Sheckley Cena
Szczegóły |
Tytuł |
Sheckley Cena |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Sheckley Cena PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Sheckley Cena PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Sheckley Cena - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Sheckley
Cena
Carrin uznał, że jego podły nastrój cišgnie się od samobójstwa Millera
w zeszłym tygodniu. Œwiadomoœć ta wcale nie pomogła mu uwolnić się od
niejasnych, bezkształtnych obaw. Było to głupie. Samobójstwo Millera nie
miało z nim żadnego zwišzku.
Tylko dlaczego ten gruby pogodny człowiek to zrobił? Miller miał po co
żyć - żona, dzieci, dobra praca i wszystkie wspaniałe luksusy naszego
wieku. Dlaczego on to zrobił?
- Dzień dobry, kochanie! - powitała go żona, kiedy siadał do
œniadania.
- Dzień dobry! Czeœć Billy!
Syn coœ odmruknšł.
Z ludŸmi nic nie wiadomo, podsumował Carrin i zamówił œniadanie.
Posiłek był elegancko przygotowany i podany przez nowy automat kuchenny
firmy Avignon Electric.
Ponury nastrój Carrina nie przechodził... a tak chciał być dzisiaj w
najlepszej formie. Miał wolne i oczekiwał wizyty przedstawiciela Avignon
Electric. Był to ważny dzień.
Odprowadził syna do drzwi.
- Trzymaj się, Billy!
Syn kiwnšł głowš, przełożył teczkę z ręki do ręki i wyszedł bez słowa.
Carrin zastanowił się, czy chłopak me ma jakichœ zmartwień. Miał nadzieję,
że nie. Jeden zmartwiony w rodzinie wystarczy aż nadto.
- Do zobaczenia, kochanie. - Pocałował żonę, która wyruszała na
zakupy.
Ona w każdym razie jest szczęœliwa, pomyœlał patrzšc, jak żona oddala
się chodnikiem. Ciekawe, ile dziœ wyda w sklepie A.E., przemknęło mu przez
myœl.
Spojrzał na zegarek i stwierdził, że ma jeszcze pół godziny do wizyty
przedstawiciela A.E. Najlepszy sposób na zły nastrój, to spłukać go,
pomyœlał i poszedł wzišć natrysk.
Kabina z natryskiem była lœnišcym plastykowym cudem i sam widok tego
luksusu przyniósł Carrinowi ulgę. Wrzucił ubranie do automatu
pioršco-relaksujšcego A.E. i nastawił natrysk na maksimum. O pięć stopni
cieplejsza od temperatury ciała woda smagała jego chude, białe ciało.
Potem relaksujšcy masaż autoręcznikiem A.E.
Wspaniale, myœlał, podczas gdy automat rozcišgał i ugniatał jego wštłe
mięsne. I powinno być wspaniale, przypomniał sobie. Autoręcznik z
przystawkš golšcš kosztował trzysta trzynaœcie dolarów plus podatek.
Ale wart był tego, uznał, podczas gdy golarka A.E. wysunęła się z kšta
i usunęła mu z twarzy zadatki zarostu. Ostatecznie, cóż warte byłoby
życie, gdyby człowiek nie mógł korzystać z tej odrobiny luksusu?
Czuł, że lego skóra żyje, kiedy wyłšczył autoręcznik. Powinien się
czuć wspaniale, ale tak nie było. Samobójstwo Millera nie wychodziło mu z
głowy rujnujšc jego wolny dzień.
Czy coœ jeszcze leżało mu na wštrobie? W domu przecież wszystko było w
porzšdku, papiery dla przedstawiciela A.E. miał przygotowane.
- Czy nic nie zapomniałem? - zadał sobie na głos pytanie.
- Za piętnaœcie minut przyjdzie przedstawiciel Avignon Electric -
przypomniał mu szeptem œcienny kalendarz firmy A.E.
- Wiem. Czy coœ jeszcze?
Kalendarz wyrecytował długš listę zadań: podlać trawnik, oddać
super-turbo do przeglšdu, kupić kotlety jagnięce na poniedziałek, i tak
dalej. Rzeczy, na które od dawna nie mógł znaleŸć czasu.
- Doœć. Wystarczy.
Pozwolił się ubrać automatycznemu kamerdynerowi, który zręcznie
udrapował dobrane tkaniny na jego koœcistej postaci. Na zakończenie
mgiełka modnych męskich perfum i przeszedł do salonu, przeciskajšc się
między stojšcymi wzdłuż œcian urzšdzeniami.
Rzut oka na œcienne wskaŸniki upewnił go, że w domu panował porzšdek.
Naczynia po œniadaniu zostały zdezynfekowane i odstawione do kredensu,
mieszkanie wysprzštane, odkurzone, wypolerowane, ubrania żony powieszone,
gwiazdoloty syna schowane do szafy.
- Przestań się martwić, ty hipochondryku! - powiedział do siebie ze
złoœciš.
- Pan Pathis z działu rozliczeń Avignon Electric - zaanonsowały drzwi.
Carrin już miał powiedzieć drzwiom, żeby się otworzyły, kiedy zauważył
automatycznego barmana.
Dobry Boże, dlaczego nie pomyœlał o tym wczeœniej?
Automatyczny barman był produktem Castile Motors. Kupił go w chwili
słaboœci. Firma A.E. nie byłaby zachwycona, ponieważ produkowała własny
model barmana.
Przepędził automat do kuchni i powiedział drzwiom, żeby się otworzyły.
- Moje uszanowanie panu! - powiedział pan Pathis. Był to wysoki,
imponujšcy mężczyzna ubrany konserwatywnie w tweedowš togę. Od oczu
rozchodziły mu się kurze łapki œwiadczšce jak często się uœmiecha.
Teraz
też uœmiechał się promiennie potrzšsajšc prawicš Carrina i rozglšdajšc się
po zagraconym salonie.
- Piękne ma pan mieszkanie. Piękne! Myœlę, że nie naruszę zasad naszej
firmy, jeżeli zdradzę panu, że jest pan właœcicielem najpiękniejszego
wnętrza w tym rewirze.
Carrin poczuł nagły przypływ dumy na myœl o szeregach identycznych
domków w tym kwadracie ulic, w następnym, jeszcze w następnym.
- Wszystko w porzšdku? - spytał Pathis stawiajšc teczkę na krzeœle. -
Czy wszystko działa bez zarzutu?
- Ależ taki - stwierdził entuzjastycznie Carrin. - Avignon Electric
nigdy nie zawodzi.
- Czy fono jest sprawny? Zmienia płyty przez pełne siedemnaœcie
godzin?
- Tak, tak - powiedział Carrin. Nie miał jak dotšd okazji do
wypróbowania fonografu, ale był to niewštpliwie piękny mebel.
- A trójwymiarowy projektor? Co pan sšdzi o programach?
- Odbiór idealny. - Obejrzał jeden program w zeszłym miesišcu i
złudzenie było pełne.
- A jak tam kuchnia? Automatyczny kucharz w porzšdku? Jak tam menu?
- Wspaniałe rzeczy. Po prostu wspaniałe.
Pan Pathis spytał potem o lodówkę, jego odkurzacz, jego samochód jego
helikopter, lego podziemny basen pływacki i setki innych urzšdzeń, które
Carrin zakupił od Avignon Electric.
Wszystko działa znakomicie - zapewnił Carrin nie całkiem zgodnie z
prawdš, bo nie wszystko jeszcze zdšżył rozpakować. - Absolutnie bez
zarzutu.
- Ogromnie się cieszę - powiedział Pathis z westchnieniem ulgi. - Nie
ma pan pojęcia, jak bardzo staramy się zadowolić naszych klientów.
- Doceniam to w pełni, panie Pathis.
Carrin miał nadziej, że przedstawiciel A.E. nie zechce zajrzeć do
kuchni. Wyobraził sobie barmana firmy Castile Motors sterczšcego tam jak
jeżozwierz na wystawie psów.
- Z dumš mogę stwierdzić, że większoœć mieszkańców w tej okolicy
zaopatruje się u nas - mówił Pathis. Jesteœmy poważnš firmš.
- Czy Miller też był waszym klientem? - spytał Carrin.
- Ten, co popełnił samobójstwo? - Pathis zmarszczył czoło. -Tak, był.
To zaskakujšce, absolutnie zaskakujšce. Zaledwie w zeszłym miesišcu kupił
ode mnie super-turbo osišgajšcy na prostej przeszło trzysta mil na godzin.
Cieszył się z niego jak dziecko, a potem nagle coœ takiego! Naturalnie wóz
zwiększył nieco jego zadłużenie.
- Naturalnie.
- Ale czy to ważne? Miał wszystkie luksusy œwiata. A tu nagle poszedł
i się powiesił.
- Tak - Pathis znów zmarszczył czoło. - Miał w domu wszystkie
najnowoczeœniejsze urzšdzenia, a powiesił się na kawałku sznurka. Musiał
być od dawna niezrównoważony.
Jego twarz wygładziła się i wrócił na niš zwykły uœmiech.
- Ale doœć na ten temat! Porozmawiajmy o panu! Uœmiech poszerzył się
jeszcze, kiedy Pathis otworzył swojš teczkę.
- Oto więc pańskie rozliczenie. Jest pan nam winien dwieœcie trzy
tysišce dolarów i dwadzieœcia dziewięć centów po ostatnim zakupie. Zgadza
się?
- Zgadza się - potwierdził Carrin, bo pamiętał tę sumę ze swoich kopii
rachunków. - Tu jest moja rata. Wręczył Pathisowi kopertę, którš ten
sprawdził i wsunšł do kieszeni.
- Œwietnie. A teraz, zapewne zdaje pan sobie sprawę, że nie starczy
panu życia, żeby spłacić pełne dwieœcie tysięcy, prawda?
- No, chyba tak - zgodził się trzeŸwo Carrin.
Miał dopiero trzydzieœci dziewięć lat i pełne sto lat przed sobš
dzięki postępom nauk medycznych. Ale przy pensji trzech tysięcy rocznie,
nie miał szans, żeby spłacić należnoœć i jednoczeœnie utrzymać
rodzinę.
- Oczywiœcie, za nic nie chcielibyœmy pozbawiać pana niezbędnych
sprzętów. Nie mówišc o wspaniałych produktach, które wypuszczamy w
przyszłym roku. Rzeczy, z których na pewno nie chciałby pan zrezygnować)
Carrin kiwnšł głowš. Jasne, że chciał mieć te nowe rzeczy.
- Cóż, w takim razie sšdzę, że załatwimy to zwyczajowo. Pod zastaw
zarobków pańskiego syna za pierwsze trzydzieœci lat jego dorosłego życia
możemy bez trudu uzyskać dla pana dalszy kredyt.
Pathis wycišgnšł z teczki plik formularzy i rozłożył je przed
Carrinem:
- Zechce pan podpisać tutaj i tutaj.
- Ale... - bšknšł Carrin - nie jestem pewien... Chciałbym zapewnić
chłopcu start życiowy, a nie obarczać go...
- Ależ drogi panie - przerwał mu Pathis - przecież to jest również dla
pańskiego syna. On też tu mieszka, prawda? Ma prawo korzystać z tych
luksusów, z cudów nauki.
- Jasne - powiedział Carrin. - Tylko, że...
- Proszę parsa, przecież dzisiaj przeciętny człowiek żyje jak król.
Sto lat temu najbogatszy człowiek œwiata nie mógłby sobie pozwolić na to,
co dziœ posiada zwykły obywatel. Niech pan nie patrzy na to jako na dług.
To inwestycja.
- To prawda - powiedział Carrin nie całkiem przekonany.
Pomyœlał o swoim synu, o jego modelach gwiazdolotów, o mapach nieba.
Zadawał sobie pytanie, czy to będzie słuszne.
- Na czym polega problem? - spytał dziarsko Pathis. - Tak się
zastanawiam. Zadłużyć się na poczet zarobków syna... czy to nie przesada?
- Przesada? Ależ drogi panie! - Pathis zaniósł się œmiechem. - Zna pan
Mellona, który mieszka o kilka domów dalej? Niech pan nie mówi, że
dowiedział się pan tego ode mnie, ale on zastawił już pensje wnuków do
końca ich statystycznie przewidzianego życia. I jeszcze nie ma połowy
rzeczy, które postanowił mieć. Musimy coœ dla niego wymyœleć. Nasza
praca
polega na spełnianiu życzeń naszych klientów i dobrze o tym wiemy.
Carrin był wyraŸnie w rozterce.
- A po pana œmierci wszystko to przecież przejdzie na własnoœć
pańskiego syna.
To prawda, pomyœlał Carrin. Wszystkie te cudowne rzeczy wypełniajšce
jego dom stanš się własnoœciš syna. Poza tym chodziło tylko o
trzydzieœci
lat ze statystycznie przewidywalnych stu pięćdziesięciu.
Podpisał zamaszyœcie.
- Znakomicie!- powiedział Pathis. - A nawiasem mówišc, czy ma pan w
domu majordomusa naszej produkcji?
Okazało się, że nie. Pathis wyjaœnił, że mechaniczny majordomus jest
nowym zdumiewajšcym osišgnięciem nauki i techniki. Został zaprogramowany
do przejęcia wszystkich funkcji zwišzanych ze sprzštaniem i gotowaniem,
tak żeby jego właœciciel nie musiał ruszyć palcem.
- Zamiast przez cały dzień biegać i naciskać guziki ktoœ, kto ma
mechanicznego majordomusa, przyciska tylko jeden! Epokowy wynalazek!
Ponieważ majordomus kosztował zaledwie pięćset trzydzieœci pięć
dolarów, Carrin zamówił go, dopisujšc jego cenę do długu syna.
Co racja, to racja, myœlał odprowadzajšc Pathisa do drzwi. Ten dom
będzie kiedyœ własnoœciš syna. I synowej. Niewštpliwie będš chcieli
mieć
dom nowoczeœnie wyposażony.
Tylko jeden guzik, myœlał. Jaka oszczędnoœć czasu! I Po wyjœciu
Pathisa Carrin zasiadł w ruchomym fotelu i włšczył trójwymiarowy
projektor. Pokręciwszy zdalnym sterowaniem stwierdził, że nie ma ochoty
oglšdać żadnego programu. Odchylił oparcie i postanowił się zdrzemnšć.
Coœ nadal nie dawało mu spokoju.
- Dzień dobry, kochanie! - Obudził się i stwierdził, że żona wróciła.
Pocałowała go w ucho! - Zobacz, co mam!
Kupiła "sekscytujšcy negliż" firmy A.E. Carrin był mile zaskoczony, że
tylko tyle. Zwykle wracała z zakupów obładowana.
- Œliczne - powiedział.
Pochyliła się, żeby jš pocałował i zachichotała zalotnie: zwyczaj,
który przejęła od najpopularniejszej ostatnio gwiazdy trój-ekranu. Carrin
wolałby, żeby tego nie robiła.
- Zaprogramuję kolację - powiedziała i poszła do kuchni. Carrin
uœmiechnšł się na myœl, że wkrótce żona będzie mogła zamawiać posiłki
nie
ruszajšc się z saloniku. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i wtedy przyszedł
syn.
- Jak tam, synu? - spytał z uczucie;
- W porzšdku - odpowiedział apatyczpie Bill.
- O co chodzi, synu? - Chłopak wpatrywał się w podłogę i nie
odpowiadał. - ChodŸ i powiedz tacie, co cię gnębi!
Billy usiadł na skrzynce i oparł głowę na rękach. Podniósł na ojca
zamyœlone oczy.
- Tato, czy gdybym chciał, to mógłbym zostać inżynierem serwisu?
Carrin uœmiechnšł się. Billy nie mógł się zdecydować, czy chce zostać
inżynierem serwisu, czy pilotem kosmicznym. Inżynierowie serwisu stanowili
elitę. To oni naprawiali automaty naprawcze. Automaty naprawcze potrafiły
naprawiać prawie wszystko, ale nie można mieć maszyn do naprawiania maszyn
naprawczych. I tutaj wkraczali inżynierowie serwisu.
Jednak konkurencja w tym zawodzie była ogromna i tylko nieliczne
wybitne umysły otrzymywały dyplom. Billy był wprawdzie inteligentnym
chłopcem; ale nie zdradzał jakichœ wybitnych uzdolnień technicznych.
- To możliwe, synu. Wszystko jest możliwe.
- Ale czy to jest możliwe dla mnie?
- Nie wiem - odpowiedział Carrin najuczciwiej, jak mógł.
- A j a wcale nie chcę być inżynierem serwisu - powiedział Billy
rozumiejšc, że odpowiedŸ brzmi nie. - Chcę być pilotem kosmicznym.
- Pilotem kosmicznym? - spytała Leela wchodzšc do pokoju. - Przecież
wiesz, że nie ma żadnych pilotów kosmicznych.
- Właœnie, że sš - upierał się Billy. - W szkole pan powiedział, że
rzšd wyœle ekspedycję na Marsa.
- Mówiš tak od stu lat - powiedział Carrin - ale jeszcze nic nie
zrobili.
- Teraz zrobiš.
- A dlaczego właœciwie chcesz lecieć na tego Marsa? spytała Leela
robišc oko do męża. - Nie ma tam ładnych dziewczšt.
- Nie obchodzš mnie dziewczyny. Chcę polecieć na Marsa i tyle.
- Na pewno by ci się tam nie podobało, kochanie powiedziała Leela. -
Paskudna stara planeta bez powietrza.
- Jest tam trochę powietrza i chcę tam polecieć - upierał się ponuro
chłopiec. - Mnie się nie podoba tutaj.
- Co to ma znaczyć? - spytał Carrin podrywajšc się w fotelu. - Czy ci
czegoœ tu brakuje? Chciałbyœ coœ mieć?
- Nie, ojcze. Mam wszystko. - Ilekroć Billy nazywał go "ojcem", Carrin
wiedział, że coœ jest nie w porzšdku.
- Posłuchaj, synu, kiedy byłem w swoim wieku, ja też chciałem lecieć
na Marsa. Chciałem robić różne wielkie rzeczy. Chciałem nawet zostać
inżynierem serwisu.
- To dlaczego tego nie zrobiłeœ?
- Bo dorosłem. Zrozumiałem, że sš ważniejsze rzeczy. Najpierw musiałem
spłacić dług, który odziedziczyłem po ojcu, potem poznałem twojš matkę...
Leela zachichotała.
- ... i zapragnšłem mieć własny dom. Z tobš będzie tak samo. Spłacisz
swój dług i ożenisz się tak jak wszyscy. Billy przez chwilę milczał. Potem
odgarnšł z czoła włosy - ciemne i proste jak u ojca - i oblizał wargi.
- A dlaczego ja mam dług, ojcze?
Carrin wszystko mu cierpliwie tłumaczył. Że rodzina potrzebuje wielu
rzeczy, żeby żyć w sposób cywilizowany. Że trzeba za to płacić i że jest w
zwyczaju, żeby syn, kiedy dorasta, przejmował częœć długu ojca.
Milczenie Billy'ego irytowało go. Zupełnie, jakby chłopak miał do
niego pretensję, po tym jak on latami harował, żeby zapewnić temu
niewdzięcznemu szczeniakowi wszelkie luksusy.
- Synu - powiedział surowo - uczyłeœ się w szkole historii? To dobrze.
W takim razie wiesz, jak to było w przeszłoœci. Wojny. Chciałbyœ być
rozerwanym na strzępy?
Chłopak nie odpowiadał.
- Albo czy chciałbyœ gišć grzbiet przez osiem godzin dziennie przy
pracy, którš powinna wykonywać maszyna? Albo chodzić stale głodny? Albo
marznšć i moknšć bez dachu nad głowš?
Zrobił przerwę na odpowiedŸ, nie otrzymał jej i cišgnšł dalej.
- Żyjesz w najszczęœliwszych czasach w całych dziejach ludzkoœci.
Otaczajš cię wszelkie cuda nauki i sztuki. Najwspanialsza muzyka,
najlepsze ksišżki i obrazy sš w zasięgu twojej ręki. Wystarczy tylko
nacisnšć guzik. Zmienił ton na łagodniejszy. - No i co na to powiesz?
- Zastanawiam się, jak polecieć na Marsa - powiedział chłopiec. -
Chodzi o ten dług. Pewno nie da się od tego wykręcić?
- Oczywiœcie, że nie.
- Chyba, żebym poleciał na gapę.
- Ale tego nie zrobisz.
- Jasne, że nie - powiedział chłopiec, ale jakoœ jakby bez
przekonania.
- Zostaniesz tutaj i ożenisz się z miłš i ładnš dziewczynš -
stwierdziła Leela.
- Jasne - powiedział Billy. - Oczywiœcie. - Uœmiechnšł się. nagle. - Z
tym Marsem to ja żartowałem. Naprawdę.
- Cieszę się - powiedziała Leela.
- To było tylko tak sobie - Billy uœmiechnšł się z przymusem, wstał i
pobiegł na górę.
- Pewnie poszedł bawić się swoimi rakietami - zauważyła Leela. - Mały
urwis.
Carrinowie zjedli w spokoju kolację, po której Carrin musiał iœć do
pracy. W tym miesišcu miał nocnš zmianę. Pocałował na pożegnanie żonę,
wsiadł do super-turbo i z rykiem silnika pomknšł do fabryki. Automatyczna
brama zidentyfikowała go i wpuœciła. Zaparkował wóz i wszedł do hali.
Automatyczne tokarki, automatyczne prasy, wszystko było tu
zautomatyzowane. Fabryka była wielka i jasna, maszyny mruczały cicho same
do siebie wykonujšc swojš pracę i wykonujšc jš dobrze.
Carrin poszedł na koniec taœmy montażowej pralek automatycznych, Weby
zmienić pracujšcego tam człowieka.
- Wszystko w porzšdku? - spytał.
- Jasne - odpowiedział tamten. - W tym roku nie miałem ani jednego
braku. Te nowe modele nie mrugajš już lampkami, ale majš wmontowany głos.
Carrin usiadł w fotelu i czekał na pierwszš pralkę. Jego praca była
szczytem prostoty. Siedział, a maszyny defilowały przed nim. Przy każdej
przyciskał guzik i sprawdzał, czy działa. Działały zawsze. Minšwszy go
pralki szły do pakowalni.
Właœnie podjechała na wałkach pierwsza. Wcisnšł włšcznik.
- Gotowa do prania - odezwała się pralka automatyczna.
Carrin przycisnšł inny guzik i pralka odjechała.
Ten mój chłopak, myœlał Carrin. Czy doroœnie i podejmie swoje
obowišzki? Czy dojrzeje i stanie się odpowiedzialnym członkiem
społeczeństwa? Wštpliwe. Ten chłopak był urodzonym buntownikiem. Jeżeli
ktoœ kiedyœ poleci na Marsa, to właœnie on.
Ta myœl jakoœ go nie zasmuciła.
- Gotowa do prania - zgłosiła się następna pralka.
Carrin przypomniał sobie coœ w zwišzku z Millerem. Ten pełen życia
człowiek często mówił o innych planetach, o wyprawach i o ryzyku. Ale
tylko mówił. A potem popełnił samobójstwo.
- Gotowa do prania.
Carrin miał przed sobš osiem godzin, poprawił się więc w fotelu i
rozluŸnił pasek. Osiem godzin przyciskania guzików i słuchania maszyn
obwieszczajšcych swojš gotowoœć do pracy.
- Gotowa do prania.
Przycisnšł guzik.
- Gotowa do prania.
Carrin oddalił się myœlš od swojej pracy, która, prawdę mówišc, nie
wymagała zbyt wiele uwagi. Nagle uœwiadomił sobie, co go dręczyło.
Przyciskanie guzików go nie bawiło.
Przełożył Lech Jęczmyk
powrót