmiechu. – Co tu się dzieje?! – woła zza swojego biurka Patrick. Macham mu ręką, a on przewraca oczami, z irytacją kręci głową i z powrotem wbija wzrok w ekran komputera. I tak nie mogłabym mu powiedzieć, nawet gdybym była w stanie wykrztusić choć słowo. Zostawiam zapłakaną ze śmiechu Sally i idę do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Mam doskonały humor. Zobaczyłam Sally w całkiem nowym świetle. Podoba mi się, że potrafi być sarkastyczna. Kiedy już się opanowałam i otarłam rozmazany tusz do rzęs, mówię Patrickowi, że wychodzę do lekarza. – Przepraszam, Sally, nie mogę na ciebie spojrzeć! – parskam, mijając jej biurko, i wychodzę z biura odprowa dzana jej śmiechem. Poważnieję i ruszam w stronę metra. Rozdział 2 Po wysłuchaniu wykładu na temat niefrasobliwości, udzielonego mi przez doktora Monroe, naszego wielo letniego lekarza rodzinnego, odbieram receptę i idę do apteki, żeby wykupić pigułki. Docieram do domu tuż przed szóstą i jestem zaskoczona, że Kate wciąż nie ma. Biorę prysznic, przebieram się, wyjmuję telefon z toreb ki i przewracam oczami na widok dwudziestu nieodebra nych połączeń. Usuwam pięć kolejnych esemesów, których na wszelki wypadek nawet nie czytam. Gdy wchodzę do kuchni, wyświetlacz komórki znów zaczyna migać. Otwieram lodówkę, wyjmuję wino i dochodzę do wniosku, że brakuje mi odwagi i hartu ducha. Co za idio tyczna sytuacja. Odbieram telefon. – Halo. – Ava? – Głos ma spięty i zdyszany. – Jesse. – Biorę głęboki oddech dla dodania sobie ani muszu. – Nie mogę się z tobą spotykać. – Nie! Avo, posłuchaj... Odwaga szybko mnie opuszcza. Rozłączam się i od dychając głęboko, nalewam sobie wina. Butelka stuka o kieliszek, gdy rozlega się głośne łomotanie do drzwi. – Avo! Zamykam oczy, zbierając siły. Ubiegłej nocy jego upor czywe dobijanie się do drzwi było istną torturą. Sąsiedzi gotowi jeszcze zadzwonić na policję. – Avo! – ryczy Jesse, waląc w drzwi. Spokojnie idę do salonu i wyglądam przez żaluzje. Jes se patrzy w okno na piętrze. Jest zdesperowany, ale nie zamierzam mu otworzyć. Stanąć z nim twarzą w twarz byłoby poważnym błędem. Widzę, jak przykłada komórkę do ucha, i mój telefon znów zaczyna błyskać. Odrzucam połączenie, Jesse spogląda z niedowierzaniem na swoją komórkę. – Avo, otwórz te pieprzone drzwi! – Nie – szepczę, jak gdyby mógł mnie usłyszeć. Jestem bliska zawału, gdy przed domem zatrzymuje się porsche Sama. Kate wysiada i podchodzi do Jessego, który wyma chuje rękami jak jakiś świr. Sam dołącza do nich i klepie go pokrzepiająco po ramieniu. Rozmawiają jeszcze kilka minut, a potem Kate prowadzi ich oboje do domu. – O Boże, Kate! – Sterczę jak kołek na środku salonu i słyszę, że drzwi frontowe walą z hukiem o ścianę, a potem ktoś pędzi na górę po schodach. Jesse wpada do salonu, gniew na jego twarzy ustępuje uldze, a potem przechodzi w czystą furię. Jego szary garnitur wygląda nienagannie, czego nie można powiedzieć o zmierzwionych włosach i spoconym czole. – Gdzie się, kurwa, podziewałaś?! — wrzeszczy na mnie, jego oddech dosłownie świszczy mi koło uszu. – Włosy sobie rwałem z głowy! Stoję i gapię się na niego, nie mam pojęcia, co odpo wiedzieć. Czy on uległ złudzeniu, że powinnam się przed nim tłumaczyć? Kate i Sam stają za jego plecami, milczą cy i zaniepokojeni. Patrzę na Kate i kręcę głową, mam ogromną ochotą zapytać, czy podoba jej się to wcielenie Jessego. – Pójdziemy do The Cock na drinka – mówi cicho Sam, łapie Kate za rękę i ciągnie ją po schodach w dół. Kate nie próbuje go powstrzymać. Odprowadzam ich wzrokiem, przeklinając w duchu tchórzy, którzy zosta wili mnie samą z tym szaleńcem. Jesse spogląda ze znużeniem na sufit, próbując uspo koić oddech, a potem znów wbija we mnie płomienne spojrzenie. Przenika mnie nim na wskroś. – Czy mam ci odświeżyć pamięć? Co takiego? Chyba dywan odcisnął mi się na brodzie, bo moja szczęka uderzyła właśnie o ziemię. – Nie! – krzyczę, wymijam go i zbiegam do kuchni. Muszę się napić! Jesse idzie za mną, patrzy, jak rzucam komórkę na blat kuchenny i łapię butelkę z winem. – Je steś skończonym draniem! – wrzeszczę, nalewając sobie wino drżącymi rękami. Gotuję się z wściekłości. Obra cam się i rzucam mu moje najbardziej wredne spojrze nie. Jesse wzdryga się lekko, co napełnia mnie ogromną satysfakcją. – Dostałeś to, czego chciałeś. Ja też. Więc przestańmy marnować swój czas, do jasnej cholery. – Wcale nie dostałam tego, co chciałam, ale ignoruję głos w głowie, który przypomina mi o tym. Muszę z tym skończyć, zanim wir namiętności o imieniu Jesse Ward wciągnie mnie głębiej. – Licz się ze słowami! – krzyczy. – O czym ty mó wisz? Nie dostałem tego, co chciałem. – Chcesz więcej? – Upijam trochę wina. – Ale ja nie, więc przestań mnie napastować, Jesse. I przestań na mnie krzyczeć! – Miało to zabrzmieć brutalnie, ale obawiam się, że wypadło dość żałośnie. Coś musi w końcu zadziałać. Upijam kolejny łyk wina i podskakuję, gdy Jesse wyrywa mi kieliszek z dłoni i wrzuca go do zlewu. Krzywię się, słysząc odgłos tłuczonego szkła. – Nie musisz pić jak jakaś pieprzona piętnastka! – wrzeszczy. Zaciskam dłonie w pięści, muszę użyć całej siły woli, żeby się uspokoić. – Wynoś się! – krzyczę. Moje próby pozbycia się go spełzają na niczym. Ogarnia mnie coraz większa desperacja. Kulę się w sobie, gdy Jesse wydaje z siebie ryk wściek łości i wali pięścią w kuchenne drzwi, pozostawiając w drewnie spore zagłębienie. Wytrzeszczam oczy i zaciskam usta, oszołomiona je go gwałtowną reakcję na odrzucenie. Ręka trochę mu się trzęsie, gdy odwraca się w moją stronę i patrzy mi prosto w oczy, świdrując mnie zielonym spojrzeniem. A niech mnie, to musiało boleć. Mam już ruszyć do zamrażarki po lód, ale on zaczyna iść powoli w moją stro nę. Zapieram się dłońmi o brzeg kuchennego blatu i pa trzę, jak się zbliża. Staje naprzeciw mnie i kładzie dłonie na moich. Znalazłam się w pułapce. Dysząc mi w twarz, mierzy mnie gniewnym spoj rzeniem, po czym przywiera ustami do moich warg, pozbawiając mnie tchu. Wiję się pod nim, usiłując się uwolnić. Co on wyprawia? Prawdę mówiąc, znam odpo wiedź na to pytanie. Chce odświeżyć mi pamięć. Mam przechlapane. Przyciska usta jeszcze mocniej, ale nie odwzajemniam pocałunku. Powtarzam wciąż sobie, że to nie w porządku, cholernie nie w porządku. Wiem, że jeśli ulegnę, będę cierpieć jeszcze bardziej. Próbuję się uwolnić, ale on war czy i przytrzymuje moje dłonie. Nigdzie mnie nie puści. Moje rozpaczliwe próby powstrzymania go rozbijają się o jego determinację. Przesuwa językiem po mojej dolnej wardze, ale wciąż odmawiam mu dostępu. Dygoczę, usiłując zapanować nad reakcjami własnego ciała. Wiem, że jeśli złamie mój opór, będę zgubiona, więc uparcie zaciskam usta, modląc się w duchu, by dał za wygraną. Kiedy puszcza moją rękę, natychmiast próbuję go ode pchnąć, ale to na nic. Ten facet jest jak czołg. Moje nędzne próby wyswobodzenia się nie robią na nim żadnego wrażenia. Łapie mnie za biodro, a ja podrywam się, ale wciska mnie w blat. Tkwię w potrzasku, lecz wciąż bronię się przed pocałunkiem, zaciskając mocno wargi. Odwracam głowę w bok, gdy odrobinę odpuszcza. – Uparciucha – mruczy, przyciskając wargi do mojej szyi. Liże i podskubuje skórę aż do zagłębienia nad oboj czykiem, zatacza językiem kółka i długimi pociągnięciami wytycza szlak aż do ucha i podgryza małżowinę. Zaciskam powieki, modląc się w duchu, żebym dała radę oprzeć się przemożnej sile jego dotyku. Wbijam mu paznokcie w ramię i zaciskam usta w obawie, że wyrwie się z nich jęk rozkoszy. Puszcza moje biodro, powoli przesuwa dłonią po mo im brzuchu i zaczepia palce za pasek szortów. – Proszę. Proszę, przestań. – To ty przestań, Avo. Po prostu przestań. – Wsu wa palec wskazujący pod materiał i powoli porusza nim z lewa na prawo delikatnymi, miarowymi ruchami, cały czas nie przerywając ataku na moje ucho i szyję. Chce mi się wyć z frustracji. Od tego ciepłego dotyku uginają się pode mną kolana, całe moje ciało drży gwałtownie. Jesse śmieje się cicho, gardłowo, aż dreszcz przebiega mi wzdłuż kręgosłupa, a moja łechtaczka zaczyna wolno, miarowo pulsować. Za ciskam uda, kładę mu rękę na piersi, żeby go odepchnąć, ale to na nic. Nawet nie wiem, po co się w ogóle staram. Jeszcze, jedno uderzenie serca i mu ulegnę. Głowa zaraz mi eksploduje, ale nie jestem pewna, czy z rozkoszy, czy pomieszania zmysłów. A potem jego dłoń zapuszcza się w moje figi i roz dziela palcami wargi, a mnie jakby prąd przeszył. Bardzo delikatnie muska łechtaczkę, a ja drżę i otwieram usta, z których wyrywa się okrzyk rozkoszy. Jesse wykorzystuje bezwzględnie moją słabość i wciska mi język do ust, badając każdy ich zakątek. Jego kciuk zatacza powoli kółka wokół mojej rozpalonej łechtaczki. Odwzajemniam pocałunek. – Puść moją rękę – dyszę, napinając mięśnie ramienia, Musi wiedzieć, że mnie ma, bo z jękiem wypuszcza moją drugą dłoń i od razu łapie mnie za kark. Zarzucam mu ramiona na szyję, żeby przyciągnąć go do siebie – tak po prostu. Dochodzę z okrzykiem będącym mieszanką czystego upojenia i irytującej frustracji. – Przypomniało ci się już? – szepcze miękko, wysuwając rękę z moich szortów. Wzdycham i podnoszę ciężkie powieki, żeby spojrzeć w jego zielone oczy. Nie odpowiadam, a on nie domaga się tego. Pochyla się tylko i składa na moich wargach delikatny pocałunek. Sadza mnie na blacie. – Dlaczego wciąż przede mną uciekasz? – pyta, wpa trując się we mnie badawczo. Opiera dłonie po obu stro nach moich ud i pochyla się, napierając na mnie. Spuszczam wzrok. Nie potrafię spojrzeć mu w oczy. Co mogę mu odpowiedzieć? Że się w nim zakochałam? Nie, więc wzruszam tylko ramionami. Wsuwa mi palec wskazujący pod brodę i odchyla głowę do tyłu, zmuszając mnie, żebym spojrzała w jego przystojną twarz. Unosi wyczekująco brwi. – Porozmawiaj ze mną, skarbie. Wzdycham. – Rozpraszasz mnie. Nie chcę cierpieć. Zagryza dolną wargę, trybiki w jego głowie kręcą się jak szalone. Nie wie, co odpowiedzieć. – Rozpraszam cię? – Tak. – Co to znaczy? – Zagłuszasz mój zdrowy rozsądek – odpowiadam cicho. Odurzający wpływ, jaki ma na moje ciało, jest co raz silniejszy. Uprzedzał, że będę go potrzebować, i jak na razie dotrzymuje słowa. – Avo, wiedz jedno. Zrobię wszystko, żeby cię nie skrzywdzić. Proszę, nie uciekaj przede mną. – Nachyla się i całuje mnie w usta. – A teraz zamierzam cię jeszcze trochę porozpraszać. Musimy się pogodzić. – Jego niski głos znów budzi we mnie pożądanie, jego słowa napawają otuchą, gdy łapie mnie za pupę i zsuwa z blatu, żebym oplotła go nogami w pasie. Wychodzi z kuchni, idzie do mojego pokoju, nogą za myka za sobą drzwi, po czym sadza mnie w nogach łóżka i ściąga mi podkoszulek przez głowę. Moje nagie piersi wydostają się na wolność, Jesse uśmiecha się, zaglądając mi głęboko w oczy. Rzuca podkoszulek na podłogę, łapie za moje szorty, zachęcając mnie do podniesienia pupy, i ściąga je razem z figami. – Nie ruszaj się – rozkazuje, zdejmując krawat. Dresz czyk oczekiwania przenika całe moje ciało, gdy powoli rozbiera się przede mną. Mój wzrok natychmiast przycią ga blizna na brzuchu. Tak bardzo chciałabym wiedzieć, skąd się wzięła. – Spójrz na mnie, Avo – nakazuje. Patrzę mu w oczy, kiedy zsuwa bokserki. Jego czło nek wypręża się na wysokości mojej twarzy. Jeśli po nie go sięgnę i otworzę usta, będę miała przewagę. Byłaby to miła odmiana. Jesse uśmiecha się sprośnie, mierząc mnie płomiennym spojrzeniem. – Muszę się w tobie znaleźć – mówi mrocznym to nem. – Twoje usta z przyjemnością przelecę później. Je steś mi to winna. Potężny wstrząs targa moim wnętrzem, gdy pochyla się, oplata mnie w talii ramionami, po czym wpełza na łóżko i delikatnie kładzie mnie pod sobą. Rozsuwa mi uda kolanem i mości się między nimi, oparty na przed ramionach po obu stronach mojej głowy. Patrzy na mnie z czułością. Zaraz się rozpłaczę. – Już nie uciekamy, Avo – mówi i patrząc mi w oczy, powoli odsuwa się i naciera, wbijając się głęboko. Jęcząc, łapię go mocniej za ramiona i poruszam biodrami. Poczucie wypełnienia jest niesamowite. Robi długi, kontrolowany wydech, na jego zmarszczonym, lśniącym od potu czole rysuje się skupienie. Opieram się pokusie i nie zaciskam mięśni wokół jego członka – potrzebuje teraz chwili przerwy. Zamyka oczy i ze zwieszoną głową usiłuje uspokoić nierówny oddech, długie rzęsy rzucają cień na jego policzki. Czekam cierp liwie, przesuwając dłońmi w górę i w dół jego twardych ramion, szczęśliwa, że mogę się przyglądać temu pięk nemu mężczyźnie z bliska. Wie, że teraz potrzebuję de likatnego Jessego. Po chwili zbiera się w sobie, podnosi głowę i patrzy mi w oczy. Serce ściska mi się w piersi. Jestem taka za kochana w tym mężczyźnie. Unosi tułów na rękach, a potem wycofuje się i stop niowo wsuwa z powrotem. Mruczę. Och, dobry Boże. Powtarza ten rozkoszny manewr raz po raz, przez cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku. – Avo, jeśli najdzie cię pokusa, żeby znowu uciec, pomyśl o tym, jak się teraz czujesz. Pomyśl o mnie. – Tak – dyszę, usiłując wyhamować narastające szybko napięcie. Ale myślę o nim. Na tym właśnie polega pro blem, przed którym nie sposób uciec. Jesse wdziera się w każdy zakątek mojego umysłu. Kołyszę biodrami, wychodząc na spotkanie jego pchnię ciom. Opuszcza głowę i całuje mnie leniwie, niespiesznie, naśladując językiem rytm bioder. Jęczę, wpijając mu się paznokciami w ramiona, gdy zadaje powolne pchnięcie, zatacza biodrami koło i odsu wa się leniwie, raz za razem. Dłużej tego nie wytrzymam. Jak on to robi? – Dobrze ci? – szepcze. – Za dobrze – dyszę przy kolejnym leniwym pchnięciu. – Jesteś już blisko? – pyta, całując mnie. – Tak. – Jestem przy tobie, skarbie. Teraz. Całe moje ciało przeszywa dreszcz, zaciskam mięśnie wokół członka Jessego i dygocząc gwałtownie, wykrzy kuję mu w usta swój orgazm. Ostatnie, głębokie pchnię cie, a potem szarpnięcie i czuję, jak zalewa mnie uczucie gorąca, gdy i on dochodzi. Wciąż zanurzony we mnie, zaciska powieki i całuje mnie z uczuciem, jęcząc nisko. Moje mięśnie zaciskają się w zgodnym rytmie wokół pul sującego członka, opróżniając go do cna. – Boże, ależ mi ciebie brakowało – szepcze, chowając twarz w mojej szyi, po czym przewraca się na plecy. Uno si ramię, a ja przytulam policzek do jego ciepłej, twardej klatki piersiowej. Uwielbiam leniwy seks z tobą – mówię sennie. To nie był leniwy seks, skarbie. – Wolną ręką od garnia mi włosy z twarzy. Więc co to było? Delikatnie całuje mnie w czoło. – To był seks po przerwie. O, nowy rodzaj. – Lubię seks po przerwie. – Nie polub go za bardzo. Nie będzie się często zdarzał. Czuję ukłucie rozczarowania. – Dlaczego? – Dlatego że już więcej mi nie uciekniesz, a ja nie zamierzam zbyt często się z tobą rozstawać. – Wciąga w nozdrza zapach moich włosów. – Jeśli w ogóle. Uśmiecham się sama do siebie i przerzucam mu nogę przez udo. Ściska moje kolano i kciukiem rysuje na skórze kółka, a ja muskam palcami powierzchnię blizny. – Jak to się stało? – pytam, przesuwając palcami wzdłuż igramy, aż do boku. Wzdycha ze znużeniem. – Jak co się stało, Avo? – Nie zostawia mi żadnego pola manewru. Nie chce o tym rozmawiać. – Nic – szepczę cichutko, notując w pamięci, żeby więcej o to nie pytać. – Co robisz jutro? – Jutro jest środa. Pracuję. – Zrób sobie wolne. – Tak po prostu? Wzrusza ramionami. – Tak. Jesteś mi winna dwa dni. Dla niego wszystko jest takie proste. On może sobie na to pozwolić, prowadzi własny biznes i nie musi się przed nikim tłumaczyć. Za to ja mam klientów, szefa i masę ro boty do wykonania. – Mam za dużo pracy. Poza tym ty zostawiłeś mnie na cztery dni – przypominam mu. – Więc jedź ze mną teraz. – Ściska mnie trochę moc niej. – Dokąd? – Muszę jechać do Rezydencji, omówić kilka spraw z Johnem. Możesz zjeść kolację, kiedy będziesz na mnie czekać. Mowy nie ma. Nie pojadę do Rezydencji, nie chcę znów spotkać tej zdziry o odętych wargach. – Raczej zostanę tutaj. Nie chcę ci przeszkadzać – mówię cicho w nadziei, że nie będzie się upierał. Nie chciałabym zakończyć dnia kolejnym starciem z Sarą. Jesse przewraca mnie na plecy i nachyla się nade mną, przyciskając mi nadgarstki do materaca. – Nigdy mi nie przeszkadzasz. – Całuje mnie między piersiami i wędruje ustami aż do sutka. – Pojedziesz. Sutek twardnieje pod delikatną pieszczotą jego wiją cego się języka, oddech więźnie mi w gardle. – Zobaczymy się jutro – udaje mi się wydyszeć. Lekko zaciska zęby na brodawce i spogląda na mnie z szerokim uśmiechem. – Hm, mam ci przemówić do rozsądku? – pyta z pier sią w ustach. Słyszę, że drzwi wejściowe się otwierają, na schodach rozlega się śmiech Kate i Sama. Spoglądam na Jessego, który wciąż trzyma w ustach mój sutek, frustracja na jego twa rzy sprawia mi skrytą satysfakcję. Nie mam nic przeciwko temu, żeby mnie przeleciał, ale tym razem przymawianie mi do rozsądku kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Po co miałabym się narażać na potyczkę słowną z Sarą? Jesse, nadąsany jak dzieciak, uwalnia mój sutek. – Raczej nie jesteś w stanie być cicho, kiedy będę ci przemawiał do rozsądku. Unoszę znacząco brwi. Wie, że to niemożliwe. – Niech to szlag – burczy i dźwiga się z łóżka w taki sposób, żeby przesunąć kolanem po wewnętrznej stro nie mojego uda i przez środek wilgotnej dolinki. Tarcie sprawia, że mam ochotę przyciągnąć go z powrotem do siebie. Nie chcę, żeby odchodził. Pochyla się i całuje mnie mocno, z namaszczeniem. – Muszę iść. Kiedy zadzwonię jutro, odbierzesz. – Tak jest – odpowiadam posłusznie. Jesse uśmiecha się mrocznie i łapie mnie za biodro, a ja piszczę jak mała dziewczynka i przewracam się na brzuch. Czuję pieczenie, gdy wymierza mi klapsa. – Au! – Sarkazm do ciebie nie pasuje, moja droga. – Łóżko ugina się pod jego ciężarem, gdy wstaje. Kiedy się odwracam, ma już na sobie koszulę i zapi na guziki. – Czy Sara będzie w Rezydencji? – wypalam, zanim zdążę ugryźć się w język. Jesse zastyga na sekundę, potem podnosi i zakłada bokserki. – Mam nadzieję. Pracuje dla mnie. Co takiego? – Mówiłeś, że to twoja przyjaciółka. – Mój głos brzmi płaczliwie, za co w myślach wymierzam sobie policzek, Jesse marszczy brwi. – Tak, jest moją przyjaciółką i pracuje dla mnie. Cudownie. Wytaczam się z łóżka, odnajduję podkoszu lek i szorty. Nic dziwnego, że ciągle się tam kręci. Boże, nienawidzę tej baby. Wkładam koszulkę i szorty, gdy się odwracam, Jesse narzuca właśnie marynarkę. Przygląda mi się z zadumą. Czy wie, o czym myślę? – Ubierzesz się? – pyta, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Zerkam na zestaw, który mam na sobie, a potem znów na niego. Unosi brwi. – Jestem w domu. – Tak, kręci się po nim Sam. – Sam chodzi po domu w samych spodniach. Ja się przynajmniej okryłam. – Sam to ekshibicjonista – burczy Jesse. Podchodzi do mojej szafy i przegląda jej zawartość. – Masz, włóż to. – Wręcza mi ogromny, kremowy sweter o grubym splocie. – Nie! – parskam z obrzydzeniem. Zemdleję z prze grzania! Podsuwa mi go pod nos z zaciętą miną. – Włóż sweter. – Nie – odpowiadam powoli i zwięźle. Nie będzie mi dyktował, w co mam się ubrać, a już na pewno nie w moim domu. Wyrywam mu sweter i rzucam go na łóżko, a on obserwuje tor jego lotu. Potem powoli przenosi wzrok na mnie. Zgrzyta zębami i zagryza dolną wargę. – Trzy – cedzi przez zęby. Robię wielkie oczy. – Chcesz mnie wkurzyć? Ignoruje pytanie. – Dwa. – Nie założę tego swetra. – Jeden. – Z niezadowoleniem ściąga usta w kreskę. – Rób, co chcesz, Jesse. Nie włożę tego swetra. Mruży oczy. – Zero. Stoimy naprzeciwko siebie, na jego twarzy maluje się istna furia przemieszana z odrobiną uciechy, a ja zastana wiam się, co, u licha, teraz zrobi. Kręci głową, powoli wypuszcza powietrze z płuc, a potem rusza w moją stroną. Wskakuję na łóżko, żeby mu uciec, ale zaplątuję się w górze skotłowanej pościeli. Piszczę, gdy jego ciepła dłoń zaciska mi się wokół kostki. Rzuca mnie na łóżko. – Jesse! – krzyczę, gdy obraca mnie na plecy i siada na mnie okrakiem, kolanami przyciskając ręce do mate raca. – Złaź! – Zdmuchuję włosy z twarzy, Jesse patrzy na mnie ze śmiertelnie poważną miną. – Wyjaśnijmy sobie coś. – Ściąga marynarkę, ciska ją na łóżko i bierze sweter. – Jeśli będziesz robić, co ci każę, nasze życie stanie się o wiele prostsze. To wszystko... – przesuwa palcami po mojej klatce piersiowej i skubie sut ki przez podkoszulek – .. .mogę oglądać tylko ja. – Sięga za siebie i wbija palce w zagłębienie nad moim biodrem. – Nie! – wrzeszczę. – Proszę, nie! – Wybucham śmie chem. O Boże, zaraz się posikam! Szarpię się dziko, ale on nie przestaje dźgać i posztur chiwać. Nie mogę złapać tchu. Te tortury sprawiają, że chce mi się jednocześnie śmiać i płakać. – Tak lepiej – mówi, a ja wiję się jak szalona. Czuję, że odgarnia mi włosy z twarzy, a potem mocno przyciska usta do moich. – Oszczędziłabyś nam obojgu mnóstwa za chodu, gdybyś tylko włożyła... ten... pieprzony... sweter. Podnoszę na niego wściekły wzrok, gdy wstaje i wkła da z powrotem marynarkę. Siadam i odkrywam, że mam na sobie ten kretyński sweter. Jak mu się to udało? Przy gląda mi się uważnie, na jego twarzy nie ma nawet cienia rozbawienia. – Po prostu go zdejmę – prycham. – Nie, nie zdejmiesz – zapewnia mnie z uśmiechem. Wstaję z łóżka i idę do łazienki w tym idiotycznym swetrze. – Jesteś nieprawdopodobnym dupkiem – mamroczę, zatrzaskując za sobą drzwi. Robię siku, notując w pamięci, żeby już nigdy nie po zwolić mu dojść do zera. Spełnił się mój najgorszy kosz mar. Rozcieram swoje biedne, zmaltretowane biodra, wrażliwa skóra nad miednicą wciąż mrowi. Gdy wychodzę z pokoju, Jesse jest w kuchni z Samem i Kate, którzy mierzą zdziwionym wzrokiem moją oku taną swetrem osobę. Wzruszam ramionami i nalewam sobie kolejny kieliszek wina. – Pogodziliście się? – pyta Kate, sadowiąc się na ko lanach Sama. Ten rozsuwa uda i Kate z piskiem ześlizguje mu się między nogi. Daje mu klapsa na niby i spogląda na mnie, czekając na odpowiedź. – Nie – mamroczę, rzucając Jessemu niezadowolo ne spojrzenie. – A jeśli jesteś ciekawa, kto zrobił dziurę w twoich drzwiach kuchennych, nie musisz daleko szu kać, – Wskazuję Jessego kieliszkiem. – Stłukł też twój kieliszek do wina – dodaję jak jakiś żałosny kapuś. Patrzę, jak Jesse sięga do kieszeni, wyciąga plik bankno tów dwudziestofuntowych i kładzie je na stole przed Kate. – Daj znać, gdyby to nie wystarczyło – mówi, wpa trując się we mnie. Wbijam wzrok w blat stołu. To musi być co najmniej pięć stówek. W dodatku nie przeprosił, arogancki dupek. Kate wzrusza ramionami i zabiera pieniądze. – To powinno wystarczyć. Jesse wciska ręce do kieszeni, podchodzi do mnie wol nym krokiem i nachyla się ku mojej twarzy. – Ładny sweterek. – Odwal się – mówię bezgłośnie i upijam wielki łyk wina. Uśmiecha się szeroko i cmoka mnie w nos, – Nie wyrażaj się – ostrzega, kładzie mi dłoń na potylicy, łapie włosy w garść i przyciąga mnie do siebie, tak że patrzymy sobie w oczy. – Nie pij za dużo – rozkazuje i całuje mnie namiętnie. Próbuję mu się opierać... odro binę. Wcale się nie opieram. – Chyba będziesz musiał odświeżyć mi pamięć – żar tuję, nie przerywając pocałunku, a on śmieje się cicho. Kiedy jestem już wolna i odzyskałam zmysły, wychy lam kolejny łyk wina, obserwując go znad brzegu kielisz ka. Kręci lekko głową, bierze głęboki oddech i odwraca się do wyjścia. – Zrobiłem, co do mnie należało – oświadcza z satysfakcją i wychodzi. – Pa! – woła ze śmiechem Kate. – Dobra robota. – Uśmiechnięty Sam unosi rękę w ge ście pożegnania. – Avo, co tak oschle? – Chrzanić to – mamroczę pod nosem, odstawiam kieliszek, zabieram komórkę i wracam do swojego poko ju. Słyszę śmiech Kate i Sama, gdy wpełzam w swetrze do łóżka. Rozdział 3 Siedzę przy biurku, bujając myślami w obłokach, przez głowę przemykają mi słowa pocieszenia i najróżniejsze odmiany seksu. Jeśli – w moim małym idealnym świat ku – zostaniemy parą, czy już zawsze będzie to tak wy glądało? Jesse będzie wydawał polecenia, a ja będę je spełniać? W przeciwnym wypadku czeka mnie rżnięcie, odliczanie lub jakieś tortury albo będzie mnie maltreto wał, dopóki mu nie ulegnę. Nie zaprzeczam, ta część ze rżnięciem bywa przyjemna, ale musi być jakaś równowaga między dawaniem i braniem. A ja nie jestem pewna, czy Jesse potrafi dawać – chyba że w grę wchodzi pieprzenie w jego stylu. Czy ja i ten mężczyzna jesteśmy już parą? – Wcześnie dziś przyszłaś, Avo. – Sally wchodzi do biura, a ja natychmiast zaczynam chichotać. Wczoraj zo baczyłam Sally w zupełnie nowym świetle. – Tak, wcześnie się dziś obudziłam – mówię, mając ochotę dodać, że pewien neurotyczny dupek zmusił mnie do włożenia na noc zimowego swetra, przez co obudziłam się w kałuży potu. Sally siada za swoim biurkiem. – Próbowałam się do ciebie dodzwonić zaraz po tym, jak wyszłaś. – Tak? – Tak, ten wściekły gość przyszedł do biura zaraz po twoim wyjściu. – Naprawdę? – Powinnam się była domyślić. – Naprawdę. Wcale nie był w lepszym humorze – mówi oschle Sally. Wyobrażam sobie. Uśmiecham się. – I co, przytuliłaś go? Sally parska i opada na fotel, zaśmiewając się do roz puku. Ja też nie jestem w stanie opanować śmiechu. Wchodzi Patrick, patrzy na nas obie z irytacją, po czym zamyka się w swoim gabinecie. O cholera! – Patrick był przy tym? – pytam. Sally zdejmuje okulary i wyciera szkła rąbkiem brą zowej, poliestrowej bluzki. – Co takiego? Kiedy przyszedł ten wariat? Nie, od bierał Irene z dworca. Oddycham z ulgą. Co on sobie wyobraża? Jest na szym klientem. Nie może przychodzić do mnie do pracy i rozstawiać wszystkich po kątach. Trudno by mi było podciągnąć jego zachowanie pod typową skargę nieza dowolonego klienta. Już raz wyniósł mnie z biura prze rzuconą przez ramię. Drzwi biura otwierają się i do środka wchodzi kurier ka – ta sama co w Lusso – z dwoma ogromnymi bukietami. – Kwiaty dla Avy i Sally? Sally prawie osuwa się pod biurko. Idę o zakład, że jeszcze nigdy nie dostarczono jej kwiatów. Ale ja już wiem, od kogo są. Podstępny drań. – Dla mnie?! – wybucha Sally, odbierając kolorowy bukiet od dziewczyny i popychając ją w stronę mojego biurka. – Dziękuję. – Z uśmiechem odbieram prosty bukiet kalli, a potem podpisuję pokwitowanie w imieniu Sally i swoim. – Co jest napisane w bileciku, Sal?! – wołam, pa trząc, jak przebiega wzrokiem wiadomość. Odchyla się na oparcie krzesła, przyciskając dłoń do serca. – „Proszę przyjąć moje przeprosiny. Ta kobieta do prowadza mnie do szaleństwa‖. – Och, Avo! – Spogląda na mnie z rozczuleniem. – Chciałabym, żeby ktoś tak za mną szalał! Przewracam oczami i wyjmuję bilecik spomiędzy kwia tów. Założę się, że ja nie dostałam przeprosin. Sally nie mówiłaby tak, gdyby to ona musiała znosić nierozsądne, neurotyczne zachowanie Jessego. Ja go doprowadzam do szaleństwa? Dobre sobie. Otwieram bilecik. Jesteś tą jedyną, na którą czekam od dawna... /. Ckliwa część mojej natury czuje się mile połechta na, ale zaraz ta rozsądna część – ta część, która nie jest całkowicie pochłonięta Jessem – krzyczy, że ta jedyna jest w rzeczywistości kimś, kto pada na kolana i speł nia każdy jego rozkaz, żądanie i instrukcję. Mam pełną świadomość, że dokładnie tak się zachowywałam, i to nie raz. Nie mogę stracić swojej tożsamości i zdrowego rozsądku. Jest to cholernie trudne, kiedy ten mężczy zna tak na mnie działa. Jestem Tą Jedyną. Czy on jest Tym Jedynym? Do licha, bardzo bym chciała, żeby nim był. Wychodzę z pracy późno i spacerkiem wracam do domu. W oddali widzę Kate, która podskakuje na środ ku ulicy. Rudowłosa wariatka. Gdy podchodzę bliżej, dostrzegam z niedowierzaniem jaskraworóżową furgo netkę zaparkowaną obok Margo, ale ten wóz wygląda jak spod igły. A więc Kate wreszcie zainwestowała w nowe cztery kółka. – Niezła bryka – mówię. Kate obraca się w moją stronę, jej niebieskie oczy się śmieją, zwykle blade policzki ma zarumienione. – Wiesz coś o tym? Kręcę głową. – A powinnam? – Właśnie wróciłam do domu i zastałam ją tutaj. Pozachwycałam się nią przez chwilę, weszłam do domu i wdepnęłam w klucze. Patrz. Podtyka mi klucze pod nos, pokazując karteczkę przy wiązaną sznurkiem do breloczka. Koniec z siniakami na pupie. Nie! Chyba nie zrobiłby tego? Przypominam sobie jego gwałtowną reakcję na moje posiniaczone pośladki. – Rozmawiałaś z Samem? – pytam. – Tak. Powiedział, że powinnam pogadać z Jessem. – Dlaczego tak powiedział? – Najwyraźniej uważa, że to Jesse jest tajemniczym nabywcą furgonetki. Skoro Lord kupił mi furgonetkę, żebyś ty nie posiniaczyła sobie tyłka, to... cóż, cieszę się bardzo, że jesteś tak delikatna! – Kate, nie możesz jej przyjąć. Kate rzuca mi zdegustowane spojrzenie i od razu wiem, że nie ma takiej siły, która kazałaby jej zwrócić furgonet kę. Widzę to po jej zachwyconej minie. – Mowy nie ma! Nie zmuszaj mnie, żebym ją oddała. Już nadałam jej imię. – Słucham? Rozczapierza długie, blade palce na masce. – Poznaj Margo Juniorkę. – Kładzie się całym tuło wiem na różowej blasze. Kręcę głową z irytacją i ruszam ścieżką do domu. – Jadę się przejechać! – krzyczy Kate. Nie odpowiadam. Wbiegam po schodach na górę i wchodzę pod prysznic, niespiesznie zmywam z siebie brud i zmęczenie z całego dnia. Gdy zakręcam wodę, sły szę kawałek Stone Roses The One, więc wyskakuję spod prysznica i pędzę do pokoju. Znów majstrował przy mojej komórce, ale nie dbam o to. Sygnał urywa się, wyświetlacz pokazuje osiem nieodebranych połączeń. O nie, będzie rwał sobie włosy z głowy. Wybieram jego numer, idę do salonu i wyglądam przez okno, żeby sprawdzić, czy Kate już wróciła. Nie wróciła, ale Jesse chodzi ścieżką tam i z powro tem, w dżinsach i cienkim granatowym swetrze jak zwy kle wygląda bosko. Uśmiecham się na jego widok, czując mrowienie w całym ciele. Wściekle wciska klawisze ko mórki i mój telefon znów zaczyna dzwonić. – Halo? – mówię, spokojna i opanowana. – Gdzie jesteś, do diabła? – warczy do telefonu. – A ty? – odparowuję. Oczywiście znam odpowiedź. Widzę z okna, jak przeczesuje włosy dłonią, ale zaraz zni ka pod zadaszeniem nad drzwiami wejściowymi. – Jestem pod domem Kate i zaraz wyważę drzwi. Czy naprawdę za dużo wymagam, prosząc, żebyś odbierała telefon za pierwszym razem? – Brałam prysznic – tłumaczę, schodząc na dół. – Zabieraj ze sobą telefon! – Jest totalnie wytrącony z równowagi, co wywołuje u mnie uśmiech. Uwielbiam każdą szaloną cząstkę jego osoby. – Nie musisz na mnie krzyczeć. – Wygl�