14932

Szczegóły
Tytuł 14932
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14932 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14932 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14932 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HAL DUNCAN WELIN KSI�GA WSZYSTKICH GODZIN: 1 PRZE�O�Y�A ANNA RESZKA Wydawnictwo MAG Warszawa 2006 Tytu� orygina�u: Vellum. The Book of All Hours: 1 Copyright � 2005 by Hal Duncan Copyright for the Polish translation � 2006 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Maria Rawska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja na ok�adce: Chris Shamwana i Neil Lang Opracowanie graficzne ok�adki: Jaros�aw Musia� Projekt typograficzny, sk�ad i �amanie: Tomek Laisar Fru� 'Wy��czny dystrybutor Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk ul. Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22) 631-48-32, (22) 632-91-55, (22) 535-05-57 www.olesiejuk.pl, www.oramus.pl Wydanie I ISBN 83-7480-032-1 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 2 Im. 63, 04-082 Warszawa tel./fax(0-22)813 47 43 e-mail: [email protected] http://www.mag.com.pl Tacie za dziwactwa i przekonania Mamie za paczki zjedzeniem i wyrozumia�o�� I nade wszystko Ewanowi � na zawsze TOM PIERWSZY ZAGUBIONY B�G SUMERU PROLOG PYLISTA DROGA Dzienniki Reynarda Cartera - Dzie� zero P�on�ca mapa. Ka�da epopeja powinna si� zaczyna� od p�on�cej mapy, twierdzi� m�j przyjaciel Jack. Jak w filmach. P�omienie trawi�ce �wiat to najlepsze w tych wszystkich starych filmach, powtarza�. Stary pergamin robi si� coraz ciemniejszy po�rodku, marszczy si�, kurczy, a potem nag- le... puffl Taki w�a�nie by� Jack. Je�li si� go zapyta�o, co chce na urodziny, od- powiada�, �e eksplozji. By� szalony, ale kiedy kartkowa�em Ksi�g�, coraz szybciej, z rosn�cym strachem i podziwem, my�la�em o tym, co mi m�- wi�. O bogach i tragediach, mitach i legendach, o filmach, kt�re rozpo- czyna�y si� od przewijaj�cej si� na ekranie opowie�ci z dawnych czas�w. Welinowe stronice l�ni�y w blasku, kt�ry nie pochodzi� od p�omieni. Podziemny magazyn rozja�nia�o bladoniebieskie �wiat�o jarzeni�wek. Je- dyny ogie� p�on�� w mojej g�owie, ogie� zrozumienia, objawienia. Nie mog�em jednak uwolni� si� od przeczucia, �e w ka�dej sekundzie �wiat mo�e obr�ci� si� w popi�, jak w fina�owej scenie hollywoodzkiego fil- mu, w kt�rej grzmi�ca muzyka zag�usza krzyki i odg�osy walki. Ksi�ga. Zamkn��em j� z trzaskiem i sprawdzi�em, czy moje podejrzenia s� s�uszne. Na ok�adce z grubej ciemnej sk�ry, zniszczonej i pop�kanej jak skorupa ��wia, by�y wyt�oczone dziwne znaki w kszta�cie oka: ko�a wpisanego w elips�, ale z czterema mniejszymi p�okr�gami przy kraw�- dzi, na godzinie trzeciej i dziewi�tej, na pi�tej i jedenastej; nachodzi� na nie prostok�t wykonany drukiem offsetowym. Ca�o��, otoczona wypu- k�� ramk�, wygl�da�a zupe�nie jak na skradzionych planach architekto- nicznych, le��cych teraz na pod�odze. Obrzuciwszy piwnic� spojrzeniem, utwierdzi�em si� w przekonaniu, �e mam racj�. Wszystko si� zgadza�o. D�ugie, prostok�tne pomieszczenie z drzwiami w prawym rogu, �ciana po lewej grubsza ni� pozosta�e, no�na. Dwa murki szerokie na mniej wi�- cej trzydzie�ci centymetr�w si�ga�y dw�ch trzecich wysoko�ci magazynu, jakby kiedy� wyburzono cz�� pierwotnej �ciany, �eby zrobi� nisz�. Zna- laz�em j� w g��bi pokoju, za wysok� przeszklon� bibliotek�; na planach skre�lonych atramentem by�a ledwo zaznaczona o��wkiem. Poczu�em wyrzuty sumienia, patrz�c na stosy dzie� Arystotelesa, Nostra- damusa, Moliera i B�g wie kogo jeszcze, kt�re musia�em u�o�y� na pod- �odze, �eby przesun�� solidn� szaf�. Bezcenne dzie�a z uniwersyteckiego ksi�gozbioru specjalnego; studenci zapisywali si� na nie w kolejce, po- daj�c nazwisko swojego profesora i temat bada�, kustosz przynosi� je do czytelni na pi�trze i ostro�nie k�ad� przed nimi na biurku, na piankowych podp�rkach. Kruche stronice nale�a�o odwraca� bardzo delikatnie, �eby nie rozsypa�y si� w proch pod nieczu�ymi palcami. Tymczasem ja po- traktowa�em je jak zwyk�e broszury, rzuci�em na pod�og�, jakbym robi� przemeblowanie. Lecz tak czy inaczej, w por�wnaniu z Ksi�g� wydawa�y si� bezwarto�ciowe; ju� by�y prochem. Wytar�em krew sp�ywaj�c� po czole i ponownie otworzy�em wolumin, na pierwszej stronie. Ksi�ga wszystkich godzin Ksi�ga wszystkich godzin, tak nazwali j� w �redniowieczu benedyktyni, kt�rzy pracowicie pisali przy blasku �wiec, godzina po godzinie, dzie� po dniu, tydzie� po tygodniu, miesi�c po miesi�cu, na welinie ozdobionym barwnymi ilustracjami, nie czysto bia�ym, lecz ��tawym albo br�zowa- wym, w kolorze sk�ry, ziemi, drzewa, starej ko�ci, rzeczy, kt�re kiedy� �y�y. Kroniki powstawa�y na zlecenie ksi���t i kr�l�w, a ich wykonanie oznacza�o ca�e lata garbienia plec�w, skurcz�w d�oni, os�abienia wzroku. Benedyktyni twierdzili, �e sam B�g zam�wi� taki wolumin u jednego z anio��w, pozwalaj�c mu wej�� za zas�on�, zobaczy� swoj� twarz, spisa� s�owa. Wed�ug nich powierzy� to zadanie patriarsze Enochowi, kt�ry po wst�pieniu do nieba zosta� anio�em Metatronem. W dziele zachowa� si� przekaz Bo�y dotycz�cy wszystkich chwil wieczno�ci, rodzaj instrukcji obs�ugi dla tych, kt�rzy odwa�� si� �y� w ca�kowitej zgodzie z Jego naka- zami, bez najmniejszych odst�pstw. Okaza�o si� jednak, �e �aden cz�owiek nie jest zdolny do takiego po�wi�cenia. Dlatego benedyktyni zaprzeczali istnieniu Ksi�gi w tym �wiecie. Utrzymywali, �e mo�na j� znale�� tylko w wieczno�ci, gdzie duch zostaje uwolniony od s�abo�ci cia�a. - Ksi�ga wszystkich godzin - m�wi� ojciec. - Tw�j dziadek wyruszy� jej szuka�, ale nigdy nie znalaz�. Nie m�g� znale��, bo to mit, mrzonka. Ona nie istnieje. Pami�tam jego spokojny u�miech, wyraz twarzy, kt�ry czasami przy- bieraj� rodzice, gdy widz�, �e dzieci powtarzaj� ich b��dy. Ich mina wy- ra�nie m�wi: tak, wszyscy w waszym wieku my�l� podobnie, ale uwierz- cie nam, kiedy b�dziecie starsi, zrozumiecie, �e �wiat nie jest taki prosty. Wypytywa�em go o fantastyczne historie, kt�re mi opowiadano, o stare sekrety rodziny Carter�w. Nie o zwyk�e szkielety w szafie, ale o ko�ci, na kt�rych wyryto tajemnicze runy, i o schowki z zamaskowanymi wej�cia- mi do mrocznych tuneli prowadz�cych w g��b ziemi. -Ale stryj Reynard m�wi�, �e kiedy dziadek by� na Bliskim Wschodzie... � Stryj Reynard to szczwany lis - przerywa� mi ojciec. - Opowiada ciekawe historie, lecz musisz traktowa� je z przymru�eniem oka. Pami�tam, �e jego s�owa mn� wstrz�sn�y, przyprawi�y o m�dik w g�o- wie. By�em m�ody i nie s�dzi�em, �e dw�ch doros�ych, kt�rym ca�kowicie ufam,/mo�e wierzy� w zupe�nie co innego. Przecie� ojciec i jego brat Reynard, m�j imiennik, wiedzieli wszystko. Byli doros�ymi. Nigdy nie przypuszcza�em, �e ich odpowiedzi na moje pytania mog� by� ca�kowicie r�ne. - Oczywi�cie s�uchaj ojca - powiedzia� stryj Reynard. - Szczerze m� wi�c, nie powiniene� wierzy� w �adne moje s�owo. Je�li chodzi o Ksi�g�, jestem kompletnie niewiarygodny. - Popatrzy� mi w oczy z absolutn� powag� i... mrugn��, dodaj�c: - Prawie jak cystersi. Cystersi uwa�ali benedyktyn�w za g�upc�w. Byli przekonani, �e Ksi�- ga istnieje w tym �wiecie, ale bali si� jej jak samego diab�a. Przekl�li manuskrypt podobnie jak najbardziej szata�skie z dzie�, Ksi�g� imion zmar�ych, wszystkich istot, kt�re �y�y albo mia�y �y�: ludzi, anio��w, de- mon�w. Odwo�ywali si� do Biblii, Tory, Koranu, chrze�cija�skich apo- kryf�w, �ydowskich i islamskich legend. Czy� Apokalipsa �w. Jana nie wspomina o napisanej przez boskiego skryb� Ksi�dze �ycia zawieraj�cej prawdziwe, sekretne imiona ludzi, kt�rzy w chwili wezwania nie mogliby odm�wi� stawienia si� przed tronem Bo�ym? A skoro mia�a by� ujawnio- na dopiero w dniach ostatecznych, sk�d Salomon zna� imiona wszystkich d�in�w? W owych czasach palono na stosie stare panny, zielarki i aku- szerki, uwa�ano, �e �wiat jest pe�en ciemno�ci, obawiano si� wiedzy. Dla- tego twierdzono, �e musi istnie� kopia Ksi�gi �ycia, sporz�dzona przez samego Lucyfera, jeszcze kiedy by� praw� r�k� Boga. Szeptano, �e mo�e nawet wpisa� do niej imi� Pana; st�d jego upadek. Je�li tak, to zuchwa�y �miertelnik m�g�by u�y� Ksi�gi, �eby podporz�dkowa� Wszechomog�- cego swojej woli. Ale w tej chwili bardziej interesowa� mnie prowizoryczny banda� z ode- rwanego r�kawa, kt�rym zatamowa�em krwotok ze zranionej r�ki. Z wo- luminami z ksi�gozbioru specjalnego obszed�em si� bezceremonialnie, jeszcze gorzej z bibliotek�, kt�ra zas�ania�a pokryt� kurzem szklan� tafl� broni�c� dost�pu do niszy - niczym okno wystawowe albo szyba przed muzealn� ekspozycj� przedstawiaj�c� mnisi� cel� czy tajny sk�adzik prze- mytnika - ale by�em bardzo ostro�ny, pos�uguj�c si� diamentowym no- �em i przyssawk�. Zupe�nie si� nie spodziewa�em, �e szk�o si� rozpry�- nie, a gwa�towny podmuch odrzuci mnie w g��b pomieszczenia. Mia�em szcz�cie. Tylko jeden od�amek okaza� si� na tyle du�y, �eby zrani� mnie powa�niej. Utkwi� g��boko w prawej d�oni, kiedy odruchowo zas�oni�em twarz. Reszta spowodowa�a skaleczenia, liczne, ale w wi�kszo�ci powierz- chowne. Nie wiedzia�em, dlaczego w niszy panowa�o takie ci�nienie, �e szyba p�k�a, kiedy wyci��em w niej otw�r. By�a to jednak b�aha tajemnica w por�wnaniu z ksi��k� le��c� w kr�gu soli. Legendy �ycia - Ksi�ga godzin. Albo imion. Nie wiadomo. - Brednie! - stwierdzi� Joey. - Zmy�lasz. - Zamknij si� - burkn�� Jack. - Ja go s�ucham. Przesun�� w moj� stron� d�in z tonikiem, przed Joeyem postawi� guin- nessa i usiad� z kieliszkiem ouzo. Pow�cha� je i zmarszczy� nos. - M�w dalej - powiedzia�. - Dobra - wychrypia�em g�osem zdartym od przekrzykiwania dud- ni�cego basu szafy graj�cej. - No wi�c, w siedemnastym wieku pewien jezuicki uczony o�wiadczy�, �e obie te idee to herezja. Wed�ug niego cho- dzi�o o ksi�g�, z kt�rej przed tronem Bo�ym zostan� odczytane wszystkie grzechy. Nie tylko spis imion zmar�ych, tak�e ich uczynk�w, dawnych, obecnych i przysz�ych. - To musia�aby by� cholernie gruba ksi��ka - zauwa�y� Joey. Wzruszy�em ramionami, u�miechn��em si� i �ykn��em drinka. - Mo�e j�zyk, w kt�rym j� spisano, jest bardziej... zwi�z�y. Nie mam poj�cia. W�a�nie w tym rzecz, �e nikt nie wie dok�adnie, jak ona wygl�da. Gdzie jest, to inna sprawa. - Za du�o czytasz - stwierdzi� Joey. - Cz�owieku, za�o�� si�, �e w ka�- dej bibliotece uniwersyteckiej znajdziesz egzemplarz... - Makromimicon - powiedzia� stryj Reynard. - Ciekawe, sk�d Liebkraft bra� swoje pomys�y. Starzy bogowie, ksi�ga napisana przez szalonego Ara ba, t�umaczenie jeszcze starszego tekstu. Sk�d j� masz? Obr�ci� w r�kach zniszczon� broszur�. Po��k�e kartki, po�amany grzbiet, zagi�te rogi, krzykliwa ok�adka - �adna staro�ytna tajemnica, tylko wsp�czesna szmira, �adna prawda, tylko �mieci. I tyle w�a�nie us�y- sza�em po tych wszystkich opowie�ciach, kt�re stryj snu� przez ca�e moje dzieci�stwo. - Z antykwariatu. Zap�aci�em pi��dziesi�t pens�w. Ty... ty... nie wie- rz�,N�e ca�y czas mnie nabiera�e�... Brak�o mi s��w. Legendy �ycia, opowiadane nad szklankami mleka albo - ostatnio - piwa, okaza�y si� czystym zmy�leniem. Do tego ukra- dzionym. Stryj spokojnie pali� papierosa. - Nak�ad wyczerpany dziesi�tki lat temu - dorzuci�, oddaj�c mi ksi�� k�. - Powiniene� j� przeczyta�. Naprawd�. Na pewno ci si� spodoba. Mia� na twarzy sw�j szelmowski u�mieszek - Oczywi�cie przeczyta�em Liebkrafta. Wszyscy w rodzinie Carter�w musieli go pozna� wcze�niej czy p�niej. Zw�aszcza ty, Jack. Bez po�piechu zapali�em papierosa i zaci�gn��em si� g��boko, �eby przyku� ich uwag�. Z Jackiem i Joeyem spikn��em si� na pierwszym roku studi�w. Jack, rudow�osy, szalony ch�opak, kt�ry po pijanemu lubi� wychodzi� na parapet, te� Carter, cho� nie bylis'my spokrewnieni, b ile wiem. Joey Pechorin, nihilista o matowym g�osie, w pierwszej chwili sprawia� wra�enie, jakby za bardzo stara� si� zachowa� lodowat� oboj�t- no��, ale po bli�szym poznaniu okazywa� si� ponury i wynios�y. Ci dwaj, ogie� i l�d, od szkolnych czas�w byli nieroz��cznymi przyjaci�mi, dop�ki Jack nie zakolegowa� si� z lekkomy�lnym Thomasem o �ywych oczach. Thomas Messenger tak przypomina� duszka, �e nie mogli�my nazwa� go inaczej jak Puk. Jak zwykle si� sp�nia�. Zobaczy�em, �e Jack patrzy na zegarek i zerka w stron� drzwi. . - Jak my�lisz, dlaczego nada� swojemu bohaterowi nazwisko Carter? - spyta�em. - Brednie. - Jack zakaszla� w d�o�. Dostrzeg�em jednak, �e moje py- tanie go zaintrygowa�o. - Ale to najszczersza prawda. Zna� mojego dziadka, kiedy... - Odwal si� - warkn�� Joey. - Odwal si�, do cholery. Pokr�ci�em g�ow�, �l�c mu smutne, zrezygnowane spojrzenie. Twoja strata. - Nie chcesz, to nie wierz. Guzik mnie to obchodzi. Ja wiem, �e Ksi�ga istnieje. I wiem, gdzie jest. Legendy �ycia, �ycie pe�ne legend, rosn�cego zainteresowania, ciekawo�ci przekutej w narz�dzie. Nie wybra�em tego uniwersytetu ze wzgl�du na jego reputacj�. Nie robi�a na mnie wra�enia niby-gotycka wie�a, czworo- k�tne dziedzi�ce, nudne wyk�ady o Szekspirze, Spencerze i Miltonie, ten czy inny pompatyczny, ubrany na czarno profesor o uroczystym g�osie, tkwi�cy jeszcze w ubieg�ym wieku. Trzy lata nauki w bibliotece po�wi�- ci�em na badanie jej korytarzy, a nie zbior�w. Pozna�em budynek, z ze- wn�trz i w �rodku, jakbym mieszka� w nim przez ca�e �ycie, pozna�em ka�de pi�tro, ka�dy k�t, ka�de drzwi. Przestudiowa�em plany architek- toniczne. Zawar�em znajomo�ci ze stra�nikami i bibliotekarzami. Przez ostatnie p�tora roku pracowa�em tam w niepe�nym wymiarze godzin. Widzia�em, gdzie s� kamery, o kt�rej ochroniarze robi� nocny obch�d, kto wyprodukowa� system alarmowy, jak ten system dzia�a, jak mo�na go wy��czy�. By�em gotowy. - Wiem, gdzie ona jest - powt�rzy�em. - Uwierz�, jak zobacz� - rzuci� Joey. Ja te�, pomy�la�em. Ja te�. Mi�dzy kaba�� a matematyk� Trzy lata moich studi�w i trzy pokolenia rodziny Carter�w albo wi�cej, je�li stryj mia� racj�. Opowiada� mi, �e w �redniowieczu ka�da gildia rzemie�lnik�w czy kupc�w mia�a w�asne misterium oparte na jakiej� hi- storii wzi�tej z Biblii b�d� z apokryf�w. Murarze wystawiali sztuk� o wie- �y Babel, handlarze winami o pija�stwie Noego. Stryj s�ysza� r�wnie� o sztuce po�wi�conej anio�om, kt�rzy nie chcieli walczy� ani po stronie Boga, ani Lucyfera, tylko uciekli przed wojn� w niebie. Zabrali ze sob� Ksi�g� �ycia, �eby uchroni� j� przed zniszczeniem, i na Ziemi wci�� przenosili j� z jednej kryj�wki do drugiej. Sztuk� oczywi�cie wystawiali Carterowie. -1 st�d si� wzi�a ca�a historia - wyja�ni� mi kiedy� ojciec. - Miste- ria odgrywano w ca�ej Brytanii i na kontynencie, wi�c Carterowie du�o w�drowali. Wsz�dzie, dok�d przybywali, pojawia�y si� opowie�ci o sta- ro�ytnej ksi�dze. Mity oparte na sztuce skleconej na podstawie legendy spisanej na marginesach �wi�tych pism. Historie wywodz�ce si� z historii bior�cej pocz�tek z jeszcze innej historii. �adna nie by�a prawdziwa, ale w ko�cu ludzie zapomnieli, co jest fikcj�, a co faktem. Masoni nie maj� monopolu na fa�szyw� mitologi�. Ale niedorzeczny jest pomys�, �e ostatni z anio��w, kt�rzy uciekli na ziemi�, wynaj�� m�odego wo�nic�, �eby przewi�z� tajn� ksi�g� przez ca�� Europ� do... Ojciec umilk� raptownie. Musia� zorientowa� si� po mojej zaskoczo- nej minie, �e nigdy wcze�niej nie s�ysza�em tej cz�ci opowie�ci. Wes- tchn��. - W�a�nie w to wierzy� tw�j dziadek. �e Carterowie przej�li od anio- ��w*piecz� nad Ksi�g�. Ale zgubili j� i od tamtej pory wci�� jej szuka- j�. - Potem doda� cicho, ze smutkiem: - Tw�j dziadek by� chorym cz�o- wiekiem. Bra� udzia� w pierwszej wojnie �wiatowej. Chcia� wierzy� w... co� wi�kszego. Wojna zmienia ludzi. �mier� zmienia ludzi. �mier� zmienia ludzi. Pami�tam, jak Jack i Joey si� pok��cili. Joey zwymy�la� pijanego Jacka i wyszarpn�� mu z r�ki butelk� ouzo, a Jack zacz�� na niego wrzeszcze�: �Pieprz si�, pieprz si�, pieprz si�!". Powiada si�, �e kto� jest szalony - m�wi si�: ale ten Jack jest szalo- ny - lecz to s� puste s�owa, p�ki cz�owiek nie zobaczy, �e ludzie naprawd� wariuj�. W Hiszpanii Maur�w �y� pewien �ydowski uczony, Isaac ben Joshua, kt�ry twierdzi�, �e Ksi�ga doprowadza do ob��du ka�dego, kto j� otworzy. Utrzymywa�, �e nie zawiera ona spisu ludzkich uczynk�w, tylko regu�y prawne, �e jest to orygina� Ksi�gi Prawa, nie Moj�eszowa Tora, lecz jeszcze starsze przymierze znane jedynie z marginalnych apokryf�w pochodz�cych z przedpotopowych czas�w Enocha oraz buntu anio��w. Narzuca�o ono fizycznemu �wiatu zasady mieszcz�ce si� gdzie� mi�dzy kaba�� a matematyk�. Ben Joshua powo�ywa� si� na islamskie �r�d�o, wed�ug kt�rego wszystkie stronice Ksi�gi s� puste, opr�cz jednej. Znajduje si� na niej proste zdanie okre�laj�ce sam� istot� egzystencji. W�a�nie dlatego wszyscy, kt�rzy do niej zajrzeli, tracili zmys�y; nie byli w stanie zrozumie� sensu �ycia wy�o�onego w r�wnaniu sk�adaj�cym si� z kilku s��w o matematycznej czysto�ci. Po tym, co przytrafi�o si� Thomasowi, pomy�la�em, �e wiem, co to za zdanie. Dwa s�owa. Ludzie umieraj�. Na pierwszej stronicy Ksi�gi, na kt�r� teraz patrzy�em, nie by�o �adnego tekstu, tylko labirynt betonowych korytarzy i pomieszcze� tworz�cych bunkrowate czelu�cie starego budynku. Z�ote iluminacje oznacza�y prze- wody wentylacyjne, okablowanie, rury grzewcze, a logo w kszta�cie oka znane z ok�adki tutaj by�o mniejsze, namalowane odr�cznie czarnym atramentem. Poczu�em narastaj�cy �ar w g�owie. Co� si� nie zgadza�o w tym starym artefakcie, jego zawarto�� wydawa�a si�. zbyt... wsp�czesna. Zamiast rymowanego proroctwa, niejasnej przepowiedni, mia�em przed sob� precyzyjny schemat. Gdy odwr�ci�em kartk�, ujrza�em bibliotek� z plan�w architektonicznych, kt�re tak d�ugo studiowa�em. I znowu ten symbol po�rodku. Strona druga i trzecia razem pokazywa�y budynek wraz z otoczeniem, sieci� dr�g i �cie�ek, innymi zabudowaniami i trawiastym terenem kampusu. Rozpozna�em je od razu, pod wp�ywem impulsu zamkn��em Ksi�g� i zaraz otworzy�em j� ponownie, jakby ta prosta czynno�� mog�a co� zmieni�. �udzi�em si�, �e tym razem obraz, kt�ry zobacz�, b�dzie bardziej sensowny. Niestety, widok okaza� si� jeszcze mniej zrozumia�y. Gdy przyjrza�em mu si� uwa�niej, ogarn�� mnie wi�kszy niepok�j, bo kilka drobnych szczeg��w, po�o�enie tej �cie�ki czy zarys tamtego budynku wyda�y mi si� troch� inne, ni� je zapami�ta�em. Ch�odna bia�a poduszka - Kt�ra godzina? - zapyta� Jack. Spojrza�em na zegarek, ale Puk uprzedzi� mnie, m�wi�c: � Lato. By� kwiecie�, lecz opr�cz zwyk�ego czasu istnia� czas Puka � godziny i minuty opisywa�o si� jako kwadrans po piegu, a ka�dy dzie� wystarczaj�co ciep�y i pogodny, by mo�na wylec na traw� i pali� papierosy, oznacza� lato. Teraz by�o pi�knie, kiedy razem z Pukiem i Jackiem p�awili�my si� w blasku s�o�ca, le��c na ogrodzonym murkiem, trawiastym zboczu mi�dzy bibliotek� a czytelni�. Za nami znajdowa� si� przysadzisty budynek sto��wki, ale st�d go nie widzieli�my. Wie�a uniwersytetu, zbyt solidna i archaiczna, �eby uchodzi� za strzelist� iglic�, lecz si�gaj�ca b��kitu mi- sternym, cho� anachronicznym ��obkowaniem, przeczy�a wiktoria�skiej konstrukcji, fantazjuj�c o antyku. W tak wspania�y dzie� musia�o by� lato. Po mojej prawej stronie s�o�ce odbija�o si� od okien bibliotki, malowa�o pokryte tynkiem kamyczkowym �ciany, nadaj�c im ciep�e �r�dziemno- morskie albo maureta�skie barwy, migota�o na szklanych obrotowych drzwiach muzeum Huntera, kiedy wchodzili i wychodzili przez nie stu- denci. Na parterze biblioteka i muzeum stapia�y si� w jeden budynek, klockowaty i nowoczesny, same sze�ciany i walce oraz prosta, abstrakcyj- na rze�ba z �elaza ustawiona na chodniku przed niskimi schodkami, kt�re prowadzi�y do brukowanej alejki biegn�cej w stron� University Avenue. Id�c ni�, mija�o si� Mackintosh House, zabytkow� replik� kamienicy czynszowej z meblami i wyposa�eniem zaprojektowanym przez jednego z najs�ynniejszych syn�w Glasgow; po��czona z muzeum Huntera i dost�pna z jego wn�trza, mia�a fa�szywe frontowe drzwi, absurdalnie zawieszone w powietrzu, bez stopni, po kt�rych mo�na by do nich doj��. Po mojej lewej stronie znajdowa�a si� czytelnia, zbudowana w latach dwudziestych, niska i okr�g�a, z wysokimi, w�skimi oknami i kopulastym dachem; art nouveau, pomy�la�em, cho� nigdy nie potrafi�em odr�ni� nouveau od deco. I mimo �e pochodz�ce z lat sze��dziesi�tych monstrum, kt�re mia�em ze plecami, z br�zowej ceg�y, o przyciemnianych szybach, ze sto��wk� i studenckimi sklepikami, zas�ugiwa�o na bomb� ze wzgl�du na swoj� brzydot�, �adnego innego zak�tka �wiata nie kocha�em bardziej od tego trawiastego pag�rka mi�dzy czytelni� a bibliotek�, otoczonego niskim murem z grubo ciosanego piaskowca. �adnego miejsca nie ko-* cha�em tak mocno, wcze�niej ani p�niej. Siedzia�em na drewnianej �awie, najnowszym dodatku do wzg�rza. W�adze uniwersytetu zatrudni�y wsp�czesnego artyst�, �eby upami�tni� pi��set pi��dziesi�t� rocznic� istnienia uczelni, a on przerobi� zielony stok na co� w rodzaju instalacji. Z pewnym niepokojem obserwowa�em, jak ogradzano teren i wyrywano traw�. Ale kiedy prace uko�czono, musia�em przyzna�, �e m�j zak�tek sta� si� jeszcze bardziej sielski. Artysta u�o�y� parami dziesi�� drewnianych bali, dziel�c powierzchni� pag�rka na pi�� d�ugich, w�skich prostok�t�w, gdzie dwa ociosane pnie tworzy�y naro�nik, a pozosta�e boki wytycza�y niskie krzewy. Wszystkie kloce z ciemnego drewna mia�y w jednym ko�cu poduszk� z bia�ej porcelany, a wzd�u� nich bieg�y osadzone w ziemi cienkie szklane panele z tekstem � noc� o�wietlone � opowiadaj�ce histori� tego miejsca w dziesi�ciu rozdzia�ach. Krzewiaste zio�a o leczniczych w�a�ciwo�ciach stanowi�y nawi�zanie do pierwszego uniwersyteckiego ogrodu botanicznego, kt�rego istnienie odkry� niedawno pewien akademik, grzebi�c w archiwach. Kloce by�y replikami starych sto��w sekcyjnych, na pami�tk� najstarszego wydzia�u naszej uczelni. Tamtego dnia le�a�em na jednym z nich, opieraj�c g�ow� na ch�odnej bia�ej poduszce. Od czasu do czasu obraca�em si� i siada�em na chwil�, �eby wychyli� piwo z puszki, kt�re oczywi�cie przynie�li�my ze sob�. W taki dzie� nie mo�na uczy� si� do egzamin�w bez och�ody. � Jest p� do drugiej � powiedzia�em. � Cholera! � zakl�� Jack. � Jak d�ugo tu jeste�my? � Par� godzin. Nied�ugo. . Si�gn��em po Antologi� poezji Nortona, zajrza�em do niej, po czym szybko j� zamkn��em i po�o�y�em obok biografii Johna Macleana nale- ��cej do Jacka. � John Maclean - odezwa� si� Puk. - Jak bohater Szklanej pu�apki? � Jak tw�rca szkockiego socjalizmu, ba�wanie. Jack potrz�sn�� g�ow�. Wielu student�w wyleg�o na wzg�rze. Siedz�c po turecku w kr�gach, otoczeni puszkami, kanapkami i paczkami papieros�w, rozmawiali i �miali si�, lecz nikt tak naprawd� nie pracowa�. By�a wielkanocna przerwa. Szybkimi krokami zbli�a�y si� egzaminy, ale nam si� wydawa�o, �e mamy przed sob� ca�y czas �wiata. Spojrza�em na koleg�w. Jack mia� d�onie splecione pod g�ow�, Puk le�a� pod k�tem prostym do niego i korzysta� z jego brzucha jako podg��w-ka. Jedn� r�k� przerzuci� sobie przez pier�, drug�, z papierosem mi�dzy palcami, wyci�gn�� wzd�u� boku. Z wie�yczki popio�u niczym z kadzid�a unosi� si� dym prosto w b��kitne niebo. Kanciasto�ci i zawijasy Przerzuci�em stron� czwart� i pi�t�. Mapa. Tym razem w innej skali, wi�k- szej. Pozna�em znajome ulice i �cie�ki ca�ej dzielnicy bohemy otaczaj�cej uniwersytet, razem z rzek� i parkiem, muzeum i galeriami sztuki. Wszelkie szczeg�y narysowano z precyzj� godn� wsp�czesnego kartografa, ale jednocze�nie ca�o�� by�a niepokoj�co, cho� bardzo subtelnie odmienna od okolicy, kt�r� tak dobrze zna�em. Chryste, m�j dom przy Bank Street powinien znale�� si� na mapie w tej skali - mieszkam nieca�e pi�� minut spacerem od starych klasztornych dziedzi�c�w tworz�cych samo serce kampusu - ale moja ulica nawet nie by�a na niej zaznaczona. W jej miejsce pojawi�a si� rzeka, a ca�a sie� ulic i kamienic czynszowych zosta�a od- powiednio przesuni�ta. Dwie g��wne drogi, kt�re powinny przecina� si� pod k�tem prostym, spotyka�y si� i ��czy�y na skrzy�owaniu w kszta�cie li- tery Y. Zupe�nie jakby bardzo drobne zmiany nawarstwia�y si� lawinowo. Plan miasta, kt�ry znalaz�em na stronach sz�stej i si�dmej, wydawa� si� kompletnie nieznajomy. Pami�tam, �e jako dziecko lubi�em patrze� na architektoniczn� makiet� mojej szko�y i okolicy, wystawion� w g��wnym holu, gdzie dyrektor i zast�pca mieli swoje gabinety. Jedna drobna rzecz si� nie zgadza�a - ka- mienne schody prowadz�ce z po�o�onego wy�ej parkingu, kt�rych nigdy nie zbudowano. Nie umia�em poj��, �e model mo�e by� z�y. Nie dlatego, �e uwa�a�em, �e schody powinny istnie� w rzeczywisto�ci, skoro przed- stawiono je na makiecie, czy vice versa - by�em za ma�y, �eby zrozumie�, co w�a�ciwie mi przeszkadza - ale pami�tam w�asn� dezorientacj�, m�tlik w g�owie z powodu tej niezgodno�ci. Teraz, wiele lat p�niej, czu�em ten sam niepok�j, tyle �e g��bszy. Odwr�ci�em kolejn� kartk� i zobaczy�em miasto wraz z okolic�, lini� wybrze�a i tereny wiejskie, kt�re je otacza�y. To zdecydowanie nie by�o miasto, kt�re zna�em. Moje le�a�o nad rzek�, ale nie u jej uj�cia. Ca�a topografia wydawa�a si� niew�a�ciwa, lecz jednocze�nie rozpozna�em li- ni� brzegow� i wysp� le��c� w odleg�o�ci kr�tkiej przeprawy promem od portu. Sam port znajdowa� si� tam, gdzie w rzeczywisto�ci roz�o�y�o si� ma�e nadmorskie miasteczko z lodziarniami i automatami do gier, do kt�rego w niedziel� je�dzili emeryci i rodziny z dzie�mi. By�o tak, jakby moje miasto, przeniesione jakie� czterdzie�ci kilometr�w na po- �udniowy zach�d od swojego naturalnego po�o�enia, musia�o przysto- sowa� si� do odmiennego ukszta�towania terenu, przybra� troch� inny kszta�t. Na mapie jego miejsce zajmowa�a wioska otoczona przez pola uprawne. Macromimicon. Czy�by to zatem by� atlas �wiata, kt�ry obra� inny kurs, ta wie� zamiast tamtej rozwin�a si� w miasteczko, akurat z tego miastecz- ka wyros�o du�e miasto? Odwr�ci�em kartk�. Nawet j�zyk, w kt�rym opisano ulice, drogi, rzeki, miasta i wsie, wygl�da� na produkt r�wnoleg- �ego rozwoju, z�o�ony z kanciasto�ci i zawijas�w, troch� podobnych do rzymskiego alfabetu albo cyrylicy, ale nie ca�kiem takich samych. Dziw- ne, lecz wtedy nie przysz�o mi do g�owy, �e ksi��ka mo�e by� wytworem fantazji. Niewykluczone, �e przed takim wnioskiem powstrzyma�a mnie dok�adno�� planu biblioteki. Albo a� tak mocno by�y we mnie zakorze- nione stare rodzinne legendy. Wiem tylko, co czu�em: rosn�ce przekona- nie, �e ksi�ga zawiera g��bsz� prawd�. Biblijna wie�a -Jack! Nie odpowiedzia�. - Do cholery, Jack! - zawo�a� Joey. - Wpu�� nas. -Wchod�cie. Przecie� powiedzia�em �prosz�". Sterczeli�my tam p� godziny i zza drzwi s�yszeli�my cisz�. Sam si� niepokoi�em, ale Joey wpad� w przera�enie. Z furi� w g�osie przeklina� Jacka, obra�a� go, powtarza� w k�ko, jak g�upio i bezsensownie si� za- chowuje. Gdyby kto� Joeya nie zna�, m�g�by pomy�le�, �e bardziej z�o�ci go strata czasu i w�asna niewygoda ni� co� innego. Ale ja wyczuwa�em w nim strach i napi�cie. Joey by� got�w znienawidzi� Jacka za to, co sobie robi�. Za bardzo go to bola�o. - Otwieraj, ty pieprzony dupku! Otwieraj, kurwa, te pierdolone drzwi, kutasie! Wali� w nie pi�ciami, kopa�, warcza� i plu�. Po chwili, po bardzo d�ugiej chwili, kiedy Joey wreszcie umilk�, rozleg- �o si� szcz�kni�cie zasuwy. Jack siedzia� na pod�odze nad otwart� Bibli� i wydrukiem - przyjrza- �em si� uwa�niej - zawieraj�cym kolumny cyfr, liter i innych znak�w: dwukropk�w, �rednik�w i pytajnik�w, ka�dy opatrzony numerem. By�y to warto�ci klawiatury komputerowej ASCII, liczby od zera do dwustu pi��dziesi�ciu pi�ciu, s�u��ce do przedstawiania tekstu w postaci cyfro- wej, kt�r� komputer m�g� dalej przetwarza�, j�zyk sprowadzony do zer i jedynek, do serii elektronicznych impuls�w. Tekst by� zmagazynowany w formie bajt�w, ka�dy bajt sk�ada� si� z o�miu bit�w, o�miu znak�w dw�jkowych: ls, 2s, 4s, 8s i tak dalej a� do 128, podobnie jak w systemie dziesi�tnym jest ls, lOs, lOOs i tak dalej... od 00000000 do 11111111, od zera do 255. Jack u�ywa� go jako punktu odniesienia. Po jednej stronie mia� g�r� papieru. Niekt�re ryzy by�y jeszcze zapa- kowane, inne rozerwane, kartki rozrzucone. Jack bra� �wie�� ze stosu, zagl�da� do Biblii, wodz�c pi�rem po stronie, -znajdowa� odpowiednie miejsce, po czym odszukiwa� znak na wydruku ASCII i notowa� go w zapisie dw�jkowym. Za nim wala�y si� zape�nione strony. Ukucn��em i wzi��em jedn� do r�ki. Na lewym marginesie zobaczy�em nagryzmolone kolumny liczb - 45, 37, 56. Obok Jack zapisywa� je w innej postaci. 37 to by�o 1 plus 4 plus 32, w systemie binarnym - 10200200. Patrz�c na nie, zorientowa�em si�, �e nad niekt�rymi liczbami pracuje za ka�dym razem od nowa, zamiast zrobi� zestawienie wszystkich dw�jkowych odpowiednik�w liter i liczb, kt�rych potrzebowa�. Tak samo post�powa� z ka�dym dwukropkiem, kropk� czy innym znakiem. Gdy go obserwowa�em, wzi�� inn� kartk�, prawie zape�nion� jedynka- mi i zerami - ka�dy bajt sk�adaj�cy si� z o�miu miejsc oddzielony kresk� - i przeni�s� na ni� jedn� z ju� opracowanych liczb. Nast�pnie wr�ci� do Biblii, potem znowu do p�achty z ASCII i z powrotem do swoich bazgro��w, �eby znale�� kolejn� warto��. Kiedy strona by�a pe�na, wsta� i poszed� w k�t pokoju. By� boso. Zajmuj�ca r�g pokoju wie�a z zapisanych kartek si�ga�a mu do piersi. - Co to, kurwa... Joey ruszy� za nim. By�em pewien, �e we�mie pierwsz� kartk� z wierz- chu, podetknie j� Jackowi pod nos i zapyta, o co tu, do cholery, chodzi. S�ysza�em skrzypni�cia lu�nych desek w tanim pokoju wynajmowanym przez Jacka, kiedy Joey przekracza� jedn� z ryz, widzia�em jego zbiela�e kostki d�oni i zesztywnia�e plecy. Stos by� niestabilny. Wznosi� si� w sa- mym k�cie, ale nie opiera� o �cian�. Chryste, jakim cudem Jackowi uda�o si� u�o�y� tak� g�r� bez... W pewnym momencie, gdy Joey nast�pi� na kolejn� obluzowan� desk�, wie�a z przet�umaczonej Biblii zachwia�a si�, przechyli�a si� i zawali�a. Kartki pofrun�y we wszystkie strony, po czym, ko�ysz�c si�, zacz�y su- n�� w d� jak papierowe samolociki. Od tamtego dnia Jack by� dla nas stracony. Wszyscy potracili�my si� nawzajem, bo Thomas nie �y�, Jack oszala�, Joey zamkn�� si� w sobie, a ja... ja mog�em my�le� jedynie o Ksi�dze wszystkich godzin. Du�y obraz Gdy odwraca�em kolejne bezcenne stronice, staraj�c si� nie poplami� ich krwi� z licznych ran, ledwo s�ysza�em alarm dzwoni�cy mi w uszach od chwili, gdy roztrzaska�em szyb�. Ogarn�o mnie dziwne poczucie pew- no�ci, tylko nie by�em pewien, czego jestem pewien. Nast�pna strona, potem kolejna, jeszcze jedna i zobaczy�em Wielk� Brytani�. Brytani� bez Glasgow, Londynu i innych du�ych miast, kt�re przecie� powinienem umie� wskaza�. Albo raczej te miasta znajdowa�y si� w niew�a�ciwych miejscach i mia�y niew�a�ciwe zarysy. By�a to mapa przesz�o�ci, przysz�o- �ci czy wyimaginowanej tera�niejszo�ci? � Macromimicon � powiedzia� stryj. � Du�y Obraz. Jak�kolwiek for- m� przybiera, a niekt�rzy powiadaj�, �e dla ka�dego inn�, my�l�, �e... nie jestem pewien, tylko s�dz�, �e to rodzaj lustra �wiata albo czego� wi�kszego, w czym zawiera si� nasz �wiat. Kolej na stronica - Europa. Potem nast�pna. Teraz mia�em przed sob� glob zniekszta�cony tak, �eby zmie�ci� si� na dw�ch prostok�tnych kartkach. Kartograf zdecydowa� si� po�wi�ci� niego�cinne okolice podbiegunowe. Pokaza� lini� brzegow� Antarktydy rozdzielon�, biegn�c� wzd�u� do�u strony. Kra�ce p�nocnych kontynent�w uwidocznione na g�rze kartki by�y rozci�gni�te i przekrzywione w wyniku zamiany trzech wymiar�w na dwa, Ocean Arktyczny zosta� zredukowany do zwyk�ego kana�u, z obu stron granicz�cego z Grenlandi�. - Niez�a historyjka � powiedzia� Jack, kiedy siedzieli�my w barze. � Musz� ci to odda�. Ale nie wierz� w ani jedno s�owo. Znowu spojrza� na zegarek, zerkn�� na drzwi wej�ciowe. By�em rozpalony i wiedzia�em, �e to co� wi�cej ni� skutek utraty krwi. Powinienem ju� st�d wyj��. Powinienem wynosi� si� do diab�a razem z ksi��k�, a nie przegl�da� j� jak pilny student w bibliotece uniwersyteckiej � w �rodku nocy, uzbrojony w diament do ci�cia szk�a i inne narz�dzia w�amywacza. Czeka�em, �eby mnie schwytano na gor�cym uczynku, z krwawymi �ladami w�asnych palc�w na rozbitej szafie i drewnianym biurku, gdzie teraz le�a�a Ksi�ga. Nie mog�em wyj��. - Kto idzie na drinka? - zapyta� Joey, kt�ry trzyma� nog� na drewnianej �awie obok mnie, opiera� si� �okciem o kolano i patrzy� na Jacka i Puka le��cych na trawie. - Chrzani� wszystko - odpar� Puk. - Nie ruszam si� st�d. Gdy w��czy� si� alarm i nikt nie przyszed�, zakrwawion� lew� r�k� od- wr�ci�em nast�pn� stron�. Wiedzia�em, �e musz� natychmiast wyj��, ale tkwi�em tam, jakbym na chwil� straci� wp�yw na w�asne post�powanie. Wiedzia�em, �e brudz� krwi� Syberi� i ca�e bezcenne dzie�o. Wiedzia�em, �e ochroniarze zjawi� si� lada moment. Wiedzia�em, �e mog� sko�czy� wwiezieniu. Chryste, Ksi�ga by�a prawdziwa, mia�emj�wr�kach, tui teraz. I cho� w uszach dudni�o mi t�tno, krew zalewa�a oczy, p�yn�a z rozci�tej d�oni, plami�a wszystko, czego dotkn��em, przewr�ci�em kolejn� stronic�. Nowe nieznane terytorium Moim oczom ukaza�a si� linia brzegowa wi�kszego �wiata, w kt�rym Antarktyda stanowi�a zaledwie kraniec du�o rozleglej szego po�udniowego kontynentu. W tym �wiecie Grenlandia by�a wysp� u uj�cia rzeki, a Morze Baffina po jednej stronie i Grenlandzkie po drugiej ci�gn�y si� na p�noc, tworz�c razem ogromne estuarium. Azja i obie Ameryki wygl�da�y jak... cyple, przyl�dki na hyperborejskic�i przestworzach, a Rzeka Arktyczna, kt�ra je oddziela�a, mia�a swoje �r�d�o daleko na p�nocy, poza brzegiem mapy. Na wschodzie i zachodzie by�o podobnie: zupe�nie nieznane ziemie. Zachodnie wybrze�e Ameryki si�ga�o daleko poza Alask�, na p�noc i na zach�d, podczas gdy Antarktyda zajmowa�a ca�y d� mapy. Wschodnie wybrze�e Chin otacza�o zatok� wielko�ci Ba�tyku, a tam, gdzie powinna by� Cie�nina Beringa, p�yn�a na p�noc kolejna wielka �rzeka". Od wschodu w Pacyfik � cho� nie by�em pewien, czy to rzeczywi�cie jest Ocean Spokojny, bo na tej mapie wygl�da� na zupe�nie inny akwen � wcina� si� ca�kiem nowy l�d. Przewr�ci�em kartk�. Tutaj skala znowu si� zmieni�a. �wiat, kt�ry zna�em, zajmowa� nie wi�cej jak jedn� szesnast� przedstawionego obszaru. P�nocno-wschodnie wybrze�e du�o wi�kszej Antarktydy zakr�ca�o w g�r�, �eby spotka� si� na wschodzie z dziwnym kontynentem, kt�ry z kolei styka� si� z l�dem ci�gn�cym si� na po�udnie od Chin. Odci�ty przez w�asn� Cie�nin� Gibraltarsk� utworzon� przez kraniec Ameryki Po�udniowej i wyst�p Antarktydy, ten Pacyfik Wschodni by� zamkni�tym morzem, niewiele wi�kszym od Morza �r�dziemnego, pomniejszonym jeszcze przez ziemie otaczaj�ce je z trzech stron. Hyperboreje na p�nocy, pomy�la�em, Sub- antarktyka na po�udniu i Orient si�gaj�cy poza najdalsze kra�ce Orientu, kt�ry zna�em. Kolejna strona i jeszcze jedna. Znany mi �wiat by� tutaj jedynie ma�ym skrawkiem niemo�liwie rozleg�ego obszaru. Nie jestem fizykiem, ale wiem dostatecznie du�o o materii i grawitacji, by rozumie�, �e na takim globie nie mog�aby istnie� ludzko��. To by�a planeta na skal� Jowisza albo Saturna. Odwr�ci�em dwie albo trzy kartki jednocze�nie. Ka�da nast�pna mapa pokazywa�a �wiat cztery razy wi�kszy od poprzedniego. Kontynenty stawa�y si� wyspami le��cymi tu� przy wybrze�ach, kt�re z kolei zmienia�y si� w kontynenty. Dziesi�� stron, dwadzie�cia. W tej skali m�j �wiat nie by� nawet widoczny, a l�dy i woda zajmowa�y obszary tak wielkie, �e okre�lenia �kontynent" czy �ocean" traci�y sens. Nadal odwraca�em strony. Cichy �wiat Serce wali�o mi w piersi, w g�owie si� kr�ci�o. U�wiadomi�em sobie, �e dzwonek alarmowy jest teraz jedynie niewyra�nym, odleg�ym brz�czeniem. Nikt nie nadchodzi�. I wiedzia�em, �e nikt nie przyjdzie. Takie przekonanie miewa si� w snach. By�em r�wnie� pewien, �e le��cy przede mn� archaiczny wolumin nie jest tworem wyobra�ni ani �artem, tylko najprawdziwsz� prawd�. Wiedzia�em to, jeszcze zanim zajrza�em na ostatnie stronice Ksi�gi i zo- baczy�em ostatni� map�, na kt�rej staro�ytny kartograf pokaza� kra�ce znanego mu kosmosu, pust� r�wnin� bez �adnych cech charakterystycz- nych, rozci�gaj�c� si� we wszystkich kierunkach. �wiat �wiat�w, male�ki i skomplikowany, by� jedynie oaz� w samym jej �rodku, a prowadzi� od niej na p�noc kropkowany szlak wytyczaj�cy niewyobra�alnie d�ug� drog� do niewyobra�alnie odleg�ego celu. Wiedzia�em to, zanim chwiejnym krokiem ruszy�em korytarzami biblioteki do cichego �wiata, i potem, kiedy szed�em przez opustosza�y kampus i dalej wzd�u� czynszowych kamienic z piaskowca, mijaj�c skrzy�owania ze �wiat�ami ulicznymi, kt�re nadal zapala�y si� na czerwono, pomara�czowo i zielono, cho� puste samochody sta�y zaparkowane przy chodnikach, nie zwa�aj�c na ich komendy. Wiedzia�em, zanim znalaz�em s�owa, �eby wyrazi� t� nieokre�lon�, niepokoj�c� pewno��. Krzycza�em, ale nikt mnie nie s�ysza�. Nie mia�em poj�cia, w kt�rym momencie wkroczy�em do nowej rzeczy- wisto�ci: czy to moja krew na Ksi�dze w magiczny spos�b uwolni�a jej moc, czy samo otwarcie tomu otworzy�o bram�. Mo�e roztrzaskuj�ce si� szk�o wyrzuci�o mnie z tego �wiata do innego, a mo�e w samej szafie by�o nie powietrze pod ci�nieniem, lecz co� mniej materialnego, jaka� eteryczna si�a, kt�r� uwolni�em swoim w�amaniem i teraz rozchodzi�a si� jak fala od �r�d�a, przekszta�caj�c po drodze wszystko, czego dotkn�a. Transformacje Stali�my przy drzwiach, Jack, Joey i ja. Puk mia� liczn� rodzin�, wielu przyjaci�, wi�c ko�ci� by� pe�en. S�ysza�em, �e cz�sto tak jest, kiedy umiera kto� m�ody. Nagle przerwane �ycie op�akuje wielu �a�obnik�w. Ale my prawie musieli�my zaci�gn�� Jacka na pogrzeb. Od pocz�tku nie chcia� i��, m�wi�, �e nie b�dzie siedzia� i s�ucha�, jak ksi�dz recytuje frazesy, jak �piewa cholerne hymny pochwalne na cze�� cholernego Boga w cholernym niebie - tak si� wyrazi�. Spojrza�em na nich dw�ch. Jack i Joey stali obok mnie, milcz�cy, ubrani w czarne garnitury, w czarnych nastrojach. I przysz�a mi do g�owy absurdalna, szalona my�l, �e wygl�daj� jak typowi tajni agenci z holly- woodzkich film�w albo jak gangsterzy, zab�jcy, faceci w czerni. Anio�o- wie �mierci, czekaj�cy cierpliwie, �eby wype�ni� swoje zadanie. Odwr�cili si� jednocze�nie i spojrzeli na mnie, jak cz�ci jednej ma- szyny, a ich pusty wzrok przyprawi� mnie o dreszcz, bo czu�em dok�adnie tak� sam� pustk�. Teraz si� zastanawiam, czy nie jest tak, �e w tym �wiecie nie zmieni�o si� nic opr�cz mnie. Przysz�o mi to do g�owy, kiedy szed�em pustymi ulicami, po�r�d dr�g znanych i nieznanych. I wtedy po raz pierwszy u�wiadomi�em sobie jego ogrom i moj� samotno��. Id�c ulicami, kt�re wydawa�y mi si� znajome, zrozumia�em, �e otaczaj�cy mnie �wiat jest opuszczony, wyludniony. Cho� nie mia�o to sensu, jako� wiedzia�em, �e piek�o, w kt�rym si� znalaz�em, jest moje i tylko moje. By�o jak we �nie, kiedy cz�owiek zdaje sobie spraw� z tego, �e �ni, budzi si� w realnym �wiecie i stwierdza, �e nadal �ni. Nie wiem, jak d�ugo w��czy�em si� bez celu, pora�ony surrealistycznym widokiem budynk�w w r�nych stadiach zaniedbania, zaro�ni�tych ruin albo ca�kiem jeszcze nowych dom�w ze �wiat�ami w pokojach, zabawkami rozrzuconymi po dywanach, szumi�cymi radiami. Tak jakby mieszka�cy po prostu rzucali to, co akurat robili, i wyje�d�ali, ale przez ca�e wieki nikt tego nie zauwa�y�, nawet kiedy ostatni z nich opuszczali miasto, zdaje si�, �e zaledwie kilka sekund przed moim przybyciem. - Naprawd� wierzysz w Ksi�g�? - zapyta� Jack. - Naprawd� s�dzisz, �e j� znajdziesz? Wychyli� ouzo do dna, poluzowa� czarny krawat i nala� sobie nast�pn� kolejk�. Po pogrzebie poszli�my do niego. Pok�j by� zawalony pustymi puszkami po piwie, pustymi butelkami i plastikowymi torbami z zapasami alkoholu. Zamierzali�my si� nawali�. Tej nocy wszyscy zamierzali�my ur�n�� si� do nieprzytomno�ci. Potrz�sn��em g�ow� i za�mia�em si� smutno. - Mo�e to tylko stara, bardzo stara mistyfikacja. Ale... po prostu musz� wiedzie�. Przez ca�e �ycie chcia�em si� dowiedzie�, czy to prawda. - Nie ma nic prawdziwego - stwierdzi� Joey z przekonaniem. - Wszystko jest prawdziwe - sprzeciwi� si� Jack. - Wszystko jest realne, nic nie jest dozwolone. Pomy�la�em, �e to cytat, ale nie potrafi�em go umiejscowi�. Brzmia� inaczej, ni� powinien. Wszyscy byli�my pijani od alkoholu i z �alu. Czu�em, �e to jedna z tych wa�nych, gorzkich chwil, gdy cz�owiek sobie u�wiadamia, �e w�a�nie zro- zumia� co� donios�ego i natychmiast o tym zapomnia�. �adnego pocieszenia, �adnych odpowiedzi Tak wi�c siedz� teraz w pubie i pisz�. Na barze stoj� pe�ne p�litrowe kufle, na stolikach le�� zapalniczki i paczki papieros�w. Chryste, kiedy tutaj wszed�em, jeden dopala� si� w popielniczce, ale nigdzie nie by�o cz�owieka. Tylko pami�tka po nim. Kilka ostatnich godzin sp�dzi�em na rozmy�laniach, ale wcale nie jestem bli�szy zrozumienia, co si� sta�o. Nie potrafi� znale�� �adnego pocieszenia, �adnych odpowiedzi. Znam tylko uczucie, kt�re ogarnia mnie za ka�dym razem, kiedy patrz� na Ksi�g�: zarazem l�k i zachwyt, przera�enie i rado��. Czasami s�dz�, �e jestem martwy i ten �wiat istnieje wy��cznie dla mnie, bo jest to ni mniej, ni wi�cej tylko moja w�asna brama do... tego, co le�y za ni�. A Ksi�ga? Mo�e to m�j wymys�, moje dzie�o, czekaj�ce na chwil�, kiedy w ko�cu spojrz� prawdzie w oczy, uznam w�asn� �miertelno�� i przekrocz� granic� dziel�c� mnie od nieznanego. Czy moje dotychczasowe �ycie by�o wyobra�eniem... albo powt�rk�, kt�ra mia�a zaprowadzi� mnie do ksi��ki z mapami? Po to by�a rodzinna historia pe�na mit�w i legend, d��enia do wiedzy, odkrycia u�wi�conej tajemnicy? Przyjaciele, kt�rych znalaz�em i utraci�em? Wszystko w nieunikniony spos�b prowadzi�o mnie do otwarcia Ksi�gi, do poznania siebie. T�skni� za Jackiem, Joeyem i Thomasem. Nikt nie zastanawia si�, czy zmarli op�akuj� tych, kt�rych zostawili, ale mnie ich brakuje, nawet je�li nie jestem pewien, czy kiedykolwiek istnieli. Je�eli ca�y m�j �wiat do cza- su znalezienia Ksi�gi by� tylko fantazj� martwego cz�owieka, kt�ry chcia�- by �y�, mo�e wszyscy trzej byli ma�ymi cz�steczkami mnie, z kt�rych uformowa�em ludzkie istoty, �eby dotrzymywa�y mi towarzystwa w tym �nie o �yciu. My�l� o Jacku i Joeyu, ogniu i lodzie, �wietle i ciemno�ci. My�l� o Thomasie i czuj� si� oszukany, zdradzony. Nie mog� pogodzi� si� z tym, �e Puk mia�by by� tylko tworem wyobra�ni samotnego ducha. Nie. Uwa�am, chc� uwa�a�, �e oni istnieli naprawd�, �e ich pozna�em, �e tamten dzie� na trawie przed bibliotek� by� rzeczywisty. Mia�em �ycie bez Ksi�gi, proste, zwyczajne, bez tamtych historii, odtwarzane po �mierci z drobnymi zmianami jako sposobem na doprowadzenie mnie do tego punktu. I kiedy przypominam sobie Jacka i Joeya w ko�ciele, wyobra�am sobie, �e Thomas stoi obok nich na moim miejscu. Mo�e jego �mier� by�a kolejnym znakiem wskazuj�cym mi drog�. Mam nadziej�, �e tak. Szczer� nadziej�. Wi�c dok�d mam si� st�d uda�? To samotny �wiat, rodzaj czy��ca, mam nadziej�, �e tylko pogranicze. Sama Ksi�ga jest dowodem, �e co� tam ist- nieje z pewno�ci�, co� przekraczaj�cego skal� pami�ci jednego cz�owieka, �wiat poza za�wiatami. Je�li otworzy�o go moje przebudzenie, w takim razie zawarto�� tych stronic jest histori� mojego �ycia - i �mierci - od tego momentu. Znalaz�em si� sam w krainie, kt�ra jest jedynie drobn� cz�ci� wi�kszej ca�o�ci. Gdzie� tam z pewno�ci�, w innych zak�tkach tego rozleg�ego kr�lestwa, s� inne dusze odrodzone po �mierci wed�ug w�asnych wyobra�e�. B�d� wiedzia�y, �e s� martwe, czy mnie przypadnie w udziale ich obudzenie? Czy istniej� drogi mi�dzy �wiatami, po kt�rych podr�uj�? Ile opu�ci swoje pustkowia w poszukiwaniu towarzystwa, jakie miasta zbudowano na bezkresnym terytorium za�wiat�w, gdzie si� spotykaj�? M�j Bo�e, ta Ksi�ga mo�e zawiera� map� piek�a, ale r�wnie� klucze do nieba w znakach, kt�rymi j� opisano. Nawet nie wiem, czy ka�- dy zmar�y ma sw�j przewodnik przez �mier�, czy te� jedyny egzemplarz nale�y do mnie. Przypuszczam, �e dowiem si� tego w kt�rym� momencie mojej podr�y. My�l�, �e przede mn� jest wiele do odkrycia. Pylista droga Zamierzam wyruszy� jutro. Mam przecie� Ksi�g�, kt�ra wzywa mnie do wielkiej przygody i kieruje moimi krokami. Le�y przede mn� na stoliku w pubie, a ja widz� to, czego z pocz�tku nie rozumia�em. Na ok�adce ju� nie ma piwnicy, w kt�rej j� znalaz�em. Nie zauwa�y�em, kiedy si� zmieni�a, ale tak si� sta�o. Teraz na sk�rzanej oprawie s� wyt�oczone stoliki i krzes�a, a pierwsza stronica zawiera plan architektoniczny tego opuszczonego pubu. Ksi�ga ulega zmianom, w miar� jak czytelnik si� przemieszcza. A hieroglif, dziwne oko z ok�adki, powt�rzone na mapach znajduj�cych si� w �rodku? Symbol czytelnika � kustosza, tw�rcy � owal cia�a widzianego z g�ry, ko�o w �rodku to g�owa, a cztery p�okr�gi ozna- czaj� ko�czyny. Prostok�t, kt�ry je przecina, to oczywi�cie Ksi�ga, Mac- romimicon, kt�ry wsz�dzie nosz�, by� mo�e jako cz�� siebie. Dok�dkol- wiek p�jd�, te kilka pierwszych map, jestem pewien, poka�e �wiat wok� mnie ze wszystkimi niezb�dnymi szczeg�ami, nawet je�li zapuszcz� si� w regiony na razie widoczne tylko w najwi�kszej skali. Jutro moja podr� zacznie si� naprawd�. Wyrusz� drog�, kt�r� pami�tam jako Great Western Road, do miejsca, gdzie ��czy si� ze znajom�, ale troch� inn� ulic�. To, �e ona z kolei dochodzi do Crow Road na obcym mi skrzy�owaniu, wydaje si� znacz�ce � droga padlino�ernego ptaka, symbolu �mierci, prowadzi ku ziemiom le��cym za zachodem s�o�ca. Mo�e �le to interpretuj�, ale wszystko ma teraz dla mnie ukryty sens. Nie wiem, co zrobi�, kiedy dotr� do wybrze�a, ale podejrzewam, �e dalekie zachodnie terytoria s� zaledwie pocz�tkiem mojej w�dr�wki. Pami�tam opowie�ci o Nowym Meksyku, o pustynnej Krainie Sn�w, o Jornada del Muerto, Drodze Nieboszczyka, i zastanawiam si�... ale nie mam poj�cia, jak przeprawi� si� przez oceany i kontynenty, kt�re na dok�adniejszej mapie s� zwyk�ymi sadzawkami i wysepkami. Musz� by� g�upcem, skoro zamierzam pokusi� si� o przemierzenie dystans�w, kt�re trudno ogarn�� rozumem. Tak wi�c siedz� w pustym pubie i waham si�, pozwalaj�c sobie na ostatnie chwile niepewno�ci. Znam jednak swoje przeznaczenie. My�l� o ostatniej stronie Ksi�gi wszyst- kich godzin i o szlaku prowadz�cym na p�noc z mikroskopijnej oazy po- �rodku mapy poza �wiat wielko�ci kosmosu, nawet poza zakres mojego przewodnika. Zastanawiam si�, czy t� drog� wszyscy musimy w ko�cu pod��y�, nawet je�li dotarcie do jej pocz�tku zabierze nam wieczno�� i jeszcze wi�cej czasu pokonanie jej ca�ej. To mo�e by� droga do piek�a, do nieba albo do czego� g��bszego; bo je�li ten pusty �wiat jest moim czy��cem, niebo i piek�o mog� by� jedynie za�ciankami w metafizycznej rzeczywisto�ci przedstawionej na mapach w Ksi�dze, a ja min� je po dro- dze jak pielgrzym przechodz�cy przez wiosk�, ze wzrokiem utkwionym w odleg�ym celu podr�y, za horyzontem. Kurz pod jego stopami to proch, w kt�ry wszyscy si� obr�cimy. Ko�cz� piwo, kt�re sobie nala�em z beczki w opuszczonym, ale dobrze zaopatrzonym pubie, i my�l�, �e czas poszuka� noclegu. Chcia�bym, �eby m�j dom nadal istnia� w tym zmienionym �wiecie. Chcia�bym sp�dzi� ostatni� noc we w�asnym ��ku. Ale zapewne jest pow�d, dla kt�rego zosta�em pozbawiony tej wygody. Mo�e jutro obudz� si� w mie�cie pe�- nym ludzi, w iluzji rzeczywisto�ci zrekonstruowanej z moich wspomnie� jako ochron� przed nag� prawd�. Cz�� mnie by tego pragn�a, ale mam Ksi�g�, na jej stronicach map�, a na niej zaznaczon� drog�, kt�r� musz� przej��. Inna cz�� mnie chce obudzi� si� nazajutrz i spojrze� w oczy tej prawdzie. Tak, pora spa�, �eby wsta� wypocz�tym, nawet je�li b�dzie to tylko wy- imaginowany sen �mierci. Kiedy tak tutaj siedz�, dociera do mnie ironia sytuacji, �e nawet w wiecznym odpoczynku potrzebuj� odpoczynku. Mam przed sob� d�ug� drog�, d�ug� i kr�t�. Pylist� drog�. 1 DRZWI OD RZECZYWISTO�CI Z otch�ani Us�ysza�a to z krainy bez powrotu, z otch�ani. Us�ysza�a to bogini z krainy bez powrotu, z otch�ani. Us�ysza�a to Inana z krainy bez powrotu, z otch�ani. Porzuci�a niebo i ziemi�, �eby wyruszy� do podziemnego �wiata. O tak, wyrzek�a si� Inana roli kr�lowej nieba, �wi�tej kap�anki ziemi, �eby zej�� do podziemia. Opu�ci�a wszystkie �wi�tynie, w Uruk i w Badtibirze, w Zabalam i Nippurze, w Kisz i w Akkadzie, �eby zst�pi� do kur. Zgromadzi�a i wzi�a do r�ki siedem me znajduj�cych si� w jej posia- daniu, po czym rozpocz�a przygotowania. Rz�sy pomalowa�a na czarno proszkiem antymonowym, w�o�y�a szugurr� i koron� r�wniny na g�ow�, odgarn�a mi�kkie, ciemne loki, kt�re opad�y jej na czo�o. Paciorki z lazurytu zawi�za�a wok� szyi, koli� z kamieni ozdobi�a pier�. Opasa�a si� z�otym napier�nikiem, kt�ry ciep�ym, meta- licznym g�osem przyzywa� cicho m�czyzn i m�odzie�c�w: �Chod�cie do mnie, chod�cie". Wsun�a z�ot� obr�cz na delikatn� r�k�, na smuk�y nadgarstek, wzi�a w d�o� pr�t mierniczy i lini� z lazurytu. Na koniec narzuci�a na ramiona kr�lewsk� szat�. Wyruszy�a do kur z wiern� s�u�k�, dam� Szubur. - Pani Szubur - rzek�a Inana - moja sukkal, kt�ra udzielasz m�drych rad, wierna podporo, wojowniczko, kt�ra mnie strze�esz, schodz� do kur, do po