14783
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 14783 |
Rozszerzenie: |
14783 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 14783 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 14783 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
14783 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Stanis�awa Fleszarowa-Muskat:Czarny warkocz.
Opowiadania.
Opracowanie graficznePiotr PI�RKO
YS^
Akc. W
KC. ^j U
ISBN 83-86181^2-7 Copyrighl by POLNORD - Wydawnictwo OSKAR, Gda�sk 1999
Przyszed� z morza
- Je�li to jest mo�liwe - powiedzia�.
Przyszed�z morza, nie wiadomo sk�d, przez tydzie� patrzy� na ni�,wpieraj�c w ni� ci�kiei uparte spojrzenie m�czyzny, kt�ry nagle nie chce nic, ani s�o�ca,ani wody, ani wiatru na czole, chce kobiety i m�wi� o tym jego oczywyra�niej ni� najprostsze s�owa i ostrzej ni� glos.
- Je�li toJest mo�liwe - powt�rzy�.
- Nie, to nie jest mo�liwe - odpowiedzia�a.
Sta� przybufecie, opieraj�c si� na nim, ale �okciejego by�y gotowe doodlotu, jak skrzyd�a ptaka, kt�ry nie wie, czy zatrzyma si� d�u�ejw miejscu,gdzie wypad�o mu przystan��.
Przez rami� mia�przewieszon� torb� -tak�, jak� nosz� zwykle ci, kt�rych ca�y dobytek mie�ci si�w torbie iw�druje znimi przez morza i l�dy lekki, niem�cz�cy towarzysz.
Wi�c przyszed� z morza, nie wiadomosk�d, izada�jej topytanie.
Odpowiedzia�a: - Nie, to nie jest mo�liwe - bo wyda�o jejsi� zbyt wielkim, zbyt szalonym szcz�ciem, �eby on zwyci�y�,�eby przyszed� sobie z morza, nie wiadomo sk�d.
i dosta� j� jakpierwsz� lepsz� z ulicy albotak�, kt�rej niktjeszcze nie pragn��.
Niechby nie by� taki pewny siebie, niechby w oczach mia�troch�pokory, troch� szacunku i pami�ci o tym, �e po tej stronie nabrze�a nie by�o lepszego, bogatszego, czystszego, weselszego,pachn�cego lepszymrumem i tytoniem baru jak ten, w kt�rymona sta�a za kontuarem.
Nie, nie my�la�o tym, my�la� tylkoo niej, widzia�a tylko siebie w jegooczach, kiedy patrzy� na ni� z bliska - z czyst�, nierozumn� oderwan� od�wiata�mia�o�ci� cz�owieka, kt�ry nie maj�c nic, chce mie� nagle wszystko, iuwa�a, �ema dotego prawo, ofiarowuj�c w zamian siebie.
Siebie!
Powinna by�a zrozumie�, co to znaczy, alenie rozumia�a, wtedyjeszcze nie rozumia�a.
Wyda� jej si� szalony - tak,szalony - i cho�krew nap�ywa�a do g�owyod tego szale�stwa, postanowi�a da� munauczk�.
Nie, to nie jest mo�liwe - odpowiedzia�a jeszcze raz, a on poprawi� swoj� lekk� torb� na ramieniu, dotkn�� palcem kapeluszai przez chwil� jeszcze patrzy� na ni�, na ni� ca��, tak�, jaka by�a i jak�sobie wyobra�a�, jakiej nie dosta� i jak� chcia� mie� - patrzy�, a potem odwr�ci� si� i nie zawo�a�a go, pozwalaj�c mu odej��.
Trzy, cztery, pi�� krok�w do drzwi - szerokie plecy podsp�owia�� kurtk�, torbana ramieniu, br�zowy, nisko zaro�ni�ty kark w�a�nietak powinnosi� to sko�czy�, klamkapod mocn� d�oni�, cichy trzask zamkai uspokojenie, znowupiwow kuflach, znowu spokojny u�miechi wzrok b��dz�cy w�r�d zakurzonych stateczk�w pod sufitem.
I nagle �ycie zrobi�o si� zupe�nie ma�e.
Otwierane i zamykanewschodami i zachodami s�o�ca, mi�dzy kt�ryminic si� nie mog�ozdarzy�, poniewa� wszystko, co mog�o si�zdarzy�, ju�si� zdarzy�o.
Przychodzili m�czy�ni i opierali �okcie o bufet (ale �okcie �adnego nie by�y skrzyd�ami ptaka), im�wili: Mario!
Jeste� pi�kna!
Jeste� m�oda!
Nie mo�na przez ca�e �ycie patrze� w drzwi.
Mamwdomu ��ko na dwoje, apod ��kiem skrzynk� zpieni�dzmi, wyci�gnij d�o�, zobacz, jak pe�na jest moja sakiewka,-, Przychodzilim�czy�ni, opierali�okcie o bufet (to wci�� nie by�y skrzyd�a ptaka) i m�wili: Mario!
Jeste� jeszczepi�kna!
Jeste�jeszcze m�oda.
Nie zwr�ci�a oczu ku �adnemu znich, nie wyci�gn�a r�ki, �ebydotkn�� ich sakiewek.
Zadu�o mieli ze sob�, za ma�o siebie - niezrozumieliby, gdyby im to powiedzia�a.
By�o ju� o wieleza p�no,kiedyprzyszed� drugi raz.
Niedorobi�si� niczego przez te wszystkie lata.
Mia� ten sam stary kapelusz, wyp�owia�� kurtk� i t� sam� lekk� torb� przewieszon� przezrami�.
A mo�e by� toju� inny stary kapelusz, inna wyp�owia�a kurtka i innalekka torba, kryj�ca niezasobny dobytek.
Mo�e ani razu nie zachodzi�do tego portu,a mo�e tylko do tegobaru - teraz by� tu, ale to nie oznacza�o powrotu.
Przyszed� si�tylko napi� i kiedy patrzy�a na niego, zacz�� ogarnia�j� strach,�e przedtemnigdy go tu nie by�o, �e zamiastniego by�y setki itysi�ce takich jak on -przychodz�cychz morza; niewiadomo sk�d, w wyp�owia�ych kurtkach,z lekkimitorbami na ramieniu, �e patrzy�a na nich tak d�ugo, a� przesta�a widzie�innych, tych,kt�rych �okcie oparte o bufet nie by�y gotowe do odlotu.
Powinna by�a mo�e zapyta�, czy by� tu kiedy�,czy postawi� jej topytanie?
Nie zrobi�atego.
Niezatrzyma�a go, nie zawo�a�a, gdy pozwalaj�c jej patrze� na swoje szerokie plecy i na sw�j br�zowy kark,zbli�a� si� ku drzwiom.
1963
'
Ma�e, nagie piskl�
Juliuszowi zapisywa� oprawny w czerwony safian tom // CanzonierePetrarki.
Nieraz, podczas cz�stych wizyt przez wszystkie lata,Juliuszbra� go w r�k� i - nie otwieraj�c- cieszy� si� samym dotykaniem cienkiej, mi�kkiej sk�ry; jego palce, zawsze za��cone spalanymi do ko�capapierosami, d�ugiei nerwowe, w przedziwny jaki�spos�b - kontrastuj�c - pasowa� do tejpodniszczonej, zu�ytej, ale wci�� �wietnejoprawy.
Tak, toby� najlepszy zapis dlaJuliusza.
Wyobra�a� sobie, jaksi� zdziwi.
Pomy�li: a� tyle, czy - tak ma�o?
Kupili ten tomrazem uulicznego antykwariusza weFlorencji.
Lato by�o tego rokuupalne, ju�kiedy wyje�d�ali z Warszawy, lipcowy skwar wydawa� si� nie do zniesienia, w starych murach Florencji nie by�o czym oddycha�,ale ichto upaja�o zamiast m�czy�.
Mieli po dwadzie�cia pi�� lat i w�asna m�odo��by�a cudownympunktemodniesienia dowszystkich zachwyt�w, jakie budzi�o zapchane gromadzon� przez wieki pi�kno�ci� miasto.
My�l�c potemnieraz o tymm�odymflorenckim lecie z Juliuszem, zaczyna�rozumie�, dlaczego podr�e, kt�re odbywa� w p�niejszymwieku,ko�czy�y si� zawsze znu�eniem i smutkiem.
Ca�kiem niedawnouciek� prawie z hotelu wGrenadzie na widok wycieczki starychAmerykanek, wysypuj�cych si� z autokaru.
To wycieczka si� wysypywa�a -gdyby by�pocz�tkuj�cym pisarzem, w wydawnictwiepoprawiono by mu ten b��d, gwoli poprawno�ci gwa�c�c prawd�: botoprzecie� jednak onesi� wysypywa�y, stare, ale przera�aj�co �wawe, wnienagannych fryzurach i kostiumach, obwieszone aparatamifotograficznymi i kamerami - �ar�oczne turystki, pragn�ce na staro��naje�� si� �wiata, cho� wiedzia�y,musia�y wiedzie�, �e za ma�o czasupozosta�o im na to, �eby go dobrze prze�u�.
Stare miasta, starekamienie, rze�by i ksi��ki pi�knia�y w m�odych oczach; nie przy�miewa�spojrzenia nanie �al zrodzony zmy�li o tak szybkim,o wiele szybszymprzemijaniu cz�owieka - m�odziludzie o tym.
ludziom wydaje si� (i to jest najpi�kniejszew m�odo�ci), �e b�d� �y� wiecznie.
Im si� w�a�nietak wydawa�o, jemu i Juliuszowi, gdy przy PonteVecchio, w s�o�cu i �redniowiecznym pyle Florencji kupowalioprawny w czerwony safian tom Petrarki.
Znad zielonej wst�gi Arnowia� po raz pierwszyod wielu dni wiatr, orze�wiaj�cy, pachn�cy urodzajnymi polami Toskanii.
- We�my j� - powiedzia� Juliusz.
Trzyma� wuniesionej r�ceksi��k�,jegopalce by�y smag�e, nie przysw�dzone jeszcze ogniempapieros�w, aon ju� wtedy wiedzia�, �e nigdy nie dozna r�wnegoszcz�cia z czyjej� obecno�ci.
Juliuszzreszt� nigdy si� o tym nie dowiedzia�,przemilcza� to przed nim,a rado��z tego - jakby by�aofiarnym wyrzeczeniem -sta�a si�jeszcze pe�niejsza.
P�niej miewa�inne, cz�stei niezbyt d�ugotrwa�e przyja�nie, zawszepe�ne nami�tnego pragnieniawy��czno�ci, jakby chodzi�o o inny rodzaj uczucia,bardziej zaborczego ni� przyja��.
Zerwania ko�czy�y je r�wniegwa�townie, po jakich� - urojonych niekiedy - zaniedbaniach, nieusprawiedliwionych milczeniach,lub -czasem - dla r�wnie porywczej �wie�ej przyja�ni.
Do Juliusza jednak zawsze wraca�, do czynionych mu zwierze�, do rozm�w, kt�re z kim innym nie by�yby w og�lemo�liwe, do porozumie� w p� s�owa, w p� spojrzenia, w p�u�miechu, do niespokojnej, burzliwej rado�ci, jak� sob� wnosi�.
Tak ma�o -czy a� tyle?
pomy�li.
Od�o�y� pi�ro iprzeci�gn��si� w fotelu.
Trzebaby�o teraz zaj��si� sprawami najwa�niejszymii jako� nie m�g� si� do tego zabra�.
Nie budzi�ywspomnie�, do kt�rych chcia�by wraca� - zilu lud�mimia�oby si� pi�kne wspomnienia, gdyby rozstania nast�powa�y wcze�niej: przed zniech�ceniem i znu�eniem, przed mordem, kt�ry w ko�cu zadaje si�mi�o�ci.
W domku naprzeciwko, o kt�rego budow� mia� nawetpretensj� dow�adz miejskich, poniewa� zas�ania� mu widok - kobieta w fartuchubez r�kaw�w my�a okna.
By�a to wdowa po kolejarzu, kt�ry odziedziczywszy jaki� skromny spadek, wybudowa� ten dom, a wkr�tce potemzachorowa� i umar�, zostawiaj�c go�onie.
Zd��ylisp�dzi� wnim zaledwie p� roku w�r�d syc�cego posiadaniem szcz�cia, dla niegoju�zapewne pe�nego wysi�ku.
- Teraz wdowa my�a okna.
Stoj�c na parapecie wychyla�a si� na zewn�trz a wiatr rozwiewa� po�y jej nie dopi�tego na kolanach fartucha.
Nogi mia�a go�e, tak samo jakramiona- dzie�by� ciep�yi s�oneczny, przyjemniechyba by�osta� tak w oknie, w �agodnym przewiewiech�odz�cym cia�o.
W
Tak my�la� - tak my�l�c, wypoczywa� - ale trzeba by�o wreszciezabra� si� do tych spraw najwa�niejszych, skoro chcia� raz z tymsko�czy�, skoro chcia� mie� to ju� za sob�.
Dom i prawaautorskiezapisywa� R�yi Dorocie, �adna nie by�a ju� jego �on�,m�g� wi�cuczyni� to ze sprawiedliwego dystansu,oceniaj�c bez�alu rozczarowania, jakimi go obdarzy�y i jakich on - zapewne - tak�e im nie posk�pi�.
�adnaz nich nie znaczy�a wi�cej w jego �yciui ten r�wnypodzia� m�g�by wreszciedoprowadzi� je sprowadzi� je ze wzniesie� zbyt wielkich wyobra�e� o sobie -do kapitulacji wyr�wnuj�cego wszystko pojednania.
By�o to konieczne nie tyle dla zachowaniagodnej ispokojnej pami�ci o nim, czego mia� prawo si� spodziewa�,iledla prostego i z�o�liwego faktu: dom- nie przewidziany przezarchitekta do podzia�u mi�dzy dwu u�ytkownik�w - mia�jedn� tylko�azienk�.
Musia� si� jednaku�miechn�� namy�l o tym, jak si� b�d�mija� na schodach, z jakim wyrazem twarzy spotkaj� si� w drzwiach,jakwreszcie zaczn� si� k��ci�,zapomniawszy o tym, kim s�, araczej- kim nigdy nie by�y.
Zawstydzi�si�, �e by�a to jedyna uciecha.
Jakiejm�g� jeszcze dozna�, odwr�cony ju� od �wiata, zdumiony pr�ni�,z kt�rej niczego nie mo�naju� by�o zaczerpn��.
Wszystko, co go takcudownie syci�o w�yciu, co karmi�o jego my�li i uczucia, wydawa�omu si� teraz suche,budz�ce bezustann� czczo��, przera�aj�co bezbarwne, bezwonne i �ykowate.
- I w tejogromnej ja�owo�cinag�a, soczystauciecha z pospolitej my�li o k��tniach tych kobiet.
A tanaprzeciwko, wci�� stoj�ca na parapecie okna, upu�ci�a�cierk�.
Krzykn�a cicho, mo�enawet zakl�a, to drugie wyda�o musi� bardziej prawdopodobne, gdy na chwil�zobaczy� jej twarz - odgarn�wszy zczo�a spadaj�ce na nie w�osy j�az�azi� z parapetu,w rozchyleniu fartucha zaja�nia�y nachwil� zdrow� r�owo�ci�jejkrzepkie uda.
Ujrza�j�po chwili na dworze; jaka� jakby mniejsza ni�w oknie, zacz�a szuka� swojej zgubyw krzakach bzu rosn�cych podoknem, a znalaz�szy j�, znikn�a w drzwiach domu - dlaczego czeka�,dlaczego tak bardzoczeka�, a� znowu pojawi si�na parapecie, jak nascenie tylko dla niego graj�cego teatru, ca�kowicie nie�wiadoma daru,jaki mu przekazywa�a w tej tak trudnej dla niego godzinie.
Ile razyw �yciu otrzymywa� co� bezinteresownie, ile razy nie musia� p�aci� -wcze�niej czy p�niej -za to, co otrzymywa�, a czego czasem nawetnie pragn��?
A teraz czeka� po raz pierwszyna co�, po czym na pewno nie b�dzie rachunku.
By�a tamwreszcie!
Wlaz�a na parapetoknatrzymaj�c si� silnymiramionami ram okiennych, wyp�uka�a �cierk� w kuble, wy��a j�.
starannie, a potem roztrzepa�a kilkoma energicznymi wstrz��ni�ciami r�ki.
Przypatrywa� si� temu z uwag��akom� ijednak nie bolesn�.
Na bosych stopach mia�adomowe pantofle bez pi�t, zupe�niep�askie -jego wszystkie kobiety nosi�y wysokie obcasy, stawa�y si�przez to jakby l�ejsze, taneczne w biodrach - ta mia�a Jak�� statyczno��, przylegliwo�� do ziemi, do miejsca, w kt�rym stal� i w dziwnyspos�b nie odbiera�o jej to lekko�ci.
Powoli odwr�ci� g�ow� i skierowa� zn�w wzrok na le��cy przednim papier.
A wi�c R�y i Dorocie po po�owiedom iprawa autorskie.
Och, pomy�la�, pr�dzej!
Ko�czmy z tym!
Znowu poczu� ja�owo��, ca�� sucho��, ca�� �ykowato�� �ycia.
To, co napisa�, co pisa�przez d�ugielata -je�li nawet przydawa�o si� na co� ludziom - wyda�o musi� kup�papieru,kt�ra wch�on�a, kt�ra wyssa�a z niegowszystkie soki, abystworzy� poz�r prawdy w wytwarzanychprzez niego istnieniach, da�imoddechy, my�li i uczucia i t� okrutn�samodzielno��,przera�aj�c� go, gdy nie m�g� jej opanowa�.
Onemia�y �y�, przej�y z niego ca�� si��na swoj� d�ugowieczno�� i trwa�o��,podczas gdy on.
gdy jemu.
gdyw nim wygas�o.
W ogrodzie, tu� pod oknempokoju, w kt�rym siedzia�, odezwa�si� jaki� cichy g�os.
Ptasie kwilenie, nawo�ywanie, ptasi p�acz?
-Zacz�� nas�uchiwa�, ale d�wi�k ju�si� nie powt�rzy�.
Podczas gdy on.
C� on.
Kiedy cz�owiek dochodzi do punktu,w kt�rymnudzi go my�lenie osamym sobie,powinien wiedzie�, coma uczyni� i powinno mu si� to wyda� spraw� takprost�, jak odwr�cenie wzroku od obrazu, kt�ry przesta� zdumiewa� i cieszy�.
S�aby g�osik pod oknem odezwa� si� znowu.
Wyra�nie wzywa�ratunku przera�onym swoim d�wi�kiem, wo�a� opomoc wtej dziwnej, kwil�cej mowie.
Kto mia�j�zrozumie�?
Trawa wok� podokiennejgrz�dki?
Li�cie dzikiego wina na murze?
Krzak ja�minu?
Cz�owiek?
D�wign�� si� ci�ko zfotela, podszed� do okna, przechyli� si�przez parapet.
Na grz�dce,w cieniu roz�o�ystej piwonii, le�a�o ma�e,nagie piskl�, nieopierzone jeszczeca�kowicie dziecko szpaka czykosa,a mo�e jask�ki - nie zna� si� na tym.
Patrzy�o na niego przera�one, az ��tego, szeroko otwartego dziobawydobywa� si��wd�wi�k panicznego alarmu, wielki p�acz naca�e ptasie gard�o.
Sk�d si� tu wzi�o?
Mo�e matkaprzenosi�a je z gniazda, kt�rezjakich� powod�w przesta�o by� bezpieczne, w inne, bardziej pewnemiejsce i upu�ci�a jew locie?
A mo�e uczy�o si� ju� lata� i zabrak�omu si�y mi�dzy rodzinn� ga��zi� a szczytem dachu, kt�ry przewidziany byfjakometa dla lata� �wiczebnych tego dnia?
Wko�cu, niewa�
ne z jakiego powodu, le�a�o teraz pod piwoni� i ca�e by�o przera�eniem, nag� bezsilno�ci�, czekaniem na ratunek.
Ogarn�a gopanika -trzeba by�o co� zrobi�, aleco?
Ka�dej chwili m�g� zjawi�si� kots�siad�w, zwabiony kwileniem.
Ci, kt�rzy mog� by� zjedzeni, powinni siedzie� cicho, ale piskl� o tymnie wiedzia�o.
- Otworzy�drzwiod tarasu i wyszed� doogrodu.
Dzie� by� cudowny, ale niepozwoli�sobie na �adne zachwyty; na chwil� tylko ow�adn�a nimmy�l, �e wiosna nie by�a najlepsz�por� do rozlicze� z �yciem, kry�aw sobie tyle podst�p�w i gdyby si� nie mie� na baczno�ci, ustalone -trwa�e, jakby si� wydawa�o - oceny,mog�yulec nag�emu zachwianiuza byle podmuchem pachn�cegowiatru, za najl�ejszym.
Piskl�odezwa�o si� znowu.
Nie, nie m�g�go zostawi� na grz�dce,w otwartym polu wszelkichniebezpiecze�stw, nawets�o�ce mog�ojezabi�przypiekaj�c zbyt silnie ma��, �ys� g�ow�.
Schyli� si� i wyci�gn�� r�k�.
S�dzi�,�e piskl� przestraszy si�, cofnie, spr�buje ucieczki- ale ono patrzy�o na niego ufnie i wyra�nie czeka�o, �eby Jewzi��w d�oniei uni�s� z ziemi.
Uczyni� to ze wzruszonym zdumieniemi ostro�nie, uwa�nie patrz�c pod nogi, ruszy�z powrotem do pokoju.
Tu rozejrza� si� za miejscem dla ptaka: na biurku - do kt�rego mia�zamiar za chwil� zasi���dladoko�czenia tego, co doko�czy� postanowi�- nie mia�oby spokoju,opodalpod �cian� sta�ma�y egipskistolik, k�ad� na nim pude�ka z papierosami, gdykto�go odwiedza�,teraz mog�o tam zamieszka� piskl�, gdybyna intarsjowanym blacieuwi� mu ciep�e gniazdko.
Pobieg� do przedpokoju i �ci�gn�� z wieszaka swoj�w��czkow� czapk�, kt�r� nosi� podczas spacer�w pookolicznychpolach.
Kiedy j�nieco pomniejszy�, zawijaj�c jej brzegi,by�a naprawd� Jak przytulne gniazdko i piskl� odrazu potrafi�o tooceni�.
Rozgo�ci�o si� w nim z jawn� ulg� i przymkn�o powieki,Jakby zmorzy� je nag�y sen pozbyt gwa�townychprze�yciachNa palcach wr�ci� do biurka,pochyli�si� nad papierem Na czymto sko�czy�.
Tom Petrarki dlaJuliusza (a�tyle,czy, tak ma�o?
)domi prawa autorskie po po�owie dla R�y i Doroty.
Ale tego jeszcze nienapisa�, uciecha z ichprzysz�ych babskich k��tni, na kt�re Jeskazywa�, odsun�a sformu�owaniezapisu.
W�a�ciwie.
dlaczegowyobra�a� sobie, �e b�d� si�k��ci� w tym domu?
Po prostu sprzedadz� go za dobrepieni�dze jakiej� ambasadzie i �mia� si�b�d� zez�o�liwo�ci, z tej cennej, a nie udanej z�o�liwo�ci, Jak� pragn�� imwyrz�dzi�.
Toone mie� b�d� uciech�.
Z mi�kkiegogniazdka w��czkowej czapki, kt�r� od tylu lat nosi�na swojej zm�czonej g�owie, dobieg�ocichutkie, przepraszaj�cejak.
by pi�niecie - bardziej znak �ycia, ni� pro�ba - ale on zerwa� si� odbiurka z dawno nie zaznan� rado�ci� natychmiastowego jej spe�nienia.
Oczywi�cie,piskl� by�og�odne!
Jak�e m�g� o tym nie pomy�le�!
Pobieg� do kuchni, pokruszy� kawa�ek bu�ki i bia�egosera, ponamy�le tak�e plasterekkie�basy.
Poda� to wszystkopiskl�ciu,jakw�a�ciciel restauracji, zabiegaj�cy o dobre samopoczucie klienta-piskl� jednak nie ruszy�ojedzenia.
Podsun��mu talerzyk pod samdzi�b, odwr�ci�o g�ow�.
Sk�d m�g� wiedzie�,czymod�ywia�o si�dot�d?
Muszki!
przypomnia� sobie we wszystkichokrutnychwierszykach dla dzieci, kt�re czytano mu w dzieci�stwie, ptaszkijad�y muszki!
Stan�� w oknie i zacz�� czyha� na te nieszcz�snestworzenia.
Nie odwa�y� si� jednak wyci�gn�� r�ki, gdy znalaz�ysi� w jej zasi�gu, jaki� nag�yszacunek dia najmniejszego nawet�ycia sparali�owa� mu ruchy.
Alepiskl� odezwa�o si�znowu, tymrazem �mielej, z pretensj�, a gdy zbli�y� si� do niego, patrzy�o muw oczy zpe�nym wyrzutu oczekiwaniem.
Ogarn�� go pop�och.
By�og�odne, bardzo g�odne - mo�e nie jad�o od kilku godzin i teraz zemrzetu zg�odu na jego oczach, aon nie potrafi go nakarmi�, niepotrafi uratowa�!
Powinien wr�ci� dobiurka,zako�czy� to, copisa� i to, co zamierza� potem - ale piskl� chcia�o je��,piskl�chcia�o �y� inie mia�o w tej chwili na �wiecie nikogo poza nim.
,Otworzy�gwa�townie drzwi od tarasu, podbieg� do ogrodzeniawzd�u� drogi.
Kobieta naprzeciwko ko�czy�a w�a�nie mycie okna,wytar�a szyb� dosucha i przygl�da�a si� jej pod �wiat�o.
- Prosz�pani!
- zawo�a�, a zabrzmia�o to, jakby toon teraz wzywa� ratunku, nie ma�e, s�abe piskl�, ale silny m�czyzna, szukaj�cypomocy.
-Nie wie pani czym karmi si� nie opierzone jeszcze ptaki?
Odwr�ci�aku niemu g�ow� zdziwiona.
Nie rozmawiali dot�d zesob�, nie wymieniali nawet s�siedzkich pozdrowie�.
- Cotakiego?
- zawo�a�a.
- Ma�e ptaki!
- powt�rzy�.
-Znalaz�em piskl� w ogrodzie- Comuda� je��?
- Bo ja wiem?
- powiedzia�a.
Wrzuci�a �cierk� dowiadra, zapi�afartuch na kolanach.
- Mo�e chleba?
- Da�em.
Nie chce je��.
Zdechniez g�odu.
- Ma�ym kurcz�tom daje si� posiekane jajkona twardo.
- Odgarn�a w�osy z czo�ai nie wiadomo dlaczego u�miecha�a si� przezchwil�.
-Chce pan?
Ugotuj� i przynios�.
- Och, prosz�!
- zawo�a� �arliwie.
-Bardzo prosz�!
- Zaraz tam przyjd� do pana- krzykn�a.
Wr�ci� do domu i czeka� z radosn� niecierpliwo�ci�.
Siada�, wstawa�, chodzi�od drzwido okna i z powrotem, a piskl�wodzi�o za nimwzrokiem, kr�c�c wobydwie strony ma��, �ys� g�ow�.
Przysz�awreszcie.
Na szklanym spodku nios�a posiekane jajko,dmuchaj�c na nie po drodze.
- Jeszcze troch� gor�ce wyt�umaczy�a.
Pokaza� jej piskl�.
Pochyli�a si� nad nim iod razu parskn�a �miechem.
- Ojeju!
- zawo�a�a.
-Takie gniazdko mu pan zrobi�!
Z mojej czapki - zawstydzi� si�.
-Z mojej starej czapki.
- Widz�.
Nosi j� pan, odkiedy tu mieszkam.
Zawsze pan chodzina spacer w tej czapce.
- Zauwa�y�ato pani?
-- Jak si� wygl�da przez okno, tosi� niejedno zauwa�y -Zamy�li�asi�.
-Zrobi�abym panu now�.
- Naprawd�?
- szepn��.
- Dlaczego nie?
No, jedz!
- pochyli�a si� zn�w nad piskl�ciem.
-A wody mu pan nie da�?
- Nie - powiedzia� ze skruch�.
-Najpierw trzeba by�oda� mu wody.
- Rozgl�dn�a si�.
-Gdziejest kuchnia?
- Tam - wskaza� i pobieg� za ni�, gdy ruszy�aw tym kierunku.
-O! -zatrzyma�asi� na progu kuchni.
Straszny ba�aganu pana.
-Kobieta do sprz�tania przychodzi razw tygodniu.
To wida� -powiedzia�a.
Wzi�a ze zlewu brudny talerzyk,umy�ago i nape�ni�a wod�.
- Szkoda,taki �adny dom!
Nieraz sobie my�la�am,jak tu jest.
Ja to bym.
- urwa�a, ale nie ona zach�ysn�a si� tymniedoko�czonym zdaniem, to on poczu� je w gardle, jak nag�y spazm- Poszed� za ni� w milczeniu i w milczeniu patrzy�,jak pochyla si� nad piskl�ciem, jak je karmi, wk�adaj�c mu jedzenie w �ony, otwarty �ar�ocznie dzi�b.
-No, widzipan-roze�mia�a si�.
-Odemnie je!
- Jak mapani na imi�?
- zapyta� cicho.
- Ca�kiem zwyczajnie: Maria.
-Marija.
- powt�rzy� z modlitewnym za�piewem.
Spojrza�a zdziwiona.
Umoczy�apalec w wodzie i sp�ywaj�c� ze� kropl� napoi�a piskl�.
Patrzy� na toz zapieraj�cym dech zachwytem.
Mia�a nasobie ten sam fartuch bez r�kaw�w, w kt�rym my�a okna.
Nigdynie by�tak blisko kobiety zm�czonej fizyczn� prac�,pachn�cej zdrowym potem - ostra wo�, kt�ra bi�a spod jej g��boko obna�onych pach, przyprawi�a go o zawr�t g�owy.
Przysun�� si� bli�ej, potr�cony stolik zako�ysa� si�, woda ze spodka sp�yn�a na intarsj� blatu.
- Nog� ma jedn� kr�tsz�, trzeba co� pod ni� pod�o�y� - powiedzia�a.
- O, jest tu jaka� ksi��ka!
-Chwyci�aw dwa mokre palcei wcisn�a pod nog� rozchybotanego sto�u oprawny w czerwony safian tom Petrarki, dar przeznaczony dla Juliusza.
- Jest tu Jaka�ksi��ka - powt�rzy� i przebaczy� jej to.
Z rado�ci�.
Zpodniecaj�cym uczuciemwyrzeczenia.
Patrzy�, jak ptak pije krople wody, sp�ywaj�ce z palc�w kobietyi nie obchodzi�o go nicpoza tym; cudowna cisza roz�ciela�a si� wnim ca�ym, �agodne godzenie si� na chwil�, kt�r� prze�ywa�, na jejproste pi�kno, na jej prost� m�dro��.
Na biurku le�a� papier nie zapisany do ko�ca,bez podpisu, kt�rypowinien na nimz�o�y� -jeszczenie teraz, pomy�la� leniwi Jeszczenie teraz.
Kobieta wpycha�azn�w jedzenie w rozwarty szeroko dzi�b piskl�cia.
-Jak toto �re!
-�mia�a si�.
-Jak to�re!
By�a to kobieco�� nie potrzebuj�ca �adnego wsparcia - intelektu,pi�kno�ci, wysokiego miejsca w �wiecie.
Mia� blisko przed oczymanagie, silne rami�, powleczone ju� z�ot� opalenizn� - pomy�la�, jakimszcz�ciemby�oby cho� na kr�tko po�o�y�na nim g�ow�.
- Panoszala�- szepn�a pob�a�liwie.
A potem coraz szybciej, zezdumieniem, ol�nieniem, z rado�ci�: Pan oszala�,pan oszala�,panoszala�!
- Marija!
- modli� si�,jak ch�op kl�cz�cy przedbalaskami nawytartych kolanami stopniach.
-Marija!
- �arliwie i blu�nierczo, bole�nie i szcz�liwie.
-Marija!
Zacz�y w nimzn�w kr��y� wszystkie soki �ycia.
Poczu�w ustachi ca�ym sobie �wie��, o�ywcz� soczysto��.
Powietrze wchodz�cew p�uca mia�o dawn� aksamitn� g�adko��,�wiat odzyska� swoj� barw� i wo�.
- Marija!
powt�rzy�.
Piskl� patrzy�o na niego jakby porozumiewawczo.
Okomia�o okr�g�e,za du�e, jakna t� ma�� �ysaw� g�ow�, przykrytedopo�owy pomarszczon�powiek�.
W�a�ciwie oko starca wiele, bardzowiele wiedz�cego o�yciu.
976
Nic niezwyk�ego
Stamt�d nikt nie przyjdzie, ani z tej drugiej strony- nikt, komuchcia�oby si� otworzy� drzwi, do kogo bieg�obysi� przez pok�j, potr�caj�c sprz�ty.
Zamkn�a okno, przesta�a patrze� na drog�, rozwidlaj�c� si�przedpa�acem.
A mo�e to by�zamek, otacza� go jeszcze, poros�y terazkrzakami, wyschni�ty r�w dawnej fosy.
Zatrzymywa�y si� przed ni�uzbrojone oddzia�y wroga, nadci�gaj�ce z ogromnej r�wniny.
-dyrektor instytutu, kiedy wprowadzi� j� do tego pokoju, opowiada�co� o tym, w og�le m�wi� du�o, zanim zdecydowa� si� zamkn��zasob� drzwi, zanim zostawi� j� tutaj sam�.
Pyta�, czy przypomina sobies�ynne opowiadanie wielkiego pisarza, opowiadanie, kt�rego akcjapodobno dzia�a si� w�a�nietu, w tym zamku.
W lewym skrzydle -mo�e w�a�nie w tym pokoju -mieszka�a wdowa po jednym z braci,dziedzic�w tych w�o�ci, a drugi z prawegoskrzyd�a patrzy� co nocwo�wietloneokna jejpokoju.
Na cmentarzu, a w�a�ciwie mi�dzyparkiem a cmentarzem jest jeszcze grobowiec, na kt�rego kamiennejp�ycie le�a�apotem krzy�em w zadanej sobiepokucie, wali�a czo�emo zimne sklepienie grobu.
- dyrektor instytutu mia�na pewno zdolno�ci narracyjne, ale nie zosta�y nale�ycie ocenione tego dnia.
Tobardzo pi�kny zak�tek - doda�.
- Musi go pani zobaczy�.
Wok� staremodrzewie i cisy.
Zreszt� ca�a okolica.
Mo�na si� naprawd� zakocha� w tych miejscach.
- urwa� inie wiadomo dlaczegozak�opotanypatrzy� na ni�,a ona my�la�a: Nie m�cz si�, cz�owieku!
Daj spok�j!
Ka�dego dnia masz ochot� st�d prysn��, ka�dego ranka si� o tomodlisz do swoich �wi�tych, ale tu b�d� co b�d� kierujesz instytutem,a bada� nad hodowl� ziemniaka niemo�na przeprowadza� w Warszawie.
Niech no tyiko jednak otworzy si� w ministerstwie co� r�wnorz�dnego, mo�e nawet bez kierowniczego dodatku, a odkochasz si�w tych miejscach, modrzewie i cisy b�dziesz mia� w �azienkach,wystarczy ci, je�li zobaczyszje raz na tydzie�, albo i na miesi�c, tym.
nniakiem zacz��e� si� zajmowa� przez przypadek -i tak, jak ja, nie dosta�e� si� na inny wydzia�, a terazrtofle to twoje powo�anie i pos�annictwo-.
Tak, naidziala -na pewno mo�na zakocha� si� wtych miejscach, a ondopiero wtedywyszed�,jeszcze jakby bardziej zmieszany,cicho zamykaj�c drzwi za sob�.
Teraz by� z �on� wteatrze, co sobotaje�dzili do teatru w wojew�dzkim mie�cie, wsiadali w trabanta zarazpo po�udniu i wracalidobrze po p�nocy, a czasem dopiero w poniedzia�ek rano, je�li w hotelu uda�o si� dosta� pok�j.
Patrz�c nagin�c� ju� w mroku drog�, po�a�owa�a, �e nie pojecha�a razem z nimi,jak proponowali, �e przestraszy�a si�prowincjonalnej obsady sztuki,kt�r� widzia�a w Warszawie w najlepszym wykonaniu.
Teraz czeka� j� potwornie d�ugi wiecz�r w pustymskrzydlepa�acu, nawet nie mog�azej�� na d� do Cze�niakowej, wo�nej instytutu, gdy� ta pojecha�a z m�em na drug� wie� dosiostry, po jab�ka z rodzinnegosadu.
Inni pracownicy instytutu mieszkali na wsii trzeba by by�o potemwraca�w nocy drog�, kt�r� zawsze szed� kto�pijany z gospody, albo gdzieprzy p�otachgromadzi�y si� grupki podochoconych wyrostk�w.
W piwnicy prawego skrzyd�a pa�acu mie�ci�si�, na wyrost chyba nazwany tym mianem, "dom kultury",a w�a�ciwie kawiarnia z telewizorem, zawszepe�na wiejskiej m�odzie�y,dziewcz�t trzymaj�cych w sztywno odgi�tych palcach papierosy, kt�rych dym nap�dza� im �zy do oczu, i ch�opc�w sp�ywaj�cych potemw nylonowych koszulach.
Mog�a tamp�j��, mog�a przysi��� si� dokt�rego� stolika,zam�wi� kaw�, rozpocz�� rozmow�z kim� z geesu,albo pegeeru, a mo�e z gromadzkiej rady, by�a teraz cz�onkiem tejspo�eczno�ci - czy wyobra�a�a sobie, �e pr�dko si� st�d wyrwie, napisze doktorat,do kt�regopotrzebne jej by�o laboratorium i poletkado�wiadczalne instytutu, napisze doktorat i kt�rego� dnia zwinie manatki, w Warszawie czeka Zygmunt i mieszkanie, jej albo jego, kt�re�w ko�cu trzeba b�dzie zlikwidowa�, chyba jego, bo jednak mniejszei dalej od �r�dmie�cia, tylko w�a�ciwie dlaczego nie przyjecha� naniedziel�.
Nie -nie obiecywa� tego, ile razy wmiesi�cu mo�na wlecsi� z Warszawya� tutaj.
Jednego tygodnia ja, drugiego ty - powiedzia�, ale ona mia�a w prob�wkach, onazawsze mia�a wprob�wkacht� koszmarn�skrobi�i to by�o gorsze ni�niemowl� przy piersi,tegonie mo�na by�oani zostawi�, ani zabra� ze sob�.
"Dom kultury" zamykano zreszt�o dziesi�tej i copotem?
- kawanie pozwoli�abyjej zasn��; i tak prawie co dnia za�ywa�aprzed p�j�ciem do ��ka pastylk� phanodormu i jeszcze bardziej rozstrojona
czeka�a, �eby rozpocz�� swe dzia�anie.
Dzi� postanowi�a za�y�gowcze�niej, rozgryz�a pastylk�, obficie popi�a wod�, rozebra�asi�i z jak�� lektur�zawodow� po�o�y�a si� do ��ka.
Kiedy ucich�y podni� stare spr�yny materaca, w cisz�,kt�ra przedtem szumia�aw uszach, jak natr�tne brz�czenie pszcz�, wdar�ysi�teraz jakie�szelestyi szmery, w d�ugim korytarzu za drzwiami rozleg�y si� jakbypla�ni�cia bosych st�p o kamienne p�yty posadzki.
Odwr�ci�a g�ow�i wpar�a oczy w ci�k� zasuw� przy drzwiach,trzyma�a dobrze- ilekro� wchodzi�a do pokoju, podnosi�a ku niej r�k�, z ca�ego otoczeniado niej jednej mia�azaufanie, polubi�a J�,jak jedynego sprzymierze�ca.
Ciche pla�ni�ciabosych st�p o kamienne p�ytyposadzki przybli�a�y si� i oddala�y, jakby kto� chodzi� pa�acowym ciemnymkorytarzem,nie zatrzymuj�c si� przed �adnymidrzwiami, ani przy �adnymoknie.
Wsta�a i na palcach podesz�a do progu,wstrzyma�a oddechnas�uchuj�c -nakorytarzu trwa�ag�ucha cisza.
Wr�ci�ado��ka i opar�szy o kolana ksi��k� stara�a si� skupi�ca�� uwag� na czytanym tek�cie, ale Jeszcze trzy razy wstawa�a i nas�uchiwa�a przy drzwiach, w ko�cu zacz�a czyta� na g�os, o�mieszona tym przed sam� sob� - mia�a dwadzie�cia sze��lat, dwadzie�ciasze�� lati trzy miesi�ce, jej kole�anki, kt�rym nie zachciewa�o si�doktoratu, mia�y ju� dobrze podchowanedzieci i t�umaczy�y im w�a�nie, �e nie nale�y si�ba� ciemnych pokoi i korytarzy, �e naprawd�nic tam nie ma.
Rzuci�a ksi��k�na ziemi�, zgasi�a�wiat�o.
Zacz�aliczy�, najpierw owce skacz�ce przez p�ot,potem te pla�ni�cia bosychst�p, kt�re wci�� dochodzi�yz korytarza, cho� nicsi� tam nie dzia�o,nic si� tamnie dzia�o, napewno nic si� tam nie dzia�o.
Zbudzi� j� ostry krzyk pod oknem.
Uderzona jakby jego d�wi�kiem usiad�ana ��ku i d�ugo niemog�a poj��, co si� sta�o, dop�kinie powt�rzy� si�, wysokii alarmuj�cy.
Kto� wzywa� ratunku.
Skoczy�a do okna i otworzy�a je cicho.
Na dole, pod �cian� parteru, toczy�a si� b�jka.
S�ysza�auderzenia ij�ki - ten, kt�ryzrozumia�,�e w tej walce nie ma szans, nie przestawa� wzywa� pomocy.
Nocby�a ciemna, jarzeni�wki przed wej�ciem do "domu kultury"nie pali�y si�ju�,biegn�c ku oknu nie spojrza�a na zegarek, ale musia�oby�p�no.
W pop�ochu zacz�a zastanawia� si� nad sytuacj�.
Co mog�azrobi�?
Krzykn�� na nich zg�ry?
Zacz�� wzywa� pomocy?
Ale ktoby tenkrzyk us�ysza�?
Przetrzebione drzewa starego parkui pustadroga pozanim - do wsiby�o conajmniej p� kilometra.
I czy krzycz�c nie zwr�ci�aby na siebie uwagi napastnika, mo�e przesta�by si�,kt�ry mia� ju� chyba dosy�, mo�e.
Dotkn�a d�oni�
g�adkiego muru pod oknem, na pierwszym pi�trze powinna si� czu�bezpieczna, a jednak nie mog�a wydoby� g�osu z gard�a, a tamtencz�owiek na dole wci�� krzycza�, s�abiej teraz ni� przedtem, zapewnetrac�c si�y i nadziej�.
Ach, czemu� nie pojecha�a do teatru, wszystkojedno kto gra� w tej sztuce,citutaj niechby si�pozabijali przeztenczas - bez niej, bez tegobezczynnegostania przy oknie,bez jejuczestnictwa w tym, co dokonywa�o si� tam na dole.
- Ratunku!
- us�ysza�ajeszcze raz, potem nast�pi�o g�uche uderzenie, aponim cisza, d�uga cisza i nie dzia�o si� ju� nic, zupe�nienic, a ona sta�a wci�� przy oknie, bezczynnie sta�a przy oknie, z gard�emzaci�ni�tym bole�nie, ze sparali�owanymi r�kami, sp�tanaswoim g�upim pod�ym strachem, gdy tymczasem ten cz�owiek nadole.
Skoczy�a do wiadraz wod�, kt�re obok miednicy na wiklinowym stojaku przygotowa�a jej Cze�niakowa, d�wign�a je z trudemi przechyliwszyprzez parapet chlusn�a wod� w d�.
Posypa�y si�zaraz przekle�stwa, grubes�owa, miotane z w�ciek�o�ci�- ale tylko przez Jeden g�os, silny i mocny, tamten milcza�, zamilk� i milcza�, mo�e ka�da chwilaby�a droga, mo�e liczy�y si� ju�sekundy,a ona sta�a wci�� przy oknie,zamiast biec w d� poschodach, zamiast.
Ale czyten cz�owiek, strzepuj�cy tam w dole wod�z ubrania i w�os�w, ten cz�owiek, miotaj�cy wci�� grube, najgrubszeprzekle�stwa - pozwoli�by jejpobiec do wsi po pomoc, a tymsamympo �wiadk�w.
Us�ysza�a nagle Jakby kroki, oddalaj�ce si�kroki,i przekle�stwa stawa�ysi� coraz cichsze, milk�y,gubi�y si� w oddaleniu - tak, ten cz�owiek odchodzi�,zaczyna� nawet biec, tak szybko,
jak na to pozwala�a ciemno��.
Odczeka�ad�ug� chwil�, dop�ki zupe�nie nie ucich� odg�os jegokrok�w.
Ubra�a si� po�piesznie, otworzy�a drzwi na korytarz.
Nieby�o nanim �wiat�a, posuwa�a si� wzd�u��ciany, opieraj�c si� o ni�r�kami.
Mia�a nik�� nadziej�, �e Cze�niakowa nie zamkn�adrzwi dosekretariatu instytutu,gdzie by�telefon.
Mog�aby zadzwoni� na milicj�, albo do pegeeru.
Ale Cze�niakowa nie zaniedbywa�a swoichobowi�zk�w, drzwi by�y zamkni�te i trzeba by �elaznego �omu, �eby
je otworzy�.
Sta�a przy nich d�ug� chwil�, og�uszona waleniem serca, strachnieopuszcza�jej anina chwil�, obrzydliwy i upokarzaj�cy, my�la�a,�ebyJak najszybciej znale�� si� w swoim pokoju, ale sz�a w przeciwn�stron�, �eby jak najszybciej zamkn�� za sob�drzwii zasun�� zasuw�,posuwa�a si� coraz bardziej kuschodom, ku ciemnym, kr�tym schodom starego pa�acu, a potem nimi w d�, wzd�u� por�czy w d� i po
przezdudni�c� echem jej krok�w sie� ku ci�kim odrzwiom, kt�reotworzy�y si� zaraz, gdy pchn�a Je d�oni�.
Uderzy�o j� w twarzch�odne, ostre powietrze -w nocy b�dzie przymrozek - pomy�la�ajakim� nawykiemdawnych skojarze�, dobrze by�o w tej chwili my�le� o przymrozku, o jab�kach, po kt�re pojecha�a Cze�niakowa, niezmarzn� pozostawione na drzewie, dobrze byiomy�le� o czymkolwiek, tylko nie o tym, �e oto sz�a tam, gdzie m�g� le�e� ten cz�owiek.
gdzie na pewnole�a� ten cz�owiek, uciszony, zamilk�ypo swoimostatnim krzyku.
Ciemno��nie by�a teraz ju� tak nieprzenikniona, jak wtedy, gdypo razpierwszy spojrza�a wni� przez okno.
Posuwa�a si� wzd�u�skrzyd�a pa�acu i na tle jego jasnej �ciany zobaczy�a wreszcie tenkszta�t - wsparty barkami o mur le�a� cz�owiek,rzuconybezw�adniena ziemi�, pozbawiony ostatnim uderzeniem si�y i g�osu.
Pochyli�asi� nad nim, potrz�sn�a za ramiona.
Powinna by�a po�o�y�mu d�o� na piersi, sprawdzi�czy �yje, ale wola�a niewiedzie�,wola�a tegonie wiedzie� - odskoczy�a od niego i potykaj�c si� o nier�wno�ci �cie�ki pobieg�a ku drodze.
Nie my�la�a ju�, �e mo�e kogo�na niej spotka�, przede wszystkim tego, kt�ry oddali� si�st�d przedchwil� i m�g� teraz przyczai�si� gdzie� za drzewem, nie ba�a si� go,nikogo si� ju� nie ba�a -wpad�szy do wsi, skierowa�a si� od razu doo�rodka zdrowiai za�omota�a pi�ciami w zamkni�te drzwi.
Lekarz mieszka� wtymsamymbudynku;kiedynie otwiera�, podesz�a do okna izadzwoni�a palcami o szyb�.
Mo�e go nie by�o?
Mo�etak�e pojecha� na niedziel� do miasta?
St�d ka�dy, kto m�g�,jecha�na niedziel� do miasta - dyrektor pegeeru, agronom izootechnik,nauczycielki zeszko�y.
Uderzy�a mocniej w szyb� i teraz w mieszkaniu co�si� poruszy�o, a po chwili skrzypn�o okno.
- C�, u diab�a?
- odezwa� si� zachrypni�tynieco g�os, owion��j�od�r alkoholu.
-Nawet w nocynie mo�na mie� spokoju?
- Ja z instytutu - zawo�a�a,staraj�c si� opanowa�.
- Podpa�acemby�a b�jka.
Jaki� cz�owiek le�y tam ranny.
Mo�e.
mo�e nie �yje.
- No to ju� mu wszystko jedno, kiedysi� nim zajm�.
-Panie doktorze!
- krzykn�a.
- Ach, to pani!
- Dopiero teraz j� pozna�, toon w�a�nie zaaplikowa�jej phanodorm,kiedy zg�osi�a si� doo�rodka, udr�czona bezsenno�ci�.
To pani!
powt�rzy�.
Prosz� zaczeka�, zaraz pani�wpuszcz�.
Trwa�o to dosy� d�ugo, musia� si� ubiera�, bo kiedy jejotworzy�,mia� nasobie kurtk�,palcami przeczesywa� w�osy.
- Przepraszam, troch� wypi�em - dzisiaj Jadwigi.
�ona ode mnieuciek�a, ale naimieniny zawsze zaprasza.
Dopiero co wr�ci�em izd��y�em si� po�o�y�.
- On tamle�y - zacz�a bez tchu.
- Bili si�,ale drugi uciek�,uciek� kiedy.
kiedy wyla�am na nich wiadro wody.
- Co pani zrobi�a?
- zapyta� t�umi�c u�miech.
- Wyla�am wiadro wody.
Co mog�am innego zrobi�?
Chcia�amdzwoni� na milicj�, ale sekretariat, gdzie jest telefon, zamkni�ty.
- Nasz posterunek otej porzei tak nieczynny.
Wi�c co to by�o?
B�jka?
Wesz�a za nim a� do gabinetu w o�rodku i patrzy�a, jak wpo�piechuwrzuca do torby jakie� narz�dzia, buteleczki, fiolki i banda�e,w ko�cu strzykawk� - nie m�g� mie� wi�cej ni� trzydzie�ci pi�� lat,czy tak�e bal si� tu na pocz�tku?
Nie by�otu za drzwiami pa�acowegokorytarza, gromadz�cego wszystkie echa, no i by� m�czyzn�, silnym,m�odym m�czyzn�, kt�ry u�miechn��si� do niejwreszcie, wci��odgarniaj�c opadaj�ce naczo�ow�osy.
- Jestem got�w!
Mia�em szcz�cie, �e nie pocz�stowa�em panijakim� mocniejszym s�owem.
Nie lubi�, jak mnie budz� w nocy.
Niechpani poczeka, wyprowadz� w�z z gara�u,
- Nie, nie- zaprotestowa�a.
- To przecie� nie tak daleko.
Zrozumia�, czego si� ba�a.
Roze�miawszy si� cicho, skierowa�j�dotkni�ciem ramienia ku wyj�ciu.
- Dziewczyno!
- mrukn��.
-Niech si� pani nie boi.
Wypi�emwprawdzie troch�, ale skoro przejecha�em jako� osiemdziesi�t kilometr�w, to i temu kawa�kowi przez wie� podo�am.
- Zostawi� j�w ciemno�ci, us�ysza�a, jak otwiera gara�, jak uruchamia motor,w chwil�potemzab�ys�y �wiat�ai w�zwytoczy� si� na podw�rze.
Pos�usznie usiad�a na wskazanym jej przednim miejscu.
�eby niewyda� si�mieszn�, zaniecha�a protest�w, nie chcia�a go zreszt� urazi�, potrzebowa�a go, nie tylkoten cz�owiek, le��cy bezw�adniepod�cian� pa�acu,ona tak�e.
- No,jak?
- zapyta�, wyjechawszy na drog�.
-Ju� si� pani tuprzyzwyczai�a?
- Tak- powiedzia�a.
-Sypiapani dobrze?
Phanodormju� niepotrzebny?
-Niepotrzebny.
- By�em tego pewien.
Pocz�tki s�trudne, ale to na szcz�cie szybko mija.
Ostatecznie wsz�dzie mo�na �y�.
Jak si� ma troch� silnejwoli.
20
- Tak - powt�rzy�a.
- Jak si� ma troch� silnej woli.
- Panipewnie my�li, �e zapijam si� tu wieczorami.
�e mo�e nawetwypijam spirytusz apteczki- Nie.
Niech pani zagl�dniedo mnie odczasu do czasu, przekona si� pani, �e taknie jest.
Lekarz na wsi musiby� trze�wy, jak �wi�ty Piotr, nigdynie wiadomo, kiedy jakiej� babiezechcesi� rodzi�, albo mi�e ch�opaczki porzn� si� no�ami.
Dzi� naprawd�wyj�tkowy dzie�.
Powiedzia�em pani - imieniny �ony,wdodatku takiej, co od m�a ucieka.
- Nie ma tej silnej woli, o kt�rej pan m�wi�?
Milcza� przez d�ugiczas.
- Ano nie ma.
Kiedyzajechali przed pa�ac,le��cy pod �cian� cz�owiek powolipodnosi� si� na nogi.
Zobaczyli go w �wietle reflektor�w, Jak d�wiga�si�, opar�szy d�onieo mur.
- �yje szepn�a.
Wyskoczy�a z wozu i podbieg�a do niego.
- Nicsi� panu niesta�o?
Odwr�ci!
ku niej g�ow�i wreszcie zobaczy�a jego twarz, posiniaczon� ipokrwawion� twarz m�odego cz�owieka, wykrzywion�w�ciek�o�ci�.
- Sprowadzi�a pani milicj�!
-To nie milicja.
Tolekarz.
Doktor.
- Doktor?
- szepn�� z niedowierzaniem i zaraz doda�.
-Po co doktor?
Nicmi nie jest.
Nic.
Zupe�nie nic.
- To si� zaraz oka�e.
- Lekarz zatrzasn�� drzwiczkiwozu, zbli�y�si�z latark�.
- Nic!
Zupe�nienic!
- powtarza� ch�opak.
-Pobili�my si� troch�.
- Ale przecie� le�a� tu pod �cian�-zawo�a�a, przera�ona tym, �eza�amuje si� jej glos, �e sama teraz w to nie wierzy.
- Le�a� tu pod�cian� zupe�nie nieruchomy!
- Tak mnie tylko troch� zemglHo - powiedzia�ch�opak.
-Zaraz zobaczymy, co ci� zemgli�o.
- Lekarz popycha� goprzedsob�w stron�wej�cia, o�wietlaj�c drog� latark�.
-No�e mieli�cie?
- Nie.
Co pan doktor?
- B�d� musia� go upani obejrze�.
Chyba, �e jest tu jakie� innepomieszczenie.
- Wszystkopozamykane.
Prosz� do mnie.
Na g�r�.
-Niech pani prowadzi.
Wesz�ado pokoju pierwsza,zapali�a �wiat�o.
Ch�opakzatrzyma�si� przy drzwiach.
- Nic mi nie jest - powt�rzy�.
Otar� d�oni� rozkrwawion� warg�,dotkn�� g�owy.
- Cholera!
-j�kn��.
Lekarz otwiera� ju� torb�.
-- Rozbieraj si�!
Odwr�ci�a si�do okna, zamkn�aje, zas�oni�a firank�, jakby m�g�kto� z tej bezkresnej pustki poza nim dojrze� w jej pokoju rozebranego m�czyzn�.
Ch�opak sycza� i piszcza� podczasbadania i opatrunku, wrzasn��na ca�egard�o przy zastrzyku,ale stawa� si� coraz pokomiejszy i ju�ani razu nie powiedzia�, �e nic mu nie jest.
- Urz�dzi� ci^!
- Lekarz sko�czy� opatrunek, zacz�� wrzuca� dotorby wszystko, co przedtem z niej wyj��.
-Jutro zsamego rana,a w�a�ciwie to ju� dzisiaj - zerkn�� na zegarek - masz pokaza� si�w o�rodku, Musz� ci� jeszcze raz zbada�.
Nigdy nie wiadomo, coz takiej bijatykimo�e wynikn��, wstrz�s m�zgu,albo.
Ch�opak patrzy� w ziemi�.
- Ja nie mog� przyj�� jutro doo�rodka - szepn��.
-Niemo�esz?
Dlaczego?
A zerwa�e� si� tak �wawo, kiedy my�la�e�, �e to milicja.
- Nie, to nie oto, panie doktorze.
Tylko.
ja jutrowyje�d�am.
-Prac� w mie�cie dosta�em.
Na budowie.
I mieszkanie w hotelu robotniczym.
W�a�nie po�egnanie wyprawi�em.
Odwr�ci�a si� powoli, ale nie ku niemu - ku lekarzowi, kt�rynadaremnie rozgl�daj�c si� za wod� doumyciar�k,znieruchomia�teraz i zapomnia�o tym.
- Prac� wmie�cie dosta�e�.
- powt�rzy�.
- Tak, od jutra-Jak si� jutroniestawi�, to by mnie mo�e z listyskre�lili i mieszkania bymnie dosta�.
Niechtylko pan doktor na milicj� nie dajezna�.
Ja si� z tym �obuzem samporachuj�, Jak na urlopprzyjad�.
A te banda�e.
te banda�e, panie doktorze, to chyba jutrob�d� m�g� zdj��.
?
Nie otrzyma�odpowiedzi.
Czeka�a na ni� i ona, panicznie trzymaj�c si� tej ciekawo�ci, jakby zale�a�o od niejwiele, bardzo wiele - alelekarz wci�� nie odpowiada�.
A dlaczeg� tyst�d wyje�d�asz?
-zapyta� wreszcie.
Wsadzi�brudne r�ce w kieszenie kitla i patrzy� naswego pacjenta t�pym, nieruchomym wzrokiem.
Ch�opak zbiera� si�ju� do odej�cia.
Posun�� si� krok ku drzwiom,ale przedtem wzni�s� r�k� do g�ry iuczyni�ni� nieokre�lony gest,zamykaj�cy swoim zaokr�gleniem nie tylko pok�j, ale i noc pozanim, drzewa w przetrzebionym parku, ciemn� drog� i wie�.
- A co ja bym tu robit, panie doktorze?
- parskn�� kr�tkim, cichym �mieszkiem.
-To nie dla mnie.
�wiata musz� troch�zobaczy�.
- No toid�!
�piesz si�!
- Lekarz ruszy� si� z miejsca, r�ce wyci�gn�� z kieszeni.
-Spiesz si�' Napewno nie masz tu corobi�.
Pr�dzej!
Na co jeszczeczekasz?
- Panie doktorze!
- krzykn�a.
Przestraszy�a si� jego g�osu,aleodwr�ci� ku niej nagle u�miechni�t� twarzi wypchn�� ch�opaka zadrzwi.
- On naprawd� nie mo�e si� sp�ni�!
- Wzi�� jej r�k�, �cisn��a�zabola�a.
-I nie ma wtym nic niezwyk�ego, nic niezwyk�ego,�e onpotrzebny jesttam, a my tu.
Ontam,a my tu.
Wzi�� swoj�torb�, powoli zbli�y�si� do progu.
- Dobranoc!
Niech si� pani k�adzie spa�-!
trzeba zaraz zasn��.
- Tak -powiedzia�a.
- Napewno zaraz zasn�.
Wtym naprawd�nie ma nic niezwyk�ego.
Od pocz�tku tak my�la�am.
Gospoda nad SutJesk�
Milko, m�ody, ros�y Jugos�owianin, rozpala� w piecu ogie�.
Przysiad�szyna pi�tach, uk�ada� wpaleniskupot�ne szczapy d�biny; gdypochyla� si�, mi�dzy szarym swetrem z owczej we�ny a wy�wiechtanymi portkami ukazywa� si� pasek opalonej sk�ry, g�adko napi�tej nam�odym grzbiecie.
Pracowa� powoli, bez po�piechu,cho� z g��bigospody krzycza� kto� na niego, �epowinien by�napali�wcze�niej,zanim Amerykanin wr�ci� ze zdj�� nad Sutjesk�, zanimAmerykaninuda� si� na odpoczynek do swego pokoju.
Ken, le��c w ubraniunawyboistym ��ku, domy�la� si� tre�ci tej nagany; uwa�ano go tu zaAmerykanina, by� m�em najs�ynniejszej ameryka�skiej aktorki, towiedziano o nim przede wszystkim w ma�ym miasteczku w g�rachHercegowiny; podejrzewa�, �e i w ekipie zdj�ciowej tak�e.
S�awa Vivby�a ju� od dawna ugruntowana, kiedy on wci�� jeszczenie chcia�zdradzi� �ywego Szekspira wangielskimteatrze dla celuloidowychobrazk�w, pokazywanych w kinach ca�ego �wiata.
Terazprzyby� tu,�ebyzagra�bohatera narodowegoJugos�awii, by� ju� godny tej roli,wi�cej - wi�zano nadzieje z tym, �e to w�a�nie on J� zagra, cho� nazwisko Viv przy�miewa�o go wci�� swoimblaskiem.
Nauczy� si� tym wzrusza�, a nie z�o�ci�, lecz przysz�o muto niebez trudu.
By�obyg�upstwem odzwyczai�si� od tego w�a�nie tutaj,wjugos�owia�skiej mie�cinie mi�dzyDubrownikiem a Sarajewemz dwiemaprzesiadkami, gdyby kto� upar� si�,�ebydotrze� tu poci�giem zBelgradu.
My�l o po��czeniach kolejowychnasun�amu inn�,trapi�c� go odprzedwczoraj, od nieudanej rozmowy telefonicznej z Viv.
Chcia�aus�ysze� jego g�os, za godzin� odlatywa�a z Kalifornii do Moskwy ichcia�a przedtem us�ysze� jego g�os - tylko tyle zdo�a� zrozumie�,rozmowa zaraz si� urwa�a,nast�pi�y nawo�ywania w eterze mi�dzy
Belgradem, Los Angeles i t�mie�cin� w g�rach, gdziezakopa� si�nad�ugie tygodnie.
Goran Petranovi�, szef produkcji filmu, obieca� muza�atwi� w odpowiednim ministerstwie popraw� linii telefonicznej;
w umowie zastrze�one by�y r�wnie�dobre warunki pracy.
Dobre warunki!
Ken mia� ochot� roze�mia� si� na glos, patrz�cw zakopcony sufit nad g�ow�, czuj�c pod grzbietem nier�wn�twardo�� materaca, oczadzia�y woniami dochodz�cymi zkuchniprzez nieszczelne drzwi, przez szpary w pod�odze i �cianach, przezotwarte okno nawet - zapach oliwyi czosnku otacza� gospod� jakzapora- Dobre warunki!
Kiedy indziej zrobi�by napewno awantur�,ale teraz wszystkie te niedogodno�ci by�yjakby nieod��czn� cz�ci�roli; grat partyzanta, pierwszego rang� w tym kraju - to go zobowi�zywa�odo surowo�ci wobec siebie, do utrzymywania si� wfilmowejpostaci tak�epoza planem.
Mo�e to by� aktorski kabotynizm, a mo�e ho�d dla bohatera, dlaprawdziwych dni, kt�re prze�y�na tymkwadracie ziemi mi�dzy trzema g�rskimi rzekami - niechcia� zastanawia� si� nad tym,praca nad rol� sprawia�amu satysfakcj�, to by�o najwa�niejsze.
Pocz�tkowo ba� si�, �e nie zdo�awcieli�si� wposta� cz�owieka �yj�cego, powszechnie znanego, �estworzy to szczeg�lny rodzaj bezsilno�ci wyobra�ni, �e sparali�ujew nim wszystkie mechanizmyaktorskich predyspozycji.
Potem tomin�o.
Wypracowa� w sobie dystansdo rzeczywisto�ci; czasem filmu by�a przesz�o�� oddalonao lat trzydzie�ci usi�owa� si� wniejutrzyma�; kiedypatrzy� w postarza�e twarzelicznych konsultant�wfilmu, stara� si� nie widzie� w nich dzisiejszych dostojnychzmarszczek, ale tamt� m�od� zaci�to�� sprzedlat, tamt� rozpaczi w�ciek�o��, szale�stwo i b�l.
Byli otoczeni ze wszystkich stronprzez przewa�aj�cesi�y wroga - cztery dywizje i dwa pu�ki niemieckie, trzy dywizje w�oskie, dwapu�ki bu�garskie, brygad� domobran�w i oddzia�y czetnik�w.
Ich zgrupowanie liczy�o og�emdwadzie�cia tysi�cy �o�nierzy ipartyzant�w.
Sztab g��wny z naczelnym dow�dc� by� w�r�d nich.
I szpital centralny, i komitet wykonawczy.
Musieli si� wi�c przedrze�, zawszelk� cen� musieli si�przedrze� do Bo�ni, �ebypo��czy� si�tam z pozosta�ymiwojskaminarodowowyzwole�czymi.
Co wieczora przepowiada� to sobie jak lekcj�.
Irfan Koprovi�, studentanglistyki z Belgradu, kt�rego mu przydzielono w charakterzet�umacza, opracowa� dla niego ca�� dokumentacj� walk na tym terenie, ze szczeg�ln� dok�adno�ci� na�wietlaj�c majowe i czerwcowedniczterdziestego trzeciego roku mi�dzy Drin�a Sutjesk�.
Wieczorami.
czyta� mu i t�umaczy� odezwy i przem�wienia partyzanckiego wodza z tamtych dni.
Nie chcia�go wi�c gra�, chcia� by� nim przezdziewi��dziesi�t minut trwania obrazu.
Aleoznacza�oto tygodniewysi�ku, kt�rego ogromu nie wyobra�a�sobie,gdy postanowi� si�
go podj��,
Przed gospod� zatrzyma� si� samoch�d, nadole rozleg�o si� trza�niecie drzwi wej�ciowych, a po nim kroki i m�skie g�osy zadudni�yw sieni - domy�li� si�, �e to Goran Petranovi� wr�ci� do kwatery kierownictwa ekipy.
- Milko!
- powiedzia�do ch�opaka.
Milko odwr�ci� g�ow�, ale wyraz twarzy mia� roztargniony.
Si�gn�� wi�c do kieszeni i wyj�� dolara, conatychmiast ruszy�och�opcaz miejsca.
Dziwne, pomy�la�, patrz�cw rozja�niaj�ce si�oczy Jugos�owianina-oni lubi� dolary jeszcze bardziej ni�my.
- Milko!
- powt�rzy� wciskaj�c banknot w zwinn� d�o� ch�opaka.
- Goran Petranovi�!
Porozumiewali si� tylko nazwiskami lub nazwami rzeczy, opatrzonymi gestem na tylewymownym, by m�g�zast�pi� brakuj�ces�owa.
Teraz gest nakazywa�, by Milko spiesznie zszed� na d� i r�wnie spiesznie sprowadzi� na g�r�szefa.
Polecenie zosta�o zrozumiane, schody zagra�y podpodkutymiobcasami ch�opaka.
Petranovi� zjawi�si� prze�ykaj�c ostatni k�s, widocznie zd��y�z�apa� po drodze kanapk� zbufetu.
- Wszystkoza�atwione!
- zawo�a!
od progu.
Zna� angielski na tyle, �eby m�c si� nim pos�ugiwa� w najprostszychsprawach.
- Dzi�kuj�.
- Ken podni�s�si�z pos�ania nie kryj�c zdumienia.
-
Tak pr�dko?
- Interwencje by�y dwie.
Prawd� m�wi�c - Petranovi� przesun��d�oni� po �ysinie- ta pierwsza, wcze�niejsza od mojej, wi�c moja.
okaza�asi� niepotrzebna.
- O czym pan m�wi?
- Popraw� linii telefonicznej rozpocz�to pointerwencji ambasady.
-Angielskiej?
- zapyta� bez nadziei w g�osie.
- Ameryka�skiej - podkre�li� z naciskiemPetranovi�, jakby mu tosprawia�o szczeg�ln� satysfakcj�.
Ken uzna�, �e wtej sytuacji najlepiej b�dzie si� roze�mia�.
Pokaza� z�byw szerokim u�miechu i st�a� w nim na d�ugi moment, dopieropo chwili klepn�� Jugos�owianina wplecy, a� ten przysiad�:
26
-Dobrze jest, jak jest.
- Te� tak my�l� -odpowiedzia� Goran.
Rozejrza� si� po pokoju,jakby dopiero wyobra�enieViv Clivley, sk�adaj�cejskarg� na stanlinii telefonicznej gdzie� tak wysoko, �e wy�ejby� ju� chyba sam PanB�g, ukazywa�o mu ca�e ub�stwo tego pomieszczenia.
- Wstawi�tuchocia� dwa fotele.
- Nie pozwol� tu nic zmieni� - warkn��.
-Jestpanu niewygodnie.
-Chc�, �eby mi by�o niewygodnie!
- Co te� pan m�wi?
Po tylugodzinach na planie?
Gdyby Zoranzgodzi� si� na dalsze dojazdy, mieliby�mypierwszorz�dne kwatery wkt�rej� z miejscowo�ci letniskowych.
Ale upar� si� przytej dziurze.
- Dobrze, �e si� upar�- wzi�� w obron� re�ysera Ken.
-Nie wiem, czy dobrze.
Ludzie w tej mie�ciniewkr�tce z namizwariuj�.
W�adowali�mywojsko do szk�, aktor�w i obs�ug�techniczn� do dom�w prywatnych.
- Zarobi�.
-Tak, zarobi� Ale pozafilmem nie ma tu �ycia.
Chyba nawet nie�pi� ze sob�nocami.
- Mo�e�pi� zkim innym -b�kn�� Ken, lecz �art nie zosta� przezPetranovicia dobrze przyj�ty.
Nawet w ten spos�b podkre�la�, �ejestto film szczeg�lny i �e wszyscy tu traktuj� sw�j� prac� jak nobilituj�cy ich zaszczyt.
-Zapomina pan.
-zacz��.
- Nie zapominam!
- Ken podni�s� r�ce gestem poddania.
Nie powstrzyma� si�jednak od uwagi: - W�a�ciwie nie mo�nanawet powiedzie�, �e �pi� z kim innym.
Przynajmniej m�czy�ni.
Nasza ekipajest tak pozbawiona p�cipi�knej.
- A Dara?
- zapyta� z cicha Petranovi�.
Roze�mielisi� obydwaj ha�a�liwie i to m�skie porozumienie poprawi�o im nagle humor.
Dara Sulaji�, sekretarka planu,mia�adobr�czterdziestk� iczarny puch nad g�rn� warg�,nosi�a zawszespodnie,pali�a najmocniejszepapierosy i nie odwraca�a g�owy odkieliszka,
- A ty si� z czego �miejesz?
- spyta� Petranovi� Milka, bo ch�opak, zaniechawszy dok�adaniadrew do ognia, uczestniczy� tak�e wweso�o�ci; nierozumia� ani s�owa z ich rozmowy, ale imi� sekretarkiplanu naprowadzi�o gona jej tre��.
- �mia� si� nie wolno?
- burkn�� ch�opak.
Wolno, wolno.
- Szefekipy z�agodnia�.
Potarga� goza w�osy.
-W przysz�ym tygodniu dam ci zarobi�, b�dziemy potrzebowa� statyst�w.
Ch�opak pokra�niai.
- Mam jeszcze m�odszego brata.
-O hoho!
Ca�ej rodziny n