9096
Szczegóły |
Tytuł |
9096 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9096 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9096 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9096 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Terry Goodkind
Miecz prawdy Tom 02 Kamie� �ez
Prze�o�y�a Lucyna Targosz
Tytu� orygina�u Stone of Tears
Wersja angielska: 1995
Wersja polska: 1998
Dla moich rodzic�w, Natalie i Leo
PODZI�KOWANIA
Chcia�bym podzi�kowa� mojemu wydawcy, Jamesowi Frenkelowi, za to, �e domaga�
si� ode mnie najlepszego i nie zadowala� si� niczym mniejszym; mojemu brytyjskiemu
wydawcy, Caroline Oakley, za wsparcie i s�owa zach�ty; moim przyjacio�om, Bonnie Moretto
i Donaldowi Schassbergerowi MD, za cenne rady, a tak�e Keithowi Parkinsonowi za
znakomit� ok�adk�.
ROZDZIA� 1
Rachel mocniej przytuli�a lalk� i wpatrzy�a si� w ciemnego stwora, kt�ry przygl�da�
si� jej z krzak�w. Prawd� m�wi�c - podejrzewa�a, �e si� jej przygl�da�. Nie wiedzia�a tego na
pewno, bo oczy bestii by�y r�wnie ciemne jak ca�a reszta i tylko czasem z�oci�cie
po�yskiwa�y, odbijaj�c �wiat�o. Dziewczynka widzia�a ju� przedtem le�ne zwierz�ta: kr�liki,
szopy, wiewi�rki i jeszcze inne, lecz ten stw�r by� od nich wi�kszy. By� tak du�y jak ona
sama, a mo�e i wi�kszy. Nied�wiedzie by�y ciemne. Rachel zastanawia�a si�, czy to aby nie
nied�wied�.
Poza tym to nie by� przecie� prawdziwy las, bo r�s� pod dachem pa�acu, w jednym z
pomieszcze� olbrzymiej budowli. Rachel nigdy wcze�niej nie by�a w takim wewn�trznym
lesie. Czy �yj� tu takie same zwierz�ta jak w prawdziwym?
Dziewczynka na pewno by si� wystraszy�a, gdyby nie obecno�� Chase�a. Wiedzia�a,
�e przy nim jest bezpieczna. Chase to najdzielniejszy ze znanych Rachel m�czyzn. Ale i tak
troch� si� ba�a. Stra�nik powiedzia� ma�ej, �e jeszcze nigdy nie widzia� dziewczynki tak
dzielnej jak ona. Tote� Rachel nie chcia�a, �eby pomy�la�, �e si� wystraszy�a jakiego� sporego
kr�lika.
Bo mo�e to i by� tylko spory, siedz�cy na kamieniu kr�lik. Ale kr�liki maj� d�ugie
uszy. Wi�c mo�e to jednak nied�wied�. Dziewczynka wsun�a do buzi n�k� lalki.
Rachel odwr�ci�a si� i popatrzy�a w d�, wzd�u� dr�ki - ponad �adnymi kwiatami,
niskimi murkami i zielon� traw� - na Chase�a, rozmawiaj�cego z Zeddem, tym czarodziejem.
Stali obaj przy kamiennym stole, przygl�dali si� szkatu�om i zastanawiali, co z nimi zrobi�.
Rachel cieszy�a si�, �e nie dosta� ich ten paskudny Rahl Pos�pny i �e okrutnik ju� nigdy
nikogo nie skrzywdzi.
Dziewczynka obejrza�a si�, sprawdzaj�c, czy ciemny stw�r nie podszed� bli�ej.
Znikn��. Rozejrza�a si�, lecz nigdzie go nie dostrzeg�a.
- Gdzie si� podzia�, Saro? - szepn�a.
Lalka nie odpowiedzia�a. Rachel przygryz�a stopk� Sary i ruszy�a ku stra�nikowi
granicy. Ch�tnie by pobieg�a, ale nie chcia�a, �eby Chase pomy�la�, i� si� wystraszy�a; ona,
taka dzielna. Przecie� powiedzia�, �e jest dzieln� dziewczynk�, i bardzo by�a zadowolona z tej
pochwa�y. Ma�a zerka�a przez rami�, lecz nigdzie nie spostrzeg�a ciemnego stwora. Pewno
mieszka� w jakiej� norze i tam si� teraz schroni�. Bardzo chcia�a pobiec, jednak nie zrobi�a
tego.
Dziewczynka dotar�a wreszcie do stra�nika i przytuli�a si� do jego nogi. Chase
rozmawia� z Zeddem, a Rachel wiedzia�a, �e niegrzecznie jest przerywa� rozmow�, wi�c ssa�a
stopk� lalki i czeka�a, a� sko�cz�.
- - A co by si� sta�o, gdyby� po prostu opu�ci� wieko? - spyta� Chase czarodzieja.
- - Sk�d niby mam to wiedzie�!? - Zedd wyrzuci� w g�r� ko�ciste ramiona, przyg�adzi�
siwe w�osy, ale i tak stercza�o kilka niesfornych kosmyk�w. - Wiem, czym s� szkatu�y
Ordena, lecz to wcale nie znaczy, �e mam poj�cie, co z nimi teraz zrobi�, zw�aszcza kiedy
Rahl otworzy� jedn� z nich. I magia Ordena zabi�a go za to. Mog�a zniszczy� �wiat. Mo�e
zgin��bym, gdybym zamkn�� szkatu��? A mo�e sta�oby si� co� jeszcze gorszego?
- - Nie mo�emy ich przecie� tak zostawi�, nieprawda�? - westchn�� Chase. - Chyba
powinni�my co� z nimi zrobi�?
Czarodziej zmarszczy� brwi. Wpatrywa� si� w szkatu�y i zastanawia�. Przez chwil�
panowa�a cisza. Rachel poci�gn�a stra�nika za r�kaw i Chase spojrza� na ni�.
- - Chase...
- - Chase? Przecie� wyja�ni�em ci zasady. - Wspar� si� pod boki i zachmurzy� twarz,
udaj�c gniew, a ma�a chichota�a i mocniej tuli�a si� do niego. - Dopiero od kilku tygodni
jeste� moj� c�rk�, a ju� �amiesz zasady! M�wi�em ci, �e masz si� do mnie zwraca� �ojcze�.
�adnemu z moich dzieci nie wolno m�wi� do mnie �Chase�. Rozumiesz?
- Tak, Ch... ojcze. - Rachel u�miechn�a si� i kiwn�a g�ow�. Stra�nik przewr�ci�
oczami i potrz�sn�� g�ow�. Zwichrzy� czupryn� Rachel.
- O co chodzi?
- Tam, w�r�d drzew, jest jakie� du�e zwierz�. Pewno nied�wied� albo i co� gorszego.
Powiniene� doby� miecza i sprawdzi�, co to.
- Nied�wied�! - Chase za�mia� si�. - Tutaj? - Zn�w si� roze�mia�. - To wewn�trzny
pa�acowy ogr�d, Rachel. W takich ogrodach nie ma nied�wiedzi. To musia� by� jaki� cie�.
�wiat�o p�ata tu r�ne figle.
- Raczej nie, Ch... ojcze. - Dziewczynka potrz�sn�a g��wk�. - To mnie obserwowa�o.
Chase si� u�miechn��, zwichrzy� jej w�oski i wielk� d�oni� przytuli� g��wk� Rachel do
swojej nogi.
- No to zosta� przy mnie i ten stw�r nie b�dzie ci� ju� niepokoi�.
Ma�a przygryz�a stopk� Sary i potakuj�co skin�a g�ow�. Dotkni�cie wielkiej d�oni
stra�nika uspokoi�o j�, wi�c zn�w spojrza�a mi�dzy drzewa.
Ciemny potw�r, niemal skryty za jednym z obro�ni�tych pn�czami murk�w,
przyskoczy� bli�ej. Dziewczynka mocniej przygryz�a stopk� Sary i pisn�a cicho, zerkaj�c na
Chase�a. Akurat wskazywa� na szkatu�y.
- A c� to za kamie�, a mo�e klejnot? Wypad� ze szkatu�y?
- Tak - potwierdzi� Zedd. - Ale nie powiem, co to, dop�ki si� nie upewni�. A
przynajmniej nie powiem tego g�o�no.
- On jest coraz bli�ej, ojcze - j�kn�a Rachel.
- No dobrze. - Chase spojrza� na dziewczynk�. - Obserwuj to co� dla mnie. - I zn�w
rzek� do Zedda: - Dlaczego nie chcesz powiedzie�? S�dzisz, �e ma to co� wsp�lnego z
ewentualnym rozdarciem zas�ony za�wiat�w?
Czarodziej zmarszczy� brwi, pocieraj�c r�wnocze�nie ko�cistymi palcami g�adk�
brod� i patrz�c na czarny klejnot le��cy przed otwart� szkatu��.
- Tego si� w�a�nie boj�.
Rachel rzuci�a okiem na murek, �eby sprawdzi�, gdzie jest �w stw�r. Zadr�a�a, widz�c
wysuwaj�ce si� zza kraw�dzi r�ce. By� du�o bli�ej. I to nie by�y r�ce, a szpony. D�ugie,
zakrzywione szpony. Spojrza�a na stra�nika, na bro�, kt�r� by� obwieszony, by si� upewni�,
i� mu wystarczy or�a. Chase mia� za pasem no�e, mn�stwo no�y, zza ramienia stercza� mu
miecz, u pasa wisia� top�r i maczugi nabijane ostrymi szpikulcami, a przez plecy przewiesi�
�uk. Rachel mia�a nadziej�, �e to wystarczy.
Ca�a ta bro� odstrasza�a ludzi, lecz nie robi�a �adnego wra�enia na potworze - by�
coraz bli�ej. A czarodziej nie mia� nawet no�a. Odziany by� w skromn�, br�zow� szat�. I
okropnie chudy. Wcale nie tak wielki jak Chase. Ale czarodzieje znaj� czary. Mo�e jego
zakl�cia odstrasz� intruza.
Magia! Rachel przypomnia�a sobie ogniow� pa�eczk�, kt�r� dosta�a od czarodzieja
Gillera. Si�gn�a do kieszeni i zacisn�a paluszki na magicznym patyczku. Mo�e Chase
b�dzie potrzebowa� pomocy. Rachel nie pozwoli, �eby ten stw�r zrani� jej nowego ojca.
B�dzie dzielna.
- Czy to niebezpieczne?
- Je�li to jest to, o czyrn my�l� - Zedd spojrza� na stra�nika - i je�eli si� dostanie w
niepowo�ane r�ce, to s�owo �niebezpieczne� b�dzie o wiele za s�abe.
- No to wrzu�my to do jakiej� g��bokiej jamy lub zniszczmy.
- - Nie. Mo�e si� nam przyda.
- - A gdyby�my to ukryli?
- - O tym w�a�nie my�l�. Lecz gdzie? Trzeba si� nad tym dobrze zastanowi�. Najpierw
udam si� z Adie do Aydindril, wsp�lnie zbadamy przepowiednie i dopiero potem zdecyduj�,
co uczyni� z kamieniem i ze szkatu�ami.
- - A co przedtem? Zanim b�dziesz wiedzia�?
Rachel obejrza�a si� na mrocznego stwora. Zn�w by� bli�ej, tu� za pobliskim
murkiem. Opar� na nim szpony, uni�s� �eb i spojrza� dziewczynce w oczy. Wyszczerzy� si� do
niej w u�miechu, ukazuj�c d�ugie i ostre z�biska. Wstrzyma�a oddech. Ramiona potwora
dygota�y. �mia� si�. Przera�ona Rachel szeroko otwar�a oczy, s�ysza�a szum w�asnej krwi.
- Ojcze... - pisn�a cichutko.
Chase nawet na ni� nie spojrza�. Po prostuj� uciszy�. Stw�r przeskoczy� przez murek i
opad� na ziemi�, wci�� spogl�daj�c na Rachel i rechocz�c. B�yszcz�ce �lepia �ypn�y na
Chase�a i Zedda. Zasycza�, zn�w si� za�mia� i przygarbi�.
Dziewczynka poci�gn�a stra�nika za nogawk�.
- - Ojcze... to si� zbli�a - wykrztusi�a z trudem.
- - Dobrze, dobrze, ma�a. Dalej nie wiem, Zeddzie...
Ciemny potw�r z wrzaskiem wyskoczy� na otwart� przestrze�. Gna� tak szybko, �e
wygl�da� jak smuga czerni. Rachel krzykn�a. Chase obr�ci� si�; w tym momencie stw�r
uderzy�. Szpony �mign�y w powietrzu. Stra�nik upad�, a napastnik skoczy� ku Zeddowi.
Czarodziej uni�s� ramiona; z palc�w strzela�y b�yskawice, odbija�y si� od mrocznej istoty i
uderza�y w ziemi�, wzbijaj�c kurz i rozrzucaj�c od�amki kamieni. Monstrum powali�o Zedda
na ziemi�.
Bestia za�mia�a si� dziko i skoczy�a na Chase�a, si�gaj�cego po wisz�cy u pasa top�r.
Szpony zn�w spad�y na stra�nika. Rachel wrzasn�a. Jeszcze nigdy nie widzia�a tak szybkiego
stworzenia. Z przera�eniem patrzy�a, jak rani jej ojca. Z ohydnym rechotem wyrwa�o mu z
d�oni top�r i szarpa�o Chase�a pazurami. Dziewczynka z�apa�a ogniow� pa�eczk�,
przyskoczy�a do stwora i przytkn�a do jego plec�w.
- Zapal to dla mnie! - wykrzykn�a magiczn� formu�k�.
Mroczne monstrum stan�o w p�omieniach. Z przera�liwym wrzaskiem okr�ci�o si� ku
Rachel. Szeroko rozwar�o paszcz�, k�apa�o z�biskami, ca�e w ogniu. Zn�w si� za�mia�o, ale
nie tak, jak si� �miej� ludzie, kiedy ich co� rozbawi. Ten rechot wywo�a� u dziewczynki g�si�
sk�rk�. Stw�r skurczy� si� i p�on�c, ruszy� ku cofaj�cej si� przed nim Rachel.
Chase rzuci� jedn� z nabijanych ostrzami maczug. Wbi�a si� stworowi w plecy. Bestia
obejrza�a si� na stra�nika, za�mia�a i wyszarpn�a sobie maczug� z plec�w. Zawr�ci�a i zn�w
sz�a ku stra�nikowi.
Zedd zerwa� si� gwa�townie. Z jego palc�w strzeli� ogie� i okry� stwora jeszcze
wi�kszym p�omieniem. Tylko zarechota�. P�omienie znikn�y. Cia�o potwora dymi�o, lecz
wygl�da�o tak samo jak przedtem - ogie� go nie tkn��. Prawd� powiedziawszy, jeszcze zanim
Rachel go podpali�a, wygl�da� jak zw�glony.
Pokrwawiony Chase poderwa� si� na nogi. Rachel patrzy�a na� ze �zami w oczach.
Stra�nik zdj�� z plec�w �uk i strzeli�. Grot utkwi� w piersi stwora. �w za�mia� si� straszliwie i
wyszarpn�� strza��. Chase odrzuci� �uk, doby� miecza, rzuci� si� ku bestii i ci��. Istota
porusza�a si� tak szybko, �e stra�nik chybi�. Zedd uczyni� co�, co powali�o j� na muraw�.
Chase stan�� przed Rachel; jedn� r�k� przytrzymywa� dziewczynk� za sob�, w drugiej
dzier�y� miecz. Stw�r poderwa� si� na nogi, �ypi�c na nich. - Id�cie! - rykn�� Zedd. - Nie
biegnijcie! Nie st�jcie! Chase z�apa� ma�� za r�k� i zacz�� si� cofa�. Czarodziej r�wnie�.
Ciemny potw�r przesta� si� �mia� i przygl�da� si� im, mrugaj�c �lepiami. Stra�nik ci�ko
dysza�. Jego kolczug� i sk�rzan� bluz� znaczy�y �lady szpon�w. Rachel, widz�c rany ojca, z
trudem powstrzymywa�a p�acz. Krew, sp�ywaj�ca mu z ramienia, plami�a d�o� dziewczynki.
Ma�a nie chcia�a, �eby cierpia�. Bardzo go kocha�a. Mocniej �cisn�a Sar� i ogniow� pa�eczk�.
Zedd przystan��.
- Nie zatrzymuj si� - poleci� stra�nikowi.
Stw�r spojrza� na stoj�cego bez ruchu czarodzieja i wyszczerzy� w u�miechu ostre
z�biska. Zn�w si� ohydnie za�mia� i skoczy� ku Zeddowi jak b�yskawica.
Czarodziej wyrzuci� ramiona w g�r�. Ziemia i trawa unios�y si� wok� bestii, ona
tak�e. B��kitne b�yskawice uderzy�y w mroczn� istot�. Rykn�a �miechem i g�ucho uderzy�a o
ziemi�; dymi�a.
Wydarzy�o si� co� jeszcze. Rachel nie wiedzia�a co, lecz monstrum zamar�o z
wyci�gni�tymi ramionami, jakby pr�bowa�o biec i nie mog�o oderwa� st�p od murawy. Zedd
zatoczy� ramionami ko�a i zn�w wyrzuci� je w g�r�. Ziemia zadr�a�a jak przy uderzeniu
pioruna, stwora ugodzi�y strza�y ognia. Istota za�mia�a si� tylko, co� trzasn�o niczym �amane
drewno, zn�w ruszy�a ku czarodziejowi.
Zedd zacz�� i��. Potw�r stan�� i zmarszczy� brwi. Czarodziej zatrzyma� si�, uni�s�
ramiona. Kula ognia pomkn�a ku biegn�cej do Zedda bestii. Mkn�a z przera�liwym rykiem,
coraz wi�ksza i wi�ksza. Uderzy�a z si��, od kt�rej zadr�a�a ziemia. B��kitne i z�ote �wiat�o
by�o tak jaskrawe, �e cofaj�ca si� Rachel musia�a zmru�y� oczy. Kula ognia p�on�a z rykiem.
Dymi�cy stw�r wyszed� z ognia, trz�s�c si� ze �miechu. P�omienie rozwia�y si�
male�kimi iskierkami. - O kurna! - wyrwa�o si� Zeddowi. Zacz�� si� cofa�.
Rachel nie wiedzia�a, co to znaczy �kurna�, ale Chase zwr�ci� kiedy� czarodziejowi
uwag�, �eby nie u�ywa� takich s��w przy niewinnych dzieciach. I tego te� nie zrozumia�a.
Siwe, zmierzwione w�osy Zedda stercza�y na wszystkie strony.
Rachel i Chase cofali si� dr�k� w�r�d drzew, byli ju� blisko wr�t ogrodu. Czarodziej
szed� ku nim ty�em, a stw�r przygl�da� si� temu. Zedd przystan�� i bestia zn�w ruszy�a. Przed
mroczn� istot� pojawi�a si� �ciana p�omieni. S�ycha� by�o huk i �oskot, w powietrzu unosi�a
si� wo� dyrnu. Potw�r przeszed� przez ogie�. Zedd wywo�a� kolejn� �cian� ognia. Bestia
zn�w przesz�a przez ni� bez szwanku.
Czarodziej ponownie zacz�� i�� i monstrum zatrzyma�o si� obok niskiego,
poro�ni�tego pn�czami murku; obserwowa�o. Grube pn�cza zsun�y si� z murku i wyd�u�y�y.
Oplot�y, omota�y mrocznego stwora. Zedd by� ju� blisko stra�nika i Rachel.
- I co teraz? - spyta� Chase.
- Przekonajmy si�, czy zdo�amy go tu zamkn�� - odpar� zm�czony czarodziej.
Pn�cza przygniata�y besti� do ziemi; szarpa�a je ostrymi pazurami. Tr�jka
uciekinier�w min�a wielkie wrota. Chase i Zedd zatrzasn�li je.
Z wn�trza dobieg� ryk i g�o�ny trzask. Z�ote drzwi wybrzuszy�y si�, powalaj�c
czarodzieja na ziemi�. Chase wspar� d�onie o oba skrzyd�a wr�t i napar� na nie ca�ym
ci�arem, gdy stw�r dobija� si� od wewn�trz. Szarpa� je pazurami, wrzeszcza�, a metalowe
wrota j�cza�y i trzeszcza�y pod uderzeniami jego szpon�w. Chase sp�ywa� potem i krwi�.
Zedd poderwa� si� i pom�g� stra�nikowi przytrzymywa� podwoje.
W szparze pomi�dzy skrzyd�ami wr�t ukaza� si� pazur i przesun�� si� w d�, drugi
pojawi� si� od spodu. Rachel s�ysza�a rechot stwora. Chase st�ka� z wysi�ku. Wrota skrzypia�y
i trzeszcza�y.
Czarodziej cofn�� si�, uni�s� r�ce, jakby napiera� na powietrze. Trzaski usta�y. Stw�r
zawy� g�o�niej. Zedd z�apa� stra�nika za r�kaw.
- - Uciekajcie.
- - Czy to go powstrzyma? - spyta� Chase, cofaj�c si�.
- - W�tpi�. Je�li zn�w si� na was rzuci, id�cie spokojnym krokiem. Ten, kto biegnie
lub stoi, przyci�ga jego uwag�. Powiedz to ka�demu, kogo spotkasz.
- - Co to za stw�r, Zeddzie?
Rozleg� si� �omot i w skrzydle wr�t pojawi�o si� nowe wybrzuszenie. Z�ot� p�yt�
przebi�y czubki pazur�w, kroj�c j� jak no�e. Rachel a� uszy bola�y od tego trzasku i huku.
- Uciekajcie! Natychmiast!
Chase podni�s� dziewczynk� i pobieg� przez westybul.
ROZDZIA� 2
Zedd patrzy� na szpony szarpi�ce z�ote p�yty wr�t i machinalnie dotyka� poprzez grub�
tkanin� swej szaty tkwi�cego w wewn�trznej kieszonce kamienia. Obejrza� si� na nios�cego
Rachel stra�nika granicy. Chase nie zd��y� odej�� zbyt daleko, kiedy jedno ze skrzyde� z
okropnym �omotem zosta�o wyrwane z rarn. Pot�ne zawiasy pu�ci�y, jakby by�y z gliny.
Czarodziej w ostatniej chwili uskoczy�, gdy stalowa, pokryta z�otymi p�ytami po�owa
drzwi przelecia�a przez westybul i �upn�a w granitow� �cian�. Rozprysn�y si� kamienne i
metalowe od�amki. Zedd poderwa� si� i pobieg�.
Screeling wyskoczy� z Ogrodu �ycia. Wygl�da� jak szkielet obci�gni�ty wysuszon�,
sczernia�� sk�r�. Jak trup przez lata palony s�onecznym �arem. Bia�e ko�ci stercza�y przez
porozdzieran� w walce sk�r�, lecz stworowi to nie przeszkadza�o. Nie zwraca� na to uwagi:
by� istot� z za�wiat�w i nie obchodzi�y go takie drobnostki. Nie mia� w sobie ani kropli krwi.
Pewno da�oby si� go unieszkodliwi�, gdyby zosta� rozdarty lub posiekany na kawa�ki, ale
porusza� si� zbyt szybko, by kto� zdo�a� go dosi�gn��. A magia mu najwyra�niej nie
szkodzi�a. By� istot� podleg�� magii subtraktywnej, tote� bez �adnej szkody wch�ania� magi�
addytywn�. Mo�e magia subtraktywna pokona�aby screelinga, jednak Zedd nie by� ni�
obdarzony. Przez ostatnie kilka tysi�cy lat �aden czarodziej nie mia� daru magii
subtraktywnej. Niekt�rzy mieli sk�onno�� - Rahl Pos�pny na przyk�ad - lecz nikt nie mia�
daru.
Hm, moja magia nie powstrzyma tej istoty, duma� Zedd. Przynajmniej nie wprost. A
mo�e by tak sposobem?
Czarodziej cofa� si� powoli, a screeling w oszo�omieniu mru�y� �lepia. Teraz,
pomy�la� Zedd, dop�ki stoi bez ruchu.
Skupi� si�, zag�ci� powietrze, tak by unios�o i utrzyma�o ci�kie wrota. By�
zm�czony, wi�c wymaga�o to znacznego wysi�ku. Si�� woli pchn�� powietrze, a skrzyd�o wr�t
run�o stworowi na plecy, przygniataj�c go i wzbijaj�c chmur� py�u. Screeling zawy�.
Czarodziej nie wiedzia�, czy by� to ryk b�lu, czy z�o�ci.
Ci�kie wrota unios�y si�, zsun�y si� z nich od�amki kamieni. Screeling podni�s� je
jedn� szponiast� �ap� i �mia� si�; wok� szyi mia� nadal okr�cone pn�cze, kt�rym Zedd
usi�owa� go udusi� w ogrodzie.
- O kurna! - mrukn�� czarodziej. - Nic nie jest �atwe.
Zn�w si� wycofywa�. Wrota uderzy�y o pod�og� - to screeling wydosta� si� spod nich i
ruszy� za Zeddem. Zaczyna� pojmowa�, �e id�cy cz�owiek jest t� sam� istot�, kt�ra stoi lub
biegnie. Ten �wiat by� dla� zupe�nie obcy. Czarodziej musia� co� wymy�li�, zanim stw�r
nauczy si� czego� jeszcze. Gdyby� tylko Zedd nie by� tak zm�czony.
Chase schodzi� szerokimi marmurowymi schodami. Czarodziej szybkim krokiem za
nim. Gdyby by� pewien, i� screeling nie �ciga ani stra�nika, ani Rachel, wybra�by inn� drog� i
odci�gn�� od nich zagro�enie. Stw�r m�g� jednak p�j�� za nimi, a Zedd nie chcia�, �eby
Chase samotnie walczy� z istot� z za�wiat�w.
Po schodach wchodzili kobieta i m�czyzna w bia�ych szatach. Chase pr�bowa� ich
zawr�ci�, ale bez powodzenia.
- Id�cie powoli! - wrzasn�� do nich Zedd. - Nie biegnijcie! Zawr��cie, bo zginiecie!
Spojrzeli na� ze zdumieniem.
Screeling cz�apa� ku schodom, szuraj�c i drapi�c pazurami o marmur. Czarodziej
s�ysza� jego zduszony, szarpi�cy nerwy rechot.
Para ludzi w bia�ych szatach dostrzeg�a ciemnego stwora i skamienia�a; szeroko
otworzyli ze zdumienia b��kitne oczy. Zedd popchn�� ich, obr�ci� i zmusi� do schodzenia po
schodach. Nagle poderwali si� i pognali w d�, po trzy stopnie naraz; bia�e szaty i z�ote w�osy
rozwiewia� p�d.
- Nie biegnijcie! - wrzasn�li ch�rem Zedd i Chase. Screeling wyprostowa� si� na
zako�czonych pazurami �apach,
gwa�towny ruch przyci�gn�� jego uwag�. Zarechota� i skoczy� ku schodom. Czarodziej
uderzy� stwora w pier� powietrzn� kul�, ale ten ledwo zwr�ci� na to uwag�. Wyjrza� za
rze�bion� balustrad� i zobaczy� biegn�cych ludzi. Za�mia� si� zgrzytliwie, przeskoczy� przez
por�cz i opad� dobre sze�� metr�w ni�ej, na biegn�ce, bia�o odziane postacie. Chase
natychmiast zakry� Rachel twarz i zawr�ci�. Stra�nik dobrze wiedzia�, co si� stanie, a nic nie
m�g� na to poradzi�. Zedd czeka� na� u szczytu schod�w.
- Szybko - powiedzia�. - Szybko, dop�ki nie zwraca na nas uwagi. Poni�ej zawrza�a
kr�tka szamotanina, rozleg�y si� krzyki, kt�re
wkr�tce umilk�y. Gromki, ohydny rechot zahucza� echem w przepastnej klatce
schodowej. Krew trysn�a wysoko, plami�c bia�y marmur niemal u st�p gnaj�cego w g�r�
schod�w stra�nika. Rachel mocno trzyma�a go za szyj� i wtula�a buzi� w jego rami�. Nawet
nie pisn�a.
Zedd by� pe�en podziwu dla ma�ej. Jeszcze nigdy nie spotka� dziecka tak rozumnego
jak Rachel. By�a bystra. Bystra i odwa�na. Rozumia�, dlaczego Giller jej w�a�nie powierzy�
ostatni� szkatu�� Ordena, kiedy pr�bowa� ukry� puzderko przed Rahlem Pos�pnym. Metoda
czarodziej�w, pomy�la� Zedd - wykorzysta� ludzi do tego, co musi by� zrobione. Biegli
westybulem i zwolnili dopiero wtedy, gdy screeling pojawi� si� u szczytu schod�w. Stw�r
wyszczerzy� w u�miechu okrwawione z�biska, martwe czarne oczy zal�ni�y na chwil�
z�oci�cie we wpadaj�cym przez wysokie, w�skie okno s�onecznym blasku. �wiat�o sprawi�o,
�e skrzywi� si� z b�lu. Zliza� krew ze szpon�w i skoczy� za Zeddem i stra�nikiem. Ruszyli
innymi schodami - screeling za nimi. Czasem przystawa� na chwil�, niepewny, czy to ich ma
�ciga�.
Chase jedn� r�k� przytrzymywa� Rachel, w drugiej dzier�y� miecz. Zedd trzyma� si�
pomi�dzy nimi a screelingiem. Wycofywali si� ma�ym korytarzem. Stw�r wspina� si� na
�ciany, orz�c pazurami g�adki kamie� i rozrywaj�c gobeliny.
Screeling przewraca� stoj�ce pod �cianami bogato zdobione, tr�jnogie konsolki z
orzechowego drewna, �mia� si� i cieszy�, s�ysz�c brz�k kryszta�owych waz, rozbijaj�cych si�
na kamiennej posadzce. Woda rozlewa�a si�, a kwiaty spada�y na dywany. Screeling rozerwa�
na strz�py bezcenny, b��kitno-z�oty tanimura�ski kobierzec, rykn�� �miechem i wdrapa� si� po
�cianie na sufit. Szed� nim niczym paj�k, obserwuj�c uciekinier�w. - Jak on to robi? - szepn��
Chase.
Zedd tylko potrz�sn�� g�ow�. Dotarli do olbrzymiego g��wnego westybulu Pa�acu
Ludu. Strop sk�adaj�cy si� z czterodzielnych �ebrowanych prz�se�, wsparty na kolumnach,
znajdowa� si� dobre pi�tna�cie metr�w w g�rze.
Stw�r nagle pomkn�� sufitem bocznego korytarza, z kt�rego tamci ju� wyszli, i
skoczy� na uciekinier�w.
Zedd pos�a� w stron� szybuj�cej bestii strza�� ognia. Chybi�: strza�a trafi�a w granitow�
�cian� i osmali�a j�.
Za to Chase tym razem trafi�. Pot�nym uderzeniem miecza odci�� screelingowi rami�.
Stw�r po raz pierwszy zawy� z b�lu, zachwia� si�, zatoczy� i �mign�� za kolumn� z szarego,
zielono �y�kowanego marmuru. Odci�te rami� le�a�o na posadzce, wij�c si� i zaciskaj�c d�o�.
Z g��bi olbrzymiego westybulu nadbiegli �o�nierze z mieczami w d�oniach. Szcz�k
or�a i zbroi odbija� si� echem od wysokiego sklepienia, buty dudni�y na p�ytach okalaj�cych
sadzawk� modlitewn�. D�haranscy wojownicy byli waleczni i gro�ni, tym gro�niej wi�c
wygl�dali teraz, kiedy do pa�acu wtargn�� wr�g.
Wzbudzili w Zeddzie przelotny l�k. Jeszcze przed paroma dniami zawlekliby go przed
�wczesnego mistrza Rahla, na �mier�. Teraz byli lojalnymi stronnikami nowego mistrza
Rahla - Richarda, wnuka Zedda.
Czarodziej zobaczy� nadbiegaj�cych �o�nierzy i w tej samej chwili zda� sobie spraw�,
�e westybul jest wype�niony lud�mi. W�a�nie sko�czy�y si� popo�udniowe mod�y. Screeling
mia� tylko jedno rami�, ale i tak grozi�o to krwaw� �a�ni�. Stw�r m�g�by zabi� mn�stwo
ludzi, zanim pomy�leliby o ucieczce. I jeszcze wi�cej, gdyby zacz�li ucieka�. Trzeba ich
wszystkich jak najszybciej st�d usun��.
�o�nierze byli ju� obok Zedda, ich twarde, bystre oczy wypatrywa�y przyczyny
zamieszania. Czarodziej obr�ci� si� ku dow�dcy, pot�nie umi�nionemu m�czy�nie w
sk�rzanym uniformie. Na jego l�ni�cym napier�niku widnia�a ozdobna litera �R�, znak domu
Rahl�w. Na przedramionach okrytych jedynie r�kawami kolczugi by�o wida� naci�cia
�wiadcz�ce o randze. Spod b�yszcz�cego he�mu spojrza�y na Zedda czujne niebieskie oczy.
- - Co tu si� dzieje? - spyta� dow�dca. - O co chodzi?
- - Usu� tych ludzi z holu. Grozi im niebezpiecze�stwo.
- - Jestem �o�nierzem, a nie jakim� cholernym pastuchem! - Tamten zdenerwowa� si�,
a twarz mu poczerwienia�a.
- - A pierwszym i najwa�niejszym obowi�zkiem �o�nierza jest obrona ludzi. - Zedd a�
zgrzytn�� z�bami. - Je�li nie usuniesz ich wszystkich z holu, dow�dco, to ju� ja si� postaram,
�eby� zosta� pastuchem.
�o�nierz zasalutowa�, k�ad�c pi�� na sercu. Opanowa� si�, gdy zda� sobie spraw�, z
kim si� sprzecza.
- Wedle rozkazu, czarodzieju Zoranderze - rzek� potulnie i wy�adowa� gniew na
swoich ludziach: - Wyrzu�cie st�d wszystkich! Ale ju�! Rozwin�� szyk! Oczy�ci� hol!
�o�nierze ustawili si� w wachlarz i ruszyli, wypychaj�c z holu wystraszonych ludzi.
Zedd mia� nadziej�, �e zdo�aj� usun�� wszystkich i �e potem uda si� im osaczy� screelinga i
rozsieka� go na strz�py.
Wtem stw�r niczym czarny cie� wyskoczy� zza kolumny i wpad� w st�oczon� grup�
wyp�dzanych przez �o�nierzy ludzi; wielu upad�o. W holu rozleg�y si� wrzaski, zawodzenia i
ohydny rechot bestii.
�o�nierze rzucili si� na potwora i cofn�li, okrwawieni. Ruszy�y ku nim posi�ki. Lecz w
takim �cisku nie mogli si� pos�u�y� mieczem ani toporem, a screeling torowa� sobie krwaw�
�cie�k�. Nie dba�, czy to zbrojny �o�nierz, czy bezbronny cz�owiek - rozszarpywa� ka�dego,
kto mu stan�� na drodze.
- Kurcz� blade! - zakl�� Zedd i popatrzy� na Chase�a. - Trzymaj si� blisko mnie.
Musimy go st�d odci�gn��. - Rozejrza� si�. - O, tam. Sadzawka modlitewna.
Pobiegli ku kwadratowemu zbiornikowi wodnemu umieszczonemu pod otworem w
dachu. Z g�ry wpada� snop s�onecznego �wiat�a i na jednej z naro�nych kolumn odbija� si�
faluj�cym, nieregularnym wzorem. Wystaj�ca z wody, po�o�ona z boku czarna ska�a unosi�a
dzwon modlitewny. W p�ytkiej wodzie mign�a pomara�czowa ryba, oboj�tna wobec
krwawej jatki w holu.
Czarodziejowi zacz�� �wita� pewien pomys�. Screeling na pewno by� odporny na
ogie�: nieco si� tylko osmali�, kiedy spad� na� czarodziejski p�omie�. Zedd og�uch� na
docieraj�ce z holu j�ki i krzyki i wyci�gn�� r�ce nad wod�: zbiera� jej ciep�o, przygotowuj�c
do tego, co chcia� uczyni�. Tu� nad powierzchni� dostrzega� migotliwe fale ciep�a.
Utrzymywa� narastaj�cy �ar na granicy wybuchni�cia p�omieniem.
- Kiedy screeling si� tu zjawi - odezwa� si� do stra�nika granicy - musimy go
zepchn�� do wody.
Chase potakn��. Czarodziej by� zadowolony, �e stra�nik nie nale�a� do os�b, kt�re
wci�� ��daj� wyja�nie�, i �e nie marnowa� cennego czasu na pytania.
- Sta� za mn� - nakaza� Chase Rachel, stawiaj�c ma�� na pod�odze.
Dziewczynka tak�e nie zadawa�a zb�dnych pyta�. Skin�a potakuj�co g��wk� i
mocniej przytuli�a lalk�. Zedd dostrzeg�, �e w drugiej r�czce �ciska ogniow� pa�eczk�.
Naprawd� odwa�na i zmy�lna dziewuszka. Czarodziej zwr�ci� si� w stron� holu, ku
tumultowi i wrzawie, uni�s� d�o� i pos�a� j�zyki p�omieni ku czarnemu stworowi. �o�nierze
si� cofn�li. Screeling wyprostowa� si� i odwr�ci�, wypuszczaj�c przy tym z z�bisk oderwane
komu� rami�. Dym buchn�� z mu�ni�tej p�omieniem sk�ry stwora. Straszyd�o zarechota�o
ur�gliwie ku stoj�cemu przy sadzawce Zeddowi.
�o�nierze spychali ocala�ych w g��b holu, cho� tym razem ludzi nie trzeba by�o
zach�ca� do wycofywania si�, Zedd pos�a� w kierunku screelinga tocz�ce si� po pod�odze
kule ognia. �w odrzuca� je na bok i rozpada�y si� na snopy iskier. Czarodziej wiedzia�, �e
ogie� nie zrani stwora: po prostu chcia� zwr�ci� na siebie jego uwag�. I uda�o mu si�.
- Pami�taj, do wody z nim - przypomnia� Chase�owi.
- - Chyba si� nie zmartwisz, je�li chlupnie ju� martwy?
- - Nawet by�oby lepiej.
Screeling gna� ku nim, zgrzytaj�c pazurami po kamiennej posadzce. Ci�gn�� za sob�
smug� kamiennego py�u i od�amk�w, zdzieranych w p�dzie z posadzki. Zedd bi� w stwora
kulami zag�szczonego powietrza, rozpraszaj�c tym jego uwag� i staraj�c si� na tyle
przyhamowa� jego p�d, �eby wraz ze stra�nikiem �atwiej m�g� sobie poradzi� ze straszyd�em.
To za ka�dym razem natychmiast si� podrywa�o i p�dzi�o ku nim. Chase ugi�� lekko kolana,
w gar�ci trzyma� maczug� wzmocnion� sze�cioma ostrzami.
Screeling jednym niesamowitym susem spad� na Zedda, zanim ten zdo�a� go
odepchn��. Czarodziej upad�, tkaj�c powietrzn� sie� wi���c� �ap� stwora, gdy k�y monstrum
si�ga�y ju� chciwie do jego gard�a. Cz�owiek i bestia potoczyli si� po pod�odze. Kiedy
screeling znalaz� si� na g�rze, Chase zdzieli� go maczug�. Stw�r okr�ci� si� ku niemu i wtedy
stra�nik uderzy� ponownie, str�caj�c go z czarodzieja. Zedd us�ysza� trzask p�kaj�cych ko�ci,
lecz screeling zdawa� si� tego nie czu�. Wyrzuci� rami�, podbi� stra�nikowi nogi, a gdy Chase
pad� na pod�og�, wskoczy� mu na pier�. Czarodziej stara� si� jak najszybciej pozbiera�.
Rachel przytkn�a ogniow� pa�eczk� do plec�w potwora, buchn�y p�omienie. Zedd
tymczasem zag�szcza� powietrze, staraj�c si� zepchn�� besti� do wody, ale ta krzepko
trzyma�a si� stra�nika. W�r�d p�omieni b�yska�y w�ciek�e czarne �lepia, wykrzywione wargi.
Chase uni�s� obur�cz maczug� i z ca�ej si�y trzasn�� stwora w plecy. Uderzenie zmiot�o
screelinga do sadzawki. Buchn�y k��by pary.
Zedd natychmiast zapali� powietrze nad powierzchni� wody, wykorzystuj�c zawart� w
niej energi�. Czarodziejski p�omie� pozbawi� wod� ca�ego ciep�a. Sadzawka w mgnieniu oka
zmieni�a si� w twardy lodowy blok ze screelingiem w �rodku. Ogie� zu�y� ca�e ciep�o i zgas�.
Zapad�a cisza, s�ycha� by�o tylko j�ki rannych.
Rachel przypad�a do stra�nika.
- - Nic ci nie jest, Chase? - dopytywa�a si� poprzez �zy.
- - Nic mi nie jest, ma�a - uspokaja� j�, siadaj�ci tul�c dziewczynk�. Zedd widzia�, �e
wcale tak nie by�o.
- Usi�d� na tamtej �awce, Chase - poleci�. - Musz� si� zaj�� rannymi i nie chc�, by
oczy dziecka widzia�y, co si� tam sta�o.
Czarodziej dobrze wiedzia�, �e te s�owa odnios� lepszy skutek ni� namowy, aby
stra�nik siedzia� spokojnie, dop�ki on, Zedd, nie b�dzie si� m�g� zaj�� jego ranami. Troch�
si� jednak zdziwi�, i� Chase przysta� na to bez �adnych protest�w.
Nadbieg� dow�dca z o�mioma �o�nierzami. Kilku z nich odnios�o rany, na metalowym
napier�niku jednego widnia�y �lady pazur�w stwora. Popatrzyli na zakutego w blok lodu
screelinga.
- - Dobra robota, czarodzieju Zoranderze. - Dow�dca lekko sk�oni� g�ow� i
u�miechn�� si� z uznaniem. - Troch� ludzi prze�y�o. Czy m�g�by� im jako� pom�c?
- - Obejrz� ich. Czy twoi �o�nierze, dow�dco, mogliby rozsieka� tego stwora, nim
wymy�li, jak stopi� l�d?
- - To on wci�� �jje!?
Zedd burkn�� potakuj�co i doda�:
- Im szybciej to zrobi�, tym lepiej.
�o�nierze ju� odczepili od pas�w topory o p�ksi�ycowatych ostrzach, czekaj�c na
rozkaz. Dow�dca kiwn�� przyzwalaj�co g�ow� i skoczyli na l�d.
- Co to za stw�r, czarodzieju Zoranderze? - spyta� cicho dow�dca. Zedd przeni�s�
wzrok na stra�nika, kt�ry bacznie si� im przys�uchiwa�. Spojrza� mu prosto w oczy.
- To screeling.
Twarz Chase�a ani drgn�a, zreszt� prawie nigdy nie reagowa� na to, co s�ysza�.
Czarodziej zn�w patrzy� na dow�dc�. W szeroko otwartych, b��kitnych oczach by�o
zdumienie i strach.
- To screelingi grasuj�??? - wyszepta�. - Nie... nie �artuj sobie, czarodzieju
Zoranderze.
Zedd wpatrywa� si� uwa�nie w twarz �o�nierza. Dostrzeg� blizny, kt�rych wcze�niej
nie zauwa�y�, pozosta�o�ci walk na �mier� i �ycie. D�haranscy �o�nierze rzadko walczyli
inaczej. Ten cz�owiek nie zwyk� okazywa� strachu. Nawet w obliczu �mierci.
Czarodziej westchn��. Nie spa� od kilku dni. Od czasu, kiedy boj�wki pr�bowa�y
pojma� Kahlan, a ona uwierzy�a, �e Richard nie �yje, wpad�a w Con Dar, Krwawy Gniew, i
zabi�a napastnik�w. Potem ona, Zedd i Chase szli przez trzy dni i trzy noce do Pa�acu Ludu,
�eby Kahlan mog�a si� zem�ci�. Nie mo�na powstrzyma� Spowiedniczki w Con Dar, w mocy
staro�ytnej magii. Na koniec schwytano ich i odkryli, �e Richard �yje. To by�o wczoraj, a
zdawa�o si�, i� wieki temu.
Rahl Pos�pny przez ca�� noc pracowa� nad uwolnieniem magii Ordena z trzech
szkatu�, a oni patrzyli na to bezsilnie. Dopiero tego ranka Rahl zgin��, otworzywszy
niew�a�ciw� szkatu��. Zabi�o go pierwsze prawo magii, kt�rym pos�u�y� si� Richard. Niezbity
dow�d na to, �e mia� dar - cho� ch�opak nie chcia� w to wierzy� - bo tylko kto� z wrodzonym
darem m�g� si� pos�u�y� pierwszym prawem magii przeciwko takiemu czarnoksi�nikowi jak
Rahl Pos�pny.
Zedd zerkn�� na �o�nierzy r�bi�cych l�d ze screelingiem.
- - Twe imi�, dow�dco?
- - Naczelny dow�dca Trimack, Pierwsza Kompania Gwardii Pa�acowej - pad�a
dumna odpowied�.
- Pierwsza Kompania? Co to takiego? Dow�dca wyprostowa� si� jeszcze dumniej.
- Otaczamy �elaznym pier�cieniem samego mistrza Rahla, czarodzieju Zoranderze.
Dwa tysi�ce gwardzist�w gotowych umrze� w jego obronie.
- Tusz� naczelny dow�dco Trimacku, �e zdajesz sobie spraw�, i� jedn� z powinno�ci
wy�szego oficera jest d�wiganie brzemienia wiedzy w samotno�ci i milczeniu.
- Wiem to.
- Owym brzemieniem jest te� �wiadomo��, �e ten stw�r to screeling. Zamilcz o tym,
przynajmniej na razie.
Trimack ci�ko westchn�� i potakuj�co skin�� g�ow�.
- Rozumiem. - Obejrza� si� na le��cych na posadzce ludzi. - A co z rannymi,
czarodzieju Zoranderze?
Zedd szanowa� �o�nierza troszcz�cego si� o rannych cywili. Pocz�tkowe lekcewa�enie
wyp�ywa�o z poczucia obowi�zku, nie z braku serca i grubosk�rno�ci. Wpojone zasady
nakazywa�y najpierw odeprze� atak.
Czarodziej ruszy� z Trimackiem przez hol.
- - Wiesz, �e Rahl Pos�pny nie �yje?
- - Tak. By�em rankiem na wielkim dziedzi�cu. Widzia�em nowego lorda Rahla,
zanim odlecia� na czerwonym smoku.
- - I b�dziesz s�u�y� Richardowi r�wnie lojalnie jak jego poprzednikowi?
- Jest Rahlem, czy� nie?
- Tak, jest Rahlem. - I ma dar? - Tak.
- Wi�c b�d�. B�dziemy, ja i moi ludzie. W razie potrzeby umrzemy w jego obronie.
- - Mo�e nie by� �atwo s�u�y� pod jego rozkazami. Jest twardy i uparty.
- - Jak ka�dy Rahl.
Zedd nie zdo�a� powstrzyma� u�miechu.
- - No i jest moim wnukiem, cho� jeszcze o tym nie wie. Nawiasem m�wi�c, nie ma
te� poj�cia, �e jest Rahlem. Czyli mistrzem Rahlem. Richardowi mo�e si� to wcale nie
spodoba�. Lecz pewnego dnia b�dziesz mu potrzebny. By�bym wdzi�czny, naczelny dow�dco
Trimacku, gdyby� by� dla niego cierpliwy i wyrozumia�y.
- - Umr� za�, je�li b�dzie trzeba - rzek� Trimack, bacznie obserwuj�c hol, jak zawsze
got�w na spotkanie z niebezpiecze�stwem.
- - Na pocz�tku bardzo mu si� przyda twoja cierpliwo�� i wyrozumia�o��. On my�li,
�e jest zwyk�ym le�nym przewodnikiem i nikim wi�cej. Urodzenie i charakter czyni� ze�
w�adc�, ale on si� uwa�a za zwyk�ego cz�owieka. Nie chce mie� nic wsp�lnego z w�adz�, a
ona mimo to zosta�a mu dana.
- - Zgoda. - Trimack u�miechn�� si� leciutko. Zatrzyma� si� i popatrzy� na czarodzieja.
- Jestem d�haranskim �o�nierzem. S�u�� mistrzowi Rahlowi. Ale i mistrz Rahl musi s�u�y�
nam. Ja to �elazo przeciwko �elazu. On powinien by� magi� przeciw magii. On b�dzie �y�
bez mego miecza, lecz my zginiemy bez jego magii. A teraz powiedz mi, co porabia screeling
poza za�wiatami.
- - Tw�j poprzedni lord Rahl - odpar� z westchnieniem Zedd - bawi� si� gro�n� magi�.
Magi� za�wiat�w. Rozdar� zas�on� pomi�dzy nimi a naszym �wiatem.
- Sko�czony g�upiec. Powinien nas ochrania�, a nie wydawa� wiecznemu mrokowi.
Kto� go powinien zabi�.
- I kto� go zabi�. Richard.
- A wi�c lord Rahl ju� nam odda� przys�ug� - u�miechn�� si� Trimack.
- Kilka dni temu uznaliby�cie to za zdrad�.
- Jeszcze wi�ksz� zdrad� by�oby wydanie �ywych umar�ym.
- Wczoraj zabi�by� Richarda, gdyby chcia� zrani� Rahla Pos�pnego. - Wczoraj i on by
mnie zabi�, �eby dopa�� tamtego. Lecz dzisiaj
si� wspomagamy. Tylko g�upiec ma oczy na plecach.
Zedd potakn�� i u�miechn�� si� z uznaniem, a potem nachyli� si� ku dow�dcy.
- Je�li zas�ona nie zostanie scalona i Opiekun si� tu przedostanie, to wszystkich nas
czeka ten sam los. Zginie nie tylko D�Hara, zginie ca�y nasz �wiat. Przepowiednie m�wi�, �e
jedynie Richardowi mo�e si� uda� scalenie zas�ony. Pami�taj o tym, gdy co� mu zagrozi.
- �elazo przeciw �elazu - powt�rzy� z lodowatym spojrzeniem Trimack. - �eby on
m�g� by� magi� przeciwko magii.
- �wietnie to uj��e�.
ROZDZIA� 3
Zedd ogarn�� spojrzeniem rannych i umieraj�cych. Ca�a posadzka by�a zalana krwi�.
B�l przeszy� serce czarodzieja. Dokona� tego tylko jeden screeling. Co b�dzie, je�li si� ich
pojawi wi�cej?
- - Po�lij po uzdrowicieli, dow�dco. Sam nie zdo�am wszystkim pom�c.
- - Ju� pos�a�em, czarodzieju Zoranderze.
Zedd skin�� g�ow� i zacz�� bada� rannych. �o�nierze Pierwszej Kompanii odci�gali na
bok zmar�ych i pokrzepiali rannych. Czarodziej dotyka� skroni poranionych ludzi - bada� ich
obra�enia, wyczuwa�, z czym poradzi sobie uzdrowiciel, a co wymaga wi�kszej mocy.
Dotkn�� skroni m�odego �o�nierza, dusz�cego si� w�asn� krwi�. Zedd st�umi� j�k, spojrza� w
d� i zobaczy� �ebra stercz�ce z wybitej pi�ci� screelinga dziury w pancerzu. �o��dek
czarodzieja zacz�� wyczynia� dziwne harce. Trimack ukl�kn�� przy drugim boku rannego.
Zedd popatrzy� znacz�co na dow�dc�, tamten da� znak, �e rozumie. Ch�opakowi pozosta�o
ledwie kilka chwil �ycia.
- Id� do innych - powiedzia� spokojnie Trimack. - Ja z nim zostan�.
Czarodziej odszed�, a dow�dca �cisn�� d�o� ch�opaka w swoich i pokrzepia� go
pocieszaj�cymi s�owami.
Nadbieg�y trzy kobiety w d�ugich br�zowych sp�dnicach z mn�stwem kieszeni. Ze
stoickim spokojem przyj�y to, co zobaczy�y. Wydoby�y z obszernych kieszeni banda�e i
kataplazmy, zacz�y opatrywa� rannych i poi� ich wywarami. Mog�y zaradzi� wi�kszo�ci
obra�e�, na niekt�re rany i czarodziej nie zna� leku. Zedd poprosi� najsro�ej wygl�daj�c�
spo�r�d trzech kobiet, �eby obejrza�a Chase�a. Stra�nik siedzia� na �awce z brod� opuszczon�
na piersi. Rache� przycupn�a na posadzce i tuli�a si� do jego nogi.
Czarodziej i dwie uzdrowicielki sz�i pomi�dzy lud�mi, pomagaj�c tym, kt�rym
jeszcze mo�na by�o pom�c. Jedna z kobiet przywo�a�a Zedda. Nachyla�a si� nad niewiast� w
�rednim wieku, kt�ra usi�owa�a j� odp�dzi�.
- Lepiej zajmij si� innymi - protestowa�a s�abym g�osem. - Mnie nic nie jest. Po prostu
musz� odpocz��. Pomagaj innym.
Zedd ukl�kn�� przy le��cej i poczu� pod kolanami krew przesi�kaj�c� przez szaty.
Odepchn�a jego d�o�. Drug� r�k� przyciska�a do rozdartego brzucha.
- Zostaw mnie, prosz�. Inni bardziej potrzebuj� pomocy. Czarodziej spojrza� ze
zdumieniem na poszarza�� twarz. Na czole
kobiety widnia� b��kitny kamie�, zawieszony na okalaj�cym g�ow� delikatnym z�otym
�a�cuszku. B��kit kamienia tak odpowiada� barwie oczu rannej, i� zdawa�o si�, �e ta ma troje
oczu. Zedd wiedzia�, co to za kamie�, zastanawia� si� tylko, czy istotnie jest prawdziwy, czy
to aby nie czcza b�yskotka. Od bardzo, bardzo dawna nie widzia� kogo�, kto nosi�by kamie�
jako symbol swych talent�w. Kto� tak m�ody jak ona nie m�g� wiedzie�, co oznacza �w
klejnot.
- - Czarodziej Zeddicus Zu�l Zorander - przedstawi� si�. - A kim�e ty jeste�, dziecko,
�eby mi rozkazywa�?
- - Wybacz mi, czarodzieju... - Dziewczyna jeszcze bardziej poblad�a.
Zedd po�o�y� palce na czole rannej i uspokoi�a si�. B�l by� tak wielki, �e mimo woli
cofn�� r�k�. Z wysi�kiem powstrzymywa� �zy. Teraz ju� nie mia� w�tpliwo�ci: dziewczyna
nosi�a kamie� jako symbol swego daru. Kamie� koloru jej oczu, noszony na czole jako trzecie
oko, symbolizowa� �wewn�trzny wzrok� dziewczyny.
Czyja� d�o� szarpa�a szat� Zedda.
- Mn� si� najpierw zajmij, czarodzieju! - nakaza� cierpki g�os zza jego plec�w.
Odwr�ci� si� i zobaczy� twarz odpowiadaj�c� g�osowi, a mo�e i paskudniejsz�. - Jestem lady
Ordith Condatith de Dackidvich, z rodu Burga�ass. Ta dziewucha jest tylko moj� s�u�k�.
Gdyby by�a tak szybka, jak powinna, to bym tak nie cierpia�a! Mog�am zgin�� przez jej
powolno��! Najpierw zajmij si� mn�! Lada chwila mog� umrze�!!!
Czarodziej doskonale widzia�, �e owe ��miertelne� rany to tylko banalne dra�ni�cia.
- Wybacz mi, o pani - rzek� dwornie i po�o�y� d�o� na jej czole. Tak jak my�la�: mocno
pot�uczone �ebra, s�abiej nogi oraz ranka na ramieniu wymagaj�ca ledwo kilka szw�w.
- I c�? - Zacisn�a d�o� na srebrzystych koronkach u szyi. - Czarodzieje! - burkn�a. -
�aden z nich po�ytek! A ci gwardzi�ci! Chyba posn�li na posterunkach! Ju� lord Rahl si� o
tym dowie! I c�? Jak moje rany?
- - Nie wiem, czy zdo�am ci pom�c, o pani.
- - Co takiego!? - Z�apa�a szat� Zedda tu� przy szyi i pot�nie szarpn�a. - Lepiej si�
postaraj! Postaraj si� albo lord Rahl ka�e ci �ci�� g�ow� i zatkn�� j� na w��czni! I jaki�
po�ytek z twojej n�dznej ma-
gii!?
- Zrobi�, co w mojej mocy, o pani.
Zdecydowanym szarpni�ciem rozdar� male�kie p�kni�cie w r�kawie ciemnej
at�asowej sukni i po�o�y� d�o� na ramieniu kobiety nosz�cej b��kitny kamie�. J�kn�a, kiedy
powstrzyma� cz�ciowo b�l i doda� jej si�. Zacz�a spokojniej oddycha�. Zedd jeszcze przez
chwil� nie cofa� r�ki, pos�uguj�c si� koj�c� magi�.
- - Moja szata! - wrzasn�a lady Ordith. - Zniszczy�e� j�!
- - Wybacz mi ten czyn, o pani. Nie mog�em przecie� pozwoli�, �eby twa rana si�
zaogni�a. Chyba lepiej straci� szat� ni� rami�. Nieprawda�?
- - Hramm, c�, tak...
- - Powinno wystarczy� dziesi��, pi�tna�cie szw�w - powiedzia� czarodziej do
krzepkiej uzdrowicielki, pochylaj�cej si� nad obiema kobietami.
- - Jestem pewna, �e masz racj�, czarodzieju Zoranderze - odpar�a spokojnie,
spojrzawszy najpierw twardymi szaroniebieskimi oczami na niewielk� rank�. Jedynie b�ysk w
oku �wiadczy�, �e w�a�ciwie poj�a intencje Zedda.
- - Co takiego!? Chcesz, �eby ta baba wykona�a za ciebie twoj� robot�!?
- - Jestem ju� za stary, o pani. R�ce mi si� okropnie trz�s�, poza tym nigdy nie
umia�em zbyt dobrze szy�. L�kam si�, �e przynios� wi�cej szkody ni� po�ytku, ale skoro
nalegasz...
- - Nie - parskn�a lady Ordith. - Niech ta baba to zrobi.
- - Wedle twego �yczenia. - Zedd spojrza� na uzdrowicielk�, ta zachowa�a spok�j, ale
si� zarumieni�a. - Obawiam si�, i� tylko jedno mo�e z�agodzi� b�l, jaki sprawiaj� dostojnej
damie pozosta�e rany. Czy znajdziesz w kt�rej� ze swoich kieszeni korze� akacji?
- - Tak, ale... - stropi�a si�.
- - To dobrze - przerwa� jej. - S�dz�, �e dwie kostki wystarcz�.
- - Dwie??? - zdumia�a si� uzdrowicielka.
- - Nie wa� si� �a�owa� mi leku! - wrzasn�a lady Ordith. - Je�li masz go za ma�o, to
najwy�ej zabraknie dla kogo� mniej wa�nego ni� ja!!! Musisz mi da� pe�n� dawk�!!!
- Ale� oczywi�cie. - Zedd zerkn�� na uzdrowicielk�. - Podaj dostojnej damie ca��
dawk�. Trzy kostki. Rozdrobnione.
- Rozdrobnione? - spyta�a cicho, ze zdumienia otwieraj�c szeroko oczy.
Czarodziej mrugn�� i kiwn�� g�ow�. K�ciki ust uzdrowicielki unios�y si� w t�umionym
u�miechu.
Korze� akacji u�mierza� b�l niewielkich ran, ale nale�a�o go po�yka� w ca�o�ci.
Wystarcza�a jedna ma�a kostka. Trzy - i to rozdrobnione - wprost przenicuj� lady Ordith.
Szanowna damulka sp�dzi wi�kszo�� tygodnia w wyg�dce.
- Jak si� nazywasz, moja droga? - spyta� Zedd. - KelleyHallick.
- - Czy s� tu jeszcze inni, Kelley - spyta� z ci�kim westchnieniem czarodziej -
kt�rymi powinna� si� zaj��?
- - Nie, panie. Middea i Annalee ko�cz� ju� opatrywanie rannych.
- - Zabierz wi�c, prosz�, lady Ordith tam, gdzie... gdzie mog�aby� si� ni� spokojnie
zaj��.
Kelley zerkn�a na kobiet�, na kt�rej ramieniu Zedd nadal trzyma� d�o�, na jej
rozszarpany brzuch; spojrza�a czarodziejowi w oczy.
- Oczywi�cie, czarodzieju Zoranderze. Wygl�dasz na bardzo utrudzonego. Zechciej
potem przyj�� do mnie, zaparz� ci lubczykow� herbatk�. - Leciutki u�mieszek uni�s� k�ciki
ust uzdrowicielki.
Zedd r�wnie� nie zdo�a� pow�ci�gn�� u�miechu. Taka herbatka nie tylko wzmacnia�a
si�y spracowanym ludziom, ale i dodawa�a wigoru kochankom. B�ysk w oczach Kelley
�wiadczy�, �e nale�a�a do koneser�w lubczykowej herbatki.
- Mo�e i skorzystam z zaproszenia. - Zedd mrugn�� do niej. W innych okoliczno�ciach
z pewno�ci� przyj��by t� propozycj�, bo Kelley by�a �adn� kobiet�, ale teraz jego my�li
zaprz�ta�y inne sprawy.
- Jak si� nazywa twoja s�u�ka, o pani?
- - Jebra Bevinvier. Nic z niej dobrego. To leniwa i bezwstydna dziewucha.
- - Ju� nie b�dziesz musia�a tolerowa� jej niefachowych us�ug. Czeka j� d�ugie
leczenie, a ty, o pani, wkr�tce opu�cisz pa�ac.
- - Opuszcz� pa�ac? Co masz na my�li? - Dumnie zadar�a nos. - Wcale nie mam
takiego zamiaru.
- - Pa�ac przesta� by� miejscem bezpiecznym dla tak dostojnej damy jak ty. Dla
w�asnego dobra powinna� wyjecha�. Sama m�wi�a�, �e stra�nicy g��wnie �pi� na
posterunkach. Musisz st�d wyjecha�.
- - Hmmm, po prostu nie mam zamiaru...
- - Kelley - Zedd spojrza� znacz�co na uzdrowicielk� - zaprowad� lady Ordith tam,
gdzie b�dziesz si� ni� mog�a odpowiednio zaj��.
Kelley zdecydowanie odci�gn�a lady Ordith niczym tobo�ek, zanim ta zd��y�a
bardziej zaszkodzi�. Zedd u�miechn�� si� ciep�o do Jebry i odgarn�� rudoblond w�osy z jej
twarzy. Dziewczyna wci�� przyciska�a d�o� do bol�cej rany. Czarodziej prawie ca�kowicie
powstrzyma� krwotok, ale to nie uratowa�oby Jebry. Nale�a�o jeszcze wt�oczy� do �rodka to,
co si� wydosta�o na zewn�trz.
- - Dzi�kuj�, panie. Czuj� si� teraz o wiele lepiej. Pom� mi si� podnie��, a odejd�.
- - Le� spokojnie, dziecko - powiedzia� delikatnie Zedd. - Musimy porozmawia�.
Spojrzeniem nakaza� innym, �eby si� cofn�li. �o�nierzom Pierwszej Kompanii
wystarczy�o to jedno spojrzenie - natychmiast odsun�li gapi�w.
- - Umr�, prawda? - Wargi jej dr�a�y, szybciej oddycha�a.
- - Nie chc� ci� ok�amywa�, dziecko. Z trudem bym ci� uleczy� i wtedy, gdybym by�
wypocz�ty. A nie mo�esz czeka�, a� odpoczn�. Umrzesz, je�li nic nie zrobi�. Je�eli za�
zaryzykuj�, mog� przyspieszy� tw�j koniec.
- - Ile czasu mi pozosta�o?
- - Mo�e par� godzin, je�eli nic nie zrobi�. Mo�e i ca�a noc. M�g�bym u�mierzy� b�l i
z�agodzi� dzi�ki temu ostatnie chwile.
- - Nigdy nie s�dzi�am, �e chc� tak �y�. - �zy sp�yn�y z k�cik�w zamkni�tych oczu
Jebry.
- - Przez ten Kamie� Jasnowidzenia?
- - To ty wiesz!? - Szeroko otwar�a oczy. - Rozpozna�e� kamie�!? Wiesz, kim jestem?
- Wiem. Dawno min�y czasy, kiedy ludzie rozpoznawali widz�cych dzi�ki
kamieniom, ale ja jestem stary. Tak stary, �e pami�tam te czasy. To dlatego nie chcia�a�, bym
ci pom�g�? Ba�a� si�, co poczuj�, kiedy ci� dotkn�?
- Tak - potakn�a s�abo. - Ale nagle stwierdzi�am, �e chc� �y�.
- - W�a�nie to chcia�em wiedzie�, dziecko. - Zedd poklepa� Jebr� po ramieniu. - Nie
martw si� o mnie. Jestem czarodziejem pierwszego stopnia, nie jakim� tam nowicjuszem.
- - Pierwszego stopnia? - zdziwi�a si�. - Nie wiedzia�am, �e jeszcze jaki� pozosta�. Nie
marnuj si� dla tak ma�o wa�nej istoty jak ja, panie.
- - To tylko troch� b�lu - u�miechn�� si� czarodziej. - A, mam na imi� Zedd.
Jebra milcza�a przez chwil�, potem zacisn�a d�o� na ramieniu Zedda.
- Je�li mog� wybra�, Zeddzie... to wybieram �ycie.
Starzec u�miechn�� si� i pog�adzi� zimne, spocone czo�o dziewczyny.
- Przyrzekam, �e zrobi�, co w mojej mocy, by ci� uratowa�. - Kiwn�a g�ow�,
czepiaj�c si� jego ramienia, czepiaj�c si� swojej ostatniej nadziei. - Czy mo�esz st�umi� b�l
towarzysz�cy wizjom?
Jebra przygryz�a warg� i przecz�co potrz�sn�a g�ow�, �zy zn�w pop�yn�y z jej oczu.
- - Niestety - szepn�a ledwo dos�yszalnie. - Mo�e nie powiniene�...
- - Ciiicho, dziecino.
Zedd g��boko zaczerpn�� powietrza i po�o�y� d�o� na ramieniu Jebry,
przytrzymuj�cym wyp�ywaj�ce z rany trzewia. Drug� d�oni� delikatnie zas�oni� oczy
dziewczyny. Tu nie wystarcza�o dzia�anie
z zewn�trz. Umys� cierpi�cej musia� naprawi� szkody. To mog�o j� zabi�. I jego,
Zedda, tak�e. Czarodziej zebra� si�y i otworzy� sw�j umys�. Uderzenie b�lu zapar�o mu dech
w piersiach. Ba� si� marnowa� energi� na g��bokie oddechy. Zacisn�� z�by, mi�nie mia� jak z
kamienia. A przecie� nie dotkn�� jeszcze b�lu p�yn�cego z rany. Najpierw musia� sobie
poradzi� z bolesno�ci� wizji Jebry, dopiero potem za� b�dzie si� m�g� zaj�� tamt� spraw�.
Udr�ka wtr�ci�a umys� Zedda w rzek� czerni. Przemyka�y cienie wizji dziewczyny.
Czarodziej ledwo m�g� si� domy�la� ich znaczenia, za to a� nazbyt ostro odczuwa� zwi�zany
z nimi b�l. �zy p�yn�y spod zaci�ni�tych powiek Zedda, dr�a�, walcz�c z nawa�� udr�ki i
rozpaczy. Wiedzia�, �e nie mo�e da� si� im ponie��, bo zginie. Coraz g��biej i g��biej wnika�
w umys� Jebry, atakowany przez jej wizje. Mroczne my�li czaj�ce si� tu� pod granic�
�wiadomo�ci czepia�y si� woli czarodzieja, usi�uj�c wci�gn�� go w otch�anie beznadziejnej
rezygnacji. Fal� szale�czej udr�ki wyp�yn�y jego bolesne wspomnienia i po��czy�y si� z
dr�cz�cymi wspomnieniami dziewczyny. Gdyby nie do�wiadczenie i zdecydowanie, Zedd
straci�by zmys�y i wol�, zapad�by si� w niezg��bion� otch�a� smutku i �a�o�ci.
W ko�cu czarodziej dotar� do spokojnego, bia�ego p�omienia, do centrum jestestwa
Jebry. Odczu� stosunkowo niewielki b�l p�yn�cy z gro�nej rany. Rzeczywisto�� rzadko potrafi
dor�wna� imaginacji, a w wyobra�ni b�l by� prawdziwy.
Spokojne j�dro umys�u otacza�a lodowata czer� wiecznej nocy. Coraz bardziej
zaciska�a si� wok� s�abn�cego �ycia, pragn�c na zawsze zdmuchn�� jego p�omie�, zniszczy�
ducha dziewczyny. Zedd odepchn�� �w czarny ca�un, moc czarodzieja o�ywi�a i wzmocni�a
ducha Jebry. Cienie cofn�y si� przed pot�g� magii addytywnej. Jej si�a, dzia�aj�ca dla dobra
ka�dej �ywej istoty, sprawi�a, �e trzewia rannej wr�ci�y na miejsce, kt�re wyznaczy� im
Stw�rca. Zedd nie o�mieli� si� po�wi�ci� ani odrobiny energii na st�umienie b�lu. Jebra
wygi�a si� w �uk. J�cza�a w udr�ce. Czarodziej czu� cierpienie dziewczyny. Dr�a� w tej samej
m�ce. Kiedy sko�czy�o si� to, co najtrudniejsze, co wykracza�o poza jego rozumienie, Zedd
ukoi� b�l widz�cej. Opad�a na pod�og� z westchnieniem ulgi, kt�r� poczu� i czarodziej.
Teraz Zedd m�g� doko�czy� dzie�a uzdrowienia. Moc� magii 2etkn�� brzegi rany:
warstwa po warstwie, a� do sk�ry, jakby cia�o nigdy nie zosta�o przeci�te. Sko�czone.
Pozostawa�o wydosta� si� z umys�u dziewczyny. By�o to r�wnie niebezpieczne, jak
wnikni�cie we�, a czarodziej straci� niemal ca�� si��, oddaj�c j� Jebrze. Nie marnowa� czasu
na martwienie si� tym, pozwoli� si� unie�� strumieniowi udr�ki.
Zedd sp�dzi� w umy�le Jebry niemal godzin�.
Kl�cza� teraz obok dziewczyny i �ka�. Ona ju� siedzia�a. Oplot�a czarodzieja
ramionami, tuli�a jego sko�atan� g�ow� do swego ramienia. Zedd u�wiadomi� sobie, �e
wydosta� si� z umys�u Jebry, i natychmiast wzi�� si� w gar��. Rozejrza� si� wok�. �o�nierze
odsun�li wszystkich odpowiednio daleko; nikt niczego nie s�ysza�. Nikt nie powinien by� w
pobli�u czarodzieja, kiedy ten czyni czary zmuszaj�ce ludzi do takich wrzask�w.
- No i ju� po wszystkim - rzek� godnie, powoli dochodz�c do siebie. To nie by�o nawet
takie straszne. S�dz�