9096

Szczegóły
Tytuł 9096
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9096 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9096 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9096 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Goodkind Miecz prawdy Tom 02 Kamie� �ez Prze�o�y�a Lucyna Targosz Tytu� orygina�u Stone of Tears Wersja angielska: 1995 Wersja polska: 1998 Dla moich rodzic�w, Natalie i Leo PODZI�KOWANIA Chcia�bym podzi�kowa� mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za to, �e domaga� si� ode mnie najlepszego i nie zadowala� si� niczym mniejszym; mojemu brytyjskiemu wydawcy, Caroline Oakley, za wsparcie i s�owa zach�ty; moim przyjacio�om, Bonnie Moretto i Donaldowi Schassbergerowi MD, za cenne rady, a tak�e Keithowi Parkinsonowi za znakomit� ok�adk�. ROZDZIA� 1 Rachel mocniej przytuli�a lalk� i wpatrzy�a si� w ciemnego stwora, kt�ry przygl�da� si� jej z krzak�w. Prawd� m�wi�c - podejrzewa�a, �e si� jej przygl�da�. Nie wiedzia�a tego na pewno, bo oczy bestii by�y r�wnie ciemne jak ca�a reszta i tylko czasem z�oci�cie po�yskiwa�y, odbijaj�c �wiat�o. Dziewczynka widzia�a ju� przedtem le�ne zwierz�ta: kr�liki, szopy, wiewi�rki i jeszcze inne, lecz ten stw�r by� od nich wi�kszy. By� tak du�y jak ona sama, a mo�e i wi�kszy. Nied�wiedzie by�y ciemne. Rachel zastanawia�a si�, czy to aby nie nied�wied�. Poza tym to nie by� przecie� prawdziwy las, bo r�s� pod dachem pa�acu, w jednym z pomieszcze� olbrzymiej budowli. Rachel nigdy wcze�niej nie by�a w takim wewn�trznym lesie. Czy �yj� tu takie same zwierz�ta jak w prawdziwym? Dziewczynka na pewno by si� wystraszy�a, gdyby nie obecno�� Chase�a. Wiedzia�a, �e przy nim jest bezpieczna. Chase to najdzielniejszy ze znanych Rachel m�czyzn. Ale i tak troch� si� ba�a. Stra�nik powiedzia� ma�ej, �e jeszcze nigdy nie widzia� dziewczynki tak dzielnej jak ona. Tote� Rachel nie chcia�a, �eby pomy�la�, �e si� wystraszy�a jakiego� sporego kr�lika. Bo mo�e to i by� tylko spory, siedz�cy na kamieniu kr�lik. Ale kr�liki maj� d�ugie uszy. Wi�c mo�e to jednak nied�wied�. Dziewczynka wsun�a do buzi n�k� lalki. Rachel odwr�ci�a si� i popatrzy�a w d�, wzd�u� dr�ki - ponad �adnymi kwiatami, niskimi murkami i zielon� traw� - na Chase�a, rozmawiaj�cego z Zeddem, tym czarodziejem. Stali obaj przy kamiennym stole, przygl�dali si� szkatu�om i zastanawiali, co z nimi zrobi�. Rachel cieszy�a si�, �e nie dosta� ich ten paskudny Rahl Pos�pny i �e okrutnik ju� nigdy nikogo nie skrzywdzi. Dziewczynka obejrza�a si�, sprawdzaj�c, czy ciemny stw�r nie podszed� bli�ej. Znikn��. Rozejrza�a si�, lecz nigdzie go nie dostrzeg�a. - Gdzie si� podzia�, Saro? - szepn�a. Lalka nie odpowiedzia�a. Rachel przygryz�a stopk� Sary i ruszy�a ku stra�nikowi granicy. Ch�tnie by pobieg�a, ale nie chcia�a, �eby Chase pomy�la�, i� si� wystraszy�a; ona, taka dzielna. Przecie� powiedzia�, �e jest dzieln� dziewczynk�, i bardzo by�a zadowolona z tej pochwa�y. Ma�a zerka�a przez rami�, lecz nigdzie nie spostrzeg�a ciemnego stwora. Pewno mieszka� w jakiej� norze i tam si� teraz schroni�. Bardzo chcia�a pobiec, jednak nie zrobi�a tego. Dziewczynka dotar�a wreszcie do stra�nika i przytuli�a si� do jego nogi. Chase rozmawia� z Zeddem, a Rachel wiedzia�a, �e niegrzecznie jest przerywa� rozmow�, wi�c ssa�a stopk� lalki i czeka�a, a� sko�cz�. - - A co by si� sta�o, gdyby� po prostu opu�ci� wieko? - spyta� Chase czarodzieja. - - Sk�d niby mam to wiedzie�!? - Zedd wyrzuci� w g�r� ko�ciste ramiona, przyg�adzi� siwe w�osy, ale i tak stercza�o kilka niesfornych kosmyk�w. - Wiem, czym s� szkatu�y Ordena, lecz to wcale nie znaczy, �e mam poj�cie, co z nimi teraz zrobi�, zw�aszcza kiedy Rahl otworzy� jedn� z nich. I magia Ordena zabi�a go za to. Mog�a zniszczy� �wiat. Mo�e zgin��bym, gdybym zamkn�� szkatu��? A mo�e sta�oby si� co� jeszcze gorszego? - - Nie mo�emy ich przecie� tak zostawi�, nieprawda�? - westchn�� Chase. - Chyba powinni�my co� z nimi zrobi�? Czarodziej zmarszczy� brwi. Wpatrywa� si� w szkatu�y i zastanawia�. Przez chwil� panowa�a cisza. Rachel poci�gn�a stra�nika za r�kaw i Chase spojrza� na ni�. - - Chase... - - Chase? Przecie� wyja�ni�em ci zasady. - Wspar� si� pod boki i zachmurzy� twarz, udaj�c gniew, a ma�a chichota�a i mocniej tuli�a si� do niego. - Dopiero od kilku tygodni jeste� moj� c�rk�, a ju� �amiesz zasady! M�wi�em ci, �e masz si� do mnie zwraca� �ojcze�. �adnemu z moich dzieci nie wolno m�wi� do mnie �Chase�. Rozumiesz? - Tak, Ch... ojcze. - Rachel u�miechn�a si� i kiwn�a g�ow�. Stra�nik przewr�ci� oczami i potrz�sn�� g�ow�. Zwichrzy� czupryn� Rachel. - O co chodzi? - Tam, w�r�d drzew, jest jakie� du�e zwierz�. Pewno nied�wied� albo i co� gorszego. Powiniene� doby� miecza i sprawdzi�, co to. - Nied�wied�! - Chase za�mia� si�. - Tutaj? - Zn�w si� roze�mia�. - To wewn�trzny pa�acowy ogr�d, Rachel. W takich ogrodach nie ma nied�wiedzi. To musia� by� jaki� cie�. �wiat�o p�ata tu r�ne figle. - Raczej nie, Ch... ojcze. - Dziewczynka potrz�sn�a g��wk�. - To mnie obserwowa�o. Chase si� u�miechn��, zwichrzy� jej w�oski i wielk� d�oni� przytuli� g��wk� Rachel do swojej nogi. - No to zosta� przy mnie i ten stw�r nie b�dzie ci� ju� niepokoi�. Ma�a przygryz�a stopk� Sary i potakuj�co skin�a g�ow�. Dotkni�cie wielkiej d�oni stra�nika uspokoi�o j�, wi�c zn�w spojrza�a mi�dzy drzewa. Ciemny potw�r, niemal skryty za jednym z obro�ni�tych pn�czami murk�w, przyskoczy� bli�ej. Dziewczynka mocniej przygryz�a stopk� Sary i pisn�a cicho, zerkaj�c na Chase�a. Akurat wskazywa� na szkatu�y. - A c� to za kamie�, a mo�e klejnot? Wypad� ze szkatu�y? - Tak - potwierdzi� Zedd. - Ale nie powiem, co to, dop�ki si� nie upewni�. A przynajmniej nie powiem tego g�o�no. - On jest coraz bli�ej, ojcze - j�kn�a Rachel. - No dobrze. - Chase spojrza� na dziewczynk�. - Obserwuj to co� dla mnie. - I zn�w rzek� do Zedda: - Dlaczego nie chcesz powiedzie�? S�dzisz, �e ma to co� wsp�lnego z ewentualnym rozdarciem zas�ony za�wiat�w? Czarodziej zmarszczy� brwi, pocieraj�c r�wnocze�nie ko�cistymi palcami g�adk� brod� i patrz�c na czarny klejnot le��cy przed otwart� szkatu��. - Tego si� w�a�nie boj�. Rachel rzuci�a okiem na murek, �eby sprawdzi�, gdzie jest �w stw�r. Zadr�a�a, widz�c wysuwaj�ce si� zza kraw�dzi r�ce. By� du�o bli�ej. I to nie by�y r�ce, a szpony. D�ugie, zakrzywione szpony. Spojrza�a na stra�nika, na bro�, kt�r� by� obwieszony, by si� upewni�, i� mu wystarczy or�a. Chase mia� za pasem no�e, mn�stwo no�y, zza ramienia stercza� mu miecz, u pasa wisia� top�r i maczugi nabijane ostrymi szpikulcami, a przez plecy przewiesi� �uk. Rachel mia�a nadziej�, �e to wystarczy. Ca�a ta bro� odstrasza�a ludzi, lecz nie robi�a �adnego wra�enia na potworze - by� coraz bli�ej. A czarodziej nie mia� nawet no�a. Odziany by� w skromn�, br�zow� szat�. I okropnie chudy. Wcale nie tak wielki jak Chase. Ale czarodzieje znaj� czary. Mo�e jego zakl�cia odstrasz� intruza. Magia! Rachel przypomnia�a sobie ogniow� pa�eczk�, kt�r� dosta�a od czarodzieja Gillera. Si�gn�a do kieszeni i zacisn�a paluszki na magicznym patyczku. Mo�e Chase b�dzie potrzebowa� pomocy. Rachel nie pozwoli, �eby ten stw�r zrani� jej nowego ojca. B�dzie dzielna. - Czy to niebezpieczne? - Je�li to jest to, o czyrn my�l� - Zedd spojrza� na stra�nika - i je�eli si� dostanie w niepowo�ane r�ce, to s�owo �niebezpieczne� b�dzie o wiele za s�abe. - No to wrzu�my to do jakiej� g��bokiej jamy lub zniszczmy. - - Nie. Mo�e si� nam przyda. - - A gdyby�my to ukryli? - - O tym w�a�nie my�l�. Lecz gdzie? Trzeba si� nad tym dobrze zastanowi�. Najpierw udam si� z Adie do Aydindril, wsp�lnie zbadamy przepowiednie i dopiero potem zdecyduj�, co uczyni� z kamieniem i ze szkatu�ami. - - A co przedtem? Zanim b�dziesz wiedzia�? Rachel obejrza�a si� na mrocznego stwora. Zn�w by� bli�ej, tu� za pobliskim murkiem. Opar� na nim szpony, uni�s� �eb i spojrza� dziewczynce w oczy. Wyszczerzy� si� do niej w u�miechu, ukazuj�c d�ugie i ostre z�biska. Wstrzyma�a oddech. Ramiona potwora dygota�y. �mia� si�. Przera�ona Rachel szeroko otwar�a oczy, s�ysza�a szum w�asnej krwi. - Ojcze... - pisn�a cichutko. Chase nawet na ni� nie spojrza�. Po prostuj� uciszy�. Stw�r przeskoczy� przez murek i opad� na ziemi�, wci�� spogl�daj�c na Rachel i rechocz�c. B�yszcz�ce �lepia �ypn�y na Chase�a i Zedda. Zasycza�, zn�w si� za�mia� i przygarbi�. Dziewczynka poci�gn�a stra�nika za nogawk�. - - Ojcze... to si� zbli�a - wykrztusi�a z trudem. - - Dobrze, dobrze, ma�a. Dalej nie wiem, Zeddzie... Ciemny potw�r z wrzaskiem wyskoczy� na otwart� przestrze�. Gna� tak szybko, �e wygl�da� jak smuga czerni. Rachel krzykn�a. Chase obr�ci� si�; w tym momencie stw�r uderzy�. Szpony �mign�y w powietrzu. Stra�nik upad�, a napastnik skoczy� ku Zeddowi. Czarodziej uni�s� ramiona; z palc�w strzela�y b�yskawice, odbija�y si� od mrocznej istoty i uderza�y w ziemi�, wzbijaj�c kurz i rozrzucaj�c od�amki kamieni. Monstrum powali�o Zedda na ziemi�. Bestia za�mia�a si� dziko i skoczy�a na Chase�a, si�gaj�cego po wisz�cy u pasa top�r. Szpony zn�w spad�y na stra�nika. Rachel wrzasn�a. Jeszcze nigdy nie widzia�a tak szybkiego stworzenia. Z przera�eniem patrzy�a, jak rani jej ojca. Z ohydnym rechotem wyrwa�o mu z d�oni top�r i szarpa�o Chase�a pazurami. Dziewczynka z�apa�a ogniow� pa�eczk�, przyskoczy�a do stwora i przytkn�a do jego plec�w. - Zapal to dla mnie! - wykrzykn�a magiczn� formu�k�. Mroczne monstrum stan�o w p�omieniach. Z przera�liwym wrzaskiem okr�ci�o si� ku Rachel. Szeroko rozwar�o paszcz�, k�apa�o z�biskami, ca�e w ogniu. Zn�w si� za�mia�o, ale nie tak, jak si� �miej� ludzie, kiedy ich co� rozbawi. Ten rechot wywo�a� u dziewczynki g�si� sk�rk�. Stw�r skurczy� si� i p�on�c, ruszy� ku cofaj�cej si� przed nim Rachel. Chase rzuci� jedn� z nabijanych ostrzami maczug. Wbi�a si� stworowi w plecy. Bestia obejrza�a si� na stra�nika, za�mia�a i wyszarpn�a sobie maczug� z plec�w. Zawr�ci�a i zn�w sz�a ku stra�nikowi. Zedd zerwa� si� gwa�townie. Z jego palc�w strzeli� ogie� i okry� stwora jeszcze wi�kszym p�omieniem. Tylko zarechota�. P�omienie znikn�y. Cia�o potwora dymi�o, lecz wygl�da�o tak samo jak przedtem - ogie� go nie tkn��. Prawd� powiedziawszy, jeszcze zanim Rachel go podpali�a, wygl�da� jak zw�glony. Pokrwawiony Chase poderwa� si� na nogi. Rachel patrzy�a na� ze �zami w oczach. Stra�nik zdj�� z plec�w �uk i strzeli�. Grot utkwi� w piersi stwora. �w za�mia� si� straszliwie i wyszarpn�� strza��. Chase odrzuci� �uk, doby� miecza, rzuci� si� ku bestii i ci��. Istota porusza�a si� tak szybko, �e stra�nik chybi�. Zedd uczyni� co�, co powali�o j� na muraw�. Chase stan�� przed Rachel; jedn� r�k� przytrzymywa� dziewczynk� za sob�, w drugiej dzier�y� miecz. Stw�r poderwa� si� na nogi, �ypi�c na nich. - Id�cie! - rykn�� Zedd. - Nie biegnijcie! Nie st�jcie! Chase z�apa� ma�� za r�k� i zacz�� si� cofa�. Czarodziej r�wnie�. Ciemny potw�r przesta� si� �mia� i przygl�da� si� im, mrugaj�c �lepiami. Stra�nik ci�ko dysza�. Jego kolczug� i sk�rzan� bluz� znaczy�y �lady szpon�w. Rachel, widz�c rany ojca, z trudem powstrzymywa�a p�acz. Krew, sp�ywaj�ca mu z ramienia, plami�a d�o� dziewczynki. Ma�a nie chcia�a, �eby cierpia�. Bardzo go kocha�a. Mocniej �cisn�a Sar� i ogniow� pa�eczk�. Zedd przystan��. - Nie zatrzymuj si� - poleci� stra�nikowi. Stw�r spojrza� na stoj�cego bez ruchu czarodzieja i wyszczerzy� w u�miechu ostre z�biska. Zn�w si� ohydnie za�mia� i skoczy� ku Zeddowi jak b�yskawica. Czarodziej wyrzuci� ramiona w g�r�. Ziemia i trawa unios�y si� wok� bestii, ona tak�e. B��kitne b�yskawice uderzy�y w mroczn� istot�. Rykn�a �miechem i g�ucho uderzy�a o ziemi�; dymi�a. Wydarzy�o si� co� jeszcze. Rachel nie wiedzia�a co, lecz monstrum zamar�o z wyci�gni�tymi ramionami, jakby pr�bowa�o biec i nie mog�o oderwa� st�p od murawy. Zedd zatoczy� ramionami ko�a i zn�w wyrzuci� je w g�r�. Ziemia zadr�a�a jak przy uderzeniu pioruna, stwora ugodzi�y strza�y ognia. Istota za�mia�a si� tylko, co� trzasn�o niczym �amane drewno, zn�w ruszy�a ku czarodziejowi. Zedd zacz�� i��. Potw�r stan�� i zmarszczy� brwi. Czarodziej zatrzyma� si�, uni�s� ramiona. Kula ognia pomkn�a ku biegn�cej do Zedda bestii. Mkn�a z przera�liwym rykiem, coraz wi�ksza i wi�ksza. Uderzy�a z si��, od kt�rej zadr�a�a ziemia. B��kitne i z�ote �wiat�o by�o tak jaskrawe, �e cofaj�ca si� Rachel musia�a zmru�y� oczy. Kula ognia p�on�a z rykiem. Dymi�cy stw�r wyszed� z ognia, trz�s�c si� ze �miechu. P�omienie rozwia�y si� male�kimi iskierkami. - O kurna! - wyrwa�o si� Zeddowi. Zacz�� si� cofa�. Rachel nie wiedzia�a, co to znaczy �kurna�, ale Chase zwr�ci� kiedy� czarodziejowi uwag�, �eby nie u�ywa� takich s��w przy niewinnych dzieciach. I tego te� nie zrozumia�a. Siwe, zmierzwione w�osy Zedda stercza�y na wszystkie strony. Rachel i Chase cofali si� dr�k� w�r�d drzew, byli ju� blisko wr�t ogrodu. Czarodziej szed� ku nim ty�em, a stw�r przygl�da� si� temu. Zedd przystan�� i bestia zn�w ruszy�a. Przed mroczn� istot� pojawi�a si� �ciana p�omieni. S�ycha� by�o huk i �oskot, w powietrzu unosi�a si� wo� dyrnu. Potw�r przeszed� przez ogie�. Zedd wywo�a� kolejn� �cian� ognia. Bestia zn�w przesz�a przez ni� bez szwanku. Czarodziej ponownie zacz�� i�� i monstrum zatrzyma�o si� obok niskiego, poro�ni�tego pn�czami murku; obserwowa�o. Grube pn�cza zsun�y si� z murku i wyd�u�y�y. Oplot�y, omota�y mrocznego stwora. Zedd by� ju� blisko stra�nika i Rachel. - I co teraz? - spyta� Chase. - Przekonajmy si�, czy zdo�amy go tu zamkn�� - odpar� zm�czony czarodziej. Pn�cza przygniata�y besti� do ziemi; szarpa�a je ostrymi pazurami. Tr�jka uciekinier�w min�a wielkie wrota. Chase i Zedd zatrzasn�li je. Z wn�trza dobieg� ryk i g�o�ny trzask. Z�ote drzwi wybrzuszy�y si�, powalaj�c czarodzieja na ziemi�. Chase wspar� d�onie o oba skrzyd�a wr�t i napar� na nie ca�ym ci�arem, gdy stw�r dobija� si� od wewn�trz. Szarpa� je pazurami, wrzeszcza�, a metalowe wrota j�cza�y i trzeszcza�y pod uderzeniami jego szpon�w. Chase sp�ywa� potem i krwi�. Zedd poderwa� si� i pom�g� stra�nikowi przytrzymywa� podwoje. W szparze pomi�dzy skrzyd�ami wr�t ukaza� si� pazur i przesun�� si� w d�, drugi pojawi� si� od spodu. Rachel s�ysza�a rechot stwora. Chase st�ka� z wysi�ku. Wrota skrzypia�y i trzeszcza�y. Czarodziej cofn�� si�, uni�s� r�ce, jakby napiera� na powietrze. Trzaski usta�y. Stw�r zawy� g�o�niej. Zedd z�apa� stra�nika za r�kaw. - - Uciekajcie. - - Czy to go powstrzyma? - spyta� Chase, cofaj�c si�. - - W�tpi�. Je�li zn�w si� na was rzuci, id�cie spokojnym krokiem. Ten, kto biegnie lub stoi, przyci�ga jego uwag�. Powiedz to ka�demu, kogo spotkasz. - - Co to za stw�r, Zeddzie? Rozleg� si� �omot i w skrzydle wr�t pojawi�o si� nowe wybrzuszenie. Z�ot� p�yt� przebi�y czubki pazur�w, kroj�c j� jak no�e. Rachel a� uszy bola�y od tego trzasku i huku. - Uciekajcie! Natychmiast! Chase podni�s� dziewczynk� i pobieg� przez westybul. ROZDZIA� 2 Zedd patrzy� na szpony szarpi�ce z�ote p�yty wr�t i machinalnie dotyka� poprzez grub� tkanin� swej szaty tkwi�cego w wewn�trznej kieszonce kamienia. Obejrza� si� na nios�cego Rachel stra�nika granicy. Chase nie zd��y� odej�� zbyt daleko, kiedy jedno ze skrzyde� z okropnym �omotem zosta�o wyrwane z rarn. Pot�ne zawiasy pu�ci�y, jakby by�y z gliny. Czarodziej w ostatniej chwili uskoczy�, gdy stalowa, pokryta z�otymi p�ytami po�owa drzwi przelecia�a przez westybul i �upn�a w granitow� �cian�. Rozprysn�y si� kamienne i metalowe od�amki. Zedd poderwa� si� i pobieg�. Screeling wyskoczy� z Ogrodu �ycia. Wygl�da� jak szkielet obci�gni�ty wysuszon�, sczernia�� sk�r�. Jak trup przez lata palony s�onecznym �arem. Bia�e ko�ci stercza�y przez porozdzieran� w walce sk�r�, lecz stworowi to nie przeszkadza�o. Nie zwraca� na to uwagi: by� istot� z za�wiat�w i nie obchodzi�y go takie drobnostki. Nie mia� w sobie ani kropli krwi. Pewno da�oby si� go unieszkodliwi�, gdyby zosta� rozdarty lub posiekany na kawa�ki, ale porusza� si� zbyt szybko, by kto� zdo�a� go dosi�gn��. A magia mu najwyra�niej nie szkodzi�a. By� istot� podleg�� magii subtraktywnej, tote� bez �adnej szkody wch�ania� magi� addytywn�. Mo�e magia subtraktywna pokona�aby screelinga, jednak Zedd nie by� ni� obdarzony. Przez ostatnie kilka tysi�cy lat �aden czarodziej nie mia� daru magii subtraktywnej. Niekt�rzy mieli sk�onno�� - Rahl Pos�pny na przyk�ad - lecz nikt nie mia� daru. Hm, moja magia nie powstrzyma tej istoty, duma� Zedd. Przynajmniej nie wprost. A mo�e by tak sposobem? Czarodziej cofa� si� powoli, a screeling w oszo�omieniu mru�y� �lepia. Teraz, pomy�la� Zedd, dop�ki stoi bez ruchu. Skupi� si�, zag�ci� powietrze, tak by unios�o i utrzyma�o ci�kie wrota. By� zm�czony, wi�c wymaga�o to znacznego wysi�ku. Si�� woli pchn�� powietrze, a skrzyd�o wr�t run�o stworowi na plecy, przygniataj�c go i wzbijaj�c chmur� py�u. Screeling zawy�. Czarodziej nie wiedzia�, czy by� to ryk b�lu, czy z�o�ci. Ci�kie wrota unios�y si�, zsun�y si� z nich od�amki kamieni. Screeling podni�s� je jedn� szponiast� �ap� i �mia� si�; wok� szyi mia� nadal okr�cone pn�cze, kt�rym Zedd usi�owa� go udusi� w ogrodzie. - O kurna! - mrukn�� czarodziej. - Nic nie jest �atwe. Zn�w si� wycofywa�. Wrota uderzy�y o pod�og� - to screeling wydosta� si� spod nich i ruszy� za Zeddem. Zaczyna� pojmowa�, �e id�cy cz�owiek jest t� sam� istot�, kt�ra stoi lub biegnie. Ten �wiat by� dla� zupe�nie obcy. Czarodziej musia� co� wymy�li�, zanim stw�r nauczy si� czego� jeszcze. Gdyby� tylko Zedd nie by� tak zm�czony. Chase schodzi� szerokimi marmurowymi schodami. Czarodziej szybkim krokiem za nim. Gdyby by� pewien, i� screeling nie �ciga ani stra�nika, ani Rachel, wybra�by inn� drog� i odci�gn�� od nich zagro�enie. Stw�r m�g� jednak p�j�� za nimi, a Zedd nie chcia�, �eby Chase samotnie walczy� z istot� z za�wiat�w. Po schodach wchodzili kobieta i m�czyzna w bia�ych szatach. Chase pr�bowa� ich zawr�ci�, ale bez powodzenia. - Id�cie powoli! - wrzasn�� do nich Zedd. - Nie biegnijcie! Zawr��cie, bo zginiecie! Spojrzeli na� ze zdumieniem. Screeling cz�apa� ku schodom, szuraj�c i drapi�c pazurami o marmur. Czarodziej s�ysza� jego zduszony, szarpi�cy nerwy rechot. Para ludzi w bia�ych szatach dostrzeg�a ciemnego stwora i skamienia�a; szeroko otworzyli ze zdumienia b��kitne oczy. Zedd popchn�� ich, obr�ci� i zmusi� do schodzenia po schodach. Nagle poderwali si� i pognali w d�, po trzy stopnie naraz; bia�e szaty i z�ote w�osy rozwiewia� p�d. - Nie biegnijcie! - wrzasn�li ch�rem Zedd i Chase. Screeling wyprostowa� si� na zako�czonych pazurami �apach, gwa�towny ruch przyci�gn�� jego uwag�. Zarechota� i skoczy� ku schodom. Czarodziej uderzy� stwora w pier� powietrzn� kul�, ale ten ledwo zwr�ci� na to uwag�. Wyjrza� za rze�bion� balustrad� i zobaczy� biegn�cych ludzi. Za�mia� si� zgrzytliwie, przeskoczy� przez por�cz i opad� dobre sze�� metr�w ni�ej, na biegn�ce, bia�o odziane postacie. Chase natychmiast zakry� Rachel twarz i zawr�ci�. Stra�nik dobrze wiedzia�, co si� stanie, a nic nie m�g� na to poradzi�. Zedd czeka� na� u szczytu schod�w. - Szybko - powiedzia�. - Szybko, dop�ki nie zwraca na nas uwagi. Poni�ej zawrza�a kr�tka szamotanina, rozleg�y si� krzyki, kt�re wkr�tce umilk�y. Gromki, ohydny rechot zahucza� echem w przepastnej klatce schodowej. Krew trysn�a wysoko, plami�c bia�y marmur niemal u st�p gnaj�cego w g�r� schod�w stra�nika. Rachel mocno trzyma�a go za szyj� i wtula�a buzi� w jego rami�. Nawet nie pisn�a. Zedd by� pe�en podziwu dla ma�ej. Jeszcze nigdy nie spotka� dziecka tak rozumnego jak Rachel. By�a bystra. Bystra i odwa�na. Rozumia�, dlaczego Giller jej w�a�nie powierzy� ostatni� szkatu�� Ordena, kiedy pr�bowa� ukry� puzderko przed Rahlem Pos�pnym. Metoda czarodziej�w, pomy�la� Zedd - wykorzysta� ludzi do tego, co musi by� zrobione. Biegli westybulem i zwolnili dopiero wtedy, gdy screeling pojawi� si� u szczytu schod�w. Stw�r wyszczerzy� w u�miechu okrwawione z�biska, martwe czarne oczy zal�ni�y na chwil� z�oci�cie we wpadaj�cym przez wysokie, w�skie okno s�onecznym blasku. �wiat�o sprawi�o, �e skrzywi� si� z b�lu. Zliza� krew ze szpon�w i skoczy� za Zeddem i stra�nikiem. Ruszyli innymi schodami - screeling za nimi. Czasem przystawa� na chwil�, niepewny, czy to ich ma �ciga�. Chase jedn� r�k� przytrzymywa� Rachel, w drugiej dzier�y� miecz. Zedd trzyma� si� pomi�dzy nimi a screelingiem. Wycofywali si� ma�ym korytarzem. Stw�r wspina� si� na �ciany, orz�c pazurami g�adki kamie� i rozrywaj�c gobeliny. Screeling przewraca� stoj�ce pod �cianami bogato zdobione, tr�jnogie konsolki z orzechowego drewna, �mia� si� i cieszy�, s�ysz�c brz�k kryszta�owych waz, rozbijaj�cych si� na kamiennej posadzce. Woda rozlewa�a si�, a kwiaty spada�y na dywany. Screeling rozerwa� na strz�py bezcenny, b��kitno-z�oty tanimura�ski kobierzec, rykn�� �miechem i wdrapa� si� po �cianie na sufit. Szed� nim niczym paj�k, obserwuj�c uciekinier�w. - Jak on to robi? - szepn�� Chase. Zedd tylko potrz�sn�� g�ow�. Dotarli do olbrzymiego g��wnego westybulu Pa�acu Ludu. Strop sk�adaj�cy si� z czterodzielnych �ebrowanych prz�se�, wsparty na kolumnach, znajdowa� si� dobre pi�tna�cie metr�w w g�rze. Stw�r nagle pomkn�� sufitem bocznego korytarza, z kt�rego tamci ju� wyszli, i skoczy� na uciekinier�w. Zedd pos�a� w stron� szybuj�cej bestii strza�� ognia. Chybi�: strza�a trafi�a w granitow� �cian� i osmali�a j�. Za to Chase tym razem trafi�. Pot�nym uderzeniem miecza odci�� screelingowi rami�. Stw�r po raz pierwszy zawy� z b�lu, zachwia� si�, zatoczy� i �mign�� za kolumn� z szarego, zielono �y�kowanego marmuru. Odci�te rami� le�a�o na posadzce, wij�c si� i zaciskaj�c d�o�. Z g��bi olbrzymiego westybulu nadbiegli �o�nierze z mieczami w d�oniach. Szcz�k or�a i zbroi odbija� si� echem od wysokiego sklepienia, buty dudni�y na p�ytach okalaj�cych sadzawk� modlitewn�. D�haranscy wojownicy byli waleczni i gro�ni, tym gro�niej wi�c wygl�dali teraz, kiedy do pa�acu wtargn�� wr�g. Wzbudzili w Zeddzie przelotny l�k. Jeszcze przed paroma dniami zawlekliby go przed �wczesnego mistrza Rahla, na �mier�. Teraz byli lojalnymi stronnikami nowego mistrza Rahla - Richarda, wnuka Zedda. Czarodziej zobaczy� nadbiegaj�cych �o�nierzy i w tej samej chwili zda� sobie spraw�, �e westybul jest wype�niony lud�mi. W�a�nie sko�czy�y si� popo�udniowe mod�y. Screeling mia� tylko jedno rami�, ale i tak grozi�o to krwaw� �a�ni�. Stw�r m�g�by zabi� mn�stwo ludzi, zanim pomy�leliby o ucieczce. I jeszcze wi�cej, gdyby zacz�li ucieka�. Trzeba ich wszystkich jak najszybciej st�d usun��. �o�nierze byli ju� obok Zedda, ich twarde, bystre oczy wypatrywa�y przyczyny zamieszania. Czarodziej obr�ci� si� ku dow�dcy, pot�nie umi�nionemu m�czy�nie w sk�rzanym uniformie. Na jego l�ni�cym napier�niku widnia�a ozdobna litera �R�, znak domu Rahl�w. Na przedramionach okrytych jedynie r�kawami kolczugi by�o wida� naci�cia �wiadcz�ce o randze. Spod b�yszcz�cego he�mu spojrza�y na Zedda czujne niebieskie oczy. - - Co tu si� dzieje? - spyta� dow�dca. - O co chodzi? - - Usu� tych ludzi z holu. Grozi im niebezpiecze�stwo. - - Jestem �o�nierzem, a nie jakim� cholernym pastuchem! - Tamten zdenerwowa� si�, a twarz mu poczerwienia�a. - - A pierwszym i najwa�niejszym obowi�zkiem �o�nierza jest obrona ludzi. - Zedd a� zgrzytn�� z�bami. - Je�li nie usuniesz ich wszystkich z holu, dow�dco, to ju� ja si� postaram, �eby� zosta� pastuchem. �o�nierz zasalutowa�, k�ad�c pi�� na sercu. Opanowa� si�, gdy zda� sobie spraw�, z kim si� sprzecza. - Wedle rozkazu, czarodzieju Zoranderze - rzek� potulnie i wy�adowa� gniew na swoich ludziach: - Wyrzu�cie st�d wszystkich! Ale ju�! Rozwin�� szyk! Oczy�ci� hol! �o�nierze ustawili si� w wachlarz i ruszyli, wypychaj�c z holu wystraszonych ludzi. Zedd mia� nadziej�, �e zdo�aj� usun�� wszystkich i �e potem uda si� im osaczy� screelinga i rozsieka� go na strz�py. Wtem stw�r niczym czarny cie� wyskoczy� zza kolumny i wpad� w st�oczon� grup� wyp�dzanych przez �o�nierzy ludzi; wielu upad�o. W holu rozleg�y si� wrzaski, zawodzenia i ohydny rechot bestii. �o�nierze rzucili si� na potwora i cofn�li, okrwawieni. Ruszy�y ku nim posi�ki. Lecz w takim �cisku nie mogli si� pos�u�y� mieczem ani toporem, a screeling torowa� sobie krwaw� �cie�k�. Nie dba�, czy to zbrojny �o�nierz, czy bezbronny cz�owiek - rozszarpywa� ka�dego, kto mu stan�� na drodze. - Kurcz� blade! - zakl�� Zedd i popatrzy� na Chase�a. - Trzymaj si� blisko mnie. Musimy go st�d odci�gn��. - Rozejrza� si�. - O, tam. Sadzawka modlitewna. Pobiegli ku kwadratowemu zbiornikowi wodnemu umieszczonemu pod otworem w dachu. Z g�ry wpada� snop s�onecznego �wiat�a i na jednej z naro�nych kolumn odbija� si� faluj�cym, nieregularnym wzorem. Wystaj�ca z wody, po�o�ona z boku czarna ska�a unosi�a dzwon modlitewny. W p�ytkiej wodzie mign�a pomara�czowa ryba, oboj�tna wobec krwawej jatki w holu. Czarodziejowi zacz�� �wita� pewien pomys�. Screeling na pewno by� odporny na ogie�: nieco si� tylko osmali�, kiedy spad� na� czarodziejski p�omie�. Zedd og�uch� na docieraj�ce z holu j�ki i krzyki i wyci�gn�� r�ce nad wod�: zbiera� jej ciep�o, przygotowuj�c do tego, co chcia� uczyni�. Tu� nad powierzchni� dostrzega� migotliwe fale ciep�a. Utrzymywa� narastaj�cy �ar na granicy wybuchni�cia p�omieniem. - Kiedy screeling si� tu zjawi - odezwa� si� do stra�nika granicy - musimy go zepchn�� do wody. Chase potakn��. Czarodziej by� zadowolony, �e stra�nik nie nale�a� do os�b, kt�re wci�� ��daj� wyja�nie�, i �e nie marnowa� cennego czasu na pytania. - Sta� za mn� - nakaza� Chase Rachel, stawiaj�c ma�� na pod�odze. Dziewczynka tak�e nie zadawa�a zb�dnych pyta�. Skin�a potakuj�co g��wk� i mocniej przytuli�a lalk�. Zedd dostrzeg�, �e w drugiej r�czce �ciska ogniow� pa�eczk�. Naprawd� odwa�na i zmy�lna dziewuszka. Czarodziej zwr�ci� si� w stron� holu, ku tumultowi i wrzawie, uni�s� d�o� i pos�a� j�zyki p�omieni ku czarnemu stworowi. �o�nierze si� cofn�li. Screeling wyprostowa� si� i odwr�ci�, wypuszczaj�c przy tym z z�bisk oderwane komu� rami�. Dym buchn�� z mu�ni�tej p�omieniem sk�ry stwora. Straszyd�o zarechota�o ur�gliwie ku stoj�cemu przy sadzawce Zeddowi. �o�nierze spychali ocala�ych w g��b holu, cho� tym razem ludzi nie trzeba by�o zach�ca� do wycofywania si�, Zedd pos�a� w kierunku screelinga tocz�ce si� po pod�odze kule ognia. �w odrzuca� je na bok i rozpada�y si� na snopy iskier. Czarodziej wiedzia�, �e ogie� nie zrani stwora: po prostu chcia� zwr�ci� na siebie jego uwag�. I uda�o mu si�. - Pami�taj, do wody z nim - przypomnia� Chase�owi. - - Chyba si� nie zmartwisz, je�li chlupnie ju� martwy? - - Nawet by�oby lepiej. Screeling gna� ku nim, zgrzytaj�c pazurami po kamiennej posadzce. Ci�gn�� za sob� smug� kamiennego py�u i od�amk�w, zdzieranych w p�dzie z posadzki. Zedd bi� w stwora kulami zag�szczonego powietrza, rozpraszaj�c tym jego uwag� i staraj�c si� na tyle przyhamowa� jego p�d, �eby wraz ze stra�nikiem �atwiej m�g� sobie poradzi� ze straszyd�em. To za ka�dym razem natychmiast si� podrywa�o i p�dzi�o ku nim. Chase ugi�� lekko kolana, w gar�ci trzyma� maczug� wzmocnion� sze�cioma ostrzami. Screeling jednym niesamowitym susem spad� na Zedda, zanim ten zdo�a� go odepchn��. Czarodziej upad�, tkaj�c powietrzn� sie� wi���c� �ap� stwora, gdy k�y monstrum si�ga�y ju� chciwie do jego gard�a. Cz�owiek i bestia potoczyli si� po pod�odze. Kiedy screeling znalaz� si� na g�rze, Chase zdzieli� go maczug�. Stw�r okr�ci� si� ku niemu i wtedy stra�nik uderzy� ponownie, str�caj�c go z czarodzieja. Zedd us�ysza� trzask p�kaj�cych ko�ci, lecz screeling zdawa� si� tego nie czu�. Wyrzuci� rami�, podbi� stra�nikowi nogi, a gdy Chase pad� na pod�og�, wskoczy� mu na pier�. Czarodziej stara� si� jak najszybciej pozbiera�. Rachel przytkn�a ogniow� pa�eczk� do plec�w potwora, buchn�y p�omienie. Zedd tymczasem zag�szcza� powietrze, staraj�c si� zepchn�� besti� do wody, ale ta krzepko trzyma�a si� stra�nika. W�r�d p�omieni b�yska�y w�ciek�e czarne �lepia, wykrzywione wargi. Chase uni�s� obur�cz maczug� i z ca�ej si�y trzasn�� stwora w plecy. Uderzenie zmiot�o screelinga do sadzawki. Buchn�y k��by pary. Zedd natychmiast zapali� powietrze nad powierzchni� wody, wykorzystuj�c zawart� w niej energi�. Czarodziejski p�omie� pozbawi� wod� ca�ego ciep�a. Sadzawka w mgnieniu oka zmieni�a si� w twardy lodowy blok ze screelingiem w �rodku. Ogie� zu�y� ca�e ciep�o i zgas�. Zapad�a cisza, s�ycha� by�o tylko j�ki rannych. Rachel przypad�a do stra�nika. - - Nic ci nie jest, Chase? - dopytywa�a si� poprzez �zy. - - Nic mi nie jest, ma�a - uspokaja� j�, siadaj�ci tul�c dziewczynk�. Zedd widzia�, �e wcale tak nie by�o. - Usi�d� na tamtej �awce, Chase - poleci�. - Musz� si� zaj�� rannymi i nie chc�, by oczy dziecka widzia�y, co si� tam sta�o. Czarodziej dobrze wiedzia�, �e te s�owa odnios� lepszy skutek ni� namowy, aby stra�nik siedzia� spokojnie, dop�ki on, Zedd, nie b�dzie si� m�g� zaj�� jego ranami. Troch� si� jednak zdziwi�, i� Chase przysta� na to bez �adnych protest�w. Nadbieg� dow�dca z o�mioma �o�nierzami. Kilku z nich odnios�o rany, na metalowym napier�niku jednego widnia�y �lady pazur�w stwora. Popatrzyli na zakutego w blok lodu screelinga. - - Dobra robota, czarodzieju Zoranderze. - Dow�dca lekko sk�oni� g�ow� i u�miechn�� si� z uznaniem. - Troch� ludzi prze�y�o. Czy m�g�by� im jako� pom�c? - - Obejrz� ich. Czy twoi �o�nierze, dow�dco, mogliby rozsieka� tego stwora, nim wymy�li, jak stopi� l�d? - - To on wci�� �jje!? Zedd burkn�� potakuj�co i doda�: - Im szybciej to zrobi�, tym lepiej. �o�nierze ju� odczepili od pas�w topory o p�ksi�ycowatych ostrzach, czekaj�c na rozkaz. Dow�dca kiwn�� przyzwalaj�co g�ow� i skoczyli na l�d. - Co to za stw�r, czarodzieju Zoranderze? - spyta� cicho dow�dca. Zedd przeni�s� wzrok na stra�nika, kt�ry bacznie si� im przys�uchiwa�. Spojrza� mu prosto w oczy. - To screeling. Twarz Chase�a ani drgn�a, zreszt� prawie nigdy nie reagowa� na to, co s�ysza�. Czarodziej zn�w patrzy� na dow�dc�. W szeroko otwartych, b��kitnych oczach by�o zdumienie i strach. - To screelingi grasuj�??? - wyszepta�. - Nie... nie �artuj sobie, czarodzieju Zoranderze. Zedd wpatrywa� si� uwa�nie w twarz �o�nierza. Dostrzeg� blizny, kt�rych wcze�niej nie zauwa�y�, pozosta�o�ci walk na �mier� i �ycie. D�haranscy �o�nierze rzadko walczyli inaczej. Ten cz�owiek nie zwyk� okazywa� strachu. Nawet w obliczu �mierci. Czarodziej westchn��. Nie spa� od kilku dni. Od czasu, kiedy boj�wki pr�bowa�y pojma� Kahlan, a ona uwierzy�a, �e Richard nie �yje, wpad�a w Con Dar, Krwawy Gniew, i zabi�a napastnik�w. Potem ona, Zedd i Chase szli przez trzy dni i trzy noce do Pa�acu Ludu, �eby Kahlan mog�a si� zem�ci�. Nie mo�na powstrzyma� Spowiedniczki w Con Dar, w mocy staro�ytnej magii. Na koniec schwytano ich i odkryli, �e Richard �yje. To by�o wczoraj, a zdawa�o si�, i� wieki temu. Rahl Pos�pny przez ca�� noc pracowa� nad uwolnieniem magii Ordena z trzech szkatu�, a oni patrzyli na to bezsilnie. Dopiero tego ranka Rahl zgin��, otworzywszy niew�a�ciw� szkatu��. Zabi�o go pierwsze prawo magii, kt�rym pos�u�y� si� Richard. Niezbity dow�d na to, �e mia� dar - cho� ch�opak nie chcia� w to wierzy� - bo tylko kto� z wrodzonym darem m�g� si� pos�u�y� pierwszym prawem magii przeciwko takiemu czarnoksi�nikowi jak Rahl Pos�pny. Zedd zerkn�� na �o�nierzy r�bi�cych l�d ze screelingiem. - - Twe imi�, dow�dco? - - Naczelny dow�dca Trimack, Pierwsza Kompania Gwardii Pa�acowej - pad�a dumna odpowied�. - Pierwsza Kompania? Co to takiego? Dow�dca wyprostowa� si� jeszcze dumniej. - Otaczamy �elaznym pier�cieniem samego mistrza Rahla, czarodzieju Zoranderze. Dwa tysi�ce gwardzist�w gotowych umrze� w jego obronie. - Tusz� naczelny dow�dco Trimacku, �e zdajesz sobie spraw�, i� jedn� z powinno�ci wy�szego oficera jest d�wiganie brzemienia wiedzy w samotno�ci i milczeniu. - Wiem to. - Owym brzemieniem jest te� �wiadomo��, �e ten stw�r to screeling. Zamilcz o tym, przynajmniej na razie. Trimack ci�ko westchn�� i potakuj�co skin�� g�ow�. - Rozumiem. - Obejrza� si� na le��cych na posadzce ludzi. - A co z rannymi, czarodzieju Zoranderze? Zedd szanowa� �o�nierza troszcz�cego si� o rannych cywili. Pocz�tkowe lekcewa�enie wyp�ywa�o z poczucia obowi�zku, nie z braku serca i grubosk�rno�ci. Wpojone zasady nakazywa�y najpierw odeprze� atak. Czarodziej ruszy� z Trimackiem przez hol. - - Wiesz, �e Rahl Pos�pny nie �yje? - - Tak. By�em rankiem na wielkim dziedzi�cu. Widzia�em nowego lorda Rahla, zanim odlecia� na czerwonym smoku. - - I b�dziesz s�u�y� Richardowi r�wnie lojalnie jak jego poprzednikowi? - Jest Rahlem, czy� nie? - Tak, jest Rahlem. - I ma dar? - Tak. - Wi�c b�d�. B�dziemy, ja i moi ludzie. W razie potrzeby umrzemy w jego obronie. - - Mo�e nie by� �atwo s�u�y� pod jego rozkazami. Jest twardy i uparty. - - Jak ka�dy Rahl. Zedd nie zdo�a� powstrzyma� u�miechu. - - No i jest moim wnukiem, cho� jeszcze o tym nie wie. Nawiasem m�wi�c, nie ma te� poj�cia, �e jest Rahlem. Czyli mistrzem Rahlem. Richardowi mo�e si� to wcale nie spodoba�. Lecz pewnego dnia b�dziesz mu potrzebny. By�bym wdzi�czny, naczelny dow�dco Trimacku, gdyby� by� dla niego cierpliwy i wyrozumia�y. - - Umr� za�, je�li b�dzie trzeba - rzek� Trimack, bacznie obserwuj�c hol, jak zawsze got�w na spotkanie z niebezpiecze�stwem. - - Na pocz�tku bardzo mu si� przyda twoja cierpliwo�� i wyrozumia�o��. On my�li, �e jest zwyk�ym le�nym przewodnikiem i nikim wi�cej. Urodzenie i charakter czyni� ze� w�adc�, ale on si� uwa�a za zwyk�ego cz�owieka. Nie chce mie� nic wsp�lnego z w�adz�, a ona mimo to zosta�a mu dana. - - Zgoda. - Trimack u�miechn�� si� leciutko. Zatrzyma� si� i popatrzy� na czarodzieja. - Jestem d�haranskim �o�nierzem. S�u�� mistrzowi Rahlowi. Ale i mistrz Rahl musi s�u�y� nam. Ja to �elazo przeciwko �elazu. On powinien by� magi� przeciw magii. On b�dzie �y� bez mego miecza, lecz my zginiemy bez jego magii. A teraz powiedz mi, co porabia screeling poza za�wiatami. - - Tw�j poprzedni lord Rahl - odpar� z westchnieniem Zedd - bawi� si� gro�n� magi�. Magi� za�wiat�w. Rozdar� zas�on� pomi�dzy nimi a naszym �wiatem. - Sko�czony g�upiec. Powinien nas ochrania�, a nie wydawa� wiecznemu mrokowi. Kto� go powinien zabi�. - I kto� go zabi�. Richard. - A wi�c lord Rahl ju� nam odda� przys�ug� - u�miechn�� si� Trimack. - Kilka dni temu uznaliby�cie to za zdrad�. - Jeszcze wi�ksz� zdrad� by�oby wydanie �ywych umar�ym. - Wczoraj zabi�by� Richarda, gdyby chcia� zrani� Rahla Pos�pnego. - Wczoraj i on by mnie zabi�, �eby dopa�� tamtego. Lecz dzisiaj si� wspomagamy. Tylko g�upiec ma oczy na plecach. Zedd potakn�� i u�miechn�� si� z uznaniem, a potem nachyli� si� ku dow�dcy. - Je�li zas�ona nie zostanie scalona i Opiekun si� tu przedostanie, to wszystkich nas czeka ten sam los. Zginie nie tylko D�Hara, zginie ca�y nasz �wiat. Przepowiednie m�wi�, �e jedynie Richardowi mo�e si� uda� scalenie zas�ony. Pami�taj o tym, gdy co� mu zagrozi. - �elazo przeciw �elazu - powt�rzy� z lodowatym spojrzeniem Trimack. - �eby on m�g� by� magi� przeciwko magii. - �wietnie to uj��e�. ROZDZIA� 3 Zedd ogarn�� spojrzeniem rannych i umieraj�cych. Ca�a posadzka by�a zalana krwi�. B�l przeszy� serce czarodzieja. Dokona� tego tylko jeden screeling. Co b�dzie, je�li si� ich pojawi wi�cej? - - Po�lij po uzdrowicieli, dow�dco. Sam nie zdo�am wszystkim pom�c. - - Ju� pos�a�em, czarodzieju Zoranderze. Zedd skin�� g�ow� i zacz�� bada� rannych. �o�nierze Pierwszej Kompanii odci�gali na bok zmar�ych i pokrzepiali rannych. Czarodziej dotyka� skroni poranionych ludzi - bada� ich obra�enia, wyczuwa�, z czym poradzi sobie uzdrowiciel, a co wymaga wi�kszej mocy. Dotkn�� skroni m�odego �o�nierza, dusz�cego si� w�asn� krwi�. Zedd st�umi� j�k, spojrza� w d� i zobaczy� �ebra stercz�ce z wybitej pi�ci� screelinga dziury w pancerzu. �o��dek czarodzieja zacz�� wyczynia� dziwne harce. Trimack ukl�kn�� przy drugim boku rannego. Zedd popatrzy� znacz�co na dow�dc�, tamten da� znak, �e rozumie. Ch�opakowi pozosta�o ledwie kilka chwil �ycia. - Id� do innych - powiedzia� spokojnie Trimack. - Ja z nim zostan�. Czarodziej odszed�, a dow�dca �cisn�� d�o� ch�opaka w swoich i pokrzepia� go pocieszaj�cymi s�owami. Nadbieg�y trzy kobiety w d�ugich br�zowych sp�dnicach z mn�stwem kieszeni. Ze stoickim spokojem przyj�y to, co zobaczy�y. Wydoby�y z obszernych kieszeni banda�e i kataplazmy, zacz�y opatrywa� rannych i poi� ich wywarami. Mog�y zaradzi� wi�kszo�ci obra�e�, na niekt�re rany i czarodziej nie zna� leku. Zedd poprosi� najsro�ej wygl�daj�c� spo�r�d trzech kobiet, �eby obejrza�a Chase�a. Stra�nik siedzia� na �awce z brod� opuszczon� na piersi. Rache� przycupn�a na posadzce i tuli�a si� do jego nogi. Czarodziej i dwie uzdrowicielki sz�i pomi�dzy lud�mi, pomagaj�c tym, kt�rym jeszcze mo�na by�o pom�c. Jedna z kobiet przywo�a�a Zedda. Nachyla�a si� nad niewiast� w �rednim wieku, kt�ra usi�owa�a j� odp�dzi�. - Lepiej zajmij si� innymi - protestowa�a s�abym g�osem. - Mnie nic nie jest. Po prostu musz� odpocz��. Pomagaj innym. Zedd ukl�kn�� przy le��cej i poczu� pod kolanami krew przesi�kaj�c� przez szaty. Odepchn�a jego d�o�. Drug� r�k� przyciska�a do rozdartego brzucha. - Zostaw mnie, prosz�. Inni bardziej potrzebuj� pomocy. Czarodziej spojrza� ze zdumieniem na poszarza�� twarz. Na czole kobiety widnia� b��kitny kamie�, zawieszony na okalaj�cym g�ow� delikatnym z�otym �a�cuszku. B��kit kamienia tak odpowiada� barwie oczu rannej, i� zdawa�o si�, �e ta ma troje oczu. Zedd wiedzia�, co to za kamie�, zastanawia� si� tylko, czy istotnie jest prawdziwy, czy to aby nie czcza b�yskotka. Od bardzo, bardzo dawna nie widzia� kogo�, kto nosi�by kamie� jako symbol swych talent�w. Kto� tak m�ody jak ona nie m�g� wiedzie�, co oznacza �w klejnot. - - Czarodziej Zeddicus Zu�l Zorander - przedstawi� si�. - A kim�e ty jeste�, dziecko, �eby mi rozkazywa�? - - Wybacz mi, czarodzieju... - Dziewczyna jeszcze bardziej poblad�a. Zedd po�o�y� palce na czole rannej i uspokoi�a si�. B�l by� tak wielki, �e mimo woli cofn�� r�k�. Z wysi�kiem powstrzymywa� �zy. Teraz ju� nie mia� w�tpliwo�ci: dziewczyna nosi�a kamie� jako symbol swego daru. Kamie� koloru jej oczu, noszony na czole jako trzecie oko, symbolizowa� �wewn�trzny wzrok� dziewczyny. Czyja� d�o� szarpa�a szat� Zedda. - Mn� si� najpierw zajmij, czarodzieju! - nakaza� cierpki g�os zza jego plec�w. Odwr�ci� si� i zobaczy� twarz odpowiadaj�c� g�osowi, a mo�e i paskudniejsz�. - Jestem lady Ordith Condatith de Dackidvich, z rodu Burga�ass. Ta dziewucha jest tylko moj� s�u�k�. Gdyby by�a tak szybka, jak powinna, to bym tak nie cierpia�a! Mog�am zgin�� przez jej powolno��! Najpierw zajmij si� mn�! Lada chwila mog� umrze�!!! Czarodziej doskonale widzia�, �e owe ��miertelne� rany to tylko banalne dra�ni�cia. - Wybacz mi, o pani - rzek� dwornie i po�o�y� d�o� na jej czole. Tak jak my�la�: mocno pot�uczone �ebra, s�abiej nogi oraz ranka na ramieniu wymagaj�ca ledwo kilka szw�w. - I c�? - Zacisn�a d�o� na srebrzystych koronkach u szyi. - Czarodzieje! - burkn�a. - �aden z nich po�ytek! A ci gwardzi�ci! Chyba posn�li na posterunkach! Ju� lord Rahl si� o tym dowie! I c�? Jak moje rany? - - Nie wiem, czy zdo�am ci pom�c, o pani. - - Co takiego!? - Z�apa�a szat� Zedda tu� przy szyi i pot�nie szarpn�a. - Lepiej si� postaraj! Postaraj si� albo lord Rahl ka�e ci �ci�� g�ow� i zatkn�� j� na w��czni! I jaki� po�ytek z twojej n�dznej ma- gii!? - Zrobi�, co w mojej mocy, o pani. Zdecydowanym szarpni�ciem rozdar� male�kie p�kni�cie w r�kawie ciemnej at�asowej sukni i po�o�y� d�o� na ramieniu kobiety nosz�cej b��kitny kamie�. J�kn�a, kiedy powstrzyma� cz�ciowo b�l i doda� jej si�. Zacz�a spokojniej oddycha�. Zedd jeszcze przez chwil� nie cofa� r�ki, pos�uguj�c si� koj�c� magi�. - - Moja szata! - wrzasn�a lady Ordith. - Zniszczy�e� j�! - - Wybacz mi ten czyn, o pani. Nie mog�em przecie� pozwoli�, �eby twa rana si� zaogni�a. Chyba lepiej straci� szat� ni� rami�. Nieprawda�? - - Hramm, c�, tak... - - Powinno wystarczy� dziesi��, pi�tna�cie szw�w - powiedzia� czarodziej do krzepkiej uzdrowicielki, pochylaj�cej si� nad obiema kobietami. - - Jestem pewna, �e masz racj�, czarodzieju Zoranderze - odpar�a spokojnie, spojrzawszy najpierw twardymi szaroniebieskimi oczami na niewielk� rank�. Jedynie b�ysk w oku �wiadczy�, �e w�a�ciwie poj�a intencje Zedda. - - Co takiego!? Chcesz, �eby ta baba wykona�a za ciebie twoj� robot�!? - - Jestem ju� za stary, o pani. R�ce mi si� okropnie trz�s�, poza tym nigdy nie umia�em zbyt dobrze szy�. L�kam si�, �e przynios� wi�cej szkody ni� po�ytku, ale skoro nalegasz... - - Nie - parskn�a lady Ordith. - Niech ta baba to zrobi. - - Wedle twego �yczenia. - Zedd spojrza� na uzdrowicielk�, ta zachowa�a spok�j, ale si� zarumieni�a. - Obawiam si�, i� tylko jedno mo�e z�agodzi� b�l, jaki sprawiaj� dostojnej damie pozosta�e rany. Czy znajdziesz w kt�rej� ze swoich kieszeni korze� akacji? - - Tak, ale... - stropi�a si�. - - To dobrze - przerwa� jej. - S�dz�, �e dwie kostki wystarcz�. - - Dwie??? - zdumia�a si� uzdrowicielka. - - Nie wa� si� �a�owa� mi leku! - wrzasn�a lady Ordith. - Je�li masz go za ma�o, to najwy�ej zabraknie dla kogo� mniej wa�nego ni� ja!!! Musisz mi da� pe�n� dawk�!!! - Ale� oczywi�cie. - Zedd zerkn�� na uzdrowicielk�. - Podaj dostojnej damie ca�� dawk�. Trzy kostki. Rozdrobnione. - Rozdrobnione? - spyta�a cicho, ze zdumienia otwieraj�c szeroko oczy. Czarodziej mrugn�� i kiwn�� g�ow�. K�ciki ust uzdrowicielki unios�y si� w t�umionym u�miechu. Korze� akacji u�mierza� b�l niewielkich ran, ale nale�a�o go po�yka� w ca�o�ci. Wystarcza�a jedna ma�a kostka. Trzy - i to rozdrobnione - wprost przenicuj� lady Ordith. Szanowna damulka sp�dzi wi�kszo�� tygodnia w wyg�dce. - Jak si� nazywasz, moja droga? - spyta� Zedd. - KelleyHallick. - - Czy s� tu jeszcze inni, Kelley - spyta� z ci�kim westchnieniem czarodziej - kt�rymi powinna� si� zaj��? - - Nie, panie. Middea i Annalee ko�cz� ju� opatrywanie rannych. - - Zabierz wi�c, prosz�, lady Ordith tam, gdzie... gdzie mog�aby� si� ni� spokojnie zaj��. Kelley zerkn�a na kobiet�, na kt�rej ramieniu Zedd nadal trzyma� d�o�, na jej rozszarpany brzuch; spojrza�a czarodziejowi w oczy. - Oczywi�cie, czarodzieju Zoranderze. Wygl�dasz na bardzo utrudzonego. Zechciej potem przyj�� do mnie, zaparz� ci lubczykow� herbatk�. - Leciutki u�mieszek uni�s� k�ciki ust uzdrowicielki. Zedd r�wnie� nie zdo�a� pow�ci�gn�� u�miechu. Taka herbatka nie tylko wzmacnia�a si�y spracowanym ludziom, ale i dodawa�a wigoru kochankom. B�ysk w oczach Kelley �wiadczy�, �e nale�a�a do koneser�w lubczykowej herbatki. - Mo�e i skorzystam z zaproszenia. - Zedd mrugn�� do niej. W innych okoliczno�ciach z pewno�ci� przyj��by t� propozycj�, bo Kelley by�a �adn� kobiet�, ale teraz jego my�li zaprz�ta�y inne sprawy. - Jak si� nazywa twoja s�u�ka, o pani? - - Jebra Bevinvier. Nic z niej dobrego. To leniwa i bezwstydna dziewucha. - - Ju� nie b�dziesz musia�a tolerowa� jej niefachowych us�ug. Czeka j� d�ugie leczenie, a ty, o pani, wkr�tce opu�cisz pa�ac. - - Opuszcz� pa�ac? Co masz na my�li? - Dumnie zadar�a nos. - Wcale nie mam takiego zamiaru. - - Pa�ac przesta� by� miejscem bezpiecznym dla tak dostojnej damy jak ty. Dla w�asnego dobra powinna� wyjecha�. Sama m�wi�a�, �e stra�nicy g��wnie �pi� na posterunkach. Musisz st�d wyjecha�. - - Hmmm, po prostu nie mam zamiaru... - - Kelley - Zedd spojrza� znacz�co na uzdrowicielk� - zaprowad� lady Ordith tam, gdzie b�dziesz si� ni� mog�a odpowiednio zaj��. Kelley zdecydowanie odci�gn�a lady Ordith niczym tobo�ek, zanim ta zd��y�a bardziej zaszkodzi�. Zedd u�miechn�� si� ciep�o do Jebry i odgarn�� rudoblond w�osy z jej twarzy. Dziewczyna wci�� przyciska�a d�o� do bol�cej rany. Czarodziej prawie ca�kowicie powstrzyma� krwotok, ale to nie uratowa�oby Jebry. Nale�a�o jeszcze wt�oczy� do �rodka to, co si� wydosta�o na zewn�trz. - - Dzi�kuj�, panie. Czuj� si� teraz o wiele lepiej. Pom� mi si� podnie��, a odejd�. - - Le� spokojnie, dziecko - powiedzia� delikatnie Zedd. - Musimy porozmawia�. Spojrzeniem nakaza� innym, �eby si� cofn�li. �o�nierzom Pierwszej Kompanii wystarczy�o to jedno spojrzenie - natychmiast odsun�li gapi�w. - - Umr�, prawda? - Wargi jej dr�a�y, szybciej oddycha�a. - - Nie chc� ci� ok�amywa�, dziecko. Z trudem bym ci� uleczy� i wtedy, gdybym by� wypocz�ty. A nie mo�esz czeka�, a� odpoczn�. Umrzesz, je�li nic nie zrobi�. Je�eli za� zaryzykuj�, mog� przyspieszy� tw�j koniec. - - Ile czasu mi pozosta�o? - - Mo�e par� godzin, je�eli nic nie zrobi�. Mo�e i ca�a noc. M�g�bym u�mierzy� b�l i z�agodzi� dzi�ki temu ostatnie chwile. - - Nigdy nie s�dzi�am, �e chc� tak �y�. - �zy sp�yn�y z k�cik�w zamkni�tych oczu Jebry. - - Przez ten Kamie� Jasnowidzenia? - - To ty wiesz!? - Szeroko otwar�a oczy. - Rozpozna�e� kamie�!? Wiesz, kim jestem? - Wiem. Dawno min�y czasy, kiedy ludzie rozpoznawali widz�cych dzi�ki kamieniom, ale ja jestem stary. Tak stary, �e pami�tam te czasy. To dlatego nie chcia�a�, bym ci pom�g�? Ba�a� si�, co poczuj�, kiedy ci� dotkn�? - Tak - potakn�a s�abo. - Ale nagle stwierdzi�am, �e chc� �y�. - - W�a�nie to chcia�em wiedzie�, dziecko. - Zedd poklepa� Jebr� po ramieniu. - Nie martw si� o mnie. Jestem czarodziejem pierwszego stopnia, nie jakim� tam nowicjuszem. - - Pierwszego stopnia? - zdziwi�a si�. - Nie wiedzia�am, �e jeszcze jaki� pozosta�. Nie marnuj si� dla tak ma�o wa�nej istoty jak ja, panie. - - To tylko troch� b�lu - u�miechn�� si� czarodziej. - A, mam na imi� Zedd. Jebra milcza�a przez chwil�, potem zacisn�a d�o� na ramieniu Zedda. - Je�li mog� wybra�, Zeddzie... to wybieram �ycie. Starzec u�miechn�� si� i pog�adzi� zimne, spocone czo�o dziewczyny. - Przyrzekam, �e zrobi�, co w mojej mocy, by ci� uratowa�. - Kiwn�a g�ow�, czepiaj�c si� jego ramienia, czepiaj�c si� swojej ostatniej nadziei. - Czy mo�esz st�umi� b�l towarzysz�cy wizjom? Jebra przygryz�a warg� i przecz�co potrz�sn�a g�ow�, �zy zn�w pop�yn�y z jej oczu. - - Niestety - szepn�a ledwo dos�yszalnie. - Mo�e nie powiniene�... - - Ciiicho, dziecino. Zedd g��boko zaczerpn�� powietrza i po�o�y� d�o� na ramieniu Jebry, przytrzymuj�cym wyp�ywaj�ce z rany trzewia. Drug� d�oni� delikatnie zas�oni� oczy dziewczyny. Tu nie wystarcza�o dzia�anie z zewn�trz. Umys� cierpi�cej musia� naprawi� szkody. To mog�o j� zabi�. I jego, Zedda, tak�e. Czarodziej zebra� si�y i otworzy� sw�j umys�. Uderzenie b�lu zapar�o mu dech w piersiach. Ba� si� marnowa� energi� na g��bokie oddechy. Zacisn�� z�by, mi�nie mia� jak z kamienia. A przecie� nie dotkn�� jeszcze b�lu p�yn�cego z rany. Najpierw musia� sobie poradzi� z bolesno�ci� wizji Jebry, dopiero potem za� b�dzie si� m�g� zaj�� tamt� spraw�. Udr�ka wtr�ci�a umys� Zedda w rzek� czerni. Przemyka�y cienie wizji dziewczyny. Czarodziej ledwo m�g� si� domy�la� ich znaczenia, za to a� nazbyt ostro odczuwa� zwi�zany z nimi b�l. �zy p�yn�y spod zaci�ni�tych powiek Zedda, dr�a�, walcz�c z nawa�� udr�ki i rozpaczy. Wiedzia�, �e nie mo�e da� si� im ponie��, bo zginie. Coraz g��biej i g��biej wnika� w umys� Jebry, atakowany przez jej wizje. Mroczne my�li czaj�ce si� tu� pod granic� �wiadomo�ci czepia�y si� woli czarodzieja, usi�uj�c wci�gn�� go w otch�anie beznadziejnej rezygnacji. Fal� szale�czej udr�ki wyp�yn�y jego bolesne wspomnienia i po��czy�y si� z dr�cz�cymi wspomnieniami dziewczyny. Gdyby nie do�wiadczenie i zdecydowanie, Zedd straci�by zmys�y i wol�, zapad�by si� w niezg��bion� otch�a� smutku i �a�o�ci. W ko�cu czarodziej dotar� do spokojnego, bia�ego p�omienia, do centrum jestestwa Jebry. Odczu� stosunkowo niewielki b�l p�yn�cy z gro�nej rany. Rzeczywisto�� rzadko potrafi dor�wna� imaginacji, a w wyobra�ni b�l by� prawdziwy. Spokojne j�dro umys�u otacza�a lodowata czer� wiecznej nocy. Coraz bardziej zaciska�a si� wok� s�abn�cego �ycia, pragn�c na zawsze zdmuchn�� jego p�omie�, zniszczy� ducha dziewczyny. Zedd odepchn�� �w czarny ca�un, moc czarodzieja o�ywi�a i wzmocni�a ducha Jebry. Cienie cofn�y si� przed pot�g� magii addytywnej. Jej si�a, dzia�aj�ca dla dobra ka�dej �ywej istoty, sprawi�a, �e trzewia rannej wr�ci�y na miejsce, kt�re wyznaczy� im Stw�rca. Zedd nie o�mieli� si� po�wi�ci� ani odrobiny energii na st�umienie b�lu. Jebra wygi�a si� w �uk. J�cza�a w udr�ce. Czarodziej czu� cierpienie dziewczyny. Dr�a� w tej samej m�ce. Kiedy sko�czy�o si� to, co najtrudniejsze, co wykracza�o poza jego rozumienie, Zedd ukoi� b�l widz�cej. Opad�a na pod�og� z westchnieniem ulgi, kt�r� poczu� i czarodziej. Teraz Zedd m�g� doko�czy� dzie�a uzdrowienia. Moc� magii 2etkn�� brzegi rany: warstwa po warstwie, a� do sk�ry, jakby cia�o nigdy nie zosta�o przeci�te. Sko�czone. Pozostawa�o wydosta� si� z umys�u dziewczyny. By�o to r�wnie niebezpieczne, jak wnikni�cie we�, a czarodziej straci� niemal ca�� si��, oddaj�c j� Jebrze. Nie marnowa� czasu na martwienie si� tym, pozwoli� si� unie�� strumieniowi udr�ki. Zedd sp�dzi� w umy�le Jebry niemal godzin�. Kl�cza� teraz obok dziewczyny i �ka�. Ona ju� siedzia�a. Oplot�a czarodzieja ramionami, tuli�a jego sko�atan� g�ow� do swego ramienia. Zedd u�wiadomi� sobie, �e wydosta� si� z umys�u Jebry, i natychmiast wzi�� si� w gar��. Rozejrza� si� wok�. �o�nierze odsun�li wszystkich odpowiednio daleko; nikt niczego nie s�ysza�. Nikt nie powinien by� w pobli�u czarodzieja, kiedy ten czyni czary zmuszaj�ce ludzi do takich wrzask�w. - No i ju� po wszystkim - rzek� godnie, powoli dochodz�c do siebie. To nie by�o nawet takie straszne. S�dz�